Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] The child is grown, the dream is gone but I have become comfortably numb.

Wysoki i zbyt szczupły, jakby całe życie żywił się wyłącznie papierosami lub gorzką kawą. W jego szkicach wieżowce wyginają się w łukach, które nie powinny istnieć, a linie prostują dopiero wtedy, gdy dłoń drży po kolejnej nocy bez snu. Mówią, że pracuje jak opętany  ołówkiem, piórem, czasem samym spojrzeniem, którym rozkłada budynki na części i układa je od nowa w wyobraźni, w cieniu własnych myśli.

Zna każdą rdzawą barierkę na Williamsburg Bridge, każdą wysuniętą płytę chodnikową w Battery Park i każdy cień rzucany przez kolumny w holach biur 55 Wall Street, gdzie spędzał całe tygodnie. Patrzy na miasto jak na ciało pełne blizn i z lekarską precyzją dokumentuje nowopowstałe rany na organizmie, który pokochał najbardziej. Ludzie jawią mu się za to w formach ruchomych elementów konstrukcji: nieprzewidywalni, a jednocześnie schematyczni, jakby podporządkowani byli planowi, który zna tylko on. Liczy okna w odbiciach światła w oczach, zniesmaczony odwraca wzrok na widok zmarszczek, które niczym pęknięcia w murze szpecą piękne twarze. Czasem, gdy zmęczenie wyciąga z niego ostatnie siły, nie rozróżnia już, gdzie kończy się ciało, a zaczyna architektura  i gdzie kończy się fascynacja, a zaczyna coś, co pulsuje cicho, pod powierzchnią codzienności. Lubi myśleć, że sam świat przyzwyczaił się do jego spojrzenia, do sposobu, w jaki przekracza granice między obserwacją a uczestnictwem, między podnietą a niepokojem, między miłością a czymś, czego nikt nie powinien rozpoznać.

Kiedy milknie, a milknie często, rozmawia tylko z własnym odbiciem. Uśmiecha się rzadko, zawsze niepewnie, strzela palcami i wydaje dźwięki, których nie da się uchwycić słowami, a które nazwał śmiechem lata temu. Szkicownik w jego dłoniach pulsuje liniami, planami i obsesjami  jakby przyszłe budynki miały własne życie, drżące i podatne na subtelne przemieszczenia, odrobinę odmienne niż to, które widzą inni, pełne napięcia, które tylko on potrafi wyczuć, jak echo westchnienia w pustym pokoju lub papierosowy oddech w ciasnej klatce schodowej.

Trzydziestoletni architekt, od urodzenia żyjący w SoHo. Potężny golem stworzony z psychopatii przedwcześnie zmarłej matki i ambicji ojca, którego wiecznie brakowało. Dłużnik starszej siostry, która chroniła go przed światem i diagnozą aspergera. Comfortably numb. Członek Ruchu MAGA.

Levi Meier
chętnie obskoczymy wszystkie komedie romantyczne i zaplanujemy zamach stanu - dosłownie. ja&kodbychatgpt

21 komentarzy

  1. [ Jaka śliczna karta! O matko! :D
    Hej!
    Levi wydaje się bardzo ciekawą, nieco może skomplikowaną postacią, ale przez to ma się ochotę go poznać i rozszyfrować. Muszę przyznać, że ma on ciekawe spojrzenie na świat! Nie spotkałam się chyba jeszcze nigdy (lub nie pamiętam o takowym), postrzeganiu rzeczywistości. Każdy jednak posiada jakieś swoje "zboczenie zawodowe", co jest niezwykle piękne moim skromnym zdaniem.
    No nic, życzę ci ciekawych wątków, dużo czasu i weny! Mam nadzieję, że będziecie się tu dobrze bawić!
    Zapraszam też do swojej gromadki, może któreś przypadnie ci do gustu i wspólnie coś stworzymy! ]

    Charlotte Ulliel, Nathaniel Park & Caleb Crowe

    OdpowiedzUsuń
  2. [Hej! Ja podbijam co wyżej! Bardzo ciekawy i skomplikowany bohater. Ja jeszcze mam takie malutkie wrażenie, że siedzi w nim coś smutnego i coś może troszkę mrocznego... Taki ponurak do ukochania!
    Absolutnie wszelkie obsesje są w trendach, ja uwielbiam takich bohaterów, choć nie mam talentu do tworzenia w tym klimacie. Życzę wyśmienitej zabawy a w razie chęci, zapraszam do którejś z swoich dziewczyn, bo powoli odżywamy ;)]

