Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] "How will i know...?"



Lily Taylor

28 LAT MINIE WIOSNĄ, SIOSTRA SŁAWNEGO HOKEISTY,
KOORDYNATORKA BIURA W KRAVIS SECURITY INC.,
ARTYSTKA TWORZĄCA POD PSEUDONIMEM






   Nie jest wyrazista, za to bardziej łagodna i wrażliwa, niżby sama chciała. Potrafi słuchać, ale doradca z niej żaden. Mało je, dużo śpi i jeszcze więcej gada, a do obcych nieprzerwanie rozsyła delikatne uśmiechy. Sentymentalna duszyczka, która nie traci wiary w ludzi. Lubi myśleć, że wielkie zielono-niebieskie oczy ma po niezapamiętanej mamie, a dobry refleks nie tylko po chorym ojcu, ale też latach biegania za starszym bratem i jego kolegami, gdy próbowali ją zgubić. Szybko ufa, zawsze wybacza i całe życie uczy się być kimś, kto nie pozwoli się skrzywdzić czy wykorzystać. Łatwo ustępuje, rzadko odmawia i bardzo, bardzo stara nie pakować się w kłopoty.
   Zajmuje zawsze tylko lewą stronę łóżka i połowę rzeczy trzyma nierozpakowaną w kartonach, mimo że przeprowadziła się do małej kawalerki dobre pół roku temu. Kolekcjonuje zdjęcia cykane starym aparatem na film z rolki przy każdej okazji spotkań z przyjaciółmi i ma już dziewięć grubych - wypełnionych po brzegi wspomnieniami, marzeniami i sentymentami - albumów. Dwa razy w tygodniu chodzi na zajęcia jogi, a basen miejski odwiedza zawsze w sobotnie popołudnia, gdy jest tam mało ludzi i nikt nie widzi jej odsłoniętego ciałka. Totalny mieszczuch, bojący się insektów, pajęczaków, płazów i gadów, lecz idący do świata z sercem na dłoni i pół tuzina psów wyprowadzanych sąsiadom. Co miesiąc podejmuje próbę przejścia na wegetarianizm i wymiany transportu miejskiego na rower, w czym nie pomaga miłość do jedzenia.
  Zwykle przy pierwszym poznaniu obdarowuje ludzi uściskiem wiecznie zmarzniętych dłoni, ciepłym uśmiechem i bacznym spojrzeniem. Jest uprzejma, bardzo zabiegana, pozornie roztrzepana i choć wydaje się, że na nic nie ma czasu, nigdy nie zapomina oddzwonić, podzielić się przypieczonymi ciut za mocno ciasteczkami ze starego piekarnika czy pożyczyć kiecki na imprezę. W deszczowe popołudnia przesiaduje z arkuszami sudoku w bibliotece albo w nieznanych i mało popularnych kawiarenkach, a gdy dopisze pogoda - w parku, próbując swych sił w tworzeniu biżuterii sutasz. Ten rudzielec jest pogodną osóbką, która się nie krzywi i nie popłakuje po wychyleniu kilku głębszych toastów na urodzinach przyjaciółki i przez to wielu ludziom wydaje się, że te wielkie oczy, drobna sylwetka i wieczny ruch zdradzają o niej wszystko. Lecz mimo całości tych pierwszych wrażeń nie warto myśleć, że się ją zna. Bo ten uśmiech, to spojrzenie i zawsze zimne palce są znajome, ale nie mówią wszystkiego. Nie wspominają o chorym ojcu, który trafił na wózek po ich wspólnym wypadku; i sławnym bracie, który wspina się po szczeblach kariery w hokeju coraz wyżej z sezonu na sezon; ani o tym chłopaku z sąsiedztwa, za którym tęskni czasami mocniej, niż powinna.
  Lily jest dziewczyną pełną werwy i pasji. Wszędzie jej pełno, tylko nie w domu, który przeniósł się niedawno do Chicago. Zawsze mierzyła wysoko i chciała zajść daleko, chciała stać się kimś, a wyznając zasadę, że tylko ciężką pracą człowiek jest w stanie osiągnąć sukces, prze do przodu bez wytchnienia i z zapartym tchem skacze w dal w codzienność. Imprezy, odpoczynek, wszystko to, co nie jest związane z pracą, organizuje sobie po niej, a na dodatek rzadziej, niż by chciała. Dorosłość momentami zdecydowanie ją przytłacza i każdego dnia utwierdza się w przekonaniu, że nie warto jest dorastać. Po wypadku, pod koniec pewnego lata, w którym jej ojciec stracił nogę, a sama dorobiła się długiej blizny na plecach, był moment rozwagi, kiedy stwierdziła, iż czas najwyższy spoważnieć. Nie przeniosła się jednak do Chicago, do domu brata, a została w ukochanym Jabłku i podjęła pracę w firmie oferującej systemy zabezpieczeń dla dużych przedsiębiorstw, startując do tytułu najserdeczniejszej pani za biurkiem. Po drodze porzuciła dążenie do wkradnięcia się w branżę biznesu i zarządzania firmami, gdyż po awansie stwierdziła, że woli pracować z ludźmi niż cyferkami w tabelach.
   Nigdy niczego się nie bała i z każdy kolejnym tygodniem od wypadku uświadamiała sobie, że zwolnić nie może. Od małego przyprawiała rodzinę o dreszcze, wpadając w tarapaty, skacząc na główkę w nieznane, kalecząc się i obijając, bo brakowało jej tego zdrowego lęku przed nieznanym, takiej ludzkiej przezorności. Miała w sobie zawsze walecznego ducha i wolę przetrwania, udowodnienia, ile jest warta, i zdrowej rywalizacji z rówieśnikami. Rozsądek gdzieś przy tym także i był, ale uciszany przez ekscytację i smykałkę do odkrywania świata, nieszczególnie się dla niej liczył. Chciała smakować życia i dziś nie potrafiłaby zliczyć, ile razy kończyła w gipsie (każdy był wypasiony, oblepiony naklejkami, wymazany podpisami znajomych i oczywiście przez pewien czas od zdjęcia - trzymany na pamiątkę). I gdy zatrzymała się w miejscu, poczuła, że się dusi. To był ten moment, kiedy strach ją pierwszy raz złapał i obezwładnił, ale się nie dała i dziś znów śmiało kroczy przed siebie! Podjęła się nawet drugiej pracy po kursie tworzenia sztuki użytkowej i już nie drga jej powieka, gdy wsiada za kierownicę i wyjeżdża na drogę.


Odautorsko
Dzień dobry, witam. :) Tytuł to cudowna Whitney! Ostatnio więcej mnie nie ma, jak jestem, za co z góry przepraszam. Lilka już tu kiedyś była, więc może co poniektórym kojarzyć się ta marchewkowa czupryna . ;)

172 komentarze

  1. [Niezwykle przyjemny rudzielec! A do tego jaki piękny. ♥ Lily naprawdę wydaje się być super babką, a tej burzy rudów fal to zazdroszczę mocno. :D Powodzenia z drugą postacią! Masy ciekawych wątków i nieustającej weny. :)]

    Trixie & Josie

    OdpowiedzUsuń
  2. [Dziękuję, że zechciałaś powiększyć naszą firmową rodzinkę! Taki promyk bez wątpienia przyda się w biurowym gronie :D My już Lilkę kojarzymy i cieszymy się, że znów tutaj zawitała. Standardowo życzę Ci samej dobrej zabawy i mnóstwa czasu na pisanie! Niebawem wpadnę z zaczęciem!]

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Cześć!
    Ależ masz pięknego rudzielca. Pozazdrościć takich włosów :D Karta jest na prawdę śliczna, a sama pani wyszła ci cudowna i bardzo ciekawa!
    Baw się dobrze z drugą postacią ^_^ ]

    Leonard & Scott & Claudia

    OdpowiedzUsuń
  4. Niejeden człowiek miał już okazję zastanawiać się nad tym, jakim cudem głowa Chaytona Kravisa jeszcze nie wybuchła od dziesiątek informacji, które musi przetwarzać i przechowywać każdego dnia, tygodnia oraz miesiąca. A to nocka w jednostce policyjnej – a tak zarzekał się, że przestanie je brać – a to spotkanie o jedenastej z prawnikiem, o dwunastej z dyrektorem parku maszynowego, o trzynastej z siostrą, bo przecież obiecał jej, że przywiezie ten sernik na zimno, o czternastej wideorozmowa w biurze, a o piętnastej spotkanie nowego teamu piętro niżej. Ten człowiek na co dzień tyle się rusza, że jemu już żaden trekking nie jest potrzebny do szczęścia, a mimo to w wolnych chwilach jeszcze znajduje czas na to, aby zaplanować sobie kolejny wyjazd do Parku Narodowego Jeziora Kraterowego na spacer po grani i w późniejszym terminie w stu procentach go zrealizować. Zasługiwał na miano osoby zabieganej i wcale się przed nim nie bronił, ale jest przecież nowojorczykiem z krwi i kości – to raz, a dwa, jego życie wygląda tak od samego początku, głównie dlatego, że rodzice za młodu potrafili zasypać go toną obowiązków i dodatkowych zajęć. Najpierw kilka godzin lekcji z rysunku i czytania integralnego oraz selektywnego, a później basen lub tenis, bo jako chłopiec musiał się zmęczyć, żeby nie narobić rodzicom problemów i Lucinda wykorzystywała to, wiedząc, że jak syn wyszaleje się sportowo, to ona spokojnie prześpi noc. Aktywny tryb życia rósł wraz z nim, tyle że z upływem czasu stawał się coraz bardziej zorganizowany i odpowiedzialny, bo mimo tony obowiązków, którą Chayton miał na swojej głowie, nie zdarzało się, aby którekolwiek z nich zostało zrealizowane z błędem. Pamiętał nawet o tym cholernym serniku na zimno, który pojawia się zawsze w poniedziałki i piątki po godzinie dwunastej, w ulubionej cukierni siostry, kilka przecznic dalej od budynku One Financial Square – tej przy bilbordzie, który wyświetla dokładnie siedem reklam, każdą co dwie minuty.
    Jako prezes musiał być jednocześnie w dwóch miejscach: w teraźniejszości, gdzie toczy się cały młyn i w przyszłości, w której dla wspomnianego młyna mogą wydarzyć się zmiany katastrofalne. Swego czasu, jeszcze za nim stanął na czele tej firmy, również spoglądał na nią z niższych stanowisk i doskonale pamiętał pracę zespołową, która w wielu projektach była kluczowa do ich bezproblemowej realizacji. Ludzie w zespole musieli na sobie polegać, aby osiągnąć sukces. Musieli być ze sobą szczerzy, musieli pilnować swoich obowiązków, bo nierzadko błąd jednej osoby miał siłę rażenia, która ciągnęła w dół całą resztę. Musieli również potrafić oddzielać życie prywatne od zawodowego – poza biurem nie wszyscy muszą się kochać, ale tutaj, mając przed sobą poważną robotę do wykonania, należy odłożyć na bok wszelkie niesnaski i działać, i na to Chayton zawsze zwracał uwagę – praca zespołowa nigdy nie może zależeć od prywatnych dysonansów. On sam był tego dobrym przykładem. To, co działo się w jego życiu prywatnym, nijak nie przekładało się na efekt końcowy spełnionych obowiązków, mimo że jego relacje z matką przypominały niegasnące pole bitwy. Akurat tego faktu pracownicy byli w jakiejś części świadomi, bo nawet jeśli nie obrzucali się salwą niechlubnych epitetów na środku biura, to napiętą atmosferę między nimi dało się zauważyć z daleka, tak samo jak podobieństwa i różnice w ich charakterach. Jeśli ktoś miał ochotę zobaczyć zbulwersowaną, jasnowłosą zołzę w płaszczu Prady i wychodzącego jej naprzeciw zimnokrwistego stoika, to wystarczyło, że w każdy wtorek i czwartek, około godziny jedenastej, wychyli się zza biurka w kierunku schodów na wyższą kondygnację. Formalne zdania o charakterze służbowym, rzucane niemalże przelotnie, klarownie definiują ich relację, nie pozostawiając złudzeń co do tego, że buziaczkami to oni się poza pracą na pewno nie witają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I sytuacja wyglądała podobnie w przypadku jego żony, choć ona pojawia się w biurze niezwykle rzadko, ale kiedy musieli stanąć na wysokości zadania, zachować pozory i zrobić coś dla firmy, ich prywatne stosunki nie miały wpływu na zachowanie, czy to w trakcie biznesowej kolacji, czy podczas jakiejś konferencji. Oczywiście Chayton był świadom, że różne plotki krążą po firmie, ale dopóki pozostają tylko czczymi pogłoskami, są zupełnie niegroźne. Jego życie prywatne nigdy nie znajdzie się w zasięgu ręki pracowników, a dopóki ktoś go szczerze nie zapyta, czy przestał nosić obrączkę, bo naprawdę rozwodzi się z Rosalie i czy spróbuje zdjąć matkę z prezesowego stołka, wszelkie szeptanki do samego końca pozostaną niesprawdzoną wiadomością, wyciągnięta bóg wie skąd. W każdym razie, sposób pracy Chaytona zakrawał o pedantyzm i chyba nie jest to już żadna szczególna tajemnica.
      Z windy na trzydziestym piątym piętrze wyszedł z telefonem służbowym przy uchu. Skupiony, ale i pełen krzepy – jego obecności w biurze nie dało się nie zauważyć, choć nie dlatego, że pojawiał się hałaśliwie; towarzyszy mu po prostu dominująca aura, która mimowolnie przyciąga uwagę – przekroczył próg automatycznych drzwi, rozmawiając w języku, którego nikt w promieniu kilkudziesięciu metrów nie był w stanie od ręki rozszyfrować. Był ubrany nieformalnie, ale schludnie; na stopach wciąż miał trampki, choć konfrontację z matką miał już za sobą, a ta opuściła biuro w porze lunchu. Tym razem się nie przywitał, jednak to dlatego, że zrobił to będąc w firmie dziś rano, i od razu skierował kroki do schodów na wyższą kondygnację. Pokonując stopnie, zerknął tylko kontrolnie w kierunku recepcji, gdzie urzędowały dwie panie, w tym Lily, a potem dotarł do swojego gabinetu, po kilku minutach kończąc rozmowę telefoniczną ze spojrzeniem utkwionym na widoku za szerokimi oknami.
      Gdy usłyszał pukanie, siedział już przy biurku z kilkoma otwartymi skoroszytami, w których znajdowały się różne rysunki techniczne i porównywał je z tymi, które w międzyczasie przeglądał na laptopie.
      Spojrzał na Lily, kiedy weszła już do środka i zamknęła za sobą drzwi.
      — Aktualizacja harmonogramu? — Upewnił się, przewidując, że przyszła tu właśnie w tym celu.

      Chayton Kravis

      Usuń
  5. [O, a ja kojarzę tę panią całkiem nieźle! :> I wciąż tak samo mnie zachwyca. ♥ Począwszy od kreacji postaci, a na tej rudej czuprynie kończąc, panna Taylor urzeka nieodmiennie i mam nadzieję, że dobrze się z nią tu odnajdziesz i zostaniecie długo. ♥ Niegasnącej weny i przede wszystkim czasu na spożytkowanie jej! A gdyby brakowało Wam wątków, to wiecie, gdzie nas znaleźć. ;>]

    Darlene Hopper

    OdpowiedzUsuń
  6. [Na pierwszy rzut oka Lily wydaje się być chochlikiem, lecz jak sama wspominasz, za jej wesołym i beztroskim usposobieniem kryje się zdecydowanie więcej. Raczej nikt z nas już na pierwszym spotkaniu z nowo poznanymi osobami nie opowiada o swoich najgorszych doświadczeniach i z czasem, w miarę tego, jak lepiej poznaje się daną osobę, można bardzo się zdziwić, jak wiele skrywa ona ze szerokim i wesołym uśmiechem. Ale cóż, wydaje się, że takie są już uroki życia na tym ziemskim padole i każdy nosi ze sobą mniejszy bądź większy bagaż ;) I podziwiam Lily, że po wypadku odważyła się ponownie wsiąść za kółko. Ja po stłuczce tego nie zrobiłam, stąd niech PKP mi sprzyja ^^
    I dzień dobry, przychodzę z lekkim opóźnieniem, ponieważ w tygodniu czas bardzo mi ucieka, a koniecznie chciałam nadrobić zaległości w powitaniach. Stąd serdecznie (i ponownie, prawda?) witam Lily (ale lekko odświeżoną, prawda po raz drugi?) na blogu i życzę Ci danej zabawy z drugą postacią :)]

    JEROME MARSHALL & MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  7. Uwielbiał pracować z ludźmi, którzy znają się na rzeczy, i którym nie trzeba niczego tłumaczyć od deski do deski, krok po kroku, tak właściwie dopiero ucząc ich wszystkiego od podstaw, szczególnie na logistycznym stanowisku. Nie był zadowolony, kiedy Julia – poprzednia koordynatorka biura – oznajmiła mu, że będzie rezygnować z pracy, ponieważ chciałaby spełnić swoje marzenie i oddać się podróżowaniu. Fakt, miała doskonałe warunki, żeby to zrobić, bo poza pracą nie posiadała żadnych zobowiązań, które trzymałyby ją kurczowo w jednym miejscu, a dodatkowo była jeszcze przed czterdziestką i znała dobrze dwa języki, z którymi mogła śmiało ruszać na podbój Europy i Azji. Nie był zadowolony, ponieważ Julia pracowała w firmie kilkanaście lat i znała ją jak mało kto, a nade wszystko znała prezesowskie przyzwyczajenia, nawyki i dynamiczny tryb życia, więc tracił cholernie istotne ogniwo, które odpowiadało za jedną z najważniejszych sekcji: za harmonogram dnia. Nie przyszło mu jednak do głowy cokolwiek kobiecie utrudniać – dostała odpowiednie referencje i pewność, że jeśli zechce wrócić, to miejsce dla niej zawsze się znajdzie. Na odchodne poprosił ją tylko o jedną rzecz: żeby znalazła na swoje miejsce godnego następce, czyli kogoś kto płynnie przejmie ten ster i poradzi sobie w utrzymaniu go.
    Gdy wybór padł na Lily, początkowo był trochę zaskoczony, ale i zaniepokojony, bo nie do końca potrafił sobie wyobrazić jak dogada się z kimś, kto stanowi jego zupełne przeciwieństwo. Ta miedzianowłosa dziewczyna była jak teksańskie tornado, którego obecności nie dało się przeoczyć, nawet znajdując się gdzieś daleko, chociażby po drugiej stronie biura. Była kimś pozytywnym, ale niezwykle żywiołowym, a o ile pierwsza cecha była pożądana, o tyle druga znacznie mniej, bo on osobiście lubił pracować w otoczeniu harmonii i spokoju. Potrafił skupić się w każdych warunkach, ale harmider nigdy mu nie służył, dlatego nie było mowy o obecności czegoś takiego w jego gabinecie. Oczywiście, wcale nie zakładał, że Lily wskoczy w buty poprzedniczki i od razu będzie w stanie nienagannie się w nich poruszać. Przymykał oczy na jej gafy i potknięcia, włącznie z tą dotyczącą kawy, choć dzięki temu ostatecznie nauczył się pić americano, którą w końcu zaakceptował w swoim życiu prawie tak bardzo, jak espresso. Jego niepokój zniknął jednak szybko, bo entuzjazm Lily nie dawał mu się we znaki aż tak bardzo, jak początkowo zakładał, z kolei swoich obowiązków pilnowała dokładnie i niezależnie od sytuacji zawsze podchodziła do nich profesjonalnie. A profesjonalizm był czymś, co Chayton cenił sobie szczególnie i pod tym względem nie miał żadnych zastrzeżeń, co do jej pracy. Trzymała ten ster tak, jak trzeba, nawet jeśli była gotowa zwalić mu na głowę nagłe spotkanie z kimś, kogo po prostu nie cierpi.
    Skinął głową w geście zrozumienia, kiedy Lily przytaczała mu jego zobowiązania na kilka najbliższych godzin. Patrzył w ekran laptopa, ale miał podzielność uwagi, więc dokładnie rejestrował to, o czym mówiła, więc na kartkę spojrzał dopiero w chwili, w której Lily na kilka sekund się zacięła. Zmarszczył lekko brwi, dostrzegając nazwę firmy, z którą dwa tygodnie temu podpisał kilkuletni kontrakt; był przekonany, że wszystko dogadali co do szczegółu. Wszystko stało się jasne, gdy Lily oznajmiła, że chodzi o negocjację ceny i zakontraktowanie dodatkowej usługi. Jaka szkoda, że wypowiedziała to nazwisko, które z marszu przekreślało wszystko.
    Spojrzał na Lily z takim wyrazem twarzy, który odgórnie wskazywał na to, że zaraz coś się autentycznie posypie. O dziwo, miał wrażenie, że Lily doskonale zdaje sobie sprawę z kim go umówiła i był naprawdę zaskoczony, że nie zdążyła się po cichu na paluszkach wycofać z gabinetu z miną w rodzaju: co złego, to nie ja. To by do niej pasowało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Lily — odezwał się z ciężkim westchnięciem. A raczej odetchnięciem. — Naprawdę w sposób niezwykły dbasz o to, aby w moim życiu nigdy nie brakowało atrakcji. — Uśmiechnął się trochę wymuszenie, ale nie było w tym ani grama chamstwa, co raczej ewidentna niechęć do wspomnianego spotkania. — Świetnie, że tak sprawnie to załatwiłaś, ale ja nie będę rozmawiał z Gregorym Mckinckleyem, choćby przyszedł tu do mnie z Madison Avenue na kolanach z butelką szampana i specjalnym komitetem powitalnym — powiedział, przyglądając się Lily z powagą, która świadczyła o tym, że naprawdę nie zamierzał z nim rozmawiać, i ta niechęc wcale nie wynikała z tego, że prywatnie mają ze sobą na pieńku. — Niech Omnicom Group przyśle innego przedstawiciela. Jeżeli to pomoże, proszę zaznaczyć, żeby przysłali kogoś innego specjalnie na moją prośbę — dodał, wracając uwagą do projektów na laptopie. Powiedział to definitywnie. Jego zdenerwowanie podniosło się o kilka punktów procentowych, bo Mckinckley to ostatnia osoba, którą chciał tu dziś gościć, ale z drugiej strony, jeżeli nie będzie wyjścia, a to faktycznie jedyny dostępny na dniach przedstawiciel, to będzie musiał go przyjąć. Chodziło o interes firmy i Chayton doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale nigdy nie bał się stawiać swoich warunków, głównie dlatego, że kontrahenci musieli dostosować się do ich wymagań, jeśli chcieli móc korzystać z ich produktów. Ostatecznie kontrakt między Kravis Security a Omnicom Group został już podpisany, a teraz chodziło tylko o dodatkową usługę. Na tym oba przedsiębiorstwa mogą albo zyskać, albo nie zyskać – stracić nic już nie mogą, bo te warunki, na których szczególnie im zależało, zostały dogadane i przypieczętowane podpisami dwa tygodnie temu.
      — Wspominali coś o ofercie? Że jest korzystna, dobra, świetna? — Upewnił się jeszcze, chcąc sobie przekalkulować w jakim nastawieniu te negocjacje miałyby być przeprowadzane.

      Chayton Kravis

      Usuń
  8. [Cześć! Przepraszam, że z takim opóźnieniem!
    Lubię te Twoje promyczki wszystkie, co zarażają dobrą energią i trochę (tylko troszeczkę) kojarzą mi się z Solinką i dawnymi czasami :D Po wątek odezwę się na HG ]

    Scott A. & Jonathan E.

    OdpowiedzUsuń
  9. [ Oj tam, nie umniejszaj sobie, bo twoje postaci są równie świetne!
    Raz jeszcze, bawcie się świetnie i oby wena nie opuszczała ^^ ]

    Leo / Scott / Claudia

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie należał do ludzi, którzy złość odreagowują agresją, dlatego jedynym objawem jego zdenerwowania może być co najwyżej podniesiony ton, ale bez wątpienia bywał stanowczy i konsekwentny, a do tego uparty, więc nie ugnie się przed tym, co postanowi, nawet jeśli będzie na tym stratny. Zaoszczędzi komuś słownej reprymendy, jednak przejdzie od razu do wyciągania odpowiednich konsekwencji, a z dwojga złego chyba lepiej się wykrzyczeć, niż skreślać kogoś definitywnie, bez możliwości naprawienia błędów, ale Chayton taki już był – stawiał sprawy cholernie jasno, bo brodzenie w niedomówieniach to taki kamień młyński u szyi, który nieustannie o sobie przypomina, a on potrzebował mieć czystą głowę, by sprawnie funkcjonować. Dlatego utrzymywał w niej porządek, z miejsca rozwiewając wszystkie pojawiające się w biegu życia niejasności, które mogły mu przeszkadzać i dotkliwie uwierać.
    W świecie biznesu, gdzie priorytetem są interesy, zawsze zachowywał stoicką postawę. Nie było odstępstw od tej reguły, tak jak w pokerze, w którym do bycia nieprzewidywalnym należało przypudrować prawdę, zachowując obojętną twarz. Nie ważne, że krupier rozdał wyjątkowo paskudne karty – dopóki przeciwnik nie wyczyta tego w mowie ciała, szanse graczy są równe. Jeżeli chodzi o biznes, wszelkie skrajności, zarówno ekstatyczna radość, jak ogromny smutek czy złość, są w jego przypadku wykluczone. Nauczył się, że przy dążeniu do sukcesu na najwyższych szczeblach zarządzających, kompetencja emocjonalna zapewnia niemal wszystko, co potrzebne do przewagi nad konkurentami, dlatego nieustannie starał się ją rozwijać, podobnie jak zgłębiał tajniki komunikacji niewerbalnej. O ile przed takim świadomym człowiekiem można ukryć słowa, o tyle nie ukryje się przed nim mowa ciała.
    Na powrót oderwał się od laptopa i utkwił spojrzenie w twarzy Lily, splatając dłonie na blacie. Żadna zachęta nie byłaby w stanie zmienić jego decyzji, więc sytuację ratował tylko i wyłącznie fakt, że nie było innego człowieka, który od ręki mógł przyjechać porozmawiać o rozszerzeniu warunków umowy. Istotne było również to, że Chayton nie lubił działać na zwłokę i to co mógł załatwić od ręki, to zawsze w ten sposób załatwiał. Tutaj taka możliwość była, tyle że z facetem, z którym poważnie mijał się w wielu różnych kwestiach poglądowych, dotyczących biznesu, i dotyczących osobowości. Mckinckley miał wybujałe ego i czasami zdecydowanie zbyt wysokie mniemanie o sobie, ale to, co było w nim najbardziej irytujące, to jego przedmiotowe traktowanie kobiet. Jest idealnym przykładem typowego psa na baby.
    — Jeżeli kiedykolwiek zaproponujesz komukolwiek jakikolwiek upust, będę musiał cię zwolnić, a tego oboje raczej nie chcemy — powiedział, uważnie się jej przyglądając. Kryło się w tych słowach coś na kształt ostrzeżenia, ponieważ sprawami bonusów zajmuje się w firmie dział od marketingu i public relations. Do zadań Lily, jako koordynatorki biura, należało dbanie o to, aby biuro funkcjonowało poprawnie, a pracownikom szeregowym i specjalistom nigdy nie zabrakło narzędzi do pracy. W przypadku kluczowych klientów firmy jej zadania kończyły się na umawianiu spotkań – kwestie negocjacyjne powinny pozostać daleko poza jej zasięgiem.
    Spojrzawszy na zegarek, zamknął ekran laptopa. Za dziesięć minut miał spotkanie z prawnikiem, a musiał jeszcze założyć na siebie coś bardziej stosownego, jak koszula i marynarka. W kontaktach z ludźmi z zewnątrz firmy, zawsze utrzymywał nienaganną prezencję, dlatego miał tutaj pod ręką garnitur, który odziewał na ważniejsze spotkania.
    — Nie wiedziałem, że trampki na moich stopach wyznaczają jakieś szczególne standardy pracy — zauważył, składając skoroszyty na jeden stos. Był świadomy, że pracownicy zdążyli już powiązać obecność trampek na jego nogach z dniami, w których w biurze pojawia się Lucinda, ale do tej pory nikt nie przyznał tego na głos.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Była to raczej kwestia, którą pracownicy podawali sobie po cichu, z ust do ust, a która nigdy oficjalnie nie trafiła do uszu Chaytona, aczkolwiek to prawda, że zakładał trampki ostentacyjnie, żeby zagrać matce na nerwach. Ona nie akceptowała tego obuwia, a już szczególnie do formalnych kreacji, podobnie jak nie akceptowała tatuaży i kolczyków w miejscach ciała innych, niż płatki uszne. Miała dość konserwatywne poglądy w wielu życiowych sprawach i potrafiła mocno z nimi przesadzać.
      — Skoro innej możliwości nie ma, a spotkanie jest już umówione, to pozostawmy ten termin — odpowiedział, wróciwszy do tematu spotkania. Podniósł się z miejsca i wsunął fotel pod biurko, pozostawiając na stanowisku nieskazitelny ład. — Poproszę jednak, żebyś w związku ze spotkaniem przeorganizowała swój dzisiejszy dzień pracy. Chciałbym, żebyś w nim uczestniczyła i zanotowała ewentualne szczegóły negocjacji, jeżeli cokolwiek ustalimy — polecił, utrzymując spojrzenie w twarzy Lily. Z reguły w negocjacjach towarzyszyła mu Victoria, ale dziś nie była obecna w biurze. — Tymczasem, jeśli prawnik już czeka niech usiądzie w sali konferencyjnej. Zmienię strój i zaraz załatwię z nim co trzeba, a później zajmę się panią Martens; myślę, że godzina nam wystarczy — dodał i posławszy Lily krótki uśmiech, podszedł do szafy, w której wisiał garnitur, nie tak dawno odebrany z pralni. Zaczął powoli rozpinać guziki koszuli jedną ręką, a drugą sięgnął po wieszak z pokrowiec. — Dla ciebie również znajdę kilka minut — zapewnił jeszcze, bo wcześniej nie odniósł się do wszystkich kwestii, a Lily zaznaczyła, że potrzebuje jego uwagi także dla spraw związanych ze swoimi obowiązkami.

      Chayton Kravis

      Usuń
  11. [Jeśli wolisz wprowadzić jakieś modyfikacje, to się nie krępuj, jestem otwarta na propozycje, a jeśli pasuje Ci obecny układ, to też przy nim chętnie zostanę – dostosuję się. :) A terminami się w ogóle nie przejmuj, bo ze mnie bardzo cierpliwy sierściuch jest, a choć lubię mizianie za uszkiem, to nie jestem z tych, co to się nachalnie na kolana pchają, bo ja chcę miziania teraz, ma być teraz, natychmiast, a jak nie to foch do końca życia (tj. do następnego karmienia), także zero presji! ;>]

    Darlene Hopper

    OdpowiedzUsuń
  12. [Hej-no! Jeśli chcecie tulić i ukochiwać Trixie (czy jakoś tak), to Trixie oczywiście jest chętna! Do tej pory dominowały u niej wątki z panami, więc chętnie coś rozpiszemy z przebojowym rudzielcem! ♥]

    Trixie

    OdpowiedzUsuń
  13. Jego życie w rzeczywistości składało się z obowiązków, tyle że te obowiązki były równocześnie jego pasją i tym, co sprawia mu przyjemność. Poświęcał się pracy: prowadzeniu przedsiębiorstwa, projektowaniu zabezpieczeń i tworzeniu systemów opartych o innowacyjne technologie, bo to właśnie to było sensem jego życia i z tym wiązały się wszystkie jego cele oraz marzenia. Na dodatkowe fantazje, typu piesze wędrówki w dziczy czy penetrowanie głębin oceanu, musiał znaleźć czas, ale ostatecznie i to nie stanowiło problemu, gdy naprawdę chciał. Nie było takiej sprawy w jego życiu – poza małżeństwem z Rosalie – której oddawał się z przymusu, bo kontrolował swoje jestestwo, a z ciemiężeniem samego siebie nigdy nie było mu po drodze. Nie miał zatem potrzeby, by cokolwiek – poza małżeństwem – w swoim otoczeniu zmieniać. W życiu zajmował się tym, co przynosiło mu spełnienie i ogromną satysfakcję, a to z kolei sprawiało, że był w swoim fachu po prostu dobry i zyskał autorytet w dziedzinie bezpieczeństwa. Jednak mimo osiągnięć nie afiszował się swoją pozycją zawodową, a zadarta wysoko głowa to ostatnia rzecz, jakiej można by się po nim spodziewać. Do idealnego szefa było mu daleko i doskonale o tym wiedział, bo jego nieprzystępność potrafiła pójść w pięty, ale starał się pełnić tę rolę tak, aby z gronem pracowników zawsze dochodzić do konsensusu. Zachowywał profesjonalizm, ale był elastyczny: dawał szanse każdemu, kto chciał spróbować swoich sił w innym dziale, a potem pozwalał wracać do poprzedniego, jeśli okazywało się, że dana osoba w czymś nowym nie czuje się jednak dobrze. Słuchał sugestii, wdrażał je w granicach rozsądku i wycofywał, gdy te w efekcie wcale się nie sprawdzały. Błędy były czymś, co przyjmował z wielką niechęcią, ale nawet w obliczu dotkliwych pomyłek potrafił odłożyć swoją krytyczną miarę, spojrzeć na coś z boku i wspólnymi siłami znaleźć jakieś odpowiednie rozwiązanie. Prywatnie jako człowiek był kimś trudno dostępnym, aczkolwiek jako szef potrafił usiąść i wysłuchać podwładnych, a w wielu przypadkach gotów był również za nimi stanąć. Starał się, by atmosfera w firmie nigdy nie przypominała typowo korporacyjnej, a ludzie w pracy postrzegali się jako wsparcie, a nie jako konkurencja, która tylko czyha aż komuś powinie się noga. Tu wszyscy mają ten sam cel, który mogą osiągnąć wyłącznie dzięki pracy zespołowej.
    Odprowadziwszy Lily spojrzeniem, zamknął szafę i przebrał się w garnitur, dekorując go muchą, które jako dodatek preferował bardziej, niż krawaty. Trampki zamienił na eleganckie buty, z racji tego, że Lucindy w biurze już nie było, po czym sięgnął po pióro wieczne oraz telefon komórkowy i wsunął je w wewnętrzną kieszeń marynarki. Po opuszczeniu gabinetu skierował się na niższą kondygnację, bezpośrednio do sali konferencyjnej na rozmowę z prawnikiem, który już czekał na niego na miejscu. Rozmowa zajęła im niecałe pół godziny, z tym, że w ciągu tych trzydziestu minut poruszyli również tematy niezwiązane z docelową sprawą. Spotkanie z panią Martens również przebiegło płynnie, więc w tych dwudziestu minutach, które na nim zaoszczędził, postanowił przejść się po biurze i pozaczepiać pracowników: popatrzeć jak pracują, podpytać o to i owo, a nawet zajrzeć do strefy relaksu, skraść komuś rzutkę do darta i trafić w pierścień bull za dwadzieścia pięć punktów. Do sali konferencyjnej wrócił na przerwę na kawę, już z przenośnym netbookiem pod ręką, którym zajął się aż do przyjścia tego jakże wyczekiwanego gościa.
    Zwykle witał się kontrahentami uściskiem dłoni i był to taki jego naturalny nawyk, aczkolwiek w przypadku Mckinleya jedynie wstał z obrotowego fotela i z krótkim witamy od razu wskazał mu miejsce przy stole. Sam siedział na szczycie, natomiast do Lily należało miejsce tuż po jego prawej stronie. Gdy usiadła posłał jej lekki uśmiech. Wyglądała na zwartą i gotową do działania – jak zawsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jak to robicie, że zatrudniacie tu tyle pięknych kobiet? — Gregory przyglądał się Lily z nieco frywolnym wyrazem twarzy. To było coś tak normalnego, że Chayton nie poczuł ani krzty zdziwienia, gdy padło to pytanie. Mimo to, przesunąwszy na bok niewielki laptop, od razu przeszedł do odpowiedzi.
      — To bardzo proste, panie Mckinley — zaczął, splótłszy dłonie na blacie. — My oferujemy coś więcej, niż tylko pieniądze i nie oczekujemy, że będą na każde nasze zawołanie, szczególnie po godzinach pracy — odpowiedział, ale w przeciwieństwie do tej lekko swawolnej postawy Gregorego, w jego własnej nie było nawet cienia wesołkowatości.
      Panowie wymienili nieco dłuższe spojrzenia. Wymowność aż biła ze słów Chaytona, ale mimo to nie została już skwitowana przez Mckinleya w żaden sposób.
      — Czas to pieniądz, więc do rzeczy, panie Mckinley. Co pana do mnie sprowadza? — Kontynuował, przechodząc do sedna tego spotkania, i wbił w mężczyznę wyczekujące spojrzenie.
      Gregory poruszył się lekko na krześle i wyjąwszy ze swojej teczki kilka dokumentów, podał egzemplarz Chaytonowi.
      — Jako przedstawiciel Omnicom Gropup, przyszedłem porozmawiać o negocjacji dodatkowej usługi. Interesują nas inteligentne systemy CCTV z interfejsami IP, które macie państwo w ofercie. My jako firma o nieposzlakowanej opinii dbamy o... — Gregory zaczął dość obszernie wyjaśniać cel swojego przybycia, mimo że można było zamknąć te wyjaśnienia w dwóch zdaniach, bez produkowania całej tej słownej otoczki o tym, jak Omnicom Group doskonale radzi sobie na rynku. Chayton patrzył na niego cały czas, a choć nie parsknął śmiechem, w rzeczywistości naprawdę miał na to ochotę, bo powaga z jaką Gregory podszedł do tych negocjacji była po prostu zabawna. Może brzmiałby przekonująco, gdyby faktycznie był tak przykładnym pracownikiem, jakiego zaczął teraz zgrywać, rzucając ukradkowe spojrzenia w kierunku Lily i licząc na to, że swoim recytatorskim tonem zyska jej aprobatę.
      Chayton wyprostował się na fotelu i sięgnął po dokument, gdy Mckinley zbliżył się do już do końca mowy.
      — Rozumiem, pionierzy i tak dalej — powiedział. — Ale w notowaniu na giełdzie cena waszych akcji leci w dół — zauważył. — Podpisaliśmy spory kontrakt na najbliższy rok, a niewykluczone, że dodatkowa usługa wydłuży go o kilka miesięcy. Co może pan zaproponować?
      — Panie Kravis, ten kontrakt jest dla nas szczególnie ważny — obruszył się lekko, gdy Chayton zasugerował, że te kilka dodatkowych miesięcy to może być dla nich za dużo. — Jeśli będzie pan gotów sprzedać nam tę usługę za trzy czwarte jej wartości, możemy wydłużyć kontrakt o sześć miesięcy — zaproponował, wyraźnie dumny ze swojej oferty. — Szczegóły znajdują się w dokumencie. A może pani chciałaby na to spojrzeć, pani Taylor? — Zachęcił, uśmiechając się do Lily zalotnie.

      Usuń
    2. — Proszę. — Chayton przesunął dokument w stronę Lily. — Pani Taylor — powtórzył satyrycznie i poruszył brwiami w górę i w dół. To była dobra oferta. Może nie cudowna, ale nie było żadnych przeciwwskazań do zrealizowania jej. W rzeczywistości nie było nawet konieczności tego negocjować. — Nasi prawnicy przygotują ewentualny aneks do umowy — zwrócił się już do gościa.
      — Oczywiście, panie Kravis. A czy to z panią, pani Taylor, mogę się kontaktować w sprawie dodatkowych pytań? Czy mogę dostać bezpośredni numer do pani, tak na wszelki wypadek, w razie kryzysowej sytuacji?
      Tutaj Chayton nie mógł powstrzymać się przed lekkim odchrząknięciem i krótkim pardon rzuconym pod nosem.

      Chayton Kravis

      Usuń
  14. Przepadał za negocjacjami, bo traktował je jako dobrą rozrywkę. Gra podchwytliwych słów, gra wyuczonych gestów – lubił takie wyzwania, dlatego w przypadku znaczących klientów brał udział w przetargach, mimo że od tego też miał w firmie odpowiednich ludzi, którzy przez lata szkolili się, by osiągnąć miano zawodowych negocjatorów. Nie zawsze mógł być obecny na wszystkich, bo ilość obowiązków zaginała jego czasoprzestrzeń, ale kiedy mógł, to był, licząc tym samym na negocjację z krwi i kości, obfitą w propozycje, argumenty i warunki. Tutaj, akurat z udziałem tego przedstawiciela Omnicom Group, nie spodziewał się stoczyć właściwie niczego angażującego, a już szczególnie, gdy na spotkanie wziął ze sobą urodziwą pannę, od której taki Gregory Mckinley nie będzie w stanie oderwać zachłannego spojrzenia. Wiedział, że bardziej od wojowania argumentami, zainteresuje go miedzianowłosa niewiasta o niebieskich oczach i nogach podkreślonych eleganckimi szpilkami, więc przewidywał, że rozmowa pójdzie jak z płatka i zakończy się szybciej, niż na samym początku wyliczył, będąc raczej przyklepaniem warunków, aniżeli ich negocjowaniem. Na to liczył, chcąc zaoszczędzić czas i błyskawicznie pozbyć się niechcianego gościa, a choć na początku nie myślał nie myślał o tym, żeby w tej biznesowej bitwie wykorzystać obecność Lily, to prawda, że jej obecność przysłuży się do efektu, jakim zakończy się to spotkanie. Znał słabe strony przeciwnika i był świadomy, że piękne kobiety są jedną z nich, aczkolwiek Lily zaprosił na spotkanie przede wszystkim w ramach lekcji. Następnym razem nie wciśnie mu w harmonogram nagłego spotkania z kimś, za kim nie przepada, bo jeśli faktycznie kogoś nie lubi, to znaczy, że są ku temu istotne powody – i te powody Lily poznała na własnej skórze, mając przed sobą człowieka, który zawyżoną samooceną próbuje zatuszować wszelkie swoje wady. Mckinley nie jest dobrym przedstawicielem i tego nie da się przeoczyć, ale ponieważ w Omnicom Group pracuje większa część jego rodziny, będzie piastował to stanowisko tak długo, dopóki sam nie zechce z niego zejść.
    — Panną? To doprawdy zaskakujące — zdziwił się Gregory z błyskiem w oku. Ryba połknęła haczyk, zdecydowanie, choć był to haczyk, nad którym przez chwilę musiał zastanowić się również Chayton, który odruchowo spojrzał na jej palec serdeczny, udekorowany stosownym krążkiem. Coś mu tutaj nie pasowało, ale nie był to odpowiedni moment na rozwiewanie akurat tych wątpliwości. Gregory nawet nie zadał sobie trudu, by popatrzeć na jej dłonie, jako że był zainteresowany całokształtem z naciskiem na twarz i sylwetkę, która podkreślała czarna sukienka. Zresztą, dla niego stan cywilny nie był istotny – podobno nie ma takiego wagonu, którego nie da się odczepić.
    W dalszej części spotkania panowie omówili jeszcze szczegóły potrzebne do sporządzenia aneksu. Chayton opowiedział pokrótce na czym będzie polegało wcielenie nowej usługi i jakie warunki muszą spełnić oni, aby została poprawnie zrealizowana, a po kilkunastu kolejnych minutach, w których to Mckinley rzucał też różne, niezwiązane ze sprawą pytania w stronę Lily, Chayton wstał odprawiając mężczyznę do wyjścia. Ten, tuż po uściśnięciu ręki Chaytona, nie omieszkał zbliżyć się do Lily, żeby ująć jej dłoń i pożegnać krótkim ucałowaniem jej zewnętrznej strony. Brak dyskrecji, z jakim dłużej przytrzymał jej rękę, nie umknął nawet Chaytonowi, który zaraz raz jeszcze wskazał mu wyjście z sali konferencyjnej, tym razem mniej uprzejmie, a bardziej stanowczo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Mamy cię z głowy — powiedział bardziej do siebie, gdy mężczyzna w końcu wyszedł. Odetchnąwszy ciężej, podszedł do stołu, żeby zabrać z blatu swojego netbooka i dokumenty, które zostawił Gregory, i które Lily umieściła tuż przy krańcu.
      Wziął papiery w dłoń i popatrzył na Lily, żeby sprawdzić, czy jej służbowa postawa uleciała wraz z odejściem gościa, czy wciąż tkwiła w jej prezencji, po czym skierował spojrzenie na zegarek na nadgarstku. Jego godziny pracy były ruchome, ale czas pracy Lily skończył się kilkadziesiąt minut temu.
      — Jesteś już po godzinach pracy — oznajmił, wracając uwagą do Lily. — Podrzucić cię gdzieś? Sam zaraz wychodzę, więc nie ma problemu — zaproponował. Zawsze mogła skorzystać ze służbowego samochodu, ale Chayton nie widział żadnej przeszkody w tym, żeby gdzieś ją podrzucić, skoro i tak za moment wsiądzie do auta.

      Chayton Kravis

      Usuń
  15. W tym biznesie nie jest regułą, aby robić coś jak najszybciej i bez dyskusji. Do spotkania musiało dojść, to niezaprzeczalny fakt, bo oni jako strona musieli się określić, czy chcąc dać im tą dodatkową usługę, czy nie chcą, ale nie powinno do niego dojść z kimś przypadkowym i na to Chayton zwracał uwagę, szczególnie, że w tym przypadku to oni byli dla klienta, a nie klient dla nich. Kravis Security, jako firma o ugruntowanej pozycji na rynku, nie zadowala się jakąkolwiek ofertą od kogokolwiek. Docelowy kontrakt z Omnicom Gropu był już zawarty – jeżeli ktoś mógł cokolwiek stracić, to tylko oni, gdyby nie otrzymali dodatkowej usługi, ponieważ w tej grze to Kravis Security rozdaje karty, więc im nie groziła utrata niczego. Przy wpływach, jakie notuje firma, sprzedaż dodatkowej usługi dla Omnicom Group będzie czymś zupełnie nieodczuwalnym, dlatego nie mogli na tym ani stracić, ani szczególnie zyskać. I chociaż rozmowa z Gregorym była równoznaczna ze sprzedażą usługi, to za nim dojdzie do tej docelowej finalizacji, najpierw prawnicy będą musieli przygotować aneks i ustalić jego szczegóły z drugą stroną, z kolei później prezesi obu firm to podpisać. Do tego czasu wiele może się jeszcze zmienić.
    Nie był aż tak bezpardonowy, aby przepytać ją z tego, gdzie i do kogo jeździ po pracy, bo raz, że nie odczuwał takiej potrzeby i zainteresowania, a dwa, że sam nie chciałby być odbiorcą tego typu pytań. Wnikanie w sferę prywatną pracowników było dla niego po prostu niedopuszczalne. Co prawda był zaskoczony, gdy Lily sprostowała swój stan cywilny, bo diamentowy pierścionek na jej palcu wyraźnie oświadczał, że to serce dawno jest już zaklepane i nakazywał trzymanie się od niego z daleka, ale i tego nie zamierzał ostatecznie poruszać, jako że nie miało żadnego powiązania z pracą. Nawet jeśli Lily skłamała, to tak czy siak nie mógł mieć do niej pretensji, bo sprawa dotyczyła życia prywatnego, a nie zawodowego. O ile w pracy musiała być rzetelna, o tyle poza pracą mogła być kimkolwiek zechce.
    — W porządku, spotkamy się przy windach. Muszę zabrać kilka dokumentów z gabinetu — oznajmił i ruszył w stronę schodów na wyższa kondygnację. Wróciwszy do swojego biura, pochował papiery do skoroszytów, skoroszyty zaś odłożył na ich miejsce na regale. Może wygodniej byłoby to tak zostawić, skoro nazajutrz rozłoży wszystko w dokładnie takim samym schemacie, w jakim leżało za nim je sprzątnął, ale Chayton zawsze zostawiał po sobie nieskazitelny porządek – w gabinecie głównie dlatego, że lubił przychodzić następnego dnia i zaczynać pracę ze świadomością, że w jego otoczeniu panuje niezachwiany ład, z kolei w domu dlatego, że ceni sobie stałą harmonię, a jest to jedyne miejsce, w którym może znaleźć ją od ręki i się odprężyć. Utrzymanie tego stanu znacząco ułatwiały mu przestrzenne pomieszczenia i absolutny minimalizm w przypadku posiadanych rzeczy – nie miał smykałki do magazynowania rupieci, może dlatego, że nie rozwinął w sobie zbyt dużej sentymentalności względem przedmiotów, więc nie zagracał szafek aż po same zawiasy i nie znosił do składzika niczego, co niektórzy opatrują etykietą: może kiedyś się przyda.
    Wraz z netbookiem zabrał jeszcze jedną teczkę, zamknął swój gabinet i dotarł do wind, przy których Lily już czekała. W czasie, w którym wyciąg mknął w dół do garażu podziemnego, Chayton wyciągnął telefon i sprawdził swój karnet na korty tenisowe. Zastanawiał się, czy rozegrać wieczorem rundkę w tenisa, czy jednak zrobić sobie przebieżkę po okolicy.
    Jego samochód stał zaraz przy drzwiach, na miejscu z charakterystyczną kopertą, więc gdy dotarli na parking, a Chayton zbliżył się do auta, zamek centralny ustąpił samoistnie. Bezkluczykowy system Tesli był bardzo wygodny, ale odkąd zainteresował się inżynierią wsteczną, zrozumiał, że ta wygoda wcale nie idzie w parze z dobrym zabezpieczeniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Laik z pewnością nie będzie wiedział, co zrobić, żeby włamać się do auta, ale ktoś obeznany z oprogramowaniem chipów Bluetooth LE jest w stanie skraść wóz bez większego wysiłku fizycznego. W jego mniemaniu to ogromna wada, ale zarówno taka, która mimo wszystko nie jest w stanie wyprzeć istotnej zalety, jaką jest przyśpieszenie tego samochodu. Cóż – nawet w tych czasach wciąż nie można mieć wszystkiego.
      — Proszę — rzekł, otworzywszy drzwi od strony pasażera. — Jutro podpiszę te kilka raportów do faktur na uzupełnienie zatowarowania w biurze — zapewnił, przypominając sobie, że Lily potrzebowała tych podpisów. Nie była to sprawa nagląca, ale również czekała na załatwienie.
      Zamknąwszy za nią drzwi, obszedł wóz i zajął miejsce za kierownicą. Swoje manatki pozostawił na tylnym siedzeniu.
      — Dobrze myślę, że ta ulica znajduje się dwie przecznice stąd? — Upewnił się, uruchamiając auto. Znał miasto, bo mieszka w nim od urodzenia, ale zdarza się tak, że w mieście znajdują się dwie ulice o tej samej nazwie, tyle że w innych dzielnicach. Zakładał, że Lily chciała dostać się na tą na Manhattanie, a nie na Queens.

      Chayton Kravis

      Usuń
  16. Z racji tego, że punktualność była w firmie kwestią kluczową, zasada jej utrzymywania nie omijała również dozorców, którzy musieli zamknąć biuro dokładnie w chwili, w której za oknem zapanuje zmrok, a krótsza wskazówka zegara ustawi się na dziewiątce. Praca po godzinach była możliwa, ale najpóźniej do dwudziestej pierwszej i na to Chayton również był uczulony, bo momentami stawał na głowie, aby zapewnić bezpieczeństwo prywatnym danym swoich klientów, nie wspominając już o tych tajnych. Budynek był otwarty całą noc z racji tego, że urzędują w nim jeszcze inne przedsiębiorstwa, z których część zajmuje się obowiązkami w godzinach nocnych, jednak po dwudziestej pierwszej do biura Kravis Security mógł dostać się jedynie ktoś, kto ma klucze, a tych oprócz dozorcy i kilku osób z zarządu nie miał nikt więcej. Do monitoringu w firmie Chayton miał dostęp również w domu – nie ślęczał nad tym nieustannie, bo nie było ku temu powodu, ale już kilkakrotnie zdarzyło się, że dostrzegł kogoś, kto urobił dozorcę na piękne oczy i namówił na wejście do biura po dwudziestej pierwszej, bo gdy kończył pracę, zapomniał zabrać czegoś arcyważnego. Chayton przymykał na to oko, bo następnego dnia już na samo dzień dobry dozorcy tłumaczyli mu całą sytuację, a do tej pory nie wpuścili nikogo samopas i odpowiedzialnie towarzyszyli zapominalskim, dyskretnie zerkając im na ręce. Właściwie, to nic dziwnego, że skrupulatnie się pilnowali, bo gdyby do biura wszedł ktoś obcy – a już nie daj boże, gdyby cokolwiek zostało skradzione – wylecieliby z pracy z hukiem, a nie od dziś wiadomo, że RXR Realty płaci im hojnie za wszelki dozór nad One Financial Square. Lepiej dobrze zapłacić pracownikowi i mieć pewność, że stanie na wysokości zadania, aniżeli być stratnym na milionowe kwoty, gdy z powodu ich błędu najemca zerwie umowę. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek będzie świadkiem takiej sytuacji na żywo, będąc akurat w firmie – jego te zasady nie obowiązywały, a w gabinecie zdarzało mu się nawet nocować – a już tym bardziej, że osobą, która podejmie się urobienia dozorcy, będzie Lily Taylor. Z jakiegoś powodu nie sądził, że byłaby w stanie podjąć się takiego ryzyka, choć takie pokręcone działania pasowały do jej równie pokręconej (pozytywnie) natury, a miała dużą przewagę, bo po roku raczej już każdy ochroniarz kojarzył to miedzianowłose dziewczę. Tak, czy siak, musiał aż wstać od laptopa – przy którym siedział od kilku długich godzin – i podejść do ekranu, który wyświetlał kamery, żeby uwierzyć w to widowisko, które właśnie rozgrywało się na jego oczach przy szklanych drzwiach wejściowych do biura. Pan dozorca przyłapany na gorącym uczynku, a wraz z nim panna Taylor, która z jakiegoś powodu musiała dostać się do środka akurat teraz, po nocy, gdy wszystko zostało zamknięte na kilka spustów. Oczywiście, że musiał poznać ten powód.
    Na niższą kondygnację zjechał windą. Specjalnie nie wybrał schodów, bo te znajdowały się tuż przy stanowisku recepcji, więc Lily dostrzegłaby go niemal od razu, a zależało mu na tym, aby spłatać jej figla i jednorazowo nastraszyć. Do biura wszedł cicho, równie dyskretnie przemierzając odcinek dzielący go od recepcji, by ostatecznie zatrzymać się kilka kroków od Lily, która była skupiona szukaniem czegoś w jednej z szafek.
    — Zgubiłaś coś, Lily? — Zapytał, gdy tylko się wyprostowała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dostrzegł, że miała na sobie niecodzienne ubranie; zakładał, że szła na jakieś przyjęcie, albo już z niego wracała. On sam zresztą miał już na sobie nieformalną kreację, w którą przebrał się bezpośrednio po zdjęciu munduru, jako że przyszedł tutaj od razu po popołudniowym dyżurze. — Głupie pytanie — dopowiedział zaraz, splatając ramiona na wysokości klatki piersiowej. — To oczywiste, że zgubiłaś pięćdziesiąty drugi punkt regulaminu, który mówi o bezwzględnym zakazie przebywania w biurze po godzinach otwarcia — zauważył, przytoczywszy zasadę. Zlustrował jej sylwetkę z powagą na twarzy i ciężko położył dłoń na blacie, tworząc zaporę dla ewentualnej ucieczki, gdyby Lily niespodziewanie postanowiła się wymsknąć z tego recepcyjnego kącika. — Jak zamierzasz wytłumaczyć łamanie regulaminu, hm?

