Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] Dani Hasson

Dani Hasson
Trzydziestoletni irlandzki imigrant, przybyły przeszło 10 lat temu do NYC na stypendium studenckim. Urodzony i wychowany w malutkim Dingle, z którego uciekł w poszukiwaniu lepszych perspektyw. Kryptogej i były redaktor naczelny działu kulturowego w New York Timesie. Niegdyś wierzył w amerykański sen, dziś budzi się z nowojorskiego koszmaru jako złota rączka bez stałej pracy, z dwójką małych córeczek i z żoną na utrzymaniu.
Jest statkiem rozbitym na morzu marzeń, wywleczonym na brzeg nowojorskiej dżungli, której granic nie chce już poznawać. Palmą niepoukładania, rzucającą cień enigmy na przystojną, choć zmęczoną pracą twarz. Drzazgą we własnej egzystencji, utkwioną boleśnie pod maską napiętej przez milczenie skóry.

Jest tego rodzaju ciszą na morzu pasywności, która czasem niepokoi, i za której tarczą kryje pragnienia, uczucia lub potrzebę bliskości z kimś, kogo mógłby prawdziwie pokochać.

(Na to sobie nigdy nie pozwolił).

Jest obłokiem melancholii, skroplonym w deszczach udawanej pokory. Pienistą falą, do niedawna płynącą zgodnie z nurtem korporacyjnego życia. Przede wszystkim jednak pozostaje wirem wściekłości, zamkniętym w puszce Pandory, której do dziś nie odważył się otworzyć.
___

Szukam pociągających wątków z naręczem emocji lub z wartką dynamiką gry. Nie łudzę się, że znajdę żonę na wątek bez miłości, ale jeśli ktoś jest na tyle szalony, by się skusić, to zapraszam. Nie jestem demonem szybkości, ale piszę starannie. Ja nie gryzę (Dani tylko czasem w łóżku). Kontakt: imprison.men@gmail.com

24 komentarze

  1. [ Dzień dobry, czołem! Żyję w niedoczasie, ale zdążyłam go podejrzeć przed publikacją i wiedziałam, że nie mogę was zostawić bez przywitania ^^ Co za przystojny gość! Mimo żony u boku na pewno przyciąga spojrzenie wielu kobiet, jak i mężczyzn na ulicach Nowego Jorku. Przykre jest to, że zamiast spełnienia snu, przechodzi przez koszmary; że nie dane mu jest żyć tak, jak pragnie. Że musi ukrywać prawdziwą orientacją. Że zamiast mieć męża, tkwi przy żonie i na pewno uroczych córeczkach. Czym to jest spowodowane? Nie chce kogoś zawieść, czy sam nie dopuszcza do siebie odwagi, by tworzyć inny obraz, niż ten prezentujący najpopularniejszy schemat rodziny?
    Powodzenia w otworzeniu puszki Pandory. Wierzę, że w tej jego nie ma samych nieszczęść! Dobrej zabawy u nas, pozdrawiam ^^
    ]

    PAMELA ROBERTS & RAFAEL GRIGORYAN

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie cierpi komplikacji.
    Przy całej regularności chaotycznego życia prywatnego i obsesyjnego minimalizmu otaczającego go świata paradoksalnie czyni to z niego przyzwoitego sąsiada. Zawsze mówi dzień dobry na klatce schodowej, nigdy nie zostawia na niej zalegających worków ze śmieciami, pali w mieszkaniu, by nachalność nikotynowego dymu nie narzucała się z jego balkonu na cudze. Grubość ścian starej kamienicy asekurująco ogranicza jego rozwiązłość jedynie do jego samotni. Mankament ma zaledwie jeden. Grywa na fortepianie.
    Masywny instrument podobnie jak całość nieruchomości wraz z jej niezmienionym do teraz wystrojem pozostawiła mu w spadku matka i choć ona sama zakupiła go jedynie dla jego imponującego oblicza, Adam od zawsze umiał z niego należycie korzystać. Muzyka od wszechczasów go uspokaja. A robi to jeszcze skuteczniej, odkąd przestał malować. Ta drobna rysa na sąsiedzkości wydaje się większości lokatorów nie przeszkadzać, tym szczególniej, że Griffith oczywiście ma poszanowanie dla obowiązujących godzin ciszy nocnej i właściwie nigdy nie grywa nawet tuż przed nimi. To przecież czas wydawania dźwięków ze zgoła przyjemniejszych w poruszeniu strun. Ta standardowego rodzaju muzykalność zawadza jednak pani O'Sullivan.
    Gdyby Adam miał wyrokować, orzekłby, że przyjaźnią z jego świętej pamięci matką połączyły je skazy charakteru, nadmierna wredność i wścibskość, oraz niechęć do niego samego od pierwszej chwili, kiedy go ujrzały. I choć jedna nie musi go już tolerować, z drugą mieszka po sąsiedzku, niezmiennie zawsze doprowadzając ją do szału nadmierną, wyraźnie nieszczerą, lecz nienaganną uprzejmością.
    Tego popołudnia do ulokowania się przed fortepianem i skrupulatnego podwinięcia rękawów koszuli zmusza go cieknąca rura. Uporczywie nieregularne kapanie doprowadza go do białej gorączki, brak rytmiczności przecieku skutkuje ściślejszym ściśnięciem szczęk, ilekroć spotkania kolejnej kropli z zebranymi już w misce oczekuje, ale jej nie dostaje, a niemalże podskakuje, kiedy to przychodzi niespodziewanie. Dlatego postanawia je zagłuszyć. A później zagłusza natrętne uderzenia miotły w sufit mieszkania poniżej.
    Kończy grać kolejną sonatę Beethovena, kiedy uświadamia sobie, że staruszka od dłuższego czasu dobija się do drzwi. Głośność oznajmienia wizyty zazwyczaj wybacza, bo dzwonek nie działa od wielu miesięcy. Ale nie jej. I nie dziś. Odpala papierosa, coby dodatkowo wyprowadzić zapalczywą przeciwniczkę tego nałogu z równowagi. Wstaje. Otwiera.
    - Za głośno? Już skończyłem. - Zobojętniały w zmęczeniu głos wtóruje jego mimice, gdy opiera przedramię ręki ściskającej papierosa o krawędź drzwi ponad głową, by jak najbardziej uniemożliwić wścibskiej kobiecie zajrzenie do wnętrza jego mieszkania. Kiedy jednak spojrzeniem zamiast na staruszkę natrafia na cudzy tors, a przesunąwszy go wyżej dostrzega nieprzyzwoicie wręcz przystojną twarz, wzrok natychmiast wyostrza się w wyrazie bezwarunkowego już zainteresowania. I Griffithowi nie pozostaje nic innego, jak tylko zaciągnąć się papierosem w celu zamaskowania szczątkowej nierówności oddechu.
    - Nie jesteś panią O'Sullivan - zauważa nim tamten zdąża rozjaśnić powód swojego przybycia, po czym odwraca głowę w bok, flegmatycznie wypuszczając dym spomiędzy warg w głąb własnego korytarza.

