Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] I guess we can't control what's just not up to us


V I L L A N E L L E    M O R R I S O N
żona i mama dwójki, studentka architektury na IV roku NYU
21.03.1996 - pani dyrektor z przypadku

powiązania  dodatkowe

Czasami rzeczywistość nie zawsze jest taka, jaką ją widzimy. Villanelle zawsze była przekonana o tym, że wychowywała się w szczęśliwej, pełnej rodzinie. Wrażenie, że mogła zawsze liczyć na rodziców i dziadków sprawiało, że jako dziecko była naprawdę szczęśliwa. Wyparła przykre wspomnienia i zaakceptowała je takimi, jakimi chciała, aby były.
Niedawno dopiero zrozumiała, jak naprawdę wygląda rzeczywistość. W momencie, w którym wydawało jej się, że w końcu stąpa po pewnym gruncie, okazało się nagle, że pod jej nogami zaczyna kruszyć się lód. Każde przypomniane sobie na nowo wspomnienie było pęknięciem, sprawiającym, że czuła się coraz bardziej niepewnie.
Miała jednak coś ważniejszego od przeszłości. Teraźniejszość. Wsparcie męża i wszystkie jego dobre słowa. Coraz pewniej stawiającą kroki córeczkę, która piszcząc radośnie tuli się do jej nóg i synka, który przyglądając się jej głowie zwisającej nad jego łóżeczkiem, posyła jej najpiękniejszy uśmiech na świecie.
Czasami życie poza przykrymi niespodziankami ma też dobre, a Villanelle nieco onieśmielona sięga po to, co pojawiło się pod jej nogami i, co w końcu nie jest kolejną kłodą, kolejną dziurą, w którą może wpaść i z hukiem upaść na jej dnie.
Przyjęła, więc spadek i powoli stara się uporządkować wszystkie zmiany, które nastąpiły. Nie załamując się przy tym, jednocześnie, cały czas ucząc się pokory.



Najeżdżajcie na zdjęcie - zmienia się! Dzień dobry, gdybyście chcieli mnie złapać, to piszcie tutaj: wyborowealoe@gmail.com

200 komentarzy

  1. ― Czyli spokojnie możemy iść po tatuaże! ― zawołała szczerze uradowana faktem, że mogą się wybrać. Nawet nie myślała o tym, aby iść w jakiekolwiek inne miejsce niż właśnie do Maxa. Były tam tylko raz i to wieki temu, ale dziewczyna naprawdę zdążyła chłopaka polubić. Zwłaszcza, że jego żarty i podryw ją bawiły. Nie dał żadnej z nich odczuć, że naprawdę zamierza je podrywać i do nich uderzać. Robił to po prostu w przyjacielski sposób, choć oczywiście ciężko było mówić w ich przypadku i przyjaźni, skoro tak naprawdę się nie znali wcale i jedyne co to mogli się kojarzyć tylko po imieniu albo i wcale, bo w końcu Max mógł o nich zapomnieć. To chyba tylko dziewczyny zawsze miały taką pamięć do wszystkiego i zapamiętywały każdy szczegół, który potem można było w jakiejś sytuacji wykorzystać – najczęściej w kłótniach. Po części taka była przecież prawda, sama się czasem na tym przyłapywała, choć może niekoniecznie wykorzystywała tę wiedzę w kłótniach, a po prostu czasem bywała przydatna. Carlie zastanowiła się chwilę, trochę przeglądała różne studia, ale tak naprawdę chyba chciała wrócić do Maxa. Znaczy do studia, w którym pracował. Miała wrażenie, że mogą mu spokojnie zaufać, jeśli chodzi o tatuaże i nie wyjdą z miejsca z zakażeniem i innymi bakteriami. Kolczyki dobrze się trzymały, była bardzo ze swojego zadowolona i może jeśli ból po tatuażu nie będzie zbyt wieli to zdecyduje się jeszcze na jakiś dodatkowy piercing? Tych przecież nigdy za wiele, prawda?
    ― Chyba zostaje nam Max, wiesz. Znaczy, najbardziej chyba chciałabym iść tam. Mam wrażenie, że dobrze się nami zajmie ― powiedziała z uśmiechem zerkając na Villanelle. Chyba obie mogły się zgodzić co do tego, że będą z jego serwisu zadowolone, a i na pewno też dobrze im doradzi z wzorem, miejscem i jak należy zajmować się tatuażem, aby wszystko ładnie się zagoiło.
    Carlie zaśmiała się, gdy powiedziała jej o zdjęciach. Z jednej strony, nic jej nie szkodziło, ale z drugiej czy na pewno powinna się dzielić takimi zdjęciami? Co prawda była na nich sama i prawie nieświadoma, że je robi (i dobrze, bo wyszły o wiele lepiej niż gdyby pozowała), ale Elle byłą jej przyjaciółką i… Przygryzła wargę długo zastanawiając się co powinna zrobić.
    ― Serio chcesz je zobaczyć? ― spytała upewniając się, że Elle mówi całkiem poważnie. Była skłonna je jej pokazać, w swojej przyjaźni dziewczyny chyba widziały już dosłownie wszystko związane ze sobą. ― Znalazł taką… hm jakby dziką plażę, ale często uczęszczaną przez turystów. Jakoś tak się złożyło, że nie było nikogo wokół i skorzystaliśmy z okazji, że jesteśmy sami. Boże, Elle. Ten wyjazd był cudowny i naprawdę potrzebny. Mam wrażenie, że po tym wszystkim co się tam działo dogaduję się z nim jeszcze lepiej niż do tej pory. I nie chodzi mi tylko o przeprowadzkę, bo to oczywiście ogromny krok, ale jest tak… jest tak dobrze, jak nigdy. Mam nadzieję, że to się długo utrzyma, wiesz? Wiem, że mogą być problemy, mniejsze czy większe, ale jest mi tak dobrze, jak jest, że najchętniej nic bym nie zmieniała ― wyznała. Naprawdę było… było po prostu cudownie, a Carlie była szczęśliwa. Matt również i niczego więcej na ten moment nie potrzebowała.
    ― A co do naszych zdjęć… kto nam je zrobi? Samowyzwalacz czy jednak zabieramy któregoś z mężów i będziemy pozować? ― zapytała zastanawiając się, jak ich zdjęcia przy znaku Hollywood będą wyglądać.

    [Jak tu świątecznie!♥♥♥]
    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  2. Dwójka studentów chciała się dowiedzieć czegoś o wydarzeniach z przeszłości w jednym konkretnym budynku, a można powiedzieć, że ostatecznie zostali wplątani w coś bardzo dziwnego i niebezpiecznego. Oboje nie wiedzieli, jak to wszystko może się potoczyć, kiedy ich ciekawość dopiero zaczynała wychodzić na światło dzienne. Tymczasem obawiali się o swoje życia, o życia innych ludzi, a teraz jeszcze o swoją przyszłość nie tylko na uczelni, ale też o tę zawodową. Jaime miał poczucie, że muszą powiedzieć komukolwiek, bo gdyby naprawdę coś się im przytrafiło, to nikt nie pomyślałby, od czego zacząć śledztwo. Kto by poszedł do tamtego kościoła pogadać z księdzem? No nikt. Przepadliby jak kamień w wodę. No, może Elle znaleźliby przy tamtym budynku albo nawet w samym środku, skoro morderca, który rzekomo tu żerował, lubił kobiety. A Jaime… cholera wie, może spocząłby na dnie jakiegoś jeziora czy coś.
    Jaime poczekał aż Elle zniknie w swoim pokoju, a potem sam poszedł do swojego. Ciekawe, jak się tam musiała czuć, widząc ten napis na drzwiach. Moretti pokręcił głową. W swoim życiu ładował się w różne kłopoty, ale tylko siebie. A teraz ciągnął za sobą dziewczynę, z którą naprawdę dobrze się dogadywał i miał nadzieję na kontynuowanie znajomości po powrocie do Nowego Jorku. Cóż… lepiej, żeby po powrocie się do siebie nie odzywali, niż faktycznie oboje mieliby umrzeć.
    Jaime odwiesił kurtkę na wieszak i odetchnął głęboko. Wciąż zastanawiał się, czy powinien się odezwać do Jerome’a, ale chyba jednak lepiej będzie nie zawracać mu głowy czymś takim. Poza tym, na pewno miał swoje zajęcia.
    Kiedy usłyszał pukanie do drzwi, od razu poszedł je otworzyć.
    - W recepcji mogą nam nic nie powiedzieć – westchnął cicho, wychodząc z pokoju i zamykając drzwi. – Mimo że przyjechaliśmy tu razem, to wiesz, polityka hotelowa, ochrona danych osobowych i tak dalej – machnął ręką. – Możemy pójść zobaczyć do restauracji albo do baru – spojrzał na zegarek. – Albo nas zaskoczą i właśnie dobrze się bawią gdzieś na mieście. W końcu oni też tu są na wycieczce – uśmiechnął się lekko, bardzo słabo. No i właśnie, sam Jaime czuł się już lepiej. Widocznie to, czym prawdopodobnie go nafaszerowano, działało chwilę. Albo podano mu za małą dawkę. Nieistotne, ważne było to, że czuł się już dobrze.
    Elle i Jaime znów wsiedli do windy. Chłopak zaczął się lekko stresować, ponieważ naprawdę obawiał się, że przez tę całą akcję straci możliwość starania się o wyjazd na trupią farmę.
    Kiedy wyszli z windy w hotelowym holu, zauważyli od razu, że wykładowcy znajdowali się właśnie tam i o czymś ze sobą rozmawiali. Temat musiał być ważny, ponieważ ich głosy były nieco przyciszone, a na ich twarzach malował się… niepokój?
    Jaime spojrzał na Elle, marszcząc lekko brwi. O co tu mogło chodzić? Czyżby w jakiś sposób dowiedzieli się, co też dwójka ich studentów poczyniła?
    Nie mieli nawet okazji wymienić ze sobą kilu słów, kiedy jeden z profesorów ich zauważył i machnął do nich ręką, prosząc ich o podejście. Okej, nie wyglądał na wkurzonego, więc istniała szansa, że jeszcze nic nie wiedzieli.
    - Dobry wieczór – zaczął spokojnie Jaime.
    - Dobrze, że was widzimy – zaczął jeden. – Nie uwierzycie, co się właśnie stało!
    - Proszę spróbować – mruknął cicho chłopak, ponieważ po tym, co dzisiaj przeszli z Elle pewnie niewiele mogło go jeszcze zdziwić.
    - Ten przewodnik z dzisiejszego ranka został zatrzymany – poinformował ich.
    Okej, może jednak coś było w stanie go zaskoczyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Zarzucają mu wielokrotne morderstwa na młodych kobietach – dodał ciszej, patrząc z troską na Elle. – Podobno podrzucał ciała niedaleko tego budynku, w którym dzisiaj byliśmy. Widziano go przed chwilą w okolicach hotelu…
      Jaime spojrzał na Villanelle, nie bardzo to rozumiejąc, ale jeśli to prawda… To możliwe, że to właśnie przewodnik zrobił napis na drzwiach.
      - Doszły nas słuchy o podejrzeniach i zaniepokoiliśmy się – kontynuował wykładowca. – Pan i pani wypytywaliście rano co nieco – dodał. – Na szczęście już go złapano.
      Jaime nie miał pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Miał wrażenie, że głowa mu zaraz eksploduje. To znaczy, że… byli bezpieczni, a morderca naprawdę grasował w tym mieście?

      [Ale świetne gify <3]

      Jaime

      Usuń
  3. Zamruczał cicho z uznaniem, nie przestając szczerzyć zębów w szerokim uśmiechu. Wiedział, jak Elle podchodzi do stosunków w miejscach publicznych, ale musiał przyznać, że jego osobiście kręciła ta adrenalina związana z tym, że każdy mógł ich przyłapać, zobaczyć, jak bardzo jest im ze sobą dobrze. A przynajmniej jak było im dobrze, gdy sam stawał na nogi. Pocieszał się, że jeszcze tylko trochę, że już niedługo wróci do pełnej sprawności, że przecież nie czuł nic, a teraz czucie odzyskiwał coraz niżej i coraz mocniej.
    - Niech się domyślają. Ważne, że moja żona będzie szczęśliwa i zaspokojona – mruknął, a uśmiech zmienił się w nieco ponury. Był karykaturą faceta, kimś, kto nie potrafił nawet zbliżyć się do ukochanej w obawie, że ją rozczaruje, chociaż znał Elle i wiedział, że akurat w tym wypadku by go nie oceniała. Sam to sobie robił, sam siebie oceniał, odbierając jej możliwość zrobienia tego samodzielnie. – Ale… Ja lubię spełniać nasze fantazje… Przyznasz chyba, że dotychczas było fajnie. Zwłaszcza wtedy, kiedy zabrakło prądu – stwierdził przyjemnie zachrypniętym głosem. Wciąż miał w pamięci telefonu ten filmik. Nie obejrzał go, chciał to zrobić z Elle, ale nie mieli ku temu okazji. A szkoda.
    Westchnął cicho, spoglądając na jej twarz najbardziej skruszonym wzrokiem, na jaki był w stanie się zdobyć. Zachowywał się jak buc, ale nie chciał, by go w czymkolwiek wyręczała. Miała wystarczająco dużo pracy z dwójką dzieci, on był jak trzecie dziecko. Albo mógłby być, gdyby pozwolił jej się sobą zaopiekować. Nie chciał jej dokładać. I nie chciał pozbawiać samego siebie samodzielności, bo to w tej chwili było jedyne, co mu zostało.
    - Przepraszam – powtórzył cicho, gdy dziewczyna zajęła miejsce kierowcy i wyciągnął do niej dłoń, by na moment spleść ze sobą ich palce.
    Chwilę później na jego twarzy znowu pojawił się uśmiech. Świąteczna piosenka i niespodzianka przygotowana przez ukochaną były wszystkim, czego Morrison mógł potrzebować do pełni szczęścia. Jedynie brak cierpliwości dawał się we znaki, bo Arthur co chwilę zmieniał pozycję i wyglądał przez okno, chcąc się zorientować, gdzie właściwie jadą. Nie wywnioskował nic ponad to, że zmierzają w stronę obrzeży miasta, może nawet poza jego granice.
    - Zdradź chociaż coś maleńkiego, proszę – wyjęczał, pochylając się w stronę Villanelle i opierając głowę na jej ramieniu. Spoglądał na nią spod rzęs błagalnie, chociaż nie liczył nawet na to, że cokolwiek mu powiek. – Błagam, wiesz, jak bardzo lubię mieć wszystko pod kontrolą… Frustrujesz mnie, kobieto, mówiłem ci to już? – spytał, ale roześmiał się przy tym głośno i wyprostował, opadając plecami na oparcie siedzenia. Świąteczny klimat zdecydowanie mu się udzielił, więc kilka sekund później nucił piosenkę. Brakowało jedynie śniegu i zapachu choinki. – Och, wiem! Jedziemy po drzewko? – rzucił z szerokim uśmiechem, klaszcząc w dłonie, jakby rozwiązał zagadkę.

    Artie ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy ten świat kiedykolwiek przestanie go zaskakiwać? Gdyby rodzice zdecydowali się na pozostanie w Polsce, gdzie Poznań był rodzinnym miastem ojca i dwóch przyrodnich sióstr, mógłby liczyć się z tym, że wszyscy wszystkich znają. Byłoby to możliwe, gdyż tego miasta nie dało się w żadnym stopniu porównać do obleganego Nowego Jorku. Ludzie znacznie rzadziej wybierali miasto doznań jako punkt do zwiedzenia na liście wakacyjnej, gdyż to było zwyczajne miejsce, gdzie można było chodzić, nie uważając na biegające tłumy osób, w spokoju napić się kawy, obserwując rynek, a także przystanąć, żeby zaobserwować koziołki, które punktualnie o dwunastej uderzały się rogami. Nic zwyczajnego, chociaż dla Jaspera owe miasto miało swój urok; tu zatrzymywał się, zapominając o licznych obowiązkach, bo na nowojorskiej ulicy nie dało się zatrzymać, aby nie zostać popchniętym czy szturchniętym, a tu było to możliwe. W Poznaniu nie patrzył na zapełniony terminarz i nie musiał z uwagą obserwować tarczy zegara, więc kochał spędzać tam urlopy, święta i przyjeżdżać ze względu na inne okoliczności.
    Jakim więc cudem Villanelle spotkała Willow? Żonie wspominał o swojej przyjaciółce, ale nie opowiadał o blondynce godzinami, żeby przypadkiem nie wzbudzić niepotrzebnej zazdrości. Gdyby dwudziestosześcioletnia kobieta zdecydowała się zamieszkać z Małeckim, to wiedziałaby doskonale, jak wygląda ta tajemnicza studentka, żona i mama dwójki dzieci. Ściana naprzeciwko balkonu w salonie była honorowym miejscem na ważne fotografie; na kilku znajdował się z siostrami; z Karoliną, Wiktorem, Elizą, a także najmłodszym z gromadki Feliksem, który stał się oczkiem w głowie państwa Małeckich, ponieważ jako jedyny wnuk znajdował się na miejscu; następnie został uchwycony w trakcie gry, gdy jeszcze znano go bardziej jako koszykarza, niż fryzjera. I oczywiście w dwóch ramkach umieścił zdjęcia z Villanelle; na jednym ona miała czternaście lat, a on dziewiętnaście, natomiast to drugie wykonano krótko przed tym, gdy kobieta zaszła w ciążę. Wtedy razem ubierali choinkę, a Juliet Małecka zrobiła im potajemnie zdjęcie, które nadawałoby się na niejedną okładkę magazynu kobiecego.
    Morrison znała ją jedynie ze zdjęcia, którym Jasper pochwalił się podczas koloryzacji włosów. Wtedy też dowiedziała się, że został mężem i nie wyszedł za Willow z powodu wielkiej miłości, a także długotrwałego związku. Nie wsłuchiwał się w plotki dotyczącego jego decyzji, bo był dorosły i w pełni świadomy, więc czy mu to na dobre wyjdzie, przekona się już za kilka dni. Jeżeli tylko Cleeves zdecyduje się kontynuować ich małżeństwo, to oboje będą pielęgnować swój związek, być może zakochując się w sobie szybciej, niż ktokolwiek by przypuszczał.
    — Poznałyście się? To świetnie, chociaż myślałem, że wszyscy spotkamy się na jakiejś kolacji. Nawet chciałem zaproponować to mojej żonie, później zadzwonić do Was, ale jak widzisz, chwilowo nie ma takiej opcji — z jękiem zajął miejsce pasażera, układając odpowiednio kule ortopedyczne między nogami. — Pozdrowię, pewnie się polubiłyście, co? — przerwał jej na moment i nagle usłyszał, że spotkanie należało do dziwnych. — Obie jesteście świetne, dlatego jestem zaskoczony.
    Nie chciał przeszkadzać Villanelle w tak ważnej chwili, w której to prowadziła samochód, żeby podwieźć go pod mieszkanie brunetki i wrócić do swojej rodziny. Było już późno, ruch na drodze pozostawał bez zmian, a ona musiała być jednocześnie zmęczona i zestresowana, więc nie zamierzał wywlekać brudów. Może sama mu opowie, gdy zaparkuje przed odpowiednim blokiem, ewentualnie dokończą rozmowę w innym terminie. Nie zamierzał na nią naciskać, a także wypytywać o całe spotkanie Willow.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Mam nadzieję, że nie zapomniałaś o wizycie u mnie, prawda? Pojutrze, pamiętasz? Wyjątkowych ludzi przyjmę nawet w trakcie kontuzji, mała — roześmiał się, bo wiedział, że nie przepada za tym określeniem, co dała mu do zrozumienia już dawno. — Musisz poznać Jeroma, czyli naszą nową sekretareczkę. Moi pracownicy rozpoczęli chyba romans, bo jakież było moje zdziwienie, gdy Philipp stwierdził, że klientka odwołała wizytę i dopiero przyszedł, a jego podpis znajdował się na fakturze i koszulkę miał na lewą stronę. Maritka wtedy zakopałaby głowę w piasek, żeby nie patrzeć ani na mnie, ani na Marshalla, no ale cóż... Zbyt wiele się wydarzyło w tym moim salonie, dlatego musisz przyjść i zobaczyć.

      Jasper [Tak bardzo świątecznie i tak bardzo uroczo <3]

      Usuń
  5. Pokiwał powoli głową, nieświadomie oblizując przy tym wargi. Wrócił wspomnieniami do tamtego dnia, do Elle przejmującej kontrolę nad sytuacją, na co nie pozwalał jej przecież często, ale akurat wtedy wcale mu to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Uwielbiał ją taką władczą, zdecydowaną, taką… Gotową rozstawić go po kątach, byleby tylko podporządkował się jej woli.
    - Było. Chciałbym to kiedyś powtórzyć. Ale tym razem z kluczykiem w pogotowiu – odparł wciąż przyjemnie zachrypniętym głosem i z trudem powstrzymał się przed nakazaniem Elle, aby się zatrzymała, by sam mógł w tym czasie wciągnąć ją na swoje kolana i wpić się w jej wargi tak mocno, że zabraknie im tchu. Unikali tego, żeby niepotrzebnie nie rozpalać pożądania. Problem w tym, że… Arthur był zwyczajnie napalony na swoją żonę. I nawet chwilowa niepełnosprawność nie była w stanie powstrzymać rozszalałych myśli, które biegły w jednym kierunku.
    - Dobrze, manewruj – powiedział z delikatnym uśmiechem, ale zamiast ułożyć dłoń grzecznie na swojej nodze bądź na fotelu, palcami podążył na udo Elle. Nie wulgarnie, oparł je po prostu tuż nad kolanem, gładząc kciukiem przez materiał rajstop. – Elle, wiesz przecież, że moja cierpliwość ma się bardzo krucho – jęknął cicho, ściskając nieco mocniej jej nogę i rzucając jej błagalne spojrzenie. Spojrzenie, którego nie widziała, bo swoje miała wbite w rozciągającą się przed nimi drogę.
    Im dłużej jechali, tym bardziej Arthur był zbity z pantałyku. Rozglądał się po okolicy, w ogóle jej nie rozpoznając. Zamieszkiwał Nowy Jork od urodzenia, ale poza domem na obrzeżach, części oddalone od Manhattanu bardziej, niż kilka kilometrów, nieszczególnie go interesowały.
    - W lesie? – powtórzył za dziewczyną, unosząc brwi i nawet nie próbując ukrywać zdziwienia. Co ciekawego mogło być w lesie, zwłaszcza o tej porze roku? – Intrygujące – wymamrotał pod nosem, ale nie odezwał się więcej, w końcu rozumiejąc, że ukochana nic mu nie powie.
    Nie rozjaśniło mu się w głowie ani trochę, gdy oznajmiła, że są na miejscu. Rozejrzał się i powoli odpiął pas. Robiło się ciemno, przez drzewa jeszcze ciemniej, a jeśli Elle chciała urządzić im spacer po lesie… Nie mogła przecież liczyć na to, że Arthur będzie tym wielce zachwycony. Wózek i tak komplikował życie wystarczająco mocno, jeżdżenie po korzeniach musiało być jeszcze gorsze.
    - Hm? – mruknął, podążając spojrzeniem do papierowej torebki i wyciągnął dłoń, by zajrzeć do środka. Uśmiechnął się przy tym szeroko i zerknął na Elle spod rzęs. – Kochanie, no coś ty… Na chwilę pozbywamy się dzieci i chcemy szaleć? – zapytał z rozbawieniem, ale nie zamierzał odmawiać. Przeciwnie, wyjął lufkę i zawczasu ją nabił, korzystając z tego, że w samochodzie po zgaszeniu silnika zapaliło się światełko nad kokpitem. Potem schował ją z powrotem do torebki i wsunął Elle do kieszeni. – Nie mam nic przeciwko, ale później. Na razie… Będziemy siedzieć w lesie? Wywiozłaś mnie na szybki numerek? – dodał, śmiejąc się cicho, ale śmiech szybko zamarł w gardle i Arthur musiał odchrząknąć, żeby pozbyć się znajomej już chrypki. – Och, powiedz mi coś wreszcie! I tak długo wytrzymałem bez ciągnięcia cię za język! – wyjęczał błagalnie.

    zniecierpliwiony mężuś ♥

    OdpowiedzUsuń
  6. — No to jesteś już na półmetku — przyznał z uśmiechem, podejrzewając, że zakończenie studiów było momentem, na który Elle szczególnie czekała. Sam zdecydował się zakończyć edukację na szkole średniej, zresztą podobnie czyniła większość osób zamieszkujących nie tylko Rockfield, ale również cały Barbados i tylko nieliczni wybierali się na studia. To jednak przeważnie wiązało się z opuszczeniem nie tyle nawet rodzinnego miasta, co również kraju, gdyż liczne wioski i mniej liczne miasta obfitowały głównie w pracę fizyczną, a do tej nie potrzeba było wyższego wykształcenia. Oczywiście wiele miejsc pracy generowały również wyrastające jak grzyby po deszczu kurorty i wielu młodych ludzi starało się o pracę właśnie w nich, o co nie było trudno, a znajomość języków stawała się dodatkowym atutem. Ktoś jednak musiał sprzątać te wszystkie łóżka i układać aligatory z ręczników, prawda? A że to nigdy nie było marzeniem Marshalla, to skupił się na pracy na kutrze rybackim wraz z ojcem, od czasu do czasu wyjeżdżając na kilka miesięcy do pracy na budowie, dokładając swoje trzy grosze do powstawania kolejnych hoteli.
    Słuchał opowieści o studiach z rosnącym rozbawieniem, pod koniec już cicho się śmiejąc.
    — Pewnie myślałaś wtedy, że świat stoi przed tobą otworem, a na każdej uczelni czekają z rozpostartymi szeroko ramionami? — podpytał wesoło, dobrze wiedząc po sobie samym, jak życie szybko i najczęściej brutalnie weryfikowało wyobrażenia o dorosłości, rodzące się w nastoletniej głowie. Z drugiej strony to, co kiedyś przerażało, ostatecznie stawało się bułką z masłem i im Jerome był starszy, tym wyraźniej to widział, jednocześnie starając się nie bagatelizować osób, które aktualnie mierzyły się z problemami, które on miał już dawno za sobą i był w stanie się zdystansować. Pamiętał przecież wyraźnie, jak sam przeżywał niektóre sprawy, by teraz się z nich śmiać.
    — Spotkaliśmy się w złym momencie — zawyrokował, wtrącając się w słowa Elle o remoncie domu. — Mam doświadczenie w budowlance. Niejeden kurort na Barbadosie powstał przy pomocy tych rąk — oznajmił, unosząc dłonie i potrząsając nimi znacząco, przez co zagrzechotała biżuteria, którą nosił chętnie i w dużych ilościach.
    — Jezu, to tak się w ogóle da?! — parsknął, kiedy blondynka opowiedziała o ciążach i zaraz zrobiło mu się niezmiernie głupio z powodu swojej, jakby nie patrzeć, szczerej reakcji. — Przepraszam, nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. Ale sama przyznajesz, że to bardzo szybko — dodał z łagodnym uśmiechem, delikatnie wzruszając ramionami. — Nie jestem specjalistą, wszystko jeszcze przede mną, ale nie podejrzewałbym, że kobiecy organizm będzie w ogóle w stanie tak szybko przyjąć kolejną ciążę — tłumaczył się nieco pokrętnie i odchrząknął na koniec swojej wypowiedzi. Cóż, Villanelle będzie musiała przywyknąć do jego spontaniczności i żywiołowych reakcji, Jerome bowiem nigdy z niczym się nie krył, co niestety nie wszystkim odpowiadało i starał się o tym pamiętać. A przynajmniej reflektował się po fakcie, bo też mówił szybciej, niż myślał i dopiero po przenalizowaniu własnych słów w jego głowie zapalała się czerwona lampka.
    Ciekawość i entuzjazm Elle co do ciąży Jen mile go łechtały, co może było osobliwym spostrzeżeniem, ale miło było wiedzieć, że ktoś jest tym żywo zainteresowany i chętnie go wysłucha. Jak już zostało wspomniane, siedząca tuż obok kobieta była jego pierwszą nowojorską znajomą, która posiadała dzieci i naprawdę dobrze było mieć tutaj, na wyciągnięcie ręki kogoś, kto znajdował się w zbliżonej sytuacji życiowej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie, jeszcze się nie wybraliśmy, umknęło nam to w przygotowaniach do ślubu. Ale Jennifer twierdzi, że to będzie chłopiec. Chciałem dziewczynkę, ale w tej kwestii nie ma co wybrzydzać, prawda? — zażartował, dobrze wiedząc, że płeć dziecka była najmniej istotną kwestią. Ważniejsze, aby wszystko inne było w porządku. — Wybraliśmy za to imiona. Jeśli dziewczynka, to Juliette Estella, a chłopiec Lionel Jack Nahuel. Te dwa ostatnie po ojcu Jen i po moim bracie — sprostował, bo też wiedział, że ta mnogość imion mogła dziwić, ale chcieli w ten sposób upamiętnić swoich bliskich, a że obydwoje nie czuli się bardzo komfortowo z nadawaniem imion zmarłych dziecku, to na pierwsze imię wybrali coś, co po prostu im się spodobało.
      — W końcu wyjdziecie na prostą. Pomału, ale do przodu — podsumował temat remontu i skinął głową, kiedy Elle zapytała o to, gdzie spędzają święta. — Tak, zostajemy w Nowym Jorku. Ale spędzimy je raczej w dwójkę. Rodzina Jen… — urwał i odetchnął. — To ciężki temat — dodał, posyłając blondynce znaczące spojrzenie. Gdyby miał zacząć o tym opowiadać, gorąca czekolada już dawno przestałaby być gorącą i między innymi z tego też powodu Jerome dobrał się do pianek ułożonych na bitej śmietanie. Zjadł zaraz je wszystkie, a następnie bezceremonialnie zaczął wybierać palcem bitą śmietanę, puszczając przy tym perskie oko do Elle. Musiał przecież dostać się jakoś do zawartości kubka, prawda?
      — Na Barbadosie? — powtórzył za nią, oblizawszy palec. — Dominuje protestantyzm, anglikanizm głównie przez angielskich kolonistów. Więc całkiem podobnie, jak tutaj, tylko podejrzewam, że potrawy są zupełnie różne. No i o choinki u nas ciężko! — roześmiał się. — Także zamiast choinek robi się różnego rodzaju stroiki i świeczniki — wyjaśnił krótko, a następnie ujął kubek w obydwie dłonie i wreszcie napił się czekolady, zaraz też przymykając powieki i mrucząc z wyraźnym zadowoleniem. — Elle, ten kran, to może psuć ci się częściej — podsumował i od razu pociągnął kilka kolejnych łyków, mimo że napój parzył go w podniebienie, to jednak tylko świadczyło o tym, jak bardzo mu smakował. Sama Villanelle jednak raczej nie podzielała jego entuzjazmu. Odkąd odebrała niespodziewany telefon, była jakaś taka nieswoja i choćby bardzo starała się to ukryć, było to po niej widać, a Jerome, cóż… Uważał, że miał talent do wyciągania na wierzch tego, co trapiło człowieka. Wielu ludzi mu się zwierzało. Wielu się przed nim otwierało. I nie było to coś, czym się chełpił, jednocześnie bowiem nie był mistrzem w pocieszaniu, był to jednak fakt, który zauważył już na Barbadosie i który zdawał się dostrzegać tym silniej w Nowym Jorku, poznając tak wielu nowych ludzi.
      Wysłuchał jej, choć niewiele miała do powiedzenia, lecz jej zdenerwowanie świadczyło o tym, że w głowie kobiety bez wątpienia kotłowało się aż za dużo myśli.
      — Dwóch rozprawach? — powtórzył powoli i cicho, podchwytując to, co było dla niego najbardziej zrozumiałe z całej jej wypowiedzi. Nie liczył na to, że uda mu się uzyskać więcej informacji, zresztą, to nie na informacjach mu zależało. Chciał, by Elle się uspokoiła i może skupienie na czymś myśli mogło pomóc, choć jednocześnie chyba nie był to temat, który sprzyjał spokojowi, o czym zresztą dobitnie świadczyło jej ciało, zdradzające tak wyraźnie oznaki towarzyszącego jej stresu.
      Po chwili namysłu oraz zawahania, Jerome wstał i podążył za Villanelle do kuchni, zbliżając się powoli, jakby obawiał się, że przestraszy i spłoszy ją swoją obecnością.
      — To tylko telefon. Zawsze możesz go wyłączyć — zasugerował, starając się jakoś do niej dotrzeć. — A ja potrafię nie tylko naprawiać krany, ale też je psuć. Ot, gdyby komuś trzeba było zalać mieszkanie… — cmoknął z niewinnym wyrazem twarzy, wzruszając ramionami od niechcenia, tą żartobliwą sugestią chcąc choć odrobinę poprawić jej humor i ją rozluźnić.

      [Jak uroczo 💜]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  7. (Nie, nic sobie jeszcze do tego nie dorobiłam, więc możemy sobie nad tym pomyśleć. Biedny Royce, jakby wyrzuty sumienia nie zjadały go wystarczająco. xD)

    Royce Carter

    OdpowiedzUsuń
  8. Podziwiał jej zawziętość, sam pewnie by się złamał. Chociaż, biorąc pod uwagę ich historię związaną z robieniem niespodzianek... Nie, nie złamałby się. Przeciwnie, czerpałby satysfakcję z tego, że Elle nie ma pojęcia, co dla niej przygotował, dręczyłby ją tym, że on wie, a ona nie i teraz rozumiał, co musiała czuć za każdym razem. Obiecał sobie w duchu, że nigdy więcej nie będzie jej trzymał w niepewności do samego końca, bo sam miał wrażenie, że jeśli za chwilę się nie dowie, zacznie krzyczeć z frustracji.
    - Hej, wiesz co? Technicznie rzecz biorąc, oboje jesteśmy studentami. Dzisiaj nie musimy się zachowywać jak zdziadziałe małżeństwo i rodzice, możemy być studentami, którzy... chcą się wyluzować – wzruszył ramionami, jakby powiedział coś zupełnie niewinnego i uśmiechnął się również w ten sam sposób. Uśmiech jednak szybko zniknął, a Arthur wpatrywał się w Elle z zaciekawieniem. A konkretniej we wszystko, co robiła. – Wyprosić? Szybki numerek pod drzewem? Tego się nie spodziewałem – mruknął z rozbawieniem i otworzył drzwi, dziękując, gdy dziewczyna podstawiła wózek. Skupił się na przesadzeniu ciała, usiadłszy na siedzisku wziął kilka głębokich wdechów, żeby uspokoić skołatane serce i powoli wycofał po nierównym podłożu, zamykając za sobą drzwi pasażera.
    Zatrzymał się przed bagażnikiem, a oczy rozbłysły mu na widok przytulnego kącika, który Elle im urządziła. Uśmiechnął się szeroko, kiwając energicznie głową, przynajmniej jeśli chodziło o kwestię wspomnianej miękkości, bo widok miał za sobą i nie zdołał mu się przyjrzeć. Dopiero gdy obrócił się na wózku wziął głęboki wdech, wpatrując się w panoramę miasta. Słońce chyliło się ku zachodowi, właściwie niemal zniknęło za horyzontem, więc światła Nowego Jorku były doskonale widoczne. Uroku dodawał tej chwili fakt, że w miejscu, w którym teraz byli, nie było słychać zwyczajowego zgiełku, jedynie szum drzew. Trochę tak, jakby patrzyli na ogromny obraz.
    - Jest pięknie – przyznał cicho, czując, że gardło zaciska mu się ze wzruszenia. Uderzyła w niego myśl, że nie tak dawno temu sam chciał pozbawić się możliwości oglądania takich widoków. Zaledwie przed kilkoma miesiącami spoglądał na miasto z wysokości piątego piętra, ale tamto nijak się miało do tego, co rozciągało się przed nim teraz. – Skąd znasz to miejsce? – spytał, gdy zyskał pewność, że ponownie jest w stanie mówić i spojrzał z ogromną czułością na swoją ukochaną.
    Nastrój jednak szybko prysł, gdy Arthur zdał sobie sprawę z tego, jak trudno będzie usiąść w bagażniku, który był wyżej, niż siedzenie auta. Zagryzł dolną wargę i podjechał nieco bliżej, zastanawiając się, jak powinien to ugryźć.
    - To cudowne, Elle, ale... Nie widzę opcji, żeby tam wejść – westchnął, pochmurniejąc nieco. – Jest za wysoko, więc nie dosięgnę, a jestem za ciężki, żebyś dała radę mnie podnieść – mruknął i sięgnął jej prawej dłoni, by zgodnie ze swoim zwyczajem ucałować jej palce. Podwinął delikatnie sweter i uniósł rękę do ust, ale nie złożył na niej pocałunku. Było dość ciemno, ale lampki dawały wystarczająco dużo światła, by Arthur zauważył, że coś jest nie tak. Uniósł jedną brew i odsunął rękaw nieco wyżej, spoglądając ze zdziwieniem na zaczerwienione kostki. – Skarbie... Zechcesz mi powiedzieć, dlaczego twoja ręka wygląda, jakbyś w coś walnęła? – spytał, unosząc wzrok na jej twarz. – Co się stało, Elle?

    Artie ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  9. Okej, okej, okej, powoli. Jaime musiał zebrać myśli w jedną całość, uporządkować je, a potem dopiero mógł opowiadać. Może i średnio mu to wychodziło, ale z jego pamięcią wszystko było w porządku. Jeśli tylko dowiedziałby się, czy może zatrzymany przewodnik miał na sobie czarny płaszcz przeciwdeszczowy, to mógłby potwierdzić, że to był on. Chociaż z drugiej strony, skoro od tylu lat tu grasował, to musiał być sprytny; przechadzając się po monitorowanym hotelu mógł założyć płaszcz dla zmyłki, zasłaniając przy okazji twarz kapturem, a po wyjściu zdjąć odzienie i je wyrzucić czy cokolwiek. Cóż, Jaime naoglądał się wielu filmów i seriali w swoim życiu.
    Spojrzał na Elle, zastanawiając się, czy gdyby sam w tym nie uczestniczył, to by wiedział, o co jej chodzi. Chyba nie, ale sam nie wiedział, jak miałby to inaczej ująć. Ale tak, musieli o wszystkim opowiedzieć, a potem prawdopodobnie czekała ich przejażdżka na posterunek, aby złożyć swoje zeznania. Kto wie, czy sami ich nie wezwą, bo w końcu byli na wycieczce i mieli z nim do czynienia.
    Jaime wziął głęboki wdech. Poprosił wykładowców, aby usiedli wygodnie, bo historia zapowiadała się na długą. Moretti opowiedział po kolei, od samej wycieczki do tego momentu o wszystkim, co się stało i co sami narobili. Pominął fakt, że Elle ściemniała ze złym samopoczuciem w budynku, bo po co im to wiedzieć. Ale mówił o tych dziwnych ludziach w knajpie, o jeleniu na drodze, którego nie było, o nagłym poczuciu słabości, że i tak jakimś cudem dotarł do pokoju, nie przewracając się po drodze. Nawet wspomniał o tym dziwnym śnie, przekonując profesorów jeszcze bardziej, że musiał być naćpany. Potem opowiedział o tym, co się wydarzyło u Elle (tyle, ile wiedział z tego, co dziewczyna sama mu powiedziała), że widział kogoś w czarnym płaszczu znikającego za rogiem i wreszcie dotarł do napisu, znajdującego się na drzwiach łazienki w pokoju u Villanelle. Oczywiście nie zapomniał o wizycie w kościele i kłamstwie, do którego się posunęli i które w ogóle mogło ściągnąć tutaj tego człowieka.
    Wykładowcy milczeli, nie wiedząc, jak zareagować.
    - Ale, hej, przynajmniej go złapali, bo go tu widziano, tak? – spróbował Jaime, robiąc niewinną minę, chociaż tak naprawdę miał ochotę zapaść się pod ziemię. A przynajmniej uciec stąd jak najdalej.
    - Pani Morrison, panie Moretti – zaczął jeden z profesorów. – To wszystko jest istotne dla śledztwa, tak przynajmniej sądzę. Powinni państwo jechać na policję. Możemy z doktorem Bovrilem pojechać z Państwem – zmarszczył brwi. W co też te dzieciaki się wpakowały? Na szczęście żadnemu z nich nic się nie stało, zwłaszcza pani Morrison, która przecież mogła zostać kolejną ofiarą. Zwłaszcza, że morderca zostawił dla niej wiadomość na drzwiach od łazienki, w której ona w tym samym czasie brała prysznic.
    - To dobry pomysł – westchnął ciężko Jaime i przeczesał palcami włosy. Miał dość tej całej wycieczki i tego przeklętego miasteczka. Chciał wrócić do domu i… chyba po raz pierwszy żałował, że nie miał do kogo wracać.
    Ale zaraz mu przeszło. Wciąż nie zmienił zdania na temat swojego ewentualnego związku z kimś.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  10. [Przepraszam, że odpisuję po takim czasie, jednak ledwie opublikowałam kartę, życie zapragnęło mnie wciągnąć w obowiązki. A zatem: cześć! Dziękuję za bardzo miły komentarz odnośnie karty. :) Jeżeli masz ochotę na wątek, chętnie nad czymś pomyślę!
    PS Hm, tak szczerze, to nie znam nikogo, kto urodziłby się z jasnymi włosami, za to nawet moje kuzynki-blondynki miały po narodzinach czarne, gęste czupryny (chociaż to niczego nie definiuje, oczywiście). :D]

    J. Grace

    OdpowiedzUsuń
  11. Carlie naprawdę nie mogła się doczekać zrobienia wspólnych tatuaży. Na pewno trochę będą narzekać na ból, w końcu to były wbijające się w ciało igły! Ale była również bardzo pewna tego, że wyjdą ze studia niesamowicie zadowolone. Miała nadzieję, że ten czas nadejdzie niedługo, najchętniej ubrałaby się i już wyszła z mieszkania, aby zrobić te tatuaże, ale to zdecydowanie nie był dobry pomysł. Pewnie i tak znalazłyby teraz otwarte o tej porze tylko jakieś studia spod ciemnej gwiazdy, w których działo się Bóg jeden wie co, a rudowłosa wolała nie ryzykować tym, że po chwili wda im się w tatuaż zakażenie i zamiast fajnej pamiątki, czegoś co je jeszcze bardziej połączy wylądują na ostrym dyżurze, aby im pomogli. To zdecydowanie nie było to, czego rudowłosa chciała dla siebie i swojej przyjaciółki. Studio, w którym pracował Max było fajne, miało dobre opinie i same miały już z nim dobre wspomnienia, więc żal byłoby tam nie wracać. Poza tym dziewczyn chciała zobaczyć jeszcze raz Maxa, z ciekawości, czy on o nich pamięta. Ciekawa też była jaka będzie reakcja Matthew na tatuaż, wcześniej w ogóle nie wspominała o tym, że chciałaby jakiś mieć i nadal trzymała to w tajemnicy przed mężczyzną, nie chciała popsuć niespodzianki. Może w przyszłości i z nim coś zrobi? To było chyba nawet bardziej niż prawdopodobne. Znając jego tego samego dnia by ją zaprowadził do studia, w którym by to zaproponowała, czy nawet wspomniała.
    — Wiesz co, chyba nie mam. A teraz w ogóle nie kojarzę, gdzie ona może być — mruknęła wzruszając ramionami — ale na szczęście Maxio oznacza na Instagramie wszystko, więc numer znajdę z internetu bez problemu — powiedziała z uśmiechem. Wróciła z powrotem na stronę studia, w którym pracował i weszła w ich stronę z bio, a na stronie znalazła numer, który skopiowała i zapisała w kontaktach pod nazwą studia i na końcu dopisała Max.
    — Wiesz, Los Angeles jest tylko cztery godziny stąd samolotem. Zawsze możemy zrobić sobie dwudniową wycieczkę. Wylecieć nad ranem i wrócić następnego dnia na noc, ogarniemy zdjęcia i wrócimy do NYC — powiedziała. Na miejscu w zasadzie z domu jej rodziców będą miały o wiele bliżej do znaku Hollywood niż jakby zatrzymywały się w jakimś hotelu w centrum miasta aniołów, a na pewno nie zamierzała bujać się po hotelach, gdy mogła być u rodziców za darmo i spać w wygodnym łóżku, zjeść śniadanie bez pospiechu i czuć się prawie tak, jakby w ogóle nie wyjeżdżała z Nowego Jorku. — No tak, niech nie mają zbyt dobrze. Od dwóch gołych bab jeszcze by im się poprzewracało w głowie — powiedziała ze śmiechem.
    Carlie weszła do galerii, w której miała zapisane zdjęcia. Były w zablokowanym folderze, tak w razie czego, bo gdyby komuś przyszło grzebać jej po telefonie lepiej byłoby, gdyby nie obejrzał wszystkiego. Dużo ich nie było, w zasadzie nie były też jakoś szczególnie wulgarne. Po prostu była ona, w wodzie bez górnej części od stroju kąpielowego. Dół zasłonięty był przez wodę, choć ona sama i tak była pewna, że wszystkich zdjęć jej po prostu Matthew nie podał i o niektórych mogła nawet nie mieć pojęcia.
    — Chyba nie wierzę, że oglądasz te zdjęcia, ale… z drugiej strony, to chyba nie będzie pierwszy raz jak mnie tak widzisz — stwierdziła z rozbawieniem rudowłosa wzruszając lekko przy tym ramionami — przyniosę może coś do jedzenia, masz na coś ochotę?

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  12. Z całą pewnością obie byłyby bardzo zadowolone z faktu, że mogą wyrwać się ze swojej codzienności i spędzić ją w nieco inny sposób niż zazwyczaj. Carlie nie miała co narzekać, bo jej życie było naprawdę dobre. Nie miała aż tak wielu obowiązków, pod tym względem miała trochę prościej, skoro nie była „ograniczona” przez dzieci. Elle była mimo wszystko mamą dwóch cudownych maluchów i rudowłosa wiedziała, że nie może oczekiwać od przyjaciółki bycia tu i teraz, a czasem planowanie wyjścia tylko we dwie może im zająć ciut nieco więcej czasu. Tylko to jej zupełnie nie przeszkadzało, tak samo jak to, że miałyby siedzieć w mieszkaniu Elle, każda z dzieckiem na rękach i ze świeżą garścią ploteczek. Może nawet i taki dzień by im nie zaszkodził? Wheeler dawno nie widziała maluchów, chętnie zobaczyłaby jak bardzo się te szkraby pozmieniały i na pewno zamierzała w niedalekiej przyszłości zaproponować takie spotkanie. Na ten jednak konkretny moment chciała się cieszyć dniem z Villanelle bez dzieciaków.
    — Wiesz, że nie wiem. Podoba mi się wzór kieliszka, który jest przechylony i wypływa z niego wino — odezwała się zastanawiając, jaki wzór bardziej by do niej pasował i nie mogła się zdecydować — a może obie powinnyśmy zrobić to samo? Wiesz, ten sam wzór? To mogłoby też całkiem fajnie wyglądać, jakbyśmy miały to samo, jak myślisz? — spytała zerkając na blondynkę z zaciekawieniem, jak podobał się jej wymyślony na szybko pomysł Carlie.
    Ich wyjazd do Los Angeles na pewno będzie niesamowity. Zwłaszcza, że nie miał być taki zwykły, a naprawdę z jakimś znaczeniem. Poza tym Carlie naprawdę lubiła to miasto, w końcu tam się urodziła i wychowała, więc byłoby dziwne, gdyby nie przepadała za miastem aniołów. Mogło być ono przereklamowane pod każdym względem, ale dla niej zawsze było i zawsze będzie ważnym miejscem. Nowy Jork też się taki stawał, choć jeszcze wiele mu brakowało, aby przebić LA.
    Słuchała uważnie dziewczyny i cicho pisnęła, gdy zadała jej tak ważne pytanie.
    — Chyba żartujesz?! O boże Elle! No oczywiście, że tak! — odparła z piskiem szeroko się cały czas uśmiechając, och to zdecydowanie było coś czego się w tym dniu nie spodziewała. — O mamo, tak zdecydowanie tak! Carlie Wheeler, główna druhna. Jak to cudownie brzmi! Kurczę, wszyscy w moim otoczeniu albo biorą ślub albo je odnawiają. Myślisz, że ja też powinnam? — zapytała z uśmiechem. To z całą pewnością będzie niesamowite doświadczenie, nie mogła się tego wszystkiego doczekać. Nie miała wcześniej takiej okazji i to chyba byłby pierwszy raz, jak ktoś ją o coś takiego poprosił. — Elle, obiecuję, że cię nie zawiodę. Będę niczym Monica Geller na ślubie Phoebe, tylko nie będę taką wielką wariatką — obiecała szeroko się uśmiechając, o ile w jej przypadku to było jeszcze możliwe.
    — A widziałaś się ostatnio w lustrze? Będę cholernie nieskromna, ale obie jesteśmy zajebiste — powiedziała z uśmiechem — i nie, nie ma nic z orzechów. Nie martw się, mogę być zakręcona, ale pamiętam o tobie — odpowiedziała podnosząc się z miejsca, aby poszukać im czegoś do jedzenia. Miały trochę przygotowanych rzeczy przez siebie, więc to była kwestia po prostu wybrania czegoś najbardziej odpowiedniego.
    — Może włączysz jakąś muzykę? Mam wrażenie, że jest tu cicho… Może Miley? — zaproponowała zerkając jeszcze przez ramię na przyjaciółkę.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  13. Widząc, co się dzieje, również Jerome stracił zainteresowanie poruszanymi przez nich wcześniej tematami. Nie znał dobrze Villanelle, ba!, można było powiedzieć, że nie znał jej wcale, w końcu dopiero co się poznali, ale stan, w którym kobieta tak niespodziewanie się znalazła z powodu – wydawałoby się – niewinnego telefonu, mocno go zaniepokoił. To dlatego przywędrował za nią do kuchni, nie chcąc bynajmniej męczyć jej swoją osobą, niektórzy bowiem w skrajnych nerwach nie życzyli sobie czyjejkolwiek obecności, doświadczenie jednak nauczyło go, by po prostu być. Jen również dołożyła do tego swoją lekcję, na niej bowiem zdenerwowanie często odbijało się chociażby zawrotami głowy czy też ciemnieniem przed oczami i nawet jeśli Jerome milczał, to pełnił rolę swego rodzaju asekuracji i teraz również najzwyczajniej w świecie wolał mieć blondynkę na oku, gotów do interwencji, gdyby takowa była potrzebna.
    — Licytowanie się nie ma najmniejszego sensu — przytaknął, doskonale rozumiejąc, o co chodzi młodej kobiecie i na samą myśl o tym poczuł ukłucie frustracji. To dlatego opowiadał o swoich problemach tylko nielicznym, nie oczkując od nich niczego więcej, jak tylko zostania wysłuchanym. Kiedy bowiem ktoś w odpowiedzi wygłaszał teksty w stylu to jeszcze nic, posłuchaj, co u mnie się wydarzyło!, cóż, aż go skręcało. Rozumiał zatem, że Elle mogła mieć ciężko, że życie sprzedawało jej kopniaka za kopniakiem i pamiętał przy tym, że kopniaki te otrzymywał każdy, ich siłę mogąc mierzyć jedynie własną miarą. Porównywanie się do innych bądź też twierdzenie, że miało się najgorzej… Marshall wcale nie ukrywał, że to go irytowało i zupełnie naturalnie odcinał się od takich osób, był to jednak temat na osobną dyskusję, na którą tu i teraz nie było czasu.
    Już wyciągał ręce w stronę wskazanych szafek, kiedy jednak został zatrzymany. Niezrażony, odnalazł spojrzeniem szuflady, a że było ich trochę, to zaczął przeglądać każdą po kolei, aż nie natrafił na szklanki. Wyciągnął jedną z nich, wąską i wysoką, by zaraz napełnić ją wodą i wręczyć kobiecie. Nie pytał o tabletki. Zakładał, że Villanelle jest dorosła i wie, co robi. Nie zaglądał również przez jej ramię, sprawdzając, jakie leki bierze. Z zasady nie wściubiał nosa w nie swoje sprawy, a cudza apteczka bez wątpienia do takowych należała.
    Pozwolił wybrzmieć tej ciszy, która zapadła. Oparłszy się biodrem o blat, obserwował blondynkę, bardziej czujnie niż nachalnie, pozostając na tyle blisko, by móc spełnić jej kolejną prośbę lub pomóc w razie potrzeby, ale też na tyle daleko, by nie czuła się osaczona jego obecnością, a przynajmniej taką miał nadzieję. Działał instynktownie, zachowując się dokładnie w taki sposób, w jaki sam chciałby być traktowany w podobnych sytuacjach i do tej pory ta strategia się sprawdzała, a przynajmniej nie przynosiła złych skutków i niczego nie pogarszała.
    — Z Athurem wszystko w porządku? — zapytał ostrożnie, posyłając jej równie ostrożne spojrzenie. Nie znał ich sytuacji, ale różne przesłanki kazały mu w końcu o niego zapytać. Może to on był powodem tego zdenerwowania? Może Jerome powinien już wrócić do siebie, bo na Villanelle czekały ważniejsze sprawy? Nie mógł jednak dowiedzieć się tego bez zadawania odpowiednich pytań, choć niedługo cała ta sytuacja zaczęła stawać się dla niego jakby jaśniejsza.
    — Nie babcia, rozumiem — powtórzył za nią i nawet pozwolił sobie na lekko błazeński uśmiech, mimo beznadziejności jej obecnego położenia dając Elle sygnał, że jest tutaj i będzie starał się nadążyć za tym, co miała mu do powiedzenia. Nie zniechęciło go nawet jej kręcenie głową; zobaczywszy ten gest, jakby szerzej i pewniej stanął na nogach, gotów udźwignąć to, co chciała – o ile chciała – mu przekazać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wiem, Elle. Życie potrafi toczyć się obok nas, zupełnie jak szklana kulka, która wypadła nam z rąk i nie potrafimy jej złapać, nieustannie ją ścigając. A twoja musi turlać się z niezłą prędkością — zauważył, bo też podejrzewał, że przynajmniej częściowo był w stanie ją zrozumieć i wiedział, co czuje. Może w jego przeszłości nie było zbyt wiele takich zdarzeń, ale teraz… Teraz również działo się dużo i momentami, tak jak na co dzień był szczęśliwy, czuł się również zagubiony i przytłoczony.
      — Nie musisz w ogóle zaczynać, jeśli nie masz ochoty. Możemy po prostu posiedzieć i wypić gorącą czekoladę, póki nie poczujesz się lepiej — zapewnił, wcale nie oczekując wyjaśnień. W końcu nie po to tutaj przyszedł, prawda? A fakt, że wydarzyło się coś, co ją poruszyło, wcale nie obligował jej do tłumaczenia się przed nim. Jerome akceptował, że mogło dziać się coś, o czym ktoś mówić nie chciał i z jakiej racji miałby naciskać? Tym bardziej, że ledwo się znali, choć czy nie było tak, że czasem łatwiej było powiedzieć o czymś komuś obcemu, niż bliskim…?
      Wysłuchał jej jednak, kiedy zdecydowała się z wyraźnym trudem przepchnąć kolejne słowa przez gardło. I momentalnie go zmroziło, kiedy zrozumiał ich sens. Coś ścisnęło go w środku, ciasno owijając się wokół żołądka i wyduszając powietrze z płuc, przez co na krótką chwilę zrobiło mu się niedobrze, zaraz jednak potrząsnął głową i odetchnął głęboko. Jakby otrzymał solidny cios w przeponę. I to był cios, może nie fizyczny, ale mentalny, wżerający się w umysł i odbijający się na ciele, które reagowało na nagły wyrzut adrenaliny, a Jerome zatrzasnął się pod wpływem nie tylko odczuwanego stresu, ale też oburzenia i… żalu? To było dla niego nie do pojęcia. A jednak, miało miejsce w prawdziwym świecie.
      — Nie powinien był prosić cię o coś takiego… — szepnął, zaciskając powieki i przytykając palec wskazujący oraz kciuk do nasady nosa. Mógłby to przeanalizować na każdą możliwą stronę i wiedziałby, dlaczego te słowa z ust dziadka zostały skierowane do Elle, ale… Nie powinien był prosić jej o coś takiego. — Boże, Elle… — tchnął, odsuwając dłoń od twarzy i otwierając oczy, podczas gdy jej słowa kotłowały się w jego wnętrzu, uderzając w niego kolejnymi falami zrozumienia, każda silniejsza od poprzedniej.
      Drgnął, kiedy z głośnika niani wypłynął płacz, który nieco go otrzeźwił, będąc dla odmiany jak siarczysty policzek.
      — Prowadź. Pomogę ci — zdecydował i gdyby tylko wiedział, gdzie jest dziecięcy pokój, to pewnie by do niego ruszył. Póki co chwycił się jedynego jasnego punktu na horyzoncie – mógł podjąć się działania, jakim było uspokojenie córki blondynki, a że był zadaniowcem, to zawsze wolał skupić się na konkretach do zrobienia i żeby mogli ruszyć dalej z tą rozmową, musieli zająć się Theą.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  14. Kiedyś może i myślał, że on z Villanelle mogliby tworzyć parę. W końcu każda kobieta marzy o tym, żeby mąż, przyjaciel i kochanek był jedną i tą samą osobą. Takie słowa usłyszał na początku swojej fryzjerskiej kariery od klientki, która od trzydziestu ośmiu lat tworzyła udane małżeństwo z popularnym aktorem, który zagrał rolę księdza, ganstera, ale też bezdomnego. On po kilkudziesięciu godzinach zrozumiał, że Elle nie powinna być nikim więcej jak przyjaciółką. Ostatecznie mógłby ją traktować jak swoją, czwartą siostrę, ale nie zamierzał układać sobie życia miłosnego z kimś tak ważnym.
    Ostatecznie wyszło mu to na dobre, bo od czwartego lipca nosił obrączkę, doceniając coraz bardziej udział w programie, a sam widział, że Villanelle nie byłaby bardziej szczęśliwa, niż właśnie przy Arthurze. Gdyby czuła, że małżeństwo nie było dobrą decyzją, nie brałaby z nim ślubu ani nie urodziłaby dwójki dzieci. Tworzyli rodzinę jak z obrazka, a on nigdy nie wsadzał nosa w nieswoje sprawy. Dla niego najważniejsze było to, że Villanelle z czułością opowiadała o swoim mężu, a także szczerze się uśmiechała.
    On też pragnął doczekać takich dni z Willow. Nie mógłby powiedzieć tego, że oboje czekają na finał i ostateczny werdykt, po którym nastąpiłby szybki i bezbolesny rozwód. Jasper chciał kontynuować to małżeństwo, poznając brunetkę tak, jak powinni to zrobić, gdyby zamiast ślubu rozpoczęli związek. Nie mieli okazji stać się parą, a następnie narzeczeństwem, ale mogli nadrobić zaległości, będąc mężem i żoną.
    — Odpocznę na emeryturze, bawiąc się z wnukami. Znasz mnie doskonale i wiesz, że nie umiem siedzieć w jednym miejscu. W domu zdrętwieje mi tyłek, więc muszę coś robić — wzruszył ramionami, zerkając w kierunku tego odpowiedniego okna, przypisanego do mieszkania Willow. — W tym tygodniu miałem przyjąć dwadzieścia dziewięć kobiet, co daje dziennie prawie pięć osób, a wybrałem tylko te nieliczne, w tym Ciebie.
    Podkreślił ostatnie słowo, dając blondynce do zrozumienia, że nawet, gdyby się paliło, to on nigdy o niej nie zapomni. Nawet w tak błahej sprawie, jak odświeżenie koloru. Odpinając pas, poprawił zsuwające się kule ortopedyczne, chcąc już iść do żony, ale zamierzał wysłuchać przyjaciółki. Ona poświęciła mu czas w szpitalu, nie zostawiając go na pastwę losu. Zawsze mogła stwierdzić, iż własna rodzina jest dla niej ważniejsza, a nim powinna zająć się Willow. Nie zrobiła tego, więc docenił troskę studentki, marszcząc brwi po jej monologu.
    Czy między nią, a Arthurem było aż tak krucho. Szybciej by powiedział, że to on wraz z Cleeves nie mają racji bytu, a nie państwo Morrison. Może przechodzili przez krótkotrwały kryzys, który zakończy się jeszcze dzisiaj lub z nadejściem słońca? Nie chciało mu się wierzyć, że nagle przestaną tworzyć parę, zapominając o tylu wyjątkowych wspomnieniach.
    — Będzie idealnie. Wszystko wróci na dawne tory, mała — obrócił się, obejmując ją delikatnie, na nieco dłużej, żeby mogła poczuć jego obecność. — Albo zawalcz o niego, albo daj mi czas na przemyślenie tego wszystkiego. Wierzę, że w trakcie wizyty w salonie powiesz, że masz najcudowniejszego męża, który znowu za mocno Cię ściska w trakcie snu — pogładził ją po włosach, uśmiechając się lekko. — Wracam do żony, pewnie ucieszy się na widok moich magicznych kul. — westchnął głośno, otwierając powoli drzwi.
    Liczył już tylko na wygodne łóżko, wsparcie Willow, działanie leków przeciwbólowych i sen dłuższy niż tych siedem godzin lub nawet mniej.

    Jasper

    OdpowiedzUsuń
  15. Wieczór z Villanelle był jej naprawdę potrzebny. Zwłaszcza, że już dawno tak nie spędzała czasu i dobrze było z przyjaciółką porozmawiać o wszystkim i o niczym. Dużo plotkowały, wymieniały się informacjami z własnego życia, po prostu obie potrzebowały takiej odskoczni z dala od facetów, obowiązków codziennego życia. Dla Carlie zaczynał się również nowy etap w życiu i musiała się trochę wygadać, zanim doszłoby w stu procentach do przeprowadzki. To ją trochę przerażało, ale była pewna, że robi dobrze i nie żałowała, że zgodziła się na nią. Choć chciała, to nie mogło być zbyt długo kolorowo. To było tylko kilka dni spokoju, zanim na nią i na Matta spadł jak grom informacja o utraconej ciąży. Minęło już niby trochę czasu, wróciła do domu, ale ciężko było się powstrzymać od myślenia o tym wszystkim. Nadal nie czuła się najlepiej, co chyba nawet było po niej widać. Ciężko było oczekiwać, aby była teraz cała w skowronkach. Na szczęście nie tylko Matthew ją rozumiał, ale i w samym szpitalu miała naprawdę świetną opiekę, której można było tylko pozazdrościć. Nawet jeśli momentami czuła się, jakby wszyscy na nią dookoła patrzyli współczującym wzrokiem, to nie mogła tak naprawdę narzekać na to, jak była tam traktowana. Nic jednak nie przebiło tego, jak wróciła do domu. Nie do swojego mieszkania, gdzie tuż na wejściu widziała karton ze zbitymi talerzami, który upuściła i który był też znakiem tego co się wydarzyło, ale do nowego mieszkania, w którym mieli zacząć od początku i gdzie wszystko miało być po prostu idealnie. Małymi kroczkami w końcu im się przecież poukłada, nie będą wiecznie zasmuceni przez to co się stało. Uda im się przecież wrócić do normalności, nie widziała innego rozwiązania. Chciała dać sobie i Matthew czas na to, aby pogodzić się z tym wszystkim, a kilka dni to było stanowczo zbyt mało.
    Nie rozumiała tylko czemu Matthew nie może zostawić jej samej. To miało w końcu być tylko kilka godzin, a nie pół roku, jak byłaby sama w mieszkaniu. Tylko z drugiej strony należały się też wyjaśnienia Villanelle, która tak nagle została poinformowana o tym, że rudowłosa jest w szpitalu i Matt tylko jej powiedział ogólnie co się stało. W ogóle nie czuła się na siłach, aby z kimkolwiek rozmawiać, ale jeśli już przed kimś miała się otworzyć to zdecydowanie była to Elle, z którą od dłuższego już czasu dziewczyna była naprawdę blisko. I jeśli ktoś miał ją zrozumieć to to również miała być Elle. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby rozmawiać z kimkolwiek innym na ten temat. Pożegnała się krótko z Matthew, jak przyszła dziewczyna i w tym samym momencie została wręcz schowana w jej ramionach. Rudowłosa uśmiechnęła się lekko, obejmując również przyjaciółkę. Matt był jej partnerem, kochała go i mu ufała w stu procentach, zawsze mogła do niego przyjść, jeśli tego potrzebowała, ale Elle byłą jej przyjaciółką i chyba właśnie drugiej kobiety teraz w swoim życiu potrzebowała.
    — Ciebie też dobrze widzieć — odparła uśmiechając się lekko na słowa dziewczyny. Naprawdę dobrze było ją mieć przy sobie teraz. Może samotność faktycznie byłaby teraz złym pomysłem, a przy Morrison z całą pewnością nie będzie czuć się źle, a gdyby zaczęła to była pewna, że dziewczyna jej prędko pomoże poczuć się lepiej. — Nie wierzę, że Matt aż po ciebie dzwonił… nie musiałaś niczego specjalnie przerywać, prawda? — spytała. Nie chciała, aby wszyscy teraz przez nią przerywali swoje zajęcia. Nie była umierająca. Po prostu… Po prostu zdarzyła się nieprzyjemna sytuacja, choć i to nie określało dobrze tego, co się działo.
    — Chcesz się czegoś napić? Kupiliśmy nowy ekspres i mogę ci zrobić kawę jak z kawiarni — powiedziała pół żartem, a pół serio, bo faktycznie takie urządzenie u nich stało, a ona po czterech latach pracowania w kawiarni mogłaby ogarnąć nawet dobrą wodę z samej wody i spienionego mleka. — Albo gorącą czekoladę. Mam pianki i bitą śmietanę.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  16. Spoglądał na starającą się uspokoić Villanelle i widział w niej odbicie Jennifer, jak na dłoni dostrzegając cechy łączące te dwie młode kobiety. Obydwie poświęcały wiele dla bliskich, bliskich niejednokrotnie toksycznych, gdzieś po drodze gubiąc w tym wszystkim same siebie i prędzej czy później zawsze przychodził taki moment, w którym człowiek tak najzwyczajniej w świecie pękał, nikt bowiem nie był na tyle silnym, by udźwignąć i rozwiązać wszelkie problemy, tym bardziej, jeśli te zwalały się jeden za drugim, nie pozwalając na choćby chwile wytchnienia, na nabranie pełniejszego oddechu i spokojnego wypuszczenia powietrza. Jerome znał to, a raczej poznał, poznając samą Jen i natychmiast odczuł znajomy niepokój, nie mógł bowiem zrobić niczego więcej, jak tylko być obok, jednocześnie mając wrażenie, że to nie wystarczy, przez co wspomniany niepokój rósł i ciążył niewygodną kulą w żołądku, nie pozwalając o sobie zapomnieć.
    Teraz też czekał w napięciu na to, co Elle miała do powiedzenia i czuł strach, często obawiając się, że nie udźwignie tego, co przeżywały inne osoby. Sam nie doświadczył tylu tragedii i przez to odnosił wrażenie, że życia niektórych ludzi były pasmem nieustannych przykrych i ciężkich wydarzeń, ale może dlatego sam miał tak niewiele podobnych doświadczeń na koncie? By móc ściągać chociaż niewielką część ciężaru z barków innych? Starał się myśleć o tym właśnie w ten sposób i to nie pozwalało mu się ugiąć, choćby jego nogi trzęsły się, a ramiona drżały, trwał niczym solidny filar.
    Na wzmiankę o tym, że teraz jest już dobrze, lekko zmarszczył brwi, to bowiem oznaczało, że jeszcze jakiś czas temu wcale dobrze nie było i chwilę później dowiedział się, dlaczego. Odetchnął głęboko, głośno wypuszczając powietrze przez nos i wbił zatroskane spojrzenie w blondynkę, wcale nie kryjąc zdziwienia jej kolejnymi słowami.
    — Co się stało? Miał wypadek? — zdecydował się podpytać, cicho i łagodnie, w taki sposób, by Elle wiedziała, że jeśli nie chciała, to wcale nie musiała odpowiadać. Jednocześnie odnosił wrażenie, że to wszystko, to jakiś kiepski żart. Widzieli się przecież niedawno w salonie Jaspera, rozmawiali ze sobą i wtedy kobieta tryskała energią i humorem, wręcz promieniowała szczęściem, teraz z kolei Marshall miał przed sobą kłębek nerwów i poczuł złość, złość ta jednak nie dotyczyła Elle, nie w nią była wycelowana, lecz w świat jako taki. Za to, że w takim krótkim czasie tak bardzo potrafił namieszać, za to, że los bywał tak przewrotny i żartował z ludzi w najbardziej okrutny sposób, w jaki tylko się dało. Czasem zastanawiał się, od czego to zależy. Czy każdy miał jakąś z góry przypisaną pule nieszczęść, którą musiał wyczerpać? I dlaczego jedni dostawali mniej, a drudzy więcej? Czy faktycznie każdy dostawał dokładnie tyle, ile był w stanie unieść?
    Odepchnął od siebie te myśli, kiedy ruszyli do dziecięcego pokoju i tym razem wcale nie zdziwił go komentarz Villanelle, wiedział już bowiem, do czego blondynka nawiązuje i z jakiego powodu dzieci musiały zostać przeniesione na dół.
    — Jak długo Arthur jest już sparaliżowany? — spytał, nim jeszcze weszli do pomieszczenia, odniósł bowiem wrażenie, że musiało trwać to już jakiś czas, skoro Elle twierdziła, że to wcale nie była najgorsza rzecz pod słońcem. Z drugiej strony, jakiekolwiek by nie były okoliczności, w których Arthur tak ucierpiał, prawdopodobnie mógł stracić nawet życie i w obliczu tego paraliż – co również mogło zabrzmieć osobliwie – mógł być swego rodzaju błogosławieństwem. — Co mówią lekarze? Ma szanse odzyskać władzę w nogach? — Tak jak wcześniej pozostawał milczący, tak teraz zasypał Elle gradem pytań, chcąc lepiej nakreślić sobie całą sytuację. Oby tylko ponownie nie wprawił tym blondynki w zdenerwowanie, nie to bowiem było jego celem. Pytał również nie ze względu na ciekawość; po prostu, wiedząc, co się dzieje, mógł odpowiednio się zachować i być może nawet jakoś pomóc, a myśl ta zaraz rozjarzyła się w jego głowie jasno niczym świetlówka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Gdyby dom wymagał dalszego przeorganizowania, pomogę. Pracowałem na budowie, majsterkowałem. Zresztą, dałem ci przedsmak moich możliwości — zażartował nieco niepewnie, nawiązując do naprawionego kranu, jednakże to naprawdę był dla niego pikuś i w razie czego był w stanie stawić się w ich domu o każdej porze dnia i nocy, tak by Arthurowi było wygodniej.
      Obserwował, jak Villanelle zajmuje się córką i nie mógł się nie uśmiechnąć, kiedy został nazwany wujkiem, a uśmiech ten stał się tym szerszy, kiedy Thea tak żywo zareagowała na jego widok. W tym momencie poczuł dziwną tęsknotę i pomyślał o własnym dziecku, na które razem z Jen musieli jeszcze trochę poczekać, nim będą mogli wciąć je na ręce.
      — Jak to, kto… — mruknął z niby to niewinnym uśmieszkiem, biorąc dziewczynkę na ręce. — Wujek Jerome, prawda? — rzucił, zagadując Theę, która już pewnie siedziała w jego ramionach. Doskonale pamiętał, jak w salonie u Jaspera podczas małego kryzysu pokazał jej peruki, tak by zająć czymś jej uwagę, a Thea z nieopisaną radością szarpała sztuczne pukle. Teraz była spokojniejsza, mimo płaczu wciąż jeszcze lekko zaspana i Jerome po prostu zaczął powoli krążyć z nią po pokoju, nie zaczepiając jej zbytnio, bo może uda się sprawić tak, by mała ponownie zasnęła. I tak spokojnie spacerując, słuchał Elle, a w miarę jej słów musiał uważać, by jego krok nie stał się zbyt gwałtowny, a kołysanie nerwowe.
      — Czasem niewiedza jest błogosławieństwem — westchnął; słyszał o tego typu mechanizmach obronnych, ale nigdy nie spotkał nikogo, kto doświadczył czegoś podobnego. Aż do dziś. — Czyli przypomniało ci się dopiero niedawno? Czemu? — Zadając każde kolejne pytanie, czuł, jakby stąpał po cienkim lodzie, lecz co takiego musiało się wydarzyć, że Villanelle jakby się odblokowała i te wspomnienia wypłynęły na wierzch? Może wypadek Arthura? Na pewno musiały towarzyszyć temu silne emocje.
      — Ile miałaś wtedy lat, Elle? — rzucił łagodnie, starając się nie brzmieć karcąco. — Arthur ma rację, będzie dobrze. Nikt nie jest tutaj winien poza Swietłaną — dodał i skinął głową, kiedy blondynka wspomniała o strachu. Wszyscy mogli jej w kółko powtarzać, że będzie dobrze, ale to miało okazać się dopiero po rozprawach i jej strach był jak najbardziej zrozumiały.
      Wysłuchał jej do końca i pokręcił głową, mając ochotę udusić Swietłanę gołymi rękoma. Może i na co dzień wydawał się łagodny niczym baranek, lecz gdzieś w jego wnętrzu tlił się niewielki płomień, który bardzo łatwo można było podsycić i rozbuchać pożar trawiący wszystko na swej drodze, pozostający za sobą jedynie popiół i swąd spalenizny. W pewnych sprawach Jerome bowiem był bezkompromisowy i wcale nie hamował gniewu, jeśli działał w słusznej sprawie, a Elle bez wątpienia miała do czynienia z niesprawiedliwością, której trzeba było jakoś zaradzić.
      Marshall poprawił dziewczynkę w taki sposób, że oparł ją o swoje biodro i pewnie podtrzymywał jedną ręką, przez co gdy zbliżył się do Elle, mógł swobodnie pogładzić jej plecy wolną dłonią w uspokajającym i pocieszającym geście.

