Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] The sea does not like to be restrained

 Podkład: Nightwish - The islander


Nauczyłem się, że jesteśmy znieść stratę większości rzeczy, jakie mamy. Ale jest też kilka takich, których straty nie wytrzymujemy, bo niszczy ona nasze istnienie jeszcze bardziej, niż gdybyśmy sami pożegnali się z życiem. 
Martino Hutten
14.07.1990, Genua (Włochy) X Ratownik morski X Od niedawna znowu kawaler

 * Uzupełnienie 

 * Duszyczki 


Odautorsko

45 komentarzy

  1. [Dobry wieczór, witam Cię z powrotem w naszych progach :) Podejrzewam, że gdyby spotkało mnie coś podobnego, w przeciwieństwie do Martino nie wsiadłabym do samochodu nawet w sytuacjach kryzysowych. Ja generalnie mam awersję do prowadzenia auta, a co dopiero po tak traumatycznym wydarzeniu... Nie dziwię się, że Martino czuje się winny i tak często to sobie wyrzuca, zgaduję, że robiłabym dokładnie to samo. Mam jednak nadzieję, że Twój pan kiedyś odnajdzie spokój.
    Życzę udanej zabawy i masy wątków :)]

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  2. [Dobry wieczór. :) Sama wiem, jak ciężko jest trzymać się od NYC z daleka i nie dziwi mnie ani trochę, że autorzy powracają. :) Nie wie czy kod w karcie działa czy specjalnie tak zrobiłaś, aby widać było podstawowe informacje, a historii Martino dowiadujemy się z zakładki dodatkowe, ale tak dać znajdę tylko. A może to ja kliknąć odpowiednio nie umiem. ;) Będąc na jego miejscu pewnie też nie chciałabym więcej wchodzić do auta, choć jeździć bardzo lubię i odstresowuje mnie to na swój sposób. Sama nawet miałam wieki temu postać, która w wypadku straciła narzeczoną i mi to przypomniało, jak cudownie pisało mi się tym panem. Cudowne ma psiaki, a Sextansa bardzo przypomina mi mojego psiaka. ;D
    Samych udanych wątków życzę i dobrej zabawy. :)]

    Miley Cavendish & Mickey Sadler

    OdpowiedzUsuń
  3. [Hej, hej, dobry wieczór!
    A zatem wszystko wskazuje na to, że NYC uzależnia na dobre i nie idzie zerwać z nałogiem :D Spotkała go życiowa tragedia, przez którą nie dziwi mnie stanowczy wybór deskorolki, rolek czy komunikacji. W końcu automatycznie zaczyna się gdybanie, a co byłoby, gdyby tamtego dnia narzeczona nie wsiadła z nim do samochodu albo, co byłoby, gdyby wyjechali kilkanaście minut wcześniej lub później?
    Naprawdę ciężka sytuacja i mocno podziwiam Martino, że mimo wszystko jest zdolny do jazdy w kryzysowej sytuacji. Może to zasługa wizyt u psychologa, może właśnie dzięki terapii przełamuje lęki i idzie naprzód, jeśli tak, to chodzenie do specjalisty ma ogromny sens. Idę jeszcze raz popodziwiać przytulny dom i piękne zwierzątka :)
    Na koniec jak zawsze życzę nieprzerwanej weny, pozdrawiam gorąco!]

    JULIAN HUGHES

    OdpowiedzUsuń
  4. [Dzięki wielkie za powitanie! Zatargi z prawem faktycznie odgrywają tutaj rolę, ale na szczęście już/jeszcze nie Holdena.
    Martino unika wsiadania za kierownicę, a co z jazdą jako pasażer?]

    Holden Springfield

    OdpowiedzUsuń
  5. [Uwierz mi, ja również nie spodziewałam się, że historia Jerome'a potoczy się w takim kierunku, ale nie mogę ukryć, że najbardziej jestem związana właśnie z tymi postaciami, które poniekąd piszą mi się same i nieomal na każdym kroku mnie zaskakują :)
    W zasadzie od dłuższego czasu nie było nam po drodze z wątkami, a teraz widzę, że nasi panowie mają ze sobą wiele wspólnego i można by było ciekawie ich połączyć. Nawet wizualnie są do siebie całkiem podobni ^^ I tak jak Martino stracił narzeczoną w tragicznych okolicznościach, za co się obwinia, tak Jerome młodszego brata, więc i na tym polu mogliby się zrozumieć.
    Z czasem co prawda u mnie mogłoby być zdecydowanie lepiej, ale dawno już nie przygarnęłam nowego wątku, a mam ochotę na powiew świeżości. Myślę więc, że możemy spróbować coś razem naskrobać :)]

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  6. [Hej! Ślicznie dziękuję za powitanie ;) Tak, masz rację, moja pani skrywa tajemnice, których nie jest w stanie jeszcze nikomu wyjawić.
    Trauma to na pewno coś, co łączy ich oboje. Podobnie zresztą jak pobyty w barach, chociaż myślę, że Nora na pewno pojawia się w nich rzadziej, niż Martino. Pomimo tego, że mieszka w NYC już jakiś czas, ma bardzo mało znajomych, nawet w pracy nie nawiązuje tak dobrze kontaktów - może i by mogła, ale nie chce. Uparciuch z niej, a przydałby się ktoś, z kim mogłaby pogadać. Przydałby się jej naprawdę ktokolwiek, haha. Tym oto chcę Ci przekazać, że jestem chętna na wątek.]

    Nora

    OdpowiedzUsuń
  7. [A w takim razie cofam swoje słowa. Sądziłam, że może coś mi nie działa, bo czasami kody lubią mi płatać psikusa i się nie sprawdzać. :) Za propozycję wątku muszę póki co podziękować, trochę sobie ich już nazbierałam i prawdę mówiąc powoli nie wyrabiam z tym co już mam, a jeszcze mam trochę prywatnie wątków do ogarnięcia i nie chcę brać niczego ponad swoje siły. Ale sam pomysł w sobie jest ciekawy i chętnie bym go wykorzystała, jak w życiu zrobi mi się nieco luźniej i będę mogła dokładać sobie wątków bez limitów. :D]

    Mickey

    OdpowiedzUsuń
  8. [Haha, nie, coś Ty, chociaż można by zrobić konkurs, kto z nich jest bardziej dołującą postacią XDD
    Myślę, że możemy od tego zacząć. Może szanty pozwolą Norze powrócić myślami do dobrych czasów z Wysp i poprawią jej odrobinę humor, a potem polecimy już dalej. Może któreś z nich za bardzo się upije i ta druga osoba będzie musiała ogarnąć bezpieczny transport do domu? Will see, haha. Chcesz zacząć, czy mam ja?]

    Nora

    OdpowiedzUsuń
  9. [Jasne, myślę, że do jutra się wyrobię ;)

    Pewnie, haha, ja się na wszystko godzę. Uwielbiam komplikować życie moim postaciom.]

    Nora

    OdpowiedzUsuń
  10. Po całym tygodniu miała dość. Interwencja u ostatniej rodziny wypruła ją z wszelkich pozytywnych emocji (o ile w ogóle takowe posiadała) i sprawiła, że jeszcze bardziej znienawidziła ludzi. Była zła, sfrustrowana, przygnębiona i przede wszystkim zmęczona. Miała ochotę zatopić się we własnej skórze, zniknąć, przemienić się w inną formę. Chciała zostać cieczą, która następnie będzie mogła spokojnie wyparować i nikt nigdy więcej nie będzie od niej nic chciał.
    Pierwotnie planowała zostać w mieszkaniu; rozłożyć się w tym mało wygodnym łóżku i obejrzeć po raz setny Fresh fields, poczuć namiastkę domu, tej brytyjskiej atmosfery, której brak sprawiał jej czasami fizyczny ból. Jednak po wzięciu kąpieli uznała, że to wcale nie jest taki dobry pomysł. Czuła, jak opanowuje ją smutek, powoli wkrada się do każdej cząsteczki jej ciała. Wiedziała, że jeśli zostanie, znowu doprowadzi się do stanu sprzed kilkunastu tygodni. Lepszym pomysłem na ten moment byłoby upicie się do nieprzytomności i chwilowa utrata jakichkolwiek emocji. Nora zdawała sobie sprawę, że będzie musiała odchorować potem cały weekend, ale uznała w duchu, że jest w stanie się poświęcić. Narzuciła na siebie byle jaką koszulę, upięła wysoko włosy spinką i wyszła, nie kontemplując zbytnio swojego wyglądu. Od ponad dwóch lat przestała zwracać uwagę na to, jak się prezentuje i jak mogą postrzegać ją inni. Dopóki była czysta i schludna, miała to głęboko w poważaniu. Wiedziała, że przy niektórych nowojorskich kobietach nie mogła nawet stanąć, bo kontrast mógłby kogoś zabić, ale przestała się tym przejmować dawno temu. Teraz żyła po to, żeby przetrwać, a nie podobać się ludziom.
    Weszła do jednego z barów na uboczu. Lubiła do niego chodzić, bo przypominał wystrojem jej ulubiony irlandzki pub. Mieli dobry alkohol, stosowne ceny i scenę, z której praktycznie nikt nigdy nie korzystał – Norze odpowiadało to w stu procentach. Postanowiła, że dzisiejszy wieczór rozpocznie piwem, więc zamówiła jedno ciemne i usiadła jak najdalej to było możliwe, w najciemniejszym zakamarku baru, zaraz przy toaletach. Rozsiadła się wygodnie i piła w ciszy, rozkoszując się zimnym trunkiem muskającym jej gardło.
    Szybko przeniosła się na mocniejsze alkohole. Po trzecim drinku przestała liczyć, bo uznała, że kompletnie nie ma to sensu; nikt inny nie kalkulował przecież jej wyniku. W barze zbierało się coraz więcej ludzi. Szum stawał się głośniejszy, gwar otulił całe pomieszczenie. Ktoś zabrał krzesło ze stolika Nory, bo jej przecież, jak to uznał obcy, nie jest w ogóle potrzebne. Nagle głośno zapiszczał mikrofon i na moment wszyscy ucichli, zerkając w stronę sceny. Chwila ta trwała dosłownie kilka sekund, ponieważ po chwili znowu każdy zaczął się przekrzykiwać, nie zwracając uwagi na chodzącego tam mężczyznę. Nora wychyliła ostatnie krople trunku i wstała chwiejnym krokiem, aby zamówić kolejne whisky. W tym samym momencie, kiedy zdążyła podejść do barku, rozległa się muzyka. Szanty>/i>. Nora zmarszczyła powieki, zastanawiając się, czy przypadkiem nie zna tej melodii. Normalnie karaoke przyprawiało ją o odruch wymiotny, dzisiaj jednak sytuacja miała się zupełnie inaczej. Potrzebowała tego, a już w szczególności muzyki, która mogła ją porwać i zabrać z powrotem do domu. Odwróciła się powoli i spojrzała na scenę, na której znajdował się niezwykle radosny i upity mężczyzna. Nie mógł być stałym bywalcem, bo Lenora w ogóle nie kojarzyła jego twarzy, jednak miał w sobie coś, co przyciągało wzrok i nie tylko jej uwagę. Kobieta oparła się łokciami o bar i przyglądała się dalszym poczynaniom przystojnego nieznajomego.

    Nora

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [O nie, ale mi się kod rozjechał, haha. Wybacz. Jeny, ale to śmiesznie wygląda XDD]

      Usuń
  11. Patrzyła na jego sceniczne pląsy z uśmiechem na twarzy. Nie zdawała sobie z tego sprawy; dopiero, kiedy zerknęła w bok i inny mężczyzna uśmiechnął się do niej szeroko, zrozumiała, że sama się uśmiecha. Chyba nawet nie pamiętała, jakie to uczucie. Radość. Odczuwanie zadowolenia. Przez tak długi czas nie pozwalała sobie na doznawanie pozytywnych emocji, że zapomniała, jak bardzo może to być przyjemne. W momencie uznała, że może zwolnić się choć na ten jeden wieczór z obowiązku poczucia ciągłej żałoby, winy i smutku, że ma prawo na odrobinę szczęścia. Podejrzewała, że przemawia przez nią ilość wypitego alkoholu, ale wtedy nie miało to znaczenia. Chciała coś poczuć, coś, co nie wywoływało w niej konwulsji i automatycznego płaczu. Nie myślała o tym, jak źle może się z tym czuć nazajutrz, nie chciała dopuszczać do siebie tych myśli. Zorientowała się, że jej ciało chce żyć, nie tylko egzystować.
    Muzyka zaczęła ją pochłaniać. Wkradła się niepostrzeżenie i udawała, że teraz ona rządzi Lenorą Gallagher. Uruchomiła jej kończyny, które zaczęły podskakiwać w takt granej melodii. Ludzie wokół zaczęli śpiewać i tańczyć, wszyscy bawili się wspólnie, jakby od wielu lat się przyjaźnili i taka prywatka była normą. Szaleństwo. Nora zaśmiała się, widząc to, co dzieje się wokół niej. Upiła kolejny łyk nowego drinka, zachłystując się trunkiem. Ponownie wybuchła śmiechem, gdy ktoś poklepał ją po plecach w próbie ratunku. Bawiła się, pierwszy raz od ponad roku. Procenty wraz z muzyką uderzyły jej do głowy i sprawiły, że Nora zapomniała na moment, kim tak w ogóle jest. Świat lekko wirował, jednak ona nic sobie z tego nie robiła. Miała wręcz wrażenie, że tak właśnie powinno być.
    Gdy przystojny nieznajomy podszedł do niej i wyciągnął dłoń, Nora się nie zawahała. Chwyciła ją mocno i ruszyła za nim na scenę, w drugiej ręce trzymając szklankę z niedopitym alkoholem. Wzięła kolejny łyk, rozlewając połowę napoju na siebie oraz ludzi, którzy siedzieli nieopodal. Nie przejmowała się tym. Przestała przejmować się czymkolwiek.
    Tak naprawdę nikt nie wiedział, jak dobry głos miała Lenora. Zaczęła śpiewać szanty wraz z mężczyzną i odczuwała niemałą satysfakcję, gdy po każdej piosence oklaski były coraz większe. Rozluźnienie jej ciała sprawiło, że Nora nie miała oporów przed wyzwoleniem swojego śpiewu i energii, która w niej drzemała. Oparła się ramieniem o rękę obcego i udawała największą wokalistę wszechczasów. Nie była pewna, jak długo to trwało, całkowicie straciła rachubę czasu, jednak gdy muzyka przestała grać, a oni opadli na krzesła, Nora miała wrażenie, że jest mokra jak pies. Wypiła duszkiem drinka, którego ktoś postawił przed nią i poklepała nieznajomego po plecach w geście aprobaty.
    - Fajnie było – udało jej się wydukać. Wiedziała, że jej wątłe ciało nie zniesie już większej ilości alkoholu, ale to, co wypiła do tej pory, zdecydowanie wystarczyło, aby totalnie ją upić.

    Nora

    OdpowiedzUsuń
  12. Jerome zazwyczaj nie odmawiał wyjścia do baru z kolegami z pracy. Przeważnie tuż po zakończeniu zmiany mógł sobie pozwolić na wypicie tego jednego czy też dwóch browarów, jednakże jeśli był środek tygodnia, nigdy nie pozwalał sobie na więcej. Zależało mu na tym, by być wcześniej w domu z tego prostego względu, że znajdowały się w nim jego narzeczona oraz córka. Powodował więc nim nie tylko obowiązek, ale i chęć spędzenia czasu z dwiema najważniejszymi osobami w jego życiu i żadne piwo, nawet to najlepsze, ani tym bardziej towarzystwo kolegów, nie mogło mu tego zastąpić. Nie oznaczało to jednakże, że stronił od imprez, a jego życie towarzyskie legło w gruzach. Jeśli nadarzała się okazja i Jerome został gdzieś zaproszony, jak chociażby teraz, na świętowanie urodzin Arthura, to on i Charlotte organizowali swój grafik tak, aby umożliwić sobie nawzajem podobne samotne wyjścia. Zresztą wyspiarz nie miał już dwudziestu lat, żeby bawić się do bladego świtu, tak samo zresztą jak większość jego znajomych oraz przyjaciół – wszystkich goniły obowiązki oraz zobowiązania w postaci pracy czy rodziny, lub obydwu tych rzeczy naraz.
    Pracownicy firmy Fibre oraz kilku znajomych Arthura spoza tego kręgu zajęli jedną z kilkunastoosobowych loży w barze Fire Dragon. Marshall zajął miejsce z widokiem na znajdujący się nieopodal bar i od dobrych kilku godzin rozmawiał żywo z siedzącymi najbliżej osobami, jednocześnie powoli sącząc kolejne drinki. To, że w polu jego widzenia znajdował się lśniący kontuar w pewnym momencie okazało się zgubne, bowiem jakiś czas po tym, kiedy Arthur oraz liczne grono jego przyjaciół zajęło lożę, na barowym stołku rozsiadł się długowłosy mężczyzna. Jerome nie widział go dobrze, ponieważ nieznajomy był zwrócony do niego bokiem, niemniej towarzyszyło mu natrętne uczucie, że skądś kojarzył tego człowieka. Może pochylony nad szklanką mężczyzna po prostu przypominał mu kogoś z jego otoczenia? A jeśli tak, to kogo właściwie? Za każdym razem, kiedy wzrok Marshalla przypadkowo powędrował ku barowi, zatrzymywał się na dłużej na sylwetce mężczyzny, a myśli rozpierzchały się w wielu kierunkach.
    Niemniej to niecodzienne uczucie nie było drażniące na tył, by Jerome postanowił coś z nim zrobić. I choć w jego głowie pojawiła się myśl, by podejść bliżej nieznajomego nie tyle nawet po to, by się do niego odezwać, co po to, by prostu lepiej mu się przyjrzeć, to nic z tym nie zrobił. Ograniczył się do cichej obserwacji, przekonany, że najzwyczajniej w świecie coś mu się ubzdurało i umysł postanowił spłatać mu figla, drocząc się z nim i raz na jakiś czas odciągając jego uwagę od toczonej w loży rozmowy.
    Skąd mógł wiedzieć, że siedzący przy barze mężczyzna w istocie był człowiekiem, który zdążył odegrać pewną rolę w jego życiu? Nie sądził, aby świat był aż tak mały, by teraz dwójka ludzi, która spotkała się przed kilkunastoma laty w niesprzyjających okolicznościach, teraz, zupełnym przypadkiem, znowu na siebie wpadła, więc nie wpadł na to, że miał przed sobą, na wyciągnięcie ręki, dorosłego już Martino.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  13. — Teraz moja kolej! — Jerome zgłosił się na ochotnika, kiedy wszystkie zgromadzone przy stoliku osoby opróżniły swoje szklanki bądź kufle i zaczęły domagać się następnej kolejki. Myśl, że skądś kojarzy siedzącego przy barze mężczyznę nie dawała mu spokoju, a wyprawa w celu złożenia kolejnego zamówienia stanowiła doskonały pretekst do tego, aby sprawdzić, czy jego przypuszczenia są słuszne czy też nie. Zamierzał przyjrzeć się delikwentowi z bliska i tym sposobem rozwiać swoje wątpliwości. Przecisnąwszy się pomiędzy nogami znajomych, a blatem stolika, wyszedł z loży i raźnym krokiem pokonał te kilka metrów dzielących go od baru. Jako że nie obowiązywała kolejka, a zamówienie składał ten, kto akurat zwrócił na siebie uwagę rudowłosej barmanki, Marshall jak gdyby nigdy nic stanął pomiędzy dwoma barowymi stołkami, w tym jednym zajętym przez długowłosego nieznajomego. Wsparłszy się łokciami o blat, rozejrzał się wokół i tym samym przesunął wzrokiem po sylwetce mężczyzny, który akurat upijał kilka pierwszych łyków z dopiero co zaserwowanego mu drinka.
    — Znam cię — odezwał się Jerome, kiedy rysy twarzy bruneta wydały mu się aż nadto znajome, nie potrafił jednak przyporządkować ich do żadnego imienia idącego w parze z nazwiskiem. — Znam cię, ale za cholerę nie wiem, skąd — dodał i popatrzył na mężczyznę tak, jakby ten miał mu zaraz powiedzieć, skąd Barbadosyjczyk go kojarzył. Było w nim coś uciążliwie znajomego, co starało się wydostać na powierzchnię wspomnień wyspiarza, który odnosił wrażenie, że musiałby wydobyć to z bardzo głęboka.
    Nieznajomy jednakże nie udzielił mu odpowiedzi. Chyba nawet nie do końca zdał sobie sprawę z jego obecności, ponieważ w momencie odsunął szklankę od ust i zaczął kaszleć, a także z wyraźnym trudem łapać powietrze. Jerome wyprostował się, zdjęty nagłym strachem, który po tym, jak początkowo go sparaliżował, szybko przerodził się w motor napędowy do działania. Mężczyzna nie zachowywał się jak człowiek, który się zachłysnął. Bardziej jak…
    — Kurwa! — Jerome zaklął szpetnie, kiedy zdał sobie sprawę z tego, co się dzieje. Spojrzał szybko na drinka, a potem powrócił spojrzeniem do znajomego mężczyzny i przytrzymał go, by ten nie spadł z wysokiego, barowego stołka, co w tym stanie mogło skończyć się dla niego tragicznie. — Masz przy sobie adrenalinę? — spytał rzeczowo, starając się złapać kontakt wzrokowy z kurczowo łapiącym powietrze człowiekiem.
    Jakim cudem od razu wiedział, co tak właściwie się działo? Miał tego pecha, że nie tak dawno temu jego narzeczona doznała wstrząsu anafilaktycznego wskutek podania leków na uspokojenie. Żadne z nich nie wiedziało, że jest uczulona, na szczęście obecni na miejscu ratownicy medyczni szybko podali jej adrenalinę i zawieźli ją do szpitala. Wtedy Jerome nie mógł niczego zrobić i bezsilność zżerała go od środka, ale dziś może miał mieć jakąkolwiek moc sprawczą? Musiał, jeśli ten człowiek miał przeżyć.
    Trzymając go jedną ręką, zaczął gorączkowo przeszukiwać jego kieszenie, podczas gdy znajdujący się najbliżej klienci baru, na czele z rudowłosą barmanką tylko z rozdziawionymi ustami przyglądali się temu, co się działo. Czy tylko Jerome był świadom tego, że nie mieli ani chwili do stracenia? A co, jeśli mężczyzna również nie wiedział o alergii i nie miał przy sobie strzykawki?
    — Ty. — Jerome porzucił chaotyczne poszukiwania i wskazał na kelnerkę. — Dzwoń po karetkę — zarządził, kiedy przykuł uwagę kobiety, a potem westchnął ciężko i zerknął na długowłosego. Tym razem odniósł nieodparte wrażenie, że właściwe wspomnienie było na wyciągnięcie ręki. Przed oczami stanęło mu kilka kluczowym scen, a na koniuszku języka znalazło się znajome imię.
    — Martino? — rzucił niespodziewanie, chwilowo bardziej zdjęty zaskoczeniem, niż strachem o stan zdrowia mężczyzny, lecz zaraz potrząsnął głową, by skupić się na tym, co tu i teraz.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  14. Przymknęła na moment powieki, wpadając głębiej w siedzenie. Pomimo tego, że oparcie krzesła było niemiłosiernie niewygodne, zamglony alkoholem umysł Lenory miał wrażenie, że zatapia się w puchu. Kręciło jej się w głowie; czuła, że niewidzialna spirala pochłania ją w czarną otchłań. Uśmiechnęła się mimowolnie, kołysząc lekko ciałem.
    - Słucham? – rzuciła, wybita z rytmu. – Czy robiłam kiedyś coś podobnego, czy to mój pierwszy raz? – Trybiki w jej mózgu pracowały na najwyższych obrotach, widać wręcz było, jak paruje jej z uszu. Potrzebowała dobrych kilkunastu sekund, żeby przetworzyć zadane jej pytanie.
    - Pierwszy raz – odparła po chwili, patrząc na siedzącego obok mężczyznę. Nora rzadko kiedy spoglądała na obcego i potrafiła uznać z czystym sumieniem, że jest przystojny, jednak nie miała wątpliwości w tym przypadku, że właśnie tak było. A może to jednak alkohol przemawiał za jej uznaniem atrakcyjności? Nie była pewna, ale też nie miała zamiaru się nad tym zastanawiać.
    - Nie występuję przed publicznością. Znaczy się – zaśmiała się cicho. – Nie śpiewam w ogóle. Nie jestem żadnym artystą. Dzisiaj to była… - zamyśliła się, spoglądając gdzieś w przestrzeń za ramieniem mężczyzny. – To była zabawa. Dawno się nie bawiłam.
    Poczuła nagłe uderzenie smutku; trwało ono krótko, jednak zdążyło sprawić, że Lenora przestała chichotać jak nastolatka. Uspokoiła się, wyprostowała lekko na krześle i sięgnęła po szklankę z napojem, który wcale nie był jej. Wyciągnęła szkło z dłoni obcego mężczyzny i przechyliła je, wypijając zawartość do dna.
    - Nazywam się Lenora – powiedziała, kładąc rękę na kolanie mężczyzny.

    Nora

    OdpowiedzUsuń
  15. Dostrzegł to kiwnięcie głową, a wtedy upewnił się, że barmanka faktycznie zadzwoniła pod numer alarmowy i wzmógł poszukiwania. W tym momencie jego głowa była wolna od zbędnych myśli; Jerome nie analizował już, skąd znał nieznajomego, który finalnie okazał się być starszym o kilkanaście lat Martino i nie rozmyślał o tym, co długowłosy mężczyzna, jego znajomy sprzed lat, robił aktualnie w Nowym Jorku. Jeszcze będzie miał czas o to zapytać. O ile teraz zareaguje odpowiednio szybko.
    W końcu namacał palcami kształt kojarzący mu się z potrzebnym sprzętem i wyszarpnął go z kieszeni mężczyzny. Cały czas przytrzymywał go jedną ręką, tym bardziej, że w pewnym momencie Martino wyraźnie zwiotczał i nie istniał już cień szansy na to, że sam utrzyma się na stołku. Jerome przez kilka uderzeń serca obracał przedmiot w dłoni, starając się go właściwie ułożyć. Nigdy nie miał z nim do czynienia i ku jego rozczarowaniu, na etykiecie nie znajdowała się instrukcja dla opornych użytkowników. W końcu jednakże zdjął zabezpieczenie z końca zaopatrzonego w igłę i tak, jak zaobserwował to na filmach, po prostu wbił strzykawkę w udo mężczyzny, bez problemu przedzierając się przez materiał spodni – wolał zrobić to źle niż wcale. Odetchnął z ulgą, kiedy tłok zadziałał i jasnym stało się, że dawka odpowiedniego leku została zaaplikowana mężczyźnie Marshall miał tylko nadzieję, ze nie za późno.
    Zużytą strzykawkę odłożył na bar i mając wolne ręce, pewniej przytrzymał Martino. Poprawił uścisk, a potem ostrożnie ściągnął bruneta na podłogę, zabezpieczając przy tym i podtrzymując jego głowę. Mimo że ten stracił przytomność, jego ciało wciąż walczyło o każdy oddech; powietrze z trudem przedzierało się tam i z powrotem przez ściśnięte gardło, przez co Marshall bynajmniej nie przestał się niepokoić. Oblał go zimny pot, a serce dudniło w piersi, dopóki kilka minut później nie dosłyszał sygnału karetki. Poczuł się nieco pewniej, wiedząc, że profesjonalna pomoc była już w drodze.
    Po przybyciu na miejsce zespołu ratowników medycznych wszystko potoczyło się już szybko. Jerome zdążył przekazać im najważniejsze informacje, wskazać puste opakowanie leku i zapytać, do którego szpitala zostanie zawieziony Martino. Miał to szczęście w nieszczęściu, że kojarzył jednego z mężczyzn znajdującego się w zespole, a on pamiętał jego – przed kilkoma tygodniami to on ratował jego narzeczoną. Czy wyspiarzowi się zdawało, czy ratownik popatrzył na niego, jakby miał do czynienia z aniołem zwiastującym śmierć? Niemniej ze względu na niedawną zażyłość, trzydziestolatek uzyskał interesujące go informacje.
    Przeprosił znajomych, którzy okazali zrozumienie i na własną rękę dostał się do szpitala. Tutaj jednakże nie miało być tak łatwo, o czym przekonał się tuż po przekroczeniu progu i zderzeniu się ze ścisłymi zasadami przestrzeganymi przez personel medyczny. Nie był rodziną, więc nie mógł uzyskać informacji o przywiezionym tutaj człowieku. Nie mógł nawet udawać – nie pamiętał nazwiska Martino! Bezradny, rozsiadł się na jednym z plastikowych krzesełek na izbie przyjęć. Teoretycznie nic tu po nim, praktycznie nie potrafił tak po prostu wyjść. Postanowił zrobić jedyną rzecz, która przyszła mu do głowy. Postarał się namierzyć starego znajomego w sieci.
    Udało mu się półtorej godziny później. Odnalazł profil Martino (a przynajmniej tak mu się wydawało i żywił nadzieję, że profil był właściwy) na Facebooku. Mężczyzna nie był zbyt aktywnym użytkownikiem, ale może nie porzucił całkiem tej platformy? Jerome miał taką nadzieję. Wysłał krótką wiadomość brzmiącą ”Odezwij się do mnie, jak wyjdziesz ze szpitala i odzyskasz siły.”, której Martino nie miał odczytać, jeśli Marshall okaże się słabym detektywem.
    Po posłaniu tego jednego zdania w świat, Jerome odczekał jeszcze kilkanaście minut, a potem, cóż, wrócił do domu.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  16. Przez kilka kolejnych dni Jerome sprawdzał telefon częściej, niż miał to w zwyczaju. Co rusz otwierał aplikację, z której postanowił napisać do Martino, ale jeden rzut oka na wiadomość wystarczał mu, by wiedzieć, że ta nie została odczytana i dziwnym trafem nie dawało mu to spokoju. Wyspiarz daleki był od czarnowidztwa, ale przez okoliczności, w jakich on i Hutten najpierw ponownie spotkali się po kilkunastu latach, a później rozstali, rozważał naprawdę różne scenariusze, w tym również te najgorsze. W końcu skąd mógł wiedzieć, czy mężczyzna faktycznie wyszedł ze szpitala? Może jego stan był poważniejszy, niż Jerome zakładał? Mimo tego ani nie wysłał kolejnej wiadomości, ani nie poszukał innej drogi kontaktu z dawnym znajomym. Wolał kurczowo uczepić się myśli, że mężczyzna po prostu niezbyt często korzystał z Facebooka oraz zsynchronizowanego z nim Messengera i to tylko przez to jeszcze mu nie odpisał. A jednak myśl, że Martino był w Nowym Jorku nie dawała mu spokoju. Naprawdę zdążył zapomnieć o jego istnieniu, a tymczasem ich ścieżki znowu się skrzyżowały i to wcale nie na Barbadosie ani we Włoszech, a w Nowym Jorku, który z każdym kolejnym rokiem zdawał się wyspiarzowi coraz mniejszy, a to właśnie ze względu na tego typu niezwykłe spotkania.
    I kiedy już Jerome zaczął powoli godzić się z myślą, że mimo wszystko nie będzie mu dane porozmawiać z Martino, ten odpisał. Odpisał! Barbadosyjczyk nie zastanawiał się długo, co zrobić z tym fantem. Po wymianie kilku wiadomości umówił się z dawnym znajomym w barze, uprzednio zapewniwszy go gorąco o tym, że tam nikt nie zaserwuje mu drinków, które wywołają niepożądaną reakcję organizmu. Postanowił bowiem zabrać go do Blue Jeans, gdzie pracował jego przyjaciel i wyspiarz uprzedził Juliana, by przypadkiem nie przygotowywał drinków z dodatkiem soku z ananasa, a najlepiej żeby dokładnie wypytał Martino o alergie, kiedy już Jerome przyjdzie z nim do baru.
    I tak w piątkowy wieczór Jerome wyczekiwał na Martino pod wejściem. Zbytnio nie wiedział, czego spodziewać się po tym spotkaniu. W końcu od momentu ich poznania się na Barbadosie, i to w niezbyt sprzyjających okolicznościach, minęło kilkanaście lat. Niemniej Marshall był ciekaw tego, jak mężczyzna znalazł się w Nowym Jorku i co tak właściwie tutaj robił.
    Kiedy wypatrzył w oddali znajomą sylwetkę, wyciągnął rękę z kieszeni kurtki i skinął mężczyźnie.
    — Cześć — przywitał się, kiedy Martino podszedł bliżej. — Wchodzimy do środka? — zapytał i nie czekając na odpowiedź, otworzył drzwi prowadzące do wnętrza Blue Jeans i przepuścił znajomego przodem. Dopiero w środku wyminął go z lekkim uśmiechem i podprowadził do dwuosobowego stolika znajdującego się na uboczu, przy końcu sali, gdzie powinni móc w spokoju porozmawiać. Zdjął kurtkę i przewiesił ją przez oparcie krzesła.
    — Ja stawiam pierwszą kolejkę — poinformował, zamierzając udać się do baru, nim na dobre się rozsiądą. — Czego się napijesz? I czego pić nie możesz? — spytał, uśmiechając się wymownie. — Nie potrzebuje powtórki z rozrywki — dodał i mrugnął do niego porozumiewawczo.

    [Nie odwdzięczę się podobną długością ^^]

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  17. [Cześć! Ja z kolei łączę się z Martino w byciu zardzewiałą, nieotwieralną konserwą wszelkiej maści psychologów, podziwiam też podjęcie się wychowania tollera – są cudowne, ale osobiście chyba bym się nie podjęła. :D (Chociaż mam aussie z ADHD i nawet weterynarka powiedziała mi ostatnio, że ona nie dałaby rady, więc może jednak świat psi stoi przede mną otworem.)
    Dziękuję pięknie za powitanie; na wątek mam ochotę, ale kompletnie brak mi na tę chwilę pomysłów. :(]

    Madlene Howler

    OdpowiedzUsuń
  18. Jerome był już w Nowym Jorku dość dobrze zadomowiony, aczkolwiek na pewno jeszcze nie zdążył poznać wszystkich zakamarków tej metropolii. W jedne nie zapuszczał się świadomie, na zwiedzanie drugich najzwyczajniej w świecie nie miał czasu, ponieważ nie był turystą. Prowadził zwyczajne życie, które rzadko kiedy pozwalało mu na beztroskie zwiedzanie miasta, które nigdy nie zasypia, choć zdążył spędzić tutaj już cztery lata, a te zleciały jak z bicza strzelił! Przylatując tutaj, choćby dał się ponieść wyobraźni, sam na pewno nie wymyśliłby tego wszystkiego, co go spotkało. Jego wspomnienia były przepełnione zarówno tymi dobrymi, jak i złymi chwilami, a zawdzięczał to wszystko ludziom, których tutaj poznał i którzy albo jedynie przecięli jego ścieżkę, biorąc epizodyczny udział w jego życiu, albo zostali z nim na dłużej, od samego początku tej przygody aż do teraz. Tych mógł zliczyć na palcach jednej ręki. Charlotte, Jaime, Villanelle, Reyes… i Noah. Tak, jego również mógł zaliczyć do tego grona, choć nie od początku łączyły ich dobre stosunki i nawet teraz wyspiarz mógł z czystym sumieniem powiedzieć o nim jedynie jak o swoim znajomym, choć Woolf był zarówno jego byłym szwagrem, jak i partnerem jego najlepszego przyjaciela. Początek ich znajomości nie należał do najłatwiejszych i siłą rzeczy rzucał cień na dalszą relację, nad którą teraz może nie tyle pracowali, co starali się utrzymać ją na neutralnym gruncie, by nie skakać sobie do gardeł.
    Zdaniem Marshalla dom tworzyli ludzie. I ten dom, który udało mu się zbudować w Nowym Jorku, był wyjątkowo solidny, o fundamentach głęboko wkopanych w grunt. Nie wyobrażał sobie, by miał kiedykolwiek porzucić to miejsce, nawet na rzecz słonecznego Barbadosu, który przecież również był mu bliski. Widać jego serce już na zawsze miało pozostać podzielone na pół, gdzie jedna połówka była oddana rodzinnemu Rockfield, a druga przepastnej metropolii. Metropolii, która z dnia na dzień potrafiła go zaskoczyć, tak jak chociażby tym, że natknął się w niej na Martino, jakby wyciągnął tę cholerną igłę z przysłowiowego stogu siana.
    — A wyobraź sobie, gdyby zrobiła ci drinka z tym, i z tym… — mruknął żartobliwie i zaśmiał się, ciesząc się, że tamta niefortunna przygoda w barze skończyła się dobrze i teraz mogli z niej żartować. — Zaraz wracam — dodał i odszedł w kierunku baru. Do stolika wrócił z dwoma drinkami w wysokich szklankach. Jedną z nich ustawił przy mężczyźnie, a drugą odstawił po drugiej stronie stolika, nim sam zajął miejsce. Finalnie rozsiadł się wygodnie na krześle, pociągnął łyk przyjemnie chłodnego napoju z procentami i przełknąwszy, spojrzał na dawnego znajomego.
    — Od jak dawna jesteś w mieście? — spytał, chcąc czym prędzej zaspokoić ciekawość. — I właściwie, co cię tu sprowadza? Uwierz mi, w tamtym barze przez długi czas zastanawiałem się, czy faktycznie cię skądś znam, czy jednak mi się wydaje — mruknął z rozbawieniem.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  19. — Dziesięć miesięcy… — powtórzył odruchowo za Martino, nim ten jeszcze skończył mówić i dopiero kiedy długowłosy brunet dokończył swoją wypowiedź, wyraz twarzy trzydziestolatka z zamyślonego przeszedł płynnie w skonsternowany. Już otwierał usta, by zapytać, czy na pewno dobrze rozumie to, co powiedział jego dawny znajomy, ale nie potrafiąc zbudować zgrabnego zdania, szybko je zamknął i tylko zawiesił wzrok na bawiącym się drinkiem mężczyźnie. Ten odezwał się ponownie po dłuższej chwili i jego słowa tylko utwierdziły Marshalla w tym, że jego towarzysza skłoniły do przeprowadzki traumatyczne wydarzenia.
    — Ktoś… zginął? — spytał ostrożnie, poprawiając się na krześle. Wypowiedź Martino była na tyle enigmatyczna, że Jerome wciąż miał pewne wątpliwości. Nie spodziewał się, że już na dzień dobry ich rozmowa przybierze podobny bieg, ale zważywszy na to, w jakich okolicznościach się poznali, może mógł się tego spodziewać? Może dla każdego z nich śmierć była jak swoisty cień depczący im po piętach?
    Od momentu ich przyjścia lokal sukcesywnie zapełniał się kolejnymi gośćmi i gwar rozmów wokół narastał. Zapewniało to pewną anonimowość i choć miejsce to nie było intymne i nie sprzyjało podobnym rozmowom, Jerome nie sądził, by ktokolwiek miał ich tutaj podsłuchiwać. Każda z osób odwiedzająca Blue Jeans była zainteresowana dobrą zabawa w towarzystwie znajomych. Również wyspiarz był tym zainteresowany, dopóki nie zapytał o powód przeprowadzki Martino. Nie oznaczało to, że żałował swojego pytania, ale na pewno nie był przygotowany na taki obrót sprawy i było to po nim wyraźnie widać. Jerome był lekko zmieszany, palcami lewej dłoni bębnił o blat stolika, podczas gdy prawa przytrzymywał swojego drinka.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  20. [Hej! Wpadam z szybkim wyjaśnieniem, dlaczego tak długo mnie tutaj nie ma. To wszystko wina mojego aktualnie bardzo zwariowanego trybu życia - mianowicie kończę magisterkę, pracuję na pełen etat i remontuję dom. Myślałam, że będę potrafiła lepiej zarządzać swoim czasem, ale jednak się ostro pomyliłam. W każdym razie - bardzo przepraszam za przeogromną zwłokę w wątkowaniu i odpisach. Jednocześnie chciałam też napisać, że nie do końca wiem, jak będzie wyglądać dalsza przygoda naszych postaci, bo wzięłam sobie na barki dość dużo wątków, a nawet bez magisterki nie będę sobie dawać rady, więc chyba jednak muszę (z bólem serca) zrobić redukcję.]

    Z miłością,
    Nora i jej zmęczona życiem autorka

    OdpowiedzUsuń
  21. Jerome zachłysnął się powietrzem, kiedy otrzymał odpowiedź na swoje pytanie. Te kilka zdań wypowiedzianych przez Martino sprawiło, że wyspiarz przestał zwracać uwagę na najbliższe otoczenie i skupił się wyłącznie na swoim rozmówcy, któremu przypatrywał się uważnie spod lekko zmarszczonych brwi. Gdyby tylko Hutten zdecydował się unieść wzrok, dostrzegłby na twarzy Marshalla grymas wyrażający bliżej nieokreśloną mieszankę emocji.
    — Ale jesteś przekonany, że zginęła z twojej winy — dokończył z niespodziewanym spokojem w głosie za drugiego bruneta. To, o czym mówił, było dla niego aż nadto znajome. Po dziś dzień, kiedy tylko wystarczająco się skupił i wrócił wspomnieniami do tamtego dnia, w którym zginął Nahuel, czuł dotyk palców młodszego brata prześlizgujących się po jego przedramieniu. Nie zdążył go złapać. Wywołane tym poczucie winy bynajmniej nie zniknęło, nawet po tych kilkunastu latach, a tępy ból wciąż tlił się we wnętrzu Marshalla, ale ten nauczył się z nimi żyć. Musiał, jeśli w ogóle chciał żyć.
    Odwróciwszy wzrok od Martino, mocniej zacisnął palce na chłodnej szklance i pociągnął kilka łyków drinka, podczas gdy w jego głowie zapanowała niewygodna pustka, pośród której Jerome starał się znaleźć jakiekolwiek słowa, które mogłyby paść teraz z jego ust. Zdawał sobie sprawę z tego, że cokolwiek by nie powiedział, nie cofnie to czasu i nie odwróci biegu wydarzeń, ale…
    — Jak się nazywała? — spytał cicho, powracając spojrzeniem do siedzącego naprzeciwko mężczyzny. Nie tak dawno temu sam mógł stracić narzeczoną oraz córkę, przez co w dół jego kręgosłupa spłynął zimny dreszcz, a na dnie żołądka osiadł niewygodny ciężar przyprawiający go o mdłości. Gdyby to się ziściło, gdyby on i Martino mieliby zamienić się miejscami, Jerome najpewniej nie wykrzesałby z siebie tyle energii, by przyjść na spotkanie do baru. Funkcjonowałby z ledwością, o ile w ogóle. Zdawało mu się, że stracił już zbyt wielu bliskich, by udźwignąć kolejną stratę i tym samym dawał sobie przyzwolenie na to, żeby odpuścić. Miał jednak to szczęście, że wydarzenia, które zatrzęsły jego światem w posadach, ale bynajmniej go nie zburzyły, mógł zaliczyć już do przeszłości.
    Nie był dobry w pocieszaniu innych. Nie potrafił pocieszać, kiedy wiedział, że ani jego słowa, ani tym bardziej gesty nie przyniosą drugiej osobie ukojenia. Stąd ani nie chciał mówić Martino, że z czasem wszystko będzie dobrze, ani nie zamierzał naruszać jego przestrzeni osobistej. Czekał, nie zadając na razie kolejnych pytań, które cisnęły mu się na usta.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  22. Jerome spuścił głowę i zaczął nerwowo przebierać palcami, tym samym stukając paznokciami o swoją szklankę. Wróciły do niego wspomnienia dotyczące tych wszystkich śmierci, których doświadczył w swoim życiu. Nie, wcale nie było ich tak wiele, ale każda z nich była bezlitosna i bezwzględna. Każda z nich odebrała życie tym, którzy najmniej na to zasługiwali. Była niesprawiedliwa, a przy tym losowa i niespodziewana, w ułamku sekundy niszcząca marzenia o przyszłości, przekreślająca daleko posunięte plany. Te śmierci były druzgoczące i dewastujące, pozostawiały po sobie wyłącznie zgliszcza. Ileż to razy można było budować wszystko od nowa? Ileż to razy tracić z oczu cel? A jednak, Jerome siedział tu teraz i widział wyraźnie malującą się przed nim przyszłość, nawet pomimo tego, że śmierć zdawała się być jego przyjaciółką. Krążyła wokół niego i co jakiś czas czuł, jak jej chłodny woal muska jego kostki. Jak przypomina o sobie w tragicznych zdarzeniach, a mimo wszystko szczęśliwym finale.
    Wyspiarz wyprostował się, spojrzał na Martino i powoli pokiwał głową. Chciał mu powiedzieć, że to nie on, że to tamten kierowca, ale czy miałoby to jakikolwiek sens? Mimo tego odezwał się i wypowiedział na głos to, co jako pierwsze przyszło mu na myśl.
    — Nie ty — zaprzeczył. — Tamten kierowca — podkreślił, a potem niespodziewanie, choć tylko pozornie, zmienił temat. — Pamiętasz, jak byłeś na Barbadosie? Jak zginął Nahuel? Wtedy… Wtedy też się obwiniałem, bez względu na to, co mówili i o czym zapewniali mnie inni. Nadal się obwiniam — przyznał. — Mimo, że zdrowy rozsądek podpowiada mi, że nie zrobiłem wtedy nic złego i nijak nie mogłem temu zapobiec. Wiem to. Moja głowa to wie. Ale w środku — odruchowo przyłożył dłoń zwiniętą w pięść do piersi — nadal czuję się winny. I żyję z tym. Przestałem z tym walczyć, bo chyba w końcu bym przegrał. Nauczyłem się z tą winą żyć, dźwigać ją, aż stała się lekka. Choć bynajmniej nie zniknęła.
    Zamilkł. Wiedział, że jego ciężar jest nieporównywalnie lżejszy od tego, który dźwigał Martino. Ile to już lat minęło, odkąd zginął Nahuel? Szesnaście. Jerome miał czas, by przeżyć żałobę i na swój sposób uporać się z dręczącym go poczuciem winy. Siedzący naprzeciwko Martino… Jego rany były świeże, wciąż broczyły krwią i nikt nie mógł mu zagwarantować, że szybko się zagoją, przez co Marshall spojrzał na swojego rozmówcę ze współczuciem. Może Hutten nie chciał tego współczucia, ale wyspiarz był w podobnym miejscu dwukrotnie i potrafił wyobrazić sobie, z czym zmaga się jego dawno niewidziany znajomy.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  23. Również Jerome nie przypuszczał, że ich dzisiejsze spotkanie będzie się kręcić wokół tak trudnego tematu. Chcąc jednak nadrobić kilkunastoletnie zaległości, chyba nie mogli tego uniknąć, prawda? Choć wyspiarz wolałby, aby Martino zjawił się w Nowym Jorku ze zgoła innego powodu, na swój sposób był wdzięczny mężczyźnie za to, że ten go nie zbył i podzielił się z nim tą smutną i przytłaczającą prawdą. Nie mógł co prawda zabrać jego bólu, żalu oraz poczucia winy, ale kto wie, może z czasem mógł pomóc mu je nieść, aż te staną się bardziej znośne do dźwigania?
    — Naprawdę? — sarknął, kiedy Hutten przytoczył słowa swojego ojca i powoli pokręcił głową. — Czasem chciałbym być tak zatwardziały w pewnych swoich przekonaniach. O ile łatwiej by mi wtedy było — stwierdził z cieniem rozbawienia słyszalnym w głosie, a potem uniósł wyżej głowę i spojrzał z zaciekawieniem na swojego rozmówcę.
    — Faktycznie, wybrałeś sobie ciekawy zawód i to najprawdopodobniej nie bez powodu — zgodził się z nim, a potem pomyślał, że on poszedł w innym kierunku. Całe życie pływał na kutrze, a w sezonie pracował na budowie, by po przeprowadzce do Nowego Jorku zająć się już wyłącznie tym drugim. Cóż, tutaj nie miał gdzie poławiać ryb.
    — Pewnie — zgodził się, a potem zawołał przechodzącą nieopodal kelnerkę, by poprosić jeszcze raz o to samo. Czy to był sygnał ku temu, aby zmienić temat rozmowy? Ponieważ, w zasadzie, czy był sens wałkowania wkoło tego samego? Czy mogło to coś zmienić. Nie. Zdecydowanie nie.
    Niespełna kilka minut później postawiono przed nimi pełne szklanki, a zabrano te puste. Jerome chwycił swojego drinka, lekko skinął szkłem w stronę swojego towarzysza, a potem pociągnął spory łyk. Odstawił szklankę w to samo miejsce, dokładnie celując w wilgotny, okrągły ślad na blacie stolika.
    — Zatem, w Nowym Jorku zajmujesz się tym samym? — zagadnął, ostrożnie zmieniając temat. — Ratownik morski ma tutaj co robić? Jeśli to durne pytanie, wybacz mi moją ignorancję, po prostu kompletnie się na tym nie znam — przyznał i bezradnie rozłożył ręce. Był ciekaw, jak wygląda obecna sytuacja Martino, a nie posiadał odpowiedniej wiedzy, by wyciągnąć właściwe wnioski i samemu tę ciekawość zaspokoić.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  24. Dopiero po tym, jak Martino zaczął udzielać mu odpowiedzi na zadane przez niego pytanie, Jerome zorientował się, że wybrał im niefortunny temat do rozmowy. Mieli przecież nieco odejść od ponurych rozważań na temat śmierci, tymczasem opowiadając o swoim zawodzie, Martino nie mógł uniknąć nawiązań do nich, a i sam Jerome mimowolnie pomyślał o swoim bracie, Nahuelu. Stąd, kiedy jego towarzysz mówił, wyspiarz kiwał głową na znak tego, że słucha i rozumie, ale zdecydował się nie ciągnąć mężczyzny za język i miał nadzieję, że Hutten to zrozumie, a nie uzna za przejaw niegrzeczności. Zresztą ratownik zręcznie odbił piłeczkę, przez co Marshall miał okazję faktycznie nieco odejść od niewygodnych tematów.
    — Jestem budowlańcem — odparł rzeczowo, a potem upił łyk drinka, chcąc zwilżyć gardło przed rozwinięciem tego tematu. — Pracuję już ładnych parę lat w jednej firmie, ale tuż po przybyciu do Nowego Jorku miałem pod tym względem niezłe przeboje — wyjaśnił, uśmiechnąwszy się lekko. Cieszył się, że teraz mógł z tego żartować, choć wtedy nie było mu do śmiechu. — Wiesz, te… — urwał na moment, chcąc doliczyć się, ile czasu faktycznie upłynęło — cztery lata temu starałem się o wizę pracowniczą, ale jeden facet mnie wykiwał i żeby zostać w Nowym Jorku, cóż… Wziąłem ślub, choć nie zrozum mnie źle. Pewnie i tak by do tego doszło, choć tutaj okoliczności wymusiły na nas szybkie działanie — wyjaśnił, nie chcąc, by Martino pomyślał, iż ożenił się wyłącznie dla zielonej karty. — Stąd przez jakiś czas pracowałem, wyobraź sobie, jako sekretarka w salonie fryzjerskim i nawet całkiem, całkiem mi to szło — opowiadał z rozbawieniem. — Aż kuzyn właściciela tego salonu ściągnął mnie do swojej firmy budowlanej i tak, pracuję w niej do dziś.
    To były dobre wspomnienia. Takie, które sprawiały, że na usta Marshalla momentalnie wypłynął szeroki uśmiech. Choć przeszedł wiele, swoje przeboje w Nowym Jorku zawsze wspominał z radością i sentymentem – nigdy nie mógł się nadziwić, że był już za nim taki kawał drogi.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  25. — Polemizowałbym z tą stabilnością… — rzucił z przekąsem, a w spojrzeniu, którym obdarzył Martino, kryło się lekkie rozbawienie. — To zaledwie ułamek tego, co się wydarzyło, odkąd postawiłem stopę w Wielkim Jabłku, ale zostawię dalszą część tej opowieści na inny wieczór — stwierdził i mrugnął porozumiewawczo do siedzącego po drugiej stronie stolika mężczyzny. Jeśli ratownik był wystarczająco spostrzegawczy, mógł dostrzec, że na palcu wyspiarza nie było już nawet charakterystycznego, bladego śladu po noszonej obrączce. Jego nowojorska historia była naprawdę bogata i obfita w różnorakie wydarzenia i jeśli Jerome miał mówić o stabilizacji, to ta dopadła go w zasadzie całkiem niedawno, mniej więcej przed rokiem.
    Śmiał się cicho, kiedy Martino zaczął opowiadać mu o tym, jak zaczęła się jego przygoda ze Stanami Zjednoczonymi. To była śmiała decyzja i Jerome pewnie nie podjąłby podobnej, a na pewno nie sam z siebie. Nie zamierzał opuszczać Barbadosu, aczkolwiek zmienił zdanie pod wpływem pewnej blondynki, która – choć znacząco wpłynęła na jego życie – obecnie pozostawała dla niego wyłącznie wspomnieniem.
    — To była rzeczywiście bardzo udana głupota — zgodził się z nim i upił łyk drinka, by potem wsłuchać się w kolejne słowa bruneta. Uśmiech goszczący do tej pory na jego twarzy momentalnie zbladł i po chwili Marshall zacisnął wargi w cienką, pobielałą kreskę. To było takie niesprawiedliwe! Jednocześnie to, co spotkało Huttena aż nazbyt boleśnie przypomniało mu o tym, że na dobrą sprawę człowiek nigdy nie wiedział, ile pozostało mu czasu, który mógł spędzić z najbliższymi. Ta myśl osiadła na dnie jego żołądka w postaci niewygodnego ciężaru. Kiedy ostatnio rozmawiał z rodzicami i rodzeństwem? A z pozostawionymi na Barbadosie przyjaciółmi? Pęd życia sprawił, że najzwyczajniej w świecie zapominał o regularnym kontaktowaniu się z najbliższymi za oceanem i odnotował w pamięci, by czym prędzej nadrobić zaległości.
    — A rodzina Flavii? — spytał ni z tego, ni z owego – pytanie to zostało napędzone najprawdopodobniej jego własnymi, wewnętrznymi rozterkami i przemyśleniami. — Masz z nimi jakikolwiek kontakt? — dopytał. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że usłyszał więcej, niż Martino powiedział dotąd w gabinecie terapeuty, bo i skąd mógł o tym wiedzieć? Nie zamierzał unikać tego tematu, skoro dawny znajomy już mu się zwierzył i starał się ciągnąć go za język z wyczuciem. Zawsze mogli zmienić temat rozmowy. Zawsze mogli też zakończyć to spotkanie, a następnym razem – ponieważ Jerome wierzył, że będzie następny raz – rozmawiać o czymś innym i robić coś zupełnie innego. Choćby z tego względu, że po tych kilkunastu latach wpadli na siebie w tej przepastnej metropolii, Marshall nie zamierzał tak łatwo odpuścić i zależało mu na tym, by utrzymać kontakt z Martino. Gdzieś w swoim wnętrzu czuł, jakoby ich spotkanie nie było przypadkowe.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  26. Sam Jerome również nie był na tyle spostrzegawczy. Lubił, kiedy ludzie wykładali kawę na ławę, ponieważ nie bywał także szczególnie domyślny, choć pozostawał przy tym empatyczny. Niemniej było mu ciężko, kiedy jego przyjaciele wpadali w tarapaty bądź mierzyli się z życiowymi kłopotami. Starał się wtedy wspierać ich ze wszystkich sił i najlepiej, jak tylko potrafił, ale odnosił wrażenie, że był w tym wszystkim bardzo nieporadny. Bo tak na dobrą sprawę, co jeszcze mógł zrobić, oprócz tego, że był obok? Nie miał realnej mocy, aby umniejszyć ból swoich bliskich, nie mógł też podejmować za nich tych najważniejszych decyzji.
    Podobnie czuł się w rozmowie z Martino. Lawirowali nieporadnie pomiędzy tymi lekkimi i ciężkimi tematami. W jednej chwili wyspiarz śmiał się z tego, że rodzona mężczyzny wciąż wypominała mu tę drobną pomyłkę destynacji, w następnej miał ochotę zapaść się pod ziemię, kiedy reakcja Martino na jego pytanie uświadomiła mu, że przesadził.
    — Jasne, to zrozumiałe — mruknął i uśmiechnął się krzywo, jakby tym samym próbował zatuszować złe wrażenie, które wywarł swoim pytaniem. Zaraz jednak jego uśmiech jakby się wygładził i stał się cieplejszy, Jerome bowiem ucieszył się, kiedy z kolejnej wypowiedzi Martino wywnioskował, że ten korzystał z profesjonalnej pomocy. Momentalnie poczuł się lżej. Uważał bowiem, że w pewnych kwestiach danemu człowiekowi mógł pomóc jedynie specjalista - zwykli śmiertelnicy nie mieli bowiem takiej mocy, by udźwignąć ciężar dźwigany przez drugą osobę i często, chcąc pomóc, wcale nie pomagali, a tylko nieświadomie pogarszali sytuację.
    — Zaraz wracam — poinformował Marshall i podźwignął się z krzesła. W męskiej toalecie, do której się udał, zamarudził dłużej, niż było to konieczne. Wydawało mu się jednak, że Martino potrzebował chwili sam na sam z własnymi myślami, które obudziły się pod wpływem pytania zadanego przez wyspiarza. Ten zresztą pluł sobie w brodę, że najpierw zaczął mielić językiem, a dopiero później zastanowił się nad tym, o co tak właściwie pytał. Może przez resztę wieczoru lepiej było zająć się odciąganiem myśli Martino od śmierci narzeczonej, zamiast raz za razem zapędzać go w kozi róg zbudowany ze wspomnień?
    Kiedy Jerome wrócił z toalety, nie usiadł na swoim krześle, a przystanął przy zajmowanym przez nich stoliku.
    — Widziałem, że mają tutaj rzutki, a całe wieki w nie nie grałem — zaczął niezobowiązująco. — Co powiesz na jakąś mała rozgrywkę? — zaproponował. Po cichu liczył na to, że ta odrobina rozrywki pozwoli rozluźnić się zarówno Martino, jak i jemu samemu.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  27. Nieobecne spojrzenie Martino, jakim ten go obdarzył tylko utwierdziło wyspiarza w przekonaniu, że postąpił słusznie, spędziwszy w toalecie więcej czasu, niż było to konieczne. Nie, nie posiadał mocy, o jaką podejrzewał go mężczyzna, za to posiadał wyobraźnię, która podpowiadała mu, co mogło dziać się w głowie dawnego znajomego.
    Sam nigdy nie rozważał aż tak drastycznych kroków, mimo że mógłby się posunąć do podobnych rozważań zarówno po tym, kiedy zginął Nahuel, jak i po tym, kiedy jego była żona poroniła. W końcu nie było nikogo, kto mógłby mu tego zabronić, prawda? Miał jednak to szczęście, że jego myśli nie podążyły w tym kierunku, mimo że o śmierć brata obwiniał się po dziś dzień. Nauczył się jednakże żyć z tą winą, akceptować i rozumieć ją. Co prawda doskonale wiedział, że tamtego dnia nie przyłożył ręki do śmierci Nahuela i to samo powiedziałby mu każdy psycholog czy psychoterapeuta, ale… Mimo tego, że jego umysł pozostawał trzeźwy, serce podpowiadało mu co innego. Nie wypierał się tego i finalnie wyszło mu to na dobre.
    — Raczej nie mam powodu, żeby potraktować cię w podobny sposób… — odezwał się, delikatnie przeciągając poszczególne słowa, jakby dawał sobie czas do namysłu, czy jednak tego powodu sobie nie znaleźć i jednocześnie przyglądał się Martino spod lekko przymrużonych powiek. Kiedy jednakże dopowiedział to zdanie do końca, jego wyraz twarzy szybko się zmienił i zagościł na niej uśmiech.
    — Może kiedyś z nią zagramy? — zaproponował dość spontanicznie, a przy tym niezobowiązująco. — Co u niej, gdzie się teraz podziewa? — zapytał, dopytując o siostrę kolegi, a jednocześnie chwycił w dłoń swojego drinka i skinął na mężczyznę, by ten poszedł za nim. Porzucili zajmowany dotychczas stolik i podeszli do baru, gdzie jeden z pracowników wydał im lotki i krótko wyjaśnił, jak włączyć tablicę do darta, która sama zliczała punkty. Zaopatrzyli się w sprzęt, a także w nowe drinki na później, by dwa razy nie pokonywać tej samej drogi i przeszli dalej. Tarcza zawieszona była na ścianie w głębi pomieszczenia, w pobliżu palarni, gdzie znajdowało się mniej stolików, przez co ryzyko, że faktycznie przyszpilą kogoś do ściany niczym Gal, było zmniejszone. Nieopodal wyklejonej na podłodze linii, zza której należało rzucać, znajdował się wysoki stolik i to na niego mogli odstawić szklanki. Kiedy tylko Jerome zyskał wolne dłonie, odłożywszy szkło, podszedł do automatycznej tablicy i ją uruchomił, a następnie wybrał program dla dwóch zawodników. Automatyczne sumowanie punktów uważał za mały cud techniki, dostałby bowiem cholery, gdyby miał liczyć zdobyte punkty w głowie lub notować je na karteczce.
    — Gotowe — oznajmił, podszedłszy do Martino i wręczył mu komplet lotek. — Ty zaczynasz — dodał i zabawnie poruszył brwiami, a potem odszedł na bok i wsparł się łokciem o wspomniany wysoki stolik.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  28. Zaśmiał się krótko, kiedy Martino stwierdził, że Jerome wiedział, jak to jest. Owszem, wyspiarz posiadał młodsze rodzeństwo i dobrze zdawał sobie sprawę z tego, co miał na myśli jego znajomy, choć akurat jego i Ivany, jego siostry, nie dzieliła aż tak duża różnica wieku. Niemniej zdaje się, że to właśnie ona była odpowiedzialna za większość siwych włosów, które przyozdabiały głowy państwa Marshall.
    Trzydziestolatek był zaskoczony tym, jak wiele do powiedzenia Martino miał o Galenie. Mężczyzna wyrzucił z siebie prawdziwy potok słów, ale w zasadzie nie było w tym niczego dziwnego, w końcu był to najlżejszy z tematów, jakie poruszyli dzisiejszego wieczora. Słuchał więc, nie mogąc nadziwić się temu, że dziewczynka, którą pamiętał jak przez mgłę była dzisiaj piękną dziewiętnastolatką i miała niedługo odwiedzić Nowy Jork.
    — Pomagasz w odrestaurowywaniu łodzi? — podchwycił i popatrzył po znajomym, mając nadzieję, że ten powie mu na ten temat więc. — W razie czego kanapa w naszym salonie jest wolna — zaoferował zupełnie szczerze. — Lub mogę pomóc w remoncie — dodał i ta opcja była nawet bardziej prawdopodobna, niż pierwsza. — Siłą rzeczy mam w tym wprawę — zauważył i dopiero teraz mrugnął porozumiewawczo do Martino. Pracował na budowie nie od dziś, a co za tym idzie, wszelkie prace remontowe szły mu wyjątkowo sprawnie. Może wspólnymi siłami sprawiliby, że Gal miałaby się gdzie zatrzymać i jednocześnie Martino nie musiałby nocować za domem?
    Kiedy nadeszła jego kolej, Jerome podszedł do tablicy i wyjął rzutki. Następnie ustawił się za linią i przymierzył do rzutu. Musiał wyczuć odległość oraz cel, do którego musiał trafić, więc póki co bardziej skupił się na trafieniu w tarcze jako taką, niż na celowaniu w konkretne, dające najwięcej punktów pola. System zliczył punkty i mężczyzna ruszył się do tablicy, a następnie przekazał rzutki koledze.
    — Mówię serio z tym remontem. Nawet bardziej serio niż z kanapą — zauważył z uśmiechem. — Mógłbym znaleźć dla ciebie czas po pracy i w weekendy. Ewentualnie mógłbym nawet wziąć urlop, gdybyś z niektórymi pracami chciał się wyrobić przed przyjazdem siostry — powiedział i sięgnął po drinka.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  29. Nie było w tym niczego dziwnego. Jerome również niechętnie rozmawiał o tragediach, które go spotkały i choć zwierzał się swoim najbliższym, przychodziło mu to z niebywałym trudem. Jeśli mówienie zaufanym osobom o tym, co było bolesne było tak dużym wyzwaniem, to co dopiero wspominanie o tym komuś, kogo nie widziało się przez długie lata.
    — Coś w tym jest — zgodził się i parsknął cichym śmiechem w odpowiedzi na nieco nieudolne udawanie przez Martino staruszka. Niemniej mina nieco mu zrzedła, kiedy mężczyzna napomknął coś o niebezpiecznych myślach. Rzucił mu krótkie, acz uważne spojrzenie, by następnie skupić wzrok na tarczy i nijak nie skomentował tego, co właśnie usłyszał. Wydawało mu się, że pociągnięcie tego tematu nie odniosłoby żadnego skutku, wręcz przeciwnie, jego rozmówca mógłby całkowicie się spłoszyć i stwierdzić, że ma dość. To dlatego Jerome milczał, jednakże zakodował w pamięci tę istotną informację i obiecał sobie, że w miarę możliwości będzie miał dawnego znajomego na oku. Nie mógł mu się dziwić… Nie po tym, czego Martino doświadczył i nie, kiedy poczucie winy wciąż było w nim żywe i silne.
    — Poczta pantoflowa zawsze była najlepszą formą reklamy — podsumował po wysłuchaniu mężczyzny i posłał mu lekki uśmiech. — Ciekawe, czy sam potrafiłbym coś jeszcze zdziałać w tym temacie… W końcu jeszcze na Barbadosie, kiedy nasz kuter się psuł, a psuł się często, naprawialiśmy go razem z ojcem. Cholera, mam wrażenie, że to było szmat czasu temu — westchnął i tym razem to on zabrzmiał jak bardzo stary człowiek, przez co zaraz zaśmiał się sam z siebie. Jego śmiech bynajmniej nie ucichł szybko, ponieważ Martino zaczął mu opowiadać o swoich przygodach, których doświadczył podczas prób naprawy domu i cóż, Jerome nawet nie starał się, aby pohamować rozbawienie.
    — W takim razie bez dyskusji — podsumował i sięgnął po drinka. — Pomogę ci, póki jeszcze ten dom jakoś się trzyma. I ty też — oznajmił i wymownie spojrzał na żebra bruneta, za które ten jeszcze przed chwilą złapał się w geście, który mówił sam przez się. — Powiedź tylko, kiedy mogę zacząć.
    Był przekonany, że pogodzi tę dodatkowa pracę z etatem oraz życiem rodzinnym. Poza tym remont u Huttena nie miał trwać w nieskończoność, prawda? Zatem nic się nie stanie, jeśli na jakiś czas życie Marshalla będzie intensywniejsze niż dotychczas. Dodatkowo pomoc w remoncie była wspaniałym pretekstem, żeby mieć znajomego na oku, co też wcześniej sobie obiecał, prawda? Wiedział z doświadczenia, że czyjaś życzliwa obecność potrafiła dać wiele w tych gorszych momentach. A Martino bez wątpienia miał gorszy moment. Było to po nim nie tylko widać, ale i słychać i wcale nie trzeba było potrafić czytać między wierszami, żeby się tego dowiedzieć.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  30. [Cześć!
    Pięknie dziękuję za powitanie! Myślę, że kiedyś rozwinę tę część w jakimś poście fabularnym (nawet zaczęłam go pisać, pytanie, czy uda mi się skończyć…), także mam nadzieję, że wtedy wszystko się wyjaśni. :)
    Co do odnośnika, to nie ma sprawy, dziękuję za możliwość szybszej publikacji!]

    Meredith Have

    OdpowiedzUsuń
  31. Obruszenie Martino tylko spotęgowało rozbawienie Jerome’a. Wyspiarz mógł mieć tylko nadzieję, że dawny znajomy nie będzie miał mu tego za złe, należało bowiem podkreślić, że w śmiechu mężczyzny nie wybrzmiała ani jedna złośliwa nuta. Wręcz przeciwnie, śmiech ten był wyjątkowo dobroduszny i ciepły, a sam Marshall szczerze chciał pomóc Huttenowi, który znalazł się w budowlanych opałach.
    — Radzisz czy może jednak nie radzisz? — podsunął, łapiąc swojego rozmówcę za słówko, lecz zaraz zreflektował się i uniósł ręce w charakterystycznym, obronnym geście, przez co tym samym sugerował, że był to ostatni głupi żart, na który sobie pozwolił. Jego wesołość najprawdopodobniej spotęgował krążący w organizmie alkohol – te dwa, a może już trzy? – stracił rachubę – drinki sprawiły, że wyraźnie się rozluźnił, a przez to z automatu stawał się bardziej skory do żartów. Poza tym jego uwadze nie umknął fakt, jak pozytywnie zmiana tematu wpłynęła na Martino. Mężczyzna nie tylko się rozgadał, ale i wyraz jego twarzy się zmienił, jakby rozmawianie o rzeczach przyziemnych, na które można było mieć realny wpływ było swoistą kotwicą, która pomagała Martino resztkami sił czepiać się rzeczywistości.
    Pokiwał z namysłem głową, kiedy brunet przedstawił mu, jak miała się sprawa z jego grafikiem w pracy.
    — Zatem co powiesz na środę w tym tygodniu? — zaproponował, kiedy pobieżnie przewertował w głowie własne plany na najbliższy czas i nabrał pewności, że to popołudnie miał wolne. — Wpadłbym po pracy i zobaczył, z czym w ogóle muszę się zmierzyć — powiedział i mrugnął do niego porozumiewawczo. — A w weekend moglibyśmy zacząć działać? — dodał. Nie zamierzał zwlekać z rozpoczęciem prac nie tylko dlatego, że był człowiekiem czynu, ale przede wszystkim dlatego, że przyjazd Gal zbliżał się wielkimi krokami. Jeśli mieli podratować wizerunek Martino w oczach ukochanej, młodszej siostrzyczki, nie powinni zwlekać.
    Nie ustalili jeszcze niczego konkretnego, a Jerome już cieszył się na możliwość pomocy w remoncie. Co prawda oznaczało to, że będzie chodził z jednej pracy do drugiej, ale on naprawdę lubił to, co robił. Może i budowlańcy zazwyczaj nie mieli najlepszej opinii, ale Marshall zauważył, że w dzisiejszych czasach brakowało ludzi z fachem w ręku. Co za tym idzie, firma, w której pracował, nie narzekała na brak zleceń. A i jemu czasem udało się złapać jakieś dodatkowe zajęcie, co nie było bez znaczenia, kiedy miało się rodzinę do utrzymania i kredyt do spłacenia.
    — To co, ostatnia kolejka? — zaproponował, kiedy spostrzegł, że osuszyli swoje szklanki. W zasadzie nawet nie zaczekał na odpowiedź, jedynie posłał koledze porozumiewawcze spojrzenie i oddalił się w stronę baru. Wrócił po kilku minutach z dwiema pełnymi szklankami i jedną z nich wręczył Martino. Niekoniecznie miał ochotę na to, by kolejnego dnia odchorowywać dzisiejszy wieczór, dlatego ten drink miał być jego ostatnim.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  32. [Dziękuję za miłe słowa pod kartą mojej tancereczki ♥ Przyznaję, do tej pory wszystkie moje panny zawsze były niepoprawnymi optymistkami, więc stwierdziłam, że tym razem przyda mi się mała odskocznia. Trochę smutku nikomu nie zaszkodzi, a może trochę zahartuje? Kto wie!
    Twoje progi nie taki skromne, bo pan u góry historię ma naprawdę mocną, więc przyznaję rację — zdecydowanie jesteś mistrzynią rzucania kłód pod nogi. Aż żal serducho ściska na myśl, co musi przeżywać, obwiniając się o śmierć ukochanej. Myślę, że może w jakiejś części on i Valerie nawet potrafiliby zrozumieć siebie nawzajem?
    Chętnie bym coś dla ich dwójki wykombinowała, więc może zaproszę Cię na google chat? Daj znać!]

    Valerie Sherwood

    OdpowiedzUsuń
  33. Reszta wieczora upłynęłam im na dopiciu ostatniego drinka, leniwym graniu w rzutki i luźnej rozmowie o wszystkim i o niczym. Udało im się też ustalić satysfakcjonujący obydwie strony termin spotkania i tak kilka dni później Jerome wpadł do Martino, by ustalić, z czym przyjdzie mu się zmierzyć. Czekało ich rzeczywiście sporo pracy, ale wspólnymi siłami powinni sobie poradzić. Na pewno wszystko miało przebiec sprawniej, skoro znalazła się dodatkowa para rąk do pracy, a w razie czego Jerome zawsze mógł poprosić swoich kumpli z budowy o wsparcie i podejrzewał, że w przypadku kilku szczególnie uciążliwych robót może się to tak skończyć.
    Jako że niedziela okazała się dla Martino dniem wolnym, to właśnie wtedy postanowili rozpocząć wspólne działania. Zgodnie z prośbą znajomego, każdorazowo przed swoim przybyciem wyspiarz informował go o tym fakcie z piętnastominutowym wyprzedzeniem i tak tego niedzielnego poranka zjawił się kilka minut po godzinie ósmej. Podjechał pod dom swoim nie tak dawno temu zakupionym samochodem i wyjął z bagażnika torbę z ciuchami na zmianę. Miał tam też trochę sprzętu, na wypadek, gdyby ten okazał się potrzebny, ale na razie nie zaprzątał sobie głowy jego rozpakowywaniem. Podszedł pod drzwi, zapukał, a kiedy Martino mu otworzył, od razu wszedł do środka.
    — Kawy — jęknął błagalnie po krótkim przywitaniu. Co prawda nie zerwał się z łóżka o samym świcie, ale i tak lubił rozpocząć dzień od wypicia tego aromatycznego napoju, którym nie zdążył uraczyć się w domu. — I pokażesz mi proszę, gdzie mogę się przebrać? — zagadnął i poklepał dłonią sportowa torbę, która kryła w sobie jego ubranie robocze. — Wolę nie nadziać się na pomieszczenie, w którym akurat zamknąłeś psy — zażartował luźno i zaśmiał się cicho. Miał nadzieję, że dzisiejszy dzień przebiegnie w przyjemnej atmosferze. Ich spotkanie w barze nieco kulało, a to ze względu na ciężkie tematy, które poruszali… Dziś Jerome nie miał w planach ciągnięcia Martino za język, zamierzał za to zagonić go do roboty, tak by mężczyzna mógł zająć czymś głowę. Jednocześnie nie potrafił powstrzymać się, tuż po tym, jak przekroczył próg, przed rzuceniem drugiemu brunetowi zmartwionego spojrzenia. Przesunął też wzrokiem po jego sylwetce, jakby w ten sposób chciał ocenić, jak Hutten się trzymał, ale oczywistym było, że na pierwszy rzut oka nie będzie w stanie niczego stwierdzić.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  34. — Właśnie widzę… — mruknął, kiedy już Martino ukazał mu się w pełnej krasie i Jerome mógł dostrzec, że mężczyzna miał za sobą nie najlepiej przespaną noc, co w ich wieku od razu widać było po człowieku. — Ciężki dyżur? — zgadł, wchodząc do środka. Kiedy już wysłuchał, gdzie mógł zmienić ubranie, rozejrzał się, aż dostrzegł wspomniane schody.
    — Postaram się — odparł z nieukrywanym rozbawieniem, ponieważ wyobraźnia podsunęła mu obrazy tego, co mogło się stać, gdyby jednak wszedł do łazienki i choć w tym momencie, kiedy był bezpieczny, po prostu go to śmieszyło, pewnie nie byłoby mu do śmiechu, gdyby pomylił pomieszczenia. To dlatego, kiedy już ruszył ku łazience, dwa, a nawet trzy razy upewnił się, że dobrze trafił. Na szczęście w środku nic go nie zaskoczyło, nie natknął się również na wspomnianego przez znajomego kota. Przebrał się, nałożywszy na siebie robocze spodnie i wyświechtaną koszulkę, która po kilku kolejnych założeniach miała nadawać się już tylko do wyrzucenia. Swoje codzienne ubranie starannie złożył w kostkę i pozwolił je sobie zostawić na łazienkowym grzejniku, nie chcąc wkładać go do torby, która często była w równie złym stanie, co jego ciuchy robocze.
    Łazienkę opuścił po kilku minutach i odnalazł Martino po odgłosach krzątaniny, przez co finalnie wszedł do kuchni i przystanął tuż przy progu.
    — Wiesz, zawsze możesz iść jeszcze spać i dołączyć do mnie później — odezwał się. — Nic się nie stanie, jeśli zacznę dłubać sam. Od czego w ogóle mieliśmy zacząć? — rzucił. Swoją torbę odstawił na ziemię, a następnie przeciągnął się, tłumiąc przy tym ziewnięcie. Tak, zdecydowanie potrzebował kawy i już nie mógł się doczekać, kiedy poczuje w ustach jej smak. Choć lubił zaczynać pracę najwcześniej, jak się dało, uważał też, że kilkanaście minut zwłoki nie miało go zbawić. Poza tym Martino, jeśli tylko nie zdecyduje się wrócić do łóżka, również wyglądał na osobę, która potrzebowała chwili, by należycie się rozbudzić i tym samym mocno zakotwiczyć w rzeczywistości.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  35. — Nie myślałeś kiedyś o zmianie zawodu? — spytał luźno. Dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że praca ratownika była wymagająca, zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym, ale to właśnie psychika osób parających się tym zawodem była szczególnie narażona. Zdaniem Marshalla zawody medyczne wybierały w większości osoby, które czuły prawdziwe powołanie. Nie każdy bowiem potrafiłby udźwignąć to, co dźwigali ci ludzie, a na ten niebotyczny ciężar składał się ogrom ludzkiego nieszczęścia i tragedii, poprzetykanych niejednokrotnie makabrycznymi widokami. Jerome nie wyobrażał sobie, co mogło dziać się w głowie takiej osoby jak Martino, która mierzyła się z tym wszystkim na co dzień. Gdzie znaleźć dla tego wszystkiego ujście? I czy z czasem to wszystko naprawdę powszedniało?
    — A wiesz co, chętnie — odparł na propozycję śniadania. W domu zdążył tylko coś przekąsić, więc nie miał nic przeciwko dociążeniu żołądka zarówno za pomocą kawy, jak i czegoś do jedzenia. Podczas gdy Martino krzątał się po pomieszczeniu, wyspiarz pozwolił sobie zająć miejsce przy stole i tak niedługo potem znalazła się przed nim nie tylko aromatyczna kawa, ale i smakowicie wyglądające rogaliki.
    — Byle tylko cały dzień nie zleciał nam na tradycyjnej włoskiej sjeście — zażartował i sięgnąwszy po kartonik, zabielił kawę. Zwykle jeszcze by ją posłodził, ale uznał, że w połączeniu z rogalikami to byłoby zbyt wiele i po takiej dawce cukru faktycznie zrobiłby się senny, a przecież niedługo miał się wziąć do roboty. Upił łyk gorącego napoju i zamruczał z zadowoleniem, kiedy przyjemne ciepło bijące od żołądka rozlało się po jego ciele.
    — Idealnie — mruknął i sięgnął po jeden z rogalików. — No tak, musimy cię uchronić przed marudzeniem Gal — stwierdził, kiedy przełknął już pierwszy kęs. — Ciekawe, czy będzie mnie pamiętać…. — zaczął zastanawiać się na głos. — Pewnie bym jej nie poznał, gdybym przypadkiem na nią wpadł. Była wtedy dzieckiem. Cóż, z ledwością zorientowałem się wtedy, w tamtym barze, że ty to ty — kontynuował z rozbawieniem.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  36. Kiedy Martino się roześmiał, Jerome w zdziwieniu uniósł brwi. Dopiero kiedy jego rozmówca wyjaśnił, o co się rozchodziło, jego twarz rozjaśnił uśmiech. Prawda, mógł się domyślić, że jego pytanie nie należało do tych najbardziej oryginalnych, a jego postawa niczym nie różni się od tej przyjmowanej przez większość społeczeństwa. Niemniej nie mógł się powstrzymać i dobrze, ponieważ na swoje pytanie dostał dość obszerną odpowiedź, która w pełni go usatysfakcjonowała.
    — Idąc twoim tokiem myślenia, też powinienem sobie poszukać pracy na wodzie — zauważył łagodnie i po tym, jak już dojadł rogalika, ujął filiżankę w dłoń. Rozparł się wygodniej na krześle i skrzyżował ramiona na piersi, dłoń z filiżanką pozostawiając uniesioną blisko ust. — Ale nie, wolałem wywrócić całe swoje życie, również to zawodowe, do góry nogami — zaśmiał się cicho i pokręcił głową, kiedy wspomnienia zatańczyły przed jego oczami. — Choć też nie do końca. Już na Barbadosie sezonowo pracowałem przy budowach. Głownie kolejnych hoteli i kurortów na zachodnim wybrzeżu wyspy. I tak doszedłem do wniosku, że w Nowym Jorku łatwiej będzie mi znaleźć coś w budowlance — zauważył, a potem upił łyk kawy, której gorycz przyjemnie łagodziła słodycz rogalika.
    — Będę trzymał gębę na kłódkę — obiecał nie bez rozbawienia, kiedy Martino poprosił go o zachowanie dyskrecji. To, jak słowa drugiego bruneta kreśliły relację z jego młodszą siostrą sprawiało, że Jerome nabierał tym większej ochoty na to spotkanie po latach. Był szczerze ciekaw tego, na jaką kobietę wyrosła ta dziewczynka, której mglisty obraz zachował we wspomnieniach. A z tego, co mówił Hutten, wszystko wskazywało na to, że Gal miała pamięć zdecydowanie lepszą, niż każdy z nich.
    — Naprawdę? Akurat ona? — tchnął ze zdziwieniem. — Na to bym nie wpadł. Chyba będę musiał serdecznie jej podziękować, inaczej wziąłbyś mnie jeszcze za jakiegoś podejrzanego natręta i zgłosił sprawę na policją — zażartował i mrugnął porozumiewawczo do znajomego, a potem w kilku łykach dopił ciepłą jeszcze kawę.
    — No, czas wziąć się do roboty! — zarządził i z cichym stuknięciem odstawił pustą filiżankę na blat. — Pokaż mi, gdzie jest pokój, który zajmie Gal. Po tym, co powiedziałeś, tym bardziej muszę przyłożyć się do pracy. Nie, żebym na co dzień był partaczem! — zastrzegł żartobliwie, a potem odsunął krzesło od stołu i podniósł się ze swojego miejsca. Kiedy miał coś do zrobienia, nie lubił tracić czasu i odkładać danej rzeczy na później, kiedy nic nie stało na przeszkodzie, aby mógł mieć ją z głowy szybciej.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  37. Jerome również miał nadzieję, że odbywane przez Martino regularne wizyty w gabinecie psychologicznym przyniosą pozytywny skutek. Wcale nie krył się z tym, iż odczuł ulgę, kiedy znajomy podczas ich minionego spotkania wyznał mu, że korzysta z profesjonalnej pomocy. To było naprawdę dobre posunięcie i duży krok dla kogoś, kto zmagał się z tak poważnymi problemami – wiele osób nie potrafiło przyznać, że sobie nie radzi i potrzebuje pomocy, co niestety często prowadziło do tragicznych konsekwencji. Stąd wyspiarz był ukontentowany posunięciem ratownika, tym bardziej, że sam był w pewnych kwestiach bezsilny. Swoją obecnością mógł wprowadzić pewien – miejmy nadzieję, że pozytywny – zamęt w życie drugiego mężczyzny i tym samym odciągać jego myśli od ponurych tematów, zawsze też mógł go wysłuchać i okazać wsparcie. Niemniej jednak nie miał takiej mocy, aby odjąć część jego bólu czy przepracować z nim to, co działo się w jego głowie. Nie zamierzał nawet próbować tego robić, ponieważ dobrze wiedział, że często dobre chęci nie wystarczały i z powodu braku wiedzy oraz doświadczenia mógłby zupełnie niechcący bardziej Martino zaszkodzić, niż pomóc.
    Kolejną kwestią pozostawało to, że Hutten i Marshall dopiero co odnowili znajomość, która jeszcze do niedawna była pogrzebana głęboko w zimnych piaskach wspomnień. Potrzebowali czasu, by na nowo zadzierzgnąć między sobą nić porozumienia i by ich relacja stała się na tyle stabilna, by mogli swobodniej odbywać poważne rozmowy, a przy tym czuć się komfortowo we własnym towarzystwie. Jerome nie miał problemu zarówno w nawiązywaniu nowych znajomości, jak i odnawianiu tych starych, nie oznaczało to jednak, że od razu czuł się w towarzystwie drugiej osoby w stu procentach swobodnie. Może dawniej, kiedy był młodszy, przychodziło mu to łatwiej, ale dziś, wraz z latami doświadczenia ciążącymi na ramionach, zdawał się być bardziej ostrożny.
    — Cóż, schodami zajmiemy się w następnej kolejności — zawyrokował i westchnął ciężko. — Wyobraź sobie, gdybyś to Gal musiał wyciągać — dodał i zaśmiał się, ponieważ podejrzewał, że w tej sytuacji młoda kobieta narobiłaby nieporównywalnie więcej rabanu niż Jerome i pies razem wzięci. Zgodnie ze wskazówką Martino, podążył na górę, ostrożnie i z wyczuciem stawiając stopy na kolejnych stopniach, a kiedy dotarł na piętro, nie zaznawszy przy tym uszczerbku na zdrowiu, triumfalnie klasnął w dłonie. Następnie wszedł do przeznaczonego dla Gal pokoju i nie zdołał powstrzymać cichego jęku, który wyrwał mu się na widok pomieszczenia. Czekało go sporo pracy.
    Kiedy skończył wodzić wzrokiem po ścianach, suficie i podłodze, spojrzał na znajomego.
    — Wiesz, że możesz iść się położyć? — rzucił, mając w pamięci to, że brunet był po nocnym, długim i ciężkim dyżurze. — Nie powinienem za bardzo hałasować, przynajmniej nie na początku. A ty powinieneś choć trochę się przespać.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  38. [Dziękuję za powitanie i propozycję wątku. Chętnie bym skorzystała i oczywiście nie bez powodu przyszłam akurat tutaj :) (chociaż uważam, że wszystkie twoje postaci są ciekawe, że tak to ujmę). W podobnie tragiczny sposób stracili ukochane osoby i ewidentnie w podobny sposób próbują odreagować, więc jakiś punkt wspólny jest. A powiem nawet, że mogłabym wymyślić ich więcej ;).]

    Whitney James

    OdpowiedzUsuń
  39. [Dziękuję za powitanie :) Przyznam, że nie wiem, czy była taka postać, bo mam pamięć złotej rybki, ale ja na pewno jej nie miałam. Postać przejęłam z imieniem i nazwiskiem, więc grzecznie podążam wyznaczoną mi ścieżką.
    A co do rutyny... jedni jej nie znoszą, inni kochają. Ważne, żeby samemu wiedzieć, czego się chce.]

    Bridget

    OdpowiedzUsuń
  40. [Oj, tylko lepiej, żeby w jej obecności nie palnął czegoś o "paletkach". Trochę ekstremalny Twój pomysł (co nie znaczy, że się nie piszemy), jednak myślę, że moglibyśmy coś konkretnego z tego wykombinować. Możliwości jest sporo, o propozycji opieki będę pamiętać :). Napisz do mnie, a zrobimy burzę mózgów.]

    Whitney James

    OdpowiedzUsuń
  41. To był dobry tydzień. Pracowity. Przygotowania do premiery nowej kolekcji ubrań na nadchodzący sezon wreszcie nabrały odpowiedniego tempa. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik, idealne. Dlatego Whitney, tak jak zawsze, doglądała całego procesu. Lubiła wiedzieć co się dzieje z jej firmą, każdym jednym projektem i chciała mieć jak najwięcej wpływu. Nawet jeśli zatrudniała odpowiednio wykwalifikowanych ludzi, bo sama nie miała wykształcenia w tym kierunku. No i im więcej miała obowiązków, tym mniej zaprzątała sobie głowę innymi sprawami.
    Po tym jak wróciła do pustego już mieszkania, powróciła smutna, szara rzeczywistość. Nie chcąc się jej poddać, Whitney szybko wskoczyła w ulubione imprezowe ciuszki, poprawiła makijaż oraz fryzurę i wyruszyła na miasto.
    Weszła do pierwszego lepszego klubu, w którym ostatnio nie była i od razu podeszła do baru, by zamówić jakiś wysokoprocentowy napój. Przy okazji rozejrzała się po lokalu. Niby od niechcenia, ale trochę w poszukiwaniu jakiegoś towarzystwa. Była w nastroju na jakieś towarzystwo.
    W klubie bawiło się całkiem sporo osób. Zdecydowana większość z nich, podobnie jak Whitney głównie piła alkohol, niektórzy natomiast bujali się w rytm muzyki.
    Skanowała wzrokiem najbliższą okolicę, co jakiś czas zawieszając wzrok na jakimś interesującym w jej mniemaniu mężczyźnie. Parę razy miała ochotę wstać i wykonać ten „pierwszy krok”. W końcu teoretycznie nic nie stało na przeszkodzie, by to ona, jako kobieta, zagadała do faceta. Coś jednak ją powstrzymywało. Swój brak pewności siebie tłumaczyła niewystarczającym upojeniem alkoholowym, więc siedziała na dotychczasowym miejscu i zamawiała kolejne drinki. Następnym razem na pewno się odważy.

    Whitney [Ja też, haha.]

    OdpowiedzUsuń
  42. Zmierzyła wzrokiem mężczyznę, który do niej podszedł, tak dyskretnie, jak tylko potrafiła. Musiała przyznać, że był nawet przystojny, chociaż w kompletnie inny sposób niż ten, z którym planowała spędzić życie. Nie wyglądał na psychopatę, więc postanowiła zignorować dziwne wrażenie, które mówiło, że nie podoba jej się to jak na nią patrzył. Wierzyła, że po prostu wie kim jest i tyle. Zauważyła go z daleka już na kilka minut wcześniej.
    Zerknęła ukradkiem w kierunku, z którego przyszedł nieznajomy, gdzie przy stole siedziała niezwykle wesoła grupka facetów. Domyśliła się, że to zapewne koledzy.
    Nigdy by tego nie przyznała głośno, ale widząc dobrze bawiące się grupki przyjaciół zdarzało jej się odczuwać lekkie ukłucia zazdrości. Ona, ze względu na swoje poprzednie zajęcie, nie miała możliwości swobodnego imprezowania w klubie ze znajomymi. Jej życie kręciło się tylko wokół sportu, co oznaczało, że musiała starannie dbać o swój organizm. Kiedy te czasy minęły, zaczęła nadrabiać „zaległości”. Samotnie, ponieważ jej jedyna przyjaciółka wciąż była aktywnym sportowcem, osiągającym sukcesy.
    — Pewnie, będzie mi bardzo miło — Uśmiechnęła się delikatnie i dokończyła zamówiony chwilę wcześniej napój.
    Bardzo rzadko zdarzało się, by pozwoliła komukolwiek kupić sobie drinka. Przeważnie stanowczo odtrącała wszelkie próby podrywu. Według niej cała ta popularna gadka o leczącej mocy czasu była tylko jednym wielkim stekiem bzdur. Pomimo upływu lat wciąż myślała o zmarłym mężu, a ból i tęsknota wcale nie malały, tak jak niektórzy zwykli uważać. Miała wrażenie, że było wręcz na odwrót. Patrzenie jak jej córka powoli dorasta bez ojca samo w sobie było trudne. Świadomość, że prędzej czy później będzie musiała z nią na ten temat porozmawiać napełniała ją smutkiem oraz strachem.
    Czasem, gdy miała odrobinę lepszy humor, lubiła odbyć niezobowiązującą pijacką pogawędkę z kimś, kogo nigdy więcej nie spotka. Zawsze jednak uważała na to co mówi, by przypadkiem sobie nie zaszkodzić. Naprawdę ostatnim czego potrzebowała, był jakiś skandal.
    Nie było nic złego w zwykłej rozmowie, kilku(nastu) drinkach i… kto wie. W końcu nadal była tylko kobietą, która miała pewne potrzeby, wymagające zaspokojenia.

    Whitney

    OdpowiedzUsuń
  43. [Chyba czas wrócić do żywych.]
    Miała nadzieję. Przez chwilę naprawdę miała ogromną nadzieję, że uda jej się uniknąć konfrontacji z kimś, kto znał ją z występów na kortach tenisowych. Wciąż naiwnie wierzyła, że uda jej się unikać sławy tak często, jak będzie tego chciała. Niestety, nadzieja matką głupich.
    Postanowiła jednak, tym razem się tym nie przejmować. Nie chciała się tym przejmować. Mogła się odrobinę uspołecznić. W końcu, co złego mogło się stać? Poza totalną kompromitacją w oczach przystojnego nieznajomego. Skoro i tak wiedział kim jest, mogła to jakoś wykorzystać.
    — Chciałam się trochę zrelaksować po ciężkim tygodniu w pracy, a wybrałam to miejsce, bo nie podejrzewałabym, że mogłabym spotkać tu jakiegoś fana — odparła, starając się nie brzmieć tak, jakby próbowała go spławić. Nie próbowała. Miała pełną świadomość, że bardzo często onieśmielała ludzi, mężczyzn w szczególności, swoją postawą. Często robiła to nawet nie próbując za bardzo. Słyszała, że biła od niej energia niezaprzeczalnej pewności siebie, czasem wręcz arogancji. Jednym się to podobało, innym nie. Natomiast teorie o tym, że nienawidziła wszystkich ludzi poza kręgiem najbliższych, były wyssane z palca. Zawsze odnosiła się z szacunkiem do rywalek z touru i starała się znajdować jak najwięcej czasu dla kibiców. To nie jej wina, że pozostałe zawodniczki najzwyczajniej nie dorastały jej do pięt.
    — W takim razie mam nadzieję, że byliście świadkami tylko tych udanych spotkań i dobrze się bawiliście — Kąciki jej ust ponownie nieznacznie się uniosły. Od ostatniego meczu minęło dużo czasu, aczkolwiek niektórzy po prostu byli pamiętliwi. Po chichu liczyła, że ten facet do takich nie należał.
    Powodów, dla których nie przepadała za poznawaniem podczas imprez sympatyków tenisa było całkiem sporo. Nigdy nie wiedziała na kogo akurat trafi; człowieka, który jej sprzyjał, czy może takiego, który potajemnie wzdychał do którejś z konkurentek i chciał tylko zagrać jej na nerwach. Już jako nastolatka doświadczyła co najmniej kilku przykrych sytuacji, dlatego zachowywała szczególną ostrożność w miejscach publicznych i w mediach społecznościowych. Mimo, że jej profesjonalna kariera skończyła się dawno temu, wciąż musiała uważać.
    Tego dnia jednak chciała najzwyczajniej dobrze się pobawić.

    Whitney

    OdpowiedzUsuń
  44. Już wcześniej, gdy wspomniał o siostrze, domyśliła się, że najprawdopodobniej na tenisie pojawiał się bardziej jako towarzystwo niż kibic. Ewidentna konsternacja tylko potwierdziła jej domysły. Z trudem powstrzymała śmiech. Tak czy inaczej, uważała, że to całkiem urocze. Być może kiedyś się na nawet spotkali przelotem, podczas podpisywania autografów. Rozdawała je w takich ilościach, że ciężko jej było zapamiętywać twarze. Na co dzień również miewała z tym problem.
    — I tak i nie. Gdy walczy się o coś dużego, czasem najmniejszy błąd potrafi zaważyć na wszystkim. A druga szansa może nigdy nie nastąpić — powiedziała, biorąc łyk alkoholu.
    Przypomniała sobie Igrzyska Olimpijskie. Dla wielu sportowców najważniejszą imprezę, jedyną znaczącą w ich dyscyplinach. W tym rozgrywanym raz na cztery lata największym i najbardziej prestiżowym sportowym wydarzeniu presja zawsze sięgała zenitu. Każdy chciał zdobyć medal dla swojego kraju, być dumą ojczyzny, ale już samo dostanie się do kadry olimpijskiej stanowiło niemałe osiągnięcie. Dla niektórych to była niepowtarzalna szansa pokazania się światu.
    Jej się to udało. Udało się wywalczyć upragnione złoto, okupione ciężką pracą, potem i łzami. Zrobiła to, czego się od niej oczekiwało. Na swoich pierwszych i ostatnich Igrzyskach. Nie mogła dostąpić zaszczytu bronienia mistrzostwa.
    — Poza tym, kibice potrafią być naprawdę chamscy, gdy sportowcy, którym niby kibicują, nie osiągają takich wyników, jakich oni by sobie życzyli. Życzenia śmierci albo poważnej kontuzji to norma — dodała. To była jedna z tych rzeczy, za którymi nie tęskniła, będąc na emeryturze.
    — To fakt — mruknęła i wyzerowała zawartość szklanki.
    Kiedyś nie uważała siebie ani za optymistkę, ani za pesymistkę. Była realistką, twardo stąpającą po ziemi. Natomiast od ponad czterech lat te naprawdę dobre dni stały się bardziej wyjątkiem niż regułą. Każdy promyk słońca nieśmiało wyglądający zza czarnych chmur był cenny.
    Nie chciała, by dobry nastrój siadł, więc postanowiła zrobić coś odrobinę nie w swoim stylu.
    — Hej. Właśnie coś sobie uświadomiłam. Masz nade mną przewagę. Wiesz, kim jestem, pewnie znasz moje imię, a ja nie znam twojego — stwierdziła, przywołując na twarz lekko zadziorny uśmieszek.

    Whitney

    OdpowiedzUsuń