Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] Fallin' all in you

V I L L A N E L L E    M O R R I S O N
mama, żona, pani dyrektor, studentka, po prostu Elle  21/03/96
powiązania dodatkowe


Wzdychasz cicho, ogarniając spojrzeniem przeszklone biuro. Nadal trudno ci uwierzyć, że to twoje biuro. Że masz pod sobą rozbudowaną strukturę pracowników, że jesteś za nich w pewien sposób odpowiedzialna. Zaczynasz rozumieć, dlaczego góra bywa często zestresowana, dlaczego zawsze chcą wszystko na czas i denerwują się, gdy przekracza się deadline nawet o minutę. Starasz się być inna w tym całym biznesowym świecie, ale są rzeczy, których nie da się po prostu przeskoczyć. Chciałaś być dla nich koleżanką, ale po czterech miesiącach pracy już wiesz, że zachowanie koleżeńskich stosunków nie jest łatwe, bo wtedy trudniej zwrócić komuś uwagę. Trudniej zachować spokój i zimną krew. Angażujesz się uczuciowo i wiesz, że to źle, a mimo wszystko nadal to robisz. Słyszysz od pracownicy o rozchorowanym dziecku? Rozumiesz, bo sama masz dwójkę maluchów i znowu empatia bierze górę. Wściekasz się na samą siebie, kiedy zamkną się drzwi biura, bo wiesz, że ciebie gonią terminy i jeżeli raportu nie zrobi Tiffany, to ty będziesz musiała zostać tę godzinę dłużej, aby opisać te cholerne tabelki, od których tak bardzo boli cię głowa.
Ściągasz płaszcz, a wraz z nim tę sztuczną maskę, którą starałaś się utrzymywać na twarzy przez cały dzień. Odkładasz torebkę i ustawiasz równo buty. Zerkasz w lustro i przeczesujesz kosmyk ciemnych włosów, który wypiął się z upiętej fryzury. Nie poprawiasz go. Zaciągasz się za to tym specyficznym, ale jak przyjemnym zapachem domu. Waszego domu.
— Mama! — Słyszysz wysoki głosik swojej księżniczki, a po chwili tupot jej małych stóp i schylasz się, wyciągając ręce przed siebie. Przytulasz mocno jej drobne ciałko. Jesteś zmęczona, ale to jest przecież nieważne. Tęskniłaś za swoją rodziną. Zerkając na zegarek, odliczałaś, ile czasu musi jeszcze minąć, aby móc ich zobaczyć.
— Cześć króliczku — uśmiechasz się wesoło i cmokasz soczyście jej policzek. Dziewczynka nie czeka długo i odwdzięcza się w taki sam sposób, zostawiając na twoim policzku sporą ilość śliny. Wzruszasz ramionami z uśmiechem na twarzy i tuląc ją do siebie, wchodzisz w głąb mieszkania. — A gdzie tata i Matty?
— Tam! — Krzyczy, wskazując palcem w stronę salonu. Słyszysz szmer świadczący o tym, że faktycznie coś dzieje się w salonie. Nie puszczając jej ze swoich ramion, zaciągasz się dziecięcym zapachem i idziesz we wskazanym kierunku. Opierasz się o framugę drzwi i uśmiechasz się na ten rozczulający widok, dwójki najważniejszych mężczyzn w twoim życiu.
— Księżniczko, przyprowadziłaś królową. Świetnie. — Patrzy na ciebie swoimi brązowymi oczami i uśmiecha się, a ty czujesz w końcu, że jesteś we właściwym miejscu, o właściwym czasie.
— Tak bardzo was kocham — mówisz z uśmiechem i dołączasz do reszty dywanowego królestwa, w którym wszystko się rozgrywa.

Zawsze przecież chciałaś być księżniczką. Kiedyś to mama zakładała na twoją głowę papierową koronę. Teraz to ty siedzisz ze swoim największym skarbem i wycinasz dwie tekturowe korony, które będziesz przyozdabiać wyciętymi z kolorowego papieru diamentami. Posypiesz je kolorowym brokatem i założysz na głowę swojej księżniczki.
— Kiedyś będziesz miała swoje własne królestwo — szepczesz, całując ją w główkę. Nareszcie rozumiesz, co przez tyle lat miała na myśli twoja mama. Właśnie w nim jesteś. W swoim własnym królestwie. W swojej własnej, wymarzonej bajce i wiesz, że po każdej burzy zawsze pojawi się słońce.

*gdybyście chcieli mnie złapać, a cudem nie byłoby mnie na sb to zapraszam: wyborowealoe@gmail.com

201 komentarzy

  1. Maddie wiedziała, że nie da rady już skoncentrować się na ćwiczeniach. Byla zbyt podekscytowana znalezieniem potencjalnej mamy-koleżanki, by dokladniej przysłuchiwać się trenerce, wykonywać kontrolowane oddechy i inne ćwiczenia. Fakt faktem, powtarzała to, co pokazywała kobieta, lecz na pół gwizdka. Mimo braku satysfakcji z ćwiczeń, cieszyła się, ze przyszła na zajęcia. Na moment wyrwała się ze swojego rodzinnego gniazda, od otaczających ją problemów i wyszła do ludzi, do prawdziwego świata. Miała tylko szczerą nadzieję, że wszelkie obietnice spotkań z kobietą nie spełzną na niczym, jak często bywało.Jednak Maddie nie przypuszczała, by cokolwiek było w stanie ją zatrzymać przed wyjściem, o ile mogła zabrać ze sobą dzieciaki. Paul pracował na cały etat i choć gdy wracał do domu, bez przerwy kontrolował jej położenia, to nie był w stanie robić tego ze swojej fabryki, co dawało Maddie nieco więcej przestrzeni.
    - Jasne! - odpowiedziała wesoło na propozycję dziewczyny. - Przypomnij mi, to pod koniec zajęc podam ci swój numer. - Puściła do niej oczko żartobliwie.
    Odetchnęła z ulgą, gdy Vilanelle nie odebrała jej słów w negatywny sposób. Nie chciała zrazić jej do siebie już na wstępie. Wiedziała, że powinna się ćwiczyć trzymanie języka za zębami, lecz trudno było jej powstrzymać pewne naturalne instyntky.
    - To świetnie! - zawołała cicho. - To znaczy nie ta cżęść o paraliżu, ale że tak dobrze radzi sobie z rehabilitacją - wyjaśniła szybko, by przypadkiem nie popełnić kolejnej gafy. - I wiem, doskonale, co masz na myśli przez to, że posiadanie partnera to jak posiadanie kolejnego dziecka. Ja muszę czasem przypominać Paulowi, że jedzenie chipsów to nie lunch i że nie powinien wychodzić na piwo w środku tygodnia, kiedy rano musi wstać do pracy. - Zaśmiała się.
    Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że kobiety rozumiały się doskonale. Obie były w podobnym wieku i znajdowały się w podobnej sytuacji. Hesford miała nadzieję, że uda jej się utrzymać tę znajomość. Potrzebowała kogoś, kto nie oceniałby jej za bycie młodą mamą, za 'puszczalską', ponieważ miała dwójkę dzieci z dwoma różnymi mężczyznami. Potrzebowała kogoś, do kogo mogła zadzwonić w czasie przysłowiowego doła. Fakt, miała rodzinę, ale rodzina nie zawsze mogła zastąpić przyjaciól, którzy znali jej sytuację z nieco innego punktu widzenia.
    - Tak, Paul jest bardzo zapracowany - wyjaśniła, nie zamierzając wdawać się w szczegóły. Fakt faktem, na chwilę obecną tylko on pracował, podczas gdy Maddie siedziała w domu na macierzyńskim. Była jednak zdania, że mimo pracy na cały etat pownien poświęcać Cecilii więcej uwagi. Może i Hesford nie dostawała pieniędzy za bycie mamą, ale nie dało się ukryć, że było to zadanie wymagające skupienia czasem dwadzieścia cztery godziny na dobę. - Moi mali też rosną jak na drożdżach. Sammy dopiero co uczy się mówić, a przypuszczam, że ani się obejrzę, a już będzie szedł na studia. Przynajmniej mam nadzieję, że podejmie taki wybór - zażartowała.
    Rozmawiały jeszcze przez dłuższą chwilę, nie zauważając nawet mijającego czasu. Trenerka już dawno zrezygnowała z wszelkich prób zwrócenia na siebie uwagi. Szczerze mówiąc, Maddie nie zorientowała się nawet, ż e tamtaogłosiła koniec zajęć.


    Maddie

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Oooo w sumie chętnie poszłabym w powiązanie! Zawsze to lepiej niż zaczynać wątek od nowa, przynajmniej dla mnie ;3 Tylko... w sumie ciężko mi wymyślić coś konkretnego xD U mnie dość późna pora i mam jakieś zaćmienie mózgu, ale jeśli ty masz jakieś propozycje to śmiało :D ]

    Max

    OdpowiedzUsuń
  3. [ślicznie tu! *.*]

    Lily od zawsze marzyła o wielkiej rodzinie. Sama od najmniejszego zawsze próbowała się opiekować innymi, choć oczywiście kończyło się na tym, że brat od niej uciekał, nie przyznając się do niej, bo go po prostu dręczyła. Ale rudzielec od zawsze innych chciał nakarmic, otulić, przytulić i wygłaskać i prawdopodobnie wzieło jej się to stąd, że sama nie pamiętała swojej mamy i mimo starań ojca, czuła jakąś nieposkromioną tęsknotę, którą wyrażała oddając cząstkę siebie w każdej relacji. Ona zresztą jak przyjaciółka marzyła o rodzinie, gdzie maluchów jest więcej jak dwójka i drepczą sobie po pietach, bawiąc się i śmiejąc, aczkolwiek mimo iż była odrobinę starsza od Elle, wciąż nie dorobiła się przy boku chociażby stałego partnera, który mógłby z nią ewentualną rodzinkę zrobić (w sensie stworzyć, bo robienie dzieci poza przyjemnością to żadna filozofia).
    - Mam nadzieję, że nie wpadne w żadne tarapaty, aby po ciebie dzwonić i twoje karate umiejętności - stwierdziła z smiechem i wyciągnęła się wygodnie na fotelu, prężąc pod wprawionymi dłońmi kosmetyczek. Czuła, że jej skóra potrzebuje o wiele więcej, niż tylko dzisiejsza wizyta w tym salonie, ale... nie można mieć wszystkiego, a Lily nigdy nie wybrzydzała.
    Gdyby mogła cofnąć się kilka last wstecz, może inaczej pokierowałaby swoim życiem i może dziś byłaby już matką. Ale nie żałowała podjętych decyzji, ani dokonanych wyborów, a widząc Elle wierzyła, że każdemu jest pisane szczęście, nawet jeśli czasami trzeba było na nie poczekać i trochę o nie powalczyć. Ona sama chciała wierzyć, że kiedyś też będzie mieć dzieci i może tak samo nieznosne jak przyjaciółki – takie były najukochańsze!
    - Ok, nie mam nic przeciwko – zgodziła się, bo tak naprawdę, miała wielką ochotę pobawić się z maluchami, skoro tym samym nadarzała się okazja aby odciążyć Elle i dać jej wymarzoną chwilę prywatności z mężem, to Taylor nie miała nic przeciwko temu! Wręcz przeciwnie, upewniała się, że to super pomysł.
    Może nie bardzo wiedziała, na co się pisze, ale jakoś nie czuła się zestresowana, czy przerażona wizją bycia mordowaną przez dzieciaki. Zresztą sama czasami też potrzebowała odmiany, a może każe się, że świetnie sobie poradzi z maluchami i zostanie ich najukochańszą ciotką? Dla Lily tytuł ulubionej opiekunki, znaczyłby wiele.
    - Kochana, możemy to super zorganizować – przyznała z lekkim uśmiechem, jakby już coś kombinowała. - Ja zabieram dzieciaki, Ty Arthura i może nawet udałoby się to ogarnąć w weekend! - wypaliła. - Wy byście sobie zrobili jakąś spóźnioną rocznicę, a ja bym potrenowała na przyszłość!

    cioteczka Lileczka

    OdpowiedzUsuń
  4. Czas tuż-tuż przed świętami i dla samego Jaime’ego nie był zbyt przyjazny. Niby wszystko w porządku, niby było okej, ale podświadomie już czuł stres związany z rodzinnymi spotkaniami. Naprawdę miał ochotę po raz pierwszy od dawien dawna skłamać i powiedzieć rodzicom, że jest chory i nie przyjdzie. Ewentualnie mógł jeszcze odrzucić opcję z mówieniem nieprawdy i wyjść na zewnątrz w krótkim rękawku. Wtedy naprawdę by się rozchorował. Już wolał leżeć chory i marudzić sam do siebie, walczyć o życie jak to faceci mieli w zwyczaju, niż siedzieć z rodzinką, z którą nie chciał siedzieć. Ostatecznie jednak przyjechał w wigilijny wieczór do domu, a niedługo później zawitał do nich ktoś, kogo ani Jaime, ani tym bardziej jego rodzice nie spodziewali się spotkać.
    Ogólnie święta były średnie. Styczeń zapowiadał się lepiej, ale ostatecznie oprócz zdanej sesji i owocnego spotkania z Laurą, nie było fajnie.
    Tego dnia siedział w domu. Leżał w swoim hamaku i gapił się we włączonego laptopa. Nic do roboty. Wszystko obejrzane, mieszkanie wysprzątane na błysk, nic nowego do czytania... Wszyscy znajomi, z którymi utrzymywał relacje, na pewno byli zajęci... Może pójdzie się ogarnąć do łazienki i po prostu pójdzie spać? To zawsze jakaś opcja. Wyłączył zatem laptopa, a zaraz później jego telefon poinformował go, że ktoś próbuje się z nim skontaktować. O. No proszę. Jak dawno nie słyszał Elle.
    - Cześć – przywitał się, uśmiechając się lekko pod nosem, ale zaraz ten uśmiech zniknął z jego twarzy. – Nic ci się nie stało? Słuchaj, wsiądź do auta albo nie wiem, do jakiejś kawiarni, tylko napisz mi potem, gdzie jesteś. Zaraz wsiadam w samochód i jadę do ciebie – powiedział od razu. Oczywiście, że chciał jej pomóc. Miał czas i środki ku temu.
    Ale fakt, przedostać się przez miasto o tej porze samochodem to była dopiero wyprawa. Jasna cholera by to, mruknął Jaime. Ale włączył sobie muzykę i obserwował telefon, czy aby Elle znów do niego nie dzwoni. Mógł sobie na to pozwolić, ponieważ poruszanie się ulicami było bardzo ślamazarne.
    Niedługo później parkował mustanga niedaleko miejsca, w którym stał samochód dziewczyny. Szybko znalazł się przy wozie i skrzywił się lekko. Aj...
    - Cześć jeszcze raz – przywitał się i podszedł bliżej. – Wiesz... ja się nie znam, ale... może wystarczy tylko mechanik? Chyba mogę cię trochę poholować, do domu, albo możemy też wezwać lawetę. Odwiózłbym cię do domu – zaproponował, oglądając zniszczenia, a potem znów patrzył na Elle, jakby upewniając się, że wszystko na pewno z nią w porządku.

    [Jakie ładne gify <3]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  5. — Godzinę — skwitował, mierząc ją wzrokiem. — Brawo! — zawołał w następnym ułamku sekundy, klaszcząc wyjątkowo leniwie i tak jak starał się zachować powagę, tak też niedługo potem roześmiał się wesoło, acz krótko. Gdzieś z tyłu jego głowy pojawiła się myśl zmuszająca go do zastanowienia się, jak on by się zachowywał. Czy tak samo niechętnie zostawiałby syna pod czyjąkolwiek opieką? Czy może wręcz przeciwnie, uciekałby z domu, wyczerpany płaczem i marudzeniem? Blask w jego oczach przygasł nieznacznie, duszony panującą w jego umyśle gonitwą, lecz Jerome nie chciał pozwolić, by ta iskra zniknęła całkowicie i pokręcił głową, posyłając przyjaciółce blady uśmiech, tak by ponownie skupić się na jej słowach i pytaniach. Na tym, co tu i teraz.
    — Na tak długo, jak będzie trzeba — odparł wymijająco, a kącik jest ust drgnął zdradliwie, sugerując, że naprawdę niewiele brakowało, by na twarz mężczyzny wrócił choć lekki uśmiech. — A tak nieco poważniej, to nie wiem. Naprawdę nie wiem, Elle. Kupujemy bilety tylko w jedną stronę i… — urwał, biorąc głęboki wdech. — Zobaczymy — dokończył, ze świstem wypuszczając powietrze. — Także gdybyście nagle zmienili zdanie i remont mieszkania okazał się pilniejszy, nie krępujecie się wziąć do tego kogoś innego. Nie obrażę się — zapewnił, już z uśmiechem. Propozycja tego remontu była strzałem w dziesiątkę. Przysługą, z której zamierzał się wywiązać, lecz nie chciał, by państwo Morrison z czymkolwiek przez niego zwlekali, bo gdyby trafił im się kupiec oferujący atrakcyjną cenę? A może mieli znaleźć się chętni na wynajem? Jerome był wdzięczny Villanelle za to, że wpadła na ten pomysł, lecz jednocześnie pragnął jej uświadomić, że skoro już pomysł ten w jej głowie się urodził, to też nie musiał czekać, nie specjalnie na niego.
    Skinął głową, mimowolnie obserwując ruch przekręcanego klucza, a później wkroczył za blondynką do długo nieużywanego lokum. Pachniało w nim kurzem, powietrze zdawało się być gęste i ciężkie, lecz poza tym pomieszczenia nie nosiły świeżych śladów bytności. Nie unosił się zapach wczorajszego obiadu, na podłodze nie walały się przypadkowe rzeczy. Widać było, że mieszkanie zostało opuszczone z premedytacją, nie w biegu, nie przypadkowo.
    Wszedł za kobietą w głąb korytarza, rozglądając się wokół. Póki co nie widział, by czekało go tutaj wiele pracy, ale to już zależało od tego, co ostatecznie Morrisonowie postanowili zrobić. Jego spojrzenie ślizgało się po ścianach i pozostałych meblach, po pustych oknach, a kiedy stawiali kolejne kroki, w uszach dudniło lekkie echo.
    — Wierzę w różne rzeczy — przyznał, przystając na środku salonu i wcisnąwszy dłonie do kieszeni spodni, zakołysał się na piętach, spoglądając na Elle. — Ale czy to miejsca? — postawił pytanie, nie oczekując na nie odpowiedzi i samemu jeszcze jej nie znając. Ponownie rozejrzał się wokół, ponownie zakołysał na piętach i wrócił spojrzeniem do przyjaciółki. — Wierzę, że miejsce można przesycić wspomnieniami — powiedział w końcu, uśmiechając się tak delikatnie, że ledwo zauważalnie. Nie tyle nawet jego usta się wygięły, co zmienił się cały wyraz twarzy; napięły te mięśnie, które zazwyczaj za uśmiech były odpowiedzialne. — I że to my definiujemy dane miejsce, nie ono nas. Także, jeśli dobrze rozumiem, co masz na myśli, to to biedne mieszkanie miało z wami pecha, a nie wy z nim — przyznał, a w miarę każdego kolejnego słowa rosło jego rozbawienie, aż Jerome zaśmiał się cicho, spoglądając na Elle mimo wszystko łagodnie, bo nie chciał, by źle go odebrała.
    Podczas gdy blondyna podeszła do okna, Marshall zaczął powoli, jakby od niechcenia krążyć w koło, oceniając i oglądając. Krążył dalej, kiedy Elle najpierw mówiła o choince, a później o planach co do remontu, aż wreszcie przystanął, przodem do niej, łokcie opierając na kuchennej wyspie, nic sobie nie robiąc z tego, że blat był zakurzony i że właśnie czyścił go rękawami kurtki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To przede wszystkim — zgodził się co do planów, ze swojego miejsca wpatrując się w tę konkretną ścianę, jakby starał się przeniknąć ją wzrokiem. — Rury można pociągnąć na nowo, to nie problem, nie sam w sobie. Ale musimy się dowiedzieć czy wystarczy zakręcenie jakiegoś mniejszego zaworu, czy na jakiś czas trzeba będzie zakręcić główny i odciąć resztę mieszkańców — zauważył, skinieniem głowy wskazując na sufit, na potencjalnych sąsiadów.
      — To będzie wasze zadanie na czas mojej nieobecności — oznajmił z szerokim uśmiechem, niczym rasowy kierownik budowy, który tylko nadzorował wszelakie pracy. — Czy można ruszyć rury i ścianę. A co poza tym? Jakieś malowanie? Nowe podłogi? — zagadnął.

      [O jak tu uroczo 💜]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  6. Wzruszył pozornie obojętnie ramionami i cicho westchnął, jakby trochę zrezygnowany. Prawda była taka, że im dłużej tkwił na uczelni, tym większe miał wątpliwości co do dalszej ścieżki, którą obrał w swoim życiu. Doktorat może był przydatny, ale Arthur go nie potrzebował. Poza tym… Na uniwerku był zwyczajnie nieszczęśliwy. Nie miał możliwości pochwalenia się swoimi projektami, które przecież były dobre, nawet bardzo dobre. Bez przerwy mówił o tym samym, a wiedza na ograniczone tematy zaczynała wychodzić mu uszami.
    - Nie chcę, żebyś mówiła mi, co mam robić. Chcę… Żebyś powiedziała, co ty byś zrobiła na moim miejscu – poprawił, odwracając wzrok na dłuższą chwilę. Wiele razy poruszali ten temat, ale zawsze było to czysto teoretyczne gdybanie. Teraz było jakoś inaczej. – Tak. Ale dawno tam nie byłem – mruknął, krzywiąc się. – Wiesz, najpierw dom, potem… To – uśmiechnął się nieco ponuro i uniósł laskę, którą wciąż dzierżył w dłoni. – Nie miałem czasu. Ale dalej jest. I czeka. Wiesz, gdyby nie potrzebowało remontu, chyba nie zastanawiałbym się dłużej – westchnął i roześmiał się cicho. – A ty między wierszami twierdzisz, że mnie wykończysz byciem upartą babą. Nie wiem co gorsze – powiedział i znowu się zaśmiał, obserwując zachowanie swojej żony. Nie mógł stwierdzić, że to nie była miła odskocznia od tej poważnej pani dyrektor, którą zastał w gabinecie.
    - Historię medyczną możemy sobie darować, nie masz tyle czasu, żeby ją przerabiać. Ale jutro złożę CV. Ze zdjęciem. Żebyś mogła je oprawić w ramkę i ślinić się do niego na nudnych spotkaniach – wymruczał, jeszcze raz muskając wargami policzek Elle i uśmiechając się przy tym jak mały łobuz. Wsiadł do samochodu po stronie kierowcy i odpalił auto. – Jakie kryteria podlegają ocenie? – spytał wciąż z tym samym uśmiechem i wyjechał z parkingu. Ruch na ulicach przez kwarantannę wciąż był duży, ale znacznie mniejszy, niż zazwyczaj w tych godzinach i w samym centrum. – I kto wyda opinię? Będziesz mnie obserwować, czy spytasz później dzieci, jak się wykazał ojciec? Wydaje mi się, że one nie wiedzą, jak wielka jest stawka. Ale proszę, nie każ mi tłumaczyć, co to obciąganie, bo chyba nie podołam ojcowskim obowiązkom – mruknął, układając dłoń na kolanie Elle. Zmarszczył nos, orientując się, że coś mu nie pasuje i podwinął jej spódnicę, a potem ponownie zacisnął palce na jej nodze. Nie było to to samo, co dotykanie nagiej skóry, ale na ten moment mu wystarczyło. – Kochanie, ty w ogóle wiesz, jaki dzisiaj mamy dzień? Czy jesteś tak zakręcona pracą, że wyleciało ci z głowy? – spytał, zatrzymując się na światłach i zerkając z ukosa na twarz ukochanej.

    OdpowiedzUsuń
  7. Odwzajemnił uścisk dłoni i cały się spiął w oczekiwaniu, co za chwilę może usłyszeć z ust swojej żony. Była dla niego najważniejsza, logiczne więc, że liczył się z jej zdaniem i jakiejkolwiek udzieliłaby mu rady, był pewien, że ślepo by za nią podążył. Owszem, nie rozważałby plusów i minusów, wiedział bowiem, że Elle zna go tak dobrze, iż potrafiła ocenić, co jest dla niego najlepsze. Był dla niej jak otwarta księga i miał nadzieję, że ona zdaje sobie z tego sprawę.
    - A co, jeśli się nie uda? – spytał cicho i zagryzł dolną wargę. Skoro już podjął ten temat, nie mógł tak po prostu odpuścić. Zwykle tak robił i dlatego wciąż tkwił w miejscu, nie potrafiąc się zmotywować, żeby cokolwiek zmienić. – W sensie… Może mi się wydawać, że jestem dobry, ale co, jeżeli nie jestem? Jak się nie wybiję, a okaże się, że dziekan całkowicie mnie skreślił i nie mam powrotu? – dopytywał, chociaż dobrze wiedział, co by wtedy zrobił. Biuro było jego marzeniem, nie odpuściłby, póki nie zostałoby jednym z tych uznanych, popularnych wśród mieszkańców Manhattanu, na którym przecież by pracował.
    Powoli wypuścił powietrze z płuc i uśmiechnął się kącikiem ust, zerkając na profil Elle.
    - To chyba znaczy, że będę utrzymankiem. Fajnie, zawsze chciałem sprawdzić, jak to jest – stwierdził, uśmiechając się nieco szerzej i cicho prychnął, ale zrobił to z rozbawieniem. – Prawda. Nie mogę się doczekać, aż będziemy starzy i pomarszczeni, a ty będziesz mi wypominać, że przecież mnie uprzedzałaś – powiedział, kciukiem gładząc wierzch dłoni ukochanej.
    - Pomyślmy… Jestem troskliwy, opiekuńczy i zasługuję na miano ojca wszechczasów, zgodzisz się chyba… Mam kurs pierwszej pomocy, wiem, że ulubionym daniem mamy jest spaghetti ze szpinakiem i śmiem twierdzić, że właśnie dzięki moim umiejętnościom kulinarnym się we mnie zakochała. Bajki oglądam regularnie, uczę naszą córkę mam tę moc… Myślę, że spełniam wymagania – pokiwał głową z miną znawcy, a słysząc o masażu, przesunął rękę nieco wyżej po nodze ukochanej i zaczął delikatnie ugniatać palcami wewnętrzną stronę jej uda. – Z masażem też dam radę – stwierdził. – Generalnie laska wystarczy, chociaż dodałbym do tego jakiś szybki numerek przed wyjściem do pracy. W ramach premii. Obopólna korzyść – dodał nieco bardziej mrukliwym głosem. – Chyba będziesz musiała mi je pokazać. Hmm, nie zdążyłem nawet dojść do biurka – zauważył.
    Westchnął cicho, słysząc zmianę w głosie Elle, a jego uśmiech również zelżał. Wiedział, że po zeszłorocznym świętowaniu będą problemy, ale… Myślał, że da mu szansę to naprawić.
    - Nie, nie zawrócę i dobrze o tym wiesz – powiedział twardo, puszczając nogę ukochanej, żeby móc skręcić w jedną z bocznych ulic. – Mówiłem ci, że nie masz się czego bać. Zresztą… Wiedzą jak bardzo spierdolili sprawę w zeszłym roku i nikt się nie garnie do wspólnego świętowania. Będziemy sami, tylko ty i ja. To chyba nie tak źle, co?

    OdpowiedzUsuń
  8. Słuchał jej ze spojrzeniem wbitym przed siebie i przepuszczał przez mózg każde słowo, analizując je. Nie mógł odmówić Elle racji. Wiedział oczywiście, że nieco nagina rzeczywistość, bo życie nie było tak proste i piękne, a Arthur nie był książkowym Larrym Stu i miał więcej wad niż zalet. Niemniej jednak doceniał to, że Elle pokłada w nim jakąkolwiek wiarę, nie mówiąc już o tak dużej. Skoro ona wierzyła, że da radę… Nie mógł jej rozczarować. I nie chciał tego robić.
    - Kocham cię, wiesz? – spytał cicho, zerkając na nią z uśmiechem. Każdemu życzył takiej żony, na jaką on miał szczęście trafić. – Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił – dodał, obejmując dziewczynę ramieniem i przytulając ją do siebie z największą czułością.
    - Halo, a częstotliwość wynagrodzenia? Miesięczna wypłata mnie nie interesuje – prychnął, ale roześmiał się cicho i zacisnął mocniej palce na nodze ukochanej, przez co wbił w materiał rajstop paznokcie. – Kochanie, nie poznaję cię! Co się stało z moją żoną, która nie chciała bzykać się w samolocie, bo wstydziła się obcych ludzi? – spytał przez śmiech, ale pokiwał głową z uznaniem, tym samym przyznając, że pomysł Elle należy do jednego z tych lepszych.
    Uśmiech, który uprzednio zbladł, teraz całkowicie zniknął z twarzy Arthura, a mężczyzna wydał z siebie nieco zrezygnowane westchnienie. Pragnął jej szczęścia, pragnął, żeby na nowo polubiła swoje urodziny, które przecież były dla niej ważne. Naprawdę liczył, że uda mu się to naprawić, ale… To chyba nie było takie proste, jak mu się wydawało. Początkowo chciał nawet powiedzieć jej o fiasku wyjazdu do Genewy, ale to chyba zepsułoby wszystko jeszcze bardziej, więc zacisnął usta w wąską linię i przemilczał sprawę.
    - Żadnego tortu, żadnych świeczek i żadnych urodzinowych piosenek. A z tym prezentem to się wypchaj, nie będę niczego zwracał, więc go dostaniesz – powiedział, starając się delikatnie uśmiechnąć. – Nie, nie możemy. Czy możesz skończyć ten temat, póki nie dotrzemy na miejsce? Nie masz pojęcia, co przygotowałem, a i tak się nastawiasz, jakbym miał co najmniej wystawiał cię bezpośrednio na działanie tego głupiego wirusa – mruknął, nie potrafiąc się powstrzymać od wywrócenia oczami. Zamierzał się jednak trzymać planu, dlatego sięgnął do kieszeni spodni i wyjął z niej kawałek czarnego materiału, po czym podał go Elle. – Zasłoń oczy – polecił i westchnął cicho, nieco zrezygnowany. – Proszę – dodał, skręcając w następną ulicę i ciesząc się, że budynki zasłaniały bezpośredni widok na ocean.

    ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  9. - Znasz ideę pytania retorycznego? – mruknął, ale nie przestał się przy tym uśmiechać, bo obecność Elle zwyczajnie poprawiała mu humor. Który i tak pozostawał niezachwiany od momentu, w którym Arthur poczuł się na siłach, by w końcu stanąć na nogi. I nie żałował, bo chodził coraz lepiej i z niecierpliwością wyczekiwał chwili, w której odrzuci laskę i zacznie funkcjonować całkowicie normalnie.
    - Nie marzą. Tylko taki system wypłaty mnie interesuje – odparł i zerknął na palec, którym tak machała, po czym szybko złapał Elle za nadgarstek i przygryzł opuszkę, nie odrywając przy tym spojrzenia od drogi. – Skąd takie wnioski? Piję dużo soków z ananasami. Kupuję po drodze na uczelnię. I co, zatkało? – roześmiał się, poklepując ukochaną po udzie. – Dniówki. Ewentualnie dwu- lub trzydniówki – dodał tonem nieznoszącym sprzeciwu, jakby dyskutowali co najmniej o umowie dotyczącej losów świata.
    - Zadzwoń do Ulliela. Powiedz, że marzą ci się ładne żaluzje. Wcale nie po to, żeby mąż mógł cię pieprzyć na biurku, przy którym zarządzasz całym działem – poruszył sugestywnie brwiami i wziął kilka głębokich oddechów, żeby przywołać się do porządku. Samo wyobrażanie sobie sytuacji, w której odwiedza Elle po to, aby, nazwijmy to, odstresować ją sprawiało, że jego męskość twardniała, a przecież to były zwyczajne przekomarzanki, niewykluczone, że nigdy nie miały dojść do skutku. Ale Elle działała na niego właśnie w taki sposób. Jakby nie potrafił się nią nasycić, nawet jeśli nie odrywali od siebie rąk.
    - Nie przepraszaj mnie, po prostu… Zaufaj mi, dobrze? Wiesz, że chcę dla ciebie wszystkiego, co najlepsze – westchnął, a kiedy dziewczyna zasłoniła oczy, ujął jej dłoń i splótł ze sobą ich palce.
    Zaparkował przed jednym z najbardziej uroczych domków, jakie udało mu się znaleźć. Nie był wielki, ale też nie maleńki, można powiedzieć, że taki w sam raz. Budynek był biały, stylizowany tak, żeby wyglądał jak zbudowany z drewna. Wokół był równie uroczy ogródek, a do środka prowadziły dwa niskie schodki. Wiał silny wiatr, ale gdyby nie to, już teraz Morrisonowie słyszeliby szum oceanu i Arthur cieszył się, że pogoda jest jaka jest, bo to mogłoby za wcześnie zepsuć niespodziankę.
    Pomógł ukochanej wysiąść z samochodu i ostrożnie poprowadził ją w stronę budynku.
    - Noga do góry… I jeszcze raz – pokierował ją cicho, a kiedy zatrzymali się przed drzwiami, wyjął z kieszeni klucz, który odebrał przed przyjazdem po Elle. – Jeszcze chwilę – mruknął, zamykając za nimi drzwi. Mógłby pozwolić jej zdjąć opaskę, ale nie chodziło o sam domek. Delikatnie popychał dziewczynę przed sobą, aż dotarli do celu, czyli do przeszklonego tarasu. Szklane ściany otaczały ich z każdej strony, sufit również był przezroczysty, a właściciel chyba pomyślał o warunkach pogodowych panujących w Nowym Jorku, bo wszystkie osłony były możliwe do zdjęcia.
    Na środku tego pomieszczenia stał w pełni nakryty stół ze wszystkim, co Elle lubiła najbardziej. Spaghetti ze szpinakiem, wino i słodycze, a obok talerza dziewczyny leżała koperta z jej imieniem.
    - Wszystkiego najlepszego, kochanie – wyszeptał, zdejmując opaskę z oczu ukochanej, dzięki czemu mógł ukazać jej się widok, który Arthur określał mianem niesamowitego. Bezkres oceanu łączącego się z linią nieba, a do tego wszystkiego słońce, które ze względu na porę niedługo miało zniknąć za horyzontem.
    - Bardzo cię kocham – dodał równie cicho i odsunął się o krok, czekając na jakąkolwiek reakcję żony.

    ♥♥♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  10. - Oczywiście, że będą – mruknął, na chwilę poważniejąc. – Jesteś teraz panią dyrektor ze znajomościami i wpływami. Nawet jeśli będą chcieli, nikt ci nie podskoczy. Ze strachu – zauważył. Dobrze wiedział, na jakiej zasadzie to działa. Nie mógł się równać, co prawda, z Ullielem, zwłaszcza, że jego rodzice nie żyli od tak dawna, ale przyjaźń z Blaise’m pokazała mu kilka zasad rządzących światem tej zamożnej części społeczeństwa.
    Jego uśmiech wrócił równie szybko jak zniknął, ale przybrał nieco inny charakter. Arthur wyglądał bowiem teraz jak łobuziak, słodki urwis, na którego nie można się długo gniewać.
    - Tak? A ja myślałem, że nie negocjuje się warunków bez chęci zatrudnienia – wymruczał, wodząc palcami po udzie ukochanej. Nie widział rumieńców na jej twarzy i może dobrze, bo dzięki temu mógł skupić się na tym krótkim odcinku drogi, który mieli jeszcze do pokonania. – Zrobię wszystko, żebyś to rozważyła – stwierdził tym samym tonem.
    Ale fantazje szybko odpłynęły, a ich miejsce zajęło wyczekiwanie. Brunet nie miał bowiem pojęcia, czego może spodziewać się po tej wersji Elle, która nie chciała obchodzić swoich urodzin. Niby znał swoją żonę na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że niespodzianka jej się spodoba, ale mimo wszystko towarzyszyła mu spora doza niepewności.
    Odetchnął z ulgą, gdy dziewczyna sięgnęła jego dłoni. Splótł ze sobą ich palce i zrobił krok do przodu, żeby stanąć tuż obok. Jedyna różnica była taka, że Arthur zamiast podziwiać zachód słońca, patrzył z delikatnym uśmiechem na profil swojej ukochanej na tle pomarańczowego nieba stykającego się z wodą. I mógł przysiąc, że to najpiękniejszy widok, jaki dane mu było i będzie kiedykolwiek oglądać.
    Objął żonę w pasie i mocno do siebie przytulił, biorąc głębszy oddech, żeby upajać się przyjemnym zapachem jej perfum.
    - Ja ciebie też – odparł szeptem, wsuwając nos między kosmyki włosów dziewczyny. Uniósł jedną rękę i opuszkami palców zaczął wodzić wzdłuż jej kręgosłupa, nie chcąc, by ta chwila minęła. – Czy to znaczy, że ci się podoba? I zaczniesz mi znowu ufać? – wymruczał z delikatnym uśmiechem prosto do ucha ukochanej, a zaraz potem ucałował fragment skóry tuż pod nim. – Poczekaj chwilę, to nie koniec – powiedział, niechętnie wyswobadzając się z objęć dziewczyny, ale tylko na kilka sekund. Pochylił się, żeby sięgnąć ze stołu kopertę, w której znajdował się prezent. To, że wyjazd do Genewy nie wypalił teraz, nie znaczyło wcale, że Arthur zamierzał odpuścić. Obiecał jej to. Obiecał, że kiedyś ją tam zabierze i pragnął dotrzymać słowa. Właśnie dlatego w kopercie były bilety lotnicze z przebukowaną datą. Mężczyzna zakładał, że za kilka miesięcy wszystko się uspokoi, ale na wszelki wypadek dał sobie zapas czasu, dlatego na papierze widniała data 21.03.21, czyli za równy rok. Zdawał sobie sprawę z tego, że to jeszcze sporo czekania, ale... Mieli przed sobą całe życie, czym więc było tych dwanaście miesięcy w porównaniu do wspólnych lat?
    - No, otwórz – zachęcił z ciepłym uśmiechem.

    best husband u can imagine ❤❤❤❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  11. Roześmiał się cicho, nie przestając tulić do siebie Elle. Nie mogła widzieć, że pokręcił przy tym głową, ale na pewno to poczuła. Arthur nie chciał przeprosin, nie chciał tłumaczenia i sugerowania, że nie powinien, bo przecież ona tego nie potrzebuje czy nie chce. Kochał ją jak wariat, pragnął robić takie rzeczy i widzieć, że jest dzięki temu szczęśliwa, bo kiedy ona była szczęśliwa, on też był szczęśliwy.
    - Nie, nie wystarczył – odparł, odsuwając się, żeby Elle spokojnie mogła otworzyć kopertę. Nie odrywał przy tym spojrzenia od jej twarzy, bo zwyczajnie nie chciał przegapić żadnej reakcji na to, co znajdzie w środku. – Zresztą nie tobie to oceniać, prawda? Ja robię prezent, więc ja decyduję kiedy przestać – dodał, posyłając ukochanej promienny uśmiech.
    - Jeszcze jedno ‘bardzo’ i będzie w porządku – powiedział, śmiejąc się cicho. Objął Elle w pasie i odwzajemnił każdy pocałunek, pogłębiając je i mrucząc cicho pod nosem. Jeśli o niego chodziło, takie podziękowanie zdecydowanie wystarczało, ale nie miał nawet okazji tego powiedzieć, bo dziewczyna wciąż go całowała. A Arthur nie chciał przerywać, wręcz przeciwnie. Napawał się smakiem jej ust, przyjemnym zapachem perfum, który uderzał w jego nozdrza i ciepłem ciała, kiedy się w niego wtulała.
    Odsunął się dopiero, gdy zabrakło mu tchu i oparł swoje czoło na jej czole, przymykając powieki. Nie wiedzieć kiedy zaczął kołysać się delikatnie, zmuszając żonę do tego samego.
    - Pamiętasz? – wymruczał, przesuwając głowę tak, żeby dotykać policzkiem skroni ukochanej. – Tańczyliśmy tak ponad rok temu – powiedział cicho. – W naszym domu. Wiesz… Czasami o tym myślę i… Chyba to była najszczęśliwsza chwila mojego życia – dodał, wodząc opuszkami palców po jej kręgosłupie. – Do dzisiaj. Teraz jestem szczęśliwszy niż wtedy, chociaż nie wiedziałem, że to możliwe – westchnął na sam koniec i jeszcze przez chwilę kołysał się z Elle w ramionach, a potem zatrzymał się i odnalazł wargami jej usta. Pocałunek był krótki, ale pełen czułości, jakby Arthur chciał zawrzeć w tym geście wszystkie uczucia, którymi ją darzył.
    - Pewnie już dawno wystygło – stwierdził, odsuwając się od dziewczyny i wskazując na nakryty stół. Jedną ręką odsunął krzesło, a drugą pokazał, że Elle ma na nim usiąść i skłonił się nisko, niczym najlepszy lokaj. – Królowo, jestem dzisiaj do twojej dyspozycji – oznajmił podniosłym tonem. – Proś, rozkazuj, żądaj, spełnię każde twoje życzenie bez mrugnięcia okiem, pani. Załóżmy, że jestem twoim służącym. Z oczywistymi bonusami – ostatnie zdanie wymamrotał pod nosem, ale zrobił to tak, by Elle usłyszała i kolejny raz tego dnia uśmiechnął się łobuzersko.

    OdpowiedzUsuń
  12. Według niego wcale się nie narzucała - w końcu sam ja poprosił, żeby została. A na swojego rozmówcę miał jeszcze trochę czekać, więc czemu nie wykorzystać tego czasu na rozmowę ze znajomą? Mógł oczywiście tępo patrzeć w telefon jak wielu innych ludzi wokół, ale uważał, że to nie jest najlepszy sposób spędzania wolnego czasu - za łatwo było wtedy przeoczyć coś ciekawego, co dzieje się tu i teraz. Miał wrażenie, że takie gapienie się w ekran jest dla tych, którzy są za mało spostrzegawczy, żeby zobaczyć świat, który ich otacza, i potrzebują takich jak on, żeby im go pokazać.
    Noah pomachał ręką i podeszła do nich kelnerka. Lubił takie miejsca, w których nie musiał co pięć minut biegać do lady i zostawiać wszystkich swoich rzeczy bez opieki. Szczególnie, że potrafił posiedzieć w takiej kawiarni kilka godzin, wypić nie jedną kawę i zjeść niemało.
    - W takim razie... wybierz jedną rzecz i spróbuj o niej opowiedzieć, a ja będę zadawał głupie pytania - zaproponował, gdy kobieta złożyła zamówienie.
    - Sama wybierz to... co ci najbardziej leży na sercu, albo to, czym najbardziej chciałabyś się podzielić ze światem - mrugnął do niej.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  13. Carlie nawet podejrzewała, że żadna z nich nawet by się z Maxem nie dogadała poza studiem. Na pewno był bardzo w porządku, ale rudowłosa miała wrażenie, że mógł niekoniecznie być w ich typie. I może lepiej, aby ta znajomość została tylko i wyłącznie na stopie zawodowej? W końcu nie będą co chwilę przychodzić do studia po tatuaże czy nowe kolczyki, a gdyby to robiły to bardzo prędko mogłoby im się skończyć miejsce na nowe dziary bądź dziury na kolczyki. Zaczynała się też martwić, że mogłyby stchórzyć, ale były tak blisko, że nie mogą wyjść i uciec. Carlie naprawdę chciała te tatuaże, chciała je mieć i wiedziała, że gdy je zrobi będzie naprawdę zadowolona.
    — W porządku, mam szaloną przyjaciółkę. Mama dwójki dzieci i żona pana profesora idzie zrobić sobie tatuaż… Aż nie wierzę — odpowiedziała i przewróciła oczami. Ciekawa była, czy kiedykolwiek doszłyby do tego, że ich życie może wyglądać w ten sposób? Sama raczej sądziła, że czas na uczelni będzie jedną wielką imprezą, a tych teraz miała już aktualnie serdecznie dosyć i chyba zaczynała faktycznie wchodzić na ścieżkę dorosłości, przed którą tak długo uciekała i której nie chciała, ale z jednej strony to w końcu dobrze. Może to był odpowiedni czas? Nikt nie kazał jej przecież zmienić się w nudną dorosłą, to przy Matthew byłoby ciężkie, skoro on sam miał momenty, kiedy zachowywał się gorzej niż siedmiolatek, ale to było w nim również piekielnie urocze. — Nie wiem, po prostu lubię ten kolor. A według mnie pasuje, kiedyś cię do niego jeszcze przekonam. Może niekoniecznie na włosach, ale z czymś innym na pewno — dodała i puściła oczko przyjaciółce.
    Chciała się zacząć już z nią kłócić, że nie musi wcale, ale to były tylko jogurty. Będzie mogła się odwdzięczyć czymś innym przy kolejnej okazji. Nie kosztowało to przecież Bóg wie ile. Wolała taką opcję niż gdyby miały się rozliczać za każdego centa i robić sobie nawzajem awantury, bo nie oddało się niecałego dolara.
    — Cały czas mi chodzi po głowie, aby był na żebrach albo na wewnętrznej stronie ramienia. Nie wiem, szczerze mówiąc. Może te ramię to nie jest głupi pomysł i bolałoby znacznie mniej? — spytała. Odebrała z uśmiechem swój jogurt, a jak spróbowała… och, na pewno będzie te miejsca odwiedzać częściej. Im zaczynała więcej myśleć o tatuażu, tym bardziej się bała, ale to było jej potrzebne i w pewien sposób przypieczętują swoją przyjaźń z Elle. — To co, obie robimy kieliszki wypełnione winem czy jednak ty kieliszek, a ja butelkę? Może taki sam? Jak myślisz, która opcja jest lepsza? — zapytała.
    — Uhh, te jogurty są świetne — mruknęła i oblizała usta z resztek, które zostały je na ustach.

    [Ale tu uroczo! <3]
    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie chciał podziękowań. Naprawdę, to była ostatnia rzecz, jakiej w tej chwili mógł oczekiwać. Na pierwszym miejscu była inna, nieegoistyczna. Bowiem Arthur pragnął, żeby Elle była zwyczajnie szczęśliwa. Chciał widzieć uśmiech na jej twarzy, roziskrzone spojrzenie i radość, gdy kolejny raz czytała nazwę lotniska docelowego. Obiecał, że spełni jej marzenie, obiecał, że nigdy nie złamie danego jej słowa, więc kim by się okazał, gdyby to zrobił? Wiedział oczywiście, że Elle nie ma żadnych wymagań z tym związanych, że to było coś, po co wyciąga się ręce w marzeniach i co ewentualnie może, ale nie musi się spełnić, ale on wolał sny przekształcać w rzeczywistość.
    Tak wyglądała ich rzeczywistość. Cicha, spokojna, bez dramatów, których oboje tak bardzo nienawidzą. Tylko oni i rozwijająca się bardzo nie po kolei miłość.
    - Wiesz, że bym to zrobił, prawda? – wymruczał wprost do ucha dziewczyny, nie przestając delikatnie się kołysać z nią w ramionach. – To Vegas wcale nie było takim złym pomysłem. Gdybyś dalej za mnie nie wyszła, teraz byśmy tam lecieli – roześmiał się cicho i kciukiem dotknął obrączki na swoim palcu, obracając ją delikatnie, jakby chciał się upewnić, że złoty krążek dalej tam jest i już na zawsze będzie.
    Uniósł jedną brew, z zaciekawieniem patrząc na reakcję Elle. Przecież ona kochała jeść, zwłaszcza, gdy miała do dyspozycji jedynie ulubione rzeczy, dlatego coś mu w tym wszystkim nie pasowało, ale nie zaszczycił sytuacji komentarzem, uznając, że ma za mało danych, żeby to zrobić.
    - Dzisiaj chcę ci służyć – powiedział cicho, siadając naprzeciwko i przysuwając się z krzesłem. Uśmiechnął się delikatnie i pokręcił głową, jakby jego żona powiedziała najzabawniejszą rzecz na świecie. – Nie umiałbym inaczej – odparł zgodnie z prawdą i również na chwilę zagryzł dolną wargę. – Wiem, że zawsze będę cię kochał i nigdy nie będę miał cię dość. Więc tak, mogę to spełnić – pokiwał powoli głową i odetchnął głęboko, czując stopę Elle między swoimi nogami. – Też tego chcę – przyznał delikatnie zachrypniętym głosem. Jedną ręką podparł się na łokciu o blat stołu, a drugą sięgnął pod obrus, nawet się z tym nie kryjąc. Dobrze, że to nie była restauracja, w której musiałby się hamować, żeby nie kusić wścibskich oczu. Opuszkami palców dotknął kostki dziewczyny, a potem powoli zaczął przesuwać się wyżej w stronę łydki i kolana, którego jednak nie dosięgnął. Wrócił więc do stopy, którą przełożył na swoje udo. – Poważnie, Elle? Chcesz najpierw zabrać się za mnie, a dopiero potem za jedzenie? Kim jesteś i co zrobiłaś z moją żoną? – rzucił z uśmiechem, kciukiem delikatnie ugniatając śródstopie. – Czy to jakaś kolejna twoja zabawa? – dodał, przechylając lekko głowę w bok.

    ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  15. Jaime jeszcze raz spojrzał na uszkodzenia samochodu. Nie, zdecydowanie Elle nie mogła nim jechać. Było to niebezpieczne dla niej i dla innych uczestników ruchu drogowego. Poza tym, w każdej chwili mogła ją zatrzymać policja i wlepić jej mandat. W końcu samochód był niesprawny na tyle, że nie było możliwości, aby przejechać nim do mechanika. To znaczy, jechać mógł, ale według przepisów na pewno nie. Co prawda Jaime nie do końca się na tym znał, ale lepiej nie ryzykować niepotrzebnie. Dziewczyna na pewno miała sporo na głowie, zawsze miała, więc nie potrzebowała jeszcze dodatkowych stresów związanych z opłaceniem mandatu.
    – Daj spokój, nie zawracasz mi głowy. Przecież ci pomogę w potrzebie – spojrzał na nią i uśmiechnął się do niej lekko. Cóż, w ciągu ostatnich kilku miesięcy ich relacja rozwinęła się w dobrym kierunku i Jaime chciał, aby to trwało dalej. A teraz mógł po prostu jej pomóc i pokazać, że Elle mogła na niego liczyć. – Tak, ja też myślałem, że skoczymy na jakiegoś drinka, bezalkoholowe piwo czy kawę i herbatę...
    Tak naprawdę dałoby się to też zrobić, ale nieco później. Tak dla odstresowania. Widział, że z Elle nie jest najlepiej i trudno się było temu dziwić. Jaime ponownie na nią spojrzał, odwracając się w jej kierunku. Bardzo stronił od czyjegokolwiek dotyku i od dotykania kogokolwiek, ale uznał, że położenie dłoni na jej ramionach nie jest do końca aż tak złym pomysłem.
    – Spokojnie, Elle, poradzimy sobie. Nie martw się, przyjechałem tutaj, aby ci pomóc – uśmiechnął się do niej lekko, a zaraz później już zabierał ręce.
    Wziął od niej kluczyki i wyjął torebkę z samochodu, a potem podał ją dziewczynie, w myślach klął na kierowcę, który nie dość, że spowodował stłuczkę, to jeszcze uciekł z miejsca zdarzenia. Nieodpowiedzialny typ. Moretti rozejrzał się. No, Nowy Jork jest ogromnym miastem, monitorowanym właściwie wszędzie, więc nie powinno być problemu ze znalezieniem tego durnego kierowcy.
    – Zadzwonię na policję. Skoro facet zwiał, to trzeba to załatwić w ten sposób. Niech go szukają. Ty musisz złożyć zeznania, oni muszą zrobić raport. Potem zadzwonię po pomoc drogą, okej? – mówił spokojnie i wyjaśniał, co będzie po kolei robił. Elle była w kiepskim stanie, dlatego lepiej było jej wszystko po kolei mówić. No i dotyczyło to wszystko niej, więc tym bardziej powinna wiedzieć.
    Kiedy Jaime to wszystko zrobił, wrócił do Elle. Powiedział jej, że policja powinna tu niedługo być, z lawetą może być różnie, ale z tym aż tak im się nie spieszyło, w końcu najpierw musieli zadziałać mundurowi.
    – Po wszystkim zawiozę cię do domu. Albo na drinka... chociaż jeśli wzięłaś tabletki, to może jednak lepiej do domu. Dzwoniłaś do męża?
    Na pewno to zrobiła, a że mieli w domu sytuację, jaką mieli, to pewnie zadzwoniła do Jaime’ego. Dobrze, że był na miejscu i mógł podjechać. Nie był to dla niego problem.

    [Spoko, przecież nic się nie stało :D]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  16. Pytanie Elle wyrażało tak wiele, że Jerome poczuł się nim wręcz uderzony. Wwierciło się ono prosto w jego serce, osadzając się w nim jako przyjemny ciężar, od którego biło kojące ciepło. Wciąż jednak pozostawał oszołomiony tą niespodziewaną dawką… troski i bliskości? Zaparło mu dech w piersiach, kiedy nie bez zaskoczenia zawiesił wzrok na młodej kobiecie, przypatrując jej się szeroko otwartymi oczami, gdzie w bursztynowych tęczówkach krył się nieodgadniony wyraz zmieszania, jak również wdzięczności.
    — Tak. Myślę, że tak — odparł po trwającym kilka uderzeń serca milczeniu, z ciężkim wydechem wstrzymywanego w płucach powietrza, wreszcie spuszczając wzrok. Na chwilę poczuł się kruchy i bezbronny, łasy na nawet tak proste przejawy wsparcia od drugiej osoby i chyba właśnie ta nagła fala pchnęła go do tego, co zrobił. Wyprostował się bowiem i obszedł kuchenną wyspę, zaraz podchodząc do przyjaciółki, jak przywykł już nazywać ją w myślach, by po nic nieznaczącej chwili zawahania przytulić ją lekko.
    — Dziękuję, Elle — powiedział na sekundę przed tym, nim wypuścił ją ze swoich ramion, a kiedy już to zrobił, obdarzył ją szerokim i szczerym uśmiechem, prostym i radosnym, jakby właśnie blondynka wlała w niego nową porcję sił i poniekąd przecież właśnie tak było. A za co jej dziękował? Za to, że była, tak po prostu.
    Ta chwila mogła wydawać się nieco niezręczna, zważywszy na krótki staż ich znajomości, lecz Marshall nie od dziś robił to, co podpowiadało mu serce i dotychczas całkiem nieźle na tym wychodził. To dlatego teraz przypatrywał się Villanelle z łobuzerskimi chochlikami lśniącymi w oczach, jak gdyby nigdy nic powracając do tematu remontu.
    — Dobrze. Bez pośpiechu i zobowiązań — zgodził się, po raz kolejny rozglądając się po pomieszczeniu. Może gdyby wydarzenia nieco inaczej ułożyły się na linii czasu, nawet on i Jennifer mogliby tu zamieszkać? Nie potrzebowali wiele przestrzeni ani dodatkowych pokoi, nie teraz. Nie miał pojęcia, jak po tym wszystkim zagospodarują pokój Lionela i czy w ogóle to zrobią. Wystarczyło, że ostatnio po prostu go otworzyli, a dwie zabawki, które się tam znajdowały, przenieśli do własnej sypialni i naprawdę był wdzięczny nieznanej sile, że nie mieli czasu na zakup innych rzeczy.
    Niekoniecznie jednak chciał właśnie teraz o tym myśleć i podążył za wzrokiem Elle, słuchając tego, co miała do powiedzenia o remoncie. Wyglądało na to, że będzie miał tutaj sporo pracy, nie miała to być jednak praca niemożliwie ciężka i wyczerpująca. Ot, zajęcie w sam raz, by zająć czymś myśli i przy okazji ręce.
    — Rozumiem. W takim razie zaplanujcie wszystko, jak mnie nie będzie i jak już wrócę, chcę dostać do rąk gotowy plan — zarządził, mrugnąwszy do niej porozumiewawczo. — Bo wiesz, ja jestem raczej słaby w wymyślaniu i urządzaniu, typowy ze mnie robol. Pokazujesz mi palcem, a ja pracuję — wyznał ze śmiechem, ale nie mógłby prościej tego opisać. Jako pracownik fizyczny czuł się doskonale, myślenie mogąc zostawić innym i nie czuł, by w czymkolwiek mu to umniejszało. W końcu równe położenie paneli i pomalowanie ścian bez zacieków również wymagało nie tylko umiejętności, ale pewnej wiedzy z dość wąskiego zakresu, która dla niektórych miała pozostać nieodkrytą.
    — To co? — zagadnął, wsunąwszy dłonie do kieszeni i rozejrzał się w koło. — Ostatnio byliśmy na kawie, to co powiesz na, nie wiem, sushi? Możemy nawet zamówić i zjeść, tradycyjnie siedząc na podłodze — zaproponował z rozbawieniem, zerkając pytająco na blondynkę. — Mamy jeszcze trochę czasu z tej twojej godziny bez dzieci — dodał, wymownie zerkając na zegarek i nawiązując do wcześniejszego tematu ich rozmowy.

    [Nic się nie stało, czasem trzeba złapać oddech od postaci i za nią zatęsknić ^^]

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  17. [Cześć! Przychodzę tu, chociaż sama nie wiem gdzie znajdziemy najlepszy pomysł na stworzenie jakiejś fajnej historii dla naszych postaci. W sumie wydaje mi się, że Minnie (a propo…cudne imię ♥) będzie trafniejszym wyborem, ze względu choćby na wiek, gdyż jest w wieku żony Josha. Z drugiej strony Vill chyba pracuje w branży architektonicznej?, jeśli dobrze wyczytałam (mogę się mylić, gdyż przeglądała ostatnio sporo kart, wybacz!) i tu strzęp pomysłu jaki jawi mi się gdzieś z tyłu głowy to to, że mogłaby być autorem projektu domu, który Joshua kiedyś planował wybudować za miastem jako niespodziankę dla swojej żony. Oczywiście projekt ten nigdy nie ujrzał światła dziennego, gdyż sytuacja w małżeństwie państwa Madden uległa pewnym zmianom, delikatnie mówiąc. W sumie jako kobieta, która w pełni sprawdza się w roli matki, żony i pracownika mogłaby delikatnie naciskać na Josha, że może warto wrócić do projektu choćby po to by poprawić sytuację w małżeństwie. Oczywiście musieliby być na stopie bardziej przyjacielskiej niż w przypadku zleceniodawcy i zleceniobiorcy. :)]

    Joshua

    OdpowiedzUsuń
  18. [Jeśli chodzi o te ramy czasowe, to powiem Ci, że nie koniecznie. Dlaczego? Dlatego, że możemy nieco zmodyfikować ten pomysł. Skoro studiuje, to zapewne musi od czasu do czasu brać lub robić jakieś projekty. Może w formie zaliczenia jakieś przedmiotu jeden z profesorów zaproponowałby jej pomoc przy realizacji swoich zadań w firmie. Powiedzmy, że jest to jeden z najbardziej rozchwytywanych architektów w Nowym Jorku. Kolejka do realizacji przez niego zamówionych projektów jest długa zatem zamówiony powiedzmy kilka lat temu projekt został właśnie odkopany.
    Co do Minnie – mów, przecież to fikcja literacka, możemy wyczarować wszystko ;) Pisz co masz na myśli, a później pomyślimy jak to ugryźć.]

    Joshua

    OdpowiedzUsuń
  19. Wyjście z sali zajęło jej dłuższą chwilę. Sammy jak na złość opierał się na prośby swojej mamy, na dobre zajęty zabawą. Dopiero gdy Maddie zagroziła mu, że po powrocie do domu będzie musiał siedzieć na niegrzecznym schodku, chłopiec niechętnie zdecydował się pójść do szatni wraz z mamą i siostrą. Blondynka próbowała przy tym uniknąć wzroku trenerki, Nie chciała oglądać pogardy wymalowanej na jej twarzy. Czym prędzej więc zabrała swoje rzeczy, dwójkę dzieci i udała się do szatni, gdzie czekała już na nią Vilanelle.
    Słysząc jej propozycję, uśmiechnęła się z podekscytowaniem.
    - Jasne! Wiesz co, w tygodniu byłoby dla mnie najlepiej, lub w soboty do południa. Nie mam zbyt wielu planów oprócz siedzenia w domu z dzieciakami, więc pytanie brzmi, kiedy tobie odpowiada? - zapytała z nadzieją, że uda im się spotkać już za niedługo. 
    Widziała jednak, że Vilanelle zdawała się być niezwykle zdenerwowana i niepewna. Sama Maddie nigdy nie czuła stresu, gdy musiała rozmawiać z nieznajomymi. Na szczęście matka natura obdarzyła ją niesamowitą odwagą w kontaktach międzyludzkich. Jednak doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie wszyscy byli tak pewni siebie, a dla znacznej większości ludzi rozpoczęcie rozmowy było źródłem stresu. Patrząc na jej zachowanie, przypuszczała, że jej towarzyszka była członkiem tej grupy. Tym bardziej Maddie zależało na tym, by poczuła się spokojniejsza i zrozumiała, że miała do czynienia z kimś bez krzty fałszywych intencji.
    - Hej, spokojnie - odezwała się ciepło. - Nie martw się, naprawdę myślę, że to świetny pomysł, takie spotkanie. Uwierz mi, jakbym tak nie myślała, to bym powiedziała wprost. Jak już zauważyłaś, zawsze mowię rzeczy wprost i bez zastanowienia. - Zaśmiała się cicho, wspominając swoją 'wpadkę' po tym, jak zaczęła komentować zachowanie jej niepełnosprawnego męża, mając przy tym nadzieję, że nie miała jej tego za złe. - Daj mi znać, kiedy ci pasuje. Chociażby za tydzień w sobotę, o dwunastej. Kawiarnia z salą zabaw brzmi świetnie. 
    Wyjęła z torby swój notes, wyrwała jedną z kartek, na której napisała swój numer telefonu i podała kobiecie.
    - Możesz dzwonić o każdej porze dnia i nocy, o ile nie obudzić dzieci i mojego faceta - zażartowała.

    Maddie

    OdpowiedzUsuń
  20. [ Taki mój urok – karty nie zawsze wydają się szczęśliwe, ale lubię myśleć, że postaci są życiowe. O tyle, o ile potrafię je tak poprowadzić. Perypetie w pracy może zostaną kiedyś opisane, jednak tego, co zaszło, nie nazwałabym błędem. Choć mój tekst tak to zapewne przedstawia. Dziękuję bardzo za powitanie, a co do postaci, też nie wiem. Zawsze mam problem z określeniem, pod którą z kart mam się zgłosić, gdy ktoś ma więcej niż jedną. Ciężko stwierdzić, od kogo Marlon by tak szybko nie uciekł. ;)]

    Marlon

    OdpowiedzUsuń
  21. Lata temu podczas jednej z pierwszych randek powiedział, że stworzy dla niej dom, ale nie taki zwyczajny biały dom z czerwonym dachem i otoczony drewnianym płotem, a dom jak z marzeń. Nie znał wtedy do końca jej preferencji, nie miał pojęcia jakich rozwiązań ona sama użyłaby do realizacji takiego projektu, ale miał plan i zamierzał go zrealizować. To było rok po ślubie, gdy zamieszkali w olbrzymim penthouse w sercu Manhattanu. Ich kariery dopiero nabierały rozpędu, a oni zdawać by się mogło, że wspinają się na szczyt, że lada dzień ramię w ramię dotrą na górę i będą spoglądać na swoje imperium z dumą. To właśnie wtedy Joshua w tajemnicy przed swoją żoną udał się do biura Travis&Co w celu zaklepania sobie miejsca w kalendarzu, rozchwytywanych przez co drugiego z tych bardziej majętnych mieszkańców Wielkiego Jabłka, architektów. Oczywiście już na wstępie dowiedział się, że lista jest długa, a czas oczekiwania to minimum dwa lata. Nie odstraszyło go to absolutnie. Czas nie grał roli, bo to czego oczekiwał mogli spełnić tylko w tym biurze. Dom miał być olbrzymi, intuicyjny i ekologiczny. Miał być schronieniem nie tylko dla państwa Madden, ale w późniejszym czasie również dla kolejnych pokoleń. Miał być miejscem spotkań całej rodziny. Miał być dziedzictwem i pomnikiem, które zapoczątkowała ich miłość. Kto by pomyślał, że czas nie będzie jednak ich sprzymierzeńcem. Kto by pomyślał, że z pary, która świata poza sobą nie widziała, staną się dwójką niemal zupełnie obcych sobie osób. Kto by pomyślał, że projekt, który miał być prezentem zrodzonym z miłości, zostanie całkowicie zapomniany.
    W momencie, gdy zadzwonił telefon, siedział w biurze znudzony i zmęczony. Wskazówki zegara wlekły się niemiłosiernie po jego tarczy jakby godzina wyjścia z pracy miała nigdy nie nadejść. Nie żeby specjalnie chętnie miał zamiar wrócić do domu i znowu wysłuchiwać litanii. Marzył o szklaneczce szkockiej, w której grzechotałyby kostki lodu, płomieniu tańczącym w kominku i pożerającym kolejne pieńki oraz niczym niezmąconej ciszy. Nim jednak zdecydował się wcisnąć zieloną słuchawkę na ekranie nieco zużytego już huaweia, do którego mimo wszystko nadal miał sentyment, zamknął drzwi prowadzące na korytarz, z którego dobiegał gwar rozmów. Głos po drugiej stronie słuchawki prędko sprowadził na niego napływ wspomnień i to znacznie bardziej bolesnych niżeli mogło mu się wydawać. Całkiem zapomniał o domu, który planował zbudować na sporych rozmiarów działce z daleka od miasta.
    - Spotkajmy się w biurze – zadecydował i zgodnie z wolą kobiety, z którą rozmawiał, wybrał dogodny dla nich oboje termin spotkania. – Dziękuję za telefon i do zobaczenia wkrótce, Pani Morrison – odłożył telefon na blat biurka i odchylił się na krześle. Nie był pewien czy to była dobra decyzja, ale ta kobieta zaskoczyła go telefonem. Nie wiedział jak się wycofać. Pozostało mu jedynie zrobić to w trakcie ich spotkania.

    W umówionym przez telefon dniu Joshua pojawił się przed budynkiem, w którym mieściło się biuro projektowe Travis&Co. Miał jeszcze dziesięć minut do umówionej godziny, ale nie zamierzał czekać. Pewnym krokiem przekroczył drzwi i zapytał w recepcji gdzie ma się udać na umówione spotkanie, a następnie udał się we wskazane miejsce i zajął fotel naprzeciw biurka, gdzie rozłożone były rysunki i plany. Nie wiedział czy to przygotowane rozwiązania dla jego domu czy to po prostu pozostałości po poprzednim kliencie.

    Joshua

    OdpowiedzUsuń
  22. Właściwie nie odezwał się ani słowem poza uprzejmym „dzień dobry” na wstępie i poproszeniem o szklankę niegazowanej wody z cytryną. To młoda kobieta, siedząca naprzeciw niego przejęła pałeczkę w tym spotkaniu i Joshua mógł z całą pewnością, że doskonale sobie radzi na tej pozycji mimo, iż dałby sobie rękę uciąć, że stawia dopiero pierwsze kroczki w tym zawodzie. I nie wnioskował tego na podstawie nieprofesjonalnego zachowania, bo takiego u niej nie zauważył, ale po prostu ze względu na jej młody wiek. Ile mogła mieć lat? Dwadzieścia dwa? Może cztery. Spodziewał się, że projektem opisanym nazwiskiem Madden zajmie się wspólnik imienny biura, ale patrząc na zaangażowanie młodej kobiety nie miał na razie zamiaru zgłaszać obiekcji. Rozsiadł się wygodnie w fotelu, obracając w dłoniach szklankę z wodą, o którą poprosił na początku spotkania.
    - Widzi Pani… - zaczął powoli, gdy kobieta pozwoliła mu dojść do głosu. – Właściwie zupełnie zapomniałem, że ten projekt miał w końcu powstać – rzucił nieco melancholijnie. – Ten dom miał być prezentem dla mojej żony, ale ostatnimi czasy nie wszystko układa się tak, jak byśmy tego chcieli – zagryzł lekko dolną wargę i przeniósł spojrzenie przenikliwych, błękitnych oczu wprost na panią Morrison. – Ale spróbujmy. Stwórzmy coś, co przekona mnie, że warto zainwestować w ten projekt. Jestem otwarty na wszelkie propozycje i mam też parę uwag, których notabene nie ma w notatkach zebranych przez poprzedniego projektanta. Trochę się od tego czasu zmieniło nie tylko w świecie, ale myślę, że również we mnie i moich oczekiwaniach – usiadł na brzegu fotela tym samym zbliżając się nieco do biurka i notatek, które Villanelle zakreślała ołówkiem na kartce papieru. – Nie wiem, czy mówiłem o tym poprzednim razem, ale chcę by dom był w pełni ekologiczny. Ma być nowoczesny, aczkolwiek elegancki. Dużo szkła, olbrzymie okna na zachodnią stronę, bo widoki zachodzącego słońca będą tam spektakularne – uśmiechnął się pod nosem na samą myśl o tym widoku. – Chcę połączenia drewna i zieleni, drewnianych parkietów i gładkich, białych ścian. Wysokich pomieszczeń i zero progów – wyliczał przez dłuższą chwilę, aż w końcu zatrzymał się i spojrzał na kobietę niepewnie. – Za szybko? Coś powtórzyć? Coś wyjaśnić? – dopytywał. Przy kupnie mieszkania, w którym obecnie mieszkali nie dbał o takie rzeczy. Zobaczył zdjęcia przedstawione przez Sophie, pokiwał głową i kazał podpisać umowę. Nie istotne było dla niego to, na którą stronę będzie większość okien, nie miało znaczenia czy sufity są podwieszane, nie interesowało go czym było ogrzewane. Wszystko to załatwiała jego żona, a teraz on sam nie był pewien czy o wszystkim będzie pamiętał. No ale od tego chyba było biuro projektowe.


    Joshua

    OdpowiedzUsuń
  23. [Ładne masz te zdjęcia z aparatem w karcie... :)]
    Noah nie naciskał. Po prostu cierpliwie czekał, aż kobieta będzie miała dość odwagi i siły, żeby opowiedzieć mu choć trochę o tym, co ją dręczy. Czasami na człowieka spada zbyt wiele i tylko rozłożenie sytuacji na kawałki może pomóc spojrzeć na wszystko z odpowiednim dystansem. Poza tym... w pewnym sensie był dla niej obcym człowiekiem. Ich zdolność wpadania na siebie nie czyniła z nich przyjaciół. Niemniej czasami obcym łatwiej powiedzieć to, co nas dręczy, bo nie może ich to zranić tak, jak bliskich nam osób. Czasami też ci, których najbardziej kochamy, nie potrafią udzielić nam wsparcia, bo kochają nas za bardzo i uczucia sprawiają, że nie dostrzegają tego, czego tak naprawdę potrzebujemy.
    Mężczyzna słuchał uważnie wyjaśnienia Elle. Czasem kiwał głową.
    - To wredne. Parszywe. Wyraźnie facet nie radzi sobie ze swoimi uczuciami i próbuje zrzucić na ciebie odpowiedzialność za własne problemy - zauważył. - I zapewne nie masz możliwości, żeby się od nich skutecznie odciąć? - zapytał ze szczerą troską, ale bez zbytniego naciskania. - Bo jakoś nie sądzę, że chciałabyś go podawać do sądu za pomówienie, co? - zapytał całkiem szczerze. Nie wiedział przecież, jak bardzo rodzina zmarłego zachodziła jej za skórę. Z niektórymi nie da się inaczej załatwić sprawy niż za pośrednictwem wyższej instancji... Na przykład sądu.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  24. Nie, on zdecydowanie nie był jedną z tych osób, które z pełną premedytacją zabierały cenny czas innych osób. Znał wartość czasu i zgodnie z jego mniemaniem była to jedna z nielicznych rzeczy, których w życiu nie można było kupić, więc szanował ludzi, którzy mu ten cenny dar poświęcali. Budynek, który w najbliższym czasie mieli wspólnie z panią Morrison stworzyć na pewno powstanie, ale czy stanie się on domem dla jego rodziny… to będzie musiało się jeszcze rozstrzygnąć. Zawsze będzie mógł go wynająć lub sprzedać lub… może okaże się, że sam będzie musiał się tam wynieść, bo Sophia zawnioskuje o przyznanie jej mieszkania na Manhattanie. Prawda była taka, że Joshua był zagubiony. Sytuacja go przerastała i nie bardzo wiedział, jak zacząć odbudowywać ten domek z kart, który pod wpływem gwałtownego podmuchu powietrza, powoli zaczął się trząść i sypać.
    - Chciałbym być równie optymistycznie nastawiony jak pani, względem mojego małżeństwa – uśmiechnął się pod nosem. – Pani jest mężatką? – zapytał, ale już po chwili wiedział. Wystarczyło spojrzeć na dłoń, którą zdobiła obrączka. Pokręcił nieznacznie głową z dezaprobatą dla własnej głupoty. – Proszę mi wybaczyć jeśli wtrącam się w nie swoje sprawy, ale myślę, że spędzimy trochę czasu nad tym projektem, więc warto wiedzieć z kim ma się do czynienia i o czym rozmawiać w przerwie by umysł nieco odpoczął – wzruszył ramionami.
    Z zainteresowaniem przeglądał fotografie, które pojawiły się na ekranie i musiał przyznać, że kobieta doskonale złapała jego myśl przewodnią. Właśnie o tego typu rozwiązania mu chodziło. W dobie wszechogarniającego naszą planetę syfu, ściany które miały tworzyć w obrębie domu dodatkowe źródła tlenu były na wagę złota.
    - Proszę się nie przejmować kosztami – machnął ręką. – Budżet akurat jest Pani najmniejszym problemem – zapewnił ją bez namysłu, po czym wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki komórkę. Szybko przeszukał zawartość galerii i przysunął aparat w stronę swojej rozmówczyni by ta mogła spojrzeć na fotografię przedstawiającą taras, a właściwie trochę więcej niż taras, bo dość spore zaplecze rekreacyjne dla domowników z miejscem do grillowania, jacuzzi i tak dalej. – Tego typu rozwiązania widziałem ostatnio u znajomego. Myślę, że moglibyśmy zrobić coś podobnego chyba, że ma Pani inny pomysł – poprawił się na fotelu i przeniósł spojrzenie z ekranu komórki na kobietę, która teraz śledziła dokładnie każdy element z fotografii i najwyraźniej analizowała je w głowie.

    Joshua

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Oczywiście zapomniałam napisać, że w chyba pierwszym słowie taras ukryty jest link ;)]

      Usuń
  25. - Tak wiele rzeczy mogłoby wyglądać inaczej – wyszeptał bardziej do siebie niż do Elle i cicho westchnął, jakby zrzucał ze swoich barków ciężar. Od tamtego tańca na tarasie tak wiele się wydarzyło… Więcej złych, niż dobrych rzeczy. Nie mieli na to wpływu, pewnie nawet, gdyby tamtego dnia wzięli ślub, kilka dni później Elle przeglądałaby znalezioną teczkę. Prawdy nie dało się długo ukrywać i wtedy Arthur dobitnie się o tym przekonał. Właśnie dlatego mieli w małżeństwie taką, a nie inną zasadę. Najgorsza prawda i rozmawianie o niej była lepsza, niż dowiadywanie się w sposób, który mógłby zaszkodzić nie tylko im jako parze, ale też wszystkim dookoła, bo każde zawirowanie bardzo się na nich odbijało i nie dało się tego ukryć.
    Odchrząknął cicho i poprawił się na krześle, spoglądając na swoją żonę spod rzęs. To była właśnie taka sytuacja – nadszedł czas wyznać pewne rzeczy, których teraz Morrison się wstydził i nawet się delikatnie zaczerwienił zanim zaczął mówić.
    - Tobie – poprawił cicho. – Ja nie byłbym nowicjuszem. Kiedyś grałem w black jacka. Zanim zginęli rodzice i jakiś czas po ich śmierci, ale byłem na tyle mądry, że stawiałem tylko swoje pieniądze, nie ich. Trochę mniej rozsądku i prawdopodobnie nie miałbym nic – powiedział, krzywiąc się przy tym nieznacznie. – Ale to było dawno temu, teraz bym nie zagrał. Chyba, że z tobą – dodał, dla odmiany uśmiechając się delikatnie.
    Palcami wciąż wodził po nodze ukochanej, nie odrywając przy tym spojrzenia od jej twarzy. Teraz, w świetle, które dawało zachodzące słońce, wydawała mu się jeszcze ładniejsza i mógłby się na nią gapić bez przerwy.
    Odchylił się delikatnie na krześle, z łobuzerskim uśmiechem słuchając propozycji żony i pociągnął ją za nogę, żeby znalazła się ciut bliżej. Schował też pod stół drugą dłoń, masując stopę, która wciąż spoczywała na jego udzie.
    - Czy kiedykolwiek bawiliśmy się w coś grzecznego? – odpowiedział pytaniem na pytanie i zamruczał z uznaniem, kiwając przy tym głową. – Oczywiście. Więc teraz muszę cię pocałować, jasne – wymamrotał i położył ręce na blacie stołu, po czym podniósł się z krzesła i pochylił w stronę dziewczyny. – Arthur mówi: podoba mi się to – wyszeptał, trącając nosem nos Elle i rozchylając wargi. Owiał ciepłym oddechem jej twarz, przez dłuższą chwilę po prostu zwisając nad nią, jakby tworzył swoją własną zabawę. Uwielbiał się z nią drażnić i nie miał najmniejszego zamiaru tego ukrywać. Gdyby nie to, że pragnął jej bliskości, nieco przedłużyłby to oczekiwanie. Ale im bliżej siebie były ich twarze, tym większy Arthur miał kłopot z powściągnięciem swojego pożądania. Dlatego w końcu ułożył dłoń na karku Elle i wpił się w jej wargi, uśmiechając się przy tym pod nosem. Odsunął się dopiero, gdy zabrakło mu tchu i otworzył oczy, świdrując brunetkę nieco zamglonym spojrzeniem. – Co jeszcze Elle mówi?

