Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2196. There was happiness because of you

przeszłość

Can we always be this close forever and ever?

Tobias Calloway siedział przy podłużnym prostokątnym stole z gazetą otwartą na stronie poświęconej polityce. Na podstawce w pobliżu stała powoli stygnąca kawa, z której jeszcze unosiła się para. Od kilku dobrych minut udawało mu się ignorować wgapione w niego brązowe ślepia rocznej suczki. Pokusa była dla niej jednak zbyt wielka, gdy obok nieinteresującej kawy leżał talerzyk z niedokończonym tostem z bekonem i jajkiem. Zapach bekonu rozchodził się na całe pomieszczenie, będąc w stanie zwlec z łóżka nawet największego leniucha, którym – prędko po zakupie – okazała się być Milka.

Dochodziła dziewiąta rano w sobotę. Właścicielka suczki dalej spała i nie zapowiadało się na to, aby jakąkolwiek siła mogła ściągnąć z łóżka Bridget o tak nieludzkiej porze, według blondynki, w sobotę. Mężczyzna uważnie wpatrywał się w gazetę, jednak nie czytał jej. Próbował, ale słowa zlewały się teraz w jedno, a wszystko było winą psa. Gdyby spojrzał w kierunku białego psa z czarnymi plamkami dostrzegłby wystawiony na bok język i błagające o kawałek bekonu oczy. Nie mógł się przecież złamać i pozwolić na to, aby pies go kontrolował, prawda? Trwając w tym zawieszeniu czas niemiłosiernie mu się dłużył. Minuta zdawała się trwać dziesięć. Ignorowanie psa nie było jednak tak łatwe, jak sądził. Milka była u nich od kilku miesięcy i zadomowiła się bardzo szybko, a jeszcze szybciej znalazła najsłabsze ogniwo w całym domu. I był nim właśnie Tobias. Mimo, że nie karmił jej w ukryciu przed czujnym okiem córki, to Milka i tak wiedziała u kogo, być może, uda wyżebrać się jej kawałek jedzenia. Swoją zapełnioną miską nie była ani trochę zainteresowana. Zawsze ciekawsze było to, co znajduje się na jego talerzu. Z całych sił próbował nie patrzeć w kierunku dalmatyńczyka. Z każdą chwilą ignorowanie jej stawało się coraz trudniejsze. Zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli wymięknie to już nigdy nie da mu spokoju. Była zaskakująco dobra w dostawaniu upragnionych smakołyków, ale jeśli chodziło o jedzenie ze stołu, to jeszcze tej przyjemności nie zaznała. I miała nie zaznać. Dobrze pamiętał te miesiące przygotowań do powitania Milki w ich domu. Czytanie setek artykułów o rasie, wybieranie odpowiedniego jedzenia, zabawek, a to wszystko zanim łaciata psina się u nich pojawiła.

— Przestań drażnić psa.

Miękki kobiecy głos przerwał panującą w jadalni ciszę. Tobias podniósł wzrok znad nieczytanej gazety, a kąciki jego ust uniosły się, kiedy dostrzegł swoją żonę. Stała oparta o futrynę ze skrzyżowanymi na piersi rękami. Długie włosy opadały luźno na plecy. Nawet będąc w domu zawsze otaczała ją elegancja. Beżowa koszula wsunięta została w czarne materiałowe spodnie, które ozdobione były paskiem wiązanym na kokardę. Jedyne co nie pasowało było obuwie, puszyste białe wsuwane buty.

— Nie drażnię jej — odparł starając się brzmieć na stanowczego. Kiedy poprawił się na krześle pies podniósł się, zamerdał ogonem i wbił swoje spojrzenie w ciemnowłosego mężczyznę. Tobias westchnął. Był pokonany. — To nie moja wina, że jest wiecznie głodna i czeka tylko na moje śniadanie.

— Bo wie, że cię pokona — zaśmiała się melodyjnie. Oderwała się od futryny i wolnym krokiem skierowała do psa. Nachyliła się przy Milce, której czubek głowy obsypała paroma pocałunkami i podrapała za uchem tam, gdzie najbardziej lubiła. — Złamiesz go w końcu, prawda? Dostaniesz kiedyś jego śniadanie — dodała, a suczka, jakby na potwierdzenie, szczeknęła wesoło i podskoczyła próbując oprzeć się łapami o przedramię kobiety. — No dość, dosyć. Idź lepiej do swojej pani. Czeka na ciebie spacer, a ktoś kto miał cię codziennie wyprowadzać, zaspał — poleciła. Machnęła ręką w kierunku korytarza, który doprowadziłby psa do pokoju blondynki, ale Milka nie ruszyła się z miejsca. Najwyraźniej uznała, że to jest początek zabawy. Podskoczyła znów w miejscu, ale tym razem wyciągnęła łapy przed siebie i nachyliła się, a tył wystrzelił do góry. Machała ogonem na obie strony.

— Obie jesteście niemożliwe z tym psem — westchnął. Nie było w jego słowach jednak grama złośliwości. Cieszył się, że znalazły coś, co je uszczęśliwia. Może nie sądził, że będzie to w formie psa, ale nie zamierzał narzekać. — Żadnych planów na dziś? — spytał. Gazetę złożył i odłożył na bok. Starając się, aby Milka nie zwróciła na niego jednak uwagi. W końcu teraz miała przy sobie drugą panią, możliwe, że to na niej się teraz skupi.

— Zapomniałeś, prawda?

Napiął się po usłyszeniu tych słów. Zapomniał? Oczywiście, że nie zapomniał.

— Nie zapomniałem przez ostatnie dwie dekady, nie zapomnę i przez następne dwie — zapewnił podnosząc się z miejsca. Zignorował kręcącego się między nogami psa, kiedy przyciągnął do siebie kobietę, aby na czole złożyć czuły pocałunek. — Bądź gotowa na piątą. Mamy dziś napięty grafik.

Twarz kobiety rozjaśniła się po tych słowach. Mało brakowało, a pisnęłaby niczym mała dziewczynka, która właśnie dostała upragnioną lalkę. Radość wypełniła pomieszczenie, jakby teraz nic poza planami na wieczór się nie liczyło i poniekąd tak właśnie było.

§

The future's bright

... Dazzling.

— Dostałam się! Dostałam się!

Bridget wpadła do apartamentu z impetem. Policzki miała całe czerwone, a w dłoniach ściskała z całej siły telefon. Był odblokowany, a na ekranie był e-mail z przyjęciem jej do zespołu Red Bulla na pozycję social media manager. Nawet nie tyle co dla nich miała pracować, a dla jednego konkretnego kierowcy.

