Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] Self destruction fast impending like a bullet


Mortimer Preston  32, indie game developer, założyciel studia Carpal Tunnel Syndrome. Wynajęty pokój w Queens.

Zawsze uważnie obserwuje jej ruchy. Zgarbione plecy, wąskie ramiona i cienkie nadgarstki. Marszczy brwi i rozchyla usta, zawsze gotowy, by krzyknąć ostrzegawczo, gdyby kruche gałązki jej kości miały pęknąć. Ale nigdy nie pękają. Ona nigdy nie pęka. Teraz też nie pęka, gdy z ustami zaciśniętymi od determinacji podnosi z podłogi porcelanową wazę ciężką od wody. Tulipany straciły już wszystkie płatki, a jednak prezentuje ich gołe zwiędnięte łodygi jak najpiękniejszy bukiet. Pokazuje zęby z dziecięcą radością i z równie wielkim podekscytowaniem patrzy, jak cienka porcelana roztrzaskuje się na wiele błękitnych kawałków. Czubkiem buta rozmazuje powiększającą się kałużę i smutnieje w jednej chwili, gdy jej wzrok pada na rozrzucone zwiędnięte kwiaty.
Kuca i kalecząc się w palce, wygrzebuje spośród odłamków łyse łodygi. Patrzy jak zahipnotyzowany, jak jej dłonie przeczesują wodę, barwiąc ją krwią na różowo. Zawsze miała piękne dłonie. Jak modelka na obrazach Sargenta. Jej palce tańczą, strząsając krople z martwych tulipanów. W końcu otrząsa się z letargu i klęka przy niej, przyciskając chusteczkę do jej dłoni. Jej błękitne jak zbita porcelana oczy błyszczą od łez, gdy podnosi wzrok.
Mama jest pierwszą arabeską Debussiego.
— Chodź, mamo, kupimy nowe — mówi do niej spokojnie, pomagając jej wstać. — Chcesz plaster w serca czy z Kubusiem Puchatkiem?

Wie, że on zawsze uważnie obserwuje jego ruchy. Sztywno wyprostowane szerokie plecy, zaciśnięte pięści i napięte mięśnie szyi. Nawet mimo posiwiałych skroni i głębokich zmarszczek na czole, dalej zachwyca posturą. Budzi szacunek swoją nieugiętą postawą i stanowczym spojrzeniem. Lata temu zamienił mundur na garnitur, ale stale mijane zgięte w pozdrowieniu karki tylko potwierdzały to, co ojciec zawsze powtarzał. Żołnierzem się jest, nie bywa. Jak on, jak jego ojciec i jak ojciec jego ojca. Bez skrępowania przygląda się wszystkim poczynaniom syna, nawet nie udając braku rozczarowania. Zaciska zęby i tylko napięty drżący mięsień w policzku zdradza jego złość rosnącą z każdym kolejnym niezrozumiałym wyborem.
Otwiera usta szeroko, gdy policja przyprowadza go pierwszy, drugi, trzeci raz. Krzyczy jeszcze głośniej, gdy za czwartym razem widzi jego dłonie brudne od farby. A później syczy przez zaciśnięte zęby, gdy ten nie decyduje się wstąpić do armii. I pluje groźbami, gdy widzi Juilliard School na papierach aplikacyjnych. Zawsze przypominał postaci z obrazów Bacona. Groteskowo wykrzywione, złapane w klaustrofobiczną pułapkę złości, przerażenia i kruchego ego. Ojciec zawsze przywodził mu na myśl byka, dla którego płachtą mogło stać się wszystko, nawet krzywo zapięte guziki od koszuli. 
Teraz byk lekceważąco stuka palcami w mahoniowe biurko i nawet nie udaje, że słucha. Czeka. Gwałtownie podnosi głowę, gdy do jego uszu dociera słowo klucz. Pieniądze. Rozciąga usta w uśmiechu i przez bardzo długie kilka minut jedynie patrzy oczami, których ten uśmiech nie sięga.
Ojciec to 4'33" Cage'a.
— Tak — odpowiada w końcu na prośbę syna. I obaj zamiast tak słyszą mam cię.

 molganfleeman@gmail.com

175 komentarzy

  1. [Muszę przyznać, że zarówno opis ojca Mortimera (swoją drogą jedno z moich ulubionych męskich imion) jak i jego wizerunek spowodowały u mnie zimne dreszcze. Jak można być tak bezdusznym, by traktować własne dziecko wyłącznie jako chodzącą skarbonkę ?

    Życzę wiecznie wiejącego huraganu weny i samych porywających wątków, a w razie chęci zapraszam w swe skromne progi.]


    Dany, Raji, Ariel i Martino

    OdpowiedzUsuń
  2. [Niewiele wiadomo o Mortimerze, ale karta ma w sobie kawałek, a nawet dwa kawałki bardzo dobrego tekstu. ;) Ba, cała karta kompozycjnie stanowi zgraną całość. Chętnie poznamy Morty'ego. Czy to z Hazel, czu z Diego. Myślę, że z Hazel połączy ich kwestia wynajmowanego pokoju, można nawet by pomyśleć w kierunku zrobienia z nich współlokatorów (w jakiś sposób), o ile macie chęci.
    Bawcie się tu z Mortimerem dobrze. ;)]

    Hazel Evans & Diego Villanueva

    OdpowiedzUsuń
  3. [O, widzisz, teraz wszystko stało się jasne. A przynajmniej jaśniejsze, to na pewno. ;) Myślę, że i przyjaźnienie się ze współlokatorką Mortimera i granie w gry wchodzi w rachubę. Może też warto byłoby popróbować we współlokatorskie domówki? ;) Z założenia Hazel mieszka z dwoma chłopakami, bliźniakami i jednym nieco większym odludkiem - tak informacyjnie i wstępnie. A teraz to pozostaje czekać mi na maila. ;)]

    Hazel

    OdpowiedzUsuń
  4. [cześć, fajnie zobaczyć Cię na blogu! :) Czytając kartę tego bohatera, mam taki ogromny smutek przed oczami, udrękę i tłamszenie buciorem do krawężnika. Współczuje mu i czuję złość jedocześnie.
    Jesli masz chęć, zapraszam do wesołej Lilki, która chętnie rozpogodzi ponure dni Mortimera ;) Dobrej zabawy!]

    Lily

    OdpowiedzUsuń
  5. Czy Hazel lubiła domówki? Było to pytanie, na które tego wieczoru nie miała ochoty odpowiadać, ba, nie miała ochoty brać udziału w imprezie, która organizowana była naprzeciwko. Siedziała na miekkiej, głębokiej i starej kanapie, spoglądając na stojących przed nią bliźniaków. Jęknęła cicho, kiedy trwająca już dziesięć minut synchroniczna tyrada, nagle się urwała. Oczekiwali odpowiedzi i byli święcie przekonani, że ją namówili.
    Akurat dzisiaj. Akurat tego dnia, kiedy udało jej się wcześniej wyjść z własnej pracowni i zapewnić sobie wolny wieczór. Wieczór, który zamierzała przeznaczyć na relaks, na kąpiel w zbyt długiej wannie, na towarzystwo kieliszka czerwonego, półwytrawnego wina i mięciutki, puchaty koc. Widziała oczami wyobraźni jak ogląda najnowszą część Strażników Galaktyki. Przez chwilę. Zbyt krótką chwilę.
    Prawda była taka, że rzadko kiedy spędzała czas ze swoimi współlokatorami. Mijali się, a jeżeli już mieli na tyle szczęścia, żeby posiedzieć w swoim towarzystwie - to albo grali w coś na konsoli, albo oglądali film na tej nieszczęsnej kanapie. Z przysypiającą Hazel. Evans nie ukrywała, że znacznie bardziej wolała spędzać czas z Woodrowami, którzy mieszkali dwa piętra niżej i ich synem Nicholasem. Po śmierci sąsiadów, Hazel nie umiała dotrzeć do Nicka ani znaleźć miejsca dla samej siebie.
    — No dobra. — Rzuciła krótko i podniosła się ociężale z kanapy. Zerknęła na swoje kolorowe skarpetki, poplamione spodnie dresowe i jęknęła po raz drugi. — Ale za pół godziny.
    Zarówno Joshua, jak i James ochoczo przyklasnęli, zajęli kanapę i czekali. A w głowie Hazel rozpoczęła się analiza. Czy aby na pewno podjęła słuszną decyzję. Ostatecznie przecież uznała, że: raz — zrobi wszystko, żeby uciszyć ich gadanie, dwa — nie idą nigdzie daleko, więc w każdej chwili będzie mogła się ewakuować, a trzy — możliwe, że jest to okazja do poznania nowych ludzi, których pochłonięta pracą młoda kobieta nie miała zbyt wiele.
    Po pół godzinie znaleźli się w mieszkaniu, do którego w regularnym tempie napływało coraz więcej osób. Hazel prędko zauważyła jednego z gospodarzy, który od razu podszedł w ich stronę. James i Joshua poklepali Roberta pod plecach, krzycząc coś o wódzie. Wóda, wóda, usłyszała Hazel i skrzywiła się na samą myśl. Zakładała, że w tym lokalu nie dostanie swojego ulubionego wina.
    — Piwo może być — odpowiedziała z uśmiechem, ale minęła bliźniaków i Roberta, spoglądając w stronę głośno śmiejącej się blondynki. Hazel momentalnie poczuła się na miejscu. Sądziła, że idą na domówkę i do klubu, dlatego jej strój był zdecydowanie mniej wyzywający i zwyczajnie mniej klubowy. Evans pierwsza dotarła do lodówki i stojącego przy niej Mortimera. Towarzyszący jej wcześniej duet witał po drodze innych ludzi.
    — Cześć. Macie piwo? — spytała, co było raczej głupim pytaniem, skoro widziała wcześniej w rękach innych butelki z tym napojem, a teraz stał przed nią gość z taką samą butelką. Ale co miała powiedzieć? Miała się rozchichotać jak skąpo ubrana blondynka, aby zwrócić na siebie uwagę strażnika lodówki?
    Hazel rozglądała się też za Julie, której towarzystwo bardzo lubiła, ba, dziewczyny zdążyły się zaprzyjaźnić, ale zakładała, że stewardessa jest w pracy. Inaczej sama by do niej napisała, prawda?
    Uśmiechnęła się do Mortimera, bo co miała zrobić? Uznała, że nabranie optymizmu jest jedynym słusznym rozwiązaniem w tej sprawie. Ot co.

    Hazel

    OdpowiedzUsuń
  6. Hazel czasami cieszyła się, że trafiła do mieszkania zajętego przez czterech chłopaków. Właściwie trzech, bo Matt do mieszkania trafił chwilę po niej. Niemniej początkowo bardzo chciała zamieszkać w lokum naprzeciwko, żeby być bliżej dziewczyn, które tam mieszkały, ale po chwili zrozumiała, że chyba nigdy nie dogada się z Robertem. Ten początkowo był niezwykle miły, sympatyczny i dżentelmeński, ale po jakimś czasie jego maniery w stosunku do Hazel stały się co najmniej męczące. Nie lubiła ani z nim rozmawiać, ani siedzieć obok niego, bo zawsze i wszędzie jego ręka lądowała to na jej talii albo na ramieniu. Evans niemal zawsze zachowywała się w stosunku do Lowe’a uprzejmie. Była równie miła i sympatyczna co on, nie dawała po sobie poznać, że jego osoba jest dla niej męcząca. I może to był błąd, ale Hazel nie potrafiła inaczej. Naiwnie wierzyła w to, że powinna dbać o uczucia wszystkich ludzi, którzy ją otaczali, bardzo często swój komfort spychając na drugi plan.
    Już chciała zagaić Mortimera, który był dla niej człowiekiem obojętnym. Bo nigdy z nim nie przeprowadziła dłuższej rozmowy, on nie kwapił się, żeby rozmawiać z nią, a też prawda była taka, że zwyczajnie nie mieli do tego zbyt wielu możliwości. Podczas sąsiedzkich schadzek Hazel miała bezpieczną przystań w postaci Julie, a Morty – z tego co wiedziała – świetnie dogadywał się z Victorem.
    — Widzisz… w przeciwieństwie do ciebie, Jimmy ma dar przekonywania — mruknęła, trzymając już w ręce butelkę ze schłodzonym piwem. Słyszała śmiech Roberta tuż nad swoim ruchem, a na barkach czuła ciężar jego ręki. Jakże była wdzięczna, kiedy się odsunął. Wdzięczna była niczego nieświadomej dziewczynie, która niefortunnie zatoczyła się i wpadła na Morty’ego.
    Nie widziała drogi ucieczki. Wiedziała, że Rob prędzej czy później wróci, a z każdą pochłoniętą kroplą alkoholu będzie stawał się coraz bardziej natrętny. Zdziwiona uniosła głowę, kiedy usłyszała swoje imię. Nie spodziewała się tego, że to właśnie Morty ją zawoła na balkon. Nie paliła, w życiu może dwa razy zaciągnęła się papierosem, co spowodowało trudne do przerwania ataki kaszlu.
    — Idę. — Rzuciła prędko, a potem usłyszała buczenie czy tam wycie bliźniaków. Odchodząc, posłała im tylko zezłoszczone spojrzenie. Hazel tego nie rozumiała, wiedziała, że w szkole średniej chłopcy zachowywali się dokładnie tak, jak teraz robili to jej współlokatorzy i sąsiedzi, ale to było w szkole. W miejscu i czasie, kiedy nie była obiektem zainteresowania płci przeciwnej, bo nigdy się też o to nie prosiła. Prym wiodła jej starsza siostra i jej łaskawiej obdarzone przez naturę przyjaciółki.
    Wyszła na balkon za Mortimerem i nie była pewna, czy powinna mu dziękować. Zrobiła solidny łyk piwa, zauważając, że obok niej stoi też Pete.
    — O, cześć.
    Ten skinął jej głową, odpalając skręta i wyciągając go w stronę Hazel. Ta szybko potrząsnęła głową i kucnęła, nie chcąc, żeby Robert zbyt szybko ją tu wypatrzył.
    — Czy Robert ostatnio nie miał dziewczyny? — spytała, ale nie skierowała pytania konkretnie do Morty’ego lub do Pete’a. W końcu obydwoje mogli mieć jakąś wiedzę o współlokatorze. Albo też nie mieć żadnej.

    Hazel

    OdpowiedzUsuń
  7. Hazel parsknęła krótko, słysząc odpowiedź Petera. Sama nigdy nie obejrzałaby się za Robertem, chociaż nie można było odmówić mu urody. Był przystojnym facetem, ale tracił sporo przy bliższym poznaniu – przynajmniej w mniemaniu Hazel, która na szczęście mogła mieć jeszcze swoje zdanie w tym temacie, chociaż sam Lowe takiej myśli do siebie raczej nie dopuszczał. Evans przez ostatnie trzy lata przyzwyczaiła się do męskiego towarzystwa – bliźniacy i Victor dali jej popalić na samym początku i musiała ich sobie nieco ułożyć, ale nikt nie zaprzeczyłby, że w mieszkaniu naprzeciwko jest przytulniej, czyściej i zdecydowanie ładniej pachniało niż w czasach, kiedy uchodziło za męską jaskinię. Evans w głównej mierze wychowywana była przez babcię w towarzystwie starszej siostry, jedynie wakacje spędzały z kuzynami z Nowego Jorku. Hazel przez cały okres dzieciństwa otaczała się różem, pluszakami, lalkami i innymi dziewczęcymi zabawkami.
    Jednak teraz w dorosłym życiu lepiej spędzało jej się czas właśnie z mężczyznami i było to zasługą głównie jej współlokatorów. Teraz też nie narzekała. Zarówno Pete, jak i Morty, wydawali się całkiem spokojni i sympatyczni, a czas spędzony na balkonie z pewnością mógł być bardziej wartościowy niż ten w salonie.
    — Ja i Robert… — przewróciła oczami, robiąc kolejny łyk piwa. — Chyba nie dorównuję jego standardom piękna, biorąc pod uwagę z kim czasami wraca do mieszkania… — mruknęła z lekkim uśmiechem. — Nie wiem, co się tak uwziął.
    Sama Hazel nie uważała się za bardzo atrakcyjną. Nie miała zbyt wielu kompleksów, ale stawiała przede wszystkim na naturalność, głównie z braku czasu, co przecież ostatnio w modzie nie było.
    Zupełnie nie spodziewała się tego, że to ona i jej zawód stanie się teraz tematem rozmowy. Obejrzała się za Prestonem, patrząc co robi i uśmiechnęła się tylko lekko.
    — Projektantka mody to chyba za dużo powiedziane… — zaśmiała się, odgarniając kosmyk włosów za ucho. Nie widziała tego, co działo się w salonie, dlatego nadal pozostawała w kuckach. Wolała nie ryzykować, że Robert pojawi się na balkonie i wprowadzi tu zupełnie inną atmosferę. Nie przeszkadzał jej ani zapach zioła, ani papierosów, nie przeszkadzało jej reggae, które przyjemnie kołysało. — Ale outfit… — próbowała się wykręcić, żeby lepiej móc ocenić ubiór Mortimera. — Takie mocne dwa na dziesięć.
    — Mam swoją pracownię krawiecką i sama szyję — odpowiedziała. Projektowanie było częścią jej pracy, z każdym miesiącem stanowiło coraz większy jej procent. — Na razie nie stać mnie na pracowników, może kiedyś się to zmieni. — Westchnęła i dopiła piwo. — Pewnie droga do lodówki nie jest bezpieczna?

    Hazel

    OdpowiedzUsuń
  8. Nowy Jork zdecydowanie nie był łaskawy dla małych biznesów. Evans czasami, a niegdyś nawet dość często żałowała, że zrezygnowała z ciepłej posadki doradcy klienta w Zarze, gdzie realizowała plany sprzedażowe i miała zwyczajnie dryg do tego, aby doradzać nawet tym, którzy nie wiedzieli, że tego potrzebują. Hazel czuła modę. Nie skończyła żadnej szkoły wyższej, dlatego do tej pory bała nazywać się projektantką. Wzdychała do nowych kolekcji tych największych, inspirowała się ludźmi, którzy mijali ją na nowojorskich ulicach, a jednocześnie ledwo wiązała koniec z końcem. Czynsz za wynajmowany trzy izbowy lokal użytkowy pochłaniał większość jej pieniędzy, sporo zysku przeznaczała też na lepszej jakości materiały, a mimo to nadal bała się podnieść cenę swoich usług, które z biegiem czasu stawały się coraz bardziej… luksusowe. Bała się tego, bała się wejść do świata wielkiej mody, chociaż od dziecka było to jej marzeniem.
    Ona też nie wiedziała, że Morty prowadzi własny biznes, z tego co zrozumiała – był informatykiem i takiej wiedzy się trzymała. Nawet jego strój pasował do stereotypowego informatyka czy tam programisty. Evans nie znajdowała w tym żadnej różnicy.
    Zaśmiała się, słysząc komplement z ust Petera i machnęła ręką. W tym momencie też postanowiła wyprostować nogi. Skrzywiła się, bo ewidentnie nie była przyzwyczajona do spędzania czasu w przykucnięciu. Już nawet chciała sobie sama pójść po to piwo, bo wieczór nagle stał się całkiem przyjemny, kiedy też to poczuła, a potem spanikowana Shelley wpadła na balkon. Chwilę zajęło, zanim Hazel połączyła kropki. Swąd, panika na twarzy brunetki i słowo: grill.
    — Victor? A co ma Victor…
    No tak, był strażakiem. Ale chyba i Hazel, i Morty, i Peter, a także spanikowana Shelley, wiedzieli, że lepiej nie wzywać straży pożarnej, bo zapewne właściciel mieszkania to właśnie ich obciąży kosztami wezwania służb i ewentualnej naprawy mieszkania. Wybiegła z balkonu zaraz za Prestonem. Widziała tylko płonącego Roberta, odepchniętego Jamesa i Josha, który jakby nigdy nic wyszedł z Lisą z mieszkania. Wyszedł, jakby w ogóle nie zauważyli tego, co się dzieje. Spora część ludzi dopiero po chwili orientowała się, że w mieszkaniu się pali i to pali w sposób niekontrolowany, bo przecież na pewno w niemy sposób przystali na pomysł rozpalenia grilla w zamkniętym pomieszczeniu. Haze nie wierzyła, że to się dzieje.
    Patrzyła za Mortimerem, który przecież wydawał się w miarę trzeźwy, patrzyła na Jamesa, który podnosił się z podłogi i coś bełkotał. Skinęła tylko głową, kiedy dotarło do niej, co mówi Morty. Wszyscy zebrani powinni mieć to szczęście, że Victor przeszkolił swoich współlokatorów z obsługi gaśnicy. Nie była ona wielka ani ciężka, więc Evans bez trudu dała radę ugasić drugie największe źródło ognia zaraz po koszuli Lowe’a. Peter w tym momencie sięgnął do sprzętu grającego, wyłączając łupiącą muzykę.
    Cisza, która nastała w mieszkaniu, była niemal paraliżująca. Hazel ciężko oddychała, odkładając pustą gaśnicę przy pogorzelisku.
    — Wydaje mi się, że to koniec imprezy — warknęła. Była wściekła. Bo zarówno bliźniacy, jak i Robert, zachowali się lekkomyślnie i zagrozili bezpieczeństwu zdrowia, a nawet życia wszystkich przebywających w budynku. Ludzie niemrawo zaczęli zmierzać do wyjścia, ale robili to zdecydowanie bez entuzjazmu, łapiąc po drodze dostępne alkohole. Hazel podeszła do Mortimera i spojrzała na Lowe’a, który głupkowato się uśmiechał.
    — Czyli nic mu nie jest. — Skwitowała. Podszedł do niej James, wsparł się na niej niemal całym swoim ciężarem ciała, pod którym się ugięła i stęknęła. Ewidentnie był pijany.
    — Ale… akszja, stary… — wybełkotał, próbując szturchnąć nogą Roberta, ale zamiast tego kopnął w Mortimera.

    Hazel

    OdpowiedzUsuń
  9. Hazel po raz kolejny zawiodła się na swoich współlokatorach. Za dnia, zarówno James, jak i Josh, wydawali się być aniołkami. Jeden ubierał kitel i pomagał starszym ludziom z demencją, drugi zakładał drogi garnitur i świeżo wyprasowaną koszulę. Nikt nie przypuszczałby, że w niemal trzydziestoletni, poukładanych mężczyznach nadal tkwią dzieciaki, niedojrzałe studenciaki, które w głowie mają tylko imprezy i dymanie. Jedynie Victor zawsze trzymał klasę. Pił, bawił się, ale szanował swój organizm i dbał o dobro innych. Nikt nie zalał się w trupa, a nawet jeśli – nie robił tego pod publikę. Natomiast Matt… był najbardziej skryty z nich wszystkich, palił dużo marihuany, którą załatwiał mu Pete, ale sporo czasu poświęcał nauce i udzielaniu korepetycji. W sumie nawet nie wiedzieli, skąd Matthew bierze pieniądze na czynsz. W dodatku – parokrotnie zauważyła, że rankiem z jego pokoju wymyka się mężczyzna. Za każdym razem innym. I jak Evans była usposobieniem tolerancji – tak martwiła się o to, że Mattie może zwyczajnie w świecie zarabiać swoim ciałem, a to już jej nie odpowiadało. Z nikim jednak nie podzieliła się swoimi wątpliwościami, bo też nie miała z kim. Julie jedynie żartowała, że chciałaby w końcu pojawić się na gejowskim ślubie, bo podobno takie wesela były najlepsze.
    — Nie… — jęknęła bezsilnie, słysząc entuzjazm chłopaków. — Nie podsuwaj im pomysłów, Morty, bo w końcu wszyscy umrzemy. — Dodała nieco głośniej i groźniej, chociaż nie była pewna, czy do któregokolwiek z nich cokolwiek teraz dotrze. Była wdzięczna, że Preston przejął ciężar Jamesa na siebie. Wtedy też odnalazła wzrokiem Shelley i Petera. Powoli zaczynali sprzątać, zgarniając plastikowe kieliszki i puste butelki. Na szczęście – impreza nie zdążyła potrwać zbyt długo ani się zbyt intensywnie rozkręcić, więc sprzątania było stosunkowo niewiele.
    — Poradzicie sobie? — spytała, podchodząc do Shell, delikatnie dotykając jej ramienia. Dziewczyna nadal wydawała się przestraszona. Trzymała w dłoni dwie puste butelki po wódce. Pokiwała głową.
    — Pewnie, ale już się boję dzwonić do właściciela… — Shelley podeszła do miejsca, w którym był grill. Wydawała się przerażona koniecznością wymiany podłogi i Hazel wcale jej się nie dziwiła.
    — Wydaje mi się, że ładny dywan da radę. Mogę wam jakiś załatwić — rzuciła tylko luźno, bo polując w second handach widziała nie raz ładne dywany, a mając znajomości i zniżki w pralniach chemicznych mogła zagwarantować im prawdziwe cacko. Zaraz potem ruszyła za Prestonem, który niemal ciągnął za sobą Jamesa.
    — Dzięki, Morty. — Powiedziała cicho, bo wiedziała, że gdyby nie Preston, to sama musiałaby w jakiś sposób ewakuować Jamesa do mieszkania. Wyprzedziła sąsiada i otworzyła przed nim drzwi, a potem zamknęła, otwierając kolejne – do mieszkania, które współdzieliła właśnie z Jamesem.
    — Nie przeraź się, jak zobaczysz nagiego Josha. Widziałam, jak wychodził z tą blondi. — Posłała mu blady uśmiech, kiedy otworzyła drzwi szerzej i postanowiła przepuścić Morty’ego z bagażem przodem.

    Hazel

    OdpowiedzUsuń
  10. Hazel z uznaniem spoglądała na uciekające zgrabne, niesamowicie blade pośladki szczupłej Lisy. Musiała przyznać, że dziewczyna miała nieziemską figurę, a nogi wręcz do samej ziemi. Liczyła jednak na to, co było dość głupie, że przynajmniej Josh nie był w takim stanie jak James, żeby Lisa miała choć odrobinę pożytku z faceta, któremu dała się zaciągnąć do łóżka.
    Evans zamknęła za nimi drzwi, ale nie przekręciła żadnego z zamków, wiedząc, że lepiej zostawić teraz swobodny sąsiedzki przepływ. Może i kryzys pozostał zażegnany, ale wolała jednak dmuchać na zimne. Zdążyła zamknąć też drzwiczki lodówki, które lekkomyślna blondynka pozostawiła otwarte, kiedy usłyszała niepokojący dźwięk za swoimi plecami.
    Wcześniej kompletnie ignorowała bełkotanie Jamesa. Ale trudno było zignorować odgłos wymiotowania. Modliła się tylko o to, aby podłoga w ich mieszkaniu pozostała nienaruszona. Odwróciła się. I owszem, odetchnęła z ulgą, bo większość zawartości żołądka Jamesa – głównie płyny i żółć – znalazły się na czarnej koszuli Prestona. Skrzywiła się i przymknęła na moment oczy. Musiała zwalczyć w sobie odruch wymiotny i naprawdę dziwił ją dobry humor Mortimera.
    — Kurwa, James… — i to było chyba pierwsze przekleństwo, które oboje mogli usłyszeć w jej wydaniu. Evans nie przeklinała, a przynajmniej nie robiła tego na głos. Zazwyczaj zaciskała drobne dłonie w pięści i tupała sobie nóżką. Ale dzisiejszy wieczór, który planowała spędzić na kanapie z filmem i piwem, skończył się niemalże farsą. Miała dość, choć nie dawała tego po sobie poznać. Była zmęczona, właściwie wykończona, a teraz jej współlokatorzy niczego jej nie ułatwiali.
    Lisa nie domknęła za sobą drzwi do pokoju Josha, stąd nagle zaczęły dobiegać ich pojękiwania blondynki, które z każdą chwilą były wyraźniejsze.
    — Za ciepła wódka… to musieli sporo jej wypić. Skoro dotarli do tej gorzej schłodzonej. — Skrzywiła się, a potem posłała mu lekki uśmiech. Tak, to z pewnością była wina Mortimera. Tak, James był niewiniątkiem. Nie zrobił nic złego.
    — Jasne, śmiało. W sumie… wrzuć potem koszulę do pralki.
    Kiedy to powiedziała, ze swojego pokoju wyszedł zaspany Matthew. Hazel nawet nie wiedziała, że ich najmłodszy współlokator jest w domu.
    — Widzę i słyszę, że imprezka udana. — Skwitował to krótko, a idąc w kierunku salonu połączonego z aneksem kuchennym, z hukiem zamknął drzwi do pokoju Josha, co uciszyło namiętną blondynkę. — Mortimer. — Skinął głową sąsiadowi, a potem podszedł do kanapy i spojrzał na Jamesa. — Odholuję go.
    Matt, choć wątłej postury, wcale nie okazał się słaby. Pomógł Jamesowi trafić do łóżka, a potem zabrał z lodówki karton soku pomarańczowego, z szafki skarbów zabrał paczkę chipsów i zniknął. Trwało to chwilę, a Hazel nagle została sama w nietypowej dla tego mieszkania ciszy. Evans wyciągnęła szmatkę, którą namoczyła, a potem na klęczkach przetarła podłogę tam, gdzie zdołał nabrudzić James.

    Hazel

    OdpowiedzUsuń
  11. Była wdzięczna Matthew za jego jakże krótki, ale skuteczny występ. Była wdzięczna Jamesowi, że w końcu poszedł spać – w sumie nie miał zbyt dużego wyboru. Była wdzięczna Mortimerowi, że nie bał się ogarniać tego całego bałaganu praktycznie samemu. Starała mu się pomagać jak tylko mogła, wtedy w ich mieszkaniu i później, kiedy mogła chociaż otwierać przed nim drzwi, kiedy prowadził zataczającego się Jamesa. I jak zwykle nie miała nic przeciwko temu, żeby spędzać z bliźniakami czas, tak teraz czuła, że ma ich po dziurki w nosie. Przynajmniej na chwilę, na parę dni, może tygodni. Hazel nigdy nie mieszkała sama i nawet nie była w stanie sobie wyobrazić, jak to jest, ale czasami żałowała, że nie trafiła w spokojniejsze środowisko.
    — Nie… — nie zdążyła zaprotestować, kiedy Morty już przecierał podłogę razem z nią. Potem, gdy stała przy blacie, a Preston mył ręce, nie umknął jej grymas na jego twarzy. Nie chciała się w niego natrętnie wgapiać.
    — Wszystko okej? — spytała tylko, zupełnie niezobowiązująco. W końcu nie miała podstaw, aby się o niego martwić, ale też niegrzecznym byłoby kompletne zignorowanie ewentualnego problemu. Nie skojarzyła jeszcze, że przecież Preston złapał w dłonie płonącego debila.
    — Chujowa impreza — przyznała, kiedy to ona wycierała ręce w kuchenną ścierkę. Ona pamiętała wiele imprez, podczas których coś zostało zniszczone albo ktoś został ranny, niegroźnie, ale jednak. Połączenie Roberta, Jamesa i alkoholu nie stanowiło dobrego trio. I wiedzieli o tym wszyscy, a jednak nikt nie robił z tym nic.
    — Jasne, ja też dziękuję.
    I tak stała, i patrzyła, jak Mortimer zmierza w kierunku wyjścia. Zamrugała kilkukrotnie, kiedy dostrzegła, że nie ma koszuli. Pewnie zgodnie z jej prośbą wrzucił ją do pralki. Była zmęczona, wykończona, ale nie czuła się cenna. Zastrzyk adrenaliny, nerwy, złość – to wszystko sprawiło, że nawet nie myślałam o tym, żeby się położyć. Otworzyła dwudrzwiową lodówkę, w której nigdy nie brakowało schłodzonego alkoholu. Szybko przejrzała zawartość, a potem wyciągnęła z niej dwie butelki piwa.
    — Nie chcesz się napić? — spytała w momencie, kiedy zamykała lodówkę. Butelki trzymane w jednej dłoni zadzwoniły o siebie. Niemal zachęcająco. Mógł odmówić, przecież musiał sam ogarnąć swoje mieszkanie i swoich współlokatorów, ale równie dobrze mógł chcieć od nich odpocząć. Tak, jak Hazel od swoich.

    Hazel

    OdpowiedzUsuń
  12. — Za brak domówek. — Na taki toast przystała bardzo chętnie, szybko zrobiła łyk zimnego piwa i też skierowała się do kanapy. Rozsiadła się wygodnie w jednym z jej narożników, niemal natychmiast podciągając nogi na mebel. Skrzyżowała stopy, siadając po turecku, lekko po skosie i obserwowała przez chwilę Prestona, jak ten przyglądał się półce pod wiszącym telewizorem. Gry należały głównie do bliźniaków, niektóre kupił Victor, ale jednak to James i Joshua spędzali najwięcej czasu na konsoli.
    Nie przeszkadzało jej towarzystwo sąsiada. Po dzisiejszym wieczorze okazał się trochę mniej neutralnym towarzyszem. Potrzebowała teraz odrobiny normalności, a czuła, że zwykła rozmowa, butelka czy dwie butelki zimne piwa – to była ta normalność, której teraz chciała. Ale nie wymagała w sumie nawet rozmowy, chociaż nic nie stało teraz na przeszkodzie temu, by mogli się lepiej poznać. Albo w ogóle poznać.
    Julie faktycznie czasami opowiadała jej o swoich współlokatorach, największa krytyka spadała na lekkomyślnego roberta, który chyba próbował dogonić Stiflera ze znanej serii filmów. O Prestonie zaś nie wypowiadała się zbyt pochlebnie. Z pewnością nie uważała go za dobry materiał na przyjaciela lub coś więcej. Może nigdy wprost nie nazwała Mortimera nieudacznikiem, ale jednak wspominała o klikaniu w komputer. Hazel było to obojętne, bo ona klikała w maszynę z dokładnie takim samym natężeniem, co Morty w komputer. Evans nie miała nawet laptopa, wszystko co musiała ogarniała na wysłużonym już smartfonie albo pożyczała sprzęt od któregoś ze współlokatorów. Wiedziała, że powinna wyłuskać coś z oszczędności i kupić komputer lub chociaż tablet, jeżeli poważnie myślała o założeniu internetowego sklepu, ale nie bardzo nawet wiedziała, jak się za to zabrać.
    — Co? — Pytanie Prestona wyrwało ją z zamyślenia. — Czy od zawsze… Wiesz, chyba tak. Chyba od zawsze. Wydaje mi się, że kiedyś babcia coś wspominała o tym, że przez krótki okres czasu chciałam zostać fryzjerką, ale czy to nie jest etap przejściowy u każdej dziewczynki? — wzruszyła ramionami, robiąc łyk piwa. — Wolę jednak nożyczkami ciąć materiał niż czyjeś włosy — przyznała z uśmiechem. — Właśnie… koszula uratowana? — zagaiła.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  13. Roześmiała się. Wcale nie myślała poważnie, że jego ubiór jest dwa na dziesięć. Zresztą, była ostatnią osobą, która mogła oceniać czyjeś ciuchy, czy outfity, jak to wcześniej określił Pete. Od dziecka nosiła niemal wyłącznie używane ubrania. Najpierw te po Harper, później te z second handów, a ostatecznie też te, które sama uszyła. W jej rodzinie nigdy się nie przelewało, dlatego też nie śmiała narzekać na to, że nosi coś po siostrze lub z drugiej ręki. Kiedy nauczyła się panować nad maszyną do szycia, zaczęła przerabiać ciuchy z lumpeksów, dzięki czemu te dosłownie dostawały drugie życie, a Hazel niemal nową odzież. Strój Prestona był w porządku, normalny, z nieco zabawnym akcentem w postaci kolorowych skarpetek. Nie robił z siebie błazna.
    Evans obserwowała każdy ruch półnagiego Josha, z każdą sekundą unosząc brwi coraz wyżej. Mężczyzna nie miał za grosz wstydu, podobnie jego przygruchana kochanica. Rozbawiona pokręciła głową, a potem z malującym się zdziwieniem na twarzy spojrzała na Mortimera.
    — Myślisz… Myślisz, że mogliby w… we wspólnej kuchni? — spytała zniesmaczona, oczami wyobraźni widząc wijącą się na blacie kuchennym Lisę. Wiedziała, że jutro będzie musiała zdezynfekować wszelkie powierzchnie użytkowe. Tak na wszelki wypadek.
    Teraz to propozycja Prestona zdziwiła Hazel. Wstała z kanapy i skinęła głową, chociaż ten mógł już jej nie widzieć, bo był w drodze do łazienki.
    — Okej, za dziesięć minut! — Odparła i zniknęła w swoim pokoju. Dni bywały jeszcze ciepłe, niemal upalne, ale wieczorem już ziębiło i ostatnimi dniami mogła się o tym przekonać, kiedy nieodpowiednio ubrana wracała późno z pracowni.
    Szorty, które miała na sobie do tej pory, przebrała na długie jeansy, a na prosty top z dekoltem w serek zarzuciła bluzę z kapturem. Zabrała jedną ze swoich toreb, do których wrzuciła kolejne dwie butelki piwa i paczkę paprykowych chipsów. Czuła się trochę, jakby wymykała się z domu. Nie miała pojęcia, dokąd chciał iść Mortimer, ale wolała być zabezpieczona w odpowiedni dla tego wieczoru prowiant.
    Zbiegła po schodach, na drugim piętrze orientując się, że ma niezawiązane trampki. Schyliła się, a więc butelki zabrzęczały w torebce, co wydawało się niezwykle donośnym dźwiękiem na opustoszałej klatce schodowej. Skrzywiła się, a potem szybciutko znalazła się na zewnątrz, wyciągając telefon z kieszeni spodni. I nagle zorientowała się, że nawet nie ma do Prestona numeru, ale uznała, że grzecznie poczeka. Oparła się o ścianę zaraz przy domofonie i westchnęła, czując ulgę, że zostawiła niesfornych współlokatorów samych.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  14. Była nieco zaskoczona widokiem samochodu, który po nich podjechał, a jeszcze bardziej tym, że Morty otworzył jej drzwi i je za nią zamknął. Nie spodziewała się takiego traktowania po swoim sąsiedzie, a w dodatku przywykła do tego, że wszystkie drzwi otwierała sobie sama. Nie obrażała się o to, kiedy mężczyzna przeszedł przed nią w jakimkolwiek przejściu. Wsiadła jednak do samochodu i postanowiła milczeć. Obecność kierowcy skody nieco ją krępowała, dlatego wolała nie poruszać żadnych tematów, nawet jeżeli kierowca mógł okazać się obcokrajowcem i niewiele zrozumieć. Albo zrozumieć coś, ale w zupełnie innym kontekście.
    — Forest Park? — spytała tylko, kiedy poznała teren, do którego się zbliżali. Spojrzała na Mortimera, a potem prędko wysiadła, gdy tylko znaleźli się na zatłoczonym parkingu. Szła za swoim sąsiadem, rozglądając się dookoła i wsłuchując w muzykę instrumentalną, która wręcz pieściła jej uszy. Evans może i nie była ogromną koneserką muzyki, nie znała się zbytnio, często nie rozróżniała gatunków, ona po prostu cieszyła się muzyką.
    Zaśmiała się, kiedy wyciągnął z plecaka butelkę i potrząsnęła swoją torbą, skąd dobiegł przytłumiony dźwięk szkła uderzającego o szkło.
    — Chętnie — odebrała od niego butelkę, a potem na tyle na ile mogła, pomogła rozłożyć mu koc na trawie. Drzewa okalały ich tutaj dość ciasno, dlatego nie mieli sposobności podziwiać nocnego nieba, ale ono w Nowym Jorku nigdy nie było tak spektakularne jak w Winonie, skąd pochodziła Evans. Czasami tęskniła za widokiem rozgwieżdżonego nieboskłonu.
    Usiadła obok niego na kocu, wyciągając paczkę chipsów i kładąc ją pomiędzy nimi.
    — Chciałeś być muzykiem? — spytała, spoglądając na niego. Nie siedzieli w całkowitym mroku, pobliskie latarnie rzucały im co nieco swojego światła. — Czy drzewem? — uśmiechnęła się. Otworzyła sobie piwo butelką o butelkę, nie czekając na jego kolejny rycerski gest. I tak ją zaskoczył. Tymi drzwiami, tym kocem. Rozmową. Wcześniej w jej mniemaniu był mrukiem i gburem, a Julie nigdy nie wyprowadziła jej z błędu. A teraz w jego towarzystwie czuła się równie dobrze, co w towarzystwie Julie. Może nieco bardziej skrępowana.
    — I rozumiem, że czarny to twój ulubiony kolor. — Szczypnęła mięsisty materiał jego czarnej bluzy, czego mógł nie poczuć, ale raczej nie umknęło by to jego uwadze. Odwróciła teraz głowę w kierunku, gdzie ulokowana była muszla. Zrobiła łyk piwa, wsadziła butelkę między uda, wyciągając nogi przed siebie. Dłońmi wsparła się z tyłu i przymknęła oczy.
    Naprawdę nie spodziewała się, że fatalnie zapowiadający się wieczór, zmieni się w całkiem przyjemnie spędzony czas.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  15. — Przestań — mruknęła rozbawiona, słysząc odpowiedź o drzewie, pod którym chowają się wszystkie panny. — I pewnie te wszystkie panny to miss mokrego podkoszulka, żeby dąb mógł sobie podpatrzeć? — Pokręciła głową. Chyba przez moment zapomniała, że rozmawia z facetem. Niemal od trzech lat mieszkała z czwórką facetów – mniej lub bardziej dojrzałych. Może i zajęło jej trochę czasu, aby nauczyć się tego, że niemal każdy temat rozmowy mógł zostać sprowadzony w oka mgnieniu do seksu. Po jakimś czasie słuchanie, a nawet rozmawianie na ten temat i inne mu podobne, przestało ją krępować.
    — Czyli tworzyłeś albo chciałeś tworzyć… — mruknęła cicho. Nawet nie przypuszczała, że tyle mogło ich łączyć. On komponował kiedyś muzykę, a ona tworzyła projekty kreacji, które następnie realizowała i przedstawiała światu. — Dlaczego… komputery? — spytała, jakby nie rozumiejąc. I nie rozumiała. Nie podejrzewałaby go o zapędy w kierunku sztuki. Nie była pewna, czy ktokolwiek z jego współlokatorów wiedział to, czego ona właśnie się dowiedziała.
    Napawała się dźwiękami instrumentów, brawami zasłuchanych ludzi, zapowiedziami kolejnych utworów i szumu liści, które tańczyły nad ich głowami. Hazel nadal miała przymknięte oczy, przechyliła lekko głowę.
    — Chodziło ci o zielony. — Dodała w końcu cicho, rozumiejąc do czego pił, wspominając piwny kolor. Spojrzała na niego, kiedy ten się nachylał w jej stronę. Chyba nigdy nie przebywała w tak małej odległości od Prestona. A przecież nie śmierdział, nie gryzł i spośród tych wszystkich facetów, którzy tworzyli niemal małą komunę w obrębie dwóch mieszkań, okazał się jak na razie względnie normalny. No, mógł konkurować jedynie z Victorem, ale Vic był jak dobry wujek dla wszystkich .
    — Jest… — zaczęła mu odpowiadać, ale okazało się, że utwór z Króla Lwa był ostatnim, jaki przyszło zagrać orkiestrze. — Było lepsze, dużo lepsze — uśmiechnęła się, robiąc łyk piwa. Sięgnęła po chipsa. Gromki aplauz wkrótce ucichł, a im zaczęły towarzyszyć dźwięki kroków, odpalanych silników i podekscytowanych głosów. Teraz nie musieli przekrzykiwać muzyki. I mimo tego, że koncertu słuchało się przyjemnie, a nawet więcej niż przyjemnie, to cisza przerywana dźwiękami nocnego życia Nowego Jorku też była lepsza niż ta techniawa.

    H.

    OdpowiedzUsuń

  16. — Robisz gry? — powtórzyła, przyswajając w ten sposób świeżo nabytą wiedzę. — A ja myślałam, że jesteś jakimś informatykiem, co wiesz… Proszę wyłączyć i włączyć — zmieniła nawet ton głosu, ironizując sobie ze stereotypu informatyka. Wiedziała, że stereotypy mogą być krzywdzące i wielokrotnie przekonała się o tym na własnej skórze, kiedy przyjechała do Nowego Jorku i kompletnie nie potrafiła odnaleźć się w życiu wielkiego miasta. I jej brak rozeznania, brak znajomości wielkomiejskiej kultury dawał się we znaki ludziom, którzy Nowy Jork uważali za swój dom od zawsze.
    — Gracie w twoje gry? — spytała być może głupio, ale skąd ona mogła wiedzieć, w co grają? GTA, CoD. Tyle słyszała, tyle rozumiała, ale inne nazwy? To wszystko było dla niej obce. O, i FIFA. Bo przecież kopanie piłki rządziło męskim światem. — Ty i Victor? — doprecyzowała, bo to właśnie z Victorem najczęściej spotykała Mortimera na ich kanapie.
    Również i ona skierowała swój wzrok ku górze, ku niebu, częściowo przysłoniętemu gałęziami, które niebawem miały porzucić swoje stroje. Jesień coraz częściej dawała się we znaki, przynosząc wietrzne noce i chłodne poranki.
    — Znam takie miejsce, w którym to gwiazdy królują na niebie — mruknęła, doskonale wiedząc, że tutaj gwiazdy przyćmione, przytłumione były przez nowojorskie światła. Wszędobylskie światła. — Ale to prawie dwadzieścia godzin jazdy autokarem. — Westchnęła, wspominając swój dom rodzinny. Ostatnio była tam na pogrzebie babci. Nie tak dawno temu. I doskonale pamiętała, jak spędzała wieczór, leżąc na trawniku przed gankiem w towarzystwie dwóch psów. Jak spoglądała na niesamowicie rozgwieżdżone niebo. Napiła się, żeby odtrącić od siebie przygnębiające myśli związane z tęsknotą za Winoną, siostrą, jej dziećmi i za babcią.
    — Może bliżej też jakieś są. Słyszałam, że Jones Beach też daje radę. Ale nigdy nie miałam okazji wybrać się za miasto. — Dodała i wzruszyła ramionami, sięgając po kolejne chipsy. Kiedy schrupała niewielką porcję, wyciągnęła ze swojej torby jeszcze chłodne butelki piwa, a sama opadła na plecy.
    I choć starała się uciec przed wspomnieniami, to myślami była teraz na trawniku przed domem w Winonie. I wcale nie przeszkadzało jej to, że przynajmniej teoretycznie towarzyszył jej przy tym sąsiad z Nowego Jorku.
    — Jesteś stąd? — spytała cicho. Ona, choć w Nowym Jorku była od przeszło trzech lat, to nie zdołała zbyt dobrze poznać miasta. Nie odwiedziła nawet wszystkich jego dzielnic lub tych bardzo turystycznych miejsc.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  17. — Może będę mogła wtedy popatrzeć? — uśmiechnęła się. To nie tak, że była przeciwnikiem gier. Tylko po prostu nie umiała grać. Kiedy ktoś jej wytłumaczył, jak działa pad, jak miał do niej cierpliwość i pozwalał tworzyć w tych grach niesłychane rzeczy, to czerpała z tego przyjemność. Wychodziła z założenia, że spędzanie czasu przed konsolą powinno być formą relaksu, a nie uzależnienia lub sposobu na spędzenie życia. Victor kiedyś uczył ją strzelać, kazał wcielić jej się w rolę snajpera i eliminować wrogów. Może i nie miała spektakularnych efektów, ale spędziła wtedy sympatycznie czas, zapominając o przytłaczających ją obowiązkach.
    Zdziwiły ją kolejne słowa Mortimera. Mimo tego, że spędzali teraz – zupełnie niespodziewanie – czas razem, to nie spodziewała się tego, że Preston będzie chciał pokazywać jej jakieś rzeczy. Hazel miała okazję odwiedzić Statuę Wolności i Central Park. Nie odwiedzała jednak muzeów i innych chętnie odwiedzanych miejsc. Przez ponad trzy lata skupiała się na tym, aby przetrwać. Życie w Nowym Jorku nie było tanie, a kiedy Hazel porzuciłą ciepłą posadkę doradcy klientka w jednej z odzieżowych sieciówek – musiała pracować trzy a nawet cztery razy ciężej, żeby starczało jej na wszystkie wydatki i drobne przyjemności. Nie chciała spędzić życia głównie na walce o przetrwanie. Około roku temu chciała nawet wracać do Winony, kiedy dwa miesiące z rzędu zalegała z płatnością czynszu za mieszkania. I gdyby nie pomoc Victora, który zachował się dyskretnie, nie byłoby jej tutaj dzisiaj.
    — A co chciałbyś mi pokazać? Poza Jones Beach? — spytała zaciekawiona i przewróciła się na bok, podkulając lekko nogi, w zagłębieniu przy brzuchu przytrzymywała butelkę, a drugą ręką podpierała swoją głowę, żeby móc mu się przyglądać.
    — Z Minnesoty, z Winony — odparła z lekkim uśmiechem. — Z miasta położonego między rzeką Missisipi a zalesionymi wzgórzami. — Dodała. — Ma swój urok. I sporo miejsc, skąd można dogodnie oglądać gwiazdy. — Zamilkła, nie bardzo wiedząc jak może odpowiedzieć na jego kolejne pytanie. Dlaczego Nowy Jork? Nikt wcześniej jej o to nie pytał. Dla wszystkich logicznym wydawało się, że Nowy Jork. Bo najlepszy, najgłośniejszy, największy.
    — Chyba naoglądałam się tych wszystkich filmów z hollywoodzką obsadą, pokazów mody, reportaży z Fashion Weeków i uznałam, że uda mi się wejść z świat tej całej, tak zwanej high fashion, że będę jak Donna Karan. Czy coś… — mruknęła, wiedząc jak głupio mogą brzmieć jej marzenia, przemyślenia i plany.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  18. Tak, rodowici nowojorczycy mieli w sobie coś takiego, co od niemal od razu zmuszało drugą osobę do tego, aby stwierdzić, że to nowojorczyk. Mieli zarozumiałą, a jednocześnie niezrozumiałą dla innych pewność siebie. Nie mogła tego jednak powiedzieć o Mortimerze. Słuchała atrakcji, które wymieniał i dotarło do niej, że nie słyszała o żadnej z nich, a nawet jeśli słyszała, to puściła to mimo uszu, będąc zbyt mocno skupioną na założonym przez siebie celu.
    — Ty się na to nie zgadzasz? — spytała rozbawiona. Nie spodziewała się tego. W ogóle była zdziwiona tym, że nie spodziewała się tego, jak ten wieczór się potoczył. Przecież nie spodziewała się żadnej z tych rzeczy. I choć wychodząc z domu była zmęczona, tak teraz o tym zapomniała i nie chciała póki co wracać do domu. Wszak mieli jeszcze po drugiej butelce piwa i niedokończone chipsy.
    — Skoro się na to nie zgadzasz, to nie będę protestować. Gorzej z moim kalendarzem.
    Hazel wiedziała, że musi zatrudnić pracowników, z dwie lub trzy krawcowe, jeżeli chciała mieć coś z życia dla siebie, ale wiedziała też, że aby do tego doszło, musiała odnieść jakiś sukces, jej marka powinna być minimalnie rozpoznawana. Nowy Jork był dużym miastem i w porównaniu do Winony musiała włożyć znacznie więcej pracy w to, aby ktokolwiek kojarzył jej nazwisko.
    W niespełna trzydziestotysięcznym miasteczku jej mała pracownia krawiecka, mimo pewnej konkurencji, była rozpoznawalna. Miała masę zleceń na poprawki krawieckie, naprawy, sukienki studniówkowe i garnitury. Ludzie do niej przychodzili, mimo tego, że była młodziutka i nieopierzona, ale mogła im zagwarantować świeże spojrzenie na to, czego oczekiwali. Tutaj – w jednej z większych światowych metropolii konkurencja była ogromna, a znani projektanci byli na wyciągnięcie ręki.
    — Chciałabym, żeby mi się udało. — Odpowiedziała, a potem również poderwała się do pozycji siedzącej, oglądając się za siebie. Nie należała do specjalnie lękliwych osób, ale serce zabiło jej szybciej, chociaż mógł to być zagubiony w krzakach kot. — Słyszałam, ale to chyba nic takiego, co? — spytała, nadal spoglądając w tamtym kierunku, jakby spodziewała się, że źródło szelestu nagle im się objawi.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  19. Evans do pomocy czasami najmowała Swietłanę. Ukrainkę, który nigdy wiele nie mówiła o sobie, ale za to uwielbiała snuć na głos niewyobrażalne historie o tym, co działo i dzieje się na wschodzie globu. Hazel lubiła słuchać delikatnych naleciałości, subtelnego akcentu, który wyróżniał Swietę spośród mieszkańców Nowego Jorku. Swietłana miała jednak już ponad sześćdziesiąt lat, niedawno urodziło jej się trzecie wnuczę i nie była w stanie pomagać Hazel tyle, ile obie by chciały. Dodatkowo – Hazel czasami po prostu nie było stać nawet na tę doraźną pomoc, choć musiała przyznać, że Swieta była niesamowitą krawcową.
    Słysząc jego słowa, uznała, że powinna sporządzić listę, najlepiej papierową lub w telefonie, i zawsze mieć ją przy sobie. Listę rzeczy do zobaczenia i zrobienia w Nowym Jorku. A koncert w Forest Parku znajdowałby się na pierwszym miejscu, chociaż do dzisiejszego wieczora nie wiedziała nawet, że tego potrzebuje.
    A potem wszystko nabrało zupełnie innego obrotu, tonu i Hazel przez chwile nie wiedziała, co się dzieje. Dopóki nie poderwała się z koca, nawet nie wiedziała, że jest lekko pijana. Wypiła tego wieczoru już prawie trzy piwa standardowej, półlitrowej pojemności. Dla zmęczonego, wręcz wycieńczonego organizmu, tyle wystarczyło, aby teraz kręciło jej się w głowie. Widziała szopy. Pierwszego, który zabrał ich chipsy, a Hazel w odpowiedzi zdołała tylko otworzyć szeroko usta, stojąc obok koca. Drugi zabrał telefon komórkowy, który na szczęście nie był jej. Zachwiała się na miękkich nogach, kiedy Morty pobiegł za szopami i zaczęła się śmiać. I chichotała się nadal, kiedy mężczyzna wrócił. Stała, już ze złożonym kocem, jakby uznała, że szopy zakończyły ich spotkanie. Nie warto było ryzykować kolejnego ataku nieobliczalnych zwierząt.
    — Ale… — rzuciła, próbując się uspokoić. Kiedy podszedł bliżej, próbowała sięgnąć do tylnej kieszeni po telefon. Pod pachą trzymała złożony koc, więc się zachwiała i z trudem utrzymała równowagę, opierając się o sąsiada. Zupełnie znienacka i wcale nie tak delikatnie, jak mogłoby się wydawać.
    — Ale nie mam twojego numeru… — wyciągnęła odblokowany telefon w jego stronę, żeby działał. Bo jej cyferki i literki lekko się dwoiły przed oczami. A zanim wstała, wszystko było w porządku. Szlag by to. No i ciągle chichotała. Jak najęta.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  20. Próbowała się uspokoić, bo gdzieś tam w tyle jej głowy prześwitywała myśl, że gdyby to ona była na miejscu Mortimera, to wcale nie byłoby jej do śmiechu. I choć jej telefon był wysłużony, miał swoje lata i nie miał co najmniej czterech aparatów na pleckach, to jednak była do niego przywiązana. A po drugie, podobnie jak Preston, nie miała pieniędzy na nowy telefon, a zaoszczędzone, ciężko zarobione pieniądze wolała przeznaczyć na coś innego. Próbowała się uspokoić i udało jej się to dopiero, jak Preston złapał ją za dłoń i pociągnął za sobą. I choć jej nogi były nieznośnie miękkie i mało posłuszne, to szła za nim, mocno trzymając swoją torebkę. Nie zdołała jej nawet przerzucić przez ramię. Słuchała tylko dźwięku połączenia i dzwonka dobiegającego z całkiem niedaleka. Nagła cisza i nagłe zatrzymanie się Prestona, sprawiło, że znowu zabrakło jej równowagi, jednak Morty był na tyle zaradny, że zdołał złapać ją zawczasu. Hazel zdecydowanie nie powinna pić.
    Wcześniej, podczas przedzierania się przez parkowe chaszcze poczuła, że jednak z cienkich gałązek przesuwa się po jej twarzy. Nie czuła jednak bólu, jedynie nieprzyjemne pieczenie, które w aktualnej sytuacji była w stanie skutecznie zignorować.
    Zwłaszcza wtedy, kiedy Morty pokazał jej telefon. Widok szopa podświetlonego słabym światłem ekranu jego telefonu, wcinającego ich chipsy był… niemożliwy, a jednak. Zakryła wolną dłonią usta, żeby się znowu nie roześmiać. Ten cały wieczór był niemożliwy.
    Gdyby tylko Mortimer znalazł się pół metra dalej, to w panujących ciemnościach, mogłaby w ogóle go nie widzieć po tym, jak zgasił jej telefon.
    — Jutro? — spytała zaaferowana, dając mu się prowadzić, ba, nawet zacisnęła palce na jego dłoni. — Jutro to pewnie weźmie go ktoś inny, a wszystkie przewinienia tego szopa zostaną wymazane — zauważyła na tyle trzeźwo, na ile umiała. — Ja bym go jeszcze poszukała… — zauważyła spokojnie i poważnie, choć na jej buzi mimowolnie pojawiał się uśmiech. Nie umiała nad tym zapanować, a każde uniesienie kącików ust, powodowało delikatne szczypanie policzka.
    Zrozumiała, że jego telefon musiał się całkowicie wyłączyć, skoro kolejne połączenia z nim nie przynosiły skutku. Ale szop musiał być niedaleko. Kiedy wyszli na lepiej oświetloną alejkę, Hazel spojrzała na Mortimera.
    — Ciii… — teraz ona go uciszyła i zatrzymała, po prostu stając nagle w miejscu i nie puszczając jego dłoni. — Czy… czy… słyszysz? — spytała, ale nie była pewna, czy słyszy. Dobiegał ich już odgłos ulicznego, nocnego ruchu, ale też miała wrażenie, że z pobliskich zarośli dobiega ich szeleszczenie paczki po chipsach. Albo czegoś podobnego. Mogło jej się zdawać, ale traktowała sprawę poważnie, mimo ogólnego rozbawienia, które jej towarzyszyło. Kiedy gwałtownie pokręciła głową, próbując namierzyć źródło dźwięku, spotęgowała tylko zawroty głowy, więc musiała zmrużyć oczy.
    — To chyba on. To złodziej. — Szepnęła, zmniejszając odległość między nią a Prestonem.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  21. Hazel nawet nie myślała o ewentualnych przyszłych spotkaniach z Mortimerem. Nie traktowała tego jako pewnik, w końcu dzisiaj splótł ich ze sobą niefortunny bieg wydarzeń i może każdemu z nich było zwyczajnie głupio kończyć ten wieczór zaraz po pożarze i odstawieniu Jamesa do mieszkania. Evans niemal zapomniała o rozentuzjazmowanej Lisie, milczącym Matthew i zalanym w trupa Jamesa. Niemal zapomniała o tym, że to właśnie grill rozpalony po środku mieszkania był zalążkiem wszystkich zdarzeń, które potem ich spotkały. Zrzucała to na karb przyjemnego upojenia alkoholem.
    Niemal z dumą obserwowała, jak Morty w sprytny sposób uporał się z szopem, a potem rozbawiona przyglądała się spłoszonemu zwierzęciu. A z zadowoleniem przyjęła fakt, że sąsiad odzyskał swój telefon, nawet jeśli rozładowany. Uśmiechnęła się do niego. Przez krótki moment stali naprzeciwko siebie na jednej z parkowych alejek, otoczeni krzakami, drzewami i pojedynczymi latarniami, które rzucały przyjemne, ciepłe światło.
    Było już dość późno i choć jutro była sobota, to Hazel wiedziała, że będzie musiała parę godzin poświęcić na pracę. W poniedziałek chciała oddać komplet czterech sukien dla druhen. Mogłoby się wydawać, że takie zlecenia były banalne, ale jednak – mimo z tego, że każda z czterech kreacji uszyta była z tego samego materiału, to różniły się krojem. Hazel dopasowała sukienki do sylwetek dziewczyn, które miały ją nosić. Na szczęście panna młoda nie protestowała i zlitowała się nad jedną drobniutką dziewczyną, która utonęłaby w długiej sukni, jak i nad dwiema nieco pulchniejszymi druhnami, które w sukienkach bez ramiączek mogłyby czuć się zwyczajnie niekomfortowo. Evans potrząsnęła mocno głową, kiedy zdała sobie sprawę, że myśli o pracy.
    Szybciutko się otrząsnęła i ruszyła za Prestonem, wsuwając dłonie do kieszeni bluzy. Miała wrażenie, że momentalnie zrobiło się chłodno. I faktycznie – wiatr nagle się wzmógł. Hazel zerknęła w niebo, na którym teraz nie dostrzegła ani jednej gwiazdy. Nawet tej najmniejszej i najbledszej.
    — Nie ma za co — odpowiedziała, jakby dopiero teraz dotarł do niej sens słów mężczyzny. — Chyba będzie… Pada! — Fuknęła, kiedy pojedyncza kropla uderzyła w jej nos. — Pada. Musimy się…
    Nie zdążyła dokończyć, bo zwyczajnie w świecie spadła na nich ściana wody. Hazel już dawno nie widziała tak ulewnego deszczu. Ledwo trzymała otwarte oczy, czując, że w sekundę przemoczyło ją do ostatniej warstwy ubrań. Cóż, najwidoczniej nie bez powodu cały dzień było ciepło, ale i przeokropnie duszno. I choć wieczór początkowo zapowiadał się całkiem pogodnie, tak teraz Hazel i Preston mogli poczuć moc żywiołu. Cóż… najwidoczniej nie było im pisane, żeby spędzać ze sobą czas w spokoju.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  22. Hazel w myślach przeklinałą dzisiejszy wieczór, brakowało tylko strzelaniny gangów lub trzęsienia ziemi. Wszystko, co mogło się wydarzyć - wydarzyło się. Evans w duchu pragnęłą tego, aby upalne i jednocześnie burzliwe lato się skończyło, bo w ostatnim czasie już kilka razy zdarzało jej się wracać z pracowni i przemoknąć do suchej nitki. Jednak tego wieczora burza, która ich złapała, nie miała nic wspólnego z letnim deszczem. W innym przypadku prawdopodobnie protestowałaby i sama ciągnęłaby Mortimera w kierunku ich mieszkań, żeby znaleźć się tam, jak najszybciej. Ale teraz widoczność była niemal zerowa, a silny wiatr potęgował uczucie chłodu i miotał sporymi kroplami deszczu prosto w ich twarze.
    Kiedy znaleźli się pod altaną, która w nikły sposób, ale jednak osłaniała ich przed deszczem, Hazel mokrą dłonią przetarła mokrą twarz, rozmazując resztki tuszu do rzęs, które ostały się na nich po całym dniu.
    — Pokarało nas dzisiaj czy co? — mruknęła do siebie, odgarniając mokre włosy z twarzy, kiedy w końcu była w stanie złapać normalny oddech. — A wyobrażasz sobie, jaki popłoch byłby, gdyby tak walnęło podczas koncertu? — Hazel nawet wolała sobie nie wyobrażać, jak ludzie potykaliby się sami o siebie.
    Zszokowało ją, kiedy Preston zarzucił jej na ramiona jeszcze w miarę suchy koc. Złapała za jego krańce, szczelniej się opatulając, chociaż niewiele to dawało, biorąc pod uwagę fakt, że każdą warstwę ciuchów miała mokrą. Kiedy huknęło, jakby za jej plecami, aż podskoczyła i prędko usiadła obok Mortimera.
    — W porządku — odpowiedziała na jego pytanie, chociaż wcale się tak nie czuła. Nie umierała, ale nie czuła się też komfortowo, a jej lekkie upojenie jakby od razu zniknęło. Chciała znaleźć się w swoim łóżku, opatulona szczelnie kołdrą. I nie potrafiła już znajdować pozytywów w zaistniałej sytuacji. Wychodziło na to, że niepotrzebnie organizowali imprezę, a potem niepotrzebnie wychodzili z domu. Jeden sygnał ostrzegawczy im nie wystarczył?
    — Nie chcesz trochę koca? — spytała, wiedząc, że i jemu musi być zimno. Uśmiechnęła się lekko. — Takie intensywne burze trwają krótko. — Powiedziała pewnym siebie głosem. — Prawda? — Dodała już nieco mniej pewnie, kiedy zaraz po oślepiającym błysku, rozbrzmiał kolejny grzmot.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  23. Pożar, później Josh i Lisa, następnie szopy i w końcu burza. Naprawdę strach było myśleć, co noc ma im jeszcze do zaoferowania. Było jej zimno, ale jeszcze nie na tyle, żeby zaczęła panikować i narzekać. Zresztą - należała raczej do osób, które z natury nie marudzą i godzą się prędko ze wszelkimi niedogodnościami. Teraz wręcz cieszyła się z towarzystwa Prestona, które okazało się niezwykle naturalne i nawet zaczęła się zastanawiać, dlaczego wcześniej nie mieli okazji (albo nie chcieli) wymienić ze sobą więcej niż dwa grzecznościowe zdania.
    Nie podobało jej się to, że zgasły wszystkie okoliczne latarnie. Nie świadczyło to dobrze. Wokół nich nie było ani jednej żywej duszy, nawet szopy gdzieś się pochowały. Zadrżała przy kolejnym grzmocie i nie protestowała kiedy Mortimer ją objął i przysunął do siebie. Nie czuła nawet żadnego dyskomfortu, choć najczęściej dotyk innych osób wywoływał u niej nieprzyjemne doznania, jeżeli nie była na niego wcześniej przygotowana. Nie wiedziała skąd w niej taka awersja, ale po prostu musiała albo być gotowa, albo chętna na ten dotyk, jakkolwiek to działo. Teraz miała wrażenie, że bliskość Prestona była jedynym źródłem ciepła dla niej, podobnie jak i ona dla niego.
    Spojrzała na niego, co sprawiło, że ich twarze znalazły się jeszcze bliżej i teraz w panującym mroku mogła dostrzec co nieco na jego obliczu. Kiedy błysło, momentalnie zacisnęła powieki.
    — Kogo bym ubrała…? — spytała, odwracając w końcu głowę. Spojrzała na swoje przemoczone trampki. Kiedy wiatr zawiewał w ich stronę, ulewny deszcz docierał niemal do ich nóg. — Hmm… Jakąś księżniczkę — odparła ze śmiechem. Bo czy to nie było marzeniem każdej dziewczynki? Żeby ubierać księżniczki. — Możne księżną Dianę? Wiesz… ubierała się dość klasycznie, ale jednak przełamywała te wszystkie królewskie konwenanse. Myślę, że byłaby ciekawym wyzwaniem. — Odparła, a potem przetarła jedno oko. Nawet nie wiedziała kiedy jej głowa opadła na mokre ramię Prestona. — A Ty w grę o kimś najchętniej byś zagrał? Albo stworzył? — Spytała, uznając, że jeżeli nie zajmą się teraz rozmową, to skostnieją tu z zimna.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  24. — Gdybyś spytał o to samo Hazel, ale piętnaście lat młodszą, to może wtedy usłyszałbyś w odpowiedzi imię którejś z bajek Disneya. Może Królewnę Śnieżkę, w końcu miała niebanalną urodę i gdyby tylko odpowiednio ją podkreślić… A może Złą Królową? Chociaż… Widziałeś, co ze Złą Królową zrobiła Charlize Theron? — westchnęła, jakby z rozżaleniem, a może zazdrością. — Temu chyba nikt już nie dorówna. — Uśmiechała się. Lubiła rozmawiać o modzie, o ubraniach, o projektowaniu, o szyciu, a jednak nie robiła tego w tak infantylny i głupi sposób, jak te wszystkie instagramowe influencerki. Może dlatego, że dla niej moda nie była pokazaniem się lub próbą ukazania swojej osoby w lepszym świetle. Dla niej moda była narzędziem do tego, aby to inni czuli się lepiej.
    Zaśmiała się, ciepło, szczerze, kiedy usłyszała anegdotkę o pluszowym bałwanku i uniosła głowę, aby móc mu się przyjrzeć. Grzmiało już gdzieś w oddali, deszcz padał lżej, a wiatr stał się niemalże delikatnym podmuchem, latarnie na nowo rozbłysły i dopiero teraz Evans zdała sobie sprawę, jak blisko Prestona się znajduje.
    — Kocham Winonę — przyznała. — Ale nie sądzę. Tam jest… chyba za spokojnie. Jestem już w Nowym Jorku cztery lata, a po dwóch tygodniach w Minnesocie czułam się zmęczona. Może wróciłabym tam na starość, żeby móc przesiadywać na bujanym fotelu po babci, na skrzypiącej, drewnianej werandzie… Wiesz… — mruknęła, jakby nieco rozmarzona. — Kiedy osiągnę już to, co chcę osiągnąć i będę mogła odpocząć od wiecznego biegu. — Odparła po chwili zastanowienia. — Jeżeli ty też chciałbyś uciec do Winony, to wynajmę ci pokój — zaśmiała się, a potem wstała z ławki, ale nie ściągnęła z ramion koca. — Powinniśmy spróbować wrócić, już prawie nie pada, a i tak… trochę zmokliśmy. — Uśmiechnęła się do niego i poprawiając na ramionach koc, wyciągnęła spod niego kaptur bluzy. — Idziesz?

    H.

    OdpowiedzUsuń
  25. Hazel nawet nie chciała sprawdzać godziny. Wolała nie wiedzieć, jak niewiele snu jej zostało. Niegdyś lubiła leniwe sobotnie bądź niedzielne poranki, teraz zwyczajnie nie mogła sobie na nie pozwolić i choć obiecała sobie więcej luzu i wolnego, to nie mogła całkowicie zrezygnować z pracy. Nie chciała też sprawdzać godziny, bo było miło, mimo zimna, deszczu, burzy, szopów. Nie protestowała, kiedy Preston wpadł na kolejny pomysł i załatwił im bułki. Nie protestowała, kiedy wymienili jeszcze kilka słów pod budynkiem. I nie protestowała, kiedy rozchodzili się. Każde do swojego mieszkania. Oddała mu mokry koc i zamknęła za sobą drzwi do mieszkania. Dopiero wtedy zerknęła na telefon. Było po trzeciej. Westchnęła ciężko i rozpoczęła wtedy mozolne uporządkowanie samej siebie. I padła, nawet nie wiedząc kiedy.

