Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2049. Przygody kota Castiela i wk#rwionego Jensena

    ― Jessie!
    Mógł jedynie patrzeć jak odchodzi, a raczej jak odbiega. Zdecydowanie nie tak wyobrażał sobie tegoroczne święta. Miał odebrać Leah z lotniska, oboje mieli udać się do mamy i spędzić razem ten piękny czas. Odwiedzając przy okazji blisko mieszkającą rodzinę, ale to już był punkt, którego żadne z nich tak naprawdę nie chciało wypełniać. Ciotka Jane wciąż była obrażona na matkę Jensena za przypalenie indyka w zeszłym roku. On sam uważał, że wyszło dość zabawnie, mieli się przy czym pośmiać i trzeba było kombinować coś na szybko, ale jednak dla niej to była prawdziwa zniewaga. Składanie sobie życzeń byłoby teraz okropnie nieszczera, a kobieta ― jak ją znał Jensen ― w myślach życzyłaby jego matce, aby podczas gotowania obiadu spaliła całą kuchnię i dom przy okazji. Rodzinne święta były zawsze zabawne, Bogu dzięki, że nikt już nad nim nie wisiał, kiedy sięgał po butelkę z winem, aby się napić. Bez jakiejkolwiek ilości alkoholu w organizmie trudno byłoby je przetrwać. 
    ― Ta cholera zostawiła nas samych sobie ― wymamrotał pod nosem. 
    Podniósł transporter z kotem i odwrócił go do siebie, aby przez kratkę spojrzeć na kocura. To będą naprawdę zabawne święta. A raczej tragiczne. Syk kota, jego przymrużone oczy i ta dziwna pozycja zapowiadały, że wcale nie będzie ciekawie. A może tak okazywał radość? Nie miał pojęcia, nie znał się przecież na kotach! Zawsze wolał psy. Ludzie dzielili się na kociarzy i na psiarzy oraz na tych, którzy nie znosili żadnych zwierząt, czego Jensen nigdy zrozumieć nie potrafił. Czworonożne, a i nawet dwunożne zwierzęta zawsze były lepszym towarzystwem, niż drugi człowiek. Te przynajmniej nie krzywdziły celowo, prawda? 
    ― Myślisz, że się zorientuje jak oddam cię do kociego hotelu? Nieee, masz rację. Będzie wiedziała od samego początku ― stwierdził i chociaż nie chciał, skierował się ze swoim wrogiem numer jeden w stronę auta. 
    Nie był przecież na tyle okrutny, aby zostawić go samego sobie. 

~*~ 

    ― Leah ja cię błagam.
    Obiecywał sobie, że nie zniży się do tego poziomu. Jak tylko ta mała zołza nauczyła się mówić i dowiedziała się, że kiedy powie rodzicom co nabroił, ma przeskrobane, potrafiła się ustawić. Za dzieciaka to były słodycze za milczenie, w nastoletnich czasach chciała kosmetyki czy pieniądze, a teraz, nie dało się jej niczym, cholera, przekupić. Obiecał jej nawet, że przeleje jej pieniądze, aby zapłaciła za rachunki i też się nie dała. 
    ― Powiedziałam coś. A teraz się zamknij i lep te pierogi ― warknęła w odpowiedzi, niezbyt miło, ale trudno było się dziwić, skoro w ciągu ostatnich dwudziestu minut powiedział jej imię przynajmniej dwieście razy, w dodatku irytującym, piskliwym głosem, który miał brzmieć jak jej, a o tylko dodatkowo ją wkurzyło. ― Nie moja wina, że twoje znajome to wariatki, które zostawiają swoje dzieci gdzie popadnie, a raczej z kim. Szczerze, jesteś ostatnią osobą, której powierzyłabym opiekę nad kotem, ale nie będę cię w tym wyręczać. Było odmówić.
    ― Nie miałem jak - odłożył gotowego pieroga na bok i zabrał się za lepienie kolejnego ― Jessie jest nieobliczalna, jakbyś ją znała to wiedziałabyś, że ta kobieta jest zdolna do wszystkiego i więcej. Po prostu... Ja i Castiel się nie lubimy. Jackie go jako-tako toleruje, ale sama wiesz...