      Chayton Kravis

      Usuń
  17. Podniósł wzrok znad monitora i spojrzał przez szklaną ścianę swojego gabinetu na wnętrze biura. Dochodziła 17, ale cześć pracowników wciąż jeszcze siedziała przy swoich biurkach. Jego firma nie różniła się niczym od innych tego typu start-upów. Ich flagowym produktem była aplikacja ułatwiająca zarządzenie finansami, płatności, inwestycje, wymianę walut. Umożliwiała przesyłanie pieniędzy na drugi koniec świata, bez wysokich, bankowych opłat, przy pomocy jednego tylko kliknięcia. Wszystko w jednym, w zasięgu ręki, w każdej sekundzie, w każdym miejscu na świecie. Szereg zabezpieczeń miał zapewniać bezpieczeństwo użytkowników, bazy danych były chronione lepiej niż najważniejsze tajemnice państwowe. Byli stawiani jako wzór innowacyjności, umieszczani na listach najlepiej prosperujących start-upów, on sam był dwukrotnie określany mianem przedsiębiorcy roku. Nie przepadał za takim korporacyjnym światem, obawiał się tego, że życie na świeczniku kiedyś się na nim zemści, nie afiszował się więc zanadto, by pozostać zaufanym, dyskretnym partnerem w ciemnej stronie działalności jego firmy, która przelewając pieniądze po całym świecie, prała je skuteczniej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
    Czy czuł się z tym źle? Niekoniecznie. Gdyby nie on, robiłby to ktoś inny. Propozycja była nie do odrzucenia. Głównych inwestorów i potencjalnych klientów załatwił ojciec, który przez całe życie wpajał mu elastyczne podejście do pojęcia prawa. Welsh uważał, że jeśli jakiś przepis da się obejść, to należy to zrobić. Był wysoko postawionym członkiem instytucji rządowej. Mistrzem lobbingu, dzięki któremu zapewniał sobie i ich dobrze prosperującej pralni pieniędzy bezpieczeństwo. Byli nie do ruszenia. Idealnie prosperująca machina.
    Spojrzał na zawieszony na nadgarstku, elegancki zegarek. Nie miał ochoty na to nagłe spotkanie z ojcem, ale Welsh się uparł i nie pozostawił mu wyboru. Podniósł wzrok, kiedy drzwi jego gabinetu się otworzyły.
    -Lily? - Wstał z miejsca wychodząc przed biurko. Na początku myślał, ze wpadała po niego w drodze z pracy. Zapomniał całkowicie, że miała tego dnia wolne.
    -To nienajlepszy moment. - Nie było to najmilsze przywitanie, ale zaskoczyła go tym nagłym zasłanianiem rolet i… nagością pod płaszczem.
    -Co ty robisz? - Postąpił na przód, chwytając poły jej płaszcza. -Za chwilę będzie tutaj mój ojciec - dodał, a w tym samym momencie rozległo się donośnie pukanie. Potem drzwi ustąpiły a w progu pojawiła się jego asystentka.
    -Przyszedł pan Welsh. - Zakomunikowała, ale zanim skończyła mówić, nieco starszy, oprószony siwizną, ale wciąż elegancki mężczyzna wyminął ją w przejściu.
    -Nico! - Rzucił na powitanie. Dopiero wtedy zauważył, że ma towarzystwo. Na szczęście Lily stała do niego tyłem i zdążyła zawiązać w pasie płaszcz, który okrył jej nagie ciało.
    -Lily, co za miła niespodzianka. - Na jego twarzy niemal natychmiast pojawił się wystudiowany uśmiech. Przelotnie dotknął dłonią jej ramienia, a potem uścisną rękę syna. W towarzystwie nie mógł mówić o interesach. Jego plany zostały pokrzyżowane, nie był z tego powodu zadowolony, ale był dobrym aktorem i nie dał tego po sobie poznać.
    -Miło was widzieć, właściwie to bardzo dobrze się składa, że cię tutaj zastałem, w końcu będziemy mieć okazję żeby zjeść razem kolację. - Oznajmił stając przed nimi.
    -Tato, to nie najlepszy pomysł… - zaczął, ale mężczyzna mu przerwał.
    -Nie przyjmuje odmowy. - Uniósł obie ręce do góry.

    Nico

    OdpowiedzUsuń
  18. Nicolas znalazł się w trudnej sytuacji, pomiędzy przysłowiowym młotem a kowadłem. Z jednej strony była Lily, która zjawiła się tu nagle, niezapowiedziana, w dodatku niemalże naga, chcąc najpewniej zrobić mu miłą niespodziankę, albo, co bardziej prawdopodobne, sprawić, by w końcu ją zauważył. Z drugiej strony był jego ojciec, który przyszedł porozmawiać o interesach, a mieli ich wspólnie całkiem sporo i wszystkie były na prawdę ważne. Jeśli wymagały omówienia, działania lub jakiejś decyzji, to nie należało z tym zwlekać. Nicolas przez te wszystkie lata współpracy z ojcem, zdążył się tej złotej zasady nauczyć i nigdy jej nie łamać, bo to mogło prowadzić tylko i wyłącznie do kłopotów.
    -Lily… - Spojrzał na nią przepraszającym wzrokiem, ale chyba zanadto jej tym nie udobruchał. Wiedział, że oczekuje od niego więcej, widział to w jej oczach i minie, która zrobiła się zacięta natychmiast kiedy Ruda zorientowała się, że nie może na niego liczyć. Chciał powiedzieć, że zamierzał uprzedzić ją o tym, że wróci dziś później, ale dawno już przestał to robić.
    -Oj, to wielka szkoda, na prawdę liczyłem na to, że do nas dołączysz, ale skoro nie masz czasu, to będę musiał zadowolić się towarzystwem syna, bo akurat my byliśmy dzisiaj umówieni. - Na twarzy mężczyzny znów zagościł wystudiowany uśmiech. Był dla niej poprawnie miły, ale wnikliwy obserwator z łatwością dostrzegłby fałsz, bijący z jego oczu, postawy i sposobu mówienia, a nawet doboru słów.
    -Tak na prawdę, to musimy omówić kilka spraw związanych z firmą, dlatego nie zaproponowałem ci tego wcześniej - wtrącił Nicolas, zapinając guzik marynarki. Chciał, by znała prawdę. Poza tym wiedział jaki ta dwójka ma do siebie stosunek, po co miałby ich zmuszać do spędzania wspólnie czasu? Gdyby sytuacja wyglądała inaczej, gdyby nie spodziewał się wizyty ojca, wszystko potoczyłoby się w zupełnie innym kierunku. Z radością zamknąłby drzwi ja klucz i oddał temu szaleństwu, o którym na jakiś czas zapomnieli. Teraz musiał improwizować, chociaż wiedział dobrze, że nie da się upiec dwóch pieczeni na jednym ogniu.
    -No tak, domyślam się, że nie przepadasz za biznesowymi sprawami, pewnie byś się tam tylko z nami wynudziła. - Welsh miał wielki talent to odwracania kota ogonem, i nadawania nowego znaczenia wypowiedzianym przez jego syna słowom.
    biznesowe, pewnie byś się tam z nami tylko wynudziła.
    -Ale masz rację, powinnismy się umówić na kolację, może w weekend? Wybierz termin, który ci odpowiada - dodał. Welsh nigdy za nią nie przepadał, a co za tym idzie, nie traktował jej poważnie, nawet jeśli tego zanadto nie pokazywał. Spodziewał się bowiem tego, ze dziewczyna przejawy jego niechęci będzie próbowała wykorzystać przeciwko niemu, a on, choć był pewny lojalności swojego syna, wolał nie wystawiać go na próbę. Przeważnie, bo czasami zdarzały się momenty takie, jak ten, kiedy miał ochotę pokazać, gdzie jest jej miejsce w szeregu.
    Nicolas o tym wiedział. Ojciec jawnie mu ten związek odradzał, a wieści o ich zaręczynach skomentował pomrukiem niezadowolenia. Nie był jednak małym chłopcem, by słuchać się go w takich sprawach. Co innego biznes. Tutaj byli ze sobą ściśle związani.
    -Lily, przepraszam ale… porozmawiamy w domu. To na prawdę ważne - powiedział, kiedy podszedł do niej. Atmosfera w gabinecie zgęstniała tak bardzo, że postanowił to przerwać.
    -Weź samochód, stoi tu gdzie zawsze - dodał. Złapał jej rękę i położył na dłoni kluczyki do swojego samochodu, a potem przelotnie musnął jej usta.

    Nico

    OdpowiedzUsuń
  19. Gdyby był podłym szefem, dla którego spis zasad, zakazów i nakazów ma wartość wyższą, niż człowiek, prawdopodobnie nie zadałby sobie trudu, żeby zejść piętro niżej i wysłuchać jakichkolwiek wyjaśnień. Nazajutrz po prostu postawiłby ją przed faktem dokonanym, czyli przed świeżo wystawioną naganą, która byłaby jedynym tego typu ostrzeżeniem przed ostatecznym oddelegowaniem ze stanowiska, a może nawet z firmy. Ale nie był podły. Był surowy, czasami także szorstki, jednak nieludzkie podejście do życia znajdowało się daleko od priorytetów, którymi kierował się na co dzień. Oczywiście, jako kapitan wielkiego statku, na barkach którego ciąży obowiązek utrzymania steru niezależnie od warunków pogodowych, nie mógł ot tak machnąć ręką i puścić przewinienia w zapomnienie, bo tym sposobem w firmie już dawno panowałby jeden wielki rozgardiasz, poza tym takie zachowanie nie miałoby nic wspólnego z uczciwością, czyli z cechą, która była tą nadrzędną w jego postępowaniu. Jeżeli nie machał ręką w przypadku każdego innego pracownika, który coś przeskrobał, to nie mógł zrobić tego również w przypadku Lily i nie ważne jak pięknym spojrzeniem zechce uraczyć go teraz, czy następnego dnia roboczego. Poniesie karę, choć nie będzie to kara rodem ze starożytności, czy średniowiecza, kiedy to cierpienie, jako narzędzie oczyszczenia, było uważane za jej najważniejszą część. Niemniej jednak złamała zakaz, może nawet dwa, bo śmiał sądzić, że jest już po solidnym drinku, a pojawianie się w biurze po spożyciu również mieściło się na liście zakazów, ale ostatecznie nie zrobiła nic, co wymagałoby bezwzględnej odpowiedzi. Nocne odwiedziny narażały bezpieczeństwo biura i to był fakt, aczkolwiek dziś, poza tym, że Lily weszła po jedną rzecz, nic się nie stało. Nie mógł besztać ją za to co by było gdyby, bo wtedy musiałby besztać każdego pracownika z myślą, że mogłoby wydarzyć się coś niekorzystnego. A to byłoby już szaleństwo.
    — Gdybyś potrafiła kłamać z taką autentycznością, byłbym zaskoczony i równocześnie naprawdę przerażony — przyznał, zlustrowawszy ją spojrzeniem ostatni raz. Nie znał jej na wylot, bo ich relacja opierała się na pracy i o ile na tym polu potrafili przewidzieć swoje zachowania, o tyle życie prywatne wciąż pozostawało zagadką i nieodkrytym lądem. Tak, czy siak, ciężko było wyobrazić sobie, że Lily, za tą uśmiechniętą, pełną energii twarzą, mogła skrywać oblicze rasowej kłamczuchy. W tym świecie nietrudno wpaść w sidła komplikacji, ale intrygi do niej nie pasują i Lily byłaby chyba ostatnią osobą, którą mógłby podejrzewać o jakikolwiek sabotaż. Wpadkami z kawą, na początku swojej kariery, też nie chciała mu przecież świadomie zagrać na nerwach.
    — Nie musisz niczego udowadniać. Kreacja mogłaby zmylić każdego, ale w tych butach i tak nie dałabyś rady wynieść stąd niczego cennego — stwierdził, rzuciwszy krótkie spojrzenie w kierunku jej obcasów, po czym rozplótł ręce i wsparł dłonie na biodrach. Nie żeby była to jakaś aluzja; po prostu uważał, że nawet jeśli dostałaby się do serwerowni, nie wyobrażał sobie, jak miałaby udźwignąć ważącą kilkadziesiąt kilogramów szafę z danymi, mając pod piętą zaledwie szpilkę. To przeczyłoby prawom fizyki. — Ale złamałaś regulamin i przy najbliższej okazji na pewno za to odpokutujesz, natomiast ja następnym razem nie będę już taki łaskawy, dlatego radziłbym się pilnować — zaznaczył już bez żartu, ostrzegawczo unosząc palec, choć wcale nie wierzył w to, że następnego razu może nie być, i że faktycznie nie będzie już tak łaskawy, jeśli do niego dojdzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecież jeśli znów zapomni z biura czegoś istotnego, nie każe jej czekać do rana. Wolał być jednak na bieżąco informowany o takich nocnych odwiedzinach dla swojego własnego spokoju. O bezpieczeństwo firmy dbał nawet bardziej, niż o własne życie.
      Odwróciwszy się, dał kilka kroków w kierunku schodów na piętro.
      — Jak zamierzasz wrócić na tę imprezę? — Spytał po chwili. Może czekał na nią taksówkarz, może czekał na nią ktoś z przyjęcia – tego nie wiedział, więc nie szkodziło zapytać. — Zaraz wychodzę. Mogę cię podrzucić — oznajmił, kładąc dłoń na stalowej poręczy. Trochę się dziś zasiedział, ale praca zawsze potrafiła przywrócić mu harmonię ducha, która ostatnimi czasy nie miała sposobności istnieć ze względu na ciągnące się za nim prywatne utarczki.

      Chayton Kravis

      Usuń
  20. W ostatnim czasie stopniowo się od siebie oddalali, a ich relacje uległy osłabieniu, głównie z jego winy. Nie dość, że miał dla niej coraz mniej czasu, to i starał się coraz mniej, jakby fakt, że są zaręczeni, gwarantował mu jej miłość bez względu na wszystko.
    Lily po zmianie pracy cały czas siedziała w jakichś papierach, albo uczyła się dziesiątek regulaminów. On wracał późno, bo zajmował się swoimi sprawami. W pewnym momencie zaczęli się mijać i przestali zwracać na siebie uwagę. A może to on przestał, tylko nawet tego nie zauważył? Wstawał wcześniej, poranną kawę pił na mieście, wracał później. Prowadzenie własnej firmy sprawiało, że był dostępny niemal całą dobę i nigdy tak na prawdę nie wychodził z pracy. Było wiele spraw, których mógł dopilnować tylko i wyłącznie on, bo nikt inny o nich nie wiedział.
    Praca w tej samej firmie dodawała ich związkowi trochę pikanterii. W tym gabinecie nie raz zdarzało mu się zdzierać z niej ubranie. Pilnowali się z tym zawsze, bo ona nie chciała być kojarzona z kimś, kto wskakuje do łóżka prezesowi, a on wolał być postrzegany jako poważny, twardo stąpający po ziemi mężczyzna, a nie gość który po godzinach zabawia się z młodymi pracownicami. Nie potrzebował biurowych afer i skandali. Kiedy sprawa wyszła na jaw, Lily uznała, że nie powinni dłużej ciągnąć tego układu, że musi odejść, żeby zachować godne imię. On chciał ją przy sobie zatrzymać, dlatego zamiast wspólnej pracy, zaproponował jej wspólne mieszkanie, a wkrótce po tym, spędzenie ze sobą reszty życia. W ich przypadku była to wizja mocno optymistyczna, może nawet trochę naciągana, bo już w tamtym czasie dochodziło między nimi do kłótni.
    Nicolas lubił być na pierwszym miejscu, jego wybuchy zazdrości doprowadziay Lily do szału, ale zwykle, niedługo potem, ona sama doświadczała wybuchu podobnych uczuć i emocji, a ostatecznie zawsze wychodzili z tego obronną ręką, żartując z tego, że nudne związki szybko się rozpadają. Mimo wszystko Lily zgodziła się na jego propozycję, a pamiętne „tak” przypieczętował pierścionek na jej palcu.
    Kiedy Lily odchodziła z Welsh Inc, Nicolas postarał się dla niej o kilka na prawdę dobrych propozycji pracy w firmach jego znajomych. Mogła bez trudu zacząć od bycia managerem wyższego szczebla w obszarze, który najbardziej ją interesował. Ona uparła się jednak i dokonała wyboru, którego nigdy do końca nie zrozumiał. Mogła rozwijać się w każdej branży, a wolała zajmować się harmonogramem prezesa Kravis Security, o którego z resztą wielokrotnie już zdarzało im się sprzeczać. Czy obawiał się tego, że historia zatoczy koło, a Lily prędzej czy później wyląduje w łóżku nowego szefa? Nie. Nie mógł jednak powiedzieć, że ta myśl nie przemknęła nigdy przez jego głowę.
    Trudno powiedzieć, dlaczego jego ojciec nie darzył Lily sympatią. Być może dlatego, że była bystra i nie dawała się stłamsić. On sam
    najczęściej spotykał się z kobietami młodszymi od własnego syna i był to bardziej bardziej rodzaj transakcji wymiennej, niż związek. Partnerka miała być w niego wpatrzona jak w obrazek, a on zapewniał jej życie na odpowiednim poziomie. Welsh uważał, że wszystko i wszystkich można kupić, za odpowiednią sumę pięniędzy. Nico odebrał od niego dość specyficzne wychowanie, a jego piramida wartości była ułożona nie do końca tak, jak trzeba. Dlatego czasem… często miał trudności z prawidłową oceną sytuacji, a co za tym idzie, z podjęciem odpowiednich kroków. Gdyby był mądrzejszy, wybiegłby za nią, zatrzymałby ją, przeprosił, a zamiast tego zacisnął tylko zęby, powstrzymując się od wywrócenia oczami, bo ta postawa i wydała mu się dziecinna. Jego ojciec chciał jakoś wybrnąć z kłopotliwej sytuacji, może zaproszenie na kolację nie było w tym momencie zbyt trafione, ale nie chodziło mu przecież o zaognienie sytuacji, a Lily wręcz przeciwnie. Mogła darować sobie te wszystkie uszczypliwości. Brakowało jeszcze tylko tupania nogami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wrócił do domu po 21. Przywitała go cisza. Hol, kuchnia i salon były spowite ciemnością. Nietypowe jak na tę godzinę. Przez chwilę myślał nawet, że Lily gdzieś wyszła, obraziła się na smierć i spędzi noc u przyjaciółki. Czasem, w przypływie emocji wywołanych awanturą znikali sobie z oczu. Nico nocował na sofie w swoim gabinecie, a Lily, coż, nigdy mu się tym nie chwaliła. Odwiesił marynarkę, rozluźnił, a potem ściągnął krawat, odpiął mankiety koszuli i nalał sobie porcje schłodzonej whisky, którą wypił duszkiem. Poczuł jak alkohol przyjemnie rozchodzi się po jego wnętrzu, nie dał mu niestety upragnionego rozluźnienia. Stał tak jeszcze przez chwilę, nie włączając świateł. W końcu odepchnął się od zimnego blatu, a w drodze do łazienki podwinął do góry rękawy i rozpiął górne guziki koszuli. Przez uchylone drzwi sypialni wydostawała się słabe światło lampki nocnej. Nie przygotowywał się mentalnie na konfrontację. Właściwie to spodziewał się kilku cichych dni, może drobnej sprzeczki, ale nic ponad to. Mimo wszystko wolałby przez to nie przechodzić. Nie dzisiaj. Ostatecznie i tak pchnął delikatnie drzwi, a one ustąpiły, odsłaniając większą cześć sypialni. Wszedł do środka spokojnym, cichym krokiem. Wyglądało na to, że Lily zasnęła. Książka w jej dłoni była przymknięta, a ona sama oddychała spokojnie i miarowo. Patrzył na nią przez chwilę, a potem podszedł bliżej. Zgarnął z jej czoła kosmyk rudych włosów, wyjął spod jej dłoni książkę, a dołożywszy ją na stolik nocny mocniej naciągnął kołdrę na jej ramiona. W tym momencie uchyliła powieki.
      -Przepraszam, nie chciałem cię obudzić - powiedział cicho.

      Nico

      Usuń
  21. Wchodzenie w relację z Mickey głównie wiązało się ze świadomością, że prędzej czy później dobiegnie ona końca. Zawsze zaznaczał to na początku każdej relacji, że nie zamierzał zmieniać się nagle w ukochanego z kwiatami, który któregoś dnia klęknie na kolanie i poprosi o wieczność razem. Wieczność to było bardzo długo, a on bardzo nie lubił zobowiązań na dłużej. Lubił swoją samotność. Nie zawsze była ona mile widziana, ale miał swoje przyzwyczajenia. Lubił chodzić w mieszkaniu w samych bokserkach i nie przejmować się tym, że komuś może to przeszkadzać. Miał swoje przyzwyczajenia, których zmieniać nie miał najmniejszego zamiaru. I pasowało mu to, że niby kogoś ma, ale nie do końca. Sam nie był właściwie pewien, jak doszło do tego, że coś zaczęło między nim, a Lily być. To się po prostu stało, a oni zaczęli się spotykać. Mickey z jednej strony zdawał sobie sprawę z tego, że nieco omamia kobietę, choć od początku był z nią szczery i mówił, że nic więcej z tego nie będzie. Mógł jej zapewnić towarzystwo wieczorami czy popołudniami, a nawet i rano, gdy żadne nie chciało wracać po udanym wieczorze do swojego mieszkania, ale na tym etapie swojego życia Mickey nie był w stanie zaoferować niczego więcej. I jednocześnie też nie chciał. Podobało mu się życie takie jakim było. Z jakąkolwiek zmianą było mu zwyczajnie nie po drodze.
    Rano wyszedł po małe zakupy, które były tylko uzupełnieniem lodówki o ulubionego energetyka, kilka plasterków sera, szynki, masło i chleb. Więcej mu tak naprawdę nie było potrzebne, a i tak zwykle jadał na mieście. Gotowanie mu kompletnie nie szło i Mickey stanowczo wolał po prostu coś zamówić niż puścić mieszkanie z dymem, a to było całkiem możliwe i prawdopodobne. Gotowe obiadki jadał u znajomej sąsiadki, która od czasu do czasu zapraszała go. Najpewniej z litości, bo sam nie miał, dokąd pójść, ale i ona była samotna. Uzupełniali się w pewnym sensie. I nie spodziewał się dziś żadnych gości. Do pracy nie poszedł, bo… właściwie nie miał ochoty. Miał o tyle luźno, że mógł wybierać, kiedy chce rozwozić te przeklęte paczki, a kiedy nie. Dziś wyjątkowo mu się nie chciało. Co prawda brał pod uwagę, że Lily może wpaść. Napisała do niego i to najpewniej oznaczało, że przyjedzie, ale na nic specjalnie się nie nastawiał.
    Podniósł tyłek z kanapy, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Otworzył je i lekko uśmiechnął się widząc dziewczynę.
    — Dzień dobry — odpowiedział i nieco uważniej się jej przyjrzał. Nie spodziewał się właściwie niczego. Miał ją wpuścić już do środka i się odsunąć, ale coś mu mówiło, aby zaczekał. Z zaciekawieniem przyglądał się jej kolejnym ruchem i słuchał słów padających z ust rudowłosej. — Od wielbiciela, tak? A ten wielbiciel ma imię czy pozostaje tajemniczy? — zapytał nie odrywając wzroku od jasnych oczu kobiety. Były naprawdę ładne.
    Uniósł brew, gdy rozwiązała pasek od płaszcza. Cień uśmiechu przebiegł przez twarz mężczyzny, ale zachował poważną minę. A przynajmniej się starał. Nie powstrzymywał się jednak przez zlustrowaniem zgrabnego ciała rudowłosej. Zatrzymując wzrok na owym prezencie. Mickey kompletnie nie znał się na biżuterii. Nie miał komu jej kupować, sam nie nosił i nie było sensu się tym interesować, ale kamyk – a może to nie był zwykły kamyk – prezentował się ładnie.
    — Nie było ci zimno, płomyczku? — spytał podnosząc wzrok na jej oczy, a kąciki jego ust lekko uniosły się ku górze.

    Mickey

    OdpowiedzUsuń
  22. Nigdy nie kreował się na arcygroźnego człowieka, bo w biznesie związanym z bezpieczeństwem taki wizerunek nie był mu do niczego potrzebny. Jeżeli pozostawiał po sobie piorunujące wrażenie to tylko dlatego, że posiadał własne zasady, którymi nieodparcie się kierował, a jedną z tych zasad jest wykładanie kawy na ławę niezależnie od sytuacji. Niewymuszona, a w wielu przypadkach ciężka jak ołów szczerość, potrafi zagiąć człowieka do takiego stopnia, że żadne inne narzędzia nie są już potrzebne, by wywrzeć na kogoś wpływ. Szczerości nie boją się tylko ci, którzy nie mają nic do ukrycia, a Chayton o wszystkim gotów był powiedzieć otwarcie, choć tylko pod warunkiem, że każda ze stron będzie grać sprawiedliwie w otwarte karty. Nie rozmawiał z ludźmi z pracy o życiu prywatnym, ale generalnie nie było dla niego tematów tabu, nie licząc oczywiście tych kwestii, o których nie mógł rozmawiać, i które zostały opatrzone klauzulą tajności. Wolał zatem wzbudzać szacunek, niż grozę, dlatego nigdy nie chylił się ku roli tyrana, a kogoś, kto potrafi uderzyć ręką w stół w razie potrzeby i stanowi równocześnie solidny fundament, o który bez obawy można oprzeć swoje zaufanie i wiarę. Nigdy też nie szczycił się swoją pozycją, czy autorytetem, który na przestrzeni lat wypracował. Obecnie jest prawdopodobnie jedynym Kravisem, który nie zadziera głowy wysoko, a przy okazji także jedynym, który nie korzysta z szofera – nie licząc momentów, w których skorzystania z limuzyny wymaga sytuacja. Niezależnie jednak od tego, czy miałby szofera, czy sam byłby kierowcą – podwiezienie kogoś do mieszkania nie było dla niego żadną fatygą, a już szczególnie w chwili, gdy chodziło o kobietę, która późnym wieczorem miała poruszać się piechotą i to w kreacji, od której wielu facetów z trudem będzie odciągać wzrok, nie wspominając już o innych zapędach. Oczywiście, nie zamierzał nalegać, więc jedna odpowiedź mu wystarczy, żeby bez trudu ją zrozumieć i przyjąć do wiadomości, ale został wychowany w rodzinie o bardzo wysokich manierach i po prostu uważał, że wypada to zaproponować. Teoretycznie do dbania o kobietę był zobowiązany właściciel pierścionka na palcu serdecznym, ale z tym bywa różnie, dodatkowo Lily na ostatnim spotkaniu sama ostentacyjnie przyznała, że jest panną. I prawnie tak rzeczywiście jest, bo same zaręczyny nie mają żadnego wpływu na stan cywilny, ale to sprostowanie wypadło wtedy dość wymownie. Nie dopytywał, czy Mckinley zawracał jej jeszcze głowę, ale zaskakującym byłby fakt, gdyby ten facet sam sobie odpuścił, dostając tak cenną informację prosto z ust kobiety, którą był zainteresowany.
    Posławszy jej uśmiech, ruszył dalej schodami na piętro. Lily była jedną z naprawdę niewielu osób, które nie odmawiały, ilekroć oferował ten sposób wsparcia. Zapamiętał to, bo zdecydowanie wolał pomijać spory o konieczność podwózki, kiedy ta opcja wypadała najkorzystniej w porównaniu z całą resztą dostępnych w danej chwili. On natomiast, gdyby nie mógł tego zrobić, z pewnością nie wyszedłby z propozycją, bo starał się nie działać wbrew sobie w imię grzeczności, czy w imię innych stereotypów. A tak w ogóle, to najczęściej działał wbrew sobie w policyjnym mundurze, jednak to życie rządzi się swoimi prawami: tam często należy zacisnąć zęby i trzymać emocje na krótkiej smyczy.
    W gabinecie wyłączył wszystkie elektryczne urządzenia, zabrał telefon komórkowy i zszedł na dół przez biuro, aby zamienić jeszcze słówko z ochroniarzem. Poprosił go o sprawdzenie obiektu przed zamknięciem i na odchodne tylko przypomniał o zasadach, które go obowiązują. Później wszedł do windy tuż za Lily i wcisnął na panelu odpowiedni guzik, który sprawi, że winda wysadzi ich na poziomie minus jeden.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy stalowe drzwi się zasunęły, oparł się o nie plecami i ulokował spojrzenie w twarzy Lily. Upięte włosy dobrze podkreślały jej rysy twarzy, a on, jako facet, od razu to dostrzegał. Wyglądała elegancko.
      — To otwarta impreza? — Zapytał najpierw. Ludzie albo wynajmują sobie sale, albo organizują imprezy przy zarezerwowanych stolikach, choć w towarzystwie innych gości. To ma znaczenie, bo jeżeli sala jest wynajęta, a impreza zamknięta, to wypadałoby zjawić się chociaż z jakimś symbolicznym podarunkiem, skoro jego nazwisko nie widnieje na liście gości i, mówiąc krótko, zwyczajnie się tam wprosi. Na razie wciąż się zastanawiał nad tą propozycją, ale brał ją pod uwagę, bo sam zamierzał odetchnąć gdzieś w barze przy szklance alkoholu i nacieszyć się jedną z nielicznych wolnych chwil, które może spożytkować na tego typu chillout. Ostatnio wszystkie sprawy pozałatwiał przed czasem, więc teraz miał go w zapasie; nawet jeśli sobie nie pofolguje ze względu na swoje stałe zasady, to może chociaż się wyluzuje.

      szefuńcio, Chayton Kravis

      Usuń
  23. Sytuacja Nicolasa była dość zawiła i nie należała do najłatwiejszych. Choć mógł uchodzić za człowieka beztroskiego, to w rzeczywistości nie spał dobrze w nocy. Zawsze coś go prześladowało: sytuacja firmy, kolejne przekręty ojca, kłótnie z narzeczoną. Wiedział, że to droga do nikąd, że powinni sobie ufać, a on od początku znajomości ukrywa przed nią znaczną cześć siebie, ale nic z tym nie robił, jakby wierzył, że problem nagle sam zniknie. Chciał być z Lily szczery. Na prawdę ją kochał. Czasami przychodził taki moment, kiedy chciał jej wszystko powiedzieć, odsłonić się przed nią, ale ojciec powtarzał mu zawsze, żeby nikomu nie ufał bezgranicznie, że nie ma prawdziwej miłości, takiej na całe życie i prędzej czy później Lily wykorzysta przeciwko niemu całą wiedzę o nim. Nie podejrzewał jej o coś takiego, ale też nie mógł wiedzieć jak zareaguje, gdy dowie się, że ten Nico, którego zna, to jedno wielkie kłamstwo, to przestępca finansowy. Oszukana i zraniona kobieta podejmuje nierozsądne decyzje. Zwierza się przyjaciołom. Nie mógł pozwolić sobie nawet na cień podejrzeń ze strony innych, ani na najmniejszą plotkę. Utrzymywał ją w nieświadomości również ze względu na jej bezpieczeństwo, jeśli o niczym nie wie, nie jest współwinna, nie może też obciążyć go zeznaniami. Co innego, gdyby się pobrali. Wtedy, jeśli jakim cudem wybaczyłaby mu kłamstwa i nie zechciała go pogrążyć, mogłaby legalnie odmówić zeznań. Poukładanie tego odpowiednio nie było łatwe.
    -Kryzys został zażegnany, przynajmniej chwilowo - odpowiedział. Nico czuł na sobie jej wzrok i domyślał się, że czeka na więcej wyjaśnień, ale milczał. Chciał przez chwilę poczuć ten spokój, który zawsze od niej bił i sprawiał, że świat się na moment zatrzymywał. Zamiast mówić dalej, ujaj jej rękę i przyłożył ją do swoich ust, by pocałować wierzch jej dłoni. Lily myślała, że jest gotowa go wesprzeć, bo nie znała wszystkich faktów. W przeciwnym razie na pewno zmieniłaby zdanie. Ufał jej i nie ufał jednocześnie. To było frustrujace.
    Wszystko to, co omawiał z ojcem, dotyczyło ciemnej strony jego biznesu, która przynosiła im największe dochody i z której nie mógł się tak po prostu wyplątać, bo zabrnął już w to wszystko zdecydowanie za daleko. Dawno temu ojciec potraktował go jak marionetkę i mierzył się ze skutkami tych decyzji do dziś, chociaż i bez tego odniósłby pewny sukces. Na takie rozważania było już jednak za późno.
    Jako dostawca usług finansowych co jakiś czas przechodził przez rożnego typu kontrole. Kiedy kończył się jeden stresujący okres, zaraz zaczynał się drugi. Ojciec był jedyną osobą, która pomagała mu te wszystkie kryzysy zażegnać, a jednocześnie to właśnie przez niego musiał się z tym wszystkim mierzyć, tylko w tej chwili żadne rozwiązanie nie było już dobre: każde było raczej mniejszym złem, a celem samym w sobie, odbiegającym od pieniędzy, było uniknięcie kary i więzienia.
    -Jaki? - Zapytał, kiedy Lily cofnęła rękę od niego rękę. Jego wyraz twarzy nie był już tak łagodny, jak kilka sekund temu, bo znów poczuł się atakowany.
    -Znowu zaczynasz? - Spojrzał na nią z wyrzutem. Zacisnął zęby, żeby zapanować nad emocjami ale ostatecznie prychnął tylko i pokręcił głowa z połśmiechem.
    -Odpycham? Bo dużo pracuję, żeby jakoś to wszystko ciągnąć? Czy dlatego, że nie zaprosiłem cię na kolacje z ojcem? Wiem przecież, że go nie znosisz, zaraz skoczylibyście sobie do gardeł, jak dziś w biurze. Na prawdę będziesz mi teraz robiła o to wyrzuty? - Wstał, bo nie mógł już usiedzieć na miejscu. Wierzył, że ten wieczór da się jakoś uratować. Na prawdę chciał to wszystko naprawić, dać jej więcej uwagi. Myślał o tym po spotkaniu z ojcem, zanim wrócił do mieszkania. Potrzebował jej bardziej niż kiedykolwiek, a potrafił ją tylko od sobie odpychać, jednocześnie bał się, że w końcu ją do siebie zrazi i go zostawi. Nie chciał się z nią kłócić, ale to było silniejsze od niego. To kłębiące się w nim miesiącami napięcie nie pomagało mu panować nad emocjami.

    <3

    OdpowiedzUsuń
  24. W rzeczywistości od czterdziestki dzielą go tylko trzy lata, więc nie jest już na tyle młody, aby jakoś szczególnie zaskakiwać kogoś swoimi osiągnięciami, czy pozycją. Jego ojciec w tym wieku również był prezesem firmy, podobnie jak wielu jego kolegów, którzy nawet przed trzydziestką piastowali kierownicze stanowiska, gdy odziedziczyli firmę po kimś z rodziny. Prezesem można być w każdym wieku począwszy od pełnoletności – wystarczy założyć własną firmę, do czego oprócz czasu i cierpliwości nie potrzeba żadnych szczególnych umiejętności. Do zostania prezesem nie trzeba wiele, jednak do zostania dobrym prezesem potrzeba doświadczenia, a tego nie da się zdobyć jedynie za sprawą czasu i cierpliwości, ale wiedzy, przeżytych na własnej skórze wszelkich wzlotów i upadków oraz pewnego rodzaju oddania, które mocno charakteryzowało Chaytona jako człowieka. Oddawał się pracy, oddawał się pasjom i oddawał się również ludziom, którzy na to zasługiwali. Nie był pracoholikiem i wcale nie musiał nim być, żeby potrafić docenić każdy, nawet najmniejszy trud włożony w pracę, który jest wyrazem czyjegoś zaangażowania i sumienności. Jest człowiekiem i docenianie leży w jego ludzkich odruchach.
    Bez cienia skrępowania konfrontował jej spojrzenie ze swoim własnym. Uwielbiał utrzymywać kontakt wzrokowy z rozmówcą, bo za sprawą tego zmysłu rozumiał czasami więcej, niż za sprawą słów, których w danym momencie jest odbiorcą. Wzrok był dla niego narzędziem najcenniejszym, co można było dostrzec bez trudu, bo żeby coś zapamiętać wcale nie musiał słuchać – wystarczy, że popatrzy i wszystko utrwali się w jego głowie jak za sprawą polaroidu, który uwiecznia kadr na papierze tuż po wciśnięciu migawki. Używał tego zmysłu nieustannie, głównie jako środka interpretacji, dlatego nie czuł żadnego oporu przed patrzeniem ludziom w oczy, a wręcz przeciwnie – wykorzystywał każdy moment, który temu służył. Kontakt wzrokowy tworzy bowiem momenty, w których można poczuć to, co czuje ktoś inny. On natomiast lubił czuć, bo wiedział, że to co czuje jest prawdziwsze od tego, co słyszy, czy co na pierwszy rzut oka widzi. Może mieć przed sobą osobę o postawie gotowej do boju, ale co z tego, skoro gdy spojrzy jej w oczy poczuje niepewność, która zdradzi, że za tą pozorną gotowością stoi kordon różnorakich obaw, prawdopodobnie silniejszych, niż wszystko inne. Nie musiał czytać w myślach, żeby trafnie odgadywać niektóre ludzkie stany. Był dobrym obserwatorem, a umiejętne czytanie mowy ciała mogło przynosić efekty zbliżone do czytania myśli i dotyczyło to również tego, w jaki sposób postrzegają go inni. Zdawał sobie sprawę, że matka natura ubrała go w nieprzeciętną szatę zewnętrzną i dodatkowo obdarzyła charyzmą, która potrafi działać jak magnez, aczkolwiek w jego priorytetach nie leżało wykorzystywanie tych atutów do czegokolwiek, bo uważał, że stać go na coś więcej, niż na osiąganie zysków za sprawą aparycji. One, wbrew pozorom, czasami utrudniały pewne sprawy. Czasami zwykłe biznesowe spotkanie mogło okazać się próbą zainicjowania flirtu, zaś z jego strony mogło okazać się wyzwaniem, w którym wygraną jest nieurażenie damy siedzącej naprzeciwko zbyt bezpośrednią odmową; szczególnie jeśli to jakiś naprawdę ważny klient, któremu nie wypada powiedzieć niczego rażącego.
    Na odpowiedź skinął lekko głową i odsunął się od drzwi na kilka sekund przed ich rozsunięciem, by następnie odwrócić się i ruszyć prosto do samochodu. Chaos i pęd życia sprawiał, że w czasie wolnym stawiał na kameralne lokale, w których nie panuje taki ścisk, że ludzie na sali ledwie przeciskają się z alkoholem do stolików. Z natury był spokojny, więc celował w puby bez parkietu do tańca i głośnej muzyki, a najbardziej odpowiadały mu te, w których do szklanki whisky przygrywał slow blues, albo jazz, który najlepiej wpływał na jego odprężenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy nie przepadał za szalonymi, dzikimi imprezami, gdzie alkohol leje się litrami, muzyka dudni w żebrach, a ludzie przyklejają się do siebie w czymś, co tańcem jest tylko z nazwy. Oczywiście, bywał również na takich spędach, bo nie raz dał się wyciągnąć znajomym do Le Bain, czy nawet do 1Oak, gdzie ochrona wpuszcza tylko tych, których uzna za godnych, najlepiej za zakup bottle service, jednak jego brak sympatii to takich miejsc jest niezmienny. Ostatnio w ogóle nie miał okazji bywać w jakichkolwiek klubach, czy pubach, nie licząc spotkań z drużynami firmowych projektów, które wciąż były po części spotkaniami służbowymi. W każdym razie, jeśli chciał się wyszaleć, najczęściej korzystał po prostu ze sportu, bo odnajdował w nim wszystko czego potrzebował, aby lekko zasnąć.
      Gdy otworzył Lily drzwi od strony pasażera, a później znalazł się już na miejscu kierowcy, uruchomił auto i ruszył przez parking w stronę otwierającej się bramy wyjazdowej. Położył telefon na wbudowanej w samochód ładowarce indukcyjnej, dając mu chwilę na uzupełnienie baterii, i spojrzał krótko na Lily.
      — A więc świętujecie imprezę urodzinowo-pożegnalną niejakiej Cindy, która wyjeżdża do San Francisco — nawiązał, chcąc się upewnić, czy dobrze zanotował informacje, którymi Lily podzieliła się w biurze. Skupił uwagę na trasie, włączając się do ruchu. — Żaden ze mnie kompan do imprezy, ale jeśli wejście jest otwarte, ostatecznie skuszę się na szklankę czegoś lekkiego — oznajmił.

      Chayton Kravis

      Usuń
  25. [Wybacz, że przychodzę tak późno, ale u mnie z czasem też ostatnio nie za ciekawie, więc... Jak najbardziej pasuje mi pomysł, żeby poznać je na lodowisku. A korzystając z tego, że na dworze zimowa aura (no, trochę), to chętnie bym od takiego wątku zaczęła. :D To co, daj znać, czy jesteś nadal zainteresowana, a coś nam wysmaruję. ;)]

    Trixie Walsh

    OdpowiedzUsuń
  26. Jej entuzjazm odrobinę go zaskoczył, bo wybrzmiał tak, jakby z jakiegoś konkretnego powodu naprawdę zależało jej na jego obecności, a przecież cała ta sytuacja i spotkanie po godzinach wynikło niespodziewanie, ale mimo wszystko skwitował tę reakcję wyłącznie uśmiechem i lekkim kiwaniem głowy. W podobnych momentach często zastanawiał się gdzie ta dziewczyna składuje tą swoją wybuchową energię i jak wielkie jej zapasy posiada, skoro nieustannie napędza ona jej osobliwy styl bycia: każdą wypowiedź, reakcję, ruch i gest, które swoją drogą mają tendencje do wymykania się spod jej kontroli. Taki temperament bez wątpienia potrzebuje sporych pokładów werwy, być może Lily czerpie ją z pozytywnego podejścia do życia? Bo w rzeczywistości żaden z niej ponurak – w ciągu ostatniego roku oraz kilku ostatnich miesięcy bezpośredniej współpracy, przekonał się o tym nie raz.
    W drodze do miejsca docelowego, rozejrzał się krótko po otoczeniu, gdzie nieco zadymioną przestrzeń przecinały kolorowe, dyskotekowe światła. Muzyka wypełniała lokal wraz z bawiącymi się ludźmi, którzy oddawali się donośnym rozmowom i tańcom na parkiecie. Pomyślał, że dobrze, że po dyżurze w jednostce – mimo że od początku planował przyjechać do biura – zdecydował się na luźny strój, złożony z wygodnych spodni, białego T-shirtu i sportowej kurtki, bo gdyby miał teraz na sobie wyprasowaną w kant koszulę i marynarkę, to pasowałby do tego grona i klimatu, jak kwiatek do kożucha. Oczywiście tutejsi imprezowicze wyglądali bardzo schludnie i stylowo, jednak garniturowe wydanie zdecydowanie zbyt mocno rzucałoby się w oczy, a o ile jemu nie przeszkadzałyby ewentualne spojrzenia, rzucane ukradkiem w ich stronę, o tyle nie wiedział, jak reagowałoby na to towarzystwo, do którego właśnie prowadziła go Lily. Nie znał nikogo, choć w klubowej atmosferze nie ma to zazwyczaj żadnego znaczenia, bo całość sprowadza się do jednej wielkiej imprezy, gdzie ludzie bardzo często się poznają i później razem się bawią, aczkolwiek tym razem miał dołączyć do osób, które znają się już jakiś czas i dodatkowo świętują tutaj urodziny. Na zamkniętą imprezę pożegnalno-urodzinową raczej nie miałby czelności się wprosić, jednak w obecnej sytuacji, skoro klub nie został wynajęty na wyłączność, nie miał żadnych oporów przed tym, by przysiąść się do czyjegoś stolika i to niezależnie od powodów do celebrowania.
    Na wyższej kondygnacji było spokojniej, mniej tłoczno i odrobinę ciszej, a przynajmniej do takiego stopnia, że w rozmowie nie trzeba było się przekrzykiwać. Przywitał się z parą, którą na wstępie przedstawiła mu Lily, a kiedy znaleźli się przy barze, popatrzył na szeroką wystawę alkoholi i zastanowił się nad wyborem. I tak nie zamierzał przesadzać z trunkami, bo do domu planował wrócić swoim własnym samochodem, nawet jeśli zawsze mógł skorzystać z prywatnego kierowcy, który przyjmuje wynagrodzenie nie tylko za prowadzenie auta, ale również za swoja gotowość i bycie na telefon. Nie planował tu szaleć, a jedynie trochę się zrelaksować i rozluźnić głowę, która ostatnimi czasy ciągle pracuje na najwyższych obrotach.
    W oczekiwaniu na barmana, oparł łokieć na blacie i utkwił spojrzenie w Lily. Nie wiedział za jakim rodzajem alkoholu przepada najbardziej, a wyglądała na kogoś, kto może mieć szeroki gust, jednak korzystając z okazji postanowił coś do niej dopasować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Myślę, że z drinków pasuje do ciebie Sex on the beach — stwierdził, przyglądając się Lily jeszcze chwilę. — Z alkoholi... biały rum. — Uśmiechnął się, po czym skierował uwagę na barmana, gdy ten pojawił się po drugiej stronie lady, gotów ich obsłużyć. — Dla mnie będzie szklanka McKenny, bez dodatków — zwrócił się do mężczyzny i wyciągnął z kieszeni portfel, a z portfela czarną kartę kredytową. Numery znał na pamięć, ale wyciąganie plastiku stało się już takim nawykiem. — A co ty wybierasz, panno Taylor? — Przeniósł wzrok na Lily i lekko uniósł brew. Wytypował Sex on the beach, bo był to alkohol kolorowy, zupełnie tak jak jej osoba, natomiast biały rum był słodki i czysty, jak jej wnętrze. Oczywiście, to były jego osobiste wnioski, jakie dostrzegł w ciągu ich współpracy, więc wymienionymi pozycjami wcale nie musiał trafić w jej gusta. One po prostu skojarzyły mu się z jej osobowością.

      Chayton Kravis

      Usuń
  27. Narastała w nim frustracja a on tę frustrację czuł niemalże fizycznie, jakby wielki kamień uciskał jego klatkę piersiową. Czuł się wobec tego bezradny, a bezradność potęgowała w nim złość. Był zły na siebie, za to, że doprowadził swoje życie i ich relację do takiego stanu. Patrzył na ojca i podziwiał jego spokój ducha, opanowanie i kompletny brak obaw o jutro, podczas gdy on sam miotał się i emocjonował, nie dorastając mu w tym wszystkim do pięt. Nie potrafił tak dobrze oddzielać życia prywatnego od interesów, nie potrafił traktować Lily tak, jak ojciec traktował swoje partnerki. Gdyby tylko był taki jak ojciec, nie miałby tych wszystkich problemów i rozterek, byłby twardy i opanowany, a nie „rozchwiany emocjonalnie jak jakaś pieprzona księżniczka”. To zdanie słyszał od niego w przeszłości zbyt często i czasem zdarzało mu die udowadniać samemu sobie, że jest inaczej.
    Czuł się przez to jak najsłabsze ogniwo ich łańcucha i chociaż nie do końca wiedział dlaczego, to bardzo go to bolało. Z tego powodu w obecności ojca zmieniał się w kogoś innego i zachowywał tak, jakby o nic nie dbał, jakby był jego wierną kopią. Podświadomie wciąż szukał u niego akceptacji. Jednocześnie w towarzystwie Lily dochodziła w nim do głosu ta skrywana głęboko potrzeba normalności, czułości i stabilizacji. Chciał po prostu spokojnie sobie żyć, cieszyć się każdym dniem i nie oglądać bez przerwy przez ramię za siebie. Chciał cieszyć się tym, że ją kocha, że niedługo się pobiorą i zbudują razem przyszłość. Tylko czy ktoś, kto kocha, oszukuje? Czy mógł planować ich wspólną przyszłość, skoro wszystko opierało się na kłamstwach, skoro istniało ryzyko, że pewnego dnia, nad ranem, w jego mieszkaniu pojawi się policja, wyrwie go z łóżka i wyprowadzi, zakutego w kajdanki? Wyobrażał sobie jej przerażenie i zaskoczony, brak wiary w to, że jej ukochany może być pospolitym przestępcą, że ich związek otaczało kłamstwo. Zastanawiał się, co by zrobiła. Wybaczyłaby mu? Zaczekałaby? Nawet by tego nie chciał. Zasługiwała na coś lepszego, niż to, co mógł jej zaoferować.
    W wyobraźni wywracał w nerwach stolik nocny i wszystko to, co znajdowało się w zasięgu jego ramion. Wiedział, że powinien się na czymś wyżyć, wyładować emocje, nie kłócić się z Lily, tylko ze sobą, bo to on stanowił problem. Tylko resztki sił powstrzymywały go przed utratą kontroli i spuszczeniem ze smyczy nerwów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. -O czym ty mówisz… - Zniecierpliwiony pokręcił głową, prychnąwszy przy tym z wyraźną kpiną. -Przecież wiesz, że prowadzimy razem interesy, ojciec przysłał mi najważniejszych inwestorów i mamy cholernie dużo spraw do załatwiania - wyliczył na jednym tchu.
      -Mówisz, że spędzam z tobą za mało czasu, a jak wracam do domu, to ciągle masz do mnie pretensje. I to oczywiście znowu moja wina, to ja się awanturuje? - Roześmiał się nerwowo przeczesując palcami włosy. Musiał stąd jak najszybciej wyjść, w przeciwnym razie na pewno zrobił coś, czego będzie potem żałował bardzo żałował. Ta wizja stała się teraz bliższa niż kiedykolwiek wcześniej, bo był to jeden z gorszych i bardziej stresujących okresów w jego życiu. Wszystko go przerastało a on tracił nad sobą kontrolę.
      -Co bym nie zrobił, zawsze jest źle, zawsze jestem nie taki, jak trzeba. Mam tego wszystkiego kurwa dosyć - rzucił oschle, otwierając z rozmachem drzwi do sypialni a potem zatrzaskując je za sobą. Przeszedł przez salon próbując jakoś uspokoić skołatane nerwy, ale to nie było takie proste. Mimo tego, że pił, uznał, że lepiej byłoby, gdyby przenocował dziś w biurze. Nie widział w tej chwili szans na to, by doszli do porozumienia. Z drugiej strony obawiał się jednak, że kiedy wyjdzie, może nie mieć już do czego wracać.

      Nico

      Usuń
  28. Głośno tego nie mówił, ale wiedział, że ma problem. Nie lubił konfrontacji i gdy coś mu się przestało podobać, gdy nagle relacja, w której był zaczynała robić się poważniejsza, to on robił krok w tył. A nawet i dziesięć kroków w tył. Lubił Lily i nie chciał jej krzywdzić, choć zdawał sobie sprawę, że jeśli sytuacja wymknie się im spod kontroli to rudowłosa będzie skrzywdzona z ich dwójki najbardziej. Nie potrafił jej jednak też powiedzieć, aby wyniosła się z niego życia. Chcąc nie chcąc, lubił budzić się czasami, gdy jeszcze leżała w łóżku przy nim, a jej rude kosmyki były rozrzucone po poduszce. Lubił dotykać jej miękkiej, jasnej skóry, która zawsze słodko pachniała. Lubił z nią rozmawiać i zwyczajnie było mu z nią dobrze, ale jednocześnie nie pozwalał sobie na to, aby zrobić o te kilka kroków do przodu i zmienić ich relację. Bronił się przed tym rękami i nogami, bo tak jest łatwiej. To była jego wymówka już tak naprawdę od wielu lat. Ostatnia poważna relacja, w której był nie zakończyła się dobrze, a Mickey uciekł zostawiając tylko liścik. Niczym w jakimś pieprzonym filmie romantycznym, który jednak nie miał słodkiego zakończenia, a ich drogi rozeszły się dawno temu i do tamtej pory nie widzieli się ani razu. Mickey nawet nie szukał informacji na social media. Nie chciał nic widzieć. Nie chciał rozgrzebywać przeszłości. Dla jej własnego dobra już dawno powinien jej powiedzieć, że lepiej będzie, gdy już nie będą się widywać. Ale widywali. Raczej rzadziej niż częściej, ale od czasu do czasu wciąż lądowali w swoich ramionach i nie zapowiadało się na to, aby mieli faktycznie w najbliższej przyszłości przestać się sobą nawzajem cieszyć. Wiedział, że między nimi jest ogromna przepaść i każde z nich znajdowało się na innym etapie w życiu. Nie chciał jej wodzić za nos i nie czuł, że to robi, ale jakoś… chwilami źle się czuł z myślą, że rudowłosa wciąż jest w jego życiu, kiedy z jego strony nie będzie mogła dostać więcej niż już jej dawał.
    Tym razem się uśmiechnął.
    Mickey ponownie zlustrował wzrokiem Lily, choć tym razem już okrytą. Wychodząc tak w środku zimy była zdeterminowana i w pewien sposób podziwiał, że tak wyszła. Płaszcz nie mógł jej dawać zbyt wiele ciepła, tak mu się zdawało.
    — A czy ten tajemniczy, anonimowy wielbiciel nie będzie zazdrosny, że to nie jemu pokazujesz prezent, który od niego dostałaś? — zapytał całkiem poważnie, choć gdzieś tam w jego głosie mimo wszystko pojawiła się nutka rozbawienia. Mickey na moment podniósł wzrok, gdy dostrzegł schodzącego po klatce sąsiada. Skinął mu głową, a sąsiad nieco za bardzo przyglądał się stojącej w drzwiach rudowłosej, którą Mickey po chwili wciągnął za sobą do mieszkania i zatrzasnął drzwi przed wścibskim sąsiadem,
    Zrobił krok do przodu, zmuszając przy tym dziewczynę, aby oparła się plecami o drzwi. Sięgnął dłonią do płaszcza, którym się okrywała i poluzował go nieco.
    — A masz jakiś pomysł, jak na to zimno ci pomóc, płomyczku?

    Mickey

    OdpowiedzUsuń
  29. Gdyby tak przyjrzeć się jego znajomościom, nie było takiej, której nie potrafiłby czytelnie sklasyfikować. Nie wszystkie te znajomości były proste, i część bez wątpienia przywodziła na myśl wielki węzeł gordyjski, jednak do każdej z nich mógł przypiąć etykietę i każdą mógł z łatwością opisać, opierając ten opis zarówno na własnych uczuciach, ale też ustaleniach, bo przy niektórych jego znajomościach klarowna granica została nakreślona za sprawą słów. Lubił wykładać kawę na ławę, natomiast niedomówienia zawsze wzbudzały w nim awersję, dlatego wyjątkowo za nimi nie przepada, a już tym bardziej, gdy dotyczą one relacji międzyludzkich, gdzie największy chaos powstaje właśnie przez sprawy niedopowiedziane lub powiedziane w formie półprawdy. Zawsze segregował swoje znajomości i ludzi, którzy pojawiali się w jego życiu: przypinał im odpowiednie etykiety i ustalał priorytet relacji, tym samym znajdując dla nich odpowiednie miejsce w swojej egzystencji. Nie były to jednak wartości stałe, których nie dało się już w żaden sposób zmodyfikować. Z biegiem czasu i rozwojem wspólnych doświadczeń wszystko mogło ulec zmianie – na lepsze, albo na gorsze. Może było to coś, czego na co dzień nikt normalny nie kontroluje, bo nie ma potrzeby, albo nie potrafi, ale dla Chaytona kwestia poukładanych znajomości była bardzo ważna. Nie lubił, gdy w tej materii coś go zaskakiwało – jakieś źle wysnute wnioski, czy niepoprawnie odebrane sygnały – i nienawidził, gdy zaskoczenie to ewoluowało w słowną szarpaninę. Był osobą, która długo pracowała na swój wizerunek, i która jest doskonale świadoma, że może go stracić przez jedno źle dobrane słowo, czy gest. Kontrolowanie znajomości pozwalało mu uniknąć wszystkich tych skandali, opisywanych przez tanie brukowce.
    — Intuicja — rzekł, ubierając tę odpowiedź w żartobliwe nuty. To nie do końca była intuicja, co raczej trafne odczytywanie ludzi na postawie obserwacji, którego tajniki Chayton zagłębia od dawien dawna. Szkolił się, bo lubił mieć przewagę nad rozmówcą i chciał posiadać mnóstwo asów w rękawie, które mógłby wykorzystać w przypadku jakiejś kryzysowej sytuacji. Biznes rządzi się swoimi prawami; tutaj należy czasem zapędzić kogoś w kozi róg.
    — Gdybym był tylko policjantem, być może byłbym lepszym kompanem do imprez, bardziej rozrywkowym, ale przy okazji jestem biznesmenem i problem polega na tym, że moi konkurenci wykorzystają każdą okazję, która pozwoli im wbić szpilę w mój interes — wyjaśnił, upijając łyk alkoholu. Niestety nie był kimś anonimowym, kto zapijając się w trupa, zostanie zwyczajnie pominięty i zapomniany, jakby wcale nie istniał. W popularnych miejscach kręciło się całe mnóstwo dziennikarzyn, którzy szukali tanich sensacji, włażąc z butami w prywatną sferę obcych ludzi. A Chayton trzymał swoje prywatne życie mocno w garści, więc za wielką porażkę przyjąłby fakt, gdyby jakiś szmatławiec przedarł się przez ten jego potężny mur. Nie chciał, by jego spokój kiedykolwiek został zachwiany właśnie w ten sposób.
    — Nie będzie mi na rękę, jeśli ktoś strzeli mi zdjęcie w dzikim tańcu i sprzeda je do działu plotkarskiego Vanity Fair, dlatego na co dzień chodzę do kameralnych pubów, jeśli mam na to w ogóle czas — dodał, unosząc lekko kącik ust. O ten czas było najciężej, dlatego w większości przypadków Chayton raczył się alkoholem w domu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zmienia to jednak faktu, że niekiedy sam nabierał ochoty na relaks w knajpie, dokładnie tak jak teraz, gdy pojawił się w klubie w towarzystwie Lily.
      — A ty? Często kręcisz się w takich miejscach? — Zapytał, nieznacznie marszcząc brwi. Biorąc pod uwagę energię, którą Lily emanowała, raczej nie spodziewał się po niej domatorstwa, ale z drugiej strony nie uważał też, że dawała się ponieść imprezom do takiego stopnia, by budzić się nazajutrz w obcych łóżkach. Nie widział w niej hulajduszy – w pracy uchodziła za osobę sumienną i przebojową, ale na pewno nie rozwiązłą. Zresztą, jej palec serdeczny zdobił dość wymowny pierścionek, który wykluczał wszystko, co związane z beztroskim oddawaniem się lubieżnej zabawie.

