aktualności

11.11.2025
Porządki po liście obecności
Przeprowadzono ostateczne porządki po liście obecności. Z listy autorów usunięto maile osób, które się na nią nie wpisały, a karty postaci przeniesiono do kosza (z którego są one automatycznie usuwane po 90 dniach).
06.11.2025
Koniec listy obecności
Karty postaci autorów, którzy się na nią nie wpisali, zostały usunięte z linków. Po 10 listopada karty postaci zostaną usunięte z listy postów i przeniesione do kosza.
01.11.2025
Lista obecności
Na blogu pojawiła się lista obecności. Prosimy o wpisywanie się. Lista potrwa do 5.11.2025.
31.10.2025
Aktualizacja regulaminu bloga
W Regulaminie dodano punkt dotyczący rozwiązywania sporów między autorami. Prosimy o zapoznanie się z nim.
26.10.2025
Wgranie poprawki
W kodzie wgrano poprawkę dotyczącą wyświetlania szablonu na urządzeniach mobilnych. Wszystkim pomocnym duszyczkom - dziękujemy ♥
24.10.2025
Aktualizacja szablonu
Po trzech latach nasz kochany NYC doczekał się nowej szaty graficznej ♥ Jeśli dostrzeżecie jakieś nieprawidłowości, prosimy o ich zgłaszanie w zakładce Administracja.

31/10/2025

[KP] Punctiliousness

BENNETT WALKER


Urodził się z kamerą w ręku. Całe Hollywood czekało, aż dorośnie i zajmie swoje miejsce. To była tylko kwestia czasu. Miał czerwony dywan rozłożony od urodzenia. Drzwi otwierają się same, gdy nazywasz się Walker. Każdy producent odbiera telefon, każdy aktor chce z nim pracować – nazwisko szybko załatwia sprawę. Nie musiał się przebijać, nigdy nie rozpychał się łokciami. Inna liga. To nie jest tak, że nie ma talentu – po prostu nigdy nie dowiemy się, czy wystarczyłby bez całej reszty. Łatwo być wymagającym, gdy nie musisz się martwić o budżet czy kontakty. Prawie jak ojciec.

NYU Tisch, oczywiście. Tam gdzie jego ojciec. Student Academy Award na dyplomie. Sundance w wieku dwudziestu czterech lat. Wenecja dwa lata później. Cannes. Oscar. Kolejne Cannes. Niezwykła kariera. Jakby to było osiągnięcie, a nie naturalny porządek rzeczy. Dwadzieścia dubli na jedno ujęcie. Trzydzieści, jeśli ma zły dzień. Rzadko krzyczy, ale wszyscy wolą, żeby krzyczał. Jeszcze raz. Jeszcze raz. Ekipa go nienawidzi. Aktorzy kończą na terapii lub z Oscarem, czasem jedno i drugie. Ale filmy są dobre. Kurwa, są więcej niż dobre. I to jest problem, bo gdy dzwoni telefon, Walkerowi nie da się odmówić.


Trzydzieści pięć lat. Młodszy niż jego ojciec był, gdy wygrał swojego pierwszego Oscara. Bennett już swojego zdobył, a Richard Walker w jego wieku dopiero się przebijał. Ale Richard musiał się przebijać.

Reżyser, scenarzysta, montażysta i producent filmowy. Perfekcjonista znany z dziesiątek dubli, intensywnych prób i wymagających harmonogramów. Porównywany do wczesnego Finchera i Kubricka. Wychowany na planie, syn Richarda Walkera, reżysera i producenta, oraz Diane Rothman – scenarzystki; starszy brat dwóch sióstr – Caroline i Iris, neurochirurga i właścicielki gospodarstwa ekologicznego. Syndrom oszusta jako główna cecha osobowości.


rdza

1/3

10 komentarzy:

  1. Matko, miałam nie brać na siebie kolejnych wątków, bo już mi się kolejka nazbierała i zalegam, ale jak tu nie przyjść do pana reżysera, kiedy mam całkiem zdolnego aktorzynę? :D Chętnie wydamy panu Walkerowi świeży talent, jeśli pan Walker zechce dać mu szansę (może razem odrdzewiejemy XD). ^^ Cześć, witaj na blogu! Weny, weny i jeszcze raz weny!

    MARCUS LOCKHART

    OdpowiedzUsuń
  2. [Dzień dobry panie reżyserze :) Proszę mi tam za bardzo nie rujnować życia bliźniaczki, dobrze? Max jeszcze tego nie wie, ale chciałaby się nacieszyć posiadaniem rodzeństwa, o istnieniu którego do niedawna nie wiedziała. Bo na razie, to za bardzo się nie cieszy.
    Fajny ten Bennett, wydaje się bardzo pasować do tego światka, w którym przyszło mu się obracać, a jednocześnie chyba coś w tym wszystkim go uwiera, choć mogę się mylić.
    Zostań z nami na długo i baw się dobrze, a ja, choć nie powinnam tego robić, bo moce przerobowe mi spadną, to zapraszam do kogoś z mojej gromadki, gdyby ktoś po coś Bennettowi mógł się przydać :)]

    MAXINE RILEY & IAN HUNT & CHRISTIAN RIGGS

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wierzyła. Nie mogła uwierzyć w to, że wysłała tę pracę. Wysłała swoją kandydaturę z głupoty, lekko podchmielona tanim piwem i za namową współlokatorki. Zrobiła to, bo cała produkcja miała przenieść się do Nowego Jorku. Zrobiła to, bo być może gaża z tego projektu mogłaby jej pozwolić na to, aby porzucić pracę w recepcji siłowni na jakiś czas, choć na chwilę. Zrobiła to, bo nawet nie myślała o tym, że dostanie tę robotę. A kiedy dostała, to wpierw pojawiła się euforia. Andrea skakała po pokoju, machała wydrukowanym mailem, który potwierdzał to, co ustalono na krótkiej rozmowie on-line. Kręciła się w kółko, przytulając do piersi tę niewielką namiastkę faktu. A fakt był prosty — miała brać udział przy produkcji filmu. Prawdziwej, pełnometrażowej produkcji. U boku jednego z lepszych, jeśli nie najlepszego reżysera młodego pokolenia. Walker. To nazwisko dźwięczało jej w uszach, gdy wykrzykiwała je Viola. Współlokatorka. Ruda i roześmiana. Skandowała nazwisko reżysera jak opętana, a Wilson prędko do niej dołączyła. Po kilku minutach dzikiego, niemal rytualnego tańca, opadły na jedno z łóżek. Leżały na plecach, a ich stopy dotykały podłogi.
    — Walker… — wyszeptała Viola, ocierając łzy z kącika oka, gdy odwróciła głowę, by spojrzeć na ciemnowłosą koleżankę.
    — Chyba wolałabym pracować z jego ojcem — zauważyła w końcu, bo dla kogoś, kto wychował się w Los Angeles i od dzieciństwa żył plotkami z Hollywood, persona młodego Walkera była kontrowersyjna. Nagłówki z jego imieniem, pierwsze strony brukowców z jego wizerunkiem. Viola zaśmiała się na jej słowa i szturchnęła ją w ramię.
    — No przestaaaaaań, takie ciachoooo — rzuciła ruda przeciągle, a teraz to Andrea wybuchnęła śmiechem.
    — Jest stary…
    — Ale gdybyś miała blond włosy i co najmniej metr siedemdziesiąt pięć, to byłabyś w jego…
    — Wtedy byłabym aktorką — Wilson mruknęła rozbawiona i podniosła się do siadu. — Chodź, muszę ogarnąć grafik na siłowni. To był twój pomysł i mi teraz będziesz pomagać. We wszystkim.

    Współlokatorka pomogła jej we wszystkim, nawet wzięła kilka zmian na recepcji w siłowni, głównie po to, aby nieustępliwy menadżer lokalu nie dowiedział się o nieobecności Andrei. Wilson starała się dopiąć swój grafik na ostatni guzik. Na papierze, w jej notatniku, był idealny. Rozpisany dniami, godzinami i zadaniami, kolorem różowym podkreśliła najważniejsze rzeczy, żółtym związane te typowo ze studiami, zielony był czasem wolnym i tym, który zwykle poświęcała na swoje pasje. Tego koloru w jej kalendarzu na najbliższe kilka tygodni zabrakło.
    Nie ubolewała jednak. Była zachwycona tymi ludźmi, z którymi przyszło jej pracować. W biurze była na czas. Pierwsze dwa dni pracy były idealne, Andrea nie wchodziła nikomu w drogę, ale też nie wtapiała się w tłum, odzywała się wtedy, kiedy musiała, sugerowała kosmetyczne zmiany i zachwycała się. Zachwycała się nieustannie, ale nie było jej dane spotkać Walkera, nad czym najbardziej ubolewała Viola.
    Trzeci dzień daleki był od pojęcia ideału. I daleki był od tego, co zapisała w notatniku. Metro, którym zwykle podróżowała, miało awarię. Jeden skład zatrzymał się między stacjami, konieczna była interwencja straży pożarnej, więc Andrea nie doczekała się pociągu. Złapała więc taksówkę, doskonale wiedząc, że mocno nadwyręży swój budżet. Jednak chciała, ba, musiała, dostać się do biura na czas.
    Na jednym z większych skrzyżowań doszło do wypadku. Wilson, która raczej nie klęła, zawyła z głośną, wyraźną kurwą. Sam kierowca zaproponował jej to, aby wyszła i dotarła na miejsce pieszo. Z konta pobrało jej piętnaście dolarów, ale nawet nie miała siły się z tym kłócić. Była już spóźniona 15 minut i kiedy chciała napisać do Marlene, wyciągnęła starego iPhone’a z kieszeni.
    Był paskudny, zimny, listopadowy dzień. Z nieba nieustannie padał drobny, rzęsisty deszcz. Temperatura oscylowała w okolicy pięciu stopni Celsjusza. Było zimno. Mokro, mgliście. Paskudnie. I jej telefon postanowił zaprotestować. Z nędznych piętnastu procent baterii nagle zrobiło się zero. Padł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby Andrea była przesądna, uznałaby, że to Walker. Że cały świat nie chciał ich spotkać. Że los sobie z niej drwił, że… I wtedy, gdy minęła skrzyżowanie Roebling Street z North 9th Street, kiedy była naprawdę bliska celu, ochlapało ją przejeżdżające auto. Zignorowała to. Zignorowała nogawkę przemoczonych jeansów, które kleiły się do jej nogi. Zignorowała mokre, zabrudzone białe conversy.
      Biegła dalej. Dlatego wpadła z impetem. Dlatego drzwi otworzyły się wcale niedyskretnie, dlatego dyszała i dlatego wmurowało ją wtedy, gdy do jej uszu dotarł nieznany głos. Znała go. Z wywiadów. Krótszych lub dłuższych, z komentarzy do produkcji, ale nie znała go osobiście.
      Zamarła. Zatrzymała się w miejscu, niedaleko stołu, przy którym wszyscy pracowali. Na jej ramieniu wisiała torba z laptopem, a ona wyglądała gorzej niż nieszczęście. Była jak kilka nieszczęść w jednym. Posłała błagalne spojrzenie Marlene, która właśnie wstała od stołu. Milczała jednak, gdy Walker zasypał ją pytaniami.
      Patrzyła na niego nieustannie, odkąd tylko odwrócił się w jej stronę. Zaróżowione policzki podbijał czerwony szalik i czapka w tym samym kolorze. Zsunęła ją z głowy, zaciskając na miękkim materiale palce.
      — Ja… — zaczęła cicho, skupiając na moment spojrzenie na tej miętoszonej czapce. Nie sądziła, aby opowiadanie własnych przygód od początku do końca, miało jakiś sens. Pewnie i tak albo by jej nie uwierzył, albo zrobiłby z tego lepszy film. Chrząknęła. Teraz, gdy stała tak blisko niego, gdy była nie tyle chłodno witana w ekipie przez głównodowodzącego, co po prostu rugana przy wszystkich współpracownikach, musiała zrobić wszystko, aby nie stracić tej szansy. — Jako drugi asystent reżysera wiem, że nikt z nas nie będzie tam, gdzie miał być. Wypadek przy zjeździe z estakady — zauważyła, podnosząc spojrzenie. Ciemnobrązowe, niemal czarne oczy zawiesiły się na twarzy reżysera. — Nie dotrzemy dzisiaj do tych dwóch lokacji. Musimy zmienić plan — wycedziła, z trudem łapiąc oddech. Dopiero teraz pozwoliła sobie na długi, wolny wydech. — Panie Walker — skończyła z krzywym uśmiechem i podeszła do stołu. Na jednym z wolnych krzeseł odłożyła torbę. Wyciągnęła z niej laptopa, notatnik i niewielki, kolorowy piórnik. Musieli przecież zmienić plan.

