Reyes nigdy nie uważała życia za ciężar, ale wypadek wpłynął na jej postrzeganie świata i zrozumiała, że stanowi ono dług. Dług, który zaciągnęła wobec swoich rodziców pragnących spełnić jej marzenia o sztuce – dzięki ich poświęceniu znalazła się w Stanach Zjednoczonych, a choć musiała przełknąć gorzką pigułkę z naklejoną etykietką beztalencie, zaakceptowała rzeczywistość i odnalazła drogę, która wciąż pozwala jej się zatracać w nieskończonych barwach oraz łaskoczącym w nozdrzach zapachem farb olejnych. Dług, który zaciągnęła wobec siostry w dniu, w którym oddała ona swój ostatni oddech, a choć Reyes znajdowała się wtedy na wyciągnięcie ręki, nie było jej tam, a przynajmniej nie w taki sposób, w jaki powinna być – i ta wiedza będzie ją prześladować przez wieczność. Dług, który zaciągnęła wobec przyjaciół, lekarzy i fizjoterapeutów stawiających ją każdego dnia na nogi i będących niezłomną podporą asekurującą ją przed upadkiem – choć pewnego dnia w końcu zrozumiała, że tak naprawdę całą tę ścieżkę przeszła sama, nawet jeśli do dzisiaj nie wie, skąd znalazła w sobie siłę, by odepchnąć strach i chwycić się nadziei. Każdego poranka stara się spłacić swoje zobowiązanie; budzi się równo ze wschodem słońca i próbuje wypowiedzieć pięć rzeczy, za które jest wdzięczna i które pozwolą jej przetrwać cały dzień, a wieczorami zagłusza łkanie meksykańskimi telenowelami, włączając je w hołdzie dla siostry, która zawsze uwielbiała żenujące seriale z ich kraju i marzyła o zostaniu aktorką. Rutyna, której kiedyś nie akceptowała, teraz stała się jej sposobem na odnalezienie równowagi, a okruchy radości zaklęte w prostych przyjemnościach kolekcjonuje z równą pieczołowitością jak obrazy w galerii i tylko czasem, kiedy się zapomina, kładąc na stole dodatkowe nakrycie lub jest zmuszona odpowiadać na pytania, dlaczego z takim uporem unika środków transportu innych niż rower lub własne nogi, ma wrażenie, że próbuje uchwycić się czegoś, co od dawna pozostaje poza jej zasięgiem. Dzięki temu – lub mimo to – następnego dnia wstaje jeszcze silniejsza.
Reyes Castanedo
8.07.1990, MEKSYK, MEKSYK ––– KURATOR SZTUKI W EL MUSEO DEL BARRIO ––– OD 12 LAT MIESZKA W STANACH ZJEDNOCZONYCH ––– JAKO JEDYNA PRZEŻYŁA WYPADEK SAMOCHODOWY W PAŹDZIERNIKU 2019 ROKU, W KTÓRYM ZGINĘŁA JEJ MŁODSZA SIOSTRA CATALINA ORAZ TRÓJKA BLISKICH PRZYJACIÓŁ ––– BIEGLE POSŁUGUJE SIĘ JĘZYKIEM HISZPAŃSKIM, ANGIELSKIM ORAZ NAHUATL ––– MIŁOŚNICZKA WSPINACZKI SKALNEJ, WIECZORÓW SPĘDZONYCH PRZY OGNISKU I SITCOMÓW, KTÓRE ZDAJĄ SIĘ BAWIĆ TYLKO JĄ ––– NAJBARDZIEJ TĘSKNI ZA PICADILLO MATKI I PRAWDZIWĄ MEKSYKAŃSKĄ KUCHNIĄ, WIDOKIEM GWIAZD ORAZ ŚMIECHEM, KTÓRY UMILKŁ ZBYT SZYBKO
W tytule Emeli Sandé Read All About It (pt III), wizerunek Kayla Hansen.
To nie był najlepszy pomysł, myślał mając przed oczami Rey, poruszającą się zmysłowo na parkiecie, otoczoną stadem pożerających ją wzrokiem mężczyzn. Zastanawiał się o czym myśli, gdy raz na jakiś czas podchwytuje ich wzrok, obdarowuje ich uśmiechem, a nielicznym pozwala porwać się do tańca, sprytnie unikając przy tym kręcącego się wciąż w pobliżu Josha. Mężczyzna nie wyglądał na zadowolonego i desperacko, a czasami wręcz trochę natarczywie próbował ściągnąć na siebie jej uwagę. Czy jego frustracja sprawiała jej satysfakcję? Mauro uśmiechnął się widząc narastającą irytację Josha. Jego mina zdradzała to co ma na myśli. Zdobycz wymykała mu się z zasięgu i nie był tym faktem szczególnie zachwycony. Mimo to nie przeniósł swojego zainteresowania na żadną inną kobietę w klubie, wciąż walcząc o uwagę Reyes, jakby to stanowiło punkt honoru. Być może wciąż żywił jeszcze jakieś nadzieje co do tego jak zakończy się ta noc, a może po prostu wypił trochę za dużo i stracił zdolność logicznego myślenia a przerośnięte ego nie było w stanie udźwignąć odrzucenia.
OdpowiedzUsuń-Mauro… Mauro, słuchasz mnie? – Spojrzał na siedzącą obok niego Jade. Jeszcze wczoraj cieszył się jej towarzystwem, a dzisiaj zastanawiał się nad tym, jak tę znajomość zakończyć. O ile jeszcze kilka godzin temu miał na uwadze jej uczucia, tak z każdą chwilą robiło mu się to coraz bardziej obojętne. Spinał się pod wpływem jej dotyku, unikał patrzenia w oczy i pocałunków. Nie wyszli razem na parkiet. Mauro wymawiał się zmęczeniem a Jade odgrywała rolę troskliwej partnerki. A może po prostu była troskliwa?
-Słucham – skłamał, odwracając na moment wzrok od parkietu. Jade dotknęła jego policzka.
-Więc, co o tym myślisz? – Nie dawała za wygraną.
-O czym? – Nie słuchał.
-O tym, żebyśmy się stąd zerwali. Rey bardzo dobrze się bawi, Josh będzie miał na nią oko i odstawi ją do domu. Pojedziemy do mnie, zrobię ci odprężający masaż a rano zjemy razem śniadanie i omówimy szczegóły wyjazdu… - wyliczyła.
-Jade, to nie jest dobry pomysł, wolałbym dzisiaj wrócić do siebie… - zaczął, szukając w głowie jakiejś konkretnej wymówki.
-W takim razie pojedziemy do ciebie – odparła tak, jakby właśnie przystała na jego propozycję. Propozycję, która nie padła.
-Nie chodzi o to. – Wziął głębszy wdech wbijając wzrok w pustą szklankę na stoliku. Czuł na sobie świdrujący wzrok Jade. Wiedział, że czeka na wyjaśnienia.
-Jade, myślę, że powinniśmy sobie zrobić przerwę… - zaczął, ale mu przerwała.
-Przerwę? Mauro, co się stało? Chodzi o ten wyjazd? Jeśli myślisz, że to za wcześnie, żeby poznać moją rodzinę, to nie musimy tam jechać, spędzimy ten weekend razem z daleka od wszystkich. – Jak mógł tego wcześniej nie zauważyć? Jade była w nim zadurzona, a ich niezobowiązująca relacja okazała się bardziej skomplikowana, niż mogło mu się to wydawać. A może do tej pory tak było mu po prostu wygodnie? Korzystał z jej dobrego serca, kiedy tego potrzebował i chciał ją odrzucić, kiedy nadarzyła się ku temu okazja? Nie była jego pierwszym wyborem. Nie była priorytetem.
-Zgodziłem się na to trochę zbyt pochopnie – przyznał. Przynajmniej pozbędzie się jednego problemu. Jeszcze przez chwilę przekonywał ją, że nie powinna zmieniać dla niego swoich planów, że powinna pojechać sama. Powiedzieć, że wyglądała na przygnębioną, to jakby nic nie powiedzieć.
Kiedy tylko Rey zeszła z parkietu, złapała ją za rękę i zaciągnęła do łazienki. Mauro nie miał ochoty pić kolejnej kolejki w towarzystwie Josha, dlatego wstał i skierował się w stronę baru. Potrzebował trochę wody i świeżego powietrza.
OdpowiedzUsuńWiele razy w trakcie tego wieczoru zastanawiał się nad tym, dlaczego razem z Rey zdecydowali się odgrywać ten teatr zamiast od razu powiedzieć prawdę. Czy nie lepiej byłoby dla nich wszystkich, gdyby zdobyli się na odwagę i postawili sprawę jasno? Świat jest mały a życie pisze różne scenariusze. Czasem zaskakujące i niewiarygodne, jak ten, który napisało dla nich. Nie można mieć im przecież za złe tego, co zaszło między nimi w przeszłości ani tego, że po latach wciąż coś ich do siebie przyciągało. Mieli prawo podążać za głosem serca, a już na starcie sobie tej możliwości odmówili. Zabrnęli już tak daleko, że bezbolesne wyplątanie się z tej sytuacji nie było możliwe. Wcześniej mogli liczyć na pewnego rodzaju zrozumienia. Teraz, kiedy wszystko wyjdzie na jaw, a ich wypowiedzi nabiorą dla Jade nowego znaczenia, poczuje się oszukana, zdradzona i będzie miała rację. Czy Rey będzie w stanie poświęcić tę przyjaźń dla czegoś niewiadomego? Tak bardzo niepewnego? A może zdecydowała, że lepiej najpierw wybadać grunt, zamiast od razu rzucać się na głęboką wodę?
Kilka łyków zimnej wody zadziało na niego orzeźwiająco. Spojrzał na zegarek. Dochodziła północ. Byli tu zaledwie półtorej godziny, a jemu wydawało się, jakby minęła cała wieczność. Teraz mógł sobie podziękować za to, że poprzestał na alkoholu wypitym w restauracji i nie dał się skusić na żadnego kolorowego drinka, ani na kolejkę tutaj w klubie. Dzięki temu jego umysł odzyskał już ostrość myślenia. Nagły impuls napędził go do działania. Wróci do loży i zakończy to, co zaczął. Powie Jade, że to koniec, że ich relacja zmierza donikąd, a on chce zmierzać gdzieś, tylko nie z nią. Zaraz jednak wziął głębszy oddech. Musi zmienić kolejność, zanim cała ta afera nabierze rozpędu, musi najpierw porozmawiać z Reyes, wziąć od niej ten pieprzony numer telefonu. Sprawy z Jade może załatwić jutro, na spokojnie. Wierzył, że na trzeźwo lepiej to przyjmie, może nawet przyzna mu rację. Dopił ostatni łyk wody, odstawił szklankę na kontuar i odwrócił się z zamiarem powrotu do loży, kiedy ktoś na niego wpadł. Odruchowo chwycił kobietę, która wsparła się na jego przedramionach, zanim zdołała odzyskać równowagę i przenieść na niego swój wzrok.
-Rey… - szepnął, kiedy zorientował się, kogo trzyma w ramionach. Kobieta splotła palce na jego karku, a on objął ją w pasie.
