Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] Life won't change if you never take a turn



Hazel Kennedy Evans, 30.09.1996 - Winona, Minnesota małomiasteczkowa panna z wielkimi marzeniami właścicielka niewielkiego butiku i pracowni krawieckiej - Sew Chic projektantka mody matcha latte wynajmuje pokój w mieszkaniu przy 72nd Road noce przy maszynie do szycia coraz mniej czasu w second handach powiązania poprzednie karty: I

Przebierała każdą lalkę, jaką dostała w prezencie. Z bawełnianych chusteczek dziadka i szmatek z mikrofibry, którymi babcia przecierała lustra, robiła bajkowe suknie dla zabawek. Kreacji, które wymyślała, niepowstydziłaby się żadna księżniczka. Z kolorowych gazet wycinała ozdoby i robiła biżuterię. Uplatała włosy Barbie tak, aby wyglądała olśniewająco. Była typową dziewczynką z typowymi zajęciami, ale już jako ośmiolatka zdecydowanie zbyt wiele uwagi poświęcała na to, aby operować igłą i nitką.
Hazel kochała wszystkie filmy, które dotyczyły mody. Oglądała wszystkie reality show, w których ludzie rywalizowali prezentując przepiękne stroje. Sama uszyła swoją sukienkę na bal maturalny. Uszyła też suknię ślubną starszej siotry i ubrała niejedną przyjaciółkę. Z sukcesem prowadziła działalność krawcowej w Winonie, dopóki ktoś nie zaszczepił w niej pragnienia osiągnięcia czegoś większego. Zapragnęła pracować w jednym z wielkich, znanych domów mody. Zapragnęła ubierać ludzi, którzy prezentowali najnowsze trendy na wybiegach. Chciała tworzyć kontent na strony kolejnych numerów Vogue'a lub Harper's Bazaar. Marzyła o tym wszystkim, leżąc w niewielkim pokoiku domu, który odziedziczyły z siostrą po dziadkach. Marzyła o tym, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo nad jedną z łąk. Marzyła o tym, pijąc matcha latte i zajadając się muffinkami.
Za marzeniami zaczęła podążać w wieku dwudziestu trzech lat, kiedy postanowiła kupić bilet lotniczy do Nowego Jorku. Siedząc na jednej z ławek w Central Parku, oglądała po raz kolejny Diabeł ubiera się u Prady i wiedziała, że kiedyś zajmie podobne miejsce w okrutnym świecie mody. Miała marzenia, jednak nie zapomniała o brutalności dnia codziennego. Nie zapomniała o tym, że musi przeżyć. Przez pierwszy rok pracowała w Zarze jako doradca klienta, a po godzinach przyjmowała drobne zlecenia krawieckie. Od ponad trzech lat zajmuje jeden z pokoi dużego mieszkania, które dzieli z czworgiem współlokatorów. Za oszczędności, które wypracowała w Winonie, wynajęła niewielki lokal użytkowy, gdzie urządziła swoją pracownię i skromny butik. Pod koniec 2023 roku pojawiła się ze swoją pierwszą kolekcją na łamach magazynu Vogue. W planach ma stworzenie sklepu internetowego, wynajęcie kolejnego lokalu i przyjmowanie tylu zleceń, aby dalej spać tak samo mało i jeść tak samo niezdrowo jak do tej pory.

lisfarbowany@gmail.com. W tytule: Rondé - Bright Eyes

102 komentarze

  1. [(⁠。⁠⁠• ⁠o⁠ •⁠。⁠⁠)⁠]

    Siła przyciągania. Słyszał rozbawienie w jej głosie, a jednak sam nie zareagował śmiechem, a jedynie spojrzał na nią ciepło i uśmiechnął się łagodnie. Nie mógł wyjść z podziwu nad tym, jak bystra, zabawna i troskliwa jest Hazel. Wszystkie jej cechy, nawet ta jej niezłomna duma i niezmienny upór, były czymś, co mu po prostu imponowało. Była niesamowitym połączeniem człowieka pięknego w środku i na zewnątrz. I fakt, że nie zdawała sobie z tego sprawy, jedynie wzmacniał wrażenie, jakie wywierała.
    W jej oczach widział wyczekiwanie, które czuł też w palcach wplecionych w jego włosy. Wiedział doskonale, że żadne z nich nie miałoby nic przeciwko spędzeniu tego dnia w łóżku, że oboje wyczekiwali tego z tak samo zapartym tchem. Nie była gotowa i on też nie był gotowy, by wstać, by ją wypuścić, by odpuścić jej delikatne drapnięcia na karku i głowie, to mrowienie, które zostawało na jego skórze, gdy przesuwała palce w inne miejsce. A jednak westchnął, uśmiechając się i pochylił się, kładąc dłoń na jej szyi. Pocałował ją, powoli, nieco dłużej niż kiedykolwiek do tej pory, jakby chciał zawrzeć w tym pocałunku to całe wyczekiwanie, które czuł.
    A później przejechał kciukiem po jej żuchwie i odsunął się powoli.
    — Chodź, nie będziesz rozczarowana — powiedział w końcu, przesuwając się, by wstać.
    A później podał jej rękę, by pomóc jej wstać. Nie dlatego, że tej pomocy potrzebowała, a dlatego, że nie oswoił się jeszcze z faktem, że przerwali kontakt fizyczny. Miał na sobie tylko bokserki i T-shirt, ale po drzemce czuł się cały wygnieciony. Musiał się trochę odświeżyć i ubrać.
    — Pójdę się szybko ogarnąć i możemy jechać — to powiedziawszy, cofnął się nieco, puszczając w końcu jej dłoń.
    Odwrócił się, by sięgnąć do torby po ciemnoniebieskie jeansy i czarną koszulkę na długi rękaw. Gdy wyciągnął dwie różne skarpetki - jedną w złego dinozaura na deskorolce i kufle z piwem z pianką. Zaprezentował jej wybrane skarpetki i wychodząc do łazienki, cmoknął ją szybko w czoło. Nie potrafił jej minąć bez choćby najmniejszego kontaktu. Miała rację, to była siła przyciągania, z którą w dodatku nie chciał nawet walczyć.
    Skoczył do łazienki, żeby przemyć twarz, ogarnąć rozczochrane włosy, umyć zęby i się przebrać. Nie spieszył się tak bardzo, bo potrzebował kilku minut, by dojść do siebie i po krótkiej drzemce i po tej chwili spędzonej z Hazel. Gdy wyszedł z łazienki i zajrzał do jej sypialni, wydawała się już prawie gotowa do wyjścia.
    — Jedziemy? — zapytał, opierając się o futrynę. Na plecach miał już plecak, a w dłoni kluczyki do Mazdy. — Może chcesz poprowadzić?

    M.

    OdpowiedzUsuń
  2. Uśmiechnął się lekko, przyjmując jej życzenia skinięciem głowy. Nie wykluczał takiej możliwości, że powód, dla którego mógłby zwolnić, pojawi się kiedyś z biegiem życia, ale prawda jest taka, że nie szukał go sam z siebie i nie będzie mu żal, jeśli szansy na odnalezienie go nie otrzyma. Nie zamykał się na uczucia tak zupełnie, ale na ten moment priorytetem wciąż była praca i to tej dziedzinie poświęcał całego siebie. I przez to poświęcanie się pracy trwał zresztą w związku małżeńskim, który do pewnego czasu był dla niego świetnym układem, i który teraz dobiegał końca. Chciał się rozwieść, bo wszystko, co miało być zrealizować, zostało zrealizowane i to małżeństwo nie było mu już do niczego potrzebne. Duża inwestycja, dla której zostało zorganizowane całe to małżeńskie przedsięwzięcie, powiodła się i zakończyła sukcesem; notowania firmy na giełdzie poszły do góry, zgodnie z zapewnieniem doradców; wszyscy udziałowcy znaleźli się w rodzinie, co było dla niego istotne, bo krok po kroku zamierzał przejąć te udziały w całości. Kobiety przestały wokół niego skakać, a prasa odpuściła sobie śledzenie go, bo w roli męża nie miał już takiego brania, jak w roli singla. Zyskał wiele więcej spokoju, oczywiście do czasu, zanim żona na niby nie zaczęła się z tego układu wyłamywać, próbując wynieść ich wieloletnią przyjaźń na wyższy, niemożliwy do osiągnięcia poziom. Od samego początku powtarzał jej, że nie jest mężczyzną, w którym powinna się zakochać, i że nie będzie w stanie odwzajemnić tego rodzaju uczuć. Wiedział, że zawiedzie ją, jeśli kiedykolwiek spróbują czegoś więcej, niż przyjaźni obecnej w ich życiach od dzieciństwa, dlatego układ, który pojawił się między nimi, został sporządzony w sposób jasny i klarowny: zawrzeć małżeństwo, zwiększyć kapitał, rozpocząć inwestycję, a potem wszystko zakończyć. Niestety gdzieś po drodze jedna strona układu wyłamała się z założeń, więc etap wszystko zakończyć ciągnie się już jakiś czas i przyprawia go o niezliczoną ilość nerwów.
    Słysząc komentarz Hazel, roześmiał się krótko i pokręcił głową.
    — Może nie we wszystkich kolorach tęczy, ale we wszystkich rozmiarach na pewno — oznajmił. — I tym razem to nie ja je będę nosił — zaznaczył jeszcze, bo akurat w tym zamówieniu żaden egzemplarz nie będzie dla niego. Wszystkie sztuki miałby zostać uszyte dla ochroniarskiej ferajny, składającej się z rosłych mężczyzn. — Ale to zaraz — stwierdził i odszukał spojrzeniem sommeliera, do którego lekko kiwnął dłonią. Gdy ten podszedł do ich stolika, Chayton poprosił mężczyznę o uzupełnienie ich kieliszków winem. Nie pytał Hazel o zgodę, a po prostu założył, że jeżeli nie będzie miała już na nie ochoty, to zostawi lampkę pełną.
    — Bo, nie ukrywam, że trochę mnie zaciekawiłaś tą sesją dla Vogue'a — kontynuował, kiedy sommelier dodał im wina i odszedł. — Jak to się w ogóle stało, że otrzymałaś taką propozycję? — zapytał, sięgając po swój uzupełniony kieliszek i zatrzymał spojrzenie na twarzy Hazel.
    — Czyżby Anna Wintour wpadła do twojego butiku i na dobre w nim przepadła? — Uśmiechnął się żartobliwie, choć wcale nie uważał, że coś takiego byłoby niemożliwe. W niektórych kręgach poczta pantoflowa działa szybciej niż Pendolino, więc można zakładać, że informacja o istnieniu Sew Chic na pewno dotarła już do wielu różnych, mniej lub bardziej znanych osób. A cierpliwość jak widać popłaca, skoro po tylu latach Hazel wreszcie otrzymała szansę na odpowiednie rozreklamowanie swojego talentu. I śmiało można uznać to za mały sukces. Nie każdy ma przecież możliwość dostać się w którąś rubrykę Vogue'a, nawet w tą marginalną, a co dopiero zaistnieć na ich stronie.

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  3. Szatyn uśmiechnął się do blondynki, która właściwie krótko po jego wizycie w sklepie, dotarła na miejsce. Wziął kolejnego łyka wody, którą później wsunął sobie do tylnej kieszeni swoich spodni. Co z tego, że wyglądało to dość dziwnie? Lubił mieć obie dłonie wolne.
    — Nie, przynajmniej zdążyłem ugasić pragnienie — odparł, kręcąc lekko głową.
    Ruszył powoli za kobietą, rozglądając się uważnie po wszystkich złoceniach, które znajdowały się na ścianach, ramach drzwi, listwach przypodłogowych. Piękne rzeźby, które zdobiły każdy wolny kąt, chyba że akurat stała tam jakiś niebotycznych rozmiarów roślina. Nie odzywał się początkowo. Dopiero gdy weszli do windy, a drzwi się za nimi zasunęły, popatrzył na Hazel z jakimś takim głupawym uśmieszkiem.
    — Ja to chyba nigdy nie byłem w miejscu, w którym klamki są bardziej cenne od wszystkiego, co sam posiadam w domu — podrapał się po zarośniętym policzku, śmiejąc się pod nosem — Wiesz, nawet zacząłem się tym wszystkim stresować.
    Gdy dojechali na trzydzieste drugie piętro, wyszli na długi korytarz, na którego końcu czekała na nich wysoka, szczupła blondynka, która machała do nich, szczerząc się wręcz niezdrowo. Wade mógłby sobie ją spokojnie wyobrazić, jako bohaterkę filmu Legalna Blondynka albo szalenie teraz popularnej Barbie. Jej krótka spódniczka z daleka już oślepiała swoim krzykliwym różem, a obcisła bluzka w pastelowym odcieniu ledwie zakrywała sutki. Mężczyzna początkowo poczuł się dość skrępowany, ale starał się nie zwracać na jej wygląd zbytniej uwagi. Jedno było pewne. Kompletnie nie była w jego typie, więc odstające sutki pod jej bluzką tylko go zniesmaczyły, aniżeli dekoncentrowały.

    Wade

    OdpowiedzUsuń
  4. Spojrzał na nią zaskoczony, słysząc zadane mu pytanie.
    — Dlaczego miałaby mieć? — odparł z uśmiechem, zabierając dłoń i zostawiając jej kluczyki. Pochylił się nad nią i kciukiem starł czarną kropkę tuszu z jej policzka. — I tak pewnie jesteś lepszym kierowcą od niej. A poza tym to ty dostałaś od niej kluczyki.
    Nie mieli do miasta daleko, ale niemal cała droga była nieutwardzona i prowadziła przez las. Morty był przekonany, że Hazel sobie świetnie z nią poradzi i może będzie miała nawet fun z jazdy po niskich wybojach i płytkich koleinach. Morty wiedział, że Freddie nie miałaby do Hazel żadnych pretensji, gdyby cokolwiek stało się z samochodem. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jakie panują w tym miejscu warunki, więc musiała się też liczyć z ewentualnymi stratami. Jeżeli miałaby do kogokolwiek pretensje, to pewnie do Morty’ego, że nie zadbał wystarczająco o ich bezpieczeństwo.
    Zamknął domek i gdy dotarli do samochodu, rzucił plecak na tylne siedzenie. Dziwnie się czuł, siadając na miejscu pasażera, ale Hazel świetnie wyglądała jako kierowca i ani przez sekundę nie bał się z nią jechać. Preston sam uwielbiał jeździć samochodem, bardzo dobrze się czuł za kółkiem i choć rzadko miał ostatnio okazję jeździć, to było to coś, czego się po prostu nie zapominało. Dla niego to zawsze była frajda, niezależnie od tego, czy wiedział gdzie jedzie, czy po prostu kręcił się bez celu po mieście.
    Gdy ruszyli, odchylił nieco oparcie i westchnął.
    — Mógłbym się do tego przyzwyczaić — mruknął z uśmiechem, zerkając na Hazel.
    Nie sprecyzował, do czego faktycznie mógł się przyzwyczaić. Czy do bycia pasażerem, do mieszkania na odludziu, czy do bycia z Hazel niemal przez cały czas. Do ostatniego już chyba zdążył przywyknąć, bo nawet gdy był czymś zajęty, to co jakiś czas szukał jej wzrokiem, jakby chciał się upewnić, że dalej jest obok.
    Zupełnie bez zastanowienia położył dłoń na jej udzie i zerkał przez okno, rozglądając się po okolicy.
    — Haze, uważaj — mruknął, gdy na linii drzew dostrzegł ogromnego jelenia. Stał na poboczu, żując spokojnie trawę. Zza drzewa wyszedł kolejny nieco mniejszy i ruszył powoli w stronę drogi. Nie wyglądał, jakby planował się zatrzymać, ale stanął na skraju i patrzył w ich stronę, gdy powoli się zbliżali. Gdy Hazel zatrzymała samochód, spomiędzy zarośli wyskoczyło pięć kolejnych i przebiegło na drugą stronę, znikając między drzewami. Dopiero wtedy największy z nich przeszedł powoli, obserwując ich uważnie. — Nigdy nie widziałem tak ogromnego jelenia.
    Preston mówił to z podziwem, ale ten widok wprawił go też w lekki niepokój. Złapał się na tym, że ściska lekko kolano Hazel i zerknął na nią z lekkim uśmiechem.
    Cooperstown było małym miasteczkiem z niespełna dwoma tysiącami mieszkańców, a jednak tętniło życiem, ludzie kręcili się po ulicach całymi rodzinami. Sam rynek zorganizowany był w otwartym budynku, który przypominał trochę zmodernizowaną szeroką stodołę. Lokalnych wystawców było tak wielu, że stoiska stały również na placu przed nim. Wyglądało na to, że można tam było kupić wszystko owoce, warzywa od lokalnych farmerów, ręcznie robione pieczywo w najbardziej wymyślnych kształtach. Obok stoiska z miodami i kwiatami, był też stragan z winem i syropem klonowym w dziesiątkach różnych smaków. Oprócz jedzenia widać było rękodzieło wszelkiego rodzaju od ubrań przez zabawki, naczynia ceramiczne aż po figurki z drewna i biżuterię.
    Gdzieś wśród całego tego zamieszania ustawiony był niewielki podest, na którym lokalna kapela grała skoczne country. Preston był już wcześniej w tym miejscu, a jednak za każdym razem zadziwiało go tak samo. To był zupełnie inny świat niż miasto, w którym się wychował.
    — Cztery godziny od Nowego Jorku — powiedział, uśmiechając się szeroko, gdy parkowali. — A prawie jak inna planeta.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  5. — Chodź, sprawdzimy, co tu mają. — Chwycił jej dłoń bez wahania i gdy ruszyli powoli między stoiskami, rozglądał się zaciekawiony. Preston miał wrażenie, że mogli tam kupić wszystko - od pięknego i jedynego w swoim rodzaju rękodzieła, po typowo festynowe zabawki.
    Przystanął na moment przy zdalnie sterowanych samolotach, by później dwa stragany obok kupić im po lukrowanym ciastku. Sobie wybrał tańczącego kościotrupa, a dla Hazel rumieniącego się duszka. Mimo słonecznej pogody i wysokiej temperatury, czuć było w powietrzu nadchodzącą jesień, było rześko i pachniało już lekką wilgocią zapowiadającą przyszłe ochłodzenie. Ugryzł ciastko i chrupiąc głowę szkieletora, przyglądał się mężczyźnie, który właśnie rozstawiał mały namiot i szykował przedstawienie kukiełkowe dla kręcących się wokół dzieci. Chwiał się przy tym tak bardzo, że kilka razy omal się nie przewrócił.
    Gdy Hazel zajęta była oglądaniem wyszywanych torebek, on otwarcie obserwował pijanego marionetkarza. W pewnym momencie usiadł za wózkiem z kurtyną, który służył mu jako scena dla jego kukiełek, położył na nim głowę, czknął i przymknął oczy. W międzyczasie przy namiocie zebrała się piątka ciekawskich dzieciaków, które teraz zaglądały po kolei przez zasłoniętą czerwoną kurtynę. Każde z nich kładło coś na głowie śpiącego mężczyzny i odbiegało, chichocząc.
    Gdy Preston i Hazel ruszyli dalej, mężczyzna miał już we włosach lizaka, za kołnierzem wiatraczek, na policzku kolejno jakąś kolorową sprężynę, kolorowego gniotka wypełnionego pewnie mąką i hotwheelsa. Jedna z dziewczynek właśnie szykowała się, żeby dołożyć tam swoją spinkę do włosów, ale mężczyzna się poruszył i odskoczyła z przestrachem, wpadając na Hazel. Morty zerknął na nią, marszcząc brwi z udawanym gniewem, ale na oko dziesięciolatka tylko wystawiła język z uśmiechem i odwróciła się na pięcie. Dzieciaki roześmiały się głośno i rozbiegły między stoiskami.
    — Spójrz tam — mruknął z rozbawieniem, wskazując jej podest, na którym zespół jeszcze grał. Dookoła kilka par zupełnie bez skrępowania tańczyło, śmiejąc się głośno. Morty utkwił wzrok w starszej parze, która dreptała w kółko w swoim własnym tempie. Już chciał powiedzieć Hazel, że to urocze, ale do tańczącej dwójki podeszła trzecia staruszka i odciągała teraz mężczyznę za kołnierz, wyzywając go od świntuchów, a jego partnerkę od lafirynd.
    Preston zerknął na Hazel, ledwo powstrzymując śmiech.
    — Morty? — usłyszał kobiecy głos gdzieś z boku. — Morty!
    Odwrócił się przez ramię, rozglądając za źródłem dźwięku i dostrzegł młodą rudowłosą kobietę za stanowiskiem z plecioną biżuterią. Oparła łokcie o stół i wychylała się teraz, by ją dostrzegł. Preston zmrużył oczy, nie mogąc sobie przypomnieć, skąd zna tę dziewczynę. Wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu, który jednak szybko zgasł, gdy dostrzegła, że Mortimer trzyma dłoń Hazel. Gdy odgarnęła rude loki do tyłu, przypomniał sobie jej imię.
    — Hej, Gemma — mruknął zdawkowo, posyłając jej lekki uśmiech,
    — Może kupisz dziewczynie bransoletkę, co? — zawołała zachęcająco. Preston zerknął na Hazel i wzruszył ramionami. — Chodź, kochana, wybierz coś sobie, te są najdroższe — mruknęła teraz do Hazel, lustrując ją oceniająco wzrokiem i wskazując jej bransoletki z delikatnymi złotymi zawieszkami. Gdy podeszli bliżej, przeniosła spojrzenie niebieskich oczu na Morty’ego. — Nie mówiłeś ostatnio, że masz dziewczynę.
    — Bo nie miałem — odparł po prostu, kładąc dłoń na talii Hazel.
    Gemma wydęła usta i z nadąsaną miną sięgnęła po cienką niebieską bransoletkę z okrągłą zawieszką z falą w środku.
    — Może ta?

    M.

    OdpowiedzUsuń
  6. Między nimi nie padała żadna deklaracja i żadne konkretne wyznania, a jednak między słowami oboje powiedzieli sobie to, co najważniejsze. Chcieli spróbować i wbrew wszystkiemu postarać się, by się faktycznie udało. Dziwnie miło było nazwać w końcu Hazel swoją dziewczyną. Gdy to zrobił, zerknął na jej reakcję. Widział jej uśmiech i nieco zbyt długo zawiesił na nim wzrok. To były pozornie nic nieznaczące momenty, a w takich chwilach, czując jej rękę na swoich plecach, chciał ją po prostu złapać, wsadzić w samochód i zawieźć z powrotem do domku.
    Słysząc ich wymianę zdań, Preston spojrzał na Gemmę z lekkim rozbawieniem. Bawiło go to, jak taksuje wzrokiem Hazel. Chciało mu się śmiać tym bardziej, że z rudowłosą dziewczyną nie łączyło go niemal nic. Zerknął na bransoletkę, którą wybrała Evans. Zdecydowanie bardziej do niej pasowała. Wyciągnął banknot dziesięciodolarowy i podał Gemmie, odbierając od niej bransoletkę.
    Gdy odeszli od stoiska, wyjął bransoletkę z materiałowego woreczka i założył ją Hazel na nadgarstek tuż obok srebrnej, którą już miała. Zanim ją puścił, podniósł jej dłoń i cmoknął wnętrze jej nadgarstka.
    — Miłość? — roześmiał się, spoglądając na Hazel zmrużonymi oczami. — Czyżbym słyszał zazdrość w twoim głosie? — Chwycił teraz jej dłoń i trącił ją delikatnie ramieniem. — Rok temu latem Gemma regularnie pływała w jeziorze na przyległym do naszego domku brzegu — zaczął, wzruszając ramionami. Nie odrywał wzroku od Hazel, bo poza nią w tamtym momencie nie interesowało go zupełnie nic, żaden mijany stragan. Zerkał jedynie co jakiś czas przed siebie, kontrolując, czy na nikogo nie wpada. — Widzieliśmy ją z Freddie, bo za każdym razem, gdy się pojawiała, to miejscowe chłopaki szły akurat łowić ryby. No i któregoś chyba mnie zauważyła, bo podpłynęła bardzo blisko i, nie wiem, czy udawała, czy naprawdę coś się stało, ale wyraźnie się podtapiała. Skoczyłem po nią i wyciągnąłem ją z wody — mruknął, uśmiechając się lekko. — Nagą. Finalnie skończyło się to tak, że buchnęła nam koc i jak kilka minut później Freddie wróciła z miasta, to odwiozła ją do do domu.
    Skończywszy swoją krótką opowieść, zerknął przez ramię na Gemmę, która odprowadzała ich wzrokiem. Od samego początku było dla niego oczywiste to, że rudowłosa próbowała zwrócić na siebie jego uwagę, a jednak ich znajomość nie miała szansy się nigdy rozwinąć. Wymienił z nią kilka żartów, pogadali parę minut, a później Freddie odstawiła doskonale pływającą pannę w opałach do miasta, by później przez kilka następnych dni nie dawać Morty’emu spokoju i śmiać się z jego bohaterskiego wyskoku.
    — Ognisko brzmi świetnie — zgodził się od razu, idąc za nią w stronę nawołującego sprzedawcy.
    Ustawili się w której kolejce do jego wozu i gdy była ich kolej, Preston kupił kiełbasę na ognisko. Kilka kroków dalej wziął jeszcze paprykę, kilka ziemniaków i cukinię. Gdy mieli wśród swoich zakupów również chleb i ogromne pianki, zaprowadził ją w stronę stoiska ze smażonymi pierożkami. Wziął im porcję i podsunął Hazel, by się poczęstowała.
    Gdy szli ponownie tą samą drogą między stoiskami z rękodziełem, Preston rozglądał się za chustami, które wcześniej oglądała Evans. Zamiast tego dostrzegł coś zupełnie innego.
    Na wysokim stołku przed małą siedział starszy pan, który malował na bieżąco przesuwający się tłum. Następnie skończone miniaturowe obrazki rozkładał na stojącym obok stoliku. Wśród wielu innych leżał jeden, na którym niemal natychmiast Morty rozpoznał siebie i Hazel. Szli na nim wśród ludzi, którzy tworzyli rozmazane tło. Trzymali się za rękę i patrzyli na siebie, uśmiechając się.
    Pociągnął ją w tamtą stronę i niemal od razu, nie pytając o cenę, powiedział, wskazując ten konkretny obraz:
    — Chcielibyśmy go kupić.
    Mężczyzna nawet nie oderwał wzroku od aktualnie zamalowywanego płótna.
    — Nie na sprzedaż.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  7. — Sto pięćdziesiąt? — Morty powtórzył po mężczyźnie, kręcąc głową sceptycznie.
    Od razu wszedł w rolę, którą wymyśliła dla niego Hazel. Dla wzmocnienia efektu, objął ją swoim ramieniem i cmoknął w skroń. Był gotowy zapłacić nawet trzykrotność żądanej przez mężczyznę ceny, ale gdy ten zaczął pękać już po pierwszych słowach wypowiedzianych przez Hazel, Preston wiedział, że łatwo będzie zbić cenę.
    — Przykro mi, kochanie — mruknął ze smutkiem, kładąc dłoń na jej brzuchu. — Wiem, że go chciałaś, ale musimy odkładać pieniądze na dzidziusia. Sto pięćdziesiąt dolarów to za dużo.
    — Pani jest w ciąży? — zainteresował się nagle staruszek, patrząc na nią ze zdziwieniem. Hazel zdecydowanie nie wyglądała na ciężarną.
    — Dzisiaj rano się dowiedzieliśmy — odparł szybko Preston, patrząc na żonę z niekłamanym zachwytem. Uśmiechnął się do mężczyzny i konspiracyjnym szeptem, dodał: — Mam nadzieję, że to córka.
    Preston westchnął teatralnie i kiwnął głową na pożegnanie.
    — Zaczekajcie… — Staruszek widocznie się poddał. Spojrzał na nich uważnie, po czym sięgnął po obrazek. — Nie doczekaliśmy się nigdy z żoną dzieci, chociaż… — nie dokończył, krzywiąc się lekko. Widać było, że to dla niego bardzo niewygodny temat. — Helene zawsze chciała.
    — Helene? — podchwycił od razu Preston, zerkając na Hazel, jakby go olśniło. — Co za piękne imię!
    Staruszek uśmiechnął się rzewnie i zmarszczył brwi. Machnął ręką, rozchlapując farbę.
    — No niech stracę! Żona i tak nigdy by mi nie wybaczyła, gdybym wziął od was pieniądze, w takiej… sytuacji.
    — Och nie, nie możemy go przyjąć… — Morty od razu uniósł dłoń w proteście. — Jeżeli to miał być prezent dla pana żony, to niech chociaż kupi pan jej za to od nas bransoletkę. — Preston uśmiechnął się lekko i wskazał stojący w oddali stragan Gemmy. — Tamta rudowłosa pani sprzedaje piękne plecione bransoletki. Na pewno znajdzie dla pana coś odpowiedniego.
    — Gemma? Ta rudowłosa diablica? — prychnął staruszek, ale uśmiechnął się, przytakując. — Tylko powieście go w pokoju dziecięcym.
    Wyciągnął z portfela banknot dwudziestodolarowy i położył mężczyźnie na stoliku, przygniatając go leżącym obok obrazkiem. Wziął w rękę płótno na niewielkiej ramie, na którym byli uwiecznieni. Przejechał palcem po krzywiźnie farby i uśmiechnął się pod nosem.
    — Dziękujemy, na pewno powiesimy go w pokoju małej Helene — odpowiedział, nie mogąc się powstrzymać.
    Wiedział, że już igra z ogniem i staruszek może domyślić się, że robią sobie z niego żarty, ale on już był pogrążony w swoich własnych myślach. Siedział dumnie, planując kolejny obraz i rozmyślał pewnie o swojej przyszywanej wnuczce o imieniu jego żony.
    Preston odciągnął Hazel na bok, schował obrazek do plecaka i gdy już znaleźli się poza zasięgiem wzroku i słuchu mężczyzny, pokręcił głową z rozbawieniem.
    — No, żono… — mruknął, spoglądając na nią z czułym uśmiechem. — Masz szczęście, że nie zapytał gdzie mamy obrączki.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  8. Wade natomiast czuł się po prostu nie na miejscu. Nie pasował do tak bogatych wnętrz, bo sam był prostym człowiekiem, który otaczał się od najmłodszych lat drewnem. Nic w tym dziwnego skoro jego ojciec był stolarzem i wszystko, co znajdowało się w jego rodzinnym domu wyszło spod jego ręki. Dlatego zdecydowanie wolał takie ciepłe wnętrza od tych zimnych, przepełnionych przepychem.
    Gdy podeszli bliżej to osoba Jasmine nieco go przytłumiła. Początkowo nie wiedział, co powiedzieć. Raczej należał do tych małomównych przy nowopoznanych osobach, a przy takiej charyzmie tym bardziej. Uśmiechnął się niepewnie po tym, jak został „zaatakowany” tymi pełnymi ustami i chciał się nawet nieco wycofać, ale wiedział, że nie może tego zrobić.
    — Wade Washington — dopowiedział po chwili milczenia, wchodząc za blondynką w głąb dużego apartamentu. Nawet nie udawał, że nie rozgląda się po pomieszczeniach. Naprawdę robiły wrażenie, ale jeśli na dłuższą metę miałby w czymś podobnym mieszkać to wcale by nie chciał.
    Dopiero po chwili usłyszał strzępek rozmowy kobiet i ocknął się. Uśmiechnął się jeszcze do kobiet, które siedziały w salonie, po czym zwrócił się do Jasmine.
    — Lilie też przerabialiśmy, ale też odrzuciłaś projekt — powiedział naprawdę spokojnie, wsuwając swoje dłonie do tylnych kieszeni spodni — A musisz wiedzieć, że dzisiaj musisz ostatecznie zatwierdzić projekty, bo nie zostało wiele czasu, a my w dwójkę nie ogarniemy tego — pokręcił głową i uśmiechnął się lekko do niskiej i drobnej Azjatki, która do nich podeszła.
    — Jas — powiedziała, trzymając zdjęcie prototypu sukienki dla druhen, którą wcześniej przygotowała Hazel, a na materiał miała naniesione lilie w strategicznych miejscach — Jeżeli nie wybierzesz tej to wierz mi, że nie ubiorę nic, co wybierzesz. Nie widziałam nic piękniejszego. Wyobraź to sobie. My w pudrowo różowych sukienkach, a ty w białej i łączy nas ten kwiat.
    Wade był w sumie pod wrażeniem wizji przyjaciółki panny młodej. Chyba sam sobie w ten sposób sobie tego nie wyobrażał, ale gdy tak dłużej się nad tym zastanawiał to musiał przyznać, że miała rację.
    — No nie można się nie zgodzić, to jak? Siadamy i przyklepujemy projekty?

    Wade

    OdpowiedzUsuń
  9. To wszystko, co działo się między nimi, było wręcz abstrakcyjne. Wchodzili po schodach, przeskakując po kilka stopni, a mimo wszystko nie weszli jeszcze nawet na pierwsze piętro. Wszystkie te żarty od samego początku wydawały się zbyt przyjemne i zdecydowanie zbyt realne. Ani przez moment nie czuł się dziwnie podczas tego krótkiego przedstawienia. Tak samo jak nie czuł skrępowania, dzieląc się z nią potencjalną wizją ich wspólnej przyszłości. Wiedział, że to może być wpływ beztroski, którą niósł ze sobą ich wyjazd z miasta, ucieczka od pracy i nowojorskich zmartwień, ale nie zamierzał pozbawiać się tego ciepła, które wywoływała w nim myśl o Hazel już zawsze trzymającej go za rękę.
    Żałował, że odsunęła się tak szybko i miał ogromną ochotę przyciągnąć ją do siebie, ale miała rację. Jeżeli chcieli jeszcze popływać w jeziorze, to był najwyższy czas na powrót do domku.
    — Możemy wracać — odpowiedział bez wahania, zerkając na ich splecione dłonie.
    Chciał zahaczyć jeszcze o stoisko z chustami, które wcześniej oglądała, ale zupełnie o tym zapomniał, więc zostawił ją na moment przy samochodzie razem z kluczykami i cofnął się, mówiąc, że chyba zapomniał portfela. Kobieta, która wcześniej rozmawiała z Hazel, doradziła mu, by wziął jasną kremową chustę z wyszytymi delikatnymi kwiatami w ciemnozielonym i ciemnoróżowym kolorze. Patrząc na niego ze znaczącym uśmiechem, spakowała kawałek zaskakująco drogiego materiału w ozdobne pudełko przewiązane cienką wstążką.
    Wrzucił pakunek do plecaka i wrócił do Hazel, trzymając w dłoni portfel.
    — Już — powiedział z ulgą. Położył plecak na tylnym siedzeniu i bez pytania usiadł na miejscu pasażera.
    Droga powrotna minęła im bez większych przygód po drodze, Morty snuł po drodze głośne rozważania nad tym, czy dzieciaki wróciły do śpiącego marionetkarza i jak wiele przedmiotów udało im się finalnie położyć na jego głowie.
    Ani przez moment nie miał wyrzutów sumienia związanych z okłamaniem starszego mężczyzny. Gdy odchodzili, miał nieobecny uśmiech na ustach i tylko to miało znaczenia. Dwadzieścia dolarów nie było wysoką ceną, ale obrazek choć bardzo dobrze wykonany, był dla reszty świata tylko kolejnym malunkiem przedstawiającym młodą, prawdopodobnie zakochaną parę. Ale Morty chciał go mieć niezależnie od ceny. Po raz pierwszy miał okazję widzieć z boku, jak Hazel na niego patrzy. I jak on patrzy na nią. Artyście udało się zaskakująco dobrze uchwycić emocje na ich twarzach, mimo małego formatu.
    Gdy dojechali, wziął ich rzeczy z samochodu i zerknął na Hazel w zamyśleniu.
    — Wiesz… Tak sobie myślę. Musieliśmy być bardzo przekonujący, skoro ze stu pięćdziesięciu dolarów zszedł do… — nie dokończył, przystając w pół kroku.
    Tuż pod drzwiami domku leżał malutki kudłaty pies, który teraz podniósł głowę, zerkając na nich i leniwie merdał ogonem.
    — Chyba kupiliśmy za mało kiełbasy.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  10. Preston uwielbiał wszelkiego rodzaju zwierzęta. I choć w Nowym Jorku widywał raczej bezpańskie psy i śmietnikowe koty, to z wakacji u dziadków wyniósł bardzo dużo wspomnień związanych ze zwierzętami gospodarskimi. Potrafił wtedy całe dnie spędzać w końskim siodle, obserwować pasące się krowy albo ganiać miniaturowe kozy. I teraz, gdy na progu ich chatki w otoczeniu przyrody zobaczył małe kudłate stworzenie, przypomniał sobie, że wtedy zupełnie inaczej mijał mu czas. I te kilka godzin, które zdążyli spędzić razem z Hazel poza Nowym Jorkiem, do złudzenia przypominały mu właśnie tamte chwile.
    — Hej, Helene — mruknął, zerkając z uśmiechem na ich nową psią znajomą.
    Przełożył zakupy do jednej ręki i kucnął, by dać jasnej ubłoconej psince swoją rękę do obwąchania. Od razu ufnie podstawiła łebek, domagając się pieszczot między sterczącymi kudłatymi uszami. Podrapał ją, szukając na jej szyi jakiejś obroży, adresówki, czegokolwiek, co mówiłoby, że jest czyjś. Nic takiego nie znalazł, a jednak Helene była tak oswojona, że było mało prawdopodobne, by błąkała się bezpańsko dłuższy czas.
    Kundelek zamerdał ogonem, zastrzygł uszami i za swoim własnym nosem niemal wszedł do torby, którą trzymał Morty. Helene musiała wyczuć kiełbasę, bo szczeknęła krótko, domagając się pachnącego przysmaku. Część jej długiej sierści pokrywały teraz kołtuny sklejone błotem i gdy Preston próbował ją dokładnie obejrzeć, zaskomlała cicho i uciekła do Hazel, kryjąc się za jej nogami.
    Wyprostował się i ruszył w stronę domku.
    — Może powinniśmy ją wykąpać? — zapytał, zerkając na sklejone brudem włosy.
    Otworzył drzwi i to wystarczyło. Psina nie czekała na nic więcej, rzuciła się pędem do środka, a później od razu na górę po schodach. Preston wszedł za nią, zostawił zakupy na blacie w kuchni i pobiegł na piętro, rozejrzeć się za psem.
    Leżała już zwinięta na jego wąskim nie do końca pościelonym łóżku. Zabłocone łapki zakopała w poszewce na kołdrę i gdy Morty wpadł za nią do pokoju, poderwała głowę, zaszczekała wesoło i zeskoczyła, by kontynuować swój szalony bieg po pomieszczeniu. Co jakiś czas wyciągała się, pochylała głowę i podskakiwała, próbując zmusić Prestona do zabawy.
    — No nieźle. Zdecydowanie powinniśmy jej chociaż ogarnąć te łapy z błota — mruknął, obserwując ją ze zmarszczonymi brwiami. — No chodź, chodź, Helen — zachęcił ją wyjątkowo entuzjastycznie, klepiąc się po udzie. — No chodź się umyć.
    Jeżeli nawet kundelek cokolwiek podejrzewał, to zapowiedź zabawy całkowicie uśpiła jego czujność, bo wesoło wybiegł za Prestonem prosto do łazienki. Musiał być jeszcze stosunkowo młody, sądząc choćby po energii, która go rozpierała.
    — Myślisz, że powinniśmy poszukać właściciela tego brzdąca? — zapytał Hazel, obserwując psinę, która teraz atakowała ściągnięty z wieszaka ręcznik, co jakiś czas upewniając się, że Evans na nią patrzy i podziwia jej dzieło.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  11. — Dobry pomysł — odpowiedział, zerkając na Hazel, która profesjonalnie uspokajała rozbrykanego psiaka. Gdy Helene leżała już całkowicie rozluźniona pieszczotą, Preston zawahał się. Niemal natychmiast poczuł sympatię do nieznajomego futrzaka i nie chciał się jeszcze pozbawiać jego towarzystwa. Jutro zdecydowanie brzmiało kusząco. Drapnął ją za uszkiem, mrucząc pieszczotliwie: — Poza tym, musisz jeszcze zjeść z nami kiełbasę, co nie, Hel?
    Po zakończonej kąpieli mieli przed sobą innego psa. Pozbawiona błota sierść miała jasny biszkoptowy kolor przeplatany gdzieniegdzie białymi plamkami. Morty zerknął we wpatrujące się w niego wyczekująco brązowe ślepia.
    — Dobra dziewczynka — pochwalił ją, przesuwając dłonią po mokrej sierści. Helene szczeknęła wesoło.
    Morty zdjął mokrą już bluzę, by następnie ściągnąć też koszulkę. Nałożył Helene swój t-shirt i zawiązał nadmiar materiału na jej grzbiecie. Łapki tonęły jej w rękawach i gdy usiadła, przekrzywiła głowę ze zdziwieniem, spoglądając pytająco na Hazel. Zadziwiające było to, że zwierzak tak szybko ich zaakceptował i pozwolił im na tak newralgiczną czynność, jaką było kąpanie.
    — I tak już jesteśmy przez nią mokrzy — mruknął z rozbawieniem, przyglądając się schnącej w za dużej koszulce psinie, której koniec ogona zamiatał teraz łazienkową podłogę. — Myślę, że nie będzie miała nic przeciwko.
    Preston otworzył drzwi od łazienki i Helene wydreptała powoli, rozglądając się z zaciekawieniem dookoła. Stanęła pod zamkniętymi drzwiami pokoju Hazel, jakby nie rozumiała, dlaczego nie są otwarte jak drzwi obok. Morty rozpiął spodnie i kiwnął głową w stronę mniejszej sypialni.
    — Wskoczę w kąpielówki i możemy iść.
    Zerknął jeszcze ostatni raz z uśmiechem na Helene, po czym pochylił się nad Hazel i musnął przelotnie jej usta. Może ich wcześniejsze wygłupy sprowadziły do nich tego malucha? Nie do końca to Morty miał na myśli, gdy mówił, że spodziewają się dziecka, ale widocznie nie tylko oni tego dnia sobie z kogoś zażartowali. Los ewidentnie chciał się na nich odegrać.
    Przebrał się w czarne spodenki i skoczył do łazienki po ręczniki kąpielowe. Nie zakładał na siebie nic więcej. Nie musieli przecież nigdzie iść, wychodząc z domku, znajdowali się już praktycznie na molo.
    Gdy był już gotowy, zapukał krótko w uchylone drzwi od jej sypialni.
    — Jak tam, Haze? — zapytał, zaglądając do środka.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  12. Przyglądając się Hazel, przechylił głowę lekko w bok i uśmiechnął się kącikiem ust. Jej śmiałość nie raziła go ani odrobinę, a wręcz przeciwnie – podobała mu się, tak samo jak bijąca od niej autentyczna radość, która z każdym uśmiechem sięgała jej zielonych oczu. I chociaż na stopie prywatnej nie znali się jeszcze za dobrze, bo do tej pory nie mieli okazji, żeby dowiedzieć się o sobie czegoś więcej, Chayton cieszył się z jej sukcesów. Już pomijając fakt, że on sam zyskał miejsce, w którym może zaopatrzyć się w wygodne, świetnie wyglądające stroje, uważał, że Hazel po prostu zasługuje na to, by szyć kreacje wprost na czerwone dywany. Miała niesamowity twórczy zmysł, dobrą rękę do projektowania i odpowiedni charakter do pracy ludźmi. Potrafiła współpracować, szukać kompromisów i nie szła po trupach do celu, a wszystko to, co osiągnęła, zdobyła za sprawą własnej determinacji. Mogła i powinna być z siebie cholernie dumna, bo nie wszyscy ludzie mają tyle odwagi, co ona, żeby wyciągnąć ręce po marzenia i o nie zawalczyć.
    I dlatego Chayton, nawet jeśli branża mody jest mu obca, bo na co dzień niewiele ma z nią wspólnego, chciał pomóc Hazel na tyle, na ile będzie w stanie i wcale nie z myślą o osiągnięciu własnych korzyści. Co prawda, nie załatwi jej okładki w Vogue ani w InStyle, bo nie trzyma z ludźmi z tego podwórka, ale mógł dać jej trochę zarobić, a przy tym promować jej pracownię, napominając o Sew Chic tu i ówdzie, i szczerze polecać usługi, gdy tylko okazja na to pozwoli. Nie oczekiwał w zamian niczego więcej, poza tym, żeby dalej szyła i za sprawą dobrze skrojonych, wygodnych ubrań dalej czyniła codzienność ludzi lepszą.
    — Dobrze słyszeć, że są jeszcze magazyny, które promują nowe talenty. Że nie trzeba sznurka znajomych, albo odpowiedniej sumy pieniędzy, żeby dostać się gdzieś na stronę — przyznał. W tych czasach najwięcej spraw załatwia się głównie za sprawą pieniędzy, dlatego Chayton szczerze nie spodziewał się, że Vogue mógłby tak sam z siebie, w sposób bezinteresowny, oddać komuś kawałek strony na swoich łamach, ale niewykluczone, że dział z nowymi talentami może być tym, który interesuje czytelników w sposób szczególny. W końcu ciekawość ludzka to jeden z najbardziej podstawowych motorów życia człowieka, a wszystko, co nowe, na ogół ciekawi. Chayton z pewnością podrzuci to wydanie swojej matce. Niech wie, że za chwilę może być tak, że będzie błagała, by Hazel znalazła czas i coś dla niej uszyła.
    — I bardzo dobrze, że nie odmówiłaś, Hazel. Jeśli życie daje ci cytryny, bierz je i rób z nich lemoniadę. — Uśmiechnął się. — Małe rzeczy sprawiają, że dzieją się duże, a pojawienie się na łamach Vogue to świetna promocja i wyróżnienie. — Sięgnął po kieliszek z winem i pociągnął łyk, lekko oblizując dolną wargę. Nie przepadał za winem, ale Chateau Tronquoy Lalande nie jest takie złe. — Muszę czym prędzej wyrobić kartę stałego klienta, bo coś czuję, że za jakiś czas, jak ta lawina naprawdę ruszy, trzeba będzie stawać na rzęsach, żeby się do ciebie dostać — stwierdził i posłał Hazel wesoły uśmiech. I wcale nie przesadzał, a zwyczajnie rozumiał, że doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny, i że w pewnym momencie nie da się zrobić więcej, nawet jeśli bardzo by się chciało. Kto wie, co przyniesie przyszłość, a może przyjdzie taki czas, że Hazel będzie musiała odrzucać niektóre zlecenia, żeby ze wszystkim wyrobić się w terminie.