      Chayton Kravis

      Usuń
  30. Zdecydowanie był zbyt samolubny, aby tak po prostu dać Lily odejść.
    Problemem było to, że ją polubił, a on bywał… bywał samotny, a Lily tę samotność przerywała, gdy nikogo wokół nie było. Niby w każdej chwili mógł wygrzebać jakieś stare kontakty, odezwać się do jakiejś znajomej, ale to jednak nie było to samo. Do niej się już przyzwyczaił i może to nie brzmiało najlepiej, ale taka była prawda. Mickey się przyzwyczaił do obecności Lily i nie chciał, aby ktoś ją zastępował. Może w żadnym momencie ich relacji nie powiedzieli sobie, że nie będą spotykać się z innymi ludźmi, ale mężczyzna jakoś tak mimo wszystko wolał spędzać czas z nią. Pod wieloma kątami go rozumiała i nie chodziło tylko o sprawy łóżkowe, którymi zwykle się zajmowali, gdy byli w swoim towarzystwie. Jak chociażby teraz. Zastanawiał się tylko, jak bardzo chłodno jej musiało być, gdy przyjechała tutaj jedynie w płaszczu, który raczej nie mógł być zbyt ciepły i na pewno przemarzła. Czuł też, że ma chłodną skórę, gdy jej dotykał, a zazwyczaj była rozpalona. Poświęcenie, całkiem niezłe poświęcenie. Szczególnie, że w tej strefie Mickey jakoś za bardzo nie wydziwiał. Doceniał jednak starania drugiej osoby i nie dało się ukryć, że miło było popatrzeć na zgrabne ciało, które ubrane było w ładną bieliznę. Ta zazwyczaj długo na ciele właścicielki się nie utrzymywała, ale sam proces przyglądania się, powolnego ściągania był elektryzujący i przyjemny sam w sobie. Na ten moment Mickey nie miał zbyt dużo roboty, gdy patrzył na to, w co ubrana była rudowłosa. Sam również kompletnie nie przejmował się wścibskim sąsiadem, ale wolał zniknąć mu z pola widzenia, bo jeszcze by przystanął, aby z nimi porozmawiać, a teraz zdecydowanie ani on ani Lily nie mieli najmniejszej ochoty na rozmowę. Ta schodziła na drugi plan.
    — A nie uważasz, że zrobi się zazdrosny, jak będzie wiedział, że pokazywałaś prezent komuś innemu? Ja bym był — stwierdził zawieszając na chwilę wzrok na wisiorku, który zdobił szyję młodej kobiety. Na miejscu tajemniczego adoratora nie chciałby dzielić się podarowanym prezentem z nikim innym. Zdecydowanie by tego nie chciał. Pozwolił sobie na to, aby zsunąć płaszcz z jej ramion, który cicho opadł na podłogę, gdzie pozostał już poza zasięgiem wzroku mężczyzny. Właściwie to nawet nie interesowały go dalsze losy płaszcza. Uśmiech znacznie mu się poszerzył, gdy usta dziewczyny musnęły lekko jego. Złączył ich usta w pocałunku bez większej trudności też podnosząc ją do góry, aby mogła nogami opleść go w pasie i skierował swoje kroki w stronę sypialni, do której i tak w końcu zmierzali.

    Mickey

    OdpowiedzUsuń
  31. Lodowisk w Nowym Jorku nie brakowało. Nie brakowało też chętnych do tego, aby doskonalić swoje łyżwiarskie umiejętności lub zwyczajnie popisywać się przed innymi. Trixie nie należała ani do jednych, ani do drugich. Odniosła spory sukces w łyżwiarstwie figurowym, więc śmiało można było stwierdzić, że potrafi jeździć, natomiast nie była w stanie przekonać się do tego, aby robić to rekreacyjnie. Do założenia łyżew i morderczych treningów zmusiła ją matka. Ba, zmuszała. Walsh po pierwszych sukcesach cieszyła się z tego, że jest w końcu czymś dobra, ale dla swojej matki nigdy nie była dobra wystarczająco. Zawsze jej czegoś brakowało. Zawsze mogła zrobić to lepiej, dążyć do kolejnego poziomu, osiągnąć perfekcję.
    Ludzie z remizy, korzystając z zimowej, niezwykle uroczej aury, stwierdzili, że dobrym pomysłem byłoby wyskoczyć na lodowisko, a później zorganizować sobie inne zajęcia na cały wieczór. Każdy wiedział, że w domyśle mieli jakieś rozgrzewający drink i coś dobrego do zjedzenia.
    Wybrali jedno z lodowisk w Central Parku, był czwartkowy wieczór, a zatem tafla nie była jakoś specjalnie zatłoczona. Poza tym wiał dość silny wiatr, więc nie wszyscy byli na tyle odważni, aby wyściubiać nosy zza bezpiecznych czterech ścian swoich domostw. Ekipa siedmiu strażaków, w tym jednej kobiety i dwóch ratowniczek, wkroczyła na taflę. Momentalnie wydawała się dużo mniejsza niż była w rzeczywistości. Nie wszyscy z nich potrafili jeździć, parę osób kurczowo trzymała się barierek. Trixie natomiast jeździła dookoła wszystkich bardzo wolno, ale z niezwykłą gracją i lekkością. Mało brakowało, a wzięłaby rozpęd i wyskoczyła w powietrze. Przymknęła oczy, bo widziała przed nimi obrazy, które przynosiły ze sobą gorzko-słodki smak. W tych wspomnieniach przeważała jednak gorycz.
    Otworzyła oczy, odwróciła się przez ramię i zauważyła niepokojącą sytuację, która mogła doprowadzić do tragedii. Dwóch strażaków popisywało się, trzymali się za ręce i kręcili kółka wokół własnej osi. Trixie wiedziała, że to tylko zabawa, ale w ich pobliżu znalazła się nieznajoma rudowłosa, która na łyżwach zdawała się czuć niezbyt pewnie. Trixie się rozpędziła, zanim dwoje strażaków uderzyło w rudzielca, Trixie złapała ją w talii i wywinęła z nią piękny piruet, a potem przygwoździła do barierki. Plecy rudej przylegały do niej teraz dość mocno.
    Wrzawa wśród strażaków ucichła, wszyscy przyglądali się Walsh, która zdawała się dość namiętnie obejmować inną kobietę. Trixie uśmiechnęła się do rudej.
    — Cześć. Wszystko w porządku?
    Spytała i nie puszczała. I nie zamierzała puścić, dopóki nie uzyska potwierdzenia, że wszystko jest w porządku.

    Trixie Walsh

    [Przepraszam za obsuwę! ♥]

    OdpowiedzUsuń
  32. Ciężko stwierdzić, czy to wychowanie, czy życiowe doświadczenie odpowiadało za tę kwestię, ale Chayton do większości spraw podchodził z zachowaniem zimnej krwi. Z reguły był spokojny i opanowany, a trudności spotkane na drodze rozwiązywał rozsądnie i z pewnego rodzaju z wyrachowaniem, zawsze dbając o to, by przez stalowe nerwy nie przedarł się żaden kwas. Trudno u niego o działanie pod wpływem emocji, ale nie był robotem pozbawionym duszy – tak jak każdy, on również bywał zły czy zdenerwowany, jeśli poziom negatywnych zdarzeń przekroczył dopuszczalną normę, jednak pilnował się w tym zakresie i wszystkie niedogodności odreagowywał w towarzystwie samego siebie, bez naocznych świadków. Wyżywanie się na kimś postronnym, albo na kimś kto akurat wplątał się pod nogi, to ostatnie czego mógłby się dopuścić i coś, na co nigdy będzie w stanie spojrzeć nawet z przymrużeniem oka. Życie, na szczęście, dało człowiekowi całe mnóstwo możliwości, które dają ujście emocjom i to z nich Chayton korzystał, kiedy faktycznie czuł potrzebę wywalenia z siebie tych ponadprogramowych wrażeń.
    — W sporcie — rzekł w odpowiedzi na jej pytanie. Jego czas dzielił się głównie na zobowiązania związane z pracą i zobowiązania związane z treningami. Nie był wprawdzie uczestnikiem żadnych zawodów i ćwiczył tylko dla siebie i dla swojego samopoczucia, ale bardzo ważnym było dla niego utrzymanie regularności, dlatego harmonogramu treningów strzegł tak, jak swoich zawodowych powinności. Naprzemiennie pojawiał się na kortach tenisowych i ringu; gdy czas dopisywał wyruszał w głąb kraju na trekking, a jeśli nie dopisywał, to starał się wykrzesać chociaż kilka chwil na jogging po sąsiedztwie. Urlopy zawsze spędzał aktywnie, najczęściej na morskich lub oceanicznych falach, bo do pływania i surfingu cały czas ma słabość – a wydawało mu się kiedyś, że z czasem z tego wyrośnie.
    Spojrzał w kierunku parkietu, z którego dotarło głośne, kobiece wołanie. Patrząc na to, w jak doborowym nastroju znajdowała się Mindy, od razu założył, że to właśnie gwiazda dzisiejszego wieczoru i solenizantka, której zorganizowano to urodzinowo-pożegnalne przyjęcie. Ze szklanką w dłoni i z lekkim uśmiechem na ustach skierował się w stronę parkietu, gdzie Lily ponownie złożyła solenizantce życzenia.
    Przy pytaniu o gapę, zerknął krótko na Lily i zaraz wrócił uwagą do Mindy.
    — Zdarza się, choć ostatnio coraz mniej — przytaknął z przymrużeniem oka i uścisnął jej dłoń. — Zgadza się, Chayton Kravis — przedstawił się, posyłając kobiecie życzliwy uśmiech. — Ale myślę, że nie ma potrzeby mnie tak idealizować; w życiu popełniłem sporo błędów, a z tą niezłomnością bywa różnie, patrząc na to, że Lily jednak wróciła tu z prezentem — zauważył, ponownie unosząc usta w uśmiechu. Skoro podjęła ryzyko i zdołała wywalczyć upominek, to znaczy, że Chayton nie był aż taki niezłomny, jak mogłoby się wydawać. Inaczej nie pozwoliłby jej wynieść z biura niczego i od razu rozkazał zniknąć z oczu, a już przede wszystkim z biura, które odwiedziła w niedozwolonej porze, z kolei następnego dnia na dzień dobry przywitałby ją naganą. Aczkolwiek, jeśli chodzi o realizacje celów, planów i zamierzeń, to rzeczywiście można mu przypisać niezłomność, bo tu uginał się niezwykle rzadko, a właściwie to tylko wtedy, gdy wiedział, że więcej straci niż zyska.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ja również życzę wszystkiego najlepszego, zarówno z okazji urodzin, jak i w związku z wyjazdem. Niech się w San Francisco powodzi — powiedział jeszcze i w tym skromnym toaście upił łyk alkoholu, a później skierował wzrok na Lily. Oczywiście, że spostrzegł się, że rozmawiała o nim daleko poza granicami firmy, a biorąc pod uwagę fakt, że Mindy wspomniała o niezłomności i niepopełnianiu błędów, sądził nawet, że przedstawiła go w dość poważnym i sztywnym świetle. Reszty mógł się jedynie domyślać, chociaż kto wie, czego jeszcze dowie się i doświadczy tej nocy. Alkohol ma taką niezwykłą moc rozwiązywania języka, a tutaj sączył go każdy.

      Chayton Kravis

      Usuń
  33. Spodziewał się, że znajomi Lily będą mieli charaktery zbliżone do niej, więc nie zaskoczył go entuzjazm towarzystwa: ich otwartość, przyjazne nastawienie i skłonność do zabawy. Na co dzień nie obracał się wśród tego typu ludzi, bo w jego środowisku przeważała poker face, w którą większość ubierała się zapobiegawczo, uznając ją za najbardziej neutralną i odpowiednią w każdej okoliczności, więc otoczenie się kimś bardziej energicznym, to dla Chaytona całkiem przyjemna odmiana. Może nie byłby w stanie korzystać z niej cały czas, bo sam należał do ludzi spokojnych, od których niemal w każdej życiowej dziedzinie bije charakterystyczne opanowanie, ale dobrze było od czasu do czasu spotkać się z kimś, kogo energię niełatwo jest ujarzmić za sprawą jednego słowa, i kto po prostu lubi, gdy życie pędzi szybko i bez trzymanki. I nie chodziło o adrenalinę, bo tej Chayton ma pod dostatkiem, gdy ubiera mundur, ale o dobrą, resetującą przyziemne troski zabawę, o którą w towarzystwie Lily wcale nie musiał się martwić, bo dobrze wiedział, że ona, gdyby chciała, byłaby w stanie wciągnąć w nią cały ten klub, nie tylko bliskich znajomych z imprezy. To, co było ciekawe w Lily, to jej śmiałość i okrzesanie w jednym – nie bała się rzucać propozycjami, ale równocześnie robiła to z pewnego rodzaju skromnością, żeby nie wyjść na natrętną pijawkę, która przyssała się i nie chce odkleić. W rzeczywistości, nie namawiała go do niczego na siłę – raz zaproponowała udział w zabawie z jej przyjaciółmi i na tym poprzestała, wcale nie próbując ciągnąć go na siłę; co akurat działało na jej korzyść, bo Chayton za namolniakami nie przepada i z pewnością spławiłby ją szybko, gdyby próbowała uparcie zmienić jego zdanie. On nie potrzebował żadnych zmian; był doskonale świadom tego jakim jest człowiekiem i czuł się w swojej skórze naprawdę dobrze. Odpowiadało mu położenie życiowe, w jakim trwał, włącznie z napiętym trybem, który prowadził, bo nie miał w nim czasu na głupoty; choć ostatnio musiał poświęcić trochę czasu sprawie rozwodowej, która zaczynała się zbliżać, i która wcale nie prezentowała się tak lekko, jak na samym początku. Rosalie miała przyjąć ugodę, ale ktoś namówił ją, by tego nie robiła i cały misterny plan poszedł... hen daleko. Stąd potrzeba odprężenia w postaci dobrego alkoholu i obcego towarzystwa.
    Dobrze rozmawiało mu się z nowo poznanym miłośnikiem sportu, Robertem, bo facet miał sporą wiedzę na temat różnych dyscyplin, w tym również tenisa, w którego Chayton namiętnie grywał, ale gdy jego szklanka zaczynała świecić już pustkami, przeprosił kolegę i udał się do baru uzupełnić zapasy. Obiecał sobie, że to ostatnia szklanka tego wieczoru, chociaż nie dlatego, że był pijany, bo do tego było mu jeszcze daleko, ale w publicznym miejscu wolał trzymać fason. Miał w sobie tę manierę stania na straży imprezy, zresztą, na studiach zawsze był tym, który sprzątał z podłogi zapitych w trupa kolegów, nie wspominając już o późniejszym ich kryciu przed dziekanem, gdy porządnie narozrabiali. Zawsze było wiadomo, że jak Chayton wybiera się na imprezę, to znaczy, że można szaleć do woli, bo on jako pierwszy powie sobie stop, w odpowiedniej chwili odstawi alkohol i będzie panował nad sytuacją, gdy ta wymknie się spod kontroli.
    Nadchodzący głos Lily sprawił, że Chayton wcale nie musiał się odwracać, by wiedzieć, że jest już wystarczająco blisko, i że miała dobry, imprezowy i mocniej zabarwiony alkoholem nastrój.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej prośba, oferta, czy sprawa – jakkolwiek to nazwać – utwierdziła go także w przekonaniu, że stała się śmielsza. Nie sądził, by kilka łyków alkoholu wcześniej, odważyła się namawiać go do tańca w taki sposób, stojąc zaledwie pół kroku od jego torsu, ale nie przeszkadzało mu to. Lubił wyzwania, a to mógł potraktować, jak jedno z nich.
      — Nie wiem — odpowiedział najpierw, wzruszywszy lekko ramieniem. Wygodnie podpierając łokieć o ladę baru, zastukał palcami o blat i bez cienia skrępowania skonfrontował swoje spojrzenie ze spojrzeniem Lily, dostrzegając w jej oczach spory entuzjazm. — Skoro to taka ważna sprawa... Może się zgodzę, jeśli powiesz, co ciekawego jeszcze powiedziałaś o mnie swojej koleżance — stwierdził, bez wahania rzucając ten warunek pomiędzy nich, i pochylił się w stronę Lily, śmiało zmniejszając wolną przestrzeń między nimi. — Co takiego mówi się koleżankom o swoim szefie poza pracą, panno Taylor?

      Chayton Kravis

      Usuń
  34. Nie byłoby nawet krzty kłamstwa w stwierdzeniu, że Chayton jest facetem pewnym siebie; takim, który nie boi się wyciągać ręki po to, czego i chce, i który nie boi się dać o jeden krok więcej, nawet jeśli jest świadom, że przekracza nim jakąś niewidzialną granicę. Miał dominujący charakter i każda gra, której się podejmował, musiała odbywać się na jego warunkach, a lubił je stawiać i robił to przy większości okazji, mogących zagwarantować mu niespodziewany zysk. Teraz chodziło tylko o słowa, które w rzeczywistości i tak nie miały dla Chaytona większego znaczenia, chyba, że dowiedziałby się, że Lily rozpowiada o nim jakieś wzięte z kosmosu historie, które nigdy nie miałyby prawa się zdarzyć. Wtedy mógłby być nie tyle co zaskoczony, a zawiedziony, ale nawet jeśli – poza pomówieniami, do plotek nie przykładał większej wagi, więc z czasem te kosmiczne historie i tak stałyby się dla niego zupełnie obojętne.
    Jednak jego pewność siebie często cechuje się dwuznacznością, więc niektóre jego zachowania można odebrać na kilka różnych sposobów, ale i w tym kryje się cel – chodzi o sprawdzanie, które nie miałoby sensu, gdyby z marszu zdecydował się wyłożyć kawę na ławę. Ono wcale nie miałoby sposobności zaistnieć, gdyby zrobił coś wprost, bo całym tym procesie chodzi właśnie o grę, podczas której powstaje sporo niejednoznacznych zagwozdek, a wraz z nią wiele wątpliwości i przemyśleń. Bezpośrednia komunikacja jest jego codziennością, więc jeśli sytuacja tego wymagała, nie miał żadnych oporów przed zainicjowaniem odpowiednich działań – słownych, czy fizycznych, jednak w przypadku sprawdzania, jeśli chciał poznać, czy też rozszyfrować obiekt swojej chęci lub niechęci, wystrzelanie się ze wszystkiego już na starcie nigdy nie będzie w stanie przynieść mu wyczekiwanych efektów. Gdyby uraczył kogoś, kogo podejrzewa o brak lojalności w sprawach zawodowych jakąś bezpośrednią uwagą i zarzutem, to nie dowiedziałby się niczego więcej, a jemu właśnie na tym zależało – chciał poznać pobudki, które kierują danym człowiekiem, bo faktu, że ktoś jest nielojalny, jest już w jakimś stopniu świadomy. Chciał wiedzieć, co stoi za czyimś bliższym kontaktem, za częstszymi rozmowami, czy przeciwnie – dlaczego ktoś umyślnie zaczął unikać z nim konfrontacji. Co dawało mu niejednoznaczne zachowanie? Przede wszystkim to, że dzięki niemu dowiadywał się, czego oczekuje druga strona. On równocześnie wysyłał dwa sygnały, ale do odbiorcy najpierw docierał ten, zgodny z pragnieniami, dopiero później ten zgodny z rozsądkiem. To, czego aktualnie oczekiwała Lily było odważne i ze strony etycznej niepoprawne, aczkolwiek wcale nie wykluczone, że Chayton nie postanowiłby jej tego dać. Tyle tylko, że tak samo jak wyzwania Chayton lubił bezpośredni przekaz. Lily o taniec zapytała go wprost – o skryte pragnienia być może z czasem też spróbuje.
    — Osobista asystentka — powtórzył i uśmiechnął się z podziwem. Wykonywała część tej pracy, ale docelowo zatrudniono ją na innym stanowisku: jako koordynatorkę biura. — Obawiam się, że jest ktoś, kto nie byłby zadowolony, gdybyśmy zmienili ci warunki umowy na takie, w których musiałabyś spełniać moje osobiste wymagania — stwierdził swawolnie, i to mogło już podchodzić pod flirt, bo ton jego głosu wcale nie świadczył o tym, że mówiąc o wymaganiach, miał na myśli kwestie typowo pracownicze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Popatrzył na nią z bliska jeszcze przez kilka sekund i wyprostował się z cichym westchnięciem.
      — Powiedzmy, że satysfakcjonuje — odpowiedział, choć oboje dobrze wiedzieli, że nie do końca tak było, bo Chayton oczekiwał spowiedzi z realnych historii, które Lily o nim opowiadała, aczkolwiek to były przecież jej prywatne sprawy, a w nie z wiadomych przyczyn Chayton nie wnika. Dlatego nie ciągnął tematu, tylko ujął dłoń, którą Lily wyciągała ku niemu i wolną ręką wskazał kierunek na parkiet. Zawsze wywiązywał się z warunków, więc jeśli dostał odpowiedź ze strony Lily, swoją część zobowiązań również musiał zrealizować. Gdyby nie umiał tańczyć i ruszać się w rytm muzyki, na pewno nigdy by do tego nie doszło. Tymczasem nie miał nic do ukrycia.

      Chayton Kravis

      Usuń
  35. On w ogóle nie przejmował się tym, jak na nią spojrzy, bo wiedział, że w pracy będzie patrzył na nią dokładnie tak, jak zawsze. W niemieszaniu życia prywatnego z zawodowym nie było wyjątków i nawet w przypadku rodziny Chayton stawiał wyraźną kreskę między tymi dwoma rzeczywistościami. Chociaż w firmie pracowała jego siostra i to na stanowisku, które było mocno związane ze współpracą z CEO, bo Victoria otrzymywała polecenia prosto od niego i z nim wszystko konsultowała, to w biurze ograniczali relację siostrzano-bracianą do minimum. Najważniejszy był profesjonalizm, a żadna zażyłość nie wypada w pracy dobrze, również ta rodzinna. Każdy wiedział, że są rodzeństwem, więc niczym dziwnym byłoby ich wzajemne okazywanie sobie siostrzano-bracianych czułości, ale mimo to trzymali się zasad i nie uskuteczniali na terenie firmy żadnych prywatnych serdeczności. Oczywiście, rozmawiali, żartowali i śmiali się, ale to wszystko toczyło się zawsze w granicach odpowiedniego porządku, tak, że żaden niezależny obserwator nie byłby w stanie wywnioskować, że łączy ich jakaś szczególna więź. Standardy firmy są jasne i klarowne, i w większości nie omijają również prezesa; w końcu to on daje przykład całej reszcie. Nie był pewien, jak wygląda to w przypadku Lily, ale pracując z nim już jakiś czas, sama mogła zauważyć, że jemu odcinanie się od prywatnych spraw przychodzi w firmie łatwo. W biurze po prostu nie ma miejsca dla prywatnych perypetii.
    Gdyby nie to, że regularnie ćwiczy, szlifuje kondycję i wygina ciało przy sporcie, jego taniec byłby raczej sztywnym podrygiwaniem, pozbawionym wszelkiej sensualności. Tymczasem giętkie mięśnie same wiedziały co robić, żeby w rytmie muzyki poruszać się płynnie i swobodnie. Oczywiście, ciężko mówić o nim, jak o zawodowym tancerzu, bo na parkiecie pojawia się od święta, ale stawianie kroków pięta-palce, ruchy biodrami i ramionami nie są mu na co dzień obce, a to właśnie tych części ciała w tańcu używa się najwięcej.
    Na parkiecie zrobiło się tak gęsto, że miejsca na ruch nie pozostało zbyt wiele – podobnie zmalała objętość tlenu w otoczeniu, gdy wypuszczono kłęby efektownego dymu – ale to nie przeszkadzało Chaytonowi przejąć chwilowo funkcji dowodzenia. Lekko ułożył dłoń w jej talli, a następnie obrócił wokół własnej osi, stabilnie trzymając, żeby nie wymsknęła się i przypadkiem nie oberwała z łokcia od tańczących wokół ludzi. Później przyciągnął ją do siebie pewnym, ale subtelnym ruchem. Byli tak blisko, że mogła swobodnie zarzucić mu ramiona na szyje, albo go objąć; jej migdałowo-jaśminowa woda mieszała się teraz z jego, która pachniała wanilią, świeżym cedrem, pikantnym kardamonem i zmysłową nutą lawendy. Kolorowe światła dyskotekowe cały czas przecinały dym, rzucając poświatę na twarze bawiących się klubowiczów, przez których przebijał tez zapach alkoholu, bo co niektórzy bawili się, dzierżąc w dłoniach szklanki z drinkami.
    — Nadal tańczymy do twojej ulubionej piosenki? — Spytał, korzystając z okazji, gdy jego usta znalazły się bliżej jej ucha i nie musiał przebijać się przez głośną muzykę i towarzyszący jej gwar. Był przekonany, że jej ulubiona piosenka już się skończyła, i że w tej bardzo ważnej sprawie chodziło o taniec tak w ogóle – niekoniecznie tylko do ulubionego utworu. Ale ponieważ był konsekwentny, zamierzał dostosować swoją odpowiedź do tej, którą udzieliła mu Lily, a udzieliła ją dość zdawkowo. Wobec tego jego obecność na parkiecie również miała swój limit.

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  36. Rzadko miał czas się zabawić, więc dziś po prostu wykorzystał tę okazję, choć wciąż w granicy własnego rozsądku. O totalnym oddaniu się szaleństwu mowy nie było, bo to do Chaytona nie pasuje, ale tym sposobem – odwiedzając klub i kusząc się na kilka szklanek alkoholu oraz taniec – trochę się zrelaksował i wyluzował. A właśnie tego było mu potrzeba po ostatnich przebojach prawnych w związku z rozwodem, jak i po ogólnym maratonie z jednostki do biura i na odwrót, który mimo przyzwyczajenia potrafił dawać się we znaki. Oczywiście, czuł się trochę źle z myślą, że wolny wieczór poświęcił na pląsy, zamiast na ćwiczenia na ringu, które satysfakcjonowałyby go bardziej, ale chodziło w końcu o to, by zrobić coś niezwiązanego z codziennością. Zdawał sobie sprawę, że czymś niepoprawnym był lubieżny taniec w towarzystwie pracownicy, ale czy to wszystko nie miało skończyć wraz z zakończeniem wieczoru? Dla Chaytona wiele spraw pozostanie niezmiennych, a o ile na gruncie prywatnym jego znajomość z Lily będzie wyglądała bardziej koleżeńsko, o tyle na gruncie zawodowym to nadal będzie profesjonalna, służbowa relacja jaką mieli do tej pory.
    — Moich ulubionych tu nie grają — odpowiedział tylko. Klubowa muzyka w ogóle nie mieściła się w jego guście, a popowe kawałki, które znał, słuchał jedynie w radiu, ilekroć przemieszczał się między Manhattanem, a Queens; choć radia słuchał bardziej dla wiadomości, aniżeli w ramach umilenia sobie czasu w korku, bo jeżeli miał ochotę na muzykę, po prostu uruchamiał sobie swoją playlistę. A do tańca akurat wcale nie musiał znać utworów, bo wszystko jest kwestią wyczucia rytmu, a z tym nigdy problemu nie miał.
    Chociaż impreza była otwarta, a wokół bawili się zupełnie niezwiązani ze sobą ludzie, Chayton nie zapominał, że Lily przyszła tu dziś jako gość urodzinowo-pożegnalnego przyjęcia. Wypadłoby to raczej średnio, gdyby na dobre zapomniała o koleżance, z którą miała się przez najbliższy czas już nie zobaczyć. Nie wiedział wprawdzie, jaka relacja łączyła dziewczyny, ale wyglądały dobre koleżanki, więc Mindy na pewno chciałaby zamienić chociaż jeszcze jedno słowo z Lily, za nim wyląduje na drugim końcu kraju.
    Potańczyli jeszcze chwilę, a gdy klimat na parkiecie nieco się zmienił pod wpływem innych rytmów, Chayton doszedł do wniosku, że czas zmienić swoje położenie.
    — Masz ochotę na coś do picia? — Zapytał, za nim skierował się w stronę baru. Sam nie zamierzał już sięgać po mocniejszy alkohol, bo miał tylko potrzebę zwilżyć usta, ale gdyby Lily chciała się skusić na jeszcze jednego drinka, to nie widział żadnych przeszkód, żeby jej go postawić. Każdy był już lekko wstawiony, ale wszyscy wciąż trzymali fason, w tym ich dwójka. Choć po wysiłku na parkiecie, alkohol znacznie szybciej rozprzestrzenił się we krwi, również w tej Chaytonowej. Po samochód bez dwóch zdań będzie musiał wrócić dopiero nazajutrz.

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  37. Zasłaniał się ojcem, firmą, interesami. Zasłaniał się wszystkim, czym tylko mógł. Udawał, kłamał, naginał fakty i rzeczywistość. Był manipulantem, a granie na emocjach i uczuciach miał opanowane do perfekcji. Wszystko po to, żeby Lily nie poznała prawdy, żeby nie dowiedziała się kim tak na prawdę jest, jaki z niego człowiek. Z czasem sam przestał już dostrzegać różnice w tym, co jest maską a co prawdziwym nim. Czy był sobą przy ojcu i w pracy, wyprowadzając i piorąc wielomilionowe kwoty, czy przy Lily, tuląc ją wieczorem do siebie i pozwalając sobie na tę odrobinę luzu, która była dla niego na wagę złota. Czasem miał wrażenie, że rudowłosa wydobywa z niego najlepsze cechy, to co musi na co dzień ukrywać, innym razem traktował te same cechy jak wady, jak swoją słabość i był zły, że dochodzą w nim do głosu. Ojciec powtarzał mu zawsze, że to go kiedyś zgubi, bo w tym biznesie nie ma miejsca na sentymenty, a Nico w to wierzył, bo ojciec zawsze ma rację. Wizja utraty wszystkiego napawała go lękiem, który nie pozwalał mu spać spokojnie, ani cieszyć się chwilą. Zamykał się w błędnym kole i nie potrafił tego przerwać, bo oznaczałoby to poukładanie wszystkich spraw tak, jak należy, a on nie mógł, albo nie chciał wycofać się z interesu.
    Miłość przeminie, rodzina zostanie na zawsze. Nie warto więc dla miłości czegokolwiek poświęcać.
    Wziął głęboki wdech. Świat zdawał się na moment zwolnić. Patrzył na stojącą pomiędzy nim a drzwiami Lily i zastanawiał się nad tym, co do cholery robi ze swoim życiem. W pierwszej chwili miał zamiast po prostu wyjść, mimo tego jej całego gniewu i sprzeciwu. Czuł, że musi odetchnąć, zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie miał jednak siły by się z nią szarpać. Zawahał się przez chwilę. Wiedział, że jedynym rozsądnym rozwiązaniem jest rozstanie, bo Lily od dawna nie była z nim szczęśliwa. Tylko czy w ogóle była? Zawsze fundował jej emocjonalne huśtawki. Odpychał ją od siebie i przyciągał, pokazywał jak dobrym facetem potrafi być a potem przestawał się starać. W ostatnim czasie każda ich rozmowa kończyła się właśnie tak. Awanturą. W najlepszych przypadkach sprzeczką lub cichymi dniami. Nie potrafił wrócić do tego momentu, w którym dobrze się rozumieli i tak właściwie to nie wiedział już, czy Lily jest z nim, bo nadal go kocha i wierzy, że jest w stanie się zmienić, czy kieruje nią przyzwyczajenie i obawa przed stratą i zmianami. Nie uważał, by w przypadku straty miała czego żałować. Być może tylko wtedy odetchnie pełną piersią. Wysłuchał jej pytań, ale milczał przez dłuższą chwilę, wpatrując się w podłogę. Nie mógł powiedzieć jej prawdy a nie chciał znów wymyślać i kłamać, postanowił więc, jak zwykle nie mówić niczego konkretnego.
    Podniósł na nią wzrok. Jej policzki były zaróżowione, oczy szkliste a oddech przyspieszony. Męczył ją kaszel, a jego męczyły wyrzuty sumienia. Bił się z myślami. Rozsądek podpowiadał mu, że powinien wyjść i już nigdy więcej nie wrócić. Dać Lily szansę na szczęście, na prawdziwy związek z facetem, który ją doceni, który będzie coś wart. Mimo tego sięgnął dłonią jej rozpalonego policzka, a ta krotka intymna chwila rozpuściła trochę lodu w jego sercu. Przysunął się bliżej, a gdy miał ją w zasięgu ust, musną wargami jej czoło, by po chwili zerknąć je ze swoim i spojrzeć jej w niebieskie oczy.
    -Przepraszam - szepnął ledwie dosłyszalnie. -Przepraszam, kochanie - powtórzył już pewniej, układając obie dłonie na jej policzkach. -Jesteś najlepszym co spotkało mnie w życiu. Nie chcę cię stracić…
    Teraz czuł się kompletnie rozbrojony, jakby Lily trzymała w dłoniach jego serce i mogła z nim zrobić co tylko zechce. Rozdeptać i roztrzaskać na milion kawałów, albo opatrzyć i zatamować krwawienie, by jakoś je jeszcze podratować.

    Nico

    OdpowiedzUsuń
  38. Był pod wrażeniem poświęcenia Lily, aby go zaskoczyć. Chyba nikt wcześniej nie wpadł na taki pomysł i musiał przyznać, że całkiem ciekawie było tego doświadczyć. Szczególnie, że Sadler w żadnym wypadku nie należał do tych romantycznych typów. Romantyczne kolacje, wypady czy gesty nie były w jego stylu. Zwyczajnie nie wiedział, jak ma to robić, choć czasem się zdarzało, że wypalił jakimś ładnym słowem, ale zazwyczaj było o to ciężko. Nie miał za sobą udanych związków. Te kończyły się szybciej niż się zaczęły. Najdłużej wytrwał rok, ale i wtedy nawet uciekł, bo robiło się zbyt poważnie z czym nie potrafił sobie poradzić na tamten czas. Czasami zapuszczał się myślami dalej. Próbował sobie wyobrazić, jak mogłoby wyglądać jego życie, gdyby sam sobie dał szasnę, ale te myśli nigdy nie trwały zbyt długo i nie zdążył nigdy dojść do tego, aby jakakolwiek myśl rozwinęła się na tyle, aby mieć wpływ na jego życie.
    Odsunął od siebie teraz jakiekolwiek myśli, aby w pełni skupić się na rudowłosej kobiecie. Nawet się nie dziwił, że w dotyku była wręcz lodowata. Czuł przebiegające po jego plecach dreszcze, gdy jego odsłonięta skóra zerknęła się z ciałem Lily. Zadrżał pod wpływem dotyku jej dłoni, chwilę mu zajęło, aby przyzwyczaić się do temperatury jej ciała, którą zamierzał dziewczynie też podnieść.
    — Może bym był — odparł zerkając jej krótko w oczy z łobuzerskim uśmiechem na twarzy. Nie musiała znać całej prawdy, a mały sekrecik nie zaszkodzi. Nie miał okazji powiedzieć już nic więcej, bo ich usta złączyły się w kolejnym pocałunku. Domagał się jej coraz bardziej i już nawet nie zamierzał tego ukrywać, a i sama Lily musiała być świadoma tego, jak na niego działała. Za każdym razem dokładnie tak samo. Zdążyli już się co nieco poznać i wiedzieć, co lubili, aby oboje z tych spotkań wyciągnęli, jak najwięcej tylko się dało. Trochę sobie i jej pomógł ze spodniami, które chwilę później dołączyły do reszty niepotrzebnych ubrań, te głównie należały do Mickey’a. Płaszcz Lily został gdzieś pod drzwiami, a poza nim na sobie już wiele więcej i tak nie miała.
    Lubił, gdy do niego przychodziła. Nawet jeśli nie zawsze czuł się dobrze z tym, że po części ją tak wykorzystuje. Niby nie przetrzymywał jej tu siłą ani nic z tych rzeczy, ale wiedział, że zasługuje na więcej niż jest w stanie jej dać. Nie ukrywał też tego, że cieszył się z jej obecności i lubił spędzać z nią czas. Nie chodziło tylko o to, że dobrze dogadywali się w łóżku. Poza nim też było przecież całkiem dobrze. I gdyby nie dogadywali się jako znajomi to tutaj też na dłuższą metę byłoby raczej ciężko.

    Mickey

    OdpowiedzUsuń
  39. Przy barze, mimo kilkuosobowej kolejki, było już znacznie ciszej, niż na parkiecie w tłumie ludzi, których sylwetki co rusz przecinały kolorowe lasery, mrugające odpowiednio w rytm danego utworu. Barmani nieustannie rozlewali alkohol do szklanek, a ludzie bawili się w najlepsze, zupełnie zapominając o trudach dnia codziennego. Chociaż nie zdarzało się to często, dziś Chayton również należał do tego grona, które dobrą zabawą odsunęło na bok wszelkie troski, bo dzięki procentom, które znalazły się we krwi, i beztroskim pląsom na parkiecie zdołał naprawdę się odchamić. Gdy zwolniło się kilka miejsc przy barze, zasiadł na jednym i od razu zamówił dla siebie szklankę Booker'sa (a miała być woda lub sok!), natomiast dla Lily słodki sex on the beach, który barman zamierzał podać w kieliszku typu hurricane. Miał chwilę, by spojrzeć na telefon i odczytać kilka wiadomości, więc na moment skupił uwagę na ekranie, choć już nie zadał sobie trudu by na cokolwiek odpowiedzieć i zaraz po odczytaniu powiadomień, wsunął telefon z powrotem do kieszeni. Był oczywiście doskonale świadomy, że jutro od samego rana musi zająć się pilnymi sprawami, ale właśnie – to dopiero jutro. Dziś jest dziś, a dziś skoro zdecydował się odprężyć w imprezowym klimacie, wszystkie telefony mogą sobie poczekać. Te kilka godzin nic nie zmieni, tym bardziej, że wskazówki zegara już dawno chyliły się ku północy, a o tej porze niczego się nie załatwia. O tej porze ludzie dobrze się bawią, odpoczywają, albo śpią, zależnie od upodobań – a Chayton w tej chwili po prostu dobrze się bawił.
    Spojrzał na Lily, gdy pojawiła się tuż obok i lekko zmrużył oczy, chcąc przyjrzeć się jej nieco zgrzanej twarzy. W klubie rzeczywiście było gorąco, dlatego na pytanie skinął głową twierdząco i przesunął w jej stronę kolorowego, zimnego drinka, który powinien przynieść jej chociaż namiastkę ochłodzenia. Teraz sytuacja była stabilna, bo temperatura była tu w miarę stała, jednak kiedy wyjdą na zewnątrz, a później znowu wejdą do wewnątrz – wracając już do mieszkań – to dopiero wtedy alkohol bezwzględnie zaszumi im w głowach i zaprezentuje swoją moc. Ale chyba żadne z nich nie musiało wspinać się na któreś dziesiąte piętro strzelistego drapacza chmur, chociaż winda była znacznie bezpieczniejsza niż schody, a tej brakowało w zabytkowej kamienicy, do której zamierzał udać się Chayton. Nieczęsto korzystał z mieszkania po dziadkach, mimo że w połowie należało do niego, bo o wiele częściej korzystała z niego Victoria, ale akurat tego wieczoru stało puste, więc mógł śmiało rozgościć się wewnątrz i zaoszczędzić sobie drogi daleko na Queens. Jazda uberem taki kawał trasy, to coś, czego chyba nigdy nie zdzierży, nawet po kilku głębszych. Zresztą, stąd do mieszkania przy 74 ulicy miał już naprawdę blisko, a skoro nazajutrz i tak musiał zająć się sprawami na Manhattanie, to wcale nie opłacało mu się jechać do domu przy Avon Street.
    — Myślę, że to kwestia wyczucia rytmu — odpowiedział, nieznacznie wzruszając ramieniem. Tańczyć nigdy się nie uczył, po prostu potrafił dopasować swoje ruchy do tego, co słyszał, a że na co dzień uprawia sport, to ciało ma giętkie, a ruchy płynne i sprawne. Z kolei zapamiętanie kroków to żaden problem dla niego i jego mózgu, który za sprawą wzroku chłonie wszystko jak gąbka. Fotograficzna pamięć w wielu dziedzinach zapewniała mu sporą przewagę i był to niezaprzeczalny fakt.
    Muzyka w klubie grała nieustannie, a ludzie cały czas wypełniali parkiet i wirowali na nim, niczym nakręcone zabaweczki, które do działania potrzebują przede wszystkim alkoholu. Przy barze jedne twarze pojawiały się, inne znikały, a oni siedzieli na hokerach, dopijając swoje drinki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do zamknięcia klubu było jeszcze kilka godzin, ale Chayton nie widział już sensu w siedzeniu tutaj przy szklance burbona, skoro w identyczny sposób mógł posiedzieć sobie w mieszkaniu, dlatego na jej pytanie przytaknął bez zastanowienia.
      — Tak, czas się zbierać — powiedział, odsuwając pustą szklankę w stronę barmana, któremu jeszcze krótko podziękował za obsługę. Zszedł z hokera i sięgnął do kieszeni po komórkę. — Zaraz zamówię dla nas jakiś transport — oznajmił. — Poza tym, wypadałoby się pożegnać ze znajomymi — dodał, automatycznie szukając spojrzeniem jakiejś znajomej twarzy, z którą przyszło mu dziś chwilę się bawić. Możliwe, że część tego grona zdążyła się już ulotnić, choć zakładał, że główna solenizantka z pewnością dałaby swoim gościom znać, gdyby opuszczała lokal. Nie jemu, ale Lily, która docelowo pojawiła się tutaj właśnie w ramach przyjęcia pożegnalno-urodzinowego.

      Chayton Kravis

      Usuń
  40. Lily nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wiele razy Nico był bliski podzielenia losu ojca. Myśli o rozstaniu nie dawały mu spać podczas nocy spędzanych na sofie w jego gabinecie, tuż po wielkich awanturach, po których wychodził z ich wspólnego mieszkania trzaskając za sobą drzwiami. Nie dlatego, że takie życie go pociągało, ale dlatego, że zależało mu na Lily szczęściu, takim, którego nie był w stanie jej zapewnić. Tyle razy nosił się z zamiarem rozstania, że nawet nie byłby w stanie tego zliczyć, jednak za każdym razem kończyło się to tak, jak w tej chwili. Lily była zawzięta i walczyła o ich związek, a on nie był z kamienia, jego serce było gorące i pałało do niej szczerym uczuciem. Nie mógł pozostać obojętny na ten wzrok, na jej prośby, na nią w ogóle. Wiedział, że najlepiej by zrobił, gdyby w tej chwili wyszedł, zabrał kilka najpotrzebniejszych rzeczy i przeniósł się do hotelu. Na początku na pewno byłoby im ciężko, ale z czasem Lily zrozumiałaby, jak toksyczny i wyniszczający był dla niej ich związek, jak wiele przez niego wycierpiała, a wtedy przyznałaby mu rację. Niestety Nico był zbyt słaby, by się na taki krok zdecydować. Dlatego teraz, zamiast być w drodze do firmy, trzymał ją w ramionach.
    -Powinnaś się położyć, masz temperaturę - powiedział, złożywszy czuły pocałunek na jej czole. Odetchnął głęboko, kiedy zniknęła za drzwiami sypialni. Wszedł do kuchni i rozejrzał się wokół siebie. Był tak zaangażowany w prowadzenie domu, że nie wiedział nawet, gdzie mają apteczkę z jakimiś awaryjnym lekarstwami. Przeszukał kilka szuflad i szafek. W międzyczasie nastawił wodę i sporządził rozgrzewającą herbatę z miodem, sokiem malinowym i cytryną. Udało mu się tez znaleźć jakieś środki przeciwgorączkowe i przeciwkaszlowe, z dobrym terminem przydatności. Tak przygotowany wrócił do sypialni i ułożył wszystko na nocnej szafce. Sam usiadł na skraju łóżka i sięgną po pierwszy etap terapii.
    -Weź to, powinno trochę pomoc - powiedział podając jej dwie kolorowe tabletki i szklankę wody do popicia.
    -Przepraszam, to moja wina, nie powinienem był cię tak dziś wypuścić z biura. - Sięgną dłonią jej czoła i odgarnął na bok kilka rudych kosmyków.
    -Umówię ci na jutro wizytę u lekarza, powinnaś wziąć kilka dni zwolnienia i odpocząć. - Zaczekał aż zażyje leki, by pomoc jej odstawić szklankę wody na stolik, a potem wślizgnął się do niej ma łóżko. Okrył ją szczelnie kołdrą i pozwolił ułożyć głowę na jego torsie. Wydawało mu się w tej chwili, że jest dokładnie tu, gdzie powinien być. Na codzień jednak nie potrafił tego docenić. Nie potrafił też tak po prostu się temu poddać. Trzeba było szalonej burzy w szklance wody, by choć na chwilę wrócił na ziemię.
    -Myślisz, że moglibyśmy kiedyś rzucić wszystko i stąd wyjechać? Tak po prostu, gdzieś ma drugi koniec świata, żeby zacząć wszystko od zera. - Zapytał, na chwilę tracąc rozum. Oboje byli zawieszeni gdzieś pomiędzy snem a rzeczywistością, ale na dźwięk jego słów Lily nieznacznie drgnęła.
    -Nie mam na myśli niczego konkretnego - poprawił się zaraz. -Jakieś ciepłe kraje, coś w rodzaju wiecznych wakacji - dodał, usiłując wykrzesać z siebie marzycielski ton. -Tylko ty i ja, nowy start.

    Nico

    OdpowiedzUsuń
  41. Nico uważał rozstanie za rozwiązanie rozsądne i dochodził do takiego wniosku za każdym razem, kiedy oceniał ich związek na trzeźwo. Gdyby należał do grona osób, które kierują się rozumem, a żeby było śmieszniej, za taką właśnie się uważał, na pewno już dawno taki krok by podjął. On jednak wciąż wolał Lily ranić, trochę dla swojej własnej wygody, dla takich chwil jak teraz, kiedy po awanturach wpadali sobie w ramiona i zachowywali się wobec siebie tak, jakby nie istniał inny świat. Oboje dobrze jednak wiedzieli, że ta sielanka jest tylko chwilowa, że zaraz wrócą do swojej szarej codzienności, że ten wieczór jest wyjątkowy, bo mają siebie blisko, ale jutro to wszystko zejdzie na dalszy plan. Bo jedyną szansą i ratunkiem dla tej dwójki była faktyczna ucieczka, gdzieś w nieznane, tam, gdzie nie dosięgnie ich ręka prawa, bez ryzyka ekstradycji ani tego, że ktoś Nico kiedyś znajdzie i za taki przekręt życia zechce ukarać, a interesy robił z ludźmi o dużych możliwościach. Niestety, nie rozdawał w tej rozgrywce kart i musiał wziąć to wszystko z całym dobrodziejstwem inwentarza. To nie tak, że obrót spraw zawodowych go zaskoczył, ze nie spodziewał się tego, z czym musi się obecnie mierzyć. Podjął wszystkie decyzje świadomie, przyjmując to co za sobą niosły. Ryzyko trafienia pod lupę FBI, ryzyko procesu i wieloletniej odsiadki. Chroniły go łapówki, a to nigdy nie jest długofalowym gwarantem bezpieczeństwa. Należałoby zatem zdefraudować trochę pieniędzy na własne konto i po prostu zniknąć, na dobre, i nigdy już do Nowego Jorku nie wrócić.
    Uśmiechnął się nieznacznie pod nosem, słysząc jej zgodę, chociaż tak na prawdę nie miała pojęcia co Nico miał na myśli. Jak ostateczny rodzaj zniknięcia tym półżartem jej zaproponował. Gładził ją po włosach aż zasnęła głębokim snem a on razem z nią, nie dbając nawet o to, żeby się przebrać. Zrobił to dopiero kiedy przebudził się w środku nocy. Wybił się wtedy ze snu i długo nie mógł zasnąć, przez co rano nie obudził się o tej, co zwykle. Uchylił powieki, uśmiechnął się nieznacznie i sięgnął dłonią policzka Lily.
    -Jak się czujesz? Dzwoniłaś do lekarza? - Zapytał, próbując odsunąć od siebie myśl o tym, która jest godzina i jak bardzo dawno powinien być już w biurze.
    -Kochanie… Wiesz, że nie mogę. - Przysunął się do niej i musnął jej usta. Nie pamiętał kiedy ostatni raz wziął dzień wolny. Odkąd założył własną firmę był dostępny właściwie 24 godziny na dobę. Tak na prawdę nawet teraz myślami był już w pracy.
    -Obiecuje wyrwać się wcześniej. - Powiedział wyślizgując się z jej objęć i kierując do łazienki a potem do garderoby, skąd wyszedł już schludny i elegancki. Zastał Lily w kuchni, przygotowującą kawę. Aromat świeżo zmielonych ziaren roznosił się po całym pomieszczeniu. Przylgnął do jej pleców i złożył pocałunek na odsłoniętej szyi kobiety.
    -Podaj mi kod recepty, to zejdę jeszcze na dol do apteki - powiedział, podstawiając pod ekspres drugą filiżankę. Lily najwidoczniej założyła, że na kawę jak zwykle nie będzie miał czasu, ale on wiedział, że musi się teraz bardziej postarać i dać jej więcej uwagi.

    Nico

    OdpowiedzUsuń
  42. Dotknął dłonią jej rozgrzanego policzka, pochylił się w jej stronę i musnął ustami jej wargi. To był jeden z tych leniwych poranków, które w przeszłości przeżywali codziennie, a ostatnio tylko od wielkiego święta. Zanim ze sobą na dobre zamieszkali, Lily często u niego nocowała. Nigdy nie spieszyli się rano do pracy, chociaż Nico był wtedy równie obowiązkowy, co teraz. W tamtym czasie jednak nie miał na głowie aż tylu kłopotów, które z czasem skutecznie odarły go z radości z życia. Nie dało się tak po prostu do tego wrócić. Jego sprawy zaszły bowiem za daleko.
    -Zadzwoń, gdybyś poczuła się gorzej - poprosił zerknąwszy na nią z troską. Dręczyło go poczucie winy za jej stan. Ojciec po raz kolejny udowodnił, jak dużą ma nad nim władzę a Nico po raz kolejny bezrefleksyjnie sobie na to pozwolił.
    -Jak dojdziesz do siebie, to wyjedziemy na weekend… Chociaż do Hamptons - zaproponował i posłał jej nieznaczny uśmiech. To może nie była jeszcze najlepsza pora roku na tamte okolice, ale chodziło raczej o to, by oderwać się od rzeczywiści. Potem, zgodnie z obietnicą zszedł jeszcze do pobliskiej apteki, by wykupić dla Lily wszystkie zalecone przez doktora lekarstwa. Dopilnował, by je zażyła a na dobre z mieszkania wyszedł już nieco po 10, co na codzień raczej się nie zdarzało.
    Nico nie był złym człowiekiem. Tak mu się przynajmniej wydawało. Nie rozpatrywał się również w kategoriach przestępców, chociaż ewidentnie był jednym z nich; nie okradał może skarbców, ani nie napadał ludzi, ale prał brudne pieniądze i według federalnego prawa należała mu się długa odsiadka, przy łaskawym sędzi w więzieniu o złagodzonym rygorze. Odsiadka to jednak odsiadka. Kilka długich lat wyjętych z życia, a przecież każdy musi kiedyś wpaść. Prędzej czy później czeka to również i jego. Powoli się nawet na taki krach szykował. Miał konta bankowe w bankach na drugim końcu świata, tam, gdzie w razie czego mógłby czmychnąć i dożyć spokojnej starości, gdzie nie dosięgłaby go ręka międzynarodowego prawa, gdzie nie groziłaby mu ekstradycja. W Nowym Jorku i tak zbyt wiele go nie trzymało. Tam miałby szanse na mowy stary. Ta myśl pomagała mu zasnąć. Wiara w to, że jest jeszcze dla niego jakiś ratunek.
    Tuż po wyjściu z domu dostał dziwny telefon z ośrodka opiekuńczego, w którym znajdowała się jego babcia, Rosalie Welsh. Dyrektor prosił o pilne, osobiste stawienie się w placówce.
    Pani Welsh spędziła w tym ośrodku kilkanaście ostatnich lat. Po śmierci męża demencja postąpiła na tyle, że ostatecznie przestała rozpoznawać członków swojej rodziny. Nico dokładał wszelkich starań, a raczej pokrywał koszty całodobowej opieki i dodatkowych pielęgniarek, ale sam odwiedzał ją rzadko i właściwie wcale o niej nie mówił. Nie widział w tym sensu, skoro kobieta i tak patrzyła na niego jak na obcego człowieka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chciał prorokować, ale domyślał się co taki nagły i pilny telefon może oznaczać. Jego babcia miała już 90 lat, a stan jej zdrowia nie był najlepszy. Kiedy dotarł na miejsce, do ośrodka oddalonego o ponad godzinę drogi od centrum miasta, było już po 18. Pracownica placówki w bardzo dyplomatyczny sposób poinformowała go o tym, że Rosalie odeszła przed świtem. Chociaż ich rodzinne relacje były mocno skomplikowane, ta informacja i tak trochę go przybiła, przywołując masę wspomnień z dawnych lat. Przez jakiś czas dochodził do siebie. Ignorował telefony i wiadomości. Nie zadzwonił do Lily, bo musiałby jej opowiedzieć i istnieniu Rosalie, zanim uraczyłby ją informacją o jej śmierci. Tal daleka przeszłość jakimś cudem nie była jeszcze przez nich omawiana, nie tak szczegółowo, by zdradzał jej swoje dziecięce traumy, gdyby oczywiście były w nim uświadomione.
      Po powrocie do mieszkania starał się zachowywać cicho i bezszelestnie, bo nie miał siły na kolejną awanturę. Miał nadzieję, że choroba i leki wzmocnią sen Lily i nie dojdzie do konfrontacji. Obiecał, ze wróci wcześniej, tymczasem było już po północy. Obiecał, że zadzwoni, ale po tym czego się dowiedział, a potem podczas pobytu u ojca, nawet o tym nie pomyślał. Uchylił drzwi do sypialni i uznawszy, że Lily śpi, wsunął się pod kołdrę z drugiej strony łóżka.

