
04.07.1993 r.
Kapitan w New York Rangers
Syn gubernator Nowego Jorku oraz właściciela kancelarii prawnej
„Jeżeli czegoś nie wolno, a bardzo się chce, to można”
Od dziecka na każdym kroku przyciągał kłopoty i doprowadzał swoich rodziców do białej gorączki. Miał problem, aby dostosować się do zasad, często prowokował bójki, a siedzenie w szkolnej ławce nudziło go na tyle, że w jego dzienniczku, co rusz lądowały kolejne uwagi. W przeciwieństwie do rodzeństwa nigdy nie chciał pójść w rodzinne ślady, polityka czy prawo nigdy go nie interesowały i uważał je za cholernie nudne. Będąc nastolatkiem, często zadawał się z dzieciakami z zupełnie innej klasy społecznej, świetnie czując się w ich towarzystwie. Nadal utrzymuje kontakt z wieloma z nich, choć napięty grafik treningów nie pozwala mu już brać udziału w nielegalnych wyścigach tak często, jakby tego chciał. Hokej pokochał za sprawą dziadka od strony matki, jednej z największych legend NHL. To jedyny sport z treningów, którego nie został wyrzucony za ciągłe bójki i atak na przeciwnika, wręcz przeciwnie, tutaj był on całkiem mile widziany, a on chcąc nie chcąc, kolejny sezon z rzędu był rekordzistą w kontekście nałożonych kar. Mentalnie wciąż pozostaje nastolatkiem, nie dojrzał jeszcze do żadnej z poważnych ról ojca, męża czy choćby partnera na dłużej, niż kilka miesięcy. Utwierdza się w przekonaniu, że dzięki temu nie ma nic do stracenia, wmawiając sobie, że wcale nie ma to związku z obawą przed odrzuceniem. Żyje z dnia na dzień, tak, jakby jutra miało nie być, ciągle ryzykując i przy okazji przekraczając kolejne granice wytrzymałości oraz korzystając z faktu, że prawdopodobnie niczym kot, ma kilka żyć. Przynajmniej taką ma nadzieję, bo co najmniej dwa z nich już dawno powinien stracić.
Witam serdecznie, Ethan krążył mi po głowie od dłuższego czasu, aż w końcu nabrał kształtów i moja hokejowa obsesja mogła się 'przelać na papier' :) Buźki użycza Emilio Alcaraz, a w razie chęci kontaktu zapraszam na maila: szwedzkafanka@gmail.com. Piszemy się na wszystko! :)
[Wszyscy znamy tą Twoją obsesje 😂 ale muszę przyznać, że fajny ten Twój Ethan. Dupkowaty, ale fajny. W razie chęci, to zapraszam do Mer 🫠]
OdpowiedzUsuńMeredith
[Cieszę się, że ta hokejowa obsesja znalazła ujście właśnie na NYC💙 Bardzo zgrabnie opisałaś Ethana i bardzo mi się to podoba. Dobrze, że chłopak znalazł coś, dzięki czemu niepożądane u niego cechy zmieniły się w te jak najbardziej pożądane :) Zawodnik, a na dodatek kapitan bijący rekordy w ilości nałożonych kar na pewno nie narzeka na brak popularności i często jest o nim głośno! I właśnie ta głośność oraz potrzeba bycia na świeczniku pozytywnie kojarzy mi się z większością panów, których tworzysz ^^
OdpowiedzUsuńUdanej zabawy z nową postacią, a gdybyś potrzebowała wątków i któryś z moich panów by się do nich nadawał, to wiesz, gdzie nas znaleźć 💙]
CHRISTIAN RIGGS & IAN HUNT
[Dobrze, że Ethan znalazł sobie zajęcie, gdzie może legalnie dać upust swojej agresji. Mam nadzieję, że będziesz się z nim tutaj bawić, a i wierzę w to, że znajdzie się ktoś, kto utemperuje jego charakterek, ale skoro tak wysoko postawionym, eleganckim rodzicom się to nie udało, to może być ciężko. :D
OdpowiedzUsuńBawcie się dobrze!]
Debbie Grayson & Olivia Fitzgerald
[Jest i pan kapitan, ale chyba ze zmienioną buźką? :) Fajny Ci on, taki... Przeciwstawny do mojej delikatnej panienki. Życzę Ci masy emocjonujących historii, ale z takim charakterem nie będzie o nie trudno. Powodzenia i baw się dobrze.]
OdpowiedzUsuńFreyja Sólveig Grímsdóttir
[Oho, znowu wbijasz i mieszasz! Takie łobuziaki, chaos, rozgłos to Twój znak rozpoznawczy! 😎 Bardzo fajnie, że się skusiłaś tu z nim wskoczyć. Tak sobie pomyślałam.... Lily brat też gra! Może zrobimy jakąś ciekawą historyjkę?