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  13. Uśmiechnął się tylko, słysząc komentarz o pozbywaniu się ubrań. Doskonale pamiętał, jak Hazel bez większego skrępowania zrzuciła ciuchy nad oceanem i dalej miał przed oczami każdy szczegół z poprzedniego wieczora, gdy przebierała się przed wyjazdem. Ani przez moment nie przyszło mu do głowy, że Hazel mogłoby to przychodzić z łatwością i od samego początku czuł, że te małe pokazy są przeznaczone tylko dla niego.
    Widział ją już wcześniej w bieliźnie, a jednak za każdym razem widok jej skóry robił na nim tak samo piorunujące wrażenie. Gdy teraz stała przed nim, zasłaniając się swetrem, widział, że nie do końca jest pewna swojego wyglądu. Zamiast prostować się dumnie, miała lekko skulone ramiona. W domku było przyjemnie ciepło, więc wątpił, że mogłoby to być spowodowane temperaturą. Zupełnie tego nie rozumiał, od samego początku zwróciła jego uwagę i z każdym dniem przekonywał się, że nigdy wcześniej żadna kobieta nie była dla niego tak atrakcyjna.
    — Tylko skarpetki — odparł krótko, uśmiechając się do niej szeroko.
    Gdy wyszli z domku, odłożył ręczniki na leżak i podszedł powoli do Hazel, stając za nią. Poczuł przyjemny dreszcz przy pierwszym kontakcie z wodą i westchnął cicho, zerkając w słoneczne niebo. Ominął ich najcieplejszy punkt tego dnia, ale wciąż było wystarczająco ciepło, by mogli spędzić trochę czasu w wodzie.
    Bez słowa wziął Hazel w ramiona, jak poprzednio, gdy przyniósł ją śpiącą do domku, ale tym razem nie zależało mu na tym, by jej nie obudzić. Wręcz przeciwnie, z cichym gardłowym śmiechem, wbiegł do wody, niemal od razu zanurzając ich po samą szyję. Pierwsze kilka sekund było szokiem dla organizmu i Morty gwałtownie wciągnął powietrze przez zęby, ale zaraz odetchnął głębiej, przyzwyczajając się do chłodnej wody.
    Puścił ją powoli, odwracając ją do siebie przodem, ale nie odsunął się. Dalej asekuracyjnie trzymał ją pod wodą w talii, gdyby jednak czuła się niepewnie. Wspominała wcześniej o wycieczce nad jezioro, wiedział też, że w Minnesocie jest sporo mniejszych i większych zbiorników wodnych, a jednak po tym, jak w Nowym Jorku fala prawie zwaliła ją z nóg, nie chciał ryzykować. I mimo że uśmiechał się do niej szeroko, mimo że sam wepchnął ją na głębinę, to wciąż była w nim obecna ta sama obawa, co wtedy, gdy mówił, by nie puszczała jego dłoni.
    Jezioro Otsego słynęło z krystalicznie czystej, słodkiej wody zdatnej do picia. Preston widział pływające wokół nich małe rybki i przez moment odciągnęło to jego uwagę, jednak szybko wrócił wzrokiem do Hazel. Nie zamoczyli głowy, a jednak część mokrych kosmyków przykleiło się do jej policzków. Sięgnął mokrą ręką i odgarnął je, zawieszając na chwilę wzrok na jej ustach.
    — Haze… — mruknął tylko. Zawiesił się, jakby chciał coś dodać, ale żadne ze słów, które faktycznie chciał wypowiedzieć, nie przeszło mu przez gardło. Uśmiechnął się zaczepnie, patrząc jej prosto w oczy. — Tylko nie mów, że to twój pierwszy raz w jeziorze.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  14. Roześmiał się, słysząc jej pytanie o Gemmę, ale kiwnął twierdząco głową. Myśl o tamtej przypadkowej przygodzie nie mogłaby go teraz mniej zajmować. Cisza panująca wokół przerywana jedynie cichymi odgłosami natury była niemal przejmująca. Nie było wokół nich nikogo, kto mógłby im przeszkodzić, żadnych głośnych współlokatorów, żadnych próbujących ich swatać sióstr, żadnych przypadkowo spotkanych ludzi próbujących zaciągnąć ich do łóżka.
    Gdy objęła go nogami w pasie, przepadł całkowicie. Myśl o Gemmie, o pracy, o całym Nowym Jorku nie miały szans się teraz przebić, bo przed oczami miał tylko Hazel. Chwycił ją za uda, unosząc ją nieco wyżej, by następnie przesunąć dłonie na jej pośladki.
    — Wolałbym, żebyś tego nie robiła — mruknął, marszcząc brwi, gdy się lekko odsunęła. Mówił cicho, czując jej czoło na swoim. Nachylił się i trącił jej nos swoim. — I tak zawsze masz moją niepodzielną uwagę.
    Zdecydowanie nie musiała udawać topienia. W gruncie rzeczy mogła nie robić kompletnie nic, bo niemal od samego początku, od ich pierwszego spotkania, obserwował każdy jej najmniejszy grymas, każdy krótki gest, każdą reakcję. Gdy uciekała spojrzeniem, spoglądał w tę samą stronę, by dowiedzieć się, co ją zaciekawiło. Gdy o czymś opowiadała, próbował sobie to jak najdokładniej zwizualizować. I gdy patrzyła mu w oczy, nie widział nic poza nią.
    — Tutaj jest pięknie — mruknął, nie odrywając od niej wzroku. Powtarzał jej słowa, choć nie miał tego samego na myśli.
    Podtrzymywał ją jedną ręką, drugą przesunął wzdłuż jej pleców, zahaczając palcem o pasek od stanika. Chwycił ją delikatnie za kark i przyciągnął do siebie. Jego pocałunek nie przypominał jej przelotnego muśnięcia. Gdy tylko Hazel na niego odpowiedziała, rozchylając usta, Preston wydał z siebie ledwo słyszalny chrapliwy pomruk i pogłębił pocałunek jeszcze bardziej. Całował ją gorąco, namiętnie, trochę szorstko, trzymając ją mocno blisko siebie. Gdy w końcu oderwał się od jej ust, oddychał płytko. Czuł swój własny przyspieszony puls w opuszkach palców, które wbijał jej w skórę i w uszach, przez które dźwięki otoczenia już do niego prawie nie docierały.
    Jak przez gruby mur słyszał dochodzące z oddali pomruki silnika motorówki i przeciągłe gwizdy. Dwóch wędkarzy przepływało przez jezioro i choć byli zdecydowanie zbyt daleko, by mogli dostrzec jakieś szczegóły, ich rechot w panującej wokół ciszy był aż nadto słyszalny:
    — No, no! Nie przy ludziach!
    Preston uśmiechnął się lekko i cmoknął ją w brodę.
    — Może…? — nie dokończył, zerkając ukradkiem na brzeg, na którym chwilę temu musiała pojawić się Helene. Helene zaplątana w jasną już zaślinioną chustę, którą Morty kupił jeszcze w miasteczku. — Ach, zapomniałem. Kupiłem ci chustkę.
    I jakby na potwierdzenie jego słów Helene szczeknęła wesoło i położyła się na mokrym piasku razem z już nie takim czystym kawałkiem wyhaftowanego materiału.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  15. Chciał ją chwycić, zanim zdąży uciec, ale zbyt szybko się oddaliła. Odpłynął na moment, rozkoszując się tak rzadkimi w ich życiu chwilami niezaburzonego niczym spokoju. Położył się na plecach, spoglądając w niebo, które powoli zaczynało przypominać to o poranku, gdy oglądali razem wschód słońca. Westchnął, spoglądając na uroczą parkę siedzącą na piasku. Zanurzył się, by następnie odgarniając włosy z twarzy, wyjść w ich stronę.
    Zerknął na chustkę leżącą już w bezpiecznej odległości od Helene. Minął Hazel i złapał ręczniki z leżaka. Jeden narzucił sobie na ramię, a z drugim wrócił do Evans. Kucnął za nią i okrył jej mokre ramiona miękkim materiałem, odgarniając wcześniej długie włosy z jej karku. Usiadł obok i wytarł głowę w swój ręcznik. Musiał wyglądać komicznie z wilgotnymi rozczochranymi włosami, gdy nachylał się nad Helene, by drapnąć ją za uchem. Zerknął na Hazel, która wciąż siedziała z przymkniętymi oczami i zafascynowany przez chwilę po prostu patrzył na spokój malujący się na jej twarzy. Nie chciał wracać do Nowego Jorku, do ciągłej bieganiny, do stresu, do rzeczywistości. Obawiał się tych wszystkich przeszkód, które niewątpliwie miały się przed nimi pojawić.
    Objął ją ramieniem i przez chwilę patrzył na ciepłe wrześniowe słońce, mrużąc oczy. Helene, która leżała teraz między nimi domagała się cichymi pomrukami dalszych pieszczot, więc Preston co jakiś czas głaskał ją po futrzastym grzbiecie. Wcześniej nie wiedział nawet, że to możliwe. Że będzie tego chciał. Spokoju, stabilizacji. To zawsze były cudze plany i marzenia, a teraz, mimo że po raz pierwszy w swoim życiu czuł się naprawdę szczęśliwy, już zaczynał za tym tęsknić.
    Nim jeszcze słońce zdążyło zajść, cmoknął Hazel w skroń i podniósł się powoli.
    — No, dziewczyny — mruknął, przeciągając się lekko. — Powinniśmy wziąć się za ognisko, zanim zrobi się ciemno. — Wyciągnął dłoń w stronę Hazel, chcąc pomóc jej wstać. — Chodź, ubierzemy cię, zanim ci zboczeńcy w łódce wrócą.
    Żartował, choć niezupełnie. Gdy szli na górę, Helene walczyła z ozdobnym pudełkiem, które zdążyła już niemal całkowicie rozszarpać. Zerknął na nią przez ramię z rozbawieniem i gdy tylko znaleźli się na piętrze, Morty złapał Hazel za rękę i przyparł delikatnie do ściany, kradnąc jej szybki pocałunek.
    — Może… — zaczął cicho to, czego wcześniej nie dane mu było dokończyć. Jego wzrok wędrował między jej ustami i oczami. Chciał ją wcześniej zabrać do środka, kontynuować to, co zaczęli w nieco bardziej komfortowych warunkach. Wiedział, że w Nowym Jorku trudno będzie im spędzać tyle czasu razem, tyle czasu tylko razem. I choć nie zamierzał się spieszyć, i choć chciał rozkoszować się tym, jak powoli i leniwie się poznawali, to pragnął również wykorzystać każdą możliwą chwilę spędzoną z Hazel. Uśmiechnął się w końcu i odsunął, ciągnąc ją za rękę w stronę łazienki. — Może szybki ciepły prysznic, póki jeszcze jesteś w stroju? Mam wrażenie, że trochę drżysz.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  16. Preston nie zawsze radził sobie ze słowami, często większość jego myśli nie przechodziła mu przez gardło, więc część swoich emocji przekazywał za pomocą małych gestów, drobnych prezentów, wspólnie spędzonego czasu i kontaktu fizycznego. Nie był dobry w mówieniu głośno o tym, co czuje, bo w jego domu nigdy nie było takiego zwyczaju. Emocje były raczej do tego, by je powściągać i kontrolować, a nie wyrażać, dlatego takie rzeczy, jak podarowanie Hazel chusty, którą oglądała, zrobienie śniadania, przyniesienie rano kawy czy zorganizowanie im wspólnego wyjazdu były dla niego czymś zupełnie naturalnym, bo tylko w ten sposób mógł jej tak naprawdę pokazać, że mu zależy.
    — Nie? — mruknął cicho, gdy zamknęła za nimi drzwi. Trudno było mu trzymać się z daleka, gdy znaleźli się na tak ograniczonej przestrzeni. Chwycił ramiączko jej stanika i przechylił głowę z lekkim uśmiechem. — To może nie warto próbować.
    Nie planował wcale, że tak się to skończy. I choć wiedział, że trudno będzie im się mijać na tak małej przestrzeni, to nie spodziewał się, że w ciągu jednego dnia zrobią tak ogromny krok w przód, że z niedopowiedzeń, ukradkowych spojrzeń i straconych okazji przejdą do niewypowiedzianych słów, które oboje mieli w głowie, ciągłego patrzenia sobie w oczy i wykorzystywania każdej możliwej chwili, by po prostu być obok siebie.
    — Ja? — Zerknął na jej palce za mokrym ciemnym materiałem. — Też nie brałem prysznica w kąpielówkach.
    Zrobił krok w jej stronę, niemal całkowicie niwelując dystans między nimi. Jego ręce same sunęły po jej ciele, poznając dokładnie każdą jego krzywiznę. Gdy nachylił się, by ją pocałować, ominął jej usta i pocałował ją w żuchwę, by następnie przesunąć się na delikatną skórę między jej szyją a uchem. Wsunął jedną dłoń w jej mokre włosy, palce drugiej same znalazły krawędź od dołu jej stroju kąpielowego. I choć krój był bardzo pochlebny, to żałował, że sięga tak wysoko. Zsunął mokry materiał trochę niżej na jej biodra.
    Wciągnął ją pod prysznic i westchnął cicho, czując na barkach gorącą wodę. Chwycił Hazel za brodę i pochylił się, by ją pocałować. Nie było między nimi nic poza dwoma warstwami cienkiego materiału i Preston nie potrafił dłużej ukrywać, jak działa na niego jej dotyk. Objął ją w pasie ramieniem i przyciągnął jej biodra do swoich, drugą ręką łapiąc ją delikatnie za kark.
    — Haze… — wychrypiał. Niewypowiedziane pytanie zawisło między nimi w zaparowanej od gorącej wody i ich przyspieszonych oddechów kabinie prysznicowej. Zjechał dłonią niżej i znalazł delikatne zapięcie od jej stanika. Kradnąc jej kolejny pocałunek, uśmiechnął się prosto w jej usta i odpiął górę od bikini. — Stroje ewidentnie się tutaj nie sprawdzają.
    I z każdą chwilą, i z każdym kolejnym razem, gdy odnajdywał jej miękkie usta, zyskiwał pewność, że cokolwiek miało się wydarzyć, tak po prostu miało być.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  17. Jej wyczekujące spojrzenie, spragniony dotyk, płytki oddech i niecierpliwe pocałunki, to wszystko mówiło mu, że oboje chcą tego samego. I gdy przylgnęła do niego całym ciałem, i gdy nie było między nimi już żadnej bariery, poddał się z niskim, gardłowym jękiem. I była już tylko ona, wszystko inne przestało mieć jakiekolwiek znaczenie.
    I choć dostał od niej więcej, niż mógł prosić, to gdy później myli się nawzajem, wciąż czuł się nienasycony. Była wszystkim, czego chciał, wszystkim, o czym nawet nie wiedział, że tego pragnął, a wciąż chciał więcej. Chciał więcej jej, więcej czasu z nią, więcej jej dotyku, więcej błyszczących, ufnych spojrzeń. Więcej niecierpliwych jęków i rozkosznych pomruków, gdy bez najmniejszych oporów poddawała się jego dotykowi, gdy bez żadnego skrępowania pokazywała mu, czego chce. Była w tym wszystkim tak swobodna, naturalna i otwarta, że po wszystkim pragnął jej jeszcze bardziej.
    Zawiesił ręcznik luźno na biodrach, obserwując z leniwym uśmiechem, jak Hazel wyciera mokre włosy. Podniósł ją później, czekając, aż zaplecie nogi wokół jego bioder i zaniósł do sypialni, by się ubrała.
    — Zaraz wracam — obiecał, kradnąc jej szybkiego buziaka.
    Z mniejszej sypialni zabrał swoje rzeczy i przeniósł je do jej pokoju, nie czekając już na zaproszenie. Zerknął na nią, unosząc zaczepnie brew, gdy kładł swoją torbę obok jej walizki. Wyciągnął swój standardowy zestaw - czarną koszulkę, luźną bluzę z kapturem w tym samym kolorze i czarne dresy.
    — Dobrze, że wziąłem dużo skarpet — mruknął ze śmiechem, wciągając na stopy niebieską skarpetkę w kawałki sushi i czerwoną w jajka sadzone. Gdy zauważył, że ubrana już Hazel rzuca ukradkowe spojrzenie na lustro, stanął za nią, obejmując ją w pasie. — Chodź, piękna. Helen pewnie z głodu zjadła już połowę skórzanego obicia z kanapy.
    Ale gdy zeszli na dół, psiak leżał spokojnie na kocu, który zostawili rano na fotelu, a kanapa wyglądała na nietkniętą. Psina poderwała głowę i zamerdała ogonem na ich widok. Zeskoczyła i przeciągnęła się leniwie, przyglądając się im z zaciekawieniem.
    — Głodne? — zapytał, przelotnie głaszcząc łebek Helen, gdy podbiegła, by wspiąć się na nogę Hazel. — Pójdę zobaczyć, czy mamy jeszcze jakieś drewno. Sprawdzisz, czy kiełbasa przetrwała? — Przesunął dłoń po plecach Evans i zerknął na psinę, która szczeknęła entuzjastycznie, słysząc o jedzeniu. — Przetrwała, Hel? Zostawiłaś nam coś na ognisko?
    Helen przekrzywiła futrzaną główkę, patrząc na niego z wyrzutem, szczeknęła głośno, po czym spoglądając co jakiś czas wyczekująco na Hazel, pobiegła do kuchni.
    Na zewnątrz było już ciemno, ale lampa nad werandą oświetlała pobliski teren, podobnie jak lampki zawieszone nad wiszącą niedaleko huśtawką. Za domkiem przygotowane było miejsce na ognisko, do którego prowadziła krótka kamienna ścieżka. Przeniósł leżaki, z niewielkiej drewutni wyciągnął kilka suchych szczap drewna i ułożył z nich stosik, po czym ze skraju lasu zebrał naręcze mniejszych gałązek i trochę kory na rozpałkę. Bez problemu rozpalił ogień i gdy kucając, dmuchał, by wzniecić płomień, dostrzegł biegnącą w jego stronę Helen i idącą dwa kroki za nią Hazel. Uśmiechnął się, podnosząc się i otrzepując dłonie o spodnie.
    — Mamy patyki — powiedział, wskazując kilka naostrzonych specjalnie przygotowanych kijków, które znalazł w drewutni.
    Helen zastrzygła uszami i podekscytowana od razu porwała jeden z nich, by nieco chybotliwie uciec z długim patykiem na trawę obok.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  18. Rozdzielanie życia zawodowego od prywatnego było dla Chaytona jedną z kilku żelaznych zasad. Jego prywatność była niedostępna dla ludzi biznesu, a to, co działo się w jego życiu prywatnym nie miało prawa przekładać się na efekt końcowy spełnionych obowiązków. W biurze jedyne, co łączyło go z podwładnymi, to zobowiązania służbowe: różnorakie projekty i zadania, nad którymi wspólnie pracowali, czasami również po godzinach. Z niektórymi był bliżej, z niektórymi dalej, ale niezależnie od stosunków, nie wnikał w życie prywatne swoich pracowników i z oczywistych względów nie spoufalał się z nikim do takiego stopnia, by razem rozbijać się po manhattańskich klubach, czy korzystać z uroków miasta w jakiś zgoła inny sposób. Jego pracownicy również musieli potrafić oddzielać życie prywatne od zawodowego – poza biurem nie wszyscy muszą się kochać, ale w biurze, mając przed sobą poważną robotę do wykonania, należy odłożyć na bok wszelkie niesnaski i działać, i na to Chayton zawsze zwracał uwagę – praca zespołowa nigdy nie może zależeć od prywatnych dysonansów. Sam zresztą, mając na uwadze profesjonalizm i transparentność, w życiu zawodowym najczęściej wybierał to, co powinien, nawet jeśli w jakieś części nie było to zgodne z jego osobistym widzimisię, ale gdy chodziło o dobro firmy, potrafił schować w kieszeń swoje prywatne poglądy i tak też robił. Natomiast w życiu prywatnym prawie zawsze stawiał na to, czego chce, niezależnie od ogólnie przyjętych norm, ani od tego co robić wypada. Starał się żyć tak, jak chce, zgodnie z własnymi zasadami i preferencjami, nawet jeśli kłuło to kogoś w oczy, bo w tej sferze po prostu nie czuł się zobowiązany dostosowywać do czyichś standardów.
    Ochoczo przystanął na propozycję Hazel odnośnie słodkości i lekkim uniesieniem dłoni poprosił kelnera o przybycie. Nie należał do grona łasuchów i po desery sięgał rzadko, bo musiał mieć na nie szczególną ochotę, ale był w stanie coś polecić, bo doskonale znał tutejsze pozycje z menu. Próbował już większości.
    — Semifreddo razy dwa poprosimy — zwrócił się do kelnera, kiedy pojawił się obok, i podziękował mu uśmiechem. Ten włoski deser podawano tutaj z musem ze słodkich jagód, kokosowym jogurtem i ciasteczkami amaretti, a dodatkowo na osobnych talerzykach serwowano kawałki melona kantalupa i typowe petit four, składające się z deserków na jeden kęs.
    Wrócił spojrzeniem do Hazel i splótł dłonie wygodnie na blacie, nieco pochylając się w przód.
    — Także, moja droga, wspomniałem o garniturach we wszystkich rozmiarach, bo chciałbym, żebyś stworzyła je dla moich chłopaków, którzy pracują na co dzień jako osobiści ochroniarze różnych, mniej lub bardziej ważnych ludzi — zaczął, unosząc usta w lekkim uśmiechu. — Mamy umowę z Garrison Bespoke na kuloodporne garnitury, ale potrzebujemy też takich standardowych wdzianek, pod które da się założyć kamizelkę kevlarową — wyjaśnił, sięgając już po teczkę, którą ze sobą przyniósł. Wyciągnął z niej dokument i podał go Hazel. — Na początek potrzebne będzie nam sześć sztuk, później kolejne sześć. Czy więcej? Niewykluczone, ale wstępnie, to znaczy w ciągu najbliższych dziesięciu miesięcy potrzebujemy sześciu — wyjaśnił, chcąc dać jej do zrozumienia że podejmując się tej oferty, musiałaby szyć średnio półtora garnituru na miesiąc. — W dokumencie są zawarte warunki naszej propozycji: czas, jaki na to mamy, materiał i szczegóły dotyczące projektu, na których nam zależy, a także wynagrodzenie, które możemy zaproponować w zamian.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przechylił głowę odrobinę w bok i popatrzył na Hazel.
      — Nie oczekuję, że podejmiesz decyzję od ręki, dlatego ten egzemplarz jest dla ciebie. Możesz spokojnie to przemyśleć i dać mi odpowiedź na dniach. Ale dopowiem tylko, że będzie na czym zawiesić oko. — Uniósł kącik ust w żartobliwym uśmiechu. Miał na myśli panów ochroniarzy, rzecz jasna, i ich wszelkie atuty. I, oczywiście, żartował.
      Zdawał sobie sprawę, że jest to zlecenie czasochłonne. Za dziesięć miesięcy musieli mieć gotowych sześć jednakowych garniturów, z czego każdy dopasowany do konkretnego człowieka. Ale gotowi byli zapłacić za jeden garnitur do trzech tysięcy dolarów, co było dość dobrą propozycją, biorąc pod uwagę fakt, że w Garrison Bespoke za zwykły garnitur zapłaciliby tylko jakieś pięćset dolarów więcej, a mieli już z nimi wieloletnią umowę. Oczywiście, cała reszta dotycząca umawiania chłopaków na zebranie miar – czy pojedynczo, czy całą szóstkę za jednym zamachem – i tym podobnych, była już do uzgodnienia po podpisaniu umowy. O płynny przebieg tej współpracy Hazel nie musiałaby się martwić, ponieważ Chayton oddelegowałby do tego odpowiednią osobę z firmy, z którą miałaby stały kontakt telefoniczny i osobisty. Zresztą, miała też kontakt do niego, z czego również mogłaby skorzystać.

      Chayton Kravis

      Usuń
  19. Wade uchodził raczej za wycofanego i cichego mężczyznę. Wynikało to z tego, że raczej nie dzielił się z każdym tym, co spotkało go w przeszłości i jakim był człowiekiem wtedy. Stąd wynikało to jego opanowanie, a raczej dobre ukrywanie pewnych swoich odczuć i zachowań. Może dzięki temu był y niezłym aktorem? Nie, raczej nie. Ekspresja przychodziła by mu raczej z trudem i uzewnętrznianie, nawet nieprawdziwych, uczuć byłoby chyba dla niego wyzwaniem nie do przeskoczenia.
    — Ich rozmiar ma swój cel, spójrz — zaczął spokojnie, cały czas trzymając w dłoni zdjęcie, które przedstawiało pierwszy projekt, który wspólnie stworzyli z Hazel — Gdy te lilie będą większe przyćmią sam krój sukni, a co za tym idzie… Również i ciebie, Jasmine — pokręcił lekko głową.
    Nie zdążył też dodać, że chyba nie taki jest ich cel. Wszyscy chcieli, aby goście weselni podziwiali pannę mlodą, a nie samą suknie czy namalowane na niej kwiaty. To miała być spójną całość, a nie osobne elementy.
    Popatrzył jeszcze na długo stół, przy którym mieli za chwilę usiąść. Wyglądało to trochę, jak przesłuchanie, a to sprawiło, że w brodaczu się załączyła jakąś dziwną wola walki o ich własne zdanie.
    — Ja to chce doprowadzić do tego, że nic nie będziemy zmieniać — szepnął, nieco pochylając się nad blondynką, aby tylko ona usłyszała jego słowa.
    Dziwna świta panny młodej wlepiała w nich swoje ślepia, które mógłby przysiadz, że wypalały w nich dziury niewidzialnymi laserami. W końcu zajęli swoje miejsca, a Wadę wziął głęboki oddech.
    — Generalnie mamy trzy wyjścia — zaczął spokojnie, choć nie do końca wiedział czy do rzęs robi, ale cóż… Najwyżej będzie przepraszał Hazel i spłacał ja do końca życia — Pierwsze jest takie, że zostajemy przy liliach, ale je nieco przeskakujemy, ale w naszej opinii to odwróci uwagę od was, od waszego piękna, makijażu i pewnie niesamowitych fryzur. Drugie… Że nie zmieniamy nic i podajemy sobie ręce na przyklejanie projektu, który leży przed nami i od razu zabieramy się do pracy, aby nawet najmniejszy szczegół był dopracowany, a trzeci no cóż… Zmieniamy cały projekt, ale obawiam się, że w dwa miesiące przed ślubem nikt nie podejmie się tak złożonego projektu, aby później się za niego nie wstydził — zakończył równie spokojnym tonem, jakim cały swój wywód rozpoczął. Kompletnie nie krepojac się tym, że cały czas patrzyła prosto w oczy Jasmine.

    Wade

    OdpowiedzUsuń
  20. Rhys założył, że skoro Gia nie chciała powiedzieć im nic więcej niż podstawowe fakty to nie opowiadała też o nieco bardziej złożonych sprawach. To miało sens, aby dowiedzieć się wszystkiego z czasem, a nie od osób trzecich, które to i owo mogły jednak mimo wszystko przekręcić. Wciąż co prawda nie był pewien, czy nadaje się do tego, aby randkować, ale teraz dobrze się bawił. Złapali wspólny język, nie było drętwo czy niezręcznie. A gdyby tylko oboje poczuli, że to jednak nie to i nie ma sensu marnować sobie nawzajem czasu oraz pieniędzy, to od razu podziękowaliby sobie za wspólnie spędzony czas, a każde z nich rozeszłoby się w swoją stronę. Czuł się komfortowo, było miło i prawdę mówiąc nie mógł się doczekać, jak ta randka się zakończy. Będzie jeszcze następna, a może więcej już się nie zobaczą? Na te pytania odpowiedź powinna przyjść z czasem, a póki co mogli jeść dalej frytki, raczyć się kolorowymi, słodkimi drinkami i rozmawiać o wszystkim i o niczym.
    — Pewnie, nie da się porównać. Powiedziałbym, że to zupełnie dwa różne światy, które nie mają ze sobą zbyt wiele wspólnego — odparł. Miał wrażenie, że ludzie w Europie byli bardziej wyluzowani. Co prawda uwielbiał Nowy Jork, lubił swój własny kraj i raczej nie zbierałby się do tego, aby wyprowadzić się poza jego granice. Było tu wiele rzeczy do poprawy, ale tak samo było wszędzie na świecie. Każde miejsce miało swoje wady i zalety. Dobrze było zawsze tam, gdzie się aktualnie nie przebywało i codzienność w innym miejscu wyglądała zachęcająco, a po jakimś czasie wchodziła rzeczywistość. — Nie jestem fanem tego prawa, ale podobno lepiej jest się mieć czym obronić, gdy cię napadają we własnym mieszkaniu niż nie mieć. Taka głupia pętelka się z tego robi. Ja muszę mieć, bo co, jeśli ktoś mi będzie chciał zrobić krzywdę — dodał. Przekonanie ludzi, że tak wcale być nie musi wcale nie byłoby łatwym zadaniem. Jak wspomniała Hazel sądzili, że to ich przyrodzone prawo, a zmiana mentalności wymagała bardzo wiele czasu. I istniała szansa, że żadne z nich nie zobaczy tej zmiany na własne oczy.
    Rozmyślania na temat broni przerwała kelnerka.
    — Wyglądają świetnie — skomentował z uśmiechem przyglądając się frytkom — może niech ten będzie za spełnienie modowych i turystycznych marzeń? Za odwiedzenie Paryża i Mediolanu.

    Rhys

    OdpowiedzUsuń
  21. Słyszał ciche burczenie jej brzucha i uświadomił sobie, że od śniadania zjedli bardzo niewiele, jedynie kilka pierożków na targu, nic konkretnego i nic, co mogłoby uzupełnić te wszystkie kalorie, które spalili.
    Helen położyła się na trawie, obgryzając jeden z ogniskowych kijków. Preston spoglądał na nią przez dłuższy moment. Słyszał wątpliwości w głosie Hazel i w dużym stopniu je podzielał. Wiedział doskonale, że kundelek nie może wrócić z nimi do Nowego Jorku. Pewnie bez większego problemu Morty znalazłby mu dom wśród bliższych lub dalszych znajomych, ale nie chciał ryzykować, że zabiorą ze sobą czyjegoś psa.
    — Podjedziemy rano do miasta, na pewno ktoś jej szuka — mruknął uspokajająco. Helenka uniosła na moment głowę, zerkając na nich, jakby wyczuwała, że to o niej mowa, ale zaraz wróciła do demolowania patyka. — A jeśli nie, to coś wymyślę. Nie martw się, nie zostanie sama.
    Uśmiechnął się szeroko, słysząc o winie. To wciąż były jej urodziny i mieli co świętować. Było zdecydowanie zbyt wcześnie, by wracać do martwienia się następnymi dniami. Czasem uderzała go myśl, jak świeże i niespodziewane było to wszystko, co się między nimi wydarzyło. Zapominał o tym przez fakt, jak swobodnie i dobrze się czuł przy Hazel. Odsuwał od siebie myśl, jak trudno będzie mu nie spędzać z nią każdej wolnej chwili, bo choć ich pokoje dzieliło kilka par drzwi i parę kroków po klatce schodowej, to przed nimi było kilka wyzwań logistycznych. Mieli za sobą już próbkę tego, jak może wyglądać ich wspólne mieszkanie i choć była to próbka zdecydowanie mało reprezentatywna ze względu na okoliczności, to Preston mógł się z łatwością do perspektywy takiego życia przyzwyczaić. I to właśnie przerażało go najbardziej, gdy wracała do niego myśl o tym, jak nowe i jak wczesne to wszystko jeszcze było.
    Rozniecił mocniej ogień i gdy uznał, że płomień jest już wystarczająco stabilny, sięgnął do przyniesionego przez nią kosza. Od razu złapał za butelkę i otwieracz. Sprawnie poradził sobie z korkiem i znalazł dwa kieliszki. Uśmiechnął się, przypominając sobie, jak jeszcze niedawno pili szampana prosto z butelki. I od razu, jakby przypomniał sobie z tamtej nocy nie tylko to, zadarł głowę, by spojrzeć w rozgwieżdżone nocne niebo.
    — Nie piliśmy jeszcze urodzinowego toastu — powiedział cicho, podając jej jeden z kieliszków. Nalał wino do obu kieliszków i odłożył butelkę na bok. Helen szczeknęła cicho, widząc latającego nad nią chrabąszcza i zaczęła za nim biegać w kółko. Cichsza panująca wokół nich była niesamowita, przerywana jedynie nocnymi odgłosami lasu, szelestem liści, trzaskającym spokojnie ogniskiem i szumiącym niedaleko jeziorem. Podniósł swój kieliszek i uśmiechnął się do Hazel, zerkając na jej usta. Zastanawiał się nad odpowiednimi słowami i nic nie przychodziło mu do głowy. Chciał jej powiedzieć wiele różnych rzeczy, ale każda mogła ją przestraszyć, każda mogła być wypowiedziana zbyt szybko. Serce biło mu jak oszalałe i czuł się, jakby robił coś złego, ale złapał ją za jej wolną dłoń i uśmiechnął się lekko, zerkając na moment w niebo. Miał tremę? Nie sprecyzował, co ma na myśli. Czy gwiazdy nad nimi, otaczający ich spokój, chwilowy brak zmartwień, czy po prostu to, co się między nimi działo. Ale w końcu wychrypiał cicho: — Żeby to się nigdy nie skończyło.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  22. — Nie musimy — mruknął jej cicho do ucha, gdy oparła głowę o jego klatkę piersiową.
    I choć naprawdę chciał, żeby to była prawda, to musieli wracać. I to już następnego wieczora, by Hazel mogła otworzyć pracownię w poniedziałek, i by Preston mógł dokończyć wszystko to, czego nie zdążył zrobić przez piątkową bieganinę i swoje ostatnie poboczne zlecenia.
    Noc minęła im zdecydowanie zbyt szybko ze zdecydowanie zbyt małą ilością snu. Szybko okazało się, że Preston nie potrafi po prostu spać, mając obok Hazel. I gdy padli w końcu zmęczeni, a on obudził się rano z jej głową na swojej piersi i nagą nogą zarzuconą na jego biodro, przez prawie pół godziny starał się nie ruszać, by nie wyrywać dziewczyny ze snu, co jakiś czas usypiając na krótkie chwile uspokojony jej lekkim oddechem. Zdecydowanie zbyt łatwo było do tego przywyknąć i zbyt łatwo było ulec jej urokowi.
    Kilka godzin później w Cooperstown szybko znaleźli z pomocą miejscowego policjanta dwunastoletnią właścicielkę Helenki, której - jak się okazało wcale nie Helen, a Riley - uciekła już dwa dni wcześniej na spacerze po lesie, goniąc za sarną. Gdy okazało się, że ich jednodniowy psiak ma dom, do którego może wrócić, Preston odczuł równocześnie ogromną ulgę i lekki zawód, który łagodziła jednak radość i wzruszenie młodej właścicielki kundelka.
    Powrót do Nowego Jorku mijał zdecydowanie zbyt szybko. Nawet mimo że zatrzymali się na trasie, by na masce samochodu zjeść kolację, oglądając pasące się na pobliskiej łące owce. I nieco zbyt długo czekali, aż zajdzie słońce. I trochę zbyt ociężale wracali do samochodu. Preston zdecydowanie się nie spieszył, a jednak w końcu musieli dotrzeć. I gdy późnym wieczorem odprowadził ją pod jej drzwi, zdecydowanie zbyt długo się z nią żegnał, mając o tyle szczęście, że wszyscy ich współlokatorzy byli już u siebie i nikt nie kręcił się po klatce schodowej.

    Nie miał pojęcia, gdzie zniknęły kolejne dni. Okazało się, że zainteresowanie Integralem było tak ogromne, że sam nie mógł pomóc Hazel z jej sklepem internetowym i musiał oddelegować do tego część swojego zespołu. Czuwał jednak nad wszystkimi pracami, upewniając się u Hazel, że wstępny projekt i faktyczna strona odpowiada jej wyobrażeniom. Pod koniec tygodnia techniczna strona była już gotowa, została jedynie zawartość i choć Preston nie miał wątpliwości, że Evans sobie z tym poradzi, to zatrudniał u siebie świetną content creatorkę, która mogła jej pomóc z całą implementacją, opisami i pozycjonowaniem. A dzięki temu, że pracowała z innymi, a nie bezpośrednio z nim, mógł się trochę od tego zdystansować i spędzać z Hazel czas wyłącznie na przyjemnych rzeczach, nawet gdy była to tylko kolacja, kino lub po prostu rozmowa i wspólnie spędzona noc.
    Morty starał się nie zmieniać ich poprzedniej rutyny, przynosił Hazel śniadanie, odbierał ją po pracy, starając się jakąś mało męczącą rozrywką trochę oderwać ich myśli od ciągłej pracy. I to wydawało się naprawdę dobrze funkcjonować. Z każdym dniem coraz mocniej tracił dla niej głowę, z każdym jej żartem, choćby nawet złośliwym, z każdym uśmiechem, pocałunkiem i spojrzeniem wpadał w to coraz bardziej. Mimo ogromu pracy, zawsze przy niej odpoczywał i doceniał nawet te krótkie chwile, które mieli dla siebie.
    Wiadomość od ojca dostał już we wtorek, ale przeczytał ją dopiero w środę. Jej treść prawie zwaliła go z nóg. Ojciec przypominał mu o sobotniej gali charytatywnej, na której nie tylko miał się pojawić tego wieczora jako towarzystwo kobiety, z którą Mortimer Senior robił interesy, ale miał również być jednym z licytowanych na aukcji mężczyzn i kobiet, z którymi za pokaźny datek można było wygrać na aukcji zorganizowaną randkę. Morty zupełnie o tym zapomniał, ojciec zapowiadał mu to już trzy miesiące wcześniej i nie było mowy o tym, by mógł się z tego wykręcić. Wcześniej zgodził się niechętnie, ale teraz nie wyobrażał sobie, by mógł na to pójść.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odkręcenie tego wydało się nie tyle kłopotliwe, co po prostu niemożliwe. Ojciec postawił sprawę jasno i Morty nie miał wyboru. Serce mu się łamało, gdy odmawiał Hazel wspólnego wyjścia w sobotę na jakieś jej wyjście, na które zaprosiła ją Freddie. Wymyślił jakieś kłamstwo o goniącym ich terminie premiery nowej gry. Nie chciał nawet wchodzić w szczegóły tego, gdzie faktycznie idzie Hazel, nie chcąc jej i siebie rozczarowywać jeszcze bardziej.
      W sobotni poranek pojechał do rodziców, by tam szykować się na galę. Nie chciał ryzykować, że spotka Hazel, bo wiedział, że nie będzie w stanie jej spojrzeć w oczy. Miał jedynie nadzieję, że tego wieczoru to Freddie dotrzyma Evans towarzystwa, a nie ktoś inny.