    Zadziwiającym było jak szybko przeszli do normalności, do standardowego cześć, kiedy mijali się na klatce schodowej, sporadycznych uśmiechach i może odrobinie dłuższych spojrzeniach. Już nie mijali się tak, jakby w ogóle siebie nie zauważali, ale nie zmieniło się nic więcej. Nadal byli sąsiadami, Hazel nadal spędzała czas z Julie, a Victor w miarę możliwości zapraszał Mortimera na gry. Nie zdarzył im się kolejny wieczór, który zmotywowałby ich do spędzenia czasu tylko we dwoje i każdemu z nich zdawało się to odpowiadać. Evans niespodziewanie otrzymała propozycję, aby jej kolekcja i sylwetka pojawiły się na łamach Vogue. Było to niezwykłe, tym bardziej, że sama nigdy nie zabiegała o takie wyróżnienie. Po krótkiej rozmowie z panią Montgomery, przesłała im szkice swoich projektów, zdjęcia kilku gotowych kreacji i zaczęła się niezwykle intensywna praca, przez którą przestała zauważać nawet swoich współlokatorów, a co dopiero sąsiadów. Wiedziała, że będzie musiała w końcu powiedzieć dość i odpocząć, ale nie mogła.
    Codziennie pojawiała się w butiku, w międzyczasie obecna była też na sesjach zdjęciowych do magazynów. Pozwoliła na to, aby dziennikarka przeprowadziła z nią krótki wywiad właśnie w pracowni, co dodała Hazel nieco animuszu. Wszystko przebiegało gładko i sprawnie. Została zaproszona także na imprezę, na której mogła poznać kolejne osoby z branży. Właściwie zaproszenie dostała dla siebie i osoby towarzyszącej, ale nawet nie miała czasu, aby kogoś poprosić o towarzystwo. Wszystko działo się szybko, o wiele za szybko.
    Tego dnia Hazel projektowała sukienkę dla siebie. Chciała pojawić się w czymś, co przyciągnie do niej wzrok, a w ostateczności także rozmówców, być może klientów lub osoby, które będą chętne do inwestowania w jej niewielką działalność. Czuła ekscytację, radość i przerażenie. Nie spodziewała się zbyt wielu klientów, nie miała żadnych projektów do oddania, nie przyjmowała aktualnie nowych zleceń, więc mogła sprzedać jedynie to, co było na wieszakach. Siedziała za wysoką ladą, szkicując coś na kolejnej kartce. Wokół niej zarysowanych było już kilka arkuszy, kiedy do środka weszła starsza kobieta.
    Evans czuła, że coś jest nie tak. Próbowała grzecznie odmówić, ale to nie przynosiło żadnego skutku. Próbowała obrócić sytuację w żart, ale kobieta – ubrana dość bogato i elegancko – traktowała wszystko niezwykle poważnie.
    — Bardzo mi pani schlebia. I uszyję dla pani wszystko, co sobie pani tylko wymarzy i mam nadzieję, że syn faktycznie będzie zadowolony, ale… — urwała, bo kolejna osoba weszła do pracowni. — Umówimy się na następny tydzień, dobrze? — Dokończyła szybko i wyszła zza jednego długiego wieszaka, aby zobaczyć kto wszedł, ale poznała go od razu po głosie.
    — Mortimer? — spytała zaskoczona, bo akurat był ostatnią osobą, której się tu spodziewała. Na dźwięk jego imienia, nieznajoma odwróciła się energicznie w stronę Prestona. Jakby się znali, jego słowa w sumie też na to wskazywały. Evans spoglądała to na kobietę, to na Mortimera. — Zgubiłeś mamę? — spytała ciszej, obserwując jak kobieta trzymała w jednej dłoni portfel, a drugą przeglądała sukienki wiszące przed jej twarzą.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  26. Zdziwiła ją natychmiastowa, oschła reakcja Mortimera. Nie powiedziała nic, co w jej mniemaniu mogłoby go urazić. Właściwie spytała o to zupełnie na luzie, bez żadnych oskarżeń. Chyba nawet liczyła na to, że Preston obróci to w żart, w końcu miał dość suche poczucie humoru i nie mieli problemu z porozumieniem się podczas wspólnie spędzonego wieczoru. Nie podobała jej się reakcja Mortimera. Nie podobało jej się to, że mężczyzna nagle jakby się z wszystkiego wycofał, a samą Hazel traktował nie tyle, co obojętnie, ale niemal wrogo.
    Evans była wyczulona na nastroje innych ludzi. I chociaż wychodziła do wszystkich z otwartością i serdecznością, to nigdy nie zdarzało jej się przymilać do kogoś na siłę. I nadal nie zamierzała tego robić, chociaż zależało jej w pewnym stopniu na tym, aby utrzymywać z Prestonem dobre relacje. Nie była jednak skora, żeby się temu poświęcać. Musiała przyznać sama przed sobą, że Nowy Jork ją zahartował, nauczył ją tego, że częściej warto jest dbać o swój tyłek niż o innych. I Hazel tę lekcję pojęła bardzo szybko.
    — Nie wyganiam was przecież… — dodała, kolejny raz zdziwiona jego reakcją. Nawet jeżeli Preston poczuł się czymś urażony, to nie musiał zachowywać się tak paranoicznie. Evans tylko wzruszyła ramionami, a potem postanowiła zrobić dwa kroki w jego stronę i już chciała zacząć coś mówić, żeby sprowadzić Prestona na ziemię, kiedy jego matka wyszła z przymierzalni w pierwszej kreacji. Wybrała klasyczną, pudroworóżową sukienkę z rękawkiem do łokci. Sukienka sięgała za kolano, co nadawało jej eleganckiego sznytu, a prosty krój z jedną przekładką podkreślał figurę starszej już kobiety.
    — Przepięknie pani wygląda, ale sądzę, że to nie kolor dla pani — zagaiła Hazel, widząc, że kobieta czeka na reakcję syna. Evans prędko podeszła do wieszaka i wyciągnęła podobną sukienkę w stonowanym, bordowym kolorze. Sukienka była podobna, ale nie taka sama. Zdobił ją złote, okrągłe guziki, dekolt był nieco bardziej wycięty, a cały krój zdecydowanie bardziej dopasowany.
    — Proszę przymierzyć tę.
    Wyciągnęła wieszak z sukienką w kierunku eleganckiej kobiety. Matka Prestona miała niezwykle ciepły uśmiech, ale momentami, przez krótkie ułamki czasu, wydawała się nieco zagubiona. Evans nie chciała jej oceniać, nie chciała też oceniać Mortimera, na którego tylko przelotnie spojrzała, kiedy podawała kobiecie sukienkę.
    — Mam też przepiękne apaszki, które będą pasować. Na każdą okazję. — Dodała, choć nie wiedziała, jak powinna postępować z kobietą. Czy jej nie zagadywać i puścić wolno, aby Preston nie musiał męczyć się w jej towarzystwie, czy raczej na odwrót - wykorzystać fakt, że matka Mortimera wyglądała znacznie zamożniej niż Morty i to już na pierwszy rzut oka.
    — Właściwie… — Hazel podeszła do lady i spod niej wyciągnęłą płaskie pudełko. Otworzyła je, a na ciemnej wyściółce leżała jedwabna apaszka. — Tak czy siak, musi ją pani wziąć. Podkreśli oczy. Co myślisz, Mortimerze? — spytała, tym razem spoglądając na niego ponaglająco. I chyba pierwszy raz w życiu zwróciła się do niego pełnym imieniem, ale skoro ona była panną Evans...

    H.

    OdpowiedzUsuń
  27. — Po prostu pracuję — odpowiedziała na jego uwagę dotyczącą tego, że jest zajęta. Była zajęta, ale do tej pory świetnie radziła sobie z dzieleniem czasu na obsługę butiku, projektowanie i szycie. Wbrew pozorom sam sklepik nie był zbyt często odwiedzany. W ostatnim czasie sytuacja się trochę odmieniła, bo po uszyciu jednej garsonki, przybyło jej trochę klientek z wypchanymi portfelami. Powoli dojrzewała też do myśli, żeby kogoś zatrudnić. Myślała też o wzięciu kredytu na to, aby wynająć osobny lokal na pracownię, a butik uczynić butkiem z prawdziwego zdarzenia. Wszystko to mogło ją przytłoczyć finansowo i bała się tak dużych, radykalnych kroków.
    — Wygląda pani na kogoś, kto uwielbia apaszki — odpowiedziała z uśmiechem. Przyglądała się kobiecie z podobną radością, jaką właśnie okazywała klientka. Evans była empatyczna i lubiła sprawiać radość innym, a kiedy tą radość sprawiały innym jej ubrania, to była w siódmym niebie. Ale zauważyła, że matka Mortimera mimo wszystko nie zachowuje się adekwatnie do swojego wieku. Hazel spojrzała na krówkę w apaszce, na kręcącą piruety kobietę, a potem na Prestona. Coś w jej mniemaniu było nie tak, ale później klientka wyciągnęła parę banknotów z portfela, chociaż Hazel nie powiedziała ceny na głos, mimo tego, że widoczna była na metce. Klientka podała jej niemal zgodną kwotę, więc Evans przyjęła pieniądze, chcąc klasycznie skasować kobietę i dać jej paragon. Jednak jej kolejne pytanie zbiło ją z tropu.
    Zatrzymała swoją rękę w połowie drogi do kasy. Mogłaby uznać, że to jakiś żart, ale Irene pozostawała poważna, choć radosna, a po jej spojrzeniu można było wyczuć, że faktycznie zdaje się widzieć krówkę pierwszy raz. Nie towarzyszyła też temu żadna wesoła reakcja Mortimera, która mogłaby potwierdzać pierwotne przypuszczenia Hazel. Chciała nawet wyprowadzać starszą kobietę w błędu, ale kiedy uświadomiła sobie, że sytuacja może mieć podłoże chorobowe, wiedziała, że to nie będzie miało żadnego skutku. Jej babcia przed śmiercią cierpiała na demencję, która objawiała się podobnym zagubieniem w rzeczywistości i Evans żałowała, że nie było jej przy babci u schyłku jej życia, a cały ciężar opieki nad nią spoczywał na Harper.
    — Nie. Krówka jest w gratisie akurat do tej sukienki, którą pani wybrała — odpowiedziała Hazel z uśmiechem, podnosząc figurę z blatu i w dłoni wyciągając ją w kierunku Irene. — Jest dzisiaj pani pierwszą klientką, więc… krówka jest dla pani.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  28. Hazel zaczynała powoli rozumieć, ale nie zamierzała ani dopytywać, ani komentować. Na pewno nie w obecności matki Mortimera. Kiedy poprosił ją o to, żeby przypilnowała Irene, wzruszyła ramionami. Nie miała wyjścia. Matka Prestona była jego klientką i znajdowała się w jej przymierzalni, w jej sklepie. Patrzyła przez chwilę na jego plecy, a potem obserwowała go ukradkiem przez witrynę. Robiła to do momentu, w którym nie podeszła do niej uśmiechnięta Irene.
    — Już wszystko pakuję… — Hazel mówiąc to, zerknęła jeszcze w kierunku witryny. Irene po chwili zrobiła to samo, posyłając potem Evans jeszcze szerszy uśmiech.
    — Mój syn jest już chyba milionerem. Jego firma odnosi same sukcesy. — Skomentowała ni stąd, ni zowąd, a Hazel uniosła brwi. Mortimer nie wyglądał za milionera i nie sądziła, aby jego firma odnosiła same sukcesy, a nawet jeśli – to nie wielkie, skoro nadal wynajmował pokój w mieszkaniu pełnym innych ludzi. Z tego co kojarzyła - zbliżał się do trzydziestki albo już ją nawet przekroczył, a ludzie w takim wieku zaczynali sobie cenić prywatność i ciszę. Każdy przecież chciał mieć swój własny kąt. Preston pewnie również.
    — Ma pani bardzo zdolnego syna. — Odparła z uśmiechem i podała jej papierową torbę z sukienką.
    — A krówka? — spytała Irene.
    Evans spojrzała na blat. I od razu zrozumiała, że figurkę zabrał Preston.
    — Chyba tak spodobała się Morty’emu, że ją zabrał.
    Irene spojrzała na nią dziwnie, ale nic nie powiedziała. Położyła tylko przy kasie kolejne banknoty, których Evans nie mogła przyjąć. W końcu kobieta już raz zapłaciła za towar.
    — Odprowadzę panią. — Powiedziała, kiedy dostrzegła, że Morty nie rozmawiał już przez telefon. Ruszyła razem z kobietą, puściła klientkę w drzwiach. Spojrzała na Prestona, wyciągając w jego stronę kilka banknotów. — Chciała zapłacić jeszcze raz. Trzymaj. — Powiedziała cicho. — Chociaż podobno… jesteś milionerem. — Dodała z lekkim uśmiechem, kątem oka obserwując Irene, która teraz zachwycała się pomalowanym na miętowo rowerze z białym, wiklinowym koszykiem.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  29. Hazel głupio było przyjmować podwójną zapłatę, ale nie chciałą też z tego tytułu urządzać Prestonom awantury na chodniku, tym bardziej, kiedy widziała, że Mortimer musi zająć się nieco niesforną Irene. Evans spojrzała na kwiaty, które obwąchiwała kobieta i uśmiechnęła się lekko. Potem ponownie skupiła wzrok na Mortimerze. Doskonale rozumiała pobudki, którymi się kierował, nie chcąc wyprowadzać matki z błędu. Uznała, że kobieta tak czy siak nie zapamiętałaby faktów, które świadczyły na niekorzyść syna. Za mocno była utwierdzona w przekonaniu, że młody Preston osiąga sukcesy.
    — Sprawiłbyś jej więcej przykrości niż jest to tego warte… — odparła, a potem schowała banknoty do tylnej kieszeni jeansów, żeby nie wystawać ot tak na ulicy z dość dużą kwotą.
    — Słuchaj…
    Chciała coś powiedzieć, ale pani Preston wtrąciła się w ich rozmowę, na co Hazel zareagowała cichym chichotem. Irene zdecydowanie miała rację, mówiąc, że kobiety zasługują na kwiaty. Mało było kobiet, które tych kwiatów by nie lubiły albo chociaż nie uznawały dostania kwiatów za coś miłego. Evans czasami stawiała u siebie na blacie drobne bukiety z kwiaciarni obok, uznając to za miły akcent wystroju wnętrza, w którym spędzała znaczną część doby.
    — Muszę wracać do pracy, trochę jej mam. Uważajcie na siebie. — Rzuciła tylko i odwróciła się na pięcie. Już miała chwytać klamki swojego butiku, kiedy odwróciła się w stronę Prestona z szerokim uśmiechem.
    — Tych kwiatów to ci nie odpuszczę.

    Hazel nie lubiła ubierać siebie. Projektowanie strojów dla niej samej było koszmarem. Nigdy nie wiedziała, czy będzie w czymś dobrze wyglądać, czy krój i kolor są odpowiednie. Znacznie łatwiej przychodziło jej ubieranie kogoś innego. Wtedy puszczała wodze fantazji, względem siebie pozostawała bardziej zachowawcza. Impreza organizowana i sygnowana przez Vogue była czymś wielkim, ale była też pierwszą imprezą branżową, na której miała pojawić się Evans. I to nie jako hostessa czy kelnerka - jako projektantka, która miała swoje dziesięć minut w najnowszym wydaniu czasopisma. Stresowała się. Rozrysowała chyba z sześć projektów, uszyła trzy i nadal nie była przekonana, a wydarzenie zbliżało się wielkimi krokami. Evans nie chciała wyglądać zbyt księżniczkowo, nie chciała wyglądać też zbyt formalnie. Przeglądała zdjęcia z poprzednich edycji imprezy i uznała, że ona ma charakter bardziej bankietowy, więc pewien dress code musiał zostać zachowany.
    Kiedy nadszedł dzień imprezy, Hazel obudziła się niewyspana. Umówiła sobie nawet i fryzjerkę, i makijażystkę, uznając, że na takich wydarzeniach nie powinna oszczędzać, w końcu to one mogły ją solidnie wypromować i dać nowe życie jej marce.
    Wieczorem, kiedy stała przed wysokim lustrem w przedpokoju, słyszała same pochlebne komentarze. Czuła się z nimi nieswojo, ale jeszcze bardziej krępowały ją uwagi Jamesa i Josha, że nie zaprosiła ich na darmową wyżerkę.
    Jej włosy spływały na jedno ramię i dzisiaj tworzyły wyjątkowo lśniącą i gładką taflę, układajacą się w subtelną falę. Długie, srebrne kolczyki z błyszczącymi cyrkoniami podkreślały jej oczy. Hazel, mimo namowy makijażystki, postawiła na prosty, klasyczny makijaż - rozświetlone policzki, czerwona szminka. Ostatecznie zdecydowała się na najprostszą z zaprojektowanych sukien. Była jak wiele innych dostępnych w przeróżnych butikach, ale Hazel czuła się w niej po prostu dobrze. Długa do samej ziemi, bordowa suknia z wysokim rozcięciem na nogę i odkrytymi ramionami. Kreacja była dopasowana tam, gdzie powinna, podkreślając te atuty sylwetki Evans, które zwykle maskowane były za dużymi t-shirtami lub swetrami i jeansami o luźnym kroju. Metaliczne sandałki na wysokiej szpilce i srebrna kopertówka dopełniły całości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Kiedy na wejściu podała swoje nazwisko od razu została wpuszczona do eleganckiej sali. Wysoki sufit, okrągłe stoliki, wybieg, podest dla zespołu muzycznego i dystyngowana obsługa kelnerska. Ludzie dopiero się schodzili, ale Hazel kojarzyła niektóre twarze. Modelki i modele, projektanci i projektantki. Frederica nie żartowała, kiedy mówiła, że na tej imprezie pojawia się sama śmietanka branży. Evans mocno zaciskała palce na kopertówce, oddychając coraz płycej. Miała wrażenie, że z jej twarzy zeszły wszystkie kolory i gdyby nie profesjonalny makijaż, ktoś mógłby uznać, że jest blada jak ściana.
      — Hazel!
      Evans odwróciła się gwałtownie, rozpoznając wśród innych głosów Fredericę. Uśmiechnęła się z ulgą, jakby właśnie w kobiecie upatrywała swój ratunek.

      H.

      Usuń
  30. Odetchnęła z ulgą, kiedy podeszła do niej Freddie. Młoda kobieta była sympatyczna, Evans nie czuła od niej tego pierwiastka snobizmu, którym charakteryzowała się część środowiska, w jakim się teraz znaleźli. Hazel była prostym człowiekiem, być może nawet za skromnym na to, żeby od razu czuć się na takiej imprezie jak ryba w wodzie. Swoją klasyczną kreacją nie wyróżniała się z tłumu, ale też w nim nie ginęła. Mijało ją sporo barwnych postaci, ale także sporo tych szarych, czarno-białych. I choć właśnie Frederica ubrana była w czerń i biel to na pewno nie można było zarzucić jej nijakości. Wszyscy tutaj zgromadzeni wydawali się czuć zupełnie na miejscu. Hazel miała wrażenie, że tylko ona czuje się nieswojo. I choć na co dzień preferowała bardziej sportowy styl i buty na płaskiej podeszwie, to zadziwiająco dobrze czuła się w sukni, którą uszyła na miarę i w butach na – według niej – niebotycznie wysokim, choć dość grubym słupku. Wolała nie ryzykować z klasyczną, cienką szpilką, wiedząc że całe wydarzenie ma wielogodzinnym plan, a jej stopy nie były przyzwyczajone do takich butów.
    — Udało się wepchnąć kilka moich projektów na pokaz? — spytała z nadzieją, bo Freddie do teraz trzymała ją w niepewności. Wiedziała, że rozkładówka okazała się sukcesem, ale nie wiedziała, czy kreacje, które przekazała redakcji znajdą się dzisiaj na wybiegu. A musiała spytać, bo ta myśl nie dawała jej spokoju.
    Wiedziała, że ktoś stoi za nią i już miała się odwrócić, kiedy niemal przed swoją twarzą dostrzegła kieliszek z szampanem. I dopiero wtedy zrozumiała, jak bardzo zaschło jej w gardle. Przeniosła wzrok z kieliszka wyżej, kiedy usłyszała słowa pani redaktor. Morty.
    Mortimer Preston, jej sąsiad, informatyk był ostatnią osobą, której spodziewała się na takiej imprezie. Spoglądała to na niego, to na Freddie. Próbowała połączyć fakty, ale nijak jej to nie wychodziło. Dzisiaj Preston wyglądał drogo, niemal tak samo jak Freddie. I Evans chyba zrozumiała. Zrozumiała, że Morty miał wysoko postawioną dziewczynę, o której nikomu nie było wiadomo. Pewnie Frederica nie bawiłaby się zbyt dobrze na ich parapetówkach. Komplementy, które teraz prawiła jej Freddie, były dla niej ledwo słyszalne. Nawet w swojej najlepszej sukience, makijażu i fryzurze nie wyglądała tak dobrze jak Frederica.
    — Morty… — przywitała się, odbierając od niego kieliszek. Powoli zaczynał dziwić ją fakt, że Frederica nie pyta ich skąd się znają. I to zaczynało być dla Evans co najmniej podejrzane. — Nie chwaliłeś się, że masz dziewczynę.
    I to była odpowiedź na jego głupie pytanie. Bo co innego mogła mu powiedzieć? Zrobiła łyk szampana, który skończył się tym, że na raz wypiła niemal całą zawartość eleganckiej lampki. Tu wszystko było eleganckie. Nawet Mortimer.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  31. — Nie powiedział mi czego? — zdołała tylko cicho zapytać, zanim Frederica zaczęła mówić dalej. Hazel była w szoku. Naprawdę. Wiedziała, że ten wieczór dostarczy jej mnóstwo wrażeń, ale nie spodziewała się wrażeń tego typu. Morty i Freddie tworzyli ładną parę i nawet ubierali się do koloru. Jak typowa studniówkowa parka.
    Pokaz miał otworzyć oficjalną część imprezy. Miał być wielkim wydarzeniem ze względu na jubileusz jednego z bardziej wziętych nowojorskich projektantów. Evans chciałaby móc w przyszłości mieć podobne jubileusze.
    — Gołą… — pokręciła głową, spoglądając na młodą kobietę z niedowierzaniem. Kiedy Montgomery niespodziewanie zniknęła z pola jej widzenia, Evans wzruszyła ramionami, jakby nie wiedziała, co teraz ze sobą zrobić. Ona i Preston gołąbeczkami? Przecież był tylko jej sąsiadem, a jedynie co ich łączyło to feralna noc, której raczej szybko nie zapomną. Minęła ich kobieta w pięknej złotej sukni z mocno wyciętymi plecami, niemal odsłaniającymi nieco zbyt płaskie pośladki. Ale sama kreacja przyciągnęła wzrok Hazel, więc gdy zaczęła słuchać wyjaśnień Mortimera, nie od razu na niego spojrzała.
    — Freddie to twoja siostra. — Powtórzyła po nim, a potem niemal z wdzięcznością odebrała od niego pełen kieliszek. Zamoczyła usta w szampanie, który nie należał do tych tanich musujących win, które można było kupić w każdym markecie za parę dolarów, a której najczęściej pijała właśnie Evans.
    — Freddie to twoja siostra. — Powiedziała już z większym naciskiem, jakby te słowa do niej dopiero co dotarły. Zamrugała kilkukrotnie. — Jak… — Znowu pokręciła głową. W przeciągu zaledwie parunastu dni poznała i jego matkę, i siostrę. W obu sytuacjach się tego nie spodziewała.
    Zrobiła krok w jego stronę, a potem kolejny, żeby zmniejszyć dystans między nimi, ale nie na tyle, aby po nim deptać.
    — Co Freddie miała na myśli mówiąc, że poznałyśmy się dzięki tobie, Morty? — spytała, kiedy w jej głowie wszystko zaczęło składać się w całość. I powoli zaczęło do niej docierać, że Freddie nie trafiła na nią przypadkiem, przez jej nieudolnie prowadzonego instagrama. Na jej ustach pojawił się ledwo widoczny grymas, ale z pewnością przysłonił on uśmiech, który zwykle towarzyszył Hazel w niemal każdej sytuacji.
    I ona nie zwracała uwagi na rzucane im ukradkowo spojrzenia – bo też nie tylko ona je przyciągała. Mortimer ubrany w klasyczny smoking wyglądał wyjątkowo… dobrze, na co też uwagę zwróciła niejedna kobieta i niejeden mężczyzna. W tej chwili naprawdę mało co interesowało ją otoczenie, chociaż w tym otoczeniu mogły być jej szanse.

    Hazel

    OdpowiedzUsuń
  32. Może i Morty nie zrobił nic złego, bo chciał jej pomóc, ale cała ta sytuacja, w której się teraz znaleźli nie była zbytnio komfortowa dla samej Hazel. Chciała sukcesu, ale jednocześnie obawiała się tego, jakie konsekwencje za sobą przyniesie. Z jednej strony czuła się pewnie w tym, co robiła i wiedziała, że robi to dobrze, a z drugiej – nie czuła się na tyle mocno, aby stawać obok tych najlepszych. I chociaż wiedziała, że jeżeli nie zrobi kroku naprzód, to już zawsze będzie wynajmować pokój w mieszkaniu pełnym facetów buzujących testosteronem. Że na zawsze będzie wynajmować jeden, malutki lokal w Nowym Jorku w zupełnie przypadkowej lokalizacji, że nie będzie stać jej na wakacje marzeń, że nie pojedzie na Hawaje, które od paru lat stały się jej celem. I że już zawsze będzie zaharowywać się do granic wytrzymałości, zupełnie pomijając czynniki ludzkie.
    Ale czy powinna być mu wdzięczna? Ze spokojem słuchała tego, co miał jej do powiedzenia. Nawet nie wiedziała kiedy jej oczy się zaszkliły. Trafił w samo sedno. Zapracowała na to wszystko, ale pomaganie za jej plecami nie było słusznym rozwiązaniem. Bo powinna być mu wdzięczna, ale nawet nie miała okazji mu podziękować, bo o niczym nie wiedziała, a teraz czuła zwyczajne rozgoryczenie. Uniosła głowę, spoglądając w sufit, byleby tylko żadna pojedyncza łza nie spłynęła po idealnie umalowanym i rozświetlonym policzku. Chrząknęła, kiedy uznała, że pozbierała się w sobie na tyle, na ile mogła. Zrobiła kolejny łyk szampana.
    — Mogłeś mi powiedzieć. — Mruknęła, spoglądając przez krótką chwilę na swoje dłonie. — Nie powinieneś działać za moim plecami, Preston. Zadecydowałeś, bez żadnego uprzedzenia. Uważasz, że to słuszne? — spytała, w końcu na niego patrząc. — Jesteś moim… — urwała, bo kim był dla niej Preston? Przyjacielem? To może było zbyt wiele powiedziane, przyjaźnie budowało się przez lata, a oni wpadali na siebie przypadkiem bądź nie w zupełnie niezobowiązujących sytuacjach. Ale nie była w stanie z czystym sumieniem powiedzieć, że Mortimer był jej obojętny. — Sąsiadem, nie menadżerem.
    Dokończyła z grymasem, ale nie dlatego, że była na niego zła. Była poirytowana i czuła się odrobinę oszukana, bo ciężko jej teraz było uwierzyć, że do wszystkiego doszła sama, że to wszystko to tylko i wyłącznie jej ciężka praca. Okazało się, że dochodziły teraz do tego znajomości, o których nawet nie miała pojęcia.
    Mimo adrenaliny, która towarzyszyła jej tego wieczoru, zaczynała odczuwać zmęczenie. Ale nie takie zwyczajne, nie czuła się śpiąca. Czuła się zmęczona, wielogodzinną, nawet kilkunastogodzinną, codzienną pracą, od której nie znajdowała żadnej ucieczki. Czuła, że powoli trudno znaleźć jej w sobie jakiekolwiek inne emocje niż obojętność, wpadała w niezdrową rutynę i dzisiejszy wieczór, choć poprzedzony tygodniami harówki, miał się okazać przełomem, ale teraz nawet nie była pewna, czy może się z tego cieszyć. Chciała się z tego cieszyć.
    — Mogłeś powiedzieć… —I już była w półkroku, tylko po to, żeby móc dźgnąć go palcem, ale rozweselona grupa ludzi, którzy przechodzili za jej plecami, była zbyt tłoczna. Jeden z mężczyzn, ubrany niezwykle kolorowo, który kroczył po sali niczym dumny baw, uderzył łokciem w jej plecy. Hazel zachwiała się, upuszczając lampkę z resztką szampana. Drogie szkło roztrzaskało się na podłodze pod nogami Evans i Prestona. Kobieta musiała wesprzeć się dłonią o ramię Mortimera, żeby nie oprzeć się przypadkiem całym ciężarem ciała.
    — Kurwa — syknęła pod nosem, co było do niej raczej niepodobne. Facet, który ją szturchnął poszedł dalej otoczony wianuszkiem zachwyconych słuchaczy. Parę osób z obsługi pewnie już było w drodze, aby nieść pomoc, jednak Hazel szybko kucnęła i zaczęła zbierać odłamki szkła, które okazały się drobniejsze niż przypuszczały. Nie była pewna, co powinna robić, a ręce jeszcze nigdy nie trzęsły jej się tak, jak teraz.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  33. Hazel nie miała jeszcze nawet trzydziestu lat i do tej pory sądziła, że osiągnęła wiele, jak na dziewczynę, która przyjechała z nieporównywalnie mniejszej mieściny. Bez żadnego formalnego wykształcenia. Bez znajomości w branży. I choć miała jeden kontrakt, który w ostatnim czasie zapewnił jej zastrzyk gotówki pozwalający na małe inwestycje, to jednak nadal z trudem dotrzymywała do końca miesiąca. Nawet z rzadka pozwalała sobie na posiłki na mieście, swoje menu opierając głównie na kanapkach i cienkiej kawie. Gdyby nie Freddie to pewnie tkwiłaby w tym martwym punkcie jeszcze dłuższy czas i musiała przyznać sama przed sobą, że Frederica była jak promyk słońca. Hazel byłaby głupia, gdyby jej odmówiła. Vogue był jednym z bardziej poczytnych i wziętych pism modowych. Kto nie chciałby się znaleźć na jego kartach? Modelki zabijały się o okładki, a projektanci o parę stron.
    Nie wiedziała, czy zgodziłaby się przyjąć pomoc Mortimera. Nie była w stanie odpowiedzieć mu na to pytanie. Początkowo nie zauważyła mężczyzn, którzy zaczęli zbierać potłuczone szkło. Dotarło to do niej dopiero, kiedy Morty złapał jej nadgarstki, zmuszając ją do wstania. Nie przywykła do tego, żeby ktoś ją wyręczał w takich błahych czynnościach, ale nie protestowała. Pozwoliła mu się prowadzić, ale milczała. Czasami tylko odpowiadała delikatnym uśmiechem ludziom, którzy na dłużej skupili na niej wzrok. Być może wiedzieli kim jest? To było dziwne uczucie.
    Mimo tego, że pozwalała się Prestonowi prowadzić, to wypatrywała Freddie, jakby widziała ją w roli koła ratunkowego. Powoli zaczynało też docierać do Evans, że Montgomery mogła celowo zaprosić Morty’ego na dzisiejszą imprezę. Żeby wszystko wyszło na jaw. A może po to, żeby Hazel miała na oku kogoś znajomego? Albo żeby ktoś miał na oku Hazel? Cała ta dziwaczna sytuacja tylko namieszała jej w głowie, a Evans lubiła klarowność, sama starała się być tak transparentna, jak to tylko możliwe, i taką zasadą kierowała się także przy prowadzeniu swojej małej firemki.
    Kiedy wyszli na spory taras, odetchnęła świeżym, wieczornym powietrzem i oparła się plecami o jedną z kamiennych barierek, na której odłożyła swoją kopertówkę.
    — Nie, chyba nie… — odpowiedziała, a potem zerknęła na swoje dłonie. We wnętrzu jednej z nich zauważyła smużkę krwi, ale uznała, że jest to niewarte niczyjej uwagi. Nawet jej to nie bolało. Opuściła jednak dłonie, żeby Mortimer niczego nie dostrzegł. Teraz mogła mu się przyjrzeć na spokojnie. I czuła się lepiej niż wśród tej wrzawy, która panowała wewnątrz. Nie był dla niej tylko sąsiadem. Wiedziała to, ale zwyczajnie brakowało jej słów na to, aby określić jego funkcję w jej życiu.
    Postanowiła nie wracać już do tematu jego pomocy. Ewidentnie był niewygodny dla ich obojga, a nie chciała uprzykrzać Mortimerowi wieczoru, na który zaprosiła go siostra. Pewnie mógłby go spędzić milej, brylując wśród tych bardziej… obeznanych w środowisku ludzi.
    — Często bywasz w takich miejscach? — spytała, odgarniając włosy za ucho, aby nadal tworzyły to idealne, eleganckie uczesanie, w którym się tu pojawiła. Wieczór się dopiero zaczynał, a ona miała wrażenie, że jej wygląd znacznie ucierpiał przez te wszystkie emocje i zawirowania, jakie jej teraz towarzyszyły.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  34. Hazel nawet nie wątpiła w to, że Mortimer mógł podobać się kobietom, dlatego też z góry i niemal od razu zauważyła, że atrakcyjna Montgomery jest jego dziewczyną. Preston miał w sobie coś, co sprawiało, że według Evans był o wiele bardziej atrakcyjny – przynajmniej w jej odczuciu – niż Robert, który swoją namolnością, cwaniactwem i zdecydowanie zbyt dużą pewnością siebie niszczył cały swój urok. Ale jednak – zarówno i Preston, i Lowe mieliby swoje zwolenniczki wśród kobiet. Evans natomiast nie zwierzała się swoim współlokatorom z mniej lub bardziej udanych randek. Niespełna rok temu była w krótkim związku, w którym partner wymagał od niej zbyt dużego udomowienia i przywiązania do prostych obowiązków, kiedy ona już wtedy mogła być nazywana tytanem pracy. I choć facet w zasadzie był miły, to po trzech miesiącach Hazel z nim się pożegnała, nawet nie przyprowadzając go w tym czasie do mieszkania. Nie chciała, żeby którykolwiek z jej współlokatorów próbował ją swatać, ale jednak albo James, albo Josh często próbowali namówić ją na randkę z Robertem i wiedziała, że siłę sprawczą w tym wszystkim ma właśnie Rob.
    Dzisiaj Preston wyglądał wyjątkowo przystojnie i była przekonana, że niejedna kobieta chętnie zaprosiłaby go na część dalszy imprezy po oficjalnej części. W smokingu, który leżał na nim niczym druga skóra, wyglądał niczym z katalogu mody męskiej.
    Evans już ostatnio zauważyła, że dobrze czuje się w jego towarzystwie i nawet teraz, mimo wcześniejszego napięcia, potrafiła z nim rozmawiać i nie traktować go jak wroga. Nie reagowała na niego alergicznie, jak to czasami zdarzało się w przypadku Roberta.
    Kiedy już oboje stali zwróceni w kierunku wielkich okien, a Morty zaczął jej opowiadać, uśmiechnęła się. Poczuła się odrobinę normalnie przy tak prozaicznej czynności, jaką była rozmowa. Co chwilkę zerkała w jego kierunku, ale częściej jednak skupiała spojrzenie na całej masie ludzi ubranych w przeróżne stroje.
    — Och… — powtórzyła zaraz po nim, a potem odwróciła się w jego stronę, żeby ukryć rosnące rozbawienie przed innymi na tarasie, również przed wstążkową panną, która choć ubrana skąpo, to wcale nie była typową modelką wybiegową, a zdrowo zaokrągloną kobietą. I Hazel nie bawiło to, że kobieta wyglądała żenująco. Bawiła ją raczej sytuacja i fakt, że wstążka znacznie wyróżniała się na tle pozostałych osób. Tym bardziej na tle bardzo klasycznej i prostej sukni Evans. — Chyba ubrałam się za skromnie — skwitowała, mówiąc niemal w jego ramię.
    — Kim ty jesteś, Morty? — spytała po chwili zupełnie poważnie, ale z uśmiechem. To, jakiego Mortimera poznawała w ostatnim czasie, zupełnie nie pasowało do wizerunku sąsiada, trzydziestoparoletniego faceta wynajmującego nieduży pokój, chodzącego w bluzach z kapturem i w sportowych butach. Miał matkę, która ubierała się u najlepszych projektantów, siostrę, która niemal dowodziła całym amerykańskim wydaniem Vogue. A teraz widziała go w drogim, pewnie szytym na miarę smokingu, uczesanymi włosami. — Mówisz, że od dziecka obracasz się w takim świecie, a wynajmujesz pokój w Queens…

    H.

    OdpowiedzUsuń
  35. Moda była dla każdego i każdy miał prawo odbierać ją inaczej, każdy mógł szukać w niej czegoś innego, nowego albo starego. Hazel była zwolenniczką prostoty i klasyki, ale lubiła też eksperymentować, jeżeli tego życzył sobie klient. Nie zdołałaby się jednak ubrać w same wstążki, choć wyglądały one niezwykle zwiewnie i pewnie byłoby idealnym strojem do łóżkowych igraszek. A może właśnie takie miały zastosowanie? Może kobieta była projektantką strojów erotycznych? Hazel nie miała na tyle odwagi, aby podejść do półnagiej kobiety i zadać jej parę pytań, ale skierowała wzrok w stronę dwóch elegancko ubranych mężczyzn. Pokiwała tylko z uznaniem głową. Być może ich stroje były ekstrawaganckie, ale nie dorównywały wstążce, która tego wieczoru póki co mogła budzić największe kontrowersje.
    — Ale wiesz… twój świat może być jeszcze dziwniejszy — nawiązała do jego wcześniejszych słów. I była tego pewna, że świat gier mógł być równie dziwny, jak nie jeszcze dziwniejszy niż świat mody. Skupiła ponownie uwagę na Mortimerze. Nie spodziewała się takiej odpowiedzi, ale chyba zaczynała rozumieć, dlaczego Morty nie chce pieniędzy swojego ojca. Skoro niemal w bezpośredni sposób przyczyniały się do śmierci wielu osób.
    Nie zamierzała uważać go za bogacza, bo był zbyt skromny i twardo stąpał po ziemi. Uśmiechnęła się i dotknęła jego ramienia.
    — Stary może i jesteś, ale czy taki dobry… to ja nie wiem — odparła. Wieczory faktycznie robiły się coraz chłodniejsze, ale jej sukienka nie była nawet zbliżona do ciepłej odzieży. Odkryte plecy i ramiona, długie rozcięcie na nogę – to wszystko sprawiało, że robiło jej się coraz zimniej, ale nie była pewna, czy jest gotowa, żeby wracać do środka. Kątem oka widziała, że przygotowania do pokazu trwają. Zrozumiała też, że wraz z każdą chwilą rozmowy z Prestonem, rozluźniała się. Podobnie jak tamtego pechowego wieczoru. Ale wraz ze spadkiem adrenaliny i hormonu stresu, zaczynała odczuwać głód. Od rana nie zjadła nic poza małym batonikiem energetycznym, którego podkradła Victorowi. Wypiła też tylko dwie lampki szampana.
    — Będziesz wyglądał komicznie w metrze. W tym stroju, Preston. — Uśmiechnęła się i pokręciła głową. — Możemy zrzucić się na ubera — dodała, mając nadzieję, że faktycznie nie myślał o powrocie metrem. Raz, że mieli stąd do Queens spory kawałek, a dwa – mógłby być świetnym kąskiem dla potencjalnych złodziejaszków. A kiedy podszedł do nich kelner, sięgnęła po dwie niskie szklanki. Chyba z whiskey. A więc już nie było szampana? Podała jedną z nich Mortimerowi i choć nie była pewna, czy picie kolejnego alkoholu na niemal pusty żołądek jest rozsądne, zrobiła drobny łyk.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  36. Z tego, co było wiadome Hazel – miała zarezerwowane miejsce na pokazie w pierwszym rzędzie. Wierzyła więc w to, że znajdzie się wśród tych uprzywilejowanych osób, które mają zaszczyt być najbliżej modeli i projektantów. Zakładała, że Freddie też będzie na widowni, a wraz z nią jej osoba towarzysząca, czyli Mortimer.
    — Jestem gwiazdą nowojorskiej sceny modowej? — zaśmiała, kręcąc przy tym głową. — Jeszcze nie odczułam benefitów, które mogłabym czerpać z racji posiadania tak zacnego tytułu, proszę pana — odparła i wzruszyła ramionami. Kompletnie nie spodziewała się tego, że Preston podaruje jej swoją smokingową marynarkę. Było jej zimno, ale nie należała do marudnych osób i skoro sama nie pomyślała o tym, że wieczór może być chłodny, a impreza skończyć się późno, to była winna swojego nieszczęścia. Mogła zabrać jakąś, choćby najprostszą narzutkę na ramiona, ale była tak podekscytowana nadciągającym wydarzeniem i przejęta tym, co ubierze, że ostatecznie zapomniała o najbardziej prozaicznej rzeczy.
    — Dzięki. — Odłożyła również swoją szklaneczkę, żeby poprawić marynarkę na swoich ramionach. Wzięła ponownie whiskey i odwróciła się w stronę drzwi. Oczywiście, że zwróciła uwagę na kobietę. Emanowała bogactwem, ale było po niej znać też wiek. I oczywiście, że zauważyła jej towarzysza, który na pewno nie był jej synem. Nie zdążyła nawet zareagować, bo niewiasta uczepiła się niespodziewanie ramienia towarzysza Evans. Aż cofnęła się o krok. Zdumiona była bezpośredniością pani Johnson. Ale również dumna z chłodnego opanowania Prestona.
    Kiedy zawiedziona kobieta odchodziła, niemal ciągnąc za sobą młodzieniaszka, Hazel zanurzyła usta w whiskey, aby ukryć uśmiech.
    — I wtedy straciłeś cnotę? — spytała szczerze rozbawiona. — Nie uważasz, że nasz Rob to taki trochę Stifler? — Uniosła lekko brew i znowu zerknęła ku dużym oknom. Pokaz pewnie miał się zaraz zacząć, w środku było coraz więcej osób, a wrzawa ze środka docierała już na taras. — Na pewno sowicie mu wynagradza swoją obrzydliwość — dodała jeszcze w odpowiedzi na ostatni komentarz Mortimera. — Idziemy poszukać sobie miejsc? — spytała, bo nie wiedziała, czy miejsca będą podpisane miejscami, czy jakikolwiek inny system obmyśliła Freddie lub firma organizatorska.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  37. — Cnotę do ślubu? To chyba Robert o tym nie wie, inaczej nie dałby ci żyć — odpowiedziała tylko rozbawiona, a potem pochwyciła go pod ramię i razem z nim ruszyła do przepełnionej ludźmi sali. Wchodząc do środka, poczuła jak w jej twarz bucha ciepło. Wnętrze może i nie było ogrzewane, ale liczba ludzi sprawiła, że temperatura nieco wzrosła. Zdołała więc tylko przekazać Mortimerowi marynarkę, kiedy Freddie pociągnęła ją w kierunku do Khana. Hazel go znała, znała doskonale jego stroje, bo bardzo jej odpowiadały. I choć czasami bywały też ekstrawaganckie, to w swojej ekstrawagancji pozostawały skromne i proste. Kroje nie były wymyślne, kolory choć w większości kolorowe, to w kolekcjach Khana można było znaleźć też czernie i klasyczne złoto. Evans uścisnęła dłoń starszego mężczyzny i korzystając zarówno z nieobecności Mortimera i Freddie, wymieniła z nim kilka zdań. W których w większości po prostu zachwycała się jego pracami. Przyjęła też parę prostych, niewymuszonych komplementów na temat swoich prac, które można było podziwiać w czasopiśmie.
    Hazel usiadła akurat w momencie, kiedy pojawiła się Montgomery. Uśmiechnęła się i zaczęła tłumaczyć, kto siedzi po drugiej stronie wybiegu, szczególną uwagę zwracając na parę osób, których poznanie mogłoby korzystnie wpłynąć na karierę Hazel. Dopóki nie przygaszono głównych świateł, wszędzie błyskały flesze. Reporterzy dokumentowali imprezę, przybywających na nią gości. Evans liczyła się z tym, że skoro siedziała obok samej Freddie, to znajdzie się na niejednym zdjęciu, ale kompletnie się tym nie przejmowała.
    Zarejestrowała kątem oka powrót Mortimera, a potem bezwiednie sięgnęła do talerzyka po malutką tartaletkę z jakimś kremowym wypełnieniem. Nie było to najgorsze w smaku, nawet bardzo pyszne, ale tylko podrażniło jej żołądek. W momencie kiedy przeżuwała przekąskę, światła zgasły, rozbrzmiała muzykę i na wybiegu pojawiła się pierwsza sukienka. Hazel podczas całego pokazu nie odrywała oczu od strojów, które były prezentowane. Czasami przyłapywała się na tym, że ma otwartą buzię. To był jej pierwszy pokaz, w którym uczestniczyła jako widz. Monochromatyczne kreacje Khaana ustępowały miejsca tym bardziej kolorowym, a z każdym kolejnym strojem modelki wyglądały jak wielobarwne, piękne kwiaty bądź motyle. Uwieńczeniem show, które Khaan zagwarantował publiczności, był pokaz sukni ślubnych kolekcji wiosennej. Evans była oczarowana, chociaż większość sukni znacznie odbiegała od klasycznego wizerunku panny młodej, bo składały się głównie z przezroczystych i półprzezroczystych materiałów poprzeszywanych aplikacjami, to Hazel wiedziała, że niejedna kobieta zabiłaby, żeby móc wystąpić w takiej sukni w najważniejszym dla niej dniu. Na samym końcu wyszedł projektant ubrany w koszulę w kolorze butelkowej zieleni, w otoczeniu pięknych panien młodych, co zrobiło na wszystkich niesamowite wrażenie. Evans miała wrażenie, że owacje trwały nawet kilka minut.
    Wtedy światło po raz kolejny się zmieniło, muzyka nabrała żywszego tempa, a na wybiegu pojawiła się kolejna modelka. Ale że tak bez zapowiedzi?, przemknęło jej przez myśl, a kiedy wysoka, szczupła dziewczyna znalazła się bliżej, Hazel z trudem powstrzymała pisk. Za to z całej siły ścisnęła dłoń Prestona, który siedział obok, a przez cały pokaz Khaana zdawał się dla Evans nie istnieć. Odwróciła się w jego stronę.
    — To moja sukienka! — szepnęła najgłośniej jak umiała, a po drugiej stronie usłyszała cichy śmiech. To była Freddie. A na wybiegu pojawiła się kolejna kreacja Evans. Krótka sukienka, której gorset upstrzony był kwiatami 3D, a spódnica składała się z wielobarwnych warstw tiulu, który Evans sama farbowała. Aż zabrakło jej tchu. I była naprawdę w szoku, że Montgomery wcisnęła jej parę projektów po największym wydarzeniu wieczora. I że Khaan nie miał nic przeciwko temu. Co prawda – część gości nie obserwowała już tej części pokazu, ale i tak widownia była spora.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  38. Była oszołomiona. Nie wiedziała, co się dzieje. Słyszała swoje nazwisko, najpierw z wybiegu – zarejestrowała tam sylwetkę Freddie, a potem wstała ze swojego miejsca, bo poczuła się wywołana do tablicy, ale nogi miała niczym z waty. Zapomniała o głodzie, a wcześniej wypite dwie lampki szampana i trochę whiskey wzmocniły tylko odczuwane teraz bodźce. Zapomniała o skaleczonej dłoni. Była w szoku. Kompletny, niewyobrażalnym szoku. Jeszcze nigdy w życiu nie czuła tylko emocji naraz.
    Chciała płakać, chciała móc się rozpłakać z radości, ale wiedziała, że zwyczajnie nie wypada. Chciała, żeby była przy niej Harper, chciała też, żeby babcia mogła chociaż o wszystkim się dowiedzieć, ale było już za późno, a Harper była zbyt daleko. Teraz dotarło do Hazel, że jest oddalona od swoich najbliższych o kilka tysięcy kilometrów, które nagle stały się potworną odległością, barierą nie do pokonania. I chociaż przed wyjściem na imprezę wysłała siostrze swoje zdjęcie i poprosiła o doping, to jednak czuła się osamotniona.
    Niespodziewanie uderzyła w nią myśl, że dzisiaj najbliższą jej osobą jest Mortimer. Spośród tych wszystkich ludzi, biorąc pod uwagę nawet sympatyczną Freddie, to właśnie Preston był… no, nie tylko sąsiadem.
    Przyjmowała te wszystkie gratulacje ze szczerą wdzięcznością, w jednej dłoni wciąż trzymając katalog, który pokazał jej Mortimer. Jej parę projektów było niczym w porównaniu z rozbudowaną kolekcją Khaana, ale jednak. Miała swój mini pokaz, o którym nawet nie wiedziała. Widząc Freddie, rozpromieniła się jeszcze bardziej, uścisnęła ją naprędce. Nie była pewna, ile osób już do niej podeszło, ilu uścisnęła dłoń, a ilu przekazała swoje wizytówki. Tłum rzedł, a Hazel w końcu mogła wziąć jeden porządny wdech. Czuła lekkie zawroty głowy i już sama nie była pewna, czy jest to spowodowane natłokiem emocji czy raczej dzisiejszym niedożywieniem. Drgnęła, kiedy poczuła czyjś dotyk na plecach. Odwróciła głowę w bok i spojrzała na Mortimera. Uśmiechnęła się lekko, słysząc jego uwagę, ale zanim mu odpowiedziała, podeszła do niej jeszcze jedna kobieta, w której rozpoznała panią Johnson. Tym razem uścisnęła ona dłoń Hazel, bo wcześniej zdawała się jej nie zauważać.
    — Mortimerze, twoja partnerka jest objawieniem.
    I poszła, a Hazel niemal nie parsknęła śmiechem. Znowu skupiła wzrok na Prestonie, który nadal stał obok niej.
    — Chyba jest zazdrosna. — Rzuciła cicho, żeby odchodząca pani Johnson jej nie usłyszała, ale w jej głowie pojawiła się obawa, że pojawi się ona w butiku Hazel i pewnie zacznie wypytywać o Mortimera. — Wiesz… Chyba najpierw zaproszę cię na największą pizzę w mieście — odparła w końcu na jego uwagę o uberze. — I dobre piwo.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  39. Radziła sobie nieźle, bo czuła się jak na haju. Nie rejestrowała twarzy ani słów. Przyjmowała je, odpowiadała na nie, a potem zapominała. Wiedziała, że kiedy wszystkie emocje już opadną, a ona zostanie sama ze sobą, to będzie zanosić się rzewnym płaczem, a wszystkie słowa, twarze i uprzejmości powrócą. Teraz przecież nie mogła okazać wzruszenia czy jakiejkolwiek innej słabości. Nie myślała teraz o tym, jak może zmienić się jej życie. Daleko jej było do planowania, zakładania czy huraoptymistycznego myślenia. Wolała skupić się na tym, co było teraz. Na tym, że jej pokazowe kreacje będzie musiała uszyć w co najmniej kilku egzemplarzach, bo akurat tutaj nie miała już wyboru, jeżeli chciała rozwijać karierę.
    — Zazdrosna. — Potaknęła. — Spójrz na tego kolesia. Zakładam, że gdyby mogła, to wolałaby mieć ciebie u swojego boku. — Zauważyła, totalnie ignorując jego dalsze słowa na swój temat. Nie była już nawet pewna, jak ma reagować na te wszystkie komplementy i słowa uznania. — I wcale jej się nie dziwę — dodała już nieco ciszej, a potem chwyciła za szklaneczkę z drinkiem, z którym przechodził właśnie kelner. Musiała się czegoś napić, bo czuła, ja zasycha jej w gardle.
    Wiedziała, że była zaproszona też na drugą część imprezy, ale nie czuła potrzeby by na niej zostawiać. Większość dziennikarzy, reporterów i innych tego typu osób została już grzecznie wyproszona, bo wszyscy dokładnie wiedzieli, co robią wielcy tego miasta za zamkniętymi drzwiami.
    — Jasne, chodźmy teraz, chociaż… myślisz, że Manhattan jest dla mnie? — spytała rozbawiona. Pożegnała się z Freddie i razem z Mortimerem ruszyła w kierunku wyjścia. Pożegnała się też z Khaanem, który zatrzymał ją przed samymi drzwiami i podał jej swój numer z gorącą prośbą o kontakt. Tego akurat się nie spodziewała. I choć prośba projektanta była gorąca, Hazel niemal natychmiast poczuła chłód nowojorskiej nocy, jakby kompletnie zapomniała o tym, że na dworze jest już zimno.
    — Chyba musimy wziąć taksówkę, co? — spytała, obejmując się ramionami. Ale musiała zejść z parunastu schodów, które prowadziły na chodnik, a to wymagało już tego, aby podtrzymać materiał długiej sukni.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  40. Bez słowa protestu ubrała marynarkę, którą jej zaoferował. Wsunęła ręce w za długie rękawy. Spojrzała tylko na niego, jakby obawiając się, że to Preston może zmarznąć w tej drogiej, dobrze uszytej koszuli.
    — Będzie ci zimno — powiedziała tylko, a potem już w ogóle przestała rejestrować co się dzieje, kiedy złapał ją za rękę. W ostatnim czasie pozwalali sobie na dużo przypadkowego kontaktu, również tego fizycznego. Syknęła cicho, kiedy obowiązywał jej dłoń. Totalnie zapomniała o tym, że wcześniej się skaleczyła. I może dla Mortimera to wszystko było naturalne, dla niej – nie. Nie spodziewała się kiedykolwiek, że jej sąsiad zostanie kimś, kto będzie się nią… opiekował? I że będzie kimś, przy kim będzie czuła się swobodnie i zwyczajnie dobrze.
    Nie zabrała ręki, kiedy ponownie ją za nią złapał. W miarę możliwości zacisnęła na jego dłoni swoje palce i na wysokich obcasach dzielnie szła za nim. Ogród, choć niezbyt dobrze oświetlony, nawet teraz oszałamiał swoim pięknem.
    Roześmiała się, kiedy usłyszała uwagę o szopach. A śmiała się nadal, ale nie głośno i rubasznie, z toastu, który wzniósł. Za inspirację, za wstążkę i za gwiazdy. Evans do tej pory nie cierpiała na brak pomysłów, ale nigdy też nie pracowała pod taką presją, jaką mogła poznać teraz, jako osoba, która zacznie być rozpoznawalna w niektórych kręgach.
    Wstążka była za to czymś, co pewnie długo będzie wspominać, a może kiedyś właśnie czymś takim inspirować. W zadziwiającym tempie i w zadziwiających zbiegach okoliczności budowali z Prestonem wspomnienia, które mogły ich do siebie zbliżyć. Ale nie musiały… Ona nie zakładała, tak jak robił to on, że będzie trzymać się na dystans. Nawet nie myślała o tym, że powinna się trzymać na dystans.
    Odebrała od niego butelkę, stała tuż naprzeciwko niego i podobnie jak i on – zerknęła w niebo. Ciemne, nieprzeniknione. Bez ani jednej gwiazdy. Widok, do którego szło przywyknąć. Po paru latach przestawało się szukać ich w Nowym Jorku.
    — Za to wszystko. — Odparła w końcu, podnosząc butelkę. Nie precyzowała, czy wszystko jest tym, co ich otacza, czy jest tym, co wymienił Mortimer. — Dzięki, Preston. Dziękuję za pomoc — niemal szepnęła, jakby nie była pewna, co jeszcze powinna powiedzieć. Zrobiła łyk szampana, a potem drugi. To naprawdę był drugi szampan, ale zdecydowała się oddać mu butelkę, tym razem już nie patrząc w niebo.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  41. Nie należała do przesadnie strachliwych, ale jednak nie lubiła się z wszelkiego rodzaju robactwem, ich czółkami, skrzydełkami czy mnogością odnóży. Sparaliżowało ją, kiedy Mortimer poprosił ją o to, żeby pozostała w bezruchu, więc nie miała problemu z tym, żeby się nie poruszać. Zdziwiło ją jednak, kiedy ujmował jej twarz w swoje dłonie, potem układał palce na jej karku. Poczuła zapach jego perfum, na który wcześniej nawet nie zwróciła uwagi. Był przyjemny. Zaciskała palce dłoni w pięść. Powoli zaczynały z niej uchodzić wszelkie emocje, bo nawet zwracała uwagę na to, że ten szampan to prawdziwy szampan, a nie tanie wino musujące.
    W głowie analizowała też wcześniejsze słowa Prestona, dotyczące jego współlokatora. Morty mówił wprost, nie owijał w bawełnę, nawet nie próbował zamydlić oczu Hazel, że zachowanie Roberta może wynikać z czegokolwiek innego niż z chęci zaciągnięcia ją do przysłowiowego łóżka.
    Odetchnęła z ulgą, kiedy Mortimer odsunął się na bezpieczną odległość, pokazując jej okropnego pająka. Nie był śliczny ani uroczy, ale może faktycznie zasługiwał na to, aby nadano mu imię. Chociaż…
    — Niech będzie Peppe. — Odparła, myśląc ciągle o pizzy na miękkim cieście z ciągnącym się w nieskończoność serem. Schyliła się po butelkę z szampanem, obserwując jak Preston uwalnia pajączka. Zrobiła łyk, a potem usiadła na kamiennej ławce. Wolała nie paradować po ulicach Nowego Jorku z otwartą butelką szampana.
    — Na co masz nadzieję? — spytała. — Że co zrobi Rob? — Przechyliła lekko głowę. — I po czym? — Zmarszczyła brwi. Czuła już delikatne szumienie i mięknące nogi, ale zrobiła kolejny łyk szampana, dopiero teraz wyciągając rękę w jego stronę. Z kierunku, gdzie widoczne były wysokie, szerokie okna budynku, w którym odbywała się impreza, mignęły kolorowe światła rzucające niebieską i czerwoną poświatę nawet tutaj. A to oznaczało jedno – oficjalnie rozpoczęła się ta druga część.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  42. Hazel siedząc na chłodnej ławce, założyła nogę na nogę, przecz co odsłoniła ją na całej długości. Nie kontrolowała tego, jak układał się materiał – właściwie kontrolowała, bo doskonale wiedziała, co robiła, projektując tego, a nie inne wycięcie, ale nie sądziła, że przyjdzie jej ten wieczór spędzać w bardziej polnych warunkach. Opatuliła się za to jego marynarką i pochyliła się lekko do przodu, w stronę Mortimera. I zupełnie przez przypadek szturchnęła jego kolano stopą.
    — Ciekawe… — skomentowała cicho, kiedy Preston zaczął opowiadać jej o Robercie. Wiedziała, że ten sąsiad był niewymownym i niewybrednym podrywaczem, ale początkowo jego zaloty przyjmowała z przymrużeniem oka, dopiero z czasem stały się one co najmniej męczące. Najgorsze było to, że zarówno James, jak i Joshua mu kibicowali, co tylko bardziej frustrowało Evans.
    — Może myśli, że jestem najlepsza w łóżku w promieniu pięciu kilometrów? — spytała lekko rozbawiona, chociaż pewnie gdyby nie ten alkohol pity na pusty żołądek, to raczej nie poruszałaby sama z siebie takich tematów.
    — Na randce? — spytała zaskoczona, momentalnie pochylając się jeszcze bardziej, próbując zrównać poziom ich oczu. — Na randce bylibyśmy, gdybyś pokazał mi gwiazdy.
    Odparła z uśmiechem, mrużąc przy tym oczy. Do tej pory nie myślała o poprzednim wieczorze w kategorii randki. O tym też nie. Dla niej to była biznesowa impreza, na której byłaby zupełnie sama, gdyby nie przebiegła Freddie. Z biegiem czasu upewniała się, że Montgomery doskonale wiedziała, co robi zapraszając swojego brata i że miała w tym cel, o którym zarówno Hazel, jak i Morty mieli nie wiedzieć. Cóż, Evans na pewno się tego nie domyślała, bo jej myśli do tej pory nie krążyły wokół Prestona na odpowiedniej częstotliwości.
    — Zbieramy się? Czy chcesz jeszcze mi coś powiedzieć? — spytała, niby to żartobliwie, niby zaczepnie. Dowiadywała się od niego ciekawych rzeczy i choć mogła przypuszczać, że podryw Robbiego miał jakiś cel, to raczej nie zakładałby, że za wszelką cenę chce się z nią przespać. Nie wyglądała, jak te dziewczyny, w których towarzystwie najczęściej go widywała.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  43. Hazel nie wierzyła w przelotne znajomości z sąsiadami lub współlokatorami. Nawet jeżeli sami zainteresowani chcieli tej przelotności, to prędzej czy później takie rzeczy wychodziły na wierzch i tajemnica przestawała być tajemnicą, a sytuacja robiła się zwyczajnie napięta. Wiedziała, że przed jej przybyciem do mieszkania, wolny pokój zajmowała studentka medycyny – Hailey, która romansowała wpierw skrycie, a potem jawnie z Victorem. I choć żadne z nich nie miało poważnych planów co do związku, to w efekcie Hailey musiała się wyprowadzić, bo napięcie i niezręczność sięgały zenitu i uniemożliwiały funkcjonowanie całej reszcie.
    Dla Hazel związki były czymś kłopotliwym. Przynajmniej na tę chwilę. Z pewną melancholią wspominała swój młodzieńczy związek z Teddym z Winony, z którym chodziła na historię i angielski. Pierwsza fascynacja i silne zauroczenie dość szybko zmieniło się w nastoletnią rutynę, zwłaszcza, kiedy do Theodora dotarło, że Hazel nie jest tą cheerleaderką, której szukał każdy nastoletni chłopak.
    — Sądzę, że według Roba nie ma nikogo lepszego niż on — odparła rozbawiona. Każdy, kto znał Lowe’a wiedział, żet ten gość ma niezwykle wysokie mniemanie o sobie, co też nie każdemu mogło odpowiadać.
    — To w Nowym Jorku masz małe szanse na to, że ktoś się w tobie zakocha — stwierdziła, kręcąc lekko głową i jeszcze ostatni raz zerknęła w ciemne niebo. Nie tak ciemne, jak być powinno, bo zanieczyszczenia świetlne zrobiły swoje, tworząc niemal nad całym miastem łunę. Była lekko wstawiona, lekko rozbawiona i taka lekka… Emocje znajdowały ujście, a Evans nie musiała być już elegancką panią w ładnej sukni. I choć podczas bankietu nie udawała kogoś innego, to powstrzymywała swoje niektóre reakcje, kiedy tylko była w stanie już zapanować na emocjami.
    Nie chwyciła go za rękę ani pod ramię, nawet wtedy kiedy je zaoferował. Odebrała za to od niego bukiecik jesiennych, miejskich kwiatów i ujęła go w dwie dłonie, ostrożnie przysuwając do twarzy, żeby tylko poczuć subtelny zapach kwiatów. Lubiła kwiaty i starała się, żeby te towarzyszyły jej w przestrzeniach, w których spędzała najwięcej czasu.
    — Jest piękny. Powiedz tylko mamie, że się wywiązałeś z zadania — uśmiechnęła się lekko, a potem przystanęła na chodniku przed budynkiem, w którym impreza trwała w najlepsze.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  44. — Moja babcia, kiedy miała już głęboką demencję, lubiła słuchać jak się do niej mówi. Myślę, że jak opowiesz swojej mamie, że spontanicznie narwałeś dziewczynie kwiatów, robiąc z tego mały bukiet i prawie pokazałeś jej gwiazdy, to… będzie zachwycona — powiedziała z uśmiechem. Nie wiedziała, jakie relacje z rodziną ma Mortimer. Z tego, co widziała, to dogadywał się z siostrą, spędzał też czas z matką, więc założyła, że wszystko było w porządku. Gdyby dowiedziała się, że jej założenia są błędne, pewnie nie kontynuowałaby tego tematu.
    — Jest ok. — Powiedziała, odwijając delikatny materiał z dłoni. Owinęła nim łodygi kwiatów, a potem spojrzała na parę, która do nich podeszła. Kobieta, choć piękna, to nie ulegało wątpliwości, że młodość zachowywała przy pomocy medycyny estetycznej. Zszokowało ją zachowanie mężczyzny w niebieskim garniturze. Kiedy już usiadł na miejscu pasażera, u boku kierowcy, Hazel wzruszyła ramionami.
    — Mogą się państwo z nami zabrać. — A potem kobieta niemal ją zaatakowała, łapiąc za przedramię. Evans cofnęła rękę. — Dziękuję. Będzie na sprzedaż — dodała tylko, nie wiedząc, czy chce teraz z podchmieloną kobietą rozmawiać o swojej kolekcji. Raz, że wszyscy byli w stanie wskazującym, a dwa – Hazel chciała już trochę zapomnieć o minionych wydarzeniach i w końcu coś zjeść. Im bardziej była głodna, tym bardziej była poirytowana. Kobietka w piórkach zajęła miejsce za swoim mężem, a Evans chcąc żeby Mortimer miał więcej miejsca, usiadła na środku. Nawet nie próbowała zapinać pasa.
    Kiedy Preston usiadł obok, Evans ściśnięta była z dwóch stron. Kobieta w różowej kreacji ciągle się ekscytowała imprezą, a jej partner jej w tym towarzyszył. Maisie, bo tak się nazywała, dotykała Evans, dotykała jej sukni i marynarki Prestona, jakby od początku tworzyły jeden zestaw. I trajkotała.
    Evans, wspierając się lekko na udzie Prestona, wychyliła się do przodu, aby móc zwrócić się na kierowcy. Nie chciała przekrzykiwać głosów w samochodzie, więc zbliżyła się jak najbliżej ucha prowadzącego pojazd. Widział to w lusterku, więc wcale się nie zląkł.
    — Państwo wysiadają pierwsi.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  45. Hazel doszła do wniosku, że gdyby zamieniła się z Maisie miejscami, to półnagi tyłek już dawno wylądowałby na twarzy Prestona, wtedy osaczany byłby nie tylko lepkimi spojrzeniami. Teraz to Evans przed oczami miała koronkowe stringi, które wyłaniały się zza różowego, upstrzonego piórkami materiału. Gdyby Hazel była z nimi sama, to na pewno nie doszłaby do takiego wniosku, co Preston. Nieco ją zmroziło, kiedy to usłyszała, dlatego też nie protestowała, kiedy przyciągał ją do siebie bliżej i bliżej. Najchętniej wzięłaby odepchnęła Masie rękoma, ale ona w końcu usiadła.
    Evans nie przyłączyła się do karaoke, choć doskonale znała słowa piosenki. Jej też nie umknęło spojrzenie Lucasa. Spojrzała niepewnie na Mortimera. Zatrzymali się w końcu pod wysokim budynkiem mieszkalnym.
    — Może pójdziecie z nami? — spytał Lucas, siląc się na zachęcający ton głosu.
    — Mamy duże łóżko… — dodała, niby to zmysłowo Maisie. Chyba wydawało im się, że są zgranym duetem, uzupełniają się w wypowiadanych zdaniach, ale to wszystko wyglądało komicznie i Hazel czuła, że Preston prędzej czy później wybuchnie śmiechem. Ona jednak była bardzo głodna. I zdeterminowana do tego, żeby sięgnąć po tłuściutką pizzę na puszystym cieście.
    — Nie, dzięki. My tylko sami ze sobą. — Odparła, kiedy Lucas otworzył drzwi. Usłyszała jęk zawodu Maisie, która za plecami Hazel próbowała musnąć włosy Prestona. Evans nawet lekko przechyliła się do przodu, by to kobiecie umożliwić. A niech się pożegna.
    — A tacy jesteście śliczni… Nie jestem wam nudno? — spytała, tym razem zawodząco, a Evans musiała przywołać się do porządku, żeby nie parsknąć. Spojrzała Maisie prosto w oczy. Lucas otworzył drzwi swojej partnerce.
    — Nie. Dopiero się poznajemy. Wszystko jest na razie ekscytujące, wiesz…
    — Pozazdrościć… — machnęła ręką, jakby właśnie odganiała muchę sprzed twarzy.
    — Chętnie popatrzymy… — rzucił Lucas, zerkając do wnętrza samochodu.
    — Och, głuptasie. Zostaw ich, daj im się nacieszyć tym zauroczeniem, ale! Jakbyście się znudzili, tu jest mój numer — wyciągnęła z torebki wizytówkę i wyszła.
    Evans ani drgnęła, odwracając tylko w palcach wizytówkę. Imię, adres i numer telefonu. Czy tak wyglądała oficjalna wizytówka swingersa?
    — Zainteresowany? — spytała Prestona, kiedy skołowany, acz z pozoru obojętny kierowca, ruszył w dalszą trasę.
    Evans już naprawdę nie wiedziała, co jeszcze ich spotka tej nocy, a biorąc pod uwagę ostatnią… wszystko było możliwe. Odsunęła się delikatnie od Mortimera, ale tylko na tyle, aby móc odwrócić się swobodnie w jego stronę. Pomachała mu przed twarzą czarną, matową wizytówką, z różowym-brokatowym napisem.
    — Maisie tylko na ciebie czeka… — rzuciła równie kusząco, co przed chwilą jej konkurentka. Uśmiechnęła się jednak szeroko, co zupełnie nie pasowało do sytuacji, którą próbowała wykreować. Cóż, chyba jednak nie była tak zmysłowa, powabna i uwodzicielska jak Maisie. Powinna się od niej uczyć.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  46. — Musisz mi obiecać, że przekażesz tę wizytówkę Robertowi. Chciałabym, żeby poznał Maisie i Lucasa. Są naprawdę uroczy i mogą mu wiele… zaoferować. — Starała się zachować powagę, ale nie była w stanie się nie uśmiechać. I choć jej prośba była szczera, bo naprawdę była ciekawa reakcji Lowe’a, gdyby umówił się na spotkanie z ich nowymi znajomymi, to nie przypuszczała, że Morty okaże się na tyle okrutny, aby ją spełnić.
    Wysiadając z samochodu, wciąż trzymała w dłoni lekko już zmaltretowane kwiaty. Wcześniej zapomniałą o tym, że to ona miała zafundować przejazdem uberem, dlatego musiała zanotować w swojej głowie, aby w późniejszym czasie rozliczyć się z sąsiadem i nie pozwolić zapłacić mu za pizzę.
    — Oliwki na pizzy? — spytała cicho, powtarzając po nim. Wiedziała, że to ananas jest kontrowersyjnym składnikiem, ale wolała nie poruszać tego tematu, bo szczerze wątpiła, aby w typowo włoskiej pizzerii w ogóle mieli ten owoc w magazynie. — Niekoniecznie. — Odparła ze wszelką ostrożnością, bo nie miała wyrobionej w tym temacie opinii. Lubiła oliwki, ale chyba nie na ciepło. Hazel rzadko kiedy pozwalała sobie na zamawianie pizzy, bo zwykle kiedy nachodziła ją ochota współlokatorzy już spali albo zwyczajnie spędzali wolne wieczory na mieście.
    Weszła do restauracji, w której jeszcze nie było zbyt wiele osób. W świetle jarzeniówek dopiero teraz spostrzegła na policzku Prestona delikatną szramę. Zatrzymała się, nim w ogóle zdążyli dojść do stolika i bez żadnego skrępowania sięgnęła palcami do jego twarzy, aby przesunąć nimi tuż przy drobniutkiej szramie, której pewnie następnego dnia miało w ogóle nie być.
    — Ach ta Maisie… Nie wiedziałam, że ma tak ostre szpony. — Uśmiechnęła się, a potem cofnęła dłoń i rozejrzała się po lokalu. Pewnie skierowała kroki do stolika w rogu pomieszczenia, ale zatrzymała się w połowie drogi, bo w sumie Mortimer mógł mieć inne plany co do miejsca. A może najpierw trzeba było podejść do lady i zamówić?
    Pizzeria wyglądała dość typowo, ale miała właśnie swój urok knajpy otworzonej w latach osiemdziesiątych, a może nawet wcześniej. Wielce prawdopodobnym było, że prowadziła ją rodzina Włochów, więc mogli zjeść coś naprawdę autentycznego. Evans lubiła takie miejsca, które wszystkim kojarzyły się z hollywoodzkimi produkcjami, których tematy krążyła wokół mniejszości. Nie pasowali do wnętrza swoim ubiorem, ale przynajmniej w środku było przyjemnie ciepło i ładnie pachniało. Jedzonkiem.
    — Siadamy? Zamawiamy? — spytała, w końcu decydując się też na ściągnięcie marynarki Prestona.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  47. Hazel wolała nie myśleć o ewentualnych, rzekomych spotkaniach z szaloną parą namiętnych kochanków. Wolała w ogóle nie snuć żadnych scenariuszy tego, co mogło ich jeszcze spotkać. Starała się nie wybiegać myślami naprzód, woląc skupić się na tym, że zaraz zjedzą przepyszną pizzę, napiją się dobrego piwa i nieco się ogrzeją, spędzając czas w przyjemnym lokalu.
    Carina, bo taką plakietkę przypiętą do stroju miała kobieta, w końcu spakowała kolejne zamówienia, podała im piwa i wyczekiwała. Hazel, choć wybór był niewielki, nie umiała się zdecydować. Miała ochotę spróbować wszystkiego po trochu, ale wierzyła też w dobroć serca Prestona i w to, że jeżeli wybiorą dwie różne pizze, to odda jej swój jeden kawałek. Nie za darmo oczywiście.
    — Wiesz… Niech będzie ta wegańska. — Odpowiedziała, a kiedy i Morty zamówił swoją, Hazel zagarnęła jedną z butelek piwa i ruszyła do wolnego stolika. Czuła na sobie wzrok Cariny, która mówiła coś po włosku pod nosem. A przynajmniej Hazel tak zakładała, że to włoski. Odwróciła się tylko przez ramię, niemal nie wpadając na Prestona, a Carina posłała jej szeroki uśmiech.
    Mimo tego, że klienteli w lokalu nie brakowało, to było spokojnie. Słychać było głosy innych, ale nikt się nie darł, nikt nie śpiewał. Hazel usiadła na obitym sztuczną skórą narożniku. Nie była pewna, gdzie zamierza usiąść Morty, więc na wszelki wypadek wsunęła się nieco głębiej w siedzisko. Obok siebie położyła jego marynarkę, srebrną kopertówkę i kwiaty. Nagle okazało się, że ma całkiem niezły bagaż.
    — Jeszcze nic dzisiaj nie jadłam. Poza batonikiem rano i tartaletką na imprezie… — Hazel objęła rękoma swój brzuch i lekko się nachyliła nad stolikiem. — Jestem potwornie, potwornie głodna… — mruknęła, a potem sięgnęła po piwo i pociągnęła solidny łyk w nadziei, że bąbelki zapełnią jej żołądek. Przynajmniej na chwilę pozwolą jej oszukać głód. Ale mimo głodu, zmęczenia i dziwnego przeczołgania przez miniony dzień, Hazel nadal pozostawała pogodna.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  48. — Znasz włoski? — spytała zaskoczona, kiedy Mortimer uniemożliwiał jej w subtelny sposób po sięgnięcie po kolejny łyk piwa. Wypiła sporo, ale nie czuła się źle. Może lekko podchmielona, ot, ale nie sprawiała przy tym wrażenia pijanej. Daleko jej było do frywolnej Maisie, która pozostawiła na jego twarzy ślad. Naznaczyła go. — Co mówiła?
    Była zaskoczona coraz bardziej, Preston zwyczajnie ją zaskakiwał. W życiu nie powiedziałaby, że ten sąsiad-informatyk zna włoski. Chociaż, teraz z perspektywy dzisiejszego wieczoru, kiedy dowiedziała się, że Mortimer był dzieciakiem z bogatego domu i uczył się szkołach prywatnych, znajomość języków obcych nie była już tak szokująca.
    — Wiesz… Najczęściej na śniadanie jem kawę, a potem ogarniam coś w pracowni — wzruszyła ramionami. Kiedyś lubiła celebrować śniadania, jeszcze przed otworzeniem swojej własnej działalności. Wstawała zwykle pół godziny wcześniej niż było to konieczne, parzyła aromatyczną kawę i bez pośpiechu jadła coś lekkiego. Trzy lata temu była bardziej zaokrąglona, teraz za to nie musiała martwić się tym, że nie znajduje czasu na odwiedzenie siłowni czy klubu fitness.
    — A przyniósłbyś mi śniadanie? — roześmiała się akurat w momencie, kiedy Carina przyniosła im dwie pizze. Hazel podziękowała jej uśmiechem i skinięciem głowy. — Pierwsze co? O czym ona cały czas do ciebie mówi? — spytała, a potem sięgnęła po kawałek pizzy z sosem, ogromną ilością sera i apetycznie wyglądającymi warzywami. Wgryzła się w miękkie, pyszne ciasto, zupełnie ignorując fakt, że pewnie teraz pół buzi miała umazane sosem. Przymknęła oczy, kiedy przeżuwała pierwszy kęs.
    — Nigdy nie jadłam nic lepszego… — szepnęła, oparła się wygodnie i skupiła się na dokończeniu pierwszego kawałka. Naprawdę miała wrażenie, że nie jadła nic lepszego. Po paru kęsach zrobiła niewielki łyk piwa i cicho czknęła.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  49. — Przystojniaka? — mruknęła i zajęta jedzeniem pizzy przez krótką chwilę nie reagowała. Może i jej umysł był delikatnie zamroczony przez alkohol, głód i niewyobrażalną ilość nowych dla niej emocji, ale całkiem otępiała nie była. — Myślałam, że bella mówi się o kobiecie czy tam do niej — dodała po chwili z pełną buzią. Niesamowitym było, jak wiele przez te dwa, krótkie wydawać by się mogło, wieczory dowiedziała się o Mortimerze. Nigdy nie uważała go za przyjemnego faceta, raczej za mruka, a jego towarzystwo ratowało jej już drugi wieczór.
    — Ale niech ci będzie, że jesteś przystojniakiem — dodała po chwili, lekko się rumieniąc. Tym razem sięgnęła po kawałek z pizzy Mortimera. Kiełbasa, której nigdy wcześniej nie jadła, idealnie komponowała się z sosem i serem. Hazel naprawdę była w niebie. Pozwoliła im, żeby bez zbędnego gadania, zaspokoili ten największy głód. Zjadła trzy kawałki nie posądzając samej siebie, że jest w stanie pomieścić tyle jedzenia. Domówiła im po kolejnym piwie, kiedy Carina podeszła spytać, czy wszystko w porządku.
    — Morty… — zaczęła, kiedy z cichym westchnięciem, trzymając w dłoni butelkę z chłodnym piwem, z powrotem opadła na oparcie restauracyjnej kanapy. Ciepło, jedzenie i piwo – tyle wystarczyło, by wpłynęło to na ogólne rozleniwienie Evans. Uśmiechnęła się błogo. — Wydaje mi się, że twoja siostra miała jakiś niecny plan w stosunku do nas. Nie uważasz, że to podejrzane? — uniosła nieco brew. Zapewne miała sos i na policzkach, i na czubku nosa, a na sukience odrobinki z ciasta, ale chwilowo nie chciało jej się nawet ruszyć ręką. Poza tym, całkiem dobrze żyło jej się w takim błogim stanie nieświadomości.
    — I wiesz co — zaczęła, nagle się prostując i opierając przedramiona na blacie stołu. — Mi się te kwiatki podobają, tylko nie wiem, czy można nazwać to pierwszą randką. — Dodała z uśmiechem. Bo przecież jeden podobny, choć zupełnie inny wieczór, zdążyli już ze sobą spędzić. I z każdą kolejną upływającą minutą do Hazel docierało, że już dawno z nikim się tak dobrze nie bawiła.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  50. Hazel ogólnie lubiła ludzi. Lubiła się nimi otaczać, a ich towarzystwo kiedyś było lekiem na całe zło. Ostatnio jednak nie miała czasu na to, aby spędzać czas z kimś, a co dopiero kogoś poznawać. I choć znajoma niemal siłą umówiła ją na randkę w ciemno, Evans się jeszcze z tego powodu nie cieszyła. Wiedziała, że będzie musiała poświęcić jeden wieczór, podczas którego mogłaby dokończyć jedno z zamówień. Nigdy nie wyobrażała sobie jako pracoholiczki, a jednak życie ułożyło się inaczej i nie mogła się teraz z tego wycofać.
    — Podstępne babsko — zaśmiała się, choć nigdy nie nazwałaby Freddie babskiem. Młoda kobieta pełna była wdzięku i zaraźliwej, pozytywnej energii. Evans nie żałowała, że ją poznała, nawet jeśli do tego przyczynił się Mortimer. Nigdy nikogo nie prosiła o pomoc, tym bardziej sąsiada, bo też skąd mogła wiedzieć, jak ma on znajomości. I choć czuła do niego odrobinę żalu, że działał za jej plecami, to przecież nie mogła być zła. — Musiałeś jej coś nagadać. — Odparła tylko, żeby szybko zamaskować jego zakłopotanie, które znowu było czymś nowym i zaskakującym. Żeby dwoje dorosłych ludzi tak się w swoim towarzystwie zakłopotało.
    Niemal przestała oddychać, kiedy Mortimer dotknął jej twarzy, delikatnie ścierając kciukiem z okolic jej ust. Poczuła, jak jej wnętrzności zatrzepotały, co było dość osobliwym wrażeniem. Odzwyczaiła się od takiej rewelacji w swoim życiu i choć do tej pory każdy dotyk Mortimera traktowało jako przejaw bycia dżentelmenem, tak teraz coś zmieniło się w jej odczuciu.
    — Nie widać gwiazd. — Szepnęła tylko, zapatrzona w Prestona. Uśmiechała się delikatnie, ale nie była do końca pewna tego, czy na jej twarzy nie maluje się też niewielkie zdziwienie.
    — Czy my… — chrząknęła, kiedy zdała sobie sprawę, że z jej gardła niemal nie wydobył się żaden dźwięk. — Czy mamy coś jeszcze w planach? — spytała, licząc na to, że jest jakaś nadzieja na to, że nie będą musieli jeszcze wracać do sąsiadujących ze sobą mieszkań. Hazel chciała czuć magię tej nocy, nawet jeżeli związana była z jej pierwszym w życiu pokazem.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  51. Hazel przez większą część życia, tego dziecięcego i nastoletniego wychowywana była przez babcię, która choć ciepła i życzliwa, miała surowe zasady, przez co zarówno Harper i Hazel wyrosły na dobrych ludzi, z tym że to ta młodsza sprawiała więcej problemów. Hazel miała też jednak ojca, który po odejściu swojej żony, prawdopodobnie jedynej miłości, starał się zastąpić swoim córką oboje rodziców, co dla pracującego fizycznie mechanika samochodowego nie było łatwe. Mimo to – Evans z rozczuleniem wspominała czas spędzony ze swoim ojcem. Thomas każdy weekend poświęcał córką, zabierał je na wycieczki w najbliższe okolice, zmuszał się nawet do zakupów, czyli tych zupełnie babskich spraw, ale dopóki nie zachorował – robił wszystko, byleby tylko wynagrodzić dziewczynom nieobecność ich matki.
    Jednak oczami Thomasa obie jego córki miały osiągnąć pełnię szczęścia w młodym wieku i mieć u swego boku drugą osobę, która będzie ich wspierać. Na dobre i na złe. Tak, jak on ślubował to Hannah, a Hannah jemu. Hazel nie pamiętała swojej matki być dobrze, a jednak jako ta wyrodna córka utraciła wiarę w miłość i instytucję małżeństwa. Skoro to były tylko puste słowa, to po co składać podpis na kartce papieru. Żeby uwieczniać co?
    — Och, leniwa projektantka? — spytała, mrużąc oczy. — Dobrze, że jej nie okłamałeś — dodała z lekkim uśmiechem, który majaczył jej na ustach niemal przez cały czas odkąd wyszli z imprezy Freddie.
    — Idziemy do Winony? — zażartowała i choć nie była pewna, co kiełkuje w głowie Prestona, mogła się tylko tego domyślać.
    Ona też mogła zrobić jakiś znaczący ruch w jego kierunku, ale nie przywykła do takich sytuacji i zwyczajnie nie wiedziała jak.
    Hazel dokończyła drugie piwo, poczekała aż Morty wróci z pudełkiem i pomogła mu przełożyć pozostałości dwóch pizz. Uśmiechnęła się do Cariny, która przy stoliku czekała na zapłatę. Evans mogła tylko zakładać, że sporo osób kiedyś wyszło bez płacenia. Włoszka przyglądała im się w nieco podejrzliwy sposób. Hazel sięgnęła do swojej kopertówki, wyciągnęła mały portfel i parę banknotów, zostawiając przy tym napiwek dla Cariny i Marco, którym zaserwował im wybitne danie.
    — Udanej nocy! — rzekła Włoszka, zabrała ich puste tacki, butelki i odeszła. Hazel bez pytania Prestona, zarzuciła sobie na ramiona jego marynarkę. Złapała jeszcze wątłą już wiązankę kwiatów i była gotowa do wyjścia. Dziesięć minut. Tylko tyle ich dzieliło do budynku, w którym mieszkali i pewnie gdyby nie fakt, że wieczór nie miał się jeszcze kończyć, byłoby jej zwyczajnie żal. Po krótkim odcinku trasy, Hazel w końcu odczuła wysokie obcasy i zakładała, że jest to wina odpoczynku w pizzerii. Złapała go pod ramię, żeby sobie pomóc. Nie ulegało również wątpliwości, że idzie nieco chwiejnie.
    Kiedy znajdowali się jakieś pięćdziesiąt, może sto metrów od domu, Hazel usłyszała przyspieszone kroki za nimi.
    — Preston! No, kurwa, w końcu sobie jakąś przygruchałeś…
    I nagle nie było wątpliwości, że to Robert. Hazel przystanęła w pół kroku i puściła Mortimera, ale nie odwróciła się do tyłu.
    — Dobrze, że mieszkanie jest średnio wygłuszone — zażartował Lowe i ewidentne było, że jest co najmniej w stanie wskazującym na spożycie. — Ale odjebałeś się jak stróż w Boże Ciało — dodał i podszedł bliżej, klepiąc Mortimera mocno w ramię.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  52. Hazel wierzyła w to, że Carina szczerze życzyła im udanej nocy, jednak pojawienie się Roberta zaprzeczało definicji dobrego wieczoru. Evans westchnęła, z trudem zachowując delikatny uśmiech na twarzy. Wiedziała, że tak naprawdę Robert był dość nieszkodliwy, ale jednak… upierdliwy. I kto wie – całkiem możliwe, że gdyby była w tym momencie sama, to pewnie spróbowałby wykorzystać tę sytuację.
    Kiedy tak lustrował ją wzrokiem, czuła się nieswojo. Odwróciła wtedy spojrzeniem i szczelniej opatuliła się diabelnie drogą marynarką Prestona, traktując ją teraz jak jakiś ochronny koc. Wiedziała, co i gdzie podkreśla jej sukienka. I wiedziała, że taka suknia może przyciągać spojrzenia, ale akurat Lowe był ostatnim, którego chciała sprowokować swoją kreacją. Ubierając się na imprezę, nie wiedziała nawet, że będzie obecny tam Preston. Chciała wyglądać ładnie i kobieco sama dla siebie, w porównaniu o luźnych jeansów, porozciąganych swetrów i przybrudzonych adidasów, w których pojawiała się najczęściej.
    Chciała już coś powiedzieć i nawet zrobiła krok w tył, bo uznała, że to jest dobry moment, żeby zadbać o samą siebie, ale Mortimer ją wyprzedził. Była w szoku, kiedy lekko pchnął pijanego Lowe’a. I była oburzona słysząc słowa Roberta. Nazywanie kogoś leszczem, kimkolwiek nie był towarzysz Evans, mogło zostać uznane za obrażanie i wyśmiewanie się z jej gustu.
    — Jesteś takim kretynem, Lowe… — mruknęła tylko cicho i założyłaby się o dziesięć dolarów, że tego nie usłyszał. Widziała tylko, jak unosi ręce w obronnym geście i niemal potulnie pozwala się skierować w stronę budynku, a następnie windy. Hazel postanowiła iść po drugiej stronie Roberta, weszli bez słowa w trójkę do winy. Evans już miała wesprzeć się o ściankę, kiedy ręka Roberta znalazła się na jej pośladku, zwinnie manewrując pod marynarką Prestona.
    Hazel, żeby nie wszczynać awantury, zacisnęła zęby i po prostu stanęła po drugiej stronie Mortimera, przez co teraz Morty znajdował się w środku. Spojrzała na niego i posłała mu blady uśmiech. Chciała coś powiedzieć, ale znaleźli się w końcu na odpowiednim piętrze. Wyszła z windy pierwsza, kierując się w stronę drzwi mieszkania, w którym wynajmowała pokój. Zatrzymała się w półkroku, wyciągając z torebki kluczyk. Pod pachą trzymała niezdarnie wiązankę kwiatów.
    — Morty, czekaj… — rzuciła, spoglądając na niego. — Marynarka…
    — No, Hazeeeel, chodź ze mną. — Robert opierał się o ścianę przy drzwiach, próbując utrzymać w ten sposób równowagę.
    — Idź spać, Rob.
    — No ale… chodź ze mną. — Niemal warknął, szukając po kieszeniach spodni kluczy. Hazel tylko westchnęła już nawet tego nie komentując. Próbowała ściągnąć marynarkę, ale w efekcie, przez za długie rękawy, z jej rąk wypadła i torebka, i kluczyk, i kwiaty.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  53. Hazel weszła do swojego mieszkania, opierając się o drzwi. Jeden rękaw marynarki osuwał jej się z ramienia. Włosy nadal trzymały fason, podobnie jak profesjonalny makijaż, ale Evans cieszyła się, że już po imprezie.
    — O, to ty tak hałasujesz po nocy. — Pojawienie się współlokatora przy drzwiach nieco ją zaskoczyło. Albo nie było tak późno, jak zakładała albo Victor zaliczał kolejną bezsenną noc, co czasami mu się zdarzało.
    — Hej, Vic — odparła tylko cicho. Victor to był dobry facet, od razu do niej podszedł, odłożył jej torebkę na szafkę przy drzwiach, zabrał kluczyk z dłoni i kwiatki, dla których znalazł niewielki wazon. Słyszała jak krząta się w części kuchennej. Nie komentował.
    Hazel weszła do łazienki. Spojrzała na siebie w lustro i od razu wiedziała, że zmywanie subtelnego, ale profesjonalnego makijażu zajęłoby jej znacznie więcej niż piętnaście minut. Pozbyła się tylko resztek szminki z ust, która i tak zniknęła w większości podczas całego wieczoru. Włosy upięła w niesforny kok na czubku głowy. Umyła zęby i potem pozbyła się sukienki, którą zostawiła w łazience. W swoim pokoju ubrała jasne jeansy, czarne sneakersy i szarą bluzę z kapturem, na którą zarzuciła dodatkowy, czarny bezrękawnik. Nie wzięła nic poza małą torebką z telefonem, chusteczkami i portfelem. Spsikała się jeszcze perfumem, bo nie znalazła innego sposobu na szybkie odświeżenie się. W końcu czuła się jak ona.
    Słysząc pukanie do drzwi, zajrzała do salonu, gdzie na kanapie Vic oglądał kolejny serial na Netflixie. Podeszła do niego, cmoknęła w policzek i widząc jego zdziwioną minę, rzuciła tylko, że wychodzi i ma przy sobie telefon.
    Otworzyła drzwi, a przed nią stanął Mortimer Preston, którego widywała najczęściej. Uśmiechnęła się i choć straciła dobre dziesięć centymetrów, to niemal z przyjemnością wróciła do lekkiego zadzierania głowy ku górze, aby na niego spojrzeć.
    — Cześć. — Powiedziała miękko i wyszła na korytarz, cicho domykając za sobą drzwi. — Śpi? — spytała cicho, mając na myśli niesfornego współlokatora Mortimera.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  54. Wsiadła do auta bez wahania. Zajęła miejsce od strony pasażera. Dziwnie było widzieć, jak nagle wiele przestrzeni było między nią a Mortimerem, biorąc pod uwagę fakt, że podobnym autem wracali wcześniej z przyjęcia i niemal się do siebie wtedy przykleili. I to wszystko przez pozornie drobną kobietkę, którą była charyzmatyczna Maisie.
    — Co? — spytała zaskoczona, nie przypuszczając nawet, że Preston poruszy temat tego, co wydarzyło się w windzie. Starała się wszystko rozegrać tak, żeby było mało istotne i niezbyt podejrzane, ale widocznie jej się nie udało. — Śmierdział wódką, a ty ładnie pachniesz — odpowiedziała nie mijając się z prawdą, pominęła tylko jej dość istotny aspekt, ale naprawdę nie chciała, żeby Preston jakkolwiek reagował. Wolała nie skłócać między sobą współlokatorów, a starała się też tłumaczyć zachowanie Roberta wypitym przez niego alkoholem.
    Jej lekko szumiało w głowie. Pomieszała dzisiaj sporo różnego rodzaju trunków, ale nie czuła się bardzo pijana. Była rozluźniona i radosna, i chociaż incydent z Robertem wpłynął nieco negatywnie na jej nastrój, to nie chciała tego roztrząsać.
    — Coś mojego? A nie coś ode mnie? — spytała z uśmiechem, odgarniając kosmyk włosów za ucho. — Hmm…
    Prędko podwinęła rękaw sportowej bluzy i ściągnęła delikatną, srebrną bransoletkę, którą nosiła niemal nieustannie. Bransoletka była cienka i prosta, bez zbędnych ozdobników. Ale nie podała jej tak od razu Prestonowi. Z torebki wyciągnęła tez portfel, z którego wydobyła nieaktywną, podniszczoną już kartę do metra.
    W jego stronę skierowała dłoń z oboma fantami, które dzisiejszego wieczoru wydawały się być fantem idealnym. Nie miała pojęcia, co trzeciego mogła mu dać, chociaż nie wątpiła, że w razie konieczności na pewno odzyska swój skromny dobytek.
    — To poproszę od razu dwie podpowiedzi.
    Dziwnie jej nagle było siedzieć w takiej odległości, więc po prostu odwróciła się bokiem, żeby móc na niego nieco swobodniej patrzeć. Nie wiedziała dokąd dokładnie jadą ani jak długa czeka ich podróż. Przypuszczała, że co najmniej dwudziestominutowa, bo o tej porze można było dostać się na Brooklyn bez większych przeszkód. Ale Brooklyn sam w sobie był dość rozległy.
    — Na pewno chcesz mi coś pokazać.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  55. Bez oburzenia przyjęła fakt, że Mortimer faktycznie zabrał jej rzeczy. W samochodzie zrobiło się ciepło, dlatego Hazel ściągnęła bezrękawnik i położyła go przed sobą. Siedząc bokiem, oparła głowę o zagłówek, uważnie – tak uważnie, jak pozwalał jej na to stan lekkiego rauszu – obserwując Prestona. Widziała każdy jego grymas, zmrużenie oczu i uśmiech. I choć w samochodzie panował specyficzny półmrok, przełamywany światłami miasta.
    Nigdy nie przypuszczałaby, że Morty miał niegdyś problemy z wybuchami złości. Ale przecież nie znała go na tyle, żeby cokolwiek takiego przypuszczać. W domu Hazel nie było agresji, zdarzały się kłótnie, krzyki i trzaskania drzwiami, ale było to zupełnie normalnie, zwłaszcza kiedy na pokładzie miało się dwie nastolatki buzujące hormonami, które nie sposób było okiełznać. Młodsza Evans była niesamowitym psotnikiem, uciekała z domu, zadawała się z chłopakami, wracała z obdartymi kolanami, a potem łapała za swoje lalki i szyła dla nich ubrania w towarzystwie babci. Dlatego też zachowanie Roberta i jej współlokatorów – zwłaszcza te typowo samcze epizody, nie robiły na niej specjalnego wrażenia. I chociaż wiedziała, że momentami przesadzają, tak jak Lowe dzisiaj, to milczała. Zachowanie nastoletnich chłopaków z Winony było mniej dojrzałe i przemyślane niż dorosłych facetów, a jednak – mimo zdrowemu rozsądkowi – Hazel oceniała takie sytuacje na równi.
    Hazel miała wrażenie, że zawsze była nieco nadpobudliwa, dlatego z taką łatwością przychodziło jej pracowanie po kilkanaście godzin dziennie, nawet siedem dni w tygodniu, choć ostatnio czuła się już przemęczona i pierwszy raz od czterech lat naprawdę marzyła o tym, żeby wyjechać z Nowego Jorku, choćby na weekend. Chciała poczuć inne powietrze, zwolnić. Chciała mieć możliwość, żeby nigdzie się nie spieszyć, ale jednocześnie miała poczucie, że jeżeli to zrobi, to cały jej biznes padnie.
    — Ta druga podpowiedź chyba nie jest warta tych… łapówek — mruknęła z uśmiechem. Milczała przez chwilę, próbując przypomnieć sobie ich poprzedni, wspólnie spędzony wieczór. Przymknęła na chwilę oczy. Cieszyła się, że mogła w końcu poznać inny Nowy Jork. Nie tylko ten, który wymagał od niej bycia na pełnych obrotach i poruszania się po znanym terenie, po najkrótszej trasie z domu do pracowni i z powrotem.
    — Jak w Nowym Jorku, to tylko nie-randki. — Przyznała mu tym samym rację. Że będzie jeszcze sporo tych nie-randek, a ona się na to zgadza. Chociaż czy nie nazywali tego nie-randkami tylko dla samych siebie? Dla nikłego poczucia bezpieczeństwa, że wcale się nie angażują w coś, co może w znaczący sposób wpłynąć na ich dotychczasowe życia?
    — Zgaduję. Próbuję. — Odpowiedziała w końcu. Pamiętała coś z farmą, pamiętała też coś z graffiti i chyba łatwiej było z Brooklynem powiązać jej to drugie. — Bushwick? — spytała cicho, otwierając w końcu oczy i patrząc na niego z delikatnym, ciepłym uśmiechem. Nawet jeżeli zabrałby ją teraz tylko po to, żeby pokazać jej latarnię na jednej z nowojorskich ulic, to przyjęłaby to z entuzjazmem, bo chciała spędzać z nim czas.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  56. Gotowa była zgadywać dalej. I choć nigdy w zgadywanki nie była dobra, to podobała jej się ta gra. Trochę jakby mogli zupełnie bezkarnie cofnąć się w pewnym aspekcie do czasów dzieciństwa. Być może beztroskiego, być może nie. Czas z Mortimerem upływał jej przyjemnie, ale też zdecydowanie za szybko. Nie analizowała, nie myślała zbyt wiele, nawet nie sięgała myślami w rejony, które mogły nazywać się związkiem, bo było jej daleko do tego, aby w jakikolwiek związek wchodzić. A jednak – jedną z bliższych relacji zbudowała właśnie ostatnio z Prestonem. I nie była to braterska relacja. Ciężko było też nazwać znajomym kogoś, kogo dotyku, uśmiechu i spojrzeń się szuka.
    Hazel miała dwadzieścia siedem lat. Niby dużo, niby mało, ale bardzo szybko zaczęła dorosłe życie i potem już nie umiała się od niego uwolnić, a pojawienie się Prestona sporo zmieniło, bo poświęcała z przyjemnością czas na coś innego niż praca.
    Zgarnęła swój bezrękawnik i wysiadła z samochodu. Nie musiała się nigdzie rozglądać, bo przed oczami miała oświetlony nowojorski park rozrywki. Każdego lata w Winonie pojawiało się coś podobnego, gdzie spędzali dużo czasu ze znajomymi. Była to ich mała tradycja, którą pielęgnowali niemal do samego końca pobytu Evans w Winonie. Początkowo chadzała tam ze starszą siostrą i jej koleżankami, będąc piątym kołem u wozu. Później ze swoimi rówieśnikami, znikając niemal na całe dnie.
    Uśmiechnęła się. Uśmiechnęła się szeroko i mogłoby się wydawać, że to światła, które pochodzą z Luna Parku, rozświetlają jej buzię i oczy. Była szczęśliwa, zadowolona i wdzięczna, bo faktycznie nocne spacery po ulicach Nowego Jorku niosły ze sobą pewne ryzyko. A tutaj panował względny spokój.
    — Nigdy tu nie byłam — powiedziała z uśmiechem, chociaż Preston przecież o tym doskonale wiedział. Zarzuciła bezrękawnik na plecy, żeby nie musieć nosić go w dłoni, poprawiła torebkę i zupełnie bez wahania podała mu dłoń, po to, aby spleść swoje palce z jego. Czy sąsiedzi albo chociaż znajomi chodzili ze sobą za rękę? Spojrzała na niego, posyłając mu uśmiech.
    Podeszli do kolorowych kas i dali się zaobrączkować, a kiedy przekroczyli już teren parku, usłyszeli niezbyt głośną muzykę, mogli dostrzec niewiele osób. Zasługą chyba była już późna godzina. Była północ? Po północy? Hazel, odkąd wyszli z imprezy Freddie, nie kontrolowała czasu.
    — Ale wiesz, że do minionków nie wolno strzelać? Nie masz sumienia? — I nadal trzymając go za rękę, lekko szturchnęła go ramieniem o ramię.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  57. Hazel chłonęła to wszystko, nie tyle zafascynowana, co też zainteresowana. Wesołe miasteczka, które pojawiały się w Winonie, nie dorównywały rozmiarom Luna Parku. Evans wolała nawet nie myśleć o tym, ile tutaj może być ludzi w godzinach szczytu w letnich miesiącach, kiedy nowojorczycy i turyści szukali nieco innej rozrywki. Roześmiała się, widząc chłopaka walczącego z klejącą watą cukrową. Zrozpaczona nastolatka musiała to chyba usłyszeć, bo posłała w ich stronę mordercze spojrzenie.
    — Nie widziałeś? Nie załamuj mnie… — jęknęła, jakby właśnie Mortimer dopuścił się jednej z największych, znanych ludzkości zbrodni. Nieobejrzenie choćby jednej części Minionków czymś takim właśnie było. Hazel nadrabiała tę animację, kiedy pojawiła się w domu, żeby pożegnać się z odchodzącą babcią. Zajmowała się wtedy swoimi siostrzeńcami, a że dzieciaki akurat były w fazie żółtych stworków i Coco, to nie miała możliwości protestu. Po prostu oglądała. — Koniecznie musisz to obejrzeć, wtedy w życiu już nie wycelujesz do żadnego minionka — dodała rozbawiona.
    Obserwowała, kiedy przeprowadzał inspekcję jej dłoni. Poprawiła bezrękawnik, a potem spojrzała na dostępne gry. Rzuty do kosza jeszcze parę lat temu były jej mocną stroną, mimo niewysokiego wzrostu i raczej braku powiązań z jakąkolwiek inną formą koszykówki.
    — Zapomniałeś o swojej ranie — powiedziała to i znowu sięgnęła do jego policzka, gdzie już był widoczny ledwie cień szramy, którą pozostawiła Maisie. — Ale skoro mam wybierać, to rzucamy do kosza — dodała z uśmiechem, zabierając już swoją rękę. Nie zależało jej aż tak bardzo na nieaktywnej karcie do metra, ale poczułaby dumę, gdyby pokazała mu, że może wygrać bez dawania jej forów.
    Hazel z trudem przypominała sobie ostatni czas, kiedy pozwalała sobie na tylu luzu i zabawy, bez ukierunkowania myśli w stronę swojej pracy. Jej pracownia była bezpieczna, co prawda musiała mocno zaktualizować teraz swój biznes plan, poczynić pewne inwestycje i dokonać osobistych innowacji, ale… ten wieczór czy noc były zarezerwowane na coś innego, a może nawet i dla kogoś innego.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  58. Hazel kiedyś faktycznie dobrze szło rzucanie do kosza. Ale raz, że konkurowała z równymi sobie, bo albo dziewczynami, które były w jej wieku, albo chłopcami, którzy dopiero poznawali coś takiego, jak koszykówka. Teraz zaczęła dostrzegać, że z biegiem lat, ci dorastający chłopcy, zwyczajnie dawali im fory, budując w kobiecej części załogi poczucie, że naprawdę dobrze rzucają w kosza. Evans uznała jednak, że przewaga Prestona nie była tak druzgocąca, żeby nie mogła go kiedyś pokonać następnym razem. Odrobina odpowiedniego treningu i na pewno pokona Prestona. Z takim przekonaniem wykonała swój ostatni rzut za jeden punkt. Westchnęła i spojrzała na niego z głupim uśmieszkiem.
    — Na pewno oszukiwałeś — mruknęła, no bo jakie mogło być inne racjonalne wytłumaczenie zaistniałej sytuacji? Ale wcale nie była obrażona, pogniewana czy zniesmaczona jego zachowaniem. Mieli grać fair. — Ale mówiłam ci, że do minionków nie wolno strzelać — dodała jeszcze ciszej, kręcąc przy tym głową. Czy on naprawdę nie rozumiał?
    — Wiesz… odnoszę wrażenie, że im lepiej cię poznaje, to tym mniej cię znam — odparła po krótkiej chwili namysłu, kiedy usłyszała historię o siatkówce. Uśmiechnęła się przy tym nieco blado. Zamożna rodzina, prywatne szkoły, opera, włoski, a teraz jeszcze koszykówka. W głowie Evans powoli to wszystko przestawało się mieścić. Właściwie, po chwili zastanowienia mogłaby uznać, że Preston to człowiek, jak każdy inny, który przeżył już ponad trzydzieści lat (w sumie stary dziad), więc miał prawo mieć swoją historię. Ale uświadamiało jej to, że od tej pory wiedziała więcej o Robercie niż o Mortimerze, gdzie to ten drugi okazał się być sympatyczniejszym stworzeniem. Zdecydowanie.
    W pierwszym odruchu chciała złapać go za rękę i pójść dalej, ale kiedy Preston wrócił się po nagrodę, wcale nie była zdziwiona, że dostała od faceta z obsługi szopa. Przygryzła wargę, aby się nie roześmiać i przytuliła pluszaka do piersi.
    — I naprawdę myślisz, że to dobry wybór? — W końcu wyszczerzyła zęby w uśmiechu i zachichotała. — Szopy potrafią być okrutne. Nie pamiętasz? — Po krótkiej chwili wyrwało jej się westchnienie, kiedy obserwowała wszystko dookoła, trzymając w ramionach tego szopa w pomarańczowej bluzie. Chyba zaczynało do niej docierać, że to, że lubiła swoją pracę, nie oznaczało, że była szczęśliwa. Zrozumiała też, że towarzyszący jej wiecznie dziwny ucisk w klatce piersiowej, prawdopodobnie na tle nerwowym, nie jest dobrą oznaką. Teraz poczuła się dziwnie wolna, mogła nabrać powietrza pełną piersią i było to przyjemne.
    — To co teraz?

