
04.07.1993 r.
Kapitan w New York Rangers
Syn gubernator Nowego Jorku oraz właściciela kancelarii prawnej
„Jeżeli czegoś nie wolno, a bardzo się chce, to można”
Od dziecka na każdym kroku przyciągał kłopoty i doprowadzał swoich rodziców do białej gorączki. Miał problem, aby dostosować się do zasad, często prowokował bójki, a siedzenie w szkolnej ławce nudziło go na tyle, że w jego dzienniczku, co rusz lądowały kolejne uwagi. W przeciwieństwie do rodzeństwa nigdy nie chciał pójść w rodzinne ślady, polityka czy prawo nigdy go nie interesowały i uważał je za cholernie nudne. Będąc nastolatkiem, często zadawał się z dzieciakami z zupełnie innej klasy społecznej, świetnie czując się w ich towarzystwie. Nadal utrzymuje kontakt z wieloma z nich, choć napięty grafik treningów nie pozwala mu już brać udziału w nielegalnych wyścigach tak często, jakby tego chciał. Hokej pokochał za sprawą dziadka od strony matki, jednej z największych legend NHL. To jedyny sport z treningów, którego nie został wyrzucony za ciągłe bójki i atak na przeciwnika, wręcz przeciwnie, tutaj był on całkiem mile widziany, a on chcąc nie chcąc, kolejny sezon z rzędu był rekordzistą w kontekście nałożonych kar. Mentalnie wciąż pozostaje nastolatkiem, nie dojrzał jeszcze do żadnej z poważnych ról ojca, męża czy choćby partnera na dłużej, niż kilka miesięcy. Utwierdza się w przekonaniu, że dzięki temu nie ma nic do stracenia, wmawiając sobie, że wcale nie ma to związku z obawą przed odrzuceniem. Żyje z dnia na dzień, tak, jakby jutra miało nie być, ciągle ryzykując i przy okazji przekraczając kolejne granice wytrzymałości oraz korzystając z faktu, że prawdopodobnie niczym kot, ma kilka żyć. Przynajmniej taką ma nadzieję, bo co najmniej dwa z nich już dawno powinien stracić.
Witam serdecznie, Ethan krążył mi po głowie od dłuższego czasu, aż w końcu nabrał kształtów i moja hokejowa obsesja mogła się 'przelać na papier' :) Buźki użycza Emilio Alcaraz, a w razie chęci kontaktu zapraszam na maila: szwedzkafanka@gmail.com. Piszemy się na wszystko! :)
[Wszyscy znamy tą Twoją obsesje 😂 ale muszę przyznać, że fajny ten Twój Ethan. Dupkowaty, ale fajny. W razie chęci, to zapraszam do Mer 🫠]
OdpowiedzUsuńMeredith
[Cieszę się, że ta hokejowa obsesja znalazła ujście właśnie na NYC💙 Bardzo zgrabnie opisałaś Ethana i bardzo mi się to podoba. Dobrze, że chłopak znalazł coś, dzięki czemu niepożądane u niego cechy zmieniły się w te jak najbardziej pożądane :) Zawodnik, a na dodatek kapitan bijący rekordy w ilości nałożonych kar na pewno nie narzeka na brak popularności i często jest o nim głośno! I właśnie ta głośność oraz potrzeba bycia na świeczniku pozytywnie kojarzy mi się z większością panów, których tworzysz ^^
OdpowiedzUsuńUdanej zabawy z nową postacią, a gdybyś potrzebowała wątków i któryś z moich panów by się do nich nadawał, to wiesz, gdzie nas znaleźć 💙]
CHRISTIAN RIGGS & IAN HUNT
[Dobrze, że Ethan znalazł sobie zajęcie, gdzie może legalnie dać upust swojej agresji. Mam nadzieję, że będziesz się z nim tutaj bawić, a i wierzę w to, że znajdzie się ktoś, kto utemperuje jego charakterek, ale skoro tak wysoko postawionym, eleganckim rodzicom się to nie udało, to może być ciężko. :D
OdpowiedzUsuńBawcie się dobrze!]
