Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] The child is grown, the dream is gone but I have become comfortably numb.

Wysoki i zbyt szczupły, jakby całe życie żywił się wyłącznie papierosami lub gorzką kawą. W jego szkicach wieżowce wyginają się w łukach, które nie powinny istnieć, a linie prostują dopiero wtedy, gdy dłoń drży po kolejnej nocy bez snu. Mówią, że pracuje jak opętany  ołówkiem, piórem, czasem samym spojrzeniem, którym rozkłada budynki na części i układa je od nowa w wyobraźni, w cieniu własnych myśli.

Zna każdą rdzawą barierkę na Williamsburg Bridge, każdą wysuniętą płytę chodnikową w Battery Park i każdy cień rzucany przez kolumny w holach biur 55 Wall Street, gdzie spędzał całe tygodnie. Patrzy na miasto jak na ciało pełne blizn i z lekarską precyzją dokumentuje nowopowstałe rany na organizmie, który pokochał najbardziej. Ludzie jawią mu się za to w formach ruchomych elementów konstrukcji: nieprzewidywalni, a jednocześnie schematyczni, jakby podporządkowani byli planowi, który zna tylko on. Liczy okna w odbiciach światła w oczach, zniesmaczony odwraca wzrok na widok zmarszczek, które niczym pęknięcia w murze szpecą piękne twarze. Czasem, gdy zmęczenie wyciąga z niego ostatnie siły, nie rozróżnia już, gdzie kończy się ciało, a zaczyna architektura  i gdzie kończy się fascynacja, a zaczyna coś, co pulsuje cicho, pod powierzchnią codzienności. Lubi myśleć, że sam świat przyzwyczaił się do jego spojrzenia, do sposobu, w jaki przekracza granice między obserwacją a uczestnictwem, między podnietą a niepokojem, między miłością a czymś, czego nikt nie powinien rozpoznać.

Kiedy milknie, a milknie często, rozmawia tylko z własnym odbiciem. Uśmiecha się rzadko, zawsze niepewnie, strzela palcami i wydaje dźwięki, których nie da się uchwycić słowami, a które nazwał śmiechem lata temu. Szkicownik w jego dłoniach pulsuje liniami, planami i obsesjami  jakby przyszłe budynki miały własne życie, drżące i podatne na subtelne przemieszczenia, odrobinę odmienne niż to, które widzą inni, pełne napięcia, które tylko on potrafi wyczuć, jak echo westchnienia w pustym pokoju lub papierosowy oddech w ciasnej klatce schodowej.

Trzydziestoletni architekt, od urodzenia żyjący w SoHo. Potężny golem stworzony z psychopatii przedwcześnie zmarłej matki i ambicji ojca, którego wiecznie brakowało. Dłużnik starszej siostry, która chroniła go przed światem i diagnozą aspergera. Comfortably numb. Członek Ruchu MAGA.

Levi Meier
chętnie obskoczymy wszystkie komedie romantyczne i zaplanujemy zamach stanu. ja&kodbychatgpt

12 komentarzy

  1. [ Jaka śliczna karta! O matko! :D
    Hej!
    Levi wydaje się bardzo ciekawą, nieco może skomplikowaną postacią, ale przez to ma się ochotę go poznać i rozszyfrować. Muszę przyznać, że ma on ciekawe spojrzenie na świat! Nie spotkałam się chyba jeszcze nigdy (lub nie pamiętam o takowym), postrzeganiu rzeczywistości. Każdy jednak posiada jakieś swoje "zboczenie zawodowe", co jest niezwykle piękne moim skromnym zdaniem.
    No nic, życzę ci ciekawych wątków, dużo czasu i weny! Mam nadzieję, że będziecie się tu dobrze bawić!
    Zapraszam też do swojej gromadki, może któreś przypadnie ci do gustu i wspólnie coś stworzymy! ]

    Charlotte Ulliel, Nathaniel Park & Caleb Crowe

    OdpowiedzUsuń
  2. [Hej! Ja podbijam co wyżej! Bardzo ciekawy i skomplikowany bohater. Ja jeszcze mam takie malutkie wrażenie, że siedzi w nim coś smutnego i coś może troszkę mrocznego... Taki ponurak do ukochania!
    Absolutnie wszelkie obsesje są w trendach, ja uwielbiam takich bohaterów, choć nie mam talentu do tworzenia w tym klimacie. Życzę wyśmienitej zabawy a w razie chęci, zapraszam do którejś z swoich dziewczyn, bo powoli odżywamy ;)]

    Emma & Lily

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Chat na pewnie będzie z siebie dumny! I będzie służył pomocą na przyszłość hahaha :D
    Tworzenie takiej postaci to na pewno wyzwanie, ale można odkryć dużo nowości! I no pewnie! Niech chłopaczyna ma dużo od życia, haha :D
    Oooo cieszę się, że właśnie padło na niego. Jest on dość, cóż, odstraszający dla innych mam wrażenie.
    Co do wątku - pewnie! Caleb pomaga rodzicom na wielu płaszczyznać, choć nie do końca to lubi, jednak ma duże poczucie obowiązku. Jeśli chodzi o jakieś zaczepki czy komentarze, można pójść w oba, choć Caleb jest tak samo ekspresyjny jak jego "klienci" XD Ale kto wie, może znajdzie się ktoś, kto wszczepi mu więcej "bycia żywym".
    Oooo więc takie rzeczy dla swojego pana planujesz! To będzie ciekawe zapewne, lubię taką walkę postaci z samą sobą! Gdybyś chciała coś jeszcze ustalić to zapraszam na maila: iwoyii@gmail.com, a jak nie to pozostaje nam pytanie: kto rozpoczyna wątek? :D ]

    Caleb Crowe

    OdpowiedzUsuń
  4. [O tak, karta śliczna. Myślę, że zarówno Ty, jak i chatGPT daliście sobie świetnie radę. Przydatny jest skubany, nie powiem. ;-) Levi wydaje się być niesamowicie przygaszony, nie miał też, jak można wyczytać, zbyt lekkiego życia. Żadnych poprawnych wzorców, jak sobie miał radzić? ;-) Niemniej, mam nadzieję, że Levi - swoją drogą, cudowne imię - odnajdzie się wśród naszych mieszkańców i będzie miał z kim milczeć.
    Tak ciekawa postać, że aż szkoda nie zaprosić na wątek. Jeśli któraś z moich dziewcząt okaże się interesująca dla Ciebie i przydatna, choć może niekoniecznie, dla Meiera, to zapraszam.
    Baw się dobrze, mnóstwa weny i wciągających wątków. ♥]

    Andrea Wilson, Debbie Grayson & Olivia Fitzgerald

    OdpowiedzUsuń
  5. [Cześć, ale fajny ten Twój Pan! :) Zgadzam się z moimi przedmówczyniami, karta naprawdę cieszy oko i do tego ciekawy opis postaci. Co prawda nie wiem jak mogłabym połączyć go z moją panią, ale jeśli masz ochotę to zapraszam do siebie.
    Życzę wspaniałej zabawy na blogu!]

    sherilyn blossom

    OdpowiedzUsuń
  6. Zaczynam myśleć, że Ty po prostu masz ukryty talent w tworzeniu ciekawych i nietuzinkowych postaci ♥ Ogromnie podoba mi się ta kreacja - jest wyrazista i po przeczytaniu treści, KP zapada w pamięć. Na tyle, że musiałam tu wstąpić i Ci o tym powiedzieć.

    Pomimo, że totalnie nie mam czasu na kolejne wątki i niestety nie mogę Ci zaproponować takowego. Szczególnie, że nawet nie mam pomysłu, jak można by Twojego Pana powiązać z moim. Ale baw się dobrze! Owocnych gier, niech zabiorą Cię do ciekawych historii.


    Dani Hasson

    OdpowiedzUsuń
  7. [Dzień dobry! Witam serdecznie w naszym ostatnio powiększającym się w szalonym tempie gronie i mam nadzieję, że zostaniesz z nami na długo 🩵
    Nie tak dawno temu po raz pierwszy obejrzałam sobie Attack on Titan, więc do imienia Levi mam przeogromną słabość 🩵 Stąd z góry przepraszam, jeśli w tym komentarzu pojawi się za dużo serduszek.
    Fajny ten Levi, bo nieoczywisty. Podoba mi się zbudowanie jego postaci wokół architektury jako takiej i wykorzystanie jej jako ładnej metafory. Pod pewnym względem przypomina mi trochę mojego Iana, więc życzę Leviemu, żeby tak jak Ian, udało mu się znaleźć kogoś, kto przygarnie go dokładnie takim, jakim jest 🩵]

    MAXINE RILEY & IAN HUNT & CHRISTIAN RIGGS

    OdpowiedzUsuń
  8. [ Hej! Ja jeszcze wygrzebuje się z zaległości pourlopowych na blogu, także jakbyś mogła zacząć to cudo ♥ Jak nie, postaram się do końca tygodnia nam skrobnąć. ]

    Caleb

    OdpowiedzUsuń
  9. [Dziękuję Ci bardzo!
    Właściwie czemu nie? Sherilyn dość mocno interesuje się polityką i tym co się dzieje na świecie, więc jak najbardziej mogłaby się pokusić o taką historię. Jak byś to widziała? :)]

    sherilyn blossom

    OdpowiedzUsuń
  10. The Velvet Note niewielki, a przy tym elegancki bar stylizowany na lata 60., okazał się być tym, czego w Nowym Jorku szukała Andrea Wilson. Położony na Harlemie, w miejscu, które uznawano za kolebkę jazzu, przy West 118th Street, w godzinach późno popołudniowych był niemal pusty. Andrea trafiła tu przypadkiem, kiedy jednego dnia pomyliła przystanki metra i wysiadła tam, gdzie nie powinna. Nie żałowała, bo różowy neon z nazwą wybijający się na malowanej na czarno elewacji, wyglądał zachęcająco. Po pchnięciu czarnej kraty, znajdowało się na schodkach prowadzących do piwnicy. Tam, rozpościerał się długi i stosunkowo wąski korytarz wyłożony czerwoną wykładziną. Drewniane boazerie sięgały trochę ponad połowę ściany, powyżej zdobiły je plakaty nawiązujące do epoki swingu. Eleganckie, smukłe kinkiety rzucały rozproszone, ciepłe światło. Nie raziły w oczy. Po przejściu kilkunastu metrów, mijając drzwi prowadzące do toalet i wnękę na szatnię, docierało się do sali głównej. Dywanowa wykładzina tłumiła kroki, złote, półokrągłe listwy przytrzymywały ją tuż przy boazeri, zapobiegając jej zwijaniu się. Andrea czuła się tutaj trochę tak, jakby zmierzała ku scenie. Być może ten efekt był celowy, zaplanowany. Przemyślany. Niewiele dwudziestotrzylatek skupiłoby się właśnie na tym. Wilson była boleśnie świadoma tego, że większość jej równolatek biegłaby prędko do baru po promocyjne drinki.
    A ten był długi, laminowany na wysoki połysk, zdobiony chromowanymi wstawkami. Nad barową, lśniącą ladą wisiały lampy otoczone bordowymi abażurami. Rzucały słabsze światło, zbliżone jednak do tej złotej poświaty, którą wytwarzały kinkiety w korytarzu. Efekt był taki, iż wydawało się, że w powietrzu unoszą się drobinki kurzu i dym, choć wcale tak nie było, bo przed wejściem na salę, widniał rażący znak informujący o zakazie palenia.
    Za barem stały regały, również laminowane, a ich plecki były lustrami, co dawało ciekawy efekt. Za ladą stał elegancki barman, w dopasowanej kamizelce, białej koszuli z podwiniętymi rękawami i włosami zaczesanymi na brylantynie na jednej bok. Przed barem były wysokie stołki na chromowanych nogach. Wszystko wyglądało jak nowe, choć zapewne było po prostu niedawno odnowione.
    Sama sala nie była zbyt wielka i kiedy Andrea pojawiła się tutaj po raz pierwszy, ruszyła prosto do baru. Zamówiła wodę sodową z cytryną. I dopiero wtedy, z drinkiem, który mógł wzbudzić rozbawienie barmana, rozejrzała się po wnętrzu. Stoliki były rozstawione niezbyt ciasno. Były niskie i większości okrągłe, a przy nich stały miękkie, równie niskie fotele. Było kilka lóż, z wyższymi stolikami, gotowe pomieścić więcej niż troje gości na raz. Ale gości nie było zbyt wielu. Półścianki pokryte lamelami dzieliły częściowo bar od eleganckiej sali. Przejście jednak było na tyle szerokie, aby radzić sobie i z tłumami. Na wprost tego przejścia, była scenka. Niewielkie podwyższenie, które na oko mogło mieć około trzydziestu centymetrów. Stał tam błyszczący, czarny fortepian. Ściana za podestem pokryta była ciężkimi, czarnymi zasłonami z aksamitu. Punktem centralnym sceny był jednak srebrny mikrofon typu Shure 55SH. Prawdziwa gwiazda. I właśnie to sprawiło, że Andy przepadła dla tego miejsca. Zapach piżma wypełniał wnętrze i mieszał się z wonią mięty i cytrusów używanych do drinków. Wszystko stawało się o tyle bardziej wyczuwalne, o ile szybciej w jej żyłach krążyła krew.

    Dzisiaj była tutaj kolejny raz. Przestała je liczyć. Przychodziła tutaj tak często, jak tylko mogła. Na ile pozwalał jej wyjątkowo napięty grafik. Lubiła tutaj wyśpiewywać piosenki, które planowała dopiero wrzucić na swój youtubowy kanał. Nie miała tu zbyt wielkiej publiki, ale za to miała wymarzony, piękny mikrofon i mogła poczuć się tak, jakby cofnęła się w czasie. Zajmowała, jak zwykle, stolik najbliżej sceny. Kupowała, jak zawsze, wodę z cytryną i wsłuchiwała się w jazz płynący z głośników, który był tutaj przyjemnym tłem. Nie zagłuszał jednak ani rozmów, ani choćby dźwięków płynących z samego baru. A mimo to wnętrze The Velvet Note było niesamowicie intymne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Była środa. Dochodziła dopiero godzina siedemnasta. Poza Andreą było może z czterech, pięciu klientów. Jeden z nich na pewno siedział przy barze, zagadując barmana. Jakaś para ulokowała się w jednej z lóż, ktoś siedział przy niskich stolikach. I kiedy wybiła godzina, na którą z barmanem umówiła się Andy, muzyka ucichła. Andrea stanęła na scenie. Nie widziała nikogo. I nikogo nie chciała widzieć. Publiczne wystąpienia przyprawiały ją o mdłości, a kameralność tego miejsca pozwoliła jej jednak na to, aby poczuć się tu swobodnie.
      Cichy, melodyczny podkład, który sobie przygotowała, rozbrzmiał, kiedy jedna jej dłoń zacisnęła się na stojaku mikrofonu.
      — All the leaves are brown and the sky is gray, I've been for a walk on a winter's day. I'd be safe and warm, if I was in LA — pierwsze wersy piosenki z jej ust wypadły cicho i niepewnie, głos nie był rozśpiewany. Momentami mogłoby się wydawać, że podkład ją zagłuszał. Sama nie była pewna, czy powinna śpiewać coś, co tak bardzo przypominało jej o domu. Coś, co budziło w niej tak silną tęsknotę. Po chwili zorientowała się jednak, że powinna, bo ta tęsknota sprawiła, że ta piosenka, że California Dreamin’ w jej wydaniu wybrzmiało naprawdę ładnie i oryginalnie. — California dreamin' on such a winter day… — śpiewała dalej i dalej, pokonując kolejne wersy teksty. Niemal przez cały czas miała zamknięte oczy. W niektórych miejscach pozwalała sobie na wariacje głosem. Nie szalała przesadnie, zdając sobie sprawę, że to miał być melancholijny utwór, że w swojej nostalgii miał przenieść samą Andy do domu, do Los Angeles, na kanapę w salonie, gdzie nie mieścili się wszyscy, ale wszyscy znajdowali tam miejsce.
      To było krótkie. I proste. Podobało jej się to. Wiedziała już nawet, jak zmontuje do tego teledysk. Jak połączy kadry z Los Angeles z tymi, które zdołała uchwycić już w Nowym Jorku. Skończyła. Jej podkład również. Salę znów wypełnił przyjemny jazz, a Andrea usiadła przy swoim stoliku, sięgając prędko po notes. Och, oczywiście, że miała uwagi co do swojego występu.

      Andrea Wilson

      Usuń