      M.

      Usuń
  23. Marynarka od jego smokingu dalej wisiała w szafie Hazel, a nie mógł jej odzyskać, nie wzbudzając jej podejrzeń, więc ojciec zaopatrzył go w nowy czarny garnitur. Gdy się szykował, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jego ubiór doskonale oddaje jego nastrój. Był ubrany całkowicie na czarno, zrezygnował z muchy i krawata, ale koszulę zapiętą pod szyję miał również czarną. Co mogło dziwić najbardziej, nawet skarpetki miał w czarnym jednolitym kolorze.
    Dostał od ojca dokładne informacje kiedy i skąd powinien odebrać swoją towarzyszkę na ten wieczór. Dopiero wychodząc dowiedział się jednak, że nie będzie jednak towarzyszył dojrzałej kobiecie, a młodej dziewczynie, córce bliskiego przyjaciela jego ojca. I gdy tylko dowiedział się, że jego randką ma być Josephine Hatton, córka i jedyna dziedziczka Lelanda Hattona, handlarza afrykańskimi diamentami, wpadł we wściekłość. Miał zadbać o interesy ojca, pojawić się na imprezie, zadbać o to, by jego towarzyszka miała zawsze pełny kieliszek, by mogła pochwalić się młodym mężczyzną przed koleżankami, by po prostu dobrze się bawiła. A później miał pojawić się na wylicytowanej randce, którą z ograniczonego katalogu mogła wybrać zwyciężczyni. I mieli mieć wyrównane rachunki, wszystkie długi miały zostać spłacone i w ten sposób miał się uwolnić do końca.
    Ale nie tak się umawiał z ojcem. Kojarzył Josephine jako smarkulę z czasów, gdy jeszcze przez jakiś czas po szkole średniej zdarzało mu się uczestniczyć w bankietach i imprezach organizowanych przez zaprzyjaźnione rodziny. Pamiętał tego chichoczącego irytującego dzieciaka, który razem z koleżankami wtykał nos w nie swoje sprawy. Zupełnie nie rozumiał, dlaczego akurat on miał jej dotrzymywać tej nocy towarzystwa, a jednak gdy zobaczył młodą czarnowłosą kobietę z ogromnymi zielonymi oczami, dostrzegł jej szeroki uśmiech i usłyszał podekscytowany pisk, wszystko stało się jasne. To nie był przypadek ani nagła zmiana planów. Tak miało być od początku.
    Josie od razu uczepiła się jego ramienia, nie kryjąc się zupełnie z faktem, że Preston jest jej towarzystwem właśnie z jej inicjatywy. Zarzucała go historiami z dzieciństwa i opowieściami o tym, że już jako nastolatka robiła do niego maślane oczy, a on je usilnie ignorował. Morty nawet nie próbował udawać, że cokolwiek z tego faktycznie pamięta, bo jedyne, co pamiętał, to jak - mimo że był już dorosły - chował się z papierosem przed ojcem i właśnie przez pewnie kilkunastoletnią wtedy Hatton i jej koleżanki, ojciec go przyłapał. Pamiętał przypalane papierosami wnętrza łokci i smród maści na blizny, którą smarowała go matka.
    Szybko okazało się, że wystarczyło przytakiwać i od czasu do czasu wtrącić jedno lub dwa słowa, by Josephine była zadowolona. Wystarczająco dobrze bawiła się w swoim własnym towarzystwie, więc Preston nie musiał się szczególnie starać. Na gali niemal natychmiast znaleźli się pośród jej znajomych. Młodych kobiet i mężczyzn żyjących beztrosko z pieniędzy własnych rodziców, ludzi, którzy nie przepracowali w swoim życiu ani jednego dnia. Ich rozmowy kręciły się wyłącznie wokół wydawanych pieniędzy, niezależnie od tego, czy dotyczyły mody, podróży czy choćby życia w Nowym Jorku.
    Właśnie popijał kolejną szklankę burbonu, która pewnie kosztowała jego ojca kilkaset dolarów, i słuchał historii o myciu małych słoników w Tajlandii, gdy poczuł na swoim ramieniu przelotny dotyk.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odwrócił się natychmiast, słysząc tak dobrze znany mu już głos. Serce mu stanęło, gdy przed sobą naprawdę zobaczył Hazel. Jak miał jej to wyjaśnić? Jak wytłumaczyć to, że ją okłamał, że pojawił się właśnie na tej gali, na którą go zaprosiła i na której ją wystawił i jak przekonać ją, że to nie tak jak myśli, że jest z inną kobietą. bo… Szczebiot Josephine prawie do niego nie docierał.
      Wyciągnął rękę w stronę Hazel, by ją chwycić, zatrzymać, nim ucieknie, by jej to wszystko jakoś wyjaśnić. Ale nim zdążył zrobić cokolwiek, Josephine zrobiła krok w przód, stając między nimi. Nie czekała dłużej na odpowiedź Prestona, kim jest kobieta, która go zaczepia. Wyciągnęła swoją dłoń w stronę Evans. Na jej opalonej dłoni lśnił pierścionek z białego złota z jednym dużym i kilkoma mniejszymi diamentami
      — Josephine Hatton — przedstawiła się, kładąc nacisk na swoje własne nazwisko. Zlustrowała Hazel oceniającym wzrokiem i uśmiechnęła się lekko. Teraz wszystkie spojrzenia towarzystwa, w którym znajdował się Preston, zwrócone były na blondynkę. Josie wpatrywała się w nią wyczekująco. Jej następne słowa spotkały się z cichym śmiechem jej przyjaciół: — Urocza bransoletka.
      Widział wszystkie emocje na twarzy Hazel i wiedział, że niewiele brakuje, by uciekła. Nie potrafił wykrztusić z siebie słowa. Zrobił krok w jej stronę, by nadziać się na wyciągniętą rękę Josephine i niemą groźbę w jej zaciśniętej dłoni na jego przedramieniu, gdy ponownie uczepiła się jego ramienia.
      — Znasz Mortimera? — zagaiła, patrząc na Hazel z nieco zbyt miłym uśmiechem.

      M.

      Usuń
  24. To był najgorszy możliwy scenariusz. Hazel miała się nigdy nie dowiedzieć, nigdy go nie zobaczyć w takiej sytuacji. Serce mu pękało, gdy bez słowa przyglądał się rozgrywającej na jego oczach scenie. Gdy usłyszał komentarz dotyczący bransoletki, od razu zerknął na pleciony zielony sznurek, który dostała od niego w Cooperstown. Słyszał cichy śmiech za swoimi plecami i nie mógł znieść widoku atakowanej Hazel, która wyglądała przecież olśniewająco w swojej krótkiej czarnej sukience i szpilkach ze swoim łagodnym spojrzeniem, ustami układającymi się naturalnie w delikatny uśmiech, lekko zadartym noskiem z ledwo widocznymi piegami, jasno kremową gładką skórą. Im dłużej na nią patrzył, tym trudniej było mu nie reagować. Była idealna w każdym calu, była piękna i była przekonana, że to nieprawda. Każda cząstka jego ciała rwała się do niej. I gdy powiedziała, że go nie zna, odczuł to, jak mocny policzek. A jednak nie ruszył się nawet o krok i nienawidził się za każdą sekundę, w której nie stanął w jej obronie.
    I każdą chwilą swojej bezczynności jedynie pogarszał sytuację. Wiedział, że cokolwiek powie, Hazel mu nie uwierzy, sam by sobie nie uwierzył, bo żaden powód nie był wystarczająco dobry, wystarczająco przekonujący, żeby usprawiedliwić to, jak bardzo zawiódł jej zaufanie. Gdy odwróciła się na pięcie i zaczęła odchodzić, miał wrażenie, że traci ją bezpowrotnie.
    Słyszał głosy Josephine i jej świty, ale nie oderwał wzroku od oddalającej się Hazel, dopóki brunetka nie podsunęła mu telefonu pod sam nos. Zerknął przelotnie na zdjęcie z pokazu. To było logiczne, że na jakimś się pojawią, choćby w tle, szczególnie, że Hazel miała wtedy swoje wielkie pięć minut, ale nigdy nie przyszło mu do głowy, że ktoś zrobił zdjęcie, skupiając w kadrze tylko ich dwoje. Wyglądali jak para, którą w gruncie rzeczy przecież od niedawna byli. Nie padło między nimi żadne wyznanie, nazwał ją tylko raz i to nawet nie bezpośrednio swoją dziewczyną. Ale oboje przecież wiedzieli, że są parą.
    Zerknął półprzytomnie na Josephine, gdy chwaliła jego wybór. Nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Miał wrażenie, że to jakiś koszmar, z którego nie może się obudzić. Zsunął rękę Hatton ze swojego ramienia i odsunął się lekko.
    — Kochaaany — jęknęła, uśmiechając się lekko. Z boku mogło wyglądać to jak rozbawienie, dla Prestona było ostrzeżeniem. — Nie wygłupiaj się. Sama przecież powiedziała, że to była pomyłka.
    — To nie była pomyłka — mruknął w odpowiedzi, ponownie strzepując z siebie jej dłoń.
    — To właśnie mój rycerz w lśniącej zbroi, broni honoru nawet największej ofiary — westchnęła teatralnie, próbując obrócić to wszystko w żart, ale gdy Preston spojrzał na nią obojętnie i odwrócił się na pięcie, by odejść, pochyliła się jeszcze w jego stronę, by szepnąć słowa przeznaczone tylko dla jego uszu. — Popełniasz błąd, Morty. Jeśli nie wrócisz, to możesz być pewny, że twój ojciec się o tym dowie.
    Ta suka groziła mu dokładnie tymi samymi słowami, co prawie dwanaście lat temu, gdy razem z kolegami wyśmiał ją i jej koleżanki, gdy wyciągnęły dłonie po ich papierosy i gdy wdzięczyły się jak kobiety, a nie jak dzieci, którymi jeszcze wtedy były. I był pewny, że tak jak wtedy, spełni swoją groźbę. Minął ją bez słowa, nawet nie spoglądając na nią przez ramię. Wiedział doskonale, że dla Josephine największym upokorzeniem jest brak reakcji i brak poświęconej jej uwagi. Nienawidziła być ignorowana.
    Preston od razu ruszył w ślad za Hazel. Po drodze zostawił na tacy jednego z kelnerów opróżnioną jednym haustem szklankę. Wszedł w korytarz prowadzący do toalet i zobaczył ją niemal od razu. Stała ukryta przed ewentualnymi spojrzeniami, oparta o ścianę. Zawahał się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie miał dla niej gotowej odpowiedzi, nie był przygotowany na pytania, które niechybnie musiały przecież paść. Już i tak wszystko, co mógł, zniszczył. Wiedział, że nie było za późno, by wrócić do Josie i udobruchać ją kilkoma mało oryginalnymi komplementami, by chociaż tę część uratować, by to, co robił miało chociaż jakikolwiek pozytywny i wymierny skutek. A jednak jego nogi same prowadziły go w stronę Hazel. Oparł się o ścianę tuż obok niej. Jego dłoń sama sięgnęła do kieszeni spodni, z której sama wyciągnęła paczkę papierosów. Ta sama drżąca dłoń wyjęła jedną fajkę, wsunęła ją do ust i odpaliła srebrną zapalniczką pod wiszącym nad głową Presona miedzianym grawerowanym znakiem zakaz palenia.
      Zaciągnął się, próbując uspokoić oddech. Wydmuchiwał dym w drugą stronę, unikając patrzenia na Hazel. Gardło miał tak ściśnięte, że nie potrafił wykrztusić z siebie żadnego słowa. Wiedział, że powinien wracać. Że był przecież powód, dla którego się tej nocy pojawił w towarzystwie Josephine i że swoim zachowaniem wszystko psuł. Resztka rozsądku namawiała go do powrotu, ale strach, który ścisnął mu serce, paraliżował też jego nogi. Czuł swoje własne tętno w ustach, gdy zaciągał się papierosem, w pulsującej bólem dłoni, którą ściskał metalową zapalniczkę. Każdy cząsteczka jego organizmu wysyłała mu sygnał, że to czas na walkę. O nią, o Hazel, o nich.
      A jednak stał tylko obok i swoim milczeniem jedynie pogarszał sytuację.

      M.

      Usuń
  25. Zdawał sobie sprawę z tego, jak ta sytuacja wygląda z perspektywy Hazel i jak wyglądałaby z perspektywy kogokolwiek, kto patrzyłby na to z boku. Fakty były takie, że ją okłamał, że pojawił się na gali z inną kobietą, że nie stanął w jej obronie i że nie zrobił nic, by zapewnić ją, że to wszystko to tylko absurdalna pomyłka. Czuł, że wszystkie niewypowiedziane słowa przygniatają mu płuca, bo z każdą kolejną myślą oddychało mu się coraz trudniej.
    Wypalił papierosa do końca i bez chwili wahania, rzucił go na posadzkę i przydeptał butem. Nie pomógł ani trochę. Gdy usłyszał jej łamiący się głos, żałował, że nie zgasił fajki na własnej skórze. Poczucie winy paliło mu wnętrzności, bo przecież ostatnie, czego chciał, to doprowadzić Hazel do płaczu. Był wściekły na swojego ojca, na Josephine, na tę całą jebaną galę. Ale najbardziej był zły na siebie, na to, że się zgodził, że nie znalazł innego rozwiązania, że jest takim - jak to powiedział Robert - leszczem. Frajerem, który nie potrafił się postawić własnemu ojcu.
    — Haze — wyszeptał tylko ledwo słyszalnie, odwracając wzrok w jej stronę.
    Widział łzy w jej oczach i niemal od razu spuścił wzrok na jej dłonie. Na zieloną bransoletkę, którą trzymała teraz w palcach, a która była przecież tylko delikatnym, materialnym symbolem ich związku. I choć ich relacja zaczęła się dużo wcześniej, to dopiero przy wyborze bransoletki, Preston nazwał ją przecież swoją dziewczyną. Gdy ją zdjęła, to był dla niego jasny znak, że to koniec. Pocieszał go jedynie fakt, że wciąż ją miała.
    Nie rozumiał, dlaczego tak trudno było mu wykrztusić choćby słowo. Powinien przecież od razu zasypać ją tłumaczeniami, przekonać ją, że to wszystko to tylko nieporozumienie, że to nie tak. Przytulić i zapewnić, że przecież zależy mu tylko na niej. I to wszystko byłoby prawdą, ale nie zrobił żadnej z tych rzeczy.
    Z trudem otworzył zaciśniętą na zapalniczce pięść i pulsującą bólem dłonią schował ją z powrotem. Wyciągnął z kieszeni marynarki czarną chusteczkę i podsunął Hazel, robiąc krok w jej stronę.
    — Haze, proszę — zaczął cicho, zbliżając się do niej powoli. — Wiem, że to wygląda źle. Bardzo źle. Ale musisz mi zaufać. Musisz… — zawahał się, urywając. Wyciągnął drugą dłoń. — Chodźmy stąd. Ja…
    Chciał powiedzieć, że wszystko jej wyjaśni, ale jak mógł powiedzieć jej prawdę? Już i tak wystarczająco mocno ją rozczarował, a jego powód mógł jej się wydawać co najmniej niezrozumiały, jeżeli nie idiotyczny. Na pewno było wiele innych rozwiązań, o których nie pomyślał, o których nawet nie miał czasu pomyśleć. Czuł się jak w pułapce. Nie był człowiekiem, który ulega panice, a jednak miał wrażenie, że teraz strach zgniata go w swoich zimnych szponach.
    — Haze, proszę — powtórzył po raz kolejny. Zerknął na swoje wyciągnięte dłonie. Jedną z chusteczką, drugą pustą, nieco niżej, by złapać ją za dłoń. — Chodź ze mną.
    Nie miał pojęcia, dokąd mogliby pójść. Wszędzie dookoła byli ludzie, nawet na ogromnym tarasie kręciły się grupy pogrążonych w rozmowie grup. Gwar, muzyka i śmiechy tworzyły tło tak przytłaczające, że Preston chciał po prostu uciekać. Gala odbywała się w jednym z hoteli Hiltona, z sali mogli z łatwością przejść na korytarz, ominąć główne lobby i wjechać windą na dach. I jeżeli tylko złapałaby jego dłoń lub chociaż wykonała w jego stronę jeden krok, mogliby w końcu odetchnąć. Potrzebował powietrza, bo miał wrażenie, że wypełnione ciężkimi zapachami wnętrze ogromnej sali i szerokiego korytarza miażdży mu płuca. Potrzebował zimnej październikowej nocy, chwili ciszy. Czegokolwiek, co go w końcu otrzeźwi.
    — Ostatni raz — wychrypiał w końcu w panice, zerkając na delikatny zielony sznurek między jej palcami. To nie mogło się tak skończyć. To nie miało się kończyć.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  26. Rozumiał, że nie chciała go dotknąć. I kiedy poprosiła, by się nie zbliżał, kiwnął tylko głową i schował obie dłonie do kieszeni spodni. Nie spodziewał się niczego innego i na nic innego nie zasługiwał. Gdy szła za nim bez słowa, gdy prowadził ją przez tłum, gdy zahaczył o konsjerża hotelowego, który przyniósł im jedynie płaszcz Evans, ze zdziwieniem dopytując, czy Preston też życzy sobie swój płaszcz i gdy stanęli w końcu w zamkniętej przestrzeni przestronnej hotelowej windy, prawie nie oddychał. Miał milion myśli na minutę i każdy pojawiający się w jego umyśle scenariusz był coraz gorszy. Szczególnie, że nie był pewny, czy Hazel zrozumie.
    Obwiniał się nawet już nie o to, że ją okłamał, a po prostu o to, że pozwolił jej się do siebie zbliżyć. Stał oparty o ściankę i zerkał co jakiś czas na spuszczoną głowę Hazel, na kilka luźnych kosmyków, które opadały na jej pochylony kark. Jak mógł uwierzyć, że to się uda? Od początku wiedział, że to jest bardzo zły pomysł. Każdy krok, który wykonał w jej stronę przez ostatnie tygodnie był niepotrzebny. Nie bez powodu się przez tyle czasu powstrzymywał i nie bez powodu wyznaczyli sobie tę cienką granicę, której mieli nie przekraczać. Był zły, że nie trzymał się swoich własnych postanowień i nie słuchał rozsądku, bo przecież miał świadomość, że to się prędzej czy później tak właśnie skończy. Nie miał jej do zaoferowania nic poza rozczarowaniem i był wkurwiony, że pozwolił sobie uwierzyć, że jest inaczej.
    Nie odezwał się ani słowem, gdy stali sami w windzie. Zerkał tylko na wyświetlający się numer piętra, na którym się aktualnie znajdowali. Nie chciał przytłaczać jej w zamkniętej przestrzeni, gdy nie miała dokąd uciec. I może powinien, bo wcale nie chciał nie uciekała, ale jednak ważniejsze było dla niego to, by czuła się możliwie najbardziej swobodnie. Gdy zamiast kolejnego numeru wyświetliło się RF, byli na miejscu. Od wejścia na dach dzieliło ich kilka schodków w górę, które Preston pokonał niemal jednym susem. Chciał jak najszybciej wyjść na powietrze. I gdy wyszedł, przytrzymując drzwi przed Hazel, od razu poczuł się trochę lepiej.
    Chłodne nocne powietrze uderzało w jego rozgrzane policzki. Cieszył się, że zrezygnował z dodatkowego okrycia, bo chciał, żeby było mu zimno. Chciał czuć cokolwiek innego poza przygniatającym poczuciem winy, rozczarowaniem i złością. Nie miał jej za złe, że odtrąciła jego dłoń, ale nie znajdując komfortu w jej dotyku, nie potrafił sam go sobie zapewnić. Wyszli prosto w noc na lekko oświetlony dach, na którym latem znajdował się bar, a który jesienią i zimą zamieniał się w oświetlony taras z nienagannie utrzymaną zielenią i kilkoma ławkami.
    Przeszedł do ogrodzonej krawędzi, ale nie usiadł na stojącej obok ławce. Oparł się o barierkę, spoglądając na widoczną w oddali rzekę Hudson i znajdujący się pod nimi rozświetlony Manhattan. Nie wiedział, jak zacząć. Nie wiedział nawet, co ma jej powiedzieć. Chciał, żeby go wyklinała, by zarzuciła mu kłamstwo, by pokazała, że jest na niego zła. Wolał wszystko od tego zawodu i smutku, który widział w jej oczach. Trzymał się jej prośby i nie dotykał jej nawet przypadkiem. Ponad wszystko pragnął ją objąć, pocałować i powiedzieć i jej, i sobie, że to tylko zły sen, że wszystko jest dobrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie powinienem cię okłamywać, Haze — zaczął w końcu, zerkając na nią z widocznym bólem. — Nie chciałem cię okłamywać. Rok temu byłem na skraju bankructwa. Myślałem, że stracę firmę, że wszyscy ci ludzie, którzy na mnie liczą, że oni… — westchnął, wzruszając krótko ramieniem. — Pożyczyłem od ojca wtedy trzy miliony dolarów, żeby wszystko wyprostować. Byłem zdesperowany, byłem głupi. Zgodziłem się na jego warunki. Nie chciał ode mnie pieniędzy, chciał mojego czasu i kilku… przysług. Trzy miesiące temu dostałem od ojca zaproszenie na tę galę. Miałem dotrzymać towarzystwa jego znajomej w interesach. Ja… — Spojrzał na Hazel zmęczonym wzrokiem, czując, że pieką go oczy. Przetarł je, odwracając się znowu w stronę panoramy miasta. — Chciałem odmówić, ale nie miałem wyboru. Nie chciałem cię okłamywać, Haze, ale bałem się, że nie zrozumiesz. I nie winiłbym cię za to, to jest… trudne. Skomplikowane.
      Przerwał. To był dopiero początek opowieści, ale chciał, by oswoiła się z częścią informacji. Wiedziała już co nieco o jego rodzinie, o jego relacjach z ojcem. Nie wiedziała jednak wszystkiego. Nie wspomniał nawet słowem o Josephine. To był dopiero początek wyjaśnień, które był jej winien. I w jego oczach początek końca.

      M.

      Usuń
  27. Nie miał odwagi na nią spojrzeć, ale gdy tylko usłyszał swoje imię z jej ust, poderwał głowę. Z trudem przełknął ślinę i musiał zacisnąć dłonie na barierce, by jej nie dotknąć, by jej nie chwycić w ramiona, by nie scałować każdej łzy z jej policzków. Nie spodziewał się tego, nie był przygotowany na to, że Hazel zwróci się do niego tak miękko i nie potrafił sobie z tym poradzić. Całe jego jestestwo rwało się do niej i choć nie spodziewał się, że to możliwe, to trwanie w bezruchu sprawiało mu fizyczny ból.
    Miała rację. Wiedział, że popełnił ogromny błąd, że mógł jej to wszystko wytłumaczyć. Ale jak miał jej to wyjaśnić? Jak miał jej powiedzieć, że zabawia koleżanki swojego ojca. I mimo że nie utrzymywał z nimi żadnych kontaktów seksualnych, to to w żadnych słowach nie brzmiało dobrze. Nie było dobrego sposobu, by jej o tym opowiedzieć.
    — Mogłem ci powiedzieć, Haze — odpowiedział w końcu, odwracając się do niej przodem. Nie chciał unikać jej wzroku, ale po prostu nie potrafił jej spojrzeć w oczy. I to, co chciał powiedzieć, miało jedynie pogorszyć sytuację, ale skoro już zaczął, chciał być z nią całkowicie szczery. — To miał być ostatni raz, moja ostatnia przysługa dla ojca i koniec, koniec z długiem, z zależnością od jego idiotycznych pomysłów. Poza tym… — urwał, próbując pozbierać myśli. — Miałaś się nigdy nie dowiedzieć. Ani o tym, ani o niczym innym.
    Oderwał się od barierki i wsunął dłonie do kieszeni, odchylając głowę. Wypuścił powoli wstrzymywane powietrze z płuc i zaciągnął się zimną październikową nocą, która wbrew oczekiwaniom, w ogóle nie przynosiła ulgi. Był wykończony emocjonalnie, wycieńczony latami manipulacji, które się nie kończyły i które miały się nie kończyć.
    — Odmówiłem mu, wiesz? — podjął w końcu, podchodząc do ławki. Usiadł i wyciągnął wyprostowane nogi przed siebie. Zerknął na czubki czarnych skórzanych butów. Tak innych od vansów, które zwykle miał na sobie. — Powiedziałem, że tego nie zrobię. Nie musiałem opowiadać mu o tobie, Haze. Już doskonale wiedział, co nas łączy. Wiedział, że nie będę chciał tego zrobić. Że ja… że my… — Potrząsnął głową z cynicznym uśmiechem. Spojrzał jej teraz prosto w oczy. Wszystkie słowa wylewały się z niego falami bolesnej ulgi. Im więcej mówił, tym spokojniej się czuł. To wszystko musiało zostać w końcu powiedziane. Żałował tylko, że w ten sposób, w tak okropnych okolicznościach i że tak bardzo ją przy tym zranił. Jego ojciec doskonale wiedział, w jaki punkt uderzyć, by Preston się ugiął. — On… potrafi być przekonujący, Haze.
    Morty spodziewał się tego, że ojciec będzie groził wykupieniem budynku, w którym Hazel ma pracownię, zniszczeniem jej kariery lub rzucaniem jej takich kłód pod nogi, że trudno byłoby jej ponownie wystartować w Nowym Jorku, a jednak nie zająknął się o Evans ani słowem poza uświadomieniem swojego syna, że wie o jego nowej dziewczynie. Uderzył tam, gdzie Prestona zawsze bolało najmocniej.
    — Poznałaś moją matkę, Irene — mruknął i nagle poczuł, jak żal ściska mu gardło. Wiedział, że już wszystko stracone. Dokonał wyboru, mimo że żaden z wyborów nie był dobry, żadne z rozwiązań nie było dobre. Mógł wytłumaczyć to Hazel wcześniej. To wszystko była jego wina. — Ma alzheimera, coraz bardziej zaawansowanego. Rok temu ojciec ją ubezwłasnowolnił całkowicie i od tamtej pory… — głos mu się załamał. Odetchnął głębiej, siląc się na lekki uśmiech, który przypominał raczej grymas bólu. — Powiedział, że ją zabierze, Haze. Że nigdy więcej jej nie zobaczę. Ja… Nie mogłem się nie zgodzić. Obiecał mi, że to nie będzie się różnić niczym od poprzednich zleceń. Miałem przyjść, dotrzymać towarzystwa jakiejś starszej rozwódce, opowiedzieć kilka zabawnych historii, dbać o to, żeby miała zawsze pełny kieliszek, uśmiechnąć się do jej przyjaciółek, powiedzieć kilka komplementów. Nic takiego. Miałem szybko wrócić i odebrać cię z twojej imprezy. O tym, że mnie oszukał i że mam towarzyszyć Josephine dowiedziałem się dzisiaj, Haze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaczynało docierać do niego, że to od początku mógł być plan jego ojca. Od kiedy tylko dowiedział się, że Preston może nie chcieć spełnić jego kolejnego polecenia przez swój związek z Hazel. Tracił nad nim kontrolę i tylko tak mógł ją odzyskać.
      — To jak cię… Ona… Ona jest nikim — wykrztusił z gorzkim śmiechem. Wyprostował się na moment, by następnie oprzeć łokcie o swoje uda, pochylając głowę do przodu i schować twarz w dłoniach. Tracił rozum. To naprawdę miał być koniec. Nie miał już nic więcej. — Ja… Po prostu zjebałem, Haze. Zepsułem wszystko. Nie chciałem cię zranić, ale może… Hazel, tak będzie lepiej.

      M.

      Usuń
  28. To nie było trudne pytanie, dla Prestona odpowiedź była wręcz oczywista. Mimo że ojciec odciął go od swoich pieniędzy przy pierwszej możliwej okazji, to dalej kontrolował z boku całe życie swoje syna. Doskonale wiedział, co robi, z kim robi i co zamierza. Dalej miał jego nazwisko, prawdopodobnie - tak przynajmniej podejrzewał Morty - dalej był uwzględniony w testamencie razem z Fredericą. I choć Mortimer był największym rozczarowaniem i największą porażką swojego ojca, był równocześnie jego jedynym synem i jedynym kontynuatorem w tej linii ich rodziny. Niezależnie od tego, jak bardzo Senior chciał go wydziedziczyć, nie mógł tego zrobić, jeżeli ród Prestonów miał przetrwać. A nic nie było dla niego tak istotne, jak to, by zapisać swoją nieśmiertelność w nazwisku.
    — Skąd? — powtórzył po niej, uśmiechając się słabo. — Pewnie z każdego możliwego źródła, Hazel. Wystarczyło, że się tobą zainteresowałem, żeby on zainteresował się tobą.
    Morty był przekonany, że ojciec zdążył już wyrobić sobie opinię o Evans. I nawet jeżeli nie była ona do pewnego czasu negatywna, to im poważniejsza stawała się ich relacja, tym większym zagrożeniem stawała się Hazel. Za każdym działaniem jego ojca stała jakaś sprecyzowana intencja, nie robił niczego przypadkowo i bezmyślnie. I zawsze był o wszystkim poinformowany.
    Miała rację, znowu miała stuprocentową rację i znów mógł się jedynie z nią zgodzić. Powinien powiedzieć jej wcześniej. Czuł ciepło, które biło od jej drżącego od chłodu ciała. Nawet przypadkowy dotyk jej nogi przynosił komfort, na który przecież nie zasługiwał. Wciągnął gwałtownie powietrze, gdy znalazła się obok. Naprawdę uważał, że byłoby dla niej lepiej, gdyby odeszła. Byłoby lepiej, gdyby za nią nie poszedł. Byłoby lepiej, gdyby nie zaproponował jej wtedy wyjścia na papierosa, gdyby nie śmiali się wspólnie z oglądania gwiazd, gdyby powstrzymali się przed pocałunkiem, gdyby nie poszli razem pod prysznic i gdyby nie przekonali się, jak mogłoby być. Gdyby tak faktycznie mogło być. Ale nie mogło.
    — Nie jesteś… — zaprotestował od razu, słysząc wątpliwości w jej głosie. Nie rozumiała i nie dziwił się, że myślała, że jej nie ufał. Sam zakładał przecież, że Hazel może błędnie to wszystko zinterpretować. — Ufam ci, Haze. I wtedy też powinienem był ci zaufać — przyznał, uśmiechając się z trudem, gdy chwyciła go za dłonie i zmusiła do odsłonięcia twarzy. Westchnął ciężko, marszcząc brwi. Miał zmęczone, zaczerwienione oczy. To nie było tak, że nie powiedział jej o tym, bo jej nie ufał. On po prostu nigdy nikomu o tym nie mówił. To wszystko, o czym jej powiedział były dla niego tematem tabu i fakt, że w końcu zdołał komukolwiek o tym powiedzieć, był dla niego tak szokującym, że sam w to nie do końca wierzył. Odsłonił się całkowicie i był przerażony. — Haze… Musisz zrozumieć, że to wszystko, o czym właśnie usłyszałaś. To jest część mojego życia, do której nikt nigdy nie miał dostępu i nikt nigdy nie miał mieć dostępu. Nie chciałem, żebyś kiedykolwiek musiała mieć z tym wszystkim do czynienia. Ja nie chcę mieć z tym do czynienia.
    Wcześniej naprawdę miał nadzieję, że wszystko się skończy, że jego ojciec w końcu odpuści, że chociaż wycofa się i będzie w cieniu tak, jak do czasu, kiedy Preston nie zaciągnął u niego pożyczki. A teraz miał coraz większe wątpliwości, czy to w ogóle możliwe.
    Widział jej smutny uśmiech, słyszał łamiący głos i czuł, że sam jest bliski tego, by się całkowicie załamać. Popełniła błąd, nie stosując się do swojej własnej prośby. Niepotrzebnie skracała między nimi dystans, niepotrzebnie go dotykała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Haze, ja… — wychrypiał i wbrew sobie, wbrew niej i wbrew każdej możliwej myśli tłukącej się w jego głowie, po prostu objął swoimi dłońmi, na których wciąż zaciśnięte były jej dłonie, jej twarz i wszystko to, czego nie zdołał powiedzieć, dokończył pocałunkiem. Krótkim, tęsknym, zachłannym. Przyłożył swoje czoło do jej czoła i przymknął na moment oczy. Miała rację, powinien wracać, ale jak miał ją zostawić? Jak mógł zostawić ją teraz w takim stanie i po tym wszystkim. Wiedział, że Hazel dalej jest na niego zła, mimo że powoli opuszczała gardę. Wiedział też, że nie powinien znów popełniać tego samego błędu, nie powinien tego kontynuować, jeżeli chciał dla Hazel dobrze. I zdecydowanie nie powinien przyciągać jej do siebie i sadzać jej sobie na kolanach. Ale gdy miękła w jego dłoniach, coś tak mocno ściskało go za gardło, że z trudem łapał powietrze. Nie chciał jej wypuszczać. — Nie chcę, Haze. Nie chcę do niej wracać.
      Ale wiedział, że musi. Nie miał wątpliwości, że jego ojciec spełni swoją groźbę. Niejednokrotnie dawał tego zapowiedź. I jeżeli to miało się udać, musieli wrócić oboje. Odegrać swoje przedstawienie.

      M.

      Usuń
  29. Czuł jej palce w swoich włosach i westchnął cicho prosto w jej usta, nim go pocałowała. Ulga, jaką przynosił jej dotyk był niewyobrażalna. Ciężar na jego piersi zelżał zauważalnie i regularny oddech znów stał się możliwy. Uśmiechnął się lekko, czując jej kciuk obok swojej wargi. Zerknął zaskoczony na swoją pięść, w której zaciśnięta była bransoletka. Nie podobał mu się zupełnie ten pomysł, chciał, żeby ta delikatna ozdoba została na nadgarstku właścicielki, ale kiwnął tylko głową, godząc się z tym, co nieuniknione.
    Wstał i zerknął w stronę drzwi, przez które weszli na dach. Naprawdę nie chciał wracać. Spojrzał na Hazel, która uciekała teraz wzrokiem. Cofnęła się, zwiększając dystans, który on teraz ponownie zmniejszył. Złapał ją za biodra, wsuwając ręce pod jej płaszcz. Zadarł jej przy tym delikatnie sukienkę, którą jeszcze przed momentem skrzętnie poprawiała. Przysunął ją do siebie, oderwał jedną dłoń i złapał ją delikatnie za podbródek, by na niego spojrzała. Cmoknął ją lekko w usta.
    — Kocham cię, Haze — mruknął cicho, prawie niesłyszalnie, nim się odsunął. I nie dając jej szansy na reakcję, odwrócił się i wyszedł.

    Josephine zmierzyła go podejrzliwym spojrzeniem, gdy dostrzegła, że zmierza w jej stronę. Preston zgarnął po drodze szklankę ze szkocką i uśmiechając się lekko, kiwnął ledwo zauważalnie głową. Hatton, nie wydawała się do końca przekonana, ale machnęła do niego wysoko podniesioną dłonią.
    — No wreszcie, Morty! — westchnęła, przewracając oczami, gdy dołączył do jej grupy. — Załatwiłeś to, co miałeś załatwić?
    — Tak, pozbyłem się problemu — powtórzył słowa Hazel, podniósł szklankę do ust i upijając łyk whiskey, wyciągnął z kieszeni wsuniętą tam wcześniej bransoletkę. Zaprezentował ją w dwóch palcach.
    Nim zdążył zareagować, Josie chwyciła delikatną ozdobę i jednym szybkim ruchem ją rozerwała.
    — Ups, niezdara ze mnie — zaśmiała się. Reszta jej zawtórowała. Dotknęła swojego ucha, prezentując delikatne diamentowe kolczyki. — Masz szczęście, że mi nie sprezentowałeś takiego brzydactwa.
    Preston zerknął na leżący na ziemi sznurek i zawieszkę, ale szybko się zreflektował i pokręcił głową z rozbawieniem. Czuł na sobie uważny wzrok brunetki, która wciąż badała grunt. Domyślał się, że kolczyki były prezentem od niego. A raczej od jego ojca.
    — Josie, ty zdecydowanie na takie brzydactwo nie zasługujesz — odparł z szerokim uśmiechem Preston.
    Hatton nie złapała przytyku, bo roześmiała się słodko, zawieszając się znów na jego ramieniu. Wyglądała na uspokojoną i ukontentowaną. Gdy coś, a raczej ktoś odwrócił jej uwagę, schylił się, by zawiązać buta i zgarnął resztki bransoletki do kieszeni.
    — Biedactwo — westchnęła jedna z blondynek, widząc kręcącą się w tłumie Hazel. — Że też ma odwagę jeszcze tu być.
    — Raczej czelność — skorygowała brunetka, mierząc Evans wzrokiem. — Morty?
    Preston odwrócił się, zaskoczony, że Josie go woła i nadział się prosto na jej usta. Nie trafiła i cmoknęła go w kącik zaciśniętych warg, zostawiając mu na twarzy soczyście czerwony ślad po szmince. Upewniła się, że Hazel to widziała, po czym pociągnęła go w stronę utworzonej w głębi sali sceny, wokół której panowała już wrzawa.
    — Lepiej chodźmy, kochany, bo spóźnisz się na swoją licytację.
    Aukcja. Morty kompletnie o tym zapomniał. Nie wiedział nawet, jak zostanie zapowiedziany, ale nim zdążył cokolwiek zrobić, niziutka blondynka w ciemnoróżowej sukni już zapraszała go na podwyższenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — A teraz, drogie panie, szykujcie portfele i książeczki czekowe, bo nasz następny eksponat jest wart każdych pieniędzy — zaczęła, dając mu znak, by pojawił się na scenie. Ruszył w tamtą stronę niechętnie, próbując odnaleźć w tłumie Hazel. Uśmiechał się zażenowany, słysząc kolejny fragment prezentacji: — To mężczyzna wielu talentów, ale jednym z najważniejszych jest umiejętność obsługiwania dwóch klawiatur naraz: komputerowej i fortepianowej. Nie muszę wam mówić, moje drogie, co to oznacza. — Kobieta mrugnęła porozumiewawczo i zasłoniła mikrofon, dodając teatralnym szeptem. — Sprawne i rozciągnięte palce.
      Odpowiedziała jej salwa śmiechu, a Morty jeżeli kiedykolwiek chciał zniknąć, to właśnie teraz.
      — Nim opowiem wam o nim więcej, zaczniemy od małej kwoty, może… — Prowadząca rozejrzała się po tłumie.
      — Dwadzieścia tysięcy — zawołała Josie, podnosząc kartonik ze swoją numerem. 69.

      M.

