Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2045. Powrót do korzeni.

3 czerwca 2017, sobota
First Hawaiian Center rysował się wyraźnie na tle lazurowego nieba. Promienie słońca załamywały się na jego oszklonej fasadzie i odbijały się od niej tworząc połyskujące refleksy. Raziły w oczy. Wszystko raziło tu w oczy. Ogrom przestrzeni, wilgotne powietrze, ludzie uśmiechnięci i jakby szczęśliwsi; szczęśliwsi niż w jakimkolwiek zakątku ziemi. Wydawać by się mogło, że czas nie dotyczył tego miejsca. Żyło swoim rytmem, spokojnym i bez pośpiechu i nic nie zmieniało się tu mimo upływu lat. A minęły ich trzy, od kiedy oglądałem ulice rodzinnego miasta po raz ostatni. Dwunastogodzinna podróż samolotem wydawała mi się skokiem do innego wymiaru; Nowy Jork był spełnieniem moich ambicji, szczenięcych marzeń. Zachłyśnięciem się światem wielkich szans i wielkich sukcesów, po które wystarczyło sięgnąć, by stały się rzeczywistością. Pokochałem go, nauczyłem się ignorować jego wady i zatraciłem się w nim, stając się powoli innym człowiekiem. Ze śmiałości i odwagi, może pewnej naiwności prześliznąłem się w dziką bezwzględność, jeszcze zanim wytyczyłem sobie drogę. Taką, jaką kroczę teraz i przestałem oglądać się za siebie, bo nic nie było w stanie mnie zawrócić. Dopiero tutaj, pośrodku tętniącej życiem i pięknej w swej prostocie ulicy Honolulu, zatęskniłem za samym sobą. Dzieciakiem, którego nie ukształtowały zakamarki Brooklynu, ani profesorowie New York University, a zachody słońca i ciepły piasek na plażach wyspy Oʻahu. Tym, który cieszył się najmniejszym sukcesem. Tym który kochał i nie bał się mówić o tym głośno. Nie bał się przyznać do tego przed samym sobą. Wreszcie tym, który doceniał prostotę życia. Nowy Jork mnie zmienił i teraz bardziej niż kiedykolwiek dostrzegałem tego konsekwencje.

4 czerwca 2017, niedziela
Niespełna trzy tygodnie temu ojciec kupił nowy dom. Jest ogromny i kiepsko rozplanowany. Ciągle się w nim gubię; w nocy położyłem się do łóżka obok Aimy – w jej pokoju, znajdującym się piętro niżej, a rano nie mogłem znaleźć drogi do kuchni. Nikt nigdy miał się nie dowiedzieć, skąd u staruszka pomysł na taką inwestycję. Dzielnica Waialae ma to do siebie, że ceny nieruchomości dorównują próżności i wywindowanemu ego jej mieszkańców. Właściwy człowiek we właściwym miejscu, wydawać by się mogło, a ja nie mogę uwierzyć, że o tym zapomniałem. Przez całą drogę z Nowego Jorku marzyłem o swoim maleńkim pokoju na poddaszu, ze ścianami oklejonymi plakatami i regałem uginającym się pod ciężarem starych książek. Zamiast tego obudziłem się dzisiaj w sterylnym pomieszczeniu pozbawionym charakteru, wyposażonym w absolutne minimum, zimnym. Cudownie było jednak otworzyć oczy i zobaczyć za oknem bezkres błękitnego oceanu. Zbyt długo oglądałem tam bowiem zabrudzoną cegłę brooklyńskiej kamienicy.

23:35
Spędziłem cały wieczór w towarzystwie Kailii. Dopiero jej bliskość; spojrzenie głębokich, błyszczących oczu chochlika, policzki zaróżowione słońcem i dobrym humorem, dźwięczny śmiech wiosennego skowronka, uświadomiły mi, jak bardzo za nią tęskniłem. Rozmawialiśmy ze sobą często; przez telefon, mailowo. Wysyłaliśmy sobie zdjęcia i opowieści czasami absurdalne, pozbawione sensu i znaczenia. Wszystko po to, by przy kolejnym spotkaniu umieć cieszyć się sobą bez skrępowania. Jest moją siostrą, a jakby lustrzanym odbiciem. Doskonałym przeciwieństwem, z którym stworzyłem nierozerwalną całość. 

6 czerwca 2017, wtorek
Ślub Kaili zbliżał się wielkimi krokami – to już w nadchodzący weekend! Obowiązki drużby zaczęły mnie przerastać. Wszystko wydawało się być dopięte na ostatni guzik; przepiękne miejsce przy plaży, katering, orkiestra, dekoracje dopracowane w najmniejszym detalu. A jednak ciągle było coś do zrobienia, coś do przypilnowania. Poznałem wreszcie pana młodego, niejakiego Nalaniego Laʻakea, syna słynącego z porywczości i bezwzględności inwestora. Wydawał się miłym człowiekiem. Biła od niego pewność siebie i stanowczość; z dumą przypinał swoje nazwisko do imienia ukochanej, choć jeszcze nie przysługiwało mu do tego prawo. Zagroziłem, że złamię mu kręgosłup, jeśli za jego sprawą stanie się Kaili jakaś krzywda. Chyba się polubiliśmy.

14:30
Siostry zabrały mnie na zakupy do Ala Moana Center. Okazało się, że na drużbie ciąży jeszcze jeden, bardzo istotny obowiązek. Pasowanie do wystroju. Spędziłem dwie godziny zamknięty w klaustrofobicznie małej przymierzalni i nie miałem stamtąd żadnej drogi ucieczki. Pilnowały mnie na zmianę i na zmianę przynosiły mi marynarki, koszule i przysięgam – nie wiem, co jeszcze. Wszystko okazywało się na mnie za małe. Moje ręce nie mieściły się w rękawach, a w najlepszym razie koszula dopinała się na mnie jedynie do połowy. Chyba coś podarłem, nie jestem pewien. Wyszliśmy ze sklepu z dwoma krawatami i miętówkami na pocieszenie. Dziewczyny wyglądały na zadowolone, bowiem krawaty, w intensywnie niebieskiej barwie, pasowały do koloru moich oczu. Pasowały do wystroju. Nie rozumiem jednej rzeczy: skoro kolor moich oczu również do owego wystroju pasuje, to czy nie wystarczyłoby raczyć gości radosnymi spojrzeniami? W tym jestem całkiem dobry.

21: 00
Mama poczuła się o wiele gorzej niż zwykle i musieliśmy zawieźć ją do szpitala. Straub Medical Center stało się ostatnio jej drugim domem. Bywała tam często jednak tym razem dopadło mnie straszliwe przeczucie. Kiedy kilka miesięcy temu zdiagnozowano u niej białaczkę, naturalnym wydawała się siła wyparcia. Żadne z nas nie dopuszczało do siebie myśli, że mamy może kiedyś zabraknąć. Była przecież tak silną, nieustraszoną kobietą! Zobaczyłem ją dzisiaj w szpitalnej pościeli i w mojej głowie pojawiła się myśl, że zostanie w tym miejscu już do... Końca. Wesele kategorycznie musiało się odbyć. Zabroniła jego odwoływania ze względu na swoją chorobę, choć była świadoma, że nie będzie mogła wziąć w nim udziału. Kaila posmutniała; nagle zabrakło w jej doskonałym planie, w jej nieskazitelnej wizji, bardzo istotnego elementu. Nie umiałem jej pocieszyć. 

