Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP]

20 lat Camden, Maine student III roku fotografii komiksiarz amator
W pierwszych dniach lata stanęli w ramie z rozwartych drzwi stodoły – on i Stary Rybak – obaj wpatrzeni w kąt, gdzie krokiew schodzi się ze ścianą. Opuszczone gniazdo straszyło postrzępionym puchem zeszłorocznych piór, wystającym ze środka rozbitym kłębowiskiem wymęczonych traw. Wiadomość, jako pierwsza z licznych od powrotu, wbiła się w skręcone uczucia przywiązania i złości. I ukłuła, dziwnie trafnie a niespodziewanie mocno. Rozbawiła go sugestia, by uwierzył w marynarskie brednie o złych wróżbach. Nie zaprzeczył, że żal było mu zgubionych we wzmocnieniu półki godzin i zużytych gwoździ. W braku zrozumienia szarpał się z pierwotną fascynacją losem wędrownych ptaków, które nie wracały.
Myśli urwały mu się bez konkluzji. Wibrujące głoski przekleństwa rzuconego przez starca na opasłego kota winowajcę przecięły je swoim ostrym brzmieniem. Tyrada o przeszłości – zawsze lepszej i jaśniejszej – przygniatała nadmiarem zdań, zalewając wyjętymi nie z pamięci a fantazji obrazami malowanymi wokół słowa kiedyś. Odpowiedział jej uśmiechem, cichym wyrazem sympatii raczej dla osoby niż tworzonych przez rybaka znaczeń. Świat umierający w oczach schowanych między zmarszczkami ogorzałej twarzy nigdy nie był jego własnym. Nie interesowało go bajanie splecione z nostalgii, zamknięte w klatce z dawnych lat, wyobrażonych i niebyłych. Zbyt wiele miejsca w sercu i umyśle poświęcił wizjom jutra – przyszłościom wymarzonym i szczególnie tym martwym, nigdy niezrealizowanym. Trwali chwilę, potem drugą. Zapatrzeni w przeciwne strony historii byli zupełnie jak dwie janusowe twarze.
Jaskółki nie wróciły. Dom na archipelagu miejsc o zamorskich imiennikach-pierwowzorach zapachniał mu oceaniczną solą, nieprzyjemnie zaśmierdział rybami. I zostawił po raz pierwszy z wyłowionym z głębin, wyrzuconym na brzeg z białą pianą uczuciem obcej inności, z towarzyszącym mu jakimś dziwnym niesmakiem.
W metropolii nie dostrzega gwiazd, nocne niebo kładzie się czarnym aksamitem, nieogarnioną pustką ponad rozjarzonymi sztucznym blaskiem ulicami. Ludzie tłoczą się i rozchodzą naraz pchani jakimś pędem i bezwładni w mocy tłumu. Obserwuje, kolekcjonuje myśli, jak obiektyw zbiera malowane światłem urywki momentów, fragmenty większej całości, której kształtu nie sposób mu objąć wzrokiem. Zażartował kiedyś, że udało się pokonać moc fuzji nadmiarem żarówek. Myśl była głupia, humor niezbyt zabawny, byle jaki. Usłyszał już nie raz, że satyryk byłby z niego żaden. Swoje bóle i uwagi, dostrzegany absurd woli kryć i dusić, oddzielając od przyjemnej powierzchowności charakteru. Odkrywa się w perspektywie aparatu, w złożoności wyimaginowanego świata.
Zawsze podobała mu się wizja działań, które z zamierzenia nie przejmowały się pytaniem o cel i przyczynę. Brakowało mu odwagi, by podjąć się ich na większą skalę. Jakby na świadectwo tego, cytryna hodowana z pestki rośnie na za wąskim parapecie krzakiem bo nie drzewem. Zielonym listowiem łapie rozproszoną jasność, wiecznie skurczona, wciąż śmiesznie nieproporcjonalna zasłania mu mur z ściany naprzeciw. Nauczył się siatki ulic, przyswoił mapę z nazw – właściwych, zwyczajowych, zawsze obcych. Wypełnił je planami. Z determinacją wprowadza w życie te małe, z uporem odciąga od siebie te ściskające w brzuchu niepewnością i przestrachem. Po dwóch latach trudno mu uciekać od pytania co dalej.
urodzony w Nowym Jorku, większość życia spędził w Nowej Anglii w miasteczku, gdzie turystyka zajęła miejsce rybołówstwa / syn nauczycielki i tłumaczki francuskiego o niespełnionych ambicjach oraz mężczyzny, który jest mu znany-nieznany / w mieście przez wzgląd na studia w Pratt Institute od dwóch lat / zafascynowany w równym stopniu fotografią tradycyjną, alternatywną i grafiką komputerową, przedkłada eksperyment nad potrzebę przypisania się do któregoś obozu / hobbistycznie rysownik i autor publikowanego w Internecie komiksu, który znalazł swoje niewielkie grono odbiorców / zajmuje pokój w wynajętym mieszkaniu w Queens
Unosiły się w powietrzu, najeżone schodzącymi w dół iglicami. Ostatnie bastiony władzy Demiurga, niby szpony sięgające do powierzchni świata.
W tysiąc lat po Powstaniu, pierwsza ekspedycja rusza do zawieszonych u sklepienia miast w poszukiwaniu źródeł anomalii targających rozedrganą materią.
gatunek
fantastyka
ostatni zeszyt
VIII 2023
David
Reed

24 komentarze

  1. [Dzień dobry! :) Zdumiewa mnie ta cisza pod tak pięknie skonstruowaną oraz napisaną kartą... Sama zaglądam do Ciebie z poślizgiem z powodu małych życiowych komplikacji (i chyba trochę obawy, że mój warsztat może okazać się kulawy w zestawieniu z Twoim), ale cieszę się, że udało mi się wreszcie zapoznać z postacią Davida. ^^ Został opisany tak barwnie, że niemal organicznie! Czuję, jakby był na wyciągnięcie ręki, wyrwany z gardła codzienności, a jednak otulony w nostalgię i niepowtarzalny urok małomiasteczkowego chłopca poszukującego... No właśnie, czego? :D
    Chętnie przełamałabym swoje obawy i zaproponowała Wam wspólne pisanie... Ale muszę na wstępie uprzedzić, że mam duże zaległości, a moje odpisy zaliczają się póki co do tych rzadkich. Jeśli to jednak nie będzie stanowiło przeszkody, to oczywiście cieplutko zapraszam! <3 Co prawda nie mam w głowie na tę chwilę nic poza przeczuciem, że nasze dzieciaki mogłyby osiągnąć porozumienie ze względu na podobną wrażliwość i zamiłowanie do kolekcjonowania/zamrażania momentów... Ale to już coś, prawda? Może wspólnymi siłami da utkać się z tego jakąś angażującą historię? Co sądzisz? ^^]

    Amy Baxter

    OdpowiedzUsuń
  2. [Dzień dobry, dzień dobry! Miło mi przywitać Cię w naszym skromnym gronie, chyba nie po raz pierwszy, prawda? Tylu już autorów przeszło przez nasze szeregi, że czasem pamięć mnie zawodzi.
    Piękna karta postaci 💛 Od kodu począwszy, a na jej treści zakończywszy. Ten rysunek z zakładki numer 4 jest naprawdę Twój?! Czapki z głów, człowieku wielu talentów! Odnoszę wrażenie, że odrobinę własnych fascynacji przeniosłaś na David'a :)
    Dawno nie miałyśmy okazji niczego razem napisać (nadal bardzo miło wspominam czasy wszystkich blogów grupowych na podstawie GoT 💛Zdaje się, że to było wieki temu!), więc w razie chęci zapraszam do mojego Nicholasa :) Nasi panowie są w podobnym wieku, więc powinni zdołać się porozumieć. Może Nick mógłby być fanem ryzowanego przez David'a komiksu? Jestem otwarta na burzę mózgów, a tymczasem życzę Ci udanej zabawy :)]

