'Cause I'm a real tough kid, I can handle my shit
They said, "Babe, you gotta fake it 'til you make it" and I did
They said, "Babe, you gotta fake it 'til you make it" and I did
Bridget Calloway
Otwiera oczy i ma nadzieję, że dzisiaj będzie ten dzień.Czeka z niecierpliwością na jakąkolwiek informację. Drga za każdym razem, gdy telefon zacznie dzwonić i z tym samym rozczarowaniem, które towarzyszy jej od kilku miesięcy orientuje się, że jest to jedno z wielu nieistotnych powiadomień. Zanim rozpocznie dzień szepcze cichą modlitwę do świata, aby tym razem jednak jej wysłuchał. Dalej żyje nadzieją, że w końcu nadejdzie ten dzień, każdego ranka jest przekonana, że to będzie właśnie dziś. Od dziewięciu miesięcy nic się nie zmieniło, ale to wcale nie sprawia, że jej wiara się zmniejsza. Wymyka się z domu zanim ktokolwiek wstanie i spędza godzinę na spacerze w towarzystwie Milki, która wiecznie jest niewyspana, a wyjście z ciepłego łóżka jest dla niej największą karą. Równo o siódmej rano zjada śniadanie w towarzystwie rodziców swojego ojca. Wymienia się z nimi planami na dzień, dopytuje o ich grafik i upewnia się, że będą mogli zjeść obiad w ich ulubionej restauracji. W głosie całej trójki słychać smutek, który maskują najlepiej, jak tylko potrafią.Popołudnia spędza na tworzeniu materiałów, które później będzie mogła wrzucić na swoje social media. Nagrywa otwieranie paczek, które otrzymuje w ramach współprac, przegląda trendy na TikToku i Instagramie. Zapamiętuje, że musi nagrać latte make-up, ale zanim zdąży to zrobić pojawia się już strawberry make-up i nikt już nie pamięta o poprzednim makijażowym trendzie. Czas mija jej na pracy, nim się obejrzy zbliża się godzina obiadu z dziadkami.Wieczorami nie szykuje się do kolejnej imprezy, jak miało to miejsce jeszcze w zeszłym roku. Rzadko zaakceptuje zaproszenie na wspólne wyjście, jeszcze rzadziej pojawi się na evencie organizowanym przez marki, które często ją sponsorują. Wszyscy zdają się rozumieć dlaczego dziewczyna, która niegdyś w przeciągu jednego tygodnia potrafiła wylegiwać się na plaży w Meksyku, pojawić się na pokazie mody i premierze filmowej, zmieniła się w dziewczynę, której wyciągnięcie z domu graniczy z cudem. Zawsze grzecznie odmawia wspólnych wyjść, wykręca się zmęczeniem, natłokiem pracy. I wszyscy jej wierzą. Nikt nie próbuje postawić się na jej miejscu, bo nikt nie chciałby przechodzić przez to z czym każdego dnia mierzy się Bridget. Jest idealnym przykładem, że pieniądze nie rozwiążą wszystkich problemów, kilka zer na koncie wcale nie sprawi, że nagle łatwiej będzie znosić codzienność. Oddałaby wszystko co ma, co do ostatniego centa, aby móc jeszcze raz przytulić się do mamy, porozmawiać z tatą i spędzić z nimi chociaż jeden dzień. Snuje teorie, gdzie są i co się wydarzyło, żyje odległym marzeniem, że któregoś dnia pojawią się znów w jej życiu i dopóki starczy jej sił będzie w to wierzyć, bo poza tym nic więcej jej nie zostało.
Bridget Cora Calloway ——— 24 latka; urodzona 17 czerwca 2000 roku w Nowym Jorku ● Social media manager; influencerka, którą obserwuje ponad sześć milionów osób ● Instagram ● Absolwentka marketingu i public relations na NYU ● Osamotniony apartament mieszczący się na 1060 Fifth Avenue zamieniła na dom dzielony z dziadkami przy 700 West 247th Street ● Wnuczka rozchwytywanej autorki thrillerów medycznych, Theresy Calloway i senatora Henry'ego Calloway'a ● Jedyna córka prezenterki telewizyjnej Catherine Ainsworth-Calloway i adwokata Tobiasa Calloway'a ● Więzi
Hej!
Zapraszam do wątków z Bridget. Szukam dla niej przyjaciół i w zasadzie wszystkiego.
W karcie Taylor Swift My Tears Ricochet & I can do it with a broken heart. Kod stąd. Buźki użycza @romaneinnc
Karta: I
Kolejne dni dla Maxa były niczym walka z samym sobą. Każdy bieg po plaży, każda godzina spędzona na siłowni były dla niego jak próba udowodnienia – sobie i światu – że wciąż jest tym samym Maxem, który niegdyś wygrywał na torze. Ale ciało nie współpracowało tak, jak by chciał. Zdarzało się, że brak postępów budził w nim frustrację. Był drażliwy, łatwo tracił cierpliwość, choć robił wszystko, by tego nie pokazywać.
OdpowiedzUsuńObecność Bridget działała na niego kojąco. Kiedy po raz kolejny pomógł jej przewieźć resztę rzeczy do ich wspólnego domu, czuł, że coś się zmienia. Jej ubrania, książki, drobiazgi – wszystko na nowo zajęło swoje miejsce. Tym razem na dobre. Bridget na nowo urządziła się w przestrzeni, która jeszcze niedawno wydawała się Maxowi pusta i zimna.
Wieczorami, gdy siadał z nią na tarasie z widokiem na morze, chwilami zapominał o swoich ograniczeniach, kontuzjach i niepewności co do przyszłości. Była z nim. To wystarczało, przynajmniej na te kilka spokojnych chwil. Ale gdzieś w głębi wciąż toczyła się walka.
Max wrócił do domu późnym popołudniem, po długim i wyczerpującym spotkaniu ze swoim managementem. Mieli omówić jego przyszłość – przyszłość, która jeszcze kilka miesięcy temu wydawała się pewna i świetlana. Teraz wszystko wyglądało inaczej. Po wypadku, który zmienił bieg jego kariery, Red Bull, jego dotychczasowy zespół, nie przedłużył jego kontraktu. Decyzja, choć spodziewana, była ciosem. W świecie, w którym liczyły się wyniki, a wypadki były postrzegane jako słabość, Max przeszedł z pozycji jednego z najlepszych na torze do zawodnika był, nad którego przyszłością zaczęto się zastanawiać.
Bridget nie wiedziała. I Max nie miał zamiaru jej powiedzieć – przynajmniej nie teraz. Nie wspomniał o tym, że szuka nowego zespołu, że od tygodni jego agent dzwoni do każdej możliwej stajni, próbując wynegocjować choćby miejsce testowe, a jednocześnie uspokajać sponsorów, że Max odzyska formę. Nie chciał się przyznać do tego, że jego nazwisko – niegdyś gwarancja sukcesu – zaczyna tracić na wartości. Że teraz, zamiast walki o podium, walczy o szansę, by w ogóle wystartować.
