
Lucia Bellini-Ray • urodzona 15 maja 1998 roku w Monako • córka włoskiego kierowcy Formuły 1 i amerykańskiej ikony mody • Luce – bo Lucia to tylko formalność • od 8 lat mieszka na Manhattanie • rezydentka chirurgii w Columbia University Irving Medical Center • od śmierci ojca nosi w kieszeni jego stoper • matka wyszła za jej wuja, co wciąż budzi plotki • woli skalpel od wybiegu, adrenalinę od spokoju • perfekcjonistka ze skłonnością do ryzyka • z trudem utrzymuje zdrowe relacje, miłość zamieniła na chłód, bliskość na dystans • nocami jeździ bez celu po Nowym Jorku • w pracy nie do zdarcia, w życiu prywatnym balansuje na granicy • trudno z nią wytrzymać, jeszcze trudniej o niej zapomnieć • duma ojca, rozczarowanie matki, zagadka dla samej siebie • Płynnie mówi po włosku i francusku
Lucia „Luce” Bellini-Ray nie urodziła się dla spokojnego życia. Od dziecka dorastała w świecie ciągłego hałasu, adrenaliny i ryku silników. Jej ojciec, Vittorio Bellini, był charyzmatycznym włoskim kierowcą Formuły 1 – mężczyzną, który w ciągu kilku sekund potrafił zdobyć tłumy, uwodzić kobiety, a także balansować na cienkiej granicy między brawurą a szaleństwem. Matka, Allegra Ray, była amerykańską ikoną mody, kobietą o urodzie tak doskonałej, że nawet po latach wciąż przyciągała spojrzenia. Lucia była ich dzieckiem, jednocześnie owocem wielkiej miłości i symbolem życia prowadzonego na świeczniku.
Kiedy Lucia miała siedemnaście lat, jej świat rozpadł się na kawałki w ułamku sekundy. Vittorio Bellini zginął tragicznie w wypadku podczas Grand Prix w Monako, na oczach milionów widzów, którzy bezradnie patrzyli, jak bolid legendy uderza w bandę i rozpada się w płomieniach. Dla Lucii ten moment zatrzymał się w czasie – trauma, która powraca każdej nocy. Od tamtej pory w jej kieszeni stale znajduje się stoper ojca. Mała pamiątka, ostatnia rzecz, którą odzyskano z wraku bolidu. Symbol tego, co straciła i czego nigdy już nie odzyska.
Dwa lata później Allegra, jej matka, zrobiła coś, czego Lucia nigdy jej nie wybaczyła. Wyszła za mąż za Lorenzo Belliniego, starszego brata Vittoria, także byłego kierowcę, który przez całe życie żył w cieniu sławy młodszego brata. Lorenzo zawsze był tym drugim – mniej lubianym, mniej charyzmatycznym, z sercem pełnym żalu i zazdrości. Decyzja Allegry nie była jedynie sensacją medialną, ale też ciosem dla Lucii, która odebrała to jak zdradę pamięci ojca. Relacja matki i córki stała się bombą zegarową, która wybuchała przy każdym spotkaniu, pozostawiając po sobie kolejne głębokie rany.
Chcąc odciąć się od toksycznych relacji rodzinnych, Lucia wybrała drogę zupełnie inną niż ta, której oczekiwała Allegra. Została chirurgiem – perfekcyjnym, skupionym, zimnym. Sala operacyjna dawała jej to, czego nigdy nie dostała w domu: kontrolę. Perfekcja była dla niej tarczą, chłód emocjonalny – sposobem na przetrwanie. Lucia była dobra, najlepsza. A to wzbudzało zawiść. Wśród kolegów-rezydentów krążyły plotki, iż chirurg prowadzący, traktował ją jako uprzywilejowaną córkę gwiazdy – mimo że Lucia każdego dnia udowadniała, że nikt nie pracuje ciężej niż ona.
Mimo tragedii, Lucia nigdy nie przestała kochać samochodów. Jej własny Mustang jest symbolem miłości do ojca, wolności i buntu przeciwko wszystkiemu, co próbuje ją ograniczyć. Często jeździ za szybko, jakby szukała w tym ryzyka – tej cienkiej granicy, którą uwielbiał przekraczać jej ojciec.
***
Cześć! Witamy się z Wami po długiej, długiej przerwie :)
Mamy nadzieję na ciekawe wątki i zapraszamy: falling.tender97@gmail.com
[Dobry wieczór :) Widzę, że nie tylko Ian ma słabość do dobrych samochodów i cóż, akurat temu nie ma się co dziwić :) Choć śmiem podejrzewać, że akurat Lucia poczyna sobie za kierownicą o wiele śmielej, niż Ian.
OdpowiedzUsuńWielka szkoda, że życie tak bardzo ją doświadczyło, ale my, autorzy, lubimy zrzucać na barki naszych postaci ciężar, który ciężko im udźwignąć ;) Niemniej z tego, co mogę zaobserwować na podstawie karty postaci, Lucia radzi sobie z dźwiganiem tego ciężaru całkiem nieźle :) I może pozostaje chłodna i niedostępna, ale hej, nie wszyscy musza być chodzącymi, ogrzewającymi innych słoneczkami, prawda? :)
Życzę udanej zabawy na blogu, z wątkami, które nie dają spać po nocach!]
IAN HUNT & CHRISTIAN RIGGS
[ Hej, hej, hej!
OdpowiedzUsuńNathaniel właśnie wybrał odwrotnie - wybrał właśnie wybieg niż skalpel haha! Aczkolwiek oboje nie lubią być ograniczani!
Doświadczona przez los i życie ta twoja pani, jestem ciekawa, co zaplanujesz dla niej w wątkach, bo takie zranione postacie są cholernie ciekawe do prowadzenia - sama, coś o tym wiem. Choć aktualnie mam pod sobą tylko małego promyczka, który takie zranione dusze jak Luci, przytula najmnocniej na świecie!
Baw się tu dobrze! Dużo pomysłów, czasu i niegasnącej weny! ]
Nathaniel
[Hejka! No pewnie! A co tam byś chciała poklikać? :)) ]
OdpowiedzUsuńMax & Nico
Scott siedział na niewygodnym, plastikowym krześle w poczekalni szpitala. Oparł łokcie na udach, pochylając się do przodu, jakby próbował zatrzymać w sobie całą tę wściekłość, która jeszcze przed chwilą buzowała w nim jak podgrzewane paliwo. Dłońmi podparł czoło.
OdpowiedzUsuńMax wyszedł. Brie zabrała go, jakby była jedyną osobą, która miała do niego prawo.
– Scott… – Matka usiadła obok, jej cichy, zmęczony głos przebił się przez szum pracujących urządzeń i odległych rozmów pielęgniarek.
Nie odpowiedział. Wpatrywał się w podłogę, licząc plamy na kafelkach, jakby to miało pomóc mu zebrać myśli. Szarpanina w szpitalu byłam niepotrzebna, ale po raz kolejny dalej się ponieść swoje porywczej naturze. Szybciej robił, niż myślał i zniweczył wszystkie starania jakie podjął w ostatnim czasie w sprawie naprawy relacji z bratem.
Michael stał przy ścianie, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Nie mówił nic, ale Scott czuł jego spojrzenie – surowe, oceniające. Ojciec zawsze miał ten wzrok, ten, który mówił więcej niż jakiekolwiek słowa.
– Powiedziałeś wystarczająco – rzucił w końcu Michael. – Max nie jest jedynym, który powinien się zastanowić nad swoimi czynami.
Scott uniósł głowę, gotów się bronić, ale jego ojciec już odwrócił się do matki.
– Idę sprawdzić, co z Mario.
⸻
Godziny mijały, a Scott wciąż tkwił w szpitalu, choć wiedział, że nie ma tu już nic do zrobienia. Jego matka próbowała go namówić, by wrócił do domu, ale on uparcie siedział, jakby samo pozostanie tutaj miało naprawić to, co się stało.
Pamięć o kłótni nie dawała mu spokoju. Max, stojący przed nim z tym swoim cholernie upartym spojrzeniem. Jego słowa – pełne gniewu i bólu. I ta chwila, gdy Scott stracił kontrolę. Nie powinien był go uderzyć.
Westchnął ciężko, zaciskając dłonie w pięści.
Scott wstrzymał oddech, jakby jej głos był ciosem w żebra. Nie potrzebował teraz wykładów, zwłaszcza od niej. Od nikogo. Miał dość spojrzeń pełnych ocen, dość słów, które próbowały układać jego świat w sposób, w jaki on sam nie potrafił.
– Nie zaczynaj, Nina – rzucił szorstko, krzyżując ramiona na piersi.
Ale to była Nina. Nigdy się nie cofała, nie przepraszała za to, że mówiła, co myśli. Dlatego właśnie kiedyś tak go przyciągała. I dlatego tak często mieli problem, by się dogadać.
Spojrzał na nią kątem oka. Stała zbyt pewnie, zbyt spokojnie, podczas gdy w nim wszystko się gotowało.
Słysząc jej słowa Scott prychnął i potrząsnął głową, patrząc gdzieś na ścianę, byle tylko nie na nią.
– Nie obwiniam go – powiedział, choć nawet on nie wierzył w to do końca. – Po prostu…
Urwał. Po prostu co? Po prostu Max jest cholernym egoistą? Po prostu nie może pogodzić się z tym, że nic nie jest tak, jak powinno? Po prostu nie wie, co zrobić z tym wszystkim, co w nim siedzi?
Zacisnął pięści.
– Puściły mi nerwy – przyznał w końcu, choć każde słowo wychodziło z niego z oporem. – Wiem, że nie powinienem. Ale, do cholery, co miałem zrobić? Udawać, że to nie jego upór nas tu doprowadził?
Przez chwilę panowała cisza.
Scott odetchnął ciężko i w końcu spojrzał jej w oczy. Pokręcił głową i wypuścił ciężko powietrze.
– Nie potrzebuję kazania. Ale jeśli przyszłaś tylko po to, żeby mi powiedzieć, jaki jestem impulsywny i jak bardzo to wszystko jest „skomplikowane”… – Przesunął dłonią po karku, odwracając się na moment. – To naprawdę nie mam na to siły.
Scott zacisnął zęby, wbijając wzrok w podłogę. Poczuł znajome napięcie rozchodzące się po ciele – tę falę frustracji, która podnosiła mu ciśnienie i sprawiała, że ramiona stawały się sztywne, a dłonie same zaciskały się w pięści. Wiedział, że Nina nie mówiła tego, żeby go sprowokować, ale i tak go to drażniło.
OdpowiedzUsuńPrzetarł twarz dłonią, jakby chciał zetrzeć z niej zmęczenie, które osiadało na nim od godzin. Skóra na knykciach wciąż była obolała po uderzeniu. Czuł pulsowanie pod skórą, ledwo wyczuwalne, ale przypominające o tym, co zrobił. Coś w nim się ścisnęło, ale szybko to odepchnął.
Nina spojrzała na niego raz jeszcze i wyszła. Przez chwilę panowała cisza, tylko szpitalna aparatura wydawała swój jednostajny dźwięk w tle. Scott czuł, jak napięcie w nim nie maleje, tylko przenosi się gdzieś głębiej. Wiedział, że Nina ma rację. To było najgorsze – wiedzieć i mimo wszystko nie chcieć tego przyznać.
Przejechał dłonią po karku, próbując zebrać myśli, ale jego głowa była jak przeciążony silnik.
Powietrze w szpitalnej sali było gęste, jakby wszystko – zapach sterylności, dźwięki aparatury, ciężar niedopowiedzianych słów – osiadało mu na barkach i nie pozwalało oddychać.
⸻
Scott usłyszał ją, zanim ją zobaczył. Był wyczulony na dźwięki w tej sali – rytmiczny pisk monitorów, szmer klimatyzacji, ledwo słyszalne tykanie zegarka, który miał na nadgarstku. A potem – cichy, znajomy krok.
Nie podniósł wzroku od razu.
Znał ten ton głosu, ten sposób, w jaki wypowiadała każde słowo – rzeczowo, profesjonalnie, ale z jakąś ukrytą warstwą, której nie potrafił nazwać. Wiedział, że kiedy Lucia mówiła, wszystko miało znaczenie. Każda pauza, każde zawahanie.
Znał ją.
I to właśnie sprawiało, że przez moment nie mógł się zmusić, by na nią spojrzeć.
Miał wrażenie, że gdy tylko to zrobi, zobaczy w jej oczach coś, czego nie chciał teraz widzieć.
Prawdę.
Przetarł dłonią twarz i westchnął cicho.
– Stabilny – powtórzył.
Nie było w tym pytania, nie było też ulgi. Tylko echo jej słów, jakby musiał je powtórzyć, żeby do niego dotarły.
W końcu uniósł głowę.
Lucia stała kilka kroków od łóżka, a jej wzrok był skupiony na ekranie monitora. Wyglądała jak zawsze – spokojna, pewna siebie, opanowana. Ale Scott wiedział lepiej.
Zauważył to ledwo widoczne napięcie w jej ramionach. Znał sposób, w jaki unikała jego spojrzenia, kiedy nie chciała czegoś powiedzieć.
Znał ją.
I wiedział, że ta sytuacja nie była dla niej łatwa.
Przez chwilę po prostu na nią patrzył.
Na ciemne włosy. Na dłonie, które delikatnie dotknęły wykresu na ekranie, jakby szukała tam odpowiedzi na coś więcej niż tylko stan zdrowia Mario.
Wspomnienie uderzyło go nagle – inna chwila, inne miejsce. Ona z drinkiem, oparta o bar, patrząca na niego z tym półuśmiechem, którego nigdy nie potrafił rozszyfrować.
„Twój ojciec był cholernie upartym sukinsynem, wiesz?” – rzucił wtedy.
„Wiem” – odpowiedziała, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Nie było wtedy żalu. Nie było cienia.
A teraz?
Nie był pewien.
Lucia ruszyła w stronę drzwi.
Zatrzymała się.
Czekała.
Przeczesał palcami włosy i spojrzał na nią uważniej, a w jego klatce piersiowej coś nieprzyjemnie ścisnęło.
Pamiętał dzień, w którym wszystko się zmieniło.
Vittorio Bellini był dla niego kimś więcej niż tylko kolegą z zespołu. Był jednym z pierwszych, którzy traktowali go poważnie, kiedy pojawił się w Europie. Pamiętał, jak Vito rzucał półżartem, że „Amerykanin w F1 to prawie jak Włoch w NASCAR”, ale mimo to był pierwszym, który mu pomógł, który pokazał, na co zwracać uwagę na europejskich torach, jak myśleć o wyścigach w sposób, który nie opierał się tylko na instynkcie, ale na strategii.
Vittorio był cholernie dobrym kierowcą. Ale tamtego dnia to nie miało znaczenia.
Scott widział ten wypadek. Siedział w bolidzie, kiedy wszystko się wydarzyło. Widział, jak samochód Belliniego obróciło na wyjściu z zakrętu, jak uderzył w barierę, jak płomienie poszły w górę, zanim ktokolwiek zdążył zareagować.
A potem przyszła cisza.
Lucia miała wtedy siedemnaście lat.
OdpowiedzUsuńScott nigdy nie powiedział jej, jak bardzo to uderzyło również w niego. Jakie to było uczucie – patrzeć, jak człowiek, którego szanował, ginie na jego oczach. Jak bardzo nie mógł wyrzucić z głowy dźwięku, który wtedy usłyszał.
Nie wiedział, czy to była lojalność wobec Vittoria, czy coś innego, ale czuł, że powinien coś zrobić. Pomóc. W jakikolwiek sposób.
I zrobił.
Nie pytał, nie narzucał się, ale był tam.
Wspierał rodzinę Bellinich, kiedy media chciały rozszarpać ich tragedię na kawałki. Zadbał o to, żeby nazwisko Vittoria nie zostało zapomniane w padoku. I choć nigdy nie powiedział Lucii tego wprost, dbał o to, by ludzie pamiętali, kim był.
A teraz stała przed nim.
Nie była już tamtą dziewczyną.
Ale w jakiś sposób wciąż widział w niej ślady tamtego czasu.
Scott odetchnął, opuszczając wzrok na moment. Przesunął dłonią po twarzy, jakby chciał zetrzeć z siebie całe to napięcie, które zbierało się w nim od chwili, gdy Mario trafił do szpitala. Potem znów na nią spojrzał.
– Dzięki, Lucia – powiedział cicho, ale szczerze.
Zacisnął usta na moment, jakby chciał coś jeszcze dodać, ale nie zrobił tego.
Scott
[Hejka! :)
OdpowiedzUsuńJasne, możemy coś dla naszych panien wymyślić. Nie wiem czy wolisz dogadać się pod kartami czy na priv, ale jak coś to zostawiam kontakt do siebie. ^^ bysiaa44@gmail.com]
Bridget
Scott uniósł brew, a kącik jego ust drgnął w ledwie widocznym uśmiechu.
OdpowiedzUsuń– Brzmi jak wyzwanie – mruknął, nie spuszczając z niej wzroku.
Nie powinien go dziwić sposób, w jaki go rozgryzała. Przecież nie było na tym świecie drugiej osoby, która znałaby go lepiej.
Znała każdy jego mechanizm obronny. Wiedziała, kiedy ucinał temat, zanim jeszcze padły słowa. Kiedy milczał, by uniknąć czegoś, czego nie chciał usłyszeć. Kiedy napinał szczękę, bo czuł, że zaraz powie coś, czego potem będzie żałował.
To było trochę przerażające, ale bardziej – cholernie wygodne.
Bo przy Ninie nie musiał niczego udawać.
Spędzili ze sobą lata w najróżniejszych okolicznościach – od dzikich kłótni, przez krótkie momenty zawieszenia broni, aż po te dni, kiedy jedyną rzeczą, na jaką było ich stać, było zmęczone kiwnięcie głową. Nawet kiedy nie byli razem w klasycznym sensie, zawsze byli częścią życia drugiej osoby. I choć czasem potrafili się rozmijać, choć rozmowy bywały oschłe, to nie było w tym złości.
Scott szanował Ninę.
Nie tylko jako matkę swojego syna – choć to było dla niego absolutnym priorytetem.
Szanował ją, bo była jedyną osobą, która zawsze stała obok niego. No, prawie zawsze.
A potem ona znów się odezwała – tym razem ostrzej, bardziej stanowczo – i cały ten moment refleksji wyparował jak benzyna na rozgrzanym betonie.
Scott zacisnął szczękę, a jego spojrzenie się zmieniło.
– No tak – rzucił chłodno, przeciągając ostatnie słowo. – Zapomniałem, że masz do niego słabość.
Zsunął dłonie z kolan i oparł się łokciami o uda, pochylając się nieco do przodu.
– Może powinnaś iść i sprawdzić, czy biedaczek żyje? – dodał, zerkając na nią z ukosa.
Było w tym coś więcej niż zwykła irytacja. Coś, czego Scott nawet sam przed sobą nie chciał nazwać. Do ten pory nie mógł przejść do porządku dziennym nad tym, że sypiała z Maxem.
Ale Nina sprawnie skierowała rozmowę na inny tor. Zareagował na jej słowa tylko ledwo widocznym drgnięciem kącika ust. To był ten moment – moment, w którym zrobiła mu prawdziwego szach-mata. Nina zawsze wiedziała, gdzie trafić, żeby zamącić my w głowie. Jak chirurg, który zna anatomię pacjenta lepiej niż on sam.
Dziś piątek. Chiński wieczór.
Nie musiała mówić więcej. Scott już widział to w głowie – Tony, pochylony nad telefonem, z miną śmiertelnie poważnego dietetyka, wybierający najzdrowsze opcje. Właśnie to w nim było tak niesamowite. Miał tylko dwanaście lat, ale już podejmował decyzje z pewnością siebie, której Scott czasem mu zazdrościł.
„Chcę być jak tata.”
Te słowa… Czuł, jak osiadają mu na piersi. Nie spodziewał się, że to poczuje – to ciepło, to wzruszenie, które prawie go osłabiło. Zrobiłby dla tego małego człowieka wszystko. Absolutnie wszystko. A Nina wiedziała to lepiej niż ktokolwiek inny.
Kiedy uśmiechnęła się tym swoim kruchym uśmiechem, coś ścisnęło go w środku. Nie była zazdrosna. Nie była zła. Po prostu… pogodziła się z tym, że Tony ich łączy, bez względu na to, co się między nimi dzieje.
Zerknął na jej dłonie, jak zaciskała palce na fartuchu. Ten sam gest, który widział milion razy – kiedy była zdenerwowana, kiedy chciała coś ukryć, kiedy próbowała nie powiedzieć za dużo.
A potem usłyszał to zaproszenie.
Może to była zwykła propozycja.
A może… coś więcej?
Nie miał pojęcia.
Ale gdyby powiedział, że nie chciał tam być, skłamałby gorzej niż kiedykolwiek wcześniej.
Westchnął, przejechał dłonią po twarzy, jakby chciał się pozbierać.
– Cóż – rzucił w końcu, zerkając na nią z boku. – Skoro już podjąłem się tej roli autorytetu, wypadałoby się pojawić.
Nie powiedział „dziękuję”, ale ona i tak musiała to usłyszeć. Nie dodał też, jak bardzo tęsknił za momentami normalności, rodzinnego ciepła. To było jedno z tych uczuć, które lepiej było trzymać dla siebie.
Scott nie odrywał od niej wzroku, choć próbował. Była w tym coś niebezpiecznie znajomego – ta łatwość, z jaką Nina potrafiła trafić prosto w jego czułe punkty. Przekłuć tarczę, którą wznosił przed wszystkimi, jednym zdaniem, jednym wspomnieniem, które zostawiało go rozbrojonego, zanim zdążył się zorientować.
OdpowiedzUsuń„Chcę być jak tata.”
Słowa wybrzmiały w jego głowie raz jeszcze, a potem kolejny i kolejny. Miał wrażenie, że zostaną z nim na dłużej, że będą wracać w najmniej oczekiwanych momentach – podczas jazdy, przed snem, w zupełnie przypadkowych chwilach.
Jego syn. Ten mały człowiek, który – choć Scott wciąż nie do końca rozumiał, jak to się stało – przewrócił jego życie do góry nogami. Kiedyś, dawno temu, wyobrażał sobie, że ojcostwo to coś odległego, abstrakcyjnego. Coś, na co nie był gotowy. Ale potem Tony przyszedł na świat i wszystko się zmieniło. Nie od razu. Nie w sposób oczywisty. Ale wystarczyło, że Scott spojrzał na niego, na te jasne oczy, które wpatrywały się w niego z taką samą intensywnością, z jaką on sam patrzył na świat. Od tamtej pory wiedział, że zrobiłby dla niego wszystko. A teraz Nina właśnie mu o tym przypomniała. W ten charakterystyczny dla siebie sposób, który jednocześnie irytował go i sprawiał, że miał ochotę się uśmiechnąć.