-Znalazłem Cię – odpowiedział, wpatrując się w nią z takim samym niedowierzaniem jak wtedy, kiedy po raz pierwszy zobaczył ją w restauracji. Znalazł ją, po tygodniach poszukiwań. Po dziesiątkach wieczorów, podczas których tracił nadzieję i poranków, podczas których odzyskiwał zapał. Po przemierzeniu setek kilometrów, aż na drugi koniec świata, żeby uporządkować sprawy z przeszłości. Znalazł ją. Czuł się tak, jakby zabrakło mu oddechu. Sięgnął jej dłoni, rozplótł je a potem splótł razem ich palce i poprowadził ją przez tłum do wyjścia na taras. Oświetlony setkami drobnych lampek taras był przestronny i znacznie mniej zaludniony niż wnętrze klubu. Kiedy tylko zamknęły się za nimi drzwi, muzyka ucichła. W tle słychać było tylko zlewające się w jedno dudnienie i rozmowy innych gości. Widok z trzydziestego piętra zapierał dech w piersiach i jeśli kiedykolwiek zastanawiał się co znaczy Nowy Jork, miasto, które nigdy nie zasypia, miał odpowiedź przed swoimi oczami. A może dech w piersiach zapierał mu widok Reyes? Pozwolił jej znów spleść palce na jego karku. Sam obejmował ją w pasie i trzymał blisko siebie, tak, jakby miała mu się zaraz znowu wymknąć i zniknąć na kolejne trzy lata.
-Mówili mi, że to nie możliwe, że w Nowym Jorku żyje prawie dziewięć milionów ludzi a ja chcę znaleźć wśród nich wszystkich tę jedną… - pokręcił głową z uśmiechem. Czuł się tak, jakby ktoś zdjął mu barków ogromy ciężar. Z jednej strony chciał zatopić się znów w smaku jej ust, a z drugiej chciał, aby ten moment trwał w nieskończoność. Pochylił się w jej stronę, ledwie musnął jej wargi a nagłe szarpnięcie za ramię oderwało go od niej. Zdezorientowany obejrzał się za siebie. Kolejne wydarzenia potoczyły się dość szybko. Najpierw wylądowała na nim cała zawartość szklanki ze słodkim drinkiem a potem dostał z otwartej dłoni w twarz. Nie spodziewał się tego, nie przewidział, że Josh zauważy, jak wychodzą na taras trzymając się za ręce, że powie o tym Jade i razem pójdą za nimi.
OdpowiedzUsuń-Jade…
-Zróbmy sobie przerwę, tak? Żebyś mógł bez wyrzutów sumienia przelecieć moją przyjaciółkę?! – Krzyknęła, zwracając na nich uwagę kilku gapiów. Za jej plecami stał Josh z malującą się na twarzy dziką satysfakcją.
-A ty, Reyes? Jak mogłaś mi to zrobić?! Ufałam ci, zwierzałam ci się, a ty to wszystko wykorzystałaś przeciwko mnie. Nigdy ci tego nie wybaczę! – Wybuchła. Łzy popłynęły po jej twarzy, cofnęła się kilka kroków i upokorzona niemal biegiem wróciła do klubu. Wokół padło kilka niecenzuralnych słów pod ich adresem.
-Mała dziw*ka – rzucił Josh do Reyes. Chciał go sprowokować, a pełen emocji Mauro odruchowo szarpnął go za ramię. Josh wziął zamach, ale jego pięść tylko drasnęła Mauro, który zdążył się uchylić. Ostatecznie wymielili się jeszcze dwoma ciosami, zanim obecna na tarasie ochrona ich od siebie nie odciągnęła.
-Jesteś tu skończony! Lepiej od razu wracaj skąd się przybłąkałeś! – Odgrażał się jeszcze Josh, który w przeciwieństwie do Mauro stawiał ochroniarzom duży opór. Dla tej czwórki impreza była skończona.
Mauro
Diego często myślał o swojej relacji z rodzicami. Z roku na rok robił się coraz starszy, podobnie, jak i oni. Alba nie była zachwycona tym, że w życiu Diego pojawił się Dustin. Mężczyzna, który kiedyś zawładnął sercem młodej Villanuevy i która przeżyła z nim, przynajmniej tak mówiła, najlepsze chwile w życiu. Powiedziała kiedyś swojemu synowi, że nigdy nie kochała tak mocno, tak intensywnie i tak krótko. Twierdziła, że w głębi czuła, że ich związek nigdy się nie uda, że ich relacja nie ma szans, ale nie żałowała, że zbliżyła się do Page’a. Amerykanina, który pozostawił po sobie Diego, o którym początkowo w ogóle nie miał pojęcia. Co zdziwiło Diego - Dustin, kiedy tylko dowiedział się o narodzinach dziecka - nie szczędził na nie pieniędzy. Pomógł Albie skompletować wyprawkę, wynająć skromne, ale czyste mieszkanie i co miesiąc łożył spore alimenty. Jednak nie mógł podjąć się opieki nad synem, nie mógł być z Albą, bo raczej nie sprzyjałoby to wtedy jego małżeństwu.
OdpowiedzUsuńDiego większość swojego życia wychowywał się w świadomości, że nie ma ojca. Dopiero, kiedy dostał od matki prawie wszystkie czeki przekazywane przez Dustina Page’a dowiedział się o jego tożsamości. Jako nastolatek śledził go w internecie, raz w tygodniu udawał się do kafejki internetowej i czytał o sukcesach wydawnictwa, oglądał jego zdjęcia, na których bywał z żoną i blondwłosą córką. Nie szukał jednak z nim kontaktu. Sam Page odezwał się do niego, kiedy Villanueva zaczął odnosić sukcesy jako dziennikarz, kiedy jego reportaże - sygnowane jego nazwiskiem - zdobywały pewną renomę. Diego początkowo nie był zadowolony z tego, że ojciec jest obecny w jego życiu. Teraz już do tego przywykł, ale nie byłby szczery, gdyby nazwał ich relację serdeczną. Poznawali się, ale obydwoje mieli świadomość tego, że poznali się zbyt późno. Nie potrafił zatem odpowiedź na pytania Reyes.
— Wiesz… — zaczął, ale musiał się nagle zatrzymać, bo kobieta zastąpiła mu drogę. Przez kilka pierwszych sekund uciekał przed jej spojrzeniem, ale w końcu skupił się na jej oczach. — Ja i mój ojciec… Nie mówię do niego tato, nie obchodzę z nim dnia ojca, niechętnie biorę udział w rodzinnych uroczystościach, na które mnie zaprasza. Czasami pójdę z nim na mecz, kiedy dostaje bilety od wpływowych znajomych — wzruszył ramionami. — Ale emocjonalnie… nasza więź jest trochę kulawa… Niepełnosprawna. Nie wiem. — Spojrzał w górę. Na zachmurzone niebo. Słońce zdawało się przedzierać przez ich warstwy, tworząc jasne poświaty. Skrzywił się, bo mimo nikłości tych przebłysków, musiał zmrużyć oczy.
— Rey… wiesz, że masz rację. — Mruknął. — Wydawnictwo to nie jest coś, o co walczyłem i czego chcę. Ale… — urwał. Wsunął dłonie do kieszeni spodni. — Tak jest dobrze, przynajmniej na razie. Jestem w stanie pomóc matce ustatkować się, dzięki temu może skupić się na swoim biznesie. Mogę wyciągnąć Jake’a z długów, chociaż on tego nie chce. Muszę być tu na miejscu, bo moja rodzina… Wiesz, mam wrażenie, że i matka, i Jacob robią wszystko, byleby nie być poważni — skrzywił się.
Nie dziwił się Reyes, że tęskniła za Meksykiem. Meksyk dla niego był magiczny. Mimo tego, że nie działo się tam zbyt dobrze. Był magiczny, bo tam udało mu się zrobić jeden z lepszych dokumentów, bo tam działał niemal cały czas pod wpływem adrenaliny, bo tam poznał Rey, która w tym wszystkim jego ukojeniem.
Nie zdążył już nic więcej powiedzieć, bo usłyszał krzyk, a potem Rey z impetem wpadła na niego. Odruchowo objął ją ramionami i przycisnął do siebie jeszcze mocniej. Piłka, którą oberwała kobieta, leżała obok jego nóg. Spojrzał na młodego mężczyznę, który ze skruszoną miną zbliżał się, żeby odebrać swoją własność. Diego już szykował długi, soczysty monolog, kiedy poczuł, że Rey robi się nieco bardziej wiotka w jego objęciach.
Usuń— Reyes? Żyjesz…? — dotarł do niego zapach jej włosów, który niemal natychmiast przypomniał mu chwile w Meksyku. Odsunął ją ostrożnie na długość swojego ramienia. Jedną ręką złapał jej podbródek. Nie wyglądała zbyt dobrze. Jakby zbladła. — Chcesz jechać do szpitala? Chyba powinniśmy tam pojechać, możesz mieć wstrząśnienie… — zaczął niepewnie, ciągle jej się przyglądając.
Diego
Jerome i Reyes pewnego dnia powinni usiąść ramię w ramię i spisać wszystkie przygody, które przeżyli. Wyspiarz był święcie przekonany, że ich powieść akcji szybko stałaby się bestsellerem, a czytelnicy nie mogliby uwierzyć, że opisane zdarzenia to nie fikcja literacka. Na myśl o tym, mimo beznadziejnej sytuacji, w jakiej się znajdowali, mężczyzna uśmiechnął się do siebie i poczuł przyjemne ciepło rozlewające się po całym ciele, które na szczęście nie było spowodowane tym, że nie wytrzymał i w końcu popuścił w spodnie. Jeszcze nie.
OdpowiedzUsuńNaprawdę cenił sobie przyjaźń z Reyes, a powiedzenie, że można było z nią konie kraść, bladło w obliczu tego, co już zdążyli razem nawywijać przez te kilka lat, które się znali. Kiedy siedzieli jeszcze w jadącym radiowozie, tuż po tym, jak brunetka zwyzywała go od idiotów, a Jerome rozpływał się w błogim uśmiechu, popatrzył po przyjaciółce i westchnął ciężko.
— Kiedy to wszystko już się skończy — zaczął i wywrócił oczami, mając na myśli tę niedorzeczną sytuację — a wierzę, że się skończy, musimy w końcu spotkać się w bardziej sprzyjających okolicznościach — zawyrokował ze zdecydowaniem. — Jak starzy ludzie. Przy kawce i ciasteczku. Bez alkoholu — podkreślił z mocą, traktując to jako bardzo poważne postanowienie. Naprawdę bardzo chciał posłuchać o tym, co aktualnie działo się u Rey, zamiast gonić wraz z nią przez wymyślny tor przeszkód, a później dać zakuć się w kajdanki i wywieźć na posterunek policji, mimo że przecież niczego złego nie zrobili. A może jednak? Może byli na tyle zamroczeni podejrzanymi drinkami przygotowanymi przez Tony’ego i karnym piwem wypijanym pomiędzy przeszkodami, że wszystko sobie uroili? I faktycznie popełnili jakąś zbrodnię, z czego nie zdawali sobie sprawy?
Na mgnienie w wyrazie twarzy Marshalla odbiło się przerażenie, wtedy jednakże radiowóz zatrzymał się pod komisariatem i trzydziestolatek podjął ostatnią, desperacką próbę ulżenia rozciągniętemu do granic możliwości pęcherzowi. Później siedział już na plastikowym krzesełku, wsparty o przyjaciółkę, podczas gdy ona wsparła się o niego, na głos rozwodząc się nad jego tragicznym losem.
— Naprawdę, już wolałbym umrzeć — stwierdził zaskakująco spokojny; brzmiał, jakby na dobre pogodził się ze swoim przeznaczeniem. Może to ciepłe dłonie Castanedo gładzące go po głowie miały aż tak kojące działanie? — Przecież gdybym posikał się przy tobie w spodnie, wypominałabyś mi to do końca świata i o jeden dzień dłużej — wyjaśnił swój punkt widzenia. — Dlatego wolę umrzeć z godnością i z czystymi spodniami. A jak będę martwy, to będzie mi już wszystko jedno.