7 czerwca 2017, środa
Odwiedziliśmy mamę z samego rana. Przynieśliśmy jej torbę pełną kolorowych czasopism i jej ulubiony kwiecisty sweter zapinany na guziki. Honorowe miejsce na parapecie zajął maleńki kaktus przewiązany czerwoną kokardką, na którego czubku zatknęliśmy miniaturowy kowbojski kapelusik. Lubiła takie drobiazgi, a uśmiech na jej zmęczonej twarzy okazał się bezcenny. Miała zaczekać w klinice na przeszczep szpiku. Nie wiadomo tylko, jak długo. Mimo to opuściliśmy budynek w o wiele lepszych nastrojach i jakby spokojniejsi. Nie wszystko było jeszcze stracone.

17:20
Lubię obserwować ulice Honolulu z tego miejsca. Mała kawiarnia na rogu, ze stolikami ustawionymi na zewnątrz pod ogromnym parasolem, nie przyciągała wielu klientów. Z jednego powodu: jest oddalona od centrum miasta i jego głównych atrakcji. A widok stąd jest nieziemski. Lokal znajduje się bowiem na niewielkim wzgórzu, a całe miasto tonie z jego perspektywy w skąpanej słońcem dolinie. Kiedyś przychodziłem tu z byle powodu. Czytałem książki, uczyłem się do sprawdzianów, czasami po prostu chciałem uspokoić się i odpocząć. Dzisiaj zajrzałem tu z sentymentu. Popołudnie było przyjemnie chłodne, wiatr porywał do dzikiego tańca koszulę i włosy, a kawa była doskonała jak zawsze. Kona, najprawdziwsza kona! Te nowojorskie popłuczyny mogą się przy niej schować.

8 czerwca 2017, czwartek
Wczoraj, w drodze do domu, spotkałem kilku znajomych ze szkoły. Dobrze było zobaczyć ich razem; okazało się, że z całej naszej paczki jedynie ja opuściłem miasto na stałe. Pośród nich była ona. Kale’a Wailani. Długie kruczoczarne włosy, zakręcone zawadiacko przy końcach opadały na jej szczupłe ramiona tak jak zawsze, w delikatnym nieładzie i potargane. Wydawało mi się, że w ogóle się nie zmieniła i mimo upływu lat patrzyła na mnie nadal tak samo. Spod wachlarza gęstych rzęs, których nie musiała malować. Swoimi zielonkawymi oczami, w których kącikach czaiły się wesołe iskierki. Jak mogłem o niej zapomnieć? Kiedyś nie umiałem z nią rozmawiać. Wstydziłem się, a nawet bałem. Robiłem z siebie idiotę za każdym razem, gdy próbowałem skomplementować jej wygląd, jej uśmiech. Na szczęście z tego wyrosłem i wczoraj rozmawiało nam się nadzwyczaj dobrze. Umówiłem się z nią na wieczór. W zasadzie nie wiem po co, nie mamy nawet konkretnego planu. Kaila jest na mnie zła – nie dopilnowałem dostawy kwiatów.

13:00
I tysięcy innych rzeczy! W całym tym zamieszaniu zgubiły się etykiety z nazwiskami gości, które miały wskazywać im właściwe miejsca przy stole. Lista gości, notabene, też się zawieruszyła. Kaila zaczyna panikować i wszystko wymyka się spod kontroli. Nalani wróci dopiero jutro po południu, Aima poplamiła swoją weselną sukienkę sokiem z czarnej porzeczki, a dwoje członków orkiestry zachorowało na grypę żołądkową. Albo okropnie się struło. Poza tym ojciec zaplanował na wieczór poprzedzający wesele uroczystą kolację na cześć cóż... Samego siebie. Zaprosił swojego najlepszego współpracownika i razem będą celebrować objęcie stanowiska gubernatora na drugą kadencję. Zastanawiam się, jakim sposobem zaskarbił sobie zaufanie wyborców. Albo był wyjątkowo sprytny, albo oni wyjątkowo ślepi. Najpewniej jedno i drugie.