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  26. Noah westchnął. Najbardziej ranią te zdrady, które pochodzą od najbliższych nam osób, prawda? Woolf mógł na ten temat coś powiedzieć.... Ale nigdy nikomu o tym nie mówił i wątpił, żeby ta sytuacja zmieniła się w najbliższym czasie. Życie nauczyło go nie ufać ludziom za bardzo i najważniejsze rzeczy zachowywać dla siebie. Chętnie radził innym i wykazywał szczerą chęć pomocy, ale sam nie decydował się nigdy na sięganie po takową. Wiedział, że kiedyś sam utonie, nie potrzebował, żeby ktoś przytrzymywał mu głowę pod wodą.
    Tymczasem Elle wyglądała na zmęczoną i to poruszało nawet skostniałe serce Noah, który przecież nie był złym człowiekiem.
    Westchnął ciężko. Wyciągnął rękę i lekko ujął jej dłoń w swoją.- Wszystko się jakoś ułoży. Pamiętaj, że najważniejsze w tym wszystkim jest ustalenie priorytetów, a na szczycie tej drabiny powinnaś być ty sama i twoi najbliżsi. Reszta... przyjdzie z czasem sama. Nie ma co się załamywać - zapewnił cichym i pełnym czułości głosem. Nie było w tym nic z podrywu - raczej dobre ludzkie współczucie.
    - Jesteś silną babką. Widziałem cię w akcji. Poradzisz sobie - dodał pewniej i cofnął się, puszczając jej dłoń.

    [Bardzo dziękuję za siebie i autorkę <3 A jasne kolory już mi się tak bardzo marzyły....]

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  27. — Gdyby nie to, że mam Matta to zaczęłabym żałować, że u mnie nie ma takich wykładowców, na których idzie zawiesić oko — powiedziała. Już chyba nawet jakiś czas temu rozmyślała nad tym i niby ktoś tam był, ale wszyscy byli sporo starsi, a to już niekoniecznie interesowało Carlie. I była naprawdę szczęśliwa, że trafiła na Matthew. Nikogo innego nie wyobrażała sobie już u swojego boku i była pewna, że we dwoje będą ze sobą naprawdę szczęśliwi. Teraz mieli po prostu przejściowy okres i potrzebują trochę czasu, aby wszystko sobie poukładać, ale ten stan przecież też wiecznie trwać nie będzie.
    Carlie była naprawdę podekscytowana. Nie mogła doczekać się swojego serduszka, a także kieliszka wypełnionego winem, który będzie ładnym przypieczętowaniem jej przyjaźni z Villanelle. Najchętniej wskoczyłaby już na fotel. Znalazła w sobie zaskakująca siłę, nie miała pojęcia skąd ją wzięła, ale naprawdę teraz czuła się jakby wypiła kilka energetyków. Może to tak trn strach przed pójściem a tatuaż ją nakręcał? Nie miała pojęcia co to było, ale szczerze mówiąc nie mogła się już doczekać aż poczuje pierwsze wkłucie igły na swojej skórze. W końcu Matthew miał niemal cały rękaw zrobiony w tatuażach, chyba nie mogło być to najgorsze uczucie na całym świecie. Jasne, sama nie planowała aż tak robić, a jedynie dwa malutkie, które będą miały naprawdę ogromne znaczenie dla rudowłosej. Były już w studiu i nie było odwrotu. Zanim weszły do środka, rudowłosa ścisnęła mocniej dłoń przyjaciółki jakby chciała jej dać tym samym znać, że jest obok i ani jedna, ani druga nigdzie się nie wybiera.
    — Kogo moje oczy widzą?
    Carlie niemalże uśmiechnęła się szerzej na widok Maxa, który chyba już na nie czekał. Ani trochę nie zmienił się od czasu ich ostatniej wizyty tutaj. Może doszedł mu kolczyk w brwi i tatuaż na szyi, co mu naprawdę pasowało. Rudowłosa zerknęła na Elle i niemal podskoczyła w miejscu. To naprawdę się działo.
    — Jak to kogo? Najlepsze dziewczyny w całym Nowym Jorku, jak nie w całych Stanach — odparła podchodząc bliżej recepcji, bo wiedziała, że muszą wypełnić odpowiednie dokumenty, jak wtedy przy kolczykach. — To spontaniczna decyzja, nie wepchałyśmy się przed jakiegoś klienta, który wcześniej się umówił?
    — Nie, spokojnie. Trzymajcie arkusze i dajcie mi wasze dowody — odpowiedział podając jednej i drugiej dokumenty do wypełnienia. Nie było tego dużo, na szczęście. — Jeśli będę miał częściej takie klientki, to moja praca będzie jeszcze przyjemniejsza niż zwykle — dodał i puścił w ich stronę oczko.

    Carlie i Maxio

    OdpowiedzUsuń
  28. Uśmiechnął się lekko i obrócił dłoń tak, żeby ująć tę należącą do Elle. Właśnie tego brakowało w ich związku dużo wcześniej. Rozmowy bez atakowania, bez kłótni i awantur. Oboje popełniali te błędy. Elle nie wysłuchała go, nie pozwoliła mu wytłumaczyć i opowiedzieć o chorobie, z góry zakładając, że to ich przekreśla, natomiast Arthur nie wysłuchał jej, gdy chciała powiedzieć o Boltonie, po prostu zobaczył zdjęcie i wybuchł.
    Teraz było inaczej. W ich życiu stało się tak wiele, tyle się nauczyli i wiedzieli, czego unikać, żeby nie dopuścić do kolejnych dramatycznych wydarzeń. I Arthur to widział. Widział w oczach Elle zrozumienie i łagodność, za co w tym momencie kochał ją jeszcze bardziej.
    - Vegas byłoby lepsze niż szpital. Ale stało się, nie uwolnisz się ode mnie – odparł i delikatnie pokręcił głową, uśmiechając się. – Nie. To był epizod i nie miał większego wpływu na to, kim jestem teraz. Chociaż… - urwał i westchnął cicho, nieco mocniej ściskając palce dziewczyny. – Właśnie o to się pokłóciliśmy. Z rodzicami. No, może nie konkretnie o to, bo o niczym nie wiedzieli. Po prostu… Zniknąłem na kilka dni i się na mnie wściekli. Rozstaliśmy się w gniewie, a potem nie miałem szansy ich przeprosić. Bardzo tego żałuję, ale… Nie jestem pieprzoną Hermioną Granger i nie cofnę się w czasie, żeby to naprawić – zakończył, opuszczając wzrok i wzruszając ramieniem, jakby to było takie nic. Nie, nie było, a mężczyzna do tej pory to sobie wyrzucał.
    - Czekaj, to nie działa tak, że jeśli nie powiesz Elle mówi, ja nie muszę wykonywać zadania? – zauważył z wrednym uśmieszkiem na ustach, ale mimo tego wstał i zaniósł krzesło we wskazane miejsce. – To wyjątek, bo jestem ciekaw, po co ci ja na krześle. Następnej rzeczy nie zrobię bez Elle mówi - dodał, opadając na siedzisko i opierając się plecami o drewniane podparcie. Splótł ręce na klatce piersiowej, ale nie na długo. Gdy Elle znalazła się okrakiem na jego kolanach, oparł dłonie najpierw na jej udach, a potem na pośladkach, przytrzymując ją, żeby się nie zsunęła i przymknął powieki, rozkoszując się tą chwilą.
    - Najpiękniej – przyznał i zamruczał cicho, kiedy ukochana przeczesała palcami jego włosy. – Uwielbiam, kiedy to robisz – wyszeptał i delikatnie przekręcił głowę, po czym musnął wargami policzek żony. Zaraz potem odsunął się kilka centymetrów i otworzył oczy, wpatrując się w oświetloną słońcem twarz Elle. Nie potrafiąc się powstrzymać, przeniósł jedną dłoń na jej policzek i pogłaskał go opuszkami palców. – Jestem szczęściarzem, że trafiła mi się taka piękna, cudowna żona – dodał wciąż cicho, uśmiechając się.

    ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  29. [ Bardziej stawiam na coś weselszego, bo nie chcę, by życie Marlona było jedynie czarno-białe. Więc Villanelle? Musisz mi wybaczyć, ale tak czy siak, nie mam niestety konkretnego pomysłu :(

    PS Czy przy wyborze imienia inspirowałaś się może Killing Eve? Kilka miesięcy temu oglądałam. Dobry serial. :D]

    OdpowiedzUsuń
  30. Jaime jeszcze raz przyjrzał się samochodowi i westchnął. Był wkurzony na tego kogoś, kto to uczynił i po prostu zwiał. I Moretti miał nadzieję, że to przez szok, a nie przez perfidię czy jakkolwiek by tego nie nazwać. Różni ludzie na świecie chodzili. I w sumie ciekawe, jak wyglądał samochód tamtego drugiego kierowcy. Może lepiej i dlatego odjechał? Albo w podobnym stanie, ale mimo wszystko uciekł. Wciąż jednak pozostawało pytanie, dlaczego w ogóle to zrobił.
    – Tak, powiedziałbym ci, gdybym był zajęty. Ale i tak bym przyjechał, więc proszę, nie zamęczaj się już tym. Cieszę się, że zadzwoniłaś i mogę ci pomóc. Naprawdę. To nie jest dla mnie żaden kłopot. Ba, można wręcz powiedzieć, że naprawdę mnie lubisz i szanujesz – zaśmiał się, chcąc może też jakoś rozładować napięcie. Nie wiedział, czy to najlepsza ku temu droga w takiej sytuacji, ale... nie znał się. Dlatego też próbował różnych rzeczy. – No wiesz, to mnie wybrałaś na telefonie, a nie innego kolegę z roku czy kuzyna. Albo brata. No chyba, że oni byli zajęci – spojrzał na nią podejrzliwie, ale zaraz uśmiechnął się do niej. – Naprawdę, spokojnie, nie oderwałaś mnie od żadnych zajęć ani nie zmusiłaś, abym tu przyjechał.
    Bardzo chciał, aby chociaż tym nie przejmowała się Elle. I tak będzie miała sporo do załatwienia. Możliwe, że cała ta sprawa rozłoży się na kilka najbliższych tygodni. Co prawda Jaime nie znał się na tym, jeszcze nigdy nie uczestniczył w podobnym zdarzeniu, ale... Miał nadzieję, że jednak wszystko pójdzie sprawnie i Elle będzie mogła o tym zapomnieć. A przynajmniej wspominać z lekkim uśmiechem.
    Jaime odruchowo położył dłoń na tali dziewczyny i spojrzał na nią zaniepokojony. To nie wyglądało najlepiej. Może powinien jeszcze wezwać karetkę? A przynajmniej najpierw zawieźć ją do lekarza, aby ją przebadano i dopiero później odwieźć do domu.
    – Chodź, usiądziesz w aucie – poprowadził ją do samochodu, otworzył tylne drzwi i pomógł usiąść. – Wyglądasz bardzo blado. Kiedy ogarniemy już sytuację z policją, zawiozę cię do lekarza, okej? Inaczej twój mąż może mieć potem pretensje do mnie – uśmiechnął się lekko, chociaż sytuacja z Elle nie wyglądała najlepiej.
    W końcu przyjechała policja. Jaime wyjaśnił im pokrótce, co się wydarzyło, co zastał na miejscu zdarzenia. Dopiero później policjanci poszli porozmawiać z Elle, uczestniczką stłuczki. A jako że Jaime mógł być obok podczas tego małego przesłuchania, to stał niedaleko, chcąc dodać przyjaciółce trochę otuchy. Dodatkowo, wyjaśnili, że Moretti już zadzwonił po lawetę.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  31. Nie mogła doczekać się ich spotkania. Zwłaszcza po tak trudnym i wycieńczającym tygodniu czekała na chwilę odetchnienia. Na czas, który mogłaby spędzić bez zmartwień o to, w jakim humorze Paul wróci do domu i bez nieudanych prób zabawienia Samuela. Chciała po prostu zapomnieć o swoich codziennych problemach. Wiedziała, że one nie odejdą, że wrócę do niej jak tylko przejdzie przez próg swojego domu. Ale na tamtą chwilę uważała, że należy jej się moment odpoczynku, zabawy w udawanie, że wszystko było w najlepszym porządku.
    Wstała wcześniej niż zwykle, razem z Paulem, który szedł na poranną zmianę. Nie mogła zasnąć ponownie, więc zrobiła sobie kawę i usiadła przed telewizorem, dopóki nie usłyszała cichego kwilenia Cecilii, a zaraz potem marudzenia Sama. Chwila dla siebie właśnie dobiegła końca, ale Maddie wcale nie chciała narzekać. Uwielbiała przyglądać się rozespanym twarzyczkom swoich dzieci. Żyła i oddychała właśnie dla nich, choć niejednokrotnie sprawiały, że umierała ze zmęczenia. Jak zwykle przygotowanie do wyjścia maluchów zajęło jej przeszło godzinę. Sammy nie chciał włożyć na siebie dżinsów, więc Maddie musiała gonić go po całym mieszkaniu, a ostatecznie i tak nie dała rady go przekonać. Na całe szczęście, Cecilia nie miała zbyt wiele do powiedzenia w kwestii swojego stroju, więc Hesford do woli ubierała ją w kolorowe sukienki. Gdy wyruszyła w kierunku metra, wiedziała już, że była spóźnina. Jednocześnie tłocząc się w wagonie, nie zamierzała wyciągać telefonu i dzwonić do kobiety, żeby ją przeprosić. Musiała kurczowo trzymać swoją torbę i wózek, a przy tym uważać, by inni pasażerowie nie zmiażdżyli jej córki, ktora spała w chuście, opierając się o pierś kobiety. Zadziwiające, że potrafiła zasnąć wśród tłumu spoconych ludzi i niezwykle głośnych, przejeżdżających obok wagonów. Dopiero po wyjściu na zewnątrz była w stanie wyjąć komórkę i wybrać numer koleżanki. Miała tylko nadzieję, że kobieta nie wróciła do domu, znudzona czekaniem.
    - Hel Vilanelle, to ja, Maddie, przepraszam, że jeszcze mnie nie ma. Sammy odmówił posłuszeństwa, ale juz jesteśmy blisko, będziemy za jakieś pięc minut - powiedziała na jednym oddechu. - Przepraszam, że tak wyszło, mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe? - zapytała.
    Naprawdę czekała na to spotkanie i nie chciała tego zniszczyć.

    Maddie

    OdpowiedzUsuń
  32. Opuścił głowę, zawstydzony swoim własnym postępowaniem w tamtym czasie. Teraz był starszy, mądrzejszy i widział, jak wiele zaprzepaścił durnymi wybrykami. Wtedy nie był ojcem i nie wiedział, co mogli czuć jego rodzice, ale obecnie… Gdyby Thea lub Matt dali się wciągnąć w takie bagno, gdyby zniknęli na kilka dni bez znaku życia, prawdopodobnie umarłby z rozpaczy i towarzyszącego mu zmartwienia. W końcu jego rodzice mogli nie okazywać mu tyle miłości co siostrze, ale wciąż go kochali. A on wbijał im szpile nie tylko za ich życia, robił to nawet po śmierci.
    - Chciałbym, żeby tak było – przyznał cicho, czerpiąc ulgę z dotyku Elle na swojej dłoni. Jakby sama jej obecność sprawiała, że łatwiej było poradzić sobie z czymś trudnym. – Moja mama byłaby wspaniałą babcią – odezwał się z delikatnym uśmiechem. – I wiem, że ty stałabyś się ulubienicą taty. Takie wyobrażenia pomagają – westchnął i podniósł spojrzenie pełne czułości na twarz ukochanej, a oczy mu rozbłysły. Pierwszy raz słyszał z ust Elle takie słowa i nie wiedział, co ma na to odpowiedzieć. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek w jej obecności przytrafiło mu się coś takiego. Zwykle znajdował w głowie mniej lub bardziej odpowiednie słowa, miał niezwykły talent do obracania wszystkiego w żart, ale teraz… Teraz nie chciał tego robić. – Nie masz pojęcia, ile to dla mnie znaczy – powiedział cicho. – Kocham cię. Tak bardzo – wyszeptał, unosząc do ust jej dłonie, żeby złożyć na palcach kilka delikatnych pocałunków.
    Atmosfera szybko uległa zmianie, a Arthur nie miał innego wyjścia, jak płynąć z prądem. Lubił to, że tak szybko potrafili przechodzić z poważnych tematów do tych lżejszych, że nie sprawiało im to większego kłopotu i chyba tak według jego definicji wyglądał związek idealny. Oczywiście obiektywnie daleko im było do ideału, pewnie gdzieś obok nich było małżeństwo, które sprawowało się lepiej, ale Morrison nie potrzebował związku na pokaz, tylko takiego, który daje mu szczęście. I był pewien, że Elle również jest szczęśliwa nie dlatego, że właśnie to wyznała. Czuł, że po wszystkich zawirowaniach w końcu są w odpowiednim miejscu.
    Uśmiechnął się kącikiem ust i sięgnął dłońmi do guzików swojej koszuli, rozpinając je powoli i przez cały czas patrząc przy tym prosto w oczy Elle. Robił to naprawdę z okrutnym ociąganiem i gdyby znaleźli się w odwrotnej sytuacji, już dawno straciłby cierpliwość i zerwałby z ukochanej ubranie. Dlatego gotów był w każdej chwili odsunąć od siebie jej ręce i wrócić do swojego zadania.
    W końcu zdjął koszulę i pozwolił jej opaść na oparcie krzesła, po czym wyciągnął się w stronę twarzy brunetki, odnajdując ustami jej wargi. Palcami natomiast podążył do kolejnych guziczków, tym razem tych należących do Elle i zaczął powoli je rozpinać, w tym samym tempie co wcześniej, jednak wciąż nie przerywał pocałunku. Po jakimś czasie nareszcie zsunął materiał z ramion dziewczyny i delikatnie się odsunął, patrząc zamglonym spojrzeniem na jej twarz.
    - Co dalej? – wychrypiał, oczekując dalszych zadań.

    ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  33. Ten nieco niezręczny moment chyba był potrzebny im obojgu, tak by spokojnie i już otwarcie mogli wkroczyć na nieco dalszy etap znajomości, co prawda krótkiej, acz bez wątpienia owocnej. Choć poznając Villanelle w salonie fryzjerskim Małeckiego, Jerome nie spodziewał się, że tak szybko się zaprzyjaźnią. Że w ogóle znajdą ze sobą wspólny język, bo przecież różnili się w wielu kwestiach, widać jednak nie trzeba było niczego specjalnego, by dwójka początkowo obcych sobie ludzi zapałała do siebie sympatią i – przede wszystkim – wzajemnym zrozumieniem. I chyba właśnie to było w tym wszystkim najważniejsze. Zrozumienie. Marshall bowiem czuł, że obojętnie czego by nie powiedział i z czego się nie zwierzył, nie spotka się ze strony Elle z krytyczną oceną, a właśnie zrozumieniem. Z chęcią wysłuchania tego, co miał jej do powiedzenia, tak po prostu i świadomość tego wszystkiego była naprawdę wspaniała.
    — Nie mam, ale samoloty też całkiem często latają — zauważył, mrugnąwszy do niej porozumiewawczo. — A zatem przyjaciele — powtórzył za blondynką, uważnym spojrzeniem mierząc jej sylwetkę. — Podoba mi się to, pani Morrison — wyraził swoja aprobatę, lekko skinąwszy głową i zaraz uśmiechnął się szeroko, momentalnie czując się lżej. Czuł, jak ciężka atmosfera zaczyna powoli wyparowywać, ustępując miejsca temu, co naturalnie egzystowało pomiędzy nimi, z tą różnicą, że teraz zostało to wreszcie otwarcie i odważnie zdefiniowane.
    — Wiesz, właśnie to mnie martwi — zarzucił jej, celując w przyjaciółkę palcem. — Bo co, jeśli nagle zaczniecie się kłócić, a ja zostaję z rozwaloną do połowy ścianą? Ty będziesz obstawać przy tym, by ją zburzyć, a Arthur wręcz przeciwnie. I co wtedy? — zażartował, zaraz zaczynając się śmiać cicho, ponieważ nie sądził, by miało dojść do takiej sytuacji. Chociaż, kto wie? Niemniej jednak jego własne słowa nasunęły mu pewne skojarzenie i nie omieszkał poruszyć związanej z tym kwestii.
    — Właśnie. Jak Arthur? — zapytał, bo choć widzieli się stosunkowo niedawno, wiele mogło się w tym czasie zmienić, prawda? Sam Jerome doświadczał tego, jak bardzo dynamiczny potrafił być los i kiedy tylko sobie o tym przypomniał, spochmurniał nieco, przypominając sobie o czymś, co niekoniecznie chciał pamiętać. Przyszło mu na myśl, by nieco podręczyć w tym temacie Elle. W końcu ona zawsze potrafiła spojrzeć na pewne sprawy z zupełnie innej perspektywy, niż on.
    Szybko sięgnął po telefon, odnajdując zaraz stronę lokalu, w którym parokrotnie zdarzyło mu się jeść i ani razu nie czuł się zawiedzony jedzeniem, więc wybór był dla niego oczywisty. Nie, żeby sam był szczególnym smakoszem sushi. Raz na jakiś czas miał na nie smaka, by później móc nie jeść tego specjału przez długie miesiące. Dziś chyba po prostu nadszedł ten dzień, w którym Jerome nabrał ochoty na to nie przez wszystkich lubiane danie i już po chwili wymieniał Elle dostępne zestawy, aż wreszcie wybrali taki, którym w dwójkę bez wątpienia się najedzą. Istniało też spore ryzyko, że nie przejedzą tak dużej ilości, lecz Marshall zdawał się ani trochę tym nie przejmować i już wykonywał odpowiedni telefon, prosząc jeszcze blondynkę, aby ta podpowiedziała mu adres, który wyleciał mu z głowy.
    — Nie ważne są warunki, ważne, żeby jedzenie było dobre — podsumował, rozglądając się wokół w poszukiwaniu czegoś, co mogliby rozłożyć na podłodze, by móc z powodzeniem na niej przysiąść. Niczego takiego jednak nie wypatrzył i postanowił usiąść na tym, czym dysponował, czyli własnym tyłku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Elle — zaczął, rozsiadając się w siadzie tureckim. — Jest coś, o co muszę cię zapytać — przybliżył jej to, co chodziło mu po głowie, spoglądając na nią z dołu. — Po pogrzebie Lionela… Zniknąłem na całą noc. Poszedłem do baru i upiłem się tak, że zgarnął mnie do siebie przyjaciel. Ja… Właściwie nie wiem, czego oczekuję, bo pewnie ty też ukręciłabyś Arthurowi głowę za coś takiego. Nie ważne. Udaj, że tego nie słyszałaś — powiedział w końcu po dość chaotycznej przemowie, siląc się na uśmiech, a serce dudniło mu w piersi na samo wspomnienie tego, co miało miejsce. Zawiódł, tak bardzo zawiódł i wiedział, że Jen nigdy mu tego nie wybaczy. A to z kolei bolało aż za bardzo.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  34. Mimo że obydwie były w podobnym wieku, bo ta róznica kilku lat była naprawdę drobnostką, to czasami Lily miała wrażenie, że utknęła gdzieś w tyle. Kwestia nie tylko posiadania dzieci i męża, ale w ogóle tworzenia rodziny przyprawiała ją o wrażenie powstawania jakiejś przepaści między nią a Elle, ich życia pod wieloma względami różniły się diametralnie. Lily gdyby miała mocniejszą głowę i w ogóle była imprezowiczką, mogłaby przez tydzień nie wracać do mieszkania na noc, mogłaby szaleć i korzystać z życia ile wlezie, absolutnie nie przejmując się czymś takim jak zdrowy rozsądek. Mogłaby łazić po klubach, marnować czas i pieniądze na zakupach, mogłaby w ogóle nie przejmować się niczym i po prostu szaleć, zachowywać się głupio, nieodpowiedzialnie. Albo mogłaby podróżować, zwiedzać świat, gdyby tylko nie była takim typem domownika. Mogłaby zmieniać co dwa tygodnie hobby, żeby poznać najrozmaitsze formy aktywności, gdyby nie była tak uparta i nie chciała być dobra przynajmniej w kilku rzeczach... Ale nie. Nie było jej po drodze z tym wszystkim. Chciała poczekać na swoją kolej, aby mieć kiedyś to, co miała Elle.
    Wezmę je na pół dnia, najwyżej mnie wykończą – stwierdziła swobodnie i zasmiała się. Już niemal widziała oczami wyobraźni, jak małe potworki włażą jej na łepetynę i tłuką maskotkami, bo na przykład przypiekła im babeczki! Ale hej... w gruncie rzeczy miała same pozytywne odczucia co do swojej decyzji!
    Co w kinach grali nie miała pojęcia. Ale nie było to istotne, bo najwidoczniej sama wizja spędzenia czasu inaczej, niż przy dzieciach, była niesamowita. W ogóle to poruszenie u Elle było wspaniałe i Lily zaśmiała się, obserwując przyjaciółkę.
    - Jezu, wyglądasz jakby cię w chacie przytrzymywali siłą – podsumowała rozbawiona. - Chyba zadzwonię do Arthura, zeby cię trochę rozpieścił, bo zdziczałaś – dorzuciła zaczepnie i przeciągnęła się w fotelu, poddając zabiegowi. Cokolwiek jej dziś zrobią, już czuła się pięknie!
    Lily pewna była swojej decyzji o pomocy z dzieciakami. Nie wzięła pod uwagę tylko tego, że sama musi się przygotować i posłuchać rad i wskazówek Elle, która jako mama, zna swoje pociechy najlepiej. Teraz się tym jednak nie przejmowała, ale relaksowała.

    Lilka

    OdpowiedzUsuń
  35. Powrót do rzeczywistości okazał się bardzo bolesny. Podjęta przez Arthura decyzja miała swoje konsekwencje, a biorąc pod uwagę, jak teraz wyglądało jego życie prywatne, czyli królowała w nim żona i dzieci, konsekwencje były cholernie nieprzyjemne. Nie miał czasu, tak po prostu. Do końca semestru zobowiązywała go umowa na uczelni, więc nie mógł rzucić nauczania z dnia na dzień. Resztę dnia spędzał w biurze, pilnując ekipy remontowej i samemu również w tej kwestii działając na tyle, na ile pozwalał mu kręgosłup, bo nienawidził siedzieć bezczynnie, a wychodził z założenia, że nie może tych ludzi zostawić samym sobie. Tak samo było w przypadku remontu domu, a wtedy poświęcił się temu na tyle, że na koniec został sam na placu boju, dopieszczając szczegóły. Obecny plan zakładał to samo i to jak najszybciej, bo po zakończeniu pracy na uczelni chciał od razu zająć się rozkręcaniem firmy. Robił to teraz kosztem życia prywatnego, ale tłumaczył sobie, że to stan przejściowy, że niedługo wróci do ludzi, których kochał najbardziej na świecie i nie będą spędzać jedynie wspólnych wieczorów, ale też popołudnia.
    Tłumaczenie jednak nie likwidowało zmęczenia. Arthur był wykończony, miał tego serdecznie dość, ale nie mógł się wycofać. Nie chodziło jedynie o chore ambicje. Nie chciał rozczarować Elle, która zaufała mu i wspierała go w podjęciu tej decyzji. Robił to wszystko nie tylko dla siebie, ale też dla niej. Żeby mogła być z niego dumna.
    To był kolejny ciężki dzień. Brunet zatrzymał samochód na podjeździe tuż za autem Elle i wysiadł z niego, podpierając się na lasce. Powoli ruszył w kierunku domu, wymieniając zdawkowe dzień dobry z panią Goodwill, która chyba pogodziła się z tym, że Arthur i Zoe się nie zejdą, po czym wsunął klucz w zamek i chwilę później zamknął za sobą drzwi. Od progu w jego nozdrza uderzył przyjemny zapach, który wywołał uśmiech na zmęczonej twarzy, zatrzymał się więc na chwilę, rozkoszując się spokojem, który za chwilę miał się skończyć. Odłożył kluczyki i torbę z laptopem na szafkę, zsunął buty, zdjął kurtkę i poszedł do kuchni.
    - Czym zasłużyłem sobie na taką żonę? – wymamrotał, zbliżając się do Elle. Objął ją od tyłu i pochylił się, żeby musnąć wargami płatek jej ucha. – Jak ci minął dzień? – spytał, odsunąwszy się i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu na widok bawiących się dzieci. – Hej, słoneczka! – rzucił wesoło. Matt jednak był zbyt zajęty ślinieniem klocka, a Thea uniosła spojrzenie i zaraz potem je opuściła, nawet się nie uśmiechając. Morrison uniósł brwi i podpierając się na lasce ukląkł na podłodze obok córeczki. – Ktoś tutaj ma zły humor – powiedział, sięgając dłonią włosków dziewczynki. Thea natomiast skuliła się i przycisnęła ramię do ucha, jakby chciała zrzucić z siebie rękę taty. – Co się stało, księżniczko? – spytał i ostrożnie wziął małą brunetkę w swoje ramiona, sadzając ją sobie na biodrze. – Jesteś śpiąca? – dodał, na co Thea przetarła piąstkami oczy i pokiwała głową. – Och, moje maleństwo… To chodź, nie będziemy przeszkadzać mamusi i pójdziemy się umyć bez niej, hm? – zaproponował z uśmiechem i musnął palcem wskazującym nosek córeczki. Thea w końcu delikatnie się uśmiechnęła i ponownie pokiwała głową. – Poczekaj, tata jest stary i musi się podnieść – mruknął, na moment stawiając dziewczynkę na kocu, a kiedy sam się podniósł, pochylił się, żeby ponownie wziąć ją na ręce. – Damy mamie buzi na dobranoc, tak? – spytał, podchodząc do Elle. Thea wyciągnęła rączki do swojej mamy, uprzednio jeszcze raz przecierając oczy.
    - Blanoc, mamusiu – wysepleniła, obejmując mocno szyję brunetki, a Arthur westchnął, totalnie rozczulony.

    Artie & Thea ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  36. - Zdecydowanie – przyznał mrukliwie i delikatnie poklepał biodro Elle zanim się od niej odsunął. Skupiał się na dzieciach, ale uważnie słuchał przy tym słów padających z ust żony i krzywił się, gdy kolejny raz przytaczała usprawiedliwienie pracowników. Nie chodziło o to, że miał dosyć tego, co mówiła Elle. Po prostu Arthur nie uczestniczył w życiu firmy, a i tak się wkurzał. – Powinnaś ich zwolnić – mruknął, zaciskając dłoń w pięść. – Poważnie. Są zwyczajnie nieudolni. Masz dwójkę dzieci, cały dział pod sobą, studiujesz i dajesz radę. Wykorzystują cię, Elle. A raczej wiedzę, że jesteś mamą. Grają ci na uczuciach, żebyś nie wyrzuciła ich na ulicę – dodał, znowu się krzywiąc, a zaraz potem cicho wzdychając. – Widać, chociaż osobiście uważam, że mogłoby to iść szybciej. Chciałbym już skończyć i wrócić do was – powiedział ze smutnym uśmiechem i pokiwał głową. – Jak tylko zniknie kurz. My damy sobie radę, Thea też, ale Matt... – urwał i zerknął znacząco na chłopca. Wciąż ząbkował, więc wkładanie wszystkiego do buzi było naturalne. Arthur wolał więc przeczekać ten etap, żeby nie narażać syna.
    - Ja ciebie tez – wymamrotała Thea, składając mokrego całusa na policzku Elle. Arthur poprawił dziewczynkę w swoich ramionach, a kiedy pożegnała się z mamą, przytulił do siebie drobne ciałko. Oparła główkę na jego ramieniu i słodko ziewnęła, zaciskając palce jednej rączki na koszuli, którą brunet miał na sobie.
    - W takim razie wzajemnie – roześmiał się Morrison i powoli, delikatnie utykając, ruszył z Theą w stronę schodów. Nie jeździł już na wózku, jego życie wróciło do względnej normy, więc razem z Elle wrócili do swojej sypialni, a mężczyzna nie wymigiwał się w żadnym stopniu od doglądania śpiących dzieci czy noszenia ich po schodach. Brakowało mu tego cholernie, więc korzystał.
    Wszedł do łazienki i zamknął drzwi, po czym odkręcił wodę i zatkał odpływ wanny, wciąż z Theą w ramionach.
    - Opowiesz mi, co dzisiaj robiłaś, księżniczko? – spytał, sadzając dziewczynkę na przewijaku. Podwinął rękawy koszuli i zabrał się za zdejmowanie sweterka, który córeczka miała na sobie.
    - Byłam na huśtawce – odparła, unosząc rączki, żeby ułatwić swojemu ojcu rozbieranie.
    - Tak? Co jeszcze? – rzucił z uśmiechem, zdejmując kolejny element dziecięcej garderoby. Odłożył maleńką bluzeczkę i ujął ramiona Thei, chcąc ją położyć, żeby zdjąć dolną część ubranka i pampersa.
    - Ał – usłyszał z ust córeczki i natychmiast rozluźnił uścisk.
    - Co się stało, księżniczko? – spytał spanikowany, uważnie oglądając rączkę dziewczynki. Fioletowy siniak rozlewał się na wewnętrznej u tylnej części, a Arthur miał wrażenie, że całe powietrze ucieka z jego płuc. – Och, skarbie, przepraszam – jęknął. – Co się stało? Uderzyłaś się o huśtawkę? – wyrzucił z siebie, ale nie otrzymał odpowiedzi.
    Mimowolnie stał się czujny. Ostrożnie mył swoje dziecko i nagle dostrzegał rzeczy, których wcześniej nie widział, a przecież często ją kąpał. Thea pochylała się do przodu, gawędząc po swojemu do mokrej lalki barbie, a Arthur muskał palcami jej drobne plecki. Kilka czerwonych śladów wyglądających jak odcisk palców pod łopatką, blednący siniak w okolicy żeber i to mocno obite ramię, które nie dawało mu spokoju. Jeszcze kilka razy próbował wyciągnąć z córeczki, co takiego się stało, ale albo nie zwracała uwagi, bawiąc się w najlepsze lalką i pianą, albo milkła, nie racząc Arthura odpowiedzią.
    Ostrożnie przymknął drzwi jej pokoju, uważając, żeby jej nie obudzić i powoli skierował się do Matty'ego, gdyż jego uszu dobiegł dźwięk śpiewanej kołysanki. Domyślił się, że Elle usypia ich syna. Arthur zatrzymał się w progu pomieszczenia, splótł ręce na klatce piersiowej i oparł się ramieniem o futrynę, patrząc przed siebie niewidzącym spojrzeniem.
    - Czy Natalie wspominała, że coś wydarzyło się na placu zabaw? – spytał, mając w poważaniu, że przerwał żonie w połowie słowa.

    ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  37. - Och, nawet nie wiesz jak bardzo bym chciał, żebyście mnie w nim zatrzymały – odparł z cichym zbolałym jękiem, a zanim wyszedł z kuchni, musnął policzek Elle w identyczny sposób, jak zrobiła to ich córeczka.
    Nie chciał wychodzić na paranoika, więc nie do końca dał porwać się wszystkim złym myślom, które zrodziły się w jego głowie. Przecież musiało istnieć jakieś dobre wyjaśnienie. Thea mówiła i chodziła, często biegała, więc w jej przypadku nie trudno było o potknięcie. Razem z Elle starali się jej jak najlepiej pilnować, co też nie zawsze im wychodziło, bo przecież byli tylko ludźmi, a Thea to żywe srebro, którego wszędzie pełno. Ileż to razy próbowała dreptać za swoimi rodzicami, ale po drodze się przewracała.
    Skoro była na placu zabaw, bardzo możliwe, że o coś się uderzyła ze zwykłej dziecięcej niezdarności.
    Jednak to, że nie odpowiadała na pytanie, było cholernie podejrzane. Nie spodziewał się, że dziewczynka może być na tyle ogarnięta, żeby nie odpowiadać lub unikać tematu, jeśli nie chciała go poruszać. Tylko co takiego mogła sobie zrobić, aby tak bardzo nie chcieć o tym mówić swojemu ojcu? Arthura i Theę łączyła specyficzna więź, trudna do wyjaśnienia. Była typową córeczką tatusia, a on przepadał w jej obecności, traktując ją jak prawdziwą księżniczkę. Nie chciał umniejszać Elle, ale był niemal pewien, że skoro on nie wyciągnął z dziecka informacji, jego żonie tym bardziej się to nie uda.
    Niewiedza była najgorsza, a serce pękało Arthurowi na samą myśl, że jego kruszynka zrobiła sobie krzywdę.
    Westchnął cicho i przeniósł wzrok na Elle, uważnie obserwując, jak się do niego zbliża. Pozwolił dziewczynie pociągnąć się za dłoń i razem z nią podążył do pokoju Thei, ale ponownie zatrzymał się w progu. Uśmiechnął się delikatnie w reakcji na tak wiele czułości ze strony ukochanej. Nie odezwał się, póki nie zamknęli drzwi i nie zostali całkowicie sami na korytarzu. Cisza panująca w domu zwykle była przyjemna, ale teraz Arthur odbierał ją jako przytłaczającą.
    - Nic nie powiedziała – powiedział w końcu, a jego głos przeciął gęstą atmosferę niczym nóż. Wzdrygnął się mimowolnie i wyciągnął rękę w stronę żony, po czym splótł ze sobą ich palce i powoli podążył w stronę schodów. – I to jest dziwne – dodał po chwili, pokonując kolejne stopnie. – Ona… Ma siniaka. Na rączce. A właściwie siniaki, bo znalazłem jeszcze kilka na plecach. Myślałem, że może o coś się uderzyła, to przecież normalne, przy nas też się przewraca, ale… Elle, Thea zachowuje się dziwnie – wyznał w końcu. Znalazłszy się w kuchni, oparł się lędźwiami o blat kuchennej wyspy i ponownie splótł ręce na klatce piersiowej. – Wyobrażasz sobie, że kiedy spytałem, co się stało, ona po prostu nie odpowiedziała? Dzieci są szczere, mówią wszystko, a ona mnie zignorowała. Ile razy bym nie próbował, albo milczała, albo dalej rozmawiała z lalką, jakby mnie tam nie było. Kiedy zmieniałem temat, odpowiadała. To cholernie dziwne, nie widziałem u niej czegoś takiego – westchnął w końcu i zagryzł dolną wargę, wbijając spojrzenie w twarz swojej żony. – Nie mam pojęcia, co o tym myśleć.

    zmartwiony tatuś ♥

    OdpowiedzUsuń
  38. Nie potrafił potwierdzić słowami, dlatego jedynie pokiwał głową. Bał się, że głos za bardzo będzie mu drżał, a nie chciał wychodzić na panikarza. Niemniej jednak, Elle miała rację, zwracając uwagę akurat na plecy. Siniaki w tym miejscu nie były normalne, zwłaszcza, że Thea najczęściej przewracała się do przodu i podpierała się na rączkach. Tak naprawdę prędzej mogliby spodziewać się złamania lub skręcenia, niż siniaków na plecach.
    Siniaków przypominających odcisk palców, ale o tym nie wspomniał. Pamiętał, że Elle ma kłopoty z sercem i nie chciał jej denerwować jeszcze bardziej, niż zapewne już była zdenerwowana. Mógł się założyć o wszystko, że w tym momencie czuli dokładnie to samo.
    - Tak, tak po prostu mnie ignorowała – powiedział cicho. – Jakby na moment zupełnie ogłuchła. Nie wiedziałem, że jest do tego zdolna – powtórzył i na chwilę przymknął powieki, palcami sięgając swoich skroni i pocierając je delikatnie. Czuł zbliżający się ból głowy.
    Wyprostował się, gdy Elle wspomniała o sąsiadce. Zmarszczył brwi, przechylając lekko głowę i słuchając uważnie każdego słowa. Cholera, czy byli tak głupi, żeby nie zauważyć, że ich córeczce dzieje się krzywda? Czy sąsiadka wiedziała więcej o ich dziecku, niż oni sami?
    Patrzył, jak dziewczyna rozkłada naczynia i czuł, że żołądek podchodzi mu do gardła. Wchodził do domu cholernie głodny i rozkoszował się zapachem, a teraz ten sam zapach sprawiał, że robiło mu się niedobrze. Arthur z trudem przełknął ślinę i w sekundę zbladł.
    - Nie… Na pewno nie – wyszeptał, odpowiadając na niewypowiedziane na głos pytanie, ale sam nie wierzył w swoje słowa. – To przecież niemożliwe. Thea by powiedziała. Wie, że powinna nam mówić o wszystkim. Uczymy ją, że nie wolno kłamać – powiedział, nie do końca wiedząc, czy próbuje przekonać Elle, czy samego siebie. Zacisnął zęby i zamilkł na kilka długich sekund.
    A potem odepchnął się od szafek i ruszył w stronę wyjścia.
    - Zaraz przyjdę – rzucił na odchodnym.
    Goodwill nie była chętna, żeby opuszczać dom, ale Arthurowi udało się ją przekonać, że sam nie może z nią rozmawiać, a razem z Elle nie wyjdą od siebie, bo mają dwójkę małych dzieci, które nie mogą zostać same. Starsza kobieta wyraźnie szykowała się do spania, jednak ostatecznie założyła szlafrok i ruszyła razem z Morrisonem do posiadłości obok. Wszedłszy do kuchni, Arthur wskazał jej krzesło i poprosił, żeby usiadła, a sam zabrał się za robienie herbaty, ale bardziej po to, żeby czymkolwiek się zająć.
    - Może pani opowiedzieć, co pani widziała? – poprosił, nie patrząc na kobietę. – Skąd pomysł, że opiekunka nie ma doświadczenia? Dlaczego zaczepiła pani Elle? – dodał najbardziej łagodnie, jak tylko potrafił, chociaż miał ochotę wytrząsnąć z Goodwill wszystko, co wiedziała.

    ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  39. Pokiwał jedynie głową, bo nie wiedział, co mógłby w tej chwili powiedzieć. Był pewien, że w ich myślach goszczą te same podejrzenia, a wolał uznać je za absurdalne. Byli dobrymi rodzicami. Nie idealnymi, ale dobrymi. Oboje mieli nieprzyjemne doświadczenia związane ze swoimi rodzicami, więc robili wszystko, żeby oszczędzić podobnych sytuacji swoim dzieciom. Czy możliwe, że w gonitwie za samorealizacją gdzieś po drodze dali ciała? I to w tak ogromnym stopniu, że nie zauważyli, że… Że ktoś krzywdzi ich maleńką, bezbronną córeczkę?
    Dlatego ściągnął panią Goodwill do ich domu. Musieli mieć pewność, zanim rzucą jakiekolwiek oskarżenia, bo przecież nic nie widzieli na własne oczy, a plac zabaw mógł być wymówką, która miała na celu uśpić ich czujność, bo przecież w takim miejscu łatwo o zranienie, zwłaszcza w przypadku tak małego dziecka. Jeśli ich sąsiadka coś widziała i postanowi o tym opowiedzieć… Mogła być pierwszym krokiem do polepszenia życia ich córeczki.
    Postawił przed kobietą kubek z herbatą, następnie to samo zrobił przed Elle, a swój własny uniósł do ust i rozdmuchał parę kłębiącą się przed jego twarz. Nie zdążył się jednak napić, bo jego żona wybuchła. Sam również miał na to ochotę, ale ta rozmowa musiała się odbyć na określonym poziomie. Nie chcieli przecież, żeby Goodwill pomyślała, że chcą ją oskarżyć o wściubianie nosa w nieswoje sprawy. Przeciwnie, mogła im tylko pomóc i bardzo tej pomocy potrzebowali.
    - Elle! – powiedział nieco głośniej, niż zamierzał i odstawił swój kubek na blat, po czym podszedł do ukochanej. Bez wahania ujął jej twarz w dłonie i pochylił się, spoglądając głęboko w jej ciemne oczy. – Musisz się uspokoić – stwierdził twardo i odsunął jedną rękę, ale tylko po to, żeby przyłożyć ją do klatki piersiowej dziewczyny. – Cokolwiek się stało… Nie możemy się o to obwiniać, rozumiesz? Szukaliśmy najlepszej osoby i wydawało się, że ją znaleźliśmy. To nie jest nasza wina, proszę, uspokój się – powiedział cicho uspokajającym głosem, a potem objął ukochaną ramionami i przytulił do siebie. Oparł brodę na czubku jej głowy i spojrzał na sąsiadkę błagalnie, jakby bez słów chciał jej przekazać, że najlepiej będzie, jeśli powie, co widziała, bez owijania w bawełnę.
    - Pani Goodwill – zaczął, gładząc plecy swojej żony. – Chodzi o nasze dzieci. Są dla nas najważniejsze, na pewno to pani rozumie. Jeśli ktoś je skrzywdził, musimy wiedzieć, żeby ta osoba więcej tego nie zrobiła – wyjaśnił najspokojniej, jak tylko potrafił. – Proszę… Proszę powiedzieć, co pani widziała. Wprost. Bardzo nam pani pomoże i na pewno się odwdzięczymy – zakończył i wstrzymał oddech w oczekiwaniu na to, co za chwilę może usłyszeć z ust kobiety.

    ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  40. Nie chciał przyprawić jej o atak serca i miał nadzieję, że leki szybko zadziałają. Zaczynał powoli żałować, że sam namawiał ją do przejęcia udziałów i naraził jej rodzinę na niebezpieczeństwo. Nigdy w życiu nie przypuszczał, że ktoś byłby zdolny zamordować jego dziadka i miał szczerą nadzieję, że nie stoi za tym jego ojciec. Był totalnym dupkiem, który uważa się za pępek świata i chciał mieć wszystko tylko dla siebie, ale nie sądził, aby dopuścił się w tym celu morderstwa. Nawet ktoś taki jak on miał skrupuły, a przynajmniej Blaise starał się w to naiwnie wierzyć.
    - Wątpię, zajmowali się tym najlepsi specjaliści, a moja matka nigdy nie rzuca słów na wiatr – westchnął, udając się za nią do biura – Nawet jeśli ktoś zamordował mojego dziadka, wątpię że to samo mogłoby spotkać któreś z nas, zwłaszcza ciebie czy twoją rodzinę. Na wszelki wypadek podstawię ci kilku ochroniarzy, będą mieć oko na ciebie i twoją rodzinę – rzucił, obserwując jak w pośpiechu połyka pastylki. Odkąd pojawił się w życiu Morrisonów ściągał na nich same problemy i nie dziwił się, że Arthur traktuje go teraz z dużym dystansem. Robił co mógł, aby jakoś odbudować ich dawną przyjaźń, ale z każdym dniem coraz bardziej wątpił, że będzie jeszcze pomiędzy nimi tak jak dawniej. Życie pisze w końcu kompletnie nieprzewidywalne scenariusze i tak, jak nigdy nie pomyślałby, że jest adoptowany, tak nie spodziewał się, że przyjaźń budowana na kilkunastoletnich fundamentach może skończyć się ot tak, z dnia na dzień.
    - W obliczu dzisiejszych wydarzeń pewnie będę zmuszony wyjechać na jakiś czas do Bostonu, aby wszystko wyjaśnić. Chcesz też wziąć kilka dni wolnego czy wolisz przypilnować tutaj wszystkiego, kiedy mnie nie będzie? Ewentualnie mogę was zabrać z Arthurem i dzieciakami na moją wyspę, odpoczniecie tam i przeczekacie to wszystko – oparł się o blat biurka, odstawiając szklankę z alkoholem. Odkąd dowiedział się o otruciu dziadka stracił całą chęć na imprezowanie i miał nadzieję, że pracownicy wykorzystają dzień wolnego i szybko rozejdą się do domów.
    - Powiem asystentce, żeby kazała pozostałym się rozejść i przekazała, że mają na dzisiaj wolne. Chodź, odwiozę cię z moim kierowcą do domu, nie ma sensu, żebyś tutaj dłużej siedziała i wysłuchiwała moich gorzkich żali. Obiecuję, że ani tobie, ani twojej rodzinie nic nie grozi, nie jesteście z nami w żaden sposób spokrewnieni, a jestem pewien, że ten ktoś chciał po prostu bezpośrednio uderzyć w rodzinę Ulliel – uśmiechnął się delikatnie, narzucając na koszulę marynarkę i zabierając kilka teczek, aby zając się pracą w domu. Nie zamierzał siedzieć w apartamencie i bezczynnie gapić się w ścianę, a zanurzając się w raporty i tabelki nie czuł się przynajmniej taki samotny i nie myślał nad tym, jak gównianie wygląda teraz jego życie.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  41. Czy był sens w pociągnięciu za rączkę awaryjnego hamulca, kiedy jakaś relacja pędziła na łeb, na szyję? Hamulec ten był też zwany hamulcem bezpieczeństwa, lecz czy zawsze prowadził on do bezpiecznych rozwiązań? Czy taki rozpędzony pociąg, kilkaset ton pędzącej stali, nie mógł w wyniku takiego hamowania niespodziewanie się wykoleić, co ostatecznie niosło ze sobą więcej szkody, niż pożytku? Może czasem lepiej było nie działać wbrew tej nieposkromionej sile i pozwolić pociągowi na naturalne wytracenie pędu, aż do osiągnięcia stałej i bezpiecznej prędkości? Niekiedy bowiem nie potrzeba było żadnej ingerencji z zewnątrz, ani nawet wewnątrz. Czasem należało pozwolić sprawom toczyć się ich naturalnym rytmem i Jerome zauważył, że im częściej się na to godził, tym częściej sprawy te finalnie przebiegały po jego myśli. Dotyczyło to również rozwijających się znajomości i teraz, siedząc z Elle w pustawym mieszkaniu, na gołej podłodze, Marshall nie potrzebował niczego więcej. Ani wygodnych krzeseł, ani telewizora plazmowego, by móc skupić na czymś uwagę, bo też całą jego energię pochłaniała rozmowa z człowiekiem, który w krótkim czasie stał się jego osobą. Taką, która rozumiała wiele, posiadając nawet strzępki informacji.
    — Dobrze — odparł z uśmiechem na jej słowa. — Bardzo dobrze. Ponieważ ja czuję dokładnie tak samo — zapewnił, lekko skinąwszy głową. — I chyba będę teraz musiał pomyśleć nad opracowaniem jakiegoś teleportu. Bo czego się nie robi dla przyjaciół? — rzucił, żartobliwie, ale jednak nie do końca i mrugnął do niej porozumiewawczo, niedługo potem parskając śmiechem, kiedy Elle zaczęła bronić swojego małżeństwa. Co oczywiście było słuszne, ale w kontekście ich wcześniejszej rozmowy i tak powodowało rozbawienie.
    — Nie, nie słyszałem i chyba nawet nie chcę wiedzieć, co to za kreska — oznajmił z przekąsem, jednocześnie unosząc ręce ni to w niewinnym, ni to obronnym geście. — Matka dwójki dzieci, a opowiada mi o jakiś kreskach… — zaczął mamrotać, niby do siebie, ale oczywiście w taki sposób, by Villanelle doskonale go słyszała. Każde. Pojedyncze. Słowo. — Co za pokręcone małżeństwo! Kreski i kreski, przeznaczenie. A może po prostu grają w kółko i krzyżyk? Tam jest dużo kresek.
    Całkiem nieźle szło mu udawanie osoby, która prowadziła żywą dyskusję z własnym ja. Jednakże nawet jeśli zdolności aktorskich nie można było mu odmówić, to Jerome był słaby. Tak bardzo słaby, bo też nigdy wystarczająco długo nie potrafił zachować należytej powagi, tak by przedstawienie mogło trwać i również teraz roześmiał się głośno, bez najmniejszych zahamowań, po cichu mimo wszystko mając nadzieję, że blondynka nie rozmyśli się co do wspólnego sushi i nie wyrzuci go z mieszkania, które przecież miał remontować.
    Wesoły nastrój jednakże nieco przygasł, kiedy zmienili temat. Lustrując wzrokiem sylwetkę przyjaciółki, Jerome w ciszy słuchał tego, co miała do powiedzenia o Arthurze. Parsknął nawet krótko, kiedy na samym początku zażartowała, lecz jednocześnie dostrzegł, że chyba nie czuła się z tym w stu procentach komfortowo. Był to jednak jakiś sposób na radzenie sobie z tym wszystkim, prawda?
    — To głupie. To głupie i w ogóle nie pomaga, kiedy człowiek tkwi w środku koszmaru, z którego chciałby się czym prędzej wyrwać, ale stwierdzenie, że teraz tylko czas może pomóc, niestety ma sens — westchnął, mimo wszystko z delikatnym uśmiechem, nieznacznie unosząc kąciki ust. — Gdybym był na miejscu Arthura, pewnie byłbym w pewnym momencie cholernie sfrustrowany tym, że chcę, a nie mogę. To dobrze, że nie pytasz. Obydwoje chyba zdajecie sobie sprawę z tego, z czym to by się wiązało i że wcale by nie pomagało — zauważył, lekko marszcząc brwi. Ciężko było mu postawić się w sytuacji małżeństwa, nie wyobrażał bowiem sobie, by nagle miał stracić władzę w nogach i to jeszcze po nieudanej próbie samobójczej, lecz wyglądało na to, że Elle i Arthur całkiem nieźle radzili sobie w tej zupełnie nowej dla nich rzeczywistości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Niczego nie będę remontował — mruknął z rozbawieniem. — To znaczy, mam nadzieję, że nie będę musiał, ale wiesz, pieniądz nie śmierdzi… — zażartował, skoro już wcześniej sama blondynka sobie na to pozwalała.
      Stety lub niestety, Elle nie zamierzała zignorować jego słów, przez co Jerome momentalnie pochylił głowę, uciekając przed je spojrzeniem. I nie chodziło tutaj nawet o to, że bał się jej oceny. Chodziło o wstyd, palący niemiłosiernie wstyd, który odczuwał, kiedy tylko przypominał sobie o tym, co zrobił i jeszcze nic, jeszcze długo miało tego wstydu nie zmyć. Słuchał jej, palcem rysując nieokreślone wzory na podłodze, jednakże nawet nie śledził ruchu ręki wzrokiem. Jego spojrzenie pozostawało rozmyte i niewidzące, lecz coś w nim drgnęło i z małym zaciekawieniem nieśmiało uniósł głowę, kiedy młoda kobieta zaczęła mówić o sobie.
      Kiedy skończyła, sam milczał jeszcze przez chwilę, ponownie wpatrując się w panele, tak jednakże było mu łatwiej.
      — Kiedyś to Jen uciekała i prosiłem ją, by tego nie robiła. Bo choć obiecywałem jej, że zawsze będę ją gonił, to nie wiedziałem, ile takich ucieczek zniosę. I teraz zrobiłem dokładnie to samo. Uciekłem. I wiesz, co w tym wszystkim jest najgorsze? Że doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, co robię i jakie to będzie miało konsekwencje, ale wlewałem w siebie kieliszek za kieliszkiem, aż do odcięcia. Tak bardzo mi wstyd, Elle… — szepnął zduszonym głosem. — Jestem na siebie wściekły i jestem sobą rozczarowany. Zawiodłem jej zaufanie i nic tego nie naprawi. To już zawsze gdzieś tam będzie i jeśli nawet ona mi to wybaczy, czy ja wybaczę sobie? — spytał, unosząc na nią wzrok. Chwilę błądził nim po twarzy blondynki, a potem pokręcił głową.
      — Dała mi taki wykład, jak nigdy — mruknął z niewyraźnym uśmiechem, w nawiązaniu do jej słów o obojętności. — Ale też uświadomiła, co zrobiłem. Ja, będąc na jej miejscu… — urwał i schował twarz w dłoniach, mocno pocierając powieki palcami, bo też uświadomił sobie coś, co bardzo go zabolało. — Nie wiem, czy bym jej wybaczył — wydusił. — Inaczej. Kiedyś może mógłbym tego nie zrobić, żyjąc w jakimś chorym przekonaniu, że człowiek musi być zawsze i bezwzględnie obecny dla tej drugiej osoby, ale teraz… Elle… — szepnął ochryple. — Teraz marzę tylko o tym, żeby mi wybaczyła i wiem, że nie ma takiej rzeczy, której ja nie wybaczyłbym jej.

      [Dziękuję ♥ Musiałam ją dodać, jak tylko ją zobaczyłam ^^]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  42. Na pytanie „czego oczekuje od tego miejsca”, Joshua zamyślił się głęboko. Jego dłoń bezwiednie przesunęła się po jego kilkudniowym zaroście, a na usta wpełzł lekki uśmiech. Chyba wiedział czego oczekuje, a palenisko zdecydowanie było w centrum jego zainteresowań. Grill czy ognisko w piękne letnie wieczory, może mało to ekologiczne, ale przeznaczając na inne rozwiązania sporą sumkę mógł sobie chyba pozwolić na ten mały grzech.
    - Muszę z zaskoczeniem przyznać, że jestem naprawdę zadowolony z współpracy z Panią – odezwał się Joshua, kiedy już ustalili, że ogrzewanie podłogowe jest tym, co zdecydowanie satysfakcjonowałoby Maddena. – Nie chciałbym Pani urazić, ale w pierwszej minucie tego spotkania, miałem wrażenie, że Pani pracodawca wysłał na rozmowę kogoś, kto nie koniecznie ma pojęcie w temacie – zaśmiał się pod nosem. – Ale zwracam honor, najwyraźniej niezbyt trafnie oceniam książkę po okładce – skinął lekko głową i podniósł się z krzesła.
    Spotkanie powoli dobiegało końca, ale Joshua wiedział już, że na pewno nie było ono ostatnie. Młoda kobieta swoim zaangażowaniem i chęcią doradzenia mu w sprawie projektu zdecydowanie zatrzymała go na dłużej jako klienta tego biura projektowego.
    - Pani Morrison – wyciągnął rękę w jej kierunku, choć może to było nieco niegrzeczne z jego strony, bo podobno to kobieta pierwsza powinna wyciągnąć rękę do powitania czy pożegnania. – Było mi bardzo miło Panią poznać i z Panią współpracować – zapewnił ją. - Myślę, że ten dom powstanie i to w niedługim czasie. W pewnym sensie będzie to Pani zasługa – uśmiechnął się znowu. – Liczę, że uda się szybko nanieść poprawki i stworzyć wizualizację, bo muszę przyznać, że chętnie bym zobaczył na co pójdą naprawdę pokaźne zasoby moich pieniędzy.
    Po tych słowach powoli skierowal się w stronę wyjścia.


    Joshua

    OdpowiedzUsuń
  43. Trzymanie Elle w ramionach pozwalało mu powściągnąć emocje. Wmawiał sobie, że przecież ma przed sobą jedną z trzech najważniejszych osób i nie może wybuchnąć, żeby jej nie skrzywdzić. Poza tym… Widział, że nią również szargają nerwy, a któreś z nich musiało być bardziej przytomne i mniej zaślepione uczuciami. Arthur był starszy, teoretycznie bardziej doświadczony, więc wziął to zadanie na swoje barki, a przynajmniej bardzo starał się je wziąć.
    Ale słowa padające z ust sąsiadki w żadnym stopniu w tym nie pomagały. Arthur słuchał z zamkniętymi oczami, dłonie przyciskając płasko do pleców Elle i mimowolnie wyobrażał sobie te sytuacje. Momenty, w których ich córeczka nie czuła się bezpiecznie w towarzystwie kogoś, komu zaufali jej rodzice. Dom powinien być ostoją ich dzieci, miejscem, w którym nie muszą się bać niczego, bo nikt ich nie skrzywdzi.
    Tymczasem ktoś to zrobił, a oni niczego nie zauważyli.
    - Proszę… Proszę do niej zadzwonić – wyszeptał z trudem i wciąż nie puszczając Elle, uniósł jedną rękę do swoich oczu, przecierając załzawione powieki. – Zabiję tę kurwę – powiedział drżącym głosem, czując, że całe jego ciało wypełnia złość. Dobrze, że Natalie nie było w pobliżu, bo nie mógł ręczyć, że nie zrobiłby jej krzywdy. Miał chęć oderwać jej łeb, a jeśli nie, to chociaż zrobić jej dokładnie to samo, co ona zrobiła ich córeczce. Maleńkiej, bezbronnej Thei, którą zapewne zastraszyła, bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że dziewczynka nie dość, że nic im nie powiedziała, to jeszcze unikała tematu? Co takiego musiała powiedzieć opiekunka, że ich dziecko zareagowało w taki sposób.
    - Mam w dupie to głupie biuro – wymamrotał, wbijając przed siebie niewidzące spojrzenie. – Sami skończą remont, ja wracam do domu. Nie pozwolę, żeby ktoś krzywdził moje dzieci. Jak… Jakim cudem nic nie zauważyłem? – spytał, ale nie oczekiwał odpowiedzi na to pytanie. Przed chwilą sam prosił, by Elle się nie obwiniała, ale to nie było proste. Miał poczucie, że zawiódł jako ojciec, on jeszcze bardziej, niż jego żona, bo nie zrobił tego pierwszy raz. Przegapił trzy miesiące z życia swojej córeczki, a teraz przegapił oznaki tego, że ktoś się nad nią znęca.
    Odsunął się od Villanelle i kilka razy zacisnął dłonie w pięści, po chwili je rozluźniając. Chciał coś rozwalić, zmienić w drobny mak, wyżyć się i poczuć choć namiastkę w tym momencie nieosiągalnej ulgi.
    - Masz jakieś fajki? – rzucił głosem wypranym z wszelkich emocji i potarł dłońmi twarz, a potem przeczesał palcami kręcone włosy na tyle nerwowym ruchem, że całkiem sporo z nich przy okazji wyrwał.

    ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  44. Odetchnęła z ulgą, słysząc, że kobieta nie miała jej za złe tego drobnego spóźnienia. Według jej obliczeń, powinna dotrzeć na miejsce już za pięc minut, jeśli wszystko będzie szło zgodnie z planem. Nowy Jork był niezwykle ruchliwy o tej porze dnia. Pracownicy firm wychodzili na lunch, a matki na place zabaw. Na całe szczęście udało jej się sprawnie przecisnąć przez tłumy ludzi i dotrzeć na miejsce. Już z daleko pomachała koleżance, widząc jak ta bawiła się ze swoją córeczką na placu zabaw. Thea była niezwykle urocza i Maddie miała nadzieję, że polubi Sama. Hesford spojrzała na swojego synka, który wskazywał palcem na wysoką zjeżdżalnię. Czuła, że chłopiec nie wysiedzi w wózku ani chwili dłużej, więc szybko przeszła na teren placu zabaw i wypuściła go.
    - Hej, wreszcie udało mi się dotrzeć na miejsce - przywitała się, zdyszana, po czym przytuliła kobietę.
    Nie miała pewności, czy Vilanelle będzie z tego powodu zadowolona, lecz jak zwykle nie zastanowiła się nad tym, że należało uszanować czyjeś granice osobiste. Dopiero po chwili odsunęła się o krok, dając kobiecie trochę więcej przestrzeni. po czym przeniosła spojrzenie na dzieci Elle.
    - Ty musisz być Thea - powiedziała, przykucając tak, by jej twarz znalazła się na wysokości twarzy dziewczynki. - Miło cię poznać - dodała, podając jej rękę.
    Dziewczynka była początkowo dość nieśmiała i kurczowo przytulała się do swojej mamy, więc Maddie wyprostowała się, by jej nie przestraszyć. Wiedziała, że podczas gdy część dzieci w tym wieku była niezwykle odważna, to pozostała część wolała chować się za swoimi rodzicami i odwracać wzrok od obcych. Choć Sammy zdecydowanie należał do tej pierwszej grupy, to kobieta nie miała jeszcze pojęcia, jak było z Theą. Postanowiła, że zaraz sie przekona. Zawołała do siebie chłopca, który nieudolnie probował wdrapać się na jedną z huśtawek. Był na to zdecydowanie zbyt mały, dlatego też szybko się poddał i przybiegł do swojej mamy. Widząc jednak tłum nowych ludzi, wyciągnął dłonie w kierunku Maddie, pokazując jej, że chciał, by wzięła go na ręce.
    - Oj Sammy, co się dzieje? - zapytała, podnosząc synka. - Zazwyczaj nie jest taki nieśmiały, ale chyba nie spodziewał się aż tylu nowych twarzy. - Zaśmiała się. - Sammy, to jest Thea, córeczka Elle, będziecie się dzisiaj ładnie bawić, dobrze? - Pocałowała chłopca w czoło i pogładziła go po włosach.

    Maddie

    OdpowiedzUsuń
  45. — Wcale nie uważam inaczej — odparł z zagadkowym uśmieszkiem, kiedy Elle oznajmiła, że jeszcze niewiele o niej wiedział i zaraz parsknął cicho, ponieważ tak, w odpowiednim czasie zamierzał błagać o historię o kreskach. Niekoniecznie jednak zależało mu na tym, by o wszystkim dowiedzieć się już teraz; czasem przysłowiowe wykładanie kawy na ławę było jak najbardziej uzasadnione, lecz w ich przypadku tych kaw zostało wypitych już całkiem sporo i nie musieli sięgać od razu po kolejną. Poza tym, kto by to wszystko spamiętał, gdyby Jerome i Villanelle od razu wymienili się wszystkimi życiowymi doświadczeniami oraz historiami? Wielce prawdopodobne, że zarówno jedno, jak i drugie miałoby z tym problem i mogłoby nie obejść się bez sporządzania notatek. Tymczasem i tak wiedzieli o sobie już dość sporo. Byli przy sobie w trudnych momentach i choć każde z nich zdawało się przeżywać coś innego, zawsze potrafili odnaleźć w tym jakiś wspólny mianownik, czemu tak właściwie Marshall czasem wciąż nie potrafił się nadziwić. Dziwiło go również to, jak doskonale Villanelle wyczuwała, czego w danej chwili potrzebował i jakie słowa pragnął usłyszeć. Jakby była dostrojona do niego na jakiejś nieodgadnionej, niedostępnej dla innych częstotliwości i miał nadzieję, że również on okazywał się pomocny, kiedy młoda kobieta tego potrzebowała.
    Słuchając tego, co przyjaciółka miała do powiedzenia o Arthurze i ich małżeństwie, w pewnym momencie doszedł do aż nadto wyraźnego wniosku. Pani Morrison wcale nie potrzebowała jego rad i pocieszenia, na pewno nie w tym względzie, nie dotyczących tej konkretnej płaszczyzny życia. Mówiła spokojnie i z przekonaniem, a co ważniejsze, mówiła mądrze i Jerome podejrzewał, że było to spowodowane tym, iż ona i Arthur zawędrowali na ich wspólnej ścieżce znacznie dalej, niż zdążyli to zrobić Jen i Jerome. Jakby znajdowali się całe lata świetlne przed nimi i to dlatego wyspiarz wyłącznie słuchał, nie wtrącając się i nie odzywając ani słowem. Czasem wydawało mu się, że był słaby w pocieszaniu, lecz niektóre osoby twierdziły zgoła inaczej, uważając, że dwudziestoośmiolatek miał niezłą wprawę w dawaniu motywacyjnych kopniaków oraz w przedstawianiu rzeczy dokładnie takimi, jakimi w istocie były, bez zbędnego owijania w bawełnę. Miał więc nadzieję, że Elle nie będzie miała mu za złe tego milczenia. Że tym, czego potrzebowała w tej chwili, było właśnie zrozumienie i wysłuchanie.
    Nie zamierzał pytać, o jaki rodzaj cudu konkretnie chodziło. Mógł tylko snuć domysły, podejrzewając, że Arthur być może zmagał się z depresją lub chorobą psychiczną, a może było to jeszcze coś innego, o czym Jerome nie miał zielonego pojęcia? Widząc jednak, jak zgrabnie blondynka omijała ten temat, nie zamierzał przekornie ciągnąć ją za język, czując gdzieś pod skórą, że to nie wpłynęłoby dobrze na ich relacje. A nie był też osobą, która musiała wiedzieć absolutnie wszystko, uważając, że danemu człowiekowi należało pozwolić powiedzieć dokładnie tyle, ile ten chciał powiedzieć.
    — Na pewno musicie czekać? — spytał tylko, nieznacznie przekrzywiając głowę i przyglądając jej się spod lekko przymrużonych powiek. — A po co zwlekać? Skoro macie swój mały cud, żyjcie tak, by już teraz wydusić z tego życia jak najwięcej. Możecie mieć nadzieję, wręcz powinniście ją mieć, ale na nic nie czekajcie, Elle, bo czas nie zna litości i pędzi jak szalony — stwierdził z lekkim uśmiechem, nim jeszcze ponure myśli opętały jego głowę, na dobre ścierając tenże uśmiech z brodatej twarzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Właśnie, bądźcie dobrej myśli! — zgodził się z nią i zaśmiał się cicho na jej kolejne słowa. — Wierzę. Już podczas naszego ostatniego spotkania powtarzałaś mi to w kółko, potem chyba ja coś podobnego mówiłem tobie… Można powiedzieć, że natłukliśmy to sobie do głów — podsumował z rozbawieniem, kiedy jednak Elle wspomniała o terapeutce, coś zmieniło się w jego wyrazie twarzy, jakby stał się mniej roześmiany, a bardziej uważny. Nie wiedział, co da mu Barbados, ale jeśli wyjazd na wyspę miał nie okazać się tak bardzo pomocy, jak to zakładał, to może sam powinien udać się po pomoc do specjalisty? Wydawało mu się jednak, że po tym, co wydarzyło się zarówno w trakcie pogrzebu, jak i po nim, niżej już nie opadnie. Przeczołgał się po swoim osobistym dnie pełnym kloaki i teraz pozostawało mu jedynie wstać, otrzepać się i ruszyć dalej, choć cały ten smród miał ciągnąć się za nim jeszcze przez jakiś czas.
      Zmienił nieco pozycję i podciągnął kolana pod brodę, słuchając Elle. Skulił się trochę niczym mały chłopiec, który wiedział, że narozrabiał i teraz miała mu zostać wymierzona odpowiednia kara, lecz jednocześnie chyba uświadomił sobie, co najbardziej z tego wszystkiego mu ciążyło i wiedza ta sprawiła, że odetchnął nieco.
      — Wiesz, nawet jeszcze o tym nie porozmawialiśmy. To znaczy… Ja nie powiedziałem niczego konkretnego, bo uznałem, że tłumaczenie się nie ma żadnego sensu i żadne słowa i tak nie zmienią tego, co się stało. Ale kiedy teraz o tym myślę… Nie możemy tego zamieść pod dywan, bo prędzej czy później ktoś go podsienie — westchnął, opuszczając nogi i wracając do siadu po turecku. Czuł wstyd. I czuł się też winny. Nie potrafił jednak przejść nad tym do porządku dziennego. Nie, dopóki nie dowie się, jak Jen miała go postrzegać po tym wszystkim i czy w ogóle będzie w stanie patrzeć na niego tak samo.
      Z pewnym niezrozumieniem wymalowanym na twarzy obserwował, jak Villanelle nieco nieporadnie do niego pochodzi, kiedy jednak poczuł jej dłoń na swoim ramieniu, odetchnął, jakby coś na nowo zakotwiczyło go w gdzieś uciekającej mu rzeczywistości.
      — Być może nie, ale… — urwał i odetchnął ciężko, kręcąc głową. Elle miała rację. Musiał najpierw wybaczyć sam sobie, by to Jen mogła wybaczyć jemu, nie wiedział jednak, jak to zrobić. I na pewno nie był w stanie zrobić tego tak od razu.
      — Rozumiem, tylko… Od czego mam zacząć, Elle? — spytał, unosząc na nią spojrzenie. — Od czego, kiedy cały ten wstręt i obrzydzenie… — skrzywił się i przełknął głośno, jakby żółć podeszła mu do gardła, bo też wszystkie te uczuci gnieździły się głęboko w jego wnętrzu, sącząc truciznę, która toczyła się już po całym organizmie. — Chyba ktoś musiałby wymazać mi pamięć. Albo umożliwić cofnięcie czasu, tak żebym nie zrobił tego, co zrobiłem. Boję się do niej podejść — mruknął, zaczynając mówić o swojej żonie. — Boję się jej dotknąć, boję się z nią porozmawiać. Jakbym już na nią nie zasługiwał. Jakbym był brudny. Tyle osób w życiu ją zawiodło i ja miałem być tym, który nigdy tego nie zrobi, a okazałem się taki sam, jak wszyscy.
      Zamilkł, bo też nagle rozległo się pukanie do drzwi. Zdał sobie sprawę z tego, że dotychczas rozgorączkowanym spojrzeniem wodził po twarzy Elle, jakby szukał w niej jedynego słusznego rozwiązania. Patrzył jednak w złym kierunku, bo przecież musiał spojrzeć w głąb siebie, tam widział jednak jedynie szerzące się zepsucie.
      — To pewnie nasze sushi — rzucił cicho, podnosząc się. Skierował się do drzwi, jakby był u siebie i otworzył, odbierając od dostawcy dwa dobrze zabezpieczone pakunki. Pożegnawszy się z nastolatkiem, który zapewne w ten sposób sobie dorabiał, wrócił do ich miejsca na podłodze i zaczął dopierać się do opakowań.
      — Od czego mam zacząć, Elle? — powtórzył cicho swoje wcześniejsze pytanie, ponieważ naprawdę rozpaczliwie potrzebował tej jednej, drobnej wskazówki.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  46. Nie zauważył specjalnie upływu czasu. Wydawać by się mogło, że okres trzech tygodni to długi czas, ale gdy ma się pełne ręce roboty człowiek nie czeka z długopisem w ręce by skreślać kolejne dni w kalendarzu. Nie doszedł do porozumienia z żoną, a wręcz nawet doszło do tego, że utknęli w cichej wojnie. Mówią, że to słowa ranią najbardziej, ale cisza – cisza bywa jeszcze gorsza. Chodził nerwowy, źle sypiał i pił więcej niż zwykle, co z kolei przekładało się na spadek jego efektywności w pracy, a to nie podobało się osobom będącym nad nim w hierarchii firmy. To mógł być początek końca jego kariery, ale jakimś cudem, a może za sprawą jakiegoś cudu, w końcu wziął się w garść. Postanowił nie myśleć, a działać. Więcej czasu spędzał w biurze, niżeli w domu czy u kumpli, którzy zwykle sprawiali, że kilka dni chodził kompletnie nieprzytomny.
    Kiedy odebrał telefon od młodej pani architekt nie był w nastroju na rozmowy o budowaniu domu, który znowu w jego głowie przeżywał istny kryzys. Od niechcenia podał kobiecie ostatni i zarazem najodleglejszy w czasie termin z tych, które mu zaproponowała, a jako miejsce spotkania wybrał restaurację nieopodal swojego miejsca pracy. Zaproponował, że sms’em prześle jej dokładny adres, którego w chwili rozmowy nie mógł sobie kompletnie przypomnieć, po czym podziękował za telefon i przeprosił tłumacząc się brakiem czasu. Po tej rozmowie długo wpatrywał się w ekran komputera, na którym znajdowało się zdjęcie jego i jego żony jeszcze z czasów studenckich i zastanawiał się – kiedy to właściwie minęło i co stało się z tym uczuciem, które teraz jedynie z sentymentem wspominał.
    Dzień spotkania w końcu nadszedł. Całe szczęście nieduży kryzys egzystencjalny Madden miał już za sobą. Od dłuższego czasu nie miał w ustach alkoholu, jego wygląd był nienaganny – tak jak podczas ich pierwszego spotkania i nie spóźnił się, a nawet był sporo przed czasem. Zdążył zamówić sobie herbatę i kawałek ciasta czekoladowego, które pochłonął zanim Villanelle zdążyła choćby przekroczyć próg restauracji. Kiedy kelner zabierał puste naczynia zapytał czy coś jeszcze podać i Josh przez chwilę zastanawiał się nad szklanką whisky, ale wtedy dojrzał w drzwiach kobietę, z którą był umówiony. Podziękował kelnerowi i poprosił by przyniósł jeszcze jedną kartę, po czy podniósł się z krzesła by powitać panią Morrison.
    - Dzień dobry – rzucił na powitanie, ściskając lekko jej dłoń. – Świetnie pani wygląda – dodał jeszcze uprzejmie, po czym na powrót usiadł na swoim miejscu. – Czego się pani napije? Może ma pani ochotę coś zjeść? – nie leżało mu to „paniowanie” sobie, ale nie wypadło mu prosić jej o przejście na Ty.

    Joshua i Isaac :3

    [Dziękuję za miłe słowa! po raz kolejny, z resztą!]

