Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] Rationalizations are lies we tell ourselves to make ourselves feel better

Lucia Bellini-Ray
Lucia „Luce” Bellini-Ray

Lucia Bellini-Ray • urodzona 15 maja 1998 roku w Monako • córka włoskiego kierowcy Formuły 1 i amerykańskiej ikony mody • Luce – bo Lucia to tylko formalność • od 8 lat mieszka na Manhattanie • rezydentka chirurgii w Columbia University Irving Medical Center • od śmierci ojca nosi w kieszeni jego stoper • matka wyszła za jej wuja, co wciąż budzi plotki • woli skalpel od wybiegu, adrenalinę od spokoju • perfekcjonistka ze skłonnością do ryzyka • z trudem utrzymuje zdrowe relacje, miłość zamieniła na chłód, bliskość na dystans • nocami jeździ bez celu po Nowym Jorku • w pracy nie do zdarcia, w życiu prywatnym balansuje na granicy • trudno z nią wytrzymać, jeszcze trudniej o niej zapomnieć • duma ojca, rozczarowanie matki, zagadka dla samej siebie • Płynnie mówi po włosku i francusku 

Lucia „Luce” Bellini-Ray nie urodziła się dla spokojnego życia. Od dziecka dorastała w świecie ciągłego hałasu, adrenaliny i ryku silników. Jej ojciec, Vittorio Bellini, był charyzmatycznym włoskim kierowcą Formuły 1 – mężczyzną, który w ciągu kilku sekund potrafił zdobyć tłumy, uwodzić kobiety, a także balansować na cienkiej granicy między brawurą a szaleństwem. Matka, Allegra Ray, była amerykańską ikoną mody, kobietą o urodzie tak doskonałej, że nawet po latach wciąż przyciągała spojrzenia. Lucia była ich dzieckiem, jednocześnie owocem wielkiej miłości i symbolem życia prowadzonego na świeczniku. 

Kiedy Lucia miała siedemnaście lat, jej świat rozpadł się na kawałki w ułamku sekundy. Vittorio Bellini zginął tragicznie w wypadku podczas Grand Prix w Monako, na oczach milionów widzów, którzy bezradnie patrzyli, jak bolid legendy uderza w bandę i rozpada się w płomieniach. Dla Lucii ten moment zatrzymał się w czasie – trauma, która powraca każdej nocy. Od tamtej pory w jej kieszeni stale znajduje się stoper ojca. Mała pamiątka, ostatnia rzecz, którą odzyskano z wraku bolidu. Symbol tego, co straciła i czego nigdy już nie odzyska.

Dwa lata później Allegra, jej matka, zrobiła coś, czego Lucia nigdy jej nie wybaczyła. Wyszła za mąż za Lorenzo Belliniego, starszego brata Vittoria, także byłego kierowcę, który przez całe życie żył w cieniu sławy młodszego brata. Lorenzo zawsze był tym drugim – mniej lubianym, mniej charyzmatycznym, z sercem pełnym żalu i zazdrości. Decyzja Allegry nie była jedynie sensacją medialną, ale też ciosem dla Lucii, która odebrała to jak zdradę pamięci ojca. Relacja matki i córki stała się bombą zegarową, która wybuchała przy każdym spotkaniu, pozostawiając po sobie kolejne głębokie rany. 

Chcąc odciąć się od toksycznych relacji rodzinnych, Lucia wybrała drogę zupełnie inną niż ta, której oczekiwała Allegra. Została chirurgiem – perfekcyjnym, skupionym, zimnym. Sala operacyjna dawała jej to, czego nigdy nie dostała w domu: kontrolę. Perfekcja była dla niej tarczą, chłód emocjonalny – sposobem na przetrwanie. Lucia była dobra, najlepsza. A to wzbudzało zawiść. Wśród kolegów-rezydentów krążyły plotki, iż chirurg prowadzący, traktował ją jako uprzywilejowaną córkę gwiazdy – mimo że Lucia każdego dnia udowadniała, że nikt nie pracuje ciężej niż ona. 

Mimo tragedii, Lucia nigdy nie przestała kochać samochodów. Jej własny Mustang jest symbolem miłości do ojca, wolności i buntu przeciwko wszystkiemu, co próbuje ją ograniczyć. Często jeździ za szybko, jakby szukała w tym ryzyka – tej cienkiej granicy, którą uwielbiał przekraczać jej ojciec.

***

Cześć! Witamy się z Wami po długiej, długiej przerwie :)

Mamy nadzieję na ciekawe wątki i zapraszamy: falling.tender97@gmail.com

24 komentarze

  1. [Dobry wieczór :) Widzę, że nie tylko Ian ma słabość do dobrych samochodów i cóż, akurat temu nie ma się co dziwić :) Choć śmiem podejrzewać, że akurat Lucia poczyna sobie za kierownicą o wiele śmielej, niż Ian.
    Wielka szkoda, że życie tak bardzo ją doświadczyło, ale my, autorzy, lubimy zrzucać na barki naszych postaci ciężar, który ciężko im udźwignąć ;) Niemniej z tego, co mogę zaobserwować na podstawie karty postaci, Lucia radzi sobie z dźwiganiem tego ciężaru całkiem nieźle :) I może pozostaje chłodna i niedostępna, ale hej, nie wszyscy musza być chodzącymi, ogrzewającymi innych słoneczkami, prawda? :)
    Życzę udanej zabawy na blogu, z wątkami, które nie dają spać po nocach!]

    IAN HUNT & CHRISTIAN RIGGS

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Hej, hej, hej!
    Nathaniel właśnie wybrał odwrotnie - wybrał właśnie wybieg niż skalpel haha! Aczkolwiek oboje nie lubią być ograniczani!
    Doświadczona przez los i życie ta twoja pani, jestem ciekawa, co zaplanujesz dla niej w wątkach, bo takie zranione postacie są cholernie ciekawe do prowadzenia - sama, coś o tym wiem. Choć aktualnie mam pod sobą tylko małego promyczka, który takie zranione dusze jak Luci, przytula najmnocniej na świecie!
    Baw się tu dobrze! Dużo pomysłów, czasu i niegasnącej weny! ]

    Nathaniel

    OdpowiedzUsuń
  3. [Hejka! No pewnie! A co tam byś chciała poklikać? :)) ]

    Max & Nico

    OdpowiedzUsuń
  4. Scott siedział na niewygodnym, plastikowym krześle w poczekalni szpitala. Oparł łokcie na udach, pochylając się do przodu, jakby próbował zatrzymać w sobie całą tę wściekłość, która jeszcze przed chwilą buzowała w nim jak podgrzewane paliwo. Dłońmi podparł czoło.
    Max wyszedł. Brie zabrała go, jakby była jedyną osobą, która miała do niego prawo.
    – Scott… – Matka usiadła obok, jej cichy, zmęczony głos przebił się przez szum pracujących urządzeń i odległych rozmów pielęgniarek.
    Nie odpowiedział. Wpatrywał się w podłogę, licząc plamy na kafelkach, jakby to miało pomóc mu zebrać myśli. Szarpanina w szpitalu byłam niepotrzebna, ale po raz kolejny dalej się ponieść swoje porywczej naturze. Szybciej robił, niż myślał i zniweczył wszystkie starania jakie podjął w ostatnim czasie w sprawie naprawy relacji z bratem.
    Michael stał przy ścianie, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Nie mówił nic, ale Scott czuł jego spojrzenie – surowe, oceniające. Ojciec zawsze miał ten wzrok, ten, który mówił więcej niż jakiekolwiek słowa.
    – Powiedziałeś wystarczająco – rzucił w końcu Michael. – Max nie jest jedynym, który powinien się zastanowić nad swoimi czynami.
    Scott uniósł głowę, gotów się bronić, ale jego ojciec już odwrócił się do matki.
    – Idę sprawdzić, co z Mario.



    Godziny mijały, a Scott wciąż tkwił w szpitalu, choć wiedział, że nie ma tu już nic do zrobienia. Jego matka próbowała go namówić, by wrócił do domu, ale on uparcie siedział, jakby samo pozostanie tutaj miało naprawić to, co się stało.
    Pamięć o kłótni nie dawała mu spokoju. Max, stojący przed nim z tym swoim cholernie upartym spojrzeniem. Jego słowa – pełne gniewu i bólu. I ta chwila, gdy Scott stracił kontrolę. Nie powinien był go uderzyć.
    Westchnął ciężko, zaciskając dłonie w pięści.
    Scott wstrzymał oddech, jakby jej głos był ciosem w żebra. Nie potrzebował teraz wykładów, zwłaszcza od niej. Od nikogo. Miał dość spojrzeń pełnych ocen, dość słów, które próbowały układać jego świat w sposób, w jaki on sam nie potrafił.
    – Nie zaczynaj, Nina – rzucił szorstko, krzyżując ramiona na piersi.
    Ale to była Nina. Nigdy się nie cofała, nie przepraszała za to, że mówiła, co myśli. Dlatego właśnie kiedyś tak go przyciągała. I dlatego tak często mieli problem, by się dogadać.
    Spojrzał na nią kątem oka. Stała zbyt pewnie, zbyt spokojnie, podczas gdy w nim wszystko się gotowało.
    Słysząc jej słowa Scott prychnął i potrząsnął głową, patrząc gdzieś na ścianę, byle tylko nie na nią.
    – Nie obwiniam go – powiedział, choć nawet on nie wierzył w to do końca. – Po prostu…
    Urwał. Po prostu co? Po prostu Max jest cholernym egoistą? Po prostu nie może pogodzić się z tym, że nic nie jest tak, jak powinno? Po prostu nie wie, co zrobić z tym wszystkim, co w nim siedzi?
    Zacisnął pięści.
    – Puściły mi nerwy – przyznał w końcu, choć każde słowo wychodziło z niego z oporem. – Wiem, że nie powinienem. Ale, do cholery, co miałem zrobić? Udawać, że to nie jego upór nas tu doprowadził?
    Przez chwilę panowała cisza.
    Scott odetchnął ciężko i w końcu spojrzał jej w oczy. Pokręcił głową i wypuścił ciężko powietrze.
    – Nie potrzebuję kazania. Ale jeśli przyszłaś tylko po to, żeby mi powiedzieć, jaki jestem impulsywny i jak bardzo to wszystko jest „skomplikowane”… – Przesunął dłonią po karku, odwracając się na moment. – To naprawdę nie mam na to siły.

