Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] Make me a monster

DEBBIE GRAYSON, 26. Police Officer - NYPD - 77th Precinct. 


Deborah Violette Grayson, 10.02.1999. Master of Public Administration. Początkująca policjantka, świeżo po Akademii. Córka zmarłego w akcji funkcjonariusza DEA. Starszy brat - prokurator z traumą, młodsza siostra - bezrobotna z depresją. Matka z nieskończonymi pokładami ciepła i nieustanną żałobą. 


Dom rodzinny zawsze kojarzył jej się z ciepłem, idealnym sernikiem bez rodzynek i najlepszym, bo nie za słodkim, kakao. Uwielbiała dziergane przez matkę skarpety i swetry, bo wtedy wszyscy mieli nieodparte wrażenie, że ogrzewa ich miłość kobiety, dla której byli całym światem. 

Ich perfekcyjny świat zadrżał w posadach, kiedy piętnastego listopada dwa tysiące dziewiętnastego roku do ich domu zapukało trzech agentów DEA. Mieli złe wieści, a za plecami dyskretną panią psycholog. Wszyscy wiedzieli, że taki dzień może nadejść, ale nikt nie spodziewał się tego, że Steven Grayson zostanie zabity w rutynowej akcji. Nie wtedy, kiedy rankiem obudził żonę świeżo zaparzoną kawą i kibicował najstarszemu synowi podczas egzaminu. Nie wtedy, kiedy wszyscy żyli w przekonaniu, że ten dzień będzie jak każdy inny i wieczorem spotkają się na wspólnej kolacji.

Jako rodzina mieli wiele rytuałów, które przestały mieć znaczenie po śmierci ojca. Mike wyprowadził się z domu, twierdząc, że atmosfera jest zbyt duszna. Debbie wynajęła pokój w akademiku, bo tak łatwiej było jej się skupić na studiach, a Maddie stwierdziła, że spróbuje się zabić. June Grayson, wdowa i matka, została z tym wszystkim sama, a jednak nadal miała w sobie tyle siły i ciepła, aby zawalczyć o własne dzieci.

Debbie już w trakcie studiów zaczęła praktyki w New York City Hall, gdzie następnie rozpoczęła jednoroczny staż, aby ostatecznie pracować na stanowisku analityka politycznego. Bezczynność za biurkiem była dla niej druzgocąca, dlatego bez wiedzy matki złożyła papiery do akademii policyjnej i robiła od tej pory wszystko, aby pójść śladami ojca.

Teraz na kolację spotykają się dwa razy w miesiącu. Matka nie może na nią patrzeć, brat bredzi farmazony, a siostra żyje we własnym świecie. Ich dom rodzinny już nie kojarzy się Debbie z ciepłem, a  przymusem i sztucznymi uśmiechami. Ale przychodzi, pieczołowicie dbając o wolne w grafiku. Przychodzi też Mike ze swoim chłopakiem i towarzyszy im nieobecna duchem Maddie. June udaje zachwyt i szczebiocze nad sukcesami swoich dzieci. 

Dlatego po każdym rodzinnym wieczorze Debbie z ulgą wraca do maleńkiego mieszkania, które współdzieli z przyjaciółką.

54 komentarze

  1. Zimowe słońce wisiało nisko nad nieboskłonem, a jego wpadające przez opalcowaną witrynę kawiarni promienie raziły Iana w oczy. Przymrużył powieki i głębiej naciągnął na głowę wystający spod kurtki kaptur, starając się schować twarz w rzucanym przez niego cieniu. W przeciwieństwie do czterech osób stojących przed nim w kolejce, nie zerkał na ścianę nad głowami dwóch uwijających się pracownic, gdzie znajdowało się wypisane kredą menu. Nie był tutaj po raz pierwszy i wiedział, co zamówi.
    W planach nie miał niczego szczególnego. Zamierzał wypić kawę w zaparkowanym nieopodal samochodzie, a następnie włączyć aplikację Ubera i zobaczyć, co przyniesie dzień. Jego stali klienci jeszcze w ostatnich dniach zostali przez niego odpowiednio zaopatrzeni, więc z żadnym z nich nie był umówiony, ani też nie spodziewał się pilnych telefonów, po odebraniu których zamiast powitania miałby usłyszeć Ian, poratuj. W dni takie jak ten życie wydawało się proste i choć Ian wiedział, że to tylko ułuda, uważał, że nic się nie stanie, jeśli raz na jakiś czas będzie się nią karmił.
    Stojąc z pochyloną głową, od niechcenia i wyłącznie dla zabicia czasu przeglądał wiadomości na telefonie, by po chwili przesunąć się o krok do przodu w kolejce. Mężczyzna w średnim wieku chwycił papierową podstawkę z czterema kawami na wynos i ruszył ku wyjściu, a kiedy otworzył drzwi, do wnętrza lokalu wpadł chłodny podmuch. Ian wzdrygnął się i podniósł wzrok, jakby chciał się upewnić, że drzwi zostaną szybko zamknięte, ale na tle rażącego światła dostrzegł przeciskające się w progu sylwetki. Ktoś kogoś przepraszał, ktoś inny zaśmiał się cicho, wreszcie mężczyzna z czterema kawami wyszedł, a powstałą po nim pustkę wypełnił postawny mundurowy. Hunt nie potrafił dostrzec rysów jego twarzy, ponieważ te ginęły w głębokim cieniu rzucanym przez poświatę rozświetlającą całą jego postać – cholerne, zimowe słońce – ale nie musiał ich widzieć, by rozpoznać w funkcjonariuszu Louisa.
    I to by było na tyle z miłego dnia, przeszło mu przez myśl na chwilę przed tym, jak skrzyżowały się ich spojrzenia.
    — Ian. — Starszy od niego o cztery lata mężczyzna uśmiechnął się lekko na jego widok i jedno Ian musiał przyznać – niezależnie od okoliczności oraz tego, w jak paskudnym humorze nie byłby Louis, zawsze, kiedy na siebie wpadali i wymieniali krótkie spojrzenia, kąciki jego ust wyginały się ku górze.
    — Louis — rzucił krótko, bardziej jakby stwierdzał fakt jego pojawienia się, niż w ramach przywitania. Dopiero kiedy Lou przesunął się, by stanąć za nim w kolejce, Ian spostrzegł, że nie był sam. Tuż za nim czaiła się młoda kobieta, tak drobna, że początkowo zginęła w cieniu sylwetki starszego Hunta. Policyjny mundur nie dodawał jej ani trochę powagi i Ian – choć nie mógł tego wiedzieć – gotów był przysiąc, że jej twarz wydawała się bardziej delikatna w nim, niż kiedy była ubrana po cywilnemu. Powiódł za nią wzrokiem, kiedy poszła za Louisem i stanęła przy nim, a kiedy przeniósł spojrzenie na brata, dostrzegł, że ten spod lekko zmarszczonym brwi przygląda mu się z lekką konsternacją.
    Ian odchrząknął i odwrócił się tyłem do nich, a przodem do dwóch pozostających przed nim w kolejce osób. Czy akurat dziś, kiedy dosłownie czuł na plecach oddech Louisa, absolutnie wszyscy musieli składać tak duże zamówienia?

    Baby, angels like you can't fly down hell with me 🖤

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  2. [Ja to chyba muszę mieć oko na to co się tutaj dzieje, aby biznes się nie posypał. 👀❄️
    Dobry! Szkoda mi tej Debbie, ale widać, że dziewczyna jako tako daje sobie radę w życiu. I pani policjantka, hp ho. Odpowiedzialny zawód, a w dodatku jeszcze musiała znosić tyle ze strony współpracowników. 🥲
    Baw się z nią dobrze!]

    Bridget Calloway, Sophia Moreira
    Rhys Hogan & Zane Maddox

    OdpowiedzUsuń
  3. Ian nie znał dorosłego Louisa. Rozdzielono ich po głośnej interwencji policji oraz opieki społecznej, kiedy mieli po sześć i dziesięć lat. Zawiódł ich system, ponieważ od tamtej pory trafiali do różnych ośrodków i rodzin zastępczych, nie mogąc spotkać się gdzieś po drodze. To, że dziś mieli ze sobą kontakt, zawdzięczali wyłącznie determinacji Lou, który nie zaniechał walki o ich relację mimo tego, że Ian dawno postawił na niej krzyżyk.
    Ian dobrze pamiętał ten wieczór. Louis robił im na kolację kanapki z masłem orzechowym, którego resztki z trudem wygrzebywał ze słoika. Było go tak mało, że suche kromki były ledwo maźnięte słodkim smarowidłem, ale obaj wychodzili z założenia, że lepsze to, niż pójście spać z pustym brzuchem. Podając Ianowi talerz Louis powiedział, żeby się nie martwił; że zawsze, bez względu na okoliczności, będą razem.
    Następnego dnia, kiedy o poranku rozległo się pukanie do drzwi, dziesięcioletni Louis poderwał się z miejsca i pobiegł otworzyć. Nie musiał nawet się starać, żeby wyprzedzić w tym matkę i ojca, którzy spali kamiennym snem w niewielkiej sypialni, będąc zbyt naćpanymi bądź pijanymi – Ian nie wiedział, co akurat wczorajszego wieczora wpadło im w ręce – by otworzyć oczy. Do ich mieszkania weszło dwóch funkcjonariuszy policji oraz kobieta w średnim wieku i sześcioletni Ian wiedział, co to oznacza. Zrozumiał również, że to Lou zgłosił do odpowiednich służb to, czego nie dostrzegali bądź nie chcieli widzieć sąsiedzi.
    — Zobaczysz, teraz będzie nam lepiej — powiedział do młodszego brata, kiedy kobieta wyprowadzała ich z zapuszczonego mieszkania, a do ich uszu dolatywały krzyki policjantów starających się dobudzić dwójkę ćpunów, którzy od kilku lat konsekwentnie ignorowali własne dzieci.
    Gówno prawda, Louis, miał ochotę powiedzieć mu po czasie Ian. Nie było nam lepiej. Mi nie było lepiej.
    Sześcioletni Ian Hunt nie mógł wybaczyć starszemu bratu złamania złożonej obietnicy. Dziś, będąc dorosłym, również nie potrafił się na to zdobyć.
    Debbie.
    Rozbawiła go. Spojrzał na nią przez ramię i uśmiechnął się lewym kącikiem ust, doceniając żart. Na Louisa, który poinformował koleżankę z pracy o łączącym ich pokrewieństwie, nie zwrócił uwagi. Nie mieli o czym ze sobą rozmawiać, więc tego nie robili, a kiedy już zdarzało im się wymienić kilka zdań, te nie należały do najprzyjemniejszych. To dlatego Ian nie tylko nie spoglądał na Louisa, ale też uparcie milczał. Ciszę zapadłą pomiędzy ich trójką przerwała dopiero młoda policjantka.
    — Mają — poinformował zdawkowo, a następnie wycofał się o dwa kroki, tym samym robiąc miejsce kobiecie, która w ten sposób mogła podejść do lady i znaleźć się bliżej menu. Delikatnie skinął na nią głową, jakby chciał ją do tego zachęcić. Przed nim w kolejce znajdowała się już tylko jedna osoba i na dodatek właśnie przykładała kartę do terminala, płacąc za zamówienie.
    — Jaką pijesz kawę, Debbie? — spytał Ian zza jej pleców. Odwrócona do niego tyłem, nie mogła widzieć, że w trakcie zadawania tego pytania patrzył wyzywająco wprost na Louisa, który w odpowiedzi zgromił go spojrzeniem pod tytułem ani się waż. Debbie na pewno nie wiedziała. Nie wiedziała, że Ian był dilerem. Nie wiedziała, że Louis dawał mu cynk, kiedy powinien bardziej uważać i krył go, kiedy było to konieczne. Serce młodszego Hunta szybciej zabiło w piersi na myśl o tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby Debbie wiedziała i chcąc zrobić na złość bratu, miał ochotę pociągnąć za ten klocek, by sprawdzić, czy układana misternie wieża w końcu runie, czy jednak jeszcze trochę wytrzyma. Bo co tego, że runie, nie miał najmniejszych wątpliwości – pozostawało to wyłącznie kwestią czasu.

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  4. Ian miał pewność, że Louis go nie sprzeda. Może wcale nie tak rzadko gryzło go z tego powodu sumienie; może budził się w środku nocy, zlany zimnym potem i pluł sobie w twarz, bo nie tak powinien postępować, ale Hunt nie mógłby wystawić młodszego brata funkcjonariuszom DEA. Nie po tym, jak dwadzieścia lat temu wydał go w ręce obcych ludzi. I choć nigdy o tym nie porozmawiali, Ian zdawał sobie z tego sprawę, a Louis wiedział, że Ian wie o tej słabości.
    Nie tylko Debbie nie miała o niczym pojęcia. Większość kolegów z pracy Louisa także żyła w błogiej nieświadomości, ale nie wszyscy. Było paru, których wiedziało. Przymykali na to oko ze znanych tylko sobie powodów, choć najbardziej prawdopodobnym było, że siedzieli głęboko w kieszeniach dilerów o znacznie większym wpływie, niż Ian i Zane razem wzięci. Kryształowo czystego gliny można było ze świecą szukać; większość z nich miała swoje brudne sekrety, ponieważ tak jak każdy, tak też funkcjonariusze stojący na straży prawa starali się jakoś przetrwać na tym popieprzonym świecie.
    Nie zdążył zapytać o to, jaką kawę Debbie piła po pracy. Nie zdążył także wejść na swoje miejsce w kolejce, by zamówić dla siebie małe flat white, a dla niej americano i pączka z nadzieniem pistacjowym, bo go ubiegła. Wystrzeliła przed siebie i złożyła zamówienie, choć była przy tym na tyle uprzejma i nie zapomniała o dwójce pozostawionych za plecami mężczyzn. Ian spojrzał na Louisa dokładnie w tym samym momencie, w którym ten prychnął cicho i choć bardzo się starał, nie potrafił powstrzymać cisnącego mu się na usta uśmieszku. Tak, ze swoim entuzjazmem i chęcią do działania Debbie faktycznie musiała być niegojącym się wrzodem na dupie jego starszego brata i choćby z tego względu Ian zaczynał ją lubić.
    — Może innym razem, Debbie — odparł, zwróciwszy się przodem do niej. Nie miał pewności, czy z jej strony było to celowe zagranie, ale oczywiste wykluczenie z tej rozmowy Louisa sprawiało mu dziką satysfakcję.
    Byli ostatnimi klientami, przynajmniej na ten moment. Sprzedawca, mający do pomocy dwie młode pracownice, zręcznie wydał ich zamówienie.
    — Americano i pistacja — recytował, wręczając we właściwe ręce kolejne pakunki. — Podwójne espresso i biała czekolada. — Louis przesunął się i chwycił kubek oraz włożonego w papierową torebkę pączka. — Flat white. — Ian jako ostatni podszedł do sprzedawcy, a nim wziął od niego kubek, sięgnął do kieszeni kurtki po portfel. Wyjął z niego kilka banknotów i ułożył je na plastikowej tacce, regulując w ten sposób rachunek za całą trójkę oraz zostawiając niewielki napiwek. Dopiero kiedy schował portfel na miejsce, złapał za kubek i skierował się w stronę wyjścia.
    — Do zobaczenia, Debbie — pożegnał się, na dłużej zatrzymując wzrok na twarzy kobiety. Coś hardego w jej spojrzeniu przytrzymało go w miejscu, nim wreszcie ponad jej głową popatrzył na brata, w następstwie czego na jego twarzy wykwitł sztucznie serdeczny uśmiech. — Pierdol się, Louis — rzucił beztrosko i wyszedł, nie oglądając się za siebie.

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  5. [Hej, dzięki za komentarz! Co do posterunku, w którym pracuje Mer, to faktycznie, nie mam tego uwzględnionego w karcie, totalnie jakoś mi to wyleciało z głowy podczas pisania karty, ale w sumie...czemu nie mogłyby pracować na tym samym :D Więc, masz może ochotę na wątek?]
    Mer

    OdpowiedzUsuń
  6. Louis miał rację. Nie powinna tego robić. Tak samo jak Ian nie powinien zapamiętywać jej imienia – w końcu była tylko kolejną partnerką jego starszego brata, od której powinien trzymać się z daleka. Dla swojego bezpieczeństwa.

    Jeżdżenie Uberem nie stanowiło wyłącznie przykrywki dla nielegalnego dochodu, jaki Ian czerpał z handlu narkotykami. Prawo jazdy zrobił, kiedy tylko osiągnął odpowiedni ku temu wiek i gdy przełamał początkowy stres związany z nabywaniem nowej umiejętności, szybko odkrył, że jazda samochodem go relaksowała. Stąd nie zastanawiał się długo, kiedy przyszło co do czego i musiał poszukać sobie zajęcia – ten pomysł przyszedł do niego sam, a że jazda Uberem nigdy nie była dla niego podstawowym źródłem utrzymania, to też daleko mu było do stereotypowego kierowcy Ubera. Czarny Cadillac CT5 nie był typowym samochodem, jakim rozwoziło się ludzi po imprezach, ale Hunt nic sobie z tego nie robił – w tym jednym względzie pozostawał egoistyczny i folgował sobie zarówno pod kątem finansowym, jak i estetycznym, ponieważ najzwyczajniej w świecie miał słabość do dobrych, ekskluzywnych samochodów. I kiedy na jeden z nich było go stać, po prostu go kupił.
    Miał gorszy dzień. Jeden z jego stałych klientów robił problemy. Awanturował się, twierdząc, że Ian nie dostarczył mu tyle towaru, na ile się umawiali. Z tym że w przeciwieństwie do sfrustrowanego urzędnika, szatyn miał dobrą pamięć i nie był zamroczony prochami. Od kilku miesięcy obserwował, jak Matthew się stacza. Brał coraz więcej i Hunt wiedział, że nieubłaganie zbliżał się moment, w którym Matthew przestanie być wypłacalny. Ian zamierzał wepchnąć go w ręce innego dilera, nim to nastąpi. W końcu urzędnikowi miało być wszystko jedno, kto będzie jego dostawcą, a Hunt nie miał ochoty na użeranie się z ćpunem, który popadł w nałóg tak głęboko, że nie było już dla niego odwrotu. Zawsze dyskretnie się wycofywał, kiedy czuł, że jego klienci zbliżają się do tej granicy, choć nie było to proste zadanie. Relacja pomiędzy dilerem a klientem była na tyle delikatna, a jednocześnie głęboka, że niektórzy zdawali się być uzależnieni nie tylko od narkotyków, ale także od człowieka, który im je dostarczał.
    Dlatego Ian był zmęczony i poirytowany. Przed oczami miał obraz Matthew, który najpierw krzyczał i mu wygrażał, a później płakał i go przepraszał. Ten zniknął dopiero, kiedy tego wieczora włączył aplikację Ubera i jednym kliknięciem potwierdził pierwszy kurs. Tak, jazda samochodem go relaksowała, a klienci zajmujący miejsce na tylnej kanapie Cadillaca skutecznie potrafili zaprzątnąć jego myśli czymś innym niż zastanawianie się, kiedy Matthew zaćpa i już się nie obudzi. Wystarczyło kilka rundek po mieście, kilka niezobowiązujących rozmów i Ian przestał pamiętać o uzależnionym urzędniku. Im późniejsza robiła się godzina, tym coraz bardziej podchmielone osoby woził, aż uznał, że ryzyko obrzygania skórzanej tapicerki stało się zbyt wysokie. Przez kilka minut przeglądał dostępne opcje, aż potwierdził ostatni na ten dzień kurs, po wykonaniu którego miał znaleźć się w odległości znośnej od własnego miejsca zamieszkania.
    Podjechał pod klub, który znał jeszcze z czasów, kiedy dopiero zaczynał handlować. Toczył się powoli wzdłuż bocznej uliczki i wyglądał przez przednią szybę, wypatrując osoby, która zareagowałaby na widok jego samochodu bardziej żywiołowo, niż inne. Wreszcie dostrzegł wyraźne poruszenie pośród trzyosobowej grupki, ktoś nawet machnął na niego i Ian zyskał pewność, że znalazł swoich klientów. Docisnął hamulec i ledwie toczące się auto stanęło w miejscu, a przyjaciele dosłownie wepchnęli do środka dziewczynę w króciutkiej, czarnej sukience. Jedno spojrzenie w odbicie we wstecznym lusterku wystarczyło, by ją poznał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Deborah, która zamówiła kurs, była tą samą Debbie, która lubiła pączki z nadzieniem pistacjowym.
      Jej niekontrolowany i niepowstrzymany chichot sprawił, że Ian sam się uśmiechnął. Nie ruszył od razu, zamiast tego poprawił wsteczne lusterko, by lepiej widzieć w nim jej odbicie, co nie miało mieć niczego wspólnego z późniejszym zachowaniem bezpieczeństwa na drodze, ale zamiast na to, co działo się za tylną szybą, Hunt wolał mieć widok na przekrzywioną na jej głowie plastikową tiarę i różową szarfę przepasaną przez ramię. Wydawały się być one bardziej adekwatne, niż mundur, który miała na sobie w kawiarni.
      Po nieznośnie długich dwóch minutach ich spojrzenia w końcu się skrzyżowały.
      — Wszystkiego najlepszego, Debbie — powiedział, nie spuszczając wzroku z odbicia jej brązowych oczu, które wyraźnie rozwarły się szerzej na jego widok. Obserwował ją jeszcze przez kilka uderzeń serca, po czym wrzucił bieg i ruszył, uwagę poświęcając na drodze przed sobą. Dzięki aplikacji wiedział, dokąd jechać, więc o nic więcej nie musiał pytać.