    NICHOLAS WOODROW & JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  3. [Wróciłam na łono blogosfery po dłuższej przerwie, może dlatego takie irracjonalne obawy się mnie trzymają... Pewnie z czasem wywietrzeją, ale póki co jeszcze czasem się pojawiają. ^^"
    Wracając jednak do wątku - Twój pomysł odpowiada mi jak najbardziej! Amy to dość kontaktowa osóbka i kiedy przetrawiła już po części wydarzenia z zeszłego roku, raczej lgnie znowu do ludzi, bo ta cała samotność nie jest jednak taka kojąca, jak wydawało jej się na początku, że będzie. Nic nie szkodzi zatem na przeszkodzie, by znała współlokatora/współlokatorkę Davida. Jeśli zaś chodzi o sesję, to wydaje mi się, że mogłaby być zaskoczona tym pytaniem, bo w jej mniemaniu zapewne nie jest warta uwagi obiektywu... Ale skoro David najwyraźniej uważałby inaczej, to pewnie z przyjemnością by mu pomogła. :) Co z tym dalej... A może...
    Jak tak się zastanawiam, to zawsze chciałam napisać wątek związany z urban exploringiem i Amy również mogłaby mieć do tego zacięcie, bo bardzo jej zależy, żeby poznać Nowy Jork ze wszystkich możliwych stron. Nie wiem, na ile pokrywałoby się to z zainteresowaniami Davida, ale skoro on poprosi ją o zdjęcia, może ona z czasem w niejakim "rewanżu" poprosiłaby go, żeby zapuścił się z nią przykładowo do opuszczonego dworku (możemy wybrać sobie jakieś dowolne miejsce, które nas zainteresuje), żeby złapać parę ciekawych kadrów i trochę cofnąć się w czasie? Sama mogłaby czuć się tam trochę nieswojo, a z kimś zawsze będzie raźniej. ^^]

    Amy Baxter

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozczarowanie grzęźnie niewypowiedziane na języku, w oka mgnieniu wypierając poprzedzające je zaciekawienie. Ponieważ to jego przeszły uczeń, odwiecznie cieszył jego oczy rozemocjonowanymi machnięciami pędzla, a tym razem dostaje jedynie kopię kopii, marne echo tego, co zachwycało wcześniej. To irytujące i boleśnie wręcz przykre.
    Na wieńczącej wystawę imprezie pojawia się jedynie w nadziei, że czyjeś ciepłe dłonie milej zakończą ten wieczór. To, czego się nie spodziewa, to grupa studentów, którą rozpoznaje z twarzy, wściekle nakazująca trzymanie fasonu. Doświadczenie nauczyło go bowiem, że wszelkie granice łamać może wszędzie poza sferą pracy - to prowadzi do nieznośnych komplikacji, na które nie ma ochoty. Jest więc i kolejny zawód.
    Właściwie z chwilą pierwszego drinka i rozeznania się w sytuacji zaczyna zbierać się do wyjścia. Zatrzymują go konwersacje. Jedna może interesująca, cała reszta zwyczajnie uciążliwa. Jest nieprzyjemny, bo nieprzyjemny ma nastrój i większość rozmówców pojmuje to w mig. Tych bardziej opornych uświadamia ciętymi komentarzami, by zaraz dać się złapać w lep kolejnym adoratorom. Kiedy wreszcie udaje mu się oderwać od chwalebnych słów, przechodzi do mniej zatłoczonego pomieszczenia. Siada na kanapie z zamiarem dokończenia drinka i wyjścia, kiedy sprężyny mebla tuż obok uginają się, a on natrafia spojrzeniem na głównego winowajcę tego wieczora. Dialog trwa krótko, bo Adam doskonale wie, jak ubrać w słowa własną gorycz. Bo dla niego to nie do pomyślenia, by młode, zdolne dłonie malowały komercyjnie i bezrefleksyjnie. Młody mężczyzna odchodzi wściekły i Griffith znowu zostaje sam.
    Kiedy ponownie czuje cudzy ciężar obok, w pierwszym odruchu gotów jest podnieść się i po prostu odejść. Powstrzymuje go rozkoszne drżenie głosek, zamknięta postawa ciała i wreszcie te oczy, które mignęły mu w przeciągu ostatnich kilkudziesięciu minut wielokrotnie w tłumie i wydały się znajome, ale których nie potrafi powiązać z żadną tożsamością.
    - Co ma pan na myśli? - pyta, bo może to druga z interesujących rozmów, a może to te spięte dłonie ugłaszczą go dzisiaj do snu. Wsuwa filtr papierosa między wargi, odpala, po czym opada wygodniej na mebel, rękę kładąc u szczytu oparcia. Niemal na całej jego długości tak, że wystarczyłoby unieść palec wskazujący, by trącić paznokciem cudzy kark. Nie robi tego. Zamiast tego wbija wzrok w rozmówcę w uporczywym pragnieniu dopasowania obrazu urojonego do rzeczywistego.

    OdpowiedzUsuń
  5. [Przychodzę po czasie, ale mam szczerą nadzieję, że nie jest to zbyt duży problem. ^^
    Przyznam, że kartę czytałam z niesamowitą przyjemnością, bardzo lubię takie drobne zawiłości, którymi można ubarwić opowieść, a u Ciebie ich nie brakowało (choć może bardziej pasowałoby tu inne określenie). Nie wiem, czy sama byłabym w stanie porzucić małe miasteczko na rzecz Nowego Jorku, ale to moje "dziwactwa" i miłość do wszystkiego, co "małe i duszne".

    + bardzo podobają mi się nazwy zakładek.

    Nie wiem, czy istnieje cień szansy na połączenie historii naszych postaci, niemniej nie mogłam odmówić sobie tych kilku słów uznania. :)
    W razie chęci zapraszam oczywiście do siebie (jestem otwarta na burzę mózgów), a już teraz życzę przedniej zabawy!]

    Max Hornby

    OdpowiedzUsuń
  6. [Dzień dobry! Na wstępie przepraszam, że wyprodukowanie przeze mnie odpowiedzi na Twój komentarz tyle trwało - patrzę na datę i niedowierzam, że minął już miesiąc. Czy ten czas musi tak bardzo zasuwać?! Trochę się zakręcę, trochę żyćko mnie przytłoczy i nagle, nie wiadomo kiedy, robi się kilka tygodni później ;c
    Przechodząc do meritum. Moment, w którym David zaczął publikować swój komiks dobrze zgrywa się w czasie z momentem, w którym zginęli rodzice Nicholasa, choć słowo "dobrze" może średnio brzmi w tym kontekście... Niemniej, dla naszego wątku to na plus :) A to z tego względu, że w tamtym okresie Nick od wszystkich się odciął, ale mógł intensywniej buszować po sieci i tak natrafił na komiks Davida, który nawet może dawałby mu trochę radości w tym trudnym czasie? Stąd sam komiks, jak i pośrednio jego twórca mogliby stać się dla Nicholasa na swój sposób ważni.
    Jeśli chodzi o konwent, to Nick dotąd nie pojawiał się na podobnych wydarzeniach i obecnie raczej nie ma powodu, żeby się pojawił, chyba że... Nie wiem, na ile David jest anonimowy jako twórca komiksu, ale może gdzieś na swoich mediach społecznościowych wspomniałby, że tego dnia będzie tu i tu? I może to skłoniłoby Nicka do uczestniczenia w tym wydarzeniu?
    Nawiązując jeszcze do tego, co napisałaś i połączenia tych dwóch pomysłów w jeden, miałoby to przysłowiowe ręce i nogi. To znaczy, jeśli dołożymy do tego fakt, że naszym chłopcom zdarzyło się rozmawiać w sieci przy okazji rzeczy związanych z komiksem, to Nick byłby dodatkowo skłonny pojawić się na konwencie.
    Tak sobie teraz myślę na głos, więc czekam na informację zwrotną, jak to widzisz :) ]