    OdpowiedzUsuń
  47. Miał jedynie nadzieję, że Zoe pomoże, bo nie uważał tego za oczywiste. Minęło wiele lat, to prawda, ale rudowłosa wciąż zdawała się żywić do niego urazę i nie wykluczał, że każe mu spadać nawet mimo tego, że nie chodziło o niego, tylko niczemu winne istotki, małe, bezbronne dzieci, które ktoś krzywdził. Wiedział też, że jeśli kobieta im pomoże, oglądanie tego nie będzie należało do przyjemnych, o ile w ogóle dadzą radę to zobaczyć. Ale potrzebowali dowodów, żeby móc wywalić Natalie na zbity pysk.
    - Spokojnie – wymamrotał, chociaż sam nie wiedział w tej chwili, co znaczy spokój. – Już nigdy jej nie zobaczysz. Obiecuję – dodał, pochylając się nad żoną i ujmując jej twarz w dłonie. Kciukami pogłaskał kości policzkowe i musnął wargami jej usta, ale szybko się odsunął, drżąc delikatnie na całym ciele. – Sam się tym zajmę. Jej noga więcej nie przekroczy progu naszego domu. Ja zostanę z dziećmi. Zaopiekuję się nimi. Może znajdziemy jakiś żłobek. Nie wiem, jakoś to rozwiążemy, ale ona tu nie wróci – wyrzucił z siebie, wciąż przeczesując włosy nerwowymi ruchami. Otworzył szerzej oczy i spojrzał na Elle, kręcąc delikatnie głową, jakby chciał zaprzeczyć jej słowom. – Nie rób tego, Elle – poprosił łamiącym się głosem. – Nie mieszaj w to swojej babki, nie obwiniaj się, proszę… Nie możesz – jęknął cicho i na moment przymknął powieki. Otworzył je dopiero, gdy brunetka położyła przed nim paczkę papierosów. Wziął je do ręki i już miał wyjść na taras zgodnie z prośbą Villanelle, kiedy sąsiadka wróciła do pomieszczenia. Odłożył opakowanie i obrócił się na pięcie, zapominając, jak się oddycha.
    - Adres poczty, adres poczty – powtórzył i pokiwał głową, a następnie podszedł do pani Goodwill i odebrał od niej telefon. – Cześć, Zoe – powiedział bardziej z grzeczności. – Możesz zapisać? – spytał, przenosząc spojrzenie na Elle. Wrócił do niej i wyciągnął rękę, splatając ze sobą ich palce.
    - Hej, Art – usłyszał po drugiej stronie. – Jasne, dyktuj – dodała, a Morrison szybko podał jej adres mailowy i już miał oddać smartfona sąsiadce, kiedy Zoe znowu się odezwała. – Poczekaj… Chciałam powiedzieć, że mi przykro. Wciąż za tobą nie przepadam, ale to małe dzieci i współczuję, że was to spotkało…
    - Dzięki – westchnął, po tonie rudowłosej odgadując, że coś jednak jest na nagraniu i wcale nie chce go oglądać.
    - Zaraz ci wszystko wyślę. Obejrzyj nagranie od… Trzeciej dwadzieścia. I… Trzymajcie się, dobra?
    - Jasne. Dziękuję, mam u ciebie dług – wyszeptał, nie potrafiąc się zdobyć na nic więcej i oddał telefon pani Goodwill. – Chcesz obejrzeć ze mną? – zwrócił się do Elle, niepewny, czy w ogóle powinni to oglądać. – Mogę iść po laptopa…

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  48. Nie miał nic przeciwko temu, że pani Morrison była dopiero studentką. Joshua cenił ludzi, którzy znają się na tym co robią i robią to z przyjemnością, a miał wrażenie, że tak było w jej przypadku. Nie mógł narzekać, wszystkie jego obiekcje dotyczące projektu przyjmowała z pełnym profesjonalizmem, nawet jeśli klepnął coś głupiego, nie zauważył by zdradził ją choćby drobny, kpiący uśmiech. Także była odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu, kto wie może gdyby siedział przed Travisem tego dnia gdy zaczęli poprawki nad projektem wcale by się nie zdecydował by to kontynuować. Bądź co bądź wymienili kilka uwag nie tylko dotyczących architektury, ale również życia prywatnego.
    Owszem, znowu miał pewne obawy i znowu zastanawiał się czy chce to ciągnąć, zwłaszcza że miało pochłonąć naprawdę dużą ilość pieniędzy z jego konta, a właściwie to z wspólnego konta, do którego Sophie miała wgląd i mogła dostrzec, że są spore wypłaty. Na razie nie chciał jej nic mówić, na razie mijali się w kuchni w okolicy ekspresu do kawy i wymieniali jedynie uprzejme dzień dobry. Nic się nie zmieniło, no ale z drugiej strony co miałoby się zmienić skoro żadne z nich nie poczyniło ku temu żadnego konkretnego kroku.
    - Czy moglibyśmy przejść na „Ty”? – zapytał, na razie ignorując to, co zamierzała mu właśnie pokazać. – Wiem, że to nie eleganckie z mojej strony, ale spędzimy ze sobą chyba jeszcze trochę czasu, więc uważam, że to nieco ułatwi nam komunikację – zasugerował, po czym dopiero wtedy przeniósł wzrok z młodej kobiety na jej komputer.
    Nie zdążył nic więcej powiedzieć, bo kelner zjawił się przy ich stoliku z kawą dla Villanelle. Josh poprosił o szklankę soku z świeżo wyciskanych pomarańczy, który po chwili również miał przed sobą.
    - Jeśli chodzi o naszą rozmowę przez telefon – zaczął Madden, nawiązując do jej wcześniejszej sugestii. – Ma pani rację. Nadal miewam momenty kiedy się waham, ale nie nad samą budową, ale nad tym co z nią zrobić. Jak już mówiłem to miał być wymarzony dom dla mojej rodziny, a ona nie jest obecnie w najlepszej kondycji – westchnął cicho. – I wiem, że w małżeństwie bywa trudno, że czasem wszystko się wali na głowę, ale już trochę brak mi sił by to ratować. Chyba nasze wizje przyszłości nieco odbiegają od siebie.

    Joshua

    [Jasne! :3 Na pewno będę pamiętać, jak tylko wygrzebie się z tego co już mam <3]

    OdpowiedzUsuń
  49. Pokiwał głową, słysząc zdecydowane nie ze strony swojej żony. Nie zamierzał z nią w tym momencie dyskutować, nie, gdy oboje byli w takim stanie. Zawsze, kiedy się denerwowali, z ich rozmów nie wynikało nic dobrego, dlatego dziś Arthur zamierzał ograniczać się do proszenia, żeby się uspokoiła i kierowania do niej krótkich zdań, które nie mogłyby zawierać drugiego dna. Nie mogli sobie na to wszystko jeszcze pozwolić na kłótnię, mieli wystarczająco problemów.
    Chociaż nie do końca. To był jeden problem, ale za to konkretny.
    - Jakoś to rozwiążemy – potwierdził, pocierając palcami obu dłoni pulsujące skronie. Pragnął, żeby to wszystko okazało się jedynie złym snem, ale miał dobitną świadomość, że jeśli chodzi o złe sytuacje w ich przypadku, one nigdy nie okazują się koszmarem, a cholernie trudną do zniesienia rzeczywistością. Oczywiście, nie mogło za długo być dobrze. Elle to przewidziała. Jakiś czas temu stwierdziła, że obawia się, że zły los uderzy w nich ze zdwojoną siłą. I to się właśnie działo.
    - Nie, nie, nie przepraszaj. Rozumiem – odparł szybko, oddawszy sąsiadce telefon i podszedł do siedzącej przy stole Elle. Objął ją od tyłu i pocałował w czubek głowy. – Wezmę to na siebie. Napij się herbaty i… Postaraj się uspokoić, błagam cię – wyszeptał i wyprostował się. Zanim ruszył do swojego gabinetu, który stał się ich gabinetem, od kiedy Elle dostała udziały w firmie Ulliela, zgarnął z blatu paczkę papierosów. Odpalił jednego dopiero po zamknięciu drzwi, a podczas oglądania nagrania trzymał go między drżącymi palcami, nie zwracając uwagi na to, że popiół spada na podłogę.
    Wiedział, że to, co zobaczy, nie będzie łatwe do zaakceptowania. Nie, to w ogóle nie było do zaakceptowania, ale nie spodziewał się, że zareaguje w ten sposób. Z oczu płynęły mu łzy wściekłości i zupełnie stracił nad sobą panowanie. Zatrzasnął laptopa, a w następnej sekundzie zrzucił urządzenie z biurka, po czym ukrył twarz w dłoniach, jakby miało to pomóc w odcięciu się od tego obrazu.
    Już wiedział, dlaczego ślady na plecach Thei przypominały odcisk palców. To stało się dzisiaj popołudniu, więc wciąż były czerwone, a nie sine. Dziewczynka rozgrzebywała rączkami czarną ziemię, najpewniej brudząc przy tym sukienkę, jak to dziecko. Bawiła się przez kilka minut, a potem na horyzoncie pojawiła się Natalie. Widział ruch ust i profil jej twarzy i mimo niezbyt zachwycającej jakości, bez wahania mógł stwierdzić, że opiekunka się wściekła. Zanim podniosła Theę gwałtownym ruchem, wymierzyła jej uderzenie, a na sam koniec gdzieś ją zaciągnęła, najprawdopodobniej do domu.
    Mimo że to już się wydarzyło, Arthur nie potrafił patrzeć na krzywdę jego dziecka. Wyobrażał sobie rozdzierający płacz, wyobrażał sobie towarzyszący jej strach i gdyby pamiętał adres Natalie, najprawdopodobniej teraz byłby w drodze do niej, żeby zrobić to samo, co ona zrobiła ich maleńkiej córeczce.
    Musiał się wyżyć, więc do kuchni wrócił z porządnie rozharataną ręką. Uderzenia w ścianę zostawiły na niej krwawy ślad, ale Arthur miał to gdzieś. Ważne, że dał minimalny upust swojej wściekłości.
    - Potrzebuję bandaża – wychrypiał, stając w progu i podtrzymując zranioną dłoń.

    furiat ♥

    OdpowiedzUsuń
  50. Szczerze mówiąc nie zwróciłby uwagi na Goodwill nawet, gdyby zawisła tuż przed jego twarzą, a co dopiero mówić o nieobecności kobiety. Nawet podświadomość nie podpowiedziała mu, że pewnie Elle ją wyprosiła, bo umysł miał zajęty zupełnie innymi kwestiami.
    Oparł się plecami o kuchenny blat i wystawił rękę, pozwalając, żeby Elle ją opatrzyła. Zasyczał cicho, gdy środek odkażający zaczął szczypać, ale jednocześnie czerpał z tego bólu, bo to dawało ulgę. Wolał fizyczny od psychicznego i chyba nadszedł czas, żeby poważnie rozważyć jakieś zajęcia ze sztuk walki. Nie łudził się, że udałoby mu się w ten sposób odreagować, ale może chęć rozerwania Natalie na strzępy byłaby ciut mniejsza.
    - Nie powiem – wymamrotał, nie podnosząc spojrzenia z zakrwawionej dłoni, która powoli znikała pod śnieżnobiałym bandażem. Nie mógł wykluczyć, że sobie coś złamał, ale to nie było w tym momencie najważniejsze. – Wystarczy, że jedno z nas musi z tym żyć – dodał, przymykając powieki, spod których kolejny raz popłynęły łzy, ale Arthur nawet nie starał się ich powstrzymać. To było po prostu za dużo, a trzymanie nerwów na wodzy z pewnością by go teraz przerosło.
    - Nie, nie trzeba. Na razie jeszcze nic nie czuję – skłamał, opuszczając rękę. Rana pulsowała, jednak to było kojące. Nie chciał przytępiać tego bólu żadnymi lekami. – Dobry pomysł. To może… Pojdę je przenieść, a ty… Powinnaś coś zjeść. I wziąć te swoje tabletki uspokajające. Nie możesz się denerwować, jeszcze nam brakuje, żebyś dostała teraz zawału – powiedział cicho. Nie było w tym krzty oskarżenia, po prostu stwierdzał, że sytuacja jest wystarczająco trudna, a jeśli Elle trafi do szpitala, stanie się zwyczajnie nie do zniesienia.
    Westchnął i objął swoją żonę ramionami, przytulając ją do siebie mocno. Oparł policzek o jej skroń i przymknął zaczerwienione powieki.
    - Chyba powinienem do niej zadzwonić – stwierdził, nie odsuwając się od ukochanej nawet o milimetr. Potrzebował teraz jej bliskości, znajomego ciepła i zapachu. – Nie chcę, żeby ta… Nie, nie będę się hamował, przepraszam. Nie chcę, żeby ta szmata zbliżała się nawet do naszego domu. Nie chcę jej tu widzieć. No i boję się, że mógłbym ją zabić, serio. Uwierz mi, że gdybym znał jej adres, prawdopodobnie już bym to robił – ostatnie słowa wyszeptał i zacisnął zdrową pięść, z trudem powstrzymując się przed ponownym uderzeniem w ścianę.

    Artie

    OdpowiedzUsuń
  51. Zaśmiała się cicho, widząc, jak Thea przytuliła się do swojej mamy, nieco przytłoczona obecnością tak wielu nowych ludzi.
    - Jest naprawdę urocza - powiedziała do kobiety.
    Maddie uwielbiała dzieci, nie tylko swoje zresztą. Swoją niewinną radością uczyły ją, jak cieszyć się z małych rzeczy i doceniać te najdrobniejsze szczegóły. Lubiła patrzeć, jak poznają świat z nigdy niezaspokojoną ciekawością. Musiały wszyskiego sprobować, wszystkiego dotknąć, wszystko poczuć i przede wszystkim nigdy nie pozwalały jej na nudę oraz nie przestawały zaskakiwać z najróżniejszymi pomysłami, które dorosłym nie przyszłyby już do głowy. Właśnie z tego powodu Madeline zdecydowała się pójść na pracę socjalną. Chciała zmienić świat tych maluszków, które cierpiały, o ktore może nikt się nie troszczył lub troszczył niewystarczająco. Miała tylko jedno życie i uważała, że musi je dobrze wykorzystać - czy istniało więc coś lepszego od podarowania swojego czasu tym bezbronnym? Chęć zbawienia całego świata niestety nie zawsze była pomocna. Niejednokrotnie Maddie uwierzyła, że uda jej się pomóc tym, którzy nie byli na tę pomoc gotowi lub jej po prostu nie chcieli. Z dziecięcą naiwnością oddawała swój czas i troskę, stając się łatwym celem dla tych potrzebujących marionetki.
    Sammy nie potrzebował zbyt wiele czasu, by nieco oswoić się z obecną sytuacją. Kiedy zobaczył, jak dziewczynka radośnie wskazuje na konika, sam również zechciał jak najszybciej wejść na plac zabaw. Wyrwał się więc z ramion matki i czym prędzej pobiegł do bramy, która niestety była nieco zbyt ciężka, by mógł otworzyć ją bez pomocy kogoś dorosłego. Spojrzał więc w kierunku Maddie wyczekująco. Zawsze, gdy się czymś ekscytował, podskakiwał w miejscu, chcąc pokazać swoje zniecierpliwienie. Przypominał wtedy małą, niesforną małpkę.
    - Chyba nie mam wyboru. - Zaśmiała się. - W takim razie może wzięłabyś mi latte? Oddam ci jak już zamówisz. A dla Sama... Sammy, co do picia? - zwróciła się do synka.
    - Sok! - wykrzyczał.
    - Sok w takim razie, może być jabłkowy - dodała. - To ja lecę do Sama, bo chyba zaraz eksploduje!
    Jak powiedziała, tak też zrobiła. Posłusznie otworzyła bramę i wpuściła chłopca do środka. Tamten nie chciał dłużej czekać i wziął sprawy w swoje ręce. Zaczął nieudolnie wspinać się na jedną ze zjeżdżalni. Maddie czasem stawało serce, kiedy widziała jego odwagę, całkowity brak strachu przed konsekwencjami. Uważała jednak, że nie uchroni go przed całym światem. Pozwoliła więc, by popełniał błędy i na własnej skórze przekonał się o tym, jak to jest, gdy dokona się złego wyboru.

    Maddie

    OdpowiedzUsuń
  52. Cały czas słuchał Villanelle z nieodgadnionym uśmieszkiem malującym się na twarzy, nawet pomimo tego, że kobieta balansowała zarówno pomiędzy tymi przyjemnymi, jak i niewygodnymi tematami, które wcale uśmiechu wywoływać nie powinny. Czuł też pewne zadowolenie, a to prawdopodobnie dlatego, iż podobało mu się, że w jego towarzystwie blondynka stawała się taką gadułą. Sam bowiem bardzo doceniał ludzi, przy których mógł mówić bez najmniejszego skrępowania i zastanowienia, po prostu pozwalając płynąć słowom w rytm pulsujących w głowie myśli. Ten stan był nie do porównania z żadnym innym, kiedy nie trzeba było ważyć każdego zdania czy też nawet słowa, kiedy można było płynnie skakać z jednego tematu na drugi, a potem trzeci, by wreszcie ponownie wrócić do pierwszego. Dobrze po prostu było mieć osobę, przy której można było mówić w ten szczególny sposób.
    — Jestem bardzo daleki od myślenia o Arthurze w zły sposób — uspokoił ją i przymrużył powieki, zaraz zastanawiając się nad tym, co właściwie myśli o mężczyźnie, którego znał wyłącznie z opowieści przyjaciółki. — A potrafię wyrobić sobie opinię o kimś wyłącznie na podstawie tego, co o nim usłyszę — zastrzegł z łobuzerskim błyskiem w bursztynowych oczach, a na myśl przyszedł mu chociażby Noah, brat Jennifer. Znał go tylko z opowieści swojej żony, a wtedy jeszcze nawet nie narzeczonej. I to wystarczyło, by podczas pierwszego spotkania z Woolfem w ruch poszły pięści. Nie, nie pobili się wtedy jakoś strasznie, ot, najpierw Jerome uderzył w twarz Noah, później Noah odwdzięczył się tym samym Marshallowi i po wymienia tychże uprzejmości jakoś byli w stanie się porozumieć. Nie zostali najlepszymi kumplami, ale też mogli zamienić ze sobą kilka zdań, kiedy już przypadkowo na siebie wpadali, żaden z nich bowiem raczej nie aranżował spotkań. Ostatni raz widzieli się na długo przed tym, co teraz spotykało młode małżeństwo i brunet nie zamierzał tego zmieniać.
    — Właściwie nie wiem, co mam o nim myśleć — przyznał szczerze, powracając myślami do tu i teraz i zaśmiał się krótko, cicho. — Nie chcę wyciągać pochopnych wniosków. Ale mam nadzieję, że kiedyś będę miał okazję poznać go osobiście. W końcu jesteś gotowa walczyć za tego człowieka do ostatniego tchu. A takich ludzi zawsze warto poznawać — powiedział z lekkim uśmieszkiem. — I wiesz, co mnie uderza, jak o was opowiadasz? Determinacja. Naprawdę dużo przeszliście, było intensywnie w niesamowicie krótkim czasie. Jak to mówią, to musi być miłość — ocenił i mrugnął do niej porozumiewawczo. Bo czy trzeba było jakiś wyszukanych słów, by lepiej to opisać? Nikt nigdy nie powiedział, że miłość jest łatwa i wyłącznie przyjemna. Wręcz przeciwnie, Jerome odnosił wrażenie, że jej definicja była zgoła inna i to wspólnie przeżyte trudy definiowały uczucie. Kształtowały je i sprawdzały jego wytrzymałość. W końcu dlaczego teraz tak bardzo cierpiał, myśląc o tym, co zrobił Jen? Właśnie dlatego, że kochał ją nad życie, na tyle egoistycznie, że nie wyobrażał sobie dalszej egzystencji bez niej. Dlatego musiał sobie wybaczyć. A ona jemu.
    Sushi na moment zaabsorbowało jego uwagę. Uporawszy się z opakowaniem swojego zestawu, również sięgnął po pałeczki, rozdzielając je z ciężkim westchnieniem, ponieważ miał podobno problem, co Elle.
    — Nic się nie martw, ja też — oznajmił, próbując tak ułożyć te dwa drewniane patyczki między palcami, jak było to powszechnie zalecane, ale na tych wszystkich filmikach, które uważnie studiował, by pojąć trudną sztukę trzymania pałeczek, wydawało się to o wiele łatwiejsze. W końcu jednak chwycił je niezgrabnie i postukał o siebie drewnianymi czubkami, nie wydawało mu się jednak, że jego chwyt będzie pewny i wielce prawdopodobne, że sushi będzie uciekać przed nim, turlając się po podłodze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To jeszcze tylko cztery… — wymruczał, lecz z brakiem pewności i entuzjazmu w głosie. Ponieważ czy chciał sobie wybaczyć? Chyba tak. A może lepiej byłoby powiedzieć, iż zdawał sobie sprawę z tego, że bez tego kluczowego elementu nie będzie w stanie ruszyć dalej. Między tą świadomością, a chęcią bowiem ziała przerażająca czeluść, nad którą musiał jakoś przeskoczyć, ponieważ nie widział sposobu, by ją obejść.
      Zdołał wpakować sobie kawałek futo maki do buzi, co na pewien czas odebrało mu zdolność mowy. Stąd na kolejne słowa kobiety jedynie pokiwał głową, jednocześnie ciesząc się charakterystycznym rybnym smakiem, którego dawno nie czuł na podniebieniu. Przeżuwając, szybko przesunął wzrokiem po zestawie, wybierając kolejny kawałek, lecz nim zdążył przełknąć, ryż nieomal stanął mu w gardle. Odkaszlnął, unosząc lekko załzawione oczy na Elle i przełknął, czując, jak serce zaczyna tłuc mu się w piersi.
      Skąd wiedziała?!
      Sunąc językiem po zewnętrznej stronie zębów, powoli odłożył pałeczki, by następnie spleść ze sobą dłonie i zacząć kręcić nerwowego młynka kciukami. Villanelle trafiła bowiem w samo sedno. Upicie się i zniknięcie na całą noc miało swoją bezpośrednią przyczynę i Jerome doskonale zdawał sobie sprawę z tego, czym było ono spowodowane, jednakże powiedzenie o tym na głos…
      Pochyliwszy się nieco w siadzie tureckim, położył dłonie przed sobą, płasko na podłodze, bo też poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy. Chwilowe zawirowanie oderwało go od rzeczywistości, ciągnąć tam, gdzie nie chciał zaglądać, ale… Elle na pewno nie zrozumie wszystkiego, jeśli jej nie powie.
      — Ja… — zaczął ochryple, spoglądając na swoje palce niewidzącymi oczami. — Ja zakopywałem grób naszego syna, Elle — wydusił w końcu cicho, z trudem przepychając kolejne słowa przez krtań i zaciśniętą szczękę. — Zakopywałem grób Lionela. To było jak w jakimś transie. Byliśmy na pogrzebie, wszystko przebiegało zgodnie z ceremoniałem, aż nagle ocknąłem się z łopatą w rękach. Z dłońmi brudnymi od czarnej ziemi. Wiesz, jak oni wszyscy na mnie patrzyli? — szepnął zduszonym głosem, unosząc na nią szeroko rozwarte, puste oczy i tylko na dnie czarnych punkcików źrenic czaił się strach, a także wstręt i obrzydzenie, o których wspominał. — Pastor. Dwóch grabarzy, jeden bez łopaty. I Jen. Widziałem to w jej oczach, Elle. Zobaczyłem siebie jej oczami i to nie był widok, który kiedykolwiek powinien wyryć się w mojej i jej – naszej – pamięci.
      Zamilkł, spuszczając głowę. Sięgnął po jedną z pałeczek, lecz odłożył ją, dostrzegając drżenie własnej dłoni. Krew szumiała mu w uszach i wróciło to dziwne uczucie, że nie poznaje samego siebie. Nie rozumiał. Tak bardzo tego nie rozumiał.
      — To dlatego — dodał cicho. — Dlatego nie wiem, jak zachowywać się wobec mojej żony, bo widziałem, jak na mnie patrzy. Jakby… bała się mnie?
      Nie rozmawiali o tym konkrecie po jego zniknięciu i upiciu się. Ale dzisiejszej nocy po raz pierwszy ze snu wybudził go koszmar, w którym rzeczywistość przybierała groteskowego kształtu, śmiejąc mu się prosto w twarz.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  53. Noah uśmiechał się do niej i słuchał uważnie. Ich relacja miała faktycznie dziwny charakter i nawet trudno było te stosunki nazwać relacją, ale jednak było w tym coś niezwykłego. Woolf - łasy na przygody - przyjmował to z całym dobrodziejstwem. CO prawda niejednokrotnie pakował się przez to w poważne tarapaty, ale do tej pory go to nie powstrzymywało i raczej trudno przypuszczać, żeby miało to się wkrótce zmienić. Taki był z natury i już. A Elle już zdążyła pokazać, że jest co najmniej osobą godną zaufania, jeśli nie po prostu dobrą z natury.
    Kiedy jednak usłyszał rewelację o mężu, popatrzył na kobietę ze szczerym zdziwieniem, żeby nie powiedzieć - niedowierzaniem. Naprawdę nie spodziewał się czegoś takiego. Rozumiał, że wiele kobiet postępuje tak... nierozsądnie, ale co skłoniło do tego siedzącą przed nim niewiastę? Noah jednak szybko się opanował i nieco poprawił w fotelu, żeby zyskać czas na zebranie myśli.
    - Cóż... nie powiem, że mnie nie zaskoczyłaś... - zaczął powoli. - Czy powinienem zapytać... czemu do niego wróciłaś? I czy to była dobra decyzja? - spojrzał na nią niepewnie. Potem potrząsnął głową. - Wiesz... nie ma czegoś takiego jak spokojna i szczęśliwa rodzina... czy w ogóle szczęście. Tylko my możemy je sobie stworzyć przez czerpanie satysfakcji z małych rzeczy, bez patrzenia na świat całościowo.... bo zawsze będzie coś nie tak, coś, co będzie mąciło spokój, niepokoiło lub bolało. Po prostu nie wolno się dać pogrążyć tym czarnym myślom i zapomnieć o tym, co pozytywne - odpowiedział spokojnie. - Za co kochałaś swoje studia? Jakie chwile sprawiają, że spełniasz się jako matka? Co daje ci firma? Myśl o pozytywach, żeby utrzymać równowagę... Ale i zastanów się, czy nie bierzesz na siebie za dużo... czy może nie powinnaś się czymś podzielić, zrzucić na kogoś innego. Gdzie w tym wszystkim.... jest twój mąż?

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  54. Czując drobne dłonie żony na policzkach pokręcił delikatnie głową i przymknął powieki, pozwalając wypłynąć spod nich kolejnej porcji łez. Zdrową ręką ujął jej nadgarstek i pogłaskał kciukiem miękką skórę, jakby samo to miało go choć trochę uspokoić. Wiedział jednak, że tym razem to nie będzie takie łatwe.
    - Nie chcę, żebyś to ze mnie zdejmowała – powiedział drżącym głosem i ponownie pokręcił głową. – Nie możesz tego na siebie wziąć. Za dużo już nad tobą wisi – wyszeptał, otwierając oczy. Nad nim też wisiało. Człowiek bez problemów nie próbowałby się wcale nie tak dawno temu zabić. Wmawiał sobie jednak, że jedno z nich musi być silniejsze i wiedzieć, z czym się będą mierzyć.
    Westchnął i spojrzał na ukochaną znacząco, ale nic nie powiedział. To była jedna z tych sytuacji, w których nie mógł jej zmuszać do dbania o siebie, bo wiedział, że nie jest w stanie tego zrobić, tak jak on nie potrafił. Hipokryzja w tej chwili byłaby najgorsza.
    - Tak, to dobry pomysł. Idź. Nie chcę, żebyś tego słuchała – wymamrotał i pochylił się, żeby musnąć wargami usta Elle. – Ja też. Spędźmy z nią cały dzień, żeby wiedziała, że z nami w domu jest bezpieczna. Zadzwonię jutro do dziekana – powiedział i na chwilę mocniej przytulił do siebie brunetkę, a potem odsunął się i delikatnie pchnął ją w stronę wyjścia.
    Nie będę przywoływać wszystkich inwektyw, które wyrzucił z siebie Arthur, ale nie miał litości dla Natalie. Zwyzywał ją sześć pokoleń wstecz i tylko groźby karalne ograniczył do minimum, bo nie mógł wykluczyć, że w międzyczasie zaczęła go nagrywać, a wolał nie pakować się do więzienia. W najlepszym wypadku pod opiekę kuratora.
    Zanim pokonał schody prowadzące na piętro, wyszedł na taras i wypalił trzy papierosy. Jeden odpalał od drugiego, póki nie poczuł mdłości od nadmiaru nikotyny w organizmie. Z tego powodu nie zbliżył się do Elle po przekroczeniu progu sypialni, zamiast tego udał się do łazienki, żeby wyszorować zęby i dopiero potem zdecydował się usiąść na podłodze przy łóżku. Wbił spojrzenie w śpiącą Theę i kolejny raz poczuł, że do oczu napływają mu łzy.
    - Jak ktoś mógł skrzywdzić takiego aniołka – wyszeptał i pokręcił głową z niedowierzaniem, po czym ukrył twarz w dłoniach.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  55. ― Czasami chyba wolałabym, żeby nie był gwiazdą. Mógłby być księgowym, to nudne, ale spokojne ― stwierdziła i uśmiechnęła się. Choć na pewno jej życie teraz nie wyglądało w ten sposób, gdyby Matthew pracował w finansach. Nawet nie potrafiła go sobie wyobrazić w takim miejscu pracy. Scena, studio, to było jego miejsce, a nie jakieś zamknięte biura bez wentylacji. Nie miała prawa w żaden sposób go oceniać, ale jednak czasami żałowała, że cały czas są na celowniku. Teraz i tak miały z Elle szczęście, że nikt ich nie podłapał i nie zostały odprowadzone do studia tatuażu w towarzystwie fleszy od aparatów i przekrzykujących się paparazzi, którzy chcieli mieć jak najlepszą fotografię.
    Carlie była pewna, że zrobienie sobie tatuażu to będzie świetna sprawa. Naprawdę cieszyła się, że zdecydowały się na to dziś. Chciała mieć go już z głowy, a raczej sam ból. Bo to tego obawiała się najbardziej, a nie tego, że będzie miała tatuaż, który zostanie z nią do końca życia. To akurat będzie jej przypominać zawsze o dobrych chwilach. Elle była jej najbliższą przyjaciółką, z którą wypicie butelki w środku tygodnia było czasem tradycją. Oczywiście obie miały teraz zupełnie inne życie i swoje problemy, facetów, Elle miała rodzinę i nie mogły imprezować dzień w dzień, ale gdyby bardzo chciały to przecież mogły się spotkać. W mieszkaniu rudowłosej czy u Elle, gdzie byłoby im wygodniej.
    ― Uznam to za znak, aby rzadziej wyjeżdżać z Nowego Jorku ― mruknęła zerkając na Ellę do której puściła oczko. ― Chcemy kieliszek z winem, na żebrach, tak Elle? A ja chcę jeszcze małe serduszko, za uchem. Może lewym.
    Max uniósł brew zerkając na Carlie, najwyraźniej zdumiony faktem, że chciała od razu dwa, ale nie odezwał się tylko poprowadził je w odpowiednią stronę. Carlie zgodnie z tym co mówił zdezynfekowała ręce i zaczęła się przyglądać, jak robi to mężczyzna. Czuła podekscytowanie, ale jednocześnie też i strach.
    ― I rozumiem oba tatuaże mają być takie same? ― spytał. Musiał jeszcze zrobić szybki szkic, aby mieć z tego przenieść rysunek na ciało jednej i drugiej. Usiadł na krzesełku i w zasadzie przez chwilę milczał, jak rysował, a po kilku minutach, które dwie dziewczyny spędziły zapewne w niepewności, pokazał im gotowy szkic. ― Czy coś takiego was interesuje?
    Kieliszek był na cienkiej nóżce, do połowy za to wypełniony winem i nie wyglądał wcale na ogromny. Carlie chyba najbardziej bała się właśnie tego wypełniania ciemnym tuszem, ale na pewno wcale nie będzie tak źle, jak mogłyby sobie myśleć.
    ― Ja jestem zadowolona, a ty Elle?

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  56. [Hej, hej! To teraz ja czaiłam się i czaiłam, aby w końcu odpisać, bo mnie studia i praca pochłonęły, ale w końcu przybyłam, i to pod kartę Emmy :D Polecam Little Women! A Emma i Timmy mają piękną scenę deziluzji :) Jeżeli nadal masz ochotę pomyśleć nad jakimś wątkiem z Lauriem (czy to Villanelle, czy to Minnie), to chętnie wysłucham, choć uprzedzam, że jestem wolnym człowiekiem :D]

    Laurie Hall

    OdpowiedzUsuń
  57. Usłuchał uważnie wypowiedzi kobiety. Nie dopytywał o szczegóły, ale nie trzeba było geniusza, żeby uznać, że kobieta przeszła niemało i nie ze wszystkim się jeszcze uporała. A na pewno nie z tym, że brała na siebie zbyt wiele, jakby chciała unieść na swoich barkach świat, a tak się niestety nie da. Nawet jeśli jest to nasz świat.
    Spojrzał na nią z rozbawieniem, ale i współczuciem.
    - Chyba muszę zadawać mądre pytania, skoro mam być twoim wróżkiem chrzestnym czy coś takiego - odparł żartobliwie. W końcu do ich spotkań dochodziło dość niespodziewanie, więc była w tym pewna magia.- Czasami trzeba wyrzucić z siebie to, co nas dręczy. A zwykle łatwiej powiedzieć obcym, ponieważ... mamy takie poczucie, że nie obciążamy psychiki tych, na którym najbardziej nam zależy. Plus trudno, żeby obca osoba wzięła na siebie odpowiedzialność na nasze sprawy, a bliscy mogliby tego próbować... podczas gdy nam zwykle nie chodzi o to, żeby ktoś nas wyręczył, a tylko wysłuchał... - powiedział poważnie. - A przynajmniej tak mi się wydaje - dodał i uśmiechnął się do niej łagodnie.
    Potem zmarszczył brwi.- O mnie? Nie wiem... czy mam, o czym ci powiedzieć. Moje życie toczy się swoim rytmem i chwilami mam wrażenie, że moja obecność w nim jest symboliczna. Rzeczy się... dzieją, ja w nich uczestniczę jakby... z przyzwyczajenia. Równie dobrze mógłby na moim miejscu stać ktoś inny.... Trudno więc, żebym miał o czym... opowiedzieć - odparł. Może jego słowa nie były do końca prawdą, ale były bardzo blisko niej, ponieważ mówił o swoim codziennym życiu, w którym raczej nie wydarzały się ważne dla niego sprawy. Te były szczelnie zamknięte w słoiku i schowane przed całym światem. Tak było najbezpieczniej.
    Noah

    OdpowiedzUsuń
  58. Jaime nie znał się na tym wszystkim, co się robiło, kiedy uczestniczyło się w stłuczce, ale działał dość instynktownie. Trzeba było zrobić coś z autem, więc zadzwonił po lawetę. Drugi kierowca uciekł, więc trzeba było zawiadomić policję. Na szczęście Elle nic poważnego się nie stało, nie miała chyba nawet siniaka, chociaż może te akurat pojawią się dopiero później. Trochę jednak chłopaka martwiła Elle, była osłabiona i wyglądała blado. Owszem, mógł to być po prostu szok, na pewno prowadzenie auta, w które wjechał inny samochód, nie należało codzienności. Nie zazdrościł jej, ale cieszył się, że dziewczyna fizycznie miała się chyba całkiem nieźle. Faktycznie, jej osłabienie mogło wynikać z tego, że przez cały dzień nie zjadła porządnego posiłku i jak sądził – z szoku. Dlatego pokiwał tylko głową, kiedy Elle zaproponowała wypad na jakieś jedzenie.
    – Tak, to świetny pomysł – stwierdził, uśmiechając się lekko. Co prawda dziewczyna zjadła tylko śniadanie, ale jakoś Jaime nie był przekonany, czy pójście na pizzę lub hamburgery albo ogólnie coś tłustego, byłoby dobrym pomysłem. Zdecydowanie musiał poszukać jakiejś knajpki z lekkim jedzeniem. Co ostatecznie nie okazało się być trudne. Wystarczyło wpisać w wyszukiwarkę odpowiednie frazy, a lista lokali okazała się być bardzo długa. – Wybierzmy coś. Od razu możemy przejrzeć menu, mamy czas póki laweta nie przyjedzie, prawda? – znów się do niej uśmiechnął, ale tym razem szerzej. Jeśli stan Elle się nie poprawi po jedzeniu, to chyba zawiezie ją do tego szpitala, a przynajmniej do jakiejś przychodni na badania. No co, martwił się o swoją przyjaciółkę. Cóż... chyba mógł ją już tak nazywać...?
    Wybór odpowiedniego miejsca nie zajął im długo, ale akurat wyrobili się z tym, kiedy przyjechała laweta. Samochód miał zostać przetransportowany do mechanika, którego wybrała Elle. Z pojazdem dało się coś zrobić, nie został spisany na straty, tylko pozostawało pytanie – ile naprawa będzie kosztować. Wynajęcie lawety też kosztowało, ale przynajmniej kierowca odpowiednio zajął się autem Elle. Po dokonaniu wszelkich formalności, laweta ruszyła pod wskazany adres.
    – Dobra, chyba możemy już stąd ruszać. Czujesz się już nieco lepiej? – zapytał, kiedy powoli ruszyli w stronę mustanga Jaime’ego.
    Nie podobało mu się to, że Elle doświadczyła czegoś takiego, ale cieszył się, że mógł jej pomóc. To chyba dobrze rokowało na ich znajomości, a i sam Jaime poczuł się nieco lepiej sam ze sobą. Przez wiele długich lat miał poczucie, że jest sam. Wiedział, że miał rodziców, na których mógł liczyć, ale to nie zmieniało faktu, że miał również pewne myśli, przez które raczej się do nich nigdy nie zwracał i zostawał ze wszystkim sam.
    Otworzył dla niej drzwi, poczekał, aż dziewczyna wsiądzie do auta, a potem zamknął drzwi i poszedł zająć miejsce kierowcy. Włączył na telefonie nawigację do knajpy, którą wspólnie wybrali i ruszyli przed siebie. – To może opowiedz mi coś wesołego? Nie wiem, o swoich dzieciach, na przykład. Powiedz coś o nich. Co robili ostatnio, co powiedzieli zabawnego... No wiesz, dzieci podobno robią takie rzeczy. Śmieszne – dodał, nie bardzo wiedząc, jak to musiało zabrzmieć. Ale to nic. Jeśli wybrzmiało to zabawnie i Elle się nieco poprawi humor, to tym lepiej.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  59. Na dobrą sprawę Villanelle nie musiała wiele mówić. Samo jej małżeństwo z Arthurem stanowiło dla Marshalla żywy dowód na to, że w przypadku jego i Jen jeszcze wszystko będzie dobrze. W końcu państwo Morrison, z tego, co zdążył się dowiedzieć, przeszli niewspółmiernie wiele w porównaniu do nich, a mimo tego blondynka uważała, że układało im się jak jeszcze nigdy dotąd. Jerome chciał myśleć, że za kilka lat będzie mógł powiedzieć coś podobnego. On i Jennifer znali się bowiem około półtorej roku, z czego kilka długich miesięcy spędzili z dala od siebie. Dwudziestoparolatka spędziła przecież na Barbadosie ledwo dwa wakacyjne miesiące w dwa tysiące osiemnastym roku, a on przyleciał do Nowego Jorku w marcu kolejnego roku. Ile zatem ze sobą byli? Około ośmiu miesięcy, z czego dwa jako małżeństwo? Jeśli wziąć to wszystko pod uwagę i uświadomić sobie, ile zdążyli przeżyć w tak krótkim czasie, to strach myśleć, co jeszcze przed nimi. Jednakże to ten krótki staż związku dawał mu nadzieję na to, że jeszcze będzie lepiej. Że musieli przetrwać ten wyjątkowo burzliwy okres, by zaznać wreszcie odrobiny spokoju i dotrzeć do punktu, w którym nie będą dotyczyły ich żadne wątpliwości. Z drugiej strony zaś zdołali pokonać już tyle trudności, że najzwyczajniej w świecie szkoda byłoby to wszystko zmarnować, prawda?
    Czasem wyspiarza dopadały myśli, za które karcił się w duchu. A gdyby nie dali rady, gdyby się rozstali? Był świadom tego, że nie doświadczy drugiej takiej miłości w swoim życiu. Że nawet gdyby później zdołał kogoś pokochać, nie kochałby tak, jak teraz Jen. Wiedział to, tak po prostu, mając co do tego stuprocentową pewność, a czy byłoby to uczciwe wobec kogoś, kto miałby być później?
    Dlatego nie mogło być żadnego później. Nie mógł stracić swojej żony, ponieważ bez niej był niepełny. Uczyniła go lepszym człowiekiem, świadomym tego, czego tak naprawdę pragnął w życiu. To pod jej wpływem poukładał solidnie wartości, którymi dotychczas się kierował. To dla niej był gotów na rzeczy, które wcześniej nawet mu się nie śniły. I w obliczu tego wszystkiego, w porównaniu z ogromem tego uczucia i całego dobra, jakie z niego płynęło, to, co teraz zrobił, było jak ciemna plama na świeżo wypranym prześcieradle. Okropnie rzucająca się w oczy, irytująca samą swą obecnością. Może nie miała ona zejść po pierwszym praniu, ale po kilku? Oby.
    Teraz wlepiał wzrok w Elle, lecz spuścił głowę, widząc jej reakcję na swoje słowa. To nie tak, że się tego nie spodziewał, lecz widząc emocje malujące się na jej twarzy, poczuł ogarniający go smutek. Jakby po cichu liczył na to, że dostrzeże w jej spojrzeniu coś innego, niż bezgraniczne zdziwienie i zmieszanie, lecz po prawdzie, niczego innego się nie spodziewał. Sam pewnie zareagowałby podobnie, gdyby ktoś powiedział mu, że zakopywał grób własnego dziecka i teraz był jeszcze bardziej świadom tego, że musiał poradzić sobie z tym sam. Pomóc samemu sobie, bo nikt inny nie był w stanie tego za niego zrobić.
    — Pamiętam to. Pamiętam aż za dobrze — odparł cicho. — Po prostu nagle uznałem, że obcy ludzie nie powinni wtrącać się w coś, co powinienem sam zakończyć i… Wziąłem tę cholerną łopatę do rąk. Całkiem świadomie, całkiem dobrowolnie, z tym że później… Czułem, jakbym był z boku, poza tym wszystkim. Jakby umysł nie nadążył za ciałem, bo kiedy już dotarło do mnie, co robię i jakie to ma mieć konsekwencje… — urwał. Czy w tamtym momencie dążył do samodestruckji? Może. Podobno leżało to w naturze każdego człowieka. Niszczenie, czegokolwiek – siebie, innych, otoczenia. Czy była to prawda? Tego nie wiedział, lecz jeśli tak, okazywała się bardzo niewygodną. A on zdał sobie sprawę z konsekwencji swojego czynu już po fakcie, dziwiąc się, że może się to okazać niszczące i traumatyczne. Że może to być coś, z czym sobie nie poradzi.
    — Chciałbym, żeby to był psikus.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uniósł wzrok na Villanelle, zaraz marszcząc brwi, poczuł też ukłucie niepokoju. Nie spodziewał się, że zareaguje aż tak intensywnie, lecz ta dłoń masująca skroń, napięte mięśnie… Jego oczy rozszerzył strach, a serce załomotało w piersi, nie bał się jednak o siebie, a o przyjaciółkę. Ona przecież też miała swoje problemy i to niemałe, a teraz on obarczał ją własnymi wybrykami. To dlatego podniósł się i na czworakach, co wywołało w nim lekkie rozbawienie, podpełzł do blondynki, siadając obok. Wyciągnął ręce po jej dłoń, tą spoczywającą teraz na kolanie, i zamknął ją w swoich, chcąc ją uspokoić i sprawić, by tak bardzo się nie przejmowała.
      — Chciałem tylko, żebyś wiedziała. I lepiej to zrozumiała. Nie oczekuję od ciebie niczego więcej — powiedział, pochylając głowę tak, by móc zajrzeć w jej ciemne oczy. — To, że teraz tutaj ze mną siedzisz i jesteś w stanie wysłuchać tego wszystkiego, co muszę z siebie wyrzucić, nawet nie wiesz, jak to dla mnie dużo. I to wystarczy. Przepraszam — mruknął, przypominając sobie, że przecież wcześniej prosił ją, by powiedziała mu, od czego ma zacząć. — Nie zrobisz niczego za mnie i nigdy nie będę wymagał od ciebie, żebyś cokolwiek robiła. Nie przejmuj się tak bardzo — poprosił cicho, spoglądając na nią niepewnie. Miał wrażenie, że na to nie zasługiwał. Że tak bardzo wzięła to do siebie, tak bardzo się zmartwiła. Chyba nie czuł się gotowy na tak bliską przyjaźń, lecz jak miałby ją odrzucić? Przytłoczyło go po prostu to, jak bardzo Elle była empatyczna i oddana sprawie. I samo to sprawiło, że poczuł się lepiej, ale też został uderzony jej reakcją.
      — Sushi? — spytał po chwili głupio dla rozluźnienia atmosfery, chwytając jeden z kawałków między palce i podsunął go pod sam nos kobiety.

      JEROME MARSHALL oraz jego autorka, która wcale nie uważa, że ktoś tu wyszedł z prawy, wręcz przeciwnie! 💜

      Usuń
  60. [Dziękuję ślicznie za przywitanie i wąteczek jest obowiązkowy! Nie wiem, jak sobie wyobrażałaś tę relację pomiędzy Tilly a Elle, przypuszczam, że na początku będzie dość negatywnie i potem zobaczymy, jak to się rozwinie. Masz jakiś konkretny pomysł? Obiecuję, że zacznę, jeśli coś podrzucisz ;)]

    Mathilde

    OdpowiedzUsuń
  61. Nie mógł jej obiecać, że ta sprawa w ogóle ich nie dotyczy, ale miał nadzieję, że ktoś, kto dopuścił się morderstwa jego dziadka na tym poprzestanie i już nikt nie dozna krzywdy z jego strony. Czerpał wystarczająco dużo zyski ze swojej własnej firmy i gotów był w każdej chwili zrezygnować z udziałów w rodzinnej branży, nawet jeśli niezmiernie ucieszyłoby to Willa.
    - Co dalej? Nic. Będziemy żyć jak gdyby nigdy nic, jesteśmy w Nowym Jorku i sprawy związane z tym co dzieje się w Bostonie nas nie dotyczą. Masz stanowisko w mojej firmie, nie ich, jesteś bezpieczna – westchnął, starając sobie jakoś to wszystko poukładać w głowie. Zaczynał żałować, że powiedział Elle o prawdziwej przyczynie śmierci dziadka, miała słabe serce i Arthur zabiłby go, gdyby cokolwiek jej się stało przez pracę w jego firmie.
    - Co chciałaś powiedzieć, hm? Może co? Myślisz, że mógł go otruć mój ojciec? Nie wiem, sam nie wiem, nie jestem pewien czy byłby zdolny posunąć się do morderstwa, ale też o nim na początku pomyślałem…- odetchnął głęboko, nalewając dla niej nieco whisky do szklanki. Stan Elle musiał być naprawdę coraz gorszy, bo wcześniej co najmniej kilka razy odmówiła mu drinka i nie wypiła nawet symbolicznego szampana podczas jej prezentacji na firmowej imprezie. Za każdym razem kiedy pojawiał się w życiu Morrisonów przyciągał do nich dodatkowe kłopoty i kompletnie nie dziwił się już, że Arthur zaczął go przez to unikać.
    - Nie wiem, to wszystko jest bardziej skomplikowane niż może się wydawać. Ta sprawa nie dotyczy jednak ciebie, więc po prostu się tym nie przejmuj, hm? – westchnął, opróżniając swoją szklankę – Zachowujmy się jak gdyby nigdy nic, a śledczy niech w spokoju badają tą sprawę, Oczywiście w każdej chwili możesz zrezygnować z udziałów w tamtej czy mojej firmie, ale nastawiłem się już na współpracę z tobą i nie chciałby, żebyś odeszła. Ludzie ci tutaj ufają i wierzą, że będziesz ich głosem w słusznej sprawie – uśmiechnął się delikatnie, odstawiając szkło na biurko – Mój kierowca czeka na dole, chodź, odwiozę cię do domu. Przytul się do Arthura i dzieciaków i po prostu się od tego oderwij, ja nie mam takiego szczęścia i jedyne co mi pozostaje to upić się w samotności w moim apartamencie – wzruszył bezradnie ramionami, zapinając stosowny guzik marynarki i podając dziewczynie jej płaszcz. Jeszcze jakiś czas temu pewnie bezczelnie by się do nich wprosił, ale miał wrażenie, że działa na Arthura niczym płachta na byka i chyba nie był jeszcze gotowy na taką bezpośrednią konfrontację z byłym najlepszym przyjacielem.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  62. Po krótkiej zabawie na zjeżdżalni, wzrok chłopca powędrował w kierunku stolika, gdzie siedziała już Elle razem z córką. Sammy wskazał więc ręką na swoją nową ciocię, tym samym powiadamiając Maddie, że mogą na chwilę wrócić na miejsce, by nieco odpocząć i czegoś się napić. Nie dało się ukryć, że bieganie po placu zabaw dla kobiety było dość wykańczające, podczas gdy jej syn zdawał się posiadać nigdy niewykorzystane zasoby energii. Była mu więc wdzięczna, że sam poprosił ją o przerwę. Wzięła go za rękę, po czym podążyła w stronę znajomej.
    - Dzięki - odparła, biorąc do ręki kawę i upijając kilka łyków. - Przyznam się szczerze, ale czuję się bardzo staro. Nie nadążąm nad własnym synem, już się boję, co będzie, jak Cecilia zacznie raczkować. - Przewróciła oczami teatralnie na samą myśl o bezustannym bieganiu po domu przy nie już jednym, a dwójce dzieciaków.
    Sammy tymczasem sam sięgnął po sok z tacy, posyłając Vilanelle uroczy uśmiech i mówiąc 'dziękuję'.
    - O, widzę, że moje nauki nie poszły na marne. Brawo, Sammy. - Zaśmiała się, czochrając i tak już rozwichrzone włoski syna.
    Chłopczyk po wypiciu kilku łyków był znów gotowy na dalszą zabawę. Tym razem jednak nie chciał iść ze swoją mamą i jako towarzyszkę zamierzał obrać sobie Theę. Zeskoczył z kolan swojej mamy i małymi kroczkami podszedł do dziewczynki, która siedziała teraz, przytulona do Elle. Nieśmiało wyciągnął dłoń w jej kierunku, uśmiechając się zawadiacko.
    - Pobawimy się? - zapytał cieniutkim, dziecięcym głosem, niecierpliwie czekając na jej reakcję.
    Madeline zaśmiała się cicho, widząc tę uroczą scenę.
    - Tak jak mówiłam, Sam dość szybko się rozkręca - podsumowała. - Mam tylko nadzieję, że nie przestraszy Thei - dodała, już szeptem.
    Początkowa nieśmiałość całkowicie zniknęła, gdy malec przekroczył próg placu zabaw. Niestety prawda była taka, że niektóre dzieciaki potrzebowały znacznie więcej czasu, by pokonać ów strach przed nieznanym i oswoić się z towarzystwem nowych osób, a Sam był jeszcze zbyt mały, by to zrozumieć. Zazwyczaj więc kończyło się na płaczu, jeśli jakiś inny maluch odmówił zabawy. Uroki wieku.
    - To jak, Elle, urodziłaś się w Nowym Jorku czy przyjechałaś później? - zapytała kobietę, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej na jej temat.
    Ostatecznie nie miały zbyt wiele czasu na porządną rozmowę podczas zajęć, pod czujnym okiem trenerki.


    Maddie

    OdpowiedzUsuń
  63. Obawiała się rozmowy z żoną brata. Niezwykle wyraźnie pamiętała ich ostatnie spotkanie i gdyby tylko mogła, nie pokazywałaby się jej na oczy przez resztę życia. Bowiem Tilly lubiła uciekać. Po śmierci rodziców wyjechała do Francji, by uciec od wszystkich wspomnień związanych z wypadkiem, a tym samym wspomnień związanych z rodzicami, ponieważ te były równie bolesne. Nie chciała zapominać, bo pamięć była jedynym łącznikiem pomiędzy jej i ich światem, lecz jednocześnie była zbyt słaba, by zmierzyć się z przeszłością. Podobnie było po próbie samobójczej brata. Odcięła się od jego i reszty rodziny, ponieważ nie radziła sobie zbyt dobrze z rzeczywistością. Wolała udawać, że nic się nie dzieje. I wtedy wszystkie problemy na chwilę znikały.
    Choć przy pierwszym spotkaniu Tilly mogła uchodzić za kogoś niezwykle odważnego i pewnego siebie, to w głębi duszy była niezwykle pogubiona we wszystkim, co działo się w jej życiu. A działo się naprawdę wiele i niestety większość z tych wydarzeń była zdecydowanie negatywna.
    Nie wiedziała jednak, ile czasu jej zostało. Terapia mogła zakończyć się pomyślnie, owszem, ale równie dobrze po kilku miesiącach Tilly mogła skończyć sześć metrów pod ziemią. Podobną perspektywa przypomniała jej więc, że powinna zmierzyć się z demonami przeszłości i pogodzić z jedyną rodziną, jaka jej zostala, bo wbrew pozorom nie chciała zostać zapamiętana jako skończona suka.
    Urodziny Matthew były więc idealną okazją do spotkania z Elle i Arthurem. Tilly kupiła kolorowe ubranka dla chłopca, modląc się, by nie był na nie za duży oraz jedną z edukacyjnych zabawek polecanych przez pracownika sklepu, po czym ruszyła w kierunku domu rodziny Morrisonów. Im bliżej była, tym silniej odczuwała stres związany ze spotkaniem. Jednak mimo wszystko nie zamierzała się wycofać. Zadzwoniła do drzwi i odsunęła się o kilka kroków, jakby próbując się zdystansować o tego, co miało ją zostać.
    - Cześć, Arhtur - odparła, gdy zauważyła jak drzwi się otwierają. Zamiast twarzy brata, stała przed nią sama Vilanelle. Krótkie "oh'" wyrwało się z jej ust nieoczekiwanie i już miała ochotę odwrócić się na pięcie i wyjść, niezbyt gotowa stanąć twarzą w twarz z Elle, to słysząc cieniutki głos Thei wiedziała, że było już za późno, by się wycofać. Gdy tylko weszła do środka, wzięła dziewczynkę na rece i zakręciła się dookoła, przytulając ją. Nie trwało to jednak długo, zanim poczuła zmęczenie i musiała położyć dziewczynkę.
    - Nie przejmuj się. Dawno się nie widziałyśmy, nie ma na co czekać, prawda, księżniczko? - Zaśmiała się wesoło, a początkowy stres nieco złagodniał. Naprawdę stęskniła się za bratanicą i bratankiem i choć sama nigdy nie wyobrażała sobie siebie w roli matki, to naprawdę kochała te dzieciaki. - Przyszłam tylko, żeby zobaczyć się z Mattym. Wiem, że ma za niedługo urodziny i nie chciałabym przepuścić takiej okazji - odparła, odchrząkając, po czym wręczyła kobiecie niewielki podarunek. - Kupiłam mu parę ubranek, nie wiem, czy nie będą za małe...
    Zachowywała się tak, jakby nic się nie stało, jakby ostatnia kłótnia wcale się nie wydarzyła. Nie umiała przepraszać.

    Mathilde

    OdpowiedzUsuń
  64. - Rozumiem, przepraszam - odparła, nie chcąc kłócić się z decyzją kobiety.
    Ostatecznie Tilly nie miała pojęcia o macierzyństwie i nie zamierzała wchodzić w drogę Elle w tych kwestiach. W końcu to nie ona spędzała z dziewczynką dwadzieścia cztery godziny na dobę, granie 'super wyluzowanej' cioci było więc nie na miejscu. Uśmiechnęła się tylko do Thei i pogłsakała ją po główce, po czym odwróciła się w stronę bratowej i niezręczność, jaka zdążyła zniknąć na skutek radości bratanicy, znów powróciła. To będzie długi wieczór, pomyslała.
    Cały czas nie czuła się gotowa na wspomnienie o tamtym wydarzeniu. Emocje już dawno opadły i TIlly doskonale zdawała sobie sprawę, że niesłusznie oskarżyła kobietę. To nie była jej wina, że Arthur próbował się zabić. Choroba psychiczna, jak zresztą każda inna choroba, nie była niczyją winą, lecz obwinienie kogkolwiek było po prostu łatwiejsze. Ludzie czuli irracjonalną potrzebę do nadawania sytuacjom sensu, nawet gdy tamte nie miały żadnego logicznego wytłumaczenia. Tak było lepiej niż godzić się z faktem, że tragedie "się zdarzały". To nie była karma, ale przypadek. I choć Mathilde zdawała sobie z tego sprawę, to słowa "przepraszam" nie chciały jej przejść przez gardło - wolała dalej bawić się w udawanie, że wszystko było w jak najlepszym porządku. Jak ognia unikała bolesnych wspomnień.
    Kiedy Elle poprosiła ją o zajęcie się Mattym, uznała jej prośbę jak wybawienie.
    - Tak, oczywiście - odparła tylko, po czym wzięła malucha na ręce i zaczęła kołysać go na boki. - Ale z ciebie duży chłopak! Za niedługo mnie przerośniesz! - mówiła wesołym głosem ku uciesze chłopca.
    Trochę ją to przerażało. Kiedy ostatnio widziała najmłodszego Morrisona, chłopczyk nie potrafił jeszcze utrzymać swojej główki, a teraz już raczkował. Może dla niej siedem miesięcy minęło w zatrważającym tempie, to dla niego była to większa połowa życia. Zrobiło jej się smutno na myśl o tym, ile przegapiła i w duchu obiecała sobie, że nie dopuści już więcecj do tego, by uciec od rodziny na tak długi czas. No, oczywiście pod warunkiem, że uda jej się teraz wszystko naprawić, a póki co nie szło jej najlepiej.
    Gdy Vilanelle wróciła z gorącą herbatą, Tilly podziękowała jej grzecznie i wzięła swój kubek, upijając z niego kilka łyków. Im dłużej siedziała, tym bardziej niekomfortowo się czuła, a cisza, jaka nad nimi ciążyła, stawała się coraz bardziej intensywniejsza. Brunetka odchrząknęła kilka razy, zastanawiając się, która z nich jako pierwsza przerwie tę ciszę. Wiedziała jednak, że to na niej spoczywał obowiązek zadośćuczynienia, nie na Elle. Wzięła więc głęboki oddech i odparła:
    - To... co... u ciebie? - zapytała niepewnie.

    Bratowa

    OdpowiedzUsuń
  65. Niektórzy poszukują bliskości i choćby pozorów przyjaźni. Tacy ludzie nie są w stanie być bezstronnymi słuchaczami, ponieważ zależy im na sympatii rozmówcy i przynajmniej wrażeniu relacji. Tymczasem Noah nie starał się wkroczyć w życie Villanelle, a wręcz tego nie chciał. Nie miał nic przeciwko roli cichego pomagiera, która jednak nie wiąże się z żadnymi zobowiązaniami i wymaganiami z drugiej strony. On nie chciał niczego od niej, ona od niego. Mogli być dla siebie po prostu mili, wypić coś smacznego, zjeść jakieś ciacho i wyżalić się na zły los, ale nie dodawać zdjęć cudownych przyjaciół na portale społecznościowe. Chyba żadne z nich tego nie potrzebowało, a mogli sobie pomagać w o wiele subtelniejszy sposób.
    Spojrzał na kobietę zdziwiony, kiedy przejęła się jego życiem. Nie był na to przygotowany. Liczył raczej, że ta rozmowa będzie jednostronna. Kiedy zaś zaczęła wypytywać, czy na pewno u niego wszystko w porządku, pokręcił głową i uśmiechnął się szeroko.
    - Przepraszam, nie chciałem cię stresować – zapewnił. – Próbowałem powiedzieć… że moje życie jest zwyczajne. Bez wielkich dramatów, niespodziewanych zwrotów akcji. Taki… arystotelesowski złoty środek. Stoicyzm dany od losu - próbował wytłumaczyć, czując jednocześnie, że chyba tylko komplikuje prostą sprawę. – W sensie no… nic złego się nie dzieje. Dobrego w sumie też nie. Po prostu spłynie dzień za dniem. Po kilku latach w podróży… jest to dla mnie dość nowe i dopiero uczę się takiej… codzienności. Ostatnio próbowałem nawet ugotować coś bardziej skomplikowanego, ale za sukces poczytuję sobie, że nie chorowałem po zjedzeniu tego czegoś… choć smak mógłby być lepszy – dodał żartobliwie.
    Noah

    OdpowiedzUsuń
  66. — Co masz na myśli, Elle? — spytał, ponieważ naprawdę nie wiedział, do czego w tym momencie blondynka zmierzała. Dlaczego piła do Barbadosu i pytała o to, jak wygląda tam… co właściwie? Czy miała na myśli ceremonie pogrzebowe? Marshall wcale nie ukrywał, że pogubił się nieco w tym wszystkim; nigdy niczego nie ukrywał. Był jak otwarta księga, z której można było czytać z łatwością, a emocje aż wylewały się spomiędzy stronic i nie sposób było je przeoczyć. Stąd Villanelle na pewno dostrzegła jego niezrozumienie i trudność w podążeniu za tym tropem, którego kobieta tak kurczowo się chwyciła.
    — Ten trans nie daje ci spokoju — zauważył, tym razem nie pytając. Już wcześniej wyłapał, że to wzmianka o utracie kontroli szczególnie przyciągnęła uwagę przyjaciółki, lecz sam nieszczególnie się na tym skupił, aż do teraz, kiedy dwudziestotrzylatka wyraźnie naciskała na to, by wyjaśnił jej, co dokładnie się wydarzyło i czy przeżywał już coś podobnego. — Czy to ma jakiś związek z Arthurem? — wypalił bez zastanowienia, idąc teraz swoim własnym tropem i zaraz pożałował, że nie ugryzł się w język. Niekoniecznie o to chciał zapytać, postanawiając wcześniej, że przecież nie będzie dopytywał o źródło tego wszystkiego, co leżało u podstaw ostatnich wydarzeń z życia Morrisonów. Miał swoje podejrzenia, lecz zamierzał je zachować dla siebie, tymczasem, cóż, jego natura jak zwykle wzięła górę i wyspiarz najpierw powiedział, a później się zastanowił, żałując pytania, które padło.
    — Nie ważne. Nie odpowiadaj — zastrzegł szybko, jakby nieco spłoszony i uciekł wzrokiem w bok, błądząc nim po podłodze i ścianach, szukając dla spojrzenia jakiegokolwiek punktu zaczepienia poza twarzą Elle i jak na złość oczywiście go nie znajdował. — Nie przypominam sobie, żebym wcześniej przeżył coś podobnego — zaczął mówić szybko, by skierować ich rozmowę na właściwy temat. — Może tylko, kiedy mój brat zginął? — zastanowił się na głos, ostatecznie zatrzymując spojrzenie na wysokich oknach za plecami blondynki. — Mało co pamiętam z kilku pierwszych miesięcy, z samego pogrzebu… Jakby to był sen, który zacierał się zaraz po obudzeniu. Ale to było dwanaście lat temu, wystarczająco dawno. Nie wiem. Nie wiem, co mam ci powiedzieć, Elle — westchnął w końcu ciężko, ostrożnie powracając wzrokiem do jej twarzy. — Nie umiem ci tego wytłumaczyć. Nie umiem tego wytłumaczyć samemu sobie. To się po prostu stało.
    Słuchał jej z nieco ponurym uśmiechem. Wiedział, że ta rozmowa – jego z żoną – musi się odbyć, lecz w tej chwili chyba żadne z nich nie znajdywało odpowiednich słów, by zacząć. Ponadto Jerome czuł, że inicjatywa powinna wyjść z jego strony, a na to nie był gotowy. Nie, póki choć odrobinę nie ułoży wszystkiego we własnej głowie, a miał nadzieję, że zdoła zrobić to na Barbadosie, gdzie dosłownie i w przenośni uda mu się nieco zdystansować.
    — Nie zmieciemy tego pod dywan — obiecał z uśmiechem. — Nie chciałbym, żeby to się stało — zapewnił i potarł twarz dłońmi, czując ogarniające go zmęczenie. Nie był wyczerpany fizycznie, lecz psychicznie, czując się wywróconym na lewą stronę. Działo się tak wiele, rzeczy tak znaczących, które nigdy nie miały mieć miejsca… Chciał odpocząć. Oderwać od tego myśli, wyłączyć umysł, by dać mu chwilę wytchnienia, mając wrażenie, że ten pracuje teraz na najwyższych obrotach i niczym poddana zbyt dużemu obciążeniu maszyna, nie wytrzyma zbyt wysokiego ciśnienia.
    Nie mógł się z nią nie zgodzić. Również uważał, że czas nie leczył ran. On tylko pozwalał przyzwyczaić się do bólu; do jego intensywności. Czy to jednak nie oznaczało, że z czasem człowiek stawał się silniejszy, będąc w stanie stopniowo znieść coraz więcej? I czy finalnie nie miało wiązać się to ze swego rodzaju znieczuleniem? Jerome miał nadzieję, że mimo wszystko nie. Nie chciał odbierać sobie zdolności przeżywania, nawet jeśli wiązało się to również z takimi rzeczami, jak śmierć nienarodzonego syna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zatem postanowione, na dziś już dość o mnie — zarządził swobodniejszym tonem, mając nadzieję, że uda im się poruszyć inne tematy. Naprawdę nie chciał, by Elle tak bardzo się nim przejmowała. Prędzej czy później miał się wylizać, a przynajmniej starał się w to wierzyć. Nie wyobrażał sobie bowiem już wiecznie trwać w takim stanie, jak teraz, utknąć w bolesnym zawieszeniu. A to dobrze wróżyło, prawda?
      — Elle, ponad połowę życia spędziłam z ojcem na kutrze rybackim — przypomniał jej, upuszczając kawałek na wyciągnięta dłoń. — Ktoś musiał zjadać te wszystkie ryby — dodał z cichym śmiechem. I choć w jego słowach było wiele prawdy, to nie tak, że jedli wyłącznie to, co złowili. Aczkolwiek nie dało się ukryć, że Jerome ryby po prostu lubił, będąc przyzwyczajonym do ich smaku. Nawet jeśli były to surowe lub wędzone kawałki w sushi.

      [Przepraszam za zwłokę, ten tydzień jakoś nie sprzyjał odpisom, ale już jestem! ^^]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  67. Trafił, acz w ogóle nie zależało mu na tym strzale w sam środek tarczy. Czasem jego bezpośredniość objawiała się w najmniej odpowiednich momentach i ten bez wątpienia do takich należał, Jerome natomiast żałował, że często po prostu nie potrafił ugryźć się w język. Obserwując reakcję przyjaciółki, jednocześnie starał się powstrzymać lawinę pędzących myśli, jakby w obawie przed tym, że przypadkowo odkryje tajemnicę jej męża, którą Arthur zawierzył wyłącznie swojej żonie. Wyspiarz nie chciał naruszać tej granicy, nawet zupełnie przypadkowo, w wyniku rozmowy, która zapędziła ich w nieodpowiednie rejony i przez to zdecydował się, że nie będzie w żaden sposób kontynuował tego tematu, pewną część ich rozmowy po prostu zbywając milczeniem.
    Chyba nastał na to odpowiedni moment, prawda? Gęsta atmosfera zdawała się zbytnio ciążyć im obojgu, choć Jerome musiał przyznać, że w swoim towarzystwie mieli wyjątkowy talent do wypływania na nieznane i zarazem wyjątkowo niebezpieczne wody, czyniąc to niepostrzeżenie i z łatwością. Ani się obejrzeli, a od żartów przechodzili do tematów trudnych i poważnych, dziwnym trafem nie potrafiąc się zatrzymać lub zatrzymując się dopiero wtedy, kiedy robiło się zbyt komfortowo. I nie, żeby mężczyzna na to narzekał, bowiem te rozmowy z Villanelle naprawdę wiele mu dawały. Jak to się jednak mówi, co za dużo, to niezdrowo, prawda? Zarówno dla niego, jak i dla niej.
    — Nie przepraszaj mnie, bo nie dostaniesz więcej sushi — zagroził, ostrzegawczo zaciskając palce na brzegu tacki, na której mieścił się jej zestaw. Uśmiechnął się przy tym chytrze, z rozbawieniem w bursztynowych oczach, tym samym dając blondynce wyraźny sygnał, że to koniec poważnych tematów na dziś i że zamierza zapomnieć o tym, co przed chwilą widział; o jej reakcji wywołane jego pytaniem.
    — Naprawdę? Taki już ze mnie rasowy nowojorczyk? — spytał z rozbawieniem i niedowierzaniem, aż się prostując. Wielkie Jabłko jednakże stanowiło tak potężną mieszankę kultur oraz narodowości, że nic dziwnego, iż taki sobie Barbadosyjczyk z europejskimi korzeniami z czasem zginął w tłumie. Najwidoczniej zdążył już opatrzyć się swoim przyjaciołom i znajomym, nie stanowiąc dla nich takiej atrakcji jak początkowo.
    Parsknął serdecznym i wesołym śmiechem na wzmiankę o look’u surfera. Tak go to rozbawiło, że długo nie potrafił się uspokoić, sam bowiem raczej nigdy nie myślał o sobie w ten sposób, a tu proszę, jakże miło się zaskoczył. Skoro Elle porównywała go do niebieskookich blondynów spieczonych na słońcu, tnących na swych deskach fale australijskiego wybrzeża (bo właśnie z tym rejonem kojarzyli mu się ci niebieskoocy blondyni), to coś musiało być na rzeczy, prawda?
    — W takim razie na Barbadosie też ci się spodoba — ocenił z ciepłym uśmiechem. — Tam, gdzie mieszkam, zachowała się jeszcze część lasów tropikalnych, bo niestety, trzy czwarte rodzimej roślinności zostało wytrzebione przez osadników pod uprawy trzciny cukrowej. Rockfield na szczęście leży na terenie, gdzie ludzka ręka nie sięgnęła tak łapczywie. A przypominam, że kiedyś zorganizujemy z Jennifer barbadoski ślub, więc lepiej już zacznij szukać sprawdzonej opiekunki dla dzieci, albo zacznij przyczajać je do latania — zastrzegł, jednocześnie grożąc przyjaciółce palcem, ponieważ nie wyobrażał sobie, by nie było jej na tej uroczystości.
    — Głupoty? Skądże. Przyda nam się teraz chwila luźniejszej rozmowy, żebyśmy nie wyszli z tego przeklętego mieszkania w ponurych nastrojach — zażartował i mrugnął do niej porozumiewawczo, zaraz sięgając po kolejny kawałek sushi, który spałaszował ze smakiem, powoli ale też skutecznie rozprawiając się ze swoim zestawem.
    Może to miejsce faktycznie miało jakąś niesprzyjającą aurę? Nie, Jerome nie zamierzał porzucać swojej teorii o tym, że to ludzie nadawali cechy danym miejscom i to dlatego za punkt honoru postawił sobie, by jeszcze wyszli stąd popłakani ze śmiechu.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  68. Sammy uśmiechnął się szeroko i podskoczył w miejscu, słysząc odpowiedź dziewczynki. Należał do niezwykle towarzyskich dzieci, więc każda szansa na kontakt z innymi wiązała się z wielką radością u chłopca, zwłaszcza, że poza zabawą ze swoim kuzynem Harrym, nie miał zbyt wielu okazji do poznawania nowych maluchów.
    - Super! Bawimy się! - wykrzyknął żywo i poczekał, aż dziewczynka złapie go za rękę, po czym ruszył w kierunku placu zabaw. Odrobinę zbyt szybko, ponieważ Thea z trudem potrafiła nad nim nadążyć. Chłopiec jednak nie mógł się powstrzymać z podekscytowania. Gdy wreszcie oboje dotarli na miejsce, chłopiec wskazał na zjeżdżalnię i zawołał "chodź!", nie czekając już na reakcję dziewczynki, zaczął wspinać się na sam szczyt.
    - Masz w takim razie wiele do nadrobienia! - odparła Maddie, uśmiechając się pogodnie. - Ja w sumie nie jestem lepsza, bo sama nigdy nie mieszkałam poza stanem, ale starałam się dość trochę podróżować. No, przynajmniej dopóki nie zostałam mamą. Szczerze, nie pamiętam kiedy ostatni raz byłam na jakichkolwiek wakacjach. - Westchnęła. - Ale racja, Nowy Jork jest na tyle ogromny, że zabrakłoby życia, żeby wszystko zwiedzić. - Zaśmiała się cicho.
    Zastanawiało ją, co takiego stało się z mężem kobiety. Choć była dość wścibska, wiedziała, że wszelkie pytania byłyby nie na miejscu. Zauważyła jednak, że Elle była dość spięta. Sposób, w jaki zwracała się do swojej córeczki wyglądał odrobinę tak, jakby Elle bała się, że dziewczynka rozpadnie się na jej oczach. Oczywiście, wszyscy rodzice troszczyli się o swoje dzieci, niektórzy w nadopiekuńczy sposób, ale w oczach kobiety widziała coś na kształt prawdziwego strachu. I nie mogła przestać się zastanawiać, co takiego wydarzyło się w jej życiu, co takiego wywołało w niej to aż nazbyt widoczne przerażenie.
    Madeline lubiła pomagać, ale wiedziała, że nie każdy zgadzał się na zaoferowaną pomoc. Sama zresztą wolała radzić sobie z problemami na własną rękę i gdy ktoś wyciągał do niej pomocną dłoń, odrzucała ją, nawet kiedy naprawdę potrzebowała ratunku. Cóż, nie była jeszcze na tyle dojrzała, by zaakceptować, ze czasem należy schować swoją dumę do kieszeni. Postanowiła jednak spróbować, podejść do sprawy bardzo delikatnie, jednocześnie nie przytłaczając Elle swoją opiekuńczością.
    - Hej, pewnie nie jest łatwo... wiesz co, jeśli kiedyś będziesz potrzebowała chwili wytchnienia, to możesz podrzucić mi dzieciaki. Jestem pewna, że Sammy i Cecilia bardzo by się ucieszyli. Ja zresztą też, uwielbiam dzieci. - Zaśmiała się wesoło.