    OdpowiedzUsuń
  5. Scott zacisnął zęby, wbijając wzrok w podłogę. Poczuł znajome napięcie rozchodzące się po ciele – tę falę frustracji, która podnosiła mu ciśnienie i sprawiała, że ramiona stawały się sztywne, a dłonie same zaciskały się w pięści. Wiedział, że Nina nie mówiła tego, żeby go sprowokować, ale i tak go to drażniło.
    Przetarł twarz dłonią, jakby chciał zetrzeć z niej zmęczenie, które osiadało na nim od godzin. Skóra na knykciach wciąż była obolała po uderzeniu. Czuł pulsowanie pod skórą, ledwo wyczuwalne, ale przypominające o tym, co zrobił. Coś w nim się ścisnęło, ale szybko to odepchnął.
    Nina spojrzała na niego raz jeszcze i wyszła. Przez chwilę panowała cisza, tylko szpitalna aparatura wydawała swój jednostajny dźwięk w tle. Scott czuł, jak napięcie w nim nie maleje, tylko przenosi się gdzieś głębiej. Wiedział, że Nina ma rację. To było najgorsze – wiedzieć i mimo wszystko nie chcieć tego przyznać.
    Przejechał dłonią po karku, próbując zebrać myśli, ale jego głowa była jak przeciążony silnik.
    Powietrze w szpitalnej sali było gęste, jakby wszystko – zapach sterylności, dźwięki aparatury, ciężar niedopowiedzianych słów – osiadało mu na barkach i nie pozwalało oddychać.



    Scott usłyszał ją, zanim ją zobaczył. Był wyczulony na dźwięki w tej sali – rytmiczny pisk monitorów, szmer klimatyzacji, ledwo słyszalne tykanie zegarka, który miał na nadgarstku. A potem – cichy, znajomy krok.
    Nie podniósł wzroku od razu.
    Znał ten ton głosu, ten sposób, w jaki wypowiadała każde słowo – rzeczowo, profesjonalnie, ale z jakąś ukrytą warstwą, której nie potrafił nazwać. Wiedział, że kiedy Lucia mówiła, wszystko miało znaczenie. Każda pauza, każde zawahanie.
    Znał ją.
    I to właśnie sprawiało, że przez moment nie mógł się zmusić, by na nią spojrzeć.
    Miał wrażenie, że gdy tylko to zrobi, zobaczy w jej oczach coś, czego nie chciał teraz widzieć.
    Prawdę.
    Przetarł dłonią twarz i westchnął cicho.
    – Stabilny – powtórzył.
    Nie było w tym pytania, nie było też ulgi. Tylko echo jej słów, jakby musiał je powtórzyć, żeby do niego dotarły.
    W końcu uniósł głowę.
    Lucia stała kilka kroków od łóżka, a jej wzrok był skupiony na ekranie monitora. Wyglądała jak zawsze – spokojna, pewna siebie, opanowana. Ale Scott wiedział lepiej.
    Zauważył to ledwo widoczne napięcie w jej ramionach. Znał sposób, w jaki unikała jego spojrzenia, kiedy nie chciała czegoś powiedzieć.
    Znał ją.
    I wiedział, że ta sytuacja nie była dla niej łatwa.
    Przez chwilę po prostu na nią patrzył.
    Na ciemne włosy. Na dłonie, które delikatnie dotknęły wykresu na ekranie, jakby szukała tam odpowiedzi na coś więcej niż tylko stan zdrowia Mario.
    Wspomnienie uderzyło go nagle – inna chwila, inne miejsce. Ona z drinkiem, oparta o bar, patrząca na niego z tym półuśmiechem, którego nigdy nie potrafił rozszyfrować.
    „Twój ojciec był cholernie upartym sukinsynem, wiesz?” – rzucił wtedy.
    „Wiem” – odpowiedziała, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
    Nie było wtedy żalu. Nie było cienia.
    A teraz?
    Nie był pewien.
    Lucia ruszyła w stronę drzwi.
    Zatrzymała się.
    Czekała.
    Przeczesał palcami włosy i spojrzał na nią uważniej, a w jego klatce piersiowej coś nieprzyjemnie ścisnęło.
    Pamiętał dzień, w którym wszystko się zmieniło.
    Vittorio Bellini był dla niego kimś więcej niż tylko kolegą z zespołu. Był jednym z pierwszych, którzy traktowali go poważnie, kiedy pojawił się w Europie. Pamiętał, jak Vito rzucał półżartem, że „Amerykanin w F1 to prawie jak Włoch w NASCAR”, ale mimo to był pierwszym, który mu pomógł, który pokazał, na co zwracać uwagę na europejskich torach, jak myśleć o wyścigach w sposób, który nie opierał się tylko na instynkcie, ale na strategii.
    Vittorio był cholernie dobrym kierowcą. Ale tamtego dnia to nie miało znaczenia.
    Scott widział ten wypadek. Siedział w bolidzie, kiedy wszystko się wydarzyło. Widział, jak samochód Belliniego obróciło na wyjściu z zakrętu, jak uderzył w barierę, jak płomienie poszły w górę, zanim ktokolwiek zdążył zareagować.
    A potem przyszła cisza.

    OdpowiedzUsuń
  6. Lucia miała wtedy siedemnaście lat.
    Scott nigdy nie powiedział jej, jak bardzo to uderzyło również w niego. Jakie to było uczucie – patrzeć, jak człowiek, którego szanował, ginie na jego oczach. Jak bardzo nie mógł wyrzucić z głowy dźwięku, który wtedy usłyszał.
    Nie wiedział, czy to była lojalność wobec Vittoria, czy coś innego, ale czuł, że powinien coś zrobić. Pomóc. W jakikolwiek sposób.
    I zrobił.
    Nie pytał, nie narzucał się, ale był tam.
    Wspierał rodzinę Bellinich, kiedy media chciały rozszarpać ich tragedię na kawałki. Zadbał o to, żeby nazwisko Vittoria nie zostało zapomniane w padoku. I choć nigdy nie powiedział Lucii tego wprost, dbał o to, by ludzie pamiętali, kim był.
    A teraz stała przed nim.
    Nie była już tamtą dziewczyną.
    Ale w jakiś sposób wciąż widział w niej ślady tamtego czasu.
    Scott odetchnął, opuszczając wzrok na moment. Przesunął dłonią po twarzy, jakby chciał zetrzeć z siebie całe to napięcie, które zbierało się w nim od chwili, gdy Mario trafił do szpitala. Potem znów na nią spojrzał.
    – Dzięki, Lucia – powiedział cicho, ale szczerze.
    Zacisnął usta na moment, jakby chciał coś jeszcze dodać, ale nie zrobił tego.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  7. [Hejka! :)
    Jasne, możemy coś dla naszych panien wymyślić. Nie wiem czy wolisz dogadać się pod kartami czy na priv, ale jak coś to zostawiam kontakt do siebie. ^^ bysiaa44@gmail.com]

    Bridget

    OdpowiedzUsuń
  8. Scott uniósł brew, a kącik jego ust drgnął w ledwie widocznym uśmiechu.
    – Brzmi jak wyzwanie – mruknął, nie spuszczając z niej wzroku.
    Nie powinien go dziwić sposób, w jaki go rozgryzała. Przecież nie było na tym świecie drugiej osoby, która znałaby go lepiej.
    Znała każdy jego mechanizm obronny. Wiedziała, kiedy ucinał temat, zanim jeszcze padły słowa. Kiedy milczał, by uniknąć czegoś, czego nie chciał usłyszeć. Kiedy napinał szczękę, bo czuł, że zaraz powie coś, czego potem będzie żałował.
    To było trochę przerażające, ale bardziej – cholernie wygodne.
    Bo przy Ninie nie musiał niczego udawać.
    Spędzili ze sobą lata w najróżniejszych okolicznościach – od dzikich kłótni, przez krótkie momenty zawieszenia broni, aż po te dni, kiedy jedyną rzeczą, na jaką było ich stać, było zmęczone kiwnięcie głową. Nawet kiedy nie byli razem w klasycznym sensie, zawsze byli częścią życia drugiej osoby. I choć czasem potrafili się rozmijać, choć rozmowy bywały oschłe, to nie było w tym złości.
    Scott szanował Ninę.
    Nie tylko jako matkę swojego syna – choć to było dla niego absolutnym priorytetem.
    Szanował ją, bo była jedyną osobą, która zawsze stała obok niego. No, prawie zawsze.
    A potem ona znów się odezwała – tym razem ostrzej, bardziej stanowczo – i cały ten moment refleksji wyparował jak benzyna na rozgrzanym betonie.
    Scott zacisnął szczękę, a jego spojrzenie się zmieniło.
    – No tak – rzucił chłodno, przeciągając ostatnie słowo. – Zapomniałem, że masz do niego słabość.
    Zsunął dłonie z kolan i oparł się łokciami o uda, pochylając się nieco do przodu.
    – Może powinnaś iść i sprawdzić, czy biedaczek żyje? – dodał, zerkając na nią z ukosa.
    Było w tym coś więcej niż zwykła irytacja. Coś, czego Scott nawet sam przed sobą nie chciał nazwać. Do ten pory nie mógł przejść do porządku dziennym nad tym, że sypiała z Maxem.
    Ale Nina sprawnie skierowała rozmowę na inny tor. Zareagował na jej słowa tylko ledwo widocznym drgnięciem kącika ust. To był ten moment – moment, w którym zrobiła mu prawdziwego szach-mata. Nina zawsze wiedziała, gdzie trafić, żeby zamącić my w głowie. Jak chirurg, który zna anatomię pacjenta lepiej niż on sam.
    Dziś piątek. Chiński wieczór.
    Nie musiała mówić więcej. Scott już widział to w głowie – Tony, pochylony nad telefonem, z miną śmiertelnie poważnego dietetyka, wybierający najzdrowsze opcje. Właśnie to w nim było tak niesamowite. Miał tylko dwanaście lat, ale już podejmował decyzje z pewnością siebie, której Scott czasem mu zazdrościł.
    „Chcę być jak tata.”
    Te słowa… Czuł, jak osiadają mu na piersi. Nie spodziewał się, że to poczuje – to ciepło, to wzruszenie, które prawie go osłabiło. Zrobiłby dla tego małego człowieka wszystko. Absolutnie wszystko. A Nina wiedziała to lepiej niż ktokolwiek inny.
    Kiedy uśmiechnęła się tym swoim kruchym uśmiechem, coś ścisnęło go w środku. Nie była zazdrosna. Nie była zła. Po prostu… pogodziła się z tym, że Tony ich łączy, bez względu na to, co się między nimi dzieje.
    Zerknął na jej dłonie, jak zaciskała palce na fartuchu. Ten sam gest, który widział milion razy – kiedy była zdenerwowana, kiedy chciała coś ukryć, kiedy próbowała nie powiedzieć za dużo.
    A potem usłyszał to zaproszenie.
    Może to była zwykła propozycja.
    A może… coś więcej?
    Nie miał pojęcia.
    Ale gdyby powiedział, że nie chciał tam być, skłamałby gorzej niż kiedykolwiek wcześniej.
    Westchnął, przejechał dłonią po twarzy, jakby chciał się pozbierać.
    – Cóż – rzucił w końcu, zerkając na nią z boku. – Skoro już podjąłem się tej roli autorytetu, wypadałoby się pojawić.
    Nie powiedział „dziękuję”, ale ona i tak musiała to usłyszeć. Nie dodał też, jak bardzo tęsknił za momentami normalności, rodzinnego ciepła. To było jedno z tych uczuć, które lepiej było trzymać dla siebie.