    NICHOLAS WOODROW

    OdpowiedzUsuń
  7. [Cieszę się, że wszystko Ci pasuje :) Zastanawiałam się, co takiego mogłoby się wydarzyć na konwencie, żeby było ciekawiej i przyszło mi do głowy, że na Davida mógłby napaść wyjątkowo natrętny fan bądź fanka? Ta osoba byłaby natarczywa do tego stopnia, że sytuacja mogłaby się zrobić albo bardzo nieciekawa, albo komiczna. To już zależy, jak nas poniesie wyobraźnia :) Mam nadzieję, że dwoje fanów Davida na jednym konwencie to mimo wszystko nie zbyt duże ich zagęszczenie i że jego komiks ma na tyle spore grono odbiorców, że jest to prawdopodobne ^^’ Daj znać, co o tym myślisz!
    Po czasie rzuciło mi się również w oczy, że zarówno Nicholas, jak i David mieszkają na Queen (muszę dorzucić tę informację do karty Nicka), więc to również mógłby być dla nas punkt zaczepienia. Pewnie obydwaj by się zdziwili, jaki ten świat jest mały i że dzieliła ich mniejsza odległość, niż śmieli podejrzewać ;)]

    NICHOLAS WOODROW

    OdpowiedzUsuń
  8. [W takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak tylko grzecznie zaczekać na rozpoczęcie i z góry za nie dziękuję :) Poczekam na nie cierpliwie, sama ostatnio znacząco zwolniłam tempo, więc nigdzie mi się nie spieszy :)]

    NICHOLAS WOODROW

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie był fanem konwentów. W zasadzie te wydarzenia nie interesowały go dopóty, dopóki jeden jedyny twórca internetowy, którego Nicholas śledził i z którym przyszło mu nawet wymienić kilka wiadomości, nie wrzucił na swoje media społecznościowe informacji o tym, że zamierzał pojawić się na takowym evencie. Zazwyczaj Nick pozostawał obojętny na podobne ogłoszenia, ale tym razem, kiedy tylko jego oczy natrafiły na ten konkretny tekst, coś niespokojnie poruszyło się w jego wnętrzu.
    Na komiks rysowany przez Davida trafił zupełnym przypadkiem. Było to może kilka tygodni po tym, jak jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym, a w tamtym okresie Woodrow spędzał większość czasu z nosem w telefonie i oglądał wszystko, co tylko się dało. Przeważnie przeglądanym treściom nie poświęcał więcej, niż uderzenie serca, ale akurat przy tym komiksie zatrzymał się na dłużej. I coś – do dziś nie potrafił sprecyzować, co konkretnie – sprawiło, że został na dłużej. Nie tylko zapoznał się z dotychczas opublikowanymi częściami, ale też zaczął niecierpliwie wypatrywać kolejnych, a po czasie pokusił się także o zostawianie komentarzy czy wysłanie wiadomości do twórcy. Miasta Odwrócone stały się nowym elementem jego równie nowego życia. Życia, w którym szara rzeczywistość okazała się zbyt przytłaczająca i Nicholas mógł odpocząć od dźwigania jej ciężaru, zanurzając się właśnie w kolejnych zeszytach komiksu Davida.
    To dlatego nie zignorował ogłoszenia o obecności twórcy na konwencie. Długo bił się z myślami, czy powinien w ogóle się na niego wybrać, jeszcze dłużej, czy na miejscu w ogóle podejść i zagadać do znajomego z sieci, a nieznajomego w tej rzeczywistości, przed którą Nick tak uparcie uciekał. W końcu jednak ciekawość zwyciężyła i tym sposobem Nicholas krążył pomiędzy kolejnymi stoiskami i gubił się w tłumie, czując się odrobinę przytłoczonym mnogością ludzi obecnych na wydarzeniu.
    Niemniej w końcu trafił na Reeda. Wypatrzył go gdzieś we wspomnianym tłumie i pozwolił sobie na jeszcze moment zawahania, nim finalnie podszedł do chłopaka i przedstawił się, a zaraz potem wytłumaczył krótko, skąd powinni się kojarzyć. Nie umknęło jego uwadze zaskoczenie wymalowane na twarzy drugiego bruneta, ale ten szybko dodał dwa do dwóch i nie minęła chwila, a roześmiał się serdecznie, przez co Woodrow od razu poczuł się mniej niezręcznie i na ten śmiech odpowiedział lekkim uśmiechem.
    — Nie tylko ty — odparł, kiedy David nawiązał do nieprzygotowania i obdarzył go szerszym uśmiechem. Sam nie bardzo wiedział, co teraz i pożałował, że zjawił się tutaj zupełnie trzeźwy – po alkoholu często brylował w towarzystwie i nigdy nie zastanawiał się nad tym, co powinien teraz powiedzieć.
    — Nie, nie mam planów. W sumie… to mój pierwszy konwent w życiu — przyznał z lekkim zakłopotaniem i w nieco nerwowym geście przeczesał półdługie włosy palcami, odgarniając je z twarzy. — I jeszcze nie do końca wiem, co i jak. W zasadzie, czuję się jak dziecko we mgle — przyznał w końcu z rozbrajającym uśmiechem i rozłożył bezradnie ręce. Nie zamierzał udawać, że czuje się jak ryba w wodzie, kiedy na pierwszy rzut oka było widać po nim, że tak nie jest.

    [Taka zwłoka to nie zwłoka ;) I jest jak najbardziej w porządku, bardzo dobrze, że już zaczęłaś rozmowę. Teraz z górki ;)]