    H.

    OdpowiedzUsuń
  59. — Trzy lata? — spytała z niedowierzaniem i pokręciła lekko głową. Nie sądziła, że minęło aż tyle czasu. I nagle obudziła się w niej ciekawość, co byłoby, gdyby poznali się trzy lata temu? Możliwe, że nie przypadliby sobie do gustu, bo być może nie było to odpowiednia pora na to, żeby się poznawać. Hazel wyszła z założenia, że to właśnie teraz znaleźli się w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie.
    — A może młyńskie koło? — Hazel wyciągnęła rękę, żeby wskazać na oldschoolowo wyglądające młyńskie koło. Evans była ciekawa, jakie widoki można podziwiać z najwyższego ułożenia bujających się dwuosobowych gondolek. Wszelkiego rodzaju kolejki i karuzele nie były o tej porze zbyt oblegane, całkiem możliwym było też to, że część z nich ulegała zamknięciu na przerwę nocną.
    I choć zgrabnie kontynuowała temat Luna Parku, to myślami wciąż krążyła wokół tego, że sporo rzeczy może ją jeszcze zaskoczyć. Evans tak naprawdę nie miała w Nowym Jorku osoby, której faktycznie mogłaby się wydawać. Jej kontakt z siostrą uległ też osłabieniu, bo Hazel najczęściej dzwoniła do Harper niemal o świcie lub późnym wieczorem, kiedy siostra nie miała czasu albo sił rozmawiać. Czuła się osamotniona, mimo tego że otaczali ją ludzie, mnóstwo ludzi.
    Już miała ruszyć we wskazanym przez siebie kierunku, kiedy ktoś złapał ją za nadgarstek. Podskoczyła wystraszona i kiedy spojrzała na obwieszoną, lekko przygarbioną cygankę wystraszyła się jeszcze bardziej.
    — Ten… ten jedyny? — spytała przerażona, ulegając niemal lekkiemu paraliżowi. Pewnie dlatego cygance tak łatwo udało się ją ciągnąć za sobą. Spojrzała tylko na Mortimera, któremu nieznajoma kobieta kazała zostać na zewnątrz. — Mort… — szepnęła tylko błagalnie, zaciskając pod jedną pachą szopa w bluzie. Na nic się to zdało, bo znalazła się już w namiociku. Zajęła jedno krzesło i zanim kobieta zaczęła coś mówić.
    — Ja i ten szop nie jesteśmy w związku — oznajmiła hardo, a cyganka wybuchła śmiechem. Dziwnie mroczny.
    — Głupia. Nie mówię o pluszaku, ale o nim — wskazała głową w kierunku wyjścia z namiotu, a Evans odwróciła się za siebie, nie widząc tam nikogo. Dopiero teraz zrozumiała, że wróżka cały czas miała na myśli Prestona.
    — Ale ja i on też nie…
    — Bzdury opowiadasz! Głupia. Taka aura! Ten kolor!
    — Co? — wystękała cicho Hazel, rozglądając się teraz po ciemnym, mistycznym wnętrzu namiotu. A potem wróżka złapała jej wcześniej skaleczoną dłoń i zaczęła coś mamrotać pod nosem, potem złapała talię kart do tarota i mówiła, i mówiła, a Hazel milczała jak zaklęta, kiedy uświadomiła sobie, ile prawdy było w słowach cyganki. Evans zostawiła u niej dwadzieścia dolarów i złapała za szopa, którego wcześniej oparła o jedną nogę krzesła. Wyszła, nabierając powietrza w płuca. Rozejrzała się za Mortimerem, a kiedy zauważyła, że stoi nieopodal, przyglądając się karuzelom, podeszła do niego od tyłu i dotknęła jego pleców.
    — Musimy skołować sobie trójkę dzieciaków — mruknęła bardzo cicho, niemal konspiracyjnie.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  60. Hazel wcześniej też nie zauważała Mortimera, ale kogo miała zauważać, kiedy na ich kanapie siedział z piwem obok Victora i najczęściej kapturem na głowie. Kogo miała zauważać, kiedy Jules mówiła, że nie wychodzi ze swojego pokoju, a jak wyjdzie to jest zwyczajny. Miły, ale nic nie wyróżniało go z tłumu. Stewardesa też nie spędzała zbyt wiele czasu w mieszkaniu, wobec czego Hazel znała tam wszystkich głównie z tych domówek – mniej lub bardziej udanych, ale najczęściej albo trzymała się Julie, a kiedy tej nie było – Victora. Ale też doskonale wiedziała, ile takich imprez ominęła, bo postanowiła poświęcić kolejną noc w pracowni.
    Obserwowała dzieciaki, które wskazywał Mortimer. Musieli wyglądać niczym para psychopatów. Wysoki, dorosły facet zajadający się straganowymi słodyczami i dorosła kobieta z maskotką szopa obserwujący czyjeś dzieci. I to obserwujący w zbyt uważny sposób.
    — Nie. — Odparła cicho, kiedy wskazał pierwszego chłopaka. — Nie. — Powiedziała cicho przy drugim i zamilkła, kiedy ich uwaga skoncentrowała się na najmłodszej dziewczynce, którą wytypował do porwania. Była urocza, ewidentnie zmęczona, ale też otoczona ogromem czułości i opieki. Westchnęła cicho. A potem przeszedł ją delikatny dreszcz, kiedy Mortimer pochylił się nad jej uchem. Zaczynała dziwnie na niego reagować.
    Odebrała od niego patyk z ciastkiem i wgryzła się w nie, żeby ukryć to, że nie wie, co ze sobą zrobić.
    — Myślę, że porywanie cudzych rzeczy zostawimy sobie na inny wieczór. — Odparła dość wymijająco i uśmiechnęła się do niego. Zrobiła kolejnego gryza. Musiała wyglądać… uroczo? A może infantylnie. W zależności, kto jak chciał ją teraz ocenić.
    Powoli szła przy jego boku, rozglądając się czasami po bokach. Kolorowe stanowiska przyciągały wzrok, ale reakcje ludzi jeszcze bardziej. Kiedy zjadła przesłodkie ciastko, wyrzuciła patyk do pobliskiego kosza na śmieci. Czuła, że ma lekko klejące kąciki ust, ale wolała nie oklejać sobie placów. W końcu musiała pilnować szopa.
    — Psa? Nie, nie mówiła nic o psie. Chciałbyś psa? — spytała. A potem wzruszyła ramionami. — Ano, wiesz… nasza Esmeralda mówiła różne rzeczy. Że opuściła mnie osoba, która powinna być teoretycznie najważniejszą osobą w życiu, ale ty tego nie zrobisz. — Uśmiechnęła się, ale nieco mniej entuzjastycznie niż do tej pory. — Tak powiedziała. — Dodała po chwili na swoją obronę, kiedy dotarło do niej, co mogły znaczyć wcześniejsze słowa. Chrząknęła. — Mówiła też, że muszę znaleźć równowagę w życiu i pozwolić na to, aby ludzie chcieli przy mnie być. I mówiła, że powinnam sprawdzić, czy u kogoś mi bliskiego nie dzieje się nic podejrzanego. Jakieś takie same… wiesz… ogólniki.
    Zatrzymali się pod młyńskim kołem, które nagle okazało się imponująco wysokie. Na pewno wyższe niż te, które pojawiały się w Winonie.
    — Może najpierw go nazwiemy? Gdybyśmy mieli zginąć… — próbowała przywrócić w sobie tę radość, którą miała przed wejściem do wróżki. Ale… poczuła, że kobieta faktycznie dotknęła tego, co tłumiła. Emocji, obaw, frustracji, nigdy nieprzegadanych strat.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  61. — W domu mieliśmy mnóstwo zwierząt, zawsze były co najmniej dwa psy i parę kotów. Kiedyś miałam też szczura, a Harper papużki. Chyba ojciec… — urwała, słuchając go dalej. Uśmiechała się, bo nie chciała pokazywać Mortimerowi, że coś jest nie tak, że faktycznie słowa wróżki lekko ją zmartwiły, chociaż co do zasady nie wierzyła w takie bzdury.
    — Wiem o kim mówiła. Moja mam… matka wyszła z domu miesiąc tydzień przed moimi piątymi urodzinami i już nie wróciła. Pamiętam, jak mówiła, że idzie poszukać dla mnie prezentu — powiedziała cicho. — Nie pojawiła się nawet na pogrzebie ojca. A może sama już dawno nie żyje… — wzruszyła ramionami. Evans rzadko kiedy poświęcała myśli kobiecie, która ją urodziła. Czasami słuchała melancholijnych wspomnień starszej siostry, których wręcz nienawidziła, ale robiła to, bo kochała Harper. Ale nie chciała słuchać o kimś, kto bez skrupułów zostawił swoje dwie córki i męża.
    — Clyde brzmi świetnie. A więc Clayde, to twoja pierwsza przejażdżka.
    Zanim powiedziała cokolwiek więcej, zajęli miejsca w wagoniku. Hazel nadal trzymała przy sobie szopa, a Mortimer popcorn. I choć ciastko zjadła ze smakiem, bo prawdopodobnie potrzebowała cukru, tak teraz nieco odebrało jej apetyt. Bała się mówić przy Prestonie te wszystkie rzeczy, zwierzać mu się z czegoś, co nigdy nie zostało przepracowane. Bała się, że kiedyś będzie mógł to wykorzystać przeciwko niej, chociaż szczerze w to wątpiła. Ale bała się również, że uzna ją za wariatkę, skoro nie potrafi powiedzieć ani jednego ciepłego słowa o kobiecie, która przecież była obecna w jej życiu niemal pięć lat. Miała pewne wspomnienia, ale te skutecznie były ukrywane przez żal, rozgoryczenie i ból. Bo to bolało, kiedy przez kolejne lata widziała swoje koleżankami z mamami na specjalnych wydarzeń w szkole, i choć zawsze towarzyszyła jej babcia albo ojciec, to czuła się inna.
    Odruchowo przysunęła się bliżej Mortimera.
    — Wiesz… chciałam tam pojechać na Święto Dziękczynienia, ale sam widzisz, co się teraz dzieje… Boję się, że wyjazd z miasta może być najgorszą decyzją, że zaprzepaszczę wtedy to wszystko… Sam dzisiaj widziałeś — uśmiechnęła się. I teraz zupełnie szczerze, bo wspomnienie pokazu wciąż było świeże i napawało ją wiarą na lepsze, dawało siły do dalszego działania, ale kurczowo łapała się właśnie tych strzępków pozytywnych emocji i informacji, jakby tylko to tworzyło ją całą. Ją i jej markę.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  62. [Ale Róży jest bardzo dobrze z aktualnym narzeczonym. Mieszka w jego nowojorskim mieszkaniu, ma czas dla siebie i ładny pierścionek na palcu. :D I dzięki, a gdyby coś tam, wiesz, to zapraszamy. ;P]

    Rosalie Davis

    OdpowiedzUsuń
  63. Hazel swój dom rodzinny wspominała ciepło i to ciepło czuła tam zawsze do 2021 roku, kiedy jej babcia zmarła. Od pogrzebu babci była tam tylko dwa razy, ale jej rodzinny dom był teraz domem rodzinnym dla Harper, jej męża i dwójki dzieciaków. Podczas swojego ostatniego pobytu Evans czuła się tam już jak gość. Jej stary pokój był teraz pokojem małej Abigail i wyglądał zupełnie inaczej niż ten oklejony plakatami Britney Spears, N’Sync czy Beyonce. Ale i tak była w stanie stwierdzić, że miała dobre dzieciństwo. Nikt jej nie krzywdził, nikt nią nie pomiatał, zawsze mogła liczyć na wsparcie rodziny i na pamiątkowych fotografiach wszyscy się zawsze szczerze uśmiechali. W całej tej układance brakowało tylko jednego puzzla, do którego nieobecności się szybko przyzwyczaiła. A przynajmniej tak jej się wydawało.
    Nie protestowała, kiedy ją objął. Właściwie chyba właśnie tego potrzebowała. Czyjejś bliskości i ciepła, i choć Mortimer był osobą, którą w Nowym Jorku, paradoksalnie, znała praktycznie najkrócej, to czuła się właściwie, na miejscu. Była świetna. Uśmiechnęła się, patrząc na niego. Nie uciekła spojrzeniem, nie odsunęła się.
    — Ale wiesz, że do Winony to tak średnio 32 godziny autobusem? — spytała z krzywym uśmiechem. — Samolotem trzy do Minneapolis, ale chyba zdajesz sobie sprawę ile kosztują bilety lotnicze? — Odgarnęła jedną dłonią niesforne kosmyki, którymi teraz bawił się wiatr. Drugą nadal przytrzymywała szopa. Do tej pory Hazel zawsze jeździła autobusami. W zależności od trasy jej podróż trwała od 26 do 32 godzin, co było jednym z bardziej męczących przeżyć. A w dodatku te nocne lub nadranne przesiadki… Kiedy o tym pomyślała, aż się wzdrygnęła. Właśnie podróż autobusem zawsze uświadamiała ją w tym, że jej dom jest naprawdę daleko. Jej były dom.
    Słuchała, kiedy opowiadał o Freddie, wraz z rosnącym zdziwieniem malującym się na jej twarzy. To, że była jego siostrą a nie dziewczyną, przyjęła z pewną ulgą, ale teraz docierało do niego, że przecudowna, ciepła matka Prestona nie jest matką Freddie.
    — Wiesz… z tego, co mówisz… — zaczęła, bo wcale nie chciała nikogo w tej jego opowieści usprawiedliwiać. — Nie dziwię się ani twojej, ani jej reakcji. Ja… to twój ojciec był… albo jest palantem. — Wzruszyła ramionami, zastanawiając się, czy swojej bezpośredniości nie powinna zostawić na później. Rozumiała Mortimera, bo nagle w życiu jego rodziny pojawił się ktoś obcy, ale jednak nie tak obcy jak mógłby być. I rozumiała Freddie, która została sama z matką i poznając Mortimera miała szansę poczuć pełnię rodziny. — A Freddie nie nazwałabym wredną smarkulą — roześmiała się po chwili, próbując wyobrazić sobie Montgomery w roli młodszej siostry. Na przyjęciu wydawałoby się, że jest tą starszą z rodzeństwa i próbuje ułożyć swojego młodszego brata.
    — Chyba nie, Morty. Chyba nie chciałabym wiedzieć, co stało się z moją matką. Praktycznie przez całe swoje życie radziłam sobie bez niej i nie potrzebuję ewentualnych wyrzutów sumienia, że nie szukałam jej wcześniej. — Odwróciła w końcu od niego wzrok. Rozejrzała się dookoła, a widok, który dostrzegła po prostu ją zachwycił.
    — Tu jest tak pięknie…
    Nie widziała jeszcze Nowego Jorku z tej perspektywy. Jej buzię znowu rozjaśnił uśmiech, ponownie skierowała spojrzenie na Prestona, a wtedy coś zachrzęściło, zagrzytało i młyńskie koło stanęło w miejscu. Znajdowali się niemal w jego najwyższym punkcie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Chyba jednak umrzemy. — Powiedziała z pełną powagą w głosie, a potem roześmiała się. Ich wagonik bujał się na niebezpiecznej wysokości. Z pozostałych mogły dobiec ich spanikowane głosy. Prawdopodobnie ci z wagoników na samym dole, już dawno je opuścili. Spojrzała na Mortimera. I choć temat jej matki, ojca i rodzinnego domu był przygnębiający, to nie potrafiła jednak temu przygnębieniu pozwolić się okiełznać. Nie dzisiaj, kiedy miała okazję poznać zakątki Nowego Jorku, które wcześniej były dla niej niedostępne.
      Byli blisko siebie, Hazel praktycznie wspierała się o jego bok i ramię. W dodatku dyndali na wysokości kilkudziesięciu metrów z widokiem na panoramę miasta i ocean. Nie takiego wieczoru się dzisiaj spodziewała, ale w sumie czego oczekiwała, skoro na jej drodze stanął Preston?

      H.

      Usuń
  64. Hazel miała prawo jazdy, ale nie korzystała z niego czynnie i choć czasami przychodziło jej do głowy, żeby wynająć auto i ruszyć w podróż do Minnesoty, to obawiała się jednak, że sama, bez zmiennika, sobie nie poradzi. Samotne podróżowanie wiązało się z tym, żeby w rozsądnych odstępach czasu robić sobie przerwy, a także zapewnić nocleg. Wtedy ta podróż mogłaby okazać się nawet dłuższa.
    Evans miała pewność, że ich matce, przynajmniej w dniu opuszczenia domu, nie stało się nic złego. Po prostu odeszła. Ojciec parokrotnie tłumaczył im to, mówił, że pożegnała się z nim i napisała list, którego Hazel nigdy nie widziała, ale Harper już podobno tak. Powiedział, że to był jej wybór i nie powinni jej do niczego zmuszać. Tak, jakby od razu pogodził się z tą sytuacją. Ale dla Hazel, teraz z perspektywy czasu, to było po prostu niezrozumiałe. Zastanawiała się, czy gdyby Harper i Hazel nie były otoczone innymi krewnymi, to też odeszłaby od nich, porzucając swoje dzieci.
    Do Hazel właśnie dotarło, że dzisiaj mijało równe dwadzieścia dwa lata od kiedy Hannah opuściła rodzinę. Nie zamierzała dzielić się tym odkryciem z Prestonem, bo nie chciała zamieniać tego wieczoru w jakąś smutną rocznicę wydarzenia, które już nic dla niej nie znaczyło. Jedynie przygnębiało. A nie powinno. Minęły dwadzieścia dwa lata. Hazel żyła swoim życiem i nie miała czego żałować. Mortimer miał rację. Nie mogła też żałować decyzji, że nigdy nie zdecydowała się odszukać swojej matki.
    Zaśmiała się, słysząc uwagę dotyczącą Clyde’a. Może to właśnie ten szop przyniósł im pecha? Tak, jak poprzednio? Do pojawienia się szopa poprzedni wieczór upływał w miłej, niemal beztroskiej atmosferze, nie licząc wcześniejszego pożaru w mieszkaniu. Hazel zerknęła niepewnie na otoczenie. Cały Luna Park zdawał się pogrążony w mroku, rozświetlanym teraz pojedynczymi smugami światła z latarek.
    — Chyba nie ma… — nie zdążyła dokończyć, bo nagle znalazła się na podłodze w objęciach Mortimera. — Chyba nie ma prądu w okolicy — mruknęła cicho, opierając się plecami o jego tors. Patrzyła przez siebie, jakby przez krótki moment bała się poruszyć. Czuła delikatny dyskomfort, ale nie dlatego, że było jej niewygodnie. Czuła delikatny dyskomfort psychiczny, bo czuła się bardzo dobrze.
    Trzymała Clyde’a między swoimi nogami, ściskając maskotkę lekko udami, aby czasem się gdzieś nie wymknęła i przez to nie miała co zrobić ze swoimi rękami, w jakiś naturalny sposób jedna z dłoni znalazła się na udzie Prestona, a druga na jego przedramieniu, gdzie Hazel bezwiednie skubała materiał jego bluzy.
    — Spokojny dzień? — odparła rozbawiona, a potem odwróciła lekko głowę w bok, aby móc spojrzeć na siedzącego za nią mężczyznę. Czy parę tygodni temu, kiedy wyszła za nim na balkon w ich mieszkaniu, aby wypić w spokoju piwo, przypuszczała, że znajdzie się z Prestonem w takiej sytuacji, jak dzisiaj? Zdecydowanie nie. — Musielibyśmy chyba wyjechać z Nowego Jorku. To miasto nam nie służy… — powiedziała cicho, jakby to bliskość Morty’ego skłoniła ją do tego, aby ściszyć głos.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  65. — Jak nie Nowy Jork, to ja. — Odparła z uśmiechem. — Może jestem twoim amuletem niefortunnych zdarzeń? — Mruknęła, a potem zacisnęła palce na jego przedramieniu, kiedy zabujało nimi znacznie mocniej niż do tej pory. Wiedziała, że amulety z reguły miały przypisane właściwości ochronne, ale czy nie mogła być przeklętym amuletem? Może Mortimer powinien jednak na nią uważać i nie bez powodu nie zauważał jej przez minione trzy lata. A może nie zauważał jej, bo nie było czego zauważać. — Pewnie gdybym nie przyszła na tę domówkę, to nikt nie wpadłby na pomysł rozpalania grilla.
    Słyszała z oddali sporo syren alarmowych, słyszała też podniesione głosy z dołu, ale tak naprawdę miała wrażenie, że teraz z Prestonem są w jakiejś bańce, dzięki której nie poddawali się panującej dookoła panice. Mruknęła pod nosem, kiedy usłyszała jego kolejne pytanie i zamilkła. Teoretycznie miała na swojej liście wiele miejsc, do których chciałaby pojechać, ale w praktyce nie potrafiła zdecydować się na żadne konkretne. Tym bardziej, jeżeli mowa była o krótkim, weekendowym wypadzie. Marzyła o Hawajach, ale to musiałby być dłuższy urlop, marzyła o objazdowej wyciecze po całych Stanach, żeby podążać szlakiem turystów, ale na to nie starczyłoby jej dni wolnych w całym roku.
    — Może… jakieś góry? Jezioro? Wiesz… co najmniej 10 mil do najbliższego ośrodka ze skupiskiem ludzi. — Uśmiechnęła się. Nie miała więcej żadnych wymagań, nie miała nawet złudzeń, że w pobliżu Nowego Jorku znajdzie takie miejsce. Chyba jednak była skazana na to tętniące życiem miasto, które w ostatnim czasie zmieniło jej życie w scenariusz filmu.
    — A, bransoletka.
    Kompletnie zapomniała o tym, że Preston miał jej bransoletkę i nieaktywną kartę do metra, którą już zdążyła definitywnie z nim przegrać, kiedy pokazała klasę w rzutach do kosza. Tego wieczoru, zaczynając od pokazu a kończąc na młyńskim kole, działo się zbyt wiele, by mogła aktualnie skupić się na jednej z tych rzeczy. Pewnie większość ludzi mogło mówić o takich przeżycia w perspektywie kilku lat, a im przyszło przeżyć to w jedną noc. Dobrze, że noce były już coraz dłuższe. Ona nie dostrzegła tych gwiazd, bo skupiała się na jego dłoniach.
    — Dobrze — niemal cicho wymruczała, kiedy przesuwał palcami po wnętrzu jej dłoni. Przeszedł ją wtedy przyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Chrząknęła, próbując przywołać się do porządku. — A więc… — umilkła, bo wcale nie było prostym zdecydować o tym, jakie prawdy chciała mu wyznać. Tylko na moment podniosła głowę, żeby spojrzeć na niego kątem oka, a potem wróciła do obserwowania jego dłoni. Znowu nimi zabujało, więc uznała, że ludzie z kolejnej gondolki zostali wyzwoleni.
    — Urządzałam pogrzeby swoim lalkom rozkopując ogródek warzywny babci, na bal maturalny poszłam bez partnera, nigdy w życiu nie zjadłam ani jednej brukselki. — Uśmiechnęła się, tym razem zawieszając spojrzenie na jego twarzy na znacznie dłużej, wyczekując odpowiedzi. Nie wiedziała, czy wskazała odpowiednie fakty ze swojego życia, ale były raczej na tyle nieistotne, że równie dobrze każde z nich mogło być prawdą i kłamstwem zarazem.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  66. Gdyby nie pojawiła się na tej domówce… Trudno jej było wyobrazić sobie, że ominęłyby ją dwa wieczory z Prestonem, że nie poznałaby szopa-złodzieja, że nie zmokłaby w intensywnym deszczu, że nie poznałaby Maisie i Lucasa, że nie poznałaby Freddie… Nie wierzyła we wróżki i przeznaczenie, ani przypadkiem, ale jak miała określić to, że poszła wtedy na balkon za Prestonem, słuchając jedynie cichego przeczucia, że będzie to najlepsze rozwiązanie?
    Nie była to zasługa ani jej, ani też Prestona, bo nie wydawał się na przekonanego, kiedy zawołał ją na balkon. Może nie była to też zasługa przeznaczenia i przypadku, a Roberta? Może to jemu powinni podziękować, bo w końcu to jego zachowanie sprawiło, że Hazel chciała się zapaść pod ziemię, a Morty jej to umożliwił.
    Obserwowała go, kiedy analizował jej prawdy i kłamstwa. Była ciekawa, czy trafi, ale zakładała, że trafi źle. Gdyby nie chciała wygrać, wymyśliłaby coś znacznie łatwiejszego i banalniejszego, coś, co mógłby odgadnąć nawet ktoś, kto jej nie znał. Ale chciała odzyskać swoją bransoletkę w uczciwej grze, a nie zakradając się po nocy do pokoju Prestona, żeby ją tam odszukać.
    — A Ty byś się o mnie bił, żeby pójść ze mną na bal? — spytała zaczepnie, sama będąc zaskoczoną tym, jak czasami prowokuje pewne sytuacje i wymiany zdań w jego towarzystwie. Właśnie jak nastolatka, która bardzo chce pójść z kimś na randkę albo bardzo chce się dowiedzieć, że komuś się podoba. Być może Carina w pizzerii miała stuprocentową rację nazywając ich dzieciakami.
    — Ale przegrałeś. Poszłam na bal sama. Kłamstwem są pogrzeby. — Uśmiechnęła się radośnie. — Nigdy w życiu nie rozkopałabym ogródka babci, bo wtedy to byłby mój pogrzeb — zaśmiała się cicho. — Robiłam im trumny z pudełek po butach w szopce na narzędzia. — Mrugnęła. — Więc… Przegrałeś, bo brukselki też nigdy nie jadłam. Przegrałeś. — Powtórzyła już trzeci raz, ale nie dlatego, że go wyszydzała, ale dlatego, że udało jej się go zaskoczyć. Być może nawet zaszokować.
    Evans nigdy nie uważała się za kogoś, za kim mogliby się oglądać mężczyźni. Przynajmniej w liceum i przez większość swojego dorosłego życia. Dzisiaj w sukni swojego projektu, kiedy poczuła się sto razy pewniej niż do tej pory, miała wrażenie, że jest ładna. Że ktoś może chcieć zawiesić na niej spojrzenie. I to nie tylko Robert, któremu wystarczały cycki i tyłek. Przynajmniej tak odnosiła wrażenie.
    Zatrzymali się, a Hazel oślepiło światło latarek. Niebieskie światła były już coraz bliżej. Ktoś coś do nich krzyknął. Mieli wysiadać. Evans z dziwnym rozżaleniem odsunęła się od Prestona i wstała, w jednej ręce wciąż trzymając pluszowego szopa. Z jednej strony chciała już być na ziemi, ale z drugiej… czy ta ich własna bańka musiała się kończyć? Nawet jeśli nic z tego miało nie być, bo nie mogło?
    Wyszła z gondolki przy pomocy dwóch mężczyzn w roboczych strojach, ratownik spytał, czy wszystko w porządku i przepuścił ją dalej. Odwróciła się, żeby poczekać na Prestona. Wokół nich było teraz mnóstwo ludzi. A kawałek dalej widziała już tylko ciemność i łunę padającą od innych części miasta. Ale wydawała się być bardzo daleko.
    — Już tutaj nie zagramy — wzruszyła ramionami. — Plaża? — spytała, bo teraz wszyscy ci ludzie zagłuszali kojący szum fal. A plaża była na wyciągnięcie ręki. — Chyba że… chcesz wracać? — spytała, kiedy uświadomiła sobie, że jest już przecież późno. I że zabrała mu już sporo czasu z tego wieczoru.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  67. Gdy Hazel przeżywała swój bal maturalny, Preston już prawdopodobnie studiował. Wtedy ta różnica wieku, która ich dzieliła, była bardziej znacząca niż teraz, kiedy oboje byli już dorosłymi ludźmi i wiedli niemal dorosłe życia. Wątpiła więc, że faktycznie walczyłby z każdym, kto chciałby pójść z nią na ten bal. Byłaby jeszcze gorszą smarkulą niż jego własna siostra, ale było to miłe. To, co powiedział. Uśmiechnęła się.
    Opuścili teren lunaparku, bez żadnych protestów przyjęła swoją własność. Ba, z zadowoleniem przyjrzała się swojemu nadgarstkowi, a potem z przyjemnością zaakceptowała fakt, że Mortimer od razu złapał ją za rękę. Czuła w powietrzu wilgoć. Żadna latarnia przy plaży nie oświetlała teraz otoczenia. A ludzi dookoła nich teraz prawie w ogóle nie było i możliwym było, że przyczyną byłą awaria prądu. Być może nowojorczycy nie przywykli do życia w ciemnościach.
    — Zmęczona, ale nie chcę wracać do domu. — Uśmiechnęła się, spoglądając na niego. W jednej dłoni trzymała jego dłoń, a w drugiej łapkę szopa pluszaka. Zmęczenie, które jej towarzyszyło było przyjemnym zmęczeniem, zapomniała natomiast o tym wycieńczeniu, do jakiego powoli się doprowadzała pracując siedem dni w tygodniu po kilkanaście godzin, zostawiając niewiele czasu na regenerację.
    Weszła na piasek, prowadząc ich w kierunku wody. Uważała tylko na to, żeby nie zmoczyć obuwia, bo wtedy musieliby kończyć tę noc szybciej niż oboje zamierzali. Przez chwilę szli w milczeniu wzdłuż linii wody.
    — Byłyśmy we trzy. Ja, Stephanie i Carla. Carlę rzucił chłopak, studenciak na tydzień przed balem. Wiesz i wtedy uznałyśmy, że w ramach solidarności pójdziemy same. I poszłyśmy same. I… i było okej. — Uśmiechnęła się. — Nie był to może bal, jak z filmu, ale… czego się nie robi dla przyjaciółek. — Dodała i wzruszyła ramionami. W końcu się zatrzymała w pewnej odległości od wody, stając naprzeciwko Mortimera. Zadarła głowę ku górze, dostrzegając parę gwiazd.
    — Czy to już jest randka? — spytała rozbawiona.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  68. Historia o balu maturalnym Mortimera zrobiła na niej wrażenie, bo nie spodziewała się, że ten sąsiad-informatyk, z matką, która zabierała go do opery i uczyła włoskiego, z ojcem bogaczem i prywatnymi szkołami w tle, będzie malował graffiti. I znowu tylko utwierdzała się w przekonaniu, że każda rzecz, której się o nim dowiedziała była coraz bardziej zaskakująca. Na całą opowieść o tym, jak wszystko finalnie dobrze się skończyło, odpowiedziała mu szczerym śmiechem. Można było więc uznać, że żadne z nich nie przeżyło balu maturalnego w sposób, o którym marzy większość amerykańskich, choć pewnie nie tylko amerykańskich, nastolatek. Kto wie, może kiedyś będą mieli okazję to nadrobić.
    — Mortimerze… Zaskakujesz mnie coraz bardziej. — Odparła siląc się na powagę, a potem każda kolejna chwila sprawiała, że wcale nie musiała udawać poważnej. Wraz z krokiem Prestona, który zrobił, aby zmniejszyć dystans między nimi, jej serce zabiło nieco szybciej. W momencie, kiedy Morty dotknął jej twarzy i ust, w dodatku pochylając się nad nią, czym tylko jeszcze bardziej niwelował odległość ich dzielącą, oddech Hazel nieznacznie przyspieszył i stał się płytszy.
    Spodziewała się czegoś zupełnie innego niż pytania, które jej zadał jeszcze w momencie, kiedy czuła jego dotyk na swojej skórze. Poczuła się… rozżalona? Ale czy chciała, żeby to była randka? Chyba gdzieś podświadomie docierało do niej, że to jest randka i każdy, kto obserwowałby ich przez cały wieczór z boku, doszedłby do podobnego wniosku. Wstrzymała na moment oddech, bo nie wiedziała, co powinna odpowiedzieć. Czy mówić zgodnie z tym, co dyktowało jej łomoczące w klatce piersiowej serce, czy zgodnie z tym, co dyktował coraz trzeźwiejszy rozum?
    I nie wiedziała, czy Morty nie chce, żeby to w niezaprzeczalny sposób stało się randką, czy chce, ale się czegoś obawia. Czuła, że powinna chyba się wycofać z tej cały gry, bo do niczego nie prowadziła, ale nie chciała. Bo podobnie jak on, czego nie wiedziała, chciała go pocałować i to nie był głos wypitego wcześniej alkoholu czy ogromnych emocji, które dzisiaj przeżyła. Szybko odgarnęła ten jeden niesforny kosmyk za ucho, ale niewiele to dało, bo wiatr nad oceanem był zdecydowanie silniejszy niż ten wgłębi lądu.
    Cofnęła się o krok, aby zwiększyć pole widzenia i faktycznie zauważyła tam rozgwiazdę. Westchnęła cicho, a potem uśmiechnęła się lekko. Szkoda jej było tego słonowodnego żyjątka, ale już chyba nie mogli nic dla niego zrobić. Hazel nawet obawiała się wziąć je do rąk, co było dość absurdalne.
    — To chyba nie przypadek — odparła, a potem zdała sobie sprawę, że miała przecież tego nie ciągnąć, nie w taki sposób. Uśmiechnęła się, bo co innego jej przyszło i zrobiła parę kroków w bok, tym samym wycofując się z pola widzenia Mortimera i postanowiła stanąć w nieco bezpieczniejszej odległości, chowając dłonie do kieszeni bezrękawnika. Zadarła głowę ku górze, by móc jeszcze poobserwować ten niespotykany widok w Nowym Jorku.
    Stojąc twarzą w kierunku wody, czuła smagający ją po twarzy coraz chłodniejszy, ale przyjemny wiatr. I nie będąc pewną, czy zagłuszy ją szum fal, czy też nie. Czy Morty ją w ogóle słucha, powiedziała cicho:
    — Chciałabym.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  69. Odpowiedziała mu tylko delikatnym uśmiechem, kiedy szturchnął ją w ramię. Spojrzała na niego krótko, a potem powróciła do obserwowania nieba. Chciała nacieszyć się widokiem, bo nie wiedziała, kiedy dane jej znowu będzie zobaczyć tak rozgwieżdżone niebo. Nadchodziła jesień i choć na razie dawało się to odczuć wyłącznie w dłuższych nocach, to w końcu pojawiać się miały pojawiać poranne mgły i deszczowe noce, więc szansa na ujrzenie gwiazd malała kilkaset krotnie. Przynajmniej w odczuciu Hazel.
    Ucieszyła się, że pod przykrywką szopa w plecaku uznał ich dzisiejszy wieczór za randkę, ale nie chciała tego dać po sobie poznać. Bo chociaż czuła się teraz jak nastolatka, której ktoś mile połechtał ego, to zachowywała w sobie tę cząstkę dorosłości, która jeszcze trzymała ją w rzeczywistości i nie pozwalała na to, aby wykonała jakikolwiek ruch w jego stronę. Bo się bała. Bała się tego, że jeśli dzisiaj go pocałuje, to jutro dalej będą mijać się na klatce schodowej, nie znajdując dla siebie więcej czasu niż podczas przypadkowych wieczorów. I czy to w ogóle miało większy sens? Czuła, że nie powinno mieć. W końcu każde z nich poświęcało najwięcej czasu na prowadzenie firm, mieli cele, które chcieli osiągnąć i jakakolwiek relacja mogła to zaburzyć. Ale prawda była też taka, że przed emocjami i uczuciami nie dało się uciec. Nawet jeśli się próbowało, te w końcu uderzały w człowieka ze zdwojoną siłą.
    I doskonale pamiętała, co mówił o gwiazdach, ale zachowała to dla siebie. To była ta jedyna rzecz przed którą zdołała się powstrzymać. Przynajmniej na razie. Odwróciła się tylko kontrolnie za siebie. Łuna z lunaparku nadal miała niebieskawy odcień, a wokół nie było nikogo. A przynajmniej nikogo w pobliżu nie zauważyła.
    — No tak, nasz pluszowy szop musi mieć rację. — Odparła w końcu, a potem tylko zauważyła, że Preston odkłada plecak i ściąga bluzę. — Chyba tylko trochę…
    Odpowiedziała niezbyt pewnie na jego pytanie i w sumie nigdy nie pozwalała sobie na to, aby w średnio ciepłą noc kąpać się w średnio ciepłej wodzie, to wiedziała, że jeżeli nie zrobi tego dzisiaj, to nie zrobi tego nigdy. Towarzystwo Mortimera wpływało na nią w pewien sposób kojąco, rozluźniała się przy nim i pozwalała sobie na więcej, nie dbała o konwenanse i przypominała sobie, jak to jest być tą Evans, która ma też życie poza pracą.
    — Ale umiesz pływać? — spytała, kiedy ściągnęła czarne sneakersy i skarpetki. Jeżeli Mortimer zamierzał się kąpać, ona nie zamierzała zostawać w tyle, nawet jeżeli wymagało to pozostawienia spodni i ciepłej bluzy na brzegu. Na bluzie Mortimera wylądował jej bezrękawnik. Już nie pamiętała, kiedy tak późny wrzesień był tak ciepły w Nowym Jorku jak tegoroczny. Zwykle swoje urodziny spędzała w jesiennych szarościach.
    Evans została w samej bieliźnie, bo wiedziała, że kiedy wyjdą z wody, łatwiej będzie pozbyć się mokrej bielizny i ubrać suche ubranie, żeby się ogrzać. Lekkomyślnym byłoby wchodzenie do wody w ubraniu, prawda?
    I choć Hazel nie miała na sobie stroju kąpielowego, to mogła tylko dziękować szczęściu, że miała ciemny, jednolity komplet bielizny, który wyglądał właśnie zupełnie jak bikini. Zawsze ją szokowało to, jak ludzie alergicznie reagowali na widok bielizny, ale tolerowali znacznie bardziej skąpe stroje kąpielowe.
    Ruszyła po wilgotnym piasku w kierunku wody. Nie zastanawiała się zbyt długo, bo pewnie gdyby sobie tylko na to pozwoliła, to zawróciłaby siebie i Prestona. Gdyby dotarło do niej, co dzisiaj robią, to wróciłaby czym prędzej do Queens. Do domu. Do ciepłego łóżka. I pewnie za wszelką cenę starałaby się zapomnieć o tym, jak wygodnie było jej w objęciach Prestona, jak dobrze czuła się w jego towarzystwie i jak przyjemnie słuchało się jego śmiechu.
    — Idziesz?
    Po chwili pierwsza fala obmyła jej stopy. Zacisnęła dłonie w pięści, łapiąc oddech, ale wiedziała, że musi się przyzwyczaić. Po chwili zanurzona była po pas, ale bała się pójść dalej. Ułożyła dłonie na tafli falującej wody. Niektóre fale opryskiwały jej twarz, ale nie uciekła.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  70. Woda rzeczywiście początkowo wydawała się bardzo zimna, ale jej temperatura myślała być zbliżona do temperatury powietrza, bo po krótkiej chwili Evans czuła się nawet komfortowo stojąc w oceanie. Bardziej przerażało ją to, że toń była nieprzenikniona, a ciemności nie ułatwiały obserwacji otoczenia. Hazel nie lubiła też tego, że nie widziała przed sobą dna, po którym szła, dlatego zatrzymała się na głębokości, która wydawała się jeszcze w miarę bezpieczna. I choć Hazel nie należała do najniższych kobiet, jakie znała, to nie odważyła się iść dalej za Prestonem. Ale starała się go nie zgubić z oczu. I mimo tego, że stała w miejscu, gdzie spokojna woda sięgała jej talii, to większość fal bez trudu obmywała jej klatkę piersiową. Dla Evans było to dość fascynującym zjawiskiem, bo nigdy wcześniej nie wchodziła do otwartych wód. I choć nie tak wyobrażała sobie kąpiel w morzu czy w oceanie, jesienią pod osłoną nocy, bez żadnego przygotowania, to jednak była zadowolona, że w końcu to zrobiła.
    — Wiesz… Ja ogólnie lubię ciepło, więc chyba nie będę sobie nawet tego wyobrażać — odpowiedziała na jego uwagę o morsowaniu i na samą myśl o kąpielach w niskich temperaturach zadrżała. Gdyby nie wiejący teraz wiatr, to byłoby jeszcze przyjemniej, ale z każdym podmuchem wiatru czuła jak na jej ciele tworzy się gęsia skóra. Kiedy Preston z powrotem podpłynął do niej i wynurzył się z wody, musiała się cofnąć o krok.
    — Boję się. — Przyznała otwarcie. — Nigdy nie byłam w morzu czy w oceanie — przyznała. — Wiesz, cała Minnesota nie ma dostępu do takich wód. — Dodała ze śmiechem, a przecież jak wiedział Mortimera, Hazel nie miała też okazji poznać lepiej leżącego na wybrzeżu Nowego Jorku.
    Czuła potrzebę, aby go dotknąć, ale nie odważyła się na to dopóki nie wyciągnął w jej stronę ręki. Złapała za jego dłoń i zrobiła parę ostrożnych kroków po dnie, aby stanąć obok niego. I chyba faktycznie ani chłodna woda, ani żadne inne wydarzenia nie były w stanie zresetować myśli zarówno Evans, jak i Prestona.
    Uśmiechnęła się na widok skrzących się żelek, które były w obecnych warunkach dobrze widoczne. I mimo tego, że nie groźne, to Hazel nie wyciągnęła w ich stronę ręki. Obserwowała za to reakcję Mortimera i uśmiechnęła się szeroko, kiedy określił je mianem galaretki. Już chciała coś powiedzieć, kiedy niczego nieświadoma została niemal zakryta jedną wyższą falą. Słona woda spływała teraz po jej włosach i twarzy. Wystraszona puściła rękę Mortimera i przetarła oczy, łapczywie łapiąc powietrze, a na swoich ustach czuła słony smak wody. To też było dla niej nowe. Przywykła do słodkowodnych rzek i jezior, których w Minnesocie nie brakowało.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  71. Spanikowała, ale tylko odrobinę. Bo przez moment przestała widzieć cokolwiek, jak najmocniej zaciskając powieki, żeby tylko słona woda nie dostała się do oczu. Ale nie chciała uciekać, nie czuła się zagrożona, a może powinna. Może od początku powinna zdać sobie sprawę, że kąpiel w oceanie pod osłoną nocy nie jest zbyt dobrym pomysłem. Może powinna złapać go za rękę, zanim postanowił wejść do wody i go zatrzymać. Ale jednak zrobiła to, co on, bo uznała, że to może być coś… orzeźwiającego, a z pewnością nowego. Była zadowolona, że weszła do wody i nieco mniej zadowolona, że dała się zaskoczyć nadciągającej fali. Kołysało nimi coraz bardziej, ale niemal w moment się uspokoiła, kiedy Mortimer odgarnął jej mokre włosy z twarzy i ponownie trzymał jej dłoń w swojej. Teraz już widocznie zadrżała z zimna, kiedy wiatr przybrał na sile, dlatego nie protestowała, kiedy Preston zadecydował o wyjściu na brzeg. Szła za nim, mocno zaciskając palce na jego dłoni. Im więcej odkrywała woda, tym więcej widocznej było gęsiej skórki na jej skórze.
    — To co zrobiliśmy, to co? — spytała i już chciała dotrzeć do swoich rzeczy, kiedy Mortimer zatrzymał się w półkroku. Niemal na niego wpadła, opierając dłonie w jego pasie, żeby złapać równowagę. Szybko cofnęła ręce i lekko zadarła głowę, wcale nie uciekając przed jego spojrzeniem. Miała pewnie całą zaczerwienioną buzię i rozmazany makijaż.
    — To nie było głupie. — Powiedziała cicho. — To było niezbyt mądre, ale… — wzruszyła ramionami. — Przecież nic się nie stało.
    Mówiła tak, bo nie chciała, żeby Mortimer żałował tego, w jaki sposób spędzają czas, żeby żałował, że w ogóle spędza z nią czas. Ona na pewno tego nie żałowała, chociaż była przemoczona i przemarznięta, a jej organizm domagał się odpoczynku. Ale co więcej mogła mu powiedzieć? Przecież nie chciała puszczać jego dłoni. Już nigdy więcej.
    — Okej. — Powiedziała tylko, żeby czasem nie zrobić i nie powiedzieć czegoś, co dopiero byłoby głupie. Złapała za swoje ubrania i odeszła kawałek dalej. Za nimi część miasta objęta awarią właśnie rozbłysła światłami. Tylko Luna Park pozostał przygaszony, co oznaczało, że na dzisiaj skończyli być atrakcją dla zwiedzających.
    Najpierw ściągnęła biustonosz, szybko zakładając ciepłą bluzę i bezrękawnik. Kiedy wciągnęła na mokre nogi spodnie, powykręcała z wody bieliznę i odrzuciła ją na piasek. Rozplątała włos na tyle, na ile mogła. Rozczesała je palcami i tworzyły teraz delikatne, mokre fale. Zarzuciła na głowę kaptur.
    — Gotowa. — Odparła, ale nie dała mu czasu na żadną reakcję. Kiedy była już w miarę ogarnięta, po prostu usiadła przy Mortimerze też zakładając skarpetki i buty.
    Teraz zauważyła, że skarpetki Mortimera nie były standardowe. Uśmiechnęła się i wychylając nieco do przodu, tknęła palcem jego kostkę.
    — Do smokingu też je miałeś? — spytała lekko rozbawiona, nie chcąc wracać już do tematu tego, że weszli do oceanu. Kiedy zawiązała buty, sięgnęła do torebki po chusteczkę, żeby zetrzeć z twarzy ewentualne resztki rozmazanego tuszu do rzęs. Lekko trzęsły jej się ręce, co oznaczało tylko, że sporo brakuje do tego, aby poczuła się z powrotem komfortowo, jeżeli chodzi o odczuwalną temperaturę.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  72. Powrót taksówką trwał zdecydowanie zbyt krótko. Niespełna czterdzieści minut minęło im w mgnieniu oka, kiedy Preston zasypywał ją coraz to głupszymi i śmieszniejszymi anegdotami, jeżeli robił to, aby odwrócić swoją i jej uwagę od tego, co mogło się wydarzyć tego wieczoru, szło mu całkiem nieźle. Zaśmiewająca się niemal do łez Hazel zupełnie zapomniała o tym, jak kusiło ją, żeby wykonać ten pierwszy krok, żeby go dotknąć, żeby pocałować albo podkusić go do tego, żeby to on wykonał ten pierwszy krok. Być może przekroczyliby wtedy cienką granicę, której żadne z nich formalnie nie wytyczyło.
    Stojąc pod drzwiami swojego mieszkania, czuła się niezręcznie. W dłoniach z powrotem miała szopa w pomarańczowej bluzie, zapomniała też o tym, że w bluzie Mortimera jest jej karta do metra. I nieaktywna, bo Hazel ostatnio kursowała jedynie między domem a pracownią. I albo chodziła na piechotę, albo zamawiała ubera.
    Rumieńce, które miała na policzkach, nabrały na sile, kiedy Mortimer musnął jeden z nich. Evans zniknęła wtedy w czeluściach mieszkania, ciężko oddychając. To, że towarzystwo Prestona stawało się dla niej czymś w rodzaju ucieczki od codzienności, a także przyjemną odmianą, nie wróżyło niczego dobrego.