      Usuń
  30. Całe to przedstawienie związane z licytacją wprawiało Morty’ego w coraz większe zażenowanie. Fakt, że Josephine licytowała zupełnie go nie zdziwił. Starał się odnaleźć w tłumie Hazel, by upewnić się, że nie uciekła i dalej się gdzieś nie kręci. Zupełnie nie spodziewał się zobaczyć jej na jednym z krzeseł obok licytującej starszej kobiety, która teraz uśmiechała się do niego lekko i pomachała delikatnie, gdy złapał ją wzrokiem. Zmrużył oczy skonsternowany, gdy Hazel zaczęła licytować i żałował, że nie może jej o to zapytać. Dopiero po chwili zrozumiał strategię, która za tym stała.
    — Dwieście dwadzieścia po raz pierwszy — podsumowała prowadząca, trochę zbyt entuzjastycznie. Zerknęła na Morty’ego, kiwnęła głową i gestem pokazała mu, że powinien się obrócić. — Dwieście trzydzieści pani z numerem 22.
    Preston spojrzał na nią zaskoczony, ale wsunął dłonie w kieszenie spodni i obrócił się powoli wokół własnej osi. Usłyszał entuzjastyczną reakcję i pokręcił głową ze śmiechem.
    — Broadway, Metropolitan Opera, romantyczny przelot helikopterem nad Nowym Jorkiem, kolacja i prywatny seans w Nitehawk Cinema? A może coś bardziej ekscytującego? To wy, drogie panie, wybieracie, jak będzie wyglądała ta randka. — Blondynka kręciła się po scenie wokół Prestona, zachęcając do licytowania.
    Większość już zrezygnowała, widząc zaciekłą walkę między trzema kobietami, więc na placu boju pozostała już tylko starsza brunetka, Hatton i Hazel, która śmiało i bez wahania podbijała cały czas cenę. Preston zerknął na Josephine, która mierzyła Evans morderczym wzrokiem, po czym przeniósł spojrzenie na trzecią licytującą. Kobieta uśmiechała się do niego cały czas.
    — Trzysta dziesięć tysięcy — powtórzyła prowadząca po Josephine, nie kryjąc swojego podekscytowania. — Po raz pierwszy.
    Starsza pani zawahała się przez moment. Ręka zawisła jej w pół drogi.
    — Trzysta dziesięć tysięcy po raz drugi.
    Preston złapał wzrok siwiejącej brunetki i mrugnął do niej, uśmiechając się zachęcająco. Zarumieniła się, ale pokręciła głową ze śmiechem, jakby sama nie dowierzała, że to robi, po czym podniosła swoją tabliczkę.
    — Czterysta pięćdziesiąt tysięcy — powiedziała wyraźnie, nie spuszczając wzroku z Mortimera.
    Josephine zbladła, po czym zrobiła się cała czerwona. Widać było, że za to wszystko wini Evans, ale z widocznym wahaniem powstrzymała się od dalszego licytowania. Nikt chyba nie spodziewał się takiego obrotu spraw, łącznie z prowadzącą, bo po trzecim wywołaniu kwoty, został wygrany przez na oko sześćdziesięciolatkę. Hatton opanowała się nieco, uświadamiając sobie, że przecież Preston zabierał na randkę nie Hazel, a Pearl Jenkins. Posłała mu wesoły uśmiech i wzruszyła ramionami, wskazując jako winną Evans.
    Mortimer zszedł ze sceny, by zrobić miejsce kolejnemu mężczyźnie. Miał ustalić wszystkie szczegóły ze zwyciężczynią, więc przeszli do mniejszego pomieszczenia, by wszystko obgadać. Pearl okazała się wdzięczną towarzyszką do rozmowy, rzucała mu nieco zbyt przeciągłe spojrzenia, ale wybrała w końcu datę i aktywność, której Preston zupełnie się nie spodziewał po eleganckiej starszej kobiecie. I gdy pół godziny później pojawił się znów na sali, prowadząc swoją przyszłą randkę pod rękę, rozejrzał się najpierw za Hazel, a później za Josephine.
    Dostrzegł pierwszą od razu, jednak tej drugiej nigdzie nie widział. Hatton była osobą, której nie dało się nie zauważyć i która zawsze dbała o to, by tak faktycznie było. Nie widział też jej znajomych, a to oznaczało, że musieli się gdzieś przemieścić. Może na taras? Lub do toalet? Nie miał wątpliwości, że niedługo wrócą. Nie miał zbyt wiele czasu. Zostawił panią Jenkins wśród jej chichoczących koleżanek, po czym ze śmiechem uwolnił się z łapiących go za marynarkę rąk i ruszył prosto w stronę Hazel, która stojąc w tłumie, przyglądała się kolejnej licytacji. Cieszył się, że jeszcze nie zniknęła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To twój typ? — zapytał cicho, stając za nią. Serce biło mu jak oszalałe, gdy ponownie znajdował się tak blisko niej. Adrenalina związana z całym wieczorem dalej w nim buzowała, wypity tej nocy alkohol zupełnie nie pomagał. Położył dłonie na jej biodrach i przesunął na brzuch, obejmując ją od tyłu. Na scenie stał teraz kolejny kandydat do randki. Preston przyglądał się z rozbawieniem strzelającemu z palców blondynowi w błękitnym garniturze, choć wszystkie jego zmysły skoncentrowane były na Hazel.
      Miał nadzieję, że Josephine szybko nie wróci.

      M.

      Usuń
  31. Gdy wsparła się o niego plecami, wstrzymał na moment oddech. Nie chciał jej puszczać, bo przecież najchętniej wyniósłby ją z tej sali i zabrał do domu. Dalej czuł między nimi napięcie i choć wiedzieli, że czeka ich jeszcze trudna rozmowa o tym, co dalej, to gdy jej włosy muskały jego brodę, gdy czuł zapach jej perfum i ciepło jej skóry nawet przez materiał sukienki, nie myślał wcale o takim sposobie rozładowania napięcia.
    Przez chwilę był zdezorientowany, gdy Hazel nagle uciekła. Złapał jej spojrzenie, chcąc w pierwszym odruchu ją złapać z powrotem, ale niemal natychmiast poczuł w swoich ramionach inny ciężar. Josephine zawiesiła mu się na szyi, uśmiechając się sennie. Kołysała się, mrucząc coś o nudnej imprezie i o dalszej zabawie w klubie. Kiwnął tylko nieprzytomnie głową. Posłał jej lekki rozkojarzony uśmiech i wrócił wzrokiem do Hazel. Hatton zmrużyła oczy i też obserwowała kolejną licytację.
    — O, nie wiedziałam, że Vinnie też bierze w tym udział — powiedziała zaskoczona, szybko jednak tracąc zainteresowanie. Rozpinała kołnierzyk czarnej koszuli Prestona, chichocząc cicho. Zdecydowanie wypiła o jednego drinka za dużo.
    Morty w pierwszej chwili go nie poznał, ale faktycznie na scenie stał Vincent Matlock, były żołnierz marines. Preston znał go jeszcze z czasów szkoły średniej. Byli w zbliżonym wieku i kiedyś często się widywali przy okazji uroczystości wojskowych, w których brali udział ich ojcowie, albo wydarzeniach przeznaczonych dla tych bogatszych mieszkańców Nowego Jorku.
    — Biedny Vinnie, będzie musiał spędzić z nią cały wieczór — Josie prychnęła kpiąco, gdy Hazel przebiła wszystkie oferty i ostatecznie wygrała licytację. Zlustrowała odkryte plecy Evans i głośno bez skrępowania dodała: — To zdecydowanie za wysokie progi dla niej.
    Gdy Matlock zszedł ze sceny i podstawił Hazel swoje ramię, Preston odwrócił wzrok. Nie chciał na to patrzeć. Znał Vincenta i jeżeli nie zmienił się wiele przez te kilka lat, to Evans załatwiła sobie świetną randkę. Vinnie zawsze był spokojnym, sympatycznym facetem, raczej bezproblemowym, bo podczas gdy Morty przyprawiał swoich rodziców o ból głowy, Vincent był wzorem wszelkich cnót. Był jednym z tych szlachetnych, dobrych chłopaków, którzy nie mieli problemu z podporządkowaniem się panującym zasadom. Jego udział w licytacji charytatywnej w ogóle nie dziwił i Mortimer był pewny, że Hazel nie mogła trafić lepiej.
    Co dla niego było najgorszym możliwym scenariuszem. Josephine czknęła cicho i zasłoniła usta.
    — Morty, chyba zjadłam coś nieświeżego — wykrztusiła słabo, opierając na jego ramieniu cały swój ciężar.
    Preston westchnął i wspierając ją, ruszył w stronę toalet.
    — Chodź, Josie. Ogarniemy cię i zawiozę cię z powrotem do domu — zapowiedział, zerkając jeszcze tylko kątem oka na plecy Hazel znikającej za rogiem razem z Vincentem.
    Gdy Josephine zniknęła w łazience, wyciągnął telefon i wystukał Hazel krótkiego SMSa:
    Odholowuję pijaną wariatkę. Przyjechać po Ciebie?
    Gdy chwilę później Hatton pojawiła się na korytarzu, wyglądała już dużo lepiej. Znów paplała o klubie, chwiejąc się lekko na nogach, gdy prowadził ją do Bentleya jego ojca. Torpedował wszystkie jej pomysły, sugerując, że powinna wracać, co ona z radością przyjmowała, intepretując to jako ich wspólny powrót do domu.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  32. Nim wsiedli do auta, odczytał jeszcze krótką wiadomość od Hazel. Uśmiechnął się do telefonu, co wywołało tylko zniecierpliwienie u Josephine. Podróż okazała się zaskakująco przyjemna. Skupił się na prowadzeniu, Hatton opowiadała o swoich przyjaciółkach i ich problemach sercowych, zupełnie nie przejmując się nazwiskami, które rzucała w powietrze. Preston i tak nie słuchał, myślał tylko o tym, że zaraz na miejscu pasażera będzie siedział ktoś inny. W pewnym momencie znudziła się własną opowieścią i klękając na swoim fotelu, uwiesiła się na Mortimerze, próbując chyba zabić ich oboje. Gdy usadził ją kilkoma krótkimi słowami, zrobiła naburmuszoną minę, zaraz jednak wpadła na kolejny genialny pomysł i zrzuciła szpilki. Stopą trącała go w udo, ewidentnie szukając u Prestona jakiejkolwiek reakcji. Nawet na nią nie spojrzał, mimo że ewidentnie coś kombinowała.
    Wjechał na szeroki brukowany podjazd. Wysiadł niemal natychmiast i otworzył Josie drzwi. Wyciągnęła do niego ręce, machając gołymi stopami. Westchnął ciężko i wyciągnął ją z samochodu za ręce, tak że stanęła boso na zimnych kamieniach. Sięgnął po jej buty i odprowadził ją pod drzwi, oddając jej szpilki. Złapała go dłonią za koszulę i przyciągnęła do siebie, przytulając się do niego. Objęła go ramionami, zaciskając dłonie na jego marynarce. Morty spokojnie odczepił jej palce ze swojego ubrania i wycofał się.
    — Ja się ze swojej części już wywiązałem, Josie, lepiej idź już spać — mruknął tylko, odchodząc.

    Gdy wrócił na galę, uroczysta część już się zakończyła i teraz w najlepsze trwał bankiet z widocznie luźniejszą atmosferą. Lustrował tłum, szukając wśród obecnych znajomej postaci. Nie spodziewał się, że zobaczy ją na parkiecie z Vincentem. Poczuł, że coś ściska go w żołądku. Hazel wyglądała olśniewająco, a wpatrzony w nią Matlock jedynie uzupełniał ten piękny obrazek. Trudno było mu na to patrzeć, choć przecież to jeszcze nie musiało nic oznaczać. Morty żałował jedynie, że sam nie miał jeszcze okazji z nią zatańczyć.
    Gdy tylko dostrzegł dłoń Vinniego spoczywającą na jej talii, ruszył w ich stronę. Nie wiedział do końca, co ma czuć. Nie miał prawa mieć do niej pretensji po tym, co zrobił. Zawiódł jej zaufanie i niezależnie od powodu, nie powinien jej okłamywać. Zostawienie jej samej na tej imprezie, podczas gdy on paradował z Josephine uczepioną jego ramienia, było okrutne. Ale on miał powód, nawet jeżeli nie było to żadnym usprawiedliwieniem. I nie potrafił wyobrazić sobie, jaki powód mogła mieć Hazel, decydując się na licytowanie randki z innym mężczyzną. Wiedział, że to były niezobowiązujące spotkania, pretekst do dobrej zabawy i wspomagania słusznej sprawy, zupełnie bez podtekstów, biorąc pod uwagę, że licytowały również mężatki. A jednak bolało go to.
    Jeszcze tego samego wieczora odsłonił się przed nią tak, jak jeszcze przed nikim innym. I ryzykując wszystko, wyznał jej miłość. Nie usłyszał od niej tego samego, a jednak miał nadzieję, że może… Zawahał się i przystanął w miejscu. Nie był zły na nią. Był wściekły na samego siebie, bo dopiero widząc ją w objęciach innego, uświadomił sobie, że sam ją w ramiona Vincenta pchnął.
    Nie zmieniało to faktu, że Matlock zdecydowanie na zbyt wiele sobie pozwalał, jak na znajomość zawartą godzinę wcześniej. Gdy Hazel wzięła swoje rzeczy i ruszyła w jego stronę, chciał wierzyć, że to znak, że między nimi jest jednak dobrze. Ale w ślad za nią szedł Vinnie.
    — Zaczekaj, Hazel — powiedział do niej, doganiając ją. — Odprowadzę cię.
    Preston chciał się cofnąć, odwrócić i uciec. Ale tkwił w miejscu, stojąc przed Hazel.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — O, siema, Morty — przywitał się wesoło Matlock, kładąc dłoń na plecach Evans. — Gratuluję pobicia rekordu. Ale jednak to mi się udało zgarnąć dzisiaj główną nagrodę. Znasz już Hazel?
      Czuł się tak, jakby dostał pięścią w twarz. Patrzył na parę przed nim i nie do końca był w stanie w to uwierzyć. Rozumiał już, jak musiała czuć się Hazel i zupełnie mu się to nie podobało. Nie wiedział, co ma ze sobą zrobić, gdzie podziać wzrok i czym zająć ręce. Chciał przyjebać Matlockowi za tę rękę w talii, za ten taniec, za tę dłoń na jej plecach. Chciał dowiedzieć się, dlaczego Hazel w ogóle to zrobiła. Chciał uciec i wrócić do domu. A najlepiej obudzić się trzy dni wcześniej i w ogóle nie musieć tego nie przeżywać.
      — Tak… — odparł przeciągle, spoglądając ze słabym uśmiechem na dziewczynę, bez której nie wyobrażał sobie powrotu. Widział jej nagie ramiona, którymi obejmowała jego szyję, długie nogi, którymi oplatała jego biodra, miękkie usta, którymi szeptała, mruczała i jęczała jego imię. Lekko zadarty nosek, którym trącała go w szyję, gdy się w niego wtulała i oczy, w które mógł patrzeć bez końca, nawet gdy lśniły w nich łzy. — Mieliśmy okazję się poznać.

      M.

      Usuń
  33. To wszystko było zupełnie nie tak. Oboje trochę się pogubili w tej całej grze. Preston już nie wiedział, co jest prawdą, a co kłamstwem przeznaczonym dla oczu ewentualnych gapiów. Morty skrzywił się lekko, słysząc z ust Hazel zdrobnienie imienia Vincenta i choć bardzo starał się nie szukać w tej sytuacji więcej niż faktycznie było, to trudno było mu na to patrzeć i tego słuchać. Szczególnie, że nie wiedział do końca, na czym stoją. Tego nie było w ich planie i choć rozstając się na dachu, nie ustalili żadnych szczegółów, to Preston nie miał pojęcia, że to zabrnie tak daleko. Chciał jedynie przetrwać ten wieczór. Upewnić się, że Josie powie jego ojcu, że Morty się wywiązał ze swojego zadania, nawet jeżeli zakończenie nie było takie, jakiego się spodziewała. Na pewno nie chciał, by wynikło z tego… to.
    Był zaskoczony faktem, że Hazel licytowała, ale mógł to zrozumieć. Nie rozumiał tylko, dlaczego musiała wygrać. I choć trudno było mu to przyznać przed samym sobą, dużo lepiej by się czuł, gdyby Hazel trafiła na randkę z jakimś śmiesznym, ale niegroźnym głupkiem, a nie z doskonałym Matlockiem, któremu przecież świadomie podbijała cenę. I choć przekonała go swoim zachowaniem, że może na nią liczyć, że może jej zaufać i że jej zależy, to strach przed jej utratą całkowicie przyćmiewał te myśli. Nie wątpił w Hazel, wątpił w samego siebie, bo miał świadomość, że mogła trafić dużo lepiej. Zdążył jej już pokazać, że czekają ją z nim same problemy i rozczarowania. Pojawienie się idealnego Vincenta, przy którym Preston wypadał po prostu słabo, jedynie spotęgowało jego poczucie beznadziejności.
    Coraz głębiej zapadał się w tę ciemną dziurę, w której tkwił od środy, odkąd ojciec przypomniał mu o tej gali. Nawet nie pomyślał o tym, że Vinnie mógłby powiedzieć coś Josie o Prestonie i Evans. Gdy odstawił Josephine, przestała mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie. Chciał wrócić do Hazel i się do niej przytulić, znaleźć ukojenie w jej pocałunkach, chciał jej palców w swoich włosach i spokojnego głosu mówiącego, że wszystko będzie dobrze. Chciał, żeby było dobrze.
    Ale nie potrafił się tak szybko znowu odkryć. Czuł się wystawiony na ciosy, bezbronny i odsłonięty. I to było dla niego coś tak nowego i nieznanego, że nie potrafił sobie z tym poradzić. Był przerażony tym, że traci Hazel i sparaliżowany tym strachem, odtrącał ją jeszcze bardziej. A najgorsze w tym wszystkim było to, że wiedział, że to wszystko jest jego winą.
    Gdy Vincent zniknął w tłumie, Preston odwrócił wzrok. Nie chciał, żeby Hazel widziała go w takim stanie. Jadąc, nie mógł doczekać się, aż ją znów zobaczy, a teraz nie potrafił na nią spojrzeć. Przytłaczały go te wszystkie emocje, które w nim buzowały. Złość, zazdrość, wstyd, strach i poczucie winy. Ogromne poczucie winy.
    — Czyli jednak kręcą cię mundurowi — palnął głupio, gdy ruszyli w stronę drzwi. I choć w innej sytuacji mogliby się z tego śmiać, teraz Preston sam żałował, że nie ugryzł się w język. Chciał zatrzeć kiepskie wrażenie i wychodząc na zewnątrz, sięgnął do kieszeni po rozczłonkowaną bransoletkę, ale trafił na jakiś materiał z dziwną fakturą. — Mam twoją… — Wyciągnął dłoń z bransoletką i koronkowymi czarnymi majtkami. — …bransoletkę.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  34. Stał w bezruchu w totalnym szoku, próbując przypomnieć sobie, kiedy ta suka Josephine wcisnęła mu do kieszeni swoje majtki. Chciał zrozumieć, jak to się wydarzyło, ale Hazel nie dała mu nawet szansy tego wytłumaczyć. Po raz pierwszy na niego krzyknęła. Wpatrywał się w nią bez słowa, dając jej dokończyć to, co miała do powiedzenia. Nie mógł uwierzyć, że Evans mogłaby w ogóle pomyśleć o tym, że…
    Wiedział, że Hazel potrzebowała od niego jakiejkolwiek reakcji, jakichkolwiek słów, ale bał się, że odpowie jej krzykiem, że podniesie głos, że nie będzie w stanie nad sobą zapanować. Wolał się najpierw trochę wewnętrznie ogarnąć, nim powie coś, czego będzie już zawsze żałował. Otworzył dłoń i koronkowy materiał upadł na ziemię razem z resztkami bransoletki.
    — Żartujesz… — powiedział cicho, gdy odwróciła wzrok. — Powiedz, że żartujesz, Haze. Jak mogłaś w ogóle pomyśleć, że ja… — Nie mógł się powstrzymać. Z gardła wyrwał mu się śmiech. Krótki, pełen niedowierzania śmiech z tej absurdalnej sytuacji. — Że ja i Josie? Przecież ta idiotka wcisnęła mi to do kieszeni, bo pewnie myślała, że w ten sposób zwróci na siebie uwagę.
    Preston domyślał się, że Josephine ściągnęła bieliznę jeszcze w samochodzie, gdy usilnie starał się ją ignorować, a wcisnęła mu ją do kieszeni, gdy zmusiła go do uścisku na pożegnanie. Nie miał innego pomysłu i nie było to w ogóle istotne. Nie wierzył w to, że Hazel mogłaby spodziewać się po nim czegoś takiego. Rozumiał wszystko, co się wydarzyło do tej pory. Miała prawo być na niego wściekła, mogła wylicytować sobie nawet setkę randek z jakimiś przypadkowymi typami, ale nie rozumiał i nie miałby do niej o to żadnych pretensji. Ale był zły. Był zawiedziony, że mogłaby go posądzić o tak okropną rzecz. O bycie tak bezdusznym.
    Odwrócił głowę i zerknął w stronę podstawionego już pod hotel bentleya.
    — O czym ty mówisz? W jakim życiu? — prychnął gorzko, krzywiąc się. Nie rozumiała, że gdyby zrobił cokolwiek, zamiast stać bez ruchu, to mogłoby się bardzo źle skończyć. Chciał odejść i coś po prostu po drodze rozjebać, może przy okazji zrobić sobie krzywdę. Kiedyś tak sobie radził z emocjami i to działało, przynosiło chwilową ulgę. Ale kiedyś obiecał sobie, że nie będzie jak jego ojciec. Nie będzie krzykiem i przemocą rozwiązywał problemów. Znalazł w paczkę papierosów. Wyciągnął jednego i klnąc cicho pod nosem, próbował go odpalić drżącymi dłońmi. Gdy mu się to w nie udało, podniósł na nią udręczony wzrok. I złamał się, skrzywił i krzyknął: — Przecież ostatnio moje życie to ty, Haze! To ty i nic więcej. I wiem, że jesteś wściekła i zawiedziona, ale… ale to? Jak mogłaś w ogóle pomyśleć, że mógłbym cię zdradzić! I to jeszcze chwilę po tym, jak powiedziałem ci, że cię kocham. Może dla ciebie to nic nie znaczy, Haze, ale ja…
    Urwał. Odpalił. Preston mówił i nie słuchał wyznań miłości. Był zły, bo to zrobił. I był zły, bo nie potrafił jej pokazać, jak bardzo to było dla niego trudne. Wsunął fajkę do ust i odwrócił się do niej bokiem, nie chcąc widzieć jej twarzy. Kolejne rozczarowanie, miał nie krzyczeć, miał przecież nie podnosić głosu.
    — Vincent to świetny facet — mruknął, dłonie mu się trzęsły, dym drapał oczy. Zacisnął zęby. Nie żałował, że powiedział jej prawdę, że wyznał jej miłość. — Ja… — urwał, wzdychając ciężko. — Ja myślałem, że to koniec, Hazel. Widziałem cię z nim na parkiecie, widziałem, jak cię obłapia. I w tamtej chwili myślałem, że to, co mówiłaś… Że tam na dachu to było twoje pożegnanie. I nie chciałem ci tego utrudniać.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  35. Wiedział, że Vincent jest nikim. Że jest fragmentem głupiej zabawy, w której oboje wzięli udział. Ale był też widocznym dowodem na to, że Preston nie mógł brać Hazel za pewnik. Że nie mógł pozwalać sobie na tak głupie błędy. Nie chciał ryzykować, że ją straci i gdy taka możliwość zamajaczyła mu przed oczami, spanikował. Morty nie nawiązywał tak bliskich relacji, wszystkie jego dotychczasowe związki nie przypominały zupełnie tego, co miał z Hazel. Po raz pierwszy odsłonił się całkowicie, pozwalając by zrobiła z tym, co chciała. Ale wybrał bardzo zły moment, bo okazało się, że to dla niego po prostu zbyt wiele. Nie był przygotowany na to, że tak nagle wizja utraty Hazel stanie się tak realna i to wtedy, gdy on dopiero uświadamiał sobie, jak bardzo nie chce jej stracić.
    Wystarczyło, że złapała go za rękę, by całkowicie się rozkleił. Spuścił głowę, bo po policzkach ciekły mu łzy. Przetarł oczy wierzchem wolnej ręki i odwrócił wzrok. Wypuścił z dłoni papierosa i przydeptał go lekko butem.
    — Kurwa — wychrypiał, śmiejąc się z samego siebie.
    A później wyjął nadgarstek z jej uścisku, objął ją jedną ręką w pasie, a drugą złapał za szyję i po prostu pocałował, czując na jej ustach swoje własne łzy. Nie chciał przestawać. Nie chciał jej puszczać, nie chciał się od niej odsuwać. Był całkowicie rozjebany. Jej ostatnie słowa całkowicie go rozkleiły, złapały bez gardy, gdy nie był gotowy. Na wiele rzeczy nie był tej nocy gotowy. Gdy w końcu oderwał się od jej ust, przeniósł obie ręce na jej talię i przytulił ją mocno do siebie, chowając twarz w ciepłym zagłębiu jej szyi. Przez chwilę nie mówił nic, próbując pozbierać się do kupy, ustabilizować trochę swoje emocje.
    — Cholera, Haze… — mruknął w końcu. — Ładnie pachniesz. — Uśmiechnął się w jej delikatną skórę, całując ją pod uchem. Pachniała swoimi perfumami, swoją ciepłą skórą, pachniała bezpieczeństwem, komfortem, miłością. I choć przecież widzieli się wczoraj, widzieli się niemal cały wieczór dzisiaj i widzieli się codziennie przez ostatnie tygodnie, to odsunął się od niej, by ponownie ją pocałować i szepnąć cicho. — Tęskniłem za tobą.
    I to była prawda. Tęsknił za nią, tęsknił za nimi. Odsunął się z trudem, by dać jej odetchnąć, by dać jej czas na przetworzenie tego, co się wydarzyło. Między nimi wciąż było wiele niedopowiedzeń, Hazel mogła mieć wiele pytań i na wszystkie chciał odpowiedzieć, jeżeli tylko zdecydowałaby się je zadać. Westchnął, przecierając dłonią zaczerwienione oczy i uśmiechnął się z zażenowaniem. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz płakał i było to abstrakcyjne uczucie. Zupełnie nowe i nieznane. I choć miewał ściśnięte gardło, to łzy nie leciały mu niemal nigdy. Przesunął ręce z jej pleców na jej dłonie.
    — Ja… — zaciął się, szukając jej wzroku. Czuł ciepło jej palców i ten znajomy dotyk go uspokajał. Od początku działała na niego jak ciepły koc, którym mógł się nakryć, by poczuć się w końcu bezpiecznie. — Nie chcę cię już nigdy więcej okłamywać, Haze — wydusił z siebie w końcu. Zerknął w stronę samochodu ojca. To był moment ich powrotu. Oboje byli zmęczeni, wycieńczeni po emocjonalnym rollercoasterze. I w nowym postanowieniu, że nie tylko nie będzie jej okłamywał, ale też że nie będzie niczego przed nią ukrywał, powiedział cicho: — Chciałbym zrobić jeszcze jedną rzecz, zanim wrócimy do domu.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  36. Pokręcił głową z uśmiechem, słysząc o Pearl.
    — Wyobrażasz sobie, że ta sześćdziesięcioletnia kobieta nie wybrała wcale kolacji przy winie i świecach, tylko wizytę na strzelnicy? — powiedział, prowadząc Hazel w stronę samochodu. — Chce, żebym nauczył ją strzelać. Zupełnie nie tego się spodziewałem, gdy puszczała mi oczko i chichotała zarumieniona.
    Otworzył przed nią drzwi i wsiadł na miejscu kierowcy. Bentley zupełnie nie przypominał Mazdy, którą dostali od Freddie na weekend. Samochód był przestronny, wygodny i ekskluzywny. Idealny dla ludzi, którzy czuli potrzebę chwalenia się swoim bogactwem. Fakt, że był niesamowicie komfortowy. Gdy ruszyli, Preston zerknął na Hazel. Co jakiś czas musiał patrzeć na nią, by upewniać się, że wciąż jest obok. Od jej wyznania czuł się dużo lżej, jakiś ciężar spadł mu z serca, gdy upewniła go w tym, że jego uczucia są odwzajemnione. Dalej czuł się wyeksponowany i odsłonięty, ale czuł się… bezpieczniej.
    — To, co zamierzam zrobić… — zaczął, kierując się w stronę najbliższego otwartego nocą marketu. — Kiedyś jak nie potrafiłem poradzić sobie z emocjami, to szukałem brzydkiej pustej ściany i szedłem ze sprejami się trochę wyżyć. Jest taka jedna ściana, która od zawsze mnie wołała, ale nigdy nie było okazji. Albo może nie miałem odwagi? W każdym razie chciałbym tam dzisiaj pojechać. Może coś namalować, może tylko na nią popatrzeć.
    Uśmiechnął się do Hazel lekko. W przeszłości wielokrotnie miał przez to problemy. Nigdy nie myślał o sobie jak o artyście ulicznym, zawsze w swoich oczach był zwykłym wandalem. I choć nie był w tym najgorszy, to jednak niszczył cudzą albo publiczną własność. Za dzieciaka był to jego sposób na radzenie sobie z trudnymi chwilami. Albo wystawiał się na cios, żeby dostać w mordę, albo szedł niszczyć. I dzisiaj miał ochotę coś zniszczyć. Coś bardzo konkretnego.
    Gdy zatrzymał się na parkingu przed supermarketem, odpiął pas i nachylił się w jej stronę. To dalej było za mało. Potrzebował więcej. Więcej jej dotyku, więcej jej. Położył dłoń na jej kolanie, masując je kciukiem.
    — To jest głupi pomysł. Jeden z najgłupszych, jakie miałem. Nie robiłem tego od lat, ale… — Wzruszył ramionami, patrząc na nią z lekkim uśmiechem. — Chcę to zrobić, Haze. Nie musisz iść ze mną, jeżeli nie chcesz. Ale zanim podejmiesz decyzję, to musisz wiedzieć, że nie proponowałbym ci tego, gdybym uważał, że nie będziesz ze mną bezpieczna.
    Nie powiedział jej, jaki będzie ich następny przystanek po sklepie i gdzie faktycznie pojadą stworzyć mural. Ale Preston wiedział, że nic jej nie groziło, nawet jeśli zostaliby przyłapani na gorącym uczynku.
    — Jeżeli nie będziesz chciała iść, to możesz zostać w samochodzie. Albo mogę cię odwieźć do domu, Haze — dopowiedział od razu, wsuwając dłoń pod jej sukienkę i przesuwając ją na jej udo. Miał świadomość, że Hazel jest zmęczona. On sam padał z nóg, a jednak nie wyobrażał sobie, że mógłby teraz po prostu iść spać. Dalej było w nim zbyt wiele emocji, dla których nie potrafił znaleźć ujścia.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  37. Szefowanie to trudna sztuka i Chayton nie ośmieliłby się powiedzieć, że jest inaczej, mimo że na czele firmy stoi od wielu lat, które doświadczyły go całym wachlarzem sytuacji i zdarzeń. Co prawda, miał świadomość, że sporo spraw, które toczą się między pracownikami, nawet do niego nie dociera, bo są rozwiązywane już gdzieś na niższych szczeblach kierowniczych, ale starał się z całych swoich sił być na bieżąco i dawać pracownikom szeregowym to poczucie, że droga do gabinetu prezesa nie jest dla nikogo zamknięta. Że tych drzwi wcale nie trzeba się bać, bo za nimi wcale nie siedzi jakiś zadufany pan, którego rola polega na podpisywaniu dokumentów. Do idealnego szefa było mu daleko – nigdy zresztą nie nazwałby się idealnym w żadnej dziedzinie życia – ale starał się pełnić tę rolę tak, aby z gronem pracowników zawsze dochodzić do konsensusu. Zachowywał profesjonalizm, ale był elastyczny: dawał szanse każdemu, kto chciał spróbować swoich sił w innym dziale, a potem pozwalał wracać do poprzedniego, jeśli okazywało się, że dana osoba w czymś nowym nie czuje się jednak dobrze. Słuchał sugestii, wdrażał je w granicach rozsądku i wycofywał, gdy te w efekcie wcale się nie sprawdzały. Błędy były czymś, co przyjmował z wielką niechęcią, ale nawet w obliczu dotkliwych pomyłek potrafił odłożyć swoją krytyczną miarę, spojrzeć na coś z boku i wspólnymi siłami znaleźć jakieś odpowiednie rozwiązanie. Prywatnie był kimś trudno dostępnym, aczkolwiek jako szef potrafił usiąść i wysłuchać podwładnych, a w wielu przypadkach gotów był również za nimi stanąć i bronić ich zdania do samego końca. Starał się, by atmosfera w firmie nigdy nie przypominała typowo korporacyjnej, a ludzie w pracy postrzegali się jako wsparcie, a nie jako konkurencja, która tylko czyha aż komuś powinie się noga – w końcu wszyscy mają ten sam cel, który mogą osiągnąć wyłącznie dzięki pracy zespołowej. Wypracowanie takiej atmosfery nie było łatwe, ale możliwe i Chayton był w stanie założyć, że Hazel małymi krokami również do tego dojdzie. Popełni po drodze kilka błędów, wypłacze trochę łez, czasem się wkurzy, a czasem roześmieje, ale to wszystko umocni ją w pewnych przekonaniach i zasadach, które z czasem przełoży na swój sposób szefowania.
    — Obawiam się, że jak panowie zobaczą z kim będą współpracować, znajdą dziesiątki pretekstów, żeby przychodzić do ciebie i przeciągać przymiarki w nieskończoność — ciągnął żart z uśmiechem. — I nie mam nic przeciwko temu, bylebym tylko przez nich nie zbankrutował. — Zaśmiał się i przysunął do siebie talerzyk z włoskim deserem. Niby żartował, ale z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że co niektórym z nich Hazel może naprawdę wpaść w oko. Niczego jej przecież nie brakuje: ma poczucie humoru, jest kontaktowa i towarzyska, a w dodatku ładna. Czego chcieć więcej? Spora ich część to kawalerowie, choć trzeba przyznać, że wychowani do takiego stopnia, by odpuścić sobie pogaduszki z głupimi podtekstami i drugim dnem. Przy nich Hazel na pewno będzie czuła się komfortowo i bezpiecznie.
    — Ale wiesz co? Muszę przyznać, że nastawiłem się na pytania z rodzaju: dlaczego akurat ja?. I przygotowałem nawet odpowiedzi. — Zerknął na Hazel, nabierając na łyżeczkę odrobinę deseru.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak naprawdę mógł przecież zdecydować się na współpracę z kimkolwiek innym, kto tylko sprostałby temu zadaniu, jednak ze znanych sobie powodów wybrał Sew Chic.
      — Myślę jednak, że sama dobrze wiesz, że odwalasz kawał dobrej roboty, a ja lubię współpracować z ludźmi, którzy przykładają się do swoich zadań. Poza tym, bardzo cię lubię — przyznał. — Nie każ mi czekać na odpowiedź zbyt długo, panno Evans — poprosił, spojrzawszy na Hazel znacząco, po czym wsunął do ust łyżeczkę z kawałkiem deseru. Smakosze słodyczy z pewnością go docenią.

      Chayton Kravis

      Usuń
  38. Uniósł zaskoczony brwi, gdy potwierdziła, że z nim pójdzie. Uśmiechnął się, czując jej dłoń na policzku. Mimo że od kiedy wyszli z hotelu, dotykali się co chwilę choćby przelotnie, wciąż czuł niedosyt. Gdy mówił jej, że tęsknił, naprawdę miał to na myśli. Fizycznie odczuwał brak każdej chwili, którą zmarnowali na bezsensowne kłótnie. Nie żałował wcale, że w końcu podzielił się z nią tą mniej przyjemną częścią jego życia, ale żałował, że stało się to w takich okolicznościach. Oboje wystawieni zostali na próbę w warunkach, w których nie mogli liczyć na swoje wzajemne wsparcie. I gdy odzyskali chociaż chwiejną równowagę, nie miał dość. Dalej nie czuł się spełniony.
    Potrzebował jej w każdym aspekcie i rozpaczliwie pragnął poczucia zaspokojenia. Jej dotyk zdecydowanie w tym pomagał. Westchnął cicho, gdy się odsunęła. Przesuwał palcami po wnętrzu jej uda, ale ociągając się, zabrał dłoń. Miała rację. I choć trudno mu było trzymać ręce przy sobie, to parking supermarketu był kiepskim miejscem na takie rzeczy. Przechylił głowę i cmoknął ją krótko w usta.
    — To lepiej chodźmy, zanim zmienię zdanie — mruknął z szelmowskim uśmiechem, odsuwając się.
    W sklepie dość szybko zlokalizował dział budowlany i krótką alejkę z przyborami do malowania. Zlokalizował półki ze sprejami i wrzucił do koszyka kilka podstawowych kolorów. Zgarnął dwie czarne maski, dwie pary rękawiczek, kilka alejek dalej znalazł zwykły prosty czarny plecak, po czym złapał Hazel za rękę, prowadząc ją powoli w jeszcze jedno miejsce. Gdy znaleźli się w dziale z damskimi ubraniami, rozejrzał się lekko zagubiony. Dopiero po chwili znalazł małą wydzieloną sekcję z butami i ściągnął z półki zwykłe białe trampki.
    — To na wszelki wypadek, gdybyśmy musieli uciekać — mruknął pół żartem, pół serio, bo choć nie zakładał, że faktycznie będą musieli tej nocy biec, to czuł się spokojniej, wiedząc, że Hazel będzie miała większą swobodę ruchów. Zakładał też, że trudno będzie jej wytrzymać kolejną część nocy w obcasach, biorąc pod uwagę, że oboje byli zmęczeni. Zerknął na jej malutkie w porównaniu z jego stopy. — Siódemki?
    Gdy wychodzili po skończonych zakupach, rozejrzał się po parkingu, spodziewając się, że zaraz ktoś wyskoczy, krzycząc do nich jakieś przypadkowe rzeczy, jak ostatnim razem.
    — Właśnie, zapomniałem ci powiedzieć — zaczął, chwytając jej dłoń. — Pamiętasz tego narkomana bez rąk z walizką na sznurku? — Morty nawet nie wątpił w to, że pamiętała. On był pewny, że nigdy tego człowieka nie zapomni. — Ostatnio czytałem, że pociął jakieś dwie osoby. Nożem, który trzymał stopami. Wyobrażasz to sobie? Dobrze, że od nas chciał tylko pizzę.
    Zerknął jeszcze przez ramię, by upewnić się, że nikogo wokół nich nie ma. Cisza, która wokół nich panowała, nie była tą ciszą, którą pamiętał z domku nad jeziorem. Nowy Jork nigdy do końca nie cichł. Odgłosy przejeżdżających samochodów, kręcących się dookoła nielicznych ludzi, szelest otwieranych i zamykanych przesuwnych drzwi marketu. Lecący gdzieś niezbyt wysoko nad nimi samolot. A jednak wokół nich panowała właśnie ta nowojorska nieco złowroga cisza. Puścił dłoń Hazel i objął ją, kładąc dłoń na jej talii. Zerknął na nią zamyślonym wzrokiem, mrużąc lekko oczy.
    — Chyba muszę ci kupić nową bransoletkę.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  39. Nicholas utknął w martwym punkcie. Miotał się i szarpał, ale za nic nie mógł posunąć się na przód i nie rozumiał, dlaczego jego własna głowa płatała mu takie figle. Wiedział, że potrafiłby to zrobić i przychodziły takie momenty, kiedy naprawdę chciał wyrwać się z tej matni, ale pozostawał przytłaczająco bezradny. Kiedy tylko pomyślał o tym, że mógłby coś zmienić lub spróbować zrobić inaczej, niż dotychczas, jego ciało opuszczały wszelkie siły, a umysł popadał w stan odrętwienia. Tak mijały mu kolejne godziny, dni, tygodnie. Chciał podjąć się jakiejkolwiek czynności i jednocześnie nie podejmował się żadnej, tak jakby miała to być strata cennego czasu.
    Miał świadomość tego, że znajdował się coraz bliżej mistycznego dna i szczerze powiedziawszy, nie mógł doczekać się momentu, kiedy wreszcie na nie opadnie. To bowiem oznaczało koniec; koniec stanu, w którym obecnie się znajdował, niezależnie od tego, czy miał od wspomnianego dna się odbić, czy zostać na nim na zawsze. Podświadomie czuł, że to będzie punkt zwrotny, obojętnie, dokąd miał go ten zwrot zaprowadzić. Stąd z utęsknieniem wyczekiwał tego ostatecznego upadku. To, w jakim stanie znalazła go Hazel świadczyło o tym, że był blisko.
    Do jego uszu dolatywały dźwięki krzątaniny. Sąsiadka poruszała się po kuchni, a kolejne, dochodzące z tego pomieszczenia odgłosy podpowiadały mu, co mogła w danej chwili robić. Jej obecność w mieszkaniu była drażniąca i kojąca jednocześnie. Zazwyczaj Nick włączał telewizor, by ten szumiał w tle, nie pozwalając, by na tych kilkudziesięciu metrach kwadratowych zapadła głucha cisza, jednakże od półtorej roku nikt poza nim nie postawił tutaj stopy. Aż do dziś.
    Sądził, że kiedy ten dzień nadejdzie, coś w nim pęknie. Tak się jednak nie stało. Może dlatego, że Hazel bywała w tym mieszkaniu wcześniej, znała je? Czy ona też dostrzegała, jak pusto się tutaj zrobiło, kiedy państwo Woodrow nie wypełniali sobą tej przestrzeni?
    Pojawienie się kobiety w salonie wyrwało go z zamyślenia. Przeniósł na nią spojrzenie, obserwując, jak ta rozsiada się na podłodze, a następnie utkwił wzrok w pojemniku z rosołem. Westchnął cicho, kiedy do jego nozdrzy doleciała aromatyczna woń i podrażniła jego znikomy w ostatnim czasie apetyt.
    — Dziękuję — odezwał się cicho i ani on, ani ona nie mogli mieć pewności, że mówi wyłącznie o rosole.
    Chwycił łyżkę, która w jego drżącej dłoni wydała się niebotycznie ciężka i odłożył na bok pokrywkę. Zamieszał zupę, a potem nabrał odrobinę wywaru i ostrożnie wziął go do ust. W przeciwieństwie do Hazel, miał wątpliwości co do tego, czy jego żołądek faktycznie będzie mu za to wdzięczny, ale jego umęczone ciało bez wątpienia tego potrzebowało. Tłusty, sycący posiłek sprawił, że po jego wnętrzu rozlało się przyjemne ciepło. Ani się obejrzał, a jego porcja zniknęła i skrobnął łyżką po dnie styropianowego pojemnika. Evans jednak miała rację, od razu poczuł się lepiej. Zniknęło to wycieńczenie, które odczuwał, bo też wreszcie dostarczył sobie nieco tak cennego paliwa.
    Przyjemnie najedzony, poprawił się na kanapie. Podciągnął nogi pod siebie i usiadł po turecku, a plecy wtulił w oparcie. Czysty i najedzony, choć wciąż podchmielony, na pewno prezentował się lepiej niż wtedy, kiedy Hazel zbierała go z wycieraczki.
    — Nie musisz iść do pracowni? — zagaił, nie dlatego, że chciał ją wygonić, ale dlatego, że ciążyła mu ta cisza, która między nimi zapadła. Kiedyś, kiedy przebywali w swoim towarzystwie, buzie potrafiły im się nie zamykać, mimo że dzieliło ich te kilka lat różnicy, które w tym wieku jednak jeszcze miały znaczenie.