    NICHOLAS WOODROW

    OdpowiedzUsuń
  10. Opuszki palców w zamyśleniu muskają aksamit malachitowego obicia kanapy, by zaspokoić wyobraźnię, szkaradnie prowokującą do dotknięcia faktury zgoła podobnej; gładkiego, sprężystego policzka zaledwie dziesięć centymetrów wzwyż od nich. Intensywność błękitu tęczówek odpowiada tej, jaka cechuje spojrzenie, bacznie obserwujące najmniejsze nawet spięcie mięśni, nerwowy ruch dłoni, minimalnie uniesionej w oddechu klatkę piersiową, wargi rozchylone do spłodzenia kolejnych dźwięków. Tak naprawdę nie ma znaczenia, jakie wydalą z siebie słowa, ani co na to odpowie Adam. Griffith już jest zainteresowany. Już chciałby go pochłonąć.
    Kiedy wywód się kończy, milczy przez kilka długich, wibrujących sekund. Sadystycznie karmi cudzą niepewność, nie potrafiąc oderwać od niej wzroku. A później zaczyna swój.
    - Descartes swoimi Medytacjami brutalnie obrócił nowożytną filozofię w kierunku epistemologii, zapoczątkowując paradygmat mentalistyczny. Jego wpływ jest tak silny, że choć i ten z czasem ustąpił, jego sławetne, choć haniebne anima ex machina z powodzeniem funkcjonuje w ludzkiej myśli do dziś. Nikt zdaje się nie zauważać, że sztandarowe cogito ergo sum niemalże już tysiąc dwieście lat wcześniej wypowiedział Augustyn z Hippony, a kartezjański mierny raczej dowód na istnienie Boga to żywcem zaciągnięta przesłanka z dowodu Anzelma z Canterbury. Być może można to tłumaczyć rozczarowaniem, jakim dla nowożytnych okazała się epoka średniowiecza, choć w moim odczuciu ignorancko niedoceniana, bo przecież choćby Anzelma dowodzenie a priori umożliwiło całą następującą po nim metafizykę. Można też Descartesa usprawiedliwiać ówczesnym brakiem powszechności przypisów. I dla niego i dla wymienionych przez pana artystów prawo autorskie mogło być przecież jedynie marzeniem sennym. Wydaje mi się, że pytanie powinno brzmieć raczej, dlaczego ten, a nie tamten miał taki wpływ i zyskał taką powszechność i czy tamten dzięki temu nie został zapamiętany? - mówi powoli, leniwie niemal, nachalnie przypominając w mozolnych gestach przeciągającego się w słońcu kota. Co jakiś czas następne zdania poprzedza zaciąganiem się nikotynowym dymem, by wraz z kolejno wypowiadanymi wypuścić go nozdrzami. Opuszki palców nie wiedzieć kiedy od cudzego ubrania zaczęły dzielić zaledwie milimetry.
    - Nie jestem filozofem, a już tym bardziej estetą, nie odpowiem zatem na pana pytanie. Być może pańską ciekawość zaspokoi Roman Ingarden - reasumuje i upija ostatni łyk drinka. Krzyżuje spojrzenie z cudzym i wypowiada jeszcze dwa stwierdzenia, groźnie wybrzmiewające w swojej pewności.
    - Ale ma pan całkowitą słuszność. Zupełnie nie zrozumiał pan mojego wykładu.

    [Ogólnie kajam się przepotężnie. Po pierwsze za skandaliczne opóźnienie w odpowiedzi, po drugie, bo bladego pojęcia nie mam o sztuce. Jak palnę jakąś gafę, to od biedy można to zwalić na bucowatość/ekscentryczność Griffitha, ale tymczasem pozwoliłam sobie przeskoczyć na temat dialogu, w którym czuję się odrobinę pewniej.]

    OdpowiedzUsuń
  11. Już gotów jest unieść palce, musnąć opuszkami żuchwę, wierzchem dłoni uspokajająco pogłaskać miękki policzek, choć to przecież zdecydowanie za wcześnie. Nie powstrzymuje go jednak nieadekwatna rama czasowa flirtu, bo przecież wielokrotnie wcześniej pozwalał sobie na więcej i prędzej, ale właśnie ta nerwowość, która tak go oczarowała. Nagle jej nie poznaje. To nie ten osobliwy mix podekscytowania z niepewnością w starciu z nim jako najwyższym autorytetem, lecz żywy niepokój, który nieznośnie udziela się i jemu. Prawie chłopaka nie słucha, kiedy ten odpowiada ciszej, chowa jedynie palce w dłoń i przypatruje mu się wnikliwiej, jak gdyby to twarz miała udzielić mu odpowiedzi, którą zaraz dadzą słowa. Pada rezygnacja, a zaraz za nią obrzydłe do granic możliwości nazwisko poprzedzone pospolitym imieniem. Twarz zastyga niby zalana woskiem teraz jedynie w echu moment wcześniej przybranego półuśmiechu, kiedy dane wiążą się nachalnie z notorycznie uciekającymi i powracającymi do niego doskonale znanymi, bo jego własnymi, oczami. Coś zgniata mu pierś, pozbawiając połowy jednego oddechu, układ pokarmowy wykręca się niemiłosiernie. Mdli go.
    Odwraca od niego wzrok, a potem całą sylwetkę, pod pretekstem zgaszenia papierosa w popielniczce na prowizorycznym barku tuż obok. W następnej sekundzie natomiast w ogóle nie musi go oglądać, bo wstaje, stawiając na blacie pustą szklankę.
    - Czego się napijesz? - pyta głucho, choć umysł już przeszukuje pełen asortyment wymówek, by nie robić z tym chłopakiem absolutnie niczego. Przynajmniej nie dziś. Ciało wydaje się jednak niezainteresowane ani odpowiedzią, ani paniczną potrzebą ucieczki, bo już sięga z półki niżej czyste naczynie i zalewa oba wódką oraz tonikiem, po czym dodaje do trunków dwie kostki lodu i plasterki cytryny.

    [Ze spokojem, wszystko pięknie.]

    OdpowiedzUsuń
  12. Obserwuje wypłynięcie kostek lodu na powierzchnie drinków wsłuchany w pozornie kojące musowanie gazowanego napoju w zetknięciu z alkoholem. Pozornie, bo do białej gorączki doprowadza go świadomość, że dwieście mililitrów tej przyjemności to zbyt niewiele, by mógł sam siebie przed sobą nią wytłumaczyć czy choćby wybielić. Pulsujący rytm krwi w tętnicy szyjnej i mocniejsze ściśnięcie szczęk mówi mu, że jest wściekły, ale nie może winić przecież swoich zwierzęcych instynktów, bo taki manewr wymuszałby autorefleksję, prowokował do zmian, których nie chce przeprowadzać. Dlatego pociera otwartą dłonią napiętą skórę na żuchwie, chwyta szklankę, upija łyk i kieruje ten gniew w jedyną możliwą stronę.
    Kiedy na powrót siada, myśli o celowości tej gry, w którą został wciągnięty. O tym, jak sprawnie ten dzieciak musi się poruszać wśród oszustw i manipulacji, jeśli wychowany został przez ich matkę. O tym, jak dalej między nimi kluczy każdą pauzą, każdym drżeniem głosu. Wbija w niego przeciągłe, twarde spojrzenie.
    Jeśli.
    - Masz jakieś zdjęcie z mamą? - pyta i głos ma spokojny, bo nie widzi nieczułości, z jaką chwyta się tego ostatniego cienia nadziei. Odwiecznie rozdeptując pod butem racjonalności i pragmatyczności każdy przebłysk głębszych emocji, teraz nie widzi ryzyka w zmiażdżeniu między podeszwą a posadzką uczuć tego chłopaka. Nim zdecyduje, w którą stronę iść, musi bowiem sprawdzić, czy to nie przypadek odklejonego wielbiciela, pragnącego naciągnąć go na pieniądze i czas. Tak podpowiada rozsądek.