Patrzył na nią uważnie, na to, jak ściskała materiał fartucha między palcami, jak westchnęła, gdy na jej pagerze znów zamigotał ekran. Widziała to? Widziała, że go rozbroiła?
Nie odpowiedział od razu, nie chciał, by miała ostatnie słowo. Wiedział, że i tak to zrobi, ale choć przez chwilę mógł to odwlekać.
Scott uniósł lekko brew, pozwalając sobie na cień uśmiechu. To zaproszenie… Nina odwróciła się w stronę drzwi, gotowa wyjść, a Scott poczuł coś na kształt impulsu, zanim zdążył nad tym pomyśleć.
– Nina – rzucił, a jego głos brzmiał trochę niżej, trochę ciszej, jakby powiedział jej imię odruchowo, bez zastanowienia.
Zatrzymała się, ledwo zauważalnie, ale on to dostrzegł. Odwróciła się, spojrzenie spokojne, może lekko pytające.
Scott nie spieszył się z odpowiedzią. Pozwolił, by ta chwila zawisła między nimi, jakby testował, czy to, co powie, naprawdę ma znaczenie.
– Widzimy się wieczorem – powiedział w końcu, z pewnością w głosie, jakby to nie była prośba, a coś oczywistego. Ich spojrzenia się spotkały. Przez moment. Krótki, ale wystarczająco długi, by coś w powietrzu zgęstniało.
Potem Nina skinęła lekko głową – czy z aprobatą, czy z czymś innym, trudno było powiedzieć – i bez słowa wyszła z sali.
Scott odchylił się na krześle, czując, jak napięcie powoli ustępuje, ale myśli wcale nie cichną. Czy to naprawdę było takie proste?
Pojawiła się nagle, bez ostrzeżenia – a może po prostu zbyt pochłonęły go myśli o Ninie i Tonym, żeby ją zauważyć. Lucia.
OdpowiedzUsuńA razem z nią – setki odległych wspomnień.
Krzątała się obok Mario, poruszając się w tym typowym dla siebie stylu – swobodnym, a jednocześnie pełnym kontroli. Była lekka, niemal eteryczna, a mimo to Scott czuł jej obecność w sposób, którego nie potrafił wytłumaczyć. Była jak impuls, jak napięcie, które osiadało na skórze i sprawiało, że każdy mięsień stawał się bardziej świadomy własnego istnienia.
Poczuł, jak jego ciało odruchowo się napina.
Dziwnie.
Tak, to było odpowiednie słowo.
Dziwnie.
Jakby cofnął się w czasie. Jakby znów miał siedemnaście lat i starał się nie dać po sobie poznać, że serce wali mu jak oszalałe, gdy Lucia akurat spojrzy w jego stronę.
Nie podniósł wzroku od razu, choć wiedział, że patrzy na niego.
Głos miała cichy, spokojny. Ale nie było w nim chłodu – raczej ta specyficzna nuta: ciepła, o które nikt nie prosił, ale które zostaje w pamięci.
Nie było w niej wahania.
Ale nie było też pewności.
To nie była słabość.
To była siła kogoś, kto już raz spadł z wysokości – i teraz sam wybiera, kiedy skoczyć. Scott odetchnął powoli, nim odpowiedział. Ale zanim zdążył to zrobić, Lucia odezwała się ponownie.
Zrobiła jeden krok w jego stronę.
Nie więcej.
Ale wystarczająco, by powietrze w sali stało się cięższe.
Scott uniósł brew, ale nie odezwał się. Znał to uczucie. Jeśli ktoś miał je zrozumieć, to właśnie on.
Uniósł dłoń, spoglądając na lekko opuchnięte knykcie. Lucia nie musiała dodawać nic więcej.
Zacisnął lekko szczękę.
Miał już plany.
Miał syna, który przeżywał to, co stało się z Mario. I miał być z nim tego wieczoru. Przesunął dłonią po karku.
Nie.
To była prosta decyzja.
— Lucia… Twoja propozycja wiele dla mnie znaczy, ale obiecałem Tonymu, że spędzimy wieczór razem. Mocno przeżywa to, co się stało z dziadkiem.
Scott
Scott wcisnął kod do drzwi, nawet na nie nie patrząc. Palce same odnalazły cyfry, jakby to była pamięć mięśniowa – coś, czego się nie zapomina, nawet jeśli nie jest się już na co dzień częścią tego domu.
OdpowiedzUsuńDrzwi otworzyły się z cichym kliknięciem.
Wszedł do środka.
Nie zawahał się, nie zapukał. Po prostu… wszedł. Bo tak właśnie było.
Nie byli razem. Nigdy im to nie wychodziło. Każda próba kończyła się dokładnie tak samo – rozczarowaniem, frustracją, rezygnacją. Byli jak dwa ostre kamienie, które, zamiast się wygładzać, tylko raniły się nawzajem. Scott nie nadawał się do poważnego związku. Zbyt łatwiej się rozpraszał, zbyt szybko tracił zainteresowanie, nudziła go monotonia. Zawsze wszystkie psuł.
Ale pomimo to… wciąż byli rodziną. W jakimś pokręconym, niedopasowanym sensie. Mieli Tony’ego, a on był wszystkim.
Scott zdjął buty i przeszedł przez korytarz. Słyszał dźwięki telewizora, brzęk naczyń w kuchni. Zapach świeżo gotowanego ryżu mieszał się z czymś jeszcze – przyprawami, warzywami, lekko słodkim aromatem sosu sojowego.
Bardzo szybko usłyszał tupot bosych stóp. A potem chłopak wpadł na niego z impetem, uderzając w jego klatkę piersiową z takim entuzjazmem, że Scott przez moment cofnął się o krok.
Jego głos był przepełniony radością – surową, nieskrępowaną, taką, która nie pyta o pozwolenie, tylko po prostu się wydarza.
Scott nie mógł się nie uśmiechnąć.
Objął syna mocno, unosząc go lekko w górę, choć Tony już od dawna był za duży na podnoszenie. Chłopak zaśmiał się, próbując się wyrwać.
– Jeszcze urosłeś – mruknął Scott, udając, że z trudem go utrzymuje. – Co mama ci tu daje do jedzenia? Sterydy?
– Ryż – oznajmił Tony dumnie, odchylając się, by na niego spojrzeć. – I zero sodu.
Scott parsknął śmiechem.
– To brzmi jak tortura.
Tony tylko przewrócił oczami i wyswobodził się z uścisku.
– Po prostu dbam o mięśnie, tato. Może też powinieneś. – Szturchnął go w ramię, unosząc zaczepnie brwi. – Widziałem dzisiaj filmik, jak Josh Anderson robił pompki z dwudziestoma kilogramami na plecach. Myślisz, że dasz radę?
Scott prychnął.
– Co to za pytanie, oczywiście, ale jestem już dzisiaj po treningu – zażartował.
– Ale to była bójka, a nie trening – zauważył chłopak z udawanym powagą.
Scott uniósł brwi.
– Wiesz, że nie powinieneś wszystkiego wiedzieć, prawda?
Tony uśmiechnął się szeroko.
– Wiem wszystko.
Scott pokręcił głową i przewrócił oczami, a potem – w zupełnie naturalnym odruchu – chwycił syna w pasie i przerzucił go sobie przez ramię.
– Ej! – Tony zaczął się wyrywać, ale śmiech zdradzał, że wcale nie chce, żeby Scott go puścił.
– No dobra, dobra, zobaczmy, czy nadal mogę zrobić pompki z dwudziestoma kilogramami.
– Jestem cięższy niż dwadzieścia!
– No to będzie wyzwanie.
Scott upadł na kolana, chłopiec wdrapał sie na jego plecy a on zrobiłam kilka pompek. Tony śmiał się, próbując się uwolnić, ale Scott przytrzymał go jedną ręką, wykonując jeszcze kilka powtórzeń, zanim w końcu go puścił.
Tony wylądował na plecach na dywanie, próbując złapać oddech między śmiechem.
Scott usiadł obok, patrząc na niego z rozbawieniem.
To było dziwne uczucie.
To, że tak niewiele rzeczy w jego życiu było stabilnych, ale Tony zawsze tu był.
I za każdym razem, gdy patrzył na syna, czuł to samo. Nie był pewien, co zrobił dobrze, że los dał mu takiego dzieciaka, ale wiedział jedno: zrobiłby dla niego wszystko.
– Nowy model gokarta? – powtórzył, zerkając na niego. – Ale serio, serio? Ten nowy?
Tomy w jednej chwili odwrócił się do Scotta, jakby to od niego miała nadejść ostateczna weryfikacja.
– Hmm – mruknął w końcu, ocierając usta wierzchem dłoni. – A jak myślisz, kto w tym sezonie będzie nim jeździł?
Obserwował, jak Tony niemal unosi się na kanapie, jak w jego ciele narasta napięcie, jak palce nerwowo zaciskają się na podłokietniku, a potem puszczają, jakby nie wiedział, co zrobić z rękami. Scott znał ten stan. Tę ekscytację na granicy wytrzymałości, ten moment zawieszenia między nadzieją a obawą, czy rzeczywistość dorówna oczekiwaniom.
OdpowiedzUsuńSięgnął po butelkę wody, odkręcił ją powoli, jakby to była najważniejsza rzecz na świecie. Upijając łyk, przeciągnął ciszę jeszcze przez kilka sekund.
Tony wstrzymał oddech.
Scott widział, jak jego umysł pracuje na pełnych obrotach. Jak chłopak otwiera usta, ale zaraz się powstrzymuje, jak walczy ze sobą, próbując nie dać się ponieść emocjom.
– Nie. – Pokręcił głową z niedowierzaniem.
Scott wzruszył ramionami, nadal trzymając go w zawieszeniu.
– No to jak myślisz? – powtórzył, unosząc brew.
Tony zawahał się.
Potem, ostrożnie, powoli, uniósł rękę i wskazał na siebie.
Scott udał zamyślenie.
– Ooo… – mruknął, teatralnie rozważając tę opcję. – No, to jest jedna z możliwości.
Tony jęknął przeciągle.
– Tato!
Scott nie wytrzymał i roześmiał się, w końcu się nad nim litując. Pochylił się do przodu, opierając łokcie na kolanach, i spojrzał synowi prosto w oczy.
– Jesteś przyszłością tego sportu– powiedział cicho, ale stanowczo – I w tym nowym gokarcie będziesz w top trzy. A może i top jeden.
Chwila ciszy.
Scott widział, jak Tony przełyka ślinę, jak gdzieś pod warstwą próbnego opanowania tętni w nim czysta, dziecięca radość. Już nie był dzieckiem. Nie skakałby z miejsca, nie rzuciłby się w objęcia. Ale Scott znał ten błysk w oczach.
– Naprawdę? – zapytał w końcu, prawie szeptem, jakby bał się, że głośniejsze słowa mogłyby roztrzaskać tę chwilę.
Scott położył mu dłoń na karku, potrząsnął lekko, tak jak zawsze, kiedy chciał, żeby coś dobrze zapamiętał.
– Naprawdę.
Tony pokręcił głową, uśmiechając się pod nosem.
Ale nie powiedział nic więcej.
Bo nie musiał.
Tony przez moment milczał, jakby próbował wchłonąć te słowa, zrozumieć ich ciężar. W jego wieku każda deklaracja ojca była jak pieczęć – coś, co miało znaczenie daleko wykraczające poza zwykłą rozmowę. Scott to widział. Czuł.
Wciąż trzymał dłoń na karku syna, lekko ściskając, jakby chciał mu przekazać coś więcej, coś, czego nie dało się ubrać w słowa. Tony w końcu odetchnął głębiej i pokiwał głową, ale w tym geście było coś więcej niż zgoda. Było tam zaufanie.
Scott uniósł kącik ust.
– No wiesz, fajnie by było – mruknął, jakby nie chciał się zdradzić z tym, jak bardzo mu zależy.
Scott parsknął cicho i poklepał go jeszcze raz po karku, po czym opadł na oparcie kanapy. Przesunął wzrokiem po mieszkaniu – wciąż tym samym, choć zmieniającym się z każdym rokiem, jakby przestrzeń ewoluowała razem z Niną i Tonym. Na stoliku piętrzyły się książki, obok telewizora leżało kilka gier. Na parapecie stał pusty kubek, który Tony najwyraźniej zostawił tam w biegu, pewnie rano, jeszcze przed szkołą.
Scott czuł się tutaj… dziwnie. Jak u siebie, ale nie do końca. Jakby ten dom zawsze miał dla niego otwarte drzwi, ale nigdy nie był jego własnym miejscem.
Scott uśmiechnął się pod nosem.
Prawdę mówiąc, on też nie miał pojęcia, jak to wszystko się trzymało.
Ale trzymało się. I to było jedyne, co się liczyło.
Scott
Odblokowała telefon i weszła w rozmowę z Luce, aby sprawdzić dokładny adres baru, w którym miały się spotkać. Skopiowała adres i wrzuciła go w aplikację, aby zamówić ubera. Gdyby nie to, że miała dziś zamiar coś wypić pojechałaby tam sama, ale ryzykować nie zamierzała. Nawet po łyku wina nie patrzyła w stronę kluczyków od auta. Właściwie nie pamiętała, kiedy ostatni raz wyszła na jakąkolwiek imprezę. Chociaż wypad do baru ciężko było nazwać imprezą. Zmiana otoczenia w każdym razie dobrze jej zrobi, a tego zdecydowanie potrzebowała. Szczególnie, że ostatnie miesiące i dni były czystym szaleństwem, z którego jakoś musiała się wyrwać. Dlatego nie protestowała, gdy otrzymała propozycję spotkania i przyjęła je z ulgą, a także nutką zniecierpliwienia. Nie licząc świąt, kiedy świat na trochę zwolnił i większość miała luźno w pracy, Brie brała na siebie ciągle nowe projekty. Nie lubiła stać w miejscu, a osiąść na laurach też wcale nie zamierzała i tym bardziej nie chciała. Miała na siebie większe plany, a to wymagało od niej pełnego skupienia. Rozpraszała się jednak przez prywatne sprawy, a z kolei te były ważniejsze niż cokolwiek innego i gdyby zaszła potrzeba to całkiem na bok odłożyłaby karierę.
OdpowiedzUsuńOciągała się z wyjściem. Milka co chwilę przynosiła jej nowe zabawki, którymi koniecznie chciała się pobawić, a Bridget nie miała serca, aby ją zignorować. Suczka instynktownie wyczuwała, kiedy Bridget wychodziła z domu i próbowała ze wszystkich sił ją zatrzymać. W końcu coś zainteresowało ją za szybą od drzwi tarasowych, a blondynka wykorzystała ten moment, aby wymknąć się z domu. Uber już czekał. Młody chłopak o jasnych oczach przywitał ją z lekkim uśmiechem, potwierdził adres, pod który miał zabrać blondynkę, włączył muzykę i ruszył z miejsca. Na szczęście obyło się bez small talku. Dawniej była jego mistrzynią, uwielbiała zagadywać innych i miała wiele do powiedzenia, ale z czasem zgubiła tę umiejętność. Pogrzebała pod wieloma warstwami, których tak łatwo pozbyć się nie umiała. Wszystko z czasem, prawda? Drogę spędziła przeglądając Instagrama, odpisując na parę wiadomości i na krótkie e-maile, które zalegały, a nie były na tyle wymagające, aby musiała się skupiać. Jak na Nowy Jork droga wcale nie zajęła wiele czasu i obyło się bez większych korków, które zwykle sprawiały, że wszędzie się spóźniała, ale nie tym razem. Kierowca zatrzymał się przed barem, Brie zaczekała, aż płatność się zatwierdzi i zostawiła mu jeszcze napiwek po czym zgrabnie wysiadła z auta. Rozejrzała się po okolicy czy przypadkiem nie ma przed budynkiem znajomej ciemnowłosej, ale nie dostrzegła jej nigdzie, więc pewnym krokiem weszła do środka.
Zamówiła dwa drinki w oczekiwaniu na Lucię, której dała znać w jakim miejscu siedzi. Zawiesiła skórzaną kurtkę o oparcie wysokiego stołka, ułożyła telefon na stoliku i czekała, aż Lucia dotrze na miejsce. Wydawało się blondynce, że dotarła parę minut przed umówioną godziną, co uznała za swoje małe zwycięstwo.
Śledziła wzrokiem każdego kto wchodził do środka. Nie było tutaj tłumów, co przyjęła z ulgą. Najczęściej takie miejsca wypełnione były dziesiątkami ludzi, ale nie ten bar. Zielone oczy blondynki rozbłysły, kiedy w drzwiach wejściowych dostrzegła znajomą, smukłą sylwetkę. Wyciągnęła rękę do góry, aby pomachać dziewczynie.
— Hej — rzuciła i zeskoczyła ze stołka, aby na przywitanie delikatnie ją objąć. — Zamówiłam nam po apple martini. Świetnie wyglądasz — pochwaliła, kiedy nieco uważniej się jej przyjrzała.
Brie
Moment w którym dowiedział się i tym, że ma syna, pamiętał tak dobrze, jakby to było wczoraj. Jego życie z dnia na dzień wywróciło się do góry nogami. Dosłownie. Jeśli w tamtej chwil był czegoś pewien, to tego, że nie nadaje się na ojca, że ledwo potrafił zająć się sobą, a miał wziąć odpowiedzialność za małego człowieka. Był przekonany, że sobie z tym nie poradzi, że małemu będzie bez niego lepiej. Nie potrafił wyjść ze swoje strefy komfortu, zawalczyć o niego, o jego sympatię. Spanikował, podpisał dwuletni kontrakt w Londynie i wyjechał. Nie zapadł się jednak pod ziemię, utrzymywał kontakt z Niną, przylatywał do Nowego Jorku często, po roku starań i po uregulowaniu sprawie związanych z oficjalnym potwierdzeniem jego ojcostwa, po raz pierwszy zabrał Tonego do siebie. Spędzili razem kilka dni podczas wakacji. Wtedy do Scotta dotarło to, jak wiele tracił. Nie było go przy Tonym kiedy sie urodził, kiedy stawiał pierwsze kroki czy wypowiadał pierwsze słowa, nie było go kiedy szedł do przedszkola, kiedy stresował sie pierwszym dniem w szkole. Był bardziej kind w rodzaju wesołego wujka, niż ojca. Wtedy coś w nim pękło. Zerwał przedwcześnie kontrakt, dogadał się z dziadkiem, z którym był skłócony przez niemal rok, wrócił. Objął stery w rodzinnej firmie, włączył się w życie syna, wspierał jego pasje, umożliwiał robienie postępów. Od tego był, jako ojciec, by dać my wszystko, co najlepsze, wszystko, często potrzebował, bez względu na cenę. Poza tym był głęboko przekonany co do tego, że Anthony ma talent i smykałkę do sportu, którym jego rodzina żyła od lat. I nie zamierzał ograniczać jego prawa do podążania za marzeniami, ze względu na swoje właśnie obawy.
UsuńTym razem to on musiał powstrzymać się przed tym, żeby nie westchnąć i nie przewrócić oczami.
— Wychowujemy szczęśliwe dziecko — poprawił ją, wbijając w nią swoje spojrzenie. Nie rozumiał co było w tym złego. Tony trenował i osiągał dobre wyniki, to oczywiste, że Scott chciał zaopatrzyć go a w możliwie najlepszy sprzęt, zwiększyć jego szanse. Przecież do niczego go nie zmuszał. Nie zabierał mu sprzed nosa słodyczy, nie zmuszał do tak częstych treningów.
— Ma wszystko czego potrzebuje. Co w tym złego? — Zapytał, opierając się wygodniej o krzesło. Przeniósł wzrok na sofę, na której zasnął, wykończony wieczorem. Nie dopuszczał do siebie myśli, że robi coś źle, że zapewnianie dziecku tego, czego potrzebuje jest w jakikolwiek sposób nieodpowiednie.
— Nina… — spojrzał na nią ponownie. Owszem, wypadki się zdarzały, ale obecnie coraz rzadziej. Systemy bezpieczeństwa każdego roku byłby coraz lepsze. Każdy wypadek z przeszłości był przedmiotem dogłębnych analiz, których wyniki przekształcały się w ulepszenia i poprawę bezpieczeństwa kierowców.
— Czasy się zmieniły, takie wypadki już się nie zdarzają… — dodał. Potarł dłonią kark i przeczesał palcami włosy, zaczesując je do tyłu.
— Zaniosę go do łóżka — powiedział odpychając się od blatu i ruszył w stronę sofy. Odrzucił na bok koc i zarzucił sobie ręce chłopca na szyję, a potem podniósł go i skierował się z nim w stronę sypialni. Mały mruczał coś pod nosem, będąc na granicy jawy i snu, ale nie obudził się. Scott ułożył go na łóżku i pogłaskał po włosach. Przyglądał mu się jeszcze przez chwilę. Czy Nina miała rację? Czy Scott przesadzał? Te wydatki, dla niego były zupełnie nieodczuwalne, wierzył, że robi dobrze, a że nie zawsze konsultował to z Niną… Czy gdyby się nie zgodziła na zakup nowego gokarta, to by go powstrzymało? Nie sądził.
Kiedy wrócił do salonu Nina zdążyła już nieco ogarnąć ich bałagan. Siedziała na sofie, z kieliszkiem wina w dłoni, z podwiniętymi pod siebie nogami. Podszedł do niej od strony oparcia i położył dłonie na jej ramionach, uciskając palcami spięte mięśnie karku. Czy było to jakieś wyjątkowe przekroczenie granic? Raczej nie. Na tym etapie znajomości, po niemal 20 latach, pomimo częstych sprzeczek i kłótni, czuli się w swoim towarzystwie dość swobodnie. Nina wiedziała, że może na nim polegać, że jeśli będzie go potrzebowała, to odłoży na bok wszystkie inne sprawy i będzie. W końcu byli… rodziną.
OdpowiedzUsuń— Wiem, że się o niego martwisz — zaczął, — że wolałabyś, żeby miał bardziej dziecięce hobby, robił to co robią jego rówieśnicy, chodził na piłkę albo plac zabaw, zmiast wiecznie przesiadywać w na torze albo w warsztacie — westchnął nieznacznie. Przesunął powoli kciuki wzdłuż jej karku i z powrotem.
— Jeszcze nic nie jest przesadzone, może za kilka lat uzna, ze jego światem jest jednak medycyna, albo cokolwiek innego — dodał. Na sukces w tym sporcie składało się wiele elementów, a Tony wciąż był dzieciakiem. Wchodził w etap, na którym wiele osób odpadało.
— Chce mu tylko zapewnić jak najlepszego warunki rozwoju. Nie miej mi tego za złe.
Scott
Scott nie odpowiedział od razu. Stał za nią, czując ciepło jej skóry pod opuszkami palców, gdy powoli przesuwał dłońmi po napiętych mięśniach karku i ramion. Słuchał. Każde jej słowo było jak igła wbita prosto w miejsce, które zawsze bolało, ale którego nigdy nie chciał badać zbyt dokładnie.