      your second assistant

      Usuń
  4. Andrea była przekonana, że nie zrobiła nic złego. Nie spóźniła się z własnej winy, a żeby było jeszcze ciekawiej — zrobiła wszystko, aby spóźnienie było jak najmniejsze. Gdyby postanowiła być wygodnicką panienką, to siedziałaby nadal w tej taksówce, może dopiero dojeżdżałaby pod budynek, w którym mieściło się biuro ich produkcji. Nie zamierzała więc tłumaczyć się komuś, kto był starym, zmanierowanym dziadem i nie widział nic więcej poza czubkiem własnego nosa.
    Rodzice Wilson zrobili jednak wszystko, aby wychować ją w poszanowaniu do ogólnych, klasycznych zasad — miała szanować starszych i miała też szanować pracodawców, poniekąd Bennett nim właśnie był. Był jej przełożonym. I tylko dlatego milczała. Z szacunku, który miał zapewniony tylko i wyłącznie, bo tak wypadało. Nie lubiła go. Nie lubiła, kiedy się odzywał. Delikatny grymas towarzyszył jej cały czasy, gdy mówił. Zwykle uśmiechnięta i pomocna Andrea Wilson, stała teraz przy krześle, tłumiąc w sobie ten cały żal, który ją teraz zalewał.
    — Musi pan zmienić harmonogram, jeśli chce pan zamknąć się w założonym planie ogólnym — odpowiedziała spokojnie. Z torby wyciągnęła wpierw ładowarkę. Odchrząknęła, celowo uciekając od niego spojrzeniem. Bo wtedy mogłaby się złamać, wtedy ta czerwień na policzkach mogłaby nabrać posmaku winy i wstydu, a tego nie chciała. Nie patrzyła też na inne osoby zgromadzone w pomieszczeniu.
    Nie chciała czuć się winna, ale Walker ewidentnie wiedział, co robi, wpędzając ją właśnie w poczucie winy. Wyciągnęła na stół dziesięcioletniego macbooka pro, który dostała w spadku po starszym bracie i właśnie unosiła jego klapę, chcąc uruchomić komputer, gdy Bennett podszedł bliżej.
    Do tej pory tylko go słuchała, potakiwała głową i mruczała ciche mhm, aha, tak, oczywiście, panie Walker, ale gdy podszedł, wyprostowała się. Cofnęła się o krok, by nie musieć przesadnie zadzierać głowy ku górze. Osiągnął, co chciał. Uczynił ją jeszcze mniejszą i mniej ważną niż była. Na oczach innych. Ale Wilson wydawała się nieugięta. W zasadzie wolałaby nic nie mówić, ale zdawało się, że Bennett tego wymagał — takiej formy poddaństwa, uległości? Może karmił się słabościami innych? Jedną dłoń zaciskała na oparciu krzesła. Już nie uciekała spojrzeniem, ale w dalszym ciągu na każde panno Wilson czy też rozumiemy się, pokiwała głową. Rozumiała go. Perfekcyjnie mówił po angielsku.
    Co za dupek, przemknęło jej przez myśl, kiedy dał jej ledwie piętnaście minut na ogarnięcie lokacji. Knykcie dziewczyny pobielały, gdy zaciskała je z każdą chwilą coraz mocniej. Nie była pyskata i chyba tylko to ratowała tę dwójkę w tej sytuacji. Gdyby była, dałaby mu do zrozumienia, co myśli o takich snobach, jak on. Spakowałaby się i wyszła. Pogodziłaby się z utraconą szansą, ale… nie mogła sobie na to pozwolić.
    Wiele słów jednak cisnęło się na jej usta, choćby to, że wyszła z domu z niemal godzinnym zapasem, a jej dom był akademikiem Columbii, bo na inny nie było ją aktualnie stać. Odpowiedziałaby, że to nie jest jej pierwszy dzień w Nowym Jorku, ale ledwie trzeci miesiąc, a to miasto zaskakiwało ją każdego dnia. Nie lubiła tego miasta, a Walker się tylko do tej niechęci dokładał.
    Podskoczyła, gdy rzucił teczką.
    — Dobrze, panie Walker — mruknęła, odsuwając w końcu krzesło. Usiadła. Najpierw podpięła ładowarkę laptopa do ogólnodostępnego przedłużacza, bo jej szacowny już macbook wytrzymywał bez ładowarki może dwie minuty. Potem do komputera podłączyła kabelek i podpięła pod niego iPhone’a chcąc tchnąć w niego odrobinę życia. Ekranik się zaświecił, a Andrea odpaliła przeglądarkę w laptopie. Otworzyła teczkę od Bennetta i swój notatnik.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 10:03. Minęła minuta odkąd Walker wydał jej się polecenie. Miała więc czas do 10:17. Zajebiście. Ktoś z ekipy postawił przed nią kubek z ciepłą kawą, a ona wklepując kolejne adresy w mapy, ściągnęła dopiero kurtkę i szalik. Rzuciła je na podłogę obok krzesła. Pracowała bez słowa.
      O 10:07 wykonała pierwszy telefon. Krótki, zdawkowy, potwierdzający ustalenia z e-maila. Andrea była typem zadaniowca i to wcale nie ulegało wątpliwości. Kreśliła coś na kartce w swoim notesie, a potem przenosiła notatki do otwartego, wordowskiego dokumentu. Pracowała, dwa razy sięgnęła po kawę, orientując się przy tym, że ktoś zapamiętał, jaką piję - białą, bez cukru. To musiała być Marlene, ale Andrea nawet nie miała czasu, aby oderwać wzrok od ekranu.
      O 10:16 wstała z krzesła, ale tylko po to, żeby podejść do drukarki. Sięgnęła po tamtejszą kartkę. Nazwa miejsca, adres, opis, kontakt, poglądowa mapa z zaznaczonymi punktami. Wracając do stołu, Wilson odpięła swój telefon. Miał ledwie 12% baterii, ale to musiało jej chwilowo wystarczyć.
      Podeszła do krzesła, na którym siedział Walker. Nie rzuciła mu kartki, choć chciała, jednak mijało się to z celem i wyglądałoby co najmniej głupio. Położyła mu ją przed nosem.
      — Zaczniemy od kościoła św. Pawła na Brooklynie, 423 Clinton Street, ksiądz czeka. Potem pojedziemy do Red Hook Grain Terminal, a stamtąd do The Pridwin Hotel and Cottages na Shelter Island. W drodze powrotnej może pan zjeść obiad w Prime: An American Kitchen & Bar nad zatoką Huntington, zrobiłam rezerwację na pana nazwisko, między godziną siedemnastą, a osiemnastą. Szef kuchni nie może się doczekać — rzuciła niemal kąśliwie. — A żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik, udostępniłam panu kalendarz na dzisiaj. Proszę przyjąć zaproszenie. — Mruknęła. I czekała. Kątem oka zerknęła na Marlene i na swoje stanowisko pracy. Totalny rozgardiasz. Brawo, Andy.

      don't you dare complain

      Usuń
  5. Wiesz co, mam wrażenie, że podczas pracy na planie mogą między nimi pójść iskry. 😂 Marcus jest w stanie zrobić i pięćdziesiąt dubli (sam jest perfekcjonistą i do pracy podchodzi bardzo skrupulatnie), ale bardzo nie lubi, kiedy dusi się jego inwencję twórczą... Natomiast Bennett wygląda na takiego, co ma obsesyjną potrzebę kontroli (popraw mnie, jeśli się mylę!). Jednocześnie zdałam sobie po prostu niedawno sprawę, że nie wiem, nad czym mój aktorzyna teraz pracuje i dopatrzyłam się tu okazji, żeby to sobie określić. Poza tym oboje cierpią na syndrom oszusta, więc możemy też założyć między nimi napięte stosunki na planie, a potem spotkać w kłopotliwej sytuacji poza nim? Albo by nam się zjedli, albo w końcu spojrzeli na siebie trochę inaczej. Zależy, co wolisz napisać. ^^

    MARCUS LOCKHART

    OdpowiedzUsuń
  6. Jedna z was powinna zostać w biurze.
    I Andrea już wiedziała, że padnie na nią. Bo śmiała się spóźnić. Bo ubodła jego kruche, męskie ego. Bo zapomniała. Podobnie jak Bennett. Zapomniała o urodzinach Marlene, która wciągnęła ją na listę gości, mimo tego, że znały się ledwie od kilku dni. Ale Marlene zależało na tym, aby atmosfera w zespole była dobra. Andrea była jej za to wdzięczna, jednak mając teraz przed sobą niewdzięcznego, gburowatego, starego Walkera, dochodziła do wniosku, że sympatyczna i pełna ciepła Marlene nie zdoła uratować świata. Nie tego świata, w którym obecny był Bennett Walker.
    Andy nie znała go osobiście i prawdopodobnie była uprzedzona po wszystkich tych plotkach, które wynalazły razem ze współlokatorką w sieci. Nie zamierzała udawać, że jest inaczej, a on swoim powitaniem jej nie poprawił własnego wizerunku w jej oczach. Wcale nie musiał. I pewnie wcale mu na tym nie zależało, tak samo jak Andy nie zależało na tym, aby go przepraszać.
    Ale zależało jej na tej pracy. Na doświadczeniu, które mogła zdobyć przy produkcji filmu, który na pewno byłby dystrybuowany niemal na całym świecie. Jak wszystkie filmy Walkera. I tylko to sprawiło, że dziewczyna milczała. Wpierw w milczeniu obserwowała jego reakcję, być może nawet z cieniem uśmiechu, będącego wyrazem satysfakcji, obserwowała, jak przyjmuje zaproszenia do kalendarza. Milczała jednak też wtedy, kiedy wstał od stołu i zwrócił się bezpośrednio do Marlene.
    Nie musiał wcale się wysilać, aby traktować Andreę jak powietrze. Robił to. A ona mu na to pozwalała, zagryzając boleśnie wnętrze policzka, byleby tylko czegoś nie powiedzieć. Zacisnęła też dłonie w pięści, ale szybko przeniosła je za plecy, jednocześnie chowając telefon do tylnej kieszeni spodni.
    Za bardzo jej zależało, aby stracić to wszystko przez jedno spóźnienie. Była zmęczona tymi piętnastoma minutami, podczas których starała się niemal rozdwoić. Była zmęczona pościgiem, aby dotrzeć tutaj jak najszybciej, tymi wszystkimi przeszkodami, które na jej drodze pojawiały się w dniu, kiedy planowała zrobić na reżyserze jak najlepsze wrażenie, bo przecież… miała z nim współpracować, być jego asystentką, pojawić się w napisach końcowych, zaprosić na film rodziców i rodzeństwo. I gdy tak stała pomiędzy Bennettem a Marlene, docierało do niej, że pozwoliła sobie na zbyt wiele, jeśli chodzi o folgowanie w myślach. Marzyła o zbyt wielu rzeczach, które wcale nie musiały się zrealizować. Bo nie uwzględniła w tych równaniach jednego czynnika — antypatii samego Walkera.
    Spojrzała na Marlene, kiedy ta wspomniała o jej dobrej robocie. Posłała kobiecie słaby uśmiech. Nie chciała, żeby Marlene jej matkowała, a poniekąd to robiła. Milczała nadal. Spojrzeniem niemal czarnych oczu przeskakując od Marlene do Walkera i z powrotem, choć na tego drugiego patrzyła zdecydowanie krócej. Wstał, górował nad nią, nie musiał nawet się wysilać, aby poczuła się malutkim, beznadziejnym robakiem. W zasadzie to nim była — pracowitą mróweczką, która po ciężkim dniu zaliczyć jeszcze imprezę urodzinową Marlene.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedziała, że to będzie ciężki dzień, kiedy Bennett ostatecznie przystał na to, aby mu towarzyszyła. Już miała odetchnąć z ulgą, kiedy on mówił nadal. Jak bezdomny? Odwróciła wzrok. Patrzyła teraz w szerokie, ogromne okno, gdzieś nad ramieniem Marlene. Czuła, jak jej oczy zachodzą łzami, ale nie mogła przecież pozwolić sobie na to, aby się rozkleić.
