by kay kodes
“One, two, tree...It's good to be me”
Wystarczył jednak jeden wyjazd do Bostonu, który zaprzepaścił wszystko, co udało mu się dzięki wsparciu przyjaciół wypracować przez wiele intensywnych miesięcy. Spędził w rodzinnej rezydencji ostatnie pół roku, a Blaise Ulliel, który powrócił w końcu do Nowego Jorku, znów jest bezwzględnym, samolubnym, wpływowym biznesmenem, który ląduje na pierwszych stronach plotkarskich gazet. To ten sam co przed laty, znany prezes firmy o międzynarodowym zasięgu, który zawsze zdobywa, to, co chce i jest przyzwyczajony do tego, że wszystko idzie po jego myśli.
[Kolejna porywająca postać! Cudowny dupek do ukochania i usadzenia znów na tyłku! Potrzebna mu twarda ręka, albo ktoś, kto będzie na pierwszych stronach gazet wraz z nim ;)]
OdpowiedzUsuńMarch
[aaaa, nie wierzę! Blaise, ale jakiś taki... odmieniony xD Nie poznaje kolesia :P
OdpowiedzUsuńudanej zabawy, oby czasu i weny nie brakowało do porywającej gry :*]
Emma, Lily
[Witamy serdecznie z powrotem. Muszę przyznać, że o ile po przeczytaniu poprzedniego opisu tego faceta miałam na jego temat jedno, niezbyt pochlebne (łagodnie powiedziawszy) zdanie, tak teraz ku własnemu zdziwieniu nie potrafię już dłużej wyzywać go w myślach od różnej maści imbecyli. W tej chwili raczej bardziej żal mi tego rozpieszczonego, nie do końca chyba dorosłego pod względem emocjonalnym chłopaczka.
OdpowiedzUsuńMnóstwa czasu, wiecznego deszczu weny i samych porywających wątków.]
Raji & Martino
[Ha, jednak mam dar przekonywania? 😎 No kurcze, a już taki progres był, a tu powrót do przeszłości... Ahh, strasznie mnie ciekawi co się wydarzyło w tym Bostonie, ale te informacje zamierzam już wyciągnąć z niego osobiście. 😎
OdpowiedzUsuńUdanej zabawy i samych fajnych wątków!🤎]
Miley & Mickey
[Hej, hej, dobry wieczór :D
OdpowiedzUsuńDopiero co witałam Naomi, a na głównej wyświetliła mi się twoja druga, równie wspaniała postać, choć od razu przyznaję, że dopiero poznaję tego pana, bo przy pierwszej odsłonie mnie tu nie było :)
Czytam początek, który jest dosłownie czymś w rodzaju miodu na moje serce, jestem pod wrażeniem pięknej odmiany i nagle jeden wyjazd do Bostonu sprawił, że nie tylko on się zmienił, ale i ja pozostałam w ogromnym szoku. Jak to możliwe?! Co tam miało miejsce, że przestał być lepszą wersją bogacza i ponownie widzi jedynie swój czubek nosa?
Potrzebuję wyjaśnienia :)
Jak zawsze życzę nieprzerwanej weny, pozdrawiam gorąco!]
JULIAN HUGHES
Lily była świetna w swojej pracy. Koordynowała biurem w Kravis Security Inc z taką wprawą, jakby pracowała tam od ponad dekady, a nie zaledwie dwóch lat. Była rzetelna i bardzo dokładna, miała świetną pamięć, choć oczywiście zdarzały jej się pomyłki - na przykład do dnia dzisiejszego nie mogła zapamiętać, jaką kawę lubi jej prezes i zwykle podawała mu zbyt słodką, lub z mlekiem... No ale to były takie drobiazgi, które w rzeczy samej w ogóle nie były istotne! Do obowiązków podchodziła bardzo poważnie, była niezwykle dobrze zorganizowana i to co było najważniejsze w jej roli - potrafiła rozmawiać z ludźmi. Jako koordynator współpracujący i scalający wszystkie działy w firmie, wiedziała jakich argumentów użyć, aby przekonać do siebie każdego człowieka i dodając do tego świetną organizację czasu i miejsca pracy, w jej biurze wszystko grało perfekcyjnie, jak w szwajcarskim zegareczku. Ale dużą zasługą tego był sam Chayton Kravis - jej bezpośredni przełożony, w którego była zapatrzona od lat, uznając go nie tylko za idealnego szefa, ale i człowieka. On dawał jej dużą dozę swobody i zaufania, a dzieki temu, mogła mieć wgląd w pracę biura, asystentek i recepcjonistek i choć nie była sama niczyim managerem, pilnowała organizacji pracy innych ogólnych pracowników i tworzyli wspólnie zgrany zespół. Właśnie - Lily nie rządziła, Lily współpracowała, koordynowała, wspierała i asystowała, a więć była obok, ale nie kontrolowała apodyktycznie niczego. I o tym często rozmawiała z kilkoma koleżankami, które na spotkaniach przy kawie strasznie narzekały na swojego szefa, który był dupkiem i pomiatał ludźmi i jak się okazało, był jedną osobą! Blaise Ulliel był znany, ale nie miał dobrej sławy, tyle że Lily nigdy nie sądziła, że go spotka osobiście.
OdpowiedzUsuńWieczory jak ten, to nie była jej codzienność. Pomagała w organizacji bankietów, gdy przyjęcia były większe i bogatsze, bo spotykało się kilka firm, współpracowała z innymi koordynatorami, ale rzadko potem brała udział w samym wieczorze. To było dla jej szefów, dla prezesa i udziałowców, często też dla sponsorów i nie było tam dla niej miejsca. A jednak, gdy otrzymała dzisiaj zaproszenie, ubrała najbardziej elegancką sukienkę - czarną z gorsetową górą bez pleców i podpinając w luźnego koka płomienne pasma, niezwykle szczęśliwa wyszła z domu. To chyba pan Kravis dał jej zaproszenie w nagrode, że tak dobrze poradziła sobie z szykowaniem otwarcia nowej filii w Miami!
Usiadła na wskazanym miejscu, choć przy jej stoliku jeszcze nikogo nie było. Chwyciła za szklankę wody, nie sięgając jeszcze po alkohol i rozglądała sie, rozpoznając niektóre twarzy z spotkań, jakie ustawiała swojemu szefowi. Gdy znienacka przysiadł się do niej nieznajomy człowiek i zaczął do niej poufale i bardzo bezczelnie mówić, szybko połapała sie, kogo ma przed sobą. Zaczerwieniła się i nastroszyła, gdy zarzucił jej sypianie z Kravisem i bez myślenia, strzeliła mu w twarz, a siarczysty odgłos dłoni odbitej na ogolonym męskim policzku rozniósł isę po sali i nawet kilka osób odwróciło sie w ich strone. Lily cała rozdygotana zaciskała palce na malej kopertowej torebce, którą miała na kolanach i wpatrywała się wściekła w Ulliela.
- Jesteś gorszą świnią, niż mówią - wycedziła i poderwała się z miejsca. Tak cieszyła się z tego wieczoru... i tak szybko jakiś obcy bufon jej go zepsuł!
awanturka! <3
Reakcja Lily była silna i nagła, bo ona sama była chodzącą emocją. Blaise powiedział to, co o niej myśli na podstawie zasłyszanych plotek, dopowiadając sobie jakieś scenariusze i ubliżył jej, obraził, podeptał po niej, zupełnie nie interesując się tym, czy jego słowa choćby w najmniejszym stopniu pokrywają się z prawdą. Zareagowała jak kobieta, którą poniżył facet, bo przysiadł się i zagadał nawet bez jednego uprzejmego powitania, zachował się więc jak totalny kutas i tak go potraktowała. I teraz jeszcze się za to na nią wściekał?!
OdpowiedzUsuńLily była żywiołowa i porywcza, ale w pracy zawsze profesjonalna. Tutaj nie była w pracy... A na obecność na bankiecie zasłużyła ciężką pracą, choć oczywiście znała swoje miejsce i nigdy by nie pomyślała, by gdziekolwiek się pchać. Więc gdy Ulliel chwycił ją i pociągnał, wręcz szarpnął nią, aby wyszli z sali, obejrzała się za siebie, szukając znajomej twarzy i ratunku. Mogłaby zawołać o pomoc, narobić szumu i totalnie zakończyć nawet nie dobrze rozpoczęty wieczór skandalem, ale pewnie jej szef nie byłby z tego faktu zadowolony... I nie bałaby się wtedy o siebie na pewno! Chyba... w sumie sama nie wiedziała.
Wbiła paznokcie w jego dłoń, gdy ją ciagnał, starając się odgiąć jego palce, więc gdy w końcu ją puścił, sam był podrapany. Lily nie ustepowała, nawet gdy sytuacje ją mocno szokwoały jak ta. Wystraszona staneła pod ściana, wpatrując się spod długich rzęs w faceta wrogo i coraz mocniej zaciskając drobne dłonie w pięści, aż wbiła sobie paznokcie w skórę do czerwoności i boleści. Wszystko co warczał w jej stronę nie miało sensu i w żadnym wypadku nei było prawdą, przynajmniej to co mówił o niej i co jej zarzucał.
- To ty mnie zaatakowałeś! - fuknęła, prostując się i postąpiła krok w jego strone, jakby faktycznie w jednej chwili przestała się bać. - Bądź sobie kim chcesz, nawet i samym papieżem, to nie daje ci prawa naskakiwać i poniżać ludzi! Nie przeproszę pierwsza, nie mam za co, dupku! - warkneła, powoli tracąc panowanie nad sobą, aż cała zadrżała z wściekłości.
Co za palant! Co za tupet!
rekoczyny?
Lily była pozytywna, miła, ciepła, uczynna, pomocna, empatyczna, serdeczna, otwarta, kontaktowa. Miała w sobie całe morze pozytywnych cech, oczywiście tych kiepskich też trochę by było. Ale nie była narwana. Nie była porywcza, a już na pewno nie była wredna i nie kłamała! Była na prawde dobroduszną istotką, a teraz ten człowiek wyciagał z niej wszystkie najgorsze cechy, prowokował i nie miała sił się nawet złościć, bo tak na prawde nie rozumiała, skąd ten cały atak!
OdpowiedzUsuńSpojrzała na jego dłoń, którą rozmasował i skruszona zagryzła dolną wargę. Przesadziła, na prawde nie powinna się tak zachowywać, nie powinna przynosić wstydu panu Kravisowi, a jednak gdy mężczyzna znów otworzył usta, ochota na przeprosiny, chociażby za zadrapanie uszła z niej jak powietrze z przebitego balonika. Co to był za palant skończony! Uniosła wysoko brwi, bo nie uważała, aby kiedykolwiek zachowywała sie nieprofesjonalnie, z kolei dobre kontakty z szefem to była podstawa dobrej komunikacji. Nie każdy był tyranem, przed którym wszyscy uciekali a szybko połączyła fakty i przypomniała sobie o wszystkich skargach i narzekaniach jego pracownic, które usłyszała, bo były jej koleżankami. Ha! one dopiero miały długie jęzory i nimi kłapały! Ona nie wymyśliła ani jednej plotki, wyjaśniła tylko, że porządny pracodawca docenia i szacuje swoich pracowników, a resztę chyba sam sobie wymyślił! Albo jej koleżanki mocno ponaginały usłyszaną przez siebie opinię Lily, ale za to już nie mogła odpowiadać.
Rękoczyny i przepychanki nie były w jego stylu? A kto właśnie zaciągnął ją na korytarz siłą z sali bankietowej? Chyba sam siebie do końca nie znał...
- Nikogo nie buntuję! I nie sypiam z nim! - syknęła wściekła tak bardzo, aż zaczeło jej się robić słabo. Mało tego, to oskarżenie tak strasznie ją zabolało, bo akurat Taylor należała do obrzydliwie porządnych i nudnych kobiet, aż poczuła jak w kącikach starannie pomalowanych eyelinerem i tuszem oczu zakręciły jej się łzy. Łzy upokorzenia, bo chyba nigdy nikt jej tak chamsko nie wciskał, ze się sprzedaje!
Odsuneła sie, odwracając wzrok i nabrała głebokiego oddechu. Nie może się popłakać przez takie coś. Szkoda makijażu, szkoda dobrego humoru, który miała, nastawiając się na ten wieczór. Tak bardzo źle ją ocenił, że gorzej się nie dało. Nie znał jej, nie znał też najwidoczniej jej szefa, nie wiedział jak pracują osobno i jak współpracują z sobą, czy innymi ludźmi. Nie wiedział jaką osobą jest Lily, gdyby miał choć najmniejsze pojęcie, to szybko by wycofał wszystko, co o niej powiedział.
- Nie jestem nieprofesjonalna, chyba masz słabe źródła informacyjne, skoro polegasz na plotkach i sam je powtarzasz. I ty pierwszy mnie obraziłeś, wmawiając że jestem dziwką swojego szefa - burkneła na prawdę dotknięta boleśnie i gdy kelner podszedł, ominęła go z drugiej strony, aby wrócić na salę. Musiała znaleźć szefa, aby go poinformowac o tym, co właśnie zaszło i uprzedzić i bezsensownych plotkach. I musiała uciec od tego dupka!
Nie było opcji, że go przeprosi, nie i już. Nie uszła jednak daleko, bo w ich stronę i to prosto na nią szła wysoka blondynka i tak szczupłej talii, że Lily mimowolnie wciagneła brzuch, czując sie grubasem. Czy ta kobieta miała żebra?
Przystanęła obok, aby tamta jej nie stratowała i spojrzała na Blaise'a, bo wydawało się, że to on jest celem blondynki. No proszę... coś mówił o braku profesjonalizmu, skoro zapowiadało się na amory podczas oficjalnego przyjęcia?
niedowierzanie
[Jest i on! Ciekawa jestem (i z tego, co widzę, nie tylko ja) co takiego wydarzyło się w Bostonie, że Blaise znowu jest, cóż, Blaise'em jakiego wszyscy dobrze znamy ^^ Już zawsze będę miała sentyment do tego dupka, więc życzę mu wszystkiego, co najlepsze i mocno trzymam za niego kciuki :) Cieszę się też, że ten prezes firmy o międzynarodowym zasięgu znowu będzie trząsł Nowym Jorkiem i po raz kolejny chwalę kod karty, na którą nie mogę się napatrzeć 💙]
OdpowiedzUsuńNICHOLAS WOODRWO & JEROME MARSHALL
[O, stary, nycowy wyjadacz! :D Nie wiem, czy kiedykolwiek udało mi się powiązać którąś z moich postaci z Blaisem, ale kojarzę go bardzo dobrze. Sądzę też, że przy tak majętnym panu moja Hazel byłaby co najmniej onieśmielona.
OdpowiedzUsuńJeżeli szukacie jakiś wątków, to dajcie znać, ja zawsze jestem otwarta na burzę mózgów. ;)]
Hazel Evans & Diego Villanueva
Ona go spoliczkowała, bo ją zaatakował słownie i może mogłaby odszczekać się równie wrednie za pomocą słów... ale nie zrobiła tego. Zareagowała emocjonalnie i juć. No trudno, mleko rozlane. Była wściekła i zarazem wystraszona. Miała ochotę rozorać pazurami facjatę Ulliela, ale jednocześnie przykro jej było, że go podrapała i na dodatek bała się, że jej szef o wszystkim się dowie. No bo... no bo jakby to przyjął? Byłby zły na nią? A może doszłoby do starcia dwóch biznesmenów? Lily uważała, że to byłaby już spora przesada i na pewno nic wartego jej osoby, ale... do diaska, czy ten Ulliel czasami myślał o tym, co chce powiedzieć, zanim faktycznie rozdziawi gebę?!
OdpowiedzUsuńLily była osobą żywiołową, pełną emocji i energii! Była pozytywna, ale na litość Boską, ta jej dobroć, mogła na prawde jak burza przekształcić się w ogromną złość. Ulliel właśnie ją testował. Na dodatek nie tylko on, bo gdy długonoga kobieta zwróciła swoja uwagę na Lily, ruda podniosła wzrok, spoglądając na nią po prostu osłupiała! Czy ci wszyscy obrzydliwie bogaci ludzie mają trochę kultury i jakiegokolwiek wychowania?! Czy oni wiedzą, co to znaczy rozmawiać grzecznie z drugą osobą?!
- Pani na pewno do mnie idzie z tym tonem? - burknęła, a potem osłupiała.
O.S.Ł.U.P.I.A.Ł.A.
Już przez Blaise'a bojowo nastawiona, gotowa była do kolejnej słownej potyczki, szczególnie że kobiecina miała jeszcze mniej taktu niż dupek, którego zwyzywała i który ją zaciągnął od stolika na ubocze. Ale zanim na prawdę swobodnie wyraziła swoje myśli, męskie ramie objęło jej talie i przyciągnęło do siebie, a ona zaskoczona tym ruchem poddała się mu i tak oto w następnej sekundzie stała przy boku biznesmena, którym był najbardziej bezczelną świnią z jaką jej przyszło się spotkać w ostatnim czasie. A na domiar wszystkiego, był przy tym szarmancki i tak słodki, aż zaczeła się zastanawiać, czy nie ma dwubiegunówki.
- Co... co ty...? - wydukała nieskładnie i aż zamknęła usta, bo w tym momencie to nie było szans, aby cokolwiek z siebie wydusiła z sensem. Uniosła za to dłoń i oparła ją o tors mężczyzny, aby jednak go odepchnąć i dać mu znak, że się zapędził, że ona potrzebuje dystansu, tyle że wtedy jej spojrzenie spoczeło na jasnym pierścionku z błyszczącym diamencikiem, który od wielu tygodni nie powinien znajdować się na jej serdecznym palcu.
Zacisnęła dłoń, zastygając przy boku Ulliela i spojrzała na kobietę. Teraz to nie był najlepszy moment, żeby się wyzywać i odreagować, ale... czy coś jeszcze może pójść nie tak? Lily miała dość tego wieczoru, napięć i w ogóle wszystkiego, co ostatnio ją przytłaczało.
- Wydaje mi się, że to ty tu czegoś szukasz... i tego nie znajdujesz - rzuciła kąśliwie, ale spokojnie. Oh jakże te słowa pasowały również i do niej w tym momencie!
szok!
[Miejsce oczywiście jest. Tylko czasu mało w tych istatnich dniach. W poniedziałku wracam do życia blogowego!
OdpowiedzUsuńTak więc... Może wpadną na siebie na jakiejś nudnej imprezie, na którą ona trafiła z ramienia redakcji i postanowią się razem urwać lub ukryć nielegalnie na dachu z butelką szampana ? ;)
Ps u Naomi zacznę po weekendzie!]
