Kiedyś było inaczej.
Kiedyś marzenia były tylko częściowo w zasięgu ramion, a
ich osiągnięcie zdawało się być celem całego życia. Celem ostatecznym. Spełnieniem.
Kiedyś każdy krok miał sens, jakieś większe znaczenie,
konkretne intencje.
Kiedyś była łatwowierna, naiwna i lekkomyślna. Wierzyła w
miłość od pierwszego wejrzenia, w uczciwość i w Powrót.
Kiedyś śpiewała wieczorami psalmy, opatrywała rany żołnierzy
i pragnęła walczyć na froncie.
Kiedyś nie było
lepsze. Było inne.
Stała w oknie swojej pracowni i wyobrażała sobie, jak
pięknie musi teraz wyglądać jej kraj.
Wrzosowiska na wzgórzu Golan, uprawy cytrusów na równinie Sharon, niekończące
się pola zboża na nizinie Judzkiej. Jej kraj. Chciałaby tam wrócić, w zasadzie
marzyła o tym. Wiedziała jednak, ze jest to niemożliwe, że teraz już tam nie ma
dla niej miejsca, jej powrót zniszczyłby życie zbyt wielu osobom. A ona nie
chciała niszczyć życia nikomu.
miesiąc
wcześniej
Rachel opadała z sił. Ten entuzjazm, który na tak długo jej
starczył, chęci, których wciąż nie brakowało, i energia, która zwyczajnie się
kończyła. Tommie miała wiele pomysłów, wspaniałe idee, niektóre dość
górnolotne, plany, marzenia i całkowity brak organizacji. Sypiała po cztery
godziny, by później cały dzień stać na nogach i jeść zamówione przez telefon
dania w czasie krótkich i rzadkich przerw. Zdarzały się dni, gdy nie miała siły
wracać do mieszkania i usypiała w pracowni, a wraz z pierwszymi promieniami
słońca wrzucała stare opakowania po jedzeniu do toreb foliowych, bo miała
przyjść jakaś klientka. Żyła konkretnie tym co tu i teraz, nie zważając na
konsekwencje, dolegliwości, przyszłość nie zawartą w jej marzeniach i planach.
Zapominała, tak najzwyczajniej, że przecież jest tylko człowiekiem a nie
maszyną. Organizmem, który ma ograniczone możliwości, a nie najlepszą wersją
idealnego człowieka. Kobietą, mającą swoje uczucia, a nie tylko istotą
usiłującą przepracować, lub może raczej zapracować, je.
Co więcej, cała ta rzecz nie rozchodziła się o to, że
blondynka powinna wyjechać na dwa tygodnie gdzieś, gdziekolwiek, byleby
odpocząć. Tu chodziło bardziej o jej podejście do samej siebie i swojego życia.
Mówiąc wprost- uważała, że skoro ma 27 lat, to musi zrobić wszystko, dosłownie
wszystko, by coś w swoim życiu osiągnąć. Miała coraz mniej czasu, czyż nie? W
końcu zaraz skończy trzydzieści lat, stamtąd całkiem blisko do czterdziestki, a
po chwili w oczach całego świata będzie zbyt stara na cokolwiek- tak wyglądała
ta sytuacja w jej własnych oczach. Nie pomógł nawet Paul, który sprawdził, że
Anna Wintour ma 64 lata, J. K. Rowling 48, a sama królowa Elżbieta II 88. Wciąż
uważała, że jej życiowa szansa zbliża sie ku końcowi, trzeba więc ją
wykorzystać maksymalnie- poprzez praktykę w teatralnej garderobie, tworzenie
pierwszych własnych kolekcji, szycie dla klientów, bo jakoś zarabiać tez
trzeba, i zaangażowanie w mniej lub bardziej przypadkowe projektowanie z
Sol. Mówiąc wprost Tommie była
przemęczona i nie bardzo chciała cokolwiek zrobić, by to zmienić. Wyglądała właściwie
jak śmierć, miała coraz mniej energii i zapału, a jednocześnie ani trochę nie
odpuszczała. Takie błędne koło właściwie.