    Kiedy w poniedziałek z samego rana weszła do pracowni, nawet nie spodziewała się tego, że Mortimer pojawi się w jej progu, przynosząc ze sobą śniadanie. Sądziła, że w sobotnią noc żartował sobie w ten sposób. I fakt, że pojawiał się niemal codziennie, od poniedziałku do piątku, przynosząc jej śniadanie, a potem przy zamknięciu Sew Chic niczego Hazel nie ułatwiał. Skupiała się jednak na pracy, nie prowokowała go do niczego i zachowywała bezpieczny dystans, zarówno fizyczny, jak i menatalny. Nie chciała dotykać go zbyt często, nie chciała patrzeć mu zbyt długo w oczy. Wydawała się nieco spłoszona, ale wcale nie udawała radości, kiedy widziała go za kolejnym razem.
    I chociaż Julie zdążyła ją parę razy spytać, dlaczego do domu wraca z jej współlokatorem, Evans za każdym razem odpowiadała, że spotkali się przypadkiem, zupełnie przypadkiem, gdzieś po drodze. Wiedziała, że Jules tego nie łyknie, ale w połowie tygodnia dała sobie spokój. Hazel praktycznie zapomniała o tym, że w nadchodzący weekend są jej urodziny. Dzień jak co dzień, który zamierzała spędzić szyjąc kolejne suknie, realizując projekty i umawiając się z klientami po ich odbiór. Jeśli faktycznie chciała móc wyjechać na święta do rodziny, musiała się spiąć jeszcze bardziej.
    Sprawę utrudniał jej Preston, przez którego obecność zamykała Sew Chic znacznie wcześniej niż zamierzała. Nie siedziała w pracowni po nocy, wychodziła o w miarę rozsądnej porze, byleby tylko móc się z nim przespacerować, a nawet zjeść pizzę.
    Piątek nastał szybciej niż zakładała. W ciągu dnia dwie klientki przyszły odebrać kreacje i przyjęła kolejne dwa zlecenia, e-mailowo, bo odezwali się do niej ludzie z imprezy, którą zorganizowała Freddie. Skrzynka e-mailowa Hazel była przepełniona, ale ta zwyczajnie nie miała kiedy zapoznać się z większością tych wiadomości, a co dopiero na nie rozmawiać. Zapisała sobie też w kalendarzu na przyszły tydzień, żeby porozmawiać z Mortimerem na temat jednej sprawy, którą potrzebowała ogarnąć, ale… wiedziała, że mogła zrobić to w każdy wieczór, kiedy wracali do domu, ale ciężko było jej poświęcać czas, który mogła z nim spędzić na cokolwiek innego niż… czas z nim. Po prostu.
    Kiedy w piątek wieczorem wszedł do pracowni, wiedząc, że powinien szukać jej w tym pomieszczeniu na tyłach, uśmiechnęła się, choć w ustach trzymała dwie szpilki i próbowała popodpinać materiał obszernej sukni ślubnej, która w ostatnim czasie była jej największym projektem. Sprawnie spięła materiał przy dekolcie, tworząc kształt i delikatne marszczenia. Odkopała się z warstwy tiulu, w którą zdołała się niemal zaplątać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Gotowa? Ale na co? — spytała, schylając się i podwijając warstwy materiału, które walały się teraz po podłodze. Nie lubiła zostawiać w pracowni bałaganu, w którym nie umiała odnaleźć się na następny dzień. — Myślałam, że dzisiaj…
      Urwała, bo co myślała? Że będzie siedzieć tu do północy albo dłużej, aby mieć już co najmniej połowę pracy przy sukni za sobą? Żeby w przyszłym tygodniu umówić się na pierwsze poprawki? Wielki dzień klientki był za trzy miesiące, więc Hazel miała sporo czasu, żeby dokończyć ten projekt, ale…
      — Mam wrażenie, że chyba specjalnie pojawiasz się tutaj codziennie o tej samej porze. A pewnie też przytyłam już z dwa kilo. — Mruknęła, ale bez pretensji w głosie. Raczej z rozbawieniem. Kiedy się wyprostowała, spojrzała na niego, stojąc w bezpiecznej odległości. Zerknęła też na tablet leżący na biurku i już wiedziała, że nie zerknie do skrzynki mailowej.

      H.

      Usuń
  73. — Bajka na dobranoc? To może w końcu Minionki? — uśmiechnęła się, a potem zaczęła ogarniać wszystko, co tylko mogła. Złapała nawet za miotłę, żeby pozgarniać ścinki materiału w jedno miejsce. Czasami mogłoby się wydawać, zwłaszcza dla obserwujących ją z zewnątrz, że Hazel pracuje w bardzo chaotyczny sposób, ale ona w tym chaosie się odnajdowała. Dodatkowo zrzucała to na karb braku formalnego wykształcenia i choć nosiła się z zamiarem zapisania się na jakiś kurs, który pomógłby jej w przyszłości udokumentować wykształcenie przed klientem, to zwyczajnie nie znajdowała na to czasu.
    Nie znajdowała czasu na wiele rzeczy, które chciała robić lub których chciała spróbować. I gdyby nie Mortimer, to pewnie trwałaby jeszcze w tym stanie. Początkowo, prawie każdego dnia, towarzyszyła jej myśl, że powinna mu odmówić, zbuntować się i zostać w pracowni tak długo, jak uzna to za konieczne. Ale już dzisiaj dostrzegła, że kiedy przychodziła do pracy bardziej wypoczęta, to była lepiej zorganizowana i potrafiła ogarnąć więcej rzeczy. Nie wiedziała, że Preston ma jakieś układy ze Swietłaną. Natomiast Evans cieszyła się z każdego dnia, kiedy Swietłana zgadzała się jej pomagać na czarno i robiła to chętnie. Ich układ, choć nielegalny, funkcjonował dobrze, bo ani Hazel, ani Swiecie nie zależało na tym, aby go zniszczyć.
    I mimo tego, że Evans sypiała dłużej i lepiej, to nadal była zmęczona. Niemal trzy lata totalnej orki musiały w końcu kiedyś dać o sobie znać i niemal pewnym było, że tak będzie, kiedy Haze zwolni i pozwoli sobie na odrobinę odpoczynku. Wtedy jej ciało i umysł zapragną takiego stanu na dłużej i częściej, a ona będzie musiała się temu poddawać.
    — Już. — Powiedziała, kiedy rozejrzała się dookoła i nie dostrzegła nic, co wyglądało na pilne. Nie licząc setek nieodczytanych maili. Złapała za swoją torbę, do której wrzuciła tablet. Wyciągnęła też z niej pęk kluczy, a telefon wsunęła do tylnej kieszeni spodni. — To może dzisiaj dla odmiany coś od Chińczyka? — spytała, kiedy kierowała się już w stronę wyjścia z Sew Chic. Była głodna, bo poza śniadaniem, które jej przyniósł, wypiła tylko trzy kawy.
    Zamknęła swój skromny lokal i spojrzała na Mortimera. Nadal słyszała dzwonek jego telefonu.
    — Może to coś pilnego. Odbierz — powiedziała z uśmiechem i powoli ruszyła w kierunku, w którym zawsze wracali razem. Określenie zawsze przychodziło jej z niezwykłą lekkością, a przecież wracali razem dopiero piąty dzień. Na dworze było już ciemno i stosunkowo chłodno, dlatego Hazel zapięła swój bezrękawnik i chuchnęła, jakby chciała się upewnić, czy czasem z jej ust nie wylatuje para. Na szczęście tak nie było, a uczucie chłodu mogło wynikać i z głodu, i ze zmęczenia, a nie z faktycznej temperatury na zewnątrz.
    Nie szukała ani jego ręki, ani spojrzenia. Patrzyła przed siebie, a dłonie wsunęła do kieszeni bezrękawnika. Bo tak było bezpiecznie. I dla niej, i dla niego. Męczącym był fakt, że Rob posyłał jej niewybredne komentarze za każdym razem, kiedy ją widział, ale chyba odpuścił sobie już podryw. Miała wrażenie, że mocno straciła w jego oczach. I męczącym był fakt, że Jules snuła swoje teorie. I równie męczący był fakt, że w środę dostała maila od Freddie z zapytaniem, jak minął jej sobotni wieczór. Co ani nie było biznesowym, grzecznym zapytaniem, bo obydwie wiedziały, że nie chodziło o część wieczoru z pokazem, a o tę późniejszą. I może dlatego, choć było to niegrzeczne, Evans jeszcze na tego maila nie odpisała. I nie powiedziała o nim Prestonowi.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  74. Gdyby tylko Hazel wiedziała, że jej współlokatorzy i sąsiedzi szykują z okazji jej dwudziestych siódmych urodzin przyjęcie niespodziankę, wybiłaby im to z głowy. Raz, że pamiętała jeszcze ostatnią domówkę, która skończyła się tragicznie z kilku powodów. Jednym z nich był pożar i zniszczona podłoga w mieszkaniu sąsiadów, drugim było obserwowanie nagiej Lizy i słuchanie odgłosów dość namiętnego aktu współżycia współlokatora i dopiero co poznanej dziewczyny. Trzecim powodem tragizmu był rzygający bliźniak. A czwartym fakt, że Hazel wbrew wszelkiemu rozsądkowi zbliżyła się wtedy do Prestona i tak jej już pozostało. Prawdopodobnie nie powinna była jej znajomości z Mortimerem oceniać w kategoriach tragedii, ale… z każdym kolejnym spotkaniem lubiła go coraz bardziej i coraz częściej wyczekiwała jego pojawienia się, co świadczyło tylko o tym, że zaczyna się angażować i zaczyna jej zależeć. A przecież nie powinno, bo miała mało czasu. Jednak często wspominała tę chwilę na plaży, kiedy nad ich głowami, na nocnym niebie rozbłyskały gwiazdy, a Mortimer pochylił się i dotknął jej twarzy. Wystarczyło, żeby uniosła się wtedy na palcach, ale tego nie zrobiła. I żałowała w jednej chwili, a w drugiej już nie. Czuła, że to wszystko robi się dla niej zdecydowanie zbyt skomplikowane i zwyczajnie już nie wiedziała, czego chciała.
    Poszła przodem, nawet nie interesując się tym, kto do niego i w jakim celu dzwoni, ale kiedy ją dogonił i wyjaśnił powód rozmowy, spojrzała na niego z uniesionymi brwiami.
    — Dzwonią do ciebie z każdym problemem, który pojawia się w mieszkaniu? — uśmiechnęła się lekko. — Jesteś trochę jak ich ojciec, co? — zaśmiała się i pokręciła przy tym rozbawiona głową. W mieszkaniu naprzeciwko traktowano tak Victora. Zauważyła, że zarówno James, jak i Josh często dzwonili w sytuacjach kryzysowych do strażaka. Matt częściej wybierał numer do Hazel, która nękała Vica dopiero, jak faktycznie nie mogła sobie z czymś poradzić, ale nie raz i nie dwa można było zauważyć ją z młotkiem lub śrubokrętem.
    — Może za kilka lat — potaknęła, słysząc o jego silniku. Ale trudno było wyobrazić jej sobie siebie i Prestona za kilka lat dokładnie w tym samym miejscu, w którym byli teraz i trudno było jej wyobrazić sobie inne miejsce w czasie, w którym znajdują właśnie czas na granie w gry. I to wspólnie. Zerknęła na niego krótko, bo gdzieś tam w głębi jej serduszko wyrywało się do tego, żeby ucieszyć się z zapowiedzi czegoś, co miało mieć miejsce za kilka lat, ale jednocześnie wiedziała, że nic takiego nie powinno mieć miejsca.
    Zszokowana zwolniła jeszcze bardziej, kiedy wspomniał o stronie internetowej. Wsunęła dłonie głębiej do kieszeni i wzruszyła ramionami.
    — Wiesz… chciałam z Tobą o tym porozmawiać, bo… potrzebowałabym mieć miejsce, w którym mogłabym sprzedać to, co uszyłam wcześniej. Może teraz coś ruszy, a… chyba większość ludzi zdecydowanie bardziej woli zakupy on-line. Zresztą, nie dziwię się, mój butik jest tak mały, że przy trzech osobach robi się tłok, a nie mogę jego kosztem zmniejszać przestrzeni pracowni. — Mruknęła cicho. I choć wiedziała, że powinna czym prędzej pomyśleć nad zupełnie inną przestrzenią, to na razie chciała dotrwać do Święta Dziękczynienia i potem zacząć martwić się swoją nową rzeczywistością, w którą chcąc nie chcąc wepchnęła ją Freddie.
    — Ale… dzisiaj jesteśmy już po pracy, Morty. — Dodała z delikatnym uśmiechem. — Musimy umówić się kiedyś na biznesowe spotkanie.
    O tak, biznesowe. Bo Hazel nie zamierzała korzystać z jego pomocy za darmo, choćby się upierał. I dlatego nie chciała poruszać tego tematu podczas spaceru, jedzenia pizzy czy siedzenia przed telewizorem, bo wiedziała, że wtedy Preston może nie podejść do tego odpowiednio, czyli biznesowo, tak jak chciała Evans.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  75. — Po weekendzie. Może być — uśmiechnęła się, choć nie była pewna, czy znajdzie czas na to, aby pomyśleć o stronie internetowej. Chciała zacząć przeglądać lokale na wynajem, aby powiększyć i pracownię, i butik. Oczami wyobraźni widziała, jak remontuje aktualnie wynajmowany lokal, aby urządzić z niego sklep z prawdziwego zdarzenia, z pięknymi przymierzalniami i fachową obsługą, a z drugiej strony widziała drugi lokal, w którym miałaby co najmniej dwie maszyny do szycia i dużo, dużo miejsca na te wszystkie materiały, które teraz musiała zamawiać na bieżąco, co tylko generowało większe koszta.
    Hazel chciała pracować też w ten weekend. Nie miała żadnych innych planów, a jej jutrzejsze urodziny nie robiły na niej wrażenia. Dzień, jak co dzień. Nie pierwsze. I nie ostatnie. Chyba.
    — W aksamitnej muszce wyglądałeś całkiem, całkiem… — mruknęła rozbawiona na jego uwagę na temat krawatu, kiedy otwierał jej drzwi do klatki. Spacery w towarzystwie Mortimera mijały jej zdecydowanie zbyt szybko, a droga do domu byłaby jakby krótsza. Przywołała windę.
    — Ale nie będę zmuszać cię do krawatu. Może być zwykły t-shirt i kolorowe skarpetki. Przecież wiem, że w taki sposób prowadzisz swój biznes — uśmiechnęła się szeroko. Nie przeszkadzał jej ten nieformalny styl Prestona, chociaż nie ukrywała, że wtedy, kiedy zobaczyła go w smokingu, zrobił na niej wrażenie. I pamiętała, że nie była w stanie na to stosownie zareagować, bo niemal od razu wybuchła złością skierowaną w jego osobę. Bo działał za jej plecami. I o tym doskonale pamiętała, i miała nadzieję, że od tamtej pory Mortimer nie podjął żadnych działań, które mogłyby ją zaskoczyć.
    Weszli do windy i Hazel rozpięła swój bezrękawnik, bo w budynku było znacznie cieplej niż na dworze. Oparła się o ściankę windy, na której zamocowane było lustro.
    — To co? Zamawiamy tego Chińczyka? U mnie czy u ciebie?
    Evans nie ukrywała, że jest głodna. I nie ukrywała, że wolała spędzać czas w swoim mieszkaniu, zwłaszcza kiedy u Prestona nie było Julie, a obecny był Robert. Po ostatnim incydencie w windzie, który przemilczała, miała do niego ogromny dystans. I miała wrażenie, że Lowe pamięta co zrobił, mimo tego, że był wtedy pijany.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  76. Impreza-niespodzianka z okazji jej urodzin i to w dodatku dzień przed urodzinami była ostatnim, czego się spodziewała. I kiedy tylko przekroczyła próg mieszkania, od razu wiedziała, że Preston też był w to zamieszany. Jego przepraszam, o które nie zdołała go zapytać, niemal od razu stało się jasne. Zmrużyła oczy, kiedy zapaliło się światło i cofnęła o krok, kiedy wszyscy współlokatorzy i sąsiedzi na nią naskoczyli, krzycząc głośne sto lat!. Ale szybko się uśmiechnęła, być może nawet wzruszyła, bo oczy zaszły jej łzami, zwłaszcza wtedy, kiedy Jules rzuciła jej się na siłę i wtedy, kiedy ujrzała tort. Być może nie był piękny i odpowiedni, ale przez to był idealny. Gorzej było z Bruno, który pewnie nie lubił Barbie, a co dopiero rzygającej Barbie. Roześmiała się, kiedy wokół niej panowała wrzawa. Pojawił się nawet Matthew, który zwykle nie uczestniczył w domówkach. Był obecny też Robert, którego obecności akurat by się nie spodziewała.
    Podeszła bliżej tortu, zdmuchnęła dwie świeczki bez wahania, działając niemal automatycznie. Nawet nie protestowała, kiedy posadzili ją na miękkiej kanapie, wcisnęli w rękę kieliszek szampana i podali kawałek tortu. Julie szybko uporała się z jego rozdzielaniem. Zaraz po torcie i szampanie, na stole pojawił się mocniejszy alkohol i jakieś przekąski. Evans siedziała w zupełnym szoku, bo mimo upływu czasu nie była w stanie się otrząsnąć. Ktoś puścił neutralną muzykę z lat dziewięćdziesiątych. W momencie, kiedy w głośnikach rozbrzmiała Britney ze swoim ooops, I did it again, ktoś krzyknął o prezentach.
    — Rozpakuj je, Hazel!
    Prezentów nie było dużo. Pierwsza do jej rąk trafiła torebka w serduszka. Ktoś zabuczał, ktoś zagwizdał, a Evans naprawdę nie rejestrowała tych faktów.
    — To od ciebie, co, Morty? — spytał James, rozsiadając się na podłodze ze szklanką whisky. Josh zawtórował mu śmiechem, nucąc pod nosem coś w stylu zakochana para. Hazel z torebki wyciągnęła drobne pudełko, w którym znajdowała się srebrna bransoletka z ładną zawieszką.
    — To ode mnie. — Dumny z siebie Lowe rozpostarł się w nonszalanckim stylu na kuchennym krześle, które ktoś teraz dostawił do kompletu wypoczynkowego w części salonowej. Hazel uśmiechnęła się blado, podnosząc na niego wzrok.
    — Dzięki. — Wymruczała cicho i nie wyciągając bransoletki z pudełka, odłożyła je na stole. Następna była koperta, z której wyciągnęła kolorową kartkę urodzinową, podpisaną przez swoich współlokatorów. Bon na cały dzień w spa z osobą towarzyszącą.
    — Wiemy, że nie masz czasu na relaks, więc… — mruknął Vic, a tymczasem buzię Evans rozjaśnił całkowicie szczery uśmiech. Dzień w spa brzmiał niemal idealnie, Jules wyciągnęła z jej ręki bon i gwizdnęła.
    — Chętnie się z tobą wybiorę. A to ode mnie — wręczyła jej pudełko, którym Hazel potrząsnęła. Coś zagrzechotały. W środku znajdowało się mnóstwo paczek orzechów z przeróżnych stron świata. Hazel zastanawiała się, z ilu krajów przywiozła je Jules. Pomiędzy nimi znalazła też parę magnesików. Shelley i Stacey podały jej kolejny kartonik, w którym zapakowane były perfumy. Evans podziękowała i im. Od Petera dostała woreczek z leczniczymi ziołami, jak to ładnie ujął.
    — Mortimer? — To była Jules, która spojrzała na swojego współlokatora. I Hazel przeniosła na niego spojrzenie i uśmiechnęła się szeroko, wstając z kanapy.
    — Dajcie spokój. — Powiedziała, a potem została pociągnięta z powrotem na miejsce. Nawet nie wiedziała przez kogo.
    — Haze, ty dzisiaj siedzisz, powiedz, czego ci potrzeba. — Usłyszała głos Victora.
    — Napiłabym się. — Skłamała, bo tak naprawdę była głodna i najchętniej zamknęłaby się z chińczykiem w swoim pokoju, ale była wdzięczna wszystkim obecnym tu ludziom. Otarła kącik oka, bo czuła, że znowu wzbierają się w nich łzy. Szybko w jej dłoni znalazła się szklanka z prostym drinkiem. Upiła łyk i opadła w końcu na oparcie kanapy.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  77. Widok biletów, które wyciągnęła z koperty, sprawiły, że rozdziawiła buzię. Była w szoku i choć poprzednie prezenty były miłe, to te dwa bilety zrobiły na niej największe wrażenie. Mortimer jej słuchał. I wiedział, żeby pojechać na jeden dzień świąt do rodziny musi spędzić trzy dni w trasie. Nie chciała nawet pytać, ile musiało go to kosztować. Na pewno nie przy wszystkich. Kluczyk do samochodu i adres, który niewiele jej mówił, był tajemniczym prezentem. Zamknęła pudełko i zignorowała pytające spojrzenia dziewczyn. Julie usiadła na kanapie tuż obok niej i szturchnęła ją łokciem w bok. Hazel jednak wiedziała, że… nic nie wiedziała. I roztrząsanie tego tematu przy wszystkich byłoby nie na miejscu.
    — Muszę jej podziękować. — Odparła tylko na wzmiankę o Freddie i od razu naszła ją myśl, że będzie musiała odpisać jej na maila. I wiedziała, że każdy kolejny mail od Montgomery może zawierać już więcej pytań, tym tych bezpośrednich, dotyczących jej brata. Słysząc uwagę o pierścionku, zmierzyła Roberta morderczym spojrzeniem. Prychnęła.
    — Jestem z Minnesoty, Stacy — odparła z uśmiechem. Bardzo chciała się rozkleić, a prezent w postaci biletów do rodziny był tym czynnikiem, który mógł z niej wydusić morze łez. Ale siedziała na kanapie z kopertą w dłoni. Próbowała złapać spojrzeniem Mortimera i kiedy udało jej to na krótką chwilę, wyszeptała krótkie dziękuję i nie miała czasu na nic więcej.
    W końcu w jej ręku znalazł się talerzyk z jedzeniem. Zadbała o nią Jules. Hazel zjadła wszystko, co miała nałożone. Po jakimś czasie przy niskim stoliku zrobiło się wesoło. Wszyscy ignorowali uwagi Roberta, który z każdym kolejnym drinkiem robił się chyba coraz bardziej zazdrosny, chociaż nawet nie miał o co. Miała wrażenie, że wszyscy utrudniają jej to, aby mogła usiąść obok Prestona.
    Kilka pustych butelek stało już na stoliku, ale przy takiej liczbie osób nie było to niczym dziwnym. Nikt nie wpadł na pomysł, żeby rozpalać grilla. Nikt nie tańczył na stole i nie tłukł szkła. Ale też po wszystkich widziała, że są po tym całym tygodniu zwyczajnie zmęczeni. Hazel nawet nie wiedziała, ile drinków już wypiła, ale w dłoni trzymała kolejną pełną szklaneczkę. Po jakimś czasie uwaga wszystkich przestała skupiać się na Evans. Wstała z kanapy i się zachwiała. Wszystkie prezenty wrzuciła do za dużej torebki w serca, w której zapakowana pierwotnie była bransoletka od Roberta.
    — Zaniosę tylko… — mruknęła tylko, a kiedy prostowała się znad stolika, zakręciło jej się w głowie. I tak jak powiedziała, tak zrobiła. Odniosła torebkę prezentową do swojego pokoju, podłączyła tam telefon do ładowarki i wróciła do towarzystwa. Słyszała ich śmiechy i rozmowy, podeszła do kuchennego blatu, żeby nalać sobie szklankę wody. Z naczyniem pełnym życiodajnej cieczy, wyszła na otwarty już wcześniej balkon. Potrzebowała ochłonąć. I nigdy nie była typem osoby, który dobrze czuł się w centrum uwagi. Ale chyba też nikomu nie przeszkadzało, że zniknęła.
    — Mała, wszystko w porządku? — zawołał Robert, a Hazel oparła się w tym czasie o barierkę, mając wgląd na część mieszkania. Skrzywiła się, słysząc głos sąsiada. Ale chyba nie tylko jej to nie podpasowało, bo ktoś wybuczał Roberta.
    — Żyję! — odkrzyknęła tylko, byleby ten nie pomyślał, żeby się do niej dołączyć. I wspierając się przedramionami o barierki, odchyliła głowę do góry. Ale tego wieczoru nie zobaczyła gwiazd.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  78. Drgnęła, kiedy dotarło do niej, że ktoś pojawił się obok. Chyba faktycznie wypiła za dużo i za szybko, ale nie miała innego wyjścia, miała wrażenie, że każdy po kolei wciskał jej w miejsce pustej szklanki zapełnioną. Nie powinna była ufać tym kolorowym drinkom i nie powinna była ufać ludziom, którzy ją otaczali. Przynajmniej w kwestii alkoholu, jaki jej podawali.
    — Dobry był — rzuciła tylko, słysząc wzmiankę o torcie. Jagodowy, lekki krem wyjątkowo podszedł jej do gustu. I na pewno w jakimś stopniu złagodził działanie alkoholu. — Nie pozwoliłabym cię jej zabić — dodała już ciszej, jakby była świadoma wypowiadanych słów. Spojrzała krótko na Prestona. Była świadoma tych słów, ale na trzeźwo na pewno by ich nie wypowiedziała i nie dlatego, że były nieprawdą, a dlatego, że była tchórzem. Alkohol dodawał jej odwagi, której brakowało jej wtedy na plaży. Przysunęła się w jego stronę, niwelując niemal do końca dystans, jaki ich dzielił, ale wtedy Mortimer stanął przodem do niej, niemal zmuszając ją od odsunięcia się od barierki. I tak też zrobiła, stojąc teraz hardo tuż przed nim. Patrzyła na niego bez żadnego skrępowania, spojrzeniem lustrując każdy fragment jego twarzy, na dłużej zatrzymując się tylko na ustach i na oczach.
    Prezent od Freddie był prezentem, którego spodziewała się najmniej. I miała prawo przypuszczać, i przypuszczała, że Mortimer też maczał w tym palce. A więc kluczyk do samochodu i kartka z adresem dotyczyły wyjazdu. Cóż, teraz wydawało się to logiczne. Uśmiechała się delikatnie, kiedy mówił jej o małym domku nad jeziorem, z dala od cywilizacji. Miała wrażenie, że niemal powtarza jej słowa, w których ostatnio opisała mu miejsce, w które chciałabym pojechać na weekend.
    Skrzywiła się jedynie, słysząc o tym, że domek pomieści sześć osób i może kogoś zabrać ze sobą. To już kłóciło się z wizją wypoczynku Hazel. Zerknęła w stronę salonu, widząc jak James i Josh wspólnie odstawiają jakiś stand-up, co wywoływało u pozostałych wybuchy niekontrolowanego śmiechu. Evans ponownie skupiła wzrok na Prestonie, lekko chwiejąc się na swoich nogach. Zrobiła krok w przód, żeby złapać równowagę, ale wcale nie było to łatwe, bo prawie wpadła na Mortimera.
    — Wiesz… — czknęła cicho, przykładając dłoń do ust. — Myślę, że założeniem twojej siostry było, żebyś pojechał ze mną — dodała jeszcze ciszej, jakby nie chciała, żeby ktokolwiek z imprezowiczów ją usłyszał, choć szanse na to były niewielkie. — I ja też tego chcę.
    Zadarła głowę ku górze, żeby na niego spojrzeć i musiała lekko zmrużyć oczy, bo znajdował się ciut za blisko. I ot, zrobiła krok w tył.
    — Ale wolałabym nie zabierać dodatkowych pięciu osób. Ciężko byłoby wybrać — rzuciła już z lekkim uśmiechem, głową wskazując na mieszkanie, gdzie bawili się dobrze ich współlokatorzy. Akurat kiedy tam spojrzała, zobaczyła Roberta, który też kontrolował balkon. Nie był zadowolony.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  79. Nie pozwoliłaby zabić Mortimera swojej nowojorskiej przyjaciółce, bo kto wtedy przynosiłby jej śniadania do pracy i opowiadał najgłupsze historie pod słońcem?
    Pilnowanie przekroczenia cienkiej granicy, którą sami sobie wytyczyli i to zupełnie niezależnie od drugiej osoby szło im dość gładko i Evans miała kilka teorii, które mogły to usprawiedliwić. W tygodniu spędzali ze sobą wyjątkowo krótkie chwile i nawet jeżeli wydłużały się one podczas wspólnych posiłków, to zajęci wtedy byli jedzeniem i Mortimer skutecznie omijał tematy związane z tym, jak uprzednio spędzali razem czas. Hazel zresztą też. Rozmawiali o pogodzie, niezwykle kapryśnej w tym roku, rozmawiali o obserwowanych przez nich ludzi i o reakcjach niezadowolonej Cariny. Ale nie rozmawiali o sobie. Czasami jedno albo drugie rzuciło coś o pracy, niewielką ciekawostkę, anegdotkę, która nie miała prawa ich zbliżyć do siebie. A jednak, przychodzący codziennie do pracowni Preston sprawił, że się do siebie zbliżyli, nawet jeżeli namiętnie temu zaprzeczali.
    I Hazel, która na trzeźwo było cierpliwa, ułożona i niemal wiecznie uśmiechnięta, to teraz czuła, że może pozwolić sobie na więcej. Nie znajdowała się jednak w takim stanie, w którym mogła liczyć na dziury w pamięci i urwane filmy.
    Kiedy Mortimer się nad nią pochylił i powiedział, że też tego chce, odwróciła gwałtownie głowę w jego stronę. Serce zabiło jej mocniej i miała już ochotę mu wyrzucić, że kiedyś to jej serce przez niego ucierpi, skoro gwarantował mu takie wrażenia. Ale milczała, uśmiechnęła się, nawet lekko zarumieniła i mimo chłodnego wiatru, który towarzyszył dzisiejszemu wieczorowi, poczuła, że robi jej się gorąco.
    Gdyby tylko wiedziała, że Preston planuje jej unikać w przestrzeni letniskowego domku, to na pewno nie zgodziłaby się na tę wycieczkę. Nie teraz i nie w tym stanie. Pewnie na trzeźwo odebrałaby to zupełnie inaczej – w końcu każdy z nich jechał tam odpocząć i oderwać się od wiecznego biegu, które zapewniało im to miasto.
    Też tego chcę, rozbrzmiewało w jej głowie i przygłuszało wszystko inne.
    — Taa… Robert. Kurde, Morty — rzuciła niespodziewanie. — Wiesz, że gdyby tylko to było możliwe, to już byłabym jego, nie? — zaśmiała się. Próbowała żartować, żeby odgonić ten dziwny ciężar z klatki piersiowej, jakby bliskość Prestona uniemożliwiała jej swobodne oddychanie. Był tak blisko. Zbyt blisko. Wypiła całą szklankę wody, którą ciągle trzymała w dłoni.
    — Jedźmy teraz. — Postanowiła nagle. Jej nieco zamroczony umysł chciał wrażeń i wiedziała, że jak pójdzie teraz spać, to z rana może niezbyt chętnie podnosić się z łóżka. — I wiesz, docierały do mnie już pewne sygnały — mruknęła, podnosząc znowu szklankę do ust, która okazała się pusta. — To świetnie, niech tak myślą. Uciekniemy dzisiaj niczym nowożeńcy w noc — zaśmiała się i zerknęła w stronę nachmurzonego Roberta. — Pomożesz mi się spakować? — spytała, zwołując do porządku resztki rozsądku, które jeszcze gdzieś się tam tliły.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  80. Zgodziła się na ten wyjazd, ale nie była pewna, czy powinna. Preston wzbudzał w niej wiele wątpliwości. Z jednej strony miała wrażenie, że on chce, aby ta znajomość się rozwijała i może nawet szła do przodu, a z drugiej zaś myślała, że Mortimer traktuje ją jak zwykłą koleżankę, znajomą, sąsiadkę i wszystko celowo stopuje, tak jak wtedy – na plaży. Ale czy zwykłej sąsiadce na urodziny prezentuje się bilety lotnicze do rodziny i weekendowy wypad do głuszy, nad jezioro?
    Kiedy Mortimer ściągał torbę z szafy, Hazel zdołała na łóżko rzucić parę jeansów, jakieś legginsy i krótsze spodenki. Pogoda we wrześniu mogła być kapryśna, a Evans wolała być przygotowana na każdą ewentualność. Sięgała właśnie po wiszący na wieszakach kardigan i bezrękawnik. Chciała już się odwrócić i rzucić na łóżko wkładaną przez głowę bluzę z kapturem, ale trafiła na Prestona, który stał za nią, a aktualnie przed nią. Przełknęła głośniej ślinę, opierając się plecami o zamkniętą część szafy.
    — Okej. — Odparła cicho i zanotowała w głowie, aby nie martwić się niczym poza ubraniami i kosmetykami. — Harper? — spytała, w końcu odnosząc się do jego uwagi o jej siostrze. Uciekła spojrzeniem w kierunku zdjęć rozlokowanych po jej pokoju. — Wiesz… była cheerleaderką kapitanką i została wybrana królową balu. Musi być ładna — uśmiechnęła się. Evans pogodziła się z myślą, że to starsza siostra zawsze wiodła prym w przyjmowaniu zachwytów innych ludzi. Sama uważała swoją siostrę za niesamowicie ładną kobietę, właściwie piękną i wcale nie dziwiła się tym ocenom.
    Minęła Prestona i trzymając już możliwie największy dystans, co utrudniała powierzchnia pokoju, pakowała się, czasami prosząc go o pomoc. W ostatniej chwili złapała też strój kąpielowy, wyszła tylko do łazienki, żeby raz – odświeżyć się odrobinę, umyć zęby i twarz i dwa, żeby zabrać stamtąd niezbędne kosmetyki. Kiedy docisnęła kosmetyczkę do wypchanej walizki, z pomocą Morty’ego zamknęła ją i westchnęła.
    — Jeszcze tylko… — i mówiąc to, ściągnęła przez głowę bluzkę, którą miała na sobie i jeansy, pozostając w samej bieliźnie. Była pijana, dlatego było w niej tyle śmiałości, ale też przecież Preston widział ją już w podobnym stroju. Wciągnęła na biodra luźne, szare dresy, założyła zwykły t-shirt z kolorowym nadrukiem, na który narzuciła ciepłą bluzę w błękitnym kolorze.
    — Jedziemy? — spytała, kiedy do małego plecaka dorzucała swój tablet, książkę i ładowarkę. Już miała podejść do drzwi pokoju i nacisnąć klamkę, ale odwróciła się w stronę Prestona. Otworzyła buzię, jakby chciała coś powiedzieć, ale ostatecznie nie zdecydowała się na żadne słowa. Co miała mu powiedzieć? Że jest mu wdzięczna? Że myśli o nim częściej niż powinna? Zarówno w pracy, jak i wieczorami, kiedy rozstawali się po krótkim spacerze. Zdecydowanie nie powinna więcej pić.
    Otworzyła drzwi, a wrzawa panująca w salonie dotarła do niej w mig.
    — Haze! — krzyknął Victor. — Rozchodniaczek?
    Evans zachichotała, słysząc określenie padające z ust współlokatora. Pokręciła głową. Paroma słowami podziękowała im za niesamowitą niespodziankę i obecność, co niektórzy jeszcze wstali, żeby ją uścisnąć, ale szybko wrócili do gry, którą rozpoczęli. Jakaś karcianka zajmowała ich uwagę i wywoływała eksplozję śmiechu, nawet Lowe zdawał się mieć lepszy humor, kiedy zerkał w stronę Hazel.
    Palcem wolnej dłoni zaczepiła o dłoń Mortimera, kierując się do wyjścia, a kiedy zdała sobie sprawę co właśnie zrobiła, cofnęła rękę i złapała za rączkę walizki, poprawiając plecak na ramieniu. Była gotowa na zupełnie nieoczekiwaną przygodę.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  81. Dorastała w cieniu starszej siostry, która była otoczona wianuszkiem swoich rówieśniczek, hołubiona przez chłopaków i niemal czczona przez młodsze dziewczyny. Jak więc Hazel miała nie mieć poczucia, że nie jest tak ładna i wspaniała jak Harper?
    Hazel nie miała pewności, jak działa na Prestona. Zwykle wycofywał się w momencie, w którym mogłaby się właśnie tego dowiedzieć. A teraz robiła to też ona. Unikała tych chwil, tych sekund, w ciągu których znajdowali się po prostu zbyt blisko. Hazel chyba nie chciała się dowiedzieć, jak działa na Prestona, bo wtedy nie umiałaby trzymać się na dystans, nie umiałaby krążyć wzdłuż tej cienkiej, niewypowiedzianej granicy. I z pewnością po jej przekroczeniu nie umiałaby się wycofać. A mim tych wszystkich rozterek, prowokowała – półświadomie – te wszystkie sytuacje, w których wystawiała swoją silną wolę na próbę. I możliwe, że jego też. Tylko tej pewności nie miała.
    Wychodzili z jej mieszkania, a towarzyszył im głośny śmiech. Nikt nie przejął się tym, że główna zainteresowana zniknęła z imprezy wyprawionej na jej cześć. Hazel zdołała już nieco wytrzeźwieć, stała pewniej na nogach, ale nadal lekko szumiało jej w głowie. I nadal była w tym dziwnie odważnym stanie.
    Weszła do mieszkania naprzeciwko, które bez swoich domowników wydawało się dziwnie puste. Kiedy Mortimer był w łazience, Evans podeszła do lodówki, z której wyciągnęła butelkę wody. Był to głos rozsądku. Nie była pewna, czy w ogóle Preston planował jakieś postoje po drodze, a wolała mieć coś, czym mogłaby się nawadniać, żeby jutro nie obudzić się z potężnym kacem.
    Później wspierała się o framugę drzwi do jego pokoju. Wielkością przypominał jej własny, a jednak wystrój był bardziej surowy i prosty. I mimo maskotki na łóżku, miała wrażenie, że brakuje tu uczucia… przytulności. Obserwowała, jak się rozbiera. I chociaż się tego nie spodziewała, nie oderwała wzroku. Nie czuła się speszona. Może odrobinę, bo poczuła jak gorąco wpełza na jej policzki. Na pewno była zarumieniona.
    — Outfit… znowu mocne 2 na 10. A już myślałam, że przełamiesz schemat tym białym podkoszulkiem — mruknęła, niby to żartobliwie, ale była to żałosna próba zniwelowania napięcia. — Widzisz, mogłeś wziąć marynarkę — dodała po chwili. Nie pomyślała o tym w swoim pokoju, bo była zbyt rozkojarzona. Może nawet i zbyt pijana na podejmowanie rozsądnych decyzji.
    Tym razem nie uciekła, zacisnęła palce na jego dłoni, na ramieniu miała plecak, w wolnej ręce schłodzoną butelkę wody. Wsiedli razem do windy. Odetchnęła wtedy głośno, spoglądając na niego. Uśmiechnęła się. Teraz czuła się podobnie jak wtedy na plaży, kiedy byli zupełnie sami.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  82. Hazel od wyjścia z pracowni nie kontrolowała upływu czasu, a kiedy wsiadając do auta uświadomiła sobie, że nie ma jeszcze dwudziestej trzeciej, dotarło do niej, że faktycznie wypiła zbyt dużo, zbyt szybko. Nie odpowiedziała mu jednak na to, czy podobał jej się tylko w garniturach, bo oboje doskonale wiedzieli, że tak nie było. W smokingu po prostu niemal go nie poznała. A w czarnej bluzie z kapturem był po prostu… jej Mortimerem. Potrząsnęła głową, kiedy dotarło do niej, jakie myśli się tam zagnieżdżają, ale jak już Preston puścił jej dłoń, poczuła się dziwnie. Jakby czegoś jej brakowało.
    Wsiadając do auta, wrzuciła swój niewielki plecak na siedzenie za swoim fotelem. Zapięła pasy i czekała. Niemal próbowała wcisnąć się w fotel, kiedy Preston pochylał się nad jej udami w stronę schowka. Obawiała się, że jeżeli go choćby dotknie, to przepadnie. Chciałaby już wytrzeźwieć i pozbyć się wszystkich tych myśli, a jednak… skubnęła materiał rękawa jego bluzy. Kiedy muzyka rozbrzmiała, GSP był ustawiony, a oni gotowi do podjęcia podróży, zerknęła na niego z uśmiechem, nabierając głęboko powietrza w płuca.
    Czuła się zmęczona, ale dopóki Mortimer opowiadał jej niemal o wszystkim, co mijali, nie zamykała oczu. Kiedy tylko przyszło jej coś na myśl, zadawała mu pytania. Kiedy muskał palcami jej uda, ona wtedy gładziła krótko i przelotnie wierzch jego dłoni, robiąc to zupełnie nieświadomie i instynktownie. Myślami była jednak w domku. Nie wiedziała, jak wygląda, nie wiedziała, gdzie będzie spać, ale łączyła właśnie tę sytuację z chwilą, kiedy siedziała w objęciach Prestona podczas awarii młyńskiego koła. Czuła też jego zapach, który w zamkniętej przestrzeni samochodu, stał się intensywniejszy.
    — Jasne, kawa brzmi świetnie — odparła z uśmiechem i nieco odchyliła oparcie swojego fotela. Samochód Freddie był bardzo komfortowy i duży, ale i tak cieszyła się, że jadą z Prestonem sami.
    W pewnym momencie podkręciła temperaturę. Do celu mieli zajechać przed czwartą, przynajmniej według tego, co wskazywał GPS. Dopiero teraz do niej dotarło, że przez jej pijacki, urodzinowy wybryk, nie będzie mogła go zmienić za kierownicą. Niby były to tylko cztery godziny, ale jednak cztery godziny w nocy.
    Kiedy zatrzymali się pod sklepem, wysiadła z auta i skinęła mu głową. Przez całą drogę, którą przejechali do tej pory, ciągle popijała chłodną wodę, robiąc niewielkie łyki, dlatego wiedziała, że przed dalszą trasą będzie musiała skorzystać z toalety. Weszła jednak za Prestonem do niewielkiego marketu, mrużąc oczy przed jasnym światłem jarzeniówek.
    — Wino. Okej. — Uśmiechnęła się i ruszyła w stronę działu z alkoholem. Przez chwilę lawirowała między sklepowymi alejkami, ale dłuższe parę minut spędziła przed odpowiednim regałem, zastanawiając się co wybrać. Ostatecznie wzięła dwie butelki. Czerwonego i białego wina. Odszukała Mortimera, stając za nim w jednej z alejek.
    — Bu. — Szepnęła. — Nie umiałam się zdecydować — wyjaśniła, kiedy zwrócił na nią uwagę. — Coś jeszcze? — spytała, chociaż coraz bardziej musiała do toalety, dlatego przestąpiła z nogi na nogę, rozglądając się dookoła. — Widziałeś gdzieś łazienkę?

    H.

    OdpowiedzUsuń
  83. Podrzuciła mu zatem butelki z winem do koszyka i czmychnęła w poszukiwaniu toalety. Kiedy myła dłonie, spojrzała na swoje odbicie w lekko przybrudzonym, podrapanym lustrze. Jej włosy, swobodnie rozpuszczone, w niczym nie przypominały teraz gładkiej, pofalowanej tafli, którą miała tydzień temu na przyjęciu. Jej nikły makijaż po całym dniu i szybkim odświeżeniu się w domu niemal nie istniał. Wyglądała blado. Na zmęczoną i pijaną. Czknęła, a kiedy do toalety weszła kobieta w średnim wieku i zmierzyła ją nieprzychylnym spojrzeniem, Evans mruknęła tylko krótkie dobry wieczór i uciekła. Znalazła Prestona przy automacie z ciepłymi napojami, bez wahania sięgnęła po kubek z herbatą. Chyba malinową.
    — Nie chcę, żebyś się zamykał — powiedziała niemal od razu, słysząc jego sugestię. Lubiła go słuchać, z przyjemnością słuchała go przez cały tydzień podczas tych krótkich chwil, które dzięki jego uporowi mogli spędzić razem. I teraz docierało do niej, że dawała z siebie zbyt mało, zbyt niewiele w porównaniu do Morty’ego, ale zwyczajnie się bała. Bała się tego, że jeśli pokaże mu to, co czuje i jak się czuje w jego towarzystwie, będzie skończona. I miała poczucie, że on wie, bo widzi w to jej ciepłym uśmiechu, kiedy na niego patrzy i w tych momentami tęsknych spojrzeniach, jakie mu rzucała znad ostygłej już pizzy, gdy kolejny wieczór spędzali u Cariny.
    Myślała, że bezręki mężczyzna jest omamem, wytworem jej pijackiego umysłu.
    — Chyba jestem pijana… za bardzo. — Zwolniła, ale wtedy dotarło do niej, że Mortimer też widzi czarnoskórego mężczyznę. Więc przyspieszyła, doganiając Prestona, jakby bała się, że zostanie sama z bezdomnym nieznajomym.
    Wsiadając do auta, wstawiła swój kubek do specjalnego trzymadełka i wychyliła się po swój plecak. Ulokowała go pod swoimi nogami, i już miała zapiąć pasy, ale wtedy dostrzegła lizaka-kwiatka. Odgarnęła kosmyki włosów za uszy, spoglądając na niego z delikatnym uśmiechem, by po chwili delikatnie przygryźć dolną wargę. Puściła pas, sięgając po słodycz.
    — Dziękuję. Morty… — Mruknęła dziwnie onieśmielona, a potem przecząc temu wszystkiemu, co starała się osiągnąć przez cały miniony tydzień, nachyliła się w jego stronę i korzystając z faktu, że przechylił lekko głowę, musnęła ustami jego policzek. Delikatnie, ale może nieco zbyt długo. Powoli się odsunęła. — Te bilety… Nie musiałeś, ja… — nie wiedziała, co więcej mogłaby powiedzieć, obracając w palcach patyczek lizaka. Spojrzała teraz na swoje palce.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  84. Wcale nie uważała, że te prezenty to nic takiego. Okazał się jedną z nielicznych osób, które naprawdę jej słuchały. Słuchał i zapamiętywał. Ne spodziewała się ani biletów lotniczych (tak naprawdę to była jedna z ostatnich rzeczy, o jakich mogła myśleć) ani wyjazdu nad jezioro. I chociaż czuła, że Freddie faktycznie maczała w tym palce, to jednak wiedziała, że sama Freddie nie wpadła na ten pomysł. Bo dziwnym by było, skoro to nie ona rozmawiała z Evans na temat tego, gdzie chciałaby spędzić weekend. Była mu wdzięczna i faktycznie zakłopotana. I trochę żałowała, że jednak nie skradł jej tego całusa. Kolejny raz.
    Hazel słuchała go tak długo, jak tylko mogła, ale cicha muzyka i monotonia jazdy sprawiły, że zasnęła. Lizak wypadł jej z dłoni, ale nie dlatego, że pogardziła tym uroczym kwiatkiem, a dlatego, że kompletnie straciła kontrolę nad swoim ciałem. Jej głowa opadła na bok. Kiedy poczuła na nogach dodatkowe ciepło, opatuliła się kocem przez sen i spróbowała odwrócić w drugą stronę. Alkohol sprawił, że spała jak zabita, dlatego nawet nie czuła, kiedy zaparkował, nie słyszała jak wysiada z auta, jak otwiera domek. Nie czuła, jak ktoś rozpina jej pasy i ją podnosi. Zajęło jej chwilę nim poczuła, że zabrakło jej wygodnego oparcia. Otworzyła leniwie oczy i czując, że nawet pod nogami nie ma gruntu, złapała go za szyję. I tak go delikatnie obejmowała nawet wtedy, kiedy postawił ją na ziemi. Miał przyjemnie ciepłe dłonie i czuła to nawet przez materiał swoich dresowych spodni.
    Kiedy cofnął ręce, ona zabrała też swoje.
    — Hej — szepnęła nieco zachrypnięta. Była zaspana i nic nie stało na przeszkodzie, żeby poszła spać dalej. — Wschód? Koniecznie mnie obudź — mruknęła z delikatnym uśmiechem. — To chodź, pokażesz mi, zabierzemy już tam rzeczy.
    Mruknęła, mając na myśli pójście na piętro. Nie zdołała nawet rozejrzeć się po parterze domku. Pochwyciła swój plecak, który zlokalizowała niedaleko walizki i torby, i ruszyła powoli po schodach. Zerknęła tylko przez ramię, sprawdzając, czy Morty też idzie. Chciała, żeby poszedł. Mógł jej coś jeszcze poopowiadać.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  85. Zarejestrowała, w którym miejscu jest łazienka, ale uznała, że pora na prysznic przyjdzie o świcie. Woda mogłaby ją totalnie rozbudzić i była pewna, że ostatecznie pożegnałaby wtedy resztki snu, którego zwyczajnie w świecie potrzebowała. Obudziła się nieco bardziej trzeźwa niż była przed prawie trzema godzinami. Rzuciła swój plecak na duże, dwuosobowe łóżko, które spokojnie pomieściłoby ich dwójkę, przy czym żadne z nich nie musiałoby nawet naruszać przestrzeni drugiego. Zdążyła tylko na szybko zerknąć do sypialni naprzeciwko i tam nie zauważyła pościeli. Cóż, wpływy Freddie chyba sięgały aż tutaj, ale Hazel zastanawiała się co ma na celu i czy Montgomery jest faktycznie pewna tego, co chce osiągnąć.
    Była zdziwiona, kiedy określił sypialnię mianem jej pokoju. A potem uznała, że to rozsądne, a chwilę później stała już na balkonie, spoglądając w niebo, jakiego nie widziała już dawno. Gwiazdy odbijały się nawet w ciemnej tafli jeziora. Wszystko było tutaj idealne. Uśmiechnęła się. Delikatny wiatr owiał jej twarz. Było idealnie. Ten domek był idealny, jezioro i jego okolica również. Nabrała powietrza w płuca. Nie słyszała nic poza nocnymi owadami, cykaniem świerszczy i głosem nocnego ptaka, który dobiegał gdzieś z oddali. Słyszała swój oddech i oddech Prestona. I nic więcej.
    A później swoimi plecami dotknęła jego torsu, pozwoliła by pokierował jej dłonią, a uśmiech na jej ustach był coraz większy. I mimo tego, że widok zapierał dech w piersi, to przymknęła na krótko oczu, rozkoszując się nie tylko otoczeniem, ale też obecnością Prestona.
    Powrót do domku wcale nie był łatwy, ale w głowie miała to, że przed nimi jeszcze jedna, a może i dwie noce na obserwację gwiazd, więc wchodząc do środka zamknęła balkon, obserwując niebo jeszcze przez krótką chwilę. Ściągnęła bluzę, zostając w koszulce. Nie chciało jej się nawet wyciągać piżamy z torby, więc kiedy tylko pozbyła się adidasów, usiadła na jednym brzegu łóżka. I już po chwili leżała na wygodnym materacu, z poduszką pod głową. Jutro mieli cały dzień, żeby wszystko ogarnąć i choć cichy głos perfekcjonistki, która tkwiła gdzieś w niej, nakazywał jej rozpakować walizkę i się ogarnąć, to Hazel przymknęła oczy. Dłonią pogładziła miejsce obok siebie.
    — Zostań — niemal wyszeptała, a kiedy dotarło do niej, że to nie jest odpowiedź na zadane przez niego pytanie, uniosła powieki, wyglądając go w ciemności, która teraz panowała w pokoju. — Opowiedz mi bajkę. — Poprawiła się. Wsunęła się też pod kołdrę, naciągając ją do wysokości bioder. I choć z trudem utrzymywała oczy otwarte, to czekała, aż Mortimer podejmie jakąś decyzję. I liczyła na to, że zostanie.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  86. Zasnęła bardzo szybko, nie było pewna w jakiej kolejności kto komu mówił dobranoc, ale spokojny głos Prestona tylko przyspieszył proces zasypiania. I nie miała już siły z tym walczyć. Nie wiedziała, jak i kiedy jej głowa znalazła się na jego udach. Nie wiedziała, jak i kiedy Mortimer zasnął, ani jak potem wstał i wyszedł z jej pokoju. Śniła jej się wróżka z Luna Parku, śnił jej szop w pomarańczowej bluzie, których został na jej łóżku w Queens i śnił jej się Preston śmiejący się z jakiegoś żartu Freddie, a potem nagle wszystko zniknęło, kiedy usłyszała swoje imię. Chwilę zajęło jej, zanim zarejestrowała, że nie jest w mieszkaniu w Nowym Jorku. Że nawet nie jest w Nowym Jorku. Zamrugała kilkukrotnie. W pokoju było szaro. Widziała wszystkie meble, widziała Mortimera siedzącego na brzegu łóżka, a do jej nozdrzy docierał zapach aromatycznej kawy.
    — Chcę wschód słońca — mruknęła w poduszkę, a dopiero po chwili podniosła się na rękach. Kiedy usiadła na tyle prosto, aby utrzymać się bez podpierania, wyciągnęła ramiona ku górze. Przeciągnęła się, to w prawo, to w lewo. Przetarła oczy i w końcu na niego spojrzała. Był ogarnięty w przeciwieństwie do niej.
    — Spałeś? — spytała cicho, jakby nie chciała zakłócać tej ciszy, która była dookoła nich. Poranne trele ptaków były czymś, co w Nowym Jorku było słyszalne tylko jako budzik ustawiony w telefonie. Uśmiechnęła się delikatnie. Nie była niewyspana. Drzemka w samochodzie i teraz ta odrobina snu wydawały się być wystarczające. Suszyło ją. To na pewno i lekko bolała ją głowa, ale to nie był efekt niewyspania, a kac.
    Przysunęła się do tego skraju, na którym siedział. Opuściła nogi na podłogę.
    — Skąd będziemy patrzeć na ten wschód?
    Uśmiechnęła się. Czuła się spokojna i szczęśliwa, a cisza, która panowała wokół nich, tylko ten stan pogłębiała. I nagle, i ona, i Mortimer wydawali się być w odpowiednim miejscu i czasie. Takie miała wrażenie i tak chciała, żeby było. I może gdyby nie fakt, że męczył ją mało przyjemny kac, była nieświeża po podróży i całym poprzednim dniu, to powtórzyłaby ten gest z samochodu, kiedy odważyła się na muśnięcie jego policzka. Siedział przecież obok, na wyciągnięcie jej ręki.
    Więc ją wyciągnęła i palcami przesunęła po wierzchu jego dłoni. Nie była pewna, czy może. Czy powinna. W końcu zdołała zauważyć, że jego torba zniknęła z tego pokoju. Ale nie cofnęła ręki. Po wczoraj czuła się odważniejsza, tak po prostu i nawet nie potrzebowała do tego alkoholu.
    — Mam czas na prysznic czy nie bardzo? — dopytała po chwili, odgarniając całą swoją czuprynę z twarzy.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  87. Wzięła od niego kubek z kawą. Zrobiła niewielki łyk, a potem zerknęła w kierunku, o którym mówił. Potaknęła głową. Czterdzieści minut brzmiało jak czas, w którym była w stanie się ogarnąć nie tylko na śniadanie na trawce, ale też na wyjście z domu do pracy. Patrzyła, kiedy wstawał z łóżka i wychodził z pokoju. Wolała nie myśleć o tym, jak blisko siedzieli. Przecież na nim nie zrobiło to żadnego wrażenia. Uśmiechnęła się blado, kiedy została już sama i usłyszała jego kroki na drewnianych schodach. Upiła jeszcze trochę kawy, a potem odstawiła kubek z powrotem na stolik. Podeszła do walizki, z której wyciągnęła wszystko to, czego mogła potrzebować w łazience.
    Wzięła szybki, ale ciepły prysznic, który pomógł jej się ostatecznie rozbudzić. Umyła włosy, a potem próbowała ogarnąć się do końca w zaparowanej łazience. Owinięta w jeden ręcznik, z drugim zawiniętym na głowie, krzątała się przed lustrem. Umyła zęby i nakremowała buzię. Chciała znaleźć balsam do ciała, ale musiał zostać w walizce, bo w kosmetyczce nigdzie go nie widziała. Ubrała jedynie majtki, bo jak się okazało, zostawiła w sypialni także biustonosz i koszulkę. Pozostała więc owinięta w ręcznik, kiedy rozczesywała mokre włosy. I już miała wyjść z łazienki, kiedy niemal nie zderzyła się z Prestonem.
    Przytrzymała tylko ręcznik i uśmiechnęła się lekko. Przepuściła go w drzwiach, a kiedy ten zabrał już to, czego potrzebował, wyszła z łazienki, kierując kroki do pokoju. Zdziwiło ją pytanie, które usłyszała, więc odwróciła się w jego stronę.
    — Jak widać — odparła ze śmiechem. — Jeżeli to śniadanie dla nudystów to masz na sobie zdecydowanie zbyt dużo warstw zbędnego materiału. — Dodała rozbawiona i pokręciła głową, poprawiając przy piersiach ręcznik. Czuła od niego nieprzyjemny zapach papierosów. Ona sama nie paliła papierosów, ale też nigdy nikomu nie dyktowała co powinien ze swoim życiem robić. Nigdy też głośno nie narzekała na zapach dymu nikotynowego, jedynie odsuwała się w momencie, kiedy ktoś w bezczelny sposób ten dym kierował w jej stronę.
    — Za dwie minuty będę na dole. — Posłała mu ostatnie spojrzenie i weszła do sypialni, w której ubrała się w czarne legginsy, zwykłą koszulkę i długi, ciepły kardigan. Nie suszyła włosów, bo też na dworze nie było ani mrozu, ani wiatru, który mógłby jej zaszkodzić. Kompletnie zignorowała też kwestię makijażu, bo uznała, że podczas tego krótkiego urlopu będzie się tylko i wyłącznie relaksować. Założyła na stopy krótkie skarpetki w stokrotki i już miała schodzić na dół, kiedy dotarło do niej, że od wyjścia z mieszkania w ogóle nie kontrolowała telefonu. Kiedy wyciągnęła go z plecaka, ten okazał się rozładowany. Szybko podłączyła go do gniazdka przy łóżku i łapiąc w dłoń adidasy i kubek po kawie, zbiegła na dół. Dopiero teraz mogła rozejrzeć się po prostym, ale przytulnym wnętrzu domku i pozazdrościła Freddie, że ta miała na własność swój mały azyl.
    Hazel podeszła do kuchennego zlewu i opłukała kubek, odstawiając go do ocieknięcia.
    — Wyrobiłam się? — spytała, mając szczerą nadzieją, że przez jej przygotowania nie stracili szansy na obserwowanie wschodu słońca. Wsunęła na stopy czarne sneakersy i była już w pełni gotowa. — Coś mam wziąć? — spytała, widząc, że na meblach stał przygotowany kosz piknikowy, a obok niego leżał koc. Uśmiechnęła się, bo nie spodziewała się takich gestów po Prestonie. I jej serce znowu zabiło nieco mocniej, bo do tej pory nikt nie robił dla niej czegoś podobnego.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  88. Złapała gruby koc i wyszła z domku, rozglądając się dookoła. W nocy nie zobaczyła nic poza widokiem z balkonu, teraz w bladym świetle poranka mogła zauważyć, że zza unoszącej się mgły wyłaniają się krzewy, drzewa i wysokie trawy. Otoczenie było niemal sielskie, a poza domkiem nie można było dostrzec zbyt wielu elementów, które byłyby efektem pracy człowieka. Otaczała ich głucha cisza, tak niepodobna do tego, co było odczuwalne i słyszalne w Nowym Jorku. Ptasie trele wydawały się być tłem, bez którego ten cały dostępny dla nich krajobraz byłby niepełny. Hazel była zachwycona.
    Zawsze ceniła sobie bliskość z naturą i w Winonie nie było o to trudno, bo choć domek babci znajdował się w dość ścisłej zabudowie, to jednak mieli swój własny ogródek, a kawałek za miastem były lasy i niewielkie wzniesienia. Minnesota słynęła też z wielu jezior, więc ten weekendowy wypad skojarzył jej się z domem. Poza tym, że była zachwycona, czuła się błogo. Z jej barków spadł pewien ciężar. Ulga, którą poczuła, kiedy dotarło do niej gdzie są i że czeka ich tylko i wyłącznie odpoczynek, była trudna do opisania. Wszystkie te czynniki sprawiły, że Evans była odprężona. Już dawno się tak nie czuła. Już dawno nie miała tak czystej głowy. Nie myślała teraz o Sew Chic, nie myślała o dopiero co przyjętych zleceniach i niedokończonych projektach, nie wracała myślami do sukni ślubnej, która mogła okazać się jedną z największych zmor, bo projekt wcale nie był łatwy, a ogarnianie tych wszystkich materiałów mogło przerosnąć jedną osobę. Nie myślała też o tym, że zostawili wczoraj swoich współlokatorów w jednym z mieszkań z alkoholem i z pomysłami Roberta i Jamesa. Nie sprawdzili nawet telefonów, na których być może czekała na nich informacje, że mieszkanie spłonęło. Nie myślała o tym.
    Szła zaraz obok Mortimera i kiedy pokazywał jej romantyczną instalację, niemal od razu rozpoznała kadr z jednej z wiosennych okładek Vogue’a. Uśmiechnęła się i spojrzała na niego zaskoczona. Zupełnie nie spodziewała się tego, że Preston jednak ze światem mody ma więcej wspólnego niż tylko branżowe imprezy w towarzystwie siostry.
    — Wychodzi na to, że dla tego dziwnego świata przysłużyłeś się już co najmniej dwukrotnie — skwitowała to z szerokim uśmiechem. Okładka dla modowego magazynu, a potem podsunięcie Freddie namiarów na taką Hazel. Kiedy dotarli na niewielkie wzniesienie i rozłożyli koc, niebo przybierało już przeróżne, pastelowe barwy. Z cichym westchnięciem usiadła na kocu obok Mortimera, ściągając buty, które odłożyła na zroszonej trawie. Cykanie owadów, trele ptaków, unosząca się w dole mgła i przepiękne niebo sprawiły, że do głowy Hazel naszły zupełnie niespodziewane myśli. Zerknęła na niego kątem oka.
    — Robisz naleśniki? — spytała cicho, bo po raz kolejny tego dnia ją zaskoczył. Sięgnęła do kosza po pancake’a. Nie bawiła się w żadne piknikowe nakrycia i sztućce, po prostu siedząc po turecku na grubym kocu w kratę skubała naleśnika palcami, patrząc na horyzont. Na niebie działa się magia, natężenie kolorów zmieniało się co chwilę, z minuty na minutę powietrze robiło się cieplejsze, a świat jaśniejszy.
    — Morty… — zaczęła z pełną buzią, a kiedy przełknęła ostatni kęs, odwróciła się w jego stronę. Jej policzki były lekko zaróżowione od porannego chłodu, wilgotne włosy opadały przy jej twarzy w delikatnych falach. — Chyba chcesz, żebym się w tobie zakochała — powiedziała cicho, doskonale pamiętając, a nawet słysząc jeszcze jego słowa. — Naprawdę chcesz tak ryzykować? — Uśmiechnęła się blado. Kolejny raz pokazywał jej gwiazdy. Kolejny raz opuścili bezpieczny Nowy Jork, biorąc udział w kolejnej nie-randce, ale randce? I nie była pewna, do czego swoim zachowaniem dąży Preston. Z jednej strony wszystko to, co robił, było miłe i gdyby nie fakt, że Evans walczyła sama ze sobą, to już dawno przyznałaby na głos, że Mortimer nie jest tylko sąsiadem, a z drugiej… jaką miała pewność, że z nią nie pogrywał?