      IAN HUNT

      Usuń
  7. [Kurcze, muszę Ci powiedzieć, że pomysł bardzo mi się podoba! Jednak, czy mogę być na tyle bezczelna, żeby poprosić Cię o rozpoczęcie? Ja dopiero co zabrałam się za odgruzowywanie wszystkich innych moich postaci, a poza tym, szczerze mówiąc, jakoś nie umiem sobie (na chwilę obecną), wyobrazić, by ten wątek zaczynał się z perspektywy Mer.
    Jednak, jeśli jednak nie masz ochoty zaczynać, to postaram się coś nam naskrobać, choć nie wiem kiedy by udało mi się zacząć]
    Mer

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie powinna wypowiadać jego imienia w taki sposób. Mocniej zacisnął palce na kierownicy, kiedy dosłyszał miękko ułożone głoski i poczuł wywołane ich brzmieniem łaskotanie w żołądku. Nie pamiętał, by ktokolwiek zwracał się do niego w ten sposób. Jego krótkie i dźwięczne imię różnie układało się na językach różnych osób. Brzmiało szorstko, kiedy wypluwał je ojciec i sennie, kiedy zwracała się do niego matka. W ustach Louisa nabierało posmaku smutnej rezygnacji. Zane wypowiadał je szybko i bezosobowo, jakby to nie miało niczego wspólnego z tym, kim Ian dla niego był. Dla klientów stanowiło pusty wyraz, który nabierał intonacji właściwej do ich humoru. Szeptali je gorączkowo i słabo, kiedy byli na głodzie, bądź wykrzykiwali z entuzjazmem zamiast powitania.
    Debbie nadała mu nowego brzmienia. Takiego, które mógłby nazwać, polubić i do którego chciałby się przyzwyczaić.
    Przejeżdżali właśnie przez ścisłe centrum miasta, a to charakteryzowało się dużym ruchem nawet mimo późnej pory. Skupienie się na najbliższym otoczeniu oraz samej drodze ułatwiło mu nie spoglądanie we wsteczne lusterko, choć z przyzwyczajenia i tak to robił, a wtedy widział odbicie siedzącej na tylnej kanapie Debbie. Zauważył, że przez pewien czas nie potrafiła poradzić sobie z zapięciem pasa, przez co uśmiechnął się pod nosem, rozbawiony jej nieporadnością. Widać musiała naprawdę miło spędzić wieczór, który niepostrzeżenie przerodził się w późną noc.
    — Tak, parokrotnie zdarzyło mi się to słyszeć — westchnął i pochwycił jej spojrzenie, będąc poniekąd niezadowolonym z tego, że kobieta tak szybko odkryła jego słabość. Jego oczy, zwabione nagłym ruchem, skierowały się w dół i w odbiciu zdążył dostrzec dłoń puszczającą krawędź sukienki, która znajdowała się teraz w połowie jej ud. Jeśli Debbie wciąż mu się przyglądała, musiała widzieć, że Ian widział, a następnie odwrócił głowę i na moment potrzebny do skręcenia, zapatrzył się za lewą szybę. — Lubię dobre samochody — wytłumaczył się krótko.
    Czy musiał uważać przy niej na słowa? Oczywiście. Debbie była policjantką, partnerką jego brata. Ian jednak miał poczucie, że nie uderzyło go to tak bardzo, jak powinno. Że nie uderzyło go to wcale. Wolał wyrzucić z pamięci obraz Debbie w mundurze i zastąpić go znacznie przyjemniejszym obrazem uroczo pijanej Debbie siedzącej w krótkiej, czarnej sukience na tylnej kanapie jego samochodu. Ponieważ coś sprawiło, że właśnie taką chciał ją widzieć. Że chciał na nią patrzeć, dlatego spojrzał we wsteczne lusterko po to tylko, by zobaczyć, że ona robi dokładnie to samo.
    Kurwa. Tylko tyle przeszło mu przez myśl, kiedy w zamyśleniu przygryzała dolną wargę.
    — Jaką kawę pijesz po pracy, Debbie? — spytał, kiedy przystanęli na czerwonym świetle. Licznik znajdujący się nad sygnalizacją wskazywał, że mieli całą minutę do zmiany świateł. Hunt rozsiadł się swobodniej, oparł głowę o zagłówek i przekręcił ją w prawo, dzięki czemu widział kobietę kątem oka.

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  9. Ian wiedział. Mimo tego nie chciał oprzeć się pokusie. Potrafiłby, ale nie chciał. Wtedy, w kawiarni, jego początkowym celem było zrobienie Louisowi na złość, ale wyjątkowo szybko stracił ten cel z oczu. Widział już tylko Debbie, a Louis stał się tłem dla ich krótkiej rozmowy. Nie rozumiał tego, ale jednocześnie nie poświęcił choćby minuty na to, by to przeanalizować – wydawało mu się wtedy, że widzi Debbie po raz pierwszy i najprawdopodobniej jeden z ostatnich razy. Mógł co prawda wpaść na nią na mieście, tak jak wpadał czasem na Louisa, kiedy ten patrolował okolicę, ale zdarzało się to nie częściej, niż raz w miesiącu. Tymczasem jeszcze w tym samym tygodniu Debbie wsiadła do jego samochodu. I znowu widział tylko ją.
    Cienka skórzana kurteczka nie miała prawa chronić Debbie przed zimnem, a w przyjemnie nagrzanym wnętrzu samochodu stała się zbędna, choć Ian nie podkręcił temperatury. Nie odpowiednim do tego, umieszczonym na kierownicy przyciskiem.
    — Następnym razem postawię ci nugatowe latte, a nie americano — poinformował ją wręcz uprzejmie, podkreślając przy tym charakter ich następnego spotkania, choć nie miał pewności, czy to się odbędzie. Życzył sobie tego, a jednocześnie miał świadomość, że akurat to życzenie nie powinno zostać spełnione. Ani przez niego samego, ani przez żadną spadającą z nieba gwiazdkę.
    Cyfrowy wyświetlacz nieprzerwanie odliczał w dół, czerwone światło rozświetlało wnętrze samochodu. Twarz Debbie pozostawała ukryta w głębokim cieniu, ale jej czoło i nos skąpane były w czerwonym blasku. Ian widział to dobrze i równie dobrze spostrzegł, jak Debbie pochyla się do przodu, przez co znalazła się bliżej niego. Owiał go zapach jej perfum i owszem, alkoholu. Uśmiechnął się nie do niej, a do siebie, kiedy zrozumiał, że Debbie musiała mieć tego świadomość i dlatego odsunęła się, jakby nagle zawstydzona, wciskając plecy z powrotem w oparcie kanapy. Nie miał jej za złe tego, że po pracy pijała nie tylko nugatowe latte.
    — Lubię niewiele rzeczy. — Długo nie zastanawiał się nad odpowiedzią. I nie mijał się z prawdą. Do większości spraw miał wystudiowanie obojętny stosunek. Był też pragmatycznym człowiekiem, co objawiało się na wszystkich płaszczyznach jego życia. Nad tym, co naprawdę lubił i co sprawiało mu faktyczną przyjemność, musiałby dłużej się zastanowić. Nie chciał zabrzmieć oschle, więc naprawdę zastanawiał się nad odpowiedzią, ale rozproszyło go ostre, krótkie trąbnięcie zza Cadillaca.
    Nie zauważył, kiedy światło zmieniło się na zielone. Ruszył i w ramach drogowych przeprosin, dwa razy zamigał awaryjnymi. Odezwał się dopiero, kiedy nabrali większej prędkości.
    — Tiara znowu ci się przekrzywiła, Debbie — poinformował ją o tym, co zauważył we wstecznym lusterku i wcale nie krył się z rozbawieniem, które temu towarzyszyło. Nie mogąc się powstrzymać, parsknął cicho. Sam nie do końca wiedział, co tak bardzo go rozśmieszyło. Może fakt, że w głowie zestawił przekrzywioną tiarę z zapiętym co do ostatniego guzika mundurem?

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  10. — W poniedziałek? — Z propozycją zwlekał chwilę potrzebną na przeanalizowanie tego, że skoro dziś imprezowała, to nie mogła być na służbie w weekend, natomiast w poniedziałek było to już jak najbardziej prawdopodobne. Miałby ułatwione zadanie, gdyby znał grafik Louisa, ale o pracy Louisa wiedział tyle, co o nim samym – w zasadzie nic. Sięgnął prawą ręką po telefon, wypiął go z uchwytu i mimo, że dochodziła trzecia w nocy, napisał do brata smsa.
    Pracujesz w poniedziałek? O której kończysz?
    Ian miał okazję oglądać wielu ludzi po dobrych imprezach. Po pierwsze, był kierowcą Ubera. Choć jeśli być bardziej szczegółowym, po pierwsze, był dilerem. Po drugie, był kierowcą Ubera. Debbie miała być jedną z lepiej wyglądających klientek, które woził, jeśli nie jedyną. Przede wszystkim, wciąż siedziała prosto. Ponad to potrafiła skupić na nim wzrok i budowała składne zdania, prowadząc z nim miłą rozmowę, której nie chciał kończyć. Rozmazany tusz, potargane włosy i krótka, podwinięta sukienka dodawały jej uroku. W przeciwieństwie do munduru, czyniły ją zwyczajną i ludzką. Dostępną dla niego.
    W odpowiedzi na jej sugestię spojrzał na nią we wstecznym lusterku, a jego piwne oczy wyraźnie się do niej śmiały, choć usta Iana pozostawały ledwie dostrzegalnie wygięte. Tymi oczami przewrócił, kiedy Debbie zapytała go o ulubiony film, ponieważ to naprawdę było pierwsze lepsze pytanie. A jednocześnie takie, na które trudno było odpowiedzieć. Ian musiał zastanowić się, który z obejrzanych filmów widział więcej niż raz i którego nie przełączał, kiedy natknął się na niego w telewizji.
    — Zielona Mila — strzelił. Dosłownie strzelił, a nie odpowiedział, ponieważ był to nie jedyny, ale pierwszy film, który przyszedł mu na myśl. — Lubię filmy na podstawie książek Kinga. I lubię książki Kinga — dodał i lekko przechylił głowę w bok, będąc zaskoczonym własną odpowiedzią. Nie tylko Debbie miała rację, ale też skłoniła go do wypowiedzenia więcej niż jednego zdania na raz, a to nie zdarzało mu się często.
    Znowu zatrzymali się na światłach i Ian znowu przekręcił głowę w jej stronę. Przyglądał jej się długo, ale tym razem nie przegapił zielonego.
    — W sam raz dla takiego rycerza, jak ja — ocenił, rozglądając się na boki, ponieważ nie miał czystego skrętu w lewo. Uśmiechał się teraz całkiem szczerze i otwarcie, a przecież oczywistym było, że powodem tego uśmiechu była siedząca z tyłu Debbie. Zerknął na wyświetlacz telefonu, który po napisaniu do Louisa, rzucił na siedzenie obok. Pięć minut. Dokładnie tyle dzieliło ich od celu. Ian odjął nogę z gazu, samochód zwolnił. Cały czas jechali przepisowo, ale teraz prędkość na liczniku spadła o dziesięć oczek poniżej ograniczenia.

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  11. [O, tak sobie przeglądam nowe karty i chyba równowaga we wszechświecie jednak będzie zachowana. Są ćpuny, są dilerzy, jest i policja :D Proszę nas zakuć w kajdanki, pani władzo. Jeszcze nic nie zrobiliśmy, ale zawsze możemy ukraść paczkę czipsów na stacji benzynowej.
    Udanego pisania! Tylko już jej niczym nie dobijaj. A przynajmniej nie za mocno ;)]

    Alex

    OdpowiedzUsuń
  12. Byli umówieni. Na belce telefonu wyskoczyło powiadomienie o nowej wiadomości.
    Tak, do osiemnastej.
    Ian nie wiedział, czy Louis jeszcze nie zdążył się położyć, czy już zdążył wstać. Jeszcze kiedy Hunt trzymał telefon w ręce, wpadła kolejna wiadomość.
    Co jest?
    Nic. Dzięki.
    Przeciągnięciem kciuka zrzucił wyskakujące powiadomienia i zablokował telefon, który następnie ponownie rzucił na siedzenie. Trzy minuty. Mógł bardziej zwolnić, ponieważ za nimi nikt nie jechał, ale zamiast tego docisnął pedał gazu. Byli przecież umówieni, na poniedziałek.
    W równowadze do tego, ile przed chwilą powiedział, nie odezwał się słowem. Za to zawtórował Debbie śmiechem, przed którym ta nie mogła się powstrzymać.
    — Niewiele — przyznał, jakby miał potrzebę się przed nią usprawiedliwić i nie pozwolić na to, by w jej głowie powstał obraz oczytanego faceta. — Rzadko kiedy mam na to czas.
    Mógłby słuchać audiobooków w samochodzie, ale wolał prowadzić w ciszy. Debbie mogła zauważyć, że nie miał włączonego radia ani odpalonej playlisty na Spotify. Wnętrze Cadillaca, oprócz tego, że ekskluzywne, było też dobrze wyciszone. Z zewnątrz docierały charakterystyczne dla ruchu ulicznego i tętniącego życiem miasta dźwięki, ale były wytłumione. Również to Ian lubił. Bezcelowa czy nie, jazda po mieście gwarantowała mu odcięcie się od bodźców, których na co dzień miał nadto. Dlatego kiedy wracał do mieszkania – nie licząc tych razy, kiedy towarzyszył mu Zane – a wracał sam, najczęściej jechał okrężną drogą.
    Choć w przeciwieństwie do Debbie Ian był trzeźwy, jego zdrowy rozsądek nie towarzyszył im podczas przejażdżki. Wysiadł, kiedy do samochodu wsiadła Debbie. Dla ich dwójki nie było wystarczająco miejsca, bez Debbie ledwo go starczało, za to bez zdrowego rozsądku młoda kobieta mogła wygodnie wyciągnąć się na tylnej kanapie.
    Mimowolnie nadstawił ucha, kiedy zaczęła mówić ciszej. Nie chciał uronić słowa. A kiedy tak się nie stało, odrobinę pożałował, że tak pilnie jej słuchał.
    — Całkiem niezłego?! — obruszył się nieudawanie. — Jest zajebisty — cmoknął i czule pogładził kierownicę. Tak, to ewidentnie była jego słabość, przez którą głupiał jak dzieciak nieustannie zachwycony ulubioną zabawką.
    Debbie zaczęła się ubierać. Ian zwolnił, skręcił w jednokierunkową, a z niej na parking – tutaj poprowadziła go aplikacja i to tutaj się zatrzymał, choć nim zdecydował się docisnąć hamulec do końca i zaciągnąć ręczny, samochód toczył się przez nieco ponad metr.
    — Bez. — Nad tą odpowiedzią nie musiał się zastanawiać. Sernik z rodzynkami uważał za najgorsze zło tego świata, a że z tym złem miał do czynienia na co dzień, to coś o tym wiedział i pozycja ta była jak najbardziej zasłużona. Choć teraz miał pełną swobodę ruchów, popatrzył na Debbie w odbiciu wstecznego lusterka.
    — Popraw tiarę i zasuwaj do domu. Późno już — wygonił ją bez przekonania.

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  13. Debbie miała ładny śmiech. Ian pomyślał, że mógłby częściej robić z siebie idiotę, jeśli tylko oznaczałoby to, że miał go znowu usłyszeć. I podczas gdy ona zaśmiewała się wesoło, on sam uśmiechał się szeroko, przyglądając jej się w odbiciu wstecznego lusterka. Zważywszy na to, że wcześniej to lusterko przestawił i w czasie pokonywania trasy od klubu do mieszkania Debbie częściej patrzył w nie, niż na drogę przed sobą, mieli szczęście, że Ian nie doprowadził do żadnej stłuczki.
    Przymrużył oczy, kiedy zimny powiew wdarł się do wnętrza samochodu. Debbie jednak nie wysiadła od razu, mimo że wyraźnie zadrżała pod wpływem zimna – nie przestał przecież obserwować jej w lusterku. Wyraźnie ociągała się z opuszczeniem Cadillaca, prawdopodobnie z tego samego względu, co wcześniej Ian nie dociskał pedału gazu. Poprawiła nieustannie przekrzywiającą się na głowie tiarę i ich spojrzenia się spotkały.
    — I na pięć gwiazdek — dodał, nim trzasnęły drzwi samochodu. Nie odjechał od razu. Zamiast tego obserwował, jak Debbie w cienkiej kurteczce, krótkiej sukience i botkach na wysokich słupkach powoli, lekko chwiejnym krokiem zmierza ku wejściu do klatki schodowej. Jego uwagę od Debbie odwrócił odgłos wibracji oraz blade, zimne światło, które rozświetliło tył samochodu. Ian odwrócił głowę, ale niczego nie widział i dopiero kiedy odpiął pas, co pozwoliło mu na swobodne wykręcenie się do tyłu, dostrzegł, że telefon Debbie utknął w szczelnie pomiędzy siedziskiem, a oparciem tylnej kanapy. Zerknął ku klatce schodowej. Debbie dopiero do niej dochodziła, więc miał czas.
    Wysiadł z auta, otworzył tylne drzwi i sięgnął po rozświetlony telefon, a potem naciągnął kaptury bluzy – bo tylko tę miał na sobie – na głowę i poszedł za Debbie, która zaczęła wpisywać kod do domofonu. Im bliżej się znajdował, tym wyraźniej dostrzegał, jak bardzo jej to nie szło. Kąciki jego ust uniosły się w uśmiechu. Gdyby Debbie nie była pijana, pewnie już dawno by mu uciekła, tymczasem bez problemu zdążył do niej podejść.
    — Zapomniałaś o napiwku — powiedział w tym samym momencie, w którym oparł się ramieniem o ścianę obok domofonu. Wyciągnął rękę i owinął palce wokół uniesionej do klawiatury dłonie Debbie. Jej skóra była miła w dotyku, ale lodowato zimna – imprezowy strój nie pomagał w utrzymaniu ciepła. Poprowadził dłoń Debbie bliżej siebie i podsunął pod nią telefon, aż w końcu docisnął palec wskazujący kobiety do czytnika linii papilarnych. Kiedy tylko ekran został odblokowany, Ian uśmiechnął się z satysfakcją, puścił dłoń Debbie i chwycił komórkę dwiema rękami. Nacisnął na zieloną słuchawkę, w odpowiednie pole wpisał swój numer i wybrał opcję dodania nowego kontaktu, który zapisał pod jakże błyskotliwą nazwą „Ian Uber”.
    — Telefonu też zapomniałaś — poinformował, jakby nie było to oczywiste. — Na wypadek, gdybyś potrzebowała podwózki — dodał, tłumacząc tym samym pojawienie się nowego kontaktu w jej komórce i uniósłszy na nią wzrok, wyciągnął telefon w jej stronę. W żółtym świetle rzucanym przez zainstalowaną pod wąskim daszkiem żarówkę widział, że policzki i nos Debbie były zaczerwienione. Trzęsła się, wcale już nie tak lekko, bo na dworze hulał zimny wiatr, który wdzierał się także pod materiał bluzy Iana. Gdy Debbie odebrała od niego telefon, zawiesił palec wskazujący nad klawiaturą domofonu, a jego wymowne spojrzenie, które posłał Debbie, mówiło „dyktuj”. Oboje dobrze wiedzieli, że tak będzie szybciej.

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  14. Z oczu Debbie spojrzenie Iana prześlizgnęło się na jej usta; na zagryzioną dolną wargę. Zatrzymało się na chwilę w tym miejscu, a potem powróciło do wpatrzonych w niego oczu Debbie. Niezależnie od tego, czy robiła to celowo czy zupełnie nieświadomie, wyglądała przy tym tak, jakby tu i teraz, tak jak stała, w cienkiej ramonesce i króciutkiej sukience, była gotowa uciec z nim na drugi koniec świata. I całkowicie go to rozbrajało.
    Odchrząknął i popatrzył na klawiaturę, by pod dyktando Debbie wpisać następujące po sobie symbole i liczby, których kolejność bez trudu zapamiętał. Zawsze natychmiast zapamiętywał rzeczy, które miały przydać mu się w przyszłości. Zamek brzęknął i ustąpił, kiedy Debbie chwyciła za klamkę, nawet nie spoglądnąwszy w jej kierunku, co Ian wiedział, bo kiedy tylko skończył wpisywać kod i odwrócił wzrok od domofonu, napotkał jej nieustępliwe, tylko lekko rozmyte z powodu wypitego alkoholu spojrzenie.
    — Zasuwaj do domu — powtórzył, bo Debbie niemożliwie się ociągała i bardzo mu się to podobało, szczególnie, kiedy zatoczyła się w jego stronę i mógł musnąć dłonią jej plecy, ale jednocześnie przy tym marzła, a przecież wyjątkowo niefortunnym byłoby, gdyby rozchorowała się przed poniedziałkiem.
    — Debbie — mruknął, kiedy okazało się, że zacisnęła palce na materiale jego bluzy nie po to, by zachować równowagę, ale po to, by sięgnąć ustami jego policzka. Wargi miała równie zimne, co dłonie, co poczuł wyraźnie, bo nie dosunęła się od niego od razu. Poczuł na niej zapach alkoholu, potu i dusznego klubu, ale rudawe włosy, które załaskotały go w nos, pachniały wyjątkowo słodko.
    Oddech bardzo zainteresowanego Iana, kiedy ten nieznacznie przekrzywił głowę, z całą pewnością połaskotał szyję Debbie na moment przed tym, nim się od niego odsunęła i jej palce zacisnęły się na tym, na czym od samego początku powinny – na klamce. Co samo w sobie było odrobinę rozczarowujące, ale jak najbardziej słuszne.
    — Nie ma za co, Debbie.
    Nie przytrzymał drzwi stopą. Pozwolił im zamknąć się za plecami Debbie, a tuż przed swoim nosem i obserwował tylko, jak kolejne wąskie okienka umieszczone na półpiętrach rozświetlały się od blasku reagujących na ruch świetlówek. Kiedy światło zgasło i na klatce schodowej zapadła ciemność, wcisnął ręce w kieszenie bluzy i cofnął się do Cadillaca.