Tego dnia kończyła pierwszą wersję sukienki druhny. Tak,
niektórzy biorą śluby, kochają kogoś, są kochani przez innych, mają wielu
przyjaciół i generalnie są szczęśliwi. Innym zostaje tylko dbanie o to, by
szczęście tamtych na pewno wciąż trwało, i za taką osobę można uznać właśnie
Tommie. Kończyła więc prototyp fuksjowej
sukienki , gdy spojrzała, całkiem przypadkiem, na drzwi do pracowni. Były
zamknięte, jednak o framugę opierał się młody chłopak, trzymający ręce w
kieszeniach spodni i obserwujący uważnie jej ruchy.
-Zgubiłaś cama- Powiedział
spokojnie, prostując się. Ona jeszcze przez dłuższą chwilę milczała, wpatrując
się w niego niepewnie. Nie miała wątpliwości, kto to jest, nie dziwiło jej też
to, jak ją odnalazł. Nie miała jednak żadnego, najmniejszego pomysłu na to,
dlaczego tutaj jest.
-Warkocz, ścięłam go gdy tu wróciłam- Odpowiedziała w końcu,
stojąc wciąż w miejscu. To nie tak, że jego widok ją sparaliżował, po prostu
nie bardzo wiedziała co ma zrobić, jak powinna się zachować. Gdy widziała go po
raz ostatni byli w Izraelu, trwała wojna a oni byli niczym nieszczęśliwi
kochankowie walczący o każdy kolejny dzień. Rachel i Joel, Joel i Rachel. Może
bardziej kochankowie niż nieszczęśliwi, i walczyli, choć nie wyglądało to aż
tak tragicznie. Później jej służba się skończyła, zostawiła szpital, w którym
pełniła funkcję pielęgniarki i wróciła do Nowego Jorku, zaraz po tym jak nie
potrafiła w żaden sposób dogadać się z matką. On tam został, po trzech latach
skończył swoją służbę, wziął ślub. Co więc robił tutaj, bez słowa, ot tak
stojąc sobie u niej w pracowni?
-Nie cieszysz się, że tu jestem?- Przerwał w końcu ciągnącą
się ciszę, jednocześnie wskazując kciukiem na drzwi, co miało sugerować, że
może wyjść, jeśli tylko tego Tommie właśnie chce.
-Rachel…- Dodał jeszcze po chwili, niemal błagalnie.
-Nie wiem, czy się cieszę, nie wiem dlaczego tu jesteś, nie
wiem czy… Coś się stało z Shoshaną?- Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że
coś mogło stać się jej przyjaciółce, przecież nie miała już od jakiegoś czasu
żadnych informacji od niej. A kto byłby lepszym wysłannikiem, żeby ją o tym
powiadomić, jeśli nie brat Shoshany?
-Nie, wszystko z nią w porządku. Chce wrócić na wojnę. Matka
się nie zgadza, boi się że tym razem nie wrócimy, na pewno nie oboje.- On wciąż
stał przy drzwiach, ona obok manekinu, trzymając w dłoni kilka szpilek.
Zachowywali się trochę jak dwoje, może nie obcych sobie, ale obojętnych wobec
siebie ludzi. Minęło sześć lat. Wiele się zmieniło, a oni już nie byli sobie
bliscy.
-Chcesz wrócić?- Nie dziwiło jej to, chciała nawet zapytać
czy jego żona również, ale nie zrobiła tego. Bała się poruszać jej temat, bała
się też odpowiedzi. Mogłaby się dowiedzieć, że Joel ma dzieci, że jest bardzo
zakochany, albo w drugą stronę- nieszczęśliwy. Każda odpowiedź byłaby zła,
każda wywołałaby w niej jakieś emocje.
-Dlatego tu jestem. Muszę zrobić badania, zresztą nieważne.
Wyglądasz strasznie.- Niespodziewanie dla samej siebie, dla niego chyba
również, Tommie roześmiała się. Nie widział jej sześć lat- pierwszym, na co
zwrócił uwagę było to, że ścięła włosy, drugim to, że wyglądała strasznie.
-Tak wyglądają zwykli ludzie.
-Nie, nie, wyglądasz inaczej, starzej. Jesteś niewyspana,
głodna, zmęczona. I nie zaprzeczaj- Dodał od razu, widząc jak otwiera usta by
zaprotestować.- Zostaw to, co robisz, idziemy na obiad. Gdzie jest najbliższa
koszerna knajpka?
