JOON-HO KIM
김준호, Zastępca Attaché ds. Politycznych w Ambasadzie Republiki Korei Południowej

Joon-ho Kim (kor. 김준호; ur. 9 lipca 1988 w Busan, Korea Południowa) – południowokoreański dyplomata i urzędnik państwowy związany z Ministerstwem Spraw Zagranicznych Republiki Korei. Obecnie pełni funkcję Zastępcy Attaché ds. Politycznych w Ambasadzie Republiki Korei w Stanach Zjednoczonych, z siedzibą w Waszyngtonie, oddelegowany tymczasowo do Konsulatu Generalnego w Nowym Jorku.
urodził się w Busan, jednak większość dzieciństwa i młodości spędził w Seulu. Jego ojciec był wykładowcą historii na uniwersytecie, a matka prowadziła rodzinną księgarnię. Dzięki stypendium ukończył Seoul National University, uzyskując dyplom z zakresu stosunków międzynarodowych. Następnie zdobył tytuł magistra w Georgetown University w Waszyngtonie, gdzie specjalizował się w dyplomacji gospodarczej i prawie międzynarodowym.
rozpoczął pracę w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Korei Południowej w wieku 25 lat, po zdaniu państwowego egzaminu dyplomatycznego. Początkowo zajmował się analizą polityki zagranicznej w departamencie Azji Wschodniej, a następnie został przeniesiony do departamentu ds. współpracy gospodarczej. W 2021 roku objął stanowisko Zastępcy Attaché ds. Politycznych w Ambasadzie Republiki Korei w Waszyngtonie, gdzie specjalizuje się w budowaniu relacji międzynarodowych, negocjacjach gospodarczych i projektach humanitarnych. Ze względu na swoje doświadczenie w rozwiązywaniu kryzysów został oddelegowany do Konsulatu Generalnego w Nowym Jorku, gdzie odpowiada za relacje z tamtejszą koreańską społecznością i lokalnymi władzami.
znany ze spokojnego i pragmatycznego podejścia do negocjacji oraz wysokich kompetencji interpersonalnych. Media koreańskie określają go jako „dyplomatę nowego pokolenia”, podkreślając jego znajomość języka angielskiego, umiejętność pracy w środowisku międzynarodowym oraz zdolność do rozwiązywania konfliktów.
1/1
Szmer rozmów wypełniał marmurową salę konsulatu jak nieustający szum, który wbijał się w jej skórę. Każdy szept, każde chrząknięcie czy przesunięcie krzesła zdawało się rozchodzić echem, uderzając w nią ze wszystkich stron. Eun Ji-won starała się nie myśleć o tym, ile oczu może na nią patrzeć, nawet jeśli nikt jej tu nie rozpoznał. Od kiedy w Korei zrzucono na nią lawinę pogardy, czuła się obserwowana wszędzie, jakby obce spojrzenia miały ciężar, którego nie dało się znieść. Wbijał ją w ziemię, niezależnie od tego, czy był realny, czy tylko wyobrażony.
OdpowiedzUsuńNaciągnęła rękaw prostej, czarnej sukienki, jakby chciała się w niej zatopić, nakryć jak kocem. Czuła się naga w tłumie ludzi, którzy zdawali się doskonale pasować do tej przestrzeni. Wysoki sufit, kryształowe żyrandole, błyszcząca posadzka i oni, eleganccy, opanowani, pewni siebie. Dyplomaci z idealnie wyćwiczonym uśmiechem, przedstawiciele koreańskiej społeczności w Nowym Jorku, goście, którzy dokładnie wiedzieli, jak się poruszać, z kim rozmawiać i jakich słów używać. A ona? Wygnańczyni. Kobieta, którą opinia publiczna w jej kraju skreśliła jednym ruchem, w jeden dzień. Kobieta, której nazwisko jeszcze dwa miesiące temu otwierało każde drzwi, a teraz kojarzyło się jedynie ze skandalem, którego nigdy się nie dopuściła. Doskonale znała realia koreańskiej socjety, jeżeli chciałeś być na topie, musiałeś pozostać nieskazitelnie czystym. Przez piętnaście długich lat, w ciągu których grała w najlepszych koreańskich serialach, była nieskazitelnie czysta.
Nie rozumiała skąd prasa wzięła sfabrykowane nagranie, kto dopuścił się fotomontażu zdjęć, na których widniała z Chung Ji-soo. Sytuacja ta nigdy nie miała miejsca, ale wyrok już zapadł. Społeczeństwo wykluczyło ją z grona najznamienitszych celebrytów. Od kilku tygodni próbowała odzyskać spokój w Nowym Jorku, znaleźć w nim schronienie. Wmawiała sobie, że miasto, które żyje własnym rytmem, pozwoli jej ukryć się w tłumie. Ale dzisiaj, w tej sali pełnej ludzi, których światów nigdy naprawdę nie znała, czuła się jak intruz. Jakby każdy mógł jednym spojrzeniem wypunktować jej porażki.
Wzięła do ręki kieliszek wina. Bardziej po to, by zająć czymś dłonie niż z potrzeby. Jej dłoń drżała, minimalnie, ale na tyle, by to poczuć. To nie były zwykłe nerwy. To było napięcie, które od tygodni gnieździło się w jej ciele i nie chciało jej opuścić. Mur. Niewidzialna bariera, którą wokół siebie zbudowała po publicznym linczu – bariera, która miała chronić, a w rzeczywistości sprawiała, że czuła się jeszcze bardziej samotna.
Obrazy z tamtych dni wdarły się do jej świadomości, jakby tylko czekały, aż zrobi najmniejszy ruch, by przypomnieć jej, kim teraz jest. Nagłówki, które wypluwały oskarżenia niczym pociski. Zdjęcia z paparazzich robione zza krzaków, gdy wychodziła z domu. Filmiki w sieci z wyciągniętymi z kontekstu fragmentami jej rozmów. Twarze ludzi. Nieznajomych, sąsiadów, przypadkowych przechodniów, wpatrzonych w nią z nienawiścią, z czymś, co wydawało się być satysfakcją z jej upadku.
Pamiętała noc, gdy obcy ludzie tłukli pięściami w drzwi jej domu w Gangnam, wrzeszcząc jej imię, jakby mieli prawo je zbrukać. Pamiętała matkę siedzącą w kuchni z kubkiem herbaty w drżących dłoniach, zakrywającą twarz, by Ji-won nie widziała jej łez. Pamiętała, jak starała się powtarzać, że to minie, że ludzie przestaną, jednak w tym samym czasie kontrakty pękały jeden po drugim jak krucha porcelana.
Słyszała ten dźwięk teraz, w sali konsulatu. Nie dosłownie, ale jej ciało pamiętało: trzask drzwi, gdy agencja ogłosiła zakończenie współpracy, szelest plakatów ściąganych z billboardów, piknięcie telefonu z kolejnym powiadomieniem o nowym dowodzie jej winy.
Nazwisko Eun Ji-won, jeszcze niedawno wypowiadane z podziwem, stało się symbolem wszystkiego, czego ludzie chcieli nienawidzić.
Przycisnęła kieliszek do ust i upiła mały łyk, licząc, że gorzki smak wina ukryje nagłą suchość w gardle. Pragnęła stać się niewidzialna. Zniknąć w tłumie. Ale wiedziała, że cokolwiek by zrobiła, nigdy nie przestanie czuć tego, co czuła teraz, że każde westchnienie, każdy szmer może w jednej chwili zamienić się w gniew.
UsuńChciała uciec wzrokiem gdzieś w bezpieczne miejsce, w zamian zobaczyła jego.
Kim Joon-ho. Stał przy drugim końcu sali, wyprostowany, z dłońmi splecionymi za plecami, otoczony kilkoma rozmówcami. Wyglądał dokładnie tak, jak zapamiętała. Elegancki, spokojny, z tą charakterystyczną postawą, która przyciągała uwagę i hipnotyzowała. Garnitur leżał na nim perfekcyjnie, ale to nie ubranie sprawiało, że trudno było oderwać od niego wzrok. Ji-won poczuła, jak serce ściska się w piersi. Przez moment miała wrażenie, że nie oddycha.
Gangwon.
Wspomnienie uderzyło ją tak mocno, że na sekundę zapomniała o sali, o ludziach, o kieliszku, który wciąż trzymała w dłoni. Wrócił tamten dzień: błoto, które wdzierało się w buty, ciężar plecaków z paczkami żywności i Kim Joon-ho, który w deszczu wydawał szybkie, precyzyjne polecenia, gdy prowizoryczny most pod ich nogami zaczął się chwiać.
Wtedy też na niego patrzyła z tym samym podziwem, który czuła teraz. Nigdy nie podnosił głosu. Nawet w chaosie, gdy wszyscy biegali, krzyczeli, próbowali ratować, co się dało, jego ton pozostawał spokojny, jakby wiedział, że panika jest największym wrogiem. To on chwycił ją za rękę, gdy ziemia osunęła się pod jej stopami. To jego spojrzenie, pewne i skupione, utrzymywało ją na powierzchni, kiedy wszystko wokół się rozpadało…
Ji-won zamrugała gwałtownie. Chciała odsunąć obraz z głowy, ale wracał za każdym razem, gdy tylko widziała Joon-ho. Był wtedy obok niej, podniósł ją z ziemi, gdy drżała tak mocno, że nie mogła ustać na nogach. Zabrał ją z piekła, kiedy nie potrafiła już nawet oddychać.
I zniknął z jej życia niedługo potem, tak nagle, jakby ktoś przeciął nić, która ich łączyła.
Teraz patrzyła na niego dokładnie tak, jak wtedy. Z tym samym podziwem, którego nigdy nie potrafiła do końca ukryć. Czuła ciężar lat milczenia, niewypowiedziane pytania, tęsknotę, która zdążyła zamienić się w twardą skorupę.
Joon-ho podniósł wzrok. Ich spojrzenia spotkały się. Na krótką chwilę jego twarz straciła tę nienaruszalną maskę. W oczach pojawił się cień zaskoczenia, ale trwało to tylko moment. Zaraz znów był tym Joon-ho, którego pamiętała: opanowanym, nieprzeniknionym. Przeprosił swoich rozmówców krótkim skinieniem głowy i ruszył w jej stronę. Każdy jego krok odbijał się w niej jak echo. Jak tamten deszczowy dzień w Gangwon, kiedy odruchowo biegła w jego kierunku, bo wiedziała, tylko przy nim będzie bezpieczna.
Jej dłoń zacisnęła się mocniej na kieliszku, aż poczuła, jak szkło niebezpiecznie napiera na skórę. Nie powinnam tu być.
— Pani Eun. — Jego głos, gdy w końcu się odezwał, był niższy, bardziej wyważony niż go zapamiętała. Formalny, chłodny.
— Pan Kim... — odpowiedziała niemal szeptem, starając się, by brzmiało to tak samo profesjonalnie.
Na ułamek sekundy wydawało jej się, że chciał się uśmiechnąć, ale zaraz znów był nieprzenikniony. Jak zawsze. Jak wtedy, gdy ich światy rozpadały się w Gangwon…
Jiwon