    OdpowiedzUsuń
  13. Rytm bicia serca przyspiesza gwałtownie, rozpaczliwie chwytając się resztek nadziei zawartych w szczątkowym pytaniu i cudzej niewiedzy, choć świadomość jednocześnie poszeptuje zapalczywie, że to tylko złudzenie. Chłopięca twarz zbyt podobna jest do tamtej, kobiecej, oczy bliźniacze z jego własnymi. To mogłaby być jeszcze zwykła gra podszytego niepokojem umysłu, ale dzieciak już sięga po komórkę, wertując wspomnienia galerii. Telefon ląduje na aksamitnym materiale między nimi, Adam bierze flegmatyczny łyk drinka, jak gdyby wraz z wygaszeniem ekranu zniknąć mogły wszelkie dowody, wszystkie fakty. Tak się oczywiście nie dzieje, wreszcie zgarnia więc urządzenie i wbija wzrok w fotografię.
    Pierwszy jego uwagę zagarnia starzec i rozpoznaje go natychmiast, choć tego wyrazu jego twarzy sam nigdy nie uświadczył. Odwiecznie witał go cierpkim ściągnięciem warg, dezaprobatą tak głęboką, że niezmiennie zawsze prowokującą młodego Adama do komentarzy jedynie dosadniej zarysowujących tę mimikę. Nierzadko ku jej uciesze. Przynajmniej do ostatniego ich spotkania, kiedy groźba mordobicia stała się na tyle realna, że Griffith popadł w bierność. Dalej jest dzieciak, po którym jedynie prześlizguje wzrok dla potwierdzenia tożsamości, by przejść do niej. Twarda gula obleka krtań, ledwo uniesiony kącik pełnych, kobiecych warg nachalnie przywraca żywość wspomnień, które na zawsze miały być już martwe. To za dużo. Nie może.
    - Nie mogę - powtarza werbalnie, odstawiając szklankę na barek. Opuszki palców jednej dłoni pocierają powieki, podczas gdy druga dłoń dalej ściska telefon. Dalej odkłada go na kanapę, a przez jego twarz przemyka cień niezadowolenia, kiedy konkluduje, że nie ma już ani dwudziestu ani trzydziestu lat, by zniknąć w środku nocy niby zdegradowana wersja Kopciuszka. Bo przecież to nie wina tego dzieciaka, że go spłodził. Zaciska więc usta w wąską linię i dodaje mozolnie: - Dzisiaj.
    Wstaje, sprawdza, czy ma w kieszeniach papierosy, zapalniczkę, portfel i klucze, a kiedy to robi, spojrzenie przypadkiem zahacza o cudze i coś w tamtym przywodzi mu na myśl skopanego psa. Przełyka ślinę. Szlag.
    - Jutro o 15 w Café Chelsea. W porządku? - deklaruje powoli i wydaje mu się, że dla banalnego pokrzepienia powinien dotknąć cudzego ramienia. Samoobrzydzenie jest jednak nadal zbyt namacalne, ma też poczucie, że wykorzystał już tego wieczora swój limit uprzejmości, dlatego dla bezpieczeństwa wsuwa palce w kieszeń marynarki i wyciąga z paczki kolejnego papierosa.

    OdpowiedzUsuń
  14. Chłopak podrywa się z miejsca, a w Griffitha uderza zdziwienie. Nie jego werwą, która okazuje się spodziewaną, ale wzrostem prześcigającym jego. Jak gdyby fakt, że jest jego dzieckiem automatycznie implikował fizyczną niższość, choć natura mówi przecież coś wprost przeciwnego. Nawet ten abstrakcyjny szok jest jednak obecnie ponad adamowe siły. Wsuwa filtr między wargi i lustruje sylwetkę Davida jeszcze jednym krótkim spojrzeniem. Tak na wszelki wypadek. W razie gdyby jutro obudził w sobie stare nawyki i sam miał nie pojawić się na spotkaniu.
    - To do jutra - odpowiada głucho, mija go i zgarnąwszy z wieszaka przy wejściu płaszcz wychodzi.
    Kiedy wraca pieszo do mieszkania, wydaje mu się, że drastyczne zderzenie z przeszłością uczyni go potulnym. Że po prostu zaśnie snem niespokojnym, dręczonym zmorami przeszłości. Tak się nie dzieje. Przewracając się z boku na bok w miękkiej pościeli naprzemiennie widzi kobiecą i chłopięcą twarz, wypycha ze świadomości nachalnie kumulujące się usłyszane tego wieczora wyrazy, przypomina sobie własne, potępieńcze pragnienie. O północy poddaje się i ulega natarczywym słabościom. Zamawia kochankę, która z przeżywaną udręką nie ma żadnego punktu zaczepiania. Która pozwoli mu na wszystko, niczego nie będzie od niego oczekiwała i on nie będzie miał żadnych wymagań wobec niej. Finalnie zasypia długo po świcie. Samotny, ale spokojny.
    Związek przyczynowo-skutkowy kolejnego dnia kąsa go karcąco, kiedy otworzywszy oczy zastaje na zegarku godzinę 14:36. Gdyby obudził się zaledwie dwadzieścia cztery minuty później, mógłby uznać to za pomnik ojcowskiego statusu. Dosadny znak od wszechświata, że nie tylko nie może, ale nie powinien stawić się na tym spotkaniu. Tymczasem wstaje, karmi kota, prysznicem zmywa z siebie grzechy. Ubiera się, zakłada na nos przeciwsłoneczne okulary, niezawodnie ukrywające zmęczenie i stosowane nocą używki, otula się płaszczem i wychodzi z mieszkania równo o wyznaczonej godzinie. Na miejsce spotkania dociera dziesięć minut po czasie i choć od razu wypatruje oczekującą go sylwetkę, stara się na nią nie patrzeć. Podchodzi do stolika, w drodze zdejmując płaszcz i wyciągając z niego portfel, siada, ale od potencjalnych rozterek co do formy powitania czy przeprosin, których i tak by nie miał, ratuje go kelner. Na pytanie o napój odpowiada przeciągłym spojrzeniem po przystojnej twarzy, korzystnie ukrytym za ciemnym szkłem okularów, po czym prosi o herbatę z cytryną. Dopiero wtedy skupia wzrok na synu.
    - Zamówiłeś już coś? - pyta, ale odpowiedź musi być twierdząca, bo nieznajomy mężczyzna zdąża już odejść. Adam wie, że na miejscu chłopaka niczego by nie zamówił. Nie, dopóki by siebie nie zobaczył. Z wciąż trzymanego portfela wyciąga kilka studolarowych banknotów i kładzie na blacie między nimi.
    - Tyle wystarczy? - Pragnie mieć to jedynie z głowy, by teraz mogli się po prostu napić uprzejmie herbaty, a później odejść w pokoju każdy w swoją stronę.

