Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] As the darkness falls it fills up both my eyes


William Harding
28 lat — lekarz rezydent — pracuje w szpitalnym oddziale ratunkowym w New York-Presbyterian Hospital — adoptowany w wieku dwunastu lat przez bogatą parę w średnim wieku — biologicznej matki nigdy nie poznał, ojciec zmarł na raka

Z martwymi pacjentami pracowało się znacznie łatwiej. Nie zadawali głupich pytań, nie histeryzowali i nie próbowali podważać jego kompetencji. Przebywając w szpitalneym prostektorium unikał chaosu, tłumów i widoku rozstań chorych z ich bliskimi. Mógł pracować w samotności i błogiej ciszy, przynajmniej na pozór. Czasem zastanawia się czy podjął słuszną decyzję, zmieniając rezydenturę na rzecz pracy z żywymi ludźmi.

Emanuje spokojem, który ponoć udziela się innym. Zachowuje zimną krew, niezależnie od tego jak trudną decyzję musi podjąć. Ponoć kontakty międzyludzkie dobrze mu idą. Z niewytłumaczalnej przyczyny większość chorych zdaje się mu ufać. Potrafi przekazywać druzgocące wyniki badań, powiadamiać rodziny o śmierci ukochanych osób i uspokajać dzieci, choć darzy je wyjątkową niechęcią i czuje się w ich towarzystwie niekomfortowo. Kawę też pije, choć jej nie lubi. W pracy nie okazuje emocji, co bynajmniej nie oznacza, że ich nie odczuwa. Dusi je w sobie, odreagowuje na worku treningowym i codziennymi przebieżkami. Cały jest pełen sprzeczności. Napędza go adrenalina i solidna dawka kofeiny.

Trzydzieści dwa nazwiska trzyma zapisane w notesie. Każdej nocy przed zaśnięciem powtarza je jak mantrę, jakby liczył owce. Pamięta wszystkich, których nie udało mu się uratować i choć czasu nie cofnie, nie potrafi o nich zapomnieć, tak samo jak widoku martwego ojca. W głębi ducha frustruje go bezradność wobec niektórych schorzeń i wydarzeń, którym nie mógł nijak zapobiec.

_______________________________________________________________________________
Mam ograniczone moce przerobowe, więc na ten moment chcę skupić się na mniejszej ilości wątków i prowadzić je aktywnie. (1/3)

5 komentarzy

  1. [Z jednym z całą pewnością muszę się zgodzić, choć zdaję sobie w pełni sprawę, że opinia ta dla wielu osób może okazać się kontrowersyjna: praca z denatami jest chyba rzeczywiście najciekawsza, zwłaszcza dla introwertyków. Przynajmniej nie trzeba się denerwować, że zrobi im się jakąkolwiek krzywdę i na odwrót, a i głupich uwag słuchać nie trzeba.
    Życzę miłej zabawy.]


    Sibyl, Aaron, Martino i Nikolaus

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Dzień dobry, czołem! Moglibyśmy całym sercem w coś się zaangażować, a często to i tak za mało i nie jesteśmy w stanie pokonać ani mniejszych, ani większych przeszkód. Na pewno zarówno jako dziecko wierzył w cud ozdrowienia ojca i tak samo jako dorosły lekarz liczył na to, że pomoże swoim pacjentom. Medycyna poszła do przodu na przestrzeni lat, ale w niektórych przypadkach nie rozwinęła się jeszcze tak, aby przynosiła same sukcesy! Trochę zatem nie dziwię się, że lepiej mogło mu się współpracować z nieżyjącymi. Ich nazwisk nie trzeba było zapisywać w notesie, bo im i tak już żadna pomoc nie była potrzebna...
    William został świetnie przedstawiony! Dlatego też życzę ci z nim równie świetnej zabawy ^^
    ]

    PAMELA ROBERTS & RAFAEL GRIGORYAN-MYERS

    OdpowiedzUsuń
  3. Gorzki smak własnej porażki i życiowego rozczarowania nieustannie oblepiał gardło i krtań, oleistym, duszącym płynem zalewając płuca i tocząc jadem komórki; osiadał na języku i drażnił podniebienie – Anthony pił więc, alkoholem próbując wypalić z siebie strach i obrzydzenie, aby zapomnieć, choć na chwilę, o tym, jak głęboko zakorzeniło się w nim zepsucie. Wino jednak nie pomagało – zatapiało organizm brudną czerwienią i złudnie nęciło zmysły, kusząc złaknione unerwienie obietnicą, że kolejny łyk pomoże i ukoi. Kolejny, kolejny i kolejny; pity w pośpiechu i pragnieniu, niemalże pozbawiony już smaku, byleby tylko organizm objął mglisty szum i zobojętnienie.
    Istnienie Anthony’ego już dawno sprowadziło się do alkoholu bądź jego braku; zirytowanie czające się na pograniczu nietrzeźwości i świadomości mieszało się ze zmęczeniem oraz ulgą po odkorkowaniu butelki i zaciągnięciu się ostrym zapachem procentów, złość przeplatała się z pustką oraz zobojętnieniem – choć może wyzucie z wszelkich emocji dosięgnęło go już wiele lat temu, kiedy wraz z poczuciem bezpieczeństwa odebrano mu cząstkę po cząstce niewinność i spokój. Teraz i tak nie miało to już żadnego znaczenia. Anthony nie pamiętał, kiedy napił się po raz pierwszy, kiedy po raz pierwszy alkohol sparzył mu gardło, a myśl odpłynęła w biały szum nietrzeźwości – może miał wtedy lat trzynaście, może piętnaście bądź siedemnaście. Nie pamiętał. Nie chciał pamiętać.
    Dzień chylił się już ku zachodowi, brudna szarość spływała na miasto, skrywając w długich cieniach nowojorskie zepsucie. Anthony wracał powoli do swojej sutereny, nogi jednak plątały się i nie chciały go słuchać, wydłużając i mieszając podobno prostą drogę do mieszkania. Mimo tego, że zajęcia na jego uczelni skończyły się dość wcześnie, Walker włóczył się bez celu po ulicach, nie potrafiąc znaleźć dla siebie miejsca. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby znowu czegoś nie zepsuł, o tej porze właśnie kończyłby zmianę w kawiarni – myśl o stracie pracy zaciskała się nerwowo wokół jego gardła niczym dusząca we wspomnieniach wisielcza pętla. Przez chwilę Anthony zastanawiał się, czy nie zwrócić się do szefa z prośbą o jeszcze jedną szansę – szybko jednak odrzucił tę możliwość, wiedząc, że nie istniała żadna możliwość jego powrotu na posadę baristy. Gdyby tamtego dnia nie przestraszył klienta, nie zataczał się, nie stłukł kilku szklanek i nie zwymiotował na zapleczu – być może coś by się zmieniło i nie zostałby wyrzucony z pracy jeszcze tego samego dnia. Gdyby tylko nie zmarnował o jednej danej mu szansy za dużo. Anthony wypił kolejny łyk z otwartej butelki podłego, taniego wina, próbując oderwać się od złych myśli. Musiał znaleźć nową pracę. Jakąkolwiek, byleby znowu zaczął zarabiać, byleby starczyło mu na opłatę czynszu, na rachunki, farby i alkohol. Nie mógł prosić matki o pomoc, nie chciał od niej więcej pieniędzy, nie chciał pieniędzy od Niego; za nic nie mógł też wrócić do ich mieszkania – wolałby już spać na ulicy. Byleby tylko Go nie widzieć, nie czuć namacalnie na sobie jego spojrzenia i nie słyszeć głosu, byleby tylko nie być znowu blisko niego i nie dusić się, nie znikać i się nie bać, byleby tylko…
    Kolejny nerwowy łyk; następny, szybko, by uciszyć myśli; i znowu, choć nie czuć już niemal winnego smaku; i jeszcze, choć nogi zaplątały się i znowu zgubiły rytm; choć w smutnej butelce niewiele już pozostało.
    Nie wiedział, jak i kiedy dotarł pod swój blok, schowane gdzieś klucze uparcie nie chciały się dać odnaleźć – Anthony miał poczucie, że szukał ich całą wieczność, by ostatecznie ignorując pełne litości spojrzenie sąsiadki wślizgnąć się za nią na klatkę schodową. Przywitał się z nią nieco bełkotliwie, na co ta skrzywiła się jedynie, pośpiesznie wzywając windę. Nie zwracając dłużej uwagi na kobietę, chłopak oparł się o chłodną ścianę, łapiąc w ten sposób równowagę – nie chciał wracać jeszcze do siebie, do ciasnych czterech ścian, kartonów i niezebranych szklanych śmieci, do pustki i niespokojnych myśli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zamiast tego ruszył mozolnie schodami na górę, przypominając sobie o niezamykanych na klucz drzwiach prowadzących na dach budynku. Każdy stopień zdawał się poruszać, myląc jego kroki; kamienne krawędzie przesuwały się i oddalały od stóp, jakby specjalnie chciały, by Anthony się przewrócił. Pomagając sobie poręczą i resztkami wina, powoli wspinał się, próbując zignorować fakt, że jego serce uderza zbyt szybko i zbyt boleśnie, a oddech jest zdecydowanie zbyt ciężki. Dlaczego, do cholery, nie pojechał windą?
      Nie wiedział, na którym był piętrze ani koło czyich przechodził drzwi, kiedy zachwiał się niebezpiecznie; nieumiejętnie spróbował złapać równowagę, nogi jednak nie chciały go słuchać, plącząc się i uginając pod nagle ciężkim i bezwładnym ciałem. Anthony nie zdążył się złapać ściany ani metalowej poręczy – najpierw z rąk wypadła mu butelka, która głośnym echem rozbiła się na kawałki, później przewrócił się on sam. Upadł na chłodną, twardą posadzkę, boleśnie uderzając o nią kolanami i kalecząc dłonie szkłem. Zaklął głośno, w pierwszej kolejności zwracając uwagę na tworzącą się na podłodze czerwoną plamę alkoholu, którego nie zdążył wypić, by dopiero później do spowolnionej świadomości dotarł piekący ból poranionej skóry. Anthony spróbował wytrzeć dłonie o ubranie, ale krew rozmazała się jedynie, by dalej uporczywie sączyć się z nacięć. Kolejne przekleństwo, bezskuteczna próba podciągnięcia się na poręczy i wstania. Bez sensu i tak żałośnie. Ze zrezygnowanym westchnieniem chłopak opadł z powrotem na podłogę, zsunął z ramion plecak, położył się i wlepił wzrok w popękany, stary sufit, nie zaprzątając dłużej myśli kawałkami szkła. Ktoś go wreszcie zobaczy i postawi na nogi, ktoś wreszcie go przegoni, a do tego czasu mógł tutaj leżeć. Tylko wina szkoda. Dobrze, że chociaż schowane w plecaku, kupione na zapas butelki były w całości.
      Anthony drgnął, kiedy usłyszał nagły trzask otwieranych drzwi. Uniósł się niezgrabnie na ramionach, by zobaczyć, kogo spowodowany przez niego hałas wywabił z domu. Początkowo nie rozpoznał rozmazującej mu się przed oczami twarzy, dopiero po chwili dotarło do niego, że mówiącym coś do niego mężczyzną był lekarz, przed którym ostatnio tak tchórzliwie starał się chować i uciekać, bojąc się spojrzeć mu w oczy. William. Will Hardig. Człowiek, który uratował mu życie.
      - Nie chcę cię martwić – z ust wyrwało się bełkotliwe zdanie – ale chyba znowu potrzebuję pomocy lekarza. - Na twarzy Anthony’ego pojawił się głupi uśmiech.

      Tony

      Usuń
  4. [Hej, cześć! Dziękuję za powitanie! :D Cieszę się, że Marie przypadła Ci do gustu, też trzymam kciuki za rozwój jej kariery, szczególnie, że sama też niedawno rzuciłam gastronomię na dobre. :D Bardzo chętnie skuszę się na wątek, ślimacze tempo to żaden problem, bo sama też je miewam. Tylko, czy wolisz iść w coś spontanicznego, jak: Marie przyprowadza do szpitala brata po wypadku, czy może jakieś powiązanie z dawnych czasów? Mogli znać się jako dzieci, chociaż wydaje mi się, że William byłby bliżej z najstarszą dwójką młodych Crainów, bo są zbliżeni wiekiem… albo mogli poznać się w jakimś barze, czy zwyczajnie przypadkiem, i utrzymywać kontakty towarzyskie… jestem otwarta na wszystko!]

    Marjorie Crain

    OdpowiedzUsuń