      Skinęła tylko głową i nawet nie spoglądając w kierunku największego dupka świata, ruszyła do kostiumów. Wiedziała, gdzie są. Musiała tylko go minąć. I minęła. Zahaczając ramieniem, bo przecież swoim wielkim ego tarasował jej całe przejście.
      Miała dużo miejsca. Bardzo dużo miejsca, ale tak skupiona była na ucieczce, że niekoniecznie potrafiła ocenić odległość od Bennetta.
      Sasha dała jej czystą koszulkę i bluzę, Sasha dała jej jasne, czyste i suche jeansy, Sasha dała jej nawet suche buty w odpowiednim rozmiarze. Zwykłe, proste trampki. Sasha osuszyła wacikiem kosmetycznym jej policzki, poleciła szybko podsuszyć włosy i pożyczyła swój tusz do rzęs. To była szybka akcja. Andrea spięła wilgotne włosy w wysokiego kucyka, zamiast mokrej kurtki miała teraz obszerną bluzę z kapturem i tak wpadła do pomieszczenia, gdzie czekała na nią Marlene.
      Jej laptop był spakowany, piórnik i notatnik też. Złapała za torbę i odwróciła się na pięcie, aby bez słowa wyjść.
      — Andrea! — Marlene rzadko kiedy podnosiła głos, przynajmniej z tego, co zdołała zaobserwować Andy. Zerknęła na smartwatch na swoim nadgarstku. Nie miała czasu, doskonale wiedziała, że nie ma czasu. — Weź to. — Podeszła do niej z teczką. Andy wiedziała, że to dokumentacja, na której pracowała przez ostatnie kilka dni. Marlene poklepała ją po ramieniu. — Mam nadzieję, że zobaczymy się wieczorem. I pamiętaj, ma być jak u Gatsby’ego! — Zawołała jeszcze, kiedy Andrea była już przy drzwiach. Nie mogła się nie uśmiechnąć. Podziwiała ją za to, że mimo gburowatości Walkera, zachowuje tę swoją promienność.
      Spojrzała na smartwatcha akurat w momencie, gdy zawibrował na jej nadgarstku. Pięć procent baterii. Serio?!, pomyślała. 10:30. Była już na zewnątrz, widziała jak Chen wsiadał na miejsce kierowcy.
      — O, Andy — odezwał się nagle Scott, ruszając jednak powoli w kierunku vana. — Będziesz na imprezie Hayes? — spytał, sięgając do drzwi od strony pasażera. Z przodu.
      Kurwa, przeszło jej przez myśl. Wysiliła się na uśmiech.
      — Usiądę z przodu — powiedziała szybko, głośno, nagle, mijając Bennetta. Scott tylko pokręcił z głową i zajął miejsce.
      — To jak, Wilson, z tą imprezą?
      — Będę — mruknęła, a Scott zamknął wtedy drzwi i od razu zaczął rozmawiać o czymś z Chenem.
      Kurwa, kurwa, kurwa.
      Zatrzymała się. Wolała nie zająć przypadkiem miejsca szanownego chujka Bennetta Walkera. Jaka ona była zła! Sięgnęła do tylnej kieszeni spodni, wyciągając telefon.
      Nie wytrzymam.
      Tylko tyle napisała swojej współlokatorce. Z kropką nienawiści na końcu. Bez żadnej emotki. Nieprzyjemne uczucie, zapewne stres, zacisnęło się boleśnie w okolicach jej żołądka, a ona z trudem wzięła głębszy wdech.

      and here we go...

      Usuń