    Emma & Lily

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Chat na pewnie będzie z siebie dumny! I będzie służył pomocą na przyszłość hahaha :D
    Tworzenie takiej postaci to na pewno wyzwanie, ale można odkryć dużo nowości! I no pewnie! Niech chłopaczyna ma dużo od życia, haha :D
    Oooo cieszę się, że właśnie padło na niego. Jest on dość, cóż, odstraszający dla innych mam wrażenie.
    Co do wątku - pewnie! Caleb pomaga rodzicom na wielu płaszczyznać, choć nie do końca to lubi, jednak ma duże poczucie obowiązku. Jeśli chodzi o jakieś zaczepki czy komentarze, można pójść w oba, choć Caleb jest tak samo ekspresyjny jak jego "klienci" XD Ale kto wie, może znajdzie się ktoś, kto wszczepi mu więcej "bycia żywym".
    Oooo więc takie rzeczy dla swojego pana planujesz! To będzie ciekawe zapewne, lubię taką walkę postaci z samą sobą! Gdybyś chciała coś jeszcze ustalić to zapraszam na maila: iwoyii@gmail.com, a jak nie to pozostaje nam pytanie: kto rozpoczyna wątek? :D ]

    Caleb Crowe

    OdpowiedzUsuń
  4. [O tak, karta śliczna. Myślę, że zarówno Ty, jak i chatGPT daliście sobie świetnie radę. Przydatny jest skubany, nie powiem. ;-) Levi wydaje się być niesamowicie przygaszony, nie miał też, jak można wyczytać, zbyt lekkiego życia. Żadnych poprawnych wzorców, jak sobie miał radzić? ;-) Niemniej, mam nadzieję, że Levi - swoją drogą, cudowne imię - odnajdzie się wśród naszych mieszkańców i będzie miał z kim milczeć.
    Tak ciekawa postać, że aż szkoda nie zaprosić na wątek. Jeśli któraś z moich dziewcząt okaże się interesująca dla Ciebie i przydatna, choć może niekoniecznie, dla Meiera, to zapraszam.
    Baw się dobrze, mnóstwa weny i wciągających wątków. ♥]

    Andrea Wilson, Debbie Grayson & Olivia Fitzgerald

    OdpowiedzUsuń
  5. [Cześć, ale fajny ten Twój Pan! :) Zgadzam się z moimi przedmówczyniami, karta naprawdę cieszy oko i do tego ciekawy opis postaci. Co prawda nie wiem jak mogłabym połączyć go z moją panią, ale jeśli masz ochotę to zapraszam do siebie.
    Życzę wspaniałej zabawy na blogu!]

    sherilyn blossom

    OdpowiedzUsuń
  6. Zaczynam myśleć, że Ty po prostu masz ukryty talent w tworzeniu ciekawych i nietuzinkowych postaci ♥ Ogromnie podoba mi się ta kreacja - jest wyrazista i po przeczytaniu treści, KP zapada w pamięć. Na tyle, że musiałam tu wstąpić i Ci o tym powiedzieć.

    Pomimo, że totalnie nie mam czasu na kolejne wątki i niestety nie mogę Ci zaproponować takowego. Szczególnie, że nawet nie mam pomysłu, jak można by Twojego Pana powiązać z moim. Ale baw się dobrze! Owocnych gier, niech zabiorą Cię do ciekawych historii.