    Była za pięć osiemnasta, kiedy w poniedziałek, dziesiątego lutego, Ian wysiadł z zaparkowanego naprzeciwko siedemdziesiątego piątego posterunku samochodu. W ręce trzymał duże nugatowe latte. Obszedł auto i oparł się o nie wygodnie, a następnie zapatrzył się na kilkupiętrowy budynek, do którego prowadziły kilkunastostopniowe schody. Pierwsi kończący zmianę funkcjonariusze zaczęli opuszczać posterunek już o równej osiemnastej. Louis wyszedł dziesięć po. Kiedy wypatrzył znajomy samochód i opartego o niego chłopaka, przystanął u szczytu schodów, skrzywił się i zbiegłszy w dół, żwawym krokiem ruszył w jego stronę.
    Oprócz zbliżonej aparycji wspólną cechą braci Hunt było dość sprawne łączenie faktów w logiczny ciąg przyczynowo skutkowy.
    — Do reszty cię pojebało — syknął Louis, stanąwszy przy Ianie.
    — Wyluzuj. Nikt o niczym nie wie — zauważył spokojnie, nie zaszczyciwszy Louisa spojrzeniem. Obserwował zamykające się i otwierające drzwi posterunku policji. — Chyba, że już zdążyłeś komuś powiedzieć, Lou.
    Louis poczerwieniał na szyi i twarzy. Ian potrafił wyprowadzić go z równowagi w sekundę i jednocześnie zasznurować mu przy tym usta.
    — Przestań myśleć kutasem, a zacznij głową — warknął, ale ta sugestia zdawała się w ogóle nie docierać do młodszego Hunta, więc Louis zdecydował się podejść go z innej strony. — Zniszczysz jej karierę, nim ta na dobre się zaczęła.
    Ian go nie słuchał. U szczytu schodów pojawiła się Debbie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czarny Cadillac z zapalonymi światłami stał pomiędzy dwoma innymi samochodami. Z poziomu chodnika trudno było wyłuskać go z otoczenia, niemniej z wysokości prowadzących na posterunek schodów samochód Iana był doskonale widoczny dla kogoś, kto chciał go znaleźć. A jeśli w nocy z piątku na sobotę Debbie nie była tak bardzo pijana, by zapomnieć o kursie luksusowym uberem, to miała chcieć go znaleźć. Wbrew słowom Louisa, Ian naprawdę myślał głową. I tylko trochę kutasem.

      IAN HUNT

      Usuń
  15. Scenariusz komedii romantycznej z wątkiem kryminalnym w tle, lecz z tego tła sprawę zdawał sobie wyłącznie Ian. I Louis, który na widok rozanielonej twarzy Iana wyżej uniósł brwi, a następnie odwrócił się i dostrzegł zbiegającą ze schodów Debbie. Wtedy też w pełni dotarło do niego, że wszyscy mieli dokumentnie przejebane. A na dodatek, nikt go, kurwa, nie słuchał.
    Ian odepchnął się od samochodu i wyprostował. W jednej ręce cały czas trzymał gotową do wręczenia Debbie kawę, drugą wcisnął głęboko w kieszeń kurtki. Wystarczyło, że Debbie przetnie chodnik, przejdzie pomiędzy zaparkowanymi wzdłuż niego samochodami, pokona dwukierunkową, ale mało ruchliwą o tej porze ulicę i znajdzie się przy Ianie. Miało jej to zająć nie więcej, niż minutę, ale rozwlekło się do trzech, ponieważ została zatrzymana przez koleżankę.
    — Nie musisz już iść do domu, Lou? — zagadnął i choć sam zapatrzony był w rozmawiającą nieopodal Debbie, która częściej, niż wypadałoby to podczas rozmowy ze znajomą z pracy, zerkała w jego stronę, czuł, że Louis świdruje go wzrokiem.
    — Zaczekam na Debbie.
    Teraz zaczekasz na Debbie? — rzucił Ian, kładąc nacisk na pierwsze słowo. I bez tego Louis wiedział, że w pracy bywał dupkiem.
    Młoda kobieta pożegnała się z koleżanką i podeszła do Cadillaca, ku uciesze Iana całkowicie ignorując starszego Hunta. Patrzyła na niego i tylko na niego, a on nie pozostawał jej dłużny. Louis raz jeszcze pomyślał, że to dla nikogo nie mogło skończyć się dobrze, ale jednocześnie miał pełną świadomość tego, że niczego tutaj nie wskóra i odwrócił się na pięcie, by odejść w swoją stronę. Na tym, jak bardzo mieli przejebane, zamierzał zastanowić się w domu, z butelką zimnego piwa w ręce.
    — Debbie — wymruczał z uśmiechem Ian, niemalże tak samo, jak wtedy, gdy całowała zimnymi wargami jego policzek i podał jej nugatowe latte, a potem odsunął się i otworzył drzwi po stronie pasażera. — Wskakuj. Z przodu jest wygodniej, niż z tyłu — poinformował, a kiedy zamknął za nią drzwi, obszedł samochód i zajął miejsce należne kierowcy. Zapiął pas, pochylając się lekko ku prawej stronie, a tym samym ku Debbie. Nim się wyprostował, uniósł głowę, wędrując spojrzeniem od kawy w papierowym kubku, który trzymała w ręce, do jej twarzy. Choć kradzione w odbiciu wstecznego lusterka spojrzenia miały swój urok, możliwość swobodnego przyglądania się Debbie była o wiele lepsza.
    Ian włączył silnik, wrzucił wsteczny i przełożył prawą rękę do tyłu, dłoń oparłszy o zagłówek siedzenia Debbie. Wykręcając szyję, spojrzał do tyłu i wycofał. Zrobiłby to i na samych lusterkach, ale dziwnym zbiegiem okoliczności we wstecznym nadal nie widział szyby, a tylną kanapę. Poprawił więc lusterko, wykręcił, a w końcu także ruszył. Był ciekaw towarzystwa trzeźwej Debbie. Dlatego zerkał na nią z zainteresowaniem, uśmiechając się samym kącikiem ust i milczał, robiąc to wszystko bez najmniejszego skrępowania.

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  16. Ian całą sobotę i niedzielę mógł poświęcić na chłodną kalkulację i zrobił to, ale kalkulacja ta nie okazała się ani trochę chłodna, a wręcz przeciwnie – najdrobniejsza myśl o Debbie wywoływała w nim przyjemne ciepło, które samoistnie przeradzało się w nieznośny gorąc i to bynajmniej nie dlatego, że myśli Iana podążały w niewłaściwym kierunku – choć tam też zdarzało im się zmierzać. Kierunek ten był jak najbardziej właściwy, ponieważ dotoczył tego, co się stanie, jeśli Debbie się dowie? Miał pewność co do tego, że Louis jej nie powie. Ale co z tego?
    To, czymkolwiek było to, co pomiędzy nimi się stało, w perspektywie czasu nie miało prawa istnieć. Ian o tym wiedział, Louis o tym wiedział i Debbie na pewno by się z nimi zgodziła, gdyby tylko jej powiedzieli. Dlatego Ian wyrzucił z głowy perspektywę czasu. Jeśli to miało zadziałać, choćby tylko przez chwilę, to egoistycznie chciał, żeby działało.
    Zamierzał zabrać i przekreślić z zżycia Debbie tylko tych kilka dni. Tamten, kiedy wpadli na siebie w kawiarni i ten, kiedy wsiadła do jego samochodu. Dzień dzisiejszy, na który nie miał żadnego planu i przyszłą sobotę, bo w samochodowym kinie na Bronxie puszczali Zieloną Milę.
    Cztery zmarnowane dni z życia Debbie, których nie będzie jej żal, bo czym były cztery dni? Chwilą, w perspektywie czasu nie mającą większego znaczenia. Po czterech dniach Ian miał zniknąć, ponieważ wiedział i z wielu względów nie mógł sprawdzić, co stanie się, jeśli Debbie się dowie.
    Nie przewidział tylko tego, że w tej raz uruchomionej i samonapędzającej się machinie nie wmontowano przycisku „wyłącz”.
    Brak zachwytu ze strony Louisa nadrabiał Ian, ponieważ akurat jemu wyjątkowo łatwo przychodziło zachwycanie się Debbie. Uśmiechała się do niego niewymuszenie i przyglądała otwarcie, żywo okazując zainteresowanie jego osobą. To było miłe, a jednocześnie błędne koło, ponieważ Ian chciał tej uwagi jeszcze więcej. Nieustannie wracał do niej spojrzeniem i najpewniej nie odrywałby go od niej w ogóle gdyby nie to, że musiał spoglądać też na drogę. Nie powinien przyjeżdżać samochodem lub powinien jak najszybciej gdzieś go zostawić, a Debbie zabrać ze sobą.
    — Zapytałem o to taką jedną księżniczkę z przekrzywioną tiarą na głowie. — Odpowiedział jej równie rozbawionym spojrzeniem. Z zadowoleniem odnotował, że pijana Debbie w niczym nie ustępowała tej trzeźwej, a na pewno flirtowała z nim równie otwarcie, co w nocy z piątku na sobotę. Niemniej zaskoczyła go, kiedy w zawoalowany sposób dała mu do zrozumienia, że choć świętowała w piątek, urodziny miała dzisiaj.
    — Rycerze, po tym, jak już ubiją smoka, zazwyczaj oddają księżniczki ich ojcom, miłościwie panującym królom — zauważył. Nie mógł wiedzieć, że stąpa po cienkim lodzie, ponieważ na pierwszej randce, zgodnie z wcześniejszym spostrzeżeniem samej Debbie, nie rozmawiało się o tym, że miłościwie panujący królowie często ginęli z rąk swoich wrogów.
    — Ja co najwyżej mogę zabrać cię do swojego zamku — wypalił, a potem spojrzał na nią szybko, z rozbawieniem, ale mimo wszystko kontrolnie – sprawdzał, czy przypadkiem nie przesadził. Nagle poczuł, że bardzo nie chciałby tego spieprzyć, dlatego westchnął cicho i porzucił bawienie się w metafory.
    — Nie wiem, Debbie — przyznał szczerze. — Nie przygotowałem szczegółowego planu na cały wieczór. Chciałem przywieźć ci po pracy nugatową latte i… — urwał. Stanęli na światłach, a skoro to zrobili, mógł odwrócić głowę w jej stronę. — I spędzić z tobą trochę czasu — dokończył spokojnie i uśmiechnął się lekko. Bo spędzanie z tobą czasu mogę dopisać do krótkiej listy rzeczy, które lubię.

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  17. Uśmiechnął się do siebie. Debbie nie mogła zdawać sobie sprawy z tego, jak bardzo ciekawa była dla Iana, choć przecież nieszczególnie się z tym krył. Być może zostawiłby swoją ciekawość dla siebie, gdyby Debbie nie okazała mu podobnego zainteresowania; być może ich znajomość ograniczyłaby się do przypadkowego spotkania w kawiarni i równie przypadkowego kursu luksusowym uberem, gdyby Debbie nie patrzyła na niego tak, jak robiła to teraz, kiedy prowadził samochód. Patrzył przed siebie – nie miał innego wyjścia, skoro nie chciał nikomu wjechać w tyłek – ale czuł na sobie jej wzrok i tylko z tego powodu jego uśmiech stał się szerszy, tak samo jak silniejsze stało się przekonanie, że te kradzione Debbie chwile były warte tego wszystkiego, co nie miało nastąpić później. Nie miało, bo jak już zostało ustalone, Ian nie mógł na to pozwolić.
    Zerkał na nią co chwilę, dobrze wiedząc, że Debbie to widziała. Sama zresztą obserwowała go bez skrępowania, więc można było powiedzieć, że byli kwita. Zdążył zauważyć, że na miejscu pasażera było jej wygodnie, ponieważ rozsiadła się swobodnie i wparła głowę o dobrze wyprofilowany zagłówek. Pasowała do jego Cadillaca – do jego oczka w głowie – tak jakby miejsce po prawej stronie Iana od początku czekało tylko na nią.
    — Cieszę się — zdążył odpowiedzieć, nim drugi raz w przeciągu trzech dni został strąbiony. Tak, znowu przegapił cholerne zielone, przez co tylko utwierdził się w przekonaniu, że czym prędzej powinni porzucić gdzieś jego samochód.
    I naprawdę szczerze się cieszył. Ponieważ Ian także nie potrzebował niczego więcej. Szukał towarzystwa Debbie, a kiedy już je miał, wystarczało mu w zupełności, że młoda kobieta po prostu siedziała obok. Nie czuł potrzeby, by gorączkowo poszukiwać dla nich kolejnych atrakcji, które miałyby wypełnić wspólnie spędzony czas. Przeciwnie, te atrakcje tylko by przeszkadzały. Tak jak teraz przeszkadzało mu prowadzenie samochodu. Dlatego kiedy Debbie zaczęła sprawdzać coś w swoim samochodzie, Ian miał cichą nadzieję, że doszła do podobnego wniosku, co on. A kiedy okazało się, że ich myśli zmierzały w tym samym kierunku i Debbie podmieniła telefon Iana na swój, Hunt posłał jej szeroki, wypełniony po same kąciki ust zadowoleniem uśmiech.
    Może nie był to jedyny zbieżny kierunek, w którym podążały ich myśli…? Czy Debbie miałaby coś przeciwko, gdyby Ian znalazł się tam, gdzie chwilę temu wylądował jego telefon?
    Popatrzył na wyświetlacz telefonu i lekko zmarszczył brwi, nim skojarzył adres.
    — Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem — odpowiedział tak, jak każdy rycerz powinien odpowiedzieć swojej księżniczce i skręciwszy łagodnie w prawo, podążył na strzałką przesuwającą się po odpalonej w aplikacji mapie.
    — Lubisz jeździć na łyżwach, Debbie? — Ni to spytał, ni to stwierdził, nawiązując do ich rozmowy w nocy z piątku o sobotę, kiedy to w pewnym momencie skupili się na lubieniu rzeczy. Uśmiechnął się szerzej, kiedy to wspomnienie tym wyraźniej pojawiło się przed jego oczami. — Co jeszcze lubisz? — rzucił z rozbawieniem i posłał jej krótkie spojrzenie, bo Debbie na pewno wiedziała, że grał z nią w tę sama grę, co ona z nim przed trzema dniami.

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  18. — Rozpraszasz mnie — potwierdził bez oporu, chcąc dać Debbie tę satysfakcję płynącą ze świadomości, że owszem, rozpraszała go. Cholernie go rozpraszała. Mógł to przyznać zarówno przed samym sobą, jak i przed nią, ponieważ wiedział, że nikogo nie oszuka. Powinien zacząć obawiać się tego, jak szybko eskalowało to, co się między nimi zadziało, ale odkąd Debbie wypowiedziała miękko i pieszczotliwie jego imię, robił wszystko, tylko nie to, co powinien.
    — Słucham? — rzucił, ponieważ ze względu na panującą w Cadillacu ciszę bez problemu dosłyszał to mruknięcie, które uleciało spomiędzy jej rozchylonych warg. — O czym myślisz, Debbie? — zapytał ciszej, niż dotąd się do niej zwracał, jakby obawiał się, że każdy głośniejszy dźwięk rozgoni to rozmarzenie, które zamgliło ciepłe, brązowe oczy Debbie.
    Zerknął na nawigację. Do celu pozostało im kilka minut i tak jak ostatnio, Ian zdjął nogę z gazu, ponieważ Debbie oparła się o dzielący ich podłokietnik i znalazła się bliżej niego. Nie pachniała alkoholem ani klubem – pachniała ulubionymi perfumami i sobą, nadzwyczaj przyjemnie.
    — Naprawdę lubisz wiele rzeczy — przyznał z zadziwieniem, kiedy na poczekaniu wymieniła tych kilka rzeczy, za którymi przepadała i które wykonywała z ochotą. Zapamiętał, że lubiła jeździć na łyżwach i lubiła biegać, i że następnym razem powinien zabrać ją na pizzę. Może mogli pójść na pizzę po łyżwach? Na wspólne oglądanie seriali, koniecznie w jego zamku, jeszcze przyjdzie czas. I nie, Ian nie dopuścił do siebie myśli, że nie zmieści się z tym wszystkim, co lubiła Debbie w tych czterech dniach, które dla nich zaplanował.
    — Ambiwalentny — odparł i posłał Debbie spojrzenie mówiące wyraźnie, że jako chłopak od czasu do czasu czytający książki, miał prawo znać takie słowa.
    Kurwa. Nie powinna wypowiadać jego imienia w ten sposób. Za bardzo podobało mu się to, jak brzmiało ono w jej ustach. Jak nim go pieściła, jak kusiła, jak obiecywała coś nieuchwytnego. A najgorsze w tym wszystkim było to, że najprawdopodobniej robiła to świadomie. Ian nie miał co do tego stuprocentowej pewności, ale taką na dziewięćdziesiąt pięć procent już tak. Co gorsza, pozostawała przy tym zupełnie naturalna. Widział, że nikogo nie udawała; była po prostu tą Debbie, którą pozostawała na co dzień i chyba nawet niespecjalnie starała się, by jego imię brzmiało w jej ustach tak, jak brzmiało. Kurwa.
    — Nie mam nic przeciwko, Debbie — potwierdził, kiedy zaparkowali. Był dobrym kierowcą; jazda samochodem przyszła mu zupełnie naturalnie i odkąd zdobył prawo jazdy zdawało się, że Ian i każdy jego kolejny wóz zrastali się w jedno. Tym razem jednak, kiedy parkował tyłem, musiał dwa razy poprawić, nim stanęli prosto.
    Zgasił silnik i wyjął kluczyki ze stacyjki, a kiedy odpiął pas, zwrócił się do Debbie.
    — Zaczekaj — poprosił krótko i nie czekając na jej odpowiedź, wypadł. Lekkim truchtem – Debbie przecież lubiła bieganie – okrążył maskę i otworzył jej drzwi. Poprosił, żeby zaczekała, ponieważ podejrzewał, że będzie pchała się do wysiadania, a on chciał ją choć odrobinę porozpieszczać. W końcu miała dzisiaj urodziny, zasługiwała na wszystko, co najlepsze, choćby od samego Iana i choćby przez chwilę.

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  19. [Mam wrażenie, że ostatnio rozkwitasz i Ty i Twoje postaci! 🌞 Wena dopisuje, a z kart aż bije to, ile masz chęci i pomysłów na pisanie, czyta się to przecudownie! ❤️ Proszę zadbać o tę słodzinkę, udanej zabawy dla Was dziewczyny ! ]

    Emka i Lily

    OdpowiedzUsuń
  20. Zdrowy rozsądek Iana również zgubił się gdzieś pomiędzy spojrzeniami, a uśmiechami Debbie, które ta mu posyłała i młody mężczyzna nie kwapił się, aby go poszukać. Powinien to zrobić, ale na pewno nie zamierzał brać się za to w towarzystwie Debbie, która – jak już zostało ustalone – cholernie go rozpraszała. Ian nie zamierzał jej w tym przeszkadzać, a tym bardziej nie chodziło mu po głowie stawianie oporu. Po głowie chodziły mu za to inne rzeczy, których chciałby się podjąć i które chciałby sprawdzić, a w swoich snutych po cichu planach oczywiście uwzględniał Debbie.
    Mocniej zacisnął palce na kierownicy, kiedy Debbie powiedziała, że myśli o nim i chcąc stłumić uśmiech, oblizał koniuszkiem języka górną wargę, wyjątkowo uparcie wpatrując się przy tym w widoki rozpościerające się przed przednią szybą samochodu. Nabrał przeświadczenia, że z zaplanowanych przez niego czterech dni nic nie wyjdzie. Że nie będzie potrafił, a przede wszystkim nie będzie chciał uwolnić się od Debbie, która bezprecedensowo wkroczyła w jego przestrzeń osobistą i bez wysiłku się w niej rozgościła, znaczną jej część zgarniając dla siebie. Na coś podobnego pozwolił tylko kilku osobom w życiu, a fenomen Debbie polegał na tym, że nie pytała o pozwolenie.
    — Może — zgodził się z nią, ponieważ zgadzanie się z tym, co mówiła Debbie przychodziło mu wyjątkowo łatwo, tak samo jak śmianie się w jej towarzystwie. Musiała widzieć, że kiedy okrążał samochód, żeby szarmancko otworzyć jej drzwi, uśmiech nie schodził z jego twarzy i nawet kiedy kąciki jego ust akurat nie pozostawały uniesione, nadrabiały za nie roześmiane i wpatrzone w Debbie piwne oczy Iana.
    Spojrzał na nią z góry. Młoda kobieta nie należała do niskich osób, ale i tak górował nad nią o tych kilkanaście centymetrów. Wystarczyłoby jednak, gdyby pochylił głowę, a Debbie zadarła swoją, żeby… Żeby co, Ian?
    Zacisnął palce na swoim telefonie, przytrzymał spojrzenie Debbie i dopiero po tym wyjął komórkę z jej ręki. Wsunął ją do kieszeni kurtki, a potem powiódł wzrokiem za kobietą, która zręcznie go wyminęła i ruszyła w stronę majaczącego nieopodal lodowiska. Wsunąwszy dłonie w kieszenie, pozwolił sobie zapatrzeć się na jej sylwetkę, machinalnie bawiąc się przy tym trzymanym w prawej ręce kluczykiem od samochodu i dopiero po chwili nacisnął przycisk zamykający zamek centralny.
    Debbie zawołała go przez ramię.
    — Idę.
    Kiedy tak na niego patrzyła, poszedłby za nią wszędzie, choć dziś było to tylko lodowisko.
    Dogonił ją, a kiedy zrównali krok, zerknął na nią z ukosa, unosząc przy tym kącik ust. Odległość dzielącą ich od lodowiska pokonali w niekrepującej ciszy i tylko dźwięki dochodzące z tafli lodu stawały się coraz donośniejsze. Z głośników przymocowanych do oświetlających lód reflektorów płynęła muzyka, nastolatki stojące w czteroosobowej grupce przy bandzie chichotały piskliwie.
    Ian i Debbie ramię w ramię podeszli do budki usytuowanej przy ławeczkach pod zadaszeniem, w której mogli wypożyczyć łyżwy. Puścił ją przodem, chyba tylko, by stanąć tuż za nią. Gdyby Debbie delikatnie przechyliła się w tył, oparłaby się plecami o jego tors.