Podniósł się i wyprostował niechętnie, z wyraźnym grymasem na twarzy, kiedy wrócił do nich Paul. Każdy ruch wiązał się z wywołaniem przeszywającego bólu rozdzierającego mu podbrzusze. Skrzywił się tym mocniej, kiedy policjant oznajmił, jakiegoż to dokonał odkrycia i z wyraźnym sceptycyzmem przyglądał się, jak Paul ukucnął przy ich złączonych kostkach i zaczął manewrować wsuwką w zamku kajdanek. Był tak bardzo negatywnie nastawiony do tego przedsięwzięcia, że początkowo nawet nie zorientował się, że łączące ich metalowe obręcze opadły na podłogę. Wpatrywał się w ich nogi, w leżące tuż przy nich kajdanki, aż gdzieś w jego mózgu, pomiędzy dwoma neuronami, przeskoczył ten jeden, właściwy impuls.
Brunetka postąpiła słusznie, odsunąwszy się zapobiegliwie, ponieważ kiedy tylko do wyspiarza dotarło, że jest wolny, poderwał się z krzesełka i wystrzelił ku ogólnodostępnej toalecie. Oczywiście, że wcześniej dokładnie zorientował się w jej położeniu. Wpadł do środka, a następnie do pierwszej z brzegu kabiny, nie kwapiąc się tym, żeby poszukać pisuaru. Nie miał na to czasu! Szarpnął za suwak spodni tak mocno, że go uszkodził, ale nawet się w tym nie zorientował. Dokonawszy wszelkich niezbędnych czynności umożliwiających mu opróżnienie pęcherza, wsparł się jedną ręką o ściankę kabiny i jęknął wręcz z rozkoszą, kiedy tylko wraz z opuszczającym jego ciało strumieniem moczu zaczął odczuwać przejmującą ulgę.
W całym swoim trzydziestodwuletnim życiu nigdy tak długo nie sikał. Spędził w kabinie kilka dobrych minut, doświadczając naprawdę różnorakich stanów świadomości. Był bliski ni to ekstazy, ni to katharsis, a może jedno wcale tak bardzo nie różniło się od drugiego? Wreszcie skończył i kiedy przyszło mu zapiąć rozporek, zorientował się, że suwak zamka ani drgnie. No trudno. Miał jeszcze guzik i pasek od spodni, więc poprawił właśnie te elementy garderoby, a następnie opuścił niżej koszulkę i po dokładnym umyciu rąk, przepłukał również twarz, która z tego wszystkiego zdążyła oblać się zimnym potem. Z toalety wyszedł lekkim, wręcz tanecznym krokiem, będąc całym w skowronkach. Nim opadł na krzesełko obok Reyes, radośnie okręcił się na pięcie wokół własnej osi. Następnie z błogim westchnieniem wsparł głowę na ramieniu przyjaciółki, splótł dłonie na brzuchu i wyciągnął przed siebie skrzyżowane w nogach kostki.
Usuń— To jakie zarzuty mi przedstawiono? — spytał beztrosko. Zdawało się, że kiedy już poradził sobie z tym najbardziej pilnym problemem, cała reszta nie miała stanowić dla niego wyzwania, a jego zadowolenie z życia jako takiego znacząco wzrosło. — Coś się wydarzyło, kiedy mnie nie było?
JEROME MARSHALL
Dotyk miękkich ust zastąpił celnie wymierzony, siarczysty policzek, a wyjątkowa chwila zamieniła się w scenę rodem z kiepskiego filmu. Cała magia ulotniła się gdzieś pomiędzy krzykiem wyraźnie wzburzonej Jade, a ciosami wymierzonymi przez Josha. Było to zdecydowanie najmniej spodziewane zwieńczenie wieczoru, bo Mauro przez cały czas szczerze, ale i naiwnie wierzył w to, że uda mu się wyjść z tej sytuacji z twarzą, że Jade wykaże się zrozumieniem, a on będzie mógł bez przeszkód znów zamknąć Rey w swoich ramionach. Ten wieczór zafundował mu jednak prawdziwy emocjonalny rollercoaster, a dodatek alkoholu sprawił, że nie utrzymał swoich nerwów na wodzy. Mauro nie był awanturnikiem. Co więcej nie należał do osób, które łatwo wyprowadzić z równowagi – przez Reyes miał jednak w głowie zupełny mętlik. Gdyby w restauracji razem z Jade pojawiła się jakaś inna kobieta, Mauro na pewno nie zwróciłby na zachowanie Josha uwagi. Problem polegał na tym, że zaloty jego znajomego były skierowane do Reyes, podczas gdy Mauro nie mógł okazać żadnej słabości, chociaż w środku marzył o tym, żeby znaleźć się na jego miejscu. Nie chodziło nawet o to, że był o nią zazdrosny. Nie widział w nim zagrożenia dla siebie, ale drażniło go to, że Josh pozwalał sobie na zbyt wiele próbując ją objąć, złapać za rękę, czy skraść jej pocałunek, że zbliżał się do niej za bardzo w tańcu i wciąż szeptał jej coś do ucha, podczas gdy Mauro był tak blisko, a jednocześnie tak daleko od spełnienia swoich pragnień. Znosił wszystko cierpliwie, naiwnie, czy raczej głupio wierząc w to, że alkohol przyniesie mu upragnione rozluźnienie, ale wszystko poszło nie tak powinno, łącznie pomysłem wspólnego wyjścia do klubu. W momencie kulminacyjnym słowa Josha zadziałały na niego jak czerwona płachta na rozjuszonego byka. Popsuł mu ten moment. Emocje sięgnęły zenitu, a sprawy przybrały nieoczekiwany obrót. Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Reyes pobiegła za Jade, a oni zdążyli wymienić się zaledwie kilkoma ciosami, kiedy ktoś mocnym szarpnięciem ich od siebie odciągnął. Podekscytowanie zostało zastąpione przez uczucie głębokiego zażenowania, po tym, jak rośli ochroniarze wyrzucili ich z klubu dosłownie wypychając przez drzwi wejściowe jak jakichś opryszków. Obaj ledwo utrzymali równowagę i uniknęli upokarzającego upadku na chodnik na oczach stojących w kolejce do wejścia klubowiczów. Josh jeszcze przez chwilę nie dawał za wygraną, ale surowy wzrok ochroniarza szybko ostudził jego zapędy na kontynuację przepychanki. Mamrocząc coś pod nosem oddalił się od nich w stronę postoju taksówek. Mauro zignorował go zupełnie, szukając wzrokiem Reyes. Stała nieopodal z telefonem w dłoni. Mauro, widząc jej zatroskaną minę poczuł palący wstyd za to, jakie zafundował jej tej nocy atrakcje i w jakim stanie się jej teraz pokazuje. Uczucie to było gorsze niż ból spowodowany obrażeniami, których doznał podczas bójki.
OdpowiedzUsuń– Nie przepraszaj, to moja wina, mogłem załatwić to jak należy i porozmawiać najpierw z Jade – przyznał. –Tak naprawdę to próbowałem, ale nie chciała mnie słuchać, a potem… dałem się ponieść emocjom – dodał. Coś, co przez cały wieczór nadawało ich spotkaniu pikanterii i rozgrzewało ich do czerwoności, przekroczyło cienką granicę przyzwoitości i dobrego smaku. Alkohol zbyt mocno zaszumiał im w głowach, odbierając na moment zdrowy rozsądek i zwyczajną, ludzką poczciwość. Dostali za swoje.
– Nic mi nie jest – powiedział kiedy próbowała otrzeć jego twarz i włosy z resztek słodkiego drinka. Złapał jej dłoń i przyłożył ją sobie do ust, składając na aksamitnej skórze krótki pocałunek. To nie miało najmniejszego sensu, bo i tak wyglądał jak siedem nieszczęść w zalanej koszuli, z mokrymi włosami, rozciętym łukiem brwiowym i obtarciami na wierzchu dłoni. Ochroniarz wciąż łypał na niego groźnym wzrokiem dając mu do zrozumienia, że nie jest tu już mile widziany. I bardzo dobrze, bo nie zamierzał się tu już nigdy pokazywać.
– Nic mi nie jest, Rey, spokojnie, weź dwa głębokie wdechy – powtórzył, kiedy zatroskana szukała sposobu na to, jak mu pomóc. Lód, apteczka, izba przyjęć, to wszystko nie było dobrym środkiem na jego największą dolegliwość, jaką był wstyd. Gdyby mógł, zapadłby się pod ziemię, wymazał z jej pamięci ten wieczór i pojawił się rano pod jej drzwiami z wielkim bukietem róż. Takimi mocami jednak nie władał.
Usuń– Nie dbam o to, nie chcę, żebyś myślała o mnie źle, ale z Jade nie łączyło mnie nic, co chciałbym ratować. Jeśli ona i Josh zdecydują się już nigdy ze mną nie rozmawiać, to nie mam nic przeciwko. Teraz ważna jest dla mnie tylko i wyłącznie ta relacja – wskazał przy tym na nią i na siebie – ale wiem, że Jade to twoja przyjaciółka i zrozumiem, jeśli chcesz pojechać do niej i sprawdzić, czy wróciła bezpiecznie do domu i czy wszystko z nią w porządku. Mam nadzieję, że uda wam się to wszystko wyjaśnić i jakoś sobie poukładać.
Najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że Mauro poczuł również swego rodzaju ulgę, jakby właśnie zamknął pewien rozdział i miał przed sobą kolejną czystą kartkę. Nie miał wyrzutów sumienia w stosunku do Josha, szczerze powiedziawszy nie znali się za dobrze i gdyby Jade nie naciskała tak bardzo na tę konkretną datę, na pewno zabrałby ze sobą kogoś innego, ale tak na ostatnią chwilę wszyscy jego znajomi mieli już swoje plany. Nie żal by mu było, gdyby Josh postanowił już więcej z nim nie rozmawiać, ani nawet gdyby jakimś cudem udało mu się przekonać ojca, żeby zakończył współpracę z De Santis Winery. Nie dbał o to. Nie miał też wyrzutów sumienia w stosunku do Jade. Oczywiście nie zaprzeczał temu, że zachował się podle, ale poczuł się tak, jakby ktoś zdjął z jego ramion olbrzymi ciężar. Ich relacja nigdy nie zmierzała w konkretnym kierunku, niczego jej nie obiecywał i nie mógł odpowiadać za to, że nagle zaczęła darzyć go uczuciami, choć na początku sama zapewniała, że chce się tylko dobrze bawić. Dzisiejsza rozmowa z Jade była trudna i czuł, że definitywne rozstanie nie będzie najłatwiejsza, a teraz miał to już za sobą. Najbardziej w tym wszystkim martwił się o Reyes. Nie chciał, by miała z tego powodu wyrzuty sumienia, ale jej mina zdradzała, że cała ta sytuacja mocno się na niej odbiła.