    OdpowiedzUsuń
  9. Scott nie odrywał od niej wzroku, choć próbował. Była w tym coś niebezpiecznie znajomego – ta łatwość, z jaką Nina potrafiła trafić prosto w jego czułe punkty. Przekłuć tarczę, którą wznosił przed wszystkimi, jednym zdaniem, jednym wspomnieniem, które zostawiało go rozbrojonego, zanim zdążył się zorientować.
    „Chcę być jak tata.”
    Słowa wybrzmiały w jego głowie raz jeszcze, a potem kolejny i kolejny. Miał wrażenie, że zostaną z nim na dłużej, że będą wracać w najmniej oczekiwanych momentach – podczas jazdy, przed snem, w zupełnie przypadkowych chwilach.
    Jego syn. Ten mały człowiek, który – choć Scott wciąż nie do końca rozumiał, jak to się stało – przewrócił jego życie do góry nogami. Kiedyś, dawno temu, wyobrażał sobie, że ojcostwo to coś odległego, abstrakcyjnego. Coś, na co nie był gotowy. Ale potem Tony przyszedł na świat i wszystko się zmieniło. Nie od razu. Nie w sposób oczywisty. Ale wystarczyło, że Scott spojrzał na niego, na te jasne oczy, które wpatrywały się w niego z taką samą intensywnością, z jaką on sam patrzył na świat. Od tamtej pory wiedział, że zrobiłby dla niego wszystko. A teraz Nina właśnie mu o tym przypomniała. W ten charakterystyczny dla siebie sposób, który jednocześnie irytował go i sprawiał, że miał ochotę się uśmiechnąć.
    Patrzył na nią uważnie, na to, jak ściskała materiał fartucha między palcami, jak westchnęła, gdy na jej pagerze znów zamigotał ekran. Widziała to? Widziała, że go rozbroiła?
    Nie odpowiedział od razu, nie chciał, by miała ostatnie słowo. Wiedział, że i tak to zrobi, ale choć przez chwilę mógł to odwlekać.
    Scott uniósł lekko brew, pozwalając sobie na cień uśmiechu. To zaproszenie… Nina odwróciła się w stronę drzwi, gotowa wyjść, a Scott poczuł coś na kształt impulsu, zanim zdążył nad tym pomyśleć.
    – Nina – rzucił, a jego głos brzmiał trochę niżej, trochę ciszej, jakby powiedział jej imię odruchowo, bez zastanowienia.
    Zatrzymała się, ledwo zauważalnie, ale on to dostrzegł. Odwróciła się, spojrzenie spokojne, może lekko pytające.
    Scott nie spieszył się z odpowiedzią. Pozwolił, by ta chwila zawisła między nimi, jakby testował, czy to, co powie, naprawdę ma znaczenie.
    – Widzimy się wieczorem – powiedział w końcu, z pewnością w głosie, jakby to nie była prośba, a coś oczywistego. Ich spojrzenia się spotkały. Przez moment. Krótki, ale wystarczająco długi, by coś w powietrzu zgęstniało.
    Potem Nina skinęła lekko głową – czy z aprobatą, czy z czymś innym, trudno było powiedzieć – i bez słowa wyszła z sali.
    Scott odchylił się na krześle, czując, jak napięcie powoli ustępuje, ale myśli wcale nie cichną. Czy to naprawdę było takie proste?

    OdpowiedzUsuń
  10. Pojawiła się nagle, bez ostrzeżenia – a może po prostu zbyt pochłonęły go myśli o Ninie i Tonym, żeby ją zauważyć. Lucia.
    A razem z nią – setki odległych wspomnień.
    Krzątała się obok Mario, poruszając się w tym typowym dla siebie stylu – swobodnym, a jednocześnie pełnym kontroli. Była lekka, niemal eteryczna, a mimo to Scott czuł jej obecność w sposób, którego nie potrafił wytłumaczyć. Była jak impuls, jak napięcie, które osiadało na skórze i sprawiało, że każdy mięsień stawał się bardziej świadomy własnego istnienia.
    Poczuł, jak jego ciało odruchowo się napina.
    Dziwnie.
    Tak, to było odpowiednie słowo.
    Dziwnie.
    Jakby cofnął się w czasie. Jakby znów miał siedemnaście lat i starał się nie dać po sobie poznać, że serce wali mu jak oszalałe, gdy Lucia akurat spojrzy w jego stronę.
    Nie podniósł wzroku od razu, choć wiedział, że patrzy na niego.
    Głos miała cichy, spokojny. Ale nie było w nim chłodu – raczej ta specyficzna nuta: ciepła, o które nikt nie prosił, ale które zostaje w pamięci.
    Nie było w niej wahania.
    Ale nie było też pewności.
    To nie była słabość.
    To była siła kogoś, kto już raz spadł z wysokości – i teraz sam wybiera, kiedy skoczyć. Scott odetchnął powoli, nim odpowiedział. Ale zanim zdążył to zrobić, Lucia odezwała się ponownie.
    Zrobiła jeden krok w jego stronę.
    Nie więcej.
    Ale wystarczająco, by powietrze w sali stało się cięższe.
    Scott uniósł brew, ale nie odezwał się. Znał to uczucie. Jeśli ktoś miał je zrozumieć, to właśnie on.
    Uniósł dłoń, spoglądając na lekko opuchnięte knykcie. Lucia nie musiała dodawać nic więcej.
    Zacisnął lekko szczękę.
    Miał już plany.
    Miał syna, który przeżywał to, co stało się z Mario. I miał być z nim tego wieczoru. Przesunął dłonią po karku.
    Nie.
    To była prosta decyzja.
    — Lucia… Twoja propozycja wiele dla mnie znaczy, ale obiecałem Tonymu, że spędzimy wieczór razem. Mocno przeżywa to, co się stało z dziadkiem.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  11. Scott wcisnął kod do drzwi, nawet na nie nie patrząc. Palce same odnalazły cyfry, jakby to była pamięć mięśniowa – coś, czego się nie zapomina, nawet jeśli nie jest się już na co dzień częścią tego domu.
    Drzwi otworzyły się z cichym kliknięciem.
    Wszedł do środka.
    Nie zawahał się, nie zapukał. Po prostu… wszedł. Bo tak właśnie było.
    Nie byli razem. Nigdy im to nie wychodziło. Każda próba kończyła się dokładnie tak samo – rozczarowaniem, frustracją, rezygnacją. Byli jak dwa ostre kamienie, które, zamiast się wygładzać, tylko raniły się nawzajem. Scott nie nadawał się do poważnego związku. Zbyt łatwiej się rozpraszał, zbyt szybko tracił zainteresowanie, nudziła go monotonia. Zawsze wszystkie psuł.
    Ale pomimo to… wciąż byli rodziną. W jakimś pokręconym, niedopasowanym sensie. Mieli Tony’ego, a on był wszystkim.
    Scott zdjął buty i przeszedł przez korytarz. Słyszał dźwięki telewizora, brzęk naczyń w kuchni. Zapach świeżo gotowanego ryżu mieszał się z czymś jeszcze – przyprawami, warzywami, lekko słodkim aromatem sosu sojowego.
    Bardzo szybko usłyszał tupot bosych stóp. A potem chłopak wpadł na niego z impetem, uderzając w jego klatkę piersiową z takim entuzjazmem, że Scott przez moment cofnął się o krok.
    Jego głos był przepełniony radością – surową, nieskrępowaną, taką, która nie pyta o pozwolenie, tylko po prostu się wydarza.
    Scott nie mógł się nie uśmiechnąć.
    Objął syna mocno, unosząc go lekko w górę, choć Tony już od dawna był za duży na podnoszenie. Chłopak zaśmiał się, próbując się wyrwać.
    – Jeszcze urosłeś – mruknął Scott, udając, że z trudem go utrzymuje. – Co mama ci tu daje do jedzenia? Sterydy?
    – Ryż – oznajmił Tony dumnie, odchylając się, by na niego spojrzeć. – I zero sodu.
    Scott parsknął śmiechem.
    – To brzmi jak tortura.
    Tony tylko przewrócił oczami i wyswobodził się z uścisku.
    – Po prostu dbam o mięśnie, tato. Może też powinieneś. – Szturchnął go w ramię, unosząc zaczepnie brwi. – Widziałem dzisiaj filmik, jak Josh Anderson robił pompki z dwudziestoma kilogramami na plecach. Myślisz, że dasz radę?
    Scott prychnął.
    – Co to za pytanie, oczywiście, ale jestem już dzisiaj po treningu – zażartował.
    – Ale to była bójka, a nie trening – zauważył chłopak z udawanym powagą.
    Scott uniósł brwi.
    – Wiesz, że nie powinieneś wszystkiego wiedzieć, prawda?
    Tony uśmiechnął się szeroko.
    – Wiem wszystko.
    Scott pokręcił głową i przewrócił oczami, a potem – w zupełnie naturalnym odruchu – chwycił syna w pasie i przerzucił go sobie przez ramię.
    – Ej! – Tony zaczął się wyrywać, ale śmiech zdradzał, że wcale nie chce, żeby Scott go puścił.
    – No dobra, dobra, zobaczmy, czy nadal mogę zrobić pompki z dwudziestoma kilogramami.
    – Jestem cięższy niż dwadzieścia!
    – No to będzie wyzwanie.
    Scott upadł na kolana, chłopiec wdrapał sie na jego plecy a on zrobiłam kilka pompek. Tony śmiał się, próbując się uwolnić, ale Scott przytrzymał go jedną ręką, wykonując jeszcze kilka powtórzeń, zanim w końcu go puścił.
    Tony wylądował na plecach na dywanie, próbując złapać oddech między śmiechem.
    Scott usiadł obok, patrząc na niego z rozbawieniem.
    To było dziwne uczucie.
    To, że tak niewiele rzeczy w jego życiu było stabilnych, ale Tony zawsze tu był.
    I za każdym razem, gdy patrzył na syna, czuł to samo. Nie był pewien, co zrobił dobrze, że los dał mu takiego dzieciaka, ale wiedział jedno: zrobiłby dla niego wszystko.
    – Nowy model gokarta? – powtórzył, zerkając na niego. – Ale serio, serio? Ten nowy?
    Tomy w jednej chwili odwrócił się do Scotta, jakby to od niego miała nadejść ostateczna weryfikacja.
    – Hmm – mruknął w końcu, ocierając usta wierzchem dłoni. – A jak myślisz, kto w tym sezonie będzie nim jeździł?