OdpowiedzUsuńWiedział, że ma rację. Wiedział to, zanim jeszcze zaczęła mówić. Ale co miał jej powiedzieć? Że inaczej nie potrafi? Że jeśli na chwilę przystanie, jeśli zacznie zastanawiać się nad tym, co było i co mogło być, to wszystko runie? Że jego życie od zawsze wyglądało tak samo – gnało do przodu na pełnym gazie, bez miejsca na wątpliwości?
Jej dłoń na jego ręce była ciepła, a ten drobny ruch kciuka – niemal niedostrzegalny, ale cholernie wymowny. Wstrzymał oddech.
– Nie zapominam o tobie, Nina. – Jego głos był cichy, może nawet zbyt cichy. Nie odjął dłoni, nie odsunął się. – Po prostu… czasem nie wiem, jak mam to wszystko pogodzić.
Nie była to wymówka. Ani próba wycofania się. To była prawda. Gorzka i szczera.
Przesunął kciukiem po jej ramieniu.
– Nie chciałem, żebyś dowiedziała się ostatnia – dodał, bo to było coś, czego nie chciał, a co i tak się wydarzyło. Nina milczała, ale on wyczuwał, jak napina lekko palce, jak zmienia się rytm jej oddechu.
– Tony o tym marzy – powiedział po chwili. – I może faktycznie jestem tym, który daje mu błysk w oczach. Może jestem tym, który nauczy go, jak wyczuwać tor, jak gnać do przodu i nie patrzeć w lusterka. Ale to nie znaczy, że nie widzę, ile robisz dla niego ty.
Zawahał się, jakby ważył każde słowo.
– To, że dbasz o niego, o jego zdrowie, o to, żeby znał granice i w tym wszystkim nie zapomniał o byciu dobry człowiekiem. To jest… właściwie najważniejsze. Bo on może mieć talent, może mieć ten błysk, ale to, że jest tak cholernie dobrym dzieciakiem, to jest twoja zasługa, Nina.
Przechylił się lekko, żeby móc zobaczyć jej profil. Cień światła odbijał się w jej włosach, w delikatnym łuku jej szyi.
– I dlatego zawsze będziesz jego pierwszym miejscem. Nawet jeśli teraz wydaje się, że widzi tylko tor.
Przesunął dłonie z jej ramion, powoli, jakby nie chciał, żeby ten kontakt zniknął zbyt szybko.
– Powinienem był ci powiedzieć wcześniej.
Nie było to przeprosiny wprost, ale Nina znała go wystarczająco dobrze, żeby usłyszeć je między słowami. Spojrzała na niego przez ramię. I w jej oczach było coś, co sprawiło, że Scott poczuł, jak coś ściska go w klatce piersiowej. Bo może faktycznie czasem zapominał, że ona też tu jest. Ale nigdy nie chciał, żeby poczuła się niewidzialna.
Scott zaśmiał się cicho, ten niski, chropowaty dźwięk wibrujący gdzieś głęboko w jego piersi. Pokręcił głową, ale nie odsunął się, nie sięgnął po kluczyki, nie powiedział „muszę iść.”
Zamiast tego uniósł brew i spojrzał na nią z tym ledwie zauważalnym błyskiem rozbawienia.
Scott nie od razu odpowiedział.
Spojrzał na Ninę, na ten znajomy półuśmiech – zbyt świadomy, zbyt ciepły, żeby go zignorować. Wiedział, co robi. Wiedział, co robiła ona.
Westchnął cicho i potarł dłonią kark.
– Nina, ty, wino i ja to nie jest najlepszy pomysł – powiedział w końcu, a w jego głosie brzmiała mieszanka rozbawienia i czegoś bardziej ostrożnego.
– Przecież wiesz, jak to się zawsze kończy.
Nie musiał rozwijać tej myśli. Ich historia miała swoje schematy. Powtarzalne, znajome, tak oczywiste, że nie potrzebowali słów, by je przywołać. Najpierw było wino, rozmowa, śmiech – trochę za swobodny, trochę za intymny. Potem spojrzenia, które trwały ułamek sekundy za długo.
A potem…
Potem było im cholernie trudno powstrzymać się przed samymi sobą. Znał dotyk jej skóry tak samo dobrze, jak znał układ zakrętów na torze. Wiedział, jak się porusza, jak pachnie, jak cicho wciąga powietrze, kiedy dłoń przesuwa się wzdłuż jej kręgosłupa. I może nie było w tym nic złego – byli dorośli, mieli prawo do swoich słabości. Ale ten dziwny model rodziny, który razem stworzyli, działał tylko dlatego, że trzymali się granic. A to? To byłoby ich przekroczenie. Poza tym… gdyby Tony się obudził i zobaczył ich razem…
Scott nie chciał mieszać mu w głowie. Chłopak był bystry, łączył fakty szybciej, niż dorośli potrafili wymyślić kłamstwo. To, co widział wieczorem, musiało zgadzać się z tym, co widział rano.
UsuńA jednak.
Scott sięgnął po butelkę, którą Nina wcześniej otworzyła, i dodatkowy kieliszek. Usiadł obok niej. Nalał jej wina, a potem sobie - ale mniej - tak, żeby potem mogłam wsiąść za kierownicę.
Uniósł kieliszek i rzucił z tym swoim lekkim półuśmiechem:
– Jedna lampka mi oczywiście nie zaszkodzi.
Ich kolana prawie się stykały. A granica była cienka.
Scott igrał z ogniem. Wiedział o tym.
Wiedział, zanim sięgnął po kieliszek. Wiedział, zanim usiadł obok niej – bliżej, niż powinien.
A jednak to zrobił.
I robił to nie po raz pierwszy.
Za każdym razem obiecywał sobie, że będzie ostrożniejszy, że nauczył się na własnych błędach, że wyznaczy jasne granice, których nie przekroczy. Ale potem był taki wieczór jak ten. I Nina. I bliskość, która nie powinna znaczyć więcej, niż znaczyła, a jednak zawsze znaczyła wszystko.
To był ich schemat. Znajomy, destrukcyjny, ale tak cholernie trudny do przełamania. W takich sytuacjach ktoś zawsze się sparzył.
Czasem on. Czasem ona.
Zwykle oboje.
I może gdyby to była tylko ich historia, to byłoby łatwiejsze. Ale ich historia rozciągała się na całe ich życie. Na ich syna. Na ich decyzje, które nigdy nie dotyczyły tylko ich dwojga. Bo przez to wszystko żadne z nich nie potrafiło ułożyć sobie życia po swojemu.
Scott próbował. Naprawdę próbował. Były kobiety, które pojawiały się w jego życiu – piękne, silne, mądre. Takie, które zasługiwały na coś więcej niż faceta, który zawsze będzie pod telefonem dla swojej byłej.
I to zawsze tak się kończyło. Najpierw był zachwyt, honeymoon phase, a potem – Nina.
Nie musiała robić niczego szczególnego. Wystarczyło, że zadzwoniła, a on odbierał. Wystarczyło, że Tony czegoś potrzebował, a Scott natychmiast się pojawiał. O każdej porze dnia czy nocy. Potrafił rzucić wszystko i pojechać na drugi koniec miasta, bo Nina miała trudny dzień, bo Tony go o to poprosił.
Zarzucały mu, że daje sobą manipulować.
Że jest na każde zawołanie. A on tłumaczył, że przecież chodzi o jego syna, nie o nią. Że Nina jest matką Tony’ego i zawsze będą w swoim życiu. Że cokolwiek by się nie działo, Tony będzie jego priorytetem.
Nie każda potrafiła to znieść. A może po prostu żadna. I teraz, siedząc obok niej, czuł, jak wszystko się powtarza.
Kieliszek wina. Ten specyficzny zapach jej perfum. I cichy głos w głowie, który mówił, że jeśli nie wyjdzie teraz – rano znów będzie żałował.
Scott
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńScott nie odpowiedział od razu.
OdpowiedzUsuńZamiast tego oparł się wygodniej, obracając w palcach nóżkę kieliszka, jakby to w nim szukał odpowiedzi. Czerwone wino lśniło w półmroku, kręciło się leniwie w szkle. Jej słowa wypełniły przestrzeń między nimi, utkwiły gdzieś między przeszłością a tym, co teraz.
Pamiętał.
Pamiętał tamten wieczór w Mediolanie aż za dobrze.
Zmęczenie po wyścigu, które zniknęło przy pierwszym łyku taniego wina. Ciepły, letni wiatr na dachu hotelu, zapach asfaltu i spalonej gumy wciąż unoszący się w powietrzu. Jej śmiech – szczery, bez zahamowań, inny niż teraz.
I to, jak wtedy wszystko wydawało się łatwe.
Mieli po dwadzieścia kilka lat i całą przyszłość przed sobą. Żyli prędkością, ambicjami, szalonymi planami.
Wydawało im się, że są inni.
Że nigdy nie skończą jak ich rodzice.
A potem życie zrobiło to, co zawsze robi – rozrzuciło ich po różnych drogach i w końcu zderzyło z rzeczywistością.
Scott uśmiechnął się krzywo, przechylając lekko głowę w jej stronę.
– Tony nie wie, że „cool tata z tatuażami i szybkim samochodem” to nie zawsze wygrana konfiguracja.
Przetarł dłonią brodę, zamyślony.
– Ale pamiętam ten wieczór. – Jego głos był cichszy, bardziej zamyślony. – I pamiętam, jak powiedziałaś wtedy, że jeśli kiedykolwiek będziesz mieć dzieci, to nigdy nie pozwolisz im dorastać w świecie, który może je połknąć.
Odwrócił głowę i spojrzał jej prosto w oczy.
– A jednak tu jesteśmy.
Zaciągnął powietrze przez zęby, jakby próbował zebrać myśli, ale to nic nie dało.
Pytania odbijały się echem w jego głowie, ale najmocniej uderzyło go to ostatnie.
Nie chciałbyś… jeszcze raz spróbować? Może… mieć jeszcze jedno dziecko?
Scott przechylił głowę, zaciskając palce na kieliszku, choć nie zrobił ani jednego łyka więcej.
A on czuł, jak coś ściska go w środku, jakby nagle znalazł się na torze, gdzie wszystkie kontrolki ostrzegawcze migały, a on i tak wciskał gaz.
Ona zawsze była jego pułapką. Jego strefą bezpieczeństwa i najgorszym uzależnieniem jednocześnie. Westchnął, odchylił głowę do tyłu, patrząc na sufit przez dłuższą chwilę, jakby tam szukał odpowiedzi.
– Nie wiem, Nina – powiedział w końcu, jego głos był niższy, bardziej zamyślony. – Czasem mam wrażenie, że wszystko już próbowałem. I za każdym razem kończyło się tak samo.
Przetarł dłonią brodę, jakby chciał zetrzeć myśli, które kłębiły się w jego głowie. Przez chwilę trwał w tej ciszy, którą sama stworzyła.
Podniósł kieliszek, ale zamiast się napić, spojrzał na wino, jakby widział w nim odpowiedzi, których nie miał.
– Może inni nie potrafią z jaki wytrzymać – zażartował. Tak na prawdę to on był winny rozpadu wszystkich swoich związków. Jego życie uczuciowe było nadzwyczaj ciekawe, był kochliwy, ale równie szybko się nudził. Nie było kobiety, która była w stanie zatrzymać go przy sobie na dłużej.
Znowu na nią spojrzał. Odetchnął głęboko, jakby próbował zebrać myśli, zanim cokolwiek powie.
Nie teraz.
To skomplikowane.
Chciał to powiedzieć. Chciał użyć tych słów jak tarczy, jak zawsze, gdy rozmowy z Niną zbaczały na te rejony, których unikali. Ale tym razem czuł, że nie przejdą mu przez gardło.
Bo miała rację.
Nina patrzyła na niego inaczej niż zwykle. Nie z tą nutą kpiny, którą często wplatała w rozmowy. Nie jak na kogoś, kogo dobrze zna i jednocześnie nie zna wcale. Przetarł dłonią twarz, jakby to mogło mu pomóc ułożyć myśli w coś spójnego.
Z Niną zawsze było tak, że balansowali na krawędzi. Zbyt blisko, żeby być tylko rodzicami Tony’ego. Zbyt daleko, żeby nazwać to związkiem. A gdzieś pomiędzy… tkwiło wszystko to, czego nigdy nie mieli odwagi nazwać.
OdpowiedzUsuńJego wzrok padł na jej dłoń, która spoczywała na poduszce między nimi. Wystarczyłby jeden ruch, żeby ją dotknąć.
Nie zrobił tego.
Ale nie odsunął się też.
Jego uśmiech był lekki, prawie niewidoczny. Jakby próbował zrzucić z siebie powagę tego momentu.
Scott przez chwilę milczał. Nie dlatego, że nie miał nic do powiedzenia—miał aż za dużo. Ale nie był pewien, czy cokolwiek z tego powinien wypowiedzieć na głos.
– Wydaje mi się, że moje życie… już ułożone.
Spojrzał na nią. Nie wycofała się, nie odwróciła wzroku. Czekała.
– Może nie w taki sposób, w jaki wszyscy by tego oczekiwali – dodał po chwili. – Ale jest.
Oparł się wygodniej, odchylił głowę do tyłu i zapatrzył się w sufit, jakby to mogło mu pomóc poukładać myśli.
– Wiesz, Nino… ja cały czas próbuję. Może nie tak, jak powienienem. Może nie tak, jak ktoś inny by to zrobił. Ale próbuję. – Uśmiechnął się lekko, choć nie było w tym uśmiechu nic wesołego. – Po prostu nie zawsze mi wychodzi.
Przeniósł na nią wzrok. Jej oczy były czujne, uważne, trochę ciepłe, trochę badawcze.
– I może to nawet dobrze – powiedział ciszej. – Tak jest… wygodnie.
Nie skłamał.
Był przy Tony’m. Miał swoje miejsce w jego życiu. Był częścią tej… dziwnej, niekonwencjonalnej układanki, którą razem z Niną stworzyli. I tak naprawdę nigdy nie był pewien, czy chciał czegoś innego. Czy był gotów na coś więcej.
– A może po prostu jestem tchórzem – dodał z lekkim, ironicznym uśmiechem, jakby próbował zbagatelizować własne słowa.
Scott uniósł kieliszek do ust, ale zanim zdążył się napić, zaśmiał się cicho pod nosem.
– Wiesz, gdybym był jak mój stary, to byśmy dawno byli po ślubie – powiedział, unosząc lekko brwi, jakby sam rozważał tę alternatywną rzeczywistość. – A potem zdradzałbym cię przy każdej możliwej okazji i udawał, że nie znam własnych dzieci spoza małżeństwa.
To była akurat prawda. Jego ojciec nigdy nie należał do wzorów, które można naśladować.
– I jak na to patrzę… – Scott wzruszył ramionami, w końcu upijając łyk. – To jednak nasz układ jest lepszy.
Podniósł kieliszek w lekkim geście toastu, jakby właśnie to było największym życiowym osiągnięciem – nie zostać swoim własnym ojcem.
Scott
I brak zobowiązań, pomyślał. Poniekąd. Bo w każdej chwili mogł stąd wyjść, zająć się swoimi sprawami, sypiać z kim chciał, i być tym wyidealizowanym ojcem, który na wszystko pozwala i daje więcej, niż można sobie wymarzyć. A przy tym nikogo nie ranił, nikt nie robił mu wyrzutów, nie miał wobec niego zbyt dużych oczekiwań. Zaśmiał się cicho, nie prześmiewczo, raczej dostrzegając ironię sytuacji.
OdpowiedzUsuńScott uniósł kieliszek do ust, ale zanim zdążył się napić, zastygł na ułamek sekundy, jakby coś właśnie przyszło mu do głowy. Spojrzał na Ninę kątem oka, udając zamyślenie, choć w jego spojrzeniu błysnęło coś, co zdradzało, że właśnie zamierzał rzucić jakąś uwagę.
– Wiesz – zaczął powoli, tonem kogoś, kto właśnie odkrył pewną oczywistość – swoją drogą wygodniej mieć jednego ojca do większej liczby dzieci.
Rzucił to lekkim tonem, ale doskonale wiedział, co robi. Było to jak szybka zmiana biegu na zakręcie – płynna, instynktowna, konieczna, żeby nie wypaść z trasy.
Obrócił w palcach swój kieliszek, jakby rzeczywiście analizował temat, pozwalając, by chwila ciszy rozciągnęła się między nimi. Potem, z nonszalancką pewnością siebie, oparł się wygodniej na kanapie i dokończył:
Zobaczył, jak kąciki ust Niny drgnęły, ale nie do końca była to jeszcze reakcja, którą chciał wywołać. Więc dodał więcej, z pełną premedytacją, pogłębiając swoją nonszalancję, tak jak robił to zawsze, gdy temat stawał się zbyt osobisty, kontynuował, przybierając bardziej żartobliwy, prawie pouczający ton:
– Przynajmniej przetestowany. Sprawdzony model. Wiadomo, czego się spodziewać. – Podniósł dłoń, jakby odhaczał kolejne punkty w niewidzialnej liście. – Wiadomo, jak wygląda, jakie ma geny, czym się interesuje… No i nie ma ryzyka, że okaże się psychopatą.
Uśmiechnął się kącikiem ust, zerkając na nią spod przymrużonych powiek, a potem wzruszył ramionami z udawaną nonszalancją.
– A tak… nigdy nie wiesz, na co trafisz. Możesz skończyć z kimś, kto nie dość, że nie będzie się nadawał na ojca, będzie jeszcze genetycznym rozczarowaniem.
Podniósł kieliszek do ust i w końcu napił się wina, nie spuszczając z niej wzroku. Było coś w tej rozmowie – coś znajomego, lekkiego, ale jednocześnie pełnego czegoś niewypowiedzianego, jakby każde zdanie mogło mieć drugie dno. A może tylko mu się wydawało? Może to była po prostu kolejna noc, kolejne wino, kolejna ich wymiana ciosów i półprawd, w których żart był tylko fasadą.
Odchylił się wygodniej i pokręcił głową, udając rozbawienie.
– Po prostu dobrze przemyśl swoją strategię, Nin. Takie decyzje wymagają solidnej analizy ryzyka.
Spojrzał na nią uważnie, a potem, jakby dopiero teraz dotarło do niego, co właściwie powiedział, dodał z nieco łagodniejszym uśmiechem:
Scott przeszedł na ten żartobliwy ton celowo. Wiedział, że jeśli pozwoli, by rozmowa poszła w kierunku, który Nina zasugerowała – wprost, bez znieczulenia – zrobi się ciężko. A on nie chciał, żeby zrobiło się ciężko. Nie w tej chwili. Nie po winie i tych wszystkich słowach, które unosiły się w powietrzu jak dym po wyścigu – duszące, lepkie i trudne do rozproszenia.
I dopiero wtedy sięgnął po butelkę i dolał jej wina. Właśnie tak. Jakby nic się nie stało. Jakby to była tylko kolejna rozmowa między nimi. Jakby wszystko było tak proste, jak udawał.
Scott nie potrafił nazwać tego, co do niej czuł. Może nawet nie chciał. Ich relacja nigdy nie należała do spokojnych, a on, choć lubił kontrolę, nigdy nie miał jej w pełni, gdy chodziło o Ninę. Byli jak dwa bieguny tego samego magnesu – przyciągali się i odpychali z siłą, której nikt poza nimi nie potrafił zrozumieć. Fundowali sobie emocjonalny rollercoaster, raz pędząc w górę, gdzie świat zdawał się idealny, by zaraz potem runąć w dół, prosto w piekło, które sami sobie tworzyli.
To nigdy nie było dla nich zdrowe.
Przechodzili od faz miłości do wielkich awantur, od pojednania do rozstań w wielkim stylu. Zawsze w skrajnościach. Nigdy pomiędzy.
Aż w końcu ona uciekła. I to nie było zwykłe zerwanie, nie było burzliwej kłótni, po której trzaska się drzwiami, by wrócić kilka dni później. Nina zabrała ze sobą coś więcej niż tylko siebie. Zabrała jego syna. I nie powiedziała mu o tym przez lata.
OdpowiedzUsuńTego nie dało się wybaczyć.
A jednak… jakoś to zrobił.
Może nie do końca, może nie w sposób, który byłby podręcznikowy i terapeutycznie akceptowalny, ale zrobił. W pewnym sensie. Przepracował to. Przestał mieć do niej żal.
A raczej nauczył się z nim żyć.
Zrozumiał, że nie da się wrócić do tamtych dni i zmienić decyzji, które już zapadły. Nie da się ich cofnąć, tak jak nie da się cofnąć wyścigu, w którym wypadłeś z toru, rozbiłeś samochód i straciłeś punkty w klasyfikacji. Możesz tylko jechać dalej, dostosować strategię i nie popełnić tego samego błędu następnym razem.
A Nina?
Była częścią jego życia, czy tego chciał, czy nie.
Może dlatego wciąż tu siedzieli. W tym salonie, w tej rozmowie, w tym napięciu, które czuł pod skórą. Może dlatego wciąż wracali do tego samego punktu, nawet jeśli w innej konfiguracji.
Scott odłożył swój pusty już kieliszek na stolik i potarł dłonią szczękę, jakby zbierał myśli. Wiedział, że w jego głowie krążyło teraz zbyt wiele rzeczy naraz, a on nie był typem człowieka, który pozwalał sobie na takie dywagacje. Nie w takiej rozmowie. Nie z Niną.
Odetchnął, po czym spojrzał na nią już poważniej.
– Nie myślałem o kolejnym dziecku – powiedział w końcu, tonem spokojnym, ale jednoznacznym. – Właściwie… nigdy nie rozważałem tego na serio. Nie teraz. Nie w tym momencie życia.
Nie było w tym żartu, nie było próby rozładowania atmosfery. Po prostu prawda.
– Mój grafik i tak jest wypełniony po brzegi – kontynuował, przesuwając dłonią po udzie, jakby chciał czymś zająć ręce. – Wyścigi, Tony, cała reszta… Chcę poświęcać mu sto procent swojej uwagi. Może to głupie, ale mam wrażenie, że w jakimś stopniu próbuję mu zrekompensować te lata, kiedy mnie przy nim nie było.
Przetarł dłonią kark, patrząc gdzieś w bok. Nie było łatwo mu to powiedzieć, nie wprost, nie do niej.
– Nie wiem, czy można to nadrobić, ale próbuję. Wiem, że jest już duży, że ma swoje życie, swoje sprawy, ale… – Wzruszył ramionami, krzywiąc się lekko. – Wciąż mam w sobie to poczucie, że zawaliłem. Że ojciec powinien być od początku.
Westchnął cicho, a potem, jakby nagle sobie o czymś przypomniał, zaśmiał się pod nosem.
– Chyba w ten sposób się różnię od mojego starego. On nie miał żadnych wyrzutów sumienia wobec… — urwał, bo Max był kolejnym ryzykownym terytorium.
Zerknął na Ninę i tym razem w jego spojrzeniu nie było już ironii. Tylko zmęczona świadomość tego, że nie wszystko da się naprawić, ale niektórych błędów nie warto popełniać dwa razy.