Debbie Grayson & Olivia Fitzgerald
[Jest i pan kapitan, ale chyba ze zmienioną buźką? :) Fajny Ci on, taki... Przeciwstawny do mojej delikatnej panienki. Życzę Ci masy emocjonujących historii, ale z takim charakterem nie będzie o nie trudno. Powodzenia i baw się dobrze.]
OdpowiedzUsuńFreyja Sólveig Grímsdóttir
[Oho, znowu wbijasz i mieszasz! Takie łobuziaki, chaos, rozgłos to Twój znak rozpoznawczy! 😎 Bardzo fajnie, że się skusiłaś tu z nim wskoczyć. Tak sobie pomyślałam.... Lily brat też gra! Może zrobimy jakąś ciekawą historyjkę?
OdpowiedzUsuńBaw się dobrze, dużo emocji i przygód w wątkach dla was! ]
Lily i Emma
[Przeczytałem to pierwsze zdanie w cudzysłowie i od razu pomyślałem sobie - amen :D Fajnie, że Ethan przez całe swoje życie pozostaje wierny tej dewizie. Polityka? Prawo? Po co to komu, jak można zostać hokeistą. Na poważne role męża i ojca też przyjdzie jeszcze czas, a na razie dokładnie tak trzeba żyć - panie Hochul, robisz to pan po mistrzowsku. Udanej zabawy :)]
OdpowiedzUsuńAlex / Joseph
Astrid od dziecka wyróżniała się na tle swoich rówieśników nie tylko dzięki chińskiemu pochodzeniu, które zawdzięcza swoim rodzicom, którzy imigrowali z Tajwanu w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, ale i pechowi, który upatrzył ją sobie dwie dekady temu i nie zamierzał opuścić. Ojciec, który wyszedł z domu i słuch po nim zaginął; stany depresyjne matki, które stały się uciążliwie nie tylko dla rodzicielki, ale i jej starszej córki. Na domiar złego, diagnoza brata dobiła i tak leżącą już rodzinę Chang’ów.
OdpowiedzUsuńPrzez wiele lat uważała, że ma szczęście jedynie w miłości i przyjaźni, bo te starały się jej nie opuszczać, ale od dwóch lat i w to zaczęła powątpiewać, po tym, jak z premedytacją złamała serce swojemu wieloletniemu chłopakowi i uznała, że pech po prostu czekał, aby dopaść ją i w tej materii.
Pozostała, więc tylko przyjaźń z Ethanem, który uparcie nigdzie się nie wybierał i bardzo dobrze znał jej przekonanie o tym, że Astrid urodziła się z fatum, śmiejąc się z niego równie często, jak i z jej pochodzenia. Już dawno temu przyzwyczaiła się do jego stylu bycia, do kąśliwych uwag i przekraczania wyznaczonych granic, bo uwielbiała go od pierwszego wejrzenia i wskoczyłaby za nim w ogień. Był też jedyną osobą, która wiedziała co siedzi w jej głowie i sercu, wysłuchując jej pijackich tyrad przeciwko życiu o drugiej w nocy, w swoim apartamencie na Mahattanie.
I choć ze sportem miała do czynienia tyle, co nic i nienawidziła brutalności hokeja. Gdy tylko mogła przychodziła na jego mecze, bo wiedziała, że prawdziwą przyjaźń trzeba pielęgnować i że w popapranym życiu został jej tak naprawdę tylko on, no i Nick, ale Nicka wciąż musiała niańczyć, bo był młodszym bratem. Ethan przynajmniej niańczył się sam. Miała też wielką słabość do jego mamy, z którą potrafiła przegadać cały mecz, siedząc w loży VIP przeznaczonej dla rodziny Hochul.
Mecz minął w oka mgnieniu, gdy gawędziły o wodzie i pogodzie, a także śmietance towarzyskiej Nowego Jorku, omijając temat rodziny Kang, choć Gubernator wraz z mężem, żyli z nimi w dość zażyłych stosunkach. Rodzice Ethana znali Astrid na wylot i wiedzieli o zakończonym związku z Jamesem, a ich syn kategorycznie zabronił poruszania tego tematu.