    Mads

    OdpowiedzUsuń
  69. W powietrzu wisiało wiele pytań i nieporozumień. Dlaczego odwróciła się od rodziny, gdy tamta najbardziej jej potrzebowała? Dlaczego udawała, że nic takiego się nie stało? Dlaczego tak nagle wróciła? Tilly przypuszczała, że sama nie była do końca pewna, jak odpowiedzieć na niektóre z nich, wolała więc zostać po bezpiecznej stronie i unikać tematu tak długo, jak tylko mogła. Nie lubiła prawdy. Uważała, że to właśnie szczerość, nie kłamstwo wprowadzała chaos. O wiele łatwiej było udawać niż mierzyć się z rzeczywistością, która na chwilę obecną jawiła się przed Tilly jako potwór z szafy. A ona nie miała odpowiedniego ekwipunku, by z nim walczyć.Bała się, i to cholernie, a dopóki kłamała, prawda zdawała się omijać ją szerokim łukiem. Widząc jednak reakcję Elle, wiedziała, że nadszedł odpowiedni moment, by zderzyć się z przeszłością.Słysząc jej podniesiony głos, skłoniła nieco głowę, jakby chcąc ukryć się przed kobietą. Nie dziwiła się jej. Vilanelle miała prawo być wściekła. Mało tego, gdyby to Tilly została potraktowana w ten sposób, z pewnością wybuchłaby znacznie brutalniej niż jej bratowa. Nie zmieniało to jednak faktu, że Mathilde nie czuła się gotowa na ten moment.
    - Elle, ja... - Westchnęła ciężko, niepewnie spoglądając na kobietę. - Ja wiem, że wam jest ciężko. Wiem, że zawaliłam... że powinnam być przy Arthurze wtedy, gdy najbardziej tego potrzebował... ale nie dałam rady... zmierzyć się z tym wszystkim. To było zbyt wiele. Najpierw straciłam rodziców, a potem... potem prawie straciłam brata i gdy nie bylo mnie przy nim, to mogłam udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku...
    Nie, nie, nie. Plątała się we własnej wypowiedzi. Zwyczajnie nie miała pojęcia, jak ubrać w słowa wszystko to, co odczuwała w tamtej chwili. Mówienie o tym na głos dobitnie utwierdziło ją w przekonaniu, że była zwykłą suką. Pogrążyła się całkowicie. Podczas ich ostatniego spotkania oskarżyła Vilanelle o to, że jest egoistką, że wszystko kręci się wokół niej, lecz prawda była zupełnie inna - to Tilly była egoistką. Czy myślała o tym, jak poczuje się jej brat, jeśli nie będzie jej oglądał przez kolejne siedem miesięcy, po tym jak próbował się zabić? Nie. Myślała tylko o tym, jak najlepiej się ukryć, jak ignorować telefony i uważać, by nie wpaść na niego czy resztę rodziny na mieście. Tilly czuła, że nie uratuje już tej sytuacji.
    - Przepraszam - wyszeptała tylko przez zaciśnięte gardło, podała Matty'ego swojej mamie i skierowała się do wyjścia.
    Wiedziała, że straciła ostatnią szansę na pojednanie się z rodziną i najprawdopodobniej umrze sama, w zapomnieniu. Nie miała wątpliwości co do tego, że Vilanelle nie chciała już więcej jej zobaczyć, zresztą tak samo, jak Arthur. ALe coś powstrzymywało ją przed naciśnięciem klamki.
    - Przepraszam, Elle. Przepraszam i ciebie, i Arthura, i dzieciakI. Tutaj nie chodzi o mnie, ale o was. To wy cierpieliście, podczas gdy ja udawałam, że nic się nie stało. Byłam... i nadal jestem zwykłą egoistką - powiedziała na tyle głośno, by kobieta ją usłyszała.
    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  70. Jerome potrafił odciągać uwagę innych ludzi od trudnych spraw nie tylko swoimi problemami; należało zaznaczyć, że te wywlekał na wierzch jedynie przed tymi, którym ufał i w których towarzystwie czuł się dobrze, a do takich właśnie osób zaliczał Villanelle. Nie był bowiem typem marudy, która na prawo i lewo głośno narzekała na to, jak jej w życiu źle, informując o tym absolutnie każdego. To nie tak, że na co dzień przywdziewał maskę, która doskonale kryła jego wnętrze, ponieważ był daleki również od tego, lecz nie obarczał swoimi problemami każdego. Nie każdy bowiem potrafiłby go zrozumieć, a przede wszystkim tak po prostu wysłuchać. Czasem miał wrażenie, że ludzie umiejętność słuchania tracili, jakby każde kolejne pokolenie było w nią uboższe. Stąd tym bardziej trzymał blisko siebie ludzi, który to potrafili.
    Był też całkiem niezły w gadaniu głupot i paplaniu tego, co ślina mu na język przyniosła, co teraz, po długiej i ciężkiej rozmowie, kiedy zdołał co nieco sobie uporządkować, zamierzał skrzętnie wykorzystać.
    — Szybko się uczysz, bardzo dobrze — pochwalił ją i puścił tackę, by dla podkreślenia swoich słów wycelować w przyjaciółkę palcem. Sam rozsiadł się swobodniej. Przez chwilę nawet nabrał ochoty na wyciągnięcie się na boku, z głową podpartą o dłoń niczym młody grecki bóg, lecz szybko porzucił ten pomysł, uznając, że aż tak to on nie będzie wycierał tych kurzy z podłogi, bo i nie było sensu, skoro jeszcze miało się tutaj nabrudzić przy remoncie.
    — Ależ ja się nie wyśmiewam! Sam pływam na desce! — zawołał ze śmiechem, po czym podparł się na dłoni i zręcznie podwinął nogi, zaraz wstając w lekkim podskoku. Szybko ustawił się w odpowiedniej pozycji, układając ciało tak, jakby stał na wspomnianej desce. Nogi miał szeroko rozstawione i mocno ugięte, ręce rozłożone. Na dodatek zaczął balansować tak, jakby właśnie uciekał przed załamaniem kilkunastometrowej fali.
    — Czujesz tę oceaniczną bryzę? — spytał, zerkając na nią z ukosa, z powagą, bo też skupiał się przecież na nie spadnięciu z deski. Zaraz jednak ze śmiechem opadł na podłogę, siadając luźno z wyciągniętymi przed siebie nogami, pozostając nieco bokiem do samej Elle.
    — Zobaczysz, w lato wystroję się dla ciebie tak, że poczujesz się jak na jakiejś egzotycznej wyspie — obiecał z rozbawieniem, znacząco poruszywszy brwiami i chyba przez to nie do końca było wiadomo, czy brunetka powinna się na te okoliczność cieszyć, czy może jednak być przerażoną i uciec tam, gdzie pieprz rośnie, póki jeszcze miała na to czas.
    — Sporo surferów… — prychnął, wywracając oczami. — Spodoba ci się tam przede wszystkim dlatego, że będę tam ja! — zawołał, dumnie wypinając pierś, by zaraz znowu roześmiać się w głos. Tym razem jednak w miarę szybko się uspokoił. — Wiesz, patrząc na to, ile się dzieje, to wcale się nie zdziwię, jeśli ten ślub przesunie się w czasie. A nim wszystko zorganizujemy… Obyśmy wyrobili się, póki Thea chętnie wciśnie się w tiulową różową sukieneczkę, bo jako szesnastolatka chyba nie byłaby zachwycona sypaniem kwiatków — mruknął z rozbawieniem, oczywiście mając nadzieję, że wyrobią się ze wszystkim szybciej, ponieważ ta wizja była akurat nieco ponura.
    — Nie mogłoby was tam zabraknąć — odparł lekko i z uśmiechem, sięgając również po kolejny kawałek sushi. — Załatwimy ci tę kozę — obiecał, kiedy już przełknął i uśmiechnął się szeroko, prezentując cały garnitur zębów. — O rzeczach lekkim i przyjemnych, dobrze, pomyślmy… — mruknął, podparł się na jednej ręce i zabębnił palcami o podłogę. Dłuższą chwilę przetrząsał zakamarki umysłu w poszukiwaniu odpowiedniego tematu, błądząc przy tym wzrokiem gdzieś w koło, lecz w kocu jego spojrzenie zatrzymało się na Elle. — Jak szybko mogłabyś przygarnąć pod swój dach taką kozę? — spytał nagle, z chytrym uśmieszkiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie wiem, czy ci wspominałem, że jestem wolontariuszem w schronisku? I nie, nie mamy tam kóz, ale znam kogoś, kto z kolei zna kogoś… — urwał, podczas gdy trybiki w jego głowie nie zaprzestały intensywnej pracy. — Arthur by cię wyrzucił, gdybyś dziś wróciła do domu z kozą, prawda? — spytał głupio i parsknął krótko. Ale to naprawdę dałoby się załatwić.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  71. Maddie z pewnością przydałoby się trochę tej nadmiernej troski, która emanowała od Elle. Sama nie troszczyła się wystarczająco, ponieważ wybierała związek z tyranem zamiast dobra swoich dzieci. Na co dzień ta świadomość została zepchnięta gdzieś na bok w obliczu tak wielu zajęć i obowiązków, lecz czasem, gdy leżała w łóżku, nie mogąc zasnąć, docierało do niej, że zawiodła jako matka. Już nie raz zdarzało jej się wtedy zacząć pakować lub powtarzać Paulowi, że to koniec. Ale on nie słuchał - nie dał jej odejść. Wmawiał jej, że nie poradzi sobie bez niego, czasem nawet groził, że skrzywdzi Samuela, ktory ostatecznie nie był jego biologicznym synem, jeśli Maddie nie pozwoli mu zostać. Czasem stosował przeciwną strategię - płakał i przepraszał, obiecywał, że się zmieni, jeśli Madeline da mu kolejną szansę. Za każdym razem ostatecznie zgadzała się na ten układ i koło się zataczało. Wiedziała, że popełniała błąd, ale nie miała pojęcia, jak przerwać ten niekończący się cykl.
    - Tak, to racja, prawda jest taka, że sama nie byłam na wakacjach, odkąd urodziłam Sama. - Westchnęła. - Chyba będziemy musiały poczekać na emeryturę, zanim znowu dostaniemy szansę na to, żeby coś konkretnie zwiedzić. - Zaśmiała się.
    W rzeczywistości człowiek dostawał niewiele szans w życiu na podróżowanie, o ile oczywiście nie decydował się na założenie rodziny. Kiedy pojawiały się dzieci, koszty i obowiązki wzrastały, a czas malał. Nic więc dziwnego, że wiele osób na starość decydowało się podążać za wcześniej niewypełnionymi marzeniami. Maddie zawsze podziwiała osoby w wieku jej rodziców, które nie bały się eksplorować miejsc na drugim końcu świata. Sama nie przypuszczała, że będzie miała kiedyś na to wystarczająco dużo energii, chociaż nie zaszkodziło marzyć.
    - Nawet mi nie mów. To nie to, że dobrze wyglądam. To te rajstopy, które skutecznie ukrywają te wszystkie fałdki i rozstępy - powiedziała przyciszonym głosem, po czym zaśmiała się głośno. - Zdecydowanie nie mam czasu na to, żeby o siebie zadbać, ale myśle, że bieganie po domu za dwulatkiem to już wystarczające ćwiczenie. Będzie jeszcze ciekawiej, kiedy Cece zacznie chodzić.
    Zdziwiła ją reakcja kobiety. Większość matek, które znała, dałyby wiele za chwilę spokoju bez dzieciaków. Sama lubiła od czasu do czasu zostawiać maluchy z rodzeństwem - dzieci miały niesamowitą frajdę, ponieważ mogły spędzić cały dzień z ciocią lub wujkiem, ktorzy rozpieszczali je znacznie bardziej niż ich matka, Maddie natomiast miała chwilę wytchnienia. Mogła wtedy na przykład poodkurzać dom bez ciągłego wołania "mamo, mamo". Oczywiście to nie oznaczało, że się nie martwiła. Na początku potrafiła dzwonić co dwie godziny, upewaniając się, że dzieciaki nie tęsknią i nie chcą wracać. Na szczęście szybko przekonała się, że taka przerwa robiła im wszystkim wiele dobrego.
    Mimo to, zdawała sobie sprawę, że nie wszyscy podzielali jej zdanie, a niektórzy naprawdę obawiali się zostawiać dzieciaki w czyichś rękach, nawet jeśli był to członek rodziny lub przyjaciel. Wyczuła drżenie w jej głosie i zamilkła na moment, obserwując uważnie jej reakcję. Nie miała pojęcia, czy powinna poruszyć temat, czy raczej udawać, że niczego nie zauważyła. Uważała jednak, że powinna dać jej znać, że nie musi przed nią udawać, że wszystko jest w porządku, jeśli tak nie było. Ostatecznie Madeline nie należała do plotkarek, które żywiły się nieszczęściem innych. Lubiła pomagać. Wiedziała, że Elle nie znała jej na tyle dobrze, by obdarzyć ją zaufaniem, ale pragnęła tak czy inaczej zaoferować swoją pomoc.
    - Wszystko... wszystko w porządku? - zapytała czule. - Nie musimy o tym rozmawiać, ale jeśli będziesz chciala, to chętnie wysłucham. - Uśmiechnęła się pocieszająco.

    Maddie

    OdpowiedzUsuń
  72. Nie łatwo było jej walczyć z głęboko zakorzenionymi nawykami i zapewne, gdyby śmierć nie spojrzała jej w oczy już po raz drugi, nie pofatygowałaby się, by zastanowić się nad sobą i swoją moralnością. Teraz jednak widziała jak na dłoni swoje wady, a co więcej - ich konsekwencje. I choć jej relacja z Arthurem nigdy nie należała do idealnych, to mimo wszystko był najbliższą jej osobą. Był częścią jej rodziny, a rodzina powinna się wspierać w trudnych momentach, powinna odłożyć na bok wszelkie kłótnie i różnice, i po prostu być. Tilly nie wychodziło to zbyt dobrze.
    Jej ciało drżało na dźwięk krzyków Vilanelle. Krzyczała samą prawdę, przed którą Mathilde próbowała tak usilnie uciec. Teraz nie było jej ratunku. Musiała zmierzyć się z samą sobą, z własnymi decyzjami i błędami, a przede wszystkim - z ich rezultatami. Mimowolnie poczuła ciepłe łzy spływające po jej policzkach. Nie chciała jednak pokazywać kobiecie swojej słabości, dlatego nadal stała odwrócona do niej plecami.
    - Nie wyjdę, Elle - oznajmiła twardo, lecz jej głos był znacznie cichszy niż krzyk bratowej.
    Przypuszczała, że będzie odczuwała wyrzuty sumienia, ale nigdy nie mogła przygotować się na ich siłę. Było trochę tak, jakby ktoś uderzył ją pięścią w brzuch, raz za razem, dopóki nie upadła bezsilnie na ziemię. Słowa Elle miały w sobie coś, co przypomniało jej o ostateczności swojej decyzji. Kochała te dzieciaki.
    - Nie wiem, co ci powiedzieć, mogę tutaj stać i opowiadać przez kolejne kilka godzin, jak cholernie żałuję, że mnie przy nim nie było, że wolałam sobie uciec, bo tak było mi wygodnie. Możesz mnie wyzywać i będziesz miała rację, bo na to zasługuję, bo jestem okropnym człowiekiem. Ale to nie zmieni faktu, że nie mogę już zmienić tego, co się stało. - Głośno przełknęła ślinę i ostatecznie odważyła się na to, by odwrócić się w stronę Vilanelle. - Chcę tylko, żebyście dali mi tę jedną ostatnią szansę. I obiecuję, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby tego nie spieprzyć. - Prychnęła nagle, po krótkim przeanalizowaniu własnych słów. - Wiem, jak to brzmi. Mówiłam tak już wiele razy i nigdy nie dotrzymałam słowa. Ale teraz... teraz będzie inaczej, bo... - Westchnęła, zatrzymując się w pół słowa.
    Już miała powiedzieć jej prawdę, ale powstrzymała się. Nie zamierzała grać ofiary, nie w takim momencie. Zawsze wszystko kręciło się wokół niej. Żyła, goniąc za przyjemnościami, nie pozwalając codziennym troskom przebić się przez idealną skorupę, którą stworzyła Krzywdziła bliskich, traciła przyjaciół, zyskała nowych wrogów i gdy wreszcie zorientowała się, że nie tędy droga, nie chciała zniszczyć swojego wysiłku kolejnymi wzmiankami o własnych problemach.
    - Chcę być częścią waszego życia - odparła w końcu po zastanowieniu. Możesz mi nie wierzyć. Zresztą, ja też bym nie uwierzyła, gdybym była tobą. Ale proszę, daj mi tę ostatnią szansę. - Patrzyła na nią błagalnym wzrokiem. Nie zamierzała odpuszczać, ale jednocześnie gdyby Vilanelle kazała jej wyjść, zrobiłaby to bez zająknięcia. Miała prawo pozbyć się ze swojego życia osób tak toksycznych jak Tilly. W końcu tamta wyrządziła jej już wystarczająco dużo szkody.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  73. Jaime zerknął na Elle, wciąż się o nią martwiąc. Może poczuje się lepiej, kiedy zauważy, że i ona się czuje lepiej. Na razie wyglądało to średnio, ale nie było się czemu dziwić. Była to pierwsza stłuczka dziewczyny, a Jaime mógł się założyć, że hałas, jaki się pojawił podczas zderzenia obu samochodów, był ogromnie głośny i przerażający. Dziewczyna miała męża i dwójkę małych dzieci, więc nic dziwnego, że wciąż była w stresie. Ale może już niedługo tabletki na uspokojenie zaczną działać. Moretti też nie wiedział, jak on by się zachowywał w takiej sytuacji. Możliwe, że też by był w szoku i nie wiedziałby na początku, co ma zrobić. Ale istniała też szansa, że nie byłoby z nim tak źle i poradziłby sobie w miarę szybko. Albo zadzwoniłby do Jerome’a.
    – Wiesz, Elle – zaczął spokojnie Jaime, zmieniając nieco jednak trasę, którą jechali. Przypomniało mu się, że wypadałoby podjechać do tego mechanika wraz z lawetą, aby opowiedzieć wszystko pracownikowi. – To nie wstyd poprosić kogoś o pomoc. Wiem, czasami można czuć się z tym głupio, zwłaszcza, jeśli długo się tego nie robiło – mówił spokojnie – ale to nie jest nic złego. W dodatku o tę pomoc poprosiłaś mnie, a my się znamy już całkiem nieźle i trochę ze sobą przeżyliśmy. Bardzo trochę – uściślił.
    Mógł się domyślić, dlaczego Elle mogła mieć „problem” z proszeniem o pomoc, bo on na pewno też by tak miał. Starał się radzić sobie sam jak zawsze od wielu lat, ale... kiedy nie mógł tego zrobić, kiedy nie był w stanie dotrzeć do mieszkania, musiał wykonać telefon do tej jednej osoby, której w tamtym momencie ufał najbardziej. Oczywiście było mu głupio i przede wszystkim wstyd ze względu na to jak wtedy okropnie wyglądał i co ze sobą zrobił, ale... Nie żałował tej decyzji.
    Jaime uśmiechnął się lekko, słuchając o córce Elle. Faktycznie, brzmiało to wszystko bardzo uroczo. I oby to trwało jak najdłużej.
    – Kiedyś może mi się uda ich poznać. Kiedyś – powtórzył i zaśmiał się cicho. Dzieci wciąż nie były jego ulubionym tematem i wciąż nie bardzo chciał mieć z nimi jakikolwiek kontakt, aczkolwiek mógłby się chyba przełamać dla dzieci Elle. W końcu byli ze sobą blisko, a to coś znaczyło.
    Chłopak zerknął na dziewczynę i z ulgą zauważył, że Elle się uśmiecha. Pytanie o dzieci było strzałem w dziesiątkę.
    Kiedy zajechali do mechanika i po załatwieniu najważniejszych rzeczy, w końcu mogli udać się na to jedzenie. Na szczęście nie mieli stąd aż tak daleko, co Jaime’ego bardzo ucieszyło, ponieważ sam też już był głodny.
    – Tak, właściwie to tak – pokiwał głową, nie bardzo wiedząc, co ma jej powiedzieć. – Byliśmy razem na tej imprezie i było naprawdę... niesamowicie – dodał z tajemniczym uśmiechem. – Myślałem, że jej kuzyni będą do mnie bardziej negatywnie nastawiani, ale udało mi się wszystko przetrwać bez uszczerbków na zdrowiu. Teraz dość często ze sobą rozmawiamy, więc... Jest dobrze. I mam nadzieję, że nie mówię tego w złą godzinę – zaśmiał się.
    W końcu udało im się zajechać pod knajpę. Jaime znalazł wolne miejsce parkingowe, a potem mogli spokojnie udać się do środka. Udało im się znaleźć wolny stolik, a Jaime właściwie zaraz potem wziął do ręki menu, chociaż już zdążył się zdecydować na konkretne danie, kiedy czekali wraz z Elle na lawetę.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  74. Noah zmarszczył brwi. Miał wrażenie, że trudno mu wytłumaczyć swoje spojrzenie na życie. Wiedział, że model, który, który praktykuje, nie jest szczególnie zrozumiały dla innych i raczej trudno po prostu o nim opowiedzieć.
    - Jakby ci to wyjaśnić... Nie wierzę w szczęście. Ale nie w sensie... że świat jest zły i okropny, a w życiu nie dzieje się nic dobrego. Chodzi mi o to, że szczęście nie jest czymś... zewnętrznym. Można czuć się szczęśliwym w najgorszym bagnie i nieszczęśliwym w złotych pałacach. Postrzegam szczęście bardziej jako... zadowolenie z samego siebie, poczucie spełnienia, satysfakcję z małych rzeczy. Sądzę, że w takich warunkach szczęście może być stanem, a nie chwilami wybuchu euforii i ekscytacji. Więc odpowiadając na twoje pytanie, nie dzieje się nic, co zakłócałoby mój spokój egzystencji, więc jestem zadowolony. Jestem skończonym stoikiem i odchyleniami na epikureizm, dlatego nie potrzebuję zbyt wiele do życia  - zakończył i westchnął. Spojrzał na nią uważnie, próbując wybadać, czy tym razem udało mu się wyjaśnić, co ma na myśli.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  75. To było ich ostatnie spotkanie przed wylotem Marshallów na Barbados. Kilka dni później byli już na gorącej wyspie, gdzie spędzili parę długich tygodni, nie tyle ratując swoje małżeństwo, ponieważ do tego było im zdecydowanie daleko, ale musieli jednak zdefiniować je na nowo i zajęli się tym wyjątkowo skrupulatnie. Wspólnymi siłami odnowili dom, który Jen kupiła, na krótko odwiedziwszy Jerome’a, kiedy ten jeszcze oczekiwał na przyznanie wizy pracowniczej, a później okazało się, że musiał postarać się o wizę narzeczeńską. Podczas gdy wyspiarz zajął się wszelkiego rodzaju naprawami, łatając chociażby dziurawy taras i wstawiając okno do sypialni, blondynkę pochłonęło urządzanie wnętrz i dała się przy tym ponieść kreatywności, wykorzystując również w tym celu to, co ocean postanowił wyrzucić na brzeg. Nie skupili się jednakże wyłącznie na pracy; wrócili niemalże do wszystkich miejsc, w których się poznawali, odświeżając wspomnienia i okazało się to dla nich zbawienne. Nie obyło się też bez trudnych rozmów, lecz wszystko to sprawiło, że kiedy zdecydowali się na powrót do Nowego Jorku, byli na niego faktycznie gotowi.
    W czasie swej nieobecności z niczym się nie spieszyli, nie ustalili również konkretnego terminu powrotu, ponieważ mogliby się czuć niekomfortowo, gdyby wisiał nad nimi jakikolwiek deadline. Korzystali z czasu, który w ten sposób wyrwali światu, nie trwoniąc go i nie marnując, jednocześnie nieco odcinając się od rzeczywistości. Jerome sporadycznie kontaktował się z nowojorskimi przyjaciółmi i znajomymi, dając im jedynie znać, że wszystko w porządku, ci z kolei nie mieli pretensji o brak kontaktu, bo też doskonale wiedzieli, czemu ten wyjazd miał służyć. Nie widywał się nawet ze swoją rodziną. Spotkał się tylko z ojcem i z Ivaną, by wreszcie poznać osobiście swojego kilkumiesięcznego siostrzeńca, co też okazało się wyjątkowo trudne, nie wyobrażał sobie jednak, by nie zobaczyć Yoela. Reszta nie naciskała. Oni również rozumieli i nie narzucali się ze swoją obecnością, a Jerome był przekonany, że jeszcze kiedyś odbiją to sobie z nawiązką.
    Aż w końcu nadszedł czas powrotu.
    W Nowym Jorku przywitała go wiosna, biorąc we władanie miejską dżunglę. Nieliczne skrawki trawników, powciskane pomiędzy strzeliste wieżowce przyciągały wzrok soczystą zielenią, a ozdobne drzewka były obsypane kwieciem od białego, przez bladoróżowe i różowe, aż po głęboko purpurowe i fioletowe. Była to miła odmiana, zważywszy na to, iż opuszczali szare i bure miasto na początku grudnia. Jerome wrócił do pracy, Jen zaczęła rozglądać się za studiami i cóż… Życie toczyło się na przód, tak po prostu, co kiedyś wydawało im się niemożliwe, lecz czas… Czas naprawdę pozwalał oswoić się z bólem. Nie zapomnieć o nim, lecz okiełznać go i nad nim zapanować.
    Wyspiarz mógł również zająć się wreszcie obiecanym remontem i to właśnie w wymagającym odświeżenia mieszkaniu po raz pierwszy spotkał się z Elle, niedługo potem rozpoczynając prace. Otrzymał solidny, rozpisany punkt po punkcie plan działania wraz z projektem przedstawiającym zamysł dwójki architektów, więc nie pozostało mu nic innego, jak tylko zacząć działać. I w całym tym remontowym szaleństwie pamiętał o pewnym wyjątkowo ważnym wydarzeniu, lecz z powodu kwestii organizacyjnych nieco spóźnił się z prezentem.
    Jednakże pewnego popołudnia zapukał do drzwi domku na przedmieściach, nic nie robiąc sobie z tego, że nie był zaproszony. Udało mu się też jakimś cudem nie pisnąć Elle ani słówka o tym, co planuje, mimo że widywali się dość regularnie z powodu wspomnianego remontu. Czekał, nieco stremowany, aż ktokolwiek mu otworzy i miał nadzieję, że będzie to sama Villanelle, a nie Arthur, który na pewno – widząc, co Jerome trzymał w rękach — od razu by go wyrzucił. W końcu jednak skrzydło uchyliło się do środka i Marshall dostrzegł w powstałej szczelinie twarz przyjaciółki, przez co uśmiechnął się od ucha do ucha.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Cześć! — przywitał się wesoło, jak gdyby nigdy nic. — Słuchaj, zupełnie przypadkiem wpadłem dziś na Izabelę na mieście i postanowiliśmy, że wpadniemy na kawę. Masz dla nas czas? — spytał, podczas gdy spoczywająca w jego ramionach Izabela, ważąca może kilka kilogramów, zameczała głośno, przy okazji prezentując piękną czerwoną kokardę, którą obwiązana była jej szyja. Umaszczenie miała jasnobrązowe, gdzieniegdzie nawet delikatnie białawe i była młodą, kilkumiesięczną kózką, taką jednakże, która już doskonale radziła sobie bez swojej koziej mamy i mogła spokojnie skubać trawę.
      — Oczywiście Izabela wcale się nie obrazi, jeśli zechcesz nazywać ją inaczej. Prawda, Izabelo?
      — Meeeeeeee!
      — Widzisz, mówiłem — dodał z rozbrajającym i zupełnie niewinnym uśmiechem.

      JEROME MARSHALL & KOZA IZABELA

      Usuń
  76. [Cześć!
    Bardzo dziękuję za wszystkie komplementy, jest niezmiernie mi miło :)
    Co do relacji, to przyznam szczerze, że jak tylko przeczytałam Twoją propozycję to zorientowałam się, że tego nam właśnie potrzeba! :) bardzo chętnie więc wciśniemy się w rolę bliższej, lub dalszej rodziny - w zależności od Twoich preferencji :) ]

    Peter Parker

    OdpowiedzUsuń
  77. Maddie nie była typem osoby, która łatwo oceniała ludzi. Sama prowadziła bardzo nieidealne życie i bardzo wstydziła się swoich porażek, zwłaszcza tych dotyczących macierzyństwa, a było ich mnóstwo. Uważała więc, że ten, kto śmie oceniać sytuację drugiego człowieka, sam z pewnością oszukuje samego siebie - bo ludzie idealni zwyczajnie nie istnieli. W każdym, nawet najlepszym związku zdarzały się konflikty, mniejsze lub większe i każdy czasem potrzebował chwili wytchnienia, by zastanowić się nad tym, co mu umknęło, co zdążył zaniedbać. Tak trudno było troszczyć się o relacje z najbliższymi w wiecznie zabieganym świecie, pomiędzy zmianą pieluszek, kolejną kawą i zleceniem w pracy. Nie oceniała więc, tylko słuchała uważnie, chcąc pokazać kobiecie, że może jej zaufać. Bo, w rzeczy samej - mogła i Maddie naprawdę doceniała jej szczerość.
    - Tak, masz rację. Chyba nie ma niczego piękniejszego, niż twoje dziecko, mówiące, że cię kocha - odparła szczerze. - Ja uwielbiam czytać im bajki na dobranoc. Chociaż jestem zmęczona i czasem zdarza mi się zasypiać w trakcie, to myślę, że jest naprawdę warto. Sammy ma swoje ulubione książki i czasem każe mi je czytać kilka razy z rzędu, za każdym razem jest tak samo zainteresowany. - Zaśmiała się pogodnie, kątem oka spoglądając na synka, który bawił się z dziewczynką w piaskownicy. Najwyraźniej próbowali zbudować kolejny zamek.
    Madeline szczerze żałowała, że nie miała przy sobie mężczyzny, który pełniłby przykładnie rolę ojca w życiu Sama i Cecilii. Biologiczny ojciec Sama póki co trzymał się od rodziny z daleka dzięki zakazowi zbliżania, który niestety wygasał za kilka miesięcy, co przyprawiało kobietę o senne koszmary. Maddie nie miała wątpliwości co do tego, że mężczyzna będzie chciał uczestniczyć w życiu swojego syna i będzie walczył o opiekę nad nim, i choć podobna walka nie miała racji bytu ze względu na liczne wyroki sądowe obciążające Sebastiana, to różnorakie batalie z pewnością przysporzą jej wiele stresu. Paul natomiast był jedynym 'ojcem', którego Sammy znał i zarazem biologicznym tatą Cecilii, jednak mimo tego tytułu, nigdy nie poczuwał się do odpowiedzialności za maluchy. Mówił o nich jako 'twoje dzieci', wzbudzał w Maddie wyrzuty sumienia, kiedy tamta poprosiła go, by został z nimi choć na kilka godzin, a przy tym nie stronił od spożywania alkoholu w ich towarzystwie, co doprowadzało kobietę do szaleństwa. Starała się więc zostawiać go z Samem i Cecilią jak najrzadziej mogła.
    Maddie szczerze wątpiła, że jej dzieci kiedykolwiek dowiedzą się, jak to jest mieć ojca. Ostatecznie ci 'porządni' mężczyźni nie byli zainteresowani kobietą po przejściach, która na swoim koncie miała już dwójkę dzieciaków i to z dwoma różnymi facetami, co niektórzy określiliby mianem 'patologii'. Wiedziałą więc, że musi dać z siebie wszystko, by Sam i Cecilia nie odczuli braku ojca, by zapewnić im zarówno matczyną czułość, jak i ojcowską zaradność. Poczuła smutek na samą myśl o rzeczywistości, z jaką przyszło się zmierzyć jej pociechom, jednak nie dała tego po sobie poznać, widząc reakcję Vilanelle. Czuła, że kobieta była na skraju załamania, widziała to w jej oczach i pragnęła ją wesprzeć.
    Nie znała jej sytuacji. Nie wiedziała, z jakimi demonami się zmagała, ale to nie miało znaczenia. Każdy czasem miewał momenty, kiedy cała wewnętrzna siła, jaką człowiek zdążył zgromadzić, nie była wystarczająca, by unieść ciężąr danej sytuacji. Maddie nie ludziła się, że uda jej się rozwiązać jakikolwiek problem, z jakim zmagała się dziewczyna, ale wiedziała też, że czasem dobre słowo czy zwykłe wysluchanie potrafiło zdziałać cuda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - To musiało być okropne, ale najważniejsze, że daliście sobie radę. Wspólnymi siłami - skomentowała tylko,a widząc, że nie umie powstrzymać płaczu, przesunęła krzesło, by usiąść obok niej. Tym samym zasłoniła widok wścibskim gapiom. Niepwenie położyła swoją dłoń na plecach Vilanelle w pocieszycielskim geście.
      - Nic nie szkodzi - szepnęła. - Nie musisz być silna przez cały czas. Naprawdę, nie musisz - powtórzyła.
      W przeciwieństwie do Elle, Maddie nie czuła zażenowania, lecz troskę. W płaczu nie było nic złego. Był on naturalną reakcją na pewne myśli i wydarzenia, i czasem lepiej było pozwolić mu przejąć kontrolę nad ciałem niż ukrywać.

      Maddie

      Usuń
  78. Lily słuchając przyjaciółki, doznała nagle wrażenia, że ta jest po prostu przygnieciona takim natłokiem obowiązków, wrażeń, zobowiązań, powinności, że na jej młody wiek, jest tego za dużo zdecydowanie i w jakiś sposób, zaczyna ją gnieść. Elle mogła oczywiście narzekać, jeśli potrzebowała się wygadać, to rudzielec właśnie po to tu był, aby jej wysłuchać, ale nie umknęło jej uwadze, że ramiona szatynki lekko opadły i nawet ton stracił na beztrosce, mimo iż cudowne dłonie masażystek niosły odprężenie wysłużonym mieśniom. Sama szalała, była pełna energii, nie brakowało jej werwy i pomysłów na kolejne szaleństwa, ale wiedziała, że czasami najzwyklej w świecie człowieka dopada codzienność i trzeba przystopować, aby zebrać siły i odetchnąć.
    - Narzekaj, narzekaj, to też się przydaje – machnęła ręką, zachęcając do dalszych słów, jeśli tylko przyjaciółka czuła, że to jej przyniesie trochę ulgi. Uśmiechnęła się lekko i cichym westchnieniem przeniosłą spojrzenie na zapachowe kadzidełka, tlące się w kącie małego pomieszczenia. - Nie musisz się brać w garść, jeśli tego nie czujesz - stwierdziła krótko. - Może po prostu zwolnij i pozwól się odciążyć? - z lekkim usmiechem wyrażającym kompletne zrozumienie dla poczucia, że wszystko wokół człowieka przerasta, spojrzała na Vianelle ponownie. - Wiem, że jesteś superbohaterką, bo prowadzisz dom, zajmujesz się rodziną, studiujesz i robisz milion innych rzeczy, ale nie zawsze, nie codziennie musisz nią być, może...? - zasugerowała łagodnie.
    Dla Lily każdy miał prawo do robienia tylu rzeczy, ile zapragnie, zawsze w swoim tempie. Znała kobiety, które był idealnymi paniami domu i nic innego ich nie cieszyło. Znała osoby, które nie umiały usiedzieć w miejscu i co chwila czegoś się łapały. Taka Vianelle miała sporo na głowie, ale przecież jeśli z czegoś zrezygnuje, lub po prostu zwolni, dla podładowania baterii i zadbania o siebie, to świat się nie zwali – chyba że jej własny. Ale tu chyba chodziło o to, aby sama dziewczyna to zrozumiała, bo nikt jej przecież nie oceniał.

    Lilka

    OdpowiedzUsuń
  79. Nie spodziewała się, że Elle tak łatwo pozwoli jej wygrać, ale ostatecznie nie była Tilly. Nie była na tyle uparta, by przekreślić kogoś raz na zawsze i nie pozwolić mu zbliżyć się do jej rodziny ze względu na popełnione w przeszłości błędy. Mathilde patrzyła na nią przez dłuższą chwilę, niejako niedowierzając jej słowom. Czekając, aż ta powie, że tylko żartowała, że chce, by Tilly wyszła za drzwi i nigdy nie wracała. Tak się jednak nie stało, a Vilanelle kazała jej wrócić na kanapę.
    - Dziękuję, Elle - szepnęła. - Tym razem nie ucieknę.
    Nie chciała powtarzać, że obiecuje. Bała się tego słowa. Niosło za sobą ogromną odpowiedzialność - pokazywało, że nawet gdyby waliły się mury, nie było innego wyjścia niż wypełnienie przyrzeczenia. A Tilly, mimo ogromnych chęci do zjednoczenia się z rodziną, nie wiedziała, co czeka na nią w przyszłości. Leczenie było grą w rosyjską ruletkę i podczas gdy jednego dnia czuła się świetnie, przepełniona energią, to jutro mogła cuchnąć jak śmierć.
    Nie chciała wyjaśniać powodów, dla których opuściła swoją rodzinę, ponieważ tamte tylko zdenerwowałyby Vilanelle. Ostatecznie nie były one wystarczające, by usprawiedliwić zachowanie Tilly. Zbyła więc temat kiwnięciem głową i odparła tylko:
    - Rozumiem. Arthur jest twoim mężem i będziesz się trzymać jego decyzji, szanuję to.
    Nie zamierzała wchodzić pomiędzy ich małżeństwo, to byłby już szczyt wszystkiego. I tak już za bardzo namieszała. Wiedziała więc, że choć Vilanelle zgodziła się dać jej ostatnią szansę, nie miała pojęcia, czy Arthur będzie tak samo entuzjastyczny z powodu jej obecności. Może dla niego czara goryczy się przebrała, a ubłaganą ostatnią szansę dał jej już po jej powrocie z Francji, a ona tak bezczelnie zniknęła, pozostawiając go samego. Postanowiła więc wykorzystać ten dzień, ten moment na spotkanie z bratankami, bo za nimi tęskniła najbardziej, a jednocześnie najwięcej ją ominęło. Dzieci w końcu rosły w zatrważająco szybkim tempie.
    Przytaknęła i posłusznie wypełniła polecenie kobiety, wracając na kanapę, gdzie czekała na nią Thea. Dziewczynka wyraźnie przeraziła się kłótnią pomiędzy kobietami i spoglądała z niepewnością raz na swoją mamę, a raz na ciocię. Tilly uśmiechnęła się do niej szeroko, nie chcąc być prowodyrem płaczu dziewczynki, po czym prędko podniosła jedną z zabawek leżących na podłodze i pokazała ją dziewczynce.
    - A ten misio, jak się nazywa? - spytała.
    Ucieszyła się, słysząc propozycję kobiety. Miała ochotę na spędzenie czasu z dziećmi, bo gdyby nie ten drogocenny czas, Thea z pewnością zapomniałaby, kim jest ciocia Tilly, nie mówiąc już nawet o Matty'm, który był zbyt malutki, by cokolwiek pamiętać. Poza tym wydawało jej się, że bycie mamą to praca na cały etat, więc jak najbardziej chciała pomóc Vilanelle, dając jej trochę czasu na uporanie się z pozostałymi obowiązkami.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  80. Przebywając na Barbadosie, mógłby otrzymywać wyłącznie takie wiadomości, jak od Elle. To fakt, będąc ten kawałek od Nowego Jorku, odciął się nieco od przyjaciół i znajomych, chcąc ten czas poświęcić przede wszystkim Jen i temu, by ich życie wróciło do względnej normalności, lecz to nie tak, że nie było z nim absolutnie żadnego kontaktu i wieczorami zdarzało mu się przez chwilę popisać z kimś na komunikatorze. W tym między innymi z brunetką, która musiała wiedzieć, że gdyby nie poinformowała go o wszystkim od razu, bez względu na to, gdzie się znajdował, to po przyjeździe chyba by ją ukatrupił albo chociaż pokazał, gdzie raki zimują. I tak, dowiedziawszy się najpierw o Arthurze, który odzyskiwał czucie, a później o wygranej rozprawie w sądzie, zaczął powoli snuć plan mający zwieńczyć te same dobre wiadomości.
    W tej konkretnej chwili plan ten znajdował się w jego rękach, mecząc cicho i krótko, mając wokół szyi czerwoną kokardę większą, niż sama głowa Izabeli, Jerome zaś nie musiał pytać, by wiedzieć, że ze swoim dosłownie małym prezentem trafił w dziesiątkę, w sam środek tarczy.
    Zorientował się, że początkowo Elle nawet nie spojrzała na to, co trzymał, lokując spojrzenie na jego twarzy i stąd z rozbawieniem obserwował, jak kobieta orientuje się w sytuacji oraz tym, kim tak właściwie była Izabela. Widząc jej minę, a później patrząc na reakcję, która mówiła więcej, niż tysiąc słów, uśmiechnął się szeroko, niemalże od ucha do ucha, odsuwając gdzieś na bok strach przed tym, co będzie miał do powiedzenia Arthur. Jeszcze odruchowo zerknął ponad ramieniem przyjaciółki w głąb domu, wypatrując sylwetki mężczyzny, lecz kiedy go nie dostrzegł, poniekąd odetchnął z ulgą, ciesząc się, że bez przeszkód będzie mógł przekazać pani Morrison jej prezent.
    — To dobrze, bo chyba już się do tej Izabeli przyzwyczaiłem — przyznał i skorzystał z zaproszenia, wchodząc do środka, choć jednocześnie zbytnio nie wiedział, co miał począć z kozą. Jeśli puści ją na ziemię, czy ta swoimi małymi i uroczymi (zresztą jak ona cała) raciczkami równie uroczo nie uszkodzi podłogi? Wolał nie ryzykować i przez to przystanął nieporadnie na środku salonu, a słysząc propozycje kawy lub herbaty, spojrzał na Elle jak na wariatkę i parsknął krótko.
    — Serio? — mruknął, unosząc brew i przyglądając jej się z ukosa. — Przychodzę z twoją wymarzoną kozą, a ty ledwo ją pogłaskałaś i chcesz lecieć robić kawę? — dopytywał karcąco i jakby z rozczarowaniem pokręcił głową. — Chodź no tutaj — ofuknął ją, lecz zamiast poczekać, aż przyjaciółka wykona to niegrzeczne polecenie, sam zbliżył się do niej i pochylił. — Trzymaj — oznajmił, przytrzymując Izabelę jedną ręką, by drugą sięgnąć po dłoń Elle. Tym sposobem już po chwili przekazał kózkę kobiecie, umieszczając ją w jej ramionach i przekazując tak ostrożnie, jakby mieli do czynienia z noworodkiem, co z boku musiało wyglądać wyjątkowo zabawnie.
    — Mówiłem ci, że znam kogoś, kto zna kogoś… — rzucił z rozbawieniem, prostując się i z uśmiechem zerknął na Elle trzymającą na rękach swojego nowego pupila, a raczej pupilkę. Kawa mogła poczekać, są rzeczy ważne i ważniejsze. — Wiesz, schronisko, w którym jestem wolontariuszem, ma sporą sieć kontaktów. Izabela jest od pana, który kawałek za miastem ma gospodarstwo, ale też przytułek dla zwierząt, które w schronisku nie miałyby większych szans. Pełno tam kotów bez ogonów i z jednym okiem, kilka psów bez łapek… Ale ma też parę koni i kuców, prowadzi hipoterapię. Mogłabyś kiedyś wybrać się tam z dzieciakami. No, może Matty musiałby jeszcze nieco podrosnąć — zauważył z rozbawieniem, a jego wzrok odruchowo powędrował w stronę pędraka plączącego się po macie edukacyjnej.
    — Jak on urósł! — skomentował, widząc, że chłopiec stał się o wiele bardziej zaradny, niż kiedy widzieli się ostatnio i nie był już bobasem, który potrafił tylko leżeć w wózku. Po dzieciach zawsze najbardziej widać było upływ czasu, szczególnie tak małych, które właściwie z każdym dniem nabierały nowych umiejętności i ani człowiek się obejrzał, a stawiały pierwsze samodzielne kroki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Przestań przepraszać mnie za ten sterylny porządek, który panuje w twoim domu — rzucił, mrugnąwszy do niej porozumiewawczo i przykucnął przy macie z zamiarem podniesienia Matthew, lecz wtedy nie wiadomo skąd wystrzeliła Thea i korzystając z okazji, uwiesiła się na jego szyi, przy okazji ciągnąc za kucyk, który wplątał się gdzieś pomiędzy jej ramiona, a jego ciało.
      — No dzień dobry — przywitał się z nią, lekko skrzywiony. Wyplątał włosy z tej przypadkowej pułapki i dopiero teraz złapał dziewczynkę, wstając i sadzając ją sobie na biodrze. — Widziałaś, co ma mama? — spytał, na co Thea pokręciła głową na tyle mocno, że ciemne włosy zatańczyły wokół jej twarzy. Wtedy też Jerome podszedł do Elle i uśmiechnął się chytrze.
      — Wujek Jerome zorganizował ci siostrzyczkę — oznajmił z dumą, szczerząc się przy tym głupio, lecz Villanelle trzymająca kozę nie miała wolnej ręki, by móc pacnąć go za ten komentarz.

      [Tak też miało być, także bardzo się cieszę, że się podoba ♥]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  81. Maddie, w przeciwieństwie do Elle, była optymistką. Widziała dobro w każdym człowieku i nadal ślepo wierzyła w szczęśliwe zakończenia. Nie powiedziałaby jednak, że patrzenie na szklankę jako w połowie pełną to zaleta. Ostatecznie głupi optymizm czynił z niej idealną ofiarę - ignorowała fakty, dawała kolejne szanse i cierpiała, ile tylko mogła, wierząc, że dobro istniało w każdym człowieku, jedynie należało być cierpliwym, by je zauważyć. Ale mimo że zawsze widziała światło w tunelu, Madeline również miewała momenty, kiedy pragnęła się poddać. Poniekąd rozumiała więc, jak czuła się Vilanelle. Fakt, nie mogła zrozumieć jej w pełni, w końcu nie chodziła w jej butach, ale wiedziała doskonale, czym bylo to przytłaczające uczucie bezsilności, dlatego cały czas delikatnie głaskała jej plecy, tak jak robiła to, gdy płakał Sammy lub Cecilia. Każdy czasem potrzebował takiej matczynej czułości, by mimo całego bagna, jakie działo się w jego życiu, poczuł sie bezpiecznie, choć przez chwilę.
    Wysłuchała uważnie jej wyznania i aż zadrżała, gdy dotarło do niej, co chciała jej powiedzieć. Madeline na moment odsunęła się od kobiety. Nie dlatego, że ją oceniała. Wręcz przeciwnie - czuła wobec niej ogromne współczucie. Odsunęła się, ponieważ oceniała samą siebie. Widziała, jak mocno cała sytuacja dotknęła Elle. A Maddie? Maddie żyła z człowiekiem, który krzywdził jej dzieci na porządku dziennym. Fakt, nie fizycznie, ale czy to cokolwiek zmieniało? I podczas gdy powinna cierpieć tak samo jak Vilanelle, ona grała wiecznie szczęśliwą i uśmiechniętą, wiedząc, że gdy wróci do domu, ona i jej maluchy będą musiały przetrwać prawdziwą gehennę. Z jej winy, ponieważ nie była wystarczająco silna, by pozbyć się Paula raz na zawsze.
    Słuchając łkania koleżanki, również miała ochotę wybuchnąć płaczem. Zadrżała znów i poczuła, jak oblała ją fala gorąca. Jednak nie uroniła ani jednej łzy. Nie mogła, bo niby jak wyjaśniłaby Elle, dlaczego płacze? Nie mogla powiedzieć jej prawdy. Udawała wspaniłą matkę, podczas gdy nie była nawet godna nazywać się w ten sposób. Szybko poskramiając swoje uczucia, znów przybliżyła się do Vilanelle i położyła dłoń na jej ramieniu.
    - Przepraszam.... przepraszam, że tak się stało - wyszeptała. - Ale zrobiłaś, co w twojej mocy, by pozbyć się tamtej kobiety. Bo jesteś dobrą mamą, bo kochasz swoje dzieciaki - spojrzała na nią uważnie i tak bardzo chciała, by kiedyś, w przyszłości, te słowa tyczyły się także niej samej. - Jeśli chcesz, możemy się stąd zebrać i pojechać gdzieś, gdzie nikt nie będzie się gapić, żebyśmy obie mogły się w spokoju wypłakać? - zaproponowała.




    Maddie

    OdpowiedzUsuń
  82. Vilanelle miała rację - tylko czyny mogły sprawić, by uwierzyła w jej słowa. I Tilly naprawdę chciała zrobić wszystko, co w swojej mocy, by zostać - o ile oczywiście było jej dane zabawić na tym świecie przez kolejnych kilka lat. Gdy dowiedziała się o chorobie i wróciła do Nowego Jorku, po okresie początkowego niedowierzania i wyparcia, zrozumiała, że każdy dzień był dla niej darem. Rankiem otwierała oczy niepewnie, zastanawiając się, czy jest wciąż żywa i kiedy upewniała się, że oddycha, dochodziło do niej, że dostała kolejną szansę na naprawę swoich błędów. Zajęło jej trochę, zanim zaczęła wprowadzać swoje myśli w czyn, ale teraz nie było już ucieczki - podjęła pierwszy krok, by pojednać się z bratem i resztą rodziny, i nie wiedziała, czy isniała jakakolwiek siła, która by ją powstrzymała. Mimo wszystko - wolała nie zapeszać, dlatego też urwała temat i skupiła się na zabawie z dziewczynką.
    - Dziękuję, to naprawdę śliczny misio - powiedziała wesoło, po czym przytuliła maskotkę do siebie i ustawiła ją obok, udając, że się wita. - Cześć, Melka, ja nazywam się Tilly, miło cię poznać. - Po chwili jej wzrok padł na kolejną zabawkę trzymaną w rękach Thei i Mathilde wiedziała, że musi wczuć się w rolę, by rozbawić swoją bratanicę. - Hmm... skoro mamy dwa misie, może urządzimy sobie misiowe przyjęcie? - zaproponowala, udając, że jest niezwykle podekscytowana tym pomysłem.
    Nie miała w sobie matczynego instykntu, a co za tym szło, jej interakcja z dziećmi Morrisonów wyglądała na niezwykle niepewną. Co chwilę spoglądała uważnie na Theę, zastanawiając się, czy ją rozbawia, czy raczej nudzi. Póki co jednak dziewczynka zdawała się być względnie zadowolona z towarzystwa swojej cioci. Tilly przypuszczała więc, że, cokolwiek teraz robiła, działało idealnie.
    - Może któryś z misiów ma dzisiaj urodzinki? - spytała.
    Kątem oka obserwowała Vilanelle, jakby cały czas próbując doszukać się w jej zachowaniu czegoś na kształt potwierdzenia, że wcale nie jest nieproszonym gościem i może kontynuować zabawę z dziewczynką. Nie dało się ukryć, że pomimo radości, jaką okazywała przed dzieckiem, czuła się spięta. I powinna tak się czuć, powtarzała sobie. W końcu znalazła się w dość niecodziennej sytuacji - po siedmiu miesiącach na nowo wkroczyła w życie rodziny brata, jak gdyby nic się nie zmieniło. A jednak zmieniło się tak wiele, a umysł Tilly nie mógł pojąć tego paradoksu. Tym bardziej zdziwiła ją propozycja Elle. Nie przypuszczała, że kobiecie zależało na zbudowaniu jakieś głębszej relacji ze szwagierką, nie po tym, jak Mathilde bezczelnie zdradziła całą rodzinę. A może po prostu chciała mieć ją na oku? Nie chciała, by Tilly poczuła się zbyt komfortowo, na nowo wkraczając w życie jej córki, obiecując góry i zawodząc ją po raz kolejny? Nie wiedziała. Nie znała jej motywów, a mimo to nie miała prawa jej odmówić.
    - Mówiłam ci już, Elle. Jestem egoistką. Uciekanie jest łatwiejsze niż mierzenie się z prawdą. Dlatego to zrobiłam, po raz kolejny.
    Nie miała zamiaru powracać do tego tematu, ktory wcześniej doprowadził do kłótni pomiędzy nimi. Vilanelle czuła się skrzywdzona po tym, jak Mathilde zniknęła z horyzuntu wtedy, gdy Arthur potrzebował jej najbardziej. Rozumiała jej uczucia. Miała całkowite prawo do tego, by się wściekać i zarazem nie oczekiwała, że zrozumie działania Tilly, która jednocześnie nie chciała wyjawić jej całej prawdy. To Arthur był tutaj ofiarą, nie ona, i nie planowałam tego zmieniać.


    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  83. Wiedziała, że nie tak łatwo było wykorzenić poczucie winy, które wręcz zjadało człowieka żywcem. Niezależnie od tego, jakich słów by użyła, Elle nie zmieniłaby zdania na temat własnej winy. Poczucie odpowiedzialności za cierpienie córki leżało zbyt głęboko, i jak chwast zdawało się wsiąknąć w jej całość, dlatego wszelkie próby pocieszenia jej i tak spełzłyby na niczym. Przynajmniej tak jej się wydawało. Rozumiała to, ponieważ sama była pewna, że nigdy sobie nie przebaczy, choć jej wina była znacznie bardziej widoczna niż 'wina' Vilanelle. Vilanelle nie zauważyła czegoś, co z pewnością zostało ominięte przez poprzednie klientki jej opiekunki. Niektórzy potrafili świetnie kłamać i pod przykrywką dobrych chęci używali dostępu do tych najbardziej bezbronnych, by cieszyć się chorym poczuciem kontroli. Jej córka nie została skrzywdzona przez Elle. Jej córka została skrzywdzona przez opiekunkę, a Elle nie miała na to żadnego wpływu.
    Przytuliła ją do siebie. Choć nie znały się tak dobrze, Maddie wiedziała, że własnie tego potrzebowała. Popatrzyła na nią uważnie, uśmiechając się smutno.
    - Jasne, że możemy. Możemy pojechać do mnie. Mój partner nie wraca aż do szóstej, więc mamy dość trochę czasu. Mogę coś przy tym ugotować lub coś zamówić, nie będziemy siedziały głodne - zaproponowała.
    Wahała się, czy spotkanie w jej domu było bezpieczne. W większości przypadków nie zapraszałaby do siebie znajomych czy przyjaciół, ponieważ nigdy nie wiedziała, czy Paul przypadkiem nie wróci wcześniej z pracy czy na przykład nie wpadnie na genialny pomysł zainstalowania ukrytej kamery, dzięki której mógłby sprawdzić, czy Maddie naprawdę była tak oddaną kobietą jaką udawała. Cóż, Sebastian nie stronił od podobnych pomysłów, a ze względu na to, że Hesford powiedziała swojemu partnerowi o wszystkim, co ją spotkało w przeszłości, Paul zyskał garść nowych trików, które mógł do woli wykorzystywać, by skuteczniej kontrolować swoją ukochaną . Na całe szczęście, Burnley był nieco łagodniejszą wersją Jamesa, lecz z biegem czasu owa 'łagodność' stawała się coraz mniej zauważalna.
    Niemniej jednak Maddie zależało na tym, by pocieszyć nową koleżankę i oprocz swojego domu, nie miała pojęcia, gdzie mogłyby się podziać. Nowy Jork był pełen ludzi we wszystkich zakamarkach, znalezienie miejsca z dala od wszystkich graniczyło więc z niemożliwym. Pozostało jej tylko modlić się o to, by Paul nie odkrył jej małego sekretu. W przeciwnym wypadku wyrządziłby jej piekło, nie zważając na obecność Vilanelle. A raczej jej obecność tylko podsyciłaby jego gniew - uwielbiał zniechęcać inne osoby do wchodzenia w relację z Maddie.
    Nie czekając na odpowiedź kobiety, podniosła się z krzesła i ruszyła w kierunku placu zabaw, by poinformować dzieci, że pora się zbierać. Sammy nie był szczególnie zadowolony z tego powodu. Zabawa dopiero zaczęła się rozkręcać, a on już zdążył polubić swoją nową koleżankę. Na szczęście po kilku naburmuszonych minach i tupaniu nóżką, przystał na propozycję mamy i posłusznie wrócił z nią do stolika.

    Mads

    OdpowiedzUsuń
  84. [Ja tu tylko na momencik, by podziękować za powitanie, dziękuję! <3]

    Jason Huxley

    OdpowiedzUsuń
  85. Wiele się wydarzył od listopada. Naprawdę wiele i Carlie była… trochę przerażona ilością rzeczy, które się wydarzyły. Dobrze wspominała wyjście do salonu tatuażu. Chwilami nadal nie mogła się przyzwyczaić do tatuażu na żebrach po prawej stronie. Tak jak o serduszku za uchem, również po prawej stronie zapominała, tak o tym na żebrach nie mogła. Codziennie widziała swoje odbicie w lustrze. W żaden sposób tego nie żałowała, co to to nie. Naprawdę była z tego zadowolona, że w końcu się na to we dwie odważyły. Teraz były w końcu złączone na dobre i na złe, Elle nie mogła teraz od niej uciec choćby chciała. Ciężko również było spędzić grudzień bez Matta, ale miała odpowiednie towarzystwo, zresztą skupiona na nauce nie miała aż tyle czasu, aby za nim tęsknić, gdy był w trasie. Wszystko się tak naprawdę zmieniło w grudniu. Począwszy od tego, że się jej oświadczył i z dumą mogła wszystkim się chwalić, że w odpowiednim czasie zostanie panią Hesford, poprzez zajście w ciążę, a na wypadku Matta kończąc, który trochę szczęście w nieszczęściu, ale skończył się głównie na strachu, a nie na poważnych obrażeniach. Trudno było jej trzymać język za zębami, gdy dowiedziała się o ciąży, bo chciała od razu polecieć z tym do Elle, ale wiedziała, że najpierw to ona i Matthew muszą się tym nacieszyć. Przyjaciółce powiedziała, gdy była już po kolejnych badaniach i miała potwierdzenie, że wszystko jest w porządku. I niedługo później doszła do niej nowina o podwójnym szczęściu, co było szokiem, bo kto by nie był w szoku? Chciała jedno, najlepiej dziewczynkę, a tymczasem miała mieć dwójkę za jednym zamachem i to ją cholernie przerażało. Teraz jednak myślała przede wszystkim o spotkaniu z Elle. Dawno już się nie widziały, musiały koniecznie nadrobić wszystko. Pogoda naprawdę rozpieszczała nowojorczyków. W końcu można było założyć sukienki, nie chodzić ubranym po samą szyję i odetchnąć. Uwielbiała maj, wszystkie wiosenne i letnie miesiące były jej ulubionymi. Czuła, że wtedy żyje. Zupełnie inaczej się czuła w letnie miesiące, kiedy wszystko było bardziej żywsze, a inaczej w zimowe, kiedy i ona sama najchętniej zapadłaby w bardzo długi, zimowy sen.
    W drodze do domu przyjaciółki wstąpiła do sklepu po prezent dla Thei raz Matta. Wzięła dla dziewczynki pluszowego, białego misia w jasnej sukience w pszczółki, był przeuroczy, a dla jej młodszego brata podsunięte przez sprzedawczynię zabawkę dla rocznych dzieci. Dziwnie czuła się w takim sklepie wiedząc, że sama za jakiś czas będzie się po takich przechadzać. Wszystko było zapakowane do dwóch torebek i mogła ruszyć dalej. Droga wcale nie zajęła jej wiele, już nie pamiętała, kiedy ostatni raz była u Elle, ale cieszyła się, że w końcu mogły się spotkać.
    Rudowłosa uśmiechnęła się szeroko na to wesołe powitanie.
    ― Cześć kochanie ― odpowiedziała muskając policzek dziewczynki. Możliwe, że zostawiła na nim nieco błyszczyka. ― Zaraz się z tobą porządnie przywitam ― obiecała wchodząc do środka. Westchnęła cicho, to było przerażające, jak szybko męczyła się w tym stanie, ale przynajmniej nie aż tak, aby pot leciał jej po czole.
    ― Mogę wodę? Z cytryną albo limonką i lodem, jak masz ― powiedziała ― a ja coś dla kogoś mam. Tylko nie wiem, czy ta dziewczynka była grzeczna na tyle, aby dostać prezent ― dodała zerkając na Theę, aby zobaczyć reakcję dziewczynki.

    Same dobre zmiany!<333
    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  86. Od momentu, w którym dowiedział się, że jakaś pinda śmiała podnieść rękę na jego dziecko, Arthur cały czas chodził podminowany. Został w domu, jak ustalili z Elle, ale to nie miało na niego zbyt dobrego wpływu. Był czujny, obserwował każdy ruch Thei, a kiedy zanosiło się na upadek, natychmiast rzucał wszystko co robił i biegł na złamanie karku, żeby zdążyć ją złapać, zanim wyląduje na podłodze. Nocami nasłuchiwał, sen miał bardzo płytki, wręcz można użyć stwierdzenia, że spał jak mysz pod miotłą. A skoro się nie wysypiał, był podminowany. To z kolei prowadziło do bezsenności. Morrison miał wrażenie, że utknął w jakiejś dziwnej spirali bez wyjścia. Trochę jakby zaciął się w obrotowych drzwiach i nikt nie chciał albo nie mógł mu pomóc z nich uciec.
    Elle była z dziećmi, więc Arthur skorzystał z okazji i wyskoczył do sklepu. Nie opieprzał się, załatwił co miał załatwić i wrócił do domu, chociaż i tak zajęło mu to dłuższą chwilę.
    Po powrocie nie od razu wyczaił, że coś jest nie tak, problem zaczął się w momencie, w którym wdepnął w coś leżącego na podłodze, czego wcześniej nie zauważył. Arthur uniósł brew i podniósł nogę, z niedowierzaniem spoglądając na ubrudzoną podeszwę.
    - Elle? – zawołał, niepewny, czy może zrobić następny krok. Postawił stopę i rozejrzał się czujnie po korytarzu. – Elle?! – powtórzył nieco głośniej, ale nie musiał czekać na odpowiedź, ta bowiem sama się przed nim pojawiła.
    Koza z zaplecionymi na głowie wstążkami patrzyła na niego jak na intruza. Tak samo jak on na nią.
    - Co, do chuja? – warknął pod nosem i zsunął buty, żeby nie rozdeptać kozich odchodów, po czym ruszył w głąb domu. Nie przypominał sobie, żeby adoptowali zwierzę. Nie przypominał sobie, żeby choćby na ten temat rozmawiali. Tym bardziej, że Elle wiedziała, iż jej wymarzona koza i świnka są dla Arthura tematem tabu. Mieli dwoje dzieci, nie potrzebowali kolejnej dawki zobowiązań, tym bardziej w postaci niszczycielskiego stworzenia.
    - Elle, czy my nie rozmawialiśmy o kozie?! – wrzasnął, wymijając zwierzę. – Nie wierzę, po prostu nie wierzę, że to zrobiłaś! Mało ci problemów? Musiałaś jeszcze przyprowadzić materiał na kebab? – wyrzucał z siebie, chociaż nie miał pewności, czy Elle go słyszy, bo wciąż jej nie widział. – To coś tutaj nie zostanie! Nie ma nawet mowy, rozumiesz? – dodał jeszcze, zanim odstawił torbę z zakupami na blat i obrócił się na pięcie w celu wyjścia z kuchni. Nie dane mu jednak było, bo Thea, prawdopodobnie zwabiona jego krzykami, podeszła do niego i objęła małymi rączkami jego nogę, wtulając się w nią. Nie chciał przestraszyć córeczki, więc zacisnął wargi w wąską linię, czekając, aż Elle łaskawie się odezwie.

    ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  87. Najwyraźniej obie miały problemy, o których wolały nie wspominać. Carlie też nie chciała cały czas zwalać swoich problemów na Elle. Była jej przyjaciółką i chciała, aby o tym wiedziała, a nie, żeby była jedynie jej potrzeba, gdy coś się dzieje. Teraz jednak nie było żadnych problemów, Carlie była naprawdę szczęśliwa i nie mogła się doczekać tego, aby podzielić się swoim szczęściem z całą resztą. Najchętniej wykrzyczałaby o tym, co się dzieje, całemu światu, ale w jej przypadku zachowanie prywatności było naprawdę trudne. Miała nadzieję też, że sama Villanelle nie będzie miała jej za złe tego, że nie o wszystkim od razu dziewczynie powiedziała. Z pewnymi rzeczami, Carlie sama musiała się najpierw uporać i przyswoić te informacje zanim dzieliłaby się nimi z resztą. Uśmiechnęła się znacznie szerzej słysząc, jak Thea domaga się uwagi od niej. Aż trudno było jej uwierzyć, że dziewczynka jest tak duża. Miała wrażenie, że dopiero co ją zobaczyła jeszcze malutką i niewielką, a teraz biegała już radośnie i była całkiem rozgadana.
    ― Nie wątpię w to, że jesteś grzeczna ― zapewniła dziewczynkę z uśmiechem. Najchętniej wzięłaby ją na ręce, ale wiedziała, że nie może. Może i Thea była mała, ale dwulatka swoje już ważyła, a mimo wszystko Carlie też nie chciała ryzykować. Zamierzała jednak z nią zaraz usiąść i wziąć na kolana i porządnie się do dziewczynki poprzytulać. Naprawdę nie była pewna, kiedy ostatni raz ją widziała. To były bardzo zabiegane miesiące. ― Możemy wyjść na taras, szkoda w taką pogodę siedzieć w domu ― odpowiedziała. Miała nadzieję, że pogoda się nie zepsuje. Naprawdę było ładnie i liczyła, że już tak zostanie. Przyjemnie było posiedzieć na zewnątrz.
    ― Chodź, kochanie ― zwróciła się do dziewczynki i wyciągnęła w jej stronę dłoń. To bardziej dziewczynka ją prowadziła na taras, ale Carlie nie zamierzała narzekać. W końcu to panienka Morrison o wiele lepiej znała rozkład domu. Domyślała się też, że proponowanie pomocy Elle jest niepotrzebne, bo by jej nie przyjęła. Na pewno by się upierała, gdyby była w trakcie przygotowań do obiadu, ale to w końcu była tylko i wyłącznie woda. Carlie siadła na jednym z ogrodowych krzeseł i wzięła Theę na kolana.
    ― I jak, podoba ci się? ― spytała, gdy dziewczynka wyciągała misia. Był co prawda w pudełku przyczepiony też małymi żyłkami. I z otworzeniem go na pewno będą wymagać pomocy nożyczek albo chociaż jakiegoś nożyka. ― Mama przyjdzie, to nam pomoże otworzyć misia.

    Najlepsza ciocia pod słońcem

    OdpowiedzUsuń
  88. Maddie nie była głupia. Nawet gdyby Vilanelle otarła łzy i znów zaczęła się uśmiechać, jak gdyby nic się nie stało, Hesford zdawała sobie sprawę, że cokolwiek działo się teraz w życiu kobiety, potrzebowała ona pomocy i wsparcia. Nie oczekiwała jednocześnie, że to ona będzie tą, która jej to wsparcie zapewni - zrozumiałaby, gdyby Elle oznajmiła, że woli wrócić do domu i zapomnieć o tym, co się stało. W końcu nie znały się na tyle dobrze, by opowiadać sobie historie swoich żyć i Maddie uszanowałaby brak chęci na dalsze zwierzenia. Zamiast tego, podałaby jej numer do swojej terapeutki, dzięki której dziewczyna powoli zbierała swoje złamane życie. Wiedziała, że Elle ma męża i mężczyzna, z racji swojej roli, powinien ją wspierać, wysłuchać i starać się zaradzić cierpieniu, jakiego doświadczała. Jednak Madeline doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że sam fakt posiadania partnera wcale nie oznaczał, że kobieta nie potrzebowała pomocy z zewnątrz.
    Nie winiła jej za wybuch płaczu, a jednocześnie doskonale rozumiała, dlaczego Vilanelle wyszeptała ciche 'przepraszam'. Gdyby to ona znalazła się teraz na jej miejscu, spaliłaby się ze wstydu. Nienawidziła być powodem, dla którego ludzie rezygnowali z wcześniejszych planów i choć czasem nie mogła zapobiec podobnym sytuacjom, brzydziła się swoją słabością i czuła się winna, wypuszczając je na światło dzienne. Troskliwie pogładziła jej ramię i wyszeptała w odpowiedzi:
    - Naprawde nie masz za co.
    Nie miała pojęcia, czy uwierzy w to, że Madeline naprawdę nie uważała takiej zmiany planów za niedogoność. Odkąd Paul zniknął z jej życia, wizyty przyjaciół i znajomych w jej domu nie wywoływały w niej już strachu. Nie musiala martwić się tym, że ktoś zobaczy wybuch jej partnera i zechce zerwać relację, jaka ich łączyła. Jednak gdyby to Maddie znalazła się teraz na miejscu Elle, uznałaby, że zwykłe "nie ma za co" zostało wypowiedziane wyłącznie z grzeczności, nie z dobroci serca.
    Maddie przywołała Samuela, który był wyraźnie niezadowolony faktem, że nie może dłużej bawić się z Theą. Uśmiechnął się jednak szeroko, gdy został poinformowany, że dziewczynka odwiedzi go w domu i będzie mogł jej pokazać wszystkie swoje zabawki.
    - To może podam ci adres i spotkamy się u mnie? Ja przyjechałam metrem, więc nie miałabym jak załatwić dodatkowych fotelików. - Uśmiechnęła się. - A no, i jeszcze mam nadzieje, że nie przerazisz się bałaganem. Przeprowadziłam się niedawno, do domu moich rodziców, więc nie udało mi się jeszcze wszystkiego rozpakować - wyjaśniła.

    Maddie

    OdpowiedzUsuń
  89. Cieszyła ją radość, jaka wręcz biła od dziewczynki. Było to dziwne uczucie, ponieważ na co dzień nie przepadala za obecnością dzieci. Wydawało jej się, że są nieznośne, ciągle domagają się uwagi i gdy coś idzie nie po ich myśli, od razu wpadają w szał. Jednak z jakiegoś niepojętego powodu, potomstwo Vilanelle i Arthura nie wywoływało w Tilly irytacji. Wręcz przeciwnie - lubiła spędzać czas z rezolutną Theą i maleńkim Matty'm. Zapomniała tylko, jak bardzo. Może dlatego, że, w przeciwieństwie do innych dzieci i nawet dorosłych, Thea naprawdę cieszyła się z jej obecności. Była zbyt niewinna, by zrozumieć, jak bardzo brudną duszę nosiła w sobie Mathilde Morrison.
    Zaśmiała się radośnie, widząc, jak dziewczynka przyniosła do pokoju wielkie pudłko z różnymi mebelkami. Cóż, w oczach Tilly, Thea i Matty mieli idealne dzieciństwo. Mimo problemów jakie napotykały ich rodziców, zarówno Elle, jak i Arthur kochali swoje dzieci ponad wszystko. A one, biorąc sobie za przykład kochających się rodziców, z pewnością wyrosną na dobrych, inteligentnych dorosłych. Co do tego Tilly nie miała najmniejszych wątpliwości.
    - Super! - zawtórowała, po czym zabrała się za układanie mebli na dywanie. O dziwo, nawet wczuła się w rolę dekoratorki, starając się urządzić ładny i estetyczny 'pokój', gotowy na przyjęcie urodzinowe. - Jasne, możemy też pojechać na wakacje. Gdzie chciałabyś pojechać, Thea? - zapytała dziewczynki, uważnie obserwując jej reakcję.
    Nie miała pojęcia, ile takie dzieci wiedziały o geografii. Czy zdawały sobie sprawę z tego, że poza miastem, w którym się urodziły i mieszkały przez pierwsze lata swojego życia, istniał tak ogromny świat, gotowy na to, żeby go odkryć. Tilly również przez większą część swojego życia tkwiła w Nowym Jorku. I choć Wielkie Jabłko było ogromne i Mathilde uważała, że zabraknie jej życia, by poznać wszystkie jego zakamarki, to dopiero, gdy wyjechała do Europy, odkryła piękno podróżowania. Miała też szczerą nadzieję, że jeśli zwalczy chorobę, będzie jej dane poznać inne zakamarki kontynentu. Zabawne, jak mając całe życie przed sobą, człowiek potrafi odkładać w nieskończoność różne doświadczenia. Bo nie ma się pieniędzy, ani czasu, ani energii, lepiej zostawić na później, kiedy dzieci wyrosną, na emeryturę, na nigdy.
    Tilly ukradkiem spojrzała na Elle. Nie chciała po raz kolejny powtarzać, że się postara, że się zmieniła, że zrozumiała swoje błędy. Pragnęła pokazać jej, że właśnie tak było. Uśmiechnęła się delikatnie, gdy Elle uznała, że Thea ją uwielbia. Wbrew pozorom, rodzina znaczyła dla Tilly wiele. Tyle tylko, że nie potrafiła tego wyznać ani w słowach, ani w czynach. Ale teraz było inaczej. Teraz musiała walczyć ze swoim strachem, bo patrząc na rozradowaną twarz dziewczynki, wiedziała, że ma dla kogo.
    - Muszę was kiedyś gdzieś zabrać. Może do wesołego miasteczka? Nie wiem, czy lubicie takie rozrywki, ale chciałabym spędzić z wami więcej czasu, jeśli to możliwe. - Westchnęła.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  90. Reakcja przyjaciółki była najlepszą nagrodą za starania, jakich musiał dołożyć, by zjawić się dziś tutaj z Izabelą. Nie było to bowiem takie proste, jak początkowo mogło się wydawać – może i Marshall wiedział, gdzie mógłby dostać małą kozę i przez to miał ciut łatwiej, lecz już przeprawa z jej wcześniejszym właścicielem wcale nie należała do najłatwiejszych. Mężczyzna prowadzący wspomniane gospodarstwo musiał wiedzieć absolutnie wszystko, a kiedy Jerome nieopatrznie chlapnął, że Izabela ma być nieco spóźnionym urodzinowym prezentem, mało co nie wyleciał z hukiem za drzwi. Musiał gęsto się tłumaczyć, do kogo koza trafi i jakie będzie miała warunki, zapewnić, że absolutnie nikt nie zamierza zrobić jej krzywdy i gdyby tylko pojawiły się jakieś wątpliwości lub niejasności, od razu będą dzwonić do właściciela, czyli Samuela, który był gotów udzielić fachowej porady o każdej porze dnia i nocy. Wreszcie, po godzinie negocjacji, wyspiarz mógł opuścić gospodarstwo wraz z małą Izabelą, czując się bardziej wyczerpanym, niż gdyby własną krwią podpisał wymagający cyrograf z samym diabłem. Właściwie jeśli spojrzeć na biblijne pochodzenie imienia Samuel, które mogło oznaczać wyproszony od Boga, to tak, Izabela została wyproszona jak nigdy.
    Teraz z kolei siedziała wygodnie w ramionach Elle, rozglądając się wokół na tyle bystro, na ile mogła robić to mała koza, podczas gdy sama brunetka wyglądała na lekko przestraszoną i widząc to, Jerome z rozbawieniem pokręcił głową.
    — Nie ma za co. Właściwie, to taki spóźniony prezent urodzinowy, bo dwudziesty pierwszy marca już dawno za nami. Dwudziesty pierwszy czy dwudziesty? — zamyślił się nagle, skubiąc palcami brodę i badawczo spoglądając na kobietę. — Pamiętam, że pierwszy dzień wiosny. Nie ważne — machnął ręką i potrząsnął głową, a potem nachylił się nad Elle i cmoknął ją w policzek. — Wszystkiego najlepszego i żeby Arthur nie wystawił za drzwi ciebie i Izabeli — zażartował, uśmiechając się szeroko i niewinnie wbrew swoim słowom. — Właśnie, a gdzie on jest? — spytał z czystej ciekawości, nigdzie nie dostrzegając mężczyzny. — Ledwo zaczął odzyskiwać czucie i już od ciebie uciekł? — dopytywał, kompletnie bezlitośnie sprzedając przyjaciółce jeden przytyk za drugim, a każdy kolejny był celniejszy. I dobrze, że przekazał Izabelę na ręce Villanelle, bo ta nie miała jak bronić się przed wygadywanymi przez niego głupotami, Jerome z kolei miał nadzieję, że dwudziestoparolatka mu wybaczy. Humor wyjątkowo mu dopisywał, a wtedy trzymały się go właśnie takie głupie żarciki i uszczypliwości, tym bardziej, że przecież bardzo długo się nie widzieli i Marshall stęsknił się za dokuczaniem Elle, ot co.
    — Daj spokój, nie zrobisz jej krzywdy. A w sprawie tego, co je… — mruknął i sięgnął do tylnej kieszeni jeansów, wyciągając stamtąd nieco pomiętą, złożoną kartkę w kratkę. — Lista od właściciela. I jest już na tyle duża, że nie będziesz musiała dokarmiać jej butelką. Zresztą chyba nie dałbym ci kozy, która musiałaby być jeszcze z kozią mamą — przyznał z lekkim uśmiechem i wzruszeniem ramion, będąc za tym, by zbyt wcześnie nie oddzielać zwierząt od rodziców.
    — Kurczę, wujek to chyba musi zacząć zbierać na prezenty. — Spojrzał na Elle wymownie i zaśmiał się krótko, bo o ile kozę udało mu się dostać za darmo, to z zabawkami dla dzieci raczej nie miało być podobnie. I oczywiście, że pamiętał, jak kobieta opowiadała mu o niezapowiedzianych gościach i porządku w domu, to dlatego jej to wytknął i na przyszłość zamierzał pamiętać o tym, by wcześniej się zapowiadać, lecz ta wizyta wręcz prosiła się o element zaskoczenia, którego nie mógł sobie odmówić. Zależało mu na tym, by Elle niczego nie podejrzewała i chyba mu się udało, prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zdążył jednak zabrać Matty’ego i pójść na taras, ponieważ Thea zdecydowała się odbyć z nimi bardzo poważną rozmowę. Sens tego, co mówiła dziewczynka, dochodził do niego jakby z opóźnieniem. Uśmiech zrzedł mu na twarzy dopiero w momencie, kiedy dostrzegł w oczach przyjaciółki delikatną panikę, za którą kryła się chyba chęć mordu na nikim innym, jak na nim samym, przez co Jerome zamrugał zaskoczony, wodząc wzrokiem od Elle do prawie dwulatki, aż ta zacisnęła palce na jego brodzie, wypowiadając swe żądanie.
      Jerome parsknął serdecznym, głośnym śmiechem, który wycisnął łzy rozbawienia z jego oczu, lecz postarał się całkiem sprawnie uspokoić, by mimo wszystko jakoś to wyjaśnić.
      — Thea — zaczął poważnie, choć w jego spojrzeniu nie można było znaleźć ani odrobiny tej powagi. — Wujek nie może dać mamie dzidzi. Musisz poprosić o to tatę, wiesz? Tylko on może to zrobić — wyjaśnił pokrętnie, kątem oka zerkając na Elle, ponieważ jeśli przez kilka kolejnych dni Thea będzie męczyć Morrisonów o rodzeństwo, to przez niego.
      — Chodźmy już lepiej na ten taras, co? — Postawił dziewczynkę na ziemi i podszedł do maty, z której porwał jej brata. Ułożył go sobie wygodnie, podtrzymując go jedną ręką, a następnie złapał za rączkę Thei i tak obwieszony, ruszył w stronę odpowiednich drzwi.
      — Dlaczego wujek nie może?
      — Bo nie jest mężem mamy.
      — A tata jest?
      Nim odpowiedział, obejrzał się przez ramię, rzucając Elle spojrzenie, które zawierało w sobie nieme wołanie o pomoc, a kiedy zaczął odpowiadać, cała trójka zniknęła za szklanymi drzwiami, przenosząc się na nasłoneczniony taras, gdzie brunetka zapewne miała niedługo dołączyć.