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  21. Debbie była słodko niewinna w tym, jak wkroczyła w przestrzeń osobistą Iana, z czego jednak tylko on w pełni zdawał sobie sprawę. Była policjantką. Przede wszystkim powinna go skuć i zrobiłaby to, gdyby tylko wiedziała, ale Ian zakładał, że Debbie nigdy się nie dowie. Że zniknie z jej życia, nim zaistnieje cień szansy na to, że prawda wyjdzie na jaw. Gdzieś z tyłu jego głowy brzęczał upierdliwy głos Louisa, że zniszczy jej karierę, nim ta na dobre się zaczęła, a ponadto nie chciał odbierać jej tej słodkiej niewinności, która tak bardzo go w niej pociągała. Debbie nie patrzyła na Iana przez pryzmat tego, kim był. I choć Ian nie miał żadnego problemu z tym, że był dilerem, wiedział, że dla Debbie byłaby to przeszkoda nie do pokonania. Dla każdego racjonalnie myślącego człowieka to powinna być przeszkoda nie do pokonania, a takich ludzi w życiu Iana brakowało. Jego jedyny przyjaciel był jego wspólnikiem. Willow była byłą dziewczyną Zane’a. O Louisie nie warto było wspominać. Te trzy najbliższe mu osoby miały w dupie, czym handlował, ale Debbie by nie miała.
    Debbie była słodko niewinna i taką miała pozostać, i jeśli Ian czegoś w tej relacji się obawiał, to tego, że temu nie sprosta.
    Nie, kiedy widział, że nie był odosobniony w tym, co się z nim działo. Sam nie wiedział, czym dokładnie było to coś, a zapytany, nie potrafiłby tego nazwać ani opisać. Jednakże już wtedy, w kawiarni wiedział, że Debbie będzie jedną z tych osób, które zostawią w jego życiu głęboki ślad, nawet jeśli miała być w tym życiu tylko na chwilę. Że nie zapomni tego, w jaki sposób na niego patrzyła, ani jak się do niego uśmiechała. To było coś dużego, zważywszy na to, że widzieli się trzeci raz w życiu, ale czasem tak po prostu było. Czasem dwójka przypadkowych ludzi trafiała na siebie w równie przypadkowym momencie i dopiero po czasie okazywało się, że nic z tego nie mogło być przypadkiem – że tak po prostu musiało być. Jednocześnie pomiędzy Debbie i Ianem nie było żadnego przymusu, za to pełno naturalnej swobody.
    O czym Ian się przekonał, kiedy Debbie zrobiła krok w tył i oparła się o niego. Odruchowo napiął ciało, by podtrzymać jej ciężar i uśmiechnąwszy się pod nosem, popatrzył w dół. Widział czerwoną czapkę naciągniętą na głowę Debbie i nic poza tym. Chwilowo w zupełności mu to wystarczało, tylko jego utkwione w kieszeniach ręce drgnęły, jakby w ostatniej chwili powstrzymał się przed tym, żeby ją objąć.
    — Czterdzieści dwa — odpowiedział i popatrzył za odchodzącą parą, ponieważ kiedy ta dwójka się oddaliła, wokół zrobiło się znacznie ciszej. Zrobiło się także miejsce w kolejce, ponieważ małżeństwo w średnim wieku podeszło do okienka, by wypożyczyć łyżwy. Chcąc wypełnić powstałą lukę, Ian lekko naparł na Debbie, aż przesunęli się nieco i bynajmniej nie odkleił się przy tym od jej pleców. Chcąc zajrzeć do okienka, ot tak, bo po prostu był ciekaw, jak to wygląda w środku, oparł podbródek na czubku głowy Debbie.
    Kurwa. Czemu z nią to wszystko było takie proste?

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  22. To jedno zdanie wypowiedziane przez Louisa co prawda utkwiło mu w głowie i ostrzegawczo rozbłyskiwało na czerwono niczym neonowy napis, w którym należało wymienić kilka żarówek, ale przełącznik wcale nie znajdował się poza zasięgiem ręki Iana. Przeciwnie, w słodkim i niewinnym towarzystwie Debbie przełącznik ten wydawał się być jeszcze bliżej i Ian sięgnął ku niemu, bez najmniejszych oporów ustawiając pstryczek w pozycji off.
    To coś rozepchało się wygodnie w jego wnętrzu i zamruczało z zadowoleniem jak wygrzewający się na słońcu kocur. Ian także cicho zamruczał, ponieważ w pozycji, którą przyjął, było mu wyjątkowo wygodnie i przyjemnie – nie mniej niż wygrzewającemu się na słońcu kocurowi – a kiedy zdał sobie sprawę z tego, co robi, speszył się tylko odrobinę; niewystarczająco, by przestać opierać podbródek na czubku głowy Debbie ani się od niej odsunąć. Zresztą w żadnym momencie nie poczuł, aby Debbie miała coś przeciwko, a wręcz wydawało mu się, że gdyby wykonał krok w tył, młoda kobieta byłaby niezadowolona. Podobało mu się to, jak bardzo zgodni byli w tym, co robili i płynnie przesuwali granice, których na dobrą sprawę nigdy nie postawili.
    Zamiast powitania, posłał obsługującej wypożyczalnię kobiecie lekki uśmiech. Pozwolił, by to Debbie dopełniła formalności, do jakich należało podanie rozmiarów ich butów, aby starsza pani mogła wydać im dwie pary łyżew. Mógł otwierać jej drzwi Cadillaca, ale przecież nie musiał wyręczać jej we wszystkim, prawda? Tym bardziej, że lubił brzmienie jej głosu, nie tylko kiedy mówiła jego imię, ale także wtedy, kiedy wypowiadała tak prozaiczne rzeczy. Kierował nim kompletnie niezdrowy egoizm; chciał więcej Debbie i karmił się każdą drobnostką, którą mu oferowała.
    W przeciwieństwie do Debbie, Ian od razu zrozumiał, o czym mówiła kobiecina. Więcej, zdążył puścić jej oczko, nim ta się odwróciła, czego Debbie chyba już nie widziała, ponieważ dopiero w następnej sekundzie stanęła przodem do niego i posłała mu ładny, niewinny uśmiech.
    — Widzę — zapewnił, odbierając od niej parę łyżew. — To znaczy, że po łyżwach będziesz mogła pokazać się ze mną na pizzy. Szkoda byłoby nie wykorzystać tego, że ładnie razem wyglądamy — mówił, idąc tuż za nią ku ławeczce, na której zaraz usiedli i zmienili zimowe obuwie na łyżwy.
    Ian jeszcze siedział, kiedy Debbie wstała i wyciągnęła ku niemu rękę. Coś, to cholerne coś przewróciło się w jego wnętrzu. Popatrzył najpierw na zaczerwienione od mrozu palce Debbie, a później zamknął jej dłoń w swojej, cieplejszej, akurat przy tym spoglądając wprost w jej brązowe oczy. Znowu oblizał górną wargę koniuszkiem języka. I wstał, w końcu wstał, bo zorientował się, że poprzestał na złapaniu Debbie za rękę i ani drgnął, nie mówiąc o ruszeniu się z miejsca.
    — Chcesz, żebym złapał cię za to jedno słówko czy mam sobie odpuścić? — spytał uprzejmie, ale z rozbawieniem. Nie do końca potrafił wyłapać, kiedy Debbie w stu procentach była pewna tego, co mówi, a kiedy tej pewności jej brakowało. Teraz miał wątpliwość, dlatego przyglądał jej się z zaczepnym uśmiechem i choć wstał, z premedytacją nie ruszył się z miejsca.
    — Prowadź — zachęcił. Debbie chciała zmieniać jego stosunek i Hunt nie tylko był przekonany, że go zmieni, ale wiedział, że już to zrobiła. O czym sama Debbie jeszcze nie musiała się dowiadywać, bo może Ian egoistycznie chciał, żeby jednak trochę się postarała.

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  23. — Tak, pizza — potwierdził z rozbawieniem, ponieważ dokładnie taki efekt chciał wywołać. Chciał też robić z Debbie rzeczy, które ta lubiła, a skoro lubiła jeść pizzę, to mogli wybrać się na nią po łyżwach, głównie dlatego, że nie chciał tak szybko odstawiać jej do mieszkania, a nie przez to, że po wspólnej jeździe mieli prawo zgłodnieć, choć bardziej niż jedzeniem, byli zainteresowani sobą nawzajem. Pizza miała być tylko pretekstem, tak jak pretekstem były łyżwy.
    Debbie nie pytała o pozwolenie. I Ianowi w żaden sposób to nie przeszkadzało. Miało mu również nie przeszkadzać, kiedy bez pytania kogokolwiek o zdanie, w tym jego samego, Debbie go sobie weźmie. To od początku miała być ona – ona miała ulec swoim pragnieniom, nie on, a na pewno nie tak bardzo, jakby chciał, bo w jego głowie był ten cholerny, czerwony neon. I może to za sprawą tego cholernego, czerwonego światła, w którym skąpana była jej sylwetka, Debbie była dla niego tak bardzo pociągająca?
    — Tutaj zostanę przy łapaniu cię za rękę — stwierdził dyplomatycznie i to dopiero wtedy, kiedy doszli do drabinki. Tych kilku kroków potrzebował na przetrawienie pełnych rozbawienia, a jednak wciąż pełnych powagi – wiedział to, czuł to – słów Debbie, bo nawet jeszcze wyłącznie w swojej głowie nie robił z nią tego, co tylko chciał. Tak, w towarzystwie Debbie wszystko było takie proste, a jednocześnie pozostawało na tyle skomplikowane, że Ian nie chciał i nie zamierzał sprowadzać tego tylko do fizyczności. Mogliby to zrobić, o czym zdążyła wcześniej pomyśleć Debbie. Mogliby nie iść ani na łyżwy, ani tym bardziej na pizzę. Mogliby, oboje już dawno zorientowali się, że mieli tego pełną świadomość, a jednak teraz weszli na taflę lodu, tak po prostu trzymając się za ręce.
    Kurwa W ich dziwnym przypadku było to bardziej intymne, niż wylądowanie ze sobą w łóżku.
    Podobało mu się, jak mocno splotła jego palce ze swoimi. Nie widział żadnych rozchichotanych nastolatek, ani tym bardziej tego, że te rzekomo na niego zerkały. Widział tylko Debbie i to nawet, kiedy na nią nie patrzył. W tym momencie na przykład zapatrzył się na własne stopy odziane w łyżwy, ponieważ nie pamiętał, kiedy ostatnim razem przyszło mu wejść na lód, a niekoniecznie chciał na dzień dobry zaliczyć spektakularną wywrotkę. Co prawda mógłby przypadkiem lub celowo pociągnąć za sobą, a także na siebie Debbie, ale… nie. Mimo wszystko nie, bo przy okazji tyłka, potłukłoby się również jego ego.
    I podczas gdy jemu udało się znaleźć na lodzie, a nawet kawałek przesunąć do przodu, Debbie znalazła się przed nim. Popatrzył na nią, na ich splecione ze sobą dłonie, na jej palce zaciskające się na materiale jego kurtki. Była blisko. Tak blisko, że wystarczyło, żeby Ian się pochylił, bo Debbie już zadzierała głowę.
    — Margaritę — odpowiedział i uśmiechnął się, jednocześnie zaciskając przy tym wargi tak, jakby koniecznie chciał ten uśmiech powstrzymać, a potem lekko pchnął Debbie, wymuszając na niej ruch w tył. A robiąc to, nie tylko chciał, ale i musiał nachylić się ku niej.
    Choć stosunek Iana do jazdy na łyżwach był ambiwalentny, nie oznaczało to, że nigdy nie jeździł. Nie oznaczało to także tego, że nigdy nie robił tego dobrze. Po prostu ostatni raz, kiedy mógł się popisać swoimi umiejętnościami, miał miejsce jakieś osiem lat temu.

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  24. Ian powinien był wziąć przykład z Louisa, ale nie potrafił. I o ile jeszcze w kawiarni wydawało mu się, że z łatwością zachowa nad wszystkim kontrolę, o tyle wystarczyło kilka spojrzeń i kilka uśmiechów Debbie przeznaczonych wyłącznie dla niego, by ją stracił. Powoli przestawał łudzić się także co do swojego postanowienia o czterech dniach – nie wiedział, dlaczego to miały być akurat cztery dni, a nie pięć, dziesięć czy trzynaście – choć przez wzgląd na słowa Louisa, wciąż jeszcze starał się pamiętać o tym, że jemu i Debbie pozostało mniej, niż więcej czasu, który mogli spędzić wspólnie. Niemniej Grayson nie była trudna w obsłudze, a ponadto dla Iana okazała się w tej obsłudze zaskakująco łatwa. Wszystko, co było z nią związane, przychodziło mu bez najmniejszego wysiłku, a co gorsza, także bez zastanowienia. Deborah Grayson może i nie miała złamać mu serca, ale miała być jego zgubą.
    — Nie lubisz margherity? — zapytał, lekko unosząc przy tym brwi. To westchnienie, które wyrwało się spomiędzy jej rozchylonych warg, równie dobrze mogło być wyrazem zachwytu, co rozczarowania. A Ian nie chciał rozczarować Debbie, choć wiedział, że prędzej czy później to zrobi i choćby z tego względu wolał poprzestać na rozczarowywaniu jej swoim ulubionym smakiem pizzy. Inne, dotyczące go rzeczy, które składały się na jego życie i osobowość, miały rozczarować Debbie o wiele bardziej.
    Uśmiechnął się nie tyle nawet do Debbie, co do siebie, kiedy ta zgrabnie się obróciła i nie puściwszy jego dłoni, znalazła się obok, aż zrównali się ze sobą i niespiesznie zaczęli posuwać się na przód. Lodowisko nie było duże, ale też zgodnie z obliczeniami dokonanymi przez Debbie, na tafli znajdowało się maksymalnie dwanaście osób. Na Domino Square wciąż nie ściągnięto świątecznych iluminacji, a niskie, ozdobne drzewka pozostały owinięte niebieskimi i żółtymi lampkami. Także z lodowiska rozciągał się widok na cieśninę East River i przerzucony nad nią Williamsburg Bridge, choć prawdziwe widoki można było podziwiać nieco dalej, z deptaka poprowadzonego wzdłuż Domino Park i cieśniny. Słowem, okolica wyglądała malowniczo, przez co wzrok Iana uciekał nie tylko w stronę Debbie, ale także ku rozświetlonej panoramie Manhattanu.
    Po trzech okrążeniach przejechanych przeciwnie do ruchu wskazówek zegara Ian poczuł się pewniej. Jego ciało nie zapomniało tego, czego nauczył go za dzieciaka, choć mimo wszystko zdawało się być nieco zardzewiałe w tej dawno nabytej umiejętności. Kiedyś, kiedy bywał na lodowisku co drugi dzień, mógł jeździć praktycznie z zamkniętymi oczami. Dziś być może odważyłby się to zrobić, ale wolał nie ryzykować i tylko uśmiechał się lekko do siebie, a uśmiech ten był nieco melancholijny, ponieważ Ian przypomniał sobie, że kiedyś jeżdżenie na łyżwach było jedną z tych rzeczy, które więcej niż lubił, natomiast dziś… Dziś nie mógłby zawrzeć tej aktywności na krótkiej liście lubianych przez siebie rzeczy, którą starał się skompletować dla Debbie.
    — Kto nauczył jeździć cię na łyżwach, Debbie? — zapytał, kiedy pokonywali zakręt i Ian wyforsował się do przodu, pociągając kobietę za sobą, przez co razem zatoczyli zgrabny łuk. Spoglądając nieco za siebie, na nią, Ian uśmiechnął się i przyjrzał jej z zainteresowaniem.
    To z pozoru niewinne pytanie sięgało głębiej niż te, które dotychczas zadawali sobie nawzajem o rzeczy lubiane i nie lubiane. To pytanie miało zahaczyć o więzi, które Debbie tworzyła w swoim życiu z ludźmi, którzy nie byli w nim tylko na chwilę. Choć z drugiej strony, może Deborah była zdolnym samoukiem?

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  25. — Raczej prostota — zauważył z uśmiechem i oczywiście, że patrzył przy tym na Debbie. Na Debbie, której nie powiedział, że był dilerem, ponieważ gdyby to zrobił, Debbie puściłaby jego dłoń, zwróciła wypożyczone łyżwy i odeszła, nie obejrzawszy się za siebie. Nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. Nie powiedział jej również o wielu innych rzeczach, które były istotnym elementem jego osoby. O tym, że jego rodzice darzyli bezwarunkową miłością narkotyki, ale nie własne dzieci. O tym, że wychował się w domu dziecka, a każdy jego pobyt w rodzinie zastępczej kończył się po tym, jak padało znamienne nie potrafi się przystosować. O tym, że nie potrafił wybaczać Louisowi tego, że rozdzielono ich w dzieciństwie, choć jako dorosły człowiek wiedział, że tamten dziesięciolatek, który chciał, żeby wreszcie wyszli z małego, osobistego piekła, nie był niczemu winien.
    Nie wykluczał natomiast, że kiedyś o tym wszystkim Debbie opowie. Także o tym, że handlował narkotykami, ponieważ narkotyki były tym, co towarzyszyło mu przez całe życie i co znał od najmłodszych lat. Pewnych kwestii jednak nie poruszało się na pierwszej, drugiej, a nawet na trzeciej randce, a tak się składało, że Ian pełen był tego, o czym nie mówiło się drugiej osobie na początkowym etapie znajomości. Nawet, jeśli tym kimś była Debbie. Szczególnie, jeśli tym kimś była Debbie.
    — Obiecuję, że się nie rozczarujesz — zapewnił, odwzajemniając jej uśmiech. Coś w dynamice ich rozmowy delikatnie się zmieniło. Zwolnili, tak jakby wystarczyło im to, że całkiem szybko pokonywali kolejne okrążenia wokół niedużego lodowiska i to w tej czynności nabrali prędkości. Zerkali już nie tylko na siebie, ale coraz częściej na otoczenie, ponieważ widoki, które ich otaczały, warte były zerkania na nie. Niemniej nawet, kiedy na siebie nie patrzyli, wciąż trzymali się za ręce i żadne z nich nie pomyślało, aby to zmienić. Trzymanie Debbie za rękę, teraz już ciepłą, bo jej dłoń ogrzała się w jego dłoni, było tak samo naturalne, jak wszystko inne, co działo się pomiędzy nimi i przychodziło im bez zastanowienia, za to za obopólną zgodą i ochotą.
    Spostrzegł, że wyraz twarzy Debbie się zmienił. Że młoda kobieta przygasła, choć nie wpłynęło to na to, że wciąż szukała z Ianem kontaktu wzrokowego, a on starał się, by długo szukać nie musiała. Zmienili kierunek jazdy, ale wciąż uparcie trzymali się za ręce.
    Uśmiechnął się lekko, a potem popatrzył przed siebie, jakby chciał dać Debbie odrobinę prywatności. Zapamiętał, że Debbie miała rodzeństwo i że rodzice pełnili w jej życiu rolę zgoła inną, niż robili to rodzice Iana. Coś w sposobie, w jaki powiedziała o tacie sugerowało, że mogła mieć na jego temat wiele do powiedzenia i jednocześnie Ian wiedział, że nie powinien o to pytać. Jeszcze nie teraz.
    Jedno okrążenie pokonali wolniej, w zgodnym milczeniu.
    — Głównie uczyłem się sam — odpowiedział i na tym mógłby przestać, ale tego nie zrobił. — W jedną zimę, jeszcze w szkole podstawowej, w ramach zajęć z wychowania fizycznego poszliśmy na lodowisko. Przepadłem — podsumował krótko i zerknął na Debbie. — Trochę uczyła mnie wychowawczyni, trochę pracownik lodowiska, który pomógł w zorganizowaniu zajęć. Szybko załapałem, o co chodzi. I kiedy parę lat później mogłem chodzić na lodowisko sam, robiłem to praktycznie bez przerwy. — Uśmiechnął się szerzej, przypomniawszy sobie, ile razy stłukł tyłek na twardym lodzie. — Ale ostatnio jeździłem na łyżwach… — urwał i zmarszczył brwi, potrzebując chwili na zastanowienie się. — Osiem lat temu? A może i nawet więcej? — mruknął, spoglądając przy tym na Debbie, po czym odwrócił wzrok i lekko rozbawiony, pokręcił głową. — Rozgadałem się — przyznał, ponieważ naprawdę trzeba było czegoś więcej, żeby wyrzucił z siebie taki potok słów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tym czymś, a raczej kimś, była Debbie. Sprawiła, że chciał opowiedzieć jej o tej jednej z niewielu miłych rzeczy, jakich kiedyś doświadczył. I jakby zachęcony własną opowieścią, odważył się obrócić i zaczął jechać tyłem, zwróciwszy się przodem do Debbie. Oczywiście, że nie puścił przy tym jej ręki.
      — Widzisz? Jeszcze trochę pamiętam — zaśmiał się, kiedy w trakcie całej tej operacji udało mu się nie zachwiać ani nie potknąć.