      Nico

      Usuń
  43. W ogóle nie brał pod uwagę tego, że miałby zamawiać dwa oddzielne transporty, albo że jednego miałby nie zmawiać wcale, bo puszczenie Lily w stanie alkoholowego upojenia samopas przez Manhattan mu zwyczajnie nie przystoi, jako komuś, kto nosi mundur stróża prawa. On też czuł, że alkohol zaczyna coraz skuteczniej przenikać do jego krwi, ale mimo to nie tracił zdrowego rozsądku, natomiast pozwolenie Lily wracać samej byłoby absolutną bezmyślnością i szczytem głupoty. Przyszli tu razem, więc w jakiejś części odpowiadali za swoje bezpieczeństwo i nawet gdyby zbył zmuszony przejechać z Lily pół miasta uberem, zrobiłby to, byle mieć świadomość, że wejdzie do odpowiedniego budynku, a docelowo także do odpowiednich drzwi. Nie mieszkali w małej mieścinie, gdzie każdy zna się na wylot, a w betonowej dżungli, w której dzicz pojawia się nawet na porządku dziennym. To miasto, które nigdy nie zasypia i nazywa się tak nie bez powodu – licho bowiem nie śpi nigdy.
    Część ekipy pożegnalno-urodzinowej wciąż trzymała się razem, część nieco się rozproszyła, a ponieważ Lily znała tych ludzi najlepiej, to przy swojej energiczności sama zdoła raz dwa oblecieć towarzystwo, wszystkich wyściskać i ucałować w ramach pożegnania. Nie było sensu, żeby ciągnęła go za sobą, bo w rzeczywistości spotkał tych ludzi pewnie pierwszy i ostatni raz, a nawet jeśli nie ostatni, to w najbliższym czasie po raz kolejny na pewno ich nie spotka.
    — Nie ma potrzeby, pożegnaj i pozdrów ich ode mnie — poprosił, uznając, że tak będzie najlepiej, bo podczas gdy Lily będzie załatwiać te serdeczności, on zdąży już zamówić transport. Nie powinni zbyt długo czekać na pojazd, ale Chayton już tak miał, że nie marnował czasu i jeśli dało się zrobić dwie rzeczy w jedynym momencie, to zazwyczaj korzystał z tej opcji.
    — Będę czekał na zewnątrz — oznajmił jeszcze, a później skierował się w stronę wyjścia z lokalu. Wewnątrz i tak nie szłoby się dogadać przez telefon, bo muzyka dudniła tak głośno, że w jej rytmie żebra aż podskakiwały, z kolei na zewnątrz, gdzie tez było tłoczno, ale ciszej, dało się bez trudu wykonać połączenie.
    Było chłodno i rześko, więc alkoholowy stan nieco opadał, ale to oznaczało, że po ponownym wejściu do ciepłego pomieszczenia, gdy krew w żyłach na powrót przyśpieszy, promile uderzą podwójnie. Na szczęście, Chayton był szczęściarzem, który następnego nie mierzy się z kacem mordercą, nie licząc tej pierwszej suchoty w gardle, która nierozłącznie towarzyszy alkoholowemu zejściu, także zrobi poranne ćwiczenia, weźmie elektrolity i do południa będzie sprawny.
    — Mam mieszkanie jakieś trzy, może cztery przecznice stąd — oznajmił, kiedy Lily pojawiła się obok. — Dziś wracam tam — wyjaśnił, bo do Queens jest zwyczajnie za daleko i podróż byłaby totalnie nieopłacalna, już nie tyle co względem kosztów, a czasu. Mógł wrócić i nazajutrz wezwać kierowcę, który przywiózłby go z powrotem, żeby mógł odebrać swoje auto z parkingu, ale to nie miało sensu i żadnej logiki, skoro puste mieszkanie stało kilka minut drogi stąd.
    — Do ciebie jest dalej, prawda? — Upewnił się, choć nie wiedział, gdzie tak właściwie Lily planowała wracać: czy do siebie, czy do kogoś, niemniej jednak żadne z tych mieszkań, do których odwoził ją jakiś czas temu, nie znajdowały się tu w pobliżu i tym się sugerował. Tymczasem jego lokum mieściło się rzut beretem stąd – w Upper East Side przy 74 ulicy. Zastanawiał się po prostu, jak rozplanować trasę.

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  44. Jedyne co łączyło go z podwładnymi to zobowiązania służbowe: różnorakie projekty i zadania, nad którymi wspólnie pracowali, czasami również po godzinach. Z niektórymi był bliżej, z niektórymi dalej, ale niezależnie od stosunków, nie wnikał w życie prywatne swoich pracowników i z oczywistych względów nie spoufalał się z nikim do takiego stopnia, by razem rozbijać się po manhattańskich klubach, czy korzystać z uroków miasta w jakiś zgoła inny sposób. Spotkania z drużynami zawsze miały charakter służbowy, bez względu na to, czy odbywały się w biurze, w barze, czy w tej formalnej części jego domu, specjalnie przystosowanej do biznesowych schadzek. Po zrealizowaniu projektu mogli sączyć drinki, grać w gry, rozmawiać o planach, pasjach i celach, i często się tak działo, bo Chayton lubił wprowadzać swobodę w ramach nagrody za trud włożony w obowiązki, ale mimo nieformalnej atmosfery ten służbowy dystans, tak czy inaczej, zawsze pozostawał na swoim miejscu. Chayton zawsze był w jakiś sposób niedostępny, między innymi dlatego, że pilnował swojej prywatności, i długo pracował na to, by w oczach podwładnych być człowiekiem dobrym i wyrozumiałym, ale wciąż szefem – stanowczym autorytetem, nigdy nie kolegą, któremu można wejść na głowę. Nie było łatwo połączyć wszystkie te cechy, żeby z jednej strony być człowiekiem, do którego można zwrócić się z problemem, a z drugiej konsekwentnym zwierzchnikiem, który się nie ugnie, ale dało się. Dało się i do tej pory ludzie w pracy wiedzieli, że Chayton gotów jest wysłuchać każdego i wesprzeć wszystkich, których będzie mógł. Starał się dofinansowywać młodych pracowników, doceniać starych i zachęcać nowych, bo doskonale rozumiał, że oni również pracują na jego sukces, dlatego nawet jeśli nie interesował się prywatnymi sprawami ludzi z biura, ale docierały do niego jakieś wieści, a już szczególnie te, w których przewijała się potrzeba pomocy, wtedy sam wychodził z inicjatywą wsparcia. Był biznesmenem, który obracał się w tym zgniłym światku pełnym cwanych krętaczy, ale nie należał do gatunku wyzyskiwaczy, którzy liczą każdy grosz, a kiedy wciąż im mało, wprowadzają cięcia w podstawowym socjalu – oczywiście nie w swoim, a w socjalu pracowników szeregowych. Na co dzień zachowywał więc dystans i pilnował, żeby życie prywatne jak najrzadziej przenikało do zawodowego, ale był skory do pomocy i hojny dla tych, którzy na tę hojność zasłużyli.
    Popatrzył na Lily i lekko skinął głową. Wyjście do klubu w jej towarzystwie było dużą odskocznią od rzeczywistości, przynajmniej dla niego i jego zasad, ale to go odchamiło. Potrzebował małego szaleństwa, żeby odciąć się na chwilę od pewnych spraw, nieustannie zawalających głowę, dlatego nie żałował, nawet jeśli imprezowanie z pracownicą przeczyło wszelkiej poprawności. Choć nie zrobili przecież nic złego, po prostu dobrze bawili się w towarzystwie, a poza tym nie byli sobie aż tak obcy. Chayton niewiele wiedział o Lily, bo o prywatnych sprawach nie rozmawiali, ale współpracował z nią już na tyle długo, by przyzwyczaić się do jej obecności i tego, że czasami wszędzie jej pełno. Wiedział też, że jest pracownicą godną zaufania.
    — Jeśli chcesz, możesz przespać się u mnie — rzekł, rzucając niezobowiązującą propozycję. — Do rana i tak pozostało już tylko marne kilka godzin, a czas zaoszczędzony na dotarciu do mieszkania, mogłabyś przeznaczyć na sen — zauważył, unosząc kącik ust.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To normalne, że Chayton przy każdym życiowym aspekcie tworzy sobie analizę z bilansem zysków i strat, i jeśli można było zaoszczędzić czas i wykorzystać go lepiej, efektywniej, to należało o tym wspomnieć. Wychodził z założenia, że jeśli nie potrafisz wykorzystać minuty, to zmarnujesz i godzinę, i cały dzień, i całe życie, a nie przepadał za marnowaniem niczego, przede wszystkim czasu.
      — A jeśli nie, to odwożenie się zaczniemy od ciebie — oznajmił, przenosząc uwagę na nadjeżdżające auto, które było prawdopodobnie zamówionym przez niego transportem. Nie było mowy o jechaniu autobusem, metrem, tramwajem, rowerem, czy elektryczną hulajnogą. Jeżeli Lily zdecyduje, że chce wracać, to najpierw oboje pojadą pod adres, który ona wskaże, a później Chayton wróci na Upper East Side. Dzięki temu będzie miał pewność, że towarzyszka bezpiecznie dotarła w swoje (albo nieswoje) cztery kąty i smacznie pójdzie (albo nie pójdzie) spać.

      Chayton Kravis

      Usuń
  45. Dzieciństwo to czas, którego Nicolas nie wspominał ani dobrze, ani źle. Odkąd pamiętał był on, jego dziadkowie i ojciec. Nigdy nie poznał swojej matki, a Welsh mówił o niej niechętne. Kiedy jako dzieciak zaczynał zadawać za dużo pytań, ojciec zbył go mówiąc, że kobieta go nie chciała, zostawiła i wyjechała. Zakorzenił w sobie wtedy tyle żalu, że nigdy nawet nie próbował tej informacji zweryfikować, ani tym bardziej matki odszukać. Jego rodzina na pewno nie należała do tych tradycyjnych, nie byli też ze sobą zżyci. Rosalie zapewniała mu dobrą opiekę, kiedy akurat zachodziła taka potrzeba, ale nie probowała zastąpić mu matki i nie angażowała się w jego wychowanie bardziej, niż musiała. W pewnym sensie była mu bliska, jak matka, chociaż nie dawała mu nawet namiastki matczynej miłości. Nie potrafił się od niej definitywnie odciąć, ale też zmusić do większego zaangażowania wobec niej w czasie jej choroby i pobytu w ośrodku.
    Smierć Rosalie była więc symbolicznym zamknięciem pewnego rozdziału, i chociaż kobieta ostatnie lata spędziła w ośrodku, z czasem nie rozpoznając już nawet twarzy swojego wnuka, a on się z tym pogodził, to i tak nie czuł się w tej chwili za dobrze.
    Poza babcią w jego życiu przejawiało się wiele kobiet, ale ojciec nie był stały w uczuciach, a Nico szybko przestał się do jego nowych partnerek przyzwyczajać, a nawet zapamiętywać ich imiona. Tak jest z resztą do tej pory, chociaż jego ojciec dobiega sześćdziesiątki.
    O swoim dzieciństwie mówił mało, bo nie chciał przywoływać tych wszystkich wspomnień, które nie bez powodu zagrzebał głęboko w pamięci. Niemalże wyparł. Nigdy nie miał okazji opowiedzieć o tym Lily. Na początku znajomosci zbywał takie pytania zdawkowanymi odpowiedziami i półprawdą, bo nie chciał się zanadto otwierać przed niemalże obcą osobą, a potem nie miał jak tego wszystkiego poodkręcać i wybrnąć z sieci kłamstw. Nie czuł tez takiej potrzeby. Poza tym, Nico nigdy nie uważał się za osobę rodzinną, być może dlatego, że nigdy prawdziwej rodziny nie miał. Mógł opowiedzieć jej o wszystkim teraz, ale nawet i bez tego wyszła z sypialni, zostawiajac go samego. Nie chciała go widzieć a on nie chciał dolewać oliwy do ognia. Leżał na wznak, wpatrując się w sufit, w blade kształty przebijającego się przez rolety światła ulicznych latarni. Po kilku minutach nie wytrzymał. Zrzucił z siebie kołdrę i zerwał się na równe nogi, by zaraz znaleźć się w salonie.
    -Lily… wróć do sypialni - powiedział od progu. -Jeżeli nie chcesz mnie widzieć, to wyjdę. - Zaproponował, podchodząc bliżej łóżka.
    Wiedział, dlaczego jest zła. Znów ją zawiódł. Nie dotrzymał danego słowa. To zapewne nie było dla Lily zaskakujące, w ostatnim czasie zachowywał się tak nagminnie.
    -Chociaż tego nie chcę - dodał a ostatecznie położył się tuż obok niej, tak, by na szerokiej sofie zerknąć się nią niemal czołem i przyłożył dłoń do jej policzka.
    -Przepraszam, wiem, że masz już tych słów dosyć, ale… tak, znów nawaliłem, co mogę więcej powiedzie? - Przyznał zbolałym głosem.

    Nico

    OdpowiedzUsuń
  46. [James Franco czy Theo James... co za różnica. :D Ale dziękuję ślicznie za ciepłe powitanie. :D I tak, Diego miał okazję chwilę czasu tutaj gościć. Jeżeli masz ochotę zamienić Trixie na Diego, albo nawet Lily na Emmę, to wal śmiało. ;)]

    DIEGO VILLANUEVA

    OdpowiedzUsuń
  47. Powtarzała mu to za każdym razem, a on za każdym razem przytakiwał, obiecywał poprawę, a potem robił to samo - nawalał. To było silniejsze od niego. Tak po prostu wychodziło, taki już był. Jego życie pełne było niespodziewanych wydarzeń, na które musiał reagować bez zastanowienia czy planu. Raz była to ważna sprawa ojca, innym razem audyt, spotkanie z nowi inwestorami lub starymi klientami. Prawdę mówiąc poniekąd prowadził dwie działalności, firma wymagała uwagi, zupełnie tak jak biznes, którego dopuszczał się na boku, pod przykrywką znakomitego finansowego start-upu. Zdwojona ilość obowiązków, zdwojona ilość zmartwień i pracy. Dlatego ciągle był nieobecny, ciagle coś go gdzieś zatrzymywało, ciągle musiał coś załatwić i ciagle powtarzał sobie, że to jeszcze tylko kilka miesięcy, kilka milionów więcej i będzie mógł zniknąć, żyć dostatnio do końca życia, gdzieś, gdzie nikt go nie znajdzie i nie dosięgnie go ręka sprawiedliwości.
    -Nasze - poprawił ją. -To nasze mieszkanie, Lily. Może ostatnio nie układa nam się za dobrze, na pewno nie tak jak powinno, ale każdy związek ma swoje wzloty i upadki, prawda? Mam teraz gorszy okres, ale to minie, zobaczysz. - Mówiąc to wpatrywał się w jej oczy, błyszczące w ciemności jak dwa małe koraliki. Rolety w salonie nie były opuszczone do końca, dlatego pomieszczenie nie było tak zaciemnione, jak ich sypialnia. Do wnętrza ukradkiem wpadało światło miasta, które nigdy nie śpi, przełamując tym samym mroku. Palcami prawej dłoni bawił się kosmykami jej rudych włosów, odgarniając je z czoła kobiety za jej ucho. Wierzył w to, że w końcu wszystko mu się poukłada, że przestanie się oglądać za siebie i dożyje spokojnej starości gdzieś w raju, co wynagrodzi mu to wszystko, co teraz przeżywa. Oczyma wyobraźni widział ich wspólny dom, gdzieś na wybrzeżu, skąpaną w promieniach gorącego, południowego słońca Lily, roześmianą, a nie zmartwioną, jak teraz. To było dla niego tak bardzo realne, jak na wyciągnięcie ręki. Musiała tylko dać mu jeszcze trochę czasu. Pó roku, może rok. Potrzebował tylko jeszcze trochę pieniędzy. Przecież robił to wszystko dla nich, dlatego, żeby mogli żyć tak, jak sobie wymarzyli. Jak on sobie wymarzył.
    -Kocham Cię - powiedział i pocałował ją w czoło a potem nacisnął mocniej koc na jej ramię, bo choroba wciąż jej nie odpuszczała.

    Nico

    OdpowiedzUsuń
  48. W życiu Chaytona nie było aktualnie osoby, do której żywiłby jakiekolwiek głębsze uczucia. Winę za te braki można częściowo zrzucić na jego tempo życia, które skupia się głównie na pracy i obowiązkach z nią związanych, bo prawda jest taka, że cały jego czas wypełniony jest jakimiś zadaniami, ale częściowo winny temu jest również fakt, że przez jego życie przewija się całe mnóstwo osób o różnych intencjach. To, czego zazdrościł ludziom wiodącym proste, nieskomplikowane życie, to że status i posiadany majątek nie zmusza ich do dogłębnego prześwietlania nowo poznanych osób. Że pozwalają sprawom się toczyć, niemal oddając je w ręce losu, i nie rozważają nad realnymi pobudkami, które kierują drugim człowiekiem. Chayton uważnie, wręcz roztropnie lokował uczucia w ludziach, choć nie dlatego, że obawiał się złamanego serca, bo to byłby w stanie znieść i poskładać, nawet jeśli rozkruszyłoby się w drobny mak. Miał do stracenia wiele więcej i był to sukces, na który ciężko pracował latami. Ulokowanie uczuć w nieodpowiedniej osobie lub, co gorsze, w osobie, której głównym zamiarem jest wykorzystanie, mogłoby kosztować go całe życie, którego już nigdy nie zdołałby odbudować. Dlatego był w tej kwestii powściągliwy, a każdą relację rozwijał powoli i stopniowo, opierając ją przede wszystkim na doświadczeniach, a nie na czczych zapewnieniach. Oceniał ludzi głównie po ich czynach, stąd potrzebował wielu wspólnych doświadczeń, by móc wyrobić sobie o kimś rzetelną opinię. Zazwyczaj był jednak tak nieprzystępny, że takich ludzi, którzy rzeczywiście znaleźliby się bliżej jego serca, było niewielu. Był też przyzwyczajony, że w jego otoczeniu ludzie pojawiają się i znikają, więc wiele znajomości wypuszczał z rąk, zaczynając i kończąc je na jednym, zwykle biznesowym spotkaniu.
    Lily była pracownicą w jego firmie; dziś bawił się w jej towarzystwie dobrze i to z pewnością miało wpływ na postrzeganie jej, ale wciąż nie oznaczało, że od dnia dzisiejszego będą witać się w biurowcu buziakami, czy zachowywać jak dwoje najlepszych przyjaciół. Na pewno będzie między nimi więcej swobody, bo przełamali pewne formalne bariery, a to powinno raczej pozytywnie przełożyć się na ich współpracę, o ile pozytywnie zakończą ten wieczór. Może od teraz Lily będzie częściej się uśmiechać, gdy wejdzie do jego gabinetu z plikiem papierów do podpisania; może uda im się poruszyć jakiś całkowicie pozazawodowy temat, których jest przecież tak wiele. Wszystko zależało od nich.
    Uśmiechnął się, gdy zdobyła się na dzielną decyzję, a potem otworzył drzwi, zaprosił Lily do środka i sam wślizgnął się zaraz za nią. Wskazał kierowcy adres i usiadł wygodnie, próbując wyprostować nogi, ale siedzenie było za blisko i zdało się to na nic, więc podciągnął je z powrotem w kolanach i skierował spojrzenie na Lily. Miał wrażenie, że trochę ją to stresuje, a prawda jest taka, że to była propozycja, która padła znienacka i mogła nie być na nią wcale przygotowana. Nie miała żadnych ciuchów na przebranie, żadnych kosmetyków do wykonania wieczornej i porannej toalety – to wszystko mogło być stresujące i Chayton zdawał sobie z tego sprawę, ale zamierzał zapewnić jej i jedno i drugie. Jeszcze nie tak dawno w mieszkaniu urzędowała Tori, która z pewnością zapobiegawczo zostawiła po sobie jakieś kosmetyki, z kolei ciuch... Jeśli nie siostrzany, to na pewno jest tam jakaś jego zapasowa koszula. Jemu też zdarza się tam sypiać, gdy ma zbyt mało czasu, by dotrzeć z jednej pracy do drugiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie proponowałbym, gdybym nie był — odpowiedział zupełnie swobodnie, co tylko potwierdzało jego pewność. — Jeśli będziesz wolała, to powiem szczerze, że mieszkanie ma taki metraż, że jeśli się postaramy, możemy mijać się już do samego rana — zdradził, chcąc dać Lily do zrozumienia, że to nie tak, że będą gnieździć się w ciasnym pomieszczeniu, a ona cały czas będzie pod jego obserwacją. Nie planował wcinać się w jej prywatność, za to planował zapewnić jej swobodę. — A ty jesteś pewna? — Uniósł lekko brew, odbijając piłeczkę. Podejmując tę decyzję, nie stała się więźniarką – zawsze mogła wrócić do swojego mieszkania, gdy tylko poczuje, że tak będzie lepiej.

      Chayton Kravis

      Usuń
  49. [Dziękuję z całego serca za powitanie mojej Ro :) Ona aktualnie niemrawo przełyka ślinę, przyglądając się "konkurencji", która śmiało wyznała w komentarzu, że podkochuje się w jej mężu :D Jej doba na pewno ma więcej niż 24h, ale skubana nie chce nic zdradzić, kiedy mi przydałyby się dodatkowe godziny, ale takie spędzone w domu z mężem, no ale cóż. Hmm, obiecałam sobie, że biorę jeden wątek, a przegrywam sama ze sobą. Zapraszam do kontaktu: napisanewnowymjorku@gmail.com, pokombinujemy, może coś wyjdzie, a jak nie, to nic na siłę :) Miłego!]

    ROSALIE G. AYTON-KRAVIS

    OdpowiedzUsuń
  50. On w rzeczywistości też nie wiedział o Lily wszystkiego, ale na pewno wiedział więcej, niż ona o nim, a to już zapewne dlatego, że z niej znacznie łatwiej było czytać emocje. Czasami wystarczyło tylko spojrzeć na Lily, by wiedzieć, w jakim ona znajduje się aktualnie nastroju; czy jest skłonna do żartów, czy będzie bardziej powściągliwa, czy mruknie coś pod nosem, czy podzieli się swoimi pomysłami z takim impetem, że jej głos z pietra niżej dotrze aż do jego gabinetu. Jej oczy błyszczały, gdy była prawdziwie radosna i gasły, gdy radość przybierała wersję maski tuszującej jakieś problemy. Przy ludziach, którzy nie wzbudzali jej zaufania, siedziała prosta jak struna (pan Mckinley), z kolei przy tych, którzy zyskali jej sympatię, emanowała swobodą i beztroską. Lily miała w sobie całe mnóstwo autentycznych, niepodrabianych, niepozorowanych cech i Chayton naprawdę to w niej polubił. Nie zawsze ich współpraca szła gładko; potrzebowali czasu, żeby się wyczuć i dotrzeć, ale nawet gdy zdarzało się, że zagrała mu na którymś nerwie, lada moment puszczał to w zapomnienie. Po prostu nie potrafił się na nią gniewać i to prawdopodobnie dlatego, że jeśli coś szło nie tak, to nie dlatego, że robiła to z premedytacją; espresso w stylu Lily Taylor powstało przecież z przypadku. Była dobrą pracownicą i opiekowała się biurem tak, jak chciał – wszystko było uporządkowane, przypilnowane i zgrane, a jeśli potrzebował jakiegoś raportu na wczoraj, ten zazwyczaj lądował na jego biurku już po kilku, kilkunastu minutach. Dziś dodatkowo zauważył, że poza byciem dobrą pracownicą jest także dobrą towarzyszką; osobą, przy której można się odchamić, i której zapał pomaga odsuwać niechciany balast. Teraz rozumiał, dlaczego potrafiła dogadać się z większością ludzi w biurze i z większością interesantów, których tak nienagannie obsługiwała. Była po prostu sympatyczną i wzbudzającą pozytywne odczucia osobą, której momentami aż żal było odmawiać. Żadną manipulantką i rasową uwodzicielką – po prostu kobietą pełną serdeczności. A do tego z rzucającą się w oczy urodą.
    — A dla mnie średni — stwierdził na jej słowa o nowojorskiej nocy. — Smog zwykle zasłania to co najpiękniejsze.
    Miał na myśli całe mnóstwo aspektów, począwszy od szczytów najwyższych budynków, a skończywszy na gwiazdach, od których można było się w tym mieście nawet odzwyczaić. Ale miasto faktycznie nie zasypiało – za dnia kwitło w nim życie zawodowe, nocą zaś to towarzyskie. Wszystko było tu pod ręką, bo zarówno praca, jak i nocne kluby, ale mimo to Chayton nie wróciłby do mieszkania na Manhattanie. Wolne windy, klimatyzowane pomieszczenia i alpiniści przemysłowi, którzy co dwa tygodnie zwisają po drugiej stronie szerokich okien, żeby je umyć, to szczegóły, które dyskwalifikują jego powrót do ulokowanego na którymś-dziesiątym piętrze apartamentu. Kawałka ogrodu z basenem, do którego może wskoczyć o każdej porze dnia i nocy, bez jakichkolwiek limitów, nie oddałby nawet za penthouse warty krocie.
    Kierowca szybko pokonał ten odcinek, dzielący mieszkanie przy 74 ulicy od klubu, więc nie zdążyli dobrze rozkręcić tematu, a samochód już zatrzymał się w bardzo klimatycznej, spokojnej, czystej i otoczonej zabytkowymi kamienicami okolicy Lennox Hill. W miejscu, w którym Chayton dorastał pod czujnym okiem dziadków, kiedy to rodzice rozwijali kariery i biznesy. Piękna, wapienna kamienica z efektowną fasadą – rodzinne gniazdo Kravisów, które dziś stało już prawie puste.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapłacił kierowcy z nawiązką, podziękował i wysiadł z auta. Pora była już późna, noc chłodna, ale przez alkohol płynący we krwi, Chayton wcale tego chłodu nie odczuwał. Sprawdził jeszcze po kieszeniach kurtki, czy na pewno miał klucze, a potem spojrzał na Lily i ruszył w stronę stalowego ogrodzenia, za którym bezpośrednio znajdowały się już schodki do frontowych drzwi. Siostra faktycznie częściej przybywała ostatnio u partnera, niż tu.
      — A jaki jest twój pierwszy ulubiony widok miasta? — Poczuł się zaciekawiony tą wzmianką, więc zechciał tę ciekawość zaspokoić. W tym czasie odblokował zamki w drzwiach i otworzył je, zapraszając Lily do środka.

      Chayton Kravis

      Usuń
  51. Nicolas stosował książkowe metody manipulacji, a Lily książkowo na nie reagowała. Raz ją do siebie przyciągał, był idealnym partnerem, dawał jej swoją uwagę, czułość, milosc, by innym razem traktować ją chłodno, nie dotrzymywać danych obietnic, nie pokazywać, że jest dla niego ważna. Nie robił tego świadomie, z premedytacją. Tak po prostu wychodziło. Taki był. Toksyczny, uzależniający, nieświadomy krzywd jakie wyradza. To nie był odosobniony przypadek. W przyszłości jego związki wyglądały dokładnie tak samo, chociaż problemów miał mniej i teoretycznie powinien był być bardziej wyluzowany. Miał w sobie coś z czym nie potrafił walczyć, a bez walki nie mógł tego pokonać. Mimo wszystko za każdym razem gdy obiecywał poprawę na prawdę wierzył w swoje słowa, na prawdę chcia moc dotrzymać danej obietnicy i na prawdę się starał, a potem wracał do punktu wyjścia, do zapalnika, który rozpoczynał wszystko od nowa.
    Kiedy wsparła się na łokciu i zaczęła mówić o meczu, sięgnął ustami jej ust, zatapiając się w czułym pocałunku. Ledwo spojrzała na niego łagodniej, a juz poruszała temat, który mógł się okazać kolejnym zapalnikiem.
    -Pamietem - mruknął w przerwie między pocałunkami. Nie pamiętał, ale Lily nie musiała o tym wiedzieć. Nie mógł tez obiecać, że się tam z nią wybierze, nie na sto procent. Postara się, jeśli nic mu nie wypadnie, nic takiego, co wymagałoby jego natychmiastowej reakcji, albo pilnego spotkania z ojcem. W jego przypadku trudno było coś zaplanować. Równie dobrze przyszly weekend mógł spędzać w więzieniu federanym. Było to chyba nawet bardziej prawdopodobne niż jego obecność na meczu. Ale teraz o tym nie myślał. Teraz włożył dłonie pod jej koszulkę, by dotknąć aksamitnej skóry kobiety, która zostanie jego żoną.
    -Dlaczego jeszcze nie wyznaczyliśmy daty ślubu? - Zapytał w przerwie między pocałunkami. Lily leżała na plecach tuż pod nim. On opierał się na łokciach po obu jej stronach.
    -Nie chcę dłużej czekać - mruknął, zanim powrócił do posypywania jej ciała coraz intensywniejszymi pocałunkami.
    Im mniej wiedziała o jego interesach, tym lepiej. Mimo wszystko w razie wpadki tylko będąc jego żoną mogłaby odmówić składania zeznań a choć wiedziała niewiele, jak mu się wydawało, to lepiej, by nie musiała się tym dzielić ze śledczymi. Być może wtedy mógł by jej coś o sobie opowiedzieć. O tym z jakim ryzykiem się mierzy. Dlaczego jest ciągle nieobecny lub zestresowany. Może w końcu by go zrozumiała. Spojrzała łaskawiej, przychylniej. A może by go znienawidziła. Z tym także się liczył. Nie wierzył jednak, by zechciała go pogrążyć, choć przez tym stale przestrzegał go ojciec.

    Nico

    [Ah, musiałam, bo to już pol roku od zeszkicowania :) Poza tym trzeba by mu jakiś happy end zapewnić :) ]

    OdpowiedzUsuń
  52. Jak na niekwestionowanego realistę przystało, Chayton w życiu kierował się przede wszystkim rozsądkiem, więc wszelki idealizm był mu obcy. Nie przybierał pozy, by podnieść się w czyichś oczach lub dopasować do jakiegoś obrazu, a trzeźwe i twarde podejście do rzeczywistości dawało mu wyraźną życiową przewagę, zwłaszcza w życiu zawodowym. Miał uczucia, jak każdy człowiek, ale one zawsze były stonowane i nie warunkowały jego decyzji; oczywiście nie licząc osób, które jakoś szczególnie zaszły mu za skórę – wtedy niechęć wiodła prym, choć nie była to niechęć wyssana z palca, a zawsze podyktowana jakimiś konkretnymi powodami. Jako typ poważny miał to do siebie, że nie buja w obłokach i nie chłonie nastrojów ludzi z otoczenia, więc o ile rozumiał co Lily miała na myśli, porównując światła do linii papilarnych, o tyle nie potrafił wczuć się w sens tych słów i ich emocjonalną stronę. Jako dziecko też przysłaniał ręką oczy przed słońcem i obserwował skórę, ale nie doszukiwał się w tym piękna – ciekawiło go jakie procesy odpowiadają za pewne efekty i dążył do ich poznania. Zawsze myślał praktycznie, i był trochę jak cyborg, ale nie miał nic wspólnego z oziębłością, bo nie był doszczętnie pozbawiony przyjaznych uczuć. Był wyrozumiały, starał się dbać o to, by nie zachowywać się nietaktownie i, w przeciwieństwie do śmietanki towarzyskiej, w której przyszło mu się obracać, nie był próżnym ważniakiem, który liczy na to, że wszyscy będą kłaniać mu się w pas, gdy tylko przekroczy próg biurowych drzwi. Nie chciał stawać na piedestale, ani zbijać najwyższych progów popularności – chciał być człowiekiem, szlachetnym, lojalnym i uprzejmym człowiekiem, i starał się nim być, mimo że nie był tak ekspresyjny i ożywiony, by z każdym konie kraść. Zdawał sobie sprawę, że nie łatwo jest do niego dotrzeć, ale wychodził z założenia, że ci, którzy będą tego naprawdę potrzebowali, prędzej czy później znajdą do niego drogę. Nie wpuszczał gawiedzi hurtem, ale nigdy nie zamykał się na ludzi. Czasami stawiał przeszkody, ale to już tylko po to, by utwierdzić się w przekonaniu czy warto komuś zaufać, czy jednak nie.
    Uśmiechnął się lekko do Lily, gdy skomplementowała wnętrze mieszkania. Dopóki siostra nie zdecydowała się na przeniesienie do faceta, panował tu znacznie większy przepych. Victoria uwielbiała kiedy wnętrze żyło wraz z nią, więc w jej wydaniu lekki chaos był wskazany, ale zawsze pozostawiała po sobie porządek, więc zadbała również o to, by opuszczając mieszkanie zabrać ze sobą cały nieład. Teraz było tu przestronnie, przejrzyście i prosto.
    — Po śmierci babki i dziadka wnętrze przeszło remont. Wystrój art déco poszedł w odstawkę — wyjaśnił krótko, bo wiele lat temu królowały tu meble antyczne, charakterystyczne dla dwudziestolecia międzywojennego, i pikowane kanapy z zaokrąglonymi zagłówkami. — Wychowałem się w tym budynku — zdradził jeszcze, ściągając z siebie kurtkę. Powiesił ją za drzwiami szafy wnękowej i gestem ręki zaprosił Lily głębiej. — Proszę, rozgość się.
    Pojawił się na świecie w takim momencie, w którym kariery rodziców nabrały ostrego tempa, dlatego większą część dzieciństwa spędzał pod okiem dziadków, właśnie w tej kamienicy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lenox Hill było miejscem, w którym doświadczał pierwszych wzlotów i upadków, a chociaż na dobre wyniósł się stąd już na studiach, nigdy nie stracił sentymentu do tej okolicy. Sąsiadów mieli tu naprawdę przyjemnych, mimo statusu dzielnicy i wszechobecnej zamożności.
      — Możesz zostać w butach. Minie chwila zanim podłoga zrobi się ciepła — oznajmił. W kuchni był gres, więc ryzyko zrobienia dziury obcasem w podłodze nie istniało. Poza tym, w tych butach Lily wyglądała po prostu dobrze, a Chayton chętnie nacieszy zmysł wzroku ładnymi widokami. — Drink, kawa, herbata, woda, sok? — Wymienił, rzuciwszy jej pytające spojrzenie w drodze do kuchni. Zaproponował to, co na pewno miał na stanie, ale nie zdziwiłby się, gdyby w barku znalazła się jeszcze butelka jakiegoś dobrego wina lub brandy.

      Chayton Kravis

      Usuń
  53. [Sol, Ty najukochańszy, blogowy dinozaurze ♥♥♥ Mordka aż się sama cieszy, jak można sobie poczytać komentarz od Ciebie i upewnić się w przekonaniu, że na blogach wciąż grywają Ci przesympatyczni autorzy z równie przesympatycznymi postaciami.

    Oczywiście, jak to ja, na cel swojego komentarza wybrałam tę postać, która jest "najbardziej ruda", więc padło na Lily. Ty wiesz, że zawsze Twoje dziewczyny to zawsze takie promyczki słońca? Niech oświetlają drogę innym postaciom i niech ich energia nigdy nie gaśnie. A Tobie przy okazji ogromu weny życzę!

    Dzięki za powitanko.]

    Rick C.

    OdpowiedzUsuń
  54. Nie było czego ukrywać – pochodzili z innych światów i stanowili swoje przeciwieństwa, może nie we wszystkim, ale w większości, zwłaszcza jeżeli mowa o cechach osobowości. Ale to nie oznaczało, że nie byli w stanie się porozumieć i dogadać na jakiejkolwiek płaszczyźnie. Akurat z jej pracy Chayton był zadowolony i nie miał żadnych zarzutów, choć czasami miał wrażenie, że Lily i tak hamuje się ze swoim temperamentem, mając na uwadze to, że on sam jest kimś stonowanym. Zachowywała powściągliwość, jakby wolała nie zrobić przypadkiem niczego, co wyprowadzi go z równowagi, mimo że nie było to wcale takie łatwe, bo Chayton należał do ludzi cierpliwych i żeby zagrać mu na nerwach to trzeba trochę się postarać.
    Przytaknął skinieniem głowy w odpowiedzi na jej pytanie. Miał z tym miejscem całą masę wspomnień, bo spędził tu jedną czwartą swojego życia. Pierwsze wzloty i upadki, kłótnie z matką, wygłupy z ojcem, robienie dziadkom na przekór i spędzanie im snu z powiek za każdym razem, gdy nie wracał na czas, albo gdy sprowadzał do pokoju kolegów, z którymi rozpracowywali zestaw małego magika, robiąc więcej bałaganu, niż realnego przedstawienia. Przyprowadził tu pierwszą miłość, która jeszcze tego samego dnia, po obiedzie z udziałem rodziny, z nim zerwała, i po raz pierwszy namówił babkę na kłamstwo, gdy wrócił z podbitym okiem i razem tuszowali ślad przy pomocy mocno kryjącego podkładu, żeby matka nie dostała furii, jak wróci z delegacji. Podobnych historii było wiele, a z niektórych śmiał się do dziś.
    Spojrzał na nią, gdy usłyszał wahanie. Wymienił przynajmniej kilka rodzajów napojów, a Lily nie musiała się obawiać, że doleje czegoś procentowego, jeśli zechce sam sok, czy wodę. Wcale nie namawiał jej na dodatkowego drinka. Sama wybierze to, co uzna za słuszne.
    — Ja też będę pił — odpowiedział. — Tylko nie jestem jeszcze pewien co.
    On nie zastanawiał się jednak ani nad sokiem, ani nad wodą, czy herbatą. Przeszedł do barku i otworzywszy go, poprzesuwał butelki, żeby sprawdzić, czy znajdzie się coś co go skusi. Wewnątrz było wino, było też brandy i nawet jakiś okropny ajerkoniak, ale żeby nie mieszać, zdecydował się na małą szklaneczkę szkockiej. Wyjął więc butelkę i znów popatrzył na Lily.
    — A więc? Życzysz sobie czegoś? — Uniósł brew. — Zaraz pokażę ci sypialnię. I dam coś do przebrania — zapewnił, gdyby przed podjęciem decyzji najpierw wolała dowiedzieć się, dokąd docelowo będzie musiała się dostać, a co może być utrudnione po dodatkowej porcji alkoholu, jeśli to na niego się zdecyduje. Schody nie były szczególnie strome, ale fakt jest taki, że sypialnie są na piętrze, więc dotarcie tam może przysporzyć trochę trudności. Chociaż, ostatecznie jest jeszcze kanapa w salonie, która awaryjnie też może posłużyć za miejsce noclegowe.

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  55. Ponieważ w kwestiach życia pozazawodowego Chayton utrzymywał dystans, bardzo rzadko rozmawiał na tematy niezwiązane z pracą. W biurze to była taka oczywista oczywistość, że prezes pod pewnymi względami jest nieosiągalny. Można z nim rozegrać partyjkę darta w strefie relaksu, można wyjść z nim na drużynowe spotkanie, zwrócić się do niego z trapiąca sprawą, bo człowieka w potrzebie nigdy nie odeśle z kwitkiem; można na niego liczyć, gdy trzeba zorganizować delegację na czyjeś zaślubiny, czy wyprawić komuś urodzinową niespodziankę (to też taka tradycja, że w dniu urodzin solenizanci otrzymują od firmy upominek), ale nawet spotykając go w biurowej kuchni, gdzie w przerwie czasami parzy sobie kawę, głównym tematem rozmów, które toczą się z jego udziałem, wciąż jest praca. Dlaczego? Dlatego, że w związku z tą oczywistą oczywistością, nie znalazł się śmiałek, który spróbowałby zadać mu chociaż jedno, niezwiązane z życiem zawodowym pytanie. Ludzie nie mieli odwagi zapytać go o to co lubi, za czym szaleje, czego nienawidzi i o czym czasem marzy, ponieważ w większości bali się jego reakcji. Bali się zderzyć z jego nieprzystępnością, mimo że nigdy tego nie doświadczyli, ani osobiście ani jako obserwatorzy. A prawda jest taka, że Chayton żadnego pytania nie pozostawiłby bez odpowiedzi, nawet, jeśli celowałoby ono w najbardziej prywatną sferę jego osoby. Odpowie – ku zaskoczeniu może z przyjemnością, może jednak zdawkowo, a może trochę niechętnie i beznamiętnie, ale odpowie i tak jak do tej pory nie zdarzyło się, by kogokolwiek (oprócz Lucindy) zbeształ za wścibstwo, tak nie zdarzy się to dalej, o ile ktoś (tak jak Lucinda) faktycznie nie przesadzi w pytaniach z intymnością. Chociaż, nawet jeśli przesadzi, to wątpliwa sprawa, że spotka się z jego gniewem, bo on sam, w obliczu tak nietypowych pytań ze strony pracownika, byłby na tyle zaskoczony, że złość to ostatnie co mógłby w takiej sytuacji poczuć. Zresztą, brak gniewu wynika z jego opanowanej i zimnokrwistej natury, a także z profesjonalizmu, który jest nieodłącznym elementem jego osobowości. Żeby wyprowadzić go z równowagi, trzeba pragnąć tego z całych sił i niestrudzenie do tego dążyć. Pytania z reguły nie są w stanie czegoś takiego dokonać, więc nie należało się ich bać.
    Uśmiechnął się, gdy zdecydowała się na wino, a ostatecznie stwierdziła, że zda się na niego. Skoro tak, to zamierzał przygotować coś po swojemu, ale uwzględniając wino, o którym wspomniała.
    — Dobrze — odparł, uzupełniając kryształową szklaneczkę whisky i zaraz zamienił butelkę szkockiej na tą, w której znajdowało się półsłodkie białe wino Chardonnay, w którym cytrusowe akcenty mieszają się z jabłkiem i aromatem kwiatów. Przechodząc do lodówki, upił łyk swojego trunku i na chwilę odstawił szklankę na blacie, by móc zająć się przygotowaniem drinka dla Lily. — W takim razie sypialnie muszą chwilkę poczekać — stwierdził, sięgając najpierw po wyższą szklankę, a potem po lód, którego garść do niej wrzucił. Przy okazji dwie kostki lodu wrzucił również sobie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Posłał Lily uśmiech i uzupełnił szklankę do połowy winem, a potem sięgnął do lodówki po cytrynę i limonkę. Wziął nóż, wrzucił do szklanki po grubszym plasterku jednego i drugiego, a potem z obu wycisnął do środka jeszcze trochę soku. Całość zalał odpowiednią porcją wody gazowanej, zamieszał łyżeczką i podał Lily. Z tego co kojarzył, drink nazywa się Szprycer.
      — Sprawdź, czy ci posmakuje — powiedział, na powrót biorąc do ręki swoją szklankę. — Powinien być słodki, ale jeśli za mało, to dodamy syropu cukrowego. A jeśli jest w porządku, to możemy już ruszać na wycieczkę.
      Oczywiście, mówiąc o wycieczce miał na myśli wyprawę na piętro, by wskazać Lily miejsce do spania i dać coś do przebrania.

      Chayton Kravis

      Usuń
  56. Diego nie miał natomiast problemów z nawiązywaniem znajomości czy relacji, ale nie było łatwo otworzyć, pokazać swoje wnętrze i okazywać emocje. Pozornie był mrukiem, który więcej milczy niż mówi, a w zasadzie całkiem był gadatliwy z niego gość. Przeprowadzał dobre wywiady i montował wciągające materiały. Jego reportaże zaliczane były do jednych z ciekawszych i bardziej wartościowych. Miał podobno też bardzo przyjemny, niby to radiowy głos. Sam natomiast nie uważał się za przystojniaka, który mógłby porywać za sobą rzesze fanek podatnych na jego urok osobisty. Można powiedzieć, że nie narzekał na zainteresowanie, ale nigdy nie należał do typu bawidamka, który odhacza kolejne zaliczone panienki.
    Wiele lat na terenach objętych wojną i innymi klęskami wpłynęło mocno na osobowość Villanuevy. Stał się nieco bardziej wycofany, zasypiał z nieprzyjemnymi widokami przed oczami, źle spał i budził się zlany potem. Nie chciał, aby ludzie go otaczający wiedzieli z czym się zmaga. Wiedział, że żołnierze walczący na linii frontu mieli znacznie gorzej niż on, więc nie chciał, aby ktokolwiek się nad nim litował. Widział wiele rodzajów śmierci, przede wszystkim tej niepotrzebnej.
    Diego całkiem nieźle radził sobie w społeczeństwie. Mimo tego, że w ostatnich latach przybyło mu gotówki, nie obnosił się z tym. Kupił sobie luksusowy apartament, zadbał o to, aby matka miała lepsze mieszkanie, a brata ulokował w swoim starym lokum. Większość jego majątku spoczywała bezpiecznie w banku, nie ubierał się na co dzień w szyte na miarę garnitury, nie miał sprzątaczki ani kucharki. Zakupy robił sam. Żył tak, jak przed dopuszczeniem go do wydawnictwa przez ojca. Nie chciał, aby gotówka, której nie zarobił sam, jakoś specjalnie wpłynęła na jego życie.
    Tego ranka również wybrał się do supermarketu, aby uzupełnić lodówkę. Nie spodobał mu się widok, który tam zastał. Sześciopak piwa, karton soku pomarańczowego i dwa jajka. Trochę biednie, ale na szybko zdołał zrobić sobie jajecznicę, która tylko podrażniła jego żołądek. Nie był fanem zakupów, bez listy nie wchodził do sklepu, bo wiedział, że spędzi tam wtedy co najmniej cztery godziny. Diego odkąd wyprowadził się do matki, żył i mieszkał sam. Krótkie związki, w których bywał, nigdy nie dochodziły do momentu wspólnego zamieszkania.
    W pewnym momencie, robiąc zakupy na dziale warzywnym, poczuł się śledzony i obserwowany. W sklepie znajdowało się parę kobiet, gdzieś mignął mu mężczyzna w roboczych ubraniach z kartonem piwa w ręku. O tej porze jednak w sklepie panował względny spokój, większość Nowojorczyków zapewne była w pracy, na uczelni lub w szkole. Diego lubił ten moment na robienie zakupów. Zatrzymał się, a wtedy jakaś kobieta, w wieku zbliżonym do jego matki, wpadła na niego i udawała niezwykle skruszoną. Villanueva tylko się uśmiechnął, dodał, że nic nie szkodzi i włożył do wózka całkiem dorodnego pora.
    — Ja naprawdę nie rozumiem, jak żona mogła pana samego na zakupy puścić… Ja bym tego nie zrobiła — zachichotała czarnowłosa, elegancka gospodyni domowa. Diego dopiero teraz zwrócił uwagę na jej ubiór, na obcisłe legginsy, luźną, kwiecistą tunikę z dużym dekoltem. Jej uśmiech i próba puszczenia oczka wydawały mu się nieco żałosne, ale z racji tego, że był dobrze wychowany przez matkę, nie mógł jej spławić. Chciałby, bo nie widział sensu, aby przeszło dwadzieścia lat starsza od niego kobieta z nim flirtowała. Rozejrzał się panicznie wokół siebie, ale dostrzegł tylko z cztery pary oczu wpatrzone w niego.
    — Żona? — odpowiedział głośno, tak, aby słowa te dotarły do każdej z pań. — Ach, nie, nie. Nie puściła mnie samego. Pewnie już czeka przy kasie. — Dodał, zaciskając mocniej dłoń na sklepowym wózku.

    [Wybacz, że tyle to trwało.]

    Diego-ofiara

    OdpowiedzUsuń
  57. Bywały takie dni, kiedy w pokaźnej ilości obowiązków, wszelkich rozjazdów, spotkań i rozmów, nie uwzględniono dodatkowego czasu na trasę do biura, bo na takie nadprogramowe przemieszczanie się zdążyło go już zwyczajnie zabraknąć. Wtedy najprościej było zebrać drużynę w domu, zwłaszcza jeżeli mieli świadomość, że ich praca potrwa do późna, a może skończy się o świcie. Nikt nie chciał naginać regulaminu biura, a tym bardziej Kravis, który był twórcą wspomnianej zasady i sam pilnował żeby biuro zawsze zamykano równo o dwudziestej pierwszej. Z drugiej strony, swobodniejsza atmosfera, panująca w domu, często bardziej sprzyjała kreatywności niż ramy sztywnego biura, więc w wielu przypadkach korzystniej było posiedzieć nad projektem w domowym zaciszu.
    Ale to nie działo się tutaj – do tego mieszkania Chayton nie sprowadzał pracowników, bo warunki nie były tu na tyle dobre, by swobodnie popracować, ale też ze względu na to, że było to jego rodzinne gniazdko, którego wcale nie chciał łączyć z życiem zawodowym i pracą. W murach tej kamienicy dorastał, tutaj zapisało się w nich całe mnóstwo wspomnień oraz emocji z szalonego okresu dojrzewania, a poza tym jeszcze do niedawna mieszkała tu Victoria, więc tym bardziej nie wypadało sprowadzać jej na głowię drużyny złożonej z kilku, czasami kilkunastu osób.
    — Pokoje gościnne są trzy — odpowiedział, kierując się w stronę holu, gdzie znajdowały się schody na wyższą kondygnację. Wcześniej wspomniane pokoje robiły za sypialnie dla poszczególnych członków rodziny, w tym dla Chaytona, ale po śmierci dziadków i remoncie, które przeszło to lokum, pomieszczenia zostały zaaranżowane dla gości w ogólnym tego słowa znaczeniu. Sypialnia pozostała jedna i do tej pory użytkowała ją Victoria, ale w tej chwili wewnątrz nie było już prawie żadnych jej manatków. Nie licząc garderoby, w której cały czas wisiały jakieś ciuchy, zarówno Victorii, jak i Chaytona, bo czasami bywa tak, że musi się tutaj awaryjnie zatrzymać, zakamarki tego miejsca świeciły pustkami. Jedynie w barku został alkohol i w lodówce potrzebne rzeczy, zwykle z długą datą, tak, aby w razie konieczności wszystko było pod ręką.
    — Tutaj też nie pracujemy — przeszedł do kolejnego tematu. — Pracujemy u mnie w domu na Queens. Tutaj nie odbywają się żadne spotkania biznesowe; to wyłącznie prywatny kawałek podłogi — wyjaśnił zerknąwszy na Lily z uśmiechem. A potem, gdy zbliżyli się już do schodów, zerknął na jej stopy oraz zdobiące je niebotyczne obcasy. Miała wprawę w chodzeniu w takich szpilach i w to wcale nie wątpił, bo właśnie miał okazję to dostrzec, ale zapobiegawczo uznał, że będzie lepiej, jeśli Lily pójdzie przodem i asekuracyjnie przytrzyma się balustrady. Myślał nawet, żeby złapać ją za rękę, ale przecież trzymała w niej drinka, a skoro drugą miała chwycić się balustrady, to trzecia możliwość nie istniała..
    Wskazał więc dłonią drogę na górę i ruszył tuż za nią, w drodze upijając łyk swojego trunku.
    — Właściwie, oprócz ciebie i Samuela nikt inny z grona pracowników nie miał okazji tu jeszcze gościć — uzmysłowił sobie na głos, gdy przeanalizował tę kwestię nieco głębiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, nie wspominał już o Victorii, matce i Rosalie, bo to jasne, że one tu bywały, skoro wszyscy razem tworzyli rodzinę. Samuela też traktował wprawdzie jak brata, ale formalnie do rodziny nie należał, więc o nim wspomniał. Gdyby chodziło teraz o interesy, Chayton z pewnością nie sprowadziłby ich tutaj, ale prawda jest taka, że jego spotkanie z Lily nie miało charakteru biznesowego. Było czysto prywatne.
      — W pierwszych drzwiach po lewej stronie będzie łazienka — zaczął już tłumaczyć rozkład pomieszczeń. — A w trzecich twoje tymczasowe cztery kąty.

      Chayton Kravis

      Usuń
  58. Diego nie był pewien, czy ktoś mógłby w ogóle mu przyjść na ratunek. Ba, nie spodziewał się tego nawet, chociaż - jeżeli miał być szczery - byłoby to miłą odmianą w jego dość nudnej, codziennej rutynie. Nie miał żony, narzeczonej, ani nawet dziewczyny, która mogłaby snuć się po markecie i czuwać nad osobą Villanuevy, dlatego czuł już na starcie, że jest na straconej pozycji. Kobieta w... średnim wieku była zadbana, pachnąca i umalowana. Z pewnością na kawalerach-rówieśnikach mogłaby zrobić spore wrażenie, ale najwidoczniej należała do tych, które nazywane były cougar i wolała młodszych od siebie partnerów. Sam Diego też przecież do najmłodszych nie należał, ale zakładał, że między nim i jego napastniczką jest około 15 lat różnicy.
    Villaueva nie bardzo wiedział, co ma odpowiedzieć kobiecie, ale w tym momencie kątem oka dostrzegł rudą czuprynę. Intensywnie rudą czuprynę, która robiła wrażenie. Jego rozmówczyni z miejsca zdawała się być niezadowoloną z takiego obrotu sprawy, jakby wyczuwała intencje nowo przybyłej, młodziutkiej i w dodatku atrakcyjnej kobiety. Diego chrząknął, czym wyraził swoje zakłopotanie, ale wynikało one raczej z faktu zaskoczenia przez kobietę niż niezadowolenia. Szybko się jednak zreflektował i posłał rudowłosej lekki uśmiech, łapiąc się za tył głowy, aby lepiej wypaść w roli zagubionego partnera.
    — Taaaak... — rzucił przeciągle. — Nigdy nie rozumiałem różnicy między kabaczkiem a cukinią — dodał, choć doskonale przecież wiedział, że to jedno i to samo, ale przecież mając tak pomysłową żonę, musiał nadążyć za tempem akcji, które narzucała jego wybawicielka. Starsza kobieta niemal zachłysnęła się powietrzem, słysząc wypowiedź Diego. Cóż, chyba sądziła, że słodziaczek nie jest głupi, a tu taka niespodzianka... Villanueva pozwolił na to, aby ruda narzuciła kierunek ich ucieczki. Zatrzymali się trzy alejki dalej, kątem oka dostrzegał jedynie, że napastniczka żywiołowo rozmawiała z inną kobietą.
    Odetchnął z niemałą ulgą. Nie był gotowy na tego typu konfrontację. Spojrzał na nieznajomą i uśmiechnął się lekko.
    — Dzięki... Nie wiem, jak mogę ci się odwdzięczyć, ale... powiedz słowo, a jestem cały twój — rzucił rozbawiony, a dopiero po chwili dotarło do niego to, że jego wypowiedź może mieć dość dwuznaczne brzmienie. — I doskonale wiem, czym jest kabaczek — dodał, jakby na swoją obronę. Robił w końcu całkiem smaczny cukiniowy makaron w pesto z cukinii, ale nie sądził, żeby niezapowiedziane spotkanie z nieznajomą było dobrym czasem na prowadzenie tego typu rozmów. Spojrzał do swojego koszyka, a potem zlustrował jej koszyk. — Myślę, że część produktów się powiela, ale myślę również, że naszą grą aktorską zwiedliśmy ją na manowce — dodał, aż w końcu uznał, że najwyższa pora się zamknąć.

    Diego

    OdpowiedzUsuń
  59. Sadler nigdy nie był romantykiem, a relacje krótkotrwałe były znacznie bardziej w jego guście. Spotkania z Lily naprawdę lubił. Przede wszystkim dlatego, że dogadywali się ze sobą bez większych słów i świetnie dogadywali się w łóżku oraz poza nim. Choć Mickey nie chciał niczego więcej to czasem miło było porozmawiać na jakieś ciekawsze tematy niż trzymać się tylko tych łóżkowych, które chyba każdemu w końcu mogły się znudzić. Sadler od samego początku chciał być z dziewczyną szczery. Nie zamierzał mydlić jej oczu i udawać, że coś może się zmienić, gdy był nastawiony na niezobowiązujące spotkania od czasu do czasu. Zauważył, że spotykali się coraz częściej. Lily z pewnością wypełniała swego rodzaju pustkę w życiu mężczyzny. Mickey nie miał zbyt wielu osób w swoi życiu. Po części z własnego wyboru, a po części przez to, że wiele z takich osób odtrącał, gdy zaczynały się zbytnio do niego zbliżać. Łatwiej mu się żyło, gdy obok nie było nikogo. A przynajmniej to sobie wmawiał, gdy kolejne osoby wychodziły z jego życia, bo właściwie je wyrzucał sam.
    W ostatnich dniach pogoda w Nowym Jorku dosłownie szalała. Raz było słonecznie i ciepło, a po chwili wszystko się psuło. Ciężko było przewidzieć, co założyć i czego się podziewać. Do mieszkania wrócił cały przemoczony, gdy z niego wychodził nic nie zapowiadało burzy, która rozpętała się nad miastem. Pogoda na jakiś czas się poprawiła. Nie lał już deszcz, choć wciąż grzmiało. Spodziewał się, że przez dość nieprzewidywalne zachowanie pogody jego spotkanie z Lily się nie odbędzie, ale był tym pozytywnie zaskoczony. Jak zwykle nie miał niczego sensownego w lodówce, więc zamówił chińszczyznę, aby mieli co przegryźć. Szczególnie, że przy takiej pogodzie coś ciepłego zawsze dobrze wejdzie i będzie mile widziane.
    Zarówno Lily, jak i jedzenie miało się pojawić mniej więcej w tym samym czasie. Drzwi otworzył najpierw dostawcy, który uparcie czekał na napiwek, którego i tak nie dostał. Mickey zwyczajnie nie miał żadnych drobnych, a i tak w zamówieniu doliczali usługę za serwis. Powinien się cieszyć, że dostawał cokolwiek. I po niespełna dziesięciu minutach usłyszał pukanie do drzwi od mieszkania po raz kolejny. Te tym razem otworzył ze znacznie szerszym uśmiechem na twarzy.
    — Dobry wieczór, płomyczku — powiedział lustrując wzrokiem rudowłosą dziewczynę. Już dawno zauważył, jak ładna jest i można by rzecz, że przyzwyczaił się do jej widoku, ale tak nie było. — Ładnie wyglądasz, chodź. Jedzenie właśnie przyjechało. Możemy zjeść, jak nie odcięli mi Netflixa to można coś włączyć, jeśli masz ochotę. Ale ty wybierasz, ja ostatnio zupełnie nie umiem w filmy ani seriale ostatnio. Mam nadzieję, że masz dziś ochotę na chińskie.
    Uśmiechnął się i puścił oczko do dziewczyny, po czy, przesunął się, aby mogła wejść swobodnie do środka.