    Dani Hasson

    OdpowiedzUsuń
  7. [Dzień dobry! Witam serdecznie w naszym ostatnio powiększającym się w szalonym tempie gronie i mam nadzieję, że zostaniesz z nami na długo 🩵
    Nie tak dawno temu po raz pierwszy obejrzałam sobie Attack on Titan, więc do imienia Levi mam przeogromną słabość 🩵 Stąd z góry przepraszam, jeśli w tym komentarzu pojawi się za dużo serduszek.
    Fajny ten Levi, bo nieoczywisty. Podoba mi się zbudowanie jego postaci wokół architektury jako takiej i wykorzystanie jej jako ładnej metafory. Pod pewnym względem przypomina mi trochę mojego Iana, więc życzę Leviemu, żeby tak jak Ian, udało mu się znaleźć kogoś, kto przygarnie go dokładnie takim, jakim jest 🩵]

    MAXINE RILEY & IAN HUNT & CHRISTIAN RIGGS

    OdpowiedzUsuń
  8. [ Hej! Ja jeszcze wygrzebuje się z zaległości pourlopowych na blogu, także jakbyś mogła zacząć to cudo ♥ Jak nie, postaram się do końca tygodnia nam skrobnąć. ]

    Caleb

    OdpowiedzUsuń
  9. [Dziękuję Ci bardzo!
    Właściwie czemu nie? Sherilyn dość mocno interesuje się polityką i tym co się dzieje na świecie, więc jak najbardziej mogłaby się pokusić o taką historię. Jak byś to widziała? :)]

    sherilyn blossom

    OdpowiedzUsuń
  10. The Velvet Note niewielki, a przy tym elegancki bar stylizowany na lata 60., okazał się być tym, czego w Nowym Jorku szukała Andrea Wilson. Położony na Harlemie, w miejscu, które uznawano za kolebkę jazzu, przy West 118th Street, w godzinach późno popołudniowych był niemal pusty. Andrea trafiła tu przypadkiem, kiedy jednego dnia pomyliła przystanki metra i wysiadła tam, gdzie nie powinna. Nie żałowała, bo różowy neon z nazwą wybijający się na malowanej na czarno elewacji, wyglądał zachęcająco. Po pchnięciu czarnej kraty, znajdowało się na schodkach prowadzących do piwnicy. Tam, rozpościerał się długi i stosunkowo wąski korytarz wyłożony czerwoną wykładziną. Drewniane boazerie sięgały trochę ponad połowę ściany, powyżej zdobiły je plakaty nawiązujące do epoki swingu. Eleganckie, smukłe kinkiety rzucały rozproszone, ciepłe światło. Nie raziły w oczy. Po przejściu kilkunastu metrów, mijając drzwi prowadzące do toalet i wnękę na szatnię, docierało się do sali głównej. Dywanowa wykładzina tłumiła kroki, złote, półokrągłe listwy przytrzymywały ją tuż przy boazeri, zapobiegając jej zwijaniu się. Andrea czuła się tutaj trochę tak, jakby zmierzała ku scenie. Być może ten efekt był celowy, zaplanowany. Przemyślany. Niewiele dwudziestotrzylatek skupiłoby się właśnie na tym. Wilson była boleśnie świadoma tego, że większość jej równolatek biegłaby prędko do baru po promocyjne drinki.
    A ten był długi, laminowany na wysoki połysk, zdobiony chromowanymi wstawkami. Nad barową, lśniącą ladą wisiały lampy otoczone bordowymi abażurami. Rzucały słabsze światło, zbliżone jednak do tej złotej poświaty, którą wytwarzały kinkiety w korytarzu. Efekt był taki, iż wydawało się, że w powietrzu unoszą się drobinki kurzu i dym, choć wcale tak nie było, bo przed wejściem na salę, widniał rażący znak informujący o zakazie palenia.
    Za barem stały regały, również laminowane, a ich plecki były lustrami, co dawało ciekawy efekt. Za ladą stał elegancki barman, w dopasowanej kamizelce, białej koszuli z podwiniętymi rękawami i włosami zaczesanymi na brylantynie na jednej bok. Przed barem były wysokie stołki na chromowanych nogach. Wszystko wyglądało jak nowe, choć zapewne było po prostu niedawno odnowione.
    Sama sala nie była zbyt wielka i kiedy Andrea pojawiła się tutaj po raz pierwszy, ruszyła prosto do baru. Zamówiła wodę sodową z cytryną. I dopiero wtedy, z drinkiem, który mógł wzbudzić rozbawienie barmana, rozejrzała się po wnętrzu. Stoliki były rozstawione niezbyt ciasno. Były niskie i większości okrągłe, a przy nich stały miękkie, równie niskie fotele. Było kilka lóż, z wyższymi stolikami, gotowe pomieścić więcej niż troje gości na raz. Ale gości nie było zbyt wielu. Półścianki pokryte lamelami dzieliły częściowo bar od eleganckiej sali. Przejście jednak było na tyle szerokie, aby radzić sobie i z tłumami. Na wprost tego przejścia, była scenka. Niewielkie podwyższenie, które na oko mogło mieć około trzydziestu centymetrów. Stał tam błyszczący, czarny fortepian. Ściana za podestem pokryta była ciężkimi, czarnymi zasłonami z aksamitu. Punktem centralnym sceny był jednak srebrny mikrofon typu Shure 55SH. Prawdziwa gwiazda. I właśnie to sprawiło, że Andy przepadła dla tego miejsca. Zapach piżma wypełniał wnętrze i mieszał się z wonią mięty i cytrusów używanych do drinków. Wszystko stawało się o tyle bardziej wyczuwalne, o ile szybciej w jej żyłach krążyła krew.