OdpowiedzUsuńBaw się dobrze, dużo emocji i przygód w wątkach dla was! ]
Lily i Emma
[Przeczytałem to pierwsze zdanie w cudzysłowie i od razu pomyślałem sobie - amen :D Fajnie, że Ethan przez całe swoje życie pozostaje wierny tej dewizie. Polityka? Prawo? Po co to komu, jak można zostać hokeistą. Na poważne role męża i ojca też przyjdzie jeszcze czas, a na razie dokładnie tak trzeba żyć - panie Hochul, robisz to pan po mistrzowsku. Udanej zabawy :)]
OdpowiedzUsuńAlex / Joseph
Astrid od dziecka wyróżniała się na tle swoich rówieśników nie tylko dzięki chińskiemu pochodzeniu, które zawdzięcza swoim rodzicom, którzy imigrowali z Tajwanu w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, ale i pechowi, który upatrzył ją sobie dwie dekady temu i nie zamierzał opuścić. Ojciec, który wyszedł z domu i słuch po nim zaginął; stany depresyjne matki, które stały się uciążliwie nie tylko dla rodzicielki, ale i jej starszej córki. Na domiar złego, diagnoza brata dobiła i tak leżącą już rodzinę Chang’ów.
OdpowiedzUsuńPrzez wiele lat uważała, że ma szczęście jedynie w miłości i przyjaźni, bo te starały się jej nie opuszczać, ale od dwóch lat i w to zaczęła powątpiewać, po tym, jak z premedytacją złamała serce swojemu wieloletniemu chłopakowi i uznała, że pech po prostu czekał, aby dopaść ją i w tej materii.
Pozostała, więc tylko przyjaźń z Ethanem, który uparcie nigdzie się nie wybierał i bardzo dobrze znał jej przekonanie o tym, że Astrid urodziła się z fatum, śmiejąc się z niego równie często, jak i z jej pochodzenia. Już dawno temu przyzwyczaiła się do jego stylu bycia, do kąśliwych uwag i przekraczania wyznaczonych granic, bo uwielbiała go od pierwszego wejrzenia i wskoczyłaby za nim w ogień. Był też jedyną osobą, która wiedziała co siedzi w jej głowie i sercu, wysłuchując jej pijackich tyrad przeciwko życiu o drugiej w nocy, w swoim apartamencie na Mahattanie.
I choć ze sportem miała do czynienia tyle, co nic i nienawidziła brutalności hokeja. Gdy tylko mogła przychodziła na jego mecze, bo wiedziała, że prawdziwą przyjaźń trzeba pielęgnować i że w popapranym życiu został jej tak naprawdę tylko on, no i Nick, ale Nicka wciąż musiała niańczyć, bo był młodszym bratem. Ethan przynajmniej niańczył się sam. Miała też wielką słabość do jego mamy, z którą potrafiła przegadać cały mecz, siedząc w loży VIP przeznaczonej dla rodziny Hochul.
Mecz minął w oka mgnieniu, gdy gawędziły o wodzie i pogodzie, a także śmietance towarzyskiej Nowego Jorku, omijając temat rodziny Kang, choć Gubernator wraz z mężem, żyli z nimi w dość zażyłych stosunkach. Rodzice Ethana znali Astrid na wylot i wiedzieli o zakończonym związku z Jamesem, a ich syn kategorycznie zabronił poruszania tego tematu.
- Przyszłam dla numeru 9 przeciwników – zaśmiała się wpadając w ramiona Ethana, gdy ten wpadł jak po ogień do loży VIP i przywitał się ze swoją mamą, nie spodziewając się widoku przyjaciółki. – Załatwisz mi jego numer? Może to czas pójść na randkę – popatrzyła na niego spod kaskady czarnych rzęs, które okalały jej oczy, robiąc przy tym proszącą minę, po czym roześmiała się, gdy ten próbował zmierzwić jej włosy. - Biedny Ethan – westchnęła teatralnie, uwalniając się z niedźwiedziego uścisku, ale wciąż obejmując go w pasie prawym ramieniem i opierając głowę na jego boku. – Córki polityków ustawią się w kolejce, by dać się zaprosić na randkę z najgorętszym kawalerem Nowego Jorku. Poradzisz sobie z tym, czy znów uciekniesz dzwoniąc do mnie bym natychmiast przyjechała cię odebrać?
Astrid kiedyś bywała na galach organizowanych czy to przez rodzinę Hochul, czy Kangów. Ale od kiedy zerwała z James’em, nie chciała mieć nic do czynienia z wystawnymi imprezami najbogatszych tego miasta. Nie miała zamiaru wpaść na swojego byłego, nie należała też do nowobogackich kręgów. Było jej dobrze w świecie klasy średniej, w którym żyła od dwóch lat. Na dzisiejszy wieczór miała zaplanowany kubełek lodów Ben & Jerry’s i Piekło Singli w wersji koreańskiej na Netflixie.
bestie
Ian dawno już miał za sobą ten etap kariery, w którym wpraszał się na randomowe imprezy, by pośród spragnionych zabawy ludzi rozprowadzić trochę cukiereczków, które miały umilić im wspólne spędzanie czasu. Jego klienci byli ludźmi tego pokroju, którzy kiedy czegoś potrzebowali, po prostu do niego dzwonili, ponieważ zawsze mieli pod ręką tyle gotówki, by uiścić należność przy odbiorze. Stąd, jeśli Ian zjawiał się na imprezie, to nie dlatego, że liczył na łut szczęścia, a dlatego, że przebywał na niej jego klient będący w potrzebie. Dziś był to Steve. Hunt nie do końca wiedział, czym ten się zajmował. Był wysoko postawioną osobą w świecie sportu, najprawdopodobniej kimś w rodzaju managera, ale Ian nie czuł się tym na tyle zainteresowany, by roztrząsać, na czym dokładnie polegała jego fucha. Najważniejsze, że Steve dzwonił tylko wtedy, kiedy tego potrzebował i płacił chętnie, a często z nawiązką. W dowód sympatii, jak zwykł mówić, kiedy wręczał Ianowi o jeden zwitek banknotów za dużo, puszczając mu przy tym oczko.