    OdpowiedzUsuń
  12. Obserwował, jak Tony niemal unosi się na kanapie, jak w jego ciele narasta napięcie, jak palce nerwowo zaciskają się na podłokietniku, a potem puszczają, jakby nie wiedział, co zrobić z rękami. Scott znał ten stan. Tę ekscytację na granicy wytrzymałości, ten moment zawieszenia między nadzieją a obawą, czy rzeczywistość dorówna oczekiwaniom.
    Sięgnął po butelkę wody, odkręcił ją powoli, jakby to była najważniejsza rzecz na świecie. Upijając łyk, przeciągnął ciszę jeszcze przez kilka sekund.
    Tony wstrzymał oddech.
    Scott widział, jak jego umysł pracuje na pełnych obrotach. Jak chłopak otwiera usta, ale zaraz się powstrzymuje, jak walczy ze sobą, próbując nie dać się ponieść emocjom.
    – Nie. – Pokręcił głową z niedowierzaniem.
    Scott wzruszył ramionami, nadal trzymając go w zawieszeniu.
    – No to jak myślisz? – powtórzył, unosząc brew.
    Tony zawahał się.
    Potem, ostrożnie, powoli, uniósł rękę i wskazał na siebie.
    Scott udał zamyślenie.
    – Ooo… – mruknął, teatralnie rozważając tę opcję. – No, to jest jedna z możliwości.
    Tony jęknął przeciągle.
    – Tato!
    Scott nie wytrzymał i roześmiał się, w końcu się nad nim litując. Pochylił się do przodu, opierając łokcie na kolanach, i spojrzał synowi prosto w oczy.
    – Jesteś przyszłością tego sportu– powiedział cicho, ale stanowczo – I w tym nowym gokarcie będziesz w top trzy. A może i top jeden.
    Chwila ciszy.
    Scott widział, jak Tony przełyka ślinę, jak gdzieś pod warstwą próbnego opanowania tętni w nim czysta, dziecięca radość. Już nie był dzieckiem. Nie skakałby z miejsca, nie rzuciłby się w objęcia. Ale Scott znał ten błysk w oczach.
    – Naprawdę? – zapytał w końcu, prawie szeptem, jakby bał się, że głośniejsze słowa mogłyby roztrzaskać tę chwilę.
    Scott położył mu dłoń na karku, potrząsnął lekko, tak jak zawsze, kiedy chciał, żeby coś dobrze zapamiętał.
    – Naprawdę.
    Tony pokręcił głową, uśmiechając się pod nosem.
    Ale nie powiedział nic więcej.
    Bo nie musiał.
    Tony przez moment milczał, jakby próbował wchłonąć te słowa, zrozumieć ich ciężar. W jego wieku każda deklaracja ojca była jak pieczęć – coś, co miało znaczenie daleko wykraczające poza zwykłą rozmowę. Scott to widział. Czuł.
    Wciąż trzymał dłoń na karku syna, lekko ściskając, jakby chciał mu przekazać coś więcej, coś, czego nie dało się ubrać w słowa. Tony w końcu odetchnął głębiej i pokiwał głową, ale w tym geście było coś więcej niż zgoda. Było tam zaufanie.
    Scott uniósł kącik ust.
    – No wiesz, fajnie by było – mruknął, jakby nie chciał się zdradzić z tym, jak bardzo mu zależy.
    Scott parsknął cicho i poklepał go jeszcze raz po karku, po czym opadł na oparcie kanapy. Przesunął wzrokiem po mieszkaniu – wciąż tym samym, choć zmieniającym się z każdym rokiem, jakby przestrzeń ewoluowała razem z Niną i Tonym. Na stoliku piętrzyły się książki, obok telewizora leżało kilka gier. Na parapecie stał pusty kubek, który Tony najwyraźniej zostawił tam w biegu, pewnie rano, jeszcze przed szkołą.
    Scott czuł się tutaj… dziwnie. Jak u siebie, ale nie do końca. Jakby ten dom zawsze miał dla niego otwarte drzwi, ale nigdy nie był jego własnym miejscem.
    Scott uśmiechnął się pod nosem.
    Prawdę mówiąc, on też nie miał pojęcia, jak to wszystko się trzymało.
    Ale trzymało się. I to było jedyne, co się liczyło.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  13. Odblokowała telefon i weszła w rozmowę z Luce, aby sprawdzić dokładny adres baru, w którym miały się spotkać. Skopiowała adres i wrzuciła go w aplikację, aby zamówić ubera. Gdyby nie to, że miała dziś zamiar coś wypić pojechałaby tam sama, ale ryzykować nie zamierzała. Nawet po łyku wina nie patrzyła w stronę kluczyków od auta. Właściwie nie pamiętała, kiedy ostatni raz wyszła na jakąkolwiek imprezę. Chociaż wypad do baru ciężko było nazwać imprezą. Zmiana otoczenia w każdym razie dobrze jej zrobi, a tego zdecydowanie potrzebowała. Szczególnie, że ostatnie miesiące i dni były czystym szaleństwem, z którego jakoś musiała się wyrwać. Dlatego nie protestowała, gdy otrzymała propozycję spotkania i przyjęła je z ulgą, a także nutką zniecierpliwienia. Nie licząc świąt, kiedy świat na trochę zwolnił i większość miała luźno w pracy, Brie brała na siebie ciągle nowe projekty. Nie lubiła stać w miejscu, a osiąść na laurach też wcale nie zamierzała i tym bardziej nie chciała. Miała na siebie większe plany, a to wymagało od niej pełnego skupienia. Rozpraszała się jednak przez prywatne sprawy, a z kolei te były ważniejsze niż cokolwiek innego i gdyby zaszła potrzeba to całkiem na bok odłożyłaby karierę.
    Ociągała się z wyjściem. Milka co chwilę przynosiła jej nowe zabawki, którymi koniecznie chciała się pobawić, a Bridget nie miała serca, aby ją zignorować. Suczka instynktownie wyczuwała, kiedy Bridget wychodziła z domu i próbowała ze wszystkich sił ją zatrzymać. W końcu coś zainteresowało ją za szybą od drzwi tarasowych, a blondynka wykorzystała ten moment, aby wymknąć się z domu. Uber już czekał. Młody chłopak o jasnych oczach przywitał ją z lekkim uśmiechem, potwierdził adres, pod który miał zabrać blondynkę, włączył muzykę i ruszył z miejsca. Na szczęście obyło się bez small talku. Dawniej była jego mistrzynią, uwielbiała zagadywać innych i miała wiele do powiedzenia, ale z czasem zgubiła tę umiejętność. Pogrzebała pod wieloma warstwami, których tak łatwo pozbyć się nie umiała. Wszystko z czasem, prawda? Drogę spędziła przeglądając Instagrama, odpisując na parę wiadomości i na krótkie e-maile, które zalegały, a nie były na tyle wymagające, aby musiała się skupiać. Jak na Nowy Jork droga wcale nie zajęła wiele czasu i obyło się bez większych korków, które zwykle sprawiały, że wszędzie się spóźniała, ale nie tym razem. Kierowca zatrzymał się przed barem, Brie zaczekała, aż płatność się zatwierdzi i zostawiła mu jeszcze napiwek po czym zgrabnie wysiadła z auta. Rozejrzała się po okolicy czy przypadkiem nie ma przed budynkiem znajomej ciemnowłosej, ale nie dostrzegła jej nigdzie, więc pewnym krokiem weszła do środka.
    Zamówiła dwa drinki w oczekiwaniu na Lucię, której dała znać w jakim miejscu siedzi. Zawiesiła skórzaną kurtkę o oparcie wysokiego stołka, ułożyła telefon na stoliku i czekała, aż Lucia dotrze na miejsce. Wydawało się blondynce, że dotarła parę minut przed umówioną godziną, co uznała za swoje małe zwycięstwo.
    Śledziła wzrokiem każdego kto wchodził do środka. Nie było tutaj tłumów, co przyjęła z ulgą. Najczęściej takie miejsca wypełnione były dziesiątkami ludzi, ale nie ten bar. Zielone oczy blondynki rozbłysły, kiedy w drzwiach wejściowych dostrzegła znajomą, smukłą sylwetkę. Wyciągnęła rękę do góry, aby pomachać dziewczynie.
    — Hej — rzuciła i zeskoczyła ze stołka, aby na przywitanie delikatnie ją objąć. — Zamówiłam nam po apple martini. Świetnie wyglądasz — pochwaliła, kiedy nieco uważniej się jej przyjrzała.