      IAN HUNT

      Usuń
  26. Być może to monotonia jazdy wprawiła zarówno Iana, jak i Debbie w ten wolniejszy nastrój i nawet odświeżająca zmiana kierunku nie potrafiła tego zmienić. Ian jednak nie miał nic przeciwko, a nawet więcej – odkrył, że towarzystwo Debbie pod każdą postacią było tak samo przyjemne. Mógł oglądać ją, kiedy nie potrafiła oderwać od niego wzroku i posyłała mu szerokie uśmiechy, a mógł też przyglądać się jej, kiedy uciekała wzrokiem w bok, dając się pochłonąć myślom, do których Ian nie miał dostępu. Czego nie robiłaby Debbie, to było interesujące, miłe i pociągające. Cała jej osoba była dla Iana pociągająca i nie, bynajmniej nie rozchodziło się wyłącznie o aspekt fizyczny, co więcej, w tym konkretnym momencie zdawał się od odejść na całkiem daleki plan.
    Ian poczuł, kiedy Debbie mocniej zacisnęła palce na jego dłoni i być może mógłby się domyślić, czym było to spowodowane. Pochwycił jej spojrzenie, tak inne od tych, które dotychczas mu posyłała i sam uśmiechnął się do niej inaczej niż zwykle, ponieważ wyjątkowo nieśmiało. Poczuł się przyłapany, choć mógłby otwarcie powiedzieć jej o swojej przeszłości i o rodzinie. Dziś te dwa tematy były dla niego obojętne, choć najpewniej pozostawiły go z masą nieprzepracowanych traum. Ian nigdy się nimi nie zajął, ani nie zajęto się nimi w domu dziecka, w którym przebywał, ponieważ brakowało specjalistów. Co prawda dzieciaki regularnie spotykały się z psychologiem, ale jedno spotkanie na dwa tygodnie, w którym uczestniczyło kilkanaście osób, trwające godzinę było mniej niż kroplą w morzu potrzeb.
    O spieprzonym dzieciństwie nie mówiło się na trzeciej randce, aczkolwiek w zawoalowany sposób można było o nim wspomnieć.
    — W takim razie o czym chciałabyś posłuchać, Debbie? — zaryzykował, ponieważ mogła zapytać go o wszystko, a on zamierzał jej odpowiedzieć i nie mijać się przy tym z prawdą, jak robił to dotychczas w pewnej istotnej dla ich niekontrolowanie rozwijającej się relacji presji.
    Zaśmiał się cicho, kiedy czerwona czapka Debbie po raz nie wiadomo który zjechała nisko na jej czoło, ale kobieta poprawiła ją sama, nim zdążył zareagować. Tak jak sama zamówiła dla siebie americano i pączka z nadzieniem pistacjowym, o czym Ian przypomniał sobie z rozbawieniem. Była nie tyle szybka, co nauczona samej dbać o własne potrzeby.
    — Widać — zauważył i z uznaniem przesunął wzrokiem po jej sylwetce – co mógł zrobić swobodnie, bo wciąż jechał tyłem – a komplement ten mógł dotyczyć zarówno jej figury, jak i umiejętności jazdy. Właściwie mógł dotyczyć obu tych rzeczy na raz, bo choć dziś sylwetkę Debbie zakrywały zimowe ubrania, to Ian doskonale pamiętał, jak prezentowała się w krótkiej, czarnej sukience, która podwijała się niepoprawnie wysoko, kiedy Grayson siedziała na tylnej kanapie Cadillaca.
    Tym razem to on wykonał zgrabny obrót, który pozwolił mu znaleźć się z powrotem u boku Debbie, ale w przeciwieństwie do niej, zmienił stronę. Żeby móc to zrobić, uprzednio puścił jej rękę, a teraz od razu złapał jej drugą dłoń i westchnął, kiedy poczuł, że była zimna.
    — Schowaj tamtą do kieszeni — polecił. — Nie było rękawiczek do kompletu z tą czapką i szalikiem? — zapytał z rozbawieniem, a potem lekko przyhamował i wyciągnął rękę. Pociągnął czapkę Debbie w dół, a że ściągacz był naprawdę luźny, to ta zjechała aż na jej nos, przesłaniając oczy. Ian uśmiechnął się z satysfakcją, a potem znalazł się za Debbie. Pewnie złapał ją w tali i popchał ją przed sobą, aż nabrali zadowalającej go prędkości i wcale nie jechali wolno. Wyglądało na to, że Ian powoli zapomniał o ośmiu latach przerwy w jeździe i czuł się coraz swobodniej, tylko jak miało się to skończyć dla Debbie…?

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  27. Prośba Debbie stworzyła doskonałą okazję do wyłożenia kart na stół. Problem w tym, że Ian trzymał na ręce naprawdę niewiele takich, które mógłby pokazać. Grał tym, co w pierwszym, a zarazem ostatnim rozdaniu dało mu życie i robił, co tylko mógł, żeby nie przegrać. Nie trzymał kilku asów w rękawie, nie trzymał nawet jednego, ale grał nieczysto, zachowując przy tym pokerową twarz. Tę twarz, za którą Debbie wyjątkowo potrafiła zajrzeć, nie pytając go o pozwolenie. I nawet, gdyby Ian jej tego pozwolenia nie udzielił, nie sądził, by Debbie się tym przejęła. To dlatego nie potrafił powiedzieć nie tej znajomości. Debbie skutecznie go rozbroiła i to nie wtedy, kiedy poznał ją jako policjantkę w kawiarni, kiedy miała pełne prawo to zrobić, ale wtedy w Uberze, w nocy z piątku na sobotę, kiedy rozsiadła się swobodnie w Cadillacu i równie swobodnie z nim rozmawiała. Ujmowała go nadal także dziś, każdym uśmiechem, każdym spojrzeniem, a także każdym pytaniem i każdą prośbą. Nawet tą, która sprawiła, że w pierwszym odruchu Ian parsknął cicho, ponieważ w żaden sposób nie potrafiłby jej spełnić.
    Od odpowiedzi uratowała go nagła zmiana sytuacji, którą sam zainicjował. Nie wiedział, co go do tego podkusiło, ale też nieszczególnie się nad tym zastanawiał, tak jak nie zastanawiał się nad innymi rzeczami, które działy się z nim w towarzystwie Debbie. Miał ochotę zaczepnie zsunąć czapkę na jej oczy. Miał ochotę mocno i pewnie złapać ją w tali, a potem nabrać prędkości. Więc zrobił to, a w tym wszystkim postąpił tak samo lekkomyślnie, jak w samej znajomości z Debbie, nie zastanowiwszy się nad konsekwencjami. Nie przewidział, że na małym lodowisku pod chmurką, na którym nie byli sami, podobne wybryki mogą skończyć się źle nie tylko dla ich dwójki.
    Krzyk Debbie go otrzeźwił. Choć cały czas kontrolował sytuację i obserwował przestrzeń przed nimi, zbyt późno zauważył, że para w średnim wieku, która wypożyczyła przed nimi łyżwy, zaliczyła wywrotkę. Niegroźną, ponieważ już stąd Ian słyszał ich śmiech. Jednak ani kobieta, ani mężczyzna nie zauważyli nadciągającego zagrożenia.
    — Kurwa — zaklął siarczyście, a potem wyłączył myślenie i przeszedł do działania. Jednocześnie skręcił biodra i nogi, a także przyciągnął Debbie do siebie. Płozy jego łyżew ryły lód, spod ostrzy tryskała fontanna białych drobinek. Hamowali, ale potrzebowali czegoś więcej, żeby wytracić prędkość. Wtedy Ian już nie tylko zaczął zaciskać dłonie na talii Debbie; objął ją ramionami w pół i pociągnął na siebie, samemu wywracając się w tył. Upadli.
    Ian wyrżnął tyłkiem o lód i zaklął po raz kolejny, ale zamortyzował upadek Debbie. Wciąż sunęli po lodzie, ale zdecydowanie wolniej. Ian nawet podniósł się do siadu, z szeroko rozkraczonymi nogami, pomiędzy którymi siedziała Debbie, którą Hunt mocno obejmował. Przejechali tak jeszcze kilka metrów, powoli obracając się wokół własnej osi, aż minęli nieświadomą niczego parę o kilkanaście centymetrów i wreszcie plecy Iana lekko zatrzymały się na przeciwległej bandzie. Oddychał ciężko, serce tłukło mu się w piersi.
    — Debbie? Nic ci nie jest? — spytał i ani myślał, żeby ją puścić.

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  28. Wydarzenia nabrały tak intensywnego tempa, że Ian zapomniał o prośbie Debbie. Miał jednak sobie o niej przypomnieć, najpewniej wtedy, kiedy zostanie sam na sam z własnymi myślami. Wtedy też miał uświadomić sobie, że prośba ta i owszem, była możliwa do spełnienia, ale miała przekreślić każdą, najdrobniejszą nawet rzecz, która do tej pory wydarzyła się między nimi. Ian nie chciał być tym, który postawi te kreskę. Nie chciał również, by tą osobą była Debbie. Wszystko jednak wskazywało na to, że prędzej czy później będzie miało to miejsce. Co wtedy będzie z nimi. Nie z nim, nie z nią, a właśnie z nimi? Ponieważ może osobno nie mieli takiej mocy, by rozwiązać to, co na pierwszy rzut oka wydawało się nierozwiązywalne, ale razem…?
    Razem upadli i razem utkwili pod bandą, łapiąc oddech. Ian odetchnął, kiedy Debbie zapewniła, że wszystko z nią w porządku i otumaniony nagłym wyrzutem adrenaliny, której stężenie we krwi powoli opadało, poniewczasie uświadomił sobie, że Debbie ułożyła dłoń na jego udzie i kurczowo zaciskała na nim palce.
    — W porządku — powtórzył za nią, a w jego głosie zadrżała ulga. Przymknął powieki i odchylił głowę, aż oparł ją o bandę i oddychał głęboko, przez co spomiędzy jego rozchylonych warg ulatywały obłoczki pary. Wciąż mocno trzymał Debbie, obejmując ją ramionami, ale to było całkowicie poza nim, gdzieś poza jego umysłem i tym, co ten aktualnie rejestrował. Inaczej Ian na pewno zorientowałby się, że przytrzymuje Debbie zbyt mocno i zbyt kurczowo, jak na to, że zdążyli już przestać sunąc po lodzie i byli względnie bezpieczni.
    — Cały — sapnął, wyprostował głowę i otworzył oczy, przez co ich spojrzenia się skrzyżowały. Debbie wyglądała wyjątkowo ładnie, kiedy przyglądała mu się kątem oka, uśmiechając się przy tym lekko, a na dodatek znajdowała się tak blisko. Serce Iana wciąż waliło w jego piersi, a ten widok i fakt, że dłoń Debbie wciąż sunęła po jego udzie, nie miały pomóc mu się uspokoić.
    — Żadnej izby przyjęć — zdecydował, kręcąc głową. Ledwo przed dwoma tygodniami odwiedził klinikę, a na ranie na jego żebrach wciąż widniał nieapetyczny strup. Nie uśmiechało mu się korzystać z pomocy lekarskiej drugi raz w takim krótkim czasie, nawet jeśli jego stłuczona kość ogonowa miała na ten temat inne zdanie. — Pizza. Pizza jest lekiem na wszystko — oznajmił i posłał Debbie uśmiech, który miał jej pokazać, że wszystko w porządku. Poluźnił też trochę uścisk, ale nie cofnął rąk, ponieważ siedziało mu się zaskakująco wygodnie, a lód przyjemnie chłodził mu tyłek, który już zaczynał odzywać się pulsującym bólem.
    Wtedy Debbie zaczęła się śmiać i momentalnie zaraziła Iana tym śmiechem. Chichotali zgodnie, najpierw cicho, a potem coraz głośniej, przez co znowu przyciągnęli uwagę pozostałych, obecnych na lodowisku osób, ale żadne z nich nie zwracało na to uwagi. Śmiali się, pozwalając, by w ten sposób zszedł z nich strach, który na pewno oboje poczuli.
    — Przerwa na czyszczenie lodu! — zawołał ktoś, kto też machnięciami rąk zaczął przeganiać ludzi z tafli. Ian jęknął, skrzywił się i w geście kapitulacji oparł czoło o plecy Debbie, mocno zaciskając powieki, a przestając zgrywać bohatera.
    — Debbie… — szepnął. — Ja chyba jednak sam nie wstanę…

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  29. Śmiech skutecznie łagodził ból, tak samo jak chłód bijący od lodu oraz ciepło ciała Debbie, które kurczowo trzymał przy sobie. Choćby dlatego Ian mógłby nie ruszać się z miejsca przez następną godzinę, choć po prawdzie mógłby nie ruszać się również z tego względu, że każda próba ruchu czyniła znośny ból nieznośnym. Na dodatek pracownicy techniczni lodowiska zarządzili przerwę i Ian wiedział, że nie ma innego wyjścia, jak wstać, co nagle wydało mu się horrendalnie trudnym zadaniem. Nie sądził, że nabawił się czegoś więcej, niż paskudne stłuczenie, a doświadczenie podpowiadało mu, że jeśli tylko podniesie się i rozrusza, będzie lepiej. W końcu wtedy, kiedy jeszcze jeździł, nie raz i nie dwa kończył na twardym lodzie. Nigdy niczego sobie nie złamał, za to chodził z fioletowymi od sińców kolanami i łokciami. Tak też miało być w tym przypadku, z tym że fioletowa miała stać się inna część jego ciała.
    Nawet teraz, kiedy Debbie wypowiedziała jego imię, wprawiło to jego ciało w lekkie, przyjemne drżenie. Ian zaśmiał się krótko z tego powodu, jednocześnie nie protestując, kiedy Debbie wyplątała się z jego objęć. Kiedy się odsunęła, oparł się plecami o bandę i przyglądał się, jak kobieta zgrabnie radzi sobie ze wstaniem.
    — Nie odpuszczę ci tej pizzy, Debbie — powiedział, spoglądając na nią z dołu i również się uśmiechnął. Wciąż siedział z szeroko rozkraczonymi nogami, a ręce położył swobodnie między nimi, łokcie wspierając na udach. Wyglądał, jakby odpoczywał, nic ponad to.
    Ian przekręcił głowę, kiedy Debbie przykucnęła przy nim i spoglądając na nią, przygryzł wewnętrzną stronę policzka. Wątpił, by Debbie dała radę podnieść go sama i wiedział, że powinien współpracować. A to oznaczało, że będzie bolało. Cóż, płytkie dźgnięcie nożem też nie było przyjemne.
    Postąpił zgodnie z jej instrukcjami, tylko pobieżnie skupiając się na tym, jak blisko niego Debbie znowu się znalazła. Gdyby zaczął myśleć o niej intensywniej, raczej by się nie podniósł, a nie chciał wywrócić się po raz drugi ani tym bardziej doprowadzić do tego, że Debbie ugnie się pod jego ciężarem. Dlatego zamiast rozmyślać o tym, jak intensywnie czuł teraz zapach jej perfum i samej Debbie, ucapił się tej cholernej bandy i podciągnął, jak najmniej korzystając przy tym ze wsparcia młodej kobiety. Stęknął, ale stanął na nogi i mocno osadził ostrza łyżew w lodzie, zapierając się na nich. Poprawił pozycję, tak by faktycznie tylko lekko oprzeć się na Debbie, a nie zawisnąć na niej całym ciężarem ciała.
    Powoli ruszyli ku bramce, stanowiąc atrakcję dla pozostałych dziecięciu osób oraz nie tyle zniecierpliwionej, co ubawionej sytuacją obsługi technicznej.
    — Dupa, Debbie. Boli mnie dupa — mruknął Ian, uprzednio nachyliwszy się tak, że tych kilka słów wyszeptał wprost do jej przykrytego czapką ucha, muskając wargami czerwony materiał. Dopilnował tego, by nikt poza Debbie go nie usłyszał, po czym tą ręką, którą jej nie obejmował, znowu zsunął czapkę na jej oczy, jakby tym samym chciał dać znać, że nie jest tak źle. A skoro Debbie na chwilę straciła zmysł wzroku, to on pokierował ich ku bramce, przy której zrobiło się luźno. Puścił Debbie, a także puścił ją przodem, po czym sam wsparł się rękoma po obydwu krawędziach bandy i podciągnąwszy się lekko, zszedł z lodu na wyłożony gumą chodniczek. Nie mylił się. Kiedy zaczął się ruszać, ból stłuczonej kości odrobinę zelżał.

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  30. Ian osiągnął swój cel i tylko dlatego nie zawtórował Debbie śmiechem – tym szeptem chciał ją rozbawić i jak widać było na załączonym obrazku, osiągnął to bez większego trudu. Lubił słuchać śmiechu Debbie, szczególnie tego, którego on sam był powodem i dlatego uśmiechnął się do siebie, zerkając przy tym to na bramkę, ku której zmierzali, to na Debbie i jej czerwoną, opadającą na oczy czapkę. Nie żałował tej spektakularnej wywrotki i jak miał się przekonać, nigdy miał nie żałować choćby sekundy spędzonej w towarzystwie Debbie.
    Nie skomentował tego, że nazwała go dzieciuchem, ale też nie przestał się uśmiechać. Nie wydawało mu się, by to było złe, że uchodził przy niej za takiego. Debbie nie powiedziała tego z przyganą, a z niesłabnącym rozbawieniem, a to Ian mógł zaakceptować. Debbie nie wiedziała – tak jak nie wiedziała o innych rzeczach – że na podobne zachowanie pozwalał sobie właściwie tylko przy Maddoxie. Przy przyjacielu nie krępował się okazywać całe spektrum swojej osobowości i potrafił być przy nim tak spokojnym, wycofanym Ianem, jak i tym, który dogadywał i śmiał się bez większego powodu. Nie udawał, a raczej danej osobie pokazywał wyłącznie to, co chciał pokazać. Przy Debbie kompletnie nie skupiał się na tym, co ta powinna zobaczyć, a czego nie i być może rudowłosa zauważyła, że czuł, a tym samym zachowywał się przy niej coraz swobodniej. Może wciąż nie mówił wiele, ale za to jego gesty krzyczały za niego.
    — Nie patrz już tak — zganił ją i gdyby Debbie nie ściągnęła czapki, pewnie znowu miałaby ją na oczach. Czapka Debbie spoczywała jednak w jej dłoni, więc Ian poprzestał na obrzuceniu spojrzeniem jej rudych, opadających wokół twarzy włosów, które ładnie podkreślały kolor jej oczu i komponowały się z jasną, delikatnie piegowatą cerą.
    Usiedli na ławeczce i zajęli się ściąganiem łyżew. Ian starał się dotrzymać tempa Debbie, by tym samym utwierdzić ją w przekonaniu, że nie jest z nim tak źle, jak mogłoby się wydawać i powściągał każdy grymas, który próbował wykrzywić jego twarz. Wreszcie ściągnął łyżwy i nim sięgnął po swoje buty, wyprostował się. Nie dlatego, że potrzebował chwili przerwy, a dlatego, że chciał popatrzeć na Debbie i jej odpowiedzieć.
    — Okej — odparł krótko, jakby ten rozgadany Ian, z którym Grayson miała do czynienia na tafli lodowiska, powoli się wycofywał, ustępując pola temu stoickiemu.
    Pochylił się, ignorując ból w plecach i ubrał swoje buty. Zasznurował je starannie, a następnie chwycił po kolei każdą z łyżew. Sprawnym ruchem palców ściągnął lód z ostrzy, strzepnął dłonią i jeszcze postukał łyżwami o dywanik, by pani z budki nie miała styczności z nieprzyjemną wilgocią. Chwycił też odłożone na bok łyżwy Debbie i wstał, co bez podparcia się rękoma o ławeczkę okazało się nie takie łatwe, ale Ian dzielnie nie dawał niczego po sobie poznać. Naprawdę chciał zjeść z Debbie tę pizzę.
    Skinął na nią głową, zachęcając ją do pójścia przodem. Pozostał tuż za nią, kiedy zmierzali ku budce. Ta sama kobiecina, która obsłużyła ich wcześniej, uśmiechnęła się ciepło na ich widok.
    — Zróbcie mi tę przyjemność i przychodźcie częściej — poprosiła, odebrawszy łyżwy od Iana. — Tak miło się na was patrzy — dodała i wręczyła szatynowi pięciodolarówkę, zwracając kaucję. Zgodnie niczego jej nie odpowiedzieli, ale tym razem wymienili między sobą nie tak krótkie spojrzenie. Ian wsunął zmięty banknot do kieszeni płaszcza Debbie, a później nie tyle wyciągnął ku niej dłoń i zaczekał, aż ta odpowie na to zaproszenie, co po prostu splótł ich palce razem i poprowadził ku biegnącemu nieopodal deptakowi. Był przekonany, że w jego ciągu znajdą jakąś pizzerię.

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  31. Ian miał ochotę trzymać Debbie za rękę i nie walczył z tym. Było w tym trochę, a nawet całkiem sporo przekory, ponieważ dla postronnego obserwatora – a takim bez wątpienia była starsza pani z budki z łyżwami – rzeczywiście mogli wyglądać jak para, a nie jak dwoje przypadkowych ludzi, którzy dopiero co się poznali i było to ich trzecie spotkanie. Niemniej Ian odniósł wrażenie, że to, co działo się z nim w towarzystwie Debbie, tak jak i to, co działo się pomiędzy nimi, nie było ani trochę przypadkowe. Przeciwnie, wydawało mu się, że dokładnie tak powinno być, z tym że to powinno z kolei nie miało nic wspólnego z rzeczywistością. A w ich przypadku rzeczywistość okazała się nie tyle nawet szara, co czarna, ponieważ Ian zdawał sobie sprawę z tego, że byli skazani na porażkę.
    Popatrzył na Debbie, kiedy ta akurat przygryzła dolną wargę i uśmiechnął się lekko na ten widok. Zazwyczaj nie myślał w ten sposób i był pogodzony ze swoim losem, ale w tym konkretnym przypadku poczuł, że życie było dla niego bardzo niesprawiedliwe. Ponieważ Debbie mogłaby być kimkolwiek. Dziewczyną, która sprzedałaby mu hot doga na stacji benzynowej czy kawę na wynos w lokalnej kawiarni. Kurwa, mogłaby nawet być klientką, która zamówi kurs w aplikacji Ubera i zupełnym przypadkiem nawet się nią stała. Ale Debbie przede wszystkim była policjantką, partnerką ze służby jego brata. I to było cholernie niesprawiedliwe.
    — Dlaczego? — spytał z lekkim rozbawieniem wywołanym jej szczerym śmiechem i przyjrzał jej się z zainteresowaniem. — Myślisz, że mój tyłek tak długo będzie dochodził do siebie? — zagadnął. Ponieważ wbrew temu, co wydawało się Debbie, Ian swój powrót na łyżwy miał wspominać bardzo miło, w tym także tę nieszczęsną wywrotkę.
    Po prawdzie Ian był odrobinę zaskoczony tym, że swoje urodziny Debbie spędzała akurat z nim. Z drugiej strony, już w weekend świętowała w gronie najbliższych, co było zrozumiałe, skoro jej urodziny wypadały w poniedziałek i to akurat taki, w który musiała być w pracy, mając wątpliwą przyjemność patrolowania miasta, które nigdy nie zasypia u boku Louisa. Z samej tylko czystej złośliwości wobec Louisa Ian mógł założyć, że był najmilszym, co tego dnia spotkało Debbie i jeśli Hunt miałby być wobec siebie szczery, to – pomijając tę złośliwość – po cichu zależało mu na tym, aby faktycznie tak było.
    Szli niespiesznie przed siebie i nawet nieszczególnie rozglądali się za lokalem, w którym mogliby zjeść obiecaną pizzę. Ianowi to nie przeszkadzało. Nie przeszkadzało mu również to, że ich rozmowa znowu zmieniła rytm. Mógłby jeszcze długo iść z Debbie za rękę i podziwiać panoramę Manhattanu, ponieważ to było miłe, jeśli już o miłych rzeczach mowa.
    Spojrzał na nią krótko, kiedy zadała pytanie i nim odpowiedział, skupił wzrok na widocznych ponad wodami zatoki drapaczami chmur.
    — Tak — odpowiedział. Na tym krótkim tak mógłby poprzestać, ponieważ stanowiło ono wystarczającą odpowiedź na rzeczowe pytanie Debbie. I gdyby to ktoś inny go o to zapytał, najpewniej właśnie na tym by poprzestał. Z tym że tak jak po cichu zależało mu na tym, by być jedynym miłym elementem dzisiejszego dnia Debbie, tak z podobnych powodów nie chciał zostawiać jej z tak szczątkową odpowiedzią.
    — Do szóstego roku życia na Bronxie — zdecydował się dodać. — Później na Staten Island — wyjaśnił i tylko on sam wiedział, jak długo gryzł się z myślą, czy dodać, że to tam znajdowała się placówka, w której go umieszczono. Miał tę informację na końcu języka, obracał ją i mielił w ustach, aż w końcu zacisnął wargi w wąską kreskę. Nie, Debbie jeszcze nie miała się o tym dowiedzieć. Choć, gdyby umiejętnie pociągnęła go za język…?