<3
[Nudziło mi się, więc zaczęłam nam nowy wątek :D]
OdpowiedzUsuńTelefon od Reyes wytrącił go z równowagi. Mauro natychmiast rzucił to, czym się aktualnie zajmował, zgarnął z szafki kluczyki do samochodu i wyszedł z domu. Droga do szpitala Mount Sinai zajęła mu nieco ponad 40 minut. Kiedy zaparkował pod okazałym budynkiem, zaczęła docierać do niego powaga sytuacji i jego niezaprzeczalny udział w dramatycznych skutkach minionej nocy. Choć nie należał do osób, które zamartwiają się tym, „co by było gdyby”, jego umysł zdawał się w tej chwili pracować na najwyższych obrotach, roztaczając przed nim najróżniejsze scenariusze, od tych pozytywnych, po najbardziej dramatyczne, jakie mógł sobie wyobrazić. Najgorsza była jednak myśl, że wszystkiego można było uniknąć, gdyby tylko wykazał się odrobiną przyzwoitości. To, co zrobił, było więcej niż egoistyczne i podłe. Nie chodziło tylko o to, jak zachowywał się przez cały wieczór, kiedy w obecności Jade bezczelnie wysyłał do Reyes ukryte między zdaniami wiadomości. Nie chodziło też o to, że porwał Rey na taras chcąc się nią nacieszyć wcześniej, niż powinien. Jego największym występkiem było to, jak zabawił się uczuciami Jade. Musiałby być ślepy, żeby nie widzieć, jak kobieta się w nim coraz bardziej zadurzała, nie zrobił jednak nic, żeby to w porę ukrócić. Było mu tak wygodnie. Miał namiastkę związku, lekarstwo na nudę i towarzystwo na samotne wieczory. Jade była dla niego zawsze wtedy, kiedy tego potrzebował i obiektywnie rzecz ujmując, miała pełne prawo oczekiwać od niego deklaracji, czy wyłączności. Co więcej, miała nadzieję na to, że w końcu te deklaracje od niego usłyszy. Wyczekiwała przyjęcia weselnego jej kuzynki, które miało być swego rodzaju kolejnym krokiem, okazją do tego, żeby przedstawić go rodzinie i zrobić z tego coś oficjalnego. Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo się co do niego myli. Karma wróciła do Mauro całkiem zasłużenie, a reakcja Jade wcale nie była przesadzona. Zasłużył na policzek i na ten wylany prosto w twarz drink. I zasłużył na palące wyrzuty sumienia, związane z jej wypadkiem.
Wziął dwa głębokie wdechy, zanim wysiadł z auta i ruszył w stronę dziedzińca, gdzie miała czekać na niego Reyes, która dowiedziawszy się o wypadku Jade natychmiast wskoczyła w taksówkę i ruszyła do szpitala. Zadzwoniła do Mauro będąc już w drodze, a po brzmieniu jej głosu rozpoznał, że targają nią podobne rozterki. Wiedział, że musi wziąć się w garść i zapanować nad swoimi emocjami zanim się z nią spotka. Nie chciał, żeby widziała jak bardzo go ta sytuacja rozbiła. Wolał sprawiać wrażenie opanowanego, pokazać, że potrafi zachować zimną krew.
Mauro dostrzegł ją już z daleka. Wyraźnie zdenerwowana krzątała się przed wejściem do szpitala. W pewnym momencie podniosła wzrok i dostrzegłszy zbliżającego się Mauro, wyszła mu na przeciw.
-Rey… - Na przywitanie pocałował ją w policzek i do siebie przytulił. Stali tak przez chwilę, zanim odsunęli się od siebie na bezpieczną odległość, zupełnie tak, jakby obawiali się, że ktoś może ich zobaczyć, jakby odepchnął ich od siebie ten palący wstyd.
– Udało ci się czegoś dowiedzieć? – Zapytał. Prawdopodobieństwo, że ktoś na oddziale udzielił Reyes informacji na temat stanu zdrowia Jade było niewielkie, bo nie były ze sobą spokrewnione. Jedyne na co mogli liczyć, to dobra wola którejś z pielęgniarek, lub ktoś z rodziny Jade. Mauro jednak nie za wiele o niej wiedział, nie znał jej bliskich, bo nie mówiła o nich zbyt wiele, nie wiedział nawet, czy ma kogoś tutaj, w Nowym Jorku.
Miał wrażenie, że wszystko to, co mogło pójść w tej sytuacji źle, poszło źle. Oboje z Reyes trochę się zmartwili, kiedy poprzedniej nocy nie zastali Jade w jej mieszkaniu, ale nie należeli do osób, którym na myśl przychodzą same czarne scenariusze. Próbowali to sobie jakoś zracjonalizować. Rozgniewana Jade, chcąc się komuś wygadać, mogła pojechać do jakiejś swojej koleżanki, mogła pójść gdzieś z Joshem, mogła zapaść w twardy po-imprezowy sen, albo zwyczajnie udawać, że nie ma jej w mieszkaniu, nie chcąc rozmawiać z Reyes, ani widzieć Mauro. On z kolei nalegał na to, by dać jej trochę czasu. Próba jakichkolwiek wyjaśnień jeszcze tej samej nocy, której się pokłócili, nie mogła się udać. Emocje musiały najpierw trochę ostygnąć. Co więcej, Mauro był przekonany, że Jade sobie to wszystko przemyśli, poukłada w głowie i wykaże się wobec nich zrozumieniem. Nie było ich winy w tym, że dawno temu połączyło ich gorące uczucie, ani w tym, że nie bardzo wiedzieli jak się z pozostałościami tego uczucia obejść kiedy niespodziewanie spotkali się po kilku latach. Jakby na to nie patrzeć, sami również znaleźli się w niełatwej sytuacji, która wymagała od nich dużej delikatności i taktu. Tylko jak zachowywać się taktownie, kiedy serce bije tak szybko, że próbuje wyskoczyć z piersi a umysł jest całkowicie zamglony słodkimi wspomnieniami. Musieli tylko dać Jade trochę czasu.
UsuńSiedząc naprzeciwko Reyes w restauracji, Mauro wiele razy wyobrażał sobie moment, w którym bierze ją w ramiona i wpija się zachłannie w jej pełne usta. Rozbierał ją tam wzrokiem i odpływał myślami tam, skąd bardzo trudno było mu wrócić do rzeczywistości. Kiedy w końcu zostali ze sobą sam na sam, atmosfera zgęstniała. Awantura w klubie skutecznie zabiła całe napięcie, które budowali między sobą przez cały wieczór, a oni nabrali do tego wszystkiego nieco dystansu. Rey była za bardzo zmartwiona, a Mauro, jakby nie było, trochę obolały. Oboje chcieli, żeby ta noc się po prostu skończyła. Mauro osobiście zadbał o to, żeby Reyes dotarła bezpiecznie do domu, ale mimo wielkiej pokusy nie wszedł razem z nią do środka. Czuł, jak może skończyć się próba opatrzenia ran, których nabawił się podczas bójki z Joshem i choć było to coś, o czym myślał cały wieczór, to poczucie winy nie pozwoliłoby mu się tym w pełni cieszyć. Pośpiech był w tej sytuacji złym doradcą. Oboje zasługiwali na coś lepszego. Wiedział, że Rey myśli podobnie, dlatego zadowolił się krótkim pocałunkiem na dobranoc i grzecznie wrócił do siebie.
Mauro sięgnął do kieszeni, z której wyciągnął telefon i wybrawszy odpowiedni numer przyłożył aparat do ucha.
– Pracuje tu mój znajomy, spróbuję się z nim skontaktować, może nam pomoże. – Po kilku sygnałach usłyszał w słuchawce znajomy głos i pokrótce wyjaśnił całą sytuację. Przez chwilę czekał w milczeniu a potem zamiwnił jeszcze kilka słów i rozłączył się.
– Porozmawia z nami, jak skończy poranny obchód – powiedział, napotkawszy wyczekujący wzrok Reyes. –Spokojnie, Rey, wszystko będzie dobrze – zapewnił, choć sam nie do końca w to wierzył. W dodatku, jeśli Jade stanie się przez niego coś poważnego, to sobie tego nie daruje, tego był pewien. Był za ten wypadek odpowiedzialny, dlatego teraz poczuwał się do odpowiedzialności by pomóc Jade kiedy będzie dochodziła do siebie.
– Chodź – złapał ją za dłoń i poprowadził za sobą do szpitala. Na recepcji dzięki małemu kłamstwu zdobył informację o piętrze i numerze sali, w której znajdowała się Jade i tam poprowadził Rey.
– Mauro!
UsuńOdwrócił się, kiedy usłyszał za plecami znajomy głos. Uśmiechnął się nieznacznie na widok znajomego, najpierw uścisnęli sobie dłonie, a potem przedstawił mu Reyes.
– Co z nią? – zapytał przechodząc od razu do rzeczy.
– Jej stan jest stabilny, ale dość poważny. Wstrząśnienie mózgu, kilka złamań, uraz kręgosłupa – streścił w kilku słowach. – To wasza znajoma?
Mauro skinął głową.
– Jest przytomna, chcecie do niej wejść?
Tego nie był już taki pewny, dlatego spojrzał na Reyes. Obawiał się, że Jade nie będzie chciała go widzieć, a nie powinna się teraz denerwować.
-Myślę, że przyda jej się wasze wsparcie – dodał zachęcająco.
Mauro
Słowa lekarza prowadzącego odbijały się w głowie Mauro echem: wstrząs mózgu, uszkodzenie kręgosłupa, złamania. Podczas tej rozmowy poczuł się tak, jakby przygniótł go ogromny ciężar, który utrudniał swobodne oddychanie i odbierał jasność umysłu. Do tej pory żywił nadzieję na to, że obrażenia Jade będą powierzchowne i nie zatrzymają jej w szpitalu dłużej, niż kilka dni. Ze słów lekarza wynikało jednak coś zupełnie innego. Potwierdziły się jego największe obawy; myśli, które uparcie od siebie odsuwał od momentu telefonicznej rozmowy z Reyes, okazały się rzeczywistością – stan Jade był poważny. Jego niepoprawny optymizm wyparował i ustąpił miejsca druzgocącym faktom. Wyglądało na to, że wszystko, co mogło pójść źle, poszło źle i nie miał pojęcia jak to teraz naprawić. Mimowolnie ścisnął mocniej dłoń Reyes, analizując w myślach to, jak powinni się teraz zachować. Mógł się tylko domyślać tego, jak wielki żal ma do nich Jade. Z dużą dozą pewności zakładał, że jest ostatnią osobą, jaką chciałaby teraz widzieć, dlatego skinął głową, niechętnie puszczając dłoń Rey. Miała rację, pojawiając się w sali razem, mogli tylko pogorszyć sytuację, a Jade nie powinna się teraz denerwować.
OdpowiedzUsuńBijącemu się z myślami Mauro przyglądał się jego serdeczny kolega, doktor Collins. Mężczyzna z początku przekonany co do tego, że stojąca przed nim dwójka jest parą, zaczynał powoli łączyć elementy tej nietypowej układanki. Obraz który się z niej wyłaniał, był daleki od tego, o co mógłby posądzać Mauro – znali się bowiem nie od dziś i co nieco o sobie wiedzieli.
-Coś mnie ominęło? – Zagadnął, kiedy Reyes oddaliła się od nich i zniknęła w sali, w której znajdowała się jej przyjaciółka. Mauro potrząsnął głową ucinając dalsze pytania. Wiedział, że Ryan nie zadał tego pytania by zaspokoić własną ciekawość. Zrozumienie tego co się dzieje, pozwoliłoby mu udzielić Mauro lepszego wsparcia, ale dla Mauro to nie był najlepszy moment na spowiedź. Historia była długa i skomplikowana, na pewno nie do opowiedzenia w skrócie, na szpitalnym korytarzu. Poza tym najpierw musiał to sobie sam poukładać w głowie. W tej samej chwili usłyszał nietypowy, bo wesoły głos Jade. Zaskoczony spojrzał na Ryana, a potem na otwarte drzwi, przysłuchując się dobiegającej z sali wymianie zdań. Przez chwilę stał w bezruchu, z zapartym tchem, do momentu, w którym usłyszał swoje imię. Ten dźwięk sprowadził go na ziemię. Niepewnie zajrzał do sali, a potem wszedł do środka. Krótkie spojrzenie na Rey utwierdziło go w przekonaniu, że jest równie zaskoczona i zdezorientowana, co on.
-Jade… - zaczął niepewnie gotów na grad gorzkich, sarkastycznych słów. Nic takiego się jednak nie stało a kobieta wydawała się naprawdę cieszyć na jego widok.
-Jak się czujesz? – Zapytał po chwili krótkiego milczenia i podszedł bliżej. Kobieta wyciągnęła do niego dłoń, a kiedy ją ujął, skłoniła go do tego, by usiadł na skraju szpitalnego łóżka.