    Brie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moment w którym dowiedział się i tym, że ma syna, pamiętał tak dobrze, jakby to było wczoraj. Jego życie z dnia na dzień wywróciło się do góry nogami. Dosłownie. Jeśli w tamtej chwil był czegoś pewien, to tego, że nie nadaje się na ojca, że ledwo potrafił zająć się sobą, a miał wziąć odpowiedzialność za małego człowieka. Był przekonany, że sobie z tym nie poradzi, że małemu będzie bez niego lepiej. Nie potrafił wyjść ze swoje strefy komfortu, zawalczyć o niego, o jego sympatię. Spanikował, podpisał dwuletni kontrakt w Londynie i wyjechał. Nie zapadł się jednak pod ziemię, utrzymywał kontakt z Niną, przylatywał do Nowego Jorku często, po roku starań i po uregulowaniu sprawie związanych z oficjalnym potwierdzeniem jego ojcostwa, po raz pierwszy zabrał Tonego do siebie. Spędzili razem kilka dni podczas wakacji. Wtedy do Scotta dotarło to, jak wiele tracił. Nie było go przy Tonym kiedy sie urodził, kiedy stawiał pierwsze kroki czy wypowiadał pierwsze słowa, nie było go kiedy szedł do przedszkola, kiedy stresował sie pierwszym dniem w szkole. Był bardziej kind w rodzaju wesołego wujka, niż ojca. Wtedy coś w nim pękło. Zerwał przedwcześnie kontrakt, dogadał się z dziadkiem, z którym był skłócony przez niemal rok, wrócił. Objął stery w rodzinnej firmie, włączył się w życie syna, wspierał jego pasje, umożliwiał robienie postępów. Od tego był, jako ojciec, by dać my wszystko, co najlepsze, wszystko, często potrzebował, bez względu na cenę. Poza tym był głęboko przekonany co do tego, że Anthony ma talent i smykałkę do sportu, którym jego rodzina żyła od lat. I nie zamierzał ograniczać jego prawa do podążania za marzeniami, ze względu na swoje właśnie obawy.
      Tym razem to on musiał powstrzymać się przed tym, żeby nie westchnąć i nie przewrócić oczami.
      — Wychowujemy szczęśliwe dziecko — poprawił ją, wbijając w nią swoje spojrzenie. Nie rozumiał co było w tym złego. Tony trenował i osiągał dobre wyniki, to oczywiste, że Scott chciał zaopatrzyć go a w możliwie najlepszy sprzęt, zwiększyć jego szanse. Przecież do niczego go nie zmuszał. Nie zabierał mu sprzed nosa słodyczy, nie zmuszał do tak częstych treningów.
      — Ma wszystko czego potrzebuje. Co w tym złego? — Zapytał, opierając się wygodniej o krzesło. Przeniósł wzrok na sofę, na której zasnął, wykończony wieczorem. Nie dopuszczał do siebie myśli, że robi coś źle, że zapewnianie dziecku tego, czego potrzebuje jest w jakikolwiek sposób nieodpowiednie.
      — Nina… — spojrzał na nią ponownie. Owszem, wypadki się zdarzały, ale obecnie coraz rzadziej. Systemy bezpieczeństwa każdego roku byłby coraz lepsze. Każdy wypadek z przeszłości był przedmiotem dogłębnych analiz, których wyniki przekształcały się w ulepszenia i poprawę bezpieczeństwa kierowców.
      — Czasy się zmieniły, takie wypadki już się nie zdarzają… — dodał. Potarł dłonią kark i przeczesał palcami włosy, zaczesując je do tyłu.
      — Zaniosę go do łóżka — powiedział odpychając się od blatu i ruszył w stronę sofy. Odrzucił na bok koc i zarzucił sobie ręce chłopca na szyję, a potem podniósł go i skierował się z nim w stronę sypialni. Mały mruczał coś pod nosem, będąc na granicy jawy i snu, ale nie obudził się. Scott ułożył go na łóżku i pogłaskał po włosach. Przyglądał mu się jeszcze przez chwilę. Czy Nina miała rację? Czy Scott przesadzał? Te wydatki, dla niego były zupełnie nieodczuwalne, wierzył, że robi dobrze, a że nie zawsze konsultował to z Niną… Czy gdyby się nie zgodziła na zakup nowego gokarta, to by go powstrzymało? Nie sądził.