    ― Nie wiem i nie chcę wiedzieć, Jen.
    Humphrey zmarszczył czoło.
    Leah doskonale wiedziała w jaki sposób mu dopiec, aby się przymknął. Podczas lepienia pierogów nie odezwał się już więcej. Spoglądał jedynie na siostrę co jakiś czas, jakby przez te spojrzenia miała w końcu się zgodzić na zajęcie się kotem. Kotem, który miał w sobie coś z diabła. Jensen był bardziej, niż pewien tego, że ten zwierz został opętany podczas porodu. Jakie normalne zwierzę jest... jest takie? Sam nie potrafił powiedzieć co z nim było nie tak. Jego doświadczenia z Castielem nie należały do najprzyjemniejszych i szczerze mówiąc, najchętniej to by w ogóle zapomniał, że taki kot jak on, istnieje. 
    Oparcie znalazł w mamie. 
    Valerie była kobietą, która kochała wszystkie zwierzęta, choć tylko na odległość. Z chęcią przez kilka minut pogłaskała psa czy kota, jednak nigdy na dłużej. Tym razem jednak Castiel dumnie zajmował miejsce na jej kolanach od dobrej godziny i nie zanosiło się na to, aby miał w ogóle z nich schodzić. Jensen przyglądając się zwierzęciu, miał zwyczajnie ochotę je strącić z kolan matki. Ot, tak dla zabawy. Trochę to było z jego strony wredne, ale to ile szkód wyrządził mu ten futrzak nawet nie mogło się równać z małą, niewielką szkodą, jaką byłoby zrzucenie go z kolan. Trochę przemawiała też przez to zazdrość.
    W końcu to była jego mama, a nie kota, prawda? 

~*~
    ― Ty mały, wredny, nędzny karaluchu!
    W tym samym momencie, kiedy te słowa padły z ust Hermiony, która moment później zaciśniętą pięścią uderzyła Draco w nos, Jensen spojrzał na Castiela. Kot rozgościł się na jego kanapie, trochę za bardzo. Leżał rozłożony na plecach, aż go korciło, żeby dotknąć puszystego brzucha kota. Wstrzymał się jednak, miał w myślach te wszystkie memy, które pokazywały, że dotknięcie kota po brzuchu to jak taka muchołapka. A dłoń człowieka jest tą małą i biedną muchą, która dała się nabrać.
    ― Co ja ci poradzę, że ten kocur zajmuje wszystkim miejsce? ― zwrócił się do Jackie. Zwykle to ona leżała obok niego na kanapie, a teraz miejsce suczki zostało zajęte przez kota Jessie. Kota, którego już tu dawno nie powinno być. 
    Powinien szykować się na kolację. Miał spędzić u mamy noc, więc chcąc nie chcąc musiał zabrać też tą gromadkę. Jednak zamiast się szykować oglądał Harry'ego Pottera i Więźnia Azkabanu, po raz kolejny w tym roku. To był naprawdę dobry sposób, aby rozpocząć święta. Dziwił się tylko, że jeszcze nie dostał żadnego ponaglającego telefonu. 
    Ledwo zdążył o tym pomyśleć, a leżąca na stoliku komórka zaświeciła się. 
Od Leah: Ruszaj dupsko. Ciotka Teresa padła. 
    Kilka sekund później. 
Od Leah: Cholera, wpadła.* 
Przyjeżdżaj, nie dajemy psychicznie rady z mamą. 
    Na samą myśl o tym, że ciotka miałaby paść, zaśmiał się.
Była utrapieniem całej rodziny. Naprawdę, całej. Każdego roku znajdowała innych, którzy przygarnęliby ją na święta, a jak nie znajdował się nikt wspaniałomyślny, to sama się wpraszała. Jensen się zastanawiał czemu jeszcze ktokolwiek otwiera jej drzwi, albo odpowiada na telefony. Sam już dawno miał zmieniony numer, aby ta nie mogła do niego dzwonić. W przeszłości zdarzało się, że wydzwaniała wiele razy, bo się jej nudziło. Choć najgorzej i tak było na samym początku, czyli w dzieciństwie mężczyzny. Sama kobieta nie miała dzieci, a jej mąż kopnął w kalendarz, czego trochę mu Jensen zazdrościł, bo nie musiał się już z nią użerać. Faktem było to, iż nie mogła przeżyć tego, że małżeństwo Humphrey zdecydowało się na adopcję, kiedy sami mieli problem z tym, aby mieć potomka. Wiele lat później pojawiła się Leah, która do tej pory była oczkiem w głowie wszystkich. Zwłaszcza Jensena.
    ― Zbieramy się zwierzaki ― oznajmił pauzując film. Bardzo chciałby tu zostać. Zwłaszcza, że święta miały się zacząć z ciotką, której szczerze nie znosił. Głupio byłoby się wyminąć. Trochę żałował, że nie zgodził się na wyjazd z Alexą i kilkoma innymi osobami do Aspen, kiedy miał okazję, ale bardzo chciał też zobaczyć się z siostrą, a jej nie widział już długo. Niech będą przeklęte wkurwiające ciotki, pomyślał zbierając swoje rzeczy. Miał zostać w domu na noc, w końcu rano ktoś musi otworzyć prezenty, a nie uśmiechało mu się jeździć w tą i z powrotem. Dlatego też musiał zabrać kota i psa. Nie uśmiechało mu się też wsadzanie kota do transportera, a zapewne Castiel gdyby umiał, to pokazałby mu środkowy palec każdą z czterech łap. 
    ― Nawet nie waż się patrzeć na mnie tym wzrokiem, kocurze. Włazisz tam i nie obchodzi mnie to, że ci się to nie podoba. Włazisz i już. 
    Jesteś dużym chłopcem, Jensen. Poradzisz sobie z głupim kotem. Przecież taki kot nie może mu zrobić dużej krzywdy, prawda? Co najwyżej ugryzie, albo podrapie. A we śnie poderżnie pazurami gardło. Jessie miała u niego naprawdę zajebiście duży dług. Opiekowanie się kotem prosto z piekła, trochę go przerastało. 
    Wpakowanie go do transportera było naprawdę, ale to naprawdę trudnym zajęciem. Zbyt trudnym. Jensen nie spodziewał się takich problemów ze strony kocura, który zapierał się łapami, wbijał pazury gdzie tylko mógł, byle nie wejść do środka. Minęło bodajże pół godziny, zanim przekupił go kawałkiem surowej ryby. Musiał specjalnie otworzyć nowe pudełko z sushi, które miało być jego jutrzejszą kolacją, ale okazało się być dzisiejszą dla Castiela. Podrapane ręce, na których były czerwone ślady zadrapań odrobinę piekły. Dlatego nie lubił kotów, kiedy już zaczęły szarpać jakąś część ciała, zaciskały się wokół nich i drapały z każdej możliwej strony. Nie miał pojęcia jakim cudem Jessie wytrzymywała z tym kocurem sam na sam, i co takiego mu robiła, że jeszcze jej nie pożarł we śnie. Droga do domu również nie należała do najprzyjemniejszych. Z wielką chęcią znalazłby się teraz w Aspen, daleko od tego wszystkiego, ale nie. Zachciało mu się rodzinnych świąt. Dobra, nie miałby nic przeciwko, gdyby nie ten kot i ciotka Teresa. Wtedy byłoby idealnie. On, Leah i mama. Nie potrzebowali nikogo więcej, aby dobrze spędzić ten czas. Dojeżdżając na miejsce dostrzegł samochód Teresy, rzucająca się w oczy czerwień. Pewnie idealnie pasowała do jej szponów. Pamiętał jak Leah kiedyś zapytała się jej czy są naturalne, po dość długim wykładzie na temat ― sam nie miał pojęcia jaki ― dziewczynka nigdy więcej nie pytała się już o nic ciotki, o ile nie było to konieczne. 