    NICHOLAS WOODROW

    OdpowiedzUsuń
  40. Wpatrywał się w centymetr, który wyciągnęła, przy okazji będąc nieco zdziwionym, że miała go akurat przy sobie.
    - Jednak to prawda, co mówią o kobiecych torebkach – zaśmiał się, chcąc nieco rozluźnić atmosferę i zmienić jej podejście do jego osoby. Na początku wydawała się być nieco przestraszona, a teraz otwarcie mu pyskowała, przy okazji wydając rozkazy, nie zakładał takiego obrotu sprawy i był przez to nieco zbity z tropu. Ludzie zazwyczaj podchodzili do niego z szacunkiem, często nawet lekkim strachem, a ona zamiast na wszystko potulnie przytakiwać, śmiało przedstawiała swoje wersje. Nie przyznałby, że mu to odpowiada, ale nie był też jakoś specjalnie zażenowany, raczej zaciekawiony dalszym przebiegiem zdarzeń i tym, jaką twarz pokaże mu jeszcze Hazel.
    - Zawsze zmieniasz po kilku chwilach rozmowy podejście o 180 stopni? – uniósł pytająco brew, podnosząc się z fotela i odkładając marynarkę na sofę – Godzina spędzona w moim towarzystwie i nagle jesteś lwem scenicznym, nie wiem, może powinienem zacząć prowadzić jakieś usługi – zaśmiał się pod nosem, podchodząc bliżej niej, aby mogła ściągnąć miary i zając się przygotowaniem dla nich ubioru – Jeśli pojawisz się tam w moim towarzystwie, przestaniesz być anonimową dziewczyną z ulicy. Pytanie, czy jesteś na to gotowa Evans? – uniósł pytająco brew, przybierając przy tym nieco cwany uśmiech na twarzy. Musiał mieć pewność, że sobie poradzi, świat do którego chciał ją wprowadzić bywał okrutny i nawet jeśli posiadała już jakiekolwiek doświadczenie, mogła zostać wręcz zjedzona żywcem, ryzykując przy tym dalszy rozwój swojej kariery. Pojawienie się na takiej imprezie w towarzystwie członka jednej z najbogatszych ludzi na świecie zawsze wiązało się z nagonką ze strony dziennikarzy, on sam dawno już do tego przywykł, znajomi z jego grona także, ale Hazel mogła nie znać świata od tamtej strony i nawet jeśli była mu na ten moment kompletnie obojętna, nie zamierzał dopuścić do tego, aby ją przez niego zniszczyli, lub co gorsza, śledzili po tej imprezie na każdym kroku.
    - Bilety masz, kreację sobie i mi stworzysz, zostaje tylko twój adres, musisz mi go podać, żeby kierowca wiedział skąd ma odebrać mój garnitur i skąd ma cię w dniu pokazu odebrać – dodał, aby dopiąć wszelkie formalności i zadbać o to, aby bezpiecznie dotarła na miejsce. Lubił szokować, pojawienie się go w towarzystwie kompletnie obcej osoby dawało mu duże pole do popisu, a dla niej było ogromną szansą na zrobienie w branży modowej dużej kariery, obydwoje mogli więc sporo ugrać, ale też i tyle samo stracić, jeśli w którymś momencie przestaną grać do jednej bramki.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  41. Riven nadal patrzył na nią podejrzliwie. No wiadomo, że raczej by mu nic nie zrobiła… chociaż czy mógł być tego pewny na sto procent? Kobiety też zabijały, więc kto wie, czy Hazel też nie byłaby do tego zdolna, no nie? Co z tego, że dobrze jej z oczu patrzyło, że jej zachowanie było jak najbardziej normalne i że Riv niczego podejrzanego nie wyczuł i nie zauważył podczas ich spotkań to tu, to tam?
    Ach, dobra, nie ma co wymyślać niestworzonych rzeczy. Później uniósł brew wyżej, kiedy dziewczyna zaczęła się niejako bronić na jego „oskarżenie”, że to ona mogła być niebezpieczna dla niego.
    – A skąd mam wiedzieć? Ja nie zabijam ludzi – dodał i westchnął. – O, mogłabyś mnie wrzucić pod pędzące metro – zauważył. I tak w razie czego odsunął się sporo przed linię…
    Później wsiedli do wagonu i zajęli miejsca. Riven rozejrzał się i westchnął. Jakoś tak stres powoli z niego schodził, choć nadal nie poczuł się super pewnie. Może i Hazel nieco go denerwowała, ale właściwie to miło było z kimś się tak powłóczyć. Nawet jeśli polegało to na przesiadaniu się z metra na metro, zmianach kierunku jazdy i takie tam. Dobrze było mieć towarzystwo. Co prawda byli na siebie w jakiś sposób skazani, ale… towarzystwo, okej?
    Faktycznie na kolejnych stacjach dosiadali się do nich ludzie. Riven przyglądał się każdemu wsiadającemu pasażerowi, ale na szczęście żaden z nich nie był jednych z tamtych gości.
    Jadąc kolejnym już metrem, chyba mogli zacząć sobie odpuszczać.
    – Zgłodniałem. I chyba faktycznie mamy spokój – powiedział w końcu, patrząc na Hazel. Cofnął nieco krawędź kaptura na środek głowy. – Idziemy coś zjeść? – zapytał jak gdyby nigdy nic.
    Oczywiście, że Haz mogła uznać, że nie i do zobaczenia nigdy, nie winiłby jej. Może tak nawet byłoby lepiej?

    [Chwilę mnie nie było, a tu nowa kp i nowe zdjęcie :D bardzo ładne! :D]

    podróżnik Riven

    OdpowiedzUsuń
  42. — A może to jednak nie był nóż? — zastanawiał się głośno, rozbawiony jej zaskoczoną miną. Jego też ta informacja zszokowała, bo nie dość, że sam aspekt techniczny tego wydarzenia był zadziwiający, to jeszcze poznali głównego bohatera osobiście. — To chyba były jednak nożyczki. No wiesz, złapał dwoma palcami i… — machnął stopą, jakby próbował kogoś lekko kopnąć. I choć nie było w tym nic śmiesznego, to uśmiechnął się szeroko.
    Żal mu było tego delikatnego sznurka z tanią zawieszką, który przywiozła z Cooperstown. Zmarszczył brwi, gdy usłyszał o prezencie od Roberta. Przypomniał sobie torebkę w serduszka i tę jednoznaczną zawieszkę. Wiedział, że Lowe nie był żadną konkurencją, a jednak Prestonowi nawet nie przyszło wtedy do głowy, by sprezentować Hazel coś tak wymownego. Może gdyby jednak zdecydował się na prawdziwą biżuterię, Evans dalej miałaby bransoletkę na nadgarstku i nie byłoby im tak łatwo poświęcić tego małego symbolu dla głupiego przedstawienia.
    — Myślę, że to serduszko będzie bardziej pasować na mój nadgarstek — mruknął z uśmiechem, podniósł ich splecione dłonie, zerkając na swój nadgarstek. — Lowe chyba by się nie obraził, nie? — Już w chwili, gdy zobaczył prezent współlokatora, zaczął wątpić w swój wybór. Cieszył się, że mógł sprawić Hazel przyjemność i skrócić nieco jej podróż do Winony, ale może mógł postarać się bardziej? Zrobić coś więcej? Kupić coś więcej? Wiedział, że żartowała, a jednak trudno było mu powstrzymać myśl, że nie zrobił wystarczająco. — Powiedziałaś już siostrze, że przyjeżdżasz na święta?
    Zaskoczyło go, gdy przystanęła, by go objąć. Spojrzał na nią z góry i uśmiechnął się lekko. Dokąd teraz? W jego plecaku pobrzękiwały cicho puszki z farbą, na sobie miał drogi garnitur, a przed sobą ubraną w dopasowaną czarną sukienkę uroczą blondynkę, za którą się oglądał, nawet gdy była obok. Fakt, że Hazel tak radośnie za nim podążała po tym wszystkim, co wydarzyło się tego wieczora, mówił mu wszystko. Po raz kolejny udowadniała mu, że mu ufa i choć wcześniej tego nie widział, to przecież tak było już od pamiętnej domówki. Gdy najpierw poszła z nim na balkon, a później nocą wsiadła z nim do ubera, nie wiedząc nawet, gdzie jedzie. Od samego początku dawała się prowadzić w każdy jego nawet najgłupszy pomysł. Nie miał żadnych podstaw, by w nią kiedykolwiek wątpić. I choć to wszystko było między nimi dalej świeże, to uświadomił sobie, że już nie chce mieć przed Hazel żadnych tajemnic. Dokąd teraz? Wszędzie. Objął ją i zerknął w jej uśmiechnięte zielone oczy.
    — Chodź, Haze — wymruczał, nim ją pocałował. Wielokrotnie mówił już te słowa, ciągnąc ją za sobą w najróżniejsze miejsca i choć teraz przecież nie musiał jej wcale namawiać, bo już postanowiła za nim iść, to nie mógł się powstrzymać. Miał nadzieję, że nigdy nie przestanie do niej tego mówić. Odsunął się, ociągając się. Cmoknął ją w czoło i uśmiechnął się takim samym łobuzerskim uśmiechem, co wcześniej Hazel. — Teraz pokażę ci, co zdemolujemy.
    Nie mieli daleko. Od Todt Hill dzieliło ich już tylko nieco ponad kwadrans jazdy. Gdy zatrzymali się w mniejszej słabo oświetlonej uliczce, Morty sięgnął do tyłu i wyciągnął z plecaka dwie maski i trampki dla Hazel. Mimo chłodu zdjął płaszcz i marynarkę. Został w samej koszuli, odpiął spinki i wrzucił je do schowka w podłokietniku. Założył maskę i choć nie było widać jego ust, uśmiechnął się do Hazel.
    — Jak nas złapią, to zawsze możemy znowu udawać nowożeńców, może się zlitują — zażartował. Odpiął kołnierzyk i podwinął rękawy, odsłaniając przedramiona. Zerknął na nią kątem oka. — Gotowa namalować jakieś kutasy?

    M.

    OdpowiedzUsuń
  43. Preston był równie zdziwiony faktem, że zdecydował się tak szybko wyznać Hazel swoje uczucia. Wcześniej wszystko to, co było między nimi, było raczej domyślne, oboje unikali bezpośredniego nazywania zarówno swoich uczuć, jak i łączącej ich relacji w ogóle. Ale nie potrafił nic poradzić na to, że niezależnie od własnych obaw i prób trzymania dystansu, po prostu się w niej zakochał. Przepadł całkowicie.
    Faktycznie znajdowali się w bogatej okolicy. W dodatku w okolicy, którą Morty znał zbyt dobrze.
    — Dziwny? — powtórzył po niej, mrużąc oczy w zamyśleniu. Po chwili rozpogodził się i uniósł zaczepnie brwi. — Czyli idealny sposób dla nas.
    Serce mu mocniej zabiło, gdy nazwała go swoim mężem. Mimo że słyszał to już wcześniej z jej ust i miał świadomość, że to tylko żart, to i tak po jego ciele rozlało się przyjemne ciepło. Przez chwilę przyglądał się jej uważnie, po czym mrugnął do niej porozumiewawczo i wysiadł. Gdy podał jej rękę, by pomóc jej wydostać się z samochodu w ciasnej sukience, kiwnął głową w stronę wysokiego żywopłotu, otaczającego ogromny dom w stylu Tudorów. Odsłonięty od frontu był jednak z pozostałych trzech stron ogrodzony gęstą zielenią.
    Trzymając Hazel za rękę, poprowadził ją w stronę zarośli.
    — Gdzieś tutaj była dziura — mruknął cicho, lustrując wzrokiem ogrodzenie. Obejrzał się, próbując dostrzec w ciemnościach swoje otoczenie. Znalazł znajomy kamień i przeszedł trzy kroki w przód. Zmrużył oczy w uśmiechu, po czym przyciągnął ją do siebie i osłaniając jej głowę, wszedł tyłem w żywopłot. Znaleźli się na przestronnym terenie. Musieli minąć odsłonięty basen, tylne wejście, przy którym spokojnie spał ogromny cane corso i przejść na drugą stronę domu. W niektórych oknach świeciło się światło. Preston przyłożył palec wskazujący do swojej maseczki, po czym dalej trzymając ją za rękę, pociągnął lekkim truchtem przez przestronny ogród. Schylił się za niskim żywopłotem okalającym drzwi i przebiegł na drugą stronę. Już prawie wbiegli między drzewa, ale Morty pośliznął się na mokrych liściach i poleciał prosto w krzaki, w ostatniej chwili puszczając dłoń Hazel. Spraye zadzwoniły cicho w plecaku.
    Widział kątem oka, jak ogromne czarne psisko podnosi łeb. Preston stanął powoli na nogi, starając się narobić jak najmniej hałasu. Czuł chłodny nocny wiatr na swoich przedramionach i odsłoniętej szyi, a teraz dodatkowo na wilgotnych spodniach. Schylił się i dostrzegł, jak pies wstaje powoli i przechodzi na skraj werandy, by upewnić się, że faktycznie coś słyszał. W końcu jednak zawrócił i położył się ponownie na swoim posłaniu tuż przy drzwiach.
    Morty wiedział, że strażnik domu już nie zaśnie. A przynajmniej nie tak głęboko jak wcześniej, a zamiast tego będzie czuwał i nasłuchiwał. Kiwnął Hazel głową, chcąc ją trochę uspokoić, po czym już wolniej poprowadził między drzewami na bok posiadłości. Przed nimi była jeszcze oszklona weranda, którą musieli minąć. Na szczęście w tej części domu światła były pogaszone, więc mogli przemknąć się niepostrzeżenie na bok zbudowanego z boku dużego oświetlonego garażu.
    Preston odchylił maskę, zsuwając ją sobie na brodę i uśmiechnął się szeroko, wskazując jej szeroką jasną ścianę przedzieloną na pół ciemną drewnianą belką.
    — Zawsze mnie kusiła — wyznał, zdejmując plecak i wyciągając z niego rękawiczki i puszki z farbą. Rzucił spraye na zadbany trawnik i wciągnął jedną parę rękawiczek na swoje dłonie. — To co, żono? Wolisz lewą czy prawą stronę?

    M.

    OdpowiedzUsuń
  44. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  45. Morty faktycznie znał ten dom. Znał dom, znał teren i znał czarną bestię leżącą pod drzwiami, choć pies pojawił się już długo po tym, gdy Morty się wyprowadził. Dom stał w tym miejscu od ponad stu dwudziestu lat. I od tych stu dwudziestu lat należał do jego rodziny.
    — Zawsze — odpowiedział, wzruszając ramionami. — Odkąd bawiłem się tutaj jako dzieciak. Wielokrotnie przychodziliśmy tutaj z kolegami, żeby coś namalować, ale zawsze w ostatniej chwili tchórzyliśmy, bo właściciel to straszny złamas. Psa znam średnio, widziałem go tylko kilka razy, ale nie powinien zrobić nam krzywdy.
    Preston obiecał, że już więcej nie będzie jej okłamywał. I nie okłamał jej w żadnej z tych kwestii. Pominął informację o tym, że to dom, w którym dorastał i w którym się wychowywał. Nie sprecyzował, że mówiąc złamas, ma na myśli własnego ojca. I choć nie kłamał, to nie powiedział jej do końca prawdy. A przynajmniej nie wprost. Nie był pewny, czy Hazel zgodziłaby się na to, gdyby wiedziała, że jadą zrobić graffiti na ukochanym domu Mortimera Seniora. Czy chciałaby ryzykować, że jego ojciec ich przyłapie i że w ten sposób i w takich okolicznościach go pozna. Szczerze w to wątpił, ale wątpił też w to, że jego rodzice są faktycznie w domu. Jeżeli ktoś miał ich przyłapać, to było bardzo prawdopodobne, że będzie to pani Milton, gospodyni, jej mąż ogrodnik albo Valentina, opiekunka Irene. Mimo to, ryzyko wciąż istniało.
    — Możesz namalować, co tylko chcesz. Nawet coś ładnego, popróbuj sobie każdą z nakładek najpierw, żebyś zobaczyła, która do czego służy — mruknął z uśmiechem, nim nasunął na usta maskę. Miał świadomość tego, że Hazel jest na pewno dużo bardziej utalentowana niż on sam. I choć używanie sprayów nieco się różniło od rysowania i malowania po płótnie lub papierze, to tak naprawdę chodziło głównie o wyczucie samego narzędzia i kontrolę rozprysku. Mieli kilka nakładek na puszki - do wąskich kresek, do wypełniania, do delikatnych mgiełek. Preston sięgnął po puszkę z pomarańczową farbą i z boku na ścianie pokazał, do czego służy każda kolejna nakładka. Zerknął na rudawy ślad, który zostawił po jej stronie i spojrzał na Hazel, unosząc zachęcająco brew. — Może namaluj las, co, lisku?
    Nie miał pojęcia, skąd mu się to wzięło. Już od dawna przypominała mu trochę te uśmiechnięte, śmiejące się liski, które widział kiedyś w internecie. Miała w sobie taką samą zaraźliwą radość i tak samo łatwo było ją spłoszyć, ale finalnie zdobycie jej zaufania i możliwość cieszenia się razem z nią tą jej naturalną radością było tak ogromną nagrodą, że warto było robić nieskończenie wiele podejść, by w końcu ją do siebie przekonać. I Morty wierzył, że mu się to udało, bo odkąd Hazel była obecna w jego życiu, czuł się po prostu… szczęśliwy.
    Oddał jej puszkę, a sam sięgnął po brązowy kolor. Wcześniej nie do końca wiedział, co chce narysować, ale już po pierwszej zostawionej na ścianie linii wiedział, co powstanie. Preston nie był bardzo utalentowany plastycznie, ale karykatury wychodziły mu całkiem nieźle. Miał pewną rękę, przywykłą do trzymania puszki i doświadczoną w podobnych malunkach. Kontur wściekłego byka w groteskowo małym myśliwcu powstał bardzo szybko. Zmienił nakładkę i zaczął powoli wypełniać kontury - wykrzywiony w złości czarny byk, szary samolocik, a pod skrzydłami zamiast rakiet, bukiety tulipanów. Kawałek burzowego nieba w tle. Został mu jeszcze drugi kontur i cienie. Miał zmęczone ramiona, ale fakt, że w końcu mógł zostawić coś na tej ścianie, w dodatku coś tak wymownego i zrozumiałego przede wszystkim dla jego ojca, był tak potężnie satysfakcjonujący, że zmęczenie nie miało większego znaczenia.
    — Jak tam, Haze? Jak ci się podoba bycie wandalem? — zapytał, odganiając odbijającego mu się od policzka robaczka. Przetarł wierzchem rękawiczki twarz, zostawiając na skórze granatowy ślad po farbie. Był tak skupiony na swojej pracy, że dopiero teraz zerknął na prawą stronę.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  46. — Haze, to jest naprawdę… — Pokręcił głową z uznaniem, uśmiechając się szeroko. Spojrzał na nią ciepło. Wiedział przecież, że Hazel ma ogromny talent, ale fakt, że tak świetnie sobie radziła już za pierwszym razem, był niesamowity. — Niemożliwe, że to twój pierwszy raz. Przyznaj się, że latasz nocami po Nowym Jorku i tagujesz wszystkie ściany.
    Preston był pod ogromnym wrażeniem. Praca ze sprayami mogła sprawiać na początku trudności. Najważniejsze było opanowanie długich prostych pociągnięć i z tego, co widział, Hazel nie sprawiało to żadnego problemu. Szło jej naprawdę świetnie, ale co ważniejsze, Morty miał wrażenie, że całkiem dobrze się przy tym bawiła.
    — Gdzie? — zapytał, unosząc kącik ust w krzywym uśmiechu. Czuł na policzku coś mokrego. Przejechał kciukiem po drugim policzku, zostawiając na nim smugę. — Lepiej? Czy dalej wyglądam, jakbym szedł na wojnę?
    — Na wojnę? Z kim? — Niski, chrapliwy głos dobiegł uszu Mortimera, jeszcze nim zdążył się odwrócić. Nie musiał tego zresztą robić, bo wiedział doskonale, że ciężkie kroki za ich plecami należą do jego ojca. Preston zerknął przez ramię, marszcząc brwi. Wstrzymał na moment oddech, spodziewając się wszystkiego - od wybuchu złości, śmiechu, aż po poszczucie ich Douglasem, czarną kupą mięśni, którą wcześniej mijali, a która dreptała teraz ociężale przy nodze jego ojca. Nic takiego się jednak nie stało. Senior stanął z boku i lustrował wzrokiem malunek na ścianie garażu. Następnie spojrzał na Hazel i uśmiechnął się ujmująco, wyciągając do niej rękę. — Chyba jeszcze nie mieliśmy okazji się poznać. Mortimer Preston. Muszę przyznać, że zdjęcia nie oddają sprawiedliwości pani urodzie, panno Evans.
    Morty przyglądał się tej scenie bez większego zaskoczenia. Jedyne, co go faktycznie dziwiło, to obecność jego ojca w domu. Domyślał się, że będzie chciał sprawdzić, jak powiódł się jego plan, ale nie spodziewał się, że zostanie w Nowym Jorku. Josephine lub Leland Hatton mogli mu przekazać wszystkie informacje, nawet gdyby wyjechał z Irene do Europy. Ale jeżeli jego ojciec był na miejscu, to oznaczało, że…
    — Mama w domu? — zapytał, od razu zrzucając z rąk rękawiczki.
    Dotrzymał swojej części umowy. Spędził cały wieczór z Josephine, omal nie tracąc przy tym Hazel. I choć skutek pewnie nie satysfakcjonował jego ojca, to Preston wywiązał się w stu procentach z tego, co miał tego wieczora zrobić. Miał dotrzymać towarzystwa młodej Hatton i dopilnować, żeby wróciła bezpiecznie do domu. I choć miał nadzieję, że dla jego ojca jego własne słowo znaczy cokolwiek, to nie łudził się, że tak szybko zrezygnuje z mieszania się w jego życie. Jeżeli mógł spotkać się z Irene nawet na chwilę, to nie wybaczyłby sobie, gdyby tego nie wykorzystał.
    — A gdzie indziej miałaby być? — Ojciec spojrzał na niego z zaskoczeniem, po czym spojrzał na Hazel. — Może wpadniecie na drinka? — Zwracał się bezpośrednio do niej, obserwując ją na pozór życzliwym, ale uważnym spojrzeniem. — Musicie być zmęczeni po… tej całej pracy.
    Morty wytarł policzki wierzchem czystej dłoni, nawet minimalnie nie poprawiając sytuacji z farbą. Zazwyczaj zgodziłby się bez wahania. Jego ojciec rzadko pokazywał swoje gorsze oblicze przy innych ludziach i potrafił bez problemu zjednywać sobie ludzi. Preston miał pewność, że Hazel nie da mu się oszukać, ale zerknął na nią, szukając u niej potwierdzenia. Wyciągnął do niej dłoń.
    — Co ty na to, Haze? Masz ochotę na drinka?

    M.

    OdpowiedzUsuń
  47. Ojciec poprowadził ich przez brukowany dziedziniec do tylnego wejścia, przed którym się wcześniej przemykali. Preston trzymał dłoń Hazel. Nieco zbyt mocno napięte przedramię zdradzało jego zdenerwowanie, ale uśmiechał się do niej ciepło. Przez ostatnie lata bardzo rzadko miał okazję bywać w swoim rodzinnym domu, nawet jako gość. Starał się unikać swojego ojca, a ten starał się nie zostawiać Irene samej.
    Doug wszedł z nimi do środka i położył się w przestronnym przedsionku, który przypominał raczej mały salon, by mieć oko na wejście. Mimo regularnych remontów, dom niewiele się zmienił od czasów jego dzieciństwa. Sprzęty były zdecydowanie nowsze, ale eleganckie zabytkowe meble, lśniące drewniane podłogi, po których ślizgał się w skarpetkach i po których jeździł na deskorolce, doprowadzając panią Milton do zawału, stylizowane sufity, do których przyczepiali z kuzynami żelowe łapki, żeby sprawdzić, jak szybko spadną, wszystko wyglądało tak samo. Każda mijana przez nich kuchnia, każdy bardziej i mniej formalny salon, każde zamknięte rzeźbione drzwi, każde mniej lub bardziej ukryte schody. Im dalej szli, tym większą Morty zyskiwał pewność, że jego ojciec próbuje onieśmielić Hazel. Ich dom potrafił onieśmielać.
    — Słyszałem, że Frederica poznała się już na pani talencie — powiedział między jednym a drugim pomieszczeniem. Zerknął przez ramię na Hazel i zrównał z nimi na moment krok. — Cieszę się, że i jak miałem okazję się dzisiaj o nim przekonać. Ju… Mortimer mógł oddać pani też drugą ścianę do zamalowania.
    Gdy dotarli do głównego wejścia i do ogromnych podwójnych schodów, gospodyni, mimo bardzo późnej pory, była już przygotowana na ewentualnych gości. Uśmiechnęła się szeroko na widok młodszego Prestona i wycofała się, słysząc, gdzie podać alkohol. Mortimer Senior wprowadził ich na górę i poprowadził korytarzem do biblioteki. W skórzanym fotelu przy rozpalonym kominku siedziała jego matka, czytając Dziwne losy Jane Eyre. W upięte włosy wplecioną miała apaszkę, którą kupiła od Hazel. Podniosła głowę i rozpromieniła się, widząc Mortimera.
    — Mortimer! — Podniosła się gwałtownie, zrzucając książkę z kolan. Od razu ruszyła w ich stronę i złapała go za wolną rękę. Morty dalej trzymał dłoń Hazel. Irene zerknęła na ich splecione palce z zaciekawieniem i uśmiechnęła się łobuzersko, mrugając do Hazel. — Przyprowadziłeś narzeczoną?
    Preston puścił Evans na moment, by uściskać matkę.
    — Mamo, to… — Preston odwrócił się w stronę Hazel.
    Nie dokończył, bo drzwi za jego plecami skrzypnęły. I z cichym pobrzękiwaniem szkła pojawiła się w bibliotece Leanne Milton. Niespełna trzydziestoletnia córka Miltonów. Postawiła tacę na stole kawowym między kanapami i wycofała się, podnosząc głowę.
    — Morty? — Zmrużyła oczy, po czym uśmiechnęła się lekko, rozpoznając w nim dziecko Prestonów. Wykonała gest, jakby chciała go przytulić na powitanie, ale zawahała się i opuściła ręce, widząc stojącą obok Hazel. — Twoi rodzice nic nie wspominali o tym, że wpadniesz z wizytą. I to z…?
    Jego ojciec odchrząknął upominająco. Leanne uniosła zdziwiona brwi, ale kiwnęła głową i cofnęła się do drzwi, by ostatecznie zamknąć za sobą drzwi. Preston zerknął przez ramię za znikającą dziewczyną, po czym posłał ojcu wściekłe spojrzenie.
    — A więc narzeczona, tak? — kontynuował bez ogródek jego ojciec, widząc konsternację Mortimera. Zerknął na dłonie Hazel, na których nie było żadnego pierścionka.
    Preston miał w głowie tysiąc myśli. Słowa ojca przywołały go z powrotem do rzeczywistości. Objął Hazel w talii, zerkając na nią z ciepłym uśmiechem.
    — Mamo, poznaj Hazel — mruknął czule. Zerknął ukradkiem na ojca, który zdążył już nalać i sobie, i synowi swoją ulubioną brandy i właśnie otwierał kryształową karafkę z czerwonym winem. Rozlał do dwóch kieliszków i podniósł je do góry, chcąc podać je Irene i Hazel. Dopiero wtedy Morty przeniósł wzrok na swoją matkę i uśmiechając się szeroko, dodał: — Moją żonę.
    Kieliszki upadły głucho na miękki dywan. Żaden się nawet nie rozbił.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  48. — Chcieliśmy małej uroczystości. Tylko my dwoje i świadkowie — odpowiedział od razu Preston, uśmiechając się lekko. Przyglądał się swojej mamie i Hazel z pewną tkliwością, niemal zapominając, że to wszystko tylko kłamstwo. Wzruszała go reakcja Irene i fakt, że Haze, mimo niemego protestu, od razu weszła w rolę. Patrzyła na niego w taki sposób, że sam prawie jej uwierzył.
    Morty doskonale widział reakcję swojego ojca, gdy Irene porwała Hazel w ramiona. Po raz pierwszy w swoim życiu miał okazję zobaczyć, jak jego ojciec zbladł. I to nie ze złości, a ze zdumienia. Mężczyzna był w tak ogromnym szoku, że Preston przez chwilę się zastanawiał, czy nie doprowadził ojca do zawału. Po chwili jednak Senior trochę się opanował i uśmiechnął lekko. Nie objął Hazel, nie pogratulował im. Po prostu opróżnił jednym haustem swoją szklankę i nalał sobie kolejną, drugą napełnioną podając synowi.
    — Kiedy? — zapytał wprost, porzucając wszelkie konwenanse. Już nie silił się na udawaną grzeczność.
    — W Cooperstown w poprzednią sobotę — odparł bez wahania.
    To było jasne, że jego ojciec próbuje wszystko przeanalizować. Fakt, że nie było ich w mieście w poprzedni weekend, brak informacji o ślubie, fakt, że Morty zgodził się pójść na galę tej nocy, że według Josie spędził z nią niemal cały wieczór, że mimo to wciąż Hazel jest u jego boku, ich zakochane spojrzenia, ich nagie palce.
    — A gdzie obrączki? — kontynuował swoje przesłuchanie, ale i na to Morty miał gotową odpowiedź. I mimo że nie zostawiłby przecież swojej żony bez obrączki, bez choćby najdrobniejszego symbolu, to machnął ręką, jakby to było nic istotnego.
    — Nie chcieliśmy wydawać niepotrzebnie pienię…
    — Bzdura! Jak to niepotrzebnie? — Irene szczerze się oburzyła. Przeszła przez bibliotekę. Wcisnęła złoty guzik przy drzwiach. Pokręciła głową i uśmiechnęła się przepraszająco do Hazel. — Obiecuję ci, kochanie, że nie tak go wychowałam.
    Gdy chwilę później w drzwiach pojawiła się tym razem gospodyni we własnej osobie, jego mama poleciła jej przynieść tę srebrną szkatułkę, tę z rubinem na wieczku.
    — Jak mogłeś zostawić to biedactwo bez obrączki, Morty? — zwróciła się teraz do niego, widocznie rozczarowana. Zerknęła ciepło na synową i złapała ją za dłoń, ciągnąc ją w stronę kanapy. — Chodź, Hazel, musisz mi wszystko odpowiedzieć. Co z waszą podróżą poślubną? Och, Mortimerze, nie daliśmy dzieciom żadnego prezentu! Musimy wszystko omówić! Może Wenecja? Albo Fidżi? Byłaś kiedyś w Paryżu?
    Morty dawno nie widział swojej matki tak podekscytowanej, tak żywej i tak... obecnej. Przez dłuższą chwilę przyglądał się tylko, jak zasypuje Hazel pytaniami. Jego ojciec odniósł chyba podobne wrażenie, bo na moment zniknęła jego podejrzliwość i na jego twarzy pojawiło się tylko zrezygnowanie. Gdy do biblioteki wróciła pani Milton i postawiła szkatułkę na stoliku, jego matka od razu ją otworzyła i w mgnieniu oka, jakby doskonale wiedziała, czego szuka, wyjęła delikatny pierścionek z różowego złota z niewielkim jasnozielonym diamentem.
    — Ten będzie idealny! — sapnęła zachwycona, jednak nie oddała go Hazel, a zamiast tego przywołała do siebie Prestona. — No już, załóż jej na palec!
    Morty z zaskoczeniem upił łyka brandy, odłożył szklankę i z wahaniem wziął od matki biżuterię. Patrząc na Hazel przepraszająco, wyciągnął do niej rękę. Coraz trudniej było mu stale przypominać sobie o tym, że tylko gra.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  49. Gdy jego ojciec oparł się o jeden z regałów, wpatrując się w nich w osłupieniu, Preston wiedział, że prawie uwierzył, prawie dał się przekonać, że naprawdę wzięli ślub. Przez moment przemknęło mu przez myśl, że to okrutne bawić się tak uczuciami własnej matki, ale dla tych kilku chwil, gdy jej oczy jaśniały zrozumieniem, gdy zdawała się wszystko wiedzieć, wszystko pamiętać i być z nimi w stu procentach, było po prostu warto.
    Czuł ucisk w klatce piersiowej, gdy wstała z kanapy. Złoto paliło go jak żywe i ledwo złapał pierścionek w palce. Widział wahanie w oczach, czuł je w zaciśniętych na jego dłoni palcach. A jednak bez wahania wziął jej prawą dłoń i drżącymi palcami wsunął obrączkę na jej serdeczny palec. Nie był w stanie wykrztusić z siebie słowa, bo jak miał jej powiedzieć, że przeprasza, że nie spodziewał się, że to tak szybko eskaluje, że przecież mogą oddać ten pierścionek następnym razem, że jego matka i tak nie będzie tego pamiętać, że to wszystko to tylko okrutny żart… Nie mógł jej tego powiedzieć, bo jak coś tak nieprawdziwego mogło być aż tak prawdziwe?
    — Haze… — wychrypiał tylko. Kątem oka widział, jak jego matka podnosi się z kanapy. Pchnęła pannę młodą delikatnie i zachęcająco w ramiona syna i minęła ich, by złapać męża pod ramię. Preston odruchowo złapał Hazel w talii i zadarła głowę, by na niego spojrzeć, po prostu ją pocałował.
    — Pięknie — westchnęła, ocierając łzy wierzchem dłoni. — Jesteście tacy piękni, tacy… Zobacz, Mortimerze, prawda, że są piękni? Zobacz, jacy są zakochani!
    Słyszał radosny szczebiot własnej matki, jej głośno snute plany na ich przyszłość, tę bliższą i tę dalszą. I choć nie widział, to wiedział, że jego ojciec zeruje kolejną porcję brandy. Gdy odstawił szklankę z głośnym stuknięciem i położył rękę na ramieniu syna, Morty zerknął na niego z zaskoczeniem.
    — Jeżeli to prawda, to myślę, że powinienem porozmawiać z twoją… żoną — mruknął tylko, wskazując Hazel drzwi.
    Morty nie był pewny, czy to faktycznie dobry pomysł, ale po chwili puścił biodra dziewczyny i ściskając jeszcze jej dłoń, kiwnął głową. Nie ojcu, a Hazel. Chciał ją tym małym gestem utwierdzić w tym, że cokolwiek się wydarzy, wszystko będzie dobrze. Jeżeli prawda wyjdzie na jaw, jeżeli jego ojciec powie jej cokolwiek, co mogłoby ją do niego zniechęcić, jeżeli będzie próbował ją zastraszyć lub przekupić, wszystko będzie dobrze.
    — W porządku — wymruczał cicho, puszczając jej dłoń. Uśmiechnął się do niej ciepło. — Kocham cię, lisku.
    Nie miał pojęcia, o czym chciał rozmawiać z nią jego ojciec, ale cokolwiek miało wydarzyć się w gabinecie naprzeciwko, Preston był pewny, że to, co było między nim a Hazel był całkowicie prawdziwe, nawet jeżeli połowę z tego udawali. I gdy drzwi biblioteki zamknęły się za nimi, uświadomił sobie, że to wszystko było okrutne, ale nie w stosunku do jego rodziców, a w stosunku do Hazel. Nie był pewny, czy jeżeli… A raczej kiedy w końcu postanowi jej się oświadczyć, to czy Hazel faktycznie mu uwierzy. I czy potraktuje to tak poważnie, jak chciałby, żeby to potraktowała. Bo chociaż w jej oczach zobaczył dzisiaj każde potwierdzenie, o które nie miał śmiałości prosić, to obawiał się, że gdy faktycznie poprosi, to nie będzie już tego efektu… zaskoczenia? Pierwszego razu? I jak mógł wrzucać ją w to tak wcześnie, gdy tylko raz rozmawiali czysto hipotetycznie o przyszłości, nie snując nawet żadnych planów, nie wiedząc nawet, co dalej? Gdy sam powiedział jej dzisiaj, że nie chce ją w to wszystko wciągać? To było nie w porządku. Nie tak miało być.
    Westchnął ciężko, co jego matka wzięła chyba za tęsknotę za żoną, bo poklepała go po ramieniu.
    — Chodź, Morty, opowiedz mi o niej.

    bear cub

    OdpowiedzUsuń
  50. Irene chciała wiedzieć wszystko: jak się poznali, czym zajmuje się Hazel, jaka jest, jakie mają plany. Preston odpowiadał na wszystkie jej pytania cierpliwie i zgodnie z prawdą. Przypomniał nawet swojej matce o tym, że miała już okazję poznać Hazel i że właśnie od niej ma apaszkę, którą ma we włosach. Kobieta skwitowała to tylko zakłopotanym śmiechem i zaskoczeniem, że mogła nie zapamiętać takiej dziewczyny. Najtrudniejsze były pytania o ich plany, bo w gruncie rzeczy nie miał pojęcia, czy w ogóle mieli jakieś plany. Gdzieś między słowami przewijały się wizje trójki dzieci, wspólnej przyszłości, ale choć wszystko między nimi rozwijało się tak szybko, to Preston był przekonany, że jest zbyt wcześnie na takie plany. I choć on w ostatnich tygodniach boleśnie uświadamiał sobie, że ma już trzydzieści dwa lata i że powinien na poważnie rozważać to, co dalej zamierza, to Hazel była przecież od niego pięć lat młodsza. Miała na głowie swoją firmę, którą zaczęła teraz prężnie rozwijać i która wbrew jego własnym mrzonkom, miała ogromną szansę na sukces. I choć stało się to, czego chciał przecież uniknąć, i choć nie było już odwrotu, bo byli w końcu razem, to nie w porządku było odwracać jej uwagę… tym, gdy miała na głowie dość własnych zmartwień.
    Na początku nie miał większych oporów przed tym, by pozwolić ojcu z nią porozmawiać. Jego niepokój rósł jednak stopniowo, im dłużej ich nie było. Już wcześniej trochę martwiło go to, że wychodzą, zamiast znaleźć jakiś prywatny kąt w wystarczająco dużej przecież bibliotece, ale wierzył, że jego ojciec nie zrobi Hazel krzywdy. Nie, gdy on dalej był w domu i nie, gdy obok była jego matka. Był pewny, że jego ojciec będzie próbował zastraszyć i przekupić Hazel, ale ufał jej. Był przekonany, że jest na tyle silna, że oni są na tyle silni, że to przetrwają. Poza tym teraz niemożliwym było trzymać ją wiecznie z dala od niego. Lepiej było zerwać ten bandaż jak najszybciej, nim…
    Od razu dostrzegł wszystkie zmiany, które zaszły w Hazel. Jej skulone ramiona, blade policzki, nikły uśmiech i smutne oczy. Od razu ruszył w jej stronę. Powinni wyjść jak najszybciej, znaleźć się jak najdalej od tego domu.
    — Ojciec ma rację, czas na nas — powiedział tylko sucho, zerkając jeszcze z bólem na swoją niczego nieświadomą matkę. Cokolwiek się wydarzyło, to on był temu winien. Czuł, że robi mu się słabo ze strachu. Jak mógł w ogóle pomyśleć, że jego ojciec będzie miał jakieś skrupuły? Co jeżeli naprawdę zrobił jej jakąś krzywdę? Jeżeli… Stanął przed Hazel i utkwił w niej napięty wzrok, mówiąc cicho. — Haze, czy on… Nieważne. Chodźmy stąd, teraz.
    — Nie chcę nawet o tym słyszeć — zaprotestowała od razu Irene, podnosząc się z kanapy. Minęła swojego męża i syna, kierując swoje kroki od razu w stronę młodej kobiety. Dotknęła jej policzka swoją ciepłą dłonią i przechyliła głowę, patrząc na nią ze szczerą troską. — Kochanie, strasznie zbladłaś. Nie ma mowy, żebyście wracali teraz do siebie. Musisz się jak najszybciej położyć. Mortimer, zabierz ją na wschodni taras, niech odetchnie świeżym powietrzem. Powiem Grace, żeby przygotowała twoją sypialnię.
    — Irene, moja droga, to nie najlepszy pomysł. Oni nie chcą zostawać. — Senior uśmiechnął się lekko, nieco pobłażliwie do żony, ta jednak spiorunowała go wzrokiem i od razu potrząsnęła głową.
    — Nie interesuje mnie to, to biedne dziecko nie będzie nigdzie jechać w takim stanie. No już, już. Idźcie, nim Hazel zemdleje, straszny tu zaduch. — Gdyby nie okoliczności, Preston patrzyłby zafascynowany na to dawno niewidziane oblicze własnej matki. Irene była ciepła i wrażliwa, ale to siła jej charakteru i stanowczość sprawiły, że nie dała się złamać własnemu mężowi. Teraz poruszała się żwawo. Nacisnęła guzik przywołujący gospodynię, po czym ruszyła w stronę ogromnych ciężkich okien.
    Pomysł ze świeżym powietrzem nie brzmiał wcale źle. Hazel naprawdę wyglądała słabo. Preston cofnął się o krok i złapał swoją niemal nietkniętą szklankę z alkoholem i jej płaszcz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To dobry pomysł, chodźmy, Haze — mruknął do niej, otwierając przed nią drzwi biblioteki. Przez cały ten czas nie spuszczał z niej oka. I gdy zaprowadził ją korytarzem na ciągnący się z boku domu taras, niemal od razu wyciągnął w jej stronę szklankę i gdy ją złapała, okrył jej ramiona rozpiętym płaszczem. Noc była zimna i teraz, gdy wyszli z ciepłego wnętrza, chłód był dużo bardziej dotkliwie odczuwalny. — Musisz mi powiedzieć, co tam się stało, Hazel. Co… Czy on… Czy on coś ci zrobił? Przysięgam, że go zabiję, jeżeli zrobił ci krzywdę albo jeżeli śmiał… Hazel… Wyglądasz strasznie blado i ja… Co się stało? Co ten skurwiel ci powiedział?