- Przyszłam dla numeru 9 przeciwników – zaśmiała się wpadając w ramiona Ethana, gdy ten wpadł jak po ogień do loży VIP i przywitał się ze swoją mamą, nie spodziewając się widoku przyjaciółki. – Załatwisz mi jego numer? Może to czas pójść na randkę – popatrzyła na niego spod kaskady czarnych rzęs, które okalały jej oczy, robiąc przy tym proszącą minę, po czym roześmiała się, gdy ten próbował zmierzwić jej włosy. - Biedny Ethan – westchnęła teatralnie, uwalniając się z niedźwiedziego uścisku, ale wciąż obejmując go w pasie prawym ramieniem i opierając głowę na jego boku. – Córki polityków ustawią się w kolejce, by dać się zaprosić na randkę z najgorętszym kawalerem Nowego Jorku. Poradzisz sobie z tym, czy znów uciekniesz dzwoniąc do mnie bym natychmiast przyjechała cię odebrać?
Astrid kiedyś bywała na galach organizowanych czy to przez rodzinę Hochul, czy Kangów. Ale od kiedy zerwała z James’em, nie chciała mieć nic do czynienia z wystawnymi imprezami najbogatszych tego miasta. Nie miała zamiaru wpaść na swojego byłego, nie należała też do nowobogackich kręgów. Było jej dobrze w świecie klasy średniej, w którym żyła od dwóch lat. Na dzisiejszy wieczór miała zaplanowany kubełek lodów Ben & Jerry’s i Piekło Singli w wersji koreańskiej na Netflixie.
bestie
Ian dawno już miał za sobą ten etap kariery, w którym wpraszał się na randomowe imprezy, by pośród spragnionych zabawy ludzi rozprowadzić trochę cukiereczków, które miały umilić im wspólne spędzanie czasu. Jego klienci byli ludźmi tego pokroju, którzy kiedy czegoś potrzebowali, po prostu do niego dzwonili, ponieważ zawsze mieli pod ręką tyle gotówki, by uiścić należność przy odbiorze. Stąd, jeśli Ian zjawiał się na imprezie, to nie dlatego, że liczył na łut szczęścia, a dlatego, że przebywał na niej jego klient będący w potrzebie. Dziś był to Steve. Hunt nie do końca wiedział, czym ten się zajmował. Był wysoko postawioną osobą w świecie sportu, najprawdopodobniej kimś w rodzaju managera, ale Ian nie czuł się tym na tyle zainteresowany, by roztrząsać, na czym dokładnie polegała jego fucha. Najważniejsze, że Steve dzwonił tylko wtedy, kiedy tego potrzebował i płacił chętnie, a często z nawiązką. W dowód sympatii, jak zwykł mówić, kiedy wręczał Ianowi o jeden zwitek banknotów za dużo, puszczając mu przy tym oczko.
OdpowiedzUsuńByło kilka minut po północy, kiedy na wyświetlaczu telefonu Hunt zobaczył znajome imię. Steve najpierw podał mu adres, a później wytłumaczył, czego i ile potrzebuje. Ian potwierdził, że będzie do godziny. Bez żalu odwołał kurs, który przed trzema minutami potwierdził w aplikacji Ubera, a potem podjechał w okolice mieszkania, które on i Zane wynajmowali na potrzeby prowadzenia interesu. Oczywiście, że nie woził narkotyków przy sobie, kiedy nie było ku temu wyraźnej potrzeby. Zaparkował kilka przecznic dalej, by jego charakterystyczny samochód nie był zbyt często widywany pod tym adresem, a przez to z nim kojarzony. Przeszedł tych kilkanaście metrów, zabrał, co miał zabrać i niedługo potem był w drodze na Staten Island, gdzie w jednym z luksusowych domostw bawiło się spragnione wspomagaczy towarzystwo.
Brama była otwarta, więc Ian wjechał na podjazd. Zaparkował pośród innych, zostawionych tu i ówdzie samochodów, po czym skierował się do wejścia. Drzwi były otwarte, w środku natomiast znajdowało się tak dużo osób, że pojawienie się Hunta nie wzbudziło niczyjego zainteresowania. Znalezienie Steve’a zajęło mu dobrych kilkanaście minut, a kiedy już mu się to udało, blondyn zaczął mu wylewnie dziękować. Płynnie dokonali wymiany, przez nikogo nie niepokojeni i Ian skierował się stronę wyjścia. Aby tam dotrzeć, musiał przejść przez przestronną kuchnię. I kiedy przechodził obok wyspy, jego wyczulony na takie gesty wzrok wyłowił moment, w którym jakiś facet wrzucił coś do drinka rozmawiającej z nim, młodej dziewczyny.