    OdpowiedzUsuń
  15. Następna konsekwencja spożytej nocą kokainy ujawnia się zdecydowanie zbyt prędko. Zmęczenie w akompaniamencie obniżonego nastroju wiąże się w nieprzejednany związek przyczynowo-skutkowy, który w ułamku sekundy gwałtownie narusza struny spokoju, a rozdrażnienie to swój początek i koniec ma w siedzącym naprzeciwko niego chłopaku. Choć to przecież Adam pierwszym pytaniem zaburzył zrozumienie drugiego.
    - Nie mam w zwyczaju pozwalać swoim gościom płacić za siebie. To nietaktowne. Ja ciebie zaprosiłem, więc ja płacę. - Piekąca szorstkość w połączeniu ze stanowczością tonu brutalnie odkrywa jego zniecierpliwienie. Dopiero jednak poblakły uśmiech na cudzych wargach zdaje się to mu uprzytamniać. Bierze głębszy wdech w miernej próbie odzyskania utraconej stabilności.
    - David. - Znajome głoski powszechnego imienia nie układają się standardowo na języku i Griffith daje sobie dłuższą przerwę, by przywyknąć do ich całkiem nowego charakteru. Pauza ta pozwala mu również na jak najprecyzyjniejsze zamknięcie w wytłumaczeniu tego, o co mu chodzi. Bez kolejnych zbędnych i wydłużających drażniącą formalność niedomówień. - Pytam, czy pięćset dolarów tobie wystarczy czy potrzebujesz więcej.
    Nacisk na zaimek jest równie konkretny co opuszków palców na banknotach, które przyciska do blatu, przesuwając w kierunku rozmówcy. Wpatruje się w niego jednocześnie intensywnie, zapominając przy tym, że dosadność wyrazu źrenic ukrywa ciemne szkło okularów. To zasypiając wyczerpany, ale zaspokojony pociągnął za sobą klarowność umysłu, która wydedukowała, że powodów tego nieoczekiwanego kontaktu może być zaledwie trzy. Potrzebę pieniędzy wyznacza jako najwygodniejszą i najłatwiejszą do rozwiązania. Nie ma przecież znaczenia, w jakiej kwocie płaci nadal alimenty i w jak wysokim zakresie umożliwił synowi finansowo wyższą edukację. Jeśli więcej oznacza wyklarowanie sytuacji, wstanie, wyjdzie i wypłaci kolejne tyle. Byle rozwiać tę natarczywą niepewność.
    Zadane pytanie chwilowo ignoruje w obawie, że jego odpowiedź wykluczy cudzą. Jednocześnie analizuje jednak w głowie niewygodną oczywistość, że w palącym odruchu zakończenia wczorajszego spotkania na dzisiejsze wybrał właśnie miejsce, w którym bywa często. A więc w którym jest też łatwo osiągalny.

    OdpowiedzUsuń
  16. Jeszcze przed wypadkiem, który wywrócił jego życie do góry nogami, był zwyczajnym młodym człowiekiem, który nie miał większych problemów z nawiązywaniem nowych znajomości. Zazwyczaj szybko zjednywał sobie ludzi, chyba że okazywało się, iż on oraz zagadywany delikwent kompletnie różnili się pod względem charakteru i osobowości. W ostatnim czasie natomiast miał okazję zauważyć, że zwykłe rozmowy przychodziły mu z trudem. Odnosił nieodparte wrażenie, że nie miał swoim rozmówcom niczego ciekawego, ani tym bardziej wartościowego do zaoferowania. Tym bardziej nie potrafił odnaleźć się w roli fana, a to, by zacząć opowiadać o tym, w jakich okolicznościach trafił na komiks Davida było ostatnim, na co miał ochotę. A jednak, zdecydował się nie tylko zjawić się na konwencie, ale i zaczepić znanego z Internetu twórcę, a to o czymś świadczyło. I być może mówiło Nicholasowi więcej, niż ten w tym momencie był w stanie zaakceptować?
    — Mogłeś się nie przyznawać — zauważył z rozbawieniem. — Taki laik jak ja na pewno by się nie zorientował. A teraz? No nie wiem — cmoknął. — Moje oczekiwania poszybowały w górę — zażartował i aby nie było wątpliwości, że nie mówił poważnie, uśmiechnął się szeroko, a co ważniejsze, również szczerze i ta niewymuszona wesołość sięgnęła także jego zielonych oczu. Miał nadzieję, że David nie poczuje się urażony faktem, iż Nicholas nie zaczął mówić o jego komiksie, ani zadawać pytań z nim związanych. Jak zdążył jednak zauważyć, obydwaj nie wiedzieli, jak powinna kształtować się relacja na linii twórca-fan i zgodnie improwizowali.
    — Wspólne włóczenie? — powtórzył za nim, jakby kupował sobie nieco czasu do namysłu, choć odpowiedź na tę propozycję znał od razu. — Pewnie. I nie… Nie znam — odpowiedział, lekko przeciągając poszczególne samogłoski, a wyraz jego twarzy zdawał się mówić czy powinienem się tym zmartwić?. A później, zupełnie niespodziewanie, zdecydował się na odrobinę szczerości. — Naprawdę masz do czynienia z żółtodziobem. Twój komiks w zasadzie jest pierwszym, który przeczytałem od… — urwał i zastanowił się przez chwilę. — Odkąd skończyłem dziewięć lat? — przyznał i uśmiechnął się krzywo, a potem podążył za chłopakiem, co nie było łatwe, zważywszy na ilość otaczających ich ludzi. Miał nadzieję, że ta informacja nie speszy David’a, a wydawało mu się, że mogło tak być. Martwiło go też to, że może paść pytanie o to, dlaczego w takim razie jego komiks? No właśnie, dlaczego? Nick sam chciałby znać odpowiedź.
    — Tak, urodziłem się tutaj i wychowałem — odpowiedział i przystanął, kiedy jego wzrok padł na wskazany przez towarzysza komiks. Wziął go w ręce i przekartkował, a potem odłożył na miejsce. Może kupi go po prelekcji? Wyprostowawszy się, dogonił David’a, który zdążył kawałek się oddalić, nie na tyle jednak, by zniknął gdzieś w tłumie i Nicholasowi umknęły wypowiadane przez niego zdania.
    — A skąd w zasadzie jesteś? — zagadnął, ponieważ tego bez wątpienia o nim nie wiedział. Jako osoba, która całe życie spędziła w tętniącej życiem metropolii, był tego najzwyczajniej w świecie ciekaw. Interesowało go również to, jakie wrażenie wywarł na nim Nowy Jork. — I jak ci się tutaj podoba? — dopytał z tego powodu, a potem potakująco skinął głową. Jeśli mieli kontynuować rozmowę, powinni znaleźć miejsce, w którym nie będą co rusz potrącani przez innych uczestników wydarzenia przemieszczających się pomiędzy stoiskami.
    Nicholas poszedł za drugim brunetem, a kiedy znaleźli się w kolejnej alejce, wysunął się o krok przed swojego towarzysza i zachęcił, by ten poszedł za nim. Pokonawszy kilka kolejnych zakrętów i przemierzywszy liczne alejki, znaleźli się w skrajnej części przepastnej hali, gdzie znajdowało się zdecydowanie więcej przestrzeni, a także stołówka serwująca ciepłe napoje i przekąski. Proste stoliki były rozstawione nieco chaotycznie na wolnej przestrzeni, ale znaczna część z nich wciąż była pusta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ile czasu mamy do prelekcji? — spytał, a skinieniem głowy wskazał na majaczącą kilkanaście metrów dalej stołówkę. Mogli napić się czegoś ciepłego i kontynuować rozmowę właśnie tutaj, nim udadzą się na odpowiednią salę.