    Mickey

    OdpowiedzUsuń
  60. Diego był raczej otwartym człowiekiem, a przynajmniej takie pozory sprawiał. Z innymi ludźmi rozmawiał chętnie, ale taka też była jego praca, która idealnie komponowała się z jego naturą. Nie był jednak zbyt wylewny. Znacznie łatwiej przychodziło mu słuchanie niż mówienie, dość swobodnie wyciągał z rozmówców informacje, których potrzebował, ale starał się tez nie naciskać i nie peszyć tych, z którymi rozmowy przeprowadzał na gruncie prywatnym a nie zawodowym.
    Wpadnięcie na rudowłosą torpedę w spożywczaku było dla niego przejawem jakiegoś cudu. Prawdopodobnie, gdyby nie ta młoda, pewna siebie i wesoła kobieta, padłby ofiarą tych nieco starszych, ale równie pewnych siebie kobiet. Najczęściej zakupy robił wieczorami, ale wtedy dość często na działach z warzywami i owocami brakowało świeżych artykułów. Zwykle mu to nie przeszkadzało, bo nie miał problemu z tym, aby karmić się gotowcami czy produktami nieco bardziej przetworzonymi. Nie dbał przesadnie o dietę, ale też nie zapominał o tym, aby pielęgnować swoją tężyznę.
    Nie ukrywał, że ucieszył się, kiedy nieznajoma, a właściwie jego aktualna małżonka, stwierdziła, iż przepędzenie nieco natrętnej kobieciny było dla niej przyjemnością. Na pewno nie chciał sprawiać jej żadnych problemów.
    — Jeszcze raz… dziękuję. Sądzę, że nawet nie wiesz, jak bardzo przysłużyłaś się teraz całemu światu, męskiemu światu — dodał uśmiechnięty. — Nawet, jeżeli dla Ciebie to była przyjemność. Kiedy zadała mu pytanie, co gotuje, uśmiech nieco mu zrzedł.
    Ale ochoczo uścisnął jej drobną dłoń.
    — Diego. Miło mi cię poznać, Lily-wybawicielko. — Uśmiechnął się. — Na pewno będę wybierał inne godziny zakupów albo inne sklepy. Muszę chyba trafiać w nieco… młodsze dzielnice. Albo chociaż nosić jakąś obrączkę na palcu. Może to podziała. — Zaczął się zastanawiać.
    — A gotuję… sam nie wiem. Przyszedłem tutaj, właśnie o tej porze, do tego sklepu, w tym o to stroju zwyczajnego człowieka po warzywa — zauważył, mrugając do niej. — Zaprosiłem matkę i jej partnera na kolację do siebie. Uznałem, że gotowa lasagne’a może nie przypaść im do gustu. — Mruknął, a potem spojrzał na rudzielca. — Ale skoro tak dobrze idzie ci wybawianie ludzi z opresji…
    Dodał dość znacząco, w dalszym ciągu rozbawiony, bo brońcie go wszystkie bogi i boginki, do niczego nie chciał jej przymuszać.
    — Ale może wiesz, co uda mi się wyczarować z tego, co mam w koszyku?

    Diego

    [I za każdym razem, jak widzę ten tytuł, to zaczynam śpiewać... :D]

    OdpowiedzUsuń
  61. Niewiele było sytuacji, które mogły sprawić, że Chayton będzie czuł się niezręcznie. Praca właściwie cały czas wystawia go przed publikę, czy to na biznesowych spotkaniach, czy nawet w biurze, w którym każdego dnia widzi się z pracownikami, więc przebywanie w towarzystwie Lily było dla niego zwyczajne – normalne, a także oczywiste. I najwidoczniej nie jest też takim sztywniakiem, za jakiego może uchodzić, skoro nie krępowało go to, że pracownica popija przy nim drinka – mało tego, jest to drink, który sam jej przygotował. Chayton potrafił skutecznie rozdzielać życie prywatne od zawodowego, a teraz był już po godzinach pracy, mógł poluzować maskę profesjonalizmu i skorzystać ze swobody, jaką gwarantował mu czas wolny. Oczywiście, przebywanie z Lily tutaj – w posiadłości tak sentymentalnej – było sprawą bardzo osobliwą, ale również nie na tyle, by okraszać ją jakimś szczególnym majestatem, czy powagą. Była jedną z niewielu, która miała możliwość zobaczyć rodzinnego gniazdo Kravisa, ale to wcale nie oznacza, że ostatnią. Może wyglądałoby to inaczej, gdyby Chayton bardziej przywiązywał się do miejsc, może wtedy nie oprowadzałby jej po wnętrzu z taką pewnością siebie, bo każdy zakamarek wiązałby się z prywatnymi wspomnieniami, ale nie był aż tak sentymentalny. Wychodził z założenia, że wspomnienia są w głowie i można przenosić je z jednego miejsca na drugie, nie tracąc przy tym niczego. Po tylu latach jego wspomnienia się nie zmieniły, za to rodzinna kamienica zdążyła przejść już solidną metamorfozę, a niektóre wnętrza prawie wcale nie przypominają tych, w których dorastał. Pilnował jedynie swojej prywatności, ale tutaj nie pozostało jej już byt wiele. Mieszkanie stało prawie puste.
    To, że nie reagował na pewne znaki, nie oznaczało, że ich nie dostrzega. Wbrew pozorom, Chayton zauważa więcej, niż można się spodziewać, ale jest na tyle inteligentny, by wiedzieć, że w swojej sytuacji musi powstrzymać się od większości reakcji zwrotnych. Może nie był akurat pewny tego, że Lily jest nim zafascynowana bardziej niż powinna, z racji tego, że ma narzeczonego, bo takie wieści nigdy do niego nie dotarły, ale wiedział, że wpadł jej w oko. Wiedział też, że odczuwa do niego respekt, bo okazuje to prawie zawsze, nawet jeśli nieświadomie, choć nie wzbudza to żadnych podejrzeń. Lily piastuje jedno z najważniejszych stanowisk w biurze i to normalne, że Chayton jej ufa, a ona ufa jemu. To normalne, że się spotykają, że jeżdżą w delegacje, pracują po godzinach i jedzą razem kolacje, i tak prawdę mówiąc to prawdopodobnie większość podobnych zachowań dałoby się usprawiedliwić właśnie tą ścisłą współpracą stanowisk. Wiele z nich dałoby się tą współpracą także zatuszować. Romans? Jaki romans! To tylko praca.
    Jego życie na pewno byłoby łatwiejsze, gdyby był już po rozwodzie, jednak nic nie wskazuje, by miał się z tym uporać szybko. To były sprawy, które działy się tylko wewnątrz, i które na zewnątrz zdawały się wcale nie istnieć. Jakieś plotki krążyły po biurze, ale o rozwodzie w rzeczywistości nie wiedział nikt, bo oboje starali się utrzymać sprawę w granicach prywatności. Oboje liczyli też na to, że tą prywatność uda się utrzymać do samego końca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Za drugimi drzwiami... — Był już gotów odpowiedzieć, ale w pewnym momencie zamilkł, uśmiechnął się błyskotliwie i zapraszająco wskazał ręką kierunek do wspomnianych drzwi. — Sama możesz sprawdzić, co za nimi jest — odpowiedział, unosząc zachęcająco brwi.
      To było wejście do jego sypialni. Nie było tam nic wielkiego, co mogłoby zdradzać, że to na pewno jego sypialnia, ale znajdowało się wewnątrz kilka szczegółów pasowało do jego osoby. W każdym razie, wychodzi na to, że będzie dzielić ich tylko ściana... O ile zgodnie z planem zasną w miejscach dedykowanych.

      Chayton Kravis

      Usuń
  62. Sol,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 16 października Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  63. Skoro zaprosił ją do rodzinnego domu, nie istniały żadne przeszkody, by wprowadzić ją również do sypialni, tym bardziej, że wewnątrz nie było niczego osobliwego, co Chayton zechciałby ukryć. Pomieszczenie było przestronne, ale przytulne; wewnątrz znajdowały się drugie drzwi prowadzące do łazienki, pod ścianą stało łóżko, a obok gustowna szafka nocna z niedużą lampką i wysuwaną szufladą, w której spoczywały jakieś drobnostki. Była też przesuwana szafa wnękowa, w której na wieszakach wisiało kilka jego koszul, krawatów i innych rzeczy, przydatnych w razie jakiegoś wypadku, a także okna z widokiem na klimatyczną uliczkę i kilka ozdób, które dopełniały wystroju. Idealne miejsce do tego, by przenocować, jeśli czas nie pozwala gnać na drugi koniec miasta. Cała jego rodzina korzystała z tego mieszkania właśnie w ten sposób, chociaż wcześniej, gdy mieszkała tutaj Tori, wewnątrz pachniało czymś więcej, niż tylko środkami czystości i drogim drewnianym parkietem. W sypialni Chaytona unosił się jeszcze zapach jego perfum, bo zapasowy flakon także znajdował się w jego tutejszym awaryjnym przyborniku.
    — Mało w niej mnie, ale zgadza się: moja — potwierdził, oparłszy się o framugę. Upił łyk trunku, obserwując jak Lily porusza się po wnętrzu i uniósł usta w nieznacznym uśmiechu. Zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nie miało większego znaczenia to, w którym miejscu zaśnie dziś Lily. Teoretycznie każda sypialnia miała swojego właściciela, ale w praktyce wszystkie zostały opuszczone, a w ich wnętrzach nie było nic, co jakoś szczególnie odpowiadałoby któremukolwiek właścicielowi. Pościel pachniała tylko i wyłącznie świeżością, delikatnym płynem do płukania i proszkiem. W szafach albo było pusto, albo spoczywały w nich jakieś resztki ubrań, pozostawionych na sytuacje awaryjne. Nie było osobistych elementów, żadnych rzeczy, których nie wypadałoby pokazywać obcemu człowiekowi. Jedyne, co zdradzało, że to mieszkanie należy do konkretnej rodziny, to ich rodzinne zdjęcia wiszące tu i ówdzie, szczególnie w salonie, który zawsze był takim miejscem, gdzie gromadzili się wszyscy.
    — Właściwie, dziś może być też twoja — stwierdził, gdy Lily zatrzymała się przy oknie, po czym wszedł do środka, zamknął za sobą drzwi i wyłączył główne światło. Wnętrze znów pokrył mrok i tylko uliczne latarnie, znajdujące się dużo niżej, rzucały niemrawy blask przez okna, sprawiając, że krawędzie wszystkich przedmiotów były wciąż widoczne.
    Chayton przeszedł ostrożnie do nocnego stolika, odstawił szklankę z trunkiem i włączył lampkę, która rozjaśniła część pomieszczenia ciepłym światłem, nieśmiało wyglądającym spod klosza. To była odpowiednia ilość światła po całym dniu spędzonym w biurze, przy niemalże białych żarówkach.
    — Co twój narzeczony na to, Lily? — Spytał prosto z mostu. — Oczywiście, jeśli się dowie.
    Patrząc na nią, swobodnie rozpiął guziki w swojej koszuli. Sądził, że nie musi rozwijać myśli, że Lily wiedziała, że pytał o to nocowanie w mieszkaniach innych osób, zwłaszcza facetów. Niby to nie jego interes, jednak Lily była tu teraz z nim, a co za tym idzie on też byłby wmieszany w ewentualne problemy, gdyby takowe się pojawiły. Gdyby jej narzeczony dowiedział się, że Lily po imprezie jakimś cudem spała u swojego szefa, być może nie przyjąłby tego zbyt lekko. Po części badał też grunt co do tego, jak wygląda ich relacja, bo kiedy ostatnio Lily zaprzeczyła i powiedziała, że jest panną, trochę go to zaskoczyło. Jej stwierdzenie gryzło się z tym, co wiedział i co widział na jej palcu. Wtedy nie wnikał, ale teraz, gdy razem zaliczyli imprezę, a w końcu wylądowali w jego rodzinnym domu, dodatkowo w jednej sypialni, chciał rozwiać swoje wątpliwości. Może się kochają i nie będzie z tym żadnego problemu, że Lily jest teraz tutaj, a nie w domu przyszłego męża, a może się nie kochają i mają to gdzieś, a łączy ich tylko jakiś układ – nie ważne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciał po prostu wiedzieć, czy to, co robią mieści się w granicach poprawności, czy wychodzi już daleko poza nią. Teraz byli pod wpływem alkoholu i mogli nie widzieć nic złego w tym, że znaleźli się w jednym pokoju, ale jutro sprawa może wyglądać zupełnie inaczej. Nie chciał być częściowym powodem niesnasek między Lily, a jej narzeczonym i nie chciał też, by Lily czegoś nazajutrz żałowała. Do tej pory nie zrobili nic złego, ale być może sam fakt, że dotarli do tego miejsca, może stać się przyczyną wielu problemów i pomówień.
      Kiedy rozpiął guziki, opadł w poprzek łóżka, rozłożył ręce i westchnął lekko. Jego stopy wciąż dotykały podłogi, a spojrzenie błądziło po suficie, na którym poruszały się rozmyte cienie gałęzi pobliskich drzew, którymi delikatnie targał wiatr. To był ten jedyny moment, kiedy nic nie musiał, kiedy nikt nic od niego nie chciał, kiedy mógł odpocząć i zrobić to, co mu się żywnie podoba.

      Chayton Kravis

      Usuń
  64. Jej odpowiedź niczego nie wyjaśniała, ale przynajmniej rozwiewała wątpliwości, bo jeżeli to naprawdę bez znaczenia, to nie musieli obawiać się niesnasek i wyrzutów z tego powodu, a właśnie na tym Chaytonowi zależało – chciał unikać wszelkich sporów dotyczących prywatnej sfery emocjonalnej, bo miał już na głowie taki jeden, a poza tym znał siłę mediów i wiedział, że to wszystko może w bardzo łatwy sposób wydostać się na zewnątrz, a później zostać rozdmuchane przez powiew sensacji, podłapany przez tabloidy. Wprawdzie żaden z niego celebryta, który regularnie pojawia się na łamach różnych plotkarskich magazynów, bo nigdy nie szukał tego rodzaju atencji, ale zdarza się, że gdzieś na wydarzeniu ktoś zaczepi go do bliżej niezwiązanego z biznesem wywiadu, albo strzeli parę fotek, które później lądują pod szyldem różnych czasopism. Wolał nie pojawiać się w nich na tle skandalów, bo zależało mu na utrzymaniu dobrego wizerunku, tym bardziej, że każdy skandal mógł negatywnie wpłynąć na prestiż firmy, poza tym, dla niego utrzymanie prywatności było bardzo ważne, a perypetie emocjonalne należą do tej sfery, której Chayton nigdy nie porusza na oczach publiki. Nie znał jednak jej narzeczonego, nie wiedział kim jest i czym się zajmuje, więc nie miał żadnej pewności, czy gdyby się dowiedział o tym nocowaniu, to w akcie zemsty nie spróbowałby sprawy podkoloryzować i nagłośnić. Z różnymi ludźmi Chayton spotykał się w biznesie i z doświadczenia wiedział, że zachowanie ostrożności i czujności jest kluczowe, by w nim przetrwać. Trzeba mieć oczy szeroko otwarte, szczególnie kwestii zaufania, bo danie takiego kredytu osobie przypadkowej może człowieka naprawdę słono kosztować.
    Nie miał w zwyczaju ciągnąć ludzi za język w sprawach prywatnych, więc o nic więcej nie dopytywał i głębiej nie wnikał. To jedno zdanie wystarczyło, by zrozumieć, że relacja między nimi nie układa się zbyt dobrze, choć nie zakładał, że definitywnie ze sobą skończyli. Lily wciąż nosiła zaręczynowy pierścionek, a to wskazywało na to, że nadal jest w jakiś sposób z tym człowiekiem związana, być może uczuciowo, a może tylko czysto fizycznie, za sprawą układu podobnego do tego, który to on zawarł z Rosalie.
    Kiedy tak leżał przez chwilę w milczeniu, obserwując cienie tańczące na suficie, rozważał czy ma ochotę wziąć prysznic, czy jednak większą przyjemność sprawia mu teraz leżenie plackiem w półmroku i chłonięcie spokoju otaczającego pobliską dzielnicę. W stanie upojenia alkoholowego leżenie wydawało się jednak atrakcyjniejsze, dlatego tkwił w tej pozycji aż do momentu, gdy Lily zmieniła swoje położenie i usiadła na łóżku. Wtedy przechylił głowę w jej stronę i lekko zmarszczył brwi. Po pierwsze, dostrzegł, że zmieniło się ułożenie jej fryzury, bo włosy wcześniej spięte, teraz swobodnie kołysały się na jej plecach i ramionach, a po drugie, wspomniała o zapachu. I tym razem nie miał pewności, co Lily chciała przez to powiedzieć. Krępowało ją to, czy może wręcz przeciwnie – pociągało?
    — Jest szansa, że jeśli się przybliżysz, to ja poczuję twój — odrzekł, utrzymując spojrzenie w jej twarzy. W rzeczywistości wcale nie musiała, bo czuł go z tej odległości, ale chciał poczuć bardziej. Był zresztą ciekaw czy bardziej się da.

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  65. Nie chciał w żaden sposób dziewczyny skrzywdzić. Od początku nakreślił, jak ich relacja powinna wyglądać. Szczególnie, że do jakiegokolwiek związku było mu naprawdę daleko. Bawili się razem świetnie, nie miał też żadnych podstaw do tego, aby sądzić, że którakolwiek ze stron mogłaby chcieć czegoś więcej. Lub po prostu był ślepy na różne sygnały, to było już bardziej prawdopodobne. Jeśli tego chciał, to potrafił być naprawdę kochany i zwykle taki bywał. W końcu Lily nigdy nie dała mu powodu do tego, aby źle ją traktował. Poza tym, dziewczyna sobie po prostu nie zasługiwała na to, aby był w stosunku do niej opryskliwy czy niemiły. Nie wiedział co musiałoby się stać, aby tak się wobec niej zachowywał. Mimo swojej relacji to chyba nigdy nie mieli też momentu, kiedy w czymś by się nie zgadzali. Nawet, gdy od czasu do czasu poruszali trudne, nieprzyjemne tematy. To znajdowali wspólny język, dogadywali się. Tak po ludzki, łatwo było im znaleźć wspólny język. Rozmowa zawsze była płynna, a gdy milczeli nie było krępująco. Przynajmniej Mickey nigdy na siłę nie próbował wymyślić tematu do rozmów, gdy akurat żadne z nich nie miało nic do powiedzenia. Nie wiedział, jak wygląda do końca sytuacja w życiu rudowłosej, nie rozmawiali po prostu na takie tematy. Choć, gdyby chciała się przed nim otworzyć to z pewnością nie miałby nic przeciwko i wszystkich problemów by wysłuchał. Był w tym całkiem dobry, wysłuchiwanie innych przychodziło mu całkiem nieźle. Jak się okazywało to nawet dawał całkiem dobre rady. Co prawda zwykle na końcu dodawał, ale rób jak uważasz, bo to jednak nie do niego należała finałowa decyzja, a nie chciał być też do końca odpowiedzialny za to, co inni robią i nie chciał, aby ewentualną winę za niepowodzenia zwalać na niego.
    — Chcesz skoczyć pod prysznic i się rozgrzać? — spytał, gdy tylko dostrzegł, że jest przemoczona. Faktycznie, lało i to całkiem nieźle. Co prawda znalazłby parę sposobów na to, aby się nawzajem ogrzali, ale podejrzewał, że mogłaby chcieć z siebie zmyć przede wszystkim niezbyt czystą wodę z deszczu. Wskoczyłby tam chętnie razem z nią, ale było w tej łazience tak cholernie mało miejsca, że jedynie oboje by się na siebie wnerwiali i nic by finalnie z tego nie wyszło.
    — Horror? — rzucił i lekko uniósł brew. Takiego wyboru się nie spodziewał, ale zupełnie mu nie przeszkadzał. Mickey lubił oglądać wszystko tak na dobrą sprawę. Mogła lecieć komedia romantyczna, film akcji czy sensacyjny, czarna komedia lub horror. Naprawdę ciężko było go zniechęcić do filmów, bo każdy gatunek miał przecież klasyki, które trzeba było obejrzeć. — W porządku, niech będzie horror. Naznaczony, Sinister, Sierota, Obecność, Smakosz — wyliczył to, co miał na liście — czy może wolisz coś bardziej kultowego, jak Piątek Trzynastego, Egzorcysta, Koszmar z ulicy wiązów i takie tam? — spytał. Nie tyle co było mu obojętne, ale chciał poznać jej zdanie nim włączy coś, co mogłoby dziewczynie do końca nie pasować.

    Mickey

    OdpowiedzUsuń
  66. Sol,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 16 listopada Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  67. Może czasami faktycznie przypominał cyborga, który posiada niekończące się zapasy energii do działania, ale w rzeczywistości wcale nim nie jest, a więc nie posiada żadnych nadprzyrodzonych darów, włącznie z niekończącą się energią, a już zwłaszcza daru czytania w myślach. Nie wiedział, więc co Lily czuje i nie dowie się, dopóki sama mu o tym nie powie. Na ten moment mógł jedynie wysnuwać swoje osobiste wnioski, które niekoniecznie musiały iść w parze z tym, co tak naprawdę dzieje się we wnętrzu rudej. Ostatecznie to, że ktoś czuje się onieśmielony, że na policzkach pojawia się rumieniec, a oczy unikają kontaktu wzrokowego w bardziej intymnych chwilach, wcale nie musi oznaczać zauroczenia. Równie dobrze może być to zwykła nieśmiałość, wynikająca z natury. Chayton dostrzegał wprawdzie kilka znaków, które dawały mu do zrozumienia, że w jakimś sensie wpadł Lily w oko, ale nie wiedział co dzieje się w jej wnętrzu, gdzieś głęboko w duszy, gdzie kłębią się te szczególne emocje. Ludzie wpadają i wypadają sobie z oczu, bo taka jest natura. Nie znał jej uczuć ani pragnień, jako że nigdy się nie zdarzyło, by kiedykolwiek o nich rozmawiali, oczywiście nie licząc spraw zawodowych, gdy zmuszeni są do załatwiania interesów z osobami, za którymi nieszczególnie przepadają – wtedy ich uczucia są wyjątkowo klarowne, bo zwykle mówią o nich głośno. Do tej pory ich główną formą kontaktu była praca, która wykluczała sprawy sercowe, dlatego Chayton wcale nie zastanawiał się nad tym, czy stał się obiektem westchnień którejś pracownicy, albo wręcz przeciwnie, czy stał się obiektem czyjeś niechęci. Nie zacieśniał relacji z podwładnymi bardziej, niż zakłada to znajomość zawodowa, więc w ogóle nie brał pod uwagę ich uczuć. Z Lily współpracował bezpośrednio, zdążył już przyzwyczaić się do jej osoby, a także się zbliżyć, jako że mieli ze sobą stały, niemalże codzienny kontakt, aczkolwiek nie wydarzyło się dotychczas nic, co mogłoby przełamać zawodowe bariery. Dopiero ta impreza była kamieniem milowym w tej znajomości. Dopiero dziś, tego wieczoru, znaleźli się w położeniu, które dla każdego z nich było nowe i które wykraczało daleko poza ramy relacji biznesowej. Oczywiście, byli pod wpływem alkoholu, czuli się zrelaksowani i odchamieni, więc nie zwracali uwagi na pewnie szczegóły, włącznie z bliskością, która stała się w ich wydaniu o niebo śmielsza, ale ten wieczór z pewnością będzie znamienny dla ich znajomości. Gdy obudzą się nazajutrz – z kacem lub bez – wszystko będzie już inne.
    Uniósł usta w uśmiechu, gdy Lily się przybliżyła i dla wygody podniósł się nieco na łokciach, by móc nachylić się do jej szyi, zgarnąć kilka pasm włosów, utrudniających dostęp, i wziąć głębszy wdech, a następnie poczuć kwiatowe nuty perfum, które na sobie nosiła. Może były to Versace Bright Crystal, może Estee Lauder, a może coś totalnie innego, ale ta kompozycja idealnie współgrała z jej usposobieniem. Jeżeli miałby wyobrazić sobie, jak pachnie Lily Taylor, z pewnością byłyby to magnolie.
    — Szlachetność magnolii. Piękno lotosu. Śmiałość cytrusów — wymienił nieśpiesznie, utrzymując stonowany głos i zastanowił się krótko, co jeszcze wyczuwa w tej mieszance przeróżnych nut, przez które przedzierało się także zmysłowe piżmo. Być może docierały do niego zapachy innych kosmetyków, szczególnie tych do włosów, skoro rude pasma znajdowały się teraz niezwykle blisko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kilka pukielków wciąż opadało na jego palec, którym przytrzymywał je lekko, by nie łaskotały go w twarz podczas tej osobliwej degustacji.
      — Lotos potrzebuje błota, żeby stać się sobą. Im bardziej błotniste ma życie, tym piękniej kwitnie — rzekł wymownie, odsuwając się kawałek, żeby móc wymienić z Lily spojrzenie. Jej życie, a szczególnie sfera uczuciowa była błotnista i tego był pewien, bo sama przed momentem utwierdziła go w tym przekonaniu. Nie od dziś wiadomo, że kto nie zaznał goryczy ni razu, ten nigdy nie zazna słodyczy w niebie. Żeby zrozumieć uczucia, trzeba je poczuć w każdym wydaniu.

      Chayton Kravis

      Usuń
  68. — Makaron z cukinii? — spytał, unosząc przy tym brew ku górze, jakby nie dowierzał własnym uszom. Nie robił nigdy makaronu z warzyw, chociaż mógłby uwierzyć w to, że był to pewien trend w kuchniach najlepszych szefów, ale… brzmiało zdrowo. Może nawet zbyt zdrowo i jakoś nie był do tego przekonany. Kuchnię w apartamencie miał wyposażoną niemal jak w najlepszej restauracji, ale i tak nie był pewien, czy poradziłby sobie z takimi zadaniem, jakim byłoby przygotowanie makaronu z kabaczka.
    Z zainteresowaniem obserwował, jak rudzielec dokładał mu do koszyka produktów ze swojego. Mimo wszystko, mimo tego, że miałby jeść makaron z warzywa, to chętnie zjadłby zaproponowane przez kobietę danie. Różniłoby się od jego dotychczasowej diety i stanowiłoby pewnego rodzaju novum.
    Kiedy Diego miał się już odezwać odnośnie propozycji swojej kolacji, to jego molestatorka – bo tak w głowie nazywał kocicę, która postanowiła wcześniej go popodrywać – znalazła się niespodziewanie nieopodal nich. Krążyła, krążyła ze swoim wózkiem, aby znaleźć się w pobliżu Diego i jego wybawicielki. Akurat stanęła wózkiem tuż za mężczyzną, dlatego Diego rozejrzał się po półkach, przy których stali. O, dziwnym trafem był to promocyjny regał z kalifornijskim winem. Złapał dwie różne butelki bez wgłębiania się w treść etykiety. Wystarczał mu fakt, że jest to białe i czerwone.
    Włożył te butelki do koszyka rudowłosej, a zrobił to tylko dlatego, że mógł wtedy stanąć za nią, a nawet się lekko pochylić, następnie opierając już wolną dłoń na jej ramieniu.
    — Kochanie! — powiedział na tyle głośno, aby zwrócić na siebie uwagę starszej kobiety. Zerknęła w ich stronę. Diego zanotował punkt dla siebie. — A może zaprosimy moich rodziców do nas? Po co robić dwie te same kolacje, z tej samej okazji w dwóch miejscach? — zapytał już nieco ciszej, ale wiedząc, że ma na sobie uwagę kocicy, nie musiał wcale mówić głośno – ona i tak wszystko słyszała.
    Chyba po cichu liczył na to, że rudowłosa towarzyszka zakupów Diego odgadnie sens jego słów. Kocica prychnęła dość ostentacyjnie, jakby przyszła tutaj tylko po to, aby upewnić się, że ruda faktycznie jest na zakupach z Diego.
    — Za wina płacę ja — dodał, kiedy kobieta znowu się oddaliła, a Diego w zasięgu swojego głosu znowu miał tylko Lily.

    Diego

    OdpowiedzUsuń
  69. Diego był pewien, że swoim zachowaniem może speszyć rudzielca, chociaż to nie było jego głównym celem. Chciał się pozbyć towarzystwa kocicy i dzięki współgrze Lily mógł osiągnąć sukces. Kobieta, która jeszcze przez chwilę krążyła dookoła nich, zniknęła. Diego uznał, że się poddała i było mu to na rękę. Nie zamierzał jej gonić. Ale nie zamierzał też naciskać na Lily, krępować jej lub co gorsza – podrywać. Nie był tego typu facetem. Ba, uważał, że nawet nie potrafi podrywać i chyba było w tym sporo prawdy. Zdarzały mu się drobne miłostki, ale nie przypominał sobie, aby te relacje poprzedzone były trikami flirtu, które popularne były w komediach romantycznych.
    Mimo tego, że przed chwilą w dość nieoczywisty sposób zmusił ją do dalszego odgrywania roli, którą wcześniej sama znienacka zaproponowała, nie czuł się z tym zbyt dobrze. Nie dlatego, że nie uważał jej za atrakcyjną i czułby się źle w jej towarzystwie, gdyby była jego partnerką. Ale czuł, że przez napaloną kocicę bardzo szybko zmniejszyli dystans, nawiązując znajomość w dość nieoczywisty sposób.
    Na jej plany zareagował śmiechem. Nie rubasznym i głośnym, ale całkiem sympatycznym. Ciepłym. Niewiele się pomyliła z cholesterolem ojca Diega. Dustin faktycznie miał problemy z cholesterolem, mimo tego, że całe życie prowadził raczej zdrowy tryb życia, ale wiek pewnie robił swoje. Jedynie w co wątpił, to w to, że jego matka i ojciec chcieliby spędzać czas razem. Prychnął na samą myśl konfrontacji swoich rodziców.
    — Robisz takie cuda? — spytał, kiedy usłyszał jakie desery proponuje. — Jeżeli zrobisz cokolwiek, to możesz wypić to wino. Nawet całe — dodał rozbawiony i ruszył za Lily w kierunku lodówek z mięsem. Wybrał mieloną wołowinę o dobrym, solidnym składzie. Kiedy Lily zdobyła też to, co chciała, skierował swój wózek w stronę kas.
    — Naprawdę masz ochotę na to wino? — spytał, kiedy stał już prawie w kolejce. Nie zauważył, że stoi za kocicą, ale chyba było mu już wszystko jedno. Skoro wszyscy mieli opuścić niebawem sklep, odgrywanie perfekcyjnej sztuki nie było już konieczne.
    Sam nie wiedział, co kierowało nim kiedy zadawał Lily pytanie dotyczące jej ochoty na wino. Chciał ją zaprosić? Wykorzystać, żeby pomogła zrobić mu makaron z cukinii i deser, którym obudziła jego uśpiony do tej pory głód.
    — Okazja? Żadna… Trochę przymusowego urlopu i człowiekowi się nudzi… — odparł, wzruszając przy tym lekko ramionami. — No i wypadałoby trochę poćwiczyć, chciałbym zaprosić matkę na kolację z okazji jej urodzin. — Dodał, ale sam nie był pewien, czy ten pomysł był odpowiedni.

    Diego

    OdpowiedzUsuń
  70. Dla jednych ludzi życiowym spełnieniem jest znalezienie miłości i założenie rodziny, z kolei dla innych to zrealizowanie się na szczeblach kariery stanowi docelowy punkt spełnienia. W przypadku Chaytona, nie licząc czasów nastoletnich, kiedy to człowiekiem rządzą trudne do ujarzmienia hormony, sprawy miłosne zawsze były kwestiami pobocznymi – z jednej strony dlatego, że przez naukę i wcześnie podjętą pracę nie miał na nie czasu, a z drugiej dość mocno utrudniała mu je matka, która aż do czasów uniwersyteckich wtykała w nie swój nos i weryfikowała znajomych, których sobie dobierał. Jego związki podczas studiów były intensywne, ale krótkie; nie miał ich też jakoś szalenie wiele, w porównaniu do kolegów z roku, którzy wręcz wymieniali się partnerkami. W biegu życia kilka razy się zawiódł, a później przez rozpoznawalność, która pojawiła się, gdy stanął na czele firmy, jego zaufanie do kręcących się wokół kobiet było tym bardziej ograniczone. Trzymał się na dystans, bo zdążył już poznać ten biznesowy światek na tyle, by wiedzieć, że pieniądze i luksus potrafi być idealnym wabikiem dla pięknych kobiet, a jemu wcale nie zależało na tym, żeby mieć obok siebie wizytówkę w postaci idealnie dopracowanej przez medycynę estetyczną kobiety. Wcale nie interesowały go te instagramowe modelki, fotografujące się na plaży na Malediwach, ani celebrytki z milionową ilością obserwatorów, bo nie był to dla niego absolutnie żaden wyznacznik atrakcyjności. Cechy, które to on uważa za atrakcyjne, są w tych czasach tak unikatowe, że wręcz trudne do odnalezienia w jednej i tej samej osobie. Nie da się ich kupić, ani nabyć, ani wyczarować – trzeba się z nimi po prostu urodzić.
    Związek z Rosalie był bezpieczny, a z czasem stanowił także rozegranie biznesowe, które pozwoliło mu osiągnąć większość udziałów i jedyne prawo do rozporządzania aktywami firmy. Znał ją od najmłodszych lat, wiedział, że dla niej ten nowobogacki świat to codzienność, która nie będzie w stanie zepsuć jej bardziej. Z jej strony nie groził mu żaden zawód, a tym bardziej skandal. Oboje byli w pełni świadomi układu, tyle że Rosalie poszła w to z nadzieją, że może uda im się zbudować z tej przyjaźni coś głębszego, z kolei Chayton zrobił to tylko dlatego, że widział w tym wentyl bezpieczeństwa. Starał się wprawdzie i próbował w trakcie tego małżeństwa wzniecić swoje uczucia, bo w rzeczywistości nie było mu z Rose źle – znali się szmat czasu, mieli wspólne tematy i potrafili współpracować, dodatkowo matka zawsze była nią oczarowana, bo obie się dogadywały i latały po butikach na Piątej Alei, więc pod tym względem Chayton miał niebywały spokój. Ale nie da się wziąć uczuć tak nagle znikąd. Nie da się wziąć strzały amora i przyfasolić nią sobie samemu. Można się starać, można próbować być mężem i wziąć na barki te wszystkie zobowiązania, ale co z tego, skoro to wszystko od samego początku jest tylko grą? Prawdziwych uczuć nie trzeba grać, nie trzeba się wysilać, by je mieć, bo one po prostu są. Są i czekają na osobę, która będzie w stanie je rozpalić bez wysiłku, już za sprawą jednego spojrzenia.
    Każdy za czymś tęsknił, również Chayton, nawet jeśli w jego przypadku była to specyficzna tęsknota i na pewno nie tak głęboka, jak ta, którą odczuwała Lily. On bardziej od ciepła, pragnął beztroski, zwyczajnej chwili zapomnienia i odrealnienia. Chciał przenieść się na moment do rzeczywistości, która nie miałaby zbyt wiele wspólnego z tym, co otacza go na co dzień; gdzie nie musiałby myśleć o piętrzących się obowiązkach firmowych, czy o rozwodzie i niechcianej żonie.

    OdpowiedzUsuń
  71. Alkohol nie do końca był w stanie przenieść go do takiego świata, z kolei inne używki wcale nie wchodziły w grę. Na ten moment najlepiej działało na niego towarzystwo Lily, bo dzisiejszy wieczór był tak inny od wszystkich, jakby faktycznie na należał do jego życia. Dlatego niezależnie od tego, jak cholernie niepoprawne było to, co właśnie robili, nie czuł potrzeby niczego zatrzymywać, ani zastanawiać się czy to dobrze, czy to źle.
    Jej śmiały gest trochę go zaskoczył, ale zaskoczenie minęło szybko, właściwie w tej samej sekundzie, w której dotarł do niego bodziec, wywołany miękkością i słodkim smakiem jej warg. To przyjemne uczucie pochłonęło go machinalnie i nawet się nie zawahał, by odpowiedzieć tym samym. By wpleść palce w jej włosy i pogładzić kciukiem policzek, a potem pogłębić czuły pocałunek i pozwolić ich językom zatańczyć w subtelnym tańcu, nie tyle, co chaotycznym i nieokiełznanym, a zmysłowym i głębokim i na swój sposób pięknym, bo czystym – pozbawionym zwierzęcej żądzy, a więc takim, który zdołałby porwać wszystkie ich uczucia, a potem całkowicie zgubić ich w swoim labiryncie.

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  72. Kiedy Lily trzymała w rękach butelki wina, które wcześniej wrzucił do jej wózka, nachylił się po nie i odebrał je od niej. Położył je na taśmie razem ze swoimi zakupami. Nie było ich wiele. Podobnie jak zakupów rudowłosej. Jej słowa dotyczące wina i deseru, wywołały uśmiech na jego twarzy. Brzmiało to dobrze, chociaż może faktycznie odrobinę jak z kinowego ekranu podczas seansu kolejnej, typowej komedii romantycznej. Ale w końcu dzisiaj w takim klimacie robili zakupy – nie mieli wyjścia.
    Kasjerka złapała za produkty, które nabywała rudowłosa. Diego zamilkł, aby Lily mogła zapłacić, a następnie zapłacił za swoje zakupy. Miał dwie niezbyt przepakowane papierowe, ekologiczne torby pełne dobrej jakości produktów. Market ten nie należał do najtańszych, ale Diego wiedział, że znajdzie tutaj świeże warzywa i owoce, i mięso z lokalnych ubojni. Cenił sobie to, że chociaż była to sieciówka, to wspierała ona lokalne przedsiębiorstwa.
    Diego, który od niedawna wpasowywał się do roli biznesmana, zwracał uwagę na takie rzeczy. Żeby właśnie być świetnie zorganizowanym i doinformowanym. Diego kiedyś miał w siebie szczyptę pracoholika, którą namiętnie pielęgnował przez lata, a która teraz okazywała się jego prawdziwym obliczem.
    Zapłacił kartą, spojrzał na rudowłosą i uśmiechnął się.
    — Wiesz, zamierzam otworzyć co najmniej jedną z tych butelek, jeżeli podasz mi swój numer, to wyślę ci adres — powiedział spokojnie, a następnie zmarszczył brwi, jakby sobie coś przypomniał. — Albo nawet zamówię taksówkę — dodał, aby nadal kontynuować klimat z komedii romantycznej. Z tego co kojarzył to zamawianie dla kobiet taksówek przez mężczyzn było uważane w filmowym świecie za szarmanckie, a Diego nie miałby nic przeciwko temu, aby za takiego szarmanckiego uchodzić.

    Diego

    OdpowiedzUsuń
  73. [Cześć!
    Dziękuję pięknie za powitanie! Oczywiście, że Riven nie jest zły xd zagubiony, nie doświadczył w swoim życiu prawie w ogóle miłości i potem jakoś tak poszło, że robi, co robi, że dzieje się z nim, co się dzieje...
    Haha, też liczę, że jakieś kłopoty się dla niego znajdą... :D
    Lily natomiast jest taka urocza! W ogóle to zdjęcie jest takie super <3 Jaram się xd
    Dobrze, że takie promyczki pełne energii jeszcze się przemieszczają po tym świecie, że nie tylko puszczają wszystkim uśmiechy, ale tak jak Lily potrafią zawalczyć i iść cały czas do przodu <3
    W razie chęci, zapraszam do siebie :D
    Jeszcze raz dziękuję!]

    Riven

    OdpowiedzUsuń
  74. Czego warta jest jedna chwila zapomnienia? Czy warto dać się jej ponieść, stawiając na szali dosłownie wszystko: przyjaźń, szacunek, zaufanie? Czy jedną wyjątkową chwilą warto jest ryzykować utratę tego co najcenniejsze? Przez głowę Chaytona przebiegło przynajmniej kilkanaście tego typu dylematów, a były one na tyle silne, by sprowadzić go na ziemię i zatrzymać tą rozpędzającą się karuzelę. Wieczór był naprawdę wyjątkowy i Chayton już dawno nie miał okazji spędzić go w taki totalnie niezobowiązujący sposób, by odsunąć od siebie sprawy zawodowe, sercowe i wszelkie inne i dać się porwać długiej, szalonej nocy, ale granice niezobowiązania zaczynały się kurczyć właśnie teraz, na tym łóżku. Nie chciał jej zranić, a nie wyobrażał sobie jak miałby wyglądać następny dzień, gdyby zdecydowali się te granice przekroczyć. Wróciliby do swoich obowiązków, jak gdyby nigdy nic? Żałowaliby, zganiając wszystko na alkohol? A może nie byliby w stanie dłużej ze sobą pracować? Jedna chwila zapomnienia była kusząca, ale zbyt ryzykowna dla kogoś takiego jak Chayton, który w Lily widział nie tylko piękną kobietę, ale świetnego, oddanego pracownika, powierniczkę sekretów i osobę, której był w stanie zaufać. Może z czasem będzie pluł sobie za to w brodę, kto wie, ale teraz całym sobą uważał, że jedynym słusznym ruchem było zatrzymanie tego zbliżenia na takim etapie, na jakim właśnie się znalazło. Miał wrażenie, że tylko to pozwoli im przetrwać, że tylko to pozwoli tej relacji dalej istnieć na takich zasadach, na jakich istniało do tej pory. Pocieszający był fakt, że Lily choć w jakiejś części musiała myśleć podobnie, skoro wycofała się niemalże w tym samym momencie, ale Chayton o nic nie pytał. Tego wieczoru pytania nie były potrzebne, podobnie jak słowa. Niczego nie musieli sobie tłumaczyć, z niczym nie musieli się mierzyć.
    Nieszczęśliwi partnerzy, choć to wciąż nie ich czas.
    Spodziewał się, że następne dni nie będą przepełnione swobodą, dlatego starał się oszczędzać Lily swego towarzystwa. Nie nastawiał się, że zachowają rutynę dnia i nie wzywał jej do gabinetu zbyt często, chyba, że naprawdę musiał skorzystać z zasobu informacji, w którego była posiadaniu, a już szczególnie, gdy musiał coś poprzestawiać w swoim harmonogramie. Lily nadzorowała grafik i sama dobrze wiedziała jak rozkładać spotkania, by Chayton ze wszystkim się wyrobił, a w międzyczasie zdążył nawet chwilę odsapnąć, napić się kawy i zebrać myśli przed kolejną ważną rozmową. Nie unikał jej, ponieważ to nie jest wcale w jego stylu, ale nie próbował na siłę doprowadzać do konfrontacji. Wszystko musiało się ułożyć, a zwłaszcza to, co działo się w sercu Lily, bo jeśli coś ucierpiało, to z pewnością emocje w nim drzemiące. Miała dobre serce, niezwykle oddane, i Chayton wiedział, że w sytuacji, w której się znalazła, gdzie narzeczony znika, a uczucia płatają figle, ono miało prawo ją zaboleć.
    Wyjazd do nowo powstającej filii w Miami zbliżał się wielkimi krokami, więc kiedy Chayton skończył swoje obowiązki, postanowił zejść piętro niżej, by złapać Lily i przedyskutować z nią sprawy grafikowe. Jego nieobecność miałaby trwać około czterech dni, więc należało odpowiednio rozłożyć resztę jego zobowiązań, by żadne z nich nie nałożyły się z wyjazdem. Myślał trochę o tym i miał pewne wizje, którymi zamierzał się z Lily podzielić, ale gdy zszedł, wyraźnie się zaskoczył. Miał świadomość, że w najbliższym czasie Gregory Mckinley znów zawita w ich progi, bo Victoria miała z nim do dogadania kilka marketingowych spraw, ale nie spodziewał się, że ten facet będzie odgrywał tu jakieś szopki.
    — Interesuje mnie rozmowa z panem Kravisem, drogie panie — powtórzył się po raz kolejny. Poprawił krawat i dumnie podniósł głowę, jakby tylko czekał, aż ktoś spełni jego żądanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Pan Kravis jest zajęty — powtórzyła znowu Victoria i wywróciła oczami z niedowierzaniem. — Czego pan nie rozumie? — Rozłożyła ręce. — Znajdzie dla pana czas, jeśli umówi się pan na indywidualne spotkanie. Dziś mieliśmy rozmawiać o reklamie; pan Kravis się tym nie zajmuje — przypomniała mu i spojrzała na zegarek. Ją też naglił czas i wolałaby mieć z głowy to spotkanie.
      — Porozmawiamy, ale mam też sprawę do pana Kravisa i chciałbym ją załatwić — zwrócił się do Victorii, wciąż obstając przy swoim.
      Jej ciężkie westchnięcie sugerowało, że facet powoli zaczyna działać jej na nerwy i zaraz pośle go w diabły. A więc ile musieli tu stać i przepychać się słownie? Z piętnaście minut, dwadzieścia, pół godziny? W każdym razie na pewno wystarczająco, by to natychmiast przerwać.
      Chayton zapiął guzik marynarki i ruszył w stronę recepcji swoim standardowym, pewnym krokiem. Nie wiedział, czego Gregory mógłby chcieć, bo od ostatniego spotkania nie rozmawiali.
      — Dzień dobry — przywitał się już z odległości kilku metrów, by przerwać przepychanki słowne i ściągnąć na siebie uwagę. — Panie Mckinley, udało się dogadać szczegóły reklamy? — Spytał, zatrzymując się obok. Zerknął krótko na Lily, a potem popatrzył na poirytowaną Victorię.
      — Udało się stracić czas — skomentowała.
      Chayton posłał siostrze upominające spojrzenie. Z takiego marketingu to chleba nie będzie; musiała się trochę opanować.
      — Panie Kravis, nareszcie! Dobrze pana widzieć. Chciałbym najpierw z panem porozmawiać, ale od dwudziestu minut nie mogę się doprosić, by ktoś pana zawołał — wyjaśnił. — Ma pan naprawdę dobrych pracowników. Nie jestem umówiony i nikt się nie pofatygował...
      — Oczywiście. Mam najlepszych w całym stanie, panie Mckinley, a mój czas jest cenniejszy niż złoto — Chayton uśmiechnął się wymuszenie, a potem skierował spojrzenie na Lily.
      — Ile mamy czasu, Lily? — Zwrócił się do niej i podszedł do blatu, kładąc na nim wygodnie łokieć. Lily miała harmonogram, więc była w stanie oszacować czas, który Chayton mógł poświęcić na rozmowę z Gregorym. Miał jednak nadzieję, że nie było go zbyt wiele. Wolał posiedzieć w gabinecie, niż słuchać tego faceta, nawet jeśli był ciekaw, czego chciał dziś akurat od niego.

      Chayton Kravis

      Usuń
  75. Związek z Lily był dla niego idealny. Nie mógł tego nazwać faktyczną relacją, ale dogadywali się naprawdę nieźle. Podobało mu się to, że nie naciskała na nic więcej. Początkowo nie sądził, że rudowłosa dziewczyna mogłaby być typem osoby, która potrafi podejść do drugiej strony bez zobowiązań. Wiedział, że to było ocenianie po okładce, ale gdy tylko ją poznał miał wrażenie, że chciała szukać u niego czegoś więcej, czegoś czego Mickey nie chciał dać nikomu. To nie tak, że zamykał się specjalnie na uczucie. W samotności było mu łatwiej. Najbliższą dla niego osobą była mieszkająca naprzeciwko sąsiadka, która dobiegała już dziewięćdziesiątki lub osiemdziesiątki; Sadler nie był pewien, bo Philomena skutecznie ukrywała swój wiek. Oprócz niej nie miał tak naprawdę zbyt wielu osób w swoim życiu, którym mógłby zaufać w stu procentach. Philomena była za to osobą, która wiedziała o nim wszystko. Tak się jakoś złożyło, że któregoś dnia opowiedział jej o wszystkim. Nie szczędził żadnych szczegółów. Kobieta natomiast nie okazywała mu fałszywego współczucia, którego Mickey nie potrzebował. Zgnoiła od góry do dołu jego rodziców, dopytała o kontakt z rodzeństwem, ale tego brunet nie miał z żadnym z nich. Nie miał pojęcia, gdzie jest Isaac czy Claudia, jeśli nie liczyć pocztówek, które raz do roku na święta przysyłał Isaac, to nie był pewien czy jego brat w ogóle żyje, a Claudia… Claudii było z pewnością lepiej bez niego. I chyba tak właśnie powinno zostać. Patrząc na samego siebie widział przeszłość, a co miała powiedzieć dziewczyna, która przeżyła najwięcej z ich całej trójki?
    Chyba śmiało można było powiedzieć, że samotność mu służyła. Jeśli miał potrzebę to znajdował towarzystwo. Mógł napisać do Lily, wyjść do klubu albo do baru, a w takich miejscach nie było ciężko o towarzystwo. Czasami dziewczyny się same narzucały. Parę wspólnie wypitych drinków, przetańczone pół nocy i powrót Uberem do mieszkania, aby nad ranem się zwinąć i zapomnieć. Może patrząc na to, że już nie był dwudziestolatkiem powinien się jakoś w miarę ustatkować, ale nieszczególnie go do tego ciągnęło. Podobało mu się tak, jak było. Swobodnie, bez większych obowiązków, których i tak nie chciałoby mu się wykonywać. Nie uważał, że związki ograniczają. Zwyczajnie w świecie czuł, że to nie jest dla niego.
    Wciąż zastanawiał się nad kolejnymi filmami, które mogliby obejrzeć czy ewentualnie wypożyczyć. Nic więcej jednak nie przychodziło mu do głowy. Skłamałby również, gdyby powiedział, że nie przeszło mu przez myśl, aby olać film i skoczyć pod prysznic razem z Lily. Co prawda jego łazienka była dość mała, a pod prysznicem miejsca było za mało nawet, jak na jego samego, ale nie pierwszy raz dawaliby sobie w nim radę, więc daliby również i teraz.
    — Ciebie lubię oglądać — odpowiedział bez nawet chwili namysłu. Dłonie mężczyzny wylądowały na biodrach rudowłosej, za które ją do siebie przyciągnął, gdy się na moment zawahała. I tak między nimi była mała odległość. — A czy gdyby mi przeszkadzało, to chciałbym, żebyś tu była?
    Przechylił lekko głowę na bok i posłał dziewczynie ciepły uśmiech. Ściągnął jedną z dłoni, aby ująć jej podbródek w palce i unieść głowę Lily nieznacznie do góry. Ich rozmowy niekoniecznie krążyły wokół uczuć, a raczej wokół tego, czego oboje od siebie na dany moment chcieli. Zwykle sprowadzało się to do jednego. Wychodzili ze swoich mieszkań zadowoleni i spełnieni. Nie oczekując niczego więcej, a tak mu się przynajmniej wydawało.
    — Chodź, trzeba cię ogrzać. Zaraz zaczniesz mi się tu cała trząść. I tak, pożyczę ci koszulkę. Ta co zawsze z Iron Maiden?

    [Nie przejmuj się! To ja w ostatnich miesiącach tragicznie odpisywałam... >__<]
    Mickey

    OdpowiedzUsuń
  76. I cały szkopuł polegał właśnie na tym, że to nie byłaby chwila słabości, która skończy się wraz ze wschodem słońca. Że nie będzie to wieczór, który nic nie znaczy, ponieważ w sercu Lily tliły się już uczucia, które po wszystkim prawdopodobnie zamieniłyby się już w mały płomyk. Miałaby nadzieje, a jej serce domagałoby się ich odwzajemnienia, a więc czegoś, czego Chayton nie byłby w stanie jej dać. Bo tak – on nie chciał się zakochać. Nigdy tego uczucia prawdziwie nie doświadczył i nigdy do niego nie dążył, ale już pomijając fakt, że nie chciał się wiązać, ani mieszać sobie w życiu uczuciami, w tej chwili sprawy, które toczyły się w jego życiu, utrudniały jakąkolwiek bliższą relację z kimś innym. Wciąż był żonaty i będzie jeszcze przez długi czas, bo druga strona zdecydowała się utrudniać rozwód, a jeśli nie chciał kusić brukowców, którzy węszą za tanią sensacją, musiał kontrolować się w relacjach międzyludzkich i starać się nie podsuwać nikomu tematów do plotek. Musiał grać przykładnego męża, dopóki jego małżeństwo nie zostanie oficjalnie rozwiązane, a wolał, żeby odbywało się to w cieniu, a nie w błysku fleszy. Tym bardziej więc, jeżeli nie byłaby to dla Lily tylko chwila słabości, Chayton nie wyobrażał sobie, jak po tym wszystkim miałby wyglądać ich współpraca, która na co dzień jest przecież cholernie bliska. Nie wyobrażał sobie, jak miałoby to funkcjonować, kiedy ona czułaby do niego coś więcej, a on nie. Czy byliby w ogóle w stanie normalnie ze sobą rozmawiać, skoro już na tym etapie pojawił się między nimi dystans? Jeden seks mógł zmienić wszystko, szczególnie dla kogoś, kto wdał się w te przygodę z naręczem nadziei, a Lily potrzebowała kogoś, z kim będzie mogła dzielić uczucia. Chayton natomiast nie szukał takiej osoby. Nie chciał jednym seksem ryzykować znajomości, która wydawała mu się cenniejsza, niż romans, a którą na pewno by stracił, gdyby nie odwzajemnił uczuć. Kto wie, czy Lily nie poczułaby się wtedy wykorzystana, skoro w tym układzie dla niej liczyłby się uczucia, a dla Chaytona jedynie seks. Bo właśnie o to chodzi, że wiedział, że Lily nie ulegała wtedy chwili. To dlatego zdecydował się zatrzymać koło fortuny.
    Skinął głową w zrozumieniu i wrócił spojrzeniem do Mckinleya. Zlustrował go niezbyt zadowolonym wzrokiem, bo osiemnaście minut to czas, który mógł spożytkować znacznie lepiej, ale ostatecznie mógł dać mu z tego dziesięć, tak na szybkie przedstawienie sprawy. Zanim jednak się odezwał, Lily postanowiła kontynuować, co go trochę zaskoczyło, bo słyszał, że była już mocno poirytowana i tłumiła w sobie mnóstwo gniewu.
    — Panno Taylor — zaczął Mckinley, posyłając Lily zalotne spojrzenie. — Gdybym to ja był pani szefem, dla pani zmieniałbym wszystkie swoje plany — powiedział z pewnym siebie uśmieszkiem. Chayton westchnął ciężko, a Victoria schowała twarz w dłoniach; po sekundzie rzuciła pod nosem, że ma dość i idzie do siebie, po czym wściekła odmaszerowała. — Panie Kravis, chciałbym zaprosić pana i pannę Taylor na kolację biznesową, a przy okazji przedstawić was naszemu chińskiemu partnerowi — przeszedł w końcu do tematu. — Partner jest zainteresowany współpracą i liczy na pana przybycie, panie Kravis — dodał dla zachęty i sięgnął do swojej walizki. — Zauważyłem, że panna Taylor jest pańską prawą ręką, dlatego przygotowałem podwójne zaproszenie — przekazał Lily kopertę z zaproszeniem, pozwalając sobie musnąć placami jej dłoń. — Ja natomiast liczę na pani obecność — zaznaczył, prostując się zaraz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chayton popatrzył na Mckinleya spod przymrużonych powiek, dostrzegając gesty, którymi w tak bezpośredni sposób raczył Lily, a potem posłał mu nieco rozbawiony uśmiech. Od zajmowania się partnerami miał tutaj ludzi, więc wcale nie musiał stawiać się nigdzie osobiście, tym bardziej, że takich chętnych do współpracy było całe mnóstwo. To zaproszenie, to raczej tylko pretekst do czegoś zgoła innego.
      — I po to całe to zamieszanie, panie Mckinley? W rzeczywistości nie interesuję pana ja, tylko moja prawa ręka. Trzeba było tak od razu — zauważył, przenosząc spojrzenie na Lily. — Przyjdziemy, jeżeli panna Taylor zechce — powiedział, dając do zrozumienia zarówno jemu, jak i Lily, że to do niej będzie należała decyzja, czy wciśnie w grafik spotkanie, czy nie wciśnie. Facet przeczuwał, że Lily odmówi, jeżeli zaprosi ją w sposób bezpośredni, więc kombinował inaczej. Chayton natomiast ręki przykładać do tego nie zamierzał, więc zostawił decyzję Lily.

      Chayton Kravis

      Usuń
  77. [Bardzo dziękuję za miłe powitanie i tak, chyba masz trochę racji w tym, co piszesz. Lenora zdecydowanie nie daje się znaleźć.
    Masz śliczne panie i super karty - zawsze zazdrościłam tym, którzy potrafili w kody html, haha. W każdym razie dziękuję raz jeszcze i, pomimo tego, że jesteście tu dłużej, niż my, życzę głowy pełnej weny i pomysłów ♥]

    Nora

    OdpowiedzUsuń
  78. Przepadał za ludźmi zdeterminowanymi, bo z doświadczenia wiedział, że zawsze może na nich polegać, ale nienawidził namolniaków, którzy bagatelizują otoczenie i liczą się wyłącznie z tym, czego oni sami pragną. To już drugie zdarzenie, podczas którego Mckinley dał dosadnie do zrozumienia jak bardzo zainteresowała go Lily i druga próba wyciągnięcia jej na spotkanie pod pretekstem oferty biznesowej. Nie obchodziłoby go to, gdyby nie fakt, że to znów działo się tutaj, w granicach biura, w którym Mckinley był tylko gościem, i gdyby nie chodziło o czas, który jest dla Chaytona cenniejszy, niż wszystkie skarby świata razem wzięte. Jeżeli facet nalegał na konferencję marketingową, a docelowo przyszedł tutaj tylko po to, żeby wręczyć zaproszenie i załatwić sobie możliwość przeniesienia znajomości z Lily na prywatny grunt, to całkiem możliwe, że są to jego ostatnie odwiedziny, bo Chayton z pewnością nie pozwoli na to, by ktokolwiek marnował czas jego pracowników na jakieś swoje urojone fantazje. Victoria poprzekładała własne sprawy, reorganizując całą pracę, żeby przyjąć pilnego interesanta w trybie natychmiastowym, a pilny interesant miał marketing w głębokim poważaniu, bo przyszedł tutaj na zaloty, a spotkanie marketingowe to tylko wykręt, który sprawił, że dostał się do środka. Chayton był naprawdę ciekaw, co takiego facet miałby do zaproponowania kobiecie, która była samowystarczalna i która z pewnością nie poleci na jego gruby portfel, ani na wakacje nad błękitną laguną, i co tak właściwie mógł chcieć w zamian, nie licząc seksu, który byłby zapewne głównym punktem transakcji. Żeby była pięknie prezentującą się broszką, którą przyponie sobie za każdym razem, gdy wyjdzie do ludzi? Trafił pod złe drzwi, zdecydowanie, i wystarczyło tylko spojrzeć na twarz Lily, by zdać sobie z tego sprawę.
    Chayton zauważył, że zaczynała tracić do faceta cierpliwość, dlatego przejął pałeczkę i chwycił zaproszenie w dłoń, ale nawet nie spojrzał na jego treść. Dał tylko kilka kroków w stronę Mckinleya, żeby wskazać mu dalszą drogę, jakby nie zrozumiał, że właśnie mu odmówiono, i że to koniec farsy.
    Kiwnął głową do ochroniarza, który kilka minut temu przystanął przy wyjściu i zaczął obserwować sytuację, prawdopodobnie na prośbę Victorii.
    — Cóż, przykro mi, panie Mckinley — rzekł, kładąc dłoń na ramieniu mężczyzny. Pochylił się nieco w jego stronę, dyskretnie cisnął zaproszeniem w jego klatkę piersiową i poklepał dwukrotnie, trochę tak, jak klepie się kogoś po plecach, tyle że Chayton nie zrobił tego ku pokrzepieniu, ani dodaniu otuchy. — Zabierz siebie, swoje śmieci i się wynieś — rozkazał, chwilowo zniżając ton głosu, żeby nie zwracać uwagi innych osób, a gdy ochroniarz podszedł, wyprostował się i odsunął. — Kolega odprowadzi pana do wyjścia — oznajmił i posłał mu wyuczony, uprzejmo-biznesowski uśmiech, który z realnym uśmiechem nie miał nic wspólnego, a potem odprowadził panów krótkim spojrzeniem i wrócił uwagą do Lily. Mckinley nic więcej nie powiedział, zdając sobie sprawę, że w tej sytuacji wypadało zachować pokerową twarz i nie dać po sobie poznać, że doszło do czegoś, na czym wypadł niekorzystnie. Był wyprowadzany przez ochronę, więc przypalił głupa, bo to nie wzbudzało podejrzeń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak czy siak, cała ta sytuacja była dla Chaytona wystarczająca do podjęcia pewnych kroków.
      — Lily, poproszę o umówienie spotkania z prezesem Omnicom Group. Im szybciej do niego dojdzie, tym lepiej — zwrócił się do niej i spojrzał chwilowo na jej dłonie, by upewnić się czy wciąż drżą. Swoje własne oparł z powrotem na recepcyjnej ladzie.
      — Wszystko w porządku? — Zapytał, utrzymując spojrzenie w twarzy Lily. Widział, że była zdenerwowana, ale chciał mieć pewność, że to na pewno tylko złość, a nie poczucie niepokoju, do którego miała prawo, biorąc pod uwagę fakt, że Mckinley uciekał się do różnych metod schwytania jej i wcale nie przestawał.

      Chayton Kravis

      Usuń
  79. Z jakiegoś powodu pasowało mu niedopuszczanie do siebie ludzi. Tak mu się żyło po prostu łatwiej, ale też lubił towarzystwo innych osób. Samotność mu nigdy nie przeszkadzała, ale była na dłuższą metę nieco denerwująca i sprawiała, że Sadler szybko się irytował oraz nie mógł znaleźć sobie miejsca. Lubił przebywać wśród ludzi oraz z nimi. Czuł się dobrze w towarzystwie, zarówno w tym znanym, jak i wśród ludzi, których dopiero co poznał. Nawiązywanie kontaktów szło mu całkiem sprawnie, co prawda może nie był najlepszy w utrzymywaniu wszystkich relacji, ale jakoś dawał sobie radę. Skoro Lily nie uciekła z krzykiem, to chyba nie było wcale jakoś tragicznie, a przynajmniej miał taką nadzieję. Nie było też sensu, aby przedłużać i ciągnąć w nieskończoność ich rozmowę, którą zgrabnie przenieśli z salonu do łazienki. Pod prysznicem było faktycznie mało miejsca, ale na szczęście opanowali już przebywanie w nim do tego stopnia, że nie obijali się tak często o ścianę, jak znacznie wcześniej, kiedy jeszcze nie do końca potrafili się tam odnaleźć przez irytujący brak miejsca. Ale w końcu praktyka czyni mistrza i udało im się dość sprawnie tę umiejętność opanować.
    Po wyjściu wciągnął na siebie dresy oraz bluzę, a samej Lily rzucił jeszcze skarpetki, gdyby miała na nie ochotę. Sprawdził, czy chińszczyzna nadaje się do podania czy jednak trzeba ją podgrzać, ale na całe szczęście wciąż była niemal gorąca. Zaniósł pudełka na stolik, cofnął się jeszcze po coś do picia i sztućce.
    — Klasycznie, pewna jesteś? — spytał. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz oglądał ten film. Bardzo możliwe, że za dzieciaka czy nastolatka i zrobił na nim wtedy wrażenie. Ale miał swoje podejrzenia, aby sądzić, że teraz nawet nie drgnie. Wszyscy chyba znali tę historię i nie było osoby, która nie widziałaby ujęcia z filmu czy o nim nie słyszała. — Jak się bardzo przestraszysz to się możesz przytulić — rzucił z uśmiechem, kiedy zajmował miejsce obok Lily, podkradając jej kawałek koca.

    Mickey

    OdpowiedzUsuń
  80. [Przeurocze dziewczę. Lily jest taka pełna życia, wesoła, sprawia wrażenie kogoś, kto samą swoją obecnością rozsiewa wokół siebie pozytywną energię. Dziękuję bardzo za życzenia odnośnie Kaia, może komuś uda się je spełnić ;> Nie jestem pewna, w co by tu wplątać naszą dwójkę, która jest trochę jak ogień i woda. Może pewnego wieczora Lil wracałaby sama do domu, zaczepiliby ją jacyś szemrani faceci i Kai wkroczyłby do akcji? Oczywiście można odwrócić też sytuację: na Kaia napadliby niezbyt przyjaźni mu ludzie, a Lily by ich jakoś odstraszyła i tym samym uratowała mu tyłek :D]

    Nikolai Knight

    OdpowiedzUsuń
  81. Gdyby nie był szefem a tyranem, który nie odpuści sobie ani jednej okazji do tego, by pokazać swoją wyższość i zgnoić podwładnego, zrównując jego wartość z wartością kawałka szmaty, wówczas nie miałby żadnych skrupułów przed pociągnięciem Lily do odpowiedzialności. Wtedy kazałby się wynieść nie tylko Gregory'emu, ale również jej i nie wracać, dopóki nie załatwi swoich prywatnych spraw z dala od tego biura. Był jednak szefem i to dość wyrozumiałym, więc nawet przez myśl mu nie przeszło szukać odpowiedzialności w osobie Lily, skoro od początku dobrze wiedział, że nie jest winna tej sytuacji. Nie dawała Gregory'emu żadnych znaków, które świadczyłyby, że jest nim w jakikolwiek sposób zainteresowana, a wręcz przeciwnie – już na samym początku, podczas ich pierwszego spotkania, rozwiała wszelkie złudzenia, sugerując, żeby dał sobie spokój i znalazł inny obiekt westchnień. To on nie dawał za wygraną, próbując dopiąć swego i bez przejęcia wykorzystując dojścia zawodowe, chociaż to i tak zaskakujące, że jeszcze nie wpadł na pomysł, by po prostu poczekać na Lily przed wieżowcem i złapać ją gdy skończy pracę, ale może zdawał sobie sprawę, że wtedy łatwiej byłoby posądzić go o stalking. Może nie jest na tyle głupi, by strzelać sobie w kolano. Dziś przyszedł tu w sprawach zawodowych, z zaproszeniem w ręku, więc niczego nie można mu zarzucić, a gdyby naszedł ją w ten sposób po godzinach pracy, nabrałoby to zupełnie innego charakteru.
    Skinął głową, gdy usłyszał odpowiedź, choć nie była to odpowiedź na pytanie, które zadał, a potem już tylko odwrócił się na pięcie i ruszył do gabinetu. Miał jedną ważną sprawę i to z nią tak właściwie zszedł do recepcji, ale ponieważ Lily znów potrzebowała zdystansowania się, uznał, że znajdzie inną okazję do poruszenia jej. Miał jeszcze trochę czasu do wyjazdu, więc nie było potrzeby naciskać, a jeśli Lily odmówi i ostatecznie pojedzie sam, to i tak jakoś będzie musiał sobie poradzić. Na siłę jej przecież nie zmusi, zresztą, to nawet nie w jego stylu.
    W gabinecie zasiadł za biurkiem, a żeby nie marnować czasu, otworzył skrzynkę e-milową i przejrzał korespondencję, która czekała na odpowiedź. Nie było tego dużo, ale nie na wszystko mógł odpowiedzieć bez uprzedniej konsultacji z konkretnymi działami, więc porozsyłał wiadomości do kierowników i koordynatorów, prosząc o szybkie rozeznanie się w tych kilku sprawach.
    Podniósł spojrzenie na Lily kiedy weszła do środka. Któryś raz z kolei musiał przyznać, że biurko stoi w idealnej odległości od drzwi, bo te kilka kroków, które trzeba do niego pokonać, pozwala na zweryfikowanie kto w jakim jest nastroju.
    — Dziękuję — odezwał się, gdy Lily przyniosła kawę i wydrukowany grafik, po czym sięgnął po papier i zerknął na harmonogram, analizując jego całokształt. — Usiądź na moment, Lily — polecił zaraz, nim zdążyła wycofać się z gabinetu. To była bardzo dobra okazja, by poruszyć ważną sprawę.
    Odłożył kartkę na bok i skupił spojrzenie na twarzy Lily.
    — Masz jakieś plany na przyszły tydzień? — Zapytał, spoglądając jeszcze kontrolnie na harmonogram i daty wyjazdu, żeby się upewnić, że to już w przyszłym tygodniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Chciałbym, żebyś pojechała ze mną do Miami — oznajmił od razu, żeby wiedziała, dlaczego pytał o plany. — Otwieramy filię, będzie mnóstwo spotkań i wiem już, że niektóre się nałożą. Potrzebuję kogoś, kto będzie w stanie nadążyć za tym tempem i rejestrować to, czego nie dam rady zarejestrować ja. Wiem, że ty świetnie sobie poradzisz, dlatego chciałbym, żebyś ze mną pojechała — wyjaśnił, utrzymując w jej twarzy nieco wyczekujące spojrzenie. Gdyby był tyranem, wcale nie pomyślałby o wyrażeniu chciałbym, tylko zleciłby to jako polecenie służbowe a za jego niewykonanie, bez przejęcia ją zwolnił. Ale był szefem, wyrozumiałym szefem, dlatego pytał. Nie samą pracą człowiek żyje. I nie każdy może czuć się komfortowo jadąc gdzieś z szefem.

      Chayton Kravis

      Usuń
  82. Choroba jego ojca sprawiła, że częściej zaczął angażować się w sprawy zawodowe. Wcześniej niezbyt często pojawiał się na firmowych imprezach, teraz jednak wolał osobiście zadbać o to, aby poszerzyć grono swoich współpracowników. Zjazd przedstawicieli różnych branż zawsze był okazją do nawiązania nowych znajomości, a co za tym idzie, zdobycia szansy na dodatkowe fundusze i szybszy rozwój firmy. Oficjalne części zawsze go nudziły, zaszczycił więc innych swoją obecnością dopiero podczas bankietu, pojawiając się w połowie imprezy na dużej, bankietowej sali ekskluzywnego hotelu. Odebrał drinka, którego przekazał mu zaraz przy wejściu kelner i z zaciekawieniem rozglądał się wokół, próbując namierzyć swoich znajomych. Ostatnio często pojawiał się na pierwszych stronach gazet, przez co dziś zamierzał zachować umiar, zwłaszcza, że większość obecnego tutaj towarzystwa była bardziej sztywna niż kij do bilardu. Pomachał w kierunku jednego ze swoich współpracowników, ale zanim skierował kroki w jego stronę, jego uwagę przykuła siedząca przy stoliku obok rudowłosa dziewczyna. Była bardzo charakterystyczna, nie sposób było więc pomylić ją z kimś innym, a jej ogniste włosy sprawiały, że łatwo rzucała się w oczy. Wiedział, że pracuje dla Kravisów, musiała być więc tą koordynatorką, która zbuntowała kilka jego asystentem, a co zdecydowanie mu się nie spodobało.
    - No proszę, słynna prawa ręka Chaytona Kravisa – usiadł obok niej, odstawiając drinka na szklany stolik – Nie powinnaś być teraz przy swoim szefie? Jeśli jest tak zajebisty jak opowiadasz to albo z nim sypiasz, albo ukradkiem wyprowadzasz fundusze z jego konta – prychnął prześmiewczo, utrzymując z nią cały czas kontakt wzrokowy. Nie utrzymywał bliskich relacji z pracownikami, traktował wszystkich bardzo służbowo, a co za tym idzie chłodno i z dystansem, nie podobało mu się, że przez rozmowy z Lil, część jego asystentek zaczęła kręcić nosem i się buntować. Nie mógł pozwolić sobie na zły PR, zwłaszcza, że teraz miał na głowie nie tylko swoją własną firmę, ale i rodzinne dziedzictwo.
    - Masz długi język, co rudzielcu? Chcesz wyrosnąć na jakiegoś lidera asystentek i koordynatorek? Nie wiem, zakładasz jakiś związek zawodowy, czy jeszcze zaczniesz walczyć dodatkowo o prawa kobiet? – roześmiał się, unosząc przy tym pytająco brew i sącząc łyk odstawionego wcześniej drinka. Nie owijał w bawełnę, zawsze mówił głośno to, co myślał, a ta kobieta zdecydowanie nie przypadła mu do gustu, nawet jeśli znał ją tylko z opowieści. Zalazła mu za skórę i zamierzał zrobić wszystko, aby nieco ukróciła swój jak widać zdecydowanie zbyt rozwiązły język.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  83. Nie spodziewał się takiej reakcji z jej strony, zwłaszcza, że była tutaj jednym z pracowników Kravisa i nie powinna ściągać na siebie niepotrzebnej uwagi innych. Powiedział to, co o niej myślał, być może ją to jakkolwiek zabolało, powinna jednak to załatwić w zupełnie inny sposób, a nie upokorzyć go na oczach pozostałych gości. Wypuścił z nozdrzy ciężkie powietrze i roztarł delikatnie dłonią zaróżowiony policzek. Miał nadzieję, że pozostałym gościom umknęła ta scena, nie zamierzał być ofiarą kolejnego skandalu, zwłaszcza, jeśli miałoby to ukazywać go w złym świetle.
    - Mówią także, że potrafię zniszczyć każdego, kto będzie próbował mi się przeciwstawić, a ty właśnie wylądowałaś na liście osób, którym zamierzam uprzykrzyć życie – mruknął, podnosząc się z miejsca i na siłę ciągnąc ją za sobą na bok za rękę. Nie chciał żadnych świadków tej rozmowy, ani tłumu gapiów, którzy później mogliby sprzedać jakieś niekorzystne zdjęcia prasie. Dawno nikt nie wyprowadził go z równowagi aż tak, nikt nie odważyłby się postąpić w ten sposób, zwłaszcza, że miała naprawdę dużo do stracenia i powinna liczyć się z tym, że zadziera z kimś, kto jest kompletnie poza jej zasięgiem.
    - Co ty sobie wyobrażasz? Myślisz, że skoro wyrobiłaś sobie jakąś pozycję w firmie, możesz wszystko? Jesteś zwykłą koordynatorką, a zachowujesz się tak, jakbyś miała choćby mały powód, aby zostać zaproszoną na ten wieczór – dodał, mierząc ją wściekłym spojrzeniem – Myślisz, że nie mam kontaktów na całym świecie? Wystarczy dzień, czy dwa, a zniszczę nie tylko ciebie, ale i całą twoją rodzinę – zagroził, puszczając w końcu jej nadgarstek i strzepując niewidzialny pył z idealnie skrojonej marynarki. Był typowym graczem, jeśli ktoś rzucał mu wyzwanie, podejmował je, walcząc do końca o finalną wygraną. Nie zamierzał pozwolić jej się nadal upokarzać, wymierzając mu siarczysty policzek przekroczyła granice, która będzie ją naprawdę bardzo dużo kosztować. Nikt nie miał prawa ośmielić się choćby go dotknąć, nie mówiąc już o uderzeniu w twarz, ośmieszając go tym samym w oczach innych.
    - Jestem w stanie bardzo szybko odkryć każdy twój punkt, a ty? Co ty niby możesz mi zrobić? Startujesz do nierównej walki, faktycznie masz niewyparzony język, nie wiem co Kravis w tobie widzi, ale widocznie zaślepia go twoja wagina – westchnął ciężko, sięgając po telefon i wysyłając kilka wiadomości – Zamierzasz w końcu mnie przeprosić czy chcesz ściągnąć na siebie jeszcze więcej problemów? – dodał, unosząc do góry brew w charakterystyczny dla siebie sposób.

    bardzo wkurzony Blaise

    OdpowiedzUsuń
  84. Wziął kilka głębokich oddechów, starając się jakoś uspokoić i stwarzać pozory, że wszystko jest w porządku. Ta kobieta wyjątkowo działała mu na nerwy i zaczynał żałować, że do niej podszedł, zamiast od razu skierować się do swojego stolika. Nie każdy miałby w sobie tyle odwagi, aby potraktować go w ten sposób, kogoś mu przez to przypominała, a że miał do tamtej osoby wyjątkowy sentyment, nie zadał jeszcze rudej ostatecznego ciosu, jakim mogłoby być pogrążenie zarówno jej, jak i jej bliskich.
    - Ja zacząłem? To ty nabuntowałaś moich pracowników, nie każdy powinien zachowywać przyjacielskie relacje ze swoim szefem, pokazujesz w ten sposób kompletny brak profesjonalizmu – mruknął, rozmasowując dłoń, którą podrapały jej paznokcie. Słyszał, że jest oazą spokoju i jedną z najbardziej pozytywnych osób, jakie można spotkać w zgniłym Nowym Jorku, ale najwyraźniej to były jedynie plotki, tak samo jak to, że ludzie w jej mniemaniu nazywali go świnią lub dupkiem, dobre sobie – Papież ma znacznie mniejsze możliwości ode mnie, nie poniżaj mnie tak – dodał, kręcąc przy tym zrezygnowany głową. Potrafił szybko wybuchnąć i emocjonalnie reagować na wiele spraw, rękoczyny i przepychanki nie były jednak w jego stylu, nigdy nie naruszyłby nietykalności cielesnej drugiego człowieka, przynajmniej do czasu, gdyby nie musiał tego uczynić w obronie koniecznej.
    - Oczywiście, że masz, powinnaś przeprosić mnie już za samo nazwanie mnie dupkiem – westchnął ciężko, nadal czekając na moment w którym zmieni zdanie i mimo wszystko usłyszy od niej magiczne słowo przepraszam. Sam nie poczuwał się do tego, aby wyrazić skruchę, nie dość, że go spoliczkowała, to jeszcze podrapała całą jego dłoń, już samo to powinno sprawić, że nie będzie miała życia w Nowym Jorku.
    - Po prostu na przyszłość nie rozmawiaj z ludźmi, którzy nie pracują dla Kravisów. Nie każdy ma takie podejście do pracowników jak on, to, że ty sypiasz z Chaytonem i masz u niego szczególne względy, nie oznacza, że ja też tak robię. Każdy w pracy ma zająć się tym, co do niego należy, a jeśli robi to źle, zasługuje na naganę. To proste równanie panno Taylor – posuwał już nieco spokojniej i gestem ręki przywołał w ich kierunku kelnera. Potrzebował się napić, zanim znów będzie zmuszony przyjąć kolejny wybuch ze strony tego rudzielca.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  85. Najwyraźniej kwestia dotycząca tego, że w jego mniemaniu sypia ze swoim szefem, naprawdę ją zabolała. Nie zamierzał doprowadzić ją do takiego stanu, ani sprawić jej przykrości, ale nie poczuwał się także przy tym do tego, aby ją przeprosić. To ona go spoliczkowała i upokorzyła na oczach wszystkich, powinna dziękować niebiosom za to, że ma jeszcze po czymś takim pracę i dach nad głową. Ponownie wziął głęboki oddech i już zamierzał jej coś odpowiedzieć, ale zupełnie niespodziewanie wyrosła zarówno przed nim, jak i Taylor, Elizabeth, której od rana starał się dziś usilnie unikać.
    - Jesteś w końcu - podeszła do nich bliżej, obejmując go od tyłu i wywołując tym samym wyraz zażenowania na twarzy - Dlaczego nie dotarłeś do naszego stolika? - jęknęła zrezygnowana, mierząc przy okazji wzrokiem Lily. Jej rodzice przyjaźnili się z rodziną Ullielów od lat, a ona przez to naiwnie wierzyła, że będzie w przyszłości żoną Blaise'a, zapewniając sobie tym samym dostanie życie bez konieczności podejmowania jakiejkolwiek pracy zarobkowej. Niejednokrotnie przekonywał ją, że nic z tego nie będzie i nigdy nie zamierza się ustatkować, a już zwłaszcza z nią, ta jednak nie dawała za wygraną, odwiedzając go nie tylko coraz częściej w biurze, ale i w domu, kiedy mieszkał chwilowo w Bostonie.
    - Tak, jestem i jak widzisz, prowadzę z kimś rozmowę - westchnął, odsuwając się od niej i strzepując jej dłoń z swojego ramienia - Nie musiałaś mnie szukać, mogłaś zająć się sobą, albo poszukać innego towarzystwa do zabawy - dodał, wyraźnie sfrustrowany. Miał dość jej towarzystwa i nie wiedział, co jeszcze musiałoby się stać, aby ta kobieta w końcu dała mu święty spokój. Przebywanie z nią w jednym towarzystwie choć przez kilka minut cholernie go irytowało, ta jednak zdawała się kompletnie tego nie zauważać, nie dając przy tym za wygraną.
    - A ty czego tu szukasz? Nie kojarzę cię, jak właściwie się nazywasz? Jesteś czyjąś nową dziewczyną? Czy może wylądowałaś tutaj z przypadku?- uniosła pytająco brew, lustrując ją wzrokiem z góry na dół. Wpatrywała się w nią z wyraźną wyższością, ponownie usiłując wziąć Blaise pod rękę i zaciągnąć go w głąb sali. Chciała pokazać wszystkim, że to ona jest dzisiaj jego osobą towarzysząca i nikt nie ma prawa się do niego dobierać.
    - Tak, jest moją dziewczyną. Właśnie dlatego tutaj przyszła, jest moją osobą towarzyszącą na ten wieczór - uśmiechnął się z nonszalancją, obejmując w pasie Lily - Nie obnosiliśmy się z tym wcześniej, planowałem zachować ten związek w tajemnicy, ale skoro tak usilnie chciałaś wiedzieć, proszę bardzo - dodał, próbując powstrzymać wybuch śmiechu. Jeszcze kilka minut temu miał ochotę udusić stojącego obok rudzielca, teraz jednak sytuacja kompletnie się zmieniła i miał nadzieję, że uda mu się wykorzystać to na jego korzyść. Elizabeth była cholernie męcząca i być może jedynie fakt, że już kogoś ma i nie zamierza nigdy ułożyć z nią sobie życia, w końcu ją do niego skutecznie zniechęci, a on zyska w końcu święty spokój.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  86. Mickey miał całkiem sporo powodów, aby trzymać się od ludzi z daleka i nie wpuszczać ich do swojego życia. Nie do końca potrafił poradzić sobie z różnymi problemami, z którymi borykał się do tej pory, a które były skutkiem jego dość marnego dzieciństwa i czasów nastoletnich. Nie chciał o tym myśleć ani wpuszczać nikogo do tego mrocznego, niepokojącego świata, w którym przyszło mu być. Wolał być z tym po prostu sam i nie męczyć nikogo więcej swoimi problemami, które tak na dobrą sprawę powinny zostać tylko z nim. Nie lubił też się otwierać na ludzi, choć był bardzo towarzyski to w taki sposób było mu łatwiej funkcjonować.
    Nie myślał o tym już za długo, bo przed nimi był w końcu film oraz chińszczyzna do zjedzenia. Mickey czuł się głodny już od dłuższego czasu i szczerze mówiąc, nie mógł się doczekać, aż w końcu zaspokoi głód, który od dłuższego czasu dawał o sobie znać, ale dopiero teraz Mickey tak naprawdę zaczął na niego zwracać uwagę. Wcześniej był zajęty znacznie przyjemniejszymi rzeczami, które skutecznie odwracały jego uwagę. Teraz, gdy już siedział obok Lily na kanapie poczuł, że jest głodny.
    — Czyli tylko mnie wykorzystujesz, auć — mruknął żartobliwie. Zaśmiał się pod nosem, ale kompletnie nie miał nic przeciwko takiemu wykorzystywaniu. Jeśli tak miało być za każdym razem to miał nadzieję, że to się nie będzie kończyło. Było mu tak naprawdę dobrze. — Egzorcysta będzie w sam raz. Z tego co pamiętam to raczej rozlewu krwi tam nie będzie. Chyba, że wolisz coś mniej demonicznego? Serio, mi pasuje — powiedział. Lubił horrory i nie wybrzydzał. Wręcz przeciwnie, mógł je namiętnie oglądać bez końca. A ten film znał, lubił, choć nie oglądał go jakoś bardzo często.
    — Lepiej się po prostu przyznaj, że się trochę boisz i wolisz coś mniej strasznego — zażartował. Wsunął dłoń pod koc, którą ułożył na udzie rudowłosej i lekko zaczął je gładzić, skacząc po kategorii horror, aby zobaczyć, czy są jeszcze jakieś ciekawe i warte obejrzenia lub powtórzenia filmy. — Może Omen? Powiedz mi co chcesz, a ci to dam — mruknął do ucha swojej towarzyszki, kiedy się nachylił nieco w jej stronę, aby znaleźć się znacznie bliżej.

    Mickey

    OdpowiedzUsuń
  87. Diego proponując nieznajomej kolację, nie spodziewał się usłyszeć z jej ust zgody na wspólne spędzenie wieczoru. Uniósł brwi – nieco zaskoczony, ale było to przyjemne zaskoczenie. Z pewnością nie miał wobec niej złych zamiarów. Nawet mu przez myśl nie przeszło nic, co mogłoby być uważane za niegodne czy nielegalne.
    Parsknął śmiechem, słysząc jej prośbę, aby przyrzekł, że nie jest psycholem. Diego, rozbawiony całą sytuacją, która miała miejsce w supermarkecie, a teraz także pod nim, odstawił swoje torby na chodnik, opierając je o swoje łydki, aby czasem wino nie stłukło się w zetknięciu z twardym brukiem. Uniósł prawą dłoń, a lewą przyłożył w okolice serca.
    — Przyrzekam, że nie jestem psycholem — powiedział z pełną powagą. Dla kobiet, które obserwowały ich zza sklepowej witryny, sytuacja mogła wyglądać komicznie. — I możesz przynieść deser. Obiecuję, że zjem wszystko, co mi podasz.
    Viillanueva miał wrażenie, że atmosfera między nimi uległa rozluźnieniu. Przynajmniej taką miał nadzieję, bo nie chciał krępować ani onieśmielać Lily. Skoro zgodziła się, żeby pojawić się wieczorem w jego mieszkaniu, uznał, że nie będzie niczym dziwnym, jeżeli wymienią się numerami telefonów. Diego od razu SMSem wysłał jej swój adres. Miał nadzieję, że to uczyni go bardziej wiarygodnym. Jego mieszkanie znajdowało się stosunkowo niedaleko, chociaż miary odległości w Nowym Jorku miały zupełnie inny wydźwięk niż w mniejszych miejscowościach.
    — Gdybyś miała jakieś problemy z dotarciem albo się rozmyśliła… Daj znać, bo wtedy będę musiał zjeść wszystko sam — dodał, schował telefon do kieszeni spodni i złapał z powrotem swoje torby. — Do zobaczenia. Mam nadzieję — uśmiechnął się i poszedł, aby nie przedłużać tej niezręczno i zabawnie krępującej sytuacji. A wieczorem… nie pozostawało mu nic innego, jak czekać na wiadomość od rudowłosej kobiety, że jednak nie da rady się pojawić na kolacji.

    Diego

    OdpowiedzUsuń
  88. Nie spodziewał się, że kobieta zareaguje w taki sposób także w stosunku do Elizabeth, najwyraźniej w sytuacji, kiedy ktoś ją wkurzył, potrafiła postawić na swoim i walczyć o dobre imię. Podobała mu się to, że nie skuliła przysłowiowego ogona i mimo tego, że jego znajoma usilnie próbowała zdominować Lily, ta nijak na to nie pozwoliła. Nie każdy zdobyłby się na taką odwagę, zwłaszcza, że Eli zawsze przyjmowała pozycję pełną pogardy dla każdego, kto usiłował wkroczyć na jej teren.
    - Masz czelność odzywać się do mnie w ten sposób? Nie wiesz, kim jestem? - zmierzyła ją wściekłym wzrokiem, a jej policzki aż zaróżowiły się z nerwów. Blaise zaśmiał się pod nosem, gotów obronić tego uroczego rudzielca, kiedy Elizabeth rzuci się na nią ze swoimi szponami. Zakładał, że dostanie od Taylor w pysk, ta jednak stanęła po jego stronie, więc diametralnie zmienił do niej stosunek. Miała u niego dług wdzięczności, który zamierzał jak najszybciej spłacić, zapominając tym samym o sytuacji, która miała miejsce jeszcze kilkadziesiąt minut temu.
    - Najwyraźniej nie wie, wybiłaś się głównie na mnie i nazwisku mojej rodziny, sama niewiele sobą reprezentujesz. Ty za to, wiesz już, kim jest ona i nie pozwolę na to, abyś odnosiła się w ten sposób do mojej dziewczyny - podniósł rękę z pasa dziewczyny nieco wyżej, obejmując ją na wysokości ramion i przyciągając tym samym nieco do siebie, nie naruszając jednocześnie przy tym jej strefy komfortu - Chciałaś coś jeszcze dodać czy pozwolisz nam wrócić na parkiet? Chętnie przetańczę z moją ukochaną cała noc - wyszczerzył się w szerokim uśmiechu, wierząc, że Lil pociągnie dalej tą grę i nie będzie musiał znów tłumaczyć się przed Elizabeth. Jeśli kobieta zauważy, że ten naprawdę jest już poza zasięgiem i nie ma u niego szans, być może w końcu mu odpuści i nie będzie zmuszony uciekać przed nią równie szybko, co przed dziennikarzami.
    - Twojej dziewczyny? Dobre sobie, nigdy w życiu nie umówiłbyś się z kimś takim, kompletnie nie pasuje do twojego schematu - warknęła sfrustrowana, żywo przy tym gestykulując i wskazując dłonią na całokształt aparycji dziewczyny - To jakaś gra? Głupi zakład? Nie bądź naiwna, ktoś taki jak Blaise Ulliel nigdy w życiu nie zainteresowałby się kobietą twojego pokroju - fuknęła, poprawiając przy okazji nienagannie ułożoną fryzurę i przysuwając się bliżej w stronę Blaise za każdym razem, kiedy ktoś z obecnych na bankiecie osób zerkał w ich kierunku.

    Blaise+Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
  89. W jego przypadku posiadanie osobistej asystentki miałoby sens, zwłaszcza w sytuacjach, w których ilość zobowiązań przekracza wszystkie akceptowane normy i wylewa się z harmonogramu, a takowych bywa ostatnio coraz więcej, ale tak bardzo przyzwyczaił się do obecnego stanu rzeczy, że nie próbował go zmieniać. Kiedyś wcale nie wierzył, że znalazłby osobę, która nadąży za nim i za tym wszystkim, co dzieje się w jego otoczeniu, a z drugiej strony wizja wdrażania kogoś w swoje zabiegane życie, sprawiała, że już na samą myśl odrzucał ten pomysł. I tak już zostało – poza harmonogramem, o którego rozkład dbała koordynatorka biura, zwykle radził sobie sam, a był w stanie głównie dzięki temu, że nie musiał niczego zapisywać, bo z biznesowych spotkań potrafił dużo zapamiętać. Bywały jednak sytuacje, kiedy należało się rozdwoić lub roztroić i wtedy ta prawa ręka w postaci drugiego człowieka okazywała się niezbędna, by móc być w dwóch miejscach naraz i zrobić robotę. Dobrą robotę.
    Na pewno znalazłby sporo chętnych na wyjazd do Miami, gdyby w biurze pojawiła się ogólna informacja, że kogoś poszukuje, tylko że Chayton nie potrzebował towarzysza do leżakowania na plaży, a osobę, która nie będzie się bała połamać paznokci, jeśli ilość informacji do zanotowania będzie tak wielka, że palce nie nadążą pisać słów. Potrzebował kogoś, kto zna tempo jego pracy i kto wie, co należy mieć na uwadze w trakcie spotkań i co należy notować, by móc następnie mu to przedstawić tak, aby jego nieobecność nie stała się przeszkodą w podejmowaniu późniejszych działań. Potrzebował kogoś, kto będzie jego uszami i oczami, a czasem może nawet ustami, gdyby padły pytania, na które wypada w sposób kwalifikowany odpowiedzieć. Lily pasowała do tej roli najlepiej, bo miała już sporo doświadczenia i znała specyfikę jego pracy, dodatkowo dziś udowodniła, że w kwestiach zawodowych potrafi zachować zimną krew i nie dać się wytrącić z równowagi, a tym samym utracić swojej profesjonalnej prezencji. Nie musiała pytać o to, co należy zrobić, bo wiedziała, a jeśli nie wiedziała, to była w stanie wywnioskować to z obserwacji, z kolei Chayton nie wyobrażał sobie tłumaczyć komuś wszystkiego krok po kroku, bo raz, że było tego za dużo, a dwa, że nie było już na to czasu. Musiał być to ktoś, kto po wrzuceniu do głębokiej wody, wynurzy się i po prostu popłynie.
    — Victoria poleci ze swoimi sprawami w innym terminie — odpowiedział, bo nawet jeśli lecieliby w tym samym czasie, to wcale nie oznaczało, że będą w tych samych miejscach, i że siostra będzie mogła towarzyszyć mu przy jego zobowiązaniach. Jej działką jest marketing, czyli coś, czym nie zajmuje się Chayton, nie licząc jakiś wyjątków, kiedy wymaga tego sytuacja. Tori swoich własnych spraw do pozałatwiania miała bardzo dużo i nie chciał zaburzać jej tych planów, szczególnie, że już dziś musiała wszystko poprzestawiać, a jak się okazało, zrobiła to zupełnie bezsensu. Straconego czasu nikt jej przecież nie zwróci.
    — Świetnie. — Uśmiechnął się i zerknął na wskazywane przez Lily ostatnie dni miesiąca. — W takim razie, ty reorganizuj swoje sprawy a ja zajmę się resztą — powiedział, wracając spojrzeniem do jej twarzy. Miał na myśli poinformowanie kadr o wyjeździe służbowym, do którego dołączy również Lily, a także załatwieniem prywatnego transportu i noclegu, choć to ostatnie było zaledwie kwestią odebrania kluczy, bo nocleg mieli już zapewniony na jego prywatnej posesji w Key Largo, więc nie wymagał on składania żadnych rezerwacji.

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  90. Nie przypuszczał, że ten wieczór przybierze taki obrót, nie miał już jednak wyjścia i był zmuszony nadal kontynuować tą grę. Elizabeth już dawno zaszła mu za skórę, a nic nie zabolało jej tak, jak fakt, że została przez niego zignorowana na rzecz innej kobiety, na dodatek zwykłej asystentki. Nie miał nic przeciwko temu, że dużo kobiet na siłę pchało mu się do łóżka, ale kiedy zaczynały sobie zbyt wiele wyobrażać i snów wspólne plany czy wizje wspólnej przyszłości, zaczynały go cholernie irytować.
    - Myślę, że powinniśmy się udać do naszego apartamentu – uśmiechnął się, gestem wskazując w kierunku windy. Powrót na parkiet oznaczałby kontynuowanie tego przedstawienia, a on nie zamierzał się później tłumaczyć przed znajomymi, co robiła u jego boku jedna z pracownic Kravisów. Chciał jak najszybciej zakończyć tą szopkę, zwłaszcza, że nadal był nieco wściekły na Lily, że ta wymierzyła mu publicznie siarczysty policzek, okazując mu tym samym całkowity brak szacunku.
    - Ona chce cię tylko wykorzystać. Chayton jej nie chciał, to rzuciła się na ciebie, serio zadawala cię taki używany towar? – prychnęła Elizabeth, przy okazji zdmuchując kosmyk niesfornych włosów z nosa. Robiła wszystko, aby wbić jej szpilkę i ją upokorzyć, a Blaise miał nadzieję, że ruda mimo wszystko nie da się sprowokować i nadal będzie z dumą odpierać jej ataki. Najwyraźniej nie tylko on na dzień dobry zarzucił jej załatwianie własnych korzyści przez łóżko prezesa, czego w perspektywie czasu, zaczynał powoli żałować.
    - W przeciwieństwie do ciebie, Lily nie musi nikogo na siłę zaciągać do łóżka, jest po prostu dobra w tym, co robi i każdy ceni ją za to w środowisku. Nie wszyscy załatwiają sprawy przez seks, jak ty Elizo – wzruszył bezradnie ramionami, sprawiając tym samym, że ich towarzyszka rozmowy wręcz poczerwieniała ze złości. Zależało jej na tym, aby dobrze żyć z Ullielem, mógł więc być spokojny, że przynajmniej od niej nie oberwie zaraz w drugi policzek, doprowadzającym tym samym do kompromitacji swojej osoby i niepotrzebnego zamieszania wokół ich trójki – Kochanie? – uniósł pytająco brew, biorąc pod ramię Lil i całując ją delikatnie w policzek – Jestem już zmęczony tymi ciągłymi aferami, mam dość, zamierzam spędzić resztę nocy w naszym apartamencie i skupić się tylko i wyłącznie na nas – objął ją w pasie i kompletnie ignorując przeklinającą pod nosem ze złości Elizabeth, powoli skierował swoje kroki w stronę windy prowadzącej do prezydenckich apartamentów na samej górze hotelu.

    Blaise&Eli

    OdpowiedzUsuń
  91. Śmiało chyba można było powiedzieć, że wyznanie Lily go po prostu mocno zaskoczyło. Brał pod uwagę to, że po dość długim czasie razem mogłyby pojawić się różne uczucia, jednak Mickey nie chciał w to wchodzić. Starał się załatwić to w delikatny sposób, a przede wszystkim nie chciał jej zranić czy powiedzieć o parę słów za dużo, których mógłby później żałować. W emocjach ludzie robili różne głupie rzeczy. Jemu również się zdarzało, a prawdę mówiąc, on naprawdę polubił Lily i nie chciał, aby przez niego cierpiała, ale w momencie, kiedy padły pewne słowa z jej strony stało się dla niego jasne, że nie będą mogli kontynuować swojej znajomości. To byłoby już niekomfortowe, a przede wszystkim czułby się, jakby ją wykorzystywał. Wiedząc, że oczekiwała czegoś więcej nie mógł jej zapraszać wieczorami do siebie, czy nawet w ciągu dnia, spędzać z nią weekendów w łóżku czy też poza nim. To nie byłoby w porządku. Mickey może nie był najlepszą osobą na świecie, swoje miał za uszami i robił wiele głupot, czasami niecelowo krzywdził ludzi, ale ze wszystkich osób, które znał Lily nie zasługiwała na to, aby być potraktowaną w taki sposób. Nie chciał się z nią żegnać na dobre, a jednocześnie wiedział, że na ten moment tak po prostu będzie lepiej. A tak mu się przynajmniej wydawało. Wiedział tyle, że nie chce, aby rudowłosa przez niego źle się czuła.
    W przeciągu następnych miesięcy naprawdę wiele się pozmieniało, a Mickey nie spodziewał, że znajdzie się w taki miejscu, w którym obecnie był. Rzucenie pracy w Amazonie na rzecz wożenie kogoś po mieście może nie było szczytem jego marzeń, ale opłacało mu się to znacznie bardziej niż to, co robił wcześniej. Od czasu do czasu jego myśli uciekały w stronę Lily. Tak po prostu zastanawiał się co u niej, co porabia i czy wszystko jest w porządku, ale nie chciał pisać i się odzywać. Czuł, że nie powinien tego robić. Ich ostatnia rozmowa była dość trudna, może nie skończyło się rzucaniem w siebie nawzajem rzeczami czy wyzwiskami, ale wciąż było nieprzyjemnie. Minęło w końcu jakieś pół roku, przez tyle czasu wiele się mogło wydarzyć.
    Dziś akurat o niej nie myślał. Obiecał swojej sąsiadce, Philomenie, że pomoże jej z paroma rzeczami w mieszkaniu. Ubzdurała sobie zmianę koloru ścian w sypialni i salonie, ale to Mickey miał być głównie odpowiedzialny za to wszystko. Chcąc nie chcąc, potrzebował paru rzeczy, aby jej pomóc to ogarnąć. Miał też całą listę zakupów, obiecała mu – choć wcale tego od niej nie oczekiwał – że zrobi ulubione danie Mickey’ego. Jeśli chodziło o jedzenie to nigdy nie odmawiał. Za bardzo je lubił, a zwłaszcza, gdy to Philomena gotowała. Pokusiłby się o stwierdzenie, że w tej dziedzinie była lepsza niż sam Gordon Ramsay. Ot co, ale za to stwierdzenie pewnie dostałby po głowie od wielu osób.
    Nie oczekiwał dziś żadnych niespodzianek. Dlatego, kiedy mignęły mu rude włosy przed oczami w pierwszej chwili miał wrażenie, że się przewidział. Niemożliwe. Przecież nie bya jedyną rudowłosą w Nowym Jorku. Ale może? Może jednak dziś była? Mickey zaciekawiony odłożył interesujący go przedmiot i zajrzał do drugiej alejki. Przez krótki moment myślał, że może się pomylił, ale jednak nic z tego.
    — Cześć — odezwał się, gdy znalazł się dostatecznie blisko dziewczyny, aby mogła go usłyszeć. Co miał powiedzieć? Jak się masz? Przeszło ci już? Uśmiechnął się lekko. — Nie spodziewałbym się ciebie w takim miejscu, co cię tu sprowadza? — spytał, gotów też do tego, aby w razie czego po prostu się wycofać, gdyby jednak nie miała ochoty na wspólne pogawędki.

    Mickey

    OdpowiedzUsuń
  92. Jego również ta cała gra zaczynała już irytować i miał nadzieję, że każdy z nich będzie mógł wkrótce ruszyć w swoją stronę. Lily nie była typem osoby z którą planował spędzić dzisiejszy wieczór, zwłaszcza, że ich znajomość rozpoczęła się od wzajemnych pretensji i nadal był na nią wściekły za siarczysty policzek, który mu bez powodu wymierzyła.
    - Dlaczego nie? Nie znasz hierarchii, jaka panuje na świecie? – uniósł pytająco brew, kątem oka obserwując przy okazji palec, który wbiła w jego klatkę piersiową. Zdecydowanie miała dzisiaj kiepski dzień, ewentualnie mocny charakter, aktywujący się u niej podczas wybuchów złości. Elizabeth była dla niej niemiła, nie zamierzał jednak przepraszać jej w imieniu swojej znajomej, zwłaszcza, że ona sama także nie pozostawała jej dłużna w obelgach, co poniekąd było dla niego po prostu zabawne.
    - Nie wiem, dla zabawy? Chciałem się jej po prostu pozbyć, a ty akurat byłaś pod ręką – wzruszył bezradnie ramionami, opierając się o ścianę windy. Cieszył się, że udało im się sprawnie uciec z imprezy i nie stali się przy okazji ofiarą żadnego skandalu. Nie miał pojęcia, czy kobieta uwierzyła, że może mieć cokolwiek wspólnego z asystentką Chaytona, ale za pewne poczuła się na tyle urażona, że honor nie pozwoli jej znów przystawiać się do niego przez całą noc, przy okazji licząc na jakieś osobiste korzyści.
    - Nie denerwuj się tak, wysiądziemy z windy i każde z nas pójdzie w swoją stronę. Nie zamierzam mieć z tobą do czynienia czy na polu prywatnym, czy zawodowym. Jesteś strasznie rozhisteryzowana – westchnął, teatralnie przewracając przy tym oczami. Zamierzał wrócić wkrótce na dół i świetnie się bawić, zwłaszcza, że jego znajomi pojawili się w końcu na imprezie i będzie mógł spędzić czas w gronie osób, które nie rzucały się na niego z pięściami bez powodu. Na przyszłość będzie miał nauczkę, aby trzymać się z daleka od pracowników, zresztą, w jego mniemaniu w ogóle nie powinno jej tutaj być i zamierzał porozmawiać z Chaytonem na temat zbytniego spoufalania się z pracownikami. Po tych wszystkich niepotrzebnych nerwach i scence, jaką musieli odegrać na bankiecie, miał ochotę na szybki seks, chcąc tym samym jak zwykle skończyć imprezę w sypialni w towarzystwie kilku swoich znajomych dziewczyn.

    Prezesik

    OdpowiedzUsuń
  93. Wyjazdy służbowe były częścią jego zawodowego życia, czasami tą najważniejszą, jeśli dotyczyły podpisania dochodowego kontraktu, dlatego nie wyobrażał sobie być w tym przypadku zależnym od publicznego transportu. Przemieszczał się zbyt dużo i zbyt często, by móc dostosować się publicznego do rozkładu jazdy, a już tym bardziej, by w ciemno na nim polegać. Oczywiście, loty prywatnym odrzutowcem też nie odbywały się od ręki, zaledwie na zawołanie, bo należało dostosować się do całej procedury zgłaszania lotu, a przy tym zwerbować dwóch wolnych pilotów, ale była to procedura dość szybka, szczególnie, jeśli miało się firmowy odrzutowiec i odpowiednio podpisane umowy. Kravis Security taki samolot posiada od dawien dawna, ale do tej pory nie zdarzyło się, by Lily miała okazję stanąć na jego pokładzie. Pomyślał o tym wcześniej, dlatego nie czekał na nią na płycie, a w holu głównym, skąd zamierzał ją odebrać. Gdyby miał do niej po drodze, zabrałby ją i oboje wjechaliby samochodem bezpośrednio na płytę, a potem weszli już tylko do samolotu, bo w przypadku prywatnego lotu nie obowiązywała ich żadna kontrola bezpieczeństwa, ale nie był pewien czy się wyrobi, dlatego słuszniejszym było spotkanie się już na lotnisku.
    Z dłońmi utkwionymi w kieszeniach ciemnych, garniturowych spodni, szedł w stronę Lily. Miał na sobie jeszcze białą, gładką koszulę bez krawata, z kilkoma rozpiętymi guzikami pod szyją. Marynarka, tak samo jak walizka, czekała już na niego na pokładzie samolotu. Był na płycie chwilę wcześniej, żeby przywitać się z pilotami; zawsze latają z nim ci sami dwaj panowie.
    — Dzień dobry — przywitał się z uśmiechem na twarzy, a kiedy zatrzymał się obok, otaksował spojrzeniem sylwetkę Lily. Wyglądała odpowiednio, dokładnie tak jak wypadało – ani zbyt oficjalnie, ani zbyt luzacko, w dodatku ten soczysty kolor naprawdę jej pasował, a sama Lily chyba czuła się w nim bardzo komfortowo. — Widzę, że nastrój dopisuje — zauważył, zatrzymawszy spojrzenie na jej uśmiechniętej twarzy. — Bardzo mnie to cieszy.
    Nie chciał przeciągać, dlatego lata moment ruszyli w stronę VIP Line. Musieli wyjść z głównego holu i przejść do zupełnie innego wejścia, a potem przemierzyć terminal VIP i skierować się na płytę, na którą dotarli w towarzystwie jednego z pracowników lotniska. Samolot Gulfstream czekał na nich, prawie gotowy do wyjazdu na pas startowy. Zostało już tylko wejść do środka i zająć miejsca.
    — Wezmę — wskazał na walizkę, gdy dotarli do schodów, prowadzących bezpośrednio na pokład samolotu. A potem gestem ręki zaprosił Lily i wszedł po schodach tuż za nią.
    Wnętrze samolotu zostało zaprojektowane w stylu biznesowym: dwanaście wygodnych siedzeń, obitych jasną skórą, drewniane wykończenia, stoliki i mini kuchnia z elementami barowymi. Z siedzeń pasażerskich można było obserwować to, co dzieje się w kokpicie pilotów, ponieważ ich kabina nie była niczym odgrodzona, a w razie nagłych sytuacji dało się tutaj przeprowadzić nawet telekonferencję.
    — Rozgość się, Lily — zachęcił, wkładając walizkę Lily do jednego ze schowków. — Dam chłopakom znać, że możemy startować.
    Zamknął schowek i przeszedł na moment do kokpitu pilotów, by powiadomić kolegów, że wszyscy pasażerowie są już na pokładzie.

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  94. — Cześć — odpowiedział, kiedy otwierał drzwi. W jednej z rąk trzymał kuchenną ścierkę, na jasnym t-shircie miał ślady po tłuszczu i trochę plamek świadczących o tym, że przygotowywał sos pomidorowy. Diego od powrotu do mieszkania, myślał o tym, czym uraczy Lily. Rudowłosa siłą rzeczy towarzyszyła jego myślom niemal przez cały dzień, nawet jeżeli nie była ich głównym obiektem. Przez dłuższą chwilę przypatrywał się składnikom, które rozłożył na wyspie kuchennej. Był dumny ze swojego mieszkania. Kupił je bez wyposażenia, a kuchnię, która była tuż przed jego przeprowadzką, zdemontował i kupił taką, która nie była być może efektowna, jak poprzedniczka, ale na pewno wygodna. Diego może i nie był trzygwiazdkowym szefem kuchni, ale lubił od czasu do czasu coś upichcić. Starał się również jak najmniej zamawiać, dlatego jego kuchnia musiała być dla niego przyjazna. Bardzo szybko zaczął do przygotowywania wszystkich niezbędnych składników do skomponowania lekkiego, ale pożywnego dania. Butelkę z białym winem włożył do lodówki, a tę z tym czerwonym zostawił na blacie. Muzyka, która towarzyszyła mu podczas całego procesu twórczego, była zbiorem klasycznego rocka.
    Lily zapukała do drzwi w momencie, w którym Diego odcedzał makaron. Zdecydował się jednak na ugotowanie makaronu pszennego, a cukinię zużył do sosu.
    Spoglądając na rudowłosą, uśmiechnął się widząc w jej dłoni pakunek. Czyli jednak faktycznie zrobiła ten deser. Wpuścił ją do apartamentu, o nieco loftowym, męskim charakterze. W niektórych miejscach mogła dostrzec ramki ze zdjęciami, na których był Diego z bratem, z matką, z kumplem, z żołnierzami na froncie - ubrany w kamizelkę kuloodporną i hełm. Mogła znaleźć dziennikarskie nagrody. Wiele elementów, które stanowiły ozdoby mieszkania, były osobistymi pamiątkami/osiagnięciami Diego.
    — Rozgość się. Kończę już kolację. Mam nadzieję, że nie masz uczulenia na gluten — uśmiechnął się, gotów odebrać od niej wierzchnie okrycie.

    Diego

    OdpowiedzUsuń
  95. [No to nie ma na co czekać. Nie powinno być trudno ich połączyć nawet w jakiejś codziennej sytuacji na basenie, w parku czy gdziekolwiek indziej. Nie widzę nigdzie informacji, skąd pochodzi Lily sprzed ery Chicago, więc możemy iść też w tym kierunku. Mogę pomyśleć nad czymś konkretniejszym po weekendzie, ale jeśli Tobie wpadnie coś do głowy, to dawaj znać!]

    Harvey Bowman

    OdpowiedzUsuń
  96. [Mam pomysł. Może Lily i William mieszkali obok siebie przez pewien czas? Lily mogła pomagać mu z Luną przy jego dłuższych nieobecnościach. Will mógłby wyjątkowo poprosić ją ponownie o opiekę nad psem. I może przestraszona czymś Luna zerwie się ze smyczy i ucieknie na spacerze? ;D]

    W. CALLAHAN

    OdpowiedzUsuń
  97. [Obiecujemy, że jest w stu procentach bezpieczna. ;D]

    W. CALLAHAN

    OdpowiedzUsuń
  98. [Cześć! Obie Twoje panie są urocze, więc odpisuję u Lily, bo ją wymieniłaś pierwszą.
    Wiesz co, Amy nie jest wcale taka dzika i nieokrzesana jak może się wydawać, właściwie to nawet nie chciałam nią dać takiego wrażenia. ^^" Pewnie, ogromny Nowy Jork jest dla niej trochę jak zderzenie ze ścianą, ale wydaje mi się, że nic mu ze strony mojej panny nie zagraża i że uda im się żyć w zgodzie, haha.
    Dziękuję za powitanie! <3 Życzę Wam niekończącej się weny, wątków i czasu, żeby te wszystkie wątki pisać.]

    Amy Baxter

    OdpowiedzUsuń
  99. [To ja powinnam przepraszać, ale nie wiem, czy to ma sens… Po prostu, zrobię to inaczej: dziękuję za cierpliwość! <3]

    Diego nawet nie śmiał przypuszczać, że jedno ze zdjęć z amerykańskimi żołnierzami, wśród których poznał swoich przyjaciół, wzbudzi niepewność w rudowłosej kobiecie, którą zupełnie spontanicznie zaprosił do swojego mieszkania. Tego też się nie spodziewał, ale brakowało mu w Nowym Jorku normalnych, zdrowych relacji, nowych znajomych i świeżego spojrzenia na świat. Teraz wszyscy na wszystko uważali albo poznawali się w sieci, gdzie nie ograniczało ich nic, poza wyobraźnią, co mogło być nawet bardziej niebezpieczne niż zaproszenie Lily przez Diego.
    Zdążył dokończyć przygotowania, kiedy rudowłosa zwiedzała ogólnie dostępną przestrzeń. Postawił talerze i sztućce przy długim stole. Postanowił Lily posadzić u jego szczytu, a sam stwierdził, że zajmie miejsce obok. Wrócił do otwartej części kuchennej po butelkę wina. Zabrał dwa kieliszki i korkociąg. Otwierał właśnie butelkę, stojąc przy stole, kiedy dotarło do niego pytanie kobiety.
    — Czym się zajmuje? — odpowiedział pytaniem, a potem spojrzał na ścianę, przy której stała i na jedno ze zdjęć. Doskonale wiedział, co przedstawia. Uśmiechnął się lekko. — Byłem korespondentem wojennym, głównie dla ABC News. Zdarza mi się jeszcze czasami podjąć z nimi współpracę, ale bez dłuższych wyjazdów… — odpowiedział, nawiązując do zdjęcia w hełmie i kamizelce kuloodpornej.
    — A teraz po części zarządzam wydawnictwem — dodał z lekkim uśmiechem. — Po części pisuję felietony, przeprowadzam wywiady. — Nalał wina do kieliszków i zachęcił Lily do tego, aby podeszła do stołu. — Mój tryb pracy zmienił się na bardziej stacjonarny — odsunął krzesło, na którym miała usiąść kobieta.
    — A ty? Chyba nie zajmujesz się zawodowo wybawianiem mężczyzn z opresji w lokalnych spożywczakach? — zapytał rozbawiony.

    Diego

    OdpowiedzUsuń
  100. Mini zawał - myślałam, że się opublikowałam bez pozwolenia administracji :D

    Hej! :*

    OdpowiedzUsuń
  101. Z minuty na minutę ta kobieta robiła się coraz bardziej irytująca i odliczał jedynie w myślach czas, aby jak najszybciej znaleźć się w swoim apartamencie. Całe szczęście winda prowadziła prosto do jego pokoju, nie musiał więc sztucznie szerzyć się w uśmiechu do innych gości i udawać, że cokolwiek mogłoby łączyć go z tym irytującym rudzielcem.
    - Tak, w przeciwieństwie do ciebie, jestem całkowicie normalny. No, przynajmniej w kwestii poczytalności i chorób psychicznych, życiowo jestem kurewsko wyjątkowy – prychnął, kompletnie nie biorąc sobie do serca jej uwag. Cieszył się, że udało mu się wyrwać ze szponów swojej dawnej przyjaciółki, żałował jednak, że takim kosztem i gdyby mógł cofnąć czas, na pewno rozegrałby to w inny sposób. Pocałowanie tej kobiety w publicznym miejscu było błędem, zwłaszcza, że wśród gości z pewnością czaili się jacyś dziennikarze, a jeśli ktokolwiek zrobił im zdjęcie, zostaną za pewne okrzyknięci kolejną sensacją, a on znów wyląduje na pierwszych stronach gazet.
    - Najlepiej będzie, jeśli od tej chwili po prostu zapomnimy o swoim istnieniu – zarządził, kiedy znaleźli się w końcu na górze. Odetchnął z ulgą widząc, że kobieta zamierza pozostać w windzie i wrócić na dół, dając mu tym samym święty spokój. Zamierzał spędzić tą noc w towarzystwie kobiet zupełnie innego pokroju, oddając się przez najbliższe kilka godzin przyjemności czerpanej z uprawiania seksu.
    - Jeśli dziennikarze będą pytać, nigdy się nie spotkaliśmy i wszystko, co mogło trafić do sieci to fotomontaż – rzucił na odchodnym, nie spodziewając się, że za jego plecami stoi nieznajoma kobieta, która uniemożliwiła powrót do windy zarówno jemu, jak i jego towarzyszce – Co do chuja? – mruknął pod nosem, obserwując, jak kobieta mierzy w ich kierunku z broni. Nie miał pojęcia, jak się tutaj dostała i zaczynał żałować, że spławił tej nocy swoich ochroniarzy, licząc na nieco prywatności podczas upojnej nocy spędzonej w pokoju w towarzystwie znajomych modelek.
    - Nie ruszać się, wychodzić z windy, już, obydwoje! I żeby nikomu nie przyszły do głowy żadne głupoty – zarządziła, cały czas trzymając lufę skierowaną w ich stronę i gestem rozkazując, aby przyspieszyli swoje kroku – Jeśli będziecie próbowali uciec, zginiecie – dodała, ruchem ręki nakazując, aby zajęli miejsce pod ścianą i oddali jej swoje telefony. Nie wiedział, czy to jakiś głupi żart, napad, czy porwanie, ale w obliczu utraty życia i zdrowia wolał zachowywać się zgodnie
    z wytycznymi i posłusznie wykonywać polecenia, zamiast rzucać na dzień dobry głupimi tekstami w swoim stylu.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  102. [Miło mi bardzo i bardzo chętnie porwiemy Lilkę na jakąś przygodę. Może razem będą próbowali złapać w parku szopa, który ukradł jedno ze stworzonych przez nią biżuteryjnych arcydzieł? ;-D]

    Mortimer Preston

    OdpowiedzUsuń
  103. Należało jednoznacznie stwierdzić, że obydwoje zachowali się dzisiaj lekkomyślnie. Lily, bo przyjęła zaproszenie nieznajomego na kolację, na której mogło przecież wydarzyć się wiele rzeczy, od gwałtu po porwanie w celu handlu ludźmi lub nawet gorsze rzeczy. Diego, bo zaprosił nieznajomą na kolację, na której mogło przecież wydarzyć się wiele rzeczy, od zatrucia po kradzież lub nawet gorsze rzeczy. A mimo to Diego pozostawał spokojny. Śmiało mógł stwierdzić, że znał się na ludziach. Wyczuwał ich intencję, a intencje rudowłosej były dobre. Sama rudowłosa wydawała się być dobrym człowiekiem, tego nie mógł jej ująć. Dobrze patrzyło jej z oczu i miała niesamowicie łagodny uśmiech.
    Obydwoje zachowali się lekkomyślnie, a jednak chyba nadal pozostawali pełni nadziei i dobrej myśli. Nie dziwił się Lily, że ta ma wątpliwości, ba, nie zdziwiłby się, gdyby Lily zwyczajnie uciekła z jego mieszkania, zabierając ze sobą obydwie butelki wina – należały jej się, choćby za odwagę.
    Gdyby Villanueva był mniej odporny na komplementy, pewnie pokryłby się rumieńcem. Ale jej wszystkie słowa przyjął ze spokojem i uśmiechem. Nie uważał, że się ustatkował – do tego było mu daleko, bo sam fakt, że zmienił ścieżkę swojej kariery o niczym nie świadczył. Nie uważał się również za ideał mężczyzny, a to, że umiał gotować zawdzięczał jedynie szybkiemu wejściu w dorosłe życie i przejmowaniu obowiązków po matce, która dorosłość traktowała lekką ręką.
    — Nie powiedziałbym, że się ustatkowałem… Raczej… Osiadłem. — Skwitował, popijając wino. Jemu kolacja też smakowała, ale nie uznałby jej za jakąś wybitną. Proste składniki, proste danie. Pożywne, smaczne. — Wieczne wyjazdy miały swoje plusy, zastrzyk adrenaliny był na porządku dziennym, ale… raz, że człowiek się starzeje, a dwa – wiele rzeczy umyka mu między palcami, kiedy pozostaje w rozjazdach.
    W końcu się roześmiał, nie mógł zachować powagi, kiedy Lily go wychwalała pod niebiosa.
    — Mam więcej wad niż mogłoby się wydawać. — Odparł, a dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że nie jest rozsądnym reklamować się w ten sposób świeżo poznanej osobie. — Cieszę się, że smakuje.
    — Zatem mamy podobnie, praca w biurze. Lubisz to? Nie brakuje ci czasami wolności, Lily? Wyjścia poza cztery ściany?

    Diego

    OdpowiedzUsuń
  104. Scott nie planował powrotu do Nowego Jorku. Na pewno nie na tym etapie swojego życia. Miał zamiar przedłużyć kontrakt w Londynie jeszcze co najmniej o dwa lata. Praca po drugiej stronie, pomimo wcześniejszych obaw, dawała mu wiele satysfakcji. Sprawdzał się w tym. Dziękował sobie w duchu za to, że podjął to wyzwanie, bo pamiętał dobrze, jak bliski był zerwania kontraktu, jeszcze zanim na dobre się zaczął. Jego życie wywróciło się wtedy do góry nogami. Był zagubiony. Z jednej strony dopiero co dowiedział się o tym, że ma syna. Z dnia na dzień musiał nauczyć się tego, jak być ojcem. Nie był na to przygotowany, nie wdrażał się stopniowo - miał przed sobą ośmioletniego chłopaka, z którym musiał nawiązać jakiś kontakt, zdobyć jego zaufanie. Z drugiej strony wypadek jakiemu uległ niemal dwa lata wcześniej na dobre wyłączył go ze startów we wszystkich liczących się seriach w Stanach oraz w Europie. Nie miał już szans na powrót do Formuły 1 - nie jako kierowca. Próbował jeździć w rodzinnym zespole, zdobył nawet wygraną w kultowym, 24-godzinnym wyścigu, ale praca pod zarządem własnego ojca okazała się trudniejsza, niż myślał. Nie dogadywali się i wciąż dochodziło między nimi do spięć. Scott wiedział, że nie da rady dłużej tego ciągnąć. Musiał znaleźć dla siebie nowe zajęcie. Propozycja pracy przy wprowadzaniu nowego zespołu do europejskiej formuły 1 była dla niego zbawieniem. Dlatego ostatecznie zdecydował się na wyjazd.
    Pomimo wielu obaw, pogodził to nawet całkiem nieźle z obowiązkami ojca. Bywał w Nowym Jorku przynajmniej raz w miesiącu, zabierał też do siebie syna na ferie, podczas przerw świątecznych, czy w wakacje. W tym roku Anthony spędził u niego cały sierpień. Scott miał go tylko odstawić do domu przed rozpoczęciem roku szkolnego. Planował od razu wrócić do pracy. Miał nawet wykupiony bilet powrotny do Londynu. Coś powstrzymało go jednak przed złożeniem podpisu na kontrakcie, zatrzymującym go w Londynie na kolejne dwa lata. Dobrze pamiętał ten dzień, kiedy z długopisem w dłoni wpatrywał się w wykropkowane miejsce na umowie, a potem podniósł wzrok na swojego szefa i odsunął od siebie dokument. Mosty zostały spalone. Londyn był historią.
    Zatrzymał się w swoim apartamencie na górnym Manhattanie. Miło było wrócić na stare śmieci z myślą. Odkąd ojciec podupadł na zdrowiu i wycofał się zupełnie z życia rodzinnej firmy, Scott z radością przyjął stanowisko szefa zespołu Andretti Autosport. Był podekscytowany na samą myśl o tym, że może kontynuować rodzinną spuściznę. Miał w głowie wiele planów co do tego, jak rozwinąć biznes, w jakie wejść serie, być może ruszyć na podbój świata. Wracał właśnie z owocnego spotkanie z zarządem, któremu przedstawił plan wejścia do europejskiej Formuły 1. Wierzył w to, że Andretti Autosport może walczyć na równi z zespołami pokroju Ferrari czy Mercedes.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niedzielny poranek rozpoczął od treningu swojego syna. Ten weekend należał jednak do matki chłopaka, dlatego po skończonej jeździe podrzucił go do matki. W drodze powrotnej wstąpił do kawiarni znajdującej się obok jego apartamentowca. Miał zamiar wypić szybką kawę, może dołączyć do kumpli, którzy w południe grywali w tenisa. Sezon wyścigowy dobiegł końca, dzięki temu mógł jeszcze przez jakiś czas cieszyć się wolnymi weekendami. Pchnął drewniane drzwi, wprawiając w ruch mały dzwoneczek i stanął w kolejce do kasy. Miał zamiar wypić tylko szybkie espresso. Czekał cierpliwie na swoją kolej, rozglądając się przy tym po lokalu, aż jego wzrok natrafił na rudowłosą dziewczynę, siedzącą tyłem do niego. Pewnie nawet nie zwróciłby na nią uwagi, gdyby nie to, że w szybie niewyraźnie odbijała się jej twarz. Nie był pewien, czy to ona, ale w uznał, że w najgorszym wypadku dosiądzie się do jakiejś przypadkowej dziewczyny, dlatego kiedy tylko odebrał swoją kawę, podszedł do jej stolika.
      — Przepraszam, czy to miejsce jest wolne? — Zapytał, wskazując na fotel znajdujący się obok niej, a kiedy podniosła na niego wzrok już wiedział, że wzrok go nie mylił. Uśmiechnął się do niej nieznacznie, bo nie miał pewności jak zareaguje na jego obecność. Nie potraktował jej najładniej, kiedy dwa lata temu postanowił się z nią z dnia na dzień rozstać, a jakby tego było mało, zerwać jakikolwiek kontakt. Wtedy wierzył, że tak będzie lepiej. Nie mógł tworzyć związku, będąc na życiowym zakręcie. Nie wyszłoby z tego nic dobrego.

      Scott

      Usuń
  105. Charakter Scotta był trudny, zwłaszcza w relacjach damsko-męskich. Łatwo ulegał porywom serca i emocji, będąc przez to niestałym w uczuciach. Nie zdażyło mu się w jednym związku wytrzymać dłużej, niż dwa lata. Prędzej czy później zawsze kończył znudzony, a druga strona zraniona. Nie miał na to prostego wytłumaczenia. Może pewne niechlubne cechy charakteru odziedziczył po swoim ojcu. W końcu niedaleko pada jabłko od jabłoni. Scott całe życie zapierał się przed tym, by nie być taki, jak Michael. Chciał swoim losem pokierować inaczej, być od niego lepszy, porządniejszy. A potem okazało się, że ma syna, o którym nikt nie wie. Syna, którego nie zna, dla którego nie jest tatą, bo nie bierze udziału w jego wychowaniu. To uderzyło w niego podwójnie, bo wydawało się, jakby historia zatoczyła koło. Jego ojciec też miał syna, o którym nikt nie wiedział, dla którego nie był tatą, którego istnienie wymazał ze swojej świadomości.
    Kiedy długo skrywana tajemnica wyszła na jaw, Scott był w szoku. Najpierw obwiniał wszystkich dookoła, tylko nie siebie. Potem z przerażeniem stwierdził, że nie nadaje się do wychowania dziecka, że jego synowi będzie lepiej kiedy on będzie się trzymał z daleka, bo partner jego matki jest dla niego jak ojciec i ta cała prawda tylko namąciłaby w jego głowie. Obawiał się konfrontacji z ośmiolatkiem, pytania o to, dlaczego nigdy wcześniej się z nim nie kontaktował. Nie mógł przecież zrzucić wszystkiego na matkę chłopaka. Bez powodu go przed nim nie ukryła. Uznała, że lepiej mu będzie bez ojca, niż z takim ojcem jak Scott. I pewnie miała rację.
    Wyjazd do Londynu to była ucieczka przed odpowiedzialnością i przed wzięciem spraw we własne ręce. Nie był wtedy w stanie myśleć o randkowaniu. Jednocześnie nie mógł wyznać Lily prawdy o tym, co dzieje się w jego życiu. Dlatego poinformował ją tylko o swoim kontrakcie w Londynie i zakończył ich relację bez wyjaśnień, krótkim tak będzie lepiej, dając jej do zrozumienia, że relacja na odległość w ich przypadku nie zadziała, a potem definitywnie zerwał z nią kontakt.
    Dopiero z biegiem czasu jakoś to sobie wszystko poukładał w głowie. Priorytetem było dla niego zbudowanie poprawnych relacji z synem i stopniowo ten plan wypełniał. W końcu uwierzył w to, że znalazł złoty środek: układał sobie życie w Londynie, przylatywał do syna raz lub dwa razy w miesiącu, zabierał go do siebie na ferie i święta, a w międzyczasie żył tak, jakby wciąż miał dwadzieścia lat.
    Wilk syty i owca cała. Ostatnia wizyta Anthonego uświadomiła mu jednak, jak wiele go omija, gdzie tak naprawdę powinien być. I wrócił, próbując być jak najlepszą, dorosłą wersją siebie.
    Zauważył to zawahanie w jej głosie. Zapewne wcale nie miała ochoty go widzieć i większą przysługę wyświadczyłby jej, gdyby wypił to espresso przy kontuarze i wyszedł z kawiarni, udając, że nie widział tej burzy rudych włosów. Wcześniej o tym nie pomyślał. Na szczęście jego kawa była mała i jeśli Lily nie chciała z nim rozmawiać, to mógł zmyć się tuż po wymianie powierzchownych uprzejmości. Było za późno, by się wycofać. Usiadł na miękkim fotelu, stawiając na niewielkim stoliku filiżankę z kawą i niewielki kubek z wodą.
    — Wróciłem — przytaknął w odpowiedzi na jej pytanie.
    — Nie przedłużyłem kontraktu. Londyn to jednak nie jest moje miejsce na ziemi — wyjaśnił.
    — Nie spodziewałam się, że cię tu spotkam.
    Kawiarnia znajdowała się tuż obok jego apartamentowca. Swego czasu wpadali tu na wspólne śniadania, bo to miejsce słynęło z najlepszych rogalików z pistacjowym kremem w całym Nowym Jorku.
    — To miła niespodzianka — dodał, uśmiechnąwszy się nieznacznie.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  106. Zastanowił się chwilę nad jej pytaniem. Nowy Jork - jako miejsce do życia - nigdy nie był jego pierwszym wyborem. Wyjechał z miasta kiedy tylko nadarzyła się taka okazja. Uważał, że ma tu za mało możliwości, że nie rozwinie tu skrzydeł. Szukał swojego miejsca na ziemi i szukał siebie. Próbował życia na włoskich zasadach, osiedlając się w okolicach miasteczka Monza i jeziora Como. Próbował żyć w zamkniętej enklawie Monako, gdzie nikogo nie dziwił widok znanej twarzy w supermarkecie. Próbował ułożyć sobie życie w Londynie. Nigdzie jednak nie czuł się jak w domu. Wychowany w Nowym Jorku utracił ten pierwiastek, który pozwoliłby mu żyć we włoskiej społeczności. Monza wydawała mu się złotą klatką. Przeprowadzka do Londynu stale wywoływała w nim wyrzuty sumienia.
    Scott spojrzał na Lily i zaprzeczył ruchem głowy. To nie było to.
    — Zdałem sobie sprawę z tego, że tu jest moje miejsce — przyznał szczerze. Ciągle szukał tego, co dawno już było znalezione, tylko tego nie dostrzegał. Wiedział jedno, nie powinien był wyjeżdżać do Londynu. Przez tą decyzję zmarnował tylko dwa lata.
    — Widzisz, tyle szukania na darmo — dodał żartobliwym tonem głosu, kiedy i ona podniosła na niego swój wzrok. Czuł, że atmosfera nie jest do końca czysta. Domyślał się tego, że Lily może mieć do niego żal. Nie zachował się wobec niej w porządku, choć to akurat nie było dla niego nowością. I być może więcej się już przez to nie spotkają. Scott w relacjach damsko męskich nie był godny zaufania. Tak o sobie myślał.
    — Są lepsze, niż te, które jadłem we włoszech — powiedział, kiedy wspomniała o rogalikach. Jego uwadze nie umknął fakt, że Lily wcale nie przyszła tu na rogaliki. Uśmiechnął się nieznacznie, kiedy zauważył, że zaczynają stosować typowe zapełniacze ciszy.
    Na zewnątrz pociemniało, chociaż jeszcze nie było południa. Nowy Jork został spowity typową dla października szarością, a w wysokie okno kawiarni zaczął rytmicznie bębnić deszcz.
    — Angielska pogoda — rzucił pod nosem, niby żartobliwie i westchnął nieznacznie, niemal niezauważalnie. Wypił espresso na dwa łyki i odstawił na stolik pustą filiżankę. Rozgrzewający napój rozlał się po jego ciele, a on poczuł, jak razem z nim wstępuje w niego nowa energia. Wziął głębszy oddech.
    — Będę pracować w rodzinnej firmie — odpowiedział, kiedy zapytała go o kolejny kontrakt. — Mój ojciec ustąpił ze stanowiska i przeszedł na emeryturę, a dziadek nie chciał przekazywać tej funkcji komuś obcemu. To najlepsze rozwiązanie — wyjaśnił. Scott nie przyjąłby posady, gdyby jego ojciec włączał się w funkcjonowanie ich rodzinnej firmy. Nie dogadywali się najlepiej a ich relacje z biegiem lat osłabły, a kontakt ograniczył się do niezbędnego minimum. Scott miał do niego żal za to, jak zniszczył ich rodzinę.
    — Opowiedz lepiej co u ciebie? — Zmienił temat. Chciał się dowiedzieć tego, co się u niej w ciągu tych dwóch lat zmieniło.
    — Mieszkasz, lub pracujesz gdzieś w okolicy? — Zapytał. Wciąż nie skojarzył bowiem tego, że Lily zachodzi tu czasem z sentymentu. To nie było tak oczywiste, jak na jego męski rozum.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  107. Dom na Staten Island był jego oazą. Ustawiony w pierwszej linii brzegowej, z bezpośrednim dostępem do plaży i tarasem ze szklanymi barierkami i wyrokiem na zatokę. Ogrodzony wysokim, porośniętym roślinnością murem, zapewniał maksimum prywatności. Dom sąsiadował z podobnymi sobie willami, należącymi do ludzi biznesu, sportu, czy kina. Okolica była raczej spokojna. Nie dochodziło tu do przestępstw czy rozbojów, chociaż czasami zdarzały się kradzieże, czy włamania. Okazałe domy i drogie samochody na podjazdach przyciągały co odważniejszych złodziei, liczących na złoty strzał. Max mieszka tu od roku. Bez żalu zamienił swój apartament w sercu Manhattanu, na dom na wybrzeżu i doceniał tę zmianę w każdym aspekcie. Nie brakowało mu tłumów, ani nocnego życia, doceniał za to ciszę i spokój, możliwość wypicia porannej kawy przy szumie uderzających o wybrzeże fal i krzyku ptaków, duży ogród i plażę, po której mogły wybiegać się jego psy i przestrzeń. Nie czuł się tam również samotny. Jego była już dziewczyna niemalże z nim mieszkała, często odwiedzali go znajomi. Nie miał ja co narzekać.
    Ostatni weekend września rozpieszczał mieszkańców Nowego Jorku słoneczną pogodą i wysoką temperaturą. Znad zatoki powiewał spokojny wiatr, przeganiając po niebie niewielkie, białe obłoki. Max miał dwutygodniową przerwę od wyścigów i spędzał te małe wakacje w mieście. Na wieczór zaprosił kilku znajomych, miał w planach zorganizowanie grilla, na zakończenie letniego sezonu. Wziął prysznic po porannym biegu, usiadł na tarasie z kawą i złożył zamówienie w internetowym supermarkecie, bo nie lubił osobiście przedzierać się przez tłumy robiących sobotnie zakupy nowojorczyków. Po wypiciu kawy zabrał psy na plażę i pozwolił im się porządnie wybiegać, a potem pojechał na fizjoterapię. Kiedy wrócił do domu dochodziła 15. Po jego domu wciąż krzątała się pani sprzątająca, na zewnątrz, jak co sobotę pracował ogrodnik. Kiedy Max usłyszał dźwięk domofonu, był przekonany, że to dostawca z supermarketu. Nawet nie spojrzał na kamerkę. Otworzył automatyczną bramę i wyszedł mu na przeciw, tylko na zewnątrz, zamiast furgonetki z marketu, zobaczył burzę rudych włosów i uśmiechniętą twarz swojej dobrej znajomej.
    — Lily — uścisnął ją na powitanie, kiedy tylko znalazła się w zasięgu jego rąk.
    — Fajnie, że wpadłaś wcześniej, jest dużo do zrobienia przed wieczorem — powiedział ze śmiechem. Nie spodziewał się, że dziewczyna pojawi się tak wcześnie, ale wcale mu to nie przeszkadzało.
    — Wejdź — zaprosił ją do środka, przytrzymując dla niej drzwi. W progu niemal natychmiast pojawiły się jego psy. Merdały radośnie ogonami gotowe obskoczyć Lily na powitanie, ale odwołał je, dlatego siedziały przy jego nodze, z ekscytacji dreptając tylko przednimi łapkami i merdając ogonami.
    — Napijesz się czegoś? — zapytał prowadząc ją przez przestronny hol do części kuchennej, gdzie zatrzymał się przy ekspresie do kawy. Ruchem włosy wskazał na maszynę i uniósł pytająco brwi do góry.
    — Chyba, że wolisz od razu zacząć od czegoś mocniejszego — dodał, uśmiechnąwszy się przy tym wesoło.
    — Dawno się nie widzieliśmy, chyba dobre kilka miesięcy. Opowiadaj, co u ciebie? — Spojrzał na nią z zainteresowaniem.

    Max

    OdpowiedzUsuń
  108. Scott nie potrafił się zatrzymać. Zawsze chciał czegoś więcej. Nie wystarczało mu to, co ma. Takie podejście pozwoliło mu kilkakrotnie wywalczyć mistrzostwo świata w wyścigach, ale jednocześnie przeszkadzało mu w ułożeniu sobie życia prywatnego, przede wszystkim dlatego, że to sport był jego priorytetem. Nigdy nie postawił na pierwszym miejscu swojej partnerki. Zawsze najpierw były wyścigi, treningi, wyjazdy i samochody, a dopiero potem kobiety, nawet te, z którymi był w związku. Był nastawiony na jasno sprecyzowany cel i ze wszystkich sił dążył do jego osiągnięcia. Dopiero niedawno piramida jego wartości została zbudowana na nowo.
    Lily różniła się od wszystkich dziewczyn, z którymi się spotykał. Scott był bowiem w typie wszystkich aspirujących modelek, celebrytek i instagramerek. Związek z nim był gwarancją na rozbudowanie instagramowej społeczności o kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset tysięcy obserwatorów. Pokazywanie się z nim na eventach otwierało im drogę do kontraktów reklamowych i okładek magazynów.
    Lily była inna. Przede wszystkim była sobą i nie robiła niczego na pokaz. Nie walczyła o obserwatorów. Nie próbowała się na nim wybić, ani konkurować z nim o uwagę i zainteresowanie opinii publicznej. Była prawdziwa. Robiła swoje i chciała piąć się po szczeblach kariery na swoich własnych zasadach. Nie miała nierealnych oczekiwań, a on mógł przy niej być sobą. Po prostu Scott, a nie pięciokrotny mistrz świata Formuły 1, dwukrotny mistrz serii NASCAR i dwukrotny mistrz serii Indycar. Wydawało się nawet, że jego sukces trochę ją onieśmiela. To była miła odmiana.
    — Tu się w zasadzie niewiele zmienia, poprzednim szefem też był Andretti, i jeszcze wcześniejszym — odparł ze śmiechem, mając na myśli najpierw jego ojca, a potem dziadka. To stanowisko zawsze przechodziło w jego rodzinie z pokolenia na pokolenie. Scott przez długi czas myślał, że tego uniknie, że będzie pracował na własne nazwisko. Z czasem zrozumiał jednak, że to niemożliwe, bo nazwisko, które nosi, jest marką samą w sobie. Mógł natomiast dołożyć swoją cegiełkę do rodzinnej spuścizny i kiedy za sprawą dziadka ze stanowiska i z firmy odszedł jego ojciec, Scott zdecydował się objąć stery.
    Lily na moment zamilkła, a on napił się wody ze stojącej przed nim szklanki. Widział, że zbiera myśli, dlatego milczał. Podniósł na nią wzrok kiedy zaczęła mówić.
    — Pamiętam — skinął głową i słuchał dalej.
    — Gratuluję, to duży krok — powiedział i uśmiechnął się przy tym wesoło. Lily była wytrwała i pracowita. Awans był tylko kwestią czasu.
    — Mam nadzieję, że zaprosisz mnie na swój pierwszy wernisaż — dodał. Lily miała smykałkę do sztuki, a tworzenie było czymś, co sprawiało jej największą przyjemność. Trzymał kciuki za to, by podążała za swoimi marzeniami tak wytrwale, jak podążała ścieżką swojej kariery zawodowej. Bo było ją stać na wszystko to, o czym marzyła.
    Odsunął od siebie pustą szklankę po wodzie, dostawiając ją do pustej filiżanki po kawie. Ich rozmowa, choć pozornie swobodna, wykreowała między nimi dziwne napięcie. Nie było już tak, jak dwa lata temu i ponosił za to pełną odpowiedzialność.
    — Będę się zbierał, nie chcę ci przeszkadzać — powiedział, zabierając z podłokietnika swoją kurtkę. — Miło było cię zobaczyć, Lily — dodał podnosząc się z miejsca. Spojrzał na nią jeszcze raz, uśmiechnął się nieznacznie i oddalił się w swoją stronę.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  109. Max nie brał pod uwagę tego, że ktokolwiek może być obrażony za coś, czego nie zrobił. Prowadził wymagający tryb życia, swój czas dzielił pomiędzy wyjazdy, treningi, wyścigi i wszystko to co związane z pracą, a namiastką życia prywatnego, odpoczynkiem, randkami i spotkaniami towarzyskimi. Krąg jego znajomych był szeroki, a czas - zwłaszcza w sezonie - leciał szybko. Max robił co mógł, żeby poświęcić swoim przyjaciołom wystarczająco dużo uwagi, ale w obliczu różnych życiowych sytuacji raz bywało z tym różnie. Nie przywykł jednak do tego, żeby ktoś się o to dąsał, dlatego nie odebrał słów Lily poważnie.
    Max nie był standardowym kumplem, do którego można zadzwonić albo przyjechać o każdej porze dnia i nocy, ale kiedy mógł, był gotów udzielić pomocy i wsparcia, a serce miał na dłoni. W miarę możliwości wynagradzał swoim przyjaciołom ten chroniczny brak czasu. Dlatego podczas podczas pierwszego od dawna wolnego weekendu, zorganizował u siebie małą imprezę, na którą wszyscy zareagowali entuzjastycznie.
    Obrócił się w jej stronę, przerywając przygotowywanie kawy i uniósł brwi do góry.
    — Przecież cię zaprosiłem, napisałem na grupie — powiedział, mając na myśli chat, na którym komunikuje się grupka ich znajomych, z Robem i Lily włącznie.
    — Nie widziałaś? Myślałem, że dlatego przyszłaś wcześniej. — Wyciągnął z kieszeni telefon, odblokował go i wyszukał ich konwersację. Jego wiadomość o imprezie została już oczywiście zarzucona dziesiątkami odpowiedzi, ale odszukał ją i przesunął telefon w jej stronę, żeby udowodnić swoją niewinność.
    — No, chyba, że teraz muszę ci wysyłać imienne zaproszenia telegramem, albo gołębiem pocztowym — powiedział ze śmiechem, bo cała ta sytuacja trochę go rozbawiła. Nie był zdenerowany, czy zniecierpliwiony. Był wyluzowany i nie opuszczał go dobry humor. Nie odebrał też słów Lily jako zarzutu w jego stronę.
    — I nie jestem okropny, tylko kochany, a ty już nie marudź już, tylko opowiadaj, co u ciebie — zakończył, znów odwracając się w stronę ekspresu. Ustawił tam wysoką szklankę i przygotował dla Lily słodkie latte z syropem karmelowym. Dla siebie zrobił nieco mocniejsze, podwójne espresso. Kiedy skończył, wziął obie kawy i skinął głową na Lily, aby poszła za nim na taras. To były być może ostatnie dni ładnej, słonecznej pogody. Razem z nimi na zewnątrz wybiegły jego psy, które zajęły miejsce tuż obok nóg Lily i Maxa, domagając się od nich uwagi.
    Przestronny taras Maxa był już przygotowany na chłodny sezon. Do barierki zostało dodane wysokie przeszklenie, osłaniające od wiatru znad zatoki, a w kilku miejscach stanęły ogrzewacze, które stanowiły ratunek podczas chłodnych, jesiennych wieczorów.

    Max

    OdpowiedzUsuń
  110. Nowy Jork przywitał go z otwartymi ramionami. Spotkał się z dawno niewidzianymi przyjaciółmi z młodości i dzieciństwa, wrócił do rodzinnej firmy, do współpracowników, których znał od lat, których szanował i którzy szanowali jego. Pogodził się z dziadkiem i wydawało się, że panowie odzyskali w końcu spokój ducha i tak ważną dla nich, opartą na zaufaniu relację. Znów mieli wspólny cel, do którego mogli razem dążyć, jak za starych, dobrych czasów.
    Scott wydawał się odmieniony. Jakby te dwa lata w Londynie zmieniły w nim więcej, niż ostatnie dziesięć lat w Europie. A może to nie czas go zmienił, tylko okoliczności. Takie dostał karty i postanowił zagrać nimi najlepiej, jak potrafił.
    Intensywny tydzień w biurze zupełnie wyłączył go z życia towarzyskiego. Postawił sobie na cel nadrobienie wszystkich zaległości i braków w wiedzy, dlatego spędzał długie godziny na analizie dokumentów i na rozmowach z inżynierami. W sobotę mógł w końcu trochę odetchnąć. Założył na siebie luźny, sportowy strój, spakował torbę na siłownię i zjechał windą na podziemny parking. Wsiadł do jednego ze swoich samochodów i wyjechał na ulicę. Chciał tylko jeszcze złapać w locie jakąś kawę, ale pod jego ulubioną kawiarnią nie było gdzie przystanąć. Odjechał więc trochę dalej, zaparkował wzdłuż chodnika, wyskoczył z auta i ruszył szybkim krokiem w swoją stronę. Jego uwagę zwrócił jednak dziwny łoskot, który usłyszał za swoimi plecami. Jakby dźwięk tłuczonego szkła. Obejrzał się za siebie. Na chodniku leżało pudełko, z którego podczas upadku wysypały się jakieś osobiste przedmioty. Tuż obok była jego znajoma.
    — Lily! — Natychmiast do niej podszedł, przykucnął i złapał jej dłonie, na których zaczęły pojawiać się krople krwi.
    — Wszystko w porządku? Możesz wstać? — Zapytał zmartwiony i pomógł jej się podnieść. Wyglądało na to, że poza otarciami nic jej się nie stało. Obok nich jak na zawołanie pojawił się zestresowany Concierge. Na widok krwi omal nie dostał zawału.
    — Macie tu apteczkę? — Scott spojrzał na niego wyczekująco, a mężczyzna w średnim wieku pokiwał twierdząco głową.
    — Lily, wejdź z nim do środka, pozbieram to i zaraz do was dołączę — polecił, a kiedy przystała na jego plan i weszła do środka znów przykucnął. Karton na szczęście był cały, Scott wrzucił do niego rzeczy, które wypadły na chodnik, pomijając te doszczętnie rozbite i wcisnął całość do bagażnika w swoim aucie. Potem wrócił do budynku, do którego Concierge zabrał Lily. Rozejrzał się, a mężczyzna wyjrzał do niego z pomieszczenia administracyjnego. Wciąż był równie zestresowany, co w chwili, w której zobaczył zakrwawione dłonie Lily.
    — Pani Taylor jest taka uparta — jęknął, kiedy Scott znalazł się obok niego. — Chciałem zamówić dla niej firmę która pomaga w przeprowadzkach, ale się nie zgodziła — rozłożył bezradnie ręce, wprowadzając go do pomieszczenia, w którym jakaś kobieta opatrywała dłonie i kolano rudowłosej.
    — W porządku? — Zapytał, zatrzymując się obok nich.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  111. Max miał nieco inną definicję przyjaźni. Częstotliwość nie była dla niego wyznacznikiem dobrych relacji. Zamiast tego skupiał się na jakości spotkań, tak, by być na nich w pełni obecny i nadrobić to, co być może ominęło go ze względu na brak czasu, albo znaczące różnice w grafiku. Nie pomagał fakt, że kiedy on miał trochę wolnego, jego znajomi pracowali, a kiedy oni cieszyli się wolnymi weekendami, czy wakacjami, on podróżował po stanach i wyciskał z siebie siódme poty na torze. Wydawało się jednak, że Max znajduje w tym wszystkim balans. Może nie najlepszy, ale na pewno poprawny. Czasami nie widział się z kolegami kilka tygodni, a nawet miesięcy, ale kiedy w końcu udawało im się zgrać grafiki, czuli się tak, jakby od ostatniego spotkania minęło trzy dni, a nie trzy miesiące. Tak samo było teraz, z Lily.
    — Bo wolisz ten nowobogacki penthouse na górnym Manhattanie? — Odparł ze śmiechem, rozsiadając się wygodnie na miękkiej sofie. Obok niego rozłożył się jeden z jego psów, układając łebek na jego udzie. — Co ty byś robiła na takiej wsi — dodał żartobliwie określając okolicę, w której mieszkał. Istotnie, trudno było tu uświadczyć rozrywek rodem z centrum miasta, dla Maxa to był wielki plus, tak samo jak to, że w jego sąsiedztwie mieszkają same emerytowane Wilki z Wall Street.
    — Wiesz, ile jedzie się stąd do centrum w godzinach szczytu? Oszalałbym, gdybym nie miał motocykla — pokręcił głową. Mieszkanie na wybrzeżu miało swoje plusy, ale i minusy. Gdyby pracował w biurze na Manhattanie, od 9 do 5, na pewno nie zdecydowałby się na przeprowadzkę na Staten Island.
    — Gratuluję, chociaż nadal nie rozumiem, dlaczego do malowania potrzebny ci kurs i certyfikat. Przecież i bez tego byłaś świetna. A moje ściany nadal czekają na to, aż powiesisz tam swoje obrazy — przypomniał, patrząc na nią znacząco. Uważał, że Lily ma świetny styl i warsztat, mogła konkurować z największymi artystami, tylko nie miała jeszcze tyle szczęścia, by się wypromować, a w tej branży to właśnie było kluczem, do sukcesu.
    — Poważnie? Gdzie się przeprowadzasz? — Wyprostował się nieco i uniósł do góry brwi. — To znaczy, dobrze, że zamykasz w końcu ten rozdział. To był bardzo dziwny, śliski gość — pokręcił głową, bo co nieco obiło mu się o uszy jeśli chodzi o interesy Welsha. Mieszkanie wśród emerytowanych Wilków z Wall Street miało swoje plusy.
    — Andretti? — Skrzywił się nieznacznie. Na myśl o swoim przyrodnim bracie czuł taką niechęć, że nie potrafił tego zatuszować. Miał jednak dobre wytłumaczenie: nie szanował go za to, jak potraktował Lily. I było to całkiem solidne i wiarygodne. Mimo to nadstawił uszu z uwagą.
    — Scott się już dawno skończył, moja droga. Mógłby się ścigać z kierowcami na dole stawki, o bycie najlepszym z najgorszych — odparł obojętnie. — Dlatego poszedł za biurko — dodał. Zdarzało im się spotkać na torze i przy każdej takiej okazji walczyli zaciekle, jakby jutra miało nie być, jakby chcieli coś sobie udowodnić.
    — Co cię tak właściwie naszło na te wszystkie zmiany? — Spojrzał na nią z większą uwagą. — Bo chyba nie ze względu na tego… dupka — dodał. Lily którą znał, zwykle odwlekała poważne decyzje i długo się wahała, zanim zrobiła jakiś duży krok.
    — Mówisz o Bridget? — Wziął głębszy oddech, zastanawiając się, co właściwie powinien powiedzieć. Zdecydowanie nie mógł wyznać prawdy. Dał słowo, że nie puści pary z ust. — To nie jest moja dziewczyna, media jak zwykle wszystko rozdmuchały. Po prostu… spotykamy się, ale ludzie oszaleli, bo dopiero co rozstałem się z Naomi. Jej fani wylewają teraz hejt na Bridget, bo uważają, że rozbiła nasz związek. Straszne szambo, mówię ci. Czasami chciałbym być chociaż trochę anonimowy — uśmiechnął się blado, popijając swoją kawę.

    Max

    OdpowiedzUsuń
  112. Scott całe swoje dorosłe życie spędził w Europie. Wyprowadził się z Nowego Jorku kiedy miał niespełna 17 lat. Przez pierwsze trzy lata mieszkał we Włoszech, pomiędzy Bergamo i miasteczkiem Monza, gdzie znajdował się słynny tor wyścigowy, na którym z resztą trenował. Zatrzymał się wtedy u dalekich krewnych, bo pieniądze, jakie zarabiał, ledwo pozwalały na pokrycie podstawowych kosztów życia. Kiedy trzy lata później podpisał prawdziwy, duży kontrakt i z kierowcy rezerwowego przeszedł do jazdy w pierwszym składzie, przeprowadził się do Monako. Tam też kupił swój pierwszy apartament. Monakijski świat pochłonął go wtedy bez reszty. W tamtym czasie wzbogacił się o kilka samochodów, jacht, oraz posiadłość we Włoszech, nad jeziorem Como. Nigdy nie przypuszczał bowiem, że wróci do Nowego Jorku. Miał zamiar jeździć przynajmniej przez piętnaście kolejnych lat, a potem przejść na sportową emeryturę, zamieszkać na stałe we Włoszech. Wypadek zweryfikował wszystkie jego plany.
    W 2019 roku w trakcie wyścigu o Grand Prix Bahrajnu, Scott stracił panowanie nad pojazdem i z ogromną prędkością wjechał w metalową barierkę. Bolid natychmiast stanął w płomieniach i rozpoczęła się dramatyczna walka służb ratunkowych z czasem. Można mówić, że miał dużo pecha, ale fakt, że przeżył, wskazywał raczej na wielkie szczęście. Obrażenia, w porównaniu ze skalą wypadku, również były stosunkowo niewielkie, mimo to rehabilitacja wyłączyła go ze startów do końca sezonu, przez co utracił swój fotel w zespole.
    Wtedy zdecydował się na powrót do USA. Wciąż chciał się ścigać, ale w Europie nie było już dla niego miejsca. Dziadek i ojciec powitali go natomiast z otwartymi ramionami, dopuszczając go do startów w barwach rodzinnego zespołu od pierwszych wyścigów w sezonie. Jego największym osiągnięciem tamtego roku, a jednocześnie ostatnim aktem jego zmagań za kierownicą samochodu wyścigowego, było stanięcie na podium 24-godzinnego wyścigu Le Mans. Potem na stałe porzucił zawód kierowcy, na rzecz pracy nad rozwojem zespołu McLaren, w Londynie.
    Apartament na Upper East Side kupił od razu po powrocie do Nowego Jorku, wtedy, kiedy był przekonany, że zostanie tam na dłużej. Nie spodziewał się, że po zaledwie roku znów postanowi rzucić wszystko i wyjechać. Kiedy podpisał kontrakt w Londynie liczył, że otworzy mu to drzwi do pracy przy zespołach z góry stawki, że wróci do gry, nie jako kierowca, ale jako szef zespołu, zamieszka w Monako, albo w swojej willi nad Como i zrealizuje swój plan. Teraz wiedział jednak, że musi odłożyć to w czasie, przynajmniej na kilka najbliższych lat, bo kto wie, być może Antonio pójdzie w ślady utytułowanego ojca i również zapragnie ścigać się wśród najlepszych, a Scott będzie mógł rzucić wszystko i wspierać go w tej pasji, tam, na drugim końcu świata. To oczywiście dość odległa przyszłość. Na tę chwilę chłopak startował w zawodach kartingowych i czekało go jeszcze kilka lat w tej serii, zanim dorośnie i będzie mógł spróbować czegoś nowego. Być może koniec końców uzna, że wyścigi nie są jego przeznaczeniem i zrezygnuje, bo zapragnie iść w ślady matki i zostać lekarzem, albo zająć się czymś zupełnie innym. Na razie się jednak na to nie zanosiło, bo wydawał się być zafascynowany zarówno wyścigami, jak i trofeami, które widział w mieszkaniu swojego ojca.
    — Twoje rzeczy są w moim samochodzie — odpowiedział, cofając się o trzy kroki w tył, tak, by zrobić przejście w drzwiach do pomieszczenia technicznego, w którym się znajdowali.
    — Mam wrażenie, że jesteś zaskoczona tym, że mnie tu spotkałaś. Chciałbym tylko przypomnieć, że mieszkam przecznicę stąd — powiedział, uśmiechnąwszy się przy tym nieznacznie, trochę z niej żartując. Oczywiście, że wiedziała, gdzie mieszka, bo w dawnych czasach nie raz zdarzało jej się u niego gościć.
    — Mam nadzieję, że nie wyprowadzasz się dlatego, że wróciłem do miasta i jesteśmy sąsiadami — dodał, tym razem lekko już się śmiejąc. Na zewnątrz wskazał na swój samochód.
    — Gdzie cię z tym podrzucić? — Zapytał, otwierając drzwi od strony pasażera i ruchem ręki zachęcił ją, by wsiadła.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  113. Lily przez chwilę sprawiała wrażenie nadąsanej, ale Max wiedział, że się na niego nie gniewa. Znała go już na tyle, by wiedzieć, że nie miał na myśli niczego złego, był po prostu szczery, tylko trochę tę szczerość zaśmiewał, żeby to co mówi, nie zabrzmiało przypadkiem zbyt dosadnie. Sposób w jaki potraktował ją Nico był poniżej wszelkiej krytyki. Ich związek też był daleki od sielanki i więcej w nim było gradowych chmur, niż słońca. Max uważał, że Lily zasługuje na więcej. Na kogoś, kto doceni ją taką, jaka jest, a nie będzie próbował zmienić na swoją modłę, dopasować do swojego idealnego, wymuskanego życia, zrobić sobie z niej swoją ozdobę. Nico do niej nie pasował, Max nie pałał do niego sympatią, coś mu w nim nie pasowało, miał wrażenie, że jest nieszczery, że coś ukrywa, że za maską odnoszącego oszałamiające sukcesy biznesmena kryje się jakaś tajemnica. Rossi uważał również, że Lily powinna wynieść się mieszkania swojego byłego faceta zaraz po tym, jak rozpłynął się w powietrzu, bo była na to wszystko zbyt sentymentalna, a przebywanie w otoczeniu, które ciągle jej o Nico przypominało, nie było pomocne w odzyskaniu równowagi emocjonalnej.
    — I pomyśleć, że sama żartowałaś ze mnie i z tego, że się tu przenoszę — zacmokał i pokręcił głową. Nie rozumiał, co ci wszyscy ludzie widzą w tym całym centrum Manhattanu, dlaczego mieszkanie tam jest spełnieniem marzeń i synonimem sukcesu. On unikał tych okolic jak tylko mógł, choć potrzeba spokoju i odcięcia się od świata w zestawieniu z jego stosunkowo młodym wiekiem mogła dziwić.
    — Jesteś dla siebie trochę za surowa, Lily, nie uważasz? Sztuka ma wiele imion, a sztuka nowoczesna jeszcze więcej… Nie martw się, każdy artysta znajdzie dla siebie trochę miejsca w tym świecie, a nawet jeśli nie wyjdzie, to przynajmniej będziesz mogła powiedzieć, że próbowałaś. I powinnaś powiedzieć Robowi, to twój brat, wspiera cię tak samo mocno, jak ja i jestem przekonany, że powiesiłby na ścianie twój obraz, choćby był najbrzydszy na świecie — dodał, nie opuszczając okazji na to, by zażartować. W końcu nie byli tu na terapii, a on nie zamierzał pozwolić na to, by wpadli w marny nastrój.
    — Powrót na Bronx — powtorzył za nią. — Jak się z tym czujesz? — Na chwilę przeniósł wzrok na psa, który znudzony leżeniem obok niego, zeskoczył z fofy na podłogę i pomaszerował do miski z wodą. Lily poniekąd wracała do punktu wyjścia i domyślał się, że to musi być w pewnym sensie bolesne doświadczenie. Nikt nie lubi się cofać i zaczynać od nowa. A może to tylko Max tego nie lubił.
    — To dobrze, nie daj sobie namącić w głowie — ostrzegł ją, może trochę nad wyraz. Nie podobało mu się to, że Lily zainteresowała się Scottem, albo raczej to, że Scott zainteresował się Lily. Miał wokół siebie tyle chętnych dziewczyn, na które mógł zwrócić swoją uwagę, a on wybrał jego przyjaciółkę, w dodatku zabawił się nią i zostawił, znikając niemalże bez słowa, na tę swoją angielską przygodę. Max czuł do niego niechęć. Z jednej strony cieszył się z tego, że jego brat dał Lily spokój, z drugiej strony był na niego zły za sposób w jaki to zrobił i za to, że w Londynie od razu przygruchał sobie jakąś panienkę, zupełnie tak, jakby ta krótka, ale intensywna znajomość z Lily nic dla niego nie znaczyła. Najpierw powinien wziąć się za siebie i poukładać swoje własne życie, a nie odrwacać swoją uwagę od problemów poprzez wchodzenie w kolejne związki i spotykanie się z kobietami.
    — Z czym? — Spojrzał na nią wyrwany z zamyślenia. — Z tym, że piszą o mnie portale plotkarskie? Jestem do tego przyzwyczajony. Zaraz znajdą sobie nowy obiekt zainteresowania i dadzą mi spokój — przyznał. Bycie na świeczniku było nieodłącznym elementem jego życia, nie mógł tego od siebie odciąć. Musiał nauczyć się z tym żyć. Oczywiście zwykle wzbudzał znacznie mniejsze zainteresowanie, jednak związek z Naomi skierował na niego oczy szerszej publiczności, bo i ona sama była rozpoznawalna. Ludzie lubili oglądać ich razem, a oni im tych ładnych obrazków dostarczali.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niektórzy uważali, że wiodą idealne życie, prosto ze snu, dlatego tak trudno było im się pogodzić z tym, że ich miłość się skończyła, że idą dalej, że żyją własnym życiem. Dalej chcieli oglądać idealną parę, która przywracała im wiarę w miłość. Poza tym, Max został posądzony o podłe porzucenie Naomi, dlatego jad wylewały na niego te osoby, które doświadczyły w życiu podobnych traum, niektórzy z kolei stawali do tego w opozycji i wspierali Bridget. Podczas ostatniego wyścigu spotkali pod hotelem grupkę fanów i fanek. Od jednej z nich, na znak wsparcia dostał własnoręcznie zrobioną bransoletkę z kolorowych koralików, w której centralnym punkcie znajdowały się trzy białe kafelki z ich inicjałami i serduszkiem po prostu: M♥︎B. Dziwnym sposobem Max wciąż miał ją na ręku, tuż nad zegarkiem. Uśmiechnął się, kiedy przelotnie na nią spojrzał, a jednocześnie cofnął rękę, jakby nie chciał, by Lily jej się przyjrzała i dostrzegła koraliki z literkami.
      — Wkurza mnie tylko to, co wypisują o Bridget, wiesz, niektórzy wyciągają przy tej okazji sprawę jej rodziców, inni oskarżają ją o to, że rozbiła mój związek… — wyliczył. — Mówi, że dobrze sobie z tym radzi, pewnie tak jest, ale wolę trzymać rękę na pulsie.
      Lily na pewno słyszała o zaginięciu państwa Calloway. Sprawa być może nie odbiłaby się w mediach takim szerokim echem, gdyby nie fakt, że mama Bridget była popularną prezenterką telewizyjną, a jej tata znanym w Nowym Jorku prawnikiem. Media urządziły sobie na tej historii prawdziwe żerowisko.
      — A z Naomi — zastanowił się chwilę nad tym, co ma powiedzieć. — Sam nie wiem, niby wszystko było dobrze, wręcz idealnie i na prawdę myślałem, że coś z tego będzie, ale pewnego dnia zacząłem się w tym związku… dusić. Rozstanie to najlepsze, co mogliśmy dla siebie zrobić.

      Max

      Usuń
  114. Nie podejrzewał jej o to, że wyprowadza się do innej dzielnicy, dlatego, że nie chce widywać go w sąsiedztwie. Zachował się wobec niej nie w porządku, ale nie sądził, aby kosztowało ją to więcej niż kilka nieprzespanych nocy, jeśli w ogóle. Było im razem dobrze, ale ta relacja nie zdążyła wejść na wyższy poziom zaangażowania. W przeciwnym razie sprawy potoczyłyby się inaczej. A może stałoby się dokładnie to, co się stało, tylko rana byłaby większa i niosłaby za sobą więcej wylanych łez. Scott nie gdybał, nie zastanawiał się na tym, co by się stało, gdyby kiedyś postąpił inaczej. Odnosiło się to do każdej dziedziny jego życia. Na koniec dnia przekręcał kartkę i zaczynał pisać od nowa.
    – Wracasz do siebie… – powtórzył za nią. – A tutaj byłaś u kogoś? – Zapytał bez ogródek z przekonaniem, że jeżeli nie będzie chciała, to nie odpowie. Nie zamierzał podchodzić do tematu delikatnie ani na około. Był na to zbyt bezpośredni. Poza tym mogli ze sobą porozmawiać, jeśli nie jak przyjaciele, to chociaż jak znajomi. Od ich ostatniego spotkania minęło ponad dwa lata. W jej życiu mogło się w tym czasie bardzo dużo wydarzyć. Może nawet więcej niż wydarzyło się u niego. Kto wie? Coś mu podpowiadało, że za tą całą przeprowadzką kryje się jakaś grubsza historia.
    Scott powiódł wzrokiem za jej spojrzeniem i uniósł brwi do góry, kiedy zorientował się, że stojący obok samochód wypełniony niemal po brzegi kartonami należy do Lily. Wziął wdech i już miał coś powiedzieć, w zasadzie to zaproponować pomoc, bo niezależnie od tego czy miał jakieś plany na później, czy też nie, nie zamierzał zostawiać jej z tym bałaganem samej, ale nie zdążył. W Lily odezwała się pierwsza, wyprzedzając jego ofertę pomocy prośbą o pomoc.
    – Jasne, pomogę ci – zgodził się bez wahania, uśmiechnąwszy się przy tym nieznacznie.
    – Tym raczej nie pojedziesz za daleko – dodał. Jeszcze przez chwilę przyglądał się jej samochodowi wyraźnie sceptycznym wzrokiem. Po jego twarzy mogła bez trudu wyczytać to, co sobie w tej chwili myśli: delikatnie rzecz ujmując poruszanie się po ulicach takim autem to nienajlepszy pomysł.
    – Muszę tylko zmienić samochód – dodał przenosząc wzrok z powrotem na Lily. W bagażniku jego sportowego auta ledwo zmieścił się jeden karton, a i tak część tych rzeczy, które rozsypały się wcześniej na chodniku przed wejściem do apartamentowca, wrzucił luzem na fotel pasażera. Nie było również mowy o upchnięciu czegokolwiek na tylnym siedzeniu, bo go zwyczajnie nie było.
    – Zaczekaj tutaj, to zajmie tylko chwilę. No, chyba, że chcesz załatwić dla nas jakąś kawę na dobry start – rzucił żartobliwym tonem głosu, zanim zostawił ją na chwilę samą. Przejazd na parking podziemny, przepakowanie rzeczy i podjechanie w to samo miejsce zajęło mu nie więcej niż 10 minut. Scott trochę się na przeprowadzkach znał, chociaż zwykle oddawał to w ręce profesjonalnych firm przeprowadzkowych. Domyślał się jednak, że te wszystkie rzeczy na pierwszy rzut oka przewiezienie tych wszystkich rzeczy samodzielnie nie wydawało się wcale wielkim wyczynem. Rozejrzał się za Lily, ale nie było jej w pobliżu. Oparł się więc o maskę swojego auta i czekał.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  115. Lily zawsze była skromna, zbyt skromna. Max był tym poniekąd zafascynowany. Miała wiele talentów, była pracowita i potrafiła dać z siebie wszystko, by osiągnąć swoje cele, a jednocześnie coś nie pozwalało jej rzucić się na głęboką wodę, zaryzykować, postawić wszystkiego na jedną kartę. Stale porównywała się z innymi, onieśmielał ją cudzy sukces i zatrzymywała się w pół kroku przekonana, że nie uda jej się tego doścignąć. Sukces Maxa nie polegał na talencie. Był wypadkową przywilejów, z których zdecydował się skorzystać i wycisnąć je do ostatniej kropli, oraz jego zawziętości. Lily też miała przywileje, jej życie było usłane okazjami, z których postanowiła nie skorzystać w obawie przed tym, że nie jest jeszcze wystarczająco dobra, ani wystarczająco gotowa. Max od zawsze ją wspierał, ale nie mógł za nią wykonać najcięższej roboty w postaci doskonalenia się i rozwinięcia skrzydeł. Nas swoim talentem musiała pracować sama, walczyć ze swoimi słabościami i przeć do przodu, tak jak robił to jej brat, czy Max.
    – Oh przestań, po prostu go nie słuchaj. Skoro on zbija fortunę jeżdżąc na łyżwach i odbijając kijem krążek, to ty możesz zrobić karierę machając pędzlem – podsumował krótko i zwięźle. Tak właśnie myślał. Lily w niczym nie ustępowała innym i miała takie same szanse na to, żeby zaistnieć. Jeśli będzie trzeba, to Max wybuduje dla niej całą galerię sztuki.
    – To dobrze. Kto by tam chciał mieszkać na jakimś Manhattanie – wzdrygnął się w żartach. Rozumiał, dlaczego Lily tak długo się stamtąd nie wyprowadzała. Apartament Nico był przestronny i doskonale zlokalizowany, z okien rozpościerał się przepiękny widok na centrum miasta i będąc tam można było poczuć się panem świata. Ciężko było z czegoś takiego zrezygnować. Mogła tam mieszkać, dopóki ktoś się o ten apartament nie upomni. Może ojciec Nico? Ale z drugiej strony, gdyby miał taki zamiar, już dawno pojawiłby się w drzwiach i kazał jej pakować walizki. Max uważał, że niedoszły teść Lily wiedział o czymś, o czym nie wiedział nikt poza nim - co się stało z Nico.
    – O, już nie przesadzaj – obruszył się. – Po prostu pamiętam jak się wobec ciebie ostatnim razem zachował i uważam, że nie zasługuje na twoją uwagę. I jeśli się zastanawiasz nad tym, czy może jakimś cudem zmienił się na lepsze, to mogę cię zapewnić, nie zmienił się. Faceci tacy już są. – Zdawał sobie sprawę z tego, że takim gadaniem niczego nie osiągnie. Lily, jeśli się uprze, to i tak tej znajomości nie zakończy, a Rossi już teraz wiedział, że będą z tego kłopoty. Widział to po sposobie, w jaki o Andrettim mówiła.
    - Skoro tak twierdzisz – powiedział ze śmiechem, podnosząc się z miejsca i kiwnął do niej głową, dając znak, żeby weszła za nim do domu.
    - Chodź, jak przystało na dwóch staruszków, pomożesz mi przygotować naszą wieczorną prywatkę.