Kurwa, jak on tego nie lubił.
Nie zawahał się. Zawrócił i podszedł do rozmawiającej pary. Dziewczyna zdążyła chwycić za plastikowy kubeczek, ale nim przytknęła go do ust, Ian zjawił się obok, bez słowa wyjął kubeczek z jej rąk i odwróciwszy się, wylał jego zawartość do zlewu.
— Co ty odpierdalasz?! — Niedoszły gwałciciel od razu się odpalił. Po Huncie to spłynęło. Nie interesowało go to, co kto ćpał ani dlaczego tak długo, jak ten ktoś robił to z własnego wyboru. Dziewczyna, która teraz patrzyła zszokowana to na Iana, to na swój obiekt westchnień, nie dość, że tego wyboru mieć nie miała, to najpewniej za kilka godzin obudziłaby się nie tylko z bolącą głową.
Hunt już się oddalał. Zatrzymała go ciężka dłoń, która spadła mu na ramię. Mocne szarpnięcie obróciło go przodem do wkurwionego nieznajomego. Podejrzewał, że owo wkurwienie wcale nie było spowodowane tym, że Ian przekreślił jego plany na wieczór, a tym, że stojące najbliżej osoby dokładnie widziały, co się stało i na pewno były na tyle bystre, by zorientować się, dlaczego drink tamtej dziewczyny wylądował w zlewie.
— Odpierdol się — poradził mężczyźnie Ian, jednocześnie ściągając jego dłoń ze swojego ramienia.
IAN HUNT
- Ethan, krowa, która dużo ryczy, mało mleka daje – skwitowała jego przechwałki, po czym się roześmiała. Oby dwoje doskonal zdawali sobie sprawę z tego, że między nimi nigdy do niczego nie dojdzie z kilku powodów. Po pierwsze, za dużo o sobie wiedzieli, co mogłoby być niebezpieczną amunicją w sytuacjach podbramkowych; po drugie, szkoda tracić lata przyjaźni; po trzecie, James wciąż odgrywał naprawdę wielką rolę w jej życiu, choć fizycznie w nim nie uczestniczył. I najważniejsze: Ethan unikał związków, jak piekielnego ognia. Wiec nie, nigdy nawet przez myśl nie przeszło Astrid aby uwikłać się w jakiś nikomu niepotrzebny romans z najlepszym przyjacielem. Miała za dużo problemów na głowie i za mało ludzi, którym mogła się wygadać. Potrzebowała go na stanowisku bff.
OdpowiedzUsuń- Nie mogę słuchać tych twoich narzekań, jakby piękne kobiety ci przeszkadzały – przewróciła oczami i odsunęła się od niego, siadając z powrotem na miejscu obok Gubernator Nowego Jorku. Puściła uwagę o Jamesie mimo uszu, czasami każdy mógł się zapomnieć, że ta relacja już nie istnieje. Szczególnie, gdy Gubernator wielokrotnie widziała Astrid w towarzystwie Jamesa Kanga. – Znaj me dobre serce, wsiadam w taksówkę i jadę do domu, bądź po mnie za dwie godziny – wstała i nałożyła na siebie pałaszcz. – Do zobaczenia, Pani Gubernator – ucałowały na pożegnanie swoje policzki, dała kuksańca Ethanowi i zniknęła w głębi holu Madison Square Garden.
Zerknęła na zegarek. Do przyjazdu Ethana zostało piętnaście minut, a ona wciąż stała w samym środku swojego garderobianego chaosu. W pokoju było gorąco od włączonej suszarki do włosów i zapachu perfum, które nieubłaganie wypełniały przestrzeń. W lustrze, które odbijało jej twarz, widniały ślady stresu. A co, jeśli spotka tam Jamesa?. Zdecydowanie nie zamierzała dać się ponieść panice. Dziś wieczorem musiała być perfekcyjna.