      Usuń
  14. Kiedy wrócił do salonu Nina zdążyła już nieco ogarnąć ich bałagan. Siedziała na sofie, z kieliszkiem wina w dłoni, z podwiniętymi pod siebie nogami. Podszedł do niej od strony oparcia i położył dłonie na jej ramionach, uciskając palcami spięte mięśnie karku. Czy było to jakieś wyjątkowe przekroczenie granic? Raczej nie. Na tym etapie znajomości, po niemal 20 latach, pomimo częstych sprzeczek i kłótni, czuli się w swoim towarzystwie dość swobodnie. Nina wiedziała, że może na nim polegać, że jeśli będzie go potrzebowała, to odłoży na bok wszystkie inne sprawy i będzie. W końcu byli… rodziną.
    — Wiem, że się o niego martwisz — zaczął, — że wolałabyś, żeby miał bardziej dziecięce hobby, robił to co robią jego rówieśnicy, chodził na piłkę albo plac zabaw, zmiast wiecznie przesiadywać w na torze albo w warsztacie — westchnął nieznacznie. Przesunął powoli kciuki wzdłuż jej karku i z powrotem.
    — Jeszcze nic nie jest przesadzone, może za kilka lat uzna, ze jego światem jest jednak medycyna, albo cokolwiek innego — dodał. Na sukces w tym sporcie składało się wiele elementów, a Tony wciąż był dzieciakiem. Wchodził w etap, na którym wiele osób odpadało.
    — Chce mu tylko zapewnić jak najlepszego warunki rozwoju. Nie miej mi tego za złe.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  15. Scott nie odpowiedział od razu. Stał za nią, czując ciepło jej skóry pod opuszkami palców, gdy powoli przesuwał dłońmi po napiętych mięśniach karku i ramion. Słuchał. Każde jej słowo było jak igła wbita prosto w miejsce, które zawsze bolało, ale którego nigdy nie chciał badać zbyt dokładnie.
    Wiedział, że ma rację. Wiedział to, zanim jeszcze zaczęła mówić. Ale co miał jej powiedzieć? Że inaczej nie potrafi? Że jeśli na chwilę przystanie, jeśli zacznie zastanawiać się nad tym, co było i co mogło być, to wszystko runie? Że jego życie od zawsze wyglądało tak samo – gnało do przodu na pełnym gazie, bez miejsca na wątpliwości?
    Jej dłoń na jego ręce była ciepła, a ten drobny ruch kciuka – niemal niedostrzegalny, ale cholernie wymowny. Wstrzymał oddech.
    – Nie zapominam o tobie, Nina. – Jego głos był cichy, może nawet zbyt cichy. Nie odjął dłoni, nie odsunął się. – Po prostu… czasem nie wiem, jak mam to wszystko pogodzić.
    Nie była to wymówka. Ani próba wycofania się. To była prawda. Gorzka i szczera.
    Przesunął kciukiem po jej ramieniu.
    – Nie chciałem, żebyś dowiedziała się ostatnia – dodał, bo to było coś, czego nie chciał, a co i tak się wydarzyło. Nina milczała, ale on wyczuwał, jak napina lekko palce, jak zmienia się rytm jej oddechu.
    – Tony o tym marzy – powiedział po chwili. – I może faktycznie jestem tym, który daje mu błysk w oczach. Może jestem tym, który nauczy go, jak wyczuwać tor, jak gnać do przodu i nie patrzeć w lusterka. Ale to nie znaczy, że nie widzę, ile robisz dla niego ty.
    Zawahał się, jakby ważył każde słowo.
    – To, że dbasz o niego, o jego zdrowie, o to, żeby znał granice i w tym wszystkim nie zapomniał o byciu dobry człowiekiem. To jest… właściwie najważniejsze. Bo on może mieć talent, może mieć ten błysk, ale to, że jest tak cholernie dobrym dzieciakiem, to jest twoja zasługa, Nina.
    Przechylił się lekko, żeby móc zobaczyć jej profil. Cień światła odbijał się w jej włosach, w delikatnym łuku jej szyi.
    – I dlatego zawsze będziesz jego pierwszym miejscem. Nawet jeśli teraz wydaje się, że widzi tylko tor.
    Przesunął dłonie z jej ramion, powoli, jakby nie chciał, żeby ten kontakt zniknął zbyt szybko.
    – Powinienem był ci powiedzieć wcześniej.
    Nie było to przeprosiny wprost, ale Nina znała go wystarczająco dobrze, żeby usłyszeć je między słowami. Spojrzała na niego przez ramię. I w jej oczach było coś, co sprawiło, że Scott poczuł, jak coś ściska go w klatce piersiowej. Bo może faktycznie czasem zapominał, że ona też tu jest. Ale nigdy nie chciał, żeby poczuła się niewidzialna.
    Scott zaśmiał się cicho, ten niski, chropowaty dźwięk wibrujący gdzieś głęboko w jego piersi. Pokręcił głową, ale nie odsunął się, nie sięgnął po kluczyki, nie powiedział „muszę iść.”
    Zamiast tego uniósł brew i spojrzał na nią z tym ledwie zauważalnym błyskiem rozbawienia.
    Scott nie od razu odpowiedział.
    Spojrzał na Ninę, na ten znajomy półuśmiech – zbyt świadomy, zbyt ciepły, żeby go zignorować. Wiedział, co robi. Wiedział, co robiła ona.
    Westchnął cicho i potarł dłonią kark.
    – Nina, ty, wino i ja to nie jest najlepszy pomysł – powiedział w końcu, a w jego głosie brzmiała mieszanka rozbawienia i czegoś bardziej ostrożnego.
    – Przecież wiesz, jak to się zawsze kończy.
    Nie musiał rozwijać tej myśli. Ich historia miała swoje schematy. Powtarzalne, znajome, tak oczywiste, że nie potrzebowali słów, by je przywołać. Najpierw było wino, rozmowa, śmiech – trochę za swobodny, trochę za intymny. Potem spojrzenia, które trwały ułamek sekundy za długo.
    A potem…
    Potem było im cholernie trudno powstrzymać się przed samymi sobą. Znał dotyk jej skóry tak samo dobrze, jak znał układ zakrętów na torze. Wiedział, jak się porusza, jak pachnie, jak cicho wciąga powietrze, kiedy dłoń przesuwa się wzdłuż jej kręgosłupa. I może nie było w tym nic złego – byli dorośli, mieli prawo do swoich słabości. Ale ten dziwny model rodziny, który razem stworzyli, działał tylko dlatego, że trzymali się granic. A to? To byłoby ich przekroczenie. Poza tym… gdyby Tony się obudził i zobaczył ich razem…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Scott nie chciał mieszać mu w głowie. Chłopak był bystry, łączył fakty szybciej, niż dorośli potrafili wymyślić kłamstwo. To, co widział wieczorem, musiało zgadzać się z tym, co widział rano.
      A jednak.
      Scott sięgnął po butelkę, którą Nina wcześniej otworzyła, i dodatkowy kieliszek. Usiadł obok niej. Nalał jej wina, a potem sobie - ale mniej - tak, żeby potem mogłam wsiąść za kierownicę.
      Uniósł kieliszek i rzucił z tym swoim lekkim półuśmiechem:
      – Jedna lampka mi oczywiście nie zaszkodzi.
      Ich kolana prawie się stykały. A granica była cienka.
      Scott igrał z ogniem. Wiedział o tym.
      Wiedział, zanim sięgnął po kieliszek. Wiedział, zanim usiadł obok niej – bliżej, niż powinien.
      A jednak to zrobił.
      I robił to nie po raz pierwszy.
      Za każdym razem obiecywał sobie, że będzie ostrożniejszy, że nauczył się na własnych błędach, że wyznaczy jasne granice, których nie przekroczy. Ale potem był taki wieczór jak ten. I Nina. I bliskość, która nie powinna znaczyć więcej, niż znaczyła, a jednak zawsze znaczyła wszystko.
      To był ich schemat. Znajomy, destrukcyjny, ale tak cholernie trudny do przełamania. W takich sytuacjach ktoś zawsze się sparzył.
      Czasem on. Czasem ona.
      Zwykle oboje.
      I może gdyby to była tylko ich historia, to byłoby łatwiejsze. Ale ich historia rozciągała się na całe ich życie. Na ich syna. Na ich decyzje, które nigdy nie dotyczyły tylko ich dwojga. Bo przez to wszystko żadne z nich nie potrafiło ułożyć sobie życia po swojemu.
      Scott próbował. Naprawdę próbował. Były kobiety, które pojawiały się w jego życiu – piękne, silne, mądre. Takie, które zasługiwały na coś więcej niż faceta, który zawsze będzie pod telefonem dla swojej byłej.
      I to zawsze tak się kończyło. Najpierw był zachwyt, honeymoon phase, a potem – Nina.
      Nie musiała robić niczego szczególnego. Wystarczyło, że zadzwoniła, a on odbierał. Wystarczyło, że Tony czegoś potrzebował, a Scott natychmiast się pojawiał. O każdej porze dnia czy nocy. Potrafił rzucić wszystko i pojechać na drugi koniec miasta, bo Nina miała trudny dzień, bo Tony go o to poprosił.
      Zarzucały mu, że daje sobą manipulować.
      Że jest na każde zawołanie. A on tłumaczył, że przecież chodzi o jego syna, nie o nią. Że Nina jest matką Tony’ego i zawsze będą w swoim życiu. Że cokolwiek by się nie działo, Tony będzie jego priorytetem.
      Nie każda potrafiła to znieść. A może po prostu żadna. I teraz, siedząc obok niej, czuł, jak wszystko się powtarza.
      Kieliszek wina. Ten specyficzny zapach jej perfum. I cichy głos w głowie, który mówił, że jeśli nie wyjdzie teraz – rano znów będzie żałował.

      Scott

      Usuń
  16. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  17. Scott nie odpowiedział od razu.
    Zamiast tego oparł się wygodniej, obracając w palcach nóżkę kieliszka, jakby to w nim szukał odpowiedzi. Czerwone wino lśniło w półmroku, kręciło się leniwie w szkle. Jej słowa wypełniły przestrzeń między nimi, utkwiły gdzieś między przeszłością a tym, co teraz.
    Pamiętał.
    Pamiętał tamten wieczór w Mediolanie aż za dobrze.
    Zmęczenie po wyścigu, które zniknęło przy pierwszym łyku taniego wina. Ciepły, letni wiatr na dachu hotelu, zapach asfaltu i spalonej gumy wciąż unoszący się w powietrzu. Jej śmiech – szczery, bez zahamowań, inny niż teraz.
    I to, jak wtedy wszystko wydawało się łatwe.
    Mieli po dwadzieścia kilka lat i całą przyszłość przed sobą. Żyli prędkością, ambicjami, szalonymi planami.
    Wydawało im się, że są inni.
    Że nigdy nie skończą jak ich rodzice.
    A potem życie zrobiło to, co zawsze robi – rozrzuciło ich po różnych drogach i w końcu zderzyło z rzeczywistością.
    Scott uśmiechnął się krzywo, przechylając lekko głowę w jej stronę.
    – Tony nie wie, że „cool tata z tatuażami i szybkim samochodem” to nie zawsze wygrana konfiguracja.
    Przetarł dłonią brodę, zamyślony.
    – Ale pamiętam ten wieczór. – Jego głos był cichszy, bardziej zamyślony. – I pamiętam, jak powiedziałaś wtedy, że jeśli kiedykolwiek będziesz mieć dzieci, to nigdy nie pozwolisz im dorastać w świecie, który może je połknąć.
    Odwrócił głowę i spojrzał jej prosto w oczy.
    – A jednak tu jesteśmy.
    Zaciągnął powietrze przez zęby, jakby próbował zebrać myśli, ale to nic nie dało.
    Pytania odbijały się echem w jego głowie, ale najmocniej uderzyło go to ostatnie.
    Nie chciałbyś… jeszcze raz spróbować? Może… mieć jeszcze jedno dziecko?
    Scott przechylił głowę, zaciskając palce na kieliszku, choć nie zrobił ani jednego łyka więcej.
    A on czuł, jak coś ściska go w środku, jakby nagle znalazł się na torze, gdzie wszystkie kontrolki ostrzegawcze migały, a on i tak wciskał gaz.
    Ona zawsze była jego pułapką. Jego strefą bezpieczeństwa i najgorszym uzależnieniem jednocześnie. Westchnął, odchylił głowę do tyłu, patrząc na sufit przez dłuższą chwilę, jakby tam szukał odpowiedzi.
    – Nie wiem, Nina – powiedział w końcu, jego głos był niższy, bardziej zamyślony. – Czasem mam wrażenie, że wszystko już próbowałem. I za każdym razem kończyło się tak samo.
    Przetarł dłonią brodę, jakby chciał zetrzeć myśli, które kłębiły się w jego głowie. Przez chwilę trwał w tej ciszy, którą sama stworzyła.
    Podniósł kieliszek, ale zamiast się napić, spojrzał na wino, jakby widział w nim odpowiedzi, których nie miał.
    – Może inni nie potrafią z jaki wytrzymać – zażartował. Tak na prawdę to on był winny rozpadu wszystkich swoich związków. Jego życie uczuciowe było nadzwyczaj ciekawe, był kochliwy, ale równie szybko się nudził. Nie było kobiety, która była w stanie zatrzymać go przy sobie na dłużej.
    Znowu na nią spojrzał. Odetchnął głęboko, jakby próbował zebrać myśli, zanim cokolwiek powie.
    Nie teraz.
    To skomplikowane.
    Chciał to powiedzieć. Chciał użyć tych słów jak tarczy, jak zawsze, gdy rozmowy z Niną zbaczały na te rejony, których unikali. Ale tym razem czuł, że nie przejdą mu przez gardło.
    Bo miała rację.
    Nina patrzyła na niego inaczej niż zwykle. Nie z tą nutą kpiny, którą często wplatała w rozmowy. Nie jak na kogoś, kogo dobrze zna i jednocześnie nie zna wcale. Przetarł dłonią twarz, jakby to mogło mu pomóc ułożyć myśli w coś spójnego.