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  32. [Musiał powstać ktoś taki, żeby mi bycie mendą za bardzo nie weszło w krew. Liv już maltretuję wątkiem (chociaż ona doskonale sobie radzi z maltretowaniem siebie samej), więc może tym razem atak na Debbie? Może Joe przydałby się pani policjantce jako świadek w jakiejś sprawie, ale że pani policjantka dopiero początkująca, to gdzieś po drodze popełni głupi błąd i oboje wpadną przez to w kłopoty? Tak sobie luźno gdybam, w razie czego i w razie chęci cho pogadać.]

    Joe

    OdpowiedzUsuń
  33. Pochylił głowę i zapatrzył się na swoje poruszające się stopy, kiedy przyszło mu zaśmiać się krótko w odpowiedzi na słowa Debbie. Przez kilka uderzeń serca uparcie spoglądał w dół i nie przestał się przy tym uśmiechać, aż koniuszkiem języka oblizał górą wargę i przekręcił pochyloną głowę, by móc spojrzeć na Debbie.
    — Podobno kiedy spadnie się z konia, trzeba od razu na niego wsiąść — odparł i lekko wzruszył ramionami, po czym spojrzał przed siebie i tylko jakby zupełnie poza nim oraz jego świadomościom jego palce na mgnienie mocniej zacisnęły na dłoni młodej kobiety. To powiedzenie bardzo ładnie pasowało do metafory rycerza i księżniczki, którą przywołali podczas minionego spotkania, w końcu Ian, jak każdy szanujący się rycerz, powinien posiadać swojego konia. Przy okazji natomiast dał Debbie do zrozumienia, że to nie miała być ich ostatnia wyprawa na lodowisko, choć może z kolejną powinni poczekać chociaż ten tydzień, aż kość ogonowa Hunta przestanie odzywać się pulsującym bólem przy każdym kroku.
    Nie myślał już o tym, że nic z tego, nad czym się zastanawiał i co planował, za cholerę nie mieściło się w tych czterech dniach, które mieli dla siebie mieć.
    — Bronx i Staten Island — potwierdził, odwzajemniając jej spojrzenie, a uśmiech, który nie schodził z jego twarzy, odkąd odebrał Debbie spod posterunku policji, skurczył się momentalnie i schował w kącikach jego ust, drżąc lekko, bo gotów był w każdej chwili znowu rozjaśnić twarz Hunta. Szatyn tymczasem zastanawiał się nad tym, jak do słów Bronx i Staten Island dodać bardziej znamienne dom dziecka. Nie opowiadał o swoim dzieciństwie. Louis doskonale wiedział, jak ono wyglądało, ponieważ był on jego istotną częścią; razem nurzali się w tym samym bagnie i tylko dzięki Lou nie utonęli. Zane, którego Ian poznał w domu dziecka, nie musiał zadawać mu wielu pytań, a całej reszty z powodzeniem mógł się domyślić. Willow natomiast nie pytała, a na pewno jak do tej pory tego nie robiła.
    W życiu Iana nie było więcej osób, którym mógłby i chciałby opowiadać o swojej przeszłości. A teraz w jego życiu pojawiła się Deborah Greyson i Ian nie wiedział, co powinien zrobić a czego nie, by jej nie spłoszyć. Z drugiej strony miał pewność, że Debbie nie była kobietą, która się płoszyła.
    — Dom dziecka — poinformował krótko. Uśmiechnął się słabo i nie odwrócił wzroku. Utkwił spojrzenie w ciepłych, brązowy oczach Debbie. — Na Staten Island jest dom dziecka. A okolica jest naprawdę ładna — powiedział i przesunął kciukiem po wierzchu dłoni Debbie. Ten drobny gest miał dać jej znać, że wciąż wszystko było w jak najlepszym porządku, tak samo jak spojrzenie Iana, którym ten ani razu nie uciekł w bok. Nawet jeśli oboje mieliby odbić się od ulicznej latarni.
    — Może być tutaj — zgodził się z nią i skręcił ku wskazanej przez Debbie knajpce. Zeszli z deptaku, a im bliżej wejścia się znajdowali, tym intensywniejszy stawał się apetyczny zapach ziół. W końcu Ian chwycił klamkę i otworzył drzwi, przepuszczając Debbie przodem. Uderzyło w nich bijące od wnętrza ciepło, zapach drożdżowego ciasta i ciszy szmer toczonych przy zajętych stolikach rozmów.

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  34. Tym razem parsknął śmiechem zupełnie otwarcie. Powinien był zwolnić, kiedy pewnie złapał Debbie w talii i rozpędził się, pchając ją przed sobą. Tylko cudem uniknęli nieprzyjemnego wypadku, w którym ucierpieliby nie tylko oni, ale także małżeństwo w średnim wieku i obita kość ogonowa Hunta była naprawdę najmniejszą ceną, jaką przyszło im zapłacić za jego chwilową lekkomyślność. Z tym że zwolnienie przy Debbie zdawało się przerastać jego możliwości. A lekkomyślność wcale nie była tak chwilowa, ponieważ gdyby Ian kierował się zdrowym rozsądkiem, on i Debbie nie szliby teraz za rękę, zapatrzeni bardziej w siebie nawzajem niż na malowniczą panoramę Manhattanu. Niemniej, co zostało już ustalone, jego zdrowy rozsądek wysiadł z czarnego Cadillaca, kiedy Debbie do niego wsiadła.
    — I w tym pożytku ze mnie miałaby przeszkadzać moja stłuczona kość ogonowa? — spytał, siląc się na neutralny ton, a i tak jego głos drżał lekko od powstrzymywanego rozbawienia. Ponieważ w przeciwieństwie do tego, co działo się w głowie Debbie, w głowie Iana pojawiły się pewne nieodpowiednie myśli, których wyjątkowo zdecydował się nie powstrzymywać; nie, kiedy Debbie wymruczała tych kilka słów w sposób, który wyjątkowo sprzyjał panoszeniu się nieodpowiednich myśli w męskiej głowie.
    I nawet jeśli wspomnienie o domu dziecka kompletnie nie pasowało do tonu prowadzonej przez nich rozmowy, to Ian nie czuł się z tym niekomfortowo. Miał wrażenie, że przy Debbie nie mogło być mowy o czymś takim, jak dyskomfort. A, co więcej, to, gdzie spędził dzieciństwo, nie było dla niego tabu. Zdawał sobie sprawę z tego, jaką reakcję zazwyczaj powodowała ta reakcja u innych osób – tych wychowanych w pełnej rodzinie, lub nawet nie pełnej, ale mimo wszystko rodzinie. Było to zupełnie naturalne.
    — W porządku — powiedział ciszej i tym razem to on obdarzył Debbie ciepłym, uspokajającym uśmiechem. Przypuszczał, że Louis nie zająknął się słowem o tym, co spotkało ich w dzieciństwie i nie dziwił mu się. To nie była żadna z tych rzeczy, o których rozmawiało się na trzeciej randce, ani żadna z tych rzeczy, o której opowiadało się przy kawie i pączku koleżance z pracy, którą znało się od kilku miesięcy. Ian natomiast to, w jakim świetle ta informacja stawiała Lou w oczach Debbie, miał dokładnie tam, gdzie aktualnie najbardziej go bolało.
    Ważnym natomiast było dla niego to, że Debbie się nie spłoszyła. I wypowiedziała jego imię na jeden z tych sposobów, który był warty zapamiętania.
    Podążając za Debbie do stolika, uśmiechnął się do siebie. Spoglądał z góry na czubek jej głowy i cieszył się tym, że Grayson cieszyła się, iż ładnie tutaj pachniało. Jemu również się tutaj spodobało, głownie dlatego, że wspólne zjedzenie pizzy było doskonałą okazją do spędzenia wspólnie czasu, ale stolik, do którego zaprowadziła ich kelnerka, także był niczego sobie. Drewniane przepierzenie z powodzeniem chroniło przed ciekawskimi spojrzeniami i tłumiło odgłosy toczonych wokół rozmów.
    — Margherita — potwierdził. Sam ściągnął kurtkę, położył ją na płaszczu Debbie i przełożył oba wierzchnie okrycia na wolne miejsce obok siebie, przez co pomiędzy nimi nie znajdowała się żadna wyraźna przeszkoda. Nie sięgnął nawet po menu. Pozwolił, by to Debbie wczytała się w dostępne pozycje, podczas gdy ona mógł rozsiąść się wygodnie i nie spuszczać z niej wzroku.

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  35. Jeśli Debbie zaczęłaby przejmować się swoim nie wyjściowym outfitem, to Ian musiałby zrobić to samo, ponieważ jego strój różnił się od stroju Debbie tylko tym, że bluza posiadała kaptur. Poza tym szczegółem nawet kolory się zgadzały. Outfit ten zresztą w niczym nie przeszkadzał Ianowi, a to, że nie potrafił oderwać wzroku od młodej kobiety na pewno nie było spowodowane tym, iż w myślach roztrząsał to, jak bardzo niewyjściowo Debbie się ubrała. I jeśli już jego myśli, te krążące wokół osoby Debbie, zahaczały o temat ubrań, to dotyczyły tego, jak sprawnie je ściągnąć i jak Debbie mogłaby wyglądać bez nich. Bluza i jeansy były akurat pod tym względem bardzo praktyczne, ponieważ ściągało się je sprawnie i szybko.
    Ian patrzył. I śledził wzrokiem każdy gest Debbie, ten zupełnie świadomy i kompletnie nieświadomy, choć odnosił wrażenie, że w większości jej ruchów kryje się niewymuszona celowość i podobało mu się to. Podobało mu się, że mógł patrzeć na Debbie tak, jakby chciał ją prześwietlić na wylot, a ona nie tylko pozwała mu patrzeć, ale też robiła te wszystkie rzeczy, które skupiały na niej jego wzrok. Nawet jeśli przy tym pozostawała onieśmielona, to nic nieśmiałego było w tym, jak przygryzała tę dolną wargę.
    Kelnerkę, która podeszła do ich stolika, omiótł niezainteresowanym spojrzeniem. Zrobił to tylko dlatego, że ruch w polu jego widzenia naturalnie kazał mu na sobie skupić jego uwagę, ale kiedy okazało się, że to nic istotnego, powrócił do obserwowania składającej zamówienie Debbie. Była miła i uprzejma, a także bez zająknięcia wybrała napoje dla ich dwójki, przez co dość szybko ponownie zostali sami. Może kelnerka czuła, że przeszkadza w czymś istotnym, nawet jeśli przy odosobnionym stoliku panowała kompletna cisza?
    Teraz obserwowali się nawzajem. Ian uśmiechnął się szerzej. Debbie podobało się to, jak na nią patrzył, a jemu podobało się to, jak ona patrzyła na niego. I tylko spojrzenie Iana uciekało od oczu Debbie także na inne fragmenty jej twarzy, w tym szczególnie często na rozciągnięte w ładnym uśmiechu wargi. Później natomiast uciekło na jego własne udo, na którym swobodnie spoczęła dłoń Debbie.
    Kurwa.
    Przyjemne, duszące uczucie rozlało się po jego wnętrzu. Za przyjemne, zbyt duszące. Aż lekko zakręciło mu się w głowie, ale on też był z tych osób, które się nie płoszyły. Lewą ręką nakrył dłoń Debbie, luźno zahaczył palce o jej palce i nachylił się ku niej, przedramieniem drugiej ręki wspierając się o blat.
    — Dwudziestego dziewiątego stycznia — odpowiedział krótko i zostawił ją z tą informacją, ciekaw jej reakcji. W końcu ich urodziny były całkiem blisko siebie. I Debbie byłaby tylko trochę spóźniona, gdyby chciała złożyć mu życzenia.

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  36. Oczyma wyobraźni Ian widział wiele rzeczy. Szczególnie, kiedy dzielił ich nie więcej, niż róg stolika, przy którym siedzieli, a blat którego częściowo zasłaniał przed ich spojrzeniami dłoń, którą Debbie trzymała na udzie Iana oraz ich lekko splecione palce. Tak jakby to, co działo się ponad blatem i to, co działo się pod nim opowiadało dwie, odrębne historie, a jednak splatające się wokół wspólnej osi. Tak jakby przed otoczeniem i samymi sobą Ian i Debbie usilnie udawali, że nie ma pomiędzy nimi tego czegoś, co pchało ich ku siebie z nadludzką siłą, podczas gdy to, co czego nie widziały oczy, nadrabiało za nich dwoje i bez skrepowania czerpało z tej siły.
    W lokalu, w którym pachniało włoską kuchnią, było zbyt przytulnie. Stolik, oddzielony od sali drewnianą przesłoną obrośniętą zieloną roślinnością, był zbyt przytulny. Było tutaj zbyt, by zjeść pizzę i wypić gorącą herbatę, za to wystarczająco, by móc znajdować się nieprzyzwoicie blisko Debbie, patrzeć w jej brązowe oczy i tylko raz na jakiś czas uciekać spojrzeniem ku jej wargom. Tym samym, które ułożyły się w krągłe O w wyrazie zdumienia, na co Ian zaśmiał się krótko.
    — Dziękuję — odpowiedział cicho i naprawdę niewiele brakowało, by sam sobie wziął prezent, jaki mógłby dostać z tej okazji, ale coś sprawiło, że tego nie zrobił i bynajmniej nie były to palce Debbie mocniej zaciskające się na jego udzie.
    — Debbie — mruknął i jakby sam nie mógł się zdecydować, czy miało to brzmieć karcąco, czy zachęcająco. W każdym razie wolną dłoń uniósł do twarzy, przymknął powieki i potarłszy kciukiem skroń, odetchnął głębiej. Otworzył oczy, a kiedy przesuwał dłoń Debbie niżej, bliżej swojego kolana, patrzył wprost na nią z tłumionym uśmiechem, który wraz ze spojrzeniem Iana mówił, że owszem, z pełną świadomością przyznawał się do własnej reakcji i do tego, że został na niej przyłapany, ale nic nie mógł poradzić na to, że w tym momencie nie myślał ani o pizzy, ani tym bardziej o herbacie i jeśli ktokolwiek był temu winien, to właśnie Deborah.

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  37. Miał ogromną ochotę zetrzeć ten niewinny uśmieszek z jej twarzy, najlepiej robiąc to własnymi ustami. Nie wydawało mu się jednak, by stolik we włoskiej knajpce, przy którym siedzieli, nawet tak odosobniony i skutecznie odgrodzony od otoczenia, był do tego odpowiednim miejscem. W każdej chwili ktoś mógłby im przeszkodzić, choć z drugiej strony Ian i Debbie już teraz nic sobie z tego nie robili. Inni stali się dla nich zbędnym tłem, tak jak zbędnym tłem był Louis wtedy, w kawiarni i dziś, pod posterunkiem policji. Świat blaknął i tracił na znaczeniu, kiedy Ian i Debbie przebywali w swoim towarzystwie. I to również było fascynujące.
    Odchrząknął, kiedy do dzielonej przez nich przestrzeni z impetem wdarły się dwie kelnerki. W miejscu, w którym jeszcze przed chwilą spoczywała dłoń Debbie, odczuł echo przyjemnego ciepła, które pozostawiła po sobie jej ręka, lecz po chwili zastąpił je dotkliwy chłód. Tak było zdecydowanie bezpieczniej, a na pewno o wiele bardziej właściwie, lecz nie oznaczało to, że Ianowi się to podobało. Choć na palce Debbie zaciskające się na jego udzie zareagował, jak zareagował. Tylko dlatego, że stolik we włoskiej knajpce nie był do tego wszystkiego odpowiednim miejscem, a jednocześnie pozostawał wszystkim, co na ten moment Ian i Debbie mieli. Z łatwością mogliby to zmienić, ale dobrowolnie trwali w powstałym impasie, czerpiąc z tego jakąś masochistyczną przyjemność.
    — Byłby, z całą pewnością — przyznał i odwzajemniwszy jej uśmiech, trącił kolanem kolano Debbie. A kiedy zorientował się, że ich kolana znajdowały się całkiem blisko siebie, ustawił nogę w taki sposób, że te zaczęły się ze sobą stykać, przez co Ian mógł do woli zaczepiać Grayson, nawet jeśli jego ręce były akurat zajęte odrywaniem kawałka gorącej pizzy. Syknął cicho, kiedy sparzył sobie palce, ale ani myślał odkładać pizzy. Złapał ją pewniej i wgryzł się w ciasto. Przeżuwając, z uznaniem pokiwał głową i popatrzył na Debbie, która uśmiechała się do niego samymi tylko oczami znad swojego kawałka pizzy.
    — Dobra — skomentował z zadowoleniem, kiedy przełknął, a potem wziął kolejny kęs i aż zakołysał się lekko w prawo i w lewo, będąc tak po prostu zadowolonym nie tylko z doborowego towarzystwa, jakie zapewniała mu Debbie, ale też z dobrego jedzenia. Pizza była idealna. Ciasto nie łamało się, kiedy trzymało się je w placach. Sos pomidorowy był intensywny w smaku, mocno ziołowy, a sera wcale nie było za dużo.
    I kolano Iana wciąż stykało się z kolanem Debbie. Wszystko było na swoim miejscu.

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  38. Ian również nie przypominał sobie, aby kiedykolwiek dopasował się z kimś w podobny sposób i to dlatego nie potrafił się powstrzymać. To, co się działo go fascynowało i chciał dać się temu całkowicie pochłonąć, nawet jeśli niosło to ze sobą ryzyko, którego konsekwencje miał ponieść i z trudem je udźwignąć. Niepomny na słowa Louisa, brnął w relację, która może i miała prawo się rozwinąć, ale nie miała prawa przetrwać. Nie teraz, nie w tym czasie, kiedy Ian był dilerem, a Debbie policjantką. Może kiedyś, w innym życiu. Ale oni mieli tylko to, co tu i teraz. A Ian nie potrafił i nie chciał odpuścić. Choć powinien. Kurwa. Tylko on wiedział, jak bardzo powinien. On i Louis, który być może starał się temu wszystkiemu zapobiec, ale robił to bez większego przekonania. Jakby wiedział, że i tak niczego nie wskóra. Jakby wtedy, kiedy zobaczył Iana i Debbie pod posterunkiem policji, dobrze wiedział, jak to się skończy i nie mógł zrobić niczego, by temu zapobiec. Ponieważ dla Iana i Debbie, Louis był nie więcej, niż tłem.
    Uśmiechnął się, kiedy Debbie przyznała mu rację. Pochłonął cztery kawałki, a kiedy upewnił się, że Debbie nie miała ochoty na ostatni, który pozostał na drewnianej tacy, zjadł także piąty i dopiero wtedy objął dłonią kubek z herbatą. Popijał napar, raz po raz spoglądając na Grayson, przez co widział, kiedy ta spojrzała na zegarek i w momencie przestał uśmiechać się tak beztrosko, jak do tej pory. Wiedział, co oznacza ten gest i choć ukradł Debbie już wystarczająco wiele czasu, to wciąż było za mało.
    — Podwójna zmiana z Louisem. Słabo — skomentował, zacisnął usta i popatrzył w dół, na palce Debbie, które lekko muskały wierzch jego dłoni. Żadne z nich nie chciało kończyć tego wieczoru, ale jeśli Debbie miała przetrwać podwójną zmianę z Louisem, musieli to zrobić. Odwlekanie nieuniknionego nie miałoby niczego wspólnego ze słodką torturą, więc kiedy do ich stolika podeszła ta sama kelnerka, która ich przy nim usadziła, by zapytać, czy wszystko w porządku i czy im smakowało, Ian poprosił o rachunek. Zapewnił, że pizza była pyszna i poinformował, że będzie płacił gotówką. Kilka minut później kelnerka wróciła i pozostawiła na stoliku pleciony koszyczek z rachunkiem w środku. Ian pobieżnie zerknął na kwotę, a potem sięgnął po swoją kurtkę, z której kieszeni wyjął portfel. Umieścił kilka zielonych banknotów w koszyku, zostawiwszy też napiwek i obrócił się w stronę Debbie.
    — Odwiozę cię — poinformował, jakby nie było to oczywiste. — Chyba, że wolisz zamówić ubera? — spytał, posyłając jej pełen rozbawienia uśmiech, po czym podał Debbie jej kurtkę. Nie chciał wychodzić. Nie chciał jej odwozić. Wreszcie nie chciał zostawiać jej pod klatką, do której znał kod do domofonu. To było trzecie spotkanie. Trzeci dzień. Wedle założeń Iana, miał im zostać tylko jeden, ponieważ tak miało być lepiej, dla niej i dla niego. Z tym że Ian był coraz bardziej skłonny poświęcić to lepiej na rzecz czegoś innego – tego czegoś, czego nie potrafił odpuścić i czemu chciał dać się pochłonąć.