      ʕ⁠ノ⁠•`ᴥ•´ʔ⁠ノ⁠ ⁠︵⁠ ⁠┻⁠━⁠┻

      Usuń
  51. Fakt, że szukała z nim kontaktu fizycznego, trochę go uspokajał, bo mimo że trzymała się na dystans, to czuł, że jeszcze nie wszystko stracone. Miał ochotę udusić najpierw swojego ojca, a później zajebać głową w ścianę za to, że po takim wieczorze zafundował jej jeszcze taką noc. Mógł wmawiać sobie następne pięć lat, że to nie jego wina, że to wszystko jego ojciec, ale prawda była taka, że sam przyciągał i prowokował wszystkie te dramaty swoimi idiotycznymi pomysłami. Gdy stała teraz z dłonią na jego policzku, blada i tak krucha, że wydawało się, że złamać mógł ją mocniejszy podmuch wiatru, to poczuł się jak największy śmieć.
    — Jasne, Hazel, wrócimy razem — odpowiedział od razu na jej pytanie o ubera, szukając telefonu w kieszeniach spodni. Znalazł. Wyciągnął go i kilkoma pospiesznymi kliknięciami zamówił przejazd. Czuł się zagubiony, zmęczony i zupełnie nie na miejscu. Szybko wrócił do niej wzrokiem, słysząc resztę jej wypowiedzi. Zmarszczył brwi i gdy cofnęła się o krok, on zrobił krok w jej stronę. — Nic z tego nie rozumiem. Jakim ojcem? O czym ty mówisz? Gdybym nie co? I co ma do tego wszystkiego Leanne?
    Nie miał pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. Patrzył na nią zdezorientowany, próbując poukładać sobie w głowie te kilka chaotycznych informacji. Fakt, że powrót Leanne, która zniknęła nagle kilkanaście lat temu, zupełnie go zaskoczył, ale poza tym, że była jego krótkim młodzieńczym zauroczeniem i że mieli za sobą kilka średnio udanych kontaktów seksualnych, gdy oboje dopiero się uczyli, to nie było między nimi nic więcej. Nic, czym Hazel musiałaby się nawet w najmniejszym stopniu przejmować. Tym bardziej nie rozumiał, dlaczego to imię pojawiło się w ogóle w jej rozmowie z Mortimerem Seniorem.
    Gdy w końcu dokończyła, złapał ją za ramiona i przytrzymał, by nie uciekała dalej. Westchnął cicho i spuścił na moment wzrok, nie do końca pewny tego, czy wytrzyma widok jej kolejnych łez tej nocy. Nie mógł znieść tego, że już po raz kolejny musiała się przed nim cofać i choć tym razem nie protestowała, gdy chciał ją dotknąć, to czuł się jeszcze gorzej niż wcześniej, bo tym razem nie wiedział, co się faktycznie dzieje. Rozumiał ją i już wcześniej tej nocy zrozumiał, że czegokolwiek by nie zrobił, jego ojciec po prostu nie odpuści. Ta groźba, jedyna groźba, która faktycznie mogła przynieść oczekiwany skutek, nigdy nie przestanie być aktualna, zawsze będzie wisiała mu nad głową. To nie miało się nigdy skończyć, nie dopóki jego ojciec żył i nie dopóki Morty będzie temu lękowi ulegał.
    — Haze — zaczął cicho, podnosząc na nią wzrok. Przeniósł dłonie na jej policzki, zmuszając ją do tego, by na niego spojrzała. — Nigdy nie byłaś nikim. Nie musisz tego robić. Nie, nie możesz tego zrobić. Ja… Ja nie mogę dać mu się zastraszać całe życie. Jeżeli ją zabierze, to straci nie tylko syna, ale też żonę. On… — Morty zawahał się na moment, zastanawiając się, czy jego ojciec faktycznie byłby do tego zdolny. Wielokrotnie pokazywał mu, jakim jest potworem. Zawsze zachowywał się tak, jakby Irene była faktycznie jedyną osobą, na której faktycznie mu zależało, ale może dlatego, że była też jedyną osobą, którą mógł całkowicie kontrolować? Następne słowa wypowiadał już z nieco mniejszym przekonaniem. Skrzywił się i ściszył głos. — On złamie jej serce, Haze. To zbyt okrutne nawet na niego. Zresztą… Jeżeli odpuszczę po raz kolejny, to się nigdy nie skończy. Obiecał mi przecież, że wystarczy… Ta dzisiejsza gala… My… Ja nie mogę się przed nim znowu ugiąć. — Mówił coraz bardziej chaotycznie, oddychał coraz ciężej i coraz bardziej docierało do niego, że prosi ją o niemożliwe. A jednak zrobił jeszcze krok w jej stronę, nie odrywając od niej pełnego bólu wzroku. — Haze, proszę, zostań.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedział, że prosił ją o zdecydowanie zbyt wiele. Nie mieli szans na spokojne wspólne życie w Nowym Jorku. Nie, dopóki jego ojciec nie odpuści. Mogła i powinna wybrać spokój, powrót do normalności. Powinna wziąć pieniądze jego ojca, zażądać nawet więcej niż jej zaproponował, a później wykorzystać je tak, by go to zabolało. Na swój sukces. Nigdy nie powinien wdzierać się w jej poukładane życie. Nie mógłby jej za to winić. A jednak choć powinien jej na to pozwolić, to nie potrafił jej puścić.

      ʕ⁠´⁠•⁠ᴥ⁠•⁠`⁠ʔ

      Usuń
  52. [Trafiłam na kopalnię zdjęć Timothy’ego i za często ją przeglądam… ^^’]

    — Na razie zupa wystarczy — zdecydował, kiedy Hazel wspomniała o makaronie. Wiedział, że jeśli zdecyduje się zjeść więcej, niż jego żołądek będzie w stanie pomieścić, źle się to dla niego skończy, a że chiński rosołek wpłynął na poprawę jego samopoczucia, to nie chciał ryzykować.
    Kiedy sąsiadka rozsiadła się na kanapie, poprawił własną pozycję. Obrócił się w taki sposób, że siedzieli zwróceni do siebie przodem, każde na jednym końcu wypoczynkowego mebla. Miał pewne obawy związane z tym, jak kobieta odbierze jego pytanie, ale te szybko zostały rozwiane i choć nie ukrywał, że najchętniej zostałby sam, nie chciał w żaden sposób urazić Hazel. W końcu robił to już wystarczająco długo, prawda? Skutecznie ją ignorował, wręcz przed nią uciekał. Dziś nie miał na to siły, a przez to też chęci. Może też wreszcie powoli zbliżał się do punktu zwrotnego, w którym będzie gotowy opuścić gardę i pozwoli sobie pomóc?
    — Masz rację, nie wyobrażam sobie — zgodził się z nią i powoli pokiwał głową, a na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. Nie uczestniczył w życiu Evans przez ostatnie półtorej roku, więc nie miał pojęcia, co u niej słychać i jak ta sobie radzi. Kiedyś był ze wszystkim na bieżąco, ale dzisiaj to kiedyś było zbyt odległe.
    — To dobrze, że ci się powodzi — skomentował. — Zawsze nieźle sobie radziłaś — dodał, a jego uśmiech stał się odrobinę szerszy. Hazel słusznie uznała, że temat pracowni będzie najbezpieczniejszy. Nicholas nie zniósłby, gdyby od razu zaatakowała go pytaniami o jego samopoczucie oraz o to, jak sobie radzi. Choć, akurat o to chyba nawet nie musiała pytać – aż za dobrze było po nim widać, w jakim jest stanie, tym bardziej, że blondynka jako jedna z nielicznych pamiętała go z dawnych czasów. Może robił dobrą minę do złej gry, ale ciało zdradzało oznaki zarówno fizycznego, jak i psychicznego wyczerpania.
    — Pracujesz teraz nad jakimś ciekawym projektem? — zagadnął, chcąc pozostać na tym bezpiecznym gruncie jak najdłużej. Wciąż było mu głupio i wstyd, że Haze widziała go w takim stanie, ale w tym momencie świadomie udawał, jakby nie miało to miejsca. Wciąż był lekko pijany, bo choć prysznic i posiłek pomogły mu dojść do siebie, to nie sprawiły, że procenty wyparowały z jego organizmu. A będąc pijanym, nie chciał rozmawiać o czymkolwiek, co dotyczyło jego osoby i co wpłynęło na jego zachowanie, a także na to, że sąsiadka znalazła go nieprzytomnego na wycieraczce pod drzwiami mieszkania.

    NICHOLAS WOODROW

    OdpowiedzUsuń
  53. Nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. Pierścionek, który mu oddała, nie miał dla niego większego znaczenia, więc wrzucił go bez namysłu do kieszeni. Miał rację i równocześnie okropnie się mylił, bo to wszystko skończyło się dużo gorzej niż sobie wyobrażał. Przewidywany przez niego koniec zakładał, że rozstaną się pochłonięci własnymi zajęciami, nie dopuszczał do siebie myśli, że przyłoży do tego rękę jego własny ojciec, a to przecież była najbardziej prawdopodobna wersja wydarzeń. Mógł się tego spodziewać, a jednak miał tę głupią nadzieję, która kazała mu się łudzić, że się uda.
    To nie mogło się udać, bo nie była dziewczyną dla niego. W tym jednym miała rację. Faktycznie nie była dziewczyną dla niego. Wiedział to już od ich pierwszego spotkania i już wtedy był pewny tego, że nie powinien się do niej zanadto zbliżać. Oczywiste było to, że była dla niego zbyt dobra i nie żartował, gdy mówił, że nie ma jej nic do zaoferowania. To nigdy nie miało prawa się udać i dla Hazel tak było zdecydowanie lepiej.
    Wiedział, że nie w porządku będzie przekonywanie jej do zmiany zdania, ale ten jeden raz chciał być samolubny. Chciał ją złapać i po prostu zatrzymać, pierdolić wszystko i wszystkich, po prostu zabrać ją gdzieś daleko i ukryć się przed całym światem. Był zmęczony, zniechęcony i kompletnie zagubiony w tym wszystkim, co się wydarzyło. Nie mógł przecież udawać, że nie miała racji, zostawiając go. I choć czuł, że tak to się właśnie skończy, to w żadnym stopniu nie sprawiało, że było mu lżej. Nikt normalny nie chciałby się babrać w tym bagnie, jakim była jego rodzina i nie miał prawa oczekiwać od niej takiego poświęcenia. A mimo to próbował ją jeszcze zatrzymać, ale gdy wbiegł za nią do domu, jego ojciec jedynie pokręcił głową. Pojechała.
    Morty nie wrócił tej nocy do Queens, nie został też u rodziców. błąkał się bez celu po nowojorskich ulicach aż do świtu. Nie konfrontował się z ojcem. Nie chciał słuchać, że Hazel jest dokładnie taka jak wszystkie inne, że zależało jej tylko na pieniądzach, że dała się przekupić, zastraszyć tym, że Morty zostanie z niczym, że przecież gdyby go faktycznie kochała, to zostałaby z nim mimo wszystko. Zamiast konfrontacji z ojcem wybrał kilka pociągnięć z bara z przypadkowymi ciemnymi typami, którym źle patrzyło z oczu, trochę z nadzieją, że któryś z nich będzie miał nóż. Ale nie miał tyle szczęścia. Zamiast kosy pod żebra zebrał tylko kilka ciosów w twarz i brzuch, jednak gdy nie oddawał, jedynie czekając biernie na spadające na jego głowę pięści, szybko zorientowali się do czego to zmierza i odpuścili, wskazując mu most jako lepszy i szybszy sposób.

    Starał się być produktywny za dnia. Wziął ze sobą tylko kilka najpotrzebniejszych rzeczy i przeniósł się do biura. Pracował całe dnie, a niemal całe noce spędzał, szukając sposobu na odreagowanie. Karał się. I chyba najtrudniejsze w tym wszystkim było to, że Hazel nie zrobiła nic złego, nie miał jej nawet za co winić i dlatego tak trudno było mu zaakceptować to, co się wydarzyło, a tak łatwo obwiniać samego siebie. Nie wracał do Queens, bo wiedział, że wystarczy jej jedno spojrzenie, by całkowicie się rozleciał i po prostu błagał ją o powrót. Była najlepszym, co go spotkało i gdy zniknęła, okazało się, że zupełnie zapomniał, jak to jest nie uwzględniać jej w każdych swoich planach i w każdej kolejnej myśli. Starał się szukać rozproszenia we wszystkim, byle nie wspominać i nie widzieć jej stale nawet przed zamkniętymi oczami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Preston zupełnie stracił poczucie upływającego czasu, kompletnie nie pamiętał ostatnich tygodni października. Integral okazał się ogromnym sukcesem i gdy otrzymał propozycję z Microsoftu wyprodukowania z nimi wersji dla studiów AAA i mniejszych deweloperów osiągających określone zyski działającej na płatnej licencji, długo się nie zastanawiał. Zaangażował swojego prawnika i miesiąc później razem z nim analizował otrzymaną propozycję umowy. I choć obracał w swoim życiu już dużymi kwotami, to perspektywa trzech milionów rocznie całkowicie pasywnego dochodu, procent od nadmiarowej sprzedaży i dwanaście milionów za podpisanie kontaktu była dla niego wręcz nierealna. Już zawsze miał być twórcą Integrala, ale sprzedawał wszelkie prawa do własnego dziecka. I robił to przez żadnego wahania. Nigdy nie chciał być drugim Markusem Notchem, ale rzeczywistość szybko go zweryfikowała.
      Dwa tygodnie przed świętem dziękczynienia znalazł niewielkie mieszkanie na Brooklynie, a dwudziestego listopada po raz pierwszy stał się milionerem, a nie synem milionera. I choć nie powiedział o tym nikomu, to jego współlokatorzy wiedzieli, że Morty nie wróci już na Queens. Odmówił Freddie ich corocznego świątecznego obiadu, wiedział, że wszyscy jego współlokatorzy wyjechali do rodzinnych domów i święto dziękczynienia było idealnym dniem, żeby pojawić się w mieszkaniu po resztę rzeczy. Musiał w końcu zorganizować przeprowadzkę. Odsuwał powrót jak najdłużej się dało, ale musiał w końcu się tam pojawić.
      Gdy dotarł na miejsce, z ulgą stwierdził, że miał rację. Był całkowicie sam. Wchodząc do pustego mieszkania, w którym spędził ostatnie trzy lata swojego życia, poczuł się jak w domu. Wracała do niego każda nocna rozmowa przy oblepionej magnesami lodówce, każda domówka, każdy papieros na balkonie w salonie. Żałował, że porzuca tę część swojego życia.
      Właśnie wniósł do salonu walizkę ze wszystkimi swoimi ubraniami i drugą z grami i książkami, gdy usłyszał dzwonek do drzwi. Na początku chciał to zignorować i udawać, że go nie ma, ale ciekawość jednak wygrała. Uchylił drzwi i gdy zobaczył przed drzwiami kobietę w średnim wieku, uniósł pytająco brwi. Szybko wyjaśniła mu, że przyjechała odwiedzić córkę. Preston w pierwszej chwili myślał, że chodzi o Stacey, Shelley albo Julie, ale gdy się uśmiechnęła przepraszająco, uderzyło go to, jak bardzo ten uśmiech wydawał mu się znajomy.
      Chciał jej powiedzieć, że Hazel mieszka naprzeciwko, ale gdy tylko zaczął, poczuła się zbywana. Była zagubiona, ale przekonana, że trafiła w odpowiednie miejsce. Nie wiedząc do końca, co powinien zrobić, po prostu wpuścił ją do środka i zaproponował kawę.
      — Moja córka nie wie, że przyjechałam… Może powinnam… Sama nie wiem — mruczała pod nosem, nerwowo rozglądając się po salonie. Później tylko patrzyła na niego niepewnie, przekrzywiając głowę. — Czy pan i… Hazel?
      — Nie — odparł szybko i zdecydowanie, krzywiąc się. Chciał uciąć tę pogawędkę jak najszybciej. Może nie powinien wcale jej wpuszczać? Hazel i tak nie było przecież w mieście. Wystukał jej szybkiego SMSa. Pierwszy kontakt od czasu, gdy oddała mu pierścionek i zniknęła. Czuł, jak serce tłucze mu się w piersi, gdy wysyłał wiadomość.
      Hazel, jesteś u siebie? Bo właśnie robię twojej matce kawę.
      Chciał uniknąć wszelkiego spotkania z Evans, ułatwić im sprawę i dać im czas na zapomnienie, wyleczenie się z tego, co nie zdążyło się jeszcze między nimi rozwinąć do końca, a równocześnie było tak intensywne, że przynajmniej Preston dalej nie potrafił przejść nad tym obojętnie do porządku dziennego. Chciał zniknąć z życia Hazel, a zamiast tego siedział z wersją Hazel dwadzieścia lat później i opowiadał jakieś kompletne bzdury, byle nie musieć odpowiadać na nieśmiałe pytania matki o córkę, którą sama lata temu porzuciła.

      M.

      Usuń
  54. Coś ścisnęło mu gardło, gdy wpatrywał się w ekran własnego telefonu. Mimo że nie pragnął niczego więcej niż tylko znów zobaczyć Hazel, to miał tremę, jakby po raz pierwszy w życiu napisał do dziewczyny, która mu się podoba i teraz czekał nerwowo na odpowiedź. Z jednej strony był niemal przekonany, że Evans jeszcze nie wróciła, bo choć próbował całkowicie wyciszyć wszystkie głosy, które mogłyby przywoływać to, co się z nią dzieje, to i tak doszły go słuchy o jej urlopie, a z drugiej bał się, że kontakt był błędem. Nie potrafił sobie wyobrazić ich spotkania po takim czasie.
    Ręce mu się trzęsły, gdy podawał Hannah kubek z kawą. Objęła go obiema dłońmi i spoglądała nerwowo na drzwi. Czuł się tak samo spięty i zdenerwowany, mimo że nie widział Hazel jedynie niespełna dwa miesiące, a nie ponad dwadzieścia lat. Wymienili nerwowy uśmiech, gdy gdzieś na piętrze trzasnęły drzwi. Gdy chwilę później do mieszkania wpadła Hazel, Morty aż cofnął się o krok z wrażenia. Na kilka dłuższych sekund zupełnie zapomniał o tym, że nie są sami.
    Oddech uwiązł mu w gardle, gdy chłonął widok, za którym tak bardzo tęsknił. Jej miękkie włosy opadające luźnymi falami na ramiona, zaczerwienione policzki, zmarszczone od złości brwi, błyszczące zielone oczy. Schudła okropnie i miała dużo bardziej smutne oczy niż pamiętał, a mimo to była najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widział. Nagle wyraźnie czuł każdy skrawek materiału na swojej skórze. Luźny ściągacz koszulki przy kołnierzu dusił go, mimo że nawet nie był opięty. Odciągnął go lekko, próbując złapać oddech. Nie był w stanie wykrztusić z siebie słowa. Myślał, że kilka tygodni to wystarczająco dużo czasu, by chociaż jego ciało zapomniało, ale okazywało się, że ono pamiętało doskonale każdy jej dotyk i teraz boleśnie się do niego rwało. Bezwiednie zrobił krok w jej stronę, chcąc wiedziony starym zwyczajem złapać ją w ramiona, a jednak powstrzymał się w ostatniej chwili.
    Nie była dziewczyną dla niego.
    Ale każda cząstka jego ciała, nawet jego dotychczas odradzający mu kontakt z Hazel zdrowy rozsądek, wszystko krzyczało, że to nieprawda. Była dziewczyną dla niego, była jedyną dziewczyną, z którą był w stanie wyobrazić sobie własne życie i jedyną, z którą faktycznie nie mógł być.
    Zerknął krótko na upuszczony kubek i powiększającą się czerwoną plamę na dywanie. Chciał trzymać się z daleka, zachować dystans. Wziąć swoje rzeczy i zniknąć zostawiając kobiety, by wyjaśniły sobie wszystko, ale nie potrafił. Wiedział doskonale, jak ogromnym szokiem jest dla Hazel pojawienie się Hannah. Mówiła, że nie dba o to, co się dzieje z jej matką i jakie miała powody, by zostawić swoją rodzinę, ale nigdy do końca jej nie wierzył. Miała zbyt dobre i wrażliwe serce, żeby nie zrobiło to na niej wrażenia. I choć był przekonany, że Hazel faktycznie nie potrzebuje już swojej matki, to jej nagłe pojawienie się było równie okrutne, co wcześniejsze zniknięcie. Po ponad dwudziestu latach bez kontaktu. Nie było dobrego powodu, który mógłby to wyjaśnić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno było mu uwierzyć w to, jak intensywnie na niego działa nawet po tych kilku tygodniach rozłąki. Czuł jej ból i zagubienie, gdy szepnęła jego imię. I choć nie byli już razem, Morty nie mógł tego zignorować. Przeszedł przez salon, podniósł upuszczony kubek i odstawił na blat. Zignorował pachnącą winem i przyprawami korzennymi plamę i podszedł do Hazel. Objął ją niepewnie w pasie, wstrzymując oddech, gdy jego palce wyczuły jej żebra przez cienką skórę. Chciał ją objąć, schować w ramionach, powiedzieć jej, że wszystko będzie dobrze. Wydawała się taka krucha, taka delikatna, taka… smutna. I chociaż jemu ostatnio też brakowało siły, to nie mógł zostawić jej z tym samej. Nie wyobrażał sobie, co musiało dziać się w jej głowie. Ale zamiast ją przytulić, zaprowadził ją w stronę kanapy.
      — Och, a mówiłeś, że… — zdziwiła się Hannah, widząc opiekuńczy gest Prestona. Ten jednak nie skomentował tego. Spojrzała na Hazel i uśmiechnęła się lekko, niepewnie. Wyciągnęła do niej ręce, nim usiadła. — Córeczko, ja… proszę, musiałam cię zobaczyć. W najśmielszych snach nie myślałam, że wyrośniesz na taką piękną kobietę. Kiedy tylko… Ja… Jak żyjesz, Hazel? Co u ciebie?
      Miał się nie mieszać, ale minął kobietę i posadził Hazel na kanapie w bezpiecznej odległości od jej matki. Wziął swój kubek z herbatą, której nie zdążył nawet jeszcze tknąć i usiadł obok. Tak blisko, że ich uda się stykały. Podsunął Hazel swój kubek.
      — Lepiej by było, gdybyś się jednak zapowiedziała, Hannah — powiedział stanowczo, mierząc tak dobrze mu znane choć nieco bardziej doświadczone życiem rysy twarzy zmęczonym spojrzeniem. — Myślę, że powinnaś…
      — Ale… — zaprotestowała natychmiast, próbując złapać kontakt wzrokowy z Hazel.
      Preston oparł łokcie o uda, pochylając się do przodu, splótł razem dłonie i osłaniając Evans przed spojrzeniem jej matki, zerknął na nią pytająco. Haze? Wystarczyło jedno jej słowo, jeden gest, by Hannah ponownie zniknęła, by zostawiła swój numer telefonu i po prostu wyszła. By Hazel miała faktycznie wybór, kiedy, gdzie i czy faktycznie chce tę kobietę ponownie zaprosić do swojego życia.

      M.

      Usuń
  55. Ani trochę nie zdziwiło go to, że Hazel nie zamierzała pozwolić swojej matce zostać. Hannah zdecydowanie powinna była się zapowiedzieć, nie w porządku było pojawianie się bez słowa po ponad dwudziestu latach i oczekiwanie, że porzucona córka z radością przystanie na propozycję nadrobienia straconego czasu.
    Dla Prestona chęć i potrzeba chronienia Hazel nawet w sytuacji, w którą nie miał prawa się wtrącać, była całkowicie naturalna i bezdyskusyjna. Mimo że Hazel dała mu jasno do zrozumienia, że między nimi nigdy nic nie będzie, to jego umysł nigdy tego do końca nie przyjął i nie zaakceptował. Nie miał do Hazel żadnych pretensji, nie winił jej o nic, mimo że byłoby mu o niebo łatwiej, gdyby mógł ją znienawidzić. Ale jak mógł to zrobić, skoro nie zrobiła nic złego? Chciał, by zamiast powiedzieć prawdę, powiedziała lub zrobiła coś, co rozerwałoby go na strzępy, bo tak byłoby mu łatwiej ruszyć dalej. Chciał mieć powód, by ją winić, ale winił tylko siebie. Z tej sytuacji nie było dobrego wyjścia, bo od początku byli na przegranej pozycji. I nie mógł być zły na to, że Hazel zrobiła to, co uznała w tej sytuacji za najlepsze, bo choć wolałby, żeby poradzili sobie z tą sytuacją razem, wolałby mieć jej wsparcie w walce z własnym ojcem, to nie mógł od niej tego oczekiwać. Nie miał prawa jej o to prosić i miał świadomość, że nie powinien tego robić. Evans nie potrzebowała tego w swoim życiu.
    Gdy Hazel powiedziała, że chciałaby spędzić ten wieczór z najbliższymi, Morty przez moment aż wstrzymał oddech. Przez jeden krótki moment w jego głowie pojawiła się absurdalna myśl, że Hazel mówi o nim. Ale ta myśl szybko zniknęła, gdy uświadomił sobie, że to niemożliwe. Ale jeżeli nie o nim, to o kim? Wiedział, że wszyscy wyjechali, sama Hazel miała być przecież w Minnesocie, a nie w Nowym Jorku.
    Wstał, by odprowadzić kobietę do drzwi. Zatrzymała się jeszcze w drzwiach i ścisnęła jego nadgarstek.
    — Ja muszę ją… Proszę, dopilnuj, żeby do mnie zadzwoniła — mruknęła zdenerwowana, prawie… zdesperowana, po czym wyszła.
    Morty przez chwilę wpatrywał się w zamknięte drzwi, by następnie zebrać się w sobie i odwrócić się przodem do Hazel. Oparł się plecami o drzwi, chowając ręce w kieszeniach dresów. Skubał wewnętrzne szwy, próbując zająć czymś palce. Obawiał się zmniejszyć dystans między nimi, bo nie ufał samemu sobie. Doskonale wiedział, że w Hazel kotłują się różne emocje, to było zdecydowanie zbyt wiele na jeden wieczór. I chociaż pojawienie się jej matki było tak niespodziewane, że potrzebował więcej czasu, by przetworzyć tę sytuację, to nie potrafił teraz myśleć o Hannie. Przed oczami miał tylko Hazel.
    Też pójdę, usłyszał i nabrał powietrza w płuca, by powiedzieć cokolwiek, co mogłoby ją zatrzymać. Zagradzał swoim ciałem drzwi wyjściowe, wystarczyło, że nie przesunąłby się na bok. A jednak ona nie wykonała żadnego ruchu, który świadczyłby o tym, że faktycznie chce wyjść. Wiedział, że widzi w tej sytuacji więcej, niż w niej faktycznie jest. Nie rozmawiali ze sobą od tygodni, nie mógł od niej oczekiwać, że nagle będzie chciała z nim porozmawiać. Nie wiedział, co powiedzieć, o co zapytać. Chciał zapytać, jak się czuje, ale w jej głosie, w jej oczach i w jej niespokojnych ruchach widział wszystko.
    I gdy oderwał plecy od lakierowanego drewna, wypuścił wstrzymywane powietrze. Szukał jakiegokolwiek rozproszenia, czegokolwiek, co mogłoby go powstrzymać przed ruszeniem w jej stronę, ale nic takiego nie znalazł. Wdepnął skarpetką w mokrą plamę na dywanie i szedł dalej.
    — Nie, nie idź — mruknął tylko, nim klęknął przed nią na podłodze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyjął z jej dłoni kubek i odstawił go na stolik. A później po prostu wsunął dłonie pod jej uda i przyciągnął ją do siebie, tak by być teraz między jej kolanami. Westchnął, czując, jak bardzo schudła. Koszulka na niej wisiała, nadgarstki miała jeszcze węższe niż poprzednio, mimo że był przekonany, że to niemożliwe. Złapał jej drżące palce i pocałował obie jej dłonie, by następnie po prostu chwycić ją jedną dłonią za głowę, wsuwając palce w jej włosy, a drugą za szyję i znaleźć jej usta.
      Nie powinien, nie mógł, nie chciał. Chciał. Bardzo chciał i choć naprawdę nie powinien, to nie mógł inaczej. Chciał, by zaprotestowała, bo gdyby go odepchnęła, gdyby wykonała choć najmniejszy gest, dała najdrobniejszy nawet znak, że tego nie chce, to miałby powód, by przestać.

      ʕ – ᴥ – ʔ

      Usuń
  56. Mieszkała w Nowym Jorku od lutego 2021, więc stosunkowo krótko i nadal nie zdążyła przyzwyczaić się do głośnego miasta. Co prawda już wcześniej mieszkała w większych miastach, ale jednak żadne z nich nie mogło równać się z tak ogromnym miastem. Pochodziła się z małego miasta, która była odcięta od świata. Żaden samochód nie mógł tam dojechać, droga do Sitki była jedynie dostępna przez wodę lub powietrzem, a chociaż turystów tam nie brakowało to nie było to jednak nie było to szczególnie popularne miejsce. Zwykle, gdy mówiła skąd pochodzi to nikt nie wiedział o jakim miejscu mówi. Wielkich marzeń za to nie miała, nie wszystko jej wychodziło w życiu i wolała nie nastawiać się na to, że odniesie sukcesy, kiedy te nie zawsze były zapisane w jej kartach. Póki co sprawdzała się w swojej pracy, ale też nie zapowiadało się na to, aby miała zostać rozpoznawalną artystką i malować gwiazdy. Cóż, zwykle obywatelki również jej odpowiadały i była bardzo zadowolona z tego.
    Stresowała się tym wydarzeniem bardziej niż dałaby po sobie poznać. Nigdy wcześniej nie brała udziału w czymś takim i zwyczajnie nie wiedziała, czy sobie poradzi. Gdyby miała to zawalić to szefowa by jej tu nie wysłała, prawda? A skoro ona miała wiarę w umiejętności blondynki, to tym bardziej ona musiała ją mieć. To była świetna okazja do tego, aby podłapać nowe klientki, znaleźć kontakty i poszerzyć swoje horyzonty. Dlatego do kieszeni schowała bycie nieśmiałą dziewczyną i postanowiła się przywitać z sąsiadującą obok dziewczyną.
    — O wow, to… sporo.
    Kwota na pewno zwalała z nóg. Czasami zazdrościła ludziom, którzy mogą sobie na wszystko pozwolić. Nie lubiła tego robić często, bo w końcu, gdyby może była nieco bardziej otwarta na relację z biologiczną matką to sama mogłaby mieć ładne cyfry na koncie bankowym, ale nie chciała w taki sposób dorobić się majątku. Zbyt proste i nie wydawałoby się jej fair.
    — Chyba muszę po prostu odświeżyć garderobę, ale to chyba wymówka, bo po prostu wpadły mi w oko te sukienki — odpowiedziała i uśmiechnęła się lekko. Raczej nie była tą dziewczyną, która koniecznie musi coś mieć dla samej zasady, ale raz na jakiś czas mogła zrobić wyjątek. Odebrała od Hazel wizytówkę, którą od razu schowała. — Odezwę się na pewno — zapewniła. Była pewna, że prędzej czy później napisze lub zadzwoni.
    Jednak na przyjemności miał czas przyjść później. Zwłaszcza, że podeszła do nich pierwsza modelka.
    — Poszłabym w szarość albo beże, ale szary według mnie będzie bardziej pasował do koloru sukienki. Może srebrne smokey eye. Wyglądałoby trochę zadziornie, ale wulgarnie.
    Wybór i tak był ich, więc równie dobrze mogła zrobić coś szalonego i różowego, ale chciała też uzgodnić z modelkami czy na pewno to, co będą na sobie miały będzie odpowiednie.

    Miley

    OdpowiedzUsuń
  57. Nad odpowiedzią na kolejne pytanie musiał się nieco dłużej zastanowić. Nie odwiedził z kolei wielu miejsc, ale miał okazję wybrać się poza granice Stanów. Tylko czy to były dziwne miejsce? Raczej dość normalne, typowe wakacyjne miejscówki, w które jeździli wszyscy. Mając naście lat to rodzice zabierali jego i Anastasię na wakacje, później zarabiał już sam i gdy tylko pozwalał mu na to czas i pieniądze to starał się, gdzieś wyjechać. Miejsce, które mu przyszło do głowy nie było najdziwniejsze, ale może należało do tych nietypowych.
    — Seul? Po zakończeniu studiów wybraliśmy się tam z kumplami, oszczędzaliśmy każdy grosz. Ale nie wiem czy to najdziwniejsze miejsce, może nietypowe? A z miejsc, które chciałbym zobaczyć to… może nie jedno konkretnie, ale marzy mi się, aby przejechać Azję na motocyklu. Wiesz, spanie w tanich motelach czy hostelach, pod namiotem i tego typu. Żyć z dnia na dzień przez miesiąc czy dwa w różnych warunkach.
    Za każdym razem, gdy mówił o tym to większość osób była zdziwiona. Na co dzień nie prezentował się jak typ człowieka, który miałby chęć na podobne podróże. Na pierwszy rzut oka być może pasowały do niego wakacje w pięciogwiazdkowym hotelu z basenem. Takie też lubił, pozwalały na pewno odpocząć i zregenerować siły, ale trochę pobrudzić się również lubił. I w ten sposób zyskałby na pewno więcej wspomnień niż siedząc przez dwa tygodnie w hotelu i nie robiąc kompletnie nic. Wymarzone wakacje musiały jednak poczekać. Chciał mieć więcej czasu i możliwości, a przede wszystkim musiał poukładać sobie życie prywatne. Gdy tylko to mu się uda, zamierzał wyjechać i wrócić dopiero po kilku długich tygodniach z setką wspomnień, o których będzie mógł opowiadać każdemu kto tylko będzie miał ochotę słuchać. Póki co na ten moment miał inne rzeczy do robienia, a przyjemności musiały poczekać na swoją kolej.
    Rhys również sięgnął po frytki. Przy kolorowych drinkach wchodziły idealnie, a coś czuł, że tylko na tych dwóch może się nie skończyć. Były w miarę tanie, smakowały bardziej, jak sok niż alkohol, ale to w nich było zdradzieckie, a Rhys nie miał zbytnio ochoty na to, aby upić się na pierwszej randce i zrobić złe wrażenie.
    — Na szczęście nie. Ojciec mnie jedynie kiedyś zabrał na strzelnicę, ale poza tym nie było okazji i oby tak zostało — odparł. Wolał nigdy nie znaleźć się w takiej sytuacji. Chyba większość ludzi wolała nigdy nie używać broni, aby się przed kimś obronić.
    Faktycznie, byli nieco z dwóch różnych światów, ale póki co Rhys wolał niczego nie zakładać ani nie wybiegać myślami naprzód. To było tylko pierwsze spotkanie, a choć te szło dobrze to jeszcze nie oznaczało, że będzie kolejne. Mimo, że nie miałby raczej nic przeciwko, ale chyba nie było sensu zbytnio myśleć o tym co będzie dalej.
    — Moja kolej — stwierdził — nie licząc Paryża i Mediolanu, masz na liście jeszcze jakieś miejsca, które chciałabyś odwiedzić? Albo szalone wakacje, które ci się marzą?

    Rhys

    OdpowiedzUsuń
  58. — Nie musisz, Haze — mruknął do niej, uśmiechając się ciepło. — Nie przepraszaj.
    Nie miała przecież za co przepraszać. I choć wciąż czuł ucisk w żołądku, strach przed tym, że to nie koniec ich problemów, że Haze może jednak zmienić zdanie, to jej palce, jej mokre policzki i słone usta skutecznie tłumiły wszystkie nieprzyjemne myśli. Te kilka tygodni rozłąki to było zdecydowanie zbyt wiele i choć wiedział o tym już wcześniej, to teraz czuł to dużo intensywniej.
    Odsunął się na jeden krótki moment, by wstać. Podniósł ją z kanapy. Już wcześniej była leciutka, ale teraz miał wrażenie, że waży jeszcze mniej. Miał wrażenie, że przez musiała przez ostatni miesiąc prawie nic nie jeść. Sam miał problem z apetytem, ale po niej nie dało się nie zauważyć znacznej utraty wagi. Kontynuując pocałunek, zaniósł do swojej pustej już sypialni. Miał świadomość, że Hazel na pewno to zauważy. Pokój opustoszał z jego rzeczy osobistych, na półkach nie było już śladu po książkach i grach, zniknęły wszystkie jego zabawki z biurka, nie było też śladu po tablicy i komputerze. Preston był niemal całkowicie gotowy by nie wracać więcej do Queens.
    Gdy kładł ją na łóżku, uświadomił sobie, że to prawdopodobnie ostatni raz, gdy są razem w tym pokoju. Było mu trochę żal, bo jednak spędził tam trzy ostatnie lata swojego życia, a jednak wiedział, że to i tak zbyt długo. Już dawno powinien się wyprowadzić i zacząć poważniej zastanawiać się nad własnym życiem. W ogóle zacząć się nad nim jakkolwiek zastanawiać.
    Trudno było mu się od niej oderwać. Tęsknota, którą dalej czuł, mimo że Hazel znajdowała się tuż obok, była zwyczajnie bolesna. Wsunął dłoń pod jej koszulkę, wodził niecierpliwie palcami po całym jej ciele, jakby chciał nadrobić cały stracony czas. W rzadkich krótkich chwilach, gdy odrywał się od jej ust, całował jej szyję, jej obojczyki i ramiona. Tylko raz odsunął się na moment, by zrzucić z siebie koszulkę. Dotykał jej delikatnie, niemal z czcią, trochę zbyt niecierpliwie, jakby na raz chciał pocałować i dotknąć ją wszędzie. Sam nie do końca wiedział, skąd u niego ten strach, że jeżeli choć na moment przerwie kontakt fizyczny z Hazel, ona po prostu zniknie, a to wszystko okaże się tylko halucynacją chorego z tęsknoty umysłu.
    Preston wiedział, że mają przed sobą rozmowę o tym, co dalej. Wszystkie ich obawy i wątpliwości musiały w końcu wybrzmieć. Musieli porozmawiać o walizkach stojących przy drzwiach, o tych niespełna dwóch miesiącach, które wydawały się równocześnie chwilą i cholernie długim czasem, o tym, jak bardzo zmieniła się jego sytuacja finansowa, o powrocie jej matki, jego powodach i konsekwencjach. O powrocie, który na moment był nieistotny, ale przecież mógł całkowicie zmienić życie Hazel. Morty miał nadzieję, że fakt, że Hazel nie wyszła, choć przecież chciała, że została, gdy o to poprosił, oznaczał dla nich nowy początek. Ale wciąż to była tylko nadzieja, a nie pewność. I mimo że nie odzyskał jej jeszcze do końca, to dalej bał się, że ją znowu straci.
    — Haze — wychrypiał, gdy siedziała na jego kolanach i gdy drapał ją delikatnie wzdłuż kręgosłupa. Oddychał płytko, zbierając myśli. Nie mógł jej prosić o to, by z nim została, nie mógł wymagać od niej, by świadomie godziła się na stawianie czoła wszystkim wyzwaniom, które przed nimi stały. I zamiast powiedzieć, że ją kocha, powiedział jednak: — Nie odchodź.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  59. Przez dłuższą chwilę miał taką myśl, by faktycznie wyjechać z Nowego Jorku. Chciał odwiedzić dziadków w Teksasie, może zatrzymać się u nich na dłużej, a później poszukać swojego miejsca gdzie indziej. Ale w Nowym Jorku było całe jego życie, kochał to miasto za jego ogrom i różnorodność, za to, że żyli w nim niemal wszyscy bliscy mu ludzie, za to, że gdy tylko człowiek chciał, to łatwo było zniknąć pośród wielu wąskich uliczek, za to że to miasto nigdy nie spało i zawsze gdy potrzebował rozproszenia, to mógł je bez problemu znaleźć. I choć to miał być główny powód jego wyjazdu, to był również głównym powodem, dla którego Morty nie mógł wyjechać z miasta - w Nowym Jorku była Hazel. I jak bardzo by się nie oszukiwał i nie starał, to nie mógł jej zostawić.
    Nie chciał jej wypuszczać z rąk, leniwie wodził palcami wokół wszystkich jej pieprzyków, cienkich żyłek na zaróżowionej skórze i gdy zapytała o wyjazd, poderwał głowę, by rozejrzeć się po pokoju.
    — Wyprowadzam się — odpowiedział, uśmiechając się smutno. Było mu trochę żal tego wszystkiego, co zostawiał za sobą. Życie ze współlokatorami miało dużo niezaprzeczalnych plusów. I choć czasem miał tego dość, to w gruncie rzeczy lubił fakt, że nigdy tak naprawdę nie był sam. Zawsze był ktoś, z kim można było porozmawiać, pożartować albo nawet się pokłócić. Zaczynał zastanawiać się, czy dobrze robi, skazując się na samotność. — Niedaleko, nigdzie nie uciekam, Haze.
    Nie był do końca pewny, ile powinien jej faktycznie powiedzieć. Nie chciał zarzucać jej informacjami, nie chciał popełnić tego samego błędu, bał się spłoszyć ją zbyt szybkim tempem. I choć nie pragnął niczego bardziej, niż tego, by z nim zamieszkała, to ugryzł się w język. Jak mógł prosić ją o to teraz? Ale nie zapytał tylko dlatego, że nie chciał słyszeć jej odmowy.
    — Znalazłem mieszkanie na Brooklynie, w Bushwick. Jakieś dwadzieścia minut samochodem stąd — powiedział, uśmiechając się do niej niepewnie. Czuł się tak, jakby przyznawał się do czegoś złego. Nie zdecydował się na kupno mieszkania, ale wynajęcie ogromnej jak na jego potrzeby przestrzeni był dużym krokiem. — Ja… Musiałem się w końcu na to zdecydować. Nie mogę wiecznie mieszkać w małym pokoju, a teraz, gdy nie muszę się dłużej martwić o niespłacone długi, to…
    Urwał, wzruszył ramionami, po czym mimowolnie skupił uwagę na delikatnych piegach na jej nosie. Cmoknął ją w czubek nosa i westchnął ciężko. Pokusa tego, by zaproponować jej wspólne mieszkanie była zbyt silna. Męczyła go sama myśl o tym, że musiałby się z nią rozstawać wieczorami, że mogłaby spędzać czas bez niego. Że miałaby łóżko gdzieś indziej. Chciał ją zatrzymać przy sobie, ale może to było zbyt szybko? Bawił się delikatnie zakręconym kosmykiem jej włosów, który opadał luźno na jej pierś.
    — Chcesz zobaczyć?

    M.