      [Bawi mnie, jak niewiele mi zabrakło, by nie dzielić tego odpisu na dwa komentarze ^^]

      NICHOLAS WOODROW

      Usuń
  17. Pierwsza przychodzi panika. Złożonością wypowiedzi i finałową jej bezpośredniością chłopak wytrąca bowiem Adamowi grunt spod nóg. I kolejna, choć znacznie mniej pożądana przyczyna traci na wiarygodności. Nie ma mitycznej choroby, potrzeby jego krwi czy tkanek. Jest łaknienie zwykłej bliskości, którego niedoświadczony w relacjach ojciec-syn i spaczony w kontaktach dziecko-rodzic Griffith nie potrafi przekazać. Niepokój ten objawia się jedynie nerwowym pieszczeniem podniebienia przez zamknięty w murze zębów język. A potem dostrzega drżenie dłoni na porcelanie filiżanki i nagle sam wyraźnie odczuwa dyskomfort swojego bezwzględnego podejścia.
    - Nie chciałem ciebie obrazić - mówi z powolną starannością, jak gdyby wyrazisty wydźwięk wypowiedzi świadczyć miał o jej szczerości. Do jamy ustnej nachalnie pchają się przeprosiny, ale krtań nigdy ich nie produkuje. Przeszkadza jej kelner, przynoszący herbatę i pytający, czy zostawić karty. Nadal wpatrzony w syna Adam kiwa głową, naiwnie licząc, że gest ten zastąpi zarówno odpowiedź na ostatnie pytanie chłopaka, jak i nieobecne pokajanie się.
    Kiedy pracownik lokalu odchodzi, wreszcie odrywa palce od banknotów, pozostawiając je w jednej trzeciej odległości stołu od Davida. W zalęgłym w ciszy, kolejnym niedopowiedzeniu chce, żeby rozmówca wziął pieniądze, bo tylko to jest mu w stanie z pełną lekkością dać. Na ten moment jednak nie nalega. Sięga po menu.
    - Po prostu nie jestem w stanie zrozumieć... - mruczy, błądząc spojrzeniem po katalogu nazw, których przyswoić w tej chwili także nie potrafi. Dyskomfort domaga się nikotyny, ale nie może wyjść. Nie, dopóki sytuacja nie zostanie mu wyklarowana.
    - Dlaczego chciałeś mnie poznać. Chyba zostało tobie przekazane, że jestem najgorszym człowiekiem na świecie? - Nie ma kąśliwości w tym pytaniu w kierunku panny Reed. Adam, wychowany w nieustającej recenzji o nieznośności własnego ojca, nigdy nie posunąłby się do takiego ruchu. Wykreowany obraz siebie, zaakceptowany nawet przez sąd, traktuje nie jako mierne umęczanie się, ale przejrzystość rzeczywistości, w której żyje i asekuracyjną linkę, by się nie zmieniać. Podkreśla to przez łagodne wykrzywienie ust w półuśmiechu pełnym samozadowolenia.

    OdpowiedzUsuń
  18. Osobliwość formy cudzej wypowiedzi choć naokoło, finalnie z impetem uderza w mur, który od dziesięcioleci otacza adamowy umysł. Jak wszystko, co niepożądane, Griffith natarcie to przyjmuje z niechęcią pod postacią ściśle ściągniętych warg. Odkłada na stół menu, którego i tak nie czyta i wbija przeciągłe spojrzenie w rozmówcę.
    - Yhym - mruczy enigmatycznie, po czym sięga po dzbanuszek z herbatą i przelewa jego zawartość do filiżanki. Wrzuca do cieczy trzy plasterki cytryny, wyciska flegmatycznie sok łyżeczką i dodaje do wywaru trzy łyżeczki cukru. Miesza skrupulatnie, dotąd wzrok skupiając na całym tym procesie i dopiero kiedy kończy, podnosi go z powrotem na syna.
    - Poza tym, że pachnie mi szantażem, mam nadzieję, że to tylko jakaś idealistyczna metafora. Z mojego doświadczenia wynika, że opowiadanie o sobie nie przedstawia rzeczywistości ani nawet autoportretu, ale dostarcza drugiej stronie narzędzia, by dopasować je do swojego wyobrażenia - mówi powoli, trochę szorstko. Upija łyk słodko-kwaśnego naparu i chyba wówczas zdaje sobie sprawę z tego, jak się przed nim broni rękoma i nogami, choć nawet nie wie, czy chce, bo kiedy stuknięcie odłożonej na spodek filiżanki wybrzmiewa pewnie, unosi ciemne okulary, znajdując im oparcie w gęstwinie włosów i pociera powieki palcem wskazującym oraz kciukiem. Trudno mu się jednak wyciszyć w oblicz panującego dookoła harmideru. Wreszcie wstaje, sięga po portfel i rzuca na blat wyciągnięty z niego banknot.
    - Chodź - podchodzi do wieszaka i ściąga z niego swój płaszcz - za głośno tu. I przydałby mi się do tej rozmowy papieros. Ugotuję Tobie coś u siebie. Mieszkam ulicę dalej.
    Zakłada wierzchnie okrycie, chowa w nim portfel i wsuwa dłonie do kieszeni. Dopiero wtedy powraca spojrzeniem do Davida, kątem oka wyłapując też plik banknotów.
    - Schowaj pieniądze. Są dla ciebie - poleca głosem nieznoszącym sprzeciwu, za który zaraz karci się w głowie, bo przecież ułamek sekundy wcześniej nakazywał sobie łagodność. Bierze kolejny wdech, a wraz z chwilą, kiedy ten opuszcza jego płuca, decyduje się na ostatnią kartę przetargową: - Poznasz mojego kota.

    OdpowiedzUsuń
  19. Zgoda wystarcza, by obrócił się natychmiast i sprawnie przemknął wśród stołów do wyjścia. Otwarcie drzwi i powiew świeżego powietrza są wreszcie szczątkowym smakiem wolności. Bo choć z klaustrofobicznej przestrzeni kawiarnianego harmidru wychodzi na otwartej ruchu ulicznego, ten jest mu zdecydowanie milszy w odbiorze. Zstępuje z trzech stopni na chodnik i dopiero wówczas odwraca się do potomka.
    - To się nazywa mizofonia. Nadwrażliwość na dźwięki. Jak gdyby ktoś wbijał mi raz po raz szpile w sam mózg. Najgorsze jest uderzanie łyżeczki o wnętrze kubka przy mieszaniu, o które w kawiarni nie trudno. Robię się wtedy bezzasadnie drażliwy... - tłumaczy, by urwać nagle, kiedy pojmuje czym właśnie jest ta czynność. Przełyka ślinę z grymasem dezaprobaty w kącikach warg, bo zbyt dobrze wie, że tłumaczenie z tchórzem łączy nie tylko pierwsza litera. Przesuwa dłonią po twarzy, jak gdyby chciał zetrzeć z niej zarówno wyraz, jak i wszelką myśl. Dalej bierze większy wdech i nawiązuje z rozmówcą kontakt wzrokowy, jednocześnie w kieszeni wygrzebując z paczki jednego papierosa.
    - Nie chodzi mi o usprawiedliwianie się. Po prostu chcę, żebyś wiedział, że to nie ty - ciągnie, wsuwając miękki filtr między wargi. A zaraz potem uświadamia sobie, że być może coś właśnie implikuje. Że być może to tylko jego własny umysł podszeptuje nachalnie i ucieczkowo, że drażni go on.
    - To tam - mruczy pod nosem, kierunek wędrówki wyznaczając pierwszym krokiem we właściwą stronę. Odpala papierosa, a gęsty dym osiadający na płucach prawie natychmiast łagodzi obyczaje i pozwala na uformowanie pierwszej tego spotkania sensowniejszej myśli.
    - Chodzi o to, że dla mnie to też jest nowe - dodaje wreszcie, ostrożnie tym samym komentując swoje braki w komunikacji.

    OdpowiedzUsuń
  20. [Hej!

    Nie wiem, czy pamiętasz, ale długie miesiące temu na Hogwarcie proponowałaś Borginowi wątek "teraz lub kiedyś"... No więc to jest właśnie ten dzień, kiedy chciałam z tej oferty skorzystać, o ile wciąż jest aktualna (?)

    Nie masz ochoty zagrać tutaj lub na Hogwarcie? ]

    Dani Hasson

    OdpowiedzUsuń
  21. Nieznośna kulawość ich aparatów mowy w obliczu wzajemnych postaci i ułudy relacji objawia mu się nagle w usłyszanej odpowiedzi, choć przecież dialog nie zmienił formy od momentu ujawnienia się tożsamości syna. Jak gdyby brak nóg języków nie był w stanie poprowadzić konwersacji w konkretnym kierunku albo jamy ustne wypełnione były śliskim śluzem rozmijającym biegi słów. Dla niezwykle konkretnego Adama ta nieprecyzyjność w połączeniu z niezbyt przekonywującym celem spotkania kumuluje się frustracją w mrowiejącym karku. Pociera go nerwowo, ale uczucie pozostaje w akompaniamencie wibrującego w głowie właśnie usłyszanego czasownika w formie przeszłej i teraźniejszej, bo Griffith właśnie nie wie niczego, a już na pewno nie zna tego mitycznego przeznaczenia ich nie-dialogu ani stanu własnych chęci w utrzymaniu bądź nie tej więzi, podczas gdy jednocześnie zapędza się w kozi róg własnego lokum bez efektywnej drogi ewakuacyjnej. Milczy więc zarówno, kiedy skręca w bok, jak i podczas przechodzenia przez drogę i wrzucania ledwo co zapalonego papierosa w kratkę kanalizacyjną pod docelowym miejscem wędrówki. Wspina się na schody kamienicy, wpisuje w domofon kod i usuwa na bok, chwytając za klamkę. Zamierza Davida przepuścić w progu, ale w momencie, gdy ten zatrzymuje się przy nim, zamiera także i ruch otwieranych drzwi, kuszących jedynie wąską szparą nie do przejścia. Ponieważ wibracje umysłu wzmagają się znajdując drogę do krtani Griffitha.
    - Co wiesz? - atakuje go tym pytaniem w indagacyjnym tonie oraz bezwzględnym spojrzeniem.

    OdpowiedzUsuń
  22. Szczera odpowiedź jest jak pierwszy haust powietrza po wynurzeniu z wody. Nikt dotąd na niego tak nie spojrzał. Obraz Adama Griffitha odwiecznie był zdemonizowany, przeklęty. Żadna z osób nie położyła jego poczynań na szali racjonalności, włącznie z nim samym. Zdziwienie tym stanem rzeczy nie wymalowuje się na jego twarzy, a mimo tego odznacza się wyraźnie w ciele, kiedy nie potrafi zatrzymać odchodzącego chłopaka.

    Rozpaczliwie trzyma się obronnej, choć zupełnie bezzasadnej myśli, że to niczego nie zmienia. Bezzasadnej, bo gdyby odgrodził się od niego tym murem niedopowiedzeń, nie byłoby jej - nie myślałby o nim. A tymczasem orze umysł najdrobniejszymi fragmentami wspomnień z doprawdy godną siebie obsesyjnością. Kiedy natomiast wyobrażenia mieszają się z rzeczywistością do tego stopnia, że gubi wrażenia faktyczne między wpojonymi, nieoczekiwanie pragnie spotkać go ponownie. I dzieje się tak - czasami widzi jego włosy. Oczy. Sylwetkę. Koloryt skóry. Ale fragmenty nigdy nie spajają się w całość i to nigdy nie jest on. Kiedy więc na plakacie dostrzega znajome nazwisko, bardzo długo wpatruje się w krągłości i kąty liter, by wyłapać w nich kolejną pomyłkę. Tym razem się jednak nie myli.
    Właściwie do ostatniej chwili nie jest pewien, czy przyjdzie. Kiedy chwyta płaszcz i opuszcza mieszkanie, przekonuje sam siebie, że skoro już powziął ten krok, to nie ma innego wyjścia. Natomiast w momencie, w którym przekracza próg kameralnej sali, nagle pojmuje, jak wielki był to błąd. Żyjąc w artystycznym półświatku przywyka do spojrzeń, jakie przyciąga do tego stopnia, że przestaje je zauważać. I one zresztą tracą na intensywności, kiedy na uniwersytetach mają go na wyciągnięcie ręki. Inaczej jest tutaj. Otoczony fotografiami syna okazuje się intruzem, samego siebie na tę izolację zresztą skazując, gdy otwarcie głosił swoje przekonania o tej gałęzi artystycznej twórczości.
    Ignoruje te oczy i szepty, ale też majaczącą gdzieś na skraju rogówki postać chłopaka. Analizuje w milczeniu i skupieniu zdjęcia i dopiero w momencie, w którym labirynt wystawy zbliża go do jej chwilowo osamotnionego gospodarza, przystaje przy nim, a przed kolejnym eksponatem.
    - Przepraszam - mówi powoli i szczerze, obserwując grę światła na fotografii. Nauczony jednak, jak drażniące są w ich relacji niedopowiedzenia, dodaje zaraz:
    - Nie taki był mój zamiar.
    Podnosi wzrok na parę studentów pod ścianą, którzy zaraz odwracają swój. Wtedy Griffith spogląda na syna.
    - Po prostu byłem ciekawy.

    OdpowiedzUsuń
  23. Tok rozmowy przenosi się na fotografię, więc - jak mniema - zgodnie z wolą mówiącego kieruje wzrok ze swoich oczu wyrytych w cudzej twarzy na idealnie uchwycone załamanie światła na krzywiźnie skał. Uwypuklenia wyrw w strukturze kamienia wydają się tak realne, że opuszki opuszczonej wzdłuż ciała dłoni drgają w niemej potrzebie zbadania ich.
    - Zawsze? - Odpowiedź na ostatnie wyznanie przychodzi niemalże automatycznie wraz z zaczepnym uniesieniem tego kącika warg, który jest w zasięgu spojrzenia rozmówcy. - Zarówno przed tym jak i po tym, kiedy poznałeś mój stosunek do fotografii?
    Wciąż towarzyszący szmer szeptów za ich plecami nie pozwala mu jednak pociągnąć tej drobnej prowokacji na dłuższą metę. Oczy przechodzą ze zdjęcia na ich lewą stronę, wprost w rozległą masę profesorów i ich studentów, z której natychmiast wyłapują redaktorkę uczelnianej gazety z aparatem w dłoni systematycznie, acz niezbyt dyskretnie przemieszczającą się w ich kierunku.
    - Nie przychodziłbym na twoje wernisaże, Davidzie - wyznaje bez wahania, jak gdyby potencja przeszłych nigdy niezrealizowanych wydarzeń nie odznaczała się w jego ciele dławiącym dyskomfortem. Muska spojrzeniem wizerunek chłopaka, by dalej z kolei omieść tłum za nim, a na prawo od nich, a wraz z nim majaczące w oddali poruszenie w reakcji na przybycie szpakowatego profesora o ostrych rysach twarzy.
    - Bardzo trudno byłoby tobie wówczas stać się autonomicznym artystą. Latami zmagałbyś się z piętnem syna Adama Griffitha - rozwija powoli, hipnotycznym wyrazem źrenic przyciągając przesiąknięty niechęcią wzrok przybysza. Uśmiecha się łagodnie i prowokująco uprzejmie. - Zabrzmię cynicznie, ale w świecie sztuki, niezależnie od jej rodzaju, najmniej chodzi o sztukę. Zwłaszcza w Nowym Jorku.
    Obserwuje, jak wysoko ceniony w swojej dziedzinie mimo trudnego usposobienia wykładowca ulega pokusie i z przeciwległego końca sali rusza w ich kierunku.
    - Miałeś już do czynienia z profesorem Marlowem?

    OdpowiedzUsuń