    OdpowiedzUsuń
  3. [Hej,

    Miło powitać twoją kolejną postać, która wydaje się, przynajmniej moim zdaniem, nieco za mocno tchnąć smutkiem. Mam nadzieję, że Dani kiedyś jeszcze się z tego otrząśnie, a tobie nie zabraknie ani weny, ani porywających wątków.

    PS. Gdybyście mieli czas i chęci, zapraszam w swe skromne progi.]


    Sibyl, Aaron, Nikolaus i Martino

    OdpowiedzUsuń
  4. [Dobry wieczór! Cieszę się, że suwak przekonał do dołączenia do nas :) Mała rzecz, a cieszy!
    Zajrzałam sobie na bloga jeszcze w trakcie zajęć na uczelni i przyznaję się bez bicia, widok takiego pana na stronie głównej mocno mnie rozproszył. Piękne jest to drugie zdjęcie! A jednocześnie odnoszę wrażenie, że dobrze oddaje to, co zawarłaś w karcie postaci.
    Dzięki Twojemu tekstowi mogę dość dobrze wyobrazić sobie, co dzieje się we wnętrzu Dani'ego i mocno złapało mnie to za serduszko, choć nigdy nie będę potrafiła wejść w buty podobnej jemu osoby.
    Przy okazji tak się zastanawiam, czy my kiedykolwiek miałyśmy okazję coś ze sobą napisać? Ja sobie nie przypominam, choć może i pamięć mnie zawodzi. Może chciałybyśmy spróbować? :)
    Do zaoferowania mam w razie czego Jerome'a, który stanowi raczej przeciwieństwo Dani'ego i być może mogłybyśmy oprzeć wątek na tym nie tak znowu oczywistym kontraście, bo też jest pomiędzy nimi wiele podobieństw. Mam też Nicholasa, ale to-to jeszcze gówniarz jest i na ten moment nie przychodzi mi do głowy żaden punkt zaczepienia pomiędzy nim a Dani'm (dobrze odmieniam?).
    Także jeśli tylko masz chęci, to zapraszam serdecznie na wspólną burze mózgów :) A poza tym życzę udanej zabawy!]

    JEROME MARSHALL & NICHOLAS WOODROW

    OdpowiedzUsuń
  5. Tymczasem Adam nie rusza się z miejsca. Po pierwsze, mniej ważne, nie lubi być pospieszany. Po drugie jednak - wraz z krokiem tamtego do jego nozdrzy wkrada się hołubiony przez niego naturalny zapach ludzkiego ciała w kojącej mieszaninie z nikotynowym dymem palonego właśnie papierosa. Po trzecie, bo teraz ma znacznie lepszą sposobność, by przyjrzeć się atrakcyjnej twarzy.
    - Raczej nieuprzejmości - mruczy spokojnie, bo kąśliwość odpowiedzi wpisana jest w jej istotę. Jeszcze przez dwie uporczywe sekundy bada wzrokiem cudzą mimikę, własnym, onieśmielającym wyrazem tęczówki stara się uchwycić wyraz cudzych, rozbieganych i ponaglających go, po czym odsuwa się zupełnie, dając pełną swobodę wejścia do mieszkania.
    - Chociaż niebycie panią O'Sullivan to najwyższa forma komplementu - reflektuje się natychmiast w chwili, gdy rozmówca osiąga cel, a jego ramię znajduje się gdzieś pośrodku ciała gospodarza. Kącik warg Griffitha drga do góry tak łagodnie, że uśmiech ten równie dobrze mógłby być tylko złudzeniem.
    - W kuchni na samym końcu - dodaje i dłonią wciąż ściskającą między palcami papierosa potwierdza kierunek w głąb korytarza obleczonego, starymi, pożółkłymi od tytoniu i miejscami odchodzącymi od ścian tapetami w zupełnie nie pasujące do niego beżowe, kwiatowe wzory.

    OdpowiedzUsuń
  6. [Mnie tutaj nie ma, ale no nie mogę sobie odpuścić skomentowania... <3 Jak zwykle cuuudowna postać, Twoi panowie zawsze są tacy dopracowani – uwielbiam tę krótką formę KP, pobudza wyobraźnię. :>
    No i, polecam tę blogowiczkę – umie w emocje, w akcje i w przemyślenia, więc tylko pisać, pisać i pisać. <3]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Awww! *.* Dziękuję za przemiły komentarz i pochwały. Jak będziesz chciała coś zagrać, to wiesz teraz, gdzie mnie szukać :D.]

      Usuń
  7. Dopóki oglądać może przystojną twarz, skupiać wzrok na zajętym, zmęczonym i zupełnie niezainteresowanym, choć tak bawiącym go spojrzeniu, dopóty trzymać potrafi łaknienie na krótkiej smyczy zdrowego rozsądku. Nie pozwala źrenicom zejść niżej, szczegółowiej zarysować w wyobraźni ostrych jak brzytwa kości szczęki, pełnych warg, rozpiętego zamka bluzy, spoconej skóry oblekającej obojczyki. Poświęca się zupełnie nieszkodliwym przekomarzaniom, korzystnie pozostawionym bez odpowiedzi.
    Przegrywa w momencie, w którym zamyka za mężczyzną drzwi i odprowadza go do kuchni flegmatycznym ruchem tęczówek. Traci punkt oparcia dla koncentracji, w ułamku sekundy pochłania zesztywniały kark i plecy, na dłużej zatrzymując się na pośladkach, paradoksalnie podkreślonych przez robocze spodnie. Zachowuj się, karci go umysł, podsyłając natarczywie wizerunek atrakcyjnej kobiety z małym dzieckiem na rękach w progu głośnego mieszkania. Spóźniony nie wpływa jednak w żaden sposób na przyjemne ciepło atakujące lędźwie, bo rzeczywistość prezentuje się lakonicznie: Adam pragnie przybyłego do niego ciała. A później niby kopnięcie prądem przychodzi wspomnienie skutku tego pożądania poprzednim razem, wzroku skopanego szczeniaka w jego, ale nie jego oczach i mroźna trwoga otula całe ciało.
    Zaciska zęby z dezaprobatą, choć reakcja wydaje się przecież korzystna w obliczu braku odzewu z drugiej strony i wchodzi do kuchni w momencie, w którym rozmówca w szczątkowym masażu przesuwa dłonią po szyi.
    - Nigdy - odpowiada w lakonicznej ignorancji, zaciągając się papierosem. - I nie tam.
    Mija go, podchodzi do okna i odsłania ciężką zasłonę. Wypuszczając dym nosem wskazuje głową na rurę doprowadzającą ciecz do kaloryfera, drażniąco przeciekającej tuż pod wysokim sufitem pomieszczenia.

    OdpowiedzUsuń
  8. [Tak czy siak to chyba jest jakiś znak, ponieważ mój scroll w myszce coś ostatnio słabo działa... xD
    W takim razie czy mogę oficjalnie napisać, że będę podglądać wątki, żeby te odkryte karty sobie od czasu do czasu obejrzeć? No chyba że uraczysz nas postem fabularnym, to już w ogóle będzie super xD
    Och, ja też bardzo dobrze kojarzę Cię z blogosfery, ale ta wspólna fabuła nie daje mi spokoju... Teraz zastanawiam się, czy kiedykolwiek byłam na Mount Cartier, ach ta moja skleroza... No, nie ważne ;)
    Ja również chciałabym coś więcej, niż znajomość stricte zawodowa, ale jeszcze nie wiem co. Jedyne, co przyszło mi do głowy to to, że narzeczona Marshalla i żona Dani'ego mogą się znać/przyjaźnić, ale przyznaję się bez bicia, nie wiem, co dalej. Mimo wszystko odnoszę wrażenie, że pomimo powierzchownych podobieństw, to dwa zbyt różne charaktery, żeby coś nam kliknęło. Ale nie wykluczam, że może jeszcze coś przyjdzie mi do głowy - czasem wpadam na pomysł wątku w najmniej spodziewanym dla mnie momencie.]

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  9. To nie pierwszy raz, kiedy słyszy sugestię o remoncie. Właściwie takowa pada z ust przynajmniej jednych na pięć przekraczających ten próg. Niedojrzały upór Griffitha w tym aspekcie ma jednak swoje podłoże w zgoła bardziej skomplikowanych kwestiach niż brak funduszy, który go nie dotyka czy awersja do hałasu, którą dla świętego spokoju na dłuższy czas przecież by zniósł. Z mieszkania uczynił bowiem grobowiec dla swojej relacji ze zmarłą matką, niezdrową przyjemność czerpiąc z rozkładu, jaki je toczy. Jej śmierć nastąpiła już wiele lat temu, ale deprawacji i dysfunkcji do jakich doprowadził go kontakt z nią przez większość życia, nadal nie potrafi jej wybaczyć. Co więcej naruszenie otoczenia zmusiłoby go do zdefiniowania swojej tożsamości, czego po wyrzeknięciu się pędzla dotąd nie jest w stanie zrobić. Komentuje więc informację jedynie infantylnym wydęciem warg.
    Sam zapędza się w kozi róg kuchni, kiedy w swojej niewątpliwej uprzejmości, zamiast wskazać rozmówcy miejsce przecieku, podchodzi do niego i odsłania go. Kolejno stoi tam, kiedy Dani wchodzi na parapet, a później już nie wypada mu puścić ciężkiego materiału zasłony, by posłać go na spotkanie z wystającym poza linię wnęki okiennej męskim ramieniem. Przynajmniej tak sobie to tłumaczy, kiedy po otrzymaniu informacji o stanie rury podąża wzrokiem ku diagnozującym problem dłoniom, a gdy uświadamia sobie własną niewiedzę w temacie i zbędność tego gestu, sunie nim w dół, by powrócić do punktu wyjścia tej wędrówki, czyli ściany naprzeciwko. Nigdy do niej nie dociera. Błękit tęczówek wyłapuje napięcie materiału bluzy na wyciągniętym tułowiu, a słabość charakteru skupia je dalej na miękkiej skórze brzucha. Zaciąga się flegmatycznie papierosem, odruchowo analizując kierunek gęstniejących włosów łonowych ginących pod gumką spodni w wyobraźni dopowiadając sobie skrywaną przez dres rzeczywistość. Ignoruje przy tym nagłą suchość gardła. Wtedy czuje na sobie cudze spojrzenie, zapewne wskutek własnego milczenia. Ty cholerny durniu szepcze umysł, kiedy biorąc odpowiedzialność za swoją ułomność wychodzi mężczyźnie naprzeciw swoim, już nieszkodliwym.
    - Yhym - mruczy z dezaprobatą zarówno dla swojej kondycji, jak i kondycji omawianej hydrauliki. Jednocześnie pozwala sobie na pokorne drgnienie warg ku górze, które nie może być interpretowane inaczej jak tylko przepraszający uśmiech. - Kiedy byłbyś w stanie to zrobić? To kapanie doprowadza mnie do szału...
    Mizofoniczna niechęć do nieprzyjemnych dźwięków nagle traci na wadze w obliczu tego, co z równowagi wyprowadza go obecnie znacznie bardziej; własna łatwość. Pod pretekstem bezkolizyjnego wypuszczenia spomiędzy warg dymu odwraca głowę w głąb pomieszczenia, wpatrując się w korzystnie pustą przestrzeń.