Nieznacznie wzruszyła ramionami, niczym posłuszne dziecko
odłożyła szpilki i wsunęła na bose stopy buty. Znał ją, pamiętał, wiedział że
nie będzie z nim dyskutowała i że na pewno nie ma nic do jedzenia w mieszkaniu.
-Nieważne, idź na górę, kupię coś i zrobię obiad.
Kiedyś było inaczej.
Kiedyś on był całym jej światem, ona jego wszechświatem.
Kiedyś sądzili że wojna skończy się ostatecznie, a oni będą
mogli być razem. Szczęśliwi.
Kiedyś nie było jej niedoszłego narzeczonego i jego żony.
Mieli siebie i to im wystarczyło za cały świat.
Kiedyś znajdywali radość w każdej wspólnej chwili, w każdej
sekundzie. Mieli tego czasu niewiele i potrafili go docenić.
Kiedyś każdy jeden dotyk był dla nich intymny, czuły,
upragniony.
Kiedyś nie było
lepsze. Było inne.
Będąc już w mieszkaniu odkryła niespodziewanie, że Shoshana
napisała do niej ponad tydzień wcześniej. „Joel przyjeżdża, nie zrób nic
głupiego” zdawało się być najważniejszym fragmentem wiadomości, której ona
nawet nie zauważyła. Miała wrażenie, że wiele stało się za jej plecami. Joel
wiedział, gdzie ma mieszkanie, nie był zdziwiony że nie wie, gdzie jest
koszerna restauracja i nie wypytywał jej o nic. Podczas, gdy ona przez sześć
lat ani razu nie zapytała przyjaciółki o jej brata, przeświadczona, że tak
będzie lepiej, łatwiej, po prostu dobrze, on wiedział o niej wiele, może nawet
wszystko. Tylko czy to miało jakiekolwiek znaczenie?
Miała zamiar trochę ogarnąć w mieszkaniu, usiadła jednak na
chwilę na kanapie i usnęła. Nie wiedziała, ile czasu minęło. Gdy obudził ją
Joel leżała w łóżku, za oknami ściemniało się powoli, mieszkanie było
sprzątnięte a na stole stał gorący kreplach i wino koszerne.
Najpierw zaczęli rozmawiać bardziej przyjaźnie. Później otworzyli wino i coraz
częściej w mieszkaniu rozbrzmiewał śmiech. Na koniec trzy butelki stały puste i
wszystko było już jak dawniej.
Gdy obudziła się rano, czując zapach świeżych bajgli, nie
czuła wyrzutów sumienia. Nie miała ich też przez następne cztery dni, a nawet
jeszcze dłużej. Gdy na lotnisku żegnali się zwyczajowym Baszana haba’a Bejeruszalaim, wymawianą zawsze na zakończenie
Paschy obietnicą, nie sądziła że będzie miała te słowa w swoich myślach jeszcze
długo. Kiedyś wierzyła w Powroty, jednak od pewnego czasu to zwyczajowe „w
przyszłym roku w Jeruzalem” było dla niej tylko słowami bez pokrycia.
Stała w pracowni, wpatrując się w betonowy Brooklyn. Była
rozdarta. Chciałaby wrócić do Izraela, wrócić na wojnę. Wiedziała, ze sytuacja
w jej kraju nie naprawi się, nie w najbliższym czasie, czuła też obowiązek, by
w tych wydarzeniach uczestniczyć. Była jednak świadoma również tego, że nie poleci
tam. Nie teraz, nie za rok, nie za pięć lat. Zniszczyłaby życie Joela, jego
żony, ich rodziny. Namieszałaby, nieproszona weszłaby w środek ich małżeństwa.
Nagle zaczęła rozumieć ludzi, którzy pragną przyjechać do Jerozolimy, spędzić
tam Paschę, wrócić do Ziemi Obiecanej, a jednak żyją w rozdarciu, z dala od
marzeń.
Gdyby wojna się skończyła już dawno, gdyby nie miał żony,
gdyby tu nie przyjechał, gdyby nie zostawał u niej na noce, gdyby nie zaszła w
ciąże. Jest taka żydowska pieśń- Dayenu, śpiewana zawsze podczas Paschy.
Wychwalają wtedy Pana za wszystko, co im dał, za całe wyzwolenie, wyprowadzenie
z Egiptu, i mówią, że nawet, gdyby któregokolwiek z elementów tego wyzwolenia
zabrakło, to to by im wystarczyło. Byliby wdzięczni za to, co otrzymali, bo to
i tak byłoby więcej, niż na to zasługują. Tak się teraz czuła, poza tym, że nie
odczuwała radości i wdzięczności. Gdyby
tylko zabrakło jednego z tamtych elementów, albo właśnie jeden z nich się
spełnił- mogłaby wrócić, mogłaby tam jechać.
Jeśli Jahwe istnieje i karze ludzi za ich błędy, to właśnie
ją ukarał.
[to w zasadzie jest pierwsza część, chyba. Druga powstanie w trakcie wakacji gdzieś, o ile powstanie. Tekst kopiując się z worda częściowo skopiował się tak jak był tam (patrz odstępy i akapity), a częściowo nie. Ze trzy razy go sprawdzałam i poprawiałam, ale zapewne i tak coś jest nie tak.
Jeśli komuś sie chciało dotrzeć aż tu, to jestem po wrażeniem, serio, i dziękuję z całego mego serca.
A no i cytat w tytule, jak to u mnie zwyczajowo, z wiersza. Tym razem "Zielony wiersz" Władysława Broniewskiego]
Jeśli komuś sie chciało dotrzeć aż tu, to jestem po wrażeniem, serio, i dziękuję z całego mego serca.
A no i cytat w tytule, jak to u mnie zwyczajowo, z wiersza. Tym razem "Zielony wiersz" Władysława Broniewskiego]
Oj, taka nostalgiczna notka, choć można się było tego po Tobie i Twojej postaci spodziewać.
OdpowiedzUsuńZapychanie czasu pracą, bo poza nią nie ma się nic innego? Brzmi dla mnie znajomo, niestety to trochę smutne, bo prawdziwe - wielu ludzi żyje tak obecnie i niekoniecznie przez jakąś wybujałą ambicję, a bardziej z samotności. Ach, problemy pierwszego świata.
Poza tym - Tommie i nieślubne dziecko? Z żonatym facetem? Lepiej, żeby Hunter się o tym nie dowiedział, bo się pokłócą i mogą już nie pogodzić ;) No, ale jeśli to pierwsza część, to wystarczy tylko czekać na kolejną. Może wtedy się wszystko wyjaśni.
Trochę mi jej szkoda, bo ból istnienia Rachel czuję aż w zabitej dechami wiosce, w której obecnie się znajduję. Ale zaznaczam, że tylko trochę ;)
[Oh, jak smutno, spokojnie, ładnie... Smutno, bo życie to nie bajka. Spokojnie, ponieważ nie ma w tej notce niebezpiecznego dynamizmu. Ładnie, ponieważ po przeczytaniu nadal się o tym myśli.
OdpowiedzUsuńW kilku miejscach brakuje przecinka, ale to nic wielkiego :)
Oczywiście czekam na dalszy ciąg.
I myślę o jakimś wątku dla nas. W pierwszej chwili chciałam zaproponować jakiś romans z El, ale chyba Tommie nie z takich :P]
[Zaczęło się bez eksplozji, zdecydowanie przemawiającymi do mnie powtórzeniami. Ja lubię takie zabiegi nawet trochę za bardzo. I chociaż potem wcale nie tak od razu udało mi sie wczuć w sytuację (nic nie wiem o postaci więc to żadne zdziwienie), to już po kilku akapitach oderwanie sie nie było nawet opcją.
OdpowiedzUsuńŚwietnie przedstawiłaś relację Joela i Rachel. Bez zbędnego podstawiania wszystkiego pod nos dałaś ich poznać ze sposobu zachowania, fragmentów ich wspólnej historii. Cyztało się to świetnie i czytało z zapałem, żeby dowiedzieć się więcej. A we wszystko jeszcze tak dobrze wplecione realia, elementy kultury żydowskiej.
Chyba za bardzo się rozpływam ale co mogę poradzić? Tekst zwyczajnie mi się pododbał, zaineresował i teraz niewątpliwie będę czekać na więcej! :)]
[ swietnie napisana nota! :D zaskoczona byłam tą nostalgią, tym smutkiem, bo to zupełnie w watkach z Tommie nie występuje, ale widać, postać o wiele bardziej jest rozbudowana, niż się wydaje z początku :)
OdpowiedzUsuńno i Soluszkowe imie wyłapałam w tle, masz dodatkowego plusika! :D]