      Usuń
    2. — Rozumiem, czemu się tak czujesz i że niewiele możesz na to zaradzić, ale Elle, wcale nie jesteś beznadziejną dziewuchą i mówi ci to facet, który ledwo cię poznał — oznajmił i nachyliwszy się lekko, tak by móc zajrzeć w jej zaczerwienione oczy, mrugnął do niej porozumiewawczo. — Jesteś żoną, jesteś mamą dwójki wspaniałych dzieci, a żeby odnajdywać się w tych dwóch rolach, trzeba być silnym i zaradnym. I nie wątpię, że potrafisz bronić swojej rodziny jak lwica. A Swietłana… — Imię to aż zazgrzytało między jego zębami. — Przepraszam za moje słowa, ale Swietłana to stara nieszczęśliwa baba, która miała czelność robić pranie mózgu małej dziewczynce. Która, powiem to na głos, zabiła własnego męża. I chyba jej tego nie popuścisz, hm? — mruknął, a jego spojrzenie stało się mocniejsze. Rozejrzawszy się, zobaczył, że Matty śpi, Thea natomiast siedziała spokojnie na jego rękach, lecz wydawała się przy tym całkowicie rozbudzona i przez to Jerome uznał, że nie ma sensu odkładać jej do łóżeczka, nie chciał jednocześnie ich rozmową obudzić śpiącego chłopca i przez to, wciąż trzymając dłoń na plecach Elle, lekko skierował ją ku wyjściu.
      — Nie wiem, co mówi twoja terapeutka i nie chciałbym wchodzić w jej kompetencje, ale ja, kiedy znajduję się w trudnej sytuacji, staram się przekuć wszystkie te beznadzieje emocje w determinacje i siłę do działania. Ostatecznie nawet w gniew — mówił, prowadząc ją z powrotem do salonu. — Wybieram mniejsze zło? — rzucił, samemu nie do końca wiedząc, jak to nazwać. — Ale nie możesz dać się temu wszystkiemu zjeść — podsumował, zaczynając troszkę pleść trzy po trzy, przez co umilkł, przystając przy kanapie, na której wcześniej siedzieli.
      — O której wraca Arthur? — spytał, zamierzając zostać tu, póki mężczyzna nie będzie w domu; nie chciał zostawiać Elle samej.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  17. Jaime poczuł ulgę, niewielką, bo niewielką, ale jednak ulgę, że w końcu opowiedzieli to wszystko komuś, komu ufali. W tym przypadku byli to wykładowcy z ich uczelni. Chyba zaraz nie okaże się, że któryś z nich jest w to zamieszany, co? Jak w jakimś filmie czy serialu… taki twist… Nie, nie, nie. Jaime pokręcił głową z niedowierzaniem. Owszem, było dziwnie, a podobną fabułę mógł mieć niejeden film, ale bez przesady.
    Okazało się, że nie będą mieli problemów na uczelni, chociaż profesorowie nie byli zachwyceni zachowaniem swoich studentów. Ostatecznie nikt nie ucierpiał, a oni nie złamali żadnego przepisu. Oboje ostatecznie byli cali i zdrowi, tylko trochę nastraszeni (no, jedno bardziej od drugiego). Poza tym, konieczne było, aby pojechać na posterunek i wszystko opowiedzieć. Jaime cieszył się w duchu, że jednak zrezygnowali z włamania do katakumb. Gdyby posunęli się do tego, to kto wie, co by ich tam czekało. Może nie rozmawialiby teraz z wykładowcami, ze sobą i w ogóle z nikim więcej. Nigdy.
    - Myślę, że tak, że rano będziemy mogli już wracać – powiedział Jaime, zastanawiając się nad tym. Chyba po tym wszystkim profesorowie nie będą ich zmuszać do pozostania do końca, prawda? Zwłaszcza, że przecież Elle i Jaime przyjechali tutaj autem, więc tak na dobrą sprawę mogli w każdej chwili do niego wsiąść i pojechać do Nowego Jorku. I oboje właśnie to planowali zrobić. I chociaż chłopak chciałby od razu po powrocie z posterunku wrzucić ich walizki do bagażnika i pojechać do domu, to jednak nie miał pewności, czy to, co mógł mieć w swoim organizmie, mogło jeszcze spowodować jakieś nieprzyjemne sytuacje. – Nie martw się, jeszcze trochę i będziemy w domu – uśmiechnął się do niej lekko.
    Jaime nieco się przejmował wizytą na posterunku, przecież miał założoną kartotekę z powodu bójki, ale to nie było nic poważnego i chyba raczej policjanci powinni patrzeć na niego przychylnym okiem.
    Same składanie zeznań nie trwało jakoś długo, Jaime starał się opowiadać wszystko ze szczegółami i po kolei. Co ostatecznie nie było trudne, ale głupio mu było odpowiadać na pytanie „dlaczego?”. Ano dlatego, że byli studentami, którzy nie wiedzieli, w co się pakują.
    - Mnie zastanawia czy wezwą nas na świadków, kiedy dojdzie już do rozprawy – zmarszczył brwi, kiedy wraz z profesorami opuszczali już komisariat.
    Jaime miał nadzieję, że nie, jakoś wolał uniknąć ponownego spotkania z przewodnikiem, nie wspominając już o Elle, która na pewno miała tego dość do końca życia.
    Wykładowcy zgodzili się, aby dwójka studentów wróciła rano do domów, oni sami jak i reszta wycieczki też to planowała zrobić. Po tym, co się wydarzyło, chyba mało który turysta chciałby tu zostać na dłużej. Ciekawe, pewnie mieszkańcy miasteczka się ucieszą. Albo wprost przeciwnie, przecież na turystach tu się zarabiało.
    - Pobrali ode mnie próbkę krwi – wyznał Elle, kiedy jechali windą do swoich pokojów. – Wspomniałem im o tym jeleniu i tej słabości… Swoją drogą, możesz w ogóle wejść do swojego pokoju? No wiesz, przyjadą tu jacyś technicy zbadać ślady czy coś? Jakby co, możesz się przekimać u mnie. Ewentualnie w recepcji powinni ci dać jakiś pokój.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  18. Nie spodziewał się, że jego dziadek zrobi rodzinie aż taki psikus i przepisze znaczną część swoich udziałów kompletnie obecnej mu osobie. Arthur najwyraźniej poskarżył mu się na to jak dziewczyna została przez niego potraktowana i chciał go w ten sposób ukarać, dając mu przy tym nauczkę na lata. Wbrew pozorom nie był aż tak wściekły, jak można się było tego spodziewać. Naprawdę lubił Elle i miał nadzieję, że jej nowe stanowisko w firmie pozwoli im nieco ocieplić ich zerwane przez jego chorobę kontakty. Co prawda wolałby, aby dziadek oddał mu wszystkie udziały i tylko on mógł decydować o tym co dzieje się w założonej przez niego firmie, ale nic nie stało na przeszkodzie ku temu, aby wykupił swoje udziały od Morrison, tym bardziej że ta za pewne nie chciała mieć nic wspólnego z jego biznesem.
    - Dziadek powierzył ci stanowisko dyrektora, więc musisz mieć biuro tylko dla siebie. Wszystko jest już gotowe – rzucił, gestem ręki wskazując na tabliczkę na drzwiach z jej imieniem i nazwiskiem. Jej gabinet znajdował się na ostatnim piętrze, zaraz na wprost tego, który zajmował Blaise. Dziewczyna miała więc widok na całe miasto i mogła liczne przywileje, które dotyczyły pracowników zajmujących najwyższe stanowiska w firmie. Nie docierało jeszcze do niego, że dziewczyna ze stażystki awansowała nagle na dyrektora generalnego, ale wierzył, że ten stan nie potrwa długo, a nawet jeśli, to będzie okazją do owocnej współpracy.
    - Masz jakieś pytania? Sugestie? Jeśli nie czujesz się tutaj dobrze, nie ma problemu, odkupię twoje udziały a ty zainwestujesz pieniądze w coś, co będzie ci sprawiało radość – dodał, prosząc jej osobistą sekretarkę, aby otworzyła drzwi do jej gabinetu, prezentując jego wnętrze w pełnej okazałości – To Margaret, twoja asystentka, pracuje tutaj już jakiś czas, więc w razie wątpliwości na pewno znajdzie odpowiedź na rodzące się pytania czy problemy – wskazał na czekające na stole dokumenty oraz terminarz, którym powinna się na dzień dobry zająć. To w końcu od niej zależała teraz praca podległego jej działu, a on musiał mieć pewność, że dziewczyna sobie z tym wszystkim poradzi i nie przyczyni się do jakichkolwiek strat finansowych czy kadrowych w jego ukochanej firmie.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  19. Naprawdę nie chciała, aby ludzie jeszcze teraz przez nią zmieniali swój harmonogram dnia. Wiedziała, że… no cóż, po prostu będzie potrzebowała razem z Matthew czasu, aby spokojnie dojść do siebie po tym, co się stało, ale też nikt nie musiał nad nią skakać, jakby była zrobiona ze szkła. Na szczęście nie czuła takiego traktowania ze strony bruneta ani od Elle, która dopiero co weszła, a rudowłosa dała już sobie rękę uciąć, że wprowadziła do mieszkania znacznie żywszej atmosfery. Cóż, przez ostatnie dni ciężko było być po prostu tu wesołym i próbowali się zająć czym tylko się dało, aby jakoś ruszyć dalej do przodu. Kartony, które zalewały mieszkanie zniknęły, ubrania odnalazły swoje miejsce w garderobie, wszystko było już niemal na swoim miejscu. Jeszcze sporo rzeczy zostało w jej mieszkaniu, ale tym mieli się zająć jakoś na dniach.
    — Chyba jeszcze nie miałaś okazji poznać Berniego — powiedziała, a Elle z pewnością zobaczyła nowego członka rodziny, a raczej nowego dla niej, w końcu Carlie znała się z Bernim już kilka dobrych miesięcy. — To pies Matta, no raczej już nas — sprostowała z lekkim uśmiechem. Mieli tu całkiem wesoło, patrząc na to, że w mieszkaniu żyły dwa psy i świnka, a i to z pewnością się za jakiś czas powiększy, choć teraz już nie była wcale taka pewna, czy wytrzymają z jakimikolwiek dodatkowymi zwierzakami, ale nie zamierzała się nad tym rozwodzić.
    — Ja chyba chcę czekoladę, mam… zapotrzebowanie na coś mocno słodkiego — odpowiedziała. A po zastanowieniu się zgadzała się z Elle, endorfiny z całą pewnością im się przydadzą, a zwłaszcza rudej. Zabrała się więc za robienie czekolady. — Chcesz zwykłe mleko, kokosowe, sojowe czy migdałowe? — spytała. Lodówka była pełna… sprzeczności. Musieli się z Mattem jakoś podzielić, w końcu ona była od lat wegetarianką i choć czasem zdarzało się jej zjeść jakieś wyroby z produktów zwierzęcych, to mięsa nie jadała już od lat, a Matt wręcz przeciwnie i ich lodówka wyglądała po prostu śmiesznie. Ale żadne nie miało problemu z dietą drugiego, ba nic jej nie szkodziło przygotować mięsny obiad dla bruneta, a sobie zrobić coś innego. Próbowała jedynie sos, w którym zazwyczaj marynowała mięso, gdy mu gotowała i chyba był zadowolony, bo jeszcze nie słyszała, żeby narzekał. Ale kto wie, co gadał Carterowi, jak nie słyszała.
    — Ciemno tylko tu strasznie — mruknęła lekko wzruszając ramionami — ale podoba mi się taka zmiana. Zwłaszcza kuchnia mi się podoba, zresztą, zaraz zrobię ci tour po mieszkaniu to sama zobaczysz resztę. A większość mamy wypakowaną, to co mogłam to rozpakowałam. Nie za bardzo mogę się przemęczać, więc głównie siedziałam w garderobie i układałam ciuchy. Mówię ci, można tam przepaść na wieki — dodała uśmiechając się.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  20. Miał nadzieję, że skoro zapytała go o cenę udziałów, nie zamierzała angażować się w pracę na rzecz firmy i chciała jak najszybciej pozbyć się swojego stanowiska. To wiele by ułatwiło, a on przy okazji nie musiałby brać pod uwagę niczyjej opinii w sprawach kluczowych dla jego firmy. Stworzył swoje ukochane ‘dziecko’ od podstaw i nie uśmiechało mu się, że kompletnie niekompetentna osoba będzie dzierżyła tak kluczowe stanowisko.
    - Rzuć jakąś kwotą, zapłacę każdą cenę. Nie gniewaj się, ale nie popieram decyzji dziadka i nie do końca uśmiecha mi się, że ot tak zostałaś dyrektorem i jednym z moich wspólników – westchnął, dając znać asystentce dziewczyny, że ma przestać stać i się głupio uśmiechać i ma przygotować dla nich kawę. Nie popierał wchodzenia z pracownikami w koleżeńskie relacje i miał nadzieję, że Elle nie będzie się zbytnio spoufalać z personelem. Ludzie musieli znać granice, inaczej jego firma upadnie, a on nie zamierzał utracić swojej wysokiej pozycji na rynku.
    - A nie powinienem? Muszę cię jakoś wdrożyć, a to wymaga pewnego nadzoru z mojej strony, przynajmniej na początku twojej pracy. Obawiam się, że nie skończyłaś ekonomii czy zarządzania, a nie będziesz się tutaj zajmować projektowaniem budynków – wyjaśnił, nie chcąc przy tym zabrzmieć nazbyt ironicznie. Zależało mu na odbudowaniu dobrych relacji z Elle, ale nie mógł przy tym pozwolić, aby podejmowała sprzeczne z jego wizją decyzje.
    - Pracownic? Po co? Zorganizujemy spotkanie z pracownikami, ale nie dziś. Najpierw musisz się nico wdrożyć, o ile w ogóle wytrzymasz tutaj dłużej niż tydzień – wzruszył bezradnie ramionami, znów mając ochotę ugryźć się w język. Obawiał się, że ich wspólna praca może nie skończyć się najlepiej dla i tak ich oziębłych relacji, a przecież jego dziadek ściągnął ją tutaj głównie po to, aby pogodzić go z Arthurem i na nowo odbudować jego przyjaźń z Morrisonami. Tak przynajmniej mu się do tej pory wydawało, nie zdziwiłby się jednak, gdyby Ulliel Senior chciał się na nim w ten sposób odegrać za nagłówki gazet i zachowanie, które niekoniecznie świadczyło na korzyść jego rodziny.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  21. Uśmiechnął się kącikiem ust, mimowolnie wyobrażając sobie, jakby wyglądało wspólne palenie. Arthur uwielbiał próbować nowych rzeczy, a ta niewątpliwie się do takich zaliczała. Może miał trzydziestkę na karku, ale nie zdołał się wyszaleć. I chciał to zrobić u boku osoby, którą kochał, której ufał i wiedział, że nie będzie go oceniać za głupotę, bo przyłączy się do niego.
    - Mi też. Może ci się wydawać, że to było w innym życiu, ale też studiowałem. I mimo bycia odludkiem, czasami bywałem na imprezach – roześmiał się i odruchowo zerknął na kieszeń, w której spoczywała nabita lufka. Tak, zdecydowanie tego było im trzeba; oderwania się od rzeczywistości, z daleka od wszystkich innych ludzi. – I bardzo chciałbym zapalić z tobą po studencku – wymamrotał, nieznacznie wyciągając się w jej stronę. Pragnął wstać, objąć ją i pocałować, ale o tym na razie mógł jedynie pomarzyć.
    Wbijał przepełnione zachwytem spojrzenie w panoramę miasta, czując, że gdzieś w jego wnętrzu powoli zbiera płacz. Jako architekt potrafił docenić piękno, zwłaszcza w takiej postaci, a Nowy Jork był wyjątkowym miejscem. Z daleka wszystko do siebie pasowało, jak puzzle na tle zachodzącego słońca, a las za plecami Morrisona stanowił ciekawy kontrast przy bryłach w oddali. Nie chciał jednak wyjmować telefonu i tego uwieczniać, wolał zachować piękne wspomnienie, niezniekształcone niedoskonałym narzędziem.
    - Nie przepraszaj – poprosił cicho i uśmiechnął się nieco ponuro. – Może się uda. Hmm... – zamruczał i cofnął nieco, spoglądając do wnętrza samochodu. Uniósł brew, zastanawiając się intensywnie nad jakimkolwiek rozwiązaniem. – Okej, wiem. Rozłóż jedną część tak jak była. Usiądę na normalnym siedzeniu i podciągnę się na tamto oparcie, przełożę nogi do bagażnika i złożymy wszystko z powrotem – podsunął, gestykulując przy tym żywo, żeby pokazać, o co mu chodzi.
    Jednak po wyznaniu Elle wszystko zeszło na dalszy plan. Wbił wzrok w jej twarz, rozchylając wargi w zdziwieniu i niedowierzaniu. Opuszkami palców odruchowo przesunął po wierzchu dłoni ukochanej, starannie omijając przy tym miejsca, które mogły być obolałe.
    - Przywaliłaś mu? – spytał, jakby nie rozumiał, co przed chwilą powiedziała. Powoli na jego twarz wpłynął szeroki uśmiech i wątpił, że cokolwiek będzie w stanie go dzisiaj zetrzeć. – Przywaliłaś w ryj temu frajerowi? Och, Elle... – pokręcił lekko głową i pociągnął Elle w dół, a kiedy się nad nim pochyliła, ułożył dłonie na jej policzkach i wycisnął na zmarzniętych wargach czuły pocałunek. – Nie masz pojęcia, jaki jestem z ciebie dumny. Moja żona to niezły badass – roześmiał się i jeszcze raz ją pocałował, a następnie odsunął się i sam zabrał się za rozkładanie siedzenia. Nie udało mu się to do końca, ale na tyle, że mógł wciągnąć się na część tylnej kanapy. – Ja też mam dla ciebie niespodziankę – odezwał się nagle, zupełnie nieplanowanie, ale nie chciał tego dłużej ukrywać. Przesunął się jeszcze wyżej, na złożone oparcie i przełożył nogi do bagażnika, po czym ułożył się na plecach i zaparł się rękami o podłoże. – Chciałem to zrobić później, ale doszedłem do wniosku, że i tak za długo trzymam cię w niepewności – westchnął i wziął głęboki wdech, po czym bardzo powoli uniósł do góry lewą nogę. Drżała mu przy tym niemiłosiernie, a samemu Arthurowi zabrakło przy tym tchu, ale ważne, że w ogóle udało się to zrobić, bo jeszcze kilka miesięcy temu nie był pewien, czy cokolwiek poczuje.

    Artie ❤

    OdpowiedzUsuń
  22. Odpowiedzi Villanelle dały mu sygnał, by jednak na jakiś czas wstrzymał się z dalszymi pytaniami. Stąpał bowiem po bardzo grząskim gruncie i nie chciał pociągnąć za sobą blondynki, razem z nią pakując się w bagno rozgrzebanych wspomnień, z którego niezwykle trudno będzie się wydostać. Powiedziała mu wystarczająco wiele, by rozumiał, w jak trudnym położeniu się znajdowała i wyciąganie z niej większej ilości szczegółów byłoby okropną torturą, zmuszającą ją do przekopywania się przez te zakamarki umysłu, do których być może niekoniecznie chciała akurat teraz zaglądać. Stąd Jerome nakazał sobie w duchu uspokojenie się i ugryzienie w język, natomiast za nadrzędny cel postawił sobie doprowadzenie blondynki do stanu względnej równowagi, teraz bowiem niebezpiecznie balansowała ona na cienkiej linie, z której mogła nie tylko spaść, ale która również mogła zerwać się pod jej ciężarem z przeciągłym jękiem.
    — To dobrze, bardzo dobrze — odparł na jej słowa o rehabilitacji, lekko unosząc kąciki ust. Chciał zapytać o to, czy Arthur zaczął już ćwiczenia, ale jedynie otworzył i zaraz zamknął usta, przypominając sobie o swoim postanowieniu. Nie chciał zadręczać jej pytaniami, nie chciał popychać jej dalej ku skrajowi przepaści, zmuszając kobietę do spojrzenia w bezdenną otchłań. Owszem, czasem było to konieczne, lecz nie dzisiaj. — W razie czego, masz mój numer telefonu, ale będę trzymał kciuki, żebyś nie zadzwoniła — dodał, doskonale rozumiejąc, co blondynka miała na myśli. Sam miał ogromną nadzieję, że to wszystko będzie tylko tymczasowe, jeśli jednak Arthur miał stanąć na nogi, to na pewno potrzebował na to sporo czasu i nie miało wydarzyć się to ot tak, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki bądź od pstryknięcia palcami. I wymagało to wiele cholernie ciężkiej pracy nie tylko od niego, ale również od samej Elle, która powinna móc skupić się tylko na zdrowiu męża, podczas gdy kolejne problemy zdawały się mnożyć wokół niej i rosnąć, wyskakując wprost zza pleców Swietłany. Jerome aż zazgrzytał zębami na tę myśl. Ta kobieta naprawdę musiała być niezwykle okrutna i bezduszna, a także bezwzględna. Co jednak miała na celu? Czy był w tym jakikolwiek cel, czy może dręczenie bliskich sprawiało jej chorą przyjemność?
    Informacja o tym, co w istocie spotkało Arthura sprawiła, że Jerome przystanął na środku pokoju z Theą na rękach, zmrożony tym, co właśnie usłyszał. Z trudem przełknął tę wiadomość, jakby przełknął wyjątkowo gorzkie lekarstwo, które paliło przełyk i niewygodnym ciężarem osiadło w żołądku, nieustannie go drażniąc. Nie było takich słów, których mógł użyć, by w tym momencie mógł ją pocieszyć. Bo co mógł jej powiedzieć? Że to nic? Że najważniejsze, iż jej mąż przeżył? A co, jeśli myśli samobójcze wciąż mu towarzyszyły, a nieudana próba tylko podsycała jego rozpacz? Dwudziestoośmiolatek pobladł wyraźnie i jakby skulił się w sobie, pojmując ten ciąg przyczynowo skutkowy. To, co zrobił Arthur, obudziło wspomnienia dotyczące dziadka. Wspomnienia, które do tej pory tkwiły gdzieś na dnie umysłu Villanelle niczym topielec powoli ulegający rozkładowi, aż wreszcie postępujące procesy gnilne i wydzielające się podczas nich gazy sprawiły, że napuchnięty, zniekształcony trup nie tyle wypłynął, co wręcz wyskoczył z pluskiem na powierzchnię, krzycząc głośno patrzcie, tu jestem! i nie sposób było przejść obok niego obojętnie.
    — Villanelle — szepnął tylko, łagodnie wypowiadając jej imię, dłoń układając na ramieniu blondynki. Irytowała go ta pustka w głowie, ten brak właściwych słów, ale jednocześnie nie chciał głosić pustych frazesów i mówić jej, że będzie dobrze, kiedy żadne z nich nie miało takiej pewności. Tym bardziej, że jej kolejne słowa były jak nieprzyjemne ukłucie. Zabolały go, mimo że to nie w niego były wycelowane, czuł jednak, jakby oberwał rykoszetem. Czy Elle w tym wszystkim atakowała samą siebie? Pokręcił głową, przechodząc z nią do salonu, uginając się lekko pod wpływem ciężaru, który spoczął na jego barkach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stał się milczący, ponieważ musiał uporządkować sobie to wszystko, poukładać, stworzyć w głowie racjonalny obraz tego, czego się dowiedział, tak by odnaleźć w tym sens i logikę.
      — Pieprzysz głupoty, Elle — ofuknął ją w końcu, kiedy wygłosiła swoją mowę o tym, że powinien wyjść, ponieważ raniła ludzi i ściągała na nich kłopoty. — Każdy z nas mógłby powiedzieć to samo — dodał i zaraz westchnął ciężko, przymykając powieki, nie powinien bowiem być tym, który pierwszy rzuca w nią kamieniem. Przypomniał sobie, jak się czuł, kiedy został oszukany przez Parkera, kiedy nie dostał wizy pracowniczej i choć to nie była jego wina… To jednak była, prawda? Myślał dokładnie w ten sam sposób, tak się czuł i pokręcił głową, karcąc się w duchu. Usiadł przy niej na kanapie, sadowiąc córkę blondynki na swoich kolanach.
      — To nie my, Elle. To ten świat jest popieprzony — oznajmił i skrzywił się, podobnie jak ona, czując się niekomfortowo, kiedy używał podobnych słów przy dziecku. Rozejrzał się po salonie, w poszukiwaniu nie do końca wiadomo, czego, aż dostrzegł coś w rodzaju maty edukacyjnej i wstał, usadzając na niej dziewczynkę, tak że znajdowała się w pewnej odległości od nich, ale razem mogli mieć na nią oko.
      Wrócił na kanapę i potarł twarz dłońmi, jakby był wyjątkowo zmęczony.
      — Każdy magnes można… rozmagnesować — mruknął i parsknął krótko z powodu tego masła maślanego, ale bynajmniej nie kłamał. — A ty, jeśli będziesz myśleć w ten sposób, tylko bardziej nakreślisz tę spiralę. Elle… Tylko ten, który niczego nie robi i się nie stara, nie popełnia błędów. Masz przepieprzone, to fakt — przyznał, bo po tym wszystkim, co usłyszał, nie mógłby powiedzieć inaczej. — Ale to nie oznacza, że masz odpychać od siebie ludzi. Jesteśmy wszyscy dorośli. I jeśli ktoś chce zostać przy tobie, to jego świadoma i dobrowolna decyzja. Poczekam na Arthura — podsumował, dla podkreślenia swoich słów wygodniej rozpierając się na kanapie i sięgnąwszy po swój kubek, skupił spojrzenie na Thei.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  23. Minęło już niby trochę czasu, ale wciąż się przyzwyczajała do tego, że te mało zoo jest takie… jakie jest. Już dziwnie było jej z Babe i Leią w jednym mieszkaniu, a teraz był jeszcze Bernie i tak naprawdę Carlie nie miała pojęcia, jakim cudem oni jeszcze nie zwariowali od ilości zwierzaków w jednym mieszkaniu. Kochała jednak mocno całą trójkę, bo to tylko dzięki nim przez ostatnie dni nie było tak cicho w mieszkaniu, a oni mieli jakieś zajęcie i musieli wychodzić z mieszkania, jeśli nie chcieli mieć przykrych niespodzianek na podłodze przez brak zainteresowania futrzakami. Co prawda głównie i tak Matthew się nimi zajmował przez ten czas, ale i rudowłosa zaczynała powoli się ogarniać. Musiała, w końcu nie spędzi całego życia zamknięta w pokoju licząc na to, że nagle będzie wszystko lepiej. Wiedziała, że musi wziąć się sama w garść, bo inaczej będzie cały czas stać w miejscu.
    — Jasne, przepraszam. Jestem trochę rozkojarzona — mruknęła wzruszając lekko ramionami, co było gestem bardziej w stronę samej siebie niż Elle. Dla siebie wyjęła kokosowe mleko, a dla Elle tak jak prosiła zwykłe. W tym momencie nawet nie skojarzyła, że zaproponowane przez nią mleka są jednak powiązane z orzechami. — No właśnie widzę, że są wszędzie. Nawet nie pomyślałam, że kokos czy migdał to ta sama, orzechowa rodzina — dodała delikatnie się uśmiechając. Naprawdę była myślami daleko, ale raczej nie można było się temu wcale dziwić. Zabrała się za robienie czekolady, wybrała dwie wysokie szklanki, wyjęła nawet metalowe słomki, gdyby Elle miała ochotę pić w ten sposób i przepłukała obie pod zlewem, wycierając je następnie w ściereczkę do naczyń i położyła na małym talerzyku, aby nie dotykały blatu.
    — Nie, nie widziałam — przyznała — mam teraz motywację, aby was odwiedzić i przy okazji zobaczyć dzieciaki. Mam wrażenie, że one jakoś tak za szybko rosną, jak przesyłasz mi zdjęcia — powiedziała. To chyba była prawda, że można było poznać, jak szybko leci czas przez samo patrzenie na rosnące dzieci. Te w końcu zmieniały się z dnia na dzień, jednego dnia ubranko było dobre, a następnego już nieco przyciasne.
    Przeczuwała, że ten temat prędzej czy później wypłynie. I nie była wcale zaskoczona, w końcu po coś Elle tutaj przyszła. Cieszyła się z tego, że od wejścia jej o nic nie wypytywała, a pogadać z kimś musiała. Nie zamierzała w to wciągać Jennifer, zresztą nie wyobrażała sobie rozmowy o utraconym dziecku z ciężarną, to wydawało się być wręcz… nieodpowiednie. I wiedziała, że Matt postąpił dobrze decydując się powiadomić tylko Elle, zresztą i z nią Carlie spędzała teraz więcej czasu, to wybór nawet wydawał się być oczywisty.
    — Bywało lepiej — przyznała szczerze. Skupiła się na moment na skończeniu czekolady, którą udekorowała bitą śmietaną oraz złotą posypką, która pojęcia nie miała z czego jest, ale na pewno nie było w niej orzechów, więc Elle spokojnie mogła ją zjeść. — Prawie nie śpię, a jak już się kładę to nie mogę spać, więc teraz jestem dosłownie chodzącym zombie, a nie chcę brać tabletek nasennych — wyznała siadając przy stole.
    — Wiem, Elle i dziękuję, że jesteś — powiedziała uśmiechając się do przyjaciółki. Wyciągnęła w jej stronę dłoń, po prostu potrzebując jej w tym momencie. — Ogólnie niby nie jest źle… jakby nie patrzeć nawet nie wiedziałam, że… że byłam w ciąży, więc nie mam czego przeżywać, ale… Po prostu nie wiem. Nie sądziłam, że coś takiego spotka akurat mnie i to w takim czasie, jak wszystko zaczęło się układać.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  24. Sam Jasper zbagatelizował swój stan, nie chcąc wprowadzać Villanelle w coraz większe zmartwienie. Tamten dzień przywołał namacalne wspomnienie z ostatniego meczu. Podczas tej diagnozy został postawiony pod ścianą; albo mógł pożegnać się z lekarzem, nie wracając, ale akceptując niekończący się ból; albo powinien zagryźć zęby, podpisać zgodę i przygotować się na to, że w końcu nie ominie obecności na stole operacyjnym.
    Jedni nie mogli żyć bez lejącego się strumieniami alkoholu. Drudzy uzależnili się od leków i wszelkich używek, zapominając o tym, że kiedyś mogli bez tego funkcjonować, równie dobrze ciesząc się życiem. Trzecią grupę ludzi można było uznać za pracoholików i często w ten sposób określano Małeckiego, ale bez czego nie mógł sobie wyobrazić teraźniejszości? Bez sportu! Społeczeństwo, które nie przepadało za ćwiczeniami i odwiedzinami którejś z siłowni, nie zrozumiałoby pasji fryzjera. Ale jak mógł zapomnieć o męczących treningach, na które uczestniczył od dwudziestu jeden lat? Jak mógłby z dnia na dzień przekreślić istnienie koszykówki czy innej dyscypliny sportowej? To było nie do wyobrażenia, a kiedy mówiono o rozgrywkach, to w oczach Jaspera pojawiały się dodatkowe iskierki, które nie ustępowały po kilkunastu sekundach. One nawet nie zniknęły po tamtym pechowym meczu, po którym otrzymał wyrok. Tamta kontuzja okazała się najgorszym, co mogło spotkać go na krętej drodze pokonywanej ze względu na to, aby spełnić najważniejsze marzenia. Wiązał z koszykówką przyszłość; być może nie miałby wcale żony i nie wziąłby udziału w programie, lecz wybiegałby właśnie na boisko w pachnącej koszulce, żeby walczyć o następne zwycięstwo. Niestety, ale musiał pogodzić się z tym, że więcej nie powróci do drużyny, nie zdobędzie dodatkowych punktów, nie odbierze żadnego pucharu lub medalu na oczach fanów, a koleżanki młodszej siostry nie będą wieszać na ścianach plakatów, na których by się znajdował. Cóż było, minęło, nie przewija się do tyłu video.
    Teraz musiał skupić się na tym, że za pięć dni usiądzie obok swojej żony, odłoży kule na wskazane przez operatorów miejsce, popatrzy na znajomych ekspertów i zacznie się relacja na żywo. Nie będzie można ani czegoś wkleić, ani czegoś odjąć, gdyż w danej chwili wszystko stanie się dostępne dla widzów. Dla tych, którzy nie obserwowali żadnego odcinka, ale będą chcieli pośmiać się z głupoty tych małżeństw. Dla tych, którzy wierni kibicowali danej parze, nie skupiając się na dwóch pozostałych związkach. I w szczególności dla rodzin bohaterów, ponieważ wszyscy pragnęli, aby syn czy córka, nie zostali zranieni na oczach milionów widzów. I kiedy Jasperowi wydawało się, że ślub przed kamerami, to szaleństwo, tak teraz zmienił zdanie. Jedyne czego nie chciał robić przed tymi drogimi sprzętami, to siedzieć tam, po usłyszeniu trudnego do zaakceptowania nie chcę go wypowiedzianego w gorzki sposób.
    ― A czy kiedykolwiek nie miałem racji? ― opadł na krzesło, widząc inne zachowanie u Elle, a także czuł, że kolano boli znacznie mniej, niż podczas ostatniego spotkania, gdy studentka była kimś na wzór ratownika medycznego. ― Arthur jest mi tak samo obcy, jak Tobie Willow, ale widziałem go raz i facet musiałby być szaleńcem, żeby zostawić taką kobietę. Po tym wszystkim, co Ciebie, co Was spotkało, zasługujecie na pełną porcję szczęścia.
    Teraz Jaspera dopadła całkowita rozsypka. Na zewnątrz trzymał się, kuśtykając do salonu na najważniejsze wizyty, bo niektórych klientek nie dało się oddać w ręce innych fryzjerów, chociaż wiedział, że nie pracuje z nieprofesjonalistami. Żonie już dawno wyznał, że on chce pozostać z nią w małżeństwie, nie kończąc tego po wyznaczonym czasie, bo teraz albo mogło być źle, albo dobrze, a co będzie za miesiąc, pół roku czy dziesięć lat? Co jeśli rozstaliby się, przeżyją wiele upadków, na starość stwierdzając, że za szybko zrezygnowali, tracąc najprawdziwszy i najpiękniejszy obraz miłości?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najchętniej opuściłby tę kawiarenkę, zaszyłby się gdzieś na pustkowiu, gdzie jedynym dźwiękiem byłoby tykanie zegara. Zaakceptowałby również jakieś krzyki, dźwięki, szczekanie psa czy miauczenie kota, ale odciąłby się od świata związanego z programem. Gdzie się nie ruszył, tam pytano o finał. Klientki chciały wiedzieć, czy Małecki pozostanie mężem Cleeves? Pani z cukierni najchętniej wręczyłaby mu dwa dodatkowe pączki na koszt firmy, żeby załatać ból. Mama dopytywała o synową, którą zaakceptowała podczas samego ślubu. Wszyscy wymagali od niego odpowiedzi, ale on sam jej nie znał. Jeszcze tego nie poznał, więc chciał, żeby chwila tego małżeństwa trwała w nieskończoność.

      Jasper

      Usuń
  25. Z jednej strony chciało się jej płakać, wyć i wrzeszczeć, ale z drugiej nie potrafiła. Nie umiała tego wytłumaczyć, ale okazywanie takich… żywych uczuć zwyczajnie przychodziło jej z trudem. Zawsze byłą bezproblemowa, a nawet jeśli pojawiały się jakieś problemy to nie były one jakoś szczególnie poważne. Jeśli tak wyglądała dorosłość, to ona chciała wrócić z powrotem do swoich nastoletnich czasów, kiedy wszystko wydawało się być milion razy prostsze. Była naprawdę bardzo wdzięczna Elle za to, że się tutaj pojawiła. Miała tylko nadzieję, że naprawdę nie przesuwała przez nią żadnych ważnych planów, w końcu nie miała kilku lat, aby nie dać sobie rady przez parę godzin w samotności w mieszkaniu. Mieszkaniu, które w tym momencie było stanowczo byt duże, jak na przebywanie sam na sam. Teraz miała się przynajmniej do kogo odezwać, nawet jeśli tematem ich rozmów miała być właśnie rudowłosa to wiedziała, że z kimś porozmawiać musi, aby ochłonąć i wszystko z siebie wyrzucić, a Villanelle… Ona po prostu ją zrozumie i to było dla Carlie najważniejsze. Nie czuła się przy niej nigdy, jakby ją oceniała za to, jak postępuje. Nie musiały się we wszystkim zgadzać, ale zawsze były dla siebie, jeśli któraś z nich potrzebowała pomocy. Carlie wiedziała, że gdyby Matt nie zadzwonił do Elle i z nią nie porozmawiał, sama nie dałaby rady z siebie wykrztusić, że potrzebuje po prostu towarzystwa, rozmowy. To nie tak, że czuła się zbyt dumna, aby z kimkolwiek dzielić się swoimi problemami, ale nie lubiła zrzucać swoich problemów na innych wiedząc, że ci mają własne, a wiedziała, że życie jej przyjaciółki do najłatwiejszych nie należy i sama przeszła przez naprawdę wiele, aby teraz jeszcze martwić się jej problemami.
    ― Matt chce stąd na chwilę wyjechać ― powiedziała podnosząc wzrok na Elle ― tak na jakiś czas, pewnie z dwa tygodnie, bo jednak… mamy tu zobowiązania. Zobaczyć czy nam to jakoś pomoże ruszyć dalej ― dodała. Końcówką słomki, zdjęła trochę bitej śmietany i ją oblizała, słodka. Może ten wyjazd wcale też nie był takim głupim pomysłem, ale z drugiej strony zostawienie wszystkiego też nie było najlepszym pomysłem.
    ― To też, ale nie chcę chodzić po nich taka… otępiała ― odpowiedziała z westchnięciem lekko również poruszając ramionami. ― Nie jest aż tak źle, chociaż wiesz… może coś lżejszego… Nie wiem sama. W szpitalu prosiłam o coś mocniejszego, bo byłam pewna, że mi się przydadzą, a teraz nie mogę na nie nawet patrzeć. Biorę tylko coś przeciwbólowego, jak potrzebuje. Za każdym razem też jak biorę tabletki, to mam wrażenie, że martwię Matta tylko bardziej ― wyznała. To naprawdę było wszystko dla niej cholernie ciężkie, nie wiedziała, jak ma sobie z tym wszystkim radzić i chciała po prostu, aby to wszystko się na dobre już skończyło, a najlepiej, aby nie wydarzyło się wcale.
    Villanelle również miała rację i Carlie sobie z tego zdawała sprawę. Z całą pewnością zrobiłoby się jej lepiej, gdyby się zdecydowała na to, aby wziąć jakieś tabletki i przespać kilka godzin, pewnie poczułaby się też o wiele lepiej następnego dnia po przespaniu nocy w spokoju, a nie budzeniu się co chwilę czy też leżeniu z zamkniętymi oczami w nadziei, że w końcu padnie ze zmęczenia. Słuchała też blondynki uważnie, raz patrząc jej w twarz, a innym razem na ich splecione dłonie.
    ― Powinnaś była mi o tym powiedzieć, przecież wiesz, że jakoś… jakoś bym spróbowała pomóc ― powiedziała. Teraz już niewiele mogła zrobić, a jedynie cieszyć się, że jej synek jest cały i zdrów, tak samo jak i Thea. Uwielbiała te dzieciaki i naprawdę wiele dla niej znaczyły, a słuchanie takich opowieści było trochę straszne. Jednak świadomość, że były teraz bezpieczne w domu z ich ojcem wiele dawała, bo nie musiała tym martwić, a jedynie mogła współczuć, że jej przyjaciółka przechodziła przez takie rzeczy, a jej nie było obok, aby mogła jej pomóc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedziała, po prostu wiedziała, że Elle będzie w stanie jej pomóc. Chodziło też o samą obecność blondynki, była obok trzymała ją za rękę i po prostu doradzała, proponowała. Dla rudowłosej byłoby też wystarczające, gdyby włączyły film na Netflixie i udawały, że oglądają. Chciała tylko bliskości, zrozumienia, a to od Morrison otrzymała więcej wsparcie nią blondynka mogła sobie wyobrazić.
      ― Wydaje mi się, że tak było lepiej ― powiedziała po chwili milczenia ― wiesz, że w ogóle nie wiedzieliśmy, niż jakbyśmy wiedzieli, pewnie się ucieszyli, a okazuje się, że… stało się co się stało ― dodała. Miała takie wrażenie, że w ten sposób chyba łatwiej było im się z tym pogodzić. A może to było tylko złudzenie? Pojęcia nie miała tak naprawdę, chciała jakoś sobie z tym poradzić i ruszyć dalej do przodu, ale tak naprawdę nie była pewna w jaki sposób mogłaby to zrobić.
      ― Pożegnać? Co masz na myśli? ― spytała marszcząc lekko brwi. ― Coś jak, napisz list do osoby, która odeszła, opisz co ci leży na sercu i go spal? ― dopytała. Chyba nawet nie wiedziałaby, co mogłaby w takim liście napisać do tej małej istotki, która nawet dobrze nie zdążyła się u niej zadomowić, a już zniknęła.

      Carlie

      Usuń
  26. Czy Jasper Peter Małecki, syn Rafała i Juliet Małeckich, prawie najmłodszy z czwórki rodzeństwa, miał już pierwsze zaniki pamięci? Wiedział, że coraz bliżej mu do dwudziestych dziewiątych urodzin, ale to nie był odpowiedni wiek, żeby nie zapamiętywał tak ważnych szczegółów z codzienności swojej i przyjaciół.
    Kiedyś zniknęła z jego życia na o wiele dłużej, bo żegnali się, gdy Villanelle chciała coś zmienić, a wróciła nie w pojedynkę, lecz z niemowlakiem, malutką dziewczynką o imieniu Thea. I to nie była żadna jej kuzynka, chrześniaczka, córka koleżanki, lecz jej własne dziecko, które nie zostało jedynie pokochane przez rodziców, bo i Jasper uwielbiał to maleństwo. Może dlatego tak bardzo łaknął odwiedzin u niej? Nagle okazało się, że nie będą spotykać się w dwójkę, bo Villanelle miała już męża, córkę i syna, więc Małecki zrozumiał, że życie nie stoi w miejscu. On też założył własną rodzinę, ponieważ co innego mieć rodziców, siostry, siostrzeńców, szwagrów, kiedy to żona zyskuje najważniejszą pozycję w rodzinnej hierarchii.
    Ale czy przypadkiem przez te dni nie stał się ślepy i głuchy na problemy osób, które towarzyszyły mu dłużej od Willow? Zachwycał się tym, że brunetka po tamtym "wypadku" na siłowni pozwoliła mu na to, żeby zasnął w jej łóżku. I może nie byłoby w tym nic niezwykłego, ale ona nie poszła na zajmowaną do tej pory przez Jaspera kanapę, gdyż spała obok. Dosłownie kilkanaście centymetrów dalej, a dodatkowo zasnęła w podarowanej przez niego koszulce. Czy mogłoby być coś piękniejszego? Prawdopodobnie nie. Tak samo cieszył się z tego, że po powrocie z pracy, nie odpowiada mu głucha cisza, lecz słyszy cześć, hej z ust żony. Doceniał to, że może powiesić kurtkę obok kurtki tej najważniejszej. Prędko mył dłonie, pozbywając się zarazków i szedł do niej. Albo razem jedli obiado-kolację, albo opowiadali o tym, co robili w ciągu dnia. Jaspera interesowało to, ile żona zdążyła przetłumaczyć tekstów, które należały do trudniejszych od tych, które przyjmowała jego młodsza siostra. I siedział sobie jak zaczarowany, patrząc w jej oczy, najchętniej robiłby to bez przerwy, ale życie trwało dalej, nie zatrzymując się w miejscu.
    Co w takim razie ominął podczas rozmów z Elle? Wydawało mu się, że tylko się pokłócili, a przecież w każdym małżeństwie, zdarzają się ciche dni, które zostają poprzedzone przez wymiany zdań. Skończyli rozmowę na tym, że mama dwójki maleńkich dzieci bała się tego, iż nie uratują związku. Wcale się jej nie zdziwił, bo chociaż znał podobną historię. I to z własnego doświadczenia, gdyż Juliet zostawiła męża, kiedy Jasper miał siedem lat, a Rachel zaledwie cztery, i wyjechali ze Szwecji. Tylko w przypadku dentystki było to znacznie łatwiejsze, bo na poznańskim lotnisku stał jeszcze obcy dla dzieci mężczyzna, z bukietem kwiatów i dwiema torbami, wypełnionymi prezentami. Gdyby jednak małżeństwo Villanelle i Arthura się rozpadło, zostało oficjalnie zakończone przez sąd, to dziewczyna zostałaby sama, chcąc zapewnić godne życie dla maluchów. Dlatego wierzył, że mąż przyjaciółki szybko ją przeprosi albo przyjmie przeprosiny, bo nie wnikał po której ze stron leżała wina i dalej będą szczęśliwi, odpychając od siebie piętrzące się problemy. Jakim cudem był sparaliżowany od pasa w dół? Wiedziałby o wypadku spowodowanym przez architekta albo potrąceniu bruneta przez wariata drogowego. Nic takiego ani nie powiedziała Villanelle, ani owa tragiczna wiadomość nie została nagłośniona. Czyżby poważnie zachorował, tracąc czucie w nogach? Z tego co zapamiętał, to Arthur miał dwadzieścia dziewięć lat, był od Jaspera starszy o rok, ale poważne schorzenia nie dotykały jedynie osób starszych. Co takiego zdarzyło się w ich życiu? Patrząc na przyjaciółkę z kwaśną miną, ułożył dłoń na chorym kolanie, masując je okrężnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Od kiedy zwykła kłótnia zamienia się w paraliż? Nic mi nie mówiłaś o tym, że twój mąż jest chory i dodatkowo nie może się wcale poruszać — przerwał wraz z przyjściem kelnerki i skusił się na americano wraz z cytrynowym sernikiem. — U mnie nic, chodzi o nogę, bo operacja jeszcze daleko, a dzisiaj mam gorszy dzień i boli nieco bardziej — zerknął na odpowiednią część ciała, która od rana nieco spuchła, ale wiedział z czym to się je, a lekarz uprzedził go o tym. — Mimo wszystko to pikuś z tym, co stało się Arthurowi. To aż dziwnie przerażające...

      Jasper

      Usuń
  27. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, jak siedząca naprzeciw niej kobieta może się czuć. Ale nie jej zadaniem było to robić i nawet nie zamierzała udawać, że rozumie. Jak ktoś, kto nigdy nie był w podobnej sytuacji, mógłby zrozumieć ten ból i strach, jaki bez wątpienia odczuwała teraz młoda mama? Choć Michaela bardzo by chciała odjąć część tych złych emocji z barków Villanelle, nie była w stanie. Nie posiadała żadnych magicznych mocy poza swoim uśmiechem i dobrym słowem, które pozwalałyby jej ulżyć dziewczynie. Jedyne, co mogła zrobić, to próbować domyślać się, co dzieje się teraz w głowie jej niedoszłej klientki, zgadywać, czego w danej chwili potrzebuje i po prostu być obok niej, kiedy tego potrzebowała. Jeśli tego potrzebowała.
    Milczała taktownie, gdy Villanelle próbowała dobrać odpowiednie słowa do tego, co kłębiło jej się pod ciemną czupryną. Michaela nie poganiała jej, nie kiwała ze zrozumieniem głową, nie pomrukiwała i nie patrzyła na nią wyczekująco. Po prostu siedziała, delikatnie ściskając jej palce, aż uścisk samej Elle stał się mocniejszy. Wtedy Starling zrozumiała, że brunetka nie potrzebowała wiele więcej jak jej obecności, odrobiny nadziei, które – choć nie była jeszcze pewna w jaki sposób – zamierzała jej ofiarować.
    Michaela miała dobre serce i wyciągała je na otwartej dłoni do wielu osób, także tych nieodpowiednich. Nie raz dostawała przez to po dupie – jak wtedy, gdy na studiach została wykorzystana wbrew własnej woli; gdy otworzyła się przed kolegą, którego znała niemal całe życie, przekonana, że może mu ufać; jak wtedy, gdy wyciągnęła rękę do koleżanki w potrzebie, nadstawiła za nią karku, ale znalazła odpowiedni ośrodek dla uzależnionych, a w którym dziewczyna nawet się nie pojawiła. Wszystkie te sytuacje bolały, ale Michaela taka już po prostu była – wierzyła w ludzi, nie osądzała pochopnie i każdemu dawała szanse. Tylko od człowieka zależało, co z nią zrobił. Jeśli chciał skorzystać z jej wyciągniętej dłoni, blondynka mogła się tylko cieszyć, bo już jakiś czas temu odkryła, że pomaganie innym najzwyczajniej w świecie sprawia jej satysfakcję. A choć mówi się, że altruizm jest tylko jedną z form egoizmu, Starling czuła się z tym dobrze. Jeśli jednak ktoś odtrącił jej pomoc lub próbował ją wykorzystać... cóż, to były już znacznie bardziej skomplikowane sytuacje, o których starała się raczej nie pamiętać.
    ― Wiesz, Villanelle... myślę, że ktoś, kto nigdy nie rodził dzieci i nigdy nie będzie tego robił... jemu będzie bardzo trudno zrozumieć twoją sytuację ― powiedziała cicho, spokojnie. Nie zamierzała stawać w obronie męża Morrison. Bez względu na to, czy rozumiał swoją żonę, czy też nie, był jej winny wsparcie, te fizyczne, ale przede wszystkim te psychiczne. Próbowała jedynie powiedzieć, że faceci z natury są emocjonalnie upośledzeni i cokolwiek się nie wydarzyło, nie powinna brać tego do serca, bo nic z tego nie było jej winą. I prędzej czy później jej mąż to zrozumie. A jeśli nie, kompletnie na nią nie zasługiwał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ― Moja młodsza siostra była wcześniakiem. Była taka maleńka, gdy po raz pierwszy rodzice pozwolili mi ją zobaczyć. Ale gdy wsadziłam dłoń do jej łóżeczka, gdy zacisnęła swoją drobną piąstkę na moim, wtedy wydawało mi się, że ogromnym palcu, wiedziałam, że ma duszę wojownika. Ojciec... ― zawahała się, na wspomnienie tego konkretnego mężczyzny z jej życia, a po jej twarzy przebiegł cień. ― Niewiele pamiętam, głównie rodzice zajmowali się wtedy Lizzie, a ja byłam tylko dzieckiem, ale on zawsze mówił, że było ciężko. Elizabeth chorowała, rodzice non stop się kłócili, ale... ale dali radę. Znaleźli swoją drogę, a moja siostra... och, wybacz mi, ona dziś jest wcieleniem szatana, ma więcej werwy niż niejeden pięciolatek i nie raz mam ochotę ją udusić ― zaśmiała się, kręcąc głową. Nawet jeśli czasem jej siostra wycinała takie numery, że Michaeli wcale nie było do śmiechu, to była cała i zdrowa, a to było najważniejsze. ― To, co chcę powiedzieć, Villanelle... Jeśli naprawdę się z mężem kochacie, prędzej czy później wy też znajdziecie własną drogę. To raczej naturalne, że się boisz, że czujesz się zagubiona w tym wszystkim. Masz to tego pełne prawo i masz tyle czasu, ile tylko potrzebujesz. Ale jeśli dobrze pamiętam, poradziłaś sobie z jednym dzieckiem, co trudniejszego jest w drugim? Poza tym, że masz już doświadczenie? Matty da sobie radę, tylko spróbuj w niego uwierzyć ― poprosiła, nieco mocniej zaciskając palce na dłoni Villanelle. ― Spróbuj uwierzyć w siebie, Villanelle.
      Miała siedzieć i milczeć, jedynie słuchać, pozwalając się dziewczynie wygadać. Jej własne gadulstwo wzięło jednak nad nią górę i mogła jedynie mieć nadzieję, że kobieta w żaden sposób nie poczuła się urażona jej słowami. Starling chciała jedynie jej pomóc, pokazać, że jest tu z nią, wspiera ją i nie zostawi jej samej z całym tym bałaganem. Że kobiety przed nią już sobie z tym radziły i ona też da radę. Zwłaszcza, że była świetną matką. Co do tego jednego Michaela nie miała wątpliwości – w czasie przygotowań do sesji brzuszkowej aż za wyraźnie widziała błysk szczęścia i podekscytowania w oczach przyszłej mamy, determinację, by przychylić gwiazdkę z nieba tej małej fasolce rozwijającej się pod jej brzuchem. Jedyne, czego teraz potrzebowała Villanelle, to odnaleźć go w sobie na nowo.

      [Jak tu pięknie i świątecznie! <3]

      Michaela Starling

      Usuń
  28. Kelnerka postawiła najpierw talerzyk z ciastem czekoladowym i latte z syropem waniliowym, a następnie obróciła się bardziej w jego kierunku, chwytając talerzyk z cytrynowym sernikiem, żeby zaraz po słodkości podać czarną kawę. Przemieszał kofeinę łyżeczkę, oblizując gorącą ciecz i nagle wspomniała o tym, że Arthur próbował się zabić. Ni stąd i ni zowąd trzymana łyżeczka wymsknęła mu się z dłoni, bo aż go zatrzęsła w środku. Gdyby stał, to dostałby jak nogi z galarety, a takie uczucie towarzyszyło mu jedynie, że po śmierci dziadka ze strony mamy, który umarł zbyt młodo, a w sumie to zginął tragicznie, pozostawiając ich w ogromnej rozpaczy. Czasami było mu też trudno utrzymać się na nogach po kilkugodzinnych treningach, ale to było całkiem zrozumiałe. Momentami w ciągu całego tygodnia, wybiegał się przez czternaście godzin, a to niemal cała doba. Wtedy rzucał się na miękkie łóżko, próbując złapać oddech, a długie nogi wołały o pomoc. I co z tego, że odpoczął, gdy następnego dnia musiał pokonać podobną odległość do tej, którą trener wyznaczył mu poprzedniej doby.
    Teraz nie tylko nogi zrobiły mu się zbyt leciutkie jak piórka i dziękował sobie sam, że siedzi, bo nawet kule ortopedyczne nie powstrzymałyby go od upadku. Drżało mu serce, podchodząc na samym początku aż pod same gardło, które zaczęło pobolewać Jaspera już wczoraj. W dłoniach nie utrzymałby ani filiżanki, ani łyżeczki, która zwyczajnie narobiła hałasu, czym zwrócił uwagę siedzących najbliżej nich klientów.
    Ludzie nie planowali odejścia z tego świata bez powodu. Rozumiałby może decyzję architekta, gdyby był samotny, miałby długi albo ktoś by mu groził, ale czego mu brakowało? Miał wspaniałą żonę, która urodziła mu dwoje, zdrowych i przepięknych łobuziaków. Nic tylko się cieszyć, a także z niecierpliwością odliczać każdego dnia powrót do domu, bo Jasper nie usiedziałby spokojnie na swoim stołku, nie wiedząc, co robi Willow oraz maluchy. Nad nim prawdopodobnie wisiała decyzja związana z ostatecznym rozstaniem, ściągnięciem obrączki i znajdowałaby się na językach widzów dłużej niż przysłowiową chwilę, ale nawet taki cios nie zmusiłby go do samobójstwa. Ludzie borykali się z większymi problemami; nieuleczalnymi chorobami, śmiercią najbliższych osób, kredytami będącymi kulą u nogi, alkoholizmem, uzależnieniem od narkotyków, czy też pracoholizmem swoim albo bliskich. Co takiego spotkało Arthura? Czy naprawdę nie dałby sobie z tym rady i jedynym wyjściem, było odebranie sobie życia? Małecki nawet w najgorszym położeniu, nie zakończyłby istnienia, zostawiając żonę wraz z dziećmi. Jakby to było, gdyby Willow zainteresował się inny mężczyzna, zyskując jej serce, poprzez kilkanaście randek, bukiety świeżych kwiatów, czekoladki, czy inne prezenty? Jakby dobrowolnie pozwolił na to, żeby ten mężczyzna poślubił jego żonę, która zostałaby wdową i stałby się ojczymem dla tych, których by spłodził? Jeżeli dałoby się obserwować swoją rodzinę po tym, gdy się umierało, i to codziennie, to przeżywałby większe cierpienie. Może by tego nie odczuwał, ale byłby sam na siebie wściekły, że powiesił się, wskoczył pod pędzący pociąg albo strzelił sobie w głowę, a teraz ktoś korzysta z tego, z czego on wolał zrezygnować. Jak czułby się Arthur obserwując Villanelle, która za parę lat, zdjęłaby z siebie szlafrok, wracając po kąpieli i położyłaby się obok innego, któremu przeszkadzałaby jej piżama? Jak czułby się, gdyby Thea zabierała tego mężczyznę na pierwsze zakupy, podczas których to ona wybierałaby dla siebie ciuszki, kręcąc głową na tiulową, różową sukieneczkę? Jak czułby się, gdyby Matty zaczął chodzić, a towarzyszem na boisku zostałby ten obcy, kopiąc leciutko piłkę w stronę młodego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jak to możliwe? — szepnął, aby słowa docierały jedynie do blondynki, a nie także do dwóch koleżanek oceniających najnowszą komedię romantyczną, czy zakochanej pary, która chyba oglądała zdjęcia USG. — Elle, to nie jest przeprowadzka, czy rozwód, bo wiesz, że gdyby mu się udało, to... — umarłby, a przyjaciółka zostałaby wdową, natomiast dzieci utraciłyby nie byle kogo, bo ojca.— Czy macie aż takie problemy? Nie musisz mi się spowiadać, ale jeżeli chodzi o pieniądze, to pożyczę. Nie mam ogromnych oszczędności, bo zbieram od lat na własne mieszkanie, jednak to może zaczekać, naprawdę — dotknął bladą dłoń Villanelle, która wydawała mu się taka malutka, jakby zniknęła gdzieś za szkłem, jakby nie była obecna w tej kawiarence. — O co w tym wszystkim chodzi? Śmiało mogłaś przyjść nawet w nocy i gdybym nie mógł pomóc, to chociaż bym przytulił, żeby ukoić w najmniejszym stopniu Twoje nerwy...
      Przy całym zdarzeniu noga, a także ostateczna decyzja Cleeves, to było żenujące nic. Coś, co przytrafia się też innym, a tu był osobisty kłopot tej rodziny, który nie powtarza się u wszystkich, bo łatwiej złamać czy zwichnąć nogę, wziąć też rozwód, ale znacznie trudniej jest się nie zabić, zmierzając się z czymś, co musiało być znane jedynie dla nich.

      Jasper

      Usuń
  29. Jaime doskonale rozumiał Elle. On też nie miał najmniejszych zamiarów tutaj wracać i miał nadzieję, że nie będą musieli. Jeśli naprawdę mieliby zostać wezwani na świadków na rozprawę to istniała szansa, że i tak będą musieli pojechać w inne miejsce. To miasteczko było małe, nie sądził więc, aby znajdował się tutaj sąd. Chociaż kto ich tam wie. Mogli mieć jedynie nadzieję, że do tego nie dojdzie i inni poradzą sobie z tym bez nich.
    - Jutro o ósmej wyjeżdżamy. Albo o siódmej – stwierdził, zastanawiając się nad tym chwilę. Ciekawe, czy któreś z nich zaśnie dzisiejszej nocy. Jaime chciałby przespać się chociaż trochę, skoro czekała ich długa podróż do Nowego Jorku. Wolał się wyspać a przynajmniej być przytomny. Nie sądził, by Elle zmrużyła oko, ale kto wie, może zmęczenie po dzisiejszych wydarzeniach da o sobie znać?
    Pokiwał powoli głową, kiedy znaleźli się na korytarzu na piętrze, na którym znajdowały się ich pokoje. Nic dziwnego, że Elle nie chciała spać sama i tym bardziej w jego pokoju. Współczuł jej też tego, że część jej rzeczy mogła zostać zabrana przez policję. No i właśnie, ci zjawili się wcześniej niż studenci, ponieważ można było dostrzec dwóch przy wejściu do pokoju dziewczyny. Jaime westchnął cicho.
    - Dać ci coś do spania? – zapytał tylko. No cóż, on sam wolałby nie spać w chociażby koszulce ich wykładowcy… Chociaż on miał o tyle prościej, że mógłby położyć się w samych bokserkach i już.
    Niezbyt dobrze się czuł, puszczając Elle „sama”, ale nic nie mógł na to poradzić. Przecież u pani profesor będzie bezpieczna, prawda?
    Jaime w końcu położył się do łóżka i westchnął cicho. Spojrzał w ciemny sufit i zastanawiał się, jak do tego wszystkiego doszło. Oby nigdy więcej w nic podobnego się nie wpakował. Ani on, ani Elle. Chyba mają dosyć przygód jak na ten czas.
    Sięgnął po telefon, sprawdzając godzinę i czy nikt przypadkiem do niego nie pisał. Przed pożegnaniem z Elle powiedział jej, że w razie czego ma pisać i dzwonić. Nie chciałby, aby znów przydarzyło się coś… nieprzyjemnego. Wystarczająco oboje przeżyli.
    I tak jak się spodziewał, Jaime nie mógł zasnąć. Jasna cholera, pomyślał i podniósł się z łóżka, aby podejść do okna i przez nie wyjrzeć. Niczego podejrzanego nie zauważył, ale wciąż zastanawiał się, czy u Elle wszystko w porządku. Dziesięć lat temu nie zapobiegł tragedii i miał nadzieję, że dzisiejszej nocy do żadnej nie dojdzie. Przecież złapali podejrzanego, prawda? Oby tylko to był on bez żadnych pomocników czy innych psychofanów.
    Za dużo filmów i seriali, pomyślał. Przeczesał palcami włosy i westchnął cicho. Po chwili wrócił do łóżka, chwilę się w nim pokręcił, a później w końcu udało mu się zasnąć. Tym razem obyło się bez koszmarów i zbudził go dopiero budzik, ustawiony na godzinę szóstą trzydzieści. No i fantastycznie, pora uciekać z tego przeklętego miasteczka.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  30. - Widzisz? Właśnie dlatego o tym nie rozmawiamy. Zazwyczaj jesteś słodka, ale kiedy temat schodzi na mój wiek, robi się z ciebie wredna baba – oznajmił, ale mimo wszystko uśmiechnął się i pokręcił z niedowierzaniem głową. – To nie była epoka kamienia łupanego, wyobraź sobie – prychnął, wywracając oczami.
    Odwzajemnił spojrzenie i powoli zaprzeczył ruchem głowy.
    - Dopada mnie demencja, chyba będziesz musiała mi przypomnieć – mruknął i zagryzł dolną wargę, tak naprawdę nie mogąc się tego doczekać. Brakowało mu tego przekomarzania się, swego rodzaju podchodów do siebie nawzajem. – Pytanie czy chcesz to zrobić teraz, czy zaczekamy na to drugie miejsce, o którym mówiłaś – dodał, samemu powstrzymując się przed zasugerowaniem, że ma na to ochotę już teraz.
    Nie skomentował jej kolejnych słów, jedynie wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i jeszcze raz pogłaskał zranioną dłoń ukochanej.
    - Nie wiesz, jak bardzo żałuję, że tego nie widziałem. Moja żona sprzedająca komuś fangę w nos... musiało być epicko. Istnieje jakaś szansa, że Lily to nagrała? Albo kamery w barze? Jak wrócimy do domu, muszę się dowiedzieć – stwierdził, jeszcze raz składając pocałunek na jej ustach z szerokim uśmiechem.
    - Ćśś, po prostu... – westchnął, unosząc dłoń, żeby uciszyć Elle. Musiał się skupić, bo czynność, w którą kiedyś wcale nie wkładał wysiłku, teraz wymagała go w niemal nadludzkiej ilości. Opuścił nogę po kilku sekundach, dysząc głośno i próbując uspokoić szaleńcze bicie serca. Nie odpowiedział, póki jego oddech nie zwolnił. Dopiero wtedy brunet otworzył oczy, z uśmiechem patrząc na swoją ukochaną. – Któregoś dnia chciałem co zrobić niespodziankę i wejść do domu o kulach – wyszeptał. – Ale wiem, że ostatnio jest ci trudno i nie chcę, żebyś martwiła się jeszcze mną – dodał i sięgnął ręką dłoni, którą Elle ułożyła na jego udzie. Pokiwał głową i splótł ze sobą ich palce. – Tak. Czuję. To wspaniałe i nie masz pojęcia, jak bardzo mi tego brakowało – westchnął i uniósł się na łokciach. Podciągnął się nieco wyżej i oparł się na poduszkach, po czym objął swoją żonę i przyciągnął ją do swojego ciała, przytulając mocno. – Tylko nie płacz, dobrze? Znam to spojrzenie i nie chcę, żebyś znowu przeze mnie płakała, zwłaszcza, że to miał być piękny dzień. Starałaś się, żeby taki był – wymruczał, gładząc palcami jej ramię przez materiał kurtki. - wiesz – zaczął, sięgając jej ręki i unosząc do swoich oczu. Przesunął kciukiem po wierzchu palców, za chwilę całując to miejsce. Nie chciał dotykać siniaków, żeby nie sprawić dziewczynie bólu. – Kręcisz mnie taka. W sensie... Silna. Moja Elle to silna kobieta, która potrafi się postawić. To wspaniałe. Cholernie wspaniałe – przyznał i z uśmiechem obrócił głowę, patrząc w ciemne tęczówki ukochanej. – I cholernie podniecające. Bardzo cię kocham, skarbie – wyszeptał i wyciągnął się w jej stronę, składając na miękkich wargach czuły acz namiętny pocałunek.

    Artie ❤

    OdpowiedzUsuń
  31. Nie spodziewał się, że dziewczyna zdecyduje się zachować udziały i rozpocznie na nowo pracę w jego firmie. Po cichu liczył, że jeszcze w Bostonie Ell zrzeknie się spadku po jego dziadku, ale najwyraźniej za namową Arthura nie zamierzała tak łatwo się poddać i zrezygnować z czegoś, co być w może w jakiś sposób się jej należało. W końcu dziadkowi chodziło o to, aby wynagrodzić jej złe traktowanie ze strony Blaise, a ten naprawdę wciąż odczuwał z powodu tamtego durnego incydentu dość spore wyrzuty sumienia.
    - Domyślam się, że jednak nie zamierzasz mi ich odsprzedać – westchnął, wpatrując się w widok rozprzestrzeniający się za przeszkloną całkowicie ścianą budynku – Jesteś pewna, że sobie poradzisz? Jesteś w stanie wziąć na siebie tyle obowiązków, nie zaniedbując jednocześnie dzieci i Arthura? – dodał, naprawdę zastanawiając się, czy dziewczyna znajdzie wystarczająco dużo czasu na pracę, rodzinę i studia. Sam miał tylko jedno z nich i nie narzekał na nadmiar czasu, a ona musiała dodatkowo opiekować się dwoma maluchami i niepełnosprawnym mężem. Nie chciał być złośliwy, po prostu zależało mu na pogodzeniu się z Morrisonami, nawet jeśli ci wciąż patrzyli na niego przez pryzmat bezlitosnego tyrana i największego wroga.
    - Dziadek zawsze miał bardzo duży szacunek do swoich pracowników, zwłaszcza kobiet. Domyślam się, że przepisał ci udziały w ramach zadośćuczynienia za to, co ci kiedyś zrobiłem. Właśnie dlatego nie jestem na niego zły, wręcz przeciwnie, to stanowisko ci się po prostu należy – uśmiechnął się delikatnie, zajmując miejsce na kanapie – Dziękuję, dziadek był naprawdę w porządku. Jako jedyny był ponad moim ojcem, a teraz…boję się, że ojciec wszystko zrujnuje i doprowadzi nas na dno – westchnął, przecierając dłońmi zmęczoną twarz i opierając głowę o brzeg kanapy. Nie wiedział, na ile może się przed nią otworzyć i na ile właściwie może jej zaufać, ale od teraz byli na siebie poniekąd skazani i musiała wiedzieć kto stanowił największe zagrożenie dla jego rodzinnej i własnej firmy.
    - Reszta zarządu może się wściec, zwłaszcza, że to w głównej mierze faceci z kompleksem wieku średniego, ale jeśli takie są twoje plany…działaj – uśmiechnął się, upijając łyk kawy – Nie będę się wtrącał w to co robisz, przynajmniej do momentu, w którym zacznie to w jakiś sposób zagrażać moim interesom. Rób to, co uważasz za słuszne, byleby nie skończyło się jakimś zbiorowym pozwem przeciwko mnie. Naprawdę nie byłem wtedy sobą i mam nadzieję, że mimo wszystko kiedyś uda ci się spojrzeć na mnie inaczej niż z perspektywy tamtego feralnego dnia…- westchnął, wręczając jej przy tym pudełeczko prezentowe – To elektroniczny terminarz, przyda się, aby wszystko zaplanować. Witaj ponownie na pokładzie Villanelle, cieszę się, że będziemy mieli okazję dalej współpracować, tym razem w nieco innej roli – uśmiechnął się, wyciągając w jej kierunku dłoń, aby uściskiem przypieczętować jej umowę w firmie i początek ich wzajemnej współpracy.

    Milutki Blaise

    OdpowiedzUsuń
  32. Może ciągle przyjaciółka nie potrafiła odnaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania? Może sama nie wiedziała, co kierowało jej mężem w tamtym czasie? Czy było im znacznie częściej niż w ostatnich tygodniach lub miesiącach? Nieodnalezione odpowiedzi na dręczące pytania były znacznie gorsze od tych, które już zdążyło się poznać. Nawet jak były niemiłe, cierpkie, to jakoś człowiek po krótszym albo dłuższym czasie, powracał do rzeczywistości, idąc dalej z bardziej lub mniej uniesioną głową. Nawet nie chciał dłużej myśleć o tym, że to on by znalazł się w takiej sytuacji bez wyjścia i to dosłownie. Co musiałoby pokierować Willow, żeby chciała zrobić to, co Arthurowi na całe szczęście nie wyszło? Czy to była jego indywidualna decyzja, czy jednak blondynka zrobiła coś takiego, że intensywnie myślał nad samobójstwem? Znał ją już dziesięć lat, więc wiedział, że Villanelle jest dobrą osobą. Nikomu nie podkładała nogi, jak już kochała to nad życie, troszczyła się o innych bardziej niż o siebie, a przecież serca nie dało się wymienić, ewentualnie żyć bez tego narządu.
    Po dobrej minucie opuścił wzrok na czysty stolik, na którym nie było ani jednej okruszki po cieście. Siedział przed przyjaciółką, ale czuł się zestresowany, gdy spoglądał w jej oczy. Mówiła o tym tak naturalnie. Może głos w jednym, czy w dwóch momentach się zatrząsł, ale brzmiało to tak, jakby Arthur albo to planował, albo Villanelle miała możliwość widzieć przyszłość. I chociaż Jasper nie był kobietą, a mężczyzną. I mówi się, że chłopcy nie płaczą, to on wybuchły płaczem, nie wstydząc się łez przed nią i zupełnie nieznajomymi ludźmi. Znacznie mniej i znacznie krócej znał swoją żonę, ale już wolałby ten rozwód, niż jej przedwczesną i w pełni zaplanowaną śmierć. Swoją decyzją utopiłaby Małeckiego w łyżeczce wody.
    Wyciągając do przodu chorą nogę, wziął do dłoni filiżankę z kawą, biorąc kilka mniejszych łyków. Dopiero później zdecydował się na pierwszy kawałek cytrynowego sernika, który niestety, ale nie smakował tak dobrze, jak ten u babci ze strony mamy. Był zbyt kwaśny, a podobno dodawało się tego tylko na wyczucie smaku, a tu śmiało mógłby zasugerować, że spożywa cytrynowe ciasto. Nie zdążył tego skomentować, bo może przełamałby lody, które narosły ze względu na to, co wyznała mu Elle. Zdążył jedynie lekko się uśmiechnąć, gdy blondynka zaczęła kaszleć. Nie zareagował, ponieważ może łapało ją paskudne przeziębienie, a może tak reagowała, gdy poruszyła nerwy? Jako przyjaciel wiedział, że blondynka posiada alergie pokarmowe, których Jasper nie miał, a raczej nic na ten temat nie wiedział. Nie przebadał się w tym kierunku, gdyż unikał szpitali jak ognia, a na ten moment miał dosyć badań. Kto by nie miał?
    — Kawa? — powtórzył i od razu wstał, biorąc torebkę kobiety do dłoni. — Doprowadzisz mnie za chwilę do zawału, poszukam, a Ty oddychaj — oparł się o stolik, unosząc kontuzjowaną nogę. — Mam! Proszę, bo ja wolę tego nie tykać — wyznał po chwili, wiedząc, że mógłby narobić więcej szkód. — I tak musimy zadzwonić po pogotowie. Elle, to nie są żarty.

    Jasper

    OdpowiedzUsuń
  33. - W jaskini. Ale musiałem odnaleźć jakąś cywilizację, bo palenie ogniska w jaskiniach nie jest bezpieczne. I tak, to działo się już wtedy, gdy wynaleziono ogień – powiedział, brnąc w ten żart. Wszystko, żeby udowodnić młodszej od siebie żonie, że nie jest zdziadziałym wykładowcą, który nie potrafi się z siebie śmiać. Potrafił to jak nikt inny, owszem, chociaż musiał przyznać, że łapał się na tym, iż różnica wieku między nimi bywała uciążliwa. Materiał przerabiany na studiach się nie zmieniał, ale sami studenci już tak i Morrison zdawał się być sporo w tyle.
    - Dobrze, w takim razie zaczekamy – odparł z delikatnym uśmiechem i delikatnie poklepał kieszeń jej swetra, wyczuwając palcami nabitą lufkę. Miała rację, musieli dotrzeć na miejsce, tym bardziej, że Arthur nie wiedział, jak daleko mieli do celu, ale miało to też swoje minusy. Tutaj byli na otwartej przestrzeni, z daleka od wścibskich oczu i nosów, a marihuana miała przecież intensywny zapach. Gdyby spalili tutaj, nie musieliby się obawiać, że ktoś ich na tym przyłapie i wezwie policję. Ale policja zawsze mogła zatrzymać ich po drodze i mieliby tak samo przesrane w obu przypadkach. – Istnieje też opcja, żeby zostawić to w spokoju, ale... Naprawdę chciałbym zajarać ze swoją żoną – przyznał ze śmiechem.
    - Cholera... Szkoda. Cudownie byłoby zobaczyć, jak ścierasz mu pięścią ten uśmieszek – mruknął, wzdychając ciężko. Cholernie żałował, że go tam nie było i że duma nie mogła go rozpierać natychmiast po całym zdarzeniu. Cieszył się, że Elle potrafiła pokazać pazury. Zawsze wiedział, że jego żona ma silny i, nie ukrywajmy, ciężki charakter, ale nie spodziewał się, że była gotowa kogoś walnąć, żeby bronić samej siebie. To powinna być jego rola, chciał dbać o jej dumę i honor, ale... Będąc na wózku inwalidzkim, wcale nie było to łatwe, żeby nie powiedzieć niemożliwe.
    Objął ją mocno, mimowolnie uśmiechając się szeroko i wciąż gładząc dłonią ramię ukochanej. Rozszalały oddech powoli wracał do normy, a serce zwalniało swoje bicie, dzięki czemu Arthur mógł powiedzieć więcej niż jedno słowo przerwane nagłą chęcią wzięcia głębokiego haustu powietrza.
    - Cieszę się, że to właśnie tobie mogłem je pokazać. I że jest co pokazywać. Wiesz... Jakiś czas po tym wszystkim... Bałem się, że nigdy więcej nie poczuję, jak mnie dotykasz, że nie stanę na nogi... – zaczął cicho, co kilka słów muskając wargami czubek jej głowy. – Pamiętasz, jak powiedziałem, że masz mi pokazać, że mnie kochasz, a nie tylko to mówić? Teraz wiem. Zostałaś przy mnie, chociaż nie miałbym ci za złe, gdybyś odeszła. Ale jesteś i to najbardziej niepodważalny dowód, jaki mogłaś mi dać – wyszeptał i nakrył jej dłoń swoją, po chwili splatając ze sobą ich palce.
    - Sugeruję po prostu, że kręci mnie, gdy jesteś taką twardą babką. Jak przy zabawie z kajdankami – westchnął, zaczepnie trącając nosem jej nos. – Więc ich nie dobieraj. Wystarczy, że oboje czujemy to samo – dodał szeptem i musnął ustami jej wargi. – Tęsknię za tobą – stwierdził nagle, nieznacznie się odsuwając. – Za twoją bliskością. Może... Nie ma dzieci, będziemy sami... Może byśmy... No wiesz, spróbowali? – zaproponował, pierwszy czas czując, że rumieni się przy Elle, mówiąc o seksie. To nie był temat tabu. Przynajmniej póki Arthur przez próbę samobójczą nie został impotentem.