      [Teraz i ja przepraszam za zwłokę! Najpierw pochłonął mnie wyjazd, a po wyjeździe przytłoczył powrót do rzeczywistości… ^^ Ale mam już biureczko, w poniedziałek jedziemy jeszcze po krzesło i będę już szaleć z mojego kącika do blogowania!]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  91. — Nie musiałem, ale chciałem — podkreślił, z dumą ale też rozbawieniem wypinając pierś. Wiedział, że odrobinę tym ryzykuje, w końcu pamiętał ich rozmowę, kiedy Elle po raz pierwszy wspomniała mu o kozie, a przy okazji również nastawieniu swojego męża, któremu wtedy Jerome wcale się nie dziwił, samemu sceptycznie podchodząc do tego pomysłu. Jednakże ten temat jakoś utkwił mu w głowie i zaczął oglądać w sieci coraz więcej filmików, a później również dopytywać w schronisku o różne możliwości i cóż, w końcu adopcja Izabeli stała się całkiem realna i wreszcie wyspiarz zdecydował się postawić Morrisonów przed faktem dokonanym. Miał nadzieję, że Athur zbytnio się nie wścieknie i przymknie oko na ten jego mały, meczący wybryk. Poza tym posiadanie Izabeli miało wiązać się z pewnym ogromnym plusem – w ciepłe miesiące pan Morrison nie będzie musiał kosić trawnika i plewić ogródka!
    — Samotna matka z kozą — powiedział powoli, jakby smakując te słowa i ich sens. — Tego jeszcze nie było! — parsknął, kręcąc głową. — Ale nie martw się, myślę, że gdyby tylko Jen zobaczyła Izabelę, o nic by nie pytała, a ja wylądowałbym na kanapie… — mruknął nieco posępnie, wyraźnie sugerując, że jego żona być może byłaby gotowa wykopać go z sypialni, byle tylko przygarnąć Elle wraz z jej słodkim i niecodziennym zwierzątkiem. Jennifer uwielbiała zwierzęta, sama posiadała świnkę morską – Harolda, a kiedy przebywała na Barbadosie, Jenkins – oswojona papuga Marshalla – niemalże nie odstępował jej na krok, a raczej trzepot skrzydeł.
    — Czyli Artur radzi sobie już całkiem sam? — dopytał, tym razem ze szczerą przyjacielską troską, ale też nieukrywanym zdziwieniem. W końcu kiedy był w Rockfield, Villanelle pisała mu, że jej mąż zaczyna odzyskiwać czucie, a teraz zabrzmiała tak, jakby mężczyzna nigdy nie uległ wypadkowi. To zmusiło wyspiarza do dokonania szybkich obliczeń i zastanowienia się, ile czasu tak właściwie się nie widzieli. A kiedy wreszcie przed oczami ujrzał wynik tego skomplikowanego działania, nieomal nie złapał się za głowę! No tak, minęło faktycznie sporo czasu od ich ostatniego spotkania, bo przecież Jerome spędził poza Nowym Jorkiem kilka długich tygodni, a po jego powrocie jakoś tak nie nadarzyła się okazja do spędzenia wspólnie czasu. Dopiero teraz, co brunet zamierzał skrzętnie wykorzystać.
    — Wiesz, prezentami wcale nie muszą być zabawki — oznajmił z tajemniczym uśmiechem i zabawnie poruszył brwiami. Poszczęściło mu się, że też brunetka zdecydowała się ruszyć na taras zaraz za nim i uratować sytuację, ponieważ pozostawiony sam na sam z Theą, był z góry na przegranej pozycji. A trzeba zaznaczyć, że i dla niego temat dzieci nie był do końca komfortowy, z oczywistych względów. Nie rozmawiali z Jennifer o tym, co dalej i czy chcieliby spróbować, tym razem świadomie i wiedząc, czego mogą się spodziewać, aczkolwiek zapewne i na taką rozmowę miał kiedyś nadejść czas. Póki co, sam Jerome nie czuł potrzeby, by poruszać ten temat. Wydawało mu się przede wszystkim, że to nie on powinien go zacząć.
    A skoro Elle postanowiła go ratować, to jej na to pozwolił i sam wygodnie rozsiadł się na jednym z krzeseł, cały czas mając na rękach Matty’ego. Rozparł się, wyciągając nogi przed siebie i krzyżując je w kostkach. Chłopca ułożył w pozycji półleżącej, oplatając jego ciałko rękoma i dłonie splatając na jego brzuchu, przez co Mathew opierał się o jego tors, siedząc na brzuchu Marshalla. Z tej pozycji mógł wszystko obserwować, podczas gdy sam mężczyzna obserwował przyjaciółkę spod przymrużonych powiek, przysłuchując się jej rozmowie z córką. Trzeba przyznać, że bardzo zgrabnie ze wszystkiego wybrnęła, acz dwudziestodziewięciolatek poczuł ukłucie niepokoju, kiedy padły słowa o smutku. Powstrzymał się przed ciężkim westchnieniem, nie mogąc się nadziwić, jak wiele były w stanie dostrzec te bystre, dziecięce oczy. Elle jednakże sprawnie odciągnęła uwagę prawie dwulatki i od tego tematu, przez co zaraz po ogrodzie poniósł się jej wesoły, wysoki śmiech, momentami przechodzący aż w radosny pisk.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Pomoże, pomoże — wymamrotał, niechętnie gramoląc się z krzesła, w które wciskały go ciepłe i kuszące promienie słońca. Podniósł się jednak wraz z synkiem pani Morrison, który zaczął wyciągać ręce w stronę mamy, jednakże przy tym nie grymasząc. Widząc, że Izabela jest nieco niechętna na to pierwsze spotkanie, postanowił trochę jej pomóc. Mając zajęte ręce, stopą bardzo delikatnie pokierował ją ku Elle, szturchając ją w kozia pupę, aż w końcu ta podeszła bliżej kobiet. Wtedy sam przykucnął przy nich, stawiając Matty’ego pomiędzy swoimi nogami i podtrzymując go pod pachami.
      — I co, mięciutka? — spytał z rozbawieniem, kiedy rączka Thei wreszcie sięgnęła kozy. Sam nakierował Matthew tak, że obydwie jego dłonie ułożył na grzbiecie Izabeli, która stała zaskakująco spokojnie, obwąchując bluzkę dziewczynki, a po chwili także ostrożnie podskubując materiał. Jerome tymczasem zaczął wyglądać na nieco skonsternowanego. Przyglądał się uważnie kozie, przechylając głowę i spoglądając po jej brzuchu, coraz mocniej marszcząc przy tym brwi. Aż wreszcie zrozumiał, co mu nie pasowało.
      — Cholera — syknął, a potem zacisnął powieki i ze świstem wypuścił powietrze z płuc, nie wiedząc, czy złościć się na samego siebie czy może się roześmiać. — Pomyliłem kozy — oznajmił nadzwyczaj spokojnie, otwierając oczy i spoglądając na przyjaciółkę. — A może jednak nie. Elle, czy jak tak uważnie przyjrzysz się Izabeli, ale tak bardzo uważnie, to nie wydaje ci się, że powinna być ona kozłem, a nie kozą? — zapytał niewinnie, następnie trochę komicznie ruchem głowy i oczami wskazując na brzuch zwierzęcia, gdzie, cóż… Pewien element, mały bo mały ze względu na wiek zwierzęcia, ale jednak, wskazywał, że Izabela to chyba jednak… Izabel? I nie, bez wątpienia nie były to wymiona. A raczej jedno… wymię.
      Matty klapnął na pupę pomiędzy jego nogami, a Jerome skorzystał z okazji i pacnął się otwartą dłonią w czoło.
      — Mam numer telefonu do tego faceta. Cholera, to miała być kózka, a nie kozioł! Nie wiem, co żeśmy namieszali, ale możemy zaraz pojechać to odkręcić! — jęknął, z boleścią spoglądając na Izabelę, która chyba miała wyrosnąć na dorodnego capa, a nie uroczą kózkę.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  92. Jerome lubił sprawiać swoim przyjaciołom przyjemność, a czasem można było zrobić to w naprawdę prosty sposób, jak chociażby poprzez podarowanie Elle kozy Izabeli. Wiązało się z tym pewne ryzyko w postaci niezadowolenia Arthura, lecz było ono skrupulatnie wliczone w bilans zysków oraz strat, a trzeba zaznaczyć, że w tej sytuacji to te pierwsze zdecydowanie przeważały i cóż, tym sposobem kobieta trzymała w ramionach swoje wymarzone zwierzątko, Marshall z kolei czuł się niezwykle zadowolony i tak najzwyczajniej w świecie szczęśliwy, ciesząc się jej szczęściem.
    — Oczywiście, że pomogę. To będzie bardzo luksusowa zagroda — zapewnił, wyobrażając sobie budy dla psów stylizowane na miniaturowe wille – dla Izabeli spokojnie mógłby sklecić coś podobnego, nim jednakże dał się zupełnie ponieść wyobraźni, brunetka wspomniała o przerobieniu pokoju gościnnego. Wyspiarz najpierw wybałuszył na nią oczy, a później, nie mogąc się powstrzymać, roześmiał się serdecznie. — Zabije cię z zimną krwią! — zawyrokował, kiedy udało mu się już nieco uspokoić i spojrzał na przyjaciółkę z pobłażaniem, wzdychając przy tym cicho, jakby chciał jednocześnie powiedzieć ”Oj, Elle…”. — Lepiej poczekaj z tym miesiąc albo dwa, aż zaakceptuje Izabelę — poradził zamiast tego, mrugnąwszy do niej porozumiewawczo, zaraz roześmiawszy się ponownie na jej kolejne słowa. Był taki program, Zamiana żon. Cóż, oni dokonaliby nieco innej roszady, lecz czy wtedy absolutnie wszyscy byliby zadowoleni? One – Elle i Jen – bez wątpienia doskonale by sobie razem poradziły, lecz oni? Jerome chyba wolał tego nie sprawdzać.
    I aby nie zastanawiać się nad konsekwencjami ewentualnej przeprowadzki, skupił się na tym, co brunetka miała do powiedzenia na temat sprawności swojego męża. Nie krył przy tym zdziwienia, ale też szczerego rozbawienia, kiedy przedstawiła mu kilka istotnych szczegółów i zdradziła, co Morrison zamierzał zrobić.
    — To byłoby piękne! — zachwycił się szczerze, aż przebierając i postukując o siebie palcami dłoni. — Ktoś koniecznie musiałby nagrać twoją reakcję. Chyba dostałabyś zawału! — zaśmiał się, oczywiście niczego nie wiedząc o sercowych kłopotach blondynki, które nie miały nic wspólnego z jej mężem i zakochaniem w nim, a jej zdrowiem jako takim. Gdyby Elle wspominała mu o swoich osłabnięciach, jak chociażby o tym, które miało miejsce po rozprawie, być może zdołałby ugryźć się w język. Choć znając jego i tak było to mało prawdopodobne; przy swoich bliskich potrafił być gadułą, która paplała to, co jej ślina na język przyniosła.
    — Ale cieszę się, że Arthur radzi sobie coraz lepiej i że odzyskał czucie. Wow — podsumował krótko i mało elokwentnie, lecz szczerze, powoli kiwając przy tym głową. — Szkoda tylko, że kolejny remont przeszedł mi koło nosa… — westchnął z rozbawieniem wymalowanym w bursztynowych oczach, mając na myśli przerobienie domu, o którym niegdyś wspominała Villanelle. Teraz wydawało się, że były to niesamowicie dawne czasy.
    — Przypomniało mi się coś. A jak rozprawa i Swietłana? — spytał ostrożnie, mając po cichu nadzieję, że nie myli imienia jej babci. — Pisałaś mi, że wygrałaś. Czyli to to koniec, całkiem koniec? — dopytał z lekkim uśmiechem, przypatrując jej się z zadowoleniem, ale też i zaciekawieniem.
    Dużo wydarzyło się w jej życiu, kiedy go nie było i teraz chciał koniecznie to nadrobić. Inaczej bowiem było otrzymać wiadomość, a inaczej porozmawiać w cztery oczy, kiedy można było obserwować, jakie dokładnie emocje towarzyszyły drugiej osobie, odzwierciedlając się w jej spojrzeniu i rysach twarzy. Widział ulgę i radość, które przepełniały Elle, kiedy ta mówiła o odzyskaniu sprawności przez męża. Podejrzewał, że nieco to zmąci, wspominając o rozprawie, która na pewno nie kojarzyła jej się dobrze, ale chciał usłyszeć z jej ust, że to również miała za sobą.
    Matty, śmiejąc się wesoło, zaciskał palce na miękkim, półdługim futrze Izabeli. Ciągnął też za nie, na tyle lekko jednakże, że kózka nie reagowała, a przez to również sam Marshall nie interweniował, jedynie wciąż podtrzymując chłopca, by ten stał stabilnie, zaabsorbowany zwierzęciem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wyjątkowo urodziwa — zdążył się zgodzić, nim wpadł w konsternację z powodu płci i sam wyciągnął rękę, drapiąc kozę za uchem. Faktycznie była wyjątkowo miła w dotyku, szczególnie na pyszczku, gdzie krótsza sierść układała się gładko. Później jednak jego głowę zaczęły zaprzątać inne sprawy i niecierpliwie oczekiwał oceny Elle, aż cichuteńko zaklął pod nosem, kiedy ta potwierdziła jego przypuszczenia.
      — Miała być koza… — jęknął rozżalony ze spuszczoną głową, kręcąc nią z politowaniem nad własną głupotą. — Ale jakoś nie pomyślałem, żeby zaglądać jej pod ten krótki ogon.
      Wyraźnie strapiony, wodził spojrzeniem pomiędzy Villanelle, a jej dziećmi. Izabela była idealna, doskonale zdawał sobie z tego sprawę i sam zdążył poczuć do niej nić sympatii, jednocześnie jednak nie wiedział, jakie konsekwencje niosła ze sobą ta pomyłka.
      — Poczekaj. — Posadził Matty’ego bliżej brunetki, tak aby ta mogła mieć synka pod kontrolą i wstał z kucek. Kolana aż mu strzyknęły, a nogi były lekko odrętwiałe (pan Marshall bowiem nie był szczególnie rozciągnięty i niewygodnie było mu w takiej pozie), lecz zignorował to i podszedł do stolika, gdzie zostawił telefon. Wracając do całej gromadki, z Izabelą na czele, wybrał numer Samuela i włączył tryb głośnomówiący. W oczekiwaniu na połączenie, rozsiadł się po turecku na deskach tarasu, telefon układając przed sobą.
      — No co tam, Jerome? Jakieś problemy z kozą? — Odezwał się w końcu głos po drugiej stronie.
      — Samuel, dałeś mi kozła, a nie kozę.
      — Co, kurwa? — Kiedy tylko padło to słowo, Jerome dopadł do telefonu i nakrył go dłońmi, posyłając Elle skruszone, przepraszające spojrzenie.
      — Człowieku, jesteś na głośniku, a tu są dzieci — wyjaśnił cierpliwie, a Izabela zameczała cicho, jakby wywołana do odpowiedzi.
      — Przepraszam. Jesteście pewni, że to kozioł?
      — Tak. Chyba trochę się znamy na anatomii — odparł, spoglądając przy tym na Elle i uśmiechając się głupio. — To jakiś problem? W sensie, że to kozioł, a nie koza? Bo Villanelle to właściwie bez różnicy, ale pomyślałem, że do ciebie zadzwonię i się upewnimy.
      — Wiesz, to zależy… Jak ten maluch podrośnie i osiągnie dojrzałość płciową, może być nieco upierdliwy. I agresywny. Dobrze by było go wykastrować, jeśli już mielibyście go sobie zostawić. Ale jak, dałem ci kozła zamiast kozy, naprawdę? Jak, do ku… To znaczy, przepraszam… Jak niby miałbym się pomylić?
      — Nie wiem, Samuel, ale Izabela to jednak nie Izabela. Kończę. Zastanowimy się i będę dawał ci znać, co robimy, dobrze?
      — Jasne. Ale że ja się pomyliłem, nosz…
      Nim posypał się wianuszek przekleństw, Jerome rozłączył się szybko i spojrzał ciężko na Elle.
      — Słyszałaś. Decyzja należy do ciebie.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  93. - Tak, dobry pomysł. Wakacje na plaży brzmią świetnie. Można się opalać, bawić w piasku, pływać w morzu... - wymieniła, z uwagą słuchając dziewczynki. - Może jak nasze misiowe przyjęcie już się skończy, możemy poudawać, że misie pójdą na plażę? - zaproponowała.
    Było widać, że stara się zabawić Theę, tak samo jak niepewność w jej głosie, gdy wypowiadała każde kolejne zdanie. I choć próbowała ukryć zdenerwowanie, to uważny obserwator z pewnością zauważyłby, że Tilly zachowywała się trochę tak, jakby zdawała ustny egzamin. Ważyła z należytą uwagą każde słowo i przy tym patrzyła raz na swoją bratanicę, a raz na Elle, pragnąc doszukać się w ich zachowaniu jakiejś reakcji. Póki co wydawało jej się, że szło jej całkiem nieźle, ale nie miała pojęcia, czy jeden fałszywy ruch nie oznaczał utraty jedynej szansy na odzyskanie rodziny. Mimo że czuła się z tym bardzo niekomfortowo, wiedziała, że tak trzeba, że dobra matka nie wpusciłaby jej w życie dzieci, gdyby okazało się, że Tilly miała skrzywdzić je po raz kolejny swoim zniknięciem. Dlatego też była gotowa stawić czoła tej niepewności, jaka otoczyła ich relacje.
    Tym bardziej nie spodziewała się, że Elle zaakceptuje jej pomysł wspólnego wypadu. W końcu mogła odpowiedzieć, że jest zbyt wcześnie, że nie powinna rzucać słów na wiatr, że powinna takie sprawy przedyskutować z nią lub z Arthurem, zanim zaproponowała je dziewczynce. Zamiast tego, jej bratowa nadzwyczajniej w świecie odparła, że Tilly mogłaby zabrać całą rodzinę do zoo. Jej zazwyczaj zimna i poważna twarz, niewyrażająca wyższych emocji, rozpromieniła się nagle.
    - Jasne, zoo brzmi idealnie! - odparła, uśmiechając się szeroko. - Ja pracuję w weekendy, ale raczej uda mi się wyzebrać trochę wolnego od szefa. Może w sobotę za dwa tygodnie, pasowałoby wam?
    Mathilde przypominała teraz rozentuzjazmowaną dziewczynkę, naprawdę rzadki okaz. Na krótki moment była jak ta Tilly sprzed wypadku. Odrobinę szalona, pełna energii i nadziei na przyszłość. Tilly, którą pogrzebano wraz z dwójką jej rodziców.
    Przez resztę popołudnia z ochotą kontynuowała zabawę z bratankami. Impreza u misiów okazała się sukcesem, o którym reszta misiowej wioski pamiętała przez kilka nadchodzących lat. Za to gdy Thea, nieco zmęczona zabawą, zabrała się za swój lunch, Tilly miała chwilę czasu by zająć się Mattym.
    Zdziwiło ją to, jak bardzo urósł. Ostatnim razem przypominał raczej bezbronną laleczkę, zaś teraz potrafił już utrzymać się na siedząco o własnych siłach. I jego oczka, dawniej zamknięte przez większość czasu, teraz uważnie obserwowały otoczenie.
    - Nie pamiętasz mnie, co? - szepnęła na tyle cicho by nikt jej nie usłyszał, biorąc chłopca na ręce. - Szczerze mówiąc to ja Ciebie też nie. Przepraszam, spieprzyłam - dodała, nie mogąc powstrzymać się od drobnego przekleństwa, w końcu tamten i tak jej nie rozumiała, prawda? - Ale się poprawię. Będę lepszą ciocią.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  94. Maddie była jej wdzięczna za to, że nie drążyła tematu przeprowadzki. Nie czuła się komfortowo, żeby rozmawiać o tym, dlaczego musiała opuścić swoje stare mieszkanie i przenieść się do domu jej ojca. Sprawa była wciąż dość świeża w jej mniemaniu mimo upływu kilku miesięcy i kobieta potrzebowała czasu, by przywyknąć do nowej rzeczywistości. Co więcej, chciała skupić się teraz na Vilanelle. Widziała , że jej nowa znajoma potrzebowała pomocy, albo przynajmniej kogoś, kto by jej wysłuchał. Maddie nie zamierzała, by teraz cała uwaga skupiła się na niej, tym samym kradnąc dziewczynie ten jeden jedyny moment, kiedy mogła obdarzyć ją wsparciem.
    Podróż do domu była dość płynna. Jeśli chodziło o poruszanie się po Nowym Jorku, używanie transportu publicznego oznaczało, że na dane miejsce przybywało się znacznie szybciej w porównaniu do osób, które decydowały się na samochód. Miasto Było niemiłosiernie zatłoczone, niezależnie od godziny.
    Po przybyciu na miejsce, Maddie zdążyła uporządkować rozrzucone po podłodze zabawki i papiery leżące na stoliku. Poczuła się odrobinę spokojniejsza, wiedząc, że Elle nie uzna jej za tragiczną bałaganiarę lub kogoś, kto nie ma głowy na karku. Właśnie kończyła zbierać klocki z dywanu, gdy usłyszała dzwonek do drzwi. Podekscytowany Sammy, nie czekając na reakcję matki, pobiegł do wyjścia i już chciał nacisnąć na klamkę. Nie lubiła, gdy tak robił i choć rozumiała jego podekscytowanie, nie mogła pozbyć się myśli, że zamiast zaplanowanego i długo wyczekiwanego gościa, pojawi się jeden z jej byłych partnerów. Nie mogła narazić syna na to ryzyko, nawet jeśli było ono minimalne, przez co w mgnieniu oka podbiegła do chłopca i upomniała to, jednocześnie biorąc to na ręce i naciskając na klamkę. Z przyzwyczajenia wstrzymała oddech i spięła wszystkie mięśnie, jakby szykowała się do ucieczki, by rozluźnić je za chwilę, gdy ukazała się przed nią znajoma twarz.
    - Hej, nie ma problemu, wiem jak to jest z ruchem w tym mieście - odparła, uśmiechając się przyjaźnie, po czym zrobiła kilka kroków do tyłu, tym samym przepuszczajac kobietę w drzwiach. - Cieszę się, że trafiłaś. Myślę, że tutaj spokojnie będziemy mogły pogadać, bez obawy, że ktoś nas słucha czy ocenia, a dzieciaki nie powinny się nudzić- dodała, po czym zwróciła się do Sama: - Może pokażesz dziewczynce swoją kolekcję zwierzątek? Będziecie mogli bawić się w zoo... lub coś podobnego.
    Chłopiec przyjął tę propozycję z uciechą, ponieważ podskoczył kilka razy i, nie czekając na zachętę, podał Thei swoją maleńką rączkę i pociągnął ją w kierunku dużego pudełka umieszczonego w kącie salonu. Cóż, to by było na tyle, jeśli chodzi o sprzątanie, pomyślała Maddie, zastanawiając się, dlaczego tak bardzo zależy jej na tym, żeby było czysto, skoro ów stan porządku nie trwa dłużej niż dwie minuty.
    - Napijesz się kawy lub herbaty? - spytała Vilanelle. - Mam też jakieś ciasteczka. Chyba, że masz ochotę na obiad, mogę coś dla nas ugotować.

    Maddie

    OdpowiedzUsuń
  95. Nagła „nieobecność” Elle była dla niego trochę dziwna i niepokojąca. Nie wyglądało to dobrze i Jaime zaczął się zastanawiać, czym to jest spowodowane. Stres wciąż w niej siedział, myślała pewnie cały czas o tym, co miało miejsce dopiero chwilę temu, zażyła jakieś tabletki na uspokojenie... To wszystko mogło się ze sobą wiązać. A Jaime nie miał pojęcia, jak powinien rozmawiać z dziewczyną, co ewentualnie zrobić, aby choć trochę podnieść ją na duchu. Miał nadzieję, że chociaż jedzenie wpłynie pozytywnie na jej samopoczucie. I może kiedy w końcu odstawi ją do domu, Elle zobaczy swoją rodzinę, to od razu poczuje się lepiej. Chłopak na pewno będzie musiał się do niej jutro odezwać i dopytać, czy już wszystko w porządku i jak się czuje.
    Tak, Elle nie wyglądała najlepiej, a jej słowa o tym, że to przez te tabletki, że nic się nie dzieje, jakoś go specjalnie nie uspokajały. Nie wyglądało to dobrze i Jaime naprawdę zaczął się zastanawiać, czy nie powinien zawieźć jej do lekarza. Póki co, postanowił jednak dać temu wszystkiemu szansę, może niedługo środki na uspokojenie, które wzięła Elle, trochę zmienią swój efekt – to znaczy, Elle będzie nieco bardziej żywa i aktywna. Może też gdyby znał numer do jej męża, to by do niego zadzwonił i powiadomił go albo zapytał, czy to normalne. Jaime na lekach się nie znał, raczej ich unikał, zwłaszcza od jakiegoś czasu, kiedy postanowił nie zażywać innych środków odurzających.
    – Nie powiedziałbym, że mnie zaakceptowali – pociągnął temat trochę dalej, ponieważ zauważył, że Elle wraca powoli do formy. – Może po prostu odłożyli moją egzekucję na później – dodał żartem i zaśmiał się cicho pod nosem. – Dziękuję za twoje słowa, ale wiesz jak jest, Laura jest dla nich jak siostra, więc będą chronić swoją siostrę. Zresztą, zobaczymy, co to będzie. Nie ma co się nastawiać ani w jedną stronę, ani w drugą.
    Oczywiście wolałby, aby jej kuzyni go zaakceptowali i nie próbowali odwieść od spotykania się z Laurą. Za bardzo polubił tę dziewczynę, aby teraz miał sobie odpuścić, bo komuś coś nie pasowało.
    – Chyba wezmę to, co już obstawiałem, kiedy czekaliśmy na lawetę – stwierdził. Faktycznie, mieli tu dużo lekkich dań, jakich poszukiwali, aby żołądek Elle nie miał problemów z trawieniem. Nie dość, że mało jadła w ciągu dnia, to jeszcze po tym dzisiejszym stresie... Musiała o siebie teraz zadbać. – Do tego sok z mango i jestem ustawiony – uśmiechnął się do niej wesoło. – Och, nie wiem, czy to coś poważnego. Wiesz, bardzo ją polubiłem, podoba mi się mocno i tak, mam nadzieję, że ja jej też pasuję, ale... no. Zobaczymy. Chciałbym ją poznać bliżej i przekonać się, czy faktycznie może wyjść z tego coś poważniejszego. Póki co, rozmawia nam się bardzo dobrze. Laura jest gadułą, ja czasami też jak się okazuje, więc się nie nudzimy nawet, jeśli się nie widzimy – ponownie się zaśmiał. Nie mógł się doczekać na kolejne spotkanie z dziewczyną, aczkolwiek czekał jeszcze go wyjazd na dwa tygodnie na Bali. – A jak ci idzie na uczelni? Wszystko w porządku z sesją i zaliczeniami?

    [Jeśli masz ochotę przeskoczyć dalej, jakiś nowy wątek rozpocząć, to napisz na HG :D]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  96. Jerome już teraz wiedział, że kiedy tylko opuści dom państwa Morrison, to w wolnym czasie będzie rozmyślał o najpiękniejszej zagrodzie, jaką udałoby mu się stworzyć. Willa, która pojawiła się przed jego oczami, była kuszącą formą, lecz w ostatecznym rozrachunku mogła okazać się niepraktyczna i niewygodna dla kozy. Ta z kolei bez wątpienia potrzebowała schronienia przed deszczem i mrozami, chyba że do skutku faktycznie miał dojść remont pokoju gościnnego, co zapewne miało okazać się z czasem. Marshall wolał jednak nie ryzykować i nie wychodzić z inicjatywą jako pierwszy; wystarczyło, że przyniósł tutaj Izabelę. Gdyby natomiast bez pytania zabrał się za pokój gościnny, wcale by się nie zdziwił, gdyby Arthur postarał się o zakaz zbliżania się do jego rodziny, w obawie przed tym, że dom zamieni się w małe zoo lub żywą bożonarodzeniową szopkę, jednakże czynną przez cały rok. Musiał poczekać na zielone światło i przez to jedynie uśmiechnął się niewinnie, wzruszając ramionami. I tak narozrabiał, wpadając z kozą bez uprzedzenia i nie wypadało mu naciskać. Małżeństwo samo powinno ustalić, co teraz i oby nie zapragnęli wyspiarza w roli mediatora, bo ten chyba nie potrafiłby być bezstronny.
    — Geniusz zła — podsumował z rozbawieniem, słuchając o odzyskującym sprawność Arthurze. — Na jego miejscu chyba nie potrafiłbym tak długo trzymać wszystkiego w sekrecie. Tym bardziej, że sam pewnie nie potrafił się doczekać, kiedy rehabilitacja przyniesie efekty i o ile w ogóle je przyniesie… — mruknął, nie bojąc się jednak wypowiedzieć tych słów na głos, ponieważ obydwoje doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że jeszcze kilka miesięcy temu wszystko stało pod ogromnym znakiem zapytania. — Szczerze powiedziawszy, to trochę nie chce mi się w to wierzyć. Ale tak pozytywnie — sprostował szybko, rozpływając się w szerokim uśmiechu, zawsze bowiem czerpał ze szczęścia innych, jakby przy okazji urywając niewielki kawałeczek samego siebie. Nie można było w nim znaleźć ani grama zawiści, choćby szukało się długo i głęboko.
    Skrzywił się, widząc, jaką reakcję wywołało jego pytanie. Co prawda dokładnie takiej się spodziewał, ale i tak poczuł się nieswojo i przez chwilę pożałował, że jednak nie zdecydował ugryźć się w język. Dobrze jednak było usłyszeć z ust Elle, że to koniec. Uśmiechnął się z nieukrywanym zadowoleniem, lekko i powoli pokiwawszy przy tym głową.
    — To dobrze. To naprawdę bardzo dobrze — podsumował, pamiętając, co się działo, kiedy pewnego dnia wpadł naprawić kran i jeśli takich incydentów miało już nie być, to był z tego powodu bardzo zadowolony i w duchu postanowił sobie, że nie będzie już poruszał tego tematu. Doskonale rozumiał, że człowiek czasem pragnął zapomnieć o przeszłości; nie wywlekać jej nieustanie na światło dzienne, nie wspominać, bo też jeśli rozpamiętywanie nie niosło ze sobą niczego konstruktywnego, to po co? Sam właśnie się tego uczył, by iść na przód, nie oglądając się zbyt często przez ramię na to, co pozostawało za nim, coraz bardziej w tyle, coraz mniej widoczne.
    Nie pozostawało im zatem nic innego, jak tylko skupić się na teraźniejszości, która okazywała się wyjątkowo niecodzienna i przez to łatwo było skoncentrować myśli na trwającej chwili. Jerome, lekko skubiąc palcami brodę, ze zmarszczonymi brwiami przyglądał się Izabeli, czekając na to, co brunetka miała do powiedzenia.
    — Coś w tym jest! — parsknął, kiedy wspomniała o kastracji. — Może i nawet miałbym podobnie? — rzucił wesoło, zabawnie poruszywszy brwiami. Na szczęście nie musiał stawać przed podobnym dylematem i coraz więcej wskazywało na to, że Arthur również nie będzie do tego zmuszony. Pokiwał głową z lekkim uśmiechem, kiedy Elle dopytała o lokalizację.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Może tak pół godziny stąd? — odpowiedział, dokonawszy w głowie szybkich obliczeń. Dom Morrisonów znajdował się na przedmieściach, więc nie miały ich spowolnić typowe nowojorskie korki, lecz gospodarstwo i tak znajdowało się jeszcze kawałek poza obrzeżami miasta. Nie na tyle daleko jednak, by wyprawa tam miała być niemożliwa. — Też wydaje mi się, że lepiej będzie go wymienić — zgodził się z westchnieniem, spoglądając na kozła, który wydawał się całkiem zadowolony ze swojego obecnego położenia i szkoda było go stąd zabierać, ale u Samuela miał mieć równie dobre, jeśli nawet nie lepsze warunki. W końcu ten mężczyzna znał się na rzeczy i przeprowadził z Marshallem szczegółowy wywiad, nim wydał mu nie-Izabelę. — I nie chciałbym mieć nikogo na sumieniu, gdyby coś się stało. Już dzwonię.
      Tym razem nie włączył głośnika, lecz również nie odszedł na bok. Rozmawiając z Samuelem, zerkał na Villanelle, upewniając się, że ta wyłapywała kontekst rozmowy na podstawie wyłącznie wypowiedzi bruneta. Upewnił się, że wymiana nie będzie problemem i dopytał o to, kiedy mogą przyjechać, ze zdziwieniem powtarzając za swoim rozmówcą, że może to być nawet jeszcze dziś. W kocu Samuel siedział w swoim niedużym gospodarstwie i raczej nigdzie się z niego nie ruszał, to z jego prowadzenia czerpiąc również pewne zyski.
      — Słyszałaś, możemy to załatwić jeszcze dziś — powiedział chowając telefon. — Masz teraz czas? Może pojedziemy tam od razu? Zabierzemy dzieciaki na małą wycieczkę, jeśli nie masz nic przeciwko. Sama przyjechałaś do salonu fryzjerskiego z tą dwójką, a teraz będziesz miała nieocenionego pomocnika do dyspozycji — zareklamował się, dumnie wypinając pierś, tak by nie było najmniejszych wątpliwości, że mówi o sobie.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  97. Lily nie umiała pewnie do końca pojąć tych trosk u przyjaciółki, bo prowadziły dwa całkowicie odmienne życia. I choć ruda chciała mieć dom, rodzinę zupełnie jak Elle, jakoś wciąż nie było jej po drodze. Wyczuwała jednak tę pospepnośc, która chwytała się szponami biednej Morrison i psuła jej nastrój. Rozumiała, że czuje się zmęczona natłokiem obowiązku, ale nie mogła pojąć, czemu ma tak wiele trudności z wyrażeniem tego. Przecież potrzeba zwolnienia to nie słabość, Lily przynajmniej w tej kwestii miała odmienne zdanie.
    Obserwowała przyjaciółke, sama lekko przymykając oczy, gdy spawne dłonie masażystki sprawiały, że całe napięcie z jej mięśni ulatywało. Sama bardzo tego potrzebowała, aczkolwiek nie sądziła, że tyle przyjemności sprawi jej po prostu leżenie i poddawanie się abiegom. Nie sądziła, że aż tak potrzebuje odpoczynku!
    - To nie jest narzekanie – zapewniła łagodnie, uśmiechając się wyrozumiale do szatynki (?). - Ja jestem tu po to, aby cię wysłuchać, możesz zrzucić z siebie to, co ci leży na sercu – zapewniła pogodnie. - A poza tym myslę, że twój mąż to świetny facet i na pewno by zrozumiał, co masz na myśli i bez oceniania – dodała, nabierając zaraz głebokiego wdechu, aby poczuć tę słodką przyjemną woń od słodkich kadzideł i świec. - Przecież on cię zna i widzi na pewno też, że coś się dzieje – mruknęła, spoglądając ukradkiem na kobietę.
    Lily może miała nierealne wyobrażenie o miłości i związkach i wciąż tak nie mogła się w nich odnaleźć... Ale sądziła, że gdy dwoje ludzi jest razem, to rozumienie się bez słów naprawdę zachodziło, bo potrafili wyczuć swoje emocje i nastroje, zanim poruszą temat rozmową.
    - Zazdroszczę ci, że masz przy sobie kogoś takiego – przyznała szczerze, nieco powazniejąc i zamkneła oczy, ukłądając wygodniej policzek na dłoni. - Ja chyba nigdy nie trafię na odpowiedniego faceta – mruknęła z ciężkim westchnieniem i prawie ugryła się w język, ale siedziało w niej za wiele i w końcu musiała się przyznac, jak narozrabiała. - Spotkałam Aleksandra – przynała cicho. - Najpierw przypadkowo, później parokrotnie... Pocałowałam go – ostatnie słowa niemal wyszeptała, nie wiedziąc czy dostanie gratulacje za dziwactwo i brawurę, czy w łeb za głupotę.
    Elle to była jedna z niewielu osób, przed którymi Lily nie kryła się z przeszłością. Ona wiedziała, że gdyby mając dwadzieścia lat została żoną Breslina, dzisiaj pewnie byłaby najszczęśliwszą kobietą na świecie wychowując gromadkę jego dzieci. Ruda nie raz opowiadała, że to Szurę uważa za miłość swojego życia i chyba nigdy nie wybaczy mu odejścia, że zniknął nagle przed ślubem. Ale teraz wiedziała, co nim kierowało, wiedziała też że wiele przeszedł, a jej wyobrażenie jak mu się wiedzie dalsze od faktycznego stanu rzeczy być nie mogły. Teraz, choć wciąż mu nie wybaczyła, wszystko wyglądało inaczej. Tyle ze to nie wymazywało przepłakanych nocy, niskiej samooceny i wycofania jakie przeszła, nim wróciła do swoich zmysłów po kilku tygodniach jak ją porzucił. I teraz Lily sama się gubiła w tym wszystkim.

    Lilka

    OdpowiedzUsuń
  98. [Zupełnie się tym nie przejmuj :) Czasami pojawia się tu tyle kart, że trudno nadążyć. Ja za to pojawiłam się tutaj, bo przyciągnęła mnie ta czysta karta i uśmiech Emmy, ale jeżeli wolałabyś wątek z Minnie to bez problemu. Moja panna jest jednak starsza od twoich pań. Może czegoś Ci brakuje? Chętnie się dostosuje.]

    Grace

    OdpowiedzUsuń
  99. — Drobne kłopoty? — powtórzył za nią, bo przecież oczywistym było, że musiał to wyłapać i pociągnąć Elle za język, kobieta jednakże musiała wiedzieć i pamiętać, że zawsze, obojętnie jaki temat by poruszali, jeśli nie miała ochoty mu odpowiadać, to wcale nie musiała tego robić. — Zaczynam mi się wydawać, że masz talent do różnych drobnych kłopotów — wymruczał znacząco, przyglądając jej się z rosnącym rozbawieniem, które sięgało już jego jasnych oczu. I nawet pomimo tego, że żartował, Villanelle chyba nie mogła zaprzeczyć; trochę się już znali i nawet całkiem sporo o sobie wiedzieli, dzieląc się tym, co akurat spotykało ich w życiu. Wciąż jednakże staż ich znajomości pozostawał krótki, a pomimo tego Jerome potrafiłby wymienić kilka nieprzyjemnych rzeczy, które spotkały jego przyjaciółkę, co dawało całkiem niezłą częstotliwość. Nie było to oczywiście powodem do radości czy chociażby śmiechu, ale zważywszy na to, że obydwoje zdawali się wychodzić na prostą, stawało się to nawet nieco… zabawne? W końcu ileż człowiek mógł się denerwować; czasem dochodziło się do pewnej granicy, po przekroczeniu której pozostawało jedynie się śmiać.
    — Właściwie, to chyba oboje mamy — podsumował, kiedy jego spojrzenie powędrowało z powrotem ku Izabeli. A miało być tak pięknie! Miał spędzić miłe popołudnie na nasłonecznionym tarasie, grzejąc stare kości i popijając kawę. Wizja słodkiego lenistwa wyjątkowo dziś do niego przemawiała, ale jak mus, to mus! — Na pewno to nie problem. I tak miałem jeszcze tam podskoczyć, żeby oddać klatkę, w której przywiozłem kozę. Przynajmniej załatwimy od razu, co trzeba — uspokoił ją, przekonany, że tak będzie zdecydowanie łatwiej, niż gdyby sprawa ta miała zaczekać na przykład na powrót Arthura. Oczywiście pan Morrison na pewno miał doskonale sobie poradzić, ale Jerome wolał oszczędzić mu irytacji związanej nie tylko z pojawieniem się kozy w jego domu, ale też z jej wymianą. Poza tym, jako sprawca tego zamieszania, czuł się zobowiązany do pomocy.
    — Posiedzę. Gdybym miał ci z czymś pomóc, to wołaj.
    Nie narzekali na nudę, gdy zostali sami na tarasie. Trochę jeszcze pogłaskali kozę, a raczej kozła, a kiedy Thea zaczęła domagać się przejażdżki na grzbiecie zwierzęcia, Jerome sam wziął ją na barana i zaczął krążyć po tarasie, podskakując niczym rasowy rumak. Na tej zabawie przyłapała ich Villanelle i tak też powędrowali do samochodów, gdzie wyspiarz zostawił Theę z mamą.
    — Podejdę tylko do mojego auta po tą klatkę czy tam transporter — poinformował, machnąwszy ręką i skierował się do samochodu pozostawionego na ulicy, bo przecież nie pchał się nim na podjazd przed domem. Szybko wyjął klatkę z tylnego siedzenia i skierował się z powrotem do samochodu przyjaciółki, przystając przy nim z nieco niepewną miną.
    — Izabela chyba będzie musiała przejechać się w bagażniku? — nie tyle oznajmił, co zastanowił się na głos, jakoś nie mogąc przestać nazywać małego kozła imieniem, który przeznaczony był dla innej kozy. — Pójdę po nią. — Klatkę postawił przy samochodzie i wrócił na taras, gdzie pozostawiona samopas Izabela skubała niskie tuje posadzone w ciężkich donicach, którymi wcześniej brunetka zastawiła zejście do ogrodu. Chwycił kozę, która jeszcze w locie zdążyła skubnąć ostatnią gałązkę i wyszedł przed dom, gdzie czekała na niego Elle wraz z dziećmi.
    — To jak? Bagażnik? — upewnił się, licząc na to, że podczas jego nieobecności kobieta zdążyła zastanowić się, gdzie umieszczą Izabelę. W końcu tylne siedzenia zajmowały foteliki i Jerome nawet nie myślał o tym, by próbować upchać pomiędzy nie jeszcze klatkę z ciekawym świata capem.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  100. Poznanie dzieci Elle wydawało się czymś bardzo stresującym dla Jaime’ego. To całe „wydawanie” przekształciło się w coś oczywistego, kiedy tylko spotkanie z całą trójką było coraz bliżej. Jaime nie przepadał za dziećmi. Nie potrafił z nimi rozmawiać; ani traktować ich jak dzieci, którymi były, ani jak dorosłych. Tak źle, tak niedobrze. Słyszał, że do dzieci nie powinno się mówić bardzo zdrobniale i w ogóle, dlatego też nastawił się raczej na traktowanie ich jak ewentualnie nastolatków. Tak, będzie ciekawie. To znaczy, mógł jeszcze odwołać spotkanie, zostało dużo czasu, aby to zrobić tak, żeby Elle nie było przykro, że w ostatniej chwili Jaime’emu coś wypadło. Ale nic mu nie wypadło. Do ostatniej chwili nikt nie zadzwonił, nikt go nie poprosił o pomoc, nikt do niego nie wpadł z czymś super ważnym. Chociaż znał już kilku ludzi, którym zaufał i którzy mogli mieć do niego jakiś interes, to nic. Nie zadziało się nic. Wiadomym też było, że Jaime nie kłamał i nie zamierzał w ten sposób się wykręcać. Potem doszedł do wniosku, że musi się wziąć w garść i po prostu pojechać na spotkanie z Elle i dzieciakami. Kto wie, może nie będzie tak źle?
    Żeby nie jechać z pustymi rękami, Jaime kupił niewielkiego doniczkowego kwiatka dla Elle. Chłopak kompletnie się na tym nie znał i miał nadzieję, że jego przyjaciółce się spodoba. Jeśli nie, to mogła się go pozbyć, ale najlepiej nie na jego oczach. Dla jej córki miał pluszowego kota, a dla jej syna – pluszowego psa. Uznał, że takie zabawki są najbezpieczniejsze. Nie tylko dla dzieci, że sobie krzywdy nie zrobią, ale mogły się spodobać. A wiadomo, że dzieci są bardzo, bardzo szczere.
    Czas, kiedy się umówili, był bardzo dobrym i odpowiednim. Jeszcze pół roku temu Jaime nie zgodziłby się na spotkanie z dziećmi Elle. Ale teraz? Teraz czuł, że wychodzi na prostą i idzie mu to coraz lepiej – dokonywanie dobrych decyzji i powstrzymywanie się przed robieniem głupot. Było z nim lepiej niż kiedy poznał Elle w październiku ubiegłego roku. Może dzieciaki dadzą mu szansę i się nie wystraszą.
    Z zapakowanymi w kolorowe torby prezentami, wysiadł z auta na podjeździe. Był ubrany raczej na luźno, tak jak prosiła Elle. Stanął pod drzwiami i zadzwonił do drzwi, czując, jak wali mu serce. Tak, niektórzy pewnie stwierdzą, że to głupie, tak się stresować spotkaniem z dziećmi, ale trudno, on właśnie się stresował.
    Uśmiechnął się widząc całą trójkę.
    – Cześć – przywitał się i wszedł do środka. Okej... Nie było źle jak na razie. – Nie boję się... tak bardzo – stwierdził, a potem spojrzał na Theę. – Cześć, mam coś dla ciebie – uśmiechnął się do dziewczynki, pochylając się nad nią. Podał jej jedną z toreb. – Mam nadzieję, że ci się spodoba.
    Potem się wyprostował, oczekując jej reakcji. Zerknął na Elle.
    – Dla ciebie i dla Matta też coś mam – pokazał jej dwa pozostałe kolorowe opakowania. – Mogłaś mówić, że to impreza z przebraniami. Też bym sobie coś poszukał ciekawego – uśmiechnął się, wcale nie czując się pewniej. – To co ciekawego wymyśliłaś? Będziemy robić mi opaskę z uszami? – spojrzał na Elle, a potem na Theę.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  101. Nie mógł się powstrzymać i roześmiał się, kiedy Villanelle wspomniała o postępach Arthura oraz o tym, że z jego kroków cieszyli się bardziej, niż z tych postawionych przez ich pierworodną. Jakże jednak miałby się temu dziwić? Rozumiał położenie, w którym znalazło się małżeństwo, a przynajmniej na tyle, na ile było to w ogóle możliwe, starał się to sobie wyobrazić i podejrzewał, że jego reakcja byłaby dokładnie taka sama, a radość z najmniejszych nawet postępów dodatkowo zachęcała do dalszego działania. Żałował – ale tylko odrobinę – że kiedy to się działo, nie było go w mieście i nie mógł być świadkiem czegoś tak ważnego, lecz podejrzewał, że w tamtym okresie on i Elle i tak nie mieliby dla siebie zbyt wiele czasu. Każde z nich bowiem musiało skupić się na własnym małżeństwie i zapewne w ostatecznym rozrachunku jedno nie chciałoby przeszkadzać drugiemu. Tak czy siak chyba całkiem nieźle na tym wyszli, spotykając się w momencie, w którym opuściła ich część trosk i chociażby dzięki temu mogli skupić się na rzeczach tak beztroskich, jak Izabela. No, niemalże beztroskich, ale przecież mała wyprawa za miasto nie była dla nich żadnym wyzwaniem, prawda?
    — Mrożona kawa z lodami brzmi dobrze — oznajmił, znacząco poruszywszy brwiami, później skupiając się już na spakowaniu wszystkiego, co niezbędne do samochodu, wliczając w to również dzieci oraz kozę. Pomógł brunetce umieścić klatkę w bagażniku, układając ją tak, by w czasie jazdy zbytnio się nie przemieszczała i dopiero później umieścił w niej zwierzę, przymykając drzwiczki.
    — Przepraszam, stary — zwrócił się szeptem do kozła, podczas gdy Elle przeszła na przód auta. — Miałbyś tutaj świetne życie.
    Zatrzasnąwszy klapę bagażnika, zajął miejsce należące się pasażerowi i spojrzał na kobietę z wesołym uśmiechem.
    — Nie uspokajaj mnie tak, bo pomyślę, że mimo wszystko powinienem się martwić — zażartował, mrugnąwszy do niej porozumiewawczo i sięgnął po swój telefon, po chwili wklepując w odpowiednią aplikację właściwy adres. Z dwójką dzieci na karku pani Morrison musiała być dobrze na wszystko przygotowana i stąd Jerome wcale się nie zdziwił, kiedy dostrzegł przytwierdzony do przedniej szyby uchwyt na telefon. Włączywszy nawigację, umocował komórkę tak, by Elle mogła swobodnie śledzić wzrokiem czekającą ich trasę i zapiął pas, oglądając się przez ramię na siedzące z tyłu dzieci. Po cichu miał nadzieję, że te nie postanowią dać w drodze popisu swoich możliwości, ponieważ nie wyobrażał sobie uspokajania ich z przedniego siedzenia. Najpewniej musiałby na nim uklęknąć, zwracając się tyłkiem do kierunku jazdy i przez to wolał nawet sobie tego nie wyobrażać.
    Według nawigacji mieli przed sobą dwadzieścia cztery minuty jazdy i Jerome nie wiedział, czy z dwójką dzieci na pokładzie to dużo, czy też nie. Okazało się jednakże, że dzieci powinny być jego najmniejszym zmartwieniem, gdyż mniej więcej w połowie drogi natrafili na patrol policji, który postanowił skierować ich na pobocze.
    — Dzień dobry państwu, kontrola drogowa. Proszę przygotować dokumenty, a pana poproszę o otworzenie bagażnika — wyrecytował policjant, zaglądając do wnętrza samochodu przez opuszczoną po stronie kierowcy szybę. — Rodzinny wypad za miasto? — zagadnął już łagodniejszym tonem, kiedy jego wzrok napotkał dwójkę szkrabów.
    — Można tak powiedzieć — bąknął Jerome, odpinając pas. Spojrzał długo na Elle, sugerując, że to on zajmie się bagażnikiem i wysiadł z auta. Podczas gdy pierwszy z policjantów wciąż zagadywał brunetkę, jego kolega z patrolu podszedł wraz z Marshallem do bagażnika i zamarł, kiedy odkrył jego zawartość.
    — Dlaczego przewożą państwo kozę? — wydukał wreszcie, spod zmarszczonych mocno brwi spoglądając na wyspiarza.
    — Właściwie to nie koza, tylko kozioł. O, widzi pan? — odparł brunet, beztrosko wskazując na ten anatomiczny szczegół, który wszystko wyjaśniał. — Jedziemy do takiego gospodarstwa, kozła wymienić właśnie na kozę, ponieważ zaszła mała pomyłka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Towarzyszący mu policjant nie wydawał się usatysfakcjonowany tą odpowiedzą. Zlustrował Marshalla wzrokiem, potem to samo uczynił z kozłem, a następnie zanotował coś w swoim notesiku.
      — Frank! — zawołał do kolegi. — Czy państwo nie powinni mieć jakiegoś pozwolenia na przewóz zwierząt?
      Jerome miał nadzieję, że nie powinni. I że Izabela, która w rzeczywistości nie była Izabelą, nie wzbudzi na tyle dużego zainteresowania, by tkwili tu przez kolejną godzinę, starając się wyjaśnić, o co chodzi.

      JEROME MARSHALL i panowie policjanci

      Usuń
  102. Maddie doskonale rozumiała pewien opór przed mówieniem o swoich problemach, z jakim zmagała się Vilanelle. Było to jak najbardziej ludzkie uczucie, nieobce dla samej Hesford. W końcu nikt nie chciał być widzianym za słabeusza. Każdy pragnął, by inni uważali go za kogoś, kto bez problemów radził sobie z wszelkimi przeciwnościami losu. Niestety w rzeczywistości bardzo niewielki odsetek ludzi miał w sobie na tyle siły, by z łatwością znajdywać rozwiązania dla każdego napotkanego problemu. Większość udawała, grała silnych, ale wtedy, gdy nikt nie widział, kuliła się w sobie. Poza tym, ignorowanie trudności było zdecydowanie łatwiejsze niż stawienie im czoła i choć tamte prędzej czy później i tak wypływały na powierzchnię, w dodaktu często ze zdwojoną intensywnośscią, chwilowa i pozorna cisza sprawiała, że tak czy inaczej wielu decydowało się na tę opcję.
    Maddie kiwnęła głową, słysząc prośbę kobiety, po czym nastawiła czajnik i przygotowała dwa kubki z herbatą oraz soczki dla dzieci. Mimo oporu ze strony Vilanelle, wyłożyła na talerz kilka ciastek. Gdy woda się zagotowała, zalała torebki i ostrożnie przeniosła tace z napojami i smakołykami na niewielki stoliczek znajdujący się w salonie. Większość mebli w domu Maddie należało do jej rodziców, przez co pozostawały sobie wiele do życzenia w kwestii stylu. Hesford nie czuła się jednak gotowa na zmienianie czegokolwiek, mimo tego, że planowała pomieszkać tam jeszcze przez jakiś czas. Niedawno straciła mamę, a patrząc na pogarszający się stan taty, miała wrażenie, że jemu również niewiele zostało. Za wszelką cenę pragnęła więc zachować wszelkie wspomnienia z nimi związane.
    - Nie masz mnie za co przepraszać! - zaprotestowała od razu.
    Była nieco zdziwiona tym, że Vilanelle mogła w ogóle pomyśleć o tym, że zepsuła jej popołudnie. Maddie nie należała do osób, które wolały unikać trudnych tematów i choć sama dopiero uczyła się, jak powinna mowić z innymi na temat swoich toksycznych relacji, to wierzyła, że zwykła rozmowa może zrobić ogromną różnicę. Nie miała więc nic przeciwko temu, by wyciągnąć w kierunku obcej osoby pomocną dłoń, jeżeli naszła taka potrzeba. Co więcej - cieszyło ją to, że Vilanelle nabrała odwagi, by zwierzyć się komuś z wydarzeń z ostatnich miesięcy. Akurat los tak chciał, że tym kimś była Maddie.
    Usiadła obok niej, ale nie tak blisko, by naruszać jej przestrzeń. Jednocześnie przysunęła bliżej dziewczyny paczkę chusteczek, na wypadek, gdyby wspomnienia stały się zbyt bolesne.
    - Hej, naprawdę. Nie zepsułaś mojego dnia. To jest nadal dobry dzień... wiesz, takie dni na płacz też są potrzebne. - Uśmiechnęła się pogodnie i schyliła się na tyle, by móc spojrzeć w jej twarz, mimo że Vilanelle ewidentnie próbowała ją ukryć. - Zastanawiałaś się nad tym, dlaczego nie możesz jej powiedzieć? - spytała. - Wiesz, to terapeutka, z pewnością słyszała kilkaset podobnych historii i na pewno twoja jej nie zszokuje. Poza tym, za to jej płacisz, żebyś mogła powiedzieć jej to, czego nie czujesz się gotową powiedzieć innym - zasugerowała.
    Uważała, że ktokolwiek podjął się zawodu terapeuty, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że przyjdzie mu słuchać często naprawdę traumatycznych historii. Tak samo Maddie zdecydowała się zostać pracownikiem społecznym ze świadomością, że będzie musiała zmierzyć się z cierpieniem niewinnych istot. Ale takie zawody miały w sobie również wiele nadziei - gdy problem stawał się jawny, można było pracować nad jego rozwiązaniem.
    Wspomnienie o krzywdzie dzieci nieco ją zabolało, ponieważ Maddie wiedziała, że to samo tyczyło się również jej. Jednak nie dała tego po sobie poznać. Nie chciała, by Vilanelle uznała ją za kogoś niegodnego. W końcu ona, gdy tylko dowiedziała się o problemie, zrobiła wszystko, by mu zapobiec. A Maddie? Maddie tkwiła toksycznych relacjach przez lata, mimo całej krzywdy jakie tamte wyrzadzały jej dzieciom. Nie miała prawa nazywać się dobrą matką. Mało- nie miała prawa nazywać sie matką w ogole.

    Maddie

    [W ogóle chciałam się przypomnieć w sprawie wątku z Tilly :P]

    OdpowiedzUsuń
  103. Coraz chętniej spędzała czas z dziećmi. Miała w końcu zostać niedługo mamą i powoli zaczynało ją to przerażać, bo termin zbliżał się zaskakująco szybko. Miała wrażenie, że tylko zdążyła mrugnąć, a już nagle była blisko końca i jeszcze tak wiele się pozmieniało. Dodatkowo, długo się z Elle nie widziały i była pewna, że mają sporo do nadrobienia i do obgadania. Carlie nie mogła się doczekać, aby puścić parę z ust. Już i tak długo siedziała cicho, a nie mogła i nie chciała dłużej przed najbliższą przyjaciółką kryć się z tym, co się działo. Teraz jednak, dopóki była sama z Theą, chciała się na niej skupić. Oglądanie jak cieszy się z takiej prostej zabawki było naprawdę urocze.
    — Cieszę się, że ci się podoba — odpowiedziała z uśmiechem. Przynajmniej trafiła z zabawką, o wiele gorzej byłoby, gdyby jednak się jej nie spodobał, bo jednak bawi się innymi rzeczami. Mogła dopytać przed przyjściem, ale była pewna, że wtedy Villanelle próbowałaby jej wybić z głowy pomysł, aby cokolwiek kupować. Tak na dobrą sprawę, to jeszcze nawet nie zaczęła rozpieszczać tej dwójki maluchów i wiele jeszcze okazji do obsypania ich prezentami było przed nią. Naprawdę lubiła patrzeć na to, jak dzieci bawią się i cieszą z zabawek. Nawet jeśli ta radość miałaby trwać pięć minut, to było warto zobaczyć te uśmiechy i błyszczące oczka na widok prezentów. Rudowłosa zaśmiała się na komentarz dziewczynki, nic jej nie umykało, ale ciężko byłoby nie zauważyć, że jest w ciąży. — Tak, mam — potwierdziła odruchowo przykładając dłoń, którą nie podtrzymywała dziewczynki, na swój brzuch. Sięgnęła po chwili też po kubeczek z napojem, aby zwilżyć gardło. Było ciepło, a ona dodatkowo szybciej się męczyła i teraz chłodny napój był jak zbawienie. Nie zamierzała jednak robić z siebie ofiary, która nie może nawet przejść kilku metrów, bo choć czasem faktycznie było jej ciężko to przecież nie była śmiertelnie chora i nie musiała siedzieć przykuta do łóżka czy fotela.
    — Czyżby nie dawała wam spokoju o rodzeństwo? — zapytała zerkając na Elle. Ciężko było jej uwierzyć, że dzieciaki są już tak duże. Miała wrażenie, że dopiero ledwo co dowiedziała się o istnieniu Thei, a tutaj proszę, mała miała już dwa latka i nawet była rozgadana! Jednak to była prawda, jeśli chcesz obaczyć, jak szybko płynie czas to spójrz na dzieci. Ledwo co się urodziły, a już były duże. — Spróbujmy otworzyć misia, co ty na to? — zaproponowała dziewczynce, bo okazało się, że wystarczy żyłki z tyłu ze sobą rozplątać, aby uwolnić misia z pudełka.
    — Szczerze, to nawet nie wiem od czego zacząć — przyznała jednocześnie otwierając misia dla małej — nawet nie wiem, czy się zapytać, czy wolisz wiadomość, które szokuje bardziej czy mniej, bo obie są siebie warte. Ale czuję się dobrze, nigdy nie było lepiej. To aż dziwne, bo w ogóle nie myślałam o sobie w roli mamy, a teraz będę i to dwójki — powiedziała uśmiechając się lekko i zerkając na Elle, aby zobaczyć jej reakcję.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  104. Jaime wzruszył ramionami. Może i nie trzeba było, ale on chciał. I głupio mu było wpadać do przyjaciółki bez tego wszystkiego, więc ewentualnie Elle będzie mogła wyrzucić tego biednego kwiatka albo dać sobie spokój i go po prostu przyjąć jak prezent, którym ten kwiatek przecież był.
    Uśmiechnął się jednak, widząc jak Thea cieszy się ze swojego prezentu. No, chociaż ktoś mu nie powie, że nie trzeba było. Oczywiście, że wiedział, że to dziecko i nie będzie chciała oddać tak po prostu pluszowego kota, a skoro jej się spodobał, to na pewno go weźmie. I ucieszyło go to, że dziewczynka tak chętnie się bawi prezentem. To znaczy, że udało mu się i wybór był dobry.
    – Proszę bardzo – odpowiedział Thei, wciąż się uśmiechając lekko. Dobra, można powiedzieć, że nie było tak źle. Początek był całkiem niezły, a liczyło się pierwsze wrażenie, prawda?
    Jaime udał się za Elle i rozglądał zaciekawiony po domu. Podobał mu się i oczywiście go pochwalił. A co do akcesoriów, o których wspomniała jego przyjaciółka... miał nadzieję, że to nic strasznego. Te uszy mu się podobały, mógłby takie dostać. Kocie albo królicze czy jeszcze inne... Wyglądały bardzo ładnie.
    – Piknik brzmi super. I chętnie poznam tajemniczą Izabelę – uśmiechnął się, nie mając pojęcia, kim może być nowy członek rodziny Elle. Pies? Kot? Jeszcze inny zwierzak?
    Robienie samemu opaski mogło być ciekawe, serio, ale Jaime wolał się nie upokarzać przy Elle i jej dzieciach. Co oni by sobie o nim pomyśleli? Jaime nie potrafił w takie kreatywne rzeczy, był raczej naukowcem niż artystą nawet posiadając swoją niezawodną pamięć, która mogłaby mu ewentualnie pomóc zapamiętać odpowiednie ruchy dla jakichś artystycznych czynności. Wolał jednak nie próbować.
    – Nie, dziękuję, wycinanki to nie moja bajka – stwierdził i zaśmiał się cicho. – Chętnie przygarnę już coś gotowego, co wystarczy założyć na głowę, zakładając, że będzie to opaska na głowę – dodał, a potem spojrzał w stronę kosza. – Jasne, nie ma problemu przecież – ruszył w tamtym kierunku i wziął kosz, aby wyjść z nim na zewnątrz. – Ale macie tu ładnie. Aż przez chwilę pożałowałem, że ja mieszkam w mieszkaniu – zaśmiał się lekko znów, a potem spojrzał na Elle. – Które miejsce wybieramy? Bardziej w cieniu?

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  105. — Może jak ładnie poprosisz, to ci sprezentują siostrę albo drugiego braciszka — zaśmiała się, choć może lepiej, aby nie podrzucała dziewczynce pomysłów, bo jeszcze faktycznie mogłaby zacząć prosić o to Elle i Arthura, a z pewnością przy dwójce maluchów chwilami ciężko byłoby wyrobić i kolejny mógł być większym obciążeniem. I powinna uważać na to, co mówi, aby przypadkiem w przyszłości Elle nie zaczęła się na niej mścić, gdyby jej dzieciom się ubzdurało, że chcą jeszcze kolejne rodzeństwo. Rudowłosej za to wcale nie przeszkadzało zainteresowanie jej ciążowym brzuchem, wręcz przeciwnie. Lubiła nawet, gdy ludzie – bliscy oczywiście – obdarzali ją specjalną uwagą. Nigdy nie przepadała za byciem w centrum uwagi, ale wszystko się przez ostatni rok pozmieniało.
    — Chwila, czekaj. Jakiej kozy? Masz kozę? — zapytała wyraźnie wytrącona z równowagi i nie do końca nadążająca za tym, co Elle jej powiedziała. Choć koza była mniejszym szokiem niż bliźniacza ciąża. Nie chciała jednak, aby wszystko kręciło się wokół niej, a w dodatku Elle naprawdę zainteresowała ją wspomnianą kozą! Najpierw może jednak powinny przejść przez jej nieco szokujące wiadomości, w końcu trochę ich było, a dziewczyny od dawna się nie widziały. Życie chwilami było naprawdę niesprawiedliwie i chciałaby o wiele częściej widywać się z przyjaciółką, ale w końcu już dawno nie były tymi małolatami, które poznały się przez studia i imprezowały w swoim towarzystwie. Obie były teraz mamami, a Carlie raczej miała się nią niedługo stać, ale nie mogła nic już poradzić na to, aby myśleć o sobie w ten sposób.
    — Dwudziesty trzeci, jeszcze trochę wcześnie. Dopiero co zaczął się piąty miesiąc, powiedzmy, że nowy rok był owocny — mruknęła z uśmiechem nieco nawet speszona, że podjęła sama z siebie ten temat. Wolała jednak też przy Thei uważać. Nie miała pojęcia, jak wiele dziewczynka rozumie, choć wiek dwóch latek wydawał się być dość mały na to, aby rozumieć co się dzieje, ale ostrożności nigdy za wiele w takich sytuacjach. — Albo bliźniaczki, nie chcą się w ogóle pokazać na usg. Czekamy na kolejne i może w końcu się dowiemy kto mnie tam ciągle kopie — odpowiedziała. Sama chciałaby już wiedzieć. Marzyła trochę o urządzaniu pokoju według płci, o ubrankach i tym wszystkim co było związane z maluchami. Już trochę wariowała z tym wszystkim i tak, ale w zakupy byłyby zupełnie inne, gdyby w końcu wiedziała jakiej płci będą jej dzieci.
    — Tylko… tylko nie bądź zła. Znaczy… wiedziały tylko cztery osoby i tak, cud, że jeszcze nic ci w oko nie wpadło, ale… — przerwała na chwilę i zacisnęła usta w wąską linijkę. Zupełnie inaczej sobie to wyobrażała, bo sądziła, że Elle będzie druhną na jej ślubie i wiedziała, że nią zostanie tylko na to obie będą musiały poczekać. — Wzięliśmy z Mattem ślub. Cywilny. Dwudziestego siódmego kwietnia — powiedziała w końcu cały czas uważnie obserwując przyjaciółkę, aby dostrzec każdą zmianę na jej twarzy i wyłapać jej reakcję.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  106. Mogła się tego spodziewać. W końcu była w tej rodzinie cholernym pariasem, a rozmawianie z nią groziło rozpadem małżeństwa, natomiast Elle złamała niepisany regulamin, gdy wpuściła ją do domu. Zdenerwowało ją to, ale kiedy już szykowała w głowie opryskliwą uwagę, ugryzła się w język. To nie była kwestia nieumiejętności podejmowania niezależnych decyzji przez kobietę, lecz lojalności. A o lojalności Mathilde wiedziała niewiele. Jej związki trwały co najwyżej kilka miesięcy, a ona sama odchodziła, gdy robiło się niekomfortowo, pierwsze zauroczenie zajmowała nudna codzienność oraz dochodziło do poświęceń. Nie nadawała się na żonę, lecz mimo to wiedziała, że nie powinna obrażać Vilanelle ze względu na różnicę ich charakterów. Zacisnęła więc usta w cienką kreskę i pokiwała głową ze zrezygnowaniem, ponieważ nie przypuszczała, by Arthur zgodził się na podobny wypad.
    - Rozumiem. W końcu jesteście małżeństwem, musicie konsultować takie rzeczy - odparła, starając się z całych sił, by uniknąć protekcjonalnego tonu. - W takim razie daj mi znać, jeśli się zgodzi - oznajmiła i uśmiechnęła się, jakby chcąc udać, że choć odrobinę wierzy w miłosierdzie swojego brata.
    Może powinna się poddać? Może faktycznie było już za późno, by cokolwiek naprawić, a Morrisonowie całkowicie stracili wiarę w przemianę Mathilde. Nachodzenie ich w domu zakrawało o nękanie, a Tilly nie chciała mieć żadnych nieprzyjemności z policją. Powinna więc opuścić ich dom zanim Arthur wróci lub Elle się rozmyśli i zapomnieć o tym, że kiedykolwiek miała rodzinę. Ale nie potrafiła. Siedziała na tym cholernym dywanie i bawiła się z Theą w najlepsze. Poniekąd nie dziwiła się ich obawom - sama nie chciała robić dzieciom wody z mózgu, a w końcu przez ostatnie lata ciocia Tilly raz była, a innym razem znikała. Wiedziała jednak, że tym razem było inaczej. Nie zamierzała nigdzie uciekać, przynajmniej o ile zdrowie jej na to pozwoliło. Ale ani Elle, ani Arthur nie mogli przecież przeczytać jej myśli. Pozostało jej więc czekać, by Morissonowie dali jej kolejną, ostatnią już szansę.
    Jeśli tym razem to spieprzy, nie miała już prawa wracać.
    Przez cały czas czuła na sobie wzrok Vilanelle i choć próbowała go ignorować, to zdawało jej się, że kobieta nie zamierza spuścić z niej wzroku. Nie wspomniała o tym jednak ani słowem. Mimo to odnosiła wrażenie, że Elle boi się, że Mathilde skrzywdzi jej dzieci. Była to całkowicie irracjonalna obawa. Fakt, Tilly nie zasługiwała na tytuł ciotki roku, ale nawet do głowy nie przyszłoby jej celowe spowodowanie szkody tym małym, niewinnym istotkom, które poniekąd kochała. Jednak wolała dmuchać na zimne i nie dawać jej powodów do obaw, dlatego, wbrew swojej naturze, zanim proponowała Thei kolejną już zabawę, pytała Vilanelle o zgodę
    Zdziwiło ją kolejne pytanie dziewczyny. Brzmiało zupełnie tak, jakby Elle zależało na tym, by Tilly udało się odbudować relację z Arthurem, podczas gdy cały czas utrzymywała się w przekonaniu, że bratowa jej nienawidzi. Nie miała pojęcia, jak je odebrać, ale musiała odpowiedzieć.
    - Próbowałam... z nim rozmawiać... ale Arthur jest, jakby to ująć, średnio zainteresowany. - Westchnęła. - Ale będę próbować dalej. Wiem, że mi nie wierzysz, ale to nie jest jakieś tam moje kolejne widzimisię. Tym razem naprawdę mi zależy.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  107. Chyba właśnie na tym polegało bycie rodzicem - na nieustannych próbach ochrony dzieci przed całym złem tego świata, na wysiłku, by nie powielać tych samych błędów, które popełnili twoi ojciec i matka i na ostetecznej porażce w każdym z tych aspektów. Maddie, tak samo jak Elle, za wszelką cenę starała się ułożyć swoją bajkę ze szczęśliwym zakończeniem. Pragnęła zaplanować każdy dzień, każdą minutę tak, by zmieścić w nich jak najwięcej szczęścia, jakie zamierzała przekazać swoim dzieciom. Ale jak to mówią, jeśli chcesz rozsmieszyc Boga, opowiedz mu o swoich planach.
    Patrząc na ból, jaki odczuwała kobieta, pragnęła podzielić się z nią swoimi doświadczeniami. Fakt, mogła siedzieć przy niej i mówić, że to nie jej wina, że doskonale wiedziała, jak dobrze ludzie potrafili grać i fakt, że dała się nabrać wcałe nie oznaczał, że zawiodła swoje dzieci. Jednak podobne zapewnienia zdałyby się na nic. Była tego pewna, ponieważ czuła się tak samo i zdawało jej się, że jeśli opowie jej swoją historię, Vilanelle nie będzie już tak osamotniona w swoim cierpieniu.
    Kilka razy otwierała usta, chcąc coś powiedzieć, ale nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów, by opisać swoje doświadczenia. Jednak widząc, jak bardzo kobieta zadręczała się krzywdą, jaka spotkała jej dzieci podczas jej nieobecności, Maddie czuła, że nie może dłużej siedzieć cicho.
    - Wiem, jak się czujesz. To znaczy... mogę tylko podejrzewać, ale rozumiem, jak to jest, gdy dopuścisz do tego, by twoje dzieci spotkało coś bardzo złego - wydusiła z siebie. - Moi byli partnerzy... Sebastian i Paul, ojcowie moich dzieci, nie traktowali mnie tak, jak kochający mężczyźni powinni traktować swoje kobiety. Delikatnie mówiąc. I mimo tego, że doskonale wiedziałam, jak ciągłe awantury i przemoc wpływały na Sama i Cecilię, to zostałam. Zapewne gdyby nie mój brat, to dalej tkwiłabym w takim związku. - Wypuściła powietrze z ust ze świstem, jakby wypowiedzenie tych kilku zdań było ogromnym wysiłkiem fizycznym.
    Tak samo jak w przypadku Vilanelle - było jej wstyd. Uważała, że nie jest godna nazywać się matką, bo w odróżnieniu od swojej towarzyszki, była jak najbardziej świadoma tego, że krzywdziła swoje dzieci, pozwalając Paulowi czy Sebastianowi na traktowanie jej jak worka treningowego, służącej czy dziwki, w zależności od ich kaprysów. I mimo tej świadomości, nic z tym nie zrobiła. Bała się, owszem, ale czy prawdziwa matka nie powinna przezwyciężyć wszelkiego strachu, by ochronić swoje dzieci?
    Nawet nie zauważyła, kiedy ona również zaczęła płakać. Wstała niespodziewanie i na moment zniknęła z kuchni, by wrócić z nieotwartą jeszcze dużą paczką chusteczek.
    - Mogłabym teraz powtarzać Ci, że to nie twoja wina. Bo To prawda. Ale doskonale wiem, że to niczego nie zmieni, bo dalej będziesz czuła się winna. Tak samo jak ja. - Spojrzała na nią, chcąc doszukać się w jej spojrzeniu zrozumienia.
    W jej głowie pojawiła się nagła obawa, że skoro Vilanelle tak surowo oceniała swoją sytuację, po usłyszeniu historii Maddie, nie będzie chciała mieć z nią nic wspólnego. A Hesford potrzebowała przyjaciółki, a już zwłaszcza przyjaciółki-mamy. Miała więc szczerą nadzieję, że mimo wszystko Vilanelle nie będzie jej oceniać, że zrozumie, że ona też, wbrew pozorom była całkowicie ślepa.