OdpowiedzUsuńByło kilka minut po północy, kiedy na wyświetlaczu telefonu Hunt zobaczył znajome imię. Steve najpierw podał mu adres, a później wytłumaczył, czego i ile potrzebuje. Ian potwierdził, że będzie do godziny. Bez żalu odwołał kurs, który przed trzema minutami potwierdził w aplikacji Ubera, a potem podjechał w okolice mieszkania, które on i Zane wynajmowali na potrzeby prowadzenia interesu. Oczywiście, że nie woził narkotyków przy sobie, kiedy nie było ku temu wyraźnej potrzeby. Zaparkował kilka przecznic dalej, by jego charakterystyczny samochód nie był zbyt często widywany pod tym adresem, a przez to z nim kojarzony. Przeszedł tych kilkanaście metrów, zabrał, co miał zabrać i niedługo potem był w drodze na Staten Island, gdzie w jednym z luksusowych domostw bawiło się spragnione wspomagaczy towarzystwo.
Brama była otwarta, więc Ian wjechał na podjazd. Zaparkował pośród innych, zostawionych tu i ówdzie samochodów, po czym skierował się do wejścia. Drzwi były otwarte, w środku natomiast znajdowało się tak dużo osób, że pojawienie się Hunta nie wzbudziło niczyjego zainteresowania. Znalezienie Steve’a zajęło mu dobrych kilkanaście minut, a kiedy już mu się to udało, blondyn zaczął mu wylewnie dziękować. Płynnie dokonali wymiany, przez nikogo nie niepokojeni i Ian skierował się stronę wyjścia. Aby tam dotrzeć, musiał przejść przez przestronną kuchnię. I kiedy przechodził obok wyspy, jego wyczulony na takie gesty wzrok wyłowił moment, w którym jakiś facet wrzucił coś do drinka rozmawiającej z nim, młodej dziewczyny.
Kurwa, jak on tego nie lubił.
Nie zawahał się. Zawrócił i podszedł do rozmawiającej pary. Dziewczyna zdążyła chwycić za plastikowy kubeczek, ale nim przytknęła go do ust, Ian zjawił się obok, bez słowa wyjął kubeczek z jej rąk i odwróciwszy się, wylał jego zawartość do zlewu.
— Co ty odpierdalasz?! — Niedoszły gwałciciel od razu się odpalił. Po Huncie to spłynęło. Nie interesowało go to, co kto ćpał ani dlaczego tak długo, jak ten ktoś robił to z własnego wyboru. Dziewczyna, która teraz patrzyła zszokowana to na Iana, to na swój obiekt westchnień, nie dość, że tego wyboru mieć nie miała, to najpewniej za kilka godzin obudziłaby się nie tylko z bolącą głową.
Hunt już się oddalał. Zatrzymała go ciężka dłoń, która spadła mu na ramię. Mocne szarpnięcie obróciło go przodem do wkurwionego nieznajomego. Podejrzewał, że owo wkurwienie wcale nie było spowodowane tym, że Ian przekreślił jego plany na wieczór, a tym, że stojące najbliżej osoby dokładnie widziały, co się stało i na pewno były na tyle bystre, by zorientować się, dlaczego drink tamtej dziewczyny wylądował w zlewie.
— Odpierdol się — poradził mężczyźnie Ian, jednocześnie ściągając jego dłoń ze swojego ramienia.
IAN HUNT
- Ethan, krowa, która dużo ryczy, mało mleka daje – skwitowała jego przechwałki, po czym się roześmiała. Oby dwoje doskonal zdawali sobie sprawę z tego, że między nimi nigdy do niczego nie dojdzie z kilku powodów. Po pierwsze, za dużo o sobie wiedzieli, co mogłoby być niebezpieczną amunicją w sytuacjach podbramkowych; po drugie, szkoda tracić lata przyjaźni; po trzecie, James wciąż odgrywał naprawdę wielką rolę w jej życiu, choć fizycznie w nim nie uczestniczył. I najważniejsze: Ethan unikał związków, jak piekielnego ognia. Wiec nie, nigdy nawet przez myśl nie przeszło Astrid aby uwikłać się w jakiś nikomu niepotrzebny romans z najlepszym przyjacielem. Miała za dużo problemów na głowie i za mało ludzi, którym mogła się wygadać. Potrzebowała go na stanowisku bff.