Scott
Scott przyjął jej słowa z krótkim, niskim śmiechem – tym samym, który zawsze zwiastował, że coś go jednocześnie rozbawiło i zaintrygowało.
OdpowiedzUsuń– Nie doceniasz mojego potencjału – mruknął, odchylając się na kanapie i rozkładając ręce na oparciu, jakby właśnie wygrał jakąś niewidzialną rozgrywkę. Spojrzał na nią kątem oka, jakby chciał zobaczyć, czy kupuje jego pół-żart, pół-prawdę. Wolał już tę wersję siebie – tego, który balansuje na granicy humoru i refleksji, zamiast wchodzić w poważne rozmowy, których końca nie umiałby przewidzieć. Ale jej spojrzenie – ciepłe, ale czujne – przypomniało mu, że ta rozmowa to coś więcej niż tylko przerzucanie się żartami. Prawda była taka, że Scott nie wyobrażał sobie założenia tradycyjnej rodziny, wzięcia ślubu, a przede wszystkim kolejnych dzieci. Jak miałby podzielić swój czas między dwa domy? Poświecić wystarczająco dużo uwagi dwojgu dzieci, tak, by żadne z nich nie czuło się pokrzywdzone? To mogło zadziałać tylko wtedy, kiedy matką drugiego dziecka byłaby Nina. A to nie wchodziło w grę.
Zamilkł na moment. Jej słowa o pracy, o ojcu, o tym, że temat dzieci był dla niej zamknięty… Nie wiedział, dlaczego poczuł przy tym lekkie ukłucie. Może dlatego, że po raz pierwszy uświadomił sobie, jak bardzo się zmienili.
Odwrócił wzrok na chwilę, jakby zbierał myśli. Wiedział, że nie powie jej tego na głos, ale czasami myślał, że gdyby nie Tony, on i Nina dawno rozeszliby się w dwie różne strony świata i nigdy więcej nie spojrzeli za siebie.
Nie był pewien, czy to, co ich łączyło, było miłością w tym klasycznym, podręcznikowym znaczeniu. Może kiedyś było. A może zawsze była to jakaś inna, mniej definitywna wersja uczucia – coś pomiędzy potrzebą, przyzwyczajeniem, chemią, historią, której nie dało się napisać na nowo.
Słowa Niny rozbrzmiały w pokoju jak cichy trzask iskry w ciemności. Scott poczuł, jak gdzieś w jego wnętrzu coś się napina – subtelnie, ale wyraźnie. Tak jak napięta jest struna tuż przed pęknięciem.
Max.
To jedno imię wystarczyło, żeby w jego ciele pojawiła się ta znajoma mieszanka napięcia i zniecierpliwienia. Odchylił się lekko do tyłu, ale jego palce zacisnęły się na oparciu kanapy zbyt mocno, jakby w ostatniej chwili powstrzymał się od bardziej wyrazistej reakcji. Odruchowy tik, którego sam do końca nie kontrolował.
Nie patrzył na Ninę od razu. Wzrok zatrzymał na butelce wina stojącej na stoliku. Przez sekundę rozważał, czy nie nalać sobie jeszcze jednego kieliszka – nie dlatego, że potrzebował więcej alkoholu, ale dlatego, że potrzebował jakiegoś pretekstu, żeby nie musieć odpowiadać od razu. Temat Maxa był czymś, co teoretycznie już dawno powinien był przepracować. Powinien. Ale to nie znaczyło, że tak się stało.
To była stara historia, zamknięty rozdział, coś, co miało już nie mieć dla niego znaczenia. A jednak, mimo upływu czasu, gdzieś w głębi nadal w nim tkwiło – jak zadra, zbyt mała, by krwawić, ale zbyt głęboko wbita, by móc o niej zapomnieć.
——
To był zwykły weekendowy poranek. Jego czas z synem. Scott wstał wcześnie, jak zawsze. Wypił kawę, wrzucił na siebie bluzę i pojechał z Tonym na trening. Chłopiec zapomniał książki, która była mu potrzebna na poniedziałek, Scott zostawił go więc w szkółce z trenerem i postanowił załatwić to od razu
Podjechał pod mieszkanie Niny z automatyczną pewnością, bez zastanowienia. Przecież to nie było nic niezwykłego – wchodził tu setki razy, drzwi znały jego dotyk, a klamka pod jego dłonią poddała się z taką łatwością, jakby to wciąż było jego miejsce.
To, co zobaczył w środku, sprawiło, że stanął w miejscu.
Max.
Był w salonie, tylko w dżinsach, z mokrymi jeszcze włosami, które w tej chwili wyglądały na jeszcze bardziej roztrzepane niż zwykle. Oparł się nonszalancko o framugę, jakby to miejsce należało do niego. Jakby on należał do tego miejsca.
Scott nie potrzebował więcej dowodów.
Nie było żadnych niedopowiedzeń, żadnych wątpliwości, żadnych wymówek, które mogłyby sprawić, że ten obraz miałby inne znaczenie.
Czuł, jak w jednej sekundzie wypełnia go coś pierwotnego, coś, co znał aż za dobrze – ta fala gniewu, która nigdy nie nadchodziła powoli. W jednej chwili nie było nic, w drugiej – absolutne rozszalałe piekło.
OdpowiedzUsuń– Co ty tu robisz? – warknął przez zaciśnięte zęby.
– Myślałem, że to oczywiste.
Nie pamiętał dokładnie, co powiedział. Coś ostrego, coś pełnego jadu. Coś, co sprawiło, że Max wstał i odrzucił kubek na stół z tym swoim aroganckim uśmiechem, który zawsze doprowadzał Scotta do szału.
– Masz z tym jakiś problem?
Max nie miał okazji powiedzieć więcej, bo Scott popchnął go tak mocno, że tamten uderzył plecami o ścianę. Ale zamiast się odsunąć, w tej samej sekundzie rzucił się do przodu i wpadli na siebie jak dwa ładunki wybuchowe. Był wściekły.
I nawet nie wiedział, na kogo bardziej – na Maxa, na Ninę, na siebie samego.
Zanim zdążył pomyśleć, jego dłoń zacisnęła się na kołnierzu Maxa, a sekundę później szarpnął go na siebie. Max się wyrwał, popychając go do tyłu. Stół się zachwiał, kubek przewrócił, kawa rozlała się na drewniany blat.
Wszystko trwało sekundy.
Nina była między nimi, nim Scott zdążył zrobić kolejny krok. Jej dłoń wylądowała na jego klatce piersiowej, lekko, ale stanowczo, jakby czuła, że jeśli tego nie zrobi, to za chwilę ktoś oberwie.
– Wyjdź – powiedziała cicho, ale jej głos nie pozostawiał pola do negocjacji.
Scott spojrzał na nią, potem na Maxa, potem znowu na nią.
A potem, zanim ktokolwiek zdążył powiedzieć coś jeszcze, po prostu się odwrócił i wyszedł.
Trzasnął drzwiami mocniej, niż powinien.
——
Max był jego bratem, a Nina była… czymś, co wydawało mu się jego własnym kawałkiem świata. A potem granice się zatarły, lojalności się rozmyły, a był zbyt wściekły, żeby to zrozumieć, i zbyt dumny, żeby kiedykolwiek zapytać „dlaczego?”.
Zacisnął szczękę i na ułamek sekundy spojrzał na Ninę.Ona go obserwowała. Nie z satysfakcją, nie z wyrzutem. Raczej z tym swoim typowym, nieznośnie przenikliwym spokojem, który mówił mu, że widzi więcej, niż chciałby jej pokazać.
Scott odetchnął i sięgnął po swój kieliszek, choć nie napił się od razu. Przekręcił go lekko w palcach, jakby analizował każdy refleks światła odbijający się od jego powierzchni.
– Wątpię, żeby miało to dla niego znaczenie – powiedział w końcu, a jego głos brzmiał niemal neutralnie.
Scott
Scott odchylił się na kanapie, wbijając spojrzenie w pusty kieliszek wina, stojący na stoliku. Czuł, jak w jego wnętrzu rozlewa się znajome napięcie – to, które zawsze przychodziło, kiedy temat rozmowy zaczynał orbitować wokół Maxa.
OdpowiedzUsuńWydawało się absurdalne, że po takim czasie wciąż mógł tak reagować. Przecież to było zamknięte, przepracowane, rozwiązane… Prawda?
Nie.
Scott doskonale wiedział, że to jedno wielkie kłamstwo.
– Nie mam za co go przepraszać – powiedział cicho, odruchowo. A jednak w tej samej sekundzie, w której wypowiedział te słowa, poczuł, jak coś w nim się zaciska. Jak fałsz tej deklaracji osiada mu ciężko na barkach.
Bo miał za co. I cenił w niej to, że potrafiła mu bez ogródek o tym powiedzieć. Ustawić go do pionu.
Przesadził.
Z tamtym ciosem w szpitalu, z tymi wszystkimi słowami wypowiedzianymi w gniewie, z tą bezlitosną łatwością, z jaką go od siebie odciął. Powinien wyciągnąć rękę na zgodę.
Ale coś go powstrzymywało.
Może to duma. Może upór. Może to, że jeśli przyznałby przed sobą, że przesadził, musiałby też zmierzyć się z tym, co naprawdę czuł.
Westchnął i przesunął dłonią po twarzy.
– Wiesz – zaczął, zmieniając temat, ale nie do końca – dziadek… a raczej ja i dziadek… chcieliśmy podpisać z nim kontrakt.
Zobaczył, jak brew Niny drgnęła lekko w górę.
– Ściągnąć go do zespołu – doprecyzował, a potem spojrzał na nią krótko, zanim znowu uciekł wzrokiem gdzieś w bok. – Dziadek chciał mu dać wszystko. Wiesz, że zawsze o tym marzył, żeby rodzina była w komplecie. I wiesz, że on nie odpuszcza.
W jego głosie było coś ostrego, coś przeciągłego, coś, co zdradzało więcej niż same słowa.
– I ten jego cholerny upór prawie go wykończył.
Cisza między nimi była gęsta, napięta. Scott nie wiedział, czy bardziej wkurza się na Maxa, na siebie, czy na to, że w ogóle musi o tym mówić.
Ale powiedział to. I to wystarczyło, by poczuł się, jakby znów wracał do tamtego momentu. Do tej bezsilności, do tamtej kłótni.
Czuł, jak w jego wnętrzu coś się gotuje, coś na granicy frustracji i zmęczenia, które niosło się za nim od miesięcy.
Słowa opadły między nimi ciężko, jakby nie do końca wiedział, czy bardziej próbował przekonać Ninę… czy siebie.
Potrząsnął głową, jakby chciał odepchnąć od siebie ciężar tej rozmowy. Mrugnął, jakby dopiero teraz wrócił do rzeczywistości. Przez chwilę patrzył na Ninę, słuchając jej słów, ale wciąż czując w sobie echo poprzedniej rozmowy.
– Meksyk? – Powtórzył, bardziej dla upewnienia się, że dobrze usłyszał, niż z faktycznym zainteresowaniem.
– Jasne, podpiszę wszystko, co trzeba – powiedział, skinąwszy lekko głową.
– Poproszę Ruby, żeby zorganizowała dla was jet’a, daj mi tylko znać, na kiedy. I wyślij mi dane hotelu, poproszę ją o rezerwację.
Był rzeczowy, może nawet trochę zbyt mechaniczny w tej odpowiedzi, ale Nina nie wydawała się zaskoczona. Może nawet się tego spodziewała. Zmieniła temat, wyciągnęła go z jego własnych myśli, ale nie mogła zmienić nastroju, który w nim został.
Scott czuł, jak tamten ciężar wraca, jak wspomnienia i wątpliwości, które udało mu się wyrzucić z głowy podczas spotkania z synem, znów do niego wracają. Znów go przygniatają.
Nie miał ochoty tego ciągnąć. Nie miał ochoty na dalsze rozmowy, na kolejne spojrzenia, które mogłyby wyczytać w nim więcej, niż chciał pokazać.
– Będę się już zbierał – powiedział, podnosząc się z kanapy i odstawiając kieliszek na stolik.
Spojrzał na Ninę, a na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu – trochę zmęczonego, trochę wymuszonego, ale jednak.
– Dzięki za wieczór.
Scott wyszedł, a chłodne nocne powietrze uderzyło go w twarz, jakby nagle wrócił do rzeczywistości. Przez moment stał na podjeździe, wciągając głęboko powietrze, zanim ruszył do samochodu.
UsuńWsiadł, zamknął drzwi i oparł głowę o zagłówek. W kabinie panowała cisza, przerywana jedynie odległym szumem ulicy. Przez chwilę patrzył przed siebie, zaciskając palce na kierownicy. Sięgnął po telefon, przekręcając go kilka razy w dłoni, zanim odblokował ekran. Przez chwilę wahał się, ale potem szybko wstukal wiadomość.
Scott: Propozycja nadal aktualna?
Wysłał. Odłożył telefon na siedzenie obok i wziął głęboki oddech. Cokolwiek miało się wydarzyć dalej, przynajmniej przez chwilę nie musiał o niczym myśleć.
Scott
Scott dostrzegł ją, zanim ona zauważyła jego.
OdpowiedzUsuńStał przez chwilę w cieniu, na granicy światła i cienia, z dłonią w kieszeni, obserwując ją bez słowa. Lucia. Zbyt pewna siebie, zbyt świadoma swojego ciała, jakby każdy gest był wcześniej przećwiczony przed lustrem — ale wiedział, że nic u niej nie było przypadkowe. Nie musiała próbować. Ona po prostu była. Była ogniem. A teraz bawiła się płomieniami.
Przechylił lekko głowę, przyglądając się, jak flirtuje z tą samą swobodą, z jaką prowadziła samochód. Bezwysiłkowo, z uśmiechem, który nie zdradzał niczego poza tym, że dokładnie wiedziała, w którym momencie spojrzeć, kiedy się zaśmiać, jakiego słowa użyć, by mężczyźni przy niej poczuli się… zauważeni, ale nigdy ważni. Obserwował, jak jeden z nich próbował ją dotknąć — i jak szybko został ustawiony na miejsce. Sprytnie. Skutecznie. Chłodno.
Scott się nie ruszył. Nie pośpieszył. Nie chciałabym przerywać tej chwili w nieodpowiednim momencie. Dopiero kiedy na niego spojrzała i uniosła do góry kieliszek, podciągnął rękaw koszuli, jakby miał więcej czasu niż świat, i ruszył w jej stronę powoli, z tym niedbałym luzem, który nie wymagał uwagi — ale zawsze ją przyciągał. Mijał stoliki bez patrzenia na ludzi. Nie istnieli. Nie teraz. Przeszedł za nią, cicho, jak cień. I dopiero wtedy, gdy jej spojrzenie złapało jego sylwetkę, obrócił się delikatnie w jej stronę. Wzrok mieli teraz na równi. Zmierzył ją od góry do dołu. Bezwstydnie. Z lekkim uniesieniem brwi, jakby to on oceniał, czy ten wieczór wart był jego obecności.
Kiedy odezwała się do niego z tą swoją prowokacją, z tym uśmiechem, który miał rozbroić każdego innego faceta — tylko lekko się uśmiechnął, bez cienia nerwowości.
Nachylił się lekko, zbyt blisko, by to był przypadek, ale nie dotknął jej.
– Podobała mi się końcówka – rzucił niskim tonem, który zatrzymał uwagę nie tylko jej, ale też tych, którzy jeszcze nie zdążyli pojąć, że właśnie zostali usunięci z kadru. – Ale historia o silniku? Trochę za bardzo dla laików. Może opowiedz mi coś, czego jeszcze nie wiem.
Nie usiadł od razu. Odwrócił się do baru, spojrzał na barmana i bez pytania zamówił coś dla siebie. Bez potrzeby konsultacji. On nie był tu po to, żeby się przypodobać.
Wtedy dopiero spojrzał na nią z boku, z tą lekko ironiczną iskrą w oku.
Uniósł szklankę w jej stronę, jakby składał toast, i dopiero wtedy, świadomie, z premedytacją, zajął miejsce obok niej. Nie zapytał, czy może. Tak jakby to miejsce od początku należało do niego.
– Ale jeśli mam słuchać historii, wolę te, których jeszcze nie opowiedziałaś nikomu.
Jego głos był spokojny. Ale spojrzenie? To już była gra. I on właśnie do niej wszedł. Bez zaproszenia.
Lucia była typem kobiety, która lubiła grać na napięciu. Uwielbiała być tym wyzwaniem, tą nieprzewidywalną zmienną, która potrafiła zdmuchnąć pewność siebie z twarzy mężczyzny jednym spojrzeniem. Ale Scott? Scott nie mrugnął. Nie gubił się w jej śmiechu, nie dawał się wciągnąć w jej teatr gestów i niedopowiedzeń. Jego obecność działała na nią jak lustro – odbijał każdą próbę dominacji z tą samą siłą, ale bez agresji. Nie musiał podnosić głosu, nie musiał zgrywać twardziela. Wystarczył sposób, w jaki patrzył – spokojny, badawczy, jakby znał ją lepiej, niżby sobie życzyła.
Nie reagował na jej prowokacje jak reszta. Nie kokietował, nie próbował się przebić. Siedział blisko, ale niewzruszony. Jakby mówił jej każdym milimetrem swojego ciała: możesz próbować, możesz rzucać ogień – ale ja się nie cofnę.
Kiedy odgarnęła włosy, z tym samym świadomym gestem, który wcześniej rozkładał innych na łopatki, on tylko przechylił głowę lekko w bok. Uśmiechnął się kątem ust, powoli, bez pośpiechu. Jakby widział to już wcześniej. Jakby nie pierwszy raz był w centrum takiej burzy – i wiedział dokładnie, jak się w niej poruszać.
Był jak dobrze nastrojony silnik – cichy, precyzyjny, niepozorny… dopóki nie trzeba było dodać gazu. Lucia mogła mieć reguły gry. Ale Scott nie przychodził, żeby grać. On przychodził, żeby wywrócić stolik.
Normalnie byłby łagodniejszy.
UsuńZ kimś innym rzuciłby żart, rozbroił atmosferę, zostawił przestrzeń — może nawet celowo zniknąłby zanim zdążyłby się zaangażować. Ale z Lucią było inaczej. Nie dlatego, że go onieśmielała — bo nie. Ona mogła być huraganem, ale Scott był przyzwyczajony do wichur. To nie o to chodziło.
Lucia była córką człowieka, który wprowadzał go do świata motorsportu, który trzymał za niego kciuki na pierwszym starcie, który znał jego ojca. Relacja z jej ojcem była zbyt ważna, zbyt głęboko zakorzeniona w jego przeszłości, by mógł ją zignorować. I właśnie przez to — przez lojalność, przez szacunek, przez jakieś stare zasady, które wciąż trzymały się w nim jak rdzeń — Lucia nigdy nie miała być tą, z którą przekroczy linię.
A jednak coś go do niej ciągnęło.
Nie tylko uroda, nie tylko jej inteligencja i pewność siebie. To była jakaś elektryczność w powietrzu, sposób, w jaki z nim rozmawiała – jakby budziła w nim coś, o czym dawno już zapomniał, co zostawił za sobą kiedy przybrał maskę tego poczciwego, zrównoważonego człowieka - głowy rodzinnego imperium. Ale jego prawdziwa natura nie znikła tylko dlatego, że tak sobie postanowił. Ten wewnętrzny ogień wciąż się w nom tlił, szukając ujścia.
A Lucia? Jakby widziała nie tylko jego zewnętrzny spokój, ale też ten kruchy balans w środku. I bawiła się nim. Czasem z wdziękiem, czasem z premedytacją.
Zawsze, kiedy ich rozmowy zbliżały się do tej niewidzialnej granicy — wycofywał się. Cofał krok. Dla niej. Dla jej ojca. Dla siebie.
Ale dziś wieczorem?
Dziś coś się zmieniło.
Może był zmęczony. Może po prostu miał dość trzymania się zasad, które i tak przestały już działać. A może po prostu uznał, że nie ma nic bardziej ryzykownego niż tkwienie w połowie drogi – między tym, czego nie chce, a tym, czego boi się chcieć.
Scott
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńScott uśmiechnął się nieznacznie, z tym półcieniem rozbawienia, który pojawiał się u niego rzadko, ale gdy już był, to znaczyło, że coś naprawdę go poruszyło. Oparł przedramię o blat, powoli obracając szklankę między palcami, a jego wzrok na moment zawisł nie na Lucii, tylko gdzieś obok, jakby wspomnienie miało swój własny obraz w jego głowie.
OdpowiedzUsuń– Znam tę historię – powiedział spokojnie, z ledwo wyczuwalnym uśmiechem. – Opowiedział mi o tym.
Zerknął na nią kątem oka.
– Nie był zmartwiony. Wręcz przeciwnie. Był raczej… dumny, że wtedy zrozumiał, że cię „ciągnie do właściwych rzeczy”.
Uniósł brwi, patrząc na nią z rozbawieniem, jakby właśnie przypomniał sobie, jak jej ojciec opowiadał tę historię tak, jakby mówił o jakimś legendarnym debiucie, a nie nastoletnim wybryku.
Scott odchylił się lekko do tyłu, przelotnie spojrzał na nią z góry, nie jak ktoś, kogo miała w garści, tylko jak ktoś, kto znał jej początki. Kto znał kontekst.
– Nie musisz niczego udowadniać Lucia. Zwłaszcza mi.
Zamilkł na chwilę. W międzyczasie jej dotychczasowi słuchacze rozpierzchli się niemal niezauważenie — jakby wyczuli, że nie mają już udziału w tym, co właśnie działo się przy barze. Nie było w tym nic spektakularnego — raczej instynktowne wycofanie się z pola gry, w której wyraźnie nie byli już graczami.
Scott usiadł na wysokim stołku, bez pośpiechu, jakby to było jego miejsce od zawsze. Odwrócony przodem do niej, oparł przedramię o kontuar, drugą ręką sięgając po swoją szklankę. Nie wyglądał jak ktoś, kto właśnie się przysiadł — wyglądał, jakby przejął przestrzeń. Jakby jego obecność miała własną grawitację, przy której wszystko cichło i zwalniało.
Patrzył na Lucię bez napięcia, bez defensywy, ale też bez łatwej uległości. Był blisko. W zasięgu jej prowokacji. Ale jednocześnie tak cholernie obecny, że nie dało się go ruszyć ani na milimetr. Jakby cały świat właśnie zawęził się do tej sceny — bar, dwoje ludzi, wspomnienia i wszystko to, co jeszcze nie zostało powiedziane.
Scott odchylił się lekko na stołku, a jego spojrzenie, dotąd spokojne i nieco zaczepne, na moment spoważniało. Wciąż patrzył na nią, ale jakby przez nią – jakby coś, o czym powiedziała, trafiło głębiej, niż zamierzała.