Podeszła do komody i powoli otworzyła szufladę z biżuterią. W palcach przesuwała naszyjniki i bransoletki, szukając tej, która pasowałaby do wieczorowej sukni. Znalazła ją: delikatny naszyjnik z diamentowym wisiorkiem, który kiedyś dostała na 30. urodziny od swojego byłego chłopaka. Zanim ubrała się, zrobiła jeszcze raz wdech, jakby próbując złapać spokój. Uśmiechnęła się do swojego odbicia, choć wiedziała, że to będzie jedno z tych wydarzeń, gdzie pozory muszą być idealne. Mówiła sobie, że to w porządku, że może czuć lekki niepokój, w końcu od dwóch lat nie pojawiła się na żadnym wydarzeniu śmietanki towarzyskiej Nowego Jorku. Suknia, którą wybrała, była czarna, z subtelnymi koronkowymi wstawkami wzdłuż dekoltu. Minimalistyczna, ale w wyraźny sposób podkreślająca jej sylwetkę. Była pewna, że to odpowiedni wybór – prosta, elegancka, ale z charakterem.
Jej telefon wyświetlił wiadomość od Ethana: „Jesteś gotowa? 5 minut i jestem.”
Astrid uśmiechnęła się, jeszcze raz poprawiając naszyjnik na szyi. Nie, nie była gotowa. Ale już się zgodziła na towarzyszenie mu dzisiejszego wieczoru, więc show must go on.
Usłyszała dzwonek do drzwi. Jeszcze raz zerknęła na siebie w lustrze, gdy ruszyła do wyjścia. Do ręki wzięła kopertówkę, a na plecy narzuciła płaszcz. Otworzyła drzwi, za którymi Ethan stał oparty o framugę i z figlarnym uśmiechem się jej przyglądnął.
- Przestań mnie lustrować, nie jestem króliczkiem hokejowym – przewróciła oczami i delikatnie pchnęła go, by zamknąć za sobą mieszkanie.
Astridziątko
Spędziła tu całe życie. Nowy Jork był marzeniem wielu, dla niektórych łaskawy, pozwalał się poznać, zapraszał i kusił na różne sposoby. Dla innych był zupełnie inny, nie dopuszczał do siebie, przeżuwał i z obrzydzeniem wypluwał. W tym mieście potrafili utrzymać się najsilniejsi. Tacy, którzy nigdy nie odpuszczali, nie bali się upadku. Dążyli uparcie do wyznaczonych celów, szli nieraz po trupach, nieraz palili za sobą mosty.
OdpowiedzUsuńDługi, wręcz zrezygnowany hej wydobył się z ust Meredith, kiedy jej stopa opuściła posterunek i stanęła na zatłoczonym chodniku. Z jednej strony lubiła poranne zmiany, bo miała potem jeszcze trochę dnia, żeby coś porobić bądź po prostu zalegać na kanapie przez resztę dnia, z drugiej zaś irytowało ją to, że czasami jest taka leniwa i nie wykorzystuje dnia w stu procentach.
Poprawiła ramiączko plecaka, rozglądając się na boki, by chwilę później unieść głowę w górę. Na skórze poczuła kilka kropel zimnego deszczu, a ciemne chmury coraz szybciej gromadziły się nad budynkami miasta.
— Mogłam chociaż wziąć rower — mruknęła do siebie, robiąc kilka kroków przed siebie. Znalazła się na skraju chodnika, po czym uniosła rękę i zamachała nią kilka razy, jednak żadna taksówka nie raczyła się zatrzymać. Ponowiła gest, jednak nadal żaden samochód nie raczył się zatrzymać. Przeklęła pod nosem, gdy deszcz wezbrał na sile i zaczął mocniej padać. Naciągała właśnie na głowę kaptur kurtki, kiedy tuż obok zatrzymał się dość dobrze znany jej samochód. Szyba od strony pasażera się uchyliła, a na miejscu kierowcy Meredith zobaczyła nikogo innego, jak Ethan. Zlustrowała go uważnym spojrzeniem, zastanawiając się nad tym, czy aby na pewno ma w zanadrzu jakąś skuteczną wymówkę, by zbyć mężczyznę jak najszybciej, ale niestety nie miała. A on czekał, i wiedziała, że nie odmówi. Wsiadła więc do samochodu, po kilku ciągnących się w nieskończoność sekundach.