    Jeszcze przed wejściem do domu słyszał jakieś krzyki. Zaczynał sobie bardzo, ale to bardzo współczuć. 
~*~ 
    — I wyobraź sobie, że Matilda w tym roku nic nie wysłała! 
    — Dodaj mi Boże siły — wymruczał pod nosem mężczyzna. Zamknął za sobą drzwi, zwracając też tym samym na siebie uwagę. Pierwsza do przedpokoju wpadła Leah, która od razu rzuciła mu się na szyję. Był to raczej akt desperacji, niż faktyczna tęsknota. 
    — Jak dobrze, że jesteś. Nie dziwię się, że jej najbliższa rodzina nie chce z nią spędzać świąt — szepnęła cicho i dopiero po chwili zauważyła, że nie jest sam — przyprowadziłeś Jackie! I tego dziwnego kota też, jak miło. O wiele lepsze towarzystwo, zabiorę się z Jackie, a ty... Ty możesz zostać z nim. Wolę ją. 
    — Wierz mi, że ja też! Ja też.
Nawet nie liczył na to, że uda im się przeżyć tą kolację w spokoju. Już przy przygotowaniach puściły wszystkim nerwy. Jedynie chyba Castiel siedział w spokoju obserwując to całe zamieszanie z bujanego fotela. Bardzo mu się spodobał, będzie musiał napomknąć Jessie, aby sobie taki sprawiła. Zazdrościł też Jackie, która wolała schować się w zajmowanym przez Leah pokoju na górze. Sam z wielką chęcią uciekłby w tamto miejsce. Starał się myśleć, że jest już dorosły i poradzi sobie w towarzystwie znienawidzonej ciotki.
    — Możemy siadać do stołu — oznajmiła Valerie uśmiechając się ciepło do swoich dzieci.
    W oczach kobiety można było dostrzec jak bardzo chciała spędzić ten czas tylko z nimi. Od kiedy ojciec Jensena odszedł, spędzali ten czas razem. Boże Narodzenie było ulubionym świętem Georga, dlatego każdego roku obchodzili je tak, jakby on sam tego chciał. To jednocześnie był trochę smutny czas, nie było czuć zapachu palonych cygar, ani wody kolońskiej, nie było też słynnej nalewki Georga, którą wyjmował tylko na święta, ani nie było też jego. I choć upłynęło już dziewięć lat bez niego, nadal wieszali skarpetę przy kominku z jego imieniem, każdy wkładał tam coś od siebie, a rankiem dzielili się tymi małymi upominkami, którymi zwykle były słodkości.
    Początek kolacji przebiegł tak, jak wszyscy tego oczekiwali — w porządku. Jackie zeszła z góry, układając się pod stołem i licząc na to, iż uda się jej od kogoś wysępić kawałek jedzenia. W tajemnicy przed resztą, Jensen podrzucał jej mniejsze kawałki w nadziei, że nie zostanie przyłapany.
Rozmowa średnio się kleiła. O ile można było nazywać to w ogóle rozmową. W większości to ciotka nadawała, a reszta jej tylko przytakiwała.
    — A więc Jensen — słysząc swoje imię wyprostował się niczym struna — skąd ty tego kota wziąłeś?
    — Przyjaciółka wyjechała i nie miała go z kim zostawić, więc zgłosiłem się na ochotnika i oto jestem. Niańka do kotów.
    — A więc bezdzietna?
    Sama nie masz dzieci, pomyślał z przekąsem starając się nie wypowiedzieć tego na głos.
    — Z tego co mi wiadomo to nie planuje powiększania rodziny na ten moment.
    — Młode nigdy nie wiedzą, czego chcą. Nawymyśla sobie taka, że nie chce dzieci, nakupuje kotów, a potem bezpłodne i płacz! Bo nie wiedzą co robić, dziecka się chce, a tu nie można! — Krzyknęła, uderzając pięścią w stół. Szkło lekko się zatrzęsło,  wino w kieliszkach obiło o ścianki i wyglądało na to, jakby zaraz wszystko miało runąć. 
    Zaobserwował jak Leah sięga po kieliszek i duszkiem wypija jego zawartość, a matka przewraca oczami. Jak dobrze, że w towarzystwie bab, chociaż te zdrowo myślą. Był ciekaw co by było, jakby wspomniał o dość burzliwej przeszłości Jessie, ale akurat o tym wolał nie mówić i po prostu chciał trzymać usta zamknięte na kłódkę. Lepiej było się nie odzywać, niż później narobić sobie i wszystkim dookoła problemów.
    — Pamiętasz Valerie, jak nie mogłaś zajść w ciążę? Dawno, zanim jeszcze zdecydowaliście się na adopcję — ton jej głosu wskazywał na to, że chociaż już minęło tyle lat, to wraz nie było jej w smak to, że ktoś zdecydował się dać dom niechcianemu ,przez swoich prawdziwych rodziców, dziecku. — To dlatego, że przebywaliście wtedy tyle czasu na wsi u matki Georga. Ona zawsze miała tyle tych kotów, psów i innych zwierząt. Mówię ci, wyjechaliście do miasta, a tu proszę... Taka śliczna pannica ci wyrosła. Jakbyś od razu tam wyjechała, to miałabyś Leę wcześniej, a tak...
    — Tak, to z całą pewnością była wina kotów, psów i świnek — odparła kobieta, niechętnie już grzebiąc w swoim talerzu widelcem. Może w myślach wbijała go w oko kobiety, kto wie? Jensen chciałby to zobaczyć.
    — Moja kuzynka ma znajomą, która ma córkę i ona jest bezpłodna, a wiecie czemu? Bo ma kota, tak! A teraz jęczy, że nie może mieć dzieci, a stara się z tym swoim pacanem, już długi czas. Z tą twoją znajomą będzie tak samo, jeszcze trochę i będzie żałować tego futrzaka.
    Jensen naprawdę miał dość tej całej rozmowy. Liczył na to, że zaraz znajdą jakiś inny temat. Błagał tylko, aby nie zeszło na tematy religijne, albo nie daj Boże o decydowaniu czy ciąże trzeba zatrzymać czy nie. Wtedy naprawdę rozegrałoby się wielkie piekło, z którego sam Lucyfer chciałby uciec. Pewne rzeczy nawet jego przerastają.  
    Zabawne ile miało się do powiedzenia, kiedy pojęcie w temacie było znikome. Dzieci jak tylko ją widziały to czuły, że trzeba uciekać. Nie miała więc szans na to, aby poznać jakieś bliżej. Jego samego porządnie wystraszyła, kiedy pierwszy raz miał z nią styczność. I do tamtej pory mu nie minęło. 
    Miał nadzieję, że będzie to już koniec niespodzianek na wieczór. Kolacja powoli dobiegała końca, wszystko przebiegło w miarę sprawnie do czasu... 
    — Castiel! 
    Wszystko działo się niezwykle szybko. Kocur skoczył z bujanego fotela, prosto na plecy ciotki Teresy, a jej głosy krzyk przebił im chyba bębenki w uszach. Kot dodatkowo wszczepił w nią pazury, następnie przygotowując się do kolejnego skoku. Tym razem jego celem był stół, wskakując na niego, strącił kieliszek z winem, a te natomiast wylało się na sukienkę kobiety. Krzyków ze strony wszystkich było naprawdę dużo, mieszane ze śmiechem, bo choć Jensen szczere Castiela nie lubił, tak teraz miał ochotę przybić mu piątkę w każdą z czterech łap! Zwierzę przebiegło się po stole, w sałatce zostawiając odcisk swojej łapy i wywracając wszystko co tylko się da, łącznie ze świeczką. Szczęście tylko w tym, że przewracając się wosk, który również się wylał spadł na ogień i dzięki temu nic się nie zapaliło. Jensen kątem oka ledwo zauważył tylko jak kot coś kradnie ze stołu. Nawet nie próbował go powstrzymać, jeszcze ciotka rozszarpałaby go swoimi rękami i zjadła na deser. Brr. 
    — CZY WYŚCIE POSZALELI?! 
    To nie był krzyk, a czysty wrzask. Głośny, przeraźliwy wrzask. Jakby to jeszcze była ich wina, że kotu odbiło! 
    — Nigdy więcej tutaj nie przyjdę! Nigdy więcej! Zapamiętajcie sobie raz na zawsze, to była moja ostatnia wizyta w tym domu! Nikt nie będzie was chciał odwiedzać! Nikt! 
    Krzyczała jeszcze przez jakiś czas, ale Jensen w pewnym momencie się wyłączył. Zamiast coś odpowiedzieć zaczął się po prostu śmiać. Głośno. Swoim śmiechem zaraził na początku Leę, Valerie próbowała jeszcze jakoś swoje dzieci uspokoić, ale i ona zaraz wybuchła głośnym śmiechem, co jeszcze bardziej wpędziło Teresę w niezadowolenie, iż nikt nie stanął po jej stronie. 
    — Co za rodzina! Wstyd! Nigdy więcej mo... 
    — Dobrze, ciociu! Nikt nie będzie tęsknił! Możesz sobie już pójść, opowiedzieć wszystkim jacy jesteśmy niedobrzy, idź idź i zobaczymy z kogo tu będą się śmiać. Ja odprowadzę do drzwi...
    — Nie dotykaj mnie gówniaro! — warknęła, kiedy Leah próbowała jej pomóc. Może kogoś o słabym charakterze ta uwaga by zasmuciła, ale jego siostra tylko bardziej się zaśmiała i wzruszyła ramionami, zupełnie nie przejmując się tym, iż z prześlicznej, takiej mądrej dziewczynki zyskała już inną opinię. — Będziecie jeszcze żałować! Wszyscy! 
    — Oj, na pewno. Taki cyrk już się nie powtórzy.

~*~ 
    Sprzątanie tego bałaganu nie było już takie zabawne. 
    — Wyobrażacie sobie minę taty? — Zapytała Leah ściągając brudny obrus ze stołu. 
    — Znając tatę to pokładałby się ze śmiechu, a następnie wyrzuciłby ją z domu w mniej grzeczny sposób, niż zrobiłaś to ty — odezwała się mama — masz to po nim, wiesz? Jesteś cała jak on z charakteru. Tylko troszeczkę łagodniejsza. 
    — Widzisz? Wcale nie kłamałem jak mówiłem, że jesteś niczym baran — wtrącił mężczyzna. W odpowiedzi otrzymał jedynie wypięty język i zaciśniętą dłoń w pięść. 
    Spędzili resztę wieczoru rozmawiając w spokoju, dojedli kolację, napili się więcej wina i nie wspominali tej sytuacji z ciotką. I cała ich trójka była w stu procentach pewna, że wylądują na jej czarnej liście, którą sobie wytworzyła, aby wiedzieć komu kartek na święta i życzeń na urodziny nie wysyłać. 

~*~
    — Powinienem ci podziękować. 
    Siedział już w swojej sypialni, było grubo po drugiej w nocy. Dopiero teraz się rozeszli do swoich pokoi. Niedawno skończyli rozmawiać, trzeba było jeszcze się umyć i trochę się zeszło. A teraz Jensen zwracał się do kota. Ten dostał już sporą nagrodę w postaci surowej ryby. Nikt nie robi takiego rabanu jak kot. Nagroda chyba bardzo mu się też spodobała, bo o dziwo, aż prosił o więcej i to właśnie Jensena. Mężczyzna był naprawdę w szoku. 
    — Dałeś niezły popis, wiesz? Twoja bezdzietna i pewnie już dawno bezpłodna mamusia będzie z ciebie dumna — zapewnił. Ostrożnie wyciągnął rękę, aby go pogłaskać na dobrać, jednak w odpowiedzi dostał tylko pazurami po łapie. — I to było na tyle ze zgody, hm? 
    Najwyraźniej nie dojdą do tego, aby się porozumieć. Cóż, fajnie było chociaż na jeden dzień móc zejść z wojennej ścieżki, a raczej na kilka godzin. Posiedział jeszcze przez chwilę, składając życzenia znajomym. Jessie nawet słowem nie wspomniał co się stało, wolał opowiedzieć jej o tym osobiście.
Musiał zobaczyć jej minę, a potem położył się spać 
    Pobudka była nagła, niespodziewana. Leżał na plecach, nie mogąc się ruszyć. Szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w sufit, nie mogąc zrozumieć co się dzieje. Oddychało mu się ciężko, ledwo łapał oddech i czuł wyraźny ciężar na swojej szyi. Momentalnie pomyślał o paraliżu sennym, który jako nastolatek tak bardzo chciał przeżyć. Teraz jednak ani trochę mu się to nie uśmiechało, wręcz przeciwnie. Czuł się okropnie, nie mogąc zrozumieć co takiego się dzieje. Odkaszlną kilka razy i dopiero wtedy do niego dotarło...
    — Zjeżdżaj! 
    Bogu dzięki, że do powrotu Jessie było coraz bliżej. 

~*~ 
    — Jesteś pewna? — zapytał, uważnie wpatrując się w strojącą przed nim dziewczynę. Potargane włosy, rozszerzone źrenice i dwa inne buty… Jessie w pigułce.
    — Tak! Jestem pewna! Chcę iść z tobą na randkę. Na prawdziwą randkę! — powiedziała, a raczej krzyknęła, uśmiechając się szeroko. Spojrzała ponad ramieniem mężczyzny i lekko zmarszczyła brwi. — Kupić ci choinkę… pod choinkę? — zapytała. Koniec jej słów zwieńczył głośny huk i dźwięk tłuczonych lampek, które rozbiły się na podłodze. A ci, którzy mieli bardziej rozwiniętą wyobraźnię, mogli usłyszeć diaboliczny śmiech, który wydobywał się z pyszczka czarnego kota, który zmierzał w kierunku Jessie.
    — No chodź kochanie do mamusi! — Zawołała, mijając nieco zdezorientowanego (a może przerażonego?) Jensena. Wyciągnęła ręce w kierunku kota, który po chwili znalazł się koło niej. Wzięła go na ręce i zaczęła kiziać za uchem. — No już, już! Mamusia cię kocha, wiesz? Mój malutki, kochaniutki…
    — Kochaniutka, ale za spowodowane zniszczenia płacisz ty.
    — Wcale nie. Podpisałeś, że ponosisz pełną odpowiedzialność za szkody.
    — Niczego nie podpisywałem!
    — No w sumie racja. Podrobienie twojego podpisu to nie była trudna sztuka. Podrobienie podpisu Maxa, to dopiero wyzwanie. — Jessie zrobiła zabawną minę. Odwróciła się w kierunku Jensena. — To… Przyjedź po mnie o ósmej. Ubierz się ładnie. Jakiś garnitur, czy coś. O! Najlepiej garnitur i muszka. Masz ładnie wyglądać, abym nie pożałowała swojej decyzji, jasne? I dziękuję za opiekę nad Cassem. Mam nadzieję, że świetnie się razem bawiliście. To ja le…
    — Synku, z kim tak głośno rozmawiasz?

————————————————————————
Cześć! Witam się serdecznie z notką, która jest jeszcze utrzymana w świątecznym klimacie. Nie zdążyłam opublikować jej wcześniej, (moje lenistwo xD), ale jest! Tekst napisany kursywą na samym dole jest autorstwa Czarnego Jeźdźca, której mocno dziękujemy za pomysł na notkę!♥ W moim zamyśle miała być krótka i zabawna, krótka na pewno nie jest, a czy zabawna... To się przekonamy. :D 
Na gifie Jensen przeklinający kota Jessie! 

4 komentarze

  1. Gif na dzień dobry jest cudowny i już na sam jego widok śmiechłam, tak coś podejrzewając, że te słowa są o Castielu. Masz rację, notka krótka nie jest, ale czytało się ją niesamowicie szybko i przyjemnie! Widzę, że Jensen i Jessie tak samo przepadają za świętami w rodzinnym klimacie ^^ I gdybym miała do czynienia z taką ciotką, która zaczęłaby prawić takie farmazony... O rany, wycałowałabym Castiela za tę akcję, dobrze, że w nagrodę trafił mu się kawałek surowej ryby i chyba nawet kocur zaczyna tolerować Jensena...
    W notce dużo się dzieje, a ja i tak wciąż chcę więcej :) Mój administratorki nos podpowiada mi, że będziemy mogli spodziewać się notki ze wspólnej randki? Proszę, proszę, proszę! Bardzo chcę przeczytać post napisany przez Was w duecie, to będzie prawdziwy majstersztyk!

    OdpowiedzUsuń
  2. O matko, dobrze że mam psa, a nie kota(w dodatku z piekła rodem), to nie muszę się martwić o bycie bezpłodną...chociaż, idąc rozumowaniem cudownej ciotki, to kto wie ! Strasznie szybko pochłonęłam całą notkę, naprawdę bardzo przyjemnie i lekko mi się ją czytało i jak nic innego umiliło to cholernie nudny wykład, na którym już powoli zasypiałam. Dziękuję za przywrócenie mnie szybko do życia, śmiech który towarzyszył mi już od samego wpatrywania się w ten uroczy gif, dodał mi energii żeby przeżyć jakoś ten dzień i nie chrapać na uczelni hah :D Mam nadzieję, że dalej będziesz o mnie dbać, dlatego proszę o więcej i więcej i więcej, czekam niecierpliwie na kolejną notkę ! :) A najlepiej, podobnie jak Maille, to na dalszy ciąg historii i sprawozdanie z randki, znając tę dwójkę będzie na pewno równie wyjątkowa i nieprzewidywalna jak powyższe święta :)

    OdpowiedzUsuń
  3. W końcu znalazłam chwilę, aby w końcu skomentować tę notkę :D Naprawdę bardzo się cieszę, że ją napisałaś. Wyszło Ci świetnie - długo i zabawnie :D Jensen miał naprawdę bardzo zabawne święta, a wszystko za sprawą swojego czworonożnego przyjaciela, który przyjacielem wcale nie jest :D. I jakby nie było - Castiel uratował go przed ciotką. Może to początek pięknej przyjaźni? Nie no, dobra. Przesadziłam. Co za dużo czułości, to niezdrowo! Swoją drogą, to ten motyw strasznie mi się podoba. Sama chyba nie dałabym rady wytrzymać na dłuższą metę z taka cioteczką i bym jej coś powiedziała :D Całe szczęście, że Jessie nie musi płacić za szkody wyrządzone przez kota, bo by się biedna nie wypłaciła. A choinkę pod choinkę jeszcze mu kupi. Chyba. O ile nie zapomni :D
    No cóż... Nie mogę doczekać się ich wspólnej randki, za którą kiedyś trzeba się wziąć :D

    OdpowiedzUsuń
  4. "Na gifie Jensen przeklinający kota Jessie" <3 Jako posiadaczka psa i miła sąsiadka zajmująca się trzema kotami, kiedy to tylko potrzebne mogę śmiało stwierdzić, że te małe czterołapne stworzenia mają w sobie to coś. Ja nie wiem jak one to robią, ale śmiesznych historii o nich nie ma końca! Ale nie o tym chciałam pisać - koty kotami, jednak miałam w końcu więcej czasu, żeby przeczytać nowiutki post i chociaż człowiek aż czasami chce coś znaleźć i skrytykować, to nie ma szans. Co prawda dziwnie się czyta o bohaterach, których kompletnie się nie zna, mnie to jednak nie przeszkadzało i jedyny zarzut jaki mogę mieć to niedosyt, że notka tak szybko się skończyła! :D
    Mam nadzieję, że na coś nowego nie trzeba będzie długo czekać ;)

    OdpowiedzUsuń