    H.

    OdpowiedzUsuń
  89. Zmarszczyła gniewnie brwi, kiedy usłyszała, że ojciec wyrzucił go z domu. I choć na Mortimerze zdawało się to nie robić wrażenia, ona była bardziej zdziwiona tym niż faktem, że zrobił naleśniki z proszku. I choć do tej pory Preston w żaden sposób nie wypowiadał się o swoim ojcu, nie licząc krótkiego zobrazowania tego, czym się zajmował i historią o pojawieniu się w jego życiu Freddie, to miała wrażenie, że nie mają najlepszych relacji, a może nawet nie mieli żadnych. Ale nie przerywała mu, słuchała dalej i choć początkowo mogła wywnioskować, że skoro był dzieciakiem z dobrego domu, to miał łatwy start, to teraz do niej dotarło, że miał dość ciężkie i bolesne wejście w dorosłość. Niby jako dwudziestojednolatek był dorosły według prawa, ale czy naprawdę tak było? Ona sama opuściła swój dom rodzinny w młodym wieku, ale zrobiła to świadomie, kiedy podjęła taką a nie inną decyzję. I dopiero teraz do niej dotarło, że tak naprawdę mieli ze sobą sporo wspólnego.
    Zaśmiała się cicho, słysząc anegdotkę o panu młodym, ale poza tym w historii Prestona nie było nic, co mogłoby ją rozbawić. Zrobiło jej się trochę przykro. Bo wiedziała, że gdyby działał zgodnie z tym, czego zażyczył sobie ojciec, miałby pewnie łatwiej. Łatwiej materialnie, ale czy lepiej? Hazel nigdy nie miała dużych pieniędzy, więc nie wiedziała nawet, jak to jest stracić do nich dostęp.
    — West Point? — spytała dopiero po chwili, jakby w opóźnionym tempie dotarło do niej to, co mówił. Nie wyobrażała sobie Mortimera w mundurze wojskowym i chyba gdzieś tam w głębi, tak całkiem po cichu, cieszyła się, że jednak wybrał studia w Nowym Jorku. — Dobrze, że tu jesteś.
    Mówiła cicho, ciągle się delikatnie uśmiechając. Mówiła cicho, jakby bała się, że każde podniesienie głosu sprawi, że ta magiczna atmosfera zniknie. Teraz faktycznie byli sami. Tylko oni. We dwoje. Żadnych współlokatorów, żadnych przypadkowych przechodniów, swingersów i wróżek. Teraz to, jak potoczy się sytuacja zależało tylko od nich, a Hazel tylko w duchu błagała o to, żeby nie pojawił się teraz żaden szop czy inny bóbr.
    Napiła się gorącej czekolady i niemal natychmiast poczuła przyjemne ciepło rozlewające się po jej ciele. Odstawiła pusty kubek obok siebie.
    Nie było zgiełku miasta, szumu przejeżdżających nieustannie samochodów, dźwięku klaksonów, podniesionych głosów. Gdzieś w oddali odrobinę głośniej zaśpiewał ptak, a zaraz zawtórował mu drugi. Hazel wspierając się na dłoniach, odchyliła lekko głowę, przymykając lekko oczy, kiedy pierwsze, cieple promienie jesiennego, choć niemal letniego słońca, oparły się na jej skórze.
    Dobrze, że tu był. I chociaż mieszkali naprzeciwko siebie co najmniej od trzech lat, to dopiero teraz nie wyobrażała sobie, że mogłoby go nie być. Że nie byłoby go z bajglem w jej pracowni, nie byłoby go pilnującego godziny zamknięcia małego biznesu i odpowiadającego coś po włosku wiecznie ciekawskiej Carinie. Potrząsnęła lekko głową, a potem ponownie skupiła spojrzenie na nim. Zdecydowała się na to, żeby usiąść bokiem do słońca, a mieć przed sobą Mortimera.
    Niebo zaczynało przybierać coraz to intensywniejsze barwy i wiedziała, że lada moment ten cały przepiękny spektakl po prostu się skończy.
    — Chyba nie po… — urwała, uśmiechając się szerzej. — Och, Preston… — westchnęła. — Czy zawsze robisz tylko rzeczy, które powinieneś? — spytała przekornie, bo doskonale wiedziała, że tak nie jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie powinien zapraszać jej wtedy na balkon i potem kontynuować całego ciągu zdarzeń, które doprowadziły ich do tego miejsca. Nie powinien tego robić, jeżeli nie chciał, aby myślała o nim częściej i żeby z dziwną tęsknotą wyczekiwała go każdego dnia. A jednak to robił.
      Sięgnęła po garść borówek i zaczęła zjadać ciemne kulki, jedna po drugiej.
      — Jaki jest najgorszy scenariusz? — spytała jeszcze ciszej niż dotychczas, bo wbrew pozorom to pytanie wymagało od niej sporo odwagi. Nie była już pijana, nic nie napędzało ją dodatkowo do bezpośrednich działań i pytań, ale… jakie miała inne wyjście? Chciała wiedzieć, co myśli Mortimer. Co myśli o niej, o nich, o tym. I nie potrafiła nawet w myślach sprecyzować, o co jej chodziło.

      H.

      Usuń
  90. Chciała znać jego rodzinne opowieści, nawet te najgorsze, które niechętnie powierzał innym. Chciała wiedzieć, jaka kiedyś była jego mama, która nawet teraz, mimo choroby, wydawała się niezwykle ciepłą i radosną osobą. Chciała wiedzieć, kim dla niego był ojciec. Opowiadane do tej pory anegdotki chłonęła niczym gąbka. Zapamiętywała je niemal wszystkie, te zupełnie absurdalne i w jej mniemaniu nawet nieco głupie, kiedy podczas balu maturalnego postanowił bawić się w inny sposób albo te, w których pojawiała się Freddie jako młodsza siostra. Przy niektórych śmiała się bez opamiętania, zwłaszcza kiedy w historiach pojawiał się zjarany Pete lub pijany Robert. A przy niektórych właśnie gniewnie ściągała brwi, jakby w ogóle na myśl jej nie przychodziło, że ktoś Prestona mógł kiedyś w jakiś sposób skrzywdzić.
    — Na pewno. Gdybyś był w mundurze, nie musiałbyś pokazywać mi gwiazd — wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu, ale nie wierzyła w swoje słowa. Miała świadomość tego, że mężczyźni w umundurowaniu wyglądali imponująco, że dodawało im to nie tylko urody, ale też pewności siebie i tej dominującej męskości, ale… podświadomie i chyba nawet świadomie nie chciała wiązać się z mundurowym. Wiedziała, że niby serce nie sługa i miłość nie wybiera, ale jeżeli mogła zadecydować w tej kwestii to tego nie chciała. Wiedziała, że wojskowi, policjanci czy nawet strażacy obarczają swoją psychikę niesamowicie ciężkimi przeżyciami, widzą dramaty rozrywające serca i tragedie tak brutalne, że nawet najlepszy film nie byłby w stanie tego oddać.
    Podobał jej się nawet bez munduru i niekoniecznie w drogim, eleganckim smokingu. Podobał jej się nawet w ciemnej bluzie z kapturem i białej koszulce. Ale chyba nie była jeszcze w stanie powiedzieć mu tego na głos. Pamiętała, że powiedziała mu to na balu, że przemyciła to w dość bezpośredniej uwadze. I naprawdę nie dziwiła się wtedy tym kobietom, które się za nim oglądały. Przez krótką chwilę pomyślała, że Freddie chyba wiedziała, co robi od samego początku. Tylko skąd? Skoro wcześniej nie znała Hazel.
    Nie ruszała się, czekając na jego odpowiedź. Niemal stykali się kolanami, ale miała wrażenie, że każde z nich celowo unika kontaktu fizycznego, jakby przypadkowy i niekoniecznie przypadkowy dotyk mógł wszystko zmienić. Wiedziała, że oboje robią rzeczy, których nie powinni. Albo przynajmniej sobie wmawiali, że to są takie rzeczy. Bo dlaczego usilnie próbowali zabronić sobie to, żeby coś poczuć? Czy to naprawdę było takie straszne?
    Evans nigdy nie chciała, żeby ktokolwiek się nią opiekował. Wychodząc z domu rodzinnego żyła w przekonaniu, że potrafi zadbać o siebie sama, ale… nie miała nic przeciwko temu, kiedy Mortimer przygarnął ją do siebie w gondoli, nie miała nic przeciwko temu, jak odgarniał mokre włosy z jej twarzy podczas kąpieli w oceanie i jak mówił, żeby już nigdy nie puszczała jego ręki.
    Z każdym kolejnym jego słowem jej serce uderzało mocniej. Przez moment zrobiło jej się nieprzyjemnie ciężko i przykro, kiedy wspomniał, że najgorszym scenariuszem byłoby wzajemne zakochanie. Uciekła wtedy na swoje dłonie. W palcach okręcała jeden z polnych kwiatów, który przed chwilą zerwała. Ale słysząc jego kolejne słowa, niemal gwałtownie poderwała głowę ku górze, nie uciekając już spojrzeniem. Rozchyliła delikatnie usta, nie potrafiąc znaleźć żadnych odpowiednich słów, a potem pozwoliła na to, żeby rozciągnęły się w uśmiechu, który nieco zbladł przy końcowym podsumowaniu Prestona.
    — Miała być trójka — mruknęła tylko cicho, próbując się nie uśmiechać, kiedy w głowie wciąż miała swoją rozmowę z wróżką. Dziwnym, ale dziwnie przyjemnym było słuchać od mężczyzny, którego poznała tak naprawdę dopiero niedawno, że jest w stanie wyobrazić z nią sobie dalsze życie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chciała dopuszczać do siebie takiej wizji najgorszego scenariusza, jaką przedstawił Mortimer, nie chciała, aby wracali do bycia sąsiadami i choć miała świadomość tego, że faktycznie może przygnieść ich natłok obowiązków zawodowych, to…
      — Brzmi strasznie, ale czy nie przeżyliśmy już gorszych rzeczy? — spytała poważnie, ale jednak ciągle z cieniem uśmiechu malującym się na twarzy. Widziała jak na dłoni wszystkie emocje malujące się na obliczu Mortimera. Wiedziała, że nie tylko jej towarzyszą rozterki. I była ciekawa tego, czy jego serce bije tak samo mocno.

      H.

      Usuń
  91. Było wiele gorszych rzeczy od zauroczenia. Od złamanego serca. Ale Hazel nie myślała tylko o typowo sercowych sytuacjach. Wiedziała, że każde z nich ma spory bagaż doświadczeń i sporo dźwiga na swoich barkach. Oboje porwali się na prowadzenie biznesu w Nowym Jorku i choć każdy z tych interesów był zupełnie z innej branży, to zmagali się z podobnymi problemami. Oboje mogli poszczycić się niezbyt chlubnymi historiami rodzinnymi. Wychowali się w kompletnie innych światach, ale kto powiedział, że ich światy nie mogły się w końcu spotkać?
    Kiedy Morty zaproponował wyjazd nad jezioro, a właściwie sprezentował jej ten wyjazd, to nie myślała wtedy, że będą tu kompletnie sami. Jasne, miała świadomość, że odetną się od cywilizacji, ale nie przejmowała się wtedy konsekwencjami takiego stanu rzeczy. W dodatku była wczoraj pijana i tym bardziej nie myślała o tym, co takiego może przynieść nadchodzący weekend. Nie kłamała, kiedy wczoraj na balkonie powiedziała mu, że chciałaby, żeby tu był. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie ucieszyła się z tego, że on też chciał tu być.
    Hazel też nie mogła poszczycić się bogatą historią miłosną. Tak naprawdę nikt porządnie nie złamał jej serducha, bo to ona pierwsza kończyła większość związków. Te wszystkie zauroczenia, które przeżywała, nie mogły się równać temu, co czuła teraz. Jasne, przyspieszało jej serce, kiedy całowała się po raz pierwszy, robiło jej się cieplej, kiedy ktoś ją obejmował, ale nigdy nie czuła tak dziwnego, ogarniającego ją zewsząd spokoju jak przy Prestonie.
    Niemal od samego początku mu ufała. Nie bała się tego, dokąd zabierał ją za każdym razem. Ufnie podążała za nim i z czystej ciekawości, a także żądzy przygody, wskoczyła do oceanu pod osłoną nocy. Nie protestowała, kiedy łapał ją za dłoń, kiedy przyciągał do siebie i muskał jej plecy. Rozmyślała o każdym jego geście. O każdym muśnięciu i spojrzeniu. Tak, jak teraz. Siedzieli naprzeciwko siebie, a Hazel tylko zmniejszyła dystans między nimi, przysuwając się w jego stronę. Teraz już stykali się nogami, a wolny skrawek koca między nimi po prostu przestał istnieć. Oboje mieli się teraz na wyciągnięcie ręki.
    — Morty Junior? — powtórzyła po nim i pozwoliła sobie na śmiech. Pokręciła lekko głową. — Morty Junior. — Dodała już jakby pewniej, jakby się na to zgadzała. W kwestii pozostałych imion chciałaby podyskutować, ale… Ale przecież żartowali, prawda? I choć trzymała się tej myśli, to nie miała problemu by wyobrazić sobie taką, zupełnie hipotetyczną sytuację. Aż na krótki moment wstrzymała oddech.
    Każde kolejne słowo Mortimera wprawiało ją w coraz większe zdziwienie. Nie sądziła, aby kiedykolwiek dała mu odczuć, że w jakikolwiek sposób zależy jej na materialnych rzeczach, na pieniądzach, których tez przecież nie miała. Ostatnio wiodło jej się odrobinę lepiej, ale było to wynikiem poświęcania większej ilości godzin w ciągu doby na pracę. W ciągu ostatnich czterech miesięcy pożyczyła od Victora tylko trzysta dolarów, żeby nie zalegać z czynszem. Wstydziła się tego, ale wiedziała, że jeżeli chodzi o Vica, to mogła liczyć na dyskrecję.
    — Hej… — zaczęła ciepło, uspokajająco. I dopiero wtedy wyciągnęła dłoń w jego stronę, wsparła palce delikatnie na jego policzku. Wiedziała, że ma zimną rękę. — Przecież wiem, że jesteś stary. — Dodała cicho, próbując tym samym rozładować nieco atmosferę. Wiedziała, że muszą rozmawiać, nawet na poważne tematy, ale ona nie widziała w Prestonie nieudacznika. Nie widziała w nim kogoś, kto nie miał jej czego zaoferować. Zerknęła krótko w bok, spoglądając na dwa ptaszki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — No i po śniadaniu — mruknęła smutno rozbawiona, o ile to było w ogóle możliwe. Wzięła się w garść, kompletnie ignorując straconego pancake’a. Wtedy też ujęła jego twarz w obie, chłodne dłonie. Żeby ani on, ani ona nie uciekali już od siebie spojrzeniami. Pierwszy raz dotknęła go w tak śmiały sposób.
      — Powinieneś wiedzieć, że rzeczy materialne to nie wszystko… Też nie mam własnego mieszkania, samochodu, ani nawet roweru. Mieszkam z czwórką, czasami wstrętnie śmierdzących facetów. Jeszcze nie tak dawno pożyczyłam od Victora pieniądze na czynsz. — Mówiła spokojnie, ale już nieco głośniej. Chciała, żeby do niego dotarło, ze nie ocenia go po tym co ma, a po tym co robi. Chciała, żeby naprawdę zrozumiał, że nie zależy jej na rzeczach. — A dzisiaj skończyłam dwadzieścia siedem lat — uśmiechnęła się delikatnie. — I co z tego? Mam się wycofać, bo nie mam czego ci dać? Nie mogę ci nic zaoferować?

      H.

      Usuń
  92. Mówiła to, co podpowiadało jej serce. Nie słuchała w tej chwili zdrowego rozsądku, który po prostu zniknął. Mówiła też to, co było samą prawdą. Nie okłamywała go. Nie miała nic poza biznesem, za który się zażynała i nie do końca spłaconym długiem u Victora. Teraz o tym zapomniała. Nie liczyło się nic poza tym, że byli tutaj sami. I wiedziała, że ten błogi stan pewnie się skończy, kiedy wrócą do Nowego Jorku, że tam wszystko będzie trochę inne, bo wrócą do swoich firm, do swoich prac. Do swoich współlokatorów i być może wspólnych wieczorów. Teraz nie chciała jednak, aby ta chwila, która mogła zamienić się w cały weekend, po prostu się skończyła.
    Nie protestowała w żaden sposób, kiedy jej dotknął, tylko na moment delikatnie przechyliła głowę, a potem przymknęła oczy. Otworzyła je, gdy wsparł czoło na jej. Uśmiechnęła się. I wtedy do niej dotarło, że chyba naprawdę przepadła. Że przepadła w jego uśmiechu, w jego spojrzeniu. Przepadła.
    Nie protestowała też, kiedy posadził ją na swoich udach. Skierował ją twarzą w stronę słońca, które znajdowało się już coraz wyżej na niebie, a przed Hazel przed sobą miała widok na parę ptaków łobuziaków, które nadal walczyły ze sporym kawałkiem puszystego pancake’a.
    Ona też do tej pory świetnie radziła sobie sama. Chodziła na randki, kiedy znajdowała na to czas, spotykały się krótkoterminowo z paroma mężczyznami, ale w gruncie rzeczy przez niemal cały swój pobyt w Nowym Jorku była sama. Zdążyła już zapomnieć o paromiesięcznym związku, który od samego początku nie miał prawa zaistnieć.
    — Morty… — zaczęła i wpierw palcami przesunęła po jego karku, żeby następnie wpleść je w jego włosy. Nagle ten dotyk stał się niemal konieczny. Nie bała się go dotknąć i nie bała się być blisko niego, choć gdzieś w głębi wiedziała, że nie powinna jeszcze opuszczać gardy. — Sama jestem w stanie sobie zapewnić to, żeby mieć… wszystko. — Mruknęła. — Jeżeli nie wyjdzie mi z Sew Chic poszukam innej pracy, ze stałą pensją i stałymi godzinami pracy. Jestem gotowa na taką ewentualność. — Dodała spokojnie, bo faktycznie tak też było. Dojrzała do tego. Do decyzji, z którą nie chciała się na początku pogodzić. Doskonale wiedziała jednak, że nie może prowadzić firmy w nieskończoność, jeżeli nie przynosiła ona żadnych profitów.
    Nie wymagała tego, aby Preston czy ktokolwiek inny zapewniał jej dobrobyt. Nie uważała, aby bycie z kimś polegało właśnie na tym. Całe życie marzyła, skrycie bo skrycie, ale jednak, o partnerstwie. O wspólnym dążeniu do pewnych celów i wspieraniu się w dążeniu do innych. Na tym budowało się szczęście.
    — Chcesz, żebym była z kimś, kto jest w stanie zapewnić mi wszystko to, o czym mówisz, ale mam wrażenie, że wcale nie chcesz mnie teraz wypuścić — dodała już przekornie, w swoim stylu delikatnie się z nim drocząc. Doskonale rozumiała, o co mu chodzi, a jednocześnie nie chciała, żeby zadręczał się teraz takimi myślami i sytuacjami, na które nie mieli żadnego wpływu. Wsparła czoło o jego policzek, wcześniej delikatnie sunąc nosem po skórze Mortimera. Wszystko to było przyjemne i niewymuszone, dlatego kiedy uniosła lekko głowę, nie próbowała się nawet powstrzymać przed tym, żeby ustami musnąć delikatnie policzek Prestona. Tak, jak poprzednio w samochodzie.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  93. Kiedy nie zastanawiała się nad tym, co robiła, wszystko było łatwiejsze. Wystarczyło, że nie analizowała każdego swojego kroku, który podejmowała względem Mortimera. Tyle wystarczyło, żeby teraz siedzieć w jego objęciach na łące, nieopodal małego domku nad jeziorem, który podczas tego weekendu był jej azylem. Ich azylem. Uśmiechała się cały czas. Właściwie nie mogła przestać się uśmiechać, kiedy po prostu przy nim była.
    Była zawzięta i uparta. Potrafiła zapracowywać się do ostatnich resztek jakiejkolwiek energii, którą w sobie miała. Wycofywała się w ostatnim momencie, kiedy czuła, że jest już naprawdę źle. Ale zareagowała na jego słowa śmiechem. Mówił prawdę. Nie mylił się w swoim osądzie co do niej, a mimo to nie uciekł. Mimo jej zawziętości i uporu.
    — Uważam, że to jednak ty jesteś większym uparciuchem. Przychodziłeś do mnie codziennie, przez cały tydzień. — Uśmiechnęła się na wspomnienie minionego tygodnia i dopiero teraz dotarło do niej, jak mało czasu minęło. Dokładnie tydzień temu szykowała się do swojej pierwszej branżowej imprezy. Zakładała bordową suknię, płaciła za fryzjera i makijażystkę. A teraz? Tydzień temu, kiedy spotkała Mortimera na imprezie zorganizowanej przez Freddie, nie sądziła, że dzisiaj będzie tutaj z nim. Na końcu świata, w zupełnej ciszy, otaczani tylko przez naturę. Wtedy była na niego zła i choć ciągle odczuwała pewien żal związany z działaniem za jej plecami, to… nie była w stanie się złościć.
    Pierwszy pocałunek, to delikatne muśnięcie wcale nie zaskoczyło jej tak, jak powinno. Czekała na to. Czekała na to już od tamtego momentu na plaży, ale cieszyła się też, że wtedy to się nie stało. Cieszyła się, że nie pospieszyli się na tyle, by nie móc ze sobą porozmawiać. Odwzajemniła pocałunek i wcale nie spieszyło jej się do tego, aby go przerywać. Mruknęła cicho, kiedy Preston się odsunął. Otworzyła oczy, obserwując go z tej niewielkiej odległości.
    — W takim razie istnieje spora szansa, że w mieście znowu zmądrzejmy… — odpowiedziała, ale trochę się obawiała własnych słów. Nie chciała mądrzeć, nie chciała cofać się do tego, co jeszcze było przed chwilą. Serce wyrywało jej się z piersi, ale odetchnęła głębiej, żeby je uspokoić. Ptaki w końcu odleciały, trzymając w dzióbkach swoje zdobycze. Rozdłubane fragmenty naleśnika były niemal wszędzie. Znowu zostali sami.
    — Co dzisiaj mamy w planach? — spytała, ale tak naprawdę wcale nie musiałaby się ruszać z tego koca. Mogłaby przeleżeć cały dzień, łapiąc być może ostatnie naprawdę ciepłe promienie słoneczne.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  94. Ostatnia domówka nie była pierwszą domówką, na której Hazel i Mortimer mogli się spotkać. Od trzech lat takie imprezy były organizowane niemal regularnie, choć raz w większym, raz w mniejszym natężeniu. Przez ich mieszkania przewijały się też dziesiątki osób, które czasami znał tylko jeden z mieszkańców. Czasami z tych imprez wyłaniały się związki dłuższe, krótsze romanse lub niespodziewane bójki i konflikty, których nie szło załagodzić. Evans jednak często na tych imprezach pojawiała się na chwilę, żeby zaznaczyć swoją obecność albo nie pojawiała się na nich wcale, wymawiając się natłokiem pracy. Wielokrotnie zdarzało jej się spać w swoim pokoju, kiedy w salonie inni bawili się w najlepsze. Miała mocny sen, a kiedy była padnięta niewiele trzeba było do tego, aby odrywała się od rzeczywistości w sposób totalny. Być może dlatego nie miała okazji wcześniej poznać Mortimera Prestona.
    Każde muśnięcie, czy to w kącik ust, czy w czubek głowy było… miłe. Odpowiadało jej to, że nie rzucili się na siebie, chociaż przecież mogli, bo napięcie, które panowało między nimi, choć zelżało, to nadal jednak było. Niemal namacalne. Ale czuła, że to wszystko jest właściwe. Być może miała wątpliwości, ale skutecznie zagłuszała je niemal samymi pozytywnymi myślami i wizjami. Obawiała się jednak tego, czego obawiał się też on. Tej najgorszej wizji, na którą mogą nawet nie mieć wpływu. Nowy Jork mógł pochłonąć ich na nowo, oddzielając ich od siebie, ale… Nie roztrząsała tego, przysięgając sobie, że zrobi wszystko, żeby tak nie było.
    — I słusznie, bo bardzo lubię te twoje wszystkie głupie pomysły — uśmiechnęła się. Podniosła się i kiedy stali na kocu, przez chwilę nie odrywając od siebie spojrzeń, nie mogła przestać się uśmiechać. Fakt, była ciekawa świata, odważna i spontaniczna i choć do tej pory tłumiła w sobie te wszystkie aspekty swojej osobowości, które były niewygodne przy prowadzeniu działalności, tak przy Mortimerze nie bała się być ciekawską i głupiośmieszną Hazel, która podejmie się każdej zaproponowanej jej gry. Ubrała buty, a potem złapała pod pachnę złożony koc.
    — Brzmi świetnie, ale…
    Wschód słońca tego dnia miał miejsce o 6:51. Spędzili na kocu może niecałą godzinę, więc Hazel zakładała, że zbliżała się dopiero ósma rano. Było bardzo wcześnie, oboje nie spali zbyt wiele tej nocy, Mortimer właściwie nie spał wcale. Z każdą chwilą robiło się coraz cieplej. Ruszyli z powrotem w kierunku domku, schodząc z lekkiego wzniesienia. Miała wrażenie, że wraca już z innym biciem serca i z innym uśmiechem, który za nic nie chciał zniknąć z jej twarzy.
    — Może powinieneś trochę odespać tę noc? — Spytała spokojnie. Domyślała się przecież jedynie tego, że Preston pracował po nocach, bo tak mogło wynikać z tych krótkich opowieści, którymi ją uraczał kiedy wpadał do jej pracowni. — Albo przynajmniej zjeść coś i napić się kawy, zanim pojedziemy, a potem się przespać? — Dodała. Bo miała świadomość tego, że wszelkie targi i ryneczki nie są otwarte zbyt długo, ale kąpiel w jeziorze mogła poczekać. A ona już teraz chciała dla niego jak najlepiej. Zresztą przyjechali tutaj po to, żeby odpocząć. Nigdzie im się nie spieszyło i czas, a także cały świat jakby rzeczywiście zwolnił. Mogli przespać nawet cały dzień, gdyby tylko naszła ich taka ochota.
    Zerkała na niego niemal cały czas, kontrolując jedynie czasami drogę w postaci wąskiej, wydeptanej ścieżki. Lubiła na niego patrzeć i czuła się jak totalnie zauroczona po raz pierwszy nastolatka, która odkrywa wszystkie najprzyjemniejsze aspekty takiego stanu rzeczy.
    — Często tu przyjeżdżasz? — spytała, kiedy mijali już miejsce z hamakiem i huśtawką.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  95. — To może faktycznie nie pij tej kawy — odparła, kiedy usłyszała, że ta może go zabić. Zaśmiała się, chociaż… wcale nie było jej do śmiechu, kiedy zrozumiała, że Mortimer w gruncie rzeczy nie żartuje. Nie miałaby nic przeciwko temu, żeby Mortimer poszedł spać, nawet na więcej niż jedną godzinę, o której później wspomniał. Wiedziała, że nie miałaby żadnego problemu z tym, żeby znaleźć sobie jakieś zajęcie. Mogła położyć się na leżaku nad jeziorem, mogła skorzystać z hamaka, mogła pospacerować po najbliższej okolicy. I ani razu jej myśli nie uciekły w kierunku pracy, którą do tej pory niemal żyła.
    Była zaskoczona, kiedy wspomniał o rozwodzie, ale słuchała go dalej. Każda rzecz, którą się z nią dzielił, była dla niej istotna. Z uśmiechem przyjęła informację o tym, że wiosną spędził tutaj czas z Montgomery i spędzał go całkiem… relaksująco. Złapała się już na tym, że lubiła go słuchać. Miał przyjemny głos.
    Nie miała problemu, żeby wyobrazić sobie, jak Mortimer spędza tutaj kolejne dni ze swoją siostrą. Freddie wydawała się niesamowicie energiczną, radosną i ciepłą osobą, i trudno było jej nie polubić, nawet jeśli jej znajomość z Hazel na razie w gruncie rzeczy była… biznesowa? Ciężko było jej teraz określić kolejną relację w takim krótkim czasie. Montgomery była chyba kimś więcej niż partnerką biznesową, bo dzisiaj w nocy Evans jechała jej samochodem z jej bratem do jej domku letniskowego.
    — Nie wiedziałam, że Freddie ma męża. — Przyznała, ale skąd miała wiedzieć? Do tej pory to Montgomery skutecznie majstrowała w życiu Evans, nie mówiąc zbyt wiele o sobie. Nie pochwaliła się nawet, że ma brata, który jest sąsiadem Hazel. — Miała? — Dodała niepewnie, bo nie była pewna, czy rozwód został już sfinalizowany, ale też nie chciała wyciągać takich informacji od Prestona, bo były to prywatne sprawy Freddie, a ta mogła sobie nie życzyć wciągania w nie Evans.
    Hazel przed wejściem do domku, rozejrzała się szybko dookoła. Nie miała żadnych problemów z wyobrażeniem sobie tutaj biegających dzieci, radosnych rozmów, gier drużynowych, rozpalanego ogniska i wylegiwania się podczas sierpniowych nocy na kocu pod rozgwieżdżonym niebem. Miejsce, do którego zabrał ją Preston, było niemal bajeczne.
    Zanim weszła do środka, powiesiła koc na barierce, która odgradzała malutki taras z frontu domu od podjazdu. Ściągnęła buty i zamknęła za sobą drzwi. Miała wrażenie, że wrócili już do tego domku w nieco innej rzeczywistości. Nie potrafiła się nie uśmiechać, kiedy na niego patrzyła, nawet jeśli ziewał i przecierał zmęczone oczy.
    — Będę pilnować czasu. — Uśmiechnęła się, choć w miarę możliwości planowała dać pospać mu dłużej. Podeszła do blatu, przy którym stał, jak odkładał piknikowy kosz. — Uciekaj. — Mruknęła cicho, wspięła się lekko na palce i odważyła się musnąć jego usta w krótkim pocałunku. Opadła z powrotem na całe stopy i otworzyła kosz piknikowy, chcąc najpierw tutaj wszystko ogarnąć. W planach miała już też w końcu zerknięcie na swój telefon, który ładował się na piętrze i przebranie się w coś bardziej wyjściowego. Ale nie musieli się z niczym spieszyć i było to miłe uczucie, choć w perspektywie ostatnich czterech lat, całkiem nowe i nieznane.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  96. Rozumiała wątpliwości Mortimera. Sama nie była pewna, czy wierzy w instytucję małżeństwa. Wiedziała, że jej siostra jest szczęśliwa w związku, który zapewniał jej bezpieczeństwo i harmonię niemal od szkoły średniej, a ślub był tylko przypieczętowaniem tego, co zaczęli już wcześniej. Ale z drugiej strony miała pod oczami obraz rozpaczy swojego ojca po tym, jak jej matka zwyczajnie odeszła. I na co były w tym przypadku piękne, romantyczne przysięgi? Na co było obiecywanie sobie tego całego na dobre i na złe, że na cale życie, w zdrowiu i chorobie? Hazel, choć z natury była artystyczną duszą, chętnie uciekającą do innych światów, to ukrywała jednak tę część, która odpowiadała za jej romantyczną stronę. Jeszcze jako nastolatka widziała się oczami wyobraźni w białej sukni, w zielonym ogrodzie przy boku mężczyzny, którego oczy i uśmiech tego dnia będą czymś, czego nie zapomni do końca życia. Ale im była starsza, tym łatwiej było jej zrozumieć, że chyba nie powinna tego chcieć. Że to wszystko nie ma sensu.
    — Musimy zorganizować jej potem huczną imprezę rozwodową. — Uśmiechnęła się ciepło. Wiedziała, że pojawił się taki tren i choć początkowo była zdziwiona, tak teraz rozumiała ideę takich przyjęć, zwłaszcza kiedy rozwód ciągnął się miesiącami, a były współmałżonek wydłużał tylko ten proces. — Może nawet tutaj? — Dodała.
    Kiedy Preston ją obejmował, nabierała poczucia, że nie robią faktycznie nic złego. Czuła ulgę, kiedy cmokał jej szyję i dziwną pustkę, kiedy wchodził po schodach na piętro. Odwróciła się tylko, posyłając mu jeszcze krótki uśmiech.
    — Na pewno obudzę. — Mruknęła, a potem opróżniła kosz piknikowy, nastawiła wodę w czajniku i wygrzebując z szafki paczkę nieotwartej herbaty, postanowiła, że z niej skorzysta. Kiedy napój się zaparzał, ona po cichu weszła na górę, zerkając tylko przez wpółotwarte drzwi do mniejszej sypialni. Sądziła, że jednak Preston położy się w gotowym już łóżku, które też gabarytowo zdecydowanie bardziej powinno mu odpowiadać. Weszła jednak do drugiej sypialni, zabierając swój telefon.
    Z kubkiem i telefonem w dłoni wyszła z domku. Szła po trawie na boso, rozglądając się ciekawsko po okolicy. Usiadła na jednym z leżaków nad jeziorem i po prostu chłonęła to, co ofiarował jej w tym czasie los. Wypiła herbatę, odpisała na maile Freddie – jeden dotyczący zeszłotygodniowej imprezy i drugi z życzeniami urodzinowymi. Odpisała jej jednak już na jednym z komunikatorów, przerzucając ten biznesowy schemat wymiany wiadomości. Nie miało to sensu. Freddie odpisała jej niemal natychmiast, zasypując ją pytaniami o podróż, domek i Mortimera. Na to ostatnie Hazel nie odpowiedziała. Odebrała później połączenie od siostry. Przez kamerkę mogła zobaczyć swoich siostrzeńców, którzy śpiewali jej sto lat, uśmiechniętą Harper i krzątającego się gdzieś w tle Eda, który krzyczał coś na temat skoszenia trawy. Odpisała też krótko na wiadomość Julie i Vica na ich grupowym, współlokatorskim czacie. Kusiło ją, żeby przeczytać chociaż część e-maili, które dotyczyły jej pracy, ale nie zrobiła tego. Ponieważ zorientowała się, że siedziała już na leżaku prawie godzinę.
    Leniwie podniosła się z leżaka , ściągając kardigan, w którym było jej już zdecydowanie za ciepło i wróciła do domku. Opłukała kubek po herbacie, zostawiła telefon na kuchennym blacie i wbiegła na piętro. Zamierzała się najpierw przebrać, ale nie mogła oprzeć się pokusie i weszła do mniejszej sypialni. Mortimer spał na boku, przytulony plecami do ściany. Usiadła na brzegu łóżka i palcami odgarnęła jego włosy z twarzy. Nie chciała go budzić, ale przecież obiecała.
    — Jeśli chciałeś, żebym się dołączyła, to mogłeś wybrać większe łóżko — powiedziała cicho, podejmując pierwszą, subtelną próbę obudzenia go. I nie zabrała wcale ręki z jego głowy, delikatnie muskając cały czas jego skórę.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  97. Hazel proponując zorganizowanie imprezy rozwodowej wcale nie myślała o tym, jaka relacja łączy ją z Freddie. Istotnym dla niej było, że była siostrą Mortimera i pomogła jej w dość znaczący sposób, jeśli chodzi o sukces zawodowy Evans, a teraz cały czas pomagała budować relację z Prestonem. Być może Montgomery była wysłanniczką wróżki z Coney Island? Albo wróżka była wysłanniczką Montgomery? Być może to wszystko było jednym, ogromnym, skomplikowanym spiskiem zapisanym w gwiazdach? Być może Hazel powinna wpaść na Mortimera wcześniej, ale skutecznie tego unikała i coś lub ktoś musiał pchnąć zarówno Hazel, jak i Prestona do działania. Nie zastanawiała się, kiedy mówiła my, było to dla niej naturalne. Jakby od zawsze powinno być właśnie to my.
    Zaspany Preston był uroczy. I choć miała przyjść go obudzić, to wcale nie protestowała, kiedy przyciągnął ją do siebie. Ciężar jego nogi był ledwo odczuwalny, a jednak nie mogła się wydostać. Zresztą – nawet nie chciała się wydostawać ani z tego wąskiego łóżka, ani z jego objęć. Westchnęła cicho, kiedy jej głowa dotknęła skrawka poduszki, na której spał Mortimer. Uśmiechnęła się, a potem przymknęła oczy. Zmieścili się.
    Czuła jego dotyk nawet przez ubranie, był przyjemny, jednocześnie kojący i pobudzający. Przechodziły ją delikatne dreszcze, ale kiedy palcami musnął jej nagiej skóry, niemal odebrało jej dech. Byli już blisko siebie. Mieli siebie dość często na wyciągnięcie ręki, a jednak dopiero teraz Hazel zaczęła odczuwać jego dotyk zupełnie inaczej. Był intensywniejszy, choć tak samo delikatny, jak wtedy, kiedy ocierał jej usta z cukru na plaży. Czuła jego ciepły oddech na swoim policzku i naprawdę nie miała możliwości, aby się ruszyć.
    — Jak ja… — zaśmiała się cicho, słysząc ten jego wyrafinowany komplement. Ścisnęło ją w żołądku, ale w taki przyjemny sposób. Miała go tak blisko siebie. Mogła wykonać jeden konkretny ruch, kolejny krok, a wiedziała, że nie będzie odwrotu, że nie będzie protestował on, a ona nie będzie chciała się zatrzymać. A jednak chciała się też delektować tą delikatnością, spokojnym, niemal leniwym tempem i błogą ciszą, która ich otaczała, potęgując doznawane przez nich emocje.
    — Siła przyciągania — odparła rozbawiona. I taka też była prawda. Ciągnęło ją do Mortimera Prestona jak cholera. Nie próbowała już z tym walczyć, a wszystko co robili od dzisiejszego poranka było tak naturalne, że aż… dziwne. Ale w tej dziwności ekscytujące i podniecające. Tworzyli swoją własną bańkę, która miała być ich azylem i na razie nie myślała o tym, co będzie, kiedy wrócą do rzeczywistości.
    Spojrzała mu w oczy, kiedy się lekko uniósł, górując i nad nią, i nad poduszką, na której leżała. Oddychała powoli, choć z trudem. Czuła, jak pąsowieją jej policzki, kiedy tak na nią patrzył, a jednocześnie bez skrępowania lustrowała każdy fragment jego twarzy, skupiając się przede wszystkim na oczach i ustach.
    — Nie… — szepnęła. — Nie jestem gotowa.
    Nie była gotowa, bo nie chciała teraz opuszczać objęć Mortimera i tego wąskiego łóżka, na którym się jednak zmieścili. Uśmiechnęła się, sięgnęła znowu dłonią do jego twarzy, palcami sunąc po karku, głowie, wplatając je w końcu w jego włosy. Mogłaby go dotykać go bez końca, a jednak gdzieś z tyłu głowy czaiła się ta myśl, że w końcu musi go puścić.
    — Ale chyba nie mam wyjścia?

    H.

    OdpowiedzUsuń
  98. (ღ˘⌣˘ღ)

    Dotarło do niej jak bardzo prawdziwym jest powiedzenie, że człowiek szybko przyzwyczaja się do tego, co dobre. Nawet jeżeli to, co dobre było czymś zupełnie nowym i do tej pory nieznanym. Hazel w przeciągu paru wieczorów, które mogła spędzić z Mortimerem, przyzwyczaiła się do jego obecności, w przeciągu ostatniego tygodnia niemal uzależniła do smacznych bajgli i porannych rozmów. Szybko wytworzyła nawyk, który polegał na tym, że niemal bez żadnego trudu umieszczała Prestona w swoim zapchanym do granic możliwości grafiku. Było to dla niej nowe, bo odkąd była w Nowym Jorku, to dla żadnej znajomości nie robiła czegoś takiego. Praca do tej pory była najważniejsza, a teraz nawet pozwoliła wywieźć się do totalnej głuszy, kompletnie zapominając o tym, że mogłaby poświęcić ten czas na kolejne projekty.
    Pocałunek, który odwzajemniła bez żadnego wahania, mógłby się nigdy nie kończyć. Przesunęła jedną dłoń z jego głowy na bark i na ramię, aby ostatecznie delikatnie zacisnąć palce, wbijając w skórę krótkie paznokcie. To była kolejna dobra rzecz, do której mogłaby się przyzwyczaić bardzo szybko. Hazel nie była w stanie przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz wybrała się na randkę i kiedy ostatni raz się całowała. Nie było to pewnie tak dawno temu, ale skutecznie i szybko wyparła to zdarzenie z głowy, bo zdecydowanie nie warte było tego, aby nad tym rozmyślać.
    Jęknęła cicho, kiedy się odsunął. I choć wierzyła mu na słowo, że nie będzie rozczarowana, to była rozczarowana tym, że zwiększył dystans między nimi. Nie czuła już ciepła bijącego od jego ciała, nie czuła pod palcami jego skóry. Podjęli decyzję i koniecznym było, żeby uzupełnić zapasy, bo żadne z nich nie chciało pewnie głodować przez ten weekend… Chociaż zaczynała wierzyć w to, że w pewnym momencie mogliby nawet zapomnieć o jedzeniu.
    Złapała jego rękę i wstała z wąskiego łóżka, które mimo tego, że nie działo się na nim nic, to wyglądało jako totalne pobojowisko. Ze śmiechem przyjęła dobór skarpetek Mortimera, dając mu do zrozumienia, że nie ma nic przeciwko temu, że dinozaur-skate wybrał się z nimi do miasteczka. Przymknęła oczy i uśmiechnęła się delikatnie, kiedy cmoknął ją w czoło.
    Kiedy zniknął w łazience, weszła do większej sypialni, której nawet przez chwilę nie nazywała swoją. Przebrała się w ciemne jeansy i luźną koszulę w kwiatowy motyw. Spięła włosy w szybkiego koka, który bazował na nieładzie jej niesfornych fali i korzystając z małego lusterka, podmalowała się na szybko. Akurat malowała rzęsy, kiedy odezwał się Preston i o mały włos, a nie włożyłaby sobie szczoteczki z mascary do oka.
    — Jedziemy — powiedziała z uśmiechem, zakręcając kosmetyk i wrzucając go do niewielkiej kosmetyczki. Złapała za swój plecak, do której wrzuciła telefon i spojrzała na niego pytająco. Dawno nie prowadziła już samochodu, tym bardziej, że jazda po Nowym Jorku wydawała jej się co najmniej stresująca, ale… — Freddie nie miałaby nic przeciwko temu? — spytała, podchodząc do niego i zacisnęła dłoń na kluczykach, których jednak nie zabrała mu z ręki.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  99. — Taaak… — mruknęła cicho. — Dostałam od niej kluczyki wczoraj i z pewnością nie byłaby zadowolona, gdybym wczoraj wsiadła za kierownicę — dodała ze śmiechem. Skutek wczorajszego picia w postaci lekkiego bólu głowy czuła do teraz, mimo zjedzonego pancake’a, wypitej kawy, czekolady i herbaty. Wiedziała, że po prostu musi przemęczyć się w takim stanie albo po prostu robić rzeczy, które o tym bólu pozwalają jej zapomnieć.
    Zabrała jednak teraz kluczyki od Mortimera, zamierzając wykorzystać daną jej szansę na poprowadzenie auta Freddie. Uśmiechnęła się, kiedy starł coś z jej policzka. Mogła przypuszczać, że był to tusz do rzęs. Każdy nawet najdrobniejszy dotyk Mortimera sprawiał, że się uśmiechała, a w brzuchu czuła przyjemne łaskotanie. Wiedziała, że jeżeli mają wyjść z domku i ruszyć na podbój Cooperstown, to nie może go teraz zatrzymywać, prowokować i nawet całować, bo nigdy stąd nie wyjdą.
    Podobnie jak on, rzuciła swój niewielki plecak na tylne siedzenie, zajęła miejsce kierowcy i zanim Preston wsiadł do auta, zgarnęła z wycieraczki spod siedzenia pasażera lizaka w kształcie kwiatka, którego jej wczoraj sprezentował. Odłożyła go w bezpiecznym miejscu, a potem musiała poustawiać sobie wszystko – odległość od kierownicy, jej wysokość, kąt odchylenia oparcia, wszystkie trzy lusterka. Uporała się z tym dość sprawnie, chociaż z ręką na sercu mogła przyznać, że ostatnio prowadziła samochód w Winonie, kiedy odwiedzała siostrę i obiecała, że zawiezie siostrzeńców na basen. Samochód Harper jednak był mniejszy i mniej zautomatyzowany niż mazda Montgomery.
    Ona też mogłaby się przyzwyczaić, dlatego na jego słowa nie odpowiedziała nic. Trochę się bała tego, że przyzwyczai się zbyt szybko. I do niego, i do spędzania czasu z nim, do rozmów, które czasem było głupiośmieszne, a czasem aż nazbyt poważne. Spojrzała tylko najpierw na jego rękę na swoim udzie, potem na niego i uśmiechnęła się. Zdecydowanie mogłaby się przyzwyczaić do takiego stanu rzeczy.
    Jechała powoli, bo droga raczej nie była odpowiednia do szybkiej i dynamicznej jazdy. Czując zaciskającą się na jej kolanie dłoń Prestona, zwolniła, żeby ostatecznie zatrzymać łagodnie samochód. Ściągnęła dłonie z kierownicy, obserwując zwierzęta. Jeleń faktycznie był ogromny. Hazel pomyślała, że być może jest królem tutejszego lasu. Dumny krok zwierza, który przemierzał wąską, leśną drogę świadczył na jego korzyść. Evans nawet nie wiedziała, że na chwilę wstrzymała oddech, wypuszczając powietrze z ust dopiero wtedy, jak jeleń zniknął z pola widzenia. Również posłała uśmiech Prestonowi.
    — Dobrze, że nie przyszedł odwiedzić nas w domku — zaśmiała się, bo oczami wyobraźni widziała swoją panikę, kiedy zobaczyłaby tak ogromne zwierzę przed domem. Z każdym przebytym metrem droga robiła się coraz szersza i gładsza, kiedy wyjechali spod osłony starych, ogromnych drzew, przywitała ich mała mieścina. Evans bez trudu znalazła wolne miejsce parkingowe nieopodal głównego placu, na którym działa się po prostu magia. Trochę to wszystko przypominało jej Winonę, chociaż Winona była większa od Cooperstown, które miało niemal wiejski urok.
    Wysiadła z samochodu, na ramiona zarzuciła niewielki plecak i uśmiechnęła się. Pachniało dookoła słodyczami, wypiekami, kwiatami. Było gwarnie, choć gwar ten był zupełnie inny niż w Nowym Jorku. Jakby słodszy, przyjemniejszy. Hazel podeszła do Prestona i wsunęła do kieszeni jego spodni kluczyki z auta. Wolała nie ryzykować i nie nosić ich w swojej tylnej kieszeni. Uśmiechnęła się, zadzierając głowę ku górze, żeby na niego spojrzeć.
    On też się uśmiechał. I ten szeroki uśmiech Prestona był czymś, na czego punkcie mogła oszaleć. Nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek wcześniej, poza ich nie-randkami, widziała, żeby się tak uśmiechał. Nawet wtedy, gdy podeszła do niego piwo, odpowiedział jej bardziej gorzkim uśmiechem. Dlatego trudno było jej nie szukać go spojrzeniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Kompletnie inna planeta — przyznała z równie szerokim uśmiechem, co i on. Miała wrażenie, że niebawem zaczną boleć ją policzki od tego uśmiechania się. Zrobiła parę kroków przed siebie, przyglądając się z zaciekawieniem, która pchła przed sobą wózek z kawą. Odwróciła się w stronę Mortimera i wyciągnęła w jego stronę dłoń. — Od czego zaczynamy?

      H.

      Usuń
  100. Hazel była zafascynowana tym małomiasteczkowym gwarem, krzątającymi się, radosnymi ludźmi, którzy mimo stosunkowo wczesnej godziny byli pełni energii i po prostu dobrze się bawili, a nie tylko wypełniali swoje przykre, codzienne obowiązki. Miała wrażenie, że większość dzieci, które plątały się pomiędzy nogami dorosłych była puszczona samopas i nikt nie drżał panicznie o ich bezpieczeństwo. Czuło się tutaj atmosferę zaufania i mimo pewnego rozgardiaszu, panował tutaj porządek. Ludzie dbali o siebie nawzajem i choć mogli obserwować też nieco bardziej dramatyczne scenki, jak występ pijanego marionetkarza czy tańce-hulańce przed podestem, to… czuła się tutaj nadzwyczaj dobrze i dotarło do niej, że nigdy nie czuła się tak swojsko w Nowym Jorku, mimo tego, że mieszkała tam już od czterech lat.
    Bardzo szybko zjadła przepyszne lukrowane ciasto o korzennym posmaku, zatrzymując się niemal przy każdym straganie, gdzie znajdywała coś kolorowego i materiałowego. Przypadły jej do gustu ręcznie haftowane chusty, który powalały swoją ceną, ale też kunsztem i materiałem. Przez chwilę rozmawiała z kobietą, która oferowała je do sprzedaży i Hazel dowiedziała się, że ich wyrobienie odpowiada ciotka sprzedawczyni. Potem jej wzrok przyciągnęły kolorowe torby i plecaki, mimo tego, że pochłonięta była podziwianiem i rozmowami, to cały czas kontrolowała położenie Prestona, aby za każdym razem do niego wracać i łapać go za dłoń.
    Podeszła do niego akurat, kiedy zespół kończył skoczny kawałek, a na parkiecie królowała starsza para. W jej odczuciu to również było urocze, ale stało się przezabawne, kiedy na środek wtargnęła prawdopodobnie żona tancerza. Hazel spojrzała na Prestona i widząc jego uśmiech, po prostu się roześmiała, przyciągając na siebie kilka szczerze rozbawionych spojrzeń. Trzymając jego dłoń, drugą ręką złapała się jego przedramienia, chcąc go skierować do straganu z warzywami i następnie wozu ze świeżym mięsem, ale akurat wtedy usłyszała kogoś, kto wołał Morty’ego. Była zdziwiona, że ktoś tutaj go zna, ale szybko dotarło do niej, że spędził tutaj z Freddie sporo czasu, więc miał prawo kogoś tutaj poznać. Śliczna, rudowłosa kobieta o przeszywającym spojrzeniu przyciągnęła ich do swojego straganu.
    Evans skierowała spojrzenie na bransoletki ze złotymi zawieszkami, przysłuchując się wymianie ich zdań. Na wzniesieniu za domkiem Freddie nie powiedzieli sobie nic konkretnego, raczej przypieczętowali pewną rzecz gestami, na które wcześniej się nie odważyli, więc dziwnie było usłyszeć, że jest się poniekąd dziewczyną Mortimera. Spojrzała na niego kątem oka, uśmiechając się szeroko. I kiedy on objął ją w talii, wyprostowała się, spoglądając na rudowłosą. Lustrowała ją tym samym przeszywającym spojrzeniem, co i ona ją. Z tym, że Hazel uśmiechała się pogodnie.
    — A ta? — Hazel jedną dłonią objęła Prestona w pasie, dłonią sunąc delikatnie po jego plecach, a drugą wskazała na jedną z bransoletek ze zbioru tych tańszych i skromniejszych. W oko wpadła jej bransoletka na cienkim, zielonym, ładnie splecionym sznurku, na który nawleczone było malutkie serduszko prawdopodobnie ze stali chirurgicznej.
    — Ta? Ale ona kosztuje tylko siedem dolarów!
    — W takim razie jest idealna — odparła Evans, bo nawet przez myśl nie przyszło jej, żeby naciągać Mortimera na bransoletki za kilkadziesiąt dolarów. Ale chciała mieć chociaż jedną, nawet jeżeli miałaby się z niej rozliczyć. Oczami wyobraźni widziała minę Roberta, który kupił jej bardziej strojną i na pewno droższą bransoletkę. Dokonali transakcji, ruda zapakowała bransoletkę w delikatny woreczek i podała ją Prestonowi, ignorując już Hazel, która nie była pewnie wymarzonym rodzajem klientki, skoro nie zamierzała zostawiać na jej stoisku fortuny, zwłaszcza nie swojej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Gemma? — zapytała, kiedy już znaleźli się po zasięgiem słuchu, ale nie wzroku rudowłosej. — Tutejsza miłość? — zażartowała, co pewnie było jedynie mechanizmem obronnym przed przyznaniem się do tego, że poczuła drobne, bo drobne, ale ukłucie czegoś, co chyba było zazdrością. Mogła przypuszczać, że Preston zna inne kobiety i pewnie z niejedną wcześniej się umawiał i choć nie zamierzała żadnej z nich wydłubywać oczu, to coraz realniejszym stawał się fakt, że Mortimer był dla niej po prostu kimś ważnym.
      — Kiełbasa! Polska kiełbasa! — Ktoś, kto miał niezwykle donośny głos i nieco specyficzny akcent dał się słyszeć chyba na całym rynku Cooperstown. Hazel rozejrzała się dookoła i dojrzała nawoływacza, który stał przy wozie-chłodni z mięsem.
      — Kiełbasa? — Powtórzyła i uśmiechnęła się szeroko. — Może rozpalimy grilla? Albo ognisko dzisiaj wieczorem? — Spytała, bo zdała sobie sprawę, że dawno nie korzystała już z takich dobrodziejstw, a ostatni grill… — I tym razem nie spali się niczyja podłoga. — Dodała z rozbawieniem, powoli kierując się w stronę stoisk, straganów i wozów z jedzeniem, czyli czymś po co tak naprawdę tutaj przyjechali.

      H.

      Usuń
  101. Nową bransoletkę na nadgarstku przyjęła z uśmiechem. Kolor serduszka idealnie pasował do tej delikatnej, srebrnej, którą nosiła każdego dnia i nie rozstawała się z nią nawet w nocy. Zielony sznureczek dodawał tylko koloru, co wybijało delikatne srebrzyste tony. Przyjrzała się krótko swojemu nadgarstkowi, ale nie zdążyła nawet skomplementować bransoletki, którą jej kupił, bo już czuła na skórze muśnięcie jego ust.
    Słuchała jego opowieści z rosnącym zdziwieniem i rozbawieniem, w jednej chwili spojrzała krótko na siebie, napotykając jeszcze wzrok rudowłosej. Chyba nie była zadowolona z pojawienia się Hazel w Cooperstown. Kto wie, może próbowała poprzednio uwieść Prestona i miała już ulepszony plan na kolejną, nadarzającą się okazję, w którym nowa dziewczyna była po prostu przeszkodą?
    — Ale przebiegła z niej… syrenka — rzuciła ze śmiechem, bo naprawdę nie wyobrażała sobie, jak można pływać nago w jeziorze i to jeszcze przy obserwatorach. Co innego pod osłoną nocy, kiedy miało się świadomość prywatności. Rudowłosa pod ubraniami musiała skrywać ciało grzechu warte, skoro odważyła się na taki krok.
    Ucieszyła się, kiedy Preston przystał na pomysł z ogniskiem. Wieczory były chłodne, więc mieli czerpać podwójną korzyść z jego rozpalenie – pyszne jedzonko i dodatkowe ciepło. Hazel wyjechała z Nowego Jorku zaledwie parę godzin temu, a już czuła, że odpoczywa. Nie miała tego nieznośnego poczucia wiecznego pośpiechu i stresu. Lekkość bytu, która w nią wstąpiła dzisiejszego poranka, była zaskakująca, a wszystko z łatwością wywoływało uśmiech na jej ustach. Niosła siatkę z cukinią i piankami w jednej ręce, drugą wciąż – niemal uparcie – trzymając dłoń Mortimera. Uścisk zwolniła tylko wtedy, kiedy mieli porcję pierożków do zjedzenia.
    — O. — Mruknęła tylko, widząc obraz, który przykuł uwagę Mortimera. Nie miała wątpliwości, że centralny punkt obrazu stanowili oni. Uśmiechnęła się i wcale nie dziwiła się Prestonowi, że chciał go kupić. Że oni chcieli go kupić. Nie miała pojęcia, gdzie obraz ostatecznie może wylądować, ale faktycznie dobrze byłoby, gdyby któreś z nich mogło go po prostu mieć.
    — To po co pan je maluje? — spytała, wgryzając się w kolejnego pierożka. Dopiero wtedy artysta podniósł głowę, spojrzał to na nich, to na obraz i powtórzył tę czynność, unosząc przyprószoną siwizną brew ku górze.
    — Ech. — Westchnął ociężale, odkładając trzymany wcześniej w dłoni pędzel. — Miał być prezentem dla żony, a przez was będę musiał malować kolejny… — mruknął, ale widać nie potrzebował wiele, żeby się ugiąć. Hazel uśmiechnęła się szeroko, a wtedy od razu po spojrzeniu ulicznego artysty wyczuła, że tanio nie będzie. On wyczuł, że ani Hazel, ani Morty tego obrazu nie odpuszczą, więc mógł śmiało windować cenę nawet w karygodny sposób. Hazel uczepiła się ramienia Mortimera.
    — Jesteśmy tu z mężem na podróży poślubnej, wie pan… — zaczęła. — Taki obraz będzie przepiękną pamiątką, a nasze dzieci i wnuki będą miały coś lepszego niż tylko album ze zdjęciami — snuła swoją opowieść, zerkając co chwilę na Mortimera, żeby tylko uwiarygodnić to, co mówiła. — Nie zrobiliśmy nawet wesela, takie czasy… — westchnęła aktorsko i założyła kosmyk niesforny włosów za ucho.
    — My z żoną na podróż poślubną na Hawaje pojechaliśmy… — odparł. — Fabryka dała nam bilety lotnicze w ramach prezentu. To były czasy… — mamrotał coś tam jeszcze, a potem spojrzał znowu na obraz. — No dobra, sto pięćdziesiąt dolarów i jest wasz.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  102. Hazel zamurowało, kiedy usłyszała o tym, że jest w stanie błogosławionym, dlatego przez chwilę nie wtrącała się w dyskusję. Zarumieniła się, speszona taką uwagą. Słuchała uważnie tego, co mówi Mortimer i tego, co odpowiada artysta. Wiedziała, że grają trochę nieczysto pozbawiając go możliwości większego zarobku, ale obrazek choć ładny, to formatu był niewielkiego i mógł stanowić wartość sentymentalną przede wszystkim dla Evans i Prestona.
    Potaknęła tylko głową, kiedy starszy mężczyzna zapytał o ciążę. Potem spojrzała zdziwiona na Morty’ego, co było dość karkołomnym wyczynem, biorąc pod uwagę jak blisko siebie teraz stali. Ona obejmowana przez Pretona i trzymająca teraz obie dłonie na płaskim jeszcze brzuchu.
    — Widzisz, kochanie, a jeszcze dwa tygodnie temu mówiłeś, że liczysz na Juniora — mruknęła tylko, wtrącając się krótko w rozmowę mężczyzn. Starszy się wtedy zaśmiał i pokręcił głową. Cóż, nie grali czysto ani wobec sprzedawcy, ani wobec siebie. Mieli szczęście, że byli w stanie spontaniczne dograć się na tyle, aby improwizowana przez nich scenka była wiarygodna i nie budziła niczyich podejrzeń.
    — Helene? Tak, bardzo ładne… — wtrąciła jeszcze, a potem już tylko obserwowała, jak Morty dobija targu. Czy uczciwego? Nie była w stanie tego ocenić, to Morty miał więcej do czynienia ze sztuką niż sama Hazel, więc postanowiła zaufać temu, że te dwadzieścia dolarów na bransoletkę od Gemmy będzie wystarczającą zapłatą.
    — Ślicznie dziękujemy — zaświergotała Hazel, nadal będąc w roli zakochanej, szczęśliwej i ciężarnej żonki. Szybko czmychnęli nim artysta zdążył się rozmyślić, kiedy stanęli za jednym ze straganów, gdzie Mortimer chował do plecaka niewielki obrazek, Evans się roześmiała, bo dłużej nie była w stanie wytrzymać.
    — Jesteśmy nowoczesnym małżeństwem i nie nosimy obrączek. Jak możesz o tym nie wiedzieć? — Udała oburzenie i pokręciła lekko głową, złapała go za rękę, a potem uniosła się na palcach i krótko, ale czule pocałowała. Jej oczy się śmiały, jej buzia się śmiała, a rumieńce na policzkach nie znikały. I nie była pewna, czy to nie jest czasem zasługa faktu, że na krótką chwilę została żoną Prestona. Udawaną, bo udawaną, ale jednak.
    — Chodź, musimy wykorzystać jezioro, dopóki świeci słońce… — uśmiechnęła się, splatając ich palce ze sobą. — Chyba że jeszcze coś musimy załatwić?

    H.

    OdpowiedzUsuń
  103. Pewnie gdyby miała czas się zastanowić, to doszłaby do wniosku, że tego wszystkiego się boi. Że boi się tempa, w jakim rozwijała się ich relacja. Że boi się tego, że jest to tylko pewne złudzenie, że kiedy obudzi się następnego dnia nic z tego, co wydarzyło się teraz, nie będzie prawdziwe. Dlatego powinna się cieszyć, że nie miała czasu, żeby nad tym wszystkim rozmyślać. Czuła się szczęśliwa i zwyczajnie beztroska, i nie chciała pozbawiać się możliwości tych uczuć. Trzymając go za rękę i spoglądając na niego niemal przez cały czas, zdawała się nie widzieć świata poza nim i miała wrażenie, że właśnie to widać na obrazie, który udało im się zdobyć niemal za bezcen.
    Była nieco zdziwiona, bo nie przypominała sobie, aby Mortimer zostawił gdzieś portfel, ale nie protestowała, kiedy zostawił ją przy samochodzie. Usiadła na miejscu kierowcy i odpaliła auto, trafiła akurat na wiadomości w radiu, więc stwierdziła, że ich posłucha, a jednocześnie wyciągnęła telefon z plecaka, odpisując jeszcze Harper i Freddie. Jakby zarówno siostra Hazel, jak i siostra Mortimera miały jakiś wbudowany radar i wyczuwały mnóstwo rzeczy na odległość. Zbyła je krótkimi wiadomościami, że odpoczywa, że szykują ognisko i że wszystko jest w porządku, w domyśle: dajcie mi święty spokój. Kiedy Preston wsiadł do samochodu, schowała telefon, rzuciła plecak za siebie i uśmiechnęła się szeroko.
    — Wracajmy. — I wycofała z parkingu, ruszając w stronę wyboistej, leśnej drogi. Miała wrażenie, że podróż powrotna zajęła im znacznie mniej czasu, ale kiedy zerknęła na zegarek w samochodzie, dotarło do niej, że jest już czternasta. Mortimer niemal ciągiem funkcjonował od dnia wczorajszego z krótką przerwą na drzemkę, ona po paru godzinach snu wstała tuż przed świtem, ale wcale nie czuła się zmęczona.
    — Co? — spytała, jakby kompletnie nie rozumiała jego toku rozumowania. Czyżby czekał na nich pan malarz, który chciał załapać się na kiełbasę? Kiedy obeszła auto, stanęła wmurowana, widząc przed domkiem najbardziej uroczego, prześlicznego małego psiaka. Futrzak merdał ogonem coraz intensywniej, ale Hazel nie miała wątpliwości, że jest raczej zmęczony, może też głodny i dość mocno ubłocony i rozczochrany. Być może przed chwilą zażywał kąpieli w jeziorze? Podniósł się na niewysokie łapki i szczeknął, jakby zapraszał ich do ich domku.
    — Może to Helene? — spytała konspiracyjnie, podchodząc do Mortimera. — Jak myślisz?
    I nie czekając na jego reakcję, ruszyła w stronę budynku. Piesek nie wyglądał na groźnego, a Hazel, która wychowywała się wśród zwierząt nie wyczuwała też w jego postawie żadnej agresji czy lęku, który tę agresję mógłby wyzwolić. Będąc w odległości około dziesięciu metrów od schodków, na których stał pies, kucnęła. Nie musiała ani wołać, ani gwizdać. Mały kundelek niemal od razu znalazł się przy jej nogach, szukając dłoni, która mogłaby go pogłaskać.
    — Heeej… — mruknęła rozbawiona, głaszcząc go po całkiem małym łebku, drapiąc za jednym wyjątkowo kudłatym uchem. Od Evans pobiegł od razu do Mortimera, jakby witał swoich długo niewidzianych właścicieli. Podskoczył i przednimi łapami oparł się o łydkę Mortimera, wydając z siebie kolejne szczeknięcie.
    — To na pewno Helene. — Roześmiała się. — Podzielę się z nią swoją porcją kiełbasy — dodała, a potem wyprostowała się i z uśmiechem obserwowała sytuację. W sumie mogłaby podejść do Prestona i odebrać od niego część zakupów, ale była ciekawa jego reakcji na kundelka. Pamiętała, jak wspominał, że chciałby mieć psa i że kiedyś go miał, ale go nie pamiętał. Teraz przynajmniej mogli mieć psa na weekend. Evans wierzyła w to, że dzisiaj albo jutro ktoś się po psiaka zgłosi, albo psiak znajdzie drogę do domu. A co, jeśli nie? Wolała chwilowo nie kreślić pesymistycznych scenariuszy.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  104. W moment z nieco wymarniałego, smutnego psiaka Helene zmieniła się w pełną energii bombę, która miała szansę na rozniesienie ich domku w drobny mak. Hazel ze śmiechem weszła do wnętrza domu za Mortimerem i ich nowym psim znajomym. Zamknęła drzwi, gdyby kundelek wpadł na pomysł ucieczki na zewnątrz. Uznała, że lepiej byłoby takiego małego psiaka mieć na oku, bo choć na szczeniaka nie wyglądał, to gabarytowo był naprawdę drobniutki. Bądź była. Evans zostawiła swój plecak w kuchni i ruszyła na górę, szybko zamykając drzwi do większej sypialni. Jak tylko zobaczyła, co mały sierściuch zrobił z łóżkiem, na którym wcześniej spał Preston.
    Musiała odskoczyć na bok, kiedy rozweselony futrzak wbiegł z rozpędem do łazienki, o mały włos nie ślizgając się niebezpiecznie na dywaniku. Hazel weszła do małego pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Teraz byli tutaj tylko oni i pies, który za najlepszą zabawkę na świecie uznał ręcznik, w który wcześniej wycierała się Evans. Pokręciła głową i kucnęła, a kundelek podbiegł do niej, kładąc się na plecach. Hazel delikatnie smyrała psiaka po brzuchu, co wprawiało zwierzę w stan rozluźnienia i chwilowego uspokojenia.
    — Szykuj jej wodę — mruknęła tylko, kiedy udało jej się opanować psa. — Może jutro? Jeśli dzisiaj wyjdziemy, a ktoś będzie szukał swojego pupila i jeszcze się miniemy… — zaczęła myśleć na głos, nie przeszkadzając miziać psiaka, który teraz leżał z językiem zwisającym z boku pyska i przymkniętymi oczami. — Zrobimy jej posłanie z koca na dole, niech zostanie na noc. A jutro możemy wybrać się z nią do Cooperstown i zobaczymy… Jak myślisz? — spytała, ale czuła, że mały futrzak może wcale nie chcieć ich opuszczać, kiedy ufnie pozwolił na to, aby Morty wyszorował ją delikatnym szamponem do włosów. Cały zabieg trochę trwał, bo mieli sporo kołtunów do rozplątania, a żadne z nich nie chciało sprawiać zwierzakowi bólu. Psina co jakiś czas piła wodę, w której stała zanurzona po brzuch. Evans czekała już w gotowości z ręcznikiem, w który złapała uciekinierkę. Ostrożnie, bo słyszała ciche powarkiwania, odsączyła jej sierść, a potem pozwoliła na to, aby resztę psina wytarła sama o ręcznik i wytrzepała się swobodnie, opryskując zarówno Hazel, jak i Mortimera. Radosny szczek obwieścił koniec kąpieli i czynności pielęgnacyjnych.
    Evans otarła z twarzy krople wody, podnosząc się z klęku.
    — Myślisz, że pozwoli nam się wykąpać? — spytała rozbawiona, bo piesek leżał już przy stopach Mortimera, spoglądając na niego swoimi dużymi, brązowymi oczami. Jakby na coś czekał albo jakby nie chciał opuszczać Prestona. Uśmiechnęła się i spojrzała na kundelka. Zamerdał w odpowiedzi mokrym ogonem.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  105. Helen wzbudziła też sympatię w Hazel. I nie dlatego, że była psem, choć to też działało znacząco na jej korzyść. Ale dlatego, że była niesamowicie pogodnym stworzeniem, chociaż można byłoby uznać, że przeszła już swoje, skoro znalazła się pod domkiem - zabłocona, skołtuniona i ewidentnie na kogoś czekająca. Dziwnym było uczucie, kiedy okazało się, że psina uznała, iż czeka właśnie na nich, chociaż Evans zdołała zauważyć przewlekle i tęskne spojrzenia kierowane przez Helen w stronę Mortimera.
    Hazel wyszła za nimi z łazienki, wcześniej z uśmiechem przyjmując fakt, że Preston pozbył się koszulki na rzecz zwierzęcia, a kiedy stojąc w korytarzyku między sypialniami rozpiął spodnie, Evans parsknęła śmiechem.
    — Żeby to Helen okazała się kobietą, przed którą tak szybko pozbywasz się ubrań… — zaśmiała się, a psina, która do tej pory obwąchiwała każdy kąt korytarza, zawtórowała jej szczeknięciem.
    Kiedy została sama na korytarzu, a właściwie nie sama, bo z Helen, która stała pod drzwiami do większej sypialni, stwierdziła, że też chyba powinna przebrać się w strój kąpielowy. Otworzyła pokój, a piesek o dziwo nie wskoczył od razu na łóżko. Umościła się na podłodze, na bluzie Hazel i zamlaskała, układając się chyba do snu. Evans nie miała serca jej przeganiać, więc szybko przebrała się w strój kąpielowy, który tegorocznego lata nie był przez nią ubrany ani razu. W odbiciu lustra, które stało w sypialni, widziała nieco zbyt wychudzoną i kompletnie bladą kobietę. Ciuchami mogła to wszystko zamaskować, a teraz? Poprawiła osuwające się ramiączko góry od stroju kąpielowego, na który poza klasycznym biustonoszem składały się też majtki z wyższym stanem, sięgające za jej pępek. Cały strój był w jednolitym, granatowym kolorze, który jeszcze bardziej podkreślał jej bladość. Skrzywiła się na widok swojego odbicia. Każdego lata w Winonie była opalona na ładny brąz, a w Nowym Jorku nie miała nawet kiedy opalić nóg. Jedynie jej ręce zdawały się być muśnięte słońcem i nic więcej.
    Wyciągnęła z walizki jeszcze długi sweter, który miała ubrany z samego rana. Wolała jednak być zabezpieczona w ten sposób, mimo bliskości wody od domku.
    — Idziemy. — Odpowiedziała, kiedy Preston pojawił się w sypialni. Odwróciła się w jego stronę, przed sobą trzymając sweter. — Czy poza skarpetkami coś w twojej szafie ma jakiś kolor? — Zaśmiała się, widząc, że i nad jezioro Morty wybierał się w czerni. Hazel nie zamykała drzwi z sypialni, dając w razie czego Helen możliwość wyjścia i z pokoju, i z domku, dlatego drzwi prowadzące nad jezioro też pozostały otwarte. Hazel położyła sweter na jednym z leżaków. I niemal od razu znalazła się nad samą wodą, mocząc w niej stopy i łydki. Przygody w Cooperstown i nagłe pojawienie się psa sprawiło, że do zachodu słońca nie zostało im zbyt wiele czasu. Woda była chłodna, ale nie tak przeszywająco zimna jak woda w oceanie. Właściwie temperatura wody mogła być równa temperaturze powietrza. Zresztą w jeziorze Hazel czuła się znacznie pewniej i wiedziała, że żadna fala jej tutaj nie porwie.

    h.