    OdpowiedzUsuń
  60. Chciał jej wszystko opowiedzieć, ale nie był pewien, co faktycznie mógł jej powiedzieć. Wiedział, że dla Hazel pieniądze nie miały większego znaczenia, nie odrzuciła go, gdy miał mniej niż nic, ale teraz miał więcej niż kiedykolwiek chciał i nie wiedział, co z tym wszystkim zrobić. Większość pieniędzy zainwestował, by dalej pracowały, ale czuł się nieswojo z myślą, że faktycznie może sobie coś kupić. Znalazł stare używane BMW e40, żeby mieć czym poruszać się po mieście, gdy faktycznie będzie taka potrzeba i choć wydał na nie niecałe dwadzieścia tysięcy, cały czas bił się z myślami, czy na pewno potrzebuje samochód.
    Dorastał w przekonaniu, że stać go na wszystko, ale o dziwo przyzwyczajenie się do braku pieniędzy przyszło mu dużo łatwiej niż zaakceptowanie tego, że te pieniądze posiada. Przez tak długi czas było mu tak cholernie ciężko, że nie mógł uwierzyć, że to się tak po prostu i tak nagle kończy. Minęły trzy dni od podpisania kontraktu, to już się wydarzyło, miał na koncie dwanaście milionów, ale dalej miał syndrom oszusta. Miał przekonanie, że na to nie zasłużył, że to zbyt wiele nawet za tę pracę, którą wykonał. Nikomu nie powiedział o podpisanym kontrakcie, choć wiedział, że kupno Integrala miało wyjść lada moment na jaw, podejrzewał, że na kilku portalach branżowych pojawi się informacja o nowych zakupach Microsoftu, a mimo to nie mógł pozbyć się wrażenia, że to wszystko to nieprawda. Nie był w stanie jej o tym opowiedzieć, bo nie wiedział jak. Wstydził się, bo dalej z tyłu głowy miał myśl, że to wcale nie jego sukces, a tylko głupie szczęście.
    Nie chciał się ubierać, nie chciał nigdzie wychodzić. W zupełności zadowoliłby się zamówioną pizzą i obecnością nagiej Hazel pod kocem, ale gdy wstała, podniósł się niechętnie. Nie było seksowniejszej kobiety, niezależnie od tego, co miała na sobie i czy cokolwiek miała. Jej widok zawsze zapierał mu dech i podnosił ciśnienie. Roześmiał się, słysząc jej burczący brzuch. Nie mógł jej odmówić jedzenia, szczególnie gdy miał okazję przekonać się już, że jej żebra faktycznie wystają dużo bardziej niż przed dwoma miesiącami.
    — Koniecznie, Haze. W sumie nie wiem dlaczego, ale zjadłbym indyka — mruknął, ubierając się. Narzucił na siebie bluzę, przeczesał dłonią włosy i zerknął na nią z rozbawieniem. — No i chyba znowu będę musiał zacząć pilnować twoich śniadań i kolacji.
    Zgarnął po drodze kurtkę, swój plecak i obie walizki. Musieli jeszcze zahaczyć o pokój Hazel, żeby mogła się cieplej ubrać. Gdy czekał na nią na progu, obserwując, jak się przebiera, nie mógł oderwać od niej wzroku. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście, w to, że znów była obecna w jego życiu. I w to, że była w Nowym Jorku.
    — Myślałem, że spędzisz Święto Dziękczynienia ze swoją rodziną. — Uniósł brwi pytająco, gdy wychodzili. Żałował, że ciągnął za sobą dwie walizki i nie może jej złapać za rękę, ale gdy wsiedli do windy, od razu chwycił jej dłoń. —Wszystko w porządku u twojej siostry? Byłaś w domu?
    Trochę go zastanawiało to, dlaczego Hazel nie spędza świąt w Winonie, tak jak początkowo planowała. Miał nadzieję, że udało jej się odwiedzić Harper i że chociaż trochę odpoczęła, choć jeżeli ostatnie tygodnie były dla niej tak samo ciężkie jak dla niego, to wątpił, by to było możliwe. Nie potrafił się powstrzymać od spoglądania na nią co jakiś czas z uśmiechem. Cieszył się, że znów była obok.

    OdpowiedzUsuń
  61. — Haze, to jest świetna wiadomość — szczerze się ucieszył, słysząc o ciąży jej siostry. Nie miał okazji jeszcze poznać Harper, ale jeżeli były choć odrobinę do siebie podobne, to nie miał wątpliwości, że jest wspaniałą osobą. Skoro według Hazel nie mogło być lepiej, to nie mógł się nie ucieszyć. I zupełnie zwyczajnie, jakby to było coś całkowicie oczywistego i naturalnego, jakby tych dwóch miesięcy rozłąki w ogóle nie było, stwierdził: — Powinniśmy ich odwiedzić, musisz urządzić jej baby shower.
    Sam do momentu, w którym w jego życiu nie pojawiła się Evans, nie zastanawiał się nawet nad tym, czy chciałby kiedyś być ojcem, ale odkąd w ich rozważaniach nawet półżartem pojawiła się trójka potencjalnych dzieci, a później w nieco zbyt daleko pociągniętej przez nich grze Hazle była przez pięć minut w ciąży, widział to. Był w stanie wyobrazić sobie siebie zakładającego rodzinę. Kiedyś. Z nią. Nie miał pojęcia, co się wydarzyło i kiedy to się wszystko faktycznie stało, ale Preston całkowicie dla niej przepadł. I gdy teraz widział jej smutny uśmiech, gdy wspominała o tym, że nie mogła spędzić Święta Dziękczynienia z siostrą i że planowała samotny wieczór, patrzył na nią z rozczuleniem.
    — Wiesz… — Trącił ją lekko ramieniem, gdy wychodzili z budynku w szary listopadowy wieczór. Nie było jeszcze tak późno, by mieli mieć problem ze znalezieniem otwartej restauracji. Szczególnie takiej, która podawała świąteczne potrawy. Uśmiechnął się do niej lekko, unosząc zachęcająco brew. — Zawsze możemy wypić grzańca razem.
    Zmrużył oczy, słysząc o rozliczenie za sklep internetowy. Wiedział, że strona już hulała, ale Morty starał się nie angażować w żadne prace. Doglądał tylko czasem, czy wszystko się dzieje w odpowiednim tempie, ale ufał swoim pracownikom i wiedział, że wykonają swoją pracę w pełni profesjonalnie, dbając o zadowolenie Hazel. Zarówno Monica, jak i Jason byli bardzo zadowoleni z tej współpracy, Hazel okazała się bardzo wdzięczną i bezproblemową klientką, która doskonale wiedziała, czego chce i oczekuje. I choć od początku było oczywiste, że Evans nie jest do końca typowym klientem, to jednak nie mieli podstaw do tego, by traktować ją inaczej. To Morty miał wystawić rachunek, ale zupełnie nie miał do tego głowy. Obiecał Hazel, że weźmie od niej pieniądze, ale w tej sytuacji, w której się aktualnie zajmował, wydawało mu się to po prostu głupie.
    — Zajmę się tym, Haze. Prześlę ci rachunek, jak tylko usiądę do komputera — mruknął niechętnie, ale nie mógł się z nią o to kłócić.
    Wiedział, że obciąży ją jedynie za certyfikat zabezpieczeń, może za domenę. Kilkaset dolarów najwyżej. Resztę jednorazowych i kolejnych comiesięcznych kosztów brał na siebie. Branie od niej pieniędzy wydawało mu się głupie i nie na miejscu, szczególnie, że jedyne, czego faktycznie pragnął, to dzielić się z nią wszystkim, co posiadał. Bał się jedynie tego, że Hazel nie będzie tego chciała. Nie będzie chciała z nim zamieszkać, nie będzie chciała, by jego pieniądze stały się ich pieniędzmi, nie będzie chciała jego wsparcia w swoim sukcesie, a przez to, że bał się nie tylko odmowy, ale i tego, że ją przestraszy i spłoszy, to nie proponował żadnej z tych rzeczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie musimy — mruknął z uśmiechem, stawiając walizki obok czarnego BMW. Wyciągnął z kieszeni kluczyki i otworzył jej drzwi od strony pasażera. Wrzucił walizki do bagażnika i wsiadł na miejsce kierowcy. Znalazł w internecie najbliższą otwartą restaurację, w której mogliby zamówić jedzenie na wynos. Jedna na Brooklynie wydawała się dobrym wyborem, bo choć musieli nadrobić dziesięć minut drogi, to mógł zamówić przez ich stronę dwa zestawy do odbioru za te niespełna trzydzieści minut, które miała im zająć droga. Odpalił samochód i nim ruszyli, zerknął jeszcze na Hazel. Uśmiechnął się i chcąc zwrócić na siebie jej uwagę, chwycił ją za dłoń i pocałował jej wnętrze. — Haze. Tęskniłem za tym... za tobą. Ani przez moment nie mogłem przestać o tobie myśleć. Ja... — spuścił na moment wzrok. To były naprawdę trudne dwa miesiące i gdy Hazel szukała zapomnienia w alkoholu, on szukał go wszędzie tam, gdzie ktoś mógł mu zrobić krzywdę. I naprawdę nie dbał wtedy o to, jak to się skończy. Nie chciał, by o tym wiedziała. Nie chciał, by znowu się o to wszystko obwiniała. Po chwili podniósł wzrok, by spojrzeć jej znowu w oczy i uśmiechnął się ciepło, przyciągając ją do siebie, by pocałować ją jeszcze przed ruszeniem. — Nie znikaj mi tak więcej, Hazel.

      M.

      Usuń
  62. Też miał nadzieję, że sprawa z rozwodem Freddie szybko się zakończy, ale Samuel robił wszystko, by tak się nie stało, łącznie z ciągłym przekonywaniem siostry Mortimera do powrotu i wycofania pozwu. Preston czasem zazdrościł mu tej niezachwianej wiary w siebie. Podobało mu się to, jak Hazel odbiła piłeczkę, wciągając w to też jego siostrę. Morty był w stanie bez trudu wyobrazić sobie wspólne święta, gdy ciocia Freddie rozdaje prezenty otoczona wianuszkiem dzieci Harper i… ich własnych. Miał nadzieję, że bez trudu będą w stanie połączyć swoje rodziny, ale przede wszystkim liczył na to, że Harper i jej rodzina go zaakceptują.
    Wierzył jej, gdy mówiła, że go kocha. Czuł to w jej delikatnym dotyku, we wszystkich pocałunkach. I kiedy patrzył w jej błyszczące, kochające oczy, zaczerwienione policzki i wilgotne od pocałunku usta, nie wierzył we własne szczęście. Miał wrażenie, że nie tylko po raz pierwszy jest faktycznie zakochany, ale też że nigdy wcześniej nie czuł się faktycznie kochany. Dlatego tak łatwo przychodziło mu odpowiadanie jej tym samym. Kochał ją, choć do tej pory nie wiedział chyba nawet, co to faktycznie oznacza.
    Łapał jej ukradkowe spojrzenia i czuł emocje, które wypełniały Hazel dokładnie tak samo intensywnie, jak te które rozsadzały go od środka. To dalej było zbyt nowe, zbyt niespodziewane po zbyt długiej rozłące. Nie mogli się nasycić, zupełnie jakby to miało za chwilę faktycznie znów się skończyć. Ale wiedział, że cokolwiek miałoby się wydarzyć, to nie pozwoli jej ponownie zniknąć. Był zły na siebie, że dopuścił do tego, że Hazel nie było w jego życiu przez dwa długie miesiące. Powinien walczyć o nią i nie odpuszczać, szukać jakiekolwiek drogi, każdego możliwego kontaktu. Wiedział, że spierdolił sprawę i że nigdy więcej nie popełni tego samego błędu.
    Trochę się tego wszystkiego obawiał. Obawiał się, że wciąga ją z powrotem w to wszystko nieco zbyt szybko. Wiedział, że Hazel mówi prawdę, że naprawdę go kocha, ale miał wrażenie, że oczekuje od niej zbyt wiele i zbyt szybko. Zawsze uważał, że nie nadaje się do zobowiązań, ale tym razem było zupełnie inaczej. Wspólne mieszkanie nie wydawało mu się po prostu wygodnym i praktycznym rozwiązaniem, a czymś naprawdę poważnym, bo tym razem traktował swój związek całkowicie poważnie.
    Gdy podjechali na 46 Kossuth Place, wysiadł i wyjął z samochodu tylko jedną walizkę, do której spakował swoje ubrania. Drugą zostawił w bagażniku, uznając ją za mniej istotną. Znalazł sobie nowe miejsce do życia w spokojniejszej części Brooklynu, nowy budynek miał jedynie cztery piętra. Jego mieszkanie znajdowało się w większej części na trzecim, a w niewielkiej części na czwartym. Gdy weszli do środka, pierwsze, co rzucało się w oczy, to niemal całkowita sterylność i… pustka. Mieszkanie było umeblowane. Wszystko było utrzymane w bieli, szarościach i jasnym drewnie, ale brakowało jakichkolwiek ozdób, które świadczyłyby o tym, że ktoś faktycznie to mieszkanie zamieszkuje. W porównaniu do pokoju, który zajmował, mieszkanie było niemal luksusowe. Dwie sypialnie, dwie łazienki, jedna z prysznicem, druga z wanną oraz przestronny salon z otwartą kuchnią i dużą wyspą. Było nawet miejsce na niewielki stół jadalny.
    — To tutaj — powiedział w końcu z niepewnym uśmiechem, wskazując jej dłonią wnętrze. Wynajmował już mieszkania z dziewczynami, ale jeszcze nigdy nie pokazywał żadnej takiego, które wynajął sam. W dodatku nigdy pokazując mieszkanie, nie miał nadziei, że komuś się ono faktycznie spodoba. A chciał, żeby Hazel się podobało. Chciał, żeby zarzuciła kanapę poduszkami i kocami, wygrzebała w second-handzie kilka dywanów, kupiła albo uszyła zasłony na wszechobecne ogromne okna, żeby razem znaleźli kilka obrazów na ściany, może coś namalowali, żeby Haze zapaliła kilka świeczek o ulubionym zapachu i żeby była. Żeby z nim zamieszkała. — Podoba ci się? Zaczekaj, pokażę ci coś jeszcze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odłożył walizkę, złapał od Hazel torbę z jedzeniem i chwytając ją za rękę, niemal od razu zaprowadził ją na piętro. Jego ulubioną częścią mieszkania był mały prywatny taras na dachu, do którego miał dostęp z sypialni na piętrze. Na tarasie stały rattanowe meble - kanapa, dwa fotele i stolik kawowy. Obok stał wąski stół z czterema krzesłami. Taras był słabo oświetlony i brakowało na nim zieleni poza jedną donicą z żywopłotem. Ale dzięki temu, że niemal wszystkie okoliczne budynki były niskie, niebo było idealnie widoczne, co w centrum Nowego Jorku było rzadkością.
      Położył jedzenie na stole i zerknął na Hazel z nadzieją, że to miejsce spodoba jej się choć trochę.
      — To przez ten taras się zdecydowałem na to mieszkanie. Co myślisz, lisku? Nie jest to przytulny pokój w Queens, ale… — Podrapał się po karku, zakłopotany. Nie rozumiał, dlaczego czuł się przy niej równocześnie jak najbardziej i najmniej pewny siebie człowiek na świecie.

      M.

      Usuń
  63. Sympatia jest bardzo ważna, bo zdecydowanie łatwiej pracuje się z ludźmi, których się lubi i szanuje, ale w pracy Chayton kierował się przede wszystkim profesjonalizmem. Dlatego współpracował również z takimi osobami, za którymi prywatnie nie przepada, i z którymi prywatnie nie ma nic wspólnego. Nie miało to jednak żadnego znaczenia w sprawach zawodowych, bo do nich Chayton nie miesza spraw prywatnych, a jeśli ktoś wykonuje swoją pracę jak należy, cała reszta na czas współpracy musi pozostać z boku. Ale, oczywiście, wolał dawać możliwość zarabiania tym, których ceni sobie najbardziej, dlatego złożył tę propozycję Hazel, a nie kilkunastu innym firmom, które też mogłyby sobie dzięki niemu dobrze zarobić. Dał tę możliwość jej, bo wiedział, że Hazel odpowiednio to wykorzysta i przełoży na dalszy sukces. Wiedział, że dla niej zarabianie pieniędzy to jedno, a pasja – drugie. Równie ważne, bo bez pieniędzy nie da się tych marzeń zrealizować, ale mniej ważne, niż samo zamiłowanie do projektowania ubrań i tworzenia ich. Zdawał sobie sprawę, że stawki, które proponował za garnitur, były mocno wysokie i porównywalne do znanych marek, z którymi Kravis Security miało podpisane umowy, ale wychodził z założenia, że wynagrodzenie musi być adekwatne do jakości usług i produktów, a nie do tego, że czyjeś logo znane jest bardziej, niż inne, bo nosi je kilka sławnych osób. Jej pracownia oferowała produkty tak samo dobre, jak Garrison Bespoke, więc nie widział powodu, dla którego Hazel miałaby dostać za to mniej pieniędzy, niż Michael Nguyen. Dzięki temu, gdyby zaproponował pół ceny, sam mógłby wprawdzie zaoszczędzić, ale Chayton nie oszczędza na narzędziach pracy, a właśnie tym dla ochroniarzy jest garnitur – ich narzędziem pracy, zaraz przy innych środkach ochrony osobistej.
    Pokiwał głową, zdecydowanie pochwalając jej myśl, dotyczącą zatrudnienia pracownika.
    — Jeśli chcesz w końcu odpocząć i pójść na prawdziwy urlop, to bez dwóch zdań przyda ci się ktoś do pomocy — potwierdził, nabierając na łyżeczkę trochę deseru. — I uważam, że teraz jest to bardzo dobry moment, żeby kogoś zatrudnić. — Spojrzał na Hazel, po czym wsunął łyżeczkę z deserem do ust. Nie bez przyczyny proponował taką, a nie inną stawkę za garnitur. Dla niego koszt wiele się nie zmieni, a i tak będzie trochę taniej niż zwykle, z kolei dla Hazel jest to szansa na rozwój pracowni i na pełnoprawne zatrudnienie pracownika.
    Rozumiał jednak jej obawy związane z przeprowadzeniem rozmowy o pracę i ze znalezieniem odpowiedniej osoby tak w ogóle. Doskonale pamiętał, jak sam przeprowadzał takie rozmowy, zanim znalazł fachowych rekruterów do firmy, którzy prawie całkowicie zdjęli z niego ten obowiązek. A prawie, bo zdarzają się wyjątki, które Chayton rekrutuje osobiście.
    — Cóż, znalezienie dobrego pracownika nie jest łatwe, nie ma co ukrywać — stwierdził po chwili. — Ale, z drugiej strony, są ludzie, którym naprawdę warto dać pracę. Kwestia przeprowadzenia odpowiedniej rozmowy i wyłapania cech, które sama sobie cenisz. — Uśmiechnął się lekko. Nie była to porada, która gwarantowała sukces, zresztą, Chayton nigdy nie udziela porad w żadnej dziedzinie życia, ale szukanie w drugiej osobie konkretnych cech, zawsze jest istotnym elementem rekrutacji. A Hazel na pewno wiedziała, z jakim człowiekiem chciałaby współpracować.

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  64. Westchnął ciężko, słysząc kolejny pomysł na zmianę kwiatów, która im nie odpowiadała. Mimo wszystko miał zamiar wysłuchać jej do końca. Wtedy też włączyła się Hazel, starając się przekonać Jasmine do tego, że nie było już czasu na wywracanie projektu do góry nogami.
    Odetchnął, gdy w końcu chyba dotarli do jakiegoś porozumienia.
    — Ok… — zaczął powoli, biorąc do ręki projekty, aby się im bardziej przyjrzeć — Jeżeli nie będziemy już nic poza tym zmieniać to ode mnie materiał będzie gotowy w poniedziałek — odpowiedział spokojnie, totalnie nie reagując na dziwne reakcje panny młodej.
    Nie miał zamiaru się bardziej uginać, bo gdyby to zrobili to z pewnością zagrzebaliby się w pracy na najbliższe dwa miesiące, biorąc pod uwagę, że wtedy Jas pewnie znowu, co chwilę chciałaby coś zmieniać. Mieli wtorek, więc niecały tydzień powinien mu wystarczyć, aby skończyć wszystko i to na najwyższym poziomie. Miał nadzieję, że zadowalającym ich klientkę.
    — Czy coś jeszcze? — zapytał, ale wtedy dostrzegł minę Azjatki, która wyrażała więcej niż tysiąc słów. Czyżby tym pytaniem wpakował się w jakieś bagno? Ta kręciła głową, aby lepiej o nic takiego nie pytał, bo pewnie sama zainteresowana za chwilę wyskoczy z jakimś bojowym zadaniem, któremu mogą wszyscy nie podołać.
    — Nie? To świetnie — dodał szybko, jakby w pośpiechu, aby faktycznie nic takiego nie miało miejsca i podniósł się ze swojego krzesła, spoglądając wymownie na swoją towarzyszkę — Na nas już czas, bo musimy w takim razie zasiąść ostro do pracy.
    Wcale nie paliło się aż tak bardzo, ale przecież sama Jasmine nie musiała tego wiedzieć, prawda?

    Wade

    OdpowiedzUsuń
  65. Uśmiechnął się lekko, słysząc o Robercie. Mimo wszystko, to za tym wszystkim miał faktycznie tęsknić. Za współlokatorami i sąsiadami, z którymi zdążył się przez ostatnie miesiące mocno zżyć, za Julie, która zawsze ratowała go naparem z imbiru, gdy chorował, za Peterem i ich rozmowami przy fajce lub blancie na balkonie, za brownie Shelley, nawet za głupimi pomysłami Roba. I choć zdawał sobie sprawę z tego, że to się w końcu musiało wydarzyć, to chyba nie do końca był gotowy na powroty do pustego mieszkania, gdy Hazel akurat będzie u siebie.
    Gdy go pocałowała, a później objęła, mówiąc o bywaniu jak najczęściej, toczył walkę sam ze sobą. Planował z sypialni na dole zrobić biuro, żeby mieć oddzielną przestrzeń do pracy, ale sypialnia była dość spora, bez problemu zmieściłoby się tam też stanowisko dla Hazel, przy którym mogłaby projektować, nawet wstawić maszynę do szycia i manekina, gdyby tylko chciała. Gdy westchnęła, przesunął dłonie na jej biodra, nie spuszczając z niej wzroku, nawet gdy rozglądała się dookoła. Nie chciał, żeby była jak najczęściej. Chciał, żeby była zawsze.
    — Haze… — zaczął, ale zaraz urwał i zacisnął na moment usta. Wyglądała tak uroczo i słodko, gdy rozglądała się dookoła. Gdy westchnęła, zerknął na parę, która wydobyła się z jej ust. Jak miał ją kiedykolwiek stamtąd wypuścić? Objął jej twarz, poprawił jej czapkę i cmoknął ją delikatnie w czoło. Musiał być cierpliwy, dać jej czas. Nie chciał jej znowu stracić kilkoma głupimi pomysłami. — Zjedzmy coś.
    Mimo że było zimno, to pociągnął ją w stronę krzeseł. Siedząc przy stole, mogli obserwować niewielki ruch na pobliskich ulicach. Odsunął jej jeden z wyłożonych poduszką foteli i usiadł obok, wyjmując jedzenie. Zdążyło już nieco przestygnąć, ale gdy położył przed nimi dwa pudełka z pieczonym indykiem z sosem pieczeniowym i żurawinowym, pieczone bataty, puree ziemniaczane i zieloną fasolkę szparagową, a później położył przed nimi jeszcze dwa kolejne mniejsze - jeden z dwoma kawałkami placka dyniowego z bitą śmietaną. I choć w kuchni miał normalne sztućce, to podał jej te plastikowe, które spakowali im w restauracji razem z jedzeniem. Wziął w rękę ostatnie pudełko i uśmiechnął się do niej, podkradając palcami kawałek batata z jej pudełka.
    — Nie kupiliśmy grzańca — uświadomił sobie, mrużąc oczy. Odłożył pudełko i wstał od stołu. — Zaraz wracam, może znajdę coś innego.
    Wiedział, że jest mała szansa, by miał w mieszkaniu alkohol, którego nie zdążył przez ostatnie dni wypić, a jednak ruszył do mieszkania w poszukiwaniu czegokolwiek. Zbiegł po schodach na dół i przeszukał szafki w kuchni. Żadnego wina, nic, co mogłoby choć trochę przypominać grzańca. Miał jedynie tequillę. Z lekkim wahaniem chwycił jednak butelkę i dwie małe szklanki. Nie miał nawet cytryny albo limonki, więc wrócił do niej po prostu z alkoholem. Postawił butelkę na stole i podsunął Hazel jedną ze szklaneczek.
    — Nie jest to grzane wino, ale pewnie też nas trochę rozgrzeje, co ty na to, Haze? — zapytał, polewając i jej, i sobie. Nim jednak sięgnął po szklaneczkę, przysunął ponownie ostatnie pudełko, którego zawartości nie zdążyli wcześniej sprawdzić. — Musimy w końcu uczcić to, że znowu jesteśmy razem i… — Otworzył pudełko, przesuwając je w stronę Hazel. W środku była pieczona w miodzie brukselka. — …twój pierwszy raz z brukselką.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  66. Mortimerowi zawsze umykał cały dziękczynny aspekt tego święta, zazwyczaj był to dla niego tylko kolejny dzień wolny, który kiedyś mógł spędzić z rodziną, a który w późniejszych latach jego życia zamienił się w okazję do zjedzenia obiadu z siostrą i znajomymi. Nigdy nie zastanawiał się faktycznie, za co może być wdzięczny, choć było tego całkiem sporo. Spoglądał na Haze, słysząc jej toast, a później podziękowania. Zdziwiło go to, ale uświadomił sobie, że faktycznie jest to Święto Dziękczynienia. Spuścił na moment głowę, zerkając na złoty alkohol w trzymanej szklance.
    — Za nas — powtórzył po niej, łapiąc jej wzrok i wypił swoją porcję tequili na raz. Uśmiechnął się, widząc, jak Hazel krzywi się od alkoholu i chwycił rękę, którą położyła na jego policzku. Delikatnym ruchem pocierał kciukiem wnętrze jej dłoni i westchnął cicho, patrząc na nią z lekkim zakłopotaniem. Nie miał wprawy w takiej formie świętowania. — To ja dziękuję za to, że olałaś Roba, mimo że chłopak tak o ciebie walczył. Dziękuję, że poszłaś ze mną na papierosa, mimo że nie palisz. Dziękuję, że goniłaś ze mną szopa w parku, mimo że mógł mieć wściekliznę. Za to, że pozwoliłaś pokazać sobie gwiazdy i… — ściszył trochę głos, patrząc na nią uważnie. — I pokazałaś gwiazdy mi. Dziękuję, że się pojawiłaś, Haze, i że dalej tu jesteś. Ja… pewnie kiedyś wydawało mi się, że byłem już wcześniej zakochany, ale to, co przy tobie czuję, lisku… — Uniósł jeden kącik ust w krzywym uśmiechu. Zerknął na jej dłoń i przesunął kciuk na jej pusty serdeczny palec, na który wcześniej wsunął pierścionek. — Bardzo cię kocham i to jest najdziwniejsze i równocześnie najbardziej niesamowite uczucie, jakiego doświadczyłem, więc dziękuję ci przede wszystkim za to. Że mogę cię kochać, Haze.
    Fakt, że nie miał problemu z tym, by się przed nią otworzyć i okazywać jej uczucia w ten sposób, był dla niego czymś zupełnie nieznanym. Jego ojciec zawsze traktował to jak słabość i choć Irene starała się wbrew mężowi uwrażliwiać swojego syna, to Morty był przyzwyczajony do tego, że po jakimkolwiek nawet najmniejszym uzewnętrznieniu czekała na niego kara. Preston nigdy nie mógł być miękki, nie mógł być słaby, a według niego pozwalanie sobie na bycie emocjonalnym było z tym jednoznaczne. Był wdzięczny Hazel za to, że przy niej nie musiał niczego udawać. Czuł się przy niej w pełni akceptowany i to było tak nowe, że trudno było mu w to faktycznie uwierzyć.
    — Jak zjemy, to chciałbym, żebyś poszła ze mną w jedno miejsce — mruknął, uśmiechając się lekko. Puścił jej dłoń i złapał za plastikowe sztućce. — Miałem iść tam od razu po powrocie z Queens, ale skoro już coś nas zatrzymało… — Uniósł znacząco brew, przypominając sobie nazbyt wyraźnie, co faktycznie zatrzymało ich w jego starym pokoju. — …to mamy też czas, żeby rozprawić się w końcu z twoim zielonym nemesis.
    Zdecydowanie wolałby w tamtym momencie zostać w mieszkaniu i zająć się tylko Hazel, ale miał niejasne przekonanie, że mają jeszcze dużo czasu, by nadrobić te stracone tygodnie. Mimo że cały czas była obok, wciąż na nią zerkał, jego dłonie cały czas dotykały przypadkowo jej ręki, jej uda, wszystko jakby kontrolnie, zupełnie, jakby musiał wciąż upewniać się, że nie zniknęła. Nabił na swój widelec kawałek brukselki i zaprezentował ją Hazel.
    — Zróbmy to razem. Kto wie, Haze, może brukselka okaże się najlepszym, co cię w życiu spotkało.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  67. Chciał jej mówić tak częściej. Bez trudu mógł sobie wyobrazić ich kolejne wieczory, gdy kładą się razem spać i poranki, gdy budzą się obok siebie. Wszystkie kolejne święta spędzone razem, wszystkie podróże, w które w końcu mógł ją zabierać. Nawet jej wymarzone Hawaje, gdyby się zgodziła. Chciał doświadczać z nią wszystkiego, wszystkich jej pierwszych i kolejnych razów. I choć brukselka nie była jego ulubionym warzywem, to jeszcze nigdy nie smakowała mu tak bardzo, jak gdy próbował jej z Hazel.
    Przekrzywił głowę, słysząc jej werdykt. Przez chwilę po prostu przyglądał się jej z rozbawieniem, napawając się jej radością. Było coś niezwykłego w tym, że nawet jej najlżejszy uśmiech sprawiał, że Preston był po prostu szczęśliwy. Nim wzięli się z powrotem za jedzenie, ujął jej twarz i pocałował ją krótko. Była niesamowita i nie miał pojęcia, jakim cudem wybrała właśnie jego. Był przekonany, że nie zrobił nic, by faktycznie na nią zasłużyć i tym bardziej trudno było mu faktycznie uwierzyć w to, że to wszystko dzieje się naprawdę.
    Gdy zjedli, zebrał wszystko do papierowej torby, w której przynieśli jedzenie. Odsunął się i podniósł, ale nim się cofnął w stronę drzwi do sypialni, pochylił się jeszcze i cmoknął ją w policzek. Wyciągnął do niej rękę, nawet nie po to, by pomóc jej wstać, a raczej tylko dlatego, że chciał jej znów dotknąć.
    — Niedaleko — odpowiedział tylko na jej pytanie, dokąd idą. — Muszę wpaść w jedno miejsce na chwilę.
    Nie wziął ze sobą nic poza spakowanym wcześniej plecakiem. Gdy wyszli z mieszkania, poprowadził ją kolorowymi ulicami Bushwick. Nie skracał im specjalnie drogi, bo chciał jej przy okazji pokazać chociaż część graffiti i murali, które zdobiły okoliczne ściany. Od bardzo realnych przedstawiających ludzi, przez studium mimiki jednej twarzy wzdłuż niemal całej uliczki, przez kolorowe zwierzęta i geometryczne kształty przedstawiające istniejące przedmioty, mural przedstawiający siedzącą kobietę, która wyglądała jakby powstała z kolorowego topniejącego już śniegu, aż po psychodeliczne wersje dobrze znanych krajobrazów Nowego Jorku, mnóstwo bajgli, statua wolności w każdym możliwym wydaniu i kolorze, ale też patchworkowy wieloryb zaplątany w kable, liny i plastik lub cała ściana wyglądająca jak rozpikselowany ekran telewizora, na którym pod odpowiednim kątem widać w zakłóceniach krzyczącego człowieka. Morty prowadził ją kolejnymi uliczkami, wskazując jej mniejsze i większe dzieła sztuki.
    Wprowadził ją do jednego z wielu brooklyńskich budynków, z tą różnicą, że nad drzwiami tego wisiała amerykańska flaga. Minęli staruszka na portierni, który zerknął z zaciekawieniem na Hazel, ale jedynie kiwnął im głową, wracając zaraz do czytanej przez siebie książki. Preston poprowadził ją pustym korytarzem do jednych z drzwi, zza których słychać było cichą muzykę, śmiech i głośne rozmowy. Gdy otworzył drzwi, ich oczom ukazała się spora sala, w której porozstawiane były stoły z jedzeniem, wokół których tłoczyli się głównie mężczyźni w różnym wieku.
    — Hej, Preston, spóźniłeś się, Harris i Perez zeżarli już całego indyka — ktoś krzyknął na ich widok, ściągając na nich całą uwagę w ogólnym hałasie. Spomiędzy zebranych w jedną z grupek mężczyzn wyszła starsza czarnoskóra kobieta, której prawa ręka zwisała bezwładnie wzdłuż tułowia. Lewą gestykulowała żywo, zmierzając w ich stronę. Bez skrępowania przytuliła najpierw Morty’ego, a później objęła krótko Hazel lewym ramieniem. — No, Preston, aleś sobie ślicznotkę przygruchał. Kochana, jesteś dla niego o wiele za ładna! Chodźcie coś zjeść, zanim te grubasy wszystko pochłoną!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Już jedliśmy, Ari — odpowiedział Morty ze śmiechem. — Hazel, to Aria, jedna z tutejszych weteranek. Aria, wpadliśmy tylko na chwilę. Widziałaś gdzieś Cartera? Mam dla niego prezent.
      Ostatnimi czasy Mortimer rzadziej bywał w miejskich ośrodkach pomocy weteranom, ale starał się z tego nie rezygnować całkowicie. Po zakończonych kursach podstawowej obsługi komputera i kursach programowania dla tych bardziej zaawansowanych technologicznie, w ośrodkach pojawiał się sporadycznie, czasem pomagając przy poniedziałkowym darmowym lunchu lub przy organizacji wspólnych świąt dla tych, którzy nie mieli gdzie lub z kim ich spędzić. Tym razem pojawił się jednak w konkretnym celu.
      — Carter? Pewnie ogląda mecz, Lionsi chyba właśnie przegrywają z Packersami — mruknęła ze śmiechem, przewracając oczami. — Jesteście pewni, że nie jesteście głodni? Gdzieś na pewno został jeszcze kawałek…
      — Dzięki, Ari — Morty przerwał jej, obejmując Hazel ramieniem. Kiwnął głową na powitanie mijającemu ich mężczyźnie, po czym wyszedł z powrotem na korytarz. — Chodź, Haze. Załatwimy to szybko i możemy wracać do domu.
      Do domu. Powiedział to zupełnie bez namysłu, jakby to, że Hazel wróci z nim do mieszkania w Bushwick, było oczywiste, jakby to faktycznie był ich dom.

      M.

      Usuń
  68. Nie odpowiedział jej, kim jest Carter, którego szukali. Za chwilę miała przecież sama go poznać. Wzruszył ramionami, słysząc jej kolejne pytania.
    — Znam wszystkie takie miejsca w Nowym Jorku, od szkoły średniej czasem je odwiedzam — odparł lekko, zupełnie pomijając fakt, że nie tylko je odwiedzał, a aktywnie działał wolontaryjnie, starając się ułatwić ludziom, którzy rozstali się z wojskiem, powrót do normalnej rzeczywistości. Przez chwilę się zastanawiał, jak odpowiedzieć na jej ostatnie pytanie. Uśmiechnął się do niej lekko, zerkając jeszcze przez ramię na zebrany w stali tłum. — Wiesz, wiele z tych osób nie miało wyboru. Część pewnie uległa wizji dobrego życia, dużych pieniędzy, poczucia przynależności i ogromnej chwały, bo przecież Ameryka kocha swoich żołnierzy. Kocha ich, dopóki nie stają się bezużyteczni, dopóki nie mają problemów ze złością przez PTSD, dopóki nie zamieniają się w bezdomnych, bo przez poczucie winy, złość i stany lękowe nie potrafią wrócić do normalnego życia. Dopóki nie sięgają po alkohol i narkotyki, bo nie radzą sobie z powracającymi koszmarami. Dopóki mają wszystkie ręce i nogi, bo na kaleki przecież trudno jest patrzeć. — Skrzywił się lekko, zbyt dobrze zdając sobie sprawę z tego, jak często tym ludziom nie da się już pomóc. Złapał ją za rękę i pocałował ją lekko w skroń. Uśmiechnął się do niej pogodnie. — Jak inaczej sprzeciwiać się temu systemowi, jeżeli nie wspierając właśnie jego ofiary?
    Jego ojciec zawsze był przekonany, że Morty robi to z poszanowania do munduru, że mimo braku chęci wstąpienia do armii, miał w sobie patriotę z głębokim szacunkiem do wojskowych. I choć Preston faktycznie szanował ludzi szukających pomocy w ośrodkach, to fakt, że nosili kiedyś mundur nie miał w tym względzie żadnego znaczenia. Czuł się w obowiązku choć w niewielkim stopniu oddawać społeczeństwu to, co jego ojciec, a właściwie instytucja, w hierarchii której był bardzo wysoko, a którą po zakończeniu aktywnej służby, dalej wspierał działalnością swojej firmy, temu społeczeństwo zabierała.
    Otworzył przed nią drzwi mniejszego pokoju. Wystrojem przypominał salon. Ściany i regały pełne były mniej lub bardziej udanych malunków, plakatów, rzeźb i innego rękodzieła. Wszędzie w pozornym nieładzie stały książki. Na środku stały trzy kanapy ustawione w literę U, teraz zajęte przez kilku rosłych mężczyzn, żywo komentujących oglądane rozgrywki. Na ścianie wisiał duży telewizor, na którym właśnie leciał mecz NFL. W części, która stanowiła niewielki aneks kuchenny stała mini lodówka i stary ekspres do kawy.
    — Carter! — Morty podszedł do kanapy i klepnął w ramię młodego mężczyznę. Billy odwrócił głowę i uśmiechnął się szeroko na widok Prestona. Podniósł się powoli na ramionach i sprawnie przeskoczył na stojący przed nim wózek inwalidzki, by następnie chwilę później znaleźć się już przy nich.
    Miał niespełna trzydzieści lat, jasne włosy, umięśnioną sylwetkę i sympatyczny uśmiech. Obie nogi miał amputowane do połowy ud.
    — Mogłeś powiedzieć, że nie będziesz sam, to bym się chociaż uczesał — mruknął z udawaną urazą, przeczesując dłonią włosy. Uśmiechnął się do Hazel ujmująco, pochylając głowę. — Ma’m, William Carter. — Zerknął na Morty’ego i kiwnął w stronę telewizora. — Zostaniecie?
    — Nie, my tylko na chwilę, Billy — odpowiedział niemal od razu Preston, puszczając na moment dłoń Hazel. — Czekaj, mam coś dla ciebie. Wracam za chwilę. Haze, nie daj się nabrać na jego miłe słówka. I Carter, mam cię na oku.
    Odszedł na moment w stronę blatu, żeby wyjąć z plecaka laptopa oblepionego obdrapanymi naklejkami, myszkę, słuchawki i zasilacz. Zerknął przez ramię, by dostrzec, jak Carter wciąga Hazel w rozmowę, roztaczając wokół niej swój chłopięcy urok. Uśmiechnął się na ten widok i odpalił laptopa, chcąc sprawdzić, czy wszystko działa. Sprzęt był całkowicie nowy, ale Morty wiedział, że Billy nigdy by go nie przyjął, gdyby o tym wiedział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zarzucił pusty plecak na ramiona i łapiąc sprzęt w ręce, wrócił do pogrążonej w rozmowie dwójki.
      — …jest świetnym nauczycielem. Mam nadzieję, że jeszcze trochę i będę mógł znaleźć pracę jako programista. — Carter uśmiechał się szeroko i gdy Preston wyciągnął w jego stronę laptopa, uniósł brwi zaskoczony. — Nie. Ja nie mogę…
      — Przestań, i tak leżał nieużywany, a ty musisz mieć na czym pracować — przerwał mu Morty. — Wszystkiego najlepszego, stary.

      M.