    Dzisiaj była tutaj kolejny raz. Przestała je liczyć. Przychodziła tutaj tak często, jak tylko mogła. Na ile pozwalał jej wyjątkowo napięty grafik. Lubiła tutaj wyśpiewywać piosenki, które planowała dopiero wrzucić na swój youtubowy kanał. Nie miała tu zbyt wielkiej publiki, ale za to miała wymarzony, piękny mikrofon i mogła poczuć się tak, jakby cofnęła się w czasie. Zajmowała, jak zwykle, stolik najbliżej sceny. Kupowała, jak zawsze, wodę z cytryną i wsłuchiwała się w jazz płynący z głośników, który był tutaj przyjemnym tłem. Nie zagłuszał jednak ani rozmów, ani choćby dźwięków płynących z samego baru. A mimo to wnętrze The Velvet Note było niesamowicie intymne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Była środa. Dochodziła dopiero godzina siedemnasta. Poza Andreą było może z czterech, pięciu klientów. Jeden z nich na pewno siedział przy barze, zagadując barmana. Jakaś para ulokowała się w jednej z lóż, ktoś siedział przy niskich stolikach. I kiedy wybiła godzina, na którą z barmanem umówiła się Andy, muzyka ucichła. Andrea stanęła na scenie. Nie widziała nikogo. I nikogo nie chciała widzieć. Publiczne wystąpienia przyprawiały ją o mdłości, a kameralność tego miejsca pozwoliła jej jednak na to, aby poczuć się tu swobodnie.
      Cichy, melodyczny podkład, który sobie przygotowała, rozbrzmiał, kiedy jedna jej dłoń zacisnęła się na stojaku mikrofonu.
      — All the leaves are brown and the sky is gray, I've been for a walk on a winter's day. I'd be safe and warm, if I was in LA — pierwsze wersy piosenki z jej ust wypadły cicho i niepewnie, głos nie był rozśpiewany. Momentami mogłoby się wydawać, że podkład ją zagłuszał. Sama nie była pewna, czy powinna śpiewać coś, co tak bardzo przypominało jej o domu. Coś, co budziło w niej tak silną tęsknotę. Po chwili zorientowała się jednak, że powinna, bo ta tęsknota sprawiła, że ta piosenka, że California Dreamin’ w jej wydaniu wybrzmiało naprawdę ładnie i oryginalnie. — California dreamin' on such a winter day… — śpiewała dalej i dalej, pokonując kolejne wersy teksty. Niemal przez cały czas miała zamknięte oczy. W niektórych miejscach pozwalała sobie na wariacje głosem. Nie szalała przesadnie, zdając sobie sprawę, że to miał być melancholijny utwór, że w swojej nostalgii miał przenieść samą Andy do domu, do Los Angeles, na kanapę w salonie, gdzie nie mieścili się wszyscy, ale wszyscy znajdowali tam miejsce.
      To było krótkie. I proste. Podobało jej się to. Wiedziała już nawet, jak zmontuje do tego teledysk. Jak połączy kadry z Los Angeles z tymi, które zdołała uchwycić już w Nowym Jorku. Skończyła. Jej podkład również. Salę znów wypełnił przyjemny jazz, a Andrea usiadła przy swoim stoliku, sięgając prędko po notes. Och, oczywiście, że miała uwagi co do swojego występu.

      Andrea Wilson

      Usuń
  11. [Chłodne zwoje jaźni! Cześć!

    Levi wydaje się takim człowiekiem, o którym ciekawie się pisze i o którym ciekawie się czyta - w końcu jest fascynujący - ale z którym trudniej się żyje :D Chłodny, kalkulujący, geometryczny, choć to może tylko pozory. Chociaż któraś część na pewno jest prawdziwa: bo kartę czytało się super. I wzmianka o MAGA na deserek.]

    Leif Zweig

    OdpowiedzUsuń
  12. Hej! Z dużym opóźnieniem, ale dokulałam się wreszcie do Twojego pana. Piękna, spójna karta. Masz bardzo obrazowy styl, który strasznie mi się spodobał już na Ilvermorny. Jeśli ślimacze tempo odpisywania Ci nie przeszkadza, chętnie porwę Cię na wątek — czy to z Marco, czy to z panią, co to ją jeszcze mam w stanie surowym. A tymczasem, bawcie się z Levim dobrze! Weny, weny i jeszczeraz weny!

    na ten moment tylko MARCUS LOCKHART

    OdpowiedzUsuń
  13. Otoczenie traciło na znaczeniu, kiedy Andy oddawała się temu, co kochała. A kochała śpiew, choć mając świadomość własnych ograniczeń, wiedziała, że nie będzie w stanie rozpędzić kariery w tym aspekcie. I nie chciała. Nie planowała. Jednak potrzeba dzielenia się tym ze światem była silniejsza. Odkrycie tej potrzeby było jednak winą rodzeństwa, młodszej siostry, która podczas rodzinnej kolacji, zaproponowała, aby Andy założyła kanał na popularnym serwisie. Nagranie pierwszego coveru nie było problemem, wrzucenie go i udostępnienie światu — już tak. Pierwotny strach ustępował jednak wtedy, kiedy mogła połączyć dwie pasje w jedno. Teledyski. Były przemyślane. Zawsze. Każdy najdrobniejszy szczegół był zaplanowany, dopasowany do jej własnych, nieraz oryginalnych interpretacji popularnych utworów.
    Andrea lubiła mieć plan. Lubiła poruszać się od punktu do punktu, jednak postawienie na spontaniczność jej nie paraliżowało. Dobrze wspominała te momenty, w których dała ponieść się chwili. Wagary, wypad na plażę, niezaplanowana impreza, nieprzemyślana sesja zdjęcia — to wszystko miało swój urok i Wilson potrafiła go docenić. Jednak naprawdę lubiła mieć plan. Nie bez potrzeby miała wypełniony po brzegi kalendarz w telefonie, nie bez powodu konkretne rodzaje wydarzeń miały swój kolor, swój czas, swoje miejsce. Andrea była uporządkowana, ale nie pedantyczna.
    Teraz jednak, jej staranne pismo znaczyło kolejne linie w notesie. Nazywali ją staromodną, kiedy wyciągnęła z torebki niewielki format i długopis. Wiele długopisów. Kolorowych, tych piszących cienko i grubiej, żelowych i klasycznych, a nawet tych z brokatem. Andrea lubiła ręczne notatki i pozostawała nieugięta, mimo tego, że w smartfonie rzekomo było łatwiej. Rzekomo. Spojrzała na leżący na blacie wyświetlacz, który rozjaśnił na moment przestrzeń wokół niej. Powiadomienie, wychyliła się bardziej. Dostrzegła imię współlokatorki i odwróciła telefon pleckami do góry. Wróciła do pisania. Jej ręka poruszała się pewnie. Zaokrąglone, drobne litery tworzyły ciąg myśli, które często zaczynała od nowej linijki, równie często podkreślała. Założyła nogę na nogę i ta stopa, która powinna stabilnie trwać na drewnianej podłodze klubu, podskakiwała nieustannie w rytm wyśpiewanej przed chwilą piosenki.
    Nie podniosła głowy, kiedy na stoliku pojawiła się szklanka. Czyjaś szklanka. Z drinkiem niewątpliwie, bo nie przypominało to wody, którą piła Andrea. Obok pojawił się notes. Cień uśmiechu zamajczył się na jej ustach, kiedy odkryła, że nie tylko ona jest staromodna. Nie podniosła jeszcze głowy. Spojrzała na przerwane słowo. Powt…
    Wyprostowała się. Długopis, który położyła na prawej części notesu, sturlał się do wyżłobionego środka. I tam pozostał. Andrea odgarnęła dłońmi ciemne, gęste włosy za uszy, kiedy unosiła spojrzenie. Musiała zadrzeć głowę. Kiedy to zrobiła, jej wzrok leniwie przesunął się po przystojnej twarzy. Lekko pochylona głowa, bezpieczny dystans. Słowa, które padły z ust mężczyzny, zaskoczyły ją.
    Zaskoczył ją, a ona nie potrafiła tego ukryć, bo nie była na to przygotowana. Nie tutaj. Nie w miejscu, które od niedawna było jej azylem, bezpieczną przystanią. Ładnie wyregulowane, ciemne brwi podskoczył nagle ku górze. Otworzyła szeroko oczy, rozchyliła usta. W ciepłym, lekko mdłym i miękkim świetle w lokalu, może nie od razu dało się poznać, ale jej policzki pokryły się intensywnym rumieńcem.
    Jestem fanem.
    Przełknęła ślinę. Nie trwało to zbyt długo, ten jej szok, to znieruchomienie, ale miała wrażenie, że i trwa zbyt długo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miała też wrażenie, że jest w potrzasku. Że utknęła. Z jednej strony mogła się przyznać, w końcu nieznajomy zadał konkretne pytanie, a ona faktycznie była tą Andreą. Z tego kanału. Z drugiej strony mogła udać, że to wcale nie ona. Przecież ani na kanale, ani na powiązanym koncie z Instagrama ani razu nie pokazała swojej twarzy. Nie była specjalistką w prowadzeniu social mediów, ale dbała o swoją prywatność i anonimowość, mimo tego, że przecież istniały osoby, które wiedziały, że ona to ona. Nie mogła wieść normalnego życia i trzymać to ciągle w sekrecie.
      — Ja… — zaczęła cicho, zamykając nagle swój notes. Nie gwałtownie, nie mocno, ale sama się tego nie spodziewała. Zupełnie tak, jakby jej ciało działało teraz bez jej woli. — T-ta-aak — zająknęła się odpowiadając. Postawiła na prawdę, przerzuciła rozpuszczone włosy na jego ramię, czując, że musi coś zrobić z rękoma. Ostatecznie oparła je na swoich udach.
      — Fanem? — Wydusiła z siebie, a to słowo wypadło z jej ust szybko i ostro. Głośno. Zestresowana Andrea nie kontrolowała brzmienia swojego głosu. — Nigdy nie spotkałam żadnego fana — dodała, sięgając lekko drżącą dłonią po szklankę z wodą. Kłamała? Niekoniecznie. Bo choć wiedziała, że rodzina ją wspiera, że rodzina widzi i docenia jej talent, to nigdy nie traktowała ich w kategorii fanów. — Usiądziesz? — spytała. Już cicho, spokojnie i miękko spojrzeniem przesuwając się wzdłuż sylwetki mężczyzny. Oceniając? Prawdopodobnie tak. Ostatecznie zatrzymała wzrok na wysokości fotela naprzeciwko, by przenieść go ponownie na notes nieznajomego i jego drinka.