    OdpowiedzUsuń
  106. Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Pisnęła, kiedy ją uniósł, a potem krzyk zamarł jej na ustach, gdy w kontakcie z zimną wodą nie była w stanie nabrać nawet powietrza. Potrzebowała paru sekund, aby unormować i oddech, i pracę serca, które w pobliżu Mortimera, zwłaszcza kiedy dzieliły ich zaledwie centymetry, waliło jak oszalałe. Kiedy już była zanurzona po samą szyję, czuła, że woda jest faktycznie przyjemna. Delikatnie ochładzała jej ciało. Hazel również zwróciła uwagę na małe rybki, które przepływały nieopodal nich, jednak trzymając się na pewien, bezpieczny dla nich dystans. Krystalicznie czysta woda robiła wrażenie, widoczne było nawet dno ze wszystkimi charakterystycznymi dla niego ozdobnikami. Hazel rozglądała się dookoła. Otaczający ich krajobraz był niemal bajkowy i teraz, będąc zanurzoną w wodzie, totalnie zapomniała o towarzyszących jej wcześniej kompleksach. Miała świadomość tego, że dla Mortimera, a także dla kogoś innego, mogą być one kompletnie nieistotne.
    — Tutaj jest tak pięknie… — mruknęła tylko, kiedy tkwiła w wodzie uczepiona jego ramion. Spojrzała na niego dopiero, kiedy odgarnął z jej twarzy pojedyncze kosmyki wilgotnych włosów. Uśmiechnęła się i przysunęła się bliżej niego.
    — Tak? — spytała, kiedy zaczął mówić. Miała wrażenie, że wokół nich nie ma nic. Tylko cisza przerywana przyjemnymi dźwiękami natury, w postaci plusku wody, świergotu ptaków, przelatującego gdzieś niedaleko owada i delikatnego szumu wiatru, który poruszał koronami pobliskich drzew.
    Zaśmiała się, słysząc dalszą część jego wypowiedzi i pokręciła przy tym głową.
    — W tym konkretnym tak. — Odpowiedziała. Często spędzali lata nad jeziorem albo rzeką. Hazel jako nastolatka lubiła pływać, później spędzała coraz mniej czasu nad wodą i rzadko wracała do tej formy aktywności.
    — To gdzieś tutaj ratowałeś nagą pannę w opałach? Rudą diablicę? — spytała z równie zadziornym uśmiechem, co i jego, nie odrywając przy tym spojrzenia od jego oczu. Nie była sobie w stanie przypomnieć, kiedy i w czyje oczy ostatnio patrzyła tak chętnie i tak długo. Przesunęła dłonie z jego barków wyżej, obejmując jego kark. Uniosła się przy tym, a obejmując go nogami w pasie, zrównała ze sobą ich twarze. Nie przestawała się uśmiechać, kiedy tym razem to ona postanowiła przesunąć mokrą dłonią po jego policzku, celowo zahaczając kciukiem o jego usta.
    I choć w głowie wyobrażała sobie scenkę, w której bohaterski Preston rusza na ratunek Gemmie, to wcale nie chciała zaprzątać sobie tym myśli. Bardzo szybko skupiła się ponownie tylko i wyłącznie na Mortimerze, pozwalając, aby czas zwolnił, aby przestrzeń wokół nich przestała na krótki moment istnieć.
    — Dobrze, że nie muszę udawać topienia się, żeby zwrócić twoją uwagę — mruknęła ciszej niż jeszcze przed chwilą. Nachyliła się jeszcze bardziej w jego stronę, aby musnąć krótko i przelotnie jego usta. Odsunęła się, jednak nadal wspierała swoje czoło o jego, nie chcąc odsuwać się na większą, bardziej nieznośną odległość.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  107. Żadna swatająca siostra nie była już potrzebna, bo osiągnęła zamierzony cel. Hazel nie była pewna, co zamierzała Freddie, kiedy zaprosiła Mortimera na imprezę organizowaną przez Vogue. Evans tamtego wieczoru miała ochotę udusić Prestona, że działał za jej plecami, a teraz całkowicie zapomniałą o tych emocjach, które jej w tamtym czasie towarzyszyły. Jeżeli miała udusić Prestona, to tylko i wyłącznie w swoich objęciach, z których nie chciała go wypuszczać.
    Uśmiechnęła się szelmowsko, kiedy ją uniósł, a kiedy czuła dłonie Prestona na swoim ciele to za każdym razem przechodził ją przyjemny dreszcz. Nie chciała, żeby przerywał. Poddawała się każdej, nawet najmniejszej pieszczocie, czerpiąc z tego ogromną przyjemność. To, jak na siebie działali, stawało się coraz bardziej oczywiste i namacalne. Do dzisiejszego dnia to całe napięcie, intymne, niemal seksualne, między nimi po prostu wisiało, a dzisiaj znajdowało ujście w każdym najmniejszym geście, każdym nawet przelotnym pocałunku, dotyku dłoni czy spojrzeniu. Hazel patrzyła na Mortimera inaczej. Zdecydowanie odważniej, pewniej, śmielej go dotykała i chętniej poddawała się jego dotykowi. I choć już wcześniej był dla niej atrakcyjny, tak teraz był jeszcze bardziej.
    — Morty… — nie zdążyła powiedzieć nic więcej, zatracając się całkowicie w pocałunku. Rozchyliła usta pod naporem jego ust i zamknęła oczy, a cały świat przestał istnieć. Wplotła palce jednej dłoni w jego włosy, drugą drapiąc jego kark, plecy i ramię. Czuła, jak przyspiesza jej serce, jak krew w żyłach płynie coraz szybciej.
    Jęknęła cicho, kiedy się odsunął. Miała zarumieniona policzki i błyszczące z emocji oczy. Wpatrywała się w niego z rozchylonymi ustami, by w końcu przygryźć dolną wargę. Nabrała powietrza i obejrzała się w kierunku, z którego dobiegły ją dźwięki niepasujące do otoczenia. Zauważyła motorówkę i jakby speszona schowała twarz w zagłębieniu jego szyi, pocałunek w brodę traktując jako coś niezwykle miłego i dodatkowo pobudzającego.
    — Chustkę? — spytała cicho, a kiedy podniosła głowę i spojrzała na brzeg, uśmiechnęła się. Stąd widziała jasny, haftowany materiał, który przykuł jej uwagę. Uśmiechnęła się promiennie, spoglądając na Prestona. — Helen w niej do twarzy, ale chyba trzeba ruszyć na ratunek — dodała rozbawiona. Pocałowała go, chcąc jak najdłużej przeciągnąć ten moment, ale wiedziała, że musi ochłonąć. Z trudem rozplątała nogi i odsunęła się od Mortimera, zanurzając się kompletnie pod wodą. Wypłynęła parę metrów dalej, kierując się w stronę brzegu. Kiedy już tam dotarła, usiadła na piasku, głaszcząc domagającą się pieszczot Helenkę. Ściągnęła z niej drogi materiał i odłożyła trochę dalej, poza zasięgiem jej pyska i łap.
    — Hej, myszko. — Mruknęła z uśmiechem, patrząc w niebo. Ostatnie promienie słońca opierały się o jej twarz, więc przymknęła powieki. — Zaraz zjemy kiełbaskę.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  108. To wszystko wydawało się niemal nierealne. Jeszcze tydzień temu bałaby się myśleć, że spędzi weekend poza miastem, zupełnie beztroska, otoczona przez niesamowite okoliczności przyrody, w towarzystwie mężczyzny, który nie tak dawno temu był po prostu sąsiadem. Nie sądziła nawet, że poczuje coś takiego, coś, co na dzień dzisiejszy było niezwykle trudne do zdefiniowania, a jednocześnie tak przyjemne, że nie chciała przestawać tego czuć.
    Promienie słońca pieściły jej mokrą skórę, obdarzając ją przyjemnym ciepłem. Zawiewający od strony jeziora wiatr stanowił jednak pewien kontrast i niemal cały czas przechodziły ją delikatne dreszcze, a na jej ciele pojawiała się gęsia skórka. Zadrżała, ale akurat w tym momencie Mortimer nakrył jej plecy ręcznikiem. Kiedy usiadł obok, spojrzała na niego i uśmiechnęła się pogodnie. Nadal nie ochłonęła, bo jej ciało rwało się do niego i łaknęło dotyku rąk Prestona. Z trudem powstrzymywała się przed tym, aby nie dokończyć tego, co zaczęło się już w jeziorze. Fakt, że przez kilka czy kilkanaście minut trzymałą się na dystans w niczym nie pomagał. Już było za późno, chociaż starała się trzymać myśli, że wcale tak nie jest, że znajduje się na jeszcze bezpiecznym gruncie.
    Nie potrzebowała nic więcej, kiedy objął ją ramieniem, a między ich udami leżał niespokojny, radosny kundelek. Widok na jezioro i słońce, które chowało się za linią drzew – to wszystko nagle wydawało jej się idealne i wymarzone. Mogłaby tu zostać, gdyby Preston też tego chciał. Taka myśl pojawiła się w jej głowie nagle i niespodziewanie. Nie miała nawet potrzeby, żeby mówić. Cisza, która im towarzyszyła, była… miła, błoga, kojąca. A w tej ciszy obecność Mortimera jeszcze bardziej namacalna. Nie protestowała, kiedy zarządził kolejny ruch. Musieli się faktycznie zebrać w sobie, żeby ogarnąć siebie i ognisko, które sobie zaplanowali. Mieli czas, ale jednocześnie przynajmniej z kwestiami organizacyjnymi powinni zdążyć przed zmrokiem. Ta myśl uświadomiła ją w tym, że pierwszy dzień poza Nowym Jorkiem zmierzał ku końcowi. I było to przerażające.
    Podążyła wzrokiem za rozbrykaną Helen, a kiedy weszli do domku, na blat wyspy kuchennej rzuciła chustę i swój sweter.
    — Jest przepiękna. Chusta. Dziękuję. — Powiedziała, dając mu się poprowadzić na piętro domku. — Ale nie musiałeś. — Dodała od razu, bo doskonale wiedziała, ile kosztowały ręcznie haftowane chusty, które upatrzyła sobie niemal na początku ich pobytu w Cooperstown.
    Nie spodziewała się jego kolejnego ruchu, dlatego przyparta do ściany znowu zaniemówiła i czuła, jak jej serce przyspiesza. Leniwie odwzajemniła ten krótki pocałunek, żałując, że trwał on tak krótko.
    — Może…? — spytała cicho, opierając dłonie na jego biodrach. Trudno jej było skupić się na czymkolwiek innym poza Mortimerem. Uśmiechnęła się delikatnie, a potem chwyciła się jego ręki, pozwalając poprowadzić się do łazienki. Czuła się przy tym tak niesamowicie podekscytowana, że nie umiała nawet tego ukryć.
    Drżała, miał rację, ale nie było spowodowane to chłodem, a jego bliskością. Drżała, bo jej ciało rwało się do niego. Drżała, bo już dawno nie czuła tak silnego pragnienia, żeby być z kimś.
    Wchodząc do łazienki, zamknęła za nimi drzwi. Wolała, żeby psotna Helenka nie przeszkodziła im podczas kąpieli.
    — Jeszcze nigdy nie brałam prysznica w stroju kąpielowym — mruknęła tylko z krótkim śmiechem, nawiązując do jego wcześniejszego uwagi. Już teraz, opierając się o łazienkowe drzwi, czuła, że jej oddech stał się płytszy. Odepchnęła się od drzwi, wychyliła się zza kabinę i odkręciła kurek z wodą. Niemal natychmiast w pomieszczeniu zaczęła unosić się para. Stanęła naprzeciwko Mortimera, znowu kładąc dłonie na jego biodrach, opuszki palców wsuwając zza krawędź czarnych, mokrych spodenek. — A Ty? — spytała być może nieco zbyt… nieadekwatnie, może nawet nieco głupio, byleby tylko podjąć próbę odwrócenia myśli od tego, co się teraz działo.

    h.

    OdpowiedzUsuń
  109. Pragnienie bliskości drugiego człowieka było czymś zupełnie naturalnym i Hazel nigdy nie oceniała nikogo, jeżeli ktoś tej bliskości upatrywał jedynie w zbliżeniach fizycznych, przelotnych znajomościach i namiętnych, ale krótkich nocach. Dla niej kontakt fizyczny z drugą osobą nie był taki prosty. Evans zwykle nie chodziła do łóżka z kimś, komu nie ufała. Obnażenie się przed drugą osobą, zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie, nie było łatwe, a nawet krępujące, zwłaszcza kiedy tej drugiej osoby nie znała. I być może znajomość z Mortimerem nie była zbyt długa, to zdążyła w tym krótkim czasie dowiedzieć się o nim wielu rzeczy i na pewno mu zaufać. A już z pewnością była w stanie uwierzyć to, że mu zależy. Właśnie te drobne gesty, czuły dotyk i przeciągłe spojrzenia sprawiały, że miała wrażenie, że zależy im obojgu. Bo jej też trudno było mówić, jakby bała się tego, że kiedy powie, co czuje, to wszystko się rozpryśnie niczym bańka mydlana.
    Trzymali się, a przynajmniej ona trzymała się tych pozorów bezpieczeństwa, że nic im nie grozi, że nie zatracą się w sobie zbyt mocno, kiedy nie będą o tym mówić. I tak na początku powstały nie-randki, a teraz… Teraz, kiedy stali w zaparowanej łazience, nie mając nawet jak przed sobą uciec, słowa były zupełnie zbędne.
    Ciepła woda uderzyła w jej ramiona, ale nabrała powietrza w płuca przetrzymując pierwszy szok, o którym bardzo szybko zapomniała, kiedy dłonie Mortimera zaczęły błądzić po jej ciele. Przełknęła głośno ślinę, a za każdym razem kiedy jego usta dotykały jej szyi, obojczyków czy żuchwy, odchylała głowę w bok, czerpiąc z tej pieszczoty jak najwięcej.
    — Mort… — odpowiedziała cicho, a kiedy delikatny nacisk wywoływany przez zapięcie stanika znikł, poruszyła ramionami, gładko i sprawnie pozbywając się góry od bikini, która bezwładnie opadła między ich stopy. Przestała się przejmować swoim wyglądem i krępować nagością, kiedy i widziała, i czuła, jak działa na Prestona, kiedy ten przyciskał jej biodra do swoich. Odpowiadała na każdy jego pocałunek, za każdym razem coraz bardziej żarliwy, gorący i niecierpliwy. Jej dłonie też błądziły po jego ciele, poznając każdy centymetr jego pleców, karków i ramion. Czuła pod opuszkami palców każdy napinający się mięsień.
    Zsunęła jego spodenki z bioder, niemal natychmiast przylegając do niego całym swoim ciałem, wbiła delikatnie paznokcie w jego pośladki, zadzierając głowę, by kolejny raz bez słów dać mu do zrozumienia, że nie widzi świata poza nim, że nic innego teraz się nie liczy. I czas, i przestrzeń przestały mieć znaczenie. Tylko on i ona. Tylko on.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  110. Ciężko jej było się od niego odsunąć. Drżała – mimo tego, że woda z prysznica wciąż była ciepła, a całe pomieszczenie zaparowane. Powinni się cieszyć, że są w miejscu, w którym mogą być tylko sami, a otaczała ich tylko cisza, bowiem Hazel bez żadnego skrępowania ingerowała w tę ciszę przy każdym jego ruchu.
    Po wyjściu z kabiny prysznicowej, również czuła pewien niedosyt, a jednocześnie nie pamiętała, kiedy ostatnio była tak zrelaksowana, jak teraz. Uśmiechała się cały czas, nawet kiedy osuszała mokre włosy. Zaśmiała się dopiero wtedy, kiedy ją uniósł i bez żadnego wahania oplotła Mortimera w biodrach udami, po drodze do pokoju skradając mu kilka całusów, muskając też jego policzki, czoło i żuchwę. Nawet gdyby musiała, to nie chciała się od niego odrywać.
    Już miała mu proponować, żeby przeniósł się z małego pokoju tutaj, ale zauważyła, że nie musiała tego robić. Ubrała się podobnie do niego, bo i w bluzę i spodnie dresowe, które jednak miały w sobie więcej różnych kolorów niż jego strój. W odróżnieniu od Prestona, miała za to skarpetki w jednolitym, białym odcieniu.
    — Piękna? — mruknęła tylko, przyglądając się teraz ich odbiciu w lustrze. Uśmiechnęła się i westchnęła. Dopiero teraz dotarło do niej, że na dworze jest już ciemno. Potaknęła głową, powinni faktycznie wziąć się za organizację ogniska, bo wpierw odsunęło ich od tego jezioro, a później prysznic. Zeszła na dół i też pogłaskała małego psiaka, a kiedy Mortimer wyszedł z chatki, Hazel skierowała się w stronę aneksu kuchennego. Znowu wyciągnęła piknikowy kosz, który miał jej pomóc w przetransportowaniu prowiantu. Helen kręciła jej się pod nogami, ale robiła to na tyle sprawnie, że ani razu na siebie nie wpadły. Evans wyciągnęła z lodówki kiełbasę, do kosza dorzuciła też ziemniaki, które z ogniska były prawdziwym rarytasem. Wsadziła do kosza też butelkę wybranego wczoraj wina i dwa kieliszki. Zgarnęła też parę papierowych serwetek i inne niezbędne wyposażenie. Ubierając buty i bezrękawnik, wyszła z domku, przodem puszczając niecierpliwą Helenkę.
    — Już jesteśmy — powiedziała, kiedy zbliżyła się do mężczyzny z koszem. Odstawiła go przy jednym z leżaków, a wtedy zaburczało jej w brzuchu. Zaśmiała się, a potem jej wzrok przyciągnęła energiczna Helen, która ganiała z jednym z patyków dookoła nich. — I nikt się po nią nie zgłosił… — rzuciła niepewnie, podchodząc bliżej Prestona. Minęło parę godzin, odkąd wrócili z Cooperstown i zastali pod drzwiami chatki małego, brudnego psiaka.
    — Przyniosłam wino — dodała już z nieco inną energią, próbując odsunąć od siebie myśli, które nie były przyjemne. Wiedziała, że albo będą musieli znaleźć właścicieli Helen, albo zwrócić się do jakiejś organizacji, która mogłaby zająć się kundelkiem, bo… przecież żadne z nich nie miało ani czasu, ani miejsca na psa.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  111. Nie wiedziała, czy było to, o którym wspomniał. Mogła się jedynie domyślać, że chodziło o nich ogólnie albo o nich w tym konkretnym miejscu, albo o konkretne miejsce. Może chodziło o spędzany wspólnie czas, a może o beztroski odpoczynek i fakt, że czas po prostu zwolnił. Żałowała tylko, że się nie zatrzymał. Z gulą w gardle myślała o tym, że sobota właśnie dobiegała końca. Że coraz bliżej było im do powrotu do miasta.
    Trzymała go za dłoń, również spoglądając w niebo. Może chodziło o gwiazdy? Uśmiechnęła się jednak delikatnie, słysząc jego toast. Krótki, niekonkretny, ale ciepły i prawdziwy. Nie chciała, żeby to się kończyło, chociaż każde z nich mogło mieć inne to na myśli, ale jednak…
    — Żeby się nie skończyło. — Powtórzyła i zrobiła łyk wina. Zacisnęła mocniej palce na jego dłoni, jakby tym samym wzmacniała wydźwięk toastu, któremu bliżej było do życzenia. Kiedy Helenka postanowiła dorwać się do otwartego kosza, musieli zainterweniować. Hazel wyciągnęła kiełbaski z kosza, ponabijała część na patyki, jeden podając Mortimerowi. Kawałek surowej kiełbasy dała Hel, która oddaliła się na bezpieczną odległość i zaczęła jeść.
    Butelkę wina, pięć kiełbasek i parę ziemniaków z ogniska później, Hazel siedziała wraz z Prestonem na jednym z leżaków. Usadowiła się wygodnie między jego nogami, wspierając się o jego tors. Noc robiła się coraz chłodniejsza, a dogorywające ognisko dawało im coraz mniej ciepła. Niemniej nie chciała się stąd ruszać, jakby brak ruchu i działań mógł faktycznie zatrzymać czas.
    Odgłosy nocy otaczały ich z każdej strony, przy ich nogach smacznie spała Helenka, której coś musiało się śnić, bo od czasu do czasu poruszała się niespokojnie i podszczekiwała. Hazel była pojedzona, delikatnie wstawiona i zrelaksowana. Przymknęła oczy, wsłuchując się w trzask palącego się drewna.
    — Musimy wracać? — spytała, doskonale wiedząc, że chętnie zamieniłaby swoje nowojorskie życie na to – wolniejsze, spokojniejsze, sielskie. I choć nie była w stanie wyobrazić tego sobie w dłuższej perspektywie, tak teraz wiedziała, że jest to coś, czego potrzebowała. Odpoczynku. Spokoju i beztroski. I Prestona. W ciągu jednej doby zmieniło się sporo, zwłaszcza to, że nie potrafiła już sobie wyobrazić swojej codzienności bez Mortimera.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  112. Nie musieli wracać, a jednak w niedzielny wieczór ponownie zawitali w Nowym Jorku. Hazel w drodze powrotnej była dziwnie przygnębiona, chociaż cały czas miała przy sobie Mortimera. Z dużą dozą smutku wspominała też psiaka, który uprzyjemnił im sobotę i z jednej strony była przeszczęśliwa, że Helenka wróciła do swojego domku, a z drugiej zdołała już za nią zatęsknić. Im bliżej byli swojego domu, tym ciężej było jej się uśmiechać i żartować, bo czuła narastającą w gardle gulę i coraz większy ciężar na piersi, jakby powrót do miasta ją co najmniej stresował. Bała się tego, jak zmieni się ich relacja w obliczu wyzwań stawianych przez ich codzienne życie.
    Dzięki Mortimerowi nie zmieniło się zbyt wiele. Nadal przynosił jej śniadania i pojawiał się wieczorami. I nadal nie potrafiła mu odmówić wspólnego powrotu do domu, chociaż wiedziała, że powinna, jeśli miała ze wszystkim się wyrobić. Strona internetowa była jedną organizacyjną sprawą, którą poruszyła w tym tygodniu, a która wiązała się z podejmowaniem masy ważnych decyzji. Drugą sprawą było przeglądanie ogłoszeń najmu lokali i skontaktowanie się z małą agencją pracy, żeby poznać wstępnie sylwetki osób szukających zatrudnienia. Nie podjęła jednak na razie żadnej ważnej decyzji, czekając aż podpisze umowę, która miała jej przynieść dość znaczny zysk, a która była tajemnicą przed całym światem. Nie była to umowa typowo projektancka, a raczej krawiecka, a jednak była z niech cholernie dumna, a oczekiwanie na złożenie podpisów i podjęcie pierwszej zaliczki było niesamowicie ekscytujące.
    W międzyczasie odezwała się do niej Freddie, wstępnie zapraszając Hazel wraz z osobą towarzyszącą na niedużą, ale dość ekskluzywną galę charytatywną, podczas której Evans mogła poznać kolejne nazwiska mające jej się przysłużyć. Do prostej dziewczyny z Minnesoty nie docierało jeszcze, że na takich imprezach będzie musiała pojawiać się coraz częściej. Z nieukrywaną ekscytacją i radością poprosiła Mortimera o to, żeby jej towarzyszył w kolejny sobotni wieczór, a jego odmowa była… niespodziewana. Przyjęła to z wymuszonym uśmiechem i trudnym do wykrzesania zrozumieniem. Ale jeszcze tego samego dnia zadzwoniła do Freddie, chcąc potwierdzić jej obecność. Jak się okazało po dwóch dniach, czyli w piątek – Montgomery musiała zrezygnować ze względu na wyjazd służbowy do Paryża. Na dzień przed imprezą Hazel została z tym tematem sama. Zapytała nawet Matthew, ale akurat w ten weekend urodziny obchodziła jego babcia i jechał do rodzinnego domu. Zapytała Victora, ale ten – mimo ogromnych chęci – spojrzał tylko na grafik, a ze względu na panujący sezon grypowy, nie miał z kim się zamienić. Jamesa i Josha nawet nie pytała, choć byli razem z Robertem obecni przy jej rozmowie z Victorem. Evans miała już po dziurki w nosie komentarzy sąsiada na temat jej relacji z Prestonem, a teraz miał powód, żeby wbijać kolejne szpileczki. Bolało, kiedy wypominał nagle, że Mortimer faktycznie okazał się leszczem. Irytowało, kiedy nawiązywał do tego, jak wyglądał jej tyłek w bordowej kreacji. Hazel nie była w nastroju na imprezowanie, ale nie chciała spędzać wieczoru sama, skoro Prestona i tak miało nie być.
    Ubrana w sięgającą za kolano, klasyczną małą czarną z dekoltem w serce i grubymi ramiączkami, mocno wyciętymi plecami i wysokie, klasyczne szpilki z czarnego zamszu Louboutina, które były jej prezentem dla siebie (pierwszy raz nie żałowała sobie pieniędzy na część garderoby, ale uznała, że będzie to idealnym przypieczętowaniem pierwszego, większego sukcesu), wyszła z mieszkania. Było ciemno i zimno, dlatego czekając na taksówkę, szczelnie owinęła się płaszczem. Najchętniej założyłaby czapkę, ale raz, że spięte w kok włosy to uniemożliwiały, a dwa – po prostu nie wypadało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Kiedy przybyła pod wystawny budynek na Manhattanie, oddała swój płaszcz do szatni i pewnym krokiem weszła do sali bankietowej pełnej ludzi. Do jej klasycznego, eleganckiego stroju nie pasowała zielona, sznurkowa bransoletka, którą dostała od Mortimera w Cooperstown, ale od tamtego dnia nie rozstawała się z tą ozdobą i dzisiaj było tak samo.
      Podobnie, jak na swojej pierwszej imprezie, poczęstowała się kieliszkiem szampana. Rozpoznawała niektóre twarze, ale nie odważyła się do nikogo podejść. W pewnym momencie miała wrażenie, że widzi Prestona. Zamrugała kilkukrotnie. Stał. Jakieś trzydzieści metrów od niej, otoczony przez kilka osób. Uśmiechnęła się, a jej pierwszą myślą było to, że przyszedł tu dla niej, że zrobił jej niespodziankę, że…
      Nawet nie zarejestrowała faktu, że pokonała te kilkadziesiąt metrów i dotknęła jego ramienia. Ledwo je musnęła.
      — Mort… — jego imię zamarło w jej ustach, kiedy się odwrócił, a przy jego ramieniu stała uczepiona kobieta. Młoda, piękna, na pewno bogata. Pewna siebie, a w tej pewności siebie – przynajmniej w odczuciu Haze – onieśmielająca. I nie była to Freddie.
      — Kochany, kto to? — zaszczebiotała, spoglądając niezbyt przychylnie na Hazel, która od razu zrobiła krok w tył.
      Jej pierwszą myślą było, że przyszedł tu specjalnie dla niej, a teraz docierało do niej, że się pomyliła. Czuła się tak, jakby ktoś ją spoliczkował.
      Kochany.
      I choć między Hazel a Mortimerem nie padły do tej pory żadne słowa, które mogłyby wskazywać na jakikolwiek stosunek zobowiązaniowy między ich dwójką, to myślała, że… Że są razem, że jemu zależy tak samo, jak jej. Myliła się. I pierwszy raz w życiu poczuła się zraniona w tak perfidny sposób. W jej głowie pojawiło się zbyt wiele myśli na raz, tworzyło się zbyt wiele czarnych scenariuszy, ale wszystkie były przeokrutnie rzeczywiste.

      H.

      Usuń
  113. Nazwisko czarnowłosej piękności nie robiło na niej wrażenia. Nawet nie wiedziała z kim i po co miałaby je utożsamiać. Przed oczami miała tylko jej idealną, być może już poprawioną buźkę, jej szeroki uśmiech i posępną twarz Mortimera. Mimo to, Hazel uścisnęła dłoń młodej kobiety, ale krótko i lekko, jakby nie chciała mieć z nią nic wspólnego.
    — Hazel Evans — odpowiedziała cicho, bo przecież wypadało. Bo musiała, bo tego wymagała etykieta, chociaż najchętniej zapadłaby się na ziemię, a kiedy usłyszała komentarz dotyczący delikatnej bransoletki, która jeszcze pięć minut znaczyła dla niej bardzo wiele, zasłoniła nadgarstek drugą dłonią. Pobladła i unikała patrzenia w kierunku Prestona, jakby wiedziała, że zwiastuje to tylko tragedię. Nie umknął jej uwadze też ogromny pierścionek, który pewnie wart był tysiące dolarów. Ich dziesiątki, a może nawet setki. Wychodząc z mieszkania, Evans czuła, że wygląda świetnie. Elegancka, prosta sukienka, nowe szpilki z czerwoną podeszwą, drobne koczyki, delikatny makijaż. Wyglądała świetnie, ale w porównaniu do Josephine i otaczających ją koleżanek, wyglądała po prostu blado. Kątem oka zauważyła, jak jedna z farbowanych blondynek, prawdopodobnie bliźniaczek, wyciągnęła telefon.
    Nie mogła też nie zauważyć, jak Josephine łapie ramię Prestona i przylega do niego całą sobą. Haze spojrzała gdzieś w bok, czując napływające do oczu łzy. Zamrugała jednak kilkukrotnie, a potem słysząc pytanie kobiety, ponownie spojrzała na nią.
    Czy znała Mortimera? Jeszcze niedawno wydawało jej się, że tak. A teraz? Teraz niczego już nie była pewna. Może jedynie tego, że serce waliło jej jak oszalałe krótko po tym, jak niemal całkowicie zamarło. Gdyby wiedziała, że Preston z każdej imprezy wychodzi w towarzystwie innej kobiety, to nigdy nie pozwoliłaby sobie na to, aby tak się do niego zbliżyć, aby tak się otworzyć i pozwolić mu zbliżyć się do niej. Czuła, że jest odkryta, że każdy kolejny cios rozłoży ją na łopatki i nie będzie umiała się pozbierać.
    — Nie. Nie znam. Pomyliłam się. — Powiedziała cicho, bo nie była pewna swojego własnego głosu. Dopiła szampana i odłożyła lampkę na tacy przechodzącego obok pana z obsługi. Nie zdążyła jednak sięgnąć po kolejną, bo blondynka z telefon podeszła do niej bliżej.
    — To ty! O tobie pisali w Vogue! — Pisnęła, pokazując jej elektroniczne wydanie magazynu. Pokazała zdjęcie Hazel w jej własnej pracowni. Evans skinęła głową i posłała jej blady uśmiech. Josephine zdawała się być nieco skonsternowana. Wolną ręką sięgnęła po telefon znajomej, nie wypuszczając jednak ze swoich szponów Prestona, który po prostu stał. Spojrzała na niego przelotnie, nie potrafiąc wytrzymać jednak jego spojrzenia.
    Hazel panicznie szukała drogi ucieczki. Nie była w stanie dłużej udawać, że wszystko jest w porządku. Nie widziała dookoła nikogo znajomego, bo też kogo mogła tutaj znać? Żałowała, że Freddie musi być w Paryżu, może gdyby tu była, powstrzymałaby Hazel od podchodzenia do swojego brata.
    — Pójdę już. Przepraszam. — Powiedziała w końcu, odwróciła się i szybko zlokalizowała kierunek, w którym powinny znajdować się toalety. Szła powoli, ale na drżących nogach, starając się oddychać, nie potykać i po prostu iść. Nie było to wcale łatwe, kiedy przed oczami miała ciągle Mortimera w towarzystwie innej kobiety, a zaraz potem widziała te wszystkie momenty, kiedy docierało do niej, że chce z nim być. Widziała jego oczy, w które patrzyła z uśmiechem, gdy siedzieli na wzniesieniu podczas wschodu słońca, widziała jego uśmiech, kiedy obejmowała go nogami podczas kąpieli w jeziorze. Widziała siebie w jego objęciach i widziała zaparowaną łazienkę. Widziała wszystko to, co było dobre, a w jej mniemaniu właśnie się skończyło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym samym czasie Josephine uczepiona Mortimera, przeglądała wyniki wyszukiwania w telefonie. Prychnęła.
      — Kłamczucha z tej całej Hazel. — Niemal warknęła, pokazując Prestonowi zdjęcie. Zdjęcie z imprezy Vogue, na którym stała Evans w bordowej kuchni, objęta delikatnie przez Mortimera w smokingu. Do tej pory chyba ani Evans, ani Preston nie mieli pojęcia o istnieniu takiej dokumentacji fotograficznej, bo zwyczajnie nie mieli się nawet kiedy tym zainteresować.
      — Ale dokonałeś słusznego wyboru, Mortimerze. — Dodała, oddając też telefon swojej znajomej. Jak na młody wiek, Josie była wyrachowana, ale czego można było się spodziewać po osobie, która była rozpieszczana i nigdy nie musiała bać się braku dopływu gotówki.
      Hazel w końcu dotarła do korytarza, który prowadził do toalet i oparła się plecami o ścianę, gdzie nikt z sali bankietowej nie mógł jej zauważyć. Pojedyncza łza spłynęła po jej policzku, a ona skupiała się teraz tylko na tym, aby głęboko oddychać. Aby uspokoić właśnie oddech, serce i drżące ciało.

      H.

      Usuń
  114. Nie chciała, żeby za nią szedł. Nie chciała go widzieć i nie chciała mieć z nim nic wspólnego, dlatego, kiedy przyszedł, odsunęła się w bok, zwiększając dystans między nimi. Nie musiała nawet patrzeć, żeby wiedzieć, że to on. Wpatrywała się tępo w ścianę naprzeciwko, zastanawiając się dlaczego nie opuściła budynku, dlaczego nie zabrała swojego płaszcza i nie wróciła do domu, żeby wypłakać się w poduszkę. Chciała płakać. Otarła wierzchem dłoni wilgotny policzek. Słyszała, jak odpala papierosa i krótko po tym poczuła nieprzyjemną woń dymu, ale nie zwróciła na to uwagi. Nie zwróciła mu uwagi na nic, bo nie chciała z nim rozmawiać. Nie chciała go tutaj, obok siebie. Tak silnie trzymała się tych myśli, bo próbowała zagłuszyć te, które czyniły ją słabą. Chciała i nie chciała wpaść w jego objęcia, wiedziała, że każdy, nawet najmniejszy dotyk, sprawi, że się rozklei, rozkruszy i nie będzie czego składać w całość. Chciała i nie chciała go wysłuchać, zadać mu wiele pytań i po prostu zrozumieć, ale jednocześnie wiedziała, że każde jego słowo będzie obarczone wątpliwościami, bo nie była w stanie mu zaufać. Nie teraz, nie po tym, co widziała, nie, kiedy w tygodniu odmówił jej wspólnego wyjścia, po prostu ją okłamując. I zrobił to, patrząc jej prosto w oczy.
    Milczała chyba przez długość całego papierosa, którego trzymał w palcach. Nie drgnęła. W jej głowie było zbyt wiele niewygodnych myśli. Nie chciała go. Nie powinien za nią przychodzić, powinien dać jej czas i przestrzeń na pogodzenie się z tym, co zobaczyła. Coś ciągle ściskało jej serce, uniemożliwiając przy tym swobodne oddychanie. Docierało do niej, że to nie widok Mortimera w towarzystwie innej, młodej kobiety bolał ją najbardziej, a to, że wcześniej ją okłamał, a dzisiaj nie wykonał żadnego ruchu, który mógłby zadziałać na jego korzyść. Nie odezwał się ani słowem, kiedy zobaczył ją obok siebie. Nie uśmiechnął się na jej widok, co mogłoby dać jej chociaż cień nadziei na to, że wszystko jest w porządku. A tak… nic nie było w porządku.
    Wiedziała, że wiązanie się z Mortimerem to była pomyłka. Teraz to wiedziała, bo skoro przez trzy lata pozostawał tylko sąsiadem, to działo się tak nie bez powodu. Teraz nie potrafiła nawet na niego spojrzeć. Ale w końcu zerknęła na niego, wpatrując się krótko w jego profil. I chociaż stał obok, właściwie na wyciągnięcie ręki, to uderzyło w nią przejmujące uczucie tęsknoty. Za nim i za tym, co mieli.
    — Jeśli… — zaczęła, ale musiała przerwać. Nawet po jednym słowie dało się wyczuć, jak drży jej głos, jak nie kontroluje nawet tego. Denerwowało ją to, że on milczał, że nie odezwał się ani słowem, odkąd ją zobaczył, choć to on powinien mówić, on powinien jej wytłumaczyć. A jednak tylko nie robił, więc trudno jej było go nie obwiniać o to, co teraz czuła. — Jeśli chcesz mi coś powiedzieć, to lepszej okazji nie będzie… — niemal wyszeptała, bo tylko tak była w stanie ukryć targające nią emocje, ale kiedy znowu na niego zerknęła, do jej oczu znowu napłynęły łzy. Odepchnęła się od ściany, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Miała wrażenie, że korytarz jest coraz mniejszy i nie ma z niego żadnej ucieczki. Na jej prawym nadgarstku została już tylko srebrna bransoletka, a zielony sznureczek trzymała w palcach, chociaż zdawał się ją parzyć. Odwróciła się w jego stronę, ale wzrokiem uciekała gdziekolwiek, byleby nie musieć na niego patrzeć.
    Lepiej by było, gdyby tu nie przychodził.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  115. Dziwnym było znajdować się w sytuacji, której nigdy wcześniej sobie nie wyobrażała. Do tej pory ich relacja układała się tak, jak powinna. I czasami może działali zbyt wolno, a czasami zbyt szybko, to jednak wszystko było tak, jak powinno. Tak, jak chcieli tego obydwoje. I jeszcze wczoraj wiedziała, że jest w stanie przeżyć bez niego jedną sobotę, chociaż to weekendy mogły być właśnie tymi dniami, kiedy nadrabiają swoje nieobecności, kiedy mają możliwość spędzenia ze sobą i całego dnia, i całej nocy. Nie tak wyobrażała sobie ten dzień. I nie tak wyobrażała sobie koniec ich związku. NIe chciała tego końca, ale czuła się tak, jakby ją zdradził i nie mogła myśleć inaczej, skoro widziała go z inną. Młodą i piękną Josephine, która w dodatku w swojej śmiałości nie obawiała się go od siebie uzależnić. Hazel nie miała pojęcia o tym, co działo się za kulisami tej sytuacji. Nie rozumiała.
    Kiedy zaczął mówić, coś w niej znowu pękło. Kolejny fragment. Kiedy mrugnęła, po jej policzkach spłynęły pojedyncze łzy. Znowu. Przy pierwszym jego kroku w jej stronę, nawet nie drgnęła. Zignorowała wyciągniętą w jej stronę chusteczkę, ocierając policzki wierzchem dłoni. Za każdym razem, kiedy wypowiadał jej imię, czuła się tylko gorzej. I coraz trudniej było jej na niego patrzeć. Rozsądek podpowiadał jej, że powinna pozwolić mu się wytłumaczyć, ale serce wzbraniało się przed jakimikolwiek rozsądnymi działaniami. Uniosła wzrok ku górze, nabierając powietrza w płuca. Zacisnęła bransoletkę w dłoni, kiedy w końcu odważyła się na niego spojrzeć.
    Miał rację, to wszystko wyglądało źle. Bardzo źle. Dlatego nie potrafiła mu zaufać. Chciała, bo jej serce rwało się do niego, a jednocześnie kazało jej odwrócić się i po prostu odejść. Miała wrażenie, że czas się zatrzymał, przez co obecność Mortimera i jego słowa stawały się po prostu dotkliwsze. Widziała jego wyciągnięte dłonie, ale nie odpowiedziała nic na jego słowa.
    Nie powiedział jej nic. Nie wytłumaczył nic. Kazał jej zaufać. Iść z nim. Ostatni raz.
    Poderwała głowę i spojrzała na niego przerażona. Być może miał rację i może był to ostatni raz, ale… Serce przyspieszyło jej na tyle, że czuła nieznośne kołatanie w klatce piersiowej. Chciała, żeby ją przytulił i żeby powiedział wszystko to, czego nie mówił, prawdopodobnie wtedy byłaby spokojniejsza. Jej układ nerwowy był wyczerpany, tyle emocji, ile dzisiaj się w niej pojawiło, nie przeżyła jeszcze nigdy. Tyle negatywnych emocji.
    — Nie… — szepnęła tylko, kiedy znalazł się na tyle blisko, że niemal dotykał ją dłonią. — Nie dotykaj mnie. Proszę — jęknęła niemal błagalnie, robiąc krok w tył. Panicznie bała się złapać jego dłoń, bała się tego, co się z nią stanie, kiedy poczuje ciepło jego skóry. Nie mogła chcieć, żeby jej dotykał. Było w niej tyle sprzeczności, ale nadal przed oczami miała wyrafinowany uśmiech uczepionej jego ramienia Josie.
    Skinęła jednak głową, dając mu do zrozumienia, że z nim pójdzie. Jej też było ciężko w tym przyciemnionym, długim korytarzu, z dźwiękami dobiegającymi z gwarnej sali. Jeszcze raz wytarła skórę pod oczami, upewniając się, czy nie został tam rozmazany makijaż. Poprawiła sukienkę i nadal ściskając w dłoni cienką bransoletkę, ruszyła z powrotem w kierunku sali. NIe wiedziała, gdzie idzie i czy chce tam iść. Trzymała się trochę z tyłu, czasami zwalniając i zastanawiając się nad ucieczką. Wtedy przed oczami miała jego plecy. Stanęli przed windą, więc zatrzymała się. Znowu w bezpiecznej odległości od niego, bojąc się tego, co stanie się, kiedy znajdą się na tak ograniczonej przestrzeni. Zamknięci z każdej strony.
    Weszli do windy i Hazel przysunęła się do tylnej ściany, chwytając się dłonią drewnianeji, lakierowanej barierki. Patrzyła na czubki swoich butów, czasami na dłoń, w której nadal trzymała bransoletkę, ale nie patrzyła na niego. Zagryzała delikatnie dolną wargę, nadal nie będąc pewną tego, czy dobrze robi.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  116. Podróż windą wydawała się nie mieć końca. W innych okolicznościach wykorzystałaby ten czas, żeby skraść mu kilka pocałunków, żeby posłuchać kolejnej, śmieszno-głupiej opowieści Mortimera i z niecierpliwieniem wyczekiwać momentu, kiedy razem będą mogli podziwiać kolejny widok, kolejną panoramę Nowego Jorku, której wcześniej nie miała okazji poznać.
    Nigdy nie wątpiła w to, że Mortimer może jej coś zaoferować, nie wierzyła w jego słowa, kiedy mówił, że nie będzie mógł nic jej dać. Wiedziała przecież, że oboje nie potrzebują zbyt wiele, wystarczali sobie nawzajem i gdyby nie to, że Preston postanowił ją okłamać, nadal żyłaby w przekonaniu, że wszystko jest okej. Chciała, żeby było okej.
    Wychodząc na dach, założyła cienki płaszcz, który raczej przystosowany był do krótkiej podróży taksówką niż do wystawania na wietrznym tarasie, ale aktualnie nie czuła zimna. I choć otoczenie było urokliwe, widok zachwycający, to nie potrafiła w tej chwili się z tego cieszyć. Nie dostrzegała niczego poza Prestonem. Skupiła na nim całą swoją uwagę, podchodząc tuż za nim do barierki. Bransoletkę wsunęła do kieszeni płaszcza, a dwiema dłońmi złapała się barierki, nadal zachowując bezpieczny dystans. Bezpieczny dla niej, bo pewnie gdyby tylko ją dotknął, wtuliłaby się w niego i rozpłakała, dając upust temu bólowi. Będąc z Prestonem straciła trochę swojej siły i niezależności, bo w krótkim czasie nauczyła się na nim polegać i naprawdę nie sądziła, że tak szybko zawiedzie jej zaufanie.
    Zerknęła na niego krótko, kiedy zaczął mówić. Nie była to kolejna zabawna historia, nie było w tym nic śmiesznego. I choć opowiadał jej już o aktualnej sytuacji w swojej firmie, opowiedział trochę o relacji z ojcem, która w jej mniemaniu była zwyczajnie niezdrowa, to nie sądziła, że wszystko miało znacznie gorsze oblicze.
    — Nie powinieneś mnie okłamywać. — Powtórzyła zaraz za nim, kiedy tylko zaczął mówić. Przez całą jego wypowiedź, patrzyła się przed siebie. Czuła smagający po twarzy wiatr, czuła chłód przenikający przez materiał płaszcza i czuła gorące wypieki na policzkach, łzy wzbierające się w oczach i lekko spierzchnięte usta.
    — Morty… — zaczęła, a samo wypowiedzenie zdrobnienia jego imienia ją rozmiękczyło. Odwróciła się bokiem do barierki, aby na niego spojrzeć. Odważniej, jakby postanowiła się wziąć za siebie. Jakby uznała, że nie chce mu pokazywać, jak bardzo ją skrzywdził, jak bardzo zabolał ją brak jego reakcji, jak pozwolił, aby jego towarzyszka ją upokorzyła. A wystarczyło, że spojrzałby w jej oczy, że wypowiedziałby jej imię, a czułaby, że wszystko jest w porządku. A nawet jeśli nie w porządku, to że sobie z tym poradzą. Teraz nie miała tej pewności. Właściwie nie miała żadnej pewności.
    — Nie uważasz… — szepnęła, nadal nie będąc pewną swojego głosu. — Nie uważasz, że byłoby lepiej, gdybyś… — znowu przerwała, zaciskając drżącą dłoń na barierce. — Gdybyś mi powiedział, jak pytałam, czy ze mną pójdziesz? — spytała dość hardo, jak na obecną sytuację. Chciała na niego krzyczeć, ale nie potrafiła.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  117. Hazel słuchała go i obserwowała. Widziała te nerwowe ruchy i tylko mogła się domyślać, co dzieje się w jego głowie, jakie emocje nim targają. I chociaż zawiódł dzisiaj jej zaufanie, to wierzyła w każde jego słowo. Wiedząc to, co powiedział jej kiedyś, nie miała wątpliwości, że każde wypowiadane przez niego zdanie jest prawdziwe. Była w stanie uwierzyć w to, jakim draniem był jego ojciec i bolało ją to bardziej niż Mortimer mógł sądzić. To, że ją dzisiaj skrzywdził, było niezaprzeczalne, ale nie mogła udawać, że nie zależy jej na Prestonie. Tych wszystkich uczuć nie dało się wyłączyć w minutę, nawet jeśli była to najboleśniejsza minuta, jakiej przyszło jej doświadczyć.
    Miała mnóstwo pytań, a z każdą minutą przybywały kolejne. Nie wiedziała jednak od czego miałaby zacząć. Objęła się ramionami, przyglądając się temu, jak Preston siada na ławce. Kiedy na nią w końcu spojrzał, nie odwróciła wzroku. Widziała, jak bardzo cierpi, a jej spojrzenie mogło mieć podobne zabarwienie. Tak bardzo chciała go teraz do siebie przytulić i zapewnić, że wszystko będzie w porządku, że może na nią liczyć, że jego ojciec jest nikim i razem dadzą sobie razem, ale… nie potrafiła. Żadne z tych słów nie chciało przejść jej przez gardło, chociaż wiedziała, że są słuszne i powinny się pojawić. Bała się, że kiedy to zrobi, te resztki złości, żalu i zawodu, które w sobie miała, znikną. A wiedziała, że jeżeli wybaczy mu już teraz, to potem nie wybaczy sobie. Nie wybaczy sobie tego, że nie szanowała samej siebie, że nie wymagała od niego minimum szczerości, skruchy, na które po prostu zasługiwała.
    Westchnęła, a z jej ust wydobyła się para. Na zewnątrz było zimno, a tutaj – na dachu wielopiętrowego hotelu – jeszcze zimniej. Drżała, ale nie tylko z powodu odczuwanego chłodu, ale też z racji odczuwanych, silnych emocji i przebodźcowania, z którym nie potrafiła i nie mogła sobie teraz poradzić. Nie była w bezpiecznym miejscu, nie czuła się swobodnie i nie mogła rozluźnić mięśni, czując jak z każdą chwilą coraz mocniej napina mięśnie karku, co było wręcz bolesne.
    I jak Morty z każdym słowem czuł się coraz spokojniej, tak Hazel odczuwała coraz większy niepokój. Przerażała ją sylwetka ojca, którą jej przedstawiał. Przerażała ją świadomość, że ktoś ma nad Prestonem taką władzę i to tylko przez pieniądze, że ktoś z powodu długu manipuluje życiem swojego dziecka. Evans nie potrafiła sobie wyobrazić, co musiał czuć Mortimer, kiedy jego ojciec go szantażował, kiedy straszył utratą najbliższej mu osoby, którą była matka – Irene. I choć Hazel mogła się domyślać, że Irene jest chora, to nie sądziła, że została ubezwłasnowolniona i pozostaje pod opieką swojego męża.
    — Skąd? Skąd twój ojciec wie o mnie, Morty? — spytała cicho i usiadła obok niego. Teraz nie zwiększała dystansu, właściwie zupełnie przypadkowo wsparła się nogą o jego udo. Siedziała blisko, ale nie wykonała żadnego gwałtownego ruchu, cały czas na niego patrząc. Nie oderwała wzroku nawet wtedy, kiedy chował twarz w dłoniach. I w geście, który dla dobrodusznej i miękkiej Hazel, był naturalny, przesunęła dłonią po jego plecach. Zabrała jednak rękę, kiedy dotarło do niej co robi. Naprawdę chciała go do siebie przytulić i zapewnić, że wszystko będzie w porządku. Ale nie mogła.
    Wcześniej prosiła go o to, żeby jej nie dotykał, a teraz łamała stawiane przez siebie zasady. Znowu otarła mokry policzek i ułożyła dłonie na swoich udach, naciągając rękawy płaszcza, aby zająć palce skubaniem materiału.
    — Gdybyś powiedział mi wcześniej… — zaczęła i od razu urwała. Opowiadał jej smutną historię, opowiadał jej historię, która nigdy nie powinna mieć miejsca. Gotowało się w niej ze złości, kiedy uświadamiała sobie, co musiał przechodzić przez swojego ojca, ale musiała mieć do niego pretensje. Miała mu za złe, że nie ufał jej na tyle, że nie dopuścił jej do swojego życia wcześniej. I tak, jak wydawało jej się, że zna go na tyle dobrze, aby czuć się przy nim bezpiecznie, tak teraz utraciła tę pewność.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Mogłeś powiedzieć mi wcześniej, Morty. Nie wiem, czy jestem tak… — brakowało jej słów. — Myślałam, że mi ufasz. — Dodała cicho. Bolało, kiedy uświadomiła sobie, że tak nie jest. Że była tylko dziewczyną, z którą miło spędzało się czas i mogło zapomnieć się o pracy, że nie było między nic głębszego, na co naiwnie liczyła. Zrobiło jej się odrobinę cieplej, kiedy napomknął, że planował odebrać ją z imprezy, na którą go zaprosiła, a która okazała się tą samą, na której spotkali się nieplanowanie. I niepotrzebnie. Być może zaczynała dostrzegać też w tym plan jego ojca. I było jakoś milej, przynajmniej chwilowo, kiedy dotarło, że jednak o niej myślał.
      Ostatnie słowa mężczyzny były boleśniejsze niż wszystko do tej pory. Wyprostowała się i spojrzała przed siebie, znowu czując jak oczy zachodzą jej łzami. Nie była w stanie panować nad swoim ciałem i emocjami. Nie chciała ich końca.
      — Zachowałeś się jak dupek. — Przyznała w końcu. Bo tak było. Traktował ją jak powietrze, kiedy była wystawiona na ciosy jego partnerki. Przesunęła się tak, by usiąść bokiem, na samej krawędzi zimnej ławki. Sięgnęła po jego dłonie, odciągając je delikatnie od jego twarzy. Czuła się okropnie z tym, co teraz zamierzała. I była w stanie poświęcić i siebie, i ich. I uznała, że to będzie najsłuszniejszym, najlepszym rozwiązaniem. Dla niego. A Hazel zawsze robiła dla swoich bliskich to, co było dla nich najlepsze. Zawsze poświęcała swój czas, środki, a teraz także własne szczęście.
      — Ale myślę, że powinieneś do niej wrócić, Morty. — Powiedziała łamiącym się głosem, kiedy mogła już na niego spojrzeć, kiedy nie ukrywał się za dłońmi. Zacisnęła zimne palce na jego dłoniach i próbowała przywołać na usta blady uśmiech, co wyglądało smutno. Cholernie smutno. I tak się czuła, kiedy łamała swoje własne serce, tylko dlatego, że uznała to za słuszne.

      H.

      Usuń
  118. Nie spodziewała się tego wszystkiego. Nie spodziewała się, że podczas tego wieczoru sprawy staną się tak dramatyczne. Jeszcze kilkanaście minut temu była pewna, że go straciła, że z własnej woli potraktował ją jak natrętnego robaka. Że nie jest nic warta, bo w porównaniu z Josephine czuła się… nędznie. Teraz doceniała pewne plusy tej całej sytuacji, ale były tak blade, że trudno było jej się ich uczepić. Wiedziała, że gdyby nie dzisiejszy wieczór, to nigdy nie dowiedziałaby się prawdy o jego życiu. Albo przynajmniej nie w najbliższym czasie, a każdy kolejny cios ojca Mortimera mógłby być tylko boleśniejszy.
    Nie powinni robić wielu rzeczy, ale już ustalili, że Preston nigdy nie robił tego, co powinien, a Hazel doganiała go w tych uczynkach. Nie chciała, żeby mogli robić tylko to, co musieli, tylko to, co było słuszne. Zdołała już zauważyć, że oboje myśleli inaczej niż cały świat, nie zgadzali się z tym, co było słuszne, a co nie.
    Jego dotyk był wręcz kojący. I kiedy już ponownie się do niego zbliżyła, nie chciała się odsuwać. Nie chciała go wypuszczać i nie chciała, żeby on od nie odchodził. Zamknęła oczy, czując dłonie Prestona na swoich policzkach. I choć nadal była zła, to zdecydowanie miękła, poddawała się innym emocjom. Nie chciała słuchać złości, żalu i rozgoryczenia. Odwzajemniła jego pocałunek. Niepotrzebnie skracał dystans między nimi, bo z każdą kolejną chwilą był coraz mniejszy i coraz trudniej było go odbudować.
    Nie przeszkadzało jej zimno, nie przeszkadzał jej już wiatr, kiedy siedziała na jego kolanach i przykładała czoło do jego. Była zła, była cholernie zła, ale wiedziała, że to nie czas na to. Chciała móc wrócić do domu. Chciała ochłonąć i porozmawiać z Prestonem na spokojnie, bez przyjęcia w tle, bez Josephine czekającej na Mortimera.
    Rozumiała, że nie było mu łatwo powiedzieć o tym wszystkim. Rozumiała, że jej ufa. Ale nie potrafiła teraz powiedzieć nic konkretnego. Nie potrafiła odpowiedzieć, dlatego milczała, ale ufnie się w niego wtuliła, dając mu do zrozumienia, że mu wierzy. I chociaż wiele było spraw, które wymagały przegadania i przeanalizowania, ufała mu. Musiała mu zaufać, chociaż to zaufanie mocno nadwyrężył i jego odbudowanie pewnie nie będzie należało do najłatwiejszych. Ale ten krótki, tęskny pocałunek dał jej chwilowe poczucie bezpieczeństwa i normalności, którą zdołali sobie wypracować przez ten krótki, ale intensywny czas razem.
    — Też nie chcę, żebyś do niej wracał — odpowiedziała, obejmując dłońmi jego szyję i w odruchu, który był dla niej naturalny, wplotła palce w jego włosy. — Ale musisz. Nie chcę… — urwała, odsuwając się w końcu od niego na tyle, żeby móc spojrzeć mu w oczy. — Nie chcę, żebyś przeze mnie stracił matkę, Morty.
    Nie wyobrażała sobie tego, że jego ojciec mógłby spełnić swoją groźbę, a jednocześnie nie wątpiła w to, że jest to możliwe. Tym razem to ona go pocałowała. Dłużej niż on przed chwilą, intensywniej, jakby chciała przez ten pocałunek przelać wszystkie swoje emocje. Złość, żal, tęsknotę, ulgę. I kiedy odsunęła się z lekko przyspieszonym oddechem, przesunęła kciukiem nieopodal jego ust, ścierając ślad po jej szmince. Sięgnęła też do kieszeni swojego płaszcza i we wnętrzu jego dłoni położyła drobną bransoletkę. Złożyła palce Mortimera, trzymając teraz jego pięść w swoich dłoniach. Spojrzała na niego.
    — Powiesz, że pozbyłeś się problemu. Tylko bądź przekonujący — mruknęła i wstała z jego kolan. Poprawiła sukienkę i płaszcz. — Powinieneś pojawić się tam pierwszy, Morty.
    Idź, dopóki jestem w stanie cię tam puścić, pomyślała, ale nie powiedziała tego na głos, wiedząc, że jeżeli to powie, to na pewno go nie puści. Cofnęła się o krok, tym samym robiąc mu przejście i jednocześnie zwiększając dystans. I znowu nie potrafiła na niego patrzeć.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  119. Czekała, aż Mortimer wstanie z ławki i pójdzie, kiedy znajdzie się w windzie i po prostu zniknie z jej pola widzenia. Musiał zniknąć jak najszybciej, jeżeli Hazel miała być w stanie zejść na dół i uczestniczyć w tym całym przestawieniu. I chociaż nie wiedziała, co dokładnie ją czeka, miała informację od Freddie, że trafi na ciekawą aukcję, w której mogłaby wziąć udział dla zabawy. Nie była w nastroju na zabawę, przestała być w nastroju, kiedy dostrzegła Jospehine uczepioną ramienia Mortimera.
    — Morty… — zaczęła cicho, kiedy chwycił jej biodra i przyciągnął ją do siebie. Ale spojrzała na niego dopiero w momencie, gdy złapał w palce jej podbródek. Myślała, że na tym krótkim, delikatnym muśnięciu skończą się żegnać, dlatego jego kolejne słowa wprawiły ją w osłupienie. Serce przestało jej bić, zatrzymało się na kilka sekund, kiedy wstrzymała oddech. Tego też się kompletnie nie spodziewała. Słyszała wszystko, mimo tego, że mówił bardzo cicho. I bardzo chciała móc zareagować, odpowiedzieć mu, ale zaskoczył ją. I nie dał jej czasu na reakcję, bo po chwili już go przy niej nie było. Zadrżała z zimna, kiedy została na dachu sama, wystawiona na działanie wiatru. A jednak wewnątrz czuła przejmujące ciepło.
    — Ja ciebie też — szepnęła sama do siebie, patrząc na znikające za drzwiami plecy Prestona.

    Musiała poczekać, aż winda po nią wróci. Następnie odniosła swój płaszcz z powrotem do szatni i skierowała się w stronę gwarnej sali. Nie czuła się wcale lekko i swobodnie, chociaż wiedziała, jaką decyzję podjęła. Nie uśmiechała się, bo nie miała na to siły, ale przynajmniej też nie płakała. Podeszła do baru i poprosiła o lampkę czerwonego wina. Z lampką w dłoni zauważyła Mortimera. W towarzystwie brunetki, która urządzała teraz pokazówkę. Widziała, jak próbuje pocałować Prestona i coś ścisnęło ją za gardło. Wiedziała, że Mortimer musi grać i robił, co mógł, ale była wdzięczna, że nie odwzajemnił pocałunku nachalnej Josie. Hazel odwróciła wzrok, kiedy Hatton rzuciła jej wyzywające spojrzenie. Evans podeszła bliżej sceny i uniosła zdziwiona brwi, kiedy na podwyższeniu stanął Mortimer. Dotarło do niej, że to pewnie kolejna zachcianka jego ojca, aby go upokorzyć. Bo nie widziała w tym innego sensu. A całość najwidoczniej bawiła Josie, która ochoczo podniosła ku górze swoją tabliczkę.
    Hazel uwaga o palcach Mortimera nie bawiła, jako jedna z nielicznych się nie zaśmiała, choć przecież – w przeciwieństwie od innych zgromadzonych tu kobiet – mogła wypowiedzieć się o dotyku Prestona, opierając się wyłącznie na własnym doświadczeniu.
    Obok niej stała starsza kobieta, koło sześćdziesiątki. Zadbana, elegancka, pachnąca drogimi perfumami, w ciuchach, na które Evans musiałaby zarabiać dwa lata. Chichotała zdecydowanie zbyt głośno, kiedy blondynka prezentowała Prestona. Evans nachyliła się nad jej uchem.
    — Na pewno sprawi, że poczuje się pani młodziej. Jak nowonarodzona — mruknęła zachęcająco, a brunetka, która nad czołem elegancko zaczesała siwiejące pasmo włosów, zarumieniła się niczym podlotka.
    Kobieta uniosła swoją tabliczkę i ochoczo krzyknęła: — Trzydzieści tysięcy!
    Evans odnalazła w tłumie Jospehine. Jeśli Hatton chciała iść na randkę z Mortimerem, miała przy tym zbankrutować. Hazel nawet nie wiedziała kto i kiedy wetknął jej numerek do licytacji. Uniosła go, wyprzedzając przy tym Josie.
    — Siedemdziesiąt tysięcy. — Przeskoczyła o całe czterdzieści tysięcy, aż sama prowadząca zachichotała, kontynuując swoją opowieść o palcach Prestona. Evans widziała, jak oblicze Hatton staje się niezdrowo czerwone i coraz mniej atrakcyjnie, Josie podbiła cenę o sto procent. Sąsiadka Evans bez skrupułów podbiła do stu sześćdziesięciu tysięcy i wszystko wskazywało na to, że randka z Mortimerem miała być najdroższą dzisiejszego wieczoru, chociaż za nim czekało jeszcze paru kawalerów oferujących swoje towarzystwo. Hazel podbijała teraz o dziesięć tysięcy, pozwalając aby Hatton, i jak się dowiedziała – Pearl Jenkins zabijały się o randkę z Prestonem. W słusznym celu, prawda?

    H.

    OdpowiedzUsuń
  120. Paradoksalnym było to, że po zakończonej licytacji, która okazała się spektakularnym rekordem, z ulgą odetchnęła i Hazel, i Josephine, chociaż to tylko jedna z nich osiągnęła swój cel. Evans mając po swojej stronie sojuszniczkę, zupełnie przypadkową i nieświadomą swojego udziału w jej planie – Pearl Jenkins, zadbała o to, żeby Josie nie mogła pójść na wymyślną randkę z Prestonem. Evans miała w tyle głowy, że Jo najchętniej zamknęłaby Mortimera w hotelowej sypialni, nawet jeżeli miałaby na to przeznaczyć trzysta tysięcy dolarów. I choć Hazel grała nieczysto, bo nawet na koncie nie miała pieniędzy, którymi przebijała kolejne oferty, nie żałowała, że postąpiła tak, a nie inaczej. Jej zachowanie idealnie wpasowało się też w rolę, którą miała odgrywać – skrzywdzonej, mściwej kobiety, która nie potrafi pogodzić się z tym, jak ktoś ją potraktował.
    Po zejściu Mortimera ze sceny, czuła na sobie spojrzenie Josie i jej świty. Nie patrzyła w tamtą stronę, nie chciała, bo pewnie posłałaby wtedy brunetce tryumfalny uśmiech, a wolała nie okazywać żadnych pozytywnych emocji w jej towarzystwie. I ona, i Mortimer mieli zadanie do wykonania, a Evans zależało na tym, aby wypadli przekonująco. Odprowadziła Prestona i Pearl wzrokiem. Starsza kobieta uśmiechnęła się do niej szeroko, kiedy ją mijali i zaciągnęła Mortimera ochoczo do innego pomieszczenia. Hazel przyglądała się aukcji. Po kolejnym kandydacie zarządzono przerwę i puszczono jazzową muzykę. Evans zauważyła, że Josephine gdzieś zniknęła.
    Kiedy po kwadransie na scenę weszła prowadząca, zapraszając blondyna, który wyglądał jakby skończył ledwo dwadzieścia lat. Hazel już nie licytowała, chociaż trzymała w dłoni tabliczkę z numerkiem. Może powinna coś wylicytować? Chociażby na pokaz? Zerknęła na chłopaka w niebieskim garniturze i stwierdziła, że nie. Że nie może. Hatton nie była obecna, więc Evans musiała przestać udawać.
    Drgnęła, kiedy ktoś ułożył dłonie na jej biodrach. Nie powinni teraz tak ryzykować i zmniejszać dystans tylko po to, żeby zaprzestać swojej gry. Niosło to ze sobą naprawdę spore ryzyko, gdyby tylko Hatton lub ktoś z jej znajomych ich dojrzeli. Ale mimo temu wszystkiemu i mimo zdrowemu rozsądkowi, wsparła się plecami o Mortimera, czując bijące od niego ciepło. Dotknęła wierzchu jego dłoni, muskając skórę Prestona opuszkami palców.
    Zaśmiała się cicho, słysząc jego pytanie.
    — Mój typ został sprzedany za czterysta pięćdziesiąt tysięcy. — Odparła cicho. — Nie stać mnie na mój typ. — Odwróciła lekko głowę w bok, żeby móc na niego spojrzeć. I choć nadal była zła, to stojąc w jego objęciach czuła, jak czas zwalnia. Próbowała się uśmiechnąć, ale nie potrafiła, kiedy na niego patrzyła. Chciała wyjść z tej najgorszej na świecie imprezy, skoro i tak nie była w stanie zawrzeć tutaj żadnych znajomości, które mogłyby jej pomóc w karierze.
    Blondyn w błękitnym garniturze został wylicytowany za pięć tysięcy pięćset dolarów. Z uśmiechem podszedł do kobiety, która wyglądała jak jego matka lub starsza siostra. Hazel spojrzała teraz na podwyższenie, odwracając wzrok od Mortimera. Na scenie stanął wysoki, przystojny, krótko ostrzyżony mężczyzna. Dziedzic jakiejś fortuny i były żołnierz, weteran. Hazel usłyszała gdzieś szczebiot Josephine, szybko odsunęła się od Mortimera i tylko rzuciła mu przeciągłe spojrzenie, mieszając się w kobiety stojące przed nimi dokładnie w momencie, kiedy Hatton rzuciła się na Prestona. Ewidentnie podchmielona. Może nawet za bardzo, skoro ledwo stała na nogach. Evans tylko raz odwróciła się kontrolnie, żeby upewnić się, czy Morty tam dalej stoi.
    Cena wywoławcza za weterana wynosiła dwa tysiące, a Evans od razu podbiła ją do pięciu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kobiety, które kojarzyły ją z poprzedniej zażartej licytacji nawet nie podnosiły numerków, nikt chyba nie chciał stracić fortuny na randkę, nawet jeśli pieniądze szły na cele dobroczynne. Hazel przebiła jeszcze dwa razy, a ostateczna cena wyniosła osiem tysięcy. Przystojny weteran uśmiechnął się szeroko. Evans albo się przesłyszała, albo faktycznie Josephine Hatton nie była zadowolona też z faktu, że atrakcyjny mężczyzna trafił na randkę z Hazel, która nagle stała się jej wrogiem numer jeden.

      H.