— Część, Ethan. Cieszysz się, bo to Twój pierwszy raz „podryw na taksówkę „? — zapytała, robiąc w powietrzu cudzysłów. Uśmiechnęła się przy tym, nieco złośliwie, po czym zapięła pasy, rozsiadając się wygodnie w jego samochodzie.
— Wiesz, że sportowe samochody jakoś nie robią na mnie wielkiego wrażenia. Tylko Ty cieszysz się jak małe dziecko, kiedy kupujesz jakiś nowy wóz. Która to już zabawka, hm? Z nudów już wydajesz te zarobione pieniądze? — Ethan był dla niej typem bananowego dziecka, mając od dziecka wszystko, co tylko chciał. Owszem, był całkiem zabawny, miała z nim dobry kontakt, ale czasami wydawało jej się, że miał w życiu zbyt łatwo.
— Akurat tu się mylisz, gdzie tam założyłam, że mogę niespodziewanie spotkać kogoś znajomego. Co proponujesz? Zaskoczysz mnie czymś? Wiesz, że to dość trudne zadanie, Ethan — spojrzała na mężczyznę kątem oka. Zawsze lubił się z nią droczyć, a ona skutecznie odbijała piłeczkę.
— Policyjny psycholog również daje radę w tych sprawach. Mogę zgłosić się do niego zawsze, kiedy tylko potrzebuje i co najważniejsze, nie zdziera przy tym kupy kasy, i nie ma miny jakby był tam za karę.
Meredith
Ian zamierzał się oddalić i mógł to zrobić w każdym momencie, szczególnie, że niedługo po tym, jak ściągnął dłoń wkurwionego mężczyzny ze swojego ramienia, w kuchni pojawił się ktoś jeszcze, kto skutecznie zaabsorbował uwagę zgromadzonych. Hunt wyszedłby, przez nikogo nie niepokojony i szybko by o nim zapomniano, lecz cos podkusiło go, żeby zostać i zaobserwować rozwój sytuacji. Pośladkami oparł się o kuchenny blat, który miał za plecami, a że wciąż miał na sobie kurtkę, to schował dłonie do jej kieszeni. Nogi wyciągnął przed siebie i skrzyżował je w kostkach. W tej swobodnej i zarazem nonszalanckiej pozie, z niewzruszonym wyrazem twarzy obserwował dwójkę mężczyzn, która najwyraźniej się znała. Temu, który pojawił się jako drugi, Ian był wdzięczny za to, że osłonił go przed lecącą w jego stronę pięścią. Ledwo wygoiła mu się rana na żebrach; blizna wciąż była intensywnie różowa i tkliwa, momentami nieprzyjemnie go ciągnęła. Nie miał ochoty na wylizywanie się z kolejnych obrażeń.
OdpowiedzUsuńZerknął krótko na dziewczynę, która wyjaśniła, co się stało i wrócił wzrokiem do kłócącej się dwójki dokładnie w momencie, w którym pięść jednego z mężczyzn spotkała się z nosem drugiego. Uśmiechnął się kącikiem ust wyraźną satysfakcją, kiedy ten upadł na podłogę, ponieważ temu skurwielowi najzwyczajniej w świecie się to należało. Ian był tylko ciekaw, kim był stojący przed nim mężczyzna, że informacja o tym, co zaszło, skłoniła go do tak ostrej reakcji. On i dziewczyna, którą Hunt uchronił przed nieprzyjemnymi konsekwencjami całkiem przyjemnej imprezy, musieli być jakoś ze sobą związani. Pytanie tylko, jak?
Maks, którego imienia Ian nie znał i miał nigdy nie poznać, pozbierał się i na odchodne rzucił tych kilka słów, które spowodowały, że szatyn popatrzył na niego z obojętnym wyrazem twarzy, wyciągnął rękę z kieszeni kurtki i pokazał mu środkowy palec.
— Skoro śmieci same się wyniosły, to ja też już pójdę — skomentował, odepchnął się od kuchennego blatu i ruszył w stronę wyjścia, niemalże w ślad za Maksem.
IAN HUNT