      Andrea Wilson

      Usuń
  14. Nie przepadał za kontaktem z żyjącymi. Ograniczał je do niezbędnej konieczności, a za taką uznawał chociażby przywitanie się z kasjerem w sklepie czy sąsiadką mijaną na ulicy. Był człowiekiem kulturalnym, wymagał od tego jego zawód, a przede wszystkim członkowie rodziny, który wpili mi zasadę nie wiesz, co druga osoba przeżywa, bądź uprzejmy. I żył z nią. Był za nią wdzięczny, pozwalała mu na zachowanie spokoju i unikanie wszelakich nieprzyjemności. Stosował ją od dziecka. W szkole nie miał łatwo, zawsze był nieco inny od swoich rówieśników. Bardziej stonowany, spokojny, zbyt mocno zainteresowany etapami rozkładającego się ciała. W żartach kolegów był tym cichym dzieciakiem, dla którego wypada być miłym, bo kiedyś mógłby przynieść broń do szkoły. Jednakże te żarty były o kamień milowy od rzeczywistości. Caleb cenił życie. Każde. Nie zabijał nawet muchy, choć wprawiała go w irytację. Przygarniał kątowniki do domu, uznając, że wystarczającą zapłatę za przezimowanie jest łapanie przez nie wszelakich insektów.
    Mimo to niezbyt chętnie zastępował swojego ojca. Odpowiadało mu spędzanie czasu w samotności z nieboszczykami, których przygotowywał, by wyglądali jak najlepiej się dało. Czasem były to delikatne korekty, standardowe też. Trafiały się jednak cięższe przypadki, o wiele bardziej makabryczne. Odnalezione po latach, po wypadkach, tu było już ciężej, ale do każdej osoby, nie bacząc na poziom zaawansowania rozkładu, podchodził z taką samą starannością i szacunkiem.
    Kiedy wszedł, koleżanka oznajmiła przybycie gościa. Wziął głęboki oddech, idąc powoli po nieco skrzypiącym już parkiecie, wprost do ciężkiego i drewnianego gabinetu. Lubił ten klimat, upiorny dla innych. Dla niego, było to odpowiednie do tego miejsca. Nie można było robić tu przecież pstrokatych kolorów czy innych udziwnień, które zakłóciłyby powagę miejsca, nie chciał zabierać mu duszy. Uwielbiał tą ciężkość, tą mroczną aurę, spowijającą cały przybytek.
    Wszedł powoli, nie śpiesząc się nigdzie. Tak naprawdę chciałby jak najbardziej oddalić tę przebudowę, ale wiedział, że wola ojca jest inna. A nie miał zamiaru się o to spierać, nie chciał tracić na to niepotrzebnie na to energii.
    – Caleb Crow – oznajmił rzeczowo. Skinął delikatnie głową, zajmując zaraz miejsce naprzeciw gościa.
    Nalał sobie herbaty, po czym wyprostował się na zajmowanym fotelu.
    – Chcielibyśmy zachować klimat tego miejsca – zaczął, rozglądając się powolnie po otaczających ich drewnianych meblach. – Jednocześnie zdajemy sobie sprawę, że wiele rzeczy wymaga usprawnień, choć to już wstępnie ojciec przekazywał – stwierdził, zastanawiając się jak ma to wszystko dokładnie wyglądać.
    Zaczął się zastanawiać, czemu jego ojciec nie wyznaczył do tego zadania, którejś z jego sióstr? One o wiele lepiej poradziłyby się z tą sytuacją, w negocjacjach, czy czymkolwiek podobnym. A on? Siedział tu z ogromną nadzieją, że spotkanie zakończy się w miarę szybko i będzie mógł wrócić do swoich obowiązków, które czekały na niego w lodówkach.


    Caleb

    OdpowiedzUsuń
  15. [Świetnie odczytałaś inspirację, nie ukrywam, że historia Camerona, która przypomniała mi o sobie ostatnio gdzieś na Tiktoku, natchnęła mnie do stworzenia tej postaci :) Bardzo dziękuję za powitanie :) To zdjęcie w karcie jest niesamowite, idealnie pasuje do tej postaci. Levi i Rowan są w podobnym wieku, może znaliby się z czasów szkolnych, zanim jeszcze Rowan trafił do więzienia? Nie wiem, czy lubisz wątki męsko - męskie, ale jeśli Ci takie też odpowiadają, to chętnie zaproszę do wspólnego pisania :)]

    Rowan

    OdpowiedzUsuń
  16. [Cześć! Wracam do Ciebie z odautorskim komentarzem... bardzo mi miło, że tekst trafił w gust, aż się ciepło na sercu robi.

    Co do pytania, to nigdzie "w szufladzie" nie mam schowanego opowiadania, ani żadnej innej formy literackiej. Wszystkie teksty dłuższe które tworzę, to są gry fabularne na forum co najwyżej, ale jeśli masz chęć, to mogę zaatakować Cię wątkiem u Leviego i razem stworzymy dłuższą historię! Nawet napisałam do Ciebie w tej sprawie na gmaila :) Także ten... będę czekać na odpowiedź. Do napisania!]

    Dani

    OdpowiedzUsuń
  17. [Piszę się na to wszystko. Pomysł tak mi się spodobał, że od razu pokusiłam się o rozpoczęcie :)]

    Rowan stał z boku, w cieniu filaru, z szklanką w dłoni, której nie potrafił wypić. Garnitur leżał idealnie, jak zawsze, jak na Ardentów przystało, ale w środku coś się rozłaziło, pękało na szwach. Nie chciał tu być. Ojciec kazał się pojawić, „Rodzina musi być widoczna. Po wszystkim.” Po wszystkim. Tak mówili o piętnastu latach, jakby to była długa podróż, a nie wyrok. Patrzył, jak goście uśmiechają się do jego matki, jak ściskają dłoń ojcu, jak fotograf błyska co kilka minut, łapiąc ich w ułożonych pozach. Świat, który nigdy się nie zmienia. Świat, z którego on już dawno wypadł. Powietrze w sali było gęste od rozmów, światła odbijały się w kieliszkach jak w taflach wody. Ruszył niepewnie z miejsca, szedł powoli, trochę bez celu, wciąż z tą sztuczną uprzejmością na twarzy, której używał jak maski. Każdy gest wydawał mu się wyuczony, każde słowo za głośne, zbyt miękkie, nieprawdziwe. Chciał po prostu znaleźć wyjście, oddech, cokolwiek, co nie pachniało winem i udawanym ciepłem. Przesuwał się między ludźmi, mijając znajome twarze, które znał tylko z dawnych fotografii i nazwisk na zaproszeniach. Kilka osób zawołało jego imię, ktoś dotknął go lekko w ramię, inny się uśmiechnął, ale on tylko kiwał głową, nie zatrzymując się, jakby wciąż był gdzieś obok tego wszystkiego. Zakręt przy barze. Chciał przejść bokiem, kiedy ktoś odwrócił się zbyt szybko. Uderzenie było krótkie, niemal ciche, ale wino rozlało się po jego mankiecie, czerwienią przecinając biel materiału. Ciepło przeszło przez tkaninę jak ogień. Zamarł. Nie dlatego, że coś się stało, ale dlatego, że nagle wszystko, ten dotyk, zapach, szelest szkła, uderzyło w niego z siłą, której nie potrafił nazwać. Uniósł wzrok, napotykając obce oczy - ciemne, skupione, zbyt bliskie. Czas zwolnił. Nie wiedział, kim był mężczyzna, na którego wpadł, ale jego obecność miała w sobie coś znajomego, coś, co otworzyło w nim echo, którego nie chciał słyszeć. Jakby ciało rozpoznało dawny ból wcześniej niż myśl. Zrobił krok w tył, starając się coś powiedzieć, cokolwiek, prosty gest, słowo przeprosin, lecz głos odmówił mu posłuszeństwa. Czuł, że powietrze nagle staje się zbyt gęste, że oddech huczy gdzieś po drodze. Ktoś się pochylił, ktoś coś mówił, ale wszystko brzmiało, jakby dochodziło zza szkła. W jego głowie był tylko dźwięk pękającego szkła i bicie własnego serca, które wracało w rytmie zbyt szybkim, zbyt dobrze znanym. Rowan odsunął się, wciąż niepewny, czy to przez wstyd, czy przez lęk. Chciał sięgnąć po chusteczkę, cokolwiek, ale dłonie miał jak z kamienia. Wino zdążyło już zaschnąć, zostawiając ciemny ślad, który wyglądał jak coś, czego nie da się zmyć. Próbował coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mu w gardle. Dopiero po chwili, jakby z trudem przypomniał sobie, jak to się robi.
    - Przepraszam - wyszeptał i zrobił krok w tył, potem drugi. Czuł, jak przestrzeń wokół niego zaczyna się kurczyć. Chciał coś jeszcze dodać, może się uśmiechnąć, cokolwiek, co przywróciłoby normalność, ale świat już się przesunął, jakby podłoga zmieniła kąt - Naprawdę… przepraszam - dodał jeszcze, ledwo słyszalnie, starając się jakoś zapanować nad oddechem.

    Rowan

    OdpowiedzUsuń
  18. [A pewnie, że bym chciała, tylko niestety potrzebuję czasu, bo na razie trudno mi wykminić coś, co a/ nie byłoby naciągane b/ nie byłoby jednostrzałówką na kilka opisów i niespodziewany end. :D]

    Leif Zweig

    OdpowiedzUsuń