    Artie ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  34. W obliczu śmiertelnej choroby jednej ze swoich przyjaciółek zmienił ostatnio nastawienie do świata i ludzi. Przebywając z nią w szpitalu był świadkiem naprawdę ogromnego ludzkiego cierpienia i śmierci, a to sprawiło, że przestał patrzeć na wszystko przez pryzmat pieniędzy. Steve Jobs miał ich w końcu na koncie równie dużo co on, a i tak nie udało się go uratować. Powoli zaczynało do niego docierać, że jednak nie wszystko można kupić poprzez złotą kartę kredytową bez limitu i stawał się dzięki temu nieco bardziej empatyczny i uprzejmy niż wcześniej.
    - To dobrze, jeden problem mamy w takim razie z głowy. Szanuję kobiety, które są w stanie pogodzić pracę i opiekę nad dziećmi a nie siedzą całymi dnami w pieluchach i czerpią zyski z zasiłków z pomocy społecznej – westchnął, choć w Stanach Zjednoczonych system ten i tak był najbardziej dopracowany i sprawiedliwy w stosunku do reszty obywateli (przynajmniej w porównaniu do większości krajów europejskich). W razie problemów sam gotów był znaleźć dla niej kilka najbardziej renomowanych opiekunek, ale skoro obecna sprawdzała się tak dobrze, najwyraźniej nie było takiej potrzeby. Miał nadzieję, że Arthur także już całkiem nieźle sobie radził i nie wymagał całodobowej opieki. Chciał odwiedzić Morrisona czy zabrać go na jakiegoś drinka, ale miał wrażenie, że ten wciąż jest na niego wściekły i podchodzi do niego z bardzo dużym dystansem. Nie chciał być więc nachalny i pogorszyć tym samym sytuacji, postanowił więc cierpliwie czekać aż małżeństwo odzyska do niego choć odrobinę zaufania i na nowo będzie mianować go tytułem przyjaciela rodziny.
    - To nie tylko dupek, to podwójny dupek, nawet potrójny dupek – zaśmiał się, dając tym samym do zrozumienia, że może spokojnie obrażać jego ojca i nie będzie jej miał tego za złe. Zdawał sobie sprawę z tego jak okrutnym człowiekiem bywa Wilhelm Ulliel i gdyby nie chęć uniknięcia rodzinnych skandali, chętnie publicznie dałby mu w końcu w pysk – Jako dzieciak obiecałem sobie, że nigdy nie będę taki jak on, a stałem się jego idealną kopią. Totalny paradoks, nie? Coś jak z dorosłym dzieckiem alkoholika, które pakuje się w związki z wiernym odwzorowaniem swojego tatusia, którego nienawidzi - prychnął, kręcąc przy tym z zażenowaniem głową. Starał się przerobić na terapii jego relację z ojcem, ale nawet jeśli naprawdę chciał się od niego całkowicie odciąć i nie przejmować jego zdaniem, wciąż kierował się ideałami i zasadami, które Will wpajał mu od dziecka.
    - To dobrze, bo nijak nie nadaję się za kratki, pewnie nie przeżyłbym tam nawet jednego dnia – zaśmiał się, opróżniając filiżankę z kawą – Feministki w tym kraju mnie nienawidzą, ale jeśli chcesz działać na rzecz prawa kobiet, próbuj. Mam nadzieję, że stanowisko w tej firmie nie stanie ci w tym na przeszkodzie, nie mam zbyt dobrej opinii wśród wyzwolonych kobiet – dodał, będąc świadomym opinii, jaką cieszył się w gronie tych nielicznych osób, które nie chciały wylądować z nim w łóżku czy nie wieszały na ścianach fotografii z jego podobizną. Podczas ataku choroby nie był świadom tego co robi i nie pamiętał, czy potraktował podobnie jak Ell kogoś jeszcze. Miał nadzieję, że mimo wszystko cieszył się wśród swoich pracownik szacunkiem i działania Morrison nie przysporzą mu jakiś większych kłopotów.
    - Z mojej strony na pewno będzie lepiej, wtedy naprawdę nie byłem sobą i mogę ci tutaj obiecać, że nigdy więcej się go nie powtórzy – zapewnił, ale zanim zdążył jeszcze cokolwiek dodać, do biura Villanelle wparowała najpierw jej asystentka, a później rozwścieczony Wilhelm Ulliel. No cóż, tego mógł się spodziewać, jego ojciec nigdy jej nie odpuści, nawet jeśli to była firma Blaise i ten nie miał nic przeciwko, aby Elle piastowała w niej urząd jednego z dyrektorów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Siedzisz sobie tutaj z tą dziwką, która wykorzystała dziadka i ot tak popijacie sobie kawkę? Mam nadzieję, że szczerzycie się do siebie tylko dlatego, że właśnie przepisała ci wszystkie udziały i mamy z nią święty spokój – warknął, krążąc wściekły po pomieszczeniu. Przez ostatni tydzień poszukiwał na nią kruczków czy jakichkolwiek braków w testamencie, ale jak na złość jego prawnicy wciąż nie mogli niczego znaleźć i wszystko wskazywało na to, że testamentu nie uda się tak łatwo podważyć.
      - Też cię miło widzieć tatusiu – westchnął, wstając z kanapy i zapinając guzik od marynarki – W mojej firmie od dzisiaj nikt nie ma prawa podnosić głosu na kobiety, więc przeproś Elle i przejdźmy już do mojego gabinetu, ona ma dużo pracy – dodał, choć wiedział, że to jedynie jeszcze bardziej rozwścieczy Willa.
      - Co ty sobie w ogóle wyobrażasz, co? Najpierw uwiodłaś mojego teścia, a teraz zabierasz się za syna? Idź i zabawiaj się ze swoją waginą gdzie indziej, zostaw w końcu naszą rodzinę w spokoju, bo gorzko tego pożałujesz. Nie tylko ty, ale cała twoja zasrana rodzina, na czele z dwójką dzieci, których na pewno nie chcesz mieć na sumieniu – wciąż nabuzowany kręcił się po jej gabinecie, żywo przy tym gestykulując i co chwilę grożąc palcem w jej kierunku.

      Blaise i Will

      Usuń
  35. Elle nie miała powodów, aby czuć się głupio. Bo gdyby tak, to Jaime mógłby czuć się dokładnie tak samo, ponieważ przecież on też mógł się odezwać, napisać krótką wiadomość z pytaniem, czy wszystko u niej w porządku. Ale tego nie zrobił, zupełnie jak dziewczyna, więc oboje powinni dać sobie z tym spokój. Sam Jaime może i nie miał aż tyle na głowie, ot, jakieś zaliczenia na studiach, przez które gładko przeszedł, spotkania z przyjacielem, wieczorne próby wmawiania sobie, że nie powinien wychodzić, aby się upijać… kolacja z pewną dziewczyną. Poza tym, próbował nie myśleć o wydarzeniach, które miały miejsce w tamtym miasteczku. Oczywiście, że było to trudne, ponieważ wszystko to działo się dość niedawno, a w jego głowie raz po raz pojawiał się napis na drzwiach do łazienki albo ten nieszczęsny jeleń. Jakiś czas temu zadzwoniono do niego z laboratorium i podali nazwę narkotyku, jaki miał w swoim organizmie. I chociaż kobieta, która go o tym informowała, powtórzyła nazwę substancji dwa razy, Jaime i tak jej nie zapamiętał, ponieważ nie zrozumiał, co mówiła. W każdym razie, narkotyk miał podobne działanie co inny, który kiedyś Jaime już miał w swoim organizmie.
    Zbliżały się święta, a to oznaczało wspólną kolację wraz z rodzicami, na którą trzeba było się ładnie ubrać. Garnitur miał, potrzebował tylko ładnej koszuli i jakiejś muchy. Spodobały mu się takie ostatnio, więc czemu nie? Przechadzał się po sklepach, czego nie lubił robić, ale zamawianie przez internet wiązało się (przynajmniej dla niego) z niepasującą paczką lub nieodpowiednim rozmiarem. Właściwie do razu chciał wejść do sklepu Hugo Bossa, ale po drodze wstąpił gdzie indziej w poszukiwaniu bluzy. Nie spodziewał się jednak spotkać tam nikogo znajomego. To znaczy mógł się spodziewać, ale jakoś o tym nie pomyślał. Dlatego widok machającej do niego Elle nieco go zaskoczył. I też przypomniało mu się, że nie zadzwonił ani nawet nie napisał. Może dlatego, że wciąż obwiniał się o to, co ją spotkało na tej cholernej wycieczce?
    - Cześć. Daj spokój, ja też się nie odzywałem, nie? Więc jak już, to oboje możemy czuć się głupio, chociaż ja powinienem bardziej – uśmiechnął się lekko. – Masz rodzinę, którą musiałaś się zająć i na pewno wiele innych spraw na głowie.
    Chciał ją zapytać o to, jak zareagował jej mąż na te wszystkie rewelacje, ale może na razie sobie odpuści. Ciekawe, czy i co mówił na temat znajomości Elle z Jaime’em.
    - No więc… co tam u ciebie? Szukasz prezentu? – zapytał, rozglądając się po męskim dziale. On na szczęście miał już wszystkie prezenty dla swoich rodziców. Nie żeby było ich specjalnie dużo, ale rodzina Moretti nie robiła sobie jakichś specjalnych podarunków. Już nie.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  36. Czyż to nie ona, w czasie ich pierwszego spotkania, powiedziała mu, że nie warto gdybać? Jerome zapamiętał jej słowa i wziął sobie do serca, gdyż okazały się wyjątkowo trafne, a powtarzając je w gorszych chwilach, przypominał sobie, że powinien walczyć o to, co tu i teraz, a nie tracić siły oraz energię na wspominanie przeszłości i snucie ponurych rozważań o przyszłości. Oczywiście, każdy człowiek martwił się swoim losem, każdy chciał być szczęśliwy i nie mieć problemów, a kiedy takowe już się pojawiały, każdy najzwyczajniej w świecie potrzebował chwili, by się nad sobą porozczulać. Potem jednak należało wziąć się w garść i zacząć działać, gdyż nic samo się nie wydarzy, a trwanie w tym stanie, podsycanie negatywnych myśli i w efekcie nic nierobienie… Człowiek sam na siebie wydawał wyrok.
    Obserwował Villanelle, nie chcąc odbierać jej prawa do złości, smutku i żalu, do beznadziejnego samopoczucia, nawet do wymierzania siarczystych policzków samej sobie. Nauczony własnym doświadczeniem, uważał, że było to potrzebne. Jak człowiek miał poznać samego siebie, nie sięgając do najciemniejszych zakamarków umysłu i serca? Jak nauczyć pokonywać te emocje, jeśli wcześniej w pełni ich nie posmakował, nie przełknął ich świadomie niczym trucizny, godząc się na najgorsze? I wtedy, kiedy wywlekło się na wierzch wszystko to, co najgorsze, kiedy czuło się obrzydzenie do samego siebie, właśnie wtedy przychodził czas na działanie. Na odepchnięcie się od mentalnego dna, na przeanalizowanie i uporządkowanie chaotycznych myśli, jedna po drugiej, aż to, co do tej pory było bezładną, śmierdzącą wręcz masą, stawało się mniej nieprzyjemne i uporządkowane, spoczywało w zamkniętych szufladkach, do których w każdej chwili można było zajrzeć, już bez strachu, ponieważ człowiek wiedział, co w nich zastanie. Żeby jednak było to możliwe, należało przekopać się przez całe to gówno, ubrudzić i sponiewierać. Tak jak w świecie istniała pewna niezachwiana równowaga, tak jak dzień nie istniał bez nocy, tak też człowiek nie mógł być dobry, nie poznając i nie godząc się ze swoją złą stroną, udając, że wcale jej nie ma.
    Widział, że jego ostrzejsze słowa do niej dotarły i poruszyły strunę, o której Elle chyba zapomniała. Uśmiechnął się pod nosem, widząc, że jej spojrzenie staje się mniej rozbiegane i odczuł pewną ulgę, do tej pory obawiał się bowiem, że jego obecność na nic się nie zda.
    — I ma rację — zgodził się z nią. — Człowiek zawsze sam sobie jest najgorszym wrogiem. Byłem kiedyś w miejscu, do którego bardzo nie chciałbym wrócić, Elle. I musiałem sam się z niego wygrzebać, dobrze wiedząc, że nikt inny tego za mnie nie zrobi. To było trudne i cholernie bolało, ale jestem. Ta dam! — zaintonował cicho, rozkładając ręce i śmiejąc się cicho. Zaraz jednak spoważniał, analizując jej słowa, smakując je, układając w głowie, zastanawiając się, co może jej teraz powiedzieć. — A nie cieszysz się? — spytał w końcu, przyglądając jej się uważnie. Pozwolił wybrzmieć temu pytaniu, nim zaczął mówić dalej. — Można jednocześnie cieszyć się tym, co masz i mieć nadzieję na więcej. To nie jest nic złego. Nie w tym przypadku. Ta nadzieja jednak nie powinna przyćmiewać radości, one muszą ze sobą współpracować, funkcjonować jedna obok drugiej. Możesz docenić to, co masz dziś. I możesz myśleć, jak wspaniale będzie, kiedy Arthur zacznie chodzić. Możesz być wdzięczna za to, że przeżył. I możesz pragnąć, by w pełni wrócił do zdrowia. To nie jest bluźnierstwo. Bo dlaczego niby miałoby być? Świat jest wystarczająco paskudny, nie musimy karać sami siebie za to, że może myślimy w zły sposób, że może postępujemy niezgodnie z czyimiś oczekiwaniami, a co ludzie powiedzą? — prychnął, cedząc ostatnie słowa przez zaciśnięte zęby i pokręcił głową. — Powinno cię to gówno obchodzić — podsumował z lekkim uśmiechem, po czym niespodziewanie wstał i zaczął rozglądać się po salonie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wreszcie ruszył z miejsca i zaczął zbierać porozrzucane zabawki; pluszaki, gumowe gryzaki i inne stosunkowo miękkie oraz nieszkodliwe rzeczy, aż w końcu podwinął koszulkę i umieścił wszystkie rzeczy w tej prowizorycznej, obszernej kieszeni.
      — Chodź — zachęcił Elle i fakt, że dom był jeszcze niedokończony, miał teraz bardzo im się przydać. Jerome bowiem stanął przed względnie pustą ścianą, przy której nie stał żaden mebel ani nic na niej nie wisiało, ustawiając się w odległości dwóch, może trzech metrów od niej. A później wziął jedną z zabawek i z całej siły cisnął nią o ścianę. — Chcesz spróbować? — spytał, z zachęcającym uśmiechem zerkając na blondynkę i wykonał kolejny rzut, przy którym aż sapnął, wkładając w niego nie tylko siłę, ale też złość i frustrację. — No, nie daj się prosić — zachęcił, wyciągając w jej stronę dłoń z gumową zabawką.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  37. Jaime uśmiechnął się lekko do siebie. Czyli generalnie oboje obwiniali samych siebie. Nic nie zmieniło się od czasu wycieczki, bo kiedy wtedy w tym uczestniczyli, to było dokładnie tak samo. Jaime mówił, że to jego wina, bo czegoś mu się zachciało, czegoś, na co nie można było znaleźć informacji w internecie, Elle obwiniała siebie, ponieważ ona wpadła na historyjkę o poszukiwaniu rodziny. No trudno, najwidoczniej wina stała po obu stronach i nie było sensu dłużej tego ciągnąć.
    - W takim razie, skoro nawet rodzina nie jest usprawiedliwieniem, to nic nas nie usprawiedliwia – rzucił jeszcze, wciąż się uśmiechając. On nie miał żony ani męża, nie posiadał też dzieci, a i tak nie wysłał krótkiej wiadomości. I po raz kolejny każde z nich uważało swoje, obwiniając samych siebie. Chyba już tacy po prostu byli. A i w tym przypadku oboje mieli sobie coś do zarzucenia.
    Jaime rozejrzał się dookoła. On już nie miał takich problemów. Zamieszanie podczas świąt w ich rodzinie miało ostatnio miejsce jedenaście lat temu. Potem… było już spokojniej, mniej żywo, mniej radośnie, mniej rodzinnie. I nic tego nie mogło zmienić. A przynajmniej nie zapowiadało się na jakieś zmiany.
    - Yup, kupione. Nie ma ich wiele, ot, jeden dla mamy, jeden dla taty. Nie robimy sobie wielkich prezentów czy coś… Kiedy czegoś potrzebujemy, to po prostu kupujemy to w ciągu roku i wszyscy są szczęśliwi – wzruszył ramionami i westchnął. Mieli choinkę, ozdoby, ale to wszystko – ubieranie drzewka, zawieszanie lampek czy stawianie aniołków, bałwanów i Mikołajów – robiła służba w apartamencie rodziców. U Jaime’ego pojawiała się mała, sztuczna choinka i kilka reniferów różnej wielkości i w różnych stylach. Co zrobisz, chłopak kochał renifery. – Chętnie ci pomogę – pokiwał zaraz głową. – Jak tylko mi powiesz, czy ta bluza ci się podoba – pokazał jej ciepłą bluzę w kolorze ciemnej zieleni z czarnym nadrukiem Myszki Mickey. – Sam wybieram się jeszcze do Hugo Bossa po koszulę na święta, więc może tam coś znajdziesz? Może właśnie koszulę albo krawat? To chyba są dobre prezenty – uśmiechnął się lekko.
    Po zrobieniu zakupów w tym sklepie, Elle i Jaime skierowali się dalej. Chętnie przysiądzie gdzieś z nią w kawiarni i wypije coś ciepłego na miejscu. Może niekoniecznie kawę, której mało pił, a z racji tego, że była późna godzina, to później mógłby nie usnąć w nocy. A to zdecydowanie wolałby robić, ponieważ będąc we śnie, nie robił innych rzeczy.
    - Mam się bać o to, co się dzieje w twoim życiu? To coś złego? – zapytał, spoglądając na nią, kiedy szli obok siebie. – Czy raczej nie, ale jednak jest tego po prostu dużo?

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  38. Rozumiał, przynajmniej częściowo. Tego wszystkiego było najzwyczajniej w świecie za dużo i każdy inny człowiek na miejscu Elle plątałby się we własnych odczuciach i myślach. Najważniejszym jednak było, iż młoda kobieta zdecydowała się to wszystko z siebie wyrzucić i Jerome miał nadzieję, że było jej dzięki temu odrobinę lepiej. Naprawdę nie musiała być ze swoimi problemami sama i nie mogła uważać, że ściąga nieszczęścia na innych. Sam Marshall nie lubił zbytnio dzielić się z innymi swoimi zmartwieniami, ale kiedy już to robił, odkrywał, że samo wygadanie sprawiało, iż było mu lżej na sercu, a umysł się rozjaśniał. Kiedy bowiem opowiadał komuś o tym, co się u niego działo, jednocześnie porządkował myśli i zaczynał dostrzegać rozwiązania, które wcześniej były skryte za wszechobecnym chaosem.
    — Już wystarczy — zgodził się z nią i wykonał gest ręką, jakby odcinali się od poruszonych tematów. Emocje zdążyły opaść, również atmosfera zaczynała się rozluźniać, a przynajmniej właśnie takie wrażenie odnosił wyspiarz i przez to nie chciał dalej wałkować tych nieprzyjemnych tematów, uznając, że jak na jeden raz w zupełności wystarczy. I tak był nieco zaskoczony tym, że Elle powiedziała mu tak wiele. Czyżby trafił na aż tak kiepski moment? A może rzeczywiście był dobrym słuchaczem? Zbierając zabawki, przez chwilę pozwolił myślom krążyć wokół tego tematu, lecz ostatecznie skupił się na tym, co zamierzał zrobić i do czego zachęcić blondynkę.
    Uśmiechnął się z zadowoleniem, kiedy ta zdecydowała się wziąć od niego zabawkę i cisnęła nią o ścianę, po chwili decydując się na kolejny rzut. Jerome chętnie by jej towarzyszył i sam jeszcze trochę porzucał, ale uznał, że większość tej wyjątkowo kolorowej amunicji jest teraz potrzeba Elle i tylko uczynnie podsuwał kobiecie zabawki, widząc, jak stopniowo na jej twarz wraca zdrowy rumieniec.
    — Polecam się na przyszłość — mruknął, zabawnie poruszając brwiami. — Jerome bawi i uczy — dodał, parskając cichym śmiechem i tak jak odczuwał rosnące rozbawienie, tak też towarzyszyła mu ulga. Miło było obserwować Villanelle wracającą do siebie.
    — Jak ona już śmiga! — zawołał, widząc, jak Thea całkiem sprawnie zmierza w ich stronę. Co prawda nie znał dziewczynki na tyle długo, by pamiętać ją raczkującą, ale w salonie Małeckiego córka Elle raczej nie miała okazji się wykazać, to przebywając w nosidełku, to na rękach Marshalla. Tymczasem okazywało się, że ta panna już całkiem nieźle radziła sobie sama.
    — Nie ma za co i nie przepraszaj — napomniał ją i rzucił w nią pluszakiem, celując w pupę blondynki, trafił jednak nieco wyżej, bo w lędźwie i zaśmiał się krótko, rozkładając ręce. Może to i lepiej, że nie trafił w wiadome miejsce? Cóż, Jerome jednakże zwykle szybko skracał dystans, jeśli chodziło o nowe znajomości i pozwalał sobie na zachowania, na które inni zdecydowaliby się jedynie wobec przyjaciół bądź rodziny. On nie miał z tym najmniejszego problemu. Nie chcąc stać bezczynnie, również zbliżył się do ściany, zbierając te z zabawek, które Thea omijała szerokim łukiem. Zgarnął je na stertę, tak żeby były pod ręką, gdyby ktoś przypadkiem jeszcze dziś zapragnął sobie nimi porzucać, a następnie wyprostował się i odetchnął głęboko, ogarniając spojrzeniem Elle i jej córkę. Nagle miał w głowie dziwną pustkę. Nie chciał już rozmawiać o tym wszystkim, czego się dowiedział. Z drugiej strony jednak zapowiedział, że poczeka na powrót Arthura i głupio by było, gdyby ten czas spędzili w milczeniu. Szukał więc w głowie jakiś nieszkodliwych tematów, jednakże nie tak oklepanych, jak pogoda za oknem.
    — Nie jesteś głodna? — zagadnął w końcu, ni z tego, ni z owego. — Można coś zamówić. Albo po prostu dokończymy naszą już nie tak gorącą, gorącą czekoladę?

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  39. ― Pewnie tak. Chyba przyda nam się też odpoczynek od Nowego Jorku, dużo się tutaj dzieje, a teraz… jakoś trzeba pozbierać myśli ― odpowiedziała z westchnięciem. Wyjazd mógł im pozwolić spojrzeć na wszystko z innej perspektywy i z pewnością był im naprawdę mocno potrzebny. Nie mogli zniknąć na długo, choć pewnie dłuższy wyjazd wiele by im dał, ale nawet tydzień, czy dwa byłyby wystarczające i w jakiś sposób powinny im pomóc. Carlie sama nie wiedziała tak naprawdę, jak za to wszystko się zabrać. Pierwszy raz w życiu i oby ostatni, była w takiej sytuacji, w której czuje, jakby całe życie waliło się jej przy każdym kroku. Cieszyła się chociaż z tego, że otaczały ją osoby, na których mogła polegać i które po prostu przy niej były. Nie miała pojęcia, co by zrobiła, gdyby Villanelle nie było obok. Nie chodziło o słowa, uściski, ale sam fakt, że jest obok i to rudowłosej wystarczyło.
    ― W takim razie, chyba skorzystam z twojej propozycji. Może te lżejsze faktycznie pomogą ― powiedziała z lekkim uśmiechem. Z pewnością przydadzą się jej dodatkowe godziny snu, wypoczęta będzie potrafiła inaczej na to wszystko spojrzeć, fizycznie też poczuje się lepiej, jak dostarczy swojemu organizmowi odpowiednią ilość snu, a nie chwilę snu, a reszta nocy przeleżana z zamkniętymi oczami i to ciągłe uczucie zmęczenia, które jej w ogóle nie opuszczało. Nigdy wcześniej Carlie nie miała potrzeby, aby korzystać z leków, które w jakikolwiek sposób by ją uspokoiły czy pomogły zasnąć. Teraz nie wiedziała jak na takie zareaguje, czy faktycznie jej pomogą. Wierzyła jednak Elle i nic raczej nie szkodziło jej spróbować tak naprawdę, w końcu musiała wrócić do swojej codzienności, nie mogła wiecznie chować się pod kocem. Z pewnością tak było o wiele łatwiej, ale to nie było rozwiązanie na dłuższą metę. ― Wiem, Elle. Wiem, że muszę z nim rozmawiać. Jeszcze nie do końca wiem w jaki sposób mam to zrobić, ale wiecznie też nie możemy udawać, że tematu nie ma. A to… Wiesz, nawet nie brałam pod uwagę tego, że nawet moglibyśmy mieć razem dziecko. Wydawało mi się to takie… abstrakcyjne. Niemożliwe do wykonania wręcz, teraz się czuję, jakby życie śmiało mi się prosto w twarz za te myśli.
    W pewien sposób to chyba właśnie tak to wyglądało. Myślenie w ten sposób w niczym też dziewczynie nie pomagało, ale może, jak to wszystko z siebie wyrzuci to będzie jej po prostu łatwiej? Zdawała sobie sprawę z tego, że najlepiej będzie rozmawiać o wszystkim właśnie z Matthew, ale na ten moment chyba łatwiej było jej pewne rzeczy opowiedzieć Villanelle.
    ― Po to mnie masz, aby dzwonić w każdej sytuacji. Nawet jeśli to jest wybór lakieru na nowe hybrydy, czy jakie ziemianki wybrać na obiad ― powiedziała żartem na rozluźnienie atmosfery między nimi. Jakby wiedziała byłaby od razu przy niej, nie mogła się tego domyślić, ale teraz najważniejsze było i tak to, że wszystko dobrze się skończyło. ― Wiesz, chyba mogę spróbować z tym listem. Tylko nie wiem, co miałabym tam napisać. Tę muzykę na razie chyba sobie daruję… sąsiedzi jeszcze nas lubią ― odpowiedziała zerkając na Elle z lekkim uśmiechem.
    ― Ale może pokażę ci mieszkanie? Smakuje ci w ogóle ta czekolada? ― spytała pociągając mały łyk ze swojej szklanki. ― Przepraszam, że tak ci się zwalam z problemami na głowę… Wiem, wiem, że nie masz nic przeciwko, ale i tak trochę jest mi głupio, że odrywam cię od zająć, abyś siedziała tu ze mną i słuchała tego wszystkiego. I dziękuję, sama bym sobie nie poradziła.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  40. Czy krótkie trzysta sześćdziesiąt pięć dni mogło bardziej namieszać w życiu Jaspera, niż całe dwadzieścia osiem lat? Wydawać mogłoby się, że nie ma takiej szansy, bo od dzieciństwa lubił poukładane życie i nie znosił chaosu, a właśnie wysiadł z pędzącego rollercoastera, śmiejąc się z samego siebie. Jeszcze kilkanaście tygodni temu myślał, że w końcu odnajdzie szczęście, nie wspominając o przeszłości i nie wyobrażając sobie przyszłości. Nie miał pojęcia, co przyprowadziło go na casting do programu Wedding At First Sight. Ciekawość? Dwukrotnie zmiażdżone serce? Nadzieja na lepsze jutro? A może jedynie chwilowa rozrywka? Sam już dokładnie nie pamiętał, bo jak najszybciej pragnął wymazać z pamięci pierwszą rozmowę z ekspertami.
    Z trudem pozbierał się po tym, gdy wyszedł z sali sądowej, a Willow przestała być jego żoną w świetle prawa. Znacznie łatwiej było wziąć ślub z nieznajomą kobietą, niż stać naprzeciwko niej i odliczając czas do momentu, w którym sędzia ogłosi, że małżeństwo przestaje być ważne. Wraz z umocnieniem się apelacji, za piętnaście dni, na nowo uzyska możliwość tego, aby ożenić się z kimś, kto byłby znacznie bliższy sercu Jaspera. Po wszystkim ani nie płakał, ani nie chodził przybity, co mogło zdziwić wszystkich, ale chcąc pogodzić się z tą decyzją, całkowicie wyłączył się z rzeczywistości, skupiając się na podróżach, które oczyściły go z przygnębiających wspomnień. Po dwóch tygodniach przebywania w nieznajomych miejscach i na pokładzie samolotu, postanowił wrócić do pracy. Może dopiero, co zakończył eksperyment społeczny przeprowadzony na łamach programu telewizyjnego, traktowany jako prawdziwe małżeństwo, to nie chciał dłużej siedzieć w dawnym pokoju lub kupić kolejny bilet, spędzając najbliższe doby w innym państwie. Może i pragnął wspólnego życia z kobietą, którą poznał w Urzędzie Stanu Cywilnego, a po wypowiedzeniu przysięgi małżeńskiej, znał tak naprawdę jej imię, więc w tamtym momencie, potrafiłby opisać swoją żonę jedynie z wyglądu. Ale nie chciał robić czegoś na siłę, więc nie widział sensu w małżeństwie, które nie ma większych szans na przetrwanie.
    Wystarczyło mu wrażeń na ten rok, więc cieszył się z tego, że pozostało tak mało dni do Świąt czy Sylwestra, bo czy mógł skończyć gorzej, niż rozwodnik z odnowioną kontuzją? Ani zakończenie małżeństwa, ani pęknięta rzepka nie przynosiły radości, dlatego wraz z pierwszymi promieniami słońca, uśmiechnął się szeroko, nie chcąc robić z życia, teatru dramatycznego. Nie czekał na nic lepszego, bo aktualnie na duchu podnosiło go to, że ma dach nad głową, dobrych ludzi wokół i pracę, która stała się jego pasją.
    Nie wykorzystując w pełni zwolnienia lekarskiego, które przedłużono mu po pomyślnie przeprowadzonej operacji, wszedł do salonu, wnosząc tam więcej dodatkowej energii. Nie narzekał, nie szwendał się ze spuszczoną głową, wydymając wargę. W towarzystwie jednej kuli ortopedycznej, poprawił odciążający stabilizator kolana i rzepki, przyjmując z radością klientki. Wcześniej nie pomyślał, że przez czternaści dni będzie mu brakowało tych rozmów przeprowadzonych na fotelu przy jego stanowisku; tego oczekiwania na zmianę koloru poprzez nałożenie farby; tych ciągłych komentarzy ze strony pracowników, którzy mogliby zagwarantować mu wolny wstęp do psychiatryka. Ucieszył się z powrotu, jakby wręczono mu piłkę i miałby po latach znowu grać. Kto by pomyślał, że wsiąknie w to fryzjerstwo, niczym woda w gąbkę? Na początku wydawało się to nierealne, a teraz? Aktualnie nie chciał myśleć o tym, że miałby robić coś zupełnie innego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po sześciu godzinach, wybrał się do zaprzyjaźnionego miejsca, które znajdowało się obok czwartej filii salonu Małeckich. Po otwarciu drzwi, usłyszał przyjemne miauczenie kotów, bo oczywiście kawiarnia nosiła nazwę catcafe, więc nikogo nie powinno zdziwić, że na puchatych poduszkach wylegiwały się koty, które chętnie podchodziły do zainteresowanych nimi gości. Pogłaskał Bajkę, tą co wylegiwała się kilka dni temu na kolanach Marshalla i oczekując na swoją kolej przy szerokim blacie, uśmiechnął się do właścicielki kawiarni. Miał to szczęście, że zajmował się jej włosami, więc wielokrotnie przyjmowała go poza kolejką, zapisując jego imię z ogromnym serduszkiem.
      ― Ta druga kawa ma być z syropem waniliowym, bez żadnej soji i orzechów, bo moja przyjaciółka jest uczulona na te składniki. Ostatnio niemal doprowadziła mnie do zawału, kosmos. Upiła łyk kofeiny i zaczęła się dusić... ― wrócił wspomnieniami do ostatniego spotkania z Villanelle, wzdychając głośno, ponieważ tamten widok nie należał do przyjemnych, a jemu przed oczami przeleciały te wspólne lata.
      Nie potrzebował wiele czasu, aby zjawić się na ganku prowadzącym do domu państwa Morrison. W jednym oknie dostrzegł cień światła, a nie chcąc ryzykować, zapukał dwukrotnie, bo może dzieciaki zasnęły, a ona zostawiła zapaloną lampkę w ich pokoju, żeby ciemność ich nie przeraziła? Mama Jaspera robiła tak przez wiele lat, więc było to dla niego znajome zjawisko. Poprawiając tekturkę z trzema kawami, jeszcze raz zapukał, oczekując na przyjaciółkę. Wcale nie obraziłby się, gdyby nie otworzyła, ponieważ zniknął bez słowa, a ze szpitala mógł wrócić Arthur, który zapewne stęsknił się za żoną. Zerkając na puste miejsce po obrączce, oparł się o ścianę, podsuwając zamek od kurtki pod sam podbródek.

      Jasper

      Usuń
  41. Poczuła ulgę, gdy zorientowała się, że najwyraźniej Villanelle nie odebrała jej słów w zły sposób. W końcu ich sytuacje mimo wszystko znacząco się różniły, a z nich dwóch to wciąż Elle pozostawała w trudniejszym położeniu. Gdy Elizabeth przychodziła na świat, Michaela miała zaledwie osiem lat i choć już wtedy miała dość mocno jak na dziecko rozwinięte poczucie empatii i odpowiedzialności, wciąż pozostawała jedynie dzieckiem – radosnym dzieckiem cieszącym się, że wreszcie będzie miało upragnioną siostrzyczkę. Może właśnie ta jej beztroska, dziecięca wiara uratowała wówczas rodziców i samą Lizzie, bo mała Michaela nie dopuszczała do siebie myśli, że jej siostrzyczka może nie wrócić z nią do domu? A może mama, która nie odstępowała swoje najmłodszej pociechy, praktycznie zamieszkując na ten czas w szpitalu, choć wcale nie było takiej konieczności.
    Blondynka zastanowiła się dłuższą chwilę nad pytaniem młodej mamy. Czy bała się samej Elizabeth? Na pewno martwiła się, widząc tę dziwną maszynę, pomagającą oddychać tej małej fasolce, do której z taką czułością przemawiała mama. Ale nawet przez sekundę nie zwątpiła, że wszystko będzie dobrze i wprost nie mogła się doczekać, kiedy będzie mogła wziąć na ręce swoją małą siostrę.
    ― Na pewno bałam się, że zacznie wyjadać moje płatki śniadaniowe ― odpowiedziała w końcu, uśmiechając się delikatnie. ― Ale jej? Ja chyba nie. Ale ojciec nie brał jej na ręce, dopóki nie skończyła mniej więcej roku ― wyjaśniła. To wtedy ją zdetronizowała i została jego oczkiem w głowie, ale Michaela wcale nie miałam jej tego za złe. ― Wiesz, miał te swoje ogromne, robocze łapska. Nawet kiedy skończyła rok, mógł objąć ją tak, że prawie nie było jej widać. Bał się, że mógłby jej zrobić nimi krzywdę, tak przynajmniej sądzę, bo nigdy z nim na ten temat nie rozmawiałam. Ale przeszło mu wtedy, gdy po raz pierwszy wziął ją na ręce.
    Wszystko to działo się tak dawno temu, że część istotnych szczegółów zdążyła już zatrzeć się w pamięci blondynki. Zresztą, rzadko rozmawiała z ojcem na poważne tematy, szczególnie te dotyczące emocji. Nigdy nie był najlepszy w wyrażaniu ich, a z tymi negatywnymi miewał problemy – podejrzewała, że to po nim jej starszy brat odziedziczył podobne skłonności. Niemniej, pamiętała dokładnie troskę wymalowaną na twarzy ojca, gdy spoglądał na swoją najmłodszą latorośl i to, jak często przez ten pierwszy rok nie było go w domu, byle tylko nie musiał zajmować się tą kruchą istotą. To Michaela częściej pomagała matce w opiece nad siostrą. Nie potrafiła znaleźć innego logicznego wytłumaczenia dla zachowania ojca niż strach przed skrzywdzeniem tej kruszyny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ― Jesteś dobrą matką, Villanelle ― zapewniła, w ślad za kobietą, przelewając herbatę do filiżanki ze swojego imbryczka, który następnie odsunęła na bok stolika. Poprawiła się na swoim krześle, zamieszała w filiżance, by następnie spojrzenie swoich intensywnie zielonych tęczówek ulokować w spojrzeniu Morrison. ― To nie jest sytuacja, z którą radzą sobie normalni śmiertelnicy, jak ja czy tamta kobieta pod oknem ― zauważyła, łyżeczką wskazując nieco grubszą kobietę w średnim wieku, o której mówiła. Zupełnie nie przejęła się tym, że ktoś jej zachowanie może uznać za niegrzeczne. ― Tylko super-mama, taka jak ty, może wyjść zwycięsko z tej batalii. Ale nawet taki super bohater ma prawo czuć się zmęczony. Ale wiesz co? Oni zawsze mają wtedy jakiegoś skrzydłowego, nie? Batman miał Robina, Aquaman tę swoją rudą Arielkę, czy jak jej tam było, a Thor to w ogóle cały zastęp Avengersów ― przytoczyła, nie będąc jednak pewną, czy czegoś nie pomieszała. Nie była dobra w superbohaterów, a filmy na podstawie komiksów Marvela czy DC nie znajdowały się w czołówce jej ulubionych. ― Więc od dziś ja będę twoim skrzydłowym ― zaproponowała, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem i wcale nie sprawiała jej kłopotu czy dodatkowych obowiązków. ― Będę zaglądać do Matty'ego, dopóki ty nie możesz. I codziennie będę zdawać ci relację, jak świetnie sobie radzi... albo nie będę, jak wolisz. Dzięki temu będziesz mogła być spokojna, bo twój synek nie będzie sam, i będziesz mogła skupić się na tym, żeby wreszcie odpocząć. A kiedy poczujesz się na siłach, po prostu nas odwiedzisz ― zakończyła n jednym wdechu, nieco niepewna swojej propozycji czy raczej tego, jak przyjmie ją Morrison. Ostatecznie była tylko obcą kobietą, która chciała dobrze. Upiła łyk swojej herbaty, dając Villanelle chwilę na przemyślenie jej słów. ― Albo po prostu możemy do niego pojechać razem, kiedy tylko będziesz chciała...

      [Trochę się ich naszukałam, ale było warto. ^^ Dziękuję. ♥]

      Michaela Starling

      Usuń
  42. - Ładny eufemizm na wspólne jaranie maryśki – stwierdził, kiwając z uznaniem głową i uśmiechając się głupkowato. Oczywiście żartował i cieszył się cholernie z niespodzianki, którą przygotowała Elle. Nie, że wymagał takich zaskoczeń cały czas, ale musiał przyznać, że jego romantyczna część natury była mile połechtana. – Co to za drugie miejsce? Wiesz, teraz jest idealnie i gdyby nie to, że jest zimno, chciałbym tu dostać – wyznał, spoglądając znacząco na spódniczkę, którą dziewczyna miała na sobie. I musiał się powstrzymać przed ochrzanieniem jej za lekkomyślność. Ona, w przeciwieństwie do niego, wiedziała gdzie jadą. – Powinienem sprać ci tyłek za ubieranie się w ten sposób. Chodź tu, nierozsądna kobieto, która najwyraźniej stawia wygląd ponad zdrowie – mruknął i uniósł się na łokciu, po czym za plecami blondynki sięgnął po następny koc. Nakrył nim drobne ciało, dokładnie je opatulając i dopiero, gdy miał pewność, że chłód nie wyrządzi jej większej krzywdy, opadł z powrotem na plecy, mocno przytulając do siebie ukochaną. Splótł swoje palce z palcami poharatanej dłoni, uważając, by nie prawić jej bólu i oparł obie ręce na swojej klatce piersiowej.
    Uśmiechnął się mimowolnie, kiwając przy tym powoli głową.
    - Oczywiście. To ta kreska – przypomniał, śmiejąc się cicho. Najlepsze w tym wszystkim było to, że wcale nie żartował z podobieństwa rysunków. Owszem, Elle przyciągnęła jego uwagę sobą, coś w niej sprawiło, że nie potrafił oderwać od niej wzroku już od pierwszych zajęć, ale to właśnie rysunki utwierdziły go w przekonaniu, że to nie jest kolejna zwykła studentka, która nieudolnie próbuje z nim flirtować. Nie mógł uwierzyć, jak wiele zmieniło się od tamtej pory. Teraz już nie zwracał uwagi na mizdrzące się do niego dziewczyny, bo chciał zwracać uwagę tylko na tę jedną. Tę, która teraz leżała obok niego.
    Westchnął cicho i zagryzł dolną wargę, by nie palnąć nic bez przemyślenia. Seks nigdy nie był dla nich problemem, więc gdyby nie okoliczności, taka rozmowa nie miałaby racji bytu, a oni poddaliby się chwili zapomnienia. Plecenie trzy po trzy byłoby teraz cholernie złe.
    - Chcę. I do niczego się nie zmuszam. Pewnie, zależy mi na tym, żeby mojej żonie było ze mną dobrze, żeby była zadowolona i usatysfakcjonowana, ale… Mówiłem już, tęsknię za tobą, Elle. Wiesz, kiedy ostatnio całowaliśmy się tak, żeby się chociaż minimalnie podniecić? – spytał i po krótkim wahaniu spojrzał z góry na twarz Elle. Rozplótł ich palce i uniósł dłoń, układając ją na policzku blondynki i przesuwając kciukiem po jej dolnej wardze. – Kocham cię i chcę spróbować. Chyba, że ty tego nie chcesz. Nie mam zamiaru do niczego cię zmuszać – wyszeptał i uniósł głowę, po czym czule pocałował ukochaną, stopniowo pogłębiając pieszczotę, ale nie za bardzo, żeby pokazać, że naprawdę był gotów odpuścić, a chodziło jedynie o to, by oboje czuli się komfortowo i zwyczajnie dobrze ze sobą. – Idealnie – przyznał z delikatnym uśmiechem, ponownie ją do siebie przytulając i wbijając wzrok w panoramę Nowego Jorku. – Idealnie – powtórzył znacznie ciszej i zamilkł, nie chcąc psuć tego momentu.

    Artie ♥♥♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  43. Uśmiechnął się mimowolnie i przesunął palcami drugiej ręki w górę pleców ukochanej, by na sam koniec przeczesać jej włosy, jak to miał w zwyczaju i zaciągnąć się ich zapachem.
    - Za rzadko tak na ciebie patrzę? – spytał cicho, nie chcąc zepsuć tego przyjemnego nastroju. – Bo ja miałem wrażenie, że nie umiem już inaczej. Ale skoro tak… Wybacz, piękna, poprawię się, obiecuję – roześmiał się lekko zachrypniętym głosem i zamruczał z uznaniem, gdy Elle mocniej się w niego wtuliła. Było idealnie, nawet jeśli miało się skończyć tylko na przytulaniu. Jej ciepło tuż obok było zbawienne, zwłaszcza teraz. Wiedział, że Elle sytuację z durną babką przeżywa dużo bardziej niż on, ale i tak nie było łatwo. Mimo wszystko Arthur wierzył, że wszystko skończy się dobrze. Przecież Villanelle była wtedy jedynie niewinną nastolatką, w zasadzie jeszcze dzieckiem, które miało prawo bać się apodyktycznej Rosjanki.
    - Need you more than air – wyszeptał i musnął ustami czubek jej głowy. Odetchnął głęboko i na moment przymknął powieki, rozkoszując się chwilą. Rozchylił je dopiero, gdy Elle się poruszyła i wyplątała z jego objęć. Odebrał od niej kubek, po czym otworzył go i powąchał zawartość, starając się przy tym nie skrzywić. Nie chciał robić ukochanej przykrości, dlatego wziął łyk i przełknął szybko, mając wrażenie, że cukier zaraz zacznie zgrzytać mu między zębami. Miał jednak świadomość, że gorąca czekolada w takiej sytuacji była naturalnym wyborem dziewczyny, bo pasowała idealnie. Tego uczyły komedie romantyczne i bezsprzecznie coś w tym było. Dlatego upił jeszcze trochę i uśmiechnął się lekko, zanim zamknął wieczko i odłożył kubek obok siebie.
    Jak się okazało, zrobił to w odpowiedniej chwili. Popatrzył nic nierozumiejącym wzrokiem na Elle i odruchowo ułożył dłonie na jej przykrytych materiałem rajstop udach. Zagryzł dolną wargę, słysząc o pocałunkach, a kiedy poczuł jej usta na swoich, wyciągnął się w jej kierunku i mocniej zacisnął palce na nogach ukochanej. Czuł znajome mrowienie w podbrzuszu, lekko kręciło mu się w głowie, a zimno wpadające do auta nagle całkowicie straciło na znaczeniu.
    Nie minęło wiele czasu, a spodnie i bokserki zaczęły go uwierać. Nie muszę chyba mówić, że prawie zaczął przy tym wrzeszczeć z radości. Powstrzymał się jednak i oderwał się od warg Elle, przesuwając ręce nieco wyżej, na biodra żony.
    - Proszę… - zaczął, łapiąc spazmatycznie oddech i rozchylił powieki. Wbił zamglone spojrzenie w ciemne oczy ukochanej i nacisnął nieco mocniej na jej ciało, by otarła się o niego przez materiał ubrań. – Proszę, powiedz, że to nie jedynie moja wyobraźnia. Powiedz, że to czujesz – poprosił cicho zachrypniętym głosem i odetchnął jeszcze kilka razy, po czym wstrzymał powietrze w płucach. Czuł przeskakujące między nimi iskry, gęstą atmosferę i to było wspaniałe, ale z drugiej strony… Struchlał w przerażeniu, że to jednak nie jest prawda, że nie odzyskał sprawności na tyle, by jego podniecenie było widoczne, a uciskający materiał był jedynie tym, co w tym momencie chciała czuć jego wyobraźnia, nie mając przełożenia w rzeczywistości.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  44. Roześmiał się, ale postanowił spełnić jej życzenie, dlatego popatrzył na nią tym wzrokiem, któremu blisko było do niemal dosłownego zjedzenia jej, zagryzając przy tym dolną wargę. Rękę, którą do tej pory przeczesywał jej włosy, wsunął pod gruby koc i podążył nią w dół, aż dotarł do zwieńczenia kurtki i palce zacisnął na biodrze ukochanej.
    - Tak jest dobrze? – spytał i ponownie ucałował czubek jej głowy.
    Nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Normalnie pewnie zepchnąłby z siebie Elle, żeby przygnieść ją swoim ciałem do podłoża i przejąć inicjatywę, ale nie czuł się na siłach. Wodził więc palcami od bioder do kolan i z powrotem, wkładając w pocałunek całe pragnienie, które zdołało się w nim zgromadzić. Niestety, w ten sposób nie mógł pokazać nawet niewielkiej części.
    - Masz rację – wychrypiał i napiął wszystkie mięśnie w oczekiwaniu na ruch ukochanej. Jego oddech ponownie przyspieszył, gdy jej palce zatrzymały się tak blisko krocza i mało brakowało, a… A kazałby się jej odsunąć. Nie zrobił tego i chwilę później spomiędzy warg wydobył się zduszony, męski jęk. Materiał podrażnił jego stwardniałą męskość, co po takim czasie odczuwał zdecydowanie intensywniej.
    Na ustach bruneta pojawił się uśmiech, ale w żaden sposób nie potrafił się zmusić, by zetrzeć go z twarzy.
    - Czuję cię, Elle – wyszeptał, łapiąc spazmatyczny oddech i podążył dłonią do jej dłoni, by nieco dłużej przytrzymać jej palce na swoim kroczu. Normalnie pewnie wydawałoby się to głupie, ale teraz… Arthur miał ochotę śmiać się jak szaleniec. Ze szczęścia, że to nie jedynie jego złudne wrażenie, że naprawdę był w stanie poczuć podniecenie. – Wiem, że to głupie, ale… Kurwa, tak bardzo się cieszę. Bałem się, że nigdy więcej… - urwał i pokręcił głową, po czym puścił dłoń blondynki i obydwoma rękami sięgnął jej twarzy. Oparł je na policzkach ukochanej i przyciągnął ją do siebie, wpijając się niemal agresywnie w nieco nabrzmiałe wargi. Sam pocałunek sprawił, że jego mięśnie mimowolnie się napięły, a Arthur ponownie wydał z siebie cichy, gardłowy jęk.
    - Jedźmy stąd, proszę. Nie wytrzymam. Muszę… Muszę cię mieć, Elle. Muszę – powiedział cicho, gdy oderwał się od jej ust i rozbieganym spojrzeniem objął jej twarz. Podobały mu się te rumieńce, podobało mu się to, że oddech Elle również przyspieszył i pragnął, cholernie pragnął tego, by zobaczyć, jak pod tym oddechem unoszą się jej piersi, jak rumieniec wstępuje również na dekolt, jak jej skóra staje się mokra od potu… - Och, chciałbym, żebyś mogła teraz zajrzeć do mojej głowy i zobaczyć, co się w niej dzieje, wiesz? Żebyś zobaczyła siebie tak, jak ja cię widzę – wyszeptał i mimo tego, że chciał, by znaleźli się już w tym drugim miejscu, przyciągnął ją do siebie i wymusił kolejny pocałunek, przez który znowu zabrakło mu tchu.

    Artie ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  45. Nie sądził, że Will tak szybko pojawi się w Nowym Jorku, psując tym samym chwilę w której być może w końcu udałoby mu się pogodzić z Elle. Jego ojciec wybrał sobie najgorszy moment na odwiedziny i miał ochotę pozbyć się go tak szybko, jak tylko będzie to możliwe. Podczas jego ostatniego pobytu w Wielkim Jabłku doprowadził go do uzależnienia i prawie zrujnował mu przez to karierę, nie zamierzał więc gościć go tym razem u siebie i spędzać z nim wspólnie czasu. Widząc w oczach Elle strach pomieszany ze złością spodziewał się analogicznej reakcji do tej, jaka miała miejsce kilka miesięcy temu, ale dziewczyna zszokowała go swoimi słowami równie mocno co Willa.
    - Ja też chętnie dorzucę jej kilka brudów na siebie, lepiej pakuj się i wracaj do Bostonu, zanim prokuratora zacznie się tobą interesować – dodał, będąc przy tym zaskakująco spokojny. Skoro Elle się go nie bała, dlaczego on znów miałby kulić się przed nim niczym przestraszony pies? W młodości zawsze groził mu odcięciem funduszy, ale teraz, kiedy miał swoją firmę i zarabiał na swój rachunek, nie musiał już martwić się groźbami ze strony ojca. Musiał jedynie znaleźć w sobie odwagę, aby się mu przeciwstawić, co wbrew pozorom nie było łatwe, nawet dla kogoś tak silnego i władczego jak Blaise.
    - Nie możesz zrobić nic, aby nam zaszkodzić. Jesteś tylko zwykłym pionkiem, a postradałaś zmysły. Co, myślisz że uwierzę, że ot tak dostałaś spadek po moim teściu? Moi prawnicy robią wszystko, aby podważyć ten dokument, nie czuj się tutaj jak u siebie, jesteś takim samym intruzem jak wcześniej – westchnął, kręcąc przy tym zrezygnowany głową. Nie zamierzał się poddać i choć Elle zaskoczyła go swoją waleczną postawą, wiedział, że i tak ma nad nią ogromną przewagę. Posiadał znajomości, które mógł w każdej chwili wykorzystać, aby zniszczyć nie tylko ją, ale i całą jej rodzinę, na czele z mężem i dziećmi.
    - To moja firma i przestań się w niej rządzić! – warknął, podchodząc bliżej ojca i delikatnie odsuwając Elle na bok – Myślisz, że nie wiem w jaki sposób załatwiasz sprawy? Znam twoich ochroniarzy i ludzi, którzy dla ciebie pracują, wiem też o teczkach, w których gromadzisz brudy na każdego z nas. Nie zastraszysz ani Morrisonów, ani mnie. A wiesz dlaczego? Bo jestem dokładnie taki sam jak ty i przez ostatnie kilka lat mój detektyw śledził każdy twój krok, każdy twój pieprzony błąd, każdą jebaną zdradę, której dopuszczasz się za oczami naiwnej matki…Wiem o tobie wszystko i jeśli tylko zaczniesz mieszać się w sprawy dotyczące MOJEJ firmy, zniszczę cię, przyrzekam – zmierzył ojca wściekłym wzrokiem, gotów wyrzucić mu w końcu wszystko, co myśli na jego temat. Miał dość włażenia mu do tyłka i robienia wszystkiego, aby tylko mu się przypodobać, podczas odwyku zrozumiał, że ojciec i tak nigdy nie będzie z niego dumny, a on nie powinien się tym wszystkim przejmować. Miał wokół siebie bliskie osoby, którym naprawdę mu na nim zależało i na tym chciał się teraz skupić.
    - Twoja firma? Proszę cię, gdyby nie ja i twoja matka nic byś nie miał, być może byłbyś u nas jakimś chłopcem od czyszczenia basenów – prychnął, a kiedy Blaise zamierzał przerwać mu i zaznaczyć, że tak czy siak byłby dziedzicem fortuny Ulliel, nawet bez własnej firmy, Will szybko wyjaśnił mu o co chodziło w jego wypowiedzi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Nie patrz tak na mnie, nie miałbyś grosza, bo nigdy nie nazywałbyś się Ulliel. Jesteś adoptowany, ja i twoja matka zabraliśmy cię z sierocińca, kiedy miałeś dwa latka. Twoi prawdziwi rodzice to jacyś podrzędni alkoholicy, myślisz, że skąd masz skłonność do uzależnień, hm? Wszystko zostaje w genach – dodał prześmiewczo, wyciągając z teczki papiery i wszelkie dokumenty adopcyjne – Obydwoje jesteście tak naprawdę nikim, zarówno ty, jak i ta cała Morrison. Nie spocznę, dopóki nie pozbędę się waszej dwójki z każdej firmy, która sygnowana jest nazwiskiem Ulliel. Nie chciałem tego, ale skoro nie jesteś po mojej stronie i ośmieliłeś się mi przeciwstawić, gorzko tego pożałujesz dzieciaku. Wszyscy gorzko tego pożałujecie – dodał i zanim Blaise zdążył cokolwiek powiedzieć, Will zapiął dumnie guzik marynarki i opróżniając filiżankę z kawą, którą wcześniej pił jego syn, wyszedł z podniesioną głową z gabinetu, śmiejąc się przy tym dumnie pod nosem.

      Blaise i Will

      Usuń
  46. Gdyby nie fakt, że martwił się o zdrowie Elle, teraz zrywałby z niej te przeklęte rajstopy wraz z bielizną. Owszem, był bardzo podniecony, pragnął bardzo jej bliskości, ale była rzecz, do której w życiu by się nie przyznał. Bał się. Bał się, że zanim dotrą do celu, jego dobre samopoczucie pryśnie, a ta sytuacja już się nie powtórzy. To było trochę tak, jakby był nastolatkiem, który ma bardzo wymagającą dziewczynę i boi się, że nie da rady. A z tego strasu nie będzie w stanie poddać się podnieceniu.
    - Ja nie miałbym nic przeciwko temu – przyznał, poprawiając się na ułożonej pod plecami i głową poduszce. Uśmiechnął się łobuzersko, gotów zaproponować, by nigdzie nie jechali, ale nie odezwał się na głos. Swoje zdrowie mógł mieć gdzieś, ale nie zdrowie swojej żony.
    - Żartujesz? To zajmie wieki – mruknął z nieco teatralnym oburzeniem i podniósł się do siadu. Podparł się na rękach i przesunął w tył, by jego nogi przestały wystawać poza bagażnikiem. – Zamykaj. Nic mi się nie stanie, jeśli zostanę tutaj. A my szybciej dojedziemy – dodał z szerokim uśmiechem i wskazał na zamknięcie. Zaczekał, aż Elle znajdzie się za kierownicą i obrócił się, opierając się plecami o drzwi. – Ja czuję się tak, jakbym miał przed sobą pierwszy raz – mruknął i wzdrygnął się. Poprawka, przed pierwszym razem wcale się nie stresował. Był aroganckim dzieciakiem uczącym się w prywatnej szkole, kapitanem drużyny i najpopularniejszym chłopakiem. Pewność siebie wypełniała go od czubka głowy po podeszwy stóp. Laska drżała z rozkoszy, a po wszystkim on ubrał się i wyszedł, nie dzwoniąc następnego dnia.
    Teraz daleko mu było do tamtego Arthura. Teraz był kujonem, na którego zwróciła uwagę najładniejsza dziewczyna w szkole, a on nie miał pojęcia, co może w nim widzieć i dlaczego chce akurat z nim wylądować w łóżku.
    - Wiem, skarbie, przepraszam cię za to – westchnął i wykręcił ciało jeszcze trochę. Miał Elle tuż przed sobą, tak naprawdę nie musiał za bardzo się wysilać, żeby jej sięgnąć, co… Po chwili wahania uczynił. Początkowo przeczesał palcami jej jasne włosy. Potem opuszkami przesunął po karku i odchylił materiał kurtki. Przytrzymał go drugą ręką i uśmiechnął się do samego siebie. Nie chciał spowodować wypadku, ale nie potrafił się powstrzymać przed podążeniem do bluzki, którą również odchylił, a kciukiem podniósł ramiączko stanika Elle. – Chciałbym go zdjąć z ciebie zębami – wymruczał tak blisko, a jednak tak daleko jej ucha. Gdyby nie zagłówek, zrobiłby to wprost do niego. Lub w szyję dziewczyny. – Mam nadzieję, że dalsza część niespodzianki nie jest daleko, bo nie mam pojęcia, ile jeszcze wytrzymam. Niewiele, kwestia minut, zanim cię zmuszę, żebyś się zatrzymała i bzyknę cię tutaj – roześmiał się, ale nie było w tym wesołości. Może przez przyjemną dla ucha chrypkę, z której obecności Arthur cholernie się teraz cieszył, bo wiedział, jak to działa na Elle. A może dlatego, że mówił śmiertelnie poważnie i dobrze, że dzielił ich fotel kierowcy, przez który nie mógł wsunąć rąk pod ubrania dziewczyny.

    horny hubby ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  47. Święta od wielu lat w jego rodzinie były… nie takie, jakie powinny być i jakie były w normalnych rodzinach. Niby każdy się cieszył, prezentował sobie różne rzeczy, jedli wspólne posiłki i generalnie niby było miło, ale każdy z nich wiedział, że powinno być inaczej. Powinno być tak, jak jeszcze Jimmy był wśród nich. To znaczy, na pewno nie tak samo, w końcu Jimmy miałby już teraz dwadzieścia jeden lat, Jaime już miał dziewiętnaście, nie byliby dziećmi, ale na pewno byłoby radośnie i przede wszystkim ciepło. Możliwe nawet, że w święta nie siedzieliby we czwórkę, ale może w piątkę? A może szóstkę? Bo może gdyby Jimmy wciąż tu był, to Jaime nie miałby problemów z nawiązywaniem znajomości i mógłby przyprowadzić do domu dziewczynę czy też chłopaka?
    Jednak takie gdybanie nie miało sensu. Chętnie wysłuchał Elle, jak mówiła o zeszłorocznych prezentach, jakie mieli dla siebie ona i jej mąż. Och, czy to nie było urocze? Można by powiedzieć, że święta idealne. Chociaż przez głowę chłopaka przeszła myśl, że gdyby i jemu kiedykolwiek miałoby się zdarzyć coś takiego jak oświadczyny, to chyba wolałby tego nie robić w święta, tylko w jakiś inny dzień, może bardziej „normlany”.
    - Tak, mówiłaś już kiedyś że wasz związek jest… intensywny – zacytował ją i lekko się uśmiechnął. – Najważniejsze, żebyście oboje byli szczęśliwi, prawda? No i żebyście umieli się dogadywać. Kłótnie podobno się przydają, ale żeby nie było ich za dużo, nie? – zaśmiał się lekko. – Uznaj to za pokraczne życzenia świąteczne – dodał, wciąż rozbawiony.
    Niedługo później znaleźli się w sklepie, do którego zmierzali. Jak zwykle na samym wejściu czuło się tu elegancję. Co prawda Jaime nie wyglądał na typowego klienta Hugo Bossa i nie raz patrzono na niego dość dziwnie, ale… zmieniało się to, kiedy chłopak faktycznie coś kupował i wyciągał kartę, a że ta miała specyficzny kolor, który uznawany był za… powiedzmy „bogaty”, to podejście pracowników się zmieniało.
    - Tu na pewno wybierzesz odpowiednią koszulę dla męża – stwierdził, samemu zastanawiając się, co właściwie powinien kupić. To znaczy, wiedział co, ale w jakim kolorze? Co prawda matka już dawno przestała mu zwracać uwagę, ale… chciał, aby jej się podobało. Hm… dobrze, że spotkał Elle w tamtym sklepie. – Nie musisz mi tego opowiadać, przecież wiesz – uśmiechnął się do niej lekko. – Możemy pójść zaraz na coś ciepłego do picia i pogadać o pierdołach, na przykład o pogodzie albo o świątecznych wystrojach sklepów – dodał jeszcze, podchodząc do półek z najróżniejszymi koszulami.
    Nie chciał, aby dziewczyna czuła się w jakiś sposób zobowiązana, aby mu mówić o rzeczach, o których nie chciała lub nie miała ochoty. Nie chciał jej do niczego zmuszać. Jeśli będzie chciała się tym podzielić, to proszę bardzo, Jaime był na to otwarty, ale jeśli nie, to też w porządku.
    W końcu wybrał jakieś dwie – jedna była po prostu czarna, a druga granatowa. Cóż, lubił ciemne kolory.
    - No dobra, co lubi twój mąż? – zagadnął i spojrzał na Elle.

    [Luzik, nic się nie stało, czekaliśmy grzecznie z Jaime’em :D]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  48. Nie wiedział co ma odpowiedzieć ojcu i bez słowa obserwował, jak ten z uniesioną głową opuszcza gabinet Elle. Miał nadzieję, że Will jedynie żartuje, aby się na nim odegrać, ale przedstawione przez niego dokumenty wyglądały na wyjątkowo prawdziwe i był niemalże pewien, że jego matka także wszystko by potwierdziła. Przez ponad dwadzieścia lat żadne z nich nie powiedziało mu o jego prawdziwym pochodzeniu i był cholernie wściekły na każdego, kto z premedytacją ukrywał przed nim wiadomość o adopcji. Czuł, że powoli robi się blady i jedynie krzyk Morrison w stronę sekretarki wybudził go nieco z letargu, chroniąc przy tym przed niespodziewanym omdleniem. Nie należał do rodziny Ulliel, nie miał w sobie ich genów, był nikim, choć całe życie gardził każdym, kto pochodził z niższej czy nawet średniej klasy społecznej. W jednej chwili całe imperium, które budował przez ostatnie kilkanaście lat, legło w gruzach niczym po ataku jakiejś bomby. Blaise Ulliel nigdy tak naprawdę nie istniał a on miał pojęcia kim do cholery naprawdę jest i skąd właściwie pochodzi.
    - Nikt nie może się o tym dowiedzieć – rzucił, odbierając od niej szklankę z wodą – Rozumiesz? Nikt. Jeśli komuś powiesz, choćby Arthurowi, z miłą chęcią pomogę mojemu ojcu cię pogrążyć – wysyczał, opadając bezradnie na fotel. Cały świat wciąż miał na niego patrzeć na pryzmat miliardera i boga, a jeśli do którejś z gazet trafiłaby wiadomość na temat jego adopcji, straciłby nie tylko większość klientów, ale i pozycję o którą walczył przez ostatnie kilka lat.
    - Mówiłaś, że nie będziesz działaś na szkodę tej firmy, nikt nie może się więc dowiedzieć o tym, że nie jestem ich biologicznym dzieckiem. Nazywam się Blasie Ulliel, zawsze tak było i zawsze tak będzie – dodał, wpatrując się zamyślony w krajobraz za przeszkloną ścianą budynku. Miał ochotę krzyczeć czy rozpłakać się nawet niczym małe dziecko, ale nie mógł pokazywać przy Elle swojej słabości, tym bardziej, że nie do końca jej ufał i nie wiedział, czy nie będzie chciała tego wszystkiego wykorzystać przeciwko niemu.
    - Co z tym zebraniem? Same kobiety, tak? Potrzebujesz jeszcze czegoś? Jakiś catering? Mogę dać dzisiaj wolne pracownicom i po zebraniu będziecie mogły spędzić czas na firmowym bankiecie – rzucił po krótkiej chwili jak gdyby nigdy nic, podnosząc się z fotela i kierując w stronę sofy, na której wcześniej razem siedzieli – Jak podoba ci się biuro? Chcesz coś zmienić? Jesteś projektantką więc jak tylko masz ochotę, możesz tu wszystko pozmieniać po swojemu. W końcu to twoje biurko pani dyrektor Willanelle Morrison – dodał z lekkim uśmiechem i ponownie uścisnął jej dłoń, witając ją tym samym na pokładzie – Moim ojcem się nie przejmuj, mam na niego wystarczająco dużo brudów i nie ośmieli się jakkolwiek ci zaszkodzić. Jeśli chcesz, mogę wam na wszelki wypadek zapewnić ochronę, przyda się pewnie tak czy inaczej, bo przez spadek dziadka jesteś teraz niezłym smaczkiem dla prasy – westchnął, wykrzywiając usta w lekkim zażenowaniu. Nie znosił pseudo dziennikarzy i choć on sam użerał się z nimi od lat i przestał się przejmować obecnością paparazzi w swoim życiu, domyślał się, że Morrisonom może być z tym na początku dość trudno.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  49. Wheeler chyba faktycznie potrzebowała takiego dnia, aby oderwać się myślami od wszystkiego, co w ostatnim czasie ją otaczało. Wiedziała doskonale, że tak nagle nic się nie zmieni, ale wiecznie przecież też źle być nie może, a sama obecność Villanelle naprawdę bardzo wiele dziewczynie dawała. Nie czuła się najlepiej z tym, że zwalała na swoją przyjaciółkę tak poważne problemy, nie chciała wciągać innych w swoje dramaty. Tylko nie poradziłaby sobie z tym wszystkim całkiem sama, miała Matthew, ale to wydawało się być za mało w tym momencie. Brzmiało to naprawdę źle, ale chyba chciała po prostu damskiego towarzystwa, które w pewien sposób może ją zrozumieć, ale nie żadną lekarkę, psychiatrę czy psychologa, który siedziałby z nią, bo za to dostanie pieniądze, bo taką ma pracę. Wygadanie się przyjaciółce, powiedzenie wszystkiego co leżało jej na sercu naprawdę pomogło. Nawet jeśli nie sprawi, że od teraz zacznie się uśmiechać szeroko od ucha do ucha, to była po prostu zadowolona, że Morrison się tutaj pojawiła i wysłuchała wszystkiego, co dziewczyna miała do powiedzenia. Na pewno nie zamierzała odpychać od siebie Matthew, to mogło przynieść więcej problemów niż było im potrzebne, a w tej sytuacji po prostu nie chciała się z nim kłócić. Dobrze jej było w tym związku bez żadnych kłótni, które jeszcze bardziej by ich od siebie odsunęli, a już i tak uważała, że dzielił ich wystarczająco duży dystans.
    ― Nie, bez sensu abyś teraz wychodziła ― odezwała się ― może już później wyjdziemy razem, świeże powietrze pewnie też mi dobrze zrobi ― stwierdziła. Jakoś musiała wrócić do normalności, a równie dobrze mogła zacząć od wyjścia do apteki. Daleko w końcu nie miała, mieszkała niemalże w centrum Nowego Jorku, pod nosem miała dosłownie wszystko. Równie dobrze mogła zrobić zakupy z dostawą pod drzwi, ale to było już wymigiwanie się, a tego uniknąć chciała najbardziej.
    Zaśmiała się na wzmiankę o posypce czekoladowej. Coś tak czuła, że mogło jej tego zabraknąć w tym wszystkim, dlatego wybrała złotą, a nawet nie była pewna czy czekoladowa znajduje się w jej zapasach. Dopiero co robili tu zakupy, więc możliwe, że mogło jej brakować.
    ― Jeśli chcesz, to możemy ją już iść i zobaczyć ― powiedziała z uśmiechem. Upiła trochę tej czekolady jeszcze, aby nie zostawiać pełnej szklanki, ale czuła się po tych kilku łykach już naprawdę pełna. ― Myślę, że może ci się spodobać i żebyś zaczęła oszczędzać na powiększenie własnej. A jak u was? Lepiej coś? ― spytała spoglądając na przyjaciółkę. Nie musiały cały czas rozmawiać o niej. Zmiana tematu również przyniesie swego rodzaju ulgę dla rudowłosej.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  50. Jaime zaśmiał się pod nosem, słysząc propozycję Elle. O, tak, właściwie bardzo chętnie posłucha historii związku Elle i jej męża. Już słyszał co nieco na ten temat i mógłby usłyszeć więcej, najlepiej od początku, aby wszystko zrozumieć. Poza tym, to na pewno była lepsza historia od tych filmowych czy serialowych z tego względu, że ta wydarzyła się naprawdę. I nieważne, jak do tego wszystkiego doszło, tak po prostu było i już. No i ostatecznie zostali małżeństwem, mają dwójkę dzieci i żyją razem, deklarując, że są szczęśliwi. Czy można było chcieć więcej?
    - Koniecznie. A będziemy musieli umówić się na dłuższy wieczór, żebyś zdążyła mi opowiedzieć? – zaśmiał się lekko. – No wiesz, sama mówisz, że wasz związek jest intensywny, więc domyślam się, że wydarzyło się tam całkiem sporo.
    Mówił całkiem serio i to nie dlatego, że normalnie wolał z nią spędzać mniej czasu, co to, to nie, ale naprawdę chciał usłyszeć całą historię. Lubił szczegóły, czasami (bo niektórych sytuacji wolał nie pamiętać, ale niestety, coś mu to skutecznie uniemożliwiało), a tu miał wrażenie, że tych szczegółów może być dużo. Może wynikało to też z faktu kierunku, jaki studiował i czym chciał się zajmować w przyszłości – tam znajomość najdrobniejszych szczegółów była na porządku dziennym i nie można było tego ot tak zostawiać, pomijać, ignorować. Najdrobniejsza rzecz mogła zmienić wszystko.
    - Nie wiem, nie jestem dobry w prezentach szczerze mówiąc – westchnął. – Skoro nosi się bardziej elegancko, to dlaczego nie? Chyba lepsze to od skarpetek, chociaż i tych nigdy za wiele – uśmiechnął się lekko. – Tak, dziękuję i… też wesołych i spokojnych przede wszystkim świąt. Mam wrażenie, że to akurat by do ciebie pasowało i… Dostałaś spadek? O cholera jasna. To znaczy… bardzo mi przykro, że ktoś ci bliski zmarł, ale jednocześnie cieszę się, ponieważ nie będziesz musiała się martwić o finanse – powiedział, zakładając, że słowa Elle o tym, że normalnie by nie weszła do takiego sklepu, sprowadzają się do odziedziczenia jakiejś większej sumy pieniędzy. – Cóż… kiedyś trafiły mi się fajne spinki do mankietów. Są w kształcie gitary, ale może tu znajdziesz coś poważniejszego. Możesz do tego dołączyć jakąś książkę. Ja ojcu kupiłem serię jego ulubionego autora wraz z autografem. A szkicownik właściwie też brzmi dobrze. Może banalne, ale chyba ucieszy się, skoro to od ciebie dostanie, prawda? – uśmiechnął się do niej lekko.
    Właściwie dobrze było kupować po jednym prezencie dla rodziców, przynajmniej nie musiał dużo i długo główkować nad tym, co powinien sprezentować bliskim. Z dalszą rodziną nie robili sobie prezentów, ot, odwiedzali się, jedli razem posiłek, pili kawę, czasem coś mocniejszego, ale nie było mowy o prezentach.
    - Nie lubię przymierzać… - nie bez powodu wybrał akurat te konkretne, znał swój rozmiar i nie musiał nic z tym dalej robić. Po prostu szedł do kasy, ale skoro Elle chciała przeznaczyć ten czas na oglądanie towaru, to już się dla niej poświęci, a co. – No dobra, ale obyś znalazła coś dobrego – uśmiechnął się do niej kącikiem ust i skierował się do przymierzalni. Po chwili już się prezentował w tej czarnej. Ładnie na nim leżała, nie była za duża ani też za bardzo się na nim nie opinała. – Ta-da?

    [A tak w ogóle – nowa karta <3 nowe zdjęcie <3 i przeczytałam ostatnią notkę od Elle 😊]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  51. Nie wątpił w jej umiejętności, wręcz przeciwnie. Może nie zawsze okazywali się zgranym małżeństwem, zwłaszcza, gdy na jaw wychodziły kolejne fakty z ich przeszłości, zazwyczaj zbyt trudne, by przejść nad nimi do porządku dziennego, tak w łóżku nigdy nie mieli problemów. Od samego początku było tak, jakby znali wzajemnie swoje ciała i seks pozostawał niezmiennie aktem, z którego Arthur cholernie się cieszył za każdym razem.
    Ale nie teraz. Teraz nie miał pojęcia, jak będzie wyglądało ich życie intymne. Ze swojej własnej winy. Może dlatego, że nie wyobrażał sobie leżenia jak kłoda, co na razie było nieuniknione. Nie miał też pewności co do swojej wytrzymałości i czy w ogóle podniecenie zadziała tak, jak jeszcze kilka minut temu. Było tyle niewiadomych…
    I chyba właśnie z powodu tych niewiadomych nie próbowali się do siebie zbliżyć w domu, gdy niedaleko spały lub bawiły się ich dzieci, a ktoś w każdej chwili mógł im przeszkodzić telefonem czy jakąś niezapowiedzianą wizytą. Co prawda wciąż nie miał pojęcia, co zaplanowała Elle i czy będą sami, ale chyba nie zrobiłaby mu czegoś takiego, prawda? Nie powiedziałaby, że czeka ich noc z daleka od domu tylko i wyłącznie dla siebie, żeby potem zmienić zdanie…
    - Wiem. Nigdy nie jest mi z tobą źle – mruknął i jeszcze przez chwilę drażnił palcami ciepłą skórę ukochanej, a potem cofnął dłoń i oparł ją na swoim udzie. Odruchowo zaczął rozmasowywać nogi, ale nie przykładał do tego większej wagi, zbyt zajęty rozglądaniem się dookoła. Morrison wciąż nie przywykł do obchodzenia świąt, więc czuł się trochę jak dziecko przed pierwszą świadomą wigilią w towarzystwie Mikołaja. Cholernie cieszyły go wszelkie ozdóbki, nie mógł się doczekać wybierania choinki, a dodatkowo cienka warstwa śniegu na ziemi sprawiała, że wszystko wyglądało magicznie.
    Kiedy Elle zatrzymała się pod domkiem, uśmiech wciąż nie schodził z twarzy bruneta. Pokiwał energicznie głową i otworzył drzwi, czekając na wózek, na który z lekkim trudem się przesiadł. Odjechał kawałek, może kilkadziesiąt centymetrów od samochodu i rozejrzał się z zachwytem, szczerząc zęby w naprawdę szerokim uśmiechu.
    - Zabrzmię jak jakaś laska z komedii romantycznych, ale… Tu jest wspaniale, Elle – odezwał się w końcu, oswoiwszy się trochę z otaczającym ich widokiem i… Zapachem świątecznych drzewek. Wciągnął głośno powietrze i powoli wypuścił je przez nos. – Dziękuję. Że to wymyśliłaś – dodał i uniósł głowę, by spojrzeć na twarz ukochanej. Wyciągnął rękę w jej stronę, po czym ujął drobną dłoń blondynki i uniósł ją do swoich ust. Złożył kilka delikatnych pocałunków na jej zewnętrznej stronie, a na koniec wyprostował jej palec wskazujący i lekko, nieco zaczepnie, najpierw zassał, a potem przygryzł opuszkę. – Wchodzimy? – zamruczał, wciąż z szerokim uśmiechem spoglądając na swoją żonę i wskazał na domek.

    Artie ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  52. Gorzka pigułka rozczarowania najgorzej smakowała w ustach Jaspera; była niemal nie do przełknięcia, a litry wody nie poprawiłyby sytuacji. Przyjął to na klatę, wzruszył ramionami i patrząc prosto w oczy Willow, również powiedział, że chce rozwodu. Nie był malutkim dzieckiem, żeby odstawiać scenki, które rozgrywają się w wielu sklepach, gdy rodzice nie chcą zgodzić się na zakup nowej zabawki.
    Łzy w oczach fryzjera nie podziałałyby na brunetkę, więc poprawiając koszulę, wstał i wyszedł, zakończając kolejny rozdział w swoim życiu, bez napisu happy end, bo tu stanowczo było więcej smutku. Dlaczego tylko wydawało mu się, że może im wyjść? Jako jedyni nie deklarowali niczego przed kamerami, a pozostałe dwie pary grały ze sobą w otwarte karty, nie skacząc ze szczęścia. Szczerze powiedzieli w przedostatnim odcinku, że chyba nie widzą siebie w przyszłości, a Jasper omylnie odczytywał sygnały Willow. Przez parę dni żył w pełnej nadziei; serce i rozum mówili to samo, wprowadzając go w stan radości. Pamiętał ich rozmowę i nawet bliscy znajomi wiedzieli, że żona Małeckiego rozważa rozwód i rozpoczęcie ich znajomości od początku, ale z czasem zachowywała się inaczej. Pocałunek i ta troska, gdy uległ kontuzji, uśpiły jego czujność, dlatego po werdykcie jego twarz zastygła w jednym wyrazie.
    Czy w jego przypadku miłość będzie rozpoczynała się jak piękna bajka, a kończyła jak najbardziej przerażający horror? Już cztery razy znalazł się pod wozem, a serce wołało o pomoc, bo ileż można zawieść się na kobietach, które miały być na zawsze? Zdrada Candy, fałsz Rachel i uczucie zbudowane ze względu na sławę, a później małżeństwo potraktowane jako eksperyment telewizyjny, które kończy się wraz z sezonem programu. Pretensji nie miał jedynie do pewnej rudowłosej kobiety, z którą spędził dwie noce, bo niczego sobie nie obiecywali, lecz gdzieś z tyłu głowy znajdowała się myśl; a może to ta jedna jedyna? Wcześniej wybierając przelotny seks, dwukrotnie nie szedł do łóżka z tą samą dziewczynę. Oczywiście, nie było tak, aby Jasper każdego dnia zaliczał nieznajome, ale czasami odświeżał kontakty i po kilku godzinach, oboje rozstawali się z szerokimi uśmiechami, wynosząc z tej nocy wiele dobrych wspomnień, a przede wszystkim żadnego żalu. Może warto do tego wrócić, nie angażując się więcej w nic poważniejszego?
    Uśmiech na twarzy Jaspera poprowadzony od ucha do ucha pojawił się, gdy za progiem zobaczył Villanelle wraz z Theą. Czy jemu ten czas uciekał z podwójną prędkością przez palce? Jeszcze po urodzinach w sierpniu była taka malutka, drobniutka, a teraz zupełnie inna. Urosła i zupełnie nie przypominała brzdąca, czy rodzice podawali jej słynne drożdże, od których niby tak bardzo rósł Małecki?
    — Hej — spojrzał na blondynkę, ale tym samym przywitał też się z mężem Villanelle. — Nie chciałbym Wam przeszkadzać. Pewnie jesteście padnięci po całym dniu, a ja wybrałem sobie zły termin na odwiedziny — postawił na stole tekturkę z kubkami gorącej jeszcze kawy, ale ustawił ją z dala od brzegu, żeby wulkan energii, czyli Thea nie wylała na siebie kofeiny. — Kiedy ty tak wyrosłaś, piękności? — przybił żółwika z dziewczynką.
    Przypuszczał, że studentka nie miała czasu ani na nadrobienie odcinków, ani śledzenie czterdziestopięciominutowego finału, gdzie padły aż trzy werdykty, bo tyle małżeństw zostało zakończonych. Nikt nie wyszedł stamtąd zwycięsko, więc i Jasperowi trafiła się szpila w sam środek serca. Nie był zakochany w Willow, ale do zauroczenia doszło po niespełna dwóch tygodniach od zawarcia związku małżeńskiego.