 Nawet nie myślała, że gdy wysyłała aplikację dojdzie do czegoś więcej niż informacji, że nie będą przetwarzać jej CV dalej, ale dziękują za zgłoszenie. Pamiętała, kiedy otrzymała propozycję, aby przejść do kolejnego etapu. Jednak nawet wtedy nie sądziła, że będzie z tego coś więcej. Czekała całymi tygodniami na to, aby w końcu usłyszeć coś więcej i powoli traciła nadzieję. Solidnie przygotowała się do objęcia takiej roli. Uczyła słów, których znaczenia nie znała. Z wyścigami nie miała nigdy nic wspólnego. Ot, czasami jej tata i dziadek oglądali, ale rzadziej sami fatygowali się, aby obejrzeć na żywo. Prawdę mówiąc, gdyby jeszcze rok temu minęła się na ulicy z zawodowym kierowcą to nie miałaby pojęcia kim jest. Obijały się jej o uszy nazwiska, ale nie twarze. Zaczęło się to zmieniać, gdy zainteresowała ją praca i od zapoznawania się z wizerunkami zaczęła swój research. Unikała czytania artykułów, które brzmiały bardziej, jak plotki. Po wiedzę sięgała przeglądając zatwierdzone strony, z których dowiadywała się głównie o teamach, kierowcach i tam zagłębiała się w artykuły, które również dostarczały mniej lub bardziej ważnych wiadomości. Przecież nie mogła się tam pojawić będąc kompletnie zieloną, prawda? Czułaby się o wiele pewniej, gdyby dostała taką posadę, w miejscu, które było zbliżone jej zainteresowaniom, ale absolutnie nie zamierzała narzekać. Brała to jako wyzwanie, którego podjęła się z uśmiechem na twarzy. Jeśli się nie sprawdzi to przecież nic się nie stanie, ale wciąż będzie mogła chwalić się tym, co udało się osiągnąć. Im więcej czytała, oglądała i notowała tym więcej zostawało w jej głowie. Do samego końca nie była pewna, czy wszystko co zapamiętywała będzie potrzebne. Ostatecznie doszła jednak do wniosku, że lepiej jest wiedzieć więcej niż nie wiedzieć nic, a nie mogła przewidzieć czy ta wiedza nie przyda się jej w przyszłości do czegoś więcej.

Podparła się dłonią o ścianę i odetchnęła głęboko. Wbiła wzrok w ekran i ponownie pisnęła, kiedy zaczęła czytać e-maila. Była podekscytowana i wciąż nie wierzyła, że do tego doszło. Dawno nie była już niczym tak podniecona.

Dopiero po chwili dostrzegła wpatrzone w nią dwie pary oczu. Niebieskie i łagodne taty, który uśmiechał się z dumą i zielone przepełnione dumą mamy, która również nie mogła wyjść z podziwu. To Catherine pierwsza podeszła do blondynki i mocno ją objęła. Dziewczyna prawie zachwiała się na szpilkach, które na sobie miała. Odwzajemniła uścisk i nic nie powiedziała, kiedy wymalowane na czerwono usta mamy musnęły jej policzek.

— Mówiłam, że ci się uda — powiedziała. Objęła jej twarz w dłonie i przez chwilę spoglądała w oczy córki. Nie musiały nic mówić, aby wiedzieć co chcą sobie przekazać. — Jestem taka z ciebie dumna, kochanie. Dopiero zaczynasz, a już masz taką ofertę. To niesamowite.

— Dziękuję, mamo — odpowiedziała cicho. Czuła, że z podekscytowania zaraz się popłacze, a to wolała zrobić, gdy będzie już sama. Nie wstydziła się okazywać emocji przed rodzicami, ale w głębi wiedziała, że to będzie jeden z tych brzydkich płaczy, których nikt nie powinien oglądać.

Tobias odchrząknął i tym samym zwrócił na siebie uwagę. Catherine puściła twarz Brie, a po chwili obie spoglądały na ciemnowłosego mężczyznę.

— Oboje jesteśmy z ciebie dumni, Bridget. To świetna propozycja. Tylko… Nie daj się temu Markowi, dobrze? — Puścił do niej oczko, a w odpowiedzi blondynka jęknęła z zażenowaniem wyczuwając o co jej ojcu chodziło. Przewróciła oczami mając ochotę się schować. Ten krótki komentarz jednak ją rozbawił, ale jeszcze nie zamierzała pokazywać tego ojcu. — No co? Słyszałem… plotki. Powinna uważać.

— Nie jestem zainteresowana sportowcami i nazwa się Max, a nie Mark — poprawiła ojca niemal natychmiast. Dobrze wiedziała, że nie pomylił imienia przypadkiem, a zrobił to specjalnie i chyba osiągnął swój cel, kiedy blondynka go natychmiast poprawiła, bo dostrzegła ten głupkowaty uśmieszek, którym obdarzał ją za każdym razem, kiedy opowiadała o jakimś chłopaku.

 Nie zgłosiła się po to, aby szukać romansu. Czy istniało coś bardziej cliché niż to? Chciała doświadczenia w social mediach, większego niż te, które już miała. Pracowała wcześniej dla różnych firm, prowadziła niejedne media społecznościowe, ale pracowanie dla i z Maxem Rossi? To nie był ktoś początkujący. To była elita, z którą nie każdy mógł mieć okazję pracować. I nie zamierzała takiej szansy zmarnować.

Nie wiedziała czym się wyróżniła tak bardzo, że dostała tę robotę. I nie miało to dla niej znaczenia. Jeśli to jej nazwisko ich przyciągnęło to trudno. Nigdy nie ukrywała, że z niego korzysta, a robiła to dość regularnie. Miała świadomość, że jest dobra, ale nie najlepsza w tym co robi. Na pewno mogliby znaleźć jeszcze kogoś lepszego i może z ciekawszym CV, ale wybrali ją i nie zamierzała sobie umniejszać.

Jeszcze czego. Zamierzała być profesjonalistką i – nie ukrywała – kiedy przeglądała Instagramy kierowców chwilami zatrzymywała się na zdjęciach na dłużej. To było nie fair, że wielu z nich wyglądało tak, jakby zeszli z wybiegu.

— No przecież sobie żartuję, Brie — zaśmiał się i przyciągnął ją do siebie, a następnie mocno wtulił. — Będziesz świetna. Nie pożałują, że cię zatrudnili.

— Wiem, że nie. Będę tak świetna, że nie będą chcieli mnie wypuścić — zaśmiała się, ale pomimo żartobliwego tonu mówiła poważnie. Mogło być różnie, ale utwierdzała się w przekonaniu, że trzeba zawsze myśleć pozytywnie. Afirmację, manifestacje i tym podobne. Nigdy nie robiła tego na poważnie, a raczej w ramach żartu i gdy coś się sprawdzało to nie sprowadzała tego do zwykłego prosiłam, więc to dostałam. Raczej ciężko harowałam, więc zasłużyłam, aby to dostać.

— Ale poważnie, gdyby cię źle traktował, czy się dobiera…

— Tato! — Przerwała mu i wyplątała się z objęć. — To profesjonalista. Ale tak, gdyby coś się działo to od razu dam ci znać.

— Zuch dziewczyna.

§

There's glitter on the floor after the party

Nie obyło się bez małego świętowania.

Była zaskoczona przyjęciem, które w tajemnicy urządzili dla niej rodzice. Najbliższa rodzina, parę przyjaciół i wielki baner z napisem Gratulacje! I oczywiście, że musiał być tort i oczywiście, że musiał być – jakżeby inaczej – w kształcie samochodu i z boku zrobiony z jakiejś słodkiej masy telefon, na którym zręcznie ktoś namalował Instagrama. Była tym rozbawiona, a jednocześnie niesamowicie wzruszona, że tak bardzo o niej wszyscy myśleli. Chyba nie mogłaby wyobrazić sobie lepszego rozpoczęcia nowego etapu w życiu, a bez wątpienia tym właśnie ot było. Nowym, ekscytującym rozdziałem, który chciała uzupełnić o nowe doświadczenia, emocje i znajomości, a nie miała wątpliwości co do tego, że wyjdzie z masą wspomnień, do których będzie wracała nawet po latach.

Przyjęcie ciągnęło się do późnych godzin. Dopiero około trzeciej wychodziła z restauracji oparta o ramię Tobiasa, a gdy wsiadła do auta niemal od razu zasnęła oparta o szybę na tylnym siedzeniu. Miała przed sobą nowe wyzwania, które z jednej strony ją przerażały, bo co, jeśli jednak sobie nie poradzi? Z drugiej natomiast była przekonana, że wszystko się dobrze ułoży i pomimo trudności, a te spodziewała się napotkać, będzie wszystko w porządku.

§

Tell me all your secrets

Zgubiła się.

Pierwszego dnia już się zgubiła i nie miała pojęcia, dokąd iść. Nie takie wrażenie powinna zrobić, ale sytuacja okazała się całkiem zabawna i nikt nie miał o to pretensji, a w zasadzie przez następne pół godziny Bridget stała się obiektem żartów, a jej zagubienie historyjką, którą opowiadano, gdy była przedstawiana komuś nowemu.

Jedne z pierwszych słów, które usłyszała po dotarciu, z małymi utrudnieniami, na miejsce i przywitaniu się to Przygotuj się, ten dzień minie w wyścigowym tempie. I było w tym wiele racji. Towarzyszyła jej mieszanka ekscytacji i napięcia, które były przy niej od chwili, kiedy oficjalnie stała się częścią zespołu. Każdy zakamarek tego miejsca emanował wyścigową dynamiką, której nie można było porównać z niczym innym. W biurze działu social mediów powitana została przez zapach świeżo zaparzonej kawy i dźwięki stukających klawiatur. Tablica zapełniona była najważniejszymi na ten moment informacjami razem z rozpisanym harmonogramem, który na dłuższą chwilę przykuł jej uwagę. Wszystko musiało wyjść idealnie – każdy post, film czy zdjęcie. Nie było tutaj czasu ani miejsca na błędy, a mimo zdenerwowania, które krążyło w jej żyłach nie mogła się doczekać tego, co będzie dalej. Filtr do zdjęć czy filmów musiał zostać dobrze dobrany pod kolory zespołu. Jeśli kiedykolwiek sądziła, że wie co to znaczy stres to dopiero tutaj poznała jego prawdziwą definicję, a jednocześnie jak nigdy odnalazła się w tym pokręconym, szybkim miejscu, o którym wcześniej nawet nie śniła.

Nie sądziła tylko, że praca z Maxem sprawi, że pozna tajemnicę, która nie była przeznaczona dla niej. Przez wspólnie spędzony czas może nie poznali się nawet na tyle, aby zostać znajomymi, ale dostatecznie dobrze, aby nie czuć się w swoim towarzystwie źle. Co jeszcze nie znaczyło, że cokolwiek o sobie wiedzieli. Wiedziała o Maxie tyle, ile sam chciał powiedzieć, a i tak to co interesowało ją najbardziej to uchwycenie dobrych momentów i bycie dla niego wsparciem, kiedy tego potrzebował. A potrzebował wiele, jeśli chodziło o odnalezienie się w chaosie w mediach społecznościowych i zwyczajnie cieszyła się, że mogła go przez to przeprowadzić i pokazać z czym to się je, skoro stronił wcześniej od udzielania się online. Nie bała się też nim potrząsnąć, gdy coś nie szło po jego myśli. Co akurat było dość zabawne, patrząc na to, że Bridget wcale nie była mu najbliższa. Widziała radość po wygranych wyścigach, wściekłość i rozczarowanie, kiedy nie zajął wymarzonego miejsca. Była zawsze z boku. Nawet jeśli na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że stoi w tyle lub wpatrzona jest w telefon czy kamerę, ale zawsze była i widziała więcej niż mogło się wydawać.

 Max w oczach blondynki był profesjonalistą w tym co robił, wkładał w swoją pracę całe swoje serce i robił to z pasją. Emanował pewnością siebie, której można było pozazdrościć, a jednocześnie w oczach blondynki nie robił się przy tym arogancki. Wiedział, że jest dobry i to wykorzystywał, a takie podejście lubiła w ludziach najbardziej.

Nie interesowała się jego życiem prywatnym. 

Do czasu, aż nie usłyszała tej rozmowy, która i jej życie wywróciła do góry nogami. Miała wtedy w planach tylko uchwycić miły moment, którym można byłoby się podzielić w internecie. Ot, nic wielkiego ani szczególnego, a zamiast tego usłyszała trudną i skrywaną przed światem prawdę. Pierwszy raz znalazła się w tak dziwnej sytuacji, z której nie umiała wybrnąć. Mimo, że zapierała się rękami i nogami, że zachowa to dla siebie, to czuła, że nieszczególnie jej wierzy. I nie mogła się dziwić, a będąc na jego miejscu również miałaby setkę podejrzeń czy ta nowa dziewczyna w zespole na pewno będzie potrafiła trzymać buzię na kłódkę.

Potrafiła.

§

Who am I supposed to talk to?

What am I supposed to do

If there's no you

Listopad 2022

Nigdy nie lubiła jesieni.

Urodziła się latem i w lecie była zakochana. Nosiła krótkie sukienki i lekkie makijaże, popijała mrożoną lemoniadę przez słomkę, a lód przyjemnie brzęczał w szklance. Spędzała czas nad basenem, nie wychodziła z bikini i przez minimum dwa miesiące tak właśnie wyglądało jej życie. Lato było słodkie, grzejące i rumieniące skórę. Lato było przepełnione jasnymi kolorami. Kojarzyło się z czymś przyjemnym. Z długimi wakacjami w egzotycznych miejscach, z wolnym od zajęć w szkole czy na uczelni, czasami nawet i z wolnym od pracy. W lecie świat wyglądał lepiej. Obudził się do życia po surowej zimie i chłodnej wiośnie. Sprawiał, że chciało się żyć.

Jesień była ciężka. Deszczowa. Mroczna. Przepełniona chłodem oraz… Bólem.

Jesienią straciła kontrolę nad swoim dotychczasowym życiem. Już wcześniej nie lubiła tej pory roku, ale teraz nienawidziła z całego serca. Listopad roztrzaskał jej świat na tysiące ostrych odłamków. Te z kolei wbijały się w najwrażliwsze miejsca na ciele, aby tylko mocniej bolało. Z każdą godziną, która mijała od momentu zgłoszenia zaginięcia rodziców, ciężar bezradności stawał się coraz trudniejszy do zniesienia. Nie mogła nic zrobić. Nie mogła wsiąść w samochód, była rozkojarzona i nie nadawała się do prowadzenia aut – roztrzaskałaby się na pierwszym zakręcie i wszyscy dobrze by wiedzieli, że byłoby to celowe działanie. Odtwarzała w głowie ich ostatnią rozmowę. Tę tuż przed ich wyjściem, która do bólu była zwyczajna. Żartowała z nimi, śmiała się i obiecywała, że nie doprowadzi apartamentu do ruiny tak, jak zrobiła to pół roku wcześniej, gdy wyjechali na krótkie wakacje. Impreza wymknęła się spod kontroli, skończyło się wybitym oknem i zniszczoną umywalką, ale skąd miała wiedzieć, że będzie tak źle? Prosiła ich o zdanie relacji, aby dali znać, jak dojadą i życzyła udanej zabawy żartobliwie prosząc, aby nie wrócili z rodzeństwem. Pamiętała, jak oboje przewrócili oczami na ten komentarz i dodali, że postarają się wrócić bez nowych członków rodziny. Pamiętała doskonale to dziwne uczucie, kiedy się nie odezwali. Droga miała im zająć nie więcej niż dwie godziny. Sprawdzała wiadomości, czy na autostradzie nie było żadnych wypadków, ale nic podobnego nie miało miejsca. Już wtedy czuła, że coś jest nie w porządku. Starała się jeszcze nie denerwować. Wyjechali na romantyczny weekend, pewnie zatracili się w pięknych widokach, ciekawych restauracjach i w sobie samych – tak to tłumaczyła. Tłumaczyła to tak przez następne dwa dni.

A potem wszystko runęło.

W każdej chwili ciszy słyszała ich głosy, widziała ich twarze – obrazy z ostatniego spotkania odtwarzały się w jej głowie na przemian z najgorszymi scenariuszami. Czy wciąż żyli? Czy byli ranni, przetrzymywani gdzieś, błagając o pomoc? A może… była tylko pustka, której nie chciała nawet wypowiedzieć na głos.

Każdy dzwonek telefonu wywoływał u niej zarówno nadzieję, jak i lodowaty strach. Znajomi, rodzina, media – wszyscy zdawali się patrzeć na nią jak na osobę, która musi „mieć wszystko pod kontrolą”, ale Brie czuła, że zaraz się rozpadnie. Za dnia jeszcze się trzymała, ale potem nadchodziła noc. W ciemnościach była sama ze swoimi myślami, z dręczącymi scenariuszami, słowami detektywów, które nie dawały żadnej nadziei. W 2022 roku w Stanach Zjednoczonych zaginęło 546,568 osób. Dwie z nich były jej rodzicami. Rodzicami, którzy nigdy nie wrócili ze swojego weekendowego wypadu do spa, a raczej nigdy tam nie dotarli. Rodzicami, którzy po prostu rozpłynęli się w powietrzu, kiedy jechali I-87.

Targały nią sprzeczne emocje: gniew na rodziców, że zostawili ją samą, frustracja wobec bezradności śledczych, oraz niemal chorobliwa nadzieja, że może za chwilę ktoś zapuka do drzwi i powie, że wszystko to był jeden wielki błąd.

Odkąd ten koszmar się rozpoczął miała nadzieję, że to wszystko okaże się przerażającym snem. Wytworem jej wyobraźni. Śpiączką, z której nie może się wybudzić i wyobraża sobie potworne rzeczy. Czymkolwiek, ale nie rzeczywistością, w której nie potrafiła funkcjonować. Tyle, że czas mijał, a nie zmieniało się absolutnie nic. Nic nie przynosiło omawianie tematu w internecie, wrzucanie kolejnych postów, aby przypomnieć o sprawie rodziców, śledczy rozkładali ręce i patrzyli na rodzinę Calloway i Ainsworth ze współczuciem. Ich też gryzło to, że nie mogli tej sprawy rozwiązać. Nikomu nie pasowało wytłumaczenie, że Catherine i Tobias chcieli odciąć się od starego życia. Każda sprawa, którą prowadził jej ojciec została przetrzepana. Każdy przestępca, którego wsadził do więzienia, a który wyszedł, został przesłuchany, pomimo przeprowadzenia rozmów z setkami, jak nie tysiącami osób, nie pojawiła się żadna informacja, która mogłaby naprowadzić ich na jakikolwiek trop. W pierwszej kolejności wykreślono Bridget z kręgu podejrzanych – w końcu młoda dziewczyna mogła mieć chrapkę na majątek rodziców, ale gdy taka opcja tylko padła Henry wpadł w szał doprowadzając do porządku każdego komu taka myśl przeszła przez głowę. Catherine nie miała wrogów, obsesyjnego fana, który obserwował każdy jej krok. Tobias miał wielu wrogów, podobnie, jak Henry, a jednak to do niczego nie prowadziło. Śledczy, Bridget i jej bliscy wpadali na wielki niemożliwy do przeskoczenia mur.

§

And then the cold came, the dark days

When fear crept into my mind

Styczeń 2023

Na początku była to tylko próba. Nic na stałe ani na poważnie. Potrzeba zagłuszenia dręczących myśli, ukojenie nerwów i oderwanie się od codzienności. Mała tabletka, niepozorna i niemal komicznie niewinna, jak witamina, którą można popić wodą. Will obiecywał, że to pomoże – że uspokoi burzę myśli i uciszy ten dźwięk, który od tygodni rozbrzmiewał w jej głowie. Potrzebowała w to wierzyć. Brała ją wieczorem, żegnając się wcześniej z bliskimi wymówką, że idzie spać, była daleko od nagabywania bliskich i ciągłych telefonów od dziennikarzy.

Spokój napłynął niedługo później. Był on jednak dziwny, wręcz niepokojący. Jakby ciężar rzeczywistości, którzy przygniatał jej klatkę piersiową, nagle rozpłynął się w powietrzu. Ból powoli uchodził w zapomnienie, a zamiast niego pojawił się letargiczny komfort. Leżała wśród miękkiej pościeli, patrząc się w sufit, na którym kiedyś nakleiła gwiazdki, pozwalając emocjom wyciec z niej jak powietrze z przebitego balonika. Myśli o rodzicach wciąż były obecne, jakby w tle – ale rozmywały się, gubiły ostrość, były takie odległe i… Nie jej problemem. Nie teraz.

Ulga była chwilowa. Poranek sprawił, że pojawiły się wyrzuty sumienia i jeszcze większy ciężar tego, przed tym próbowała uciec.

Wieczorem wzięła więc dwie tabletki.

 

— Will miał rację. Jesteś zdesperowana.

Kiedy zobaczyła Zane po raz pierwszy, od razu poczuła, jak wypełnia całe pomieszczenie swoją arogancją. Był szczupły, wysoki, z wyrazem wiecznego niezadowolenia malującym się na twarzy. Kątem ust uśmiechał się w sposób, który bardziej przypominał grymas niż cokolwiek serdecznego.

Było łatwiej, kiedy Will podrzucał jej rzeczy. Nie nadawała się do załatwiania brudnych interesów. To Will był pośrednikiem. Płacił. Odbierał. Przynosił. To miało się nie zmienić.

— Żałosny widok, nie uważasz? — zagadnął lekkim, konwersacyjnym tonem. — Wszystkie jesteście takie same. Smutne bogate dziewczynki, obnoszące się z tym, jak trudne było ich życie.

Drgnęła, jednak nie od zimna. Otulona płaszczem i szalikiem nie czuła wiatru, który targał jej włosami. To chłód tonu mężczyzny przyprawiał ją o dreszcze. Parking był opustoszały, poza paroma autami i ich dwójką nie było tu żywej duszy.

— Mam… po prostu… Will miał przekazać instrukcje.

Czuła się, jakby była w złym miejscu, w złym czasie – nie, w złym życiu

— Och, przekazał — uśmiechnął się drwiąco, wsuwając dłoń do kieszeni kurtki. — Mam tu wszystko, czego ci potrzeba do szczęścia. Ale najpierw kasa — rzucił oschle, mierząc ją ironicznym spojrzeniem.

Do szczęścia. Gdyby nie była tak przerażona prychnęłaby z urazą. Zamiast tego zmroziło ją jeszcze bardziej. Czując, jak obserwuje każdy jej ruch, działała w zwolnionym tempie. Wsunęła dłoń do kieszeni płaszcza. Miała odliczoną kwotę. Tyle, ile kazał jej przyszykować Will i dodatkowe, gdyby okazało się, że ma za mało. Wyciągnęła plik pieniędzy w stronę Zane i mogła przysiąc, że kiedy ich palce na moment się ze sobą zetknęły przeszedł ją nieprzyjemny prąd. Kłopoty. Tym Zane był. Kłopotami.

— Zapłaciłam. Gdzie moje rzeczy?

Uniósł brew, jakby rozbawiony. Wyciągnął z kieszeni niewielkie, zielone pudełeczko i rzucił jej.

— Płacz w samotności sponsoruje dzisiaj fundacja wujka Zane’a — zakpił.

 

Pierwsza zauważyła Willow.

Oczywiście, że to była Willow. Znała ją lepiej niż ktokolwiek inny. W tym czasie żałowała, że Wills znała ją na wylot, aby wiedzieć, kiedy należy interweniować. To miało pomóc na chwilę. Chciała tylko przez moment nie czuć. Przestać być tak bezradną, odepchnąć problemy na bok i nie myśleć. Wyciszyć się. Zamknąć umysł i na parę godzin nie istnieć w świecie, w którym wszystko się doszczętnie posypało. Straciła już to, co najważniejsze. Co jeszcze mogłoby zostać odebrane? Chęć ucieczki była silniejsza niż rozsądek. Nawet w momencie, kiedy prowadziła imprezowe życie nie sięgała po żadne kolorowe tabletki, które umiliłyby czas. Nie była taką dziewczyną. Nie była taką osobą. Do czasu, aż nie stała się żebrzącą o parę tabletek laską.

To mnie przytłacza, Will. Proszę, to ostatni raz. Nikt nie wie. Nikt się nie dowie.

Proszę.

Proszę.

Proszę.

Dowiedzieli się i byli wściekli, a jednocześnie – co zabawne i irytujące – tak bardzo wyrozumiali. To aż fizycznie bolało, że zamiast afery, wykładów o tym, jak mogła zrujnować sobie życie, wszyscy głaskali ją po głowie. Biedna Bridget, tak bardzo przytłoczona tym wszystkim, nieradząca sobie Bridget, która potrzebuje, aby ktoś poprowadził ją przez życie i wyprowadził na prostą.

 

Minął prawie rok. Niewiele się nie zmieniło.

Media przestały się tak interesować. Ludzie ruszyli do przodu ze swoim życiem. Każdego dnia przecież ktoś ginął. Tobias i Catherine nie byli jedynymi, którzy zostawili swoje rodziny w jednej wielkiej niewiadomej. Pojawiały się kolejne sprawy do rozwiązania. Takie, w których były dowody i takie, które można było rozwiązać. Sprowadzić zaginione osoby do domu. Oddać ich bliskim życie, które na moment utracili. Bridget nie miała takiego przywileju. Tygodniami nosiła na twarzy uśmiech, zapewniając, że jest już lepiej. Kłamała.

Kłamała.

Kłamała.

Kłamała.

Kłamała tak bardzo, że zaczęła wciągać w te kłamstwa niewinne osoby. I – co prawda – jej kłamstwa nie zakrywały już o branie leków, na uspokojenie, ale wciąż to były kłamstwa. Otaczała się nimi od miesięcy i powoli gubiła w ich sieci. Zaplątała się w nich, pogubiła i mimo, że była otoczona bliskimi, to nigdy nie czuła się tak samotna, jak przez te ostatnie miesiące.

§

Teraźniejszość, połowa 2024

'Cause I'm a real tough kid, I can handle my shit

Trzasnęła głośno drzwiami z nadzieją, że wypadną z zawiasów.

Nie minęło parę sekund, jak ten sam dźwięk, który rozniósł się przed chwilą został powtórzony. Szła szybkim krokiem w stronę czarnego samochodu czując, jak niewiele jej brakuje, aby coś rozwalić. Pozbierała się, na tyle, na ile mogła się pozbierała. Była w końcu szczęśliwa. Dla niego. Dzięki niemu. Gwałtownie otworzyła drzwi i wskoczyła na tylne siedzenie. W głowie huczały jej słowa ciotki. Może po prostu powinnaś uznać ich za zmarłych? Jeszcze czego. Wybuchała z tego awantura. Tak wielka, że nie była w stanie patrzeć Willow w oczy po słowach, które padały zarówno z ust matki kuzynki, jak i z jej własnych. Wills nie była niczemu winna, ba, stała po stronie Bridget i też sądziła, że Cassidy odbiło, ale to wciąż była jej matka i na moment Brie musiała się odciąć. Rozmowy o rodzicach były zawsze trudne, to się nie zmieni. Jednak żadna siła nie sprawi, że uzna ich za zmarłych. Nie, dopóki nie zobaczy na własne oczy, że naprawdę ich już nie ma.

Nigdy nie była fanką ciotki Cassidy. Zawsze czuła, że nie zbliżyła się do rodziny na tyle, aby znaleźć sobie w niej wygodne miejsce. Jakby nie do końca pasowała do rodziny Calloway. I może coś faktycznie w tym było, a po słowach, które usłyszała od ciotki była już bardziej niż pewna, że daleko jej do bycia prawdziwym członkiem rodziny. Czasami to wsparcie, którym ta rodzina się cieszyła było drażniące. Na wszystko znajdowali wytłumaczenie, choć nie do końca – bo kiedy Will zaczął brać nie dali mu takiej szansy, jaką dostała ona. Bridget była głaskana po głowie, tulona i ciągana od terapeuty do terapeuty, a Will… Willa wyrzucili. Jak niechcianego szczeniaka. Jemu wytłumaczyć się nie dali.

Teraz miała kolejny powód, aby nie lubić ciotki Cassidy. Początkowo myślała, że się przesłyszała, kiedy powiedziała o uznaniu rodziców za zmarłych. Bridget do samego końca zamierzała trzymać się nadziei, że ta sprawa będzie miała szczęśliwe zakończenie. To blondynka pierwsza wybuchła, wykrzykując ostre słowa w kierunku kobiety i jej męża – tego, który był kopią jej ojca. W dzieciństwie często z Willow i Willem ich ze sobą mylili. Szczególnie, gdy ubierali się identycznie. Nie szło ich odróżnić. Teraz, kiedy wpatrywała się w twarz swojego ojca, która jednak do niego nie należała, ale słuchała o tym, aby uznać jego za zmarłego miała wrażenie, że coś w niej pękło.

Ktoś rzucił przekleństwem. Ktoś kazał komuś iść w diabły i nigdy więcej nie wracać. Ktoś się rozpłakał. Ktoś wzdychał zirytowany. Bridget pierwsza trzasnęła drzwiami uznając temat za zakończony. Żadnego uznawania za zmarłych. Żadnej ciotki. Żadnego wujka wyglądającego jak ojciec Bridget. Żadnych więcej awantur o to, co robić z majątkiem rodziców.

Przecież oni kiedyś może wrócą.

Odetchnęła głębiej i nagle lewy nadgarstek stał się cięższy.

Dobrze wiedziała, dlaczego i to sprawiło, że kąciki jej ust nieznacznie się uniosły. To była drobnostka, nic specjalnego, ale jakże ważnego. Uniosła rękę, aby przyjrzeć się błyskotce. Bransoletka była wykonana z białego złota, ozdobiona detalami, w których zakochała się w momencie, kiedy ujrzała ją po raz pierwszy, ale najważniejsze było to, co skrywała w sobie. Niewielkie oczko nie zdradzało tak naprawdę niczego. Jedynie osoby, które wiedziały czego szukać znalazłyby w ozdobie coś niezwykłego. Gdyby uniosła oczko pod słońce dostrzegłaby znajome zdjęcie uśmiechniętych rodziców. To wciąż była najdroższa jej sercu rzecz, jaką kiedykolwiek dostała. Od niego. Doskonale pamiętała, kiedy ją dostała i w jakich okolicznościach i to, jak okrutnie się popłakała, kiedy dotarło do niej kto jest na zdjęciu. Była wtedy kupą nieszczęścia, która dała się zaciągnąć do Miami i mimo, że zapierała się wtedy rękami i nogami ostatecznie zgodziła się na wyjazd. Ten z kolei odmienił wszystko.

Zaczęło się od małego kłamstwa. Jakżeby inaczej.

Miała dosyć dziadków, ich swatania jej z synem znajomego czy wnukiem znajomego. Miała dość, że większość osób patrzyła na nią, jak na porcelanową laleczkę, która się rozleci, jeśli nie dostanie wystarczająco wiele uwagi.

Wzięła sprawy w swoje ręce, trochę pokracznie i zmuszając do związku kogoś z kim długo nie miała kontaktu, a nawet dobrze nie znała. I jak nigdy cieszyła się, że do tego doszło. Może zabrała się do tego w dość nietypowy sposób, ale nie szukała wtedy niczego poza ucieczką, od życia, którego prowadzić nie chciała. Przez ostatnie miesiące czuła się trochę tak jakby dostała angaż w filmie. Udawany związek, udawane randki, wyjazdy w dalekie miejsca, aby wspierać swojego chłopaka na niby, a to wszystko pod pretekstem, aby bliscy dali jej spokój. I dali. Tyle, że… no właśnie.

Wymknęło się to spod kontroli. Tyle razy próbowała znaleźć odpowiedni moment, aby z Maxem zerwać i zakończyć przedstawienie, które odgrywało się od paru miesięcy. Ale nie potrafiła. Każda chwila wydawała się być zła, a przede wszystkim wiedziała, że jeśli to zrobi to złamie sobie serce.

To dopiero było cliché. Zakochała się w mężczyźnie, który miał tylko jej pomóc. Żadnych uczuć. Żadnego większego spoufalania się. Max miał być tylko na chwilę, aby spławiła bliskich i ich nadmierne, choć zrozumiałe, martwienie się o nią. Ten układ miał pomógł odzyskać kontrolę nad życiem. I kiedy już myślała, że udało się jej to zrobić pojawiły się uczucia. Niezrozumiałe, trudne do utrzymania w sekrecie i chcące wyrwać się na wierzch. Być może, gdyby opierała się bardziej przed wyjazdem do Miami teraz nie siedziałaby tutaj tak… dziwnie spokojna. Nie patrzyłaby się na niewielką błyskotkę, która przynosiła jej ukojenie.

Nie jestem zainteresowana sportowcami.

Prawie zaśmiała się na wspomnienie tych słów. I naprawdę nie była.

Zainteresowała się tylko jednym i nie planowała tego zmieniać.

§

No one's ever had me not like you

Elektryczny zegarek wskazywał na drugą siedemnaście w nocy.

Siedziała w fotelu ustawionym przy drzwiach prowadzących na taras i spoglądała na ocean. Widok fal obijających się o piasek był kojący. Ostatnio nie działo się nic, co musiałoby zmusić ją do szukania ukojenia w widokach. Od dawna nie wydarzyło się nic co wyrywałoby blondynkę w nocy ze snu, czy sprawiało, że martwiłaby się bezustannie. Oczywiście, wciąż czekała na wieści o rodzicach. To chyba miało się już nigdy nie zmienić. Nie ważne czy minie dziesięć lat, dwadzieścia czy pół wieku – ona będzie czekała. Ale mijały powoli już dwa lata. Z jednej strony to było niewiele, a z drugiej dostatecznie wiele, aby chociaż w małym stopniu pogodzić się z tym, że pewnych rzeczy być może nigdy się nie dowie. Musiała w końcu żyć dalej. Nawet jeśli czasami codzienność bywała przytłaczająca i męcząca. To nie tyle co musiała, ale chciała żyć dalej.

Mimo to, nie mogła zasnąć ani znaleźć wygodnej pozycji. Kręciła się z boku na bok, wtulała w śpiącego Maxa licząc, że w jego objęciach zaśnie, ale nic nie działało. Ostatecznie wyślizgnęła się po cichu z łóżka, aby nie przebudzić Maxa, który spokojnie spał od prawie dwóch godzin. Nałożyła na siebie jego bluzę, która przesiąknięta była jego perfumami i zatopiła się w ciepłym materiale. Ciche szuranie pazurków o podłogę odwróciło jej uwagę od leniwie ruszającego się oceanu. Milka weszła do sypialni. Było ciemno, więc nie widziała dokładnie jej spojrzenia, ale nie byłaby ani trochę zaskoczona, gdyby ją oceniała za to, że nie śpi. Suczka popatrzyła przez chwilę na Bridget, zanim wskoczyła na łóżko i wygodnie ułożyła w nogach. Przynajmniej nie zabrała mi miejsca, pomyślała. Aczkolwiek nie była pewna, czy wróci do łóżka. W takich chwilach ciężko było jej uwierzyć, jak ostatni rok ją zmienił i w to, jak teraz wygląda jej życie. Naprawdę była szczęśliwa. Nie udawała, nie kłamała – nie musiała tego już robić. Miała tę pewność, że nawet w słabszy dzień może odpuścić i nie będzie jej oceniał, nie będzie na siłę próbował pocieszyć. Miał swoje sposoby na to, aby odwrócić jej uwagę od uprzykrzających codzienność myśli.

Podciągnęła nogi pod klatkę i nałożyła na nie materiał bluzy. Istniała możliwość, że ją rozciągnie, ale jakoś wątpiła, że Max miałby mieć o to pretensję. Objęła kolana ramionami, a policzek ułożyła na kolanach odwracając głowę w stronę oceanu. Ciemne niebo zlewało się z wodą, nie było wiadomo, gdzie zaczynał się ocean, a gdzie niebo. Kiedy spojrzała na zegarek ponownie okazało się, że minęły prawie dwie godziny. Czas w nocy leciał zdecydowanie inaczej. Panującą ciszę przerywało jedynie ciche pochrapywanie Milki. Wyprostowała nogi i przeciągnęła się. W kościach czuła, że spędzenie dwóch godzin w takiej pozycji się na niej odbije, a jeszcze bardziej odbije się na niej brak snu. Może nie musiała wstawać z samego rana, ale przesiadywanie po nocy szczególnie rozsądne nie było.

Uważała na każdy ruch, kiedy kładła się z powrotem do łóżka.

Ciche mruknięcie sprawiło, że od razu zerknęła na bruneta. Nie otworzył oczu, ale wiedziała, że już nie spał. Przez dłuższą chwilę walczyła z kołdrą, a raczej z Milką, która swoim ciężarem przygniatała materiał. Po krótkiej walce udało się Bridget uzyskać trochę kołdry.

Żadne z nich się nie odezwało. Wtuliła się w partnera w głębi wiedząc, że zdawał sobie sprawę z jej nieobecności przez ostatnie niemal trzy godziny. Ale nie dopytywał, objął ją jedynie mocniej i na ten moment to było wystarczające i mówiło więcej niż jakiekolwiek słowa.

§

And isn't it just so pretty to think all along there was some

Invisible string tying you to me?

Bridget przystanęła na pomoście.

Milka kręciła się między jej nogami, co jakiś czas uciekała do wody, aby po chwili odpocząć w cieniu. Objęła się ramionami, jednak nie z chłodu. Było przyjemnie ciepło. Prawie tak, jak na początku lata, kiedy czuć je w powietrzu, ale jeszcze pojawiają się chłodniejsze dni. Delikatnie się uśmiechnęła. Był grudzień, ale nie była w Nowym Jorku, gdzie temperatury stały się w ostatnich tygodniach minusowe. Miami przywitało ich ciepłem, błękitnym niebem, ale także bożonarodzeniowym i noworocznym chaosem. Ten z kolei ich ominął; spędzili święta po swojemu. We dwójkę, a raczej w trójkę. Przecież nie mogła zapomnieć o Milce, która była pełnoprawnym członkiem tej małej rodziny, którą ze sobą tworzyli. Wiedziała, że jej bliscy tego nie rozumieją. Tego uciekania z Nowego Jorku, wymigiwana się od rodzinnych uroczystości. Udawali, że rozumieją, ale była świadoma, że w pewien sposób ich zawiodła nie pokazując się na świątecznym obiedzie. Pierwszy raz od lat złamała rodzinną tradycję, ale było jej z tym dobrze. Tutaj miała swoją rodzinę i to z Maxem chciała tworzyć nowe tradycje. Takie, które będą obowiązywać w ich domu. W ich życiu. Parę tygodni temu nie była pewna, czy uda im się naprawić popełnione błędy. Wydawało się, że było ich za dużo, aby mogli sobie z nimi poradzić. Nie chciała o tym myśleć, a już szczególnie nie chciała tego robić dzisiaj. Było to silniejsze od niej. Jedno złe wydarzenie doprowadziło do kolejnych i nic nie było w stanie zatrzymać fali nieszczęść, które na nich spadły. Teraz to już i tak w zasadzie było bez większego znaczenia; mieli większość za sobą. Obiecali sobie nowy początek,

Parę tygodni temu nie była pewna, czy będą jeszcze kiedykolwiek spędzać święta razem. Czy w ogóle będą razem. Nie chciała o tym za dużo rozmyślać. Nie teraz, nie dziś. Ale nie potrafiła nie myśleć o tych wszystkich złych rzeczach, które się wydarzyło. O tym nieszczęsnym przyjęciu, kłótni, o wypadku, o utraconym czasie. Być może to już było bez znaczenia, skoro byli tutaj razem obiecując sobie nowy początek. Lubiła w ten sposób myśleć o tym wyjeździe – zaczęcie od nowa z daleka od miejsca, gdzie wszystko się posypało, ale w miejscu, gdzie wszystko się zaczęło. Miami stało się dla blondynki azylem. Miejscem, z którego nie miała ani jednego złego wspomnienia. Tutaj dostała bransoletkę, którą od roku nosiła na lewym nadgarstku. Nie zdejmowała jej, nie ważne, gdzie szła i czy pasowała do wybranego stroju czy pozostałej biżuterii. Bransoletka była przy niej cały czas od momentu, kiedy zawisła na jej nadgarstku. Tutaj usłyszała i również powiedziała pierwszy raz kocham cię i przepadła dla niego bezpowrotnie. Tutaj była szczęśliwa.

W tym momencie wiele by dała, aby zatrzymać czas. Spokój, który panował między nią i Maxem był wart zapamiętania. Mimo, że jeszcze nie wszystko było w porządku, wciąż były sprawy, które musiały zostać rozwiązane, ale na chwilę chciałaby zostać w tej bańce szczęścia. W tej, gdzie żadne z nich niczym się nie martwi. Ona spacerująca po ogrodzie czy wzdłuż plaży, mocząca nogi w oceanie. Max spędzający czas na jachcie, pieszcząc go i dopracowując, aby był gotów przed kolejną podróżą. Milka pędząca przed siebie po ciepłym piasku. W oddali jedynie co jakiś czas słychać było wystrzał fajerwerków.

Lepszego początku oraz końca nie mogła sobie życzyć.

§

Hell was the journey, but it brought me heaven

Ten wyjazd miał być przede wszystkim dla nich, ale Bridget nie potrafiła tak całkiem o wszystkich zapomnieć. To nie było w jej stylu. Nie wiedziała, czy robi dobrze, Max nie oceniał, nie sugerował innych rozwiązań – po prostu słuchał, przytakiwał i pozwolił na to, aby zrobiła to co uważała za słuszne. Wtrąciłby się, gdyby zaszła taka potrzeba i Bridget była mu wdzięczna za to, że bywał jej głosem rozsądku. Zakładała, że skoro nie miał teraz żadnych obiekcji to ten pomysł wcale nie jest taki zły.

Minęły w końcu już dwa lata. Dwa lata bez żadnych informacji. Pożegnanie na dobre nie wchodziło w grę. Ani teraz, ani nigdy. Miała jednak potrzebę, aby w jakiś sposób poukładać sobie te sprawy w głowie. Nadszedł w końcu czas, aby pozwoliła sobie na odpuszczenie i dopuszczenie do siebie myśli, że nic nie jest w stanie zmienić. Czytała, że takie rzeczy pomagają, ale nie przekona się, jeśli nie spróbuje, prawda?

Plaża była spokojna, niemal mistyczna w swoim nocnym uroku. Księżycowe światło odbijało się od delikatnie kołyszących się fal. Chłodny wiatr pieścił skórę Bridget. Tym razem zadrżała od zimna, ale też emocji – kłębił się w niej z jednej strony smutek oraz żal, ale była też ulga i poczucie winy. W głębi siebie wiedziała, że nie odpuszcza i to nie sprawi, że nagle zapomni o rodzicach. To miało być tylko symboliczne. Odmawiała pogrzebu. Już dawno postawiła na swoim, że bez ciał tego nie zrobią. Nie zamierzała grzebać pustych trumien. Odwróciła głowę, aby spojrzeć na dom – cichy, ciepły azyl – jednak teraz to plaża stała się dla niej schronieniem. Miejscem, w którym miała się pożegnać z rodzicami.

Postawiła na piasku papierowy lampion, jeszcze złożony i nieruchomy. Jego delikatny materiał był prawie przezroczysty w blasku księżyca. Wpatrywała się w niego intensywnie, jakby na materiale miały pojawić się odpowiedzi na wszystkie pytania, które tak długo ją dręczyły. Lampion poruszył się przez wiatr, ale odpowiedzi nie było.

— Jesteś pewna, że chcesz to zrobić teraz? — Zapytał cicho, głos Maxa był ledwie słyszalny w szumie fal. Nie od razu na niego spojrzała. Potrzebowała jeszcze chwili na to, aby pozbierać myśli.

Bridget skinęła głową. Nie ufała swojemu głosowi. W gardle czuła narastający ucisk, który prędko zdradziłby to w jakim stanie się znajduje. Nie, aby zewnątrz nie było to widoczne. Max potrafił z niej czytać, jak z otwartej księgi, a teraz niczego przed nim nie ukrywała. Wiedziała, że jeśli nie zrobi tego teraz, to później nie znajdzie w sobie odwagi. Teraz albo nigdy.

Ostrożnie rozłożyła lampion i włożyła do niego małą karteczkę. Napisała na niej kilka słów do rodziców, nic wylewnego. Gdyby zabrała się za pisanie listów nigdy by nie skończyła. Dziękuję. Kocham Was i zawsze będę. Na co dzień posługiwała się eleganckim pismem, jednak pisząc dziś te parę słów dłoń niekontrolowanie drżała, przez co wyglądało to bardziej na bohomazy, ale zupełnie się tym nie przejmowała.

Max podał jej zapalniczkę, a kiedy ich palce zetknęły się przez chwilę ten gest dodał jej odrobinę otuchy. Uniosła spojrzenie na bruneta. Wbiła swoje spojrzenie w jego zielone tęczówki. Nie potrzebowali słów, aby się w tej chwili porozumieć. Na moment splótł ich dłonie razem, a Brie nie protestowała.

Odpaliła mały planik na dole lampionu i obserwowała, jak żółty płomień zaczyna łagodnie oświetlać wnętrze papierowego balonika. Ciepłe powietrze zaczynało powoli wypełniać lampion unosząc go wyżej, jakby nabierał życia.

— Gotowa? — spytał. Brie dostrzegła, że trzymał delikatnie górną krawędź lampionu, aby przedwcześnie nie odleciał.

Spojrzała najpierw na lampion, potem na Maxa, a następnie na ocean i w ostatniej kolejności na nocne niebo, które rozciągało się nad nimi jak nieskończona kopuła ciemności. Towarzyszył im tu tylko księżyc i parę gwiazd rozsianych po granatowym niebie. Przymknęła oczy i przez krótki moment poczuła się tak, jakby znów była małą Bridget – schowaną bezpiecznie w ramionach rodziców, beztroska.

— Gotowa — wyszeptała.

Puścili lampion w tej samej chwili.

Unosił się powoli, a blondynka wstrzymała oddech, gdy zaczął się oddalać. Światło lampionu migotało w lekkim nocnym wietrze, a on sam wyglądał tak, jakby stawał się częścią migoczących w tle gwiazd.

— Mogliby być właśnie tam — powiedziała nagle, patrząc w górę. Nie usłyszała odpowiedzi, a ta chyba w ogóle nie padła. Wiedział, że to jest jej moment, którego nie chciał przerywać.

Nagle poczuła, jak zalewa ją fala ulgi i smutku jednocześnie. Była w stanie przysiąc, że czuje rozbijający się w sercu ból, które jednocześnie zaczęło wypełniać się ciepłem. To nie był rozdział, o którym po zamknięciu można zapomnieć. To było pożegnanie się z niewiadomą.

Lampion zniknął w mroku nocy, a jego światło stopiło się z gwiazdami. Strata rodziców od samego stanowiła pustkę, której nigdy nie wypełni. Mogła znaleźć sobie setkę zajęć, ale zawsze będą one czymś zastępczym i nigdy tym, czego potrzebuje. Uzmysłowiła sobie coś ważnego, gdy stała na brzegu oceanu, a woda co jakiś czas sięgała jej stóp. Nie ważne, gdzie jej rodzice teraz byli, ich miłość nigdy jej nie opuściła. Czuła ją każdego dnia.

Poczuła, jak Max delikatnie obejmuje ją ramieniem. Nie protestowała przed tym i sama chętnie wtuliła się w jego tors, na którym ułożyła dłoń, wciąż patrząc w nocne niebo.

— Myślisz, że wiedzieli? — zapytała cicho.

— Myślę, że zawsze wiedzą — odpowiedział równie cicho, delikatnie ściskając jej ramię.

Bridget nie miała pewności, czy tak faktycznie jest, ale pozwoliła sobie uwierzyć w te słowa. Na ten moment było to wystarczające.

§

przyszłość

I just wanted you to know

That this is me trying

            ?

Jest długo. Przepraszam.
Cytaty od Taylor Swift zarówno w tytule, jak i w karcie.
Uściski i buźki do Grumpy i Poison Killer za wypożyczenie Maxa i Zane. 💛

4 komentarze

  1. [Powtórzę to chyba z milion razy: jest cudownie. Bosko. Poruszająco. Wzruszająco. Atmosfera poszczególnych scen dosłownie wylewa się z tej notki i pakuje się czytelnikowi do głowy, więc nie ukrywam, że przeżywałam niemal równie mocno, co Brie. Sama jest zresztą taką postacią, z którą łatwo jest się cieszyć i równie łatwo jest się smucić, gdy doświadcza wszelkich nieprzyjemności. Historia sama w sobie jest tak przykra, a zarazem tak pięknie opisana, że chcę więcej, więcej i więcej. I weź, może oddaj jej tych rodziców, co? Wills ją zawsze wesprze, a Zane zawsze jest gotów dokopać, ale byłoby miło, gdyby tajemnica tego zaginięcia się rozwiązała. Sama jestem ciekawa, co wymyślisz!
    Podsumowując — dzień na regenerację stawów w palcach i leć z dalszą częścią, bo nie wytrzymam, jeśli nie dowiem się więcej, no. I chcę częściej czytać takie ładne kawałki tekstu.

    Służę Zane'em (i wszystkimi innymi) 😌]

    OdpowiedzUsuń
  2. Powinnam być teraz na Ciebie zła, bo siedzę przed laptopem i ocieram łezki.

    Ech, dziewczyno... Przeczytałam pierwszy fragment i pomyślałam sobie, jak pięknie, lekko, delikatnie i beztrosko opisałaś poranek, który okazał się być przesiąknięty miłością i wzajemnym szacunkiem! W życiu nie spodziewałam się tego, że postanowisz zabrać z życia Brie dwójkę wspaniałych ludzi. Naprawdę - jak na standardy blogowe, to Bridget miała (ma?) wspaniałych rodziców, którzy wspierali ją mimo wszystko i którzy kochali siebie nawzajem, tworząc udane małżeństwo.
    Post chwyta za serce, wyciska łzy i budzi w człowieku ogromną sympatię dla Brie, która wydaje się krucha, niemal eteryczna w żałobie po swoich rodzicach.
    Mam nadzieję, a właściwie żądam - podobnie jak przedmówczyni - oddaj jej rodziców. Wiem, że ma Maxa, Milkę i może być szczęśliwa, ale... ej, nie bądź złym autorem! </3

    Pięknie, pięknie, pięknie i wcale nie długo, mogłoby być znacznie dłużej. Z niecierpliwością czekam na kolejne urywki z życia Brie i trzymam kciuki za to, żeby były tylko lepsze. ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. [Bardzo się cieszę, że możemy być częścią tej podróży <3 ]

    OdpowiedzUsuń