– Masz rację – powiedział cicho, obracając szklankę między palcami. – Nie planowałem tego wieczoru. Ani cekinów. Ani tym bardziej tequili – dodał. Przyjechał tu w końcu samochodem.
Uniósł wzrok, spotykając jej spojrzenie, i przez chwilę nie było w nim nic z tej alfa-maski, którą zwykle nosił. Tylko zmęczenie, zacięcie, cień czegoś nieopowiedzianego.
– Mój dziadek… leży w szpitalu. Po tym, jak dostał zawału podczas kłótni, której nie powinno być. A ja… – zamilkł na moment, jakby ważył, ile z siebie jeszcze może wypuścić – …rzuciłem się na własnego brata. W poczekalni. Przy rodzinie. I przy lekarzach.
Parsknął cicho, bez śmiechu.
Spojrzał na nią uważnie, jakby chciał się upewnić, czy naprawdę chce to słyszeć. A potem dodał niższym, spokojniejszym tonem:
– Więc jeśli liczysz na opowieść, której nikt nie słyszał…
Zawiesił głos. A potem uśmiechnął się lekko – nieco gorzko, nieco prowokacyjnie.
– To właśnie była jedna z nich.
Uśmiechnął się, ale ten uśmiech był bardziej cieniem niż światłem. I w tym wszystkim, jak zwykle, zachował opanowanie – nie rozdawał emocji, nie rozlewał ich po blacie, tylko trzymał blisko siebie, jakby to była forma obrony.
– Nie będę cię zanudzał szczegółami – dodał po chwili, głosem surowym, ale nie chłodnym. – Powiedzmy tylko, że czasem rodzina potrafi być najgorszym miejscem na szukanie schronienia. Zwłaszcza wtedy, gdy sam jesteś częścią burzy.
W końcu przeniósł wzrok na nią, uważnie. Bez maski, bez gry. I przez ułamek sekundy był zupełnie nagi emocjonalnie, jakby właśnie rozchylił uchylone drzwi, przez które tylko nieliczni mogli zajrzeć.
– A reszta? Reszta to tylko bar, muzyka i kobieta, która wie, jak przyciągać uwagę. I która zadaje pytania, jakby znała odpowiedzi, ale woli usłyszeć wersję z pierwszej ręki.
Potem po prostu podniósł szklankę i upił łyk – w końcu – jakby dopiero teraz naprawdę tego potrzebował.
Scott upił łyk, powoli, bez pośpiechu, jakby każde spalające przełknięcie miało dać mu chwilę przewagi nad tym, co się w nim kłębiło. Szklanka opadła na kontuar z miękkim stuknięciem, ledwie słyszalnym w gwarze baru.
UsuńZamknął wszystko w tej jednej historii – o dziadku i o Maxie. To był jego sposób – nie rzucać się na głęboką wodę, zanim sam nie sprawdzi, czy dno nie wciąga.
Nie wspomniał ani słowem o swoim synu. Ani o Ninie. Nie dlatego, że to było nieważne. Przeciwnie. To właśnie przez to, jak wiele te wątki znaczyły, nie pozwolił im nawet liznąć powietrza w tym barze. One były zbyt osobiste, zbyt nieoswojone, zbyt… świeże.
Zatrzymał się dokładnie w miejscu, które sam dla siebie wyznaczył — granicy między otwartością a instynktem samozachowawczym. Tyle, ile trzeba, by pokazać, że to nie jest zwykła rozmowa. Ale nie na tyle, by stracić grunt pod nogami.
Spojrzał na Lucię jeszcze raz – już nie tak surowo, nie z dystansem, ale z czymś bliższym ciekawości. Z pytaniem, które nie padło na głos: A ty? Ile z siebie jesteś w stanie odsłonić, zanim znikniesz za półuśmiechem?
Scott
Scott nie odpowiedział od razu. Pozwolił, by jej słowa zawisły w powietrzu, żeby nie uciekły zbyt szybko, nie spłynęły jak reszta pustych rozmów prowadzonych przy barze. Widział, jak Lucia odwraca wzrok, jakby chciała coś ukryć, choć równie dobrze mogła po prostu szukać chwilowego spokoju w czymś, co nie patrzy jej prosto w serce.
OdpowiedzUsuń– Nie każdy – odezwał się w końcu cicho, z nutą uznania w głosie. – Ale twój… to inny poziom.
Uniósł szklankę, przesunął nią lekko po kontuarze, jakby w rytmie jej historii. Półuśmiech pojawił się na jego twarzy, ale tym razem był nieco gorzki.
– A matki… Cóż, nie można mieć wszystkiego – dodał, patrząc prosto na nią. – Niektórzy rodzice chcą trzymać świat w równych liniach. Bez hałasu i bez ryzyka.
Nachylił się lekko do przodu, zbliżając się nieznacznie, ale intencjonalnie. W jego spojrzeniu nie było litości ani współczucia – tylko zrozumienie. Tego rodzaju, które nie wymaga więcej słów.
– A ty… zawsze byłaś hałasem – dodał półgłosem, bardziej stwierdzeniem niż komplementem. – I chyba właśnie za to on cię kochał najmocniej.
Nie odwracał wzroku. Jeśli ona zaglądała gdzieś w głąb siebie, on właśnie zaglądał w nią – z tą samą precyzją, z jaką kiedyś prowadził samochód po torze przy pełnej prędkości.
Scott skinął lekko głową, jakby potwierdzał coś, co już dawno przeczuwał – tylko teraz usłyszał to od niej. Nie miał dla niej łatwych słów, bo łatwe słowa brzmiały pusto, a Lucia, nawet teraz – naga z tej zbroi złośliwości, śmiałych spojrzeń i połyskującej sukienki – zasługiwała na coś więcej niż banał.
– Czasami ludzie mówią „dla stabilności”, kiedy tak naprawdę chodzi o strach, albo wygodę – odezwał się cicho. – A to… potrafi układać całe życia w milimetrową symetrię. Jak półki w idealnym domu. Tylko potem ktoś przechodzi przez ten dom w zakurzonych butach i nagle okazuje się, że wszystko zaczyna trzeszczeć.
Uśmiechnął się pod nosem – krótko, prawie nieistotnie – ale w jego oczach była szczerość. Może nawet cicha duma, choć nie wypowiedziana. Mówił jeszcze o jej matce, czy już o sobie?
– Czasem to po prostu kiepsko skrojony świat. – dodał po chwili, patrząc na jej ramiona, na ten drobny ruch, którym próbowała odsunąć od siebie ciężar wspomnienia.
Pozwolił sobie milczeć przez moment, tylko patrząc na nią z tym spokojem, którego sam w sobie ostatnio miał za mało. Wreszcie sięgnął po swoją szklankę, upił mały łyk, jakby to miało zamknąć temat – ale nie między nimi. Tylko w nim.
– A twój ojciec… Gdyby teraz siedział obok, pewnie powiedziałby ci: „Lucia, ci ludzie nigdy nie zrozumieją, co to znaczy mieć benzynę we krwi. Ale ty nie jesteś tu po to, żeby się im tłumaczyć.”
Po chwili spojrzał na nią z nieco innym wyrazem twarzy – łagodniejszym, ale już bez sentymentalizmu. Jak ktoś, kto wie, co znaczy nie pasować. I kto nie musi już tego wyjaśniać.
Scott nie odpowiedział od razu. Nie musiał. Jego spojrzenie wystarczyło – ciemne, nieruchome, skupione tylko na niej. Jakby w tym gwarze baru, wśród świateł, które odbijały się od jej skóry jak od lakieru starego Ferrari, wszystko inne zniknęło. Została tylko ona i to jedno pytanie, którego nie zadała wprost.
Pochylił się nieco do przodu, z łokciem wciąż opartym o kontuar, dłońą powoli obracając szklankę, w której ledwo już coś zostało. W tej ciszy między nimi było napięcie, które znał. Takie jak tuż przed startem – kiedy wszystko może się rozsypać, ale jeszcze nic się nie wydarzyło.
– Może właśnie dlatego tu jestem – powiedział cicho, z tym swoim niskim, nieco chropowatym tonem, który brzmiał, jakby każda sylaba była wyważona. – Bo nie interesuje mnie historia, która już została opowiedziana. Interesuje mnie ta, która się pisze. Teraz.
Przesunął palcem po kontuarze, jakby chciał wyznaczyć niewidzialną linię między nimi – nie mur, tylko coś jak szlak. A potem, prawie niezauważalnie, spojrzał na miejsce, w którym ich ramiona niemal się stykały.
– A jeśli próbujesz coś udowodnić, to znaczy, że w ten kwestii się zgadzamy. – Zamilkł na moment, po czym dodał łagodniej, z lekkim uniesieniem kącika ust: – A to znaczy więcej, niż cokolwiek, co mogłabyś powiedzieć.
Nie szukał w niej słabości. Nie patrzył jak ktoś, kto chce przebić zbroję. Patrzył jak ktoś, kto wie, co znaczy ją nosić. I kto wie, jak cholernie trudno ją czasem zdjąć, nawet kiedy naprawdę się chce.
OdpowiedzUsuńPrzesunął opuszkiem palca po krawędzi swojej szklanki, nie dla gestu, ale po to, żeby utrzymać się w teraźniejszości. Żeby nie wrócić do tego, co przed chwilą wypowiedzieli na głos oboje – do ich własnych duchów przeszłości.
W końcu uniósł wzrok. Jego spojrzenie było inne niż wcześniej – miękkie, ale ostre. Jak światła na torze, kiedy zapada noc.
– Wiesz… czasem trzymanie się linii, to jedyny sposób, żeby nie rozbić się na pierwszym zakręcie – powiedział cicho. – Bo jak wypadasz z toru… to potem długo składasz siebie do kupy.
Zrobił krótką pauzę, pozwalając jej słowom i swojemu głosowi wybrzmieć w tej ciszy, która nie była już napięciem, tylko jakimś rodzajem zrozumienia. Niezręczności tam nie było. Była obecność.
– Więc nie, Lucia. Nie przyszedłem tu z planem. I nie zamierzam cię zatrzymać, jeśli będziesz chciała się wycofać. Ale jeśli pytasz mnie, czy chcę zwolnić… czy przyspieszyć – dodał wolniej, z półuśmiechem, który nie był do końca spokojny – to chyba pierwszy raz od dawna myślę, że nie chcę wybierać.
Zamilkł, ale jego wzrok pozostał na niej. I przez ułamek sekundy było w nim coś, czego nie widać było wcześniej – coś dzikiego, jakby właśnie zdecydował, że ma gdzieś wszystkie linie wyścigowe świata.
– Może po prostu… chcę jechać z kimś, kto wie, co robi za kierownicą. Nawet jeśli trasa jest popieprzona.
Scott
Scott milczał przez moment. Nie dlatego, że nie wiedział, co powiedzieć. Po prostu nie chciał być pierwszym, który złamie to, co właśnie się wydarzyło — jakby jej słowa zbudowały między nimi coś delikatnego, a on miał wystarczająco dużo respektu, by nie rzucać się z butami w ten spokój. Powoli odwrócił głowę i spojrzał na nią — długo, uważnie, bez uśmiechu, bez maski. Z tą samą szczerością, którą ona przed chwilą wyłożyła na stół jak odsłoniętą kartę.
OdpowiedzUsuń– Jeśli świat był źle skrojony, Lucia, to tylko dlatego, że nikt nie przewidział, że ktoś może mieć inną konstrukcję – powiedział spokojnie.
Uśmiechnął się wtedy. Delikatnie. Ale w tym uśmiechu było dokładnie to, czego jej brakowało: akceptacja bez potrzeby poprawiania czegokolwiek.
Oparł się ciężej o blat, barkiem dotykając jej ramienia. Nie nachalnie. Nie w geście zdobywcy. Po prostu – był. Obok. W rytmie, który nagle zgrał się z jej tempem.
– I chyba wolę trzeszczenie od udawanego spokoju – dodał po chwili. – Przynajmniej wtedy wiadomo, że to prawdziwe.
Scott odchylił się odrobinę, ale nie po to, żeby uciec. Po prostu chciał lepiej widzieć jej twarz, całą – nie tylko tę stronę, którą pokazywała światu, ale też tę, która właśnie wychyliła się zza chromowanej maski.
– Może i masz rację – powiedział cicho, z ledwo wyczuwalnym uśmiechem. – Może właśnie dlatego tu jestem.
Przeniósł spojrzenie na jej dłoń, na szkło w jej palcach, a potem znów na nią. Zastanawiał się, ile jeszcze słów jest między nimi, a ile już naprawdę zostało powiedziane.
– Wiesz… moja mama zwykła mówić, że nie trzeba być głośnym, żeby być silnym. Ale czasem – tu wzruszył ramionami – cisza boli bardziej niż ryk silnika na ostatnim okrążeniu.
Zamilkł, pozwalając, by ta myśl zawisła w powietrzu.
– Ty nie musisz być cicha, Lucia. Ani łagodna. Ani łatwa do zniesienia. Bo może właśnie przez to jesteś… – zawahał się na ułamek sekundy, jakby nie chciał mówić za dużo – …bardziej prawdziwa niż ci, którzy spędzają całe życie na dopasowywaniu się do cudzych oczekiwań.
Pochylił się lekko w jej stronę, aż różnica między nimi zniknęła. Już nie byli obok siebie – byli w tej samej przestrzeni, tej, której nie dało się zdefiniować słowami.
– A ja… nie przyszedłem tu po to, żeby uciekać. Przyszedłem po coś, co mnie zatrzyma. Choćby na chwilę.
Nie dodał nic więcej. Bo już nic więcej nie trzeba było mówić. Scott nie odwrócił wzroku. Nie zamrugał. Po prostu patrzył na nią z tą samą ciszą, w której nie było ani niepewności, ani litości. Tylko uważność – rzadki towar w jego świecie, gdzie większość ludzi mówiła, zanim pomyślała, i znikała, zanim zdążył zapamiętać ich imię.
– Niepokój to dobre uczucie – powiedział cicho, obracając szklankę w dłoni. – Znaczy, że jesteś przytomna. Że coś cię obchodzi.
Zawiesił głos, spojrzał na jej palce, potem znów w oczy. Odchylił się lekko, ale jego głos nadal był spokojny, pewny. Zupełnie jakby nic go nie zaskakiwało, a jednocześnie – wszystko robiło na nim wrażenie.
– Ty wyglądasz, jakbyś znała każdy zakręt tej trasy. Ale i tak wciąż jedziesz szybciej, niż trzeba.
Przesunął dłonią po krawędzi kontuaru. Niewielki gest, ale w tym geście było coś, co przypominało dotyk – nie wykonany, ale zasugerowany. Bliskość, której nie trzeba było nazywać.
– Więc… jeśli mamy opowiedzieć jakąś historię, której jeszcze nie było – dodał, nachylając się lekko – to może zacznijmy od końca. Od tego, że żadne z nas nie ma dziś nic do udowodnienia.
UsuńSpojrzał na nią dłużej, ciszej.
– A jutro? Może być czymkolwiek. Albo niczym. Ale ten wieczór… może być tym, który się pamięta.
Przesunął dłonią po karku, jakby chciał zrzucić z siebie ciężar, który nie miał nic wspólnego z tą chwilą, a jednak cały czas był obecny – gdzieś za oczami, w barkach, w głosie.
Może jednak się bał. Może nie tyle pobocza, co tego, że już nic ekscytującego na niego nie czeka. Że to, co miał najlepsze – już było. I że wszystko, co przed nim, to tylko powtarzalne dni, niedopite kawy, zbyt grzeczne decyzje i długie, ciche wieczory.
A ona… Lucia była jak powiew świeżości. Jak adrenalina tuż przed startem. Jak ten moment, kiedy jeszcze nic się nie wydarzyło, ale wszystko mogło. Była głośna i cicha jednocześnie. Świadoma siebie i jednocześnie pęknięta w sposób, który mówił mu więcej niż jakiekolwiek słowa. Była jak zakazany owoc.
I może właśnie dlatego, kiedy spojrzała na niego tym ostatnim spojrzeniem – bez masek, bez cienia prowokacji – zrozumiał, że to nie o ucieczkę chodzi. Nie o pościg. Nawet nie o flirt. Tylko o coś znacznie trudniejszego.
Scott
Scott nie odpowiedział od razu. Siedział w tej ciszy, którą zostawiła mu Lucia – jakby podarowała mu przestrzeń, w której sam miał się odnaleźć. Tylko on i echo jej słów. I coś w jego spojrzeniu zaczęło się zmieniać. Ta powściągliwość, którą nosił jak zbroję, lekko pękała – nie gwałtownie, nie dramatycznie, ale tak, jak topnieje lód pod wpływem ciepła. Powoli. Nieodwołalnie.
OdpowiedzUsuńWsunął dłoń w swoje włosy, jakby potrzebował chwili, żeby zebrać myśli. Albo nabrać odwagi. A może po prostu próbował nie spłoszyć tej chwili, która wisiała między nimi jak najdelikatniejsze z napięć.
– Wiesz, Luce… – odezwał się w końcu, a jego głos był niższy, głębszy, jakby mówił z miejsca, które rzadko pokazywał.
– Może masz racje, może czasem obawiam się tego, że wszystko, co ważne, już było. Że reszta to tylko echo. Że zostało mi tylko patrzenie, jak inni jadą dalej. Że już nie będzie tej adrenaliny.
Przeniósł wzrok na jej dłoń, tę, która zatrzymała się tuż obok jego. Wystarczyło przesunąć rękę o kilka centymetrów, może nawet mniej. Ale nie zrobił tego. Jeszcze nie. Bo w tym milimetrze niedotyku było wszystko. Cały ciężar tej rozmowy, całe napięcie między nimi, cała niewypowiedziana historia – jego i jej. Pragnienia, które nie chciały się już dłużej chować.
– A ty… – urwał na moment, jakby szukał słów, które nie będą brzmieć jak tania metafora – …ty jesteś jak przypomnienie, że jeszcze coś może się wydarzyć. Coś głupiego. Nierozsądnego. Prawdziwego.
Uśmiechnął się krzywo, nieco bezbronnie.
– Więc jeśli mówisz, że nie obiecasz, że będzie lekko… To dobrze. Bo nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałem wrażenie, że coś mnie naprawdę rusza. Że to nie tylko kolejne zadanie do odhaczenia. Kolejna poprawna decyzja.
Przesunął ręką tak, że teraz jego palce dotknęły jej – delikatnie, prawie niezauważalnie, ale wystarczająco, żeby wszystko wokół zamilkło.
Patrzył na nią, jakby właśnie został uderzony czymś niewidzialnym – nie pięścią, nie słowem, ale tą jedną decyzją, której nie da się przewidzieć, bo nie wypływa z rozsądku. Bo jeszcze chwilę temu miał wrażenie, że trzyma się kurczowo jakiejś wersji siebie, która już dawno przestała istnieć. A teraz… teraz siedział naprzeciwko kobiety, która jednym spojrzeniem potrafiła zburzyć jego wszystkie zabezpieczenia. Która nie przyszła tu po nic konkretnego, ale zostawiła przed nim otwarte drzwi. I to od niego zależało, czy przez nie przejdzie.
Uśmiechnął się powoli, bez słów, jakby jej ostatnie zdanie – to o głodzie – rozbawiło go i poruszyło jednocześnie. Nie tym, co powiedziała, ale jak to zrobiła. Jak oddała mu ster, choć nikt nigdy nie oddawał jej niczego bez walki. Wstał spokojnie, płynnie, bez teatralnych gestów. Po prostu się podniósł, jakby to była najprostsza decyzja tego dnia. Oparł się o kontuar bokiem, sięgając po kurtkę przewieszoną przez oparcie. Ale zanim założył ją na ramię, spojrzał na Lucię z góry – przez sekundę dłużej, niż trzeba było.
Zrobił krok w bok, zostawiając jej miejsce przy sobie – nie narzucająco, nie z prowokacją. Po prostu otworzył przestrzeń. W tej otwartości nie było presji, ale było coś innego: gotowość. Nie tylko do wyjścia z baru. Do wyjścia z tego, co znane.
– No to chodźmy coś zjeść, Bellini. – Wstał, płynnie, nie spuszczając z niej wzroku.
Bez oczekiwań. Bez nacisku. Ale z tą cichą pewnością. I może właśnie to było najbliżej odpowiedzi, jaką był w stanie teraz dać.
Ruszył w stronę wyjścia. Nie odwrócił się, nie patrzył, czy za nim idzie. Bo wiedział. Gdyby miała nie pójść, już dawno by odeszła. Ale Lucia Bellini-Ray, tak jak on, właśnie wybierała coś, czego oboje się nie spodziewali.
Nie drogę. Nawet nie ryzyko.
Siebie.
Scott nie spuszczał z niej wzroku ani na moment. Stał w drzwiach, w cieniu lampy, która rzucała złote refleksy na jego ramiona — jakby noc sama rysowała na nim kontury czegoś nowego, czego jeszcze nie umiał nazwać. Ale czuł to w kościach. W tym, jak ruszyła w jego stronę. W dźwięku jej kroków, które niosły więcej niż deklarację — niosły wybór. Ich wspólny wybór.
OdpowiedzUsuńGdy wypowiedziała jego imię, coś w nim drgnęło. Niby żartobliwe, niby gra, ale znał ją już wystarczająco dobrze, by wyłapać to, co było pod spodem. Iskrę. To, że się wahała tylko na poziomie słów — ciało i serce już dawno były po drugiej stronie decyzji.
Uśmiechnął się, ale tym razem inaczej. Bez maski. Bez tej charakterystycznej dla niego mieszanki ironii i obrony. Ten uśmiech był czysty. Surowy. Jak człowiek, który wreszcie przestał się cofać.
Nie odsunął się, kiedy zatrzymała się tak blisko. Wręcz przeciwnie. Pochylił się nieco, wystarczająco, by czuć ciepło jej słów, kiedy szeptała mu do ucha. Ich oddechy mieszały się teraz z powietrzem, w którym unosił się zapach dymu, deszczu i czegoś, co przypominało wolność. Krótką, być może ulotną, ale ich.
– Jeśli to wspólny samochód – mruknął cicho, bez śladu śmiechu – to musimy ustalić jedną rzecz. Ja nie naciskam hamulca. Ty nie wybijasz biegu. I żadne z nas nie zdejmuje nogi z gazu tylko dlatego, że robi się za szybko.
Spojrzał jej prosto w oczy. Intensywnie, jakby szukał tam potwierdzenia, że ona też wie, z czym się mierzą. Że to nie będzie bezpieczne. Ale może właśnie dlatego było warte każdego zakrętu.
Deszcz cicho skapywał z dachu nad barem, tworząc rytm, który nadawał im tempo. Gdy ruszyli razem, w milczeniu, nie potrzebowali słów. Wszystko już zostało powiedziane. Nie o miłości. Nie o zakończeniach. Ale o początku.
Na chwilę przed tym, jak przekroczyli ulicę, Scott złapał jej dłoń. Nie pewnie, nie na pokaz. Po prostu tak, jakby chciał, by wiedziała — jadą razem.