      Usuń
  121. Vincent bynajmniej nie sądził, że Evans to za niskie progi. Miała wrażenie, że wpatruje się w nią trochę zbyt intensywnie i uśmiecha trochę zbyt szeroko, ale czy mogła mu się dziwić? Gdyby nie ona, to i jego randkę wygrałaby starzejąca się kilkukrotna rozwódka, która w ten sposób szukała dla siebie atrakcji.
    Hazel nie uważała jednak, że załatwiła sobie dobrą randkę. Nie chciała na nią iść, chociaż Vincent przyciągał spojrzenia kobiet i sprawiał, że wzdychały, kiedy je mijał. Był przystojny, delikatnie opalony i wydawało jej się, że nawet wyższy od Prestona, bo w swoim dziesięciocentymetrowych szpilkach sięgała czubkiem głowy jego barków. Nie można było mu odmówić też szarmanckości. Nietrudno było sobie wyobrazić, że Matlock mógł zapewnić każdej kobiecie poczucie bezpieczeństwa. Evans z uśmiechem, bo przecież sama go wylicytowała, podjęła jego ramię i pozwoliła się prowadzić do zamkniętego pomieszczenia. W środku czekała na nich wygodna kanapa i mały stolik, na którym postawiono coolera z szampanem i dwie lampki. Vincent cały czas mówił, opowiadał, gwarantował, że nie będzie się nudzić, ale kiedy przepuszczał ją w drzwiach i dotknął dłonią jej pleców, Hazel poczuła się nieswojo.
    Vincent jej podziękował, bo nie wyobrażał sobie, że mógłby pójść na randkę z kobietą w wieku jego matki. Tak, jak Mortimer Preston, dodał rozbawiony i wtedy do Hazel dotarło, że mężczyźni muszą się co najmniej kojarzyć.
    Usiadła na wygodnej kanapie i odebrała lampkę z szampanem, kiedy zawibrował jej telefon. Wyciągnęła go z małej torebki. Na SMSa Morty’ego odpisała krótkie tak, nie chcąc wyjść na niegrzeczną w stosunku do Matlocka. Śmiała się z jego żartów, rozmawiała, odpowiadała na pytania i pytała sama, a z każdą spędzoną minutą w jego towarzystwie czuła się coraz swobodniej. I choć przerażało ją widmo prawdziwej randki z Vincentem, to ustaliła szczegóły, o mały włos nie dając się zaprosić na Hawaje, kiedy napomknęła, że zawsze było jej marzeniem, aby odwiedzić wyspy. Kiedy wyszli z pokoju, wypijając uprzednio niemal całą butelkę szampana – bo tak łatwiej było Hazel pogodzić się z myślą, co właśnie zrobiła – rozejrzała się po sali. Aukcje się zakończyła, pojawił się zespół, który grał na żywo. Stoły z jedzeniem się zapełniły. Atmosfera nieco się rozluźniła. Evans postanowiła wypatrywać Mortimera, ale Vincent uniemożliwiał jej to na tyle, że postanowił jej towarzyszyć.
    Nie miała nawet jak odmówić, kiedy poprosił ją do tańca, gdy pierwsze pary wyszły na parkiet. Matlock zadbał o to, aby torebka Hazel pozostała na jednym z krzeseł, pilnowana przez rozchichotane kobiety. Po pierwszej piosence zarządziła odwrót, skarżąc się na wymyślony ból stopy. Nowe buty, obdarta skóra – wymieniała, a kiedy ten chciał jej pomóc, spanikowała. I schodząc z części parkietowej, z jego dłonią na talii, dostrzegła Mortimera. Albo tak jej się wydawało. Non stop przewijało się przed nią mnóstwo ludzi. Jedna z kobiet podała jej torebkę i Hazel tłumacząc Vincentowi, że tylko skorzysta z toalety, ruszyła w stronę Prestona.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  122. Nie przypuszczała, że sytuacja tak się odmieni. Nie robiła jednak tego celowo. Nie chciała nawet, żeby Vincent za nią szedł, bo gdy tylko zobaczyła Mortimera, ruszyła w jego stronę i to z nim chciała spędzać czas. Musieli porozmawiać, powyjaśniać sobie pewne sprawy, pozbyć się obaw Hazel, zrozumieć powody, które były przyczyną zachowania Prestona. Mieli sporo do omówienia, a bankiet, towarzystwo Vincenta i innych osób wokół nich nie pomagał.
    Zamknęła na moment oczy, kiedy Matlock ją dogonił i kiedy położył dłoń na jej plecach, nieznacznie drgnęła. Nie podobało jej się to, że nazwał ją główną nagrodą, chociaż wszyscy z nich brali udział w tej chorej licytacji. Hazel mogła nie licytować kolejnej randki, ale chciała uwiarygodnić swoją postać przed Josephine, chciała ułatwić sytuację Mortimerowi i naprawdę nie sądziła, że wygra, że oddadzą jej randkę z przystojnym facetem za osiem tysięcy. Miała jednak nadzieję, że chociaż Hatton łyknęła tę całą bajeczkę i uwierzyła w to, że Mortimer tego wieczoru jest jej. Hazel wolała sobie nawet nie wyobrażać, jakie konsekwencje mogły nieść za sobą dzisiejsze wydarzenia.
    Otworzyła oczy, niemal błagalnie spoglądając na Mortimera, ale on… Mieliśmy okazję się poznać. Naprawdę? Tym razem to znowu ona poczuła się, jakby ktoś uderzał ją w twarz. Łudziła się, że kiedy Preston pozbędzie się pijanej wariatki, to wróci do niej jako jej partner, chłopak, mężczyzna. Nie wiedziała, że tak ją znowu to zaboli, ale wiedziała, że skoro Preston kontynuuję grę, to ona też powinna. O ile w ogóle teraz to była gra. Nie była w stanie wyczytać żadnych emocji z jego twarzy. Tylko ten słaby uśmiech, który w ogóle nie był przekonujący.
    Wiedziała, że powinna odpowiedzieć mu w jakikolwiek sposób na jego wyznanie. Nie powinna pozostawiać tego bez reakcji, ale do tej pory nie miała okazji na to, żeby mu powiedzieć cokolwiek. I to nie było tak, że Hazel w godzinę odkochała się w Prestonie i zakochała w Vincencie. Nic, odnośnie jej uczuć, nie zmieniło się. Nadal to Mortimer był dla niej najważniejszy, ale nawet nie miała jak mu tego pokazać.
    Wielce prawdopodobnym było, że Matlock zna też Josephine. I że wieści o Hazel i Mortym może do niej dotrzeć. Chcąc nie chcąc, Hazel trafiła do światka bogatych dzieciaków, układów i zależności, na które nie miała wpływu, a od których chciała uwolnić Prestona.
    — Współpracujemy razem — odparła zgodnie z prawdą i cofnęła się, tym samym zmuszając Vincenta do zabrania dłoni z jej pleców. — Skoro już udało mi się go złapać samego, to chciałabym omówić z Mortimerem parę biznesowych kwestii, więc… — mówiła jak prawdziwa bizneswoman, nie zająknęła się i nie pozwoliła, aby jej głos się załamał. Vincent złapał się zakłopotany za głowę. — Jesteśmy umówieni, Vinnie — dodała jeszcze, co też było zgodne z prawdą. Niestety. Vincent pożegnał się z Mortimerem i odszedł, bardzo szybko znajdując sobie inne towarzystwo.
    — Skoro mieliśmy okazje się poznać, to teraz jest okazja, żeby stąd wyjść — mruknęła, nie będąc pewną na co może sobie pozwolić i jak się w stosunku do niego odezwać. Nie zamierzała go za nic przepraszać, wszystko co robiła od momentu spotkania się na dachu, robiła dla niego, nawet jeśli nie wychodziło jej to tak, jak zamierzała. Nie była pewna, czy może go dotknąć, czy może podejść bliżej i ucałować jego usta, objąć jego twarz w dłonie i spojrzeć w oczy. Zaskakująco smutne oczy.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  123. Hazel była coraz bardziej zła. Dzisiaj okropne chwile przysłaniały te dobre momenty, których próbowała się łapać, żeby móc uwierzyć jeszcze w ich relację. Żeby móc uwierzyć w słowa Mortimera i swoje uczucia. I choć doskonale znała teraz jego powody i choć wiedziała, skąd biorą się te wszystkie wydarzenia, czym są motywowane i że muszą mieć miejsce, to była na niego zła. Chciała się do niego przytulić i powiedzieć, i usłyszeć, że będzie dobrze, ale byłaby to oznaka słabości. A nie chciała być teraz słaba.
    Słysząc jego słowa, parsknęła. Gdyby kręcili ją mundurowi, nie wychodziłaby teraz z Mortimerem. Gdyby kręcili ją mundurowi, to nigdy nie pozwoliłaby mu się do siebie zbliżyć. Nie wymagała od niego zbyt wiele, nie wymagała złotych gór, milionowych posiadłości, służby i drogich samochodów. Wymagała tylko tyle, by przy niej był, by jej ufał i by ona mogła ufać jemu. Teraz odnosiła wrażenie, że to wszystko Prestona po prostu przerasta. Gdyby wiedziała, z jakimi myślami się teraz zmierza, to byłaby w stanie mu powiedzieć, że się myli. Nie był dla niej słaby, nie uważała, że czekały ją z nim same problemy, ale nie mogła wyprowadzić go z błędu, kiedy nie wiedziała co myśli.
    — Poważnie, Mortimer? — spytała tylko i pokręciła głową, skręcając w kierunku szatni. Nie wierzyła w to, że to powiedział. I faktycznie – w innej sytuacji byłoby to śmieszne, ale przecież nie wygrała randki z Vincentem celowo. Po prostu zabrnęła za daleko w swojej grze, w którą grała przede wszystkim dla niego, dla Prestona.
    Odebrała swój płaszcz po raz drugi tego wieczoru. Tym razem zapięła wszystkie guziki i przewiązała się paskiem w talii. Wychodząc na chłodną październikową noc, niemal natychmiast wsunęła dłonie do kieszeni płaszcza. Oboje byli ubrani na czarno, całkowicie na czarno. Być może było to symboliczne.
    Westchnęła cicho, słysząc o bransoletce. O tym malutkim, materialnym symbolu. Chciała się nawet delikatnie uśmiechnąć, ale kiedy stali na chodniku pod hotelem, dość dobrze oświetlonym chodniku w jego dłoni dostrzegła nie tylko bransoletkę. I żaden uśmiech nie pojawił się na jej twarzy.
    — Boże, Morty… — zaczęła, naprawdę nie wiedząc, co mogłaby więcej powiedzieć, jeśli nie chciała podnosić głosu, jeśli nie chciała dać się ponieść emocjom. — Nie możesz! — krzyknęła w końcu. Dookoła nich nie było nikogo. Późna godzina, głośna impreza w środku, to wszystko powodowało, że mijały ich aktualnie tylko samochody. — Nie możesz mówić mi, że mnie kochasz, a potem udawać przy kolejnej osobie, że mnie nie znasz! A potem…
    Spojrzała na jego dłoń.
    — Nie wiem… — mówiła już ciszej. — Nie wiem, czy celowo robisz ze mnie idiotkę, Morty, czy co próbujesz osiągnąć, ale jeżeli przeszkadzam ci w twoim dotychczasowym życiu, to wystarczy powiedzieć. — Sapnęła i odwróciła wzrok, mrugając oczami. Bo znowu zbierały się w nich łzy. Nie wiedziała, co o tym wszystkim ma myśleć. O pijanej wariatce, o koronkowych, seksownych majtkach w jego dłoni. O jego miłości, która teraz zdawała się bardzo ulotna. O swojej, której nie zdążyła mu nawet wyznać.
    A on znowu stał. Stał i nie robił nic. Tak samo, jak wtedy, kiedy podeszła do niego i Jose. Tak samo, jak wtedy, kiedy podeszła do niego, próbując znaleźć ucieczkę przed Vincentem. I tak samo stał teraz, z majtkami – najprawdopodobniej Josie – w dłoni. I resztkami jej bransoletki. Chciała, żeby coś zrobił. Żeby poza powodami tego wszystkiego opowiedział jej coś jeszcze. Żeby zapewnił ją, że jest dobrze, że to wszystko pierdolona pomyłka. Że oni nie byli pierdoloną pomyłką.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  124. Była rozwalona emocjonalnie, roztrzaskana od środka i kompletnie nie wiedziała, co ma czuć, co powinna czuć. Chciała czuć się bezpiecznie, ciepło, miło. Chciała wrócić do stanu, kiedy bez obaw mogła się do niego wtulić i przysnąć podczas jednej z jego opowieści albo podczas kolejnego odcinka animowanego serialu, który czasami uprzyjemniał im wieczory, gdy byli tak padnięci, że brakowało im siły, żeby mówić.
    Nawet w pierwszym odruchu nie pomyślała, że ją zdradził. Prędzej posądziłaby go o odgrywanie kolejnej szopki, tym razem przed nią, niż o zdradę. Nie pomyślała, że ją zdradził. Widziała, jak reagował przecież na Josie. Wiedziała, że nie jest tego typu mężczyzną. Miała dość tych nieporozumień, które zapętlały się wokół nich, odbierając im możliwość swobodnego oddychania.
    Widziała, jak trzęsą się jego ręce, jak drży, gdy próbował odpalić papierosa. Nie chciała patrzeć na jego cierpienie, nie mogła… Wierzyła, kiedy mówił, że idiotka wrzuciła mu to do kieszeni. Wierzyła, kiedy mówił, że była jego życiem, ale nie miała siły. Zwyczajnie nie miała już na nic siły. Lekko się przygarbiła, kuląc się w sobie. Objęła ramionami, próbując znaleźć choć odrobinę ulgi. Potrzebowała jego dotyku.
    I chciała nawet zacząć spokojnie, chciała zmienić tor ich rozmowy, kiedy on wspomniał Vincenta. Znowu, po raz kolejny tego wieczoru zabrakło jej tchu. Pobladła, odwróciła wzrok, chociaż nie musiała, bo on już na nią nie patrzył.
    — Nie sądzę, że mnie zdradziłeś, Mortimer — mruknęła w końcu cicho. — Ale… Vincent jest nikim, słyszysz? — Podeszła do niego, niwelując dystans, który się między nimi pojawił. Złapała go za nadgarstek ręki, w której trzymał papierosa. Stała teraz naprzeciwko niego. I mógł, mógł uciekać spojrzeniem, mógł nawet zabrać dłoń, bo wcale nie trzymała go mocno. Nie chciała na nim nic wymuszać, ale wiedziała, że uciekając do siebie nie zdołają porozmawiać.
    — Vincent jest nikim. — Powtórzyła. — Znam go od godziny. Zostałam tutaj sama i nie miałam jak… Nie miałam jak mu powiedzieć, żeby spadał, bo czekam na ciebie. Na pewno jest świetnym facetem, ale dla mnie jest nikim, Morty. Dlaczego miałby… — Pokręciła głową. — A ty jesteś wszystkim, Preston.
    Był wszystkim. Wszystkim, czego chciała i czego potrzebowała. Nawet do głowy by jej nie przeszło, że powinni się dzisiaj pożegnać. Nie powinni wdawać się w żadne głupie gry, nie powinni pozwalać na to, aby inni manipulowali nimi, ale… Hazel zależało też na tym, aby Morty mógł mieć kontakt ze swoją matką, więc musieli poddać się woli jego ojca. Oboje. I jak widać, jego ojciec był skuteczny. Potrafił namieszać między nimi, nie pojawiając się nawet na wydarzeniu.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  125. Mimo złości, rozgoryczenia, zawodu i smutku odwzajemniła jego pocałunek, pozwalając mu porwać się w objęcia. Nigdy nie przewidywała nawet, że nie będą się na siebie złościć. Wydawało jej się, że złość, a nawet właśnie rozgoryczenie były na miejscu, o ile potrafiło się je wspólnie przepracowywać. Hazel chciała rozmawiać z Mortimerem i chciała mieć prawo okazać swoje emocje. Nawet bezsilność, którą teraz czuła. Bezsilność mieszająca się z ulgą, beztroską. Ich pocałunek było słodkogorzki, a właściwie słodko-słony, kiedy czuła jego łzy na swoich ustach. Wiedziała, że gdyby nie musiała, że gdyby nie stali teraz na chodniku pod jednym z większych nowojorskich hoteli, to wcale by tego nie przerywała. Ale kiedy wtulił się w jej szyję, obejmując ją w talii, ona objęła go ramionami, sunąć dłońmi po jego plecach. Po materiale kolejne drogiej, czarnej marynarki. I choć czuła na niej zapach perfum, które nie było ani jej, ani jego, to była w stanie domyślić się, że należą do Josephine, ale pozostawała spokojna. Bo czuła też jego zapach. Bijące od niego ciepło.
    Widok jego łez ścisnął jej serce. Nie chciała, żeby płakał. Ale też nie pamiętała, kiedy to ona była tak emocjonalnie wyczerpana. Podobnie czuła się na pogrzebie swojej babci, a wcześniej świeżo po wyjeździe do Nowego Jorku, kiedy nie radziła sobie z tęsknotą za domem i za bliskimi. Miała ochotę się rozpłakać, wypłakać i wykrzyczeć to wszystko, co w niej siedziało. Wtulała się w niego najmocniej jak mogła, znajdując ukojenie w jego dotyku. Czuła, jak jej układ nerwowy się uspokaja. Odetchnęła głębiej.
    — Też za tobą tęskniłam. I też cię kocham, Morty — wyszeptała, spoglądając na niego z delikatnym uśmiechem. I chociaż wiedziała, że powiedziała mu, że jest wszystkim, to wolała, żeby wybrzmiało też to, co do niego czuła. To, co powinna wykrzyczeć za nim na hotelowym dachu.
    Uścisnęła w końcu jego dłonie, gładząc kciukami ich wierzch. Nie musiał już szukać jej spojrzenia, bo wpatrywała się w niego nieprzerwanie. Wyswobodziła na chwilę jedną ze swoim dłoni, aby zetrzeć wilgotny ślad z jego policzka. Teraz, w wysokich szpilkach, nie miała problemu z sięgnięciem do jego policzka, więc tylko lekko się unosząc i wychylając w przód, ucałowała jego skórę.
    — To nie okłamuj mnie nigdy więcej. Możemy się tak umówić — odparła, a potem spojrzała tam, gdzie on. W stronę na pewno drogiego, luksusowego samochodu. — Co takiego? — spytała, wracając spojrzeniem do niego. — Chyba nie chcesz już dzisiaj szukać Pearl? Wydaje mi się, że wyszła… — mruknęła z lekkim uśmiechem, a kiedy ciężar, który cały wieczór ściskał jej klatkę piersiową, mogła pozwolić sobie na odrobinę humoru.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  126. Samochód robił wrażenie zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz. Wykończenie środka było co najmniej luksusowe i niemal perfekcyjne. Nic nie trzeszczało, nie odstawało niepotrzebnie, a użyte materiały wskazywały na ich wysoką cenę. Dodatkowo wnętrze było przestronne, między Hazel a Mortimerem obecny był podwójny podłokietnik, a Evans miała tyle miejsca na nogi, że nie wiedziała, co z nimi zrobić. Mogła się jedynie domyślić, że bentley należy do ojca Mortimera. Zapięła pasy i odetchnęła. Zrobiło jej się cieplej i lżej. Lżej na sercu, ale nadal czuła pewien niepokój, nadal nie rozumiała, chociaż wiedziała już przecież niemal wszystko, co dotyczyło dzisiejszego wieczoru.
    — Wiedziałam, jaką randkę dla ciebie wybrać. — Uśmiechnęła się, bo gdyby nie Evans, to Pearl pewnie wcale nie podniosłaby swojego numerka. — Lepsza ona niż Hatton. — Mruknęła już nieco mniej sympatycznie, odsuwając od siebie myśli o jakichkolwiek randkach. Również o tej, która czekała ją z Vincentem.
    I mimo tego, że wnętrze samochodu było stosunkowo przestronne, to znowu byli zamknięci na ograniczonej przestrzeni. Znowu miała go tylko dla siebie i znowu mogła czuć jego obecność. Intensywnie. Wyraźnie czuła zapach jego perfum pomieszany z zapachem papierosów, które palił tego wieczoru. Nie obserwowała drogi, jedynie czasami zerkając na chodnik, po którym spacerowali jeszcze ludzie. Turyści, imprezowicze. Przede wszystkim jednak skupiała swoją uwagę na Mortimerze i słuchała uważnie tego, co mówił. Już dawno doszła do wniosku, że lubi go słuchać. Nawet, jeśli opowiadał rzeczy martwiące, smutne lub zwyczajnie poważne, to dźwięk jego głosu najczęściej ją uspokajał.
    Usiadła lekko bokiem, żeby łatwiej było jej na niego patrzeć. Zdecydowanie mogłaby się do tego przyzwyczaić. Już się przyzwyczaiła. Do jego obecności, jego dotyku, kiedy tak, jak teraz dotykał jej kolana. Była zmęczona, ba, była wycieńczona, ale podobnie jak i on nie wyobrażała sobie, że mogłaby teraz pójść spać. Delikatnie gładziła wierzch jego dłoni.
    — To lepiej, żeby nikt nas nie przyłapał — odpowiedziała, dając mu przy tym informację, że pojedzie i pójdzie z nim tam, gdzie chciał iść. Uśmiechnęła się delikatnie i również odpięła pas. Nie musiała się nawet zbytnio gimnastykować, żeby go dotknąć, bo Preston już nachylał się w jej stronę, więc położyła dłoń na jego policzku, zsuwając ją powoli na jego kark, żeby ostatecznie wpleść palce w gęste włosy Mortimera.
    Zadrżała, kiedy przeszedł ją przyjemny dreszcz wywołany dotykiem Prestona. Lubiła, kiedy ją dotykał. Pochyliła się nieco i musnęła delikatnie jego usta, po chwili odsuwając się, by móc spojrzeć w jego oczy.
    — Jak mnie będziesz tak dotykał, to nie wyjdziemy zbyt prędko z tego samochodu — powiedziała cicho, posyłając mu delikatny uśmiech.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  127. Mortimer powiedział jej, co zamierza, a ona na to przystała i zgodziła mu się towarzyszyć, a jednak była w lekkim szoku, kiedy kupowali spraye, maski, rękawiczki i parę damskich trampek. Zaśmiała się, kiedy wspomniał o uciekaniu, jakby nie docierało do niej, że taki scenariusz jest możliwych w nikłym stopniu, ale jednak. Hazel nigdy nie należała do tchórzliwych osób i chętnie podejmowała się wyzwań, ale to przy Prestonie przystawała na najdziwniejsze pomysły i realizowała je bez krzty zawahania. Wynikało to pewnie z tego, że czuła się przy nim bezpiecznie i nie próbowała nawet podważać jego pomysłów. Tak, jak wtedy kiedy kąpali się w oceanie pod osłoną nocy. Zdroworozsądkowo powinna go wtedy zatrzymać i próbować wybić mu ten pomysł z głowy, a nie iść za nim, a nawet go wyprzedzać. Teraz też powinna dojść do wniosku, że tworzenie murali nie należało do całkiem legalnych i pożądanych zachowań. Ale nie chciała go blokować, nie chciała ograniczać, kiedy sam przyznał jej się do tego, że pomagało mu to z emocjami. Evans też nie była nie wiadomo jak praworządna, a czasami wręcz domagała się tej odrobiny ekscytacji, wyrzutu adrenaliny i poczucia czegoś zupełnie nowego.
    Kiedy wyszli przed market, mijając inną parę, która jednak nie wyglądała nawet trzeźwo i raczej nie szli tam w poszukiwaniu czarnych masek, splotła ich palce ze sobą, gdy Mortimer złapał ją za dłoń.
    — Co? — zdołała tyle z siebie wydusić, kiedy wspomniał o bezrękim bezdomnym, z którym spotkali się po drodze od domku Freddie. Typ wyglądał podejrzanie, ale ciężko było jej sobie zwizualizować sytuację, o której mówił Mortimer. Atak nożem trzymanym w stopie? — Jak? — spytała, spoglądając na Prestona. Wyglądał poważnie i na pewno nie żartował, więc starała się powstrzymać śmiech, ale uśmiechu już nie była w stanie zatuszować. — Nie wierzę. W sensie… wierzę, ale to jest głupsze niż moje sny o apokalipsie ptaków-zombie — mruknęła i podobnie jak on, rozejrzała się dookoła. Miasto ciągle żyło. Gdzieś w oddali dało się słyszeć klaksony samochodów, a potem przejeżdżający albo ambulans, albo wóz strażacki. I mimo względnej ciszy, jak na to miasto, Hazel nie czuła się tutaj ta komfortowo jak w domku nad jeziorem. Sama obawiałaby się odwiedzić ten market o tej porze.
    — Hm…? — zdziwiona uniosła brew, kiedy niespodziewanie zmienił temat i zerknęła na swój nadgarstek. Zielona bransoletka bardzo jej się podobała i żałowała, że musieli poświęcić ją na rzecz przedstawienia. Nie sądziła jednak, że zobaczy zniszczoną bransoletkę w otoczeniu materiału czarnych stringów. — Tutaj chyba nie znajdziemy Gemmy i jej wyrobów — uśmiechnęła się lekko, obejmując go w pasie jedną ręką. — Przeżyję bez bransoletki, Morty — dodała, chociaż było jej żal. Tak zwyczajnie żal, że nie mieli już nawet tego drobnego symbolu. Ale żeby odgonić ten żal i smutek, powiedziała od razu z łobuzerskim uśmiechem, który tym razem w końcu sięgnął jej oczu: — Zresztą mam jeszcze bransoletkę od Roberta. Zapomniałeś? — Zaśmiała się.
    Robert podarował jej drogą bransoletkę, prawdziwy jubilerski wyrób z okazji urodzin i Evans naprawdę nie wiedziała, co mogłaby z tą ozdobą zrobić. Nie chciała jej nosić ze względu na zawieszkę w kształcie serca, ale też ze względu na Mortimera. Zdecydowanie wolała tę sznureczkową bransoletkę za siedem dolarów, która skradła jej serce tak, jak to zrobił Preston.
    — To dokąd teraz? — spytała, obejmując go druga ręką i stając na wprost niego. Potrzebowała go. I jego dotyku. Tak, jak on potrzebował jej. I nie potrafiła powstrzymać się przed tą bliskością nawet pod całodobowym marketem.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  128. Nigdy nie przeszło jej przez myśl to, że Mortimer zrobił lub dał jej niewystarczająco. Prezenty nie były dla niej istotne, ale jeżeli miałaby wybierać, który mocniej chwycił ja za serce – to byłby to prezent od Mortimera. Była mu wdzięczna za bilety lotnicze i możliwość spędzenia weekendu nad jeziorem, nawet jeśli nie mogłaby spędzić go tam z nim. Była mu wdzięczna za niedrogą bransoletkę, którą wybrała sobie sama, bo podobała jej się o wiele bardziej niż biżuteria otrzymana od Roberta. Każdy prezent, który otrzymała od Prestona, nawet ten najmniejszy, był dla niej ważny i miał znacznie większą wartość niż mogłoby się wydawać. Hazel nie zależało na pieniądzach i bogactwie, więc znacznie łatwiej było jej się cieszyć z bransoletki za siedem dolarów. Jednak wiedziała, że dzisiejszego wieczoru, nieważne, co znajdowało się na jej nadgarstku, to byłaby gotowa to poświęcić. Zresztą – ściągnęła bransoletkę z innego powodu. Pierwotnie chciała się jej pozbyć, wyrzucić ją albo oddać Prestonowi. Działała impulsywnie, kiedy ściągała ją z nadgarstka, a teraz tego żałowała, bo pewnie gdyby sznureczek został na jej ciele, to nigdy nie trafiłby na Josie, która go zniszczyła.
    — Sprawdzimy w domu, czy faktycznie pasuje — odparła z uśmiechem. — Bo jeśli tak, to jest twoja – dodała bez wahania, chociaż aktualnie bransoletka od Lowe’a była dla niej najmniej istotną kwestią.
    Ufała mu, ale wiedziała też, że Mortimer podążałby za nią równie ochoczo, co ona za nim. Ich pomysły nierzadko były rozsądne i łatwe do realizowania, a jednak… Właśnie od tamtej chwili, kiedy poszła za nim na balkon, powinna już wiedzieć, że będzie podążać tylko za nim. Gdy myślami wracała do tamtej domówki, nawet nie byłaby w stanie przypuszczać, że tak szybko pokocha Mortimera. Do dzisiaj bała się nazywać to uczucie po imieniu, bała się dopuszczać do siebie myśli, że przepadła i to już tak na dobre. Nie miała jednak wyjścia. Musiała zmierzyć się z tym lękiem i przyznać przed samą sobą, jak jest. Dziwiło ją też, że to Preston pierwszy wyznał jej uczucie. Dopóki nie mówili sobie tak oczywistych rzeczy, żyła ekscytacją, ale kiedy wybrzmiało między nimi to, co najpiękniejsze, jej ekscytacja wcale nie zmalała. Była pewna, że to przy jego boku chce przeżywać każdy kolejny dzień i każdą kolejną noc.
    Kiedy okazało się, że są u celu swojej podróży, odebrała od niego trampki, żeby szybko i z ulgą pozbyć się niebotycznie wysokich i cholernie drogich szpilek. Zauważyła, że ma obtartą jedną z pięt, ale ubranie białych trampek niemal od razu przyniosło ulgę zmęczonym nogom. Odebrała też od niego maskę i wywinęła rękawy płaszcza. Postanowiła go nie ściągać, bo pod spodem miała jedynie sukienkę na ramiączkach, które nie gwarantowałaby ani odrobiny ciepła, którego podczas tak chłodnego wieczoru potrzebowała.
    Nie założyła jeszcze maski, spoglądając na niego z rozbawieniem. Mogła z nim udawać nowożeńców codziennie, w końcu sama wymyśliła tę historię i nie sprawiło jej to żadnego trudu, ale…
    — Myślę, że malowanie po murach to dziwny sposób na uczczenie zaślubin — odparła i nabrała powietrza w płuca. — Okolica wygląda tak, jakby mieszkali tu sami bogacze — zauważyła, a potem założyła maskę. — A my z bogaczy mamy tylko samochód. W dodatku ani twój, ani mój — mruknęła i wysiadła z auta, zamykając za sobą cicho drzwi. Rozejrzała się po okolicy, a kiedy Mortimer wysiadł, skinęła na niego głową.
    — Lepiej, żeby nikt nie chciał nas złapać, mężu — powiedziała cicho i gdyby nie maska, posłałaby mu szeroki uśmiech. Chwilowo nie myślała o tym, co spotkało ich tego wieczoru. Oboje, a zwłaszcza Mortimer, zasługiwali na to, żeby dać upust swoim emocjom.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  129. Nie mogła nie nazwać go swoim mężem, skoro ją do tego sprowokował, przywołując scenkę, w której podawali się za nowożeńców. Byli wtedy w siebie tak wpatrzeni, że niewiele trzeba było, aby ktoś postronny im uwierzył. Hazel od lat już nie myślała o tym, że mogłaby wyjść za mąż i założyć rodzinę – bez walki oddała tę część życia swojej siostrze, samej skupiając się na prowadzeniu biznesu i rozwijaniu swojej kariery. Nie wiedziała jednak, że na jej życiowej drodze pojawi się Mortimer. Sąsiad z naprzeciwka. Informatyk, mruk. Wiele było jeszcze określeń, którymi i Julie, i Robert mogliby opisać Prestona. Evans teraz miała jednak swoje własne określenia, choć nigdy jeszcze nie nazwała go niedźwiadkiem, słońcem czy kochaniem, jakby bała się, że takie pieszczotliwe określenia mogą go spłoszyć. Lubiła wymawiać zdrobnienie jego imienia, lubiła też, chociaż w żartach, nazywać go mężem. To było tak naturalne, że nawet się nad tym nie zastanawiała.
    Był zszokowana tym, jak Mortimer dobrze znał teren, w którym się teraz znaleźli. Przyszło jej przez myśl, że może spędził tutaj część swojego życia, że może to był jego dom. Ale szybko te myśli odgoniła od siebie. Szła za nim, pozwalała mu na przeciskanie jej przez dziury w płocie i dziękowała za te trampki, które były znacznie wygodniejszym obuwiem do skradania się niż szpilki. Nie sądziła, że będą się skradać. Zasłoniła usta dłonią, mimo że miała zasłonięte je maską, kiedy się wywrócił. Skuliła się, widząc doskonale ogromne cielsko psa. Był wielki i bałaby się pomyśleć, co mogłoby się stać, gdyby ten pięćdziesięciokilogramowy stwór się na nich rzucił. Wstrzymała oddech, a kiedy Preston się podniósł, ruszyli dalej. Nie czuła się bezpiecznie, serce waliło jej jak oszalałe.
    — Zawsze? — spytała cicho, kiedy znaleźli się już pod wybraną ścianą. Nie uspokoiła się. Rozglądała się nerwowo dookoła, ale wiedziała, że musi mu zaufać. Przecież powiedział, że nie zabrałby jej tutaj, gdyby coś jej groziło. — Jak to: zawsze? — dopytała i przyglądała się temu, jak Mortimer wyciąga ich ekwipunek z plecaka. Trampki przemokły. Mokra trawa i liście zrobiły swoje, zimny wiatr czuła przede wszystkim na szyi i odsłoniętych łydkach, ale przy aktualnie odczuwanych emocjach, nie myślała nawet o chłodzie.
    — Jak na żonę przystało, będę po Twojej prawej — odpowiedziała z uśmiechem, odbierając jedną parę rękawiczek. — Ale ten pies? Znasz go? Znasz ten dom, Morty? — Miała mnóstwo pytań. Odnośnie tej sytuacji i poprzednich, które miały miejsce tego wieczoru, ale obawiała się, że gdyby zadała teraz je wszystkie – zabrakłoby im nocy i następnego dnia na wyjaśnienie tego wszystkiego.
    Hazel nigdy nie malowała po ścianach, nie licząc malunków na ścianie w sypialni rodziców. Ale wtedy jej narzędziem zbrodni były kredki świecowe. Miała talent, bo rysowanie i projektowanie strojów przychodziło jej z łatwością. Miała miękką kreskę, ktoś jej kiedyś powiedział, że jest stworzona do ornamentów, ale jednak… nawet nie miała pojęcia, jak zabrać się za to, co zaplanował Mortimer.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  130. Spojrzała na niego nieco podejrzliwie. Miał szczęście, a może raczej pecha, bo przecież Evans głupia nie była i łączyła pewne fakty. Miała niemal stuprocentową pewnością, że znajdują się na posiadłości jego ojca. Dziwnie jej było sobie wyobrażać młodszego Mortimera w tym wielkim domu, w wielkim ogrodzie i w otoczeniu innych, podobnych domów. I może brzmiało to nieco okrutnie, ale nie spieszyło jej się do tego, aby poznawać jego ojca. Evans była zawzięta i pyskata, jeżeli tego wymagała sytuacja i nie wątpiła w to, że bez wahania stanęłaby między młodym a starym Prestonem, żeby tylko zadbać o tego pierwszego. Ojciec Mortimera nie podobał jej się już z samych jego opowieści, wykreowała w głowie sylwetkę skończonego dupka i w takim przeświadczeniu żyła, będąc pewną, że na pewno nie spotka na swojej drodze miłego, starszego pana, który pasowałby swoim usposobieniem do słodkiej Irene. Dlatego pewnie nie przejęłaby się tym, gdyby Morty potwierdził jej domysły.
    — Lisku? — Zaśmiała się rozbawiona, kręcąc lekko głową. — Może powinnam przefarbować się na rudo, co, niedźwiadku? — Odgarnęła kosmyk swoich jasnych włosów za ucho, a później już w skupieniu przyjmowała wiedzę, którą przekazywał jej Preston. Przez chwilę obserwowała też w milczeniu, jak Morty kreśli pierwsze linie, a potem sama zabrała się do roboty. Początkowo po prostu próbowała, a kiedy to, co nie wychodziło, zamalowała ciemniejszym kolorem. Ostatecznie miała przed sobą ciemną plamę, która okazała się jej płótnem. Evans nigdy nie brała udziału w takim procederze i zdumiało ją to, ile czasu jej to zajęło, dlatego nie bawiła się w szczegóły. Faktycznie namalowała las, skupiając się na prostych liniach i krótkich muśnięciach farbą. I też bolały ją strasznie słabe, w ogóle nie wyćwiczone ramiona, dlatego co chwilę robiła sobie przerwy, podczas których obserwowała Mortimera przy pracy.
    Akurat na tle mrocznego, zamglonego lasku, który stanowił większość jej dzieła, nie licząc jaśniejszych, rozproszonych punktów, narysowała rudą plamę, z której miał powstać lisek, którego Mortimer wcześniej przywołał. Odsunęła się od ściany i odchyliła maskę, spoglądając na mężczyznę. Uśmiechnęła się.
    — Jeżeli tym złamasem jest twój ojciec, to całkiem przyjemne — odparła, unosząc przy tym lekko brwi. Zapomniała teraz o chłodzie, który wcześniej odczuwała i żałowała, że nie może zdjąć płaszcza, który nieco krępował jej ruchy. Zrobiła parę kroków w jego stronę.
    — Ubrudziłeś się… A może to twoje barwy wojenne? — spytała i uniosła dłoń, chcąc dotknąć jego policzka, ale dostrzegła, że jej rękawiczka jest w opłakanym stanie i nie była pewna, czy nie pobrudzi go jeszcze bardziej. Nawet teraz, kiedy byli zajęci i skupieni na jednym zadaniu, ona najchętniej rzuciłaby w diabły te wszystkie farby, maski i rękawiczki, byleby tylko móc poczuć ciepło jego skóry.
    — Jak na pierwszy raz, to chyba idzie mi całkiem nieźle. — Skwitowała w końcu, odrywając od niego wzrok, żeby spojrzeć z tej perspektywy na całą ścianę. Mimo tego, że las był prosty, nieskomplikowany, to udało jej się w niektórych miejscach stworzyć efekt głębi. I choć wolała zdecydowanie ołówek i kartkę, to nie mogła powiedzieć, że nie jest zadowolona. Pewnie zasługę w tym miał także fakt, że mogła po prostu spędzać w ten sposób czas z Prestonem.

    lisek

    OdpowiedzUsuń
  131. Już miała się roześmiać, kiedy za plecami Mortimera usłyszała surowy, męski głos. Umilkła, nie bardzo wiedząc, jak powinna odnaleźć się w tej sytuacji. Jej przypuszczenia niemal natychmiast okazały się prawdziwie i choć już wcześniej mogła się domyślać, że są na terenie rodzinnej posiadłości Prestona, to poczuła odrobinę żalu, że jej tego nie powiedział wprost. Stała początkowo zasłonięta sylwetką tego młodszego z Prestonów i czuła się dzięki temu bezpiecznie, ale widząc, że ojciec Morty’ego zbliżył się na tyle, aby dojrzeć i ich, i ich dzieło, przełknęła ślinę. Ściągnęła jednorazowe rękawiczki i wsunęła je do kieszeni czarnego płaszcza.
    Uścisnęła dłoń Seniora.
    — Hazel. Hazel Evans — odparła, chociaż słowach, które dzisiaj usłyszała od młodego Prestona mogła mieć pewność, że Mortimer Senior doskonale wiedział kim jest. I pewnie doskonale wiedział, że nie powinno jej tu być, że nie powinno jej być razem z jego synem. Jeżeli to, o czym mówił wcześniej Morty było prawdą. Czuła niepokój wywołany obecnością ojca Morty’ego, jego sztywną, wyprostowaną sylwetką, zimnym, głębokim głosem i spojrzeniem, którym przeszywał ją na wylot.
    Jej uścisk był krótki i pospieszny, od razu też cofnęła się o krok, żeby stanąć u boku swojego Mortimera. Ojciec i syn byli przystojnymi mężczyznami i Hazel nie dziwiła się delikatnej Irene, że w latach młodości dostrzegła coś w Mortimerze Prestonie, którego później poślubiła. I choć nie znała ich całej historii, to była pewna, że wcale nie tak trudno byłoby odnaleźć jej się w skórze Irene.
    I znowu zaczęła odczuwać chłód i przemoczone trampki na swoich stopach. Krótko zerknęła na olbrzymiego psa, który był niezwykle spokojny i pewnie w innych okolicznościach nie bałaby się do niego podejść i go pogłaskać, choć w niczym nie przypominał słodkiej, tryskającej energią Helen.
    Nie wiedziała nawet, co powinna odpowiedzieć na komplement, który padł z ust starszego mężczyzny. Zagryzła delikatnie dolną wargę, czując, że żaden jej krok i ruch, nie tylko ten z dzisiaj, nie uszedł jego uwadze, skoro mógł porównywać jej urodę do tej ze zdjęć.
    Kiedy wspomniał o ich malunkach, zerknęła w bok, żeby przyjrzeć się i bykowi Mortimera, i swojemu liskowi, który pozostawał rudą, niedokończoną kulką.
    Wiedziała trochę o relacji Mortimera ze swoją matką, w końcu to dla niej była dzisiaj w stanie znieść fakt, że Morty przebywał sam na sam z pijaną wariatką. Byłaby okrutna, gdyby odmówiła wstąpienia do jego rodzinnego domu tylko dlatego, że obawiała się jego ojca.
    Bez wahania złapała dłoń Morty’ego, splatając ich palce razem. Przysunęła się na tyle blisko, że niemal przylegała do boku jego ciała, czując bijące od niego ciepło. Od chłodu miała zaróżowione policzki i nos. Od wilgoci luźne kosmyki włosów pokręciły się jeszcze bardziej. Na nogach miała wilgotne trampki. Na pewno nie chciała w takim stanie poznawać jego ojca, ale stało się.
    — Chętnie poznam lepiej twoich rodziców — odparła z uśmiechem, spoglądając na Morty’ego. Jej Morty’ego. I trudno było jej się ciepło nie uśmiechać, kiedy na niego patrzyła. — Twoją mamę również — dodała, tym razem patrząc już na Seniora, mając nadzieję, że nie będzie próbował separować Irene od syna.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  132. Dom Prestonów onieśmielał. Przestronne, wyjątkowo eleganckie wnętrza kojarzyły się z pałacem. Wysokie sufity, lakierowane, drewniane elementy, drogie kamienie, szkła i bogate żyrandole. Wolała nawet nie myśleć, jaką wartość prezentują sobą wszystkie zebrane tu przedmioty, a co dopiero cały dom jako nieruchomość. Ścisnęło ją w żołądku na samą myśl o tym, z czego musiał zrezygnować Mortimer, bo po prostu światopoglądowo nie zgadzał się ze swoim ojcem. Nie tak powinno być. Jej rodzinny dom był chyba z dziesięć razy mniejszy i mimo tego, że wiecznie ktoś w nim mieszkał, nikt nigdy jej stamtąd nie wyrzucił. Mimo kłótni i nieporozumień, wnętrza jej rodzinnego domu emanowały ciepłem i miłością, a te nie. Dlatego też dom nie onieśmielał jej tak, jak powinien. Czuła się tu trochę jak w muzeum, a wrażenie to dopiero zniknęło, kiedy w bibliotece dostrzegła siedzącą przed kominkiem panią Preston. Widok starszej kobiety z książką w ręce, w świetle ognia trzaskającego niemal radośnie w kominku, wywołał na twarzy Hazel uśmiech. Widok apaszki, która powstała z jej projektu, również. I albo Mortimer Senior o tym nie wiedział, albo robił wszystko, żeby tylko uszczęśliwić swoją żonę.
    Hazel wcale nie spodziewała się tego, że Irene będzie ją pamiętać, ale cieszyła się z tego, jak matka reaguje na widok swojego syna. I tak zafascynowana tą scenę, zupełnie nie zwróciła uwagi na młodą kobietę, która przyniosła alkohole. Owszem, zdziwił ją widok starszej gospodyni i Leanne, ale tylko dlatego, że nie sądziła, iż Prestonowie mają służbę. Jakby cofnęła się w czasie… Obserwowała Mortimera i jego matkę, tylko od czasu do czasu kontrolnie zerkając na jego ojca, który zajmował się alkoholem. Wyglądał i zachowywał się jak idealny gospodarz, jak pan domu, który ciepło przyjmuje niespodziewanych gości, ale widziała jakie spojrzenia rzuca w kierunku Morty’ego i wiedziała, że nie byłaby w stanie mu zaufać.
    Młoda Milton wyszła i znowu zostali sami. Nie przeszkadzało jej to, że rodzice Prestona wzięli ją za jego narzeczoną. W sumie, określenie dziewczyna mogło już powoli nie pasować do ludzi w ich wieku, więc nawet bardziej adekwatnym byłoby nazwanie jej po prostu partnerką, ale uznała, że nie ma sensu wyprowadzać ich z błędu. Prowadzili już z Mortimerem podobne gry, naturalnym było zatem przyjęcie, że teraz też tak będzie.
    Poczuła się pewniej i bezpieczniej, kiedy Morty objął ją w talii i odruchowo ona objęła go w pasie, dłonią gładząc jego plecy. Uśmiechała się do Irene, która przez cały ten czas pozostawała rozpromieniona. Sądziła, że Preston poprzestanie na przedstawieniu jej z imienia. Słysząc jednak jego dalsze słowa, mocno zacisnęła dłoń na jego boku, prawdopodobnie nawet go boleśnie szczypiąc, wbijając palce w skórę.
    Kieliszki upadły, Irene zachichotała niczym trzpiotka, zasłaniając dłońmi zarumienioną twarz, ale nie zdołała ukryć zaszklonych oczu. Hazel bała się spojrzeć w stronę Seniora, ale zadarła głowę, aby spojrzeć na Juniora. I choć w jej spojrzeniu mógł wypatrzeć przede wszystkim miłość, to nie brakowało też w nim niedowierzania. Szybko jednak weszła w rolę, uśmiechnęła się szeroko i pozwoliła Irene na to, aby kobieta zamknęła ją w swoim uścisku, porywając ją z objęć młodego Prestona.
    — Ale… Mortimerze! Mieliśmy wyprawić ci wesele. Ślub w ogrodzie… — zaczęła Irene, kiedy odsunęła już Hazel na długość swoich ramion, gładząc policzek Evans lekko drżącą dłonią. Irene pachniała ciepłem, pachniała jak dom i Hazel na moment poczuła się faktycznie wzruszona zaistniałą sytuacją. — Jesteś taka śliczna, Hazel. Nie dziwię się, że nie poczekał na nic… — szczebiotała, co pewnie tylko bardziej wpływało na nastrój jej męża.
    Hazel zaś odwróciła się i spojrzała na swojego męża. Starała się nie tracić uśmiechu, ale nie była w stanie już tez ukryć zarumienionych policzków. Nie była w stanie nawet nic powiedzieć. Nie tak, jak wtedy, kiedy w Cooperstown zaczęła podobną scenkę. Teraz po prostu poczuła, że zwyczajnie dobrze było jej być żoną Mortimera.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  133. Nie miała pojęcia, co się dzieje. Myślała, że to tylko zabawa, ale… Wszystko było tak realne. Reakcje jego rodziców wcale nieprzesadzone, oni sami tak bardzo wiarygodni, jakby faktycznie tydzień temu wzięli ślub. A tak naprawdę tydzień temu pierwszy raz się pocałowali, tydzień temu pierwszy raz uprawiali seks i to wszystko było tak nieodległe, a jednocześnie tak dalekie, że była w stanie uwierzyć w ich własną grę.
    I przez to wszystko pozostawała cholernie wzruszona, kiedy urocza Irene przejmowała się brakiem obrączek bardziej niż oni sami, kiedy ojciec Mortimera na krótki moment zatracił niezłomną fasadę zimnego posągu, kiedy Mortimer patrzył na nią tak, jakby nie widział poza nią świata i kiedy ona sama czuła się, że jest we właściwym miejscu. We właściwym czasie i miejscu.
    A jednak przed oczami wciąż miała sytuację, kiedy wychodzi za nim na balkon, kiedy razem z nim goni po krzakach szopa i moknie w parkowej altance. Jak zwykli znajomi, którymi tak naprawdę nie byli. Nie zdążyli nimi być, bo z mijania się na korytarzu i spędzania przypadkiem wspólnych wieczorów, bardzo szybko przeszli do bycia kimś więcej, aby jeszcze szybciej wyznać sobie miłość.
    I choć kochała młodszego Prestona, i nie protestowałaby zbyt długo, gdyby faktycznie mieli wziąć ślub nawet za tydzień, to nie chciała oszukiwać tak Irene. Pal licho z jego ojcem. Ale Irene… Pamiętała doskonale skołowaną, zagubioną kobietę w swoim butiku. I widziała teraz rozpromienioną i pełną życia panią Preston, która byłaby najlepszą teściową na świecie i bez trudu zastąpiłaby Hazel matkę, której ta tak naprawdę nigdy nie miała.
    Pozwoliła więc zaciągnąć się na kanapę i zasypać pytaniami. Wenecja? Fidżi? Paryż? Evans nie była w żadnym z tych miejsc i nawet nie wyobrażała sobie, że w najbliższym czasie będzie. Uśmiechała się jednak do pani Preston, nie będąc pewną tego, co powinna jej odpowiedzieć. Może prawdę?
    — Ja… — zaczęła cicho, czując jak ciepła dłoń Irene gładzi jej udo. Tak po matczynemu. — My nie myśleliśmy… Chcemy kupić mieszkanie i to… — dodała, bo jak mogła powiedzieć, że ich nie stać na podróż poślubną po ślubie, którego wcale nie było?
    — Kto był świadkami? — Pan Preston kontynuował przesłuchanie. Hazel uznała, że nie może pozostawiać całego przedstawienia do odegrania tylko i wyłącznie Morty’emu.
    — Freddie i Victor, mój współlokator. — Odparła niemal natychmiast, bo i Freddie, i Victor wydawali się być najbliższymi dla nich ludźmi w Nowym Jorku, którzy faktycznie mogli bezproblemowo poświadczyć, że brali udział w wymyślonej, skromnej ceremonii. I trudno było Hazel to zrozumieć, ale widziała to wszystko przed oczami aż nazbyt wyraźnie.
    — A twoja rodzina, złociutka? — dopytała Irene, będąc nagle zaangażowaną w całej rozmowie. Była troskliwa i spoglądała na Hazel z niesamowitym ciepłem, tak samo, jak patrzył na nią Mortimer. I już nie miała wątpliwości, skąd i po kim miał w sobie tę wrażliwość. I te oczy, w których tak łatwo przyszło jej się zakochać.
    — Siostra nie mogła przylecieć z Minnesoty, ja… — urwała, kiedy zdała sobie sprawę, że nawet nie powiedziała Mortimerowi, co postanowiła w końcu z biletami, które jej sprezentował, ale ten temat znowu zbiegł na drugi plan, znacznie mniej istotny. Jej wypowiedź przerwało pojawienie się gospodyni, która w ręce trzymała przepiękną, zdobną szkatułkę. Serce waliło jej coraz mocniej, a niemal wyrywało jej się z klatki piersiowej, kiedy Irene sięgnęła po piękny, skromny, choć stanowczo za bogaty pierścionek i przywołała do siebie Mortimera Juniora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Minęła chwila, dosłownie kilka sekund nim Hazel złapała jego dłoń i wstała z kanapy. Patrzyła teraz na jego dłonie, a przede wszystkim na tą, w której trzymał pierścionek. Niepewnie zadarła głowę ku górze, szukając jego spojrzenia. Zacisnęła palce na dłoni Prestona, uznając, że nie może przyjąć tak drogiego prezentu, że ta gra nie powinna ich w ogóle do tego zaprowadzić, że…
      — Morty… — tylko tyle była w stanie ostatecznie wydusić z siebie, kiedy nieznane jej do tej pory emocje ścisnęły ją za gardło, serce i żołądek, skutecznie uniemożliwiając jej oddychanie.

      H.

      Usuń
  134. Hazel w międzyczasie zdążyła ściągnąć płaszcz, przerzucając go przez oparcie bibliotecznej kanapy. Na odsłoniętej skórze ramion czuła ciepło bijące od trzaskającego w kominku ognia, ale kiedy poczuła dotyk chłodnego złota na swojej skórze, zadrżała. Oboje wiedzieli, że ta sytuacja zabrnęła zdecydowanie za daleko. Że kompletnie czym innym było wkręcanie nieznajomego malarza w Cooperstown, a co innego rodziców Prestona.. I samych siebie. Evans lubiła, jak żartobliwie nazywał ją swoją żoną, ale aktualna sytuacja zaczęłą ją po prostu przerażać. A przerażenie budziło złość.
    Pierścionek wyglądał przepięknie na jej palcu i o dziwo zdawał się mieć rozmiar idealnie dopasowany, jednak nie chciała i nie mogła go przyjąć. Nie dzisiaj i nie w takich okolicznościach. Odwzajemniła pocałunek Mortimera, czując, że lekko uginają się pod nią nogi. Spojrzała w jego oczy, nie mogąc nie uśmiechnąć się na widok ciemnoniebieskich śladów na jego policzkach. Ujęła twarz Prestona w dłonie, słysząc jakby z oddali głosy jego rodziców. Przez krótką chwilę nie liczyło się naprawdę nic. Widziała w jego spojrzeniu wszystko to, co chciałaby usłyszeć.
    Drgnęła, kiedy Senior podszedł do nich bliżej i zasugerował konieczność odbycia z nią rozmowy. Nie chciała. Nie chciała iść do drugiego pomieszczenia i nie chciała z nim rozmawiać. Bała się przede wszystkim tego, że ich gra wyjdzie na światło dzienne, bała się jego ojca, jego wpływów i tej miny, której nie sposób było rozszyfrować. Nie sądziła też, że Mortimer na to pozwoli. Kiedy wypuścił ją ze swoich objęć, jego słowa jakby straciły na znaczeniui. Wiedziała, że ją kocha i nadal słuchało się tego niezwykle przyjemnie, ale jednak… pozwalał jej iść samej ze złamasem, którego ani razu nie wspomniał przy niej z uśmiechem na ustach. Odsunęła się od Morty’ego, puszczając też ostatecznie jego dłoń.
    — Kochany, ustal z nią szczegóły prezentu, musimy ich gdzieś wysłać! — dodała Irene, kiedy Hazel znikała za drzwiami gabinetu. Pomieszczenie wcale nie było mniejsze od biblioteki, urządzone w podobnym, bogatym, choć surowym stylu. Duże, masywne biurko z ciemnego drewna zajmowało centralną część pokoju. Hazel, zgodnie z dyspozycją gospodarza zajęła jeden z foteli obitych zieloną tkaniną. A on zajął swój tron. Przez chwilę patrzył na nią bez słowa, żeby potem zacząć swoją wypowiedź. Mówił spokojnie, pozostawał niewzruszony, kiedy informował ją o tym, że Mortimer już w wieku osiemnastu lat mógł założyć rodzinę z kimś, kto nie był go warty, więc wystraszony ubłagał go o pieniądze na zabieg. I wtedy do Hazel dotarło, kim była młoda dziewczyna, która chciała rzucić się młodemu Prestonowi na szyję. Evans nadal zachowywała swoją maskę, pozostając równie chłodną i obojętną co Senior. O jej napięciu mogły świadczyć jedynie sztywne, wyprostowane plecy i zaciśnięte usta. Kiedy Mortimer zdał sobie sprawę, że nie ugra nic przeszłością swojego syna, zaczął jej grozić. I nie mogła być obojętna, kiedy groził jej, że zniszczy jej pracownię, a jeżeli odejdzie od Juniora, to dostanie pół miliona dolarów na rozpoczęcie działalności w innym mieście, bo najlepiej byłoby, gdyby wyjechała z Nowego Jorku, z ich miasta. Prawie ją złamał, bo pamiętała jeszcze to, co mówił jej mąż na dachu Hiltona. Wszystko się zgadzało. I niemal się ugięła, czując napływające do oczu łzy, kiedy Senior zagroził Morty’emu, że go wydziedziczy, że już naprawdę nigdy nie zobaczy swojej matki, że już nigdy nie będzie wiedział, gdzie ona jest.
    — Nie zostawię go… — powiedziała cicho. — I nie…
    — Jesteś głupia, Hazel, jeśli myślisz, że żartuję. — Niemal warknął, a Evans drgnęła, zaciskając drobne dłonie w pięści. Może powinna była przerwać tę grę właśnie w tym momencie? Wiedziała jednak, że wtedy to wszystko obróci się przeciwko Mortimerowi i jego ojciec uderzy w niego ze zdwojoną siłą, bo to on to zaczął, on zaczął dzisiaj tę grę. A nie mogła na to pozwolić i nie mogła działać bez wiedzy Mortimera. Uznała, że razem podejmą decyzję co do tego, czy odkrywać przed ojcem Morty’ego prawdę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Masz tydzień czasu, sam zgłoszę się po twoją odpowiedź — dodał. — I wszystkie moje oferty będą w mocy. Rozumiesz?
      Milczała, bo czuła, że jest na straconej pozycji. Wcale nie była silna, tak jej się tylko wcześniej wydawało. Brakowało jej oparcia w postaci Mortimera, który stałby u jej boku i byłby w stanie cokolwiek powiedzieć.
      — Nie możesz być jego żoną. Nie pozwolę na to. Już lepiej, gdyby…
      — Lepiej gdyby była nią Josephine, prawda? — W końcu nie wytrzymała, ale pewnie nie wyrządziła mu żadnej krzywdy, nie zrobiła na nim wrażenia, chociaż spojrzał na nią zdziwiony, może nieco zszokowany. Ale po chwili uśmiechnął się. Uśmiechnął się złowrogo, przyprawiając Hazel o nieprzyjemne dreszcze.
      — Dobrze, że wiesz, gdzie twoje miejsce, panno Evans.
      Wiedziała, że zrobił to celowo, że celowo nazwał ją panną, chociaż teoretycznie nią nie była. Przynajmniej nie w sytuacji, którą wykreowali. Wstał, a Hazel nawet nie wiedziała, ile czasu spędziła zamknięta w tym gabinecie. Kręciło jej się w głowie, kiedy w końcu podniosłą się z wygodnego fotela. Wolałaby słuchać tego, jak Morty opowiada o niej swojej matce, chciałaby się rozczulić, roześmiać i złapać jego dłoń, ale zamiast tego wyszła z gabinetu przed ojcem Prestona, przywołując na usta nikły uśmiech. Tym razem to ona była blada, niezdrowo blada. Z trudem oddychała i miała wrażenie, że jej serce przestało bić, a kiedy dostrzegła sylwetkę Mortimera, jej stan wcale nie uległ poprawie..
      — Nasi goście muszą już iść, Irene.
      Senior podszedł do stolika, na którym stała jego szklaneczka. Spokojnie, zupełnie niewzruszony nalał sobie do niej alkoholu i wziął niewielki lyk.
      — A może niech dzieci tu zostaną? Mamy tyle wolnych sypialni, jest już późno… — zaproponowała Irene, co było najgorszym z możliwych pomysłów. Chciała dobrze. Biło od niej ciepło, troska i matczyna miłość, ale… Do Hazel docierało zbyt wiele myśli, zbyt wiele obrazów… Morty, jej Morty mógłby już być ojcem, mógłby mieć dziecko z kobietą, która niedawno tutaj była. Ale zakładała, że pomoc domowa też nie była odpowiednią dla niego partnerką. Zadrżała, czując, że ma serdecznie dość tego wieczoru, że ma dość tych wszystkich emocji, które fundował jej Mortimer. I bała się tego, jak bardzo jego ojciec mógłby ingerować w ich życie, gdyby naprawdę okazała się jego żoną.

      smutny lisek

      Usuń
  135. Rozmowa z ojcem Mortimera uświadomiła jej, że nie mają szans. Że jeżeli Morty chce mieć kontakt z matką, nie może utrzymywać kontaktu z Evans. I to bolało, bo wiedziała, że jest w stanie odsunąć się w bok, byleby tylko Mortimer mógł spędzać czas z Irene. Zazdrościła mu takiej matki. Uśmiechnęła się delikatnie, kiedy ta do niej podeszła i pogładziła jej policzek niczym małemu, zbłąkanemu dziecku.
    — Nic mi nie… — zaczęła bardzo cicho, ale nie przebiła się przez głosy całej trójki. Nic jej nie było. Była zdrowa i daleka od omdlenia. Czuła na sobie spojrzenie ojca Prestona i tylko krótko zerknęła w jego stronę. Tryumfował, choć pewnie nie spodziewał się, że jego żona mu się przeciwstawi i zmieni plany na ten wieczór, nie pozwalając wyjść swojemu synowi z żoną. Ale Hazel chciała wyjść. I to nie tylko na wschodni taras. Chciała wyjść z tego domu, ogrodu i wrócić do swojego małego, jasnego pokoju w Queens. Chciała zapomnieć, że dzisiejszy wieczór miał w ogóle miejsce. Od nieszczęsnej charytatywnej imprezy zaczynając, przez malowanie na ścianie, po spotkanie z jego rodzicami.
    Nawet nie wiedziała, co się dzieje. Dotarło do niej tylko, że pani Preston nie pozwoliła im wrócić do domu. Jęknęła niemal bezgłośnie, bo ostatnim czego chciała to nocowanie pod dachem Mortimera Seniora. Nie patrzyła więcej w jego stronę, swoje nieobecne spojrzenie skupiając na Mortym. Pozwoliła mu się prowadzić, ale w ogóle nie rejestrowała miejsc i przedmiotów, które mijali nim wyszli na taras. Bezwiednie przejęła szklaneczkę z alkoholem, pozwoliła by zarzucił na jej ramiona płaszcz.
    Widziała i słyszała go nadzwyczaj wyraźnie, kiedy przejęty stał tuż przed nią, ale ona toczyła walkę sama z sobą.
    — Uspokój się, Morty — zaczęła miękko, wolną dłonią dotykając jego ramienia. Był w samej koszuli, czarny materiał nie wydawał się dawać zbyt wiele ciepła, ale mimo to Haze czuła ciepło bijące od jego ciała pod swoją dłonią. Na palcu wskazującym pobłyskiwał pierścionek. Zapomniała o jego obecności, jakby stał się częścią niej, choć teraz, kiedy go dojrzała, wiedziała, że nie jest jej i nigdy nie będzie.
    Uniosła rękę wyżej, gładząc kciukiem jego policzek, na którym wciąż widziała pozostałości niebieskiej farby. Zrobiła łyk alkoholu, krzywiąc się przy tym lekko, ale nie zmniejszyła dystansu między nimi. Uspokajał ją. Sama jego obecność wpływała na nią kojąco i nie marzyła o niczym innym, jak tylko o tym, aby wtulić się w niego i zasnąć, aby móc obudzić się w innej, lepszej rzeczywistości.
    — Nic mi nie zrobił. Nie dotknął mnie. Nie fizycznie — mówiła cicho, nie przerywając kontaktu z jego skórą. Szukała jego spojrzenia, cienia jego uśmiechu. Dalej była blada i czuła się niesamowicie słaba i wiotka, ale trzymała się nadal na miękkich nogach. I mogła już oddychać.
    — Powinnam wrócić do Queens, Morty. Zamówię ubera, a ty tu zostań. Tak będzie lepiej.
    Teraz cofnęła dłoń, ale szybko zorientowała się, że torebkę z telefonem zostawiła w samochodzie, którym tutaj przyjechali. Była chaotyczna, bo nie wiedziała, od czego zacząć.
    — Zamówisz mi ubera? — spytała cicho, robiąc kolejny łyk brandy. Przeszedł ją dreszcz, a na policzkach pojawiały się pierwsze kolory. — Twój ojciec… On… Morty. Nie powinno mnie tu być. Dał mi do zrozumienia, że jestem nieważna. Że jestem nikim, tak jak nikim była Leanne. Wiesz? I uświadomił mnie, że gdybyś tak… gdybyś nie… — odwróciła wzrok. — Byłbyś ojcem, tylko nie wiem, czy on ci na to nie pozwolił, czy ty się tego bałeś. I Morty… — Cofnęła się teraz o krok, spoglądając na niego z pewnego dystansu.
    Chciała streścić mu cały przebieg jej rozmowy z Mortimerem Seniorem, ale nie była pewna, czy będzie w stanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zapłaci mi, żebym cię zostawiła, Morty. Jeżeli tego nie zrobię, odetnie cię od matki całkowicie. Nawet nie będziesz wiedział, gdzie ona jest. — Wydusiła to w końcu siebie. Szybko, ale boleśnie. Jej usta wykrzywił grymas, nad którym nawet nie panowała. Oczy ponownie tego wieczoru zaszły jej łzami. — Nie chcę jego pieniędzy, ale nie mogę tu zostać.
      Mówiła cicho, jakby bała się, że ojciec Prestona ich słucha. Mówiła cicho, bo nie miała siły mówić głośniej. Nie chciała tracić Mortimera. Nie bała się też tego, że grożono jej zniszczeniem kariery, to było mało istotne. Z brakiem zajęcia mogła sobie poradzić, ale z brakiem Prestona już nie.

      .・゚゚・(/ω\)・゚゚・.

      Usuń
  136. — Musisz z nim porozmawiać. — Szepnęła, kiedy Mortimer pytał o Leanne. Przeszłość Mortimera była najsłabszą zagrywką jego ojca. Hazel miała świadomość tego, że oboje mają jakąś historię. Mniej lub bardziej skomplikowaną, z nietypowymi zawiłościami lub całkiem typowymi przygodami dla ludzi w ich wieku. Dziwiło ją jednak odrobinę to, że Preston zdawał się nie mieć pojęcia o ciąży Leanne i jej usunięciu.
    Hazel dobiła pełen goryczy, mocny trunek i odstawiła pustą szklaneczkę na balustradę werandy, nie protestując przed jego krokiem, dotykiem i spojrzeniem. Szukała go. Lgnęła do niego niczym ćma do światła. Nie chciała go stracić. Przymknęła powieki, kiedy ujął jej policzki w dłonie. Z pewnym spokojem słuchała tego wszystkiego, co miał jej do powiedzenia. Nie była pewna, czy jest w stanie zostać. I tak samo nie była pewna, czy jest w stanie odpuścić. Dopiero dzisiaj wyznali sobie uczucie, które narastało w nich z każdym dniem i miała wrażenie, że jeszcze nie osiągnęło swojego limitu. Wiedziała, że Mortimer jest jedną z tych nielicznych osób, za którymi skoczyłaby w ogień bez chwili wahania, dlatego też prostym wydawało się podjęcie decyzji. Powinna odejść.
    Spojrzała na niego. Przez krótką chwilę trzymała swoje dłonie na jego. Milczała nadal, pozwalając powiedzieć mu wszystko to, co potrzebował z siebie wyrzucić. Rozumiała jego ból, jego wahanie, jego niepewność. Nie był w stanie zaufać Seniorowi i ona też nie, a naprawdę wolała nie ryzykować utratą Irene. Bała się tego, że jego ojciec spełni wszystkie swoje groźby. Zabrała swoje dłonie, ale nie odrywała od niego swojego spojrzenia i skupiała się na tym, aby Mortimer też patrzył tylko i wyłącznie w jej oczy. Ukradkiem ściągnęła delikatny pierścionek z palca.
    Nie była długo jego żoną, a i tak krajało jej się serce, kiedy docierało do niej, co zamierza zrobić. Każdy dzień, który spędzili razem, każda noc, podczas której myśleli tylko i wyłącznie o sobie, ciesząc się bliskością i ciepłotą drugiej osoby… To wszystko miała zamiar zaprzepaścić. Senior mógłby złamać serce Irene, ale to Hazel wolała złamać serce tego młodszego z Prestonów.
    Zbliżyła się, kompletnie niwelując wolną przestrzeń między nimi. Wspięła się na palce i obejmując jego kark, przytuliła się do niego. Wplotła palce jednej dłoni w jego włosy, ustami muskając jego ucho. I wsparła głowę na jego ramieniu, przez chwilę po prostu tkwiąc w tej pozycji. Poczekała, aż ją obejmie. Chciałaby teraz móc mu powiedzieć, że zostanie.
    — Morty… Mówiłeś, że to mogłoby się źle skończyć i miałeś rację — szepnęła, przywołując scenkę ze wzniesienia za domkiem Freddie. Próbował jej się wtedy opierać. Jej i temu, co między nimi kiełkowało. Wiedział, że jeżeli posunie się za daleko, to nie będzie drogi odwrotu, ale teraz zabrnęli do ślepej uliczki. I Hazel wiedziała, że musi wykonać pierwszy krok. — To nie może się udać. Kocham cię, ale to nie może się udać. — Musnęła ustami jego policzek. Na pożegnanie. Odsunęła się na długość ramion, chwytając jego dłoń, w której zamknęła drobny pierścionek. — Nie jestem dziewczyną dla ciebie i nigdy nie byłam.
    Mówiła to wszystko cicho, przez ściśnięte z nadmiaru emocji gardło, ale nie płakała. Nie uśmiechnęła się jednak. Puściła jego rękę, ubrała płaszcz i ruszyła w kierunku wejścia do domu, skąd miała zamiar skierować się przed posiadłość. I tyle. Nie chciała tego przedłużać i nie chciała dać mu możliwości jej zatrzymania. Wiedziała, że gdyby tylko wziął ją w ramiona, że gdyby tylko ją pocałował, poddałaby się mu i temu, co do niego czuła. Owijając się paskiem w talii, znalazła się w środku, skąd gosposia poprowadziła ją do wyjścia. Skinęła tylko głową, mijanemu Seniorowi, który się uśmiechnął. I nie był to przyjemny uśmiech.

    \(º □ º l|l)/

    OdpowiedzUsuń
  137. To była jej wina.
    To wszystko to była jej wina. Zrujnowała to, czego chciała najbardziej na świecie. Zrujnowała relację, dzięki której czuła się lepiej, a właściwie dzięki której czuła się lepsza. Mortimer bardzo szybko stał się obecny w niemal każdym aspekcie jej życia i wpuszczała go tam bez żadnych oporów, ciesząc się z jego obecności, a teraz kiedy siedziała w taksówce, którą powinni wracać razem, nie umiała powstrzymać łez. Przez chwilę spoglądała jeszcze na drzwi ogromnego domu i gdyby tylko pojawiłby się w nich Mortimer, wyskoczyłaby z samochodu.
    Było jej źle, było jej przykro, a przede wszystkim miała wrażenie, że jej serce eksploduje z bólu. Ignorowała kierowcę, który spoglądał na nią podejrzliwie, ale nie odzywał się. Dowiózł ją pod wskazany adres, a kiedy wysiadła z auta, wcale nie wróciła do domu. Mimo późnej godziny, chodziła po okolicy, nie chcąc, aby któryś ze współlokatorów zobaczył ją w takim stanie.
    Każdego kolejnego dnia chciała do niego wrócić. Chciała wejść do jego pokoju, położyć się na jego wąskim łóżku i czekać, aż się obudzi. Chciała jego uśmiechu, spojrzeń i dotyku, a wszystko, co miała nie przynosiło jej ukojenia i satysfakcji. Pracowała. Dopinała stronę internetową na ostatni guzik, poprosiła współpracowników Prestona, żeby w jej imieniu upomnieli się o rachunek. Zrobiła zdjęcia i spis towaru, który zalegał jej na magazynie i był gotowy do sprzedaży. Przyjmowała nowe zlecenia z terminem realizacji na przyszły rok, wykończyła i oddała wszystkie te projekty, które miała już rozpoczęte. Zadowolona panna młoda odebrała suknię ślubną i kreacje dla druhen, starsza, elegancka pani odebrała trzy komplety damskich garniturów. Kiedy butik opustoszał, bo pościągała wszystko z wieszaków i witryny, a lista zleceń się wyzerowała, Hazel wywiesiła na drzwiach lokalu, że bierze urlop. I wróci. Musiała wrócić, ale aktualnie nie miała ani głowy, ani serca do pracy w tym mieście. I chyba wolała żyć w przekonaniu, że ojciec Mortimera uwierzy w to, że się wycofała.
    Ze względu na wcześniej podjęte plany swojej siostry nie mogła spędzić z nią świąt, dlatego już na początku listopada wsiadła w samolot do Minneapolis, a sam widok biletów, które sprezentował jej Mortimer, bolał i przynosił wspomnienia chwil, za którymi tęskniła. Tęskniła za nim każdego dnia i każdej nocy, płacząc częściej niżby chciała i za każdym razem czekając pod drzwiami mieszkania zdecydowanie zbyt długo, jakby liczyła na to, że wpadnie na niego przypadkowo na klatce schodowej. Wielokrotnie łapała się na tym, że była gotowa wybrać jego numer i zadzwonić, a ostatecznie wycofywała się z tego pomysłu. To ona wszystko zepsuła, bo dała się zastraszyć jego ojcu i powinna teraz ponosić wszelkie tego konsekwencje. Przez cały ten czas nie dosypiała, niewiele jadła i nie przestawała o nim myśleć.
    Ignorowała Victora, który starał się być opiekuńczy, ignorowała Julie, która zbyt często wpadała do niej, aby kontrolować jej stan i wypytywać o wiecznie nieobecnego Prestona. Hazel w Winonie odnalazła namiastkę spokoju. Cieszyła się szczęściem swojej siostry, zazdrościła jej, znowu jej zazdrościła, żałując, że dobrowolnie zaprzepaściła coś, co mogło uczynić ją szczęśliwą, jeśli nie najszczęśliwszą.
    Ale przede wszystkim pracowała, brała udział w kursach, pisała ogłoszenie o poszukiwaniu pracowników, planowała z content creatorką Mortimera otwarcie sklepu, okraszały każdy ciuch odpowiednim opisem, ustalały ceny. Popołudnia spędzała z Harper i jej pociechami, na krótkie chwile zapominając o Mortimerze Prestonie, ale kiedy kładła się późnymi wieczorami do łóżka, jej oczy momentalnie zachodziły łzami.
    Dwudziestego listopada Mortimer został milionerem, a Hazel po raz kolejny przekroczyła próg mieszkania przy 72nd Road.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Minęły prawie trzy tygodnie, kiedy Hazel po unikaniu wszystkich i wszystkiego, co związane z Nowym Jorkiem, mieszkaniem w Queens i Mortimerem, wróciła. Zastała tylko Victora, który jako ostatni wyjeżdżał z miasta. Nie rozmawiali, Evans niemal od razu zamknęła się w swoim pokoju. I tak zupełnie sama, w zupełnej ciszy i tak zupełnie bez świątecznych potraw miała zamiar spędzić Święto Dziękczynienia.
      W czwartek, późnym popołudniem, miała już wypitą niemal całą butelkę aromatycznego grzańca. Miała całe mieszkanie tylko dla siebie, dlatego spędzała czas przede wszystkim w salonie. Oglądała tego dnia już trzecią część Władcy Pierścienia, pierwszy raz od dłuższego czasu nie myśląc o swojej działalności. Wiedziała, że być może niezbyt rozsądnie postąpiła w pewnym sensie zawieszając działalność, ale jej sklep internetowy od dwóch dni po prostu działał. Ludzie kupowali w przedsprzedaży, bo wysyłkę obiecała dopiero od pierwszego grudnia. Evans czekała na jutrzejszy dzień, kiedy z okazji Black Friday obniży ceny. Była ciekawa, czy bez większego reklamowania się, uda jej się osiągnąć sukces na tym gruncie. Przez cały listopad ignorowała Freddie, nawet, jeśli pisała do niej tylko z pytaniami o sklep, a zwłaszcza wtedy, kiedy pytała o swojego brata. Evans nie miała jej nic do powiedzenia, bo nie znajdowała dla swojego zachowania żadnego usprawiedliwienia poza tym, że nad ich relację przedłożyła relację Prestona z matką. A z perspektywy czasu było to słabe usprawiedliwienie. Najgorsze. Bo przecież razem mogli wszystko, ale Evans tak wystraszyła się tego, że zniszczy mu życie, że bez wahania od niego odeszła.
      Przerwę w maratonie filmowym ukrasiła swobodnym tańcem na środku pokoju. Kubek z grzańcem przyjemnie ogrzewał jej dłoń, w ogóle zrobiło jej się już na tyle ciepło, że miała ubrany tylko biały podkoszulek, dresowe, czarne spodnie, które opierały się na jej wychudzonych biodrach i żółte skarpetki w soczyście różowe truskawki. Hazel przez ostatni czas zdążyła zgubić kilogramy, których nabrała będąc dokarmianą przez Prestona, nawet z nadwyżką. Nie wyglądała zbyt zdrowo, ale wcale się tym nie przejmowała. Dźwięk przychodzącego smsa zakłócił balladę w wykonaniu Britney Spears, której wtórowała z ogromną pasją podchmielonej licealistki. Hazel sięgnęła po telefon, a widząc na wyświetlaczu jego imię, poczuła jak jej serce przyspiesza. Tak długo czekała na podobną sytuację, że widząc treść smsa zagotowała się ze złości. I tak, jak stała – z kubkiem grzanego wina w dłoni – wybiegła na korytarz, bez pukania otwierając drzwi naprzeciwko. A jej wtargniecie zwiastowało wpierw trzaśnięcie drzwi jej mieszkania, a później tego sąsiedniego.
      — Chyba sobie kpi… — urwała, wpadając z impetem do salonu. Pierwszego zobaczyła Mortimera i zabrakło jej tchu w piersi, kiedy dotarło do niej, jak dawno go nie widziała i jak bardzo go potrzebuje, jak jej ciało reagowało tylko na sam jego widok, jak… A potem kątem oka dostrzegła ruch przy kanapie.
      — Cześć, córeczko.
      Hazel przed oczami miała starszą wersję siebie. Ten sam nos, tylko z nieco bardziej widocznymi piegami, nieco bardziej pokręcone włosy, zdrowo zaokrąglona sylwetka. Kubek z grzańcem wypadł jej z dłoni, a trunek rozlał się na dywan, który zasłaniał wypalone podczas domówki panele.
      — Ja… Powinnam cię uprze…
      — Morty… — Evans szepnęła błagalnie, nie dając dokończyć swojej matce.