    Max

    OdpowiedzUsuń
  116. Scott spojrzał na Lily z lekkim uśmiechem, doceniając jej szczerość i otwartość. Był pewien, że ich relacja zawsze miała swój unikalny charakter, a teraz, po tych dwóch latach, spotkanie było trochę jak powrót do starego rytmu. Z jej miny odczytał historię, której nie wyraziła w słowach. Nie wyglądała jak kobieta, która szykuje się do ślubu ze swoim ukochanym. Na jej palcu nie dostrzegł też zaręczynowego pierścionka. Bardzo łatwo domyślił się więc tego, jak wygląda jej sytuacja.
    — Kłopoty w raju… — Bardziej stwierdził, niż zapytał. — Rozumiem, że to już nieaktualne, skoro postanowiłaś pomieszkać teraz na Brooklynie.
    Czy się tego spodziewał? Świat szedł do przodu i nie sądził, aby życie Lily przez te dwa lata stało w miejscu. Zmiany, rozstania, nowe związki - wszystko to było nieuniknione. Być może fakt, że rudowłosa ułożyła sobie życie z jakimś wspaniałym mężczyzną, wygasiłby tlące się w nim wyrzuty sumienia z powodu tego, jak ją potraktował, znikając z dnia na dzień niemalże bez słowa, ale życie nie było koncertem życzeń i nie zawsze układało się tak, jakbyśmy tego chcieli.
    Uśmiechnął się, gdy Lily wróciła z kawą.
    — Kawa bez dodatków to prawdziwy test charakteru — zażartował, upijając łyk gorącego napoju. Z kubkiem w ręku podszedł do jej zielonego auta, spojrzał na nie uważnie, a potem przesunął wzrok na Lily. Zauważył lekki grymas na jej twarzy, gdy spojrzała na swoje auto. Kiedy zaproponowała by pojechał za nią pokręcił przecząco głową.
    — Niezła sztuka — zgodził się z nią. Jej zielony samochód mógł nie być najnowszy, ale miał swoją historię, a Lily była do niego przywiązana. Scott wiedział, że czasami warto docenić to, co się ma, nawet jeśli nie jest najnowsze czy najdroższe.
    — Wiesz, czasem stare złomki mają swój urok — mruknął żartobliwie. — Ale sam urok wystarczy, dlatego pojedziemy moim autem — zakomunikował.
    — Twoje poradzi sobie lepiej bez tego całego obciążenia — dodał z przymrużeniem oka. Odstawił kubek na dach swojego SUVa i kiedy tylko Lily otworzyła swój samochód, zajął się przekładaniem jej rzeczy.
    Gdyby Scott znał myśli Lily, ucieszyłoby go to, że dostrzegała w nim coś więcej niż zimnego drania. Cechował go pragmatyzm, co czasami sprawiało, że wydawał się bardziej pewny siebie niż inni. I może taki właśnie był, w większości sytuacji. Potrafił śmiało iść przez życie i nie rozmyślać za dużo o przeszłości. Czasami jednak i on zmagał się z wątpliwościami i unikał zrobienia kroku, który ostatecznie i tak był nieunikniony. Lily i on to dwa przeciwległe bieguny. On pełen determinacji, gotów pokonywać wszystkie przeszkody jakie rzuca mu życie, a ona, jak mu się wydawało, często skłonna do wątpienia w siebie. Scott zdawał sobie sprawę z tego, że czasami po prostu brakowało jej odwagi, ale nie zawsze potrafił to zrozumieć. W końcu nie każda zmiana wymagała od razu rzucenia ciepłej posady i postawienia wszystkiego na jedną kartę. Mimo to szanował jej delikatność i wrażliwość.
    — Gotowe, teraz możesz nawigować — powiedział, kiedy uporał się ze wszystkimi kartonami, sięgnął po stojący na dachu kubek kawy. Siedząc za kierownicą zastanawiał się, co tak naprawdę dzieje się w życiu Lily. Czuł, że między nimi coś się zmieniło, ale nie był pewien, czy jest to dobre czy złe. Wiedział tylko jedno – chciał jej pomóc, choć czasami była to subtelna równowaga między pragmatyzmem a sentymentalizmem.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  117. Scott spojrzał na nią z lekkim zaskoczeniem, ale i troską, zauważając, jak skuliła ramiona w reakcji na jego komentarz i ciężko westchnęła. Najwyraźniej temat był delikatny, a ona nie chciała rozmawiać o swoich niepowodzeniach miłosnych. Widział w jej oczach mieszankę niechęci do rozmowy o swoim życiu uczuciowym i chęci ochrony przed kolejnym rozczarowaniem.
    Gdy wymówiła jego imię, zareagował subtelnie skinieniem głowy, dając jej przestrzeń, ale też pokazując zrozumienie. Scott odczuł mieszankę uczuć. Było w tym coś znajomego, ale jednocześnie obcego. Rzuciła mu spojrzenie, które próbowało mu coś przekazać, ale zdecydował się zignorować ukryte znaczenie, starając się zachować lekkość sytuacji. W końcu, gdy oboje zdawali sobie sprawę, że te chwile mieli za sobą, Scott skoncentrował się na teraźniejszości. Niech przeszłość pozostanie tam, gdzie jej miejsce.
    Zamiast tego skupił się na praktycznych sprawach, takich jak pomoc w przeprowadzce.
    — Tak czy inaczej, cieszę się, że mogę pomóc — rzekł, starając się być praktyczny i jednocześnie niezobowiązujący.
    Kiedy wsiedli do SUV-a, spojrzał na nią z nutą nostalgii. Słuchał jej wskazówek, chociaż doskonale pamiętał drogę do jej mieszkania. Mimo to pozwalał, by to ona przejęła stery, przy okazji unikając niezręcznej ciszy.
    Był tu, by pomóc, nie zamierzał forsować swojego miejsca w życiu Lily. Przeprowadzka miała być szybka i efektywna, a on tylko pomagał, nie próbując przy tym wkroczyć w sferę jej emocji czy decyzji życiowych.
    Podczas jazdy, słuchał jej opowieści o Manhattanie z lekkim uśmiechem. Próbował utrzymać rozmowę na lekkiej nucie, nie wnikając w zbyt osobiste tematy.
    — Manhattan to miejsce pełne energii. Może kiedyś znowu się tu przeprowadzisz, kto wie. A jak zatęsknisz, to zawsze możesz przyjść w odwiedziny — odpowiedział, pozostawiając otwartą przestrzeń dla jej komentarza.
    Gdy zapytała o jego powrót i uregulowanie życia po nim, Scott tylko pokręcił głową, nieco zamyślony.
    — Tak, wróciłem do swojego starego rytmu — powiedział spokojnym tonem, a jego spojrzenie zagubiło się gdzieś w dali. W jego oczach można było dostrzec odległe wspomnienia i refleksje, jakby w głębi duszy wciąż zastanawiał się nad zmianami, które w ostatnim czasie zaszły w jego życiu. Przez chwilę trwała cisza, w której odległe odgłosy ulicy przypominały o biegnącym czasie.
    — Wiele się zmieniło, muszę przyznać — kontynuował, skupiając się na drodze przed sobą.
    — Zaczynam nowy rozdział, tak to widzę. Nie ukrywam, że to dla mnie trochę inne tempo, ale... przyzwyczajam się. Są dni, kiedy tęsknię za torami, ale takie jest życie. W końcu musisz się przestawić na inny bieg — odpowiedział, starając się zachować lekki ton, luz i dystans. W jego głosie było coś, co sugerowało, że choćby chciał, nie mógłby zapomnieć o świecie, który pozostawił za sobą. Choć nie tkwił już w centrum uwagi, to i tak pozostały pewne elementy, które wracały jak bumerang. Próbował to wyrazić bez wchodzenia na zbyt głębokie wody, starając się unikać nadmiernego odsłaniania swoich uczuć. W końcu spojrzał na Lily, starając się zinterpretować jej reakcję na to, co właśnie powiedział.
    — Nie chcę, żebyś myślała, że wróciłem z żalem czy coś w tym stylu. Po prostu czasami życie ma te swoje zakręty, z którymi trzeba sobie radzić — dodał, próbując przekazać, że choć może nie wszystko jest idealne, to jednak potrafi radzić sobie z tym, co przynosi mu los.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  118. Max westchnął z rozbawieniem, obserwując jak Lily parska śmiechem na to jak podsumował jej brata. Był dumny z tego, że potrafi rozśmieszyć ją nawet w trudniejszych chwilach. Zawsze starał się być dla niej wsparciem, choć czasem miał wrażenie, że Lily nie dostrzegała swojego prawdziwego potencjału.
    — Lily, ty naprawdę masz niezły talent do przekonywania samej siebie, że nie dasz rady. Ale wiesz, jestem tu, żeby ci przypomnieć, jak niesamowita jesteś — przypomniał jej z uśmiechem. Wiedział, że Lily potrafiła być swoim największym krytykiem, ale zawsze starał się przypominać jej o jej niezwykłych umiejętnościach i sile.
    Max westchnął głęboko, próbując stłumić frustrację, która budziła się w nim na samą myśl o Scotcie. Choć zawsze był pogodnym facetem, Scott był jednym z nielicznych, którego obecność potrafiła zepsuć mu humor. Ta niechęć do starszego kierowcy sięgała głęboko i był świadomy, że czasem trudno mu ukryć swoje emocje.
    — On jest dupkiem, Lily. Naprawdę nie mam zamiaru mieszać się w twoje życie, ale zasługujesz na kogoś lepszego, kto przynosi do twojego życia radość, a nie kłopoty — powiedział starając się zachować spokój, ale emocje tliły się w jego oczach. Gdy Lily wspomniała o tym, że nie zamierza wchodzić w życie Scotta, Max musiał przyznać, że dobrze się stało. Jednak nawet samo wspomnienie o nim wywoływało w nim uczucie rozdrażnienia.
    Na słowa Lily o "alergii" na Scotta, Max popatrzył na nią z ironicznym uśmiechem.
    — To nie alergia, to raczej zdrowy rozsądek. — powiedział, starając się brzmieć bardziej zdecydowanie niż zagniewanie.
    — On nie zasługuje na twoją uwagę ani myśli — dodał, z nadzieją, że jego słowa dotrą do niej.
    — Ale dość już o nim, dobrze? Skupmy się na innych, lepszych rzeczach - zaproponował, starając się przeskoczyć nad tematem, który zawsze budził w nim negatywne emocje.
    Max uśmiechnął się, czując delikatne klepnięcie w plecy i słysząc jęknięcie Lily.
    — Czas nie omija nikogo, nawet najlepszych przyjaciół — odpowiedział z lekkim humorem. Gdy Lily zaczęła eksplorować zakupy, Max podszedł do niej i sięgnął do wnętrza paczki z chipsami.
    — Och, coś mi się wydaje, że te chipsy znikną w mgnieniu oka — rzekł z rozbawieniem, spoglądając na nie z apetytem.
    — Ale powiedz mi, czy dzisiaj planujesz jakieś szalone eksperymenty kulinarne, czy raczej pozostaniemy przy tradycyjnych przekąskach? — zapytał tak, jakby to ona planowała tę imprezkę i była panią domu. Roześmiał się gromko, widząc jej minę i zajął się marynowaniem mięsa.
    Max spojrzał na Lily z lekkim zawahaniem, zastanawiając się, jak odpowiedzieć na jej pytanie o Bridget. Ich relacja opierała się na udawaniu pary. Na początku mieli zagrać zakochanych jedynie przed dziadkami dziewczyny, a potem wszystko wymknęło się spod kontroli a oni sami nie wiedzieli jak sobie z tą małą niedogodnością poradzić. Nie pomagał fakt, że Max Bridget naprawdę lubił a ten udawany związek zaczął mu sprawiać przyjemność, tak samo jak ich udawane randki.
    — Nie sądzę, że Bridget przyjdzie dziś wieczorem. Nie jesteśmy tak blisko, wiesz? Spotykamy się, ale to raczej niezobowiązujące — wyjaśnił, starając się brzmieć jak najbardziej obojętnie. Choć z jednej strony wiedział, że Lily ciekawiło, jak kształtuje się jego życie osobiste, to jednak nie chciał przesadnie zagłębiać się w szczegóły.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. — A wracając do Naomi, no cóż, rozstanie z nią było dla mnie ciężarem, a zarazem ulgą — zaczął, patrząc jej głęboko w oczy. Widział, jak jej spojrzenie zmienia się z ciekawości na zaskoczenie, a potem na zdziwienie i zaniepokojenie. Lily zawsze była jego najbliższą przyjaciółką, i teraz musiał jej opowiedzieć o jednym z najbardziej niechlubnych rozdziałów swojego życia.
      — Była załamana, a ja czułem, że jestem najgorszym dupkiem na świecie — zaczął, patrząc na podłogę, unikając spojrzenia Lily. — Ja... zdradziłem ją, i to nie raz. Nie jestem dumny z tego, co zrobiłem. To nie jest tak, że jej nie kochałem, ale coś we mnie pękło — wyznał, czując, jak trudno jest mu to wszystko opowiadać.Wiedział, że postąpił źle. Jego oczekiwania co do reakcji Lily oscylowały między obawą, a potrzebą szczerego przyznania się przed nią do własnych błędów.

      Maxie

      Usuń
  119. Cześć! Tak jak proponowałaś, przychodzę pod kartę Lily i muszę przyznać, że faktycznie nie sposób odnieść wrażenia, że są z James'em pewnego rodzaju przeciwieństwami... A przynajmniej byliby nimi przed pojawieniem się Rue, kiedy snuł się po świecie jak ten stereotypowy, wiecznie skacowany dupek z tragedią wymalowaną w udręczonych oczach. ;) Aktualnie stara się ze wszystkich sił odciąć od tamtych dni, ale przez brak doświadczenia w opiece nad dzieckiem zdarza mu się zbaczać w inną, wcale nie mniej ryzykowną ścieżkę, na której nie widzi świata poza córką i przedkłada ją ponad wszystko oraz wszystkich, również siebie. I tak sobie myślę, że faktycznie mogliby zostać sąsiadami, ponieważ w założeniu Riddick dopiero co przeniósł się z małą do nowego lokum, po długich poszukiwaniach tego "właściwego" dla poprawnego rozwoju ośmioletniej dziewczynki mieszkania. Dlatego tego pierwsze spotkanie mogliby mieć dopiero przed sobą, co Ty na to?

    W każdym razie, dziękuję za powitanie i życzę udanego wątkowania!


    James

    OdpowiedzUsuń
  120. Max spojrzał na Lily, a w jego oczach malowało się ciepło i zrozumienie. Był dla niej nie tylko przyjacielem, ale także swoistą opoką, na której zawsze mogła polegać. Max zdawał sobie sprawę, że Lily czasem traci wiarę w siebie, pomimo że dla niego była nie tylko niezwykle zdolną, ale również silną osobą. Czuł, że ma obowiązek przypominać jej o jej wartości, której ona sama nie zawsze dostrzegała.
    — Wiesz, Lily, czasem to, co widzisz w lustrze, nie oddaje tego, co ja widzę w tobie. Jesteś niezwykłą osobą, pełną siły i talentu. Nie zapominaj o tym — dodał, patrząc jej prosto w oczy, chcąc, aby jego słowa dotarły do niej głęboko i mocno. Dla Maxa każdy uśmiech, który mógł wywołać na twarzy Lily, był jak zwycięstwo. Lily była kimś więcej niż tylko przyjaciółką — była jak siostra, której potrzebował chronić i wspierać. Była rodziną, której nigdy nie miał.
    Gdy Lily wspomniała o Scottie, atmosfera stężała się nieco. Max zacisnął szczęki, próbując zapanować nad falą emocji, które w nim kipiały. Gdyby tylko wiedziała pomyślał, westchnąwszy.
    — No cóż, on nie jest dla mnie kimś, z kim chciałbym mieć do czynienia. Może to irracjonalne, ale mam swoje powody — odpowiedział z dystansem. Jego spojrzenie byłoby w stanie przemówić tomami, gdyby tylko Lily znała tę ukrywaną historię. Nie chciałby, by Scott zawrócił w głowie Lily. Miał swoje powody, których nie mógł jej ujawnić. To był konflikt rodzinny, tajemnica, która tkwiła głęboko w korzeniach ich relacji. Scott był przyrodnim bratem Maxa, a jednocześnie istniała między nimi niewyjaśniona niechęć, wynikająca z przeszłości, której Lily nie znała.Max zdawał sobie sprawę, że to, co zasługuje na pełne wyjaśnienie, w obecnej chwili musi pozostać w ukryciu. Nie chciał, by Lily wpadła w wir problemów, które przewijały się między nim a jego przyrodnim bratem. Starał się utrzymać równowagę między dbaniem o dobro Lily a jednoczesnym ukrywaniem rodzinnych konfliktów, których była niewinna. Patrzył na nią z wyraźnym zmartwieniem w oczach, zdając sobie sprawę, że każde wspomnienie o Scottie mogło wprowadzić zamęt w ich spokojnej przystani. Ucieszył się z tej nagłej zmiany tematu.
    — Nie sądzę, żeby przyszła dzisiaj. Jesteśmy jeszcze w fazie niezobowiązujących spotkań — odpowiedział, starając się unikać zbyt osobistych tematów. Przez chwilę myślał o tym, że przecież może jej zaufać i powiedzieć prawdę, ale Lily nie drążyła, a on nie był zbyt wylewny sam z siebie
    W rzeczywistości, Max ukrywał przed Lily prawdziwą naturę swojego związku z Bridget. Coś, co miało być jedynie sprytnym zagraniem, które miało uspokoić dziadków Bridget, wymknęło się spod kontroli i stało udawanym związkiem pod publikę. Max był mistrzem utrzymania pozorów, ale serce nie zawsze słuchało się umów. Max wiedział, że to jedynie gra dla kamer i fanów. Jednak im więcej czasu spędzali razem, tym bardziej Max zaczynał dostrzegać w Bridget coś więcej. Nieświadomie, zakochiwał się w niej, a ich związek, który miał być jedynie pozorem, zaczął nabierać prawdziwego życia. Utrzymywał to jednak w tajemnicy, choć wiedział, że z każdym dniem sytuacja staje się coraz bardziej skomplikowana. Odpowiadał na pytania Lily o Bridget, ukrywając w sercu uczucie, które z każdym dniem stawało się trudniejsze do kontrolowania, odbierając sobie tym samym szansę na rozmowę z kimś, kto mógł go szczerze wesprzeć.

    Maxie

    OdpowiedzUsuń
  121. Scott nie mógł się jej ani dziwić, ani wymagać więcej. Nie byli blisko, wszystko, co ich łączyło, nie zostało rozwinięte, bo zniknął, a ona nie chciała już szczególnie przed nim opowiadać o tym, jak w życiu jej nie wyszło z kolejnym facetem.
    W miarę upływu drogi do jej mieszkania, Scott czuł, że atmosfera w samochodzie staje się coraz bardziej napięta. Widział, jak Lily nieśmiało poszukuje jego spojrzenia, jakby chciała dotrzeć do jego uczuć. Był dla niej znajomy, choć jednocześnie obcy. Kierowała go do swojego mieszkania, a Scottowi nie umknęło, jak bardzo zatroskany i zamyślony był jej wyraz twarzy. W końcu Lily zwróciła się do niego pytaniem, które na początku nieco go zaskoczyło.
    — Zapraszasz mnie...? — spytała, a jej spojrzenie było jednocześnie badawcze i delikatne. Scott uśmiechnął się lekko i potaknął głową. Scott rzucił tę propozycję luźno, w formie żartu. Nie sądził, że Lily to podchwyci. To znaczy, oczywiście oczywiście miał na myśli dokładnie to, co powiedział i powiedział to dlatego, żeby Lily wiedziała, że chociaż im wtedy nie wyszło, to nie znaczy, że nie mogą pozostawać w dobrych relacjach i czasem się widywać.
    — Zawsze jesteś u mnie mile widziana — zapewnił ją, a mówiąc to patrzył prosto w jej oczy. Jej spojrzenie było jednocześnie badawcze i delikatne. Zaparkował przed wejściem do budynku, zabrali kilka pierwszych kartonów i weszli do mieszkania Lily. Wszystko było takie znajome, a jednocześnie inne. Czuł się jakby wrócił do przeszłości, do miejsca, w którym niegdyś spędzali wspólne chwile, a Lily wydawała się zbyt zajęta własnymi myślami, by tę jego chwilową nostalgię zauważyć.
    Kolejne pytanie sprawiło, że Scott oparł się o framugę drzwi i spojrzał na nią, przez chwilę, zastanawiając się, jak szczera odpowiedź byłaby właściwa.
    — Nie wiem, Lily — powiedział wreszcie, jego głos brzmiał spokojnie, ale nie bez refleksji. — Nie możemy zmienić tego, co minęło, czy zatem warto się nad tym w ogóle zastanawiać? Lepiej skupić się na tym co przyniesie przyszłość — wzruszył nieznacznie ramionami, ale po jej minie widział, że ta wymijająca odpowiedź nie do końca ją usatysfakcjonowała. Postanowił więc kontynuować.
    — Życie za kierownicą to rollercoaster, łatwo się uzależnić od tych wszystkich emocji. Byłem szczęśliwy, ale też przyspieszałem zbyt mocno, ciągle chciałem czegoś więcej. Być może, gdybym mógł cofnąć czas, zatrzymałbym się trochę częściej, cieszył się tymi chwilami zamiast gnać na przód — uśmiechnął się lekko, ale w jego oczach było coś melancholijnego. — Lubię wierzyć w to, że każda decyzja jaką w przeszłości podejmowałem, miała swoje powody, była dobrze przemyślana i na tamten czas najlepsza — dodał, zostawiając tu miejsce na jej interpretację. Przyjrzał się Lily uważnie, starając się zrozumieć, co jest w jej sercu, ale także uświadamiając sobie, że każdy z ma swoje własne tajemnice i bóle, które trzyma tylko dla siebie.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  122. Max chciał pomóc Lily w przeprowadzce, ale wybrała sobie na to weekend, podczas którego ścigał się w innym stanie, w ostatnim Grand Prix sezonu. Przekonywał ją nawet, żeby to przełożyła, ale wydawała się zdeterminowana, by jak najszybciej opuścić mieszkanie Nico i zapewniła go, że nie będzie z tym sama, że ktoś jej pomoże. Nie mógł się jej dziwić. Z autopsji znał bowiem ten nagły zryw, który daje tę dziwną energię do działania, do zmiany tego, z czym żyło się nieprzerwanie od tak długiego czasu. Cieszył się tym, że Lily ruszyła ze swoim życiem do przodu. Czasem martwił się o nią, o to jak mało w siebie wierzy, jak kurczowo trzyma się tego, co tu i teraz, zamiast zawalczyć o swoją przyszłość i o siebie. Widział w niej potencjał, którego ona sama zdawała się nie dostrzegać. Nie wiedział jednak do końca jak w niej tę waleczność obudzić. Wychodziło jednak na to, że kiedy przyszedł odpowiedni czas, Lily sama się o siebie zatroszczyła. Max oceniał to jednak z pozycji uprzywilejowanej. Był tym, kim jest, bo takie dostał w życiu karty. Pomimo tego, jak wyglądała jego rodzinna sytuacja, oraz tego, że nie utrzymywał kontaktów ani ze swoim ojcem, ani ze swoim przyrodnim bratem, nie można było powiedzieć, że jaka krew płynęła w jego żyłach nie miało wpływu na to, jak potoczyły się jego losy. Gdyby nie fakt, że jego ojcem był Michael Andretti, Mario Andretti nigdy nie przygarnąłby go do sportowej szkółki, nie łożył na jego rozwój, nie zapewniał najlepszego sprzętu. Bez tego Max mógłby nigdy nie stanąć na linii startu. Spychał to jednak w najdalsze zakamarki umysłu. Wypierał i wmawiał sobie, że niczego im nie zawdzięcza, że nie zasługują na to, by mieć z nim jakikolwiek kontakt.
    Tuż po powrocie i wywiązaniu się ze służbowych zobowiązań, na które składały się konferencje i wywiady, zadzwonił do niej i upewniwszy się, że ma wolne popołudnie, pojawił się pod jej drzwiami. Chciał sprawdzić, czy może jej w czymś pomóc, czy jest coś, do czego mógłby się przydać, czy czegoś jej brakuje. Był ciekaw jak znosi tę zmianę, jak się czuje po powrocie na stare śmieci.
    — Cześć — uścisnął ją ja przywitanie, kiedy przekroczył próg mieszkania. Wcisnął jej w dłonie butelkę wina, a na stole zaczął rozkładać pudełka z jedzeniem, które zamówił we włoskiej restauracji, kilka przecznic stąd.
    — No i jak ci się tu mieszka? — Spojrzał na nią, zaglądając kolejno do kilku szafek, aż natrafił na tę, w której znajdowały się talerze. Wyciągnął dwa na stół i zabrał się za szukanie sztućców. Kiedy rozłożył je na stole, sięgnął po dwa kieliszki i otwieracz do butelek. Był co prawda samochodem, ale mała ilość wina do kolacji jeszcze nikomu nie zaszkodziła. W końcu miał w sobie coś z włocha.
    — Widzę, że szykuje się tu mały remont — powiedział, dostrzegłszy stojące na podłodze kubełki z farbą i akcesoria do malowania ścian. — Kiedy przychodzi ekipa? — Spojrzał na nią pytająco, nie przyszło mu bowiem nawet do głowy to, że Lily może mieć w planach robienie tego małego remontu samodzielnie. Cóż, Max samodzielnie nawet nie sprzątał, nie mówiąc o pracach tego typu.
    — Możesz się do mnie przenieść — zaproponował — na czas tego remontu — uściślił. — To pewnie potrwa kilka dni, a ja na pewno znajdę dla ciebie jakąś wolną sypialnię.

    Max

    OdpowiedzUsuń
  123. Scott podchodził do tego bardziej pragmatycznie. Owszem, mieli za sobą kilka miłych chwil i miłosnych uniesień, a gdyby jego życie nie wywróciło się wtedy do góry nogami, być może byliby teraz ze swoją relacją w zupełnie innym miejscu, ale gdybanie nie miało żadnego sensu. Stało się tak, jak się stało. Nie byli w tamtym czasie na takim etapie zażyłości, żeby szukał u niej oparcia w momencie kryzysu, na którym musiał skupić całą swoją energię. W zasadzie nadal to robił, bo jego sytuacja wciąż nie była pewna. Nieuregulowane sprawy dotyczące ojcostwa były jak widmo, które stale go prześladowało. Formalnie ojcem chłopaka był inny mężczyzna, co oznaczało, że w każdej chwili Nina mogła spakować rzeczy i z dnia na dzień zniknąć razem z jego synem na drugim końcu świata. Scott miał świadomość, że w takiej sytuacji byłby całkowicie bezradny, nie mogąc podjąć żadnych kroków prawnych, by ich odnaleźć czy zatrzymać. Teraz oczywiście byłoby to nieco trudniejsze, w końcu jego syn nie jest już małym dzieckiem i zna prawdę. Scott mimo wszystko wiedział, że nie będzie spał spokojnie, dopóki nie doprowadzi tej sprawy do końca. Choć czuł się dotknięty i urażony, jego duma musiała ustąpić miejsca rozsądkowi. Ta niepewność stawiała go w ciągłym stanie napięcia, ale Scott zdawał sobie sprawę, że musi być czujny i zrównoważony.
    — Nie jestem nieszczęśliwy — przytaknął, uśmiechając się przy tym nieznacznie. To było dobre określenie. Nie mógł bowiem określić się mianem szczęśliwego. Od dłuższego czasu wydawało mu się, że wciąż znajduje się na życiowym zakręcie. Niezależnie od tego, co robił i jakie decyzje podejmował, czegoś wciąż mu brakowało. Miał wrażenie, że zmarnował już wszystkie okazje na to, by poukładać sobie życie tak, jak należy. Jego rodzina była w rozsypce, nie utrzymywał kontaktu z ojcem, nie rozmawiał ze swoim bratem, jego syn wychowywał się bez niego, co wywoływało w nim ciągłe wyrzuty sumienia. W końcu obiecał sobie kiedyś, że jego rodzina będzie inna, niż ta w której dorastał, że będzie innym ojcem, niż jego własny ojciec i nie będzie powielać jego błędów. A skończył tak samo, a może nawet i gorzej. Chociaż cieszył się z pewnych aspektów swojego życia, głęboko wiedział, że jest jeszcze wiele do poprawy. Codzienność sprawiała, że czuł się jakby tonął w stagnacji, nie mogąc znaleźć drogi do prawdziwego spełnienia. A ta nieustanna walka z samym sobą pozostawiała w nim smak niedosytu, który stawał się coraz bardziej dotkliwy.
    — Nie przejmuj się i tak muszę się już zbierać — odpowiedział, kiedy wszystkie rzeczy z jego auta znalazły się w domu Lily.
    — Podrzucić cię po twoje auto? — Spojrzał na nią pytająco, w końcu zostało w centrum Manhattanu, w zasadzie pod budynkiem, w którym mieszkał.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  124. [Przeskoczmy jednak z tym wątkiem i uznajmy, że jest już po malowaniu i te kubełki co stoją, to są już puste, ale Lily nie zdążyła wyrzucić.]

    Odświeżone mieszkanie nabrało charakteru. Już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że Lily zna się na sztuce. To, jak połączyła ze sobą kolory i wzory, było niczym dzieło artysty. W kuchni, gdzie wcześniej panowała monotonia, teraz gościły niebieskie ceramiczne fronty szafek, które nadawały pomieszczeniu świeży, nowoczesny wygląd. Malowidła na ścianie tworzyły harmonijną całość z wyborem kolorów, a każdy detal był starannie dobrany, by nadać wnętrzu niepowtarzalny charakter. Max patrzył z zachwytem na metamorfozę, jaka dokonała się w mieszkaniu Lily. Nie spodziewał się, że prosty remont może tak odmienić przestrzeń. Było w tym coś magicznego, jakby odmalowane ściany i nowe meble tchnęły nowe życie w stare, znane miejsce. Wszystko tu pasowało do siebie, jak puzzle.
    — Lily, to wygląda niesamowicie! — oznajmił, obracając się wokół siebie, by obejrzeć każdy kąt pomieszczenia. — Jesteś prawdziwą artystką!
    Uśmiechnął się szeroko, ciesząc się, że mógł być świadkiem tej przemiany. Był dumny z Lily i jej zdolności do stworzenia takiego wnętrza.
    — Może powinnaś się tym zająć profesjonalnie, wiesz, projektowaniem wnętrz.
    Max kontynuował swój podziw dla odświeżonego mieszkania, rozglądając się po pomieszczeniu z uznaniem. Jednakże, gdy jego wzrok przypadkowo zatrzymał się na kurtce, która zawieszona była na drzwiach wieszaka, jego radość zamieniła się w gorycz. Bez problemu rozpoznał, do kogo należy, bo na rękawie widniało logo zespołu Andretti Autosport. W jego wnętrzu zaczęło kiełkować uczucie niepokoju i złości. Max nie mógł uwierzyć, że Lily spotykała się z jego bratem. Wiedział, jakie relacje panowały między nimi, i nie mógł zrozumieć, dlaczego Lily poświęcała czas temu, który jego zdaniem nie zasługiwał na jej uwagę. Miał ochotę wybuchnąć, ale zarazem wiedział, że teraz nie był odpowiedni moment na rozmowę o tym. Próbując zachować spokój, ale mając trudności z ukryciem swoich emocji, Max odwrócił wzrok od kurtki i skoncentrował się na Lily. Westchnął cicho, zastanawiając się, jak najlepiej podejść do tego delikatnego tematu. Wiedział, że nie może dłużej unikać rozmowy z Lily na ten temat. Po chwili zdecydował się zacząć.
    — Lily... — zaczął, ale przerwał sobie, bo nie wiedział, jak wyrazić swoje zdanie, nie raniąc przy tym uczuć przyjaciółki. Jednak cała ta sytuacja sprawiała, że czuł się rozdarty.
    — Serio? Scott? — Zaczął, ale zatrzymał się na chwilę, zbierając myśli. Jej spojrzenie zrobiło się nagle poważne, a Max poczuł, jak jego serce zabiło szybciej. \
    — Mam nadzieję, że wiesz co robisz… I nie będziesz po nim znowu płakać. — Wiedział, że musi uważać, aby nie naruszyć subtelnej równowagi. Zacisnął szczęki, czując napięcie w powietrzu. Nie chciał, aby Lily poczuła się źle z powodu tej rozmowy, ale uważał, że musi wyjaśnić jej pewne rzeczy.
    — Po prostu... chciałbym, żebyś była ostrożna — kontynuował. Zawiesił spojrzenie na Lily, szukając oznak jej reakcji.

    Max

    OdpowiedzUsuń
  125. Max spojrzał na Lily z pewnym zaniepokojeniem, zauważając jej wewnętrzną niepewność. Tym razem postanowił jednak nie odpuszczać. Za bardzo nienawidził Scotta i całej jego rodziny, by patrzeć na to, jak jego przyjaciółka na własne życzenie funduje sobie traumę.
    — Lily, rozumiem, że Scott może sprawiać wrażenie idealnego faceta, ale wierz mi, daleko mu do takiego.
    Max westchnął ciężko. Nie chciał, żeby znów cierpiała przez kogoś, kto chce się tylko zabawić jej uczuciami, kogoś, komu nie można ufać. Bo nie można było ufać nikomu, kto nosił nazwisko Andretti. Co ludzie byli nastawieni tylko i wyłącznie na sukces, liczyły się dla nich pieniądze, a do celu szli po trupach.
    — Wiem, co mówię, bo go znam.
    Widział, że jest coraz bardziej zdezorientowana, ale nie zamierzał przestać. Max był w swojej niechęci zero jedynkowy, nie zamierzał iść na żadne kompromisy. Oddzielał się od rodzinny Andrettich grubym murem i od lat to uczucie niechęci w sobie pielęgnował.
    — Myślisz, że coś zrozumiał i naprawdę stara się zmienić? — Zapytał patrząc jej prosto w oczy. Tyle razy prosił, by na niego uważała, by nie dała się złapać na jego tani urok osobisty, tak samo jak za pierwszym razem, kiedy Lily zignorowała jego ostrzeżenia, a potem przypłaciła to cierpieniem.
    — Dobry człowiek — prychnął Max z lekkim sarkazmem, jego głos brzmiał jak echo.
    — A czy ten dobry człowiek powiedział ci przynajmniej o sobie całą prawdę? — Dodał, patrząc Lily prosto w oczy, by podkreślić powagę swoich słów. Zawahał się na chwilę, bo wiedział, że balansuje na bardzo cienkiej granicy, że kiedy ją przekroczy, to nie będzie już odwrotu. Mimo to, nie potrafił się powstrzymać.
    — Przyznał ci się do tego, że ma dziecko? — Kontynuował Max, jego ton był stanowczy, ale zarazem pełen zaniepokojenia.
    — Że przez lata wolał używać życia i robić karierę, zamiast zająć się swoim synem? To nie jest cecha dobrego człowieka. — Max był na tym punkcie dużo bardziej wyczulony, bo sam poznał smak dorastania w niepełnej rodzinie, z ojcem, który wiedział o jego istnieniu, ale nie robił absolutnie nic, żeby go poznać, przynajmniej do momentu, w którym Max nie zaczął odnosić pierwszych sukcesów, wtedy był pierwszy, by się pod nimi podpisać.
    — No właśnie… Sądząc po twojej minie, nie powiedział.
    Spojrzenie Lily i Maxa spotkały się w uroczystym milczeniu, które przemówiło głośniej niż tysiąc słów.

    Max

    OdpowiedzUsuń
  126. [Prawda! Totalnie się tego nie spodziewałam i byłam święcie przekonana, że Christian (wtedy jeszcze bez imienia) już na zawsze pozostanie w folderze "stare karty postaci" ;) Ale im bliżej byłam końcowego egzaminu na podyplomówce, tym częściej rozglądałam się za kimś nowym na bloga i tak wpadłam na tę kartę!
    Jak najbardziej jestem chętna na wątek i widzę duży potencjał w bracie-hokeiście Lily, dlatego też od razu przytuptałam pod tę kartę! Urządzamy sobie burzę mózgów tutaj czy zgadujemy się na Google Chat? ^^]

    CHRISTIAN RIGGS

    OdpowiedzUsuń
  127. [Bardzo dziękuję za komentarz, za pochwałę, jest mi niesamowicie miło! Standardowo życzę od siebie czasu i weny ^^]

    NATALIE HARLOW

    OdpowiedzUsuń
  128. Jej ciepłe dłonie, niczym wyśnione w głowie fantazje, utrzymane na nitach spolegliwej ochoty i kobiecego oddania. Jak jędrne palce bliskości, zbliżone do niego w szczelnym uścisku i opadające na rozgrzany kark w dreszczach pobudzenia. Zaplecione tuż pod linią jasnych włosów w pożądliwej posłudze i w niegasnącej jeszcze ochocie na więcej.
    Nie każe jej długo czekać. Dziś, jak wiele nocy wcześniej, przyjmuje chętnie ją i jej ciało w męskie, idealnie wykrojone do tego ramiona. W wichrach niewinnych gestów, gdy kobieta przybliża się do niego i spija z chwili soki pożądania, Jaimie jest już pewien, że dzisiejszego dnia nie skończą na jednym tylko pocałunku. Pogłębiając tę gorącą pieszczotę, trwającą nieskończenie długo, przesuwa dłonią wzdłuż wąskiej talii i omiata ją rozkosznym dotykiem zainteresowania. Pragnie w niedalekiej przyszłości, liczonej w minutach, donieść ją do wyżyn przyjemności, odnaleźć w kruchościach kobiecego ciała najbardziej newralgiczny punkt.
    Jest temu bliski (tak sądzi).
    Osadzony wraz z kobietą na kanapie, w ciasnym splocie ciał, podsuwa ją pod siebie, gotowy do spełnienia niewerbalnej obietnicy krok po kroku, gdy...
    — To nie może dłużej tak wyglądać...
    Słowa kobiecej dezaprobaty rozdzierają ciszę.
    W posągu ich relacji ukrusza się dziś szczerb dawno osadzonej między nimi wątpliwości, choć nigdy niewypowiedziana przez dziewczynę, niepewność ta łatwo dała się dotąd ignorować... i to pomimo tego, że już od jakiegoś czasu domyślał się rosnących w niej uczuć.
    Dziś przeczuwa, że ignorowanie ich nie będzie tak samo proste, jak wcześniej. Rozmowa idzie nieco dalej już z chwilą zaczerpniętego przez nią w płuca powietrza. Czuje wyraźnie brzemię uważonej przez nich wspólnie relacji. Czuje również, że nie jest gotów pić z tej czarki.
    Gorąc wzrastającej powagi dyskusji, zniesionej do teraźniejszości, nieco go peszy. Pomimo tego, nie pokazuje słabości. Z myślą o wymknięciu się rzeczywistości, nie daje jej także ugrzęznąć w słowach dalszego wyznania. Nim dziewczyna mówi coś jeszcze, Jaimie uspokaja ją w pieszczotą w nadziei pojednania:
    — Lily.... ciiii...
    Pokrywa usta rudowłosej subtelnym pocałunkiem, karmi miękkością warg, czułością pęczniejącego w nim pragnienia. Dłonią zachodzi na podbródek, unosząc go lekko w ułudzie kontroli.
    Nie mów więcej..., dodają gdzieś pomiędzy myśli.

    Jaimie Wyatt

    [On nie przeprosi, ale ja przepraszam za jego upartość w ignorowaniu jej uczuć i rzeczywistości :P].

    OdpowiedzUsuń
  129. Pas wplecionej w gesty niecierpliwości, ciągnie się między jednym, a drugim muśnięciem kobiecej skóry. Zaplata się, jak klasyczny warkocz, w ciasnej przestrzeni bliskości, pomiędzy dwoma spragnionymi dotyku ciałami. Pragnie jej, jak pragnie się ciepła promieni słonecznych w chłodny poranek, czy wody na skraju wyczerpania – gorąco i nieprzerwanie. Pożąda jej w jeden z najmniej dżentelmeńskich sposobów znanych mężczyznom, gdy prowadzony instynktem łowcy do swej potencjalnej ofiary, nie potrafi oprzeć się kuszącym walorom zdobycznym, jakie dziewczyna niejednokrotnie w przeszłości – i nawet dziś, teraz – mu oferuje.
    Pochylony nad jej młodą, jędrną sylwetką, skrada tajemnice pocałunków i tego rodzaju namiętnych emocji, które zaciągnięte na welur przyjemności, niechętnie z niego schodzą. Szczególnie z chwilą, gdy jej smukłe palce w odpowiedzi na pieszczoty obejmują jego ramiona, przesuwają się rozkosznie wolno do rdzenia kręgosłupa i skutecznym dreszczem emocji wędrują impulsem przyjemności do lędźwi. Ciepło doznania dociera dogłębnie nie tylko do ciała, umysł również zapada się w dobrze znanej mu słabości: tej do kobiet.
    Ledwie słyszalne, wygładzone w szepcie słowo „Jaimie” obija o małżowinę ucha, łaskocze wibracją dźwięku i umyka dalej, zemdlone w mgławicy bliskości. Tak łatwo mógłby udać, że nie rozpoznaje w tym słowie powagi wypowiedzi... że nie razi go iskra czujności, wykwitająca jak kwiat z pęku jej spojrzenia. Że nawykiem spragnionego samca nie rozumie i nie zauważa jej pragnienia.
    Byłoby to wierutnym kłamstwem.
    Uczony spostrzegawczości w pracy raz za razem, nie potrzebuje więcej, niż jednej sylaby wątpliwości, wszytej w ruch jej języka i ust, by poprawnie ją odczytać. Starcza krótka analiza, by wyczuć w jej postawie napięcie. Na jego nieszcęście nie to wynikające z chwili romantyzmu, a tą ciężką atmosferę, jak morowe chmury, zebrane nad ramionami ich relacji.
    Bliski otarcia się o gorączkę zniesławienia, prawie ją w tym wszystkim ignoruje. Prawie daje się ponieść własnej potrzebie spokoju i zachowania między nimi odpowiedniego dystansu. Prawie, bo dokładnie w momencie, gdy zbliża wargi do jej warg i gdy gorąc męskiego oddechu osiada na jej skórze przy brodzie i zaróżowionych wcześniejszymi pocałunkami ustach, w sekundę przed pokryciem jej warg własnymi... odpuszcza.
    — Lily.
    Powtarza krótko. Robi to z tą samą manierą spokoju i opanowania, tym razem jednak z rezygnacją czającą się w kątach wypowiedzi, o czym świadczy przechylony w bok podbródek, odchodzący tym samym od słodyczy jej ust. Most zębów, przez chwilę miażdzący jego dolną wargę, odkrywa na moment odłamek irytacji, gdy z westchnięciem na ustach, w szacunku do niej ostatecznie odsuwa się na parę centymetrów w tył.
    Nic na siłę. Przecież, kurwa, wie, że nie powinien... i tak o to kurtyna moralności opada grubą kotarą między nimi, przerywając rozpoczętą wcześniej scenę intymności.
    — Na pewno chcesz dokładnie teraz rozmawiać? — dopytuje, wpatrzony w talerze jej lśniących oczu, niemal pewien tego, że finał dyskusji może doprowadzić ich jedynie do zawodu kobiety.
    Pozostaje blisko niej, wciąż mając ją pod sobą w objęciach... a mimo tego czuje wyrażnie, jak z każdą sekundą traci ją po trochu bardziej i bardziej.

    (Powinienem to zakończyć wcześniej?)
    — to tylko luźna myśl, jaka atakuje przedsionek jego świadomości niekontrolowanie.

    Jaimie Wyatt

    OdpowiedzUsuń
  130. Cześć i tutaj! Przychodzę do fellow rudzielca, bo rudzielce muszą trzymać się razem. ^^ Dzięki za przemiłe powitanie, człowiekowi aż się cieplej na sercu robi!
    Co do kart, to może przemilczę tę kwestię, bo obie są stare jak świat i patrzę na nie krzywo, ale sentyment jednak wygrywa za każdym razem, Twoje karty natomiast to coś, co kiedyś sama chciałabym potrafić zrobić: opisać postać ładnie, konkretnie, bez wyniosłych udziwnień. xD
    Udanej zabawy również dla Was!


    OCEANA RODRIGUEZ

    OdpowiedzUsuń
  131. Skinięcie kobiety, choć składa się ledwie z niewinnego dygnięcia, przypomina raczej pędzącą w dół zasuwkę, czy szlaban spuszczonej z linki gilotyny, prujący wprost na niego, jakby chwila ta chciała go pozbawić głowy. Choć rdzeń kręgosłupa jest mu przy tym w pełni posłuszny, a korpus nie ugina się w naporze presji, wibracja emocji ściąga do lędźwi pierwszy dreszcz nieprzyjemności, przed którym Jaimie tak usilnie starał się do tej pory bronić. Parzony gestem Lily zyskuje jednak dostatecznie jasną odpowiedź, której nie da się już dłużej zbyć.
    Obecność kobiety, rosnące w powietrzu oczekiwanie i jej sarnie oczy, wpatrzone w niego, zastygają niebezpiecznie, jak piętno na skórze. Mrowi przy tym skóra na karku i szyi, i zalega ciężar w żołądku, gdy w absolutnym skupieniu, przygląda się jej w naglącej potrzebie milczenia.
    To nie jego wina. Niczego jej nie obiecywał.
    Mimo tego napięcie w mięśniach nie gaśnie – jest bolesne, niewygodne i zupełnie irracjonalne, gdy pomimo przekonania o braku wyrzutów sumienia, Jaimie wzdycha ciężko, pozwalając rudowłosej piękności zakraść się dotykiem nie tylko do wierzchnich tkanek skóry, ale również do powłoki duszy, chłonącej ciepło jej opuszków, bliskość oddechu i łagodność prezentowanego przez nią charakteru.
    – Zagłaszczesz mnie – zauważa w odpowiedzi spokojnie.
    Dłoń opiera się na miękkości sofy, tuż obok biodra dziewczyny – ten sam gest trzyma go w równowadzie ducha, a ciało w ryzach powściągliwości, by nie opleść jej w kolejnym objęciu zmysłowej ochoty. W ten sposób, z sekundy na sekundę, mgławica podniecenia rozrzedza się i niknie, umyka w przestrzeniach, które teraz, ostygłe i zimne, zdają się wywiercać między nimi dziurę dystansu.
    Ostatecznie, choć ani razu nie broni się przed muśnięciem kobiecych palców, odchyla się do tyłu, siada na kanapie i w dalszym momencie, już wyprostowany, umyka przed nimi w efekcie ubocznym do rozmowy.
    – Złamię Cię... możliwe. Ale wiedziałaś o tym wcześniej, prawda? – powraca do jej słów, opierając się w poduszkach obok niej na sofie. Krzyżuje tym samym ręce na piersi, chwile jeszcze pozwalając słowom wybrzmieć, nim odzywa się ponownie.
    – Powinniśmy rozstać się w zgodzie. Nic więcej nie mogę Ci zaoferować ponad dziś, Lily.
    Enigmatyczne „dziś” wykwita obietnicą bliskości, pożywką z sennej fantazji i delikatnością pocałunków, jakie dotychczas składał na jej skórze.
    „Dziś” oznacza również przyjemny rytuał, który właśnie się kończy.
    Bo kończy się?

    Jaimie Wyatt

    OdpowiedzUsuń
  132. [ Cześć! Dziękuję za Twoje przemyślenia! Rzeczywiście, ta dziewczyna ma skomplikowaną historię i z pewnością zasługuje na wsparcie, które pomoże jej odnaleźć spokój. Twoja analiza jest naprawdę trafna!

    Obie postacie, które dtworzyłaś, są niezwykle złożone i pełne emocji. Ich historie są głęboko poruszające i wciągające, co sprawia, że chciałoby się śledzić ich losy i zobaczyć, jak poradzą sobie z własnymi wyzwaniami. Trochę jak takie reality. Doceniam, jak wiele pracy włożyłaś w stworzenie ich tła i charakterystyki. Miłej zabawy :) ]

    Lilith Monroe

    OdpowiedzUsuń
  133. Nie miał najmniejszej ochoty być dzisiaj na sześćdziesiątym siódmym posterunku. Miał zupełnie inne plany na tę zmianę, a tego dnia bardziej niż zwykle potrzebował emocji, które na jego brooklyńskim rewirze nigdy nie były towarem deficytowym. Los jednak bywa przewrotny, a wystarczył jeden telefon, żeby wszystko wywróciło się do góry nogami. Pech chciał, że miał wolny moment, a u niego na posterunku nie działo się nic, co mogłoby go zatrzymać, więc wylądował tutaj — jako wsparcie po tym, jak jeden z ich funkcjonariuszy złamał nogę w trakcie interwencji. Cóż, pechowy dzień dla tamtego gościa, ale bywa.
    Sześćdziesiąty siódmy posterunek, choć nie był mu obcy, nigdy nie należał do miejsc, które darzył szczególną sympatią. Atmosfera była inna, załoga… cóż, nie miałby problemu, gdyby już ich więcej nie spotkał. Mimo wszystko, cicha nadzieja, że dzisiejszy dzień przyniesie chociaż odrobinę adrenaliny, pozwalała mu zachować resztki dobrego humoru. Trudno było się jednak pozbyć poczucia, że czeka go tu więcej frustracji niż emocji, których szukał.
    Cóż, nie mylił się. Znużenie szybko znów dało o sobie znać, gdy kolejny raport przesunął mu się przed oczami, a każda minuta bez akcji wydawała się nie mieć końca. Kolejna nuda. Wszystko wypełniały drobne interwencje i drobiazgowe wykroczenia — nic, co mogłoby sprawić, że poczułby przypływ adrenaliny. Z każdą chwilą miał coraz mocniejsze wrażenie, że działa na autopilocie, wręcz jakby zmechanizowany, choć to właśnie praca, jej intensywność i nieprzewidywalność, pozwalały mu zwykle nie myśleć o niczym poza tu i teraz. Tego dnia jednak czuł się jak trybik w maszynie, a nie jak facet na patrolu.
    I wtedy zadzwonił telefon. Cholera, nareszcie. Włamanie. Standardowe wezwanie, ale przynajmniej w końcu coś się działo. Ruszył na miejsce, licząc, że choć tym razem żółtodziób, z którym miał współpracować, okaże się mniej sztywny i dziwaczny niż reszta jego ekipy z rewiru.

    Zbliżając się do budynku, rozejrzał się, dostrzegając znajome elementy w otoczeniu. Miejsce wydało mu się zaskakująco znajome, choć szybko odepchnął te myśli, tłumacząc sobie, że rzadko bywał już w tej części miasta. Przecież pamięć bywa zwodnicza…
    Gdy dotarł na miejsce, gotowy, by natychmiast przejąć kontrolę nad sytuacją, wszedł do budynku z pewnym, szybkim krokiem i skierował się w stronę mieszkania. Nie zamierzał tracić ani chwili — ludzie na niego czekali, a on miał zająć się sprawą bez zbędnych opóźnień. Ale gdy tylko przekroczył próg mieszkania, cała jego koncentracja rozpadła się w ułamku sekundy. Stanął jak wryty, jakby ktoś nagle uderzył go w tył głowy.

    Chase?

    Dźwięk jej głosu odbił się echem w jego głowie, dotykając bolesnych zakamarków wspomnień, które tak skrzętnie wypierał. Przez chwilę czuł, jakby wszystko wokół zamarło, jakby dźwięki i ruchy otoczenia przestały istnieć. W uszach mu aż zabrzęczało. Lily.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jego wzrok nie mógł oderwać się od jej twarzy, zamarł w miejscu, wpatrując się w nią z takim natężeniem, jakby próbował uchwycić każdy szczegół, każdą zmianę, która zaszła przez te lata. Czuł się, jakby ktoś wyrwał go z bezpiecznego miejsca rutyny i rzucił w środek chaosu, o którym myślał, że zostawił daleko za sobą. To miała być standardowa akcja — żadnych niespodzianek, nic, co wyprowadziłoby go z równowagi. Ale teraz, stojąc twarzą w twarz z kobietą, która była kiedyś ważną częścią jego życia, poczuł, że znowu przeszłość dopadła go niespodziewanie. Nowy Jork był przecież tak ogromny. Miliardy dróg, setki tysięcy ludzi, każdy idący swoją ścieżką. Ale los najwyraźniej miał wobec niego własne plany, kpiąc sobie z niego po raz kolejny, wrzucając Lily z powrotem w jego życie w najmniej spodziewanym momencie.

      Ryder poczuł, jak serce przyspiesza na sam jej widok — na widok Lily. Minęło tyle lat, a jednak jej twarz, choć naznaczona subtelnymi śladami czasu i doświadczeń, wciąż była mu niepokojąco znajoma i równie piękna jak kiedyś. Przytłoczony cieniem przeszłości, który zawisł nad nimi, przez chwilę nie potrafił zapanować nad emocjami. Zamiast odpowiedzieć od razu, po prostu patrzył na nią, jakby upewniając się, że to naprawdę ona, że jego wspomnienia i rzeczywistość właśnie się zderzyły. Lily. Jego zakazany owoc.

      — We własnej osobie — mruknął w końcu, z wyczuwalnym cieniem zaskoczenia w głosie. Walczył w sobie z pytaniem, czy traktować ją jak dawno niewidzianą znajomą, czy może już jako całkiem obcą osobę. A przecież był w pracy — sytuacja wymagała pełnego profesjonalizmu, a nie sentymentalnych wspomnień.

      — Jestem tutaj, żeby pomóc. Czy wszystko w porządku? — zapytał po chwili, zmuszając się do neutralnego, opanowanego tonu. Przybrał oficjalny wyraz twarzy, poważny i rzeczowy. Zepchnął emocje na dalszy plan, skupił się na zadaniu, a jego głos nie zdradzał nic poza profesjonalnym zaangażowaniem. Miał świadomość, że jego młody towarzysz nie pomoże mu ani trochę, ale nie zamierzał pozwolić, by ten fakt go zdekoncentrował.

      — Nie traćmy czasu. Potrzebuję wszystkich szczegółów odnośnie włamania — rzucił twardym, zawodowym tonem, spoglądając na Lily, ale nie dając sobie nawet cienia chwili na coś bardziej osobistego.

      Ryder

      Usuń