Przekroczył próg domu i zamknął za sobą drzwi.
Zdjął kurtkę, powiesił ją na wieszaku i na chwilę oparł się plecami o ścianę, zaciskając dłonie w pięści. W głowie wciąż brzmiały słowa menedżera:
“Musimy być realistami, Max. Nie możemy liczyć na cuda. Twoje nazwisko nadal ma wartość, ale jeśli nie pokażesz, że wróciłeś do formy, nie będzie łatwo.”
Słyszał delikatne dźwięki dobiegające z salonu. Bridget była w domu. Przez chwilę zastanawiał się, czy po prostu nie wyjść na taras i zniknąć jej z oczu, by uniknąć rozmowy. Ale zamiast tego wziął głęboki oddech, wyprostował się i ruszył w jej stronę, próbując ukryć zmęczenie i frustrację, które buzowały pod jego skórą.
Już z daleka dostrzegł migotanie lampek choinkowych. Gdy wszedł do środka, zobaczył Bridget stojącą przy choince. Była pochylona, zawieszając na gałązce srebrną bombkę. Wokół niej leżały pudełka pełne ozdób, a w tle cicho grały świąteczne piosenki.
Podszedł bliżej, spoglądając na choinkę. Migoczące światełka odbijały się w bombkach i gałązkach, tworząc przytulny, niemal magiczny nastrój.
— Wygląda pięknie
Maxie
Czuła się trochę jak złapana w pułapkę, choć przecież nic jej nie groziło. Od dziecka zwierzały się sobie z największych sekretów i najbardziej żenujących wydarzeń, a jednak teraz Billie miała wrażenie, że nie potrafi się do tego przyznać. Było jej głupio, że tak łatwo dała się podejść, że wpadła w sidła Zane'a właściwie niemal na własne życzenie. Poniekąd wiedziała przecież, jak to się kończy, kiedy ktoś pozwala jej się do siebie przywiązać. I kiedy ona sama sobie na to pozwala.
OdpowiedzUsuńNie chciała kłamać, ale nie mogła również powiedzieć prawdy. Tak właściwie nigdy nie zamierzała wciskać kuzynce jakiejś taniej bajeczki, która byłaby ewidentnie mocno naciągana. Tylko jak wyznać coś tak upokarzającego… a zarazem tak trudnego do zlikwidowania? Nie przyznawała nawet przed sobą, że żywiła do Zane'a jakiekolwiek uczucia poza niechęcią, nienawiścią i wstrętem. Choć przecież tak naprawdę nienawidziła go tylko wtedy, gdy z nią pogrywał w te swoje gierki. I wówczas, kiedy nie pozwalał jej się od siebie odsunąć. Może gdzieś w głębi duszy po prostu nie chciała tego zrobić. To by ją tłumaczyło, nawet, jeżeli było to wyjątkowo marne wytłumaczenie. Czuła do siebie obrzydzenie, że zgadza się, by traktował ją w taki sposób. I czuła do siebie obrzydzenie, że tak mocno się go trzymała, jakby tonęła, a on był jedynym kołem ratunkowym w zasięgu wzroku. Nigdy nie potrafiła mu się tak do końca postawić. W jego obecności topniały w niej wszystkie te cechy, które na ogół czyniły ją kobietą niezależną.
Najchętniej zapomniałaby o jego istnieniu, ale tego akurat zrobić nie mogła. Był pierwszą osobą, która w zupełności odwzajemniała jej uczucia. I miała wrażenie, że on doskonale wiedział, co robi, już wtedy, gdy zobaczył ją po raz pierwszy.
Billie upiła łyk drinka i zamyśliła się na chwilę. Naprawdę wolałaby posłuchać, co tam u Brie. I nie tylko dlatego, że odwróciłoby to uwagę od niej.
— Okej, więc… — odetchnęła głęboko, starając się ubrać prawdę w tak łagodne i oględne słowa, jak tylko się dało. — To taki znajomy Willa. I tak właściwie nie ma o czym opowiadać — wzruszyła ramionami. — Było fajnie, ale to już przeszłość. A on nie potrafi tego zaakceptować. Nie wspominałam o tym, bo… — urwała, nie będąc pewna, jak powiedzieć to na tyle delikatnie, by nie zaprzepaścić tych wszystkich kroków w przyszłość, które Brie już zrobiła. — Nie chciałam zawracać ci głowy — przyznała w końcu. — To po prostu nie było nic istotnego. Miałaś swoje problemy. Nie chciałam być jednym z nich.
Westchnęła. Właściwie osiągnęła sukces. Pozostawało mieć nadzieję, że kuzynka nie będzie drążyć. W końcu to naprawdę nie był interesujący temat. Ot, natrętny były, jeden z wielu sobie podobnych. Czuła, że nie mogłaby wyznać, jaki pakt łączy ją z Zane'em. I czuła, że to mogłoby w jakiś sposób wpłynąć na opinię Brie o niej, a tego bardzo nie chciała. Albo zaczęłaby oferować jej pomoc. Była to teraz ostatnia rzecz, jakiej potrzebowała. Z tą sprawą musiała zmierzyć się sama.
Billie, która grzecznie zaczeka na opowieść 💙
Max przesunął dłonią po karku i westchnął, starając się wyglądać na zrelaksowanego. Mięśnie na jego ramionach były napięte, jakby cały dzień nosił na nich ciężar, którego nie potrafił zrzucić. W głowie wciąż słyszał urywane zdania ze spotkania: “Nie mamy pewności, czy wrócisz do formy”, “Ryzyko jest zbyt duże”, “Musimy poczekać”. Każde z nich rezonowało w nim jak ostrze wbite prosto w dumę. Nie mógł jednak pozwolić, by Bridget cokolwiek zauważyła.
OdpowiedzUsuńZebrał się w sobie i uniósł kąciki ust w coś, co miało przypominać uśmiech. Na powitanie musnął jej usta.
— Nie szkodzi. — Jego głos zabrzmiał spokojnie, ale w środku czuł się jak bomba z opóźnionym zapłonem. — Wygląda świetnie. Zresztą wiesz, że nigdy nie byłem w tym najlepszy.
Choinka rzeczywiście była piękna. Idealnie dobrane ozdoby, światełka o ciepłym blasku. Wszystko to zdawało się jednak zbyt idealne, zbyt spokojne w kontraście do chaosu, który szalał w jego wnętrzu.
— Dobrze. — Skłamał z takim spokojem, że niemal sam w to uwierzył.
Max odsunął się od choinki i odwrócił do niej. Spojrzał na nią, próbując wyczytać z jej twarzy, czy naprawdę uwierzyła w jego słowa.
— Rozmawialiśmy o planach i projektach na kolejny sezon. Wszystko zmierza w dobrym kierunku. — Kłamstwo wychodziło z jego ust z taką łatwością, że sam zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem w niego nie wierzy. — Trochę jeszcze pracy, kilka szczegółów, ale jestem dobrej myśli.