    OdpowiedzUsuń
  18. Z Niną zawsze było tak, że balansowali na krawędzi. Zbyt blisko, żeby być tylko rodzicami Tony’ego. Zbyt daleko, żeby nazwać to związkiem. A gdzieś pomiędzy… tkwiło wszystko to, czego nigdy nie mieli odwagi nazwać.
    Jego wzrok padł na jej dłoń, która spoczywała na poduszce między nimi. Wystarczyłby jeden ruch, żeby ją dotknąć.
    Nie zrobił tego.
    Ale nie odsunął się też.
    Jego uśmiech był lekki, prawie niewidoczny. Jakby próbował zrzucić z siebie powagę tego momentu.
    Scott przez chwilę milczał. Nie dlatego, że nie miał nic do powiedzenia—miał aż za dużo. Ale nie był pewien, czy cokolwiek z tego powinien wypowiedzieć na głos.
    – Wydaje mi się, że moje życie… już ułożone.
    Spojrzał na nią. Nie wycofała się, nie odwróciła wzroku. Czekała.
    – Może nie w taki sposób, w jaki wszyscy by tego oczekiwali – dodał po chwili. – Ale jest.
    Oparł się wygodniej, odchylił głowę do tyłu i zapatrzył się w sufit, jakby to mogło mu pomóc poukładać myśli.
    – Wiesz, Nino… ja cały czas próbuję. Może nie tak, jak powienienem. Może nie tak, jak ktoś inny by to zrobił. Ale próbuję. – Uśmiechnął się lekko, choć nie było w tym uśmiechu nic wesołego. – Po prostu nie zawsze mi wychodzi.
    Przeniósł na nią wzrok. Jej oczy były czujne, uważne, trochę ciepłe, trochę badawcze.
    – I może to nawet dobrze – powiedział ciszej. – Tak jest… wygodnie.
    Nie skłamał.
    Był przy Tony’m. Miał swoje miejsce w jego życiu. Był częścią tej… dziwnej, niekonwencjonalnej układanki, którą razem z Niną stworzyli. I tak naprawdę nigdy nie był pewien, czy chciał czegoś innego. Czy był gotów na coś więcej.
    – A może po prostu jestem tchórzem – dodał z lekkim, ironicznym uśmiechem, jakby próbował zbagatelizować własne słowa.
    Scott uniósł kieliszek do ust, ale zanim zdążył się napić, zaśmiał się cicho pod nosem.
    – Wiesz, gdybym był jak mój stary, to byśmy dawno byli po ślubie – powiedział, unosząc lekko brwi, jakby sam rozważał tę alternatywną rzeczywistość. – A potem zdradzałbym cię przy każdej możliwej okazji i udawał, że nie znam własnych dzieci spoza małżeństwa.
    To była akurat prawda. Jego ojciec nigdy nie należał do wzorów, które można naśladować.
    – I jak na to patrzę… – Scott wzruszył ramionami, w końcu upijając łyk. – To jednak nasz układ jest lepszy.
    Podniósł kieliszek w lekkim geście toastu, jakby właśnie to było największym życiowym osiągnięciem – nie zostać swoim własnym ojcem.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  19. I brak zobowiązań, pomyślał. Poniekąd. Bo w każdej chwili mogł stąd wyjść, zająć się swoimi sprawami, sypiać z kim chciał, i być tym wyidealizowanym ojcem, który na wszystko pozwala i daje więcej, niż można sobie wymarzyć. A przy tym nikogo nie ranił, nikt nie robił mu wyrzutów, nie miał wobec niego zbyt dużych oczekiwań. Zaśmiał się cicho, nie prześmiewczo, raczej dostrzegając ironię sytuacji.
    Scott uniósł kieliszek do ust, ale zanim zdążył się napić, zastygł na ułamek sekundy, jakby coś właśnie przyszło mu do głowy. Spojrzał na Ninę kątem oka, udając zamyślenie, choć w jego spojrzeniu błysnęło coś, co zdradzało, że właśnie zamierzał rzucić jakąś uwagę.
    – Wiesz – zaczął powoli, tonem kogoś, kto właśnie odkrył pewną oczywistość – swoją drogą wygodniej mieć jednego ojca do większej liczby dzieci.
    Rzucił to lekkim tonem, ale doskonale wiedział, co robi. Było to jak szybka zmiana biegu na zakręcie – płynna, instynktowna, konieczna, żeby nie wypaść z trasy.
    Obrócił w palcach swój kieliszek, jakby rzeczywiście analizował temat, pozwalając, by chwila ciszy rozciągnęła się między nimi. Potem, z nonszalancką pewnością siebie, oparł się wygodniej na kanapie i dokończył:
    Zobaczył, jak kąciki ust Niny drgnęły, ale nie do końca była to jeszcze reakcja, którą chciał wywołać. Więc dodał więcej, z pełną premedytacją, pogłębiając swoją nonszalancję, tak jak robił to zawsze, gdy temat stawał się zbyt osobisty, kontynuował, przybierając bardziej żartobliwy, prawie pouczający ton:
    – Przynajmniej przetestowany. Sprawdzony model. Wiadomo, czego się spodziewać. – Podniósł dłoń, jakby odhaczał kolejne punkty w niewidzialnej liście. – Wiadomo, jak wygląda, jakie ma geny, czym się interesuje… No i nie ma ryzyka, że okaże się psychopatą.
    Uśmiechnął się kącikiem ust, zerkając na nią spod przymrużonych powiek, a potem wzruszył ramionami z udawaną nonszalancją.
    – A tak… nigdy nie wiesz, na co trafisz. Możesz skończyć z kimś, kto nie dość, że nie będzie się nadawał na ojca, będzie jeszcze genetycznym rozczarowaniem.
    Podniósł kieliszek do ust i w końcu napił się wina, nie spuszczając z niej wzroku. Było coś w tej rozmowie – coś znajomego, lekkiego, ale jednocześnie pełnego czegoś niewypowiedzianego, jakby każde zdanie mogło mieć drugie dno. A może tylko mu się wydawało? Może to była po prostu kolejna noc, kolejne wino, kolejna ich wymiana ciosów i półprawd, w których żart był tylko fasadą.
    Odchylił się wygodniej i pokręcił głową, udając rozbawienie.
    – Po prostu dobrze przemyśl swoją strategię, Nin. Takie decyzje wymagają solidnej analizy ryzyka.
    Spojrzał na nią uważnie, a potem, jakby dopiero teraz dotarło do niego, co właściwie powiedział, dodał z nieco łagodniejszym uśmiechem:
    Scott przeszedł na ten żartobliwy ton celowo. Wiedział, że jeśli pozwoli, by rozmowa poszła w kierunku, który Nina zasugerowała – wprost, bez znieczulenia – zrobi się ciężko. A on nie chciał, żeby zrobiło się ciężko. Nie w tej chwili. Nie po winie i tych wszystkich słowach, które unosiły się w powietrzu jak dym po wyścigu – duszące, lepkie i trudne do rozproszenia.
    I dopiero wtedy sięgnął po butelkę i dolał jej wina. Właśnie tak. Jakby nic się nie stało. Jakby to była tylko kolejna rozmowa między nimi. Jakby wszystko było tak proste, jak udawał.
    Scott nie potrafił nazwać tego, co do niej czuł. Może nawet nie chciał. Ich relacja nigdy nie należała do spokojnych, a on, choć lubił kontrolę, nigdy nie miał jej w pełni, gdy chodziło o Ninę. Byli jak dwa bieguny tego samego magnesu – przyciągali się i odpychali z siłą, której nikt poza nimi nie potrafił zrozumieć. Fundowali sobie emocjonalny rollercoaster, raz pędząc w górę, gdzie świat zdawał się idealny, by zaraz potem runąć w dół, prosto w piekło, które sami sobie tworzyli.
    To nigdy nie było dla nich zdrowe.
    Przechodzili od faz miłości do wielkich awantur, od pojednania do rozstań w wielkim stylu. Zawsze w skrajnościach. Nigdy pomiędzy.