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  39. Ian miałby problem, aby spędzić z Louisem dwadzieścia cztery godziny. Podejrzewał, że dla Debbie również mogło to być problematyczne, choć nie mógł stwierdzić tego z całą pewnością. Nie znał swojego starszego brata; nie tak, jak powinno znać się starszego brata. Nie był to jednak temat, który chciał dziś roztrząsać, a na pewno nie zamierzał tego robić w ostatniej godzinie, która pozostała mu z Debbie, ponieważ mniej więcej tyle miało im zająć opuszczenie knajpki, dojście do Cadillaca i odstawienie Grayson na Brooklyn.
    Zarzuciwszy kurtkę na grzbiet, zaczekał, aż Debbie owinie się szalikiem i zawtórował jej śmiechem.
    — Muszę sobie odbić za pizzę. I dwie kawy — wypunktował bezczelnie i tylko lekko zmarszczył brwi, kiedy Debbie wyciągnęła telefon. — Hej — zaprotestował. — Nie musisz niczego sprawdzać. Najprzystojniejszy kierowca dziś nie pracuje — poinformował, ale widocznie nie miał niczego do gadania, skoro Debbie znowu chciała spróbować szczęścia. I zdawał sobie sprawę z tego, że Debbie się zgrywała. To jednak nie przeszkadzało mu z udawaniu naburmuszonego. Wcisnął dłonie do kieszeni kurtki, a szyję głębiej w postawiony kołnierz i podreptał za nią do wyjścia. Na zewnątrz pozostał o te pół kroku za nią i tylko odrobine kusiło go, aby wyjąć własny telefon i odpalić aplikację z czarnym logo.
    — Hugh? — podchwycił. — Pokaż! — zarządził i błyskawicznie znalazł się przy Debbie, a że ta wciąż machała telefonem nad głową, to Ian po prosty wyciągnął rękę i wyjął go z jej dłoni. Wyprzedził ją i teraz to on przeglądał aplikację.
    — Kojarzę Hugh — poinformował, kiedy już przyjrzał się zdjęciu profilowemu. — W jego skodzie śmierdzi fajkami, nie chciałabyś nią jechać — powiedział, podejmując decyzję za Debbie. Szedł szybko, tak by możliwie utrudnić kobiecie odebranie mu swojego telefonu. Korzystając z tego, że smartfon był odblokowany, poklikał coś i odwróciwszy się przodem do Debbie, zaczął iść tyłem. Po kilku sekundach w kieszeni jego kurtki wybrzmiał standardowy dla najpopularniejszej w Stanach marki dzwonek.
    — Słyszysz? — rzucił, marszcząc brwi. Pogrzebał w kieszeni, aż wyjął swój telefon. — O, numer nieznany. Może spam? — zaczął zastanawiać się na głos. — Chociaż… Czasem daję swój numer klientkom, które wyjątkowo mi się spodobają. Myślisz, że warto spróbować szczęścia? — spytał, zatrzymał się i uśmiechając się szeroko, wyciągnął w stronę Debbie jej własny telefon, z którego sam do siebie dzwonił.

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  40. Ian uśmiechnął się zupełnie niewinnie, ponieważ Debbie miała całkowitą rację. Żaden inny nowojorski Uber nie woził się Cadillakiem prosto z salonu. Gwoli ścisłości, samochód Iana prosto z salonu nie był, już nie. Kupił go w dwa tysiące dwudziestym drugim roku, kiedy tylko pierwsza partia produkcyjna o ograniczonej liczbie została wypuszczona na rynek, więc w tym roku miały minąć trzy lata, odkąd Hunt był szczęśliwym posiadaczem modelu. CT5V Blackwing. I był z tego faktu niezwykle zadowolony. Jedynym, co mogło mu się nie podobać było to, że w przeciwieństwie do innych osób, które zdarzało mu się wozić, Debbie zdawała się jako jedyna wziąć sobie do serca to, że nie powinno było być go stać na taki samochód. W końcu była też jedną z niewielu, którzy tym konkretnym czarnym Cadillakiem mogli przejechać się więcej, niż raz, a idąc tym tokiem myślenia, łatwo można było wydedukować, że Ian nie rozdawał swojego numeru telefonu na prawo i lewo, a już na pewno nie klientkom, które wpadły mu w oko. O tym jednak Debbie nie miała się dowiedzieć, a na ten moment nie od Hunta, ponieważ ten, w odpowiedzi na jej zarzut, tylko lekko wzruszył ramionami, tym samym nadal zgrywając kompletne niewiniątko.
    Za to kiedy Debbie splotła ze sobą ich dłonie, Ian złapał ją mocno i pewnie, jakby był to dla niego zupełnie naturalny gest i nic innego nie robił nie od kilku godzin, a co najmniej od kilku dni. Uśmiechnął się przy tym do niej, teraz już swobodnie i całkiem ładnie, a na pewno już niczego nie udawał ani się nie zgrywał.
    Debbie rozsiadła się na miejscu pasażera w sposób, jakby to przynależało wyłącznie do niej. I Ianowi cholernie podobała się niewymuszona nonszalancja, z jaką rudowłosa kobieta to zrobiła. Chciał częściej widywać ją obok siebie w czarnym Cadillacu, na miejscu pasażera, z którego mogła swobodnie dosięgnąć do jego uda, na którym położyła dłoń, kiedy już ruszyli. Chciał Debbie. Uświadomił to sobie z całą mocą właśnie teraz, kiedy jechali przez miasto i nie odzywali się do siebie zbyt wiele, jakby wizja nieuchronnego rozstania zawiązała im języki.
    Znowu mocniej zacisnął palce lewej dłoni na kierownicy. Chciał Debbie, ale też przede wszystkim nie potrafił jej sobie odmówić. Ponieważ to, że Ian Hunt czegoś chciał nie oznaczało jeszcze, że musiał to mieć. Tymczasem w przypadku Debbie to pragnienie okazywało się silniejsze niż zdrowy rozsądek i jego stoicki spokój razem wzięte. Chciał jej, na wszystkie sposoby i na każdej płaszczyźnie życia, na jakiej mógłby ją mieć.
    Ian zapamiętał adres, pod którym Debbie mieszkała. Zawsze z łatwością zapamiętywał rzeczy, które w jego mniemaniu później miały mu się do czegoś przydać i dziwnym trafem wtedy, w nocy z piątku na sobotę był przekonany, że jeszcze zjawi się pod klatką, w której mieszkała Grayson. Teraz, po nieco ponad dwudziestu minutach jazdy wypełnionej głównie ciszą oraz wymienianiem zupełnie nie ukradkowych spojrzeń, zaparkował na pierwszym wolnym miejscu parkingowym, które znalazł, a które wcale nie znajdowało się aż tak blisko numeru, pod którym mieszkała Debbie. Musieli przejść jeszcze tych kilkanaście, w porywach do dwudziestu metrów – musieli, razem, bo przecież nie miał puścić jej samej.
    Wysiadł, obszedł samochód i nie tylko otworzył Debbie drzwi, ale też wyciągnął ku niej dłoń, chcąc pomóc jej wysiąść. Uśmiechnął się przy tym do niej lekko. Ponieważ ta pomoc, stanowiąca jakże szarmancki gest, była również pretekstem do tego, by znowu złapać ją za rękę.

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  41. Nie pamiętał już o pustym papierowym kubku po nugatowym latte, który w jego samochodzie zostawiła Debbie i na pewno by się nie pogniewał, gdyby ten kubek tam został. O tym, że dzisiejsze spotkanie zaczęli od kawy, którą Debbie popijała po pracy, przypomniała mu sama rudowłosa i przez to uśmiechnął się do siebie lekko, kiedy puste opakowanie wylądowało w mijanym przez nich koszu. Szli powoli, noga za nogą, oboje z pełną świadomością tego, co próbowali zrobić – odwlekali nieuniknione. Iana na swój sposób to bawiło i jednocześnie pozostawał świadomy tego, że, przynajmniej dla niego, nie było w tym nic zabawnego.
    Gdyby Debbie zaprosiła go do swojego mieszkania, skorzystałby z tego zaproszenia i nawet nie zastanowiłby się nad tym, czy aby na pewno powinien to zrobić. W Debbie było coś, co przyciągało go z siłą, której nie potrafił się oprzeć i wyglądało na to, że postanowił się poddać, choć nie bez walki. Założył przecież, że będą mieli dla siebie nie więcej, niż cztery dni. Teraz, kiedy przystanęli pod drzwiami klatki schodowej, to założenie wydawało mu się śmieszne.
    Podczas gdy Debbie wpisywała kod do domofonu – dzwonek, jedenaście, dzwonek, trzy, zero, cztery, pięć – Ian oparł się ramieniem o ścianę, przez co dłoń kobiety poruszała się niemal na wysokości jego twarzy. Odblokowany zamek szczeknął cicho i choć był to dobry moment na to, by Ian puścił Debbie, ich dłonie pozostały ze sobą splecione. Więcej, kiedy rudowłosa pociągnęła za drzwi, tylko lekko je uchylając, mogła poczuć, jak Hunt mocniej zaciska palce na jej ręce. Nie miał najmniejszej ochoty na to, by ją puścić, choć przecież znał jej adres i miał numer telefonu. Mógł w każdej chwili napisać smsa, zadzwonić czy nawet przyjechać. Ale to nie było takie proste i Ian, w przeciwieństwie do Debbie, zdawał sobie z tego sprawę.
    Odwzajemniła uścisk jego dłoni, a może to on odwzajemnił jej? Nie miał pewności, ponieważ Debbie spoglądała na niego i choć właśnie się z nim pożegnała, nie było w tym nic z tego przekonania i pewności siebie, z jakimi poczynała sobie z nim przez cały czas trwania ich spotkania. Ian nie odpowiedział na to niepewne cześć rzucone z wyraźnie postawionym znakiem zapytania, przynajmniej nie od razu. Uśmiechnął się do Debbie, pozwolił sobie jeszcze przez chwilę na nią popatrzeć i poczuć to, jak jej dłoń spoczywała w jego dłoni, ponieważ to właśnie tam było jej miejsce.
    A potem znowu mocniej złapał jej dłoń i zdecydowanie pociągnął kobietę ku sobie. Na tyle zdecydowanie i z taką siłą, że Debbie nie miała innego wyjścia, jak tylko się temu poddać. Może puściła przy tym drzwi, może nie; Iana już to nie interesowało. Nim mogłaby zrobić krok w tył, puścił jej dłoń i ułożył rękę w dole jej pleców, by zgrabnie ją przy sobie przytrzymać. A kiedy Debbie zadarła głowę, by na niego spojrzeć – Ian wiedział, że nie będzie mogła się przed tym powstrzymać – uśmiechnął się ostatni raz i zrobił to, czego robić nie powinien, ale co jednocześnie powinno zostać zrobione już dawno. Pochylił się, pokonując te słodkie, dzielące ich dwadzieścia centymetrów i pocałował Debbie, zdecydowanie i głęboko.
    I znowu było tak, jakby wszystko było na swoim miejscu. Nie jakby. Na pewno.
    — Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, Debbie — mruknął, kiedy cofnął głowę na tyle tylko, by móc to powiedzieć i powoli przeniósł wzrok z ust na brązowe oczy Debbie. Wciąż trzymał ją przy sobie. I co więcej, nawet nie zorientował się, kiedy kurczowo zacisnął palce na materiale jej płaszcza. Kurwa. Gdyby mógł, już nigdy by jej nie puścił.

    IAN HUNT 🖤

    OdpowiedzUsuń
  42. Po tym, jak Debbie do niego przylgnęła i ochoczo odpowiedziała na pocałunek, Ian poczuł się rozłożony na łopatki. Przepadł. Przepadł dla Debbie, dla smaku jej ust, dla tego, jak trzymała dłoń na jego policzku. Przepadł z kretesem i owszem, miał chcieć więcej, choć na ten moment w zupełności wystarczało mu to, że tkwili pod klatką budynku, w którym znajdowało się mieszkanie Grayson i żadne z nich nie myślało o tym, żeby iść do domu. Choć powinni. Powinni o tym pomyśleć, jeśli Debbie miała przetrwać podwójną zmianę z Louisem, która miała rozpocząć się już jutro. Co prawda nie dlatego Ian się cofnął, a dlatego, że naprawdę jeszcze raz chciał życzyć Debbie wszystkiego najlepszego, ponieważ dziś były jej urodziny, ale dziś był również poniedziałek, który dla przeciętnego Nowojorczyka stanowił zwykły dzień roboczy, po którym następował nie mniej roboczy wtorek i myśl ta mimo wszystko pozostawała gdzieś z tyłu głowy Iana.
    Uśmiechnął się, widząc uśmiech Debbie i uśmiechnął się jeszcze szerzej, kiedy kobieta życzyła mu wszystkiego najlepszego. Pomyślał, że jeśli jeszcze kiedykolwiek miał obchodzić urodziny, to właśnie w ten sposób, z niemalże dwutygodniowym opóźnieniem.
    To, że Debbie opadła z powrotem na stopy, w niczym mu nie przeszkadzało. Mógłby z powodzeniem dosięgnąć jej ust, tak jak zrobił to przed chwilą, a kiedy o tym pomyślał, jego spojrzenie mimowolnie zsunęło się niżej i skupiło na rzeczonych ustach. Zamiast jednak znowu ją pocałować, podniósł prawą rękę, delikatnie ujął Debbie za podbródek i kciukiem równie delikatnie przesunął po jej dolnej wardze. Po tym łatwiej miało być mu się od niej odsunąć, niż gdyby ją pocałował, choć wciąż pozostawał blisko i nawet przy tym nie drgnął.
    Cholera. To było trudniejsze, niż zakładał, że będzie. Obecność Debbie trzymała go w miejscu i Ian nie robił nic, by wyrwać się z tego wyjątkowo przyjemnego uścisku, w którym było mu najzwyczajniej w świecie zbyt dobrze. I pierwszy raz od dawna, jeśli nie pierwszy raz w ogóle, czuł coś podobnego.
    W końcu drgnął, przesunął wzrokiem po twarzy Debbie, aż się odsunął. Najpierw o krok, potem o drugi, aż zaczął iść tyłem wzdłuż chodnika. Tym razem nie miał go kto uratować przed szalonym rowerzystą, ale jeśli Ian miałby zaraz zginąć, to przynajmniej zginąłby wyjątkowo zadowolony, jeśli nawet nie szczęśliwy. Niemniej stało się to zbyt ryzykowne nawet w mniemaniu Iana. Był już blisko linii zaparkowanych samochodów, w tym również swojego Cadillaca. Wtedy przystanął w miejscu i z tej bezpiecznej odległości zapatrzył się na wciąż stojącą pod klatką Debbie.
    Nie pożegnał się z nią, bo nie chciał się z nią żegnać. To byłby swego rodzaju koniec, a on nie chciał niczego kończyć. Tkwił tylko w miejscu, uśmiechnięty, z rękoma wciśniętymi w kieszenie kurtki i czekał, aż Debbie sama zniknie z jego oczu, wchodząc do wnętrza budynku.

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  43. Ian wiedział, gdzie mieszka Debbie. Wiedział też, gdzie pracuje. I miał jej numer telefonu. Posiadał o niej wystarczająco wiele informacji, by móc skontaktować się z nią bądź nawet spotkać w każdym, dowolnym momencie. I prawdopodobnie z tego względu postanowił się nie narzucać, chcąc dać Debbie przestrzeń niezbędną do oswojenia się ze świadomością, że człowiek, którego znała od dwóch tygodni i z którym widziała się trzy razy, mógł okazać się kompletnym popaprańcem i sterczeć przed jej pracą czy wystawać pod oknem mieszkania. Co prawda Ian nie miał się za popaprańca, ale miał ochotę robić te wszystkie rzeczy, przez które za takiego można byłoby go uważać i prawdopodobnie tylko natłok zajęć powstrzymał go przed tym, by któregoś z kolejnych dni nie pojawić się pod komisariatem policji z kubkiem nugatowej latte w dłoni. Ponieważ nie potrafił wyrzucić Debbie z głowy. A po tym, jak ostatnio ją odprowadził, nie tylko nie potrafił, ale nie chciał tego robić.
    We wtorek Ian dopieścił tych ze swoich stałych klientów, którzy akurat tego potrzebowali i tym sposobem on oraz Zane wyczyścili się z towaru, który posiadali. Nie zmartwili się tym szczególnie, ponieważ już na środę została zaplanowana kolejna dostawa od Marcusa, a to oznaczało kilka dni intensywnej pracy. Odebranie paczek, zwiezienie ich na mieszkanie, a potem podzielenie narkotyków na zgrabne porcje, w sam raz na jedno zażycie. Tabletki trafiały do foliowych woreczków, proszki pakowali w mniejsze i większe paczuszki, niektóre po jeden gram, inne po dziesięć – w zależności od tego, na co aktualnie było wzięcie i jakie potrzeby zgłaszali klienci. Ian lubił porcjowanie towaru; odnajdywał w tym przyjemność i satysfakcję, kiedy kostka amfetaminy kończyła w równo poukładanych woreczkach o dokładnie odważonej zawartości.
    Pół czwartku Ian spędził na mieszkaniu, które wynajmowali wraz z Zanem, pochylony nad wagą. Drugie pół zajęło mu objechanie klientów. W piątek już wczesnym popołudniem pojawił się na melinie, jak czasem on i Zane pieszczotliwie nazywali lokum, z którego prowadzili dystrybucję i zamierzał zostać tam aż do późnej nocy, póki wszystko nie będzie gotowe. Zane, który pomagał mu przez ostatnie dwa dni, dziś miał być nieobecny. Miał nie tylko swoich klientów do obskoczenia, ale też kilka spraw na mieście do załatwienia. Ian natomiast nie miał nic przeciwko braku towarzystwa.
    Kiedy jednak został sam, jego myśli uciekały ku Debbie. Co było kurewsko niewłaściwe, kiedy siedział przy białym biurku, z brudnobiałymi bryłkami rozsypanymi na srebrnej tacy, które rozdrabniał, a powstały proszek przesypywał do woreczka ułożonego na wadze analitycznej z dokładnością do tysięcznych części grama. Niewłaściwe, autoironiczne i zaskakująco bolesne. Gdyby Debbie go teraz zobaczyła, to byłby koniec. A jak Ian przekonał się w poniedziałek, nie chciał niczego kończyć.
    Pojedyncza wibracja położonego na blacie w zasięgu ręki telefonu nie oderwała Iana od roboty, ale kolejna już wzbudziła jego zainteresowanie. Trzecia, która wybrzmiała niewiele później, skłoniła go do ściągnięcia lateksowych rękawiczek i wyrzucenia ich do kosza. Telefon zawibrował po raz czwarty, kiedy miał go w dłoni, a powiadomienie na belce głosiło, że miał cztery nowe wiadomości od Debbie. Grymas, który pojawił się w tym momencie na jego twarzy, tylko połowicznie przywołał uśmiech na jego twarzy. Ian zerknął na lekki rozgardiasz na blacie biurka, po czym westchnął i zakręcił się na obrotowym krześle, na którym siedział, aż zatrzymał się, kiedy znalazł się plecami do blatu. Dopiero teraz wszedł w nieodczytane wiadomości, a kąciki jego ust samowolnie drgnęły ku górze.
    W pracy., odpisał, dręczony tylko delikatnymi wyrzutami sumienia. Bardzo ładne zdjęcie, Debbie., dopisał, dodając jej imię dla podkreślenia, że miał pełną świadomość tego, z kim pisał. Selfie zrobione ręką Debbie, być może tą samą, za którą ją trzymał i którą Debbie trzymała na jego udzie, zapisał. Potem zerknął za siebie i ocenił, ile jeszcze pracy mu zostało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A możesz poczekać na mnie jeszcze jakiś czas?, zapytał i po wysłaniu trzeciej wiadomości uśmiechał się do siebie tak szeroko, jakby tuż za jego plecami wcale nie znajdowało się prawie pół kilograma amfetaminy w paczuszkach po jeden, pięć i dziesięć gramów. Mógłby być u niej za jakieś dwie godziny. Jeśli tylko Debbie zechciałaby tyle na niego poczekać. Informację o tym, że chyba znowu trochę wypiła, zignorował. Trafiała w klawisze i nie zrobiła żadnego błędu, więc nie mogła być bardzo pijana. Najwyżej delikatnie wstawiona. Co Ian zamierzał zweryfikować osobiście, ponieważ nie miał zamiaru kazać Debbie czekać na siebie dłużej, niż byłoby to konieczne. Chciał ją zobaczyć, a skoro miał ku temu okazję, zamierzał ją wykorzystać.

      IAN HUNT

      Usuń
  44. Jeszcze przez kilka minut kręcił się na obrotowym krześle, ale Debbie nie odpisywała. Ian uznał, że musiała zająć się swoimi sprawami i powinien wziąć z niej przykład. Z westchnieniem odwrócił się przodem do biurka, wyciągnął z pudełka nową parę lateksowych rękawiczek, które wciągnął na dłonie, a następnie zajął się porcjowaniem ostatnich kilkudziesięciu gramów fety. I tylko pełen zadowolenia uśmieszek nie chciał zniknąć z jego twarzy.
    Kiedy po dwudziestu minutach jego telefon zaczął w regularnych odstępach informować o przyjściu kolejnych wiadomości, Ian już sprzątał. Przerwał, złapał za komórkę i koniuszkiem języka oblizał górną wargę, powtarzając tym samym gest, który Debbie już parokrotnie mogła u niego zaobserwować i którego to ona była prowodyrką.
    Dzisiaj tylko obściskujące się pary. Będę musiał wyczyścić tylną kanapę., odpisał i gdyby rzeczywiście jeździł dzisiaj Uberem, najprawdopodobniej właśnie tak by to wyglądało, więc czy tak bardzo mijał się z prawdą…? A tylną kanapę mógł tak czy siak wyczyścić.
    A na co masz ochotę? odpisał i zaraz posłał następną wiadomość. Pizza?
    Wsunął telefon do tylnej kieszeni spodni i zakręcił się po pomieszczeniu. Niewielki pokój, w który stało tylko biurko, obrotowe krzesło, kanapa i metalowa szafa wydawał się ogarnięty. Blat był czysty, a wszystkie niezbędne akcesoria pochowane do szafy. Krzesło Ian dosunął do biurka, a z kanapy zgarnął swoją bluzę. Pochylił się jeszcze i zabrał worek na śmieci z ustawionego przy biurku kosza, w którym najczęściej lądowały zużyte rękawiczki. Paczuszki z narkotykami zdążył schować już wcześniej w kilku skrytkach rozlokowanych po całym mieszkaniu. Wyszedł z pokoju, zamknął za sobą drzwi i przekręcił kluczyk w zamku. Schował go w przeznaczonym do tego miejscu i rozejrzał się po lokalu, który – nie licząc magicznego pokoju – wyglądał jak mieszkanie dwóch studentów. Całkiem zwyczajnie, zupełnie przeciętne. Panował w nim lekki rozgardiasz, niektóre meble się rozlatywały, podczas gdy inne wyglądały na nowsze, ale kupione z drugiej ręki.
    Ian wyjął telefon z tylnej kieszeni.
    Możesz spróbować, ale oboje wiemy, że nie trafi Ci się lepszy, niż ja., odpisał, po raz ostatni obrzucił mieszkanie wzrokiem, a następnie ubrał kurtkę. Jadę się ogarnąć., poinformował, przystając na ułamek sekundy na półpiętrze, po czym wrzucił telefon do kieszeni kurtki i zbiegł na dół. Musiał przejść jeszcze kawałek do zaparkowanego nieco dalej samochodu.

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  45. Chwycił za klamkę przednich drzwi, w drugiej ręce trzymając telefon i niemal cofnął dłoń, by pacnąć się nią w czoło. Debbie miała cholerną rację, choć zupełnie nieświadomie. Nie powinien był mieć czasu na odpisywanie na wiadomości, na pewno nie w takim tempie. Nie, kiedy prowadził samochód, a to przecież robił przez cały dzień, prawda? Zaklął w duchu i wsiadł do Cadillaca. Tracił przez Debbie rozum, nawet kiedy ta nie znajdowała się obok – wystarczyło kilka smsów, by Ian Hunt całkowicie zgłupiał.
    Nim ruszył, wysłał okejkę w odpowiedzi na jej wiadomość o chińczyku, podczas gdy tą o skupianiu się na drodze zignorował. Być może po to, żeby się zrehabilitować za wcześniejsze niedopatrzenie. W każdym razie teraz, kiedy wytoczył się z parkingu, faktycznie powinien skupić się na drodze. Przez dwadzieścia minut, ponieważ tyle zajęła mu droga do mieszkania, uparcie ignorował leżący na siedzeniu pasażera – na miejscu Debbie – telefon i sięgnął po niego dopiero, kiedy odpiął pas.
    Tylko jeden?, odpisał i wysiadł. Bo ten będzie już czwarty, dodał, kiedy szedł chodnikiem ku majaczącej w pewnej odległości klatce schodowej. Przyłożył brelok doczepiony do pęku kluczy do domofonu, wszedł na klatkę i dotarł na odpowiednie piętro, a później pod właściwy numer drzwi. Wszedłszy do środka, od razu zrzucił z siebie wierzchnie odzienie.
    Ogarniam się. Na pewno nie zaśniesz?, wysłał, nim wszedł do łazienki. Tam rozebrał się i ciuchy wrzucił do kosza na pranie, co robił każdorazowo po powrocie z meliny. Ten nawyk wypracował przez kilka ostatnich lat i nawet się już nad nim nie zastanawiał. Wziął szybki prysznic, umył zęby – bo przecież przed jedzeniem chińczyka należało koniecznie umyć zęby – i wciągnął na siebie świeże ciuchy. Do białego t-shirtu pozwolił sobie dobrać szare, dresowe spodnie, ponieważ założył, że jeśli on i Debbie gdziekolwiek ze sobą pójdą, to najdalej do łóżka – była to bardzo śmiała myśl, nawet jak na dwudziestosześcioletniego mężczyznę – a w dresowych spodniach miało mu być najzwyczajniej w świecie wygodniej, niż w dżinsach.
    Wychodzę, napisał, kiedy zamknął za sobą drzwi. Nie musiał tego robić, ale wymienianie smsów z Debbie okazało się tak samo przyjemne, jak rozmowa z nią czy patrzenie na nią. Widać wszystko, co związane było z Debbie, było przyjemne.
    Kilka minut później był w drodze. Znalazłszy się na Brooklynie, zaparkował nieopodal całodobowego NetCost Market przy 24 Ocean Avenue i wstąpił do środka. Pokręcił się chwilę pomiędzy regałami, aż stanął przy kasie z czteropakiem bezalkoholowego piwa, czerwoną różą owiniętą w folię i paczką prezerwatyw. Obsługująca go ekspedientka popatrzyła na Iana tak, jakby już dawno zwątpiła we wszystkich mężczyzn i był to jedyny komentarz, na jaki zdobyła się wobec walentynkowych zakupów Iana Hunta. Ten nieszczególnie się tym przejął, choć dobrany przez niego zestaw faktycznie był protekcjonalny. Wyszedłszy ze sklepu, wrócił do samochodu. Tam zdjął folię z czerwonej róży, żeby ta lepiej się prezentowała, a następnie podjechał pod przesłany przez Debbie adres. Było już grubo po dwudziestej trzeciej, a w chińczyku było sporo ludzi. To oznaczało, że jedzenie musiało być dobre. Ian, wybrawszy najbardziej apetycznie wyglądająca pozycję z menu, zamówił dwie porcje.
    Pan Jun mówi, że trzeba poczekać 15 minut., napisał do Debbie, skoro ona czekała na niego, a on na jedzenie z chińczyka.

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  46. Ciekawe, czy ekspedientka z NetCost Market zwątpiłaby w kogoś jeszcze, gdyby zobaczyła, co aktualnie wyprawiała Debbie? Ian tego nie widział, ponieważ czekał, aż pan Jun wyda mu zamówione na wynos jedzenie, ale bez wątpienia ucieszyłoby go to, że była pomiędzy nimi taka zgodność. Paczka prezerwatyw spoczywała w kieszeni jego kurtki, choć Ian nie zdawał sobie sprawy z tego, że w pośpiechu wsadził ją do tej kieszeni wyjątkowo płytko.
    Pan Jun nie kłamał. Po piętnastu minutach wręczył Ianowi reklamówkę z dwoma styropianowymi opakowaniami i życzył smacznego. Mając zajęte ręce, Hunt nie miał jak odpisać na wiadomość dotyczącą wieczności i poniekąd ucieszył się, że nie musi tego robić, ponieważ naprawdę nie wiedział, co odpowiedzieć. Tym bardziej, że miał zjawić się w mieszkaniu Debbie już niedługo i równie dobrze mógł przedyskutować to z nią w cztery oczy, prawda? A na myśl o tym jakby odrobinę się zestresował.
    Twoje jedzenie jest w drodze, napisał, kiedy wsiadł do Cadillaca, choć nigdy nie wpadł na pomysł, aby zacząć dorabiać jako Uber Eats. Podjechanie spod chińczyka bliżej mieszkania Debbie zajęło mu dziesięć minut. Zaparkował jak zwykle na pierwszym wolnym miejscu, które znalazł i zebrał z samochodu wszystkie niezbędne rzeczy. Czteropak bezalkoholowego piwa, jednorazówkę z chińczykiem i samotną czerwoną różę. Ruszył w stronę klatki, którą zdążył poznać już całkiem dobrze i ręką, w której trzymał czteropak, wstukał kod do domofonu. Tą samą, lewą ręką otworzył sobie drzwi i wszedł do środka. Zaczął pokonywać schody i im bliżej był czwartego piętra, tym szybciej biło mu serce i to zdaje się, że wcale nie od wzmożonego wysiłku. Zatrzymał się przed drzwiami z numerem jedenaście i po chwili zawahania odłożył piwo na podłogę, na nim zaś postawił opakowania z jedzeniem. Zapukał dopiero, kiedy w ręce miał tylko czerwoną różę i nie wiedzieć czemu, kiedy z mocno bijącym sercem czekał, aż Debbie mu otworzy, poczuł się, jakby taksująca go wzrokiem w NetCost Market ekspedientka oceniła go wyjątkowo trafnie.

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  47. Dudniące w piersi serce Iana zdawało się zagłuszać dźwięki dolatujące zza drzwi mieszkania Debbie i nie, Hunt nie miał tak słabej kondycji, by wspomniane serce miało prawo nadal dudnić, ponieważ jego oddech już dawno zdążył się uspokoić. W końcu wspinaczka na czwarte piętro chyba na każdym zrobiłaby choć nikłe wrażenie, nawet na osobach regularnie uprawiających aktywność fizyczną, wyłączając z tego zawodowych sportowców. Ian starał się regularnie chodzić na siłownię, ponieważ lubił się ruszać, a kiedy tylko temperatura stabilizowała się na poziomie choć kilku stopni powyżej zera, biegał. Nie lubił biegać na bieżni, dlatego na czas późnej jesieni, zimy oraz wczesnej wiosny robił sobie od tego przerwę. Niemniej siłownia i bieganie nie były w tym momencie aktywnościami, o których Ian myślał i które chciał uprawiać, choć pewnego rodzaju wysiłek fizyczny zaprzątał jego głowę, czego dowodem była paczka w kieszeni kurtki.
    Uniósł dotychczas lekko pochyloną głowę, kiedy drzwi otworzyły się na całą szerokość, mimo iż nie słyszał, by Debbie do nich podchodziła. Może to puchate skarpetki, które miała na stopach, skutecznie wygłuszyły jej kroki. Ian zauważył te puchate skarpetki, nim zdążył podnieść głowę, a kiedy ją podnosił, dostrzegł także wszystko inne. Nagie nogi Debbie, szarą koszulkę sięgająca do połowy jej uda, która skutecznie maskowała kształty kobiety, nie na tyle jednak, by pod materiałem nie odznaczyła się koronka biustonosza.
    — Debbie — odpowiedział, gdy jego wzrok już sięgnął jej oczu i uśmiechnął się lekko. Oczywiście, że pozwolił wciągnąć się do środka, tak jak Debbie pozwoliła mu przyciągnąć się do siebie w poniedziałek pod klatką schodową. Nagle znaleźli się bardzo blisko siebie na stosunkowo małej przestrzeni, co zdecydowanie działało na ich korzyść, szczególnie, kiedy kolano kobiety zahaczyło o udo Iana. Zdrowego rozsądku wystarczyło mu tylko na tyle, by sięgnąć ręką w bok i pchnąć drzwi wejściowe, które zamknęły się z cichym trzaskiem. Za nimi zostały nie tylko czteropak piwa oraz jedzenie z chińczyka, ale także ta część zdrowego rozsądku Iana Hunta, która nie zmieściła się do środka.
    To, gdzie zawędrowała dłoń Debbie i na czym zacisnęły się jej palce stało się dla Iana jasne dopiero w momencie, w którym na wysokości jego wzroku znalazła się znajoma paczuszka. Uśmiechnął się tylko jednym kącikiem ust, przełożył różę do lewej ręki i prawą złapał Debbie za nadgarstek. Odsunął jej dłoń trzymającą paczkę prezerwatyw sprzed swojej twarzy na bok i nie puściwszy jej nadgarstka, oparł ją o ścianę obok głowy Debbie, przez co sam pochylił się nad nią trochę bardziej i lekko przechylił głowę w lewo.
    — Wolisz z innej firmy? — zapytał spokojnie, nie odrywając spojrzenia od jej brązowych oczu, bo skoro Grayson nie dała mu w twarz tuż po dokonaniu swojego odkrycia, to prawdopodobieństwo, że zrobi to teraz, było bliskie zera.
    Bez trudu mógłby ją teraz pocałować. I chciał to zrobić, ale przekornie się przed tym powstrzymał. Zamiast tego uciekł wzrokiem do dłoni Debbie, której palce zaciśnięte były na opakowaniu gumek, a którą wciąż przytrzymywał przy ścianie i po chwili ostrożnie, by nie urazić jej skóry żadnym z kolców, wsunął do jej dłoni także czerwoną różę. Miał teraz wolną lewą rękę, którą rozpiął zamek kurtki, ponieważ zrobiło mu się zdecydowanie za ciepło. Cóż, wyglądało na to, że nawet jeśli Debbie nie lubiła Durexów, to Ian nie zamierzał wracać się do sklepu.

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  48. Kiedy przytrzymywał Debbie przy ścianie i zatapiał się nie tylko w jej spojrzeniu, ale także w jej zapachu i cieple bijącym od jej ciała, bo znajdowała się tak cholernie blisko, a jednak wciąż za daleko, Ian nabrał pewności, że na czwartym razie się nie skończy. Mógł sobie coś postanowić. Mógł zakładać, że choć cztery dni nie wystarczą, to na czterech dniach poprzestanie i wykaże się tym zdrowym rozsądkiem, który przed chwilą zostawił za drzwiami. Ponieważ tak byłoby lepiej, a przynajmniej jeszcze jakiś czas temu wydawało mu się, że tak będzie lepiej. Dziś, teraz wiedział, że tamto lepiej było gówno warte w porównaniu z tym lepiej, które on i Debbie będą mieć, jeśli tylko Ian nie będzie zważał na konsekwencje i komplikacje płynące z tego, kim na co dzień byli. To nie było ważne, ponieważ dopiero przy sobie stawali się tymi, którymi być powinni. Cała reszta stanowiła kiepski żart, który za jakiś czas albo mieli obśmiać, albo wcale nie będzie im do śmiechu. Ale to nie miało wydarzyć się wcale lub w jakiejś bliżej nieokreślonej przyszłości, której Ian nie widział, kiedy patrzył wprost w oczy Debbie ani kiedy obserwował, jak ta przygryzała dolną wargę.
    — To dobrze — odpowiedział, kiedy kobieta zgodziła się z jego wyborem i dodał: — Cieszę się. — Nim Debbie zdążyła go pocałować, wcześniej zapewniwszy, że zakupione przez niego prezerwatywy nie miały się zmarnować. Faktycznie się cieszył, ponieważ jeszcze przed momentem wciąż istniał cień szansy na to, że Deborah da mu w twarzy. Deborah jednak tego nie zrobiła, a Debbie musnęła jego usta w sposób, który rozpalił go bardziej, niż zrobiłby to niejeden głęboki pocałunek. Nie zdążył odpowiedzieć jej inaczej, jak tylko cichym westchnieniem, które wyrwało mu się bardziej mimowolnie, niż celowo.
    O ile Ian z łatwością zapamiętywał te rzeczy, które miały mu się później przydać, a rozkład mieszkania Debbie bez wątpienia do takich rzeczy należał, tak teraz z trudem zrozumiał udzieloną mu przez Debbie instrukcję. Udało mu się to jednak w stopniu wystarczającym, by puścić nadgarstek kobiety i kilkoma szarpnięciami ściągnąć z siebie rozpiętą kurtkę, która spadła na podłogę za jego stopami. Nim jednak obrał właściwy kierunek, jeszcze przez chwilę został przy ścianie. A wraz z nim Debbie, która całowała go tak, że na dobrą sprawę Ina nie musiał nigdzie iść. Z powodzeniem mógłby zostać w tym miejscu, w którym stali i w niczym by mu to nie przeszkadzało. Ani w smakowaniu ust Debbie, ani w owinięciu jej talii prawą ręką, co właśnie zrobił, lekko odsunąwszy ją przy tym od ściany. I gdyby wcześniej poznał układ jej mieszkania, pewnie uniósłby ją nad ziemię i przeniósł do sypialni, nie odrywając się przy tym od jej ust, jednakże skoro układ ten miał dopiero poznać, wolał dopilnować, aby przejście do sypialni nie skończyło się spektakularną wywrotką, przez którą poobijaliby się bardziej, niż jeszcze niedawno na lodowisku.
    — Przerwa — zarządził, odsunąwszy się od niej niechętnie i do prawej ręki dołożył drugą. Złapał Debbie pewniej, docisnął ją do swojego ciała i podniósł nad ziemię mniej więcej na wysokość tych dwudziestu centymetrów, które ich dzieliły. W bladym świetle rzucanym na korytarzyk z listwy ledowej zamontowanej pod szafkami kuchennymi namierzył interesujące go drzwi i podreptał w tamtym kierunku, co jakiś czas zerkając z rozbawieniem na rudowłosą, której twarz znajdowała się na wysokości jego twarzy. Aż za dobrze czuł, że Debbie miała na sobie tylko cienką koszulkę, która podwinęła się wyżej, kiedy ją przytrzymywał. A przez to patrzył na nią już nie tylko z rozbawieniem, ale także pragnieniem, z którym zresztą żadne z nich się nie kryło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Barkiem pchnął przymknięte drzwi do sypialni, pokonał jeszcze kilka kroków, po czym postawił Debbie na ziemi. Owinął sobie jej ręce wokół szyi i wciąż trzymając ją jedną ręką w tali, kontrolowanie oraz całkiem zgrabnie opuścił ją na materac, samemu od razu się nad nim pochylając i na niego wdrapując. Kolanem podważył i odepchnął udo Debbie, przez co nogą wślizgnął się pod jej nogę, co z kolei pozwoliło mu znaleźć się bezpośrednio nad nią, podeprzeć się na rękach i pochylić, by ją pocałować. Nie robił tego zachłannie, pośpiesznie czy niedbale, bo choć żadne z nich dłużej nie chciało na nic czekać, nie oznaczało to, że powinni zachowywać się, jakby chcieli tylko odhaczyć kolejne punkty potrzebne do wykonania zadania, które mieli zaliczyć. Debbie warta była tego, by całować ją uważnie i tak, jakby Ian nikogo wcześniej nigdy w ten sposób nie całował. Ponieważ poniekąd właśnie tak było; gdyby w Debbie nie było tego czegoś, co tak bardzo go do niej ciągnęło, Iana także by tu dzisiaj nie było. Ponieważ nie powinien był tu dzisiaj być. Ale to jedno miał przy Debbie gdzieś.

      IAN HUNT

      Usuń
  49. Debbie nie ułatwiała mu pokonania krótkiej trasy do sypialni. Ian starał się nie spoglądać w dół, na ciasno oplatające go nagie uda, a w odpowiedzi na pocałunki, które kobieta składała na jego skórze, mocniej wbił palce w jej ciało. Debbie nie musiała go w niczym utwierdzać, już nie. Smak porażki związanej ze złamaniem własnego postanowienia może i był gorzki, ale skutecznie maskowała go słodycz płynąca z trzymania Debbie w ramionach, blisko przy sobie. To było po prostu właściwe. Tak jak właściwe było to, że nie potrafili oderwać od siebie wzroku już wtedy, w kawiarni i później, kiedy Ian uważnie obserwował Debbie w odbiciu wstecznego lusterka. Nie potrafił odwrócić od niej wzroku, później nie mógł powstrzymać się przed sięganiem po jej dłoń, a teraz miał mieć problem z odjęciem rąk i ust od jej ciała.
    Nie interesował go układ pokoju, do którego trafili. Tylko pobieżnie omiótł go wzrokiem, a kiedy namierzył wspomniane przez Debbie łóżko, udał się od razu w jego kierunku. Nie był nawet pewien, skąd pochodzi to ciepłe, niemal żółte światło, w którym leżąca pod nim na materacu Debbie wyglądała tak ładnie, co zdążył zauważyć, nim ją pocałował. Kącik jego ust drgnął w nikłym uśmiechu, kiedy Grayson wyciągnęła się ku niemu i być może mogła to poczuć. Ian był tylko młodym mężczyzną, któremu schlebiało to, jak Debbie na niego reagowała i cóż, ona na pewno również była w pełni świadoma tego, jak on reagował na nią. Jeśli podczas ostatniego spotkania starali się jeszcze stwarzać jakieś pozory, to teraz całkowicie porzucili te próby i Huntowi było z tym wyjątkowo dobrze. Niemniej to, co ciągnęło go do Debbie, nie ograniczało się wyłącznie do czystej fizyczności. Kryło się za nią coś jeszcze, coś, czego Ian nie chciał spierdolić i być może z tego powodu jeszcze nie pozbawił Debbie ani koszulki, ani majtek, bo te w tym momencie ani trochę mu nie przeszkadzały. Choć miały zacząć, na pewno prędzej niż później.
    Zamruczał pod jej dotykiem i pocałował ją mocniej, a palce prawej dłoni zacisnął na prześcieradle przy głowie Debbie. Odsunął się od niej dopiero, kiedy płynnym ruchem podwinęła jego koszulkę. Odetchnął głębiej, wyprostował się i zgodnie z jej sugestią, ściągnął t-shirt, który następnie rzucił gdzieś w bok, nie przejmując się tym, gdzie ten wyląduje. Oddychając głęboko, zatrzymał się na moment wystarczający do tego, by mógł spojrzeć na Debbie z góry. W świetle rozwieszonych na ścianie lampek – Ian zdążył zauważyć wreszcie te lampki – z rudymi włosami rozrzuconymi na poduszce i koszulką podwiniętą do połowy brzucha, Debbie wyglądała nie tylko ładnie, ale też cholernie seksownie. Hunt jeszcze przez kilka uderzeń serca sycił oczy tym widokiem, aż znowu zaczął pochylać się nad Debbie. Jednocześnie położył dłoń na jej udzie i przesunął ją w górę ciała kobiety, mocno dociskając rękę do jej skóry. Zdążył podeprzeć się lewą ręką i pocałować Debbie znowu, podczas gdy jego prawa dłoń przesunęła się z uda, na biodro i bok jej ciała, aż Ian wsunął rękę pod plecy Grayson. A skoro już jego palce znalazły się akurat tam, to sięgnął ku zapięciu biustonosza. Chcąc zachować właściwą kolejność, powinien zacząć od ściągnięcia z niej koszulki, ale Ian i Debbie od pierwszego spotkania nie robili tego, co właściwe, więc dlaczego tym razem miałoby być inaczej?

    IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń