Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] you were my crown, now I'm in exile

Madeleine Quinn
Madeleine Avalon Quinn ♤ urodzona 13.09.2003, córka pilota linii American Airlines, po wielu latach od tajemniczego zaginięcia uznanego za zmarłego, i wiecznej szefowej, która nigdy nie daje za wygraną ♤ studentka medycyny, która być może zbawi kiedyś świat (a może go zniszczy) ♤ apartament dzieli z matką, ojczymem, dwiema siostrami: przyrodnią i przybraną, oraz kocicą Vitą ♤ trzyletnia przerwa w życiorysie, której nie potrafi niczym zapełnić ♤ powiązania

Pierwsze wspomnienia są niewyraźne, jak kiepskiej jakości fotografie, miejscami powycierane i oprószone kurzem. Żywe są tylko zapachy. Kolory już dawno wyblakły, dźwięki nie brzmią tak czysto. Świat wówczas był prosty — im mniej się wie, tym mniej się o tym myśli — a życie biegło sobie leniwie, drocząc się z promieniami słońca i zostawiając za sobą echo dźwięcznego śmiechu.
Potem przychodzi nic, a jest to nic w najprawdziwszym tego słowa znaczeniu; okrutne i przerażające nic; bez światła i ciemności, bez hałasu i ciszy. Bez słów, bez wrzasków i bez milczenia. Bez szczęścia i bez smutku, jak więzienie zbudowane w próżni. Coś tkwi pod spodem — wie o tym, lecz nie wie co to. Chciałaby odkryć prawdę, a zarazem boi się tego, co mogłaby odkryć. Nie bez powodu ta część życia zniknęła, zamknęła się szczelnie w skrzyni, do której nikt nie ma dostępu. Czasem niewiedza bywa mniej zabójcza, niż fakty, z którymi trzeba się zmierzyć. A raz odgrzebanej prawdy nie da się z powrotem pochować.
Smutki maskuje czarnym humorem, a lęki wściekłością, wrzącą pod powierzchnią jak wulkaniczna lawa i wybuchającą w najmniej odpowiednich momentach. Jest pełna sprzeczności, pełna marzeń i pełna emocji, które stara się schować, bo nie okazując uczuć nie okazuje się również słabości. Nie można jej zamknąć w konkretnych ramach, ukształtować wedle własnych zachcianek, choć mimo wszystko rzeczywistość cały czas usiłuje to zrobić. Najchętniej spaliłaby świat i na tych zgliszczach zbudowała swoje życie na nowo.

74 komentarze

  1. I think I've seen this film before
    And I didn't like the ending

    😶‍🌫️❤️‍🩹

    OdpowiedzUsuń
  2. [Wybrane zdjęcie pasowałoby do popularnego odtwarzania fotografii z przeszłości. Takie ja odniosłam wrażenie, jakby Mad naśladowała siebie sprzed lat! Hej, witaj ^^ Pierwszych wspomnień nie jesteśmy pewni, wracamy do nich, a one wciąż pozostawiają w nas niepewność. Dlatego tak lubię zwracać uwagę na zapachy. Twój opis postaci jest mi szalenie bliski ^^ Może odnoszę złe wrażenie, ale jak Madeleine przemierza dom, to pewnie aż mury drżą i jej niedawno opublikowana siostra ma z nią pełną wrzawy codzienność. To dobrze, że żyje po swojemu, a nie pod czyjeś dyktando! I niech przynajmniej marzy otwarcie, skoro na wiele sobie nie pozwala, ukazując emocje inaczej, niż setki innych osób. Pozostawiam zapewnienie, że moja Nacia nosi tę bieliznę; że nosi wszystko, co na metkach ma nazwisko Quinn.
    "Zawsze miej na sobie swoją najlepszą bieliznę - życie jest zbyt krótkie, by trzymać ją na specjalną okazję."
    Sukcesów na blogu ;D]

    NATALIE HARLOW

    OdpowiedzUsuń
  3. [Dzień dobry! Witam serdecznie Twoją nową postać i mam nadzieję, że wraz z pozostałymi na długo zagrzeje ona miejscu na blogu :) Chyba Cię nie zdziwię, jeśli napiszę, że najbardziej zainteresowała mnie ta trzyletnia przerwa w życiorysie. A że dałaś nam już próbkę tego, jak piszesz, to ja bardzo, ale to bardzo czekam na jakiś post fabularny w tym temacie, ponieważ coś mi się wydaje, że będziesz miała duże pole do popisu :)
    Udanej zabawy! 💙]

    CHRISTIAN RIGGS

    OdpowiedzUsuń
  4. [Zgadza się, przypadła mi do gustu ^^ Uznajmy, że Nat szybciej przysięgnie wierność producentce bielizny niż swojemu przyszłemu mężowi ;D Może akurat połączę ją z Mad. Co powiesz na to, żeby Quinn z ciekawości weszła do jednej z największych filii sprzedających jej dzieła i Harlow nie wiedząc, jak wygląda, potraktuję ją jak przypadkową klientkę?]

    NATALIE HARLOW

    OdpowiedzUsuń
  5. [Nie mam nic przeciwko temu, abyś podesłała rozpoczęcie ^^ Śmiało zaczynaj!]

    NATALIE HARLOW

    OdpowiedzUsuń
  6. Od początku ten pomysł był idiotyczny, ale nikt jej nie słuchał.
    Ojciec twierdził, że to zbliży wszystkich razem, a Sophia miała nadzieję, że któraś z siedzących kobiet zadławi się chlebem podczas tych śniadań. Na co dzień była spokojną dziewczyną, nie życzyła nikomu źle, ale potrafiła odpowiedzieć ogniem na ogień, a nawet zrobić to z podwójną siłą. Czego akurat nikt się po niej nie spodziewał. Sprawiała wrażenie zamkniętej w sobie (bo taka była), cichej i nieskorej do tego, aby o cokolwiek się wykłócać. Prawda była taka, że przez większość czasu wolała milczeć, aby nie powiedzieć czegoś, czego mogłaby potem żałować. Relacje może miała z rodziną jakie miała, ale nie chciała nikogo intencjonalnie krzywdzić. Przecież nie o to w tym chodziło, prawda? Kiedyś kochała wspólne śniadania. W czasach, kiedy była tylko ona, tata i mama, a od czasu do czasu, dwa razy w miesiącu, Imogen. Znosiła jej towarzystwo tylko dlatego, że musiała i że ojciec miał z nią widzenia, ale nic poza tym. Kochała patrzeć na rodziców i pragnęła takiej miłości, jaką dzielili między sobą. Jak trzymali się za ręce, nawet podczas śniadania, gdzie oboje potrzebowali rąk, aby zjeść czy się napić, a mimo to nie puszczali się. Kochała obserwować, jak posyłają sobie tajemnicze uśmiechy, których znaczenie znali tylko oni, a wszyscy inni mogli tylko domyślać się o co im chodzi. Uwielbiała patrzeć, jak jej rodzice się całowali. Choć brzmiało to dość niegrzecznie, ale przecież nie spoglądała na namiętne, pełne pasji pocałunki, a na drobne całusy w ciągu dnia, muśnięcia stęsknionych warg. Kochała, jak tata obejmował mamę w pasie, kiedy gotowała w kuchni, jak całował jej ramię czy szyję. Kochała, kiedy mama siedziała ojcu na kolanach, gdy ten czytał gazetę i bawiła się jego włosami. Cudownie było patrzeć, kiedy podchodziła, gdy siedział zamyślony, a jej dłonie masowały jego ramiona. Miała świadomość, że ojciec nie był najwierniejszy, gdy poznał jej mamę, ale była też bardziej niż pewna, że był wierny, gdy się związali. Oscar Carpenter nie widział świata poza Elianą Moreirą. Oscar Carpenter był w niej dozgonnie zakochany i Sophia miała przeczucie, że dalej był zakochany w jej mamie, ale z jakiegoś powodu wybrał powrót do Gwen, z którą… Z którą nie dzielił takich uczuć. Bądź to Sophia nie chciała tego widzieć, ale kobieta była chłodna, nieprzystępna i zdystansowana. Gwen była przeciwieństwem Eliany i nigdy nie byłaby w stanie jej dorównać. Nigdy nie byłaby w stanie zyskać od Oscara takiej miłości, jaką darzył Elianę. Według Sophii taka miłość zdarza się raz i ten jeden raz przypadł na jej mamę i tatę, a Gwen… Gwen musiała zadowolić się resztkami.
    Sophia zresztą też.
    Siedziała przy stole po lewej stronie ojca, chociaż najchętniej zjadłaby w swoim pokoju. Miała dość, a była dopiero dziewiąta rano. Pomoc domowa się krzątała od rana, znosili na stół jedzenie, napoje, naczynia. Sophia tego nie rozumiała, bo mogli sami sobie przygotować jedzenie, ale podobno tak było lepiej.
    Jak zwykle w niedzielę jadła jajko na miękko, tost z masłem i awokado, a do tego miała trzy plasterki mocno wysmażonego bekonu. Chociaż obecnie miała ochotę to wszystko ze stołu zrzucić. Nawet nie zwracała uwagi na resztę, jadła w ciszy, ojciec czytał gazetę, a na pozostałe osoby nie zwracała uwagi.
    Do pewnego czasu siedziała cicho.
    — Tato? — zaczęła, kiedy odłożyła sztućce na talerz i wbiła wzrok w ojca, który podniósł na nią wzrok. Był zmęczony, jego oczy podkrążone.
    — Tak, kochanie?
    Szybki wdech. Będzie awantura. Czuła to w kościach.
    — Zarezerwowałeś już może samolot do Sao Paulo? Babcia się pytała, kiedy przylecimy. Chciała wiedzieć wcześniej, aby wszystko sobie mogła przygotować.
    Pauza, która zapadła po jej pytaniu nie wróżyła niczego dobrego i powoli zaczynała żałować, że nie dorwała ojca, kiedy był sam.

    Miłość na pewno nie rośnie wokół nas

    OdpowiedzUsuń
  7. Cisza, która trwała zaledwie chwilę, ale ciągnęła się w nieskończoność, mówiła wystarczająco wiele. Nie patrzyła na macochę, ale czuła w kościach, jak ta się wręcz napowietrza, robi się czerwona i szykuje się do ataku, bo Sophia śmiała wspomnieć o swojej rodzinie. Coraz częściej miała ochotę na to, aby w końcu wybuchnąć i każdej z osoba powiedzieć co myśli. Wykrzyczeć, jak bardzo nienawidzi przebywania z nimi, jak bardzo nienawidzi, kiedy kręcą się po ich domu. Po penthousie, który był jej, mamy i taty, a teraz one tutaj są. To one były tu obce. Nie Eliana. Nie Sophia. ONE. To one musiały się stąd wynieść i wrócić tam, skąd przyszły. Może wtedy ojciec przejrzałby na oczy, że powrót do jego pierwszej narzeczonej to był błąd, że to ONA zrujnowała ich relację, że cały czas to robiła. A z drugiej strony wiedziała, że choćby pokazała mu wszystkie dowody to i tak by nie uwierzył, a może nie chciałby wierzyć w to, że Gwen wszystko psuje.
    Sophia miała nadzieję, że ojciec się postawi. To był ich czas w roku. To był czas, kiedy Sophia miała ojca tylko dla siebie, kiedy mogła z nim robić to co chciała. To był czas, kiedy Oscar Carpenter był znów dla niej tatą. Tym samym, którego tak bardzo kochała, który każdego dnia przed pracą zaglądał do jej pokoju, całował w czoło i życzył miłego dnia. Ten tata, który kupował dla niej kwiaty, który pomagał w lekcjach i był obecny. Ten sam, który wieczorem w kuchni tańczył z jej mamą do jazzowych piosenek, które oboje kochali. Odkąd Gwen się tu wprowadziła razem ze swoimi córkami nie było już tak. Nic nie było na swoim miejscu. Tolerowała Imogen, bo była córką Oscara, ale Madelaine wcale nie musiała tolerować, choć i tak to robiła. Miały przewagę, bo miały tu swoją matkę, która się rządziła, jakby była u siebie.
    Zacisnęła mocno szczękę. Chęć wbicia komuś widelca w oko była teraz bardzo wielka, ale przecież tego nie zrobi. Nie była psycholką, która rzuca się na ludzi. Działały jej na nerwy. Cała trójka, która przy tym stole byłą zbędna. Nie miała jeszcze planu, jak się ich stąd pozbędzie, ale liczyła, że w końcu to się wydarzy i ten dom na nowo będzie domem jej i Oscara. Nikogo więcej. Niczego bardziej nie chciała niż tego, aby wprowadzić tu na nowo trochę życia, które wprowadzała jej mama. Dzięki niej ta ogromna przestrzeń nie była taka straszna i pusta. Eliana kochała rośliny i było ich tu pełno, a Gwen próbowała się pozbyć nawet i tego.
    Oscar wydawał się być trochę zmieszany pytaniem córki, a potem żony.
    — Tak, faktycznie mam trochę spraw do załatwienia, Soph. — Przyznał. Zawsze miał jakieś sprawy do załatwienia. Takie życie biznesmena, bo poza hotelami miał milion innych zajęć, których Soph nie rozumiała.
    — To je przełóż. — Powiedziała na tyle słodko, na ile mogła. Z ojcem kłócić się nie chciała, ale bez walki również się nie podda. Gwen ignorowała, nie zamierzała pozwolić na to, aby kobieta tę walkę wygrała. — Możesz to zrobić, prawda? Patrick przez parę dni może cię zastąpić. Zawsze cię w tym czasie zastępuje i nigdy nie bierze wolnego na sierpień. Proszę, to dla mnie ważne. Dla mamy również.
    Wiedziała, że dolała właśnie oliwy do ognia, kiedy wspomniała Elianę. Nie lubiła tego robić, bo Gwen nie zasługiwała na to, aby o Elianie w ogóle słuchać. Jej mama była zbyt dobra, aby ta kobieta o niej cokolwiek wiedziała. Spoglądała na ojca z nadzieją i delikatnym uśmiechem. Zgódź się. Niczego więcej nie chciała. Tylko te parę dni w sierpniu, które spędzą w Brazylii. Otoczeni prawdziwą rodziną, a nie tym kabaretem, który miał tutaj miejsce.
    — Zobaczę co da się zrobić, w porządku?
    Soph skinęła głową, bo tyle jej wystarczyło. Póki co. Zamierzała dopaść ojca jeszcze późnej, kiedy będzie sam, aby przypomnieć mu o wyjeździe. A w samotności był skłonny zgodzić się na więcej rzeczy niż kiedy Gwen patrzyła mu na ręce.
    Brunetka jednak podejrzewała, że to wcale nie będzie koniec jej przytyków i szykowała się już na kolejny atak.

    Otaczają mnie idioci🦁

    OdpowiedzUsuń
  8. Wielokrotnie miała ochotę potrząsnąć ojcem. Wykrzyczeć mu prosto w twarz wszystko co w niej siedziało. Kompletnie nie potrafiła zrozumieć, jak może w ten sposób podchodzić do niej czy do pamięci o mamie. Jeszcze bardziej nie rozumiała, dlaczego zdecydował się na ślub z Gwen. Pamiętała moment, w którym jej to oznajmił. Była wtedy wściekła i gotowa do tego, aby spakować się i uciec z Nowego Jorku. Gdyby tylko Gwen była inna, gdyby tylko była w niej chociaż odrobina czułych uczuć to może Soph nie miałaby nic przeciwko temu. Ten związek wydawał się logiczny. Mieli wspólne dziecko i przeszłość, nawet początkowo budowali wspólną przyszłość, ale ta została prędko zburzona. Nikt nie musiał tego na głos mówić, ale wszyscy wiedzieli, że macocha Sophii winiła mamę dziewczyny za to, że jej związek się rozpadł. I w tym również winiła Sophię. Nigdy nie nawiązała z Imogen typowej siostrzanej relacji. Właściwie z żadną z sióstr tego nie miała. Młoda Brazylijka, bo czuła się bardziej związana z Brazylią niż Stanami, zawsze była z boku i wychowywała się bez rodzeństwa. Imogen i Maddie miały siebie nawzajem. Nawet, gdy były małe to nie potrafiły się dogadać. Nie trzeba było geniusza, aby domyślić się, że to Gwen nastawiała je przeciwko Sophii i Elianie.
    Nauczyła się kontrolować swoje emocje przy niechcianych członkach rodziny. Absolutnie za żadne skarby nie chciała dać im tej satysfakcji zobaczenia jej łez. Cała trójka dobrze wiedziała, gdzie uderzyć, aby najmocniej zabolało. Potarła kciukiem obrączkę, którą nosiła na środkowym palcu lewej dłoni. Zrobiła to w ten sposób, aby ojciec to dostrzegł. Nienawidziła wzbudzania w nim poczucia winy, ale czuła, że nie ma tym razem wyjścia. Właściwie to nie, chciała w nim wzbudzić poczucie winy. Pozwalał, aby jego żona traktowała Soph jak śmiecia i to przy śniadaniu. Nawet kawa nie wystygła, a ta kobieta po raz kolejny ją obrażała. I mamę.
    — Dziewczynki mogą się same wybrać do Mediolanu — odparł. Odłożył gazetę, wzrokiem omiótł jadalnię, a swój wzrok zatrzymał na Sophii. Naprawdę była bliska płaczu, a jeszcze bliżej było jej do tego, aby rzucić czymś w kogoś. Nienawidziła tego, że Oscar w taki sposób podchodził do niej i do Eliany. Pozwolił sobą miotać na wszystkie strony, robił to, co Gwen mu kazała i nawet nie mrugnął. Jakby było mu obojętne to, co się właśnie dzieje. I może tak właściwie było. — Nie sądzę, aby Imogen i Maddie były zainteresowane tym wyjazdem. Październik zapowiada się luźniejszy, co powiecie na wspólne wakacje? Chyba nam się przydadzą.
    Soph prawie przewróciła oczami. Naprawdę, wspólne wakacje miałyby cokolwiek załatwić? W jakiś sposób miałoby to pomóc? I co, mieliby zacieśniać wspólnie więzy?
    — Mam plany — rzuciła od niechcenia Imogen, która bawiła się widelcem. — I wakacje powinny być fajne. Niektórzy mogliby psuć atmosferę swoją depresją. — Wzruszyła ramionami i wymieniła znaczące spojrzenia z Maddie. — Ale do Mediolanu chętnie. Bezpieczniej tam będzie, prawda mamo?
    Powoli czuła, że zaczyna przegrywać tę walkę. Wszystko było nie tak, jak powinno. Źle to rozegrała. Być może wyszłoby lepiej, gdyby przyszła do Oscara, kiedy byłby sam w gabinecie lub wpadłaby do biura. Byle tylko nie poruszać tego tematu przy macosze i siostrach. Przecież to było do przewidzenia, że właśnie w ten sposób się to skończy. Były niczym te złośliwe dziewczyny w szkole. Popularne i trzymające się razem, śmiejące z innych. Strachem wzbudzały podziw.
    Wbiła wzrok w swój talerz. Chęć na jedzenie już dawno jej przeszła, a w zasadzie nigdy jej nie miała, jeśli musiała jadać posiłki w towarzystwie całej szczęśliwej rodzinki. Wolałaby wypić udrażniacz do rur. To byłoby mniej bolesne.

    And what in the world did I do to deserve such a pain in my heart?❤️‍🩹

    OdpowiedzUsuń
  9. [Cześć! Cieszę się, że tak odbierasz Rydera, dokładnie taki był zamysł na tę postać. :D
    Po przeczytaniu wszystkich kart, wydaje mi się że to właśnie z Madeleine możemy stworzyć coś ciekawego! Lubię burzę mózgów na mailu, w zasadzie mogę mieć pewien pomysł :D]

    Ryder

    OdpowiedzUsuń
  10. Sophia naprawdę nie rozumiała dlaczego jej ojciec musiał ożenić się z Gwen. Co z tego, że mieli już córkę, a wcześniej byli zaręczeni? Było przecież tyle innych kobiet, które bardziej do niego pasowały, a przede wszystkim takie, z których nie wylewał się jad. Wolałaby, aby wcale się z nikim nie wiązał, ale jeśli musiał to, dlaczego z tą kobieta? Z osobą, która od tak dawna nienawidziła Eliany i Sophii? Przecież nie była tajemnica, że matka dziewczyn żywi się nienawiścią i podkreślała na każdym kroku, jak bardzo jej przeszkadza to, że Oscar wybrał Elianę. Kobietę, która tak naprawdę nie miała wiele w porównaniu do niego. Kogoś kto nie pasował do jego poziomu życia, a jednak zobaczył w niej coś, co go przyciągnęło i dzięki czemu przez niemal szesnaście lat byli razem. Sophia doskonale pamiętała każdą interakcję swojej mamy z Gwen i nigdy nie były one przyjemne, a najczęściej miały miejsce, kiedy Imogen zostawała tutaj na weekend, a Gwen ją odwoziła. Po wypadku i śmierci mamy było tylko gorzej, a Sophia była rzucana z kąta w kąt jak niepotrzebna zabawka, której z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu można się pozbyć.
    Starała się zrozumieć ojca i to, że być może odżyły stare uczucia, ale nie rozumiała, jak mógł kochać Gwen czy żywić do niej jakiekolwiek pozytywne uczucia. Zwłaszcza, że nigdy nie reprezentowała niczego poza nienawiścią, złością i wyniosłością. Na każdym kroku dawała odczuć, że jest lepsza od innych. Nikomu nie pozwalała o tym zapomnieć, a już zwłaszcza Sophii. Przecież brunetka doskonale wiedziała, że kobieta żyje głównie z pieniędzy Oscara, a on tych nigdy nie żałował na nikogo ani na nic. Nawet teraz, gdyby zapytała się czy przeleje jej dwadzieścia tysięcy to zrobiłby to w mgnieniu oka. I tyczyło się to całej ich czwórki, nawet Maddie, która przecież nie była jego córką, a którą traktował tak, jakby była. A przynajmniej się starał.
    Całkiem straciła apetyt na jedzenie i na przebywanie w tym towarzystwie. Już zwłaszcza wtedy, kiedy Gwen zabrała Oscara, aby rezerwowali hotel. Rzygać się jej chciało. Niech sobie jada, niech udają, że są świetną rodzinką, ale bez niej. Miała lepsze rzeczy do robienia niż jeżdżenie z nimi na wakacje, które były tylko niepotrzebnym wydatkiem.
    Miała gdzieś ich rozmowę, ale jednak mimowolnie spojrzała w stronę siostry, kiedy padł temat chłopaków. Nie sądziła, że Maddie ma kogokolwiek, ale przecież nie były blisko i nie zwierzały się sobie. I nawet, gdyby któraś kogoś miała to nigdy nie dopuściłyby do tego, aby się poznali.
    — W przeciwieństwie do ciebie jestem u siebie i mogę robić na co mam ochotę — warknęła w odpowiedzi. Mogły się tu we trzy panoszyć, ale to był jej dom. Mieszkała tu już od samego początku. Wprowadziły się tu chwilę przed ślubem parę lat temu, jakby miały do tego prawo. — Jak ci się coś nie podoba to drzwi masz tam.
    Imogen parsknęła śmiechem, prawie krztusząc się kawą, którą właśnie piła.
    — Och, Sophia jednak umie mówić. Ale w przeciwieństwie do ciebie nas tu wszyscy chcą. Tata nawet nie zwróciłby uwagi, gdybyś zniknęła. Więc może ty wyjdziesz? — Spojrzała na Maddie, której puściła oczko. — Nie wiem, do tej swojej Brazylii albo gdzieś jeździć na słoniach.
    — Chętnie. Z nimi przynajmniej człowiekowi nie umierają szare komórki.

    with your words like knives and swords and weapons

    OdpowiedzUsuń
  11. James Hatfield złożył wniosek o skrócenie wyroku powołując się na dobre sprawowanie.
    Cisza w słuchawce przeciągała się, jakby obaj próbowali przetrawić to zdanie. Ryder niemal słyszał ciężki oddech Daniela Hayesa – rzetelnego prawnika i doświadczonego prokuratora. Jeden z niewielu, którzy rzeczywiście dbali o ofiary, a nie o statystyki wygranych spraw. Sąd przyjął apelację, a jego kara została zmniejszona. Ma wyjść za kilka miesięcy.

    Ta rozmowa odbijała się Ryderowi w głowie, jak gdyby ktoś włączył ją na zapętlenie. James Hatfield – agresywny, perfidny i impulsywny drań miał wyjść wcześniej. To musiał być jakiś pieprzony żart. Już sam fakt, że dostał tylko trzy lata za to, co zrobił, wywoływał w nim frustrację. A teraz zamierzali go wypuścić wcześniej?

    Rozumiem twoją frustrację, Chase. Niestety, system działa w ten sposób. W takim razie system jest pochrzaniony, a Ryder przekonywał się o tym coraz bardziej. Daniel starał się brzmieć spokojnie, ale Ryder wyczuł cień frustracji w jego głosie. Nie dziwił się – obaj wiedzieli, że wcześniejsze zwolnienie Hatfielda mogło mieć swoje konsekwencje, nawet jeśli żaden z nich nie powiedział tego na głos.
    Ryder mimowolnie ścisnął mocniej kierownicę, wpatrując się w ruch za szybą samochodu. Szczerze mówiąc, guzik go obchodziło, że ten pieprzony świr współpracował z władzami więziennymi, nie sprawiał problemów i nawet brał udział w programie resocjalizacji, a to wszystko z kolei wpłynęło na decyzję sądu. Nic z tego jednak nie zmieniało faktu, że Hatfield był niebezpieczny. Tacy jak on nie zmieniają się ot tak. A Ryder dobrze znał ten typ – manipulanci, którzy robią dokładnie to, czego wymaga system, tylko po to, żeby wrócić na ulice.
    Wiedział jednak, dlaczego Daniel zadzwonił. I nie chodziło wyłącznie o to, że Chase prowadził tę sprawę. Chodziło o coś więcej. Coś, co Daniel Hayes doskonale rozumiał. Serce zabiło mu mocniej, gdy przypominał sobie każdy szczegół swojej rozmowy z prokuratorem. Interesowało go tylko jedno – czy ona wie?

    Tak. Prokuratora powiadomiła ją oficjalnie kilka godzin temu. Czyli był drugi. Bycie w dobrych stosunkach z Hayesem czasem naprawdę się opłacało. Hatfield będzie podlegał nadzorowi kuratorskiemu. Wróci za kratki, gdyby doszło do jakichkolwiek naruszeń. Żadna pociecha. Hatfield w ogóle nie powinien wychodzić wcześniej. Ryder znał takich ludzi – mógł sprawiać pozory, ale jego prawdziwa natura zawsze w końcu wyjdzie na wierzch. I jeśli zbliży się do niej, choćby na krok, Ryder osobiście dopilnuje, żeby wrócił za kratki szybciej, niż mógłby pomyśleć. Daniel jednak zdawał się czytać mu w myślach w trakcie tamtej rozmowy telefonicznej.

    Ryder, rozumiem twoje obawy. Pamiętaj tylko, żeby trzymać się procedur. Ale niestety procedury nie zawsze chroniły ludzi. Ryder widział to zbyt wiele razy – system nie działał tak, jak powinien, a czasami trzeba było improwizować. Ale był pewien jednego – jeśli James Hatfield spróbuje czegoś więcej, Ryder nie zamierza stać z boku i patrzeć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tak, zaraz po rozmowie z Danielem, zrobił coś, czego w zasadzie nie powinien. Zwłaszcza zważywszy na to, jak wyglądały ostatnie miesiące i co wydarzyło się między nimi. Jechał do niej – do Madeleine Quinn.

      Miało to być tylko relacją zawodową, czysto profesjonalną, ale nie było. Nie wtedy, gdy już w trakcie sprawy poczuł z nią coś więcej niż neutralne relacje. Coś, czego nie umiał do końca zdefiniować, ale co rozrywało go od środka za każdym razem, gdy myślał, że mogłoby jej się stać coś złego. Nie rozumiał tego. Nie wiedział, dlaczego akurat ona – co sprawiło, że poczuł z nią tak silną więź, która od tamtej pory wcale się nie osłabiła. Wiedział jednak jedno – chciał ją chronić. Chciał, żeby była bezpieczna. Pragnął być tym, który otoczy ją troską, tym, który pokaże jej, że zasługuje na wszystko, co najlepsze. A wiedział, że zasługiwała na to bardziej niż ktokolwiek inny. I choć daleko mu było do romantyka – nie znał się przecież na kwiatach, czułych słowach, wielkich gestach – to kiedy coś czuł, to czuł naprawdę, tak na całego i nigdy się nie poddawał.

      Tutaj jednak wszystko przeczyło logice. Ta relacja nie miała prawa istnieć. Była nieodpowiednia, nie na miejscu, przekraczająca granice, które obiecał sobie szanować. Moralność i etyka były delikatne, kruche, a on nie mógł pozwolić sobie na skandal. Wiedział to doskonale. Tak przecież sobie postanowił. Tak miało pozostać.

      Ale wszystko szlag trafił, gdy sprawa się zakończyła, a los wciąż krzyżował ich drogi. Nie potrafił tego kontrolować. Chase nie umiał się tak po prostu od niej odciąć, a odkąd ją poznał po raz pierwszy, każda myśl o niej była niczym cios przypominający, że coś w nim się zmieniło na zawsze. Chase Ryder oszalał na punkcie Madeleine Quinn, wbrew rozsądkowi, wbrew całemu światu. Ich romans był wspaniały i elektryzujący – jakby przez całe życie brakowało im właśnie siebie nawzajem.
      Jednak tak samo gwałtownie, jak się zaczęło, wszystko musiało się skończyć. Ryder zrozumiał, że to, co ich łączyło, nie miało przyszłości. Sytuacja była zbyt skomplikowana, zbyt pełna przeszkód, by można było ją naprostować. Na tym więc miało się zakończyć.

      Właśnie, miało.

      Ryder był zbyt uparty. Gdy już wiedział, czego chce, nie rezygnował. A on wiedział, że chciał jej bezpieczeństwa. To wszystko stało się dla niego ważniejsze niż jakikolwiek rozsądek czy granice, które wcześniej sobie wyznaczył. I nawet jeśli to wszystko było głupie, nierozsądne, to pieprzyć to. W tamtej chwili nic innego się nie liczyło tylko ona.

      Nic więc dziwnego, że znalazł się pod jej apartamentowcem. Tak, wiedział, że to nie jego sprawa. Doskonale rozumiał, że przekracza granicę, ale pieprzyć to. Jeśli on miałby znów być w pobliżu, to Ryder musiał mieć pewność, że Maddie będzie bezpieczna.

      Usuń
    2. Patrzył w górę. Wiedział, że nie mógł po prostu zapukać do jej drzwi, nie gdy mieszkała z rodziną. To byłoby zbyt ryzykowne. Nie tracąc jednak czasu, wziął telefon. Nie zadzwonił, bo wiedział, że mogłaby nie odebrać. Wysłał więc wiadomość.

      Wiem, że jesteś w domu. Zejdź, czekam w samochodzie.

      Wysłał, a zaraz po tym każda sekunda zdawała się ciągnąć w nieskończoność, gdy czekał, siedząc w swoim aucie, zaparkowanym kilka metrów od wejścia. Noc była chłodna, a on, opierając głowę na zagłówku, wpatrywał się w drzwi, jakby od tego zależało jego życie.

      Czekał na Madeleine Quinn – swoją największą słabość.

      Ryder

      Usuń
  12. Sophia była szczęśliwa. Naprawdę przez czternaście lat swojego życia była szczęśliwa i mogła powiedzieć to z ręką na sercu. Tego szczęścia nie mogło nic zaburzyć; nawet dogryzanie przez Madelaine czy Imogen w szkole czy podczas wspólnie spędzanego czasu, który był nieunikniony. Naprawdę była szczęśliwa, a przede wszystkim czuła się kochana przez najbliższych. Była uwielbiana przez dziadków z obu stron, przez wujostwo i resztę rodziny, a przede wszystkim przez rodziców, którzy byli dla niej w stanie zrobić wszystko. Gdyby poprosiła o gwiazdkę z nieba, Oscar zrobiłby wszystko, aby ją dla niej zdobyć. Zresztą, do Imogen miał podobne podejście i nie można było mu odmówić tego, że mimo rozstania z Gwen to robił wszystko, aby jego pierwsza córka nie była przez niego zaniedbana nawet przez moment. Tylko, że to szczęście się skończyło, kiedy nastał ten nieszczęśliwy wypadek. Nawet przez sekundę nie było nadziei, że Eliana przeżyje – siła uderzenia sprawiła, że zmarła na miejscu, a Soph odniosła jedynie poważniejsze obrażenia. Nosiła na prawym przedramieniu ślad w postaci podłużnej, białej blizny, która każdego dnia przypominała jej o tamtym wieczorze, który nie powinien się skończy w ten sposób. Od tamtej pory nie była już szczęśliwa, a przynajmniej nie cały czas, bo kiedy w miarę pozbierała się po śmierci mamy to potrafiła znaleźć rzeczy, które dawały jej dawną namiastkę szczęścia, a potem pojawiła się Gwen, ślub i nic nie było takie, jakie być powinno. Wtedy jakakolwiek szansa na ponowne szczęście została jej gwałtownie, brutalnie odebrana i wyglądało na to, że dopóki tkwi w tym penthousie nigdy nie będzie już szczęśliwa. Problem leżał w tym, że Sophia naprawdę nie chciała zostawiać ojca samego. Doskonale wiedziała, że gdy się stąd wyniesie Gwen zrobi wszystko, aby nie było po niej nawet śladu w tym miejscu i wymazałaby ją na dobre z życia Oscara, a on by na to pozwolił – bo stał się taki… miękki. Łatwy do manipulowania, a dawniej wcale taki nie był. Dziwiła się, że nie tracił głowy w pracy, ale tam miał setkę ludzi, którzy również musieli podjąć decyzję zanim zostało coś zadecydowane i był zawsze ktoś, kto mógł przemówić mu do rozsądku.
    Jedyną nadzieją Sophii mogłaby być Constance, starsza siostra ojca, ale nie chciała jej wciągać w te sprawy. Szczególnie, że nie daliby jej o tym zapomnieć, a Constance i Gwen… cóż, nie bez powodu rodzinne obiadki odbywały się maksymalnie raz w roku. Napięcie było tam od początku z tego co brunetka wiedziała i to jeszcze na długo przed tym, jak Oscar poznał Elianę.
    Cała ta sytuacja to był kiepski żart. To życie było kiepskim żartem. Dogryzały sobie zawsze, często bez hamulców, ale teraz słysząc o mamie na parę sekund zamarła. Oczywiście, że musiała o niej wspomnieć. Uderzyć w miejsce, które boli najbardziej. Nie robiły tego też po raz pierwszy, a widząc rozbawione miny i wesołe iskierki w ich oczach poczuła naprawdę ogromną złość, jakiej chyba jeszcze do tej pory przy dziewczynach nie odczuwała. Nie miała pojęcia, co takiego w nią weszło, kiedy pierwsze słowa zaczęły opuszczać jej usta. Była nimi równie zaskoczona, co Imogen i Madeleine. Była jednak na tyle wściekła, że zupełnie nie dbała o to, jakie konsekwencje może z tego tytułu mieć. Co niby mogliby jej zrobić? Nikt jej nie uziemi ani nie zabroni korzystać z telefonu czy laptopa, była zresztą za stara na kary, a ojciec miał to wszystko i tak gdzieś.
    — Tak, wiesz. Przynajmniej moja mama nie miała wyboru, kiedy odeszła. Zgaduję, że twój ojciec miał już ciebie i Gwen dość i najpewniej wolał się zabić niż spędzić z wami chociaż jedną chwilę dłużej — powiedziała słodkim, niemal kochanym głosem, jakby właśnie informowała ją o czymś niezwykle uroczym. Wyciągnęła usta w pogardliwym uśmiechu, a dopiero po paru sekundach zaczęło do niej docierać co właściwie powiedziała. Nie wyszła z roli, którą sama sobie narzuciła. — Zabolało? Och, przykro. Może powinnaś nad sobą popracować, twoja obecność bywa zabójcza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W głębi duszy wiedziała, że robi źle. Obiecywała sobie tyle razy, że nie zniży się do ich poziomu i nie zacznie rzucać wyzwiskami wciągając w to zmarłych czy zaginionych rodziców. Tylko, że miała tego dosyć. Bycia ciągle tą, w którą wymierzane są kolejne ciosy, kolejne ostre słowa i wyrzuty. I cholernie dobrze wiedziała, że tymi słowami wywołała piekło. Trzy przeciwko jednej, a jeśli Gwen i dziewczyny dobrze to rozegrają będzie czworo przeciwko niej jednej.
      I miała przeczucie, że tak właśnie będzie.

      Still got scars on my back from your knife

      Usuń
  13. Nie wiedział, w którym momencie aż tak głęboko zaangażował swoje emocje w sprawę Madeleine Quinn. Z reguły, choćby z szacunku dla etyki pracy, która go do tego zmuszała, nie pozwalał sobie na coś takiego. Faktem było, że w swoją pracę wkładał całe serce i duszę, był tam, gdzie był, aby naprawdę móc pomóc ludziom i dać im szansę poczuć, że świat wcale nie musi być tak cholernie niesprawiedliwy. W młodości zawiódł po całości, nie ochronił swoich sióstr przed tym cholernym psycholem, a w dodatku zostawił je daleko w przeszłości. Być może to właśnie przemawiało przez Chase’a Rydera, gdy całe serce angażował w sprawy, które otrzymywał. Pracując na siedemdziesiątym piątym posterunku, obejmującym tereny East New York i Cypress Hills, nie brakowało mu pracy. W końcu był to jeden z najbardziej ruchliwych posterunków w mieście, obsługujący dzielnice, gdzie przestępstwa nie były towarem deficytowym. I tu wcale nie mówiliśmy o drobnych wykroczeniach, a o przemocy, handlu narkotykami czy innych poważnych przestępstwach. Wymagało to od niego, jak i jego kolegów po fachu, dużej odporności psychicznej, szybkiego podejmowania decyzji i pełnej gotowości na nieprzewidywalne sytuacje. Tak, Chase pasował do tego miejsca i był jednym z lepszych funkcjonariuszy na siedemdziesiątym piątym posterunku, bo był profesjonalistą.

    Madeline jednak to wszystko zmieniła. To była właśnie jedna z tych sytuacji, które zmieniają człowieka, ale jego zadaniem było po prostu pomóc Maddie przejść przez to piekło. Przemoc wobec kobiet to coś, z czym stale mierzył się na swojej służbie, ale pomimo częstotliwości tego zjawiska, nigdy nie przyzwyczaił się do widoku ofiar. Kobiety, które z trudem stawiały kolejne kroki, całą sobą wykazując wycieńczenie nie tylko fizyczne, ale i psychiczne. A Maddie przez związek z nieodpowiednią osobą stała się częścią tego świata. Kiedy Ryder zobaczył ją po raz pierwszy, coś dotknęło tych najczulszych strun jego serca. Skulona w radiowozie, z zaszklonymi oczami i drżącymi dłońmi – już wtedy wiedział, że nie zapomni tego obrazu.
    Nie chciał jednak angażować się w to wszystko bardziej niż powinien. I tutaj wcale nie chodziło o obojętność, ale o granice i etykę, których tak kurczowo i skrupulatnie się trzymał. Ale Maddie była inna, warta każdej straty i każdego poświęcenia. Była w niej kruchość, która go poruszyła, ale jednocześnie cicha determinacja, która go inspirowała. Widział, jak podnosi się na nogi, walcząc ze swoimi demonami, choć każdy krok zdecydowanie kosztował ją więcej, niż powinna była płacić. I już wtedy marzył o tym, by schronić ją przed każdym złem tego świata, bo była tak cholernie wyjątkowa.

    Nic zatem dziwnego, że po zakończeniu sprawy ich relacja wymknęła się spod kontroli. Nie wiedział, kiedy poczuł do niej coś więcej, a ona do niego, bo wszystko to było tak powolne, niemal nieuchwytne, jak krople deszczu spływające po szybie. Wszystkie spotkania, każda rozmowa, te drobne gesty i dłuższe spojrzenia – wszystko to ułożyło drogę do historii, której wtedy nie miał odwagi zatrzymać. A wszystko to doprowadziło ich do nieuniknionego zbliżenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ich romans był płomienny, gorący i nie do opanowania. Doskonale wiedział, że nie powinien, że to niesmaczne, niesłuszne, ale nie potrafił. Nie, gdy Maddie stała się niespodziewanym przypomnieniem, że jest jeszcze zdolny czuć coś poza frustracją, zmęczeniem i złością na świat, w którym pracował. Tak, podświadomie wiedział, że prędzej czy później ten romans musiałby się zakończyć, a to, co wydawało się w tamtej chwili płomienne, w końcu mogło ich obu spalić. Ale i tak bezmyślnie w to wszedł, bo Maddie była warta każdego ryzyka. Oszalał na jej punkcie, uwielbiał być blisko niej, a pewność, że jest bezpieczna, stała się jego priorytetem. Smak jej ust był nieziemski, samym spojrzeniem potrafiła zbić go z nóg. Uwielbiał sprawiać, że na nowo zaczynała czuć się zaopiekowana i piękna, gdy pocałunkami pieścił jej ciało, gdy dłonią malował ścieżkę wzdłuż najdelikatniejszych części jej ciała, gdy ustami zostawiał ślady, które miały zostać z nią na zawsze. Uwielbiał, gdy uciekali w swój własny świat, gdzie przynosił jej rozkosz, zabierając ją tam, gdzie jeszcze nigdy nie była. A przede wszystkim najbardziej uszczęśliwiało go to, że to z nim czuła się bezpieczna. I choćby z tego względu nie żałował ani jednej chwili, którą spędzili razem.
      A potem… Potem wszystko runęło. Runęło nagle, boleśnie, z tą nieznośną świadomością, że musiał to zakończyć, zanim oboje spłoną w ogniu tej namiętności, którą sam tak desperacko starał się stłumić. Zawsze był profesjonalistą, zawsze trzymał się zasad, ale to, co się wydarzyło, było czymś, czego nie mógł kontrolować. Przez moment wierzył, że może to przetrwać, że uda im się znaleźć jakiś sposób, by to pogodzić, ale tak się nie stało. Natomiast wiedział, że oboje skończyliby w tym ogniu – wypaleni, w zaspie popiołów.

      Po rozstaniu z Madeleine codzienność, do której wrócił, była szara i dobijająca. To była rzeczywistość, którą znał i doskonale rozumiał, ale to była ta wersja świata, którą zawsze chciał oddalić, by nie przypominała mu o tym, co niejednokrotnie w życiu stracił. I mimo że starał się trzymać tego, co było słuszne, nie potrafił się pozbierać. Był oczywiście przekonany, że to najlepsze dla Madeleine, by mogła pójść dalej, bo miała przed sobą całe życie, pełne szans, które los mógł jej dać. Niestety, nie w jego świecie. Nie w tym, który miał do zaoferowania.
      Nie kontaktował się więc z nią. Nie pisał. Nie przekraczał granic, które sam im wyznaczył, bo wiedział, że to było jedyne, co mógł zrobić, żeby nie zniszczyć wszystkiego, co dla niej jeszcze mogło być możliwe. Ale wtedy, kiedy Hayes zadzwonił z tą pieprzoną informacją o zwolnieniu Hatfielda i miał wyjść z więzienia, coś w nim pękło. Wiedział, że powinien siedzieć w domu, z dala od tego, nie wyciągać ręki, nie szukać jej znowu. Nawet Daniel go przed tym próbował powstrzymać…. Ale coś go pchnęło. Może to był strach, a może poczucie winy. Może po prostu nie potrafił, bo wciąż miał ją w sobie, mimo że starał się o niej zapomnieć.

      Usuń
    2. Gdy drzwi od samochodu otworzyły się, a po chwili na miejscu pasażera usiadła Maddie, serce Rydera zaczęło bić jak oszalałe. Oczy rozbłysły się, a jego wyraz twarzy, który zazwyczaj był zamknięty i opanowany, teraz zmiękł, jakby zderzył się z czymś, czego nie potrafił kontrolować. Jego spojrzenie błądziło gdzieś między jej twarzą a kocem, który otulał ją niczym tarcza. Nie musiał pytać, żeby wiedzieć, że była na granicy wytrzymałości – wystarczył mu jej wygląd. Miał ochotę wziąć ją w swoje ramiona, ochronić przed światem, który nie dawał jej spokoju, ale wiedział, że to nie byłoby sprawiedliwe. Nie mógł tego zrobić, bo czuł, że musi uszanować jej przestrzeń.
      Spojrzał na nią spod zmarszczonych brwi, jego palce nerwowo bębniły o kierownicę. Przez chwilę milczał, szukając słów, które mogłyby wyjść z niego w odpowiednim momencie, w odpowiedni sposób. Cieszył się, że przyszła, ale wiedział, że sytuacja była co najmniej skomplikowana. Nie tylko z powodu Hatfielda, ale i ich wzajemnych, niewypowiedzianych emocji.

      — Nie, Maddie. Nie czegoś — rzucił w końcu, jego głos był bardziej stanowczy niż zamierzał, jakby próbował wyciągnąć z siebie coś, co było już zbyt blisko. Wziął głęboki oddech, starając się złapać równowagę w tej rozmowie. — Chcę się upewnić, że wszystko u ciebie w porządku… — wyjaśnił, już cieplejszym, bardziej miękkim tonem. Chciał, żeby to zabrzmiało jak troska, ale wiedział, że w tej chwili brzmiało to jak kiepska wymówka. W końcu pofatygował się, by przyjechać pod jej apartamentowiec, niezapowiedziany, prosząc, żeby zeszła do jego samochodu. Przetarł ręką kark, czując napięcie, które znowu wkradło się do jego ciała. Spojrzał na nią z większą uwagą.

      — Dostałem informację, że Hatfield może wyjść wcześniej. Ty pewnie też — oznajmił, nachylając się trochę w jej stronę, jego głos cichszy, bardziej wyważony. — Wiedziałem, że muszę tu być, bo wiem, że ta wiadomość wzbudziła w tobie silne emocje i nie chciałem zostawić cię z tym samą.
      Nie był pewien, czy to, co powiedział, było wystarczające, by wyjaśnić, dlaczego tu był. Właściwie nie miał pewności, czy cokolwiek z tego miało sens. Ale to nie miało znaczenia. Maddie nie zasługiwała na to, by sama musiała się z tym wszystkim mierzyć. A Ryder? Zdecydowanie nie potrafił odwrócić się od niej tak jak bardzo, jakby tego chciał

      R. ❤️

      Usuń
  14. Ich relacja przekroczyła granicę tego, co odpowiednie, gdy po raz pierwszy ich spojrzenia spotkały się w sposób, którego nie można było zignorować. Wystarczyła chwila, błysk w jej oczach, a Ryder zrozumiał, że jest na skraju czegoś, od czego powinien trzymać się z daleka. Ale mimo całej swojej surowości i zasad, nie potrafił przerwać tego, co między nimi zaczęło się dziać. Wszystko to smakowało zbyt dobrze – była w tym słodycz, której nie mógł sobie odmówić, nawet jeśli wiedział, że z każdym krokiem coraz bardziej oddala się od tego, co etyczne i właściwe. Przez długi czas łudził się, że niewinne spojrzenia, przypadkowe dotknięcia dłoni czy subtelne słowa to granica, której nigdy nie przekroczą. Ale Maddie odwzajemniała te gesty w sposób, który palił go od środka – nie agresywnie, lecz delikatnie, jak cichy ogień rozpalający w nim emocje, które od dawna uważał za wygasłe. Kiedy więc sprawa się zakończyła, Ryder wiedział, że to moment, by się wycofać. Powinien był pozwolić jej odejść, wrócić do swojego życia i zapomnieć. Ale gdy ich drogi nie rozeszły się, lecz spotkały na tej samej ścieżce – tej, która wiodła ich prosto do siebie – wszystko stało się nieuniknione. Noc, która miała być jednorazowym błędem, okazała się czymś o wiele głębszym. Seks, który mógł być prostym wyrazem fizycznego przyciągania, był czymś więcej. Był spotkaniem dwóch dusz, które błądziły, szukając ukojenia, aż w końcu znalazły je w sobie nawzajem. Maddie, skrzywdzona i zraniona, po raz pierwszy poczuła się zaopiekowana, zauważona, piękna. A Ryder, który przez lata odgradzał się od świata grubym murem profesjonalizmu i pragmatyzmu, pozwolił sobie być kimś dla niej – kimś, kto daje jej poczucie bezpieczeństwa, a przy tym sam odnajduje w tym swoją własną ulgę.
    Gdy obudził się obok niej, w cichym półmroku jej mieszkania, dotarła do niego bolesna prawda. W tamtej jednej chwili, w tamtym jednym miejscu, zaprzepaścił wszystko, na czym opierał swoje życie zawodowe. Profesjonalizm, który kiedyś uważał za swoją tarczę i zasadę, przepadł bezpowrotnie. A jednak nie potrafił tego żałować. Maddie stała się jego słabością – tą, której nigdy nie planował, ale której nie umiał już odrzucić.

    Nie miał więc jasnego wyboru w tej sytuacji. Chase czuł się rozdarty, nie potrafiąc stwierdzić, co jest naprawdę słuszne, gdy siedział teraz z nią w jednym samochodzie, obserwując zmartwiony wyraz jej twarzy i drżące dłonie, które nie znajdowały spokoju nawet na sekundę. Wieczór był zimny, a mroźne powietrze listopadowej nocy leniwie wślizgiwało się do wnętrza auta. Mógł usprawiedliwić to drżenie ciał chłodem, który przenikał przez okna, ale w głębi duszy wiedział, że oboje trzęśli się z innego powodu. Strach, napięcie i niewypowiedziane słowa zawisły między nimi niczym czarne chmury. W tym wszystkim jednak chciał być autentyczny. Chase w końcu zawsze był człowiekiem prostolinijnym. Prawda była dla niego fundamentem – w pracy, w relacjach, w życiu. To uczciwość pozwalała mu działać z sercem w zawodzie, który wymagał od niego pełnego zaangażowania, a jednocześnie to właśnie ta część jego osobowości zmusiła go do podjęcia najtrudniejszej decyzji w życiu. Pozwolił jej odejść, choć wszystko w nim błagało, by tego nie robić. Powtarzał sobie, że postąpił słusznie, że to była decyzja rozsądna, wręcz konieczna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jednak teraz, siedząc obok niej, Chase nie mógł już ignorować rosnącej w nim wątpliwości. Widział jej zmęczone spojrzenie, delikatne drżenie ust, które tak dobrze znał. Każdy jej gest zdawał się wywoływać w nim lawinę wspomnień – tych, które starał się zepchnąć na dno świadomości, a które teraz wracały z taką siłą, że czuł się niemal oszołomiony. Czy naprawdę podjął słuszną decyzję, kończąc coś, co ledwie miało szansę się zacząć? Czy jego rozum faktycznie wygrał z sercem? Czy rozsądek był w stanie usprawiedliwić to, co czuł teraz – tę niemal fizyczną potrzebę ochrony jej przed całym światem? Nie był już tego taki pewien, a już szczególnie gdy los pozwolił mu znów skrzyżować swoje drogi z drogami Madeleine Quinn. I to z jego własnej woli.

      Słysząc jej uwagę, Chase nawet nie drgnął. Wiedział, skąd brała się jej złośliwość. Rozumiał to, nawet jeśli gdzieś głęboko, w zakamarkach własnego serca, poczuł ukłucie. To nie było kwestią dumy czy urażonego ego — Chase nigdy nie uważał się za kogoś, komu należy się więcej niż innym. Nie nosił w sobie tej wyniosłości, która kazała niektórym ludziom szukać satysfakcji w konflikcie. Ale przecież Maddie znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie był samolubny. Wiedziała, że nie był typem, który bawi się cudzymi uczuciami, że kiedy na coś się decyduje, to z pełnym przekonaniem. Gdyby więc był pewien, że ich romans miał szansę przetrwać wszelkie przeciwności losu, zawalczyłby o to. Jednocześnie jednak w głębi najciemniejszych zakamarków jego umysłu, niczym mały płomień, tliła się myśl, że po prostu stchórzył. Bo przecież każdy wiedział, jak bardzo kochał swoją pracę. Jak więc miałby spojrzeć w oczy swojemu przełożonemu, gdyby ten dowiedział się, że Ryder pozwolił sobie na romans z Madeleine Quinn? Jak zniósłby ciche szepty i spojrzenia kolegów z pracy? Było to niemal nie do wyobrażenia. Ta sama myśl podpowiadała też, że uciekł — zupełnie tak, jak uciekł i porzucił swoje siostry. Ponoć dla większego dobra. Ponoć dlatego, bo tak było trzeba. Czy było?

      Skłamała. Nie znał jej przez całe życie, ale przez te kilkanaście miesięcy poznał ją wystarczająco dobrze, by zrozumieć, kiedy mówi coś wbrew sobie. Znał każdy subtelny gest jej ciała, każdy nerwowy ruch. To samo ciało, które tak dobrze pamiętał — smak jej skóry, ciepło jej dotyku. Chase przełknął ślinę, próbując odsunąć od siebie te wspomnienia. Nie mógł pozwolić, by ponownie nim zawładnęły, bo choć pragnął teraz wziąć ją w ramiona, wiedział, że nie powinien. Zakończył to wszystko. A przynajmniej próbował.

      — Maddie, możesz być ze mną szczera — powiedział cicho, miękko, opierając skroń o zagłówek fotela. Jego ciemne oczy wbiły się w jej twarz, szukając czegoś więcej, niż pozwalała mu zobaczyć. Zmarszczył brwi, jakby próbując zrozumieć, co tak naprawdę w niej się kryje. Jej widok bolał go bardziej, niż chciał przyznać. Bo kiedy podejmował tę decyzję kilka miesięcy temu, miał nadzieję, że Maddie odnajdzie spokój. Że on sam go odnajdzie. Ale nie znalazł, wciąż nosząc w sobie to, co czuł do niej wtedy — a może nawet mocniej.

      Usuń
    2. — Wiem, że jesteś silna, ale nie musisz udawać, że wszystko jest w porządku — jego głos zadrżał nieznacznie, choć próbował brzmieć na opanowanego. Wiedział, że jej siła była maską, podobnie jak jego próby zachowania dystansu. — Niestety, system tak działa… — dodał, chociaż wiedział, że jego próba bycia profesjonalnym wypadła mięsko, bo przy Maddie Chase nigdy nie mógł nim być. To właśnie ona wydobywała z niego wszystko, co starał się latami ukryć. Emocje, tęsknoty, nadzieje, namiętności, które zepchnął na dno swojego jestestwa, byle tylko nie musieć ich konfrontować. A teraz, patrząc na nią, zrozumiał coś, co powinien przyznać dawno temu. Uwielbiał ją. Wciąż, niezmiennie, do szaleństwa, niczym swoją własną boginię. A ta ściana, którą postawił między nimi, zabijała go od środka.

      Chyba powinieneś już jechać. Wziął głęboki oddech, wbijając wzrok w światła ruchliwej ulicy odbijające się od zaparowanej szyby. Przez moment nie był pewien, czy to jego obecność ją zasmuciła, czy może naprawdę nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Nienawidził nie wiedzieć. Nie miało to jednak związku z potrzebą kontroli, absolutnie nie. Chodziło o to, że niewiedza co do tego, dokąd zmierzała ta rozmowa, a także napięcie w powietrzu, które dało się niemal namacalnie odczuć, wprawiały go w frustrację. Spojrzał na Madeleine. Nie mógł jej zatrzymać wbrew jej woli, ale równie mocno nie potrafił po prostu pozwolić jej odejść. Nie chciał.

      — Wiem, że dasz radę, ale i tak będę się przejmował — odpowiedział bez wahania. Chwilę później poczuł, jak po karku przebiegły mu przyjemne dreszcze, gdy usłyszał swoje imię wypowiedziane przez jej usta. Tak bardzo za tym tęsknił. Za nią, za jej bliskością. Spojrzał na nią przenikliwie, a jej pytanie sprawiło, że zamilkł na dłuższą chwilę. Westchnął cicho. — Może tak — odparł w końcu. — Pewnie zostałaś poinformowana, że będzie pod kontrolą kuratora, więc nie będzie w pełni wolny — zauważył. — Nie może również zbliżać się do ciebie — dodał, choć wiedział, że to za mało. Nie chodziło o przepisy prawa, które niewiele mogły zdziałać wobec jej wewnętrznego niepokoju, wobec lęków zakorzenionych w jej umyśle i duszy. Zmarszczył brwi, spoglądając na nią miękkim, troskliwym wzrokiem, a światło ulicznych lamp odbijało się w jego jasnoniebieskich oczach.

      — Nie pozwolę, żeby znów cię skrzywdził — oznajmił stanowczo. Nachylił się w jej stronę i pozwolił sobie chwycić jej drżącą dłoń, zamykając ją w ciepłym uścisku swojej własnej. Szukał jej spojrzenia. — Nie powinienem już jechać. Powinienem zostać, więc pozwól mi na to, Mads — wyszeptał. — Powiedz mamie, że jedziesz do koleżanki i wrócisz później — zaproponował. Może popełniał w tej chwili najgłupszą decyzję w swoim życiu, ale co z tego. Chrzanić to.

      R. ❤️

      Usuń
  15. Czuł, jak ciężar jej słów dociera do niego z każdą chwilą, jakby te wypowiedziane zdania miały nie tylko przygnieść go do ziemi, ale całkowicie złamać. Serce biło mu mocniej, bo widział, jak Madeleine walczy ze sobą, jak starała się ukryć to, co tak naprawdę czuła. W jego oczach stawało się to jasne – próbowała zbudować mur między nimi, jakby byli sobie obcy, jakby nigdy wcześniej nie dzielili najintymniejszych chwil swojego życia. Jakby wszystko, co ich łączyło, było tylko odległym wspomnieniem, które wciąż ją raniło. Co gorsza, nie mógł mieć do niej żalu, bo doskonale wiedział, że to on był temu winny. Zrozumiał, że jej serce zostało złamane przez wszystko, co wydarzyło się od momentu ich rozstania. I choć nie chciał tego przyznać, był świadom tego, że to on pozwolił jej otworzyć się na uczucia, choć podświadomie wiedział, że i tak kiedyś będzie musiał odejść. To była jego decyzja, by sięgnąć po coś, co wiedział, że nie będzie trwałe. Miał świadomość, że powinien był odejść już wcześniej, by nie dawać jej nadziei, nie wodzić za nos, nie sprawiać, by wierzyła, że będą w stanie odbudować to, co tak nagle i bezwzględnie zniszczył.
    Mimo to, nie potrafił odpuścić. Nie umiał się odwrócić, nie gdy widział ją taką skrępowaną, walczącą z uczuciami, próbującą za wszelką cenę zachować kontrolę. Nie mógł po prostu odejść, udawać, że go to nie dotyka, że nie przejmuje się, że nie boli – bo to wszystko bolało cholernie mocno. Chciał jej pokazać, że nie musi się bać. Nawet jeśli wszystko, co mówiła, było prawdą, a świat wokół nich zdawał się być tak bezlitosny i niesprawiedliwy, chciał, żeby wiedziała, że ona nie jest sama. Ciężar tej świadomości był okropny, przytłaczający, niemal rozrywający kawałki jego własnego serca, ale nic nie bolało tak, jak widok Madeleine pełnej obaw i lęku, kiedy przecież dał słowo, że będzie ją chronił. A tej obietnicy nie miał zamiaru złamać.

    — Maddie… — powiedział cicho, niemal szeptem, jak gdyby nie chciał zburzyć delikatności tej chwili, którą udało mu się zacząć budować. — Zawsze będę się o ciebie martwił — oznajmił, mówiąc w zgodzie z głosem swojego serca. Chciał dodać coś więcej; coś, co mogłoby zburzyć ten mur, który ona tak mozolnie budowała wokół siebie, chociaż Chase przecież wybadał ją już na skroś. I widział to – widział, że czuła wciąż równie intensywne emocje, co on; tęskniła tak, jak on. Chciał, żeby wiedziała, że marzył o niej równie mocno, jeśli nie bardziej, ale w tamtej chwili chodziło już o wiele więcej niż tylko słowa. Cokolwiek było decyzją podjętą kilka miesięcy temu, w momencie gdy wsiadła do jego samochodu, przestało się to liczyć. Liczyła się Madeleine, jej bezpieczeństwo i spokój jej pięknej duszy. A on? On chciał byś dla niej tym, czego akurat potrzebowała, nawet jeśli nie był pewien, co to tak naprawdę oznaczało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy odwzajemniła jego dotyk, a ich spojrzenia nareszcie się spotkały, serce Rydera zabiło mocniej. Jej dotyk wciąż palił go jak ogień, mimo upływu czasu, a jego własna tęsknota, którą widział odbijającą się w jej błękitnych oczach, zabiła w nim na chwilę wszelkie myśli. To było jak lustrzane odbicie jego własnej duszy – pełne bólu, a jednocześnie pełne pragnienia. Na moment zamarł, nie pewny, co to mogło oznaczać. Czy to była tylko potrzeba poczucia bezpieczeństwa? A może jednak coś głębszego – cicha, nieśmiała prośba jej serca, by nie odszedł, jak uczynił to tamtego dnia? Wyraz jego twarzy złagodniał, a cień uśmiechu dotknął jego warg. I wtedy zrobiła to, co miało dla niego ogromne znaczenie – sięgnęła po telefon i wysłała wiadomość. Ten prosty gest był dla niego subtelnym wyrazem zaufania, które najwyraźniej nie zniknęło, mimo dnia, kiedy odszedł, kończąc ten piękny, płomienny romans, który na zawsze połączył ich dusze.
      Wszystko to sprawiało, że pragnął wziąć ją w ramiona, poczuć jej bliskość, złożyć czuły pocałunek na jej czole i nigdy nie puścić. Zamiast tego, delikatnie pogłaskał jej skórę kciukiem, czując, jak pragnie więcej, ale wiedział, że nie mógł. Patrzył na nią z tak namacalną intensywnością, że jego serce zdawało się nie wytrzymywać tego ciężaru. W tej chwili nie było nic ważniejszego niż to, by być przy niej, pomagać, wspierać ją, by mogła zaznać choć odrobiny spokoju, bez względu na to, ile miało to go kosztować.

      — Co będziemy robić? — dokończył za nią, choć nie do końca wiedział, o co chciała zapytać. Wiedział tylko, że musiał rozluźnić atmosferę, choćby na moment, by nie zatracić się w tym napięciu, które wisiało w powietrzu. Wyciągnął drugą dłoń w stronę pasów bezpieczeństwa, tym samym zamykając Maddie na chwilę w swoim objęciu. Zapiął jej pas, czując, jak zapach jej perfum otacza go i przenika, wywołując w nim falę emocji, która odbijała się w każdym nerwie. Maddie była tak niewymuszenie piękna, że zachwycała go nawet wtedy, gdy nie starała się tego nawet robić. — Hm, zastanowię się — odpowiedział krótko, ale to był już moment, w którym już nie myślał o niczym innym niż o niej. Włączył silnik, ruszył, a całe to szaleństwo, które działo się w tym momencie, było całkowicie nieplanowane, ale w zupełności potrzebne. Był w pełni świadom tego, że działał na przekór wszystkiemu, co postanowił, gdy odszedł, ale w tej chwili to już nie miało znaczenia. To, co liczyło się teraz, to Maddie. Jego Maddie.
      — Wiem za to, że chcę być przy tobie — powiedział to z taką szczerością, że poczuł, jak te słowa, choć proste, zaczynają ich zbliżać. Zbliżały ich bardziej, niż ktokolwiek mógłby przewidzieć. I mimo że nie miał pojęcia, dokąd to ich zaprowadzi, wiedział, że nie było już odwrotu. To, co miało nastąpić, nie miało znaczenia, bo w tej chwili to była jedyna prawda, jaką znał. I chociaż wiedział, że to szaleństwo, czuł, że jest to jedyna droga, bo miał już dość uciekania od Madeleine Quinn.

      Droga, którą jechali, była dla Maddie z pewnością znajoma — prowadziła do jego mieszkania. Mógł zabrać ją do jakiejś cichej knajpki, ale nie chciał. Wiedział, że to nie byłoby dla niej wygodne, że nie poczułaby się tam w pełni swobodnie. Nie chciał też spędzić całej nocy w samochodzie na jakimś odludziu, bo noc była zimna i ponura, a zbliżające się święta tylko potęgowały ten chłód, bo całym sercem nie znosił Bożego Narodzenia. Wiedział natomiast jedno – jego mieszkanie kiedyś było dla Maddie bezpieczną przystanią. I miał nadzieję, że tak było wciąż.

      Usuń
    2. Kiedy zatrzymali się pod brooklyńską kamienicą, Chase wysiadł pierwszy, a następnie otworzył drzwi od strony Maddie, nie zwlekając ani chwili. Prawie odruchowo poprowadził ją w kierunku wejścia do budynku, wybijając kod na klawiaturze domofonu, by otworzyć ciężkie, drewniane drzwi. Kamienica była stara, ale pełna charakteru, z wystającymi, ozdobnymi detalami na oknach i poręczach. Uliczny hałas rozbrzmiewał gdzieś w tle, ale wchodząc do środka, wszystko nagle stało się bardziej stonowane, jakby wkraczali w inny świat. Skierował ją pewnym ruchem w kierunku mieszkania znajdującego się na trzecim piętrze. Chase, choć z natury pewny siebie, nie był tym typem mężczyzny, który starał się zaimponować na siłę. Jego pewność była owocem doświadczenia i umiejętności radzenia sobie w trudnych chwilach. Nie wynikało to tyle z charakteru jego pracy, co własnych przeżyć, które ukształtowały go na tyle mocno, że na zawsze pozostaną częścią jego osobowości. W życiu nigdy nie miał szansy na to, by obchodzić się ze sobą czule. To dopiero przy Madeleine poczuł słodki smak kruchości i delikatności ludzkich serc tańczących w rytmie tych samych uczuć.

      — Rozgość się, Mads — wyszeptał z uśmiechem, gdy zamknął za sobą drzwi. Jego kawalerka, choć niewielka, miała w sobie coś przytulnego. Jasne ściany kontrastowały z ciemnym drewnem podłogi, a niewielkie, ale funkcjonalne wnętrze tworzyło ciepłą atmosferę. Po lewej stronie znajdował się balkon, na którym stały dwie kwieciste donice z roślinami, które dodawały przestrzeni nieco życia. Z kolei w kącie pokoju, tuż obok regału z książkami, udało mu się wydzielić część sypialnianą, oddzieloną od reszty mieszkania za pomocą lekkiej, półprzezroczystej zasłony. To tam kiedyś spędzał swoje magiczne noce i cudowne poranki z Maddie, teraz jednak miejsce to zyskało zupełnie nowy, niemal boleśnie nostalgiczny wymiar.
      Po przekroczeniu progu przedpokoju, Chase ruszył w stronę klatki kennelowej, która stała w rogu pokoju. To tam znajdował się jego ukochany towarzysz — Zeus, owczarek niemiecki, który w ostatnim czasie zdawał się przejmować na siebie negatywną energię swojego pana. Gdy Chase otworzył klatkę, pies natychmiast wyskoczył, a jego radosny bieg w stronę Maddie nie pozostawiał wątpliwości, że rozpoznał gościa.

      — Widać nie tylko ja za tobą tęskniłem — powiedział z lekkim uśmiechem, zdając sobie sprawę, że właśnie zdradził więcej, niż chciał. Zresztą, to była prawda — tęsknił za nią, cholernie tęsknił, mimo że przez te wszystkie miesiące starał się trzymać emocje na wodzy. — Dobra, kolego, już starczy — dodał, gdy Zeus niechętnie ruszył w stronę swojego legowiska znajdującego się w przedpokoju. Chase spojrzał na Maddie, a potem ściągnął z siebie swoją czarną bluzę z kapturem, podając ją jej.
      — Załóż — powiedział z uśmiechem, który, choć delikatny, skrywał w sobie całą tę emocjonalną głębię, którą tak trudno było mu wyrazić słowami. Kiedy Maddie przyjęła bluzę, Chase ruszył w stronę sypialni, by znaleźć coś odpowiedniego do ubrania, bo przecież nie mógł stać przed nią kompletnie bez niczego. Przejście przez jego kawalerkę było momentem, w którym oboje czuli, jak wiele się zmienia. Gdy wrócił, z założoną jasną bluzą, spojrzał na nią, jakby nieśmiało pytając, czy czegoś jej nie brakowało.
      — Chcesz herbatę? Mogę zrobić taką, jak lubisz — zapytał, nieco bardziej ciepło niż zazwyczaj. To było niewielkie, ale istotne pytanie, jakby próbował pokazać jej, że chce zadbać o każdy, najdrobniejszy szczegół.

      see you face to face, I'm thinking 'bout the days we used to be

      Usuń
  16. Też tęskniłam.
    Te słowa w duchu całkiem go rozbroiły, dotykając najczulszych strun jego serca. Zdawało się, że mówiła to do Zeusa, który zawsze miał talent do łamania wszelkich barier, a zwłaszcza tych, które sam Chase stawiał między sobą a światem. Choć nie rozmawiali o tym głośno, oboje wiedzieli, że to nie była zwykła deklaracja tęsknoty za futrzakiem. Chase doskonale rozumiał, że kryło się w tym zdecydowanie coś więcej – coś, co tyczyło jego samego. Wiedział to na tyle dobrze, że nie musiał jej pytać, czy za nim tęskniła. To było widoczne w jej oczach, słychać w tonie jej głosu — jakby każde słowo miało wypełnić pustki, które po ich rozstaniu zagościły w jej sercu. I w jego też.
    W tym momencie miał nieodparte wrażenie, że tonie w uczuciach, które absolutnie zawładnęły jego duszą, gdy dyskretnie, a jednocześnie z niezwykłą uwagą przyglądał się jej. Każdy jej ruch go rozbrajał, każdy najmniejszy gest, jak wzięcie jego bluzy do rąk, jakby to była część jego samego, jak zarys uśmiechu, który błysnął na jej twarzy. To powinno być banalne i proste, ale dla niego stanowiło coś głęboko osobistego — widok, który wywołał w nim lawinę emocji, które przez miesiące tłumił, próbując ukryć je w najdalszych zakątkach własnej świadomości. Jak widać, nieskutecznie. I nie było w tym nic dziwnego, skoro Chase Levi Ryder tak szaleńczo zakochał się w Madeleine Quinn i absolutnie nie potrafił wyleczyć się z tej miłości. Zawładnęła jego umysłem, jego sercem, jego ciałem. Stała się nie tylko częścią jego codzienności, ale przede wszystkim Panią jego istnienia. Mógłby uciekać, starać się zapomnieć, zbudować wokół siebie mury, ale jego drogi, które prowadziły daleko od niej, zawsze znajdą sposób, by z powrotem przyprowadzić go do Madeleine. Bez względu na to, jak bardzo próbował stawiać opór. Bez względu na to, ile wmawiał sobie, że nie wierzy w miłość.
    Bez względu na wszystko.

    I nie zdążył powiedzieć już nic więcej, bo nagle pokonała dzielącą ich odległość, po czym zrobiła coś, co tak intensywnie go zaskoczyło, a jednocześnie stało się spełnieniem cichych marzeń. Jej ramiona oplotły go w pasie, a on zamarł. Czuł bliskość i ciepło jej ciała, palce zaciskające się na materiale bluzy, bicie serca niemalże identyczne do jego własnego. Każdy jego instynkt, każda wyryta na obliczu sumienia zasada mówiła, wręcz krzyczała, że powinien się odsunąć, zachować dystans. I dokładnie w tej samej chwili uświadomił sobie, że potrafiłby to zrobić, ale zdecydowanie nie chciał.

    Jego dłonie uniosły się i delikatnie oplotły jej plecy. Było to niczym przełamanie tamy, jakby wszystko to, co w sobie boleśnie tłumił, w końcu znalazło ujście. A jej głos… Boże, jej głos, miękki i łamiący się, krył w sobie wszystko to, czego nie potrafiła wypowiedzieć. I to wystarczyło, by przeszyło go to na wskroś. Nienawidził swojego imienia, ale w jej ustach brzmiało tak kojąco, że niemal marzył o tym, by mówiła je już cały czas.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stało się. Przepadł. Całkowicie. Przytulił ją mocniej, dosłownie tak, jakby bał się, że jeśli ją puści, wszystko rozsypie się na kawałki. Czuł, jak jej ciało kurczy się w tym uścisku, jakby również nie chciała puścić, jakby bojaźń przed utratą miała ich teraz łączyć w tym wyjątkowym momencie. Nie wiedział, co dalej, ale w tamtej chwili liczyli się tylko oni — ciepło, cisza i ten intymny moment, który mógłby trwać wiecznie.

      — Madeleine... — wyszeptał jej imię, ledwo słyszalnie, jakby próbował je smakować, cieszyć się, rozkoszować nim. Zamknął oczy, pozwalając sobie na zapomnienie i pełną uległość wobec tej intymnej, wspaniałej chwili, która absolutnie rozbroiła jego serce, zmuszając do porzucenia wszelkiej zbroi otaczającej je. Przesunął dłońmi po jej plecach w kojącym geście, czując nawet pod materiałem swojej bluzy, jak napięcie znika z jej mięśni, ustępując miejsca rozluźnieniu.

      — Jestem tu, Mads — powiedział miękko, prawie szeptem, jak gdyby składał kolejną z ważniejszych obietnic. Palcami przesunął wyżej, aż dotarł do jej gęstych, blond włosów, najpierw delikatnie je głaskając, a następnie wsuwając w nie palce. Ta chwila intymności wydawała się czymś, czego oboje tak desperacko potrzebowali, a on niezmiernie się cieszył, że w ten sposób mógł ukoić niepokój jej duszy. Sam z kolei tonął. Tonął w jej zapachu, cieple jej ciała, w sposobie, w jaki wtuliła się w jego ramiona, w tym, jak drobna i krucha była w jego objęciach, w tym, jak poddała się jego opiece, pozwalając, by historia zatoczyła koło. Czuł, że jest bliski tego, by jego własne emocje zaczynały go przytłaczać.

      Poczuł, że serce bije mu coraz szybciej, jakby pod wpływem jej bliskości miał wrażenie, że nie chce niczego bardziej niż trwać w tej chwili, w tym jej zapachu, w tym dotyku, w tym milczeniu, które mówiło więcej niż słowa. Każdy ruch jej ciała, każdy oddech, był jak przypomnienie, jak silna była ta więź, jakby żadne słowa nie były w stanie oddać tej rzeczywistości. Był tu, przy niej. I nie chciał nigdzie odchodzić.

      Przyciągnął ją odrobinę bliżej, delikatnie pochylając głowę tak, że jego usta znalazły się tuż nad jej uchem.

      — Jestem — powtórzył szeptem — Nigdzie się nie wybieram, Maddie, nigdzie — zapewnił ją, a jego głos był niskim pomrukiem, pełnym szczerości. W całej tej chwili było coś niezwykle intymnego i rozbrajającego, co sprawiło, że Chase Ryder po raz pierwszy od dawna przestał walczyć sam ze sobą. I choć czuł, że szalejące w jego sercu i umyśle uczucia zaczynają rozbudzać w nim pragnienie poczucia aksamitu jej ust i słodkiego smaku jej skóry, to mimo wszystko był tak cholernie zadowolony. Bo po prostu był, tu i teraz, dla niej.

      Jego palce wciąż błądziły w jej włosach, delikatnie je przesuwając, jakby próbując zachować ten moment na zawsze, jakby nie chciał nigdy wypuścić jej z objęć. Czuł jej oddech na swojej skórze, ciepło, które rozprzestrzeniało się pomiędzy nimi, wypełniając pustkę, która pogłębiała się boleśnie przez te wszystkie miesiące bez siebie. I nie chciał tego kończyć, nie chciał wracać do świata, w którym musiałby ponownie stawiać mur między sobą a nią. Bo w tej chwili to nie miało żadnego znaczenia ani sensu. Liczyła się tylko ona.

      Delikatnie odchylił jej głowę, tak aby ich twarze były jeszcze bliżej siebie, a on mógł poczuć jej oddech na swojej skórze. Opierając swoje czoło o jej, zamknął oczy, dając sobie chwilę, by poczuć pełnię tej intymnej bliskości. W końcu wyszeptał:

      — Nie chcę cię już nigdy stracić.

      your R. ❤️

      Usuń
  17. Płakała. Serce Chase’a niemal stanęło w miejscu, a w gardle utkwiła ciężka, nieznośna gula. Łzy, które moczyły materiał jego bluzy, były niemym dowodem jej tęsknoty, samotności i bólu – tego samego bólu, który rozrywał go od środka przez wszystkie te miesiące, kiedy próbował wmówić sobie, że jego odejście było właściwą decyzją. Chase Ryder, człowiek uparcie twierdzący, że miłość jest tylko złudzeniem, które wcześniej czy później prowadzi do rozczarowania, teraz trzymał w ramionach dziewczynę, w której zakochał się bardziej, niż kiedykolwiek sądził, że potrafi. Przez długi czas oszukiwał sam siebie, że uczucia, które do niej żywi, nie mają nic wspólnego z miłością. Kłamał. Naiwnie i prymitywnie, wierząc, że to wystarczy, by zagłuszyć pulsowanie serca, które z każdym kolejnym dniem wyrywało się na wolność. A teraz, trzymając w ramionach Madeleine – tak kruchą, bezbronną i jednocześnie tak bardzo silną – czuł, że jego własne bariery roztrzaskują się w pył. Każda jej łza była nie tylko wyrazem zaufania, jakim go obdarzyła, ale również jego odpowiedzialnością, której nie mógł i nie chciał zawieść.
    Westchnął cicho, ale nie było w tym śladu irytacji czy frustracji. Było w tym coś głębszego – troska, która rozlewała się w nim jak ciepło, które nie chciało ustąpić. Delikatnie, z niemal przesadną ostrożnością, sięgnął dłonią do jej twarzy, by odgarnąć pojedynczy kosmyk włosów, który przykleił się do jej wilgotnego od łez policzka. Jego palce niemal drżały, jakby bał się, że jakikolwiek zbyt gwałtowny ruch mógłby ją spłoszyć.
    A potem spojrzał jej w oczy – te niesamowite, błękitne oczy, które zawsze wypełniały go dziwną mieszanką spokoju i niepokoju. Tym razem zdawały się jeszcze piękniejsze, głębsze, pełne emocji, które potrafiła pokazać tylko jemu. I Chase, który kiedyś myślał, że nie potrafi kochać, teraz wiedział, że te oczy mogłyby być jego całym światem.

    — Maddie… — zaczął miękko, a jego głos niósł w sobie coś, co było echem każdej skrywanej emocji — Nie mów tak. Nie masz za co przepraszać ani nie jesteś głupia. Jesteś mądra, wrażliwa i silna, po prostu cudowna... — wyszeptał, przesuwając dłonią po jej twarzy, zatrzymując się na linii jej szczęki. Kciuk dotykał delikatnie jej gładkiej skóry, jakby próbował złapać każdą łzę zanim zdążyłaby spłynąć, nie mogąc się pogodzić z tym, że widział ją w takim stanie. Widok łamiący mu serce, choć wiedział, że łzy były wynikiem emocji, które przez te wszystkie miesiące rozłąki gromadziły się w niej, jakby próbując wykrzyczeć to, co nigdy nie miało szansy ujrzeć światła dziennego. Chciał jednak, by Maddie była szczęśliwa, by czuła się bezpieczna i kochana – bo zasługiwała na to bardziej niż ktokolwiek inny. Nie chciał już jej widzieć w bólu, nie chciał więcej tych łez.

    — Maddie… — jego głos wybrzmiał po raz kolejny, tym razem jeszcze ciszej, jakby w tym słowie ukrywała się cała jego tęsknota. Imię, które tak uwielbiał wypowiadać, brzmiało w jego ustach, jakby było jedynym słowem, które miało sens w tym świecie. Jego usta i głos zdawały się być stworzone właśnie po to, by mogły wypowiadać to jedno imię – by czcić ją w każdym szeptanym dźwięku, adorować ją jak własną boginię.
    Westchnął, mrużąc oczy i nachylając się bliżej. Jego oddech owiewał jej usta, tak znajome, jakby nigdy nie odeszły z jego wspomnień. Pamiętał je doskonale – ich smak, ich miękkość, to jak potrafiły sprawić, że czuł się jakby był w najrozkoszniejszym miejscu na świecie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nawet jeśli kiedykolwiek odpuszczę wszystko inne, to ciebie nigdy. Jesteś moja na zawsze, Maddie — te słowa, wypowiedziane cicho, lecz stanowczo, brzmiały jak przysięga. Wydawało się, że cały świat zamilkł, a oni byli jedynymi, którzy liczyli się w tej chwili, jakby wszechświat zatrzymał się dla nich, by ich dusze mogły wreszcie zaznać ulgi. Jego spojrzenie było pełne czegoś, co przypominało błaganie — o zrozumienie, o przebaczenie, o to, by ten moment trwał wiecznie. Bo nie mógłby znieść myśli, że wszystko to, co teraz trwało, nagle miałoby zniknąć, jak bańka mydlana, pękając w jednym mgnieniu oka.

      I nagle stało się to nieuniknione.

      Zabrakło mu tchu, gdy jej usta znalazły jego, łącząc je w upragnionym pocałunku. Była jak huragan, którego nie sposób było zignorować. Zachłanność jej pocałunku, ta tęsknota i pasja sprawiły, że przez chwilę zapomniał, że w ogóle oddycha i istnieje. To nie był zwyczajny moment, lecz eksplozja emocji, które przez długi czas beznadziejnie tłumili w sobie, jakby oboje byli zbyt przerażeni, by wypowiedzieć je na głos. Ten pocałunek uwolnił to wszystko, a on oddał się temu całkowicie, chcąc niemal przekazać jej wszystko to, co tkwiło w jego sercu – bolesny żal, tęsknotę, która go pożerała, i płomienną miłość, którą obdarzył Madeleine Quinn. Całował ją równie zachłannie, chowając jej delikatny policzek w objęciach swoich dłoni, poddając się wszystkim emocjom, które rosły w nim z każdą chwilą.
      Aż w końcu odsunęła się od niego.

      Nigdy więcej mi tego nie rób.
      Ryder poczuł, jak wszystko wokół niego zatrzymuje się. Jej słowa, jej miękki i melodyjny głos, jej drżące usta, dłonie szukające ukojenia w każdym zakamarku jego ciała – wszystko to było jak echo wspomnień, które nawiedzały go przez ostatnie miesiące w najgorszych chwilach, nie dając o sobie zapomnieć. Jej słowa, które wybrzmiały tak poważnie, miały ciężar czegoś, czego nie potrafił sobie wybaczyć — straty. Ale teraz, trzymając ją w swoich ramionach, te same słowa zdawały się nieść za sobą nowe znaczenie i jasny cel – nie mógł po raz kolejny zawieść jej zaufania. Nie mógł jej jednak tego obiecać… Nie dlatego, że nie chciał, ale dlatego, że bał się, iż życie ponownie go zmusi do odejścia. Jednak w tej chwili, patrząc na jej twarz, na jej oczy pełne determinacji i bólu, nie był w stanie zrobić nic poza skinieniem głową. I nie chciał uczynić nic innego, bo wierzył, że tym razem będzie inaczej.

      — Nigdy więcej, Maddie — powiedział cicho, odgarniając kosmyk jej blond włosów. Jego głos był szorstki, pełen surowych, palących go emocji. Jego palce przesunęły się po jej policzku, łagodnie, jakby bał się, że zniknie, jeśli tylko zbyt mocno ją dotknie. Była taka drobna, taka delikatna, a jednocześnie emanowała siłą, która sprawiała, że dobrze wiedział, iż mogła bez problemu poradzić sobie bez niego w swoim życiu. Ale nie chciała, i to tak cholernie poruszało każdą cząsteczkę jego doświadczonej przez los duszy.

      Usuń
    2. Gdy jej zimne dłonie znalazły się pod jego ubraniem, westchnął cicho, niemal bezgłośnie, uświadamiając sobie, jak bardzo mu tego brakowało. Dotyk Madeleine był chłodny i rozpalający jednocześnie, jego ciało zaś zareagowało natychmiast, niemal instynktownie, rozbudzając każdą możliwą emocję, która tliła się i rosła w nim przez te tragicznie długie tygodnie od ich rozstania. Podniósł wzrok swoich niebieskich oczu, desperacko szukając jej spojrzenia, a kiedy nareszcie je spotkał, zobaczył w jej pięknych, hipnotyzujących oczach coś, co go rozbroiło – zaufanie i prośbę, jak gdyby obawiała się, że ją odrzuci. Nie musiała, bo nie istniał choćby cień możliwości, że mógłby to zrobić.
      Kolejne słowa, które wypowiedziała, sprawiły, że serce mu urosło, a jednocześnie rozbolało. Była w tym wszystkim tak stanowcza i pewna siebie, a zarazem tak krucha i bezbronna, że pragnął przytulić ją jeszcze mocniej, wciągnąć w siebie i sprawić, aby już nigdy więcej nie musiała tak się czuć – tak jak wtedy, gdy odszedł. Mimo wszystko wiedział, że chociaż jego pobudki były szczere, to jednocześnie sprawiało to spore wyzwanie, bo Madeleine była wszystkim, czego potrzebował, a zarazem wszystkim tym, czego się bał. Była jak ogień, który rozpalał go, ogrzewał, ale i groził mu spaleniem. Maddie, pani jego serca, mogła zrobić z nim zupełnie wszystko.

      — Mads, ja… — zaczął, przesuwając dłoń na jej talię. Słowa utknęły mu w gardle. Mógł mówić wiele, ale był przecież człowiekiem czynu, nie pięknej mowy. Chciał, aby przekonała się sama, że naprawdę tu był, że nie odejdzie i nie rozczaruje jej kolejny raz. Tak, potrzebował do tego czasu, ale był zdeterminowany, by to uczynić, aby sama przekonała się, że każda chwila bez niej była jak piekło, które sam sobie stworzył. Wszystko to, co mógł powiedzieć, wydawało się zbyt małe, zbyt błahe w porównaniu do tego, co naprawdę czuł. Zamiast więc mówić, pozwolił, aby to jego dotyk wyraził każdą skrytą emocję.

      Wsunął dłoń pod bluzę, której miękki materiał delikatnie oplatał jej ciało, a palce ułożył na jej dolnych plecach, przyciągając ją jeszcze bliżej siebie. Drugą ręką objął jej szyję, delikatnie unosząc jej twarz ku swojej, by ich usta dzieliły tylko milimetry. W jego ruchach było coś niepowstrzymanego, jakby cała ta tęsknota, którą przez tyle miesięcy stłumił, teraz musiała znaleźć ujście. Madeleine była jego a on jej, w każdym calu, każdym dotykiem, każdą myślą. Czuł, jak jej ciało reaguje na jego, jak każde jej westchnienie wzbija się w powietrze jak płomienie, które go pochłaniały. Jego palce błądziły po skórze jej pleców, czując każde drżenie jej ciała.

      — Marzę o tobie, Madeleine.

      Po tych słowach połączył ich usta w żarliwym, intensywnym pocałunku. Dłonie przeniósł na jej nogi, po czym uniósł ją lekko, pozwalając jej objąć go nogami i czując jak ich ciała idealnie się łączą. Pocałunek stawał się coraz bardziej intensywny, ich oddechy się mieszały, a on, całkowicie pochłonięty momentem, niemal zapomniał o całym istniejącym świecie. Drżał pod dotykiem jej delikatnych dłoni, a każdy centymetr jego skóry, który musnęła, wywoływał u niego falę ciepła. To było jednak więcej niż fizyczne pragnienie. To była cała gama emocji, które zderzały się z każdą chwilą spędzoną w jej ramionach. Wspomnienia tych wszystkich chwil, gdy byli rozdzieleni, kłębiły się w nim jak burza, teraz pozwalając mu na pełne oddanie się temu momentowi, by móc znów zasmakować Madeleine Quinn.

      R. ❤️

      Usuń
  18. Było w tym coś niezwykle pięknego, a jednocześnie tak piekielnie bolesnego, że w tle ich żyć ten tragiczny koszmar musiał powoli zamienić się w rzeczywistość, by ich drogi mogły się ponownie zejść. Było to niczym wyraz ich wzajemnego oddania, wiecznego połączenia dusz, które nie potrafiły żyć osobno, które wyrywały się ku sobie, gdy tylko w ich życiu działo się coś niepokojącego, coś gorszącego i frustrującego. Maddie była jego oczkiem w głowie, najważniejszą osobą w jego sercu, a on stał się jej bezpieczną przystanią, schronem w burzliwych momentach życia.
    Wcale jednak nie musiało być tak, że to jeden telefon Daniela Hayesa miał zmienić wszystko, co postanowił sobie kilka miesięcy temu. Wcale nie musieli kończyć tego wszystkiego, nie musiał stawiać krzyżyka na ich relacji, która wciąż miała ogromny potencjał, by zamienić się z sekretnego romansu w piękny, pełen obietnic związek. Chase Ryder mógł uszczęśliwić Maddie — to właśnie w jej towarzystwie po raz pierwszy w życiu poczuł tak intensywnie, co to oznacza być dla kogoś, tak naprawdę. Chronienie jej, dbanie o nią, sprawianie, by czuła się kochana — to stało się sensem jego życia. I wiedział, że to właśnie ona była jego przeznaczeniem. Niejedna z jej koleżanek mogłaby jej tego pozazdrościć, bo każda kobieta marzyła o mężczyźnie, który kocha bardziej, który oddaje się całkowicie, który pragnie szczęścia ukochanej ponad wszystko.

    Ale odchodząc, nie pokazał, że kocha bardziej. Po głębszym namyśle, po przetrawieniu bólu rozłąki i ciężaru tęsknoty, podświadomie dochodził do tego, że choć jego pobudki były dobre, to decyzja była błędna. Jak miał uszczęśliwić Maddie, odchodząc? Jak miał dać jej szansę na szczęście, kiedy to przy nim je czuła? Cholera, on sam czuł się podobnie. Te miesiące bez niej były katorgą, żałosną próbą wmawiania sobie, że daje radę, kiedy w rzeczywistości nie dawał. Samotne noce, puste miejsce pasażera w samochodzie, brak jej ubrań spoczywających na krześle, zapachu jej perfum przenikającego w każdą cząsteczkę jego mieszkania… Wszystko to przypominało mu, jak nieszczęśliwy był bez Maddie. Bez swojej ukochanej Maddie. A myślał o niej każdego dnia — gdy wstawał o poranku i gdy kładł się do łóżka. Myślał o niej, gdy przejeżdżał obok ich ulubionych miejsc, zatracając się we wspomnieniach. Myślał, gdy mijał kawiarnię, w której po raz pierwszy kupił jej kawę, i wtedy, gdy biegł o poranku wzdłuż tej jednej parkowej alei, gdzie w cieniu drzew składał czule pocałunki na jej drobnych dłoniach. Myślał, gdy nawiedzała go w snach, nie dając o sobie zapomnieć. I za każdym razem zastanawiał się, co ona robi, czy się uśmiecha, czy śmieje, czy już ktoś inny trzyma jej dłoń w sposób, w jaki on to robił. Zastanawiał się, czy idzie z kimś do kina, czy dostaje swoje ulubione kwiaty. Myślał, czy dba o regularność swoich posiłków, nie przesadzając z pracą, pozwalając sobie na odpoczynek. Jednocześnie nie pojmował, że przecież przeżywała to rozstanie równie mocno, co on, próbując poskładać się w całość, tak samo nieudolnie, jak i on. Wszystko to zdawało się być wołaniem jej duszy… Równie mocno, równie głośno, równie tęskno, jak on wołał o jej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A teraz była tutaj z nim. Była, w tej samej chwili, otoczona tą samą aurą rzeczywistości, która jeszcze bardziej wzmacniała ich doznania. I choć wciąż była tak krucha i bezbronna, to przemawiała przez nią ta pewność, ta konkretność, która niemal łamała go od środka, a zarazem stawiała do pionu. Bo mówiła poważnie, całą sobą dawała wyraźne znaki, że tym razem nie da się mu skrzywdzić, a on brał to sobie głęboko do serca. Nie chciał zresztą tego zrobić… Nie chciał jej stracić, nie chciał jej zranić. Nie chciał życia w świecie bez Madeleine Quinn.
      Jej obecność, jej bliskość, jej oddech – to było wszystko, czego pragnął, to był sens, którego szukał. Odsunął myśli o przeszłości, o tym, co mogło pójść nie tak, o decyzjach, które prowadziły ich tutaj. Liczyła się tylko teraz dokładnie ta chwila, w której byli razem, gdzie czas zdawał się zwalniać, a świat wokół nich znikał. Chciał być dla niej tym, kim zawsze pragnął być – opoką, bezpieczeństwem, miłością, której nie musiała się obawiać. Dla niej zrobiłby wszystko, bo ona była jego światem.

      Dotyk Maddie wywoływał w nim lawinę kolosalnie intensywnych emocji. Czuł, jak namiętność pożera jego ciało, a dusza przesiąka bliskością blondynki. Z każdym jej słowem, gestem, każdym oddechem i westchnieniem coraz bardziej miał poczucie, że ta chwila jest wszystkim, czego nie tylko pragnął, ale potrzebował. Co musiało się wydarzyć, by oboje odrodzili się na nowo. I czując, jak serce bije mu mocniej z każdą chwilą, w której była tak blisko, w której jej włosy otulały ich ciała, a paznokcie oznaczały jego ciało, wiedział ze nie mógł już dłużej czekać. Jej słowa tylko to przypieczętowały.

      Jestem cała twoja.

      Fala ciepła uderzyła w jego ciało, a krew zaczęła mu buzować w żyłach. Z niemal dziką pewnością widoczną w jego ruchach, mocno trzymał ją w swoich objęciach i ruszył w kierunku łóżka znajdującego się za delikatną, półprzezroczystą zasłoną. Nie odrywając jej od siebie, wciąż całował ją tak namiętnie i płomiennie, że sam smak jej ust doprowadzał do go skraju wytrzymałości. Przesuwał dłońmi po jej ciele, czując jak jej skóra reaguje na każdy jego dotyk, jak wciąga ją bliżej, jakby chciał zjednoczyć ich w jedno.
      Delikatnie ułożył ją na łóżku, a w momencie, gdy dotknęła miękkiej pościeli, położył ją tam, nie spuszczając wzroku z jej twarzy. Jednym ruchem zasunął żaluzje na oknie znajdującym się zaraz po lewej stronie łóżka, a nieśmiałe, lecz jaskrawe światło ulicznych lamp zdobiło twarz i sylwetkę Madeleine. Jego oddech przyspieszył, gdy patrzył na nią z zachwytem, bo z każdą chwilą była coraz piękniejsza. Ściągnął z siebie bluzę, a oczom Madeleine ukazała się naga sylwetka jego klatki piersiowej, wyrzeźbionych ramion, silnych rąk, które nie były pozbawione licznych drobnych blizn. Blizn, które pozostały jako przykra pamiątka po niezrównoważonym ojcu. Madeleine nigdy jednak nie wydawała się być tym skrępowana, wręcz przeciwnie — sprawiała, że przy niej czuł się niczym prawdziwy mężczyzna, nawet jeśli nigdy jej o tym wszystkim nie opowiedział.

      Usuń
    2. Nachylił się nad nią, delikatnie, lecz zdecydowanie ściągając z niej swoją bluzę. Pochylił się jeszcze niżej, ściągając w dół jedno ramiączko jej cienkiej bluzki, a jego palce muskały jej skórę w tak czuły sposób, że mogła poczuć to niczym dotyk samego nieba. Następnie oparł dłonie na materacu, starając się nie wywierać zbyt dużego ciężaru na jej drobnym ciele, ale jednocześnie czuł, jak całym sobą przylega do jej ciała, jej ciepło wchłaniając jak najgłębszą część siebie. Jego usta powędrowały w kierunku jej szyi, zostawiając na niej mokre ślady, które przypominały dotyk ognia, by zaraz po tym szukać kolejnego miejsca, które będzie mógł obdarzyć rozkosznymi pieszczotami, jakby każdy cal jej ciała zasługiwał na jego delikatność. Złożył czuły pocałunek na jej nagim ramieniu, czując jak jej skóra drży pod jego dotykiem. Zabrał jedną dłoń z materaca, wsuwając ją pod materiał bluzki, gdzie zaczął palcami muskać jej brzuch, delikatnie, jakby bał się, że zburzy coś pięknego, co właśnie zaczynali tworzyć. Płonęło w nim pożądanie, a namiętność pożerała jego wnętrze. Nie chodziło jednak o to, co tylko fizyczne. To nigdy nie było najważniejsze. Tej nocy chciał pokazać jej, jak bardzo ją kocha, jak mu na niej zależy. Chciał, żeby poczuła się piękna, wyjątkowa, żeby każda cząstka jej ciała była równie dopieszczona, równie zauważona, równie kochana. Westchnął, czując, jak jej ciało napiera na jego własne.

      — Zawsze będziesz moja — wyszeptał, składając czule mokre pocałunki na jej obojczykach, a jego palce wciąż rysowały delikatne linie na skórze jej brzucha, jakby chciał pozostawić tam ślad, który byłby tylko ich. — Tylko moja, Maddie. Nie oddam cię nikomu — dodał, kiedy uniósł się, by spojrzeć jej w oczy, w których odbijała się cała jego pewność, ale również każde pragnienie, które odwzajemniała. A potem, nie mogąc już wytrzymać, złączył ich usta z taką intensywnością, jakby to był ich pierwszy i ostatni raz — pocałunek, który miał mówić wszystko, czego nie potrafił wyrazić słowami.

      R. ❤️

      Usuń
  19. Uniósł głowę, gdy usłyszał jej głos – tak cichy, a jednocześnie wypełniony emocjami, które poruszyły jego serce. Prośba, która rozbrzmiewała echem w jego umyśle, zatrzymała go w pół ruchu, jakby cały świat nagle zamarł w oczekiwaniu.

    Obiecaj, że zawsze. I że tylko.
    Chase poczuł, jak coś ściska go w piersi, jakby te słowa dotknęły miejsca, które zarezerwował wyłącznie dla niej. Marzył o tym, by móc to zrobić, by móc złożyć jej tę obietnicę, której nawet czas czy przestrzeń nie byłyby w stanie złamać. Madeleine nie była tylko kolejną dziewczyną, przypadkowym punktem na mapie jego życia, który łatwo można ominąć i zapomnieć. Była kimś więcej. Kimś, kto sprawił, że jego dusza podskoczyła, gdy pierwszy raz ją zobaczył – jakby wreszcie odnalazł swój brakujący fragment, sens, którego tak długo szukał. Maddie była wszystkim. Jego szczęściem i bólem, powodem do śmiechu i do łez. Była równocześnie jego siłą i największą słabością, światłem, które rozpraszało mrok jego dni. Myśl o niej była jak oddech – niezbędna do życia, stale obecna, również wtedy, gdy jej nie było obok. Nawet ich rozłąka, te długie miesiące ciszy, nie osłabiły jego uczuć. Wręcz przeciwnie – każde wspomnienie o niej tylko bardziej rozpalało jego miłość, sprawiając, że tęsknota przybierała niemal fizyczny kształt. Nie potrafiła tego powstrzymać nawet różnica wieku czy różne etapy życia – nic z tego nie miało znaczenia, bo dla niego Maddie była jego domem.

    — Maddie — wyszeptał, a w jego głosie słychać było całe morze emocji – miłość, zachwyt, ale i odrobinę strachu. Jakby to, co czuł, było zbyt wielkie, zbyt potężne, by pomieścić w jednym sercu. Przełknął ślinę, a jego dłoń uniosła się, by delikatnie musnąć jej policzek. Kciuk przesunął się po jej skórze, ciepły i pewny, jakby chciał ją uspokoić, choć to on sam potrzebował pewności. — Zawsze — powiedział w końcu, a jego głos zadrżał, choć oczy pozostały niewzruszone. — I tylko.

    Te słowa były niczym pieczęć, wyznanie, którego nie dało się cofnąć. Pochylił się nad nią, składając na jej ustach czuły pocałunek, pełen obietnic i milczących wyznań. Madeleine była jego przeznaczeniem. Nie miał co do tego żadnych wątpliwości.
    Spojrzał w jej błękitne oczy, które lśniły niczym gwiazdy rozświetlające ciemność nocy. Były czyste, szczere, niemalże święte – tak różne od wszystkiego, co znał do tej pory. W ich głębi widział coś więcej niż pożądanie czy chwilową fascynację. Był to rodzaj ufności, której nie mógł zignorować, choć czuł, że sam nie jest godzien tego daru. Maddie wydawała mu się zbyt doskonała, zbyt delikatna, jak coś kruchego i zarazem niezłomnego, co znalazło się w jego dłoniach. A jednak to on właśnie ją trzymał i nie miał zamiaru opuścić. Czuł ciężar jej słów, ich powagę, a w jego sercu rosło poczucie odpowiedzialności – nie z obowiązku, lecz tego płynącego z miłości oddania. Rozsądek gdzieś w oddali próbował krzyczeć, że powinien przystopować, że nie ma prawa tak się temu wszystkiemu poddawać, ale Chase świadomie zignorował ten głos. Zamknął drzwi do swoich wątpliwości na głucho, jakby wreszcie zrozumiał, co naprawdę liczy się w jego życiu. I w końcu wyszeptał:

    — Obiecuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te słowa wypłynęły z jego ust niemalże jak przysięga, głosem przepełnionym surowymi, nieskrępowanymi emocjami, których już dłużej nie mógł tłumić. Madeleine była wszystkim tym, czego potrzebował – jego życiem, jego oddechem, jego szczęściem. Nie mógł już dłużej ignorować tej prawdy.
      Nachylił się i połączył ich usta w pocałunku, który płonął intensywnością jego uczuć. Był delikatny i namiętny jednocześnie, jakby próbował zawrzeć w nim wszystko, czego nie potrafił wyrazić słowami. Jego dłoń przesunęła się na jej biodro, a palce zacisnęły na nim lekko, jakby bał się, że Maddie zniknie, jeśli nie będzie jej trzymał blisko siebie. Naparł na nią swoim ciałem, pragnąc zapamiętać każdą falę ciepła, każdy drobny dreszcz, który przebiegał przez ich splecione ciała. Jego dłoń powędrowała wzdłuż jej brzucha, muskając skórę w delikatnym, niemalże wielebnym geście, a potem spoczęła na jej talii. Palce badały każdy centymetr jej ciała, jakby od nowa uczył się jej na pamięć, pragnąc zachować ten moment w swojej pamięci na zawsze. Zatrzymał rękę na jej biodrze, a kciuk leniwie przesuwał się po jego miękkiej linii, dając jej poczuć rozkosz tkwiącą w najprostszej delikatności. Chase nie potrafił traktować jej surowo w łóżku, a w tej chwili nie potrafił być niczym innym niż całkowicie jej oddanym. Maddie była dla niego zbyt cenna i zbyt wyjątkowa, by ich zbliżenie potraktować jak zwykły seks. Była przecież jak jego bogini, którą należało wielbić. Chase zresztą czerpał ogromne zadowolenie z tego, jak reagowała na każdą z jego pieszczot, jak jej ciało odpowiadało na jego dotyk. Każdy jej dreszcz, każdy urwany oddech sprawiał, że jego serce rosło w przekonaniu, że właśnie tutaj, w tej chwili, odnajduje najgłębszy sens swojego istnienia.

      — Jesteś moim wszystkim — powiedział nagle szeptem, oddychając tuż przy jej ustach. Maddie była sensem jego istnienia, całym światem, który odnalazł na nowo. A oni razem? W tej chwili stworzyli przestrzeń, która była ich schronieniem, ich bezpiecznym miejscem, wolnym od wszelkich zawirowań życia. Chase wiedział, co musi zrobić, by nigdy nie opuścili tego miejsca. By nigdy nie utracili tej chwili. — Doprowadzasz mnie do szaleństwa, Maddie — wyszeptał prosto w jej usta, a w jego głosie pobrzmiewała prawda, na którą nie potrafił już zamknąć serca. Jego dłonie powędrowały wzdłuż jej talii, a palce delikatnie zahaczyły o brzeg jej bluzki. Uniósł materiał nieznacznie, jakby pytał o pozwolenie, dając jej czas, by mogła zatrzymać to, co nadchodziło. Gdy jednak w jej oczach dostrzegł aprobatę, błogą pewność, że pragnie tego tak samo jak on, całkowicie zsunął z niej materiał. I wtedy zamarł.

      Madeleine była niemal nieziemska – delikatna, pełna subtelnego kobiecego piękna, które przyciągało go do niej jak magnes. Patrząc na nią, czuł się tak, jakby każda jej cząstka była cudem. Przeszył go dreszcz, który rozchodził się po całym ciele, zatrzymując się w jego podbrzuszu. Oczy Chase’a rozbłysły nieukrywaną fascynacją i zachwytem. Pochylił się nad nią, jakby nie mógł dłużej powstrzymać się od dotyku. Jego usta musnęły miejsce tuż pod jej obojczykiem, pozostawiając tam pierwszy pocałunek – delikatny i mokry. Powoli zjechał niżej, prowadząc na jej skórze mokre ścieżki pełne czułości i oddania. Każdy jego ruch był przemyślany, delikatny, ale jednocześnie przepełniony płomienną namiętnością, jakby chciał pokazać jej, jak głęboko ją pragnie i jak bardzo ją ceni. Jego oddech stał się płytki i nierówny, niemal łapczywy, jakby chciał wchłonąć każdy drobny szczegół jej obecności. W chwilach, gdy jego usta dotykały jej ciała, Chase czuł, że nie potrzebuje niczego więcej – tylko jej, tej chwili i jej drżącego oddechu pod jego pocałunkami.

      Usuń
    2. Delikatnie przesunął dłoń po jej talii, zatrzymując się na chwilę, by dać jej poczucie pełnego bezpieczeństwa. Z każdą pieszczotą starał się jej pokazać, że jest nie tylko kochana, ale również pożądana – że była, jest i zawsze będzie dla niego najpiękniejszą kobietą, jaka istniała. Chase wiedział, że musi uczynić tę noc niezapomnianą. Nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla niej. Pragnął, by każdy moment tej nocy wrył się w jej pamięć jako wspomnienie, które będzie nosić w sercu – noc, która przypieczętowała to, co los chciał im ofiarować na nowo.
      Dłoń Rydera zatrzymała się na jej udach, a jego oddech przyspieszył, gdy przesunął się niżej. Jego usta zaczęły obsypywać pocałunkami jej brzuch — powoli, czule, jakby każde muśnięcie było aktem uwielbienia. Chase zdawał się smakować Madeleine, jak gdyby była dla niego najcenniejszym skarbem. Jego skóra zdawała się płonąć pod dotykiem jej dłoni, które przypominały gorący ogień zapalający kolejne iskry namiętności. Maddie nie musiała robić wiele, aby doprowadzić go do granic szaleństwa. Ciche westchnienie wyrwało się z jego ust, kiedy zniżał się coraz bardziej w dół, a jego palce zaś z premedytacją zaczepiły o dolny brzeg jej ubioru. Powoli, bez pośpiechu, zsunął materiał, odsłaniając przed sobą jej ciało w samej bieliźnie. Była tak piękna, że na chwilę zamarł, jakby chciał zapamiętać ten obraz na zawsze. Jego spojrzenie błądziło po niej — pełne zachwytu i niepowstrzymanego pragnienia. Wyprostował się, by przesunąć dłonią wzdłuż linii jej dekoltu, a jego palce pozostawiły po sobie delikatny ślad czułości.

      — Jesteś doskonała, Madeleine — wyszeptał ochrypłym głosem, który był jak melodia przepełniona uczuciem. Kiedy spojrzał w jej oczy, Maddie mogła dostrzec w jego własnych coś więcej — wszechświat stworzony wyłącznie dla nich dwojga. Chase pochylił się nad nią, by złożyć na jej ustach głęboki, pełen pasji pocałunek. Jego wargi przekazały wszystko, czego nie mógł wyrazić słowami. W następnym momencie chwycił ją za nadgarstki, unosząc ją ku górze z piorunującą pewnością, bo była jego kobietą. Posadził ją na sobie, pozwalając by w swoim kroczu poczuła jak mocno jej pragnie. Jednocześnie odnalazł drogę dłonią do jej pleców. Ich twarze znalazły się tak blisko, że ich nosy ledwo się stykały, a oddechy zlały się w jedno. Jego serce biło mocno, niemal w jednym rytmie z jej własnym.

      — Trzymaj mnie mocno, skarbie — wyszeptał, układając jej dłonie na swoim karku. — Zaopiekuję się tobą, wiesz o tym, prawda? — dodał, tym razem jego głos był nie tylko czuły, ale i pociągający. Palce Chase’a zaczęły delikatnie zsuwać ramiączka jej biustonosza, a jego ruchy były wolne, jakby pragnął przeciągnąć tę chwilę, by czerpać z niej jak najwięcej. Jego usta znalazły drogę do jej szyi, gdzie zaczął ją pieścić mokrymi pocałunkami, pełnymi namiętności i czułości. Jednocześnie jego dłonie powędrowały w stronę jej nóg, subtelnie przesuwając się po ich linii, jak gdyby badał każdy centymetr jej ciała na nowo. Czuł, jak ogień namiętności rozprzestrzenia się w jego wnętrzu, rozpalając go do czerwoności. Mimo to nie spieszył się — nie chciał, aby ta chwila zniknęła zbyt szybko. Pragnął, aby każde dotknięcie, każdy pocałunek i każdy gest zapadły w ich pamięci na zawsze, tworząc wspomnienie idealnej harmonii i wzajemnej pasji.

      R. ❤️

      Usuń
  20. W tamtej chwili był gotów uwierzyć, że ich ciała były stworzone po to, by się spotkać, by w tej chwili stały się jednością. To, jak Madeleine reagowała pod ciężarem jego dotyku, jak jej oddech stawał się coraz głębszy, jak drżała pod każdym pocałunkiem, który składał na aksamitnej skórze jej szyi – wszystko to wzmagało jego doznania, popychając go do działania, jakby nic innego się nie liczyło. Ciało żadnej innej kobiety nie miało na niego takiego wpływu ani nie działało na niego w ten sposób, jak te, które trzymał teraz w objęciach. Madeleine była perfekcyjna, doskonała w każdym calu i nikt nie mógł jej tego odebrać. To było dla niego niezaprzeczalnym zaszczytem, że to właśnie on mógł dotknąć jej serca, wkraść się do niego i rozgościć tam na zawsze. Zaszczytem, że mógł delikatnie całować każdy centymetr jej ciała, smakować jej skórę, poczuć pod palcami jej gorąco, słyszeć ciche pojękiwania, których był źródłem. Te drobne dźwięki, które wydobywały się z jej ust, były jak muzyka – pełna intymności i pożądania. Właśnie to było spełnieniem marzeń prawdziwego mężczyzny – gdy jego kobieta czuła się z nim nie tylko bezpieczna, ale również kochana, piękna i pożądana. A na każde z tych uczuć, na tę miłość i tę namiętność, Madeleine Quinn zasługiwała w sposób szczególny, jak nikt inny.

    W powietrzu unosił się zapach ich pożądania. Atmosfera zgęstniała, jak gdyby pojawiła się niewidzialna mgła albo było niemal parno. Każde dotknięcie, każda minuta spędzona w jej obecności, stawała się niekończącą się falą intensywnych doznań, które zdawały się nie mieć końca. Oboje byli pochłonięci tą chwilą, w której czas zdawał się nie istnieć.

    — Uwielbiam twoje ciało, Mads — wyszeptał w przerwach między pocałunkami, które zostawiały mokre ślady na jej szyi. — Uwielbiam widzieć, czuć i słyszeć, że jest ci dobrze — dodał z mimowolnie pojawiającym się cieniem zadowolenia na twarzy. Każde jego słowo było jak obietnica, która rosła w powietrzu, napędzając ją do coraz intensywniejszych reakcji. Kiedy poczuł jej dłoń wędrującą po jego plecach aż w sam dół, zadrżał. To uczucie, że Madeleine była tak blisko jego czułego punktu, jej dłonie, tak pewne, ale i delikatne, sprawiały, że zaczynał tęsknić za nią w sposób, który wykraczał poza pragnienie, ale i wariować z rozkoszy. Tak, dotykanie, całowanie, pieszczenie Maddie było źródłem ogromnej przyjemności, ale wizja i potrzeba poczucia jej w pełni była równie kusząca. Chciał poczuć jej ciepło na sobie, by rozkoszować się połączeniem ich ciał, które było czymś tak osobistym, że każde zbliżenie miało w sobie niezapomnianą intensywność. Taniec namiętności, który teraz odgrywali, był czymś niepowtarzalnym, niemal boskim, a sam zaczął odczuwać ciężar tej elektryzującej atmosfery.
    Westchnął, wodząc palcami po jej zgrabnych dłoniach, a potem, powoli lecz pewnie, jego palce powędrowały w stronę zapięcia jej biustonosza. Poczuł ciepło jej ciała, jak rosło, gdy starał się dać jej jak najwięcej. Złożył ciepły pocałunek na jej dekolcie, drugą dłoń kładąc na jej biodrze, ściskając je nieznacznie, ale w sposób, który nie pozostawiał wątpliwości co do jego pożądania. Uwielbiał delikatność jej ciała, ale to, co czyniło ją tak wyjątkową, to jej nieprzewidywalność — ta wewnętrzna siła, która emanowała z niej i którą on chłonął z każdą sekundą ich bliskości. Uwielbiał nadawać kierunek ich zbliżeniom, ale było mu równie przyjemnie, gdy robiła to Maddie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niemniej, każde ich zbliżenie było wyjątkowe. Każde przynosiło nowe doznania, w których taniec wspólnej ekstazy stawał się wyrazem głębszego poznawania siebie nawzajem ich ciał i dusz. I choć doskonale znał każdy zakamarek jej zniewalającej sylwetki — wiedział, gdzie dotknąć, aby było przyjemnie, gdzie pocałować, aby było rozkosznie, gdzie choćby musnąć oddechem jej skórę, by ją rozpalić — to tego wieczoru było w tym coś elektryzującego, że mogli poznać się i poczuć ba nowo po tej rozłące; po tej cholernie długiej rozłące, podczas której nocami śnił o bliskości Madeleine Quinn, a którą teraz miał na wyciągnięcie ręki.

      — Pragnę cię smakować całą noc, Maddie… — wyznał, patrząc jej prosto w oczy, wciąż hacząc palcami o zapięcie jej biustonosza. Wiedział… Widział to w jej oczach – jak bardzo pragnęła, by się pospieszył, by dał jej więcej, by doprowadził ją do skraju rozkoszy. Oczywiście, że to wiedział… Ale wiedział też, ile przyjemności dawało jej, gdy dozował każde z tych doznań, gdy ich namiętność wzrastała stopniowo, gdy dzikość i żywiołowość połączeń ich ciał rozbudzała się krok po kroku… Mimowolnie uśmiechnął się zadziornie, gdy widział, jak wiele emocji maluje się na jej twarzy, jak jej oczy błyszczą z podniecenia, czując, jak jej uda ściskają się na jego biodrach, gdy sama odczuwała, jak Chase pulsuje przez jej piękno i bliskość. Westchnął prosto w jej usta. — Pragnę pokazać ci, jak bardzo jesteś moja — dodał, po czym jednym, zdecydowanym ruchem rozpiął jej biustonosz. Ściągnął jej dłonie ze swojego ciała, zdejmując z jej rąk zsunięte wcześniej ramiączka. I zapłonął jeszcze mocniej, gdy jej piersi uwolniły się. Ścisnął jedną z nich dłonią i połączył ich usta w łapczywym, namiętnym pocałunku, który wyrażał, jak mocno go podniecała. Drugą dłonią poruszył jej biodrami, tak samo jak swoimi, by dać im jeszcze więcej przyjemności.

      — Płonę przez ciebie, Mads — wypowiedział z ledwością, gdy przerwał ich namiętny pocałunek. Ponownie ułożył Maddie na pościeli, by móc mieć łatwiejszy dostęp do jej ciała. Sam pozbył się swoich spodni, tak samo jak ona, zostając w samej bieliźnie, po czym nachylił się nad jej piersiami. Zaczął je pieścić z taką czułością, a jednocześnie pasją, że sam miał wrażenie, że zaraz wybuchnie. Jedną dłonią opierał się o pościel, a drugą ścisnął na jej nodze, przyciskając ją do siebie. Słysząc, ile daje jej przyjemności, musiał się skupić, aby wytrzymać i nie kończyć tego pięknego tańca ich ciał. Nie było to łatwe, gdy Madeleine była tak niesamowita, tak nieziemska.

      Usuń
    2. Nie było to łatwe, gdy tak ją kochał. Zrozumiał, że to nie była przypadkowa miłość; nie coś, co mógłby po prostu zignorować. Była to siła, której nie da się odwrócić, tak głęboka, że zmieniała wszystko wokół niego. Madeleine była kimś więcej niż tylko kobietą, którą pragnął w tej chwili. Była jego najgłębszą tęsknotą, nie tylko fizycznym pragnieniem, ale i kimś, kto sięgał głębiej. Kochał ją w każdym sensie tego słowa – od drobnych gestów po najintymniejsze chwile, które dzielili ze sobą. Z każdym dniem uświadamiał sobie, że to, co poczuł od pierwszego spotkania, nie było tylko chwilowym zauroczeniem. To było coś, co wracało, nieustannie się rozwijało, przyciągając go do niej, jak nieodparta siła. Z każdym jej dotykiem, każdym spojrzeniem, które dzielili, czuł, że jego serce bije tylko dla niej. I choć nie rozumiał tego do końca, to wcale nie musiał – czuł to w każdej komórce swojego ciała, w każdej myśli, którą kierował ku niej. To była miłość, która zaczynała się od spojrzenia, a kończyła na duszy.

      R. ♥️

      Usuń
  21. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  22. W zupełności odpowiadało mu, że tej wyjątkowej nocy to on mógł nadawać kierunek ich zbliżeniu. Ryder z natury był mężczyzną konkretnym, asertywnym i zdecydowanym. Gdy wiedział, czego chciał, po prostu szedł w tym kierunku, bez wahania, co nie raz utrudniało mu życie wśród ludzi niezdecydowanych i obrzydliwie obłudnych. Jego osobowość była mocno zarysowana nie tylko w codziennym życiu, ale i w intymnych chwilach, gdzie nie było miejsca na wahania. Jego pewność siebie, gotowość do działania i koncentracja na celu były widoczne w każdym geście, a w łóżku objawiały się w sposób szczególny. Dominowanie nad Madeleine Quinn przychodziło mu nadzwyczaj naturalnie, jakby to była część jego istoty. Jednak nie chodziło tu o surową, samolubną dominację, jaką niektórzy mogliby sobie wyobrażać. Chase wiedział, że prawdziwa siła leży w kontroli, którą potrafił nie tylko dawać, ale i subtelnie dostosowywać do jej potrzeb i pragnień. Zamiast bezwzględnej dominacji, wprowadzał ją w stan pełnego oddania, przy jednoczesnym poszanowaniu jej pragnień. To on prowadził ją, zwalniał i przyspieszał tempo, ale zawsze z myślą, by to ona, jego księżniczka, czuła jak najwięcej przyjemności, by każdy jej oddech, każdy ruch, każde zbliżenie były pełne rozkoszy. Dla niego liczyło się to, by w pełni spełniała się przy nim, by to właśnie z nim, w tej chwili, odkrywała siebie. Chciał, by razem z nim przekraczała granice swoich własnych fantazji, aby poznawała siebie na nowo w tej przestrzeni bliskości, którą tworzyli. Chciał, by była gotowa na wszystko, nie tylko na to, co znała, ale także na nowe doznania, które mogli razem odkryć. Pragnął, by to z nim nawiązała tę nierozerwalną więź, tę nieuchwytną i niezniszczalną, która nie tylko łączyła ich ciała, ale i dusze. By w każdym geście, w każdym pocałunku, w każdej chwili razem, czuli, że to coś więcej niż tylko fizyczna przyjemność. Coś więcej niż seks, niezależnie czy delikatny, czy dziki. To był moment, kiedy nie chodziło o chwilową namiętność, ale o coś głębszego, o połączenie dwóch ludzi, które rozciąga się daleko poza granice tego, co widoczne. Chciał, by to z nim przeżywała wszystkie te niezapomniane chwile, które zostaną z nimi na zawsze, bo wiedział, że ta więź była czymś więcej niż tylko cielesnym pragnieniem. Była to obietnica, że w tym, co dzielili, znalazła się nie tylko namiętność, ale i pełna akceptacja, zaufanie, które nigdy nie zostaną złamane oraz przede wszystkim miłość.

    Jej ciche pojękiwania doprowadzały go do szaleństwa. Zdawało mu się, że coraz bardziej się od nich uzależniał, pragnąc słyszeć je więcej i więcej. Fala gorąca paliła jego ciało, a usta drżały, gdy czuł smak jej piersi. Pieścił je z tak głębokim oddaniem, jakby to wszystko miało się już nigdy nie powtórzyć, a zarazem działo się po raz pierwszy. Oczywiście, pamiętał ich pierwsze zbliżenie. Pamiętał tę noc, gdy trafili do jego mieszkania, napięcie rosło aż w końcu wybuchło, wypuszczając na wolność namiętność, która rosła w nich od miesięcy. Gdy wtedy po raz pierwszy poczuł dotyk jej skóry, myślał, że wyjdzie z siebie w krainę rozkoszy, której nigdy wcześniej nie znał. Ruchy jej ciała były hipnotyzujące, widok jej ciała, gdy okraczyła go, nadając tempo ich zbliżeniu, całkowicie rozbił go od środka. Moment, kiedy poczuł, jak otacza go swoją kobiecością, błogosławiąc go swoimi wdziękami, był chwilą, w której wiedział, że bezpowrotnie przepadł. Wiedział, że od tamtej chwili żadnej kobiety nie będzie już pożądał, bo istniała tylko ona. Madeleine. Jego piękna Madeleine, która teraz wiła się pod nim z przyjemności, którą w końcu mógł ponownie jej dać. I cholernie mu się to podobało, bo w zamian sam mógł smakować ją na nowo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W obliczu tej grudniowej nocy, gdy chłód wkradał się do jego mieszkania, nie czuł z tego nic, bo fala ciepła, która otulała ich ciała, niemal podkręcała temperaturę. Było mu duszno, krople potu spływały po jego ciele, gdy zaciskał dłonie na jej udach, wodząc językiem po jej piersiach. Chciał scałować każdy ich centymetr, tak dobrze o nią zadbać. Dotyk Maddie nakręcał go jeszcze bardziej. Oddychał głośno, gdy paznokciami znaczyła jego teren, zupełnie tak, jakby zaznaczała swój obszar. I miała ku temu pełne prawo, bo był jej i tylko jej.
      Chase. Poczuł gęsią skórkę. Tak, właśnie tego pragnął. Pragnął słyszeć swoje imię wypowiadane w akompaniamencie tonu, który świadczył o tym, jak bardzo było jej dobrze. To była melodia dla jego uszu, która motywowała go, by pieścić ją mocniej i mocniej. Jego ciało wciąż czuło wcześniejszy dotyk Maddie, jak i mokry ślad, który pozostawił jej język. Cholera, pragnął ją tak bardzo, że sam nie potrafił tego pojąć. Działała na niego hipnotyzująco, doprowadzała do skraju wytrzymałości, ale noc była długa i chciał, aby oboje ją wykorzystali.

      Gdy usłyszał jej wyznanie, serce zabiło mu mocniej. Wiedział, że tęskniła, ale kiedy to usłyszał ponownie, przyprawiło go to o dreszcze. Bo też za nią tęsknił, tak cholernie mocno, że samo ich zbliżenie o tym świadczyło. Krzyczało tęsknotą, bólem rozłąki, a zarazem szczęściem z ponownego połączenia ich dusz. Czy mogło być piękniej? Jeśli tak, to tylko z nią.

      Proszę, Chase. Mięśnie jego ciała spięły się, a on zacisnął dłonie na jej nogach, mimowolnie przyciskając ją do łóżka. To również było melodią dla jego uszu… Czuł się spełniony, wiedząc, że całkowicie mu się oddała, czując się bezpiecznie. Ufała, że nie zrobi jej krzywdy, że nie wykorzysta jej ani nie zrobi nic, z czym poczułaby się źle. Wiedząc, co przeżyła wcześniej z tym cholernym psychopatą, Chase traktował to jak prawdziwy, najcenniejszy dar. I musiał o niego zadbać, okazać wdzięczność, a nawet dać powód do jeszcze większego zaufania.

      — Jesteś taka piękna, Mads — wydukał, gdy na chwilę przestał ją pieścić. Przedramieniem lewej ręki oparł się o pościel i nachylił się nad nią, patrząc jej głęboko w oczy, gdy jej twarz wyrażała, jak bardzo było jej przyjemnie. Jej spojrzenie było znacznie bardziej mgliste niż wcześniej, a jego własne płonęło. — Rozluźnij się, skarbie — wyszeptał, składając czuły pocałunek na jej półotwartych ustach. — Zaopiekuję się tobą jeszcze bardziej — z tymi słowami powędrował prawą dłonią w dół jej rozpalonego brzucha, aż wsunął ją w jej koronkową bieliznę. Gdy poczuł miękkość jej kobiecości, sam poczuł, że podniecił się jeszcze bardziej, a jego źrenice rozszerzyły się. Uwielbiał ten moment; był dla niego ważny, bo to właśnie w tej chwili chciał, aby szczególnie czuła się bezpiecznie. — Jesteś taka cudowna… — wyszeptał, patrząc jej prosto w oczy, gdy jego palce zataczały kręgi. Płonął, widząc, jak sprawia jej przyjemność, i marzył, by ta chwila trwała wiecznie. Widząc to, czując to, w pełni uświadomił sobie, jak piekielnie, jak strasznie, jak boleśnie za tym tęsknił. Boże, zabiłby, byleby mieć Madeleine Quinn na zawsze.

      — O co prosiłaś, Mads? — zapytał, chcąc podkręcić ją jeszcze bardziej. Jego palce poruszały się delikatnie, powoli, wręcz leniwie. Chciał, aby Maddie sama wyznała mu, czego teraz chce, o czym marzy, o czym fantazjuje. Przekręcił lekko głowę, nachylając swoje ucho nad jej ustami. — Czego pragniesz, skarbie? — powtórzył pytanie z ledwością, bo sam czuł, że jest mu coraz ciężej, a jednocześnie napawał się każdą sekundą tego zbliżenia.

      R. ♥️🔥

      Usuń
  23. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  24. Świadomość, że Maddie czuła się przy nim bezpieczna, była dla niego wszystkim. To, że pozwalała sobie na pełne, czyste zaufanie, było dla niego źródłem nie tylko dumy, ale i odpowiedzialności, której wcale nie traktował lekceważąco. Nie, gdy wiedział, przez co przeszedł jej umysł i ciało… To piekło, które Hatfield spowodował, sprawiało, że płonął nienawiścią względem tego człowieka. Jednocześnie jednak Chase pragnął zburzyć jego pozostałości własnymi rękoma, kawałek po kawałku, aby Madeleine już nigdy nie musiała wracać myślami do tamtego koszmaru.
    To właśnie zaufanie Maddie, w całej swojej kruchej naturze, tak bezbronnej i łagodniej, było dla niego największym darem. Nie było to dla niego coś oczywistego ani nie uważał go zależą coś łatwego do zdobycia. Wręcz przeciwnie, przypominało to delikatne szkło, które trzymał ostrożnie w swoich dłoniach, z pełną świadomością, że jeden zły ruch mógłby wszystko zniszczyć. Decyzja o rozłące była takim złym ruchem, nadwyrężyła jej zaufanie względem niego, ale nie na tyle, by to szkło musiało pęknąć w drobne kawałki. Ich miłość była zbyt silna, przetrwała więc te próbę. Ale teraz Chase nie miał zamiaru popełniać tego samego błędu. Nawet jeśli widział w niej kobietę silną i zdeterminowaną, to dostrzegał w niej również tę cichą wrażliwość – tę, którą zdołała ukryć przed światem, lecz przed nim ją odsłoniła, na zawsze przypieczętowując mu rolę kogoś, kto będzie chronił ją przed całym złem tego świata.
    Chase wiedział, jak cienka jest granica między pragnieniem a strachem, między przyjemnością a lękiem, i właśnie dlatego dbał o każdy jej oddech, każdą reakcję, każdy moment, gdy czuł, że przejmuje pełną kontrolę, a ona daje mu siebie w najczystszej formie. Czuł całym sobą, że to nie jest tylko fizyczne połączenie, lecz coś, co przełamywali wszelkie bariery. Czyli, że dawał jej coś, czego potrzebowała – poczucie, że jest ważna, piękna i wyjątkowa; że w ich świecie nigdy nie będzie miejsca na przemoc ani strach. Te odczucia chciał w niej utrzymać, bo to, że tak się czuła, było dla niego najważniejsze. Siłą rzeczy, Chase wiedział, że Maddie jest jego, a on jest jej, i w tej prostocie, w tej surowej prawdzie, kryło się wszystko, na czym mu zależało.

    Gdy blondynka mu się oddawała, czuł dumę, ale nie z powodu dominacji, a dlatego, że ufała mu na tyle, by pozwolić sobie na ten krok. Mogła z łatwością przejąć rolę, ale nie musiała, bo nawet teraz, gdy to on nadawał kierunku i tempa ich zbliżeniu, Maddie wciąż trzymała go w żelaznym uścisku, bo wszystko, zupełnie wszystko, robił dla niej. Był niewolnikiem swojej bogini – swojej Maddie. Blondynka była dla niego kimś więcej, zdecydowanie przekraczała wszelkie definicje kobiety, jaką kiedykolwiek znał. Była silna, ale i łagodna. Była wszystkim, czego pragnął. I wiedział, że nigdy nie pozwoli jej odejść.

    Widząc ją, jak wije się z przyjemności, jak swoimi podniecającym jękami rozbudza i dotyka każdy nerw w jego ciele, płonął pożądaniem jeszcze bardziej. Tak cholernie podobała mu się myśl, że doprowadzał ją do skraju wytrzymałości, że pozwalał poczuć nowe doznania, odkrywać nowe, dotąd nieznane sobie granice. Sam głęboko wierzył, że właśnie na tym polega prawdziwa bliskość między dwojgiem kochających się ludzi — na miłości w jej najczystszej postaci. Miłości, która splata nie tylko ciała, ale i dusze, pozwalając im doświadczyć pełni emocji, od zachwytu i czułości, po pasję i absolutne spełnienie. Spełnienie, którym pragnął tej nocy obdarować Madeleine Quinn.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cholera, była taka miękka i ciepła. Miał wrażenie, że zaraz spłonie i zostanie po nim tylko popiół. Widząc wyraz twarzy Maddie, w środku niego działo się tornado emocji. Była taka jego i tak dobrze pokazywała, co z nią robi i ile daje jej to przyjemności. Maddie była tak niewymuszenie seksowna i kobieca. Każdy jej ruch, który automatycznie rozbudzał w nim jeszcze większy płomień pożądania, wydawał się przychodzić jej tak naturalnie, co jeszcze bardziej go nakręcało. Zaczął oddychać głęboko.

      — Skarbie, tak uwielbiam gdy mówisz moje imię — te słowa wybrzmiały z jego ust z ledwością, niemal bezgłośnie. Jego głos był ochrypły. Przybliżył się do jej ucha — Uwielbiam, gdy mówisz je, gdy jest ci dobrze… Ale ty chyba o tym wiesz, prawda? — dodał szeptem, a jego palce przyspieszyły. Tym razem zataczał dużo szybsze i głębsze koła, drażniąc jej łechtaczkę. Mógł przysiąc że czuł każdą wibrację jej ciała, gdy dotykał te jakże wrażliwe i kluczowe miejsce. Cholera, tak bardzo chciał, żeby było jej przyjemnie.

      Błagam… Nie mogę. Na jego twarzy mimowolnie pojawił się cień zadowolonego uśmiechu, bo wiedział, co te słowa oznaczały. Maddie chciała więcej, chciała poczuć go w sobie, chciała otoczyć jego męskość własną kobiecością, tym samym łącząc ich ciała w jedno. Chciała też pozostawić zakamarki swojej duszy tajemnicą, jak gdyby wstydziła się tego, co działo się w jej umyśle. A przecież nie musiała, nigdy, nie przy nim – nie, gdy był tutaj dla niej, kochał ją tak szalenie i była dla niego tak doskonała. Nic, zupełnie nic, nie sprawiłoby, że przestałaby taka być albo że przestałby ją kochać.

      — Nie wstydź się, skarbie — wyszeptał, tym razem już patrząc jej w oczy i ruszając palcami jeszcze szybciej. Stróżki potu spływały po jego skroni coraz obficiej, zdradzając jego silne podniecenie, gdy ruch jego dłoni był jeszcze szybszy, a widok jej rozchylonych ust, z których wydobywały się pojękiwania… Cholera, Mads, oszaleję, pomyślał, gdy widział to wszystko
      Nagle przerwał. Przesunął dłoń jeszcze niżej i wsunął palce do jej środka. Była taka mokra, tylko dla niego, w pełni gotowości, by mógł w końcu połączyć ich ciała we wspólnym tańcu pasji, namiętności i miłości. Ale to jeszcze nie był czas, jeszcze trochę, jeszcze chwila.

      — Podoba ci się, Mads? — zapytał, gdy zaczął poruszać najpierw powoli, a później dużo szybciej swoimi palcami, choć w duchu zaczął marzyć już o czymś innym. Wsunął dłoń pod jej plecy i przytulił ją do siebie, czując jak jej wdzięki otulają jego nagą skórę. Oddychał szybko i ciężko, nie zaprzestając ruchu swoich palców. — A może chcesz więcej? — zapytał, przerywając tak nagle, niemal bezczelnie, zabierając jej źródło przyjemności, które teraz tak obficie od niego dostawała. Tak, droczył się z nią, ale wiedział, że to lubi, bo z każdym kolejnym krokiem dawał jej jeszcze większą przyjemność.
      Podniósł się i jednym ruchem pozbył się jej bielizny, mając już jej piękne, zapierające dech w piersiach ciało w pełnej okazałości. Patrzył na nią z zachwytem, z cieniem uśmiechu na twarzy, gdy delikatnie swoimi dłońmi rozszerzył jej uda, by zrobić sobie łatwiejszy dostęp. Nachylił się nad jej kobiecością i zaczął składać czułe lecz mokre pocałunki wewnątrz jej ud, ściskając palce na skórze jej nóg. Był już coraz bliżej tego, by dać jej to, o czym oboje marzyli. Jeszcze tylko chwila.

      R. ❤️🔥

      Usuń
  25. Nie potrafił znaleźć słów, by opisać, jak głęboko poruszała go Maddie. Wszystko, co mówiła, każdy jej gest, każde spojrzenie błękitnych oczu – wszystko to budziło w nim uczucia, które przez lata wydawały mu się martwe. Przez długi czas żył w przekonaniu, że bliskość jest dla niego tylko iluzją, czymś nieosiągalnym, a zaufanie to jedynie zaproszenie do bólu i zranienia. Nie wiedział, kiedy zaczął odcinać się od ciepłych, czułych emocji – czy wtedy, gdy zrozumiał, że matka nigdy nie stanie w jego obronie, czy może w tych chwilach, gdy ojciec po raz kolejny znęcał się nad nim, pozostawiając blizny, które nigdy się nie zabliźniły. Może było to wtedy, gdy widział, jak miłość bywała wykorzystywana jako broń, narzędzie do realizacji egoistycznych celów, czy w momencie, gdy sam porzucił swoje siostry, odcinając się od tego, co kiedyś było dla niego najważniejsze. A może każde z tych doświadczeń po trochu zbudowało w nim strach przed własnymi emocjami, popychając go ku logice i asertywności.

    Maddie jednak pozwoliła mu wejrzeć w głąb swojej duszy i zrozumieć, że jego serce, mimo wszystkiego, co przeszło, pragnęło kochać – i to nie byle kogo. Pragnęło kochać . To właśnie ona sprawiła, że po raz pierwszy od dawna czuł i rozumiał, że nie musi niczego udowadniać, że nawet z całym swoim bagażem jest zdolny do miłości i zasługuje na to, by być kochanym. Dotychczas uważał, że miłość to pułapka, że ludzie kochają tylko po to, by w końcu odejść. Ale Maddie pokazała mu, że jest inaczej – że miłość potrafi być piękna, delikatna, a zarazem mocna. Rozbiła jego grubą skorupę, wkradając się do jego serca, by pozostać tam na zawsze.
    Teraz Chase wiedział to już na pewno – jeśli los kiedykolwiek chciałby ich zranić, jeśli piekielnie i dogłębnie rozdzieliłby ich drogi, to nigdy nie pokochałby nikogo tak, jak kochał Madeleine Quinn. To ona pokazała mu, że przeszłość, choć bolesna, nie musi go definiować. Przy niej poczuł po raz pierwszy, że rany, które nosił, nie stanowią o jego wartości, a ona chciała go takim, jakim naprawdę był – z jego niedoskonałościami, właśnie takiego prawdziwego i nieidealnego. A jednocześnie był szczęśliwy ponad miarę, czując, że może stworzyć dla niej świat, w którym czułaby się bezpieczna. Przy nim Maddie nie musiała być ciągle silna, nie musiała bronić się przed światem, ukrywać się za twardą skorupą, stąpać z determinacją po twardym gruncie rzeczywistości. Nie musiała wypowiadać słów ostrych jak brzytwa, które stawiały mur między nią a otoczeniem. Przy nim mogła być delikatna, łagodna, spokojna. Mogła odnaleźć w sobie ten cichy zakątek, o którego istnieniu być może sama zapomniała. I to było dla niego czymś niewyobrażalnym – widzieć, jak otwiera się przed nim w pełni, jednocześnie nadal wywołując w nim tak silne emocje, że czasem czuł, jak traci grunt pod nogami. Maddie trzymała go w żelaznym uścisku – nie tylko ciałem, lecz swoją obecnością, emocjami, miłością. I Chase wiedział już na pewno – jeśli miłość była ryzykiem, to Maddie była jedyną osobą, dla której chciał i był gotów je podjąć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widząc jak tonie w rozkoszy, to było dla niego w tamtej chwili największą nagrodą. Działał na nią jak nikt inny, zabierając ją do wymiaru przyjemności i podniecenia, w których nigdy nie była. Każda część jej ciała, każdy milimetr skóry, znał dotyk jego dłoni i smak jego ust, bo Madeleine cała była dla niego najważniejsza. Chciał sprawiać przyjemność każdej jej cząsteczce, chwila za chwilą, powodując, że wiła się pod nim z przyjemności, krzycząc jego imię. Płonął, dosłownie wariował, gdy widział i sam przekonywał się, że był dla niej nie tylko dobrym partnerem, ale i świetnym kochankiem. Ona jednak wcale nie była mu dłużna – sam jej dotyk, palce wplątane w jego blond włosy, jej jęki i reakcje czyniły ją tak cholernie kobiecą, pociągającą i seksowną, że nie potrafił sobie z tym poradzić. Był szczęściarzem mając Madeleine Quinn za swoją kobietę.

      Nie przestawał całować jej wewnętrznej strony ud, sukcesywnie zbliżając się do jej kobiecości. Och, zastanawiał się jak smakowała… Dobrze to pamiętał, oczywiście, przecież niejednokrotnie pieścił ją językiem, doprowadzając do tak ogromnych stanów ekstazy, że nie byli w stanie opisać tego słowami. Dlaczego więc tym razem miałby jej tego nie dać? Oczywiście, że wiedział, że Maddy chce więcej. Jej błagania tak cholernie go podniecały i pobudzały do tego, by dawał jej właśnie to więcej, by w każdym stopniu mogła doznawać rozkoszy, by jej orgazm był po prostu nieziemski, nawet jeśli sam tak cholernie buzował, że miał wrażenie iż zaraz wybuchnie.
      Najważniejsza była dla niego jednak Maddie, jej rozkosz i przyjemność. Ułożył więc swoją twarz przed jej kobiecością, a dłonie ułożył na jej biodrach, przyciskając ją nieco mocniej do pościeli, tym samym unieruchamiając jej ruchy. I zaledwie tylko chwilę później miał wrażenie, że zaczął dosłownie płonąć, jakby był w ogniu, czując znów jak smakuje jej kobiecość, gdy włożył język do środka. To bylo niesamowite. Wiedział, że nie wytrzyma tak zbyt długo, był zbyt podniecony, ale chciał jednocześnie tak dobrze przygotować ją na to, co miało być punktem kulminacyjnym ich zbliżenia.
      Poruszał językiem szybko i konkretnie, trzymając ją tak mocno, że aż palce mu siniały. Mógł się od tego uzależnić – od jej smaku, od jej ciepła, jej wilgotności, od tego jaka była słodka i ciasna. Pragnął mieć ją cały czas, chciał aby ta chwila zatrzymała się i trwała tak długo, aż nacieszy się nią w pełni – gdyby jednak było to możliwe, trwaliby tak wiecznie, bo nigdy nie byłby w stanie nasycić się Madeleine Quinn.
      I nagle przerwał. Wysunął z niej język i wyprostował się. Konkretnie, wręcz z dziką pewnością siebie, pozbył się swojej bielizny, tym samym pokazując blondynce jak bardzo jej pragnął. Nachylił się nad nią, mając twarz tuż nad jej. Nie musiał nic mówić, jego oczy, usta, każda rysa jego twarzy wyjawiała, co teraz czuł i jak piekielnie marzył o Maddie.
      Wszedł w nią konkretnie, tak głęboko, że już samo to sprawiło dla niego tak wielką przyjemność, że miał wrażenie jakby znalazł się w innym, niematerialnym wymiarze rzeczywistości. Pchał biodrami zdecydowanie, ściskając jej pośladek, a drugą rękę opierając o pościel. Z jego ust wydobywały się głębokie, ciepłe oddechy przerywane pojedynczymi pojękiwaniami. Jej kobiecość otuliła go tak dobrze, że marzył o tym, by w niej wybuchnąć i poczuć z nią w tym samym czasie ten największy poziom przyjemności.

      Usuń
    2. — Och, Mads… Cholera… — wydukał z ledwością, poruszając się coraz szybciej. Kochał ją. Kochał, kochał, kochał. Tak bardzo ją kochał, że gdyby opuściła go resztka rozsądku i przytomności, prawdopodobnie by jej to wyznał. Bo pragnął, aby to wiedziała, chciał aby tym razem była świadoma, że tak jest i to, co względem niej czuje, to czysta, najpiękniejsza, najprawdziwsza miłość. Gdy jednak spojrzał jej głęboko w oczy, zrozumiał to – ona już o tym wiedziała.
      Patrzył jej głęboko w oczy, ściskając swoje dłonie na jej ciele jeszcze bardziej, aż nagle poczuł, że jest blisko. W końcu to nieuchronne się wydarzyło — osiągnął punkt kulminacyjny przyjemności, z nią. Z Madeleine, jego przesłodką Maddie.

      R. 🔥❤️

      Usuń
  26. Opadł bezwiednie, z ledwością utrzymując się na przedramieniu obu rąk. Całe ciało drżało mu z rozkoszy do tego stopnia, że nawet struktura ciemnej pościeli mrowiła go w skórę, a nieśmiało przebijające się przez szpary w żaluzjach światło nowojorskiej nocy niemal go oślepiało. Oddychał ciężko, lecz powoli, czując jak krople potu spływają po całym jego ciele jako odpowiedź na ten niesamowity, wręcz nieskazitelny akt ich zbliżenia. Każdy seks z Maddie był wyjątkowy i cudowny, ale zdawało mu się, że właśnie ten zapamięta szczególnie. Widok jej słodkich ust, które jęczały w rytm rozkoszy czy przymrużonych z przyjemności oczu, które wywróciły się z ekstazy, gdy oboje doszli w tym samym momencie, niewątpliwie miało wniknąć w jego pamięć na zawsze. Zupełnie tak samo, jak słodki smak jej kobiecości czy ciepło, którym go otoczyła. W rzeczywistości każda sekunda ich zbliżenia, każdy wyrazisty obraz tej nocy, pozostanie z nim na zawsze. Zadrżał na samą myśl o tym, mimowolnie wsuwając dłonie pod jej plecy, by móc połączyć ich ciała w objęciu, a sam zanurzył swoją twarz w zagłębieniu jej szyi. Zaciągał się zapachem jej perfum, które mieszały się z ciężką, namiętną aurą unoszącą się w powietrzu. Smak jej skóry dotarł do jego ust, gdy muskał ją swoim gładkim oddechem, a przez jego ciało przeszły dreszcze. Tak bardzo ją kochał.
    Uniósł się nieznacznie, by móc spojrzeć na jej piękną twarz, która lśniła w obliczu nocy. Jej palce delikatnie głaskające jego skroń działały na niego wręcz uspokajająco, powodując że na jego twarzy majaczył uśmiech, a oczy przymrużyły się. A potem usłyszał te magiczne, cudowne słowa.

    Ja też cię kocham, Chase.
    Jego oczy w momencie otworzyły się szeroko, by po chwili zaszklily się. Przez dłuższą chwilę przetwarzał, co usłyszał, czy umysł i wyobraźnia nie mieszały mu marzeń z rzeczywistością. I w końcu zrozumiał, że to, co usłyszał, było prawdą, a ton Madeleine, który towarzyszył jej przy tym pięknym choć niespodziewanym wyznaniu, rozkleił jego serce. Na jego twarzy pojawił się cień wzruszającego uśmiechu.

    — Na zabój, skarbie — wyszeptał, opierając swoje czoło o jej. Zamknął oczy, gładząc czule jej policzek. — Na zawsze, całym sobą, kocham cię, Madeleine Quinn.

    Gdy wypowiedział te słowa, przez jego ciało przebiegł przyjemny dreszcz – mieszanka ulgi i podekscytowania. Przez tyle miesięcy, tak strasznie długo, marzył o tym, by móc je w końcu wypowiedzieć na głos. Ich dusze zdawały się wyznać sobie miłość już dawno, bez potrzeby używania słów, a jednak oboje uciekali od tej prawdy, nie do końca rozumiejąc, dlaczego. Teraz jednak, pod osłoną tej grudniowej nocy, która stała się ich milczącym świadkiem, w końcu się odważyli, jak gdyby gwiazdy same zapisały im tę noc – noc, która właśnie teraz, na ich oczach, stawała się najważniejsza w ich życiu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tym wyznaniem otworzyli nowy rozdział swojej historii – rozdział, od którego nie było już odwrotu. Chase Ryder nie rzucał słów na wiatr, a już zwłaszcza tych dwóch, które niosły ze sobą tak ogromną moc: kocham cię. Traktował je poważnie, wręcz z pewnego rodzaju czcią, bo wiedział, że kryła się w nich przysięga, której nie wolno złamać. Jego tak zawsze oznaczało tak, a jego deklaracje miały w sobie niewzruszoną pewność, której nie dało się podważyć. To wyznanie nie było więc przypadkiem ani pustym wypełnieniem ciszy. Nie było sposobem na zyskanie czasu czy ułudą, która miała odwrócić uwagę od czegoś niewypowiedzianego. Te słowa były prawdą. Skoro więc w końcu wypowiedział upragnione kocham cię do kobiety swoich marzeń, to zdawał sobie pełną świadomość z tego, że oddał Madeleine swoje serce, a w zamian otrzymał jej własne – a to było największym błogosławieństwem. Miał zamiar o nie dbać, strzec go i pielęgnować, bo teraz to, co ich łączyło, było czymś znacznie większym niż dwoje ludzi próbujących odnaleźć się w świecie.
      Chciał, by Maddie poznała go jeszcze lepiej, by zrozumiała, dlaczego tak często uciekał w samotność, dlaczego prostota życia miała dla niego większą wartość niż skomplikowane ścieżki i dlaczego przez tak długi czas otaczał się murami, które ona już dawno zburzyła. Pozwolił sobie otworzyć przed nią swoje serce, prawdziwą twarz, najgłębsze zakamarki duszy – tak, jak ona zrobiła to przed nim. Czuł to całą swoją istotą, że z każdym dniem będzie ją kochał coraz bardziej. Wiedział, że w końcu odważy się stanąć na pierwszym planie i wykrzyczeć światu, że kocha Madeleine Quinn, a nic ani nikt nie będzie w stanie ich rozdzielić. Pragnął zabrać ją tam, gdzie tylko chciałaby się znaleźć, tańczyć z nią o północy w salonie, robić z nią wszystko, co ją uszczęśliwia, bo jej uśmiech i radość były dla niego najwspanialszym widokiem na świecie. Marzył o tym, by każdego dnia, w każdej chwili, chwalić ją i czcić, przynosić jej rozkosz, przyjemność, ale i błogi spokój, i łagodność. Chciał budzić się przy niej każdego poranka, składać czuły pocałunek na jej czole przed wyjściem do pracy, wracać do domu, który pachniał Madeleine Quinn. Wyobrażał sobie ją u swojego boku, jako swoją żonę, może matkę swoich dzieci – a może jako ukochaną partnerkę, z którą we dwoje będą odkrywać świat. Pragnął poznać jej marzenia, plany na przyszłość, bo każde z nich chciałby dla niej spełnić. Jego ambicje, choć nadal były dla niego ważne, w tej chwili stały się bardziej zrównoważone. Wiedział, że sukcesy zawodowe wciąż miały swoją wagę, ale teraz potrafiłby je poświęcić, gdyby tylko mógł uczynić ją najszczęśliwszą kobietą na świecie. Oczywiście, wiedział, że Maddie nigdy by tego od niego nie wymagała, z tą swoją skromnością i pokorą, która zdobiła jej uczucia do niego. Ale on byłby gotów zrobić to dla niej, bez wahania. I cokolwiek miało wydarzyć się dalej, Chase chciał wierzyć, że to cokolwiek będzie ich własnym żyli długo i szczęśliwie.

      Uniósł się lekko, jedną ręką delikatnie podnosząc jej drobne, pełne wdzięku ciało, by z łatwością odsunąć pościel, która leżała pod nimi. Gdy to zrobił, sam odwrócił się na plecy, a potem z płynnością i pewnością przyciągnął Maddie do siebie, układając ją okrakiem na swoich biodrach. Ciało ponownie mu zadrżało, gdy poczuł miękkość jej kobiecości na sobie, przez co zaczęło mu nieco bardziej pulsować w żyłach. Osłonił dół jej ciała ciemną pościelą, a sam ułożył dłonie na jej jędrnych pośladkach, ściskając je delikatnie. Absolutnie nie miał zamiaru pozwolić jej cokolwiek na siebie założyć, bo pragnął całą noc napawać się widokiem jej wdzięków. Miała tak dużo naturalnych atutów… Westchnął, z zachwytem i podziwem lustrując jej ciało, gdy kołysał delikatnie jej biodrami. To prawda, że byli już po zbliżeniu, ale nie oznaczało to, że dalej nie mógł dawać jej rozkosznej przyjemności.

      Usuń
    2. — Jesteś taka piękna, Maddie, naprawdę. Nigdy nie przestaniesz mnie zachwycać — wyszeptał, patrząc jej prosto w oczy. — Lubię, gdy tak na mnie siedzisz, wiesz? — wyznał, uśmiechając się zadziornie, wciąż kołysząc jej biodrami. — Jak moja królowa… — powiedział, a jego wzrok stał się bardziej intensywny, pełen podziwu, ale jednocześnie i czułości. Jego dłonie delikatnie przesunęły się po jej nogach, a on nie mógł oderwać oczu od jej twarzy, której blask sprawiał, że serce biło mu szybciej. Całą sobą odczuwał, jak bardzo ją kocha i jak wielka była dla niego jej obecność.

      I see you and I'm devoured…
      R. ❤️

      Usuń
  27. Gdyby tamtej nocy, gdy po raz pierwszy zobaczył Maddie — zranioną i straumatyzowaną — ktoś powiedział mu, że ponad rok później zakocha się w niej i rozpocznie z nią płomienny romans, pokręciłby głową i powiedział stanowcze niemożliwe. Nawet jeśli już wtedy, choć sam nie był tego świadom, coś w jego duszy drgnęło na jej widok, a serce podskoczyło, jakby wiedziało, że chce ochronić ją przed całym światem i podarować jej to upragnione szczęście, o którym krzyczały przestraszone oczy Maddie, wciąż powiedziałby to samo niemożliwe. Cała ta relacja naruszała przecież nie tylko jego etykę zawodową, ale również mogła zniszczyć jego wiarygodność jako policjanta. Odbiłaby się na nim, na Maddie i na całym departamencie. Gdyby wtedy, tamtej nocy, ktoś mu powiedział, że kobieta, która była ofiarą w sprawie, którą prowadził, stanie się tą, która odda mu nie tylko swoje ciało, ale przede wszystkim serce, uznałby to za absurd. Gdyby dodano, że on sam zrobi dla niej to samo — zaniemówiłby.

    Jednak Maddie pojawiła się w jego życiu i wszystko zmieniła. Tamtego dnia, gdy ich drogi się rozeszły, zabrakło mu odwagi. Zamiast uczuć wybrał logikę, tłumacząc sobie, że to, co czuje, jest niemożliwe do pogodzenia z jego obowiązkami. Nie chciał, by Maddie stała się celem plotek, oskarżeń i szykan. Nie chciał, by ktoś pomyślał, że ich związek narodził się jeszcze podczas śledztwa, jako element manipulacji. Wiedział, że ludzie potrafiliby rzucać takie oskarżenia, nie zważając na prawdę. Chciał jej tego oszczędzić. Nie dlatego, że nie wierzył w jej siłę — wiedział, że Maddie była silniejsza niż mogłaby przypuszczać. Był pewien, że zniosłaby to wszystko, mając u boku mężczyznę, którego kochała – jego. Jednak jako trzydziestopięcioletni mężczyzna z bagażem trudnych doświadczeń wiedział, jak wiele przeciwności stało na drodze ich uczucia. Plotki były tylko początkiem. Reprymenda od przełożonych, a może nawet postępowanie dyscyplinarne, to wszystko było zbyt realnym zagrożeniem.
    Dlatego te kilka miesięcy temu, gdy rozstawał się z Maddie, tłumaczył sobie, że robi to dla jej dobra. Że kieruje nim odpowiedzialność, nawet jeśli jego serce pękało na kawałki. Nawet jeśli od tamtej pory każdego dnia zmagał się z piekłem tęsknoty. Nawet jeśli wiedział, że w głębi duszy nie był to wyraz odpowiedzialności, ale brak odwagi, ukryty za płaszczykiem profesjonalizmu lęk, który kazał mu postawić nie ponad wszystko, co mówiło tak.
    Nic z tego nie było jednak w stanie powstrzymać nieuchronnego. Wbrew etyce, wbrew innym, wbrew logice i rozsądkowi, wbrew NYPD, wbrew traumom i obawom — ich stęsknione serca odnalazły drogę powrotną do siebie. Wystarczyło, by Madeleine weszła do jego samochodu, by ich dusze złączyły się w nierozerwalnym uścisku, tak mocnym, że żadna siła nie była w stanie ich rozdzielić. A ta trwająca, najintymniejsza jak dotąd noc związała ich na zawsze. A od tego nie było już odwrotu; nie wtedy, gdy wypowiedzieli dwa najważniejsze słowa, tę cichą, lecz silną przysięgę oddania i wspólnej wieczności – Kocham cię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Czy zatem kochanie mogło być zbrodnią? Jeśli tak, Chase Ryder był gotów zostać przestępcą. Był gotów zaryzykować wszystko, byle tylko mieć Madeleine w swoich objęciach na zawsze. A świat? Świat musiał zrozumieć, że była jego kobietą i że to, co ich łączyło, nie miało żadnego związku z jej przeszłością. Madeleine Quinn była dla niego najważniejsza, niezależnie od okoliczności, w których los zdecydował się ich połączyć.
      Patrzył na nią więc z ogromną czułością, z radością i dumą, które zdawały się tańczyć w jego sercu. Jego wyraz twarzy złagodniał, gdy spojrzał głęboko w jej oczy, tak jakby pragnął na zawsze zapamiętać tę chwilę, a potem powiedział:
      — Kocham cię, Madeleine. Na zabój. Na zawsze, całym sobą.
      I naprawdę był gotów sprostać tej obietnicy. Nie był głupcem, choć w tej chwili poił się aurą zachwytu i magii tej niezwykłej nocy. Był jednak wciąż tym samym mężczyzną – świadomym i dojrzałym. Wiedział, że każda decyzja, szczególnie ta dotycząca ich przyszłości, będzie miała swoje konsekwencje. Nie mógł obiecać, że nigdy nie nadejdą chwile próby. Nie mógł zaręczyć, że nie pojawią się kłótnie czy trudności, które rzucą wyzwanie ich miłości. Ale jedno mógł jej przysiąc — że zawsze będzie ją kochał. I że będzie walczył, nawet jeśli miało to oznaczać walkę z samym sobą. Chciał, naprawdę chciał wierzyć, że los pisał im wspólną spokojną przyszłość, gdzie staną się dla siebie rodziną.
      Ponad to, był gotów złożyć jeszcze większą ofiarę. Jeśli oznaczałoby to, że mógłby mieć Madeleine w swoim życiu na zawsze, odszedłby z NYPD. Tak, kochał swoją pracę. To była jego misja, jego sposób na życie. Ale Madeleine kochał najmocniej. Cholera, zawładnęła nim całkowicie. Wślizgnęła się w jego serce niemal niepostrzeżenie, zagnieździła się tam i podporządkowała sobie całą jego duszę. Maddie była jego panią. Była jego królową, jego boginią. Była jego całym światem. Jego życiem.. Nie mógł pozwolić na to, aby zniknęła. Gdyby teraz go opuściła, wiedział, że nie odzyskałby jej już nigdy. Jej dusza i serce były najcenniejszym darem w jego życiu. Najpiękniejszym i najważniejszym. Nie miał zamiaru zawieść jej zaufania. Po prostu nie mógł.. Była dla niego wszystkim. I choć wiedział, że ich miłość nie będzie łatwa, był gotów iść pod prąd, walczyć z całym światem — byle tylko chronić to, co mieli. Co więcej, był gotów iść za nią na koniec świata, bo to Madeleine Quinn była jego domem.

      Gdy Maddie rozkosznie rozgościła się na jego biodrach, odnajdując z nim ten idealny, wspólny rytm, jego serce zabiło mocniej, jakby chciało wyrwać się z piersi. Każdy jej ruch, każdy cichy oddech, który wydobywał się z jej ust, rozbudzał w nim na nowo pragnienia, które zdawały się nie mieć końca. Patrzył na nią z nieskrywanym zachwytem, obserwując delikatne linie jej ciała i subtelne drżenie jej skóry. Była absolutnie piękna; nic na świecie nie mogło równać się z tym widokiem.
      Tak, Chase wiedział, że nie był jej pierwszym. Ale głęboko w sercu pragnął być jej ostatnim. Ta myśl napawała go pewną dumą i satysfakcją. Chase miał świadomość, że jako kochanek otworzył przed nią drzwi do wymiaru przyjemności, o których wcześniej mogła tylko marzyć. Był pierwszym, który pokazał jej coś więcej, coś zdecydowanie głębszego niż zwykły seks. I ta świadomość dodawała mu pewności siebie. Cóż, w łóżku Chase Ryder był zawsze pewny swoich umiejętności. Tutaj nie było miejsca na wahanie ani niepewność. Każdy jego dotyk, każdy ruch był przemyślany, pewny i pełen pasji. Wiedział, że jest dobry — i ta pewność pozwalała mu całkowicie skupić się na Madeleine. To ona była jego celem. To jej pragnął dać wszystko, co najlepsze.

      Usuń
    3. Patrząc na Maddie w tej chwili, czuł coś więcej niż tylko fizyczną rozkosz. Była dla niego wszystkim, a każdy jej oddech, każdy drżenie, każde spojrzenie sprawiało, że pragnął dać jej jeszcze więcej na nowo. Pragnął, by ta chwila trwała wiecznie, by Maddie już nigdy nie miała wątpliwości, że jej miejsce jest tylko przy nim. Tylko w jego ramionach. Tylko z nim.
      Dotyk jej palców na jego skórze jednocześnie go rozpalał i relaksował. Robiła tak wiele, a zarazem tak niewiele, tym samym pokazując, jak potężną władzę miała nad całym jego istnieniem. Na jego twarzy majaczył delikatny uśmiech, a źrenice kurczyły się i rozszerzały, gdy obserwował blondynkę – to, jak jej piersi płynnie poruszały się z każdym ruchem jej ciała na jego własnym, jak unosiły się i opadały pod wpływem to wolniejszego, to przyspieszonego oddechu. Jak jej lśniące blond włosy idealnie okalały nagie ciało, jak skóra jej nóg rozpalała jego. Westchnął mimowolnie, gdy przesunęła się w jego stronę, a jej dłonie oparły się na jego ramionach. Poczuł jej skórę na swojej. Przepadł.

      — Zdecydowanie, kochanie, podoba mi się ta wizja — wyszeptał, odwzajemniając jej spojrzenie. Swoje dłonie wciąż trzymał na jej jędrnych krągłościach, czując ciepło w podbrzuszu, bo brak bielizny zdecydowanie dawał się odczuć. W końcu zabrał jedną dłoń, przesuwając ją wzdłuż linii jej talii, aż dotarła do jej szyi, którą delikatnie ścisnął. — Moja piękna… — wymruczał prosto w jej usta, po czym połączył je w głębokim pocałunku. — Możesz tej nocy robić ze mną, co tylko zechcesz — dodał, gdy ich usta na chwilę się rozdzieliły.

      You're the reason that God made a girl… ❤️
      R. 💗

      Usuń
  28. Może nie znali się na tyle długo, by zgłębić siebie nawzajem do samego końca, ale to wcale nie przeszkadzało ich relacji. To prawda, że swoje ciała znali wybitnie dobrze – Ryder wiedział, jak poruszać się po mapie jej pragnień, jakby robił to od zawsze. I choć fizyczna bliskość była jednym z filarów ich relacji, nie była jedynym. Przed poznaniem Madeleine nie potrafił budować trwałych więzi. Związki były dla niego czymś odległym, czymś, czego unikał z obawy przed rozczarowaniem. Nie czuł potrzeby angażowania się w coś więcej, woląc, by wszystko pozostawało na powierzchni, gdzie było łatwo i bezpiecznie.
    W jego życiu była tylko jedna dziewczyna, którą obdarzył szczerymi uczuciami. Ale gdy pojawiła się pierwsza przeszkoda, nie potrafił się jej przeciwstawić. Zamiast walczyć, wycofał się i zniknął, zostawiając za sobą pustkę, którą przykrył ciężkim kurzem zapomnienia. Wrzucił te wspomnienia w najdalsze zakamarki swojej pamięci, tak głęboko, by nigdy więcej do nich nie wracać. Już wtedy jednak zrozumiał, że prawdziwy związek musi być czymś więcej – musi łączyć emocje z fizycznością, harmonię ciał z harmonią dusz. Teraz, z Maddie, po raz pierwszy odczuwał oba te elementy jednocześnie. Znał jej ciało niemal na pamięć. Wiedział, co lubi, a czego nie. Wiedział, co doprowadza ją do granic ekstazy, a co frustruje i wyprowadza z równowagi. Co więcej, potrafił wykorzystać tę wiedzę z precyzją mistrza. Ale fizyczna bliskość to nie wszystko. Znał też jej tęsknoty i smutki, jej ciche lęki, które odbijały się w jej oczach, nawet jeśli starała się je ukryć. Pamiętał, co malowało uśmiech na jej twarzy, a co sprawiało, że ten uśmiech znikał jak mgła rozproszona wiatrem. Potrafił przywołać każdą chwilę, kiedy zrobił dla niej coś miłego, każdą reakcję, która była dla niego jak najlepszy widok tego dnia, niczym obraz, który chciał zatrzymać w pamięci na zawsze.

    A jednak była też przeszłość Maddie – rozdział w jej życiu, którego jeszcze nie otworzył. Tak samo jak ona nie otworzyła jego. Ryder nienawidził wracać do tego, co minęło. Nie znosił, gdy ktoś zaglądał w jego przeszłość ani sam nie lubił grzebać w cudzych wspomnieniach. Dla Maddie jednak był gotów zrobić wyjątek. Był gotów otworzyć przed nią każdą stronę swojego życia – nawet te, które wolałby spalić. Chciał pokazać jej wszystko – zarówno swoje sukcesy, jak i swoje porażki. Chciał, by zobaczyła jego lepszą stronę, ale również tę gorszą, tę, która go przerażała i przypominała mu, że nie zawsze był człowiekiem, którego mogłaby pokochać. Chciał opowiedzieć jej o wszystkim, nawet o tym, że porzucił swoje siostry, tym samym dzieląc się jednym z największych ciężarów, które dźwigał na swoich barkach. Wiedział, że mogłoby to zmienić jej sposób patrzenia na niego. Mogło ochłodzić jej uczucia na chwilę albo zupełnie zmienić jej spojrzenie na to, kim jest. Ale równie dobrze mogło nie zmienić nic, bo miłość – ta prawdziwa – potrafiła znieść wszystko, prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie kończyło się jednak tylko na tym. Ryder był gotów zgłębić również jej historię – jej przeszłość, teraźniejszość i marzenia o przyszłości. Chciał dowiedzieć się wszystkiego, co ją ukształtowało. Co sprawiło, że jest tą wyjątkową kobietą, którą pokochał całym sercem. Chciał wiedzieć, co ją boli i które wspomnienia wyryły się w jej pamięci na zawsze, a które próbowała wymazać. Chciał znać każdy szczegół, który przynosił jej radość, a także te, które były powodem jej smutku. Chciał wiedzieć, co doprowadzało ją do łez, zarówno tych pełnych bólu, jak i tych wynikających z niepohamowanego śmiechu. Chciał zgłębić każdy najmniejszy detal, który składał się na jej niepowtarzalną osobowość, tę samą, na której punkcie oszalał tak beznadziejnie, że nie widział dla siebie ratunku. Madeleine Quinn była dla niego jak magnes, przyciągała go swoją naturą, tajemniczością i autentycznością. Zakochanie się w niej było nieuchronne, niemal jak siła wyższa, której nie sposób się przeciwstawić. Ale kochanie jej z każdym dniem coraz mocniej było jego świadomą decyzją. Jego wyborem. Jego największym błogosławieństwem. W tej miłości nie było przypadków, nie było zbiegów okoliczności. To była odpowiedź na wszystko, co do tej pory przeżył.
      Dlatego chciał poznawać ją powoli, krok po kroku, kawałek po kawałku, jak najcenniejszą książkę, której każda strona była unikalnym dziełem. Wiedział, że cokolwiek odkryje w jej przeszłości, jakiekolwiek bolesne wspomnienia wyjdą na jaw, to nie zmieni jego uczuć. Była jego pewnością w świecie pełnym wątpliwości. Jej miłość była domem, którego zawsze szukał. Ryder więc pragnął być częścią każdej jej myśli, każdego marzenia i każdego lęku. Chciał być tym, kto wyciągnie ją z najciemniejszych miejsc, ale też tym, kto będzie obok, kiedy wszystko będzie piękne i doskonałe. Chciał być świadkiem jej śmiechu, towarzyszem jej wzlotów i podporą w chwilach, gdy świat wydawał się upadać. Nie był pewien, czy ta miłość, która ich połączyła, może być idealna, ale wiedział jedno – była potężna i na pewno miała przetrwać każdą próbę. Ich relacja przecież nie miała być bezbłędna, lecz prawdziwa.

      Mógłby mówić jej to już całą noc – to, jak bardzo ją kocha. W jego objęciach leżało jego marzenie, największy dar, wyjątkowe błogosławieństwo. Nie zasługiwał na nią, wiedział to. Była zbyt cudowna, taka słodka i rozkoszna, a jednocześnie silna i onieśmielająca. Wytwarzała wokół siebie aurę, która elektryzowała i hipnotyzowała. Była tym typem kobiety, która sprawiała, że czas się zatrzymywał, gdy pojawiała się na horyzoncie. Była magiczna i uzależniająca, jakże więc ogromnym zaszczytem było to, że to właśnie on, Chase Levi Ryder, mógł trzymać ją w swoich objęciach – piękną, zachwycającą, nagą i tylko jego.

      Jego dłoń powoli puściła szyję Maddie z uścisku, by móc powędrować po linii jej dekoltu, zatrzymując się pomiędzy jej piersiami. Patrzył jej w oczy z zachwytem, widząc w nich odbicie swoich własnych emocji. Widział miłość mieszającą się z pożądaniem, a połączenie tych dwóch uczuć stawało się czymś niezwykle potężnym. Gdy Maddie ułożyła się na nim, a on w pełni poczuł na swojej skórze jej wdzięki, mimowolnie zmrużył oczy z przyjemności. Jego dłonie powędrowały na jej plecy, gładząc je delikatnie, tym samym drażniąc jej skórę.

      Usuń
    2. — Zatem będę, Maddie — odpowiedział na jej zachętę, po czym pocałował jej usta. Tak cholernie uwielbiał je smakować. — Bo mam ochotę na wiele, wiesz? — kontynuował, patrząc jej w oczy. — Mam ochotę całować twoje usta i pieścić twoje ciało, które tak kocham — wyznał, nie przestając wodzić palcami po jej plecach. Jego dłonie szybko jednak znalazły się na jej biodrach, a on znów zaczął nimi kołysać. — Czujesz jak bardzo mam na ciebie ochotę, skarbie? — zapytał cicho, patrząc jej w oczy i czując jak na nowo zaczyna pulsować. Nie musiał słyszeć odpowiedzi, bo wiedział, że Maddie to czuje. Przycisnął ją do siebie mocniej, po czym znów przesunął dłonie na jej jędrne pośladki i ścisnął je. Uwielbiał to robić. — O czym myśli moja księżniczka? — zapytał, a jego palce przesunęły się wzdłuż wewnętrznej części jej ud. Ich minione zbliżenie było magiczne, naprawdę cudowne, ale jednocześnie rozprzestrzeniło ogień namiętności, który w nich płonął. A on, cóż, cholernie lubił droczyć się ze swoją ukochaną Madeleine.

      Every inch of your skin is a Holy Grail I've got to find
      Only you can set my heart on fire ❤️

      Usuń
  29. Madeleine nie była kobietą, o której można by zapomnieć. Jej osoba zawładnęła jego umysłem, sercem i duszą do tego stopnia, że bez niej nic nie miało sensu. To nie była ślepa miłość ani fizyczna fascynacja, która odbierała rozsądek i rozum, tylko po to, by zakończyć się gorzkim rozczarowaniem. Nie, to było coś głębszego – miłość w najczystszej formie. To świadomość, że osoba, której oddajesz swoje serce, nie jest doskonała, a ty, mimo tego, postanawiasz zakryć jej wady i błędy miłością. To kochanie pomimo mankamentów i skaz, które w twoich oczach stają się czymś, co czyni ją jeszcze piękniejszą. Niegdyś słyszał o japońskiej technice naprawiania pękniętych przedmiotów, gdzie wszystkie linie złamania malowano złotem. W jego oczach Madeleine była równie piękna, niezależnie od trudności, które niosła jej przeszłość. Kochał ją płomiennie, szaleńczo, na przekór wszystkiemu, gotów był nawet zgrzeszyć dla niej. I jak słodki byłby to smak, gdyby niósł ze sobą choć cień jej uśmiechu.

    Pragnął każdego dnia zanurzać się w oceanie zwanym Madeleine. Chciał odkrywać te niezgłębione, nieodkryte zakamarki jej osobowości, wchodzić tam, gdzie ona bała się wejść, by pomóc pokonać jej każdy lęk. Chciał trzymać jej dłoń w każdej trudnej chwili, odkrywać jej duszę kawałek po kawałku, wiedząc, że cokolwiek tam znajdzie, i tak będzie ją kochał coraz mocniej. Miłość do Madeleine czyniła go lepszym człowiekiem; czyniła go kimś, kto wreszcie był gotów do walki, kimś, kto gotów był przyjąć wszystkie komplikacje, byleby zyskać dla nich spokój, zbudować swoją własną oazę. Maddie była warta każdego wysiłku, każdego poświęcenia, wszystkiego, co mogło zaboleć i zranić. Dla niej był gotów porzucić wszystko – teraz rozumiał to doskonale i nie miał zamiaru okłamywać sam siebie. Gdyby tej grudniowej nocy powiedziała mu, żeby uciekli, zaczęli nowe życie od podstaw, tworząc swoją przyszłość razem, zrobiłby to bez cienia wahania.
    Marzył o życiu u boku Madeleine, o budzeniu się obok niej każdego dnia, o czule całowanym nagim ramieniu i wdychaniu słodkiego zapachu jej skóry. Marzył o drobnym, uroczym pocałunku, który dałaby mu po wyjściu do pracy, a nocą o zbliżeniu, które kipiałoby namiętnością. Marzył o tym, by wspierać ją w każdej decyzji, którą podejmie, w każdej drodze, którą wybierze. Nie zależało mu, czy będzie chciała założyć z nim rodzinę, rozwijać swoją karierę i stawać się podziwianą kobietą sukcesu, czy może połączyć jedno i drugie. Dla niego liczyło się jedno – żeby byłaby jego po wieczność. Nie chciał zabierać jej wyjątkowego czasu młodości, dlatego był gotów wspierać ją w każdej jej pasji i marzeniu. Jednocześnie pragnął, aby to on stał się jej jedynym wyborem, jej wsparciem, jej miłością – żeby była tylko jego, na zawsze.

    Dotyk jej aksamitnej skóry, jej nagie ciało leżące na jego własnym, jej ciche jęki i wzrok nieskazitelnych błękitnych oczu – to wszystko sprawiało, że tak cholernie trudno było mu panować nad sobą. Płonął miłością do niej, w pożądaniu i zachwycie. Maddie była wspaniała, przepiękna, po prostu zniewalająca. Mogła popełnić mnóstwo grzechów, a w jego oczach wciąż byłaby jego własną definicją ideału. Cholera, oszalał na jej punkcie, beznadziejnie i żarliwie, tak mocno, że aż potrafiło to go przytłoczyć. Gdyby odeszła, w tej samej chwili umarłaby jego dusza, a on stałby się tylko cieniem osoby, którą był. Maddie przejęła jego rzeczywistość, władała jego codziennością, była obiektem każdej jego myśli. Czcił ją niczym własną boginię, kochał ją szaleńczo i bezgranicznie, a pragnął i pożądał równie mocno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ostatnie zdawało się nie mieć końca, szczególnie teraz, tej wyjątkowej i znaczącej nocy, która na zawsze przypieczętowała ich związek. Pożądał Maddie. Chciał ją, cholernie mocno. Pragnął znów poczuć jej wnętrze, pragnął pieścić ustami każdy zakamarek jej ciała. Chciał palcami wodzić po jej wrażliwych miejscach, napawając się melodią jej jęków. Pragnął dać jej noc pełną wrażeń, rozkoszy i przyjemności. Noc, która sprawiłaby, że jej oddech stałby się cięższy, a pot zalewałby całe jej ciało. Chciał dać jej noc, w której jej ciało wiłoby się pod jego własnym, ale również znajdowałoby się nad nim, nadając rytmu drodze ich namiętności. Pragnął ją całym sobą, tu i teraz, na zawsze.

      Słuchał jej uważnie, a jednocześnie jej wcześniejszy jęk odbijał się w jego umyśle echem. Wszystko, co robiła, było magiczne, delikatne i seksowne jednocześnie, niewinne, jak i niegrzeczne, słodkie równie mocno, co nieprzyzwoite. Wielowymiarowość jej oblicz czyniła ją cudowną partnerką i piekielnie pociągającą kochanką. To sprawiało, że uzupełniali się doskonale, jak gdyby naprawdę byli stworzeni tylko dla siebie.

      — Tylko moja… — powtórzył za nią, a na jego twarzy pojawił się łagodny uśmiech, gdy schowała swoje oblicze w cieniu jego szyi. Była taka drobna, taka śliczna i urocza… Była jego ukochaną anielicą, a jednocześnie niegrzeczną diablicą. Potrafiła rozkoszować i radować go pod dosłownie każdym znaczeniem tego słowa.
      Rozczulało go to, że o nim myślała. Jego wyraz twarzy złagodniał, choć jego dłonie wciąż trwały w wewnętrznej części jej ud, gładząc je czule.
      — A jednak jestem… — wyszeptał, patrząc jej w oczy. — Jestem, naprawdę. Istnieję, by móc ciebie kochać i pragnąć, bo zasługujesz na wszystko, co najlepsze — wyznał, po czym ponownie złączył ich usta w pocałunku, łagodnym i czułym, by zaraz potem zmienił się w namiętny, dużo bardziej zachłanny. — Planuję pieścić cię całą noc, kochanie. Nacieszyć się tym, że tu jesteś, dając ci wszystko, czego tylko pragniesz — powiedział, dzieląc się z nią rąbkiem tajemnicy, którą były jego plany. Jego dłonie znów zaczęły gładzić jej pośladki. — Pokaż mi swoje wdzięki, Mads, proszę… I poruszaj się dla mnie, jeśli tylko tego chcesz — zachęcił ją, patrząc jej głęboko w oczy.

      you gave me peace in a lifetime of war 💙

      Usuń
  30. To, co łączyło ich, nie wymagało słów. To była nie tylko miłość, ale pewność, że znaleźli się nawzajem w momencie, w którym nie musieli już niczego szukać. Może świat by tego nie zrozumiał, może nie wszyscy potrafiliby zaakceptować ich wybory, ale w gruncie rzeczy to nie miało żadnego znaczenia. Nie miało znaczenia, że dla niektórych ich związek byłby niesmaczny to przez różnicę wieku, to przez ich przeszłość. Nie miało też znaczenia to, że znalazłby się takie osoby, które tak mocno by im zazdrościły, iż w pewnym momencie zmieniłoby się to w zawiść. Liczyło się tylko to, że oni się znaleźli. I jeśli mieli przed sobą jakąkolwiek drogę, to była ona tylko jedna — prowadziła do siebie. Maddie była jego domem, jego miejscem, w którym mógł odpocząć, w którym czuł się sobą. Była jego powodem, dla którego codziennie wstawał z łóżka, jego światłem w mroku i powodem, dla którego każdy dzień miał sens.
    Z nią chciał się zmieniać, chciał stawiać sobie nowe wyzwania, chciał próbować rzeczy, które wcześniej wydawały mu się niemożliwe. Maddie była tą, która sprawiała, że nie bał się wychodzić poza swoje granice, pokonywać własne lęki i ograniczenia. Dla niej gotów był zrobić wszystko, zrzucić wszystkie maski, które do tej pory zakładał, by stworzyć z nią przyszłość, której nie trzeba będzie się wstydzić, bo była pełna prawdy i miłości.
    Madeleine nie była byle kim. Nie była kolejną osobą, którą spotkał na swojej drodze. Ona była tą, która wypełniała go całkowicie, która była jego wszystkim. Jego bratnią duszą, jego prawdziwą miłością. Wiedział, że za tą miłością idzie coś więcej niż tylko radość. Wiedział, że za tym uczuciem kryje się cena, którą był gotów zapłacić, byle tylko nigdy jej nie stracić. Głęboko wierzył, że czeka ich wspaniała wspólna przyszłość, gdzie każdego dnia będą wspólnie radzić sobie z problemami życia codziennego, ale i cieszyć się jego radościami. Chase Ryder nigdy nie miał rodziny, ale wierzył, był tego wręcz pewny, że to właśnie z Madeleine mógł stworzyć coś pięknego i zdrowego, bo ona była po prostu wspaniała i cudowna.

    Tylko jego. Oczywiście, że tak – była jego słodką dziewczynką, a jednocześnie zniewalającą kobietą. Ich życie intymne zaskakiwało za każdym razem, a tej nocy zdawał się poić swoją tęsknotę, która pragnęła tej jedności z Madeleine. Bliskość jej ciała była ukojeniem dla jego serca, balsamem dla głodnej duszy. Wydawało się to wszystko wręcz niemożliwe; przecież jeszcze przed kilkunastu minutami doszło między nimi do namiętnego zbliżenia, do długich i żmudnych aktów romantyzmu, czułości i łagodności. A teraz zdawało się, że to było mało, by żądza ich wzajemnych pragnień została nasycona. Noc była długa, a ciało Maddie wolało go równie głośno, co jego własne ją. I nie mógł tego dłużej ignorować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy poczuł jak jej język przyjemnie wodzi po jego ciele, na jego skórze dosłownie pojawiła się gęsia skórka. Obserwował każdy ruch Maddie, napawając się tym widokiem, który zdecydowanie powodował burzę podniecenia w jego podbrzuszu. Czując ciepło jej skóry na swojej, kiedy na nim usiadła, i tę rozkoszną miękkość jej kobiecości, miał wrażenie że wybuchnie. Wiedział, że blondynka bardzo dobrze czuła, jak cholernie było mu dobrze i z jakiegoś powodu ta wizja szczególnie mu się podobała. Podobała mu się jednak jeszcze bardziej jego ukochana Madeleine, pieszcząca jego skórę mokrymi ścieżkami języka, jak gdyby znaczyła jego ciało, pieczętowała je jako swoje. I było rzeczywiście jej, bo poza nią nie potrafiłby już przeżywać takich intymnych chwil z nikim innym. Madeleine była doskonałą kochanką, która zasługiwała na dobrego towarzysza w krainie rozkoszy. Jakże wielkim błogosławieństwem było to, że właśnie on mógł nim być.

      Wsunął dłonie w jej złociste włosy, masując palcami skórę jej głowy, gdy całowała i lizała jego ciało. Chociaż jego oczy mrużyły się z przyjemności, nie chciał utracić choćby sekundy tego widoku, wpatrując się w nią wzrokiem swoich błękitnych oczu. Jej nagie ciało wyglądało na nim tak pięknie i niegrzecznie, że jego myśli stawały się coraz bardziej nieprzyzwoite. Myślał o tym, co tej nocy mógłby z nią robić, jak na wiele sposobów pieścić jej ciało, dając upust ich tęsknocie, która rosła przez te wszystkie miesiące. Choć darzyli się miłością, głęboką i wyjątkową, to jako pierwszy rozwinął się między nimi jednak ten ponoć nieetyczny i niestosowny romans, który jednocześnie był tak płomienny i uzależniający, iż nie potrafił przestać. Najwidoczniej ta sama pasja wciąż w nich drzemała.

      Więc zrób to. Nie potrzebował usłyszeć więcej. Maddie uruchomiła go i nie było już odwrotu; wiedział, że przyszła kolejna pora na zabranie ją w krainę rozkoszy.

      — Moja dziewczynka… — wymruczał — Niegrzeczna i słodka… — dodał, po czym wymierzył lekkiego, choć podniecającego klapsa w jej pośladek. Westchnął rozkosznie, gdy poczuł jak zafalował pod jego dłonią. Następnie chwycił ją za nadgarstki i pociągnął do siebie. Fala gorąca uderzyła w jego ciało, gdy poczuł i zobaczył jak blisko swojej twarzy ma jej piersi. Ten widok nigdy nie mógł przestać go zachwycać. Złożył pocałunek pomiędzy nimi, a następnie z powrotem posadził ją plecami na łóżku. Tym razem to on, znów tej nocy, górował nad nią. — Pragnę, żebyś mi się oddała… — wymruczał, łapiąc dłonią za jej kobiecość, a drugą trzymając na jej piersi — Pragnę, byś głośno prosiła o więcej, gdy to robię — wyznał namiętnie, z błyskiem pożądania w oczach, gdy po raz kolejny tej nocy zaczął rysować okręgi na jej miękkiej kobiecości. I znów płonął, mocniej niż kiedykolwiek wcześniej. Miało być duszno, miało być namiętnie i gorąco – to pragnął jej dać.

      i’m burning for you with every inch of my skin ❤️‍🔥

      Usuń
  31. Na całym wielkim świecie były trzy osoby, którymi Sophia gardziła. Mimo, że na samym początku starała się, aby było inaczej. Nigdy jednak nie dostała tej szansy, aby udowodnić im, że można się z nią zaprzyjaźnić, mieć za siostrę, a przede wszystkim, że wcale nie jest złym człowiekiem. Wiedziała i rozumiała, dlaczego ich matka może mieć za złe Elianie czy Oscarowi to, że się razem zeszli, ale czy ostatecznie nie otrzymała tego, czego chciała od początku? Sophia wyraźnie pamiętała, że jej mama również starała się zachować między nimi w miarę poprawne relacje. Zawsze dbała o to, aby Imogen nie była wykluczona, bo jako biologiczna córka Oscara była dla niej ważna. Dbała też o Maddie, choć wcale nie musiała, bo akurat ona nie była ani jego córką ani nikim szczególnie ważnym, ale była obecna w ich życiu, więc dla kobiety z automatu stawała się ważna. Tylko problem leżał w tym, że nie ważne, jak bardzo Sophia czy Eliana się starały, to ten mur między nimi był nie do zdarcia. Po śmierci mamy Sophia przestała się starać, bo sądziła, że będzie miała je z głowy na długi, długi czas i co najwyżej od czasu do czasu zobaczy się z Imogen, a potem się tu wprowadziły we trzy. I wszystko się zmieniło. Na jeszcze gorsze niż było do tej pory.
    Brunetka nie chciała być tą osobą, która rzuca takimi słowami. Była miła, bardzo miła - do porzygu miła - ale teraz coś w niej pękło. Często słuchała wyrzutów na swój temat czy mamy, ale ile jeden człowiek mógł znieść? Powoli bańka, w której się zamknęła zaczęła pękać. Każde słowo było, jak ostrze, które z łatwością przebijało się przez wzniesione przez młodą dziewczynę muru i wbijało w jej skórę. Raniąc coraz mocniej i coraz częściej. Musiała się w końcu bronić. Szczególnie, że nie miała oparcia w ojcu, który najczęściej był obojętny i taki nieosiągalny.
    — Zamknij się, Imogen! — wycedziła. To nie jej dotyczyła ta walka. Nigdy nie chodziło o nią. Nawet jeśli ta stawała po stronie Madeleine, to najczęściej żarły się między sobą. Obie wiedziały, jak to jest stracić kogoś bliskiego. Najbliższego sobie i dobrze wiedziała, że przegięła, ale nie zamierzała się wycofać. Nie, kiedy od lat znosiła tyle przykrych słów rzucanych w swoją stronę. Kiedyś musiał nadejść moment, aby zaczęła się bronić i nadszedł on właśnie, kurwa, teraz.
    Chyba jednak nie spodziewała się tego, co blondynka jej odpowie. I to zabolało, ale chyba bardziej ją rozwścieczyło. Dawno nie czuła w sobie takiej wściekłości, która ogarnęła ją właśnie teraz.
    — Ty nienawidzisz mnie? Powiedz mi coś, czego nie wiem — wycedziła z ostrością w głosie. Musiała zacisnąć dłonie w pięści, aby nie wykorzystać ich do czegoś innego. Wbijała długie paznokcie we wnętrze dłoni, niemal czując, jak te przebijają się przez skórę. Fizyczny ból jako jedyny teraz w miarę trzymał ją w ryzach, aby nie rzuciła się na nią i jej blond kudły. — Nie masz prawa o niej mówić czy myśleć. Ale może masz rację, przynajmniej wtedy nie musiałabym udawać, że jest mi przykro, jak narobiłaś cyrki z tym swoim byłym. Wszyscy musieli rzucić się biednej Maddie na pomoc, a ty? Zgrywanie ofiary idzie ci naprawdę, wybitnie.
    Madeleine i Imogen we dwie naciskały na nią z każdej strony, jakby sprawdzały, ile jeszcze może znieść, a kiedy w końcu wybuchła – obie były zaskoczone i zdezorientowane. Zdawała sobie sprawę z tego, że wyciąganie sprawy Jamesa było poniżej pasa. I wtedy, chyba po raz pierwszy, było jej naprawdę szkoda dziewczyny. Schodziła jej z drogi, a jednocześnie małymi gestami starała się pokazać, że jeśli rzeczywiście jej potrzebuje to jest obok. To były drobne rzeczy, przyniesiona herbata, ciastka, które lubiła. Posprzątanie po jej kocie, nakarmienie tego sierściucha. Nie pchała się mówiąc, że może się jej wygadać. Trzymała się na uboczu jednocześnie pokazując, że w razie czego jest obok.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tej chwili była jednak tak wściekła, że była gotowa wyciągnąć największe gówno z jej przeszłości, aby tylko jej dopiec. Tak, jak to Madeleine robiła przez ostatnie lata ich wspólnego życia. Wiecznie nie mogła tego znosić w milczeniu. Było blisko kolejnej rocznicy, ojciec miał gotowe wymówki, aby z nią nie lecieć, Gwen wpierdalała się między nią, a Oscara i jako wisienka na torcie te dwie jeszcze musiały się zacząć odzywać. Miała dosyć, tak zwyczajnie miała dosyć tego, jak ją traktowały i że przez ostatnie pięć lat dla wszystkich była niewidoczna. Mógł ją dziś potrącić autobus, a minąłby miesiąc zanim ktokolwiek zorientowałby się, że coś jest nie w porządku.

      Every time you call me crazy I get more crazy what about that?
      And when you say I seem angry, I get more angry
      ❤️‍🩹

      Usuń
  32. Patrząc na Madeleine, czuł że ma przed sobą cały swój świat. To, co do niej czuł, było silniejsze niż kiedykolwiek wcześniej, a nawet niż cokolwiek kiedykolwiek doświadczył. Maddie nie była tylko kobietą, którą kochał, ale również tą, którą potrzebował. Była jego spokojem, domem, jego równowagą w świecie pełnym chaosu. Nigdy wcześniej nie pozwolił sobie na taką bliskość, ale z Maddie wszystko było inne. Lepsze.
    Czuł, jak jej obecność odbiera mu zdolność logicznego myślenia, jak dotyk jej dłoni sprawia, że wszystko wokół traci znaczenie. Była tak piękna, że nie mógł oderwać od niej wzroku – nawet teraz, w tym delikatnym półmroku, wydawała się wręcz nierealna. Nie tylko ze względu na jej wygląd, ale na sposób, w jaki patrzyła na niego, jakby naprawdę był całym jej światem. Jakby należał tylko do niej… I tak rzeczywiście było, bo był jej, całkowicie i bez żadnych zastrzeżeń. Oddał jej każdą swoją myśl, każdą emocję, każdy zakamarek swojego serca, choć nigdy nie sądził, że jest do tego zdolny. Chase Ryder, człowiek, który tak długo wierzył, że nie potrzebuje nikogo, teraz wiedział, że potrzebuje Madeleine bardziej niż powietrza. Jeśli więc świat miał mieć jakieś wątpliwości co do tego, co ich łączy, Chase miał zamiar je rozwiać. Dla niej przeszedłby przez ogień, wzniósłby najwyższe góry, a potem jeszcze raz zszedłby na dno, byle tylko upewnić się, że zawsze będzie u jego boku. Bo była jego wszystkim – jego początkiem i końcem. Jego miłością, jego nadzieją. Tym, co trzymało go przy zdrowych zmysłach, a jednocześnie doprowadzało go na skraj obłędu to z miłości, to z pożądania.

    Oczywiście, że uwielbiał wielowymiarowość jej oblicz. Maddie wciąż go zaskakiwała tym, jak potrafiła manewrować między obdarzaniem go bezbronnym spojrzeniem a tym bardziej niegrzecznym, które malowało w jego umyśle nieprzyzwoite myśli. Z jednej strony patrzyła na niego niewinne, a z drugiej prezentowała swoje ciało niemal lubieżnie. Madeleine dobrze wiedziała, co robi, podniecając tym Chase, a on był zadowolony wiedząc, że jest świadoma swoich atutów, bo powinna; miała ich przecież tak wiele. Błękit jej oczu hipnotyzował, a pełne, gładkie usta zdawały się być stworzone do soczystych, namiętnych pocałunków. Jej smukła szyja i pięknie zarysowane obojczyki, które tak zachwycająco podkreślały jej delikatne ramiona, ciągle go zachwycały… Smukłe palce jej dłoni wiedziały jak go dotykać, by rozpalić go do czerwoności, a jej piersi – och, te jędrne, rozkoszne piersi zachwycały jego wzrok równie mocno, co język, którym niejednokrotnie je pieścił. Jej zgrabny, płaski brzuch tak cudownie prezentował się z doskonale zarysowaną talią i szerokimi biodrami, które uwielbiał ściskać, gdy głęboko ją kosztował, nadając rytm fizycznemu obliczu ich miłości. Jej kształtne pośladki podkreślały piękno jej szczupłych nóg, które już tak wiele razy rozkosznie oznaczał pocałunkami swoich ust… I mógłby wymieniać tak godzinami, bo jego Madeleine była idealna, mając tak wiele atutów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie miał zamiaru tak szybko kończyć sprawiania jej przyjemności. To był dopiero początek wejścia do ich krainy rozkoszy. Dźwięk jej jęków przypominał najpiękniejszą melodię dla jego uszu, a wyginające się z rozkoszy ciało Madeleine było ucztą dla oczu. Pobudzała go, sprawiając że był w gotowości, by móc połączyć ich ciało w jedności, ale absolutnie nie chciał teraz tego robić. Chciał, aby jego dłonie poiły się bliskością skóry jej idealnego biustu, a palce cieszyły się miękkością jej kobiecości. Gdy Maddie tak czarująco, wręcz zniewalająco, podniecała go jeszcze bardziej swoimi reakcjami, on wcale nie był jej dłużny. Przecież go prosiła.
      Poruszał palcami dużo szybciej, dłoń w dalszym ciągu ściskając na jej piersi. Opuszki jego palców sunęły po jej łechtaczce, a ruch jej bioder utwierdzał go w tym, jak bardzo chciała, by nie przestawał. I nie miał zamiaru, bo ta noc miała być pełna doznań dla Madeleine Quinn, a on był gotów zrobić wszystko, by ten cel został spełniony.

      — Tak, kochanie, proś mnie — powiedział za nią, sunąc wzrokiem po jej nagim ciele, które drżało z rozkoszy. Wiedział, doskonale wiedział, że ten orgazm byłby dla niej wręcz niebiański. Ich ciała zgrywały się idealnie, jak gdyby naprawdę zostały stworzone dla siebie wzajemnie. — Proś mnie cały czas, pokaż jak ci dobrze — polecił jej, nachylając się nad nią i wciąż poruszając palcami po jej kobiecości. — Bądź niegrzeczna, Mads. Niegrzeczna i nieprzyzwoita… — te słowa wyszeptał prosto w jej uszy, składając pocałunek w zagłębieniu jej szyi.

      Gdy wyczuł, że blondynka jest bliska dojścia, nagle odsunął dłoń, zabierając jej te źródło rozkoszy. Następnie pociągnął ją delikatnie w swoją stronę. Jej pośladki idealnie dotykały skory jego nóg, a piersi zafalowały pod tym nagłym ruchem. Samo to go rozpalało, powodując że tak trudno było mu nad sobą panować. Pragnął namiętnego zbliżenia, seksu kipiącego pożądaniem, Maddie jęczącą z rozkoszy jego imię i jej ciała oddającego się jego własnemu na nowo.
      Chase przesunął się na krawędź łóżka, nachylając się w kierunku jej kobiecości. Zarzucił na siebie jej zgrabne nogi, otaczając nimi swoją szyję i muskając oddechem to jakże wrażliwe miejsce, które jeszcze przed chwilą pieścił palcem. Uniósł wzrok, by spojrzeć na Maddie… Tak, chciał wsunąć w nią język. Ale chciał też usłyszeć, że i ona tego chce.

      — Mads, co chciałabyś, abym teraz zrobił? — zapytał, pociągając czubkiem swojego nosa o jej kobiecość. — Bądź moją niegrzeczną dziewczynką, Madeleine, i powiedz to... — wyszeptał, wyczekując jej ruchu.

      Open up your gates 'cause I can't wait to see the light
      And right there is where I wanna stay ❤️‍🔥

      Usuń
  33. Ryder nie był człowiekiem, który łatwo dzielił się swoimi uczuciami. Z natury był zamknięty i dystansował się od wszystkiego, co mogło zaburzyć jego spokój. Jednak Madeleine sprawiała, że wszystko dookoła traciło na znaczeniu. Był gotów zaryzykować wszystko, nawet swoje dotychczasowe przekonania, by tylko jej nie stracić i móc uszczęśliwiać ją na zawsze. Wiedział, że przeszłość Maddie była trudna, a moment w którym ją poznał wiązał się z jej dotkliwą traumą, ale był gotów pomóc jej to wszystko przezwyciężyć. Czuł, po prostu wiedział, że zasługiwała na coś znacznie piękniejszego i głębszego niż to, co dotychczas otrzymywała. Czuł w niej ogromną siłę, choć sama może jeszcze tego nie widziała. A on chciał jej pomóc dostrzec tę siłę, chciał być tym, który pomoże jej stanąć na nogi i pokazać, że zasługuje na więcej.
    Być może właśnie dlatego zakochanie się w Madeleine było takie naturalne i proste, a nawet czas rozłąki zdawał się nie osłabiać, a raczej wzmacniać jego uczucia do niej. Maddie była inna, nie była jak inne kobiety czy to starsze, czy w jej wieku. Pozwalała mu wychodzić ze swojej strefy komfortu, rozbudzając w nim potrzebę bycia lepszym człowiekiem, bo chciał być taki dla niej. Cała była cudowna i piękna, zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz. Chase Ryder rozumiał więc, że teraz gdy los z powrotem uśmiechnął się do nich i połączył ich drogi, musiał jej pokazać, że jest dla niego kimś niepowtarzalnym. I ponad wszystko – że zasługiwała na miłość bez strachu i bez wątpliwości.
    Będąc z nim więc tutaj, w jego mieszkaniu, oddając mu swoje ciało, tak jak on oddawał jej swoje własne, czuł się jakby wszystko wróciło na swoje miejsce. I nie chodziło tutaj wcale tylko o tę namiętność, która oczywiście była ważna i dawała im mnóstwo przyjemności. Chodziło jednak o coś głębszego, coś o wiele większego, co wypływało z łączącej ich miłości. Ryder wiedział, że romans, który ich połączył, w oczach wielu po zakończeniu się, miał nie wracać. Taki był zresztą cel… Ale ich dusze nie potrafiły żyć bez ciebie. Ich romans był początkiem czegoś większego; czegoś, co nie miało się skończyć na jednorazowym splocie losów, ale na wspólnej drodze przez życie. A ona, jego ukochana Maddie, była tym, co nadawało sens tej drodze. Kochał ją tak szalenie mocno… Kochał jej drobne ciało, to jak jej dłoń w całości ukrywała się w jego własnej, jak jej piękna twarz pasowała do jego zgłębienia w szyi. Kochał to, jak mógł o nią dbać, jak jej uśmiech pojawiał się na twarzy, gdy czynił jej dzień lepszym. Uwielbiał poznawać ją bardziej i lepiej, i tak bardzo brakowało mu tego przez te długie miesiące rozłąki. A teraz? Teraz mógł poznawać ją w dalszym ciągu, pod każdym aspektem ich wspólnego życia.

    Chase poczuł, jak jego serce bije szybciej, kiedy Maddie przyciągnęła go do siebie, czując jej oddech na swojej skórze. To było jak elektryczność, która przeszywała go od stóp do głów. Każdy jej gest, każda bliskość wywoływały w nim wulkan pragnienia, którego nie potrafił kontrolować. Czuł, jak jej ciało drży, jak jej skóra reaguje na jego dotyk, mówiąc mu tym samym wszystko, co chciał wiedzieć. W tej chwili nie było niczego poza nimi – tylko ona i on, cała reszta świata nie miała znaczenia. Czuł, jak jej ciało reaguje na każdy jego ruch, na każdą próbę zbliżenia. A jednak nie chciał przyspieszać tego, co się działo. Chciał się tym cieszyć, chciał dawać jej to, czego pragnęła, ale jednocześnie wiedział, że każda sekunda z nią była czymś wyjątkowym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej słowa sprawiły, że po jego ciele przeszły przyjemne dreszcze. Zachwycało go to, jak bardzo Madeleine potrafiła być rozczulająca i urocza, ale również namiętna i seksowna równocześnie. Działała na niego wyjątkowo mocno, pobudzając każde drzemiące w nim pożądanie i pragnienie. Wychodziło jej to rewelacyjnie, bo był gotów zrobić wszystko byle Maddie czuła się zaspokojona, kochana i pożądana.
      Nie miał zatem chęci czekać ani chwili dłużej. Ułożył dłonie na jej biodrach, lekko blokując jej ruchy, po czym przystąpił do obdarowywania Madeleine pieszczotami. Tym razem wcale nie miał już zamiaru się z nią droczyć – chciał, aby było jej przyjemnie, aby jej orgazm przyniósł jej mnóstwo rozkoszy i sprawił, że osiągnie tak intensywny poziom ekstazy, jak nigdy wcześniej. I zamarł – zamarł, płonąc jednocześnie, gdy poczuł wszystkie te silne emocje, to jakże przyjemne podniecenie, gdy zaczął pieścić blondynkę. Trzymając mocno dłonie na jej biodrach, zaczął sunąć językiem po jej łechtaczce. Była taka miękka; Chase marzył, aby móc na zawsze zapamiętać tę strukturę. Słysząc pojękiwania swojej ukochanej, Ryder nie potrafił się powstrzymać i poruszał językiem jeszcze intensywniej, tym samym kontynuując to, co przerwał robić swoimi palcami. Tak niesamowicie podniecało go, że mógł dawać jej taką przyjemność, ale równie mocno cieszyło go to, że ufała mu na tyle mocno, że oddawała mu się w taki sposób – a to było dla niego najważniejsze. Jej nogi otaczające jego szyję, słodki posmak jej kobiecości, przyjemne pojękiwania uciekające z jej rozkosznych ust… To wszystko sprawiało, że nie potrafił przestać. Ani nie chciał. Och Maddie, jesteś taka słodka, pomyślał gdy jego język przyspieszył, a dłoń zabrał z jej biodra, by móc kciukiem zacząć drażnić dół jej kobiecości. Chciał dać jej jak najwięcej przyjemności, chciał aby podniecenie opanowało całe jej ciało, bo o niczym innym w tej chwili nie marzył tak mocno, jak o tym, aby jego ukochana Madeleine tej nocy mogła uciec w świat przyjemności.

      Serce biło mu mocniej, a oddech przyspieszył niebezpiecznie, gdy blondynka całym ciałem pokazywała jak bardzo jest jej przyjemnie. Jego język wciąż ją pieścił aż w końcu dał upragnione spełnienie. Ten widok był rozbrajający i zniewalający. Chase nie miał jednak zamiaru na tym skończyć, obiecał jej przecież więcej, a ona wcześniej tak rozkosznie prosiła go o to, co w rzeczywistości cholernie mocno chciał jej dać. Gdy więc blondynka wiła się z przyjemności, Chase z cieniem uśmiechu na twarzy i wyraźnym podnieceniem, wsunął w nią język.

      Miał wrażenie, że całe jego ciało płonie. Sprawianie takiej przyjemności Maddie było prawdziwym zaszczytem, a on miał zamiar dobrze z niego korzystać. Jego język poruszał się szybko i intensywnie, zaś dłonie wsunęły się pod pośladki Madeleine, tym samym unosząc ją lekko ku górze. Smakowanie jej wnętrza po raz drugi, tego jak mokra, słodka i ciasna była, w zupełności mogło stać się jego uzależnieniem i to jakże przyjemnym. Chase mimowolnie jęknął po cichu, czerpiąc mnóstwo rozkoszy z tego, jak blisko miał jej kobiecość. Teraz to on miał ochotę ją błagać… Błagać, by pokazała jak bardzo jej dobrze, by bez żadnego skrępowania trzymała go za włosy, ułożyła go tak, jak jej najbardziej dobrze… Miał ochotę błagać, by krzyczała jego imię.

      Aż nagle przestał. Wysunął z niej język, ściągając z siebie jej nogi, ówcześnie składając czuły pocałunek na jej udach. Następnie podniósł się i chwycił Maddie za ręce, przyciągając ją do siebie. Chase patrzył na nią, czując, jak coś w nim pulsuje jeszcze bardziej, gdy ich zamglone spojrzenia spotkały się. Nie chciał już patrzeć na nikogo innego ani nie chciał dzielić swojego świata z nikim poza Madeleine. To nie było po prostu przyciąganie. To było coś głębszego, coś, co sięgało znacznie dalej – płomienna miłość. Maddie była dla niego kimś więcej niż tylko kobietą, której ciało pragnął. Była tą, którą chciał chronić, z którą chciał budować przyszłość, z którą chciał po prostu być.

      Usuń
    2. Połączył ich usta w namiętnym pocałunku, wsuwając dłoń w jej złociste włosy, a drugą trzymając za plecy, bo czuł jak drżała z przyjemności.

      Gdy przerwał ich pocałunek, położył się na plecach i ułożył na sobie Madeleine. Patrzył na nią namiętnie i pożądliwie, dając jej jasny sygnał, że tym razem to była jej kolej.
      — Jestem twój — wyszeptał zachęcająco, kładąc swoje dłonie na jej biodrach, marząc o tym, by móc poczuć jej wnętrze.

      darling, your looks can kill ❤️🔥

      Usuń
  34. Chase Ryder nigdy nie był typem mężczyzny, który łatwo otwierał się przed kimkolwiek, a już zwłaszcza przed kobietami. Zawsze wydawało mu się, że coś w nim pozostanie nieosiągalne, ukryte głęboko za murem, który budował przez lata. Twarde fundamenty tego muru miały zapewniać bezpieczeństwo, odcinać go od zbyt bliskich emocji, od ryzyka, które niosło ze sobą prawdziwe, intymne zaangażowanie. Ale teraz? Teraz jego świat zaczynał drżeć w posadach, a Maddie była tego przyczyną. Pojawiła się w jego życiu nagle, niepostrzeżenie wkradając się do jego myśli, snów i serca. Jednym ruchem, jednocześnie delikatnym i nieubłaganym, zburzyła ten mur, rozbijając go cegła po cegle. Jej niezależność, ten upór i ogień, który wciąż tlił się w jej oczach, nawet pomimo Jamesa Hatfielda, i który Ryder zauważył od razu, były dla niego jak powiew świeżego powietrza, jak szansa na coś, czego wcześniej nawet nie odważyłby się nazwać. Maddie niewątpliwie nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wielką władzę nad nim zaczęła mieć. Co więcej, nawet Chase Ryder sam nie był tego w pełni świadomy. Każda chwila spędzona z Maddie była jak kolejny kawałek układanki, którą przez lata trzymał w oddali, niechętny do podjęcia próby jej złożenia.
    Tak, mógłby się opierać i próbować walczyć z tym, co czuł, ale w końcu musiał stawić czoła tej nieuniknionej prawdzie – Maddie stała się jego wszystkim. Była jego prawdą i szczęściem, sensem jego życia. Przy niej świat nabierał barw, o jakich wcześniej nawet nie śnił. Była jak wiatr, który rozwiewał jego zabezpieczenia, przynosząc ulgę i pozwalając mu oddychać pełną piersią. Chase zawsze uważał się za człowieka chłodnego, opanowanego i pragmatycznego, a jednak przy Maddie wszystko się w nim zmieniło. Z każdym spojrzeniem w jej oczy, z każdą chwilą, którą spędzali razem, stawał się bardziej czuły, troskliwy i kochliwy – choć wciąż pozostał stanowczy i silny, taki, jaki musiał być, by chronić ją przed całym złem tego świata. Niemniej, to właśnie dla Maddie chciał być kimś, kim nigdy wcześniej nie był dla nikogo. Chciał być jej ostoją, podporą, wszystkim, czego potrzebowała. Wiedział, że życie Madeleine nie było łatwe, a jej przeszłość nosiła własne blizny, które ukształtowały jej osobowość. Prowadząc jej sprawę, poznał fragmenty historii jej życia, drobne obrazy, które stopniowo składały się w pełniejszy obraz. Teraz jednak pragnął czegoś więcej. Chciał poznać ją całą – jej uczucia, wspomnienia, marzenia, obawy. Był świadom, że kochanie Madeleine Quinn wiązało się z dotknięciem pewnych strun jej duszy, które wciąż mogły boleć. I choć wiedział, że te rany mogły również zranić jego, nie bał się tego bólu. Wręcz przeciwnie – był gotów go znieść, bo nagroda, jaka go czekała, przewyższała wszystko. Maddie była jego ukochaną, śmiałby powiedzieć, że wręcz jego przeznaczeniem. Czuł, że ich miłość nie była chwilowym zauroczeniem czy uniesieniem. To było coś głębszego, coś, co dawało mu poczucie celu, jakiego wcześniej nie znał. Chase Ryder, który przez lata bał się zaangażowania i wcale nie wierzył w miłośc, teraz był gotów oddać Maddie całe swoje życie. Była dla niego wszystkim, czym nigdy nie przypuszczał, że ktoś mógłby być.
    I choć wciąż nie znał odpowiedzi na wszystkie pytania, jakie mogły zrodzić się w ich umysłach, gdy przebudzą się o poranku, to wiedział jedno: za nic w świecie nie zrezygnuje z ich wspólnej drogi. Była jego miłością, jego prawdą, jego światłem. I wiedział, że dopóki będą razem, nic nie będzie w stanie ich złamać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuł, jak napięcie i elektryzujące pulsowanie w jego ciele narastało z każdą mijającą chwilą. Oddech Madeleine, jej drżenie, wyraz twarzy zdradzający, jak bardzo jest jej przyjemnie — wszystko to przyciągało go jeszcze bardziej, niczym nieodparta siła, która pochłaniała go bez reszty. Każdy jej jęk, każde ściśnięcie jego włosów smukłymi palcami, każdy ruch jej ciała wijącego się w rozkoszy… Wszystko to sprawiało, że przepadał, tonąc coraz głębiej w miłości i pożądaniu do Madeleine Quinn. Nigdy nie pomyślałby, że ktoś może wciągnąć go tak głęboko w emocje, które sprawiały, że seks stawał się czymś więcej niż tylko tańcem cielesnej namiętności. A jednak Maddie udało się to zrobić niemal za pstryknięciem palca… Była niczym żywy ogień, który trawił wszystkie jego obawy, niepewności i wahania, pozostawiając miejsce jedynie na to, co prawdziwe, pewne i konkretne – na miłość.

      Mężczyzna uśmiechnął się, gdy poczuł, jak jej ciało rozluźnia się, jak odpływa w rozkoszy gdzieś do świata, który najlepiej rozumiała tylko ona sama. Tak, to było właśnie to, czego szczerze pragnął – nie tylko być z nią, ale także sprawić, by czuła się bezpieczna; na tyle, by mogła być sobą w pełni i nie musiała się niczego bać. Wiedział, że wycierpiała zbyt wiele. A on? On miał być jej ulgą, tak jak ona w pewien sposób była jego własną. Maddie była dla niego wszystkim – nie tylko kobietą, ale kimś, kto wypełniał każdą pustkę w jego sercu.

      Wciąż czuł jej smukłe palce w swoich włosach, jej ciepło, które rozchodziło się po jego ciele. Mógłby przysiąc, że chciał, aby ta chwila trwała wiecznie, by czas zatrzymał się właśnie teraz, w tej intensywnej bliskości, gdzie nie było niczego poza nimi i ich miłością. Gdy jednak poczuł, jak jej ciało oddaje się mu całkowicie, płonący w nim ogień podniecenia i pożądania rozbudził się jeszcze bardziej. Jej ciało drżało na jego własnym, a każde jej westchnienie odbijało się echem w jego sercu. Ta rzeczywistość była tak cholernie piękna – Maddie w jego mieszkaniu, w jego objęciach, wypełniając sobą całą przestrzeń, tak jak powinna robić to już zawsze. Czuł jej kobiecość na swojej rozpalonej skórze, jej słodki zapach docierający do jego nozdrzy i rozkoszny dotyk rozpieszczający jego zmysły, jakby cały świat zmniejszył się do tej jednej chwili, tej jednej przestrzeni między nimi. Chase wstrzymał oddech na moment, badając wzrokiem każdy centymetr jej ciała. Miał wrażenie, że jej piękno nigdy nie przestanie go zachwycać… Doskonale czuł, jak jej ciało wtapia się w jego własne, w zupełności tak, jakby Madeleine chciała jeszcze bardziej zatopić się w nim, prosząc o coś więcej; o coś, co sam miał ochotę jej dać.
      Gdy usłyszał jej słowa, na jego twarzy pojawił się zadziorny, choć jednocześnie i czuły uśmiech. Z początku zamiast słów, delikatnie przesunął palcami po jej ramieniu, zbliżając jej twarz do siebie, aż poczuł jej ciepły oddech na swojej skórze. Połączył ich usta, całując ją zachłannie i namiętnie, jak gdyby zaraz miała mu zniknąć z jego objęć…

      — Marzę o tobie, Madeleine — powiedział w końcu cicho, jakby te słowa były trudne do wykrztuszenia. Jego ręce przesunęły się po jej plecach, przyciągając ją jeszcze bliżej, jak gdyby w momencie, gdy ją puści, cała ta chwila mogła rozsypać się w pył. — Marzę o tym, by cię poczuć, skarbie… — dodał, czując, jak jego serce bije jeszcze szybciej. Przeniósł jedną dłoń na jej biodro i patrząc jej głęboko w oczy, zapytał:

      — Spełnisz to marzenie?

      And just look at me with those pretty eyes
      'Cause with that I am fine, today I have been reborn ❤️

      Usuń
  35. Gdyby Sophia miała opowiedzieć o szczęśliwych momentach z siostrami to nie byłoby ich wiele. Dzieciństwo spędziła przede wszystkim z Imogen, ale nigdy nie miały typowej relacji jak siostra z siostrą. Trzymały się na dystans, ale nie gryzły między sobą. To przyszło później, kiedy były starsze i rozumiały więcej. Imogen spędzała większość czasu z blondynką oraz Gwen, więc dla dziewczyny to było oczywiste, że będą obie karmione nienawiścią do niej. I tak było od momentu, w którym Sophia pojawiła się na świecie, a może nawet jeszcze wcześniej. Nie była pewna, bo w końcu Gwen sama była na początku zajęta noworodkiem. Co uważała zawsze za zabawne, że zaszła w ciążę bardzo szybko po Elianie, ale nigdy na głos tego nie komentowała. Potrafiła, jakoś, zrozumieć tę niechęć do niej i całej sytuacji, ale było to po prostu śmieszne.
    — Albo co? — warknęła wbijając w nią wrogie spojrzenie. Boże, jaka ona była zła. Każdy kolejny dzień w ich towarzystwie był męczący, ciągnął się w nieskończoność. Każdy kolejny dzień był gorszy od poprzedniego. I nie było stąd ucieczki. Nie mogła zostawić ojca samego. Nie mogła. — Niewygodnie, co? Wywlekać nieswoje sprawy? Wtrącać się niechcianą? Może przegadamy to, jak wszystkim zrujnowałaś tamten czas? Jak wszyscy musieliśmy chodzić na paluszkach, bo biedna Maddie była skrzywdzona — wycedziła przez zaciśnięte zęby. Nie poznawała samej siebie. Cholera, ona taka nie była, a jednak nie potrafiła się powstrzymać i kolejne słowa padały z jej ust jak pociski.
    — Odszczekaj to. — Sapnęła. Znowu to samo, znowu wywlekanie jej mamy, ale tym razem tego było za wiele. Za dużo. W głowie miała chaos, który był napędzany gniewem i podsuwał jej rozwiązania sytuacji, których nigdy by nie użyła. Bo nie robiła tego, aby się bić, a dla rozrywki, aby spędzić z kimś trochę czasu. Z kimś kto widział w niej coś więcej niż popychało. Z kimś kto ją lubił i kogo lubiła ona. Nigdy nie planowała wykorzystać nabytej wiedzy w ten sposób. Ale Maddie się o to prosiła.
    Sophia zgrzytnęła zębami, zaciskając dłonie w pięści. W żyłach buzowała jej mieszanka frustracji, smutku i wściekłości. Jak doszło do tego, że nudne niedzielne śniadanie tak bardzo, znowu, wymknęło się spod kontroli? Gryzły się niemal codziennie, ale dziś… Dziś przekroczyły pewną granicę. Mieszanka myśli krążyła jej po głowie, jak mantrę powtarzała słowa Madeleine i za każdym razem gniew tylko bardziej w niej rósł. Z tym, że tym razem dziewczyna przekroczyła wszelkie granice. Jej słowa były ostre jak brzytwa, wbijały się w Sophię jak miliony drobnych igieł.
    Aż poczuła, że coś w niej pęka. Nie była pewna, czy to były słowa Madeleine, czy jej on – w każdym razie, tego było za wiele. Zareagowała instynktownie. Pięść, której używała na treningach z Nico, uniosła się jak na autopilocie. Z tym, że w tej chwili nie miała przed sobą doświadczonego boksera, na którym uderzenie nie zrobiło większego wrażenia. Miała dziewczynę, która nigdy nie trenowała, a przynajmniej Sophia takiej wiedzy nie miała. Cios padł szybko – lewa ręką do osłony, prawa do ataku, tak, jak tłumaczył jej to Nico – ale nieidealnie, jak to u początkujących bywa.
    W pierwszej chwili kompletnie nie zarejestrowała tego, co się wydarzyło. Dopiero, kiedy poczuła piekący ból w dłoni zaczynało do niej docierać, co właściwie się tu wydarzyło. Japierdolęcojazrobiłam.
    — Oszalałaś?! — Wrzasnęła Imogen, która natychmiast zerwała się z krzesełka, aby znaleźć się przy Maddie. — Mamo! — Ryknęła, a Sophia poczuła, jak ogarnia ją jeszcze większa wściekłość.
    Nie, nie, nie.
    To przecież nie mogło tak wyjść… Tak się potoczyć.
    — Kretynka — warknęła brunetka posyłając wściekłe spojrzenie dziewczynie — ja pierdolę. Mads, żyjesz? Wariatka, powinni cię zamknąć — syknęła. Nie obdarzyła ją już kolejnym spojrzeniem, skupiając się na blondynce, którą poprowadziła do krzesła, aby usiadła.

    I don't regret it one bit 'cause she had it comin'💀👊

    OdpowiedzUsuń
  36. Sophia nie była agresywną osobą. Wolała siedzieć cicho niż się kłócić, zawsze uciekała od trudnych tematów i nie stawała w swojej obronie. Łatwiej było uciec niż się zmierzyć z problemami. Przyzwyczaiła się do tego tak bardzo, że w końcu powoli przestała zwracać uwagę na to, jak okrutnie traktowana jest przez Imogen, Madeleine i Gwen. Przyzwyczaiła się. Wstawała z myślą, że pewnie dziś znów o coś będzie problem, że znów się pogryzą i z taką myślą zaczynała swój dzień. Tak samo było rano. Niedzielne śniadania zawsze miały w sobie coś… nieprzyjemnego. Zmuszane były, aby spędzać razem czas i Sophia doskonale wiedziała, że gdyby raz się nie pojawiła, to nikt nie zwróciłby uwagi. Może byliby w końcu szczęśliwą rodziną, którą tak uparcie starała się stworzyć Gwen. I może należało jednak siedzieć w pokoju, udawać, że odsypia lub wymknąć się z domu jeszcze zanim wszyscy wstali. To najczęściej robiła. Uciekała od codzienności. Chodziła całymi dniami po muzeach, przesiadywała w bibliotece z laptopem, przekąskami i napojami, chodziła po publicznych i zamkniętych ogrodach, robiła wszystko, aby tylko nie znajdować się w ich pobliżu. Cholera, kiedy wróciła z Kostaryki pod koniec lipca zapisała się na zajęcia z ceramiki, aby mieć jakieś zajęcie. I cholernie dobrze jej szło, ale powoli trudno było pogodzić dziewczynie tyle obowiązków ze sobą.
    Była zaskoczona tym, co zrobiła i jednocześnie przerażona.
    Czuła jednak, jak w końcu coś w niej pęka. Po tych wszystkich latach bycia nękaną, bycia wieczne przedstawianą jako ta zła, jako ta, na której można się wyżyć. Stała w bezruchu, niezbyt wiedząc co ma powiedzieć ani jak zareagować. Przeprosić? Te słowa nie chciały przejść jej przez gardło. Mimo, że Madeleine nie zasłużyła sobie na to, aby ją uderzyć, to tym bardziej nie zasługiwała na przeprosiny. Nie po tym, co powiedziała. Każde słowo o mamie bolało, a w takim zestawieniu… Przecież to nie była jej wina! Odpowiadała za błędy dorosłych, którzy doskonale wiedzieli co robią. Osób, które były świadome podejmowanych przez siebie decyzji. To nie Sophia zadecydowała, a gdyby to od niej zależało, to wysłałaby ojca w inne miejsce. Albo jakiegoś jego zastępcę, aby nigdy się z mamą nie poznał. Eliana wciąż by żyła, a Sophia… To się nie liczyło, bo i tak by nie istniała, nie widziała problemu. Chciałaby się cofnąć do tego poranka, zostać w pokoju i uniknąć całego zamieszania. Z tym, że nie mogła. Zdawało się, że przywarła do podłogi. Jakby została w nią zamurowana. Niezdolna do zrobienia kroku. Wzrok utkwiony miała w Maddie i Imogen, a reszta głosów zaczęła do niej docierać dopiero po chwili.
    Gwen. Ojciec.
    Nie martwiła się tym, że będzie awantura. Chyba niczym tak naprawdę się nie martwiła. Nie chciała skrzywdzić Maddie, to było dla niej jasne. Tak samo jasne jak to, że nikt jej w to nie uwierzy. Ojciec też jej nie uwierzy. Trzymał się może z dala od ich kłótni, ale nie był przecież głupi i musiał wiedzieć, jak bardzo cała ich trójka się nie dogaduje, że wszystko co się dzieje, jest poniekąd jego winą. Tyle, że pozwolił na to, aby się tak kłóciły. Nigdy nie było sytuacji, w której powiedziałby im, że mają się uspokoić. Posadził obok siebie, wyjaśnił. Nie, one po prostu nawzajem karmiły się nienawiścią do siebie i zataczały błędne koło.
    Wręcz zmroziło się, gdy kobieta pojawiła się z jej ojcem w pomieszczeniu. Oboje wydawali się zdezorientowani, być może spodziewając się rozlewu krwi. Chyba niejako do tego właśnie doszło. Sophia, wciąż, nie odezwała się nawet słowem i nie zamierzała się odzywać. Gdyby spróbowała, to i tak pogorszyłaby swoją sytuację.
    — Ta psychopatka się rzuciła na Maddie — warknęła Imogen. Sophia nie oczekiwała, że będzie ją kryć. Co to, to nie. Nigdy by do tego nie doszło. Nigdy sobie nie pomagały. I mogła przysiąc, że zobaczyła, jak kąciki ust brunetki się unoszą przed jej kolejnymi słowami. — Mads tylko wstawała od stołu, a Sophia… Uderzyła ją. Tak po prostu.

    I could build a castle out of all the bricks they threw at me

    OdpowiedzUsuń
  37. Nie był idealny; daleko było mu do człowieka w pełni zdrowego, a traumy, których doświadczył w przeszłości wciąż były jego najcięższym bagażem, który niósł ze sobą przez życie. Zmagał się z własnymi, nierzadko nieokiełznanymi demonami, które chwilami potrafiły być okrutne i bezlitosne. Przez te wszystkie lata życia z dala od swojego ojca, matki i sióstr zrozumiał, że wspomnienia potrafią być zarówno przekleństwem, jak i błogosławieństwem. Nie zawsze potrafił radzić sobie z tym, co stało się trwałym cieniem sylwetki jego jestestwa; jego praca pomagała mu skupiać myśli na czym innym, a pracując na siedemdziesiątym piątym posterunku niejednokrotnie miał szansę pomóc dzieciom, nastolatkom czy kobietom wyrwać się z rąk swoich oprawców. To chwile jak te leczyły zranione części jego duszy, powodując że czuł spełnienie i spokój ducha. I wydawało mu się, że osiągnął już poziom, gdzie pogodził się z tym, czego doświadczył i przeżył. Może rzeczywiście własnie tak było, powodując że cenił sobie życie wolne od komplikacji i pośpiechu, adrenalinę czerpiąc wyłącznie w służbie. A jednak przekonał się, że droga do realnej błogości duszy osiągnęła swój finał dopiero w momencie, gdy w jego życiu pojawiła się Madeleline.

    Pomagając Maddie wyrwać się z rąk jej oprawcy, wspierając ją w dążeniu do sprawiedliwości, a w końcu zakochując się w niej bezgranicznie, czuł, jak odnajduje w sobie głęboki spokój, którego nigdy wcześniej nie znał. Maddie była wyjątkowa – emanowała siłą, determinacją, które wcale nie musiały w niej być, biorąc pod uwagę jej młody wiek. Poznając ją, wiedział, że nosi ze sobą własne ciężary, traumy i demony, które, podobnie jak u niego, niewątpliwie zbierały jej sen z powiek. Kiedy została skrzywdzona i poraniona emocjonalnie przez Jamesa Hatfielda, zdawała się być krucha. Może rzeczywiście potrzebowała wtedy opieki – nie tylko tej fizycznej, ale i emocjonalnej. Mimo to Ryder potrafił dostrzec w niej duszę wojownika. Potrafił, bowiem sam ją miał. Może właśnie dlatego, od samego początku, jego dusza połączyła się z jej duszą, tak jakby to było ich przeznaczeniem. Może dlatego poczuł, że to w niej odnalazł drugą połówkę, którą wszechświat zachował specjalnie dla niego, by udowodnić, że miłość naprawdę istnieje w jego świecie, a on rzeczywiście potrafi kochać. Było to niezwykłe doświadczenie, pełne wyzwań i prób, szczególnie tych, które niosło ze sobą zakończenie ich znajomości zanim miała się w pełni rozwinąć. Ale teraz byli razem, ich dusze zjednoczyły się w miłości, a on wiedział, że już nigdy nie opuści Madeleine Quinn, zwłaszcza teraz, w obliczu przyszłości, której obrazy malowały się w jego głowie.

    To jednak nie był pierwszy raz, gdy widział Maddie u swego boku, gdy wyobrażał sobie, gdzie znajdzie się w przyszłości. Nie marzył o wielkich rzeczach; nie pragnął fortuny ani najnowszego modelu samochodu. Czerpał radość i satysfakcję z prozy życia, będąc w pełni zadowolonym z tego, że miał dach nad głową, co jeść, w co się ubrać i gdzie pracować. Trudne doświadczenia, niejednokrotnie bolesne etapy na drodze życia, nauczyły go, że czasami wdzięczność jest jedynym, co pozwala przetrwać sztormy, które burzą rzeczywistość człowieka. Ale Maddie… Cholera, Maddie sprawiała, że chciał stać się lepszym człowiekiem. Dla niej potrafiłby porzucić Nowy Jork, zamienić życie w Brooklynie na coś innego – bliższego jej sercu; potrafiłby pracować więcej niż kiedykolwiek, by zapewnić jej spokojne życie, kupić dom na obrzeżach i cieszyć się każdą chwilą codzienności, która u jej boku nabierałaby słodszego smaku. Dla niej był gotów stawić czoła nieuniknionym, często burzliwym sprzeczkom, opanować sztukę przepraszania i przetrwać trudne chwile, by razem, silniejsi, stawić czoła przyszłości. I wcale nie chodziło o to, że Maddie tego od niego wymagała; wiedział, że nigdy nie oczekiwała od niego niemożliwego. Chodziło o to, że był gotów wyjść ze swojej strefy komfortu, by nie tylko ją uszczęśliwić, ale i dać im szansę na wspólną przyszłość, której obraz malował się coraz jaśniej. A to było warte każdego wysiłku i każdego poświęcenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ryder poczuł, jak jego serce zaczęło bić szybciej, gdy usłyszał wyznanie Madeleine. Wielu myślało, że to fizyczność miała główne znaczenie, że chodziło o to, co materialne i cielesne, by poczuć pełnię pożądania i namiętności. Wszystko to było oczywiście istotne i niezbędne, a Maddie zresztą błogosławiła go swoimi wdziękami równie mocno, co wzrokiem błękitnych oczu, które wyznawały, jak wielką przyjemność jej sprawiał. Nic jednak nie mogło równać się z potęgą zbliżenia, które napędzała miłość. To właśnie ona przypominała iskrę, która jeszcze mocniej rozpalała ogień płonący w nim od chwili, gdy ponownie się spotkali. Chase Ryder kochał Madeleine całym sobą, a ta miłość sprawiała, że ich zbliżenie tej wyjątkowej, grudniowej nocy miało taką moc i intensywność.

      — Też cię kocham, Maddie… Tak bardzo cię kocham — wyznał cicho, a jego głos drżał od intensywności tej chwili. Czuł, jak jej ciało wciąż drży pod jego dłońmi, a palce przesuwały się po jej plecach, jak gdyby chciał poczuć każdy jej fragment, nie mogąc się nasycić tym, co dzielili. Kiedy jednak Maddie uniosła się, a ich ciała połączyły się w jedno, przepadł. Płonął namiętnością, pożądaniem i podnieceniem, które przejęło kontrolę nad jego ciałem. Jego dłonie zacisnęły się mimowolnie na jej biodrach, a on zaczął poruszać się w jednym rytmie z Madeleine, pragnąc, by czuła go jeszcze mocniej i jeszcze intensywniej, tak samo, jak on ją.

      — Och, Maddie… — wyszeptał jednym tchem, karmiąc swój wzrok pięknym i podniecającym widokiem jej ciała. Była taka piękna i idealna. Zacisnął dłoń na jej pośladku, obserwując, jak doskonale i rozkosznie Madeleine nadaje tempa ich zbliżeniu. Pulsował, czując, jak coraz bardziej jego ukochana zbliża ich do wspólnej ekstazy. — Jesteś taka dobra, tak cholernie cię pragnę, Maddie… — powiedział drżącym głosem, gdy patrzył jej w oczy, w których odbijały się wszystkie emocje tej chwili. Otaczająca ich atmosfera stała się gęstsza, a on czuł, jak krople potu spływają po jego nagim ciele. Dotyk jej dłoni, to jak jej palce ściskały jego przedramiona, rozpalało go jeszcze bardziej. Nie potrafił oderwać od niej wzroku swoich niebieskich oczu, które niemal pożerały ją, smakując jej piękno i to, jak była niewymuszenie pociągająca. Jego serce biło szybciej, a oddech stawał się coraz bardziej nierówny i pełen napięcia, które wywołało jej poruszanie się na nim. Jęknął, czując ją coraz lepiej i coraz przyjemniej, mimowolnie zaciskając dłoń na jej szyi i zbliżając jej twarz do swojej. Patrzył jej w oczy, gdy ich ciała wciąż trwały w tańcu namiętności.

      — Jesteś moja — wyszeptał.

      And it's nights like this when I need your love
      When I need someone that'll heal my soul

      Usuń