      Usuń
    2. Nie miała żadnych wątpliwości co do tego, że kobieta stojąca w salonie była jej matką, ale Hazel patrzyła na Mortimera. Zdawała się w nim szukać ratunku, schronienia, oparcia, chociaż to, jak go skrzywdziła skreślało ją pewnie z listy osób, którym chciał pomagać. Cofnęła się o krok, potem następny, wpadając na futrynę, boleśnie uderzyła się w okolicę łopatki, ale nie ruszyła się już więcej. Miała wrażenie, że widzi ducha. Nie wiedziała, co powinna czuć. Nie wiedziała, co ma robić. Nie chciała znać tej kobiety, bo bez niej było jej dobrze przez dwadzieścia dwa lata. Nic i nikt nie było w stanie przygotować Hazel na tę sytuację. Nie potrzebowała jej ciepłych słów i łagodnego głosu. A jednocześnie potrzebowała Mortimera, choć nie miała do tego żadnego prawa.

      H.

      Usuń
  138. Dlaczego ona?
    Hazel, odkąd zobaczyła w salonie Hannah, myślała tylko o tym: dlaczego ona? Dlaczego Hannah pojawiła się w Nowym Jorku, a nie w Winonie? Przecież doskonale znała adres, pod którym mogła spotkać chociaż jedną z nich. Nie musiała pojawiać się w wielkim, zatłoczonym mieście. Hazel była tą córką, która nie tyle nie pogodziła się z odejściem matki, co po prostu jej tego nie wybaczyła. Nienawidziła Hannah za to, że porzuciła swoje dzieci i męża. Że nie pojawiła się w ważnych dla nich dniach, że nie próbowała nawet być obecna. Dla Hazel była martwa. I Evans wolałaby, żeby tak zostało. Co innego czuła i myślała Harper, która usprawiedliwiała ich matkę od początku, która wyczekiwała jej nieustannie, która tęsknotę za matką zastąpiła szybkim i efektownym założeniem swojej rodziny i która robiła wszystko, byleby nie być jak Hannah. Rozsądniejszym dla kobiety byłoby wybranie starszej, dużo bardziej wyrozumiałej córki.
    Evans drgnęła, kiedy Mortimer objął ją w pasie, jakby dopiero teraz faktycznie zdała sobie sprawę z jego obecności. Nie musiał jej przytulać, by niemal natychmiast mogła poczuć bijące od jego ciała ciepło. Znajomy dotyk miał przynieść ukojenie, ale tak się nie stało. Każdy fragment jej ciała rwał się do Prestona, każdy fragment jej duszy też. Pielęgnowała tęsknotę za nim przez cały okres czasu, kiedy się nie widzieli i chociaż uparcie próbowała o nim zapomnieć, to nie była w stanie. Lekko zadarła głowę ku górze, spoglądając na niego. Był tak blisko. Wystarczyło, aby uniosła się na palcach, wyciągnęła dłonie i dotknęła jego zmęczonej, smutnej twarzy, a… Wolała nie myśleć o tym, jak dobrze byłoby go móc pocałować. Nie byli razem.
    Nie była dziewczyną dla niego.
    Nie była odpowiednią dziewczyną dla Prestona w mniemaniu jego ojca, pozbawionego współczucia i ludzkich odruchów, zgorzkniałego Mortimera Seniora. A chciała być. Chciała być odpowiednią i jedyną dziewczyną dla Prestona. Chciała móc znów cieszyć się chwilami spędzanymi obok niego i razem z nim. Chciała każdego ranka i wieczora szeptać o tym, jak bardzo go kocha i… Opuściła głowę, spoglądając gdzieś w bok.
    Wszystko było zdecydowanie za dużo. Za dużo na raz. Rozsądek podpowiadał jej, że powinna rozwiązać sytuację z kobietą, która równie niespodziewanie jak zniknęła, tak pojawiła się ponownie w jej życiu. Serce szeptało zaś, że powinna prosić Mortimera o wybaczenie. Żałowała słów, które wypowiedziała wtedy na tarasie w jego rodzinnym domu. I choć pozornie nie były okrutne, a już na pewno nie były wypowiedziane w gniewie, to miały zaboleć. Miały sprawić, że nie pójdzie za nią tamtego wieczoru.
    Nie wiedziała, jak ma reagować, co ma mówić, na co ma patrzeć. Była tak skołowana, jak jeszcze nigdy w życiu, ale jej nie uwadze nie umknęły dwie, ciemne walizki. Wiedziała do kogo należą i chociaż nie miała pojęcia, co się dzieje w życiu Mortimera, bo w Winonie była skutecznie odcięta od wszelkich informacji od nim, to nagle zaczęła się bać, że Preston zniknie i szansa na to, że wpadnie na niego na klatce schodowej zmaleje do zera.
    Usiadła na kanapie, właściwie na jej brzegu, gotowa w każdej chwili do tego, żeby wstać i wyjść. Bezwiednie złapała ciepły kubek w dłonie. Momentalnie przeszedł ją dreszcz, wywołując gęsią skórkę na odkrytych ramionach. Kiedy Mortimer usiadł obok, w końcu odważyła się znowu na niego spojrzeć. Z trudem przełknęła ślinę. Była mu wdzięczna za to, że stanowił naturalną barierę między nią a jej matką, kiedy ona nie potrafiła tego zrobić w starciu z jego ojcem.
    Tak bardzo żałowała, że pozwoliła, aby strach przed realizacją gróźb jego ojca, był czynnikiem wpływającym na jej decyzje. Tak bardzo, że gdyby musiała to w końcu wyrazić, to nie wiedziałaby jak.
    Słyszała słowa Hannah. Słyszała, jak czule próbuje się do niej zwracać, jakby dwadzieścia pieprzonych lat, kiedy Hazel wychowywała się bez matki, w ogóle nie istniało.
    Jak żyjesz? Co u ciebie? Wyrosłaś na…


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Chyba doskonale wiesz, jak żyję, skoro wiedziałaś, gdzie mnie szukać — odpowiedziała tylko cicho, robiąc niewielki łyk herbaty. Zaschło jej w gardle, a pod napływem emocji nie kontrolowała wcale brzmienia swojego głosu.
      Złapała spojrzenie Mortimera i skinęła lekko głową. Miał rację, Hannah powinna była się zapowiedzieć, jeżeli chciała pojawić się w jej życiu. Opuściła je na swoich, nikomu innemu nieznanych warunkach, ale na taki powrót nie miała najmniejszych szans. Hazel nie zamierzała jej na to pozwolić.
      Paradoksalnie pojawiła się w święto dziękczynienia, a Hazel nawet nie wiedziała za co miałaby jej dziękować. Wciąż czuła płynący w jej żyłach grzaniec, szumiało jej lekko w głowie, a z tego wszystkiego robiło jej się zimno i niedobrze. Bliskość Mortimera, choć powinna być kojąca, to tylko potęgowała te uczucia, bo Evans wiedziała, że zrobiła źle.
      — Powinnaś się zapowiedzieć.
      — Ale, Haze… Słoneczko, może poroz…
      — Porozmawiamy, ale nie dzisiaj. Jest święto. Chcę móc spędzić je z najbliższymi, a ty do nich nie należysz.
      Wypowiedzenie tak niewielu słów, paru zdań było dla niej trudne. Patrzyła przed siebie, nadal zaciskając palce na kubku. Kłamała, bo jedyną najbliższą jej osobą obecną w Nowym Jorku był Morty, a nawet nie wiedziała, czy może go tak nazywać i czy może wymagać tego, aby spędził z nią czas. Ale wolała zostać sama niż w towarzystwie Hannah. Kobieta fuknęła, jakby zirytowana. Wstała z kanapy.
      — Dobrze więc… Zostawię ci mój numer, Haze.
      Ale kiedy Hazel nie zareagowała i nie podała jej swojego telefonu, Hannah sięgnęła do torebki, skąd wyciągnęła jakiś paragon i długopis. Zapisała swój numer i karteczkę położyła na blacie obok kubka, w którym jeszcze przed chwilą był grzaniec. Musiała poczuć się urażona, ale kiedy zamknęły się za nią drzwi, Hazel odetchnęła. Cicho i niespokojnie, drżenie dłoni maskując trzymaniem ciepłego kubka. Przed oczami ciągle miała twarz Hannah. Była podobna do obrazu, który zapamiętała Hazel, choć odrobinę starsza. Nadal tak samo piękna. Evans na moment przymknęła oczy.
      — Też pójdę. — Rzuciła tylko krótko, ale nawet się nie podniosła z kanapy. Nie wiedziała, jak mogłaby go spytać o te walizki, jak mogłaby go spytać o to, czy wszystko w porządku. Nie wiedziała. A chciała go spytać o wiele rzeczy i o wiele poprosić, ale milczała.

      H.

      Usuń
  139. Powinna wstać z tej kanapy i powinna wrócić do mieszkania, w którym wynajmowała niewielki pokój. Byłoby łatwiej i dla niej, i dla niego, gdyby to zrobiła, bo choć coś boleśnie ściskało jej serce, kiedy na niego patrzyła, to wiedziała, że jej wyjście byłoby najlepszym rozwiązaniem. A już na pewno takim, które pozwoliłoby jej wytrwać w postanowieniu, które nie wybrzmiało tamtego wieczoru, którego wydarzenia wciąż odtwarzała w swojej głowie.
    Odkąd poznała Mortimera, ale tak naprawdę, nie tylko jako sąsiada, jej życie było lepsze. Bardziej kolorowe, radośniejsze, pełne emocji. A jednak wciąż odtwarzała ten wieczór, kiedy zobaczyła go z Josie i myślała, że już go straciła, a potem pojawiły się kolejne przeszkody, którym już nie sprostała. A powinna, bo była pewna jego i swoich uczuć. Powinna była zagwarantować mu wsparcie, na które zasłużył, ale obawiała się, że nawet we dwoje nie sprostają jego ojcu i Mortimer na zawsze straci swoją matkę. A tego mu nie życzyła, bo zdążyła poznać Irene i widziała, jak ciepłą i cudowną matką dla Morty’ego była.
    Słyszała, że jej matka mówi coś do Mortimera, ale nie reagowała. Nie reagowała też, kiedy zamknął drzwi. Nie wstała z kanapy, a powinna. Czuła się tchórzliwie i okropnie źle, gdy analizowała swoje poprzednie decyzje. Możliwe, że właśnie to odbierało jej siły, żeby wstać i wyjść. A możliwe, że po prostu nie chciała tego robić, bo chciała zostać z nim.
    Bo to właśnie on był jej najbliższą osobą. I jeszcze dwa miesiące temu z trudem było wyobrazić jej sobie własne życie bez obecności Mortimera w nim, a teraz… Przyglądała mu się w milczeniu, widziała jak idzie w jej stronę, jak wdeptuje w plamę na dywanie, jak klęka i odbiera jej kubek z herbatą. Nie zdążyła zareagować, bo każdy jego dotyk przynosił przyjemny dreszcz biegnący wzdłuż jej kręgosłupa. Jej dłonie momentalnie przestały się trząść, kiedy delikatnie je ucałował. Jakby właśnie tego potrzebowała przez cały ten czas, gdy usiłowali się unikać i o sobie nie myśleć.
    Odbierało jej dech, kiedy był tak blisko, z trudem trzymała się w ryzach i zbierała swoje myśli, które wpierw chaotycznie krążyły między nim a jej matką, a teraz uporczywie powracały tylko do Mortimera. Wypuściła wstrzymywane powietrze z płuc, kiedy poczuła ciepłą dłoń na swojej szyi.
    Nie była w stanie protestować, chociaż przecież powinna. Sama przecież mu powiedziała, że to nie ma prawa się udać. A potem przypomniała sobie również o tym, że powiedziała mu, że go kocha. I jak w pierwszą z tych rzeczy wątpiła, tak tej drugiej była pewna nawet teraz.
    Lekko się pochyliła, pogłębiając pocałunek. Wplotła, jak to miała w zwyczaju, palce w jego włosy, muskając opuszkami skórę głowy Prestona. Nagle czas się zatrzymał i nagle wszystko było tak, jak powinno. Wiedziała, że fizyczną bliskością wszystkiego nie naprawią, ale wierzyła w to, że mogą być razem. Serce kołatało jej w klatce piersiowej, a przyjemne ciepło rozlewało się po całym ciele z każdą chwilą pocałunku, który nie był gwałtowny, ale czuły, tęskny i mimo wszystko intensywny.
    Odsunęła się na niewielką odległość, układając dłoń na jego policzku. Wyczuwała pod palcami szorstki zarost. Dłoń, którą do tej pory miała wplecioną w jego włosy, zsunęła na bark Prestona. Wsparła swoje czoło o jego i przymknęła oczy.
    — Morty… — zaczęła cicho. Do mieszkania dochodziły jedynie szum z ulicy. Dookoła nich znowu nie było niczego i nikogo, kto mógłby ich rozproszyć, kto mógłby im przeszkodzić. — Ja… Przepraszam, Morty. — Wyszeptała, składając na jego czole pocałunek. Chciała go wycałować, chciała skryć się w jego ramionach i pokazać, że naprawdę żałuje. — Przepraszam. — Powtórzyła już lekko łamiącym się głosem, kiedy zamrugała po jej policzkach spłynęły pojedyncze łzy. Ale pocałowała go, nie chcąc teraz tego przerywać. Mimo wszystko sporo w niej było niepewności, która wyrażała się w delikatnym dotyku, delikatnym pocałunki i niemal nieustannym drżeniem. Nieważne, że oboje mogli czuć słony posmak w pocałunku, który był wyrazem jej tęsknoty. Tęsknoty, która rozrywała jej serce.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  140. Musiała. Musiała go przeprosić, bo miała pewność, że w pewien sposób zawiodła jego zaufanie i wystawiła jego uczucia na próbę. Żyła w przekonaniu, że nawet jeśli go spotka, to nie będzie miała nawet do czego próbować wracać. Że Mortimer już dawno ją znienawidził. A gdy okazało się, że przemawiał przez niego ten sam rodzaj tęsknoty, co przez nią, odetchnęła z ulgą. Nie przestała go kochać przez te dwa miesiące, bo choć zakochać przyszło jej się niezwykle łatwo, tak wcale łatwo nie było pozbyć się Prestona ze swojej głowy.
    Nie protestowała, kiedy ją podniósł, wiedząc do czego to wszystkiego zmierza. Chciała tego. Chciała znowu poczuć się z nim jednością i choć wpatrzona była przede wszystkim w niego, skupiona na odbieraniu i dawaniu przyjemności, to trudno było nie zauważyć, że pokój jest opustoszały. Nie było nawet tych ledwo żywych kwiatków, które można było wcześniej uznać za ozdobę wnętrza. Widziała walizki, widziała ogołocone półki i zrozumiała, że się boi. Boi się, że Mortimer zniknie. Nie była w stanie jednak na długo dopuścić do siebie tej myśli, kiedy dotykał ją w sposób, który niemal przyprawiał ją o zawroty głowy. Nie mogła myśleć o tym, co ich czeka, kiedy nagle zrobiło jej się gorąco, a oddech przyspieszył, próbując dogonić szybko pracujące serce.
    Nie odrywała od niego ust i dłoni, pozwalając palcom błądzić wszędzie tam, gdzie tylko mogła sprawić mu przyjemność. Oddawała mu całą siebie, po raz kolejny obnażając się do granic możliwości, będąc zupełnie bezbronną, ale też ufną. Mimo rozłąki, którą im zgotowała, ufała mu.
    Siedząc na jego kolanach, próbowała unormować swój oddech. Nie było to wcale łatwe. Patrzyła mu w oczy, opuszką palca ścierając kroplę potu pojawiającą się przy linii jego włosów. I choć na dworze aura była raczej przygnębiająca, a temperatura na pewno spadła poniżej siedmiu stopni, to teraz w małym pokoju Mortimera było po prostu gorąco.
    Potrząsnęła głową, słysząc jego słowa. Nie zamierzała odchodzić, nie chciała go już nigdy zostawiać. I chciała nie musieć go nigdy zostać. I żeby on nie zostawiał jej. Żałowała z całego serca, że nie postawiła się tamtego wieczoru Seniorowi, że nie zawalczyła o Mortimera i jego relację z matką. Pewnie nawet nie miała takiego wpływu, żeby cokolwiek zdziałać, a w konfrontacji z jego ojcem czuła się po prostu mała.
    — Nie zamierzam. — Odparła cicho. Musnęła jego usta, układając dłoń na policzku Mortimera. Nie zamierzała się też teraz od niego odsuwać. Mogłaby trwać w tej bliskości przez nadchodząca nieskończoność. Czas się teraz zupełnie nie liczył. — Ale… — zaczęła jeszcze ciszej, tylko na moment pozwalając sobie, żeby obejrzeć się przez ramię. — Wyjeżdżasz? — spytała niepewnie, nie mając pojęcia, co może znaczyć pusty pokój i walizki. Mogła się tylko domyślać. A domyślała się najgorszego. Że Mortimer zniknie z Nowego Jorku.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  141. Rozkoszowała się jego dotykiem. Delikatnym, powolnym, subtelnym. Brakowało jej tego wszystkiego, jego ciepła, jego ciała, w które mogła się wtulić, jego głosu, spojrzeń i uśmiechu, choć wydawał jej się teraz smutny. Ona sama poczuła ulgę, nieznośny ciężar zniknął z jej barków, ale mimo to nie posyłała mu promiennych uśmiechów. Była zbyt zmęczona minionymi dwoma miesiącami, podczas których nie traktowała siebie zbyt łaskawie. I które jednak nie okazały się urlopem, chociaż towarzystwo Harper i jej dzieciaków przez ostatnie trzy tygodnie było miłym, ale w ostatecznym rozrachunku mało skutecznym rozpraszaczem.
    Pierwsze jego słowa sprawiły, że poderwała głowę z jego ramienia. I choć każde kolejne powinny ją uspokoić, tak wcale nie było. Wpatrywała się teraz w niego uważnie, już lekko chłodnymi palcami muskając ciągle a to jego ramię, żuchwę, klatkę piersiową czy brzuch. Nie mogła przestać, jakby próbowała przypomnieć sobie każdy fragment jego ciała.
    — Wyprowadzasz się — powtórzyła cicho. Uśmiechnęła się niemrawo, kiedy wspomniał o tym, że tylko na Brooklyn, że tylko do Bushwick, że tylko dwadzieścia minut samochodem stąd. Ale… Nie miała samochodu i trudno było jej sobie wyobrazić, że kursuje codziennie z Queens do Brooklynu i z powrotem, bo nie wyobrażała sobie dnia, w którym mogłaby funkcjonować bez Mortimera.
    I przez krótką chwilę w jej głowie zaświtała myśl, że ona też mogłaby się przeprowadzić na Brooklyn. Że mogłaby wynająć tam pokój albo być z Mortimerem znacznie więcej i częściej niż śmieliby w ogóle o tym marzyć. Ale samo myślenie o tym, że Preston chciałby zaproponować jej wspólne mieszkanie, było przerażające. Nie dlatego, że bałaby się takiego kroku, a dlatego, że nie wierzyła w to, że on może tego nie chcieć. Nie po tym, co zrobiła. A z drugiej strony… Pragnienie wspólnego mieszkania pojawiło się w niej zbyt szybko. Wszystko działo się zbyt szybko i choć mieli teraz dwa miesiące przerwy, to niczego to nie ułatwiało. Mimo bliskości, którą udało im się uzyskać w błyskawiczny sposób, nadal mieli wiele rzeczy, które wymagały rozmowy i czasu.
    Hazel wiedziała, a właściwie czuła, że są pewni siebie. Bardziej niż kiedykolwiek, ale nie mogli być pewni tego, z czym przyjdzie im się mierzyć, a nie wątpiła, że prędzej czy później większe lub mniejsze przeszkody pojawią się na ich wspólnej drodze. Pojawiło się w niej sporo wątpliwości, które nie dotyczyły bezpośrednio Mortimera, ale czynników zewnętrznych, na które nie mieli wpływu. Jego ojca, który był bezwzględny i wyrachowany. Jej matki, która pojawiła się znikąd i w tej chwili wydawała się tylko omamem.
    Była jednak zdziwiona tym, że postanowił się wyprowadzić. Pamiętała jego słowa znad jeziora. Pamiętała, kiedy mówił, że nie ma nic, że ojciec wyrzucił go z domu, że miał długi, że… Uśmiechnęła się już raźniej, szerzej, pogodniej, kiedy wspomniał, że nie miał już się czym martwić. Jej serce zabiło mocniej, jakby pojawiła się w nim nowa nadzieja, ale tak naprawdę cieszyła się z tego, że wyszedł na prostą. Nie wiedziała jak i kiedy, bo przez ostatnie dwa miesiące skutecznie się od niego odcięła, ale cieszyła się.
    Musnęła ustami jego ciepły policzek, sunąc po chwili noskiem po jego skórze. Drżała niemal przy każdym dotyku Mortimera, ale nie z zimna, a z przyjemności. Nie ucichły w niej jeszcze emocje i odczucia, które wywołało w niej zbliżenie z Prestonem. Jej ciało, ale też umysł i serce były złaknione bliskości Prestona i docierało to do niej dobitniej z każdą kolejną chwilą, którą spędzała w jego obecności.
    — Chyba musisz… Musisz mi wszystko opowiedzieć — powiedziała z delikatnym uśmiechem, mrużąc przy tym oczy. Nie chciała wstawać z wąskiego łóżka, z jego kolan. Nie chciała, żeby wypuścił ją z objęć i przestał ją dotykać. Nie chciała się z niczym śpieszyć, ale jednocześnie czuła chęć zobaczenia tego, co miało być teraz codziennością Mortimera. Mieszkanie w Bushwick.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Chcę, oczywiście, że chcę… Ale chyba nie jesteśmy odpowiednio ubrani na wyjście z domu — odparła, próbując zażartować, rozładować to całe napięcie, które wciąż było wyczuwalne. Zaśmiała się krótko. Nie mieli na sobie właściwie nic, więc ich strój nie był odpowiedni na żadne wyjście, chyba że pod prysznic. Ale dobrze jej tak było, czuć skórę przy skórze. I naprawdę nie potrzebowała nic więcej. Zdecydowała się jednak na to, aby wstać. Z trudem opuściła bezpieczne ramiona i zaczęła odnajdować części swojej garderoby, które leżały przy łóżko pomieszane z ciuchami Mortimera. Ubrana w bieliznę, spojrzała na niego uważniej. Chciałaby, żeby to była kusząca, seksowna scena z niczym filmu, ale raczej było to niemożliwe, kiedy odezwał się jej burczący żołądek.
      — Może po drodze załatwimy sobie namiastkę świątecznej kolacji? Wydaje mi się, że twoje mieszkanie zasługuje na takie rozpoczęcie — uśmiechnęła się. Święto Dziękczynienia od lat było najważniejszym świętem w jej rodzinie. Hazel dzisiaj miała za to być wdzięczna Mortimerowi, ale też losowi, który ponownie pchnął ją w jego ramiona. Uznała zatem, że przyjemnym będzie sprawić sobie choć namiastkę tego święta. Z najbliższą jej osobą.

      H.

      Usuń
  142. Faktycznie nie zależało jej na pieniądzach. Sama nigdy nie miała ich zbyt wiele, babcia dołożyła też wszelkich starań, żeby Harper i Hazel szanowały to, co miały. Hazel zapamiętała te nauki i to z nimi w głowie przybyła do Nowego Jorku. Zawsze była szczupłą dziewczyną, choć nigdy tak chudą, jak teraz. Pierwszy raz sporo schudła zaraz po przyjeździe do miasta, kiedy zaskoczył ją pęd życia tutaj, koszty utrzymania się i zwyczajny brak czasu na cokolwiek. Zaczęła lepiej, a przede wszystkim regularniej odżywiać się w momencie, kiedy Mortimer dbał o jej śniadania w pracowni i kiedy pochłaniali niezliczone ilości pizzy, zostając stałymi klientami Cariny i jej kompanów. To wszystko jednak przepadło, kiedy stres i tęsknota ściskały jej żołądek na tyle, że nie była w stanie przełknąć zbyt wiele. Nie odczuwała nawet głodu, a jej głównym pożywieniem były łapane w biegu gotowe kanapki, słodzone napoje i wino. Dawno nie wypiła już tak dużo alkoholu, jak przez te dwa miesiące, jednak nie zamierzała nikomu o tym mówić. Ani o tym, że doszła do takich wniosków.
    Była więcej niż przygnębiona, kiedy opuściła posiadłość Prestonów, więcej niż smutna, ale nie potrafiła nazwać tego słowami, nie potrafiła znaleźć ukojenia w pracy i w rodzinie, a alkohol tłumił, wygłuszał te wszystkie emocje, z którymi nie potrafiła się zmierzyć. Jak więc miała z tego nie korzystać? Schudła zauważalnie, sama to widziała, zwłaszcza po tym, że większość ciuchów, które posiadała, były na nią za duże. Bluzki wisiały w ramionach, spodnie nieładnie układały się na nogach, dlatego nosiła teraz przede wszystkim obszerniejsze dresy lub tanie leginsy. Nie lubiła tej chudości. Nie lubiła w ostatnim czasie siebie.
    — Myślę, że bez trudu znajdziemy jakąś restaurację z indykami — odpowiedziała, choć wcale nie była tego taka pewna. Robiło się coraz później, nawet nie była pewna, która jest godzina, bo od kiedy weszła do tego mieszkania wszystko działo się w zupełnie innym wymiarze. Przynajmniej według niej. Uśmiechała się, a kiedy Mortimer zakładał bluzę, podeszła bliżej, by złapać jego biodra i wspinając się na palce, skraść kolejny pocałunek. Żałowała, że byli już ubrani. Nie komentowała jednak jego słów dotyczących śniadań i kolacji, bo przecież miała świadomość tego, jak wygląda.
    Nie przebierała się za specjalnie. Została w czarnych dresach i kolorowych skarpetkach, na koszulkę zarzuciła tylko bluzę z kapturem. W jej szafie nadal wisiała smokingowa marynarka Mortimera, ale nie było jej śpieszno do tego, żeby mu ją oddać. Kiedy już ubrani, spakowani i gotowi na poszukiwanie nowojorskich indyków znaleźli się w windzie, Hazel bardzo chętnie złapała jego rękę.
    — Miałam taki plan, ale… — wzruszyła lekko ramionami. Poza bluzą miała na sobie puchową kamizelkę, gruby szalik i czapkę. Koniec listopada zobowiązywał do odpowiedniego, niemal już zimowego stroju. — Okazuje się, że lepiej u nich nie mogłoby być, Harper jest w ciąży — dodała z uśmiechem. — I dopóki na świecie jest tylko dwójka dzieciaków, chcieli gdzieś z Edem wyjechać. Mają swoje życie, wiesz… — dodała nieco ciszej. Początkowo było jej przykro, że Harper nie uwzględniła swojej młodszej siostry w rodzinnych planach, ale przecież Harper nawet nie wiedziała, jak bardzo posypało się w tamtym czasie życie Hazel. Pewnie gdyby tylko Evans przyznała się do tego, że jej zmęczenie i kiepski nastrój nie wynikają tylko z przepracowania, to Harper odwołałaby wyjazd. A tego Evans nie chciała.
    — Wróciłam trzy dni temu. — Odparła, kiedy wysiedli z windy. Było zimno, niemal mroźnie, kiedy wiatr hulał między budynkami. — Miałam spędzić ten dzień sama, z Władcą Pierścieni, grzańcem i pizzą. — Na jej buzi pojawił się grymas, bo choć pogodziła się z tą wizją, to teraz, gdy o tym mówiła, było jej zwyczajnie smutno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — A w dalszym ciągu nie dostałam rachunku, Morty — zauważyła z lekkim uśmiechem. — Już trzy razy prosiłam Jasona, żeby ci przekazał, nie mogę go nękać, bo jeszcze poda mnie do sądu. — Dodała. — Monicę też prosiłam, Morty, nie chce mi się wierzyć, że ci nie powiedzieli — westchnęła. Była mu wdzięczna za pomoc, ale zaznaczyła kiedyś, że nie pozwoli robić mu tego za darmo. I dalej była tego zdania. — Łapiemy taksówkę? — spytała nagle, zmieniając temat i spoglądając na jego walizki. Ulice były niemal opustoszałe, co na Nowy Jork było niespotykanym zjawiskiem, ale prawdopodobnie większość mieszkańców spędzała właśnie ten czas ze swoimi najbliższymi przy świątecznym stole.

      H.

      Usuń
  143. Jeszcze dwie godziny, może trzy godziny temu nie myślała, że Mortimer znowu stanie na jej drodze, że ona pojawi się w jego życiu tak, jakby wydarzenia sprzed dwóch miesięcy w ogóle nie miały miejsca. Ale z tyłu głowy wciąż miała słowa jego ojca, ciepłe spojrzenie jego matki i słowa, które wypowiadała tylko po to, żeby nie usłyszeć na nie żadnej odpowiedzi. Uciekła, bo inaczej nie można było tego nazwać i czuła się z tym źle, wiedziała, że żadne słowa nie wynagrodzą tego, że odeszła od niego w najgorszym z możliwych momentów.
    Niespodziewane ciepło rozlało się po jej wnętrzu, kiedy Morty bez żadnego skrępowania przyznał, że powinni odwiedzić jej siostrę. Oni. Razem. Dotarło do niej, że nie pragnęła niczego bardziej niż pokazać Prestonowi miejsce, w którym się wychowała i w którym spędziła większość swojego życia. Chciała, żeby Harper mogła poznać człowieka, dzięki któremu Hazel czuła się najszczęśliwsza i chciała, że Mortimer mógł poznać jej siostrę i najlepszą przyjaciółkę zarazem.
    — Harper ma termin na przełomie kwietnia i maja, mamy jeszcze czas na urządzanie baby shower — zaśmiała się cicho, krótko. — Mam nadzieję, że rozwodowa impreza Freddie będzie pierwsza.
    I choć rozczulał ją fakt, że mieli już wspólne plany, które zarówno dotyczyły jej i jego rodziny, to mówiła szczerze, kiedy to Frederice życzyła szybkiego rozwiązania. Z opowieści Prestona wynikało, że jej rozwód ciągnął się już od dłuższego czasu i z pewnością nie był miłym ani lekkim przeżyciem dla młodej kobiety, która powinna móc żyć pełnią życia i cieszyć się tym, co przynosi jej każdy dzień, a nie rozdrapywać stare rany.
    — I chętnie napiję się z tobą grzańca, niedźwiadku — odparła, a potem stanęła gwałtownie w miejscu, kiedy okazało się, że czarne, całkiem nieźle wyglądające, choć z pewnością nie najnowsze BMW jest autem Mortimera. Naprawdę przez te dwa miesiące wydarzyło się sporo. Mortimer z młodego mężczyzny, który pomieszkiwał w ośmio- lub dziesięciometrowym pokoiku stał się kimś znacznie… dojrzalszym i bardziej świadomym. Nie żeby nie odpowiadała jej poprzednia wersja Prestona, bo to w końcu w swoim, całkiem niepozornym sąsiedzie zakochała się w oka mgnieniu. Nie ulegało jednak wątpliwości, że była z niego dumna i cieszyła się jego sukcesem. Chciała dzielić z nim właśnie te dobre i złe chwile. Najlepsze i najgorsze, nawet jeżeli oznaczało to mnóstwo wyrzeczeń.
    Skinęła tylko głową na wieść o rachunku i z uśmiechem zasiadła na miejscu pasażera w czarnym BMW. Auto było przestronne i całkiem nieźle utrzymane. Klikała coś w radio, kiedy Mortimer zamawiał jedzenie. Do ich uszu dobiegły pierwsze nuty świątecznej piosenki Mariah Carey. I kiedy Hazel zupełnie bezwiednie zaczęła nucić kolejne wersy All I want for Christmas is you…, Mortimer złapał jej dłoń. Spojrzała na niego, wolną dłoń opierając na jego policzku. Uśmiechała się delikatnie.
    Ona też nie mogła przestać o nim myśleć. I nie mogła przestać myśleć o tym, że nie wyobraża sobie bez niego życia. I faktycznie wolała nie wiedzieć, jak z tęsknotą radził sobie Mortimer. Złamałoby jej to serce. Po raz kolejny. Nie była sobie w stanie nawet tego wyobrazić.
    Brakło jej słów. Nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć, choć czuła dokładnie to samo co on. Tę rozrywającą serce tęsknotę, żal i ból. Odwzajemniła jego pocałunek, a kiedy się w końcu od siebie oderwali, nabrała powietrza w płuca, kciukiem sunąc wzdłuż jego dolnej wargi.
    — Kocham cię, Mort. — Szepnęła, jakby bała się, że zrujnuje tę chwilę. Miała nadzieję, że to wcale nie okaże się tak kruche, jak jej się wydawało. Że będą w stanie zbudować coś trwałego. I chciała mieć go w swoim życiu, chciała, choć bała się, współdzielić z nim mieszkanie, celebrować sukcesy każdego z nich, a także te wspólne. Ale to wszystko w tej chwili wydawało jej się zbyt odległe i nierealne. Nie powiedziała o niczym z tych rzeczy, bo bała się, że zraniła Mortimera zbyt mocno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie pozwól mi nigdy więcej zniknąć. — Poprosiła tylko, kiedy w końcu rozsiadła się wygodnie w fotelu i zapięła pasy. Na policzkach miała rumieńce i pierwszy raz od dłuższego czasu nie były wynikiem zbyt dużej ilości wypitego alkoholu, a emocji. Zerkała na niego co chwilę, kiedy ruszyli. Dłonie jej drżały. Miała ochotę wręcz skakać z radości, w jakikolwiek sposób dać upust temu, że była szczęśliwa. I nieważne były nawet te kusząco pachnące zestawy ze świątecznym obiadem, które w końcu znalazły się w samochodzie. Nie była nawet pewna, czy dalej ma ochotę na indyka czy jednak tylko i wyłącznie na Mortimera.

      H.

      Usuń
  144. Nie miała problemów z wyobrażeniem sobie ich wspólnego życia, ale widziała je w perspektywie nieco dalszej przyszłości. W marzeniach wybiegała do przodu, widziała ich wspólne mieszkanie, czas spędzany w otoczeniu ich najbliższych, widziała powieszony na ścianie lub postawiony na jeden z szafek niewielki obraz, który kupili w Cooperstown, a który uwieczniał ich pierwszy wspólny weekend.
    Hazel od samego początku pozwalała Mortimerowi prowadzić się niemal wszędzie, nie miała żadnych oporów, które zatrzymywałyby ją w bezpiecznych miejscach. Szła ufnie za Prestonem, z ciekawością godną dziecka poznając jego świat. Świat, którego częścią poczuła się bardzo szybko. Mortimer od najmłodszych lat miał dużo więcej możliwości rozwoju, ale także poznawania otaczającej ich rzeczywistości. Znał więcej miejsc, widział więcej rzeczy i wydarzeń. Hazel chciała chłonąć wszystko to, co miał jej do pokazania.
    Teraz też podążała za nim, idąc na trzecie piętro eleganckiego, prostego budynku. Kiedy weszła do mieszkania, który oferował przede wszystkim ogromną, niczym niezakłóconą przestrzeń, aż sapnęła z wrażenia. Mieszkanie było nowe, nowoczesne i nieco przygnębiające. Miało niesamowity potencjał, ale aktualnie daleko było mu do przytulnego gniazdka. Podobały jej się duże okna, proste meble i fakt, że gdyby chcieli, to mogliby tutaj zatańczyć nie obijając się ani o ściany, ani o wyposażenie.
    Weszła po kolejnych schodach, kiedy Mortimer zabrał jej z rąk torby z ich świąteczną kolacją. Nie zdążyła nic powiedzieć, bo Preston oferował jej co rusz nowe wrażenia. Nie zdążyła nawet skupić się na wystroju jednej z sypialni, gdy zimne powietrze znowu zaczęło smagać jej twarz. Taras był dość duży, umeblowany i odsłonięty, ale jednocześnie gwarantował cudowne, miejskie widoki. I niebo. Zadarła głowę ku górze, uśmiechając się szeroko.
    — Pięknie tu, Morty — przyznała. I choć z dołu dobiegały stłumione dźwięki niewielkiego, świątecznego ruchu, to Hazel w ogóle nie zwracała na to uwagi. Widziała, jak spędzają tu czas. Widziała, jak latem jedzą na tarasie wspólne śniadania i przeżywają wydarzenia minionego dnia. Rozejrzała się dookoła, odchodząc nieco od Mortimera. Przesunęła dłonią po stoliku i podeszła bliżej krawędzi, mijając donicę z żywopłotem.
    Wróciła do niego. Stanęła naprzeciwko niego, odgarniając wpierw kosmyk włosów za ucho, żeby potem objąć Prestona w pasie. Gdyby mogła, nigdy nie przestawałaby go dotykać, nigdy nie odsuwałaby się od niego dalej niż było to w ogóle konieczne. Uśmiechała się.
    — Mam nadzieję, że będzie ci się tu dobrze mieszkać — zaczęła cicho. — Bez Roberta, bez niechcianych domówek i przypalonych paneli. — Zaśmiała się, zdając sobie sprawę, że Morty kończył właśnie pewien, dość istotny rozdział swojego życia. Uniosła się nieco na palcach, żeby go delikatnie pocałować. A potem objęła jego kark, przytulając się do niego całą sobą. Potrzebowała tego. Potrzebowała jego, potrzebowała wiedzieć, że jest obok.
    — Chętnie będę tu… — szepnęła i urwała. Mieszkać? Koczować? Razem z tobą? Nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć, żeby zabrzmiało to odpowiednio. — Jak najczęściej — dodała w końcu i muskając jego policzek, opadła na całe stopy. Nie odsuwając się jednak zbytnio, jeszcze raz rozejrzała się po otoczeniu i westchnęła.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  145. Nie wątpiła w to, że Mortimer może tęsknić za swoim dotychczasowym życiem, ale przynajmniej przez pewien czas mogła być jego łącznikiem z tym, co zostawiał za sobą. Mógł ją odwiedzać w Queens, mógł przebywać w jej pokoju, chociaż domyślała się, że znacznie bardziej komfortowo będzie spędzać im czas we dwoje właśnie tutaj, na Brooklynie. Jednak nic nie stało na przeszkodzie, aby mogli wpraszać się na domówki organizowane przez Roberta i Jamesa.
    Uśmiechnęła się, czując motylki w brzuchu, kiedy Mortimer poprawiał jej czapkę i całował ją w czoło. I mimo tego, że temperatura na dworze nie była najprzyjemniejsza, to Hazel chętnie usiadła na jednym z tarasowych foteli. Poduszka stanowiła świetną izolację. Kiedy Preston zaczął otwierać pudełka z jedzeniem, zapachy szybko dotarły do Evans. Poczuła, jak znowu burczy jej w brzuchu. Sięgnęła po plastikowy widelec, śmiechem reagując na fakt, że Morty podjada jej pieczone bataty. Szybko skubnęła kawałek indyka.
    Nie chciała żeby znikał, ale nie zdążyła zareagować, bo Mortimer już schodził na niższy poziom mieszkania. Hazel mogłaby bardzo szybko przyzwyczaić się do życia tutaj. Podobała jej się ta okolica. Być może była nawet spokojniejsza niż ta, gdzie mieszkała teraz. A być może był to tylko efekt tego, że był tutaj Preston. Miała jeszcze przed oczami wydarzenia, jakie miały miejsce w jego rodzinnym domu. Ściskało ją w żołądku na samą myśl o rozmowie z Seniorem, ściskało ją w sercu na sama myśl o tym, jak Mortimer wkładał na jej palec przepiękny, delikatny pierścionek Irene. Westchnęła ponownie, kiedy została sama na tarasie. Przysunęła się bliżej stołu i choć wiedziała, że powinna poczekać na Mortimera, to zaczęła zajadać się ziemniaczkami.
    Zaśmiała się znowu, kiedy Mortimer wszedł na taras z butelką mocnego alkoholu. Pokręciła przy tym głową, odkładając plastikowy widelec. Jednak i jakiekolwiek uśmiech, i jakiekolwiek słowa zamarły jej na ustach, kiedy Preston przyznał, że muszą świętować to, że są znowu razem. Cieszyła się. Nawet bardzo, bo dotarło do niej, że znowu faktycznie są razem. Że ona znowu jest jego dziewczyną, a on jej chłopakiem. Przysunęła szklaneczkę bliżej siebie, a potem…
    Brukselka.
    — Na trzeźwo jednak tego nie zniosę — zażartowała, widząc to warzywo. A właściwie jego mnogość. Musiała jednak przyznać, że pachniało i wyglądało nadzwyczaj dobrze. Nie tak, jak rozgotowana brukselka, która podawali na szkolnej stołówce. Uniosła szklaneczkę z tequillą w swoją stronę, choć nie była pewna, czy podoła tak mocnego alkoholowi. Piła sporo w ostatnim czasie, ale ograniczała się do wina.
    — To… — zaczęła cicho, spoglądając na niego z coraz bardziej zarumienionymi policzkami. — Za nas? — spytała, unosząc brew, która częściowo była schowana pod obszerną czapką. — I Morty. Dziękuję, niedźwiadku. Dziękuję za to, że jesteś. — Nachyliła się w swoim fotelu w jego kierunku, aby bez trudu sięgnąć jego policzka, a potem zrobiła łyk alkoholu, krzywiąc się przy tym i mrużąc oczy. Cóż, miało to ją rozgrzać na pewno, przynajmniej na chwilę.
    A dziękowała mu, bo w końcu dzisiaj było najważniejsze święto. Dziękczynienia. I miała mu za co dziękować. Za to, że do niej napisał, za to, że był i jej nie odtrącał. Za to, że wcale nie musiała go przepraszać, chociaż czuła, że musi. Za to, że mogła dzielić z nim każdy kolejny dzień.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  146. Chciała, żeby każde kolejne Święto Dziękczynienia takie było. Ciche, kameralne, ich. Tylko dla nich. Hazel nie potrzebowała hucznej kolacji, żeby czuć się szczęśliwą. Teraz przy Mortimerze miała wszystko, a może nawet więcej. Pieczony indyk w aromatycznym sosie, wiatr smagający ją po buzi, paskudna tequilla i brukselka w miodzie – to wszystko stanowiło miłe, przyjemne tło, ale najważniejszy był Preston. Patrząc w jego oczy i słuchając tego, co mówił, mogła zapomnieć o pojawieniu się matki. Kobieta okazała się tak nieistotna, jak w swoich wyobrażeniach przypuszczała Evans. To święto nie było dla niej zarezerwowane i Hannah powinna o tym wiedzieć. Powinna wiedzieć, że pojawianie się po ponad dwudziestu latach nieobecności nie jest ani rozsądnym, ani empatycznym gestem.
    Miękła cała, przepadała coraz bardziej z każdym kolejnym słowem i dotarło do niej, że nikt nigdy nie mówił do niej tak pięknie o miłości. Czuła rozlewające się po całym ciele ciepło, nie mogła przy tym powstrzymać uśmiechu. Nie chciała myśleć o minionych dwóch miesiącach, które były najgorszym okresem jej dorosłego życia. Nie była w stanie funkcjonować bez Mortimera, a słysząc jego wypowiedź tylko utwierdzała się w przekonaniu, że wcale nie chce funkcjonować bez niego. Ciężko jej się oddychało, kiedy do głosu dochodziło wzruszenie. Coś ścisnęło jej gardło, coś ciężko opadło na pierś, coś sprawiło, że zaszkliły jej się oczy.
    Jeszcze nigdy nikt nie dziękował jej za to, że mógł ją kochać. W końcu ustami musnęła wnętrze dłoni, nie zdobyła się na żadną inną odpowiedź. Wiedziała, że on wie, że kocha go równie mocno, co on ją. Wiedziała, że Mortimer to czuje. Ona też czuła jego miłość. Tak samo, jak wtedy, kiedy stali w wietrzny wieczór na dachu Hiltona pogrążeni w paraliżującym strachu. Tak samo, jak wtedy, kiedy stali w bibliotece w rodzinnym domu Mortimera, odgrywając godną pożałowania scenkę. Kochała go przez ten cały czas, kochała go przez te dwa miesiące, kiedy nie mogła go zobaczyć ani dotknąć. A dzisiaj kochała go nawet bardziej.
    — Możesz mówić mi tak częściej? — spytała cicho, jeszcze tylko odgarniając kosmyk przydługich włosów, które opadały mu na czoło. Nadal się uśmiechała, nie potrafiła przestać.
    — Zielonym nemesis? — Uniosła brew, sięgając po plastikowy widelec. Zaśmiała się, kiedy dotarło do niej o co chodzi. Nie odpowiadała nawet na to, że Mortimer chciał, żeby z nim gdzieś poszła, bo on doskonale wiedział, że ona pójdzie za nim wszędzie. Wszędzie tam, gdzie będzie chciał, żeby z nim była.
    Z pewnym powątpiewaniem nabiła na widelec jedną zieloną, otoczoną w miodowej glazurze kulkę. Spojrzała na Prestona. Coraz mniej była pewna tego, czy chce skorzystać warzywa, którego udawało jej się unikać przez prawie trzydzieści lat.
    — Na zdrowie — mruknęła tylko i całą brukselkę wsadziła sobie do ust. Zamknęła buzię i przez chwilę nic nie mówiła, przeżuwając ją bardzo ostrożnie. Niemal jednak nie zakrztusiła się, kiedy usłyszała jego kolejne słowa. Chrząknęła, przykładając dłoń w okolice klatki piersiowej. Zakasłała i roześmiała się. Głośno. Pokręciła głową, kładąc wolną dłoń na jego udzie. Nadal nie mogła nacieszyć się tym, że był tak blisko.
    — Nie była zła… — przyznała z uśmiechem. — Ale w ogóle nie ma żadnych szans, żeby konkurować z tobą. — Dodała. — Ty jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało, Morty. Brukselka w miodzie może być na drugim miejscu — mówiła to rozbawiona, ale jednocześnie pozostawała przy tym całkiem szczera.
    — Dokąd chcesz iść? — zapytała, kiedy pudełko po obiedzie było niemal puste, podobnie jak szklaneczka po alkoholu. Oparła się wygodniej na tarasowym fotelu, układając dłonie na brzuchu. Odwykła od tak dużych porcji jedzenia i czuła się teraz co najmniej ociężale.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  147. Hazel natomiast nie wyobrażała sobie, że mogłaby wybrać kogokolwiek innego. Właściwie trudno jej było nawet określić to mianem wyboru, bo nawet przez krótką chwilę nie zastanawiała się nad tym, czy może go pokochać, czy go pokocha, czy z nim będzie. To po prostu wydarzyło się samo. I szybko, choć wbrew pozorom Mortimer zdobywał jej serce wraz z upływem czasu, który spędzali razem. Dbał o to, żeby zawsze była najedzona i wyspana, od samego początku nie bał jej się pokazywać tego, co dla niego było ważne, ani tego, co według niego było po prostu warte zobaczenia. Preston po prostu był. Nienachalnie, choć dla postronnego obserwatora mogłoby się wydawać, że było wręcz przeciwnie, ale dla niej fakt, że przynosi jej codziennie bajgle był po prostu uroczy, a sama Hazel jeszcze przed dwoma miesiącami korzystała z takich chwil, krótkich kwadransów, podczas których mogła z nim porozmawiać.
    Nie wyobrażała sobie, że mogłaby w ogóle wziąć pod uwagę Roberta, choć był mężczyzną, który mógłby podobać się kobietom, ale nigdy nie wyczuła w nim tego, co czuła w obecności Mortimera. Nie czuła się przy nim bezpiecznie, nie miała ochoty zwierzać mu się z najbardziej bolesnych emocji, nie miała ochoty opowiadać o wydarzeniach, które odcisnęły na niej swoje piętno w dalekiej przeszłości. Przed Prestonem była jednak jak otwarta księga, jak raz się otworzyła, tak nie potrafiła się zamknąć, dlatego tak bolesnym było odejście od niego. Traciła wtedy tę część siebie, którą mu oddała.
    Chętnie odpowiadała na każdy jego pocałunek i każdy dotyk, nie protestowała, kiedy w końcu zdecydowali się opuścić taras i choć nadal nie wiedziała, dokąd idą, to podążała za nim. Obawiała się tylko tego, że może być nieodpowiednio ubrana, bo jednak dresowe spodnie i gruba bluza z kapturem, czapka i ogromny szalik nie czyniły jej stroju eleganckiego, ale wiedziała też, że Preston nie pozwoliłby jej się wygłupić, więc korzystając tego, że w ciepłym ubraniu było jej komfortowo, przemierzała kolejne przecznice Bushwick. Podziwiała uliczną sztukę, żywo komentując niektóre z murali. Zadawała pytania, żeby poznać jego opinię, podziwiała feerię barw, fascynowała się kontrastami, ostrymi liniami i miękkimi ornamentami. Spacer był przyjemny, mogła zainspirować się do swoich kolejnych projektów, ale odsuwała myśli o pracy, bo w końcu nadal miała urlop, z którego dopiero teraz mogła tak naprawdę korzystać. Ale tak naprawdę najbardziej cieszyła się z tego, że może mieć go obok siebie, że mogła spleść ich palce.
    Kiedy dotarli do celu, była zdziwiona. Zdziwiona, bo mimo wszystko nie spodziewała się, że gdzieś faktycznie w końcu dotrą. Preston kolejny raz ją zaskakiwał. Puściła jego dłoń, kiedy witał się z czarnoskórą kobietą i nieco zbyt zaskoczona, z małym opóźnieniem odpowiedziała na jej szybki uścisk. Uśmiechnęła się niepewnie, słysząc jej kolejne słowa. Bo nigdy nie przyszło jej na myśl, że mogłaby być dla niego za ładna.
    — Chyba nie widziałaś go w smokingu — odpowiedziała tylko. Doskonale pamiętała moment, kiedy niemal odebrało jej dech, gdy zobaczyła go po raz pierwszy na imprezie Freddie. I pewnie gdyby nie to, że wyszło na jaw, że maczał w tym wszystkim palce, mogłaby bardziej skupić się na tym, jak wyglądał. A wyglądał onieśmielająco.
    Pozwoliła prowadzić mu się dalej.
    — Kim jest Carter? — spytała, idąc za nim do kolejnego pomieszczenia. — I skąd znasz tych wszystkich ludzi? To miejsce? — Spojrzała na niego uważniej. — Sam zrezygnowałeś z munduru, ale wspierasz tych, którzy go nosili? — Dopytała, próbując ułożyć sobie to wszystko w głowie.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  148. Nie wątpiła, że wiele osób, które dzisiaj zobaczyła, uległo wizji dobrego, dostatniego życia. Większość Amerykanów była wychowywana w przeświadczeniu, że żołnierze to prawdziwi bohaterowie, że mimo długiej rozłąki z rodziną są wynagradzani przez sowite diety i szacunek społeczeństwa. Ale Mortimer miał rację. Weterani byli marginalizowani i gdyby nie organizacje społeczne, które przez swoją działalność dążyły do tego, żeby pomagać i mężczyznom, i kobietom pozostawionym przez amerykański rząd samym sobie. Wzruszyło ją, kiedy Preston przyznał, że wspierał ofiary systemu. Napełniło ją to poczuciem dumy. Nie ukrywała, że poznawanie Mortimera w dalszym ciągu było co najmniej fascynujące. Preston miał wiele kart do odkrycia. Znowu do niej docierało, że on w swoim życiu widział i mógł więcej niż ona.
    — Ja… — zaczęła cicho. — Cieszę się, że jednak odparłeś się pokusie noszenia munduru — zaśmiała się, próbując trochę z tego zażartować, chociaż przecież to wcale nie było zabawne. I faktycznie – było coś pociągającego w mężczyznach ubranych w mundur, ale jednak dotarło do niej, że wtedy nawet mogłaby go nie poznać, a gdyby los ich ze sobą zetknął to, czy to wszystko mogłoby wyglądać tak, jak teraz? Ścisnęła mocniej jego dłoń, a kiedy weszli do kolejnego pomieszczenia, rozejrzała się ciekawsko. Trzymała się lekko z boku, nie wyrywając się przed Mortimera. Nie próbowała nawet zwrócić na siebie uwagi, w końcu to on tutaj przyszedł załatwiać swoje sprawy.
    Nie mogła ukryć swojego zdziwienia, kiedy zaczepiony przez Mortimera mężczyzna okazał się… niesamowicie młodym kaleką. Przeraziło ją to, jak okrutnie brzmią jej myśli. William Carter miał chłopięcy urok, któremu ciężko było się oprzeć i niemal od razu wzbudził jej sympatię. Musiała tylko przestać myśleć o nim, jak o inwalidzie. Dotychczas Hazel nie miała zbyt wiele styczności z niepełnosprawnymi ludźmi, a w tym jednym budynku było ich naprawdę sporo. Trwale okaleczonych, z poparzeniami, z amputowanymi kończynami. Ściskało ją w gardle na samą myśl, ile musieli wycierpieć w imię ojczyzny, która nie potrafiła im się odwdzięczyć.
    Nie czuła się zbyt pewnie, kiedy Mortimer zostawił ją samą, ale bardzo szybko Carter zwyczajnie ją zagadał. Początkowo tylko odpowiadała na zadawane jej pytania, by po krótkiej chwili wypytywać Williama o jego codzienność, o Mortimera, o naukę programowania. Nie wątpiła w to, że Preston mógłby być dobrym nauczycielem. Zastanawiało ją tylko, kiedy znajdował na to czas, gdy jeszcze przed dwoma miesiącami spędzali ze sobą każdą wolną chwilę, a przynajmniej takie odnosiła wrażenie.
    Wbrew pewnemu zakłopotaniu, nie było wcale jej ciężko się śmiać, co przynosiło pewną ulgę. Billy był zabawny, elokwentny i sympatyczny. Cofnęła się o krok, kiedy Mortimer podszedł do niego z laptopem. Uśmiechnęła się i oddaliła jeszcze bardziej, rozglądając po pomieszczeniu. Czuła na sobie wzrok pozostałych mężczyzn, którzy od czasu do czasu odrywali wzrok od telewizora. Nie było to nachalne, bowiem mecz NFL wciągnął ich na tyle, że niemal kompletnie oddali się kibicowaniu, że gdyby nie rozmowa, którą z Carterem prowadził Preston, to nawet nie zwracaliby na nich uwagi.
    — Miło było cię poznać, Billy — powiedziała, kiedy mężczyźni już się żegnali, a wzruszony Carter ostatecznie pogodził się z tym, że dostał sprzęt mający umożliwić mu i naukę, i pracę. Mogła tylko się domyślić, że William miał urodziny. Dobrze, że mógł spędzić je w otoczeniu innych ludzi i w świątecznej atmosferze, ale jednak poczuła, jak robi jej się przykro, kiedy dotarło do niej, że nie mają tutaj nikogo… bliskiego. Podeszła bliżej, żeby się pożegnać. Pochyliła się lekko, delikatnie obejmując mężczyznę na wózku inwalidzkim. — Wszystkiego najlepszego. — Dopowiedziała tylko, odsuwając się z promiennym uśmiechem na ustach. Carter uśmiechnął się zawadiacko, a Hazel tylko pokręciła przy tym głową.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy wyszli, zostawiając Williama z chłopakami i nowym sprzętem, Hazel złapała Mortimera za dłoń, kierując się do wyjścia z budynku. Pomachała tylko Arii, która ich spostrzegła i mało brakowało, a pewnie siłą zaciągnęłaby ich na kawałek dyniowego placka. Evans odetchnęła dopiero, kiedy znaleźli się na zewnątrz. Ulice były jeszcze bardziej opustoszałe niż przed kilkudziesięcioma minutami, a słońce już dawno schowało się za budynkami. Światło rzucały jedynie uliczne latarnie. Haze zadrżała, a z jej ust wydobył się obłok pary.
      — Chyba idzie zima — mruknęła, przysuwając się jeszcze bliżej Mortimera. Zadarła jednak głowę, by móc na niego spojrzeć. — Wiesz, że jesteś mistrzem w dawaniu prezentów? — Uśmiechnęła się. Naprawdę tak myślała. Miała wrażenie, że Preston nie tylko słucha swoich ofiar, ale też obserwuje i potem podejmuje decyzję co do prezentu. I dopiero teraz do Evans dotarło, że za niespełna dwa tygodnie urodziny ma Mortimer. Nie miała dla niego nic, nawet niczego nie zaplanowała, nie podjęła żadnych kroków… Miała kolejny powód, żeby przeklinać okres ich rozłąki.
      — Morty… — zaczęła z zaczepnym uśmiechem. — Mam nadzieję, że nie zamierzasz jutro pracować. Ani pojutrze. I że planowałeś zrobić sobie długi weekend, bo zamierzam wprosić się do ciebie co najmniej do niedzieli.
      Hazel planowała ponownie otwierać butik dopiero początkiem grudnia, dzisiaj o północy miała już wystartować wyprzedaż z okazji Black Friday, ale poza jednym miejscem, które miała zobaczyć w sobotę, nie miała żadnych planów i uznała, że rozsądnym byłoby skorzystać z tego czasu, żeby nadrobić to, co ich ominęło. Żeby nacieszyć się sobą i przez co najmniej kilkanaście godzin nie wychodzić z łóżka. Jednak brała pod uwagę też to, że Preston mógł być zajęty, ale była w stanie dostosować się do jego grafiku.

      H.

      Usuń
  149. Historia Cartera nie brzmiała zbyt dobrze, właściwie brzmiała tragicznie i zastanawiała się, gdzie w tym wszystkim są bliscy młodego mężczyzny, którzy powinni go w tym wszystkim wspierać. Hazel tylko kiwnęła głową na znak, że słucha Mortimera, bo tak naprawdę brak było jej słów, którymi mogłaby na to odpowiedzieć. Hazel często nie myślała nawet o tym, jakie tragedie spotykają innych, bo zwyczajnie nie wiedziała, jak na to reagować. Jak mogła zareagować na fakt, że zdrowy, silny mężczyzna nie miał nóg i staczał się powoli na samo dno? Posłała Mortimerowi blady uśmiech, mocniej zaciskając dłoń na jego palcach. Chwilę później dała mu się bez żadnych oporów objąć ramieniem. I sama objęła go w pasie. Ten dzień był pełen wrażeń, a Evans zapomniała chyba o tym, że przy Prestonie zawsze tych wrażeń było bardzo dużo. Wniósł do jej życia przede wszystkim wiele dobrych emocji, mnóstwo wrażeń, które do tej pory były dla niej obce.
    — Do Minnesoty? — spytała nieco zdzwiona. Pytanie Mortimera było zasadne, bo święta powinno spędzać się przecież w otoczeniu najbliższych osób, ale Hazel nawet o tym nie pomyślała. Spędziła w swoim rodzinnym domu niemal cały listopad i nie zdążyła jeszcze zatęsknić za Harper i jej dzieciakami. — Nawet nie… Nie pomyślałam o tym.
    Przyznała szczerze, a do tego musiała przecież przyznać, że ostatnie lata nie odwiedzała siostry w Boże Narodzenie. Albo była zbyt zajęta pracą, co przecież w okresie sylwestrowym nie było niczym dziwnym. Sporo klientek zamawiało wtedy kreacje sylwestrowe, więc grafik Hazel był dość napięty. Potrafiła spędzić świąteczny poranek w pracowni, w otoczeniu bel materiałów we wszystkich kolorach i z kubkiem ciepłej herbaty. W ostatnich latach święta Hazel straciły na swojej magii.
    — A chcesz poznać Harper? — Uśmiechnęła się, spoglądając na niego. Nie wyobrażała sobie tego, że mogliby ten świąteczny okres spędzić oddaleni o setki kilometrów. — Albo możemy w święta wyjechać, gdzieś, gdzie nikt nas nie znajdzie. Albo spędzić sylwestra w łóżku. Albo… — roześmiała się. Mieli mnóstwo możliwości. Mogli robić to, co tylko im się żywnie podobało. Ograniczała ich jedynie działalność Hazel, która jeszcze opierała się wyłącznie na niej i jej umiejętność, ale miała nadzieję, że wkrótce się to zmieni.
    Hazel miała szczęście znać Freddie, która raczej nigdy nie kryła się z tym, kiedy Mortimer ma urodziny. Taką informację Evans poznała dość szybko, kiedy rozmawiały o urodzinach Hazel.
    Zamknęła dłoń na pęku kluczy z uroczym, niedźwiedzim brelokiem. Uśmiechnęła się promiennie i odwzajemniła jego pocałunek, doskonale wiedząc, że będzie wpraszać się do niego w każdym nadarzającym się momencie. Niemal zamruczała, słysząc jego kolejne słowa.
    — Najchętniej faktycznie nie wychodziłabym z tego łóżka, może tylko pod prysznic — mruknęła, nie odsuwając się od niego. Chłodną dłoń przyłożyła do jego policzka, patrząc mu w oczy. Miał cudowne oczy, a ona mogłaby w nich utonąć. I musiała w końcu przyznać, że miękły jej nogi, kiedy na nią patrzył w taki sposób, a wnętrzności zamieniały się w chmarę nadaktywnych motyli. — Ale parę podstawowych rzeczy przydałoby się mieć. Możemy tam podskoczyć, zanim zabunkrujemy się u ciebie? — Spytała i łapiąc jego rękę, podjęła dalszą podróż do jego mieszkania, skąd mogli zabrać auto. Chciała to wszystko mieć jak najszybciej za sobą, żeby faktycznie skupić się tylko na nim i jemu pozwolić na to, aby skupiał się tylko na niej.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  150. Do kolejnych świąt mieli jeszcze miesiąc czasu. Nic nie stało na przeszkodzie, aby spędzili ten czas dowolnie, według własnych upodobań, zachcianek i pragnień. Nadal miała wrażenie, że to wszystko było tylko snem. Bała się, że kiedy się obudzi, Mortimera nie będzie obok niej. Ale nadal czuła na sobie jego palce, usta, a kiedy w windzie, w drodze od jej mieszkania, przyparł ją całym ciałem do ściany, nabierała coraz większej pewności, że to nie sen. Tak naprawdę nie wiedziała jak i kiedy straciła dla niego głowę. Kompletnie. Jeszcze przed rozstaniem była tego pewna, a teraz uderzało to w nią ze zdwojoną siłą. Była tylko jego i nie chciała być niczyja więcej.
    W mieszkaniu spakowała kilka ciuchów, bieliznę i podstawowe kosmetyki do sportowej torby, z którą kiedyś, dawno, dawno temu, pojawiała się na siłowni. Na te parę dni nie potrzebowała więcej, a nawet gdyby to nowe mieszkanie Mortimera nie było oddalone na tyle, aby nie mogła się tu wybrać. Zaśmiała się, kiedy dostrzegła w jego ręce szopa i wyciągnęła też z szafy jego marynarkę. Uznała, że wypadałoby, aby w końcu zawisła w jego szafie i kto wie, może jeszcze miała ją ubrać nie raz.
    W mieszkaniu, a także w drodze do i z wielokrotnie przeszło jej przez myśl jak bardzo go kocha. Wtedy, kiedy łapał ją za rękę, kiedy całował wierzch dłoni, kiedy mówił o tym, że chce ją poznać, kiedy po prostu był obok, kiedy łapał ją za udo i kiedy wspomniał o grzanym winie. Rozczulał ją każdy najmniejszy jego gest i była mu wdzięczna za to, że świadomie albo i nie, ale nie pozwalał jej na bezczynność. Tym samym skutecznie odciągał od niej myśli związane z jej matką, bo odkąd opuścili Queens za pierwszym razem, nie pomyślała o Hannie.
    Bryant Park. Wstyd było jej się przyznać, bo choć słyszała o zimowym miasteczku, to nigdy się tu nie pojawiła. Raz, że z braku czasu, a dwa, że z braku funduszy, którymi mogłaby uprzyjemnić sobie tutaj spędzony czas. Było już ciemno, ale miejsce było przepięknie oświetlone. W powietrzu unosił się zapach grzanego wina, pomarańczy, korzennych przypraw, kiełbasek z grilla i słodkiej, gorącej czekolady.
    Złapała jego dłoń i ruszyła u jego boku pomiędzy ludzi. Wszyscy wydawali się tutaj być niezwykle radośni, roześmiani. Większość trzymała w dłoniach jednorazowe kubki z grzańcem.
    — Jak dobrze, że Nowy Jork jest taki duży — uśmiechnęła się, rozglądając się po drewnianych stanowiskach. — Nie braknie miejsc, które mógłbyś mi pokazywać — dodała. Zrobiło jej się ciepło na sercu, kiedy poczuła ulgę związaną z tym, co powiedziała. Bo chciała, żeby Preston pokazywał jej to miasto, żeby pokazywał jej też inne miejsca i żeby ona mogła pokazać mu Winonę.
    — Wiesz, Morty… — zaczęła i dotarło do niej, że wszelkie poważniejsze tematy mogą poczekać, aż wrócą do domu. Zacisnęła palce na jego dłoni. — Jesteś o wiele lepszy niż jakikolwiek grzaniec, tak mnie rozgrzewasz — zaśmiała się, a później dostrzegła w oddali lodowisko. — Na łyżwach też jeździsz jak zawodowiec? — spytała nawiązując do tego, że w szkole średniej i grał w kosza, i potrafił świetnie pływać, i za każdym razem odkrywał przed nią kolejne umiejętności.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  151. [Cześć!
    Pięknie dziękuję za powitanie! Co do zdjęcia i spodziewanej artystki – czy to się wyklucza? :D Wiadomo, że wielu artystów jest o wiele więcej wartych po śmierci…
    Twoja karta jest tak cudownie napisana, że przeczytałam ją dwukrotnie, żeby się nasycić i jestem pod ogromnym wrażeniem. Na wątek jak najbardziej mam chęć! Możemy zrobić z nich sąsiadów, albo mogą się zapoznać w jakiś inny sposób; jestem też otwarta na wszelkie powiązania! :)]

    Meredith Have

    OdpowiedzUsuń
  152. Nowy Jork z Mortimerem u boku był zdecydowanie lepszy. Przystępniejszy, łagodniejszy, ładniejszy i ciekawszy, chociaż jednemu z największych miast na świecie zarzucić to, że jest nudne, to zwyczajnie grzech. Nowy Jork nigdy nie spał, za to Hazel spała dużo. Może nawet za dużo, ale dopiero po powrocie do Prestona była w stanie spać spokojnie i odsypiać te wszystkie noce, kiedy wpatrywała się mało przytomnie w sufit w domu w Winonie. Hazel po święcie Dziękczynienia ruszyła na sto procent ze sklepem internetowym. Bardzo szybko posprzedawała znaczną część odzieży zalegającej w kartonach w butiku. Wiedziała, że jeżeli nie znajdzie większego lokalu na pracownię, to jej dotychczasowe działania stracą na swojej wartości. Musiała działać. A działanie wiązało się z byciem na pełnych obrotach przez większą część doby. I była wdzięczna Mortimerowi, że odwiedzał wszystkie te lokale, które namierzyła samodzielnie lub za pomocą agencji, bo pewnie gdyby nie on - wynajęłaby pierwszy lepszy, a potem uciekała z krzykiem przed robalami w belach drogich materiałów. Przyjmowała również kandydatury osób chętnych, aby od nowego roku rozpocząć z nią współpracę. Zależało jej na tym, aby w 2024 rok wejść z czystą głową i mniejszą ilością obowiązków. Była gotowa wziąć na siebie odpowiedzialność związaną z prowadzeniem firmy i zarządzaniem ludźmi, o ile miało pozwolić jej to na spędzanie większej ilości czasu z Prestonem.
    W międzyczasie Hazel dowiedziała się o zbliżających urodzinach Mortimera. Spanikowała. Nie spodziewała się tego, że będzie miała parę dni na to, aby zorganizować prezent, który dorównałby temu, który dostała od Mortimera. Miała to szczęście, że przed wyjazdem do Minnesoty zrealizowała wszystkie pilne zlecenia i teraz mogła zająć się kwestiami ściśle organizacyjnymi, niemniej początkowo kompletnie nie wiedziała, co mogłaby mu dać. Poza sobą, oczywiście. Spędzenie poniedziałkowego wieczoru razem, w jego łóżku, z kartonem przepysznej nowojorskiej pizzy było częścią jej planu dotyczącego jego urodzin. Chciała zrobić mu niespodziankę, dlatego była na łączach z Freddie, której oddała swój klucz do nowego mieszkania Morty’ego. I to od Montgomery zależało to, czy wszystko się uda.
    Umówiła się z Mortimerem na oglądanie mieszkania przed południem. Zdążyła zjeść lekkie śniadanie, umówić się z kandydatem na pracownika butiku na rozmowę o pracę, dograć ostatnie szczegóły dotyczące prezentu dla Mortimera i tyle. Zamierzała udawać, że nie wie, że to jego urodziny, w końcu Preston sam jej nigdy nie powiedział, kiedy je obchodzi.
    Więc niczego nieświadoma Hazel wyszła przed budynek w Queens, żeby czekać w umówionym miejscu na naprawdę niczego nieświadomego Mortimera. Przed każdym spotkaniem z nim, po choćby krótkiej, nocnej rozłące, czuła rosnącą w niej ekscytację. Nie mogła się doczekać, kiedy znowu go zobaczy.
    Nie zwlekała, kiedy zauważyła podjeżdżające BMW, wsiadła do auta i w pierwszym odruchu złapała go za materiał rozpiętej kurtki, by móc przyciągnąć go do siebie i pocałować. Mało nie wyrwałyby jej się życzenia z ust, którymi chciała go od razu zarzucić, ale tylko chrząknęła, kiedy się od niego oderwała.
    — Dzień dobry — powiedziała radośnie, jakby nigdy nic. Uśmiechała się, bo trudno jej się było nie uśmiechać, kiedy Morty był tak blisko. Nie chciała się z nim rozstawać, nawet jeśli tylko na jedną noc, ale nie czuła się na tyle pewna samej siebie i na tyle odważna względem ich relacji, żeby powiedzieć, że chciałaby mieszkać razem z nim, żeby każdego wieczoru zasypiać przy jego boku, żeby każdego ranka budzić się tuż przy nim i móc obserwować jego uśmiech.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — 837 Pensylvania Ave. — Przeczytała adres z wiadomości, którą dostała jako potwierdzenie wczoraj wieczorem. — Na zdjęciach wygląda obiecująco, na pracownię się nada. Chcę tam tylko wstawić parę maszyn do szycia — westchnęła, zapięła pasy i spojrzała na Prestona, niemal od razu kierując swoją dłoń na jego udo. Cieszyła się z jego urodzin, chociaż czuła lekkie poddenerwowanie, kiedy pomyślała o tym, że Mortimer może nie chcieć prezentu od niej. — Gotowy, proszę pana? — uśmiechnęła się i odetchnęła. Z każdym kolejnym lokalem miała coraz mniej entuzjazmu i zaczynała myśleć, że już nic nie znajdzie.

      Haze

      Usuń