    OdpowiedzUsuń
  10. Fasada zasadnej powściągliwości zawala się z potężnym grzmotnięciem na przestarzałe kuchenne kafelki, kiedy Griffith po krótkim, cierpliwym i pokornym oczekiwaniu w ciszy na wyznaczenie granic w formie szorstkiej dezaprobaty, nie dostaje jej. Nie dostaje wprawdzie również jej antonimu, ale w momencie, w którym nieświadomie priorytetem staje się nie bycie niepożądanym, to wszystko w porządku. Puszcza zasłonę, pozwalając jej obić się o cudzą, zgiętą nogę i gasi papierosa w popielniczce na kuchennym stole, korzystnie to poza zasięgiem cudzych oczu odpowiadając pobłażliwym półuśmiechem na komentarz o outlecie. W kolejnej chwili natomiast jest dotyk, który wychodzący z drugiej strony odwiecznie staje się dobrą wróżbą, a wszelkie wątpliwości rozwiewają się, kiedy tamten cierpko, acz wprost pije do jego życia seksualnego. W którym punkcie gubi przekonanie o konieczności przywrócenia własnej przyzwoitości? Nawet się nie orientuje.
    Na język pchają się ambitne słowa o ciekawości spostrzeżeń rozmówcy, bo przecież barytony kochanków dosadniej niosą się po kondygnacjach budynku, ale Adam przełyka je wraz z naturalnym odruchem posłania śliny do żołądka. Taka butna bezpośredniość flirtu zupełnie nie jest w jego stylu.
    - Może dlatego, że moje kochanki jęczą wyjątkowo rytmicznie, czego o tym kapaniu powiedzieć nie można - odpowiada spokojnie i mija go w celu dotarcia do pozostawionego rano na kuchennym blacie portfela.
    - Ile płacę? - pyta, otwierając zagrodę z banknotami. - I nadal nie odpowiedziałeś mi, kiedy znajdziesz czas, żeby zacząć. Dopiero wtedy będę mógł powiadomić lokatorów o braku wody.
    Wbija w niego intensywność jasnego spojrzenia, z niewyrażoną ulgą odzyskując przyjemność oglądania przystojnej twarzy.

    OdpowiedzUsuń
  11. Opiera się pośladkami i nasadą obu dłoni o blat, nie przestając taksować rozmówcy onieśmielającym w swojej intensywności spojrzeniem. Wychwytuje zbyt wiele, by mógł zamknąć go w potrzasku jednoznacznych i niejednoznacznych wypowiedzi, a jednocześnie nie dość, żeby odpuścić zupełnie. To ekscytujące. Rozleniwiony ostatnio w monotonności rozwiązłego życia, znacznie częściej wybierał drogi na skróty i chodził na łatwiznę, zamawiając prostytutki albo umawiając się z regularnymi kochankami. Dopiero kiedy przyjemny dreszcz niepewności nowego spotkania otrzymuje tak nieoczekiwanie, tak namacalnie, czuje, jak mu go brakowało.
    - Może - potwierdza ze śmiechem, bo ta zgryźliwość go ujmuje. Wyobraźnia podsuwa mu nachalne słowa, którymi szepcze mu czule, żeby zdjął spodnie i samodzielnie przekonał się, w jakim stopniu ulegnie potrzebie symulacji, ale ambiwalencja cudzych odruchów skutecznie powstrzymuje go przed zbyt pochopnym pośpiechem. Zamiast tego prostuje ręce, wychylając się w kierunku rozmówcy nieznacznie poza linię blatu.
    - A jednak zacząłeś o tym mówić - zauważa przyjemnym dla ucha pomrukiem, bo choć jego życie erotyczne rzeczywiście nie znajduje się w spektrum interesu mężczyzny, niewątpliwie już leży w polu jego zainteresowań.
    - Uwielbiam przepłacać za zadowolenie atrakcyjnych ludzi - odpowiada na kolejną kąśliwość, jak gdyby była to odpowiedź najbardziej oczywista z możliwych, po czym zamyka portfel i wsuwa do tylnej kieszeni spodni. Ciągnie go za nos tym zdaniem, kiedy w następnej kolejności mija go bez zainteresowania i rusza w kierunku drzwi wyjściowych.
    - Niedziałający dzwonek naraził mnie ostatnimi czasy na kilka nieuprzejmych w swoim zniecierpliwieniu powitań - tłumaczy nie bez aluzji, finalnie odwdzięczając się pięknym za nadobne.

    OdpowiedzUsuń
  12. Analizuje pierwszą odpowiedź w wędrówce między wysokimi, klaustrofobicznymi ścianami korytarza i znów uśmiecha się niedostrzegalnie dla rozmówcy. Cudzą szamotaninę byłby w stanie uznać wręcz za uroczą, gdyby jednocześnie nie przypuszczał, jaki jest jej kontekst.
    - Założyłem, że żona przekazała tobie, kto potrzebuje dzisiaj twojej usługi, skoro raczyła przynajmniej wskazać numer mieszkania. - Marszczy brwi w niezrozumieniu w chwili, kiedy urodziwa twarz ponownie pojawia się w zasięgu jego wzroku.
    - Adam Griffith - przedstawia się, wyciągając w jego kierunku rękę. Ujęcie jej bierze za kolejny pożądany sygnał. Za dosadniejszy natomiast przyjemnie elektryczny prąd atakujący ciało w miejscu styku skór. Zaciska pewniej palce na wierzchu dłoni zniszczonej trudem pracy fizycznej, którym jego własna nie jest naznaczona i nie pozwala na przerwanie cielesnego kontaktu. Wprost przeciwnie, nachyla się w kierunku, cudzej pociągająco zarysowanej szczęki i pozwala sobie na kolejny wibrujący pomruk:
    - A za co miałbym przepłacać, Dani? Nie wyglądasz na zadowolonego.
    I znów mu się wymyka. Wyswobadza rękę z uścisku, robi półtorej kroku w bok ku wieszaka, z którego ściąga płaszcz. Zakłada okrycie na siebie i wsuwa palce w kieszenie, sprawdzając, czy zastaje w nich wszystko to, czego potrzebuje.
    - Naprawisz dzwonek przy okazji. Wychodzę - mówi, dosadnie podkreślając wyrazy, które sugerują, że sposobność ponownego spotkania jeszcze się nadarzy.

    OdpowiedzUsuń
  13. Ta zawrotna zmiana nastroju przypomina mu, że nie cierpi komplikacji. Zamknięty w potrzasku półuśmiechu i suchości miażdżonego między zębami pożegnania, docenia ważkość relacji nienacechowanych emocjonalnie o charakterze dwukierunkowej, ale równoważnej wymiany, w której daje jedynie to, co dostaje z powrotem; cielesną przyjemność. Nawet jeśli rozgryzie tego mężczyznę, w jego przypadku nie może być o tym mowy. To irytujące i rozczarowujące. Dlatego decyduje się na permanentne odpuszczenie. Zarówno sobie, jak i jemu.
    Wie to w chwili, w której dzwoni do administratorki budynku z informacją o konieczności zamknięcia pionu wody w kamienicy kolejnego dnia. Postanowienie wymyka mu się z myśli podczas wieczornego, czysto towarzyskiego spotkania, ale wraca, kiedy zasypia. Przypomina sobie o nim także, gdy się budzi, bierze szybki prysznic, goli się. Karmi kota i siebie, zapala pierwszego papierosa przy porannej kawie. Cichnie na moment, kiedy skupia się na sprawdzaniu porzuconych dzień wcześniej studenckich esejów, ale natychmiast wraca, gdy punkt o ósmej rozlega się pukanie do drzwi. Zupełnie jak gdyby Adam musiał się pilnować. Trzymać w ryzach wartki nurt wyuzdanych pragnień, nawet jeśli początkowo kryjących się pod pozorem nieszkodliwych gier słownych i łagodnych prowokacji.
    Kiedy odciąga zasuwę starych drzwi i naciska klamkę, okazuje się, że tak w gruncie rzeczy jest. Wystarczy bowiem jedno spojrzenie na cudzą sylwetkę finalnie zatrzymane na jasnych oczach, by naiwność wewnętrznych uzgodnień przepadła zupełnie. Robi krok w bok, umożliwiając pracownikowi wejście do środka.
    - Napije się pan czegoś, panie Hasson? - Wyraz twarzy ma uprzejmy. Tylko w błękitnych tęczówkach skrzy się zaczepny błysk.

    OdpowiedzUsuń
  14. Obserwuje napiętą skórę wskutek szczelnego ścisku żuchwy i wpuszcza do głowy natrętną myśl o działaniach, jakie mógłby podjąć, by zagryzienie zębów stało się tak silne, że spowodowało pęknięcie tkanek. Zapewne wystarczyłoby niewiele. Zamyka drzwi, dość nie pocieszony, że nie dane mu jest poczęstować gościa swoją doskonale sporządzoną kawą.
    - Co wolisz - odpowiada, mijając mężczyznę, bo tym razem decyduje się nie kusić losu puszczeniem go przodem. Wraca do kuchni, do ciemnego jak smoła napoju i sterty studenckich wypracowań. Zagłębia się w swoje obszerne notatki na ostatnio czytanym, jednym z mierniejszych z nich. Upija łyk kawy i wtedy skrobanie pazurów w prędkim dreptaniu po parkiecie, a kolejno płytkach informuje go, że do kuchni wszedł przebudzony z pośniadaniowej drzemki kot. Zaraz zresztą swoje przybycie objawia głośnym mruczeniem, w odbiorze przypominającym dźwięk silnika przedpotopowego traktora. To reakcja na widok nowego człowieka, którego nie zna, a który bezwzględnie zawsze nosi za sobą możność nadprogramowych pieszczot. Pod tym względem absolutnie wcale nie różni się od swojego opiekuna.
    - Wstrzymaj konie, Vigeland. Jest żonaty - mruczy Adam, nie odrywając wzroku od czytanego tekstu, kiedy zwierzę zatrzymuje się tuż obok jego nóg, by rozeznać się w nowo zastanej sytuacji. Spogląda na niego, odpowiada skrzekliwym miauknięciem i dopiero wówczas Griffith poświęca mu uwagę. Ale kocur wbrew ostrzeżeniu już mknie ku nieznajomemu, komicznie bujając szkaradnie wklęsłym grzbietem. Wbija w mężczyznę hipnotyczne spojrzenie, a kiedy to zostaje odwzajemnione, zaczyna mruczeć jeszcze głośniej, choć moment wcześniej wydawało się to niemożliwością. W zniecierpliwieniu przebiera przednimi łapkami, ugniatając twarde podłoże i stawia na szpic nieproporcjonalnie duże, poszarpane uszy.

    OdpowiedzUsuń
  15. Czerwony tusz długopisu i gniewny ruch dłoni harmonizuje z krytyczną uwagą, jaką zapisuje pod koniec nieprzystojącej jego studentowi pracy. Prychnięcie mogłoby być jej zwieńczeniem, ale Adam ma w głowie zniewolone dziecięcą traumą umysł malarza i przewlekłą chorobą ciało podopiecznego.
    - Czasami wolność bywa bardzo ubezwłasnowolniona - mówi, kliknięciem mechanizmu chowa rysik w pisadle i wstaje, odstępując o krok od stołu. Wtedy popełnia błąd. Wiedzione odruchem podświadomości spojrzenie kieruje się ku cudzemu, niewybrednie pociągającemu i wtopionemu w twarz klęczącej sylwetki. To tak niepozornie niewiele, ale wystarczy, by pożądliwe myśli wkleiły zastany obraz w senne marzenie niedwuznacznej sytuacji. Chuć targa ciałem, podbrzusze łaskocze, a krocze nachalnie domaga się wilgotnego dotyku. Griffith robi więc to, w czym jest najlepszy: tłamsi emocje w zarodku i uskutecznia odwrót, jakże korzystnie umożliwiony przez rozmówcę.
    Wychodzi na korytarz, a dalej do łazienki tuż po lewej stronie. Zanim jednak sięga do szafy z mopem i jego wiadrem, opiera dłoń o gładką fakturę drzwiczek z płyty i uspokaja obecne i potencjalne wrażenia ciała trzema głębszymi oddechami. Dopiero wówczas zgarnia to, po co tu przyszedł i wraca do kuchni.
    Kot jest dobrą wymówką, by spojrzenie nie powracało do tego, co je tak dosadnie stymuluje. Tym szczególniej, że przednimi łapkami zdąża już wspiąć się na przytulone do ziemi kolano, a łebkiem trąca nachalnie cudzy podbródek silnym barankiem.
    - Narzucasz się - zauważa mężczyzna, a kiedy to robi, Vigeland odchyla głowę w tył, taksując opiekuna intensywnością żółtych oczu w oczekiwaniu pieszczoty. I choć dłoń Adama jest tuż obok, palce nawet nie drgają. Ponieważ z kolei w niedalekiej odległości od szkaradnego pyszczka znajduje się twarz o wprost przeciwnej urodzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [*w drugim zdaniu miało być "rzeźbiarza" zamiast "malarza", brawo ja.]

      Usuń
  16. Balansuje na granicy nierozsądku, kiedy zamiast powrócić na swoje miejsce, pozwala sobie na bezcielesną bliskość w chwili przekazania wiadra. Dopiero w chwili gdy cudze ciało oddzielone zostaje od niego dystansem zajęcia, siada na powrót na krześle. Dłoń mknie ku kolejnemu z esejów, trajektorię ruchu zmienia jednak usłyszana uwaga. Opuszki palców zamiast kartki muskają gładki kartonik paczki papierosów w chwili, kiedy oczy powracają do przystojnej twarzy.
    - Zdaje się, że to już ustaliliśmy wczoraj. - Wbija w niego bezlitośnie tę szpilę komentarza w akompaniamencie ledwo zauważalnie uniesionych kącików warg, podczas gdy cichy głos w umyśle szepcze coś o jego niereformowalności. Adam słucha jedynie połowicznie, bo choć cień uśmiechu nie znika, odpuszcza hipnotyczne spojrzenie, przenosząc je na powrót na kota. Ten, pozostawiony sam sobie pośrodku pomieszczenia, przestępuje z łapki na łapkę w wielkim dylemacie, z której ze stron oczekiwać pieszczoty. Wyłapawszy wzrok opiekuna komentuje go rozkosznym mru i podbiega do znajomej łydki, jak gdyby każda zwłoka mogła oznaczać utratę szansy. Ociera się o nogawkę spodni z ogonkiem postawionym na sztorc, którego końcówka drga niekontrolowanie w podekscytowaniu. Dalej niezdarnie i nie bez pomocy wdrapuje się na adamowe kolana, już barankując jego szczękę jak wcześniej gościa z werwą gotową połamać kość.
    Griffith drapie go czule pod brodą, ale poświęcone mu zainteresowanie zwierzątka to nie dość, by powstrzymać go przed ponownym nawiązaniem kontaktu wzrokowego z rozmówcą.
    - Bardzo cię interesuje kto i w jakim celu mnie odwiedza - zauważa, wyciągając wreszcie papierosa z paczki i wsuwając sprężysty filtr między wargi. Odpala używkę, by wraz z dymem wypuścić z krtani jeszcze jedno pytanie: - Dlaczego?

    OdpowiedzUsuń
  17. Sam sobie to robisz, myśli, kiedy kąt oka wyłapuje subtelnie rozgorzałe emocje w ciele tamtego. Podobno apetyt rośnie w miarę jedzenia, ale Adam ma obecnie poczucie, że pożreć mógłby go w całości, niezależnie od stanu łaknienia.
    - To ciekawe - mówi powoli, przenikliwością spojrzenia analizując każdy gest rozmówcy. Lewa, dominująca dłoń przystawia papierosa do warg, by pozwolić im zagarnąć do płuc solidny kłęb dymu, podczas gdy druga leniwie brodzi w miękkości kociego futerka na grzbiecie. Wie, że zburzy zaraz mur własnej wstrzemięźliwości i naruszy cudzą granicę. Wie, bo ilekroć wkracza w rewiry dwuznaczności, dostaje reakcje zbyt dosadne, by mogło to być jedynie złudzeniem.
    Wsuwa dłoń pod pachy przednich łapek Vigelanda i unosi go, wstając. Kota kładzie na powrót na krześle, a sam rusza ku mężczyźnie, zatrzymując się dopiero zanim. Nim wypuszcza z krtani słowa, odwraca głowę w bok, opróżniając układ oddechowy z dymu.
    - Bo moja nachalność również jest prosta w rozumieniu. Może zatem pojmujesz tylko jej język? - mruczy przyjemnie zachrypniętym głosem gdzieś na wysokości cudzego ramienia, po czym nachyla się. Nęcący zapach cudzego ciała zagarnia w nozdrza bezwiednie, kiedy dłoń wędruje do parapetu, by zacisnąć się na ceramicznej popielniczce. Zgarnia ją, po czym wraca do stołu, stawiając na nim naczynię i strzepując doń popiół z papierosa.

    OdpowiedzUsuń
  18. Szarpnięcie przedramienia zmienia trajektorię lotu popiołu, zmuszając go do upadku tuż poza krawędzią stołu. Zaraz za nim mknie niedopalony papieros, ale ta wędrówka znajduje się już poza zasięgiem zainteresowania Adama. Znacznie bardziej pochłaniają go rozgorzałe od pragnienia tęczówki i to całkowicie wystarcza, by przerwał tę ślamazarną grę napięć. A raczej wystarczyłoby, bo nim zdąża przedsięwziąć kolejny krok, miękkie wargi szczelnie przylegają do jego.
    Grzeczny chłopiec szepcze poczęstowany pieszczotą umysł, kiedy język wreszcie kosztuje smak cudzego, zgrabnie wplątując się w wir narzuconego przez mężczyznę tempa. To jednak nie dość w obliczu każdej pojedynczej komórki organizmu skamlącej niemo o więcej. Dlatego Griffith wykręca zamknięty w żelaznym uchwycie nadgarstek, by umożliwić palcom wczepienie się w blokujące go przedramię. Szarpie silnie, bezceremonialnie zmuszając ich ciała do zetknięcia się na możliwie jak największej powierzchni. Oddech przyspiesza, a zalane ogniem pożądania lędźwie natychmiast skutkują pęcznieniem krocza, kiedy sylwetka wyczuwa pod powłoką ubrań drugiej twarde mięśnie. Palce dotąd biernej dłoni łakną ich poznania już teraz, dlatego lokują się na wystającym biodrze. Kciuk podwija materiał koszulki, by chłodną opuszką wkraść się pod niego i musnąć pieszczotliwie rozgorączkowaną, sprężystą skórę.
    W obliczu wyjątkowego zaangażowania obu jam ustnych nozdrza to nie dość wiele, aby dostarczyć do organizmu adekwatną ilość tlenu, mimo to Adam w lęku, że przerwa będzie jednocześnie końcem, odwleka nieuniknione do maksimum. Finalnie zahacza zębami o pełną wargę mężczyzny i zasysa ją skrupulatnie, dopiero wówczas puszczając i odsuwając się na milimetr, by dać układom oddechowym ich obu choć odrobinę wytchnienia. Dalej przesuwa głowę w bok, czubkiem zimnego od wydychanego powietrza nosa łaskocząc policzek kochanka na całej długości ruchu.
    - Niebywale z ciebie rozpraszający pracownik, Dani - mruczy z osobliwą, osowiałą od wrażeń czułością.

    OdpowiedzUsuń
  19. Cień uśmiechu wykrzywia minimalnie kąciki warg, gdy pchnięcie cudzych bioder anonsuje pojawienie się kolejnego wzwodu, którego Adam dotąd w przejęciu nie zauważył. Kciuk pod koszulką zdobi ciało gęsią skórką i malunkiem niewidzialnych wzorów. Mijają jednak sekundy, w trakcie których i mimika twarzy i dotyk blakną, stając się jedynie miernym echem dotychczasowych. Griffith czuje wyraźnie, jak cudzy umysł stygnie, mimo rozgorączkowania ciała i choć to przewidział, zgnuśniały koniec jest znacznie bardziej nieprzychylny w odbiorze. Ugruntowanie cofnięciem się mężczyzny w tył, mimo że jest to dystans jedynie kilku centymetrów, malarz komentuje cichym westchnieniem, łaskoczącym zarost na sprężystej szyi. Niezadowolenie skutkuje przekorą godną małego dziecka, kiedy wyciąga dłoń spod materiału jedynie po to, by położyć ją na nim, choć tym razem pośrodku piersi. Łagodnie popycha Daniego w tył, zmuszając do zatrzymania się na parapecie, na którym to sam opiera ręce po obu stronach wysokiej sylwetki. Zaczepne spojrzenie kąsa cudze, gdy pochylony Adam łaskocze nadal przyspieszonym oddechem materiał na wysokości wyraźnie zarysowanego pod ubraniem obojczyka. Chciałeś się cofać, to proszę.
    - Rozumiem, że to jest moment, w którym powinienem się odsunąć - zgaduje łagodnie, choć śledzący fakturę oblekającej kuszącą szczękę skóry wzrok, zwięźle wyraża, że Griffith bynajmniej nie ma na to ochoty.

    OdpowiedzUsuń
  20. Odrzucenie nigdy nie jest i nie było problemem. W najgorszym wypadku odziera ze złudzeń i oszczędza czasu, w najlepszym - to jedynie aperitif spragnionego wrażeń ciała. Niewidzialny mur między dwiema sylwetkami tworzy nietrafiona ocena jego osoby. Fragmenty wyrwane z rzeczywistości i dopasowane pod stereotypowe wyobrażenie osoby, której nigdy nie było. Jakże utarty jest to schemat, jakże namiętnie się go klejący. Tak realny, że uwierzył w niego zarówno sąd, jego rodzona matka, nowojorski półświatek sztuki i w chwilach słabości nawet on sam. Skóra na żuchwie napina się silnie, kiedy zamyka niesmak za ścianą zębów i miażdży go między językiem a podniebieniem.
    Niezrozumienie i cudza iluzja postaci Adama Griffitha. To na nie ma alergię.
    Prostuje się. Opuszcza dłonie luźno wzdłuż ciała.
    - Z nas dwóch prawdziwie bystry musisz być ty, skoro dwie rozmowy wystarczają, byś nakreślił sobie mój pełny obraz. Aż wydawać by się mogło, że żadnych więcej już nam nie trzeba. - Ironia głęboko wgryza się w ton, a spojrzenie miażdżące cudze nabiera braku ciepła jego tęczówek. Odwraca się zwiększając dystans podejściem do stołu.
    - A żeby ktoś cię słuchał, musisz jeszcze wyrażać swoje myśli. Rozmowy w twojej głowie nie są formą komunikacji, Dani - mówi po krótkiej chwili ze spokojem graniczącym z obojętnością, kiedy sięga po papierosa z paczki, wsuwa go między wargi i zaciąga się, pierwszy obłok dymu wypuszczając wraz z ostatnim słowem.

    OdpowiedzUsuń
  21. [Cześć, propozycja jest aktualna (z dokładnością do faktu, że mam teraz więcej rozgrywek i mniej czasu, więc nie gwarantuję dużej częstotliwości odpisów), potrzebny będzie natomiast pomysł, bo nie doszłam do niczego bardziej konkretnego – przynajmniej z Davidem, którego na pierwszy rzut oka łączy z Danim w zasadzie głównie znajomość z Adamem. Gdybyś chciała coś omówić albo pogłówkować wspólnie, to zapraszam na maila – tak też nie będziemy robić bałaganu z blogami, gdyby ostatecznie wyszło, że łatwiej znaleźć punkt zaczepienia na Hogwarcie.]

    David Reed

    OdpowiedzUsuń
  22. Milczenie okazuje się palącą potrzebą, z której nie zdawał sobie sprawy. Wprawdzie nie ugłaskuje złości, ale pozwala ją okiełznać. Przede wszystkim ostudza jednak pożądanie wyjątkowo niepożądane w obecności tego mężczyzny, jak ponownie jakże korzystnie sobie wmawia. Walczy o to złudzenie nawet w chwili, w której zostaje zaskoczony tak drastyczną, choć raczej oczywistą prawdą. Nie dane jest mu na nią zareagować. Dani wychodzi nim zdąża przetrawić otrzymane informacje.

    Powiedzieć, że Griffith biega dla przyjemności, byłoby prawdą dość nadwyrężoną. Ilość pochłanianych przez niego dziennie papierosów skutkuje bowiem wypluwaniem podczas wysiłku fizycznego raczej szybko, co znacząco mija się ze standardowym pojęciem lubości. Sęk jednak w tym, że ruch ciała ponad konieczność skutecznie reguluje kłębiące się w klatce piersiowej emocje, a ulgę, z jaką się to wiąże, Adam uznaje za wyjątkowo osobliwy rodzaj rozkoszy. Szczególnie upragnionej w obliczu natłoku ostatnich wydarzeń.
    Kiedy więc po intensywnym biegu zatrzymuje się w połowie schodów prowadzących do jego kamienicy, jest zmęczony, ale zadowolony. Tors faluje w rytm zagarnianych do płuc haustów powietrza, a Griffith daje sobie chwilę na odpoczynek, w trakcie którego z kieszeni kurtki wraz z pękiem kluczy wyciąga zwitek paragonów i kilka przypadkowych monet.
    Wtedy czuje ściągnięcie materiału nogawki gdzieś w okolicy połowy łydki. Unosi brwi i spogląda w dół, obserwując jak mała dziewczynka zupełnie nie przejęta konwenansami świata dorosłych korzysta z jego nieznajomej nogi jak z poręczy i już wdrapuje się niezdarnie na pierwszy stopień. I choć Griffith nie myśli o drobniutkim ciele syna, którego pierwszy i ostatni raz wziął na ręce tuż po porodzie i wbrew zapewnieniom otoczenia nie poczuł niczego, ani też o stygnącym i martwym ciałku noworodka kurczowo ściskanego w ramionach w akompaniamencie jej rozpaczy, jego organizm reaguje, jak gdyby dokładnie to robił. Kręgosłup prostuje się jak struna, tkanki tężeją nagle, a twarz nabiera wyrazu podobnego temu, który przybiera w zetknięciu ze zwłokami. I wtem malutka nieznajoma potyka się. Instynkt nakazywałby choćby drgnąć w niekontrolowanej potrzebie uchronienia jej od upadku, ale Griffith przeciwnie, spina się jeszcze bardziej. Z taką siłą, że gotów jest stwierdzić, że lada moment mięśnie pękną. Ale dziewczynka zamiast polec, oplata się szczelnie wokół jego nogi odzyskując pion. Adam wypuszcza ze świstem powietrze z płuc, dopiero wówczas zdając sobie sprawę, że je w nich na dłużej zatrzymał, po czym podnosi wzrok w rozpaczliwej potrzebie odnalezienia rodzica szkraba.

    OdpowiedzUsuń