    OdpowiedzUsuń
  20. Aż w końcu ona uciekła. I to nie było zwykłe zerwanie, nie było burzliwej kłótni, po której trzaska się drzwiami, by wrócić kilka dni później. Nina zabrała ze sobą coś więcej niż tylko siebie. Zabrała jego syna. I nie powiedziała mu o tym przez lata.
    Tego nie dało się wybaczyć.
    A jednak… jakoś to zrobił.
    Może nie do końca, może nie w sposób, który byłby podręcznikowy i terapeutycznie akceptowalny, ale zrobił. W pewnym sensie. Przepracował to. Przestał mieć do niej żal.
    A raczej nauczył się z nim żyć.
    Zrozumiał, że nie da się wrócić do tamtych dni i zmienić decyzji, które już zapadły. Nie da się ich cofnąć, tak jak nie da się cofnąć wyścigu, w którym wypadłeś z toru, rozbiłeś samochód i straciłeś punkty w klasyfikacji. Możesz tylko jechać dalej, dostosować strategię i nie popełnić tego samego błędu następnym razem.
    A Nina?
    Była częścią jego życia, czy tego chciał, czy nie.
    Może dlatego wciąż tu siedzieli. W tym salonie, w tej rozmowie, w tym napięciu, które czuł pod skórą. Może dlatego wciąż wracali do tego samego punktu, nawet jeśli w innej konfiguracji.
    Scott odłożył swój pusty już kieliszek na stolik i potarł dłonią szczękę, jakby zbierał myśli. Wiedział, że w jego głowie krążyło teraz zbyt wiele rzeczy naraz, a on nie był typem człowieka, który pozwalał sobie na takie dywagacje. Nie w takiej rozmowie. Nie z Niną.
    Odetchnął, po czym spojrzał na nią już poważniej.
    – Nie myślałem o kolejnym dziecku – powiedział w końcu, tonem spokojnym, ale jednoznacznym. – Właściwie… nigdy nie rozważałem tego na serio. Nie teraz. Nie w tym momencie życia.
    Nie było w tym żartu, nie było próby rozładowania atmosfery. Po prostu prawda.
    – Mój grafik i tak jest wypełniony po brzegi – kontynuował, przesuwając dłonią po udzie, jakby chciał czymś zająć ręce. – Wyścigi, Tony, cała reszta… Chcę poświęcać mu sto procent swojej uwagi. Może to głupie, ale mam wrażenie, że w jakimś stopniu próbuję mu zrekompensować te lata, kiedy mnie przy nim nie było.
    Przetarł dłonią kark, patrząc gdzieś w bok. Nie było łatwo mu to powiedzieć, nie wprost, nie do niej.
    – Nie wiem, czy można to nadrobić, ale próbuję. Wiem, że jest już duży, że ma swoje życie, swoje sprawy, ale… – Wzruszył ramionami, krzywiąc się lekko. – Wciąż mam w sobie to poczucie, że zawaliłem. Że ojciec powinien być od początku.
    Westchnął cicho, a potem, jakby nagle sobie o czymś przypomniał, zaśmiał się pod nosem.
    – Chyba w ten sposób się różnię od mojego starego. On nie miał żadnych wyrzutów sumienia wobec… — urwał, bo Max był kolejnym ryzykownym terytorium.
    Zerknął na Ninę i tym razem w jego spojrzeniu nie było już ironii. Tylko zmęczona świadomość tego, że nie wszystko da się naprawić, ale niektórych błędów nie warto popełniać dwa razy.

    Scott

    OdpowiedzUsuń
  21. Scott przyjął jej słowa z krótkim, niskim śmiechem – tym samym, który zawsze zwiastował, że coś go jednocześnie rozbawiło i zaintrygowało.
    – Nie doceniasz mojego potencjału – mruknął, odchylając się na kanapie i rozkładając ręce na oparciu, jakby właśnie wygrał jakąś niewidzialną rozgrywkę. Spojrzał na nią kątem oka, jakby chciał zobaczyć, czy kupuje jego pół-żart, pół-prawdę. Wolał już tę wersję siebie – tego, który balansuje na granicy humoru i refleksji, zamiast wchodzić w poważne rozmowy, których końca nie umiałby przewidzieć. Ale jej spojrzenie – ciepłe, ale czujne – przypomniało mu, że ta rozmowa to coś więcej niż tylko przerzucanie się żartami. Prawda była taka, że Scott nie wyobrażał sobie założenia tradycyjnej rodziny, wzięcia ślubu, a przede wszystkim kolejnych dzieci. Jak miałby podzielić swój czas między dwa domy? Poświecić wystarczająco dużo uwagi dwojgu dzieci, tak, by żadne z nich nie czuło się pokrzywdzone? To mogło zadziałać tylko wtedy, kiedy matką drugiego dziecka byłaby Nina. A to nie wchodziło w grę.
    Zamilkł na moment. Jej słowa o pracy, o ojcu, o tym, że temat dzieci był dla niej zamknięty… Nie wiedział, dlaczego poczuł przy tym lekkie ukłucie. Może dlatego, że po raz pierwszy uświadomił sobie, jak bardzo się zmienili.
    Odwrócił wzrok na chwilę, jakby zbierał myśli. Wiedział, że nie powie jej tego na głos, ale czasami myślał, że gdyby nie Tony, on i Nina dawno rozeszliby się w dwie różne strony świata i nigdy więcej nie spojrzeli za siebie.
    Nie był pewien, czy to, co ich łączyło, było miłością w tym klasycznym, podręcznikowym znaczeniu. Może kiedyś było. A może zawsze była to jakaś inna, mniej definitywna wersja uczucia – coś pomiędzy potrzebą, przyzwyczajeniem, chemią, historią, której nie dało się napisać na nowo.
    Słowa Niny rozbrzmiały w pokoju jak cichy trzask iskry w ciemności. Scott poczuł, jak gdzieś w jego wnętrzu coś się napina – subtelnie, ale wyraźnie. Tak jak napięta jest struna tuż przed pęknięciem.
    Max.
    To jedno imię wystarczyło, żeby w jego ciele pojawiła się ta znajoma mieszanka napięcia i zniecierpliwienia. Odchylił się lekko do tyłu, ale jego palce zacisnęły się na oparciu kanapy zbyt mocno, jakby w ostatniej chwili powstrzymał się od bardziej wyrazistej reakcji. Odruchowy tik, którego sam do końca nie kontrolował.
    Nie patrzył na Ninę od razu. Wzrok zatrzymał na butelce wina stojącej na stoliku. Przez sekundę rozważał, czy nie nalać sobie jeszcze jednego kieliszka – nie dlatego, że potrzebował więcej alkoholu, ale dlatego, że potrzebował jakiegoś pretekstu, żeby nie musieć odpowiadać od razu. Temat Maxa był czymś, co teoretycznie już dawno powinien był przepracować. Powinien. Ale to nie znaczyło, że tak się stało.
    To była stara historia, zamknięty rozdział, coś, co miało już nie mieć dla niego znaczenia. A jednak, mimo upływu czasu, gdzieś w głębi nadal w nim tkwiło – jak zadra, zbyt mała, by krwawić, ale zbyt głęboko wbita, by móc o niej zapomnieć.
    ——
    To był zwykły weekendowy poranek. Jego czas z synem. Scott wstał wcześnie, jak zawsze. Wypił kawę, wrzucił na siebie bluzę i pojechał z Tonym na trening. Chłopiec zapomniał książki, która była mu potrzebna na poniedziałek, Scott zostawił go więc w szkółce z trenerem i postanowił załatwić to od razu
    Podjechał pod mieszkanie Niny z automatyczną pewnością, bez zastanowienia. Przecież to nie było nic niezwykłego – wchodził tu setki razy, drzwi znały jego dotyk, a klamka pod jego dłonią poddała się z taką łatwością, jakby to wciąż było jego miejsce.
    To, co zobaczył w środku, sprawiło, że stanął w miejscu.
    Max.
    Był w salonie, tylko w dżinsach, z mokrymi jeszcze włosami, które w tej chwili wyglądały na jeszcze bardziej roztrzepane niż zwykle. Oparł się nonszalancko o framugę, jakby to miejsce należało do niego. Jakby on należał do tego miejsca.
    Scott nie potrzebował więcej dowodów.
    Nie było żadnych niedopowiedzeń, żadnych wątpliwości, żadnych wymówek, które mogłyby sprawić, że ten obraz miałby inne znaczenie.

    OdpowiedzUsuń
  22. Czuł, jak w jednej sekundzie wypełnia go coś pierwotnego, coś, co znał aż za dobrze – ta fala gniewu, która nigdy nie nadchodziła powoli. W jednej chwili nie było nic, w drugiej – absolutne rozszalałe piekło.
    – Co ty tu robisz? – warknął przez zaciśnięte zęby.
    – Myślałem, że to oczywiste.
    Nie pamiętał dokładnie, co powiedział. Coś ostrego, coś pełnego jadu. Coś, co sprawiło, że Max wstał i odrzucił kubek na stół z tym swoim aroganckim uśmiechem, który zawsze doprowadzał Scotta do szału.
    – Masz z tym jakiś problem?
    Max nie miał okazji powiedzieć więcej, bo Scott popchnął go tak mocno, że tamten uderzył plecami o ścianę. Ale zamiast się odsunąć, w tej samej sekundzie rzucił się do przodu i wpadli na siebie jak dwa ładunki wybuchowe. Był wściekły.
    I nawet nie wiedział, na kogo bardziej – na Maxa, na Ninę, na siebie samego.
    Zanim zdążył pomyśleć, jego dłoń zacisnęła się na kołnierzu Maxa, a sekundę później szarpnął go na siebie. Max się wyrwał, popychając go do tyłu. Stół się zachwiał, kubek przewrócił, kawa rozlała się na drewniany blat.
    Wszystko trwało sekundy.
    Nina była między nimi, nim Scott zdążył zrobić kolejny krok. Jej dłoń wylądowała na jego klatce piersiowej, lekko, ale stanowczo, jakby czuła, że jeśli tego nie zrobi, to za chwilę ktoś oberwie.
    – Wyjdź – powiedziała cicho, ale jej głos nie pozostawiał pola do negocjacji.
    Scott spojrzał na nią, potem na Maxa, potem znowu na nią.
    A potem, zanim ktokolwiek zdążył powiedzieć coś jeszcze, po prostu się odwrócił i wyszedł.
    Trzasnął drzwiami mocniej, niż powinien.
    ——
    Max był jego bratem, a Nina była… czymś, co wydawało mu się jego własnym kawałkiem świata. A potem granice się zatarły, lojalności się rozmyły, a był zbyt wściekły, żeby to zrozumieć, i zbyt dumny, żeby kiedykolwiek zapytać „dlaczego?”.
    Zacisnął szczękę i na ułamek sekundy spojrzał na Ninę.Ona go obserwowała. Nie z satysfakcją, nie z wyrzutem. Raczej z tym swoim typowym, nieznośnie przenikliwym spokojem, który mówił mu, że widzi więcej, niż chciałby jej pokazać.
    Scott odetchnął i sięgnął po swój kieliszek, choć nie napił się od razu. Przekręcił go lekko w palcach, jakby analizował każdy refleks światła odbijający się od jego powierzchni.
    – Wątpię, żeby miało to dla niego znaczenie – powiedział w końcu, a jego głos brzmiał niemal neutralnie.

    Scott

    OdpowiedzUsuń