    Maddie

    OdpowiedzUsuń
  108. Im dłużej patrzył na swoją żonę, tym dobitniej odczuwał narastającą w nim złość. Nie mógł uwierzyć, że Elle zrobiła coś takiego. Nie był tyranem, nie wymagał posłuszeństwa i potrafił iść na kompromis, zresztą w małżeństwie nie było innego wyjścia, ale sądził, że o śwince i kozie wypowiedział się jasno: to była kwestia, w której nie był gotowy na żadne ustępstwo. Już nawet nie chodziło o sam fakt, że wychowywali dwoje dzieci i właśnie wyrzucili opiekunkę na zbity pysk.
    - Może to niekulturalne, ale w tym wypadku mogłaś odmówić przyjęcia prezentu – wycedził przez zaciśnięte zęby, patrząc na Elle spod byka. – Świetnie. Bardzo się cieszę, że szanujesz moje cholerne zdanie w tak ważnej kwestii, jaką jest opieka nad zwierzęciem. Przyszło ci do głowy, że mogę mieć inny powód, żeby to coś – w tym momencie wskazał na kozę, która zrobiła w jego stronę kilka kroków. Arthur wciągnął głośno powietrze i odsunął się pod ścianę. – nie mieszkało z nami pod jednym dachem? Nie, oczywiście, że nie przyszło, bo musi być przecież tak, jak Villanelle chce, a Arthur jak zwykle to przełknie – ostatnie słowa wykrzyczał. Poczuł, że Thea zaciska rączki na nogawce jego spodni, zapewne przestraszona nagłym wybuchem swojego ojca. Ułożył jedną dłoń na jej uchu, żeby choć trochę stłumić hałas, a drugą wykorzystał do tego, aby odepchnąć od siebie palce Elle. Był zbyt wściekły i tym razem jej dotyk nie mógł nic zdziałać.
    - Nie, nie przełknę tego. Prosiłem cię tylko o jedną rzecz. O jedną, kurwa! Nie myśl sobie, że zmieniłem zdanie – warknął i schylił się do córeczki. – Kochanie, puść tatusia, dobrze? Muszę iść się spakować, a nie mogę tego robić z przyklejoną do nogi małpką – odezwał się zdecydowanie łagodniej, uśmiechając się do Thei.
    - Ce z tobą – odparła, puszczając spodnie bruneta.
    - Nie, nie, ty zostaniesz z mamusią. Skoro uważa, że poradzi sobie z dwójką dzieci i kozą, to proszę bardzo – mruknął, prostując się. Uśmiech zniknął z jego twarzy, gdy ponownie przeniósł spojrzenie na Elle. – Na razie wyprowadzę się do Tilly. I nie waż się do mnie dzwonić, przychodzić, w ogóle się odzywać, póki to srające coś stąd nie zniknie – warknął i obrócił się na pięcie, po czym szybkim krokiem udał się do sypialni. Dzięki długim nogom pokonywał po kilka stopni na raz, po garderobie też krążył w przyspieszonym tempie. Po prostu chciał się znaleźć poza murami domu, gdzie znienawidzone zwierzę go nie dosięgnie. Nie interesowało go, co Elle zrobi ze swoją kozą, dla Arthura mogła skończyć jako potrawka. Najważniejsze było, żeby nie musiał nawet patrzeć na to stworzenie, nie mówiąc już o jakiejkolwiek opiece.

    wściekły menżu

    OdpowiedzUsuń
  109. Jerome miał ochotę śmiać się na całe gardło, bowiem tylko im mogła przydarzyć się taka przygoda. Zachowywał jednak powagę, a raczej bardzo się starał, ponieważ policjanci bywali różni i ciężko było na pierwszy rzut oka ocenić, na kogo trafili. Jeden patrol mógłby spokojnie machnąć na to ręką, inny mógł doszukiwać się drugiego dna tam, gdzie go nie było i oceniając reakcję policjantów, Marshall miał nadzieję, że nie zetknęli się z tym drugim przypadkiem i po początkowym zamieszaniu oraz zaskoczeniu, bezproblemowo zostaną puszczeni dalej.
    Kiedy jednak Frank palnął coś o paragrafie, brunet spojrzał na niego spod byka i niewiele brakowało, aby zazgrzytał zębami. Mężczyźnie w mundurze wyraźnie coś nie odpowiadało, a on nie pomyślał, żeby przed drogą sprawdzić przepisy. Fakt, przewożenie kozy nie zdarzało mu się codziennie, ale chyba też nie miało okazać się niewybaczalną zbrodnią? I podczas gdy policjanci dumali, wpatrzeni w kozła w bagażniku, on myślał gorączkowo nad jakimś rozwiązaniem, gdyby powiedzenie prawdy funkcjonariuszom nie wystarczyło, bo oczywiście, że żadnych dokumentów nie posiadali.
    Złowiwszy spojrzenie przyjaciółki, wyspiarz uśmiechnął się uspokajająco, przekonany, że jakoś uda im się dojść do porozumienia i mocno nabrał powietrza w płuca, szykując się do wytłumaczenia tego zajścia.
    — Panowie, kozioł pochodzi z gospodarstwa, do którego właśnie zmierzamy. Prowadzi je mój znajomy. Kozioł miał być prezentem dla tej tu pani, ale że okazał się właśnie kozłem, a nie kozą, to chcemy go wymienić na zwierzę o właściwej płci. Wszystko za zgodą właściciela. Koza będzie miała zapewnione odpowiednie warunki, zrobimy dla niej zagrodę w ogródku — wyjaśnił cierpliwie i rzeczowo, mając nadzieję, że przedstawia wszystko w zrozumiały dla policjantów sposób, choć zauważył, że kiedy wspomniał o niewłaściwej płci, na ich twarzach pojawiła się konsternacja.
    — Czyli koza jest prezentem dla pani Morrison? — spytał Frank, który miał okazję zajrzeć do jej dokumentów i spojrzał na swojego kolegę, jakby chcąc się upewnić, że obydwaj za wszystkim nadążają.
    — Tak — przytaknął Jerome, nie dodając niczego więcej w obawie, że powie o jedno słowo za dużo i będą mieli przechlapane.
    — Koza? — żachnął się drugi funkcjonariusz. — W prezencie? A kto to takie bzdury wymyśla!
    Dwudziestodziewięciolatek powstrzymał się od parsknięcia śmiechem i udał, że musi odkaszlnąć i odchrząknąć od nagłego zaschnięcia w gardle, zamrugawszy przy okazji szybko, by przegonić wyciśnięte tym hamowanym śmiechem łzy.
    — Widzi pan, ludzie mają różne marzenia — wydukał zduszonym głosem, ale że Frank zaczął mu się dziwnie przyglądać, szybko się poprawił. — Może chcą panowie pojechać z nami? To już tylko kawałek stąd. Upewnicie się, że wszystko dzieje się za obopólną zgodą i nikomu nie dzieje się krzywda, a już na pewno żadnemu zwierzęciu.
    — Co o tym sądzisz, Bob? — spytał Frank, wtykając kciuki za pasek, do którego przytroczona była kabura z bronią.
    — Coś mi tu śmierdzi, Frank — zgodził się Bob, skacząc wzrokiem pomiędzy Elle i Jerome’em. — Pojedziemy za państwem i przekonamy się, czy mówicie prawdę. Proszę jechać powoli i bez żadnych sztuczek!
    Po tej komendzie policjanci zgodnie odwrócili się i ruszyli do radiowozu, podczas gdy wyspiarz zatrzasnął bagażnik i oparłszy na nim dłonie, pochylił się, wyglądając na niesamowicie wyczerpanego.
    — Co za głąby — syknął cicho, tak żeby tylko Elle mogła go słyszeć. — Pewnie znudziło im się wcinanie dounutsów. Ale myślę, że jak zobaczą, że wszystko gra, to się odczepią. Jedziemy? — spytał, prostując się i zerkając na przyjaciółkę, by upewnić się, że nie była zbyt zdenerwowana. On w przeważającej mierze czuł rozbawienie, ale towarzyszyła mu też irytacja. Tak z szybkiej wyprawy po kozę zrobiła im się wycieczka z policją na ogonie.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  110. Nie zamierzał słuchać jej wyjaśnień. Nie brał pod uwagę choć niewielkiej szansy na ustąpienie w tej kwestii. Wyraził jasno swoje zdanie, liczył, że ten jeden jedyny raz będzie tak, jak on tego chciał. Bez kompromisów, bez tłumaczenia, dlaczego jego decyzja tak wygląda. Że Elle po prostu uszanuje to, co powiedział nie raz, a kilka razy i to dobitnie. Mógłby przeżyć psa, kota, od biedy też jej wymarzoną świnkę, gdyby przedstawiła naprawdę solidne argumenty za tym, żeby ją mieć, ale nie pieprzoną kozę!
    Pakowanie szło mu naprawdę sprawnie i gdy Elle weszła do sypialni, Arthur właśnie wrzucał do otwartej torby kosmetyczkę. Kucnął i zapiął zamek błyskawiczny, po czym wyprostował się i zarzucił torbę na ramię. Chciał po prostu wyminąć Villanelle i wyjść, ale coś kazało mu na nią spojrzeć i zatrzymać się w połowie kroku. Był pewien, że kobieta nie dostrzeże w jego oczach tej miłości i blasku co zwykle. Aktualnie towarzyszyła mu zbyt duża wściekłość i rozczarowanie.
    - Spokojnie? Mam rozmawiać z tobą spokojnie? – spytał z niedowierzaniem i pokręcił lekko głową. – Spokojnie rozmawialiśmy o tym kilka razy. I myślałem, że wyraziłem się jasno. Widać nie za bardzo. Może jak ja się wyniosę i zostaniesz sama ze zwierzęciem, które stanowi zagrożenie dla naszych dzieci, bo z natury nie powinno przebywać w domu tylko na gospodarstwie albo w hodowli, to otworzą ci się oczy – powiedział spokojnie. Tylko palce zaciśnięte na pasku torby zdradzały, jak bardzo jest zdenerwowany. – Uwierz, wiem co nieco na ten temat – dodał ciszej i wzdrygnął się na samo wspomnienie. Miał wtedy może ze cztery-pięć lat. Rodzice zabrali go na farmę na obrzeżach, żeby, jak to ciekawe świata dziecko, mógł sobie pooglądać koniki, osiołki, świnki i nieszczęsne kozy. Właściwie nie zdążył nic zrobić, po prostu klęczał przy koźle, zrywając źdźbła trawy, żeby nakarmić zwierzaka, ale nie było mu dane. Nie pamiętał dokładnie, co doprowadziło do tego, że kozioł wyrwał mu włosy, zostawiając ogromną ranę na czubku głowy. Mały Arthur wył, a zwierzę w najlepsze zajadało się ciemnymi lokami. Nie chciał, żeby to samo spotkało któreś z jego dzieci, bowiem wizyta na pogotowiu i szycie nie należało do najprzyjemniejszych.
    Widać Elle miała inne plany.
    - Nie, nie będę cię słuchał. Już mówiłem, nie waż się do mnie odzywać, póki to coś stąd nie zniknie – warknął i w końcu oderwał stopę od podłogi. Ruszył przed siebie, bezpardonowo wymijając Elle i schodząc na dół, żeby opuścić dom. Miał nadzieję, że nie natknie się po drodze na dzieci. Tłumaczenie Thei, dlaczego tatuś sobie poszedł, wolał zostawić swojej żonie. Skoro była na tyle zaradna, żeby zająć się dwójką dzieci i zwierzęciem, to z tym na pewno też sobie poradzi.

    still angry

    OdpowiedzUsuń
  111. - I nie przewidziałaś, że facet, który jest twoim przyjacielem, zechce ci ją dać w prezencie – prychnął, kręcąc głową. Dla kogoś postronnego złość z takiego powodu mogła wydawać się absurdalna, ale nie dla Arthura. Nie chodziło nawet o to, że Elle nie uszanowała w najmniejszym stopniu jego zdania, które wyraził jasno i dobitnie. Małżeństwo na tym nie polegało.
    Roześmiał się głośno, odrzucając głowę do tyłu, ale w tym śmiechu nie było wesołości. Zatrzymał się w połowie schodów i obrócił przodem do Elle, po czym zdecydowanym ruchem chwycił jej nadgarstek, ścisnął go mocno i uniósł jej rękę na wysokość swojej głowy, co nie było trudne, bo stała stopień wyżej. Drugą ręką rozgarnął kręcone włosy i przycisnął drobne palce żony do nierówności na skórze. Wątpił, żeby kiedykolwiek ją wyczuła, bo znał ją na tyle, by wiedzieć, że zapytałaby o pochodzenie blizny. Wypukły półksiężyc miał jakieś dwa, może trzy centymetry. Niby niewiele, ale w pamięci wyrył ślad na całe życie.
    - Dzieciom nie stanie się krzywda? – wycedził i puścił jej rękę, żeby sama mogła pogładzić bliznę. – Moi rodzice też tak myśleli, kiedy zabrali mnie na tę głupią farmę. Jebany kozioł wyżarł mi połowę włosów, załatwił wizytę na pogotowiu i osiem szwów. Naprawdę chcesz to zafundować naszym dzieciom? Naszej córce, która niedawno przeżyła piekło? – gardło miał tak ściśnięte wściekłością, że ostatnie słowa praktycznie wypiszczał. – Nie zostanę tutaj tak długo, jak będziemy mieli to zwierzę. Rozumiesz, co mówię? Nie mam ochoty na powtórkę z dzieciństwa, bo skalpowanie to nie jest nic przyjemnego. Albo się tego pozbędziesz, albo przysięgam, że nie wyprowadzę się na kilka dni, a na stałe i moja noga nigdy więcej tu nie postanie – oznajmił twardo i ponownie ruszył przed siebie. Łzy Elle go nie ruszały. Uważał wręcz, że na nie zasłużyła. Gdyby nie zrobiła czegoś wbrew jego woli, gdyby odmówiła przyjęcia prezentu, przypominając sobie słowa męża, oszczędziłaby sobie płaczu. – Albo wiesz co? Thea wycierpiała wystarczająco dużo, nie dopuszczę, żeby spotkało ją to, co mnie. I Matty’ego też. Zabieram dzieci ze sobą, a ty rób co chcesz – powiedział nagle i zawrócił, żeby spakować chociaż kilka ubranek dla dzieci. Resztę mógł kupić po drodze. – No i dlaczego płaczesz? Przecież spełniło się twoje największe marzenie, masz kózkę, powinnaś być szczęśliwa! – stwierdził, posyłając Elle kwaśny uśmiech, gdy ją wymijał. – Oby to coś było tego warte, Elle – dodał, przelotnie muskając palcami jej policzek. Kolejny raz pokonując po dwa stopnie, szybko znalazł się na szczycie schodów i w pierwszej kolejności wszedł do pokoju Thei. Z szafy wyjął niewielką walizkę kupioną na wszelki wypadek i zaczął pakować do niej ubranka córki. To samo zrobił później z rzeczami Matty’ego. Zniósł torby na korytarz, rozglądając się przy tym niespokojnie, ale kozy nie udało mu się zlokalizować.
    - Tata, ce z tobą! – zawołała Thea na widok bruneta i wyciągnęła rączki. Arthur uśmiechnął się, ale zamiast córeczki, najpierw wziął w ramiona chłopca. Dopiero później pozwolił dziewczynce zawiesić się na swojej szyi i wyprostował się, opierając dzieci na obydwu swoich biodrach.
    - Jedziemy do cioci Tilly? – spytał, na co oboje klasnęli radośnie. – Super, może pojedziemy na jakąś wycieczkę? I najemy się lodów? – zaproponował.
    - A mamusia? – spytała Thea, rzucając mężczyźnie zaciekawione spojrzenie.
    - Przykro mi, skarbie, mamusia nie może z nami jechać. Jest bardzo zajęta. Prawda, Elle? – pytanie kierowane do Elle wycedził przez zaciśnięte zęby, nawet na nią nie patrząc. Liczył, że domyśli się, iż dla dobra dzieci powinna skłamać.

    OdpowiedzUsuń
  112. Życie rodzinne w jakiś sposób przerażało Jaime’ego. Miło się patrzyło na coś takiego w telewizji czy laptopie podczas oglądania filmów i seriali, można też było to obserwować chociażby teraz, kiedy Elle trzymała synka na rękach, a jej córeczka kręciła się obok. Sam Jaime jednak nie wyobrażał sobie siebie jako ojca. I niekoniecznie była to kwestia wieku; ot, trauma, jaka go spotkała, kiedy miał zaledwie dziewięć lat, skutecznie pozbawiła go podobnych wyobrażeń. I może też najzwyczajniej w świecie nie był tego typu człowiekiem. I rozmawianie z dziećmi, przebywanie z nimi tak blisko było dość stresujące. Może i przekonał do siebie Theę pluszowym zwierzakiem, a Matt był jeszcze za mały, aby cokolwiek rozumieć, ale Jaime wciąż nie wyluzował się do końca. Może mu w końcu przejdzie.
    Jaime spojrzał za dziewczynką, która zaraz znów pojawiła się w salonie, trzymając pudełko. Okej, całkiem spora kolekcja, chyba będą mieli w czym wybierać. Ciekawe, co powie Laura, jak jej opowie o tym spotkaniu. Z tego, co wiedział, i ona nie przepadała za spotkaniami z dziećmi twarzą w twarz.
    Wyszedł wraz z Elle i dzieciakami na zewnątrz i machnął ręką, słysząc słowa przyjaciółki.
    – No co ty, jest naprawdę świetnie. Ale jak już zrobicie całość, to też chętnie wpadnę – wzruszył ramionami, jakby to było bardzo oczywiste. – Przypomniało mi się teraz, jak wyglądał nasz ogród w Miami. Był ogromny i zadbany. Mieliśmy ogrodnika – wyjaśnił i przez chwilę zastanawiał się, czy dobrze zrobił, mówiąc aż tyle. Ale chyba nie zdradził za wiele. Nic dziwnego, że przeprowadzili się z rodziną z Miami do Nowego Jorku.
    Poszedł za Elle i oczywiście przyjrzał się basenowi. Widział tutaj duży potencjał. Chętnie by sobie wskoczył do wody i popływał. Swego czasu dużo czasu spędzał w oceanie czy właśnie w basenie w ogrodzie.
    Położył kosz na kocu, uważając na rozrzucone akcesoria do włosów, a potem niepewnie usiadł niedaleko Thei, trzymając buty wciąż na nogach, ale na trawie. Przyjrzał się opaskom, głośno się zastanawiając. Zdecydowanie za dużo widział tutaj jasnych, ciepłych kolorów. Miał dziwne przeświadczenie, że nie do końca będzie mu do twarzy w różu. Ale może zdecyduje się na jakiś pastelowy niebieski? W końcu bardzo lubił ten kolor.
    – To może to – stwierdził, biorąc do rąk opaskę w wybranym kolorze. Uszy, jakie były do niej przyczepione, były prawdopodobnie uszami wilczymi, co akurat chłopakowi bardzo odpowiadało. Założył ją na głowię, upewnił się, że trzyma się w miarę dobrze i nie jest przede wszystkim za mała, a potem uśmiechnął się do pozostałej trójki. – I jak? Pasuje mi? – zapytał dość poważnie, chociaż wciąż się uśmiechał.
    Dopiero po chwili otworzył kosz, aby móc zajrzeć do środka. Zapowiadało się przyjemne popołudnie. O ile poradzi sobie z dziećmi Elle. Ale chyba nie było sensu zamartwiać się na zapas. Na szczęście Elle wciąż tu była.
    – No dobrze, to kto ma na co ochotę?

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  113. Mogła sobie tylko wyobrażać, jak to jest, gdy ciągle taki maluch powtarza o kolejnym rodzeństwie. I choć z dziećmi nie miała wiele wspólnego, najwięcej czasu spędziła właśnie z synem Matta, to jednak Harry był już dość sporym maluchem i dało mu się pewne rzeczy wytłumaczyć bez problemu, bo rozumiał już znacznie więcej. Nie chciała też specjalnie dokładać Elle problemów z Theą i jej prośbami, które może i łatwo było spełnić, ale wiązały się z ogromną odpowiedzialnością.
    — A zadowolisz się na razie, jak niedługo mnie odwiedzisz? — zapytała dziewczynki — będziesz miała nawet dwie dzidzie — zaśmiała się. Może w ten sposób dziewczynka da jej spokój, a Carlie przecież nic nie szkodziło, aby zaprosić Elle z dzieciakami, gdy już urodzi. Choć do tego było jeszcze trochę czasu i na umawianie się będą miały jeszcze całą masę czasu, to może choć trochę Thea przestanie myśleć o tym, że to Elle ma jej dać siostrę. Carlie wcześniej zupełnie sobie nie wyobrażała tego, że miałaby mieć dzieci. Niemal równy rok temu jeszcze z Elle o tym rozmawiały i twierdziła uparcie, że gdy to już się wydarzy to chciałaby mieć córkę i uparcie liczyła na to, że gdy dzieciaki się ułożą w odpowiedni sposób to zostanie mamą dziewczynki albo dziewczynek. To też nie tak, że byłaby rozczarowana, gdyby pojawił się chłopiec, ale po prostu od zawsze wyobrażała sobie, chyba jak każda dziewczynka, że pierwsze dziecko będzie córką i inna wizja jej już nie pasowała. Co wcale też nie znaczyło, że nie kochałaby chłopców. Była pewna, że w dokładnie taki sam sposób kochałaby dzieci. Z pewnością każdy rodzic po prostu bardziej chciał jedno lub drugie.
    — Jak to później? Chcę wiedzieć co z kozą! — zaśmiała się. To był naprawdę interesujący temat. Czyżby to teraz oznaczało, że jej świnka nie będzie robić furory, a Elle kupiła sobie kozę? — Trzy dziewczyny to byłoby… ciekawe. Ja bym chciała chociaż jedną. Nie mam jakoś żadnych przeczuć, a te wszystkie przesądy, że słone na chłopców czy słodkie na dziewczynki mnie nie przekonuje… Jem wszystko. — Wzruszyła ramionami. Nie chciała się nakręcać i wierzyć w takie gadanie, dopóki nie zobaczy na ekranie u swojego lekarza, nie zamierzała sobie wmawiać jakiej płci dzieci mogą być. — Jakbym miała chłopców… to będzie ich aż czterech. Ta dwójka, Matt i Harry — wyjaśniła i to była nieco przerażająca wizja.
    Carlie uśmiechnęła się przepraszająco do przyjaciółki. Chciałaby, żeby tam była, ale decyzję podjęli dość… spontanicznie. Nie chciała robić z tego wielkiego zamieszania. Jeszcze nie.
    — Chciałam ci powiedzieć osobiście, a nie przez telefon czy FaceTime — wyjaśniła — było tylko parę osób. Bez rodziców nawet… Alistair z Samem, menadżer i jednocześnie przyjaciel Matta, Carter i jego żona Charlotte — powiedziała — później… później pojawił się brat Matta i ich ojciec. I to był pierwszy raz, jak go spotkałam. Co było… no, nietypowe — przyznała — dziękuję. Nie mogę przestać się na nią patrzeć. Ale obiecuję, że będziesz na weselu. Rezerwuj sobie czas, jakoś na przyszły rok w wakacje.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  114. Tilly czasem zastanawiała się, w którym momencie zwykła rywalizacja pomiędzy dwójką rodzeństwa przerodziła się w zadawanie sobie nawzajem krzywdy, a w zasadzie to w krzywdzenie Arthura, ponieważ tamten rzadko kiedy jej oddawał. Nie wiedziała, czy zwyczajnie nie potrafił, czy raczej nie chciał. Starszy Morrison zawsze był tym spokojniejszym i rozsądniejszym, i, jak się Tilly wydawało, tym słabszym. Młodsza Tilly, widząc,że ma przewagę nad bratem oraz bezwzględne poparcie rodziców (w końcu doskonale zdawała sobie sprawę, że była ich oczkiem w głowie), nie miała najmniejszych oporów przed wykorzystaniem jego słabości i utrudnianiem życia bratu. Zaczęło się bardzo niewinnie, od dziecięcych psot, zrzucaniu winy na Arthura i skarżeniu się rodzicom. Jednak mimo upływu lat, motywacja do uprzykrzania życia Morrisona nie zelżała, a wręcz przybrała na intensywności. Tilly lubiła być górą, lubiła triumfować i nie zauważyła nawet, gdy zabawa przestała być zabawą, a jej działania przestały denerwować Arthura, a zaczęły krzywdzić. Jej niezdrowa chęć wygranej doprowadziła do rozpadu rodziny. Mathilde widziała to jak na otwartej dłoni, ale momentami miała wrażenie, że było już za późno, by cokolwiek naprawić. A jednak starała się.
    Zdziwiła się, gdy tamta zaproponowała, że porozmawia z Arthurem i poniekąd weźmie jej stronę. Nie oczekiwała tego od Villanelle. W końcu miała ona Tilly wiele do zarzucenia i przypuszczała raczej, że Morrison będzie jej utrudniać zbliżenie się do rodziny niż pomagać. Najwyraźniej Mathilde jej nie doceniała. Uważała, że Villanelle jest niezwykle dobrą i pomocną istotką, ale z drugiej strony każdy miał swoje granice, które Tilly niejednokrotnie przekraczała. Dlatego też brunetka, choć nie pokazała tego po sobie, była niezwykle szczęśliwa z samej propozycji pomocy ze strony Elle. Od czegos trzeba było zacząć i Tilly uważała, że porozmawaianie z Arthurem było ogromnym krokiem na przód.
    - Naprawdę mogłabyś to dla mnie zrobić? - zapytała z dozą niepewności i nadziei zarazem. - Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak wiele to dla mnie znaczy... - Westchnęła. - Nie dziwię się Arthurowi. Ma pełne prawo do tego, żeby mnie nienawidzić. Ale te ostatnie miesięce, kiedy się nie odzywałam... pokazały mi jak ważni dla mnie jesteście i że byłam głupia, odsuwając się od was. Wydawało mi się wtedy, że... - nie była pewna, czy chce wkraczać na bolesne terytorium, jakim była jej przeszłość. Jednak czuła, że jeśli spuści na ostatnie dziesięc lat zasłonę milczenia, Elle na zawsze zapamięta ją jako kobietę, które zostawiła rodzinę w momencie, gdy tamci potrzebowali jej najbardziej Wzięła więc głęboki oddech i przyciszonym głosem odparła:
    - Miałam osiemnaście lat, kiedy zginęli rodzice. Wiem, że Arthur też wtedy ucierpiał, choć nie było go w samochodzie. I wiem, że powinam była zostać, ponieważ dzięki temu moglibyśmy się razem wspierać, ale... ale nie potrafiłam. Każda ulica przypominała mi o tym, co się wtedy stało, a każda podróż samochodem była jak spełnienie najgorszego koszmaru - przerwała, pragnąc pozbierać myśli i jednocześnie opanować się przed płączem. Niezależnie od tego, ile razy opowiadała tę historię, dawno zapomniane emocje wracały z niezwykłą intensywnością. I znów miała osiemnaście lat, i widziała samochód zmierzający w ich stronę, i nie mogła nic zrobić, tylko patrzeć, jak tamten zmiażdży ciała jej rodziców.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Nawet bycie w obecności Arthura bolało, bo tak bardzo mi o nich przypominał. Łatwiej było zapomnineć, dlatego wyjechałam. Miałam nadzieję, że jak nie będzie mnie w Nowym Jorku, jak całkowicie odetnę się od przeszłości, to zapomnę. Ale tak się nie stało, a potem było mi wstyd się odzywać - wyznała wreszcie. - Nie oczekuję, że zrozumiesz, że mi wybaczysz. Ale chciałam tylko, żebyś wiedziała. Wiedziała, że ja wtedy zwyczajnie nie wiedziałam, co robić.
      Słysząc propozycję kobiety, uśmiechała się lekko i pokiwała głową. Nie miała nic przeciwko wyjściu na zewnątrz, zresztą, potrzebowała świeżego powietrza. Zabrała więc napoje ze stoołu i pomogła Villanelle przenieść je na stolik znajdujący się na tarasie. Sama usiadła na krześle i pozwoliła, by Thea wspięła jej się na kolana.

      Tilly

      Usuń
  115. Maddie miała naprawdę wiele wsparcia ze strony swojej rodziny. Wiedziała, że tamci niejednokrotnie nadstawiali karku, by ratować ją z różnorakich, często niebezpiecznych, sytuacji. Ale mimo to czuła się nieco osamotniona. Nie znała nikogo, kto znalazłby się w podobnej sytuacji do niej i niezależnie od tego, jak bardzo starała się wyrazić to, co czuła, odnosiła wrażenie, że nie istniały odpowiednie słowa, by opisać jej doświadczenia czy emocje. Choć sytuacja Villanelle znacznie różniła się od sytuacji Maddie, kobieta tak czy inaczej poczuła coś na wzór zrozumienia, jakiego szukała już od bardzo dawna i nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo go potrzebowała. Obawiała się tylko, że ze względu pewne zasadnicze różnice pomiędzy nimi, zamiast zrozumienia, spotka się z pogardą.
    Najgorsze obawy Maddie zostały jednak szybko rozwiane, gdy Elle przytuliła ją mocno do siebie. Hesford nie miała nic przeciwko. Choć niespodziewany dotyk zwykle kojarzył jej się z zagrożeniem, Madeline zaufała Elle na tyle, by poczuć się w jej towarzystwie względnie bezpiecznie. Nie miała pojęcia, czy była to właściwa decyzja, ostatecznie Hesford należała do niezwykle naiwnych osób, ale zwyczajnie nie potrafiła się powstrzymać przed podjęciem wiadomego ryzyka. Potrzebowała zrozumienia. Potrzebowała też przyjaciółki, z którą mogłaby porozmawiać nawet na te najtrudniejsze z tematów.
    - Dziękuję - wyszeptała, nie próbując już nawet powstrzymać łez spływających po jej policzkach. - Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak wiele to dla mnie znaczy... że mnie rozumiesz. Na razie... na razie jakoś dajemy sobie radę, w trójkę... próbujemy jakoś iść na przód. - Uśmiechnęła się słabo, odsuwając się od kobiety na odległość ramienia.
    Trudno było ocenić, ktora z nich przeszła przez gorsze piekło ze względu na to, że ich piekła były zupełnie inne. Każda z nich cierpiała równie mocno, lecz w inny sposób. Podczas gdy Maddie starała się przypomnieć sobie swoją wartość jako kobiety i matki, Villanelle musiała pogodzić się z faktem, że mimo wysiłków i prób, nie udało jej się uchronić córki przed złem tego świata. Jednak Hesford miała szczerą nadzieję, że teraz, gdy powiedziały sobie prawdę, będą w stanie wspierać siebie w tych staraniach, w ciągłych upadkach i powstaniach.
    Madeline wytarła nos i oczy do kilku chusteczek, które przyniosla, po czym zajrzała do wózka, słysząc, że Cecilia obudziła się z krótkiej drzemki. Musiała się opanować. Dzieci potrafiły wyczuć jej zdenerwowanie, a Maddie zależało na tym, by ich dzieciństwo było jak najbardziej beztroskie, wolne od zmartwień. Nie chciała więc dokładać im kłopotów przez swoje złe samopoczucie. Wzięła córeczkę na ręce i przytuliła ja mocno do siebie.
    - Ktoś tu chyba jest głodny - uznała, robiąc przy tym śmieszną, by nieco rozweselić widocznie marudną dzieiwczynkę. - A w międzyczasie, co byś powiedziała na jakiś obiad przy jakimś filmie? - zaproponowała, zwracając się do Elle.
    Chciała, by reszta popołudnia minęła im nieco przyjemniej, by obie choć na moment zapomniały o zmartwieniach, jakie nieustannie krązyły im po głowie.

    Maddie

    OdpowiedzUsuń
  116. caticorn,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 1 września Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  117. Carlie zaśmiała się na upór dziewczynki i spojrzała na Elle. Zdecydowanie nie miała łatwo z takim maluchem, który uparcie powtarzał, że chce kolejne rodzeństwo, a ona naprawdę przyjaciółce współczuła. Dwójka to już było sporo, a jakby było jeszcze jedno… Carlie nie była szczególnie rodzinna. Co prawda cieszyła się, że będzie mamą i już naprawdę nie mogła doczekać, aż weźmie swoje dzieciaki na ręce po raz pierwszy i lubiła przychodzić do Elle, aby zająć się jej maluchami, posiedzieć z nimi czy się pobawić, ale jakoś nigdy wcześniej nie marzyła o zostaniu mamą. Wszystko nagle się pozmieniało, z czego bardzo się cieszyła i również cieszyła się z tego, że nie będzie musiała się ograniczać tylko do opieki nad dziećmi, że będzie mogła normalnie dalej pracować. Zwariowałaby, gdyby musiała na dobre zrezygnować z pracy i siedzieć tylko z maluchami.
    — Te dzidzie mają własnego tatę, skarbie. Tak jak ty masz swoje, i to on mi je dał — powiedziała starając się jakoś to dziewczynce wytłumaczyć. Nawet nie przypuszczała, że tłumaczenie maluchowi takiej rzeczy może być tak trudne. Musiała jednak się przygotować, a na całe szczęście zanim jej własne dzieci zaczną zadawać trudne pytania będzie musiało minąć jeszcze wiele czasu, więc miała go dostatecznie dużo, aby na wszystko się przygotować. — Mogę cię skarbie zapewnić, że to nie twój tata odpowiada za moje dzieci — dodała, jakby to miało zapewnić dziewczynkę, że mówi jej prawdę i wcale nie wykorzystała jej ojca, aby mieć własne dzieci. Maluchy miały zaskakująco ciekawy sposób myślenia, chwilami człowiek aż żałował, że nie jest w stanie zobaczyć co dzieje się w tej małej główce. A może to nawet i lepiej, że nie byli w stanie tego robić? Dzieci chyba właśnie dzięki temu były wyjątkowe i potrafiły tak bardzo wszystkich zaskakiwać swoim tokiem myślenia i niektórymi wypowiedziami.
    — Nie rozumiem, naprawdę, dlaczego mi nie wspomniałaś, że masz kozę — westchnęła przewracając oczami. Babe i koza dogadałyby się świetnie. Carlie była pewna, że jej świnka zwariowałaby na widok innego zwierzątka, które nie jest psem. — Powiedziałabym, że to dziwne, że ma się kozę w Nowym Jorku, ale sama nie jestem lepsza — zaśmiała się wesoło.
    Zrobiła sobie krótką przerwę, aby napić się trochę. Naprawdę cieszyła się, że miały okazję się spotkać i porozmawiać. Już dawno nie miały do tego okazji, a jak widać było przed nimi parę rzeczy, o których koniecznie musiały porozmawiać. W końcu koza, to naprawdę ważny temat!
    — Kozy chyba nie są jakoś bardzo trudne w utrzymaniu, prawda? Nie wiem, nie znam się. Ale będę mogła ją poznać? Nie wyjdę stąd, dopóki nie poznam twojej kozy — zagroziła uśmiechając się przy tym wesoło.
    Carlie westchnęła z rozmarzeniem, gdy wróciły do tematu ślubów. Naprawdę nie mogła się doczekać już swojego, choć nie przepadała za byciem w centrum uwagi i nie lubiła, gdy wszyscy się na nią patrzyli i zwracali uwagę, to chciała to zrobić dla Matta i dla swojej rodziny, która nie ma co ukrywać, ale była nieco zasmucona, gdy rudowłosa wraz z Mattem ich poinformowali o cichym ślubie pod koniec kwietnia, na który nikt tak na dobrą sprawę nie był zaproszony.
    — Zaczynam się już bać, co dzieje się w twojej głowie — zaśmiała się — ale, ale! Skoro już o tym mówimy, to ja piszę się na organizację twojego, gdy już uda wam się pomyśleć nad odpowiednią datą. Też w końcu zasługujesz na pożegnanie panieństwa — powiedziała i puściła przyjaciółce oczko. Była pewna, ze we dwie będą w stanie zorganizować coś, co uda im się zapamiętać na bardzo długi czas.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  118. Nie robiła sobie nadziei. A może wręcz przeciwnie? Może propozycja Vilanelle dała jej siłę, której potrzebowala, nawet jeśli miała okazać się złudną? Musiała znaleźć swoją deskę ratunku, coś, co umożliwiłoby jej utrzymanie się na powierzchni i wiara w to, że Arthur zgodzi się z nią porozmawiać mogła śmiało spełnić tę rolę. Jednak wiedziała, że nie powinna ponieść się swoim marzeniom, dlatego kiwnęła głową, uśmiechając się słabo.
    - Wiem, wiem, nie mogę się nastawiać. Ale tak czy inaczej... nawet jeśli odmówi.... będę wdzięczna za to, że próbowałaś.
    Znała Arthura i doskonale zdawala sobie sprawę, że był uparty. Gdy już coś zdecydował, trzeba było gromu z jasnego nieba, by zmienić jego zdanie. Już jako dziecko zachowywał się w ten sposób. Tilly doskonale pamiętała, jak spędzała długie godziny na tym, by ubłagać go o odstąpienie jej ulubionej zabawki chociaż na kilkanaście minut. Nie miała więc pewności co do tego, jak zareaguje. A raczej - miała pewność, nie wiedziała tylko, jak ta konwersacja z Vilanelle się zakończy. Pozostało jej więc mieć nadzieję na najlepsze, lecz przygotować się na najgorsze.
    Tilly miała ochotę fuknąć w odpowiedzi na jej słowa. Tak, Arthur jak zwykle był najbiedniejszy i najbardziej poszkodowany. I co z tego, że to ona znajdowała się w tym samym samochodzie, co jej rodzice w momencie wypadku? Co z tego, że widziała ich śmierć na własne oczy? W pierwszym momencie otworzyła usta, żeby zwrocić jej uwagę, lecz w porę zdążyła ugryźć się w język.
    Dawne przyzwyczajenia trzymały jej się uparcie i czasem nie chciały odpuścić. Egoizm, tak głęboko zakorzeniony w jej charakterze, mimo wielu starań, czasami wydostawał się na powierzchnię i dawał o sobie znać. Jednak to nie było miejsce ani pora, by użalać się nad sobą. Tilly dorosła, nie potrzebowała litości i z pewnością nie opowiedziała Elle o swoich odczuciach, żeby tę litość uzyskać. Poza tym Vilanelle miała rację - Arthur również cierpiał, co do tego nikt nie miał wątpliwości. Być może, gdyby wtedy Tilly skupiła się na nim zamiast na sobie, nie uciekłaby z Nowego Jorku i uzyskałaby wsparcie, którego wtedy potrzebowała?
    Nie przypuszczała, że Vilanelle zdecyduje się przed nią otworzyć. Nie oczekiwała tego, nie po tym, jak wyglądały ich relacje. Ale może kobieta wyczula, że Mathilde nie zawitała w jej progach jako wróg, lecz ktoś, kto pragnął pokoju? Dla dobra ich wszystkich. Tilly nie była wielbicielką trudnych tematów, nie wiedziała, jak się zachować, gdy ktoś się jej zwierzał, lecz mimo to ucieszyła ją szczerość bratowej. Dlatego też zrobiła wszystko, by okazać jej swoje zainteresowanie. Kiwała glową i patrzyła na nią uważnie, uśmiechając się delikatnie.Na koniec dodała:
    - Nie miałam o tym pojęcia... ale cieszę się, że między wami... że wszystko sie ułożyło i teraz macie w sobie oparcie. Ale... nie powinnaś czuć się winna. Przypuszczam, że ta decyzja o ucieczce wcale nie była łatwa. Przynajmniej wiem, że moja nie była. - Westchnęła. - Długo ze sobą wtedy walczyłam i miałam też dużo czasu, żeby się rozmyślić, w końcu zdobycie wizy zajęło mi kilka miesięcy. Ale za każdym razem, kiedy decydowałam się zostać, zaczynałam się bać. Tak cholernie bać. - Wbiła wzrok w podłogę, nie chcąc, by Elle zauważyła zdenerwowanie w jej spojrzeniu. - I wiedziałam, że nie miałam innej opcji.
    Tak naprawdę Tilly nigdy nie przestała się bać. Niejednokrotnie budziła sie w środku nocy, zlana potem, ponieważ w jej snach na nowo przeżywała śmierć rodziców. Widziała wyraźnie ich krew, czuła ją na swoich rękach. Tę ciepłą, gorzką krew.
    Nie tylko Vilanelle odnosiła wrażenie, że próba samobójcza Arthura wydarzyła się zaledwie kilka tygodni temu. Tilly również. W dodatku, choć skrzętnie ukrywała swoje uczucia związane z tamtym wydarzeniem, czuła się winna. A ich kłótnia w szpitalu? Zrzucanie odpowiedzialności na Elle było zwykłą próbą ochrony jej ego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Morrison nigdy nie twierdziła, że jej bratowa doprowadziła Arthura do chęci odebrania sobie życia. Po prostu bała się, że jeśli nie zaatakuje jej pierwsza, to Elle wykrzyczy jej w twarz wszystko, czego tak bardzo bała się usłyszeć.
      - Ja... - podjęła, niepewna, jak zacząć temat. Jak przyznać się do winy, od której chciała uciec. - Ja nie miałam tego na myśli... po prostu... ja... przepraszam. - Westchnęła.
      Nie mogła mówić dalej. Nie mogła, bo bała się, najzwyczajniej w świecie, że wybuchnie płaczem.
      Tilly

      Usuń
  119. Powędrował za Villanelle do samochodu, zajmując miejsce pasażera i podczas gdy ona zbierała się do ruszenia w dalszą drogę, Jerome zdecydował, że trzeba zadzwonić do właściciela gospodarstwa, poinformować go o tym absurdalnym zajściu i uprzedzić, że nie zjawią się u niego sami. Na szczęście Samuel odebrał niemalże od razu i choć zaniemówił po rewelacjach opowiedzianych mu przez Marshalla, to przyjął do wiadomości, co najważniejsze. Wyspiarzowi wydawało się, że znajomy mu nie dowierza i przestanie wątpić w jego słowa dopiero, kiedy zjawią się na miejscu w towarzystwie policjantów, lecz dwudziestodziewięciolatek mógł mieć przynajmniej czyste sumienie – uprzedził Samuela o tym, co go czeka i miał nadzieję, że wspólnymi siłami uporają się z dwójką znudzonych, a przez to zbyt dociekliwych mundurowych.
    — Niestety trafiliśmy na dwójkę, która wzięła sprawę kozła na poważnie — westchnął, schowawszy telefon do kieszeni spodni i obejrzał się na siebie, najpierw sprawdzając czy z dziećmi wszystko w porządku, a później wyglądając przez tylną szybę na sunący za nimi radiowóz, na widok którego z rezygnacją pokręcił głową.
    Widząc, że Elle nie była w nastroju, postanowił milczeć zamiast w jakikolwiek sposób głupio komentować to, co im się przydarzyło. Miał nadzieję, że kiedy nerwy już opadną, jeszcze będą wspólnie się z tego śmiać, tymczasem z posępną miną zerkał to na nawigację, to rozciągającą się przed nimi drogę, widząc, że byli coraz bliżej celu. W głowie przerabiał możliwe scenariusze rozmowy z funkcjonariuszami, przygotowując odpowiednie argumenty, by w kluczowym momencie nie dać ponieść się emocjom. Coś podpowiadało mu, że w przypadku tej dwójki, która nabrała wątpliwości co do przewozu kozła, podobne zachowanie nie uszłoby mu na sucho. Jak jednakże miał rozmawiać z ludźmi, którzy robili problem tam, gdzie go nie ma?
    — Samuel chyba jeszcze nie do końca mi wierzy. Musi zobaczyć to na własne oczy — przyznał, uśmiechając się pod nosem, bo też bawiło go wyobrażenie reakcji znajomego, a że ten nie przebierał w słowach, to mógł dość niewybrednie skomentować pojawienie się mundurowych. — Nic się nie martw, jakoś ich spławimy. Może przy okazji sami zaadoptują jakiegoś kotka albo pieska? — Mrugnął do niej porozumiewawczo, nie chcąc, by brunetka martwiła się na zapas i odpiął pas, wysiadając z auta. Zamiast jednak zainteresować się ich towarzyszami, w pierwszej kolejności skierował się ku tylnym siedzeniom i pomógł przyjaciółce, wypinając Theę z fotelika. Dziewczynka ochoczo pozostała na jego rękach, kiedy poprowadził całą wycieczkę ku furtce, za którą już kręcił się Samuel, przecierając oczy z niedowierzania.
    — Stary, byłem przekonany, że jaja sobie ze mnie robisz! — szepnął, nachylając się ku Marshallowi, kiedy ten jako ostatni wszedł na teren gospodarstwa, puszczając pozostałych przodem. Właściciel klepnął go lekko w plecy, uśmiechnął się zawadiacko i dziarskim krokiem ruszył ku policjantom. — Dzień dobry, panowie! Jakieś problemy? Coś trzeba wyjaśnić?
    — To pan jest właścicielem tego miejsca? — spytał Frank, a Bob zawtórował mu pytającym uniesieniem brwi.
    — Tak, Samuel Davis, miło mi.
    Dalszej wymianie zdań Jerome się nie przysłuchiwał. Postawił Theę na ziemi przy jej mamie, wsuwając małą rączkę w dłoń kobiety.
    — Pójdę po Izabelę — powiedział cicho, prostując się i zawrócił do samochodu, by niczemu winna koza nie musiała spędzić w klatce więcej czasu, niż to konieczne. Wrócił niespełna kilka minut później, z małym kozłem w ramionach akurat w momencie, w którym Bob dokładnie lustrował dowód osobisty Samuela, a Frank wypytywał go o gospodarstwo i całą jego działalność.
    — Czyli potwierdza pan, że ci państwo odebrali kozę za pana zgodą?
    — Tak. Często realizuję tutaj takie adopcje, bo zwierząt, którym trzeba pomóc, jest dużo. Mam nawet odpowiednie formularze, zawsze wysyłam je pocztą. Pokazać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na wzmiankę o dokumentach oczy policjantów aż się zaświeciły, a Jerome miał ochotę parsknąć, widząc tych fanów biurokracji. Samuel wymienił z Barbadosyjczykiem krótkie spojrzenie, a następnie wziął mężczyzn pod swoje skrzydła, prowadząc ich do pobliskiego budynku, zostawiając Jerome’a oraz Villanelle samych i dając im jednocześnie chwilę wytchnienia.
      — Myślę, że Samuel weźmie ich w obroty i wszystko wyjaśni. Chcesz zobaczyć inne małe kozy? Gdzieś pośród nich będzie właściwa Izabela — zaproponował, z zachęcającym uśmiechem zerkając na brunetkę, której w ten sposób chciał poprawić humor. W końcu gdyby nie niespodziewana wpadka z płcią kozy, a później spotkanie z policjantami, ten dzień zapowiadał się świetnie i brunet chciał go jeszcze uratować, nie uznając tych kilku godzin za w pełni stracone.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  120. - Jasne, możesz mieć pewność, że tak zrobię. Zadzwonię o każdej porze dnia i nocy. - Zaśmiała się. - Nie bój się, żartowałam tylko. A już tak na serio, gdybyś ty czegokolwiek potrzebowała, to jestem dostępna, nawet o trzeciej nad ranem! - podkreśliła.
    Maddie starała się być dobrą przyjaciółką, jednak starania to jedno, a rzeczywistość to drugie. W przeszłości aż nazbyt często zawodziła tych, na których jej zależało. Sebastian nauczył ją, że powinna okazywać mu bezwzględną posłuszność, dzięki czemu udało mu się ograniczyć jej grono przyjaciół do zera. A przynajmniej tak mu się wydawało, bo Maddie w tajemnicy zdołała, utrzymać kontakt z garstką osób niezrażonych jej ciągłym odwoływaniem wspólnych spotkań i wypadów. Ale czasy się zmieniły. Była wolna. Nie wiedziała za bardzo, jak poradzić sobie z tą wolnością i poniekąd gubiła się w świecie bez żelaznych zasad, ale była pewna jednego - nie dopuści, by ktoś po raz kolejny jej tę wolność odebrał. Dlatego zamierzała dotrzymać słowa. Odbierać telefony w środku nocy i być przy przyjaciółca, gdy ta będzie jej potrzebować.
    - W porządku! Ja nie jestem wybredna, ale co powiesz na pizzę? - zaproponowała.
    Gdyby Vilanelle zdecydowała się na coś innego, nie miałaby nic przeciwko. Była bardzo głodna i jakikolwiek posiłek był mile widziany. Pozwoliła kobiecie zająć się zamawianiem obiadu, podczas gdy sama poszła do kuchni, by przygotować mleko dla córki. Wstydziła się trochę tego, że jej ciało nie było w stanie wyprodukować potrzebnego dla dziecka pokarmu, przez co od samego początku musiała wspomagać się mlekiem w proszku. Wiedziała, że niektóre kobiety dość ostro oceniały matki takie jak ona, twierdząc, że chcieć to móc, i gdyby Maddie wystarczająco zależało na tym, by karmić Cecilię naturalnie, to jej organizm z pewnością by jej na to pozwolił. Hesford nie przypuszczała, by Elle ją krytykowała, ale na wszelki wypadek przeniosła się z całym procesem karmienia do sypialni. Kiedy Cecilia wyglądała na wystarczająco najedzoną i była bardziej zainteresowana naszyjnikiem swojej mamy niż butelką, Maddie przeniosła ją do salonu i posadziła na podłodze.
    - I jak, zdążyłaś coś wybrać? - zapytala, siadając na kanapie i włączając telewizor.
    Wybrała jedną ze starszych, klasycznych komedii, po czym spojrzała na Elle, chcąc upewnić się, czy tamta zgadza się z jej wyborem.


    Maddie

    OdpowiedzUsuń
  121. — Może jeszcze kilka takich niewygodnych pytań i będę zahartowana na dobre — zaśmiała się. Była jednak pewna, że gdy przyjdzie jej za te dwa, może trzy lata odpowiadać na pytania własnych dzieci to nie będzie jej to tak łatwo wychodziło, wręcz przeciwnie. Jednak miała wrażenie, że o wiele lepiej było tłumaczyć pewne rzeczy obcym dzieciom, no nie własnym, bo w końcu Thea nie była dla niej całkiem obca. Równie dobrze mogło się jej wydawać, w końcu dopiero zamierzała poznać wszystkie uroki macierzyństwa. Te lepsze, jak i te gorsze.
    Carlie musiała przyznać, że do niej czasami również nie docierało, że jest już w ciąży. Zaledwie rok temu w końcu rozmawiały z Elle o dzieciach, a teraz rudowłosa za kilkanaście tygodni miała zostać mamą. Naprawdę się z tego cieszyła, była przeszczęśliwa, ale jednocześnie i przerażona nowymi rozdziałami, które szykowało dla niej życie. Była świadoma, że teraz wszystko się zmieni. Nie musiała na szczęście rezygnować z wielu rzeczy, nie była dziewczyną, która często imprezowała czy na umór piła alkohol, a z papierosami tym bardziej nie miała problemu. Mogła tylko się cieszyć, że ograniczyć musiała lampkę wina podczas kąpieli czy do obiadu raz na jakiś czas. Dziewczyna zmarszczyła czoło słysząc znajome imiona.
    — Czekaj, znasz Jen i Jerome? — spytała, bo najwyraźniej ten fakt jej umknął. Co prawda mogło chodzić o zupełnie innych ludzi, to w końcu nie były nietypowe imiona, a to był Nowy Jork i setka, jak nie tysiące ludzi mogli się tak nazywać. Carlie jednak już się przekonała, że świat jest bardzo małym miejscem. — Koza to chyba najlepszy prezent, nie mogłabym tego pobić — zaśmiała się. Sama na pewno teraz nie chciałaby dostać kozy, ale gdyby miała miejsce to nie szkodziłoby jej przygarnąć takiego malucha. Zwłaszcza, że wydawały się być one naprawdę urocze i proste w obsłudze.
    Zsunęła dziewczynkę z kolan i wstała, podając jej też dłoń, gdyby chciała się jej złapać. To było naprawdę urocze, że dziewczynka się do niej tak bardzo kleiła, a rudowłosa nie miała absolutnie nic przeciwko temu.
    — Proszę, już nie mogę się doczekać poznania Izabeli. W ogóle, ładne imię. Izabela — powiedziała, niemal smakując imię kozy. Było ładne, to trzeba było przyznać i dość eleganckie. — A jak wam się z nią żyje? W ogóle, wiesz, że kiedyś byłam na jodze, w której uczestniczą kozy? Cudowne doświadczenie.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  122. No dobrze, pomyślał Jaime, próbując się wyluzować. Jakoś to będzie i nie było sensu dłużej się nad tym rozwodzić. Zacznie rozmowę z Elle, może nawet z jej córeczką i jakoś w pewnym momencie kompletnie zapomni o tym niemałym stresie, jaki w nim siedział. Może powinien rozpocząć od udawania, że jest okej i że jest pewny siebie, a potem już jakoś pójdzie. W końcu to poczuje.
    – Póki co, wasz ogród wygląda naprawdę dobrze – pochwalił. – Ja tu widzę potencjał, zwłaszcza w basenie. Lubiłem pływać i robiłem to dość często.
    Wraz z bratem często spędzali czas na plaży, w oceanie czy w basenie w ogrodzie. Kiedy Jimmy zaczął uczyć się pływać, Jaime chciał robić dokładnie to samo, co starszy brat. Nic więc dziwnego, że obaj nauczyli się tej umiejętności w tym samym czasie, a potem chętnie z niej korzystali.
    Jaime uśmiechnął się lekko na to wspomnienie i odwrócił wzrok. I nawet uznał, że jest to dobry znak – uśmiechał się na wspomnienie starszego brata. Oczywiście, że nie było jeszcze super dobrze, ale liczyły się małe kroczki.
    – Jasne, rozumiem twoją decyzję na temat ogrodu – odpowiedział od razu i skinął głową, dając tym samym Elle do zrozumienia, że nie musi nic więcej mówić. Obecnie Moretti też nie chciał obcych ludzi w swoim mieszkaniu. Ba, długo miał problem, aby zabrać tam samego Jerome’a, z którym przecież od razu połączyła go ta dziwna więź. Okej, mężczyzna i tak do niego całkiem szybko wpadł, kiedy Jaime miał... kryzys, ale to zdecydowanie nie należało do spotkań na kawę. A Elle... Chyba wypadałoby się odwdzięczyć za to zaproszenie tutaj tym samym. – Nasz był naprawdę duży, a mama nie miała czasu się nim zajmować. Jest lekarką, dużo przebywa w szpitalu, a poza tym... nie do końca ma rękę do kwiatów. Cóż, chyba po kimś to mam – zaśmiał się cicho i wzruszył ramionami.
    Jaime uśmiechnął się do Thei. No, dobrze, że jej się podobało, bo to chyba było najważniejsze? Tak? Była dzieckiem, więc... Cholera, dzieci to naprawdę nie jego działka.
    Chłopak podał dziewczynce jej sok, a potem sięgnął po wodę i szklanki. Nalał do nich napoju, a potem podał Elle kawałek ciasta. Sam dla siebie też wziął, bo to w końcu ciasto i wyglądało bardzo smakowicie. Już się nie mógł doczekać aż je spróbuje.
    – A twój mąż gdzie jest? Wpadnie później?
    Właściwie było mu wszystko jedno. Ale gdyby Elle miała do niego kiedyś wpaść, to może i Laurę by zaprosił? Jego dziewczyna chyba nie była typem zazdrosnym i pewnie chętnie by poznała kolejną bliską mu osobę.
    – Co mogę ci powiedzieć... Mam dziewczynę – uśmiechnął się szeroko, zadowolony. – Ma na imię Laura. Wspominałem ci o niej, to z nią byłem na tym spotkaniu rodzinnym, na którym było jednocześnie dziwnie i bardzo... dobrze – zakończył tajemniczo. – Zaczęliśmy się spotykać i od czerwca jesteśmy razem – związek z Laurą był dla niego czymś ważnym. W końcu nigdy przedtem nie miał żadnej dziewczyny, a „łóżkowe” przygody były tylko „łóżkowymi” przygodami. Z Laurą było to coś więcej i Jaime cholernie się starał, aby tego nie spieprzyć. – A poza tym, mam praktyki w szpitalnym prosektorium – dodał nieco ciszej, aby Thea zaraz nie zaczęła pytać, co to takiego to „prosektorium”. Jak miałby jej to wytłumaczyć?

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  123. Chyba nie dało się przeskoczyć tego czasu niewygodnych pytań i każdy rodzic musiał przez nie przebrnąć. Carlie może i teraz się śmiała, bo w końcu odpowiedzenie na jedno dziewczynce wcale nie okazało się irytujące czy jakoś bardzo niewygodne. Inaczej zapewne będzie mówiła, gdy jej własne dzieci zaczną się dopytywać, a ona niekoniecznie będzie wiedziała co powinna im odpowiedzieć. Rodziców idealnych nie było. Carlie ostatnio miała małą obsesję i ciągle zastanawiała się czy będzie w stanie sprostać wymaganiom i czy będzie dobrą matką. Wiedziała, że Matthew jest świetnym ojcem. Miał w końcu już Harry’ego i gdy chłopiec spędzał z nimi czas widziała, jak dobrze się nim zajmuje i jaką mają cudowną więź i że gdyby ona jako matka zawiodła, dzieci zawsze miałyby Matta. Pewnie martwiła się o to zupełnie niepotrzebnie, ale jednak nie potrafiła tak po prostu sobie tych myśli odpuścić.
    Carlie wysłuchała uważnie przyjaciółki i uśmiechnęła się lekko, bo świat naprawdę był aż tak mały. Nie spodziewała się tylko, że zatoczy takie ciekawe kółko.
    — Cóż, teoretycznie wychowałam się z Jen. Obie jesteśmy z LA, znamy się od małego. A w dodatku to kuzynka Matta — wyjaśniła z lekkim uśmiechem. Cóż, jak widać świat jest bardzo mały, ale w życiu nie spodziewała się, że mogą z Elle jeszcze dzielić takich znajomych. — A z Jeromem jakoś w zeszłym roku na jakiejś imprezie piłam shoty i śpiewałam z Taylor Swift, nieźle, nie? — zaśmiała się. W zasadzie to jak o tym myślała, to miała wrażenie, że ta sytuacja była… nierealna. Jakby była całkowicie wyrwana prosto z jakiegoś opowiadania o celebrytach z internetu.
    Rudowłosa już nie mogła doczekać się poznania Izabeli. Uwielbiała każdego rodzaju zwierzęta, najchętniej przygarnęłaby wszystko co się rusza, o ile miałaby dość miejsca, aby je u siebie trzymać. Nie mogła wiec przegapić poznania Izabeli, która z całą pewnością była świetna. No i to była koza. Koza! Naprawdę spodziewałaby się wszystkiego, ale nie kozy. Kto by pomyślał, że jej przyjaciółka będzie miała w swoim ogrodzie kozę?
    — Jestem pewna, że w końcu zaczniecie wszyscy z nią żyć z zgodzie — stwierdziła z przekonaniem — na kebab jej raczej nie przerobi, nie? — mruknęła nieco ponuro, choć kąciki ust miała uniesione w górę. Nie mogła nic poradzić na to, że ten czarny humor czasem się koło niej kręcił. — Matt czasem grozi, że przerobi Babe na bekon. Ale chyba już się przekonała, że to tylko groźby bez pokrycia — powiedziała.
    Kiedy zobaczyła Izabelę spomiędzy jej ust wyrwało się ciche westchnięcie. Cholera, to była prawdziwa koza! I to jaka urocza w dodatku. Jakby nie przeszkadzał jej brzuch to właśnie kucnęłaby, aby ją do siebie zachęcić, ale wolała nie ryzykować tym, że w ostateczności Elle musiałaby jej pomagać wstać.
    — O mój Boże, ty masz kozę — stwierdziła — urocza jest.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  124. Zapewne dawniej wzruszyłaby tylko ramionami, słysząc wyznanie Elle. Nie widziała świata poza czubkiem własnego nosa i wolała nie zaprzątać sobie głowy problemami innych. Uważała, że wystarczą jej własne bolączki i że będzie szczęśliwsza, jeśli wzajemne zwierzenia ograniczy do minimum. Właśnie taką znała ją Vilanelle - skończoną egoistkę, człowieka zaślepionego poszukiwaniem bezgranicznego komfortu i zieimskich przyjemności. Nic więc dziwnego, że oczekiwała od niej braku reakcji czy szybkiej zmiany tematu. W końcu nie miała najmniejszego powodu ku temu, by zmienić swoje zdanie o niej - przecież widziały się po raz pierwszy od długich miesięcy, podczas których Mathilde jedynie utwierdziła ją w przekonaniu, że nie była godna nazywać się członkiem ich rodziny. I Tilly wiedziała, że czeka ją jeszcze naprawdę długa droga, zanim uda jej się udowodnić bratowej, że jest cokolwiek warta. Mało - czeka ją jeszcze długa druga, zanim uda jej się wykorzenić dawne przyzwyczajenia i stać się tą lepszą wersją samej siebie.
    - Wiem - szepnęła, wzdychając ciężko. - Wiem, że on też cierpiał. I wiem, że cierpiał przeze mnie, i cokolwiek teraz powiem, czy zrobię, tego nie zmieni. Mam tylko nadzieję, że pozwoli mi na to, żeby mu pokazać, że... że potrafię być lepszą siostrą. - Uśmiechnęła się słabo, sama do siebie.
    Nie chciała, by Vilanelle czuła się winna, jeśli nie uda jej się przekonać Arthura do rozmowy. Była wdzięczna za samą propozycję pomocy i jeśli mężczyzna ostatecznie uzna, że nie da Mathilde kolejnej szansy, kobieta będzie musiała pogodzić się ze stratą.
    - Ja też bałam się wrocić... to znaczy, ja... m-musiałam wrócić - zawahała się, by zastanowić się nad tym, jakiej wymówki powinna użyć, by zaspokoić jej ciekawość. - Moja wiza się skończyła - wyjaśniła. - Ale sam powrót... perspektywa zmierzenia się z ludźmi, których zawiodłam... - Westchnęła. - Poza tym nie chciałam znów zacząć się bać, tak jak po śmierci rodziców... nie chciałam, żeby to wszystko wróciło, żeby głupi przejazd taksówką wywoływał we mnie atak paniki.
    Czuła się dziwnie, ukazując przed nią swoją bezbronną stronę, jakby była naga i słaba. Nie potrafiła się obronić i gdyby Vilanelle zdecydowała się teraz, że pragnie zemścić się za te wszystkie lata, osiągnęłaby sukces. Ale Tilly jednocześnie wiedziała, że tak trzeba, bo bez ryzyka nie było zaufania, nie było relacji, jaką pragnęła zbudować.
    - W gruncie rzeczy jesteśmy do siebie podobne - dodała po chwili ciszy.
    Ich strach był jak najbardziej ludzki. Obie bały się z konsekwencji swoich wyborów, które, choć dały im chwilowe poczucie spokoju, na dłuższą metę prowadziły do cierpienia ich bliskich. Jedyna różnica, jaka istniała między kobietami, tkwiła w czasie, którego potrzebowały, by przygotować się na stawienie czoła przeszłości.
    Odwróciła głowę w jej kierunku, słysząc swoje imię, jednak gdy Vilanelle zamilkła, nie zamierzała zmuszać jej do romozwy.
    - Chya pora już na mnie - odparła po dłuższym namyśle. - Już i tak wykorzystalam twoją gościnność. Gdyby Arthur tu był, pewnie by mnie nie wpuścił. Dziękuję, Elle. - Uśmiechnęła się słabo.

    Mathilde

    OdpowiedzUsuń
  125. Samej Carlie nie chciało się wierzyć, że Nowy Jork był aż tak małym miejscem. Co prawda ani z Jen ani Jeromem długo się już nie widziała, ale w końcu o nich nie zapomniała. Mnie myślała jednak, że miasto może okazać się takie małe i jej najlepsza przyjaciółka przyjaźni się z mężem jej przyjaciółki, która była również kuzynką Matthew. Och, to było zdecydowanie skomplikowane! Ale teraz mieli już przynajmniej powód, aby spotkać się w znacznie większym gronie i zdecydowanie trzeba było to kiedyś wykorzystać i tak się spotkać. Nikt na pewno nie mógłby narzekać.
    — Pamiętam, chyba nawet ci wtedy proponowałam premierę filmu ojca, ale chyba coś nie wyszło — przypomniała. W zasadzie nie była już pewna, w zeszłym roku wiele się działo i zdecydowanie każdy przeszedł przez wiele problemów, ale Carlie miała nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej, a one faktycznie za jakiś czas będą mogły sobie to odbić. — Wiesz, jak wszystko pójdzie zgodnie z planem, to dopiero we wrześniu tego małego bagażu się pozbędę, więc trochę z tą imprezą poczekamy — mruknęła z lekkim uśmiechem. Po części wcale się jej do tego nie spieszyło, bo w rzeczywistości była przerażona, jeśli chodziło o poród, czas po porodzie, dojście do siebie i to wszystko, o czym nikt nie mówił. Wcale też nie twierdziła, że ciąża to jakiś wyjątkowy czas. Może nie przechodziła jej najgorzej, ale była ograniczona i już miała dość tego, że czasem wstanie z łóżka było niczym sport ekstremalny. Cieszyła się za to, że ciąża przypadła jej na ostatni rok studiów, z których rezygnować nie musiała, nie omijały jej zajęcia i nic związanego ze studiami, choć z pewnością czasem czuła na sobie ciekawskie spojrzenia, gdy była na zajęciach czy przemierzała korytarze uczelni, a przed nią szedł brzuch. Też z kolei ten nie był jakoś bardzo ogromny, co jednocześnie ją dziwiło i cieszyło.
    — Nie mów, że boi się zwierząt domowych? — spytała z lekkim uśmiechem. Co prawda pewnie, jako osoba wychowana w mieście sama czułaby lekki lęk przed zwierzętami, ale uwielbiała je i wiedziała, że nie są w stanie zrobić krzywdy, jeśli ich się do tego nie zachęca. W końcu wyczuwały, gdy ktoś przychodził ze złymi intencjami. — Podasz mi trochę? Prześliczna jest, naprawdę — powiedziała przyglądając się Izabeli. — Nie beczy wam za bardzo w nocy? — spytała odbierając trawę od przyjaciółki i wyciągając rękę w stronę kozy. Chwilę ją obwąchała, a po chwili wsunęła trawę łaskocząc też dziewczynę w dłoń. Carlie wyciągnęła ją przed siebie i ostrożnie pogłaskała ją czując pod palcami nieco szorstką sierść.
    — Dlaczego tak w ogóle koza? — spytała. — Znaczy, wiesz, rozumiem zachciankę. Ale rzadko raczej się słyszy o kozie, jak o zwierzątku — powiedziała. Sama nie była lepsza ze swoją świnką, ale jednak koza… to koza. Zupełnie co innego.
    Dziewczyna westchnęła cicho na pytanie przyjaciółki. Sama w zasadzie nie wiedziała, jak powinna jej odpowiedzieć.
    — Wiesz co, wszystko zależy od dnia — przyznała — ogólnie jest… w porządku. Dość szybko mi przeszły mdłości. Matt się spisuje świetnie. Mam wrażenie, że gdyby mógł to sam by tę ciążę przenosił — zaśmiała się — i jak trzeba to zrywa się w środku nocy. Głównie po owoce, schodzą w hurtowych ilościach, ale tak, abym na coś konkretnego się uparła… Jaką to kanapką zszokowałaś kasjerkę? — spytała z uśmiechem. Chyba nawet lepiej było dla niej, że nie miała tak bardzo dziwnych wymysłów. Nie była pewna czy byłaby w stanie je znieść. — Najgorsza chyba była ochota na mięso. I tak rzadko je jemy, Matt bardziej się na moją dietę przerzucił, ale czasem jeszcze sobie coś podje i wiesz, nic mi do tego. Nie będę mu zabraniała, ale… o matko, jak jadł burgera z wołowiną prawie mu się popłakałam, bo też chciałam. Ale po ponad dziesięciu latach bez mięsa, raczej mój żołądek nie przyjąłby takich smaków.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  126. — Staram się nie denerwować tym, na co nie mam wpływu — oznajmił wyjątkowo lekko i mrugnął do niej porozumiewawczo, do kompletu jeszcze wzruszywszy ramionami. — A tak na poważnie, czuję się poirytowany, ale mam wrażenie, że gdybym pozwolił sobie na złość i powiedzenie im, co o tym wszystkim myślę, to już bylibyśmy w drodze na komisariat — dodał, mimo wszystko nie bez rozbawienia, wyobrażając sobie, jak on, Villanelle i dwójka małych dzieci wprowadzani są na posterunek w kajdankach, ponieważ dopuścili się nielegalnego przewozu kozy. Ciekawe, co na ten temat mieliby do powiedzenia inni policjanci? Może Bob i Frank trafiliby na specjalną tablicę, mającą swe honorowe miejsce na komendzie, jako pierwsi w rankingu na najbardziej absurdalne aresztowanie roku?
    Jerome ufał Samuelowi. Mimo że znali się krótko i nie tak dobrze, jak mogłoby się wydawać, miał pewność co do tego, że mężczyzna w nic ich nie wpakuje, żeby ratować własną skórę, gdyby jednak policjanci do czegoś się przyczepili. Wierzył również, że właściciel gospodarstwa zrobi wszystko, by bez szwanku wykaraskać ich z drobnych tarapatów, w jakie wpadli i stworzy każdy dokument, który tylko będzie wymagany. To dlatego bez obaw pozwolił oddalić się znajomemu wraz z mundurowymi i przejąć pałeczkę w całej tej farsie, mając tylko nadzieję, że Frank i Bob zbytnio nie dadzą mu popalić.
    — Nie martw się, nie zrobiliśmy nic złego — raz jeszcze uspokoił Elle, zerkając w stronę budynku, w którym zniknęła trójka mężczyzn. — A Samuel jest najbardziej odpowiednią osobą do wyjaśnienia tej sytuacji. Na pewno wie więcej niż my, może i nawet zna jakieś procedury… No, chodźmy już! — zachęcił, widząc, że propozycja obejrzenia pozostałych zwierząt wywołała ogólny entuzjazm i upewniwszy się, że brunetka nie ma kłopotów z wózkiem na nieco nierównym gruncie, porwał Theę na ręce, jakby ta ważyła nie więcej, niż torebka cukru.
    — Wujek też będzie głaskał. Tak długo, aż zabraknie mu sił! — zapewnił ze śmiechem, po czym podejrzliwie zerknął na przyjaciółkę. — No nie mów, że ty nie marzysz o głaskaniu zwierzątek? Przecież nie ma nic lepszego niż głaskanie zwierzątek! — zawołał i ochoczo ruszył na przód, w głąb gospodarstwa. Zdążył przejść już kawałek, kiedy zorientował się, że młoda kobieta pozostała nieco z tyłu i przystanął, oglądając się na nią przez ramię.
    — Na pewno nie. Samopas biegają tu tylko koty i jeden pies, więc żadne kozy ci tego wózka nie obgryzą. Pomóc ci? — zapytał, bo może i byłoby mu łatwiej pchać wózek, ale nie gwarantował, że zrobi to na tyle delikatnie, by za bardzo nie trząść tym wspaniałym pojazdem i nie obudzić śpiącego w nim chłopca. Pokonywanie wszelkich wertepów siłą zamiast sposobem niosło ze sobą ryzyko, że Matthew zostanie wytrzęsiony za wszystkie czasy.
    A do zwierząt nie mieli już wcale daleko. Nieopodal, ze dwa metry przed nimi majaczyła zagroda z siatką sięgającą im maksymalnie do kolan, w środku zaś po trawie kicały króliki. Widząc, że Thea się niecierpliwi i zaczyna wiercić się na jego rękach, wyspiarz podszedł bliżej i postawił dziewczynkę tuż przy siatce, by po chwili namysłu zrobić coś jeszcze. Złapawszy małą boginię pod pachy, przeszedł nad ogrodzeniem, które nie stanowiło dla niego żadnej przeszkody i postawił dziewczynkę pośród puchatych kulek, zaraz kucając przy niej tak jak w trakcie zapoznania z Izabelą zrobiła to Villanelle.
    — Lubisz króliczki?
    Odpowiedział mu entuzjastyczny pisk i wyciągnięcie rączek ku zwierzakom, które początkowo spłoszone, teraz podchodziły coraz bliżej, zaczynając obwąchiwać ich buty i pewnie licząc przy tym na jakieś smakołyki.
    — Masz rację! — zaśmiał się Jerome, kiedy Thea przykucnęła i ostrożnie sięgnęła ku jednemu z futrzaków. — Nikt nie oprze się króliczkom. Prawda, Elle? — rzucił niby to od niechcenia do brunetki, która czyniła jakieś dziwne aluzje co do głaskania zwierzątek, podczas gdy naprawdę nie było niczego lepszego na świecie.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  127. Maddie uśmiechnęła się szeroko w odpowiedzi. Taka mieszanka składników brzmiała idealnie i kobieta poczuła się jeszcze bardziej głodna, w niecierpliwym oczekiwaniu na dostawę.
    - Butelka wina zdecydowanie by się nam przydała. - Westchnęła z rozmarzeniem. - Samemu pić nie wypada, a tak przynajmniej będziemy miały wymowkę. - Zaśmiała się głośno.
    Na szczęście na pizzę nie trzeba bylo długo czekać. Już po pół godzinie dało się słyszeć dzwonek do drzwi. Maddie podniosła się leniwie z kanapy i otworzyła, dziękując dostawcy i zostawiając mu odpowiedni napiwek, po czym zaniosła gorący pakunek do kuchni, jednocześnie wyjmując talerze i sztućce. Tak jak się spodziewała, pizza wręcz rozpływała się w ustach.
    - Szczerze mówiąc, jeszcze nigdy stamtąd nie zamawiałam. Tak jak już wspominałam, mieszkam tutaj dopiero od kilku tygodni. Ale teraz wiem, gdzie zadzwonić, jeśli nie będzie mi się chciało gotować - podsumowała.
    Sammy również zdawał się być zadowolony z wyboru Vilanelle, ponieważ szybko pochłonął pierwszy kawałek, brudząc się przy tym sosem pomidorowym. Maddie starała się reagować na bieżąco i czyścić jego umorusaną buzię i rączki, ale, jak to zwykle bywało, chłopiec zdążył pomazać swoją koszulkę i spodenki. Nie przejęła się tym zbytnio. W końcu przywykła już do tego, że musiała włączać pralkę średnio co drugi dzień. Po obiedzie dzieci zdążyły uciąć sobie drzemkę, dzięki czemu dziewczyny mogły w spokoju obejrzeć film. Z naciskiem na 'w spokoju' ponieważ Maddie, korzystając z chwili ciszy, w połowie seansu także zamknęła oczy. Nie spała zbyt dobrze, jak to bywało u kobiet z dziećmi, przez co zdarzało jej się wykorzystać każdą możliwą okazję do nadrobienia zasłuonego odpoczynku.
    [Chciałabym już zacząć nowy wątek? Masz jakieś pomysły? :)]

    Maddie

    OdpowiedzUsuń
  128. Jaime spojrzał na Elle, kiedy ta mówiła o tym, że to tutaj, w tym domu, całe życie przed nią i jej rodziną. Potem właśnie zerknął w stronę domu. Dziwnie było słuchać czegoś takiego na żywo. To znaczy, nie miał dziewczynie tego za złe, oczywiście, że nie. Po prostu sam Jaime nigdy wcześniej nie wyobrażał sobie siebie jako ojca, mieszkającego z rodziną w jednorodzinnym domku na przedmieściach jakiegokolwiek miasta. Wciąż sobie tego nie wyobrażał, ponieważ nadal uważał, że nigdy tak nie skończy. Nadal sądził, że nie dożyje starości. I nawet, jeśli jego związek z Laurą był dobry, to przecież zawsze mógł coś po drodze spieprzyć. No i też jeżeli nie miałby dożyć tej starości, to sądził, że pod jego adresem zameldowania i zamieszkania znajdowałoby się mieszkanie. Możliwe, że wciąż te same, które miał teraz. W końcu należało do niego i nikt nie mógł go stamtąd wyrzucić. Nie było specjalnie duże, ale po co mu większe, skoro był tam tylko on? Do czasu, ale... przecież wszystko się może zdarzyć.
    Jaime pokiwał głową. Tak naprawdę było mu to wszystko jedno, czy pozna tego męża Elle czy nie. Jasne, miło by było, gdyby jednak się udało, w końcu tylko on został do poznania, jeśli chodzi o rodzinę Elle, ale jeśli jednak go tu dzisiaj nie spotka, to też się nic nie stanie.
    – No proszę, więc nadchodzą duże zmiany – uśmiechnął się do niej lekko, biorąc kęs ciasta. – Ale to dobre, wow – powiedział od razu i zaraz wziął kolejnego gryza. – Dasz mi przepis? Może spróbuje je odtworzyć. Laura by była zachwycona – stwierdził. I nagle dotarło do niego, jak brzmiało to zdanie. Było takie... Sam nawet nie potrafił określić, jak dokładnie to dla niego brzmiało. Było całkiem... przyjemne?
    Jaime dokończył ciasto i napił się wody. Usiadł nieco wygodniej, poprawił wilcze uszy na głowie, a potem spojrzał na Elle.
    – Zaczynam w lipcu. Nie mogę się już doczekać. Szkoda, że nie udało się na komisariacie, bo to raczej tam chcę w przyszłości pracować, ale nie narzekam. Mam nadzieję, że będę tam się wiele uczył i nie mówię tu o sposobach na zaparzenie kawy – puścił jej oczko i uśmiechnął się lekko do niej. – O, tak, pamiętam to – zaśmiał się cicho. – A potem ta creepy wycieczka do tego miasteczka... Brr, nie wracajmy tam nigdy więcej – dodał, wciąż się uśmiechając. No, będąc w tamtym miasteczku, posuwali się do dość odważnych działań i podejmowali niezbyt dobre decyzje. Na szczęście mieli to już za sobą. I oboje wciąż żyli! – Najwyraźniej jesteś bardzo dobrą organizatorką i udało ci się dotrzeć tutaj, do tego ostatniego roku. I co potem? Będziesz pracować z mężem czy jednak skupisz się na pracy pani prezes?
    Jaime nigdy w życiu nie chciałby prowadzić własnego interesu. Za dużo stresu, wiecznie w pracy, a kontakt z ludźmi był dla niego wciąż dość trudny.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  129. Słysząc, jak Vilanelle okazała jej współczucie, zorientowała się, że powiedziała za dużo. Nie na tym jej zależało. Chciała po prostu, żeby Elle nieco lepiej zrozumiała jej decyzję, nie żeby zaczęła postrzegać ją jako osobę, która potrzebowała pomocy. Bo Tilly nie potrzebowała pomocy. Przynajmniej tak sobie wmawiała. Jednak ukazywanie przed kimś swojej słabej strony zawsze wiązało się z ryzykiem, a Mathilde najwyraźniej nie przemyślała dokładnie swojej deyczji, zanim zaczęła zwierzać się ze swoich strachów i fobii. Westchnęła ciężko, zła na samą siebie, po czym spojrzała na Vilanelle i odparła stanowczo:
    - Nie powinno ci być przykro. Było minęło. Nie potrzbuję litości. Poza tym sama podjęłam decyzję o wyjeździe, wiedziałam, jakie będą jej konsekwencję. - Pozory łagodnej natury, jakie wyłaniały się spod jej skorupy jeszcze chwilę wcześniej, zniknęły. Starała się zachować przyjaźnie i nie wystraszyć Elle tym nagłym zimnem, jakim zionęły jej slowa, odruchy i zachowanie, ale mimo uśmiechu, jaki tkwił na jej ustach, nie dało się ukryć, że nie zamierzała kontynuować tej zbyt intymnej konwersacji.
    - I dziękuję, Elle, za ofertę, ale nie wydaje mi się, żeby terapia mi pomogła. Wiem, że pomaga wielu ludziom, ale jakoś nie wyobrażam sobie siedzenia przed obcym czlowiekiem na kozetce i opowiadania mu o swoich problemach - oznajmiła.
    Naprawdę nie chciała wyjść na osobę, która bezczelnie odrzuca oferowaną ją pomoc. Była wdzięczna za tę propozycję, naprawdę. Cieszyla się, że udało jej się zbudować most pomiędzy nią a Vilanelle. Ale zagalopowała się. Zdradziła jej zbyt wiele sekretów, zdecydowanie zbyt wcześnie, W konsekwencji Vilanelle źle zinterpretowała jej intencje i w mniemaniu Tilly, wyszła na kogoś, kto żebrze o litość. Dlatego też musiała się wycofać, musiała wyjść jak najszybciej, ale z jakiegoś powodu dodała:
    - Ty też... to znaczy, jeśli będziesz potrzebowała, możesz do mnie zadzwonić. I jesteśmy umówione. Możemy się spotkać przy wejściu, tylko kilka dni wcześniej daj mi znać, która godzina wam pasuje. I dziękuję, za wszystko.
    Zdążyła pożegnać się z dziećmi. Przytuliła do siebie Theę i pocalowała główkę Matta, z nadzieją, że zobaczy ich już za niedługo, że mimo wszystko Arthur da jej drugą szansę i nie będzie miał nic przeciwko ich wspólnemu spotkaniu.