March
Od awantury na bankiecie kontakty Elaine z Blaisem były bardzo ograniczone, skupione przede wszystkim wokół pracy, a potem mężczyzna zniknął. El martwiła się, ale w pracy zapewniali, że wszystko jest pod kontrolą... szczerze w to wątpiła, ale podejrzewała, że pracownicy skupiali się wyłącznie na firmie, a osoba szefa nie była im w tym wszystkim nieszczególnie potrzebna. Niemniej za każdym razem, gdy przekraczała próg biura Fundacji, myślała o tym, gdzie się podział właściciel całego budynku.
OdpowiedzUsuńZ pewnością nie spodziewała się zastać go pewnego dnia u siebie w barze. Bez jakiegokolwiek uprzedzenia.
Tego dnia Elaine właściwie nie zamierzała pracować. Kiedy jednak znudziła się przekładaniem papierów z Fundacji, wyszła ze swojego tymczasowego lokum na zapleczu i przeszła za bar, dając tym samym znać Meg, że może wyjść na przerwę i wcale nie musi spieszyć się z powrotem. Z resztą ruch było tej porze ograniczony. Ludzie zwykle schodzili się dopiero po pracy, a szczególnie wieczorem. El nawet rozważała przejrzenie zamówień, które opracował menedżer, ale uznała, że to będzie równie nudne, co kolejne zestawienie kosztów ośrodka dla samotnych matek. W ostateczności po prostu przecierała odruchowo blat, gdy pojawił się Blaise.
Prychnęła na jego komentarz o siekierze. Nie była złośnicą! A przynajmniej za taką się nie uważała, choć zauważyła, że ludzie często mają o niej zupełnie inne zdanie.
Niemniej przytuliła go.
- Za to zniknięcie powinieneś dostać potężnego kopa w dupę – odpowiedziała spokojnie. Nie, nie myślała o Lucasie w tej chwili. Nadal nie zgadzała się z nim w podejściu do Ulliela i podejrzewała, że w tej kwestii nigdy nie dojdą do porozumienia. Na razie po prostu unikali tematu dla wspólnego dobra. – Ale cieszę się, że żyjesz – dodała. – To dokąd cię poniosło i dlaczego na tak długo? – zapytała niby groźnie, ale widać było, że nie jest na niego zła. Po prostu podała mu szklankę z napitkiem.
Elaine
Lily zwykle była grzeczna i profesjonalna. Zwykle uśmiechała się serdecznie i prezentowała pozytywne nastawienie do życia. W pracy była wielo-zadaniowcem, który świetnie radził sobie z zarzadzaniem czasem i zadaniami swoimi i innych, więc zostanie koordynatorem, dbającym o pracę recepcjonistek i załogi biura nie wzięło się znikąd, a awans był zasłużony. Znała swoją wartość i to co właśnie teraz jej wpajano, rozjuszyło ją jak czerwień byka.
OdpowiedzUsuńZacisnęła odruchowo mocniej palce na ramieniu Ulliela i wpatrywała się w kobietę, po prostu nie dowierzając, że całe to zajście, ta paradoksalna i absurdalna scena dzieje się na prawdę. On był gnojem, to już udowodnił, obrażając ją i niejednokrotnie zarzucając jej, że sypia z Kravisem. Ale ta laska... ona w ogóle była odklejona! Była sztuczna, napuszona i na dodatek najwyraźniej niezbyt bystra. Czy wszyscy bogaci ludzie są tacy... dziwni?
Przeniosła spojrzenie na twarz mężczyzny, gdy tak się za nią wstawił, podkreślił ich rzekomą bliskość i jeszcze przyciągnął ją do siebie tak, że czuła przy boku jego sylwetkę wyraźniej. To było... strasznie dziwne. Bardzo. Bo przecież nie znali się, od progu skoczyli sobie do gardeł, a teraz sie obejmowali. To na prawdę nie były jej progi i sfery, ale chyba nie było co żałować, skoro wokół panował taki fałsz, że choćby poważany biznesman w ciągu kilkunastu minut zmieniał całkowicie swoje zachowanie i nastawienie. Dla Lily to było wariactwo, ale bardziej irytowała ją chamska dziewczyna, niż Blaise Ulliel, więc akurat żeby zażegnać z nim złe wrażenie i awanturę, mogła go wesprzeć.
- Czy wiesz, ze to niegrzeczne mówić o kimś, kto stoi obok tak, jakby go nie było? - spytała spokojnie i spojrzała ostro na Elizabeth. - Ty najwidoczniej nie pasujesz do niczyich kanonów - dodała kąśliwie, wzruszając jedynie ramionami i zmrużyła powieki, czując rosnące rozdrażnienie. Objęła Ulliela w pasie, wtulając się w jego bok i westchnęła. - Skarbie, możemy już iść? Na parkiet, albo do domu, już mi obojętnie... - pytanie skierowała do mężczyzny, ignorując wszystkie bezczelne uwagi i pytania od tamtej, bo nie widziała sensu na nie odpowiadać.
Położyła poufale dłoń na piersi mężczyzny i skupiła się na eleganckiej poszetce w jego kieszonce. Poprawiła ja, delikatnie wysuwając brzeg z lewej strony i uśmiechnęła się łagodnie, zerkając mu w oczy. To był czas, aby uciekać od tej wariatki. Lily grała teraz słodką i zakochana, ale do diaska, czuła się zagrożona!
Lilka
Miley nie znała zbyt wielu osób w Nowym Jorku. Ot, po prostu garstka znajomych, z którymi od czasu do czasu się widywała. A potem dowiedziała się, że w tym samym mieście żyje jej biologiczna matka, przyrodnia siostra, a druga przylatuje co jakiś czas z Tokio. Miley… nie wiedziała, jak powinna zareagować na takie wiadomości i będąc szczerą najchętniej zignorowałaby wszystkich i skupiła się na swoim życiu. Nie chciała żadnego rozgłosu, a Odette zdawała się, że wręcz go pragnęła i z całych sił próbowała wprowadzić Miley na salony, niekoniecznie przejmując się tym, że blondynka nie ma na to kompletnie ochoty. Zupełnie, jakby nie docierało do kobiety to, że Cavendish nie chce takiego życia. Podobało się jej to, że miała spokój. Nikt nie interesował się nią przez dwadzieścia dwa lata, aż tu nagle na jesień przypomniało się jej, że ma jeszcze trzecią córkę, którą może warto byłoby się zainteresować.
OdpowiedzUsuńO swoim wyjeździe do Bostonu zdążyła nieco już zapomnieć. Miał on miejsce jakiś czas temu, a w międzyczasie wiele się działo. Nie podejrzewała, że dziś akurat przeszłość może zapukać jej do drzwi. Dzień zaczęła tak, jak zwykle. Jedyne co się różniło od poprzedniego to zmiana śniadania. Zamiast płatków o smaku czekoladowym zjadła owsiankę z borówkami, bananem i mango z masłem orzechowym, ot jedyne wielka zmiana w jej życiu. Miley znajdowała się na zapleczu, kiedy Blaise, a dla niej raczej Logan, bo takie imię usłyszała w Bostonie, wszedł do zamkniętego salonu. Nie była to osoba, którą spodziewała się zobaczyć. Wchodząc na salę nie spodziewała się, że zobaczy dziś znajomego z przeszłości. To miał być taki sam dzień, jak każdy inny i po prostu miała się pojawić w pracy. Wróciła do salonu z kubkiem z kawą, jeszcze miały do otwarcia prawie pół godziny, ale lubiła być wcześniej i wszystko sobie przygotować.
— Co tutaj robisz? — spytała, a w jej głosie nie było żadnych wyrzutów, a raczej zaskoczenie. Raczej niecodziennie zdarzało się, że jej znajomi tu wpadali. Nie miała nawet czasu, gdy ktoś wpadał na pogaduchy, bo zwyczajnie w świecie była zajęta klientkami. — Mhm, bo uwierzę, że akurat zapamiętałeś dokładnie, gdzie pracuję — rzuciła z uśmiechem. Nie wiedziała po co tu przyszedł, ale to nawet nie było ważne. Tego mogła się dowiedzieć później.
— Za kim tak wyglądasz, co? — spytała, bo nie umknęło jej to, jak wygląda zza zasłonkę, jakby kogoś lub coś obserwował. — W porządku, a ciebie co sprowadza do Nowego Jorku? Z Bostonu to kawałek drogi. Tak mimo wszystko — zauważyła. Co prawda pociągiem to były dwie godziny, najwyżej dwie i pół godziny, więc nic takiego wielkiego, ale to dość spory dystans do pokonania, aby się pojawić w salonie piękności. — Wszystko w porządku? Wyglądasz na zdenerwowanego.
Miley
Hazel nie ukrywała, że praca zajmowała jej większość czasu. Zajmowała go tyle, że z ręką na sercu mogła przyznać, że nie miała czasu wolnego. Rzadko udawało jej się wyjść ze znajomymi na drinka, łyżwy czy odwiedzić kino. Nie miała pretensji do ludzi, kiedy w końcu urywali kontakt, przestając interesować się losem Evans, nie miała pretensji do tych, którzy odzywali się do niej, kiedy potrzebowali pomocy krawieckiej. W końcu sama, bardziej lub mniej świadomie, odpychała ich od siebie, czyniąc z pracy jedyną przyjaciółkę. Niektórzy nazywali ją tytanem pracy, ona nazywała się idiotką, bo choć doskonale zdawała sobie sprawę, że nie samą pracą człowiek żyje, to nie pozwalała sobie na przyjemności. Miała poczucie, że jeżeli zabraknie jej pieniędzy i będzie musiała zwinąć interes, wróci do pracy w nudnej sieciówce albo trafi do jakiejś pracowni krawieckiej i zostanie pozbawiana możliwości bycia kreatywną, możliwości inicjatywy.
OdpowiedzUsuńProces tworzenia była dla Hazel inspirujący. Kiedy zaczynała w szkicowniku kreślić projekty, zewnętrzny świat przestawał dla niej istnieć. Ostatnio częściej sięgała po sztukę improwizacji, ponieważ zależało jej na czasie, na szybkim przypływie środków, zwłaszcza teraz, kiedy właściciel wynajmowanego przez nią lokalu podniósł czynsz. Czasami wieczorami, kiedy nie padała od razu po powrocie do domu, siadała na łóżku z laptopem i telefonem, i przeglądała inspirujące strony www. Właśnie w trakcie jednego z takich wieczorów, kiedy na stoliku nocnym towarzyszyła jej lampka wina – kolejna! – trafiła na informację o konkursie dla młodych projektantów. Warunki były dość rygorystyczne, na szczęście Evans spełniała najważniejszy – nigdy nie wypuściła oficjalnej kolekcji sygnowanej swoim nazwiskiem. Pojedyncze egzemplarze odzieży, które wychodziły spod jej rąk, były szyte na zamówienie, pod klienta, ciężko zatem było zrobić z nich kolekcję. Natomiast – kolejnym z najtrudniejszym warunków było przygotowanie kolekcji. Książka projektowa była podstawą, ale każdy z uczestników miał posiadać na starcie pięć egzemplarzy strojów o określonej tematyce.
Pięć. Niby nie dużo, ale szykowanie ich zajęło Hazel miesiąc. Niemal zrezygnowała z pracy zarobkowej na rzecz konkursu, ale skoro wpisowe było symboliczne i wynosiło tylko 100 dolarów, bo nagrodę sponsorował organizator, uznała, że jeżeli nie spróbuje – będzie tego cholernie żałować.
W dniu rozpoczęcia konkursu podjechała taksówką pod wysłany e-mailowo adres. Kiedy próbowała zabrać ze sobą pięć pokrowców, które łącznie ważyły dość sporo, teczkę i torbę, wpadła plecami na przechodzącego, a właściwie wchodzącego do budynku mężczyznę.
— Przepraszam, przepraszam!
Krzyknęła, a wtedy spomiędzy wieszaków wyślizgnęła się teczka, z której na chodnik wysypały się kartki z projektami. Cóż za wspaniały start! Obładowana ciuchami z najlepszych materiałów, nie wiedziała, co zrobić, wpatrywała się to w kartki, to w mężczyznę, którego staranowała, a jego twarz wydawała się jakby znajoma… chyba widziała ją w którymś z artykułów o konkursie. A może to juror? Spąsowiała na samą myśl o tym, a potem niemal krzyknęła, kiedy jedna z kartek uniosła się nad chodnik i opadła parę metrów dalej.
To była katastrofa.
Hazel Evans
Zniknięcie Blaise’a nijak się nie miało do zniknięcia Lucasa, więc jeśli temu drugiemu pozwoliła wrócić, to niesprawiedliwością byłoby wymagać więcej od Blaiesa’a. Szczególnie, że ich relacja w ogóle miała inny charakter, a ostatnio nie byli w najlepszych stosunkach. Pewnie, miło byłoby, gdyby dał znać, co się z nim dzieje, ale nie mogła tego od niego wymagać.
OdpowiedzUsuńUniosła brew w wyrazie zdumienia. Czego jak czego, ale zgody między Ullielami się nie spodziewała. Z uwagą też słuchała wyjaśnienia. Nie do końca rozumiała, jak można dogadać się z kimś, kto próbował zamknąć cię w zakładzie dla obłąkanych, ale na pewno nie czuła się odpowiednią osobą do oceniania postępowania innych. W końcu to ona pozwoliła wrócić do swojego życia człowiekowi, który zostawił ją po śmierci ich dziecka.
Prychnęła, gdy stwierdził, że miały na niego zły wpływ. Jej mina mogła mu posłużyć za wystarczający komentarz. Do tego splotła ręce na piersi i opadła się biodrem o bar.
- Faktycznie sporo się u ciebie działo – przyznała. – Choć nie wierzę, że nie mogłeś wysłać chociaż jednego esemesa. Wiedziałam, że żyjesz tylko dlatego, że twoi pracownicy mnie o tym zapewniali. Niemniej wisisz mi zadośćuczynienie za stres – stwierdziła.
Potem padły pytania o jej związek z Lucasem. Westchnęła ciężko i wyprostowała tylk o po to, by sięgnąć po szklankę dla siebie i nalać sobie coli.
- Nadal próbujemy się spotykać – odparła. – Nie nazwałabym tego „byciem ze sobą”. Raczej „randkowaniem”. Odpowiadając zatem za twoje drugie pytanie, nie, raczej nie ruszyliśmy za bardzo do przodu. Staramy się poznać… na nowo i zastanowić, jak to coś między nami miałoby dalej działać – wyjaśniła spokojnie. – Chociaż staraj się na niego nie wpadać, bo nadal jest pod tym względem debilem i nie chce ci odpuścić – dodała z goryczą, tym samym dając mu znać, że wcale nie zgadza się z postawą Blacka w tym temacie.
Elaine
Ten wieczór miał wyglądać zupełnie inaczej. Miała się pokazać jako jedna z najbardziej cenionych osób w firmie Kravisów, prawa ręka prezesa gotowa zawsze wspierać firme i interesy, a już dwie osoby zarzuciły jej, że załatwia sprawy przez łózko. Blaise dostał w gębę przez własne chamstwo i nie uważała, aby miała za co przepraszać bo słyszała jakim jest wrednym typem wcześniej, z kolei ta dziewczyna, która tak ewidentnie się mizdrzyła do Ulliela, sprawiła, że jej słowa zabolały. Bardzo.
OdpowiedzUsuńObecnie w życiu Lily było dużo bałaganu i nie było jej ani łatwo, ani lekko. Jej narzeczony nagle zniknął, wszystko wydawało się sypać w prywacie, a tak właściwie jedynie praca była solidnym fundamentem, przez który jeszcze się nie załamała. Była trochę szalona, wszędzie zawsze było jej pełno, bo miała nadprogramowe ilości energii w drobnym ciałku, a jednak przez to jaka była wrażliwa i wciąż nieco niepewna, strasznie łatwo wszystko brała do siebie i przeżywała. I teraz pewnie też będzie przezywać to, co usłyszała od Elizabeth, mimo że była to osoba, która nic dla niej nie znaczyła i możliwe, że nigdy więcej sie nie spotkają.
Mimowolnie zadrżała po usłyszeniu słów tamtej. Gotowała się w niej wściekłość, ale i niedowierzanie, jak kobieta kobiecie może wbijać takie szpile i to z zawiści i zazdrości. A potem zdumiona poczuła jak Blaise ją obejmuje i spojrzała na niego zbita z tropu. Była w szoku, że ją bronił i chyba tylko dlatego pozwoliła się pocałować w policzek, bo ta szopka brnęła na całego do przodu.
- To bardzo dobry pomysł, skarbie - przyznała cicho, układając miekko dłoń na jego torsie, gdy skierowali się do windy. Strasznie korciło ją, by odwrócić sie i zobaczyć minę Elizabeth, bo przez ostatnie chwile w ogóle na nią nie patrzyła, ale koniec końców nie poświęciła jej ani grama uwagi. Bo niby po co i dlaczego w ogóle miałaby to robić dla kogoś, kto zmieszał ją z błotem nawet jej nie znając, a kierując sie i porównując własne pobudki?
Gdyby teraz wróciła na bankiet, musiałaby znaleźć prezesa i o wszystkim mu powiedzieć. Może nie był przy całym tym cyrku, ale te plotki i pomówienia dotyczyło także jego, a przecież miał żonę i nie można było dopuścić do zepsucia dobrego PRu! Ale nie chciała już wracać na parkiet i na salę, w ogóle najchętniej by stąd po prostu wróciła do siebie. Gdyby znowu natknęła się na Elizabeth, prawdopodobnie szybko by straciła rezon i opanowanie i wyrwała tej jędzy wszystkie kłaki z durnego łba!
Kiedy doszli do wind, czekała grzecznie, rzucając tylko ciskające piorunami spojrzenia na mężczyznę. Już mógłby ją puścić, tak przynajmniej uważała, więc gdy weszli do windy, a drzwi się zasunęły, strzepnęła jego ręce i odsunęła się w najdalszy kąt, odwracając od niego wzrok. Odetchnęła głęboko, aby się uspokoic, ale to na nic.
- Co to było?! - wrzasnęła w końcu wybuchając. - Słuchaj ty! - wycelowała w niego palec oskarżycielsko i podeszła znów bliżej, celując spiłowanym w wąski migdał paznokciem w jego tors. - Nie macie prawa ty i banda twoich bogatych znajomych tak pomiatać ludźmi! Po co mnie w to wkręciłeś?!
Już my wam damy "kochanie"
- Trochę ci się dziwię – przyznała. – Czasami naprawdę mam ochotę wyprowadzić się i zapomnieć o wszystkim, co łączy mnie z tym miejscem. Potem przypominam sobie, że trzeba z czegoś żyć. Poza tym nie wszyscy byli skończonymi świniami, więc staram się szukać jakichkolwiek pozytywów – stwierdziła spokojnie. Nie brzmiała na zdenerwowaną czy szczególnie rozgoryczoną, a raczej na zwyczajnie zrezygnowaną. – Ale cóż… niektórzy twierdzą, że Nowy Jork uzależnia, więc najwyraźniej i ty wpadłeś po uszy – spróbowała nieudolnie zażartować.
OdpowiedzUsuńPokiwała głową. Zgadzała się, że między mężczyznami raczej nie będzie już zażyłej relacji. Blaise musiałby zrobić coś naprawdę heroicznego i to pewnie z udziałem Elaine, żeby Lucas w ogóle zdołał z nim porozmawiać. Skoro zaś żaden z nich nie będzie dążył do kontaktu, to może uda im się omijać się i zachowywać dystans. Elaine co prawda w to nie wierzyła – nowojorska śmietanka może i była duża, ale i tak stanowiła raczej zamknięty krąg, więc panowie pewnie prędzej czy później na siebie wpadną i lepiej, żeby nie mieli przy sobie niczego co jest lub mogłoby być bronią.
- Daj spokój. Nie jestem dzieckiem ani panienką w potrzebie. Potrafię sama się bronić i nie potrzebuję rycerzy – zapewniła. Może kilka razy popełniła błąd i faktycznie potrzebowała pomocy, ale każdy błąd czegoś ją nauczył i z pewnością nie zamierzała ich powtarzać.
- Działa i ma się całkiem dobrze – stwierdziła. – Nie chcę mieć na sobie pełnej odpowiedzialności – odparła. – Po pierwsze, nie ukrywajmy, korzystam z renomy twojego nazwiska, które otwiera niejedne drzwi. Po drugie, ułatwia mi to przeprowadzanie kwestii finansowych przez twoich prawników. I po trzecie wreszcie, myślę, że nie musisz się w pełni angażować, ale taka odskocznia może być dla ciebie zdrowa. Nie powinieneś znowu wpadać w zamknięty krąg pracy, pieniędzy i seksu. Korona ci z głowy nie spadnie, jeśli od czasu do czasu zrobisz coś miłego dla innych.
Elaine
Hazel nie planowała na nikogo wpadać, a uznała, że skoro wsiadła do taksówki bez problemu, to z niej też wysiądzie i nawet przez myśl jej nie przyszło, żeby angażować kogokolwiek do pomocy. Nie sądziła, że logicznym będzie zawołanie kogoś z recepcji. Dlaczego miałaby to robić?
OdpowiedzUsuńLedwo wysiadła z taksówki, a zrozumiała, że wpadła na jednego z tych ważniaków. Nieco gburowaty w swojej postawie mężczyzna mógłby uchodzić za przystojnego, gdyby nie fakt, że już na starcie się do niego zniechęciła. Niemal parsknęła, słysząc komentarz o artystach padający z ust pana prezesa. Evans była osobą stosunkowo pragmatyczną. Owszem, zdarzało jej się bujać w obłokach, ale projektowane przez nią stroje nigdy nie był zbyt ekstrawaganckie. Tworzyła modę użytkową i miała tego pełną świadomość. Nie ograniczała się wyłącznie do klasycznych krojów i kolorów, ale zachowywała w tym wszystkim zdrowy umiar. Jeżeli projektowała na zamówienie, to dbała o to, aby strój pasował do człowieka. Wiedziała, że wielu awangardowych, ale popularnych artystów-projektantów, dbało o to, aby to człowiek dopasowywał się do stroju.
Nie zdążyła nawet zareagować, bo poczuła uderzenie w bok głowy. Szybko się wyprostowała, w palcach ściskając zebrane z chodnika kartki. Drugą dłoń przyłożyła do obolałej skroni, dziękując w duchu za to, że niemal wiecznie miała zimne dłonie i jej własny dotyk przyniósł jej ulgę. Skrzywiła się lekko, słysząc słowa padające z ust młodego mężczyzny, a potem skinęła tylko lekko głową, kiedy pięć ciężkich pokrowców zostało wyrwane z jej ramion przez rosłego mężczyznę, który swoją posturą i postawą przypominał filmowego agenta z Secret Service.
Wyprostowała się i zerknęła na tego całego pana prezesa i dopiero teraz zrozumiała przed kim stoi. Niemalże natychmiast spąsowiała, wiedząc, że jej szanse na wygraną w konkursie mogą zmaleć, jeśli powie to, co w niej się gotowało.
— Dzięki — powiedziała do ochroniarza, który zabrał jej projekty, a potem odebrała od prezesa resztę swoich kartek i wcisnęła je niezbyt dbale do teczki. — Dziękuję — powiedziała niego, naprawdę zaciskając zęby aby nic na swoją filigranowość nie odpowiedzieć. I to ona była tą, która wcisnęła przycisk do windy. Tak, tak, nagle w małej Hazel obudziła się hardość. Może to przez to uderzenie w głowę?
Stała w otoczeniu mężczyzn w windzie i zrozumiała, że chyba jest jedną z ostatnich, jak nie ostatnią uczestniczką, bo na parterze nie widziała nikogo z podobnym bagażem. Chrząknęła, przerywając niezręczną ciszę.
— Przynajmniej pogoda dopisała, prawda?
I mimo tego, że była poddenerwowana, to zupełnie nie myślała o tym, że jeden z jej narysowanych projektów leży na nowojorskim chodniku i zostanie zabrany przez kogoś - nie do końca - postronnego.
Hazel
Miley nie zwracała uwagi na najbogatszych ludzi. W ostatnim czasie najchętniej trzymałaby się od takich osób z daleka i to właśnie robiła. Miała dość problemów z bogaczami, aby jeszcze wyszukiwać ich online. W zupełności wystarczyła jej biologiczna matka, która była na językach mieszkańców Nowego Jorku i rozpoznawalne siostry oraz ich ojciec. Musiała się od nich jakoś odciąć, naprawdę tego chciała. Nie potrzebowała w swoim życiu takich zawirowań. I miło było poznać kogoś normalnego. Nie skreśliłaby go, gdyby wiedziała, jakie jest jego pochodzenie. Bardziej przeszkadzałoby jej kłamstwo, o którym jeszcze nie miała zielonego pojęcia.
OdpowiedzUsuńSpojrzała na niego nieco uważniej, zupełnie nie wiedziała o co mu chodziło.
— Raczej nikt nie powinien narzekać na więcej klientów. Zwłaszcza w takim miejscu, jak Nowy Jork, gdzie konkurencja wyrasta, jak grzyby po deszczu — odpowiedziała wzruszając ramionami. Salon i tak nieźle dawał sobie radę, choć przy tych wszystkich topowych makijażystach nie było najlepiej, ale Miley nie mogła narzekać. Miała stałe klientki, dorabiała na boku robiąc paznokcie oraz makijaże poza godzinami pracy, więc cały zysk szedł do jej kieszeni i nie musiała nic oddawać szefowej. Nie było wcale najgorzej. Zawsze mogło być lepiej, ale takie już po prostu było życie. Raz jest lepiej, raz gorzej. — Przed kim tak się musisz ukrywać? — spytała. Wyobraźnia podsyłała jej różne obrazy, ale raczej nie było to nic z krwawych historii, których naoglądała się wczoraj wieczorem. Zdecydowanie powinna ograniczyć seriale kryminalne.
Uśmiech mimo wszystko wkradł się na jej twarz, gdy nazwał salon jej małym królestwem. Poniekąd tak właśnie było, choć to miejsce nie było jej, a jedynie pracowała dla kogoś, ale to była kwestia czasu.
— Powiedzmy, pracuję tu tylko jako stylistka. Maluję klientki i robię paznokcie, żelowe, hybrydy, akrylowe, czego kto potrzebuje tak naprawdę. Albo tylko obróbka paznokci, usunięcie skórek, wyrównanie paznokci. Raczej nic co by się wybitnie interesowało — odpowiedziała. Niektórzy mężczyzny się tym interesowali, ale Logan nie wyglądał jej na takiego, który chciałby poznać różnicę między akrylowymi, a żelowymi paznokciami czy posłuchać o tym, jak świetny jest róż od Diora. Wciąż nie mogła poukładać sobie w głowie, jakim cudem znalazł się tutaj. Właśnie akurat w salonie, gdzie pracowała. Przypadki lubiły chodzić po ludziach, ale czy faktycznie mogła mówić w tej sytuacji o przypadku? Sama nie wiedziała. Może nie było też sensu, aby się zagłębiać w to bardziej, bo to faktycznie był tylko przypadek i nic więcej za tym nie stało?
— Kończę o piętnastej, nie mam dziś za dużo tu do roboty — powiedziała zgodnie z prawdą. Lubiła czasem takie luźniejsze dni, ale zwykle świadczyły o tym, że wypłata w tym miesiącu będzie nieco mniejsza. W przeciwieństwie do innych zawodów nie mogła liczyć na napiwki, choć czasami klientki zostawiały jej nieco więcej, niż powinny, ale to była rzadkość. — Cały mój? Nie wiem co z tym będę musiała zrobić — zażartowała — chcesz kawy? Nie jest najlepsza, ale daje jakoś radę.
Starała się namówić na zmianę ekspresu już jakiś czas, bo obecny nie dawał do końca rady. Miley wiedziała, że to spory wydatek, ale naprawdę przydałby im się nowy. Szczególnie, że kawę nie piły tylko pracownice, ale również klientki.
— Albo w sumie lepiej będzie zamówić. Przynajmniej będę nam smakowała.
Miley
OdpowiedzUsuńPrzewróciła oczami.
- Wiesz, że nigdy bym tego nie zaakceptowała – odparła, gdy Blaise zaproponował jej, że mógłby ja utrzymywać do końca życia. Nie chciała być od nikogo zależna w ten sposób. Wystarczyło jej, że przez całe dzieciństwo rodzice nią manipulowali w ten sposób. Jedną z niewielu rzeczy, z których była dumna, był fakt, że się uwolniła i mogła sama na siebie zapracować. Nie zamierzała tego tracić dla nikogo.
Prychnęła głośno, gdy nazwał ją księżniczką. Powinien być zadowolony, że za te słowa nie kopnęła go w piszczel. Jednak nawet dla niej takie zachowanie było dziecinne. W tej sytuacji wolała pomyśleć o czymś innym, nawet jeśli chodziło o Lucasa.
- Nie planujemy – odparła. – Pozwalamy, aby to się spokojnie rozwijało i sprawdzamy, co z tego wyniknie. I nie, nie mieszkam z nim. Mieszkam tutaj – odparła. Zignorowała pytanie o dzieci. Jasne było, że nigdy nie będą mieli wspólnych dzieci, a raczej żadne z nich nie było gotowe myśleć o adopcji. Możliwe, że nigdy nie będą na to gotowi. Temat dzieci był dla nich obojga drażliwy i starali się go (na razie skutecznie) ignorować. Elaine nie zamierzała jednak opowiadać o tym Balise’owi, który nie wykazywał się szczególną delikatnością w tych kwestiach. Przeciwnie.
Pokręciła głową, gdy Ulliel przedstawił swój plan na życie.
- To znaczy, że niczego się przez te miesiące nie nauczyłeś – odpowiedziała bez wahania. Zdecydowanie nie popierała tego modelu zatracania się. A wiedziała, o czym mówi, bo sama robiła to przez długie miesiące po śmierci Clary i wiedziała, że to do niczego nie prowadzi, a rani osoby, które jeszcze w jej życiu pozostały.
Elaine
[ Dzień dobry, czołem! Bardzo mnie cieszy, że doceniasz wybrany wizerunek łącznie ze zdjęciem do dopasowania się w historię Pameli ^^ A wiesz, że z początku miała być tylko karta i dodatek, w którym pojawiają się zdjęcia? Pamiętnik powstał przypadkiem :D Tak, tak, małymi kroczkami tworzę post fabularny, mam już kawał historii, ale jeszcze daleko do końca, chociaż nie pozwolę na to, żebyście czekali w nieskończoność. W wolnej chwili usiądę do zakończenia ^^ Wierzę, że Nowy Jork ją uleczy i poprowadzi w samo dobro :) Dziękuję za powitanie. ]
OdpowiedzUsuńPAMELA ROBERTS
[Cześć!
OdpowiedzUsuńAle piękna karta. W ogóle on jest piękny i cudny, a treść pochłonęłam zdecydowanie za szybko, aż chciałoby się więcej.
Bardzo chętnie coś z Tobą stworzę. Miałabym nawet pomysł na wątek pomiędzy tą dwójką!
Może odezwiesz się do mnie na maila? :)
czywieszgdziespiewajaraki@gmail.com]
Rosaline Howler
Blaise prawdopodobnie powinien uważać, czy chce przekraczać granice jej cierpliwości, ponieważ ostatnio miała jej zdecydowanie zbyt mało. A Ulliel nie startował ze zbyt dobrej pozycji do takich żartów.
OdpowiedzUsuń- Nie zamierzam dać się nikomu uniezależniać – odparła krótko. Nie trzeba było być geniuszem, żeby stwierdzić, że nie jest w najlepszym nastroju. Nic zatem dziwnego, że wkrótce potem prychnęła niezadowolona.
- Blaise, odpuść. Mój związek z Lucasem to nie twoja sprawa – stwierdziła zdecydowanie. – Jeśli musisz wiedzieć: tak. Kocham go i nigdy nie przestałam. Między innymi tak bardzo mnie wkur*** to, co zrobił. Te dwie rzeczy nie są rozdzielne. I nie zamierzam się spieszyć. Nie zamieszkam z nim, dopóki nie będę mu ufać, a na razie jest do tego zdecydowanie za daleko. O więcej nie pytaj – zamknęła twardo temat.
Odetchnęła głęboko. Potrzebowała się wyciszyć, jeśli miała dalej prowadzić tę rozmową. Blaise chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, jak wiele ją to spotkanie kosztuje. I jak bardzo irytujące jest dla niej jego zachowanie mężczyzny, który wydaje się, że zdziecinniał do reszty.
- Fundacja działa. Ostatnio spokojniej, ponieważ dopiero wygrzebałyśmy się z papierologii i tych wszystkich formalności. Fundusze są potrzebne, ale nie mam siły na szopki.
Elaine
[Blaise wydaje się szalenie ciekawą postacią, i chyba nie jest aż tak zły, jak było napisane w karcie. Szczerze, to mamy ochotę na wątek z tym panem! Co powiesz na burze mózgów?]
OdpowiedzUsuńMia
Hazel nie dowierzała w to, co słyszy. Miała wrażenie, że mężczyzna stojący obok niej jest co najmniej dupkiem. Pogoda nie robiła na nim wrażenia? Mógł ją sobie zmienić na zawołanie? Mieć słońce na zamówienie i śnieg na żądanie? Hazel przewróciła ostentacyjnie oczami, mając jednak nadzieję, że pan prezes tego nie widział. Chciałaby mieć takie podejście do życia, jakby wczoraj, dzisiaj i jutro nic nie znaczyło, jakby w kieszeni, pod ręką, miała największe pieniądze świata. I w kontraście do pompatycznego, pyszałkowatego pana prezesa, stała ona - licząca grosz do grosza, nie regularnie opłacająca czynsz za mieszkanie i księgową Hazel Evans. Rzadko nawet bywała w tej części Nowego Jorku - wśród drapaczy chmur, siedzib banków i ogromnych korporacji. Daleko jej nawet było do luksusowej części mieszkalnej, gdzie za metr kwadratowy apartamentu płacono kwoty sięgające jej półrocznej albo i rocznej wypłaty.
OdpowiedzUsuńMimo tego, że windą jechali dość wysoko, czas upłynął jej szybko. Nie ośmieliła się skomentować słów pana prezesa dotyczących pogody, ponieważ uznała, że chyba nie jest godna z nim rozmawiać. Wyszła z windy, trzymając się te dwa-trzy kroki za mężczyzną i ze zdumieniem przyglądała się temu, jak młoda kobieta - zapewne będąca sekretarką pana prezesa - skacze wokół niego na niebotycznie wysokich szpilkach. Faktycznie mogłaby uchodzić za modelkę. Evans posłała jej tylko blady uśmiech i przyciskając do piersi swoje portfolio, ruszyła za mężczyzną.
Nie spodziewała się, że prosto z marszu przejdzie do prezesowskiego gabinetu. Miała wrażenie, że ten jeden pokój jest większy niż cały lokal, który wynajmowała pod swoją pracownię i butik. Usiadła jednak na wskazanym przez mężczyznę krześle i oparła teczkę na swoich udach. Wtedy usłyszała odgłos otwieranych drzwi, a to pomieszczenia wjechały jej kreacje na jednym, długim wieszaku. Wisiały w pokrowcach. Skromne, a mimo to wystawne. Może jedna z nich nadawałaby się na MetGalę, ale pozostałe były odświeżoną klasyką.
Kiedy mężczyzna zaczął do niej mówić, poczuła się jeszcze mniejsza niż w windzie. Znani projektanci? Z Paryża? Medialonu? Z pewnością pobladła, a do tego zacisnęła mocniej palce na teczce.
— Hazel Evans, pochodzę z Minnesoty, gdzie prowadziłam swoją pierwszą pracownię krawiecką. Od trzech lat mieszkam w Nowym Jorku, gdzie nadal pracuję na siebie, nad własną marką — dodała ciszej.
— Doświadczenie? — spytała, unosząc lekko brew. Musiała źle zapamiętać, że zaproszenie do konkursu dotyczyło tylko początkujących. Czyżby się zbłaźniła? Trafiła nie w to miejsce co trzeba? — Nie mogę powiedzieć, że moje kolekcje był prezentowane na każdym fashion weeku — przyznała. — Ale od ponad dwóch lat prowadzę swój butik z pracownią, w której projektuję przede wszystkim na zamówienie. Część z tych projektów jest tutaj — wskazała na portofolio. — A część to świeże projekty — czuła, jak drży jej głos. Z przejęcia, ze zdenerwowania. Raz było jej zimno, raz gorąco. Położyła portfolio na jego biurku, mając nadzieję, że mimo słabej prezentacji, zdoła go zachęcić do tego, aby je przejrzał.
— Zaprojektowałam też stroje dla jurorów w Hell’s Kitchen w ostatnim sezonie — dodała od razu, kiedy dotarło do niej, że dzięki uprzejmości ciotki mogła zaistnieć w telewizji. Stroje z programu były potem komentowane i to dość pozytywnie, ale nie osiągnęła niebagatelnego rozgłosu. — Część z projektów, które ma pan przed sobą, jest na wieszakach.
Hazel
Miley wystarczyło to, co miała. Nigdy nie śmiała prosić o więcej, a tak naprawdę na każdą rzecz musiała zapracować. Nie miała nic podane na tacy, choć czasami bardzo by chciała. U wujostwa było ciężko. Zawsze na coś brakowało pieniędzy, nigdy nie było ich wystarczająco wiele, a dzieciaków było wiele. W tym Miley, która była obciążeniem dla pozostałych. W Nowym Jorku nie było o wiele lepiej, ale nie musiała się niczym dzielić. Sama dysponowała pieniędzmi, która może nie były wielkie, ale wystarczało jej na skromne życie, opłacanie mieszkania i Cherry, kotki, która kosztowała ją chwilami więcej niż mieszkanie i rachunki razem wzięte.
OdpowiedzUsuń— Jakoś tak samo wyszło — przyznała szczerze i lekko wzruszyła ramionami — poznałam w San Jose dziewczynę, która malowała. Zainteresowałam się tym, bo na początku chciałam sama nauczyć się malować dla siebie. Nie sądziłam, że to będzie kiedyś moja praca. Potem zrobiłam jeden kurs, drugi, trzeci i tak oto skończyłam tutaj — dodała i uśmiechnęła się nieznacznie. To nie była praca jej marzeń. Znaczy tak, bardzo to lubiła. Mogło się wydawać, że Miley tylko macha pędzelkiem i nic więcej, ale to było właśnie coś więcej. Nie każdy potrafił to robić. Uważała, że odpowiednie dobranie podkładu do koloru skóry, do jej stanu było bardzo ważne. Tak samo jak dopasowanie do siebie kolorów, aby pasowały do kreacji czy oczu klientki. Może jej praca nie była bardzo potrzebna, ale lubiła ją i się w niej spełniała.
Skinęła głową. Całkiem dobrze go rozumiała. Wolała zawsze swoje własne towarzystwo lub kogoś, kogo darzyła sympatią. Nie potrafiła zmuszać się do spotkań tylko dlatego, że tak wypadało. W ostatnim czasie nie zawsze poznawała samą siebie. Szczególnie, że wiele się wydarzyło i Miley niekoniecznie wiedziała, jak poradzić sobie z tymi wszystkimi uczuciami, które się w niej tliły.
— Rozumiem. Jeśli ci odpowiada, to możesz tu zostać, dopóki nie zejdą z radaru — powiedziała. Wątpiła, aby tu ktokolwiek go szukał. Dziś nie miało być też większego ruchu. Miley miała raptem dwie klientki, potem po prostu musiała siedzieć dla samego siedzenia. Zdziwiła ją opcja wyjścia tak nagle. — Wiesz, to miłe, ale nie mogę. Całkiem lubię swoją pracę i nie chciałabym jej stracić po niespełna roku pracowania tutaj. Ale mam mało osób dziś, mogę wyjść wcześniej. Jeśli nie przeszkadza ci, że poczekasz na mnie około… hm, dwóch godzin? Może się nieco przeciągnąć.
Naprawdę chciałaby dziś stąd wyjść. Zwłaszcza, że dawno nigdzie nie była i w zasadzie całkiem miło byłoby się rozerwać. Zobaczyć nowe miejsca, porozmawiać z Loganem. Z jakiegoś powodu, choć nie znała go długo to naprawdę polubiła. Dobrze im się rozmawiało, nie widziała potrzeby, aby myśleć, że może podawać się za kogoś zupełnie innego.
— Hm, co? — rzuciła nie do końca wiedząc co ma na myśli. — O jakich klientach mówisz? — spytała. Była nieco… zaskoczona, bo po prostu nie wiedziała o co mu chodzi. Choć może odgłosy zza drzwi powinny dać jej nieco do myślenia.
Nie zdążyła się odezwać nim wejściem dla personelu nagle się otworzyło, a do środka wpadła znajoma Miley. Za nią było parę osób, jednak zatrzasnęła drzwi zanim ktokolwiek zdążył wpaść do środka. Nie słyszała co krzyczeli, jednak jedno imię się przebijało.
— Chryste, co tam się dzieje! — Krzyknęła Addie. — Mamy dziś tu Rihannę czy kogoś… och, mamy kogoś — urwała, gdy jej wzrok padł na Blaise. Najwyraźniej go rozpoznała, a Miley wciąż nie miała pojęcia o co chodzi.
— Addie, to mój znajomy. Logan, Addie, to moja koleżanka z pracy. O co chodzi?
— Logan, tak? — mruknęła spoglądając na niego, a później na Miley. — Ja nie wiem, ale Cassandra będzie szczęśliwa z takich tłumów. Nie było tu tak od czasów, jak pojawiła się ta dziewczyna z TikToka i robiła u mnie włosy. Cześć, Logan. Jestem Addie.
Miley
Miley była kompletnie zielona i nie rozumiała co się dzieje, ale najwyraźniej Addie wiedziała znacznie więcej od niej. Nie lubiła kłamstwa, a ostatnio się nim niemal ciągle otaczała. Co prawda też kłamała, ale chyba jak każdy uważała, że jej sytuacja była nieco inna. Skłamała w swoim życiu chyba tylko jeden raz, nie licząc mniejszych kłamstewek, aby wybrnąć z sytuacji, w której być nie chciała, ale tamtej sytuacji żałowała przez długi czas i wiele zajęło, aby się pogodziła z tym, co miało miejsce w przeszłości. Teraz może wszystko było dobrze, ale chwilami ją to prześladowało. Do samego końca nie wiedziała tak naprawdę, jak powinna zareagować. Nie chodziło o to, że miała coś do ludzi, którzy pochodzili z wyższych sfer. Po prostu z doświadczenia już wiedziała, że w takim świecie nie ma dla niej miejsca i nigdy nie chciała się do takiego świata dostać. Miałą fantazje o posiadaniu sporej sumy pieniędzy, ale chodziło bardziej o to, aby nie musiała się martwić o rachunki, aby mogła kupić sobie paletkę cieni za sześćdziesiąt dolarów i nie zastanawiać się czy w tym miesiącu będzie jadła kolację czy zostanie jej gryzienie kartonu z głodu. Poza tym jej biologiczna matka była tą bogatą, tą, która ma wszystko i siostry również, z którymi się nie dogadywała, ale to nie było teraz ważne.
OdpowiedzUsuń— Chyba będzie lepiej, jeśli pójdziesz, Blaise — powiedziała po chwili. Nie chciała zabrzmieć niemiło, ale zwyczajnie potrzebowała czasu na to, aby sobie wszystko poukładać w głowie i nie była pewna, czy spotkanie dziś wieczorem będzie rozsądne. — Wiesz, o której kończę. Możesz przyjechać.
Zaskoczyła samą siebie, a Addie nawet rozchyliła usta. Najwyraźniej nie sądziła, że Miley dostanie zaproszenie na spotkanie z Blaisem, który chyba naprawdę był popularny. Nie była pewna czy to nazwisko cokolwiek jej mówi. Szczerze mówiąc, nic jej nie mówiło. Może, gdyby się lepiej zastanowiła to przypomniałaby sobie, że gdy przeglądała osoby, które obserwowała na Instagramie Octavia to widziała jego konto, ale nie wchodziła na nie, więc nie widziała też zdjęć.
Uznała, że nie ma większego sensu dalej ciągnąć rozmowy. Musiała zająć się klientkami, wyprosić te, które chciały koniecznie wejść do środka. Miło, ale bez zbędnych uprzejmości pożegnała się z Loganem, a raczej z Blaisem i wróciła do pracy. Tłum był faktycznie – ogromny. Większy niż się spodziewała, a wiele osób zapisało się na przyszłe tygodnie na różne usługi. Z pewnością to bardzo pomoże salonowi, ale Miley do końca nie była pewna, czy dobrze się stało. Addie cały dzień truła jej tyłek, aby opowiedziała, gdzie poznała Blaise. To nie była żadna tajemnica, a historia była całkiem przyjemna. Kończąc zmianę nie spodziewała się, że mógłby przyjechać. Była zmęczona po całym dniu stania na nogach, głodna i trochę rozdrażniona, a mętlik w głowie miała jeszcze większy niż wcześniej, ale nie chciała się z tego wycofać. Przede wszystkim była ciekawa, jaki jest Blaise, a nie Logan.
Wyszła tylnym wejściem, aby przypadkiem znów nie pojawiły się tu tłumy. Denerwowała się, ale miała dobre powody. Ufała Loganowi, ale Blaise był dla niej nowy, nieznany i skąd miała wiedzieć, że też się dogadają?
— Przyjechałeś — powiedziała, gdy go dostrzegła. Westchnęła bezgłośnie, czując… sama właściwie nie wiedziała co czuła. Zrobiła mały przegląd internetu i dowiedziała się różnych rzeczy, ale nie pozwoliła sobie oceniać go przez pryzmat artykułów, które często nawet nie były napisane poprawnie. — Nie wiem, gdzie chcesz jechać, ale obawiam się, że na restauracje, do których chodzisz mnie nie stać.
Miley
Lily zdecydowanie chciałaby widzieć i być świadkiem tej rozmowy między Blaisem i Chaytonem, bo towarzyszący jej teraz biznesmanik mógłby sie nieźle zdziwić. Jej prezes akurat szanował ludzi i nie patrzył na nich przez pryzmat nazwiska, czy majątku uzbieranego na własnym, bądź rodzinnym koncie. Oh, właśnie tego ruda nie znosiła, nadętych bufonów! Nawet gdyby chciała, nie umiała się nie irytować! To po prostu było wręcz niemożliwe, gdy taki bogaty i zadufany w sobie pajac najpierw ją obrażał, potem jego znajoma wyzywała od dziwek, nastepnie całował dla zabawy i pozorów, a potem oznajmiał, że to ona jest rozhisteryzowana!
OdpowiedzUsuń- Ty jesteś normalny....? - spytała z prawdziwym i szczerym niedowierzaniem. Pytała na prawdę zainteresowana, nie wierząc w to, co się dzieje. Ta cała sytuacja była po prosu dziwna... nienormalna! I cały jej wieczór był popieprzony przez tego... bufona.
Zacisnęła tylko zęby, aby nic więcej nie mówić i nie wdawać się w dyskusje. Była wściekła. Ale czła się też po prostu źl. Było jej przykro i smutno, że tak została potraktowana, choć przecież była dzisiaj tu gościem, jak każdy inny człowiek zaproszony na ten wieczór. Chyba sama będzie musiała pogadać z Chaytonem, żeby jej nie wpisywał na listę gości, bo ona... cóż, tu nie pasuje i tyle.
Gdy dojechali na samą górę do penthouse;u Blaise, czekała, aż mężczyzna wysiądzie. Chciała wracać na dół i po prostu iść gdzieś poza ten... bajzel. Gdy drzwi się rozsuneły, odwróciła sie w stronę panelu, aby szybko wcisnąć guzik z powrotem na parter i stąd spadać.
bardzo jednak wrażliwa i delikatna Lilka, o!
Chodził za nią pomysł, aby wyszukać go w internecie. Addie miała całkiem sporo do powiedzenia na temat nowego znajomego Miley, ale szczerze mówiąc blondynka nie była pewna czy powinna w te historie wierzyć. Nie wszystko co było widoczne w internecie było prawdą, o czym przekonała się na własnej skórze. Ostatecznie zrezygnowała z pomysłu szukania informacji o Blaise w necie. Chciała przekonać się na własnej skórze, jaki jest i czy bardzo ją okłamał. Logan wydawał się być zwyczajny. Nie chciała, aby to źle zabrzmiało, ale nie wydawał się być osobą ponad przeciętną. Taką, która ma miliardy na koncie, prywatnego szofera i całą masę dodatków. Z kolei już po raz drugi wpakowała się w sytuację, w której znalazła się z osobą z wyższych sfer. I naprawdę nie wiedziała, co o tym wszystkim powinna myśleć. Może miała magnez, który przyciągał do niej takich ludzi? Wiedziała, że Jaime co prawda też ma pieniądze, które mogłyby zawrócić w głowie, ale nie dał jej tego odczuć, nie biegały za nim fanki czy paparazzi, jak było w przypadku Blaise czy jej przyrodnich sióstr i biologicznej matki. Zdecydowanie za dużo się działo, jak na nią jedną. Nie miała nawet do końca komu się wygadać. Mogła spróbować i opowiedzieć przyjaciółce, Abby o wszystkim, ale nie była pewna czy Abby to wszystko zrozumie. Na pewno by zrozumiała na swój własny i pokręcony sposób. Udowodniła jej, że potrafi dochować tajemnicy i być dobrą przyjaciółką, ale Miley odnosiła wrażenie, że musi to załatwić sama, bez dodatkowej pomocy.
OdpowiedzUsuńZawahała się, gdy usłyszała, że jadą do jego mieszkania. Czy powinna? Przecież nawet go nie znała, prawda? Był kimś zupełnie innym. Jednocześnie nawiedziła ją myśl, że Loganowi by zaufała. Minęło może kilka sekund zanim wsiadła do samochodu. Drogiego samochodu, które widywała jedynie na ulicach miasta i w internecie.
— Psychopata też by zapewniał, że nim nie jest — mruknęła w odpowiedzi i zapięła pas. Nie była do końca pewna, jak powinna się w tej sytuacji zachować. Co zrobić, co powiedzieć. Wbiła wzrok w swoje dłonie, bo nie miała pojęcia, gdzie podziać wzrok. Tego było naprawdę dużo, jak na jeden wieczór. — Zaufam, ale Addie wie, że z tobą poszłam. Więc jeśli coś się stanie, wszyscy się dowiedzą, że to byłeś ty — dodała, ale wątpiła, że to było dla niego jakiekolwiek ostrzeżenie. Zapewne było go stać na tak cholernie dobrego adwokata, że ta sytuacja w żaden sposób źle by się na nim nie odbiła. Za to jej zaczynało już odbijać. Ile osób tak naprawdę by zauważyło, że jej nie ma? Raczej niewiele.
Miley już właściwie nie wiedziała, co ma robić i jak się powinna zachować. Nie chciała go oczywiście skreślać tylko dlatego, że ją okłamał, ale to nie było w porządku i musiał o tym wiedzieć. I chyba zdawał sobie z tego sprawę, bo jego słowa brzmiały szczerze. Nie byłaby sobą, gdyby odwróciła się od kogoś tylko dlatego, że raz została okłamana. Po części rozumiała dlaczego zdecydował się nie mówić jej całej prawdy.
— W porządku, po prostu… zobaczymy co z tego wyjdzie, okej? I zapomnę o tym wszystkim z dzisiaj. Pokaż mi kim jesteś. Chcę poznać Blaise, a nie Logana. Coś jeszcze muszę wiedzieć poza tym, że jesteś ultra bogaty i najwyraźniej bardzo znany? — zapytała. Zirytowała się, gdy jej telefon ciągle wibrował. Wyjęła go w końcu z torebki i zmarszczyła nieco czoło widząc sporo powiadomień z Instagrama. Zarówno swojego, gdzie wrzucała zrobione przez siebie paznokcie i makijaże, jak i z tego firmowego. — Zgaduję, że to przez twoją wizytę? — spytała pokazując mu nowe powiadomienia. Nie potrzebowała tego wcale. Już i tak miała całkiem sporo obserwatorów. Dobijała powoli do dwudziestu tysięcy, a to nie było wcale mało. — Więc, jaki jest plan?
Miley
Prychnęła jak wściekła kotka, kiedy Blaise rzucił swoim głupim tekstem o martwieniu się o nią. Miała wrażenie, że mężczyzna naprawdę robi wszystko, żeby się z nią pokłócić i tylko nie rozumiała dlaczego, skoro niby przyszedł się z nią godzić i usprawiedliwiać swoje zniknięcie. Wiedziała, że Lucas nie budzi zaufania, szczególnie po wszystkim, co zrobił, ale Elaine była przekonana, że jest przy nim bezpieczna. .. na tyle, na ile to w ogóle możliwe. I nie, nie bała się samego Lucasa. Obawiała się jego ponownego zniknięcia, a nie ewentualnej przemocy. Elaine odetchnęła głęboko i spróbowała się skupić na zadaniach, a nie roztrząsaniu emocji. - Może aukcja internetowa? Albo poprzez znajomą galerię? Wolałabym nie brać się teraz za szykowanie aukcji z prawdziwego zdarzenia. To w sumie zależy od tego, jak szybko chcesz się tych dzieł pozbyć - przyznała. - Chodzi między innymi o to, żebyś ty mnie nie wkurzał - odparła. - Więc musiałabym ciebie zostawić na Ziemi z innymi - dodała złośliwie i westchnęła. Pokręciła głową. - Wiesz... po prostu... nie wiem, czemu... uważasz przejmowanie się życiem za coś złego.
OdpowiedzUsuńElaine
Hazel westchnęła cicho, słysząc słowa mężczyzny. Tęskniła za Minnesotą, a zwłaszcza za małą mieściną - Winoną, gdzie jako dzieciak biegała po ulicy lub między domami sąsiadów, zgrabnie pokonując kolejne przecznice - choć czasami trzeba było przeskoczyć niejeden płot. Pamiętała zabawy na rozlewisku rzeki Missisipi, przy której brzegu leżała właśnie Winona. I choć z Winony bliżej było do Chicago niż do Kanady, to Minnesota faktycznie graniczyła z Krajem Klonowego Liścia. Winona znacznie różniła się od Nowego Jorku - ludźmi, ale i zabudową. Niskie, najczęściej jednopiętrowe, niewielkie domki tworzyły zwarte szeregi, kościoły wyglądały tam spektakularnie, gdyż górowały nad wszelaką zabudową, a tutaj - w Nowym Jorku - ginęły wśród wieżowców. Lasy rozciągające się za zabudowaniami w Winonie zawsze przyciągały młodych ludzi, którzy czasami wbrew rozsądkowi spędzali tam swoje pierwsze noce pod namiotami. Siostry Evans należały do prowodyrek wielu niebezpiecznych sytuacji. Pierwsze wbiegały do jaskiń, ostatnie wracały do domu. Teraz natomiast Hazel w niczym nie przypominała nastolatki, którą była. Wykańczał ją pęd za pieniądzem, kilkunastogodzinne dni pracy, bezsenne noce i liche posiłki. Męczył ją fakt wiecznej pogoni za tym, aby starczyło jej chociaż na czynsz za niewielki pokój. Chciałaby móc być już na swoim i choć należała do skromnych ludzi, to czasami marzyła u luksusie, o wejściu do ogromnej wanny pełnej spienionej, przyjemnie pachnącej wody.
OdpowiedzUsuńMężczyzna, z którym rozmawiała, zdawał się mieć to wszystko, o czym czasami zdarzało jej się marzyć.
— Bardziej znad rzeki — odparła z delikatnym uśmiechem. Minnesota słynęła z wielu jezior, ale w samej Winonie mieli jedno większe jezioro. Hazel jednak mieszkała bliżej lasu, często też spędzała czas nad rzeką. Na samą myśl o rodzinnej miejscowości, uśmiechała się tak, jakby nie potrafiła tego kontrolować.
Kolejne słowa, które padły z jego ust, wprawiły ją w największe dotychczas osłupienie. Nie sądziła, że wzmianka o fashion weeku wzbudzi takie poruszenie. I tym właśnie się różnili - pan prezes bez chwili wahania zapraszał ją na jedno z bardziej obleganych i trudno dostępnych wydarzeń w świecie mody, a ona mogła jedynie marzyć o wejściu na pokazy, tym bardziej o zajęciu miejsca przy samym wybiegu. Uznała jednak, że byłaby głupia, gdyby nie skorzystała z okazji, nawet jeżeli jej strój okazałby się fatalny, a ona sama miałaby nie brać udziału w dalszych etapach konkursu, który organizował Ulliel.
— Skoro się na tym nie znasz… — mruknęła, teraz już bez skrępowania przechodząc na “ty”. Czuła się odrobinę nie w jego lidze, nie była pewnie bliska osobom, z którym na co dzień spędzał czas. Uścisnęła jego dłoń. — Widzę, że już nie mam wyboru — odparła. W ciągu paru minut Blaise ogarnął ich wyjście na Fashion Week, a sama Hazel wiedziała, że w takiej sytuacji to zwyczajnie nie wypada odmawiać. Uśmiechała się, chociaż za wszelką cenę starała się nie pokazywać przed dopiero co poznanym mężczyzną, że się cieszy. A cieszyła się cholernie.
Hazel
Miley była zwykłą dziewczyną z Alaski, która przypadkiem znalazła się w Nowym Jorku. Istniało bardzo małe prawdopodobieństwo, że kiedykolwiek wyrwałaby się z Sitki. Nie miała do tego możliwości, pieniędzy i mieszkała oddalona od społeczeństwa. Czuła się, jakby mieszkała na końcu świata. Niejako tak właśnie było. Zamknięta w sobie miejscowość, niewielu turystów i brak większych perspektyw na życie. Nowy Jork dalej ją przerażał, miał w sobie coś strasznego. Nocami czasami nadal bała się chodzić samotnie po ulicach, choć te były oświetlone. W Sitce nie miała takiego problemu. Nawet nie wyobrażała sobie, że mogłaby być spokrewniona z milionerami, przyjaźnić się z chłopakiem, który był ponad przeciętnie bogaty czy siedzieć w aucie jednego z najbogatszych ludzi w Stanach, o ile nie na świecie. Chyba wolała nie wiedzieć. Takie rzeczy nie zdarzały się dziewczynom takim, jak ona. Jej powinny zdarzać się zwykłe, nudne rzeczy. Takie już po prostu było życie.
OdpowiedzUsuń— Nawet bogaty i przystojny może skrzywdzić. Trochę ostrożności nie zaszkodzi — odparła. Było zbyt wiele przypadków, kiedy takie zachowania uchodziły na sucho tylko dlatego, że koleś miał pieniądze. Dowody nagle ginęły, a z ofiary robiło się wariatkę. Nie bała się tego, że Blaise cokolwiek by jej zrobił. Ufała mu, a raczej ufała Loganowi, którego zdążyła poznać w Bostonie. Nie znała jednak Blaise, a jak się okazało Logana również nie. Musiał zrozumieć, że potrzebowała trochę czasu, aby się przyzwyczaić. — Dlaczego w ogóle udawałeś kogoś innego? To taka zabawa, w którą się bawią bogaci ludzie? To już drugi raz, jak o czymś podobnym słyszę z ust kogoś zamożnego — zapytała. Była szczerze ciekawa, ciekawa czy robili to z jakiegoś konkretnego powodu, nudziło im się i chcieli zobaczyć, jak to jest być biedakiem. Nie chciała myśleć, że to po to, aby pośmiać się z życia tych mniej zamożnych osób. Powodów mogło być w końcu całkiem sporo, a Miley niekoniecznie musiała je wszystkie rozumieć.
Pokręciła lekko głową, gdy wspomniał o rozmawianiu z jej szefową.
— Nie, nie. Cassandra będzie przeszczęśliwa, że salon zyskał trochę uwagi. Ja też nie będę narzekać na kilka dodatkowych klientem, choć podejrzewam, że raczej będą chciały wyciągnąć informacje o tobie — dodała. Wzruszyła lekko ramionami, bo chyba nie powinna się tym przejmować, prawda? Pieniądz to pieniądz, a każda nowa dziewczyna oznaczała, że zarobi więcej. Mieszkała w Nowym Jorku i potrzebowała pieniędzy. Więcej niż początkowo sądziła, a czynsz rósł. Tak samo, jak ceny w sklepach. — W porządku. Bez dziennikarzy, narwanych fanek. Mi pasuje — powiedziała i lekko się uśmiechnęła. Miała nadzieję, że uda im się porozmawiać.
Speszyła się lekko, gdy wspomniał o kucharzu. Na nią czekała ekspresowa zupka zalewana wrzątkiem. Różnili się wszystkim. Nawet nie wiedziała, jak powinna na to zareagować, co powiedzieć.
— Lubię większość rzeczy. Z pewnością przyszykował coś, co będzie mi pasowało.
Nie potrafiłaby odmówić nawet, gdyby nic jej nie pasowało. Czuła, jak ściska ją w żołądku. Nie powinna, ale porównywała to miejsce do swojego mieszkania. Może kamienica, w której mieszkała nie była najgorsza, a mieszkanie w dobrym stanie, ale nie mogło się nawet równać z tym miejscem.
— Mówiłeś, że część cech Logana pokrywa się z twoimi — zaczęła. Oparła się plecami o ścianę windy. Zerknęła na piętro, które wcisnął Blaise. Chyba w życiu nie była tak wysoko w Nowym Jorku. — Które cechy są wspólne w takim razie?
Miley
[ ¡Hola! :) Daj znać jak gdzieś się tu kręcicie ]
OdpowiedzUsuńMax Rossi
Hazel przez chwilę miała wrażenie, że prezes Ulliel jest normalny. Z każdym kolejnym jego słowem i gestem czuła, że jednak tak nie jest. Nie była w stanie zapałać do niego sympatią. Pochodzili z dwóch różnych światów, obracali się w kompletnie innych środowiskach. Dla niego, przynajmniej według Hazel, kluczowym było brylować na ściankach wraz z innymi równie bogatymi i popularnymi, dla niej sposobem na wieczór była nowojorska pizza, najlepiej z salami, piwo i gry na konsoli ze współlokatorami. Niebo a ziemia.
OdpowiedzUsuńKiedy usłyszała, że w jej życiu niewiele się zmieniło, niemal prychnęła i poczuła ochotę, aby wyjść. Imprezy na jachcie? Pokręciła głową, kompletnie nie rozumiejąc entuzjazmu mężczyzny. Zastanawiała się, czy wszystko i wszystkich traktuje z góry. Nie czuła się przy nim pewnie, ale nie czuła się też komfortowo z myślą, że jeżeli nie będzie go tolerować, to straci życiową szansę.
— Zmieniło się bardzo dużo. Chyba nigdy pan… chyba nigdy nie byłeś w Winonie. — Mruknęła, a potem niemal ją zamurowało. Pytał ją o jej osobiste życie. Nie była pewna, czy chce prowadzić w tym tonie rozmowę, nie miała pojęcia, jaki wpływ na rozstrzygnięcie konkursu będą miały jej odpowiedzi. — Przyjechałam tutaj sama. I również sama szyję zaprojektowane przez siebie ubrania. Mam coś zaprojektować dla pa… dla ciebie? — spytała, żeby się upewnić. Blaise zasypywał ją ogromem informacji, co wprawiało ją w niemałe zakłopotanie. Nie spodziewała się, że dzisiejszy dzień będzie wyglądał w ten sposób.
Spojrzała na te wszystkie kawy, które stały przed nią.
— Naprawdę? Wybiorę jedną, a pozostałe wylejecie? To brzmi jak marnowanie… — odparła, ale chciało jej się pić i potrzebowała kofeiny, wybrała coś, co wyglądało jak flat white. Unikała ekstrawagancji i ceniła sobie prostotę. Tak zwyczajnie. Umoczyła usta w kawie, która w smaku była o niebo lepsza niż ta w starbucksie. Hazel nie chciała nawet wiedzieć, ile kosztowały ziarna tej mieszkanki.
Omal nie opluła go tą kawą przez biurko. Zakrztusiła się ciepłym napojem i musiała swoje odkaszleć. Odłożyła kubek na biurko i zasłoniła usta. Czuła, jak oczy zachodzą jej łzami, ale dość szybko była w stanie złapać pełen oddech.
— Słucham? Na wyłączność? — spytała, spoglądając na niego z niedowierzaniem. — Nie będę dla nikogo na wyłączność, nie było takiej wzmianki w regulaminie… Jak stwierdziłeś, jeżeli wybiję się dzięki tobie… Właściwie… wybiję się dzięki sobie, dzięki moim projektom, które ty pomożesz promować albo i nie. — Odparła, nawet nie wiedząc skąd w niej tyle siły. — Rozumiem współpracę i kolekcje na wyłączność, które mogą być sygnowane moim i twoim nazwiskiem. Ale nie będziesz miał mnie.
Powiedziała to pewna siebie i gotowa do tego, aby opuścić jego gabinet. Przestronny, ba, ogromny pokój z wielkimi przeszkleniami, gwarantującymi widok na Nowy Jork. Hazel była tym wszystkim przytłoczona, ale nie wyobrażała sobie być na czyjąś wyłączność. Na samą myśl robiło jej się niedobrze.
buntowniczka
Hazel należała do niesamowicie sympatycznych, grzecznych, raczej wyciszonych osób, które wolałaby schodzić z drogi innym niż wdawać się w niepotrzebne zwady. Gdyby mogła, to pewnie zniknęłaby też z pola widzenia Blaise’a Ulliela. Dupka wszechczasów, dodała sobie w myślach. Ale nie mogła, bo mimo tego, że zachował się jak skończony snob, materialista i egoista, to Hazel wiedziała, że jest jej szansą na wybicie się, na zaistnienie nie tylko w świecie mody, ale też w mediach. Mogło jej to dać większe moce do działania, a także środki finansowe, które pozwoliłyby rozwinąć niewielką pracownię, która stanowiła zarazem jej biuro, szwalnię i przechowalnię.
OdpowiedzUsuńCzasami miała wrażenie, że facet, który siedział naprzeciwko niej, nie wiedział co plecie albo plótł to, co mu ślina na język przyniosła. Raz mówił jedno, raz drugie, usilnie próbując zrobić z niej idiotkę. Nie kontynuowała tematu kawy, bo wiedziała, że do niego nie dotrze. Pewnie wystarczało mu, że raz w miesiącu wpłacał śmieszny datek na głodujące w Afryce dzieci, ale nigdy nie zdecydował się na to, aby przejść się po ulicach Nowego Jorku i na własne oczy zobaczyć, jak kilkunastoletni mieszkańcy wyciągają resztki, czasami zepsutego, jedzenia ze śmietników. A on gardził dobrem, które miał i zwyczajnie je wyrzucał.
Evans czasami ledwo wiązała koniec z końcem, parokrotnie musiała zapożyczyć się u współlokatora, żeby zapłacić za czynsz. Czasami odmawiała sobie kawy z kawiarni, bo szkoda jej było siedmiu dolarów. Bywały wieczory, że kładła się spać głodna, bo raz – nie zdążyła nic kupić, a dwa – nie było jej stać na wieczne zamawianie.
W życiu nie przypuściłaby, że jego „chcę cię na własność”, będzie znaczyło to, co jej teraz tłumaczył. Była zła, ba, robiła się wściekła, więc jej pokłady serdeczności, uprzejmości i cierpliwości się kończyły. Potrafiła pokazać pazur, ale najczęściej tego nie robiła, wybierając bezpieczną drogę.
— Tylko dwa stroje? — spytała, woląc przejść do konkretów niż strzępić język na jego przekomarzanki. — Po imprezie będę tylko twoje. I ten dla ciebie, i ten dla mnie. Będziesz mógł je ubrać, potargać, spalić, wystawić na aukcję. Co tylko chcesz. I dlaczego ja? — spytała w końcu, nie wiedząc ile już rozmów miał, i z jakimi kandydatami rozmawiał. Poza tym, że byli to znani projektanci. Odłożyła kawę, bo mimo jej wybornego smaku, przeszła jej na nią ochota.
Hazel
Dla Miley życie na górnym Manhattanie, posiadanie szofera, ogromnego penthouse’a z widokiem na Nowy Jork było czymś nieosiągalnym. Co z tego, że miała bogatą matkę, która jej nie chciała? Wyraziła się dość jasno, choć Miley nie rozumiała, dlaczego tak bardzo jej szukała przez ostatnie lata, aby teraz zniknąć i nie dać żadnego znaku. Nie wpychała się w to środowisko, bo po prostu nie chciała. Ciężko żyło się w Nowym Jorku i bez tych dramatów. Mogła odetchnąć pełną piersią, kiedy cała Odette i pozostali o niej zapomnieli, zostawili i zajęli się sobą. Najwyraźniej była tylko chwilową zachcianką, kimś na kim mogą się wyżyć i zabawić, a potem porzucić w kąt, kiedy nowa zabawka im się znudzi. I cieszyła się, że tak wyszło. To nie było jej życie. Mieszkanie na Upper East Side, posiadanie pokojówek, milionów na koncie. Cieszyła się, jak do końca miesiąca miała trzysta dolarów na koncie i więcej nie potrzebowała. Wystarczyło blondynce, że przeżyje kolejny miesiąc w tym miejscu. A teraz znów wpychała się w to środowisko, ale przez Blaise. Była przekonana, że to jest po prostu jakaś klątwa. Pewnie ktoś inny cieszyłby się z możliwości, bo tych było akurat sporo. Pojawienie się Blaise w miejscu jej pracy wywołało sporo zamieszania, jej wzrosły obserwacje na Instagramie, ale to były tylko materialne rzeczy, które nie cieszyły jej jakoś wyjątkowo mocno. Wolała po prostu mieć spokój, ale chciała też dać szansę Blaise’owi na to, aby się wytłumaczył. Nigdy nie skreślała ludzi i zawsze dawała drugą szansę, co czasami prowadziło do przykrych sytuacji.
OdpowiedzUsuń— Potrafię docenić ładnych ludzi, Blaise. — Dziwnie było mówić jego prawdziwe imię. Pasowało jednak do niego o wiele bardziej niż Logan i również bardziej się jej podobało. — A jeśli potrzebujesz to usłyszeć to tak, jesteś przystojny.
Uśmiechnęła się łagodnie i spojrzała przed siebie. Cieszyła się, że miała rozpuszczone włosy, które teraz przykrywały jej nieco zarumienione policzki. Nie była pewną siebie osobą. Należała do tych cichych dziewczyn, które siedzą zwykle w kącie i nie zwracają na siebie uwagi. Nie potrafiła też podrywać facetów i nawet nie chciała tego robić w tej chwili, ale do prawienia komplementów im przyzwyczajona nie była.
— Nie wiem wielu rzeczy. Znaczy o bogatych ludzi z Nowego Jorku, Bostonu czy innych miast. Jasne, rozpoznam Karhashianki i lubię czytać plotki, ale więcej wiem o Taylor Swift niż o biznesmenach.
Walczyła z tym, aby nie przenieść na niego wzroku, ale w końcu to zrobiła. Nie chciała wyjść na niemiłą, kiedy mówił, a ona gapiłaby się przed siebie. Nie czytała zbyt wiele o nim w internecie. A najnowsze artykuły nie wspominały nic o byłej dziewczynie. Może to było tak dawno, że już nie było sensu o niej wspominać? Nie wiedziała, jak działał ten świat. Był jej kompletnie obcy. Pamiętała jednak doskonale, jak siedziała w kawiarni z biologiczną matką i jej córkami (nie chciała ich nazywać siostrami), a paparazzi nie dawali im spokoju koniecznie chcąc wiedzieć kim jest nowa, tajemnicza blondynka, która wygląda identycznie jak najstarsza i średnia z kobiet. I na szczęście się nie dowiedzieli, a Miley na pewno nie zamierzała biec z informacjami, które miała do prasy.
Czuła się trochę nieswojo w tym miejscu. To było nowe doświadczenie. Szła w zasadzie do mieszkania obcego mężczyzny nie mając pojęcia czego mogłaby się spodziewać. Nie zakładała najgorszego, ale właśnie najgorsze historie miały taki scenariusz.
— Myślałam, że raczej osoby z klasy wyższej nie spotykają się z takimi szaraczkami. — Prędzej stawiałaby na to, że miał dziewczynę, która obracała się w podobnym towarzystwie i nie czekałaby na jego majątek, bo miałaby swój własny. — Raczej nie znam twoich sekretów, które mogłabym wyjawić światu. Możesz być spokojny, ta rozmowa zostanie między nami.
UsuńNie planowała tego, aby z kimkolwiek się tym dzielić. Była już przyzwyczajona do tego, że z wieloma rzeczami radzi sobie sama. Tak było po prostu łatwiej.
Cicho westchnęła, kiedy znaleźli się na tarasie. Nie widziała jeszcze Nowego Jorku z takiej perspektywy. Widok oświetlonych budynków, tysiące okien, w których świeciły się światła. Tysiące ludzi, a każde z nich ze swoimi własnymi, pokręconymi problemami. Z jakiegoś powodu poczuła się głupio, dla niego to była codzienność. Możliwe, że był tym widokiem już znudzony. A dla drobnej blondynki to była kompletna nowość.
— Och, to strasznie przykre — powiedziała cicho, gdy usłyszała o niewinnym dziecku, które straciło życie. — Więc Logan i Blaise mają dobre serce? Ale to miłe, co zrobiłeś dla przyjaciółki. I pomagasz dzieciakom, a to dużo mówi.
Uśmiechnęła się lekko.
— Co miałeś na myśli, kiedy powiedziałeś, że wróciłeś do punkty wyjścia? Przepraszam, nie musisz odpowiadać.
Pytanie wydawało się być bardzo osobiste. Nie chciała w żaden sposób na niego naciskać i przekraczać granic.
— Cokolwiek będziesz jadł z pewnością mi też posmakuje — zapewniła.
Miley
Odcięłaby się od tego świata na dobre. Jednak uparcie coś przyciągało blondynkę do tego typu ludzi. Najpierw był Jaime, ale jego naprawdę lubiła i nie czuła się w jego towarzystwie źle. Później pojawiła się matka, która równie szybko zniknęła, ale narobiła chaosu, który teraz Miley musiała poukładać. I był Blaise. Blaise, który miał być Loganem. Ot, fajnym i prostym chłopakiem z Bostonu, który pracował w fundacji. Tymczasem rzeczywistość okazała się zupełnie inna, a ona właśnie jadła z nim kolację, która została przyszykowana specjalnie dla nich przez jego kucharza. To nawet brzmiało dość abstrakcyjnie. Nie spodziewała się, że kiedyś mogłaby coś podobnego przeżyć. Wciąż nie wiedziała co o tym wszystkim powinna była sądzić. Obrażać się za kłamstwo nie zamierzała, bo już po prostu taka była i dawała miliard drugich szans.
OdpowiedzUsuń— Po dzisiejszym dniu mam wrażenie, że wiele dziewczyn by się dało pokroić, aby z tobą spędzić czas tak, jak ja teraz — powiedziała. Miała nadzieję, że faktycznie nikt ich razem nie widział i nie będzie miała na głowie żadnej szurniętej fanki. Nie wiedziała, jak sobie radzić z takimi ludźmi. Wiedziała za to, jak działa bycie kogoś fanką. Sama lubiła różnych aktorów czy piosenkarzy, czasami pozwalała sobie wyjść myślami dalej i wyobrazić, jak mogłoby wyglądać jej życie, gdyby poznała podobnego człowieka i się z nim związała, ale to były niewinne myśli. Nic co kiedykolwiek mogłoby mieć miejsce. — Nie powiedziałabym, że mogłeś być osobą z niską samooceną. I tak, jesteś bardzo pewny siebie. Ale to dobrze, tak przynajmniej myślę. Odnoszę wrażenie, że osobom, które są pewne siebie i tego co robią jest nieco łatwiej w pewnych sytuacjach — wyjaśniła. Miley łatwo pozwalała ludziom na to, aby wchodzili jej na głowę. Dopiero zaczynała stawiać granice, kiedy czuła, że nie wytrzyma już dłużej. I pakowała się przez to w różne sytuacje, których można było łatwo uniknąć, ale jako, że blondynka nie umiała powiedzieć nie to często była zmuszona do tego, aby robić to, na co wcale ochoty nie miała.
Pochodziła z Alaski, owoce morza i ryby były jej codziennością. Prawie w każdym daniu była ryba, czasami miała ich już dosyć. Lubiła krewetki i ostrygi, zdarzało się nawet, że zjadła kraba. Tak więc sama również na to się zdecydowała. W Nowym Jorku ceny były cholernie wysokie, więc nie zawsze miała okazję wracać do smaków, które znała i bardzo lubiła. I tak czuła się dziwnie wiedząc, że to wszystko zostało przygotowane z myślą o tym, że tu przyjdzie. Była jednak po całym dniu głodna, a odmawiać nie zamierzała.
— Nie byłam poza Stanami. Zwiedziłam trochę Waszyngtonu. Oregonu, Nevady i mieszkałam przez jakiś czas w Kalifornii. No i Alaska, mieszkałam w Juneau — odpowiedziała. Nie miała nawet paszportu. Patrzyła na różne bilety do Europy, zawsze chciała zobaczyć Włochy, a przede wszystkim Rzym. Ale zwyczajnie nie było jej na to stać. Odebrała od niego telefon, aby obejrzeć zdjęcia. Po cichu mu tego zazdrościła. Mógł wyjechać w jakie tylko miejsce chciał, o ile pozwoli mu na to czas i nie musiał myśleć o pieniądzach. Jasne, zapracował sobie i powinien z tego korzystać. Zrobiłaby dokładnie tak samo. — Sycylia wygląda przepięknie. Nie dziwię się, że lubisz to miejsce.
Ciężko byłoby nie polubić Włoch. Naoglądała się wielu zdjęć i filmów, gdyby tylko mogła przeniosłaby się tam momentalnie. Ale miała Nowy Jork, który w końcu też był spełnieniem wielu ludzi. Nie ciągnęła też dalej tematu jego byłej dziewczyny. Nie powinna była w zasadzie pytać. Sama nie chciałaby teraz opowiadać o swoim życiu w taki sposób.
— To brzmi, jakby twój ojciec był… niezadowolony z tego, jakie życie prowadziłeś — powiedziała ostrożnie. Dobrze wiedziała, że rodzinna sytuacja może być bardzo pokręcona. Mogła się oczywiście mylić. Odnosiła jedynie wrażenie, że Blaise słuchając się ojca zapomina o tym, jaki był kiedyś i że wciąż mógłby być. — To co w zasadzie robisz w firmie? Czym się konkretnie zajmujesz?
Miley
— Czy ja mam coś do ukrycia? — Niemal prychnęła. Jej życiorys był przejrzysty jak łza. Była typowym dzieckiem, potem typową nastolatką. Otwarcie mówiła o odejściu matki, śmierci ojca i babci. Nie bała się wspominać swoich pierwszych miłości i zawodów sercowych, jawnie wyrażała chęć uczestnictwa w czymś lub brak zainteresowania daną kwestią. Hazel była transparentna, ale jednak nie czuła się komfortowo, kiedy przy nieznanej sobie osobie, miała uzewnętrzniać się na tematy związane z jej prywatnością. — Chodzi o to, czy mam w Nowym Jorku kogoś bliskiego? — spytała jednak, bo była już trochę zbita z tropu. Evans przyjechała do tego miasta sama i sama układała tutaj swoje życie, chociaż w przeciągu prawie czterech lat zdołała nawiązać kilka znajomości, które z biegiem czasu zmieniły się w bliskie relacje.
OdpowiedzUsuń— W sumie… — uniosła brew, kiedy pytał ją o to, czy uważa go za fetyszystę. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby miał jakiś fetysz, może niekoniecznie taki, który polegał na paleniu ubrań, ale jakiś na pewno. Potrząsnęła głową, jakby chciała wyzbyć się wszelkich myśli dotyczących jego fetyszy. — To czy ma pan… czy masz jakieś fetysze nie jest kompletnie moją sprawą, stwierdzam tylko, że te dwa stroje będą na własność, więc rób, co z nimi chcesz — dodała spokojnie.
Odebrała od eleganckiej, niemal idealnej kobiety, będącej jego sekretarką, bilety. Nie ukrywała radości. Nie potrafiłaby nawet ukryć tego, że świecą jej się oczy, jak niektórym na widok diamentów i innych cacek. Jej pierwszy Fashion Week. I to w dodatku w Nowym Jorku. Wiedziała jednak, że jej radość może okazać się nie na miejscu w okolicznościach, w których teraz się znajdowała. W końcu dla prezesa takie imprezy były niemal codziennością, a jego obecność na nich - zwyczajem.
— Żeby dobrze się prezentować… Muszę ściągnąć miary. — Zauważyła dość rozsądnie, chociaż skłonna była już się podnieść z siedziska i uciec do domu lub pracowni, to jednak wiedziała, że pozostają im pewne logistyczne kwestie do dogadania, skoro już postanowiła się zmierzyć z wyzwaniem, które jej zaproponował.
Hazel
Zdawała sobie sprawę, że nie spędza czasu z typowym facetem z Nowego Jorku. Jeszcze w Bostonie w ogóle nie pomyślałaby, że Logan to nie Logan, a Blaise, który zarządza ogromną firmą, jest jednym z najbogatszych ludzi w Stanach i sprawia, że dziewczyny w zasadzie same z siebie padają przed nim na kolana. Czy powinna się czuć zaszczycona? Raczej nie była tym typem dziewczyny, której miękną kolana, gdy spotyka kogoś przystojnego. Co prawda inaczej mogłaby się zachowywać, gdyby na miejscu Blaise siedział jej idol, ale brunet w oczach blondynki był po prostu znajomym. W dodatku takim, który nieco zamieszał.
OdpowiedzUsuń— Padło na mnie przypadkiem. Oboje wiemy, że gdybyś nie wpadł dziś do salonu to pewnie już więcej byśmy się nie spotkali — zauważyła. Nie chciała niczego zakładać z góry, ale czuła, że gdyby dziś Blaise nie pojawił się w miejscu jej pracy to mógłby spędzać ten wieczór w zupełnie inny sposób. Może z jakąś modelką, aktorką lub kimkolwiek kto miał o niebo lepszą pracę od niej i lepiej zasilone konto. Może pieniądze nie były dla niej żadnym wyznacznikiem, ale dla niego już w jakiś sposób na pewno. — A powinnam czuć się zaszczycona? Może to ty powinieneś się czuć zaszczycony, że zgodziłam się w ogóle tu przyjechać?
Nawet nie zwróciła uwagi, kiedy zaczęła się z mężczyzną droczyć. Chyba śmiało można było powiedzieć, że w porównaniu z nim była nikim i nie miała zbyt wiele do zaoferowania, a na pewno nie mogła zaoferować wielu materialnych rzeczy. Całe życie różne przyjemności były jej odmawiane, a teraz powoli pracowała na to, aby się ustatkować. Żyła po swojemu, miała własny kąt i od czasu wyprowadzki z Sitki czuła się naprawdę dobrze. Nawet jeśli jej życie nie zawsze było kolorowe czy przyjemne. To w samotności było o wiele lepiej niż w zatłoczonym domu z dziesiątką osób.
— Widzisz, wiedziałam, że to był błąd. Planujesz mnie później poćwiartować, jak już mnie wykorzystasz? — Zaśmiała się. Chyba nikt nie czułby się komfortowo słysząc takie zdanie z ust w zasadzie nieznajomego mężczyzny. Może Miley powinna poczuć przebiegający po plecach dreszcz, trochę się zmartwić, ale nic takiego nie miało miejsca. Ufała, że Blaise jej nie skrzywdzi. Sięgnęła po wino, którym zapiła ostrygi, które jadła chwilę wcześniej. Zdecydowanie były to najlepsze, jakie miała okazję jeść. Wino też było, cóż lepsze niż te za osiem dolców z lokalnego sklepu.
— Nie wszystkich stać na wakacje w Europie, Blaise. Wychowywałam się w małym miasteczku na samym końcu Stanów i nie do końca mogłam sobie na wakacje pozwolić — przyznała ciszej. Na ogół nie wstydziła się tego skąd pochodzi. Nie klepała biedy, ale nie należała też do wyższej klasy średniej. Cieszyła się, gdy na koncie miała kilka stów pod koniec miesiąca i nie zalegała z czynszem. Rozchyliła lekko usta, kiedy mówił dalej. Kiedy ma czas? On zwariował. Musiał zwariować. Przecież do końca życia nie byłaby w stanie mu się odpłacić. Miała zaległy urlop, ale nie mogła go wykorzystać po to, aby lecieć z nim na koniec świata! Oferta była oczywiście urzekająca. — Nie mam paszportu. Więc, chyba musimy to odłożyć — odparła nieco zmieszana. Uciekła wzrokiem w bok. Prowadzili zupełnie inne życie. Mieli inne priorytety, inaczej wyglądał ich dzień i wszystko było… po prostu inne.
— To opowiedz mi coś o sobie. Nie o pracy, nie o Loganie. Chcę cię lepiej poznać. Jakie masz hobby, ulubiony film. Co robisz w wolnym czasie.
Zapewne i tak niewiele zrozumiałaby z tego, co robi w pracy. Poza tym, może to nie był dobry czas na to, aby rozmawiać o takich poważniejszych tematach. Sama już zresztą nie wiedziała. Była pewna jedynie tego, że chce poznać Blaise. Bo z jakiegoś dziwnego powodu ich drogi się znów skrzyżowały.
Miley
Nie wiedziała czy pieniądze na pewno nie mają znaczenia. Być może nie miały dla tych, którzy je mieli i nie musieli się martwić tym, jak zapłacą za czynsz w tym miesiącu i czy będą mieli za co kupić jedzenie na najbliższy tydzień. Miley chciała wierzyć, że w ich przypadku to nie ma znaczenia. Sądziła, że Logan jest taki, jak ona. Tymczasem Loganem nigdy nie był. Co prawda Blaise nie dał jej do myślenia, że mógłby czuć się lepszy, bo ma pieniądze i pochodzi z wyższej klasy. Dzieliło ich wszystko. A z jakiegoś powodu udało im się znaleźć wspólny język.
OdpowiedzUsuń— Och, a więc to przeznaczenie, tak? I jak nasza historia się kończy? Jestem ciekawa co dla nas już zaplanowałeś — zaśmiała się. Zdała sobie sprawę z tego, że czuje się przy nim tak samo dobrze, jak przy Loganie. Może jednak byli jedną i tą samą osobą. Po prostu potrzebował wskoczyć w skórę kogoś innego. Odpocząć od swojego codziennego życia. Gdyby tylko miała możliwość to sama czasami zrobiłaby to samo. Wcieliłaby się w zupełnie nową osobę. Dziewczynę bez trosk, która ma wszystko i nie martwi się o najbliższą przyszłość.
— Kurczę, czyli nawet mnie osobiście nie poćwiartujesz. A liczyłam na wyjątkowe traktowanie. — Pokręciła głową. Była naprawdę nim teraz zawiedziona. Już myślała, że osobiście się nią zajmie, a tymczasem ręce miała ubrudzić sobie osoba, która zapewne nawet nie znałaby jej imienia.
Pokiwała głową przytakując mu na pytanie o jej pochodzeniu.
— Jest zimno. Najcieplej jest chyba w sierpniu. Wtedy jest siedemnaście stopni, ale do zimna można się przyzwyczaić — odpowiedziała — Sitka to dobre miejsce, jeśli szukasz anonimowości i spokoju. Lubisz spędzać czas na łonie natury. Mieszka tam osiem tysięcy ludzi, tak na oko. Są tam pozostałości po rosyjskich dziedzictwach i podobno jesteśmy znani z kultury Tlingit. A poza tym to całkiem zwyczajne miasteczko, o którym niewiele osób ma pojęcie. Można łatwo się dostać do Juneau.
Nie spotkała tutaj w zasadzie nikogo kto słyszałby wcześniej o małym miasteczku na końcu Alaski o nazwie Sitka. I nie dziwiła się, w końcu to był ogromny kraj z milionem takich małych miasteczek. Wiele turystów pojawiało się w mieście. Zazdrościła im, że będą mogli z tego miasta wyjechać, aż w końcu i ona sama wyjechała, a nogi zaniosły ją aż do Nowego Jorku.
— Szczerze mówiąc nie wiem czego mogę się spodziewać po kimś takim, jak Blaise Ulliel — przyznała szczerze i lekko się uśmiechnęła. Rozchyliła lekko usta, kiedy powiedział, że paszport może mieć gotowy jeszcze dziś. Ale… jak? Przecież na wydanie czekało się przynajmniej z miesiąc. To nie było takie proste i do załatwienia od ręki, a może nie było do załatwienia od ręki dla takich ludzi, jak ona. Oczywiście, że chciałaby polecieć i zwiedzić trochę świata, ale czy mogła sobie na to pozwolić? Wykorzystać go w taki sposób? — Ja… cóż, dziś nie mogę. Nie wiem czy powinnam, Blaise. Nie mogłabym ci się w żaden sposób odwdzięczyć czy nawet spłacić… a to nie wydaje się w porządku, abym leciała na twój koszt — powiedziała. Niemal z bolącym sercem odmawiała. Nawet jeśli dla niego to nie był żaden wydatek to wciąż czułaby się z tym źle. Zawsze chciała zwiedzić więcej świata niż to, co widziała do tej pory.
— To nie może być prawda. Każdy o czymś marzy. Musi być coś, czego byś chciał poza rzeczami materialnymi.
Nie wierzyła, że nie miał żadnych marzeń. Może po prostu nie chciał o nich mówić blondynce i to było do zrozumienia. Nie musiał się jej w końcu z niczego zwierzać, prawda?
Miley
Hazel zwyczajnie nie przepadała za snobami, a szczerze mówiąc nawet nie wiedziała, co o Ullielu się pisze bądź mówi. Nie śledziła jego poczynań, wiedziała jedynie, że jego firma organizuje konkurs. Zapewne wynikający tylko z tego, że jemu się nudziło i szukał sobie rozrywki, nowego zajęcia na krótką chwilę. Evans znała świat mody, znała najnowsze, wypuszczone już kolekcje najbardziej znanych, ale też i tych mniej znanych projektantów. Wiedziała, jakie są trendy i jakie kierunki obiera się teraz w modzie. Wiedziała, co trzeba zrobić, aby zaszokować, chociaż akurat tego nie lubiła. Wbrew wszystkiemu, co mówiła, wbrew swojej skromności, była projektantką a nie zwykłą krawcową i wiedzę na pewno miała rozleglejszą niż mogłoby się wydawać.
OdpowiedzUsuńEvans wiedziała, że mogłaby być skreślona tylko według niego. Pracowała teraz nad rozkładówką w Vogue, szykowała się też modowa impreza, którą organizowało czasopismo i Hazel była już na nią zaproszona. Aczkolwiek ten sukces nie był jeszcze pewny, bo przecież wszystko ulokowane było w czasie przyszłym. Hazel powoli budowała swoje portfolio i być może również modowe imperium, a wszystko zależało do takich właśnie okazji jak ta.
Czy to było dziwne, że w swojej torebce miała centymetr krawiecki? Dla niej nie, chociaż rzadko kiedy używała go poza pracownią. Wyciągnęła też mały notes i ołówek. Znalazła niezapisaną stronę, którą szybko nadała tytuł: Ulliel, chociaż po głowie chodziły jej jeszcze inne określenia.
— Będziesz musiał być dostępny na tydzień przed Fashion Weekiem — rzuciła stanowczo. Jeżeli strój miał być idealny, to potrzebowała co najmniej jednej przymiarki, aby nanieść stosowne zmiany. — A teraz musisz wstać. Inaczej nie ściągnę miary — dodała, podnosząc się z krzesła. Tym samym dała mu do zrozumienia, że podejmuje się ryzyka.
— A na Fashion Weeku będę reprezentować siebie, więc będę mówiła lub nie mówiła. Nie zamierzam urządzać sensacji, idę tam po inspirację i po to, żeby poznać ludzi, a nie udzielać wywiadów. Myślisz, że ktoś chciałby słyszeć to, co mam do powiedzenia? Jakaś nieznana dziewczyna z ulicy? — spytała, unosząc brew, a potem pomachała centymetrem, czekając na jego reakcję.
Hazel
Lily jeszcze nie do końca połączyła fakty i pojęła, że ta gra na dole, udawany pocałunek i obściskiwanie sie, by odpędzić jego natrętną wielbicielke, mogą się odbić jej mocną czkawką. Ten mężczyzna był znany i lubiany przez media, więc bardzo możliwe, że ktoś ich na dole uwiecznił i będzie z tego niezła drama do odkręcania, ale teraz bardziej skupiała się na tym, jak ją irytuje. Był sarkastyczny i kpił z niej. Był wręcz chamski i doskonale, jak na rozkapryszonego bogacza przystało, odwracał kota ogonem, nie bacząc na to, że Lily z minuty na minutę nie tylko jest coraz bardziej rozzłoszczona, ale po prostu czuje się przy nim zła i jego słowa są krzywdzące. Zadufany w sobie dupek jej się trafił na towarzysza wieczoru i już nie umiałaby zliczyć, ile razy ją obraził!
OdpowiedzUsuń- Jasne, tu się przynajmniej zgadzamy - prychneła, zakładając wściekła ramiona na piersi. Wolała nie tylko udawać, że go nie zna, ale rzeczywiście nie mieć z nim więcej do czynienia! Co za przebrzydły typ! Zarozumiały! Narcystyczny! Wredny! I ewedentnie mylący fakty, bo to on przykleił się do niej, a nie odwrotnie!
Bardzo się cieszyła, że winda dojechała na górę. Gdy jednak jej oczom ukazała się broń skierowana wprost w nią i Blaise'a, pobladła. Odechciało jej się przekomarzanek i zapomniała o tym, że na dole musi znaleźć swojego szefa, aby mu powiedzieć, że idzie do domu, bo nie pasuje do przyjęcia. W sekundę całe myśli wyparowały. Widząc, że Blaise wychodzi i staje się potulny, nie pajacuje, zrobiła to samo, idąc za nim.
Miała ochotę zadać dużo pytań, poczynając od tego kim jest kobieta z bronią, a kończąc na tym, czy może sobie iść, ale odebrało jej głos. Serce zaczęło walić jej jak oszalałe i miała wrażenie, że dostanie zawału. Stanęła obok mężczyzny, wpatrując się w kobietę i przełknęła ślinę głośno, czując że ciało ma dziwnie odretwiałe. Bała się, nie wiedziała i nie rozumiała, co się dzieje.
Lily
[Też mam sentymemt do tego wizerunku, chociaż raczej z powodu osobistego uroku Fridy. :D Cześć, ślicznie dziękuję za powitanie! Bardzo lubię pisać posty fabularne, więc jeżeli tylko najdzie mnie wena na ubranie całej tej historii w słowa, to pewnie kiedyś coś popełnię. :D Na wątek jestem jak najbardziej chętna! Masz jakieś marzenia, które możemy z Jacinth spełnić, czy też robimy burzę mózgów?]
OdpowiedzUsuńJacinth Coven
Hazel miała już w głowie zarys pasujących do siebie strojów, które nie będą wyglądały jak studniówkowe wdzianka. A oni jak para. Stroje miały jednak wyglądać tak, jakby pochodził z jednej kolekcji od jednego projektanta. Chciała o to zadbać, chciała, żeby jej wystąpienie na Fashion Weeku było po prostu profesjonalne. I nie chciała zawodzić Ulliela, bo nieważne na jakiego dupka i aroganta się kreował, to jednak dał jej szansę, a Hazel doceniała ludzi, którzy wyciągali do niej pomocną dłoń.
OdpowiedzUsuńZaśmiała się krótko na wzmiankę o centymetrze. Przyjechałą tutaj z projektami i paroma już uszytymi kreacjami, wolała jednak mieć przy sobie podstawowy przyrząd krawiecki, gdyby na wszelki wypadek musiała pobrać miary od ewentualnych modelek, które mogłyby prezentować jej stroje. Nie sądziła jednak, że będzie pobierać miarę od samego prezesa.
W gruncie rzeczy Hazel była miłą, sympatyczną i prostą dziewczyną, jednak nie brakowało jej charakteru. I choć początkowo faktycznie pozostawała onieśmielona osobą Blaise’a, ogromnym budynkiem, przestronnym, nowoczesnym biurem i podejściem wszystkich tych ludzi, którzy ją otaczali, tak teraz poczuła się zdecydowanie pewniej. Czuła się lepiej, bo rozmowa dotyczyła rzeczy, w których to ona była ekspertką i dotyczyła jej samej, a Evans nie przywykła do przyjmowania poleceń i ślepego podążania za kimś - być może dlatego niemal od razu po ukończeniu szkoły średniej prowadziła swoją własną działalność.
— Najgorzej, jak w takiej torebce znajdziesz rozsypane gumy do żucia. Albo jakąś starą kanapkę — mruknęła, bo choć damskie torebki faktycznie były niezawodne, a te pojemne wydawały się być niemal bez dna, to Evans należała raczej do tych osób, które zawsze utrzymywały w torebce porządek. Wiedziała, jak łatwo jest zaniedbać tę małą przestrzeń i potem oczyścić ją ze zbędnych pierdół. — Na szczęście w mojej są na przykład centymetry krawieckie.
I ona podeszła bliżej, zmniejszając teraz między nimi dystans. Chwilę wcześniej odłożyła swój notatnik na biurko. Blaise był wysokim, postawnym mężczyzną i w każdym kroju garnituru wyglądałby po prostu dobrze.
— Po prostu nie lubię, jak ktoś mówi mi, co mam robić — oparła na jego drugą uwagę. — Wybrał pan… wybrałeś sobie trudnego kompana — uśmiechnęła się. I choć był to uśmiech raczej nikły, to docierał do jej oczu, czyniąc ją tym samym bardziej przystępną dla otoczenia. Kiedy mogła działać, kiedy mogła pracować zapominała o otaczającym ją świecie.
Szybko pobrała miarę w jego ramion, barków i pleców, zapisując to wszystko w niewielkim notatniku. Stanęła teraz naprzeciwko niego.
— Ręce na bok, proszę — mruknęła, obejmując go centymetrem w klatce piersiowej. Pachniał drogimi perfumami, które pewnie niejedną kobietę zwalały z nóg. I kiedy miała ściągnięte już wszystkie miary, zerknęła na swój notes.
— To by było tyle. Przynajmniej na dzisiaj, jeśli o mnie chodzi — powiedziała, kiedy jeszcze podeszła do niego, by zmierzyć obwód jego szyi, dość istotny jeśli chodzi o męskie koszule.
Hazel
— A może mnie chociaż ten ktoś zakopać w miejscu z ładnym widokiem? — Poprosiła rozbawiona całą tą rozmową. Teoretycznie Blaise był jej nieznajomy, a względnie znała tylko Logana, więc te żarty równie dobrze mogły okazać się prawdą. Ale Miley zdecydowanie czytała zbyt dużo na temat spraw kryminalnych, a podcasty z tego gatunku leciały w jej słuchawkach zbyt często.
OdpowiedzUsuńNawet nie była zaskoczona, że Sitka wydawała mu się nudna. Według Miley też było tam nudno, ale spędziła tam niemal siedemnaście lat. Nauczyła się szukać sobie zajęcia poza domem. Był dom kultury, gdzie co jakiś czas coś się działo. Często wpadali na głupi pomysł z resztą znajomych, aby śledzić turystów. To akurat nie zawsze było mądre i zdarzało się, że wpadali w kłopoty z tamtejszym wymiarem sprawiedliwości, ale to były nieszkodliwe żarty i nikt nikogo nigdy nie skrzywdził. Miley najbardziej lubiła przesiadywać w centrum nauki, chociaż do fizyczki czy chemiczki było jej bardzo daleko i nieszczególnie interesowała się chemią, nie licząc tej, która była w kosmetykach, z którymi miała styczność na co dzień.
— To raczej miejsce dla osób, które lubią włóczyć się po lasach, obserwować dziką faunę i takie tam — dodała i lekko wzruszyła ramionami. Chciałaby kiedyś tam wrócić, ale podróż była droga i tak naprawdę nie chciała spotkać wujostwa czy swoich kuzynów, a to byłoby pewne, że w pewnym momencie by się na nich natknęła. Tak samo, jak na starych znajomych czy sąsiadów, a choć z nimi miała dobre stosunki, gdy mieszkała na Alasce tak wiedziała, że jej obecność wtedy szybko wyszłaby na jaw.
Siedząc przy stole zdała sobie sprawę z tego, jak faktycznie głodna była, a przyszykowane jedzenie było cudowne. Chyba nie jadła nigdy wcześniej lepszego, ale podejrzewała, że jego szef kuchni był kimś z odpowiednim doświadczeniem i pewnie pracował na co dzień w pięciogwiazdkowej restauracji. A Miley do takich miejsc nie chodziła.
— Planujesz mnie czymś jeszcze zaskoczyć? — spytała z lekkim uśmiechem. Brzmiało to tak, jakby miał dla nich plan na kolejne spotkania, co było dość zaskakujące. Trochę poczytała o nim w internecie, ale nie chciała włożyć sobie do głowy obrazów z artykułów, które z prawdą mogły mieć niewiele wspólnego.
Siedziała przez dłuższą chwilę w ciszy. Po prostu wpatrywała się w bruneta. Dla niego to była najnormalniejsza rzecz na świecie, a dla Miley wylot do Włoch to przygoda życia. Nie siedziała nigdy w samolocie dłużej niż pięć godzin. I to był tylko lot między jednym miastem, a drugim. Nic więc ciekawego ani tym bardziej odkrywczego. Blondynka chciała ze wszystkich sił pojechać, jednak coś jej mówiło, że to będzie wyglądało, jakby go wykorzystywała. Jego oraz pieniądze, które chcąc nie chcąc, ale musi przecież wydać. Jednocześnie miała przeczucie, że Blaise nie odmówi. Gdyby znalazła powód, aby nie lecieć, on znalazłby powód, aby jednak poleciała.
— W porządku. Jeśli, znajdę kogoś kto zajmie się moim kotem przez najbliższe dni — powiedziała z naciskiem, że ona znajdzie. Wiedziała nawet kogo się o to zapyta. Abby z pewnością będzie chętna do tego, aby zaopiekować się Cherry przez kilka dni. — No i, wciąż nie mam paszportu. Nie wiem, nie przechodzisz przez żadne kontrole, nikt nie sprawdza czy ty to na pewno ty, a nie jakiś sobowtór? — zapytała. Nie wiedziała, jak to działa. Nie miała pojęcia, że może mieć osobne wejście, które nie uwzględnia przechodzenia przez wykrywacze metalu, nikt nie przegrzebuje mu torby i jej nie prześwietla. — I chciałabym jednak wrócić w jednym kawałku — dodała uśmiechając się przy tym i wzniosła również kieliszek z winem.
Nie wierzyła, że to robi. Że zgodziła się na coś takiego, że będzie z nim leciała do Włoch. To brzmiało nierealistycznie.
Miley
Miała trochę wątpliwości, ale kto by ich nie miał? Ledwo tak naprawdę go znała, a właśnie zgodziła się polecieć na drugi koniec świata. Dobra, może nie taki drugi, bo w końcu była Europa. Ile lot trwał? Osiem, dziewięć godzin? Ale patrząc na to, że nigdy nigdzie nie wyleciała i siedziała cały czas w Stanach taki wyjazd był niczym wyjazd na koniec świata. Ale w końcu Miley była znana z podejmowania decyzji, które mogą zagrozić jej życiu. Gdyby nie pojechała wtedy z Julianem i jego przyjaciółmi dalej pewnie pracowałaby w barze na Alasce i nie znalazłaby się w Nowym Jorku. Myśl o chłopaku na moment sprawiła, że posmutniała. Trwało to jednak chwilę, nie chciała w końcu psuć im wieczoru swoimi rozterkami, prawda? Miło spędzali czas. I dalej nie wierzyła w to, że zgodziła się z nim polecieć. To było… szalone to mało powiedziane. To było nieodpowiedzialne, głupie i powinna się z tego wycofać, ale wcale nie chciała. Nie miała okazji zwiedzić świata, zobaczyć innego miejsca niż Stany, a choć te miały wiele cudownych miejsc i naprawdę nie trzeba było wyjeżdżać z kraju, aby dobrze się bawić, to przecież świat miał do zaoferowania wiele pięknych miejsc, których może nie zobaczyć, bo zwyczajnie nie będzie jej stać.
OdpowiedzUsuń— Nie wróciłabym tam. Nie na stałe przynajmniej, polubiłam Nowy Jork. Mam tu większe możliwości, mogę robić to co faktycznie lubię i nie musiałabym kombinować, jak znaleźć pracę, którą utrzymam dłużej niż trzy miesiące — odparła. Sitka była pięknym miejscem, ale dość małym. Stała praca to była ta fizyczna, a ona była dość drobną dziewczyną, która niekoniecznie nadawała się do tartaku czy do połowu ryb. Praca raz była, a potem jej nie było. Tu też nie było łatwo, ale znalazła miejsce, gdzie czuła się dobrze i zarabiała całkiem poprawnie, nie musiała się martwić o to, że za chwilę ją straci, bo nie będzie miała klientów. Cóż, po wizycie Blaise na pewno nie będzie mogła na klientki narzekać. Tych doszło dziś tyle, że nie wyrobią się z nimi do końca miesiąca. — I dla zabawy skaczesz ze spadochronem? To… chyba naprawdę musisz lubić ryzyko — dodała.
Byli swoimi przeciwieństwami. Miley lubiła spokój, nie wychylała się i raczej siedziała cicho, a Blaise… Blaise był wszystkim tym, czym nie była Miley. Ale dogadywali się, co było zaskoczeniem. Ale czy powinno nim być? W końcu z Loganem też się dogadywała, a aż tak różni być nie mogli.
— Mogę przystać na bycie zakopaną na Sycili — zaśmiała się. Przynajmniej zobaczy kawałek świata, a to już coś, prawda? Wciąż nie wierzyła w to, że zgodziła się z nim polecieć. Miała cały czas wrażenie, że w pewnym momencie stchórzy. Może podejmowała decyzję przez wypite wino, ale nie piła przecież aż tak wiele, żeby całkiem nie myśleć trzeźwo. — W porządku, w porządku. Nie będę już o tym myśleć.
Dziwna była świadomość, że nie musiał przechodzić przez bramki, nikt go nie sprawdzał. Ona miewała problemy, gdy latała z jednego miasta do drugiego używając dowodu. To nie pasowało, bo nie miała paszportu czy prawa jazda, tylko kartę identyfikacyjną. Podróżowanie w sposób Blaise będzie doświadczeniem, którego na pewno nie zapomni zbyt szybko.
— Lepiej, aby Cherry została tutaj. Załatwię jej opiekę — zapewniła. Denerwowałaby się, gdyby miała z nią lecieć i wolałaby nie zgubić kota przypadkiem we Włoszech, różne wypadki chodziły po ludziach. — Masz psy? To…
Miała mówić dalej, ale przerwała, kiedy na jej kolanach bez żadnej zapowiedzi pojawił się mały, uroczy kangur. Rozchyliła lekko usta w szoku. Przez kilka sekund nawet się nie poruszyła wciąż w szoku.
— Ty… o Boże, masz kangura — wydusiła z siebie w końcu i podniosła rękę, aby go delikatnie pogłaskać. Przeniosła wzrok na bruneta patrząc na niego z niedowierzeniem. — Jest uroczy — zaśmiała się. Widziała kangury tylko w zoo i w snach nie sądziła, że jeden będzie siedział jej kiedyś na kolanach. — Wydaje mi się, że jednak jakieś asy w rękawie jeszcze masz.
Miley
- Blaise... - Elaine jęknęła. - Nie kupuj galerii. Ktoś tym będzie musiał zarządzać, potrzeba będzie więcej pracowników i więcej wydawania pieniędzy na rzeczy, które nie są dla nas priorytetem na ten moment. Ja wiem, że lubisz robić wszystko z przepychem i wielkim bum, ale to wszystko ma swoje konsekwencje. Jeśli chcesz pomagać, to proszę, być to robił w określonych ramach. Bardzo łatwo zaszkodzić. - Starała się mu cierpliwie wszystko tłumaczyć, ale to wcale nie było łatwe. Ulleiel bywał naprawdę tępy w najbardziej podstawowych aspektach, ponieważ rzadko stykał się z prawdziwym życiem. - Poproszę dziewczyny, żeby stworzyły konkretny plan i ci go wyjaśniły, dobrze? Ale zróbmy to z rozsądkiem - poprosiła. Wyglądał nagle na zdecydowanie zbyt zmęczoną.
OdpowiedzUsuńElaine
[Dzień dobry, witam się cieplutko! Spaceruję sobie po kartach, szukając postaci, do których mogłabym troszkę bezczelnie wprosić się na wąteczek, no i los chciał, że trafiłam na tego pięknego pana. Przyznaję, że mam słabość do bezwzględnych, samolubnych i wypływowych biznesmenów — moja Valerie zapewne mniej, ale co tam! I z tego powodu również od razu pomyslałam, że może uda mi się porwać Was do jakiejś szalonej historii. W razie chęci z Twojej strony — daj znać!]
OdpowiedzUsuńValerie Sherwood
Drzwi windy otworzyły się z cichym sykiem na ostatnim piętrze, rozpościerając przed oczami Valerie widok na długi korytarz. Lśniąca czarnym marmurem podłoga sprawiała wrażenie, jakby miała ciągnąć się w nieskończoność, odbijając przymglone światło padające zza ogromnych szklanych okien po lewej stronie. Wypełniony był ciszą i dziwnego rodzaju chłodem, który przenikał ciało kobiety na wskroś, wnikając pod skórę subtelnie, ale nieubłaganie. Otulał swoimi zimnymi mackami wszystko dookoła, stanowczo przeciskając się między najdrobniejszymi szczelinami murów i drzazgami dębowych drzwi.
OdpowiedzUsuńStukot wysokich obcasów Valerie gwałtownie rozproszył ciszę korytarza. Rozlał się po nim echem, rytmicznie i nagląco, kiedy w pośpiechu zmierzała w stronę ostatnich drzwi. Zjawiła się dziesięć minut przed czasem i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że pośpiech był zbędny, jednak napędzała ją mieszanka adrenaliny i podekscytowania.
Kiedy początkiem miesiąca przedstawiła radzie Sherwood Industries swój plan sfinansowania powstającej na przedmieściach Nowego Jorku Nowoczesnej Kliniki Onkologicznej, została skrytykowana przez ponad połowę zarządu. Wiedziała, że sprawy potoczą się w ten sposób, ponieważ członkowie rady – starzy wyjadacze, który zjedli zęby na prowadzeniu firmy ojca – nie traktowali jej poważnie. Głównie dlatego, że od dziecka przyglądali się, jak dorastała i jak toczyła się ścieżka jej kariery, widzieli w niej jedynie tancerkę, której miejsce jest na scenie, a nie w zarządzie ogromnej korporacji. Była gotowa przyznać, że po części mieli rację, bo faktycznie nie miała tak dużego doświadczenia w prowadzeniu firmy, jak jej starszy brat. Jednak chciała to zmienić i pracowała nad tym bez ustanku od śmierci ojca. Nie miała zamiaru pozwolić, by zarząd umniejszał jej wkład w firmę i chciała zawalczyć o swoją pozycję.
Udało się jej niedługo potem, kiedy wywalczyła większość głosów – po wielu godzinach dyskusji i podawaniu coraz to nowszych argumentów. Ostatecznie zarząd przekonała propozycja podjęcia współpracy z inną firmą, której zasięgi i aktywa nieco przewyższały te, którymi dysponowało Sherwood Industries. Wystarczyło zaledwie sfinalizować umowę. A dzieliły ją od tego dębowe drzwi na końcu korytarza i podpis prezesa.
— Dzień dobry, jestem Valerie Sherwood z Sherwood Industries — Valerie uśmiechnęła się szeroko, opierając dłonie o granitowy kontuar w identycznym odcieniu, co posadzka pod jej stopami. Siedząca za nim kobieta – z etykiety ustawionej na blacie wynikało, że nazywała się Alice Verner – przywitała się uprzejmie, po czym zerknęła w ekran komputera, sprawdzając z kim ma doczynienia. — Jestem umówiona…
— Tak, oczywiście, Sherwood Industries — Alice Verner przerwała szatynce uprzejmym tonem, chcąc pozwolić uniknąć jej niepotrzebnych tłumaczeń, po czym dłonią wskazała dębowe drzwi kilka metrów dalej. — Dyrektor czeka w gabinecie, proszę śmiało wchodzić.
Valerie skinęła głową w geście podziękowania, po czym stanęła przed drzwiami, kładąc dłoń na mosiężnej klamce. Odetchnęła głęboko, powtarzając sobie w duchu, że wszystko pójdzie szybko i gładko. Zwłaszcza, że wszystko zostało już omówione przez prezesa z jej bratem, a ona miała jedynie dokończyć transakcję, poprzez odebranie podpisanych dokumentów. Nic więcej. Co mogłoby pójść w tym przypadku nie tak? Otóż, jak się okazało, wszystko mogło pójść nie tak.
Usuń— Dzień dobry. Cieszę się, że znalazł pan chwilę na spotkanie — Valerie przywitała się uprzejmie z szerokim uśmiechem na twarzy, zamykając za sobą drzwi. — Jestem Valerie Sherwood. Przyniosłam dokumenty w sprawie… — kobieta zrobiła kilka kroków w przód i zatrzymała się gwałtownie wpół kroku.
Pierwszym, co przykuło uwagę Valerie, kiedy przekroczyła próg gabinetu dyrektora, była panorama miasta – skąpanego w subtelnym, zimowym świetle zachodzącego słońca — rozciągająca się za przeszkloną ścianą. Widok sprawił, że kobiecie serce zabiło mocniej, bo nieczęsto miała okazję oglądać miasto z takiej perspektywy. Zaraz potem jednak niemal całkowicie się zatrzymało, kiedy dostrzegła sylwetkę mężczyzny, który siedział za mahoniowym biurkiem w skórzanym fotelu. Bo nie był to pierwszy lepszy mężczyzna siedzący za biurkiem, a Blaise Ulliel. Ten mężczyzna.
— W sprawie finansowania Centrum Onkologii wraz z Sherwood Industries. — dokończyła, jednak ton jej głosu przypominał teraz bardziej ciche westchnienie. Cała pewność siebie, którą emanowała zaraz po wejściu do pomieszczenia, nagle osłabła.
Valerie Sherwood
Hazel miała świadomość tego, że świat mody bywał okrutny. Wiedziała, że musi być twarda, silna i niezależna, jeżeli chciała się w ten wielki świat pakować. Z pozoru mogła wydawać się drobna, krucha i cicha, ale jednak potrafiła pokazać pazurki. Była uparta, zawzięta i szła po trupach do celu - to też nie do końca było prawdą, bo Hazel miała w sobie ogromne pokłady współczucia i empatii, nie potrafiła przejść obojętnie obok potrzebujących.
OdpowiedzUsuńZebranie miary z prezesa było przyjemną czynnością. Młody, przystojny i ładnie pachnący Ulliel - zapewne jednymi z droższych perfum - był wdzięcznym obiektem do dokonania wszelkich czynności, których dokonać musiała, żeby spisać w swoim notesie odpowiednie wymiary. Niektóre czynności powtarzała, żeby mieć stuprocentową pewność. Kiedy skończyła, odsunęła się od mężczyzny.
— Do zobaczenia w takim razie na Fashion Weeku — mruknęła cicho. Musiałaby być głupia, aby przypuszczać, że Ulliel zrezygnuje dla niej z konferencji czy innego spotkania, które zaliczało się do prezesowskiej codzienności. Evans zebrała swoje rzeczy i opuściła jego przestronny gabinet, bardzo szybko opuszczając również tę część Nowego Jorku.
Od momentu spotkania z Blaisem, zaprojektowanie i uszycie pasujących do siebie kreacji - męskiej i damskiej - stało się priorytetowym zadaniem dla Hazel, która jeszcze mniej spała i jeszcze mniej jadła. Długo dobierała materiały, dbając o to, aby ich jakość nie odbiegała od tego, co mogła zauważyć na zdjęciach Ulliela w sieci. Było ich mnóstwo i na większości z nich prezentował się nienagannie. W dniu, w którym po garnitur pojawił się pracownik prezesa, Hazel wręczyła mu pokrowiec. Czarny i prosty, wcale nie najdroższy, ale z wyszytym logiem jej pracowni - złotą nicią. Bała się. Skłamałaby, gdyby nie przyznała się do przejmującego stresu, który towarzyszył jej niemal dzień i noc. Bez przerwy.
Evans wysłała Ullielowi skrojony na miarę komplet. Purpurową marynarkę smokingową z tkaniny przypominającej aksamit. Klapy marynarki były czarne, ale nie gładkie - na materiale delikatnie wyróżniał się czarny, tłoczony wzór z kwiatowym motywem. Do zestawy dołączyła nawet klasyczne, czarne spinki do mankietów koszuli. Podszewka marynarki również była czarna. Koszula też. I choć Hazel uszyła ją z najlepszego gatunkowo materiału, obawiała się, że Blaise może nie docenić prostoty. Czarne spodnie, a do całego zestawy dołączyła również purpurową marynarkę z czarnymi elementami. Materiał kamizelki był taki, jak ten od klap marynarki - subtelnie zdobiony tłoczeniem w tym samym kolorze. W kieszeni marynarki umieściła czarną, haftowaną złotą nicią poszetkę.
Evans była dumna ze swojego dzieła. Było skromne, ale uszyte idealnie, tak starannie, jak tylko mogła. Szwy były niemal niewidoczne, dodatki subtelne, choć klasą. Hazel nigdy nie uszyła tak dobrego i tak drogiego garnituru. Na swoją kreację miała już mniej czasu, ale jeszcze szyjąc komplet dla Ulliela doskonale wiedziałą, co chce na siebie włożyć.
Uszyła dla siebie długą, rozłożystą spódnicę z wysokim stanem. Purpurowy tiul miał kilka warstw, a pod nim znajdował się ten sam wzorzysty materiał, co na marynarce Ulliela. Do tego miała czarny gorset obleczony aksamitem.
I tak ubrana, z odkrytymi ramionami, z włosami zaczesanymi na jedną stronę, w niebotycznie wysokich, złotych szpilkach i delikatnym makijażem, wysiadła z samochodu, który po nią posłał prezes Ulliel. Było chłodno, ale jak tylko rozejrzała się po zgromadzonych pod budynkiem, wiedziała, że żadna z kobiet nie zadbała o wierzchnie okrycie, bowiem chodziło o zaprezentowanie swoich kreacji. Odetchnęła głęboko i uniosła wysoko głowę.
Musiała tylko być pewną tego, że nie jest wcale gorsza od tych, w których stronę skierowano wszystkie reflektory.
Hazel Evans
[Hej, ja chyba gdzieś zniknęłam? :(. ]
OdpowiedzUsuńLily
Cały czas zastanawiał się czy na pewno dobrze robi przyjmując propozycję od Blaise. Ale czy coś trzymało ją w Nowym Jorku? Oczywiście poza typowymi, codziennymi zobowiązaniami? Nie, nie było nikogo ani niczego, co mogłoby ją powstrzymać przed tym, aby wylecieć od razu do Włoch. Była to nieco szalona decyzja, jak na kogoś, kto nigdy przedtem nigdzie nie podróżował. Ale miała za sobą podróż z prawie nieznajomymi, czym więc tak naprawdę różnił się Blaise od grupki poznanych na Alasce osób, z którymi nie miała już kontaktu? Zdawała sobie sprawę z zagrożeń, ale nie zamierzała wierzyć w to, co chodziło jej po głowie. Wolała nastawić się na to, że ten wyjazd będzie przygodą jej życia, która przyniesie blondynce nowe wspomnienia do kolekcji.
OdpowiedzUsuń— Lubię to robić. Ale chciałabym robić coś więcej. Marzy mi się praca przy filmach, ale nie do podmalowania oczy czy ust. Chcę tworzyć charakteryzacje, te nad którymi ludzie się zachwycają, bo wyglądają prawdziwie i nie da się odróżnić czy to prawdziwa blizna czy zrobiona — odpowiedziała. To były marzenia, które raczej się nie spełnią. Była realistką. Na rynku była cała masa takich osób, a Miley nie miała jeszcze rozwiniętych zdolności, aby brać taką pracę pod uwagę. Musiała popracować nad swoimi umiejętnościami, aby to nawet rozważyć. I robiła to, gdy tylko miała okazję. Odkładała na kolejne kursy, aby dowiedzieć się więcej. Nie chciała stać w miejscu i liczyć na cud.
Uśmiechnęła się lekko, wciąż głaszcząc kangura. Był on zdecydowanie największym zaskoczeniem tego wieczoru. Spodziewała się doprawdy wszystkiego, ale nie tak egzotycznego zwierzęcia.
— Nasza definicja rozrywki zdecydowanie się różni — zauważyła. Nic właściwie z wymienionej przez niego listy nie robiła. Nie miała na to środków, a przygodny seks jej nie interesował. I chyba zbyt przerażała ją myśl, jak taka przygoda mogłaby się skończyć, gdyby trafiła na kogoś nieodpowiedniego. — Zanudziłbyś się przy mnie — stwierdziła. Podobno przeciwieństwa się przyciągają, ale teraz wiedziała, że widzą rozrywkę w nieco inny sposób. Nie miała nic przeciwko temu, co robił Blaise i w zasadzie nawet go za to podziwiała, bo sama raczej nie odważyłaby się prowadzić auta szybciej niż pozwala na to prędkość, ale do tego najpierw potrzebowałaby prawa jazdy, a do tego wcale się blondynce nie spieszyło. Wysokość jej nie przerażała, ale ewentualne efekty uboczne już owszem. I tak, jak w samolotach tego uczucia nie miała – pojawiało się ono w różnych innych momentach.
Ostatnio rzadko podejmowała spontaniczne decyzje, ale teraz czuła potrzebę, aby zmienić coś w swoim życiu i aby zmienić coś na dobre. Wyjazd z prawie nieznajomym był szalonym pomysłem, ale była gotowa na to przystać i cholera, naprawdę tego chciała. Zobaczyć, dokąd ją to wszystko zaprowadzi.
— Odłóżmy temat seryjnego mordercy na bok. Ufam, że nie zlecisz nikomu, aby mnie tam poćwiartował. — Miała zamiar trzymać się tego, że jej tam nie zamorduje. W zasadzie bardziej martwiła się o to, że zostawi Cherry niż o własne życie, a to chyba nie świadczyło o niej najlepiej. Masz rację. Chrzanić to wszystko. Lećmy do Włoch, Francji, zaskocz mnie, Blaise. I tak będę zdana na ciebie. A podejrzewam, że dla ciebie nie ma rzeczy niemożliwych i możesz zrobić wszystko.
Sięgnęła po kieliszek z winem, który lekko przechyliła w stronę bruneta na znak toastu. Nie poznawała obecnie samej siebie. Czuła dreszczyk ekscytacji na myśl o tej przygodzie.
Miley
Decyzja o przeprowadzce była dla Bridget dość nagła. Miała dosyć swojej pracy, czuła się zgnębiona i… raczej samotna, a nie było żadnych widoków na zmianę. Starsza siostra miała swoją rodzinę, a młodsza… cóż, uciekła do Nowego Jorku. Może nie było to szczególnie odważnie, że Bridget podążyła do tego samego miasta, ale w końcu nie powiedziała jeszcze Fawn, że tu jest, więc miała dobrą wymówkę dla samej siebie. Nie jest przecież zupełnie tchórzliwa, prawda?
OdpowiedzUsuńW każdym razie zbliżała się jej data corocznego spotkania z Blaisem i choć było nieco wcześnie jeszcze, to jednak wolała spotkać się z nim… nie kilka miesięcy po przeprowadzce. To byłoby nieco… głupie? Poza tym naprawdę miała ochotę spotkać się z tym mężczyzną i prostu pogadać. Zaprosiła go więc do koreańskiej knajpki niedaleko jej miejsca pracy. Dzięki temu mogła się tam wyrwać od raz po skończonej zmianie. No… niemal od razu. Musiała domknąć sprawę i nieco poprawić swój wygląd w łazience pracowniczej, bo nie chciała iść jako szara mysz na spotkanie z przyjacielem.
Ten i tak się spóźnił.
Czekała na niego pod restauracją, bo wolała postać na ulicy, niż wyczuwać na sobie kpiące spojrzenia.
- Wisisz mi za to stanie – odparła niby rozdrażniona, ale przytuliła się do niego na powitanie.
Była nieco zdziwiona potokiem słów z jego strony. Zawsze potrzebowała kilka chwil, żeby przyzwyczaić się do tego rytmu, który narzucał rozmowie.
- Wszystko po kolei, co? – odparła, idąc obok niego. – I nie zaszkodzi ci wyjście z domu – dodała z przekonaniem. Nie interesowało ją, czy to restauracja najwyższych lotów. Lubiła dobre jedzenie, ale nie wybrzydzała. – Nie zawsze chodzi o jedzenie. Czasem chodzi o doświadczanie, wiesz? – dodała. Usiadła na miejscu i przyjęła kartę dań.
- I nie trzeba. Zostanę na dłużej, bo tu pracuję. Mogę co najwyżej wpaść w odwiedziny któregoś dnia – dodała krótko, chcąc uciąć temat. – Opowiedz lepiej, jak tobie się żyje.
Bridget
Danielle zacisnęła dłonie na hamulcu przy kierownicy roweru, zwalniając prędkość jazdy na rogu Dwudziestej Trzeciej i Castor Street. Zatrzymała się, miękko opierając stopę o krawężnik, po czym zerknęła na przeszklone drzwi z numerem tysiąc pięćset czterdzieści pięć. Obok, na marmurowej płycie, w bladym świetle poranka połyskiwała grawerowana nazwa firmy, a zaraz pod nią widniało imię i nazwisko właściciela budynku, Blaise’a Ulliela.
OdpowiedzUsuńBlondynka zgrabnie zeskoczyła z siodełka i zostawiła rower w specjalnie do tego przeznaczonym stojaku, uprzednio zapinając zabezpieczenie dookoła metalowej poręczy. Błękitny kask, ozdobiony z każdej możliwej strony naklejkami z wizerunkami dinozaurów, zawiesiła na kierownicy, po czym wyprostowała się i odetchnęła głęboko, próbując uspokoić niespodziewane kołatanie serca, które wcale nie było spowodowane jazdą na rowerze. Przeczesała palcami zmierzwioną wiatrem grzywkę, po czym pchnęła drzwi do budynku.
Korytarz wypełniała cisza. Nie była to jednak cisza z rodzaju tych, która przyjemnie koi zmysły po intensywnym zgiełku miasta na zewnątrz. Wręcz przeciwnie. Była przejmująca i pełna napięcia, przywodząca na myśl ciszę pojawiającą się przed burzą. Czy tego właśnie powinna się spodziewać?
Danielle zagryzła nieznacznie dolną wargę, niepewnie przesuwając wzrokiem po wnętrzu budynku. Kiedy opuszczała go kilka dni wcześniej, roztrzęsiona niespodziewanym spotkaniem z Blaise’m Ullielem, który częściowo przyczynił się do tego, że straciła dotychczasową pracę w restauracji Les Amis, była pewna, że więcej się tutaj nie pojawi. Nie tylko dlatego, że sama nie miała najmniejszego zamiaru pracować dla kogoś takiego, ale również przez fakt, że sam Ulliel także wydawał się mocno niezadowolony z jej obecności. Dlatego tym większe było jej zaskoczenie, gdy poprzedniego wieczoru otrzymała telefon z informacją, że posada asystentki przypadła właśnie jej i może zacząć tak szybko, jak to tylko możliwe. I pomimo, iż w pierwszym momencie miała zamiar odmówić, wewnątrz wciąż gotując się ze złości, piętrzące się na stole rachunki za terapię Mike’a kazały jej schować dumę do kieszeni. Stawka była niezwykle zachęcająca, a to liczyło się w danej chwili najbardziej.
— Danielle Robertson? — blondynka drgnęła nieznacznie nagle wyrwana z zamyślenia, gdy miękki, dźwięczny kobiecy głos wypełnił korytarz. Wzrok błękitnych tęczówek zatrzymał się na eleganckiej sylwetce ciemnowłosej kobiety stojącej za kontuarem na końcu korytarza. Wysoka, w markowych szpilkach, idealnie dopasowanej ołówkowej sukience i nienagannie dopracowanym makijażu uśmiechała się jednym z tych niemalże hollywoodzkich uśmiechów, które zdecydowanie potrafią onieśmielić. — Pan Ulliel już czeka. Winda na końcu korytarza, ostatnie piętro. Powodzenia! — zaszczebiotała brunetka, mrugając w stronę Danielle nieco zaczepnie, jakby w ten sposób chciała jej dodać nieco otuchy. Następnie skinęła głową w stronę drzwi windy, które w tym samym momencie rozsunęły się niemalże bezgłośnie.
Danielle uśmiechnęła się uprzejmie wchodząc do windy. Jednak z każdym mijanym piętrem miała wrażenie, że cisza przed burzą gęstnieje coraz bardziej i bardziej. Gdy drzwi windy się otwarły, a jej oczom ukazała się sylwetka mężczyzny siedzącego za biurkiem, wiedziała już, że burza nie nadejdzie. Zamiast niej pojawi się istny huragan.
— Dzień dobry, panie Ulliel — głos Danielle był ciepły i uprzejmy, kiedy przerwał panującą w pomieszczeniu ciszę. Odetchnęła z ulgą, że nie rozbrzmiało w nim drżące zdenerwowanie, które czuła w żołądku w związku z niekomfortową sytuacją, w której się znalazła. Nie miała pojęcia, co dodatkowego powinna powiedzieć, więc postanowiła od razu przejść do konkretów. — Jestem gotowa do pracy. Od czego powinnam zacząć? — zapytała, nie odrywając błękitnych tęczówek od sylwetki mężczyzny.
Danielle