OdpowiedzUsuń- Nie mogę słuchać tych twoich narzekań, jakby piękne kobiety ci przeszkadzały – przewróciła oczami i odsunęła się od niego, siadając z powrotem na miejscu obok Gubernator Nowego Jorku. Puściła uwagę o Jamesie mimo uszu, czasami każdy mógł się zapomnieć, że ta relacja już nie istnieje. Szczególnie, gdy Gubernator wielokrotnie widziała Astrid w towarzystwie Jamesa Kanga. – Znaj me dobre serce, wsiadam w taksówkę i jadę do domu, bądź po mnie za dwie godziny – wstała i nałożyła na siebie pałaszcz. – Do zobaczenia, Pani Gubernator – ucałowały na pożegnanie swoje policzki, dała kuksańca Ethanowi i zniknęła w głębi holu Madison Square Garden.
Zerknęła na zegarek. Do przyjazdu Ethana zostało piętnaście minut, a ona wciąż stała w samym środku swojego garderobianego chaosu. W pokoju było gorąco od włączonej suszarki do włosów i zapachu perfum, które nieubłaganie wypełniały przestrzeń. W lustrze, które odbijało jej twarz, widniały ślady stresu. A co, jeśli spotka tam Jamesa?. Zdecydowanie nie zamierzała dać się ponieść panice. Dziś wieczorem musiała być perfekcyjna.
Podeszła do komody i powoli otworzyła szufladę z biżuterią. W palcach przesuwała naszyjniki i bransoletki, szukając tej, która pasowałaby do wieczorowej sukni. Znalazła ją: delikatny naszyjnik z diamentowym wisiorkiem, który kiedyś dostała na 30. urodziny od swojego byłego chłopaka. Zanim ubrała się, zrobiła jeszcze raz wdech, jakby próbując złapać spokój. Uśmiechnęła się do swojego odbicia, choć wiedziała, że to będzie jedno z tych wydarzeń, gdzie pozory muszą być idealne. Mówiła sobie, że to w porządku, że może czuć lekki niepokój, w końcu od dwóch lat nie pojawiła się na żadnym wydarzeniu śmietanki towarzyskiej Nowego Jorku. Suknia, którą wybrała, była czarna, z subtelnymi koronkowymi wstawkami wzdłuż dekoltu. Minimalistyczna, ale w wyraźny sposób podkreślająca jej sylwetkę. Była pewna, że to odpowiedni wybór – prosta, elegancka, ale z charakterem.
Jej telefon wyświetlił wiadomość od Ethana: „Jesteś gotowa? 5 minut i jestem.”
Astrid uśmiechnęła się, jeszcze raz poprawiając naszyjnik na szyi. Nie, nie była gotowa. Ale już się zgodziła na towarzyszenie mu dzisiejszego wieczoru, więc show must go on.
Usłyszała dzwonek do drzwi. Jeszcze raz zerknęła na siebie w lustrze, gdy ruszyła do wyjścia. Do ręki wzięła kopertówkę, a na plecy narzuciła płaszcz. Otworzyła drzwi, za którymi Ethan stał oparty o framugę i z figlarnym uśmiechem się jej przyglądnął.
- Przestań mnie lustrować, nie jestem króliczkiem hokejowym – przewróciła oczami i delikatnie pchnęła go, by zamknąć za sobą mieszkanie.
Astridziątko
Spędziła tu całe życie. Nowy Jork był marzeniem wielu, dla niektórych łaskawy, pozwalał się poznać, zapraszał i kusił na różne sposoby. Dla innych był zupełnie inny, nie dopuszczał do siebie, przeżuwał i z obrzydzeniem wypluwał. W tym mieście potrafili utrzymać się najsilniejsi. Tacy, którzy nigdy nie odpuszczali, nie bali się upadku. Dążyli uparcie do wyznaczonych celów, szli nieraz po trupach, nieraz palili za sobą mosty.
OdpowiedzUsuńDługi, wręcz zrezygnowany hej wydobył się z ust Meredith, kiedy jej stopa opuściła posterunek i stanęła na zatłoczonym chodniku. Z jednej strony lubiła poranne zmiany, bo miała potem jeszcze trochę dnia, żeby coś porobić bądź po prostu zalegać na kanapie przez resztę dnia, z drugiej zaś irytowało ją to, że czasami jest taka leniwa i nie wykorzystuje dnia w stu procentach.
Poprawiła ramiączko plecaka, rozglądając się na boki, by chwilę później unieść głowę w górę. Na skórze poczuła kilka kropel zimnego deszczu, a ciemne chmury coraz szybciej gromadziły się nad budynkami miasta.
— Mogłam chociaż wziąć rower — mruknęła do siebie, robiąc kilka kroków przed siebie. Znalazła się na skraju chodnika, po czym uniosła rękę i zamachała nią kilka razy, jednak żadna taksówka nie raczyła się zatrzymać. Ponowiła gest, jednak nadal żaden samochód nie raczył się zatrzymać. Przeklęła pod nosem, gdy deszcz wezbrał na sile i zaczął mocniej padać. Naciągała właśnie na głowę kaptur kurtki, kiedy tuż obok zatrzymał się dość dobrze znany jej samochód. Szyba od strony pasażera się uchyliła, a na miejscu kierowcy Meredith zobaczyła nikogo innego, jak Ethan. Zlustrowała go uważnym spojrzeniem, zastanawiając się nad tym, czy aby na pewno ma w zanadrzu jakąś skuteczną wymówkę, by zbyć mężczyznę jak najszybciej, ale niestety nie miała. A on czekał, i wiedziała, że nie odmówi. Wsiadła więc do samochodu, po kilku ciągnących się w nieskończoność sekundach.
— Część, Ethan. Cieszysz się, bo to Twój pierwszy raz „podryw na taksówkę „? — zapytała, robiąc w powietrzu cudzysłów. Uśmiechnęła się przy tym, nieco złośliwie, po czym zapięła pasy, rozsiadając się wygodnie w jego samochodzie.
— Wiesz, że sportowe samochody jakoś nie robią na mnie wielkiego wrażenia. Tylko Ty cieszysz się jak małe dziecko, kiedy kupujesz jakiś nowy wóz. Która to już zabawka, hm? Z nudów już wydajesz te zarobione pieniądze? — Ethan był dla niej typem bananowego dziecka, mając od dziecka wszystko, co tylko chciał. Owszem, był całkiem zabawny, miała z nim dobry kontakt, ale czasami wydawało jej się, że miał w życiu zbyt łatwo.
— Akurat tu się mylisz, gdzie tam założyłam, że mogę niespodziewanie spotkać kogoś znajomego. Co proponujesz? Zaskoczysz mnie czymś? Wiesz, że to dość trudne zadanie, Ethan — spojrzała na mężczyznę kątem oka. Zawsze lubił się z nią droczyć, a ona skutecznie odbijała piłeczkę.
— Policyjny psycholog również daje radę w tych sprawach. Mogę zgłosić się do niego zawsze, kiedy tylko potrzebuje i co najważniejsze, nie zdziera przy tym kupy kasy, i nie ma miny jakby był tam za karę.
Meredith
Ian zamierzał się oddalić i mógł to zrobić w każdym momencie, szczególnie, że niedługo po tym, jak ściągnął dłoń wkurwionego mężczyzny ze swojego ramienia, w kuchni pojawił się ktoś jeszcze, kto skutecznie zaabsorbował uwagę zgromadzonych. Hunt wyszedłby, przez nikogo nie niepokojony i szybko by o nim zapomniano, lecz cos podkusiło go, żeby zostać i zaobserwować rozwój sytuacji. Pośladkami oparł się o kuchenny blat, który miał za plecami, a że wciąż miał na sobie kurtkę, to schował dłonie do jej kieszeni. Nogi wyciągnął przed siebie i skrzyżował je w kostkach. W tej swobodnej i zarazem nonszalanckiej pozie, z niewzruszonym wyrazem twarzy obserwował dwójkę mężczyzn, która najwyraźniej się znała. Temu, który pojawił się jako drugi, Ian był wdzięczny za to, że osłonił go przed lecącą w jego stronę pięścią. Ledwo wygoiła mu się rana na żebrach; blizna wciąż była intensywnie różowa i tkliwa, momentami nieprzyjemnie go ciągnęła. Nie miał ochoty na wylizywanie się z kolejnych obrażeń.
OdpowiedzUsuńZerknął krótko na dziewczynę, która wyjaśniła, co się stało i wrócił wzrokiem do kłócącej się dwójki dokładnie w momencie, w którym pięść jednego z mężczyzn spotkała się z nosem drugiego. Uśmiechnął się kącikiem ust wyraźną satysfakcją, kiedy ten upadł na podłogę, ponieważ temu skurwielowi najzwyczajniej w świecie się to należało. Ian był tylko ciekaw, kim był stojący przed nim mężczyzna, że informacja o tym, co zaszło, skłoniła go do tak ostrej reakcji. On i dziewczyna, którą Hunt uchronił przed nieprzyjemnymi konsekwencjami całkiem przyjemnej imprezy, musieli być jakoś ze sobą związani. Pytanie tylko, jak?
Maks, którego imienia Ian nie znał i miał nigdy nie poznać, pozbierał się i na odchodne rzucił tych kilka słów, które spowodowały, że szatyn popatrzył na niego z obojętnym wyrazem twarzy, wyciągnął rękę z kieszeni kurtki i pokazał mu środkowy palec.
— Skoro śmieci same się wyniosły, to ja też już pójdę — skomentował, odepchnął się od kuchennego blatu i ruszył w stronę wyjścia, niemalże w ślad za Maksem.
IAN HUNT
Ethan wiedział dokładnie, jaka była Meredith. Od samego początku ich znajomości nie udawała nikogo, kim nie jest, bo też nie widziała takiej potrzeby. On ją zaakceptował, z każdym jej możliwym dziwactwem. Z tą całą perfekcyjności, dokładnością, byciem wredną. Przyjmował każde jej docinki raczej z rozbawieniem, co niejednokrotnie Mer denerwowało, ale Ethan taki już był, nie miał w zwyczaju brania większości rzeczy na poważnie.
OdpowiedzUsuń— Ja pierdole, Ethan — jęknęła wręcz, wywracając przy tym oczami.
— Twoje życie naprawdę kręci się wokół treningów, imprez i seksu? — zapytała, spoglądając na niego po chwili. Nie potrafiła zrozumieć takiego trybu życia, dla niej byłoby to… męczące, ale patrząc na Hochula, on raczej bardzo dobrze się bawił, a życie jakie prowadził w żaden sposób nie było męczące.
Byli tak bardzo od siebie różni, wręcz dzieliła ich przepaść, a jednak w jakiś dziwny i pokręcony sposób, rozumieli się bez słów.
Ergab Hochul sprawiał, że Meredith w jego towarzystwie nieco się rozkręcała, pozwalała sobie na więcej. W jakiś sposób była mu za to wdzięczna, że potrafił wydobyć z niej tą głęboko skrywaną osobowość.
Spojrzała za okno, na mijane budynki, które były skąpane w deszczu. Już nie padało tak mocno jak przed chwilą, ale krople i tak ciągle wybijały cichy rytm uderzając o karoserię samochodu.
— Co? O czym Ty gadasz, Hochuł? — zapytałaś nieco wyrwana z zamyślenia. Odwróciła głowę w jego stronę, najpierw spoglądając na mężczyznę, a później na samochód stojący tuż obok. Szybko do niej dotarło, w czym właśnie bierze udział i naprawdę, to nie był dobry pomysł. Spojrzała spanikowana na Ethana, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Wiedziała, że proszenie tu nic nie da, a on jej nie posłucha. Czuła, że to wszystko nie skończy się dobrze.
— Ethan nie… — mruknęła, nie spuszczając z niego wzroku. Nie posłuchał, bo czemu miałby to zrobić? A ona, zamiast wysiąść, jak jeszcze miała możliwość, to siedziała w fotelu pasażera, jakby ktoś ją do niego co najmniej przykleił. I zapięła te cholerne pasy, tak jak jej polecił, choć w razie potencjalnego wypadku one i tak niewiele dały.
— Pojebało Cię. Pojebało Cię do reszty — rzuciła. Nie bała się samego pościgu, ale ewentualnych konsekwencji. Naprawdę, czuła, że to się źle skończy.
— Owszem, ale nie cholernym pościgiem, żeby zaspokoić Twoje męskie ego! — warknęła w jego stronę. Kiedy Ethan przyspieszył, wbiło ją nieco w fotel, a z ust Meredith wydobyło się głośne, zirytowane warknięcie.
— Nadal mogę Ci go wypisać. Złamałeś już jakieś milion przepisów, a nawet nie chce wiedzieć, o ile przekroczyłeś prędkość. To się źle skończy — Meredith pokręciła głową na boki, bo nic innego jej nie zostało.
— Wątpię, że przeżyją. My pewnie też zatrzymamy się na jakiejś latarni. Albo, prędzej się na niej owiniemy. Kurwa, czemu sobie nie kupiłeś takiego samego samochodu? Czemu jestem taką idiotką i wsiadłam tutaj. Nie przynosisz mi nic dobrego, Hochul.
fast and furious 🏎️
Ian dopinał puchową kurtkę pod szyję, kiedy usłyszał znajomy głos nakazujący mu zaczekać. Mógłby go zignorować i pójść prosto do swojego samochodu, a tam zatrzasnąć się w cichym wnętrzu, ale zamiast tego przystanął i odwrócił się przodem do domu, z którego przed chwilą wyszedł. Poczekał, aż znajomy już mężczyzna pokona tych kilka ostatnich kroków, które go dzieliło i w tym czasie wcisnął zaczerwienione od mrozu dłonie w kieszenie kurtki.
OdpowiedzUsuń— Nie ma sprawy — odpowiedział, a kiedy brunet wyciągnął rękę i poklepał go po plecach, Ian pochylił głowę i uśmiechnął się w sposób, który nie był przyjemny. Nie lubił, kiedy ktoś obcy naruszał jego przestrzeń osobistą, choć i od tej reguły znajdowały się pewne wyjątki. Jednak nie w tym przypadku. Ian miał tylko wejść, dostarczyć towar Steve’owi i wyjść. Nie planował zostawać na imprezie, ani tym bardziej zawierać z kimkolwiek znajomości. Niemniej w żaden inny sposób nie zareagował na to śmiałe poklepanie po plecach. Skoro dziewczyna, której drinka wylał, była siostrą stojącego przed nim mężczyzny, to zrozumiałym było, że ten chciał Huntowi podziękować.
— Zauważyłem — mruknął z przekąsem, patrząc przy tym wprost na swojego rozmówcę. Obracał się w tym środowisku i zdążył zaobserwować, jakimi prawami się ono rządziło. Dlatego był raczej obok tego świata i nie starał się w nim zagłębić. Był tylko dilerem obsługującym swoich klientów. Nie interesował się ich życiem, nie ingerował w nie, a już na pewno nie próbował i nie chciał z nikim się zaprzyjaźniać.
— Przyszedłem na chwilę do Steve’a — wyjaśnił oszczędnie, nie wdając się w szczegóły. Nie miał pojęcia, czy Ethan znał Steve’a, ale Steve nie był tutaj gospodarzem, a gościem. Ta dwójka mogła się kojarzyć, ale równie dobrze mogła nie znać się w ogóle. Jeśli brunet był zainteresowany, o szczegóły mógł zapytać właśnie Steve’a, ponieważ Ian nie miał mu niczego powiedzieć. Nie ze względu na własne bezpieczeństwo, ponieważ podejrzewał, że co druga osoba na tej imprezie ćpała i skądś brała narkotyki, ale dlatego, że po prostu nie miał na to ochoty.
Popatrzył w dół, na wyciągniętą ku niemu rękę, a potem wyciągnął dłoń z kieszeni i wymienił z Ethanem uścisk.
— Ian — odpowiedział. — I naprawdę nie ma sprawy — powtórzył. — To wyszło… przypadkiem — dodał i lekko wzruszył ramionami, uprzednio puściwszy dłoń mężczyzny. Rękę schował z powrotem do kieszeni. Nie oczekiwał niczego od Ethana. Ani jego wdzięczności, ani tym bardziej przysługi. Te nie były mu do niczego potrzebne. Nie znali się i najprawdopodobniej tak miało pozostać. Bo nie, Ian nie kojarzył Ethana z lodowiska. Nieszczególnie interesował się sportem, a na pewno nie hokejem. Wizerunek Ethana pewnie był mu znany tak samo, jak wizerunek każdego innego kapitana popularnej drużyny sportowej. Ian wiedział, na kogo patrzy, przeglądając w telefonie wiadomości, ale to nie było wystarczające, by rozpoznał człowieka, stojąc z nim oko w oko w półmroku otaczającym willę. Tym bardziej, że Ethan nie miał na sobie stroju hokeisty, w którym najczęściej występował i w którym mógł w telewizji czy w sieci sporadycznie widywać go Ian.
IAN HUNT
Astrid wchodziła do sali, serce tłukło się w piersi, jakby chciało wyrwać się na wolność. Każdy krok na miękkim dywanie wydawał się zbyt głośny, jakby cała sala zwróciła na nią uwagę, choć tak naprawdę nikt jej nie dostrzegał. Z każdą sekundą w tłumie jej ciało napięte było w dziwny, niekomfortowy sposób. I choć starała się trzymać wyprostowaną postawę i patrzeć pewnie przed siebie, w głowie wciąż kłębiły się myśli, które nie pozwalały jej odpocząć.
OdpowiedzUsuńNie lubiła takich miejsc. Nie lubiła tych sztucznych, wygładzonych uśmiechów, pustych rozmów i pozornych gestów uprzedzenia. Czuła się jak intruz, jak ktoś, kto przypadkowo znalazł się w centrum świata, który nigdy nie był jej przeznaczony. Wszystko wokół niej było za bardzo – za głośno, za elegancko, za obce. Czuła, jakby jej ciało nie pasowało do tej sceny, jakby była zbyt mała, by zmieścić się wśród tych ludzi, którzy wyglądali jak postacie z obrazka. Na chwilę zapomniała, że jest tu z Ethanem. Wzrok wciąż jej uciekał, wędrował po sali, jakby szukał czegoś, czego nie miała prawa znaleźć. Wciąż czuła na sobie spojrzenia kobiet, które z zazdrością patrzyły to na nią, to na Ethana. Wiedziała, że nie pasuje do tej galerii idealnych twarzy i gładkich rozmów.
Z każdym krokiem jej ciało napinało się w dziwny, niewygodny sposób. Starała się trzymać wyprostowaną postawę, patrzeć pewnie przed siebie, ale wewnętrzny niepokój nie dawał jej spokoju. Gdzieś w jej wnętrzu tliła się tęsknota, choć nie chciała jej przyznać. W tłumie twarzy, które ją otaczały, nic nie miało dla niej znaczenia…
– Ethan! Ethan, musisz koniecznie ze mną porozmawiać! – Astrid usłyszała, jak matka Ethana, gospodyni balu, unosi głos z drugiego końca sali.
– Idź – uśmiechnęła się słabo do przyjaciela. - Pozwól, że ukryję się za tą kompozycją kwiatów, może dojrzę gdzieś Taylor Swift – wskazała palcem na stolik na uboczu, gdzie stała ogromna wazon z eleganckimi, białymi różami. Dwa dni temu na pewno by się uśmiechnęła, żartując o tym, jak dobrze będzie wyglądać za taką ozdobą. Dziś jednak jej słowa zabrzmiałyby pusto, jakby tylko ona dostrzegała, jak bardzo jej ciało szukało schronienia, by na moment odciąć się od reszty świata. – Poradzę sobie – zapewniła go, gdy Ethan popatrzył na nią z troską wypisaną na twarzy. Jakby wiedział o nieuniknionym, że za kilka minut James znajdzie Astrid ukrywającą się za białymi różami. – Idź, no – pogoniła go ze śmiechem.
Ethan spojrzał na nią, ale po chwili tylko skinął głową, wyczuwając, że coś jej przeszkadza. Nie zapytał, nie nalegał, bo doskonale wiedział, że nie chodziło o kwiaty. Ona nigdy nie szukała kryjówek w takich drobiazgach. Ale teraz, gdy stała przy nim, nagle wydawało się, że jedyne, czego pragnie, to zniknąć. Zniknąć z tego całego bałaganu, który nazywała galą, zniknąć z tłumu, z tych oczu, które nieustannie badały ją, a ona czuła się jak zwierzę w klatce.
Podeszła do kompozycji, stanęła obok niej, nie patrząc na nic poza tą białą prostotą, która zdawała się być jedynym elementem w tym pomieszczeniu, który nie ocenia. Wzrok Astrid spoczął na kwiatach, ich białych płatkach, które z każdą chwilą stawały się dla niej niemal namacalne, jakby chciała zanurzyć w nich swoje myśli. W tej ciszy, którą tworzyły, mogła poczuć się, choć na moment, niezauważona, niewidoczna.
Astrid
Była siostrą hokeisty od parunastu już lat, ale nigdy nie umiała się wbić i poczuć swobodnie w tym sportowym świecie. Podziwiała dyscyplinę i surowość w utrzymaniu formy, treningach i strategicznym planowaniu na sezon, ale mimo wszystko to wydawało jej się po prostu brutalnym sportem. Jej brat z kolei odnajdywał się w tym jak ryba w wodzie, ale nie oszukujmy się, miał do tego świetne predyspozycje. Rob był barczysty i wysoki, silny jak wół i przy tym dość zwinny, a na lodzie szybki jak strzała. Od zawsze był osobą, która przed o przodu i nie obawia się po drodze odrobinkę potarabanić z innymi. Akurat tej jego narwanej strony nie lubiła i zawsze sprawiała, że Lily czuła się niepewna. Rob jak się wkurzy, był niczym rozjuszony byk i naprawdę trzeba było go mocno usadzić w miejscu, aby sie opamiętał.
OdpowiedzUsuńTak wielkie imprezy jak ta, nie były czymś, na co Rob zabierał siostrę. Zazwyczaj chodził z dziewczynami, z którymi się akurat spotykał, ale w tym roku Lily wymusiła na nim, aby ją zabrał, bo mieli sobie do pogadania, a prawde powiedziawszy mieszkając w innych miastach jakoś im nie szło najlepiej kontaktowanie się z sobą regularnie. Siedziała sobie przy stoliku, dopijając orzeźwiającego szampana, którego bąbelki już odrobinę łaskotały ją po nosie, gdy Rob odsunął gwałtownie krzesło i skoczył do kelnera, grzmiąc na niego, że przyniósł nie ten drink, którego chciał. Czy tam że przyniósł drinka mieszanego, a on chciał czystą whisky...? Wyłączyła się ledwie na chwilę i aż pdoskoczyła na krześle, niemal wylewając alkohol na swoją kremową sukienkę z satyny na jedno ramię, gdy jej brat nagle się odpalił.
- Rob! Uspokój się, nie rób wstydu - mruknęła, widząc z zażenowaniem i zawstydzeniem, że gwałtowność starszego Taylora przyciągała uwagę. No i klasycznie, jej brat nawet nie zwracał na nią uwagi w takich momentach, a udowadniał, jakim jest kretynem i bufonem. Była szczęściara, mając w rodzinie taki pakiet, serio. Ale dzisiaj nie było jej do śmiechu.
Odsuneła swoje krzesło i odstawiła kieliszek na blat, ale dalej od krawędzi, aby uniknąć wypadku. Podeszła do brata i zacisneła mocno palce na jego ramieniu, gdy się zaczął pochylać prowokująco do kelnera, który swoją drogą patrzył blady na narwanego hokeistę sporo większego w masie od niego.
- Rob! - sykneła upominająco, niemal uwieszając mu się na napiętym bicepsie i już niemal kopnęła ko w piszczel z obcasa, aby się opamiętał, gdy znikąd pojawił się jakiś inny sportowiec. No tak... ich tu było na pęczki i wszyscy tacy wypięknieni na wieczór, aż nie była pewna czy to nie jest jakaś gala gwiazd. Skąd inąd miło było popatrzeć na dżentelmenów w garniturach.
- Cześć - rzuciła tylko, zaskoczona że ktoś zareagował i że ktoś do narwanego Roba podchodził z taką pewnością siebie. Ona się bała nie o to, że paparazzi coś uwiecznia, a że rozkwasi twarz biedaczkowi z tacą w ręku, który oniemiały się patrzył na hokeistę i nie uciekał. I to z powodu pomyłki w zamówieniu! - Burak... - mrukneła, mając na myśli Roba i potrząsneła głową do obcego mężczyzny, który do nich podszedł. Nie było nic w czym mógłby pomóc, póki jej brat nie ruszy głową. A ten był dziś wyjątkowo odporny na używanie mózgu.
- Puszczaj mnie, wariatko - żachnął się jej brat i wyrwał ramie, stając przodem do drugiego hokeisty. Zmrużył oczy, widząc ten ruch podsuwania krzesła i zacisnął szczęki. - Nie jestem dzieckiem, Hochul, nie traktuj mnie z góry, nie jesteś moim kapitanem - wyrzucił, a Lily już wiedziała, że Rob sie nie uspokoi.
Starczyła jej sekunda, aby wcisnąć się między panów i złapała tego drugiego za ramiona, aby go popchnąć całą swoją sylwetką, napierając do przodu, w kierunku skąd przyszedł. Jak najdalej od Roba, który szukał zaczepki.
- Tańczysz, prawda? Zatańczymy teraz? - wypaliła, zerkając na brata tak w razie gdyby już się chciał rzucić z pięściami. - Nie martw się, zaraz wrócę, on mnie odprowadzi! - dodała, zupełnie jakby tu sobie stali i rozmawiali właśnie o tym, że ona i obcy jej facet chcą sobie poskakać w rytm granej muzyki, a nie jej brat zamierza kogoś rozwalić.
Lilka