-Lepiej niż wyglądam, chociaż to pewnie zasługa tych wszystkich kroplówek. - ruchem głowy wskazała na konstrukcję z cienkich metalowych rurek, na której zawieszono woreczek w połowie wypełniony przeźroczystą cieczą. Po kropelce ściekała ona do rurki zakończonej kaniulą umieszczoną w żyle na wierzchu jej dłoni. Wciąż trzymała Mauro za dłoń, uśmiechając się do nich serdecznie, choć było po niej widać zmęczenie. Twarz i lewa ręka była pokryta zadrapaniami. Prawa ręka została wciśnięta w gips od nadgarstka do łokcia. Na odkrytych kawałkach skóry było widać zasinienia. Nie zasłużyła sobie na to, co ją spotkało, ani na to, co ją spotka, kiedy tylko przypomni sobie to wszystko, co wydarzyło się poprzedniej nocy. Tylko co on tak właściwie mógł z tym zrobić? Przecież nie można tak po prostu przeprogramować swoich uczuć. Kiedy na nią patrzył, było mu jej szkoda, współczuł jej, miał wyrzuty sumienia, ale… no właśnie, poza tym wszystkim nie czuł w zasadzie niczego, a to, że trzymała jego dłoń sprawiało, że odczuwał dyskomfort.
W jednej chwili miał ochotę opowiedzieć jej o tym co się wydarzyło, pomijając pewne fakty oczywiście, ale nie sedno sprawy, z drugiej strony jednak nie uważał, żeby był to najlepszy moment. Najważniejsze było teraz jej zdrowie.
Usuń-Nie pamiętasz całej nocy? – Zapytał niepewnie, rzucając przelotne spojrzenie Rey. –To minie, prawda? Za kilka dni wszystko sobie przypomnisz? – Dopytywał, wciąż jeszcze bowiem pamiętał to przemożne uczucie ulgi, które towarzyszyło mu tego poranka, pomimo wyrzutów sumienia. Najwygodniej byłoby gdyby Jade szybko wydobrzała i wszystko sobie przypomniała, bo Mauro znał siebie i wiedział, że nie da rady udawać, że nic się nie stało, że coś ich wciąż łączy.
-Nic, urwany film, lekarz mówi, że może za jakiś czas coś sobie przypomnę, tak się zwykle dzieje, ale nie ma pewności. – Odpowiedziała zgodnie z prawdą. Zatroskany wyraz twarzy Mauro wcale nie dotyczył jej stanu, a tego, że znalazł się w potrzasku. Byłoby nieprzyzwoitym postawić sprawę jasno teraz, kiedy Jade była pokiereszowana i słaba po wypadku. W gruncie rzeczy gdyby nie nakombinował tylko odstawił ją wczoraj do domu, nic takiego by się nie wydarzyło. Mógł zaprosić ją dzisiaj na kawę i postawić sprawę jasno, pewnie trochę by się złościła, ale nie zareagowałaby tak pochopnie, jak po kilku lampkach szampana i nie wbiegłaby pod nadjeżdżające auto.
-Ostatnie co pamiętam, to że mieliśmy się spotkać, ale coś ci wypadło, a ja wyszłam na drinka z koleżanką ze studiów, była tutaj przejazdem i dawno się nie widziałyśmy. Jak dojdę do siebie i odzyskam telefon, to do niej zadzwonię, może to w czymś pomoże.
-To straszne… - mruknął ze współczuciem. Zorientował się, że mówiła o wieczorze poprzedzającym ich wypad do restauracji i do klubu. Jej mózg po wypadku najwyraźniej zlał to wspomnienie z tym co działo się tej nocy. Było to dobre i nie dobre, zdawał sobie bowiem sprawę z tego, jak szybo Jade zorientuje się, że to nie był ten wieczór. Wystarczy, że zadzwoni do znajomej. Pytanie, czy jeśli dowie się prawdy, skojarzy wypadek z Mauro i Rey? Czy coś sobie przypomni?
-Mogę ci w czymś pomóc? Potrzebujesz czegoś? – Zapytał w końcu, skupiając się na tym, na co miał wpływ.
-Właściwie to tak, byłabym wdzięczna gdybyście mogli pojechać do mnie i przywieźć mi kilka rzeczy, jakieś ubrania… Rey będzie wiedziała co mi się przyda. Chole zostawiła mi zapasowe klucze, bo podczas wypadku straciłam torebkę, nie wiem, czy ktoś mi ją ukradł, czy zaginęła gdzieś w szpitalu… - westchnęła.
-Oczywiście, przywieziemy wszystko co trzeba – zapewnił. W tej samej chwili w drzwiach pojawił się doktor Collins, który przez kilka chwil przysłuchiwał się ich wymianie zdań.
-Dzień dobry, jak się pani czuje? – Zwrócił się do Jade a potem posłał Mauro znaczące spojrzenie.
-Wystarczy na dzisiaj. – Zwrócił się do Reyes i swojego przyjaciela. – Pacjentka musi odpocząć, bo po południu czeka ją kilka badań i konsultacji lekarskich – dodał. Tak naprawdę chciał ich wyciągnąć z opresji i dać trochę czasu na przemyślenie sytuacji. Nie trudno było bowiem wyczuć o co tutaj chodzi.
-Tak, już się zbieramy – przytaknął szybko podnosząc się ze skraju łóżka Jade. Puścił jej dłoń a potem pochylił się nad nią i na pożegnanie musnął jej policzek.
Mauro <3
[Ależ nic się nie stało! Jak pewnie zdążyłaś zauważyć, ja sama miałam dłuższą przerwę i widać jej potrzebowałam, bo teraz odpisy piszą się same ;) Także zgrałyśmy się idealnie!]
OdpowiedzUsuń— To nie wyrosły mi skrzydełka i nie sypie się z nich magiczny, złoty pyłek? — spytał z udawanym zdziwieniem w odpowiedzi na zarzut Reyes, a potem westchnął ciężko. — Cholera… — mruknął – również z udawanym – żalem i zapatrzył się przed siebie, a później jak gdyby nigdy nic, zachichotał. Cudownie było móc się śmiać bez poczucia, że napinające się przy tym mięśnie brzucha zaraz pomogą rozerwać się pęcherzowi, który i bez tego znajdował się w opłakanym stanie. Zazwyczaj, kiedy Jerome pił piwo – i kiedy pił je każdy inny człowiek na świecie bez żelaznego pęcherza – chadzał do toalety nadzwyczaj często. Dziś odnosił wrażenie, że po tych męczarniach, które tylko jakimś cudem przeżył, wysiusiał się na zapas o kilka lat do przodu. Pewnie było to wrażenie mylne, ale póki mógł, delektował się tym wspaniałym uczuciem, przez co ani trochę nie przejął się tym, że ma ciężką głowę. Tym bardziej, że ta należąca do Reyes wcale nie była lżejsza, o czym zaraz się przekonał.
Słuchał przyjaciółki i wizualizując sobie opowiadane przez nią sceny, zaśmiewał się pod nosem. Widać nie tylko oni przeżyli dziś pełną przygód noc. Może była pełnia? A może to układ planet i gwiazd w jakiś szczególny sposób oddziaływał na otoczenie?
— No, no — cmoknął z rozbawieniem, kiedy brunetka pokazała mu bilety. Już otwierał usta, żeby zapytać, czy na rzeczone przedstawienie wybiorą się razem, ale ostatecznie zacisnął wargi, nie wydawszy z siebie ani jednego dźwięku. Nie był do końca przekonany, czy chce się wybrać na podobne show i nie uważał, by dzisiejsza noc była odpowiednią do podejmowania tego typu decyzji. Zamiast się nad tym zastanawiać, wsłuchał się w dalsze słowa przyjaciółki, a kiedy ta skończyła mówić, odsunął się od niej delikatnie i wyprostował po to, by spojrzeć na nią wyjątkowo trzeźwo i z powagą.
— Gdybyśmy nie byli w Nowym Jorku, powiedziałbym, że czym prędzej powinniśmy stąd prysnąć. Ale… jesteśmy w Nowym Jorku — podkreślił, krzywiąc się przy tym nieznacznie. — Czego by nie wymyślili Greg i Paul, wolałbym dowiedzieć się o tym teraz i osobiście, niż z rozesłanych za mną listów gończych. Sama wiesz, jak jest. Dla kogoś odpowiednio wytrwałego moja zielona karta może stracić ważność w mgnieniu oka — uściślił i lekko, jakby z rezygnacją, wzruszył ramionami. Był imigrantem i choć przebywał w Stanach Zjednoczonych legalnie, wiele mogło się wydarzyć. Kto jak kto, ale Reyes powinna doskonale zrozumieć, o czym mówił. Stąd uśmiechnął się do niej lekko, a potem wrócił do poprzedniej pozycji, ułożywszy głowę na jej ramieniu.
Na plastikowych krzesełkach spędzili kolejną godzinę, w czasie której nikt się nimi nie zainteresował, mimo że posterunek tętnił życiem. Również Greg i Paul więcej się nie pojawili; jakby wyparowali, choć Jerome był daleki od tego, żeby zacząć martwić się o tę dwójkę. W końcu wyspiarz przeprosił przyjaciółkę i oddalił się ku znajdującej się nieopodal recepcji. Ta była na tyle blisko, że kobieta powinna słyszeć jego rozmowę z siedzącym za szybą funkcjonariuszem.
— Przepraszam — zagadnął Marshall, nie mając bladego pojęcia, jak zacząć i, co więcej, jak wyjaśnić, o co mu chodzi. Bo niby co miał zrobić, poprosić kogoś o postawienie mu zarzutów, żeby wiedział, na czym stoi? Zagadnięty policjant oderwał wzrok od ekranu komputera i przeniósł spojrzenie na wyspiarza, a następnie pytająco uniósł brwi.
— Czy wie pan, gdzie są Greg i Paul? — wypalił zdesperowany i poddenerwowany trzydziestolatek.
— Greg i Paul? — dopytał tamten.
— Greg i Paul — potwierdził Jerome.
— Nasi Greg i Paul?
— Tak, wasi Greg i Paul. — Marshall nie dawał za wygraną, będąc przekonanym, że ta groteskowa wymiana zdań jednak dokądś go doprowadzi.
— Skończyli zmianę jakąś godzinę temu. Nie przekazali pana sprawy żadnemu innemu funkcjonariuszowi? Proszę chwilę zaczekać…
— Och, nie, nie trzeba! — zaprotestował Jerome, gorączkowo wymachując rękoma. — Właściwie, to już nieaktualne.
— Nieaktualne? Jest pan pewien?
Usuń— Tak, jak najbardziej. Dziękuję! — zawołał, odwrócił się i na migi pokazał Reyes, by wykorzystali okazję i jak najszybciej się stąd zawinęli. Kobieta ledwo co zdążyła wstać, kiedy Jerome chwycił ją pod ramię i poprowadził ku wyjściu, a kiedy tylko drzwi komisariatu zamknęły się z trzaskiem za ich plecami, odetchnął.
— Więcej szczęścia niż rozumu — skomentował, a potem popatrzył po Rey. — Wolność! — zaśmiał się i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. — Co z nią zrobimy?
JEROME MARSHALL
[Również odniosłam takie wrażenie. Z tego względu też było mi łatwiej nie pluć sobie w brodę, że jak to, pani administratorka, a nic nie pisze ^^’ Ale podświadomie czułam, żeby się nie zmuszać, tylko pozwolić sobie odetchnąć i dobrze, ponieważ teraz bardzo miło mi się pisze ^^]
OdpowiedzUsuńKiedy Reyes wspomniała o burgerze, w mózgu Marshalla przeskoczyła odpowiednia zapadka i jego żołądek skurczył się spazmatycznie, nieomal boleśnie, co było jasnym sygnałem świadczącym o tym, że również mężczyzna był głodny. Dotychczas nie zdawał sobie z tego sprawy, ponieważ jego głowę zaprzątały inne myśli, w szczególności zaś ze wszystkich sił starał się nie posikać w spodnie. Parcie na pęcherz, które teraz pozostawało jedynie wspomnieniem, było tak silne, że mężczyzna pozostał głuchy na wszystkie inne bodźce.
— O, tak! — zgodził się z entuzjazmem i rozmarzeniem równocześnie, ponieważ wyobraźnia podsunęła mu obraz tego, jak wgryza się w soczystego burgera. Natychmiast ślinka napłynęła mu do ust, a w brzuchu zaburczało długo i głośno. Przełknąwszy nadmiar płynu wyprodukowanego przez pobudzone ślinianki, spojrzał z nadzieją na przyjaciółkę. Obserwował, jak ta poszukiwała telefonu, w tym momencie jeszcze niczego nie podejrzewając. Nie oszukujmy się, trybiki odpowiadające za kojarzenie faktów nie pracowały w jego przypadku najlepiej – był wyczerpany tym wszystkim, czego doświadczyli, na dodatek był środek nocy. Jak na prawdziwego trzydziestolatka przystało, o tej porze powinien być już we własnym łóżku i smacznie spać, pochrapując przy tym cicho i uroczo.
— Chyba tak? Nie pamiętam? — rzucił, bezradnie rozkładając ręce. Nie przywiązał wagi do tego szczegółu, który teraz okazał się być bardzo istotnym szczegółem i nim zdążył się nad tym zastanowić, Reyes pociągnęła go z powrotem do wnętrza komisariatu. Ni cholery nie chciał tam wracać, ale rozumiał, że mogła się tam znajdować torebka jego przyjaciółki, więc pozwolił jej na zaprowadzenie się do środka, czując się przez chwilę tak, jak ona musiała się czuć, kiedy jeszcze byli skuci kajdankami i Marshall wszędzie ciągał ją za sobą.
Podczas gdy Reyes gorączkowo przetrząsała pomieszczenie, w którym spędzili kilka ostatnich godzin, on rozglądał się bardziej dyskretnie. Obszedł całą poczekalnię, obrzucił wzrokiem każdy kąt i nawet zajrzał po niej do toalety, którą podczas najdłuższego w życiu oddawania moczu zdążył poznać niemalże na wylot, lecz nigdzie nie dostrzegł zguby i, zrezygnowany, wrócił do głównego hallu akurat w momencie, w którym Castanedo doznała olśnienia.
— Nie, tylko nie radiowóz…! — zaprotestował słabo i skrył twarz w dłoniach, Rey jednakże była w poszukiwawczym szale i nie zwracała na niego najmniejszej uwagi. Pociągnięty, podążył za nią i grzecznie stanął u jej boku przed szybką oddzielającą ich od pełniącego dyżur policjanta. Na dźwięk imion swoich prześladowców, wzdrygnął się odruchowo, otrzepując się niczym mokry pies, ale zaraz zaczął skakać wzrokiem od Reyes do policjanta i z powrotem, w miarę tego, jak ci wymieniali się kolejnymi kwestiami.
Na dźwięk wiadomej sugestii wyżej uniósł brwi i momentalnie się wyprostował, by zaraz ruszyć na poszukiwanie drzwi, dzięki którym mógłby dostać się do środka improwizowanej recepcji po to, by sprać temu sukinsynowi mordę. Nim jednak rzeczone drzwi odnalazł, Reyes ponownie go złapała i wyprowadziła na zewnątrz. Zadziwiające, że nie potrzebowała do tego ani kajdanek łączących ich kostki, ani przewagi w postaci większej masy ciała. Kiedy już ich ciała owiało chłodne, nocne powietrze, popatrzył ze współczuciem na przyjaciółkę.
— Przenocuję cię — odparł, a potem w przypływie nagłej czułości, wyciągnął ręce i przyciągnął do siebie kobietę, by tak po prostu ją do siebie przytulić. — Jest tylko jeden mały problem — zaznaczył, a potem westchnął, ponieważ czekała ich jeszcze jedna misja, jeśli mieli zrealizować ten plan.
— Od niedawna mieszkam u Charlotte, a moje mieszkanie stoi praktycznie puste, ponieważ niedługo kończy mi się umowa najmu. Musielibyśmy najpierw zakraść się do kawalerki po klucze do mojego starego mieszkania i postarać się przy tym, żeby Lotta nas nie ukatrupiła. Jeśli tylko się na to piszesz, możesz rzygać na moją kanapę do woli. W zasadzie, pod warunkiem, że wyczyścisz ją, nim oddam to mieszkanie właścicielowi — zaznaczył i dopiero w tym momencie odsunął się od kobiety na długość wyprostowanych ramion. Pochwycił jej spojrzenie i uśmiechnął się zachęcająco. Nie proponowałby tego rozwiązania, gdyby miał gdzie ją położyć w mieszkaniu panny Lester, ale to naprawdę była klitka. Jeden pokój z aneksem kuchennym i łazienką, w którym z ledwością upchnęli dziecięce łóżeczko. Zaaferowani obecnością małego dziecka, nie mieli jeszcze czasu – a także, w zasadzie, pieniędzy – żeby poszukać czegoś większego.
UsuńJEROME MARSHALL
Zamknąwszy za sobą drzwi sali odetchnął z wyraźną ulgą. Być może przez cały ten czas sprawiał wrażenie opanowanego, ale w głowie miał prawdziwy mętlik. Obecność Jade tylko to potęgowała. W duchu dziękował Ryanowi za interwencję, choć zdawał sobie sprawę z tego, jak niezręcznie to wszystko musiało wyglądać, skoro Collins decydował się na właśnie taki ruch. Mauro bynajmniej nie wstydził się, ani nie martwił tym, co Ryan może sobie o nim pomyśleć. Po pierwsze, znali się już nie od dzisiaj, a Mauro darzył go zaufaniem. Mógł śmiało przyznać, że powierzyłby w jego ręce własne życie, gdyby zaszła taka potrzeba i nigdy nie wątpił w jego szczere intencje. Nie znał bowiem człowieka bardziej poczciwego, niż Ryan, lekarz bez granic, który swoje życie prywatne poświęcił w imię wyższych celów i każdego roku na kilka miesięcy porzuca wygodne życie, by przenieść się do krajów trzeciego świata i świadczyć usługi medyczne tam, gdzie są one najbardziej potrzebne. Mieli dużo szczęścia, że tego dnia trafili właśnie na niego, że był tutaj, a nie gdzieś w Afryce, czy na Bliskim Wschodzie.
OdpowiedzUsuńWłaśnie dlatego, kiedy doktor Collins wyszedł z sali i spojrzał w ich kierunku, Mauro posłał mu jedynie porozumiewawcze spojrzenie, na które Ryan odpowiedział nieznacznym uśmiechem i zniknął w głębi korytarza. Wyrwany z zamyślenia spojrzał na Reyes. Wciąż była tym wszystkim bardzo przejęta. Być może nawet bardziej, niż wcześniej. W przeciwieństwie do Mauro, który próbował sobie w głowie ułożyć jakiś konkretny i sensowny plan działania.
— Musimy jej powiedzieć — oznajmił, zatrzymując się na przeciwko niej. — Jeszcze nie wiem jak, ani kiedy, ale to jedyne wyjście. — Mówił spokojnie, ale dosadnie, by pokazać, jak pewny jest tego co mówi. — Wiem, co sobie myślisz, że Jade jest w kiepskim stanie i potrzebuje naszej pomocy, a jak się dowie prawdy, to się załamie… Ale udawanie i trzymanie tego w tajemnicy to nie jest dobre rozwiązanie. — Obawiał się, że Reyes będzie protestować, a on wyda się bezduszny. Jeszcze wczoraj coś go z tą kobietą łączyło, a dzisiaj jest gotów bez mrugnięcia okiem wykreślić ją ze swojego życia, nawet kosztem pozostawienia jej samej w tak trudnej sytuacji. Tym bardziej, że nie miała w mieście prawie nikogo bliskiego, poza kuzynką Chloe, przyjaciółką i chłopakiem, którym już nie był. Jade podjęła złą decyzję przedstawiając go Reyes. Gdyby nie to, w podobnej sytuacji zapewne trwałby przy jej boku, ale uczucie które żywił do Jade było niczym w porównaniu z tym, kim była dla niego Rey. I na to nic nie mógł poradzić. Gdyby Rey wywierała na niego nacisk, nie mógłby powiedzieć nie i na jej życzenie byłby gotów kontynuować tę farsę. Mógł też zagrać totalnego dupka i zerwać z Jade bez zdradzania prawdziwego powodu, wtedy Rey mogłaby przy niej być i jakoś pomóc przez to przejść, tylko czy dałaby radę patrzeć na żal i smutek przyjaciółki, gdyby wiedziała, że jest temu winna? Czy byłaby w stanie opiekować się Jade ze świadomością, że po wyjściu z jej mieszkania pójdzie prosto do chłopaka, przez którego Jade wypłakuje oczy? Bo jedyne, czego był pewien to tego, że nie pozwoli jej tak łatwo postawić na nich kreski, w imię kobiecej przyjaźni i solidarności, w imię zasady mówiącej o tym, żeby nie narażać na szwank wieloletniej przyjaźni dla jakiegoś faceta, bo jak nie ten to inny.
— Nie ma mowy, załatwimy to razem i zdecydujemy, co dalej — postanowił. Nie zamierzał pozwolić na to, by Reyes została teraz sama ze swoimi myślami.
Usuń— Rey… — dotknął dłońmi jej policzków, zatrzymując ją tym samym w miejscu i zaczekał, aż weźmie głębszy oddech. — Wszystko się ułoży — zapewnił spokojnym głosem. — Nie musimy nigdzie uciekać, możemy mieć swoje Galapagos tu, w Nowym Jorku, nawet jeśli ceną za to wszystko będzie nienawiść Jade. — Mauro był w stanie taką cenę ponieść, tylko czy Rey przyjdzie to równie łatwo, co jemu? On znał Jade od kilku tygodni, to co ich łączyło było tak ulotne, że wyparowało w chwili kiedy na jego drodze znów pojawiła się Reyes. Teraz mógł śmiało przyznać, że do Jade nie czuje niczego, że chce się od niej uwolnić i raz na zawsze zamknąć ten rozdział w swojej historii. Sytuacja Reyes na pewno była trudniejsza. Znała Jade dłużej i łączyły je relacje oparte na szczerej przyjaźni. Taką relację znacznie trudniej skreślić, zwłaszcza, jeśli towarzyszy temu własne poczucie winy i świadomość, że druga strona straciła dwie bliskie osoby, nie mając na to absolutnie żadnego wpływu. Bo Jade mogła być najlepszą, najwspanialszą osobą na świecie, a Mauro i tak wybrałby Reyes. Nic nie mogło go powstrzymać. Mógł mieć narzeczoną, mógł być czyimś mężem i rzuciłby to wszystko na jedno jej skinienie.
— To wariactwo — przytaknął — prawdziwe wariactwo — dodał i uśmiechnął się, może nawet trochę zbyt wesoło. — I bardzo mi się to podoba, bo ja też wariuję na twoim punkcie, a teraz przynajmniej wiem, że nie jestem sam. — To powiedziawszy objął ją ramionami i przycisnął do swojej klatki piersiowej. W tej chwili był po prostu szczęśliwy i nie myślał o tym, co będzie później, ile czeka ich jeszcze trudnych rozmów i podbramkowych sytuacji. Był tu i teraz. Wypuszczając ją z objęć nie mógł się powstrzymać przed tym, żeby nie musnąć jej miękkich ust, najpierw powoli i ostrożnie a potem nieco zachłanniej, ignorując całe otoczenie a nawet odgłos kroków na korytarzu.
— Panie de Santis, to już chyba jednak lekka przesada. — Na dźwięk znajomego głosu odsunął się od Reyes. W przeciwieństwie to niej nie poczuł się jednak zmieszany, bo na twarzy znajomego lekarza malowało się rozbawienie, a nie oburzenie. Przyłapał ich niczym dyrektor parę uczniów na szkolnej dyskotece.
— Już się stąd zmywamy, panie doktorze. — Równie rozbawiony Mauro złapał Reyes za rękę, najpierw zrobił kilka kroków tyłem, by po chwili odwrócić się i pociągnąć ją w stronę otwartych drzwi windy. Kiedy wpadli do środka, przez chwilę nie przestawał się śmiać. — Mamy tylko trzy piętra — rzucił, kiedy tylko drzwi zsunęły się, dając im nieco więcej prywatności i nie zastanawiając się dłużej ponownie skradł jej pocałunek, tym razem tak, jakby miało nie być jutra.
Mauro
Jerome nie rozumiał i nigdy nie starał się zrozumieć mężczyzn, którzy zachowywali się podobnie, jeśli nawet często nie gorzej od policjanta, z którym przed chwilą rozmawiała Reyes. Bolał go fakt, że takich jak on było wiele i że mizoginia była tak głęboko zakorzeniona w społeczeństwie, iż często człowiek nawet nie zdawał sobie sprawy, że ma z nią do czynienia, póki głębiej się nad tym nie zastanowił. Było mu przykro, że jego przyjaciółka doświadczyła takiego traktowania i że najpewniej nie był to ani pierwszy, ani tym bardziej ostatni raz, kiedy coś podobnego miało miejsce. Nieco słabiej, jakby wyspiarz wciąż nie dowierzał w to, że stał się ojcem, z tyłu jego głowy tłukła się myśl, że jego córka musiała dorastać w takim świecie i z tego powodu również było mu przykro. A wszystkie te uczucia, z którymi nie potrafił poradzić sobie w inny sposób, najczęściej przekuwał w złość i gdyby nie szybka reakcja Reyes, sam dałby policjantom powody, aby tej nocy zatrzymali go w areszcie. Argumenty słowne zapewne nijak nie miały przemówić do dyżurującego funkcjonariusza, siłowe również, ale przynajmniej sam Jerome poczułby się odrobinę lepiej. Tymczasem jedynym, co mógł zrobić, było przytulenie przyjaciółki, choć nie napomknął przy tym o tym, czego chcąc, nie chcąc stać się świadkiem.
OdpowiedzUsuń— Skurwiel — rzucił w odpowiedzi na pytanie brunetki, tym samym w pełni się z nią zgadzając. — Gdyby nie wsadzili mnie od razu do samolotu na Barbados z biletem w jedną stronę, z chęcią bym tam wrócił i pokazał mu, co o tym myślę — burknął i pokręcił lekko głową, a potem pogładził wtuloną w niego kobietę po plecach. — Już dobrze — odezwał się po chwili milczenia. — Jesteś wspaniała, pamiętaj o tym.
Trwali tak jeszcze przez chwilę, zarówno nieco zrezygnowani, jak i zmęczeni wieloma wydarzeniami, które miały miejsce dzisiejszej nocy. Marshall miał wrażenie, że ten dzień nie miał końca – w przeciągu tych kilku godzin zdążyło zadziać się więcej, niż w całym minionym tygodniu. Mężczyzna potrafił myśleć już tylko o tym, by zapełnić pusty żołądek czymś dobrym do jedzenia, a później ukoić obolałe ciało pod strumieniem gorącej wody. Prawdopodobnie zdążył także wytrzeźwieć. Przez natłok emocji i zdarzeń jego organizm tym sprawniej trawił i metabolizował wypity alkohol, a że Jerome nie dostarczał do krwiobiegu nowych porcji, to w końcu procenty z niego uleciały. Teraz z chęcią by się napił, ale nie drinka, a zimnej coca-coli.
— To pytanie retoryczne, prawda? — parsknął, bowiem kusiło go przetrząśnięcie pamięci w poszukiwaniu wspomnień, w których on i Reyes nie pakowaliby się w tarapaty, ale to było karkołomne zadanie. Kobieta miała rację – los sprawiał, że zawsze, ale to zawsze mieli pod górkę. Może na dziś wyczerpali już limit nieszczęśliwych przygód i zdobycie jedzenia miało im pójść jak z płatka?
— No już, już, moja żulietto — zażartował w odpowiedzi na jej marudny ton. — Ogarniemy zarówno coś do jedzenia, jak i miejsce do spania. A co do sprzątania twoich rzygowin, istnieje spore ryzyko, że tylko dołożyłbym sobie roboty — zauważył nie bez rozbawienia, niemniej na samo wyobrażenie tej sytuacji coś zakotłowało mu się w żołądku. Na dobrą sprawę nie można go było łatwo obrzydzić, jednak pewne aspekty działały na niego bardziej niż inne i zarówno cudze, jak i własne wymiociny zaliczyły się do tych z czynników, które szczególnie go poruszały.
— Daj mi chwilkę — poprosił, a potem wyciągnął telefon i sprawdził w nim kilka rzeczy, po czym przedstawił Castanedo plan działania. — Świetnie. Burgerownia, w której zawsze stołuję się z Jaime-em, jest jeszcze otwarta. A że jesteśmy całkiem niedaleko, to za dokładnie — urwał, przeskakując pomiędzy otwartymi aplikacjami — siedem minut przyjedzie po nas uber — podsumował i posłał brunetce lekki uśmiech.
Niespełna dwadzieścia minut po tym weszli do lokalu, w którym było przyjemnie ciepło i równie przyjemnie pachniało. W porównaniu z godzinami szczytu knajpa była opustoszała, ale to nie tak, że nie było w niej żywego ducha. Kilka boksów było zajętych przez mniej bądź bardziej zaspanych klientów, a Reyes i Jerome, którzy – nie oszukujmy się – nie wyglądali najlepiej, nie przyciągnęli niczyjej uwagi.
UsuńZamówienia zazwyczaj przyjmowały krzątające się po sali kelnerki, ale nie było nic dziwnego w tym, że dorabiające do studiów dziewczyny miały w środku nocy wolne. Po przejrzeniu menu i wybraniu interesujących ich pozycji, Jerome podszedł do lady i to tam złożył zamówienie. Na burgery oczywiście musieli poczekać, ale wyspiarz wrócił do stolika, niosąc dwie duże coca-cole.
— Aż strach się odezwać, tak tu cicho i spokojnie — zauważył, przesuwając jeden z napojów w stronę Rey. — Też czekasz, aż spadnie na nas meteoryt albo coś w tym stylu? — zapytał, nawiązując do jej wcześniejszego stwierdzenia, że ich spotkania nie mogły obyć się bez kłopotów.
JEROME MARSHALL
Wzruszył nieznacznie ramionami. Też nie wiedział, czego ma się po Jade spodziewać. Tylko czy to był jego kłopot? Dorośli ludzie schodzili się i rozstawali. Taka była kolej rzeczy. Nie był za Jade odpowiedzialny. Nie miał obowiązku obchodzić się z jej uczuciami delikatnie, kiedy czuł wewnętrzny opór przed tym, by być z nią blisko. W idealnej sytuacji Jade przyjmuje te informacje z godnością, a jednocześnie nie ma żalu do Reyes za coś, na co ta nie miała wpływu. To nie było tak, że była fałszywą przyjaciółką i celowo odbiła jej faceta. Ich historia była bardziej złożona i Jade musiała wziąć to pod uwagę. I być może by to zrobiła, gdyby obydwoje z Reyes dali jej na to szansę. Tylko poprzedniego wieczoru byli tak zaaferowani spotkaniem, że stracili zdolność logicznego myślenia. Decyzja, którą podjęli, była opłakana w skutkach. Mauro nie tracił jednak pogody ducha. Nie teraz, kiedy wiedział, że to wszystko miało jednak jakiś sens.
OdpowiedzUsuńPodczas tych kilku chwil w windzie z jego głowy wyparowały wszystkie zmartwienia. Nie przeszkadzał mu zniesmaczony wzrok staruszek, ani fakt, że od Jade dzielą ich zaledwie trzy piętra. Poprzedniego wieczoru patrzył na usta Reyes i nie myślał o niczym innym, jak o tym, by złożyć na nich pocałunek. Zakończenie wieczoru było jednak dalekie od jego oczekiwań, bo po awanturze z Jade i bójce z Joshem rozstali się w nienajlepszych nastrojach. Mauro do tej pory czuł pulsujący ból w szczęce i rozciętym łuku brwiowym. Mimo to, obecna chwila zdawała się wszystko mu wynagradzać. Ściskał dłoń Reyes w drodze do samochodu, bo nie zamierzał udawać, że nic ich ze sobą nie łączy. Poprzedniego wieczoru wyczerpał już na to cały swój limit, teraz chciał wykrzyczeć całemu światu to, że w końcu ją odnalazł. Kiedy odpalił silnik i wyjechał na drogę, zdjął dłoń ze skrzyni biegów i ułożył ją na udzie Reyes. Zastanowił się chwilę nad jej pytaniem, zanim odpowiedział, a kiedy zatrzymał samochód na czerwonym świetle, wykorzystał ten moment na to, by pochylić się w jej stronę i skraść z jej słodkich ust kolejny pocałunek.
— To nie był najłatwiejszy czas — zaczął, znów skupiając swoją uwagę na drodze. — Odszedł mój dziadek, nawet nie zdążyłem się z nim pożegnać, wróciłem o jeden dzień za późno. — Uśmiechnął się blado. Teraz, po ponad dwóch latach mógł o tym już normalnie mówić. — Potem moja mama — dodał, przerywając na chwilę. Choroba zebrała w jego rodzinnym mieście i całym regionie ogromne, śmiertelne żniwo.
— Ojciec długo dochodził do siebie, musiałem się zająć firmą i winnicą. Mam wrażenie, że dopiero jakiś czas temu wszystko zaczęło się jakoś układać. Nie mogę powiedzieć, że wróciło do normy, ale życie toczy się dalej, i jest na tyle dobrze, że zdecydowałem się na wyjazd — przyznał zgodnie z prawdą. Pomimo tego, że kochał swoje rodzinne miasto i kochał włochy, to nie wyobrażał sobie mieszkać tam na stałe. To wszystko było dla niego zbyt leniwe, za wolne. Wiedział, że pewnego dnia odziedziczy rodzinny interes, takie było jego przeznaczenie, ale teraz chciał układać sobie życie po swojemu, przeżywać je tak, jak chce. Może na starość zatęskni za słoneczną Sieną i cyprysowym krajobrazem regionu Chianti. Teraz jednak chłonął całym sobą szaleństwa Nowego Jorku i jeszcze długo mu się to nie znudzi.
— Hej — zaczął, kiedy zobaczył, że jego rewelacje wywołały smutek na jej twarzy. Sięgnął po jej rękę, splótł razem ich palce, a potem przybliżył ją do swoich ust i ucałował wierzch jej dłoni. Z nieba zaczął padać rzęsisty deszcz, potęgując podły nastrój.
— To chyba trochę za dużo smutków jak na jeden dzień — oznajmił nieco bardziej ożywionym tonem głosu. Nie chciał psuć atmosfery. Mieli jeszcze dużo czasu na to, by odbyć wszystkie trudne rozmowy.
Podjechał pod kamienicę, w której mieszkała Jade. Zaparkował na pierwszym wolnym miejscu, jakie znalazł. Deszcz nie ustawał, ale od wejścia dzieliło ich tylko kilka metrów. Nie miał ze sobą niczego, czym mogliby się osłonić. Wybiegł z domu tak, jak stał. Nie zdążył się też jeszcze przyzwyczaić do kapryśnej, jesiennej pogody. Wrzesień w Toskanii był gorący i słoneczny. Tutaj bywał wręcz depresyjny. Kiedy wysiedli z auta, drogę do kamienicy pokonali niemal w biegu, śmiejąc się przy tym wesoło, kiedy zmoczeni wpadli pod daszek znajdujący się nad wejściem do kamienicy. Mauro wpisał kod do domofonu i otworzył drzwi. W krótkim spojrzeniu Reyes znów wyłapał chwilę zawahania, jakby przypomniała sobie nagle fakt, jak często Mauro tutaj bywał. Przepuścił ją w drzwiach i weszli na odpowiednie piętro. Wyciągnął z kieszeni klucze, które wręczyła mu Jade i otworzył zamek.
Usuń— Ty chyba będziesz lepiej wiedziała, czego może potrzebować — zwrócił się do Reyes, wchodząc za nią do mieszkania. W sypialni natknął się na swoją bluzę. Podniósł ją z łóżka, jakby zrobiło mu się z tego powodu trochę głupio. Na szafce nocnej znajdowała się ramka, w której było ich selfie. Kiedy Jade ją tu postawiła? Czy możliwe, że wcześniej nawet nie zwrócił na nie swojej uwagi? Westchnął nieznacznie odwracając się w stronę Rey, która stała przed otwartą szafą.
Mauro
[Hej! Chciałam tylko dać znać, że uciekam z Diego do wersji roboczych! Dzięki za chęci pisania razem. Może jeszcze będziemy mieć okazję!]
OdpowiedzUsuńna razie tylko Hazel Evans
[Stuk, puk? Ja tak tylko przychodzę zapytać... Nie przegapiłam żadnego odpisu od Ciebie, prawda? 🤔]
OdpowiedzUsuńJEROME MARSHALL
[Nic się nie stało 💛 Dobrze rozumiem wszystko, o czym piszesz 💛 W takim razie, nim zabiorę się za odpis, przychodzę zapytać - może gdzieś dalej sobie przeskoczymy? W życiu Jerome'a nie wydarzyło się aż tak zatrważająco wiele, ale chętnie wymienimy informacje i dowiemy się, co tam słychać u Reyes. Tak dla odmiany może w bardziej sprzyjających okolicznościach, bez asteroid i kosmitów ^^ W razie czego możesz odezwać się na mojego maila (jest podany w karcie Nicholasa, u Jeromka jeszcze tego nie dodałam ^^') lub czat google :)]
OdpowiedzUsuńJEROME MARSHALL
Z niewiadomych przyczyn każde ich spotkanie kończyło się wcale nie małą katastrofą i Jerome wolał nie zastanawiać się nad tym, dlaczego tak się działo. Przyjmował po prostu taki stan rzeczy jako coś zupełnie naturalnego, przynajmniej w ich przypadku. I tak kiedy Reyes roztoczyła przed nim wizję ich kolejnej przygody, parsknął serdecznym śmiechem – tak, kobieta miała rację, najpewniej właśnie tak by to wyglądało.
OdpowiedzUsuńPrawdopodobnie z tego względu, chcąc zminimalizować ryzyko, wyspiarz zadecydował, że ich kolejne spotkanie odbędzie się w miejscu z natury bezpiecznym, gdzie co prawda wciąż czekało na nich wiele zagrożeń, ale nie tak absurdalnych, jak na mieście. Tym sposobem, jeszcze w okolicy świąt, Marshall zaprosił przyjaciółkę do siebie. Co prawda do Gwiazdki wciąż pozostawało kilka dni, ale miasto już od kilku długich tygodni było obwieszone świątecznymi iluminacjami. W pewnym momencie polegli również Jerome i Charlotte, poddali się tej świątecznej magii i na tyle, na ile pozwoliły im skromne finanse, przystroili dom. Wywiesili na zewnątrz, nad wejściem sznur lampek, natomiast w środku, w salonie stała choinka, a wszelkie płaskie powierzchnie zdobiły świeczki, światełka i świąteczne bibeloty. Tym sposobem, w gorączce przedświątecznych przygotowań, zyskali trochę cennego czasu i przynajmniej strojenie wnętrz mieli z głowy.
Marshall odezwał się do Reyes z odpowiednim wyprzedzeniem. O tym, że będzie miał wolną chatę, dowiedział się około dwóch tygodni wcześniej. Christopher, czyli brat Charlotte, który z nimi mieszkał, wylatywał na święta do Anglii, do rodziców, natomiast sama Lotta miała tego jednego, konkretnego dnia wybrać się na śledzika z koleżankami z pracy i te nalegały na to, by rudowłosa wzięła ze sobą Aurorę, na co Lotta w końcu przystała. Miała też przenocować u swojej znajomej, bo wspomniany śledzik miał odbyć się na przedmieściach, w domu jednej z koleżanek. Słowem, Jerome został słomianym wdowcem, a jego jedynym towarzyszem pozostał kundelek Biscuit. Była to doskonała okazja do zaproszenia Reyes, ponieważ mieli mieć idealne warunki, aby w spokoju porozmawiać i nadrobić zaległości.
I tak grudniowego wieczora, zaopatrzony w pierniczki i inne słodkości, a także gorącą czekoladę do picia, Jerome oczekiwał na przyjście przyjaciółki. Im bliżej było umówionej godziny, tym bardziej się niecierpliwił. Naprawdę cieszył się na to, że będą mogli spędzić ze sobą czas i nie przydarzy im się nic niespodziewanego, ponieważ cóż takiego mogło stać się w domowym zaciszu? W końcu, gdy wybrzmiał dzwonek do drzwi, wystrzelił z salonu i pognał do przedsionka, a następnie zamaszystym ruchem otworzył drzwi.
— Cześć! — przywitał się i obdarzył kobietę promiennym uśmiechem, a następnie dosłownie wciągnął ją do środka, gdzie uścisnął ją na przywitanie. — Co tam, jak tam? Trafiłaś bez problemu? — zagadywał, w tym samym czasie pomagając jej rozebrać się z wierzchniego odzienia. — Cieszę się, że przyszłaś — trajkotał, a wkrótce dołączył do niego również Biscuit, który zaczął obszczekiwać pannę Castanedo. Czynił to jednakże w sposób przyjazny; trochę się jej bał, bo nie znał jej zapachu, a trochę łasił się do jej nóg, gotowy do głaskania.
JEROME MARSHALL 🎅
— A żebyś wiedziała! — odparł w odpowiedzi na zarzut przyjaciółki, lecz szeroki uśmiech zdobiący jego twarz nie przygasł ani na sekundę. Nie zamierzał zarzekać się, że dorosłe życie mieniło się jedynie w jasnych, ciepłych barwach. Przeciwnie, wyspiarz zmuszony był obcować z wieloma odcieniami szarości, lecz bynajmniej nie oznaczało to, że nie był zadowolony. Niejednokrotnie bywał zmęczony, szczególnie, kiedy Aurora miała ciężką noc i wraz z Charlotte byli na tyle rozdrażnieni, że skakali sobie do gardeł, ale nie zamieniłby tego na nic innego. Jego codzienność ograniczała się do dobrze znanej mu rutyny polegającej na kursowaniu pomiędzy pracą, a domem, który dane mu było stworzyć w Nowym Jorku i był niesamowicie wdzięczny za tę rutynę. A jednak, prawdopodobnie jak większość osób, czasem potrzebował tak po prostu ze wspomnianej rutyny się wyrwać. Wizyta Reyes była właśnie taką miłą odmianą od codzienności i to dlatego niezmiernie ucieszył się na widok przyjaciółki. Odnosił bowiem wrażenie, że w jej towarzystwie do głosu dochodziła ta jego cząstka, która wiodła prym jeszcze na Barbadosie, przed jego przeprowadzką do miasta, które nigdy nie zasypia. Jerome bowiem był świadomy tego, jak bardzo pobyt w Nowym Jorku oraz towarzyszące mu wydarzenia go zmieniły. Mimo że nie był młodzikiem, kiedy po raz pierwszy postawił stopę w Wielkim Jabłku, to właśnie tutaj dojrzał i wydoroślał.
OdpowiedzUsuń— Wypominaj sobie do woli — powiedział, przejmując z rąk kobiety brytfankę. Od razu pochylił się nad naczyniem i pociągnął nosem, by zaraz zamruczeć z zadowoleniem, kiedy poczuł wyraźnie smakowity zapach. Jego żołądek ścisnął się, a do ust napłynęła ślinka, choć wcale nie był głodny. — Pachną świetnie, więc na pewno będą jeszcze lepiej smakować — zauważył. Prawda, jak bardzo był dzisiaj milusi? A to dlatego, że miał naprawdę wyśmienity nastrój i nie zamierzał się z tym kryć. Zaśmiał się na widok salsy i, aby nie było znowu tak słodko, zamarudził coś na temat tego, jak to Reyes mogła nie przygotować salsy samodzielnie, ale widok tequili skutecznie zamknął mu usta. Nie lubił tego alkoholu, tak po prostu. Ten za każdym razem niesamowicie wykrzywiał mu gębę, a skomplikowany rytuał picia przyprawiał go o zawrót głowy, szczególnie po którymś kieliszku z kolei, co bynajmniej nie oznaczało, że nie zamierzał się napić.
— Dlatego uznałem, że nie ma co wyrywać się na miasto. Choć, tak po prawdzie, bardziej mam nadzieję na to, że w domu niczego sobie nie zrobimy. Twój nos bardzo ładnie się zagoił — zauważył i mrugnął porozumiewawczo do ciemnowłosej kobiety, a później zaśmiał się krótko. Z brytfanką w jednej ręce, asekuracyjnie wspartą o pierś i butelką tequili w drugiej, cierpliwie zaczekał, aż Rey i kundelek oficjalnie się ze sobą zapoznają, a także przywitają. Na kolejne słowa przyjaciółki uniósł wysoko brwi.
— Ja zgrywam ważniaka, i to na dodatek groźnego? Niby w którym momencie? — zaperzył się, ponieważ nie wydawało mu się, żeby kiedykolwiek zadzierał nosa. — No, chodź do środka — zachęcił, kiedy każdy z każdym się przywitał i poprowadził kobietę w głąb dwupoziomowego mieszkania. Pierwszy przystanek miał miejsce w kuchni, gdzie Jerome odstawił na blat butelkę i brytfankę, a potem stanął przed nimi i założył ręce na biodra. Przez chwilę mierzył się wzrokiem z tradycyjną meksykańską potrawą i tradycyjnym meksykańskim alkoholem, aż łypnął na Reyes.
— Wiesz, nie chcę wyjść na ignoranta ani złego gospodarza, ale mam dziwne wrażenie, że zaraz opieprzysz mnie z góry na dół za to, że źle postępuję z tymi tradycyjnymi smakołykami. Mogłabyś…? — zasugerował nieśmiało, bo nie bardzo wiedział, co począć. Schować wszystko do lodówki? Nie schować? Próbował sobie przypomnieć, jak powinno pić się tequilę i czy przypadkiem schłodzenie jej nie stanowiło faux-pa, więc zdecydował się oddać pałeczkę Reyes, o ile oczywiście ta zamierzała się nad nim zlitować i ją przejąć.
JEROME MARSHALL
[Cześć! Dzięki za powitanie. Nie wiem czy pocieszanie w stylu Lasse to będzie to, czego Reyes potrzebuje, bo on ma specyficzne podejście do tematu śmierci. Swoją drogą chciałabyś, żeby znali się/kojarzyli np. z muzeum?
OdpowiedzUsuńPS. Szczęście w nieszczęściu, że spotkanie z chihuahuą skończyło się tylko w ten sposób. Szczepienia na tężec i wściekliznę to mało przyjemna sprawa, Lasse może potwierdzić :<]
L. Hansen