Słowa padły zbyt gładko, jakby były przygotowane wcześniej. Było w nich coś mechanicznego, jakby Max próbował przekonać nie tylko ją, ale i samego siebie, że wszystko jest w porządku. Spojrzał na nią szybko, a potem odwrócił wzrok. Wiedział, że oczekuje od niego szczerości, ale w tym momencie po prostu nie był w stanie przyznać, że coś jest nie tak. Nie chciał jej martwić. Nie chciał pokazać, że wciąż tkwi w miejscu, które go unieszczęśliwia.
Max wziął z pudełka jedną z ozdób — delikatną, srebrną gwiazdkę, zrobioną z cienkich metalowych nitów, które odbijały światło. Obrócił ją w dłoniach, przyglądając się jej przez moment, jakby była czymś więcej niż tylko dekoracją. Chciał zawiesić ją wysoko, ale w chwili, gdy podnosił rękę, poczuł ostry ból, który przeszył jego ramię. Na moment zmarszczył brwi, ale starał się tego nie okazywać. Zdecydowanie nie chciał, by Bridget widziała, jak bardzo ten ból go męczył. Zamiast tego szybko wyprostował plecy i spróbował nie dać po sobie poznać, że krzywił się z powodu bólu. Potem zawiesił ozdobę nieco niżej.
W tej chwili spojrzał na Bridget, jakby zastanawiając się, czy ona zauważyła jego reakcję. Chciał wrócić do normalności, więc starał się nie dać poznać, że wciąż odczuwał ból.
— Napijesz się czegoś? — zapytał spokojnie, choć w jego głosie wybrzmiewała nieznaczna troska. Max chciał odwrócić jej uwagę, by zyskać chwilę spokoju. Ból, który poczuł, wciąż wywoływał w nim niepokój, ale nie chciał, by Bridget to zauważyła. Wiedział, że każda chwila, w której mógłby uciec do kuchni, by na moment się uspokoić, była cenna. Zdecydował się więc zaproponować jej coś do picia, licząc na to, że to zajmie jej myśli na tyle, by on mógł zniknąć na chwilę i zapanować nad sobą.
— Może wino? – dodał, chcąc, by propozycja brzmiała bardziej swobodnie, jakby to było coś, czym chciałby się z nią podzielić. Przebiegł wzrokiem po jej twarzy, widząc, że nie zauważyła niczego niepokojącego.
Maxie
Max widział, jak twarz Bridget rozjaśniła się na jego słowa. Jej oczy błyszczały z radości, a kąciki ust uniosły się w uśmiechu, który zawsze działał na niego kojąco. Ten widok – czysta ulga, szczęście i wiara w to, że wszystko zmierza w dobrym kierunku – utwierdził go w przekonaniu, że nie mógłby jej powiedzieć prawdy. Nie teraz. Nie, kiedy ona tak bardzo w niego wierzyła.
OdpowiedzUsuńNie mógł zburzyć tego spokoju. Nie po tym wszystkim co ostatnio przeszli. Widok jej uśmiechu był dla niego zbyt cenny. Nie miał w sobie odwagi, by odebrać jej tę nadzieję i wiarę w jego przyszłość. Nie, dopóki nie znajdzie rozwiązania sam.
Kłopoty z kontraktem, niedomówienia, które coraz bardziej ciążyły mu na barkach – to wszystko było teraz jego ciężarem, nie jej. Bridget zasługiwała na beztroskie święta, na spokój i radość, a on miał zamiar jej to dać, nawet jeśli oznaczało to dalsze ukrywanie prawdy. Musiał znaleźć sposób, by wrócić do formy, naprawić wszystko, zanim rzeczywistość zacznie ich przytłaczać.
— W przyszłym tygodniu — odpowiedział krótko, gotów do zmiany tematu.
Odwrócił się do niej, opierając ramię o framugę drzwi, a w kącikach jego ust pojawił się cień uśmiechu.
— Kolacja? — powtórzył, jakby musiał się zastanowić. — Jasne, możemy coś zamówić… — Max podszedł jeszcze bliżej, stanął tuż za nią i objął ją lekko w talii. — Pizza? Sushi? A może coś bardziej wyszukanego? — zapytał cicho, spoglądając przez jej ramię na ozdoby migoczące na choince. Bridget oparła się o niego plecami a on pocałował jej szyję.
Na ułamek sekundy zamarł, czując ciepło jej ciała w swoich ramionach, i zastanowił się nad odpowiedzią. Zbyt długo. Ale nie chciał, by cokolwiek w jego głosie zdradziło chaos, który rozgrywał się w jego wnętrzu. Bo jak miał mówić o wakacjach, o planach na przyszły rok, kiedy przyszłość wciąż była dla niego jedną wielką niewiadomą?
Dalekie, ciepłe miejsce, gdzie mógłby się oderwać od wszystkiego… brzmi jak coś, co powinno go ucieszyć. Powinno. Ale zamiast tego poczuł, jak coś ściska go w środku. Myśl o przyszłym roku, o wyścigach, które stały pod znakiem zapytania, o kontrakcie, którego nadal nie miał, sprawiła, że jego uśmiech na moment przygasł.
Spojrzał na Bridget, która wciąż zawieszała na nim oczekujące spojrzenie. W jej oczach była ta iskra ekscytacji, jakby już wyobrażała sobie ich dwoje na plaży, w słońcu, daleko od całego chaosu. Nie mógł jej tego odebrać.
— To świetny pomysł Brie, sam myślałem o tym, żebyśmy się gdzieś wyrwali, chociaż na kilka dni. Może nawet zaraz po świętach, na Sylwestra?
Zebrał się w sobie i przywołał na twarz lekki, spokojny uśmiech. Jego palce delikatnie przesunęły się po jej talii, jakby ten dotyk miał dodać więcej prawdy do jego słów. Bridget obróciła się w jego objęciach, jej oczy błyszczały, gdy spojrzała na niego z nadzieją. Max uśmiechnął się szerzej, choć w środku czuł, jak coś go ściska.
— Daj mi tylko znać, kiedy, a ja wszystko dopasuję — uśmiechnął się szerzej, pochylając się, by pocałować ją lekko w czoło.
Max delikatnie puścił Bridget, choć jego dłoń zatrzymała się jeszcze na moment na jej biodrze, jakby chciał przedłużyć ten dotyk, zanim naprawdę ją zostawi. Uśmiechnął się ciepło, po czym odsunął się krok w tył.
— To ja pójdę po to wino i zamówię kolację —powiedział, unosząc kąciki ust, i ruszył w stronę kuchni.
Droga do kuchni była krótka, ale Max czuł, jak z każdym krokiem jego myśli powracają do wszystkiego, co starał się ukryć. Skupił na prostych, codziennych rzeczach. Sięgnął do szafki, wyciągając z niej kieliszki, przyniósł butelkę białego wina. Postawił butelkę na blacie i odłożył korkociąg na bok, zanim wyjął telefon. Przesunął palcem po ekranie, szybko odnajdując numer do jednej z ich ulubionych restauracji. Kiedy zakończył rozmowę, odłożył telefon na blat, i wziął głęboki oddech. Przez chwilę stał w kuchni, opierając dłonie o blat, pozwalając sobie na moment ciszy. Wiedział, że Bridget czeka w salonie, z dala od tych myśli, od tych problemów, które z trudem tłumił.