    Mathilde

    OdpowiedzUsuń
  130. Jeśli nawyk czarnowidztwa był w Elle tak głęboko zakorzeniony, to Jerome powinien postarać się o jakiś dobry środek chwastobójczy. Sam miał do życia zgoła inne podejście, czego chyba nie dało się nie zauważyć i nawet pomimo tych gorszych momentów, w czasie których z trudem spoglądał w przyszłość, pozostawał optymistą, który wolał z góry niczego nie zakładać. Ciekawe natomiast było w tym wszystkim to, że pomimo własnego podejścia, Elle potrafiła pokazać innym to przysłowiowe światełko w tunelu, którego należało wypatrywać z nadzieją, ponieważ ono zawsze gdzieś tam było, choćby droga w nieprzeniknionej ciemności zdawała się nie mieć końca. Marshall przekonał się o tym na własnej skórze, kiedy po tym, jak Jennifer poroniła, Villanelle pomogła mu uporać się z jego własnym bólem i otworzyła oczy na wiele spraw, gdy zaczął robić głupoty. Był jej za to niezmiernie wdzięczny i miał nigdy o tym nie zapomnieć, a wyrazem jego wdzięczności miała pozostać choćby jego obecność i pamięć. Pamięć o tym, że marzeniem brunetki była mała, urocza koza i w realizacji tego marzenia pomógł na tyle, na ile potrafił. Co prawda tym samym przysporzył im nieco kłopotów, ale przez to, że Villanella stała mu się bliska i uważał ją za wyjątkową osobę, tym bardziej zamierzał dopilnować, by ostatecznie Izabela trafiła do jej ogródka, a policjanci zapomnieli o zajściu, które wzbudziło ich zainteresowanie.
    — Weź poprawkę na to, że to ja spełniam to marzenie — zaznaczył, mrugnąwszy do niej porozumiewawczo. — Może zatem pech trzyma się mnie, a nie ciebie? I tak, zaczynasz smęcić — przyznał kobiecie rację i karcąco wycelował w nią palcem. — To ma być twój dzień i nie pozwolę, żeby cokolwiek go zepsuło! Choćbym miał trafić za kratki za nielegalny przemyt zwierząt! — postanowił buńczucznie, acz z wyraźnym rozbawieniem i stłumił śmiech, mając nadzieję, że Elle nie zje go za tak jawne żartowanie z tego, co ich spotkało i w końcu spojrzy na to z przymrużeniem oka. Za kilka dni na pewno będą wspominać to ze śmiechem i opowiadać jako anegdotkę znajomym.
    — Dla Samuela zwierzęta są świętością. Nie zrobiłby niczego niezgodnego z prawem — potwierdził, kiedy zmierzali ku zagrodzie z królikami, jedynie kontrolnie zerkając, czy pani Morrison na pewno radzi sobie z wózkiem, później natomiast pochłonęło go już puchate stadko i Thea, której pilnował. Widząc jednakże, że dziewczynka raczej nie ma złych zapędów i nie zrobi królikom nieumyślnej krzywdy, bo też głaskała je wyjątkowo delikatnie, puścił ją i odsunął się nieco, z radością obserwując, jak bardzo kilkulatka zachwycona jest kicającym towarzystwem.
    — Popatrz, tamten też ma długie uszy — powiedział, wskazując na królika, który nieopodal spokojnie skubał trawę. Miał krótką, pstrokatą sierść i uszy opadające po bokach pyszczka, długie tak bardzo, że Jerome zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem ich sobie nie przydeptuje podczas kicania.
    — Wiem. Niby co magicy wyciągają z kapelusza? — odparował tonem znawcy, rzekomo oburzony tym, że Elle podejrzewała go o tak rażącą niewiedzę i choć pewnie chciałby udawać dłużej, to roześmiał się cicho, obserwując, jak młoda kobieta do nich dołącza. W międzyczasie Thea klapnęła na pupę, a i sam brunet rozsiadł się wygodnie po turecku, aż jeden z królików wskoczył mu na nogi, ewidentnie domagając się uwagi i głaskania.
    — Nie martw się. Postawiony przed faktem dokonanym, może nieco złagodnieje… Kojarzysz te wszystkie memy? — rzucił, po czym sięgnął po telefon i ze skupieniem wyrażonym przez zmarszczone brwi wstukał w Google odpowiednią frazę, przez chwilę szukając właściwego obrazka, aż wreszcie uśmiechnął się triumfalnie i podsunął komórkę pod nos Elle, pokazując jej, co znalazł. — Dokładnie tak samo będzie z kozą — oznajmił, śmiejąc się pod nosem, by zaraz skrzywić się, kiedy brunetka powiedziała o tym, co dzieje się z niektórymi królikami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Miałaś nie smęcić… — skarcił ją i być może powiedziałby coś jeszcze, gdyby nie podniesione głosy dolatujące od strony budynku, w którym wcześniej zniknął Samuel wraz z policjantami. Nie były to jednak ostre dźwięki kłótni, a raczej krzyki pełne… niedowierzania? Jerome z wyrazem twarzy wyrażającym kompletnie niezrozumienie zerknął na Elle, a potem delikatnie zdjął królika ze swoich kolan, odłożył go na ziemię i wstał, by lepiej widzieć. Z daleka wypatrzył zmierzającego ku nim Samuela, który szczerzył się od ucha do ucha, podczas gdy za nim podążali podekscytowani Frank i Bob.
      — Nie uwierzycie, co chyba zaraz się stanie. Chodźcie z nami — powiedział mężczyzna, kiedy już się do nich zbliżył, a jego chytry uśmiech zwiastował, że czekało ich coś niesłychanego. Marshallowi nie trzeba było dwa razy powtarzać; wyspiarz wziął Theę na ręce, obiecując jej, że jeszcze przyjdą do króliczków, a teraz idą oglądać inne zwierzątka i poczekawszy na Elle, która musiała opuścić zagrodę i odblokować koła wózka, ostatecznie ruszył w kierunku wskazanym przez Samuela.
      Dalej, idąc w głąb gospodarstwa, swój wybieg miały psy, które zleciały się do ogrodzenia, kiedy tylko wyczuły zbliżających się ludzi, przez co przywitało ich głośne i wesołe szczekanie. Dziwnym trafem Bob i Frank wręcz rwali się do zwierząt, Samuel z kolei wskazał na owczarka, który pomimo braku przedniej łapy domagał się uwagi na równi z pozostałymi czworonogami.
      — To o nim wam opowiadałem, panowie. Jeśli to wasz Axel…
      Właściciel gospodarstwa nie zdążył dokończyć, ponieważ policjanci już zdążyli rozpłynąć się w piskach pełnych zachwytu i niedowierzania, podczas gdy sam Axel rozszczekał się jeszcze głośniej, próbując przecisnąć się przez siatkę ku dwójce mężczyzn. Jerome obserwował z niedowierzaniem, jak Samuel wchodzi za ogrodzenie, by następnie wyprowadzić owczarka. Tak oto cała ich piątka (wliczając w to również dzieci) została świadkiem rozrywającego serce spotkania po latach.
      — Dacie wiarę? — zaczął Samuel, przystając obok Jerome’a i Elle. — Oglądaliśmy te papiery, trochę zaczęliśmy rozmawiać o tym, co tutaj robię… O zwierzętach… O tym, że dużo jest tutaj takich po poważnych wypadkach, często kalekich. Aż opowiedziałem, że jakieś dwa lata temu trafił do mnie owczarek z raną postrzałową, niestety musiał mieć przez to amputowaną przednią łapę. Kiedy Bob i Frank to usłyszeli, jakby coś ich opętało. Okazało się, że pracowali z psem policyjnym, który był przydzielony do ich dwójki. Podczas jednej z akcji doszło do strzelaniny, pies prawdopodobnie wystraszył się i uciekł, oni nie potrafili go nigdzie znaleźć… Wygląda na to, że aż do dzisiaj — oznajmił z szerokim uśmiechem. — Coś mi się wydaje, że wasza koza przestanie ich teraz obchodzić.

      [Zaznaczę tylko, że zdanie o tym, że dokładnie tak samo będzie z kozą jest podlinkowane ^^]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  131. — Odbijemy sobie to, gdy już będę bardziej rozrywkowa — obiecała. Elle wiedziała z czym będą się teraz dla Carlie wiązały kolejne miesiące, będzie świeżo upieczoną mamą, której imprezy nie będą w głowie. Sama rudowłosa była niemal pewna, że gdy już powita swoją parkę na świecie będzie tylko i wyłącznie zapatrzona w dzieci, a o niczym innym myśleć nie będzie. Trochę tego wszystkiego się bała, głównie porodu, który różnie mógł przebiec i tak naprawdę do samego końca nie będzie wiedziała co i jak, ale bała się też i nieprzespanych nocy, ciągłego wstawania i płaczu, różnych innych problemów związanych z maluchami, problemem z zrzuceniem dodatkowych kilogramów, które przybrała, brakiem akceptacji ze strony męża, choć niby wiedziała, że tutaj nie musi się niczym martwić to takie myśli co chwilę się w jej głowie pojawiały. Po prostu się bała, co było w końcu normalne. Nigdy wcześniej nie była w takiej sytuacji było jej naprawdę trudno pewnych myśl się pozbyć. Nie ważne, jak bardzo one wymyślone były i dalekie od prawdy. — Boże, to aż tyle czasu minęło? — westchnęła. Miała wrażenie, że dopiero chwilę temu dowiedziała się o ciąży przyjaciółki, a teraz sama w niej była i miała niedługo powitać swoje dzieci na świecie. Z przyjaciółek, które wspólnie imprezowały zmieniły się w takie, które wspólnie będą zmieniać pieluchy. Wcześniej nawet trochę się martwiła, że może przez to, że Elle ma inne priorytety w życiu ich drogi mogą się rozejść, a tu życie postanowiło postawić Carlie w podobnej sytuacji i już tym się martwić nie musiała.
    — Nooo, faktycznie koza nie jest do końca domowa — zgodziła się. Carlie była jednak uparta i gdyby bardzo chciała, potrafiłaby przekonać niejedną osobę, że koza to zwierzątko domowe. W końcu sama pamiętała nieco sceptycznie nastawionych rodziców do jej zakupu świnki, która przecież nie jest zwierzęciem domowym, a okazało się, że wszyscy pokochali Babe. Mimo żartów o zmieleniu jej mielone czy przerobieniu na bekon, Babe była kochana przez wszystkich. — Ale zawsze to łatwiej przekonać kogoś do psa czy kota, albo nawet chomika niż do kozy. Rozumiem o co chodzi — powiedziała. Może koza nie była typowym zwierzęciem, ale też mogła być w końcu kochana. Każde zwierzę zasługiwało na odrobinę miłości. Wiele razy widziała filmiki choćby krów, które uratowane przed tragedią okazywały człowiekowi więcej miłości niż niejeden pies, a zachowywały się podobnie i też chciały być tylko głaskane i kochane.
    — Jakoś muszę przeżyć to, że nie mogę się skusić na burgera z wołowiny czy czegoś innego — zaśmiała się. Faktycznie było trudno się powstrzymać, ale od czego miała swoje rzeczy, które wystarczyło przyrządzić odpowiednio, aby smakowały jak dane mięso? W ten sposób próbowała oszukać siebie i dzieci, ale działało to na chwilę tylko tak naprawdę. Po tylu latach lepiej było nie ryzykować, a i dietę miała odpowiednio dobraną, aby niczego dzieciom ani jej nie zabrakło. Tę zachciankę musiała po prostu zdusić w zarodku i nie pozwolić, aby stała się nieznośna. — Dżem i szczypiorek brzmią… dziwnie — zaśmiała się i nieco skrzywiła, nie chcąc chyba wyobrażać sobie takiego połączenia. A chwilami myślała, że dżem i ser to dziwne połączenie, a bywały, jak widać, dziwniejsze.
    — Będę miała to na uwadze — zaśmiała się zerkając na chłopca — chyba dałabym sobie w głowę, gdyby chwilę po urodzeniu tej dwójki, okazało się, że jeszcze jedno jest w drodze… Nie, zdecydowanie nie. Jak tylko będę mogła, wracam do założenia implanta — dodała. Kolejnych dzieci na pewno planować nie będzie, a na pewno nie na przyszłe lata. Na razie z głowy miała pewnie i tak około dwóch lat zanim bliźniaki na tyle urosną, żeby zająć się choć przez sekundę sobą i jakąś zabawką.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  132. To niesamowite, jak topornym narzędziem potrafiła być ludzka głowa, działając chociażby na tej zasadzie, że łatwiej było pomóc komuś innemu, niż sobie samemu. Może jednakże wynikało to z tego, że prościej było spojrzeć trzeźwym okiem i z dystansem na cudze problemy, będąc pozbawionym całego, towarzyszącego im bagażu emocjonalnego? Człowiek był skomplikowaną machiną, w której nieprawidłowa praca najmniejszego nawet trybiku potrafiła zaważyć na całym mechanizmie, którego funkcjonowanie zależało z kolei od tak wielu składowych, że nie bez powodu nie stworzono jeszcze sztucznej inteligencji dorównującej człowiekowi. Owszem, można było zbudować komputer znacznie przewyższający wiedzą zwykłego śmiertelnika, lecz komputer ten nie doświadczał świata w sposób ludzki, poznając go również dzięki uczuciom i emocjom.
    — Z nią już też doświadczyłem kłopotów z prawem — mruknął wymownie, nawiązując do swoich perturbacji z wizą i pokręcił głową. — Ach, te kobiety…! — westchnął, jakby całe zło tego świata było ich sprawką i zaśmiał się krótko, nie potrafiąc zachować powagi, jak zwykle z resztą. Oczywiście żartował i za żadne skarby tego świata nie odstąpiłby od przyjaźni z Elle, tym bardziej, że od samego początku nawiązała się między nimi wyjątkowo mocna nić porozumienia i jeśli Jerome miał zasłużyć sobie na męski odpowiednik najlepszego przyjaciela brunetki, to tym bardziej powinien to szanować.
    — Jeszcze zrobisz sobie mema ze starym i kozą — obiecał z rozbawieniem, nachylając się ku kobiecie, kiedy podążali za Samuelem oraz policjantami, a tego, co później nastąpiło, Jerome na pewno się nie spodziewał i wręcz nie mógł uwierzyć w to zrządzenie losu, które dla niego i Villanelle okazywało się bardzo szczęśliwe, ponieważ nie wątpił w to, że po takim spotkaniu Frank i Bob na pewno dadzą sobie spokój z kozą. Z coraz szerszym uśmiechem obserwował obskakującego mężczyzn owczarka, a także samych policjantów, którzy nie udawali już twardych funkcjonariuszy na służbie i nie kryli łez wzruszenia. Nawet sam wyspiarz poczuł, że odrobinę zaszkliły mu się oczy i widząc, że Elle reaguje podobnie, zaśmiał się krótko, obejmując przyjaciółkę ramieniem i dociskając ją do swojego boku w geście solidarności i pocieszenia.
    — Rzeczy niemożliwe załatwiam od ręki, na cuda trzeba chwilę poczekać — zareklamował się, spoglądając na nią z góry i zabawnie poruszył brwiami, nie mogąc nie zgodzić się z panią Morrison. Jeśli dobrze się nad tym zastanowić, to dzisiejszy dzień pełen był zbiegów okoliczności i przypadków, które finalnie zaprowadziły ich do całkiem niezłego punktu, prawda? Wyglądało bowiem na to, że wszyscy opuszczą gospodarstwo Samuela szczęśliwi i zadowoleni.
    Kiedy Elle odezwała się głośniej, zwracając się do policjantów, Marshall spojrzał na nią z miną mówiącą wyraźnie „o ty mały chytrusie!”. Lepiej nie mogła tego rozegrać, bowiem dwudziestodziewięciolatek podejrzewał, że teraz policjanci zgodzą się na wszystko, a ponadto zaangażowanie ich w charytatywną akcję miało tylko jeszcze dalej odsunąć ich myśli od przewozu kozy w bagażniku, co było głównym powodem, który ich tutaj przywiódł.
    — Ale jak coś podobnego miałoby wyglądać? — spytał Frank, prostując się, podczas gdy Bob wciąż kucał przy owczarku, tuląc go do siebie.
    — Zdaję sobie sprawę z tego, że mają panowie dużo obowiązków w pracy, a służba bywa męcząca, wręcz wyczerpująca… Nie musimy zatem organizować typowej charytatywnej zbiórki — zaczął, spoglądając porozumiewawczo na Elle, by zaraz powrócić spojrzeniem do Franka. — Teraz popularne są wyzwania w Internecie oznaczone odpowiednim hasztagiem, więc może coś takiego? Kilka pompek do zrobienia plus przelew na rzecz gospodarstwa Samuela? — zasugerował, kątem oka zerkając na znajomego, którego wyraz twarzy zmienił się diametralnie i tak jak przed chwilą najpierw wzruszyli się policjanci, później Jerome i Elle, tak teraz nastała kolej na Samuela.
    Ten spoglądał z niedowierzaniem to na brunetkę, to na długowłosego bruneta, by wreszcie zakryć mało elegancko szeroko otworzone usta dłonią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W końcu wszystkie osoby pracujące ze zwierzętami dobrze wiedziały, że nie wymagało to wyłącznie dobrego serca, ale też odpowiednich nakładów finansowych, ponieważ wszystko kosztowało – karma, weterynarz, regularne odświeżanie pomieszczeń, w których zwierzęta były trzymane… Można byłoby wymieniać tak bez końca.
      — To świetny pomysł — odezwał się Bob, głaszcząc zadowolonego Axela. — Frank, wymień się z panem numerami telefonów i jak emocje już opadną, dogramy szczegóły.
      — Żartujecie sobie? — wtrącił się Samuel, który wciąż nie wierzył w to, co się dzieje.
      — Nikt tutaj nie żartuje, proszę pana — zapewnił Frank, podsuwając wyspiarzowi swój telefon, tak by ten wklepał odpowiedni numer. — Gdyby nie wy, dalej żylibyśmy w przeświadczeniu, że Axel wtedy zginął. Musimy się jakoś odwdzięczyć. A pani dziękujemy za wspaniałą sugestię — dodał, z uśmiechem skinąwszy głową Elle i odebrał swój telefon z rąk bruneta.
      — Dobrze. Dobrze… — wymamrotał Samuel, kiedy to wszystko zaczęło do niego docierać. — Musimy podpisać odpowiednie dokumenty, nim zabierzecie psa — dodał, a w jego oczach pojawił się ten charakterystyczny błysk, który chwilowo zniknął na rzecz wzruszenia. W kocu jakże by mógł odpuścić panom policjantom papierologię, której ci sami tak bardzo się uczepili? — Muszę też jeszcze co nieco opowiedzieć wam o opiece nad Axelem, utrata przedniej łapy wiąże się z wizytami u psiego fizjoterapeuty, jakkolwiek dziwnie to nie zabrzmi… Jerome? Może w tym czasie zabierz koleżankę i dzieci do kóz? Ta właściwa jako jedyna ma założony przy szyi dzwoneczek, żeby już nikt się nie pomylił.
      — Pewnie — przytaknął, poprawiając trzymaną na rękach Theę i zerkając na Villanellę. — Idziemy? — zagadnął, przy okazji zorientowawszy się, że w całym tym zamieszaniu zapomnieli o koźle, którego wyprowadzili z samochodu. Nie zamierzał jednakże póki co mówić o tym na głos, postanawiając, że poszuka małego capa, kiedy nieco się oddalą.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  133. Jaime natomiast gdyby mógł, to zmieniłby wiele w swoim życiu. No, może podjąłby jedną, inną decyzję. Wystarczyła jedna, która nie wiązała się z zatrzymaniem na siłę Jimmy’ego w tej przeklętej szafie, ale z zatrzymaniem rodziców w domu i zadanie im jednego pytania. Jaime nigdy nie był trudnym dzieckiem, a przynajmniej do śmierci brata, nigdy nie kłamał, ale tamtego wieczoru chętnie udawałby chorobę czy cokolwiek. Później zaczął widzieć swoje życie nieco inaczej niż mógłby, gdyby zapytano go jako dziecko, kim chce zostać w przyszłości. W wieku bardzo młodym uznał, że nie dożyje lat dwudziestu, może trzydziestu. Robił naprawdę różne i niebezpieczne rzeczy, igrał ze swoim życiem. Chciał umrzeć, a jednocześnie bał się śmierci. Wtedy mógł się spotkać z bratem. I co by mu powiedział wtedy? W tym momencie swojego życia nie miał już aż takich wyrzutów sumienia. Znajomość i szczere rozmowy z Jerome’em bardzo mu pomogły, bardziej niż spotkania z profesjonalnymi terapeutami. I chociaż było nieco lepiej, Jaime wciąż chciałby się cofnąć do tamtego tragicznego dnia i inaczej go rozegrać. Nawet ryzykując znajomość z Jerome’em i Laurą.
    – Jak na razie udowodniłaś, że jesteś bardzo dobrą organizatorką, więc może nie będzie tak źle? Teraz sobie jakoś radzicie. Ty jesteś w domu, a twój mąż ogarnia nowe biuro. Myślę, że później może być trudniej, ale może wcale nie będzie aż tak źle? Kwestia dogadania i organizacji czasu – uśmiechnął się lekko, próbując jakoś pocieszyć Elle, ale zdawał sobie sprawę, że kompletnie się na tym nie znał i jego słowa mogły nie zabrzmieć zbyt... dobrze. – A co do moich praktyk, na pewno nie pozwolę, aby traktowali mnie jak kogoś, kto robi tylko kawę i sprząta lub podaje coś lekarzom. Mowy nie ma. Nie po to tam idę, aby zajmować się czymś takim – prychnął, ale uśmiechnął się lekko. Wiązał duże nadzieje z tymi praktykami, chciał się wiele nauczyć, chciał samemu spróbować zbadać całe zwłoki. Chociaż jego wiedza, jaką zdobył w czasie studiów dotychczas mogła okazać się niewystarczająca, to jednak dobrze byłoby się tego podjąć. – Tak, wspomnień, przez które mam ciarki na całym ciele – zaśmiał się cicho.
    Teraz jakby chciałby wraz z Elle wyjechać na wycieczkę, to na pewno w jakieś bardzo kolorowe i słoneczne miejsce. Żadnych tajemnic, śmierci w tajemniczych okolicznościach i bez mrocznych wiadomości w pokojach hotelowych.
    – Nie dziwę się, też bym nie chciał pracować z Laurą. Na szczęście nasze zainteresowania zawodowe są podobne w jakimś stopniu, to jednak nie jesteśmy w stanie razem pracować. Aż tak wspólnie. Jakkolwiek pokrętnie to nie brzmi.
    Może on i Laura byli w fazie początku swojego związku i przechodzili etap, że cały czas chcieli spędzać ze sobą, to Moretti wolał się jednak ograniczyć.
    – Także w ogóle mnie nie dziwi wasza decyzja, a nawet ją popieram – napił się wody, a potem spojrzał do koszyka w poszukiwaniu czegoś innego smacznego do jedzenia. Zerknął jednak na Elle, zastanawiając się nad jej słowami. Hm...
    – Myślę, że kiedy skończysz studia, to to się zmieni. Wiesz, teraz nie dość, że same studia, to jeszcze praca. A kiedy zostanie tylko to drugie, to będziesz miała więcej czasu dla dzieci. Tak sądzę. Chyba że postaracie się o jeszcze jedno dziecko i pójdziesz na macierzyński – dodał półżartem, półserio. A kto ich tam wie, jakie mieli plany. – Ale na początek może zobaczysz, jaki masz plan na semestr i jakoś sobie to ogarniesz, żeby spędzać z Theą i Mattem więcej czasu. Pierwsze zęby syna, kroki i takie tam.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  134. Cokolwiek by teraz powiedziała Elle, Arthur wpuściłby to jednym uchem, a wypuściłby drugim. Podjął jednoznaczną decyzję, a Elle, przyjmując tę kozę, postanowiła mieć w dupie jego zdanie, więc on miał zamiar olać jej usprawiedliwienia. Dla niego wyglądało to tak, jakby miała w poważaniu problem z opiekunką i postanowiła dodać do tego jeszcze coś od siebie.
    Dlatego był nieugięty. Trzymał dzieci w ramionach z twarzą niezdradzającą żadnych emocji. Patrzył wprost przed siebie, nie mając zamiaru poświęcać Villanelle swojej uwagi. Zdradził cokolwiek dopiero w chwili, gdy usłyszał beczenie szatańskiego zwierzęcia. Wzdrygnął się na całym ciele i skrzywił z niezadowoleniem, że to jednak nie wymysł jego wyobraźni, a to coś naprawdę wciąż przebywa w ich domu. Bez jego cholernej zgody.
    - Jakoś ci nie wierzę – mruknął i odchylił głowę do tyłu, wymuszając oderwanie jej drobnej dłoni od swojego policzka. Upewniwszy się, że pożegnała się z dziećmi, Arthur obrócił się na pięcie i kilka sekund później opuścił dom.

    Nie był pewien, co zastanie po powrocie, ale dzieci były zmęczone, a ciocia Tilly okazała się jeszcze zbyt obcą osobą, żeby zechciały u niej zostać. Thea grymasiła, a Matt płakał i powtarzał jedno słowo: mama. Gdyby nie to, Arthur prawdopodobnie dzisiejszą noc spędziłby poza domem. Zastanawiał się nawet, czy nie zostawić pociech Elle i nie ewakuować się ponownie, ale nie chciał, naprawdę bardzo nie chciał, żeby któremuś z maluchów stała się krzywda podobna do tej, która spotkała jego, a z dwojga złego wolałby przeżyć tamten ból jeszcze raz, niż pozwolić, żeby one tego doświadczyły.
    Było grubo po północy, gdy z trudem przekręcił klucz w zamku i wszedł do środka, nasłuchując odgłosów wydawanych przez zwierzę. Dzieci obejmowały ramionami jego szyję i spały w najlepsze na jego rękach, nie zapalił więc światła, żeby ich nie obudzić. Cicho zamknął nogą drzwi i ostrożnie stawiając kroki, ruszył najpierw do pokoju Matta, a potem do Thei. Zdjął im jedynie buty i szczelnie przykrył, po czym każde ucałował w czoło.
    Gdyby mógł, nie spojrzałby nawet w kierunku sypialni, ale musiał wziąć z szafy koc i poduszkę, bo wciąż nie dorobili się oddzielnego kompletu do pokoju gościnnego na dole. Wszedł więc, za wszelką cenę omijając wzrokiem łóżko, w którym mogła leżeć Elle i sprawnie wyciągnął to, czego potrzebował, po czym ruszył z powrotem na dół. Rzucił poduszkę i koc na kanapę, usiadł na niej i odchylił się do tyłu, zasłaniając twarz dłońmi.

    OdpowiedzUsuń
  135. Liczył, że da mu dziś spokój, ale czego właściwie się spodziewał? Słyszał jej kroki, gdy schodziła po schodach i zdążył opuścić dłonie, splatając ręce na klatce piersiowej, więc widział zapalone światło. Nie raziło w oczy, ale oznaczało, że Elle chciała odnaleźć go wzrokiem, a on z kolei nie miał gdzie uciec. Dla odmiany od zachowania w sypialni, wbił spojrzenie w swoją żonę, podążając za każdym jej ruchem. Nie odezwał się, gdy usiadła na dywanie, nie zrobił tego też poczuwszy jej dłonie na swoich udach. Po prostu patrzył, przełykając gorzką złość. Owszem, nie słyszał tego głupiego zwierzęcia, ale nie miał pewności, że Villanelle gdzieś go nie ukryła w nadziei, że może uda jej się przekonać mężczyznę do swoich racji.
    Z drugiej strony, czy byłaby tak naiwna? Postawił sprawę jasno, dosadnie podkreślił, co o tym myśli. Chyba wiedziała, że gdyby teraz pokazała mu kozę, po prostu wyszedłby z domu i już do niego nie wrócił, prawda?
    - Dlaczego nie uparłaś się na psa? Albo na kota? Cholera, od biedy przeżyłbym świnię – mruknął w końcu i rozplótł ręce, po czym potarł dłońmi twarz, na koniec przesuwając je w górę i przeczesując palcami kręcone włosy. – Dlaczego nawet nie zadzwoniłaś, żeby mi o tym powiedzieć? Nie wracałbym tu, powiedziałbym ci przez telefon i może byśmy się nie pokłócili – westchnął, opuszczając ręce po swoich bokach. Po chwili zastanowienia przesunął jedną po swojej nodze i splótł palce z palcami Elle. – Niby jak chcesz to zrobić? – spytał, nie pozwalając jej dłużej gładzić swojego uda. – Wiesz, że to nie będzie łatwe, nie? Prawie dostałem zawału. I trochę nadszarpnęłaś moje zaufanie. Serio, Elle. Może ci się to wydawać głupie, pewnie wszystkim by się wydawało, bo chodzi o głupią kozę, ale… Nie tylko. Zrobiłaś coś wbrew mnie, wbrew mojemu kategorycznemu sprzeciwowi, a przecież wiesz, że zwykle się uginam albo idziemy na kompromis. W tej jednej sprawie nie byłem na to gotowy, a ty i tak zrobiłaś co chciałaś. Wiesz, jakie to rozczarowujące, kiedy własna żona nie liczy się z twoimi uczuciami? – wyrzucił z siebie. Nie chciał znowu się kłócić, ale musiał wylać z siebie frustrację, a tej w ciągu całego dnia nagromadziło się sporo. Dzięki temu, że emocje opadły, był w stanie wypowiadać każde słowo spokojnie i trzymać się kluczowych dla niego argumentów, a nie wykrzykiwać kolejne oskarżenia, które nie przyniosłyby obojgu nic dobrego. – Co z nią zrobiłaś? – spytał w końcu po kilku głębszych oddechach. – Mam nadzieję, że nie ukryłaś jej w garażu, żeby mnie przekonać, że nie jest taka zła, bo dobrze wiesz, że to się nie uda i lepiej, jeśli od razu się przyznasz.

    OdpowiedzUsuń
  136. - Teraz możemy tylko tak sobie gdybać, nie cofniemy czasu – westchnął, wzruszając pozornie obojętnie ramionami, chociaż jego oczy dużo wyraźniej pokazywały, że nie jest mu to obojętne. Obawiał się bowiem, że to nie będzie jednorazowy wyskok, że Elle przestanie się z nim liczyć i stawiać go przed faktem dokonanym, a Arthur cenił swoją autonomię i zwyczajnie by czegoś takiego nie zniósł.
    - Skoro się z nimi liczysz, nie rób tego więcej – powiedział cicho, ściskając jej dłoń odrobinę mocniej. Uniósł brew, słysząc kolejne słowa swojej żony, a jako, że nie odrywał spojrzenia od jej twarzy, zauważył ten uśmieszek, zanim zdążyła zacisnąć wargi. – Zasłużyłaś. I to porządną – przyznał nieco zaczepnie. Wolną rękę zgiął w łokciu i założył ją za głowę, patrząc na Elle z góry. – Jutro mnie nie interesuje, powinnaś zacząć przepraszać dzisiaj – mruknął, nie pozwalając sobie nawet na lekki uśmiech. Wciąż tliła się w nim złość i chciał, żeby Elle o tym wiedziała. I miała świadomość, że tym razem nie będzie tak łatwo jak zwykle bywało.
    Ponownie wzruszył ramionami i rozejrzał się, jakby dla podkreślenia, że wciąż do końca jej nie wierzy. Kozy nigdzie nie dostrzegł, a to raczej dobrze wróżyło. Kusiło go, żeby iść i sprawdzić garaż, ale opieka nad dwójką dzieci poza domem była męcząca. Zwyczajnie nie chciało mu się podnosić tyłka, żeby to zrobić.
    - Biedna Lily – wymamrotał. – Chyba muszę porozmawiać z Jerome’m na temat dawania ci prezentów. Nie chcę zabrzmieć jak tyran, ale od dzisiaj twoi znajomi mają mnie informować, co od nich dostaniesz – dodał, utrzymując przy tym śmiertelnie poważny wyraz twarzy. Bo w sumie nie żartował. Nie chciał kolejnej takiej sytuacji, a nie wykluczał, że Elle powiedziała jeszcze komuś o swoim marzeniu, którego mąż kategorycznie nie chciał spełnić. To znaczy chciał spełnić każde, ale nie to dotyczące kozy. – I mówię poważnie. To druga rzecz, poza kozą, która nie podlega dyskusji. Wiem, że to egoistyczne, ale nie mam ochoty wracać do własnego domu w obawie, że czeka w nim jakaś niespodzianka w postaci żywego jedzenia – skrzywił się lekko.
    Obserwował uważnie, jak Elle zmienia pozycję. Nie zepchnął jej, ale też nie objął, jak to miał w zwyczaju. Wciąż splatał ze sobą ich palce, a na drugiej ręce podpierał głowę, którą musiał delikatnie odchylić, jeśli nie chciał stracić z żoną kontaktu wzrokowego.
    - Wolę zostać tutaj. Nasza córka to wulkan energii i nie mam siły się ruszyć, nie mówiąc o wchodzeniu po schodach – odparł i zmierzył kobietę spojrzeniem. Dopiero teraz zauważył, że ma na sobie jego bluzę i pozwolił sobie na lekki uśmiech kącikiem ust. Lubił, gdy chodziła w jego ubraniach, a jeszcze bardziej to, że zostawiała na nich swój zapach. – A co, chcesz tu spać ze mną?

    OdpowiedzUsuń
  137. Przechylił delikatnie głowę, słuchając propozycji swojej żony i nic nie mógł poradzić na uniesiony kącik ust, gdy skończyła mówić. Mógł być zły, nawet wściekły, ale takie słowa z ust Elle zawsze działały na jego wyobraźnię, a z wyobraźni do zmysłów niedaleka droga. Pamiętał, jak wyglądało karanie jej ostatnim razem i poczuł dreszcz ekscytacji przebiegający wzdłuż kręgosłupa. Jednak nie drgnął przy tym nawet o milimetr, nie chcąc się zdradzić.
    - Nie mam siły wymyślać wyszukanych kar – powiedział zgodnie z prawdą i odchrząknął. Wiedział, że właśnie pokazał jej, jak na niego zadziałała, ale na chrypkę nie miał wpływu, chociaż bardzo chciałby teraz mieć. – Można powiedzieć, że biorę drugą opcję – dodał, odwzajemniając uśmiech.
    Pokiwał głową, zgadzając się z propozycją.
    - Mnie ta lista nie dotyczy. Ja mam swoje podejście do prezentów dla mojej żony – odparł z zadowoleniem. – Ale tak, to dobry pomysł. Ja też mogę taką zrobić i przy okazji dowiemy się, czy ty masz jakieś tabu – stwierdził i pozwolił, by pokierowała jego dłonią. Ułożywszy ją na udzie ukochanej, zrobił to samo z drugą, na której do tej pory się podpierał i odchylił głowę na oparcie kanapy.
    - Masaż brzmi dobrze. Dużo się schylałem, więc plecy dostały w kość – przyznał i jedynie uśmiechnął się czule na słowa o kończeniu kłótni przed snem. Gdyby wcześniej wychodzili z takiego założenia, mogliby sobie oszczędzić tygodni, a nawet miesięcy nieszczęść i niezgody.
    I znowu wracamy do gdybania, które nie ma najmniejszego sensu.
    - Lędźwie – odparł i zamruczał cicho, przymykając powieki. Przez chwilę pozwolił, by masowała jego kark, ale ostatecznie znalazł w sobie wystarczająco siły, żeby odsunąć drobne ręce i zsunąć Elle ze swoich kolan. Potem zdjął przez głowę koszulkę i położył się na brzuchu. Skoro sama zaproponowała masaż, nie miał zamiaru odwieść jej od tego pomysłu. – Nie pogardzę jakimś fajnym olejkiem – wymamrotał w poduszkę kanapy i uśmiechnął się łobuzersko. Podejrzewał, że masaż miał być wstępem do wdrożenia innego planu, zresztą dała mu to wystarczająco jasno do zrozumienia, gdy wspomniała o zajęciu się nim, ale chyba naprawdę potrzebował masażu. Nie tylko, żeby plecy przestały boleć, ale też żeby uwolnić cały stres dzisiejszego dnia. – Ach, przyjemna muzyka też by się przydała. Wiesz, żebym się maksymalnie zrelaksował, gdy będziesz się mną, jak to ujęłaś, zajmować – wymruczał, obracając głowę w bok tak, żeby choć częściowo widzieć sylwetkę Elle.

    OdpowiedzUsuń
  138. Podniósł się na łokciach i powędrował spojrzeniem za żoną. Kiedy jednak zniknęła mu z pola widzenia, opadł z powrotem na brzuch i splótł ręce pod głową, przymykając powieki. Zamruczał cicho, słysząc muzykę i na chwilę otworzył oczy, ale pozycja uniemożliwiała mu zobaczenie czegokolwiek poza nogami Elle. Odnotował, że są nagie, choć jeszcze przed chwilą nie były i westchnął z udawaną dezaprobatą.
    - Myślisz, że to wystarczy, żeby mnie udobruchać? – spytał zaczepnie i westchnął, czując na sobie ciężar kobiety. Zmierzył spojrzeniem to, co położyła na stoliku i uniósł brew. – Po co ci sznurek? – wymamrotał, ale nie poświęcił więcej czasu ani energii na zastanawianie się nad tym. W nozdrza uderzył go przyjemny zapach wanilii, a ciepłe dłonie Elle na plecach wycisnęły z jego gardła cichy jęk zmieszany z westchnieniem. Potem był pomruk pełen przyjemności przekształcony w kolejne westchnienie. Delektował się masażem i gdyby nie to, że siedziała na nim półnaga ukochana, a w dodatku najwyraźniej się z nim drażniła, już dawno by odpłynął.
    Trudno mu było określić, czy większą ochotę ma iść spać, czy rzucić się na Elle, ale któreś z kolei zahaczenie o gumkę bokserek przesądziło sprawę. Miał ochotę obrócić się pod nią, zedrzeć ten skrawek bielizny, którą miała na sobie i wbiciem się w nią pokazać, jak bardzo był zły, ale zacisnął dłonie na poduszce kanapy i ostatkami samokontroli się przed tym powstrzymał.
    Samokontroli i ciekawości. Bo był cholernie ciekawy, co jego żona wymyśliła w ramach wynagradzania. I po co jej ten sznurek, bo obecność opaski jeszcze można było jakoś uzasadnić. Chyba, że chciała go związać, ale jakoś nie miał ochoty na bycie skrępowanym. Jeśli już to krępującym.
    - Skup się na czymś innym – poprosił delikatnie zachrypniętym głosem. – Najlepiej na tym, co wymyśliłaś w ramach naprawiania małżeńskich relacji – dodał i wypchnął pośladki w górę,, zmuszając tym samym Elle, żeby się podniosła. Wykorzystał ten moment na obrócenie się pod nią i miał w głębokim poważaniu, że najprawdopodobniej przez jego plecy kanapa będzie do prania. Uniósł się na łokciach, celowo napinając przy tym mięśnie brzucha, żeby stały się jeszcze bardziej widoczne i poruszył biodrami, ocierając materiałem spodni o bieliznę Elle. Uśmiechnął się łobuzersko i przesunął lubieżnym spojrzeniem po jej ciele, ale nic więcej nie zrobił, oczekując na ruch ukochanej.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  139. Prychnął cicho, ale nie skomentował w żaden sposób niezdecydowania swojej żony. Chłonął jej dotyk i nie wstydził się przy tym okazywać, jak bardzo jest mu dobrze. Dlaczego to przerwał? Chyba tylko dlatego, że był ciekaw, jak rozwinie się sytuacja. Elle często go zaskakiwała, od dawna podejrzewał, że nie poznał do końca wszystkich wizji i pragnień, które siedzą jej w głowie i sądził, że tym razem również go zaskoczy. Że do głosu dojdzie władcza Villanelle, która potrafiła skuć go kajdankami i robić to, co jej się żywnie podoba.
    Choć teraz nie było kajdanek, sięgnięciem po olejek utwierdziła go w przekonaniu, że dziś to ona będzie rządzić, mimo że przecież to on miał ją ukarać. Nie opierał się jednak. Odchylał głowę do tyłu i z przymkniętymi powiekami oddawał się słodkim pieszczotom.
    - Możesz, ale nie chcesz – stwierdził tak bardzo zachrypniętym głosem, że ledwie był w stanie w ogóle się odezwać i podniósł głowę, by z góry wpatrywać się w klęczącą nad nim małżonkę. Taki widok sprawił, że stwardniał w ciągu kilku sekund, a spodnie zaczęły go urażać. Miał ochotę nakazać Elle, by natychmiast je zdjęła i się nim zajęła, ale ugryzł się w język. Ciekawość zwyciężyła. Chciał wiedzieć, co zaplanowała.
    - Po co pytasz, skoro sama podejmujesz decyzje? – wyszeptał, oddychając nieco szybciej. Zamknął oczy i bez protestów pozwolił, żeby zawiązała opaskę. Słuch i dotyk natychmiast się wyostrzyły. Każdy ruch materiału, każde muśnięcie palcami Arthur odbierał mocniej niż zwykle i miał wrażenie, że za chwilę eksploduje nawet bez zbliżenia. Wcześniej obiecywał sobie, że nie ułoży rąk na jej ciele, ale bez udziału woli zaciskał palce na biodrach ukochanej, przyciskając ją do swojego ciała i delikatnie poruszając biodrami, jakby się spodziewał, że to przyniesie mu ulgę. Nie przyniosło, wręcz przeciwnie. Mężczyzna szybko znalazł się na skraju wytrzymałości, tym bardziej, gdy Elle wbiła paznokieć w jego skórę. Jęknął cicho przez ból, jaki mu zadała, ale uśmiechnął się przy tym kącikiem ust.
    - Aha, czyli teraz role się odwróciły i to ty zamierzasz mnie karać, chociaż jestem grzeczny, tak? – wymruczał, sunąc dłońmi po jej udach. – Rozumiem, rozumiem. Ale niczego nie obiecuję – dodał odrobinę ciszej i tracąc nad sobą resztki samokontroli, podniósł się do siadu, przyciskając tors do jej ciała. Nosem odnalazł zgłębienie szyi kobiety i skupił się na nim, łaskocząc skórę swoim oddechem i co jakiś czas muskając ją wargami i językiem. Miał nadzieję, że to zmusi ją do dalszego działania, bo nie sądził, że uda mu się długo wytrzymać.

    OdpowiedzUsuń
  140. - Nawet, jeśli sobie na to nie zasłużyłaś – wymruczał i korzystając z tego, że znajdowała się tak blisko, wymierzył dłonią na oślep gdzieś między udem a pośladkiem Elle. Odgłos klapsa wycisnął na jego ustach szeroki, pełen zadowolenia uśmiech. Nawet, jeśli miała się na nim za to zemścić, bo przecież ewidentnie chciała przejąć pełną kontrolę, Arthur nic nie zamierzał sobie z tego robić. Był zbyt zadowolony, że chociaż coś poszło po jego myśli.
    Nie zdążył odpowiedzieć. Skupił się na pocałunku, który Elle złożyła na jego ustach, odwzajemniając go z pasją. Objął kobietę ramionami, przyciskając jej ciało do swojego i oddychając ich wspólnym zapachem, teraz pomieszanym z waniliowym olejkiem, który na niego wylała.
    Czując, że Elle się odsunęła, podążył do niej dłońmi i westchnął, nie wyczuwając materiału bluzy, a jedynie delikatną skórę. Wykorzystał kolejny pocałunek na wodzenie palcami po jej żebrach i kręgosłupie i choć miał przewijać się motyw kary, Arthur robił to wyjątkowo lekko i czule. Jakby stęsknił się za ciałem swojej żony, mimo że miał ją na co dzień tak blisko. Ale przez stres jednocześnie tak daleko.
    Tak, chyba oboje tego potrzebowali. Oderwania od szarej rzeczywistości, która ich nie oszczędzała.
    - Chcesz mnie zjeść? – spytał ze śmiechem, ale szybko go zdusił. Kolejny raz doszła do głosu chorobliwa ciekawość, bo gdyby nie ona, nie byłby tak chętny, żeby bez ociągania spełnić prośbę Elle. Usiadł jednak, żałując, że nic nie widzi i wytężył słuch, mając nadzieję na choć minimalne pojęcie, co jego żona robi.
    Odchylił głowę i westchnął, czując jej dłoń na swoim kroczu. Natomiast reakcji na wilgoć jej ust nie udało mu się powstrzymać. Wydał z siebie przeciągły jęk, a biodrami odruchowo szarpnął w jej stronę, bez słów domagając się pieszczot.
    - Ja ciebie też – wychrypiał, skupiając się na piersi, na którą sama go nakierowała. Sam przy tym, bardzo bezwstydnie zresztą, sięgnął do swoich bokserek wolną ręką i wsunął palce pod materiał. Chyba nigdy tego przy niej nie zrobił. Miał pewne opory, mimo tego, że w łóżku nie mieli żadnego tabu. Teraz, gdy miał na oczach opaskę, opory zniknęły, a Arthur dał się porwać instynktowi, który nakazywał zaspokojenie. Zwłaszcza, że był na skraju wytrzymałości. – Nie znęcaj się nade mną, proszę – jęknął błagalnie.

    OdpowiedzUsuń
  141. Miał ochotę zacząć jej dziękować za to, że w końcu się nad nim zlitowała, zwłaszcza po tym, jak rozmazała na nim swoją wilgoć, co z kolei wyrwało z jego gardła kolejny jęk, który miał zasygnalizować, ze Morrison znajduje się na krawędzi. Czując jej ciepło otaczające jego męskość, Arthur zacisnął powieki, choć wcale nie musiał przez opaskę i westchnął prosto w jej usta. Po tym, jak Elle poruszyła biodrami, natychmiast zacisnął na nich palce i przytrzymał ją przy sobie, przyzwyczajając się do intensywnych doznań. Gdyby za bardzo dała się ponieść, skończyłby natychmiast, a już kiedyś przerabiali temat takiego rozczarowania i za wszelką cenę nie chciał go powtarzać.
    - Wzajemnie, Morrison – wyszeptał, z trudem przypominając sobie, jak się mówi. Mając gdzieś, że Elle może zaprotestować, Arthur sięgnął opaski i zerwał ją ze swojej głowy, mrugając kilka razy, żeby pozbyć się z oczu nieprzyjemnej mgiełki. Potem odnalazł spojrzeniem twarz swojej żony i wplótł palce jednej dłoni w jej włosy. – Zdecydowanie chcę na ciebie patrzeć. Jesteś taka piękna… - wychrypiał, patrząc prosto w oczy ukochanej. Wyznawszy to, rozluźnił uścisk na jej biodrach, ale tylko po to, żeby objąć ją w pasie, a samemu podnieść się z kanapy. Uważając, by się z niej nie wysunąć, ostrożnie ułożył ją plecami na dywanie pomiędzy kanapą a stolikiem i oparł się rękami po obu stronach jej głowy. Nie odrywając od niej wzroku, powoli poruszył biodrami. Nieznośnie powoli, powtarzając sobie w myślach, że za chwilę da się ponieść, ale na razie musi go popamiętać. Chociaż nie wiedział, czy karze w ten sposób ją, czy raczej siebie.
    - Wiesz, dlaczego to robię? – spytał cicho i zmienił nieco pozycję, żeby podpierać się na łokciach, a wargami przywrzeć do szyi Elle. Zasysał delikatną skórę, czasami ją podgryzając na zmianę z muskaniem językiem. Skupienie się na tym pozwoliło oderwać myśli od otaczającego go ciepła. Gdyby nie to, już dawno przyspieszyłby ruchy, doprowadzając oboje na szczyt. Tymczasem nie przyspieszył nawet odrobinę, a jedyna różnica była taka, że kiedy wsuwał się w nią do końca, mocno dociskał biodra, chcąc, by poczuła go jak najmocniej. – Wciąż jestem trochę zły – wymruczał i oparł się na jednym łokciu, zaś wolną ręką złapał Elle za nadgarstki i uniósł jej ręce nad głowę, przyciskając je do dywanu. Wiedział bowiem, że niedotykanie go jest dla niej większą karą, niż dla niego brak jej dotyku i zamierzał to wykorzystać.

    OdpowiedzUsuń
  142. [ Ojjj no tylko troszkę xD Każdy ma jakieś wady, nie? xDD A tak poza tym to jest do rany przyłóż, no prawie :D
    Jak coś nam wpadnie to można o tym pomyśleć, choć na razie moja głowa jest pusta ;c ]

    Anthony

    OdpowiedzUsuń
  143. - Och, bardzo – wycedził pomiędzy kolejnymi pocałunkami składanymi na jej szyi i uśmiechnął się pod nosem. Czuł, jak niespokojnie się porusza i sprawiało mu to niemałą satysfakcję, chociaż przecież nie tak dawno temu twierdził, że nie ma siły na wymyślanie kar i bawienie się w nie. Teraz siły wróciły, a on nawet nie musiał się zbyt długo zastanawiać, co powinien zrobić, żeby dopiec swojej żonie. Właściwie zamierzał nieco to podkręcić, trochę w obawie, ze jedną ręką nie utrzyma obydwu jej nadgarstków. Ukląkł między jej nogami, tym samym zmuszając ją, by przestała go oplatać i sięgnął drugą dłonią do jej dłoni. Zacisnął palce na drobnych nadgarstkach i odrobinę mocniej przycisnął je do podłogi, patrząc przy tym zamglonym wzrokiem na twarz ukochanej.
    - Masz być grzeczna – wymruczał niskim, delikatnie zachrypniętym głosem, odrobinę przyspieszając swoje ruchy.
    - Tatusiu, dlacego lezys na mamusi? – usłyszał za sobą i natychmiast zesztywniał na całym ciele. Obejrzał się przez ramię na stojącą w progu salonu Theę. Trzymała w jednej rączce swojego nieodłącznego królika, którego stan obecnie pozostawiał wiele do życzenia, a piąstką drugiej przecierała oko. – Mamusiu, byłaś niegzecna? – dodała i ziewnęła, na chwilę odrywając swoje spojrzenie od połączonym w miłosnym uścisku rodziców.
    - Kurwa mać – wyszeptał pod nosem mężczyzna i puścił Elle, po czym podniósł się z jej ciała i z braku lepszych opcji, zasłonił wciąż stwardniałą męskość poduszką z kanapy. Wpatrywał się z przerażeniem w córkę, której kroków zupełnie wcześniej nie słyszał. Okej, bywało tak, że razem z Elle tracili nad sobą kontrolę i kochali się przy córeczce, ale ta była jeszcze niemowlakiem i zazwyczaj spała. Teraz rozumiała dużo więcej i wątpił, że zobaczenie rodziców w takiej sytuacji nie odciśnie się na jej psychice. – Co tu robisz, córeczko? Jak zeszłaś po schodach? – spytał drżącym głosem.
    - Zjechałam! – odparła z dumą i przytuliła do siebie królika obydwoma rączkami. – Nie mogłam spać. Zaśpiewas mi kołysankę? – spytała, dla odmiany przybierając minkę zbitego psa.
    - Tak, tak. Idź do siebie, zaraz przyjdę – polecił, a kiedy Thea zaczęła wdrapywać się na czworaka po schodach, Arthur w końcu spojrzał na swoją żonę. – Słyszałaś ją? – wyszeptał.

    OdpowiedzUsuń
  144. Niemal parsknął śmiechem na wymówkę, którą zaserwowała Elle ich córeczce. Powstrzymał się w ostatniej chwili i pozwolił sobie jedynie na głupkowaty uśmiech, który poszerzył się nieznacznie, gdy dziewczynka wytknęła swojej mamie oczywisty błąd. Thea była dość bystra i Elle powinna zdawać sobie z tego sprawę.
    - Ale dzisiaj pracowaliśmy tutaj – pospieszył swojej żonie na pomoc, mając nadzieję, że Thea nie będzie drążyć. Odetchnął z ulgą, gdy zaczęła wspinać się po schodach, uważając, by nie upuścić ukochanego królika.
    - Zaryzykuję stwierdzenie, że byliśmy za bardzo pochłonięci innymi sprawami – wymamrotał, podnosząc się z podłogi i naciągając spodnie wraz z bokserkami na tyłek. – Oby, bo nie wiem, jak wytłumaczylibyśmy się z tego na terapii, gdyby była potrzebna – dodał, zapinając rozporek. – Jeśli jeszcze kiedyś wpadnę na pomysł, żeby nie przenosić się do sypialni, walnij mnie w twarz – mruknął i wciągnął przez głowę koszulkę. Jego córka nie raz widziała go w półnegliżu, ale w obecnej sytuacji wolał nie turbować jeszcze bardziej jej psychiki.
    Na szczęście Thea nie drążyła tematu, najwyraźniej zbyt śpiąca, żeby to robić. Pozwoliła się przebrać w piżamę i ułożyła się na łóżku, wtulona w królika. Arthur zaśpiewał kołysankę kilka razy pod rząd, tak dla pewności, a kiedy dziewczynka zasnęła, cicho wyszedł z jej pokoju i udał się do sypialni. Opadł plecami na łóżko z głośnym westchnieniem i przetarł zmęczoną twarz dłońmi.
    - Kurwa, nie wierzę – wymamrotał do siebie. Korzystając z tego, że Elle nie było w pomieszczeniu, przesunął palcami po swoim kroczu, tak kontrolnie, żeby wiedzieć, z jakim bólem przez niedokończone zbliżenie przyjdzie mu się mierzyć. Wystarczyło delikatne muśnięcie, by zdać sobie sprawę, że jeśli jego żona straciła nastrój i nie ma w perspektywie seksu, sam będzie musiał się zaspokoić, bo rano ból stanie się nie do wytrzymania. Może to kwestia tego, że był cholernie nakręcony, zanim córka im przerwała.
    - Zasnęła – oznajmił, słysząc otwierające się drzwi i uniósł się na łokciach. Uśmiechał się głupio, nie bardzo wiedząc, jak w ogóle zareagować na to, co się nie tak dawno temu stało. – Wiesz, spodziewałem się, że to się kiedyś stanie, a i tak nie mam pojęcia, co o tym myśleć – stwierdził, przeczesując jedną ręką swoje wciąż wilgotne od potu włosy.

    OdpowiedzUsuń
  145. Tamtego poranka nie czuła się zbyt dobrze. Obudziła się nad ranem z potwornym bólem brzucha, który ustał dopiero po odpowiedniej dawce leków. Przez 'odpowiednią dawkę' ma się rozumieć dawkę znacznie wyższą niż ta sugerowana przez lekarza. Leki z kolei wywołały u niej mdłości i zawroty głowy, przez co pyszne i pożywne śniadanie, składające się z tostów z awokado i jajkiem na twardo, wylądowało na dnie toalety. Tilly przeklinała siebie za to, że w ogóle zdecydowała się cokolwiek przyrządzić i zmarnowała dobre składniki, które z pewnością przydałyby się jej na lunch, ale jak to mówią, nadzieja matką głupich.
    Mimo potwornego samopoczucia, nie zamierzała odwoływać spotkania z Vilanelle i dzieciakami. Nie chciała zaprzepaścić swojej szansy na odbudowanie relacji z rodziną, a poinformowanie kobiety w ostatnim momencie, że jednak ma inne plany, zdecydowanie działałoby na jej niekorzyść. Wyposażyła się więc w odpowiednie leki, zrobiła dość mocny makijaż, który miał maskować jej zmęczenie i wyruszyła w kierunku najbliższej stacji metra.
    Tłumy ludzi, którzy jak zwykle przepychali się między sobą, żeby dotrzeć do swojego upragnionego wagonu, wcale nie sprawiły, że poczuła się lepiej. Wręcz przeciwnie - odniosła wrażenie, że musiała walczyć o dostęp do powietrza, gdy pewien grubszy, spocony jegomość stanął pomiędzy nią a niewielkim, uchylonym oknem. Ulga przyszła dopiero, gdy po odliczeniu dziesięciu stacji, Tilly mogła wreszcie wyjść na zewnątrz.
    Machała im już z daleka, dumna, że pomimo złego samopoczucia, udało jej się znaleźć odrobinę energii, by zdążyć na czas, by w ogóle się pojawić. Wśród nich nie zauważyła Arthura, ale początkowe rozczarowanie szybko minęło, gdy tylko dotarła na miejsce - jej uwaga została całkowicie pochłonięta przez uśmiech wywołany jej obecnością na twarzy Thei.
    - Hej, dobrze was widzieć! Bardzo się cieszę, że daliście radę dzisiaj przyjść - odparła z entuzjazmem, po czym schyliła się, by przytulić do siebie bratanicę. - Będziemy się dzisiaj świetnie bawić, prawda, Thea?

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  146. Pokiwał głową z kwaśnym wyrazem twarzy, przyznając żonie rację. Nie łudził się, że prędzej czy później ich dzieci nie rozgryzą furtki, ale musieli chociaż spróbować. Zwłaszcza, że Thea mogła przecież spać, nawet zjeżdżając po stopniach na tyłku. Koordynację ruchową miała jaką miała, a w jej wieku nietrudno o tragedię.
    Z postanowieniem wyruszenia na zakupy Arthur szedł do pokoju Thei, a potem do swojej sypialni. Zaraz po tym, jak Elle weszła, wyjął z kieszeni swój telefon i w notatniku stworzył przypomnienie. Tak na wszelki wypadek.
    Odłożył urządzenie na szafkę nocną i podniósł się do siadu. Chwycił Villanelle pod kolanami i pociągnął w swoją stronę, układając jej nogi po swoich obydwu stronach. Uśmiechał się przy tym łobuzersko, gotowy natychmiast rozpocząć grę wstępną, gdyby tylko jego żona wyraziła na to chęci.
    - Teraz jesteśmy. Śpi jak kamień – powiedział, ujmując jej dłonie w swoje. Splótł ze sobą ich palce, ale tylko na chwilę, bowiem miał inny cel. Zarzucił ręce kobiety na swój kark i objął ją w pasie, po czym usadził na swoich skrzyżowanych nogach. – Nie wiem, co ci się nie podoba. Jeszcze niedawno chciałaś go ze mnie zlizać. To znaczy… Wszystko na to wskazywało. Rozmyśliłaś się? – spytał, trącając zaczepnie nosem jej nos. W końcu westchnął i odchylił się, opierając się za plecami na rękach. – Dobrze, idź. Mógłbym iść z tobą, dla oszczędności wody i no… Szczerze, wciąż jestem na ciebie kurewsko napalony, ale coś mi mówi, że nie będziesz chciała z tego skorzystać, więc poczekam. Tylko się streszczaj, okej? Dzieciaki naprawdę dały mi popalić i jestem zmęczony – wyrzucił z siebie, nie dając dojść Elle do ewentualnego głosu. Rozplótł jej ręce ze swojego karku i z zamkniętymi oczami opadł na plecy. Wystarczył sam widok jej nagich nóg i pośladków ledwie zakrytych bluzą, żeby obudziły się w nim pierwotne rządze, a był obecnie w takim stanie, że nie mógł do tego dopuścić. – Idź, nie patrzę – wymamrotał, zasłaniając twarz rękami, jakby dla podkreślenia swoich wcześniejszych słów. Zamierzał tak leżeć, póki nie usłyszy dźwięku zamykanych drzwi od łazienki. I miał nadzieję, że żona nie będzie się z nim drażnić, bo jego wytrzymałość miała swoje granice, bardzo kruche w tej chwili.

    OdpowiedzUsuń
  147. - Owszem! Wywalam, żebyś mnie nie kusiła, Morrison – odparł nieco weselej, uśmiechając się, niczym łobuziak, który coś zbroił. Lubił zwracać się do niej w ten sposób; swoim nazwiskiem w kontekście o tym, że mówił o osobie i do osoby, którą kochał ponad życie. Często to robił i zadziwiające, że minęły prawie dwa lata od ich ślubu, a jemu wciąż się to nie znudziło. Przeciwnie, był pewien, że brzmienie Villanelle Morrison nigdy mu się nie znudzi.
    - Zasnę, to prawda, ale obudzę się z bólem albo bez niego. Wolałbym bez – mruknął, krzywiąc się na samą myśl o nieprzyjemnym poranku. Nie, zdecydowanie nie chciał do tego dopuścić. Niestety, Elle swoim zachowaniem w tym momencie nie ułatwiała mu życia. Czuł, jak jego podbrzusze zaczyna pulsować, a im dłużej żona na nim siedziała, tym trudniej było mu się kontrolować.
    Jako, że miał zasłonięte oczy, tym razem z własnej inicjatywy, jego zmysły znowu się wyostrzyły, a dzięki panującej w domu ciszy doskonale usłyszał szelest materiału.
    - Czy ty się rozebrałaś? – wycedził przez zaciśnięte zęby, a zaraz potem wypuścił powietrze z cichym jękiem, który przybrał na sile, gdy kobieta musnęła dłonią jego krocze. – Kocham cię, ale za chwilę przełożę cię przez kolano – powiedział, słysząc dźwięk otwieranej szafy. Opuścił ręce i podniósł się na łokciach, rzucając Elle wygłodniałe spojrzenie. Jego żona w samej bieliźnie działała na niego tak, że chciał jedynie zerwać z niej te skrawki materiału, które i tak więcej odsłaniały, niż przykrywały.
    - Wredna baba – wyszeptał, podnosząc się z łóżka. Kilka kroków później stanął za Elle i zamknął szufladę spod jej ramienia. Siłą obrócił ją przodem do siebie i złapał pod kolanem, a wolną dłonią sprawnie odpiął swój rozporek i zsunął spodnie wraz z bielizną jedynie na tyle, żeby uwolnić stwardniałą męskość. Z jej pomocą odsunął materiał majtek Elle na bok o bez ceregieli, gry wstępnej i zbytniej czułości wślizgnął się w jej wnętrze, umiejętnie wykorzystując to, że wciąż była wilgotna. Przyparł ukochaną do szafy i wpił się w jej wargi, nie dając czasu na reakcję. To samo było w przypadku rytmicznych ruchów bioder, bo po przyjęciu wystarczająco wygodnej pozycji natychmiast przystąpił do działania.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  148. Ostatnie tygodnie były trudne. Chociaż 'trudne' to chyba za mało powiedziane. Wydarzenia sprzed kilku tygodni były spełnieniem jej najgorszych koszmarow i choć Maddie w swoim życiu przeszła już przez dosłowne piekło, tym razem zdawała się być prawdziwie pokonana. Jej usilna wiara w to, że jej problemy kiedyś się skończą, przestała istnieć. Zresztą, jej wiara w to, że kiedykolwiek spotka ją coś dobrego, również gdzieś zanikła. Poranki były najgorsze. Po nieprzespanej nocy, nie miała siły, by podnieść się z łóżka. I nie chodziło tutaj o siłę fizyczną - była matką, wiedziała, jak funkcjonować po bezsennej nocy. Maddie po prostu nie miała sił, by spędzić kolejny dzień w swojej skórze. Radziła sobie, jak mogła, sięgając po coraz bardziej drastyczne środki. Zaczęła palić, a końcówki papierosów gasiła na swojej skórze, bo ból fizyczny był łatwiejszy do zniesienia niż ten psychiczny. Ale nikomu o tym nie mówiła, bo nie widziała już sensu w wołaniu o pomoc.
    Zaniedbała siebie, zaniedbała relacje z rodziną, z przyjaciółmi, i jedynie obecność jej dzieci stanowiła punkt zaczepienia. Oddychała tylko dla nich i choć nie była przykładem dobrej matki, udawało jej się przynajmniej robić to minimum - upewnić się, że dzieci były czyste, zdrowe i nie chodziły głodne. Czy szczęśliwe? Co do tego miała poważne wątpliwości.
    Choć po ostatnim spotkaniu z Vilanelle starała się utrzymać z nią kontakt, gdy sprawy zaczęły wymykać się spod kontroli, zwyczajnie przestała odpisywać na jej wiadomości. Obecność kobiety pod jej drzwiami była więc dużą niespodzianką tak dużą, że Hesford przez jakiś czas zastanawiała się, czy nie powinna udać, że nie było jej w domu. W końcu jej mieszkanie przypominało raczej chlew, ona sama wyglądała jak prawowity mieszkaniec tego chlewu. Ostatecznie jednak ucieszyła się na jej widok. Ucieszyła się, że ktoś się o nią troszczył. Otworzyła więc drzwi i przywitała ją szerokim, lecz wymuszonym uśmiechem.
    - Hej, Vilanelle! Nie spodziewałam się ciebie dzisiaj, ale miło, że wpadasz! - odparła. - Zapraszam do środka, przepraszam za bałagan, ale ostatnio nie miałam czasu zabrać się za sprzątanie. Mam nadzieję, że wszystko u ciebie w porządku?
    Przepuściła ją w drzwiach, po czym w pośpiechu zaczęła zbierać papiery rozrzucone na sofie tak, by kobieta miała gdzie usiąść.
    Martwiła się tym, jak Elle ją odbierze. Hesford doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie wyglądała najlepiej. Schudła, i to dość dużo, od ich ostatniego spotkania, Na szczycie jej głowy pojawiły się czarne odrosty, a jej włosy były obrzydliwie tłuste. Wuedzuała, że wyglądała okropnie. Ale nie czuła się na siłach, by cokolwiek na to poradzić.

    Maddie

    OdpowiedzUsuń
  149. Gdyby tylko mogli przewidzieć, co czeka ich w gospodarstwie, bez wątpienia inaczej podeszliby do zatrzymania przez policję i kontrolę w drodze do Samuela. Oszczędziłoby im to sporo nerwów i stresu, szczególnie samej Villanelle, która wydawała się wyjątkowo poirytowana całym zajściem; Jerome starał się jeszcze obrócić to wszystko w żart, lecz i tak czuł, jak jego serce niespokojnie tłukło się w piersi. Tymczasem życie ukazało im się w całej swej kracie i przewrotności, zaskakując tak, że teraz chyba żadne z nich jeszcze nie dowierzało temu, co widzi. Odnalezienie przez policjantów ich starego, psiego druha było naprawdę wzruszające i wyspiarz mógł tylko wyobrażać sobie, co czuje cała trójka. Nie pozostało im nic innego, jak tylko pozwolić im odejść z Samuelem, by mogli dopełnić tak wymaganych przez funkcjonariuszy formalności, podczas gdy dzięki temu Elle i Jerome mogli odetchnąć, a także wreszcie zając się tym, po co tutaj przyjechali.
    Wychwalany przez przyjaciółkę, brunet niedbale wzruszył ramionami i uśmiechnął się skromnie, choć trzeba przyznać, że młoda kobieta nie kłamała. Wolontariat w schronisku pomógł mu w zdobyciu wprawy w prowadzeniu podobnych akcji i tak jak kiedyś nie miałby pojęcia, od czego w ogóle zacząć, tak teraz świtało mu w głowie już kilka pomysłów. Zapewne za parę dni skontaktuje się z Bobem i Frankiem, by ustalić, co i jak. Teraz niekoniecznie chciał dłużej zaprzątać sobie głowę mundurowymi, którzy poniekąd napędzili im niezłego stracha.
    — Na pewno cię wykorzystam do pomocy, zostałaś moją partnerką w tej zbrodni — zażartował, mrugnąwszy do niej porozumiewawczo. — I naprawdę wpadłaś na świetny pomysł, czapki z głów! — pochwalił ją z szerokim uśmiechem. Musiał przyznać, że sam nie był na tyle błyskotliwy i nic podobnego nie chodziło mu po głowie, tymczasem dzięki pani Morrison mogli upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Nie dość, że wymienią kozła na właściwa kozę, to jeszcze pomogą Samuelowi, dzięki zbiórce wspomagając go finansowo. — Myślę, że taka akcja internetowa faktycznie będzie lepsza, niż organizowanie czegoś tutaj, u Samuela. Wiesz, na zasadzie, że ludzie przychodzą i wrzucają coś do puszek… Nie chcę zabrzmieć małostkowo czy okrutnie, ale sama przyznaj… Czy ta ckliwa historia o odnalezieniu psa po latach nie zrobi w sieci furory? — rzucił, bo choć rzeczywiście brzmiało to nie najlepiej, to Marshall sam po sobie wiedział, jak bardzo lubił oglądać podobne filmiki, kiedy już raz na jakiś czas zaległ na kanapie i po prostu bezcelowo krążył po różnych stronach i mediach społecznościowych.
    — Bardzo fajnie — zgodził się, raźnym krokiem zmierzając ku stodole, w której znajdowała się zagroda dla kóz. W końcu zbliżyli się do drewnianego budynku i Jerome odsunął skobelek w drzwiach, przepuszczając kobietę z wózkiem przodem. Sam, wciąż z Theą na rękach, wszedł do środka za przyjaciółką, zostawiając drzwi otwarte, by do środka wpadło więcej światła.
    — Zapraszam na lewo i do samego końca — poinformował, bo też tam znajdowały się koźlęta, pośród których powinna kryć się również Izabela i rzeczywiście, pośród pięciu małych zwierzątek mogli wypatrzyć jasnobrązową kozę z białymi łatkami, która jako jedyna miała przyczepiony dzwoneczek, który brzęczał przy każdym jej poruszeniu.
    Mężczyzna postawił Theę przy wózku, a później wszedł do zagrody i mimo że kozy przed nim uciekały, jakby odruchowo, bo nie widać było po nich, żeby były przestraszone, chwycił właściwą Izabelę na ręce i podszedł do Elle, by wręczyć jej tym razem odpowiedni prezent.
    — Jeszcze raz wszystkiego najlepszego — powiedział z głupkowatym uśmiechem. — Mam jeszcze sprawdzić, czy to na pewno nie mały kozioł?

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  150. Jaime uniósł brew wyżej, obserwując i słuchając Elle. Co? O czym ona mówiła? Chyba się nie zrozumieli... A może on powiedział coś nie tak i Elle po prostu przeanalizowała to na swój sposób. Dopiero po chwili dotarło do niego, co jego koleżanka miała na myśli. Jasna cholera.
    – Daj spokój! – uniósł zaraz ręce w geście obrony. – To znaczy owszem, Laura zawróciła mi w głowie i patrzę w przyszłość faktycznie nieco optymistyczniej niż patrzyłem jeszcze rok temu, ale... nie będzie na razie żadnych oświadczyn. Dopiero co zaczęliśmy się spotkać, jeszcze nie rozmawialiśmy o naszych poglądach na śluby i tak dalej – machnął ręką.
    On sam nie chciał brać ślubu, nie chciał mieć dzieci; życie rodzinne nie było dla niego, jak sądził. I chociaż miał teraz dziewczynę, to jego spojrzenie na te sprawy się nie zmieniło. Laura też nie wyglądała na osobę, która chce mieć dzieci, poddać się bardziej życiu domowemu. Przecież tej kobiety było wszędzie pełno. Poza tym, byli jeszcze młodzi, Jaime dopiero co skończy zaraz dwadzieścia lat.
    – Ale owszem, Laura jest świetna – uśmiechnął się do niej. – Wiesz, nie uważam, że będzie lekko na tym ostatnim roku, ale z drugiej strony... nie możesz sobie teraz zrobić przerwy, bo będzie ci ciężko potem wrócić. Ale ostatecznie mogłabyś to zrobić. Dzieci by trochę podrosły, poszłyby do przedszkola, to miałabyś więcej czasu na naukę. Ale zrobisz tak, jak uznasz za słuszne. Trzymam kciuki, aby wszystko poszło sprawnie – uśmiechnął się ponownie i pokazał jej, jak faktycznie trzyma kciuki.
    Jaime nie powiedział już nic na temat kolejnego dziecka. No okej, Moretti nie chciał nawet jednego, to się już nie będzie lepiej odzywać. Po prostu poczekał na Elle, która wróciła z kozą.
    – Czy to jest koza? – uniósł brew wyżej, patrząc to na koleżankę, to na zwierzaka. – Znam dziewczynę, która ma w domu miniaturową świnkę, ale o kimś, kto trzyma w domu kozę... Cholera – zaśmiał się, a potem zakrył usta dłonią. Zerknął na dzieci. Ups...
    Podniósł się z koca i niepewnie podszedł do kózki.
    – No cześć, Izabelo. Jestem Jaime – nie wyciągnął jednak ręki, aby ją pogłaskać. Wolał po prostu trzymać się w bezpiecznej odległości i obserwować. – Powiedz mi... co was skłoniło do przygarnięcia kozy? Dlaczego akurat to zwierzę? Kot i pies są zbyt banalne? – uśmiechnął się i spojrzał na Elle. – Co na to Thea i Matt? – chociaż pewnie Matt był zbyt mały, aby mieć jakiekolwiek zdanie na temat ich domowego zwierzaka.

    [Niedaleko mnie widziałam kozę na czyimś podwórku XD]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  151. Nie miała jej tego za złe. Wiedziała, że przekonanie Arthura nie będzie łatwym zadaniem i sam fakt, że Vilanelle wraz z dziećmi pojawiła się w umówionym miejscu oznaczało, że sprawy zmierzały we właściwym kierunku. Przypuszczała, że Elle poruszyła tę sprawę z mężem i gdyby tamten wściekł się do granic możliwości, kobieta z pewnością odwołałaby wspólny wypad. Tak się jednak nie stało. Bratowa stała przed nią żywa i prawdziwa, u boku podekscytownej Thei i z maleńkim Matthew, który rozglądał się dookoła z ciekawością.
    - Nic nie szkodzi - odparła zgodnie z prawdą. - Domyślam się, że takie sprawy zajmują wiele czasu... a tak w ogóle, to świetna wiadomość, z tym biurem. Gratuluję. - Wzruszyła ramionami.
    Może nie wyglądała na kogoś szczególnie szczęśliwego z powodu sukcesu brata, lecz nie dlatego, że nie ucieszyła jej ta wiadomość. Po prostu nie czuła się zbyt dobrze, a resztki energii postanowiła zaoszczędzić na zabawę z dzieciakami. Przetarła rękawkiem koszuli spocone czoło i wzięła kilka głębokich oddechów, zanim ruszyła do przodu wraz z Theą uczepioną jej dłoni.
    - Thea, jakie jest twoje ulubione zwierzątko? - zapytała dziewczynki, uśmiechając się do niej szczerze.
    Tak naprawdę nie wiedziała o niej zbyt wiele, a Thea była już na tyle duża, że jej osobowość zaczęła wyraźnie przebijać się przez typowe, dziecięce potrzeby. Tilly nie miała pojęcia, jaki był jej ulubiony kolor, ulubiona bajka, ulubiona sukienka. I żałowała, że nie była na tyle blisko, by poznać odpowiedzi na te pytania, wtedy, gdy Thea po raz pierwszy sama je odkryła. Ale teraz miały czas. Mnóstwo czasu, a przynajmniej taką Mathilde miała nadzieję. Chciała wierzyć, że nie było jeszcze za późno, by została tą stałą osobą w życiu swoich bratanków.
    - U mnie? - powiedziała, jakby zdziwiona pytaniem kobiety. - U mnie chyba dobrze... cieszę się, że udało mi się wyrzebrać wolne na dzisiaj, bo akurat mamy nawał przeglądow w pracy, to znaczy... nie wiem, czy wspominałam, pracuję w warsztacie samochodowym. Ale nie jako mechanik, siedzę... siedzę na recepcji po prostu. - wyjaśniła dość nerwowo. - A u was? Mam nadzieję, że u was też wszystko w porządku?
    Tilly również zdawało się, że rozmowy z Elle były niesamowicie trudne. Jednak uznała, że rozmawianie o czymkolwiek było mniej niezręczna niż cisza, dlatego mówiła. Bez większego sensu, ale mówiła, uważając, by nie wkroczyć na potencjalnie niebezpieczne tematy. Miała nadzieję, że tym razem zdąży ugryźć się w język, zanim powie coś, co mogłoby zdenerwować Elle. Wolała, by obie spędziły ten dzień w dobrym humorze, ze względu na dzieci przede wszystkim.
    - Dziękuję - odparla, gdy Vilanelle podała jej bilety. - Ale to ja was tutaj wyciągnęłam, więc to ja powinnam zapłacić - upomniała ją, wyjmując z portfela kilka banknotów odpowiadającym cenie biletów. - To jak, idziemy najpierw obejrzeć hipopotamy czy lwy?


    Mathilde

    OdpowiedzUsuń
  152. Nie pamiętał drogi, którą pokonał między pokojem a łazienką. Przez chwilę nie wiedział nawet, co zrobił z ubraniami, póki woda spod prysznica nie zaczęła wsiąkać w materiał. Ale jakimś cudem trzymał Elle za pośladki, wymuszając na niej, by oplotła go nogami i opierał jej plecy o ściankę prysznica. Gorący strumień moczył ich ciała, sprawiając, że zrobiło się jeszcze duszniej niż chwilę temu, a Arthur z ledwością łapał kolejne oddechy pomiędzy pocałunkami. Poruszał się chaotycznie, całkowicie podporządkowując się pragnieniu, które nim kierowało.
    A pragnął swojej żony. Jak jasna cholera.
    I nawet kiedy wydał z siebie głośny jęk zwiastujący orgazm, nie odsunął się od Elle. Przyciskał ją swoim ciałem do ściany i opierał czoło na jej czole, dysząc z przymkniętymi powiekami. Ręce mu drżały z wysiłku, nogi miał jak z waty, ale ani myślał, żeby ją teraz puszczać. To znaczy zrobił to, ale jedną ręką i ułożył ją na policzku kobiety, gładząc opuszkami palców mokrą skórę.
    - Chyba tego nie przemyślałem – wychrypiał w końcu. Powoli docierały do niego inne bodźce. Najbardziej dominujący był dotykowy, ten związany z ubraniami klejącymi się do ciała pod wpływem wody, której w dalszym ciągu nie zakręcił. Elle była w lepszej sytuacji, bo bielizna nie powinna być trudna do zdjęcia. Arthur natomiast… Cóż, wiedział, że będzie się musiał namęczyć.
    Ale nie teraz. Teraz wpatrywał się w twarz ukochanej i uśmiechał się z rozchylonymi wargami, nie przestając głaskać jej policzka.
    - Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo cię kocham – wyszeptał, ale na tyle głośno, by Elle usłyszała go przez szum wody. – I jak bardzo będę wkurzony, jeśli sprowadzisz tu jakieś zwierzę bez mojej zgody – dodał, nie potrafiąc się powstrzymać. Uśmiech nie znikał z jego ust, ale wzrok miał poważny. Teraz, gdy opadło napięcie, mógł to wziąć bardziej na chłodno, jednakże to nie zmieniało jego podejścia do tematu. I tego, że musiał do tego wrócić, nawet w zaistniałych okolicznościach. Chciał bowiem, żeby Villanelle raz na zawsze zapamiętała to, co powiedział jej wcześniej, a teraz zamierzał powtórzyć. – Kategoryczne nie znaczy, że mam ku niemu poważny powód. Dobrze? – wymamrotał, odgarniając za ucho ukochanej kosmyk mokrych włosów i uważnie jej się przypatrując.