      Usuń
  69. Preston doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak niekomfortowo ludzie się czuli w podobnych miejscach, dlatego obserwowanie Hazel przy interakcji z Carterem i całą resztą obecnych w ośrodku było dla niego czymś niesamowitym. Nie wydawała się skrępowana, zdecydowanie wzbudziła powszechną sympatię swoim promiennym uśmiechem. Morty był po prostu dumny z tego, że miał ją obok siebie.
    Poczuł mroźne listopadowe powietrze na odsłoniętych policzkach i zerknął na Hazel. Uśmiechnął się lekko, słysząc komentarz o zimie. Z dnia na dzień robiło się coraz chłodniej i Preston miał ogromną nadzieję, że niedługo faktycznie przyjdzie zima. Lubił Nowy Jork szczególnie w święta, gdy cały zamieniał się w scenografię ze świątecznej reklamy Coca-Coli. I chociaż w Gwiazdce już dawno nie było dla niego niczego atrakcyjnego, to lubił tę unikalną atmosferę pośpiechu i ogólnej wesołości, lubił kolorowe światełka, zapach żywej choinki, świąteczne ozdoby, pijanych mikołajów i śnieg.
    — Chcesz polecieć na święta do Minnesoty? — zapytał, nim powiedziała o prezentach. Mieli niespełna miesiąc, by podjąć jakąkolwiek decyzję i choć Morty nie zamierzał wcale wymuszać na niej jakiegokolwiek zaproszenia, to nawet przez myśl mu nie przeszło, że mogliby spędzić Wigilię osobno. Roześmiał się, słysząc jej komplement. Pokręcił głową i przyciągnął ją do siebie, obejmując ją ramieniem. — Billy stracił nogi na Bliskim Wschodzie. Był saperem i wszedł na jakąś improwizowaną minę, której nie znaleźli. Poznałem go dwa lata temu, od razu chciał się nauczyć programować, ale miał poważny problem z alkoholem, pojawiał się pijany w ośrodku, podchodził do kursu kilka razy, bo nie mógł poradzić sobie ze swoimi demonami. Od kilku miesięcy nie pije, chce zarobić na protezy, jest naprawdę zdolny i myślę, że zasłużył na szansę. Ale pewnie gdyby cię ze mną nie było, to nie przyjąłby prezentu, więc dziękuję, lisku, że ze mną poszłaś.
    Musnął ustami jej skroń. Nawet nie pomyślał o tym, że Hazel mogłaby mówić o swoim prezencie urodzinowym, ani tym bardziej, że mogłaby planować cokolwiek na jego urodziny. Nie traktował tego dnia jakoś specjalnie, zwykle wręcz unikał jakichkolwiek kontaktów z ludźmi, bo przyjmowanie życzeń zawsze go krępowało. Zdecydowanie bardziej wolał dawać niż otrzymywać i do tego też był przyzwyczajony. Datę swoich urodzin trzymał raczej dla siebie, a tylko jego rodzice, Freddie i nieliczni znajomi, którzy wiedzieli, że to czwartego grudnia faktycznie mu o tym przypominali.
    Morty spojrzał na nią z zaskoczeniem, gdy mówiła o wpraszaniu się. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął komplet kluczy, do którego doczepiony był brelok z małym brązowym niedźwiedziem. Sięgnął po jej dłoń i zamknął jej palce na kluczach.
    — Możesz się wpraszać, kiedy chcesz, Haze — mruknął z uśmiechem, choć przecież to był idealny moment, by zaproponować jej wspólne mieszkanie. By poprosić ją, by została nie co najmniej do niedzieli, a co najmniej do czasu, gdy nie będą chcieli się przeprowadzić. Zadarł jej brodę i pocałował delikatnie jej usta. — Myślę, że jakoś sobie beze mnie poradzą przez te kilka dni, więc jestem cały twój. — Złapał ją ponownie za dłoń z zamiarem ruszenia w drogę powrotną. Robiło się ciemno i chłodno. Zerknął na nią z łobuzerskim uśmiechem. — Chcesz podjechać do Queens po rzeczy czy do niedzieli nie wychodzimy z łóżka?

    M.

    OdpowiedzUsuń
  70. Wierzył, że przygotowane przez nią stroję będą nadawały się do pokazania na imprezie tak dużej rangi, przez co postanowił dać jej okazję do pokazania światu swojego talentu. Nigdy nie ubierał się sam, nawet do projektantów wysyłał swoich pracowników, nie śledził modowych trendów, ale jej projekty miały w sobie coś, co przykuło jego uwagę, podobnie zresztą jak jej osobowość.
    - To coś, co nas łączy, więc pewnie na dłuższą metę nijak byśmy się nie dogadali – uśmiechnął się, nawiązując tym samym do wzmianki, że nie przepadała za tym, aby ktoś wydawał jej polecenia. Na początku nie przypuszczał, że pod tą dozą nieśmiałości kryje się dość stanowcza i pewna siebie kobieta, ale to cechy, które w świecie mody musiały stanowić nieodłączny element i bez których nigdy w życiu nie udałoby się jej osiągnąć sukcesu.
    - Trochę niczym zabawa w policjanta i złodzieja – zaśmiał się, podnosząc ręce do góry, aby mogła swobodnie zebrać miary. Dawno nie był na żadnych przymiarkach, miał kilku zaufanych projektantów, którzy przygotowywali dla niego garderobę i doskonale znali wszystkie jego wymiary. Widać było, że jest w swoim żywiole, a on, nawet jeśli bywał gburowaty i niezbyt przyjemny w obyciu, doceniał ludzi, którzy startując praktycznie od zera, ciężką pracą potrafili dojść często i na sam szczyt. Co prawda przed Hazel jeszcze długa droga do tego, aby stać się jedną z topowych projektantek, ale jeśli nadal będzie tak ambitna i do końca będzie walczyć o swoje, kto wie, może udział w projekcie i przygotowanie ubioru na Fashion Week otworzą jej drzwi do wielkiej kariery.
    - Tak, ja też mam już plany i właściwie jestem spóźniony na konferencję, której nie zamierzam przez ciebie odwoływać. Wszystko mamy chyba ustalone, prawda? Twój adres mam, przyślę do ciebie kierowcę, zabierze od ciebie mój garnitur, a później dostarczy cię na Fashion Week. Mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz i że dzięki temu przejdziesz szybciej do finału naszego konkursu – uśmiechnął się, podając jej rękę – Miło było cię poznać panno Evans, zobaczymy, czy przetrwasz w świecie, który gotowy jest zgnieść cię niczym małą mrówkę – dodał, wymieniając z nią spojrzenie i powoli kierując swoje kroki w stronę biurka, aby odebrać od asystentki dokumenty potrzebne mu do udziału w konferencji z przedstawicielami z Azji.

    prezes

    OdpowiedzUsuń
  71. Ostatnie dni dla Elaine były puste i zapracowane jednocześnie. Dzieliła się między pracę w Fundacji, zaglądanie do własnego baru i nadzorowanie prac w lokalu nad sobą. Chciałaby poczuć, że to wszystko ma sens, ale coraz częściej dochodziła do wniosku, że brakuje jej do tego serca. Czy powinna zmienić kierunek w swoim życiu? A jednocześnie sentyment nie pozwalał jej rzucić tego wszystkiego i ruszyć w inną stronę.
    Kiedy te wszystkie myśli zaczynały je przytłaczać, wciągała na siebie sportowy strój i ruszała pobiegać, jakby chciała uciec od własnych rozterek.
    Tego dnia też tak było. Na szczęście do baru przyszli wszyscy wyznaczeni na ten dyżur pracownicy, więc spokojnie mogła wyjść. Spokojnym tempem ruszyła przez miasto. Starała się regularnie ćwiczyć, czasem nawet dołączała się do wycieczek Lucasa na siłownię, dlatego szybko złapała rytm i ruszyła truchtem przed miasto.
    Nie spodziewała się, że uciekając od własnych problemów, spotka cudze.
    W oddali widziała tylko jedną osobę, idącą chodnikiem. Wcześniej inna skręciła w boczną alejkę. Na ulicy było zupełnie spokojnie, jakby Nowy Jork nagle zamarł. El zdawała sobie sprawę, że to tylko wrażenie, ale ciarki przeszły ją po plecach. Nie lubiła, gdy w tym mieście zapadała cisza, nawet iluzoryczna, gdyż to najczęściej oznaczało kłopoty. Miała ochotę obrócić się i pobiec w stronę, z której jednak dobiegały głosy tętniącego miasta. Nie zrobiła tego jednak, gdyż zobaczyła, że kobieta przed nią zatrzymała się i zaczęła nerwowo rozglądać. Może potrzebuje jakieś pomocy?
    Podbiegła do niej i zatrzymała się tuż obok.
    - Coś się stało? – zapytała i przetarła czoło z potu. Sięgnęła do telefonu przyczepionego uchwytem do ramienia. Nie widziała nieznajomej nad nimi.

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  72. [Życie jest zbyt krótkie, żeby się tak ograniczać… ^^]

    Uśmiechnął się pod nosem, kiedy Hazel powtórzyła jego pytanie i dał jej czas na odpowiedź, podczas gdy sam pomyślał, że niepotrzebnie odtrącał tę młodą kobietę. Kiedy siedziała po drugiej stronie kanapy i opowiadała, jak jej się powodzi oraz co słychać w jej pracowni, uzmysłowił sobie, że za nią tęsknił. Tak szybko jednakże, jak ta myśl rozbłysła w jego głowie, tak szybko Nicholas ją zgasił. Nie był gotowy powiedzieć tego na głos, ba!, nie był gotowy, aby przyznać to przed samym sobą, ponieważ to by oznaczało… Ponieważ to oznaczałoby, że od dnia śmierci rodziców popełnił zbyt wiele błędów, które na dodatek wcale nie pomogły przepracować mu tego, co go spotkało, a przecież kurczowo trzymał się ułudnej myśli, że doskonale ze wszystkim sobie radzi.
    Na szczęście sąsiadka nie kazała mu długo czekać i zaczęła opowiadać o swoim kliencie oraz jego matce.
    — Bottega green? — powtórzył za nią. — A co to, kurwa, jest? — rzucił z nieukrywanym rozbawieniem, celowo dorzucając do pytania przekleństwo, które miało podkreślić to, jak bardzo nie wiedział, o jakim kolorze w ogóle rozmawiają i choć potrafił domyślić się, że musi to być zielony, to dobrze wiedział, że zarówno ten konkretny kolor jak i wszystkie pozostałe miały tysiące, jeśli nawet nie miliony odcieni.
    — Nie, nie opowiadałaś mi o ostatniej domówce — odpowiedział, formułując pełne zdanie i podobnie jak w przypadku przekleństwa, tym razem także zrobił to celowo, poniekąd drocząc się zarówno z Hazel, jak i samym sobą. Obydwoje dobrze wiedzieli, że nie opowiadała mu o ostatniej domówce, ponieważ dziś rozmawiali ze sobą po raz pierwszy od półtorej roku, choć obydwoje wyśmienicie udawali, jakoby ich ostatnia pogawędka miała miejsce ledwo wczoraj. W zasadzie nie było to takie trudne i, przynajmniej ze strony Nicholasa, nie było też w stu procentach udawane. Zawsze dobrze mu się z nią rozmawiało, zawsze bez większych trudności potrafili znaleźć wspólne tematy. Zdążył o tym zapomnieć, ale nie potrzebował wiele, by odświeżyć sobie pamięć i teraz tym bardziej czuł się nieswojo z tym, że traktował Haze jak wroga.
    Na swoje usprawiedliwienie miał tylko to, że traktował tak wszystkich. Wybrał taki sposób na poradzenie sobie ze stratą, choć… Z perspektywy czasu docierało do niego, że nie poradził sobie z nią wcale i pędził coraz szybciej w dół po równi pochyłej. Po cichu naprawdę liczył na to, że w końcu się o coś rozbije i wyrwie się z tego stanu zawieszenia, w którym się znalazł, a z którego nie potrafił się uwolnić.
    — Zatem, co wydarzyło się na ostatniej domówce, Hazel? — podpuszczał ją z premedytacją, w tym konkretnym momencie, tu i teraz, czerpiąc z tego przyjemność. Tylko to mu zostało. Chwilowe przyjemności, które pojawiały się nagle i równie nagle znikały, krótkim błyskiem rozjaśniając otaczające go ciemności. Prawdopodobnie to właśnie te błyski sprawiały, że jeszcze jakoś się trzymał. Że pomimo wielu złych dni wciąż miewał te lepsze.

    NICHOLAS WOODROW

    OdpowiedzUsuń
  73. Uniósł brwi, lekko zaskoczony jej zdziwieniem. Nie wiedzieć czemu, był przekonany, że Hazel odwiedza swoje rodzinne strony regularnie i jej szczera odpowiedź sprawiła, że spojrzał na nią zaciekawiony.
    — Pewnie, że chcę poznać Harper — odparł od razu, zerkając na jej chłodną dłoń, którą zamknął w swojej. — Chcę zobaczyć, gdzie się wychowywałaś, chcę zobaczyć te ośnieżone pagórki, z których zjeżdżałaś na sankach, a później ulepić z twoimi siostrzeńcami bałwana i wypić z twoim szwagrem dobre brandy. Ja… chcę zobaczyć to wszystko, co cię otaczało, gdy byłaś mała. Chcę poznać ludzi, którzy są dla ciebie ważni i wiedzieć o tobie wszystko, Haze.
    Przesunął rękę wyżej i potarł kciukiem wnętrze jej nadgarstka. Perspektywa spędzenia świąt tylko z nią była ogromnie kusząca, tym bardziej, że mieli do nadrobienia stracony czas, a Morty dalej był nią nienasycony. Ale mówił prawdę, gdy wspominał o chęci poznania jej rodziny, wiedział, że oboje w tej kwestii mają pewne braki, ich rodziny nie były standardowe, ale Preston chciał się stać częścią jej życia w każdy możliwy sposób.
    — Jasne, że możemy — odpowiedział, podnosząc jej dłoń, by złożyć na jej grzbiecie delikatny pocałunek.
    Morty zdążył się już przekonać, że gdziekolwiek szedł lub jechał z Hazel u swojego boku, prawie nie zauważał samej drogi. Tak bardzo skupiał się na niej, na jej uśmiechu, jej ustach i oczach, że prawie nie pamiętał ich drogi do jego mieszkania, a później samej jazdy na Queens. Pamiętał za to, jak nie mógł oderwać od niej rąk, gdy przyciskał ją do ściany w windzie. Pamiętał, jak wchodził za nią do mieszkania i jak wziął w dłonie pluszowego szopa, którego wygrali na Coney Island, by następnie zanieść go do samochodu razem z jej rzeczami.
    Gdy ruszyli w drogę powrotną, zmienił trochę trasę, mijając swoje mieszkanie. Nie mógł się doczekać, aż zostanie znów sam w zaciszu mieszkania, bez rozproszeń, bez innych ludzi. Chciał jej przez całą noc pokazywać, jak bardzo za nią tęsknił i na nic tak nie czekał, jak na widok wyczerpanej Hazel zasypiającej spokojnie na jego ramieniu. Ale minął swoje mieszkanie.
    Wciąż miał świadomość tego, że Hazel spędza to święto poza swoim domem, bez rodziny, nawet bez prawdziwej tradycyjnej kolacji. Chciał jej ten dzień uatrakcyjnić, pokazać, że Nowy Jork też może być atrakcyjnym miejscem do spędzania Święta Dziękczynienia.
    — Chcę pokazać ci jeszcze jedno miejsce, zanim wrócimy do mieszkania — powiedział jej tylko z uśmiechem, łapiąc na moment jej udo.
    Nieco nadłożyli drogi, ale gdy dojechali do Bryant Park, Morty już widział, że było warto. Zimowa wioska już stała i sądząc po ilości kręcącej się między stoiskami ludzi i niemal całkowitym braku wolnych miejsc parkingowych, cieszyła się dużą popularnością. Drewniane stoiska oferowały wszystko, z czym tylko mogły kojarzyć się święta. Ozdoby świąteczne, mydła we wszystkich kształtach i kolorach, czekolady z wymyślnymi dodatkami, ekologiczne kosmetyki, gorąca czekolada i grzane wino, a pośrodku tego wszystkiego duże lodowisko.
    — Obiecałem ci grzane wino, lisku — mruknął z uśmiechem, łapiąc ją za dłoń, gdy w końcu wysiedli z samochodu.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  74. Tak, pozostawanie czujnym było u niego na porządku dziennym. Nie raz miewał płytki sen właśnie z tego powodu. Cóż, wiódł życie jakie wiódł i to wiązało się z takimi… sprawami.
    Spojrzał na Hazel i skinał głowa. Okej, czyli jednak szli razem coś zjeść, spoko. Będzie miał towarzystwo jeszcze przez jakiś czas i było to miłe. Zwłaszcza, że obie strony upewniły się, że ta druga nie chciała zabić pierwszej. Całkiem w porządku, prawda?
    Riven owszem znał okolicę, do której już dojeżdżali. I znał tu kilka dobrych miejsc, które będą jeszcze czynne o tej godzinie. Uśmiechnął się lekko do siebie.
    – Co powiesz na burgery? Albo jakiś dobry makaron? – zagadnął, kiedy wysiadali z pociągu. – Znam miejscówkę, w której serwują to i to. Ale jak masz ochotę na jakąś pizzę, to też mów. Nie mam nic przeciwko i mogę zjeść i pizzę – spojrzał na nią i znów naciągnął bardziej kaptur, kiedy poczuł chłód na zewnątrz.
    Skierowali się do lokalu, o którym Riv wspomniało jako pierwszy. Miał ochotę na burgera, do tego frytki i coś ciepłego do picia, najlepiej jakąś dobrą herbatę. Było zimno, był głodny i uważał, że ciepła herbatka dobrze podziała na jego żołądek. Na żołądek Hazel też, ale to dziewczyna już sama zdecyduje, co sobie weźmie do picia.
    Jakiś czas później znaleźli się w dobrze oświetlonym lokalu. Zajęli miejsca gdzieś z boku, a Riven zdjął kurtkę i przewiesił ją na oparciu krzesła. Zdjął też kaptur, zastanawiając się, ile miał kasy w portfelu. Było okej, bo miał więcej niż powinien, więc nie powinno być problemu.
    Usiadł i załapał za kartę menu, przeglądając kolejne pozycje. Zerkał też co jakiś czas na dziewczynę przed sobą, chcąc jakoś zagaić rozmowę, ale… nic sensownego nie przychodziło mu do głowy. „Zimno się zrobiło”? Bez przesady.

    Riven

    OdpowiedzUsuń
  75. Wade’owi nie do końca zależało na pieniądzach. Nie miał górnolotnych marzeń. Zarabiał na kredyt, dzięki któremu spłacił resztę rodziny za dom ciotki, w którym mieszkał. Starczało też na normalne życie w pojedynkę, więc czego miałby chcieć więcej?
    Wyszedł za Hazel z budynku i stanął przy swoim motocyklu, który zaparkował niedaleko wejścia z budynku. Odwrócił się i popatrzył na swoją towarzyszkę, wsuwając dłonie do kieszeni spodni.
    — Najchętniej zrobiłbym jej na tym materiale te gołe tyłki — powiedział, śmiejąc się pod nosem — Będę musiał się nieźle hamować, żeby tego nie zrobić — pokręcił z rozbawieniem głową — Wszystko już wiadomo, więc jeśli faktycznie zarwę noc to pojutrze mogę ci pierwszą połowę materiału — przyznał, opierając się tyłkiem o swój pojazd. Skrzyżował ręce na piersi i zadarł głowę, aby spojrzeć na najwyższe piętro apartamentowca.
    — A jak ta coś znowu wymyśli to przysięgam, że nie będę już taki miły, jak dzisiaj — mruknął już z mniejszym entuzjazmem.
    W tym samym momencie, jakiś idiota jadąc ponad dozwoloną prędkość w tym miejscu, najechał na sporej wielkości dziurę, wypełnioną brudną wodą, która wylądowała na głowie Washingtona i jego towarzyszki. W pierwszej sekundzie sam nie wiedział, co się wydarzyło. Szybko jednak się wyprostował i rozłożył bezradnie ręce, odwracając się za siebie, ale wariat w sportowym aucie był już dwie przecznice dalej.

    Wade

    OdpowiedzUsuń
  76. Każdy kolejny krok niesie ze sobą ryzyko porażki, a Chayton, jako przedsiębiorca, był w stanie w stu procentach zrozumieć obawy Hazel w kwestii rozwijania firmy. Łatwiej jest pielęgnować to, co się ma i trwać w stabilnej strefie komfortu, niż sięgać po więcej i podejmować ryzyko, skoro następny krok do przodu może w efekcie okazać się trzema krokami w tył. Ale prawda jest taka, że w biznesie największym ryzykiem jest właśnie niepodejmowanie żadnego ryzyka. Nie da się nie próbować bez ryzyka w sytuacji, w której chciałoby się osiągnąć coś nowego i taki krok zawsze będzie wiązał się z możliwością porażki, dlatego w biznesie warto jest przygotować się nie tylko na sukces, ale i na porażkę.
    — Wolałbym nie mówić, co powinnaś — przyznał, unosząc usta w lekkim uśmiechu. Gdyby znał ją na wskroś, wtedy bez wahania udzieliłby jej porady dostosowanej stricte do niej, ale w obecnej sytuacji nie czuł się na tyle pewnie, by służyć jej radą w tym zakresie, bo to, co o niej wiedział, to wciąż za mało, żeby powiedzieć, że naprawdę ją zna, a nie chciał zasugerować czegoś, co w jej przypadku może się nie sprawdzić. — Ale mogę powiedzieć, co zrobiłbym ja, będąc na twoim miejscu. Więc: na pewno nie skorzystałbym z agencji pracy, jeśli chodzi o przeprowadzanie rozmowy kwalifikacyjnej. — Uśmiechnął się wyraźniej. — Owszem, niektóre agencje pracy są świetne, mogą znaleźć ci doskonałego pracownika i chwała im za to, bo na pewno są przydatni, ale nie są tobą, twoimi oczami, uszami, ani intuicją. Znajdą cechy, na których ci zależy, ale nie znajdą człowieka, z którym to ty będziesz w stanie zbudować zawodową relację. Rozmowa kwalifikacyjna daje początek takiej relacji, ale też uczy nas, pracodawców, zrozumieć istotny fakt, że nie ma na tym świecie kandydatów idealnych, a są tylko tacy, którzy mogą spełnić nasze oczekiwania. Często bowiem zatrudniamy ludzi za kompetencje, a potem zwalniamy za postawę, tylko dlatego, że interesuje nas to, co ludzie umieją, a nie jacy są — powiedział, nieznacznie przechylając głowę w bok i z uśmiechem patrząc, jak zawartość talerzyka Hazel znika w kilku ruchach. — Ale, tak, żeby znaleźć kogoś, kto spełni nasze oczekiwania, najpierw trzeba nauczyć się siebie — przyznał, bo w tych słowach znajdowało się mnóstwo prawdy. Nie miał jednak wątpliwości, że Hazel świetnie poradzi sobie z rekrutacją, i że nie pozwoli wejść sobie na głowę, skoro w tej kwestii zgasiła nawet Lucindę. Przykładała się do swoich obowiązków, więc Chayton był przekonany, że rozmowa kwalifikacyjna w jej wydaniu również będzie dopracowana i całkowicie wierzył, że jeśli spróbuje, na pewno jej się powiedzie.
    — Zdecydowanie warto — przytaknął, biorąc ostatni kęs swojego deseru. — Co prawda, biznesowe kolacje są trochę nudne, trzeba trzymać się manier i takie tam, ale przynajmniej można dobrze zjeść i napić się wina, którego nie da się kupić w Walmart — zażartował, niewinnie wzruszając ramionami. On przynajmniej – na tyle na ile jest to możliwe w danym towarzystwie – starał się, żeby na tego rodzaju kolacjach nie było zupełnie drętwo.

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  77. Na pierwszy rzut oka można byłoby uznać, że należał raczej do tych ludzi, którzy boją się ubrudzić ręce. I po części tak było, jeśli nie musiał to, dlaczego miałby się babrać w błocie czy innych nieprzyjemnościach? Ale wycieczka po Azji na motocyklu w surowych warunkach to było zupełnie co innego i na tego typu poświęcenie był gotów. Póki co nie było go stać na to, aby latać na prywatną wyspę i mieć prywatny odrzutowiec, ale jeśli kiedyś udałoby mu się dorobić to z pewnością nie pogardziłby takimi wakacjami i równie chętnie by na nie jeździł.
    — Nie sprecyzowałem, przepraszam. Chodziło mi konkretnie o taką wycieczkę po Indiach, całej Azji choćbym chciał to raczej bym nie przejechał — poprawił się. Myślał już skrótami, a chociaż wiedział, że jemu samemu chodzi o Indie, to niekoniecznie musiała to przecież wiedzieć Hazel. Kawałek Azji już zwiedził, a przed nim było jeszcze wiele miejsc, których widzieć nie miał okazji i liczył, że z czasem uda mu się odhaczyć większość.
    Zdawał sobie sprawę z tego, że nie wszyscy mieli okazję do tego, aby polecieć gdzieś dalej. Czasami wyjazd nawet do sąsiedniego miasta potrafił drogo kosztować, a co mówić o lotach do innych krajów na zupełnie innym kontynencie? Rhys mógł patrzeć z góry na takich ludzi, prychać czy okazywać wyższość, ale nie był wychowany na dupka, choć tym czasami bywał, ale w zupełnie innych okolicznościach. Nie, aby to w jakikolwiek sposób tłumaczyło jego marne zachowanie, ale jeśli była jedna rzecz, na którą nie patrzył to były pieniądze. Był świadom tego, jak działa ten system i że nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Zresztą, wyjazdy nie były przecież najważniejsze, a to, jakim człowiekiem się było.
    — Też brzmi świetnie. Mówię poważnie, pewnie miałyście tam spokój. Czasami w takie miejsce też chętnie bym pojechał.
    Naprawdę dobrze mu się z nią rozmawiało i była to przyjemna rozmowa. Poniekąd cieszył się, że uległ znajomej. Inaczej pewnie siedziałby w mieszkaniu i nie robił nic szczególnego, a tak chociaż mógł się wyrwać z mało przyjemnej rzeczywistości, poznać kogoś nowego.
    — Jakieś konkretne miejsce na Hawajach czy to bez znaczenia i byle były plaże oraz palmy? — zapytał. Przesunął w swoją stronę menu, aby przyjrzeć się drinkom. Powinien mieć je już zapamiętane, ale wciąż uciekały mu z głowy. Nie patrzył w stronę tradycyjnych drinków, a raczej na te nieco bardziej pokręcone. Gdy kelnerka podeszła po kolejne zamówienie zdecydował się tym razem na drinka o nazwie Sweet Silver, który składał się z Bacardi, jakiegoś hiszpańskiego alkoholu, syropu z migdałów i soku jabłkowego oraz cytrynowego. Brzmiało intrygująco. Nie pamiętał, jak smakuje i liczył, że dobrze wybrał, a oni nie pożałują tego wyboru.

    Rhys

    OdpowiedzUsuń
  78. Wiedziała na kim taka kwota nie zrobiłaby wrażenia, a gdyby zrobiła maślane oczka w stronę biologicznej matki to pewnie nie robiłaby problemu i kupiłaby jej takich sukienek dziesięć. Ale Miley nie zależało na tym, aby od kobiety brać cokolwiek. Prawdę mówiąc, chciała mieć święty spokój i ten, póki co miała. Nie musiała się tym teraz przejmować. Szczególnie, że na głowie miała znacznie ważniejsze sprawy, jakimi było chociaż upewnienie się, że siedząca na jej krześle modelka będzie zadowolona z makijażu. Niby wiedziała, że akurat modelki nie mają za dużo tu do powiedzenia i makijaż ma przede wszystkim pasować do kreacji, ale nie byłaby sobą, gdyby dziewczyny z krzesła miały zejść niezadowolone czy smutne.
    — Chętnie się umówię, ale tym chyba będziemy się musiały zająć później — stwierdziła. Nie chciała teraz mieć w głowie tylko i wyłącznie tego, że czeka się przymiarka naprawdę ślicznych sukienek. A mimo, że do ewentualnego spotkania było jeszcze bardzo daleko, to Miley miała nadzieję, że Hazel schowa przed nią te droższe. Głównie tak w razie czego, gdyby przypadkiem coś podarła. Nie spłaciłaby w końcu tego przez naprawdę długi czas, a wolała dziewczynie też niczego nie zepsuć.
    Jeszcze jakiś czas temu bardzo się stresowała i denerwowała pobytem tutaj, ale z każdą kolejną dziewczyną, która schodziła zadowolona i dumnie reprezentowała nie tylko makijaż, ale również i kreacje, czuła się coraz bardziej pewnie. Skupiała się głównie na modelce, którą miała przed sobą, ale kątem oka czasami udawało się jej dostrzec pozostałe, jak przeglądają się w lusterku czy robią sobie zdjęcia, które pewnie lądowały na Instagramie. To było nowe doświadczenie, które wiele dla Miley znaczyło. Nie spodziewała się, że jej kariera od tego momentu będzie pędziła łeb na szyję. W zasadzie nie szła tu z żadnym konkretnym nastawieniem. Szefowa ją tu wysłała, więc była, bo i tak nie miała zbytnio większego wyboru.
    — Możemy tu być? — Zaskoczyła samą siebie, jak cicho to powiedziała. Jakby naprawdę siedzące osoby w pierwszym rzędzie miały ją usłyszeć. Technicy nie zwracali na nie uwagi, a skoro nikt nie powiedział im, aby się odwróciły i sobie poszły, to chyba mogły tu zostać?
    — O, wow — szepnęła cicho, kiedy Edith wyszła jako pierwsza. Do tej pory widywała pokazy jedynie na ekranie telefonu czy laptopa, nigdy na żywo. Uśmiechnęła się nieco szerzej i wpatrywała, niczym zaczarowana w kolejne modelki. Tak, to zdecydowanie było jedno z tych doświadczeń, którego nie zapomni przez bardzo długi czas.

    Miley

    OdpowiedzUsuń
  79. Morty kochał Nowy Jork i mimo że czasem wydawało mu się, że mógłby znaleźć swoje miejsce gdzie indziej, że warto byłoby chociaż spróbować szukać szczęścia w innej części Stanów lub nawet w innej części świata, to teraz, gdy miał obok siebie Hazel, doceniał to miasto jeszcze bardziej. Za to, że to właśnie tu ją poznał, że to właśnie tu zdecydowała się zostać i za to, że mógł jej to miasto kawałek po kawałku pokazywać. I choć to w Nowym Jorku były rzeczy i ludzie, przed którymi chciał uciec, od których chciał i musiał się uwolnić, to w Nowym Jorku była też Hazel, było więc wszystko, dla czego musiał zostać.
    Mijały kolejne dni, podczas których Preston próbował przyzwyczaić się do swojego nowego mieszkania i chociaż niewiele się zmieniło, bo Morty po ostatnim rozstaniu z Hazel, nie zamierzał wcale ryzykować dłuższej rozłąki, to nie zaproponował jej tego, by się oficjalnie do niego wprowadziła. Spędzili kilka dni po Święcie Dziękczynienia, praktycznie nie wychodząc z łóżka i Preston zbyt szybko przyzwyczajał się do tego stanu rzeczy, więc gdy rzeczywistość wymusiła na nich powrót do poprzedniej rutyny, starał się kraść Hazel każdą wolną chwilę. Krążyli więc pomiędzy jej pokojem w Queens i jego mieszkaniem w Bushwick, między jej pracą i jego biurem, a także między kolejnymi miejscami, które Hazel rozważała do wynajęcia na pracownię.
    Przez cały czas męczyło go to, jak powiedzieć jej o sprzedaży Integrala i o tym, jak bardzo zmienił się stan jego konta, w tym całym zamieszaniu nie znalazł na to odpowiedniej chwili i odpowiednich słów, więc całkowicie przemilczał temat, mając nadzieję, że sytuacja rozwinie się sama naturalnie. Wiedział, że dla Hazel nie miało to żadnego znaczenia, a jednak obawiał się, że to coś między nimi zmieni, gdy zaproponuje jej sfinansowanie rozwoju jej działalności. Nie chciał, by była zmuszona brać kredyt, ale wiedział, jak uparta była w nie przyjmowaniu pomocy.
    Pierwszy grudniowy poniedziałek przyszedł szybciej niż Mortimer się spodziewał. Przy Hazel czas leciał mu zdecydowanie zbyt szybko. Tę noc wyjątkowo spędzili osobno i gdy rano obudził go kurier, ledwo zwlókł się z łóżka. Odebrał poturbowane drzewko pomarańczowe, które przysłała mu Freddie, uświadamiając mu przy tym, że to ten grudniowy poniedziałek. Odpisał na nieliczne wiadomości od znajomych, którzy niestety wciąż pamiętali o jego urodzinach i odrzucił kilka kolejnych telefonów od swojego ojca. Od czasów ich małego przedstawienia w posiadłości Prestonów, od czasów, gdy jego ojciec skutecznie rozbił jego związek z Hazel, mówiąc jej coś, o czym Morty wciąż nie miał pojęcia, a co najwyraźniej było wystarczające, by dziewczyna się wycofała, Mortimer nie utrzymywał kontaktu ze swoim ojcem, ignorując wszystkie jego próby ściągnięcia syna z powrotem do swojego życia, które w dodatku nasiliły się tuż po tym, gdy Evans wróciła. Regularnie dowiadywał się od opiekunki Irene, jak stan zdrowia jego matki i to mu od tygodni wystarczało, nigdy nie był szczęśliwszy.
    Tego dnia nie pojechał do biura, odpuścił też pracę w domu. Był umówiony z Hazel na oglądanie kolejnego lokalu do wynajęcia. Większość z tych, które widzieli do tej pory albo zupełnie odbiegała w rzeczywistości od opisu zawartego w ogłoszeniu, albo miała czynsz zupełnie nieadekwatny do warunków, nieciekawą okolicę lub zupełnie inne problemy, które je dyskwalifikowały. Preston nie naciskał na Hazel, by się zdecydowała jak najszybciej. Wręcz przeciwnie, jeździł z nią, oglądał wszystko i bez wahania wytykał wszystkie błędy konstrukcyjne, wspominał o problemach komunikacyjnych, dużej przestępczości lub innych niepokojących sygnałach. Chciał, by znalazła miejsce, które będzie odpowiadać jej w pełni i choć zawsze miał nadzieję, że następny lokal się taki okaże, to każda kolejna wycieczka w następne miejsce sprawiała mu przyjemność, bo była po prostu kolejnym pretekstem do tego, by spędzić z Hazel trochę czasu.
    I tym razem, gdy ubrany w czarną bluzę i czarną zimową kurtkę szedł do samochodu, ciesząc się jedynie, że po spędzonej osobno nocy w końcu ją zobaczy.

    OdpowiedzUsuń
  80. Hej! Cieszę się, że udało mi się wszystkich zaskoczyć, bo też taki był mój zamiar, więc... Yay! Dziękuję za powitanie i oczywiście chętnie skorzystam z zaproszenia. ;) Przeglądając obie karty, w przypadku Hazel pomysł wpadł mi do głowy właściwie od razu. Chociaż "zarys pomysłu" będzie tu chyba bardziej adekwatnym stwierdzeniem; pomyślałam sobie, że krawieckie umiejętności panny Evans mogłyby uratować James'owi tyłek po feralnym zakupie dla córki. Sklepik mógł zostać zamknięty na czas świąt, więc nie mógłby wymienić rozmiaru na miejscu i w desperacji wpadłby do pracowni Hazel błagać o pomoc? Daj znać co o tym myślisz i nie krępuj się mówić, jeśli coś Ci nie pasuje. ♥

    James

    OdpowiedzUsuń
  81. Słuchał historii Hazel z zainteresowaniem i im dalej ta brnęła w swoją opowieść, tym częściej Nicholas się śmiał. W pewnym momencie poczuł nawet delikatnie ukłucie żalu spowodowane tym, że go tam nie było, ale szybko stłumił to uczucie i choć później musiał wierzchem dłoni otrzeć łzy, nie były to łzy wywołane wspomnianym żalem, a szczerym rozbawieniem.
    Tamtego dnia rozstali się w przyjaznej atmosferze. Nick był poniekąd zaskoczony tym, jak miło spędził czas w towarzystwie ulubionej sąsiadki i kiedy ta wyszła, dopadły go wyrzuty sumienia. Od śmierci rodziców nie zamienił z nią ani słowa i unikał jej jak ognia, tymczasem Hazel… Lubiła państwa Woodrow. Nicholas mógł podejrzewać, że na swój sposób również musiała przeżyć ich stratę, a on… Zachował się, jak się zachował. Choć bardzo by chciał, nie potrafił cofnąć czasu.
    Nie widzieli się przez kilka kolejnych tygodni, nie mignęli sobie nawet na klatce schodowej. W tym czasie w życiu Nicholasa coś się zmieniło. Ta subtelna zmiana zaczęła zachodzić już wcześniej - inaczej tamtego felernego dnia nie wpuściłby Hazel do mieszkania, które w myślach wciąż nazywał mieszkaniem rodziców - ale w pełni wybrzmiała dopiero w zeszłym tygodniu i dwudziestolatek pozostawał oszołomiony tym, co zaszło. Wystarczyło jedno, drobne wydarzenie, by to, co gromadził głęboko w swoim wnętrzu przez ostatnie półtorej roku, wreszcie się z niego wylało. Uczucia i emocje wyrwały się na wolność z takim impetem, że poczyniły w duszy chłopaka prawdziwe spustoszenie i tak jak bardzo było to nieprzyjemne, tak Nicholas nie zdawał sobie sprawy, jak tego potrzebował. Odniósł wrażenie, jakby pękła jakaś niewidzialna bariera oddzielająca to, co na zewnątrz od tego, co w środku. Znowu poczuł coś całym sobą. Znowu był kompletny, jakby odzyskał utraconą część siebie i choć część ta miała ostre krawędzie, które go raniły, przyjemnie było znowu poczuć się całym. Choć poturbowanym i mocno obolałym, to jednak w pełni świadomym.
    Miało to miejsce na krótko przed świętami. Te Nicholas spędził z Rivenem, o którego istnieniu Evans nie miała pojęcia, a który w znacznym stopniu przyczynił się do tego, co zaszło. Najpewniej Nick miał jej o wszystkim opowiedzieć i tak pomiędzy świętami, a Nowym Rokiem, kiedy został sam, postanowił złożyć sąsiadce niezapowiedzianą wizytę. Najpierw długo bił się z myślami, a później zamówił ich ulubioną pizzę i kiedy odebrał ją od dostawcy, ruszył na właściwe piętro. Ubrany w biały t-shirt, dresowe spodnie i klapki, około godziny dwudziestej zapukał do drzwi mieszkania, w którym Haze wynajmowała pokój. Miał nadzieję, że ją zastanie, ponieważ… Ponieważ tego wieczora nie chciał być sam i wreszcie miał odwagę się do tego przyznać.
    — Cześć, młody. — Otworzył mu jeden z jej współlokatorów.
    — Cześć. Zastałem Hazel? — zapytał i pożałował, że nie zamówił dwóch pizz, by jedną z nich przekupić zamieszkujących z nią chłopaków.
    — Haze, do ciebie! — zawołał Josh albo James (Nick nigdy nie nauczył się ich rozróżniać) i przesunął się, robiąc miejsce dla Woodrowa i tym samym zachęcając, by ten wszedł do środka. Prezentował się znacznie lepiej, niż kiedy Evans widziała go ostatnio. Wyglądał schludnie i czysto, a że zrobił sobie przerwę od imprezowania i miał nadzieję, że ta przerwa potrwa jak najdłużej, to i jego twarz nabrała zdrowszych kolorów. Wciąż wyglądał mizernie, ale cóż, organizm potrzebował szansy, a przede wszystkim czasu na regenerację po tak długim okresie, w którym Nick tak bardzo się zaniedbywał.

    NICHOLAS WOODROW

    OdpowiedzUsuń
  82. Nie wiedział, dlaczego aż tak jej zaufał, ale miał nadzieję, że chwilowy kaprys nie okaże się porażką z której będzie musiał się później wszystkim tłumaczyć. Zawsze miał wszystko idealnie zaplanowane, od lat ubierał się u swoich sprawdzonych projektantów, tym razem postanowił jednak postawić na nieco świeżości w ogólnym wizerunku, zwłaszcza, że projekty Hazel naprawdę wyglądały całkiem nieźle i mogły równać się z tymi przygotowanymi przez topowych profesjonalistów. Odetchnął z ulga, widząc przywieziony przez kierowcę garnitur. Nie był w żaden sposób przesadzony, prezentował się jednocześnie nowocześnie i z klasą, na czym najbardziej mu zależało. Cieszył się, że nie musiał wyrzucać go do kosza i sprawiać jej tym samym przykrości. Nawet, jeśli bywał bezwzględny i niezbyt obchodziło go zdanie innych, Evans zrobiła na nim dobre wrażenie i nie zamierzał potraktować jej z góry. Miał nadzieję, że kobieta zniesie pobyt zarówno na samym pokazie, jak i późniejszym bankiecie. Dla niego była to codzienność, dla kogoś, kto nigdy nie brał udziału w czymś podobnym, mogło się to wiązać ze skokiem na głęboką wodę, zwłaszcza, że robiło się tam od wścibskich dziennikarzy, którzy czyhali głównie na takie świeżynki. Przywitał się ze znajomymi, szczerząc się przy tym w sztucznym uśmiechu do fleszy reporterów. Celowo wysłał kierowcę po Hazel nieco później, aby uniknęła ataku na dzień dobry i nie stała się niepotrzebną sensacją. Jeśli przyjechaliby tutaj razem, zrodziłoby się z tego tytułu mnóstwo plotek, chciał jej więc oszczędzić dziennikarzy wyczekujących od oknami jej mieszkania i wypytujących o związek z nim.
    - Evans! – pomachał w jej kierunku, kiedy pojawiła się na miejscu i gestem dał znać, aby do niego podeszła. Zastanawiał się, czy w ostatniej chwili nie stchórzy, ale najwyraźniej zależało jej na tym, aby pokazać się w środowisku, zwłaszcza, że nie mogło być lepszej okazji na własną promocję, niż jedna z największym modowych imprez na świecie – Założyłem ten garnitur, ale nie powiem, aby był to jakiś szczyt moich oczekiwań. Nie mówiąc już o tym, co ty masz na sobie, może jednak wejdziesz tylnym wejściem, a ja poproszę kogoś, aby dał ci coś na przebranie? – westchnął, lustrując ją z góry na dół wzrokiem i rozglądając się wokół w poszukiwanie jakiejś projektantki, która mogłaby się podzielić kreacją, przygotowaną dla modelek na wybiegu. Przed budynkiem roiło się od przedstawicieli nie tylko świata mody, ale i gwiazd filmu czy sportu – Żartowałem, jest zajebiście słonko – dodał po chwili rozbawiony, klepiąc ją przyjaźnie po ramieniu – Trafiłaś w mój gust, brawo, nie przyniosłaś mi jednak takiego wstydu, jak obstawiałem na początku – uśmiechnął się, mrużąc oczy, które zdecydowanie miały już dość migawek aparatów i prosiły się o ucieczkę przed dziennikarzami - Zapraszam, najpierw nudny pokaz, później nieco więcej rozrywki. Czuj się jak u siebie – mrugnął, i wskazał jej ręką, aby ruszyła przed siebie, mijając wraz z nim uśmiechających się w ich kierunku i pilnujących wchodzących do środka osób ochroniarzy. Zawsze otrzymywał jako pierwszy wejściówki na tego typu imprezy, czekał więc na nich już pierwszy rząd, pomiędzy innymi ludźmi jego pokroju, przy samym wybiegu, aby nic nie mogło umknąć ich uwadze.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń