przeszłość
Can we always be this close
forever and ever?
Tobias
Calloway siedział przy podłużnym prostokątnym stole z gazetą otwartą na stronie
poświęconej polityce. Na podstawce w pobliżu stała powoli stygnąca kawa, z
której jeszcze unosiła się para. Od kilku dobrych minut udawało mu się
ignorować wgapione w niego brązowe ślepia rocznej suczki. Pokusa była dla niej
jednak zbyt wielka, gdy obok nieinteresującej kawy leżał talerzyk z
niedokończonym tostem z bekonem i jajkiem. Zapach bekonu rozchodził się na całe
pomieszczenie, będąc w stanie zwlec z łóżka nawet największego leniucha, którym
– prędko po zakupie – okazała się być Milka.
Dochodziła
dziewiąta rano w sobotę. Właścicielka suczki dalej spała i nie zapowiadało się
na to, aby jakąkolwiek siła mogła ściągnąć z łóżka Bridget o tak nieludzkiej
porze, według blondynki, w sobotę. Mężczyzna uważnie wpatrywał się w gazetę, jednak
nie czytał jej. Próbował, ale słowa zlewały się teraz w jedno, a wszystko było
winą psa. Gdyby spojrzał w kierunku białego psa z czarnymi plamkami dostrzegłby
wystawiony na bok język i błagające o kawałek bekonu oczy. Nie mógł się
przecież złamać i pozwolić na to, aby pies go kontrolował, prawda? Trwając w
tym zawieszeniu czas niemiłosiernie mu się dłużył. Minuta zdawała się trwać
dziesięć. Ignorowanie psa nie było jednak tak łatwe, jak sądził. Milka była u
nich od kilku miesięcy i zadomowiła się bardzo szybko, a jeszcze szybciej
znalazła najsłabsze ogniwo w całym domu. I był nim właśnie Tobias. Mimo, że nie
karmił jej w ukryciu przed czujnym okiem córki, to Milka i tak wiedziała u
kogo, być może, uda wyżebrać się jej kawałek jedzenia. Swoją zapełnioną miską
nie była ani trochę zainteresowana. Zawsze ciekawsze było to, co znajduje się
na jego talerzu. Z całych sił próbował nie patrzeć w kierunku dalmatyńczyka. Z
każdą chwilą ignorowanie jej stawało się coraz trudniejsze. Zdawał sobie sprawę z
tego, że jeśli wymięknie to już nigdy nie da mu spokoju. Była zaskakująco dobra
w dostawaniu upragnionych smakołyków, ale jeśli chodziło o jedzenie ze stołu,
to jeszcze tej przyjemności nie zaznała. I miała nie zaznać. Dobrze pamiętał te
miesiące przygotowań do powitania Milki w ich domu. Czytanie setek artykułów o
rasie, wybieranie odpowiedniego jedzenia, zabawek, a to wszystko zanim łaciata
psina się u nich pojawiła.
—
Przestań drażnić psa.
Miękki
kobiecy głos przerwał panującą w jadalni ciszę. Tobias podniósł wzrok znad
nieczytanej gazety, a kąciki jego ust uniosły się, kiedy dostrzegł swoją żonę.
Stała oparta o futrynę ze skrzyżowanymi na piersi rękami. Długie włosy opadały
luźno na plecy. Nawet będąc w domu zawsze otaczała ją elegancja. Beżowa koszula
wsunięta została w czarne materiałowe spodnie, które ozdobione były paskiem
wiązanym na kokardę. Jedyne co nie pasowało było obuwie, puszyste białe
wsuwane buty.
—
Nie drażnię jej — odparł starając się brzmieć na stanowczego. Kiedy poprawił
się na krześle pies podniósł się, zamerdał ogonem i wbił swoje spojrzenie w
ciemnowłosego mężczyznę. Tobias westchnął. Był pokonany. — To nie moja wina, że
jest wiecznie głodna i czeka tylko na moje śniadanie.
—
Bo wie, że cię pokona — zaśmiała się melodyjnie. Oderwała się od futryny i
wolnym krokiem skierowała do psa. Nachyliła się przy Milce, której czubek głowy
obsypała paroma pocałunkami i podrapała za uchem tam, gdzie najbardziej lubiła.
— Złamiesz go w końcu, prawda? Dostaniesz kiedyś jego śniadanie — dodała, a
suczka, jakby na potwierdzenie, szczeknęła wesoło i podskoczyła próbując oprzeć
się łapami o przedramię kobiety. — No dość, dosyć. Idź lepiej do swojej pani.
Czeka na ciebie spacer, a ktoś kto miał cię codziennie wyprowadzać, zaspał —
poleciła. Machnęła ręką w kierunku korytarza, który doprowadziłby psa do pokoju
blondynki, ale Milka nie ruszyła się z miejsca. Najwyraźniej uznała, że to jest
początek zabawy. Podskoczyła znów w miejscu, ale tym razem wyciągnęła łapy
przed siebie i nachyliła się, a tył wystrzelił do góry. Machała ogonem na obie
strony.
—
Obie jesteście niemożliwe z tym psem — westchnął. Nie było w jego słowach
jednak grama złośliwości. Cieszył się, że znalazły coś, co je uszczęśliwia.
Może nie sądził, że będzie to w formie psa, ale nie zamierzał narzekać. —
Żadnych planów na dziś? — spytał. Gazetę złożył i odłożył na bok. Starając się,
aby Milka nie zwróciła na niego jednak uwagi. W końcu teraz miała przy sobie
drugą panią, możliwe, że to na niej się teraz skupi.
—
Zapomniałeś, prawda?
Napiął
się po usłyszeniu tych słów. Zapomniał? Oczywiście, że nie zapomniał.
—
Nie zapomniałem przez ostatnie dwie dekady, nie zapomnę i przez następne dwie —
zapewnił podnosząc się z miejsca. Zignorował kręcącego się między nogami psa,
kiedy przyciągnął do siebie kobietę, aby na czole złożyć czuły pocałunek. —
Bądź gotowa na piątą. Mamy dziś napięty grafik.
Twarz
kobiety rozjaśniła się po tych słowach. Mało brakowało, a pisnęłaby niczym mała
dziewczynka, która właśnie dostała upragnioną lalkę. Radość wypełniła
pomieszczenie, jakby teraz nic poza planami na wieczór się nie liczyło i
poniekąd tak właśnie było.
§
The future's bright
... Dazzling.
— Dostałam się! Dostałam się!
Bridget
wpadła do apartamentu z impetem. Policzki miała całe czerwone, a w dłoniach
ściskała z całej siły telefon. Był odblokowany, a na ekranie był e-mail z
przyjęciem jej do zespołu Red Bulla na pozycję social media manager.
Nawet nie tyle co dla nich miała pracować, a dla jednego konkretnego kierowcy.
Nawet nie myślała, że gdy wysyłała aplikację
dojdzie do czegoś więcej niż informacji, że nie będą przetwarzać jej CV dalej,
ale dziękują za zgłoszenie. Pamiętała, kiedy otrzymała propozycję, aby przejść
do kolejnego etapu. Jednak nawet wtedy nie sądziła, że będzie z tego coś
więcej. Czekała całymi tygodniami na to, aby w końcu usłyszeć coś więcej i
powoli traciła nadzieję. Solidnie przygotowała się do objęcia takiej roli.
Uczyła słów, których znaczenia nie znała. Z wyścigami nie miała nigdy nic
wspólnego. Ot, czasami jej tata i dziadek oglądali, ale rzadziej sami
fatygowali się, aby obejrzeć na żywo. Prawdę mówiąc, gdyby jeszcze rok temu
minęła się na ulicy z zawodowym kierowcą to nie miałaby pojęcia kim jest.
Obijały się jej o uszy nazwiska, ale nie twarze. Zaczęło się to zmieniać, gdy
zainteresowała ją praca i od zapoznawania się z wizerunkami zaczęła swój
research. Unikała czytania artykułów, które brzmiały bardziej, jak plotki. Po
wiedzę sięgała przeglądając zatwierdzone strony, z których dowiadywała się
głównie o teamach, kierowcach i tam zagłębiała się w artykuły, które również
dostarczały mniej lub bardziej ważnych wiadomości. Przecież nie mogła się tam
pojawić będąc kompletnie zieloną, prawda? Czułaby się o wiele pewniej, gdyby
dostała taką posadę, w miejscu, które było zbliżone jej zainteresowaniom, ale
absolutnie nie zamierzała narzekać. Brała to jako wyzwanie, którego podjęła się
z uśmiechem na twarzy. Jeśli się nie sprawdzi to przecież nic się nie stanie,
ale wciąż będzie mogła chwalić się tym, co udało się osiągnąć. Im więcej
czytała, oglądała i notowała tym więcej zostawało w jej głowie. Do samego końca
nie była pewna, czy wszystko co zapamiętywała będzie potrzebne. Ostatecznie
doszła jednak do wniosku, że lepiej jest wiedzieć więcej niż nie wiedzieć nic,
a nie mogła przewidzieć czy ta wiedza nie przyda się jej w przyszłości do
czegoś więcej.
Podparła
się dłonią o ścianę i odetchnęła głęboko. Wbiła wzrok w ekran i ponownie
pisnęła, kiedy zaczęła czytać e-maila. Była podekscytowana i wciąż nie
wierzyła, że do tego doszło. Dawno nie była już niczym tak podniecona.
Dopiero
po chwili dostrzegła wpatrzone w nią dwie pary oczu. Niebieskie i łagodne taty,
który uśmiechał się z dumą i zielone przepełnione dumą mamy, która również nie
mogła wyjść z podziwu. To Catherine pierwsza podeszła do blondynki i mocno ją
objęła. Dziewczyna prawie zachwiała się na szpilkach, które na sobie miała.
Odwzajemniła uścisk i nic nie powiedziała, kiedy wymalowane na czerwono usta
mamy musnęły jej policzek.
—
Mówiłam, że ci się uda — powiedziała. Objęła jej twarz w dłonie i przez chwilę
spoglądała w oczy córki. Nie musiały nic mówić, aby wiedzieć co chcą sobie
przekazać. — Jestem taka z ciebie dumna, kochanie. Dopiero zaczynasz, a już
masz taką ofertę. To niesamowite.
—
Dziękuję, mamo — odpowiedziała cicho. Czuła, że z podekscytowania zaraz się
popłacze, a to wolała zrobić, gdy będzie już sama. Nie wstydziła się okazywać
emocji przed rodzicami, ale w głębi wiedziała, że to będzie jeden z tych brzydkich
płaczy, których nikt nie powinien oglądać.
Tobias
odchrząknął i tym samym zwrócił na siebie uwagę. Catherine puściła twarz Brie,
a po chwili obie spoglądały na ciemnowłosego mężczyznę.
—
Oboje jesteśmy z ciebie dumni, Bridget. To świetna propozycja. Tylko… Nie daj
się temu Markowi, dobrze? — Puścił do niej oczko, a w odpowiedzi blondynka
jęknęła z zażenowaniem wyczuwając o co jej ojcu chodziło. Przewróciła oczami
mając ochotę się schować. Ten krótki komentarz jednak ją rozbawił, ale jeszcze
nie zamierzała pokazywać tego ojcu. — No co? Słyszałem… plotki. Powinna uważać.
—
Nie jestem zainteresowana sportowcami i nazwa się Max, a nie Mark — poprawiła
ojca niemal natychmiast. Dobrze wiedziała, że nie pomylił imienia przypadkiem,
a zrobił to specjalnie i chyba osiągnął swój cel, kiedy blondynka go
natychmiast poprawiła, bo dostrzegła ten głupkowaty uśmieszek, którym obdarzał
ją za każdym razem, kiedy opowiadała o jakimś chłopaku.
Nie zgłosiła się po to, aby szukać romansu. Czy
istniało coś bardziej cliché niż to? Chciała doświadczenia w social mediach,
większego niż te, które już miała. Pracowała wcześniej dla różnych firm,
prowadziła niejedne media społecznościowe, ale pracowanie dla i z Maxem Rossi?
To nie był ktoś początkujący. To była elita, z którą nie każdy mógł mieć okazję
pracować. I nie zamierzała takiej szansy zmarnować.
Nie
wiedziała czym się wyróżniła tak bardzo, że dostała tę robotę. I nie miało to
dla niej znaczenia. Jeśli to jej nazwisko ich przyciągnęło to trudno. Nigdy nie
ukrywała, że z niego korzysta, a robiła to dość regularnie. Miała świadomość,
że jest dobra, ale nie najlepsza w tym co robi. Na pewno mogliby znaleźć
jeszcze kogoś lepszego i może z ciekawszym CV, ale wybrali ją i nie zamierzała
sobie umniejszać.
Jeszcze
czego. Zamierzała być profesjonalistką i – nie ukrywała – kiedy przeglądała
Instagramy kierowców chwilami zatrzymywała się na zdjęciach na dłużej. To było
nie fair, że wielu z nich wyglądało tak, jakby zeszli z wybiegu.
—
No przecież sobie żartuję, Brie — zaśmiał się i przyciągnął ją do siebie, a
następnie mocno wtulił. — Będziesz świetna. Nie pożałują, że cię zatrudnili.
—
Wiem, że nie. Będę tak świetna, że nie będą chcieli mnie wypuścić — zaśmiała
się, ale pomimo żartobliwego tonu mówiła poważnie. Mogło być różnie, ale
utwierdzała się w przekonaniu, że trzeba zawsze myśleć pozytywnie. Afirmację,
manifestacje i tym podobne. Nigdy nie robiła tego na poważnie, a raczej w
ramach żartu i gdy coś się sprawdzało to nie sprowadzała tego do zwykłego prosiłam,
więc to dostałam. Raczej ciężko harowałam, więc zasłużyłam, aby to dostać.
—
Ale poważnie, gdyby cię źle traktował, czy się dobiera…
—
Tato! — Przerwała mu i wyplątała się z objęć. — To profesjonalista. Ale tak,
gdyby coś się działo to od razu dam ci znać.
— Zuch dziewczyna.
§
There's glitter on the floor
after the party
Nie
obyło się bez małego świętowania.
Była
zaskoczona przyjęciem, które w tajemnicy urządzili dla niej rodzice. Najbliższa
rodzina, parę przyjaciół i wielki baner z napisem Gratulacje! I
oczywiście, że musiał być tort i oczywiście, że musiał być – jakżeby inaczej –
w kształcie samochodu i z boku zrobiony z jakiejś słodkiej masy telefon, na
którym zręcznie ktoś namalował Instagrama. Była tym rozbawiona, a jednocześnie
niesamowicie wzruszona, że tak bardzo o niej wszyscy myśleli. Chyba nie mogłaby
wyobrazić sobie lepszego rozpoczęcia nowego etapu w życiu, a bez wątpienia tym
właśnie ot było. Nowym, ekscytującym rozdziałem, który chciała uzupełnić o nowe
doświadczenia, emocje i znajomości, a nie miała wątpliwości co do tego, że
wyjdzie z masą wspomnień, do których będzie wracała nawet po latach.
Przyjęcie
ciągnęło się do późnych godzin. Dopiero około trzeciej wychodziła z restauracji
oparta o ramię Tobiasa, a gdy wsiadła do auta niemal od razu zasnęła oparta o
szybę na tylnym siedzeniu. Miała przed sobą nowe wyzwania, które z jednej
strony ją przerażały, bo co, jeśli jednak sobie nie poradzi? Z drugiej
natomiast była przekonana, że wszystko się dobrze ułoży i pomimo trudności, a
te spodziewała się napotkać, będzie wszystko w porządku.
§
Tell me all your secrets
Zgubiła się.
Pierwszego
dnia już się zgubiła i nie miała pojęcia, dokąd iść. Nie takie wrażenie powinna
zrobić, ale sytuacja okazała się całkiem zabawna i nikt nie miał o to
pretensji, a w zasadzie przez następne pół godziny Bridget stała się obiektem żartów,
a jej zagubienie historyjką, którą opowiadano, gdy była przedstawiana komuś
nowemu.
Jedne
z pierwszych słów, które usłyszała po dotarciu, z małymi utrudnieniami, na
miejsce i przywitaniu się to Przygotuj się, ten dzień minie w wyścigowym
tempie. I było w tym wiele racji. Towarzyszyła jej mieszanka ekscytacji i
napięcia, które były przy niej od chwili, kiedy oficjalnie stała się częścią
zespołu. Każdy zakamarek tego miejsca emanował wyścigową dynamiką, której nie
można było porównać z niczym innym. W biurze działu social mediów powitana
została przez zapach świeżo zaparzonej kawy i dźwięki stukających klawiatur.
Tablica zapełniona była najważniejszymi na ten moment informacjami razem z
rozpisanym harmonogramem, który na dłuższą chwilę przykuł jej uwagę. Wszystko
musiało wyjść idealnie – każdy post, film czy zdjęcie. Nie było tutaj czasu ani
miejsca na błędy, a mimo zdenerwowania, które krążyło w jej żyłach nie mogła
się doczekać tego, co będzie dalej. Filtr do zdjęć czy filmów musiał zostać
dobrze dobrany pod kolory zespołu. Jeśli kiedykolwiek sądziła, że wie co to
znaczy stres to dopiero tutaj poznała jego prawdziwą definicję, a jednocześnie
jak nigdy odnalazła się w tym pokręconym, szybkim miejscu, o którym wcześniej
nawet nie śniła.
Nie
sądziła tylko, że praca z Maxem sprawi, że pozna tajemnicę, która nie była
przeznaczona dla niej. Przez wspólnie spędzony czas może nie poznali się nawet
na tyle, aby zostać znajomymi, ale dostatecznie dobrze, aby nie czuć się w
swoim towarzystwie źle. Co jeszcze nie znaczyło, że cokolwiek o sobie
wiedzieli. Wiedziała o Maxie tyle, ile sam chciał powiedzieć, a i tak to co
interesowało ją najbardziej to uchwycenie dobrych momentów i bycie dla niego
wsparciem, kiedy tego potrzebował. A potrzebował wiele, jeśli chodziło o
odnalezienie się w chaosie w mediach społecznościowych i zwyczajnie cieszyła
się, że mogła go przez to przeprowadzić i pokazać z czym to się je,
skoro stronił wcześniej od udzielania się online. Nie bała się też nim
potrząsnąć, gdy coś nie szło po jego myśli. Co akurat było dość zabawne,
patrząc na to, że Bridget wcale nie była mu najbliższa. Widziała radość po
wygranych wyścigach, wściekłość i rozczarowanie, kiedy nie zajął wymarzonego
miejsca. Była zawsze z boku. Nawet jeśli na pierwszy rzut oka mogło się
wydawać, że stoi w tyle lub wpatrzona jest w telefon czy kamerę, ale zawsze
była i widziała więcej niż mogło się wydawać.
Max w oczach blondynki był profesjonalistą w
tym co robił, wkładał w swoją pracę całe swoje serce i robił to z pasją.
Emanował pewnością siebie, której można było pozazdrościć, a jednocześnie w
oczach blondynki nie robił się przy tym arogancki. Wiedział, że jest dobry i to
wykorzystywał, a takie podejście lubiła w ludziach najbardziej.
Nie
interesowała się jego życiem prywatnym.
Do
czasu, aż nie usłyszała tej rozmowy, która i jej życie wywróciła do góry
nogami. Miała wtedy w planach tylko uchwycić miły moment, którym można byłoby
się podzielić w internecie. Ot, nic wielkiego ani szczególnego, a zamiast tego
usłyszała trudną i skrywaną przed światem prawdę. Pierwszy raz znalazła się w
tak dziwnej sytuacji, z której nie umiała wybrnąć. Mimo, że zapierała się
rękami i nogami, że zachowa to dla siebie, to czuła, że nieszczególnie
jej wierzy. I nie mogła się dziwić, a będąc na jego miejscu również miałaby
setkę podejrzeń czy ta nowa dziewczyna w zespole na pewno będzie potrafiła
trzymać buzię na kłódkę.
Potrafiła.
§
Who am I supposed to talk to?
What am I supposed to do
If there's no you
Listopad 2022
Nigdy
nie lubiła jesieni.
Urodziła
się latem i w lecie była zakochana. Nosiła krótkie sukienki i lekkie makijaże,
popijała mrożoną lemoniadę przez słomkę, a lód przyjemnie brzęczał w szklance. Spędzała czas nad basenem, nie wychodziła z bikini i przez minimum
dwa miesiące tak właśnie wyglądało jej życie. Lato było słodkie, grzejące i
rumieniące skórę. Lato było przepełnione jasnymi kolorami. Kojarzyło się z
czymś przyjemnym. Z długimi wakacjami w egzotycznych miejscach, z wolnym od
zajęć w szkole czy na uczelni, czasami nawet i z wolnym od pracy. W lecie świat
wyglądał lepiej. Obudził się do życia po surowej zimie i chłodnej wiośnie.
Sprawiał, że chciało się żyć.
Jesień
była ciężka. Deszczowa. Mroczna. Przepełniona chłodem oraz… Bólem.
Jesienią
straciła kontrolę nad swoim dotychczasowym życiem. Już wcześniej nie lubiła tej
pory roku, ale teraz nienawidziła z całego serca. Listopad roztrzaskał jej
świat na tysiące ostrych odłamków. Te z kolei wbijały się w najwrażliwsze
miejsca na ciele, aby tylko mocniej bolało. Z każdą godziną, która mijała od
momentu zgłoszenia zaginięcia rodziców, ciężar bezradności stawał się coraz
trudniejszy do zniesienia. Nie mogła nic zrobić. Nie mogła wsiąść w samochód,
była rozkojarzona i nie nadawała się do prowadzenia aut – roztrzaskałaby się na
pierwszym zakręcie i wszyscy dobrze by wiedzieli, że byłoby to celowe
działanie. Odtwarzała w głowie ich ostatnią rozmowę. Tę tuż przed ich wyjściem,
która do bólu była zwyczajna. Żartowała z nimi, śmiała się i obiecywała, że nie
doprowadzi apartamentu do ruiny tak, jak zrobiła to pół roku wcześniej, gdy
wyjechali na krótkie wakacje. Impreza wymknęła się spod kontroli, skończyło się
wybitym oknem i zniszczoną umywalką, ale skąd miała wiedzieć, że będzie tak
źle? Prosiła ich o zdanie relacji, aby dali znać, jak dojadą i życzyła
udanej zabawy żartobliwie prosząc, aby nie wrócili z rodzeństwem. Pamiętała,
jak oboje przewrócili oczami na ten komentarz i dodali, że postarają się
wrócić bez nowych członków rodziny. Pamiętała doskonale to dziwne uczucie,
kiedy się nie odezwali. Droga miała im zająć nie więcej niż dwie godziny.
Sprawdzała wiadomości, czy na autostradzie nie było żadnych wypadków, ale nic
podobnego nie miało miejsca. Już wtedy czuła, że coś jest nie w porządku. Starała
się jeszcze nie denerwować. Wyjechali na romantyczny weekend, pewnie zatracili
się w pięknych widokach, ciekawych restauracjach i w sobie samych – tak to
tłumaczyła. Tłumaczyła to tak przez następne dwa dni.
A
potem wszystko runęło.
W
każdej chwili ciszy słyszała ich głosy, widziała ich twarze – obrazy z
ostatniego spotkania odtwarzały się w jej głowie na przemian z najgorszymi
scenariuszami. Czy wciąż żyli? Czy byli ranni, przetrzymywani gdzieś, błagając
o pomoc? A może… była tylko pustka, której nie chciała nawet wypowiedzieć na
głos.
Każdy
dzwonek telefonu wywoływał u niej zarówno nadzieję, jak i lodowaty strach.
Znajomi, rodzina, media – wszyscy zdawali się patrzeć na nią jak na osobę,
która musi „mieć wszystko pod kontrolą”, ale Brie czuła, że zaraz się
rozpadnie. Za dnia jeszcze się trzymała, ale potem nadchodziła noc. W
ciemnościach była sama ze swoimi myślami, z dręczącymi scenariuszami, słowami
detektywów, które nie dawały żadnej nadziei. W 2022 roku w Stanach
Zjednoczonych zaginęło 546,568 osób. Dwie z nich były jej rodzicami. Rodzicami,
którzy nigdy nie wrócili ze swojego weekendowego wypadu do spa, a raczej nigdy
tam nie dotarli. Rodzicami, którzy po prostu rozpłynęli się w powietrzu, kiedy
jechali I-87.
Targały
nią sprzeczne emocje: gniew na rodziców, że zostawili ją samą, frustracja wobec
bezradności śledczych, oraz niemal chorobliwa nadzieja, że może za chwilę ktoś
zapuka do drzwi i powie, że wszystko to był jeden wielki błąd.
Odkąd
ten koszmar się rozpoczął miała nadzieję, że to wszystko okaże się
przerażającym snem. Wytworem jej wyobraźni. Śpiączką, z której nie może się
wybudzić i wyobraża sobie potworne rzeczy. Czymkolwiek, ale nie
rzeczywistością, w której nie potrafiła funkcjonować. Tyle, że czas mijał, a
nie zmieniało się absolutnie nic. Nic nie przynosiło omawianie tematu w
internecie, wrzucanie kolejnych postów, aby przypomnieć o sprawie rodziców,
śledczy rozkładali ręce i patrzyli na rodzinę Calloway i Ainsworth ze współczuciem.
Ich też gryzło to, że nie mogli tej sprawy rozwiązać. Nikomu nie pasowało
wytłumaczenie, że Catherine i Tobias chcieli odciąć się od starego życia. Każda
sprawa, którą prowadził jej ojciec została przetrzepana. Każdy przestępca,
którego wsadził do więzienia, a który wyszedł, został przesłuchany, pomimo
przeprowadzenia rozmów z setkami, jak nie tysiącami osób, nie pojawiła się
żadna informacja, która mogłaby naprowadzić ich na jakikolwiek trop. W
pierwszej kolejności wykreślono Bridget z kręgu podejrzanych – w końcu młoda
dziewczyna mogła mieć chrapkę na majątek rodziców, ale gdy taka opcja tylko
padła Henry wpadł w szał doprowadzając do porządku każdego komu taka myśl
przeszła przez głowę. Catherine nie miała wrogów, obsesyjnego fana, który
obserwował każdy jej krok. Tobias miał wielu wrogów, podobnie, jak Henry, a
jednak to do niczego nie prowadziło. Śledczy, Bridget i jej bliscy wpadali na
wielki niemożliwy do przeskoczenia mur.
§
And then the cold came, the
dark days
When fear crept into my mind
Styczeń 2023
Na
początku była to tylko próba. Nic na stałe ani na poważnie. Potrzeba
zagłuszenia dręczących myśli, ukojenie nerwów i oderwanie się od codzienności.
Mała tabletka, niepozorna i niemal komicznie niewinna, jak witamina, którą
można popić wodą. Will obiecywał, że to pomoże – że uspokoi burzę myśli i
uciszy ten dźwięk, który od tygodni rozbrzmiewał w jej głowie. Potrzebowała w
to wierzyć. Brała ją wieczorem, żegnając się wcześniej z bliskimi wymówką, że
idzie spać, była daleko od nagabywania bliskich i ciągłych telefonów od
dziennikarzy.
Spokój
napłynął niedługo później. Był on jednak dziwny, wręcz niepokojący. Jakby
ciężar rzeczywistości, którzy przygniatał jej klatkę piersiową, nagle rozpłynął
się w powietrzu. Ból powoli uchodził w zapomnienie, a zamiast niego pojawił się
letargiczny komfort. Leżała wśród miękkiej pościeli, patrząc się w sufit, na
którym kiedyś nakleiła gwiazdki, pozwalając emocjom wyciec z niej jak powietrze
z przebitego balonika. Myśli o rodzicach wciąż były obecne, jakby w tle – ale
rozmywały się, gubiły ostrość, były takie odległe i… Nie jej problemem. Nie
teraz.
Ulga
była chwilowa. Poranek sprawił, że pojawiły się wyrzuty sumienia i jeszcze
większy ciężar tego, przed tym próbowała uciec.
Wieczorem
wzięła więc dwie tabletki.
— Will miał rację. Jesteś zdesperowana.
Kiedy zobaczyła Zane po raz pierwszy, od razu poczuła,
jak wypełnia całe pomieszczenie swoją arogancją. Był szczupły, wysoki, z
wyrazem wiecznego niezadowolenia malującym się na twarzy. Kątem ust uśmiechał
się w sposób, który bardziej przypominał grymas niż cokolwiek serdecznego.
Było łatwiej, kiedy Will podrzucał jej rzeczy. Nie
nadawała się do załatwiania brudnych interesów. To
Will był pośrednikiem. Płacił. Odbierał. Przynosił. To miało się nie zmienić.
— Żałosny widok, nie uważasz? — zagadnął lekkim,
konwersacyjnym tonem. — Wszystkie jesteście takie same. Smutne bogate
dziewczynki, obnoszące się z tym, jak trudne było ich życie.
Drgnęła, jednak nie od zimna. Otulona płaszczem i
szalikiem nie czuła wiatru, który targał jej włosami. To chłód tonu mężczyzny
przyprawiał ją o dreszcze. Parking był opustoszały, poza paroma autami i ich
dwójką nie było tu żywej duszy.
— Mam… po prostu… Will miał przekazać instrukcje.
Czuła się, jakby była w złym miejscu, w złym czasie –
nie, w złym życiu
— Och, przekazał — uśmiechnął się drwiąco, wsuwając
dłoń do kieszeni kurtki. — Mam tu wszystko, czego ci potrzeba do szczęścia. Ale
najpierw kasa — rzucił oschle, mierząc ją ironicznym spojrzeniem.
Do
szczęścia. Gdyby nie była tak przerażona prychnęłaby z urazą. Zamiast tego
zmroziło ją jeszcze bardziej. Czując, jak obserwuje każdy jej ruch, działała w
zwolnionym tempie. Wsunęła dłoń do kieszeni płaszcza. Miała odliczoną kwotę.
Tyle, ile kazał jej przyszykować Will i dodatkowe, gdyby okazało się, że ma za
mało. Wyciągnęła plik pieniędzy w stronę Zane i mogła przysiąc, że kiedy ich
palce na moment się ze sobą zetknęły przeszedł ją nieprzyjemny prąd. Kłopoty.
Tym Zane był. Kłopotami.
— Zapłaciłam. Gdzie moje rzeczy?
Uniósł brew, jakby rozbawiony. Wyciągnął z kieszeni
niewielkie, zielone pudełeczko i rzucił jej.
— Płacz w samotności sponsoruje dzisiaj fundacja wujka
Zane’a — zakpił.
Pierwsza
zauważyła Willow.
Oczywiście,
że to była Willow. Znała ją lepiej niż ktokolwiek inny. W tym czasie żałowała,
że Wills znała ją na wylot, aby wiedzieć, kiedy należy interweniować. To miało
pomóc na chwilę. Chciała tylko przez moment nie czuć. Przestać być tak
bezradną, odepchnąć problemy na bok i nie myśleć. Wyciszyć się. Zamknąć umysł i
na parę godzin nie istnieć w świecie, w którym wszystko się doszczętnie
posypało. Straciła już to, co najważniejsze. Co jeszcze mogłoby zostać
odebrane? Chęć ucieczki była silniejsza niż rozsądek. Nawet w momencie, kiedy
prowadziła imprezowe życie nie sięgała po żadne kolorowe tabletki, które
umiliłyby czas. Nie była taką dziewczyną. Nie była taką osobą. Do czasu, aż nie
stała się żebrzącą o parę tabletek laską.
To mnie przytłacza, Will. Proszę, to ostatni raz. Nikt
nie wie. Nikt się nie dowie.
Proszę.
Proszę.
Proszę.
Dowiedzieli
się i byli wściekli, a jednocześnie – co zabawne i irytujące – tak bardzo
wyrozumiali. To aż fizycznie bolało, że zamiast afery, wykładów o tym, jak
mogła zrujnować sobie życie, wszyscy głaskali ją po głowie. Biedna Bridget, tak
bardzo przytłoczona tym wszystkim, nieradząca sobie Bridget, która potrzebuje,
aby ktoś poprowadził ją przez życie i wyprowadził na prostą.
Minął
prawie rok. Niewiele się nie zmieniło.
Media
przestały się tak interesować. Ludzie ruszyli do przodu ze swoim życiem.
Każdego dnia przecież ktoś ginął. Tobias i Catherine nie byli jedynymi, którzy
zostawili swoje rodziny w jednej wielkiej niewiadomej. Pojawiały się kolejne
sprawy do rozwiązania. Takie, w których były dowody i takie, które można było
rozwiązać. Sprowadzić zaginione osoby do domu. Oddać ich bliskim życie, które
na moment utracili. Bridget nie miała takiego przywileju. Tygodniami nosiła na
twarzy uśmiech, zapewniając, że jest już lepiej. Kłamała.
Kłamała.
Kłamała.
Kłamała.
Kłamała
tak bardzo, że zaczęła wciągać w te kłamstwa niewinne osoby. I – co prawda –
jej kłamstwa nie zakrywały już o branie leków, na uspokojenie, ale wciąż
to były kłamstwa. Otaczała się nimi od miesięcy i powoli gubiła w ich sieci.
Zaplątała się w nich, pogubiła i mimo, że była otoczona bliskimi, to nigdy nie
czuła się tak samotna, jak przez te ostatnie miesiące.
§
Teraźniejszość, połowa 2024
'Cause I'm a real tough kid, I
can handle my shit
Trzasnęła
głośno drzwiami z nadzieją, że wypadną z zawiasów.
Nie
minęło parę sekund, jak ten sam dźwięk, który rozniósł się przed chwilą został
powtórzony. Szła szybkim krokiem w stronę czarnego samochodu czując, jak
niewiele jej brakuje, aby coś rozwalić. Pozbierała się, na tyle, na ile mogła
się pozbierała. Była w końcu szczęśliwa. Dla niego. Dzięki niemu.
Gwałtownie otworzyła drzwi i wskoczyła na tylne siedzenie. W głowie huczały jej
słowa ciotki. Może po prostu powinnaś uznać ich za zmarłych? Jeszcze
czego. Wybuchała z tego awantura. Tak wielka, że nie była w stanie patrzeć
Willow w oczy po słowach, które padały zarówno z ust matki kuzynki, jak i z jej
własnych. Wills nie była niczemu winna, ba, stała po stronie Bridget i też
sądziła, że Cassidy odbiło, ale to wciąż była jej matka i na moment Brie
musiała się odciąć. Rozmowy o rodzicach były zawsze trudne, to się nie zmieni.
Jednak żadna siła nie sprawi, że uzna ich za zmarłych. Nie, dopóki nie zobaczy
na własne oczy, że naprawdę ich już nie ma.
Nigdy
nie była fanką ciotki Cassidy. Zawsze czuła, że nie zbliżyła się do rodziny na
tyle, aby znaleźć sobie w niej wygodne miejsce. Jakby nie do końca pasowała do
rodziny Calloway. I może coś faktycznie w tym było, a po słowach, które
usłyszała od ciotki była już bardziej niż pewna, że daleko jej do bycia
prawdziwym członkiem rodziny. Czasami to wsparcie, którym ta rodzina się cieszyła
było drażniące. Na wszystko znajdowali wytłumaczenie, choć nie do końca – bo kiedy
Will zaczął brać nie dali mu takiej szansy, jaką dostała ona. Bridget była
głaskana po głowie, tulona i ciągana od terapeuty do terapeuty, a Will… Willa
wyrzucili. Jak niechcianego szczeniaka. Jemu wytłumaczyć się nie dali.
Teraz
miała kolejny powód, aby nie lubić ciotki Cassidy. Początkowo myślała, że się
przesłyszała, kiedy powiedziała o uznaniu rodziców za zmarłych. Bridget do
samego końca zamierzała trzymać się nadziei, że ta sprawa będzie miała
szczęśliwe zakończenie. To blondynka pierwsza wybuchła, wykrzykując ostre słowa
w kierunku kobiety i jej męża – tego, który był kopią jej ojca. W dzieciństwie
często z Willow i Willem ich ze sobą mylili. Szczególnie, gdy ubierali się
identycznie. Nie szło ich odróżnić. Teraz, kiedy wpatrywała się w twarz swojego
ojca, która jednak do niego nie należała, ale słuchała o tym, aby uznać jego
za zmarłego miała wrażenie, że coś w niej pękło.
Ktoś
rzucił przekleństwem. Ktoś kazał komuś iść w diabły i nigdy więcej nie wracać. Ktoś
się rozpłakał. Ktoś wzdychał zirytowany. Bridget pierwsza trzasnęła drzwiami
uznając temat za zakończony. Żadnego uznawania za zmarłych. Żadnej ciotki.
Żadnego wujka wyglądającego jak ojciec Bridget. Żadnych więcej awantur o to, co
robić z majątkiem rodziców.
Przecież oni kiedyś może wrócą.
Odetchnęła
głębiej i nagle lewy nadgarstek stał się cięższy.
Dobrze
wiedziała, dlaczego i to sprawiło, że kąciki jej ust nieznacznie się uniosły.
To była drobnostka, nic specjalnego, ale jakże ważnego. Uniosła rękę, aby
przyjrzeć się błyskotce. Bransoletka była wykonana z białego złota, ozdobiona
detalami, w których zakochała się w momencie, kiedy ujrzała ją po raz pierwszy,
ale najważniejsze było to, co skrywała w sobie. Niewielkie oczko nie zdradzało
tak naprawdę niczego. Jedynie osoby, które wiedziały czego szukać znalazłyby w
ozdobie coś niezwykłego. Gdyby uniosła oczko pod słońce dostrzegłaby znajome
zdjęcie uśmiechniętych rodziców. To wciąż była najdroższa jej sercu rzecz, jaką
kiedykolwiek dostała. Od niego. Doskonale pamiętała, kiedy ją dostała i
w jakich okolicznościach i to, jak okrutnie się popłakała, kiedy dotarło do
niej kto jest na zdjęciu. Była wtedy kupą nieszczęścia, która dała się
zaciągnąć do Miami i mimo, że zapierała się wtedy rękami i nogami ostatecznie
zgodziła się na wyjazd. Ten z kolei odmienił wszystko.
Zaczęło
się od małego kłamstwa. Jakżeby inaczej.
Miała
dosyć dziadków, ich swatania jej z synem znajomego czy wnukiem znajomego. Miała
dość, że większość osób patrzyła na nią, jak na porcelanową laleczkę, która się
rozleci, jeśli nie dostanie wystarczająco wiele uwagi.
Wzięła
sprawy w swoje ręce, trochę pokracznie i zmuszając do związku kogoś z
kim długo nie miała kontaktu, a nawet dobrze nie znała. I jak nigdy cieszyła
się, że do tego doszło. Może zabrała się do tego w dość nietypowy sposób, ale
nie szukała wtedy niczego poza ucieczką, od życia, którego prowadzić nie chciała.
Przez ostatnie miesiące czuła się trochę tak jakby dostała angaż w filmie.
Udawany związek, udawane randki, wyjazdy w dalekie miejsca, aby wspierać
swojego chłopaka na niby, a to wszystko pod pretekstem, aby bliscy dali
jej spokój. I dali. Tyle, że… no właśnie.
Wymknęło
się to spod kontroli. Tyle razy próbowała znaleźć odpowiedni moment, aby z
Maxem zerwać i zakończyć przedstawienie, które odgrywało się od paru
miesięcy. Ale nie potrafiła. Każda chwila wydawała się być zła, a przede
wszystkim wiedziała, że jeśli to zrobi to złamie sobie serce.
To
dopiero było cliché. Zakochała się w mężczyźnie, który miał tylko jej pomóc.
Żadnych uczuć. Żadnego większego spoufalania się. Max miał być tylko na chwilę,
aby spławiła bliskich i ich nadmierne, choć zrozumiałe, martwienie się o nią.
Ten układ miał pomógł odzyskać kontrolę nad życiem. I kiedy już myślała, że
udało się jej to zrobić pojawiły się uczucia. Niezrozumiałe, trudne do
utrzymania w sekrecie i chcące wyrwać się na wierzch. Być może, gdyby opierała
się bardziej przed wyjazdem do Miami teraz nie siedziałaby tutaj tak… dziwnie
spokojna. Nie patrzyłaby się na niewielką błyskotkę, która przynosiła jej
ukojenie.
Nie jestem zainteresowana sportowcami.
Prawie
zaśmiała się na wspomnienie tych słów. I naprawdę nie była.
Zainteresowała
się tylko jednym i nie planowała tego zmieniać.
§
No one's ever had me not like
you
Elektryczny
zegarek wskazywał na drugą siedemnaście w nocy.
Siedziała
w fotelu ustawionym przy drzwiach prowadzących na taras i spoglądała na ocean.
Widok fal obijających się o piasek był kojący. Ostatnio nie działo się nic, co
musiałoby zmusić ją do szukania ukojenia w widokach. Od dawna nie wydarzyło się
nic co wyrywałoby blondynkę w nocy ze snu, czy sprawiało, że martwiłaby się
bezustannie. Oczywiście, wciąż czekała na wieści o rodzicach. To chyba miało
się już nigdy nie zmienić. Nie ważne czy minie dziesięć lat, dwadzieścia czy
pół wieku – ona będzie czekała. Ale mijały powoli już dwa lata. Z jednej strony
to było niewiele, a z drugiej dostatecznie wiele, aby chociaż w małym stopniu
pogodzić się z tym, że pewnych rzeczy być może nigdy się nie dowie. Musiała w
końcu żyć dalej. Nawet jeśli czasami codzienność bywała przytłaczająca i
męcząca. To nie tyle co musiała, ale chciała żyć dalej.
Mimo
to, nie mogła zasnąć ani znaleźć wygodnej pozycji. Kręciła się z boku na bok,
wtulała w śpiącego Maxa licząc, że w jego objęciach zaśnie, ale nic nie
działało. Ostatecznie wyślizgnęła się po cichu z łóżka, aby nie przebudzić
Maxa, który spokojnie spał od prawie dwóch godzin. Nałożyła na siebie jego
bluzę, która przesiąknięta była jego perfumami i zatopiła się w ciepłym
materiale. Ciche szuranie pazurków o podłogę odwróciło jej uwagę od leniwie
ruszającego się oceanu. Milka weszła do sypialni. Było ciemno, więc nie
widziała dokładnie jej spojrzenia, ale nie byłaby ani trochę zaskoczona, gdyby
ją oceniała za to, że nie śpi. Suczka popatrzyła przez chwilę na Bridget, zanim
wskoczyła na łóżko i wygodnie ułożyła w nogach. Przynajmniej nie zabrała mi
miejsca, pomyślała. Aczkolwiek nie była pewna, czy wróci do łóżka. W takich
chwilach ciężko było jej uwierzyć, jak ostatni rok ją zmienił i w to, jak teraz
wygląda jej życie. Naprawdę była szczęśliwa. Nie udawała, nie kłamała – nie
musiała tego już robić. Miała tę pewność, że nawet w słabszy dzień może
odpuścić i nie będzie jej oceniał, nie będzie na siłę próbował pocieszyć. Miał
swoje sposoby na to, aby odwrócić jej uwagę od uprzykrzających codzienność
myśli.
Podciągnęła
nogi pod klatkę i nałożyła na nie materiał bluzy. Istniała możliwość, że ją
rozciągnie, ale jakoś wątpiła, że Max miałby mieć o to pretensję. Objęła kolana
ramionami, a policzek ułożyła na kolanach odwracając głowę w stronę oceanu.
Ciemne niebo zlewało się z wodą, nie było wiadomo, gdzie zaczynał się ocean, a
gdzie niebo. Kiedy spojrzała na zegarek ponownie okazało się, że minęły prawie
dwie godziny. Czas w nocy leciał zdecydowanie inaczej. Panującą ciszę
przerywało jedynie ciche pochrapywanie Milki. Wyprostowała nogi i przeciągnęła
się. W kościach czuła, że spędzenie dwóch godzin w takiej pozycji się na niej
odbije, a jeszcze bardziej odbije się na niej brak snu. Może nie musiała
wstawać z samego rana, ale przesiadywanie po nocy szczególnie rozsądne nie
było.
Uważała
na każdy ruch, kiedy kładła się z powrotem do łóżka.
Ciche
mruknięcie sprawiło, że od razu zerknęła na bruneta. Nie otworzył oczu, ale
wiedziała, że już nie spał. Przez dłuższą chwilę walczyła z kołdrą, a raczej z
Milką, która swoim ciężarem przygniatała materiał. Po krótkiej walce udało się
Bridget uzyskać trochę kołdry.
Żadne
z nich się nie odezwało. Wtuliła się w partnera w głębi wiedząc, że zdawał
sobie sprawę z jej nieobecności przez ostatnie niemal trzy godziny. Ale nie dopytywał,
objął ją jedynie mocniej i na ten moment to było wystarczające i mówiło więcej
niż jakiekolwiek słowa.
§
And isn't it just so pretty to
think all along there was some
Invisible string tying you to
me?
Bridget
przystanęła na pomoście.
Milka
kręciła się między jej nogami, co jakiś czas uciekała do wody, aby po chwili
odpocząć w cieniu. Objęła się ramionami, jednak nie z chłodu. Było przyjemnie
ciepło. Prawie tak, jak na początku lata, kiedy czuć je w powietrzu, ale
jeszcze pojawiają się chłodniejsze dni. Delikatnie się uśmiechnęła. Był
grudzień, ale nie była w Nowym Jorku, gdzie temperatury stały się w ostatnich tygodniach
minusowe. Miami przywitało ich ciepłem, błękitnym niebem, ale także
bożonarodzeniowym i noworocznym chaosem. Ten z kolei ich ominął; spędzili święta
po swojemu. We dwójkę, a raczej w trójkę. Przecież nie mogła zapomnieć o Milce,
która była pełnoprawnym członkiem tej małej rodziny, którą ze sobą tworzyli.
Wiedziała, że jej bliscy tego nie rozumieją. Tego uciekania z Nowego Jorku, wymigiwana
się od rodzinnych uroczystości. Udawali, że rozumieją, ale była świadoma, że w
pewien sposób ich zawiodła nie pokazując się na świątecznym obiedzie. Pierwszy
raz od lat złamała rodzinną tradycję, ale było jej z tym dobrze. Tutaj
miała swoją rodzinę i to z Maxem chciała tworzyć nowe tradycje. Takie, które
będą obowiązywać w ich domu. W ich życiu. Parę tygodni temu nie była pewna, czy
uda im się naprawić popełnione błędy. Wydawało się, że było ich za dużo, aby mogli
sobie z nimi poradzić. Nie chciała o tym myśleć, a już szczególnie nie chciała
tego robić dzisiaj. Było to silniejsze od niej. Jedno złe wydarzenie
doprowadziło do kolejnych i nic nie było w stanie zatrzymać fali nieszczęść,
które na nich spadły. Teraz to już i tak w zasadzie było bez większego
znaczenia; mieli większość za sobą. Obiecali sobie nowy początek,
Parę
tygodni temu nie była pewna, czy będą jeszcze kiedykolwiek spędzać święta
razem. Czy w ogóle będą razem. Nie chciała o tym za dużo rozmyślać. Nie teraz,
nie dziś. Ale nie potrafiła nie myśleć o tych wszystkich złych rzeczach, które
się wydarzyło. O tym nieszczęsnym przyjęciu, kłótni, o wypadku, o utraconym
czasie. Być może to już było bez znaczenia, skoro byli tutaj razem obiecując
sobie nowy początek. Lubiła w ten sposób myśleć o tym wyjeździe – zaczęcie od
nowa z daleka od miejsca, gdzie wszystko się posypało, ale w miejscu, gdzie
wszystko się zaczęło. Miami stało się dla blondynki azylem. Miejscem, z którego
nie miała ani jednego złego wspomnienia. Tutaj dostała bransoletkę, którą od
roku nosiła na lewym nadgarstku. Nie zdejmowała jej, nie ważne, gdzie szła i
czy pasowała do wybranego stroju czy pozostałej biżuterii. Bransoletka była
przy niej cały czas od momentu, kiedy zawisła na jej nadgarstku. Tutaj
usłyszała i również powiedziała pierwszy raz kocham cię i przepadła dla
niego bezpowrotnie. Tutaj była szczęśliwa.
W
tym momencie wiele by dała, aby zatrzymać czas. Spokój, który panował między
nią i Maxem był wart zapamiętania. Mimo, że jeszcze nie wszystko było w
porządku, wciąż były sprawy, które musiały zostać rozwiązane, ale na chwilę
chciałaby zostać w tej bańce szczęścia. W tej, gdzie żadne z nich niczym się
nie martwi. Ona spacerująca po ogrodzie czy wzdłuż plaży, mocząca nogi w
oceanie. Max spędzający czas na jachcie, pieszcząc go i dopracowując, aby był
gotów przed kolejną podróżą. Milka pędząca przed siebie po ciepłym piasku. W oddali
jedynie co jakiś czas słychać było wystrzał fajerwerków.
Lepszego
początku oraz końca nie mogła sobie życzyć.
§
Hell
was the journey, but it brought me heaven
Ten
wyjazd miał być przede wszystkim dla nich, ale Bridget nie potrafiła tak
całkiem o wszystkich zapomnieć. To nie było w jej stylu. Nie wiedziała, czy
robi dobrze, Max nie oceniał, nie sugerował innych rozwiązań – po prostu
słuchał, przytakiwał i pozwolił na to, aby zrobiła to co uważała za słuszne. Wtrąciłby
się, gdyby zaszła taka potrzeba i Bridget była mu wdzięczna za to, że bywał jej
głosem rozsądku. Zakładała, że skoro nie miał teraz żadnych obiekcji to ten
pomysł wcale nie jest taki zły.
Minęły
w końcu już dwa lata. Dwa lata bez żadnych informacji. Pożegnanie na dobre nie
wchodziło w grę. Ani teraz, ani nigdy. Miała jednak potrzebę, aby w jakiś
sposób poukładać sobie te sprawy w głowie. Nadszedł w końcu czas, aby pozwoliła
sobie na odpuszczenie i dopuszczenie do siebie myśli, że nic nie jest w stanie
zmienić. Czytała, że takie rzeczy pomagają, ale nie przekona się, jeśli nie
spróbuje, prawda?
Plaża
była spokojna, niemal mistyczna w swoim nocnym uroku. Księżycowe światło odbijało
się od delikatnie kołyszących się fal. Chłodny wiatr pieścił skórę Bridget. Tym
razem zadrżała od zimna, ale też emocji – kłębił się w niej z jednej strony
smutek oraz żal, ale była też ulga i poczucie winy. W głębi siebie wiedziała,
że nie odpuszcza i to nie sprawi, że nagle zapomni o rodzicach. To miało być
tylko symboliczne. Odmawiała pogrzebu. Już dawno postawiła na swoim, że bez
ciał tego nie zrobią. Nie zamierzała grzebać pustych trumien. Odwróciła głowę,
aby spojrzeć na dom – cichy, ciepły azyl – jednak teraz to plaża stała się dla
niej schronieniem. Miejscem, w którym miała się pożegnać z rodzicami.
Postawiła
na piasku papierowy lampion, jeszcze złożony i nieruchomy. Jego delikatny
materiał był prawie przezroczysty w blasku księżyca. Wpatrywała się w niego
intensywnie, jakby na materiale miały pojawić się odpowiedzi na wszystkie
pytania, które tak długo ją dręczyły. Lampion poruszył się przez wiatr, ale
odpowiedzi nie było.
—
Jesteś pewna, że chcesz to zrobić teraz? — Zapytał cicho, głos Maxa był ledwie
słyszalny w szumie fal. Nie od razu na niego spojrzała. Potrzebowała jeszcze
chwili na to, aby pozbierać myśli.
Bridget
skinęła głową. Nie ufała swojemu głosowi. W gardle czuła narastający ucisk,
który prędko zdradziłby to w jakim stanie się znajduje. Nie, aby zewnątrz nie
było to widoczne. Max potrafił z niej czytać, jak z otwartej księgi, a teraz
niczego przed nim nie ukrywała. Wiedziała, że jeśli nie zrobi tego teraz, to
później nie znajdzie w sobie odwagi. Teraz albo nigdy.
Ostrożnie
rozłożyła lampion i włożyła do niego małą karteczkę. Napisała na niej kilka
słów do rodziców, nic wylewnego. Gdyby zabrała się za pisanie listów nigdy by
nie skończyła. Dziękuję. Kocham Was i zawsze będę. Na co dzień posługiwała
się eleganckim pismem, jednak pisząc dziś te parę słów dłoń niekontrolowanie
drżała, przez co wyglądało to bardziej na bohomazy, ale zupełnie się tym nie
przejmowała.
Max
podał jej zapalniczkę, a kiedy ich palce zetknęły się przez chwilę ten gest
dodał jej odrobinę otuchy. Uniosła spojrzenie na bruneta. Wbiła swoje spojrzenie
w jego zielone tęczówki. Nie potrzebowali słów, aby się w tej chwili porozumieć.
Na moment splótł ich dłonie razem, a Brie nie protestowała.
Odpaliła
mały planik na dole lampionu i obserwowała, jak żółty płomień zaczyna łagodnie
oświetlać wnętrze papierowego balonika. Ciepłe powietrze zaczynało powoli
wypełniać lampion unosząc go wyżej, jakby nabierał życia.
—
Gotowa? — spytał. Brie dostrzegła, że trzymał delikatnie górną krawędź
lampionu, aby przedwcześnie nie odleciał.
Spojrzała
najpierw na lampion, potem na Maxa, a następnie na ocean i w ostatniej
kolejności na nocne niebo, które rozciągało się nad nimi jak nieskończona
kopuła ciemności. Towarzyszył im tu tylko księżyc i parę gwiazd rozsianych po granatowym
niebie. Przymknęła oczy i przez krótki moment poczuła się tak, jakby znów była
małą Bridget – schowaną bezpiecznie w ramionach rodziców, beztroska.
—
Gotowa — wyszeptała.
Puścili
lampion w tej samej chwili.
Unosił
się powoli, a blondynka wstrzymała oddech, gdy zaczął się oddalać. Światło
lampionu migotało w lekkim nocnym wietrze, a on sam wyglądał tak, jakby stawał
się częścią migoczących w tle gwiazd.
—
Mogliby być właśnie tam — powiedziała nagle, patrząc w górę. Nie usłyszała
odpowiedzi, a ta chyba w ogóle nie padła. Wiedział, że to jest jej moment,
którego nie chciał przerywać.
Nagle
poczuła, jak zalewa ją fala ulgi i smutku jednocześnie. Była w stanie przysiąc,
że czuje rozbijający się w sercu ból, które jednocześnie zaczęło wypełniać się
ciepłem. To nie był rozdział, o którym po zamknięciu można zapomnieć. To było
pożegnanie się z niewiadomą.
Lampion
zniknął w mroku nocy, a jego światło stopiło się z gwiazdami. Strata rodziców
od samego stanowiła pustkę, której nigdy nie wypełni. Mogła znaleźć sobie setkę
zajęć, ale zawsze będą one czymś zastępczym i nigdy tym, czego potrzebuje. Uzmysłowiła
sobie coś ważnego, gdy stała na brzegu oceanu, a woda co jakiś czas sięgała jej
stóp. Nie ważne, gdzie jej rodzice teraz byli, ich miłość nigdy jej nie
opuściła. Czuła ją każdego dnia.
Poczuła,
jak Max delikatnie obejmuje ją ramieniem. Nie protestowała przed tym i sama
chętnie wtuliła się w jego tors, na którym ułożyła dłoń, wciąż patrząc w nocne
niebo.
—
Myślisz, że wiedzieli? — zapytała cicho.
—
Myślę, że zawsze wiedzą — odpowiedział równie cicho, delikatnie ściskając jej
ramię.
Bridget
nie miała pewności, czy tak faktycznie jest, ale pozwoliła sobie uwierzyć w te
słowa. Na ten moment było to wystarczające.
§
przyszłość
I just wanted you to know
That this is me trying
?Jest długo. Przepraszam.Cytaty od Taylor Swift zarówno w tytule, jak i w karcie.Uściski i buźki do Grumpy i Poison Killer za wypożyczenie Maxa i Zane. 💛
[Powtórzę to chyba z milion razy: jest cudownie. Bosko. Poruszająco. Wzruszająco. Atmosfera poszczególnych scen dosłownie wylewa się z tej notki i pakuje się czytelnikowi do głowy, więc nie ukrywam, że przeżywałam niemal równie mocno, co Brie. Sama jest zresztą taką postacią, z którą łatwo jest się cieszyć i równie łatwo jest się smucić, gdy doświadcza wszelkich nieprzyjemności. Historia sama w sobie jest tak przykra, a zarazem tak pięknie opisana, że chcę więcej, więcej i więcej. I weź, może oddaj jej tych rodziców, co? Wills ją zawsze wesprze, a Zane zawsze jest gotów dokopać, ale byłoby miło, gdyby tajemnica tego zaginięcia się rozwiązała. Sama jestem ciekawa, co wymyślisz!
OdpowiedzUsuńPodsumowując — dzień na regenerację stawów w palcach i leć z dalszą częścią, bo nie wytrzymam, jeśli nie dowiem się więcej, no. I chcę częściej czytać takie ładne kawałki tekstu.
Służę Zane'em (i wszystkimi innymi) 😌]
Powinnam być teraz na Ciebie zła, bo siedzę przed laptopem i ocieram łezki.
OdpowiedzUsuńEch, dziewczyno... Przeczytałam pierwszy fragment i pomyślałam sobie, jak pięknie, lekko, delikatnie i beztrosko opisałaś poranek, który okazał się być przesiąknięty miłością i wzajemnym szacunkiem! W życiu nie spodziewałam się tego, że postanowisz zabrać z życia Brie dwójkę wspaniałych ludzi. Naprawdę - jak na standardy blogowe, to Bridget miała (ma?) wspaniałych rodziców, którzy wspierali ją mimo wszystko i którzy kochali siebie nawzajem, tworząc udane małżeństwo.
Post chwyta za serce, wyciska łzy i budzi w człowieku ogromną sympatię dla Brie, która wydaje się krucha, niemal eteryczna w żałobie po swoich rodzicach.
Mam nadzieję, a właściwie żądam - podobnie jak przedmówczyni - oddaj jej rodziców. Wiem, że ma Maxa, Milkę i może być szczęśliwa, ale... ej, nie bądź złym autorem! </3
Pięknie, pięknie, pięknie i wcale nie długo, mogłoby być znacznie dłużej. Z niecierpliwością czekam na kolejne urywki z życia Brie i trzymam kciuki za to, żeby były tylko lepsze. ♥
[Bardzo się cieszę, że możemy być częścią tej podróży <3 ]
OdpowiedzUsuńI to jej najlepszą częścią🩷
Usuń