    OdpowiedzUsuń
  153. - A myślałem, że to dlatego za mnie wyszłaś. Żeby do końca życia mnie wkurzać – mruknął z delikatnym uśmiechem i czule trącił nosem nos Elle. Oczywiście żartował, choć czy tak do końca? Uważał, że na tym polegało piękno ich związku. Na tym, że mimo mijających dni, mimo wielu kłótni i trudnych momentów, wciąż potrafili przekomarzać się po swojemu i odnajdować w tym nutkę radości. Uwielbiał to w Elle; to, że nie obrażała się z najbardziej błahych powodów.
    Odwzajemnił pocałunek, mocno obejmując ją w pasie, ale to nie był pocałunek namiętny, raczej przepełniony uczuciem. Uśmiech, którym ją obdarował tuż po odsunięciu się też taki był.
    - Powinniśmy. Jeśli za chwilę nie trafię do łóżka, będę spał tutaj – roześmiał się cicho i oddalił się nieznacznie, po czym zdjął z siebie mokrą koszulkę. Nie było to pozbawione problemów, ale poradził sobie zadziwiająco sprawnie jak na materiał przylegający do skóry i drżące po silnym orgazmie ręce. – Na razie życzę sobie zasnąć obok mojej żony. Nad resztą pomyślę jutro – odparł i jeszcze raz musnął jej nabrzmiałe wargi, a potem zakręcił wodę.

    Decyzja podjęła się sama, a Arthur nie przypominał sobie, żeby długo nad nią deliberowali. To było jasne, nie mogli mieć z Elle więcej dzieci nie tylko ze względu na to, że Theę i Matty’ego nie dzielił nawet rok różnicy, ale też musieli myśleć w kategoriach medycznych. Narodziny Matta były traumatyczne, to oczywiste, Arthur nie chciał, żeby Villanelle kolejny raz to przeżywała, jednakże to nie był najważniejszy powód.
    To on był największym zagrożeniem. Brown jednoznacznie stwierdził, że ich dzieci mogą być obciążone chorobami psychicznymi. Lepiej nie skazywać na to więcej żyć.
    Dlatego Morrison siedział w poczekalni prywatnej kliniki i wybijał nogą nerwowy rytm. Obgryzał paznokcie jednej ręki, a drugą ściskał mocno, może nawet odrobinę za mocno, dłoń Elle. Owszem, przeżywał już dużo gorszy ból. Był bliski śmierci, połamany, sparaliżowany… A mimo to wazektomia przerażała go najbardziej. Ze stresu czuł na czole i kręgosłupie zimny pot, palce miał lodowate, a oczy rozbiegane, bowiem za każdym razem, gdy ktoś wychodził z gabinetu zabiegowego, on miał wrażenie, że usłyszy swoje nazwisko, a nie był na to gotowy.
    - Chyba się rozmyśliłem – wymamrotał, obgryzając paznokieć prawie do krwi, ale nie zwrócił na to uwagi. – Gumki nie są przecież takie drogie, nie? Możemy kupić zapas…

    OdpowiedzUsuń
  154. Nie dało się ukryć, że obecność Elle pod jej drzwiami mocno ją zdziwiła, lecz mimo to, Maddie nie odebrała pojawienia się kobiety w sposób negatywny. Owszem, była zawstydzona, ale jednocześnie cieszyła się na tyle, na ile potrafiła. Choć dzieci przez większość czasu zajmowały jej myśli i uwagę, Maddie czasem czuła się samotna, ale nie podnosiła telefonu, by zadzwonić do przyjaciół czy rodziny. Wmawiała sobie, że jest dla nich ciężarem i robi im przysługę, odcinając kontakt. Ale fakt, że Vilanelle stała przed nią, żywa i prawdziwa, w dodatku bez zaproszenia, stopniowo pomagał jej zrozumieć, że się myliła.
    - Nic... nic nie szkodzi. Dobrze cię widzieć - odparła, gdy już udało jej się zebrać wszystkie papiery z sofy i wrzucić je do jednej z szafek.
    Wolała schować je jak najgłębiej, by nie znalazły się w zasięgu wzroku kobiety. Nie przypuszczała, by Vilanelle była wścibska, ale nie chciała, by nawet przypadkiem zerknęła na dokumenty, które dotyczyły sprawy sądowej, jaka miała nadejść za kilka tygodni. Pragnęła uniknąć niewygodnych pytań, na które nie była przygotowana, a od których miał zależeć los jej syna. Obawiała się, że gdy tylko przyjdzie jej stanąć przed sądem, stres odbierze jej mowę, dlatego tak uparcie przeglądała wszystkie listy, zeznania i raporty, jakby chcąc wyryć je na dobre we swojej pamięci, nawet jeśli oznaczało to powrót do najgorszych lat jej życia. Ale teraz nadszedł czas na przerwę. Musiała skupić się na obecności Vilanelle i zapomnieć o tym, co przed chwilą czytała, i o obrazkach, jakie mimowolnie pojawiły się przed jej oczami.
    Odebrała produkty od kobiety, dziękując i uśmiechając się. Sam fakt, że Vilanelle zdecydowała się ją odwiedzić, wywołał w niej uczucie przyjemnego ciepła, pojawiające się zawsze wtedy, gdy ktoś się o nią troszczył, pokazywał jej, że miała na kogo liczyć. Przyniesienie wina i przekąsek zdecydowanie sprawiało, że owo uczucie trwało jeszcze dłużej. Maddie postawiła prezent na stole, a sama pobiegła do kuchni po talerze, szklanki oraz ciasto czekoladowe, które kupiła w sklepie trzy dni temu. Nie miała zbyt wiele, ale chciała odwzajemnić jej gościnność.
    W międzyczasie Sammy zdołał przywitać się z kobietą i pokazać jej autko, jakie niedawno dołączyło do jego kolekcji. Kiedy Madeline wrociła do salonu, chłopiec wspiął się na sofę, po czym usiadł na kolanach swojej nowej cioci, nie pytając jej o zgodę.
    - U mnie? - powtórzyła Maddie, jakby zdziwiona jej pytaniem. - U mnie też... wszystko w porządku - skłamała.
    Miała świadomość tego, że Elle z łatwością rozpozna jej kłamstwo, ale nie mogła zdobyć się na odwagę, by wyjawić, co tak naprawdę wydarzyło się w ciągu ostatnich tygodni. Fakt, kobieta znała jej tajemnicę, ale kiedy widziały się po raz ostatni, Maddie była wolna, trzymała się z dala od swoich byłych partnerów. A obecnie? Hesford nawet nie wiedziała, od czego zacząć. Miała wrażenie, że jej świat rozpadał się przed jej oczami, a za każdym razem, gdy przyszło jej opowiedzieć swoją historię, przeżywała ją na nowo, z niezwykłą intensywnością.
    - Przepraszam... że nie odpowiadalam na twoje wiadomości. Bardzo mi głupio! - podjęła wreszcie, pragnąc przerwać niekomfortową ciszę, jaka pomiędzy nimi zawisła. - Dość dużo się u mnie działo... i po prostu... - Westchnęła. - W-wypadło mi z głowy.To nie tak, że nie chciałam, że coś się stało... jakoś tak... wyszło. - Uśmiechnęłą się delikatnie, kończąc swój niezręczny monolog.

    Maddie

    OdpowiedzUsuń
  155. - Królik to świetne zwierzę! Twój musi być naprawde słodki. Wiesz, że jak byłam mała, to też miałam królika? - odparła Tilly, chcąc pokazać dziewczynce swoje zainteresowanie tematem. - Musisz mi go kiedyś pokazać, dobrze? Jestem pewna, że ja i twój różowy królik się polubimy.
    Sposób, w jaki mówiła i zachowywała się Thea był niezwykle uroczy i choć Mathilde nie przepadała za dziećmi, jej bratankowie byli wyjątkiem od tej reguły, a co za tym szło, miała wrażenie, że mogła rozmawiać z dziewczynką godzinami, nawet jeśli tematem tych rozmów miały być zwierzątka, maskotki i lalki. Morrison chciała poznać ją lepiej, nadrobić stracony czas. Chciała być tą ciocią, której wizyt nie potrafiła się doczekać, u której z chęcią spędzałaby wakacje i do której przychodziłaby po porady, gdy już nieco podrośnie. To samo zresztą tyczyło się maleńkiego Matty'ego.
    Uwagę Elle odebrała za nieco uszczypliwą. Fakt, dla kogoś, kto nie miał pojęcia, jak wyglądało jej życie, informacja o pracy na recepcji w warsztacie i to tylko w weekendy brzmiała jak szczyt lenistwa. A zwłaszcza, dla kogoś, kto jednocześnie pracował, studiował, wychowywał dzieci i prowadził dom, tak jak jej bratowa. Jednak Tilly nie zamierzała odbijać piłeczki. Nie chciała wyprowadzić jej z błędu, bo to oznaczałoby przyznanie się do choroby. A co za tym szło, musiałaby poradzić sobie z wszechobecną litością, której tak nienawidziła i z fałszywymi obietnicami przyjaźni. To miało być miłe popołudnie, które spędzały ze sobą tylko i wyłącznie ze względu na dzieci. Nie po to, by prawić sobie komplementy ani dowiedzieć się czegoś więcej na swój temat, dlatego Mathilde zrezygnowała z użycia sarkazmu. Uśmiechnęła się tylko sztucznie, odpowiadając:
    - Tak, to nie jest zbyt męcząca praca. Głównie siedzę przy biurku, odbieram telefony i rozliczam klientów. Ale to mi wystarcza. Mam dobrych współpracowników, jesteśmy dość zgrani, szef też jest w porządku... a poza tym mogę się nauczyć czegoś więcej na temat naprawy samochodow, nawet jeśli nie mam własnego auta. - Zaśmiała się.
    W gruncie rzeczy, Tilly lubiła swoją pracę i choć czuła, że jest w stanie podjąć nieco bardziej odpowiedzialną pozycję, nie narzekała. Czuła się tam komfortowo. Szef wiedział co nieco na temat jej choroby i był przy tym niezwykle wyrozumiały, pozwalając jej na niezwykle niskie godziny pracy i dłuższe przerwy. Owszem, jeszcze kilka lat temu pogardziłaby podobną ofertą, lecz jej priorytety się zmieniły. Przestała gonić za pracą w dużej firmi czy nawet za wielkimi pieniędzmi. Wystarczyło, że miała co jeść, gdzie mieszkać, a reszta spadku po rodzicach pokrywała koszty jej leczenia.
    - To dobrze, że sobie radzicie - podsumowała. - Zapewne nie jest ci łatwo, ze studiami, pracą, domem... z tym wszystkim jednocześnie.
    Tilly podziwiała Vilanelle, choć nie zamierzała mówić o tym na głos. Podejrzewała, że nie jest jej łatwo, że prawdopodobnie nie ma czasu dla samej siebie i może czasem zapomina, że powinna o siebie zadbać. Przez moment pomyślała nawet o tym, że powinna ją gdzieś wyciągnąć. Z dala od dzieciaków, które przecież mogły zostać z Arthurem. Szybko jednak zrezygnowała z tego pomysłu. Nie były przyjaciółkami. Nie miały nimi być. Ich znajomość była raczej obowiązkiem niż przyjemnością. Poza tym, nawet gdyby gdzieś razem wyszło, zapewne skończyłoby się na niepotrzebnej kłótni.
    - W porządku. Następnym razem - uznała, chowając swój portfel do torebki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tilly owszem, była rozrzutna jako nastolatka, ale sporo zmieniło się od tego czasu. W końcu od wielu lat mieszkała sama. Musiała nauczyć się oszczędzania, w przeciwnym wypadku skończyłaby pod mostem. Nie miała jednak zamiaru wyprowadzać swojej rodziny z błędu, ponieważ użyła swojej rozrzutności jako wymówki do powrotu.
      - Okej, idziemy zobaczyć lwy! - potwierdziła słowa Thei i pozwoliła, by dziewczynka chwyciła ją za rękę i pociągnęła we właściwym kierunku. - Hmm, nie wiedziałam, że lew to król. Ale w zasadzie, jakby nie patrzeć, jest na pewno jednym z większych i groźniejszych zwierzątek w tym zoo. - Kucnęła tak, by przytulić do siebie bratanicę. - Patrz, jak ziewa! - Zaśmiała się, przyglądając zwierzęciu. - Ma ogromną paszczę, nie sądzisz?
      Tilly

      Usuń
  156. [Och, pięknie dziękuję! Jest mi naprawdę miło. :) Mam nadzieję, że uda mi się wpaść w wir postów fabularnych, jak to było ostatnim razem!
    Ja również chętnie coś napiszę, tylko: do której pani mam się zgłosić? :)]

    Sapphire Alcott

    OdpowiedzUsuń
  157. Roześmiał się wesoło i głośno, kiedy przyjaciółka zasalutowała niczym zawodowy żołnierz, lecz nie oznaczało to, że zamierzał zignorować jej prośbę. Po wspólnej przygodzie z kozą, zorganizowanie i poprowadzenie razem zbiórki na rzecz gospodarstwa Samuela miało być jej idealnym zwieńczeniem i Jerome wiedział, że na pewno skorzysta z pomocy brunetki. Podobne wydarzenia okazywały się często bardzo czasochłonne, więc nie powinien mieć problemu z przydzielaniem jej konkretnych zadań, chociażby jak tego ze znalezieniem sponsorów, o czym sama wspomniała. Postanowił jednak, że zastanowi się nad tym wszystkim już po powrocie do domu, teraz natomiast należało skorzystać z tego, że wreszcie mogli skupić się na tym, po co tak naprawdę tutaj przyjechali.
    Uśmiechnął się tylko znacząco, kiedy nazwała go drugim gospodarzem. Był już u Samuela parę razy i zdążył zorientować się, gdzie znajdował się jaki budynek oraz do czego był przeznaczony, choć jeszcze zdarzały mu się pomyłki. Jego wyprawa po małą kozę była jednakże na tyle świeża, że nie mógł zapomnieć drogi do właściwego pomieszczenia i dzięki temu już po chwili Villanelle mogła trzymać na rękach właściwą Izabelę – tę, która od początku miała trafić do jej domu, gdyby nie roztargnienie samego Marshalla i Samuela. Wszystko wskazywało na to, że mężczyźni nie byli zbyt biegli w rozpoznawaniu płci kóz.
    — Aż się boję, co będę musiał kupić ci w przyszłym roku, żeby tym mistrzem prezentów pozostać — zaśmiał się, oczyma wyobraźni już widząc, jak zadbany ogródek państwa Morrison zmienia się w małe gospodarstwo, a oni sami zaczną organizować wczasy agroturystyczne. Podejrzewał jednak, że samemu Arthurowi coś podobnego byłoby nie w smak i zdecydował, że przyszłoroczny prezent nie będzie miał niczego wspólnego z powiększeniem inwentarza. Nie chciał w końcu pośrednio przyczynić się do rozpadu małżeństwa przyjaciółki, bo kto wie czy Arthur byłby w stanie wytrzymać coś podobnego?
    — Uważaj, żeby Izabela nie oskarżyła cię o molestowanie — zauważył i mrugnął do niej porozumiewawczo, z szerokim uśmiechem przyglądając się zarówno wyraźnie rozpromienionej Elle, jak i jej córeczce, która z zadowoleniem głaskała małą kozę. Lubił sprawiać innym radość, samemu czując się z tego powodu niezwykle zadowolonym. Wypełniało go przyjemne ciepło, kiedy tak obserwował bliskie sobie osoby rozpływające się w uśmiechach i może to dziwne, ale naprawdę chciał dostarczać Villanelle jeszcze więcej tych powodów do radości. Na tyle, na ile zdążyli się poznać, wiedział, że życie kobiety było przepełnione wzlotami i upadkami, zresztą chyba jak życie każdego człowieka. Zależało mu więc na tym, by nawet jeśli będzie ciężko, Elle mimo wszystko miała powody do uśmiechu. Bo czy nie tak robili przyjaciele?
    — Na pewno dam ci znać — zapewnił z rozbawieniem, unosząc dłonie w obronnym geście. — Zaczekacie tutaj na mnie chwilę? Pójdę po naszego małego capa — poinformował, a później oddalił się na kilka minut. W całym tym zamieszaniu kozioł został porzucony na podwórzu i Jerome znalazł go nieopodal bramy, skubiącego jakiś niski krzaczek. Wziął zwierzę na ręce i szybko wrócił do brunetki oraz jej dzieci, umieszczając kozła w zagrodzie wraz z pozostałymi maluchami, gdzie było jego miejsce.
    — To co, wracamy? — zaproponował, obserwując małe kozy, które nieco się rozbrykały i zaczęły skakać po całej bądź co bądź niewielkiej przestrzeni, którą miały do dyspozycji. — Może tym razem uda nam się bez ogona w postaci policji — dodał, uśmiechając się szeroko i niewinnie.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  158. Jaime uśmiechnął się lekko. Tak, możliwe, że wspomni jej słowa, ale nie zamierzał mówić „hop”, póki nie przeskoczy. Jego relacja z Laurą się rozwijała. Intensywnie, bo intensywnie, ale było jeszcze dużo rzeczy, których nie wiedział. Dopiero co zaczęli się spotykać, a dziewczyna była dość zabieganą osobą. Czasami było trudno im się zgrać w czasie, ale wiedział, że Laura robiła wszystko, aby znaleźć dla niego choć godzinę. Nie raz nawet całą noc. No i Jaime zastanawiał się raz po raz, kiedy odwiedzą go jej kuzyni. Ten jeden wydawał się być naprawdę wrogo nastawiony do przyjaciół płci męskiej swojej kuzynki. Ich pierwsze spotkanie nie należało do najprzyjemniejszych, czego Jaime nie ukrywał. Ale to nie z jej kuzynami się umawia, co nie?
    – Faktycznie, może być trudno... Ale nic nie jest niemożliwe, podobno, więc... podejrzewam, że na pewno wymyślicie wspólnie jakieś rozwiązanie dla tej sytuacji. Może jakiś pseudo żłobek – przedszkole w tym nowym biurze męża? – bardziej żartował niż mówił serio. Owszem, słyszał o podobnych rzeczach w większych korporacjach, ale tu chyba zapowiadało się na po prostu małą, prywatną firmę. Przynajmniej póki co.
    Jaime patrzył na kozę, wciąż się uśmiechając. Kiedy jednak Elle wymówiła to charakterystyczne imię, jakie miała domowa świnka, uniósł spojrzenie na dziewczynę. Czyżby mieli wspólnych znajomych? A podobno Nowy Jork jest taki ogromny...
    – Też znam świnkę Babe. Jej właścicielką jest rudowłosa dziewczyna o imieniu Carlie – wyprostował się, oczekując reakcji Elle na jego informacje. Tak naprawdę nie zdziwiłby się, gdyby cała trójka się znała. Elle i Carlie studiowały architekturę, Jaime studiował na Uniwersytecie Nowojorskim... – A Izabela jest urocza, trochę nie w moim stylu, ale urocza, jak najbardziej. Poza tym... będziecie mieli mleko do kawy i nie tylko – zaśmiał się cicho, wciąż jednak nieprzekonany do ewentualnego pogłaskania zwierzęcia. To w końcu nie był pies, kot ani miniaturowa świnka, którą od razu zaczął głaskać pomimo jej krótkiej sierści. – A powiedz mi... gdzie ona śpi, co je? Dużo macie przy niej roboty? – zagadnął dalej, bo to było nawet interesujące. Okej, mieszkali w domu, a nie gdzieś w mieszkaniu w centrum miasta i kózka mogła tu wieźć naprawdę dobre życie. Kto wie, może faktycznie zapozna się z Babe i zostaną przyjaciółkami. Jakkolwiek to brzmiało. – Myślę, że jak Thea będzie w szkole opowiadać o zwierzaku domowym, to jako jedyna będzie opowiadać o kozie imieniem Izabela – uśmiechnął się i spojrzał na dziewczynkę.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  159. Carlie nie chciała, aby jej cały świat kręcił się wokół dzieci. Nie chciała zaniedbywać przyjaciół, bliskich osób. Potrzebowała przecież przyjaciółki, kogoś z kim mogłaby porozmawiać. Dzieci nie będą mogły jej odpowiedzieć przez najbliższe dwa lata. Była do nowego życia pozytywnie nastawiona, jednak martwiła się tym, jak to wszystko będzie wyglądało. Pogodzenie obowiązków z dziećmi z tymi, które miała przed ciążą. Teraz, dopóki jeszcze ich nie było, jakoś sobie radziła. Nie było problemów, aby wyskoczyć na kawę, obiad na mieście czy spacer, a gdy się pojawią będzie musiała myśleć o tym, jak zorganizować takie wyjście z dwójką dzieci. Z jednym jest przecież spory problem, a co mówić o dwójce i to w tym samym wieku. Wszystko było jednak jeszcze przed nią i mogło wiele się zdarzyć, a z pewnością też wymyśli jakiś sposób na to, aby pogodzić bycie mamą z tą Carlie, która w pewien sposób jeszcze nie była gotowa na zostanie nią i chciałaby częściej być poza domem niż w nim.
    — Wiesz, za dużo ostatnio się naoglądałam dokumentów kryminalnych. Partner zawsze jest podejrzany w pierwszej kolejności, gdy ginie żona — powiedziała wzruszając ramionami. To akurat wiedzieli i wszyscy bez oglądania takich dokumentów, Carlie chciała jednak sobie tylko zażartować. Może i czas spędzała tylko z Villanelle, a czasem z jej dziećmi, to wiedziała, że mimo tych wszystkich problemów, które para miała to nie widzą poza sobą świata i są szaleńczo zakochani. Trzeba było jednak sporo odwagi na to, aby ich związek ujrzał światło dzienne, aby dowiedzieli się o nim pozostali. Mogła sobie wyobrażać tylko, jakie musiały krążyć plotki, gdy wyszło na jaw, że Elle ma dziecko z doktorantem. Po części sama tego doświadczyła, plotek i nieprawdziwych oskarżeń, a gdyby ktoś chciał to mógłby wygrzebać artykuły sprzed miesięcy, a nawet i tygodni, bo gdy już ciąży ukrywać nie mogła posypała się cała masa informacji, jakby to Carlie łapała Matta na dziecko.
    — Będę w każdym razie trzymała za Izabelę kciuki, jest wspaniała — dodała spoglądając na kozę. No, była cudowna. Po prostu. Przede wszystkim nietypowa, ale też urocza.
    — Pokochałam je, ale chyba mimo wszystko drugi raz nie chciałabym przez to przechodzić — stwierdziła z lekkim uśmiechem. Może nie miała najgorszej ciąży, ale to był wyczerpujący czas. Hormony jej szalały, płakała czasem z byle powodów i ciężko było jej zrozumieć samą siebie. To było dla niej zupełnie nowe i trudne chwilami do zrozumienia, ale pomagało jej to, że nie jest w tym wszystkim sama i zawsze ma kogoś, do kogo mogłaby się zwrócić o pomoc. — A mnie trochę te noworodki przerażają… wiesz, są takie małe i całkiem zależne od ciebie. Wystarczy źle je złapać i mogłoby coś się stać… Wolałabym chyba, żeby były już w wieki Thei czy Mattiego — stwierdziła. Co prawda noworodki głównie śpią i jedzą, o ile są łaskawe dla rodziców, a za takimi maluchami trzeba było się rozglądać co chwilę, ale wraz miała wrażenie, że łatwiej szło zapanować nad dwulatką niż noworodkiem.
    — Żebyś nie pożałowała swoich słów… bo będę cię do siebie ściągać co chwilę — zagroziła ze śmiechem.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  160. Nie chciał tego, ale i tak rzucił swojej żonie spojrzenie pełne nadziei. Był gotów przystać na jej propozycję, wstać, wyjść, nie oglądać się za siebie i nigdy tu nie wracać. Owszem, to, co mówiła, było sensowne. Ale żadna z metod nie dawała stuprocentowej pewności, a oni nie mogli ryzykować.
    Tak na dobrą sprawę, choć Arthur kochał swojej dzieci nad życie, powinien poddać się temu zabiegowi dawno temu, jak tylko zauważył, że coś jest z nim nie tak. Nie zrobił tego, bo nawet nie pomyślał, że będzie miał rodzinę. Nie przewidywał takiego scenariusza w swojej smutnej, samotnej egzystencji. I kto wie… Może gdyby przeszedł wazektomię wcześniej, on i Elle nigdy nie byliby razem?
    Nie, nie chciał nawet wyobrażać sobie, że mogłoby tak być. Kochali się, mieli dwoje cudownych dzieci o to było najważniejsze.
    - Kusisz, ale… Nie, nie możemy. Tylko to daje całkowitą pewność, reszta może zawieść, a… - urwał i wziął głęboki, drżący oddech. Odwzajemnił uścisk dłoni Elle, po czym uniósł jej rękę do ust i musnął wargami palce kobiety. – Wiem, że chciałabyś mieć dużo dzieci i mieć wybór, ale moja zjebana choroba nie daje nam wyboru. Nie zaryzykuję tego, że kolejne osoby będą obciążone. Thea i Matty to i tak ogromne ryzyko i wiesz, w sumie pomyślałem sobie, że może moglibyśmy zacząć ich diagnozować. Im szybciej wykryjemy cokolwiek, tym lepiej dla nich. To opcja do przemyślenia, ja tylko proponuję – wyrzucał z siebie z prędkością karabinu maszynowego, nieco niewyraźnie, bo wciąż skubał przy tym paznokcie.
    Zanim zdążył kolejny raz przemyśleć propozycję ucieczki, drzwi zabiegówki się otworzyły, a uśmiechnięta pielęgniarka wywołała nazwisko Arthura. Natychmiast przestał nerwowo poruszać nogą i przełknął ślinę, patrząc na kobietę z przerażeniem.
    - Czy żona może przy mnie być? – spytał niemal szeptem, na co pielęgniarka pokręciła głową.
    - Niestety. Ale proszę się nie bać. Szybko się uwiniemy – odparła, otwierając szerzej drzwi.
    - Akurat to nie pomogło – mruknął pod nosem i nachylił się do Elle. Szybko musnął jej usta swoimi i wstał z krzesła, na drżących nogach wchodząc do gabinetu.

    - Kochanie! – zawołał, wyciągając przed siebie ręce na widok swojej żony. Uśmiechał się od ucha do ucha i nucił pod nosem. – Ta miła pani podała mi coś cudownego, wiesz? Och, szkoda, że nie możesz być teraz w mojej głowie, jest pięknie – roześmiał się głośno. Siedział na wózku inwalidzkim, który pchała przed sobą pielęgniarka, śmiejąc się pod nosem z naćpanego Arthura.
    - Strasznie panikował i musieliśmy go trochę rozweselić – wyjaśniła, zatrzymując się przy Elle. Arthur natychmiast wyciągnął się w stronę ukochanej, objął ją ramionami w pasie i wtulił twarz w jej brzuch.
    - Cudooooownie pachniesz – wymruczał niewyraźnie.

    OdpowiedzUsuń
  161. Zamruczał niczym niedźwiadek, mocniej wtulając się w swoją żonę. Jeśli chodziło o Arthura, najważniejsze było, że miał przy sobie swoją ukochaną Elle miziającą jego włosy, a cała reszta jakoś przestała się liczyć. Jedyne, co robił, to wyciągał się w stroję jej ręki i mocno ją przytulał, wciąż uśmiechając się głupkowato.
    - Dobrze? Wspaniale! Chciałem trochę kupić, ale mi nie sprzedali – westchnął w odpowiedzi, na chwilę tracąc szeroki uśmiech, ale odzyskał go natychmiast po kolejnym ruchu ręki wykonanym przez Villanelle.
    - Oczywiście, za jakieś pół godziny powinien przestać być taki wesolutki i zapewne pójdzie spać – odpowiedziała pielęgniarka, kręcąc głową z dezaprobatą. – Niech zbyt wiele nie chodzi, zresztą sam nie będzie tego chciał, jak przestanie działać znieczulenie… Można zrobić kilka okładów z lodu. W razie konieczności ma w kieszeni środki przeciwbólowe. Rzecz jasna, przez jakiś czas żadnych gwałtownych ruchów, biegania, podnoszenia ciężarów i tak dalej… A jeśli chodzi o współżycie… Cóż, każdy mężczyzna reaguje inaczej, ale dwa tygodnie powściągliwości to takie minimum – wyłożyła, wyliczając na palcach kolejne odhaczone zalecenia. – Gdyby cokolwiek było nie tak, proszę dzwonić, ale wydaje mi się, że będzie w porządku. Prawda, panie Morrison? – zwróciła się do Arthura, pochylając się nad nim i stukając go w ramię. Brunet odsunął się od brzucha Elle i nieprzytomnie zamrugał oczami, przenosząc wzrok na pielęgniarkę.
    - Co? – wymamrotał niezbyt kulturalnie i mlasnął z niezadowoleniem, że ktokolwiek śmie go odciągać od ukochanej.
    - Nic, nic, idzie pan do domu – odparła ze śmiechem. Morrison natychmiast się rozpromienił i wypuścił Elle z objęć, po czym złapał się rączek wózka, gotów natychmiast wstać. – Tylko ostrożnie, pamięta pan? Nie chcemy tam znowu zaglądać, a jak pan coś urwie, będziemy musieli – rzuciła ostrzegawczo, pomagając mu się podnieść.
    - Precz, tam może zaglądać tylko moja żona – burknął obrażony i przygarbił się delikatnie. Wyprostowana pozycja obecnie nie była dla niego i nawet ze znieczuleniem się o tym przekonał. – Ale dziękuję za tabletki – dorzucił, uśmiechając się szeroko i objął swoją żonę, tym razem owijając ramiona wokół jej szyi i zaciągając się przyjemnym zapachem. – To trochę tak, jakby odkręcili mi jaja – zachichotał głupkowato.

    OdpowiedzUsuń
  162. Gdzieś w natłoku informacji umknęło mu, że Villanelle została panią dyrektor. Informację o spotkaniu w jej biurze i dopasowaniu się do kalendarza przyjął jednakże ze spokojem i niecierpliwie wyczekiwał ustalonego terminu, będąc przekonanym, że trafi zapewne do niewielkiego biurowca, gdzie pomieszczenia dzieliło kilka firm. Cóż, nic bardziej mylnego, choć kiedy stanął pod lśniącym wieżowcem, jeszcze miał nadzieję, że po wejściu do głównego hallu znajdzie wywieszoną na ścianie tabliczkę z rozpiską, na którym dokładnie piętrze znajdowała się siedziba interesującej go firmy. Oczywiście żadnej tabliczki nie było i szybko okazało się, że cały wieżowiec był siedzibą jednej tylko korporacji, przez co wyspiarz poczuł się jak szczur zamknięty w labiryncie. Miał jednak ważną sprawę do załatwienia, nie mógł więc tak po prostu się wycofać, prawda? Nawet pomimo tego, że nabrał ochoty, aby uciec stąd z krzykiem – to kompletnie nie był jego świat.
    — Przepraszam, mogę w czymś pomóc? — dosłyszał i odwrócił się w stronę źródła dźwięku, spojrzeniem napotykając około trzydziestoletnią kobietą siedzącą za kontuarem, który tworzył coś na kształt recepcji.
    — Właściwie, to tak… — przyznał ostrożnie, powoli podchodząc bliżej. — Jestem umówiony z Elle. To znaczy… z panią Morrison — poprawił się szybko, uśmiechając się z lekkim zmieszaniem.
    — Och, z panią dyrektor? — rzuciła nieznajoma i Jerome udał, że wcale nie widzi jej oceniającego spojrzenia, które rzuciła mu znad grubych, zapewne markowych i cholernie drogich oprawek okularów. Wreszcie oderwała od niego wzrok, spoglądając w dół, na rozłożony kalendarz, przerzuciła kilka kartek i prześledziła palcem notatki. — Pan Marshall? — upewniła się, na co on twierdząco skinął głową. — Proszę wjechać windą na ostatnie piętro, tam dalej pana pokierują — oznajmiła, dłonią wskazując odpowiedni kierunek, by następnie obdarzyć go chłodnym uśmiechem i od razu chwycić za słuchawkę telefonu.
    — Dziękuję — rzucił, nieco zdezorientowany tym zajściem i ruszył we właściwą stronę, po chwili wjeżdżając metalową puszką na dwudzieste piętro wieżowca, gdzie tuż przy windzie od razu zgarnęła go starsza od niego kobieta, która już na pierwszy rzut oka była o wiele sympatyczniejsza, niż ta na samym dole.
    — Cześć! — przywitał się aż nadto entuzjastycznie, w duchu odetchnąwszy na widok znajomej twarzy i krótko uścisnął panią dyrektor, nie przejmując się tym, że może to nie wypada. — Chętnie. Poproszę białą kawę. — Uśmiechnął się życzliwie do Marge, odprowadził ją wzrokiem i ze świstem wypuścił powietrze, kiedy tylko zamknęły się za nią drzwi.
    — Matko, naprawdę tu pracujesz? — zaatakował ją pytaniem, zamiast odpowiedzieć na te przez nią zadane i opadł na kanapę. — Tu nie da się nie trafić — poinformował jednak, robiąc wielkie oczy. — A ten cerber na dole? — rzucił głośno jakby z lekkim oburzeniem. — Trzeba mi było powiedzieć, że mam przyjść w garniaku — marudził, spoglądając po swoim skromnym, zupełnie zwyczajnym stroju, który stanowiły ciężkie buty, jeansy, sweter i narzucona na ramiona skórzana kurtka. — Myślałem, że zabije mnie wzrokiem, ale twoje nazwisko magicznie otworzyło mi wszystkie drzwi — wyjaśnił i ze znaczącym uśmieszkiem rozsiadł się wygodniej, szeroko rozkładając ramiona i rozciągając je na zagłówku, kostkę prawej nogi opierając o kolano lewej w nonszalanckiej pozie.
    — I to ty opowiadaj. Jak w ogóle do tego doszło? — spytał, a przez to rozumiał obecność Elle na szczycie korporacyjnej drabinki w nie byle jakiej firmie. — Biedne zwierzątka mogą poczekać — zironizował. — Ktokolwiek kto tu pracuje, w ogóle przejmuje się czymś podobnym?

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  163. Rozsiadłszy się wygodnie, rozejrzał się po gabinecie i musiał przyznać, że było tu całkiem przytulnie, wbrew surowości, która zdawała się panować w każdym innym zakątku biurowca. Jedynym, co nie pasowało mu może nie tyle nawet do wystroju, co korporacyjnej atmosfery, była sama Villanelle, której w życiu nie posądziłby o pracę w podobnym miejscu. I to nie dlatego, że rzekomo miałaby się do tego nie nadawać, Jerome bowiem wierzył, że brunetka poradzi sobie absolutnie ze wszystkim, co zostanie jej powierzone. Wydawało mu się jednak, że pani Morrison szkoda będzie nerwów na robienie kariery w korporacji, choć z drugiej strony, co on mógł o tym wiedzieć? Sam znał te miejsca jedynie z opowieści znajomych czy filmów, gdzie raczej wszystko było przerysowane, więc jego osąd mógł być niesprawiedliwy, wystarczał mu jednak do tego, by wiedzieć, że nigdy nie odnalazłby się w podobnym środowisku.
    — Rok?! — wykrztusił, nie kryjąc zdziwienia. — Chyba całkiem sporo mnie ominęło… — wymamrotał ni to do siebie, ni to do Elle, badawczym spojrzeniem mierząc jej sylwetkę. — Ale nadal studiujesz, prawda? Nie rzucasz architektury? — dopytał nieco podejrzliwie, orientując się, że nie był do końca na bieżąco z planami przyjaciółki i tym, co aktualnie działo się w jej życiu. Ostatnio pochłonięci byli tematem Izabeli, później przez jakiś czas się nie widzieli, a teraz spotkali się w celach biznesowych i właściwie ciężko było im znaleźć chwilę, by porozmawiać tak po prostu o wszystkim i o niczym. Choć u samego Marshalla nie działo się wiele. Odkąd wrócili z Jennifer z Barbadosu, żyli właściwie z dnia na dzień, powolutku wracając do normalności. Wszelkie zawirowania i nagłe decyzje nie były im po prostu w tym momencie wskazane.
    — Ani trochę — zgodził się ze śmiechem, podejrzewając, że jeśli była to skomplikowana sprawa, to niekoniecznie było to miejsce odpowiednie do rozmowy na ten temat i tylko utwierdził się w tym przekonaniu, kiedy do biura weszła Marge, niosąc na tacy ich kawy. Ustawiła filiżanki na stoliku, dokładając jeszcze elegancką cukiernicę na wypadek, gdyby gość pani Morrison jednak zechciał posłodzić swoją kawę. Z boku dołożyła talerzyk z kruchymi ciasteczkami i uśmiechnąwszy się, wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.
    — Im więcej dużych firm uda nam się zaangażować, tym bardziej rozdmuchamy całą akcję. Aż zaczynam zastanawiać się, co Samuel zrobi z tymi wszystkimi pieniędzmi. Może odpali nam jakiś mały procent? — zasugerował z rozbawieniem, zdoławszy się wtrącić, nim Elle zaczęła narzekać na korporacyjne procedury. Słuchał jej z lekkim uśmieszkiem, który wiązał się z jego wcześniejszymi przemyśleniami, które teraz znajdowały odzwierciedlenie w słowach przyjaciółki.
    — Właśnie dlatego dziwiłem się twojej obecności tutaj. To jak walka z wiatrakami — przyznał, marszcząc przy tym brwi. — Pewnie można tutaj utonąć w stosach papierów i dlatego nie wytrzymałbym w takim miejscu. Chyba podciąłbym sobie żyły tymi kartkami — mrugnął do niej porozumiewawczo, lecz nie planował dodatkowo nakręcać Villanelle i tym samym podcinać jej skrzydeł. — Ale z drugiej strony kto, jak nie ty? Potrafisz być bardzo uparta i zawzięta, jeśli ci na czymś zależy. Na pewno zrobiłaś już jakieś postępy? — nie tyle nawet zapytał, co stwierdził, sięgając po filiżankę z kawą. Upił dwa drobne łyczki, odstawił naczynie i podźwignął się, by podejść do biurka pani dyrektor, nad którym pochylił się i podparłszy się na łokciu, drugą ręką sięgnął po wizytownik.
    — Pomyślałem, że dobrze będzie znaleźć sponsorów, nim Frank i Bob wrzucą do sieci swój filmik. Mają już go nagrać, ale jeszcze nie publikować. Kiedy już go wrzucą, kilka dni później do akcji mogłyby zacząć dołączać właśnie jakieś większe przedsiębiorstwa — przedstawił swój zamysł, przerzucając kolejne wizytówki. — O, może on? Pan Jason Doyle, CEO w Doyle Corporation? — rzucił ot tak, bo nazwa firmy absolutnie niego mu nie mówiła.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  164. - Nie martw się, Thea, nie zje nikogo. To jest dobry lew. - Zaśmiała się, słysząc zmartwienie dziewczynki i widząc jej uroczę reakcję.
    - Tak, tak, żywego! Nazywał się Peach. I miał brzoskwiniową plamkę przy nosie i na plecach. Był bardzo uroczy, ale nie tak uroczy jak ty. - Przytuliła ją do siebie, gdy przystanęły przy kolejnym zwierzaku, tym razem był nim tygrys, który wylegiwał się na skale. - A teraz mam świnkę morską. Nazywa się Neo. Jeśli kiedyś będziesz mogła do mnie wpaść, to się z nim pobawisz - zaproponowała, lecz była to niezwykle luźna propozycja. Mathilde doskonale zdawala sobie sprawę z tego, że ani Vilanelle, ani Arthurowi nie było po drodze do jej mieszkania. Wolała więc nie robić dziewczynce większych nadziei i nie ustalać dokładnego terminu. I miała nadzieję, że również Thea nie będzie wiercić dziury brzuchu swoim rodzicom w tej kwestii, może nawet szybko zapomni o słowach swojej cioci.
    Tilly podobało się to, że Thea zdawała się nie mieć do niej pretensji o jej zniknięcie. Zupełnie jakby dla niej czas się zatrzymal i choć z pewnością z perspektywy kilkuletniego dziecka tygodnie ciągnęły się raczej tak samo jak miesiące, Thea nie miała najmniejszego problemu, by opowiadać swojej cioci o swoim króliczku i o koronie, którą zrobiła jej mama. Ale może to nie była kwestia tego, że nie zauważyła jej zniknięcia. Może po prostu była wspaniałym dzieckiem, któremu rozmawiało się dobrze nawet z nieznajomym. Cokolwiek to znaczyło, Mathilde bawiła się naprawdę dobrze, pomijając jej złe samopoczucie. Być może, jeśli popracowałaby nad sobą jeszcze trochę, mogłaby stać się naprawdę dobrą ciocią?
    - Tak, jasne - mruknęła, nie do końca wiedząc, jak kontynuować tę rozmowę. Prawdę mówiąc, cały czas czuła się niezwykle niezręcznie w towarzystwie Elle. Miała wrażenie, że musi uważać na każde słowo, by przypadkiem nie powiedzieć czegoś, co brzmiało nawet minimalnie sarkastycznie. Nie chciałal, by ich kolejne spotkanie zakończyło się równie przykro co poprzednie.
    Przystanęła na moment razem z Theą, akurat przy obszarze z małpkami. Z minuty na minutę czuła się coraz gorzej, jednak ratowały jej częste przerwy. Była wdzięczna dziewczynce za to, że oglądanie zwierząt nie nudziło jej tak szybko, jak Tilly mogła przypuszczać.
    - Jeśli chcesz, możesz do mnie zadzwonić, z chęcią zajmę się dziećmi na jakiś czas. Ty będziesz miała trochę czasu, żeby odpocząć albo zająć się domem, pracą, czy naukę - zaproponowała luźno, nie oczekując, że kobieta z tej propozycji skorzysta lub nawet uwierzy, że była ona całkowicie szczera. Ostatecznie nie pokazała się bratowej z najlepszej strony i Vilanelle nie miała podstaw ku temu, by jej zaufać. Jednocześnie nie miała pojęcia, o tragedii, jakiej sprawczynią była jedna z opiekunek dzieci, co skutecznie pozbawiło Elle resztki wiary w to, że ktokolwiek, poza nią i Arthurem, był w stanie zająć się jej pociechami w odpowiedni sposób.
    Tilly przystanęła po raz kolejny, tym razem z daleka od któregokolwiek zwierząt, ku niezadowoleniu bratanicy. Zakręciło jej się w głowie i obawiała się, że jeśli zaraz nie odpocznie, wycieczka do zoo może zakończyć się bardzo nieprzyjemnie.
    - Ciocia musi się napić wody - oznajmiła dziewczynce, siadając na jednej z pobliskich ławek i wyjmując butelkę wody.- Wszystko jest w porządku - zwróciła się do Elle, nieświadoma, że z jej nosa zaczęły cieknąć dwie strużki krwi.


    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  165. - Tak! - zawołał Sammy, słysząc, że jego nowa ciocia zamierzała następnym razem wpaść z jego dobrą koleżanką. - Co robi Thea? - zapytał, sepleniąc. - Moje zwierzątka są najfajniejsze. Chcesz zobaczyć? - zaproponował, wiercąc się co chwilę z nadzieją, że ciocia zdecyduje się na wycieczkę do jego małego królestwa.
    Sam niewątpliwie uwielbiał chwalić się swoją kolekcją zabawek, która powiększała się w zastraszającym tempie. Choć Maddie starała się mu oprzeć, bo prosił o nową zabawkę prawie przy każdej wycieczce do supermarketu, czasem nie mogła go powstrzymać, zwłaszcza, gdy spojrzał na nią tymi błagalnymi oczkami. W dodatku różni wujkowie i ciocie również dokładali się do tej kolekcji. W rezultacie Hesford obawiała się czasem, że zabraknie jej miejsca na kolejne samochodziki i zwierzątka. Pozostawało jej tylko mieć nadzieję na to, że chłopiec dorośnie zanim to się stanie i pozbędzie się co niektórych zabawek.
    Każdy miał swoje granice wytrzymałości. Nawet osoba, która przeszła przez dosłowne piekło, mogła ostatecznie pęknąć, a wszystkie umiejętności radzenia sobie z problemami zawodziły. Maddie widziała więc, jak jej codzienność oraz własne myśli stopniowo wymykały się spod jej kontroli. I mogła tylko patrzeć, jak wszystko waliło się przed jej oczami. Nie zdawała sobie tylko sprawy z tego, jak bardzo było to widoczne dla postronnych obserwatorów. Wydawało jej się, że jej szeroki uśmiech skutecznie łagodził obawy nawet tych najzagorzalszych przyjaciół. Ale myliła się, a dowodem na to było troskliwe spojrzenie Vilanelle i jej słowa.
    Nie lubiła, gdy ktoś jej pomagał. A jeszcze bardziej nie lubiła, gdy ktoś uznawał, że potrzebowała tej pomocy. Czuła się wtedy niezwykle mała. Taka nieistotna. Bo, chcąc nie chcąc, musiała wreszcie przyznać przed samą sobą i resztą świata, że nie dawała sobie rady, a owo zdanie było zdecydowanie ostatnią rzeczą, jaka chciała jej teraz przejść przez gardło. Ale Elle miała rację i choć tak bardzo pragnęła jej odmówić, wiedziałaby, że popełniłaby wtedy ogromny błąd. Westchnęła ciężko i spojrzała w górę, chcąc, by nieznośnie łzy, które mimowolnie pojawiły się w jej oczach, zniknęły.
    - Aż... aż tak to widać? - zapytała cicho. - Może... może gdybyś tylko... przypilnowała dzieci na chwilę? Mogłabym w tym czasie coś dla nas ugotować. - Przełknęła głośno ślinę.
    - Nie, mamo! - sprzeciwił się Sammy niemal od razu. - Ciocia zrobi magiczny makaron. Ja chcę magiczny makaron - zaprotestował z naburmuszoną miną. - Ty robisz niedobry makaron.
    Cóż, może nie była to opinia, jaką koniecznie chciała usłyszeć, ale, chcąc nie chcąc, zaśmiała się cicho. Sam i Cecilia były w końcu jedynymi osobami, które potrafiły poprawić jej humor.

    MAdds

    OdpowiedzUsuń
  166. — Nie przejmuj się, coś mogło mi umknąć — odpowiedział, zresztą zgodnie z prawdą. Czasem w natłoku informacji naprawdę mógł coś przeoczyć i w związku z tym nie miał do Elle najmniejszych pretensji o to, że wcześniej nie wiedział (bądź też zapomniał) o jej stanowisku. Czuł się zaskoczony, ale na pewno nie zły. Chwilę miało mu zająć przetrawienie tego, że ta ciepła, dobra i bezinteresowna Villanelle, którą znał, pracowała w miejscu, gdzie pożądane były raczej zupełnie przeciwne cechy charakteru i to na dodatek piastowała tak wysokie stanowisko. Te dwie strony równania kompletnie mu do siebie nie pasowały, ale po opatrzeniu się z nimi najpewniej miał znaleźć rozwiązanie i zaakceptować ten fakt. Poza tym, czyż nie wesoło będzie, jeśli częściej będzie wpadał na kawę? Zawsze bawiło go przebywanie w podobnych środowiskach.
    — Pani dyrektor, nie powinno się zabierać pracy do domu — skarcił ją łagodnie i choć mówił zupełnie poważnie, w jego oczach czaiła się odrobina rozbawienia. — Firma chyba w końcu nie padnie, jeśli coś nie zostanie zrobione od razu, prawda? Dziś laptopa zostawiasz w biurze — zdecydował, lekko odchylając się na kanapie, by swobodnie wycelować w brunetkę palcem. — I już ja tego dopilnuję! — Z lekko bezczelnym uśmieszkiem pogroził jej tym samym palcem, którym wcześniej na nią wskazał i sięgnął ponownie po kawę. Sam miał to szczęście, że nie miał możliwości zabrania pracy do domu; ciężko byłoby w salonie dopilnować, aby elementy rusztowania zostały odpowiednio złożone. I choć jego praca była wyczerpująca fizycznie i również na swój sposób stresująca, cieszyło go to, że po przepracowaniu konkretnej liczby godzin (często było to więcej, niż doskonale wszystkim znane osiem godzin dziennie) po prostu wychodził i zostawiał wszystko za sobą. A trzeba zaznaczyć, że zawsze był sumienny i dokładny, zatem gdyby pracował w sposób podobny do Villanelle, zapewne również kończyłby przed laptopem w domu i przez to z jednej strony rozumiał kobietę, z drugiej zaś wiedział, że potrzeba jej zewnętrznego bodźca, by choć na chwilę odpuścić i cóż, postanowił tymże bodźcem zostać.
    — Nawet nie wiesz, ile świnka morska potrzebuje niezbędnych do życia artykułów. Myślisz, że kto to wszystko sfinansuje? — rzucił z udawanym oburzeniem, w rzeczywistości nie mając większego pojęcia o opiece nad świnką morską. Haroldem zajmowała się Jennifer i jeśli już Jerome coś robił, to na prośbę żony. Dosypywał jedzenia, raz na jakiś czas umył klatkę, ale to blondynka pilnowała, aby wszystko działo się z właściwą częstotliwością i by Harold miał najlepiej z pośród wszystkich świnek morskich na całym świecie.
    Z cichym śmiechem jeszcze wrócił do swojej kawy, nim odłożył ją ostatecznie i znalazł się przy biurku. To znad niego posłał kobiecie zdziwione spojrzenie, by po chwili konsternacji wyszczerzyć się głupkowato i pokazać jej uniesione kciuki. W końcu może pozbycie się kluczowego klienta miało jeszcze zaplusować w sposób, którego nikt się nie spodziewał? Może było to otwarcie drogi dla nowego, jeszcze lepszego kontrahenta?
    — Dobrze, w takim razie Doyle odpada… — wymamrotał, przekładając dalej wizytówki, by zgodnie z poleceniem Elle znaleźć się bliżej litery S. W końcu trafił na odpowiedni kartonik z logo Saint Solutions i wyciągnął go z przekładki. Do tej pory stał, więc teraz rozejrzał się i wyciągnął rękę po biurowe krzesło, przysuwając je bliżej. Przysiadł na brzegu i odjechał bliżej drugiego końca biurka, pozwalając sobie skorzystać z telefonu stacjonarnego. Posiłkując się wizytówką, wybrał widniejący na niej numer i kiedy tylko wybrzmiał pierwszy sygnał, posłał Elle wesoły uśmiech. Wyraz jego twarzy zmienił się nieznacznie, kiedy ktoś po drugiej stronie zdecydował się odebrać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Dzień dobry, z tej strony Jerome Marshall, asystent pani dyrektor Morrison — wyrecytował, cały czas spoglądając przy tym na Villanelle, jakby chciał nieco zagrać jej na nerwach. Wystarczyło przecież jedno jego nierozważne słowo, by wybrana firma nie zechciała z nimi współpracować. — Pani Morrison ma do pani pewną niecierpiącą zwłoki sprawę. Czy mógłbym może umówić nas na spotkanie? — spytał i zamilkł, przez jakiś czas wsłuchując się w to, co miała do powiedzenia druga osoba. — Tak, bardzo nam zależy — potwierdził, by znowu przez pewien czas być cicho. — Rozumiem. Dobrze. Tak, będziemy. Serdecznie dziękuję! — Odłożywszy słuchawkę, rozparł się wygodnie na krześle, zerkając z dołu na brunetkę.
      — Sara, dyrektor do spraw rozwoju produktu i marketingu, może znaleźć dla nas godzinkę, ale tylko dzisiaj. Umówiłem nas na trzynastą — poinformował, wyjątkowo z siebie zadowolony, jednocześnie zerkając na zegarek; do spotkania mieli półtorej godziny.

      [Przepraszam za tę dużą zwłokę u Villanelle, ale szkoleniowy tydzień wyssał ze mnie energię i nie miałam siły na nadrabianie zaległości ;c]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  167. Jaime już nie kontynuował dalej tego tematu. Był pewny, że Elle i jej mąż znajdą najlepsze rozwiązanie. Owszem, szkoda by było odpuszczać sobie ostatni rok studiów, ale może jednak w razie czego warto by było z tego zrezygnować? Skoro dziewczyna wolała spędzać czas z dziećmi, to póki nie poszłyby do szkoły, to mogłaby obserwować, jak te dorastają, chodzić do pracy na część etatu czy coś. Tylko Jaime nie wiedział dokładnie, czy oceny, jakie zebrała Elle podczas studiów wciąż będą ważne po kilku latach. Nigdy się tym nie interesował, ale może są jakieś przepisy co do tego, aby Elle mogła spokojnie dokończyć edukację i zdobyć wymarzony tytuł. Sądził też, że jednak jego koleżanka wymyśli rozwiązanie, które będzie satysfakcjonowało nie tylko ją, ale i całą jej rodzinę. Nawet kozę, a co. No i też rozumiał trochę podejście dziewczyny do całej sprawy opiekunek do dzieci i tym podobnych. Nie każdy przecież chciał, aby jakiś obcy człowiek zajmował się ich dzieckiem. Jaime akurat miał swego czasu opiekunkę i bardzo dobrze ją wspomina... Choć przez niego przytrafiło jej się coś złego, to jednak teraz była szczęśliwa. Więc może i Jaime powinien sobie odpuścić wyrzuty sumienia w jej przypadku.
    Nic jednak na ten temat nie odpowiedział. Wolał skupić się na innym temacie, bardziej radosnym, jakim okazała się wspólna znajomość Carlie i jej świnki, Babe.
    – Serio? Jesteście przyjaciółkami? No proszę, Nowy Jork jednak nie jest aż tak ogromny, co? – zaśmiał się cicho. – No i oczywiście, że Izabela i Babe muszą się zaprzyjaźnić, domyślam się, że będą ze sobą więcej czasu spędzać poprzez wasze spotkania – dodał całkiem poważnie, kiwając przy tym powoli głową. – O, tak, spotkanie w większym gronie brzmi super – i wcale nie tak przerażająco, dodał w myślach. Chociaż spotkanie we trójkę nie wydawało się aż takie straszne. No, plus dwa zwierzaki, ale to akurat można przeżyć.
    Jaime wysłuchał Elle i spojrzał na szopkę.
    – No tak, na zimę koniecznie ocieplana. I jestem w stanie zrozumieć twojego męża, też chyba bym nie chciał kozy w domu... W tym przypadku jestem tradycjonalistą. Wiesz, pies, kot... tak. Ale koza? Chyba niekoniecznie – zaśmiał się cicho. Spojrzał na Elle, potem na Theę, a potem znów na Elle. Wolał jednak nie mówić na głos, że czas zleci bardzo szybko i nim ktokolwiek zdąży się obejrzeć, dzieciaki będą maszerować do szkoły. – Cóż... to ciesz się chwilą póki jeszcze są małe – powiedział tylko i uśmiechnął się.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  168. [Cześć!

    Myślę, że jeżeli dalej tak pójdzie (mam na myśli pandemię), to może się tak zdarzyć, że za dużo wolnego czasu przerodzi się w dłuższe teksty, którymi będę Was zanudzać. W końcu dawniej co miesiąc dodawaliśmy posty i nikt nie miał z tym problemu. Teraz widzę, że wygląda to zgoła inaczej :) Przyszłam tu, bo po przeczytaniu obu kart uznałam, że pomimo tego, że to z Minnie wiekowo Amrei bardziej się pokrywa to jednak z Villanellle chyba łatwiej nawiązałaby nić porozumienia, aczkolwiek to tylko moje przypuszczenia ;)]

    Amrei Bouchard

    OdpowiedzUsuń
  169. Zbeształa się w myślach za propozycję odwiedzin w jej mieszkaniu. Wiedziała, że przekroczyła pewną niewidzialną granicę, którą postawiła przed nią Elle wraz z Arthurem, na wypadek, gdyby Tilly zdecydowała, że jednak życie w Nowym Jorku jej się nudzi i znów postanowiła wyjechać. Rozumiała ich pobudki. Rozumiała, dlaczego próbowali chronić przed nią dzieci i dlaczego taka wizyta, która była już na warunkach Mathilde, nie ich, stanowiła pewne ryzyko. Jednak brak większej reakcji ze strony Elle, a nawet Thei, choć pocżątkowo ją uspokoił, sprawił też, że poczuła smutek. Nie chciała, żeby Morrison wyrządziła jej awanturę o to, że pozwala sobie na zbyt wiele. Ale brak owej awantury oznaczał, że jej bratowa nie traktowała podobnej propozycji na poważnie. Cóż, pozostało jej więc tylko spędzić kolejne miesiące na udowadnianiu wszystkim dookoła, że jednak było inaczej. Oczywiście, jeśli starczy jej na to czasu.
    Musiała usiąść, czym prędzej, nabrać świeżego powietrza płuca. Niestety, nawet gdy opadła już na ławkę, świat nadal zdawał się wirować przed jej oczami. Kurwa. , przeklęła w myślach. Czyli tak to się skończy . Czuła powoli, jak jej organizm się poddaje, jak nawet zwykła wycieczka do zoo stała się ponad granice jej możliwości. I było jej tak cholernie przykro, że mimo najszczerszych chęci, znów zawiodła.
    - Dzięki - odparła, przyciskając chusteczkę do nosa i pochylając się, dzięki czemu krew mogła swobodnie spływać. - Wiesz co... - podjęła, ciężko przy tym oddychając. - Chyba jednak będę musiała wracać do domu... przepraszam was dziewczyny... ale chyba jednak nie czuję się najlepiej.
    Mogła zostać. Owszem, mogła. Mogłą powiedzieć Elle, że źle się czuje i potrzebuje pomocy. Ale to oznaczałoby złamanie się na oczach Thei, a tego pragnęła uniknąć za wszelką cenę. Wiedziała z opisów świadków, jak to wygląda, gdy mdleje, często w kałuży swoich własnych wymiotów. Nie był to miły ani przyjemny widok, a raczej widok, który mógłby prześladować czterolatkę przez kolejne dni, a nawet tygodnie. Dlatego ostatkami sił podniosła się z ławki, machając jeszcze Elle i Thei na pożegnanie, po czym skierowała się w stronę wyjścia. Nie dotarła jednak zbyt daleko, zanim mdłości przejęły nad nią kontrole i kobieta zwróciła swój wcześniejszy lunch. Chciała jeszcze usiąść na podłodze, dzięki czemu mogłaby uniknąć upadku, ale pech chciał, że jej organizm odmówił posłuszeństwa znacznie wcześniej niż przewidziała, w rezultacie padła jak długa, uderzając ciałem o chodnik.


    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  170. — Przepraszam, nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało — powiedziała szybko. Po chwili dopiero zdała sobie sprawę z tego, jak jej słowa mogły brzmieć i nie taki miała zamiar. Powiedziała to też dość automatycznie, nie zdając sobie sprawy z tego, że Thea mogłaby podchwycić temat. Carlie naprawdę nie chciała, aby któregoś razu wypaliła, że mówiła o podejrzanych mężach. Cieszyła się też, że nie zaczęła zadawać żadnych pytań, bo prawdę mówiąc zupełnie nie wiedziała, jak miałaby odpowiedzieć na takie pytanie, a Elle zapewne nie chciałaby jej w tym wyręczyć, skoro sama zaczęła temat. Dziewczyna była najwyraźniej bardzo skupiona na kózce, więc chociaż tyle dobrego.
    — Mam teraz przez ciebie ochotę wybrać się na farmę — zaśmiała się — a w zasadzie… może to spontaniczny pomysł, ale może któregoś razu faktycznie byśmy się na taką wybrały? Może uda mi się namówić Matta, aby też się zabrał i trochę poobcował z naturą. Dawno nie byłam na wsi, poza Nowym Jorkiem. Chętnie odetchnęłabym świeżym powietrzem i popatrzyła na zwierzaki — stwierdziła.
    Taki wyjazd nie byłby wcale głupi, a z pewnością w okolicach miasta można było na taką farmę trafić. Carlie nawet nie przeszkadzałoby, gdyby musiała podjechać jakiś kawałek dalej. Wyrwanie się z miasta, zwłaszcza w czasie, kiedy turystów tu przybywało, a nie ubywało, było najlepszym co można było zrobić. Carlie sama czasem się wtapiała w tłum turystów, ale teraz już tak naprawdę nie miała nawet okazji, aby to zrobić. Nie lubiła też o sobie myśleć w kategoriach kogoś sławnego, ale jej twarz oraz nazwisko nie było anonimowe i niektóre rzeczy ciężej było jej ukryć niż innym, a poza miastem były mniejsze szanse na to, że kogoś po prostu spotka. I mogłaby faktycznie odetchnąć świeżym powietrzem, o które mimo wszystko w mieście było trudno.
    Carlie westchnęła cicho, tak naprawdę bała się tych dzieci. Tego jaką będzie matką, czy będzie wystarczająca i czy nie zrobi im krzywdy. Będą w końcu malutkie.
    — Pewnie masz rację — stwierdziła. Villanelle w końcu miała już dwójkę cudownych maluchów i wiedziała znacznie więcej od niej — wiesz, zazwyczaj obcowałam z takimi dziećmi w wieki Thei. Mój kuzyn ma dzieciaki, ale mieszka po drugiej stronie stanów i widuję go naprawdę rzadko, a jego maluchy widziałam pierwszy raz na oczy jak miały niemal rok. A teraz…. A teraz mam mieć dwóję na raz. Dwójkę takich małych, zdanych tylko na mnie dzieci, które… — urwała biorąc głębszy wdech. To była przerażająca wizja, że wystarczyło, aby źle je złapała i mogła zrobić im nieodwracalną krzywdę. — Które będą delikatne, a gdybym im coś zrobiła? Przypadkiem, ale jednak bym je skrzywdziła.
    Może panikowała bez potrzeby, bo nie była w tym jednak sama. Nie będzie przecież samotną matką, miała obok siebie męża, rodziców i Elle, ale ten strach mimo wszystko w niej z dnia na dzień rósł.
    — Przepraszam, nie chciałam tak. Po prostu… Matt już mnie nie może słuchać. Cieszę się, oczywiście, że tak, ale jednocześnie… to mnie przeraża.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  171. [Cześć!
    O, dziękuję pięknie za miły komentarz. <3 Ja również chętnie skuszę się na wątek! Obie panie masz tak fajne, że sama nie wiem, do której powinnam się zgłosić! Z Villanelle są w tym samym wieku, ale Rue w sumie dobrze dogaduje się ze starszymi. :) Masz może jakieś marzenia, posady, do których Rue mogłaby się wpasować? :)]

    Rue Malkovski

    OdpowiedzUsuń
  172. Marshallowi z kolei jak najbardziej odpowiadała delikatna stagnacja, w którą popadł. Po tym, jak bardzo intensywny był dla niego zeszły rok, wcale nie zamierzał narzekać na nudę i brak dodatkowych atrakcji tak długo, jak tylko było to możliwe. Zapewne z czasem miał nabrać ochoty na coś nowego i będzie kusiło go wyznaczenie sobie celu, do którego będzie mógł zmierzać, lecz póki co było dobrze dokładnie tak, jak było i póki los nie zamierzał zrzucić na jego barki żadnego niespodziewanego ciężaru, tak i on nie planował dodawać niczego od siebie. Dzięki temu mógł skupić się nie tylko na sobie i Jennifer, ale również na przyjaciołach, nadrabiając wszelakie zaległości, których zdążył sobie u nich narobić i z przyjemnością zajmował się sprawami innymi niż własne.
    Uniósł lewą brew, kiedy Villanelle tak wesoło roześmiała się na jego groźbę i aż podparł dłonie na biodrach, spoglądając na nią niby to groźnie.
    — Rozumiem. Czyli mam przełożyć cię przez kolano? — spytał jak gdyby nigdy nic, ze wszystkich sił starając się odpowiednio długo zachować powagę. — Szefa też mogę — dodał jeszcze a propos tego, że mężczyzna mógłby być niezadowolony, kiedy Elle nie weźmie pracy do domu. — Ewentualnie możemy go nastraszyć, że naślemy na niego Izabelę. Kozy są podobno lepsze niż niszczarki i nie mają litości nawet dla najważniejszych dokumentów — zauważył, mrugnąwszy porozumiewawczo do brunetki. Proszę, jak się okazywało, niespodziewany prezent urodzinowy z raciczkami mógł się okazać całkiem niezłą kartą przetargową w wielu sprawach.
    Tak, kojarzył te kubki i przez to uśmiechnął się szeroko, kiwając potakująco głową, kiedy brunetka uznała, że podobny prezent lepiej sprawdziłby się w przypadku Jen.
    — Ona na pewno bardziej by się ucieszyła — zgodził się, lecz zaraz coś przyszło mu do głowy. — Ale to nie takie głupie… Jakiś czas temu dałem przyjacielowi na urodziny świnkę morską, bo zawsze bardzo lubił Harolda. Teraz mam pomysł na prezent na święta! — zawołał entuzjastycznie i aż klasnął w dłonie, spoglądając na panią Morrison z błyskiem w oczach. — Ostatnio masz same dobre pomysły — pochwalił ją, ponieważ również jej sprawką była akcja charytatywna i to, że teraz pochylali się razem nad biurkiem w poszukiwaniu sponsorów.
    Kiedy skończył rozmowę, aż obejrzał się na wspomniane przez młodą kobietę zasłony i gdyby tylko był dzisiaj pod krawatem, niechybnie właśnie w tym momencie by go poprawił. Musiał jednak obejść się obciągnięciem rękawów bluzy, co uczynił w sposób tak elegancki, jakby poprawiał mankiety koszuli przyozdobione drogimi spinkami.
    — Prawda? — podchwycił jej komplement, jakby oczywistym było, że powinien zostać od razu samym prezesem. — Ma się tę smykałkę do interesów — cmoknął z dużym samozadowoleniem i aż ściągnął lekko usta, mrużąc przy tym oczy. Wyobrażał sobie, że tak zachowywałby się prawdziwy narcyz, aż w końcu dość miał własnego błaznowania i roześmiał się wesoło. Choć, jakby nie patrzeć, zajmowali się przecież poważnymi sprawami, prawda?
    — Na pewno będziemy mogli wciągnąć w to schronisko — odparł po chwili namysłu, kiedy Elle wspomniała o lokalnej firmie. — Obok Samuela raczej niczego nie znajdziemy, sama widziałaś, że to wygwizdowo… — myślał na głos, przez co jego spojrzenie stało się lekko nieobecne i rozmyte. — Chyba będziemy musieli poprosić o pomoc panów policjantów, oni na pewno będą lepiej zorientowani, jakie firmy są usytuowane koło komisariatu i która z nich mogłaby być chętna do współpracy. Może wpadniemy do nich jutro? — zaproponował, mając na myśli Boba i Franka. Dziś już i tak umówił ich na jedno spotkanie, a nie chciał nie wiadomo jak długo przetrzymywać Elle w pracy. Skoro już udało mu się załatwić, by dziś nie brała do domu laptopa, to byłby hipokrytą, gdyby późnym popołudniem jeszcze ciągał ją po mieście w sprawach związanych z akcją charytatywną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie mam pojęcia… — mruknął, zakręciwszy się na krześle biurowym. Zaraz jednak wstał i podszedł do kanapy oraz zostawionej na stoliku kawie, sięgając po filiżankę. — Może tak dziesięć, do których się odezwiemy? — zaproponował, obracając się przodem do przyjaciółki. — Liczę, że to wyzwanie podchwyci dużo zwyczajnych ludzi, coś mniej więcej jak było z Ice Bucket Challenge, choć nam pewnie nie uda się tego rozdmuchać na taką skalę. Najwyżej poszukamy jeszcze kogoś w trakcie, gdybyśmy nie mieli odpowiednich zasięgów? — zasugerował i chwilę później uśmiechnął się, kiedy Villanelle dostała nagłego olśnienia. Obserwując jej poczynania, sam opadł na miękką kanapę, pozwalając jej działać i skupił się na kawie, która już mocno ostygła. W towarzystwie brunetki, kiedy właśnie mieli do czynienia z prawdziwą burzą mózgów, nawet nie zauważył upływającego czasu.
      — Masz w ogóle jak to zrobić? — parsknął, gdy okazało się, że zadzwonienie do pana Howlanda jednak nie było takie proste.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  173. Odzyskała przytomność dopiero, gdy ratownicy przenosili jej omdlałe ciało na nosze. Pierwszym, co poczuła, był przytłaczający ból głowy. Miała wrażenie, że kilka milionów gwoździ wbija się w sam środek jej czaszki. Odruchowo dotknęła dłonią miejsca, skąd ów ból pochodził i szybko zorientowała się, że krwawiła. Jęknęła cicho, gdy wspomnienia ostatnich chwil zaczęły do niej wracać. Było jej przykro. Tak cholernie przykro. Jednak zanim zamierzała poddać się uczuciu bezradności, rozejrzała się dookoła. Musiała się upewnić, że Elle ani dzieci nie było w pobliżu. Że kobieta nie widziała tego, co się stało i że jej słodka tajemnica nadal pozostała niedostępna dla jej bliskich. Ale ulga nigdy nie nadeszła, gdyż zaraz jej wzrok padł wprost na bratową i dwójkę jej dzieci. Teraz bolała ją już nie tylko głowa, ale i serce.
    Thea rozpaczliwie płakała i Tilly nie miała już wątpliwości co do tego, że jej ucieczka okazała się nieskuteczna, a uważnym oczom dziewczynki nie umknęły ani jej wymioty, ani jej upadek.
    - Nie płacz, Thea, z ciocią jest wszystko dobrze.Tylko źle się poczuła - pragnęła ją zapewnić, siląc się na uśmiech. - Skończymy naszą wycieczkę kiedy indziej, dobrze?
    Nie chciała jej przerazić, ale niestety jej chęci nie miały pokrycia w czynach i Tilly już teraz obawiała się, że czterolatka będzie budziła się w środku nocy z krzykiem na wspomnienie nieprzytomnej cioci. Ale jeszcze bardziej bała się tego, że Elle i Arthur nie pozwolą jej już spotykać się z dziećmi. Bo co jeśli sama jej obecność będzie budziła w nich strach? Wolała nawet o tym nie myśleć.
    - Przepraszam, że tak wyszło, Elle - zwróciła się do bratowej. - Nie przejmujcie się mną, dobrze? I nie jedźcie za mną. To pewnie tylko spadek ciśnienia czy coś, więc wszystko będzie dobrze - wyjaśniła. - Zresztą, już czuję się lepiej.
    Nie wiedziała, czy Vilanelle w ogóle przejmowała się jej stanem zdrowia. Nie miała ku temu powodów. Jednak widziała Elle jako niezwykle nerwową kobietą, która nie potrzebowała zbyt wiele, by wyprowadzić ją z równowagi. Wolała więc dmuchać na zimne i uspokoić ją swoimi słowami.
    Pozwoliła, by ratownicy wnieśli ją do karetki i dopiero, gdy zamknęły się drzwi pojazdu, Mathilde pozwoliła sobie na chwilę słabości. Łzy pojawiające się w kącikach jej oczu można było uznać za rezultat strachu wywołanego poprzednim wydarzeniem. Ale Tilly się nie bała. Wiedziała, że jej ciało nie radziło sobie z jakimkolwiek wysiłkiem, jednak wcześniej nie zdawała sobie sprawy z tego, jak niski był jej limit wytrzymałości. Zwykła wizyta do zoo doprowadziła jej organizm do niemal całkowitego wyczerpania i było jej najzwyczajniej w świecie przykro, że powoli przestawała czuć się jak człowiek.Jakby jedyne, co była w stanie robić, to spać po całych dniach. To nie było życie, tylko jakaś nieśmieszna parodia. Może nadeszła wreszcie pora, by przestać się starać? Bo co, jeśli wcale nie było warto walczyć o każdy kolejny dzień, poddając się wyniszczającemu leczeniu ze złudną nadzieją na to, że paskudztwo zjadające jej organizm kiedyś w końcu zniknie? Czuła, że zawiodła Ellę, Arthura, Theę, wszystkich po kolei. Zawiodła też samą siebie. W głowie ułozyła sobie idealny plan zjednania sobie rodziny, ale jak zwykle jedyne, na co było ją stać, to zniknąć.
    Westchnęła cicho, gdy któryś z ratowników próbował wytrzeć jej twarz z wymiocin i krwi, jakby była szmacianą lalką, ktora nie posiadała już własnej woli i jedyne, co potrafiła, to leżeć nieruchomo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Zaraz będziemy w szpitalu - poinformował ją.
      Jednak nie zareagowała. Było jej to obojętne. Na miejscu, gdy ratownicy uznali, że czuła się już nieco lepiej, kazano jej czekać na izbie przyjęć. Ktoś miał ją zbadać, sprawdzić, co się stało. I gdyby nie fakt, że z jej czoła nadal ciekła krew, z pewnością opuściłaby szpital bez zbędnych ceregieli. Wiedziała, jaki wyrok usłyszy. Znowu się pani przemęczała, pani Morrison! Ile razy mam pani powtarzać, że musi pani odpoczywać i dać sobie chwilę przerwy? . Po dyskusji z lekarzem, podczas której przewracałaby oczami i wzdychała ostentacyjnie, z pewnością zaczepiłaby jedną z pielęgniarek, by móc się jej wyżalić, a potem zwyczajnie wróciła do domu. Ale teraz musiała zostać i cierpliwie czekać, aż ktoś ją opatrzy. W duchu modliła się tylko o to, żeby Elle posłuchała jej prośby i pojechała do domu.

      Tilly

      Usuń
  174. Uśmiechnęła się lekko do przyjaciółki. Cieszyła się, że nie wzięła tego do siebie. Nie miała przecież nic złego na myśli, a skoro Elle nie miała jej tego żartu za złe, mogła spokojnie już o tym zapomnieć i tego nie roztrząsać. Jakby tylko to było tak łatwe, w ostatnim czasie najbardziej idiotyczne rzeczy rozpamiętywała po kilkanaście razy zastanawiając się czy powinna to zrobić w taki sposób czy jednak inny, a później załamywała ręce nie wiedząc już niczego. I powoli tego wszystkiego zaczynała mieć zwyczajnie dość.
    — Chętnie bym się oderwała od miasta — przyznała. Uwielbiała Nowy Jork, ale nie dało się ukryć, że czasem potrafił być przytłaczający. A dziewczynie naprawdę brakowało zieleni, świeżego powietrza i odrobiny ciszy. Tu z każdej strony atakowały samochody, klaksony, krzyki ludzi i rzadko można było trafić na chwilę ciszy. Oczywiście można było znaleźć jakieś spokojne miejsca, ale w swoim stanie nie miała tak naprawdę chęci ruszać się gdzieś dalej. Miała swoje miejscówki, które były z dala od centrum i większości ludzi, ale nie ma co ukrywać, że to wciąż był Nowy Jork, a jej zależało szczególnie na tym, aby znaleźć się poza nim i mieć parę godzin świętego spokoju, choć tak na dobrą sprawę to najchętniej zostałaby poza miastem na kilka dłuższych dni. Czy mogło być coś lepszego od koguta, który budził na śniadanie o wschodzie słońca? No, może jedynie przeciągnęłaby ten wschód do przynajmniej dziewiątej rano, ale nie narzekałaby nawet i na tak wczesną pobudkę. — Też chciałabym to zaliczyć zanim zostanę mamą na pełen etat — mruknęła z uśmiechem. Może uda im się taki wyjazd zorganizować, niekoniecznie z nocowaniem, bo jednak nie wszyscy mogli sobie na to pozwolić, ale te parę godzin w naturalnym środowisku… Choć nic jeszcze nie było pewne, to Carlie nie mogła się tego doczekać.
    Nie chciała narzekać Elle. Nie lubiła tego robić, ale dziewczyna była tak naprawdę jej najbliższą przyjaciółką i jedyną, która była w stanie zrozumieć nerwy rudowłosej. Chyba też nie załamywała się tak najgorzej i raczej nie była tą bardzo irytującą osobą, która ciągle marudzi, starała się przynajmniej taką nie być. W ostatnim czasie mogło się zdarzać, że jednak jej narzekanie przekraczało pewne granice.
    — Tak, mama też mi mówiła, że to normalne i przed urodzeniem mojego brata podobnie się denerwowała, ale… no wiesz, ja nigdy nie myślałam, że zostanę mamą. Nie tak wcześnie, a teraz… i to dwójka na raz — zaśmiała się nerwowo. Zerknęła na dzieci Elle, wolałaby mieć już takie większe, trochę odchowane. Wiedziała, jak zajmować się synem Matta. Dogadywała się z Harrym, wiedziała, kiedy czego potrzebował, a przy takich maluchach? Skąd miała wiedzieć co je boli, kiedy chcą jeść, który płacz oznacza potrzebę przebrania, a który jest po prostu płaczem byle sobie popłakać?
    — Nie chciałabyś się wymienić? Ja ci podrzucę bliźniaki, wezmę Matta i Theę. Wymienimy się za pół roku — zaproponowała z nieco nerwowym śmiechem. Pewnie w tej chwili tylko się jej wydawało, że dwójkę Elle łatwiej będzie ogarnąć niż maluchy Carlie. Odetchnęła głębiej, Elle miała rację. To niby było takie proste, przyznać, że przyjaciółka ma rację, ale trudniej było to wykonać. — Dziękuję, nie chciałam tak… eh, nie chciałam tak wyskoczyć, ale skoro już się wpraszasz do nas, to mogę cię zapewnić, że możesz się tam przeprowadzić. Dostaniesz ładny pokój i co tylko będziesz chciała. Byle byś była obok.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń