Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2048. BUM! BUM! Bumerang! Wraca bumerang

— Cześć, Jensen! — krzyknęła, uśmiechając się radośnie w kierunku mężczyzny, który otworzył jej drzwi. — Pamiętasz, jak powiedziałeś, że zrobisz dla mnie wszystko? Byleby tylko mi pomóc? — zapytała i nie czekając na odpowiedź pozwoliła sobie kontynuować: — Właśnie nadszedł ten dzień, kiedy potrzebuję twojej pomocy! Wiesz. Chodzi o to, że… jednak wracam na święta do Chicago. A Castiel boi się samolotów, a nie chcę, aby coś mu się stało podczas tego lotu. Zaopiekujesz się nim? — Na koniec uśmiechnęła się niezwykle uroczo. — No proszę! Obiecałeś! — skrzyżowała ręce na wysokości piersi, będąc gotową wytoczyć znacznie cięższe i poważniejsze argumenty, którymi mogłaby przekonać przyjaciela do przygarnięcia zwierzaka. — To tylko kilka dni!
— Co za to dostanę?
— Niespodziankę! — Jessie klasnęła w dłonie. Odwróciła się i sięgnęła po transporter, który przytargała ze sobą. — Chyba akurat śpi, więc nie musisz się o nic martwić — zaśmiała się. — Jestem przekonana, że się dogadacie i będzie się świetnie bawili! — Mówiła, podając transporter mężczyźnie. — No… to by było na tyle. Wesołych Świąt, Jensen! — Zawołała. Przelotnie musnęła go w policzek i pośpiesznie oddaliła się od drzwi, jakby w obawie, że Humphrey lada moment się rozmyśli, albo co gorsza – cofnie ją i odda czarnego kocura, z którym nie będzie miała co zrobić.
~.~
Jessie wraz z Maxem stała nieopodal odpowiedniej bramki na lotnisku. Za niedługo miał rozpocząć się jej lot, przed którym - nie ukrywając - się denerwowała. Najgorzej było wystartować, a potem wylądować. To co działo się pomiędzy nie miało jakiegoś szczególnego znaczenia. W momencie, kiedy zaczynały łapać ją wątpliwości, to chwytała się jednej, prostej myśli - jeszcze się nie zdarzyło, aby jakiś samolot nie wrócił na ziemię.
— Na pewno masz wszystko?
— Taaak. Mam wszystko, co jest mi potrzebne.
— Portfel? Dokumenty? Ciepła kurtka? Płaszcz przeciwdeszczowy? Okulary przeciwsłoneczne? Jedzenie na drogę?
— Max... — jęknęła w końcu, wywracając oczami.
— Dobra, dobra. Wolę się upewnić, że wszystko masz.
— Na pewno mam.
— A telefon? Masz telefon? Pamiętaj, że obiecałaś dzwonić tak często jak się tylko da.
— Mam telefon w kiesze... — zacięła się, wsuwając dłonie do przednich kieszeni obcisłych spodni, które kupiła specjalnie na tę podróż. — Chyba znów go zgubiłam.
— Jessie...
— No dobra! Żartuję. Mam go tutaj — zaśmiała się, wyciągając urządzenie z tylnej kieszeni. Na oczach brata wrzuciła go do plecaka, który służył, jako bagaż podręczny. — Nie musisz się o mnie tak martwić, wiesz? To zaczyna być dziwne.
— Mam złe przeczucie. To wszystko. Pamiętasz, że ostatnio przeczucie się sprawdziło, prawda?
— Pamiętam, aż za dobrze. Zamknąłeś mnie na całą noc w budce z komiksami. I pojechałeś do Cassie. I nie raczyłeś odebrać telefonu. Trudno, abym tego nie pamiętała. Pół dnia i cała noc. Bez jedzenia i wody. Prawie dostałam klaustrofobii. — Max zaśmiał się pod nosem. Pociągnął za jeden z końców kolorowej chusty, aby nieco ją naprostować na ramionach siostry. — Idę, bo twoja czułość zaczyna mnie przerażać, wiesz? — Odsunęła się od brata.
— Po prostu uważaj na siebie, Jessie — powiedział i nie zważając na jej opór, przyciągnął ją do siebie i przytulił. — I postaraj się wrócić w jednym kawałku — dodał, głaskając ją po włosach.
Czekając na walizkę i z braku lepszego zajęcia, poddała się tej wspomnieniom. Odruchowo uśmiechnęła się sama do siebie. Jednocześnie uświadomiła sobie, jak bardzo stęskniła się za Maxem. A nawet za Zachariaszem, a przecież niedawno go widziała!
— Jeszcze chwilkę… — mruknęła do samej i mocno szarpnęła za rączkę od walizki. Pośpiesznie udała się w kierunku wyjścia, a już po chwili siedziała w taksówce i wesoło ględziła do taksówkarza, który (całe szczęście!) miał świetny humor i odpowiadał jej równie żwawo i humorystycznie.
~.~
Nacisnęła klamkę i ze zdziwieniem odkryła, że drzwi są zamknięte. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz spotkała się z taką sytuacją. Ojciec, który uważał, że zamki są wynalazkiem Szatana, najchętniej to w ogóle by ich nie zamontował. Westchnąwszy ciężko, wyciągnęła rękę w kierunku dzwonka. Przyciskała go, dopóki przez okno nie zauważyła światła na korytarzu. Po chwili usłyszała szczęk zamka i odruchowo cofnęła się o krok. O mało nie spadła ze schodków.
— Tak? — Jessie uważnie zmierzyła blondynkę, która jej otworzyła, spojrzeniem. — Mów szybko o co chodzi, a potem idź sobie — rzuciła niezbyt miło. Jessie mocniej zacisnęła dłoń na rączce od walizki.
— Jestem Jessie…
— Dobre sobie, Jessie. Nie przyjmujemy przybłęd. Jak nie masz, gdzie spędzić świąt, to już nie mój problem. — Jessie uniosła brew w górę, wyraźnie zaskoczona taką odpowiedzą.
— Jestem w stanie o tym zapomnieć, ale wpuść mnie do domu. — Jessie na moment zamknęła oczy, nie chcąc dać się ponieść negatywnym emocjom.
— Powiedziałam, że cię nie wpuszczę, więc idź sobie, albo zadzwonię po policję. — Blondynka gniewnie zmrużyła oczy.
— Posłuchaj, nie mam pojęcia kim jesteś, ani co robisz w moim domu. Ale wpuść mnie do środka, nim stracę do ciebie cierpliwość.
— W twoim domu? Dziewczyno! Ty masz jakieś urojenia!
— Jessie?! — Zachariasz, który nagle pojawił się tuż za blondynką, nawet nie krył swojego zdziwienia. — Co ty tutaj robisz? — zapytał, wymijając dziewczynę i stając oko w oko z siostrą.
— Przyjechałam na święta. Wpuścisz mnie?
— A… co? A tak, już, już — powiedział, wychodząc na schodki. Odebrał od siostry walizkę i przepuścił ją w drzwiach. — Jessie, to jest Amanda. Moja dziewczyna. Amando, to jest Jessie. Moja siostra. — Obie dziewczyny uśmiechnęły się do siebie sztucznie, najwyraźniej nie mając ochoty na wdawanie się w głębsze dyskusje i rozmowy. Jessie prychnęła pod nosem i udała się w kierunku salonu.
Święta w rodzinie Merrick nigdy nie należały do normalnych. Choć lepiej byłoby zacząć od tego, że sama rodzina do normalnych i szablonowych nie należała. Aby zrozumieć, trzeba ich pokrótce opisać.
Henry Merrick – pan domu i głowa rodziny. Po zjedzeniu swojego ulubionego dania, indyka z farszem i wypiciu soku jabłkowego, usiadł na fotelu, na którym poddał się ulubionej, świątecznej czynności, czyli spaniu.
Rakel Agnarsdóttir – Merrick – druga żona Henryego i matka Zachariasza. Po wigilijnej kolacji sprzątnęła wszystko ze stołu i zaszyła się w kuchni, gdzie, mimo posiadania nowej zmywarki, wszystkie naczynia myła ręcznie.
Connie Merrick – była żona Henryego, matka Jessie oraz Zachariasza. Jako, że jej nowy chłopak ją wystawił, to nie miała z kim spędzić świąt. Przez cały wieczór wygłaszała swoje mądrości i krytykowała nieudane małżeństwo córki.
Cassidy "Cassie" Clay – Merrick – żona Maxa. Przez cały wieczór siedziała naburmuszona. Nikt nie wie dlaczego.
Amanda – dziewczyna Zachariasza. Nikt nie wie, dlaczego przyszła. Wtrącała się do wszystkiego, przez co Jessie przypadkiem oblała ją czerwonym winem.
Zachariasz Agnarsdóttir - Merrick – starszy brat. Poprzednią noc świętował wigilię z innymi nauczycielami. Zbyt skacowany (albo nie do końca wytrzeźwiały), aby brać czynny udział w wigilijnej kolacji.
Maximilian Merrick – starszy brat. Niekoniecznie chętny, aby brać udział w wigilijnej kolacji.
— Jessie. — Głośny pomruk Maxa wyrwał ją z chwilowego zamyślenia. Brat szturchnął ją lekko w nogę, a potem w ramię. Przekręciła głowę w jego stronę. — Chodźmy stąd — mruknął. Jessie wzruszyła ramionami. Odrzuciła chusteczkę na talerz i wstała od stołu.
— Jassemine Merrick! Słuchałaś co do ciebie mówiłam?
— Mamo, mówiłam ci, że nie mam zamiaru słuchać twoich rad dotyczących małżeństwa.
— A gdybyś posłuchała, to nie byłoby problemu. Mówiłam ci, że masz nie brać kogoś takiego, jak twój ojciec. I co? I miałam rację! Tylko czekać, aż ten twój Gabriel znajdzie jakieś zaginione dziecko na boku.
— Chodźmy stąd — mruknęła w kierunku brata, nie słuchając dalszego wywodu matki.
In New York you can
Be a new man— (Just you wait!) 
In New York you can 
Be a new man— (Just you wait!)
 In New York you can be a new man—
— Pamiętasz, jak tutaj przychodziliśmy? — zapytał Max, patrząc uważnie na Jessie, która usiadła na jednej z ławek. Wsunęła dłonie do kieszeni i pokiwała twierdząco głową. — Zabierałem cię tutaj, odkąd rodzice pozwalali mi prowadzić wózek. Wiedziałem, że tobie się to spodoba.
— Max, o co ci chodzi?
— Nie przerywaj mi — mruknął, patrząc na siostrę. Usiadł obok niej na ławce i ostrożnie wyciągnął jej dłoń z kieszeni. Ścisnął ją, nie bacząc na zdziwione spojrzenie siostry. — Kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem, to wrzeszczałaś jak opętana. Rodzice nie mogli cię niczym uspokoić. Smoczki, pieluszki, miśki… no nic. Nawet kołysanie na rękach. Wrzeszczałaś dla samej idei wrzeszczenia. Co w sumie zostało ci do teraz — uśmiechnął się smutno. Jessie przeniosła wzrok z brata na ich dłonie. — Tak naprawdę zawsze byliśmy tylko my. Rodzice żyli jakby obok nas. Byli obecni w naszym życiu, ale ich nie było. Byli tak zajęci tymi pieprzonymi festiwalami, że nie zauważyli, że ich dzieci potrzebują uwagi.
— Max…
— No nie przerywaj mi, kiedy mówię. Chociaż raz.
— Po prostu nie podoba mi się, to co mówisz. Albo przejdź do sedna sprawy, albo przestań mnie straszyć. Mam dość przygód na dziś.
— Nigdy nie sądziłem, że brak opieki ze strony rodziców wynika z faktu, że ojciec ma drugiego syna. Ale chociaż między nami nie zawsze było dobrze, to nigdy nie winiłem ciebie za to wszystko. Rodzice nie pozwolili mi wyjechać na studia, a ja nie miałem odwagi im się przeciwstawić. Zostałem tutaj, w Chciago. Ale to nie ciebie za to winię. Nawet nieco cię podziwiam. Nie wszyscy mieliby odwagę nagle rzucić wszystko i po prostu wyjechać w podróż dookoła świata. Piszesz komiksy, projektujesz ubrania… żyjesz pełnią życia. Dziewczyno! Nawet się rozwiodłaś! A ja? Ja dalej prowadzę tę cholerną budkę z komiksami. Nawet Zachariasz ma ciekawsze życie ode mnie, choć jest nudnym matematykiem. Swoją drogą, to ciekawe. Odkąd tylko pojawił się w naszym życiu, wasz kontakt jest zadziwiająco dobry. Od razu złapaliście wspólną nić porozumienia, na którą my musieliśmy sporo zapracować.
— Chcesz mi powiedzieć, że jesteś zazdrosny o Zachariasza? — uniosła nieco brew, patrząc na brata nagle rozbawiona tym dziwnym spostrzeżeniem.
— Nie jestem o niego zazdrosny. I nie do tego zmierzam.
— No to do czego?
— Bo… pamiętam, jak kiedyś mi mówiłaś, że mimo wszystko czasami chciałabyś powrócić do Chicago, tak na stare śmieci… — Jessie ostrożnie kiwnęła twierdząco głową. — A teraz zostajesz aż do Sylwestra, prawda?
— Taak…
— Dlatego teraz będę lepszy od Zachariasza. I spełnię twoje marzenie o powrocie na stare śmieci — powiedział, wyciągając klucz z kieszeni kurtki. — Siostra Cassie nawaliła. Musisz ją zastąpić w budce z komiksami — wyszczerzył się szeroko, w momencie w którym Jessie odebrała od niego kluczyk i usilnie starała się nie parsknąć śmiechem. Trzepnęła go lekko w głowę
— Naprawdę? Taka przemowa? Mogłeś po prostu powiedzieć, że mam stanąć na kasie. Przecież wiesz, że bym to zrobiła… — Max kiwnął twierdząco głową. — I naprawdę, nie musisz być zazdrosny o Zachariasza. Nasza relacja jest… inna. Ale przecież to ty byłeś ze mną przez te wszystkie lata. Pocieszałeś mnie i opiekowałeś się mną. Nawet jeśli czasami próbowałeś mnie podtruć starą pizzą. — Powiedziawszy to, oparła głowę na ramieniu brata. Ten objął ją i pogłaskał po ramieniu. — Albo na całą noc zamknąłeś mnie w kiosku.
— A tak poza tym, to Cassie jest w ciąży. Zostaniesz ciocią. I chcę, abyś została matką chrzestną.
~.~
30.12.2017 r., budka z komiksami Maximiliana
Przeciągnęła się leniwie, przed wejściem na taboret. Trochę trudno było jej się ogarnąć. Odkąd była tu ostatni raz, sporo się zmieniło. Max wszystko poprzestawiał, przez co miała trudność ze znalezieniem odpowiednich komiksów.
— Przepraszam? Długo jeszcze? Wlecze się pani, jak nie wiem. — Jessie spojrzała przez ramię na niezbyt cierpliwego klienta, który stał koło lady.
— Długo — odparła zadziwiająco spokojnie. Wspięła się na taboret i sięgnęła komiks. — O to ci chodziło? — zapytała.
— Nie jesteśmy na ty! Powinna się pani do mnie zwracać na per pan. — Jessie uniosła brew w górę, a potem parsknęła śmiechem.
— Dobrze. Czy jaśnie pan życzył sobie ten komiks? — Pytając, podeszła do lady. Skrzyżowała ręce na wysokości piersi.
— Tak. To ten.
— To świetnie. Kupujesz?
— Jessie! — Chłopak nie zdążył odpowiedzieć, ponieważ głośny krzyk z zaplecza, skutecznie to utrudnił.
— Co?! — Odkrzyknęła.
— Chodź tutaj! — Westchnęła ciężko, ale wzruszyła ramionami i poszła do Maxa, który stał i drapał się po czole.
— Kto napisał serię Fables? — zapytał. — Bo muszę domówić, a nie pamiętam nazwiska gościa.
— Scenariusz napisał Willingham. Bill Willingham. I ty dobrze o tym wiesz! Odkąd tu jestem, to zadajesz mi ciągle pytania. Przestań udawać, że nie znasz się na komiksach! Przecież to ty mnie w to wciągnąłeś, zapomniałeś? I nie. Nie wrócę do Chicago, aby u ciebie pracować.
— Ale ja nie chcę, abyś wracała do Chicago...
— Co?! To robisz te szopki tylko po to, aby…
— Nie. Wiem, że nie wrócisz z tego twojego Nowego Jorku, aby tutaj zamieszkać na stałe. Ale mam dla ciebie inną propozycję. Chcę, abyś otworzyła filię w Nowym Jorku. Sama mówiłaś, że to projektowanie ubrań, to tylko chwilowy kaprys. A komiksy… Jessie, znasz się na tym i sama piszesz. Zastanów się nad tym dobrze. Pomogę ci we wszystkim, naprawdę. Przemyśl to i daj mi znać. A tu jest twój prezent świąteczny. — Na koniec wręczył siostrze niewielką kopertę. Ta, wciąż oszołomiona jego propozycją, ostrożnie otworzyła kopertę. A potem wrzasnęła z radości, widząc dwa bilety na Notre Dame de Paris w jednym z nowojorskich teatrów muzycznych.
~.~
Powrót do Nowego Jorku, z wiadomych względów, był dla niej bardzo ciężki. Mimo że uwielbiała to miasto, to nie chciała jeszcze zostawiać Maxa i swojej rodziny. Miała wrażenie, że nie jest gotowa na dalsze dorosłe życie z dala od Chicago.
Usiadła na wygodnej kanapie, która stała w jej mieszkaniu. Zamknęła oczy, a potem – działając pod pewnym impulsem, poderwała się z kanapy. Niemal wybiegła z mieszkania, po drodze narzucając kurtkę i krzywo obwiązując się szalikiem. Wsiadła do swojego Mini Coopera i ruszyła z piskiem opon.
Jeśli Święty Mikołaj istnieje, to Jessie z całą pewnością powinna dostać mandat, jako spóźniony prezent gwiazdkowy. Ale sprawa, która musiała do załatwienia, nie mogła czekać.
Zatrzymawszy się pod odpowiednim budynkiem, niemal wyskoczyła z samochodu. W pośpiechu wyciągnęła kluczyki, uświadamiając sobie, że ma ubrane dwa inne buty – jeden brązowy i jeden czarny botek ze sztybletami. Machnęła na to ręką, dochodząc do wniosku, że to nic ważnego. Pobiegła do odpowiedniego mieszkania i dzwoniąc i pukając na zmianę, czekała aż X w końcu otworzy. A kiedy to nastąpiło, klasnęła w dłonie.
— Mam dwa bilety do teatru muzycznego. Pójdziemy na prawdziwą randkę?


[Hej! Nowy Rok, więc postanowiłam dodać notkę, którą tworzyłam już od jakiegoś czasu. Mam nadzieję, że choć troszkę się podoba :). Chciałam przedstawić święta w nieco innym klimacie, bardziej w stylu Merricków :D Końcowy fragment jest zarazem pomysłem na kolejną notkę. Ktoś chętny? „X”, to może być ktokolwiek – albo ktoś z kim już prowadzę wątek, albo ktoś z kim jeszcze nie prowadzę :). Za jakiś czas pojawi się kolejna notka, która będzie wyjaśnieniem tego, co w końcu Merrick zadecydowała i czy na pewno została matką chrzestną :). Dziękuję Ice Queen za „użyczenie” Jensena i za to, że zgodził się zaopiekować Castielem (mimo obustronnej nienawiści). Po nagrodę może się zgłosić… kiedyś :D
Na gifie Ian Bohen (blogowy Max Merrick) i Shelley Hennig (blogowa Jessie Merrick). A fragment wykursywiony był użyty w innej notce (Czy Brat Zachariasz ukradł naszego kota?)
Cytat z tytułu jest z tej >tu< piosenki :) ]

4 komentarze

  1. Za wciśnięcie kota chcemy iść do teatru.

    Jensen

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć jędzo. :D
      Obiecałam to jestem, chociaż jedną obietnicę wypełnię zanim skończy mi się czas. Bo doskonale wiemy, że czasem jak coś obiecuje, to nic z tego nie wychodzi... xD Tym razem jest inaczej!
      Cieszyłam się mocno na tą notkę, bo to daje mi teraz możliwość, aby dokończyć przygody Jensena z tą wredną kulką sierści, a mam nadzieję, że wyjdzie zabawnie. Ale dość o mnie! ;) Pogadajmy o Tobie.
      Cała nota jest śmieszna. Krótka i śmieszna, taka... no fajna. Chciałabym spędzić święta w ich towarzystwie, bo byłoby zdecydowanie zabawniej, niż przy mojej własnej rodzince. A już zwłaszcza chciałabym zobaczyć jak Jessie ją oblała winem. To musiało być piękne. Mam wrażenie, że większość rzeczy powiedziałam Ci już na GG, kiedy rozmawiałyśmy, a teraz się jedynie powtarzam. XD Rozmowa Jessie z Maxem była przeurocza, taka... ojejku, aż chciałabym mieć starszego brata, a nie takie wypierdki jakie mam. :< Może Jessie chce się zmienić? Jeden starszy na trzech młodszych? Przy najmniejszym gagadku może się poczuć jak matka. :D
      Pisz więcej i zgódź się na bycie matką chrzestną!

      PS - wcale nie musisz nas zabierać do teatru. I tak wolimy kino.

      Podsumowanie notki =
      KLIKNIJ W TO

      Usuń
  2. Niecierpliwie czekałam na moment, kiedy w końcu będę miała chwilę spokoju, by usiąść i w skupieniu przeczytać notkę i proszę, oto ona nadeszła :) Przyznam szczerze, że gdybym tylko miała starszego brata i gdyby tylko sprzedał mi on taki wywód, tylko po to, by zapytać, czy wezmę zastępstwo w sklepie... To chyba bym go zabiła ^^ Niemniej jednak bardzo dobrze przedstawiłaś relacje panujące w rodzinie Merricków, a opis poszczególnych jej członków bardzo mnie rozbawił ^^ Podczas ich czytania wyobrażałam sobie tak jakby zatrzymaną klatkę w filmie podczas ich wigilijnej kolacji ^^
    Cóż jeszcze mogę dodać... Niecierpliwie czekam na kolejny post, bo jestem niezmiernie ciekawa, co dalej! Czy Jessie zgodzi się zostać matką chrzestną? A najważniejsze, kim okaże się tajemniczy X? Pisz szybciutko i nie każ nam zbyt długo czekać!

    OdpowiedzUsuń
  3. Chociaż Jassie nie udało mi się poznać przez wątki to muszę przyznać, że z przyjemnością zabrałam się do czytania postu - po wyjściu z pracy aż miło zobaczyć post fabularny i tylko powstrzymałam się, żeby nie zrobić tego w drodze powrotnej, a raczej skupić się już w zaciszu (to może za dużo powiedziane, kiedy sąsiedzi robią remont...) domowym.
    A co do samej notki - nie wiem dlaczego, ale bardzo spodobał mi się moment przedstawienia poszczególnych osób i ich roli podczas świąt. Taka ciekawa forma odskoczni, a jednocześnie fragment dodający nieco informacji kto z kim.
    Pozostaje mi tylko życzyć Jessie założenia wielkiej firmy! I również Tobie nieco czasu na pisanie kolejnych postów!

    OdpowiedzUsuń