    Jasper [Lubimy te Wasze zmiany i cieszymy oczka!]

    OdpowiedzUsuń
  53. Okej, może i Jaime nie chciał znać najdrobniejszych szczegółów dotyczących związku Elle i jej męża, bo to też przecież ich prywatna sprawa, a i sam zainteresowany pewnie nie byłby zbyt szczęśliwy, gdyby dowiedział się, że jego żona opowiada o tym obcemu chłopakowi. No bo dobra, Elle i Jaime znali się już trochę, przeżyli jedną z najbardziej stresujących i przerażających przygód w życiu, ale jednak… małżeństwo było intymną sprawą małżonków, a Jaime naprawdę nie chciał wyjść na kogoś, kto wtyka nos w nie swoje sprawy.
    - W takim razie naprawdę musimy się kiedyś umówić, żebyś mi opowiedziała jak się dokładnie poznaliście i jak to się stało, że facet ci się oświadczył, skoro mówisz, że nie zachowywałaś się za dobrze.
    Moretti nie zamierzał oceniać, każdy robił w życiu głupie rzeczy, z których potem nie był dumny i generalnie zachowywał się beznadziejnie, przecież on był doskonałym tego przykładem, chociaż może niekoniecznie w sprawach sercowych, ponieważ takich jeszcze nie miał. Wiedział jednak, że czegokolwiek by mu dziewczyna nie powiedziała o swoich działaniach, to na pewno nie będzie się śmiał, oceniał w negatywny sposób, a już na pewno nie potępiał.
    Jaime słuchał uważnie Elle, jednocześnie wodząc wzrokiem po ciuchach i dodatkach, jakie mieli w sklepie. Ale kiedy dziewczyna wspomniała o tym, że w zamian za podpisanie umowy miała pójść z kimś do łóżka, od razu spojrzał na nią z wysoko uniesionymi brwiami. Okej, oglądał takie rzeczy w filmach i serialach i był pewien, że takie sprawy zdarzają się też w życiu realnym, ale, cholera jasna, akurat to musiało ją spotkać? Matko kochana. Aż nie wiedział, co powiedzieć i właściwie dobrze wyszło, że Elle kontynuowała swoją historię. Oho, ciekawe, co będzie dalej, ponieważ nie zapowiadało się najlepiej. I faktycznie, w miarę rozwoju sytuacji, na twarzy Jaime’ego można było dostrzec różne emocje – zdziwienie, zdenerwowanie, niedowierzanie. Serio, takie rzeczy działy się naprawdę, w prawdziwym świecie, tacy ludzie naprawdę istnieli.
    - Co za skurwiel – wtrącił, bo już nie potrafił utrzymać języka za zębami. I trudno, najwyżej ktoś mu w sklepie zwróci uwagę, ale na szczęście nie było nikogo w pobliżu. – Och… Więc dziadek poczuł się odpowiedzialny, a wnuka-dupka chciał ukarać. Tylko pewnie wnuk-dupek nie jest zachwycony całą sytuacją, co?
    Matko kochana, i jak tu iść do pracy? Chociaż takie sytuacje mogły zdarzyć się wszędzie, pewnie nawet na uczelni, ale z drugiej strony nie było co przesadzać. Wiadomo, że różnie można trafić, ale przecież nie wszędzie tak było. Niestety, Elle trafiła do firmy, gdzie taka sytuacja miała miejsce. Oczywiście, że pieniądze były najważniejsze.
    Na szczęście długo nie musieli się denerwować historią, która przydarzyła się dziewczynie i wrócili na te spokojniejsze tematy. I Jaime mógł się z nią zgodzić, ponieważ oglądanie radości na twarzy osób, których się obdarowywało, było super, jednak w przypadku świąt… Cóż, u niego w rodzinie było nieco inaczej, ale nie zamierzał się nad tym rozwodzić. Co prawda on i Jimmy byli tylko dziećmi i tak naprawdę średnio jak mogli dawać sobie prezenty, jednak ozdobienie piłki starszego brata na jego urodziny było czymś, co nie tylko jemu sprawiło radość, ale sam Jimmy był zachwycony.
    Kiedy wyszedł z przymierzali w pierwszej koszuli, uśmiechnął się lekko. No skoro jej się podobało, to znaczy, że było naprawdę super. No i fantastycznie. Potem jeszcze założył na siebie tę drugą i również się jej w niej pokazał. Potem w końcu mógł udać się do kasy, przy okazji oglądając pudełko.
    - No i proszę, bardzo się cieszę. On na pewno też się ucieszy. Serio – uśmiechnął się, kładąc zakupy na ladzie, a potem zapłacił za wszystko. – No dobra, to co, najbliższa kawiarnia?

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  54. [ o rety Emma! *-* no przecudowna to kobieta, wizerunek dodaje + zajebistości to cudownej postaci, którą kojarzę z już wczesniejszej aktywności na blogu :) nie miałyśmy chyba jeszcze szansy razem pisać, powolutku kolekcjonuje wątki, jeśli masz chęć, zapraszam, Lilka nadaje się idealnie na przyjaciółkę, a tym bardziej na ciotkę dla rozbrykanej dwójki dzieciaczków :D tylko czy taka powazna pani dyrektor da radę z niepoważną panią od praktyk? xD może rzucimy je w jakieś relaksujące od codzienności szaleństwo? :D ]

    Lily

    OdpowiedzUsuń
  55. - Jest cudownie – przyznał, obserwując z uśmiechem twarz ukochanej, ale nie trwało to długo. Nie potrafił się bowiem powstrzymać przed chłonięciem pięknego widoku. Robił to przez całą drogę prowadzącą do domku, o mały włos nie zjeżdżając z rampy dla wózków. Ocknął się w ostatniej sekundzie i wyprostował koła, czekając, aż Elle otworzy wejście. Zaraz potem wjechał do środka i zatrzymał się w korytarzu, nie przestając się rozglądać. Przytulne pomieszczenie, drwa trzaskające w kominku i niepowtarzalny nastrój, który budowało światło dawane jedynie przez ogień... tak, to zdecydowanie było miejsce, w którym mogli odpocząć i zapomnieć o wszystkich złych rzeczach, które działy się w ich życiu.
    - A jak to zapamiętałaś? – zapytał, a uśmiech nawet na sekundę nie zszedł mu z twarzy. Sięgnął palcami zapięcia kurtki i szybko ją z siebie zdjął, po czym przejechał do salonu. Bez dłuższego zastanowienia wziął do ręki gruby koc i rozłożył go, by niezbyt starannie ułożyć go na podłodze. Miejscami był pozaginany i pościągany, ale nie wątpił, że kiedy w końcu razem z Elle na nim usiądą, przestanie mieć to jakiekolwiek znaczenie. Nie chciał jednak wyjść na kretyna, który w takim momencie myśli tylko jednym, chociaż miał do tego pełne prawo po tylu miesiącach bez jakiegokolwiek zbliżenia, niemniej nic nie mówił, wciąż rozglądając się po domku. Od kominka biło przyjemne ciepło, taca z napojami wręcz zdawała się wołać, że powinni napić się wina, a atmosfera sprawiała, że...
    No właśnie. Oczywiście mogliby czekać. Napić się wcześniej, zapalić, posiedzieć i porozmawiać, ale... Arthur i tak był niepewny tego, jak zadziała jego ciało, nie chciał się więc otępiać jakimikolwiek używkami. Poza tym, bądźmy szczerzy, nie chciał czekać ani chwili dłużej. Teraz, kiedy wyglądało na to, że wszystko będzie w porządku.
    - Chodź tu do mnie – powiedział cicho, tracąc resztki uśmiechu z twarzy. Delikatnie rozchylił wargi, tym samym ułatwiając sobie oddychanie i wyciągnął obie ręce, by ująć w nie dłoń Elle. Pociągnął ją w swoją stronę, sadzając bokiem na swoich kolanach. – Nie chcę dłużej czekać. Później będziemy zachwycać się domkiem, a na razie... chcę zachwycać się tobą – wyszeptał, obejmując ją w pasie, żeby się nie zsunęła i wyciągnął się do przodu. Bez wahania wymusił na jej ustach pocałunek, kolejny raz tego dnia przelewając w tę niepozorną pieszczotę całe pragnienie, które zdążyło się w nim nagromadzić przez te miesiące z daleka od żony. – Jesteś cudowna. Wiesz o tym, prawda, kochanie? – spytał cicho, gdy na krótki moment odsunął się od chłodnych jeszcze warg ukochanej. Uniósł jedną rękę, drugą wciąż mocno ją obejmując i palcami pogładził zarumieniony od zmiany temperatury policzek. – Najcudowniejsza – dodał niemal niesłyszalnie, zanim pocałował ją kolejny raz.

    loving husband ❤

    OdpowiedzUsuń
  56. - Może tak właśnie było? Żeby uprzyjemnić czas dziecku – zauważył, wzruszając ramionami, choć zrobił to mimochodem. Prawda była taka, że skupiał się na kreowaniu wspomnień, a nie wyobrażaniu sobie małej Villanelle, która spędzała czas w tym domku z rodzicami. Teraz spędzała go ze swoim mężem, a mężowi bardzo to odpowiadało.
    Obejmował ją mocno, ciesząc się z bliskości, na którą nareszcie mogli sobie pozwolić. Nie potrafił jednak utrzymać rąk w jednym miejscu; owszem, jedną oparł na policzku Elle i tam też pozostawała, ale drugą z jej talii przeniósł na udo. Zaczął tuż nad kolanem, powoli przesuwając palcami w górę, aż dotarł do krawędzi spódniczki i podwinął materiał.
    - Chyba nie miałaś okazji – wychrypiał, posłusznie odchylając głowę do tyłu. Uprzednio wziął jednak głęboki wdech i wbił paznokcie w przykrywające udo rajstopy, ciągnąc je w dół. Odwzajemnił pocałunek i zamruczał z rozkoszy, gdy Elle na końcu przygryzła jego dolną wargę. Nie potrafił powstrzymać delikatnego uśmiechu.
    - Rób ze mną, co tylko zechcesz – wymruczał w odpowiedzi i trącił nosem jej nos, zupełnie tak, jak ona zrobiła to chwilę wcześniej. – Zawsze mi z tobą dobrze, Elle. Poza tym... – urwał i odchrząknął, próbując tym samym ukryć cichy śmiech, który wyrywał się z jego gardła. W jego oczach pod podnieceniem błyszczało jednak rozbawienie, a był pewien, że Elle zna go na tyle, żeby bez problemu to dostrzec. – Kochanie, minęło tak dużo czasu... Nie zależy mi na odgrywaniu ról, zależy mi na tym, żeby w końcu cię poczuć. Tak bardzo tęskniłem i tak bardzo się bałem, że już nigdy... – znowu nie dokończył i wziął głęboki, nieco drżący wdech, żeby dodać samemu sobie otuchy. – Po prostu kochajmy się, dobrze? Nieważne, czy będziesz przy tym władcza, czy nie. Kochaj się ze mną – dodał cicho, niemal szeptem i uśmiechnął się czule. – Jeśli ją zamkniesz, nie będę mógł cię pocałować – zauważył i oblizał dolną wargę, ale nie pocałował dziewczyny od razu. Przysunął się jedynie na tyle, żeby jego ciepły oddech drażnił jej policzki. – Podnieś ręce – wymruczał i nie ruszył się, póki Elle tego nie zrobiła. Wówczas obiema dłońmi podążył do jej bioder, gdzie złapał za krawędź bluzki i podwinął ją, na koniec energicznie zdejmując i odrzucając gdzieś za siebie. – Zapomniałem, jak cholernie jesteś piękna – przyznał, z zachwytem patrząc na jej dekolt, na przykryte stanikiem piersi, na żebra, które stawały się wyraźnie zarysowane przy każdym głębszym oddechu, a jego oczy niezmiennie błyszczały przy tym pożądaniem, którego od dawna nie czuł tak bardzo intensywnie.
    Wyciągnął się nieco i dłonią odgarnął jasne włosy ukochanej na plecy, po czym odnalazł wargami jej szyję, zostawiając po sobie wilgotne ślady języka i namiętnych pocałunków.
    - Może przeniesiemy się na ten koc, hm? – zaproponował pomiędzy kolejnymi muśnięciami.

    hubby ❤

    OdpowiedzUsuń
  57. Jaime wciąż chciał iść na ten festiwal bezalkoholowego piwa, więc na pewno będzie chciał wyciągnąć na to wydarzenie Elle. No sam tam nie pójdzie, z nikim innym chyba też by nie miał, a przecież jeszcze jakiś czas temu o tym rozmawiali, więc nie wyobrażał sobie pojawić się tam bez niej. I miał nadzieję, że faktycznie uda im się tam dotrzeć i nikt nie będzie miał nic przeciwko. Głównie chodziło o jej męża, ale może zaczął już rozumieć, że Jaime nie jest żadnym „zagrożeniem” czy coś. Poza tym, Jaime miał teraz w głowie kogoś innego.
    - O, nie, nie, pójdziemy na ten festiwal. Jak już o tym gadaliśmy, to pójdziemy – pokiwał powoli głową.
    Jaime nie potrafił pocieszać, mógł jedynie wyrazić swoją opinię i ewentualnie dopytać o jakieś szczegóły. Mógł jeszcze dodać coś w stylu, że będzie dobrze, no bo właściwie po czymś takim musiało być dobrze. Z drugiej strony czuł, że takie słowa, to trochę mało. Na szczęście Elle nie została potraktowana o wiele gorzej…
    Chłopak zaśmiał się lekko na jej słowa o przymierzaniu przez niego koszul.
    - Tak, cieszę się, że mogłem pomóc w taki sposób – wciąż się uśmiechał. Dawno się nie widzieli i Moretti prawie zapomniał, jak dobrze się ze sobą dogadywali i jak swobodnie się czuł w towarzystwie dziewczyny. Może jednak faktycznie może wyjść z tego przyjaźń.
    Jaime odsunął dla siebie krzesło i przewiesił przez oparcie kurtkę, a na drugim wolnym krześle postawił torbę z koszulami. Westchnął cicho, czując przyjemne ciepło kawiarni i słodki zapach ciast i napojów. Dawno nie był z nikim w takim miejscu. Ostatnimi czasy studia dały o sobie znać dość mocno.
    Wziął w dłonie menu, zastanawiając się, czy ma ochotę na coś konkretnego czy wybierze pod wpływem chwili. I chyba jednak wygra to drugie. Było tu bardzo wiele smaków, przeważnie słodkich, co go bardzo cieszyło, bo akurat na coś w tym stylu miał ochotę.
    - To bardzo miłe z twojej strony, Elle, myślę, że pracujące tam kobiety na pewno bardzo to docenią. Kto wie, może akurat coś powstrzymasz? Albo otworzysz je na coś? – zasugerował z lekkim uśmiechem na twarzy. Uważał, że to bardzo dobry pomysł, o pewnych rzeczach się nie mówiło, a przecież powinno. Czasami trudno było walczyć i się przemóc, ale może dzięki niej będzie lepiej. Poczuł się nawet nieco dumny, że koleguje się z kimś takim jak Elle. Może i Jaime nie wiedział, jak to wygląda w świecie rzeczywistym, ale podejrzewał, że zdecydowana większość ludzi chowa głowę w piasek i ma wszystko gdzieś. Cieszył się, że Elle nie odejdzie bez słowa. A, właśnie, a porpo odejścia. – Czekaj… „jeszcze raz”? To znaczy? Byłaś tam w firmie jeszcze po coś? – zapytał zainteresowany.
    Później spojrzał jeszcze w menu, aby wiedzieć, co zamówić, kiedy któryś z kelnerów przyjdzie do ich stolika. Ostatecznie zdecydował się na gorącą czekoladę z bananem. Do jedzenia nic nie potrzebował, więc po prostu poczekał na koleżankę.
    - E, tam, u mnie – machnął ręką. – W porównaniu do twoich rewelacji… No wiesz, studia, zaliczenia przed świętami, kupiłem ostatnio stół z przyjacielem… Musiałem to zrobić, bo głupio było zaprosić dziewczynę na kolację, nie posiadając w mieszkaniu niczego, przy czym można było zjeść posiłek, co nie? – uśmiechnął się do niej wesoło.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  58. [jeśli ona nie jest tak poważna jak się wydaje, to tym lepiej, bo Lilka całkiem jest jak dzieciak mimo niemal 30stki na karczychu xP a jeśli chodzi o relaks, proponuję aby w ramach podziękowań za jakieś szybkie załatwienie sprawy z władzami uczelni jakieś studentki jej podrzuciły karnety na basen :D albo wejściówki do spa na szereg zabiegów upiększających :D sama uwielbiam takie pierdoły, więc gdzie mogę to wpycham swoje babeczki na masaże i kąpiele w błotku xD :D czy to pasuje do Elle? :)]

    Lily

    OdpowiedzUsuń
  59. Najbardziej chciała wymazać te wydarzenia z pamięci, skupić się na przyszłości, nauce i pracy. Jak każdy po takich zdarzeniach, potrzebowała po prostu paru dni, może nawet tygodni, aby dojść do siebie. Zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Z tego drugiego punktu nic już jej nie dolegało, wszystko było w porządku i jednym zmartwieniem była dręcząca ją bezsenność, której nie mogła zaradzić, a też raczej nie chciała. Leki były silne, może nawet zbyt, choć wiedziała, że lekarze nie przepisywaliby jej czegoś, co mogłoby dziewczynie zaszkodzić. Wieczorem zamierzała wypróbować podrzucone przez Elle tabletki, z wielką nadzieją, że się uda i prześpi spokojnie chociaż tę jedną noc, a potem… potem po prostu wszystko się już jakoś poukłada.
    ― Trochę ci zazdroszczę ― powiedziała z lekkim uśmiechem ― to znaczy, sama chciałabym coś pourządzać. Tutaj nie miałam zbytnio pola do popisu, a zabawy miałabym po czubek głowy, jakbym wszystko mogła tu zaprojektować, poustawiać i takie tam. Rozjaśniłabym wnętrze, momentami to, że jest tu tak ciemno zaczyna być przygnębiające ― zauważyła. Było w apartamencie ciemno, a zwłaszcza w przestronnym salonie, który był utrzymany w takich kolorach. Z jednej strony się jej to podobało, a z drugiej była fanką miejsc jasnych, a tu wszystko krzyczało, że nie jest to mieszkanie urządzone w stylu rudowłosej. Nie mieszkała tutaj jednak sama i musiała iść na kompromis z brunetem. Przede wszystkim garderoba podobała się jej najbardziej, tam miała wolną rękę i robiła co chciała, a to, że już tamto pomieszczenie nie było do wglądu przez innych nie miało takiego wielkiego znaczenia. To przede wszystkim był pokój, którym oczy cieszyć miała tylko rudowłosa.
    ― Chodź, zrobię ci tour po mieszkaniu ― powiedziała z uśmiechem ― salon i kuchnię widziałaś. Ta huśtawka jest cudowna, fajnie będzie pewnie na niej czytać książki czy nawet się zdrzemnąć w trakcie dnia ― powiedziała zerkając na przywieszoną do sufitu huśtawkę. Brakowało w niej oparcia, ale chyba taki był główny zamysł. Z niej miało się widok na cały salon, a Carlie doskonale wiedziała, że to w tym miejscu pewnie będzie spędzać większość swojego wolnego czasu.
    Carlie uśmiechnęła się do niej lekko, gdy odpowiedziała na jej pytanie. Trzymała cały czas kciuki za nich, naprawdę miała nadzieję, że z czasem wszystko się ułoży, a oni wrócą do dawnej normalności.
    ― Liczę na to, że będę wiedzieć o tym pierwsza. Albo że będę jedną z pierwszych ― odparła.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  60. Czas płynął niepostrzeżenie, aż pewnego dnia stanął w miejscu i wydawało się, że wskazówki zegara już nigdy nie ruszą na przód. Jerome poprosił o wolne w pracy, nie wiedząc, kiedy będzie w stanie wrócić, ponieważ akurat to nie zależało od niego. Nie powiedział tego na głos, jakby w obawie, że tym samym słowa te spełnią się niczym rzucona z wprawą klątwa, lecz bał zostawiać się Jennifer samą w domu. Wychodził tylko na chwilę, kiedy absolutnie musiał lub kiedy była z nią Edith, której obecności nie tolerował. Drażniła go, irytowało go to, że musiało wydarzyć się coś tak złego, by Woolf zainteresowała się córką i to chyba dlatego nie mógł patrzeć na brunetkę, nie mógł jej słuchać, mimo że ta próbowała wyciągnąć do niego dłoń i kiedy przychodziła, mijał się z nią w drzwiach.
    To dlatego teraz snuł się po parku, paląc papierosa. Wrócił do nałogu, który towarzyszył mu dwanaście lat wcześniej, lecz jakże w podobnych okolicznościach – wtedy stracił brata. Teraz syna. Złapał się na tym, iż zastanawiał się, co gorsze i szybko powściągnął te myśli, czując ogromny wstyd, lecz od około tygodnia kompletnie nie panował nad tym, co działo się w jego głowie. Szczególnie w takich momentach jak ten, z dala od Jennifer, kiedy za wszelką cenę nie musiał być silnym. Choć z drugiej strony chciał jej pokazać własną słabość, lecz czy mógł? Czy to nie złamie jej po czwokroć, kiedy była już złamana w pół? Nie wiedział. I nie chciał ryzykować.
    Odpalił nowego papierosa od tlącego się jeszcze peta bynajmniej nie dla tego, że zapomniał zapalniczki. Czuł ją pod palami, kiedy wsunął lewą dłoń do kieszeni kurtki, czuł też śliską folię na kupionej przed zagłębieniem się w alejki parku paczce, w której już kilka miejsc świeciło pustkami. Zaciągnął się i rozkaszlał, płuca jeszcze broniły się przed starym przyjacielem, lecz było coś uspokajającego w tym powtarzających się ruchach. Dłoń uniesiona do twarzy, filtr wetknięty w usta, oddech, powietrze zmieszane z dymem przetrzymane chwilę w płucach, wydech i siwy obłok ulatujący na wietrze.
    W pewnym momencie zza zasłaniającego mu widok szarego cuchnącego oparu dostrzegł znajomą sylwetkę. Średniego wzrostu drobna blondwłosa kobieta z wózkiem i dziewczynką kroczącą już znacznie pewniej, niż podczas ich ostatniego spotkania, u boku.
    Jerome, jakby nagle zawstydzony i przyłapany na gorącym uczynku, rzucił papierosa na ziemię i zdusił żar butem, szybko przestępując nad śladem zbrodni. Najchętniej co prawda odwróciłby się na pięcie i poszedł w drugą stronę, lecz na ucieczkę było już za późno, gdyż Villanelle dostrzegła go znacznie szybciej, niż on ją.
    — Cześć — przywitał się, siląc się na uśmiech. — Trochę się nie widzieliśmy. Wyszliście na spacer? — zagadnął, wodząc wzrokiem po tej trzyosobowej gromadce, aż wreszcie jego spojrzenie zatrzymało się na wózku i śpiącym smacznie Matthew. Nie. To nie mogło być tak oczywiste, prawda? Nie mógł przecież tak reagować. Widok małego dziecka nie powinien tak bardzo boleć, nie powinien przypominać o czymś, czego przecież nigdy się nie miało i nie poznało.
    O kimś. O Lionelu.
    Skrzywił się i cofnął o krok, pokręcił głową i z trudem spojrzał na Elle, nie wiedząc, co mógłby jej powiedzieć. Czy w ogóle powinien? A jeśli tak, to jak? Może Jen nie chciała, żeby wszyscy wiedzieli? Natychmiast pożałował, że zdążył pochwalić się tak wielu osobom, że trąbił o ciąży na prawo i lewo. Cieszył się. Jeszcze nie tak dawno mógł się cieszyć, teraz z kolei nie wiedział, co ze sobą robić i przez to stał na środku alejki, już nie siląc się na uśmiech ani też cokolwiek innego. Tylko Thea zdawała się mieć pewność co do tego, co teraz. Całkiem sprawnie przebierając nóżkami, pokonała dzielącą ich odległość i oparła rączki na udzie mężczyzny, nieco powyżej kolana, mocno zadzierając głowę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Cześć! — przywitała się radosnym piskiem. A on nie tyle przyklęknął, by się z nią zrównać co osunął się na kolana, na które dziewczynka zaraz zaczęła się gramolić, wplatając palce w jego dłuższą niż zazwyczaj brodę i ciągnąc lekko.
      — Kochanie… — wykrztusił z trudem, przytrzymując ją nieporadnie i poprawiając tak, by nie spadła. — Kucyki ci się przekrzywiły — dodał cicho łamiącym się głosem i zaczął poprawiać je drżącymi dłońmi.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  61. Oczywiście, że miał na coś takiego ochotę, gdyby było inaczej, to na pewno by jej o tym powiedział. Jaime nie kłamał. Unikał odpowiedzi, owijał w bawełnę, mówił wprost, że nie ma ochoty o czymś mówić, ale nigdy nie kłamał. Nie potrafił tego robić. Oczywiście Elle nie musiała o tym wiedzieć, nie znali się na tyle długo, dlatego też Moretti zapewnił ją, że owszem, bardzo chce iść na festiwal bezalkoholowego piwa, a na takie z procentami zawsze mogą pójść. Czy to do baru czy jakiegoś pubu, czy nawet zamówić piwo albo wino do jakiegoś posiłku. Generalnie nie było żadnego problemu.
    - Oczywiście, że nie jest to głupie, dlaczego w ogóle przeszło ci to przez myśl? Każdy powinien czuć się bezpiecznie w swoim miejscu pracy i nie chodzi tylko o stabilność zatrudnienia i wypłatę na czas. Poczucie bezpieczeństwa w sprawie mobbingu czy molestowania jest jedną z kluczowych spraw nie tylko w miejscu pracy, prawda? Więc uważam, że to naprawdę genialny pomysł i życzę powodzenia. Będę trzymał kciuki, żeby wszystko się udało – uśmiechnął się do niej lekko.
    Może jednak faktycznie nie było z Jaime’em aż tak źle. Możliwe, że Jerome ma rację. W sumie, nie byłby to pierwszy raz.
    Jaime uniósł brwi wysoko, kiedy okazało się, że jego koleżanka właśnie objęła stanowisko dyrektora. O, no proszę… Tego się nie spodziewał.
    - Oprócz spadku dostałaś też nową fuchę? – zapytał poważnie. Najwidoczniej zmarły pan miał więcej jakiegokolwiek sumienia i poczucia jakiejś moralności. – W takim razie, na takim stanowisku, jeszcze bardziej powinnaś dbać o to, o co chcesz. I za to też będę trzymać kciuki. Cóż, nie zazdroszczę ci – uśmiechnął się do niej lekko. – Cieszę się, że mój ojciec nie pcha mnie do przejęcia rodzinnej firmy. Bo ja już w ogóle, totalnie i kompletnie się do tego nie nadaję. Chcę zająć się swoją pracą i tyle – machnął ręką, wciąż nieco się uśmiechając.
    Kiedy podeszła do nich kelnerka, złożyli zamówienie. Jaime pokręcił głową, słysząc chyba podekscytowanie w głosie Elle, kiedy chłopak wspomniał o dziewczynie. No i po co się odzywał?
    - Nie z uczelni. Właściwie jest ode mnie trochę starsza, ale niewiele. Po prostu uratowała mi skórę, więc postanowiłem odwdzięczyć się i zaprosiłem ją do siebie na kolację. Bo wiesz, ostatnio zainteresowałem się gastronomią. Nie jest to coś super wielkiego i możliwe, że zaraz mi się znudzi, ale… póki co, to działa i nie narzekam. Znaczy… wiesz… skupiam się na gotowaniu, a nie na innych rzeczach.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  62. Kucyki rozmazywały się przed jego oczami, ale dzielnie poprawiał gumki do włosów i wcale nie zależało mu przy tym, by uzyskać symetryczną fryzurę. Ot, nie tylko zajął czymś ręce, ale w prosty sposób, udając skupienie, mógł unikać spojrzenia Villanelle, mając wrażenie, że z jego własnej twarzy można wyczytać dosłownie wszystko.
    Być może, gdyby minęło więcej czasu, potrafiłby udawać, że nic wielkiego się nie stało, w myśl zasady, by nie obciążać innych własnymi problemami. Jednakże upłynął raptem tydzień. Od dwóch dni Jennifer była w domu, a zadane im obojgu rany były zbyt świeże, by je zasłonić. Obojętnie czym by się ich nie zakryło, krew przesiąkała przez materiał, będąc doskonale widoczną dla innych i Jerome zdawał sobie z tego sprawę. Czasem, kiedy był sam, tak jak teraz w parku, zastanawiał się, kiedy wrócą do normalności. Czy w ogóle wrócą? Nie wiedział, co przyniesie ze sobą przyszłość. Była niepewna jak nigdy dotąd, a brunet nie wiedział, co robić, by jakkolwiek na nią wpłynąć. Mógł tylko czekać na to, co się wydarzy i co przyniesie jutro. Czasem jednak wydawało mu się, że nawet na to nie ma już siły. Na czekanie.
    Nie zwracał większej uwagi na to, co Thea pragnęła zrobić z jego twarzą, bo też było mu wszystko jedno. Kiedy jednak Elle zdecydowała się zabrać od niego dziewczynkę, jednocześnie sprzątnęła mu sprzed nosa ostatnią linię obrony i zmuszała do konfrontacji, choć oczywiście nie zdawała sobie z tego sprawy. Jerome bądź co bądź zdołał nieco zapanować i otrząsnął się po fali emocji związanej z widokiem dzieci, szczególnie małego Matthew, karcąc się w duchu, że pozwolił sobie na coś takiego. Nie powinien… Nie chciał okazywać tej słabości, teraz jednak wyjątkowo wrażliwej na wszelkie bodźce. Podźwignął się ciężko i wyprostował powoli, dłonie od razu wsuwając do kieszeni kurtki. Spojrzał na blondynkę i przymknąwszy powieki, ponownie pokręcił głową.
    Dwa słowa. Wystarczyły dwa słowa, by opowiedzieć jej o tym, co się wydarzyło i by zrozumiała. Zabawne, że w tak prosty sposób można było opisać ludzką tragedię. Wydarzenie, które na zawsze miało zmienić życie jego i Jennifer. Może i nie planowali dzieci, nie tak szybko. Może i byli zaskoczenia oraz przerażeni. Lecz pomimo tego wszystkiego tak po prostu się cieszyli, mając pewność, że razem sobie poradzą. Ta radość jednak została im odebrana, pozostawiając po sobie tylko pustkę. Tak samo jak jakakolwiek pewność, zamiast której pojawiło się nieskończenie wiele niewiadomych.
    Nabrał powietrza w płuca, by wreszcie to z siebie wydusić, lecz spomiędzy jego warg uleciało tylko westchnienie. Spróbował jednak znowu i tym razem się udało.
    — Jennifer poroniła.
    I za każdym razem, kiedy mówił o tym na głos, stawało się to tym bardziej realne. Niemożliwe do odwrócenia. Koszmar, który śnił od kilku dni, okazywał się być zaskakująco silnie spleciony z jawą. A myśl, że to wszystko działo się naprawdę, z dnia na dzień stawała się tym bardziej dotkliwa.
    — Tydzień temu — doprecyzował, jakby to mogło cokolwiek zmienić, wyjaśnić, uprościć. — Dwa dni temu wyszła ze szpitala i… — urwał, zerkając na swoją dobrą znajomą, z którą zdawała się go połączyć jakaś szczególna nić porozumienia. — I nie wiem, co mam ci jeszcze powiedzieć, Elle. Nie wiem. Niczego nie wiem — wyszeptał, wbijając spojrzenie w chodnik, głowę wciskając między ramiona. Zdążył wyrzucić z siebie już to, co najgorsze i teraz nie zostało mu nic, czego mógłby się złapać. Złość, smutek, żal. Jakby żadna z tych emocji nie była warta tego, co się wydarzyło. Żadna, jeśliby się na niej skupić, nie niosła ze sobą pożądanego ukojenia.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  63. [Cześć, dzięki za powitanie! ^^
    Początkowo miałam stworzyć mniej pokręconą postać, ale po znalezieniu głównego zdjęcia z karty Irvina już nie mogłam się powstrzymać i tak oto do Nowego Jorku zawitał taki psychol. xD Ale już tak mam, że zazwyczaj spod mojej ręki wychodzą właśnie takie postaci.
    W takim razie faktycznie nie męczmy już Vilanelle (piękna karta i wizerunek <3). Faktycznie musiała dużo przejść, ponieważ treść karty jest taka… melancholijna? Ale mam nadzieję, że rodzina pomoże jej na nowo cieszyć się życiem. ^^
    Krążą mi po głowie dwa bardzo luźne zarysy na wspólną historię. Może to głupie, ale mam ochotę zestawić Irvina z dzieciakami i wpakować go w sytuację, w której musi pomóc Villanelle w opiece czy coś w tym stylu. xD
    Przeczytałam też karty twoich pozostałych pań i Davina bardzo mi się spodobała. Jeśli mogę spytać, to masz skonkretyzowaną wizję tego, w jaki sposób została wdową?]

    Irvin

    OdpowiedzUsuń
  64. Jaime rozumiał jej obawy; Elle nie pracowała tam długo, a teraz miała być dyrektorem? Ale może dzięki temu kobiety jej zaufają? Albo wręcz przeciwnie, ludzie bywali naprawdę wredni, a sytuacja Elle wcale jej nie pomagała. I tak, wciąż jej nie zazdrościł. Gdyby jeszcze dziewczyna była kimś z rodziny, jak w przypadku rodzinnego interesu Morettich – nikt by się nie dziwił, nikt by nie był zaskoczony, że nowym szefem zostaje syn prezesa, prawda? W końcu nazwa rozumie się sama przez się – to rodzinny biznes. Co prawda na szczęście Jaime został „zwolniony” z tej odpowiedzialności, ale kuzyn podjął się tego bardzo chętnie i uczy się „fachu”.
    - Wiesz, na początku może być trudno. Będziesz musiała pokazać że jesteś twarda i sprawiedliwa. Zdobyć zaufanie będzie ciężej, ale to wymaga czasu. Może i nie spełnisz swoich… celów od razu, ale… na pewno to nieco zajmie, ale kiedy już osiągniesz sukces, to na bank pomyślisz, że warto było czekać i trąbić o tym na prawo i lewo – zaśmiał się lekko.
    Sprawa nie wyglądała na lekką, ale właśnie dlatego Elle powinna się tym zająć, chornić swoje pracownice, a kto wie – może też i pracowników. Każdy mógł paść ofiarą jakiejś przemocy we własnym miejscu pracy.
    - Schizofrenię? A dlaczego akurat to? – uniósł nieco brew wyżej, szukając w pamięci odpowiedzi na pytanie. Może dziewczyna coś już kiedyś wspomniała? Że, na przykład, ktoś z rodziny choruje? Póki co, nic takiego nie przychodziło mu do głowy, a cały pomysł bardzo przypadł mu do gustu. Po raz kolejny Elle udowodniła, że powinni dalej ciągnąć tę znajomość. – Strasznie dużo obowiązków jak na wejście dopiero co w dorosłe życie, serio. Naprawdę absolutnie ci nie zazdroszczę i życzę powodzenia. Tylko nie przesadzaj z ilością kawy w organizmie, bo to się może źle skończyć. Chyba – zaśmiał się ponownie.
    Przynajmniej miała się na czym skupiać, a dom na pewno da jej wsparcie i odskocznię od pracy. Praca natomiast pozwoli jej na wyrwanie się z domu i zajęcie się czymś innym. Wyglądało na to, że wszystko miało się do siebie odpowiednio dostosować. A w tej firmie na pewno znajdzie się jakiś asystent czy ktoś, kto pomoże z obowiązkami w pracy. Ale jak to ostatecznie wyjdzie w rzeczywistości? Cóż, niedługo oboje się przekonają, bo Jaime liczył na sprawozdania.
    I nie, nie rozmawiali o wieku, ale Elle wspominała chyba, na którym roku studiuje, więc można było wywnioskować, o ile oczywiście dziewczyna nie robiła sobie po drodze przerwy czy coś.
    - Nie wiem dokładnie, o ile, ponieważ jej o to nie pytałem, ale nie wygląda na osiemnastolatkę – uśmiechnął się lekko. – Nie mówiła też, na którym roku studiuje, więc… I, nie, nie miałem stołu w mieszkaniu, ponieważ nie był mi potrzebny. Jakoś sobie radziłem – wzruszył ramionami. Jakoś mu nie robiło różnicy czy ten konkretny mebel posiadł czy też nie. – Wszystko inne jest urządzone, wszystko mam, chociaż możliwe, że znalazłby się ktoś, kto uznałby, że czegoś mi brakuje. No wiesz, różni ludzie po świecie chodzą – pokręcił głową. – Sprawdzone… akurat te, na które trafiam w necie, wychodzą. Są proste i szybkie. Jak dla kogoś początkującego jak ja, są idealne. Mogę podesłać ci kilka stronek, z których korzystam – dodał jeszcze. – Póki co, nie. Na razie… wszystko ze mną w porządku. Odpukać w niemalowane.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  65. Nie chciał być dla niej niemiły, tym bardziej że naprawdę zależało mu na poprawie ich relacji i zgodnej współpracy. Informacja dotycząca adopcji spadła jednak na niego niczym grom z jasnego nieba i nie do końca był w stanie poradzić sobie z targającymi nim emocjami. Miał ochotę krzyczeć, płakać i walić głową w mur z kompletnej bezradności, ale nie mógł okazać przy Ell i swoich pracownikach nawet cienia słabości. W środowisku uchodził za pewnego siebie, stanowczego i władczego szefa i nie chciał utracić wśród ludzi w firmie swojego ciężko zapracowanego autorytetu.
    - Przepraszam, nie powinienem się tak unosić – westchnął, starając się jakoś zapanować nad emocjami i jak najszybciej ochłonąć – Tego akurat mogę ci jedynie pozazdrościć – dodał zrezygnowany, będąc przy tym cholernie wściekłym na swojego ojca. Wil powinien ufać członkom swojej rodziny, a nie zbierać na wszystkich brudy tylko po to, aby nikogo nie dopuścić do rodzinnej fortuny. Z każdą minutą coraz bardziej nienawidził tego dupka i zaczynał się powoli cieszyć, że w ich żyłach nie płynie ta sama krew. Co prawda był równie bezwzględny, władczy, okrutny i egoistyczny jak Ulliel senior, ale on nigdy w życiu nie działałby na niekorzyść swoich bliskich.
    - Jestem dupkiem z natury, ale dla ciebie staram się być miły, naprawdę. Mam ostatnio cholernie ciężki okres i wybacz, jeśli będzie się to odbijać na tobie czy pracownikach – obdarzył ją przepraszającym spojrzeniem i zaczął krążyć bez celu po gabinecie. Potrzebował się czymś zająć i oderwać od tego wszystkiego myśli, a bankiet na cześć nowego dyrektora wydawał się całkiem niezłą formą odskoczni. Po tym czego się przed chwilą dowiedział i tak nie był w stanie skupić się i spokojnie pracować. Chciał rozprawić się Z rodzicami i przy okazji dowiedzieć się czegokolwiek na temat swojej biologicznej rodziny, ale nie mógł zostawić teraz ani firmy, ani walczącej z chorobą przyjaciółki.
    - Nie, bankiet to jest naprawdę bardzo dobry pomysł. Dziewczyny wszystko zorganizują i za godzinę wszystko będzie już gotowe. Trzeba cię oficjalnie i z rozmachem powitać w firmie, a ja i tak nie nadaję się dzisiaj do żadnej pracy – westchnął, wydając przez telefon odpowiednie dyspozycje swoim pracownikom. W myślach cały czas słyszał głos ojca i musiał się czymś zająć, aby nie zwariować. Poza tym bankiet stwarzał świetną okazję do legalnego zalania się w trupa, a alkohol to coś, czego najbardziej teraz potrzebował. Miał nadzieję, że limit jego pecha został już wyczerpany i zła passa się skończyła, ale najwyraźniej przyszło mu ostatnio płacić za wszystkie grzechy, jakich dopuścił się przez prawie 30 lat życia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Cokolwiek byś tu nie zrobiła, masz ode mnie wolną rękę. Będziesz spędzać tu całkiem sporo swojego czasu, dlatego zależy mi na tym, abyś czuła się tu jak najbardziej komfortowo. Dzieci oczywiście też mogą cię tutaj w każdej chwili odwiedzać - uśmiechnął się, starając się przy tym zachować spokój. Nie chciał swoich negatywnych emocji przelewać na Elle, tym bardziej, że przed chwilą znów zachował się w stosunku do niej jak dupek. Zależało mu na pogodzeniu się z Morrisonami, tym bardziej teraz, kiedy potrzebował mieć przy sobie prawdziwych przyjaciół.
      - Muszę wiedzieć o każdym brudzie , który mój ojciec albo dziennikarze mogą mieć na ciebie i twoja rodzinę – rzucił stanowczo, zamykając drzwi biura na klucz – Mogę ci obiecać , że tego co teraz powiesz nigdy nie wykorzystam przeciwko tobie, a ty musisz mi zaufać, nawet jeśli będzie to trudne – dodał, gestem zapraszając aby zajęła miejsce obok niego – Jeśli gramy w jednej drużynie muszę wiedzieć o wszystkim, ty o mnie również, pytaj o co chcesz, ale najpierw wyjaśnij mi o co chodzi z tą rozprawą i w jaki sposób to czego będzie dotyczyć może nam zaszkodzić – westchnął, bawiąc się przy tym nerwowo paskiem od zegarka. Nie czuł się gotowy na powierzenie jej swoich największych sekretów i nie zdziwiłby się, gdyby ona także wolała zataić przed nim większość swoich prywatnych spraw. Chcąc nie chcąc musieli się jednak przed sobą otworzyć, nie tylko dla dobra firmy ale także ich najbliższych.

      Blaise

      Usuń
  66. Dziękuję za powitanie i życzenia. Czasu nigdy za wiele :) Na pewno się przyda!

    Colin Rogers

    OdpowiedzUsuń
  67. Przekazywanie tej informacji innym – choć Vilanelle była dopiero drugą osobą spoza ich rodziny, która się o tym dowiadywała – było jak zaklinanie rzeczywistości i sprawianie, że ta nie mogła już się zmienić. Póki nikt poza nimi nie wiedział, Jerome mógł jeszcze karmić się ułudą i powtarzać sobie, że to tylko zły sen. Może i w ten sposób roztaczał nad sobą ochronny parasol, który był pełen dziur, lecz niechybnie zwaliłby się z nóg, gdyby ta ulewa uderzyła w niego z całą mocą. Tymczasem miał czas się z nią oswoić, pozwalając, by przez dziury w parasolu przepływały stróżki zimnej wody, mocząc ubranie i wlewając się za kołnierz, pełznąc lodowatym zygzakiem po skórze. Przez to, kiedy już zdecyduje się złożyć ten cholerny parasol, być może uda mu się ustać na nogach pod naporem szalejącej nawałnicy. Podejrzewał jednak, że prędzej wpadnie w błoto, wyjątkowo cuchnące i gęste, starając niezdarnie wygrzebać się z tego bagna, stanąć na nogi. I jednego tylko był pewien. Musiało mu się udać. Będzie musiał się zmusić do wstania, do wykonania kroku na przód, do ruszenia dalej. Do pozwolenia, by błoto wyschło na jego ciele, zaczęło pękać, kruszyć się i odpadać, znacząc pokonaną ścieżkę. Nie dla siebie nawet. Dla Jen. Czuł bowiem, że początkowo będzie musiał ją wlec za sobą, będąc ich jedyną siłą i choć przytłaczało go przyjęcie tej roli, wiedział, że nie będzie innego wyjścia.
    Póki jednak mógł sobie na to pozwolić, był mały i słaby. Słowa kierowane do Villanelle kolejnymi zimnymi strugami spływały po jego ciele, sprawiając, że przeszły go niespokojne dreszcze. Wzdrygnął się wyraźnie, choć mogło wydawać się, że to pod wpływem mocniejszego podmuchu zimnego wiatru. Ubranie, ciężkie od wilgoci sączącej się przez dziurawą tkaninę, ciążyło mu coraz bardziej, przez co pochylił głowę i skulił ramiona, uciekając wzrokiem od twarzy blondynki. Niemniej jednak, kiedy go objęła, przygniatający go do ziemi ciężar stał się jakby łatwiejszy do zniesienia. Wiedział, że to przejściowe, że nic w oka mgnieniu nie było w stanie zmienić tego, co się wydarzyło, lecz pozwolił sobie na tę chwilę wytchnienia, po prostu opierając czoło na ramieniu kobiety i przymykając powieki.
    Słowa nie znaczyły dla niego tyle, co ten gest. Dobrze wiedział, że ludzie nie wiedzieli, co mówić w takich sytuacjach. Ba!, on sam nie wiedziałby, co powiedzieć osobie doświadczającej takiej tragedii. Nie potrafił przecież porozumieć się w tej kwestii nawet z własną żoną i na tę myśl syknął krótko, mocniej zaciskając powieki. To było jak nóż w świeżo zadanej ranie, który ktoś szarpał za rękojeść i obracał raz za razem, jakby samo wbicie ostrza w pierś niewystarczająco bolało.
    — Boję się o nią, Elle — wyznał cicho, odsuwając się nieznacznie i pocierając zmarzniętymi dłońmi twarz. — Boję się, że ją też stracę — dodał szeptem, poniekąd nakreślając blondynce, jak teraz wyglądała ich sytuacja. Niczego nie mógł być pewien, a niewiedza wraz z bezsilnością rodziły w nim silną frustrację. Na kolejne pytanie Elle przypomniał sobie, co Jen wykrzyczała do niego w szpitalu i powoli, przecząco pokręcił głową. Stał teraz na wyciągnięcie ramion od kobiety i odetchnął głęboko, spoglądając w zasnute szarymi chmurami niebo, podczas gdy z jego ust uleciał obłoczek skłębionej pary.
    — Dziękuję, ale nie. To znaczy, nie ma chyba niczego, co mogłabyś zrobić — oznajmił bez ogródek, posyłając jej blady i krzywy uśmiech, który bardziej przypominał brzydki grymas, niż cokolwiek innego. — Po prostu… Musi upłynąć trochę czasu… Tak myślę… — mówił nieco nieskładnie, urywanymi zdaniami. — Tak było, kiedy zginął mój młodszy brat i tak powinno być też teraz. Znam ten stan, Elle. Minęło dwanaście lat, ale pamiętam go doskonale i na to nie można niczego poradzić. Niczego — mruknął, marszcząc brwi i choć tych dwóch strat nie można było położyć na szalach wagi, by je ze sobą porównać, to jego odczucia były podobne. Na pewno znajome.
    — Chodźmy — zachęcił, skinieniem głowy wskazując na kierunek, w którym zmierzała pani Morrison. — Nie chcę, żebyście zmarzli.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  68. Jaime uśmiechnął się lekko do dziewczyny. To normalne, że się denerwowała, w jej sytuacji każdy by się denerwował. Ale podobno dobrym sposobem na takie nerwy jest udawanie, że wszystko ma się pod kontrolą i jest się spokojnym. Wystarczyło tak długo udawać, póki naprawdę zdenerwowanie nie opadało, a pewność siebie faktycznie przychodziła. Czy jakoś mniej więcej tak to było. Jaime nie był do końca pewny nawet ze swoja pamięcią, ponieważ najzwyczajniej w świecie wtedy tego nie rozumiał – wtedy, kiedy pierwszy raz o tym usłyszał. Jego udawanie zaczynało się i kończyło na tym, iż ludzie nie do końca uważali go za totalne dziwadło. I, hej, chyba mu się udawało.
    - Pewnie, że mam – prychnął na jej słowa, że chłopak może mieć rację. – Czasami mi się zdarza ją mieć – uśmiechnął się do Elle nieco szerzej. Gdyby tylko wiedział coś więcej na podobne tematy, to na pewno by jej pomógł. O, właściwie mógłby podejść do firmy ojca i po prostu zagadać któregoś z dyrektorów, ale… może jednak lepiej się tam nie pokazywać. - Ciekawa… dość przerażająca moim zdaniem – stwierdził. Oparł się wygodnie i westchnął słuchając jej. Czasami miał wrażenie, że on sam ma schizofrenię, ponieważ zdarzało mu się widzieć i słyszeć swojego zmarłego brata. Właśnie, zmarłego. Jimmy nie mógł go odwiedzić w mieszkaniu i do niego mówić, prawda? Nie mogli ze sobą rozmawiać, widząc siebie nawzajem. Jimmy nie mógł na niego krzyczeć czy też mówić, że wszystko będzie dobrze. Ponieważ Jimmy’ego nie było. Jaime nie mógł go widzieć ani słyszeć. – Zgadzam się, każdy powinien mieć szanse na badania i leczenie. Co z tego, że nie mają ubezpieczenia? Ale to tak nie działa, więc… dobrze, że jest ktoś, kto o takich ludziach pomyśli – stwierdził dość poważnie, chociaż przed chwilą dopiero co się uśmiechał. Ta nagła zmiana została wywołana właśnie wspomnieniami o widoku brata w swoim mieszkaniu. – Można zachorować jeszcze przed dwudziestką…
    Dobrze było wiedzieć, że Elle nie zatrzyma wszystkich pieniędzy dla siebie i swojej rodziny, jednak wiadomo, że i tam by się przydały. Ale chęć robienia czegoś więcej dla innych była czymś naprawdę dobrym i Jaime był zadowolony, że udało mu się poznać kogoś takiego jak Elle. Co prawda przeżyli dość niecodzienną przygodę w pewnym przerażającym miasteczku, pewnie mijając się ze śmiercią, ale ostatecznie… Chyba oboje mogli śmiało stwierdzić, że ta znajomość ma potencjał. Spory.
    - Elle… niewiele o niej wiem. To było tylko jedno spotkanie, na którym dobrze się bawiłem i tyle – wzruszył ramionami. Nie bardzo chciał o tym mówić, a powód był dość prosty – nie było o czym mówić. – To było tylko jedno spotkanie – powtórzył. – Spotkanie. I nie wiem, czy coś więcej, bo nie wiem, czy jest zainteresowana – pokręcił głową, chwilę zastanawiając się nad tym, czy może on jest zainteresowany tamtą dziewczyną. – Sama chcesz mi opowiedzieć o swoim związku ze swoim mężem, ja do niczego nie zmuszam i nie namawiam – uznał, unosząc ręce w geście obrony. – A jeśli będę chciał zmienić wystrój, to wiem, do kogo się odezwać – dodał, znów uśmiechając się lekko. – Jasne, wyślę ci wieczorem kilka stron, z których korzystam – skinął lekko głową. – Rozumiem. Podobno tak to już jest, że jeśli gotuje się dla ukochanej osoby, to z wielką przyjemnością. Poza tym, można się przy tym dobrze bawić. Ja póki co tak właśnie mam. I jest naprawdę dobrze. A u twoich dzieci wszystko w porządku?

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  69. Czuł, jak jej ciało reaguje i nie potrafił przestać się uśmiechać. Chciał, by drżała tak zawsze w jego ramionach. I zazwyczaj tak było, gdy się do siebie zbliżali, po prostu minęło tyle czasu, że Arthur się tym napawał. Wręcz niezdrowo, jak ćpun, który po czasie odwyku pozwolił sobie na porządnego niucha.
    Odetchnął głęboko przez rozchylone wargi, nie odrywając spojrzenia od ciemnych oczu ukochanej. Ruchy jej dłoni sprawiały, że nie potrafił skupić się na własnych myślach, ale znalazł w sobie na tyle samokontroli, żeby to zrobić. Musiał jednak sobie pomóc, a jedyną dobrą opcją wydawało się ujęcie nadgarstka Elle i odsunięcie od siebie jej palców, by na krótką chwilę przestała go dotykać.
    - Nigdy nie będę żałował żadnej chwili, kiedy mam cię tak blisko – powiedział nieco zachrypniętym głosem. – Zapamiętaj to, bo nie mogę się skupić, więc raczej nie powiem tego znowu – dodał, uśmiechając się lekko i ponownie odnalazł jej wargi, całując ją zachłannie.
    Pokiwał głową i zaczekał, aż Elle stanie o własnych siłach, żeby on mógł zsunąć się z wózka. Nie chciał jej pomocy, nie skorzystałby nawet z wyciągniętych rąk, bo chciał być samodzielny, zwłaszcza teraz, gdy mieli sprawdzić, czy będą w stanie się kochać. Jakby radzenie sobie miało udowodnić, że był wystarczająco męski.
    Oparł się plecami o kanapę i sięgnął dłoni Elle, po czym pociągnął ją na siebie, zmuszając, żeby usiadła okrakiem na jego nogach. To z kolei sprawiło, że materiał spódniczki, którą miała na sobie się podwinął i zrolował na biodrach, tym samym ukazując rozdarcie, które zostawił po swoich paznokciach na rajstopach. Nie potrafił powstrzymać łobuzerskiego uśmiechu, gdy wsuwał palec w jedną z większych dziur, żeby pociągnąć za materiał i usłyszeć charakterystyczny dźwięk, który sprawił mu niezdrową satysfakcję.
    - Ja ciebie też – odparł i zacisnął obie dłonie na biodrach ukochanej, po czym przycisnął ją do siebie. Czuł na kroczu jej ciepło i z trudem hamował się przed zerwaniem z niej reszty ubrań. Ale, choć minęło tyle czasu, nie chciał się spieszyć. Zupełnie tak, jakby naprawdę mieli przed sobą pierwszy raz i musiał traktować ciało Villanelle z namaszczeniem.
    Odwzajemnił pocałunek, ale nie trwał on długo. Resztki zdrowego rozsądku kazały bowiem Arthurowi przerwać ten cudowny moment.
    - Elle, nie mamy gumek – wychrypiał, a uśmiech zniknął z jego twarzy. Nie, nie mogli mieć kolejnego dziecka, a już na pewno nie w tak krótkim czasie. Następny mały Morrison byłby ponad ich fizyczne siły, a naturalne metody, typu stosunek przerywany, nie wchodziły w grę z wiadomych przyczyn. – To znaczy ja nie mam. Chyba, że ty… - urwał i wypuścił ze świstem powietrze. – Masz?

    Artek psuj zabawy ♥

    OdpowiedzUsuń
  70. Nie miał pojęcia gdzie Elle odnalazła nagle taką siłę, ale cieszył się, że już ma się lepiej. Nie przypominała w niczym tej przelęknionej i przestraszonej dziewczyny, którą upokorzył wtedy na oczach pracowników firmy i cieszył się, że dziewczyna przeszła taką metamorfozę. Potrzebował silnej i stanowczej pani dyrektor i choć wcześniej mocno się tego obawiał, coraz bardziej przekonywał się do tego, że Elle całkiem nieźle poradzi sobie w nowej roli. Znała dość dobrze politykę jego firmy, poza tym miała liczne plany odnośnie zmian, a jemu także zależało na tym, aby ocieplić nieco swój wizerunek i docenić ludzi, których kiedyś mieszał z błotem i traktował niczym maszynki do zarabiania dla niego pieniędzy. Obiecał sobie, że nigdy więcej nie będzie zachowywał się w stosunku do pracowników tak, jak jego ojciec, a obecność Morrison znacznie mu to ułatwiała.
    - Jeszcze raz przepraszam, że potraktowałem cię wtedy w taki sposób. Nie cofnę czasu i nie zmienię przeszłości, ale dziękuję za zaufanie. Walka przeciwko wspólnemu wrogowi całkiem nieźle jednoczy – zaśmiał się, mając tutaj na myśli swojego ojca. Will zadarł nie tylko z nim, ale i z Morrisonami, a to oznaczało zjednoczenie sił, przynajmniej w tej jednej kwestii. Miał nadzieję, że dzięki dobrym relacją z Elle, uda mu się także pogodzić z Arthurem, ale nie mógł wymagać, że tak ot tak rzuci mu się w ramiona i znów będzie jego najbliższym przyjacielem. Obydwoje potrzebowali czasu, a choć Blaise nigdy nie był cierpliwy, musiał dać im czas, aby zobaczyli w nim chłopaka, którym naprawdę jest i który padł ofiarą swojej choroby psychicznej.
    - Jak się bawić, to się bawić. Całe życie wszystko mam idealnie zaplanowane i działam według kalendarza, świat się nie zwali, jeśli jeden raz zrobię coś zupełnie spontanicznie, nawet jeśli będę przez to jakkolwiek stratny – uśmiechnął się, obstawiając tym samym przy swoim. Jego asystentki już zajmowały się cateringiem i przygotowaniem mieszącej się na samej górze sali bankietowej, więc chcąc nie chcąc i tak nie było już odwrotu.
    - Cóż…sporo tego – zaśmiał się, choć pewnie w tych okolicznościach powinien zareagować w nieco inny sposób – Przepraszam, po prostu nie sądziłem, że możesz mieć aż tyle za uszami. Dobrze, że nie wyszłaś za żadnego księcia i możesz spać spokojnie – dodał z uśmiechem, kierując się w stronę barku, który był pozostałością po poprzednim dyrektorze – Musimy zapłacić każdemu, kto może coś na ciebie mieć. Twoja rodzina będzie chętna do przyjęcia łapówek? Jeśli my to załatwimy, prasa ich nie przekupi. Wiem, że to twoja rodzina i pewnie się zaraz na mnie za to wszystko obrazisz, ale zaufaj mi, mam na uwadze także dobro twoje i Arthura – westchnął, stawiając na stoliku przed sofą szklanki i nalewając do nich odrobinę whisky – Dalej nie bardzo rozumiem o co chodzi z tobą i twoją babką, ale pozwól, że zajmą się tym moi prawnicy. Na pewno załatwią sprawę tak, że będziesz niewinna i nikt nie będzie mógł tego przeciwko tobie wykorzystać. W tym świecie wszystko można załatwić za pieniądze, wierz mi Elle – dodał, upijając łyk whisky i wznosząc toast w jej kierunku – No już, nie martw się tym, wszystko wyprostujemy i zrobimy tak, żeby było dobrze. Jesteśmy teraz w jednej drużynie i musimy się wspierać, prawda ? – dodał, odstawiając opróżnioną szklankę i wykonując po tym kilka telefonów do działu prawnego swojej firmy.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  71. Owszem, mógł się zgodzić z Elle, że wszystko zależało od przypadku, jednak dla osoby chorej, która nie miała dostępu do leków i do badań, to na pewno musiało być przerażające jak cholera. Znał pewną grę, co prawda akcja działa się w zupełnie innych czasach niż współczesne, ale tam główna bohaterka chorowała na schizofrenię. A sam gracz mógł to wszystko odczuwać poprzez głosy czające się gdzieś w tle, szepczące lub krzyczące. Klimat samej gry był naprawdę niesamowity i jednocześnie przerażający właśnie przez cały ten klimat, jaki panował. Jednakże nie zamierzał o tym wspominać Elle, bo chyba dziewczyna nie chciała kontynuować tego tematu. A szkoda, sam chętnie by się dowiedział więcej. Skoro chciała dofinansować tego typu badania, to musiała wiedzieć coś więcej na ten temat. Nie chciał jednak naciskać. Jeśli Elle chciała, to na pewno sama by mu o tym powiedziała.
    Jaime westchnął głośno, kiedy jego towarzyszka po raz kolejny nawiązała do dziewczyny, z którą spotkał się jakiś czas temu.
    - Jakoś mnie nie dziwi fakt, że nie chcesz sobie odpuścić tego tematu – zaśmiał się cicho i pokręcił głową. – Ja… chyba tak… albo raczej na pewno jestem zainteresowany. Ona jest po prostu taka… fascynująca. To, co robi, jak robi i… w ogóle – no cóż się dziwić, że nie potrafił się wysłowić. – Sprawia, że chcę poznać ją bliżej. Ale… nic na siłę i nic na szybko. I tak, mogę się dowiedzieć, ale chodziło mi o to, że na razie niewiele wiem, nie wiem też, jak ona się czuje i czy w ogóle chciałaby czegoś innego niż zwykła znajomość, dlatego właśnie trudno mi tu mówić o czymś na poważnie, rozumiesz? – zakończył, sam do końca nie będąc pewny, jak zabrzmiała jego wypowiedź.
    Jaime napił się czekolady, ciesząc się tym, że w końcu zamilkł. Chyba znów za dużo powiedział.
    - Hm… zapamiętam te słowa. Bardzo możliwe, że mi się przydadzą – stwierdził poważnie i ponownie wziął łyka napoju. Faktycznie, miało to sens, to działanie spontaniczne bez żadnego analizowania. Czasami po prostu trzeba było poddać się chwili. W inny sposób niż do tej pory robił to Jaime. – Trochę pochodzisz do tej nowej pracy, to sama sobie wyrobisz jakąś rutynę, która będzie wam wszystkim odpowiadać. A skoro i tak cię nie ma w domu, to nie możesz mieć sobie za złe, że nie gotujesz dla niego. To znaczy wiesz, jesteś w pracy, tak? A nie na zakupach, więc masz wytłumaczenie – uśmiechnął się lekko.
    Zapytał o te dzieci, więc wysłucha. Nie, żeby temat dzieci jakoś go super interesował, ale to były w końcu dzieci Elle, która stała się dla niego ważna przez te wszystkie miesiące, podczas których mieli ze sobą styczność. Nie wspominając o przygodzie w nawiedzonym miasteczku.
    - No to faktycznie, nabiegasz się za nią. To musi być trudne, w końcu taki dzieciaczek może być wszędzie i nigdzie jednocześnie. No i trzeba uważać, aby nic sobie na głowę nie zrzuciła… Dzieci to jednak jest coś bardzo trudnego i mega odpowiedzialnego – stwierdził całkiem poważnie, ponownie popijając gorącą czekoladę. – Czyli generalnie wszystko w porządku i to mnie bardzo cieszy – uśmiechnął się do niej.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  72. To było coś, czego wbrew pozorom doświadczało bardzo wiele par na świecie, bardzo wiele kobiet. Czy jednak liczby miały tutaj jakiekolwiek znaczenie? Czy fakt, że było to powszechne cokolwiek zmieniał? Nie. Za każdym razem bowiem strata dziecka była tragedią, z którą ludzie sobie radzili, bądź też nie. Jerome gorąco wierzył, że będzie zaliczał się do tej pierwszej grupy, że oni będą się do niej zaliczać. I wierzył również, że potrzeba było na to czasu. Może było mu ciut łatwiej, ponieważ kiedyś, jako szesnastolatek, doświadczył śmierci brata? Nie zmniejszało to w żaden sposób odczuwanego bólu i rozpaczy, nie pomagało uporać się z wyrzutami sumienia i złością czy poczuciem niesprawiedliwości. Ale pozwalało mieć nadzieję, że kiedyś będzie lepiej. Brunet starał się o tym pamiętać w tych najgorszych chwilach, kiedy wydarzenia sprzed kilku ostatnich dni za bardzo go przytłaczały, przyginały ku ziemi.
    Uśmiechnął się słabo do Elle, tak po prostu. Potrafił zrozumieć, że jej, jako osobie, która się o tym dowiadywała, również nie było łatwo. Że najpewniej chciała coś zrobić, ale nie mogła i obydwoje doskonale zdawali sobie sprawę z tego, jak bardzo beznadziejne to było. Nie zamierzał jednak wyżywać się na młodej kobiecie lub o cokolwiek ją obwiniać, choć niektórzy pewnie byliby do tego zdolni. To dlatego posłał jej ten blady uśmiech, by wiedziała, że choć teraz jego słowa mogły brzmieć gorzko, to był jej wdzięczny za obecność.
    — Wiem — szepnął i odetchnął głęboko, ciężko. Znowu spojrzał w górę, na siwe niebo, a potem opuścił głowę i utkwił spojrzenie w oczach blondynki. — Ale co, jeśli ona nie chce, bym przy niej był…? — urwał, zaciskając powieki i zagryzając wewnętrzną stronę policzka. Czy miał próbować na siłę, wbrew Jen? I jak długo wystarczy mu na to wszystko sił? Nie wypowiedział jednak tych obaw na głos, jakby w obawie, że przez to kolejny zły sen może się spełnić.
    Skinął głową, kiedy wspomniała o żałobie. Próbował, próbował na wiele sposobów. Płakał, krzyczał, raz upił się do nieprzytomności, ale… Ale wiedział, jak to działa. I choć rozpaczliwie szukał ukojenia tu i teraz, wiedział, że może je przynieść tylko niepewna przyszłość. Przez te kilka dni jednak, prawie tydzień, nauczył jakoś się trzymać. Nie rozsypywać się tak bardzo przy innych, nie obarczać ich dodatkowo własnym żalem. W dzień, kiedy Jen poroniła, po wyjściu ze szpitala pojechał prosto do Jaime’ego, chłopaka, który był dla niego nie tylko jak przyjaciel, ale też młodszy brat i to przed nim rozsypał się na tysiące kawałków. Ufał mu, czuł się przy nim bezpiecznie i to właśnie w mieszkaniu dziewiętnastolatka pozwolił sobie na całkowitą utratę kontroli. Po tym epizodzie już bardziej nad sobą panował.
    — Będzie się obwiniać — powiedział to, czego Villanelle obawiała się wypowiedzieć na głos, głosem dziwnie wypranym z jakichkolwiek emocji. — Tak, będzie się obwiniać. Bardzo się bała, czy będzie dobrą matką, wiesz? — rzucił, mrugając szybko i spoglądając na blondynkę. — Jej własna nie dała jej dobrego przykładu i bała się, cholernie się bała, że będzie popełniać te same błędy. I wydaje mi się, że teraz będzie karcić się za takie myślenie… Na zasadzie… Jakby to ona to spowodowała… — mruknął cicho, z bólem i złością, kręcąc przy tym głową. Teraz co prawda Edith była przy córce, ale czy naprawdę musiało wydarzyć się coś tak złego, by tej kobiecie otworzyły się oczy?
    — Zadzwonię. W razie czego. I jeśli to wy nie macie niczego przeciwko — zaznaczył, wsuwając dłonie do kieszeni i obserwując, jak Elle odblokowuje hamulec. A następnie ruszył za nią, szybko zrównując z nią krok. Paczka papierosów, którą czuł pod palcami, kusiła nieustannie, ale nie zamierzał palić przy dzieciach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Cieszę się, że na was wpadłem — wyznał niespodziewanie, zerkając na blondynkę z ukosa. — Wydaje mi się, że jesteś w stanie zrozumieć więcej niż ktoś, kto jeszcze nie ma dzieci — przyznał szczerze, a potem odwrócił wzrok, spoglądając wprost w rozciągającą się przed nimi alejkę. Ich znajomość była do bólu przypadkowa, ale okazywało się, że można było z niej naprawdę wiele wynieść. Jakby nieprzypadkowo stanęli na swojej drodze, choć chyba żadne z nich nie spodziewało się, że znajdą taką nić porozumienia. Nie znali się przecież dobrze, a jednak o wielu rzeczach nie musieli mówić na głos, by rozumieć.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  73. Carlie nie miała większego wpływu na to mieszkanie. Matthew był już w trakce przeprowadzki, gdy jej zaproponował, aby się do niego wprowadziła. To było po prostu podjęcie decyzji, czy chce zamieszkać z nim czy też nie. Dlatego dostosowała się do tego, jak mieszkanie wyglądało. Ale im dłużej tu przebywała, tym bardziej to miejsce jej odpowiadało i po prostu czuła już, że jest jej. Walały się po kątach jej rzeczy, nawet jeśli większość była jeszcze w pudłach, a pozostałe nie zostały rozpakowane lub jeszcze były w jej mieszkaniu. O tych z mieszkania nie myślała zbytnio, wiedziała tyle, że Matt miał załatwić, aby te rzeczy im zostały przewiezione, żeby nie musieli tam wracać. Po prostu ciężko było wrócić do miejsca, które od razu kojarzyło się jej z przyjazdem do szpitala.
    — Nie mów tak, bo faktycznie zacznę robić remont, a moje konto bankowe może tego nie wytrzymać — jęknęła chowając na moment twarz w dłoniach. Nie byłaby zdziwiona, gdyby faktycznie za jakiś czas się za to wzięła i zdecydowała, że nadszedł czas, aby wszystko pozmieniać. Tylko wiedziała też, że zrobienie tego będzie dość kosztowane, a nie chciała ciągnąć kasy od Matthew. Momentami już i tak czuła się głupio, że tak robi, bo głównie to on za wszystko płacił, a dziewczyna ze swojej pracy nie dokładała się zbyt wiele. Uparła się na płacenie rachunków po połowie, więc chociaż z tym mogła mu się jakoś odwdzięczyć za to wszystko. Wiedziała, że nie musi nic robić, ale czułaby się źle, gdyby w ogóle nie przyłożyła ręki od tego miejsca, a chciała, aby mieszkanie było po prostu ich wspólne, a nie tylko jego, a ona była tu niczym współlokatorka. — W takim razie chodź. Cały czas o tym mówię, a jeszcze jej nie widziałaś.
    Naprawdę była podekscytowana garderobą. Jak niczym innym w ostatnim czasie, to była taka jej mała duma. Carlie miała nadzieję, że Elle podzieli jej entuzjazm, bo choć Matta kochała z całej siły to chciała się tym pozachwycać z przyjaciółką. Zaciągnęła ją w tym celu do sypialni, przez którą wchodziło się do garderoby. Prowadziły do niej spore, dwudrzwiowe drzwi.
    — Pewnie, że chcę usłyszeć — odparła przewracając oczami, jakby to nie było oczywiste i Elle musiała się jej pytać o takie rzeczy. Dobrze było słyszeć, że jej przyjaciółka zamierza spędzić trochę czasu tylko ze swoim mężczyzną. W końcu oboje byli młodzi i tego czasu tylko we dwoje zwyczajnie w świecie potrzebowali, aby nie zwariować. Położyła dłonie na klamce od drzwi i przekręciła głowę, aby zerknąć na blondynkę z uśmiechem. — Mam nadzieję, że jesteś gotowa, bo od tej chwili twoje życie nie będzie takie samo. Jak tu wejdziesz, nie będziesz chciała wyjść — ostrzegła.
    To było tylko jedno spotkanie, ale naprawdę dobrze było po prostu się pośmiać, porozmawiać i nie myśleć o przykrych sprawach. Nawet jeśli jeszcze miały do tego tematu wrócić, to teraz rudowłosa miała głowę zajętą zupełnie innymi rzeczami i to na tych rzeczach zamierzała się teraz w całości skupić.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  74. Wiedział, że jego ojciec nie odpuści i prędzej czy później wykona jakiś ruch, ale nie chciał jej tym na razie niepokoić. Napsuł im już dzisiaj wystarczająco dużo krwi i obydwoje potrzebowali teraz świętego spokoju.
    - On zawsze przekracza wszelkie granice Ell. Kto normalny porywa własnego syna, tylko po to, aby przykryć jakiś wielki skandal, który akurat wybuchł w firmie? – prychnął, upijając kolejny łyk whisky. Widział, że dziewczynie nie do końca podobał się pomysł z piciem w miejscu pracy, ale nie chciał się dzisiaj z nią sprzeczać w tej kwestii, zwłaszcza że on sam także stronił od alkoholu podczas wykonywania służbowych obowiązków. Dzisiaj zafundował sobie taryfę ulgową nie tylko ze względu na bankiet powitalny dla nowej pani dyrektor, ale i przez informację na temat adopcji, która cały czas krzyczała do niego gdzieś z tyłu głowy i nie dawała mu w ogóle spokoju.
    - Tylko dzisiaj, spokojnie, nie patrz tak mnie – uniósł w górę ręce w geście bezbronności - Zresztą, mnie i wszystkich udziałowców nie obowiązują tutaj żaden zasady, możemy robić co nam się tylko podoba, nawet upijać się w pracy do nieprzytomności – wzruszył bezradnie ramionami, dając jej tym samym do zrozumienia, że pewne rzeczy należy pozostawić bez słowa takimi, jakie są, nawet jeśli nie wszystkim się to do końca podoba. To on był tutaj panem prezesem i zależało mu na tym, aby wszyscy, którzy zasiadali w zarządzie, żyli z nim w zgodzie i wspólnie działali na rzecz dobra i dalszego rozwoju firmy.
    - Mój umysł zawsze jest trzeźwy zwłaszcza jeśli chodzi o interesy i pracę. Wbrew temu co myśli o mnie twój mąż nie jestem ćpunem i alkoholikiem. Ludzie na tak ważnych stanowiskach jak ja nie mają problemów z uzależnieniami, ustalmy to sobie na dzień dobry – rzucił, kompletnie nie pojmując jej zmieszania. Czekał ich bankiet i musieli się odpowiednio wprawić, aby dobrze się bawić i nie myśleć o wszystkim co się ostatnio wydarzyło. Cóż, najwyraźniej Elle nie potrzebowała do tego alkoholu, ale on nie był na tyle silny psychicznie i nie potrafił radzić sobie ze swoimi problemami bez żadnych wspomagaczy, zwłaszcza, kiedy nie było przy nim Allie.
    - Wasze problemy to teraz moje problemy, czego ty nie pojmujesz, hm? Nie ma już dawnej Villanelle Morrison, przyjęłaś spadek i musisz się dostosować do reguł, które panują w moim świecie. Jeśli twoja rodzina nie będzie myśleć w zamian za pieniądze, wymyślimy coś innego, spokojnie. W każdym razie, wszystkim zajmą się moi ludzie, kropka – rzucił, kompletnie nie przejmując się jej słowami. Chciał się z nią pogodzić, fakt, ale nie mógł pozwolić jej na ryzykowanie dobrego wizerunku firmy, tylko dlatego, że ona i Arthur mieli już jakiegoś prawnika. Jego był najlepszy i to jego musiał się tym zając, nie widział innej drogi i miał nadzieję, że dziewczyna szybko zrozumie, że ona także jest tego samego zdania co on.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  75. Wciągnął głośno powietrze i wyprostował się, czując dłonie Elle na swoim torsie, pod materiałem ciemnej bluzki. Od dawna go tak nie dotykała i chłonął każde muśnięcie, nie chcąc, żeby kiedykolwiek przestała.
    I pomyśleć, że sam się tego pozbawił jednym krótkim stwierdzeniem. Oczywiście, mogliby kontynuować, wcale nie musiał się odzywać i przypominać, że powinni być odpowiedzialni, ale gdzie by ich to zaprowadziło? Jakkolwiek by nie tęsknił za swoją żoną, kilka chwil przyjemności nie było wartych następnych lat z kolejnym dzieckiem. Owszem, Arthur kochał swoje dzieci, nie wyobrażał sobie życia bez tych roześmianych szkrabów, za które dałby się bez wahania pokroić, ale… Odzyskał zdrowie psychiczne przez przypadek i szczęście w nieszczęściu, nie można więc się dziwić, że nie chciał więcej dzieci i wiedział, że przedstawił to Elle na tyle dobitnie, że ich rodzina nie miała się powiększyć ani teraz, ani za kilka miesięcy, ani nawet za kilka lat.
    A żeby tak się nie stało, musieli uważać, nawet jeśli podniecenie brało górę nad zdrowym rozsądkiem.
    - Dobrze – odparł, a zanim Elle wstała, Arthur ułożył dłonie na jej policzkach i pocałował nabrzmiałe wargi, ale w tym pocałunku nie było tej samej namiętności, która towarzyszyła im jeszcze chwilę wcześniej. Czuł tę zmianę i wiedział, że wszystko zepsuł. Nie łudził się, że uda im się odbudować tamten moment. Może w niewielkim stopniu.
    Gdy drzwi zamknęły się za dziewczyną, Morrison nerwowo przeczesał palcami ciemne włosy i jęknął głośno, odchylając głowę do tyłu. Był na siebie wściekły. Nie wiedział jedynie, czy bardziej na to, że w ogóle chcieli spróbować, czy na to, że jak zwykle coś schrzanił. Gdyby był sprawny, nie sięgałyby ich takie problemy. Tak długa przerwa w zbliżeniach nie miałaby miejsca, a jeśli by się tu znaleźli, jeśli ten moment wyglądałby podobnie, Arthur po prostu poszedłby do samochodu sprawdzić, czy mają prezerwatywy, a jeżeli nie, w kilka chwil znalazłby jakiś sklep, żeby je kupić.
    Ale życie nie było kolorowe, a on siedział na podłodze, opierając się o kanapę, wbijał spojrzenie w sufit i zaciskał zęby z całej siły, sprawiając, że rozbolała go szczęka. Miał ochotę wrzeszczeć, obić rękami ściany i potłuc wszystkie naczynia, które znajdowały się w domku, a i to nie zmniejszyłoby poziomu frustracji, z jakim się właśnie mierzył.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  76. — Znając siebie, to mogłabym zacząć go już teraz, Elle. Nie podpuszczaj mnie, bo w razie czego zwalę całą winę na siebie — ostrzegła rozbawiona. Tak faktycznie mogło się stać i szczerze nie byłaby zaskoczona, gdyby się tak stało. Chyba już po prostu miała takie rzeczy we krwi i nie mogła nic poradzić na to, że taka była. Mogła mieć teraz tylko nadzieję, że jednak nie przyjdzie jej do głowy, aby się brać za remont, bo Matthew z pewnością byłby gotów do tego, aby jej coś na ten temat powiedzieć. Zresztą, ona sama na myśl, że coś miałaby tu zmieniać miała ochotę się strzelić. Było zdecydowanie za wcześnie na takie wymysły.
    Będąc całkowicie szczerą, Carlie również kochała tę garderobę. To było zdecydowanie najlepsze miejsce w całym mieszkaniu i nie zamieniłaby go na nic innego. Miała tu wszystko, czego mogłaby chcieć. Garderoba była przestronna, podzielona na dwie części; jedna z ubraniami oraz butami Matthew, a druga cała dla Carlie i ta była zdecydowanie większa. Był to już po prostu przypadek i szczęśliwe zrządzenie losu, że to po tej stronie zaczęła rozkładać swoje rzeczy. Ubrania starała się rozłożyć kolorystycznie, ale też każda część garderoby miała swój wieszak. Spódnice w jednym miejscu, spodnie w innym, a sukienki jeszcze w innym. Śmiało można było uznać, że to jest szczęśliwe miejsce brunetki i nie ma lepszego miejsca w całym mieszkaniu. Huśtawka może i była fajna, ale garderoba… garderoba była milion razy lepsza i po minie Elle wiedziała, że ma rację. Jej samej również wydawało się, że mają rozmiary podobne i cóż, nie obraziłaby się, gdyby Elle zdecydowała się tutaj przychodzić znacznie częściej, a na pewno być gościem i to dość częstym, bo w końcu nie było nic lepszego niż spędzanie czasu z przyjaciółką w tak cudownym miejscu.
    — Odświeżacz jest ustawiony, aby co jakiś czas „puszczał” zapachy — powiedziała nieco rozbawiona doborem swoich słów — ale wczoraj paliłam tu świeczkę, pomieszały się zapachy — dodała przesuwając placem po wbudowanej szafie, wewnątrz której zawieszone były spódnice. Tych miała akurat naprawdę wiele, więcej niż powinna mieć tak naprawdę. — To dobre miejsce, aby się schować. Wystarczy, że schowasz się za zawieszonymi spodniami i nikt cię nie widzi. Próbowałam już, działa — rzuciła.
    Wysłuchała co przyjaciółka miała do powiedzenia na temat wyjazdu i uśmiechnęła się lekko. Pewnie, gdyby nie nadchodzące koncerty Matta sami jeszcze uciekliby jakoś w grudniu na jakiś krótki weekend poza miasto, aby odpocząć, ale to raczej możliwe nie było i cóż, nie mogła się w końcu dziwić. Teraz wiedziała, że będzie miała go na cały listopad przy sobie i to było najważniejsze.
    — Brzmi cudownie… Jakby nie był zadowolony, to zadzwoń do mnie. Ja z chęcią wybrałabym się na taki wyjazd — powiedziała. Brzmiało naprawdę genialnie i bardzo uroczo. Trochę jak z romantycznego filmu, którego akcja dzieje się podczas Bożego Narodzenia. — Dlaczego przesadza? Nieee, według mnie to naprawdę urocze to robisz. Powinien to docenić.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  77. Oczywiście, że Jaime sam z siebie nie mówił za wiele z dość prostej przyczyny – przez całe życie nie mówił za dużo, a po śmierci brata problemy z nawiązywaniem znajomości dawały o sobie znać i w ten oto sposób chłopak nie opowiadał dużo, raczej słuchał jak już. A głównie i tak spędzał czas samotnie, a jeśli wśród ludzi, to tylko obserwował i odzywał się jak już musiał. Dopiero niedawno zaczęło się to zmieniać, co nie zmieniało faktu, że to wciąż było dla niego nowe. Sama znajomość z dziewczyną, która wywoływała u niego takie, a nie inne emocje, było dla niego czymś zupełnie nieznanym i nie miał pojęcia, jak o tym mówić.
    - To nic pewnego, ale naprawdę świetnie się bawiłem no i… oczekuję na następne spotkanie, bo tak, umówiliśmy się na kolejne. I już, tyle, koniec tematu – zaśmiał się lekko, chociaż gdzieś tam w głowie zastanawiał się, co mógłby jeszcze jej powiedzieć. Rozmowa na temat Laury z Jerome’em była nieco łatwiejsza, ale to może dlatego, że to facet. Chociaż z drugiej strony Elle chyba mogła spojrzeć na to wszystko z innej strony… Jak na przykład teraz, kiedy stwierdziła, że chce ją poznać, jak już coś będzie między Jaime’em a Laurą. – Właściwie… ja nadal nie znam twojego męża, a jest twoim mężem – zauważył i uśmiechnął się kącikiem ust. Nie był do końca przekonany, czy tak od razu chciał poznawać tego Arthura, ale z drugiej strony… Znali się już trochę z Elle, a mężczyzna pewnie chciał poznać tego chłopaka, z którym Elle robiła projekt i z którym przeżyła tę nieszczęsną przygodę w nawiedzonym miasteczku. Kto wie, może nawet by się zakumplowali. – Nie mam ulubionej tradycji – wzruszył ramionami. – Tak naprawdę średnio przepadam za świętami, a jedyne, co mi się w nich podoba to to, że bez obaw mogę powyciągać wszystkie ozdoby z motywem reniferów i nie muszę sobie zarzucać, że to przesada, bo po prostu są święta.
    Tak, co jak co, ale Jaime miał obsesję na punkcie reniferów. Kochał te zwierzaki.
    - Wypad za miasto? Mam nadzieję, że nie do żadnego tajemniczego miasteczka z przeklętymi budynkami? – spytał całkiem poważnie, unosząc brew wyżej.
    No może i zapytał z grzeczności, ale jednak to były dzieci Elle, z którą chyba się zaprzyjaźniał, więc chciał wiedzieć, czy z nimi wszystko w porządku. Słuchanie o dzieciach było dziwne, bo serio, nie miał pojęcia jak mógłby się nimi zachwycać. Ot, są. Fajnie. Bawią się, wszędzie ich pełno i wszędzie mogą sobie zrobić krzywdę. Nawet dorosły człowiek przez przypadek mógłby zrobić krzywdę takiej małej istotce. Taak… dzieci nie należały do ulubionego tematu Jaime’ego.
    - Nie, nie mówisz za dużo, spokojnie. Lubię cię słuchać. Opowiadasz ciekawie o rzeczach, które mnie interesują. Lepiej powiedz, którą tradycję świąteczną ty lubisz najbardziej, bo ja wyszedłem na pseudo Grincha – chciał zażartować, ale miał swój powód, dla którego nie przepadał za świętami i był on dość poważny. Dlatego ostatecznie zrezygnował z uśmiechu.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  78. Szedł powoli przed siebie, noga za nogą, jednocześnie słuchając Villanelle. Nie spoglądał na nią, kiedy mówiła, śledząc wzrokiem to, co działo się przed nimi, ale bynajmniej nie oznaczało to, że puszczał jej słowa mimo uszu. Wręcz przeciwnie, lekko zmarszczone brwi i przymrużone oczy nie tyle świadczyły o kołujących się w jego wnętrzu emocjach, co o skupieniu, które o dziwo przyszło mu z niebywałą łatwością, czego się po sobie nie spodziewał, jeszcze nie teraz. Od kilku dni w jego głowie nieustannie panował chaos, nie pozwalając spać, jeść i myśleć, lecz słowa blondynki, wcale nie jakoś starannie dobierane, a po prostu płynące prosto z serca, działały kojąco i sprawiały, że mógł spojrzeć na to, jak czuła się Jen, z nieco innej perspektywy.
    Początkowo nie odpowiedział, jedynie skinął powoli głową, trawiąc i analizując to, co usłyszał. Odezwał się po dłuższej chwili milczenia, a kiedy mówił, jednocześnie porządkował własne myśli, na głos szukając rozwiązania.
    — Jen, ona w kryzysowych sytuacjach ma tendencję do uciekania i to wcale nie do mnie, a w zupełnie przeciwnym kierunku — wyznał ostrożnie, równie niepewnie i krótko zerkając na Elle. Zdążył przekonać się o tym już nie raz i za każdym razem bolało to tak samo, teraz zaś szczególnie mocno. — Taka już po prostu jest. To taki jej odruch bezwarunkowy i godzę się na to — mruknął z lekkim uśmiechem. — Godzę się, bo obiecała, że zawsze będzie wracać, a ja obiecałem, że nieustannie będę jej szukać, choćby na drugim końcu świata. Tylko teraz jest inaczej, bo… — urwał, jakby przecząco kręcąc głową, nie do końca wiedząc, jak ubrać w słowa i opisać to, co odczuwał i co być może mylnie mu się wydawało. — Bo mam wrażenie, że jej o tym przypominam — powiedział wreszcie na ciężkim wydechu. — Że patrzy na mnie i myślami wraca do tamtego dnia, do tego, co się stało… — dodał znacznie ciszej, wręcz ledwo słyszalnie i gdyby nie to, że w parku było wyjątkowo spokojnie, to Morrison może nawet nie usłyszałaby jego słów.
    Oczywiście, że zamierzał być przy swojej żonie bez względu na wszystko, ale tutaj kluczowym stawało się pytanie, które Elle zadała później i odpowiedź na nie.
    Kiedy mówiła o obwinianiu, pierwszy raz od pewnego czasu na dłużej zawiesił wzrok na jej twarzy, wiedząc, że nie może do tego dopuścić, tutaj jednak z kolei problem stanowiło to, o czym mówił wcześniej. Jedno nierozerwalnie wiązało się z drugim, jak system naczyń połączonych i nie mógł zmienić poziomu cieczy w jednym ze zbiorników, jednocześnie nie naruszając stanu pozostałych, ponieważ ta cholerna woda zawsze dążyła do równowagi.
    — Mam — odpowiedział jednak bez zawahania, nie musząc nawet sekundy zastanawiać się nad odpowiedzią. — Mam wiele takich osób, o dziwo, tutaj na miejscu i wiem, że będę mógł zadzwonić do nich o każdej porze dnia i nocy. Ty też wpisałaś się na tę listę — dodał, może nawet z nikłym rozbawieniem, nawiązując do tego, o czym wcześniej go zapewniała. — I jestem za to cholernie wdzięczny, naprawdę to doceniam, ale… No właśnie, ale — prychnął z irytacją. — Brakuje mi tej najważniejszej osoby, Elle. Mojej żony. Jen. — Ze złością kopnął kamyk leżący na jego drodze. Wiedział. Rozumiał. Nie mógł i nie chciał naciskać. Ale czy będzie potrafił ukrywać przed nią swój ból? A może wręcz przeciwnie? Może powinien pokazać, że on również cierpi? Na tę chwilę wydawało mu się, że to był zły pomysł, że powinien się trzymać i robił to. Działał intuicyjnie, lecz nie sądził, by Jennifer pomogła mu poradzić sobie z jego własnym bólem i to… To generowało kolejny ból, jednak bynajmniej nie złość i rozczarowanie. To było trudne i Marshall doskonale widział, że nie będzie łatwo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wiem. Wiem, że na to wszystko potrzeba czasu i nie mówię tego wszystkiego dlatego, że tego nie rozumiem. Rozumiem, a przynajmniej staram się zrozumieć, że ma to prawo tak działać. Po prostu, ta bezsilność, niemożność zrobienia czegokolwiek… Szlag — warknął wreszcie, podejrzewając, że Elle zrozumie, o co mu chodzi i że nie można było tego tak prosto opisać. Myślenie nie zawsze szło w parze z emocjami, które rządziły się swoimi prawami i choćby człowiek starał je sobie racjonalnie wytłumaczyć, nie był w stanie zmienić tego, co odczuwał. Mógł je jedynie do siebie przyjąć, a mówienie o tym na głos pomagało przepracować pewne rzeczy. Może nie pogodzić się z nimi, bo na to było jeszcze zdecydowanie za wcześnie, ale choć odrobinę oswoić się z nimi.
      Alejka skręcała łagodnie, biegnąć teraz ku otoczonemu niewysokimi drzewami stawowi, po którym pływały kaczki i parka łabędzi. Było tutaj nieco więcej ludzi, ale Marshallowi już to tak bardzo nie przeszkadzało.
      — Mam taką nadzieję, Elle — powiedział tylko, ponieważ teraz niestety nie mógł być niczego pewien. Mógł tylko wierzyć. — Kiedy najbliższa rozprawa? — spytał zupełnie niespodziewanie, ale chciał też wiedzieć, co słychać u blondynki. Nie uważał, że powinni rozmawiać tylko o nim, poza tym, to było na dłuższą metę po prostu męczące. A odrobina normalności była mu teraz bardzo potrzebna.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  79. Lily była najsłodszą mieszkanką miasta i gdyby publicznie ukazano listę, była pewna że nazajutrz jej drzwi rozpętałaby się burza i wielbiciele nie odstepowaliby jej na krok. Mimo całej skromności, którą oblepiona była aż do przesady całkowicie zdawała sobie sprawę z mankamentów swojego charakteru. Jej dobroś\ć, współczucie, empatia, chęć niesienia pomocy i wspierania każdego – nawet obcych, gdy widziała że komuś wiedzie się gorzej niż jej, nie pasowały do czasów współczesnych i Lily to rozumiała. Samą siebie jednak właśnie taką lubiła najbardziej, tak niepoważną, słodką, zawsze życzliwą i uśmiechniętą. Nie miała zamiaru się zmieniac, aby gdziekolwiek dopasować i dzięki takim przyjaźniom jak ta z Elle, czuła że jest na swoim miejscu i przy tych, którzy potrafią ją docenić. I właśnie przy tej babeczce uwielbiała spędzać wszelkie leniwe, uspokajające chwile, wiedziała bowiem że może pokazać własną bezradność i przy okazji trochę nadopiekuńczo potraktować przyjaciółkę. Gdy otrzymała wejściówki na szereg zabiegów do spa, nie mogła zaprosić nikogo innego, wiedziała bowiem, że od pewnego czasu to właśnie jej przyjaciółce najpotrzebniejszy jest relaks i wyciszenie.
    Z pracy wyszła wcześniej, by dotrzeć do domu po wejściówki, jakich oczywiście zapomniała. Przy okazji porwała z stolika dwie babeczki jagodowe... ale gdy docierała na miejsce, z mocno nasuniętą na oczy fioletową czapką która niemal naszła jej na oczy, po słodyczach którymi miała z początku zamiar się podzielić, nie było ani śladu – no prawie, na brodzie miała okruszki! Dostrzegając już w oddali Elle, w podskokach pokonała dzielącą ich odległość i niemal rzuciła się na kobietkę, aby ją wyściskać w ramach powitania.
    - Hej, hej, Elle, Elle! - zaśpiewała wesoło wysokim głosikiem i wręczyła jej jedno zaproszenie do kompleksu, odpowiadając równie pięknym i szerokim uśmiechem, jaki sama otrzymała. - U mnie w porządku, godzę zadziwiająco dobrze dwie prace, a myślałam że z którejś mnie wykopią – przyznała od początku, bo to było to najwieksze wydarzenie, jakim mogła się pochwalić. - Zajmuję się przystojnymi kadetami w West Point i codziennie raduję oczka – wyjaśniła, zdradzając z śmiechem, że udało jej się zostać młodszym referentem do spraw rekrutacji, do czego startowała już drugi raz, na co Elle kiedyś się żaliła. Było jeszcze więcej rzeczy do opowiadania... ale najpierw musiała się zrelaksować i odprężyć.
    Ujęła przyjaciółkę pod ramię i obróciła w kierunku wejścia.
    - Rety, ale ci włosy urosły – pochwaliła, patrząc na miękkie pasma tamtej. - Bierzesz jakieś witaminy? - po podejrzliwym pytaniu, pociągneła ją do drzwi, bo nie chciała marznąć, a mimo że zima była w tym roku łagodna i mokra, to dący wiatr jej dokuczał.

    Lily Taylor

    OdpowiedzUsuń
  80. Poza tą chwilową utratą kontroli nad sobą, przez cały czas nasłuchiwał kroków Elle, ale kiedy te w końcu rozległy się na korytarzu, nie mógł się zmusić, żeby spojrzeć w stronę ukochanej. Obawiał się, że zobaczy rozczarowanie na jej twarzy, że jednak jak zwykle los nie był po ich stronie, a ona wejdzie tutaj i popatrzy na niego tak, jakby ją zawiódł.
    I był przerażony, że rzeczywiście tak mogło się stać. Że nawet jeszcze nie doszło między nimi do zbliżenia, a on już zdołał wszystko schrzanić. Chyba nigdy w życiu nie był tak niepewny swojej męskości, jak właśnie tu i właśnie teraz.
    Podniósł głowę i nieświadomie uśmiechnął się lekko na widok foliowego opakowania w dłoni dziewczyny. Gdy usiadła na jego nogach, ułożył dłonie na chłodnych udach i przesunął palcami w górę, podwijając materiał spódnicy.
    - Nie, nawet tak nie myśl – odparł natychmiast i cicho odchrząknął. – Bardziej bałem się, że to ty zmieniłaś zdanie, bo cię rozczarowałem – dodał z westchnieniem. W końcu mieli być ze sobą szczerzy, prawda? A właśnie to teraz leżało mu na sercu; strach, że nie spełni oczekiwań kobieto swojego życia.
    Odwzajemnił pocałunek, wodząc dłońmi po jej nogach i rozkoszując się ponowną bliskością.
    Potrzebował chwili, żeby zrozumieć jej słowa i znowu nie potrafił powstrzymać łobuzerskiego uśmiechu. Elle jawnie go prowokowała, a on byłby głupcem, gdyby tej prowokacji nie uległ.
    - Myślałem, że na pozwolenie, ale uznam, że właśnie je dostałem – wymruczał i wyprostował się, tym samym odrywając plecy od kanapy i sprawiając, że Elle musiała lekko się odchylić. Rękami odnalazł zapięcie koronkowego biustonosza, a wargami przywarł do odsłoniętej szyi ukochanej, pocałunkami wyznaczając sobie drogę do jednego z cienkich ramiączek, by, tak jak powiedział wcześniej, w końcu złapać zębami materiał i pociągnąć go w swoją stronę. Zdjął stanik i odłożył go na kanapę za sobą, po czym ponownie się na niej oparł, wodząc spojrzeniem po sylwetce ukochanej. Wzrok miał zamglony, powieki delikatnie przymrużone i bezwstydnie oblizywał swoją górną wargę, mrucząc przy tym z uznaniem. Nie wiedział, że można tak bardzo stęsknić się za piersiami własnej żony, ale musiał przyznać przed samym sobą, że właśnie takiej tęsknoty doświadczył.
    Odetchnął głęboko przez rozchylone usta i zacisnął palce obu dłoni na pośladkach Elle, tym samym zmuszając ją, żeby uniosła się z jego bioder i uklękła na kocu. Jej klatka piersiowa znalazła się przez to na wysokości ust Arthura i wystarczyło delikatnie wyciągnąć się do przodu, żeby przejechać językiem po sutku, a zaraz potem objąć go wargami i zassać. Brunet spojrzał przy tym w górę, żeby nie przegapić żadnej reakcji, nawet najmniejszego grymasu, w tym czasie puszczając jedną dłonią pośladek. Odchylił palcami materiał rajstop i majtek i bez zbędnych ceregieli odnalazł opuszkami palców nabrzmiałą łechtaczkę, wzdychając z rozkoszy, gdy jego skórę natychmiast pokryła wilgoć. Przez to jeszcze bardziej chciał posiąść swoją żonę teraz natychmiast, ale... Jej przyjemność była dla Arthura najważniejsza.

    hubby ❤

    OdpowiedzUsuń
  81. Posłusznie uniósł głowę, wbijając spojrzenie prosto w ciemne oczy ukochanej i na moment zagryzł dolną wargę, jakby miało mu to pomóc w zrozumieniu słów, które Elle do niego kierowała. Dłońmi wodził po jej udach, biodrach i talii, co chwilę zahaczając o tę przeklętą spódnicę, której obecność powoli zaczynała go irytować.
    Cholera, dlaczego skupiał się na tym, a nie na tym, co mówiła jego żona?
    - Mam taką nadzieję – wyszeptał i wpił się w jej wargi, które teraz kusiły go swoją bliskością.
    Chłonął każdy dreszcz Elle, każde westchnienie, którym go obdarowywała i gdyby nie miał zajętych ust, prawdopodobnie uśmiechałby się z satysfakcją do samego siebie. Wyglądało tak, jakby wciąż miał to coś; jakby potrafił zadowolić swoją ukochaną, a w tym momencie właśnie to było dla niego najważniejsze.
    Odsunął się, czując, że Elle podąża palcami do jego spodni. Nie chciał okazać rozczarowania, które poczuł w momencie, w którym zostawiła jego rozporek w spokoju, dlatego skupił się na pocałunku. Doszedł też do wniosku, że sam musi w tej kwestii zadziałać, dlatego przestał obejmować dziewczynę i do końca rozpiął spodnie, po czym zsunął je odrobinę, na tyle, na ile pozwalała mu obecna pozycja.
    - Wyobrażam sobie – wydyszał pomiędzy kolejnymi pocałunkami. – Bo tęskniłem tak samo – dodał szeptem i odchylił się lekko, tym samym odsuwając się od ust Elle. Zacisnął palce na materiale spódnicy i odnalazł rozpięcie, po czym szarpnął zamkiem i pociągnął ubranie w górę, zdejmując je przez głowę ukochanej. – Przepraszam, chciałem najpierw zająć się tobą, ale nie wytrzymam ani chwili dłużej – oznajmił i wsunął palec w dziurę, którą wcześniej zrobił w rajstopach. W pociągnięcie ich włożył tyle siły, że pękły niemal do samego krocza.
    I o to właśnie Arthurowi chodziło. Gdyby był sprawny, Elle teraz leżałaby na plecach, a on by ją rozbierał bez potrzeby odsuwania się, bo akurat na pozbawianie się jej bliskości nie miał najmniejszej ochoty. Ale nie był sprawny, Elle musiałaby wstać i zajęłoby to zbyt dużo czasu, a Morrison zachowywał się tak, jakby tego czasu nie miał wcale. Z tego samego powodu ruchy jego drżących dłoni przyspieszyły. Po omacku dotarł do prezerwatywy, uniósł ją do ust i rozerwał opakowanie zębami. Odsunął materiał bokserek, uwalniając stwardniałą męskość, założył gumkę, a potem ponownie wsunął palec w uszkodzone rajstopy, ale tylko po to, żeby przesunąć wilgotną bieliznę Elle na bok.
    - Przepraszam, jeśli cię rozczaruję – wyszeptał z trudem i objął wolną dłonią swoją męskość, by bez problemu i zbędnych ceregieli wsunąć ją we wnętrze Elle. – Ale minęło tyle czasu... pamiętaj, że mamy przed sobą całą noc – dodał, wbijając spojrzenie prosto w oczy Elle. Ułożył ręce na jej pośladkach i nacisnął na nie tak, że dziewczyna musiała usiąść na jego biodrach, tym samym przyjmując go w siebie do samego końca. Arthur jęknął cicho, nawet na moment nie zamykając powiek i wciąż patrząc w ciemne tęczówki ukochanej.

    ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  82. — Mhm, a ile ty mnie już znasz, co? — zapytała przewracając oczami. Była pewna, że gdyby się za to zabrała to wszystko by się tu pozmieniało, a na razie chciała, aby było, jak było. Matthew naprawdę wszystkim dobrze się zajął i dziewczyna nie miała na co narzekać, przyzwyczaiła się już do tego ciemnego wystroju, który całkiem pasował do nowych rozdziałów, które się przed nią malowały. Teraz jednak chyba lepiej było zostawić ten temat, bo jeszcze faktycznie dziewczyna uznałaby, że dobrze będzie już teraz zająć się remontem i przemeblowaniem, a Matty po powrocie miałby dość sporą niespodziankę.
    Widziała, że podoba się jej garderoba. Sama Carlie byłą nią zachwycona, nawet w momencie, kiedy widziała ją po raz pierwszy jeszcze w stanie surowym, nieurządzoną. Zaskoczona była tym, jak prędko udało się jej uporać ze wszystkimi ubraniami i urządzeniem, ale na czymś musiała się skupić, a skoro nie chciała cały czas leżeć w łóżku i rozmyślać dobrze było zająć myśli właśnie miejscem, które stało się jej małą świątynią, tak chyba mogła to ująć. Wszystko było tu po prostu na swoim miejscu, chyba jedyne pomieszczenie, o które dziewczyna tak dbała. Sama dla siebie, bo w końcu przy odwiedzinach nikt nie będzie tu co chwilę zaglądać. Oczywiście Elle by wpuściła, chociażby po to, aby sobie po prostu popatrzyła, czy posiedziały tu w ciszy, gdyby spotkali się tu w czwórkę i one by uciekły, aby pobyć wśród babskich rzeczy.
    — Najlepsze miejsce, jakie w tym miejscu mogłoby być. Trochę się martwiłam, że może za bardzo to przeżywam, ale twoja mina mówi wszystko — odparła z uśmiechem — będziemy musiały się kiedyś wybrać na zakupy. Wiesz, przymierzanie nawet ciuchów, których nie kupimy, prezentacja jak leżą ciuchy w przebieralni krokiem modelek, a na końcu jakieś dobre jedzenie… Co ty na to? — zapytała. Chyba dobrze, że chciała robić plany na kolejne wyjścia i nie zamierzała zamknąć się w domu. Musiała przecież niedługo wrócić do życia codziennego. — Czuję się urażona tym, że mogłabyś pomyśleć, że nie znam twojego numeru na pamięć. Jeśli cię to pocieszy, to nawet mam na szybkim wybieraniu. Na siódemce, to podobno szczęśliwy numerek — dodała uśmiechając się do przyjaciółki.
    — Jestem pewna, że mu się spodoba. Nawet jeśli nie jest romantykiem, to chyba powinien docenić sam gest. Będziecie sami, we dwoje… Z tego powinniście skorzystać. Cała reszta to tylko ładne dodatki, które mają sprawić, aby ten wyjazd był dla was jeszcze lepszy — odpowiedziała. Sama pewnie stresowałaby się takim wieczorem, do tej pory to głównie Matthew organizował takie rzeczy i chyba nadeszła pora, aby kiedyś mu się za to wszystko odwdzięczyć. — W razie czego znasz mój numer na pamięć, mam nadzieję, więc dzwoń, a przyjadę. Może z jakimś winem na pocieszenie i górą słodyczy. I filmem z Leonardo DiCaprio, abyśmy mogły się pogapić na Leosia.
    Już pomijając to, że mogłaby ratować Elle takim zestawem, to zamknięcie się w pokoju z filmem, słodkościami i winem było czymś, co przydałoby się zarówno Carlie, jak i pewnie Elle. Może po zakupach powinny zorganizować sobie wieczór filmowy we dwie? Tylko może, jak już wszystko się uspokoi, a one obie będą miały więcej czasu i chęci na takie spędzanie czasu.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  83. Wiedział, że nie powinien jej o tym mówić, ale musiał całkowicie się przed nią otworzyć, aby udowodnić jej, w jak dużym niebezpieczeństwie znalazła się nie tyko ona, ale i Arthur i ich dzieci. Will był zdolny do wszystkiego i wiedział, że nie powstrzyma się przed niczym, byle tylko dopiąć swego i przejąć większość udziałów w rodzinnej firmie.
    - Tak, mój ojciec zlecił moje uprowadzenie, kiedy miałem jakieś 12 lat. Nie zdziwiłbym się, gdyby w ogóle chciał mnie zabić i nie zapłacił żadnego okupu, ale moja matka wzięłaby z nim po tym rozwód i straciłby za dużo pieniędzy – westchnął, upijając łyk nalanej wcześniej do szklanki whisky. W młodości sporo przeszedł i rozmawiał o tym tylko ze swoim terapeutą, ale zaufał dziewczynie na tyle, aby wyjawić jej wszystkie swoje najmroczniejsze sekrety. Wiedziała już, że jest adoptowany, więc niczym nie ryzykował, dzieląc się z nią pozostałymi brudami na temat siebie i swojej pokręconej rodzinki.
    - Owszem, zrobił i rzekłbym, że nijak tego nie żałował. To chory pojeb, który nie widzi nic, poza kolejnymi zerami na koncie. Wywodzi się z totalnej biedy, moja matka dała mu wszystko i teraz musi przymykać oko na jego zdrady, żeby nie pogrążyć przez niego swojej rodzinnej fortuny. Nie jest u nas tak kolorowo, jak zwykle piszą w gazetach, a mój ojciec…przepraszam, Will, bo na szczęście w moich żyłach nie płynie jego krew, nijak nie zasługuje na tyle tytułów człowieka roku – prychnął, rozgadując się jeszcze bardziej niż zwykle. Poczuł ulgę, kiedy w końcu to wszystko z siebie wyrzucił i było mu już wszystko jedno, czy Morrisonowie wykorzystają to kiedyś przeciwko niemu czy nie. Jego firma nie była zagrożona, a jeśli Will doprowadzi do upadku rodzinnej fortuny Ullielów, trudno, jego matka powinna już dawno przejrzeć na oczy i zostawić tego idiotę z niczym.
    - Jak już mówiłem, mogę zapewnić wam ochronę przez 24 godziny na dobę. Nie broń się przed tym, nie robię tego, żeby wam zaszkodzić czy was szpiegować, wręcz przeciwnie. Nie zniósłbym, gdyby Arthurowi czy waszym dzieciom znów coś się przeze mnie stało…- westchnął, bawiąc się nerwowo paskiem od zegarka. Do tej pory nie mógł się pogodzić z porwaniem przyjaciela i choć nikt nie powiedział tego wprost, domyślał się że Morrisonowie wciąż mogą mieć mu to wszystko za złe.
    - Nie potrzebuję was w swoim życiu, więc bez obaw. Mogę nawet zachowywać się tak, jak gdybym nigdy nie poznał ciebie czy twoich dzieci, szczerze mówiąc mam już to wszystko gdzieś – wzruszył bezradnie ramionami, obracając w dłoni pustą szklankę i wpatrując się w przeszkloną ścianę biura – I tak wiem, że się z nimi nie skontaktujesz. Nie walcz ze mną i po prostu daj sobie pomóc, a jeśli nie…trudno, mam teraz na głowie ważniejsze sprawy niż twój proces i jakaś stuknięta babcia – prychnął, odstawiając na biurko szklankę i wykonując szybki telefon do swojej asystentki – A jeśli chodzi o bankiet, to jest już prawie gotowy. Wszystko czeka na górze w sali konferencyjnej, za 15 minut mają tam się pojawić pracownicy. Przygotuj sobie na szybko jakąś przemowę i postaraj się już dzisiaj wyluzować – uśmiechnął się, narzucając na siebie marynarkę i dolewając sobie do szklanki kolejną porcję whisky.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  84. Poruszała się w rytm muzyki, zachęcając tym samym swoją przyjaciółkę do tego samego. Taniec zawsze poprawiał nastrój i dodawał pewności siebie, a jak widać właśnie tego Elle potrzebowała dziś najbardziej.
    - Za bardzo wszystko analizujesz i zbyt wiele rzeczy bierzesz do siebie – rzuciła, obracając ją kilka razy wokół – Musisz nauczyć się być bardziej spontaniczna, dobrze ci to zrobi – uśmiechnęła się, poruszając seksownie biodrami i zachęcając ją do tego samego – Myślę, że możemy przygotować cię na jakiś prywatny pokaz, ale musisz mi powiedzieć co lubi – dodała z uśmiechem, starając się pokazać jej kilka podstawowych kroków rumby. To właśnie ten taniec zawsze uważała za najbardziej seksowny i zmysłowy, przez co była pewna, że spodobałby się jej mężowi. Nie wiedziała, jak zareagować na wieść o tym, że jest sparaliżowany i jak to miała w zwyczaju, palnęła jak zwykle jakąś głupotę, która mogłaby uderzać w sferę, o której przyjaciółka nie zamierzała z nią rozmawiać.
    - Jesteście w stanie uprawiać seks? – wbiła w nią zaciekawione spojrzenie i podała jej stojąca na stoliku obok szklankę z wodą – Przepraszam, nie powinnam…- poprawiła się zaraz i z cichym westchnięciem, opadła swobodnie na kanapę. Znała się z Elle już od jakiegoś czasu, ale było jej głupio, że na dzień dobry zapytała ją akurat o seks. Powinna wyrazić jakieś współczucie czy zrozumienie dla sytuacji, w której znalazł się jej mąż, a nie rzucać takimi tekstami. Cóż, jak zwykle najpierw mówiła, a później dopiero myślała i miała nadzieję, że to nie odbije się na ich przyjaźni. Lubiła Morrisonów i nie chciała, aby ta przyjaźń przepadła przez jej głupią wścibskość i brak taktu.
    - Teraz rozumiem, dlaczego go jeszcze nie poznałam. To pewnie dla niego nowa sytuacja i domyślam się, że nie ma ochoty na nowe znajomości. Jak to się właściwie stało? Miał jakiś wypadek ? – rzuciła z wyraźną troską w głosie, zachęcając przyjaciółkę, aby zajęła obok niej miejsce na kanapie i podała jej kieliszek z resztką wina – Jeśli nie chcesz, nie mów – dodała, zdając sobie sprawę, że takie trudne tematy mogą zniszczyć ich miły wieczór, a przecież wyciągnęła ją tutaj głównie po to, aby się rozerwała i oderwała na moment od wszelkich trosk – Twój mąż jest w każdym razie na pewno cudownym facetem, podobnie jak twoje dzieci. Mam nadzieję, że mimo przeszkód i problemów jesteście teraz już naprawdę spokojni i szczęśliwi – uśmiechnęła się, obejmując ją przyjacielsko – Bywam czasem beznadziejna, ale wiedz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Jestem do twojej dyspozycji, czy chcesz się wygadać, czy chcesz komuś skopać tyłek, dzwoń albo przychodź, dobrze ? – dodała, zamykając ją w niedźwiedzim uścisku i głaszcząc ją po nieziemsko gładkich włosach. Potrzebowała jej w swoim życiu i miała nadzieję, że jej także zależy na tym, aby ta przyjaźń trwała i rozwijała się jak najdłużej.

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  85. Nie mógłby nie zgodzić się z tym, że zawsze stali sobie na drodze, ponieważ w istocie tak było. Nawet jeśli ich ścieżki miałyby się rozejść, to prędzej czy później znowu by się skrzyżowały, Jerome był tego pewien. Miał jednak za złe światu, że w tak krótkim czasie musieli doświadczyć tak wiele. Jego problemy z wizą i oszustwo Parkera, szybki ślub, by mógł zostać w Nowym Jorku, a gdzieś między tym wszystkim różnorakie przeboje z rodziną Jennifer. A teraz jeszcze to. Czy naprawdę musieli zapłacić tak wysoką cenę, by móc być razem? Jakby wszechświat domagał się osobliwej ofiary, jakby działali wbrew jakiejś nieznanej sile, która wymagała obłaskawienia, a zapłatą dla niej było wyłącznie cierpienie. W obliczu tego wszystkiego ciężko było spoglądać w przyszłość z nadzieją, ale też Jerome nie mógł przecież całkowicie jej skreślić. Nie chciał.
    Pozwolił sobie na krótkie parsknięcie, kiedy Elle wspomniała o przyciąganiu dobrej energii i posłał blondynce wymowne spojrzenie. Rozumiał, co miała na myśli i wiedział, że nie może snuć wyłącznie czarnych scenariuszy, ale było jeszcze zbyt wcześnie, by podbudował w sobie wiarę na lepsze jutro. I to nie dlatego, że się nad sobą użalał – zawsze było mu daleko do takiej osoby. Chciał po prostu przeżyć to na swój własny sposób. Nie udawać, że nic się nie stało, nie zamiatać niczego pod dywan, ponieważ ten zapewne w końcu by się podwinął i ukazał cały ten brud. Musiał to przepracować, by ostatecznie móc ruszyć dalej.
    — Nie wyobrażam sobie bez niej życia — powiedział w końcu, na krótką chwilę przymykając powieki. — Także będę czekał tak długo, jak długo będzie to konieczne. Taki mam zamiar — dodał, krzywiąc się nieznacznie, często bowiem ludzie źle oceniali swoje siły. Póki co jednak Marshall nie chciał się na tym skupiać. Może i był teraz wyjątkowo zraniony, ale jeszcze nikt nie zdołał mu odebrać jego siły, która cały czas drzemała gdzieś głęboko w środku, gotowa użyczyć wielu ze swych zapasów, które jednak nie były niewyczerpane.
    Słuchał, jak Villanelle opowiadała o możliwości wyjazdu i musiałby skłamać, gdyby powiedział, że sam o tym nie myślał. Przyszło mu na myśl, że może mogliby polecieć na Barbados, a jeśli nie tam, to właśnie gdzieś poza miasto.
    — Myślałem o tym, ale to chyba jeszcze nie ten czas — odparł, marszcząc ciemne i gęste brwi. — Jen musi najpierw odzyskać siłę. Straciła dużo krwi… — mruknął, przypominając sobie, jak wyglądała, kiedy wpuścili go wreszcie na salę. Ta niezdrowa bladość wciąż nie zniknęła, Jennifer wciąż była słaba, wciąż męczyła się szybko i dużo spała. Organizm potrzebował czasu na regenerację, nawet pomimo przyjmowanych leków, a świadomość tego, co sprawiło, że jego żona tak się czuła, na pewno nie pomagała w szybkim powrocie do zdrowia. — Jest zmęczona. Fizycznie — dodał, by nie było wątpliwości co do tego, o czym mówił, ponieważ jej psychika… Jej psychika była zupełnie innym i zdecydowanie bardziej obszernym tematem.
    Musieli pozostać w tym razem. Wiedział, że jeśli się od siebie odsuną, to ich zniszczy. Że powstaną rany tak głębokie, że nawet ich miłość do siebie nawzajem nie będzie w stanie ich zabliźnić, a wręcz przeciwnie, sprawi, że te tylko na nowo i nieustannie będą broczyć krwią. I to teoretycznie było proste; ta wiedza, świadomość, że nie mogą się od siebie oddalić. W praktyce jednak wyglądało to zgoła inaczej.
    Skinął głową, kiedy blondynka raz jeszcze zachęciła go do przemyślenia propozycji wyjazdu. Nie uważał tego za złe rozwiązanie, wręcz przeciwnie, miał nadzieję, że to faktycznie okaże się pomocne, ale nie zamierzał wspominać o tym Jen, jeszcze nie teraz. Najpierw musieli na nowo nauczyć się ze sobą komunikować, jakby język, którym do tej pory się porozumiewali, przestał być wystarczający.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gorączkowo uczepił się tematu rozprawy, odnotowując w głowie termin.
      — Masz zatem jeszcze czas na przygotowanie się — zauważył. — I przyciąganie dobrej energii — dodał z wcale nie tak bardzo wymuszonym uśmiechem, zerkając na Elle przelotnie. Chciał pamiętać, że ludzie wokół również mieli swoje problemy i codzienne troski. To trzymało go w ryzach, nie pozwalało na całkowite zatopienie się w żalu i bólu, na co momentami miał ochotę, ale dzielnie trzymał się na powierzchni. — Masz jakiegoś dobrego prawnika? — zagadnął, nim kobieta powróciła do wałkowanego przez nich od dłuższego czasu tematu, przez co brunet skrzywił się lekko.
      — Spokojnie, Elle — przystopował ją nieco, starając się brzmieć łagodnie. — Bombardowanie jej zbyt wieloma bodźcami źle się skończy — wyjaśnił, mając na myśli swoją żonę. Znał ją i wiedział, że odebrałaby to jako atak. Jakby miał jej za złe, że cierpi i nie potrafi szybko stanąć na nogi. — Ale to nie jest zły pomysł. Tylko… wszystko w swoim czasie.
      Przystanął przy ławce znajdującej się naprzeciwko jeziora. Nieopodal dzieci w wieku szkolnym wraz z mamą karmiły kaczki i łabędzie, które łakomie zjadały rzucane im kawałki chleba. Jerome zawiesił wzrok na tym obrazku i nieco nerwowo przestąpił z nogi na nogę. Miał wrażenie, że on i Villanelle wyczerpali temat, bo cóż więcej można było powiedzieć?
      — Końcówka tego roku jest jakaś popieprzona — rzucił nagle, z westchnieniem opadając na ławkę. — Ja i Jen, twoje rozprawy… Wiesz pewnie, co z małżeństwem Jaspera? — zaczął wyliczać, a na jego twarzy zawitał gorzki uśmiech. Chyba jakieś czarne chmury zawisły nad całym Nowym Jorkiem.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  86. Jaime ucieszył się, że Elle w końcu przestała dopytywać i naciskać, aby powiedział coś więcej na temat dziewczyny, z którą ostatnio się spotkał. No co tu miał dużo mówić, skoro sam niewiele wiedział? Póki co, wolał się też wstrzymać z opowiadaniem, że dziewczyna zawróciła mu w głowie i w myślach robił z nią wiele różnych rzeczy. Sam nie był pewny tej znajomości, nie chciał też zapeszać, no i przede wszystkim sam musiał sprawdzić, jak ta znajomość się dalej rozwinie. A mogła różnie. Laura mogła się dowiedzieć, co się wydarzyło w Miami dziesięć i pół roku temu (jak ten czas leci) i po prostu zostawić Jaime’ego. On sam nie powiedział jeszcze Elle, a przecież dopiero co uznał, że się zaprzyjaźniają. Właśnie, może powinien jej powiedzieć, co się stało z Jamesem nim ich relacja zostanie przeniesiona na wyższy poziom? Niech zdecyduje, czy dalej chce utrzymywać kontakt z Jaime’m czy może jednak woli trzymać się od niego z daleka.
    - Najważniejsze, żeby był dobry dla ciebie, reszta chyba nie ma aż takiego znaczenia – stwierdził i uśmiechnął się lekko. O dzieciach nie było po co wspominać, bo to logiczne, że dla nich na pewno jest dobry, najlepszy, w końcu to dzieci. – Spokojnie, nie spieszy mi się aż tak, żeby go poznawać. Poczekam, może sam zechce sprawdzić, z kim jego żona chodzi na kawę i kto jej pomaga kupować mu prezenty – jego uśmiech nieco się poszerzył, ale zaraz znów był poważny, słysząc o wózku inwalidzkim. – Och… przykro mi… Ale wygląda na to, że już jako tako się z tym uporaliście… mam rację? Bo ja rozumiem, że to może być trudne, trudne jak cholera, ale trzeba też pamiętać, że to nie koniec świata, prawda?
    Na pewno na początku można było dostać szału, w końcu było się sprawnym fizycznie, funkcjonowało się o dwóch nogach, a potem wózek? Chociaż może mąż Elle nie potrzebował wciąż na nim się poruszać, może mógł wymieniać go na kule? Jaime nie chciał teraz pytać za dużo, ponieważ możliwe, że dziewczyna nie chciała o tym mówić. Może kiedyś sama mu opowie? A może kiedy na serio spotkają się we trójkę, to sam Arthur coś powie.
    Jaime uniósł brew wyżej, słuchając jej. Tak… kiedyś też kochał święta, jak był dzieckiem. A potem… potem wszystko się zmieniło, diametralnie. I nie było od tego powrotu.
    - Teraz jest tyle różnych ozdób i dekoracji, że na pewno wybierzesz coś… a właściwie wiele cosi dla siebie i swojego domu - stwierdził po chwili. – Farma świątecznych drzewek brzmi całkiem nieźle. Bawcie się dobrze – uśmiechnął się do niej lekko, słuchając jej kolejnych słów. Och. Czyli nie tylko u niego nie było nieciekawie. To znaczy, oczywiście, że nie tylko u niego święta wyglądały tak, jak wyglądały, ale Elle była bardzo zafascynowana Bożym Narodzeniem, dlatego sądził, że u niej może być wszystko dobrze.
    Jaime skinął powoli głową. No… nawet nie wiedział, co ma powiedzieć.
    - A czy twój ojciec… to znaczy, Henry… on wie, że nie jest twoim biologicznym ojcem? Wiedział wcześniej niż ty? – zapytał niepewnie, ponieważ nie miał pojęcia, czy Elle chciała kontynuować temat i zwierzać się akurat jemu z tego wszystkiego. To musiało być dla niej bardzo trudne i Jaime zrozumiałby, jeśli dziewczyna będzie wolała zakończyć temat.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  87. Pokiwał głową, słysząc jej polecenie i tak właśnie zrobił. Widząc jednak grymas na pięknej, zarumienionej twarzy wstrzymał oddech i odsunął się, jedną dłoń przenosząc z biodra na policzek ukochanej, który pogłaskał.
    - Wszystko w porządku? – wydusił z troską. Nie chciał zrobić jej krzywdy ani sprawić bólu, a tęsknota i silne pragnienie nie były usprawiedliwieniem. Dlatego dał jej tyle czasu ile potrzebowała, a jedyne, co robił w tym czasie, to składanie delikatnych, czułych pocałunków na jej twarzy i szyi. Kiedy Elle w końcu poruszyła biodrami jęknął cicho i oparł czoło na jej obojczyku. Ciepło rozlewało się po jego ciele i Arthur czuł, że teraz wszystko jest na swoim miejscu. Może wiele brakowało do tego, by było jak dawniej, ale nareszcie korzystali z bliskości, której oboje tak bardzo pragnęli, a brunet musiał przyznać, że ciało swojej żony kocha prawie równie mocno, jak ją całą.
    Bo przecież od ciała wszystko się zaczęło, prawda? Od myślenia o tym cholernym swetrze opadającym z jej ramienia. A konkretniej o odsłoniętym kawałku ramienia, który pragnął wtedy pocałować.
    - Ja ciebie też. Tak bardzo... Bardzo – wyszeptał z trudem i odchylił głowę, tym samym ułatwiając Elle dostęp do swojej szyi, ale nie wytrzymał długo w ten sposób. Nie chciał tak szybko skończyć i jej rozczarować, a w takiej konfiguracji było mu zbyt dobrze i wiedział, że jeśli dalej będzie to robiła, całe zbliżenie nie potrwa jakoś szalenie dużo czasu.
    Dlatego złapał Elle za włosy i pociągnął ją do tyłu, a następnie objął mocno ramionami i wtulił się w gorące ciało. W dalszym ciągu pozwalał jej poruszać się w swoim rytmie, nie pozwalał jej jedynie się całować. Przeciwnie, to on obdarowywał pocałunkami jej szyję, dekolt i piersi, a gdyby nie chciał utrzymać jej jak najbliżej, dłonią pomagałby sobie w doprowadzeniu jej do szaleństwa.
    Ale dziś, w tej chwili, był cholernym egoistą. Chciał mieć ją blisko siebie, chciał ją tulić i całować, więc to właśnie robił i nie żałował ani sekundy, którą w ten sposób spędzał.
    Przytulał ją jeszcze długo po tym, jak wstrząsnęły nimi dreszcze, a oddechy zaczęły się uspokajać. Miał wrażenie, jakby jego ramiona na stałe oplotły ciało ukochanej i nie chciał jej wypuszczać. Czerpał z tej bliskości tak wiele, jak tylko mógł, a to i tak wydawało mu się zbyt mało.
    - Nigdy nie będę miał cię dość – wychrypiał, gdy jego oddech całkowicie się unormował. Obrócił lekko głowę i wtulił twarz w zgłębienie szyi Elle. – Zawsze mi ciebie za mało. Zanim cię poznałem, nie wiedziałem, co to znaczy być nienasyconym, a teraz cały czas taki jestem – wymamrotał, owiewając gorącym oddechem skórę ukochanej. Po chwili to samo miejsce obdarował czułym pocałunkiem, a raczej kilkoma czułymi pocałunkami, które szybko przekształciły się w namiętne na zmianę z delikatnymi przygryzieniami i ssaniem. – Mówiłem ci kiedyś, że pięknie pachniesz? Uwielbiam twój zapach – wyszeptał między kolejnymi pieszczotami.

    Artie ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  88. Cieszył się, że Elle również chciała tej bliskości. Nie chodziło o sam seks, chociaż nie można dyskutować z tym, że za tym tęsknili. Chodziło o ten szczególny rodzaj bycia razem, bycia blisko, którego nie dało się zdefiniować słowami. Chłonął jej obecność całym sobą, jakby chciał przytulać, całować i oddychać jej zapachem na zapas, choć wiedział, że to niemożliwe.
    Niemniej jednak cudownie było czuć, że oboje pragną tego samego i korzystał z tego maksymalnie. Kiedy Elle się odezwała, Arthur akurat całował jej obojczyk i potrzebował chwili, żeby zrozumieć jej słowa. I chociaż bardzo nie chciał, przestał muskać wargami miękką skórę i odsunął się nieznacznie, na tyle, żeby widzieć jej zarumienioną twarz, ale nie na tyle, żeby oderwać tors od jej sylwetki i rozpleść ramiona.
    Miał ochotę zapytać, czy do reszty zgłupiała. To było tak, jakby dotychczas nie udowodnił jej dostatecznie, że będzie z nią na dobre i na złe, że zdarzały się okropne chwile, których oboje z całego serca nienawidzili, a mimo to wciąż trwali u swojego boku i wspierali się wzajemnie zawsze, gdy tego potrzebowali. Jak więc mogła w takiej chwili wyskakiwać z pierwszą miłością, wątpić w uczucie, którym darzył dzieci i ją i obawiać się, że rozprawa jakkolwiek wpłynie na ich małżeństwo?
    - Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie – wyszeptał i odchrząknął, pozbywając się nieprzyjemnej chrypki. Powinien teraz ująć twarz Elle w dłonie, ale oparł zaledwie jedną z nich na ciepłym policzku, bo nie chciał wypuszczać jej całkowicie ze swoich ramion. – Jesteś moją pierwszą miłością. Przed tobą nie kochałem nikogo, rozumiesz? Nigdy. Nawet nie wydawało mi się, że kogoś kocham, po prostu nie kochałem. Kocham za to ciebie i dzieci ponad życie, zrobiłbym dla was wszystko. Wszystko – powtórzył z naciskiem i westchnął cicho. – Razem przez to przejdziemy. Przez rozprawę, przez twoją pozycję w firmie, przez wszystko przejdziemy razem. Też nie chcę, żeby działo się coś złego, dlatego nie dopuścimy, żeby było równie ciężko, dobrze? – spytał i odgarnął jasne włosy z twarzy Elle. Założył jeden z kosmyków za ucho, po czym palcem wskazującym i kciukiem rozmasował delikatnie jego płatek. – Nie pozwolę, żeby ktokolwiek cię skrzywdził, zwłaszcza ja sam. Jesteś miłością mojego życia i nigdy w to nie wątp – dodał i na koniec uśmiechnął się delikatnie.
    Ich ciała stygły, a Arthur nie chciał, by coś stało się jego żonie, dlatego dłonią, którą do tej pory masował jej ucho, sięgnął po koc i jego część narzucił na plecy Elle. Opatuliwszy ją szczelnie, ponownie mocno do siebie przytulił i przymknął powieki, wzdychając ciężko.
    - Możemy cieszyć się tym czasem? Jest cudownie i nie chcę, żeby czarne myśli zepsuły ci wyjazd. Dzisiaj przydałaby się ta pozytywna Elle, wiesz? – roześmiał się cicho, gładząc rękami jej plecy przez materiał grubego, ciepłego koca.

    pan optymista nadrabiający za nich dwoje ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  89. Lily była pozornie beztroska i wiecznie wesoła, ludzie uważali ją przez to za dziwadło, no bo jak dorosła, niemal trzydziestoletnia baba, może się cieszyć każdego dnia jak dziecko? Po co? I z czego w ogóle? A w ogóle jak to możliwe, że w szafie ma kolorowe czapki i szaliki i nawet nieskompletowane i jakieś wzorzyste sukienki, a nie jeden porządnys zary płaszcz i równie szarą parę rękawiczek? Wariatka jakaś... A jednak ona samą siebie taką trochę odrealnioną lubiła, taka była zresztą od zawsze. Starszy brat ją chronił, długo nie martwiła się o nic i długo niczego się nie bała, zawsze mają cmocną obstawę za plecami w postaci Roberta i jego najlepszego przyjaciela, który jakoś także sobie przysposobił rudzielca jako kogoś, na kim można czasami udowodnić, że troska to nic złego. Teraz nawet jeśli sama musiała polegać tylko na sobie, to niewiele się zmieniło w kwestii wariowania, bo najzwyczajniej w świecie Lily lubiła się cieszyć życiem. A gdy mogła kogoś zarazić swoją wesołością, to już w ogóle była w siódmym niebie.
    Gdyby tylko Lilka na moment się zatrzymała, to najpewniej jej przyjaciółka dostrzegłaby że ma rumieńce z ekscytacji i nieprzerwanie się uśmiecha, mimo popękanych warg od mrozu i faktu, że znów zapodziała gdzieś pomadkę ochronną i się męczy. Ale mimo wszystko nie dostrzegłaby oznak zmęczenia, niewyspania, czy smutków, choć może udałoby się Elle dostrzec coś, co umykało samej Taylor.
    - Nie... kadeci mi tylko posyłają mrugnięcia jak prowadzący oficerowie nie patrzą – oznajmiła wesoło i zaśmiała się na wspomnienie konkretnego majora... Eh ta relacja była bardzo dziwna, pod wieloma względami niepoprawna, ale rajcowała ją jak cholera. - Te wejściówki dostali u nas wszyscy w Parsons, ale w sumie... nie wiem z jakiej okazji – stwierdziła na koniec robiąc zeza dla beki. - Masz, jedna twoja, jedna moja – wcisnęła niemal w ręce Elle zaproszenie i gdy staneły przy ladzie, oświeciła pracującą osobę w kompleksie swoim najszczerszym uśmiechem.
    - Dzień dobry, mamy rezerwacje na dzisiaj – przywitała się wpierw grzecznie i dopiero przeszła do akcji! - Chcemy skorzystać z tych bilecików i to na maksa, jestesmy odwodnione, przemęczone, zestresowane i choć prezentujemy się jak boskie piękności, to tylko makijaż – wyrecytowała śpiewającym tonem i puściła do Elle oczko porozumienia. Tak naprawdę to Taylorówna chciała się teraz po prostu rozebrać do naga i wskoczyć gdzieś w jakieś masowanie, moczenie się, popijanie może koktajli... - Chcemy wszystko, full pakiet – oznajmiła.

    Lily

    OdpowiedzUsuń
  90. Wpatrywał się uważnie w jej twarz, odnotowując w pamięci każdą najmniejszą zmianę. Widział zmarszczone brwi, gdy wspomniał o firmie, widział, że chciała coś powiedzieć, ale chyba w ostatniej chwili zrezygnowała. Widział też wahanie, gdy nie dokończyła zdania, które zaczęła wypowiadać. Arthur wzruszył jedynie obojętnie ramionami i uśmiechnął się uśmiechem przepełnionym czułością. W ten sam sposób spoglądał również w oczy ukochanej i przesuwał palcami po jej policzku. Czule, niemal z namaszczeniem w każdym ruchu nadgarstka.
    - Nigdy – potwierdził cicho. – Musiałem trafić na ciebie. Ale cieszę się, że było właśnie tak. Dzięki temu doceniam to uczucie dużo bardziej – westchnął i zagryzł dolną wargę, delikatnie kręcąc przy tym głową.
    - Nie, nie, nie. Nie przepraszaj. I umówiliśmy się, że będziemy sobie mówić o wszystkim – przypomniał i objął ją szczelniej ramionami, gdy się w niego wtuliła. – Wiem, że się boisz i wcale ci się nie dziwie. Życie nieźle dało nam po dupie, ale... Może... Może to był właśnie limit? Może nic złego nas już nie spotka, bo się wydarzyło? – spytał, ale nie oczekiwał odpowiedzi i... Chyba tak naprawdę sam nie wierzył w swoje słowa. Chciał, oczywiście. Spokój byłby spełnieniem marzeń, ale czy było im dane kiedykolwiek go zaznać? – A nawet jeśli... Damy radę. Wyszliśmy z takich trzęsień ziemi, że chyba nikt i nic nas nie zabije – uśmiechnął się nieco ponuro.
    Uśmiech szybko zniknął, a Arthur westchnął głęboko i odchylił głowę najpierw nieco w bok, a potem do tyłu, pozwalając Elle na wszystko, co tylko chciała robić. Przymknął powieki i zamruczał z uznaniem.
    - Oczywiście. Pozytywna Elle chyba ma słabość do wina. Jak myślisz, w jaki sposób zareaguje na jointa do tego? – rzucił z rozbawieniem i roześmiał się, gdy dziewczyna wspomniała o golfie. – Nie jestem pewien, czy chcę wyglądać jak Steve Jobs. Przypudrujesz mnie. Albo nie, niech widzą to znamię ladacznicy – wymruczał wesoło i przesunął palcami po swojej skórze w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą były wargi Elle.
    - Mhm. Chociaż nie wiem, czy mi to odpowiada. W zeszłym roku mogłaś mieć pretensje tylko do siebie, teraz będziesz zasypywać nimi mnie – westchnął z udawanym niezadowoleniem, ale szybko się uśmiechnął i wyciągnął w stronę Elle. Pocałował ją delikatnie, czule i niespiesznie, by powoli przekształcić ten pocałunek w bardziej namiętny. Odsunął się dopiero, gdy zabrakło im tchu i jedną ręką sięgnął za siebie. Zdjął z kanapy sweter, którego wcale nie tak dawno temu pozbawił blondynkę i odnalazł kieszeń, gdzie spoczywał nietknięty skręt. Morrison odłożył materiał i wsunął jointa pomiędzy wargi Elle. – Pewnie gdzieś na stoliku jest zapalniczka. Co ty na to? Wyluzujemy się trochę? – wymruczał, przesuwając nosem po policzku, linii żuchwy i szyi ukochanej.

    Artie ❤

    OdpowiedzUsuń
  91. - Nic nie musisz mówić. Wystarczy, że też mnie kochasz – wyszeptał i zatknął kosmyk jasnych włosów za uchem ukochanej, po czym ujął jej dłoń, uniósł do swoich ust i musnął wargami palec, którym do tej pory sunęła po jego skórze. Uśmiechnął się przy tym delikatnie i spojrzał prosto w ciemne oczy ukochanej. W jego własnych błyszczało nic innego, jak wyłącznie szczęście. Cieszył się, że Elle wpadła na pomysł z wyjazdem, że ostatnie kilka godzin potoczyło się właśnie w ten sposób, że mógł bezkarnie trzymać ją w swoich ramionach i cieszyć się obecnością ukochanej osoby. Jego myśli może były okropne, ale nie żałował ani trochę, że dzieci nie ma tutaj z nimi. Mogli się skupić wyłącznie na sobie i właśnie to było piękne.
    - Spełniło się już tak wiele czarnych scenariuszy, że zostały już tylko dobre – stwierdził, wzruszając lekko ramionami. – To zabrzmi patetycznie, ale mam wrażenie, że dzięki temu jesteśmy silniejsi. Nie jako jednostki, tylko razem, jako małżeństwo. Przynajmniej ja tak czuję – dodał i delikatnie odchylił głowę.
    Roześmiał się głośno na widok uśmieszku swojej żony i dumnie wyeksponował swoją szyję.
    - Właśnie, niech sobie nie myślą! – stwierdził wesoło i przesunął palcami po skórze. – Będziesz musiała poprawić, żeby długo nie zbladło – dodał, spoglądając na Elle z niemym wyzwaniem w oczach.
    - Zdecydowanie rozebrać – mruknął i westchnął cicho, gdy ukochana podniosła się z jego bioder, tym samym wysuwając z siebie jego męskość. W czasie, gdy Villanelle kręciła się po domku, Arthur zdjął prezerwatywę i zawiązał w supeł, po czym z braku innych opcji rzucił ją na podłogę za kanapą. Zaparł się o poduszki i do końca zsunął z siebie spodnie wraz z bielizną i ułożył ubrania obok koca.
    Kiedy Elle wróciła z kołdrą i poduszkami, Arthur zdążył rozlać wino do kieliszków i z uśmiechem postawił je na podłodze przed przygotowanym posłaniem. Z lekkim trudem przekręcił się na brzuch i opadł na przedramiona, uważnie obserwując, jak jego żona odpala skręta i się nim zaciąga.
    - Dziecko nie brałoby miękkich narkotyków ze swoim dawnym wykładowcą. Tuż po dobrym pieprzeniu, nawiasem mówiąc – zauważył ze śmiechem. – Nieładnie, pani Morrison. Jest pani bardzo niegrzeczna – dodał nieco bardziej mrukliwie i odebrał od dziewczyny jointa. Wsunął końcówkę do ust i zaciągnął się głęboko, wstrzymując dym w płucach. Przysunął się do Elle, oparł kciuk na jej brodzie, zmuszając ją, by rozchyliła wargi, przywarł do nich swoimi własnymi i dopiero wtedy wypuścił powietrze. Koniuszkiem języka oblizał usta dziewczyny i z uśmiechem odsunął się od niej, ale tylko na tyle, by wciąż stykali się nosami. – Powinnaś dostać naganę za takie zachowanie – wyszeptał.

    Artie ❤

    OdpowiedzUsuń
  92. Westchnął cicho i skrzywił się, gdy przypomniała, jak idiotycznie się zachował. Wtedy nie widział tego w ten sposób; wmawiał sobie, że ją chroni, że nie może zrobić krzywdy jej i dzieciom, a przecież wcześniej było tak blisko…
    - Od momentu, w którym dowiedzieliśmy się, że jestem zdrowy – poprawił z krzywym uśmiechem. – Jest dobrze, bo już niczego się nie boję… Nie boimy. Kiedy pomyślę sobie, że miałbym zrobić coś tobie albo dzieciom… - urwał i wzdrygnął się, czując, że po jego kręgosłupie przebiegają nieprzyjemne dreszcze. – Cholera, najpierw sam każę ci się rozchmurzyć, a teraz gadam pierdoły… Na szczęście to przeszłość. Już nigdy nie wrócimy do tematu schizofrenii – wymamrotał i skierował swoje myśli na nieco przyjemniejsze tory. Jakby nie patrzeć, ten wieczór był przyjemny, wystarczyło skupić się na tu i teraz.
    - O niczym tak bardzo nie marzę, jak żebyś ją poprawiła – wymruczał, ale w jego głosie przebrzmiewało rozbawienie. Nie odrywał spojrzenia od swojej ukochanej nawet na moment. No, może tylko po to, żeby podążyć wzrokiem za majtkami, które odrzuciła w bok i uśmiechnąć się łobuzersko.
    - Wolałbym, żebyś zamiast pisać, teraz mi o tym opowiedziała – odparł, trącając nosem jej nos. Dym wciąż unosił się wokół ich twarzy, roztaczając charakterystyczny, przyjemny zapach. – No? Dlaczego? Powiedz, dlaczego moja ulubiona studentka miała mokro w majtkach podczas moich wykładów – dodał i ponownie zaciągnął się skrętem, ale tym razem nie wypuścił zawartości płuc do ust Elle, tylko prosto w jej twarz. – Wspaniale – odpowiedział bez zastanowienia zgodnie z prawdą. Na jego wargach nieustannie majaczył delikatny, łobuzerski uśmieszek. – A ty? – spytał i jeszcze przez moment na nią patrzył.
    Zmarszczył brwi i poprawił się na przedramionach, przekładając jointa z jednej ręki do drugiej. Przesunął się, by być bliżej Elle i oparł się na jednym łokciu, a wolną dłoń wsunął pod kołdrę. Ponownie spojrzał prosto w oczy dziewczyny, w tym samym czasie muskając palcami jej piersi, żebra, pępek, podbrzusze, aż dotarł do kobiecości.
    - Jak się czujesz, kochanie? – wyszeptał, jednocześnie drażniąc środkowym palcem najpierw jej łechtaczkę, a potem wsuwając go w ciepłe, wciąż wilgotne wnętrze. Odnalazł opuszką chropowaty punkt i nacisnął na niego, w międzyczasie podsuwając do warg dziewczyny tlącego się skręta. – Lubię, kiedy tak na mnie patrzysz. Jakbyś mnie podpuszczała, żebym coś zrobił – zamruczał, sprawnie poruszając dłonią. I cokolwiek by powiedziała albo zrobiła, nie miał zamiaru nawet na moment przestawać. Patrzył przy tym prosto w ciemne oczy ukochanej, jakby miał wyczytać z nich jej myśli, choć wiedział, że to przecież niemożliwe.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  93. Pokiwał jedynie głową i posłusznie zamilkł, nie wiedząc nawet, co mógłby w tym momencie powiedzieć. Nie chciał do tego wracać. Widmo choroby towarzyszyło mu wystarczająco długo, by raz na zawsze miał dosyć tego tematu. Nareszcie był wolnym człowiekiem. To znaczy… Względnie wolnym, bo wciąż przykutym do wózka, ale wolnym od napiętnowania schizofrenią. Przecież powrót do pełnej sprawności był jedynie kwestią czasu. Jego mięśnie już pracowały, potrzebował kilku miesięcy, w najlepszym wypadku tygodni, żeby zacząć chodzić. Było dobrze, tak po prostu.
    Uśmiechnął się szeroki i gdyby nie tlący się joint i zdecydowanie zbyt długie loki na głowie, podparłby się na dłoni, żeby wysłuchać, co jego cudowna żona ma do powiedzenia o początkach ich relacji.
    - Wiedziałem, że robisz to specjalnie – wymruczał, gdy wspomniała o kolanie. – Wiesz, że przez twoje kolano nie mogłem wstać, żebyś nie zobaczyła, że mam erekcję? – roześmiał się cicho nieco zachrypniętym głosem. No, może nieco podkolorował tamtą rzeczywistość, bo problem z odstającymi spodniami pojawił się później, gdy w końcu pozwolił wyobraźni pogalopować w kierunkach, w które nie powinna się zapędzać. – Dalej uważasz, że jestem porządny? – spytał cicho, owiewając gorącym oddechem jej twarz. Nie na długo, bo Elle ją zasłoniła, a Arthur uśmiechnął się pod nosem. – Jak to, nie będziesz o tym mówić? Kara na tym polega. Masz opowiedzieć o wszystkim. Ze szczegółami – oznajmił cicho, tuż przed tym, zanim jego dłoń zaczęła się poruszać. Arthur rozchylił wargi, by ułatwić sobie oddychanie. Jego męskość znowu stwardniała, ale nie pisnął nawet słówkiem, bo wolał zająć się Elle, a nie sobą.
    - A kiedy podczas wykładów na ciebie patrzyłem…? Hm? I co dalej? – wyszeptał, nieco mocniej na nią napierając. Do środkowego palca dołączył drugi, wskazujący, a każde westchnienie tylko bardziej podjudzało bruneta do działania.
    Odwzajemnił pocałunek i gdyby tylko miał gdzie odłożyć skręta tak, żeby nie spalić przy tym całego domku, dobierałby się do Elle również drugą ręką. Ale nie mógł tego zrobić, więc opierał się na łokciu i patrzył prosto w oczy ukochanej, czując, że jego własny wzrok robi się coraz bardziej zamglony, a zaciskające się na jego palcach mięśnie i wijące się pod nim ciało blondynki tylko potęgowały to uczucie. Nie odezwał się, pozwalając, by Villanelle mówiła to, co jej się żywnie podoba i zwyczajnie nie chcąc jej tego przerywać.
    Czując zęby wbite w skórę jęknął cicho i oparł czoło na poduszce tuż obok głowy Elle, nie przestając jej pieścić. Zwolnił dopiero usłyszawszy przytłumiony jęk, a przestał wówczas, gdy dziewczyna przestała go gryźć. Odsunął się nieznacznie, może na odległość kilku centymetrów i podniósł rękę, po czym zlizał z palców jej wilgoć, nie odrywając spojrzenia od zarumienionej twarzy.
    - A kiedy podczas wykładów na ciebie patrzyłem…? – powtórzył i uśmiechnął się kącikiem ust.

    pan magister ♥

    OdpowiedzUsuń
  94. - Zgadza się, nic nie zrobiłem. Ale ty też nic nie zrobiłaś – zauważył z błyskiem w oczach i cicho się roześmiał. Był coraz bardziej rozluźniony, powieki miał nieco cięższe i towarzyszyła mu taka wewnętrzna wesołość, której źródła nie potrafił określić. Ostatni raz palił tak dawno temu, że całkowicie zapomniał, jakie to przyjemne. A teraz, gdy robił to z Elle, było jeszcze lepiej. – Kolano. Wtedy uznawałem tylko ten błękitny sweter. Nie masz pojęcia, jak działało na mnie twoje ramię. Tak niewiele, a tak działało na wyobraźnię – westchnął i jakby dla potwierdzenia swoich słów pochylił się i ucałował nagi obojczyk Elle.
    Wrócił do poprzedniej pozycji i bezwstydnie pokiwał głową, uśmiechając się przy tym łobuzersko.
    - Widziałem, jak się ślinisz. I tak długo nad sobą panowałem. Ty widziałaś, jak robię kawę, a ja w tym czasie sobie wyobrażałem, jak przygniatam cię do stołu – przyznał cicho i oblizał wargi na samo wspomnienie tamtej sytuacji. Chciał być wtedy grzecznym Arthurem. Naprawdę. Zaledwie dzień wcześniej obiecał jej przecież, że wszystko odbędzie się na jej warunkach, że nie będzie naciskał i pogodził się z tym, że Elle go nie chce.
    A niedługo potem myślał jedynie o tym, jak obłędnie smakują jej usta, gdy go tak zapalczywie całowała i że zapach jej perfum tak bardzo mąci mu w głowie, że nie miał pojęcia, co się z nim dzieje.
    Również oddychał szybciej przez rozchylone wargi i patrzył, jak jego żona zaciąga się skrętem. Przyjął do płuc porcję dymu, którą w niego wdmuchnęła i wypuścił go przez nos. Zamruczał z uznaniem, gdy podjęła swoją opowieść, mimowolnie wyobrażając sobie wszystko, o czym mówiła. Teraz nie miał z tym trudności, zważywszy na ich relację, ale był pewien, że wtedy również by ich nie miał. Do tej pory nie potrafił stwierdzić, co takiego Elle w sobie ma, że zwrócił uwagę akurat na nią. Przez jego zajęcia przewijało się mnóstwo studentek, ale Villanelle Madisson była jedyną, od której nie potrafił oderwać swoich myśli.
    A w późniejszym czasie również rąk.
    - Dlaczego? – mruknął i wydął usta z niezadowoleniem. – Chcę szczegóły. Gdybyś tylko mogła zobaczyć, co się dzieje w mojej głowie, kiedy mówisz takie rzeczy... – westchnął, a niezadowolenie szybko zniknęło z jego twarzy. Uśmiechnął się kącikiem warg i powoli zaciągnął się skrętem. – Jeśli zasłużysz, mogę pomyśleć nawet nad nagrodą – stwierdził, z każdym słowem wypuszczając odrobinę dymu. – Wzorowe studentki powinny być nagradzane. Przemawia to do ciebie, Morrison? – spytał i pochylił się, żeby zaczepnie trącić nosem nos Elle, a potem skubnąć zębami jej dolną wargę i pociągnąć delikatnie w swoją stronę, wciąż z tym samym uśmieszkiem i błyskiem czającym się w ciemnych tęczówkach.

    hubby ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  95. [ Hej! Jak dobrze, że są jeszcze dobrzy ludzie, którzy reagują na tak mało dyskretne sos xd. Co do wątku, to jeśli Ci to nie przeszkadza, pacjentów mam już zdecydowanie za dużo. Jednak nawet na bloku NFZ daje ciała i kadra medyczna jest przepełniona ;D.
    Powiesz mi, czego dyrektorką jest Villanelle? Nie mogłam znaleźć tej informacji w karcie. Bo jak jakiejś szkoły, to pomyślałam, że mogłyby się poznać kiedy Leila, przejęta losem najmłodszych, prowadziłaby w jej szkole jakieś warsztaty z profilaktyki zdrowotnej albo coś. Taki luźny pomysł. ]

    Leila Thomson

    OdpowiedzUsuń
  96. Uczucie, które połączyło jego i Jennifer było wyjątkowe i Jerome nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Nie teraz, ponieważ jeszcze w marcu, kiedy po raz pierwszy postawił stopę w Wielkim Jabłku, nie miał zielonego pojęcia, co go czeka i na co się pisze. Przyjechał po prostu do tętniącej życiem metropolii za dziewczyną, która jeszcze na Barbadosie zawróciła mu w głowie i nie chciała z tej głowy zniknąć, nawet kiedy minęły długie miesiące od jej wyjazdu. Uznał więc, że spróbuje. Sprawdzi, z czym wiąże się ta szansa podsunięta mu przez los i proszę, teraz ta sama dziewczyna była jego żoną.
    Myśląc o tym, pochylił głowę i przekręcił zdobiącą palec obrączkę, nieznacznie unosząc kąciki ust. Jeszcze kilka dni temu był przekonany, że uśmiech będzie czymś, na co nie będzie w stanie zdobyć się jeszcze przez długi czas, lecz życie również w tym względzie okazało się zaskakujące. W całej tej otaczającego go ciemności pojawiały się jasne iskierki, będąc krótkimi i bladymi rozbłyskami, które na ułamek sekundy rozświetlały mrok, pozwalając zobaczyć, że mimo wszystko coś się w nim kryło. Że nie wypełniała go wyłącznie zimna pusta pozbawiona jakiejkolwiek nadziei, wyprana z uczuć i emocji, jakby tylko już to miało im pozostać. Może jeszcze teraz ani Jerome ani Jennifer nie byli w stanie myśleć pozytywnie i nie mogli wierzyć, że w życiu czeka na nich jeszcze coś dobrego, ale nie oznaczało to, że kompletnie przekreślali przyszłość. Po prostu… chwilowo nie byli w stanie spoglądać w nią dalej, niż było to absolutnie konieczne.
    — Czekam na zielone światło od lekarki, która prowadziła ciążę i która zajmuje się nią teraz — dodał, jakby gwoli ścisłości. To on musiał być osobą, która zadba o zdrowie blondynki, Jen bowiem zdawała się w tej chwili na nic nie zważać. Mówiła mu rzeczy, od których po jego ciele przebiegały nieprzyjemne ciarki, potęgując zagnieżdżony w jego wnętrzu strach, ale nie chciał wmawiać jej, że powinna czuć się teraz inaczej, że nie może tak mówić, ponieważ to wywołałoby skutek odwrotny do zamierzonego. Jen potrzebowała teraz akceptacji. Zrozumienia. A któż mógł zrozumieć ją teraz lepiej, niż on? Również stracił syna. Stracili go oboje. Bez wątpienia cierpieli w różny sposób, ale był w tym wszystkim pewien wspólny mianownik.
    — Staram się pamiętać — odparł, unosząc głowę i zerkając na Elle. — Jen ma świnkę morską, Harolda. Trzeba mu sprzątać w klatce, dawać jeść, napełniać poidełko. Może to głupie, ale jeszcze w szpitalu, kiedy Jen namówiła mnie, żebym wrócił do mieszkania i odpoczął, no i ogarnął Harolda… To małe stworzenie uświadomiło mi, że świat toczy się dalej i nie zatrzyma się tylko ze względu na nas. Staram się trzymać takich małych rzeczy — wyznał, nieznacznie wzruszając ramionami. Konkretne działanie zawsze było dla niego czymś, co w obliczu piętrzących się problemów stanowiło osobliwą deskę ratunku. Chwytał się więc tych prostych czynności, sprzątał, układał rzeczy, robił zakupy. Zajmował czymś głowę.
    — To dobrze — zauważył spokojnie, kiedy Villanelle opowiedziała mu o prawniku, by w następnej chwili zerknąć na nią z jakimś niejasnym błyskiem w bursztynowych oczach. — Pamiętaj, że ty również zawsze możesz do mnie zadzwonić — oznajmił niespodziewanie. — Nie krępuj się moją sytuacją — zaznaczył, dobrze wiedząc, co na ten temat może myśleć blondwłosa kobieta. — To dwie zupełnie inne sprawy. A ja zawsze chętnie ci pomogę, jeśli tylko będę w stanie.
    Czuł, że musi jej powiedzieć o tym właśnie teraz. Ich znajomość była stosunkowo świeża, ale szybko naprała tempa i osobliwej głębi, czyniąc ją ważną i potrzebną. Tak, jakby dwoje ludzi spotkało się w odpowiednim miejscu i o odpowiednim czasie, i po prostu coś kliknęło, sprawiając, że zaskakująco dobrze się rozumieli i dobrze czuli w swoim towarzystwie. Dla Marshalla takie właśnie znajomości były na wagę złota. Kiedy rozmawiał z drugą osobą w niewymuszony sposób i kiedy wcale nie musiał wiele mówić, by zostać zrozumianym. Przez to cieszył się, że dane mu było poznać Elle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozmowy z nią zawsze pozwalały mu poukładać myśli i spojrzeć na pewne rzeczy z innej perspektywy. Naprawdę ją cenił i doceniał, choć teraz chyba nie potrafiłby jej tego powiedzieć w prostych słowach.
      Uśmiechnął się tylko, kiedy przypomniała mu, że zawsze odbierze i wyciągnął nogi przed siebie, krzyżując je w kostkach i skupił się na tafli jeziora.
      — Nie widziałem się z nim od razu. Tak, wziął sobie wolne, dwa tygodnie i zobaczyłem się z nim dopiero, kiedy wrócił do pracy — wyjaśnił, zerkając przelotnie na swoją towarzyszkę. — A poznałem go już podczas trwania programu. Gratulowałem mu odwagi — prychnął, lekko kręcąc głową. — Oglądaliśmy nawet razem mieszkanie, chciał wykupić lokal naprzeciwko Willow, a potem, gdyby im się udało, może nawet połączyć dwa mieszkania w jedno — wspominał, czując w ustach posmak goryczy. — Była wtedy z nami jego siostra i obydwoje nie tyle odradzaliśmy mu ten pomysł, co przypomnieliśmy mu, że musi wciąż pod uwagę każdą opcję. Jakbyśmy mu to wykrakali — mruknął z ciężkim westchnieniem, obdarzając Elle równie ciężkim spojrzeniem, zaśmiał się jednak krótko, kiedy dotarł do niego sens modlitewnego kółka.
      — Tak, chyba tak. Jakąś małą sektę — zgodził się z nią tonem już nie tak pochmurnym jak dotychczas. Spojrzał też na siedzącą na kolanach znajomej (a może już przyjaciółki?) Theę i uśmiechnął się pod nosem, choć jego spojrzenie stało się zamglone. Starał się nie wyobrażać sobie, jaki byłby Lionel. To było tylko samookaleczanie się, zadawanie sobie kolejnych ran. Kiedy jednak spoglądał na dziewczynkę, siłą rzeczy zaczął myśleć o własnym synu i o tym, jaka czekałaby ich przyszłość, gdyby los postanowił obrać inny bieg. I gdzieś tam w jego wnętrzu rozbłysnęła mała iskierka nadziei. Bo przecież jeszcze nic nie było z góry przesądzone.
      — A jak rehabilitacja Arthura? — zapytał, zamrugawszy szybko, jakby wyrwany z letargu. — Jakieś postępy? I jak on się czuje? — zagadnął, chyba dopiero teraz bardziej rozumiejąc sytuację Elle. Ich małżonkowie cierpieli i stawiali czoła kolejnym przeciwnościom losu, podczas gdy im teoretycznie nic nie dolegało. Byli zdrowi na ciele, lecz również chorzy na duszy, zarażeni chorobą toczącą ich najbliższe osoby.

      [O, jaki ładny kodzik i zdjęcie ]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  97. Doktor Spellman stała im się niespodziewanie bliska i Jerome podejrzewał, że rudowłosa kobieta postępowała wbrew etyce lekarskiej, lecz nie odezwał się na ten temat ani słowem. Jej wsparcie było teraz dla nich nieocenione. I mimo tego, że zdawała się ona przekroczyć granicę lekarz-pacjent, jednocześnie pozostawała bardzo profesjonalna, zawsze gotowa porozmawiać z nimi na najtrudniejsze tematy, a bez wątpienia do takich należała rozmowa na temat tego, co z… Lionelem. Marshall nie chciał w tym przypadku używać medycznych terminów, jakie gościły w paragrafach opisujących obecne przepisy, gdyż na samą myśl przechodziły go dreszcze i robiło mu się niedobrze. W świetle prawa ich stracone dziecko było płodem, niektórzy mogliby nawet pokusić się o stwierdzenie, że medycznym odpadem i tak też niegdyś postępowano ze szczątkami, póki nie zmieniły się przepisy. Takie były fakty, a temat trudny i Merida nie bała się mówić o tym na głos, choć sama nie używał tak brutalnych określeń i również Jerome się do nich nie uciekał.
    Zadarł głowę i nieznacznie zmarszczył brwi, kiedy Elle zaczęła mówić o kawalarce, początkowo nie rozumiejąc, co ma przysłowiowy piernik do wiatraka, blondynka jednak nie należała do tych, którzy owijali w bawełnę i od razu wyłuszczyła, o co jej chodzi, przez co rysy twarzy mężczyzny wygładziły się w nagłym zrozumieniu. Pochylił się nieco, lustrując sylwetkę kobiety z zainteresowaniem i uwagą, a gdzieś w jego głowie kiełkowała myśl, że był to dobry pomysł.
    — Chętnie rozwaliłbym jakąś ścianę — przyznał, kiedy skończyła mówić i uśmiechnął się słabo. — Albo cokolwiek innego — dodał, powoli kiwając głową. Jeszcze przedwczoraj wybrał się do klubu, w którym uczono krav magi, a gdzie trenowała jego przyjaciółka i to ona zaszczepiła w nim tego bakcyla, wciągnęła na treningi. Może nie uczęszczał na nie regularnie, ponieważ wszystko zależało od ilości wolnego czasu, ale zdążył czegoś się nauczyć i potrafił dopiec Charlotte na macie. Jego ostatnia wizyta ograniczyła się jednak do szaleńczego okładania worka, dopóki nie padł ze zmęczenia na materace, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu i było to niezwykle oczyszczające. Organizm, zajęty walką o każdy kolejny oddech z trudem wtłaczany do piekących płuc, odciął się totalnie i jakby wyłączył myślenie, przez co przez kilka błogich minut wyspiarz leżał z przyjemnie pustą i lekką głową. To było tymczasowe i krótkotrwałe rozwiązanie, ale cholernie potrzebował nawet tak krótkich chwil wytchnienia. Podejrzewał, że rozwalenie ściany i włożenie w to całej złości, jaka się w nim zbierała, mogło być równie terapeutyczne. Worek ostatecznie nie ucierpiał zbytnio, może tylko kilka szwów trzymających barwioną skórę wypchaną wypełniaczem nieco się rozeszło, ale poza tym wyszedł z tego starcia bez szwanku. Tymczasem na samą myśl o jakiejkolwiek destrukcji, dwudziestoośmiolatek czuł wręcz ekscytujący dreszcz, jakby właśnie tędy miała biec jego droga ku lepszemu.
    Oderwał się od własnych rozmyślań, kiedy Elle ponownie się odezwała i posłał jej ciepły uśmiech, czując się zdecydowanie lepiej niż w momencie, kiedy przypadkowo wpadli na siebie w parkowej alejce. Również Jerome posiadał kilkoro przyjaciół, na których mógł polegać, ale nie mógłby nie zgodzić się z tym, że różne punkty widzenia były cenne i potrzebne. Z każdej, zawartej w Nowym Jorku znajomości wynosił coś równie cennego, a te poszczególne elementy tworzyły razem spójną całość, dzięki której miał szerszy obraz danej sytuacji, rozwijał się i jako tako trzymał w swym beznadziejnym położeniu. I właśnie teraz, kiedy wisiał nad nim ciemne, burzowe chmury, tym bardziej doceniał tych wszystkich ludzi, których los postawił na jego drodze, a którzy zostali na dłużej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jakie telewizyjne show mamy jeszcze do wyboru? — spytał, powracając do tematu Jaspera i nawet odważył zaśmiać się cicho. Czasem miał wrażenie, że nie powinien. Że bluźnił, przygarniając do siebie te drobne okruchy radości, ale jak powiedział wcześniej, życie nie zamierzało się zatrzymać i zmieniać swojej formy. — Zamiana żon raczej nam już odpada — ośmielił się zażartować i nawet puścił Villanelle oczko. — Wiza na miłość to raczej dla mnie i Jen. Ex na plaży? — zasugerował i parsknął krótko, kręcąc głową, a następnie odetchnął głęboko. — Szkoda mi go. Widać było, że naprawdę mu zależało. Kiedy mówił o Willow, cały się rozpromieniał. Pokładał duże nadzieje w tym małżeństwie i naprawdę liczyłem na to, że mu się uda. Musimy mieć na niego oko.
      Zdążył zaprzyjaźnić się z tym pozytywnie nastawionym do życia fryzjerem, mimo że znali się krótko i chyba obydwoje nie podejrzewali, że zyskają coś oprócz relacji na stopie szef-pracownik. A jednak, dając Marshallowi szansę, Małecki stał się kolejną osobą, która stała się dla Barbadosyjczyka ważna i cenna. Czasem nawet Jerome miał wrażenie, że Wielkie Jabłko zaskakująco obfitowało w takie osoby.
      — Mam nadzieję, że okażę się potężnym czarnoksiężnikiem — podsumował, strojąc głupią minę do Thei, przez co ta zapiszczała wesoło i zaśmiała się głośno. Spoważniał jednak, kiedy blondynka zaczęła mówić o rehabilitacji, na niej skupiając całą swoją uwagę.
      — Być może jest sfrustrowany. A być może szykuje dla ciebie niespodziankę — zauważył po chwili namysłu. — Wiesz, staram się właśnie przyciągać dobrą energię — zaznaczył, posyłając jej znaczące spojrzenie, bo kto wie? Może Arthur robił oszałamiające postępy i w niedługim czasie miał pokazać Villanelle coś, co sprawi, że opadnie jej szczęka? Jerome szczerze w to wierzył i miał nadzieję, że właśnie tak się stanie. Jednakże z jawnym zaskoczeniem słuchał jej słów, powoli trawiąc otrzymywane właśnie informacje. Jeśli Arthur był chory, a nieudana próba samobójcza sprawiła, że choroba ta odeszła w niepamięć… W tym momencie Jerome miał ochotę roześmiać się nieprzyzwoicie głośno i szczerze, nie mogąc poradzić nic innego na przewrotność losu, lecz zamiast tego zacisnął usta w wąską kreskę i pokręcił głową.
      — No nieźle — sapnął, sunąc wzrokiem po twarzy Elle, mogąc jedynie domyślać się, co ta musiała przeżywać. Jen powiedziała raz, że może lepiej byłoby, gdyby lekarze jej nie uratowali. I ten raz wystarczył, by serce Marshalla zostało rozerwane na pół, tymczasem Villanelle… Villanelle przeżyła coś znacznie gorszego i wyglądało na to, że dzielnie stawiała temu czoła. To było niesamowite. To, do czego człowiek był zdolny, jak wiele potrafił znieść i przezwyciężyć.
      — Jesteś niesamowicie silna, Elle. I dzielna — powiedział, poprawiając się tak, że nie siedział do niej bokiem, a bardziej przodem. Zaraz też wyciągnął rękę i pogładził dłonią ramię blondynki, zaciskając mocniej palce na materiale jej płaszcza, tak by mogła poczuć na sobie ten uścisk. — Naprawdę przeszliście piekło. I nic dziwnego, że jest wspaniale. Musi być, skoro tyle macie za sobą. Zasłużyliście na to. Zapracowaliście. I wierzę, że Arthur jeszcze stanie na nogi. Zasługujecie na to, oboje.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  98. Elle chciała od niego wyciągać więcej, dowiedzieć się o nim więcej i żeby sam Jaime też mówił więcej, ale sam zainteresowany nie był przekonany, czy kiedykolwiek w ogóle będzie komukolwiek mówić więcej. Póki co, najbliżej był ze swoim przyjacielem, Jerome’em, i owszem, mógł go tak nazywać, jednak wciąż, pomimo tego wszystkiego, z czego mu się zwierzył, nie wyznał mu wszystkiego. Dlatego też nie uważał, że w najbliższym czasie jest w stanie powiedzieć więcej Elle. Było mu wstyd, ale może w jakiś sposób by mu to pomogło? Na razie nie chciał się za bardzo wychylać.
    Uśmiechnął się do niej lekko, słysząc więcej o jej mężu. To dobrze, że oboje byli szczęśliwi, to nieźle wróżyło. I dzieci na pewno też to odczuwały, a to chyba było jeszcze ważniejsze. Chociaż Jaime się na tym nie znał, ale… kto wie, może gdyby po śmierci Jimmy’ego jego rodzice chociaż udawali, że między nimi jest w porządku, to Jaime dzisiaj też byłby trochę inny.
    - Może uda nam się spotkać po świętach, to pokażesz mi na zdjęciach, co takiego kupiłaś i jak urządziłaś dom. Ja sam nie mam tego za wiele u siebie, a w apartamencie moich rodziców… cóż, tam mama dużo dekorowała, ale ostatnimi czasy robi to służba – powiedział i zamilkł na chwilę, zastanawiając się, czy nie powiedział czegoś za dużo.
    Wziął do ręki swój kubek i upił parę łyków gorącej czekolady. Później sięgnął po wysoką łyżeczkę jak do kawy latte i zaczął nią łowić kawałki banana. Spojrzał na nią, może nieco zatroskany. Jasna cholera, ile ta dziewczyna przeszła. A nawet nie skończyła studiów. Przecież to się w głowie nie mieściło. Takie życiorysy to chyba miały tylko postaci w serialach. Chociaż Jaime zdawał sobie sprawę z tego, że w prawdziwym życiu może się też wiele wydarzyć. Można powiedzieć, że wiedział to z własnego doświadczenia.
    - Czyli on też był oszukiwany… A matka chociaż wiedziała, czyim dzieckiem jesteś? – zapytał nim zdążył ugryźć się w język. – Przepraszam, to zabrzmiało bardzo źle – pokręcił głową, zły na siebie. – Masz bardzo skomplikowane życie, zgadzam się. A twoja rodzinka… wow. Ty masz szaloną ciotkę, z którą się kiedyś przyjaźniłaś, a ja mam chrzestnego, który… cóż, nie było go, kiedy go potrzebowałem, a też myślałem, że jesteśmy blisko – wzruszył ramionami, jakby go to nie obchodziło, ale wiedział, że tak nie jest. – Ja mam ci coś opowiedzieć? Ale co? Wszystko, co warte lub nie opowiedzenia już wiesz. A przynajmniej większość – uśmiechnął się lekko i wziął kolejnego łyka napoju. – Ja dyrektorem nie zostanę, prezesem też nie. A poza tym… staram się żyć jakoś w tym społeczeństwie, a skoro tu ze mną siedzisz i ze mną rozmawiasz, może świadczyć o tym, że idzie mi naprawdę nieźle. Albo jesteś szalona jak ja – uśmiechnął się nieco szerzej i puścił jej oczko.

    [U, widzę zmiana dekoracji :D]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  99. Uśmiechnął się łobuzersko, ale ostatecznie pokiwał powoli głową, przyznając dziewczynie rację. Owszem, nie dało się ukryć, że to ona zrobiła więcej, by ta relacja się zaczęła. Gdyby chciał być wrednym dupkiem przypomniałby jej, jakie kierowały nią pobudki, ale ugryzł się w język, bo nie chciał psuć wieczoru. Ich wspólny czas był zbyt piękny, żeby go psuć wypominaniem dawnych win i kłótnią z ich powodu.
    - Jako wykładowca i tak zrobiłem dużo – zauważył i rozchylił wargi, by delikatnie złapać zębami opuszkę palca Elle. – Gdybym ci nie obiecał dzień wcześniej, że cię nie tknę, jeśli sama wyraźnie nie będziesz tego chciała, prawdopodobnie nie dotarlibyśmy nawet do kuchni – wymruczał i musnął przygryzione miejsce koniuszkiem języka.
    Zamruczał z zadowoleniem i pochylił się nad szyją Elle, składając na niej powolne pocałunki i zostawiając po sobie mokre ślady.
    - Tylko moją – wyszeptał, podkreślając słowo moją, po czym wrócił do pieszczot. Już miał ponownie wsunąć rękę pod kołdrę i odnaleźć palcami zwieńczenie nóg dziewczyny, kiedy odezwała się ponownie. Arthur odsunął się z cichym westchnieniem i oddał jej skręta. Zgodnie z poleceniem obrócił się na plecy, ale przez cały czas nie odrywał spojrzenia od ukochanej. Patrzył, jak się zaciąga, jak wypuszcza dym, aż w końcu jak siada na jego biodrach. Instynktownie ułożył dłonie na jej udach i przesunął je w górę do pośladków, które ugniótł w momencie, gdy wdmuchnęła porcję dymu pomiędzy jego wargi.
    - W to nie wątpię, pani Morrison – wymruczał, opadając plecami na poduszki. Uniósł do ust rękę, w której trzymał skręta i zaciągnął się mocno, wypuszczając obłok w samą porę, bowiem pieszczoty Elle sprawiły, że serce natychmiast zaczęło bić mu szybciej, a oddech zrobił się znacznie płytszy. Arthur bez zastanowienia pstryknął końcówką jointa prosto do kominka i to również zrobił w samą porę. Jęknął cicho, czując język na swojej męskości. Nie pamiętał, kiedy ostatnio jego żona zajęła się nim w ten sposób, więc wrażenie było piorunujące. Na tyle, że nie był pewien, jak długo wytrzyma zanim zacznie szczytować, bo miał wrażenie, że już jest bardzo blisko orgazmu, a nawet nie zrobiła jeszcze nic konkretnego.
    - Kurwa... – jęknął i zacisnął powieki, a jedną dłoń wplótł we włosy Villanelle, ale nie przytrzymywał jej przy sobie. Pozwalał jej robić wszystko co chciała i jak chciała. Pragnął patrzeć jej przy tym prosto w oczy, ale jego spojrzenie było zbyt zamglone, żeby choćby próbować wytrzymać dłużej, niż kilka sekund z rozchylonymi powiekami. – Cudowna... Jesteś cudowna – wyszeptał i odetchnął głęboko, nieco drżąco. Mięśnie miał napięte, a podbrzusze i członek pulsowały coraz mocniej z każdym ruchem Elle.
    I nie pomylił się z oceną, jeśli chodzi o swoją własną wytrzymałość. Zaledwie kilka, może kilkanaście minut później jego ciałem wstrząsnął przebiegający w dół kręgosłupa dreszcz, który skumulował się w podbrzuszu. Arthur uniósł się na łokciach i odchylił głowę do tyłu, osiągając spełnienie z głośnym jękiem. Zaraz potem złapał Elle za dłonie i opadł z powrotem na plecy, ciągnąc jednocześnie w górę swoją żonę tak, że spadła na jego tors. Objął ją mocno i wpił się w nabrzmiałe wargi, całując ją zachłannie.

    Artie ❤

    OdpowiedzUsuń
  100. [ Wybacz! Wczoraj wszystko zwaliło mi się na głowę oczywiście, typowe prawo Murphy'ego ;/ W każdym razie, jeśli chodzi o znajomość z ciotką albo bratem, to zastanawiam się, czy mogłoby ich coś łączyć oprócz wieku? Bo Leila jakoś super towarzyska nie jest. W sensie, zna ludzi, ale nie tak z... bomby xd Zbyt zajęta jest.]

    Leila

    OdpowiedzUsuń
  101. W głowie Arthura panował istny chaos. Nie potrafił nawet znaleźć słów, które opisałyby, jak czuł się w tym momencie. Żadne z tych mu znanych nie wydawało się odpowiednie. Zwłaszcza, gdy Elle zachowywała się w ten sposób. Rzadko mogli sobie na to pozwolić. Jeśli nie zajmowali się dziećmi, mieli na głowie zbyt dużo problemów, żeby tak bardzo się wyluzować.
    Dlatego Morrison tak bardzo doceniał każdą sekundę dzisiejszego dnia i pragnął, żeby ten nigdy się nie kończył.
    Oddychał ciężko i rozmarzonym, zamglonym spojrzeniem patrzył na swoją ukochaną. Była piękniejsza niż zwykle i nie podejrzewał się o takie fetysze, ale z owej pozycji w mniemaniu bruneta wyglądała tak, że w piersi zaparło mu dech. I właśnie przez to, mimo że osiągnął orgazm, jego podbrzusze wciąż pulsowało, a męskość nie miękła. Ale każda kolejna i miniona sekunda były tego warte.
    Zamruczał z zadowoleniem, czując, że dłonie Elle przygniatają jego ręce do poduszki. Uśmiechnął się przy tym tak samo jak ona, łobuzersko, i obserwował jej poczynania, wzdychając za każdym razem, gdy ocierała się o jego skórę. Dotyk przyjemnie mrowił i sprawiał, że Morrison zapominał o całym otaczającym ich świecie.
    - To sugestia, że jestem niesmaczny? – spytał wesoło. Uniósł wysoko brwi, przysłuchując się dalszemu wywodowi blondynki i parsknął głośnym śmiechem. – Brzoskwinka – wymruczał, gdy udało mu się uspokoić. Kiedy puściła jego ręce od razu powędrował nimi do pośladków dziewczyny i najpierw delikatnie je pomasował, a potem wymierzył klapsa. Odbił się echem w pomieszczeniu, na co brunet wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. – Cześć, mogę cię zjeść? – dodał i gdyby tylko mógł, teraz klęczałby za Elle, wbijając zęby w jej pośladki. – Wiesz, że nie lubię ananowców? I co teraz? Będę niesmaczny – westchnął i wygiął usta w podkówkę, pokazując swoje niezadowolenie dla własnych preferencji kulinarnych.
    - Ach, tak, nagroda – urwał i rozejrzał się po domku. Jego spojrzenie ostatecznie padło na stojący w niewielkiej odległości stolik, podniósł się więc na łokciu i sięgnął po to, co sobie upatrzył. Opadł z powrotem na plecy ze świeczką w dłoni i z głupkowatym uśmieszkiem podał ją siedzącej na nim Elle. – Przyjmij tę świeczkę na znak mojej miłości, która... Jest twarda jak wosk? – wymamrotał, ale natychmiast pokręcił głową. – Nie, czekaj! Moja miłość płonie jak knot, o! – zawołał i roześmiał się, bardzo zadowolony ze swojej zaradności. Ponownie podniósł się do siadu i z kanapy wziął zapalniczkę, która wciąż tam leżała i odpalił końcówkę świeczki. – Widzisz? Płonie tak samo! – oznajmił i podparł się za plecami na łokciach. Poruszył nieznacznie biodrami, żeby znaleźć się nieco wyżej, przez co jego męskość trąciła pośladki Villanelle, a brunet odetchnął głęboko i uśmiechnął się kącikiem ust. – Czujesz? Taki jestem napalony i mogę dać ci jeszcze jedną nagrodę – zauważył delikatnie zachrypniętym głosem.

    Artie ❤

    OdpowiedzUsuń
  102. - Tak? Na pewno? Brzmi, jakbym wcale nie był smaczny – odparował, ale na jego twarzy wciąż gościł ten głupkowaty uśmieszek. Oczy miał delikatnie przymknięte i zaczerwienione, a myśli prześcigały się w jego głowie jedna przez drugą, co sprawiało, że Arthur szybko tracił wątek i przeskakiwał do następnego. Ale pocieszające było to, że Elle najwyraźniej robiła to samo. Albo Morrisonowi tylko się to wydawało.
    - Jak będziesz zjedzona, nie będzie ci smutno – zauważył jakże inteligentnie. Przesunął palcami jednej ręki po obojczyku Elle, ramieniu, przedramieniu, aż dotarł do nadgarstka, po czym podniósł jej rękę, żeby włożyć sobie do ust palec wskazujący i delikatnie go przygryźć. – Za dużo roboty – stwierdził w końcu i zassał opuszkę, a następnie oblizał wargi i cicho prychnął. – To sugestia, ze mam jeść ananowce, bo więcej mi nie obciągniesz? Moja sugestia wygląda tak, że korzystaj, póki mi staje, bo młodszy się nie robię – mruknął, krzywiąc się lekko, gdy uświadomił sobie, że za kilka dni skończy dwadzieścia dziewięć lat. Widmo trzydziestki było na tyle straszne, że głupkowaty uśmieszek nie wracał na oblicze Arthura jeszcze przez dłuższą chwilę.
    - Hej, świeczka to dodatek! Nie przypisuj jej całych zasług! – obruszył się, ale roześmiał się cicho. Śmiech jednak zamarł mu w gardle, a zastąpił go cichy jęk, kiedy Elle go w siebie wsunęła. Musiał przymknąć powieki i kilka razy głęboko odetchnąć, bowiem doznanie było intensywne i zajmowało cały jego umysł.
    Otworzył oczy, wbijając zamglony wzrok w siedzącą na nim, nagą Elle. Przez chwilę obserwował jej poczynania, by ostatecznie podnieść się do siadu. Jedną ręką podparł się za plecami na poduszce, a drugą objął dziewczynę w talii, przyciągając do siebie.
    - Jesteś najpiękniejsza i jest mi z tobą najlepiej na świecie – wychrypiał, bez wahania spełniając jej polecenie. Uzyskawszy pewność, że jego kręgosłup jest stabilny i nie spłata mu figla, nagle wywracając ich na poduszki, zarzucił sobie ramiona Elle na kark, po czym znowu powędrował dłońmi do jej pośladków, a z każdym ruchem ukochanej dociskał ją do siebie. Głowę miał przy tym delikatnie odchyloną i patrzył prosto w ciemne oczy swojej żony, przez rozchylone wargi łapiąc i wypuszczając powietrze, które teraz zapewne drażniło delikatną skórę na jej szyi. – Dojdź dla mnie – wyszeptał po jakimś czasie, z pomocą dłoni, którymi obejmował jej biodra, przyspieszając jej ruchy. Zarówno jego własne, jak i jej włosy przyklejały się do jego spoconego czoła, a całe ciało Elle ocierało się o równie mokry tors, co dawało piorunujący efekt. Chciał scałować to z ukochanej, myślami już właściwie przy tym był, ale czekał cierpliwie, aż jego żoną wstrząśnie orgazm, żeby w spokoju dalej się nią zajmować tak, jak będzie mu się żywnie podobało. – Mogę robić z tobą, co tylko zechcę? Powiedz, że tak – wydyszał, nie odrywając spojrzenia od jej oczu.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  103. Wiadomość, że Elle chciała się spotkać z nim po świętach, była bardzo miła. To znaczyło, że dziewczyna musiała go polubić albo wciąż go sprawdzała i przede wszystkim sama dochodziła do wniosku, jak się czuje w jego towarzystwie i czy kontynuowanie znajomości ma sens. Chociaż… Elle mu już tyle o sobie opowiedziała, że mógł chyba stwierdzić, że jest przyszłość dla tej relacji. Taka przyszłość, która była całkiem świetlana. A przynajmniej taką nadzieję miał Jaime. Oczywiście, jeśli po drodze czegoś nie spieprzy.
    No i właśnie, a porpos spieprzenia czegoś. Niestety, swoim pytaniem najwidoczniej wytrącił dziewczynę z równowagi, za co przeklął się w myślach. Tak się obawiał, że coś zepsuje i faktycznie tak się mogło stać.
    Szybko wyciągnął dłoń, aby złapać za szklankę, ale Elle zdążyła w odpowiedniej chwili. Chciał jej pomóc ogarnąć ten mały bałagan, którego – jakby nie patrzeć – był sprawcą. Elle mogła jeszcze odejść i zerwać kontakt, a przynajmniej przestać się do niego odzywać na jakiś czas. Bo tak to działało, prawda? Cholera… I właśnie dlatego Jaime musi nauczyć się żyć w społeczeństwie, żeby nie wypowiadać nieodpowiednich słów.
    - Przepraszam, Elle, nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. Nie chciałem cię urazić ani… nie chciałem, żebyś przeze mnie się źle poczuła – powiedział jeszcze i westchnął cicho. Odwrócił od niej wzrok, ponieważ miał wrażenie, że zaraz spali się ze wstydu. Po prostu chyba za dobrze szła ta znajomość. Chociaż zważając na ich przeżycia w nawiedzonym miasteczku…
    Jaime jednak był zaskoczony, kiedy dziewczyna została na swoim miejscu i po prostu mu odpowiedziała. Naprawdę żałował, że się w ogóle odezwał. To był kolejny powód, dla którego nie powinien się w ogóle odzywać. A przynajmniej rzadko i na tematy niezwiązane z ludźmi, bo ich można było urazić i zranić.
    Odważył się na nią zerknąć, słuchając uważnie. Poczuł się winny, aby jej opowiedzieć coś więcej nie tylko ze względu na to, jakie zadał przed chwilą pytanie, ale też dlatego, że Elle sama opowiadała mu o sobie dość prywatne fakty. Jak bardzo nie lubił opowiadać o swojej rodzinie, tak czuł, że jej się to należy. Jeśli chciał rzeczywiście dalej ciągnąć tę znajomość… A musiał tu zacząć w innym miejscu, niż planował. Historia z chrzestnym zaczynała się dość wcześnie, ale mógłby zacząć z innej strony. Niestety, padło pytanie dotyczące przeprowadzki. A jak było już wiadomo – Jaime nie kłamał. Owijanie w bawełnę też już nie wchodziło w grę.
    Nabrał powietrza do płuc i zamknął oczy, czując jak jego serce przyspiesza rytm.
    - Przeprowadziliśmy się z Miami – zaczął i uniósł z powrotem powieki. – Zrobiliśmy to po śmierci mojego starszego brata – spojrzał na nią na chwilę, a potem już wbijał wzrok w blat stolika. Poczuł, jakby się kurczył na krześle. – Mój chrzestny, Shay, młodszy brat mojego taty, był też chrzestnym mojego brata i… ee… Kiedy mój brat umarł – zawiesił głos, próbując ignorować obrazy krwi w swojej głowie – Shay był tak samo zdruzgotany jak my. Był przy nas, przy mnie, ale… pewnego dnia po prostu zniknął – objął palcami swoją szklankę z napojem i westchnął. – Rzadko się kontaktował. Wiem tylko, że swego czasu miał poważny wypadek, ale nie powiedział, gdzie to się stało i w którym szpitalu leży. Mój ojciec powiedział, że nie chce go szukać, a ja… Byłem za młody na wynajęcie prywatnego detektywa, więc… Mam nadzieję, że Shay gdzieś tam jest. I ma się dobrze.
    A przynajmniej lepiej niż my, dodał w myślach.
    Miały być przyjemne tematy, a tymczasem robiło się tu coraz bardziej poważnie.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  104. Przemeblowanie było w planach, tylko może za kilka lat ewentualnie miesięcy. Chciała nacieszyć się mieszkaniem, a gdyby się za to zabrała powinna dostać od kogoś po łapach. Była pewna, że wybór studiów był odpowiedni, bo naprawdę kochała to, co robiła. Tylko może troszeczkę za mocno lubiła. Ale nie zaczepiała ludzi na ulicy proponując im całkowitą zmianę pomieszczeń, na razie trenowała tylko i wyłącznie na swoim, więc to już był jakiś plus, ale i tu musiała się wstrzymać. Powinna zdecydowanie skupić się na czymś zupełnie innym, bo gdyby jednak wzięła na poważnie przemeblowanie, Matthew po powrocie mógłby nie poznać swojego własnego mieszkania, a ona musiałaby się tłumaczyć.
    Carlie nie spodziewała się tego, że dziewczyna zaproponowałaby jej już wyjście z domu. Niedawno do niego wróciła, nie była jeszcze wcale pewna tego, czy gdziekolwiek powinna wychodzić, ale im dłużej z tym zwlekała, tym trudniej byłoby jej wrócić do rzeczywistości. Nie chciała wiecznie się nad sobą użalać, martwić. Chciała z powrotem być tą samą Carlie, którą była przed tym wszystkim. Może odrobina spontaniczności faktycznie im się przyda? A raczej jej, w końcu to ona była teraz tą zamkniętą dziewczyną, która wolałaby wrócić do łóżka niż z niego wyjść. Siedzenie w garderobie może i było fajne, ale nie na dłuższą metę. Teraz może to wydawało się być zbyt wcześnie, ale chyba chciała spróbować. Nawet jeśli miało wyjście okazać się klapą, to najwyżej się wrócą i nikt nie będzie z tego powodu robić przecież problemów.
    ― Zadzwonisz? Ja bym się przebrała i… i chyba możemy iść ― odpowiedziała z lekkim uśmiechem. Miała nadzieję, że wyjście dobrze jej zrobi. Wiedziała, że nie powinna do niczego się zmuszać i na ten moment chyba była po prostu pozytywnie nastawiona do tego, że mogła opuścić cztery ściany mieszkania.
    Miała nadzieję, że jednak nie będzie musiała przyjeżdżać ratować przyjaciółki po nieudanym wypadzie z Arthurem. Wydawało się jej, że oboje potrzebują takiego czasu dla siebie, aby po prostu być w swoim towarzystwie, a nie ciągle otaczać się dziećmi, które potrzebują ich uwagi. Kilka dni rozłąki raczej nic im nie zrobi, a wrócą bardziej stęsknieni za dziećmi i bardziej pewnie będą doceniać to, że je mają. Choć co ona mogła wiedzieć? Cieszyła się, że udało im się zorganizować weekend dla siebie, tyle.
    ― Leosia możemy zostawić na inny czas. Chyba, że zanim wyjdziemy… Pomożesz mi wybrać coś do włożenia. Nie mogę wyglądać, jakbym dopiero co wstała ― stwierdziła. Podniosła się i sięgnęła po szczotkę, aby rozczesać trochę poplątane ze sobą włosy. ― Zdam się dziś na ciebie. Czuję, że ty będziesz podejmować lepsze decyzje ode mnie.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  105. - Nieprawda – zaprzeczył natychmiast, ale wyleciało mu z głowy, co miał powiedzieć w następnej kolejności, więc zamilkł na dłuższą chwilę z delikatnie rozchylonymi wargami. Potem wziął głęboki wdech i pokręcił głową, myślami przeskakując zbyt szybko do następnego wątku, który teraz wydawał mu się ważniejszy, niż dyskusja o ananasach.
    - Nie chciałem! Po prostu sprawdzałem, czy jesteś smaczna – odgryzł się z tym samym głupkowatym uśmieszkiem na ustach i mimowolnie sięgnął dłonią jasnych włosów ukochanej, przeczesując je palcami. – A co, nie chcesz mi obciągać? Kiedy ja lubię, jak to robisz – jęknął cicho lekko zawiedziony, że rozmowa przybrała taki obrót. – Bez obciągania nie będzie ananowców – dodał, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu, znowu dumny ze swojej zaradności i przebiegłości.
    Ale temat szybko przestał dla Arthura istnieć, miał bowiem ważniejsze rzeczy do roboty.
    - Niczego więcej nie potrzebuję – wydyszał w odpowiedzi i zagryzł dolną wargę, wciąż sterując ruchami Elle. Dociskał ją do samego końca, a potem gwałtownie ciągnął za biodra w górę, ciesząc się niezmiernie z tego, że chociaż tyle może robić, zważywszy na pozycję i sytuację.
    Gdy dziewczyna wygięła się w łuk, Arthur natychmiast pochylił się w jej stronę, chwytając między wargi twardy sutek, żeby ostatecznie go przygryźć i pociągnąć do siebie, ale nie zrobił tego mocno, bo nie chciał sprawić Elle bólu. Chyba, że sama będzie tego chciała.
    - Życzenia mówisz – wymamrotał, odchyliwszy głowę do tyłu. Wargi dziewczyny sprawiły, że na krótki moment znowu stracił wątek, ale ruchy jej bioder przypomniały mu, że przecież czegoś od niej chciał. – Zatańcz dla mnie – wyszeptał. Jedną dłonią powędrował w górę jej pleców, aż dotarł do włosów, na których zacisnął palce i pociągnął ukochaną do tyłu. Nie miała innego wyjścia, jak przestać ssać jego skórę, dzięki czemu mógł ponownie skupić się na tym, co w ogóle miał powiedzieć. – Albo nie. Połóż się na plecach – polecił, a zanim ją puścił, wyciągnął się w stronę wyeksponowanej szyi. Wysunął język i przejechał nim po gorącej, słonej od potu skórze, mrucząc przy tym z uznaniem.
    - Połóż się i zamknij oczy. Tylko na pewno, bo jak nie, to je czymś zawiążę. Albo całą cię zwiążę, zależy od tego, czy będziesz grzeczną dziewczynką – wymruczał, co kilka słów całując szyję Elle i wciąż trzymając ją za włosy. – Pamiętasz, jak fajnie było tamtej nocy bez prądu? Bardzo, bardzo, bardzo chciałbym to powtórzyć – dodał cicho i w dalszym ciągu mrukliwie. Szkoda, że nie był w pełni sprawny, bo w innej sytuacji zamiast informować Elle o swoich pragnieniach po prostu zacząłby je realizować, biorąc to, czego w tym momencie chciał. Bo podejrzewał, że chcieli tego samego, a przynajmniej zachowanie ukochanej kazało mu sądzić, że ich pragnienia bardzo się pokrywają. – Kurewsko cię kocham, wiesz?

    Artie ❤

    OdpowiedzUsuń
  106. W obliczu jakichkolwiek problemów, Jerome musiał działać. Nie był raczej tym typem osoby, która przesadnie pochylała się nad własną niedolą, rozkładając ją na czynniki pierwsze, tak by każdy dokładnie jeszcze obejrzeć pod lupą i rozgrzebać to, co nieprzyjemne, jedynie dokładając sobie do pieca. Po prostu, kiedy działo się coś złego, starał się mieć czymś zajęte ręce, co poniekąd zajmowało również głowę, sprawiając, że poniekąd wszelkie niezbędne procesy myślowe działy się gdzieś na skraju umysłu i część rzeczy układała się i klarowała sama, bez jego ingerencji. Na to jednak potrzeba było czasu, ponieważ mimo wszystko brunet nie odsuwał od siebie tych wszystkich emocji i nie udawał, że ich nie ma, przez co te nie mogły zniknąć jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. I żeby uporać się z tym, co go spotkało, chętnie podjąłby się remontu w mieszkaniu Villanelle i jej męża, tym bardziej, jeśli naprawdę miał szanse na rozwalenie ściany.
    — W takim razie będę czekał na wieści — oznajmił, domyślając się, że blondynka najpierw będzie chciała porozmawiać z Arthurem i zapytać go o zdanie. — Wiesz, tylko jak już dojdzie co do czego, nie obiecuję, że to będzie remont ekspresowy — dodał, kiedy do głosu doszła jego pierwotna natura wynikająca z wychowania, jakie odebrał, urodzony w małej wiosce, gdzie wszyscy się znali i byli dla siebie życzliwy – był do bólu wręcz uczciwy, co w takim mieście jak Nowy Jork i przy zamieszkującej go społeczności pewnie jeszcze nieraz miało mu wyjść bokiem, póki co jednak przejechał się właściwie tylko na Parkerze, obiecującym mu gwiazdkę z nieba i wizę pracowniczą. — Na pierwszym miejscu zawsze będzie Jen — wyjaśnił, gwoli ścisłości. — I może być tak, że faktycznie zdecydujemy się na ten wyjazd.
    — Jezu, musiałbym się porządnie zastanowić, kim była moja ostatnia ex — przyznał szczerze i z pewną zadumą, starając się sięgnąć pamięcią do swojego ostatniego związku jeszcze sprzed czasu, kiedy poznał Jen. Pierwsza na myśl przyszła mu Zahra, ale to prawdopodobnie dlatego, że natknął się na kobietę w Wielkim Jabłku, a ich szczenięce zakochanie było dla niego naprawdę miłym wspomnieniem. — Ale podejrzewam, że Jasper skutecznie zniechęcił się do wszelkich programów telewizyjnych i raczej szybko nie zobaczymy go na ekranie — mruknął z nikłym cieniem rozbawienia, rzucając Elle znaczące spojrzenie. — Dasz mi później znać, co u niego? — poprosił, kiedy kobieta oznajmiła, że zadzwoni do szefa. — Wiesz, Jasper wie, co się stało, bo poprosiłem go o wolne, ale nie chcę mu się narzucać. Ma teraz swoje problemy i rozterki — wyjaśnił, lekko wzruszając ramionami. Dobrze wiedział, na jakiej zasadzie to działało, a nie chciał, by w obliczu poronienia Jen ludzie czuli się niezręcznie, kiedy opowiadali o tym, z czym sami się borykali. Jakby istniała jakaś skala, za pomocą której można było mierzyć wielkość ludzkiej tragedii, nieszczęścia i cierpienia. Absurd, prawda? Podobno każdy z nas dostawał dokładnie tyle, ile potrafił unieść i być może rzeczywiście tkwiło w tym ziarno prawdy. Jakkolwiek jednak by nie było, Jerome był ostatnią osobą, która w ogóle mogłaby pokusić się o ocenianie, kto miał gorzej.
    — Zobaczysz, jeszcze zarówno u ciebie, jak i u mnie wszystko się ułoży. Musi — stwierdził, kiedy blondynka wspomniała o tym, że mógłby mieć rację. Nie był teraz tego pewien, ale bardzo chciał w to wierzyć, a rozmowa z Elle sprawiła, że nieco się uspokoił i był w stanie trzeźwiej spojrzeć na świat. Gdzieś zniknęło to wewnętrzne rozedrganie i uczucie niepokoju, które towarzyszyły mu nieustannie w przeciągu ostatnich dni. Zapewne miały one powrócić, ale może już nie z taką siłą?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta rozmowa pomogła mu uporządkować myśli, a wypowiedzenie pewnych słów na głos sprawiło, że siłą rzeczy musiał zaakceptować niektóre rzeczy. Oczywiście czas nie zatrzymał się i nie zawrócił, cofając się do punktu, w którym wszystko było dobrze, ale Jerome bez wątpienia czuł się lepiej i przez co z wdzięcznością pojrzał na panią Morrison, która była naprawdę mądrą, doświadczoną przez życie kobietą, choć przecież była młodsza od niego. A jednak, otwierała mu oczy na wiele spraw i wręcz zmuszała do patrzenia na nie pod innym kątem.
      — Wiem, Elle. To widać, kiedy o nim mówisz. I niestety ten świat już tak jest skonstruowany, że najbardziej ranią nas te osoby, które najmocniej kochamy. Ale takim osobom chyba też jesteśmy w stanie najwięcej wybaczyć, prawda? Jest taka jedna piosenka… — mruknął i rzucił jej szybkie oraz niepewne spojrzenie, jakby zawstydzone. Poruszył się niespokojnie, odchrząknął i wbił spojrzenie w chodnik, zastanawiając się, czy dobrze robi, ale słowa same cisnęły mu się na usta.

      Drunk up all the wine on the back porch
      Listen to the rain through the willow trees
      Must have been something in the melody
      Tried to play it off but your eyes roll
      I know I said things that I didn’t mean
      We’ve never been good at apologies

      So just lay close to me
      We don’t have to say sorry
      Your touch still speaks
      Words are too heavy
      So don’t just breathe
      Even though we feel broken
      Sometimes love is unspoken


      Śpiewał cicho, nucił właściwie, wkładając w poszczególne zdania absolutne minimum melodii. W pewnym momencie jednak spostrzegł, że Thea przygląda mu się z zaciekawieniem i uśmiechnął się lekko, a jego głos mimowolnie stał się śmielszy i mocniejszy. Zwrócił się do dziewczynki i wyciągnął do niej rękę, pozwalając, by zacisnęła rączkę na jego palcach i śpiewał dalej.

      Bullets from the tongue always hurt more
      We both know the heart’s not bulletproof
      I know where to aim when I want to
      And maybe we’re not perfect right now
      But I know we will figure this out

      So just lay close to me
      We don’t have to say sorry
      Your touch still speaks
      Words are too heavy
      So don’t just breathe
      Even though we feel broken
      Sometimes love is unspoken


      Skończył, wyraźnie zmieszany swoim małym występem. Jeśli śpiewał przed znajomymi, przygrywając sobie na ukulele, to przeważnie czynił to dla rozrywki i w żartobliwy sposób, natomiast jeśli chodzi o tego typu słowa i melodie, od dłuższego czasu jego jedynym słuchaczem była wyłącznie Jennifer. Chciał jednak, by Elle zrozumiała i miała świadomość tego, jak to wszystko jego zdaniem działało.
      — Kawa — powtórzył za nią i odchrząknął raz jeszcze, po czym ochoczo poderwał się z ławki i poczekał na przyjaciółkę, jak po cichu zaczął nazywać ją w myślach, by ramię w ramię mogli ruszyć do najbliższe kawiarni.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  107. [Haha ja również witam i na wątek jak najbardziej się skuszę.
    Nie widzę zbyt dużo punktów wspólnych pomiędzy nimi więc ciężko będzie coś wymyślić. Hmm... może zrobimy z nich przyjaciół? Villanelle by mogła pomóc Elio się trochę otworzyć, a on by w jakiś sposób pomógł i jej, jeśli ci takie powiązanie odpowiada. To już zależy od ciebie ^^
    Nie mam za bardzo pomysłu jak zainicjować pierwsze spotkanie. Villanelle mieszka w pobliżu Brooklyn'u? Mogli by na siebie wpaść, spotkać się w jakiejś niezręcznej sytuacji albo Villanelle potrzebowałaby w czymś pomocy a Elio akurat by się znalazł w odpowiednim miejscu i czasie? Albo na odwrót. Co myślisz?]

    Elio Giuliano

    OdpowiedzUsuń
  108. — Na konsultacje? — cmoknął, spoglądając na nią wymownie, uśmiechając się przy tym pod nosem. Niczego więcej nie dodał, ale ten charakterystyczny uśmieszek jeszcze długo nie spełzł z jego twarzy, towarzyszył mu właściwie przez całą drogę do kawiarni, która trwała góra kilkanaście minut, a kiedy dotarli na miejsce, zostali mile zaskoczeni.
    — Popatrz, dalej ją mają — zauważył tuż po tym, kiedy przekroczyli próg i rozpinając kurtkę, od razu ruszył w stronę kanapy z całą masą kolorowych poduszek. Wierzchnie ubranie przerzucił przez jej oparcie, a następnie wyprostował się i rozejrzał, chwilę później przesuwając stojący przy kanapie stolik tak, by Elle nie miała kłopotów z manewrowaniem wózkiem.
    — Kiedyś pewnie nie musieliście martwić się wózkiem, prawda? — rzucił, zerkając na nią znad stolika, który ostatecznie znalazł się nieco z boku, tak że obydwoje mogli rozsiąść się swobodnie, a blondynka przy okazji mogła mieć oko na swoje dzieci, jednocześnie mając je na wyciągnięcie ręki.
    — Możemy je obejrzeć, ale to już raczej nie dziś — odezwał się, kiedy już opadł na miękki mebel, powracając tym samym jeszcze do tematów poruszanych przez nich na parkowej ławce, mówiąc oczywiście o mieszkaniu. — Możemy zdzwonić się za kilka dni i dogadać szczegóły — zaproponował i rzucił przelotne spojrzenie kelnerce, która pojawiła się przy nich i bez słowa, ale za to z uśmiechem, ułożyła na stoliku dwie sztuki menu. — Będę musiał wrócić do Jen, Edith pewnie niedługo będzie wychodzić — mruknął, pochylając się nieznacznie i pocierając twarz dłońmi. — Jej matka — wyjaśnił, spoglądając na kobietę zza rozcapierzonych palców. — Nie przepadamy za sobą. A raczej to ja za nią nie przepadam — sprostował, krzywiąc się nieznacznie, a następnie sięgnął po menu. Przejrzał je pobieżnie, w głowie mając już najzwyklejszą kawę z mlekiem, ale zaraz przeszedł do sekcji deserów. Może jeśli mieli coś z malinami, wziąłby coś na wynos dla Jen?
    — Teoretycznie nie byliście wtedy razem — mruknął, znowu odgrzebując temat, który padł jeszcze przed ich przyjściem tutaj. — Czyli praktycznie coś już było na rzeczy? — zagadnął, lecz w następnym ułamku sekundy się zreflektował. — Przepraszam. Nie powinienem pytać o takie rzeczy. Tylko… — zaczął, chcąc najwidoczniej dodać coś na swoje usprawiedliwienie. — Rozmowa z tobą naprawdę zajmuje mi myśli, w taki pozytywny sposób i to chyba dlatego drążę — wyjaśnił z przepraszającym uśmiechem. — Poza tym nigdy nie opowiadałaś mi, jak się poznaliście. Nigdy! — prychnął zaraz. — Jakbyśmy znali się nie wiadomo ile lat, Elle, a to które nasze spotkanie? Trzecie, tak przy dobrych wiatrach? Rozgadałem się — stwierdził niespodziewanie, prowadząc dość osobliwy monolog przetkany chaotycznymi pytaniami, skierowanymi do jego towarzyszki. Żywo przy tym gestykulował, w niczym nie przypominając człowieka, którego Villanelle spotkała w parku.
    — Przepraszam — powiedział znowu, plecy wciskając w oparcie kanapy, podczas gdy jego dłonie luźno opadły na uda. Ewidentnie coś się z nim działo, ale chyba sam Jerome nie był w stanie stwierdzić, co to takiego. I dlaczego oraz za co zaczął przepraszać Morrison. — To chyba pierwsza moja taka… zwyczajna rozmowa od kilku dni. Od początku, kiedy Jen poroniła — wyjaśnił, zerkając na kobietę. — I nie myślałem, że będę potrafił tak rozmawiać z ludźmi. Tak szybko. Jakby nic się nie stało… — szepnął, zawieszając wzrok na bliżej nieokreślonym punkcie w przestrzeni i wpadając w nieokreśloną zadumę. Milczał przez dłuższą chwilę, dopóki nie przyszła kelnerka, by zebrać ich zamówienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To popieprzone — przyznał wreszcie cicho, wpatrując się w plecy odchodzącej dziewczyny. Gdyby Elle zapytała go teraz, czy miał wyrzuty sumienia, ponieważ przez chwilę czuł się normalnie i toczył z nią całkiem zwyczajną rozmowę, odpowiedziałby, że tak. I dlatego to wszystko było tak bardzo popieprzone, a sam Jerome miotał się między tyloma różnymi stanami, że nie potrafiłby ich wymienić. Często odczuwał nawał tych wszystkich negatywnych emocji, na tyle silny, że miał ochotę krzyczeć. Innym razem ogarniała go przemożna pustka, jakby był wypłukaną z życia skorupką. Lub tak jak teraz, czuł się całkiem zwyczajnie i chyba właśnie ten stan był najgorszym z ich wszystkich, ponieważ wydawał się… niewłaściwy. Wręcz bluźnierczy.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  109. [Kurcze niestety nie. Już z jedną autorką uzgodniłam, że będzie studiować na Cornell University. :/ Ale również jestem za tym by przenieść się gdzieś indziej . To mój gmail: charmspeakfreak02@gmail.com]

    Elio

    OdpowiedzUsuń
  110. Jaime ucieszył się, że Elle jednak nie uciekła po pytaniu, jakie padło z jego ust. Wciąż tu siedziała i najwidoczniej mu wybaczyła. To dobrze, bo on sam wciąż nie czuł się po nim najlepiej. Rzadko kiedy się odzywał i raczej potrafił się gryźć w język, ale w tamtym momencie nie zdążył. Póki co, dziewczyna wydawała się wciąż zainteresowana ich relacją, więc Jaime miał nadzieję niczego więcej nie spieprzyć.
    - W porządku, nic się nie stało – powiedział spokojnie, chociaż jego serce szalało. Nie był przyzwyczajony do rozmów o swojej rodzinie ani tym bardziej o śmierci brata. No cóż, jeszcze jak mógł powiedzieć, że jego starszy brat zmarł, tak przez gardło nie chciały mu przejść słowa o okolicznościach tej tragedii. Jedyną z „obcych” osób (oprócz terapeutów), która wiedziała o tym, jak zginął Jimmy, był tylko przyjaciel Jaime’ego. I chłopak patrząc na Elle, zastanawiał się, czy powinien jej o tym mówić. Dziewczyna wiele przeżyła, miała dwójkę małych dzieci i teraz on miał jeszcze jej dokładać tą opowieścią? Nie, nie, wolał się powstrzymać. – Naprawdę niewiele osób wie o tym i… trudno się o tym mówi. Jimmy był mi bardzo bliski, chociaż znaliśmy się tylko kilka lat. Jakkolwiek to właśnie zabrzmiało – dodał i napił się czekolady. Powoli odstawił szklankę na stolik. Nie wiedział, jak ma się zachować. Kolejny powód do tego, że lepiej słuchało się ludzi niż sprawiało, że to oni słuchali. – Nie, nie próbowałem go szukać – pokręcił głową. – Po prostu… nie mam na to ochoty. Zostawił nas, nie dawał prawie w ogóle znać, co się z nim dzieje i… tak naprawdę im więcej czasu upływa, tym trudniej dotknąć zielonej słuchawki na telefonie.
    Jaime nie uważał, że już go nie potrzebuje, ale nie chciał też znów się zawieźć na bliskiej osobie. Owszem, mógł spróbować zadzwonić do Shay’a i porozmawiać z nim czy nawet się spotkać, ale istniało ryzyko, że chrzestny nie odbierze (nieważne czy to dlatego, że nie zdążył, czy nie chciał) lub po prostu odmówi.
    - Właściwie średnio. To znaczy, tak oprócz kolacji z rodzicami, to na pewno w menu znajdzie się też spotkanie z dalszą częścią rodziny. Albo my pojedziemy do kogoś, albo to oni wpadną do mieszkania rodziców. No wiesz, święta, spędzanie czasu z rodziną, radosny czas, chwila wyciszenia czy tam zgody między członkami rodzin… - machnął ręką. – A ja jakoś nie mogę się z nimi dogadać. Może to ze mną jest coś nie tak – uśmiechnął się słabo i wzruszył ramionami.
    A może chodziło o to, że to nie ich brat czy syn zmarł i zdążyli się już z tego dawno temu pozbierać.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  111. Nie zdziwiłby się, gdyby wszystko co przez lata robił jego ojciec, odbijało się teraz na jego psychice i zachowaniu. Nie chciał szukać usprawiedliwienia, ale nawet jego terapeuta twierdził, że to jak traktował innych ludzi i z jakim trudem wchodził w bliższe relacje z innymi, spowodowane było ideologią, jaką przez lata wpajał mu Will. Nie mówiąc już o porwaniu, którego trauma siedziała w nim do dzisiaj i przez którą tak łatwo wpadał w nałogi.
    - Owszem, ale nikt o tym głośno nie mówi. Ludzie chcą widzieć tylko dobre rzeczy, zwłaszcza jeśli chodzi o życie miliarderów z okładki – wzruszył bezradnie ramionami, rozmasowując obolały kark. Przez ostatnie wydarzenia kiepsko sypiał, a przez rewelację jaką usłyszał dziś od swojego ojca za pewne będzie tylko jeszcze gorzej. Miał ostatnio na głowie za dużo zmartwień i coraz poważniej zaczął zastanawiać się nad rzuceniem wszystkiego w cholerę i ucieczce na swoją prywatną wyspę. Potrzebował odpoczynku od całego świata, ale nie mógł na razie pozwolić sobie na taki luksus. Nie ufał nikomu na tyle, aby zostawić w jego rękach swoją firmę, a nie mógł dopuścić do tego, aby Will osiągnął sukces i doprowadził do jego życiowego i finansowego upadku. Zbyt wiele serca i czasu włożył w to dziecko, aby ot tak je porzucić i całe dnie spędzać na plaży, popijając kolejne drinki. Nie mówiąc już o Allie, która potrzebowała go teraz bardziej niż kiedykolwiek i której nie miałby serca pozostawić samej sobie w walce z nierównym przeciwnikiem, jakim była choroba nowotworowa.
    - Nie musisz mi się tłumaczyć, zrozumiałem dobrze o co ci chodziło. To, że pracujemy razem nie oznacza, że będę wchodził z butami w wasze życie. Nie interesujesz mnie ani ty, ani twój mąż czy wasze dzieci i nie zamierzam pchać się na siłę tam, gdzie mnie nie chcą – wzruszył bezradnie ramionami, zabierając z biurka butelkę z whisky – Pracujemy razem i będziemy mieć ze sobą czysto biznesowy kontakt, po godzinach możemy nawet udawać, że się nie znamy – prychnął, wykonując przy tym szybki telefon do swojej asystentki. Skinieniem głowy pożegnał się z Elle, dając jej chwilę czasu sam na sam, aby mogła przygotować dokładnie to, co chce teraz powiedzieć pozostałym pracownikom. Firma cateringowa, która zajmowała się organizacją ich firmowych imprez wszystko już przygotowała, pozostało więc oficjalnie przywitać Elle w gronie dyrektorków i pozwolić pozostałym pracownikom na wyjątkową chwilę relaksu. Nie miał w zwyczaju dawać ludziom wolnego w czasie pracy i pełnienia przez nich zawodowych obowiązków, ale chciał, aby Elle poczuła się pewnie w firmie i już na dzień dobry ugruntowała swoją pozycję wśród jej personelu.
    - Dotarł nasz najważniejszy gość i sprawczyni całego tego zamieszkania – uśmiechnął się Blaise, kontynuując swoje przemówienie na pozostawionej na środku podestu mównicy – Bez zbędnych słów i owijania w bawełnę, powitajmy naszą nową dyrektor działu kreatywnego, Villanelle Morrison – zaklaskał kilkukrotnie w dłonie i gestem zaprosił ją do zajęcia miejsca przy mikrofonie. Nie miał pojęcia, jakie przemówienie przygotowała na dziś dziewczyna, ale wierzył, że nie będzie chciała zaszkodzić firmie i nie powie niczego, co mogłoby stawiać go w złym świetle czy podburzać jego autorytet wśród pracowników.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  112. [Heej! Dziękuję za powitanie :) Akurat sesja wyżarła we mnie całą wenę, ale jak tylko powróci to na pewno tu zajrzę z pomysłem :D]

    poppy mulaney

    OdpowiedzUsuń
  113. Carlie była zdeterminowana, aby wyjść z domu. Nawet jeśli to nie był najlepszy pomysł, musiała się na własnej skórze przekonać, czy da sobie radę. Wiedziała, że w każdej chwili będzie mogła wrócić do domu i to ją po części przekonywało do tego, aby się ruszyć. Być może wciąż było zbyt wcześnie, ale czuła, że jeśli teraz nie wyjdzie, to tak naprawdę nigdy nie uda się jej w pełni wrócić do starej siebie, a nie chciała zagrzebać się w smutku po czubek głowy. Miała nadzieję, że ma przed sobą jeszcze wspólne życie z Matthew, które być może wniesie do ich związku coś więcej niż tylko bycie we dwójkę, pojęcie nie miała, ale zamierzała się trzymać teraz tego, że byli razem i się wzajemnie wspierali. Nie mogła w końcu go zostawić też samego, oboje przeżywali to tak samo mocno. Wizja tatuażu, czasu spędzonego z Elle naprawdę się jej podobała. Zaczekała cierpliwie, aż blondynka skończy rozmawiać przez telefon. W tym samym czasie przeglądała co mogłaby na siebie założyć, ale wszystko wydawało się jej być zbyt krzykliwe. Wybrane rzeczy przez Elle wydawały się jej być odpowiednie, nie prosiły się zbytnio o uwagę, ale wraz pozostawały eleganckie i dobrze dobrane. Boże, co ona by teraz bez niej zrobiła? I czy to oznaczało, że zawsze, gdy będzie kryzys w życiu jednej z nich będą robić kolczyki? Co jak zabraknie im miejsca w uszach? Cóż, jakby nie patrzeć miały jeszcze masę innych części ciała, a chyba nawet w czerwcu rozmawiały na temat przekuwania intymnych części, o ile się nie myliła. Ale tego zrobić już raczej by się nie odważyła… Nie, z pewnością nie.
    ― A jak wolisz? Podoba mi się pomysł z winem i butelką, taki… nasz ― odpowiedziała z lekkim uśmiechem. Zacisnęła dłonie na sweterku, przez chwilę się zastanawiając i rozważając wszelkie za i przeciw. ― I wiesz co? Chyba… chyba zrobiłabym jeszcze jeden. Małe serduszko. Może za uchem? Nie wiem jeszcze. Wiesz tak… dla niej albo dla niego. Czy to przesada?
    Pomysł przyszedł jej do głowy, jak zaczęły mówić o tatuażach i w czasie, jak Elle rozmawiała z Maxem Carlie zastanawiała się, czy to nie byłoby głupie. Ciągle by sobie o tym też przypominała, ale pisanie listów chyba nie było dla niej. To mogło, ale niekoniecznie musiało pomóc jej pożegnać się ze startą i może faktycznie ruszyłaby dzięki temu do przodu dalej? Sama już nie wiedziała, a z pewnością i Elle umiałaby jej trochę w tym doradzić, a raczej spojrzeć na jej pomysł z boku. Carlie sięgnęła po swój telefon, aby coś pokazać Elle. Włączyła Pinteresta, wpisała odpowiednie hasło, a gdy znalazła zdjęcie, które przedstawiało damską dłoń trzymająca kieliszek wypełniony winem, pokazała go przyjaciółce.
    ― Albo taki. Myślałaś nad miejscem? Może tu? Z tyłu ― spytała dotykając ją nieco nad łokciem od strony pleców ― albo z przodu w tym samym miejscu, dostosuję się do miejsca.

    [Przez te ich rozmowy zaraz sama podreptam po nowy kolczyk… xDD A po głowie chodzi mi coś takiego:
    https://i.pinimg.com/736x/d6/78/e1/d678e11cca8ba5518b6e619349624bfc.jpg lub gdyby dziewczyny miały zaszaleć proponuję
    https://i.pinimg.com/originals/ae/db/fa/aedbfac538d6875eb64e6d037196e695.jpg
    Niestety bloger się buntuje i nie mogę dodać w linku. :C Ten drugi też co prawda nie jest w najlepszej jakości, ale jak zobaczyłam, to nie mogłam się powstrzymać przed taką ewentualnością. :D]

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [I znów zapomniałam napisać, że tu się bardzo pięknie zrobiło. I zdjęcie jest cudowne. <333]

      Usuń
  114. [ Hej! Dziękuję za przywitanie Niny ( i to chyba nie pierwszy raz o ile dobrze kojarzę ). My chętnie coś stworzymy, z jedną z twoich postaci jeżeli tylko miałabyś chęci :) ]

    Nina

    OdpowiedzUsuń
  115. Wolnym krokiem ruszył w stronę kuchni, co chwile na swojej drodze mijając mniej lub bardziej pijane osoby. Nigdy nie był typem imprezowicza. Nie lubił alkoholu. Nie licząc oczywiście tych małych lampek wina, którymi urozmaicał sobie wieczory. Od zawsze bardziej sobie cenił spokój i samotność niż rozrywkę, a tak huczne imprezy omijał szerokim łukiem. Na tej niestety jednak musiał się pojawić, w końcu nie wypada odmówić, gdy bliski znajomy zaprasza cię na swoją imprezę urodzinową, niezależnie od tego jak bardzo nie masz na nią ochoty. Mimo wszystko nie spodziewał się na niej tyle osób.
    To nie tak, że wolał samotność i ciągłe przebywanie tylko w swoim towarzystwie. Lubił wychodzić i poznawać nowe osoby. Jednak należał do tego typu osób, które potrzebują dużo przestrzeni i gdy odczuwają potrzebę pobycia sam ze sobą, nie lubią gdy zmusza się ich do spotkań towarzyskich. Elio tego dnia czuł tą potrzebę aż nadto, jednak musiał się przełamać i spędzić chociaż kilka godzin w tym miejscu.
    Będąc we Włoszech mieszkał w małym, spokojnym miasteczku. Mieszkańcy też nie byli zbyt rozrywkowi - a przynajmniej większość z nich. Trafiały się pojedyncze jednostki uwielbiające szaleństwo i pośpiech, jednak szybko znikały z miasteczka przez atmosferę która w nim panowała. Nie interesowali się zbytnio życiem innych, mieli na uwadze własne, dlatego gdy coś złego działo się w sąsiedztwie nie zauważali tego. Spędzając tam osiemnaście lat Elio dalej nie mógł przywyknąć do miejskiego życia w Nowym Jorku, mimo że mieszkał w nim już kilka lat.
    Gdy w końcu znalazł się w kuchni, złapał za pierwszą lepszą butelkę soku, wlewając zawartość do plastikowego kubeczka i w chwilę opróżniając całość.
    — Elio! — usłyszał znajomy głos z drugiego końca pomieszczenia — Stary myślałem że się nie pojawisz. — chłopak poklepał go przyjaźnie po plecach z szerokim uśmiechem, gdy się przy nim znalazł.
    — Nie żartuj. W końcu to twoje urodziny. — Brunet uśmiechnął się w stronę solenizanta krzywiąc się nieznacznie gdy otuliła go woń tytoniu. Nie lubił tego zapachu.
    — Tak myślałem, bo wiem że nie przepadasz za imprezami tego typu. — Zaśmiał się lekko łapiąc za jedną z niewielu nie otwartych jeszcze butelek piwa. — Dołączysz do nas? — Kiwną głową na kanapę, którą można było dostrzec przez wejście do kuchni, na której siedziała reszta znajomych chłopaka. Elio często ich widział w jego towarzystwie, jednak nie były to osoby z którymi byłby w stanie się dogadać, więc wolał zrezygnować chcąc uniknąć nie przyjemnych sytuacji.
    — Może później.
    Gdy chłopak odszedł, Elio ruszył w przeciwnym kierunku wybierając się na wycieczkę po domu. Skoro miał tam spędzić połowę nocy nie chciał siedzieć bezczynnie.

    Elio

    OdpowiedzUsuń
  116. ― W takim razie zostajemy przy winie, to będzie najlepsze ― stwierdziła z lekkim uśmiechem. Niektórzy mogliby jeszcze źle odebrać to, że wino je łączyło, ale ile było ludzi, którzy tatuowali sobie znacznie gorsze rzeczy? Zresztą, to miało być tylko dla zabawy, a gdyby naprawdę im się nie podobało raczej mogłyby spokojnie usunąć tatuaże za jakiś czas. Może byłoby wciąż widać po kilku zabiegach usuwających. Co prawda Carlie nie podejrzewała, aby miały zmienić za miesiąc, czy dwa zdanie. Raczej naprawdę im się spodobają tatuaże, a kto wie, może za jakiś czas zdecydują się wrócić jeszcze raz do salonu? Ona rzuciła się na głęboką wodę, od razu chciała dwa. Serduszko i wino, nie była pewna, jak to zniesie, ale wiedziała, że da radę. Może to był dość brutalny sposób na pogodzenie się ze startą, ale coś zrobić musiała. Carlie przyjrzała się co proponowała jej przyjaciółka i skinęła głową. Mniejszy chyba będzie zdecydowanie lepszym rozwiązaniem, a na takie duże będą mogły sobie pozwolić, gdy najdzie je większa ochota.
    ― W takim razie robimy takie, idę się przebrać i trochę ogarnąć i możemy jechać. Taksówką, czy bierzemy moje auto? ― spytała. Nie miała wielu okazji, aby jeździć swoim samochodem. Ostatnio prawie nie ruszała się z domu, a szkoda jej było, aby auto marnowało się na parkingu nie widząc światła dziennego. Może troszkę rzucało się w oczy, ale Carlie zakochała się w tym aucie już od pierwszego momentu, gdy Matt wręczył jej kluczyki i najchętniej wcale się by z nim nie rozstawała. Tylko nie była też pewna, czy powinna prowadzić, więc te ewentualnie prowadzić będzie po prostu Elle, gdyby nie czuła się jednak na siłach. Rudowłosa zniknęła na kilkanaście minut w łazience. Doprowadziła się do porządku, przebrała. Na twarz nałożyła podkład, a cienie pod oczami zakryła korektorem, choć nie był on na tyle mocny, aby całkowicie zakryć cienie. Z tym, że teraz nie rzucały się już tak mocno w oczy, ale dziewczyna była blada, całe życie należała do tych, którym się nie poszczęściło i w jej przypadku nawet najmniejsze niewyspanie było naprawdę mocno widoczne, a teraz, gdy ledwo sypiała można było pomyśleć, że od kilkunastu tygodni nie wyspała się porządnie. Na szczęście po nałożeniu makijażu już nie była tak wielkim straszydłem.
    ― Wiesz, nie możesz się rozmyśleć, bo wtedy ja się rozmyślę i znowu nic nie zrobimy ― powiedziała, gdy wróciła i odłożyła wcześniej noszone ubrania na jedną z wolnych szafek. Nie były w ogóle znoszone, dziś rano je założyła i uznała, że gdy wróci do domu po prostu znów w nie wskoczy, bo będzie jej w tym zdecydowanie wygodniej niż w jeansach. ― Nie rozmyśliłaś się, prawda? ― upewniła się, zerkając na przyjaciółkę.

    [Ooo, idź idź. Koniecznie! :D Ja też planuję, ale muszę nazbierać kasę na taki wydatek, a wszystko wydaję na paletki. xDxD I nie wiem czemu, ale coś mi ten link nie działa. Wczoraj jeszcze jak zerkałam, wszystko było cacy, a teraz wyskakuje, że nie ma tej strony x'D
    #złośliwość_rzeczy_martwych xD]
    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  117. Słuchał Villanelle, ani razu jej nie przerywając. Sam pozostał nieco skulony, ostatecznie jedno z przedramion opierając na kolanie, podczas gdy jego druga dłoń powędrowała do twarzy, by palcem wskazującym i kciukiem mógł ścisnąć nasadę nosa i właśnie w tej pozycji trawił spokojne słowa płynące z ust blondynki i choć wyrzuty sumienia wciąż tliły się wątłym płomieniem w jego sercu, nie mógłby nie zgodzić się ze znajomą. Ta zdroworozsądkowa część jego umysłu wręcz krzyczała, że Elle ma rację i że w tym momencie podaje mu na tacy coś oczywistego, ale czy generalnie świat nie byłyby o wiele prostszy w swej budowie, gdyby ludzka głowa działała zerojedynkowo, niewrażliwa na uczucia i emocje, opierająca się tylko na chłodnym, obiektywnym osądzie? Bez wątpienia, lecz nic z tego nie było ani takie proste, ani tym bardziej oczywiste.
    Milczeniem przywitał kelnerkę, która przyniosła ich zamówienia i również milczeniem ją pożegnał, słuchając dalej. Pewna struna w jego wnętrzu; ta, którą w drżenie wprawiały kolejne zdania wypowiadane przez Villanelle, stawała się coraz bardziej naprężona. Ktoś skręcał ją i nawijał na kołek na obydwu jej końcach jednocześnie, sprawdzając wytrzymałość i Jerome całym sobą odczuwał to napięcie, aż w końcu metalowa linka została naciągnięta do granic swej wytrzymałości i zerwała się z brzękiem; dwie połówki przecięły powietrze niczym bicze, gotowe smagnąć nieostrożne dłonie. Marshall z kolei odczuł, jak z jego ciała schodzi część napięcia, jak gdzieś ulatuje nieuzasadniony niepokój i pozwolił sobie poczuć się lepiej, choć nie był w stanie zagłuszyć wszystkiego. Ot, na pewien czas mógł po prostu się odgrodzić, zaciągnąć grubą kotarę tłumiącą dźwięki i myśli.
    — Villanelle, ile ty masz lat? — spytał niespodziewanie, prostując się gwałtownie i spoglądając na nią z uśmiechem czającym się w kącikach ust. — Ponieważ czasem mówisz jak sędziwa staruszka. Bardzo mądrze i życiowo, z takim wewnętrznym spokojem i przekonaniem — kontynuował z tym samym, ledwo widocznym uśmiechem, lecz w pewnym momencie uśmiech ten złamał czający się w rysach twarzy cień, który padł na nią ostrzej, w miarę jak ta jedna konkretna myśl stała się wyraźniejsza. — Życie musiało nieźle ci dać w kość, prawda?
    Pytał, ale wcale nie oczekiwał odpowiedzi, ponieważ już ją znał.
    — Dobrze — mruknął, wciąż wyprostowany i uniósł nieznacznie dłonie, by następnie nimi potrząsnąć. — Pozwolę sobie na to — mówił ni to do siebie, ni to do Elle, za to Thea, która chyba nie planowała w najbliższym czasie drzemki, z zaciekawieniem obserwowała poczynania tego nowego, osobliwego wujka. — Na trochę normalności. Chyba widziałem to gdzieś w telewizji — skomentował z nieco głupim wyrazem twarzy swoje potrząsanie dłońmi i strzepywanie ich, by zaraz przestać, kiedy zdał sobie sprawę, jak musi to wyglądać. Odetchnął jeszcze głęboko, odchrząknął i wrócił myślami do tematów poruszanych przez nich wcześniej, przyciągając je bliżej siebie i odświeżając.
    — Nie, chyba nie chcę o niej rozmawiać — przyznał, przypomniawszy sobie, że mówili o matce Jen. — Mógłbym powiedzieć ci o niej dużo, ale bez konkretów. Raz tylko, jeszcze kiedy Jen była w szpitalu i chwilę porozmawialiśmy… Uznałem, że dam jej szansę, ale mam powody, by nie do końca jej ufać — wyjaśnił, swoje słowa podpierając niedbałym wzruszeniem ramion. Nic już nie mógł poradzić na to, że temat rodziny Jen budził w nim niepohamowaną irytację i prawdopodobnie nie miało się to zmienić w przeciągu najbliższych lat, o ile w ogóle.
    Pochylił się ku stolikowi, przyciągając bliżej siebie kubek z kawą. Nie wysoką szklankę, nie filiżankę – najzwyklejszy w świecie kubek, dokładnie taki, w jakim zrobiłby sobie kawę w domu, by ta nie skończyła się po czterech łykach (jak byłoby w przypadku właśnie filiżanki) i za to ta kawiarnia miała u niego sporego plusa. Również dobrał się do cukru, wsypując do kawy dwie saszetki i zamieszał ją energicznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Przyrzekam — odparł, tym samym wracając do tematu związku Villanelle i Arthura. — Gdybyś popytała, mam całkiem dobrą opinię na mieście — dodał, znacząco poruszywszy brwiami i jednocześnie pozwalając wypełznąć na światło dzienne temu Marshallowi, który zdawał się umrzeć bezpowrotnie jakiś tydzień temu. Tymczasem, proszę bardzo, ten mężczyzna wciąż tam był, schowany gdzieś głęboko w środku, przytłoczony obecnymi wydarzeniami, ale wciąż żywy. — Jeśli chodzi o dotrzymywanie tajemnic. I słuchanie — sprostował, uśmiechając się niewinnie i uniósłszy kubek do ust, ostrożnie upił łyk wciąż gorącej, ale przez to jak dobrej kawy.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  118. - Bo nie wiedziałem. Gdybym wiedział, powiedziałbym ci wcześniej – zauważył wciąż z głupkowatym uśmiechem na ustach. – Dobrze. Umowa stoi. Ananowce za obciąganie. To chyba znaczy, że muszę iść jutro na zakupy. Będzie fajnie – roześmiał się, nie potrafiąc ukryć satysfakcji, która przebrzmiewała w jego głosie. Wciąż szeroko się przy tym uśmiechał i nawet zaczął nawijać sobie jasne kosmyki włosów Elle na palec, poświęcając chwilowo całą swoją uwagę właśnie tej czynności.
    Zamruczał z uznaniem, ale nie posłuchał prośby dziewczyny i odsunął się od jej szyi, uprzednio jeszcze raz przejeżdżając po słonej skórze językiem.
    - Nie mogę cię ukarać, kiedy jesteś grzeczna – zauważył, pozwalając jej na wyswobodzenie się z uścisku. W czasie, gdy Elle układała się na poduszkach, Arthur sięgnął po jeden z nietkniętych kieliszków z winem i przystawił krawędź szkła do dolnej wargi. Obserwował uważnie każdy ruch ukochanej spod częściowo przymkniętych i ciężkich powiek, a kiedy wyciągnęła do niego ręce, pochylił się nad jej twarzą i pocałował jej nabrzmiałe usta, rozchylając je swoim językiem. Wino powoli spłynęło pomiędzy jej wargi, a Arthur odsunął się z łobuzerskim uśmiechem.
    - Na przykład jakie? – wymruczał cicho. – Chcesz posłuchać, jak bardzo chciałbym cię mocno zerżnąć? Czy jednak wolałabyś, żebym poprzestał na czynach, hm? Osobiście wolałbym to drugie, ale dostosuję się do zachcianek mojej cudownej żony – dodał szeptem, co kilka słów muskając linię żuchwy blondynki i wyeksponowaną szyję. W dłoni, którą opierał o poduszkę obok jej głowy wciąż trzymał kieliszek wina i przesuwające się pod palcami szkło przypomniało mu, że przecież z jakiegoś powodu go nie odstawił.
    Nogi i kręgosłup dzięki rehabilitacji były nieco silniejsze i Arthur chętnie to wykorzystywał. Bez szczególnie wielkich problemów zmienił nieco pozycję i przesunął się w dół, a następnie przekręcił się na brzuch i podparł na łokciach po obydwu stronach talii Elle. Leżał między nogami żony i czuł na klatce piersiowej jej ciepło, które go rozpraszało, ale mężczyzna uporczywie złapał się jednej myśli, którą zamierzał wprowadzić w życie i chyba dlatego nie pozwolił sobie na zanurzenie się pomiędzy jej uda. Uniósł natomiast dłoń z kieliszkiem i powoli go przechylił. Wylał niewielką ilość wina na pierś Elle i natychmiast zlizał alkohol, na koniec mocno zasysając sutek. To samo zrobił z drugą piersią, a potem rozlał trochę na mostek i również zlizał. Potem przesunął się jeszcze niżej i nalał wina do pępka. Odstawił kieliszek obok posłania i oparł dłonie na spodniej części ud Elle, unosząc do góry jej nogi.
    - Tylko nie rozlej, bo przestanę – wymruczał i musnął wargami jej podbrzusze, pachwiny, aż w końcu dotarł do swojego celu. Przez cały czas jednak patrzył w górę, to w oczy Villanelle, to na jej brzuch, żeby kontrolować sytuację. Nie chcieli przecież zostawić po sobie bałaganu, prawda? A czerwone wino nie tak łatwo sprać.

    ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  119. Jaime zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że na świecie cały czas działy się tragedie, mniejsze, większe, po prostu rzeczy, po których innym ludziom ciężko było się pozbierać. Dla niego takim wydarzeniem była właśnie śmierć jego brata. Ten moment utkwił mu w pamięci i zostanie z nim do końca życia. Chyba że dozna amnezji, to istniała szansa, że sobie nie będzie odtwarzał tego wszystkiego w głowie dzień w dzień. W każdym razie, wiedział, że nie tylko on cierpi, ale jakoś świadomość tego wszystkiego wcale nie pomagała mu wyjść na prostą. Wpływało to na niego od dziesięciu lat, sprawiało, że robił różne rzeczy, z których nie był dumny, ale i tak zachowywał się w sposób, który… o którym wolał nie mówić. Nikomu.
    - To było cholernie ciężkie – przyznał cicho i skinął lekko głową. – Wciąż jest – dodał jeszcze, a potem westchnął cicho. Nie chciał teraz o tym opowiadać, ale dopadło go właśnie wrażenie, że może gdyby znajdowali się w innym miejscu i byłoby mniej ludzi, to możliwe, że mógłby jej wszystko opowiedzieć. Zaraz jednak złapał się myśli, że przecież nie musi dokładać Elle kolejnych przykrych informacji. Miała na głowie zdecydowanie za dużo, aby jeszcze słuchać o nim i o jego życiu. To wszystko było skomplikowane i dość popieprzone jak na jedną osobą. No i… chyba wciąż się obawiał, że dziewczyna może uciec, że będzie tą jedną osobą, która powie, że tak, owszem, Jaime ma rację i to wszystko jego wina.
    Moretti może i chciałby spotkać się ze swoim chrzestnym, ale po tylu latach milczenia… mogłoby być ciężko. I naprawdę uważał, że im dłużej zwlekał, tym trudniej było wykonać pierwszy krok. Zresztą, gdyby Shay chciał z kimkolwiek z nich porozmawiać, to by to zrobił dawno temu, dał może znać, że wyjeżdża, bo coś tam. Jaime jako dziecko pewnie by to zrozumiał i to byłoby dla niego najważniejsze.
    - Na zdjęciach i najlepiej gdzieś z boku, żeby można było wyciąć odpowiedni fragment bez problemów – dodał jeszcze i westchnął cicho. Nawet się lekko uśmiechnął, ponieważ widział w tym dużo prawdy. – Cóż, świeżo po nowym roku idę na imprezę rodzinną z tą dziewczyna, którą poznałem niedawno… No wiem, szalone, ale skoro mnie zaprosiła, a ja, nie chwaląc się, jestem całkiem niezłym kandydatem na takie przyjęcia… - uśmiechnął się do niej lekko. Tak, on też wolał zmienić temat na bardziej przyjemny i na luzie. – To się zgodziłem. I na łyżwach nigdy nie jeździłem. W Miami… są lodowiska, ale jakoś tak – machnął ręką. – Mieliśmy iść z przyjacielem, ale trochę mu się życie posypało i musi się teraz zająć swoimi prywatnymi sprawami. Ale kiedyś na pewno się wybierzemy. A czemu pytasz? Chcesz mnie wyciągnąć? – uśmiechnął się nieco szerzej.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  120. Nie chciał w żaden sposób urazić jej swoimi słowami. Po prostu, będąc w jej wieku, wciąż miał raczej pstro w głowie i na dobrą sprawę emocjonalnie dojrzał w przeciągu ostatniego roku, kiedy to jego życie zaczęło wywracać się do góry nogami i układać na nowo. I musiałby szczerze przyznać, że nie spodziewał się, że Villanelle była aż tak młoda. Owszem, zdawał sobie sprawę z tego, że dzieliło ich kilka lat różnicy, ale bardziej stawiałby na dwa, góra trzy lata, a nie pięć. To tylko utwierdziło go w przekonaniu, że – jak się okazało – niedługo dwudziestoczterolatka musiała naprawdę wiele w życiu doświadczyć, bo czyż to nie doświadczenia najlepiej budowały charakter i poglądy, wyrabiały opinie? Wiele osób w jej wieku nie potrafiłoby powiedzieć mu czegoś takiego, jak ona, robiąc to w tak wyważony i po prostu mądry sposób. I to nie tak, że teraz Jerome chciał oceniać ich znajomość oraz samą Elle przez pryzmat dzielących ich lat. Chodziło wyłącznie o to, że akurat teraz zdał sobie z tego wszystkiego sprawę i cóż, był w niemałym szoku, który miał jednak szybko minąć i nie rzutować na dalszą część ich rozmowy. Niezmiennie cieszył się, że poznał tę kobietę, która na pewne sprawy spoglądała zupełnie inaczej niż on, potrafiąc uświadomić mu wiele rzeczy, których nie dostrzegał bądź też nie chciał dostrzec.
    Jego relację z teściową ciężko było określić, ponieważ na dobrą sprawę dopiero niedawno mieli okazję się poznać. Edith raczej była bardziej nieobecna, niż obecna w życiu Jen, a przynajmniej tak to wyglądało do tej pory i Jerome poniekąd miał jej za złe, że musiała wydarzyć się taka tragedia, by kobieta się ocknęła. Nie ufał jej, a na pewno nie do końca i nie omieszkał jej o tym powiedzieć, jednocześnie zwracając uwagę na to, że jeśli teraz Edith znowu zniknie, to Jen się nie pozbiera. I zapowiedział, że jeśli tak się stanie, to znajdzie ją chociażby na drugim końcu świata i pozna go od tej strony, której nigdy nie chciałaby zobaczyć. Jeśli bowiem chodziło o jego bliskich, Jerome był bezkompromisowy.
    — Skoro to nie kwestia tajemnicy, to skupię się na nie ocenianiu — obiecał i mrugnął do niej porozumiewawczo, skupiając się już wyłącznie na blondynce, co okazywało wcale nie takie trudne. Trzymając kubek z kawą w obydwu dłoniach, odsunął od siebie wszystkie zbędne myśli i zrobił to bez wysiłku. Chyba po prostu tego potrzebował, bardziej niż się spodziewał.
    Słuchał, pozwalając sobie na uśmiech pod nosem. Och, dobrze wiedział, że z perspektywy czasu człowiek zupełnie inaczej patrzył na pewne sprawy, zdając sobie sprawę z tego, że te kilka lat temu był najzwyczajniej w świecie głupi, ponieważ inaczej nie dało się tego opisać. I te wszystkie żenujące wspomnienia, które towarzyszyły zazwyczaj takim sytuacjom i przypominały o sobie w najmniej odpowiednim momencie, a szczególnie często przed snem.
    — Chyba zaczynam żałować, że nie poszedłem na studia — pozwolił sobie wtrącić, bo przecież miał nie oceniać, natomiast o żartowaniu nie było mowy. — Może poznałbym jakąś doktorantkę? — rzucił, zerkając na Elle znad kubka z kawą, by zaraz z niewinnym uśmiechem upić ostrożnie kilka drobnych łyków. Więcej też już się nie wtrącał, przynajmniej na razie, słuchając uważnie dalszej części opowieści i poniekąd wyobrażając sobie, że tamta… Dwudziestoletnia? Może dwudziestojednoletnia Elle miała zupełnie inne priorytety i problemy, co tylko świadczyło o tym, jak bardzo człowiek mógł się zmienić i rozwinąć w krótkim czasie.
    Gwizdnął tylko cicho pod nosem i uśmiechnął się, kiedy pani Morrison wspomniała historię tej konkretnej kanapy i aż ciekawej rozejrzał się po wnętrzu, jakby próbował się przenieść te kilka lat wstecz, do czasu, kiedy to Elle i Arthur chodzili tutaj na konsultacje.
    Później ton jej opowieści nieco się zmienił i Jerome czuł, że to nie odpowiednia pora na błaznowanie, powściągnął się więc przed jakimikolwiek komentarzami i wysłuchał jej do końca, zaśmiawszy się krótko dopiero, kiedy blondynka przypomniała mu o złożonej obietnicy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — A pocieszy cię to, że nawet jeśli, to wystawiłbym ci pozytywną ocenę? — rzucił, lekko wzruszając ramionami. — Popatrz, w jakim miejscu jesteś teraz. Mając tę wiedzę, wiedząc, co jest teraz, czy wtedy zrobiłabyś znowu to samo? — spytał, ponieważ to pytanie często pozwalało ludziom na ocenienie, czy postąpili słusznie i czy te wszystkie działania, czasem nawet głupie i niedorzeczne, były warte tego, co posiadali w dalej chwili, w jakim momencie swojego życia się znajdowali. — Masz teraz męża i dwójkę fajnych dzieciaków i myślę, że jesteś szczęśliwa — podsumował, zerkając na znajomą z lekkim uśmiechem. — Nie mnie oceniać, kto jak osiągnął swoje szczęście. Ważne, że je znalazł — podsumował, tym samym dając jej znać, co ostatecznie myśli o ich historii i o tym, jak się poznali.
      — Na dodatek będziecie mieli co wspominać na stare lata — dodał, puszczając jej oczko, mimo wszystko nie mogąc powstrzymać się od chociaż drobnego żarciku. I było mu dobrze, kiedy mógł skupić się na kimś innym, niż na sobie, nie na zasadzie egoizmu, ale tego, że jego życie było ostatnio przytłaczające. Rzeczywiście bardzo potrzebował tego oddechu, a przy okazji i przede wszystkim wreszcie nieco więcej wiedział o Elle i jej mężu, bo przecież ich znajomość dopiero się rozwijała i wciąż się poznawali.
      — Tak właściwie, co na to wszystko Nicholas? Kiedy już został kopnięty w tyłek? — zagadnął, tknięty nagłą ciekawością.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  121. — Chyba jednak chcesz, żebym cię ocenił, co? — spytał ze śmiechem, wyjątkowo czystym i radosnym, co świadczyło o tym, że z powodzeniem odciął się od ostatnich wydarzeń i w pełni skupił na tym, co tu i teraz. A teraz siedział w miłej kawiarni, na kanapie z całą masą kolorowych poduszek, na której niegdyś przesiadywała Villanelle wraz z Arthurem i słuchał, jak to właściwie w ich przypadku się zaczęło, ponieważ zakończenie tej historii poniekąd już znał.
    — Rozumiem — odparł, kiedy wspomniała o chęci zmienienia drobiazgów. — Raczej każdy z nas chciałby zrobić pewne rzeczy inaczej, lepiej niż kiedyś, ale to przychodzi dopiero z czasem. Pewnie, wasz początek jest dość… burzliwy — cmoknął z niewinnym uśmiechem, pozwalając sobie na drobną ocenę. — I wszystko to zaczęło się od robienia na złość kompletnie innemu facetowi, ale hej, gdybyś nie była wtedy taka przekorna, to nie miałabyś teraz męża i dwójki dzieci — zauważył i mrugnął do niej porozumiewawczo, wpadając chyba w dłuższy wywód. — A alkohol chyba dobrze działa na płodność — zawyrokował niespodziewanie. — Lionel też został poczęty, kiedy byliśmy nieco wstawieni i jakoś tak nie pomyśleliśmy o żadnym zabezpieczeniu — wyznał niespodziewanie, plotąc poniekąd to, co ślina na język mu przyniosła, zachowując się tak, jakby Jen nadal była w ciąży. Jakby faktycznie zapomniał o tym, co się stało, lecz zaraz zreflektował się i przez jego twarz przemknął mroczny cień. Na ile mógł, odepchnął go, skupiając się nie na tym, co działo się teraz, lecz na samym tym wspomnieniu i udało mu się pozostać w dobrym humorze, z dala od wiszącej nad nim czarnej chmury. Nie chciał teraz się na tym skupiać i analizować, choć to fakt, tamten wieczór przyniósł im jednocześnie tak wiele dobrego i tyle złego, że było to niepojęte.
    Postarał skupić się na tym, co miała do powiedzenia o Diego. Upił jeszcze łyk kawy i odstawił kubek na stolik, zauważając, że zbyt szybko ubywało mu aromatycznego napoju i nie chciałby rozczarować się, nagle wypiwszy ostatni łyk.
    — Wróciłaś do Nowego Jorku już po urodzeniu Thei? — dopytał, wyłapując tę informację gdzieś między wierszami, ale nie będąc jej pewnym. — Wiesz, chyba mamy w tym wszystkim wspólny element. To znaczy, przyleciałem tutaj chyba gdzieś pół roku po tym, jak Jen wyjechała z Rockfield i nie miałem zielonego pojęcia, co z tego wyjdzie, czy ona w ogóle chce mojej obecności tutaj. Jak mnie zobaczyła, w wypożyczalni, to próbowała schować się między kostiumami — przypomniał sobie, parskając krótkim śmiechem. — Ale uznaliśmy, że damy sobie czas do końca mojej wizy, spróbujemy i zobaczymy, co z tego wyjdzie. I okazuje się, że z takich prób chyba wychodzą całkiem niezłe rzeczy i historie — podsumował, nawiązując do tego, co opowiedziała mu Elle i jak się teraz czuła. Sam niespodziewanie się rozgadał, ale cofnięcie się wspomnieniami do tych początków było dobre, było jak odnalezienie zagubionego ostatnio gdzieś sensu.
    — Pewnie musisz bardzo się starać, żeby zaliczyć kolejne egzaminy u pana Morrisona? — wypalił bez większego zastanowienia, bo taki już po prostu był i żartowanie na ten wiadomy temat przychodziło mu dość swobodnie nawet w towarzystwie kobiet, o czym Elle mogła przekonać się na własnej skórze. Nie wszystkie panie jednak to lubiły, więc Jerome postarał się szybko zatrzeć to złe wrażenie. — Przepraszam. Najpierw powiedziałem, później pomyślałem. W razie czego po prostu mnie trzepnij.
    Skinął tylko głową, kiedy opowiedziała mu o Nicholasie i uśmiechnął się z pewnym zrozumieniem, gdy wspomniała o jego znajomych. W końcu to wciąż byli młodzi ludzie i jeśli nie założyli jeszcze własnych rodzin, to na pewno mieli zupełnie inne priorytety niż blondynka, lecz czy można było mieć im to za złe? Każdy wiek rządził się swoimi prawami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wiesz, że po takim pytaniu zawsze mam pustkę w głowie? — rzucił, ale wtedy z opresji wybawiły go dzieci Elle. — Dzięki, Matty — rzucił, puszczając perskie oko w kierunku wózka, jakby chłopiec mógł to zauważyć i rzucił kobiecie rozbawione spojrzenie. — Tak, zerknę na nich i przy okazji zastanowię się nad tą żenująca historią — obiecał, wstając i podchodząc do wózka. Dał znak Elle, że ta spokojnie może odejść i bujając lekko rączką, a tym samym całym wózkiem, naprawdę intensywnie zastanawiał się nad tym, co mógłby jej opowiedzieć. Jak na złość jednak przed jego oczami stawały wyłącznie wspomnienia związane z Jen i choć bardzo się starał, jakby nie był w stanie cofnąć się do wcześniejszych lat. Przychodziły mu na myśl wyłącznie zabawne sytuacje, choć może dla niektórych okazałyby się właśnie żenujące?
      — Nie wiem — przyznał się bez bicia, kiedy Elle wróciła. — Nadal pusto. Ale w ramach rekompensaty, możesz zapytać, o co tylko chcesz, co ty na to?

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  122. [Dzień dobry :* Villanelle piękności z "Pięknej i Bestii", a także z "Małych Kobietek"; widać, że też młodo została mamusią, ale pewnie w bardziej sprzyjających warunkach niż Amy. Dziękuję Ci pięknie za przywitanie i patrząc na powiązania, aż smutno się nam robi, bo moja dziewczyna z Madrytu również miałaby dwoje dzieci. Powodzenia! :)]

    Amy Lauren Maxwell

    OdpowiedzUsuń
  123. Roześmiał się razem z nią, postanawiając, że dobrze, będzie trzymał buzię na kłódkę i nie wyda Elle żadnej oceny, zresztą byłby ostatnim, który mógłby to zrobić, ponieważ… w ogóle go to nie bawiło. To, w jaki sposób żyli inni i jakich wyborów dokonywali, pozostawało daleko poza sferą jego zainteresowań, a jeśli już ktoś zdecydował się mu o sobie opowiedzieć, tak jak robiła to teraz blondynka, po prostu z uwagą słuchał danej historii i jeśli już miał coś do powiedzenia, to po prostu często odnosił się do wydarzeń z własnego życia, jeśli faktycznie istniały jakiekolwiek podobieństwa. Ocenianie nie było dobre, bo jak można było to robić, nie wiedząc o wszystkim i nie siedząc w skórze drugiego człowieka? A nawet jeśli posiadało się taką wiedzę, to czy miało się prawo do mierzenia kogokolwiek własną miarą? Jerome uważał to za… wstrętne. Tak, to było zdecydowanie to słowo, które najlepiej opisywało to, co odczuwał. Oczywiście sam nie pozostawał przy tym niewiniątkiem, niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy nikogo nie ocenił i nie przyrównał do siebie, ale z wiekiem rozumiał i pojmował więcej, porzucając to, co gryzło się z jego sumieniem.
    — Fakt, to mogło zaboleć — zgodził się, kiedy Elle przyznała, że w pewnym momencie Arthur dowiedział się, jak to wszystko wyglądało. — Ale myślę, że kiedy trafi się na tę odpowiednią osobę, to to po prostu czuć. I że gdzieś tam w środku musiał wiedzieć, że nie był już środkiem, a stał się celem — dodał i mrugnął do niej porozumiewawczo, bazując na własnych doświadczeniach, bo choć na początku swojego związku z Jen miał różne obawy i długo nie miał pewności co do tego, jak to się rozwinie, to widział. Po prostu widział, że sama Jen wzbraniała się przed czymś, co było większe od niej samej i miał nadzieję, że wreszcie pozwoli dojść temu do głosu.
    Kiedy opowiadała o tym, jak Arthur dowiedział się o tym, że ma córkę, na jego twarzy nie gościł uśmiech. Może lekki, czający się gdzieś w kącikach ust, lecz Jerome pozostawiał skupiony, wyobrażając sobie, jak czułby się na miejscu mężczyzny i cóż, na pewno było to uczucie porównywalne do oberwania czymś niebotycznie ciężkim w głowę.
    — I co, wykrzyczałaś jej w twarz, żeby zabierała łapska od ojca twojego dziecka? — spytał żartobliwie, oczyma wyobraźni widząc tę scenę i choć bardzo chciał, nie potrafił powstrzymać się przed śmiechem, który swobodnie uleciał z jego ust. — Wybacz, ale miałbym niezły ubaw, widząc coś takiego na imprezie. I nie oznacza to, że zachowałbym się inaczej — zaznaczył, unosząc przy tym palec wskazujący. — Wtedy co prawda ja i Jen już byliśmy razem i nie miałem trzymiesięcznej córki — nakreślił, puściwszy Elle perskie oko. — Ale byliśmy na domówce u jej kuzyna i jakiś gość był wobec niej zdecydowanie za bardzo nachalny, z daleka zobaczyłem, że zaczyna ją szarpać, a wtedy ledwo co dowiedzieliśmy się, że Jen jest w ciąży. — Znowu wzmianka o tym, znowu ukłucie bólu, lecz mówił dalej. — Myślałem, że gościa rozniosę i do dzisiaj dziwię się, czemu nie dostał w mordę. Popchnąłem go tylko tak, że wylądował na ziemi, potem już przytrzymali mnie jacyś ludzie, no i musiałem się upewnić, że Jen nic nie jest. Boże, jaki byłem wtedy wściekły! — warknął na samo wspomnienie. — Także… wydrapałaś jej oczy czy nie? — rzucił swobodnie, wracając do wesołego tonu. — W sumie, też chciałbym to zmienić. Wtedy bym mu przywalił — podsumował lekko i jakby niewzruszony własnymi słowami, sięgnął po kawę. Tak, był tym mężczyzną, który w pewnych sytuacjach problemy rozwiązywał za pomocą pięści i cóż, nie wstydził się do tego przyznać. Bo czy w szkole na Barbadosie, w małej wiosce Rockfield ktoś rozdzielał bijących się chłopców i wzywał rodziców? Gdzie tam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na odchodne chciał jeszcze rzucić, że wcale nie mówił o egzaminach na uczelni, ale szybko ugryzł się w język i pokręcił głową, zachowując tę myśl dla siebie. Przypilnował dzieciaków, siłą rzeczy uważniej przypatrując się małemu Matthew. Nawet jeszcze nie zaczął wyobrażać sobie, jak to będzie, kiedy Lionel pojawi się na świecie, kiedy Jennifer straciła dziecko. Cieszył się samą jej ciążą, nie dowierzał, że pod jej sercem rozwija się nowe życie, sklejone z ich dwóch połówek, a teraz tęsknił za czymś, czego nigdy nie poznał. Życie potrafiło być cholernie przewrotne.
      — Och, takich sytuacji mam masę, ale, z całym szacunkiem, przy twojej historii wypadają bardzo blado — stwierdził z niewinnym uśmieszkiem, unosząc ręce w równie niewinnym geście, z powrotem zajmując miejsce na kanapie i zawieszając wzrok na jedzącym chłopcu. Uciekł myślami w przeszłość, ale pytanie Elle ponownie osadziło go w rzeczywistości.
      — Nie, wszystko w porządku — zapewnił z lekkim uśmiechem. — Sami rozmawialiśmy o tym, kiedy jeszcze była w szpitalu — przypomniał sobie ten dobry moment, kiedy siedzieli pod automatem z gorącą czekoladą i śmiali się tak, jakby nie było wczoraj, a jutro nie miało nadejść. — Także tak, poznaliśmy się na Barbadosie. Jen szukała brata i w końcu trafiła do Rockfield, została na dwa miesiące. W sumie to trochę jak historia z filmu. Wyłowiłem z wody jej bransoletkę i tak się poznaliśmy, a przy okazji dowiedziałem się, gdzie na całe dnie znikała moja papuga. Bo mam w Rockfield papugę, wiesz? — rzucił z cichym śmiechem. — Jenkins przesiadywał na tarasie domku, który wtedy wynajmowała Jen. I tak jakoś spędzaliśmy ze sobą coraz więcej czasu, ale, rany, jak bardzo pilnowała, żeby wtedy do niczego nie doszło! — przyznał, tym razem śmiejąc się już głośniej. — Nawet się nie pocałowaliśmy, a uwierz mi, próbowałem — mruknął i posłał Elle wymowne spojrzenie, bo tak jak ona starała się o Arthura, tak on musiał starać się o Jen. — Aż przyleciałem za nią do Nowego Jorku, jakieś pół roku po tym, jak wyjechała z Rockfield — oznajmił, nieznacznie rozkładając ręce, jakby chciał powiedzieć i to dlatego możemy teraz pić razem kawę.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  124. Właśnie, Jaime też uważał siebie za dobrego słuchacza, ale rozmawianie nie szło mu za dobrze. Nie miał w tym doświadczenia, od dziesięciu lat jego rozmowy z innymi ludźmi były dość ograniczone, a cały stan pogłębił się, kiedy chłopak miał piętnaście lat. Od tamtego czasu więcej robił niż mówił. Przekonał się też, że czasami lepiej naprawdę nie mówić nic i po prostu być obok.
    - No właśnie, ale jak mówiłem, po co odmawiać? Lubię ją i myślę, że będzie dobrze… To znaczy, mam taką nadzieję. Słyszałem jednak, że jej kuzyni nie są zbyt przychylnie nastawieni do jej nowych znajomych. Ona sama mówi, że traktują ją jak młodszą siostrę, ponieważ sami takiej nie mają. Jeszcze przyjaciel mi zdradził, że on sam był bardzo… podejrzliwy do chłopaka, którego przyprowadziła jego młodsza siostra do domu. Więc myślę, że to może być kłopot, ci kuzyni, ale… nie zamierzam się poddawać – uśmiechnął się do niej i napił się czekolady. – A nuż okaże się, że jednak spotkam tam kogoś, kto mnie polubi i może nawet będzie chciał porozmawiać? Wiesz, pewnie w dniu imprezy złapią mnie nerwy, ale nie zamierzam rezygnować. Chyba że ona sama jednak to odwoła. Może stwierdzi, że jednak nie chce iść na rodzinną imprezę z zupełnie obcym dla siebie chłopakiem.
    Jaime skinął powoli głową, myśląc nad kwestią łyżew.
    - Chętnie bym się wybrał, ale skoro nie umiem na nich jeździć, to raczej nie chciałbym z siebie robić niezdary na oczach tej dziewczyny… - uśmiechnął się lekko pod nosem. – No i nie wiem też, jak potoczy się to przyjęcie, nie chcę więc niczego zakładać z góry. Możemy najpierw wybrać się sami, nauczysz mnie utrzymywać równowagę, a potem pomyślimy co dalej, co ty na to? – zaproponował, śmiejąc się cicho pod nosem, ponieważ wyobraził sobie siebie samego jak ląduje z impetem na tyłku na zimnym i twardym lodzie. – Jeśli jednak chcesz zabrać kogoś, kogo znasz, to dlaczego nie, nie widzę problemu – dodał jeszcze i dokończył swój napój. Cóż, czas w miłym towarzystwie szybko ucieka. – I tak, koniecznie musimy się spotkać po nowym roku. Kto wie, może faktycznie będę miał ci co opowiedzieć? – jego kąciki ust wygięły się w tajemniczym uśmiechu. Jeżeli impreza potoczyłaby się pomyślnie, to miałby przynajmniej o czym opowiadać, o czymś przyjemniejszym niż o śmierci brata lub o tym, co też poszło nie tak na tym spotkaniu rodzinnym. Ach, no i temat samych świąt będzie można pominąć, czyli kolejny niezbyt miły temat do rozmowy.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  125. Carlie również trochę się bała. Bo co, jeśli faktycznie będzie strasznie boleć? I w trakcie zdecyduje, że to jednak nie jest dla niej i będzie musiała zrezygnować, bo boli? Miała nadzieję, że do tego nie dojdzie. Nie chciałaby, aby przypadkiem coś takiego się wydarzyło. Była naprawdę zdeterminowana, aby te dwa tatuaże zrobić. Może potrzebowała takiego bodźca, innego bólu, na którym mogłaby się skupić. Brzmiało to strasznie, ale wiedziała, że podczas robienia tatuażu będzie myśleć o tym, co się dzieje teraz, a nie o wszystkim dookoła. Już w miarę i tak było o wiele lepiej niż przed przyjściem Villanelle. Była pewna, że dobrze spędzi czas z przyjaciółką, a gdyby się jednak wycofały i nie zrobiły tych tatuaży, to będą miały o czym rozmawiać i co wspominać, a Max z całą pewnością będzie mógł się z nich naśmiewać, że są słabe. Wybrała jeszcze buty, botki za kostkę na wyższym obcasie i była gotowa do wyjścia. Kurtkę zmieniła też na ciemny płaszcz, miała czerwoną, rzucającą się w oczy kurtkę, a dziś chciała zostać niezauważona. Przez związek z Mattem była na celowniku, wolała oszczędzić przyjaciółce uciekania przed aparatami paparazzi i wylądowaniu na jakiejś stronie. Żadna z nich tego teraz nie potrzebowała w końcu. Chciałaby, aby było już po wszystkim. Byłoby z pewnością łatwiej, gdyby miały to już za sobą, ale jednocześnie nie mogła się doczekać tego, jak tatuaże wyjdą. Z pewnością Matt sam też nie będzie się spodziewał tego, że gdy wróci to Carlie będzie z nowymi tatuażami. Ona sama nie sądziła, że to się w zasadzie dzieje.
    Zgarnęła kluczyki od auta, owinęła się szalikiem wokół szyi i upewniła, że w torebce ma wszystkie najważniejsze rzeczy, których na wyjściu dzisiaj mogłaby potrzebować. Wszystko było na miejscu, teraz trzeba było jedynie znaleźć w sobie odwagę i wyjść do ludzi, ale to chyba będzie łatwiejsze niż przeżycie tatuowania.
    — A ty będziesz mnie trzymała? Nie możemy uciec z fotela, jeszcze zrobimy z siebie wariatki przed Maxem — powiedziała z lekkim uśmiechem podczas zamykania drzwi. Dwa razy upewniła się, że wszystko jest pozamykane i ruszyła w stronę windy. Chwilę musiały poczekać, aż się przyjedzie z góry na dół. — A to włoskie żarcie brzmi naprawdę dobrze. Nie wiem teraz, czy bardziej chciałabym jedzenie, czy te tatuaże.
    Wsiadła do widny i wcisnęła odpowiedni guzik, który zabierze je na parking. Miała nadzieję, że te popołudnie naprawdę będzie udane, a ona nie będzie martwić się niczym, poza tym, że ma do zrobienia dwa tatuaże, a później dobry obiad w planach. Tylko tym chciała się teraz martwić.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  126. [Dziękuję ślicznie za przywitanie!!
    W takim razie spieszę z pomysłem na wątek. Młode mamy często chodzą na jakieś zajęcia typu masaż niemowlaka czy jakaś baby yoga - może nasze postacie poznałyby się na takich właśnie zajęciach, co o tym sądzisz?]
    Pozdrawiam, Maddie Hesford

    OdpowiedzUsuń
  127. [Myślałam, że mogą się na początku nie znać w ogóle, a potem z czasem zostaną znajomymi?]

    OdpowiedzUsuń
  128. Gdy w końcu, po kilkuminutowym spacerze po domu udało mu się znaleźć jedno z bardziej spokojnych pomieszczeń, za następny cel obrał sobie znalezienie jakichś przekąsek. Miał w planach posiedzieć tu jakiś czas, po czym niepostrzeżenie zmyć się do swojego mieszkania. Czekała tam na niego o wiele ciekawsza forma rozrywki - a przynajmniej on tak uważał, bo kto o zdrowych zmysłach wybrałby ubogie, że się tak wyrażę i niskobudżetowe azjatyckie produkcje zamiast imprezy w apartamencie? Jego plany jednak pokrzyżowała pewna brunetka niepostrzeżenie rzucając się mu na szyję.
    – Tak, nie znamy... – Spojrzał na nieznajomą niepewnie, jakby nie wiedząc co właściwie powiedzieć w takiej sytuacji. Gdy już otwierał usta chcąc uświadomić dziewczynę, że to nie on jest solenizantem, dostał soczystego buziaka w policzek który zaskoczył go do tego stopnia że słowa uwięzły mu w gardle, a po chwili całkowicie zapomniał już co chciał jej przekazać.
    Nawet nie wiedział kiedy znalazł się w kuchni z której kilka minut temu udało mu się uciec. Pokręcił głową z lekkim uśmiechem, gdy zdał sobie sprawę w jakiej sytuacji się znalazł. Gdyby na jego miejscu znalazł się jakikolwiek inny chłopak na pewno by to wykorzystał. Dziewczyna była ładna i z tego co zauważył już lekko wstawiona. Elio jednak nie był takim typem chłopaka, ba, nawet nie interesował się kobietami. Dobrze więc, że to on był chłopakiem którego brunetka pomyliła z jego przyjacielem.
    – Przepraszam. – Wyminął powoli dziewczynę, gdy tylko dostrzegł przyjaciela, po czym zarzucając mu rękę na ramię zwrócił się do niej:
    – A teraz pozwól, że ci przedstawię Erica - organizatora całej imprezy, a przy okazji solenizanta, którego jak mniemam szukałaś. – Puścił w jej stronę lekki uśmiech, po czym zaczął dalej mówić. – Z chęcią bym się z tobą napił, jednak nie przepadam za alkoholem. Eric natomiast nigdy nie odmawia jeśli o to chodzi. – Zdjął rękę z bruneta, po czym sięgnął po chyba już ostatnią paczkę, jeszcze nie otwartych chipsów stojącą za nim, nagle przypominając sobie o swoich wcześniejszych planach . – A teraz wybaczcie mi, ale zostawię was samych.
    I ruszył wolnym krokiem w głąb mieszkania, zmierzając z powrotem do miejsca z którego dziewczyna go zabrała.

    Elio

    OdpowiedzUsuń
  129. Kiedy Villanelle przytaknęła jego podejrzeniom co do tego, jak wyglądała tamta awantura na imprezie, Jerome posłał jej szeroki, wręcz głupkowaty uśmiech. Widać było po nim, że doskonale się przy tym bawił, czego zapewne by nie robił, gdyby życie pijącej z nim kawę blondynki potoczyło się inaczej, jednakże skoro wiedział, że teraz ona i Arthur mieli się lepiej niż kiedykolwiek, to jakże mógł się nie śmiać? I nie był to śmiech złośliwy czy też szyderczy, raczej ciepły i wesoły, wywołany po prostu dużą dozą serdeczności, jaką żywił do tej konkretnej kobiety. Cóż, nie znał jej wcześniej, poznając dopiero tę Villanelle, która siedziała przed nim tu i teraz, więc wyobrażenie sobie jej w takiej sytuacji było trudne, ale nie niemożliwe i kiedy już mu się to udało, pozwolił sobie na dziki chichot.
    — Nie żartuj… — mruknął, robiąc wielkie oczy, kiedy wspomniała o szarpaniu się za włosy i znowu się roześmiał, uspokajając się nieco, kiedy Elle kontynuowała.
    — No tak — podsumował, cmoknąwszy cicho. — Na pewno nie tak miało to wszystko wyglądać i na pewno w tamtym momencie nie było wam miło… Ale to świetna historia — stwierdził, mrugnąwszy do niej porozumiewawczo. — I chyba jest taka świetna tylko ze względu na to, że znam już zakończenie — doprecyzował, posyłając przyjaciółce zdecydowanie cieplejszy uśmiech i łagodniejsze spojrzenie. Nie chciał, by źle zinterpretowała jego rozbawienie, bo sam nie wiedział, jak dokładnie wspominała tamte wydarzenia, widząc tylko, że opowiadając o nich, raczej nie wyglądała na zadowoloną i dumną z siebie, na pewno czując pewne zażenowanie. Musiała być może nauczyć się jeszcze, że Marshall zbyt głęboko nie analizował podobnych historii i nie rozpamiętywał przeszłości, na siłę wywlekając negatywne emocje, więc nie, nie zamierzał teraz mówić, jakie to wszystko straszne, choć w tamtym momencie zapewne takie było.
    — Chyba coś mam! — stwierdził nagle, prostując się tak gwałtownie, że nieomal nie rozlał kawy, a trzeba zaznaczyć, że jego kubek nie był już pełen. Napój jednak zakołysał się, niebezpiecznie ocierając się o krawędź ceramiki. — Ale to będzie raczej bardziej creepy historia niż żenująca. A może jedno i drugie? — zastanowił się na głos. — To jak, chcesz ją usłyszeć?
    O nie, nie zamierzał tak od razu zdradzić jej wszystkich szczegółów, przecież dobra opowieść wymagała zbudowania odpowiedniej atmosfery i wywołania pewnego zniecierpliwienia w potencjalnym słuchaczu, prawda? Chyba że Elle nie zamierzała nabrać się na jego mały, bardziej nieświadomy niż świadomy podstęp i zamiast ochoczo przytaknąć, zrobi mu na złość i powie, że nie zamierza tego słuchać?
    — Odleci? Nie. Jenkins całe życie spędził na wolności, lata sobie gdzie chce, po prostu udało mi się go oswoić i nauczyć kilku sztuczek. Czasem znika na kilka dni, ale dotychczas zawsze wracał — wyjaśnił, w pewnym momencie uświadamiając sobie, że Elle może nie wiedzieć, jak wygląda jego rodzinne miasto. — Rockfield to wiocha zabita dechami — sprecyzował więc, mrugając do niej porozumiewawczo. — Większe miast i turystyczne miejscowości są na zachodnim wybrzeżu Barbadosu, bo też są tam ładniejsze plaże. Szerokie i długie. Na wschodnim wybrzeżu, tam gdzie leży Rockfield, turystyka tak bardzo się nie rozwinęła, wybrzeże jest skaliste, plaże mniejsze, więc lokalna społeczność ma spokój od turystów, trafiają tam nieliczni.
    Czasem – tak jak teraz – przyłapywał się na tym, że mógłby godzinami opowiadać o swoim domu. W takich momentach uświadamiał sobie też, że tęskni za tym miejscem i za samymi bliskimi, których nie miał już na wyciągnięcie ręki. Ale czy teraz nie budował swojego własnego domu? Tego, zdawałoby się, najprawdziwszego ze wszystkich?
    — Tak, chyba tak, zdarza mi się być uparciuchem — zgodził się po chwili namysłu. — Ale to nie wynikało tylko z tego, przynajmniej teraz to wiem. Kiedyś jedna dziewczyna też uciekła mi z wyspy i jej nie szukałem — przyznał z pewnym wstydem, ale tak właśnie to wyglądało i co zabawne, po tych wszystkich latach spotkał ją ponownie w Nowym Jorku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Świnka? — podchwycił. — Morska? Czy taka świnka-świnka? — dopytał ze śmiechem. — Udało mi się. Ale dopiero w Nowym Jorku. Pierwszego dnia po przylocie — oznajmił z niejaką dumą i uśmiechnął się szeroko, by zaraz zaśmiać się krótko. Na Barbadosie Jen zręcznie mu się wymykała, nie chciała wtedy pozwolić sobie na jakiekolwiek zobowiązania, a nawet brak zobowiązań, aż w końcu wyjechała. Lecz Jerome o niej nie zapomniał. Nie potrafił wyrzuć jej wtedy jeszcze tylko z głowy. I przyleciał z Barbadosu do Nowego Jorku, by wreszcie ją pocałować.
      Obróciwszy w dłoniach kubek z kawą, upił kilka łyków, zauważając, że coraz bliżej mu do dna. I tak rozmawiali już bardzo długo, a Elle pewnie miała też swoje sprawy na głowie i wzywające ją obowiązki. To dlatego przestudzony już napój Jerome dopił kilkoma łykami i odstawił puste naczynie na stolik, zauważając, że Matty jednak potrzebował jeszcze chwili na opróżnienie swojej butelki.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  130. Zrezygnował z całego swojego misternego planu, bo za bardzo lubił patrzeć, jak jego żonie jest dobrze, a świadomość, że to tylko dzięki niemu, była cholernie budująca. Biorąc pod uwagę, ile miesięcy minęło od ich ostatniego zbliżenia, że wątpił, iż jeszcze kiedykolwiek będzie w stanie się z nią kochać, a jego męskość całkowicie z niego uleciała, to uczucie, które go teraz wypełniało, było zbawienne. Chłonął więc każdy jęk, każde westchnienie, skurcz i dreszcz, jakby to co najmniej był życiodajny tlen.
    Na koniec jedynie nie powstrzymał spojrzenia pełnego dezaprobaty, a potem podciągnął się na łokciach i zlizał z brzucha Elle całe wino, które zostało na gorącej skórze.
    - Nie wiesz, jak cholernie chciałem to usłyszeć – wyszeptał, zanim położył się obok Elle. Opadł na plecy i objął ramionami drobne ciało, przyciągając ją do siebie i przymykając powieki. Oddech powoli zwalniał, a mokre od potu włosy wysychały. – Tak bardzo cię kocham, słoneczko. Najbardziej – wyszeptał, zanim odpłynął.

    Obudził go ból pleców. Zamrugał kilka razy oczami i rozejrzał się, przypominając sobie przebieg wczorajszego dnia, wieczoru i dzisiejszej nocy. Uśmiechnął się przy tym, czując znajomy ciężar na swoim ramieniu. Leżałby tak dłużej, żeby tylko nie przerywać ukochanej słodkiego snu, ale ból naprawdę mocno dawał mu się we znaki, zmuszając do natychmiastowej zmiany pozycji. Ostrożnie wysunął swoje ramię spod Villanelle i spróbował się podnieść, ale nie dał rady. Zacisnął mocno wargi, dzięki czemu udało mu się stłumić jęk i opadł z powrotem na poduszkę, ale wątpił, że długo wytrzyma w takiej pozycji.
    - Kochanie... – zaczął cicho, unosząc rękę, żeby odgarnąć jasne włosy z twarzy dziewczyny. Gdy to nie przyniosło efektu odchrząknął i delikatnie potrząsnął jej ramieniem. – Elle... Zaraz z powrotem pójdziesz spać, ale musisz mi pomóc. Proszę... – jęknął i niespokojnie poruszył biodrami. – Nie mogę się podnieść, a ból pleców zaraz mnie zabije. Muszę usiąść na kanapie. Pomożesz mi? – wymamrotał, wsuwając dłoń między podłogę, a swoje lędźwie. Wiedział, że to nie był za dobry pomysł, ale nie chciał odmawiać swojej żonie, zwłaszcza, że to miał być ich wieczór, bardzo przyjemny w dodatku. Ale teraz, niestety, spanie na podłodze i cała aktywność fizyczna dawały mu się we znaki. Owszem, był cholernie uparty i na rehabilitacji dawał z siebie wszystko, ale podnoszenie woreczków palcami u stóp nijak się miało do seksu, który wymagał od Arthura zdecydowanie więcej.
    - Och, cholera... Jebane plecy. Nienawidzę ich – wymamrotał, wykrzywiając twarz w grymasie bólu i zaciskając powieki, jakby to miało w czymkolwiek pomóc. Nie pomagało, a Morrison miał wrażenie, że ból wzmaga się z każdą kolejną sekundą.

    Artie ❤

    OdpowiedzUsuń
  131. Noah siedział spokojnie w kawiarni, jak to zwykle miał w zwyczaju. Przyzwyczaił się do tego, że najwięcej energii ma właśnie wtedy, gdy siedzi pośród ludzi – w kawiarni, parku, transporcie komunikacji miejskiej. To były te chwile głośnej ciszy, które uwielbiał – chociaż wiedział, że otacza go wielu przypadkowych ludzi, to jednocześnie nie był przez nikogo nękany, a niechciane połączenia łatwiej było ignorować w szumie rozmów niż w ciszy własnego mieszkania. Chociaż jak zwykle usiadł z laptopem w kącie i zajmował się swoimi sprawami, ten raz miał byś inny i to nie w taki sposób, w jaki się spodziewał. Niemniej umówił się na spotkanie ze swoim znajomym, który znęcał się nad jego wypocinami, aby stworzyć z nich coś, co przeszłoby przez srogie oko redaktora. Noah do tej pory specjalizował się w krótkich formach, nigdy nie napisał nic, co miałby więcej niż dziesięć normalizowanych stron, a tymczasem jego potencjalny pracodawca wymagał całkiem sporego objętościowo dzieła – minimum pięciu arkuszy uzupełnionych o zdjęcia, cytaty i inne wesołe atrakcje, które mają bawić czytelnika. Chociaż praca ich zmierzała ku upragnionemu końcowi, Woolf wcale nie czuł się pewnie ze swoim pierwszym dzieckiem. Nawet świadomość tego, że publikacja nie będzie musiała bronić się sama – w końcu od czego jest marketing? – niewiele pomagała.
    Siedząc i czytając po raz setny już swoje wypociny, uciekał myślami do chwil, kiedy zaczynał swoją przygodę z pisaniem i tego, jak niewinne były to zabawy. Wtem usłyszał znajomy głos, a na kanapie naprzeciwko zaczęła się rozkładać kobieta, którą bez trudu rozpoznał. Nie wynikało to co prawda z ich znacznej zażyłości, ale z faktu, że mężczyzna miał całkiem niezłą pamięć do twarzy, co niejednokrotnie uratowało go od nie lada tarapatów.
    - Villanelle, prawda? – próbował wejść jej w słowo, gdy z ust kobiety płynął potok niezbyt zrozumiałych dla niego zdań. – Bardzo miło mi ponownie się z tobą spotkać, ale wybacz… pomyliłaś mnie z kimś. Owszem, czekam na spotkanie, ale mój rozmówca ma na oko metr osiemdziesiąt, jest łysy i raczej nie tak wesoły jak ty – zapewnił i uśmiechnął się do niej przepraszająco. – A zdradzisz chociaż z kim miałaś się spotkać i jakim cudem mogłaś się pomylić? – zapytał z żywą ciekawością. W końcu niecodziennie zdarzają mu się takie sytuacje.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  132. Carlie była ciekawa, ile osób tak naprawdę uciekło chwilę przed zrobieniem sobie tatuażu. Z całą pewnością nie byłyby jedyne z Villanelle, gdyby zdarzyło im się uciec z fotela, bo przestraszyłyby się maszynki, ale z kolei czemu ludzie się na to decydowali, jeśli wiedzieli, że nie dadzą rady wytrzymać? Ona sama teraz nie wiedziała, jak będzie, ale raczej nie mogło być to bardzo piekielnie straszne, prawda? Przeżyła przekuwanie uszu, to raczej też powinna przeżyć i nie będzie wielkiej tragedii? Miała nadzieję, że faktycznie tak będzie, a nie zostawi Elle samą w studiu i nie pokaże się później więcej Maxowi na oczy. Była pozytywnie, o dziwo, nastawiona do tego wyjścia. Wiedziała też, że pewnie Max widział różne rzeczy i nie byłby może szczególnie zaskoczony, gdyby obie w ostatnim momencie zdecydowały, że jednak nie chcą robić sobie tatuaży.
    — Pewnie większy z niego wariat niż z nas obu — mruknęła w odpowiedzi z lekkim uśmiechem. Teraz nie nadawała się do wariackich pomysłów, choć tak naprawdę zrobienie tatuaży trochę mogło pod to podchodzić. Tylko tez z drugiej strony to nie była decyzja, którą podjęły z dnia na dzień, bo przecież rozmawiały już o tym miesiące temu, a nie mogły iść od razu przez Elle i fakt, że urodziła dopiero co synka, a teraz… cóż lepszego momentu zdecydowanie żadna z nich mieć nie będzie, a Carlie również nie chciała czekać kolejnych kilka miesięcy, aby zrobić tatuaż. — Teraz zrobiłam się głodna… Ja chyba mam ochotę na risotto. Nie wiem, zjadłabym teraz wszystko w sumie — westchnęła. Uwielbiała włoskie jedzenie, miała wrażenie, że włoska kuchnia jest najlepszą na świecie i teraz zamiast przyjąć kierunek w stronę studia, pojechałaby prosto do restauracji. Siedząc już na miejscu pasażera Carlie wpisała adres docelowy. Poprawiła siedzenie, ostatni raz jechał nim chyba Matt i siedzenie nie było ustawione tak, jak rudowłosa lubiła.
    — Jak chcesz coś włączyć to śmiało, nie mam chyba weny na wybieranie piosenek — powiedziała do blondynki. Sama pewnie włączyłaby po prostu radio, bo mimo wszystko nie lubiła jeździć w ciszy, ale czuła, że teraz mogłoby ją zwyczajnie drażnić i wolała zdać się na Elle w tym wypadku. — Był tam parking przy studiu, czy będziemy musiały jakiegoś poszukać w pobliżu? — spytała wyjeżdżając z parkingu. Chwilę później dołączyły już do ruchu drogowego.
    — Chcesz się zatrzymać gdzieś przed wejściem do studia? Nie powinnyśmy iść tak na głodnego… Kiedyś oglądałam jedną dziewczynę na Instagramie i o tym mówiła, ale z kolei nie robimy sesji na kilka godzin, więc chyba też nic na nie będzie — zauważyła faktycznie zastanawiając się, czy nie powinny chociażby kupić kanapki ze sklepu, aby nie być głodne podczas robienia tatuaży. Tylko tez ona sama nie odczuwała głodu i nie dałaby rady nic w siebie wcisnąć, wolała oszczędzać siły na włoską restaurację, gdzie na pewno zamówi coś dobrego.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  133. Nie sądził, że przemówienie przed pracownikami okaże się dla niej aż tak stresujące i zaczynał żałować, że po części wbrew jej woli zdecydował się zorganizować w niespełna godzinę firmową imprezę. Mógł jej dać chociaż kilka dni na przygotowanie się, a tak rzucił ją na bardzo głęboką wodę, co z pewnością nie było zbyt dobre dla jej wcześniejszych problemów kardiologicznych. Chciał dobrze i miał nadzieję, że w ten sposób już na starcie ugruntuje i pokaże wszystkim jej wysoką pozycję, ale najwyraźniej zbyt słabo ją znał i obrał nieodpowiednią strategię. Odczekał jeszcze krótką chwilę, a kiedy dziewczyna zawiesiła głos, skubiąc przy tym nerwowo skórki, wszedł na podest i przejął od niej mikrofon.
    - Tyle oficjalnej części na dziś, po prostu świętujmy i wznieśmy toast na cześć nowej pani dyrektor – uśmiechnął się, unosząc w górę kieliszek wypełniony złotymi bąbelkami i szybkim łykiem opróżniając jego zawartość. Zawsze starał się zachować duży dystans w stosunku do swoich pracowników, ale dziś działał w myśl nowych zasad, które zamierzała wprowadzić w firmie Elle. Nie chciał być jak Will, a traktując wszystkich z góry i podkreślając na każdym kroku swoją wysoką pozycje, postępował dokładnie jak ‘ukochany tatuś'.
    - Jeśli nie jesteś jeszcze gotowa, aby objąć to stanowisko, mogę poczekać i dać ci jakiś dłuższy urlop – podszedł do niej, wręczając przy okazji porwany z tacy kelnera deser tiramisu w plastikowym pudełeczku – Stając na czele działu będziesz musiała zmierzyć się nie tylko z pracownikami czy presją czasu i wyników, ale i dziennikarzami. Nie chcę, żeby to wszystko cię przerosło i przy okazji wzmocniło nienawiść twojego męża w stosunku do mnie – wyjaśnił na spokojnie, obserwując wędrujących po sali bankietowej pracowników. Widać było, że nawet podczas firmowej imprezy wciąż czują się mocno zestresowani, jakby obawiali się jego reakcji i tylko czekali aż wybuchnie z jakimiś pretensjami. Nie chciał być tyranem niczym Will i miał nadzieję, że Elle pomoże mu odbudować wizerunek i zdobyć tym samym zaufanie wśród personelu.
    - Nie ukrywam jednak, że zależy mi na naszej współpracy. Potrzebuję tutaj kogoś, kto będzie miał na uwadze dobro pracowników i przedstawi mnie w ich oczach w nieco innym świetle – dodał, gestem zapraszając ją do zajęcia miejsca przy wspólnym stoliku – Nienawidzę mojego ojca, a postępuje dokładnie tak, jak on. Pieprzony paradoks, co? – parsknął, obracając w dłoni szklankę z whisky. Miał ochotę się upić, ale nie mógł pozwolić sobie na utratę reputacji wśród kadry. Robił wszystko, aby się jakoś rozerwać, ale podstępny głos z tyłu głowy niczym mantrę powtarzał mu słowa Willa, mówiące mu o tym, że został adoptowany.
    - Ja pierdole...-mruknął pod nosem, odczytując wiadomość z telefonu – Mój dziadek nie zmarł na zawał. On...został zamordowany...- wyszeptał w kierunku Elle, rozglądając się nerwowo wokół. Nie miał pojęcia kto mógł stać za śmiercią seniora Ulliel, zwłaszcza że ich rodzina posiadała znacznie więcej wrogów niż przyjaciół. Lista potencjalnych zabójców była bardzo długa, a to oznaczało, że zarówno Blaise jak i Elle w każdej chwili mogli znaleźć się na liście podejrzanych, lub co gorsza – kolejnych ofiar.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  134. — Nie mogę ci tego obiecać — odparł z powagą, nieco udawaną, bo w jego oczach doskonale widoczne było rozbawienie, a kąciki ust drżały zdradliwie. Szkopuł tkwił w tym, że to co Jerome chciał powiedzieć jako kolejne, było prawdą i cóż, jeśli zamierzali kontynuować tę znajomość, to Villanelle musiała się z tym liczyć. — Uwielbiam wytykać ludziom takie rzeczy — zdradził, spoglądając na nią niby to niewinnie, lecz jego uśmieszek nabrał nieco złośliwości. — Wiesz, w taki przyjacielski sposób — dodał i podkreślił, mrugnąwszy do niej porozumiewawczo, by nie było co do tego żadnych wątpliwości. — Także… postaram się nie robić tego zbyt często — oznajmił, przykładając prawą dłoń do lewej piersi jak podczas uroczystej przysięgi. — Może być? — zagadnął z cichym śmiechem, obserwując blondynkę kątem oka.
    Dopiero się poznawali i Elle być może już dostrzegała, że Jerome lubił dogryzać tym, których lubił, a w towarzystwie przyjaciół już w ogóle się nie krępował i wszelkie złośliwości były po prostu przejawem sympatii. Poza tym sam zamierzał podzielić się z nią czymś, co kobieta będzie mogła później mu wypominać i wprowadzać go w zakłopotanie, ponieważ na samo wspomnienie tamtych wydarzeń Marshall czuł się nieswojo.
    Póki co jednak, wrócił myślami do Barbadosu i twierdząco skinął głową na jej pytania.
    — Jest tam bardzo ładnie. Ale biednie — zaznaczył z lekkim wzruszeniem ramion. — Barbados ma dwie twarze, tą dla turystów i tą całkiem zwyczajną, którą niewielu odkrywa, ale wydaje mi się, że to dobrze — stwierdził z uśmiechem. — Nie chciałbym, żeby Rockfield nagle było pełne turystów, głośne i hałaśliwe, choć może jeszcze kiedy miałem dwadzieścia lat, miałem inne zdanie — zaśmiał się, kręcąc głową. Nie stronił od dobrej zabawy, ale na pewno miał do tego inne podejście, niż jeszcze te dziesięć lat temu, kiedy weekend bez imprezy był weekendem straconym.
    Tak, gdyby nie ta upartość, być może nawet wcale by się nie poznali. Jerome najprawdopodobniej nadal mieszkałby w Rockfield, pomagał ojcu w pracy na kutrze, od czasu do czasu sezonowo zatrudniając się do pracy na budowie, właśnie w tym rejonie wyspy, gdzie nowe hotele i kurorty wyrastały jak grzyby po deszczu, obejmując coraz więcej kilometrów wybrzeża. Jednakże jak to kiedyś powiedziała mu sama Villanelle, nie warto było gdybać.
    Słuchał najpierw o śwince, a później o kozie, uśmiechając się przy tym nieco głupkowato, ciekaw, jakie jeszcze dobrodziejstwa inwentarza Elle zacznie wymieniać i jeśli miał być całkowicie szczery, to nic a nic nie dziwił się Arthurowi i jego nastawieniu. Na Barbadosie mieli kury i już chciał zaproponować kobiecie również je, lecz ostatecznie ugryzł się w język, sądząc, że jeśli kiedyś przyjdzie mu poznać się z mężem przyjaciółki, to ten raczej nie będzie mu wdzięczny za podsunięcie kolejnego pomysłu.
    — Ty przebiegła żmijko! — pozwolił sobie skomentować z wesołym śmiechem, kręcąc przy tym głową i spoglądając na Elle z rozbawieniem. — Coś mi się wydaje, że skończycie i ze świnką, i z kozą — kontynuował wesoło, wciąż się śmiejąc. — Dobrze, że macie dom. Wystarczy nieco solidniej ogrodzić ogródek i może niedługo zaczniecie żyć z agroturystyki? — wymruczał, przyglądając się jej z namysłem, jakby w głowie już specjalnie dla niej układał solidny biznesplan. Lubił zwierzęta, lecz raczej nie uważał kozy czy nawet miniaturowej świnki za zwierzątko domowe.
    — Wie, kiedy może pokazać różki — zauważył, zerkając na chłopca, a następnie zebrał myśli, przez co na jego czole pojawiło się kilka poziomych zmarszczek. Starał się jak najdokładniej przypomnieć sobie to, co zamierzał opowiedzieć Elle i kiedy na nowo odtwarzał w głowie przebieg wydarzeń, odruchowo zaczął nią kręcić i zacisnął usta w wąską kreskę.
    — No dobrze — zaczął, tym samym dając jej sygnał, że rozpoczyna swoją opowieść. — Miałem wtedy chyba piętnaście lat… I byłem z taką dziewczyną ze szkoły, a raczej, jak to się wtedy mówiło, chodziłem z nią — zaznaczył, dla podkreślenia swoich słów unosząc palec wskazujący, znacząco i zabawnie poruszywszy przy tym brwiami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Trwało to może jakieś dwa, trzy miesiące, kiedy pewnego pięknego dnia ta dziewczyna, Maira, oznajmiła, że jest ze mną w ciąży — wyjaśnił, po czym zrobił dramatyczna pauzę, posyłając Elle zbolałe spojrzenie. — W tamtym momencie cały mój świat miał prawo się zawalić, był tylko jeden istotny problem. Nigdy ze sobą nie spaliśmy — powiedział i parsknął, śmiejąc się przez jakiś czas, a kiedy się uspokoił, kontynuował. — To mógł być koniec tego tematu, ale nie. We wszystko wmieszała się jej matka, bo przecież jak mogę uciekać od takiej odpowiedzialności i nie docierały do niej tłumaczenia, że nie tknąłem jej córki palcem. No, może palcem tknąłem, ale czym innym w ogóle — mówił, śmiejąc się z samego siebie. — Elle, uwierz mi, to było tak absurdalne, że w pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czy coś mi nie umknęło i czy my może faktycznie… Trwało to chyba miesiąc, może trochę dłużej, a Rockfield jest małe i wszyscy się tam znają, więc możesz sobie wyobrazić, jak to wyglądało i co wszyscy o mnie mówili. Nalegałem na kolejne testy, na pójście do lekarza, ale te dwie, Mairę i jej matkę, jakby coś ugryzło… Już nie pamiętam jak dokładnie, ale okazało się, że żadnej ciąży oczywiście nie było, bo nie miało prawa jej być, przynajmniej nie ze mną w roli ojca. Do dzisiaj nie wiem, skąd ten pomysł i co to miało na celu — przyznał, z głupią miną bezradnie rozkładając ręce. — Ale przez chwilę byłem sprawcą niepokalanego poczęcia, popatrz, jakiego masz znakomitego znajomego — podsumował, tym samym zwieńczając swoją opowieść i skłonił się nisko i teatralnie niczym nadworny błazen, na tyle, na ile mógł, siedząc na kanapie.

      [Piękne zdjęcia 💜💜💜]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  135. ― Może trzeba było się z nim wtedy zaprzyjaźnić ― mruknęła faktycznie się nad tym zastanawiając. Max wydawał się być fajnym facetem, z którym można było dobrze się bawić na imprezach, choć z pewnością teraz żadna z nich nie miała ochoty na to, aby imprezować. Obie miały swoje problemy, rodziny i skupiały się głównie na nich, a imprezy i balowanie było po prostu fajnym dodatkiem z boku, na który trzeba było znaleźć czas w tym całym zmieszaniu z dorosłością, która zaczynała powoli dziewczynę przerastać i chwilami wiele by dała, aby mieć znów te naście lat i nie przejmować się zbytnio niczym tak naprawdę. Teraz Carlie jednak w pełni myślała tylko i wyłącznie o tym, aby zrobić te dwa tatuaże. Na jeden czekała niecierpliwie od miesięcy, a drugi miał być symboliczny i tylko i wyłącznie dla niej, czego już się szczerze nie mogła doczekać. Carlie uznała, że zjedzenie czegoś przed tatuażem będzie dobrym pomysłem. Pewnie będą się lepiej czuć, gdy coś zjedzą i może wtedy nie będzie tak bardzo bolało, gdyby robiły je na głodnego.
    Uśmiechnęła się, gdy usłyszała znajomą dla siebie już piosenkę. Miała wrażenie, że przesłuchała jej milion razy, choć jeśli miała być szczera to Adore You o wiele bardziej się jej podobało. Ale chyba nie potrafiłaby wybrać, bo obie piosenki były naprawdę genialne. Zresztą, to był Harry i nie można było po nim oczekiwać tego, że zawiedzie piosenkami.
    I want your belly and that summer feelin'
    Getting washed away in you
    ― dośpiewała za blondynką I zaśmiała się na końcu. Naprawdę dobrze było wyrwać się z mieszkania, trochę wyjść do ludzi. Sama pewnie jeszcze przez długi czas martwiłaby się tym, że jest za wcześnie i może faktycznie było, ale siedzenie w domu w zamknięciu w żaden sposób jej nie pomoże. ― Na mrożone jogurty i lody nigdy nie jest za zimno ― stwierdziła rudowłosa posyłając uśmiech przyjaciółce. Nie trzeba było jej długo nawet namawiać do tego, aby zjadła coś niezdrowego, w typie lodów czy słodkiego. Kochała wszystko co dobre, więc to było wręcz oczywiste, że się zgodzi na to, aby wstąpiły po mrożony jogurt.
    ― Jestem za, Elle ― powiedziała z uśmiechem dziewczyna ― musimy tylko znaleźć parking, ale może to nie będzie problem. Gorzej z miejscem, jest środek… wszystkiego, a tu ludzie zawsze jeżdża wszędzie autami.

    [Jak tu pięęęęknie ♥♥♥]
    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  136. Nie zdawała sobie nawet sprawy, że wstrzymywała oddech, dopóki siedząca naprzeciw niej kobieta nie wypowiedziała pierwszego słowa. Chciała tylko pomóc, a choć intencje miała jak najlepsze, ostatecznie wcale się nie znały. Obecność niemal zupełnie obcej kobiety przy nowo narodzonym dziecku, przy którym ona sama nie była w stanie spędzić czasu, wcale nie musiała być tym, czego akurat potrzebowała. Michaela zrozumiałaby, gdyby w tej chwili Villanelle posłała ją do stu diabłów i po prawdzie trochę tego się spodziewała, gdy przedłużająca się cisza między pierwszym nieśmiałym pytaniem, a kolejnym zdaniem, wwiercała się w uszy blondynki. Michaela przekraczała granicę, której najprawdopodobniej nie powinna przekraczać, a choć robiła to przez właściwie całe swoje życie, przypadek jej niedoszłej modelki był zupełnie inny i absolutnie wyjątkowy. Nie chciała zrobić czegoś, co mogłaby spłoszyć lub zrazić do niej Morrison.
    Bezgłośnie wypuściła powietrze z płuc, gdy już dotarło do niej, że nikt dziś nie będzie na nią wrzeszczał i beształ za bezczelną śmiałość. Usta Starling rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, a w zielonych oczach zalśniły pełne nadziei ogniki. Była zadowolona i szczęśliwa, że jest coś, co mogła zrobić dla Elle, by jakoś jej pomóc uporać się z rzeczywistością w tym ciężkim dla niej okresie.
    ― Oczywiście, że to zrobię, Villanelle ― przytaknęła, rejestrując niedowierzanie w głosie kobiety. To wciąż było bolączką Michaeli – tak niewielu ludzi w dzisiejszych czasach potrafiło uwierzyć w dobre chęci drugiego człowieka. Rozumiała doskonale dlaczego, sama niejednokrotnie się zawiodła i została wykorzystana, bo uwierzyła ludziom, którym nigdy nie powinna była powierzać swojego zaufania. Niemniej było w tym coś smutnego, czasem wprost przygnębiającego, gdy rozmyślała o tym wystarczająco intensywnie. Lub gdy kogoś tak bardzo dziwiła jej wyciągnięta pomocna dłoń. ― To dla mnie żaden problem ― zapewniła. I tak planowała rozejrzeć się za jakimś wolontariatem, bo trochę brakowało jej atmosfery ostrego dyżuru, na którym praktykowała swoją pielęgniarską przygodę pod koniec studiów i zaczynała tęsknić za poruszaniem się po szpitalnych korytarzach. Może nie tych tworzących oddział neonatologiczny, ale gdzieś w końcu trzeba było zacząć. A jeśli przy tym mogła pomóc komuś znajomemu i zdecydowanie na to zasługującemu, tym lepiej.
    Dostrzegając mokre policzki Elle, Starling odstawiła swoją filiżankę, podając młodej mamie stojak z serwetkami, żeby ta mogła zetrzeć z twarzy łzy. W ogóle nie było jej w nich do twarzy. Przynajmniej Michaela była zdania, że na co dzień ludzie zdecydowanie lepiej wyglądają z uśmiechem. Tylko niektóre aktorki mogły dobrze wyglądać, płacząc, ale to raczej nie była ich zasługa, a wprawnych makijażystek i charakteryzatorów.
    ― Wszystko jakoś się ułoży, kochana, zobaczysz. Na pewno Matty nie będzie tam całkiem sam, obiecuję. Przynajmniej dopóki nie zostanie nastolatkiem. Wtedy ten dziwny pstryczek, który dzieci mają w głowach, odskakuje, i zupełnie przestaję je rozumieć ― zażartowała, rozkładając ręce w geście bezradności. Miała wrażenie, że dokładnie to stało się z jej młodszą siostrą, gdy Michaela wróciła z Afryki. Przed wyjazdem była słodką, uroczą dziewczynką, a gdy wróciła do kraju, Elizabeth wkroczyła w wiek nastoletni i zachowywała się już i wyglądała zupełnie inaczej.

    [Przepraszam, że tyle nas nie było. I jej, ależ tu pięknie! *.*]

    Michaela Starling

    OdpowiedzUsuń
  137. ― A czy on musi o wszystkim wiedzieć? ― zapytała rudowłosa z uśmiechem. Ciężko było jej powiedzieć jakim człowiekiem jest mąż przyjaciółki, bo w końcu nie spędzała z nim czasu, nie licząc jakiś ogólnych spotkań, ale nie poznała go lepiej, więc pojęcia tak naprawdę nie miała jaki jest, ale najważniejsze dla niej było to, że jej przyjaciółka jest szczęśliwa i nic więcej już nie miało znaczenia. A widziała, że jest. Mieli dwójkę cudownych dzieciaczków, byli ze sobą naprawdę mocno zżyci i uszczęśliwiali się, a szczęście przyjaciółki było dla niej naprawdę ważne. Carlie zaśmiała się, gdy powiedziała o kolejnym szalonym przyjacielu. ― Czy ja wiem, czy ty taka szalona jesteś? Odpowiedzialna mama dwójki dzieci, żona profesorka… pofarbuj włosy na zielono i przekłuj sobie brew to porozmawiamy o szaleństwie albo zróbmy sobie trasę po Nowym Jorku helikopterem bez drzwi ― powiedziała pół żartem, a pół serio. Nigdy nie latała helikopterem dookoła Nowego Jorku, a to mogłoby być całkiem ciekawe przeżycie, ale zdecydowanie w lato, kiedy będzie o wiele łądniejsza pogoda. Może powinny dopisywać to na listę rzeczy do zrobienia? Miały listę aktorów, aktorek i takich tam oraz miejsc, które chcą zwiedzić, a co z rzeczami, które chcą zrobić? Tych na pewno była również masa i Carlie chyba wiedziała co zrobią, gdy wrócą do mieszkania albo przy następnym spotkaniu. Carlie naprawdę dobrze się poczuła. Była… może daleko było jej do szczęśliwej, ale miło było oderwać myśli od tych wszystkich wydarzeń i skupić się na czymś zupełnie innym, a Elle świetnie odrywała jej myśli od tego wszystkiego co się działo dookoła niej.
    ― Tak, najpierw idziemy na deser, a później na obiad ― odpowiedziała. Na głodnego nie było co iść i robić tatuaży, ale gdy już zjedzą cokolwiek będzie im o wiele lepiej, a przynajmniej na to liczyła. Jak Elle wspomniała o parkingu zjechała i chwilę później się faktycznie na nim znalazły, radio nieco zatrzeszczało, więc je wyłączyła. Nie było sensu męczyć się z trzeszczącym radiem. Zwłaszcza, że za chwilę i tak miały wysiadać, więc najlepiej było i tak je wyłączyć. ― Spacer zdecydowanie dobrze nam zrobi ― zgodziła się z przyjaciółką. Krążyła po parkingu przez jakiś czas, aby poszukać odpowiedniego miejsca do zaparkowania, aż w końcu je znalazła. Nie jeździła już jakiś czas i chwilę się męczyła z parkowaniem, ale w końcu udało się jej zatrzymać.
    ― Nie komentuj ― mruknęła przewracając oczami. Auto nie było duże, jej po prostu zabrakło wprawy, ale hej, chyba każdy mógł zapomnieć co robić, prawda? Dziewczyna wysiadła z samochodu i odetchnęła, było zdecydowanie chłodno i zdecydowanie tęskniła za latem. ― Mogłoby w końcu zrobić się ciepło. Mam już dość jesieni, a to dopiero początek ― mruknęła chowając dłonie do kieszeni płaszcza.
    ― Musisz prowadzić, gdzie jest to miejsce z mrożonymi jogurtami? ― zapytała. Skierowała się jeszcze do biletomatu, aby pobrać i wybrała taki na cztery godziny, aby miały dostatecznie sporo czasu na załatwienie wszystkich spraw, a ten następnie zostawiła w aucie na widocznym miejscu.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  138. Lily w porównaniu do Elle miała beztroskie życie. Właściwie prócz godzenia dwóch prac, można rzec, że cały czas bawiłą się po studencku. Nie miała żadnych wiążących obowiązków, rodziny, ani dzieci, ani męża, nie miała nawet psa, ani żadnego pupila, któego zaniedbanie mogłoby być katastrofą. Prawdopodobnie jej praworządność to było to, co trzymało ją przy ziemie, sprawiając, że jeszczenie odleciała i nie zaczeła wariować. Tak naprawdę mieszkała sama, mogła urządzać u siebie szalone imprezy, spraszac facetów i jedynie pilnować własnego interesu, aby jej z roboty nie wykopali. Ale w gruncie rzeczy jej spokojnie życie (w sensie ułożone, bo spokoju w nim było niewiele), jej odpowiadało. Była grzeczną dziewczyną, dobrze wychowaną, może dla niektórych nudną, ale ewidentnie szczególne korzystanie z niezależności jakoś nie było w jej stylu. Uwielbiałą za to słuchać o tym chaosie, który teoretycznie ciąży na barkach koleżanki, ale na pewno też sprawia, że ta czuje że żyje. I trochę jej go zazdrościła, sama chciałaby mieć dom pełen głosów, tupotu stópek, śmiechów, marudzenia i w ogóle obecności kogoś poza nią.
    Gdy już zamieniły swoje ubrania na puchate szlafroki, z usmiechem skierowałą się do Elle. Poprawiła swój pasek, mocniej go ściskająć w talii, jakby w obawie, że zaraz jej wszystko opadnie i zostanie skazana na świecenie swoimi nieimponującymi wdziękami, strasząc ludzi i parskneła śmiechem.
    Jasne, że jesteś moją ulubioną koleżanką – zapewniła, choć znając rudą, trzeba wiedzieć, że ona każdego ma za swojego ulubionego człowieka. Taki typ.
    Kwestia adoratorów i tego, czy w ogóle jacyś są, zawsze z kolei kończyła się tak samo. Lily wywracała oczyskami. Ona była beznadziejną romantyczką, chciała księcia, chciała kwiatów, fajerwerek w brzuchu, magicznych randek, upojnych nocy, wielkich bukietów róż, słodyczy, ognia zarazem, wszystkiego naraz. Nie umiała się z kolei do tego przyznać. Marzyła wiecznie.
    - Wiesz jak jest... - mruknęła wymijająco, wzruszając ramionami. - Ja chyba odstraszam – palnęła z westchnieniem. - Za dużo się śmieje, za głośno gadam, jestem za bardzo koleżanka niż babka do wyrwania – podsumowała i machnęła dłonią. - Kiedyś się może ktoś znajdzie, ale teraz... Horyzont pusty – przyznała i poprawiła włosy, zaczesując je do góry, aby związać w puszystego koka na czubku głowy dla wygody. - Ale teraz chciałabym się zrelaksować, a nie smęcić, więc wybieraj pierwszy zabieg – nakazała, na powrót się uśmiechając. - Zaraz mi poopowiadasz o słodkim życiu małżeńskim – dodała, poruszając sugestywnie brwiami.

    Lilka

    OdpowiedzUsuń
  139. Zawsze mówił, że nie potrzebuje pomocy. Radził sobie lepiej, gorzej, ale jakoś. Teraz nie był w stanie i tylko dlatego skorzystał z pomocy Elle. Nie chciał jej sobą obarczać, bo był w najlepszym wypadku dwa razy cięższy od swojej żony, a ona miała wystarczająco trudne zadanie w postaci raczkującego synka i coraz śmielej chodzącej córeczki, miał więc wyrzuty sumienia jeszcze zanim postanowił ją obudzić, ale koniec końców jej siła okazała się niezbędna. Oczywiście starał się, jak tylko mógł, przenosząc największy ciężar na swoje ręce, ale wiedział, że nie uda mu się to w stu procentach.
    Opadł na kanapę, dysząc ciężko i przymykając powieki. Ból sprawiał, że robiło mu się słabo i potrzebował chwili na powrót do siebie. Dlatego też nie odpowiedział od razu. Dopiero, gdy miał pewność, że będzie w stanie się wysłowić, otworzył oczy i pokręcił głową.
    - Nie, nie, żadnego szpitala – wymamrotał i wzrokiem odszukał wózka inwalidzkiego, który stał niedaleko posłania. – Zaraz mi przejdzie, tylko… - urwał i pochylił się lekko do przodu, opierając dłonie na udach. – W tej dużej kieszeni na plecach – zaczął, wskazując palcem na wózek. – Są tabletki przeciwbólowe. Tak na wszelki wypadek. Mam je brać właśnie w takich sytuacjach. Możesz mi je podać? – poprosił. Nie był pewien, czy powinien je brać, zważywszy na obecność narkotyków w organizmie, ale nie miał wyjścia. Do tej pory nie był w takiej sytuacji, nie pozwalał sobie na aż tak wymagającą aktywność fizyczną, starał się też nie faszerować lekami, które dostał w nadmiarze podczas pobytu w szpitalu, dlatego flakonik był nietknięty, ale… Chyba się pospieszył z tym seksem. Nie chciał tego mówić na głos, bo przecież wczorajszy wieczór był cudowny i wart tego, co teraz się z nim działo, jednak wolał nie znajdować się w takim stanie zbyt często.
    Zaczekał, aż Elle poda mu tabletki. Drżącą dłonią chwycił plastikowe opakowanie i otworzył, po czym wysypał dwie kapsułki i natychmiast przełknął je bez popijania. Ponownie pochylił się do przodu, żeby rozciągnąć nadwyrężone mięśnie i zaczął głęboko oddychać.
    - Chyba… Za bardzo poszalałem – przyznał. Spojrzał na twarz ukochanej i ułożył dłoń na jej policzku, gładząc kciukiem dolną wargę. – Ale warto było – dodał z delikatnym uśmiechem.

    Artek ♥

    OdpowiedzUsuń
  140. [Widząc imię od razu pomyślałam o serialu, gdzie Vilanelle jest morderczynią... wspaniale! Postać bardzo mi do gustu przypadła, ale niestety żaden konkretny pomysł to mi się w głowie nie uformował, chlip.]/Sawyer

    OdpowiedzUsuń
  141. [Nic nie szkodzi, ważne, że do nas dotarłaś!!]
    Sama nie wiedziała, czemu zgodziła się pójść na zajęcia. Przecież jeszcze kilka lat temu, przed urodzeniem Samuela mówiła, że są one idealne dla nudnych kur domowych, które chcą sprawiać wrażenie rozrywkowych, bo ostatecznie wychodzą z domu, prawda? Myśląc o sobie z tamtych czasów czuła na przemian wstręt i tęsknotę. Była młoda, niedoświadczona, wydawało jej się, że miała u stóp cały świat. Życie mocno zweryfikowało jej oczekiwania i wizje na przyszlość, pokazując, że nic nie jest takie, jakim się wydaje. I tym sposobem to właśnie ona, Madeline Hesford, stała się kimś, z kogo tak łatwo się wyśmiewała. Choć nie dało się ukryć, że kochała swoje dzieci ponad wszystko i gdyby mogła wrócić do przeszłości, postąpiłaby dokładnie tak samo, to momentami brakowało jej dawnej wolności, wolała więc jej iluzję niż ciągłe siedzenie w domu nad garami. Jednak kiedy przyszło co do czego, a znajoma zaproponowała Maddie zajęcia dla mamy i dzieci, tamta początkowo odmówiła. Wspominając słowa Maddie z roku 2016, odpowiedziała najzwyczajniej w świecie, że daje sobie radę doskonale i nie czuje się odizolowana. Ostatecznie nie lubiła przyznawać się do własnych słabości nawet przez znajomymi, a ponadto była niesamowicie uparta (a przynajmniej w pewnych kwestiach, bo gdy Paul powiedział jej, że ma być w domu na 10, to słuchała go bez zająknięcia). Jednak, nie mówiąc nic koleżance, podjęła decyzję, by uporać się wcześniej z porannym prysznicem, nakarmić Cecilię, ubrać Sammy'ego i wyjść na zewnątrz.
    Sama zdziwiła się, gdy dotarła na miejsce przed czasem. Zwykle , tego ranka dzieciaki wydawały się nadzwyczaj chętne do współpracy. Samuel nie biegał po całym mieszkaniu, stanowczo odmawiając włożenia na siebie spodni, Ceci nie płakała, a woda w prysznicu osiągnęła znośną temperaturę szybciej niż zazwyczaj. Dlatego też punkt 11 Maddie, Sam i Cecilia weszli do dużego pokoju pełnego innych kobiet i dzieci. Jak się okazało, MAŁYCH dzieci. Niemowlaków. Sam zdecydowanie nie należał do tej grupy.
    - Przepraszam, nie wiedziałam, że zajęcia są tylko dla... maluszków - wydukała z zażenowaniem, plując się w brodę, że nie przeczytała dokładnie ulotki. - To może... ja wrócę za tydzień? - zapytała nieśmiało, lecz nie tracąc uśmiechu. Maddie nigdy nie przestawała się uśmiechać. Nawet gdy świat walił się pod jej nogami, kąciki jej ust zawsze unosiły się do góry.
    - Nic nie szkodzi, skoro już się do nas pofatygowałaś - odpowiedziała prowadząca, próbując ukryć niezadowolenie.
    - Sammy nie będzie nam przeszkadzał, to grzeczny chłopczyk - dodała Maddie, sama siebie oszukując.
    Wzięła dwie maty ze stosu i rozłożyła je przy ścianie. Na jednej z nich posadziła chłopca, który od samego początku nie zamierzał bawić się spokojnie, mimo zabawek podanych mu przez mamę. Będzie ciekawie, pomyślała kobieta z ironią.
    Na początek zajęć wszystkie obecne były poproszone o przedstawienie siebie i swoich pociech. Kiedy przyszła kolej na Maddie, do pomieszczenia weszła kolejna kobieta, na oko w tym samym wieku, co panna Hesford.
    - Hej, jasne! - odpowiedziała, gdy ta zapytała, czy może siąść obok. W gruncie rzeczy było jej trochę raźniej, ponieważ tamta wyglądała na nową, a pozostałe osoby znały już swoje imiona.
    - Jestem Maddie - przedstawiła się ostatecznie i ona. - A to jest Cecilia, ma trzy miesiące... i Sammy. - Wskazała na chłopca, który teraz próbował zburzyć wieżę z klocków, jaką zbudował dwie minuty wcześniej.
    - Mamy się przedstawić - powiedziała na ucho spóźnionej kobiecie.

    OdpowiedzUsuń
  142. Wigilia bez żadnych komplikacji była cudowna. Naprawdę. Arthur nie chciał w żaden sposób demonizować rodziny Elle jeszcze bardziej, choć ta sama w sobie pozostawiała wystarczająco wiele do życzenia, ale ten wieczór bez żadnych dramatów był wszystkim, o czym Morrison mógł marzyć. To naprawdę było jak z obrazka. Roześmiane dzieci, oni patrzący na nie z czułością, gdy Thea samodzielnie rozpakowywała swoje prezenty i pomagała Matty'emu, idealna choinka, bo przecież wybrana przez bruneta... Było cudownie, a to stanowiło wspaniałą odmianę w stosunku do tego, do czego przywykł Arthur. Nie licząc zeszłorocznych świąt, spędzał ten okres samotnie, oglądając seriale i pijąc do lusterka alkohol oraz jedząc niezdrowe żarcie.
    Tak, zdecydowanie wolał to, co aktualnie dawał mu los.
    Nie znaczyło to jednak, że zmienił podejście do swoich urodzin. Nie obchodził ich, nie lubił, a najchętniej zupełnie zapomniałby, że w metryce liczba się zwiększa. Czuł się wystarczająco staro, zwłaszcza teraz, gdy był niesprawny, a dziewiątka z tyłu cholernie go dobijała. Elle nie miała na karku nawet ćwierćwiecza i... No. Urodziny stanowiły temat tabu.
    Dlatego obudził się, jak gdyby nigdy nic, choć nie do końca wiedział, co wyrwało go ze snu. Przeciągnął się i wziął z szafki nocnej telefon, żeby sprawdzić godzinę. Ostatecznie na nią nie zerknął, bo jego uwagę przykuło powiadomienie o nieodczytanym smsie z życzeniami od Tilly. Arthur natychmiast usunął wiadomość, uprzednio odpisując siostrze, że ma się odpieprzyć od jego wieku i odłożył urządzenie. Obrócił się na bok i otoczył ramieniem śpiącą Elle, wtulając twarz w jej włosy i cicho przy tym mrucząc. Przylgnął torsem do jej pleców i z uśmiechem ucałował kark, po czym opadł z powrotem na poduszkę, przymykając powieki.
    - Kocham cię – wyszeptał zamiast zwyczajowego dzień dobry. Nie miał pojęcia, czy Elle w ogóle go słyszy, czy może dalej śpi, ale czuł w sobie silną potrzebę, żeby jej to zakomunikować. Równie mocno pragnął ucałować jej odsłonięte ramię, co też uczynił. Kolejnym pocałunkiem obdarzył obojczyk, szyję, a na koniec odgarnął jasne włosy i musnął wargami płatek ucha ukochanej. – Dzień dobry, słoneczko – wymruczał. W tej samej chwili z elektronicznej niani dobiegło wypowiedziane wysokim głosikiem ‘mama', na co Morrison głośno prychnął i zerknął na urządzenie. – Thea, ty cholerny radarze – westchnął i mocno wtulił się w ukochaną. – Taka z niej córeczka tatusia, że całe swoje życie działa przeciwko mnie. Powiedz jej, że to nie jest fair i kiedyś się za to zemszczę – powiedział, nie ruszając się nawet o milimetr. Wciąż mocno przytulał się do pleców żony i zaciskał powieki, jakby usilnie próbował z powrotem zasnąć. – Nie wstawajmy dzisiaj – poprosił cicho i trochę niewyraźnie.

    Artie ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  143. Leila żyła swoją pracą. Trochę z przymusu a trochę na własne życzenie. Większość znajomych poznała w pracy właśnie, czy to na szczeblu zawodowym czy to w relacji lekarz - pacjent. Nic więc dziwnego, że zazwyczaj jej rozmowy skupiały się wokół zdrowia i medycyny. Zresztą, wcale jej to nie przeszkadzało. W tym konkretnym temacie akurat Thomson czuła się pewnie i swobodnie.
    Weszła do przytulnej nowojorskiej kawiarni, z ulgą przyjmując ciepło, które otuliło ją niczym koc. Przyjemna odmiana w porównaniu z zimnym powietrzem miasta.
    Odnalazła Villanelle wzrokiem pośród innych klientów lokalu i pomachała do niej nieśmiało, mimo że dziewczyna zdawała się jej jeszcze nie widzieć, zbyt zajęta spoglądaniem przez duże okno kawiarni. Ściągnęła z siebie wełniany płaszcz, zamówiła u kelnerki największe latte po czym skierowała się do stolika znajomej.
    - Cześć, Elle - przywitała się z lekkim uśmiechem, po czym opadła, zdecydowanie zbyt ciężko, na krzesło naprzeciwko. Ostatnio pracowała zdecydowanie zbyt dużo jak na swoje siły, co jawnie zaczęło się odbijać na zdrowiu Leili. W końcu nie miała już dwudziestu lat.
    - No wiesz, nic nowego. Sama praca, jak to u mnie - odparła, wzruszając ramionami nonszalancko. Czasem było jej głupio, że jedyne co miała do powiedzenia o swoim życiu w wieku lat trzydziestu będzie praca, nic nowego .
    Nikt nie czekał na nią w domu, nie miała do kogo ani do czego wracać, więc pracowała.
    - Powiedz mi lepiej, co się dzieje. Przez telefon wspominałaś coś o problemach z sercem?
    Cała Thomson, prosto do celu. Może właśnie dlatego miała takie problemy z zawieraniem nowych znajomości? Chyba nikt na tej planecie nie miał takich problemów ze small talkiem jak ona.
    - Czy to coś poważnego?

    Leila

    OdpowiedzUsuń
  144. Pomimo że Elle nie wydawała się być zadowoloną z informacji, którą właśnie sprzedał jej Marshall, ten nieustannie szczerzył się od ucha do ucha, wcale nie czując wewnętrznej skruchy czy też zażenowania, wyglądając za to dokładnie jak przeciwieństwo tych dwóch rzeczy, pełen samozadowolenia, z dumnie wypiętą piersią. W tym wszystkim był przynajmniej szczery, prawda? A jak sam uważał, należało doceniać również te małe rzeczy, nawet jeśli były one trudne do dostrzeżenia na pierwszy rzut oka, tak jak choćby właśnie wspomniana szczerość, która kryła się za wieloma innymi aspektami, ale przecież wciąż tam była!
    — Czekoladę i żelki da się załatwić, nie ma najmniejszego problemu — zapewnił i zaraz uśmiechnął się złowrogo, niczym czarny charakter z filmów bądź komiksów. — Lepiej zrób sobie miejsce w szafkach — uprzedził ją z powagą, a jego słowa odzwierciedlały częstotliwość planowanego dokuczania blondynce, lecz spokojnie; Villanelle powinna zdawać sobie sprawę z tego, że Jerome żartował i nie zamierzał być aż tak bardzo okrutny. A nawet gdyby jednak zamierzał, to niestety, ale nie widywali się na tyle często, by mógł sobie na to pozwolić. Chociaż, zważywszy na to, że były to dopiero początki ich znajomości, to jeszcze mogło się zmienić.
    — Tak, czerpią — przytaknął jej bez chwili zastanowienia czy też najdrobniejszego wahania, z rozbrajającą wręcz szczerością, która nie była niczym przesłonięta. Zaraz też uśmiechnął się szeroko, bawiła go bowiem ta ich mała gra słowna i zdawał się w ogóle nie zwracać uwagi na to, że jego kawa już dawno temu została wypita. — I czy ja wiem, czy to takie skomplikowane? Widzisz, ja na przykład wcale się z tym nie kryję — odparł, od niechcenia wzruszając ramionami. — I czy to nie działa w drugą stronę? Nie lubisz czasem podenerwować Arthura? Ani trochę? — dopytywał dociekliwie, nachylając się w stronę przyjaciółki. Cóż, w przypadku wyspiarza powiedzenie, że kto się czubi, ten się lubi było stuprocentowo skuteczne.
    Jerome również nie zwiedził wielu miejsc. Oprócz Barbadosu, raz na jakiś czas odwiedzał dziadków we Francji i na tym kończyła się jego znajomość świata, nie licząc oczywiście tego, że od niedawna przebywał w Nowym Jorku, to jednak była dla niego zupełnie nowa przygoda. Raz jeszcze wybrał się z Jaime’em do Miami, ale tam spędzili ledwo jeden dzień. Teraz jednak, kiedy od kilku miesięcy żył w prawdziwej metropolii, tym bardziej doceniał uroki cichego i spokojnego Rockfield. Co prawda tutaj, w Wielkim Jabłku, był tak bardzo anonimowy jak jeszcze nigdy dotąd w swoim życiu, ale z drugiej strony, tutejsze wschody i zachody słońca w niczym nie dorównywały tym z Barbadosu, gdzie słońce, tonąc w oceanie, oblewało niebo krwistą czerwienią.
    — Wiesz, może za jakiś czas będziesz miała okazję się tam wybrać — zauważył z namysłem, a z jego twarzy zniknęły wszelkie oznaki rozbawienia, co oznaczało, że brunet nie żartował. Nie zdradził się jednak z tym, co miał na myśli, jedynie z uwagą przyglądając się karmiącej synka kobiecie i odnotowując pewną istotną rzecz w pamięci.
    — A nie możecie zacząć od psa albo kota? Może chomik? — zasugerował już ze śmiechem, kiedy Elle oznajmiła, że kocha zwierzątka. Być może należało podejść Morrisona metodą małych kroczków? Zaczynając od niedużego, nieszkodliwego gryzonia, stopniowo, kolejnymi etapami, być może uda się Elle dojść do świnki i kozy. — Masz rację, muszę się zastanowić, kto w razie czego może mi bardziej zaszkodzić — zgodził się wesoło. — I już teraz mam dziwne podejrzenia, że możesz to być ty — dodał i mrugnął do niej porozumiewawczo, zaraz wyobrażając sobie dom, który miał już okazję odwiedzić, jako gospodarstwo agroturystyczne. — Na takim interesie można by było zbić niezłą kasę. Mogę się założyć, że niektórzy Nowojorczycy nigdy nie widzieli na żywo kozy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na Barbadosie nie było to nic szczególnego; wielu ludzi posiadało malutkie gospodarstwa z podstawowym inwentarzem. Jerome i jego rodzina jednakże nie szaleli zbytnio w tym względzie, posiadając jedynie stadko kur, bo też jego mama, urodzona i wychowana we Francji, tylko na tyle się zgodziła, a reszta rodziny niespecjalnie miała ciągoty do zajmowania się innymi zwierzętami.
      Poprawił się nieco na kanapie, unosząc wzrok na kelnerkę, która podeszła do ich stolika, by zebrać puste naczynia. To dało mu chwilę czasu do namysłu i na wrócenie do wydarzeń sprzed kilkunastu lat, lecz tak jak wtedy nie doszukał się w nich żadnego sensu, tak nie potrafił tego zrobić również teraz.
      — Nie wiem, może? — rzucił, odpowiadając na pierwsze pytanie Elle. — A nie wyglądam na dobrą partię? — zażartował zaraz, rozkładając ramiona, jakby lepiej chciał zaprezentować swoją sylwetkę. Śmiejąc się, szybko jednak wrócił do normalnej pozy. — Nie mam pojęcia, co to mogło mieć na celu. Może tylko to, że ten związek zmierzał ku końcowi, a Maira wymyśliła sobie, że w ten sposób do tego nie dopuści? Nie zdawała sobie tylko sprawy z tego, że po tym wszystkim każdy chłopak z odrobiną oleju w głowie będzie trzymał się od niej z daleka — zauważył z rozbawieniem, doskonale pamiętając, jak wszyscy omijali ją wtedy szerokim łukiem aż do końca szkoły. Z tego, co wiedział, obecnie jego równolatka miała już męża i dwójkę dzieci, wolał jednak nie wnikać w to, jak ta dwójka się zeszła, mogąc mieć tylko nadzieję, że odbyło się to bez żadnych przykrych niespodzianek i kiepskich sztuczek. Inaczej biada temu nieszczęśnikowi, który poprosił ją o rękę!
      Obruszył się wyraźnie, kiedy Villanelle zaczęła pić co do tego, jakim wujkiem miałby być, a jego reakcja była oczywiście odpowiednio podkoloryzowana.
      — Taki wujek, a sama się przyznajesz, że jesteś zdemoralizowana — mruknął, spoglądając na nią bardzo, ale to bardzo, bardzo wymownie. Zaraz jednak roześmiał się serdecznie, kręcąc przy tym głową. — Ale jeśli nie chcecie trzeciego dziecka, to faktycznie będziemy musieli zastanowić się nad kolejnymi spotkaniami… — dodał niby to poważnie, ale w jego oczach i tak nieustannie czaiło się rozbawienie.
      W tym momencie Jerome zdawał się być kompletnie odciętym od rzeczywistości, ale najwyraźniej właśnie tego było mu trzeba. Łapał oddech i zbierał siły, przygotowując się na kolejne stracie z problemami dnia codziennego i cóż, cieszył się niezmiernie, że miał z kim to robić, nie mogąc się nadziwić, jak bardzo niektóre przypadkowe znajomości okazywały się być wartościowe.

      [Hm, zdjęcie jest to samo od momentu zmienienia karty na nową, więc chyba już je widziałaś, ale jeśli za każdym razem sprawia ono wrażenie nowego, to cudnie ^^ Poza tym, nam również bardzo miło siedzi się w tej kawiarni i klacha, ale może chcemy delikatnie, chociaż o parę dni przeskoczyć chociażby do oględzin tego mieszkania? ^^ Jak uważasz?
      Co do Minie i pani użyczającej jej wizerunku, rany, ja to bym jej dała tak 20 lat jak nawet nie mniej i to nie kwestia zdjęcia, bo jak szukałam jakiegoś do miniaturki, to ona na wszystkich wygląda tak młodziutko ^^]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  145. - Tatuś lepiej wie, czego nie powinien robić – wymamrotał, wciąż wtulając się w rozgrzane plecy ukochanej. Zaciskał przy tym powieki, jakby usilnie chciał znowu zapaść w sen. Z którego ewentualnie mógłby się wybudzić, gdyby gdzieś zamajaczyła obietnica zbliżenia z żoną. Ale wydawało się, że jasno postawiła sprawę, a Morrison był zbyt rozleniwiony, żeby ruszać tyłek.
    Jęknął z niezadowoleniem, kiedy Elle wyplątała się z jego objęć, ale pozwolił jej na to. Kiedy tylko opuściła ciepłe łóżko, Arthur zakrył głowę kołdrą i przekręcił się na brzuch. Wiedział, że już nie zaśnie, bo dzieci skutecznie to uniemożliwią, ale korzystał z ostatnich chwil spokoju. Spodziewał się, że Thea wpadnie do tymczasowej sypialni, krzycząc, że ma się podnieść, bo będą się bawić i wytężył słuch, gdy nic takiego się nie stało.
    Czy podejrzewał, że jego rodzina zachowa się w taki, a nie inny sposób? Nie. W zeszłym roku dobitnie wyjaśnił Elle, że nienawidzi swoich urodzin, nie obchodzi ich i stara się nie pamiętać o tym, że cyfra w jego metryce ulega zmianie. To był zwykły dzień jak każdy inny, może z tym wyjątkiem, że sklepy były pozamykane.
    Dlatego przekręcił się na plecy i podniósł gwałtownie, gdy usłyszał dźwięk znienawidzonej urodzinowej piosenki. W pierwszej chwili cisnął w Elle piorunami z oczu, ale widok Thei tak bardzo go rozczulił, że złość szybko zmieniła się w uśmiech pełen wzruszenia. Odebrał od swojej żony babeczkę i odstawił ją na szafkę nocną, po czym sięgnął rękami do córeczki, żeby pomóc jej wdrapać się na łóżko. Dziewczynka na czworaka przemieściła się przez kołdrę, by na sam koniec ostrożnie się podnieść i uwiesić szyi Morrisona. Arthur objął mocno jej drobne ciałko i przytulił do siebie, a po policzku spłynęła mu łza, której nie zdołał otrzeć wystarczająco szybko.
    Tak, w taki sposób mógł obchodzić urodziny.
    - Dziękuję – powiedział łamiącym się głosem, a ponad ramieniem córeczki wyciągnął szyję i nachylił się do Elle, żeby ją pocałować. Po chwili zastanowienia przytulił Theę jedną ręką, a drugą sięgnął swojej żony i niejako przymusił, żeby i ona się przytuliła. Może to zabrzmi ckliwie, ale Arthur miał teraz w rękach cały swój świat. – Tak bardzo was kocham – jęknął wzruszony. Thea odsunęła się nieznacznie i przyjrzała się badawczo twarzy swojego ojca, po czym sięgnęła paluszkami jego policzków i otarła wilgotne ślady.
    - Mama, tata pacze – powiedziała po swojemu. – Nie pacz – poprosiła, na co brunet roześmiał się i delikatnie pokręcił głową.
    - Czasami dorośli płaczą, bo są szczęśliwi – wyjaśnił. – Już, już nie będę, zaraz się ogarnę – wymamrotał i odchylił się lekko, sięgając po babeczkę. Z szerokim uśmiechem wyciągnął talerzyk w stronę Elle. – Zjecie ze mną? To w końcu tort, tak?

    Artek ♥

    OdpowiedzUsuń
  146. Przyjemnie było słuchać o tym, że ktoś za niego trzyma kciuki. To było miłe i sprawiało, że jakoś tak Jaime’emu robiło się cieplej na sercu. I w jakiś też sposób budowało. Chłopak nie był do tego przyzwyczajony i kiedy po tak długim czasie bycia samemu ktoś w końcu trzymał jego stronę i mówił, że będzie dobrze… no, było zupełnie inaczej.
    Uśmiechnął się lekko do niej i odwrócił wzrok, nieco speszony tym wszystkim. I Elle, i on mieli swoje czarne owce w rodzinie lub po prostu zwyczajnie nie dogadywali się z innymi członkami rodziny. Jaime znał to uczucie bardzo dobrze. Mógł ich zrozumieć, ale… czasami po prostu tego nie chciał. I uważał, że miał do tego prawo, ponieważ miał wrażenie, że i oni nie chcą. A może mieli już tego dość. W końcu to nie ich syn czy brat zginął w tak straszny sposób.
    - Rozmowa o rodzinach to kolejna sprawa do obgadania na dłużej i przy czymś innym, czymś mocniejszym – stwierdził i uśmiechnął się słabo. I właściwie mógłby z Elle porozmawiać o tym. Może nie teraz, zaraz, ale jednak istniała szansa na to.
    Jaime już zamierzał zaproponować jakiś termin, kiedy Elle wyjęła z torebki kalendarz. No okej, dobrze było mieć coś takiego, kiedy miało się sporo na głowie, dużo planów i takich tam. On sam tego nie potrzebował, mało miał rzeczy, o których musiał pamiętać. No i jeszcze ta jego nieszczęsna pamięć…
    - Ja mam bardzo dużo wolnego czasu, więc się dostosuję do ciebie. Może być ten przyszły czwartek. Moglibyśmy się spotkać koło drugiej, iść na obiad czy coś, a potem spróbować tych łyżew. Jestem jak najbardziej za. Jeśli jednak się połamię, to będę bardzo niepocieszony, a nie wiem, jakiej reakcji miałbym też spodziewać się po Laurze. Po tej dziewczynie, z którą idę na tę rodzinną imprezę – wyjaśnił, aby Elle wiedziała, o kim właściwie mówił.
    Jaime starał się za dużo o tym też nie myśleć, ale było to silniejsze od niego; spotkanie z Laurą. Chciał, aby to wszystko wypaliło, zamierzał się starać, ale jednocześnie też wiedział, że nie wszystko będzie mógł kontrolować. Na przykład jej rodziny. Chciał być grzeczny i kulturalny. Na ile to się uda, to zależało nie tylko od niego.
    - Spoko – zaśmiał się cicho. – Zobaczymy, co będę w stanie co powiedzieć… i jak dużo – spojrzał na swoją pustą szklankę. – Chyba będę się już zbierał do domu. Mam nadzieję, że mężowi spodoba się prezent.

    [Przeskakujemy już do czasu po świętach? Nie wiem, luty albo coś? xD I zakładamy, że na łyżwach było bardzo śmieszkowo? xd]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  147. Wymamrotał coś niewyraźnie, nie zamierzając tego w żaden sposób komentować. On wiedział swoje, po prostu… Za bardzo dał się porwać chwili, robił zdecydowanie za dużo, podczas gdy powinien jedynie leżeć i brać to, co Elle mu dawała. Dlatego następnego dnia był w takim, a nie innym stanie. Gdyby uważał, nic z tego nie miałoby miejsca, a jego żona nie miałaby teraz żadnego powodu, żeby go odpychać. Bo nie wierzył, że mogło chodzić o jakieś wahania libida. Jego Elle nie miała takich problemów. Jak mogłaby je mieć, gdy obok niej był taki Adonis, bóg seksu i cudowny kochanek?
    - Ja w tym związku nie jestem uparciuchem – odgryzł się, ale mimo wszystko wciąż szczerzył zęby w szerokim uśmiechu. To była jedna z tych chwil, w których nie dało się nie uśmiechać, a wszystkie problemy odpływały jakby wcale ich nie było. Może w równoległej rzeczywistości, ale nie tutaj i nie teraz.
    - Chciałbym, żebyś też była dzisiaj tak szczęśliwa. To jest moje życzenie urodzinowe – powiedział, opierając policzek na czubku głowy ukochanej. Zerknął przy tym na ich synka i uśmiechnął się jeszcze szerzej, o ile było to możliwe.
    - Nie odrobinkę, przynajmniej pół. Gdzie jest moja Elle kochająca jedzenie bardziej ode mnie? – spytał, prostując się i spoglądając na dziewczynę spod przymrużonych powiek. Nie chciał poruszać drażliwego tematu, był od tego daleki, ale jego żona kochała słodycze, których Arthur równie mocno nie lubił. I był pewien, że Elle zdaje sobie sprawę z tego, że jeśli zje tę babeczkę, to tylko po to, żeby nie robić jej przykrości. – Tak, chcesz mi pomóc, księżniczko? – zaświergotał do córeczki i odstawił talerzyk, po czym przełamał babeczkę na pół. Wziął niewielki gryz i oddał córeczce resztówkę swojej połówki, natomiast tę drugą podsunął Elle pod nos. – A może pomożemy mamusi? Wiemy, że chce, prawda? – dodał z łobuzerskim uśmiechem, a potem bez chwili zastanowienia uniósł gwałtownie rękę, przez co rozpłaszczył babeczkę na twarzy dziewczyny. Wybuchł głośnym śmiechem, a Thea, gdy tylko przestała zajmować się jedzeniem, dołączyła do niego.
    - Ciasteckowy Potwól! – zawołała piskliwie.
    - Teraz to mam ochotę na ciebie – odparł i pochylił się nad blondynką, by wargami zdjąć z czubka jej nosa trochę ciasta i kremu. – Spróbuj, Thea! Mamusia jest baaardzo smaczna – roześmiał się, a dziewczynka z lekkim trudem podniosła się z jego kolan i dopadła Elle, liżąc jej policzek, na którym również znalazła się babeczka. Arthur przytrzymał ją, żeby się nie przewróciła, gdyby Villanelle przyszło do głowy się odsuwać. – Dobre? – wydusił przez śmiech.
    - Tak! – Thea zapiszczała w odpowiedzi i przeniosła się na nos swojej mamy, na którym wciąż pozostawało jedzenie.

    ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  148. Zamrugała, wpatrując się w przyjaciółkę. Czasami zapominała, jak mądra zyciowo jest Elle, mimo młodego wieku. Zadziwiało ja, jak przyjaciółka dogłebnie widzi świat, jak wiele w nim dostrzega, nawet jeśli czasami poruszane są kwestie z pozoru błahe i w ogóle w rozmowie wytrącane żartem. Ten yktóry wzbudził w Lily taką krytykę do siebie był jej niedoszły mąż sprzed dekady, gdy ją porzucił. Może ją kochał,a le na wszystko była za młoda, a gdy zniknął, całkowicie pogrzebał wizję szczęścia, szansy na nie i jakąkolwiek wiarę, że jest coś warta i godna udowadniania i doceniania tego.
    Zagryzła wargę, czując jak niedobra i przykra myśl wraz z sentymentem chwyta ją za serce i odwróciła na moment zaszklony wzrok. Cholera, nie lubiła się łamać. Po prostu nie lubiła, była przecież tą wesołą towarzyszką, któa roztacza wokół siebie energię! Odetchnęła dwa razy i wywróciła oczami, jakby tym sposobem mogła osuszyć gałki z każdej strony z nadmiaru płynów.
    - Musiałabyś skopać pół miasta - oznajmiła żartobliwie, sugerując, że tylu ma adoratorów i z śmiechem i pokiwała głową. - Ja potrzebuję mocny peeling – stwierdziła. Taki który mi zedrze całą skórę – wzrygnęła się na wspomnienie tego, jakie ma suche łydki i jak nie wchłania jej się nic z przesuszenia i wskazała ręką przed siebie. - Nie wiem,c zy to tam,a le ładne mają drzwi idziemy!- zadecydowała, bo od stania w miejscu minie im czas i z niczego nie skorzystają!
    Zerknęła na Villanelle katem oka i skrzywiła się. Jej opowieści o dzieciach były okropne! A Lilka zawsze sądziła, ze małe szkraby są słodkie i większość czasu śpią. Nawet te starsze. Zaś życie małżeńskie zwykle jest usłabe rózami i piżmem. Bo jak ktoś patrzy na siebietak jak jej przyjaciółka z swoim mężem, to inaczej chyba być nie mogło. Lily marzyła, że spotka kogoś, kto na nią właśnie tak spojrzy, jakby mógł oddać dla drugiej osoby wszystko i jeszcze więcej.
    - Potrzebujecie wolnej chaty? Mogę na pół dnia kiedyś spróbować zabrać maluchy – zasugerowała, nie... właściwie palnęła nieostrożnie, nie wiedząc, co to oznacza nawet. Naiwna Lily...

    dobroduszna kompanka

    OdpowiedzUsuń
  149. Maddie spojrzała z czułym uśmiechem na synka kobiety obok. Uwielbiała dzieci i choć bywały dni, kiedy wolałałaby wrócić do beztroskich, studenckich czasów, to bycie mamą stanowiło centrum jej życia. Pokusiłaby się nawet o stwierdzenie, że było jej powołaniem.
    - Tyle nowych twarzy, ja też jestem trochę przerażona - powiedziała do chłopca żartobliwym tonem, gdy ten zaczął płakać. - Ale nie ma się czego bać - dodała, chwytając chłopca za drobną rączkę. Był naprawdę uroczy.
    Sam odziedziczył po swojej mamie calkowity brak lęku społecznego. Bez najmniejszych roblemów potrafił bawić się z nieznanymi mu wcześniej dziećmi oraz popisywać przed dorosłymi. Maddie również wyzbyła się wszelkiego strachu przed kontaktem z ludźmi, co wbrew pozorom mialo swoje negatywne konsekwencje - nie zawsze wiedziała, kiedy powinna ugryźć się w język lub uzyskać więcej informacji na dany temat, zanim wygłosi swoją opinię. Ale taka już była. Impulsywna, trochę szalona, ale przy tym niezwykle ciepła.
    Na słowa Vilanelle, zaśmiała się cicho, ukradkiem spoglądając na swojego syna, który teraz przebiegł z jednego końca pokoju na drugi i zaczął rozrzucać maty do ćwiczeń, wcześniej starannie ułożone. Maddie, gdy tylko zorientowała się, co się działo, zawołała chłopca groźnie, ku niezadowoleniu trenerki, która próbowała wprowadzić kobiety w zrelaksowany nastrój. Samuel niestety nie robił sobie nic z uwagi mamy i dalej kontynuował swoją zabawę.
    - Przynajmniej jest cicho - wyszeptała sama do siebie, starając się zignorować wyczyny Samuela, po czym zwróciła się do swojej sąsiadki. - A żebyś wiedziała, że masakra. Zanim pojawiła sie Cecilia, nie przypuszczałam, że człowiek może przeżyć na dwóch godzinach snu dziennie, a przy tym posprzątać całe mieszkanie, ugotować obiad i Bóg jeden wie co jeszcze. - Zaśmiała się. Kiedy Vilanelle wspomniała, że ona również doświadczyła wyzwań, jakie niosło za sobą bycie mamą dwójki maluchów, jej twarz rozjaśniła się na moment.
    Mimo swojej towarzyskiej natury, wbrew pozorom, Madeline Hesford była dość odizolowana, a bycie w związku z dwoma niezwykle kontrolującymi mężczyznami pod rząd nie ułatwiało jej zadania. Dawni przyjaciele przestali ją zapraszać, po tym jak musiała odwoływać kolejne spotkania. Nie rozumieli, z jak wieloma wyrzeczeniami wiązało się macierzyństwo, zajęci korzystaniem ze swojej młodości. A nowe znajomości, pełne obietnic i entuzjazmu, kończyły się równie szybko, jak zaczęły. Nic więc dziwnego, że kobieta wręcz lgnęła do soób, które rozumiały ją zdecydowanie lepiej, niż kolezanki ze studenckich czasów, którym nie spieszyło się do zakładania rodziny.
    Słysząc pochwałę Vilanelle, uśmiechnęła się i podziękowała jak najciszej tylko mogła, by trenerka nie zwróciła na nią uwagi. Niestety, w tle dalej można było słychać śmiech Sammy'ego.
    - Gdybym tylko wiedziała, że mamy wziąć jedno dziecko... a twoja córeczka? Została z tatą? - zapytała, rozciągając się na macie, cały czas tuląc do siebie maleńką Cecilię.

    Maddie Hesford

    OdpowiedzUsuń
  150. Przemówienie Elle zostało naprawdę miło przyjęte i dziewczyna nie musiała obawiać się o swoją reputację w firmie. Zawsze co prawda znajdą się tacy, którzy z zazdrości będą chcieli jej uprzykrzyć życie, ale zdecydowana większość pracowników była po jej stronie i cieszyła się, że dostała tak wysokie stanowisko. Każdy kto ją znał wiedział, że będzie teraz walczyć o lepsze traktowanie pracowników i większe poszanowanie dla kobiet, a to napawało zwłaszcza płeć piękną dość sporym optymizmem. Sam Blaise także wbrew pozorom cieszył się z takiego obrotu sprawy, licząc że dzięki Elle uda mu się nieco obudować swój wizerunek, a przy okazji naprawić jakoś relacje z jej mężem, którego z każdym dniem coraz bardziej zaczynało mu brakować. Arthur był dla niego jak brat i nie mógł znieść myśli, że ten go nienawidzi i nie zamierza utrzymywać z nim żadnego kontaktu.
    - Tak, wiem, przepraszam…- westchnął, klepiąc ją krzepiąco po ramieniu – Jak zwykle musiałem postawić na swoim i kompletnie nie pomyślałem co ty możesz czuć w takiej sytuacji. Obiecuję, że następnym razem przestanę się tak upierać i wysłucham co masz do powiedzenia – dodał, delikatnie się przy tym uśmiechając. Nie mógł być wobec niej apodyktyczny i starał się jak mógł, aby w żaden sposób nie poczuła się przez niego osaczona. Zbyt wiele przeszła przez jego durne wywyższanie się i brak szacunku do jej osoby, robił więc co tylko możliwe, aby jakkolwiek jej to wszystko wynagrodzić.
    - No dobrze, po prostu jeśli czegoś będziesz potrzebować to daj znać. Jestem pewien, że sobie poradzisz, nawet jeśli teraz to wszystko jest dla ciebie niczym kosmos. Spokojnie, ja za to nie potrafię narysować prostej kreski czy zrobić rysunku technicznego, a tobie pewnie wychodzi to idealnie – zaśmiał się, upijając łyk whisky. Nie zamierzał namawiać Elle do picia, skoro wystarczył jej symboliczny łyk szampana, najwyraźniej wolała zachować teraz trzeźwy umysł i cały czas pozostać w gotowości. Nowe stanowisko w firmie, ochrona pod domem i dziennikarze, którzy zaczynali dobierać się do wszelkich brudów z jej życia stanowiły dla niej coś zupełnie nowego i musiało minąć jeszcze sporo czasu zanim uda jej się z tym wszystkim oswoić i potraktować jako codzienność. On miał to wszystko niemalże od urodzenia, ona zaś została rzucona na bardzo głęboką wodę i nie mógł od niej na starcie wymagać spokoju i opanowania.
    - Dziękuję, że we mnie wierzysz. Doceniam to, naprawdę…- mrugnął do niej, opróżniając resztę whisky ze szklanki. Nie spodziewał się po niej takich słów i choć nie miał pewności, czy Elle faktycznie tak twierdzi, czy chce być po prostu miła, poczuł się zdecydowanie lepiej. Skoro ktoś, kto doznał od niego tak wielu krzywd wciąż nie widzi w nim takiego potwora jak Will, gdzieś tam tliła się nadzieja, że faktycznie może wyjść na ludzi i nie okazać się w przyszłości takim dupkiem jak przybrany ojciec.
    - Tak…tak…- wydukał, nie odrywając wzroku od telefonu – Moja matka zleciła dodatkową sekcję zwłok, nikomu o tym nie mówiąc. Wyniki poprzedniej zostały sfałszowane, mój dziadek został otruty…- dodał, siadając z wrażenia na pobliskim krześle – Mamy przejebane Morrison…po prostu mamy przejebane…-jęknął, przecierając dłońmi swoją nienaturalnie bladą twarz. Wyniki sekcji sprawiły, że wszyscy znaleźli się teraz w gronie podejrzanych i sam nie wiedział, czego może się teraz spodziewać – Jeśli zabił go mój ojciec, w każdej chwili to samo może spotkać też nas…twoje dzieci i Arthura też. Musimy zadbać o ich bezpieczeństwo zanim będzie za późno Elle…- wbił w nią przestraszony wzrok i zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, wykonał kilka szybkich telefonów do swojego szefa ochrony i prywatnego detektywa.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  151. Arthur miał serdecznie dość całej tej szopki związanej z wirusem. Wcześniej tak bardzo mu nie doskwierała, ale teraz sytuacja miała się zgoła inaczej, bo snucie jakichkolwiek planów nie miało najmniejszego sensu, skoro granice były zamknięte. Najpierw się tym nie przejmował, dochodząc do wniosku, że może wszystko się uspokoi, ale teraz przestawało być śmiesznie.
    Bo widzicie, drogie dzieci, chodzi o to, że Morrison jeśli coś planował, to były to plany długofalowe, uwzględniające wiele czynników i zmiennych i o ile większość szła dokładnie tak, jak sobie to założył, tak najważniejsza sprawa nie wypaliła i nic dziwnego, że brunet od rana był nieźle nabuzowany. Chociaż nie, to zbyt delikatne słowo. Arthura rozsadzała kurwica i gdyby nie obawiał się o zdrowie swojej żony, bo swoje wciąż miał w poważaniu, zaryzykowałby i zrobiłby wszystko, żeby jego pomysł wypalił.
    Ale nie miał innego wyjścia i wszystko odwołał. Obiecał jej to dawno temu. Wiedział, że to największe marzenie Elle i robił wszystko, żeby mogli razem lecieć do Genewy. Dzieci miały zostać z Alison, wszystkie obowiązki Elle miał przejąć ktoś wyznaczony przez Ulliela, a Arthur załatwił sobie zastępstwo i obiecał fizjoterapeucie, że będzie wykonywał ćwiczenia.
    Problem w tym, że wszystko szlag trafił, a Morrison na ostatnią chwilę musiał kombinować coś innego. Domek nad jeziorem odpadał, bo to już przerabiali, więc zainspirowany ulubionym filmem Elle wynajął willę na plaży z widokiem na ocean. Ale to tyle, bo nie umiał grać na gitarze, dlatego naśladowanie Hemswortha nie było na liście priorytetów.
    Wszedł do windy, podpierając się na lasce z lewej strony. Z wózkiem się pożegnał, a kule były zbyt mainstreamowe, więc Morrison zainwestował w laskę z płomieniem, dokładnie taką samą, jak miał Gregory House i nawet wymówki uczepił się tej samej.
    W każdym razie wszedł do windy i wcisnął guzik, a kiedy drzwi się zasunęły, zrobił kilka ćwiczeń oddechowych, żeby odsunąć od siebie resztki złości spowodowanej odwołaniem wyjazdu. Nie chciał, żeby Elle widziała, że coś było nie tak. To znaczy… Nie miał złudzeń, żona znała go za dobrze, ale nie musiała wiedzieć, jak bardzo to na niego wpłynęło, bo przecież miał się nie denerwować. Ona zresztą też.
    Przywitał się z sekretarką, która poinformowała go, że pani Morrison jest u siebie i powoli pokuśtykał w stronę jej przestronnego i, ku jego cierpieniu, przeszklonego gabinetu. Zapukał jedynie, żeby nie wyjść na chama bez kultury, po czym wszedł bez pozwolenia i z uśmiechem oparł się o ścianę obok drzwi, wbijając lubieżne spojrzenie w swoją żonę.
    - Dzień dobry, pani dyrektor – odezwał się cicho. – Znajdzie pani dla mnie chwilę? Albo… No, wie pani… Trochę więcej, niż chwilę? – spytał, taksując ją wzrokiem, który mógłby zasugerować bardzo kosmate myśli. I w sumie… Gdyby nie te wielkie okna, Arthur nie zastanawiałby się długo nad popchnięciem jej na biurko i podwinięciem ołówkowej spódnicy. – Bo z tego, co się orientuję, na dzisiaj skończyła pani pracę – dodał, odpychając się od ściany i powoli idąc w stronę miejsca, które zajmowała dziewczyna.

    ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  152. Obserwował uważnie każdy jej ruch i nie mógł wyjść z podziwu, jak jego żona w tym momencie wyglądała. Jeszcze nie tak dawno temu oboje nie wyobrażali sobie jej siebie za biurkiem, a dzisiaj… A dzisiaj była wyżej w hierarchii niż Arthur. Narzekała, że wydają pieniądze, które przecież mieli, a teraz sama zarabiała krocie i mogła je wydawać, jak jej się żywnie podobało.
    Pomijając te sumy, Villanelle u władzy kręciła swojego męża. Serio. Lubił ją taką władczą, w eleganckich ubraniach. Owszem, były rzeczy, które mu się nie podobały, jak to, że tak cholernie się stresowała, bo była to, jakby nie patrzeć, duża odpowiedzialność. Ale poza tym, no. Teraz, na przykład, nie mógł oderwać od niej spojrzenia i przestać się uśmiechać, zwłaszcza, gdy wstała i oparła się o swoje biurko, a on musiał powściągnąć myśli, które biegły w zdecydowanie nie tych kierunkach, w które biec powinny.
    - Oczywiście. Nie zawracałbym pani zajętej głowy, gdybym nie miał nic konkretnego – odparł, uśmiechając się kącikiem ust. Uśmiech jednak szybko zniknął, a mężczyzna wywrócił oczami, słysząc coś o telewizji i internecie. W gardle urósł mu nieprzyjemny gul, ale przełknął go, upominając się, że przecież to ma być dzień Villanelle i żadna kłótnia nie powinna go popsuć. – Dzieci są u twojej mamy, która nie rusza się z domu, więc nie ma opcji, żeby je czymś zaraziła – powiedział spokojnie i oparł laskę o ścianę, po czym objął Elle w pasie i splótł palce na jej plecach. Odwzajemnił krótki pocałunek i zamruczał z uznaniem. – Mam nadzieję, że nie witasz tak wszystkich interesantów, bo chyba będę musiał poprosić Marge o szpiegostwo – stwierdził, trącając zaczepnie nosem jej nos. – W każdym razie… Skończyłaś pracę na dziś – oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu i rozplótł dłonie, żeby zerknąć na zegarek na nadgarstku. I tak nieważne, która była godzina, zamierzał zabrać stąd Elle mimo wszystko. – Zanim zaczniesz jęczeć… Wszyscy o tym wiedzą, a Blaise zajął się zastępstwem. Zostawiasz tu służbowy telefon i przez dwa dni nikt ma ci nie przeszkadzać – mówił dalej, nie pozwalając blondynce dojść do słowa. – Będziesz ze mną współpracować, czy mam nadwyrężać swój biedny kręgosłup i wynosić cię stąd na plecach? – spytał, unosząc sugestywnie brew. Chyba nie musiał jej przekonywać, że naprawdę był zdolny to zrobić, żeby tylko wyszło na jego. Elle miała wyjść z tego biurowca właśnie teraz i jakichkolwiek wymagałoby to środków, Arthur zamierzał ją stąd wyprowadzić. Nawet siłą.
    Otworzył drzwi i wychylił się na zewnątrz, odnajdując spojrzeniem Margaret.
    - Margaret, możesz przynieść pani Morrison jej płaszcz? Skończyła pracę na dziś i wychodzi – oznajmił nieco głośniej, żeby kobieta go dosłyszała.

    OdpowiedzUsuń
  153. Zagryzł dolną wargę i uśmiechnął się łobuzersko, po czym wzruszył ramionami jak chłopiec, który dobrze wie, że coś zbroił, ale ma gdzieś konsekwencje i złość swojej mamy, bo podczas brojenia był szczęśliwy i doszedł do wniosku, że było warto.
    - Powinno cię obchodzić tylko to, że miałem bardzo ważny powód, żeby tu przyjść, bo nie narażałbym się bez powodu na twoje czarnowidztwo – odparł zaczepnym tonem i uniósł brodę, spoglądając na swoją żonę z góry. Nie przestawał jej obejmować, bo miał nadzieję, że jego bliskość choć trochę złagodzi jej ewentualną złość. Zawsze łagodziła przecież.
    - Tak, masz wszystko rzucić teraz, o… I wyjść – potwierdził, a zanim rozpoczęła swoją tyradę, Arthur wpił się w jej wargi i szybko, ale namiętnie ją pocałował, na chama wpychając język niemal do jej gardła, żeby nie mogła nic powiedzieć.
    Kiedy sekretarka przyniosła płaszcz Elle, odebrał go od kobiety i pomógł swojej żonie się ubrać, śmiejąc się przy tym cicho. I pomyśleć, że szedł tutaj z kiepskim humorem, niepewny, czy za moment nie wybuchnie ze złości, a wystarczyło tylko, że popatrzył na swoją ukochaną, żeby całkowicie się uspokoić i nawet zacząć cieszyć na dzisiejszy dzień.
    - Pracuje dla Ulliela, jak wy wszyscy. Tak tylko przypominam – powiedział, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. Wywrócił oczami, obserwując, jak blondynka coś jeszcze sprawdza i przestąpił z nogi na nogę, podpierając się lewą dłonią na lasce. Chciał już odstawić rekwizyt w kąt, ale bywały momenty, że zwyczajnie bolały go plecy, a wtedy opieranie się na czymś było zbawienne.
    - Tak? Serio? To do tej pory poznałem twoją uległą stronę? – spytał z udawanym przerażeniem i przepuścił ją, po czym zamknął za nimi drzwi, a zanim ruszyli do windy, splótł palce wolnej dłoni z palcami Elle. – Nie chcę poznać tej upartej w takim razie, bo będziemy musieli się rozwieść – stwierdził i na odchodnym pomachał sekretarce, a kiedy zatrzymali się przed windą, Arthur przywołał ją przyciskiem. Rozejrzał się, żeby sprawdzić, czy nikogo nie ma w pobliżu, a potem objął Villanelle i przesunął dłonią z jej talii po biodrze, aż dotarł do pośladka i delikatnie go klepnął.
    - Lubię cię w tym dyrektorskim wydaniu. Kręcisz mnie taka władcza – wymruczał z łobuzerskim uśmiechem i pocałował dziewczynę w skroń. – Wiesz, że nie jedziemy do domu, prawda? – dodał nieco weselej, a kiedy winda się otworzyła, popchnął delikatnie brunetkę i wszedł tuż za nią. W środku były dwie inne osoby, więc darował sobie zaczepki i po prostu ujął dłoń żony, ponownie splatając ze sobą ich palce.

    OdpowiedzUsuń
  154. - Zapominam, jaka jesteś niebezpieczna, bo wyglądasz niepozornie kruszynko – zaśmiała się w głos, wywracając oczami. Tak naprawdę jakoś wcale nie mogła sobie wyobrazić przyjaciółki w feworze walki, no może właśnie dlatego, bo taka była filigranowa, delikatna i buzię miała po prostu niewinną, choć gdy rzucała mordercze spojrzenie, to stojąc nawet obok Lily czułą ciarki na plecach. Normalnie kobieta kameleon...
    Na propozycję zlania facetów, pokiwała zaraz głowa. Musiała to w końcu zanotowac, bo ostatnio czuła w kościach, że łomot się zbliża...
    - Te słodkie chłopaki naprawdę są niegroźne – zapewniła z rozbawieniem, bo tak naprawdę kadeci w szkole zawsze byli wobec niej grzeczni. Może dlatego ze dyscyplina placówki kazała im się mieć na baczności i to wcale nie chodziło o to, że są serdeczni... Nie wnikała, póki nie miała z nikim problemów.
    Gdy weszły do kolejnej sali, Lily zachwytem zaciągnęła się rozgrzanym i naładowanym aromatami powietrzem. Poczuła jak od samego tego wdechu jej ciało się rozluźnia. Na widok pracownic ( a nie muskularnych, przystojnych pracowników), uśmiechnęła się lekko i zajeła pierwszy zabiegowy leżak, rozciągając się jak długa na obitym ecoskórą materacu. Peeling z naturalnych składników brzmiał naprawdę świetnie, choć trochę się bała, że po wyjściu stąd na masaż, jej jasna skóra przybierze buraczany kolor... ale trudno, raz się żyje i na szczęście w chwili obecnej trwała pora roku sprzyjająca zakrywaniu się, a nie odwrotnie.
    - Jeeej, ja nie miałam na myśli, że ci zaadoptuje te dzieciaki – musiała wyjasnić tę kwestie, bo ostrzeżenie przed małymi bestyjkami brzmiało rewelacyjnie i całkiem Lily rozbroiło. - Mogę je porwać do siebie na na przykład pół dnia, a wy w tym czasie postaracie się o kolejnego potworka – zaproponowała z przekąsem, chichocząc pod nosem. - Nie mów, że nie chciałabyś się dać ponieść chwili, kiedy możesz... Od grudnia to cholernie dużo czasu - przyznała, nieco zaniepokojona tym, że przyjaciółce tak brakuje chwil dla siebie z mężem. No bo... to chyba nie tak powinno być do końca, nie?
    Zaraz poczuła jak jedna z kobiet zaczyna masować jej łydkę, rozsmarowując jakiś gęstawy preparat z drobinkami, które złuszczały naskórek. Rzuciła krótkie spojrzenie w dół, dostrzegając gęstą maź w kolorze błota ciemnymi i jasnymi granulkami. Wolała nie wnikać co to jest,a le już same masowanie łydki było przyjemniutkie.

    Lilka

    OdpowiedzUsuń
  155. Noah nie miał kobiecie za złe tego, że się pomyliła. Bardziej bawiła go ta cała sytuacja. Widzą jednak jej zmieszanie, zagubienie i wyraźny niepokój, zrobiło mu się szkoda znajomej i nawet poczuł pewien dyskomfort tego, że traktuje jej sytuację jak pewnego rodzaju rozrywkę. Nie naciskał zatem na Villanelle, żeby od razu mu odpowiedziała. Cierpliwie czekał na jakieś wyjaśnienie, a proces myślenia kobiety był widoczny na jej twarzy.
    Nie zdołał się powstrzymać i parsknął śmiechem, gdy Elle przyznała, że w sumie nie wie, z kim umówiła się na spotkanie.
    - Nie przejmuj się. Serio. Mój rozmówca ma przyjść dopiero za godzinę, więc spokojnie możesz ze mną posiedzieć, aż zauważysz kogoś znajomego. Ale może spróbuj przeszukać telefon... pod kątem tego, z kim ostatnio rozmawiałaś? A może masz jakąś wiadomość? - podsunął. - No i najważniejsze pytanie... czy jesteś pewna, że umówiłaś się właśnie w tej kawiarni.. bo wiesz, lokali w Nowym Jorku jest... dużo. Jeśli nie wiesz, z kim, gdzie i kiedy się umówiłaś, to spotkanie się może być trudne. - Naprawdę próbował sobie z niej z nie żartować, ale nie mógł nic poradzić na to, że sytuacja była dla niego tak abstrakcyjna i absurdalna, że nie potrafił się powstrzymać.
    - Przynajmniej już wiem, że z tobą wszystko w porządku... tak przy okazji.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  156. - Wypraszam sobie. Jestem całkiem mądry. Mam magistra! – prychnął z oburzeniem, ale nie wytrzymał długo i uśmiechnął się głupkowato po arthurowemu, jak to miał w zwyczaju. Znowu pochylił się nad Elle i wycisnął na jej ustach szybki pocałunek, po czym wyprostował się i całkiem dziarskim krokiem ruszył razem z ukochaną do wyjścia.
    - Za co? Przecież to tylko suche fakty. Wszyscy dla niego pracujecie. Jesteście jego laleczkami – roześmiał się cicho i mimowolnie porównał Ulliela do osławionego Grey’a. Wstyd się przyznać, że Arthur znał tę serię i to na tyle dobrze, by pamiętać, że facet miał fisia na punkcie pracownic o określonym wyglądzie. Morrison czasami miał wrażenie, że Blaise robi dokładnie to samo, co fikcyjny bohater. – Nie miałbym. Po prostu musiałabyś znaleźć nowego męża. Zołzo – wymruczał i złożył soczystego całusa na skroni Elle. Uśmiechnął się lubieżnie i jeszcze raz szybko się rozejrzał, po czym znowu klepnął pośladek żony i na moment zacisnął na nim palce odrobinę za mocno.
    - Możesz ich użyć pod warunkiem, że będziesz siedzieć razem ze mną – oznajmił z miną znawcy. – Masz je jeszcze gdzieś? Och, nie, przecież nie ma kluczyka… Trudno, będziemy improwizować. Krawatem, czy czymś – wzruszył pozornie obojętnie ramionami i przeniósł wzrok na rozsuwające się drzwi windy.
    Wywrócił oczami i westchnął ciężko, słysząc ten charakterystyczny ton, który zawsze zapowiadał złość ze strony Elle. Stwierdził jednak w duchu, że może być sobie zła tak długo, jak wsiądzie z nim do samochodu i pojedzie tam, gdzie mają jechać.
    - I naprawdę myślisz, że cokolwiek ci powiem? – spytał, unosząc jedną brew i pokręcił głową z udawanym niedowierzaniem. – Nie, czekaj, mogę coś powiedzieć. To nie jest żadne miejsce pełne ludzi, niczym się nie zarazimy. Wiesz, będąc w twojej skórze, bardziej obawiałbym się być tutaj. Nie myślałaś o tym, żeby wziąć trochę wolnego? – rzucił, mając nadzieję, że ukochana skupi się na zmianie tematu, a nie na ciągnięciu go za język. – Tu przewijają się różni ludzie. Wiesz… Nam nic nie będzie, ale mamy małe dzieci. Może pogadaj z Blaise’m i poproś o urlop? Albo chociaż home office? – zasugerował i przestąpił z nogi na nogę, obserwując zmieniającą się cyfrę na wyświetlaczu nad drzwiami. W końcu zatrzymała się na zerze, a winda otworzyła się przed nimi, więc Arthur pociągnął ukochaną za dłoń i całkiem żwawo ruszył do wyjścia. Nie mógł się doczekać reakcji Elle, dlatego tak się spieszył. Nie była to, co prawda, Genewa, ale Morrison liczył, że niespodzianka jej się spodoba, zwłaszcza w porównaniu do zeszłych urodzin.

    OdpowiedzUsuń
  157. Wywrócił oczami i wypuścił ze świstem powietrze, żeby nie odparować Elle czymś, czego mógłby pożałować. Zwłaszcza, że musiał przyznać, iż nieźle ją wyszkolił i robiła się coraz bardziej złośliwa. Z jednej strony się cieszył, bo to sprawiało, że ich rozmowy nie były jałowe, a życie nudne, ale czasami trochę bardziej się pilnował, żeby nie oberwać rykoszetem.
    Doktorat od jakiegoś czasu był dla Arthura drażliwym tematem i był pewien, że gdyby nie te wszystkie wypadki, którym uległ w ciągu ostatniego roku, już dawno szczyciłby się własnym biurem architektonicznym. Nie lubił studentów, a to oznaczało tyle, że nie lubił też swojej pracy.
    - Zejdź ze mnie – mruknął jedynie i zacisnął wargi w wąską linię. – A gdybym ci powiedział, że chcę to rzucić w cholerę i przez chwilę być twoim utrzymankiem? Wiesz, do czasu otworzenia swojego biura. Rzygać mi się chce, jak sobie pomyślę o kolejnych zaliczeniach, o następnej obronie i tak dalej – wzdrygnął się i przeczesał palcami swoje włosy, które i tak były wystarczająco potargane. – Rodziców od dawna nie ma, więc nie mam komu robić na złość tym doktoratem. I coraz częściej dochodzę do wniosku, że nie jest mi potrzebny. W każdym razie… Co o tym myślisz? – zakończył z krzywym uśmiechem i prychnął cicho. – Na dobre i na złe znaczy, że chcesz mnie celowo wykończyć? Nie przysięgałem, że zniosę cię upartą jak osioł – zauważył, ale po chwili uniósł do ust dłoń Elle i musnął wargami palec, na którym spoczywała obrączka, bez słów pokazując, że to tylko żarty, a on nigdzie się nie wybiera. Nawet, gdyby była uparta jak osioł.
    - Wiesz, że przysługuje mi jeszcze zwolnienie na rehabilitację, prawda? Kto mówi o opiekunce, skoro możesz mieć tanią siłę roboczą? – spytał z rozbawieniem, wskazując na siebie i po chwili nieco teatralnie jej machając. – Nie wymagam wiele. Wystarczy, że mi obciągniesz – wyszeptał, pochylając się uprzednio nad uchem ukochanej.
    - Nie, nie możemy. Mówiłem ci już, że tam jest bezpieczniej niż tutaj. Zresztą… Czy możesz chociaż raz zamknąć te swoje śliczne usteczka i po prostu ze mną pojechać? – rzucił, kiedy wyszli na zewnątrz i zatrzymał się na moment, żeby wyjąć z kieszeni kluczyk od samochodu i zawiesić go na małym palcu lewej ręki, aby swobodnie podpierać się na lasce. – Czy kiedykolwiek jakakolwiek moja niespodzianka cię rozczarowała? – dodał, ale szybko pokręcił głową. – Albo nie, nie odpowiadaj. Nie chcę słuchać tej tyrady wyrzutów – wymamrotał. – I nikt nie powiedział, że nie będziemy stosować się do zaleceń – zauważył przebiegle i spojrzał na Elle, poruszając sugestywnie brwiami.

    hubby ♥

    OdpowiedzUsuń
  158. Maddie powoli zaczęła już wdrażać się w pewną rutynę po urodzeniu Cecilii. Jednak początki nie były łatwe. Przez pierwsze tygodnie nie mogła zmrużyć oczu, bo gdy Ceci w końcu zasypiała, budzil się Sam i tak w kółko. Teraz na całe szczęście sytuacja nieco się ustabilizowała i Hesford była w stanie spać wystarczająco długo, by móc funkcjonować bez zasypiania na stojąco. Sama nie wiedziała, co ją podkusiło, żeby zdecydować się na drugie dziecko. Z pewnością nie przypuszczała, że będzie tak trudno, ale też że nie uzyska wystarczającego wsparcia ze strony swojego partnera. Teraz nie było już odwrotu i musiała radzić sobie z konsekwencjami swoich decyzji. Ale na dobrą sprawę uwielbiała swoją córeczkę i nie wyobrażała sobie życia bez niej. Wszelkie trudności, jakie ją dotykały, były tego warte.- Wyjęłaś mi to z ust - odpowiedziała, rozciągając się na macie. - Ludzie się dziwią, czemu nie mogę wyjść bez dzieci w piątkowy wieczór albo wyjechać gdzieś na weekend. A potem ostatecznie przestają się do ciebie odzywać, jeśli ciągle odmawiasz, bo jesteś zajęta - podsumowała smutno. - Potrzebujemy więcej mam-koleżanek. - Szturchnęła Vilanelle porozumiewawczo. Zdecydowanie potrzebowała otaczać się osobami, które ją rozumiały, które  nie uważały jej za 'nudną'. Już dawno przestała bawić się w fałszywych przyjaciół - byli przy niej tylko wtedy gdy było im wygodnie, a opuszczali ją, kiedy to ona prosiła o ich pomoc. Życie dość brutalnie zweryfikowało, kto należał do osób godnych zafuania, a kto wręcz przeciwnie. Na całe szczęście, nawet gdy zawiodli inni, Maddie zawsze mogła liczyć na swoją rodzinę.  Rodzeństwo było przy niej w najgorszych momentach i nie raz wyciągało ją z prawdziwego bagna. - Opiekunka? Facet też powinien mieć jakieś obowiązki. Jasne, że da sobie radę, czemu miałby nie dać? Faceci. - Westchnęła, kręcąc głową z dezaprobatą, jak zwykle nie myśląc przed mówieniem. Nie znała sytuacji Vilanelle, ale mogła się domyślić, że jej mąż miał pewien powód, dla którego mógł nie dać sobie rady. Jednak ze względu na swoją impulsywność zaczęła bezmyślnie paplać. Dopiero po tym, jak sama przestała mówić, słowa kobiety zdawały się dotrzeć do jej mózgu. - Cholera, przepraszam - szepnęła. - Miałam na myśli... wiesz, niektórzy faceci.. niektórzy nie poczuwają się do odpowiedzialności, wiesz... wiesz co mam na myśli? - Zarumieniła się. Miała nadzieję, że nie straciła właśnie potencjalnej przyjaciółki. Ludzie, którzy znali Maddie nieco lepiej, byli przyzwyczajeni do tego, że blondynka często nie potrafiła ugryźć się w język, ale obcy mogli uznać jej zachowanie za niezwykle niegrzeczne i chamskie. - Mój facet na przykład nie często zostaje z dziećmi - dodała nieśmiało, chcąc jakoś załagodzić sytuację, gdy trenerka posłała jej złowieszcze spojrzenie. Skrzywiła się, po czym zamilkła na moment, postanawiając skupić się na ćwiczeniach.

    OdpowiedzUsuń
  159. [ Oooo dziękuję za przywitanie ♥ Jeśli chciałabyś wątek akurat z Villanelle to w sumie ja mam jeden mały pomysł. Może nie jakiś genialny czy górnolotny, ale zawsze go można zmodyfikować. Otóż, Max uwielbia dzieci, a dla większość z nich jest dość fascynujące to jak wygląda, bo nawet dla Azjatów ma za wielkie oczyska, które wyglądają jak u sarny czy szczeniaka xD Więc po prostu można zacząć od przypadkowego spotkania się dzieciaków z Jungiem, który no odkrywszy, że ich mamusia jest w jego wieku, doznałby sporego szoku, bo sam ma siebie za średnio odpowiedzialnego gówniarza, więc tu byłoby wow i podziw xD A co dalej w sumie nie wiem. Gdyby coś, mogę jeszcze pomyśleć nad czymś innym tu lub u innych, ale czytając kartę, to mi wpadło do głowy. ]

    Max

    OdpowiedzUsuń
  160. Czas spędzany z Villanelle płynął inaczej i Jerome wcale nie bał się do tego przyznać, nawet pomimo tego, że miał żonę. Mimo tego, że nie znali się zatrważająco długo, potrafili rozmawiać ze sobą swobodnie i bez większego skrępowania, a tematów do poruszenia zdawało się im nigdy nie brakować, czego najlepszym dowodem było ich ostatnie spotkanie. Marshallowi naprawdę potrzebna była tego typu odskocznia, chwilowe oderwanie się od rzeczywistości i zapomnienie o problemach, tak by mógł złapać oddech na dalsze zmaganie się z nimi po powrocie do domu.
    A było z czym się zmagać. Wreszcie zdecydowali się na otworzenie pokoju, który miał być przeznaczony dla Lionela i choć był on praktycznie pusty, to znajdowały się tam dwie wyjątkowo symboliczne zabawki. Co zadziwiające, to Jennifer wyszła z tą propozycją; brunet nie odważył się zajrzeć tam w czasie, kiedy blondynka przebywała w szpitalu i sam również nieszczególnie spieszył się do zaglądania do tego pomieszczenia. Kiedy jednak już to zrobili, wychodząc, pozostawili drzwi otwarte, a zabawki – pluszowy różowy słonik i zawieszka na kołyskę z antykwariatu – znalazły miejsce w ich sypialni.
    Później był pogrzeb. Pogrzeb, na którym byli tylko oni, a Lionel zajął miejsce na cmentarzu obok ojca Jennifer, pod starym, rozłożystym dębem. I choć Jerome odczuł to już w momencie otwarcia pokoju przeznaczonego dla nienarodzone, a zmarłego syna, to w momencie opuszczania malutkiej trumny do wykopanego dołu zrozumiał to z całą mocą. Złość i bezsilność, niezrozumienie i zaprzeczenie, wszystkie te emocje przekształciły się w ogromny i przytłaczający smutek. Tylko ból pozostał znajomy, jakby niezmienny i jedynie wyspiarz przyzwyczajał się do jego intensywności.
    Stąd teraz chyba nawet tym bardziej potrzebował jakiejś ściany, którą mógłby zrównać z ziemią, sam bowiem nie wiedział, co gorsze. Gniew był zdecydowanie łatwiejszy, niż zrozumienie i pogodzenie się z tym, co miało miejsce, przez co mężczyzna łapał się na tym, że wciąż szukał w sobie tego ognia, który zgasł nagle i pozostała po nim jedynie kupka szarego popiołu.
    Na miejscu zjawił się ledwo kilka minut przed czasem, więc nie czekał długo na wyjątkowo punktualną przyjaciółkę. Właściwe zdążył jedynie przejść z miejsca parkingowego pod klatkę o odpowiednim numerze i już usłyszał znajomy głos.
    — Cześć! — przywitał się i podczas gdy Elle muskała jego policzek, objął ją lekko na przywitanie, odwzajemniając też ten sam gest. — Ty bez dzieci? — zagadnął zaraz ze złośliwym uśmieszkiem, prostując się. — Przepraszam, czy pani to na pewno Villanelle Morrison, z którą byłem dzisiaj umówiony? — kontynuował przyjacielskie przytyki, lecz niestety nie posiadał w kieszeni żadnego czekoladowego cukierka na osłodę swoich słów. Śmiejąc się cicho, podążył za przyjaciółką, nie wątpiąc w to, że musiała stęsknić się za jego dogryzaniem, a Thea i Matthew na pewno już płakali za swoim ulubionym wujkiem.
    — Nie, dotarłem bez problemu — zapewnił, tuż za nią pokonując stopień po stopniu i nim odpowiedział na drugie pytanie kobiety, westchnął cicho. — Chyba jest lepiej. Na pewno inaczej — poprawił się, nie będąc pewnym co do tego pierwszego. — Otworzyliśmy pokój, który miał być dla Lionela. Zorganizowaliśmy pogrzeb — wyliczył wyjątkowo płaskim tonem, starając się nie skupiać na tym, co działo się w jego wnętrzu, kiedy o tym mówił. — Szykujemy się do wylotu na Barbados, także jeśli chodzi o remont, to cokolwiek zacznę pewnie dopiero po powrocie — wyjaśnił od razu, bo jeśli mieli zniknąć za kilka dni, to nie było sensu, by zaczynać pracę już teraz.
    Przystanąwszy przed drzwiami, przesunął wzrokiem po sylwetce Elle, widząc lekkie drżenie tej dłoni, w której trzymała klucze. Jego brwi powędrowały ku górze, lecz nie odezwał się ani słowem, cierpliwie czekając, aż kobieta zdecyduje się na otworzenie zamka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Możemy przełożyć to na inny dzień — zaproponował ostatecznie, wyczuwając, że coś jest nie tak, nie miał jednakże pojęcia, dlaczego. Widział to tylko w spojrzeniu blondynki, w jej wyrazie twarzy, z którego gdzieś zniknęła beztroska zwykle towarzysząca ich rozmowom. Choć, czy na pewno tak zwykle? Często, mimo krótkiego stażu tej znajomości, wypływali na bardzo głębokie wody i cóż, Jerome znał tę minę Elle. Dobitnie mówiła ona o tym, że coś nie grało, nie do końca.

      [Oj, to chyba coś słabo go kochasz xDDD]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  161. [Dziękuję za powitanie :) Bardzo tajemniczą masz tą panią. Myślę, że może być ciekawą postacią. A z wątkiem to nic na siłę, jak wpadnie nam coś interesującego do głowy to wtedy będzie :D]

    Samantha

    OdpowiedzUsuń
  162. [Matko, ile ty masz pań. Tylko siedzę między kartami, czytam wszystkie po kolei i mam burzę mózgów. ^^ Psychole są najciekawsi, więc pozwalam Ci go tak widzieć! Też się cieszę, że wróciłam i mam nadzieję, że tym razem zostanę trochę dłużej.
    Minnie jest bardzo smutna, wydaje się mieć trochę syndrom sztokholmski... ale to może tylko moje wrażenie. W każdym razie, teoretycznie mógłby znać się z jej mężem, ale nic konkretnego nie przychodzi mi do głowy. Chyba że znajomość ze szkoły, w końcu są w tym samym wieku...
    Davina też jest smutna, ale w innym kontekście... biedne te Twoje panny. Też można by ich połączyć, mógłby ją zszywać (banał)… nie wiem, jak zmarł jej mąż, ewentualnie można by pójść tu. Cass mógł próbować go uratować (czy coś?), ale operacja się nie powiodła. Może go obwiniać o to... coś trybi, ale tylko połowicznie.
    Villa też jest trochę smutna... mógłby zszywać jej dzieciaki? Staram się jak mogę...
    Może coś z tego poruszy jakieś dźwignie w Twojej głowie i powstanie coś sensownego...]

    Cassian Quatermaine

    OdpowiedzUsuń
  163. Noah uważał sytuację za zabawną, ale stanowczo nie nazwałby kobiety kretynką czy czymkolwiek w tym stylu. Spotkał na swojej drodze dużo różnych ludzi - tych poukładanych i sprawnie sprawujących kontrolę nas sobą i innymi, a także tych, którzy byli zupełnie zagubieni we własnym świecie i z ogromnym trudem panowali nad otaczającą ich rzeczywistością.
    Uśmiechnął się tylko lekko, obserwując walkę Villanelle z jej własną pamięcią. W pewnym momencie zrodziło się w nim nawet coś na kształt współczucia, bo wyglądała na zupełnie zagubioną i załamaną.- Jasne. Nic specjalnego nie robię. Zamówić ci coś do picia? - zaproponował. - Jakaś herbatka, przy której się uspokoisz i opowiesz mi, jakie zamieszanie wkradło ci się do życia? - dodał i uśmiechnął się do niej życzliwie. Potrafił sprawiać wrażenie dobrej duszy, choć do niewinności było mu daleko. Miał wiele masek i przebierał w nich całkiem swobodnie. Z Ellą nie łączyły go bliskie relacje, ale nie miał nic przeciwko niej, a faktycznie nie był jakoś szczególnie zajęty, więc mógł poświęcić te kilka chwil, żeby ją wysłuchać i może sprawić, żeby przynajmniej poczuła się nieco lepiej. Jego to nic nie kosztuje, a jej może pomóc. Z resztą nigdy nie wiadomo, czy nasze mało znaczące zachowanie teraz, nie da dużych efektów w przyszłości.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  164. — To może w takim razie lepiej już niczego przed nim nie ukrywaj — powiedziała z lekkim uśmiechem. Kłamstwa zawsze sprawiały, że w związku robiło się źle, ale nie tylko w związku. W każdej relacji tak naprawdę kłamstwo szkodziło, a nie przynosiło niczego dobrego. Co innego było ominięcie dramatów przyjaciółki i nie opowiedzenie wszystkiego ze szczegółami, a ukrywanie różnych relacji. Carlie wierzyła, że można się przyjaźnić z facetami i nic do nich nie czuć, ale ukrywanie takiej relacji mogło z kolei prowadzić do różnych problemów i tego lepiej było po prostu nie robić. Sama teraz łapała się często na tym, że nie mówi Mattowi jak się czuje, a to z koeli też mogło prowadzić do nieporozumień, które teraz były im zupełnie niepotrzebne, a oni musieli się po prostu skupić na tym, aby wszystko między nimi się poukładało. Sama też o wszystkim mu nie mówiła, ale były to raczej drobne sprawy, o których nie musiał tak naprawdę wiedzieć. Teraz ciekawiła ją jedynie reakcja Matthew na tatuaż, który rudowłosa sobie zrobi. Zarówno ten z Elle, jak i serduszko, nad którym myślała przez cały czas. Była pewna tego wzoru i chciała go zrobić, dziś już raczej nic jej przed tym nie powstrzyma.
    — Miłość nie wybiera, choć faktycznie w waszym przypadku to nieco… szalone — przyznała i uśmiechnęła się lekko. W przeciwieństwie do Elle, jej wykładowcy nie byli przystojni, a raczej nie byli aż tak przystojni. Większość podchodziła pod czterdziestkę albo dawno ją przekroczyła i byli od dawna zajęci, choć do tej pory pamiętała asystenta jednego z wykładowców. Sama nie była pewna jaki był cel w tym, aby przebywał na zajęciach, ale sprawiał od razu, że serca studentek i zapewne poszczególnych studentów biły po prostu szybciej, w tym samej rudej, ale zdecydowanie bardziej w tym momencie stawiała na swojego partnera, który bezkonkurencyjnie był dla niej najprzystojniejszym mężczyzną i żaden inny już się dla niej nie liczył. — Bo zielony to ładny kolor, pasowałby ci — odparła i wzruszyła lekko ramionami. Carlie raczej aż tak odważna nie była, a poza tym bardzo lubiła swoje rude włosy i za nic w świecie nie chciałaby ich ścinać ani farbować. Czasami za nią chodziło skrócenie włosów, ale potem wiedziała, że bardzo prędko żałowałaby tej decyzji i trzymała się swoich długich, teraz prawie niemal już sięgających pasa, włosów. Jedynie ścięcie na jakie by się zdecydowała to skrócenie ich o dziesięć, może piętnaście centymetrów, aby rosły zdrowsze.
    — Jeśli nie pasuje ci zielony, to jakikolwiek. Ciekawie na pewno byś wyglądała i wcale nie jak poważna mama dwójki dzieciaków i mężatka — dodała. Carlie czasem naprawdę była zaskoczona, że Elle w tak młodym wieku osiągnęła tak wiele. Bo tak na dobrą sprawę większość kobiet w jej wieku szykowały się na kolejną imprezę, kupowały bilety na Coachellę czy inne festiwale, a Elle miała dwójkę małych szkrabów i męża, a o festiwale raczej tak bardzo w tym momencie już nie dbała, bo miała zupełnie inne priorytety życiowe. Po prostu ją to dziwiło, jak dwie osoby w tym samym wieku mogą prowadzić zupełnie różne życia i oczywiście w żaden sposób przyjaciółki nie krytykowała, bo widziała, ile radości sprawiają jej dzieciaki. Sama tak naprawdę uwielbiała Theę i Matty’ego, mogłaby się nimi zajmować bez końca.
    Lot nad Nowym Jorkiem z helikoptera wydawał się być czymś naprawdę ekscytującym i oczywiście byłyby odpowiednio zabezpieczone, aby nie wypadły z helikoptera. Może kiedyś faktycznie udałoby im się to zrobić? W końcu skoro szalały już z tatuażami to równie dobrze mogły zaszaleć i spróbować czegoś nowego, a jednocześnie ekscytującego. Carlie uśmiechnęła się nieco szerzej na widok miejsca z jogurtami. Te jogurty naprawdę sprawiły, że rudowłosa miała jakoś tak więcej energii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Skoro mówisz, że truskawkowe są najlepsze, to chyba wezmę truskawkowe. I może zmieszam je z waniliowymi? Uwielbiam to połączenie — odpowiedziała z uśmiechem, gdy pchnęła przed siebie drzwi i weszła do środka. Od tych wszystkich smaków, które widziała aż zakręciło się jej w głowie.
      Sprzedawała jogurty była młoda i powitała je z uśmiechem. Carlie uważnie przyglądała się smakom, a tych było naprawdę wiele i w tym momencie niekoniecznie wiedziała, który chciałaby wybrać. Było ich całkiem sporo.
      — Ja chyba zdecyduję się jednak na pistacjowe — powiedziała ostatecznie i nawet nie zauważyła, że wysunęła lekko język — ojejku, a może jednak… nie, nie pistacjowe. Zdecydowanie pistacjowe.

      [Przepraszam, że tyle mi zajęło z odpisem. Coś ostatnio zaniemogłam z pisaniem, poprawię się obiecuję! ^^ No i teraz nie tylko Carlie, ale i ja zgłupiałam przez te mrożone jogurty. Wcześniej o nich nie słyszałam… :D Blogi jednak nie tylko bawią, ale i uczą! :D]
      Carlie

      Usuń