I wtedy, pod tymi światłami, w chłodzie wiosennego wieczoru, wśród mokrego bruku i pulsującego echa ulicy, nie byli już tylko tym, kim byli jeszcze godzinę wcześniej. Byli nowym zdaniem. Bez kropki. Bez zakończenia. Bez mapy.
Byli drogą.
Scott słuchał jej bez przerywania — a to już samo w sobie było rzadkością. Ale Lucia miała ten dar: mówiła tak, jakby każda sylaba była obietnicą i żartem jednocześnie. Jakby życie działo się między zdaniami, nie w tym, co zostało powiedziane wprost.
Jej słowa o gnocchi, o maśle smakującym jak Toskania, o kelnerze z niewygodnymi pytaniami… To wszystko nie było tylko anegdotą. To była mapa. Do miejsc, w których się chowała. A teraz, bezgłośnie, dawała mu klucz.
Kiedy wsiadła do samochodu, na moment przymknął oczy. Nie dlatego, że potrzebował zebrać myśli — ale dlatego, że właśnie zrozumiał, co się dzieje. Ten wieczór nie był już tylko grą. Ani ucieczką. Był zaproszeniem. I cholernie prawdziwym wyborem.
Ruszył za nią bez słowa, obszedł maskę auta, wsiadł. Gdy zatrzasnęły się drzwi, cały świat został po drugiej stronie. W środku pachniało skórą, wilgocią, Lucią. Powietrze było gęste, nabrzmiałe, niemal elektryczne.
Zapiął pas. Dopiero potem spojrzał na nią — i dokładnie w tej chwili padło pytanie.
W pierwszej chwili Scott miał zapytać — odruchowo, z automatu, jakby słowa same ustawiały się w kolejce: Dlaczego nie powinienem?
Ale nie wypowiedział ich na głos.
Oczywiście, ze nie powinien! To nie ulegało wątpliwości.
Lucia pracowała u Niny. Bywały blisko. Albo jak kot i pies, zależnie od dnia.
Nina… jego była-nie-była. Przyjaciółka, kochanka, wspólniczka, matka jego dziecka. Kiedyś więcej, potem mniej, teraz coś pomiędzy. Ale wystarczająco, by nie było to proste.
I przecież miał syna.
Codzienność. Obowiązki.
Jego życie nie było ekscytujące.
Nie tak, jak ona zasługiwała.
Ale przypomniał sobie coś jeszcze.
UsuńJej ojca.
Znał go lepiej, niż wielu chciało przyznać. Dzielili nie tylko tor, ale i coś, czego nie da się nazwać: wzajemny szacunek, może nawet przyjaźń. Był legendą, a Lucia — jego córką. Powinna być dla niego nietykalna. Świętość.
A on właśnie siedział obok niej w aucie, z ręką na jej kolanie, gotów na coś, czego nie umiał nawet do końca nazwać.
A Lucia? Lucia była jak adrenalina pod skórą.
Jak zakazany owoc. Jak powrót do dni, kiedy wszystko było możliwe. Kiedy zdobywał podium za podium, kiedy żył, a nie tylko funkcjonował.
I nie chodziło o to, jak wyglądała, choć nawet teraz, kiedy tylko odgarniała włosy z ramienia, wyglądała jak z filmu. Chodziło o coś głębszego. Była powiewem czegoś, co Scott już dawno uznał za zakończone: świeżości. Nieprzewidywalności. Życia przed.
I właśnie dlatego — nie powiedział nic.
Uśmiechnął się. Powoli. Ale nie ironicznie. Tym razem jego uśmiech nie próbował niczego ukryć.
Gdy zasugerowała, że mogą wziąć jedzenie i jechać do niej, nie zdziwił się. Nie zaskoczyło go to ani trochę. W końcu przeczytał tę decyzję w jej oczach już dziesięć minut temu. Ale i tak pozwolił, żeby to ona wypowiedziała ją pierwsza. Bo to właśnie robi się z kobietą, która prowadzi na równi.
– Brzmi dobrze – powiedział cicho, z tą chrypką, która pojawiała się u niego tylko wtedy, gdy mówił naprawdę. – Ale ostrzegam… Jeśli ta noc ma smakować jak Toskania, to nie skończy się tylko na gnocchi.
Scott
Scott wyjął torby z jedzeniem z rąk kelnera, skinął głową z wdzięcznością, ale nie powiedział nic. Czuł na sobie spojrzenia – te ukradkowe, te nieukrywane – bo Lucia Bellini-Ray była kobietą, którą się oglądało. A on był mężczyzną, którego się z nią nie łączyło. Przynajmniej nie na pierwszy rzut oka.
OdpowiedzUsuńNie odzywali się, gdy wyszli na zewnątrz. Scott przesunął spojrzeniem po jej profilu, gdy wsiedli z powrotem do auta. Deszcz przestał padać, ale szyby wciąż były wilgotne, jakby miasto próbowało im przypomnieć, że wszystko, co delikatne, łatwo rozmyć.
Zapięła pas. On ruszył.
Nie włączył radia. Nie mówił, że wie, gdzie jedzie — po prostu pozwolił się prowadzić.
Po kilku minutach zaparkował na jednej z cichych uliczek. Zaciągnął hamulec ręczny i na moment oparł dłonie na kierownicy.
Nie spojrzał na nią od razu. Wpatrywał się w przestrzeń przed sobą, jakby musiał coś w sobie uspokoić, zanim się odezwie.
Jego głos był cięższy niż zwykle. Nie grał. Nie zgrywał się. Po prostu mówił.
– Nie jestem bajką, Lucia. – Jego spojrzenie było czyste, skupione, jakby próbował się upewnić, że nie widzi w jej oczach złudzeń. – Mam bagaż. Więcej niż jeden. I nie zawsze wiem, gdzie go zostawić. Mam lojalność wobec twojego ojca, ale rozumiem, co to znaczy, kiedy patrzą na ciebie tylko przez pryzmat nazwiska.
Scott kiedyś z tym walczył, a w końcu zaakceptował i znalazł w tym swego rodzaju siłę.
Nie uciekał wzrokiem. Patrzył. Uważnie.
Pomiędzy nimi znów zapadła cisza. Inna niż wcześniej. Taka, w której powietrze było zbyt gęste, żeby oddychać pełną piersią.
W jego oczach było wszystko – gotowość, respekt, i coś, co przypominało czułość, choć nie była to czułość romantyczna. Raczej ta, która mówiła: wiem, co ryzykujemy – i mimo to, idę dalej.
Scott stał przez moment w progu, jakby ten jeden krok do środka miał więcej znaczeń, niż chciałby przyznać. Przez krótką chwilę spojrzał za siebie, na puste ulice przesiąknięte wiosennym deszczem, jakby szukał tam wersji siebie, która miała więcej zasad, więcej rozwagi, więcej oporów. Ale ta wersja została gdzieś wcześniej – może przy barze, może przy samochodzie, może w jego głowie, gdy po raz pierwszy pomyślał, że nie powinien jej dotykać, nie powinien za nią iść, nie powinien czuć tego, co właśnie czuł.
A jednak szedł.
Zamknął za sobą drzwi z cichym stuknięciem. Lucia wchodziła po schodach powoli, bez pośpiechu, który bywa zamaskowaną niepewnością. Każdy krok mówił: jestem tu, bo tego chcę. A on — nie musiał już udawać, że nie reaguje na ten ruch bioder, na światło lampy, które układało się na jej karku jak dotyk, którego sam chciał być autorem.
Na drugim piętrze zatrzymała się przed drzwiami. Wyjęła klucz, wsunęła go do zamka i przekręciła z charakterystycznym kliknięciem. Otworzyła i zapaliła światło, ale nie odwróciła się od razu. Dała mu chwilę, żeby sam zdecydował, czy przekroczy ten próg.
Wszedł. Cicho. Uważnie. Jak człowiek, który nie chce zostawić śladów, ale dobrze wie, że to niemożliwe.
Położyła torbę na kuchennym blacie i bez słowa zaczęła rozpakowywać jedzenie. Ruchy miała płynne, niemal rytualne. Jakby ten moment był jej formą medytacji — ostatnią normalnością, zanim coś się wydarzy. Bo oboje wiedzieli, że się wydarzy.
Scott stanął obok, blisko. Spojrzał na nią, nie jak na kobietę, którą chce zdobyć, ale jak na decyzję, której nie może już cofnąć. Przejechał dłonią po karku, odruchowo, jakby próbował zebrać myśli, ale one już dawno przestały być uporządkowane.
Nie był pewien, czy bardziej go przyciągała czy wyzwalała, ale kiedy stanął tuż za nią, poczuł, że granica, której nie miał przekraczać, już dawno została za nim.
Wyciągnął dłoń, ostrożnie, jakby dotykał czegoś kruchego — ale gdy jego palce musnęły jej plecy, przez cienki materiał sukienki, to nie była kruchość. To była siła. Ciepła. Pulsująca. Żywa. Jego dłoń przesunęła się wyżej, po linii kręgosłupa, zatrzymując się tuż pod karkiem. Poczuł, jak napięcie w jej ciele reaguje — nie ucieczką, nie zaskoczeniem, tylko… zgodą. Milczącą, absolutną.
Objął ją w talii, przysuwając do siebie. Delikatnie, ale bez pytania. Jej plecy oparły się o jego tors, a między nimi nie było już przestrzeni.
UsuńJego dłoń przesunęła się po jej biodrze, palce zatrzymały się na materiale sukienki, ledwie wyczuwalnym pod dotykiem. Każdy jego ruch był spokojny, ale zdecydowany. Jakby z każdym kolejnym centymetrem odzyskiwał coś, czego nawet nie wiedział, że szukał.
Jej oddech zadrżał ledwie zauważalnie, ale on to poczuł. Całym sobą. Jakby ten jeden gest — jego dłoń na jej talii — rozciął między nimi napięcie. Zbliżył się jeszcze bardziej. Na tyle, że jej włosy musnęły jego policzek, na tyle, że gdyby przechylił głowę choć o milimetr, dotknąłby jej ust.
Ale nie zrobił tego. Jeszcze nie. Potrzebował tej sekundy. Tego bezdechu. Potrzebował zobaczyć, jak Lucia — silna, pewna siebie Lucia — zatrzymuje się między krokiem a oddechem. Jak jej rzęsy drgają, jak jej dłonie zaciskają się na torbie z jedzeniem, która teraz była tylko pretekstem.
Zsunął usta niżej, do jej ramienia, całując najpierw skórę tuż przy szyi, potem niżej, jakby chciał sprawdzić, czy ten dotyk naprawdę jest możliwy. Realny. Nie snem.
– Wiesz, ile razy się powstrzymywałem? – powiedział cicho. – Ile razy miałem cie w głowie i udawałem, że to tylko sen?
Kciukiem przesunął po linii jej żebra, pod materiałem sukienki, aż do momentu, w którym mógł poczuć ciepło jej skóry.
Scott
W tym pocałunku było wszystko, czego nigdy nie powiedział na głos. Wszystkie spojrzenia z drugiego końca korytarza. Wszystkie chwile, kiedy udawali, że to nic — że mogą funkcjonować obok siebie, nie sięgając po coś więcej. Cała nieuchwytna chemia, którą oboje próbowali rozbroić żartem, milczeniem, chłodnym rozsądkiem.
OdpowiedzUsuńAle teraz? Teraz nie było już nic do rozbrajania.
Scott odpowiedział, jakby całe jego ciało czekało tylko na to. Jego ręka powędrowała w górę jej pleców, aż do karku, gdzie zatrzymała się z czułością, której się po nim nie spodziewała. Nie od razu. Nie tu. A jednak była. Prawdziwa. Niewymuszona.
Lucia zaśmiała się cicho — krótko, bezgłośnie, bardziej w siebie niż do niego. Była piękna w tym zawieszeniu. Nieidealna. Ludzka. Trochę zaskoczona, trochę zraniona, trochę… wreszcie wolna. Bo przecież oboje wiedzieli. Że to skomplikowane. Że nie powinni. Że ktoś się dowie. Że będzie więcej pytań niż odpowiedzi. I że w ich świecie rzadko kiedy coś się kończy dobrze.
A Scott… on nie cofnął się nawet o milimetr. Nie mógł. Nie chciał. Jego dłoń zsunęła się z jej policzka niżej, na szyję, gdzie zatrzymała się na moment, jakby sprawdzał, czy to nadal ona — ta sama Lucia.
Jego palce powędrowały niżej, po linii jej obojczyka, z tym rodzajem skupienia, jakiego nabiera człowiek, gdy dotyka czegoś po raz pierwszy, choć myślał o tym setki razy. Przesunął nimi po materiale sukienki, potem znów po skórze — jakby każde miejsce jej ciała było dla niego nowym lądem do odkrycia. Jakby wodził palcami po mapie, która prowadziła tylko do jednego punktu: niej.
Pocałunek, który wcześniej był wyborem, teraz stał się potrzebą. Pogłębił go, powoli, ale zachłannie, jakby chciał zapamiętać każdy kąt jej ust, każdą zmianę oddechu, każde zawahanie. Jego usta szukały jej z taką intensywnością, że wszystko inne zniknęło — kuchnia, światła miasta za oknem, jedzenie stygnące na blacie. Liczyła się tylko ona. Ich dotyk. Ten moment.
Objął ją jedną ręką mocno w talii, drugą wsuwając pod sukienkę – pewnie, bez niepewności, bez pytania. Przesunął dłoń wzdłuż jej uda, powoli, leniwie, jakby jeszcze chciał ją sprawdzić, jakby każda sekunda była torturą, którą przeciągał celowo.
Lucia jęknęła cicho w jego usta, ledwie wyczuwalnie, bardziej z zaskoczenia niż z intencji — kiedy uniósł ją wyżej i posadził na blacie. Scott objął ją mocniej, a jego dłonie wędrowały po jej plecach, biodrach, z tą mieszaniną siły i czułości, która mówiła jedno: nie miał już ochoty się zatrzymywać.
– Luce… – wymówił jej imię między pocałunkami, ledwie szeptem, jakby samo jego brzmienie go paliło. – Nie wiesz, ile razy chciałem…. – wyszeptał, każdą głoskę wymawiając z precyzją, jakby każde słowo było rozkoszą samą w sobie. Ale nie dokończył. Bo zamiast słów były jej usta na jego szyi, jej dłonie chwytające go za koszulę, jakby miała zamiar rozwiązać wszystkie wątpliwości jednym ruchem.
Scott zadrżał, gdy jej usta przesunęły się niżej — po jego szyi, po linii szczęki — aż w końcu musiał zamknąć oczy, żeby nie zgubić kontroli. Ale to i tak już nie miało znaczenia. Kontrola przestała istnieć w chwili, gdy odpowiedziała na jego dotyk jak ktoś, kto pragnął równie mocno.
Jego dłonie wsunęły się pod materiał jej sukienki, obejmując ją za nagie biodra, a kciuki zatoczyły krąg na skórze, aż poczuł, jak jej ciało mimowolnie drży pod tym gestem. Usta miał przy jej uchu, a głos zszedł mu do niskiego, chropowatego tonu, którego nawet sam u siebie dawno nie słyszał.
OdpowiedzUsuń– Cały czas sobie powtarzałem, żeby trzymać się od ciebie z daleka. Ale ty? Wystarczy, że spojrzysz. Przejdziesz obok. Oddychasz. I nie mogę wyrzucić cie z myśli.
Scott przyciągnął ją do siebie mocniej, aż przylgnęła do niego całym ciałem — bez miejsca na cokolwiek innego niż ich wzajemna potrzeba. Czuł każdy milimetr jej skóry przez cienki materiał, czuł sposób, w jaki się napinała, jak jej oddech stawał się krótszy, cięższy. I to działało na niego jak benzyna na ogień.
Jego usta odnalazły jej szyję, a język i zęby przesunęły się powoli po wrażliwej linii skóry, zostawiając za sobą ślad, który pulsował między bólem a przyjemnością.
Odchylił głowę, spojrzał na nią z góry, jakby oceniał, czy wie, co sprowokowała. Ale w jego spojrzeniu nie było już chłodu. Był głód. Głęboki, surowy.
Wsunął dłoń w jej włosy i pociągnął lekko w tył, zmuszając ją, by spojrzała mu prosto w oczy.
– Dzisiaj, Lucia… – jego głos był teraz cichy, niemal groźny w tej intensywności – …dzisiaj nie skończę, dopóki nie usłyszę, jak wymawiasz moje imię tak, jakby to był jedyny dźwięk, jaki znasz.
Scott
Scott patrzył na nią z dołu, z tej pozycji, w której nie chodziło już o dominację czy kontrolę — tylko o nienasycenie. O głód, który znał tylko jedno imię. Powoli, jakby sam siebie sprawdzał, wsunął dłonie pod materiał jej sukienki. Palce wędrowały po jej udach, leniwie, ale pewnie, jakby znał już drogę i tylko ją powtarzał. Dał się jej prowadzić. Odpowiadał na każdy jej gest, każdy oddech, każdy drżący milimetr skóry z taką intensywnością, jakby chciał nauczyć się jej na pamięć. Nie spieszył się. Nie dominował. Na razie. Teraz liczyło się coś innego — dać jej maksimum przyjemności. Zasłużyć na każde westchnienie, które z niej wyrwał, na każdy łuk napiętego ciała, który wywołał. Dlatego chłoną wszystkie wskazówki i wprowadzał je w życie.
OdpowiedzUsuńByła jego mapą i jednocześnie celem. Działał jak ktoś, kto nie tylko wie, co robi, ale dla kogo to jest rytuał. Pochylenie się nad nią, język zatopiony w miejscach, których nie dotyka się przypadkiem. Usta, które wodziły po niej z takim skupieniem, jakby były przedłużeniem dłoni — pewne, cierpliwe, głodne, ale precyzyjne.
Pozwolił jej kierować — ale tylko do momentu, w którym zadrżała. Tak naprawdę. Głęboko. Całym sobą czuł, jak napięcie przebiło się przez nią jak fala, jak westchnienie zamieniło się w jęk, jak palce zacisnęły się na jego karku. I wtedy…
Podniósł się powoli, ciałem przylegając do niej, przesuwając dłonią wzdłuż jej uda aż po biodro, aż objął ją znowu mocno, tak, jakby nie chciał dać jej już żadnej opcji odwrotu.
– Chciałaś zapomnieć, jak się oddycha? – syknął jej prosto w usta, zanim znów je pochłonął. Całował ją głęboko, brutalnie pięknie, jakby chciał zostawić ślad nie tylko na ciele, ale we wspomnieniach. To była właściwa część nocy. I miał zamiar sprawić, by pamiętała każdy jej fragment.
– Zapamiętam każde twoje jęknięcie. Każde drgnięcie ciała.. A potem każę ci je powtórzyć. Tylko dla mnie.
Przesunął ustami po jej obojczyku, zostawiając ślad wilgoci, a potem ciepła, gdy jego dłoń znów zaczęła eksplorować jej ciało - pewna, zdecydowana, jakby każde zagięcie jej skóry należało już do niego.
Złapał ją za biodra mocno, z siłą, która nie miała w sobie brutalności, tylko jasność: chciał jej. Teraz. Całej. Bez barier i półśrodków.
– Pokaż mi, Luce – dodał głucho, patrząc jej prosto w oczy. – Pokaż mi, jaka jesteś, kiedy już nie musisz grać twardej.
Pochylił się i wpił usta w jej szyję, drugą dłonią wsuwając się pod materiał sukienki, niecierpliwie, łapczywie, jakby nie miał już czasu na delikatność. Znów odezwał się w jej uchu, jego głos był gruby od pożądania:
– Jesteś cała moja.
Wsunął dłonie na jej pośladki, uniósł ją lekko, zmuszając do bliskości, której nie dało się zignorować. Jej spojrzenie odpowiedziało zanim zdążyła otworzyć usta. Patrzył jej w oczy, kiedy wszedł w nią — nie gwałtownie, ale z tą surową, intensywną pewnością, która mówiła, że to już nie gra. Że to nie przystawka. Pochylił się, jego usta znalazły się przy jej uchu, a oddech rozlał się gorącem po jej szyi.
— Jutro każda część twojego ciała będzie ci przypominała, do kogo należysz, bo zamierzam cię nakarmić każdym centymetrem siebie, aż nie będziesz już wiedziała, gdzie kończy się głód, a zaczyna uzależnienie.
Wchodził głęboko. W głowę. W skórę. W noc. A potem jego oddech się zmienił — stał się głębszy, ciemniejszy, niemal groźny w tej surowej intensywności. Złapał ją w talii mocniej, uniósł lekko, przygniatając do siebie, jakby chciał, żeby poczuła, że nie jest mężczyzną, który się poddaje — ale takim, który przejmuje.
– Zresztą… – szepnął jej prosto do ucha – …sądząc po tym, jak bardzo jesteś gotowa, ty właśnie na to liczysz.
Scott nie otworzył od razu oczu. Westchnął głęboko, jakby sam dźwięk jej głosu był tym, co naprawdę go budzi. Nie był u siebie — ale dziwnie wcale go to nie peszyło. Materac pachniał Lucią, ciepło w pokoju należało do niej, nawet miękka pościel miała w sobie jej nieuchwytny rytm. A jednak leżał tam, jakby to było miejsce, do nie trafił przypadkiem.
OdpowiedzUsuńOtworzył oczy dopiero po chwili. Bez zaskoczenia. Bez tej porannej konsternacji, która czasem przychodzi po nocach, których człowiek nie planował.
Patrzył teraz na nią i miał wrażenie, że wszystko, co powiedziała, rezonuje jeszcze w powietrzu. I choć się uśmiechała, on widział cień napięcia. Jakby bała się odpowiedzi.
Podniósł się lekko na łokciu i spojrzał na nią z góry — zmierzwione włosy, ten cichy oddech, miękkość poranka w oczach. Jego dłoń powędrowała do jej policzka, kciukiem przesunął wzdłuż linii żuchwy.
— Najlepszej kawy cie nie obiecam. Taką mógłbym zrobić tylko u siebie — powiedział z półuśmiechem i tą swoją charakterystyczną szorstką czułością. — Ale jeśli masz w tej kuchni coś więcej niż oliwki i musztardę… to mogę ci zrobić śniadanie.
Pocałował ją lekko — nie namiętnie, ale z tym ciężarem nocy, która dopiero co się skończyła. Potem podniósł się z łóżka, przeciągnął i rozejrzał za swoimi ubraniami. Jako pierwsze znalazł bokserki, resztę ubrań musiał stracić zanim dotarli do sypialni. Nie przejmował się nagością, nie spieszył się.
Spojrzał na nią jeszcze raz przez ramię. Usta miał lekko rozchylone, jakby jeszcze szukał słów, ale kiedy przemówił, głos miał niski, spokojny. Pewny.
— Nie żałuję — powiedział krótko. Jego spojrzenie było pewnie, glos nawet nice zadrżał.