23:45
Spędziliśmy z Kale’ą uroczy wieczór na plaży. Była taka, jaką ją zapamiętałem. Subtelne poczucie humoru i nienachalny dowcip przeplatały się u niej z niezwykle uporządkowanym poglądem na świat. Rozmawialiśmy o wszystkim i niczym zarazem; opowiedziałem o swoim życiu w Nowym Jorku i o tym, jak wiele się zmieniło w przeciągu dziesięciu lat od mojego wyjazdu. Czułem się przy niej pewny siebie bardziej niż kiedykolwiek, a ona jakby poznawała mnie na nowo. Wcześniej na niewiele jej pozwalałem. Po pierwszej butelce wina straciliśmy poczucie czasu. Po drugiej głowy, a po trzeciej – hamulce. Nie wiem, czy był to najlepszy, czy najgorszy punkt mojego pobytu w rodzinnych stronach, ale gdy rozstawaliśmy się nad ranem, obiecałem jej, że to się nigdy więcej nie powtórzy. Kale’a zrobiła to samo. 

9 czerwca 2017, piątek
Zamknąłem się w pokoju na klucz i nie wychodziłem z łóżka. Czułem się cieniem samego siebie; bolała mnie głowa, bolały mnie podrapane plecy, bolało mnie wszystko. Kac pozbawiał mnie resztek sił i szacunku do samego siebie. Nie tylko on. Przez cały czas myślałem o Adrianne; pisała do mnie co wieczór pytając, jak minął mi dzień i przypominając, że cholernie za mną tęskni. Że chciałaby, żebym wrócił do Nowego Jorku jak najszybciej. Nie jesteśmy ze sobą, ale nie mogę wyzbyć się wrażenia, że ją zdradziłem, w najbrudniejszy możliwy sposób. Zacząłem nienawidzić tego, co zrobiło ze mną życie w tym przeklętym mieście. Jakbym gubił gdzieś po drodze cząstki samego siebie i zastępował je nowymi; z pozoru pasującymi, ale zmieniającymi działanie całości, zakłócającymi je. Obiecałem sobie, że to co wydarzyło się na plaży minionej nocy, już na zawsze pozostanie zagrzebane w jej piaskach. Tak, by nikt nigdy tego nie znalazł.

22:15
Kaila zajrzała do sypialni zwabiona moim kaszlem. Żałuję, że nie usłyszałem jej kroków, bowiem spróbowałbym się w porę uspokoić. Zastała mnie krążącego od ściany do ściany; machałem ramionami w przód i w tył, wspinałem się niezdarnie na palce i oddychałem płytko, niczym ryba wyrzucona na brzeg falami morza. Wydawało mi się, że nie mogę złapać tchu, że zaraz się uduszę. Czułem mocny ucisk w klatce piersiowej, gdzieś za mostkiem, jak gdyby przygniatała mnie sterta ogromnych kamieni. Nie mogłem sobie z tym poradzić. Nie pomagało szeroko otwarte okno, ani wpadające przez nie chłodne powietrze wieczoru. Robiło mi się ciemno przed oczami, a w palcach czułem drętwiejące mrowienie. Przestraszyłem ją, była przerażona. Chciała zadzwonić po pomoc, ale udało mi się odwieść ją od tego pomysłu. Dziwny napad ustąpił równie szybko, jak się pojawił. Odzyskałem władzę nad ciałem i umysłem, przede wszystkim nad umysłem. Wydaje mi się, że to był atak paniki.

10 czerwca 2017, sobota
Siostry stanęły na wysokości zadania i wszystkie – nawet Nakine, pomagały ojcu w przygotowaniach do kolacji. Zajęcie okazało się szczególnie pożyteczne dla Kaili, bowiem na moment oderwała się myślami od jutrzejszej uroczystości i nie zaprzątała sobie głowy kwiaciarnią, cukiernią, fotografem i wszystkim tym, o co panna młoda miała prawo się martwić. Przyglądałem się temu z boku, ale nie zamierzałem w tym uczestniczyć. Wydawało mi się to niewłaściwe. Będą wznosić toasty za ciemne interesy, szantaże, układy. Przypieczętują kolejne cztery lata bezwzględnej władzy i pociągania za odpowiednie sznurki, jak gdyby od tego zależały losy całego świata. Przestałem patrzeć staruszkowi na ręce i od dawna nie rozliczałem go ze wszystkich jego potknięć i niedopowiedzeń. Było tego za dużo, a on... On doskonale wiedział, że straciłem do niego szacunek. Nie do ojca. Do brudnego polityka. Jak sam kiedyś powiedział: jedno czyste serce nie rozświetli mroku, ale mrok może ugasić czystość serca.

20:00
Zastępca gubernatora, pan Christopher Stanley, pojawił się na kolacji w towarzystwie tajemniczej brunetki. Nie wiem, czego dotyczyły ich rozmowy i na boga, nawet nie próbowałem za nimi nadążyć. Przez cały czas gmerałem przy swojej szyi i próbowałem poluzować na niej ten przeklęty niebieski krawat - innego przecież nie miałem. Było mi duszno, marynarka krępowała moje ruchy i wreszcie zrezygnowałem z sięgania po cokolwiek do jedzenia. Przez cały wieczór nie napiłem się nawet wina, bo odrzucało mnie za każdym razem, gdy poczułem jego zapach. Aima przekonywała mnie, że przyda mi się taka szkoła życia, szczególnie przed jutrzejszymi uroczystościami. Przypominała mi, nie bez złośliwości, że to nie będzie kolacja na osiem osób, która zakończy się po dwóch godzinach. To będzie całodobowa katorga!
Cóż... Nie mogę się doczekać. 

21:30
Brunetka nie była żoną pana Stanley’a. Nie była nawet jego partnerką. Od kilku miesięcy spotykała się z naszym ojcem; potajemnie, gdzieś w biurze, po godzinach. Niemal dałem się nabrać na tą teatralną obojętność ale zauważyłem, jak staruszek sięga pod stołem do jej kształtnego uda i kto wie, dokąd by go to zaprowadziło, gdybym nie zwrócił na to uwagi. Kobieta mogła skusić niejednego i jako mężczyzna doskonale go rozumiałem. Jako syn... Nie, nie chcę nawet nazywać się jego synem. Czułem się zażenowany. Padło między nami wiele gorzkich słów, których wcale nie żałowałem. Po raz pierwszy szczerych i nietuszowanych przyzwoitością. Wykrzyczanych w dzikim szale i niepohamowanej złości. Mojej złości. Nie mogłem się opanować, prowokowałem go. Powiedział to, powiedział to na głos: doskonale wiesz, że matka zgnije w tej klinice, że nigdy nie wyjdzie z niej o własnych siłach, nie wyjdzie z niej żywa. Jakie to ma teraz znaczenie? Żadne, Aelan. Nic co powiesz i zrobisz, nie ma już teraz znaczenia. I tak nie wiedziałeś, czy bardziej jesteś dumny z doktoranta New York University, czy bardziej wstydzisz się kudłatego pajaca, który - nie wiedzieć po kim - ma dwa metry wzrostu i nie mieści się w drzwiach. Teraz będzie ci łatwiej.

21:35 – 5:30
Sprzedał nasz rodzinny dom. Wykrzyczał mi to w plecy, kiedy wychodziłem z jadalni. Nie zatrzymałem się i nie obejrzałem się przez ramię. Obiecał go Kaili, obiecał jako prezent ślubny. Miała zamieszkać w nim z Nalanim zaraz po uroczystościach. Nie wiem, jak długo siedziałem skulony na krawędzi łóżka. Pochylałem się nad podłogą i patrzyłem, jak u moich stóp rozrasta się wilgotna plama. Z oczu kapały łzy, z nosa – krew. Ostatnio zdarza mi się to tak często, że nawet jej nie ocierałem. Pozwalałem jej płynąć, a uderzenie każdej bordowej kropli o drewniany parkiet napawało mnie dziwną pogardą. Dla swojej słabości, dla tego człowieka, dla tego miejsca. Coś we mnie pękło. Pękł mój maleńki raj. Zostawiłem swoje rzeczy zapakowane byle jak i w pośpiechu. Wrócę po nie nad ranem. Teraz... Teraz po prostu muszę stąd wyjść. Może Aima będzie chciała mi towarzyszyć. 

23:50
Znalazłam przy twoim łóżku zapakowaną torbę. Nie gniewaj się na mnie, wyjęłam z niej wszystkie rzeczy i ułożyłam je na fotelu przy oknie. Wiem, jak bardzo tego potrzebujesz, ale nie możesz wrócić do Nowego Jorku, nie teraz. Nie wyobrażam sobie mojego ślubu i wesela bez Twojego udziału, Wielkoludzie. Musisz być przy mnie. I błagam, nie miej za złe ojcu sprzedaży naszego domu. Wiedziałam o tym, dowiedziałam się kilka dni temu. Tak samo, jak wiedziałam o tej czarnowłosej kobiecie. Nie mówiłam Ci bo... Widzisz, do czego to doprowadziło. Znienawidziłeś go. Zaatakowałeś. On na swój niezdarny sposób próbuje ułożyć swoje życie na nowo, a przy Tobie musiał się bronić. Kiedy zabraknie mamy... Akamai, on się rozsypie. Rozsypie się, jeśli będzie sam. Wydaje mi się, że powoli pozbywa się ze swojego świata wszystkiego, co mu o niej przypomina - nawet rodzinnego domu. Musisz rozegrać to inaczej. Nie rób nic głupiego, spróbuj go zrozumieć.
Znajdź mnie, kiedy tylko wrócisz do domu.
Kocham Cię mocno
Kaila

odautorsko

5 komentarzy

  1. Przeczytałam i chyba potrzebuję chwili, żeby pozbierać myśli. Pierwsze, co we mnie uderza, to bardzo duży kontrast pomiędzy wyglądem Akamaia a jego charakterem. Nie wiem jeszcze czy dobrze to odbieram, ale ten wielki niemieszczący się w drzwiach mężczyzna kryje w sobie o wiele więcej wrażliwości, niż niejeden człowiek. Generalnie wydaje się, że Akamai nie boi się uczuć...? Z czym problem ma niejeden mężczyzna. To po pierwsze. Po drugie, wspaniale było przenieść się choć na chwilę do Honolulu, bo też od dłuższego czasu marzą mi się egzotyczne wakacje, choć aktualnie pogoda na całe szczęście dopisuje :) A po trzecie... Po trzecie, chyba mimo wszystko rozumiem ojca Akamaia i zgadzam się z tym, co w liściku napisała Kaila, bo lata temu w mojej rodzinie miała miejsce podobna sytuacja i teraz, kiedy patrzę na to z perspektywy czasu, myślę, że Kaila ma bardzo, ale to bardzo dużo racji. I że wielu zdecydowałoby się na ucieczkę, jak to robi Aelan, bo inaczej by tego nie udźwignął. Każdy z nas inaczej radzi sobie z odejściem bliskiej osoby, inni lepiej, inni gorzej i wydaje mi się, że Akamai jeszcze to zrozumie. Że to nie dlatego, że Aelan nie kocha żony, a kocha ją aż za bardzo. A przynajmniej ja tak to odebrałam i mam ogromną nadzieję, że tak właśnie jest.
    Poza tymi miło mi widzieć na głównej stronie post fabularny, bo już dawno żadnego u nas nie było :) W przyszłości oczywiście liczę na więcej!

    OdpowiedzUsuń
  2. Te śliczne opisy na początku przeniosły mnie do malowniczych zakątków. Az chciałam się tam znaleźć natychmiast! Co do samej historii i Akamaia, to nie mogę się tu nie zgodzić z komentarzem powyżej. Widać u niego ogromną wrażliwość i myślę, że to zawdzięcza też temu, że nie wychowywał się w Nowym Yorku. Wydaje mi się, że Honolulu - raj na ziemi, spokojne miejsce bardziej sprzyja kształtowaniu takiej postawy niż zatłoczone ulice wielkiego miasta.
    Kiedy czytałam o tym ataku paniki i po tym jak się czuł po wieczorze z Kale, trochę mu współczułam. Następna sprawa, przykre, że relacje Akamaia z ojcem są takie, a nie inne. Swoją drogą, dopiero do przeczytaniu listu Kaili spojrzałam na tę sytuację z zupełnie innej perspektywy. Sama nigdy bym się tego nie dopatrzyła, więc dziękuję Ci za tą lekcję.
    Mamy ze sobą dwa wątki, więc wiesz, że bardzo dobrze mi się z Tobą pisze i równie przyjemnie czyta każdy odpis. Z tą notką nie mogło być inaczej! Również czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zanim przejdę do konkretów - mam nadzieję, że spod Twojego pióra wyjdzie więcej takich cudownych notek! Przez wielkie, a raczej ogromne C! A wracając teraz do postu jestem nim oczarowana. Naprawdę uwielbiam Twój styl pisania. Jest takie lekki i przyjemny, szybko się czyta opisy. Nawet nie zwróciłam uwagi na to, kiedy wszystko przeczytałam, a tu już nie ma i koniec. Komentarze. Tej postaci nie znam, nie licząc tego, że zaglądam do karty i sobie na niego patrzę..., ale może kiedyś przy jakiejś okazji uda się go bliżej poznać. Sama z chęcią z nim bym się zaprzyjaźniła. ;) Chyba nie będę potrafiła się odnieść pojedynczo co do poszczególnych wydarzeń w notce, podkreślenie - znowu - jest cudna, ja zachwycona i naprawdę czekam na znacznie więcej!

    OdpowiedzUsuń
  4. Post rodzi uczucie ukrywanych emocji, ukrywanych tak głęboko, że nawet przed samym sobą. Trochę, jakby i to co jest zapisane w dzienniku nie oddawało wszystkiego, co odczuwa bohater-narrator. Nie wiem, na ile to efekt zamierzony, na ile przypadek, na ile moje własne, dziwne wyobrażenie, ale efekt jest jak najbardziej na plus. No i to, że pokazałaś dwa punkty widzenia, kompletnie zmieniło wydźwięk wcześniej opisanych wydarzeń, lubię takie "plot twisty".
    I na koniec rzecz nieco bardziej przyziemna: dobór zdjęć jest fantastyczny.

    OdpowiedzUsuń
  5. Przeczytałam, pomyślałam i kurde — strasznie mi się podoba to co tutaj nam stworzyłaś! Jak skończyłam, musiałam na chwilę przysiąść i dokładnie ułożyć sobie w głowie wszystko to co właśnie udało mi się przeczytać.
    Były momenty, na których się śmiałam. Chociażby groźba do pana młodego, czy nazwanie Akamaia wielkoludem. Ale potem zaczęło się robić coraz trudniej i ciężej, co chociaż mi się bardzo podobało, twojemu panu raczej trochę mniej.
    Dzięki całej notce, jeszcze bardziej spodobała mi się postać Akamaia. Facet z silnymi barami, wysoki, niemieszczący się w drzwiach, a jednak pod tą grubą warstwą mięśni skrywa bardzo wrażliwą duszę. No i uwielbiam Twój styl pisania. Przed przeczytaniem tej notatki, udało mi się pod kartami zajrzeć do kilku odpisów, które wyszły spod Twojego pióra i nie zostaje mi nic więcej jak tylko powiedzieć, że przyjemnie się wszystko czyta. No i uwielbiam te opisy. :)
    Podbijam opinię wyżej! Zdjęcia są cudowne.

    OdpowiedzUsuń