UsuńSięgnął po kieliszki i butelkę wina. Odkręcił korek z wprawą i pozwolił, by aromat wina wypełnił kuchnię. Przelał je powoli do kieliszków, skupiając się na precyzji, jakby to miało go uspokoić. Potem z kieliszkami w dłoniach ruszył z powrotem do salonu, gdzie czekała Bridget.
Max
Max uśmiechnął się lekko, podchodząc do Bridget z kieliszkami w rękach. Przez chwilę patrzył na nią, z wyraźnym rozbawieniem w oczach. Zanim odpowiedział upił łyk wina, czując delikatną cierpkość na języku.
OdpowiedzUsuń-Od razu po świętach brzmi świetnie. A co do tego całego… odwiedzania wszystkich, rozumiem. W końcu to twoja rodzina, twoi przyjaciele. Nie mogę wymagać, żebyś ich zostawiła, chociaż… — Zawiesił na moment głos, odstawiając kieliszek na pobliski stolik. — Nie ukrywam, że myśl o świętach spędzonych tylko z tobą brzmi cholernie kusząco. —
Spojrzał na nią z półuśmiechem, który szybko złagodniał. Do tej pory święta spędzał z dala od Nowego Jorku. Wyjeżdżał do Miami, czasem płynął na Bahamy, tam gdzie miał znajomych i życzliwych sobie ludzi. Nowy Jork był dla niego w tym okresie nieprzyjazny.
— Wiem, że nie da się wszystkiego pogodzić, ale poświęćmy chwilę na to, co dla ciebie ważne, a potem… będziemy mieć czas tylko dla siebie. Daleko stąd.
Jego głos był ciepły, ale miał w nim też nutę tęsknoty, której nie potrafił ukryć.
Max uśmiechnął się szeroko, podchodząc bliżej, by wziąć kolejny łyk wina. Jego wzrok przyciągnęły te wszystkie opcje, które z jednej strony kusiły, ale jednocześnie sprawiały, że miał poczucie, że każde z tych miejsc mogłoby być idealnym ucieczką.
— Mauritius… jeśli mam być szczery, to trochę przeraża mnie ta odległość. Zdecydowanie bardziej widzę nas na czymś bardziej relaksującym i mniej czasochłonnym. Barbados brzmi naprawdę świetnie, a z Cancun… cóż, klimat już mam w głowie, gdy tylko o tym myślę. To zdecydowanie może być nasza opcja.
Max uśmiechnął się, czując, jak atmosfera staje się coraz bardziej swobodna i radosna. W tej chwili wszystko wydawało się łatwe, jakby po prostu wrócili do swoich zwykłych rytuałów. Zawsze było tak, że wiedzieli, jak się nawzajem dopasować, nawet w tych najmniejszych momentach.
—Kokardę na czubek? — powtórzył, lekko podnosząc brwi i uśmiechając się szerzej. — Jasne – dodał. Mimo bólu, który wciąż czuł, ten moment z nią sprawiał, że chciał zająć się każdą drobnostką, jakby to było najważniejsze zadanie na świecie.
Podszedł do drzewa i sięgnął po jedną z ostatnich ozdób, a jego wzrok powędrował ku szczytowi choinki. Zastanawiając się przez chwilę, jak najlepiej to zrobić, by wyglądało to dobrze. W końcu zaczął wspinać się na palce, starając się sięgnąć w górę, a jednocześnie czuł, jak jej spojrzenie go śledzi.
Uniósł ręce jeszcze wyżej, ale w tym momencie poczuł ostry ból przeszywający jego kręgosłup i rękę. Jego twarz lekko się zmieniła, gdy próbował zamaskować grymas, ale mimo to kontynuował swoją czynność. Zrobił to na tyle szybko, by nie zdradzić, jak bardzo ból go dotykał. Jego ciało zadrżało na chwilę, ale zaraz poprawił postawę, jakby nic się nie stało.
Chciał, by Bridget nie zauważyła niczego nietypowego. Po chwili zamontował kokardę na czubku choinki.
— Gotowe – powiedział cicho, a w jego głosie zadowolony i spokojny, jakby ten ból nigdy się nie zdarzył.
Delikatnie uniósł kieliszek w geście toastu, patrząc jej prosto w oczy.
— Za te święta i za ten wyjazd. I za to, że jesteś. Bo nie wiem, jak to robisz, ale zawsze potrafisz sprawić, że wszystko wydaje się łatwiejsze.
Maxie
Max uśmiechnął się lekko, patrząc na Brie z czułością, ale i pewnym rozbawieniem.
OdpowiedzUsuń— Brzmi idealnie - powiedział miękko, opierając się o krawędź stołu. — Tylko my i Milka.
Spojrzał w kierunku drzemiącej Milki, która leżała zwinięta na swoim ulubionym kocu.
— Ona pewnie i tak byłaby bardziej zajęta tropieniem jaszczurek niż świętami — dodał z lekkim śmiechem.
— Ale to dobry plan. Dawno nie mieliśmy takiego czasu tylko dla siebie.
Max nigdy nie czuł magii świąt, którą tak często pokazywano w filmach czy opowiadano w książkach. Rodzinne ciepło i pełne śmiechu kolacje przy wspólnym stole zawsze wydawały mu się czymś obcym, niemal nierealnym. W jego życiu święta nie były czasem pojednania czy bliskości, a raczej okresem, który należało jakoś przetrwać.
Zazwyczaj spędzał święta w gronie znajomych, którzy, podobnie jak on, unikali rodzinnych spotkań, lub z jakiegoś powodu nie mogły wrócić do domu, na przykład ze względu na obowiązki zawodowe. Tworzyli swoje własne, nieco chaotyczne tradycje – organizowali wspólne kolacje, wymieniali się nietypowymi, czasem zabawnymi prezentami i wspólnie oglądali filmy, które niewiele miały wspólnego z typową świąteczną tematyką.
Dla Maxa te chwile były cenne, ale nigdy nie miały w sobie tego, czego podświadomie pragnął – poczucia, że jest częścią czegoś większego, czegoś trwałego. Zawsze było to bardziej układanie się z samotnością niż jej przezwyciężenie. Nie było tu ciepła domowego ogniska, tylko coś w rodzaju zbiorowego pocieszenia dla ludzi takich jak on – pozornie silnych, ale w gruncie rzeczy spragnionych bliskości.
Max uniósł wzrok na Brie, która przyglądała mu się uważnie. Jej słowa brzmiały zwyczajnie, niemal banalnie, ale wyczuł w nich napięcie, jakby bała się, co usłyszy. Jej pytanie odbijało się w jego myślach jak echo, szukając odpowiedzi, która była zarówno prawdziwa, jak i uspokajająca.
Max wpatrywał się w Brie, a jej pytanie wciąż rezonowało w jego głowie. „Wszystko się zmieniło”, pomyślał. Jego ciało, które wciąż nie wróciło do dawnej formy. Jego kariera, która wisiała na włosku. Jego własne spojrzenie na świat, które po wypadku przesiąkło cynizmem i frustracją. Nie odważył się jednak wypowiedzieć tego na głos. Nie teraz, kiedy jej spojrzenie było takie pełne troski, a ona najwyraźniej chciała tylko usłyszeć, że wszystko będzie dobrze. To byłoby jak podcięcie gałęzi, na której oboje próbowali teraz się utrzymać.
Zawahał się tylko na moment, po czym podszedł bliżej, unosząc rękę, by delikatnie dotknąć jej policzka. Przeciągnął kciukiem po jej skórze, jakby chciał uspokoić nie tylko ją, ale i siebie.
– Wszystko jest w porządku – powiedział cicho, ale pewnie, zmuszając się, by jego głos zabrzmiał jak najspokojniej.
Miał nadzieję, że uwierzy. Miał nadzieję, że nie zobaczy tego, co kryło się w jego oczach, tej drobnej rysy, którą maskował.
Max spróbował się uśmiechnąć, choć ten uśmiech nie był do końca szczery. Chwycił ją za rękę i ścisnął lekko.
– Wiesz… – zaczął, delikatnie zniżając głos. – Może nadal nie jestem w najlepszej formie po wypadku, ale pracuję nad tym. To minie. Po prostu potrzebuję jeszcze trochę czasu.
Nie wiedział, czy przekonał ją swoimi słowami, ale widział, że jej ramiona nieco się rozluźniły. Jakby potrzebowała usłyszeć to właśnie teraz, jakby te kilka słów mogło na chwilę uciszyć jej obawy. Dla Maxa to wystarczyło. Na razie.
Uśmiechnął się, choć sam czuł, że ten uśmiech nie do końca dociera do jego oczu. Max poczuł ucisk w żołądku, czując znajomy ciężar kłamstwa. Tak bardzo chciał, żeby uwierzyła w to, co mówił, nawet jeśli sam nie był do końca przekonany. Zasłonił się swoim optymizmem, choć w głębi duszy wiedział, że to tylko fasada.
Maxie
Scott siedział przy małym stoliku w kącie klimatycznej, ale nieco zaniedbanej knajpy nad samym wybrzeżem. Wysłużone drewniane meble skrzypiały przy każdym jego ruchu, a zapach kawy i słonego powietrza mieszał się w dusznym wnętrzu. Zegar na ścianie tykał powoli, jakby każda minuta ciągnęła się w nieskończoność. Scott co jakiś czas nerwowo zerkał w stronę wejścia, choć próbował sprawiać wrażenie spokojnego.
OdpowiedzUsuńZdołał nakłonić Brie do tego spotkania, ale to nie było proste. W głębi duszy czuł, że to, co robi, jest ryzykowne. Scott wiedział jednak, że Max raczej odwróciłby się na pięcie, niż wysłuchał czegokolwiek, co miał do powiedzenia. Dlatego zdecydował się na taki właśnie krok. Bridget była jego jedyną szansą, by dotrzeć do brata. Kiedy zadzwonił do niej kilka dni wcześniej, jej głos był pełen dystansu. Nie kryła zaskoczenia, gdy poprosił o spotkanie — i to w tajemnicy przed Maxem. Wiedział, że postawił ją w trudnej sytuacji, ale liczył na jej lojalność.
Uniósł filiżankę z kawą, która dawno wystygła, ale nawet nie zwrócił na to uwagi. Przejechał dłonią po twarzy, czując zmęczenie nie tylko fizyczne, ale i emocjonalne.
Nagle dzwonek zawieszony nad drzwiami zabrzęczał, a Scott podniósł wzrok. Brie weszła do środka. Jej spojrzenie od razu zatrzymało się na nim — mieszanka niepewności, lekkiego zniecierpliwienia i… troski? A może to tylko chciał zobaczyć.
Brie podeszła wolnym krokiem, jej obcasy cicho stukały o drewnianą podłogę. Zatrzymała się przy stoliku i spojrzała na Scotta z wyrazem twarzy, który sugerował, że nie jest pewna, czy dobrze zrobiła, zgadzając się na to spotkanie.
— Dziękuję, że przyszłaś — odezwał się Scott, wskazując jej miejsce naprzeciwko. Jego głos był spokojny, ale w środku wszystko w nim buzowało.
— Wiem, że Max nie byłby z tego zadowolony — przyznał szczerze, zaciskając palce na filiżance. — Ale… nie miałem innego wyjścia. Max nie odbiera moich telefonów, nie odpisuje.
Scott odchylił się na krześle i spojrzał na nią z mieszanką powagi i desperacji. Brie westchnęła, jakby już z góry wiedziała, w jakim kierunku zmierza ta rozmowa.
— Jak on się czuje? — zapytał Scott, pochylając się lekko do przodu. W jego głosie kryła się troska, ale też niepewność. — Fizycznie, psychicznie?
Scott przyglądał się Brie, jakby ważył, czy powinien powiedzieć jej to, co miał na końcu języka. Wziął łyk kawy, jakby chciał zyskać jeszcze kilka sekund, ale w końcu zdecydował się zrzucić bombę.
— Jak już pewnie wiesz… Horner nie przedłużył z Maxem kontraktu — powiedział powoli, niemal mimochodem, jakby to była informacja, która nie powinna jej zaskoczyć.
UsuńBrie zamarła. Jej oczy rozszerzyły się z niedowierzania, a dłoń zamarła na filiżance kawy. Przez chwilę wyglądała, jakby nie mogła uwierzyć w to, co właśnie usłyszała.
Scott uniósł brew, wyraźnie zaskoczony jej reakcją. — Nie powiedział ci? — Powoli pokręcił głową, opierając się łokciami o stół. — On jest niemożliwy.
Scott parsknął gorzkim śmiechem. — Cały Max. To jest biznes, Bridget, nikt tu na nikogo nie czeka. Zwłaszcza nie na kierowcę, którego stan zdrowia jest… wątpliwy. Oni potrzebują wyników, teraz, nie za pół roku czy rok. — Spojrzał na Brie z czymś, co mogło być współczuciem. — Max powinien był ci o tym powiedzieć.
Brie spuściła wzrok, jakby słowa Scotta uderzyły w nią mocniej, niż się spodziewała.
Scott zawahał się przez moment, jakby ważył każde słowo, które zamierzał powiedzieć. Jego spojrzenie było poważne, skupione na Brie, a w oczach czaiła się niepewność, czy powinien w ogóle to mówić.
— Posłuchaj… — zaczął ostrożnie, pochylając się nieco bliżej, by mieć pewność, że nikt ich nie podsłuchuje. — Jest coś, co może zmienić sytuację Maxa.
Scott przez chwilę milczał, jakby układał myśli. W końcu powiedział: — Wiesz, że objąłem stanowisko dyrektora generalnego Andretti Autosport. Chciałbym mu zaoferować kontrakt. Chodzi o serię IndyCar, to coś innego niż Max robił do tej pory — przerwał jej Scott. — Ale to jest szansa. Prawdziwa szansa, żeby wrócić na tor, żeby znowu się ścigać. A biorąc pod uwagę jego kontuzje… — urwał na moment, jakby nie chciał tego mówić na głos. — W GCRC mogą nie dać mu drugiej szansy. Nie teraz. Nie po tym wszystkim.
Scott pokręcił głową. — Problem polega na tym, że Max… Max nie będzie chciał o tym słyszeć. Jest uparty, jak zawsze. Pewnie nawet nie rozważy tej opcji.
Scott spojrzał jej prosto w oczy, a jego głos zabrzmiał z pełnym przekonaniem: — Musisz z nim porozmawiać, Brie. Przekonać go. Bez ciebie on tego nie zrobi. Wiem, że jesteście w trudnym miejscu, ale Max cię słucha. Zawsze cię słuchał, nawet jeśli teraz próbuje to ukryć.
Scott
Scott zaśmiał się cicho, choć w jego głosie pobrzmiewała nuta goryczy. Przetarł dłonią twarz, jakby próbował zebrać myśli, a potem pokręcił głową z niedowierzaniem.
OdpowiedzUsuń— Wiesz co? To jest wręcz absurdalne — powiedział, patrząc na Brie z lekkim, ironicznym uśmiechem. — Max może się zarzekać, że nic nas nie łączy, ale w takich momentach… — urwał, jakby nie mógł znaleźć odpowiednich słów. — Myślałem, że tylko ja jestem mistrzem unikania trudnych rozmów, zamykania się w sobie i robienia wszystkiego po swojemu. A potem patrzę na Maxa i... To ta sama uparta natura.
Scott wzruszył ramionami, opierając się wygodniej na krześle.
— Czasem mam wrażenie, że on tak bardzo chce być silny, że nawet przed sobą się nie przyzna, jak bardzo go to wszystko męczy — kontynuował Scott.
— To chyba nasze rodzinne dziedzictwo, albo klątwa. Każdy z nas na swój sposób próbuje to przełamać, ale… no cóż, łatwiej powiedzieć niż zrobić.
Scott zamilkł, jakby coś, co powiedział, wciąż wisiało w powietrzu. Przez chwilę żadne z nich się nie odzywało. W tle słychać było gwar knajpy, stukot filiżanek i rozmowy innych gości, ale przy ich stoliku zapadła cisza.
— Dlatego właśnie potrzebuje ciebie — dodał Scott po chwili. Jego ton złagodniał, jakby rozmawiał z nią już nie tylko jako brat Maxa, ale jako ktoś, kto rozumie, jak trudne to wszystko jest dla niej. — Max nigdy tego nie powie, nigdy nie poprosi, ale ty jesteś jedyną osobą, która może do niego dotrzeć.
Scott spojrzał na nią z uwagą.
— On nie umie tego pokazać, Brie, ale… cholera, gdyby było inaczej, to byś tu teraz nie siedziała. Nie po tym wszystkim co się stało.
Scott nachylił się nieco bliżej, zniżając głos.
— Słuchaj, wiem, że jest niełatwo, ale możesz być jedyną osobą, która może mu pomóc z tego wyjść.
Brie zamilkła, zapatrzona w przestrzeń, jakby analizowała każde słowo Scotta.
— Chcemy go w Andretti Autosport — dodał Scott. — Ale w tym stanie, w jakim jest teraz… Nie przekonam go do tego.
Scott uśmiechnął się lekko, choć jego spojrzenie było pełne powagi. — Wiem, że on cię słucha. Nawet jeśli się do tego nie przyzna.
Scott wyprostował się na krześle, jakby spadł mu z serca ciężar. Spojrzał na Brie z lekkim uśmiechem, ale jego oczy wyrażały coś więcej – mieszankę zrozumienia i troski.
— Wiesz, z Maxem to nigdy nie będzie proste. Nad nim i jego… otwartością trzeba trochę popracować. — Zaśmiał się krótko, jakby próbował rozładować napięcie. — To nie jest coś, co przychodzi naturalnie. Jeśli przez całe życie tłumiłeś w sobie wszystko, co czułeś, to trudno nagle zmienić podejście. I dlatego on potrzebuje kogoś, kto pokaże mu, że to w porządku mówić, co ci leży na sercu. Ty już zaczęłaś go tego uczyć, Brie, chociaż pewnie nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy.
Scott
Scott zmarszczył brwi, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią, a potem westchnął, opierając się wygodniej o oparcie krzesła.
OdpowiedzUsuń— To nie brak zaufania, Brie — powiedział spokojnie, patrząc na nią z wyrazem twarzy, który sugerował, że zna Maxa aż za dobrze. — On po prostu… To jest jego sposób na okazanie troski. Pewnie nie chciał cię martwić, dopóki nie znajdzie rozwiązania.
Scott spojrzał na nią badawczo, jakby chciał się upewnić, że rozumie, co chce jej przekazać.
— A Max jest jak ten typ ludzi, który myśli, że wszystko musi załatwiać sam. Nie dlatego, że uważa innych za niekompetentnych, tylko dlatego, że nie chce obarczać kogoś swoimi problemami.
Scott wzruszył ramionami i rozłożył ręce, jakby to było coś, do czego trzeba się po prostu przyzwyczaić. Musiała znaleźć sobie na niego sposób, skoro czekanie i dawanie przestrzeni nie przynosiło pożądanego efektu.
Widział w jej oczach mieszankę złości i smutku. Sam nie wiedział dlaczego aż tak bardzo się w to angażuje. Być może, gdyby ktoś w przeszłości zrobił coś takiego dla niego, jego życie wyglądałoby teraz inaczej, ale ma naprawę jego własnych błędów było już za późno. Nawet jeśli Bridget uzna, że dawno już wkroczył na terytorium, na którym nie powinien być i porusza tematy, na które nie powinien się wypowiadać. Być może wyjdzie stąd dzisiaj i uzna, że nie warto go słuchać. Nie miał na to wpływu. Nie nakładał na siebie jednak szczególnych ograniczeń. Mówił to, co miał do powiedzenia, co uważał za słuszne, i nie dbał o to, czy może zranić czyjeś uczucia. W jego życiu za dużo złego stało dlatego, że nie odezwał się w odpowiednim momencie.
Scott westchnął i odchylił się na krześle, przez chwilę wpatrując się w jakiś punkt na ścianie za Brie. Jego twarz nabrała zamyślonego, wręcz melancholijnego wyrazu, jakby myślami wracał do odległych czasów.
— Wiesz, zanim to wszystko się rozpadło — zaczął cicho, jakby mówił bardziej do siebie niż do niej — dogadywaliśmy się z Maxem naprawdę dobrze. Mimo tej całej różnicy wieku, zupełnie jakbyśmy od razu znaleźli wspólny język.
Brie spojrzała na niego z zaciekawieniem, przechylając lekko głowę.
— Coś więcej niż tylko praca w jednym zespole. Jasne, byliśmy na różnych etapach życia. Max dopiero zaczynał. Ale… mieliśmy coś wspólnego. Takie… podobne podejście do pewnych rzeczy, pewne zrozumienie. To było dziwne, ale naturalne.
Zawahał się na moment, jakby to, co miał powiedzieć, wciąż budziło w nim mieszane uczucia.
— Potem, oczywiście, wszystko się wyjaśniło… Kiedy dowiedziałem się, że Max jest moim przyrodnim bratem, nagle wszystko nabrało sensu. To podobieństwo w zachowaniu, to, jak rozumieliśmy się bez słów…
Zamilkł na chwilę, jakby wracały do niego wspomnienia.
— Z jednej strony to było cholernie trudne. Z drugiej? Myślałem wtedy, że skoro już wszystko wyszło na jaw, to jesteśmy na dobrej drodze, żeby wszystko poukładać. Ale tak się nie stało — powiedziała cicho.
Scott pokręcił głową z gorzkim uśmiechem.
— On zrobił to, co zawsze. Zaczął unikać wszystkiego i wszystkich. Najpierw było to jego podejście „nie potrzebuję nikogo, dam sobie radę sam”, a potem zniknął całkowicie. Żadnych wyjaśnień, żadnego kontaktu. A teraz? Teraz, gdy wyszedł ze szpitala, wciąż nie mogę się do niego przebić, chociaż wiem, że mogę mu pomóc.
Scott uniósł szklankę z wodą, ale zamiast się napić, obracał ją w dłoniach, patrząc na krążki wilgoci, które pozostawiała na stole. Przez chwilę wyglądał, jakby zapomniał, że nie jest sam. Na jego twarzy odbijało się coś więcej niż zwykła nostalgia – to było przygnębienie, którego nie potrafił ukryć.
Prawda była taka, że choć między nim a Maxem nie istniała już praktycznie żadna relacja, Scott wciąż czuł się jak jego starszy brat.
Zadrżał lekko, myśląc o tym, jak wiele razy próbował usprawiedliwić dystans, który Max wprowadził między nimi. Ale z czasem coraz bardziej doskwierała mu pustka, jaka zapanowała w ich relacji. Wiedział, że Max miał prawo czuć się zraniony, zdradzony przez los, który podarował im ojca takiego jak ich – człowieka, który w równym stopniu był dla nich źródłem życia, co przyczyną cierpienia. Ale Scott nie potrafił zrozumieć, dlaczego obaj pozwolili temu mężczyźnie nadal wpływać na ich życie, nawet po tym, jak praktycznie zniknął z ich świata.
UsuńW głębi duszy Scott wiedział, że to wszystko nie jest ich winą. To ich ojciec był źródłem tego chaosu, tej przepaści, która ich dzieliła. To on zostawił ich z bagażem, który obaj próbowali na różne sposoby dźwigać. Ale dlaczego mieliby karać się nawzajem za jego błędy? Dlaczego mieli pozwolić, by przeszłość definiowała ich przyszłość?
Scott utkwił wzrok gdzieś za ramieniem Brie, jakby wpatrywał się w coś, czego nie mogła dostrzec. Jego głos, gdy ponownie się odezwał, był cichy, ale pewny.
– Max może sobie myśleć, że ci wszyscy koledzy, te znajomości, którymi się otacza, są w stanie wypełnić tę lukę, której nikt z nas, jako rodzina, nie potrafił zapełnić. Że wystarczą, żeby zastąpić mu to, czego nigdy od nas nie dostał. Ale sama widzisz, Brie, do czego to prowadzi. – Jego spojrzenie wróciło na nią, pełne jakiegoś smutku i zrozumienia, które trudno było zignorować. – Zazwyczaj te wszystkie znajomości wcale mu nie służą. I nie są tak szczere, jakby się wydawało.
Zrobił krótką przerwę, pozwalając jej przyswoić te słowa, zanim dodał z wyraźną nutą goryczy:
– Ludzie lgną do niego, bo jest „tym Maxem”, mistrzem. Ale ilu z nich tak naprawdę wie, co się za tym kryje? Ilu widziało, jak on naprawdę funkcjonuje, kiedy zgaśnie światło? – Pokręcił głową. – Obawiam się, że prawie nikt. Nawet ja. Ale ty, Brie… ty byłaś tam, kiedy naprawdę tego potrzebował, i sądzę, że wciąż możesz być. Nawet jeśli teraz cię odpycha.
Scott
Scott przez chwilę milczał, jakby ważył każde słowo.
OdpowiedzUsuń– Dlaczego mi zależy? – powtórzył cicho, jakby sam szukał odpowiedzi. – Bo byłem w dokładnie takiej samej sytuacji. Też miałem wypadek i myślałem, że nie ma już dla mnie drogi powrotnej. – Westchnął, odchylając się na krześle.
– Gdyby dziadek nie wciągnął mnie wtedy do zespołu… Gdyby nie dał mi tego jednego, ostatniego zajęcia, które pozwoliło mi jakoś funkcjonować… Nie wiem, gdzie bym teraz był. Nie wiem, czy w ogóle bym był.
Scott mówił o tym zaskakująco luźno, niemal obojętnie, jakby opowiadał historię kogoś zupełnie innego. Jego głos pozbawiony był wstydu czy żalu, a twarz – jakiegokolwiek napięcia. To nie była niedokończona rana, którą nieustannie rozdrapywał; to był rozdział jego życia, który dawno zamknął i przepracował.
– Wiesz, ja już dawno temu to sobie poukładałem, przestałem się ścigać i zająłem się czymś innym – powiedział spokojnie. – Dziś mogę o tym mówić, bo… to nie robi na mnie wrażenia. Wiem, kim wtedy byłem. Ale to nie zmienia faktu, że patrząc na Maxa… czasem widzę siebie. Tylko że on jest uparty i zamknięty w sobie jeszcze bardziej niż ja wtedy.
Jego spojrzenie spoczęło na Brie, która nadal milczała, przetwarzając wszystko, co usłyszała.
– I wiem, co się dzieje, kiedy ktoś w takim stanie zostaje sam, kiedy przychodzi kolejna odmowna decyzja. Dlatego chcę mu pomóc. Nawet jeśli teraz mnie nienawidzi i uważa, że nie mam do tego prawa.
Scott nagle zaśmiał się krótko, choć w jego śmiechu pobrzmiewała nuta goryczy.
– Widzisz – powiedział, kręcąc głową – ta nasza rodzina to jeden wielki zbiór mrocznych sekretów i trupów w szafie. Gdyby ktoś kiedykolwiek chciał napisać o nas książkę, to byłby z tego bestseller – powiedział Scott, uśmiechając się półgębkiem. Przeciągnął dłonią po twarzy i westchnął. Znów się uśmiechnął, tym razem nieco lżej, a w jego spojrzeniu pojawiła się iskra nadziei.
– A poza tym… – zaczął, ściszając głos. – To marzenie dziadka, wiesz? Żeby Max, jeździł w rodzinnym zespole. Naprawdę mu na tym zależy. Bardziej, niż można by się spodziewać. Wiesz, dziadek to taki typ człowieka, który nigdy się nie rozkleja, ale za każdym razem, jak wspomina o Maxie i tej całej sytuacji, to widać, że go to boli. Nie mówi tego wprost, bo to nie w jego stylu, ale zawsze powtarza, że Max ma talent, że powinien być częścią zespołu, że rodzina powinna trzymać się razem. – Zamilkł na chwilę, jakby sam analizował te słowa. – Chyba czuje, że to, co się stało między nami a Maxem, to w jakimś stopniu też jego porażka.
Scott wzruszył ramionami, a na jego twarzy pojawił się cień smutku.
– Tylko dziadek nigdy mu tego nie powiedział temu wprost. A Max… on nie jest typem, który sam się domyśli takich rzeczy. I choćby z tego powodu chciałbym spróbować jeszcze raz jakoś do niego dotrzeć.
Scott spojrzał na Brie z powagą, która rzadko gościła na jego twarzy. Przez chwilę milczał, jakby zastanawiał się nad doborem słów, a potem odezwał się spokojnym, ale zdecydowanym tonem.
– Bo wiesz, to wszystko… to należy do Maxa tak samo, jak do mnie. To jego dziedzictwo, nasza rodzinna spuścizna. – Przerwał na moment, jakby ważył znaczenie tych słów. – I tego nie można się po prostu wyrzec.
Scorr
Max wciąż zmagał się z powypadkowymi trudnościami, które każdego dnia przypominały mu, jak daleko jest od pełni sprawności. Jego ręka, choć odzyskała część ruchomości, nadal nie działała tak, jak powinna, a ból kręgosłupa odzywał się szczególnie mocno po intensywniejszych treningach. Każdy poranek zaczynał od ćwiczeń, być może nawet zbyt intensywnych, ale nawet z pomocą najlepszych specjalistów, efekty były powolne, a Max, przyzwyczajony do szybkich rezultatów, czuł frustrację.
OdpowiedzUsuńNie pomagało mu to, że sprawa z jego miejscem w zespole na kolejny sezon pozostawała nierozwiązana. Christian Horner, szef Red Bulla, nagle zaczął go taktować jak kogoś obcego. Z jednej strony, rozumiał, że po wypadku stawianie na niego mogło być ryzykowne, ale z drugiej – nie potrafił pogodzić się z myślą, że ktoś, komu oddał lata swojej kariery, mógł tak łatwo go skreślić.
Dzień w dzień zastanawiał się, co zrobić dalej. Oferty od innych zespołów były albo niekonkretne, albo wręcz nieistniejące. Często siadał na tarasie swojego domu, wpatrując się w linię oceanu, który zdawał się obojętnie ignorować jego wewnętrzne rozterki. Myśli o przyszłości i o tym, kim jest bez wyścigów, powracały do niego jak niechciany refren. Max czuł, że stoi na krawędzi, zawieszony pomiędzy tym, co znał, a tym, czego obawiał się bardziej niż czegokolwiek – że może być zmuszony odejść z tego świata, który przez lata był całym jego życiem. Jednocześnie, Max nie potrafił w pełni przyznać przed sobą, że boi się porażki. Wolał myśleć, że to kwestia czasu, że wszystko jakoś się ułoży. Ale mijające tygodnie, coraz bardziej zaciskały pętlę wokół jego szyi. Każdego dnia czuł, jak jego pewność siebie kruszy się kawałek po kawałku.
Wyjazd na święta do Miami okazał się dla Maxa lepszym pomysłem, niż początkowo sądził. Z dala od codziennych zmartwień, pozwolił sobie na chwilowe oderwanie się od wszystkiego, co zaprzątało jego myśli. Spędzał poranki, spacerując po plaży, a popołudnia na przystani, gdzie zajmował się swoim jachtem, który od dawna czekał na jego uwagę. Słońce, lekki wiatr od oceanu i zapach soli w powietrzu działały na niego kojąco. Choć jego problemy – zarówno zdrowotne, jak i zawodowe – nie zniknęły, ale Max czuł, że nabiera dystansu do tego, co działo się w jego życiu. Święta w jego domu w Miami były inne niż dotychczas. Było coś przyjemnego w tej prostocie, w tym, że mógł skupić się na drobnych rzeczach, takich jak przygotowanie grilla na tarasie czy wspólne wieczory przy zachodzącym słońcu. Największym źródłem ukojenia była jednak obecność Brie. Po raz pierwszy od dawna czuł, że ma przy sobie kogoś, kto go naprawdę rozumie i akceptuje z całym bagażem, jaki ze sobą niesie. Często obserwował ją kątem oka, kiedy przechadzała się po domu, zajmowała się czymś na werandzie albo leniwie sączyła poranną kawę na plaży. Wspólne chwile przypominały mu, dlaczego wcześniej tak mocno o nią walczył. Czuł, jak napięcie w jego ciele powoli się rozluźnia, jak pod jej wpływem jego umysł zaczyna zwalniać i pozwalać sobie na oddech. Były momenty, kiedy zapominał o kontraktach, rehabilitacji i wszystkim, co zostawił za sobą. Przez chwilę byli po prostu Maxem i Brie – nic więcej.
Ciepłe, słoneczne dni w Miami sprawiły, że Max zaczął dostrzegać, jak bardzo brakowało mu takich chwil. Proste, niespieszne życie, bez presji, bez oczekiwań. Ale w głębi serca wiedział, że to tylko przerwa. Taki człowiek jak on nie mógł zbyt długo stać w miejscu.
UsuńWieczór zapadał nad Miami, a Max spędzał czas na swojej łodzi, próbując naprawić jedną z lin, która przez lata użytkowania zaczęła się przecierać. Praca na jachcie zawsze działała na niego uspokajająco – pozwalała skupić się na czymś namacalnym, zamiast na chaosie w głowie. Latarnie wzdłuż przystani zaczęły już rzucać delikatne światło na wodę, a fale spokojnie obijały się o burty. Usłyszał cichy stukot kroków na drewnianym pomoście. Odwrócił się i zobaczył Brie. W jednej ręce trzymała butelkę wina, w drugiej dwa kieliszki. Miała na sobie prostą, jasną sukienkę, a wiatr delikatnie bawił się jej włosami. Podniosła butelkę wina i uniosła pytająco brew. Max zawahał się przez chwilę, ale ostatecznie odłożył linę i nóż, którym ją przycinał. Otrzepał dłonie i zbliżył się do niej na tyle, by mógł złożyć na jej ustach krótki pocałunek na powitanie.
– Straciłem poczucie czasu
Max