Nie dodał więcej. Bo nie musiał.
Nie był chłopcem, który dał się ponieść chwili. Nie był też mężczyzną, który robi z każdej nocy zapowiedź przyszłości. Ale był kimś, kto jeśli już sięga — to dlatego, że naprawdę tego chce. Świadomie. Bez wymówek. Nie analizował też od razu, co dalej. Może jeszcze nie musiał.
— Ale uprzedzam, jeśli kiedyś zrobię Ci u siebie tę kawę… możesz nie wypić jej do końca.
Scott
Scott spojrzał na ekran, potem na nią.
OdpowiedzUsuńNa sekundę jego twarz była nieczytelna — jakby ważył coś w myślach, kalkulował, czy warto wracać do rzeczywistości, którą na tę noc zostawił za drzwiami.
Potem wyciągnął rękę, przejął telefon z jej dłoni… i bez wahania odrzucił połączenie jednym pewnym ruchem kciuka.
Zostawił telefon na szafce. Bez komentarza. Bez zbędnego gestu.
Odwrócił się do niej powoli, opierając dłonie po obu stronach jej bioder na łóżku, pochylając się tak nisko, że czuła jego oddech na swojej skórze.
Uśmiechnął się — krótko, bez słów, ale tak, że cała jego postawa mówiła: “Wiem, co robisz. I nie zamierzam się cofnąć.”
— Śniadanie — powiedział niskim, chropowatym głosem — może poczekać.
Przejechał palcami powoli wzdłuż linii jej uda, jakby zaznaczał teren, do którego właśnie rościł sobie prawo.
— Ale za drugą rundę… — dodał, zniżając głos jeszcze bardziej, tuż przy jej uchu — wymagam pełnej współpracy.
I zanim zdążyła rzucić kolejną zadziorną ripostę, przyciągnął ją do siebie zdecydowanym ruchem, pokazując jej dokładnie, jak zamierza spełnić tę “umowę”.
Bez cienia wątpliwości.
Bez zostawiania miejsca na niedopowiedzenia.
Tak jak tylko Scott potrafił — z całym ciężarem tej nocy i poranka.
Zanim jednak zdążył naprawdę przejąć inicjatywę, telefon znów rozdzwonił się niecierpliwie, wibrując na szafce nocnej.
Scott wyprostował się z cichym westchnieniem, jakby ciężar rzeczywistości właśnie spadł mu na ramiona.
Przez ułamek sekundy trwał w bezruchu, jakby walczył z myślą, by to zignorować — ale już wiedział, że nie może.
Sięgnął po aparat i spojrzał na wyświetlacz.
Nina.
Znów.
A ona nie dzwoniła dwa razy, jeśli na prawdę go nie potrzebowała. Nie pozwoliłaby jej na to duma. Dlatego wiedział, że musi odebrać.
Zacisnął szczękę, potem spojrzał na Lucię — krótkim, przepraszającym spojrzeniem.
Bez słów, ale z wyraźnym ciężarem.
— Muszę odebrać — powiedział cicho, bardziej do siebie niż do niej.
Wstał, i wyszedł z sypialni, nim dźwięk telefonu całkiem zdążył zniszczyć resztki intymności w powietrzu.
⸻
Wrócił kilka minut później, już ubrany, z telefonem wciąż w dłoni.
Jego twarz była napięta, głos krótki, konkretny.
— Przepraszam, muszę lecieć — powiedział, stając przy łóżku. — Chodzi o Tony’ego… — urwał, nie wdając się w szczegóły. — Poprosiła, żebym tam pojechał.
Spojrzał na nią poważnie, niemal twardo, ale pod tym był cień czegoś innego — niechęci do zostawienia jej właśnie teraz.
Wyciągnął rękę i odgarnął jej włosy z twarzy, gestem zaskakująco czułym, jak na tempo, w którym musiał wyjść. Jakby próbował nadrobić dystans, choć w jego dotyku nadal było to, czego nie zdążył jej dzisiaj dać.
Nie prosił o zrozumienie.
Nie tłumaczył się.
Bo oboje wiedzieli: czasami życie nie pyta, czy jesteś gotowy zejść z pola walki.
Scott
Scott zatrzymał się tuż przy niej. Patrzył na auto, na zawieszenie, na niebo. Na cokolwiek, byle nie na Lucię.
OdpowiedzUsuńWestchnął cicho, przeciągnął dłonią po karku i wywołany to tablicy, w końcu spojrzał jej w oczy.
— Nie zniknąłem, Lucia. Po prostu… — urwał, bo nie wiedział, jak to ubrać w coś, co nie będzie brzmiało jak wymówka. — Tony źle się poczuł a Nina miała dyżur, więc… zabrałem go do siebie.
Powiedział to spokojnie, bez zająknięcia. Ani razu nie odwrócił wzroku. — Oczywiście ściemniał, bo chciał przetestować nowego gokarta.
Wiedział, jak to brzmi. A jednak nie wyglądał na kogoś, kto się tłumaczy. Raczej na kogoś, kto wie, że jeśli chce być z Lucią, to musi dać jej coś więcej niż półsłówka.
— Potem pojechaliśmy do mojej matki. To wszystko. — Wzruszył lekko ramionami.
Nie skłamał. Po prostu nie wszystko powiedział.
Scott rzucił okiem na samochód, potem na Lucię — ten jej kombinezon, zamek rozpięty trochę za nisko, spojrzenie, które mówiło: „Wiem, co robię”. Wsunął ręce do kieszeni i parsknął pod nosem, kręcąc głową z półuśmiechem. Wziął kask, który trzymała luźno w dłoni, i przejechał palcem po jego krawędzi — wolno, mechanicznie, jakby musiał czymś zająć ręce.
Scott rzucił okiem na samochód, potem na Lucię — ten jej kombinezon, zamek rozpięty trochę za nisko, spojrzenie, które mówiło: „Wiem, co robię”. Wsunął ręce do kieszeni i parsknął pod nosem, kręcąc głową z półuśmiechem.
— Chodź — powiedział cicho, z tą nutą, którą zostawia się tylko dla jednej osoby. — Pokaż mi, co tu stworzyłaś. Obiecuję, że nie spanikuję przy pierwszym zakręcie — powiedział w końcu, cicho.
Zlustrował samochód spojrzeniem: powolnym, fachowym, ale i z tym luzackim błyskiem w oku, który wracał do niego zawsze, kiedy mógł mówić o maszynach, a nie o ludziach. Scott rzucił okiem na samochód, potem na Lucię — ten jej kombinezon, zamek rozpięty trochę za nisko, spojrzenie, które mówiło: „Wiem, co robię”. Wsunął ręce do kieszeni i parsknął pod nosem, kręcąc głową z półuśmiechem.
— Układ kierowniczy, to przy twoim stylu jazdy będzie duża różnica. Masz szybką rękę, ale czasem niepotrzebnie się cofasz na korekcie. Kalibracja może to wyczyścić. — Przystanął przy masce, zerkając na nią przez ramię z półuśmiechem.
— W końcu ktoś pomyślał, żeby dostosować auto do kierowcy, a nie odwrotnie. — Przesunął się niżej, kucnął przy zawieszeniu, stukając lekko w element stabilizatora. — Twardsze zawieszenie? Przy tym rozkładzie masy? — Zerknął na nią spod ciemnych rzęs, podnosząc się płynnie. — Ryzykownie, ale z tobą wszystko musi mieć w sobie nutę prowokacji.
Kucnął przy jednym z kół, stukając w felgę knykciami.
— Brakuje tylko, żeby jeszcze parzyło kawę i odliczało, ile razy mam zaciąć się na twoich docinkach.
Zbliżył się do niej, nieco za blisko jak na „koleżeńską” odległość. Głos obniżył jeszcze o pół tonu:
— I te czujniki w pedałach… — nachylił się, szeptem, niemal konfidencjonalnie — Wiesz, że to najseksowniejsze zdanie, jakie dziś usłyszałem?
Jego wzrok zatrzymał się na jej ustach tylko na ułamek sekundy, ledwo dostrzegalny gest — ale bardzo świadomy. Jego usta wykrzywiły się w nieznacznym uśmiechu.
— Ale okej, jestem pod wrażeniem.
To był wyraźny manewr. Zmiana biegu. Chciał, żeby jej uwaga skupiła się na tym, co było między nimi zawsze najbezpieczniejsze: prędkości, spalinach i kontroli. Bo tu jeszcze potrafił udawać, że wszystko ma pod nią.
— Dobra robota, Lucía. Masz tu naprawdę coś wartego każdej sekundy na torze.
W jego oczach była pewność, ugruntowana doświadczeniem i latami za kierownicą — ale nie zabrakło tam też tego niepokornego błysku, który mówił jasno: „Wiem, co robię. I wiem, że ty to wiesz.”
— Więc? — dodał, sięgając po kask. — Pokażesz mi, jak się bawi twoje dziecko, czy mam się sam z nim zaprzyjaźnić?
Scott
Scott zdjął kask powoli, jakby właśnie zszedł z ringu, a nie z fotela pasażera. Jego spojrzenie było skupione — nie zamglone adrenaliną, ale wyostrzone. I choć milczał przez moment, w jego oczach nie było ucieczki. Była analiza. Oceniał ją — nie jako kobietę, nie jako kierowcę. Jako przeciwnika, który zna każdy milimetr tego toru, a mimo to potrafi zaskoczyć.
OdpowiedzUsuńOdłożył kask na desce rozdzielczej, a potem odwrócił się w jej stronę, opierając rękę niedbale o boczną szybę, jakby ta pozycja miała dać mu więcej luzu niż naprawdę czuł.
Spojrzał na nią. W jego oczach nie było dezorientacji. Było coś znacznie trudniejszego do rozbrojenia — chłodna świadomość. I pewność.
— To był dobry przejazd, Lu. — Jego głos był spokojny, kontrolowany. — Precyzyjny. Odważny. Taki, który robi różnicę nie na papierze, tylko tam, gdzie to się naprawdę liczy.
Oparł się bokiem o drzwi, ręka zawisła luźno na szybie, ale całe jego ciało mówiło jedno: jest obecny. Nie jako widz. Jako uczestnik.
— Tylko ktoś, kto zna ten tor jak własne ciało, mógł sobie pozwolić na tak późne zejście z linii w trzecim zakręcie.
Oparł łokieć o drzwi i przez sekundę milczał, zanim kontynuował, już ciszej.
— Układ działa piekielnie dobrze. Czujniki reagują, jakby czytały myśli. Ale to, co zrobiłaś… to nie jest kwestia technologii. To jest intuicja. To są nerwy w palcach i coś między nimi, czego nie da się zmierzyć ani zanalizować.
Zbliżył się do niej odrobinę, nie naruszając przestrzeni, ale dając znać, że jest obecny, świadomy.
— I o to właśnie chodzi, prawda? Żeby w środku nie było zimnej precyzji, tylko instynkt.
Odwrócił się powoli, wzrok zawiesił na jej profilu. Była tak blisko, a jednak jak zawsze — gdzieś dalej, w swoim świecie granic i wyzwań.
Jego słowa były profesjonalne, techniczne. Ale ton? Flirt czysty jak linia wyścigowa.
— I nie, nie zamierzam udawać, że nie jestem pod wrażeniem. Bo jestem. Ale ty i ja wiemy, że tu nie chodzi o podziw.
Uśmiechnął się. Nie szeroko. Pewnie.
Spojrzał na nią z ukosa.
— Chodzi o to, kto potrafi więcej. I kto wie, jak to wykorzystać.
Nachylił się lekko w jej stronę.
— Czujniki czy nie, to ty prowadziłaś. Nie samochód. Ty widzisz reakcję, zanim nastąpi. To nie jest technika. To jest instynkt. Taki, którego nie da się nauczyć.
Zamilkł na sekundę, potem pozwolił sobie na ton bardziej intymny — ale nie miękki.
Zawiesił spojrzenie na niej, a potem rzucił:
— Ale wiesz co? — Uśmiech nie zniknął. — Myślę, że w drugim sektorze można urwać jeszcze 0,3.
Odchylił się, patrząc na nią jak ktoś, kto właśnie wrzuca rękawicę na ring.
— Spróbujesz? Czy mam ci pokazać, jak się to robi… tak, żebyś musiała przyznać, że nie masz ostatniego słowa?
Było w tym trochę żartu. Była w tym iskra rywalizacji, ale bez prób dominacji. Propozycja wyzwania między równymi. Taka, która nie zostawia obojętnym.
Kiedy jednak Lucia powtórzyła pytanie — „Powiedz mi coś. Cokolwiek. Żebyśmy nie udawali, że nic się nie wydarzyło” — jego twarz nie stężała. Nie spoważniał teatralnie. Po prostu przestał się uśmiechać.
Patrzył na nią przez dłuższą chwilę.
— Wydarzyło się coś, czego nie planowałem. I czego nie zamierzam udawać, że nie było.
Zamilkł, nie odrywając wzroku. Miał na myśli ich wspólną noc.
— I jeśli mam być z Tobą szczery, to nie mogę ci obiecać, że będę cały czas. Mam obowiązki. Mam syna, który naturalnie jest moim priorytetem. Zawsze postawię jego potrzeby na pierwszym miejscu.
Zrobił pauzę. Ale to nie była próba wycofania się. To był mężczyzna, który waży słowa, zanim powie coś, co ma znaczenie.
— Ale kiedy jestem tutaj, z tobą, to jestem naprawdę.
Nachylił się nieznacznie, jego głos był teraz niższy, bardziej prywatny.
— Nie szukam idealnych warunków. Ale jeśli chcesz czegoś prawdziwego — jestem. Może nie na każde skinienie. Ale na serio. Bez gry.
Oparł wzrok na jej ustach, potem znów spojrzał w oczy.
— Tylko pytanie brzmi… czy ty też jesteś?
Scott
Scott nie ruszył się od razu. Siedział bez słowa, wzrok miał wbity w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą siedziała Lucia. Mógłby się uśmiechnąć, odbić piłeczkę jak zawsze, ale coś w niej, coś w tym ostatnim spojrzeniu — nie pozwalało na półśrodki.
OdpowiedzUsuńWysiadł powoli, z precyzją człowieka, który wie, że każdy ruch będzie zauważony. Oparł się o auto, dokładnie tam, gdzie chwilę wcześniej dotknęła go dwoma palcami. Jakby to był punkt zapalny. Albo znacznik.
— Wiesz, Lu — zaczął, nie unosząc głosu, ale jego ton był inny niż zwykle. Głębszy. Pewniejszy. — Nie muszę ci niczego udowadniać. Nie tutaj. I nie tobie.
Zrobił krok w jej stronę, niezbyt blisko, ale dokładnie tyle, ile trzeba, by nie dać jej się odsunąć mentalnie. Mówił spokojnie, jakby układał każdy wers z myślą o tym, żeby nie spalić tej rozmowy na skróty.
— Jesteś jedną z najinteligentniejszych kobiet, jakie znam. Kierujesz jakbyś miała żyroskop pod skórą. Widzisz więcej niż pokazujesz, czujesz więcej niż mówisz. I, tak, cholera, czasami to mnie rozbraja.
Uśmiechnął się półgębkiem — nie miękko, nie dla efektu. Po prostu: szczerze.
— Ale to, co powiedziałaś w samochodzie… o tym, że nie jestem dziś facetem, który ma wszystko pod kontrolą? Masz rację. Nie jestem. Nie będę ci tu teraz wciskał kitu o sile i stabilności. Są dni, kiedy ledwo nadążam za własnym życiem, nie mówiąc już o czyimś.
Zamilkł na chwilę. Nie spuszczał z niej wzroku.
— I może to właśnie dlatego… Jestem tu teraz z tobą. Nie dlatego, że jesteś łatwa do zdobycia. Bo nie jesteś. Tylko dlatego, że jak już jesteśmy razem, to świat przestaje być podzielony na obowiązki i chaos. Jest po prostu… inny.
Zbliżył się jeszcze odrobinę, spojrzał jej prosto w oczy.
— Nie mogę ci obiecać, że zawsze będę dostępny. Że każda moja myśl będzie tylko o tobie. Ale kiedy jesteśmy razem, to jestem na sto procent. Nie pół. Nie z rezerwą. Cały.
Wyciągnął rękę i przesunął palcem po jej przedramieniu, krótko, lekko, niemal nie dotykając. Jakby sprawdzał, czy naprawdę tu jest.
— I jeśli to dla ciebie za mało, zrozumiem. Ale jeśli chcesz kogoś, kto się nie boi wejść na ten tor, nawet jeśli warunki nie są idealne…
Uśmiechnął się znowu, tym razem ostrzej, z błyskiem.
— …to mogę usiąść za kółkiem. Tylko ostrzegam, jeśli chcesz mnie przetestować, licz się z tym, że wycisnę z tej maszyny każdą możliwą dziesiątą sekundy. Nie dla ego. Dla ciebie.
Ruszył w stronę drzwi kierowcy. Odwrócił głowę przez ramię, patrząc na nią z tym spojrzeniem, które znała — ciepłym, ale nieuchylnym. Męskim. Prawdziwym.
— Ruszamy?
Wsiadł do auta. Silnik zamruczał pod jego dłońmi. Nie patrzył już na nią, bo nie musiał. Wiedział, że słyszy.
Scott
Scott stał w miejscu, jakby jej słowa naprawdę miały ciężar — nie metaforyczny, nie dramatyczny, tylko ten konkretny, który zna się tylko wtedy, kiedy człowiek słyszy prawdę, nawet jeśli nie jest na nią gotowy. Podszedł powoli, aż dystans między nimi znowu stał się umyślny. Żaden przypadek. Żadne „tak wyszło”.
OdpowiedzUsuńPatrzył na nią, jakby każde słowo, każdy ruch jej dłoni był nie tyle odpowiedzią, co lustrem — brutalnie dokładnym, pozbawionym filtrów. Nie przerywał. Nie próbował niczego naprawić. Nie tym razem. Bo pierwszy raz od dawna miał poczucie, że między nimi nie chodzi już o to, kto wygra, a o to, kto zostanie, kiedy już wszystko przestanie się zgadzać.
Podszedł powoli, bez teatralności. Zatrzymał się tuż przed nią. Była blisko. Ale nie na wyciągnięcie. Raczej — na decyzję.
— Wiem, że nie jesteś lekkomyślna — powiedział cicho, tonem mężczyzny, który mówi nie po to, by się bronić, ale po to, by zostać zrozumianym. — I nie pomyliłaś się. Nina to nie jest „ktoś z przeszłości”. Bo nie da się wymazać przeszłości, z kimś, z kim kiedy łączy cie dziecko. Ale to, że coś było… nie znaczy, że dalej jest. Wiesz o tym. To nie znaczy, że wszystko inne nie ma znaczenia.
Spojrzał na jej twarz. Na ten niepewny spokój, który miała tylko wtedy, gdy wszystko w środku próbowało trzymać pion. Nie robił z siebie bohatera. Mówił, jak mężczyzna, który wie, że zaufanie nie wraca na hasło. Że trzeba je podnieść z ziemi — powoli, z szacunkiem, z gotowością, że może się rozpaść w dłoni.
— Nie jesteś pustym miejscem między ludźmi. Jesteś cholernym środkiem ciężkości. I nie wiem, kiedy to się stało, ale kiedy jesteś obok, zaczynam inaczej myśleć o tym, jak wygląda równowaga.
Ujął jej dłoń, tę, która dopiero co dotknęła jego ramienia — nie mocno, nie prosząc. Po prostu — uznając.
— Nie chcę cię zatrzymywać, jeśli chcesz iść. Ale też nie będę udawał, że cię nie chcę, bo tak byłoby łatwiej wszystkim wokół.
Zrobił krok, skracając między nimi dystans, aż dzieliły ich centymetry, może mniej. Jego głos był niższy, ciepły, ale z tą surową szczerością, która nie potrzebowała scenariusza.
— Nie będę przepraszał za przeszłość. Ale jeśli naprawdę myślisz, że postawiłbym cię obok, między „obowiązkami” i „emocjami”… to nie znasz mnie tak, jak myślałem.
Uniósł dłoń i delikatnie musnął jej podbródek, nie zatrzymując się, tylko po to, by skierować jej wzrok z powrotem na siebie. Spojrzał jej w oczy — tym razem długo. Bez zbroi. Bez gry.
A kiedy dotknęła jego koszuli i zadała to ostatnie pytanie, nie odpowiedział od razu. Po prostu ujął jej dłoń, przesunął ją powoli w dół, aż ich palce się splotły. Zatrzymał się na ułamku sekundy, spojrzał na ten prosty gest — i dopiero wtedy uniósł głowę, z tym samym półuśmiechem, który pojawiał się u niego tylko wtedy, gdy nie próbował udawać nikogo.
— Do mnie — powiedział cicho. — Ale nie po to, żeby udawać, że jutro nie istnieje. Tylko po to, żeby dziś było warte zapamiętania.
Puścił jej dłoń, ale tylko po to, by sięgnąć do klamki balkonu i otworzyć drzwi.
— I, Lu…
Odwrócił się przez ramię, jeszcze zanim weszli na chłodniejsze powietrze nocy.
— Jak będziesz próbować zasłaniać się pracą albo tym, że „nie lubisz przegrywać”, przypomnę ci ten moment. Bo właśnie wygrałaś. Ze mną. Bez walki.
Scott
Scott oparł się o framugę drzwi, wciąż jeszcze nie do końca przytomny, ale ten obraz — Lucia, bosa, z zapachem ciasta i jazzem w tle — wytrzeźwił go szybciej niż najmocniejsza kawa. Patrzył na nią, jakby próbował zapisać to wszystko w pamięci tak, żeby nic nie uleciało: sposób, w jaki śpiewała, jak stąpała po kuchni, jak go pocałowała. Prosto. Bez obrony.
OdpowiedzUsuńUśmiechnął się. Ten uśmiech, który pojawiał się tylko dla niej. Ale gdy usłyszał to „wiem, że wczoraj…”, uśmiech powoli się wypłaszczył. Słuchał. Milcząco, uważnie, nie wchodząc jej w słowo. To, że mówiła — naprawdę mówiła — znaczyło więcej niż wszystko, co wydarzyło się wcześniej.
Podszedł do niej, kiedy skończyła. Nie nachalnie. Z prostą czułością, która nie wymagała wielkich gestów.
— Lu… — odezwał się cicho. — Nie mam ci za złe, że wybuchłaś.
Zatrzymał się tuż przy niej. Patrzył na nią spokojnie, ale z czymś więcej niż tylko spokojem. Z czymś, co bolało go przez całą noc.
— Ale wczoraj… nie lubię pełnić roli karty przetargowej w grze.
Zacisnął usta, przez chwilę nie mogąc zebrać słów. W końcu potrząsnął lekko głową.
Jego głos był niski, spokojny, ale nie obojętny. Ani trochę. Zrobił krok bliżej, bez nachalności, bez presji. Tylko po to, by jego obecność była nie do przeoczenia.
— Lu — zaczął jeszcze raz. — Jesteś kobietą, którą chcę całować w kuchni, zanim wypiję kawę. Z którą chcę mieć burze i ciszę. Ale nie chcę być twoim trofeum. Ani twoim ciosem w kogoś innego.
Patrzył na nią uważnie — już nie z tym lekkim, porannym uśmiechem, który pasował do naleśników i muzyki w tle. Teraz patrzył głębiej. Jakby coś w jej słowach — może ten niepokój, może to pytanie o Ninę — trafiło gdzieś dalej niż do jego zaspanej świadomości.
— I wiem, że to nie było celowe. Wiem, że to był moment.
Spojrzał na nią z lekkim westchnieniem. Przesunął palcem po jej nadgarstku, jakby chciał ją uspokoić nie tylko słowami.
— A co do Niny… — zawiesił głos, sięgnął po kubek z blatu, napił się zimnej kawy i skrzywił, ale nie oderwał od niej wzroku. — Jeśli miałabyś się martwić tylko o to, czy cię zwolni, to bym ci powiedział: nie. Nie zwolni cię. Jest zbyt profesjonalna, żeby robić coś takiego otwarcie. Ale też… zbyt dumna, żeby nie próbować po swojemu pokazać, kto tu rządzi.
Uśmiechnął się lekko, nie ironicznie, raczej z czymś na kształt zrozumienia. Może nawet żalu. Bo znał Ninę. Zbyt dobrze.
— Nie będzie cię karać wprost. Będzie czekać, aż się sama potkniesz. I właśnie dlatego nie możesz jej dać ani milimetra wątpliwości. Masz iść tam jak zawsze. Z tą samą pewnością. Bo jeśli Nina kogoś szanuje, to ludzi, którzy nie pękają. Nawet jeśli ich nie lubi.
Scott zbliżył się, stanął tuż przy niej. Położył dłoń na jej biodrze, delikatnie, jakby nie chciał jej zatrzymywać, tylko zakotwiczyć.
— I pamiętaj, Lu… ona może znać moje przeszłe wersje. Ale to ty znasz tę obecną, najbardziej aktualną. To ciebie chcę oglądać rano, w mojej koszuli, jak robisz naleśniki z idiotycznymi płatkami. I tobie ufam, że nie znikniesz przy pierwszym dymie.
Przesunął kciukiem po jej policzku, nie spiesząc się. Nie musiał.
— Więc jeśli dzisiaj idziesz na salę operacyjną, idź tam jako najlepsza wersja siebie. Nie jako ktoś, kto boi się, że zapłaci za noc. Bo to, co między nami… to nie jest bagaż, który ciągniesz ze sobą.
Zawiesił spojrzenie na jej oczach, z tą cichą pewnością, która nie obiecuje, że będzie łatwo.
— A teraz… daj mi chociaż jednego naleśnika, zanim go zmasakrujesz syropem, dobra?
Scott
Scott patrzył na nią przez moment, a jego wzrok przesuwał się od jej ciała do oczu, które mówiły wszystko, co było w jej duszy. Niezwykle rzadko czuł się tak… poruszony przez coś tak subtelnego, jak jej propozycja. Nie chodziło tylko o chęć spędzenia czasu razem — to było coś głębszego, coś, co wskazywało na gotowość do zmiany, do otwarcia się na coś, czego nie kontrolujesz, czego nie możesz zaplanować. Zgodziłby się na to w każdej chwili. Nie dlatego, że miał coś do udowodnienia, ale dlatego, że poczuł, że Lucia naprawdę go zaprasza, by były razem, bez udawania, bez wymówek.
OdpowiedzUsuńPrzeszedł kilka kroków w jej stronę, przerywając tę chwilę ciszy, która wypełniała przestrzeń. Wziął filiżankę kawy, którą jeszcze trzymała w rękach, postawił ją delikatnie na blacie, by w pełni skupić się na niej. Nie mówił nic przez chwilę, po prostu patrzył na nią. Na tę niepewność i jednoczesną determinację, które miały w sobie jej słowa.
— To brzmi jak coś, czego oboje potrzebujemy — odpowiedział w końcu, a jego głos był spokojny, ale pełen czegoś, czego Lucia jeszcze nie słyszała od niego. Tego, co miał w sobie, kiedy nie grał roli, kiedy po prostu był Scott’em.
Zbliżył się do niej jeszcze bardziej, tak blisko, że mogła poczuć jego oddech. Kiedy uniósł rękę, by dotknąć jej policzka, była to delikatność, która mówiła więcej niż wszystkie słowa.
— I tak, masz rację. Nie musimy niczego ustalać. Nie chodzi o definicje. Chodzi o to, co mamy tu i teraz.
Podszedł bliżej, zatrzymując się tuż przed nią. Przeciągnął palcami po jej ręce, delikatnie ją przyciągając. Nie szukał odpowiedzi w jej oczach, tylko w tym, co między nimi rosło. To była ich chwila — bez słów, bez obietnic. Tylko bezpieczna przestrzeń, której nikt im nie zabierze. Uśmiechnął się pod nosem, jakby coś właśnie przyszło mu do głowy.
— A co byś powiedziała… — zaczął, powoli, z tym tonem, który zdradzał, że zaraz powie coś odrobinę szalonego — …na Miami?
Cofnął się o krok, oprarł biodrem o blat i przez chwilę przyglądał się jej, jak nakłada naleśniki — z tą pewnością, z jaką robiła rzeczy po swojemu, ale też z tą nową miękkością, która nie próbowała już niczego maskować.
— Mam tam jacht. Nie jakiś ogromny. Tylko coś kameralnego. Tylko dla nas. Dwie noce na wodzie, bez planu, bez trasy. Będziemy płynąć tam, gdzie będzie cicho. Tam, gdzie nie ma zasięgu. Zabierzemy wino, playlistę, którą wymyślisz na miejscu, i tyle rzeczy, ile zmieści się w jednej torbie.
Zamilkł na chwilę, jakby sam chciał sprawdzić, czy to brzmi zbyt dobrze, żeby było prawdziwe — czy może właśnie dlatego warto to zrobić.
— Zaszyjemy się gdzieś między wodą a niebem i nikt nas nie znajdzie, jeśli sami nie będziemy chcieli. Bez oczekiwań. Bez tłumu. Bez „co dalej”. Tylko my. Jacht, słońce, wieczory na pokładzie i ten moment, w którym nie musimy udawać, że wszystko mamy pod kontrolą.
Spojrzał na nią uważnie, a w jego oczach była lekka nuta pytania — nie czy się zgodzi, tylko czy się odważy.
— Co ty na to, pani doktor? Wchodzisz w to?
Scott
Scott nie odpowiedział od razu. Patrzył na nią, jakby próbował zapisać sobie w pamięci każdy szczegół — układ jej ust, smak słów, które dopiero co wybrzmiały, ten moment, kiedy po raz pierwszy nie musiał pytać, czy zostanie. Bo właśnie została.
OdpowiedzUsuńW jego oczach błysnęło coś miękkiego i niespodziewanego — nie pewność siebie, nie pożądanie, choć i ono w nim pulsowało, tylko coś głębszego. Jakby zrozumiał, że to, co wydarzyło się przed chwilą, nie było tylko pocałunkiem. To była decyzja. I żadna siła świata — ani jej duma, ani jego strach — nie mogła już jej cofnąć.
Powoli odstawił talerz z naleśnikami na blat. Nie spuszczał z niej wzroku.
— Godzina? — powtórzył cicho, z nutą uśmiechu w głosie, który tym razem był ciepły, nieobronny. Pochylił się do niej, przesuwając dłonią po jej talii.
— W takim razie… — powiedział jeszcze ciszej, nachylając się do jej ucha, z oddechem, który przeszył ją dreszczem. — Lepiej nie marnować czasu.
Nie całował jej od razu. Przez chwilę tylko patrzył, jakby chciał dać jej szansę na zmianę zdania — ale nie dlatego, że wątpił. Przeciwnie. Bo pierwszy raz naprawdę wiedział, że niczego nie musi przyspieszać. Że ona już jest — tu, przy nim — cała, bez zbroi.
Potem objął ją ramionami i uniósł delikatnie i usadził na zimnym blacie, nie jako gest dominacji, ale pewności. Przylgnęła do niego, śmiejąc się cicho, jakby sama była zaskoczona tym, jak łatwo przyszło jej oddać kontrolę.
Godzina okazała się dokładnie tym, czego potrzebowali. Ani za długa, ani za krótka. Wystarczająca, by zapisać w sobie coś, czego nie dało się wymazać — smak jej skóry, rytm jego oddechu między jej łopatkami, szeptane „jeszcze chwilę” powtarzane przez dotyk.
Miami będzie tylko początkiem. Ale to, co właśnie wydarzyło się tutaj — w tym mieszkaniu, w tej godzinie — to był ich pierwszy dzień naprawdę razem. I miał wrażenie, że to właściwy kierunek, że nic co przyszło przedtem, nie miało już takiej siły, by ich odciągnąć od siebie.
Scott
Jacht Scotta nie był największy w marinie, ale wyróżniał się czymś, czego nie dało się kupić — charakterem. Smukła linia kadłuba, elegancka, ale nie ostentacyjna, zdradzała gust człowieka, który zna wartość detali i wie, że prawdziwy luksus nie krzyczy, tylko mówi cicho i z klasą. To był jego pierwszy jacht — spełnienie młodzieńczego marzenia, które kupił po jednym z pierwszych poważnych sezonów w wyścigach. Nie po to, by się nim chwalić, ale by uciekać. Przede wszystkim od siebie.
OdpowiedzUsuńMierzył nieco ponad 30 metrów długości — większy niż przeciętny, ale wciąż daleki od ekstrawagancji superjachtów cumujących w Monaco czy Portofino — wystarczająco duży, by pomieścić wszystko, co potrzebne, i jednocześnie pozostać osobistą przestrzenią, nie hotelem na wodzie. Kadłub był grafitowy z matowym wykończeniem, gładki jak powierzchnia spokojnego morza o zmierzchu, a na pokładzie dominowało drewno tekowe — ciepłe, przyjemne pod stopami, pachnące solą i czasem.
Z zewnątrz – czysta linia, elegancka geometria. Kadłub miał głęboki, grafitowo-stalowy odcień, który zmieniał się pod wpływem światła — czasem wpadał w błękit oceanu, czasem w czerń nadchodzącego wieczoru. Pokład wykonano z olejowanego drewna tekowego, które pachniało morzem i słońcem, a jego faktura była przyjemna pod bosymi stopami — dokładnie tak, jak lubił.
Wnętrze było zaprojektowane minimalistycznie, ale z myślą o komforcie — miękkie sofy w kremowym odcieniu, surowe, ale eleganckie drewniane wykończenia, rozsuwane szklane drzwi prowadzące na tylny pokład, gdzie poranki smakowały kawą, a noce winem i ciszą.
Kajut było pięć: główna — duża, z panoramicznymi oknami wychodzącymi na wodę, prywatną łazienką i garderobą; dwie gościnne oraz dwie przeznaczone dla załogi. Salon połączony był z jadalnią i kuchnią w stylu open space — dominowały tam jasne tkaniny, ciemne drewno, szkło i metal.
Na górnym pokładzie znajdowała się strefa wypoczynkowa z wygodnymi, jasnymi leżankami, małym barem i stołem, przy którym można było zjeść kolację z widokiem na zachód słońca. Było też jacuzzi — nie dla gości, a dla samotnych wieczorów, kiedy wszystko bolało i nie wystarczał nawet rum. Z przodu – klasyczny sun deck, często pusty, poza jednym hamakiem rozwieszonym na czas rejsu i zestawem głośników, które grały jazz, elektronikę albo stare rockowe ballady, w zależności od nastroju.
Załoga? Tylko kapitan i steward — dyskretni, lojalni, obecni tylko wtedy, gdy naprawdę trzeba było nimi być. Jacht nie był dla tłumów. Był dla niego. Na regenerację po sezonie, w gronie najbliższych, na dni, gdy cały świat trzeba było zostawić za sobą. Przestrzeni, gdzie można być sobą — naprawdę, do końca, bez świadków.
Scott słuchał jej bez przerywania, jakby każde jej słowo układało się w coś większego niż tylko anegdota — jakby opowiadała nie o zabiegu, a o drodze, którą właśnie przeszła. Jego usta uniosły się lekko, ale nie z rozbawienia, tylko z tej cichej dumy, której jeszcze nie umiał do końca nazywać.
Odwrócił się do niej, opierając łokcie o barierkę, tak że ich kolana się zetknęły.
— To się liczy jak przejście przez pieprzoną granicę dorosłości. — Uśmiechnął się krótko. — W sumie… to jakbyś jednocześnie uratowała komuś życie i przejęła kontrolę nad układem słonecznym.
Wziął łyk kawy, przyglądając się jej ponad krawędzią kubka.
— Wiesz, Lucia… lubię cię taką. W tej koszuli. Bez filtra. Bez świata, który na ciebie patrzy. — Przechylił lekko głowę, jakby sam siebie chciał lepiej usłyszeć. — Ale jeszcze bardziej lubię cię w tej wersji: kiedy opowiadasz o czymś, co cię przerastało… i zrobiłaś to mimo wszystko.
Pochylił się do niej i pocałował ją lekko w czoło.
— Więc tak. Dziś świętujemy. Oficjalnie. Żaden pacjent nie zszedł, mentorka przeżyła szok, a ty jesteś dalej tutaj, wyglądając jak grzech o poranku i opowiadając mi to tak, jakbyś właśnie wygrała w karty z Bogiem.
Zamilkł na chwilę. W jego spojrzeniu było coś, co nieczęsto pokazywał — ciepło, które nie potrzebowało obrony.
OdpowiedzUsuń— A Apulia i Peru brzmią dobrze. Ale najpierw… mam inny plan. — Przesunął palcami po jej udzie, tuż nad kolanem, rysując leniwą linię, która była bardziej dotykiem niż gestem. — Dziś wieczorem, jak wrócimy do portu… zabiorę cię do małej restauracji w Coconut Grove. Na dachu. Mają stół, który wychodzi poza balustradę. Dosłownie nad wodą.
Zamilkł na chwilę, po czym dodał:
— A potem, jak wrócimy na jacht, opowiesz mi tę część, którą właśnie przemilczałaś.
Lucia spojrzała na niego uważnie, a on tylko uśmiechnął się lekko.
— Bo wiem, że coś tam było. Między oddechem a śmiechem. I chcę to usłyszeć. Nawet jeśli tylko szeptem. Nawet jeśli jutro znowu uciekniesz za swoją zbroję.
Scott
Scott uniósł brew, nie spuszczając z niej wzroku. Przez krótką chwilę nie odpowiedział, jakby dawał sobie dokładnie tyle czasu, ile potrzebował, żeby się nie pogubić w tym, co czuł — w napięciu, które między nimi rosło jak przypływ. I wtedy pojawił się ten uśmiech. Niewielki. Niegrzeczny. Niebezpiecznie spokojny. Jakby właśnie przesunęła pionek na planszy, a on wcale nie zamierzał się wycofać.
OdpowiedzUsuńOdłożył kieliszek na stół z taką precyzją, jakby był nagle bardzo świadomy każdej sekundy, każdego ruchu. Oparł łokcie o blat, zbliżając się lekko w jej stronę, aż światło lamp zawisło między nimi jak teatralny reflektor.
— Nie — odpowiedział cicho, z tą charakterystyczną dla niego brutalną szczerością, która nie próbowała być grą. — Nie potrafię.
Uśmiechnął się, ale był to uśmiech, w którym była prawda, nie obrona.
— I nie wiem, czy chcę. — Jego głos był niski, przytłumiony, z tą charakterystyczną dla niego surowością, która pojawiała się tylko wtedy, gdy naprawdę coś czuł. — Bo jeśli rozmowa ma konkurować z tą wizją… to może lepiej milczeć i patrzeć.
Jego głos był niższy, spokojny, niemal niepokojąco opanowany. — Kiedy wiem, że pod tą sukienką nie ma nic oprócz ciebie… to wszystko inne znika. Zostaje tylko to: światło na twojej skórze, sposób, w jaki poruszasz nogą, dźwięk twojego głosu, kiedy wypowiadasz moje imię.
Odchylił się lekko, znów sięgając po wino, ale spojrzenie pozostało nieprzerwane, jakby jego oczy były kotwicą dla wszystkiego, co się między nimi działo. Zrobił pauzę. Potem, z tym samym spokojem, dodał:
— Ale potrafię cię słuchać. Nawet wtedy, kiedy wszystko we mnie chce cię dotknąć.
Uniósł lekko kącik ust, ale głos pozostał głęboki, poważny. Sięgnął dłonią do jej kolana, nie nachalnie, nie pośpiesznie — po prostu położył ją tam, jakby to było najnaturalniejsze miejsce na świecie. Przesunął kciukiem leniwie po jej skórze, a jego spojrzenie nie drgnęło ani na moment.
— A tak serio, Lucia… — dodał ciszej, palcami przesuwając zaledwie o centymetr wyżej. — Nieważne, co masz na sobie. Albo czego nie masz. Ty zawsze rozpraszasz mnie dokładnie tak samo. Bo kiedy patrzysz na mnie w ten sposób…
Zamilkł, a potem dodał z nieco chrapliwym rozbawieniem:
— Mam jeszcze w sobie trochę dyscypliny. Ale nie marnuj jej na pytania, które znasz już odpowiedź.
Uśmiechnął się znów. W jego oczach nie było już tylko żartu — było w nich coś gorącego, skupionego. Nie tylko pragnienie, ale też uważność. Bo jakkolwiek prowokowała, jakkolwiek igrała — on naprawdę słuchał. I był tu. Cały. Dla niej.
Scott uniósł brew, opierając się łokciem o stół, jakby potrzebował fizycznego punktu podparcia, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Potem jego usta rozciągnęły się w powolnym uśmiechu — tym ironicznym, nieco sceptycznym, który zawsze pojawiał się, gdy coś wydawało mu się zbyt szalone, żeby mogło być prawdziwe.
— Rodzeństwa? — powtórzył powoli, jakby smakował to słowo, testując je na języku. Nachylił się lekko nad stołem i wykrzywił usta w półuśmiechu. Wziął łyk wina, ale już nie po to, by się delektować — bardziej jakby potrzebował chwili. Potem spojrzał na nią z udawanym oburzeniem, podszytym uśmiechem.
— Nina? Za święta, żeby… robić takie rzeczy? — Zironizował, rozbawiony. — A ja co, według ciebie? Uosobienie grzechu?
Oparł łokcie na stole, pochylając się trochę bliżej, z półuśmiechem i błyskiem w oku.
Może tylko przez ułamek sekundy w jego oczach pojawił się cień czegoś poważniejszego — ale natychmiast go schował za kolejnym uśmiechem.
Scott milczał przez kilka sekund — może dwie, może dziesięć, ale dla niego to były wieki. Patrzył na nią, jakby właśnie odkrył, że na tym stole stoi bomba z opóźnionym zapłonem, którą sam nieopatrznie uzbroił. Ale nie zamierzał jej rozbrajać.
OdpowiedzUsuńKiedy przesunęła palcem po swojej skórze, zebrała resztki kremu, a potem wsunęła palec do ust, w jego ciele coś drgnęło, coś, czego nie potrafił opanować. Jego oddech się wyrównał, ale serce przyspieszyło, nieco bardziej wściekłe w tej ciszy, którą starał się utrzymać.
Wziął głęboki oddech, a potem wypuścił go powoli, jakby próbował zgasić pożar, który już dawno przestał być pod kontrolą.
— Wiesz, że jesteś niemożliwa? — powiedział w końcu, nieco zachrypniętym głosem. — I mówię to jak ktoś, kto właśnie zrozumiał, że nie ma najmniejszej szansy, żeby wygrać tę grę, a mimo to nie zamierza zejść z boiska.
Oparł się o stół, bliżej niej, niż powinien, ale nie dotykając — jeszcze nie. Jego spojrzenie było ciężkie od wszystkiego, czego nie powiedział, i wszystkiego, co chciał zrobić.
— Ale wiesz co? To chyba właśnie lubię w tym wszystkim najbardziej. — Jego głos znowu nabrał pewnej surowości, jakby wyzwanie, które rzuciła, było teraz jego własnym. — Że nigdy nie wiem, na co się piszę, kiedy chodzi o ciebie.
Zamilkł, dając jej przestrzeń, by odpowiedziała, ale w jego oczach była już tylko ta sama pewność, która mówiła, że żadne słowa, które mogłaby teraz wypowiedzieć, nie zmienią tego, co właśnie w nim się obudziło.
— I masz rację. Nie zostawia się deseru na później. Ani takich wieczorów. Ani takich spojrzeń.
Jego dłoń przesunęła się po blacie stołu w jej stronę, jakby mimowolnie, ale zatrzymał się na krawędzi. Zawiesił wzrok na jej ustach, potem na jej dłoni, potem znów na oczach. Było w tym coś surowego, coś całkowicie odartego z maski ironii, którą zwykle nosił.
— Ale zanim cokolwiek się rozpuści… — powiedział cicho, z tą samą intensywnością, z jaką ona go wcześniej prowokowała — powiedz mi jedno.
Pochylił się jeszcze trochę, tak blisko, że czuł zapach jej skóry, wina i czegoś nieuchwytnego, co nosiła przy sobie jak znak.
— Czy to wciąż tylko gra, Lucia?
Słowa nie były oskarżeniem. Były pytaniem człowieka, który znał zasady i mimo to chciał usłyszeć odpowiedź.
Scott nie czekał na odpowiedź. Zanim zdążyła zareagować, jego dłoń przesunęła się w jej stronę, delikatnie, ale pewnie, by uchwycić jej rękę. Spojrzał jej w oczy, a potem powoli, z pełną świadomością tego, co robi, zbliżył jej dłoń do swoich ust. Jego wargi dotknęły palca, który wcześniej oblizała, a pocałunek był powolny, zmysłowy, wręcz nieprzyzwoicie delikatny. Każdy centymetr jego czułości na jej skórze miał w sobie coś, co nie pozostawiało miejsca na niedopowiedzenia.
To było jak elektryczność, jak obietnica czegoś, co nie miało być wyrażone słowami. Ten jeden gest — świadomy, zmysłowy — mówił więcej niż cokolwiek, co mogli teraz powiedzieć.
Użył każdego kawałka swojej woli, by skoncentrować się na niej, na jej ruchach, na tym, jak jej ciało, jej spojrzenie, jej dotyk sprawiały, że zapominał o wszystkim innym.
Jakby to miało odwrócić całą jego uwagę od przeszłości. Każdy jej gest, każdy jej oddech stawał się teraz centrum jego uwagi, przerywając krąg niepokojących myśli, które nieustannie do niego wracały. Był tylko tu, z nią, w tej chwili, pełnej namiętności, która rozpuszczała wszelkie resztki wątpliwości. Tylko ona — wszystko inne było teraz zbyt odległe, zbyt nieistotne.
Scott