Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] Every wound will shape me

So you can throw me to the wolves
Chase Ryder
Tomorrow I will come back, leader of the whole pack
właść. Chase Levi Ryder — pseudonim Ryder — 15.03.1989 — funkcjonariusz NYPD z ponad pięcioletnim doświadczeniem — mieszka w kawalerce w jednej z brooklyńskich dzielnic — absolwent kryminologii na Uniwersytecie Nowojorskim — najlepszy przyjaciel, Zeus — wielkie marzenia o awansie w policji — miłośnik porannego biegania, dobrej muzyki i świętego spokoju

Ceni sobie życie wolne od zbędnych komplikacji, adrenalinę czerpiąc wyłącznie z pracy, która jest jego największą miłością. Stał się mistrzem w oddzielaniu życia zawodowego od osobistego, choć w rzeczywistości tego drugiego prawie już nie ma. Mówi się, że ma niski próg tolerancji dla głupoty, a trwałe relacje są dla niego jak znikające iluzje, bo ponoć otaczają go idioci. Lubi spędzać czas z kumplami po fachu, a czasem nawet wyskoczy z nimi na piwo. Jednak jeszcze bardziej uwielbia delektować się nim w samotności w jednym z nowojorskich irish pubów, gdzie cienie tańczą na ścianach, a atmosfera tętni życiem. Przyzwyczaił się do zgiełku miasta, jak do starego przyjaciela, nie wychodząc z mieszkania bez słuchawek, które głośno grają muzykę, odrywając go od rzeczywistego świata. Nie uśmiechnie się do nikogo jeśli nie będzie miał ku temu powodu, a najchętniej ominie w milczeniu. Ponoć nigdy nie zaznał prawdziwej miłości, sam pewnie wąpiąc, że jest zdolny do stworzenia zdrowego związku. Jest asertywny i miły kiedy trzeba. Nie pytaj go o zdanie, nawet jeśli wiesz, że ma zdanie na każdy temat. Ponoć jest chłodnym pragmatykiem, który nie lubi rozmawiać o swojej rodzinie, a tym bardziej o przeszłości. Twierdzi, że jest nowojorczykiem, ale sąsiadka z dołu uważa inaczej. Zresztą, kto go tam wie? Do domu wraca z radością, bo tam czeka na niego jego towarzysz Zeus i ukochany święty spokój. Siłą rzeczy, to w tych chwilach, kiedy zdejmuje mundur, zamyka za sobą drzwi i zatraca w milczeniu, odnajdując prawdziwe ukojenie w prostocie codzienności, która zdaje się być jednym, co mu zostało.

Cześć! Ryder jest na tyle elastyczną postacią, że możemy tutaj stworzyć prawie wszystko. :)
Charlie Hunnam, BMTH
cinnamoonlattee@gmail.com

73 komentarze

  1. [Aż się roześmiałam widząc stwierdzenie, że Ryder ma wyrobione zdanie niemal na każdy temat. Przypomniał mi się bowiem kolega z magisterki, który swoim gadaniem (czy się znał, czy akurat nie) do tego stopnia zamęczał wszystkich wokół, że w pewnym momencie nawet wykładowca stwierdził, iż ma już dość i odesłał go na konsultacje (my po prostu wychodziliśmy, zwłaszcza na koniec). Na całe szczęście ten pan nie wydaje się należeć do tego irytującego grona ludzi (i chwała mu za to).
    Życzę samych porywających wątków.]


    Milka, Sibyl & Martino

    OdpowiedzUsuń
  2. [Chase jest prawdziwym odzwierciedleniem raczej większości ludzi. Myślę, że możemy bardzo lubić swoją pracę, nasze życie osobiste, wyjścia ze znajomymi, rodziną czy osobami z tego samego miejsca zatrudnienia, tak tryb ekstrawertyka również ma swój limit i lubimy stać się introwertykami. Wtedy właśnie doceniamy ten święty spokój, który jest naprawdę ważny. Wspaniale go przedstawiłaś, ale odkąd mam przyjemność zapoznawać się z Twoimi kartami, to w każdej robisz to tak, aby zachwycić ^^ Sukcesów na blogu ;D]

    NATALIE HARLOW

    OdpowiedzUsuń
  3. [Wow, on jest taki realny! Walczy z rzeczywistością, mierzy się z każdym dniem i niewzruszenie po prostu prze do przodu. Podziwiam, bo wydaje mi się, że nawet facet nie mrugnie, a już pokonuje kolejne wyzwania. Stwórzmy coś razem, Lilka chętnie pokoloruje nierozsądkiem ten jego pragmatyczny świat! ^^
    Udanej zabawy, mam nadzieję, że poza świętym spokojem, chłop znajdzie tu jeszcze trochę szczęścia <3]

    Lily Taylor/ Emma White

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć! Pięknie wykreowana postać. W zupełności zgadzam się z Sol, biją od niego prawdziwe emocje, a to się ceni, bo nie każdemu tak gładko idzie przedstawienie postaci w sposób wiarygodny i interesujący. Tekst zdecydowanie zostawia niedosyt, ale jest to tego rodzaju niedosyt, który nie oznacza pustki, a raczej ciągnie do wątku z tą postacią, by odkryć ją [i]bardziej[/i], rozkruszyć obwarowania i mury, którymi się otacza.

    Mam też wrażenie, że w realnym życiu Jaimie i Chase mogliby stać się kumplami po fachu, jako że są z podobnej branży. Oboje znają ciężar presji w pracy, i wiedzą, jak rzutuje to na życie osobiste, którego nie mają. Mogliby spędzać czas przy piwie, kontemplując ciszę i raz na jakiś czas wymieniać się poglądami w "bezpiecznych" dla nich tematach... mam jednak wrażenie, że w przestrzeni blogowej byśmy się zanudziły od bierności tej relacji, więc nie zaproponuję tego, ale... zostawię sobie ten obraz w głowie, jeśli pozwolisz.

    Tymczasem życzę owocnych wątków! ♥


    Jaimie Wyatt & Dani Hasson

    OdpowiedzUsuń
  5. [Cześć! Bardzo się cieszę, że zjawiłaś się z nową postacią i mam nadzieję, że Chase na długo zagrzeje u nas miejsce :) Swoją drogą, bardzo, ale to bardzo lubię akurat to męskie imię :) Podoba mi się kreacja Rydera, ponieważ jest najzwyczajniej w świecie przekonująca. Taki ktoś z powodzeniem mógłby istnieć w realnym życiu i za to ode mnie duży plus ;)
    Nie wiem, jak zapatrujesz się na wątki męsko-męskie, ale jeśli nie masz nic przeciwko, to co nieco mi świta. Na razie nie jest to wiele, więc na pewno będę potrzebowała Twojej pomocy w rozwinięciu tego pomysłu ;) Przyszło mi na myśl, że skoro Chase i Christian są z tego samego rocznika oraz obaj są Nowojorczykami (choć w przypadku Rydera możemy mieć wątpliwości ;)) to może zrobić z nich kolegów/przyjaciół ze szkoły, których drogi w pewnym momencie się rozeszły? Albo i nie rozeszły, bo w zasadzie czemu nie? Tu już wiele zależy od tego, co sobie wykombinujemy :) Bez wątpienia w najbliższym czasie Chris będzie potrzebował porady kogoś bardziej doświadczonego, kto ma obycie w różnorakich sytuacjach i względnie zna się na prawie, więc Chase byłby jak znalazł ;) A co dalej i więcej, to... Tak jak napisałam, trzeba jeszcze pomyśleć ^^]

    CHRISTIAN RIGGS

    OdpowiedzUsuń
  6. [Cześć! Czy nie chciałabyś może, aby jego spokój został zakłócony przez pewną blondynkę, która bardzo chciałaby dowiedzieć się gdzie są jej rodzice? ;) Chase jest naprawdę świetny i tylko mu można pozazdrościć asertywności i bycia miłym kiedy trzeba. Nie chciałby mnie tego nauczyć? Zawsze jestem zbyt miła i zbyt rzadko mówię nie, a potem pakuję się w sytuacje, w których wcale być nie chcę, hah. :") Fajnie, że Chase jest taki po prostu ludzki i totalnie kupuję jego postać. A poza tym chciałabym zobaczyć jak wygląda Zeus! :c
    Miłej zabawy i samych udanych wątków! ^^]

    Bridget Calloway, Sophia Moreira & Rhys Hogan

    OdpowiedzUsuń
  7. Cześć. Kocham Cię już za BMTH ale wracając do tego przystojniaka to...

    Myślę, że stworzenie wątku z Chase’u Ryderze byłoby super! Jego postać jest naprawdę złożona i ma w sobie tak dużo emocji, które można świetnie wykorzystać w fabule. To, jak marzy o awansie w policji, a jednocześnie zmaga się z trudnościami w nawiązywaniu relacji, daje świetny materiał na dramatyczne zwroty akcji.

    A jego styl życia — pragmatyczny, ale z nutą pasji do biegania i wizyt w irlandzkich pubach — sprawia, że staje się bardzo "ludzki". Uwielbiam ten kontrast między nim a Lilith Monroe, która jest totalnie chaotyczna. To otwiera wiele możliwości do ciekawych, emocjonalnych interakcji między nimi. Nie ukrywam chciałabym odkrywać, jak ich relacja się rozwija, bo czuję, że mają przed sobą niesamowitą podróż. ;)]

    Lilith Monroe

    OdpowiedzUsuń
  8. Lily przycisneła worek z mrożonym groszkiem do skroni i jęknęła cicho, siedząc przy uchylonych drzwiach mieszkania sąsiadki, totalnie roztrzęsionej i nieustająco płaczącej do ramienia młodego policjanta, który jako pierwszy przyjechał po wykonanym telefonie na numer 911, bo miał najbliżej. Ruda podniosła zielone oczy na mężczyznę, właściwie chłopaka, pewnie świeżo po jakiejś szkółce policyjnej, albo po Akademii... w sumie nie wiedziała, ale wyglądał niezwykle młodo. I wyglądał też tak, jakby wcale miał im tutaj nie pomóc. Dopiero co został przydzielony jako młody dzielnicowy w ten rejon i chyba nie do końca jeszcze wiedział, jak ogarnąć patrole, zgłoszenia i papierkową robotę.
    - Nic pani nie jest? - spytał jej już drugi raz, a ona tylko westchnęła i pokręciła głową, przesuwając worek z mrożonką nieco wyżej. Skrzywiła się, bo cała lewa strona głowy i ramienia ją mocno bolały, pulsując i nieco paląć od uderzenia i upadku, jakich doznała.
    Spojrzała w stronę klatki, słysząc przez uchylone drzwi jak na klatce ktoś wspina się do ich pierwszego piętra po schodach miarowym, pewnym krokiem. Był to na pewno mężczyzna, słychać było po tym jaki dźwięk wydawały mocne, pewnie ciężkie buty. Odruchowo przycisnęła do siebie ramiona, jakby obawiała się, że znowu napotka tego drania, który włamał się do mieszkania na parterze, później do sąsiadki obok jej drzwi i chciał okraść też chyba kolejne, czyli jej mieszkanie! Gdyby nie wracała dziś wcześniej z pracy i nie przyłapała go jak grzebie w jej zamku, próbując jakimś wytrychem dostać się do środka, na pewno dorwałby się do jej biżuterii i zabrał laptopa, bo czuła się w tym mieszkanku tak swobodnie i bezpiecznie, że niczego nie ukrywała po szafkach! Jej nieszczęście, że gdy zawołała z schodów, aby spadał i wyjęła telefon, by wezwać pomocy, wystraszony złodziej rzucił się do ucieczki, a zbiegając z schodów, pchnął ją tak mocno, że poleciała po stopniach! Uderzyła całym bokiem o barierkę i to jej się przytrzymała, a cudem nie rozwaliła głowy, gdy walnęła nią o metalowe pręty balustrady. To sąsiadka, ta z okradzionego mieszkania, spała po lekach i nie zorientowała się, że ją jakiś zuchwały gnój okradł, a gdy usłyszała krzyk i wrzask, wybudzona wyjrzała na zewnątrz i ostatecznie to ona wezwała pomocy. Lily wystraszona i obolała, usiadła wtedy na schodach, a gdy pierwszy do nich dotarł młody policjant, zapewniając, że niebawem dołączy do nich ktoś z odpowiedniego wydziału, przeniosła się do mieszkania sąsiadki, aby klapnąć na niski twardy stołek w przejściu do pokoju, z którego zniknął duży telewizor od wnuka staruszki i szkatułka, w której trzymała obrączki - swoją i tę po mężu nieboszczyku. Lily wiedziała, że lepiej, aby nie dotykała niczego i nie zbliżała się na razie do swoich drzwi, bo może były tak jakieś ważne ślady i poszlaki.
    Pochyliła się do przodu, lekko zaciskając powieki, gdy pulsujący ból głowy nie dawał jej spokoju i odsunęła od twarzy groszek. Zakręciło jej się w głowie, aż sapnęła z wysiłkiem, przyciskając dłoń do czoła. Może dostała gorączki od tych emocji i nerwów? Pewnie wyglądała teraz paskudnie, makijaż z jednej strony jej się rozmazał i była czerwona od zimnej mrożonki, a także wykrzywiona bólem.. Trudno, czuła się i tak gorzej, niż wyglądała i dodatkowo myślała gorączkowo, czy na pewno może spędzić spokojnie noc w tym mieszkaniu? Czy ten drań nie wróci? I dlaczego okradał mieszkania w ciągu dnia?! Czy obserwował tę okolicę? Wyglądało to jakby znał doskonale przebieg dnia sąsiadów i wiedział, że nikogo nie zastanie, więc może działać... Normalnie wracałaby za półtorej godziny, a do tego czasu możliwe, że jeszcze wyższe pietro zostałoby oskubane i było to przerażające!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Gdy w progu pojawił się ktoś obcy, staruszka która nie mogła się uspokoić, wstała z kanap w pokoju i razem z młodym policjantem ruszyła do drzwi, aby o wszystkim opowiedzieć. Cóż... nie miała za wiele do powiedzenia, bo całe zajście przespała, ale Lily potrzebowała chwili, aby się podnieść z niskiego stołeczka i stanąć twarz w twarz z blondynem, którego widok wytrącił ją z równowagi. A trzeba dodać, że był ostatnią osobą, której się tu spodziewała, aż mrożonka wypadła jej z rąk! Nie widzieli się przecież od lat.
      - Chase? - spytała zdumiona, tak jakby dla upewnienia sie, że to na pewno on, a nie żadne zwidy i unosząc wysoko brew, zaraz skrzywiła się i niepewnie cofneła o dwa kroki. Dodatkowo też przykładając dłoń do obitej skroni, ktora zapulsowała, kiedy natłok wspomnień spadł na nią jak grom, zlustrowała go uważnym spojrzeniem od stóp do głów. To musiał być on, przecież kilka lat nie odcisnęło na nich aż tak wielkiego piętna, by sie nie rozpoznali.
      Jedno z nielicznych, wyjątkowych wspomnień przemknął jej w głowie, a potem kolejne, takie ostatnie, gdy między nimi zafalowała awantura i niezgoda przez zaborczość jej brata. Kurcze, to nie było przyjemne pożegnanie, ale jedno z ostatnich w ich wykonaniu i właściwie przez to, czuła się teraz tak nieswojo, stając naprzeciw niego. Nie zrobili nic złego, ona nie zrobiła nic nieodpowiedniego, a jednak poczuła się teraz głupio i jakby miała czego się wstydzić. Nie miała i wiedziała o tym, nie miała go też za co przepraszać, to on nagle zniknął...
      Lily oderwała w końcu jasne spojrzenie od blondyna i spojrzała pytająco na młodego dzielnicowego. Nie połączyła faktów, a przynajmniej nie chciała dopuścić do siebie faktu, że to na Chase'a wszyscy tu czekali. Ona na pewno nie czekała, od lat nie czekała, gdy zniknął z życia jej i jej brata, skreślając i przyjaźń i to, co kiedyś miała nadzieję może się między nimi rozwinąć. Żyła dalej, kolekcjonując wspomnienia, bo tyle jej po sobie zostawił, słabe strzępki.

      Lilka

      Usuń
  9. Niemal zabrakło jej powietrza, gdy podchwyciła jego spojrzenie, a ich sylwetki wręcz zastygły. Stali tak, wpatrzeni w siebie, a ona nie była w stanie się poruszyć. Jak kiedyś. Patrzył na nią i wyglądał tak, jakby nie spodziewał się jej tu spotkać. To przynajmniej było sprawiedliwe. Byli podobnie zaskoczeni, ale Lily miała wrażenie, że o ile ona sama jest oszołomiona, wręcz zszokowana i obolała po upadku, blondyn jest... Niezadowolony. Czuła na sobie jego spojrzenie i dostrzegała, jak się miota, jak walczy z sobą... Co to znaczyło? Dziś już nie umiała odpowiedzieć na błyski w jego oczach. Dziś już nie potrafiła go odczytać.
    Był jej wspomnieniem, jej nieosiągalnym marzeniem, skrytym pragnieniem, o którym nie mogła nigdy nikomu wspomnieć. Był jej bliski przez lata, na wiele sposobów go kochała i chyba zawsze jej towarzyszył. Nawet wtedy kiedy zniknął. Był jej cieniem i cierniem, który utkwił w niej głęboko - w jej głowie i w jej sercu i nawet kiedy zniknął po tej strasznej awanturze z jej bratem, nigdy na prawdę nie pozwoliła mu odejść. Nie czekała na niego, wiedziała, że nie wróci, ale nie zapomniała o nim. Nie wyparła go. Nie porzuciła tak jak on ją. Ich, bo porzucił też jej brata, odcinając się od przyjaźni. Nie rozmawiała o nim z Robem, nawet jej ojciec, który go znał, nie wspominał go przy wspólnym kolacjach, ale Lily go nie zapomniała.
    Patrzyła na niego, czując jak w piersi wzbiera jej coś ciepłego i ciężkiego zarazem. Odetchnęła w końcu, nabierając powietrza z świstem przez rozchylone wargi, z miną która zdradzała udrękę, gdy się odezwał. Jak obcy. Odciął się bezkompromisowo i to już nie był ktoś, kto chce z nią rozmawiać. Czy minęło tak wiele czasu, że o niej nie pamiętał?
    Spuściła wzrok i zagryzła mocno wargi, ściskając drobne palce na rękawach wytartego płaszcza. Nie chciał pokazać, że ją zna i może... Nie chciał jej znać.
    Lily chciała wierzyć, że się jeszcze kiedyś spotkają. Nie miała pojęcia gdzie jest i co robi, jak mu się wiedzie, ale czuła że ich historia jeszcze nie została zapisana do końca. Nie chciała, aby ich ostatnie spotkanie było tym ostatnim. Ale teraz gdy się spotkali, nie wydawał się znajomy. Jego spojrzenie na moment przypominało to, które dobrze pamiętała, ale po sekundzie był jak nieznajomy. Jak policjant, który przyszedł do zgłoszenia i to tyle.
    - Ten huligana okradł nas wszystkich! - starsza pani, trzymając młodego dzielnicowego pod rękę, pociągnęła tamtego do Rydera i zaczęła zawodzić. - Ukradł moje obrączki, mój skarb! Zabrał telewizor, moje futro, wszystkie kosztowności! - wymieniała najcenniejsze rzeczy, jakich już nie mogła znaleźć w szafie, płacząc i drżąc cała.
    Biedulka żyła samotnie już od lat, odwiedzana tylko co kilka dni przez syna albo jego dzieci, ale nie chciała się wynosić z mieszkania, w którym miała najpiękniejsze wspomnienia po mężu. Lily czasami robiła jej zakupy, albo korzystając z łączonych promocji kupowała im obu jakieś artykuły do domu, lub przekąski, ale poza tym nie trzymała się blisko z innymi sąsiadami. Mieszkamy razem drzwi w drzwi i chyba dlatego pomagały sobie nawzajem, bo młoda Taylor też mieszkała sama, a starsza pani czasami odbierała jej pocztę, gdy ruda była w pracy.
    Lily było słabo. Podniosła spojrzenie z butów Chase'a w górę. Prześledziła jego sylwetkę i zawiesiła na nim swoje smutne, może trochę zranione oczęta. Nie poznał jej. Udawał, że jej nie poznał. Nie zapomniał, ale... Nie chciał pamiętać. To zabolało. Z ulgą dostrzegła, że przynajmniej jest cały i zdrowy, że sobie radzi i jest czynny w służbie. Ostatnim razem gdy go widziała, przymierzał się do skończenia akademii i był w tym uparty, zdeterminowany i tak cudownie zawzięty, aż jej serce tłukło się mocniej w piersi, gdy opowiadał o egzaminach, albo wyjazdach taktycznych. Pamiętała to.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętała wszystko do diaska, a gdy stał teraz przed nią, wszystko w niej odżywało na nowo! Również te zdeptane nadzieję, które po sobie pozostawił, te które prześladowały ją z każdym kolejnym związkiem, który próbowała nawiązać. Odszedł i zostawił ją taką przeklętą!
      Przycisnęła nagle dłoń do piersi, czując że jej niedobrze. Powinna poczekać na lekarza, bo może jednak upadek i uderzenie w głowę niosły za sobą jakieś konsekwencje, ale teraz już chciała stąd jak najszybciej wyjść.
      - Nic nie jest w porządku - wydusiła w końcu odpowiedź, może jednak zbyt cicho, by ją usłyszał. I może wcale nie mówiła o tym włamaniu, choć ono ewidentnie najbardziej go interesowało. Podniosła znów na niego wzrok i lekko opuściła powieki, nie dosięgając jego oczu. Nie mogła w nie patrzeć, nie gdy zachowywał się jak jakiś robot! Jak obcy, którym nie był i nigdy nie będzie, nawet za sto lat!
      Czuła pulsujący ból w skroni, dudniło jej w uszach, a z jednego oka pociekła jej gruba łza. Makijaż miała doszczętnie rozmazany z tej strony i czuła się gorzej niż chwilę temu. Była roztrzęsiona i już sama nie wiedziała, czy serią włamań i napaścią, czy Chase'm, który wjechał jak taran w jej dzień i tym pieprzonym chłodem rozwalał jej kruchy spokój.
      - Skarbie, tylko mi nie mdlej! - starsza pani zwróciła się do niej z niepokojem, podchodząc do dziewczyny. Pochyliła się i podała jej zimny worek z mrożonym groszkiem, aby przykładała dalej do twarzy, a potem poprowadziła na stołek z powrotem. - On ją prawie zabił! - zaczęła znów lament na nowo i Ryder poznał historię włamań, a także jak Lily przyłapała złoczyńcę na gorącym uczynku i sama ucierpiała, tylko wersja staruszki była podkoloryzowana dramaturgią.
      Lily dała jej się wyżalić i w końcu, łapiąc głębszy wdech, położyła dłoń na ręce kobiety, która opiekuńczo ją obejmowała za ramię. Pokręciła lekko głową, nie wierząc że wyobraźnia jej tak poszalała i spojrzała na blondyna. Znów nie dosięgnęła jego oczu, nie miała odwagi. Chryste gdyby to był jeszcze jej brat... To wolałaby być na miejscu włamywacza, bo uciekł daleko.
      - To nie do końca było tak straszne - zauważyła na tyle łagodnie, by sąsiadce nie było przykro, że trzeba ją nieco skorygować. - Mieszkam drzwi obok, pod piątką, wracałam wcześniej z pracy w Kravis Security Inc. I już w połowie schodów zobaczyłam uchylone drzwi tu do tego mieszkania i zakapturzonego mężczyznę, pochylonego nad moim zamkiem i grzebiącego w nim jakimiś narzędziami. Słyszałam metaliczny zgrzyt i brzęk, miał chyba specjalne wąskie wytrychy, czy coś - opowiedziała swoją wersję, nie pomijając jak najwięcej szczegółów, również tych o sobie. Tak na wszelkie wypadek, gdyby jednak Ryder cokolwiek chciał zanotować. Albo zapamiętać.
      Mówiła spokojnie, czując ucisk w klatce i szaleńczo dudniące serce. O bólu w ręce prawie zapomniała, skupiona na zeznaniach i na nim. Łapała co chwila głębszy wdech i uciekała spojrzeniem po jego sylwetce, trochę tak, jakby wciąż nie wierzyła, że to on i że naprawdę stoi przed nią. Chase Ryder tu był... Kilka metrów od niej. Kawałek od jej mieszkania, w którym trzymała albumy z ich wspólnymi zdjęciami. Czy musiało naprawdę dojść do czegoś takiego jak przestępstwo, by znów się spotkali?
      - Przepchnął się i uciekł, zwalił mnie prawie z schodów, złapałam się barierki - skończyła mówić i spojrzała na starszą panią, którą znów zaczęła cicho chlipać nad stratą obrączek. - Normalnie wracałabym przed piątą i dawno wszystko byłoby zgarnięte, ale może skoro udało się go zaskoczyć zostawił coś róży drzwiach... Nie podeszłam tam ostatecznie - dodała jeszcze, podnosząc się powoli z stołka, gotowa wskazać ku swoje drzwi. Cóż, gdyby chciał, wpuściła by go nawet do mieszkania.


      do not lie yourself

      Usuń
  10. [Cześć, dobry wieczór!
    Chase (uwielbiam to imię) wydaje się osobą, z którą prywatnie dogadałabym się wyśmienicie. :D Jest taki ludzki i żywy. Ogólnie kreacja postaci zasługuje na dużego plusa. :D
    Nie wiem, z którą z moich dziewczyn dogadałby się bardziej, ale zapraszam serdecznie na burzę mózgów, jeśli masz ochotę. :)]

    Billie Calloway, Erin Hawthorn & Maddie Quinn

    OdpowiedzUsuń
  11. [W odpowiedzi na ogłoszenie z sb, przybywam, chętnie coś z Liv rozpiszemy. :D To, co? Burza mózgów na mailu? ^^]

    Olivia Fitzgerald

    OdpowiedzUsuń
  12. [Nic się nie martw, mnie również październik zjadł i dopiero niedawno wypluł, wciąż staram się po nim otrząsnąć ^^
    Cieszę się, że nie masz nic przeciwko męsko-męskim wątkom i tym bardziej podoba mi się, że mój skromny pomysł na powiązanie już rozwinął się w Twojej głowie ^^ Podaję maila, śmiało się odzywaj: panienkazokienka92@gmail.com]

    CHRISTIAN RIGGS

    OdpowiedzUsuń
  13. [Hejka!
    Wybacz, że tyle mi zajęło, aby odpisać x)
    Zeus jest przesłodki i 1:1 wygląda jak mój psiak z dzieciństwa. <3
    Mam chęć zawsze, ale moje odpisywanie ostatnio leży i kwiczy, niestety. Więc jeśli Ci to nie przeszkadza to myślę, że coś ciekawego możemy razem napisać. Tak sprawnie nakreślić to w listopadzie 2022 rodzice Bridget zaginęli. Zero śladu po samochodzie, nie ma absolutnie nic - jedna z tych spraw, gdzie nikt nie wie co się wydarzyło i od dłuższego czasu nie ma żadnych nowych poszlak. Bridget i jej najbliższa rodzina starają się poruszyć niebo i ziemię, aby dowiedzieć się prawdy, ale nawet z pieniędzmi nie wszystko da się załatwić. Pomyślałam więc, że być może Ryder mógł przy tej sprawie pracować, jako jeden z wielu. I na jego nieszczęście Brie się przyczepi głodna odpowiedzi. Minęły właśnie dwa lata, ona sama przechodzi gorszy okres, więc albo może przyjść na posterunek dręczyć go setką pytań lub (tu akt desperacji wjeżdża:D) zorientowałaby się, gdzie Ryder biega razem z Zeusem i ot, dołączyłaby razem ze swoją Milką nachodząc go w prywatnym czasie. ^^
    Może również być tak, że sprawa jej rodziców została odłożona na bok. Skoro nie ma nowych śladów to niewiele mogą zrobić, a codziennie dochodzą im nowe sprawy, w których jest dowodów więcej i sprawniej można je rozwiązać, więc to z całą pewnością dodałoby trochę emocji do wątku. ^^
    I myślałam, że powoli zaczęłyby się pojawiać nowe poszlaki wraz z rozwinięciem wątku, jak już zadecyduję co konkretnie się z nimi stało. xD
    Daj znać czy coś takiego Ci odpowiada! :D]

    Bridget</I.

    OdpowiedzUsuń
  14. Kiedy Maddie poznała Jamesa Hatfielda wiedziała, że będą z tego kłopoty. Był ochroniarzem w pubie, a ona chodziła jeszcze do liceum. Na początku po prostu dobrze się bawili; dzięki niemu miała wstęp do miejsc zakazanych, do których w normalnych okolicznościach mogłaby wejść dopiero jako dorosła. James zauroczył ją od pierwszego wejrzenia, ale dość długo trwało, zanim się w końcu zeszli. Krążyli wokół siebie w jakimś dziwnym tańcu, gdzie flirt mieszał się z dystansem, a kiedy wreszcie zdecydowali formalnie się związać, Maddie właśnie skończyła dziewiętnaście lat.
    Minęło całe pół roku sielanki, potem coś zaczęło się psuć. Wtedy jeszcze nie wiedziała, do jakiej ruiny doprowadzą te niewielkie, wydawałoby się, pęknięcia. A z perspektywy czasu dostrzegła, że pewne sygnały ostrzegawcze jarzyły się od samego początku.
    James był zazdrosny o wszystkich i wszystko. Początkowo wykazywała się dużą wyrozumiałością, ale z czasem przypominało to coraz większą obsesję. Nie lubił, kiedy spotykała się ze znajomymi, a jeśli już — musiał przy tym być. Obrzucał pogardliwym spojrzeniem wszystkich chłopaków z jej otoczenia, jakby w każdej chwili gotów zaatakować, gdyby coś mu się nie spodobało. Dziewczyny nie były lepsze — większość ubierała się i zachowywała jak tanie dziwki. Ona zarazem podobała mu się w kusych sukienkach, jak i wzbudzała w nim furię. A kiedy ubierała jego bluzy, był wściekły, że cała się w nich chowa. Maddie tego nie rozumiała i nie miała pojęcia, co myśleć. Ani — jak z tego wybrnąć. Wtedy było już bowiem za późno na odwrót; kochała pieprzonego Jamesa Hatfielda, choćby zachowywał się jak najgorszy szaleniec i despota.
    Kiedy miał dobry humor, potrafił być miły i czuły. Traktował ją jak księżniczkę, rozpieszczał i obdarzał uwagą, pod warunkiem, że robiła to, czego sobie życzył. Po pewnym czasie tych przyjemnych momentów było coraz mniej, jak gdyby pojął, że zamiast nagradzać pożądane zachowania, może ją karać za złe. Maddie tak długo starała się go usprawiedliwiać, jakoś tłumaczyć, aż w końcu uwierzyła, że sama ponosi winę za całą gamę niepowodzeń, które ich dotykały.

    Przełom nastąpił dokładnie w jej urodziny, na imprezie, którą zorganizowała dla swoich znajomych, a na której James urządził potężną awanturę. Poszarpał się z kilkoma chłopakami, po czym uderzył ją w twarz. Nie chodziło nawet o to, czy cios był silny, a o to, że w ogóle go zadał. Pamiętała to jak dzisiaj; w oczach momentalnie stanęły jej łzy, nie tyle z bólu, co z upokorzenia. Ostatecznie świadkami tej sceny byli wszyscy zaproszeni goście. Maddie miała ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu, a James, jak gdyby nic, po prostu złapał ją za ramię i wyprowadził. Nawet nie pisnęła. Była odrętwiała z szoku. Serce bolało ją tak, jakby ktoś fizycznie przerwał je na dwie części. Potulnie podążyła za nim, wsiadła na motor i pozwoliła, żeby zabrał ją do siebie. Miała mgliste wrażenie jego dłoni, błądzących po jej ciele, tego, że ją całował, mówił, jaka jest piękna i cała jego. Na drugi dzień go rzuciła.
    Jamesowi się to nie spodobało.
    Nachodził ją, dzwonił, pisał, groził i wyzywał od najgorszych, a potem przepraszał i twierdził, że ją kocha. Mówił: nikomu nie zależy na tobie równie mocno, a Maddie nie wiedziała, czy ma to odbierać jako wyraz uczucia, czy może obelgę. Bardzo trudno było jej wytrwać i mu się nie poddać, chociaż serce jej topniało, kiedy wyznawał jej miłość. Stanowił ważną, integralną część jej życia; nie potrafiła tak po prostu go od siebie odciąć.
    I wreszcie, kiedy wydawało się, że jednak sobie odpuścił, kiedy poczuła się odrobinę pewniej, dorwał ją w ciemnej bocznej uliczce. Do tej pory, a minął już rok, samo wspomnienie tamtego strachu przeszywało ją na wylot. Była przekonana, że tam zginie. Bił na oślep, po twarzy, po żebrach, po ramionach. Gdy po wszystkim spojrzała w lustro, niemal nie była w stanie rozpoznać samej siebie w tej posiniaczonej twarzy z rozciętą wargą. Wyglądała strasznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jakiś przypadkowy mężczyzna wezwał policję i pogotowie. Miał pecha; po prostu tamtędy przechodził, a i jemu się przy okazji oberwało — James wymierzył mu kilka solidnych kopniaków, zanim uciekł. Maddie, obraz nędzy i rozpaczy, kuliła się na ziemi, uparcie powtarzając, że nic jej nie jest. Strużka krwi ciekła jej z nosa, z trudem łapała oddech — bolały ją poobijane żebra. Trzęsła się niekontrolowanie, nie wiedząc, czy to zimno, strach, a może jeszcze coś innego, ale i nie mogąc tego powstrzymać. Dopiero po pewnym czasie doszła do siebie na tyle, by zorientować się, że siedzi w radiowozie, owinięta kocem, a w dłoniach trzyma kubek gorącej herbaty. Nie pamiętała jednak, jak do tego doszło.

      Pierwsze dni przesiedziała w domu, nie wystawiając nosa ze swojego pokoju. Zawinięta w kołdrę, jakby ta miała ją ochronić przed światem, roztrząsała w głowie wszystkie aspekty i wszystkie warstwy relacji z Jamesem. Dostała informację, że policji udało się go zatrzymać. Wówczas zebrała się w sobie i poszła złożyć zeznania.
      Nie zrobiłaby tego, gdyby matka jej nie zmusiła. Miała naprawdę serdecznie dosyć tej sytuacji. Wystarczyło, że wspomnienia wirowały jej przed oczami w szaleńczym tempie, szydząc i wyśmiewając. Nie chciała iść na komendę. Nie chciała przeżywać tego wszystkiego po raz kolejny. Była taka zmęczona. Taka słaba.

      Chyba nie potrafiłaby wskazać początku relacji z policjantem, który prowadził jej sprawę. Inna rzecz, że takie znajomości rzadko kiedy miewają wyraźny początek. Z czysto formalnych kontaktów szybko przeszli na spędzanie ze sobą długich godzin. Wypełniali czas różnymi zajęciami; nieuchronnie doprowadziło ich to w końcu do łóżka. To był płomienny, gorący romans, który zdawał się podsycać sam siebie. Przy Chase'ie czuła się bezpieczna, właściwie po raz pierwszy od całej tej afery z pobiciem. Chociaż powtarzała sobie wiele razy, że ta więź nie jest ani właściwa, ani wskazana, ciężko było jej tak naprawdę w to uwierzyć, skoro dzięki temu nie bała się wychodzić z domu. James trafił do więzienia i Maddie odetchnęła z ulgą. Była naprawdę szczęśliwa ze swoim małym-wielkim sekretnym związkiem, który zacierał ślady po byłym partnerze. Nie przeszkadzały jej ograniczenia, to, że kryli się po kątach jak para zakochanych nastolatków. Uczucia, które w niej rozkwitały, były tylko i wyłącznie zasługą Chase'a Rydera.
      A potem — potem wszystko diabli wzięli.

      Nie sądziła, że takie wrażenie wywrze na niej rozmowa z prokuratorem i informacja, że James wyjdzie z więzienia wcześniej. Po prostu jakby zabrakło jej tlenu. Teraz, z perspektywy czasu i wspomnień, potrafiła to stwierdzić: potwornie się go bała. Przedtem, choć zachowywał się w najróżniejszy sposób, nawet nie przypuszczała, że jest zdolny do takich czynów. Teraz wiedziała, że ma się czego obawiać.
      Drżącymi rękami składała walające się po pokoju ubrania, zamierzając je schować do szafy. Serce zabiło jej mocniej, kiedy usłyszała dźwięk nadchodzącej wiadomości. Wyszedł? Będzie znowu wystawał pod jej domem, aż zmusi ją do wyjścia? Cokolwiek to było, na odległość pachniało strachem.

      Odetchnęła z ulgą, rejestrując, że to nie James. Zmarszczyła brwi, westchnęła i wzruszyła ramionami. Nie chciała ruszać się z domu. W normalnych okolicznościach zrobiłaby awanturę. Po co tutaj przyjeżdżał, skoro oboje wiedzieli, że to nie miało prawa przetrwać?
      Mimo wszystko zarzuciła sobie koc na ramiona i po cichu, nie chcąc narobić zbędnego hałasu, wyszła przed dom. Pokonała biegiem tych kilka kroków, które dzieliły ją od bezpiecznego apartamentu i równie bezpiecznego samochodu. Odetchnęła głęboko, gdy już znalazła się w tym drugim.
      – Cześć? — Zabrzmiało to jak pytanie. — Chcesz czegoś ode mnie?

      Maddie

      Usuń
  15. Od czasu wypadku nie była sobą. Straciła wtedy ojca, ale to nie było głównym źródłem jej problemów i zmartwień. Na długie miesiące została unieruchomiona i była tego faktu boleśnie świadoma. Bardziej niż pokiereszowane ciało bolała ją dusza, bo na ten rodzaj bólu nie pomagały żadne leki przeciwbólowe, nawet te najsilniejsze, które dostawała regularnie podawane w kroplówkach, a przy wypisie w tabletkach, żeby wspierać się w najgorszych chwilach walki z bólem.
    Bolało ją, kiedy jak przez mgłę widziała cierpiącą matkę, chociaż uczucie rodziców Olivii wygasło lata temu, to jednak żyli w przyzwyczajeniu, które wszystko im ułatwiało. Bolało, kiedy uświadomiła sobie, że straciła wszystko. Poranny jogging, zajęcia jogi, tenisa z przyjaciółką, rezydenturę, a nawet umiejętność chodzenia. Było to na tyle okrutne, że straciłą jakąkolwiek wolę walki, nie miała sił, a jej bezradność okazywała się druzgocącą dla innym oziębłością. Nie pomagała matce w żałobie, przyjaciołom, którzy przychodzili jej współczuć. Nie pomagała też policjantom, którzy przecież tylko wykonywali swoje zadania służbowe, aby rozwiązać sprawę katastrofalnego w skutkach wypadku. Nie pomagała lekarzom, bo pyskowała im tak, jakby wiedziała więcej. Nie pomagała fizjoterapeucie, który zgnębiony rzucanymi przez nią tekstami, zrezygnował po tygodniu. Ten drugi był już twardszy i zgnębił nieco Liv. Dzięki niemu zrobiła pierwsze kroki, a po miesiącach ciężkiej pracy odstawiła kule. Laska, której jej polecano, stała w kącie sypialni i wspierała się na niej tylko w krytycznych momentach.
    Olivia Fitzgerald była twardą babką, zawsze wydawało jej się, że niewiele rzeczy jest w stanie ją złamać. Druzgocącym okazał się fakt, że jej fizyczna powłoka była bardziej krucha niż mogła przypuszczać. W uzależnienie od opioidów popadła szybciej niż sądziła. Nawet tego nie zauważyła, ale każdy kolejny dzień musiała zacząć od dwóch tabletek tramadolu, nawet wtedy, kiedy nie odczuwała żadnych dolegliwości bólowych. Coraz więcej działo się w jej głowie, co zaburzało pracę całego organizmu.
    W dalszym ciągu nie chciała pomagać policjantom, choć kiedy objęła stanowisko prezeski obu zarządów, zaczęła domyślać się, że wypadek nie był zdarzeniem przypadkowym, że śmierć jej ojca nie była zrządzeniem losu. Że tym wypadkiem i ich losem kierował ktoś inny, ktoś od nich potężniejszy.
    Rozmawiała tylko z jednym detektywem. Ryderem. Tylko na jego wezwania była w stanie się stawić. Może dlatego, że dostrzegałą w nim człowieka, a nie proceduralną bestię, która przepytuje ją według schematu, a następnie protokół z czynności chowa do szuflady i zapomina o sprawie.

    Miała jednak gorsze dni. Dni, kiedy nie potrafiła zmotywować się do jakiejkolwiek pracy, co pilniejsze sprawy załatwiając zdalnie, inne odwołując. Dzisiaj był ten gorszy dzień i choć z tyłu jej głowy kotłowała się myśl, że miała coś ważnego do załatwienia, tylko nie potrafiła przypomnieć sobie co. Wiedziała, że nie była to rzecz łatwa do przełożenia, że już chyba kiedyś to przekładała. Że miało to związek nie tylko z nią.
    Nie wiedziała, o co chodzi, kiedy leżała na przyjemnie zimnych kafelkach w łazience. Ledwo rejestrowała to, co się dzieje dookoła. Od rana bolało ją jak diabli. Ból promieniował od lędźwi, aż po palce lewej nogi. Nie była w stanie na niej ustać, po tabletki, których zabrakło przy łóżku, musiała się czołgać.
    I leżała tak już od wielu godzin, wpatrując się w ledy na suficie. Dłonią wodziła po podłodze, omackiem szukając niemalże opróżnionego pudełka po lekach. Ignorowała koty, które co jakiś czas pojawiały się w łazience, upominając się o jedzenie. Ignorowała dzwoniący telefon, który tylko utwierdzał ją w przekonaniu, że nie odwołała wszystkich rzeczy, które powinna była.
    Ignorowała dzwonki i pukanie do drzwi, bo łatwiej było udawać, że jej nie ma niż zmierzyć się z rzeczywistością i spojrzeniami pełnymi wyrzutów, głosami pełnymi troskami, słowami tworzącymi niezrozumiały bełkot.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Straciła poczucie czasu. Tylko po spacerze słońca na podłodze w holu, którą widziała ze swojej perspektywy, były w stanie zauważyć jego upływ. Uśmiechała się zupełnie nieświadomie, zawroty głowy i suchość w ustach przyjmując z wdzięcznością. Dostrzegła, że zrobiło się ciemno, kiedy usłyszała pukanie w drzwi.

      Już nie bolało, ale też nie była pewna swoich nóg. Mimo to wstała. Ostrożnie i powoli, wspierając się wpierw o bidet, później o umywalkę. Zauważyła swoje odbicie w lustrze. Widziała zmęczoną życiem kobietę, z sińcami pod oczami, z włosami splecionymi w warkocz, z zapadniętymi policzkami i wysuszonymi wargami. Oblizała je językiem, próbując nawilżyć, ale suchość w gardle stała się nieznośna.
      Dotarła do drzwi po upływie kilku minut. Otworzyła je i niemal bezgłośnie jęknęła, widząc po drugiej stronie policjanta. Cofnęła się, nie upierając się przy tym, aby zablokować mu wejście do swojego mieszkania. Wsparła się o komodę, podobnie jak on krzyżując ręce przy piersi, choć nie było w niej tyle werwy i siły, co w mężczyźnie. Spoglądała na niego małego przytomnie.
      — Nie spodziewałam się dzisiaj nikogo. — Odparła. Bo tak też było. Sam mógł zauważyć, że nie była w najlepszej formie na czyjekolwiek odpowiedzi. Mimo tego, że wspierała się o wysoki, stabilny mebel, zachwiała się. — Jakie przesłuchanie? — spytała, wcale nie udając zaskoczenia, ale właśnie teraz zaczynało do niej docierać, że już wie, czym była rzecz, o której zapomniała.

      Olivia

      Usuń
  16. Lily w życiu kierowała się sercem i ufała swojej intuicji. Jej wrodzona wrażliwość została nieco zakopana pod pryzmatem rozsądku i pragmatyzmu, ale to uczucia dyktowały jej wiele decyzji życiowych. Wierzyła w ludzi i wierzyła im, była może łatwowierna i naiwna, ale na pewno nigdy tego nie żałowała. Pamiętała dużo i długo, a Chace... Jego nie mogła zapomnieć. Był jej pierwszą miłością, jej niespełnionym marzeniem, jej tęsknotą i bajką bez szczęśliwego zakończenia. Był jej snem i zakazanym owocem. Znała go dostatecznie długo, by wiedzieć że właśnie spontaniczne zrywy, gdy krew buzuje mu w żyłach budzą w niej najgłośniejszy śmiech, a gdy udaje że nic go nie rusza, wzrusza ją do żywego wyrazem twarzy z ściągniętymi ustami i sprawia, że ma ochotę go przytulić i nie puszczać, póki się nie rozluźni. Może ten mężczyzna przed nią, po kilku latach ich braku kontaktu był już kimś innym, może zmienił się zbyt mocno, by pamiętać jak długo i dobrze się znali, ale... Nie chciała w to wierzyć. Wolała oszukiwać sama siebie i mieć nadzieję, że nie jest wcale kimś obcym.
    Nie rozumiała, dlaczego jest taki oschły i zdystansowany. Nie potrzebowała teraz wracać do przeszłości, wcale na to nie czekała, ale... Do cholery, co on wyrabiał? Czy miał jej za złe przeszłość? Czy był nadal wściekły i obwiniał ją za to, jak się wszystko potoczyło? Czy miała odpowiadać za to, co zrobił i co wykrzyczał jej brat i jak posypała się ich przyjaźń? Nigdy nie sądziła, że znajdzie się w takiej sytuacji, ale też nigdy nie myślała, że staną się z Chase'm tak odlegli. To ją bolało. Co się z nimi stało? Nie potrafiła stać spokojnie, ale to nie był czas na powrót do przeszłości. Znosiła jego chlodne oblicze dzielnie, mając za świadków rozżaloną staruszkę i niepewnego młodego policjanta. Już pomijając dolegliwości po upadku, czuła się coraz bardziej udręczona. Serce waliło jej mocno, szybko, jakby chciało pęknąć, drżało. Na twarzy wykwitły jej głębokie i ciemne rumieńce, malując bladą skórę jej twarzy, a dłonie ściskała na woreczku z mrożonką, choć już nie przykładała zimnego okładu do obitej skroni. Czuła się jak w klatce i nie miała dokąd uciekać. Ryder był obok, ale nadal odległy i nie czuła, aby naprawdę tu był.
    - Profesjonalista... Czy może wrócić? - spytała niepewnie, czując jak ucisk w piersi narasta. Czy teraz zacznie się bać powrotów do domu z pracy?!
    Pamiętała jak to jest na niego patrzeć dyskretnie, jak to jest czuć na sobie jego spojrzenie i udawać, że to jest niewinne i nic nie znaczy. Pamiętała nie-przypadkowe muśnięcia dłoni, gdy przechodzili obok i pożyczanie mu parasolki gdy ich odwiedzał, by musiał wracać. Pamiętała wymiany ukradkowych spojrzeń i słodkie uśmiechy, speszenie i niepewność. Jej zauroczenie starszym przyjacielem brata kwitło bardzo długo i nim zorientowała się, że on też może zobaczyć w niej kogoś wyjątkowego, znali się już dobre kilka lat. Nie wierzyła, że o tym wszystkim zapomniał, tego się nie dało wyprzeć z pamięci! Zakochała się w nim do szaleństwa i chodziła jak naćpana, myśląc o tym, kiedy znowu go zobaczyć, a rozmarzone westchnienia przelewała na niezliczone kartki grubego papieru szkicując węglem jego oczy, albo usta o których marzyła. To wszystko może były dziecinne, dziewczęce mrzonki, ale to zostało z nią na zawsze. Pierwszej miłości nie można zapomnieć, nawet jeśli nie rozkwitła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Odetchnęła głębiej, gdy wymówił jej imię. Poderwała spojrzenie do jego oczu i zatonęła na kilka sekund w tym kolorze, który kiedyś umiała przywołać w swojej głowie w ułamek sekundy. Pierwszy raz od jego przyjścia, poczuła, że czuje się jak ona. Ciężko mu. Ale tym razem walczył, jednak z sam z sobą. Nigdy o nią. Powoli skinęła i skierowała się do wyjścia na klatkę, a potem do swoich drzwi. Mijając go, na chwilę wstrzymała oddech i przycisnęła do siebie ramiona, chciała się zmniejszyć, albo zniknąć, byle tylko go nie dotknąć. To nie był ten mężczyzna, za którym tęskniła.
      Stanęła przed jasnymi drzwiami, patrząc na numerek wbity krzywo u góry. Kilka lat temu, gdy jeszcze był obecny w jej życiu, znał to mieszkanie bardzo dobrze, ale może od tego też się odciął... Nie potrafiła zrozumieć ani jego, ani swojego brata i czuła się... Słaba. Słaba i sama.
      - To tutaj - powiedziała, sięgając do kieszeni długiego popielatego płaszcza, aby wyjąć pęk kilku kluczy. Zawahała się, widząc że do kółeczka ma przypięte dwa breloczki: jeden do logo drużyny Roba wyryte na metalowym kształcie w czerni imitującym krążek hokejowy, a drugi... Drugi był od blondyna. Dał jej splot z koralików na szczęście, wylosowany w zabawie, na którą poszli z jej bratem i mieli zabrać ją z sobą, bo tata Wilson był w pracy do późnego wieczora. Była sentymentalna i nigdy tego nie żałowała, ale teraz poczuła się niezręcznie.
      - Proszę - podała mu klucze, skupiając spojrzenie na jego wyciągniętej dłoni. Byle nie patrzeć mu w oczy. Byle nie dostrzec dystansu i obojętności, którymi ją ranił, nawet jeśli chciał tylko i wyłącznie wykonać swoją pracę profesjonalnie. Powinna to zrozumieć i uszanować, ale... Co mogła zrobić, kiedy tak mocno ją to poruszało?!
      Pamiętała, jak szybko zniknął z jej życia, jak wystarczyła jedna kłótnia i głupi niezrozumiały dla niej wybuch złości jej brata i nagle wszystko się rozsypało, nim poszli na prawdziwą randkę! A przecież wiedziała, że patrzy na nią inaczej, wyjatkowo i dopiero zaczęli odkrywać się przed sobą z swoimi uczuciami w sekrecie przed wszystkimi. Pamiętała jak Chase po prostu posłuchał, nie postawił się, nie zawalczył. Po prostu zniknął. Zostawił ją, a później każdy kolejny związek tak się kończył.
      Opuściła powieki i przesunęła się obok. Oparła ramieniem o ścianę, w dłoni miała już rozmrożony groszek, który pod jej palcami, odrętwiałymi z zimna, zaczął być zgniatany na miazgę. Kręciło jej się w głowie, ale to nie wrażenia z kradzieży wywoływały zawroty, a spotęgował to Chase. Czy wiedział w ogóle, że znów miesza jej w głowie, pojawiając się znienacka? Otworzyła oczy po chwili, widząc jak skupiony na badaniu drzwi, nie zwraca na nią uwagi. Odetchnęła głębiej i wyciągnęła dłoń, nie myśląc nad tym, czy robić coś nieodpowiedniego.
      - Chase... Dlaczego taki jesteś? - spytała cicho, czując gulę w suchym, drapiacym gardle, gdy przesunęła palcami po jego ramieniu. Chryste... Tak jej go brakowało! Tyle razy o nim śniła, tak często go jej brakowało i choć wiedziała, że nie wróci, że zniknął z jej życia, bo sam tak wybrał, to chyba jakaś jej cząstka chciała, by spotkali się choćby jeszcze jeden raz. A dzisiaj, ten raz był paskudny.


      please, be gentle

      Usuń
  17. Nawet sama przed sobą nie chciała przyznać, jak bardzo sprawa Jamesa Hatfielda wytrąciła ją z równowagi. Wydawało jej się dotąd, że jako tako stanęła na nogi; siedząc w więzieniu nie miał sposobności jej dopaść, choćby chciał. Co prawda miał jakichś tam swoich szemranych kumpli, ale Maddie wiedziała, że w obliczu innych interesów, które prowadzili na boku, żaden nie ryzykowałby wolności dla jakiejś laski, która i tak dostała za swoje. Jeśli chodziło o tego typu znajomości, zdążyła się już przekonać, że w takim świecie nie istnieli przyjaciele na śmierć i życie — każdy z nich dbał przede wszystkim o siebie.
    Teraz jednak, w obliczu prawdopodobieństwa, że niedługo James znowu będzie wolny, zaczęła się bać. Poważnie, niemal śmiertelnie; aż skóra jej cierpła na myśl, co mogłoby się stać, gdyby ją kiedyś odnalazł. A nie ulegało wątpliwości, że byłaby jego pierwszym celem. W końcu, cholera, poniekąd odpowiadała za jego wyrok. Hatfield nie był człowiekiem, który darował wyrządzone mu krzywdy.
    Nikomu nie powiedziała o telefonie, ktory otrzymała. Nawet siostrze, chociaż mówiła jej praktycznie o wszystkim. Zaszyła się w pokoju i raz po raz obracała w głowie jedną scenę — tę, w której James przeszył ją zimnym spojrzeniem i powiedział bezgłośnie: dorwę cię, suko. To było jak sen, prawdziwy koszmar na jawie. Miała pewność, że ich kolejne spotkanie niechybnie zakończy się jej śmiercią. Mogła jedynie się modlić, chociaż nie była wierząca, żeby okazał jej litość i zabił ją szybko.

    Wiedziała, że postępuje głupio, może nawet nieodpowiedzialnie, kiedy pozwoliła sobie zaangażować się w związek z Ryderem. To nie była relacja, która miała szansę przetrwać i Maddie była tego świadoma. Tylko jak mogła się bronić przed uczuciami, zarówno swoimi własnymi, jak i jego, kiedy była przy nim taka zadbana, taka bezpieczna? Kiedy pierwszy raz od dawna znowu była po prostu młodą kobietą, atrakcyjną w oczach mężczyzny? Jak — jak miałaby z tego zrezygnować?
    Chase podbudował jej pewność siebie, wówczas bardzo kruchą i wątłą, sprawiając, że znów poczuła się dobrze we własnej skórze. Wciąż, a minęło już tyle czasu, miała dreszcze na samo wspomnienie wyrazu jego oczu, kiedy na nią patrzył. Wprost rozkwitała, gdy czuła na sobie jego dłonie, prowadzące wprost w objęcia przyjemności tak wielkiej, że niemal nie mogła jej pojąć. Nigdy przedtem nie czuła się przy nikim w ten sposób: jakby zszarzałe dotąd barwy niespodziewanie nabrały ostrości. Prostymi słowami — Maddie miała do niego ogromną słabość.
    Nie pamiętała, jak przeżyła rozstanie, chociaż właściwie nie powinno jej dziwić, że w końcu nastąpiło. Nic, co wydarzyło się między nimi, nie było ani etyczne, ani moralne, ale mimo wszystko, w głębi duszy, miała chyba nadzieję, że wspólnie zignorują konsekwencje i pozwolą temu trwać. To nie był zawód — jeszcze nie, póki co tylko ukłucie rozczarowania, nie tyle nim, co sposobem, w jaki rozwinęła się ta sytuacja. Naprawdę wydawało jej się, że Ryder oszalał na jej punkcie wystarczająco, by nie dbać o przeszkody. Ona w każdym razie byłaby w stanie to zrobić.
    Matka zawsze pragnęła dla niej czegoś innego, ustawionego finansowo bogacza i Maddie do pewnego momentu była gotowa jej ulec, bo wizja willi na przedmieściach wydawała się całkiem kusząca. Ale wystarczyło, że zobaczyła tą opiekuńczość w spojrzeniu Chase'a, żeby bezpowrotnie przepadła w jej otchłani. Dotychczas nie czuła czegoś takiego — James był po prostu zaborczy — a w latach dziecięcych tylko ojciec okazywał jej troskę w taki sposób. Przepadł jednak bezpowrotnie już tak dawno temu, że Maddie praktycznie straciła nadzieję na odzyskanie go. Podejrzewała, że żyje gdzieś w innym mieście, a może kraju, sam, albo z całkiem nową rodziną, i czasami tęskniła za nim tak bardzo, że ta tęsknota rozrywała jej serce. Gdyby chociaż dał jej znać, że nic mu nie jest. Wówczas łatwiej byłoby jej to znieść.
    A może wcale nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wsiadając do samochodu czuła, jak wali jej serce. Było tego wszystkiego po prostu zbyt wiele; skotłowane emocje, które wciąż czuła wobec Rydera mieszały się z tymi, które dopadły ją na wieść, że James wychodzi wcześniej. Walczyła sama ze sobą, bo wcale nie chciała darzyć żadnego z nich jakimikolwiek uczuciami. Jamesa — z wiadomych względów, a Chase'a dlatego, że wszystko między nimi było ostatecznie i nieodwołalnie skończone. Starała się więc zignorować to, że wszystko w niej zdawało się ciagnąć w jego stronę, skłaniać, żeby po prostu oparła mu głowę na ramieniu i pozwoliła sobie na łzy. Nie mogła tego zrobić; nie zniosłaby chyba, gdyby potraktował ją szorstko, profesjonalnie. Nie wtedy, kiedy chorobliwie wręcz potrzebowała wsparcia i ciepła. Z dwojga złego wolała już schować wszystkie uczucia do środka, udając, że nie istnieją.

      Gniew zapłonął w niej nagle, wzniecony jakby w ułamku sekundy. Jakim prawem się o nią martwił, teraz, kiedy mieli nigdy więcej nie mieć ze sobą nic wspólnego? Fakt, że żadne nie przewidziało warunkowego zwolnienia Jamesa, niczego tak naprawdę nie zmieniał. Dlaczego więc traktował ją tak, jakby była kimś ważnym, może ważniejszym od reszty? Skoro przecież nie miała prawa być?
      — Do wszystkich pokrzywdzonych tak jeździsz, czy mam się czuć wyjątkowa? — warknęła, zanim zdążyła ugryźć się w język. Odetchnęła głęboko. — Wybacz. To było niepotrzebne.
      Urwała, niepewna tego, co chciała jeszcze dodać. Miała zbyt dużo słów w głowie, słów znaczących i zupełnie nieistotnych, próśb, żali, złości i smutków tak wielkich, że niemal nie mieściły się w niej samej.
      Nic nie jest w porządku. To mogłaby powiedzieć. Choć jednocześnie nie mogła. Nie bez skłaniania go do okazania jakiegokolwiek uczucia. A przecież nie chciała jego uczuć. Niczego od niego nie chciała. To by za bardzo bolało.
      — Wiem — przytaknęła cicho, ciszej niż zamierzała i znacznie bardziej miękko. Coś w jego głosie sprawiało, że serce topniało jej tak, jakby było z wosku. Mimo, że nie mówił niczego szczególnego, że nawet jego troska brzmiała w najlepszym wypadku na wymuszoną. Jakby czuł się zobowiązany do jej okazania. — Nic mi nie jest.
      Kłamstwo, nawet nie okrągłe i gładko spływające z języka, a kanciaste, ostre, trudne do przełknięcia. Wszystko jej było. Ręce drżały jej tak bardzo, że gdyby cokolwiek w nich trzymała, na pewno upuściłaby to na ziemię. Było jej zimno, zimno ze strachu i z niepewności. Zacisnęła palce na brzegu koca, którym owinęła się jak tarczą, jakby to mogło w jakikolwiek sposób pomóc. Naprawdę nie chciała okazywać przy nim słabości, choćby pragnienie, by pozwolić mu się sobą zaopiekować, było silniejsze niż cokolwiek innego.
      Maddie nie była człowiekiem, któremu pomagała przeżyć wyłącznie ochrona i troska innych, przeciwnie — do pewnego momentu swojego życia mogła z dumą stwierdzić, że jest kobietą wybitnie niezależną. Tym bardziej upokarzający był fakt, że aż tak bardzo podłamała ją informacja o Jamesie, że przedtem pozwoliła mu sobą pomiatać, że pragnęła wszystkiego, co niedostępne.

      Boże, wiele by dała, żeby cofnąć czas i nigdy nie dopuścić do rozwoju uczucia między nimi; cofnąć czas i pozwolić sobie utonąć w jego ramionach; cofnąć czas i stanowczo zaprotestować przeciwko tak kategorycznemu ucięciu znajomości. Wiedziała, że to nie była stosowna relacja. Nigdy nie powinna zaistnieć. Ale skoro już zaistniała, może należało ją po prostu pielęgnować? Nie mogła tego wiedzieć; nie mogła.
      — Chyba powinieneś już jechać — stwierdziła głosem, który drżał lekko na końcach wyrazów, miękkim jak kisiel i słabym. Wcale nie chciała, żeby odjechał, ale przecież nie mógł zostać. Wszystko w Maddie aż wrzeszczało z pragnienia zatrzymania go przy sobie, więc tym bardziej powinna odsunąć się na bezpieczną odległość. Na krótki, idiotyczny moment, łzy zalśniły jej w oczach, kiedy pomyślała o tym, co mogli mieć, a co bezpowrotnie przepadło. Miała tylko nadzieję, że on tego nie zauważył. — Serio, poważnie, n-nie przejmuj się. Dam sobie radę.

      Usuń
    2. Chciała być silna, ale zdradzał ją głos i ogólna postawa, to, jak ciasno owinęła się kocem, jak nerwowo błądziła wzrokiem wszędzie wokół, byle tylko nie patrzeć na Niego. Czuła, że załamałoby ją to, co mogłaby dostrzec w jego spojrzeniu; nie dlatego, że było w nim coś nieprzyjaznego, lecz wręcz przeciwnie. Bała się, że odkryje jakieś uczucia i potem będzie tego żałować.

      — Chase. — Sposób, w jaki jego imię układało się jej w ustach był jak znajoma przystań, bezpieczna i ciepła. Coś w niej samej nie potrafiło, nie chciało go puścić, pozwolić mu odjechać w mrok nocy i nigdy więcej się nie odezwać. A częściowo, choć była to bardzo niewielka część, naprawdę potrzebowała odpowiedzi na to pytanie. — Czy on… czy cokolwiek go powstrzyma?

      Mads 💜

      Usuń
  18. Drgnęła, kiedy wymówił jej imię, bo w jego ustach brzmiało tak, jakby zawierało w sobie cały wszechświat. Mocniej zacisnęła dłonie w pięści, żeby nie zrobić, choćby mimowolnie, niczego głupiego, niepotrzebnego, co mogłoby jedynie utrudnić całą tę sytuację.
    — Jego nie obchodzi, czego nie może — szepnęła, wbijając wzrok w szybę, byleby nie patrzeć na Chase'a, nie czuć tej troski, która czaiła się pod powierzchnią. Gdyby chociaż na ułamek sekundy pozwoliła sobie na niego zerknąć, pękłyby w niej wszystkie bariery, które z takim trudem wznosiła przez ostatnie miesiące. Nie chciała tego. To byłoby zbyt trudne. Po tym rozstaniu musiała niemal zbudować siebie na nowo. Wiedziała, że nie da rady zrobić tego po raz kolejny.
    Kiedy się rozstali, właściwie nie zostało z niej nic. Może gdyby ten romans nie nastąpił niemal od razu po aresztowaniu Jamesa, gdyby miała czas się pozbierać; może wówczas nie przeżywałaby tego aż tak. A jednocześnie coś jej podpowiadało, że to nie miało znaczenia, że jakkolwiek i kiedykolwiek nie związałaby się i nie rozstała z Ryderem, byłoby to równie bolesne.
    Bo Chase był bezpieczeństwem, ostoją, kimś, na kim mogła się oprzeć. Wcale nie tak łatwo było z tego zrezygnować. Nawet, jeśli wiedziała, że ta relacja nie ma szansy przetrwać.
    Najgorsze, że gdzieś w głębi serca czuła, że nie musiało tak być. Dlaczego właściwie miała ich obchodzić moralność, kiedy w sobie nawzajem odnajdywali właśnie to, czego im samym brakowało? Dlaczego coś, co dawało czyste szczęście, miało zostać zniszczone, pogrzebane żywcem?
    A jednak — stało się. Wsiadając do jego samochodu potrafiła myśleć tylko o tym, że ten mężczyzna ją zrani. Bo, mimo wszystko, wciąż była w jego rękach jak wosk, gotowa zrobić cokolwiek, czego by zechciał. Miękła na sam dźwięk jego głosu, sam wyraz oczu. Powinna trzymać się od niego z daleka.

    Otuliła się szczelniej kocem, jakby ten mógł ochronić ją przed jego słowami, tym tonem, który wydawał się mówić jej wszystko, choć przecież nie miał prawa. Rozstali się. To był koniec. Dlaczego, cholera, nie była w stanie przestać doszukiwać się w nim jakichkolwiek oznak uczucia? Dlatego, że tam były? Czy dlatego, że bardzo tego pragnęła?
    Westchnęła, przepełniona tęsknotą. Co z tego, że ich relacja była zakazana, nieetyczna, skoro wyciągali z niej tyle dobra? To naprawdę niczego nie zmieniało?
    Maddie zerknęła ukradkiem w jego kierunku i przepadła. Tak, jak podejrzewała, zmiękło jej serce i runęły wszystkie ograniczenia. Jedyne, czego teraz chciała, to położyć mu głowę na ramieniu, albo na kolanach, i poczuć się najlepiej chronioną osobą na całym świecie. Bardzo jej tego brakowało. Nie chodziło tylko o poczucie bezpieczeństwa, które jej dawał, chociaż był pierwszą osobą, przy której czuła się w ten sposób. I nie chodziło tylko o fizyczność, o to, jakie wrażenia wywoływał w niej jego dotyk, jego usta na rozgrzanej skórze, palce wplecione we włosy. To było coś więcej; zawsze chodziło o coś więcej.
    Była beznadziejnie, bezgranicznie zakochana.
    I bezdennie żałosna w tych swoich swoich kruchych, delikatnych uczuciach, tak podatnych na zranienie, że aż kusiły, żeby to zrobić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Chase — westchnęła, nerwowo splatając i rozplatając palce. Uwielbiała wypowiadać jego imię, ale nie patrzyła na niego, wbijała spojrzenie w swoje kolana, ukryte pod bladoróżową warstwą puchatego materiału. — Wiem, jak działa system. Jest do dupy.
      Miała rację. Ochrona ofiar w praktyce była tylko ładnym sztandarem, którym można było pomachać i udawać, że wszystko jest w porządku. Tacy faceci jak James mieli w nosie zakazy i nakazy; gdy tylko odzyskiwali wolność, szli szukać zemsty, nawet za cenę ponownej odsiadki. W końcu po rewanżu to nie miało już dla nich większego znaczenia. Maddie nie bez powodu bała się tego, że Hatfield ją zamorduje. To był racjonalny strach, bo wiedziała, że byłby do tego zdolny. Teraz nie miał już nic do stracenia; kumple z więzienia pewnie by mu tylko pogratulowali. Szczerze przerażała ją myśl, że mogłaby się gdzieś na niego natknąć. Nie była strachliwa, nie była tchórzem, a samo hipotetyczne rozważanie tej sytuacji sprawiało, że miała ochotę się rozpłakać.
      Boże, tyle emocji wirowało jej w głowie, aż sama już nie wiedziała, co myśli i czuje. Dominowało jedno — pragnienie, przewyższające wszystko inne, pragnienie wręcz chorobliwe, żeby wczepić się w ramię Chase'a i nie pozwolić mu odejść. Z całych sił starała się nad sobą zapanować, ale było jej bardzo trudno.
      — Nie ma się czym przejmować — dodała cicho. Wzruszyła ramionami, niby lekceważąco, ale przeszywający ją w międzyczasie dreszcz zepsuł całe to wrażenie, zmieniając ją w stworzenie godne pożałowania. Skrzywiła się w głowie, nie pozwalając żadnym emocjom wypłynąć na zewnątrz. Czuła się okropnie, z wielu różnych powodów, ale Ryder nie musiał o tym wiedzieć ani tego oglądać. — Poważnie, Chase. — Chase. Och, Chase. Zostań. — Jedź do domu i nie martw się.

      Te słowa bolały ją już w momencie, w którym je wypowiadała, ale usłyszane z całą mocą ugodziły podwójnie. Tak strasznie bała się jednak zawodu, że nie była w stanie zdobyć się na szczerość. Gdyby tylko wiedziała, że jeśli się przed nim otworzy, jeśli wypłacze mu się w rękaw, on jej nie odepchnie — wówczas mogłaby to zrobić. Cholernie tęskniła za bliskością, którą niegdyś dzielili i miała czasami wrażenie, że nawet jego najkrótszy dotyk mógłby ją wyleczyć z całego zła, które nosiła w sobie. Czując jego dłonie na ciele czuła się jednocześnie tak, jakby dotykał jej serca.

      Spojrzała na niego oczami okrągłymi ze zdumienia i wzruszenia, kiedy tak zdecydowanie wyraził chęć ochrony jej, zupełnie jak kiedyś. Zawsze powtarzał, że nie pozwoli Jamesowi się do niej zbliżyć, ale Maddie w to nie wierzyła, już nie. Przedtem — owszem. Nie istniało nic, czego byłaby bardziej pewna. Od rozstania zaczęła jednak myśleć, że wszystko, co jej kiedykolwiek powiedział, było wytworzoną przez jej skrzywiony umysł fikcją.
      Coś ścisnęło ją za serce, kiedy tak spontanicznie dotknął jej dłoni. Promieniował ciepłem, wręcz gorącem i pachniał tak bardzo Chase'em, że niemal ją to oszołomiło. Chociaż tak długo nie czuła tego zapachu, nigdy o nim nie zapomniała. Odwzajemniła uścisk, nie będąc tak do końca pewna, co właściwie robi i podniosła wzrok, przez chwilę patrząc mu prosto w oczy. Odbijały się w nich jej własne uczucia.
      Nie mogła już myśleć. Skinęła głową, jak w transie. Wyciągnęła telefon z kieszeni spodni, pozwalając, by koc opadł z niej jak za duża skóra i napisała wiadomość:
      Nocuję u Judie. Wrócę jutro.
      I wysłała ją do siostry. Tak było łatwiej, niż tłumaczyć się przed matką, a że owa Judie należała do grona jej ulubionych koleżanek córki, nie powinna robić z tego tytułu problemów. Maddie dosyć często używała Judie jako wymówki. Była to bardzo wygodne, jako, że rzekoma przyjaciółka wciąż pozostawała wytworem jej wyobraźni. Po prostu — nie istniała.

      Usuń
    2. Nie powinna była tego robić. Zgadzać się z nim gdziekolwiek pojechać, spędzać czasu w jego towarzystwie, łudzić się, że może on także za nią tęskni. Całą swoją duszą wyraźnie czuła, że popełnia błąd. Całym swoim ciałem czuła, że nie mogłaby postąpić lepiej. Drżała i oddychała nierówno, z jednoczesnej ekscytacji i kompletnej bezbronności w sytuacji, w której się postawiła. Nie wiedziała, dokąd jadą i nie obchodziło jej to. Liczył się tylko fakt, że Chase, Chase Ryder był obok, tak blisko, na wyciągnięcie ręki. Wydawało jej się, że to wszystko jest tylko pięknym snem. Ale nie; widziała go, słyszała, czuła. Jeżeli śniła, nie chciała się obudzić. Ani teraz, ani nigdy.
      — Co…? — urwała, tak właściwie nie mając pojęcia, o co naprawdę chce zapytać. Może podświadomie nie chciała wiedzieć, zniszczyć tej iluzji, która ich otaczała. A jednocześnie nie mogła przestać myśleć o tym, że popełnia ogromny błąd. Gorzej — chciała tego.

      Mads 💜

      Usuń
  19. — Proszę — jęknęła, zamykając oczy i przyciskając sobie dłoń do czoła. — Proszę, nie mów tak.
    Jak mógł się o nią martwić, skoro ją od siebie odsunął? To było ze sobą sprzeczne, powodowało zgrzyt. Zatem kłamał: albo teraz, twierdząc, że jej bezpieczeństwo leży mu na sercu, albo wówczas, kiedy się rozstali. Dobrze wiedziała, która opcja odpowiadałaby jej bardziej.
    Niemal fizycznie bolała ją troska, którą okazywał. Była jak przypomnienie o wszystkim, co mogli mieć, a co stracili przez wzgląd na głupie ludzkie poglądy. Czuła, że przegrywa walkę z samą sobą, że wszystko w niej chce się poddać i po prostu cieszyć się tym, że jest obok. Tak strasznie chciałaby zatrzymać tę chwilę, zatopić jak owada w bursztynie. Była równie piękna i równie trwała jak tęcza — zachwycała od pierwszego wejrzenia, ale wystarczyło mrugnąć, żeby stracić ją z oczu.
    Kochała te kradzione momenty, chwile, które spędzali razem, bo zawsze wykorzystywali je w stu procentach, w pełni skoncentrowani na sobie. Maddie nie potrafiła teraz tak po prostu przestać, udawać, że nigdy nic między nimi nie zaiskrzyło. To nawet nie była iskra — to był pożar, ogień, mogący strawić wszystko na swojej drodze, ale zarazem dający ciepło i światło. A ona sama czuła się jak pokryta szronem, przemarznięta i zagubiona, dopóki się nie spotkali. Jedynie wówczas była w stanie się ogrzać. I jedynie wówczas widziała jakąkolwiek drogę prowadzącą w przyszłość.
    Jego słowa zostawiały trwały odcisk na jej duszy, jakby wypalił tam swoje inicjały. Kiedy była przy nim, lęki i strachy nie miały do niej dostępu. Jak mogłaby z tego dobrowolnie zrezygnować?

    Miała wrażenie, że dosłownie roztapia się pod jego dotykiem, skóra przy skórze, jakby mogła wtopić się swoim ciałem w jego. Serce niemal wyrywało jej się z piersi, ciągnąc w stronę Chase'a. Wiedziała, że nie powinna mu się poddawać. Ale ta świadomość traciła na znaczeniu w porównaniu ze wszystkim, co przy nim zyskiwała. Jaka czuła się piękna, atrakcyjna, silna.
    Najchętniej nigdy już nie wypuściłaby jego dłoni ze swojej, ale karmiła się myślą, że jadą gdzieś razem, nie tylko jednym autem i na siedzeniach obok siebie, ale naprawdę razem. Nie obchodził jej cel podróży, bo liczyło się przede wszystkim to, że podróżowała właśnie z nim. Gdziekolwiek by ją zawiózł, byłaby zadowolona. Pod warunkiem, że by jej tam nie zostawił.
    Cicho wciągnęła powietrze, kiedy niespodziewanie znalazła się w jego objęciach, bo sama jego obecność wystarczyła, żeby ją oszołomić. Krew szumiała jej w uszach, palce wydawały się płonąć od chęci dotknięcia go, jego skóry, włosów, ust. Zacisnęła dłonie i wsunęła je pod uda, nie chcąc zrobić niczego, co mogłoby zniszczyć ulotność tej chwili. Była jeszcze bowiem bardzo krucha i niestabilna; niby dali sobie tak wiele do zrozumienia, a zarazem nie powiedzieli nic.
    — Tak — przytaknęła przepełnionym emocjami szeptem, wpatrując się w niego jak zahipnotyzowana, wprost nie potrafiąc oderwać wzroku. — Co będziemy robić.
    To nie było pytanie, chociaż miało się nim stać. Nawet nie wiedziała, czy właśnie na to chciała poznać odpowiedź. Czuła się bardzo zagubiona, bardzo rozchwiana. Wyraźnie wyczuwalne w atmosferze napięcie odbierała tak, jakby iskry przeskakiwały jej po skórze. Dosłownie płonęły jej zakończenia nerwowe. Przeszywały ją dreszcze ekscytacji i niepewności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słowa: ja też tego chcę paliły ją w język, tak łatwe do wypowiedzenia, tak chętne, by rozbrzmieć w panującej ciemności. Nie pozwoliła sobie na to jednak, rozsypując się wewnętrznie jak kupka niechlujnie ułożonych klocków, pod wpływem tego, co i jak do niej mówił. Była tak rozdarta między potrzebą zatrzymania go przy sobie, a odepchnięcia jak najdalej i ucieczki, że w konsekwencji nie zrobiła nic. Teraz nie było już odwrotu. Jechali przed siebie, Chase patrzył na drogę, a Maddie na niego, czasami ukradkiem, czasami otwarcie. Taki obrót spraw odpowiadał jej bardziej, niż była gotowa przyznać. Chciała po prostu zostać przy nim i wreszcie przestać się martwić. Tak naprawdę od miesięcy nie pragnęła niczego innego.
      I oto była, w jego samochodzie, w półmroku, który wygodnie skrywał uczucia grające na jej twarzy. W drodze donikąd, a może do bram samego nieba.
      Zorientowała się dosyć szybko, że zmierzają do mieszkania Rydera i serce jej podskoczyło. Było to miejsce pełne wspomnień, a ona nie miała pewności, że sobie z nimi poradzi. Jednocześnie nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że teraz historia zatoczy idealne koło, powtarzając wszystko, co wydarzyło się, kiedy po raz pierwszy zaprosił ją do siebie. Zrobiło jej się gorąco.
      Zostawiła koc w samochodzie, pozwalając Chase'owi zaprowadzić się na górę, kątem oka rejestrując znajome otoczenie starej kamienicy. Czuła jakieś dziwne ciepło w okolicach podbrzusza, jak gdyby mogła śmiało powiedzieć, że właśnie wróciła do domu.

      Nie wiedziała nawet, kiedy właściwie zaczęła się uśmiechać, śmiać pod wpływem wylewnego powitania psiaka. Zdążyła się za nim porządnie stęsknić; jak nikt inny, poza jego właścicielem, podbił jej serce. Podrapała psa za uszami i, nie mogąc się oprzeć, przytuliła jego kudłate ciało do swojego własnego, z przyjemnością rejestrując promieniujące od zwierzaka ciepło.
      Coś w niej drgnęło, kiedy dał jej do zrozumienia, że za nią tęsknił. Czuła, jak wilgotnieją jej oczy, więc zamrugała kilkakrotnie, chcąc się pozbyć zdradzieckich łez.
      — Też tęskniłam — szepnęła, celowo nie precyzując, za kim właściwie zżerała ją tęsknota. Była nią przesiąknięta na wylot, niemal do szaleństwa i czasami wydawało jej się, że dłużej już tego nie wytrzyma. Biorąc od niego bluzę pozwoliła sobie na moment utonąć w zapachu, który ją otoczył. Z lubością wsunęła ręce w rękawy i otuliła się nią tak, jak w samochodzie owijała się kocem. Dom. Czuła się jak u siebie.
      Fascynujące. Nawet we własnym apartamencie była jedynie gościem.
      Pod bluzą miała tylko cienką koszulkę — w końcu nie planowała wychodzić na dłużej, no i wzięła ze sobą koc — więc zdążyła już nieco zmarznąć. Teraz czuła, jak ciepło przenika ją na wskroś, rozpuszczając resztki lodu, czające się wokół serca.
      Pokręciła przecząco głową, bojąc się, że zadrży jej głos, jeśli choćby spróbuje się odezwać. Nie czekając, aż znów zada jakieś pytanie, pospiesznie pokonała tych kilka kroków, które ich dzieliły i przywarła do niego całym ciałem, drżąc lekko z emocji. Objęła go ramionami w pasie, kryjąc twarz.
      — Chase — wyszeptała miękko, zawierając w jego imieniu wszystko to, czego nie była w stanie wypowiedzieć. — Och, Chase.

      Mads 💙

      Usuń
  20. Bezbronność i ufność — to czaiło się w jej oczach, kiedy uniosła głowę i na niego spojrzała. Nie wiedziała, dlaczego tak jest. Boże, pod groźbą kary śmierci nie potrafiłaby wytłumaczyć, skąd w niej właściwie to zaufanie, skoro wszystko pomiędzy nimi się rozpadło. Może dlatego, że zawsze, odkąd tylko pamiętała, pomimo wszystkich innych uczuć dawał jej przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa. Czuła się przy nim mała, taka mała, że niemal nic nieznacząca, a zarazem tak ważna, jakby była nienaruszalnym punktem wszechświata. Niepodważalną siłą, z którą można było walczyć, ale nie można było wygrać.
    Mocniej zacisnęła ramiona, którymi obejmowała go w pasie, jakby chciała zatrzymać ten moment na zawsze, jakby dawała do zrozumienia, że tym razem już nie pozwoli mu odejść. Jego dłonie wydawały się rozpuszczać stres, który oplatał ją odkąd usłyszała o skróceniu wyroku Jamesa. Promieniowały ciepłem, a Maddie niemal czuła, jak pod jego palcami rozpływa się całe to napięcie, zastąpione poczuciem, że wróciła do swojego miejsca na ziemi. W tamtej chwili nie liczyło się nic poza tym; nawet, gdyby znów odszedł, teraz był przy niej, jego ciało tak blisko jej ciała. Mimo to nie zamierzała dać za wygraną. Jeżeli zechciałby ją od siebie odsunąć, podniesie głośny i wyraźny protest. Konsekwencje naprawdę nie miały znaczenia, nie w obliczu tego, jak wiele mogli sobie dać, jak wiele chcieli sobie dać.
    Serce biło jej tak mocno i szybko, jakby miało za chwilę wyskoczyć. Pozwoliła sobie rozkoszować się tą chwilą, momentem absolutnej bliskości. Gdzieś pod skórą tliło się pragnienie, by zrzucić z siebie wszystkie ubrania, ściągnąć z niego wszystkie ubrania i po prostu wtopić się w jego ciało, tak, żeby nic już ich nie dzieliło. Maddie stłumiła je jednak, zaciskając tylko mocniej palce na jego bluzie i coraz mocniej drżąc w jego ramionach. Czuła, jak napięcie ją opuszcza.

    Nie wiedziała, kiedy to się stało, ale nagle po policzkach spływały jej łzy, gorące i słone. Przycisnęła twarz do jego piersi, nie chcąc, żeby to zauważył, chociaż przecież moczyła mu właśnie bluzę i robiła z siebie idiotkę. Nie znosiła płakać, bo czuła się wtedy słaba, podatna na zranienie; ale jak mogła to powstrzymać, kiedy przy Chase'ie było jej tak ciepło, tak dobrze, tak bezpiecznie — po raz pierwszy, odkąd się pożegnali, wierząc, że tak będzie lepiej?
    Jego zapewnienia sprawiły, że rozszlochała się na głos i było jej z tego powodu strasznie głupio. Tak naprawdę to jednak nie miało znaczenia; nic nie miało znaczenia tak długo, dopóki ją obejmował, dopóki pozwalał tej chwili trwać. Czuła jego palce w swoich włosach, tak delikatne i zarazem tak intensywne, jakby zostały niemal stworzone do tego, żeby jej dotykać. Zamrugała, kiedy uniósł jej głowę, chcąc pozbyć się tego łzawego spojrzenia, ale wciąż i wciąż płynęły, jak gdyby nie miały końca.
    — Przepraszam — mruknęła, zamykając oczy, tak blisko jego twarzy, że czuła ciepło jego oddechu i znajomy dotyk czoła na swoim własnym. — Boże, jestem taka głupia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tamtej chwili było jej tak dobrze, że cały ten wybuch emocji zdawał się nie mieć znaczenia. Nigdy nie była beksą i nie płakała przy każdej możliwej okazji, ale miesiące tęsknoty i godziny strachu o przyszłość wyrzeźbiły w niej coś, co zdecydowanie zbyt łatwo było wzruszyć.
      Uwielbiała słyszeć swoje imię z jego ust, każdą formę, każdą wersję. Brzmiało tak, jakby znajdowało się wtedy w idealnym czasie i miejscu, przepełniała je czułość, której jeszcze nigdy w swoim życiu nie zaznała.
      Pozwoliła ostatnim barierom całkowicie się rozpaść, kiedy to powiedział i czuła, jak serce jej topnieje — jak ona sama topnieje, otoczona jego ramionami, tak bardzo na miejscu.
      — Ja też — szepnęła drżącym z emocji głosem, otwierając oczy i lustrując każdy szczegół twarzy Chase'a, jakby miała zamiar wyryć sobie ten obra pod powiekami. Zapamiętać najdrobniejsze detale i karmić się nimi, jeśli go kiedyś znów zabraknie. — Ja też, Chase.
      Chase, uwielbiam twoje imię. Chase. Uwielbiam w tobie wszystko.

      Przywarła do niego mocniej, zaciskając palce na materiale jego bluzy, na piersi, tam, gdzie bicie serca było najbardziej wyczuwalne. Wczepiła się w niego niemal desperacko, jakby w niemej próbie zatrzymania go przy sobie na wieki i niemej prośbie, by zechciał przy niej zostać. Czuła się tak delikatna i krucha, jakby miała się rozpaść w momencie, w którym by ją puścił. Nie chciała, żeby to zrobił. Tak strasznie za tym tęskniła. Tak jej tego brakowało.
      Niespodziewanie jej usta odnalazły jego i Maddie pocałowała Chase'a tak zachłannie, jakby miała to być ostatnia rzecz, którą zrobiła w życiu. Wlała w to wszystkie niewypowiedziane słowa, wszystko, czego jej brakowało przez ostatnie miesiące, miesiące wypełnione żalem i pragnieniem, by cofnąć czas.
      — Nigdy więcej — wyszeptała, odsuwając się na moment, choć nieznacznie. — Nigdy więcej mi tego nie rób, rozumiesz?

      Mówiła poważnie. Teraz, gdy na nowo pozwoliła mu wkroczyć w swoje życie, nie zniosłaby rozstania po raz drugi. Miała ochotę zatonąć w jego ramionach, utonąć w jego spojrzeniu, zakotwiczyć się na dobre w jego sercu, tak mocno, by nie mógł jej stamtąd wydrzeć. Była zauroczona, zakochana, spragniona bliskości. Sama jego obecność wydawała się spopielać jej zakończenia nerwowe, sprawiać, że czuła się jak we śnie, pięknym i ulotnym.

      Zabłądziła zimnymi dłońmi pod jego ubranie, dotykając rozgrzanej skóry, która wręcz parzyła. Maddie uniosła wzrok, mokre od łez rzęsy, ale suche oczy, szukając w jego twarzy potwierdzenia, zgody, że nie przeszkadza mu taka forma fizycznego kontaktu. Wszystko w niej krzyczało, domagając się, by i on przesuwał palcami po jej ciele. Chciała poczuć, że naprawdę tu jest, że istnieje, że nie jest jedynie wytworem jej stęsknionej wyobraźni.
      — Nie pozwolę ci zniknąć. Po prostu nie pozwolę. Nie potrafię bez ciebie żyć. Nie chcę tego.
      Mówiła stanowczym głosem, który jedynie odrobinę łamał się po każdym nie.

      Mads 💜

      Usuń
  21. Stała przy nim, a czuła, jak z każdą sekundą Chase z sobą walczy, by być jak najbardziej odległym, obcym, zdystansowanym. Odgradzał się od niej raz za razem, pokazując jej, że nic nie znaczy, że nie jest tu dla niej, a przypadek niczego nie zmienia. Odszedł. I nigdy nie wrócił, a to że stał ledwie krok od niej, na wyciągnięcie ręki, tak blisko, aż czuła wibrujące z napięcia powietrze między nimi, niczego nie zmieniało. To nic nie znaczyło, a los z nich otwarcie zakpił. Ryder wykreślił ją bezlitośnie z swojego życia, wymazał przeszłość, wspomnienia i to że była. Usunął ją i świadomość, że musiała znaczyć tak niewiele, wbijała się w jej serce coraz mocniej, jak ostra szpila rozdzierając zakopane cierpienie i uśpione tęsknoty. To nie rozczarowanie widział w jej oczach, to ból, który trawił ją niczym kwas, coraz bardziej uderzając w jej duszę.
    Chase był jej pierwszą miłością, nie mogła go zapomnieć i wątpiła, by cokolwiek mogło sprawić, że tak się stanie. Znała go ponad połowę swojego życia i choć mieli dla siebie jedynie kilka chwil, na stałe zakotwiczył się w jej sercu. Była gówniarą, kiedy pierwszy raz się umówili, ale to się wcale nie liczyło i niczego nie ujmowało jej uczuciom. Wręcz przeciwnie, była młoda i wszystko było w niej niewinne i szczere, a Chase... on był wszystkim, o czym marzyła. I ona również chciała stać się jego marzeniem, przecież doskonale pamiętała, jak cudownie było słuchać jego śmiechu i jak bezpiecznie czuła się, gdy ją przytulał, a przecież nie należał do wylewnych osób. Ich relacja rozwijała się przez lata, lecz zawsze niewinnie i pozornie bez wzajemnej troski i zainteresowania i kiedy wreszcie zdradziła się z swoimi uczuciami, myślała, że wszystko im się ułoży. Bo w końcu ona przestała się zgrywać i chować i już nie chciała poznawać go z swoimi starszymi koleżankami, byleby zmusić samą siebie, by o nim nie myśleć. Do dzisiaj żałowała, że poznała go z Tracy, nieco starszą i bardziej konkretną koleżanką, która od razu zadurzyła się w blondynie. Boże... Lily przepłakała kilka nocy, plując sobie w brodę, bo przecież... już wtedy kochała się w blondynie, mimo że on jej nie zauważał. I już wtedy wiedziała, że bez niego nie będzie szczęśliwa, bo nikt nie był taki jak on i nikt inny nie mógł być nim. I popchneła go w ramiona koleżanki, bo... bo właściwie co? Dzisiaj już sama nie wiedziała, co miała w głowie i czego się bała. To że jej brat był jego przyjacielem miało im pomóc, bo przecież Ryder był zżyty wtedy z ich rodziną i często u nich bywał. Okazało się jednak, że gdy zaczęli się spotykać, musieli trzymać to w sekrecie przed Robem, który zmieniał całkowicie swoje nastawienie w sytuacji, kiedy jego kumpel miał się zbliżyć do jego siostry - Lily do dzisiaj nie wiedziała, dlaczego. Kiedy zostali przyłapani na jednej z pierwszych randek i doszło do tej strasznej awantury, Lily poczuła jak grunt osuwa jej się spod nóg... Rob się wściekł, niemal rzucił z pięściami na przyjaciela, a Chase... zniknął. Nie mogła w to uwierzyć i nie mogła tego pojąć, co wstąpiło w nich dwóch. Rob nie był wariatem, który skacze ludziom do gardeł, a Ryder nie był kimś, kto żyje pod cudze dyktando, ale jednak... wszystko się rozwaliło w drobny mak. I ona została z tym wszystkim sama.
    To nie było odpowiednie miejsce, ani czas, by tak na niego patrzeć, ale Lily nic nie mogła zrobić, by się opanować. Był jak duch, powracający z przeszłości i szarpiący ją za posklejane serce. Jego obecność z każdą sekundą boleśniej uświadamiała jej, że szukała go w każdym kolejnym partnerze, że nie czekając na niego, nadal tęskniła, że nie wracając do wspomnień i nie pielęgnując w sobie niepotrzebnych żali, miała nadzieję, że kiedyś się spotkają, a on jej powie, że wszystko u niego się ułożyło i wyjaśni jej, czemu zniknął. Patrzyła na niego, nie do końca ufając swoim oczom i nie do końca wiedząc, co zrobić i jak się zachować, by niczego im obojgu nie utrudniać. Chyba najlepiej by było, aby zniknęła... Ale to on przyszedł do niej, więc nie miała dokąd pójść.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Patrzyła więc na niego tak przenikliwie, lustrując ozami jego napięty wyraz twarzy, jego chłodne i wykalkulowane ruchy i cierpiała w środku. Nie chciał nawet na nią spojrzeć, a to było jak kolejny bezlitosny sztych w jej serce. Naprawdę była tak okropna i beznadziejna?
      Zadrżała, słysząc o patrolach. Nie czuła się nigdy tak niepewnie i tak zagrożona. Czy powinna na jakiś czas się wynieść? Może lepiej aby podnajęła u jakiejś znajomej pokój, albo porozmawiała z szefem o chwilowe przeniesienie do Miami, bo tam mieli służbowe mieszkanie? Zdecydowanie słowa Chase'a sprowadziły ją twardo na ziemię, niemal brutalnie uświadamiając jej, że teraz nie tylko jego pojawieniem się powinna przejmować, ale sobą i swoim bezpieczeństwem. A było to o tyle trudne, że w zakamarkach jej umysłu to Ryder rozgościł się na pierwszym miejscu i ta paskudna próba włamania znalazła się gdzieś daleko w tyle.
      Patrzyła jak skupia się na obserwacjach, jak sprawdza jej zamek, jak odgradza sie i oddala od niej coraz bardziej. Nie wiedziała nawet kiedy, poruszona i przejęta, poczuła jak na rzęsach zatrzymują się jej łzy. Na litość boską, płacz to było ostatnie, czego teraz potrzebowali, ale Lily... nigdy nie była obojętna i twarda. Emocje kierowały jej życiem, nadawały kierunku jej decyzjom, dyktowały jej podjęcie kolejnych wyborów. Szła zawsze za swoim sercem i to się miało nigdy nie zmienić. A teraz jej serce chciało się wyrwać do mężczyzny, który jej nie chciał, który nawet na nią nie patrzył i który zostawił ją lata temu. Jak żałosne to było?
      Nie jestem tutaj przecież w odwiedzinach, tylko w pracy. Te słowa uderzyły w nią tak okrutnie swoją bezpośredniościa, aż drgnęła w miejscu. Rozchyliła usta, chcąc się bronić, chcąc wyjaśnić, że nie ma żadnych pretensji, ale zwyczajnie nic nie rozumie i czuje się zagubiona. Wielkie, szeroko otwarte oczy, jak dwa lustra jej duszy spozierały w twarz policjanta, odkrywając przed nim wszystko, a Lily z każdą sekundą czuła się mniejsza i słabsza. Stała przed nim obdarta z złudzeń i pozorów, widział jak na dłoni, co się z nią dzieje. Była bezbronna wobec jego obecności, która ją poruszyła bardziej, niż włamanie. Na rzęsach zebrane łzy zadrżały, gdy bezwiednie zadarła podbródek, patrząc mu w oczy i jedna uciekła, spływając po policzku kobiety, a ruda odetchneła krótko, gdy piekące płuca zawołały o tlen. Gdy wstał i odwrócił się w jej stronę, znajdując nagle ledwie krok od niej, wstrzymała oddech, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Chase zajął całą przestrzeń, jaką była w stanie teraz odbierać. Widziała jego przenikliwe spojrzenie, czuła jego ciepło od ciała, czuła jego zapach, a niski tembr głosu szarpnął ostro struny jej duszy. Był okrutny, oziębły i obcy. Brakowało jej tylko, aby ją objął i zapewnił, że wszystko będzie dobrze i byłaby zachwycona, gdyby tak skłamał... Bo te słowa nie dotyczyłyby tylko włamywacza, nie w tym wypadku, prawda?
      - Przepraszam - powiedziała cicho, nie wiedząc co ma zrobić, aby nie było im tak... niezręcznie. Czy naprawdę nie mógł jej znieść i tak mu wszystko utrudniała? Czy zamiast jego snem, którym chciała być, stała się jego koszmarem?
      Tych emocji było za wiele. Wszystkiego było w tej chwili za wiele i Lily już od dłuższej chwili czuła, że zawroty głowy i uczucie oszołomienia się nasilają, a pulsowanie w skroni przybiera na dokuczliwości. Bolała ją głowa, a teraz bolało ją też wszystko inne i nie był to ból, na który pomoże tabletka, opatrunek, czy zastrzyk. Opuściła powieki, uciekając od intensywnego spojrzenia Chase'a, który wydawał się przewiercać ją na wylot i wszystko wiedzieć zbyt dobrze. Zagryzła wargi skrępowana i zachwiała się lekko. Torebka z rozmrożonym groszkiem wypadła jej z zmarzniętej i czerwonej dłoni i Lily odruchowo uniosła ręce, opierając się o blondyna, gdy zaczeła lecieć w dół.

      Usuń
    2. - Chase... - cichy szept uciekł jej spomiędzy warg, gdy poczuła jak ją obejmuje, aby mu nie upadła, nie omdlała i rozbiła sobie już całkiem głowę na schodowej klatce. Ale w tym szepcie było tyle uczucia i utęsknienia, że gdyby nie był tak zamknięty, zrozumiałby wszystko.
      Lily o nim nie zapomniała i w jej sercu nie zostało tylko cokolwiek. Ona wciąż nosiła w nim wszystko dla niego.


      They say it's easy to leave you behind
      I don't wanna try


      Usuń
  22. Maddie wydawało się, że te pierwsze dni po rozstaniu, które przeszły z wolna w tygodnie, a potem w miesiące, były zasnute mgłą, gęstą i lepką, która spowijała wszystko wokół. Miała wrażenie, i to wrażenie nigdy nie znikało, że w powietrzu brakuje tlenu; miała wrażenie, że zapadły jej się płuca. Dusiła się w tej nowej rzeczywistości, o którą nawet nie zabiegała, której nie pragnęła, której wręcz nienawidziła całym sercem. Nie odzywała się do nikogo, taka mała i smutna, jakby była wyłącznie swoim smutkiem i składała się tylko z łez, palących gardło jak pierwszy wypalony papieros; łez, które nigdy nie popłynęły, ale były tam, gdzieś za jej oczami, ukryte, a jednocześnie tak boleśnie prawdziwe.
    Nie pamiętała, ile czasu minęło, zanim wróciła do świata żywych, chociaż czuła się martwa, martwa jak jej ojciec, i naprawdę chciała umrzeć, byle tylko nie być tutaj. Być może dramatyzowała, ale samo wspomnienie rozłąki z Chase'em wydawało się palić ją żywcem od środka. To był taki ból, jakby ktoś rozdrapał jej wnętrzności i zanurzył je w kwasie, a potem zamroził. Wiele razy miała wrażenie, że krwawi do wewnątrz swojego ciała, że ta krew zaraz wypłynie jej nosem i ustami, a może jednocześnie oczami i uszami. Czuła, że jest jej tam bardzo dużo.
    Kochała go tak cholernie mocno, że zrobiłaby dla niego wszystko. W ostatnim czasie skoncentrowała się na wmawianiu sobie i udawaniu przed innymi, że wcale tak nie jest, że nie obchodzi jej ani Ryder, ani poczucie bezpieczeństwa, którym ją otaczał, ani powód jego odejścia. Wmówiła sobie, że to nieważne, bo jej roztrzaskanego na tysiąc kawałków serca i tak nie dało się już poskładać. Tak naprawdę wystarczyłoby jedno jego słowo, żeby przybiegła jak na zawołanie, jakby niewidzialna żyłka, owinięta wokół jej duszy, prowadziła ją wprost do niego.

    I wreszcie — stało się. W końcu była na zawsze jego, tak, jak pragnęła tego od początku, jakby był tlenem, którym oddychała, bez którego mogłaby przeżyć, ale nie mogłaby w pełni żyć. Patrzył na nią wzrokiem, który skrywał w sobie tysiąc niewypowiedzianych słów, bo właściwe słowa tak właściwie nie istniały; Maddie to rozumiała. Odwzajemniła spojrzenie, zabarwiając je dawką ufności, którą naprawdę chciała mu podarować. Chciała wierzyć, że tym razem mówił poważnie.
    Wiedziała, co kierowało nim wówczas, gdy się rozstali, że nie chodziło o egoistyczną wygodę czy o to, że mu się znudziła. Nigdy nie czuła z jego strony niedbalstwa czy irytacji, którą mogłaby w nim wywołać. Przeciwnie: zawsze wydawał się dawać jej to, co miał w sobie najlepszego. Tym usilniej starała się zaakceptować jego decyzję, dojrzeć do niej, może odrobinę dorosnąć, ale tak do końca nie udało jej się z tym pogodzić. Dlaczego akurat ich szczęście miało być nieetyczne, zakazane, niewłaściwe, skoro po świecie chodzili zwyrodnialcy pokroju Jamesa Hatfielda? Przecież nie zrobili nikomu krzywdy swoim romansem, ucierpieli jedynie oni sami, w obawie przed tym, że przypadkiem zranią kogoś innego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oddychała ciężko, jakby przebiegła maraton, zmęczona nie tyle fizycznie, co psychicznie, dając się porwać fali przepływających przez nią emocji. Głupie łzy w końcu przestały płynąć, kiedy całowała Chase'a Rydera z pasją i namiętnością, i z oddaniem większym, niż potrafiła nazwać. W jej oczach czaiło się zamiast nich coś nienazwanego, mieszanka obawy, desperacji i gotowości do postawienia na swoim. Spojrzała na niego, unosząc głowę w górę. Była o wiele niższa i czasem czuła się przy nim jak lalka — mała, drobna, niedoświadczona.
      — Mówię poważnie, Chase — podkreśliła, a w jej głosie pobrzmiewały nuty determinacji. — Naprawdę nigdy więcej.
      Miała wrażenie, że przez te miesiące samotności coś w niej dojrzało, jakaś uśpiona dotąd część, odpowiadająca za racjonalne podejmowanie decyzji. Może była jeszcze zbyt młoda, a może zbyt roztrzepana, żeby nauczyć się tego wcześniej; tak czy siak życie dało jej już niejedną porządną lekcję.

      Chciała opowiedzieć mu wszystko: jak się czuła po rozstaniu, o ile urosły konflikty w domu pomiędzy nią i przybraną siostrą, jak drażniło ją mieszkanie pod jednym dachem z ojczymem. Patrząc na niego teraz, uświadomiła sobie jednak, że nie może tego zrobić, nie może go zranić. To wszystko było jeszcze zbyt świeże, kruche i delikatne, i zbyt podatne na złamanie. Mogło zresztą zaczekać albo pozostać na zawsze zakopane gdzieś w zakamarkach jej pamięci. Liczył się tylko Chase, jego obecność, bliskość, jego dotyk i słowa, których tak desperacko potrzebowała.
      Nie była pewna, czy nie popełnia właśnie największej głupoty swojego życia, przyjmując go z powrotem, ale nie mogła z tym walczyć, skoro sama pragnęła tego bardziej, niż czegokolwiek.

      Kiedy przesuwał dłońmi po jej ciele, cały wszechświat przestał się liczyć, niemalże przestał nawet istnieć. Pozwoliła sobie utonąć w doznaniach, zarówno fizycznych, jak i psychicznych, które zapewniały jej ogromny komfort. Zawsze czuła się przy nim tak dobrze, taka pewna siebie i atrakcyjna, taka zadbana i otoczona opieką. Miłością, choć tak tego wówczas nie nazywali. Był blisko, coraz bliżej i Maddie zaczynało kręcić się od tego w głowie, bo oszałamiał ją całym sobą, swoim spojrzeniem, po prostu samym faktem istnienia. Drżała pod jego palcami, a od tego, co mówił, robiło się jej ciepło na sercu, dosłownie i w przenośni.
      Zgranym, płynnym ruchem dopasowała się do jego ciała, oplatając go nogami w pasie, a ramionami w okolicach karku. Czuła się tak, jakby była jakąś jego zaginioną częścią, puzzlem z tego samego pudełka, swoim kształtem idealnie się z nim łącząc. Od nagromadzonych emocji krew szumiała jej w uszach, a serce biło tak głośno, że była niemal pewna, że on je słyszy. Nie chodziło tylko o bliskość fizyczną, o pragnienie, żeby wciąż jej dotykał, lecz także o strefę komfortu, której przy nim doświadczała. Miała wrażenie, że nie jest już nawet człowiekiem, że zamieniła się w półprzezroczysty, niematerialny byt, oplatający Chase'a całym sobą. Chciała mu pokazać tę palącą tęsknotę, której doświadczyła, nie po to, żeby sprawić mu ból, lecz po to, by wiedział, jak wiele znaczy dla niej ten moment.

      Usuń
    2. Przesunęła dłońmi wzdłuż jego karku, zsuwając je na plecy, błądząc po skórze opuszkami palców i paznokciami, raz lżej, raz mocniej, jakby chciała zostawić mu na ciele swój podpis. Uwielbiała, kiedy ją tak całował — tak, jakby świat miał się skończyć zaraz, teraz. Jakby to była najważniejsza rzecz, którą miał do zrobienia.
      Pasma jej włosów rozsypały się wokół nich, muskając twarze, uszy i szyje, a Maddie pomyślała wtedy, że gdyby miała za chwilę umrzeć, byłaby to najlepsza śmierć, jaką mogła sobie wymarzyć.

      — Jestem cała twoja — odparła cicho, chowając twarz w zagłębieniu między jego ramieniem i obojczykiem. Jej ciepły oddech osiadał na jego skórze, dłonie obejmowały kark, udami przywarła do niego jeszcze mocniej, jakby w niemym potwierdzeniu, że jest tutaj i teraz, dla niego. Jak gdyby nic się nie zmieniło. Jego dotyk parzył jej skórę, i tak już rozgrzaną niemal do czerwoności. Chciała tego. Chciała, żeby nie przestawał, nie pozwolił jej się odsunąć choćby na milimetr, chciała spłonąć pod jego dłońmi i odrodzić się z popiołów jak feniks.

      Mads 💗

      Usuń
  23. Jeżeli świat miałby się teraz skończyć, nie żałowałaby ani sekundy z tego wieczoru. To, co wydawało się być głupią, impulsywną decyzją, przeistoczyło się w coś, co miało szansę stać się zupełnie nowym imperium. Naprawdę nie spodziewała się, że kiedy zejdzie na dół, do niego, wszechświat zmieni bieg. Nie potrafiła pogodzić się z ich rozstaniem, ale musiała zaakceptować jego wybór, i w chwili, w której wyszła z mieszkania czuła się tak, jakby ostry sztylet przeszywał jej serce. Wiedziała, że jego widok po tylu miesiącach będzie bolesny. Nie wiedziała tylko, że dla niego także.
    Kiedy rozeszli się w swoje strony, Maddie próbowała wmówić sobie, że zrobił to, bo ona nie była w stanie dać mu pełni szczęścia. Trzymała się myśli, że odszedł, by cieszyć się życiem, może u boku kogoś, kto pasowałby do niego bardziej — kto byłby starszy, bardziej doświadczony i nieobarczony konsekwencjami nieodpowiednich związków. Nie mogłaby go za to winić; kochała Chase'a Rydera, a zatem najbardziej na sercu leżało jej jego dobro. Miał prawo być szczęśliwy.
    Kompletnie wytrącił ją z równowagi fakt, że tęsknił za nią równie mocno, co ona za nim, że brakowało mu jej obecności, jej bałaganu w jego mieszkaniu, tej bliskości, która kiedyś była wszystkim. Spodziewała się zastać go zadowolonego z podjętej decyzji, zdystansowanego, zachowującego chłodny, czysto zawodowy dystans. I tylko jakaś maleńka część jej duszy naiwnie liczyła, że przyjechał, bo wreszcie miał pretekst, prawny pretekst, by ją zobaczyć. Że przyjechał do niej i dla niej.

    Stan, w jakim go zastała, choć pozornie naturalny, mocno kontrastował z jej wyobrażeniem o życiu, które Chase mógł, lecz nie musiał, teraz prowadzić. Drgnęło jej serce na sam jego widok, choć pomyślała, że cała ta aura smutku to czysty przypadek — był tak oddany swojej pracy, że wcześniejsze zwolnienie Jamesa musiało na niego wpłynąć. A jednak okazało się, że to ona, ona, ona była powodem. Jej brak, jej niedostępność, to, że nie budziła się już obok niego i nie zasypiała wtulona w jego ramię. Chciało jej się płakać na myśl o tym, ile czasu zabrała im ta rozłąka i ile bólu przyniosła w zamian. A wystarczyło machnąć ręką i po prostu spróbować.
    Nie próbowała tłumaczyć siebie samej. Była młoda, naiwna, zakochała się; historia jakich wiele, lecz on na pewno lepiej wiedział, co robi. Zaufała mu wchodząc w ten romans. I zaufała mu, kiedy jej mówił, że tak będzie lepiej.
    A jednak wcale nie było. Nie było nawet gorzej. Było po prostu katastroficznie źle.

    Teraz, tak blisko niego, nie mogła postąpić inaczej. Choć przerażała ją możliwość, że kiedy otworzy się przed nim na nowo, on kolejny raz zechce odejść. Nie byłaby w stanie spojrzeć samej sobie w oczy, gdyby jednak nie spróbowała.
    Cholera jasna, kochała go. Kochała go całą sobą, najmniejszą nawet cząstką, tak małą, że właściwie niewidzialną. Nigdy wcześniej sobie tego nie powiedzieli, ale Maddie wiedziała, wiedziała już wtedy, kiedy po raz pierwszy przekroczyli tę nieprzekraczalną granicę oddzielającą ich zawodową barierą. To, jak się przy nim czuła, było ważniejsze, niż cokolwiek innego. W jego obecności zapominała o wszystkich troskach i problemach, nie myślała o domu, nie myślała o zaginionym przed laty ojcu. Sprawiał, że miała przejrzysty umysł, pozbawiony zmartwień. Była bezpieczna i wolna; czy mogła chcieć czegokolwiek więcej?
    A jednak chciała. Nie potrafiłaby jeszcze wówczas ubrać tego w słowa, ale szaleńczo pragnęła jego miłości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przylgnęła mocniej do jego ciała, splatając mu dłonie na karku i oddając pocałunki w taki sposób, jakby mogła mu tym pokazać samo sedno swojego serca. Czuła jego ręce na swoim ciele, miejsca, które wprost płonęły od dotyku, ogniste ścieżki wyryte w miejscach, po których wędrował. Sama znajomość jego zapachu wystarczyła, by była lekko oszołomiona, jak gdyby nie dowierzała, że dzieje się to naprawdę.
      Zupełnie, jakby nie było pomiędzy nimi tych miesięcy milczenia.
      W pierwszej chwili niemal panicznie przeraziła się, że chce ją od siebie odsunąć, chociaż wciąż ją całował i błądził dłońmi wzdłuż jej ciała. Jej wściekle tłukące się serce zwolniło jednak odrobinę, kiedy tylko zasunął żaluzje i do niej wrócił, tak blisko, tak rozkosznie. Maddie obserwowała go z bezbronnym wyrazem twarzy, śledząc jego ruchy, przesuwając wzrokiem po jego ramionach i bliznach, które widziała już wcześniej, a o które nigdy nie zapytała. W ostatecznym rachunku to nie miało znaczenia; z bliznami, czy bez nich, był po prostu Chase'em, jej Chase'em, dobrym, znajomym, stałym punktem w jej życiu. Wiedziała, że kiedyś poruszy ten temat. Po prostu kiedyś jeszcze nie nadeszło.
      Mógłby mieć nawet dwie pary rąk i kolczasty ogon — w jej oczach i tak byłby idealny. Być może na tym właśnie polegała miłość: na dostrzeganiu obiektywnych i subiektywnych niedoskonałości, i kochaniu ich równie mocno. To, jaki był dla niej, sprawiało, że Maddie czuła się tak, jakby dostała najbardziej wartościowy prezent na świecie, prezent, którego nic nie mogłoby przebić. Wzruszało ją to i rozczulało, i wywoływało ogromny ucisk w sercu, bo wiedziała, ile własnego cierpienia musiało się kryć za przybraniem postaci rycerza w srebrnej zbroi. Zdawała sobie sprawę, że nie miał łatwego życia. Po prostu nigdy otwarcie o tym nie rozmawiali.
      Pomyślała, że chciałaby wiedzieć. Że chciałaby poznać jego historię, wysłuchać, co ma do powiedzenia.

      Wydawało jej się, że głowę ma wypełnioną watą, tak miękko, bezpiecznie i lekko się czuła, kiedy leżała w jego łóżku, pod jego ciałem, widząc, jak stara się za wszelką cenę jej nie obciążyć. Maddie jednak nie pragnęła w tamtej chwili niczego bardziej, niż tego, by po prostu przestał się czymkolwiek przejmować, by pozwolił jej poczuć na sobie cały swój ciężar. Przesunęła dłonią wzdłuż jego przedramienia, lekko, delikatnie, jakby jej ręka była piórem.
      — Chase — szepnęła, rozpływając się niemal pod wpływem jego pocałunków. Zadrżała, kiedy poczuła jego dłoń na swoim brzuchu, pod cienkim materiałem, który przylegał jej do ciała. Kręciło jej się w głowie od pożądania, bliskości i dotyku. — Chase — powtórzyła, patrząc mu w oczy swoimi własnymi, półprzytomnymi i zasnutymi mleczną mgiełką. Palcami przesuwała wzdłuż mięśni jego klatki piersiowej i ramion, wzdłuż blizn. — Obiecaj — poprosiła, ufnie wtulając się w niego całym ciałem. — Obiecaj, że zawsze. I że tylko.

      Przepadła, gubiąc samą siebie wśród jego ust i dłoni, za to znajdując coś znacznie cenniejszego — Chase'a Rydera, światło w ciemności życia.

      Ponownie oplotła go nogami w pasie, przywierając do niego tak intensywnie, jakby chciała stopić ich ciała w jedno, jak gdyby było to możliwe; upewnić się, że dokądkolwiek pójdzie, zabierze ją ze sobą. Westchnęła cicho, czując, jak jego palce nieprzerwanie muskają skórę jej brzucha w bardzo wrażliwym miejscu. Przysunęła policzek do klatki piersiowej, wsłuchując się w przyspieszony rytm jego serca. Przyspieszony, lecz wciąż idealnie zgrany z jej własnym.

      Mads 💚

      Usuń
  24. Zamknęła oczy, drżąc na całym ciele, kiedy jej obiecał; wsłuchana w jego głos, jego dotyk, tak delikatny i tak intensywny zarazem, wiedziała, że znalazła drogę do domu. Przy Chase'ie zawsze tak łatwo było jej być sobą, niczym nieograniczoną, bez żadnych masek. Wiedziała, że lubi — kocha — ją właśnie taką: zarazem bezbronną i ufną, niezależną i nieufną, miękką i twardą, w zależności od tego, w jakim miejscu w danej chwili się znajdowała. A on wiedział, że potrafiła wbijać ostre słowa jak sztylety, w najbardziej bolesne miejsca, chociaż nigdy nie robiła tego przy nim. W jego obecności miękła, łagodniała, jakby czuła, że może sobie pozwolić na słabość, bo był tuż obok, gotów ją zawsze złapać, gdyby się potknęła.
    Nie rozmawiali wiele o swoich historiach, o życiu, które toczyło się poza wspólnie spędzanymi chwilami, ale teraz Maddie pomyślała, że chciałaby wiedzieć o nim wszystko. I była gotowa odwdzięczyć się tym samym, chociaż wiedziała, że nie ma się czym chwalić. Jej zachowanie potrafiło być naprawdę podłe, zakrawające niemal o okrucieństwo, ale przy Ryderze to wszystko zdawało się rozmywać, tracić na istotności. Nie potrafiłaby zgrywać zimnej suki, nie wówczas, kiedy czuła na sobie jego spojrzenie, tak pełne oddania i uwielbienia, że aż robiło jej się od tego głupio, bo wcale na to nie zasługiwała. Miała jednak przeczucie, że choćby zobaczył jej najgorsze strony, nie miałoby to dla niego większego znaczenia. Nie, kiedy będąc z nim zamieniała się w sedno łagodności i bezbronności, ufnie układając swój los w jego rękach.

    Boże, była jego wszystkim. Tysiąckroć więcej, niż mogłaby sobie wymarzyć.

    Czuła, jak skóra mrowi ją w miejscach, których dotykał, jakby jej nerwy zaczynały iskrzyć niecierpliwie, bo pragnęła go tu i teraz, zawsze i na zawsze. Jego dłonie idealnie pasowały do jej bioder, usta do ust, ciało do ciała. Jej oddech urywał się, ilekroć czuła przesuwające się po skórze palce, niby delikatne, a zarazem rozpalające w niej coś, co tyle czasu kryło się w popiołach. Łagodność, a zarazem pewność tych ruchów sprawiała, że przeszywały ją dreszcze tak intensywne, jakby przez jej ciało przebiegał prąd.
    Doprowadzała go do szaleństwa.
    Mogłaby odpowiedzieć tym samym, ale Chase o tym wiedział, widział i czuł reakcje jej ciała na jego choćby najlżejszy dotyk, muśnięcia skóry tak delikatne, że niemal niewyczuwalne. Maddie miała wrażenie, że czuje każdy swój mięsień, każdy nerw, nawet taki, o którym w ogóle nie miała dotąd pojęcia. Spojrzała na niego oczami o tak głodnym wejrzeniu, jak gdyby nie istniało na świecie nic i nikt poza nim, kto mógłby ten głód zaspokoić. Wzrok miała pełen pasji, zamglony od jego ust i dłoni na ciele, i płonący od tłumionego przez wiele miesięcy pożądania, które wybuchło teraz ze zdwojoną siłą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gwałtownie wciągnęła powietrze, kiedy błądził palcami wokół brzegów jej bluzki. Bez słów dała mu znać, że tak, chce tego tak samo mocno i pozwoliła, by ją z niej zsunął. Chłodny powiew na odsłoniętej skórze przyprawił ją o kolejny dreszcz, powodując, że stała się jeszcze bardziej wyczulona na wszystko, co robił Chase. Pod jego spojrzeniem, pełnym pragnienia i zachwytu, czuła się najważniejszą, najpiękniejszą osobą na świecie. Jęknęła cicho, kiedy pocałunkami znaczył wzdłuż jej ciało, bo było to doznanie tak delikatne, a jednocześnie tak intensywne, że miała wrażenie, jakby całkiem ją pochłonęło. Jego gorący, nierówny oddech osiadał na jej skórze i Maddie pomyślała, że teraz, jak nigdy, był jej.
      Była na wpół oszalała z pragnienia, kiedy dotykał jej w ten sposób, niespiesznie, z uczuciem i oddaniem. Zarazem chciała więcej, jak i kompletnie zatracić się w teraźniejszości, w znajomej sypialni, przepełnionej jego zapachem i obecnością. Czuła, że jest tak bardzo na swoim miejscu, jakby nie istniało żadne inne, do którego pasowałaby równie mocno. Chase drażnił jej nerwy, mięśnie na przemian spinały się w oczekiwaniu, jak i rozluźniały pod jego dłońmi.

      Lekko uniosła biodra, kiedy zsuwał z niej jeansy, pragnąc bez przedłużania pokazać mu się w całej okazałości. Oddychała ciężko, a serce biło jej szybko i nierówno. Chwyciła jego dłoń i przyłożyła ją do piersi, miejsca, gdzie jego rytm był najbardziej wyczuwalny. Jeszcze nikt przedtem nie wzbudzał w niej pożądania tak wielkiego, że niemal gotowego podpalić świat. Jej ręce błądziły wzdłuż jego przedramion, to delikatnie, to zaciskając się tak, że zostawały mu na skórze niewielkie wgłębienia po jej paznokciach, ale cały czas oddając tą samą czułość, którą jej ofiarował.
      Jesteś doskonała.
      Słowa odbijały się echem w jej głowie, bo patrząc mu w oczy znajdowała w nich potwierdzenie. Wprost nie mogła uwierzyć, że ktoś może widzieć w niej jedynie doskonałość, kiedy sama dostrzegała całe mnóstwo swoich wad. Chase jednak mówił to z takim przekonaniem, że Maddie po prostu nie mogła mu nie wierzyć. Nawet, jeżeli nie było tak dla świata, to dla niego — owszem.

      Usuń
    2. Pisnęła, zaskoczona, kiedy niespodziewanie ją podniósł i posadził sobie na biodrach, pozwalając jej poczuć, jak sama na niego działa — równie mocno, co on na nią. Zadrżała, czując jednocześnie jego dłonie na swoich odsłoniętych plecach, ciepło jego skóry, przeskakujące z niego na nią, i z powrotem.
      Objęła jego kark, delikatnie przesuwając palcami od linii włosów wzdłuż kręgosłupa. Drugą rękę ułożyła pomiędzy jego łopatkami i przyszło jej do głowy, że gdyby był aniołem, w tym miejscu wyrosłyby mu skrzydła. Kręciło jej się w głowie od intensywności doznań, pragnień, które tłumiła tak mocno, że niemal uwierzyła, że nigdy nie istniały. Zacisnęła uda na jego biodrach, czując, jak doprowadza ją na skraj szaleństwa.
      Boże, serce jej topniało, kiedy tak do niej mówił. A jednocześnie pożar, który zaczął się w jej podbrzuszu, zdawał się rozprzestrzeniać niżej i wyżej jednocześnie.
      — Nie wypuszczę cię z rąk — obiecała mu szeptem, oddychając w nierównym rytmie. — Wiem — przytaknęła z całą ufnością, jaką tylko w sobie miała. — Wiem, Chase.
      Serce zabiło jej mocniej, czując, jak powoli, delikatnie zsuwa ramiączka biustonosza. Miała ochotę błagać, żeby się pospieszył. A jednocześnie czerpała z przedłużania tej chwili maksymalną ilość satysfakcji.
      Przesunęła dłonie na jego podbrzusze i niżej, palcami przemierzając drogę wzdłuż brzegu spodni, jakby nie mogła się zdecydować, co zamierza zrobić. Nie pozostawała bierna w takich sytuacjach, chętnie podejmując wyzwania i dając mu odczuć na własnej skórze, jak niemal bolesne jest to oczekiwanie.

      Mads 💖

      Usuń
  25. Maddie nigdy nie spodziewała się, że zdoła obdarzyć kogokolwiek takim uwielbieniem. Wydawało jej się, że nie istnieją na świecie tacy ludzie, do których byłaby w stanie cokolwiek poczuć. A już zwłaszcza wtedy, gdy odsłoniła serce przed Jamesem Hatfieldem tylko po to, by się przekonać, jak bardzo boli taka emocjonalna zdrada.
    I wówczas właśnie los podsunął jej Chase'a.
    Zrozumiała nagle, że było jedynie kwestią czasu, aż coś pomiędzy nimi wybuchnie, bo mimo miesięcy ciszy, po prostu nie byli w stanie trzymać się od siebie z daleka.

    Wciąż jeszcze nie do końca mogła uwierzyć, że naprawdę jest tutaj, przy nim i z nim, w tak znajomym otoczeniu. Że jest opleciona wokół niego jak winorośl, zaciśnięte na biorach uda, rytm, w którym oddychała — nierówny, przyspieszony, urywany. Ręce wędrujące po jego podbrzuszu, palce prowokacyjnie wsuwające się pod materiał spodni tylko po to, by zaraz się wycofać. Rozsypane jasne włosy, oczy lśniące z podniecenia, półotwarte usta, którymi niespokojnie łapała dech.

    Jego dotyk wydzierał jej z gardła ciche westchnięcia i krótkie jęki, gdy sprawiał, że chwile wydłużały się w nieskończoność albo gdy jej skóra płonęła pod jego dłońmi. Odchyliła głowę w tył, wygięła kręgosłup i zamknęła oczy, koncentrując się na odczuwaniu obecności Chase'a każdym nerwem ciała. Nie miała nic przeciwko, by przewodzić ich zbliżeniom, ale teraz wyjątkowo potrzebowała absolutnie oddać się w jego ręce, pozwolić mu nadać ton, rytm i po prostu dotrzymywać mu kroku. Czuła się tak, jakby warstwy atmosfery, jedna po drugiej, osiadały jej na płucach, przygniatając je. Oddycha z trudem.

    Boże, jego dotyk i słowa tworzyły razem mieszankę, której nie sposób było się oprzeć. Chciała, żeby pozwolił sobie na wszystko, o czym kiedykolwiek marzył i sama również miała zamiar dać mu tyle od siebie. Przez jej ciało przechodziły dreszcze, kiedy błądził palcami przy zapięciu biustonosza, przedłużając i odwlekając w nieskończoność chwilę, w której w końcu się go pozbył. Maddie poczuła chłód, przenikający jej rozgrzane ciało, tak gorące, jakby płonęło od wewnątrz. Oparła się na wyprostowanych ramionach, niemal rumieniąc się pod jego spojrzeniem, tym, ile i co właściwie widziała w jego niebieskich oczach. Zadrżała z przyjemności, kiedy poruszył biodrami, by mogła wyczuć jak wielki ma na niego wpływ. Była niespokojna, niecierpliwa, rozpalona z oczekiwania. Pragnęła go tutaj i teraz, od jego pieszczot kręciło się jej w głowie i niemal brakowało jej tchu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jestem… — westchnęła urywanie, bo niespodziewany ucisk na nodze wytrącił ją na moment z równowagi. Chase sprawiał, że jej myśli rozjeżdżały się na boki, rozpadały na słowa, a nawet pojedyncze litery. W mózgu miała mgiełkę podniecenia, która mieszała jej w umyśle. Mimowolnie mocniej docisnęła nogę do jego ciała, dłońmi wodząc po klatce piersiowej i ramionach. Boże, dawał jej tyle rozkoszy, że pragnęła odwdzięczyć się tym samym. — Jestem tylko twoja — dokończyła, niespiesznie przesuwając palcami po wszystkich wypukłościach i zagłębieniach jego torsu.
      Mówiła najczystszą prawdę, jaka kiedykolwiek zaistniała na tym świecie — była jego i tylko jego. Niczego więcej nie brakowało jej do szczęścia, niczego więcej nawet nie chciała, bo i tak nic, co ziemskie, nie mogłoby się równać z Chase'em Ryderem.

      Jęknęła, czując jego ciało na swoim własnym, wciągając nosem jego oszałamiający i oszałamiająco znajomy zapach. Raz po raz, na nowo uświadamiała sobie, jak bardzo za nim tęskniła, jak ta rozłąka bolała ją niemal fizycznie.
      — Chase… — szeptała, nie będąc pewna, co właściwie chce mu przekazać, o co chce zapytać. Mogło chodzić dosłownie o wszystko. Działał na nią tak nieziemsko, tak intensywnie, jakby był stworzony dla niej, i jakby ona była stworzona dla niego. W tamtej chwili Maddie poczuła, że kocha go bardziej, niż byłaby to w stanie wyrazić. Nie tylko słowami, ale także niczym innym. Kochała wyraz jego oczu, gdy na nią patrzył, to, jak ogromne poczucie bezpieczeństwa jej dawał, to, jaki po prostu był, ze wszystkim, co zawierało w sobie jego imię, wszystkim, co go ukształtowało. Kochała jego gorącą skórę, jego blizny, wspomnienia, których jeszcze nie znała, ale bardzo chciała je poznać.

      — Boże. Tak strasznie za tobą tęskniłam — wyznała, znacząc jego szyję pocałunkami tak delikatnymi, jak lekki podmuch wiatru. Przesunęła językiem wzdłuż, z dołu do góry, zatrzymując się tuż przy linii szczęki i oddychajac mu wprost do ucha. To był szybki, ciężki oddech, ale tylko dowodził tego, jak bardzo go pragnęła.
      Dotyk jego ust na ciele sprawiał, że rozkosz rozlewała się po niej falami, przyprawiając ją o mocniejsze bicie serca. Drżała niekontrolowanie, ale nawet nie próbowała się kontrolować, tak rozmarzona i półprzytomna, niemal pijana ze szczęścia i przyjemności. Miała zamglony wzrok, kiedy spojrzała na niego bezbronnie i tak ufnie, że aż sama odczuła to jak ukłucie w środek serca.

      Usuń
    2. — Proszę, Chase — jęknęła cicho, kiedy jej mięśnie spinały się i rozluźniały na zmianę, powodując, że mimowolnie zacisnęła palce na jego ramionach, wbijając mu paznokcie w skórę. Oczekiwanie doprowadzało ją do szaleństwa, a jednak każda spędzona z nim chwila była prawdziwym cudem.

      Mads💘

      Usuń
  26. Przy Chase'ie zawsze czuła się tak, jakby coś przemieniało ją w sedno bezbronności. Ufała, że ją ochroni i nikomu więcej nie pozwoli jej zranić, a było to zaufanie tak wielkie, że niemal zwalało ją z nóg. Na ogół trzymała dystans wobec ludzi, niezbyt intensywnie angażując się w przeróżne relacje, ponieważ za bardzo bała się odrzucenia. A kiedy nie okazywała swoich własnych uczuć, nikt nie mógł ich wykorzystać przeciwko niej.
    Sama była zdziwiona, jak łatwo przyszło jej ponownie zaufać Ryderowi, jakby było to coś, co było wgrane w jej ustawienia fabryczne od dnia narodzin. Może chodziło o to, że nie potrafiła wyzbyć się sentymentów wobec niego, może o to, że tak strasznie tęskniła za tym uczuciem — bezwarunkową ufnością, chociaż wystawiała się tym samym na potencjalne cierpienie. Może, po prostu, miłość czyniła z ludzi ślepych głupców.
    Zawsze uchodziła za kobietę wszelkich miar niezależną, taką, która potrafi bronić się za pomocą ostrych, raniących słów, gdy ktoś zalazł jej za skórę. Brała błyskawiczny odwet na ludziach, którzy jej w jakiś sposób podpadli. Była drobna, niska, nie potrafiłaby tak naprawdę się bić, chociaż fizyczny atak potrafił wywołać w niej ślepą furię i spowodować, że broniła się w ten sam sposób.
    No, ale to było jeszcze przed Jamesem Hatfieldem, który zniszczył w niej wszelkie przejawy buntu, po prostu miażdżąc je w drobny pył. Po tym związku nabrała dziwnego lęku przed uderzeniem kogokolwiek, bo tym razem była świadoma, jak bardzo może to boleć — nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. Chodziło o to upokorzenie, którego doznawała za każdym razem, gdy James podnosił na nią rękę. Jakby nie była w ogóle warta tego, żeby z nią rozmawiać. Jakby nie zasługiwała na lepsze, dobre traktowanie.
    Nie przyznała się w domu, jak naprawdę wyglądał ten związek, bo nie nosiła siniaków na twarzy ani rozciętej od uderzeń wargi. Dopiero wówczas, kiedy James ostatecznie na nią napadł, nie była w stanie już tego ukryć. Wyglądała jak siedem nieszczęść, ale i tak go nie pogrążyła, twierdząc, że wpadł w szał po zerwaniu, że przedtem nic takiego nie miało miejsca.

    Podobało jej się w Chase'ie to, że nie próbował przeforsować niczego na siłę, a raczej sprawiał, że sama nabierała ochoty, by zakosztować czegoś nowego. W jego wykonaniu kontrola była niczym sztuka, piękna i niesamowicie pociągająca, a w dodatku odczuwalna jakby podejmowała własne decyzje. Maddie wiedziała, że tak jest — że robi to, czego on sobie życzy, sprawiając, że ona również życzyła sobie tego samego. Ta myśl zawsze była równie elektryzująca, bo chociaż w realiach poza Chase'em Ryderem nie była cichą, potulną dziewczynką, przy nim uwielbiała podporządkowywać się wszystkim jego pragnieniom. Swoim pragnieniom. Ufała, że nie zrobi jej krzywdy, że nie zrobi nic, czemu zdecydowanie by się sprzeciwiła. Nie miała jednak takiego zamiaru, bo uwielbiała przekraczać z nim wszelkie granice, które dotąd były dla niej absolutnym znakiem STOP. Przede wszystkim dbał, by poza fizycznymi doznaniami odczuwała pełen komfort psychiczny, stuprocentowe zaufanie względem niego. Sprawiał, że była rozluźniona i absolutnie gotowa na wszystko.
    Czuła z nim również specyficznego rodzaju więź, która powodowała, że chciała zrobić dla niego rzeczy, których nie zrobiłaby dla nikogo innego. Sposób, w jaki dotykał jej ciała, drażniąc się z nią, nieomal się nią bawiąc, wprawiał ją w coś na kształt ekstazy. Odkąd zakosztowała tego z nim, wiedziała, że nigdy nikt inny nie będzie w stanie mu dorównać. Chase Ryder był bowiem siłą, z którą należało się liczyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mogła powstrzymać jęków, które wyrywały jej się z gardła, ciche, z czasem głośniejsze, w miarę, jak intensywniej przesuwał dłońmi po jej ciele, jak czuła na sobie jego usta i język. Była rozpalona jak w gorączce, oszołomiona ilością doznań, jak i samym faktem, że to był Chase, jej Chase, za którym tęskniła, którego pragnęła, o którym marzyła miesiącami. Kochała go szaleńczą, opętańczą miłością i teraz mogła szczerze się do tego przyznać. Czuła, jakby to ją w pewien sposób wyzwoliło.
      Uwielbiała, kiedy mówił jej, że jest piękna, bo odnosiła wtedy wrażenie, jakby była kimś wyjątkowym, kimś znaczącym, kimś, kto jest w stanie naprawić świat. I uwielbiała, kiedy mówił do niej w ten sposób, ten specyficzny, cholernie pociągający sposób, kiedy wyciągał z niej wszystkie wyznania, od których się rumieniła i których się wstydziła. Skłaniał ją do zwierzeń palących od środka, skrywanych głęboko, ale obecnych, od których krew szybciej krążyła jej w żyłach. Sprawiał, że piekły ją policzki i uciekała wzrokiem, po to, żeby za moment znów śmiało patrzeć mu w oczy.
      Trudno było jej rozluźnić mięśnie, kiedy dotykał w ten sposób jej ciała, a tym samym najgłębszych warstw duszy. Jego słowa budziły w niej coś uśpionego. Coś, co czaiło się tam od dawna, ale nie miało szansy rozkwitnąć.

      — Chase — wydyszała, a oddech jej się urywał, kiedy poczuła pierwsze delikatne muśnięcia w najwrażliwszym miejscu. Dosłownie nie mogła się powstrzymać, mimowolnie usiłując poruszyć biodrami, chociaż wciąż przyciskał jej nogę do łóżka, lekko ograniczając pole manewru. Drżał jej głos; właściwie cała drżała, poddając się przyjemności, którą jej sprawiał. Szeptała jego imię, wiedząc, jak to na niego działa. Zresztą równie mocno działało na nią.

      Maddie czuła się niemal tak, jakby jej ciało i umysł płonęły. Przeciągając ten moment, dotykając jej tak powoli, tak powoli Chase Ryder doprowadzał ją do stanu, w którym nie była w stanie kontrolować własnych odruchów. Pożądanie, potrzeby brały górę nad rozumem i stawała się jedynie skłębioną plątaniną nerwów, wrażliwych, zdesperowanych, niecierpliwych. Nie chciała myśleć. Chciała odczuwać. Pragnęła go bardziej, niż byłaby w stanie przyznać, a to, że drażnił ją wolnymi, okrężnymi ruchami, dodatkowo ją nakręcało. Była niemal gotowa złapać jego rękę i zmusić go, żeby przyspieszył, byle już tylko nie odwlekać tej chwili. Odruchowo przesunęła dłonie na na uda, zaciskając na nich palce i próbując się powstrzymać.
      — Chase… — Miała ciężki, przyspieszony oddech, a serce tłukło się jej o żebra. Czuła, jak rumieniec wypływa jej na policzki pod wpływem jego pytań, czającej się w nich zachęty i nieznośnego, praktycznie boleśnie powolnego dotyku. — Błagam… nie mogę — jęknęła, mając na myśli nie tylko spięte, drżące z oczekiwania mięśnie, jak i to, że wstydziła się wypowiadać takie rzeczy na głos. Wiedziała, że prawdopodobnie i tak ją do tego skłoni, jak nie w ten, to w inny sposób. Była to rozpalająca, podniecająca myśl, która rozlewała się falą przyjemności po jej ciele. Czuła własną desperację, wielką, lecz najwyraźniej nie dość silną, by pozbyć się swoich barier.

      Mads 💚

      Usuń
  27. Nie wiedziała, co sprawiło, że akurat jego obdarzyła zaufaniem — może chodziło o sposób, w jaki na nią patrzył, ten ogrom troski w oczach, który poruszał w niej najgłębsze struny. A może o to, jaki był dla niej ciepły, opiekuńczy, nawet wtedy, kiedy jeszcze nic ich nie łączyło. Była jednak pewna, że zaufała właściwemu człowiekowi, pomimo rozstania i zranionych, obolałych uczuć. Maddie, nie wiedzieć kiedy, naprawdę szczerze go pokochała.
    Nie mógł bardziej różnić się od Jamesa, którego pochłaniała obsesyjna zaborczość. Nie; Chase nie pragnął jej przy sobie zatrzymać z egoistycznych pobudek, ale dlatego, że ona też tego chciała. Z dziwną ufnością powierzyła mu zatem swoją egzystencję, całe swoje istnienie, jakby wierzyła, że tylko on zdoła ją ochronić przed światem. Sprawiał, że wspomnienie Jamesa bladło, rozmywało się w niebycie, jak gdyby nigdy nie istniał dotyk jego dłoni na jej ciele, jego pocałunki i słowa. Nie zapomniała — tego prawdopodobnie nigdy nie będzie w stanie zrobić — ale jego obraz w jej głowie odsunął się w cień. Mimo, że na zawsze miała nosić na sobie blizny po tym związku, niewidzialne blizny na psychice, to czuła się, jakby odkrywała siebie na nowo.
    Z jakiegoś powodu nie sądziła, że Chase byłby w stanie ją skrzywdzić. Mógł, oczywiście, znów się od niej oddalić, ale jakieś przeczucie podpowiadało jej, że tego nie zrobi. Nie po tym wybuchu emocji, którymi go zalała, przez łzy przyznając się do wszystkich tęsknot i smutków, i pragnień. Czuła się przy nim tak, jakby na świecie trwała wieczna wiosna; czuła się piękna, atrakcyjna, pożądana, bo, po prostu, widziała w jego oczach, jak szczere były to uczucia.

    Nie istniało chyba nic lepszego, niż stan, do którego potrafił ją w takich chwilach doprowadzać, pełen pasji, namiętności i pewnego rodzaju drapieżności, kiedy tak się z nią droczył. Maddie nigdy nie miała potrzeby, by przejmować nad tym kontrolę — Chase postępował z nią dokładnie tak, jak należało, bo dokładnie wiedział, których miejsc dotknąć, żeby ją oszołomić. Lubiła to uczucie bezbronności, całkowitego zdania się na niego, dawanie milczącego przyzwolenia na wszystko, co mu się tylko zamarzy. Fakt, że działał w taki sposób — że to ona nabierała ochoty, by spróbować tego, czy tamtego — nieodmiennie ją fascynował. Jak wielką władzę musiał mieć nad jej umysłem, że był w stanie do czegoś takiego doprowadzić? I jak wielką władzę musiał mieć nad jej sercem?

    Oddychała głośno i ciężko, jednocześnie przygryzając wargę niemal do krwi, żeby powstrzymać się od krzyku. Boże, to, co z nią wyprawiał nosiło w sobie znamiona najprawdziwszej magii, opętania i uzależnienia. Nie miała pojęcia, jak to było możliwe, że jeden mężczyzna — ten konkretny mężczyzna — jest w stanie wprawić ją trans, w którym przestawała sama siebie kontrolować. Czuła jedynie niewielką część swojego umysłu, ledwie obecną, ukrytą gdzieś tam, pod całą tą mgiełką podniecenia. Stawała się czymś nienazwanym, co tylko połowicznie istniało w tym wymiarze, drugą połową zaś tkwiąc w zupełnie innym, równoległym, gdzie dominowało dążenie do satysfakcji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od jego słów miała zawroty głowy. Uwielbiała, kiedy bawił się z nią w ten sposób, bo dostarczał jej absolutnie niesamowitych doznań, jakby z każdym kolejnym razem odkrywała jakąś stronę siebie, o której nie miała pojęcia. Jego głos muskał jej ucho, a przyspieszone ruchy palców sprawiły, że momentalnie stanęła na granicy rozkoszy. Przeszywały ją dreszcze tak silne, jakby raził ją prąd. Drżała na całym ciele, z ekscytacji, podniecenia i niecierpliwości. Miała ochotę błagać go, by nie przestawał. Tak niewiele jej brakowało.
      — Chase — jęknęła, doskonale wiedząc, w jaki sposób to na niego zadziała. Nie była jeszcze aż tak rozkojarzona, żeby nie podjąć wyzwania, chociaż z trudem przychodziło jej trzymanie się tej rzeczywistości.

      Czuła zdradliwy rumieniec na policzkach, kiedy jego głos przeszywał panujący w sypialni półmrok, a to, co mówił i w jaki sposób tylko dodatkowo ją pobudzało. Tak, cholera, chciała więcej, pragnęła poczuć go całą sobą, teraz, zaraz, żeby nie kazał jej dłużej czekać. Jednocześnie tak bardzo nie chciała kończyć tego zbliżenia, pozbawiać się tak ogromnej ilości przyjemnych bodźców.
      Nie potrafiła wypowiedzieć na głos tego, co chodziło jej po głowie. Po prostu nie potrafiła. Nie dlatego, że obawiała się z jego strony jakiejś konkretnej reakcji — to siebie się obawiała, siebie i swoich milczących fantazji, którymi karmiła się w te wszystkie noce, kiedy nie było go obok.
      O tak, Maddie zdecydowanie kochała Rydera mocną, szczerą, niczym nieograniczoną miłością, która zamykała jej oczy na wszystko inne.

      Nie mogła powstrzymać głośnych, nierównych oddechów, w miarę, jak prowadził ją coraz bliżej krawędzi. Była przekonana, że wilgoć, którą czuła między nogami, przesiąknęła przez jej bieliznę i spływała po udach. Chase zdawał się rozmyślnie przybliżać ją do wyczekanego spełnienia, jak i natychmiast ja od niego oddalać, co wywoływało w ciele Maddie tak intensywną reakcję, że miała ochotę krzyczeć, bo nie istniał inny sposób na wyrażenie tysiąca splątanych ze sobą emocji.
      — Tak — przytaknęła cicho, nieco zachrypniętym głosem. Zaschło jej w gardle, dłonie z całych sił zacisnęła na pościeli, jakby miało jej to w jakikolwiek sposób pomóc. Wszystkie jej mięśnie były spięte od przedłużanego oczekiwania. — Bardzo mi się podoba.

      Tak niewiele jej brakowało.
      Jęknęła z frustracji, kiedy nagle po prostu przerwał i poczuła, jak łzy ciekną jej po policzkach, choć nie miała pojęcia, skąd się tam wzięły.
      — Chase? — spytała półprzytomnie, z trudem unosząc głowę, by na niego spojrzeć, choć od intensywności tych doznań niewiele mogła zobaczyć. Poruszyła się pod nim niecierpliwie, wydobywając z siebie jakieś krótkie, urywane prośby i obietnice. Pragnęła tylko, żeby pozwolił jej osiągnąć pełnię tej przyjemności. A on umyślnie się z nią drażnił.
      Wiedział, jak to na nią działa. Cholera, wiedział to.
      Zadrżała, pozwalając, by rozsunął jej uda i pozbył się resztek garderoby. Uniosła się lekko na łokciach, chociaż kręciło jej się w głowie i nie była w stanie utrzymać własnego ciężaru ciała.
      — Boże, tak, dobrze wiesz, że chcę więcej. N-nie mam siły, Chase. Proszę. Błagam.
      Gwałtownie wciagnęła powietrze przez zęby, czując jego pocałunki po wewnętrznej stronie ud. Dotykał jej skóry, takiej gorącej, sam będąc rozpalony niemal do temperatury wrzenia.

      Mads 💜

      Usuń
  28. Nigdy mu nie powiedziała, ile dla niej znaczy, nigdy nie pokazała mu, jak bardzo wypełnił jej serce i nigdy nie przyznała się, co gotowa byłaby zrobić tylko dla kolejnego jego uśmiechu. Chase Ryder był jej wszystkim i nie starczyło jej czasu, by się z nim tym podzielić. Był snem, marzeniem, zwierciadłem jej duszy, odbiciem wszystkich pragnień i uosobieniem najgłebszych życzeń. Była nastolatką, gdy zaczął budować sobie nieświadomy miejsce w jej sercu, a ona dzień za dniem, tydzień po tygodniu, miesiącami poznawała go, przepadając w tych uczuciach coraz bardziej. Milczała, bojąc się narwanego brata, ale korzystała z każdej możliwej okazji, aby być obok. Jej serce z wszystkiego co o blondynie wiedziała, jak maleńka pracowita ptaszyna utkało bezpieczne gniazdko, gdzie czekała na niego, na ich moment. Każdą wspólną chwilę, rozmowy, zabawy, śmiechy i żartobliwe kłótnie, gdy się z nią droczył, plącząc i wiążąc w stabilną konstrukcję wspomnień, marzeń i nadziei, jej serce zespoliło i czekało do momentu, kiedy Ryder spojrzał w jej stronę i dostrzegł, że Lily jest kimś więcej niż siostrą jego przyjaciela. A ona była tam, gotowa na niego, czekając z rozłożonymi ramionami, wpatrzona zakochanym i rozmarzonym dziewczęcym spojrzeniem w jego jasne błekitne oczy, które zwykle wyrażały chłód, a do niej się śmiały. Uwielbiała to, jak się przy niej zmieniał, jak się odsłaniał i pokazywał więcej siebie. Tak szczery, swobodny i otwarty był tylko dla niej, a Lily wierzyła, że tak będzie już zawsze. Wierzyła, że pokochał ją za to jaka była czysta, niewinna i wrażliwa i że jej nie skrzywdzi.
    Odetchneła głebiej, otrząsając się z wspomnień. Stał przed nią dorosły Chase Ryder, odległy, pozornie obcy, oziębły. Posyłał jej rozjuszone, zniecierpliwione spojrzenia pełne frustracji. Kilka lat temu skuliłaby ramiona i udawała, że to nic nie znaczy. Jeszcze kilkanaście miesięcy temu, świeżo po wypadku, o którym zapewne nie miał pojęcia, słaba rozpłakałaby się głośno, uciekając do mieszkania i chowając przed tymi oczyma piorunującymi ją niczym lodowe ostrze. Gdy go nie było, naprawdę wiele przeszła, wiele trudnych momentów ją dopadło, niemal rozrywając, ale wciąż była tą samą Lily Taylor, która nie pozwoli nikogo skrzywdzić i zaryzykuje własnym dobrem, by pomóc drugiej osobie. A on nigdy nie będzie obcy, nieważne jak bardzo chciałby się odgrodzić od tego, co ich kiedyś łączyło i ile czasu minęło od ostatniego spotkania. Patrzyła mu więc w twarz, czując, że i ją i jego wiele kosztuje zachowanie opanowania, bo... cokolwiek działo się z Chase'm, Lily miała ochotę po prostu go przytulić. Mocno, zawzięcie, ciasno opleść ramionami, aby odetchnąć głeboko jego zapachem i przekonać się, że to on. I pomijając to, jak w środku drżała, i za czym tęskniła, jakie wspomnienia i pragnienia budził jego widok, chciała się przekonać, że to naprawdę on i że wszystko z nim w porządku. Że żyje. Po tamtej awanturze Rob tylko ucinał wściekły temat byłego przyjaciela, a Lily nie otrzymała ani krzty wyjaśnień, co się właściwie wydarzyło. Obydwaj zdecydowali za nią, że Chase musi zniknąć, a ruda nigdy się z tym nie pogodziła.
    Ciężar tej chwili sprawiał, że nie tylko mętlik w jej głowie narastał, ale serce biło jej w piersi jak oszalałe, a gdy grunt spod nóg zaczął jej się osuwać, wiedziała, że to za wiele i więcej nie wytrzyma. Chase Ryder sprawił, że wszystko co do tej pory się wydarzyło, po prostu ją przerosło. Wypełnił sobą całą rzeczywistość, jaka ją dosięgała i nie mogła się od niego uwolnić. Nigdy nie była wolna, a gdy zniknął, zabrał jakąś jej część za sobą. Lily należała do niego, a on nigdy nie oddał jej tego skrawka serca, które jej wyrwał z piersi, nie walcząc o nią. Zawiódł ją wtedy, ale dzisiaj nie miała do niego żalu. To po prostu była rana, która nigdy się nie zagoiła, a jego widok obudził dawno zakurzony przez upływu czasu ból.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Jej drobne palce zacisneły się na skórzanej kurtce policjanta i ramiona jej zadrżały, gdy wprowadził ją do mieszkania. Wiedziała, że to kwestia chwili i zniknie, znów ją zostawiając. Chase tak bardzo starał się być zdystansowany i zimny w swoim profesjonalizmie, a jednak znała go nawet po tylu latach tak dobrze, by wiedzieć, że nie zmienił się wcale tak bardzo. Głeboko skrywana troska potrafiła wypłynąć w chwilach, gdy naprawdę się czymś przejmował, a teraz miała wrażenie, że przez ułamek sekundy przejął się właśnie nią. Zagryzła mocniej dolną wargę, w znanym mu odruchu zmieszania, skrępowania i skołowania i uniosła dłoń do obitej skroni, czując znów pulsujący ból. Mieszkanie, w którym teraz przebywali za jej dziecięcych lat było wypełnione głośnymi rozmowami i śmiechami, a kiedy Rob i Chase się zaczęli przyjaźnić, bywali tu od czasu do czasu, raczej podnajmując tę kawalerkę studentom, a mieszkając na stałe kawałek dalej w większym mieszkaniu, odpowiedniejszym dla samotnego ojca i dwójki dorastających dzieci. To tutaj, w tej kawalerce Lily pierwszy raz pocałowała Chase'a, ale to... to nie miało już znaczenia. To się już nie liczyło, prawda....? Nagle pomyślała o tym, że to najgorsze miejsce, w jakim mogli się spotkać. Te ściany były świadkiem wszystkich ich czułych namiętności, pierwszych pocałunków i pieszczot, jej pierwszego seksu z nim, a teraz... teraz lepiej byłoby miąć im się na ulicy. Łatwiej byłoby udawać, że są sobie obcy, albo obojętni, niewzruszeni na wspomnienia.
      Nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Nie była w stanie nic mu powiedzieć, odpowiedzieć na te kilka słów troski, suchej i wystudiowanej, jaką funkcjonariusz musi okazać choć w minimalnym stopniu ofierze. To nie był jej Chase i była w stanie już w to uwierzyć. Nie jestem tutaj przecież w odwiedzinach, tylko w pracy. <.i> Jego słowa wciąż i wciąż odbijały się w jej głowie, uderzając w nią raz za razem jak bezlitosny bat, liżąc i rozcinając rany, które wydawały jej się zabliźnione. Wcale nie były. Nie podniosła wzroku, gdy wstawał, czuła jak potrzebuje od niej uciec, jak sam nie może tego znieść. Natychmiast zadrżała, gdy zabrakło jego ramion, a dłonie nie mogły już niczego pochwycić i zwiesiła głowę. Ból skroni był niczym w porównaniu z tym, co czuła w piersi i nim jeszcze drzwi się za nim zamknęły, rozpłakała się, a za Ryderem na klatkę wybiegły odgłosy jej szlochu, jakby te dźwięki rozpaczy miały go chwycić za ramiona, potrząsnąć i nakazać się opamiętać. Ale on nie wróci i oboje o tym doskonale wiedzieli.
      Bała się, a gdy została sama nawet po otrzymaniu pomocy, była nadal przerażona. Zadzwoniła do pracy, aby poprosić o kolejne kilka dni wolnego i możliwość pracy zdalnej, choć nie wszystkie obowiązki była w stanie dopilnować na odległość. Zadzwoniła do rodziny, najpierw opowiedziała ojcu co się stało, później słuchawkę przejął brat. Rob jak zwykle narwany kazał jej natychmiast przylecieć do Chicago, a ona czuła podłe wyrzuty sumienia nie wspominając mu o tym, kto jej w istocie pomógł. Popołudnie spędziła, nie wyściubiając nosa z kawalerki, za to otworzyła jedno z nierozpakowanych i porzuconych obok kuchni pudeł, by zajrzeć do starego albumu... Zachowała wiele ich wspólnych zdjęć, z rodzinnych wyjazdów nad jezioro blisko miasta, z prób wędkowania z jej tatą, gdy Rob kończył z haczykiem w ręce, a Chase się nudził i udawał, że nie, z ich tajemnych randek. Jak miałaby wymazać Chase'a , jak miałaby o nim zapomnieć...? To było niemożliwe i zawsze to wiedziała. Dziś spotkali się przypadkiem i nie liczyła na powtórkę, ale... miała nadzieję, że było u niego wszystko dobrze. Że jakiekolwiek demony go nie goniły, zdołał je prześcignąć i się z nimi zmierzyć. Cokolwiek go te kilka lat temu od niej odpędziło, miała nadzieję, że było już za nim. Zasługiwał na to i szczerze życzyła mu wszystkiego dobrego. Nawet jeśli bez niej, gdzieś daleko. Nawet jeśli z kimś innym, kto da mu to, czego od niej nie chciał przyjąć i czego potrzebował.

      Usuń

    2. Lily była sentymentalna, po prostu patrzyła sercem i nie umiała tego wyrażać słowami. Chase ją rozumiał, wiedział, gdy coś ją gryzło, czytał z niej z taką łatwością, że niekiedy miała wrażenie, że zna ją lepiej niż ona sama siebie. I nie wiedzieć kiedy nastał wieczór, a ona zatopiona w wspomnieniach zamiast szykować się po ciężkim dniu spać, chwyciła za pędzel i zaczęła malować ścianę w kuchni, w której od tygodni czekał szkic i rozpoczęty malunek rozsypanych kwiatów biegnący od ściany do sufitu. Lily nie była w stanie spać, za dużo się wydarzyło, by zasnęła, musiała się czymś zająć. Jedyne co jej dzisiaj przypominało o wydarzeniach z bramy, to podstawione pod drzwi trzecie krzesło, którym podparła klamkę jak w filmach, żeby uniemożliwić włamywaczowi powrót. Tylko czy to by zadziałało i go powtrzymało...? Nie była pewna. I ból głowy, ból który nie ustępował, mimo zażytych leków i uspokajających słów ratownika, że powinna iść na kontrolę do neurologa, ale to pewnie kwestia formalności, bo nie wydaje się, by coś jej było poza guzem.
      - Nie, Rob... nie przylecę. Ty też nie przylatuj, skup się na treningach - ostatni wieczorny telefon od wciąż nadopiekuńczego brata zaczynał ją irytować. Pędzel wypadł jej z dłoni, gdy kończyła kontur delikatnych płatków kwiatów malowanych obok stołu i pobrudziła się białą farbą na środku szarej bluzki, gdy ktoś zapukał w drzwi. Była poddenerwowana i zestresowana i to nie tylko dlatego, że brat nie traktował jej jak dorosłej, a wizyta o tej porze ją zaskoczyła. Wstała z klęczek, próbując zetrzeć farbę bez wody, ale rozmazała tylko plamę i ubrudziła sobie palce. Lily niepewnie ruszyła w stronę drzwi. - Na litość boską, facet, przestań mną dyrygować! - prychnęła już z bezsilności, bo jak Rob się na coś uparł, był gorszy od osła. Tu akurat dogadywał się z Ryderem, choć jeden mógł być mądrzejszy.
      Staneła przed drzwiami, patrząc na podstawione krzesło. Czy to mógł być włamywacz...? Dreszcz strachu przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa, aż się wzdrygnęła, niepewna czy powinna otwierać. Mało prawdopodobne, no i raczej by nie pukał... To wyjaśnienie wydawało się jej dostateczne logiczne, by sprawdzić, kto przyszedł. Nikogo się nie spodziewała. Zaczesała włosy za ucho, brudząc je na biało przy skroni i odstawiła mebel obok, otwierając niepewnie. Jej brat dalej mówił do słuchawki, ale przestała go chwilowo słuchać. Przystawiła nogę tak, by uchylić tylko szparę w drzwiach i zastygła, a głos ugrzązł jej w gardle.
      - Chase... - dzisiaj tyle razy wymówiło jego imię, aż wydawało się to nieprawdopodobne. I za każdym razem brzmiało ono inaczej. Lepiej smakowało. Na nowo układało się w jej ustach, rozgaszczając na języku i między policzkami. I sprawiało, że chciała je powtarzać ponownie.
      Bez słowa, przesuwając powoli jasnymi oczami w dół jego sylwetki odsunęła się, wpuszczając go do środka. Wracał z pracy... nie przebrał się. On nie powinien tu przychodzić, a ona nie powinna go wpuszczać do środka. Nie dzisiaj i nie tak, nie tutaj. Nie powinii wracać do przeszłości, jeśli nie chcieli tego oboje, a... nie chcieli, prawda? Przypadek nic nie znaczył, prawda?
      - Rob... kończę. Dobranoc, skup sie na treningach - powiedziała krótko do brata w słuchawkę i rozłączyła się z opóźnieniem i roztargnieniem. Jeśli usłyszał, jak wypowiada imię Rydera, to nie skojarzył faktów, albo sam nie słuchał rudej, nakręcony namawianiem jej, by kupiła najszybszy lot do Chicago i natychmiast wyszła z mieszkania. Panikował może, ale to nic nadzwyczajnego, mieli małą rodzinę, mieli tylko siebie.

      Usuń

    3. Lily odsuneła się kilka kroków, aby Chase mógł wejść i zamknąć za sobą drzwi. Poczuła znów ten ucisk w piersi, który czuła wcześniej, ten ciężar wzajemnego towarzystwa i niepewność. Nie jestem tutaj przecież w odwiedzinach, tylko w pracy. Nie mogła tego zapomnieć i... czy teraz znów jej to powie, odgradzając się od niej sztuczną granicą? Nie potrzebowała tego, nie musiał jej tego powtarzać. Nie musiał jej ranić. Zrozumiała. Chciał pozostać obcy. Rozchyliła usta, ale zabrakło jej słów. Zacisneła palce na telefonie i podniosła spojrzenie do twarzy blondyna, nie wiedząc i nie rozumiejąc co tu robi i czego od niej chce. Wcześniej wydawało jej się, że nie może jej znieść, że nie może na nią patrzeć, a teraz... Teraz wrócił ją dręczyć? Czy teraz on zamiast snu, chciał zostać jej koszmarem?
      - Co tu robisz, Chase? - spytała słabo. Była słaba. Słaba i zmęczona. Tym dniem. Swoimi emocjami. Spotkaniem go. Była wykończona i to on do tego doprowadził. Włamanie i starcie z włamywaczem to nic w porównaniu z tym, jak poruszył ją Ryder i jego beznamiętna, wystudiowana poza, ostra i twarda. To było gorsze niż rabuś i straty, które mogły wyniknąć z jakiejkolwiek kradzieży.


      Don't wanna wait for you
      Don't wanna have to lose

      Usuń
  29. Czuła się kimś tak znaczącym, kiedy dostrzegała na jego twarzy uczucia, które udało jej się wzbudzić. Wiedziała, że nie było mu w życiu łatwo, chociaż właściwie nigdy o tym nie rozmawiali; tak jak i on na pewno zdawał sobie sprawę, że ona sama nie miała za sobą drogi usłanej różami. Cholera, niemal euforycznie pociągał ją fakt, że to jej, akurat jej mógł pokazać, jak głęboko pogrzebał wszystkie te pozytywne emocje — bo ona, ona wyciągnęła je na wierzch. Chase zawsze się o nią troszczył, był delikatny, opiekuńczy i bardzo wyczulony na stan jej psychiki, ale Maddie cieszyła myśl, że, być może, ona także mu coś podarowała. Serce jej topniało, kiedy był taki czuły i ciepły, wiedząc, jak trudno jest przyznać się do własnych uczuć przed obcym człowiekiem. Sama miała ten problem, choć częściej dotyczyło to przyjaźni, niż związków; była jednak świadoma tego, ile wysiłku trzeba włożyć, by druga osoba była w stanie dostrzec to, co kryło się pod powierzchnią.
    Pomyślała, że chciałaby, żeby się jej zwierzył. Może nie była kimś, kto mógłby naprawić jego świat i poskładać go w całość. Ale może mogła być kimś, z kim uda mu się zbudować coś nowego. Podobała jej się myśl, że mogłaby poznać jego przeszłość, wszystkie cierpienia i smutki, że mogłaby po prostu być obok, całować go, dotykać, przytulać, w niemym wyrazie swojej obecności. Czasami to wystarczyło — być przy kimś, kto zmagał się ze wspomnieniami. Czasami znaczyło to nawet więcej, niż wydawało się na pierwszy rzut oka.
    Chciała leżeć z nim w łóżku, patrząc, jak za oknem wschodzi świt i rozmawiać, o wszystkim i o niczym. Chciała, żeby był zwyczajnie obecny w jej życiu, tym razem nie tylko jako słodki sekret, lecz ktoś, kto jest dla niej ważny, jest całym jej światem, częścią niej samej. Chciała czuć na odsłoniętej skórze dotyk jego skóry, równie gorącej, jak jej własna, jego palce w swoich włosach; każde dotknięcie, zarówno jako wstęp do rozkoszy, jak i wyraz uczucia. Przyszło jej do głowy, że może i ona mogłaby się z nim kiedyś podzielić swoimi wspomnieniami, tymi radosnymi i tymi przykrymi. Podobała jej się ta wizja — że byliby równymi partnerami, dającymi sobie wzajemnie wsparcie. Uwielbiała, kiedy otaczał ją opieką, ale także chciała dać mu coś od siebie. Póki co miała tylko tyle — miłość.
    Była taka szczęśliwa, że wrócił.

    Za każdym razem czuła się jak księżniczka z bajki, kiedy traktował ją w ten sposób, jakby była najważniejszym punktem we wszechświecie, płonącą na niebie gwiazdą. Nawet, a może właśnie przede wszystkim, w takich momentach myślał bardziej o niej, niż o sobie, co było niesamowite, bo Maddie przyzwyczaiła się już do myśli, że nie ma w niej nic wyjątkowego. Starał się dać jej wszystko, co najlepsze, uszczęśliwić i usatysfakcjonować w każdy możliwy sposób.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Swoje własne gesty rejestrowała jedynie ułamkiem umysłu, jak wplecione w jego włosy palce, ciężki, gorący oddech owiewający jego szyję, ten moment, gdy z całej siły zacisnęła paznokcie na jego plecach. Nie była pewna, co i kiedy się działo, bo dominowało w niej przede wszystkim opętańcze, szaleńcze pragnienie. Było jak pożar, którego nie sposób powstrzymać, któremu należy po prostu pozwolić płonąć, aż się w końcu wypali.
      Miała wrażenie, że nie zniesie tego już dłużej, bolesnego wręcz oczekiwania, podrażniania i pobudzania tylko po to, by się zaraz wycofać. Skóra na udach piekła ją w miejscach, których dotknął, jakby była poparzona, a ogień rozprzestrzeniał się wyżej i wyżej, by w końcu całkowicie ją pożreć. Doprowadzał ją do szaleństwa, do momentu, w którym kompletnie wyłączały jej się wszystkie inne zmysły. Za każdym razem, gdy myślała, że już nie wytrzyma, że nie da rady, okazywało się jednak, że jeszcze trochę jest w stanie znieść. To było obłędne uczucie kompletnego wyrwania ze swojego umysłu i zanurzenia się w otchłani przyjemności.
      Szarpnęła się mimowolnie, kiedy unieruchomił jej biodra, bo, cholera, było jej tak dobrze, że zupełnie nad sobą nie panowała. To już nie było racjonalne działanie, jedynie odruch, tym silniejszy, im mocniej ją trzymał i tym głębszy, im wyraźniej czuła miękkość, a zarazem stanowczość jego ruchów. Wydawało jej się, że zwariuje od subtelnych muśnięć jego języka. Drżała na całym ciele, będąc jednocześnie wykończona, a zarazem tak spragniona, że niemal się to wzajemnie wykluczało.

      Jęknęła urywanie, kiedy znowu, znowu przerwał, sprawiając, że miała ochotę złapać go za włosy, przyciągnąć do siebie i po prostu zmusić, obojętnie jak, żeby nie przestawał. Uspokoiła się odrobinę, czując promieniujące od jego skóry ciepło, które dawało sygnał, że nie zamierzał zostawić jej w taki sposób — zmęczonej i potwornie sfrustrowanej. Ufała Chase'owi, to prawda, ale wiedziała też, że mógłby zabawić się z nią w ten sposób, bo zdawał sobie sprawę, że jedynie bardziej ją to nakręci. Chociaż nie miała pojęcia, skąd mogłaby czerpać siłę, żeby przez to przejść.
      Była niemal pewna, że na skórze zostawi jej trwałe odciski swoich palców i ta myśl elektryzowała ją. Nie miałaby nic przeciwko, żeby chodzić po świecie oznaczona w ten sposób, żeby każdy jeden śmiertelnik wiedział, jak wielką jest szczęściarą. Nie czuła jednak nacisku jego dłoni, już nie, bo wszystkie uczucia skoncentrowały się w jedno w najwrażliwszym punkcie jej ciała. Patrzyła mu w oczy, zamglonym, łagodnym spojrzeniem, nieprzytomnym wzrokiem o prawdziwie ufnym wejrzeniu, kiedy wydawało jej się, że świat zmienia bieg, a zima wokół zmienia się w lato.

      Usuń
    2. I nagle zdała sobie sprawę, że drży z wyczerpania, a Chase obejmuje ją ramionami. Kolory wyostrzyły się ponownie, stłumione dźwięki przybrały na sile, ale Maddie była tak oszołomiona, tak cudownie, satysfakcjonująco zmęczona, że ledwie to do niej docierało. Liczył się teraz tylko on, Chase, mężczyzna, któremu tak nierozważnie po raz drugi powierzyła swój żywot, ale wiedziała, że nie będzie tego żałować.
      Przesunęła dłonią wzdłuż jego skroni, uśmiechając się z dziwną czułością, niedostępną dla nikogo poza nim. W jego objęciach czuła się taka mała i taka bezpieczna, że zakrawało to niemal o cud.
      — Ja też cię kocham, Chase — powiedziała miękko, niemal bezbronnie, w odpowiedzi na deklarację, której żadne z nich nie słyszało, ale o której oboje wiedzieli.

      Mads 💙

      Usuń
  30. Nie wiedziała, jakim cudem tak łatwo mu ponownie zaufała, skoro przecież ostatnie miesiące — miesiące bez niego — były prawdziwą udręką. Może sedno leżało w tym, że po prostu chciała mu ufać. Cholera jasna, kochała Chase'a, kochała go mocniej, niż kogokolwiek dotąd. To, co jej dawał, przewyższało wszystko inne, materialne i niematerialne, co tylko istniało na świecie. Czuła się przy nim tak, jakby była Gwiazdą Polarną, centralnym punktem na niebie, albo baśniową królewną, której historia na pewno zakończy się banalnym żyli długo i szczęśliwie. W jego towarzystwie wszystko nagle wydawało się nabierać tego szczególnego blasku, cechującego wszechświat, który ogląda się przez pryzmat ukochanej osoby.
    Z trudem łapała oddech, drżąc w ramionach Chase'a jak coś wyjątkowo kruchego i podatnego na zranienie. Ciepło, które promieniowało od jego ciała, otulało ją delikatnie, sprawiając, że powoli opuszczało ją napięcie, wywołane nagromadzonymi emocjami. Jej mięśnie rozluźniły się w końcu i Maddie odczuła to tak, jakby zrobiły to po raz pierwszy w życiu.
    Był cudowny. Dbał o nią bardziej, niż o siebie samego, nawet wtedy, kiedy ją ponosiły już pragnienia i nie potrafiła zdobyć się na najmniejszą sensowną myśl. Doprowadzał ją na skraj czegoś, co nie miało właściwej nazwy, ale przypominało obłęd, magię, równoległy wszechświat. Dawał jej rozkosz i radość, radość i rozkosz, i patrzył na nią tak, jakby miał przed sobą najpiękniejszy obraz na ziemi. Wszystko, co robił, musiało mieć źródło w tym uwielbieniu, którym ją obdarował, a które przyprawiało ją o dreszcz podniecenia. Naprawdę podobało jej się, że widzi w niej kobietę atrakcyjną do tego stopnia, że warto było się nią zainteresować.

    Widziała wyraz jego oczu, kiedy przetwarzał usłyszane od niej słowa i na ułamek sekundy przestraszyła się, że go zraniła, tak był poważny i cichy. A potem się uśmiechnął. Tak po prostu. I już wiedziała.
    Znowu zachciało jej się płakać, ale tym razem ze szczęścia — bo mogła mu to powiedzieć, wreszcie, nareszcie. Bo odwzajemniał jej uczucia, nawet jeżeli dotarcie do tej prawdy zajęło im zdecydowanie zbyt wiele czasu z dala od siebie nawzajem. Choć może gdyby się nie rozstali, nigdy nie odważyliby się wypowiedzieć tych słów. Może w ogóle nie ruszyliby z miejsca, wciąż spotykając się ukradkiem i uważając, by ich nie przyłapano.
    Maddie miała to gdzieś. Teraz mógłby zobaczyć ich ktokolwiek, w nawet najbardziej żenującej sytuacji, a i tak myślałaby tylko o tym, że wszyscy ci ludzie naprawdę mają jej czego zazdrościć.
    — Jeszcze raz — poprosiła cicho, kładąc swoją dłoń na jego dłoni i lekko ściskając. — Powiedz to jeszcze raz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedziała, że teraz, cokolwiek by się nie stało, wszystko się zmieni. Nie byli już tylko dwojgiem ludzi, których łączy płomienny romans; byli dwojgiem ludzi, których łączył płomienny romans i równie gorące uczucia. Byli razem. Niemal nie mogła w to uwierzyć.
      Pod wpływem jego słów zadrżało jej serce, wywołując ucisk w klatce piersiowej i ściśnięte z emocji gardło. Chciała mu powiedzieć tak wiele, wyrazić wszystkie kłębiące się w niej uczucia, ale nie istniały takie słowa, którymi byłaby w stanie je opisać. Mogła jedynie przesuwać dłońmi po jego ciele, wzdłuż zarysów mięśni i żeber, przeczesywać mu włosy i składać delikatne jak podmuch wiatru pocałunki na ramionach, tam, gdzie znajdowały się blizny. I wszędzie indziej. Czuła, że historia ich powstania ją złamie, że pęknie w niej coś, co było tam przez cały czas, ale jak dotąd nie odważyło się wychylić. Podejrzenia. Sama myśl o cierpieniu, którego kiedykolwiek Chase doznał, dosłownie łamała jej serce. Świat był okrutny i okrutnie niesprawiedliwy, a ona miała zamiar zrobić wszystko, co tylko mogła, żeby mu pomóc. Zdawała sobie sprawę, że jest od niej starszy, bardziej doświadczony przez życie i pewnie ma za sobą takie zdarzenia, które jej nigdy nie spotkały, ale jej wrażliwość, jeśli odnosiło się ją właśnie do niego, nabierała kompletnie nowego wymiaru. Chciała namalować z nim rzeczywistość, w której nie będzie miejsca na tajemnice i domysły, w której nie będzie kłamstw ani przykrości. Ich rzeczywistość. Wspólną wizję przyszłości.

      Chociaż za oknem był grudzień, Maddie czuła się tak, jakby spędzali razem gorącą, letnią noc, tak rozpalona była jej skóra. Pozwoliła, by ułożył ją na sobie tak, jak lubił i przymknęła oczy, czując jego dłonie na swoim ciele. Westchnęła przeciągle, kiedy pragnienia zaczęły budzić się w niej na nowo. Jego pełen zachwytu wzrok powodował, że miała ochotę jednocześnie się zarumienić, jak i okazać szaloną pewność siebie. Sam dotyk pościeli zdawał się podrażniać jej zakończenia nerwowe, a w miejscach, które lekko ścisnął, czuła mrowienie na skórze. Wciąż była jeszcze względnie wczesna pora i przez chwilę pozwoliła sobie napawać się myślą, w jaki sposób mogliby wykorzystać resztę nocy. Nie miała zamiaru iść spać i podejrzewała, że Chase również tego nie planował. Delikatnie piekły ją mięśnie, jakby płonęły od wewnątrz, zmęczone, lecz niewystarczająco.
      Jej oddech przyspieszył nieznacznie pod wpływem jego słów, tego, co mówił i jak mówił, tego, jak na nią patrzył i jak dotykał jej ciała. Tak cholernie za tym tęskniła i tak strasznie nie była w stanie się tym nasycić. Chciała więcej, potrzebowała więcej. Pragnęła tego ze wszystkich sił.

      Boże, docierało to do niej bardzo powoli i łagodnie, ale zaczynała sobie uświadamiać, jak może teraz wyglądać jej życie. Ich życie. Widziała wspólnie spędzane poranki, splecione ciała, kiedy zasypialiby razem — ona wtulona w niego jak w jedyną osobę, kto może ją ochronić przed światem — widziała, że mogliby zrobić wszystko, co przyszłoby im do głowy. Wyobraźnia podsuwała jej obrazy tak romantyczne, jak i wyjątkowo nieprzyzwoite.
      Błądziła palcami po jego skórze na wzór jakichś tylko sobie znanych kombinacji. Kreśliła okręgi i zawijasy, badała miejsca, gdzie czuć było wypukłość mięśni, jak i te, gdzie dało się dotknąć kości. Był idealny i nigdy, przenigdy nie zamieniłaby go na nikogo innego.
      — W takim razie musimy robić to częściej — podsunęła, pochylając się lekko i opierając dłonie na jego ramionach. Patrzyła mu przy tym prosto w oczy, chcąc dostrzec każdą, najsubtelniejszą nawet reakcję. — Absolutnie nie mam nic przeciwko… — mruknęła, kiedy mimowolnie otarła się o jego odsłoniętą skórę.

      make you feel my love
      Mads 💗

      Usuń
  31. Moment, w którym poznała Chase'a był przełomowym momentem jej życia, chociaż wówczas jeszcze o tym nie wiedziała. Nie mogła wiedzieć, nie, kiedy jej głowę zajmowały kompletnie inne problemy. Była załamana, upokorzona i czuła się jak ostatni śmieć. Jak gdyby zasłużyła na takie traktowanie, bo przecież mogła się wcześniej postawić Jamesowi. A zarazem nie mogła — skończyłoby się to identycznie. Nie myślała wtedy o policjancie, który dostał jej sprawę, nic ponad: błagam, odpuść sobie. Nie chciała do tego wracać, roztrząsać na nowo koszmaru, który ją spotkał. Wolałaby, żeby wszyscy po prostu dali jej spokój.
    Nie potrafiłaby wskazać momentu, w którym poczuła się przy nim inaczej, niż po prostu przy jednej z osób, które rozmawiały z nią o sprawie Jamesa Hatfielda. Uczucia do kogoś zwykle nie mają wyraźnego początku. Maddie nie obudziła się po prostu któregoś dnia, myśląc, że nie może bez niego żyć. Działo się to stopniowo, właściwie niezauważalnie aż do momentu, kiedy napięcie między nimi wybuchło.
    A kiedy się rozstali, wiedziała, że będzie cierpieć bardziej, niż mogłaby przypuszczać. Zdała sobie bowiem sprawę, że darzy Chase'a Rydera cieplejszymi uczuciami, niż się jej wydawało. Poniekąd rozumiała powody takiej decyzji. Taki skandal zdecydowanie nie zadziałałby na jej korzyść w procesie przeciwko Jamesowi. Ludzie gadaliby za ich plecami, a Chase pewnie wyleciałby z pracy. Maddie tego nie chciała. Nie zamierzała być przyczyną jego problemów, więc zrobiła to, co wydało jej się wówczas najrozsądniejsze — odpuściła.
    Prawdę mówiąc nie sądziła, że aż tak będzie tego żałować.

    Powód pierwszy: samotność. Może i na to nie wyglądało, zwłaszcza, że miała świetny kontakt z jedną ze swoich sióstr, ale akurat o tym nie chciała z nią rozmawiać. Nie tylko z nią, ale i z nikim. Po prostu była samotna. Jej ówczesny stan zrozumiałby tylko Chase, ale on był w tamtym momencie nieosiągalny. Zresztą, Maddie sądziła wtedy, że ułożył sobie życie na nowo. Mimo, że wcale nie chciała tak sądzić.
    Powód drugi: niestabilność. Ich romans zaczął się, zanim jeszcze zdążyła na dobre pozbierać się po Jamesie. Chase bardzo jej w tym pomógł, więc jego brak odczuwała tak, jakby ktoś wydarł z niej wszystko, co już sobie poukładała. To z kolei spowodowało, że czuła się zagrożona. Znowu. Nie mogła spać w nocy i cały czas chciało jej się płakać. Żyła w wiecznym strachu, że spotka Hatfielda gdzieś na ulicy, bo może mimo wyroku nikt jej jednak nie uwierzył.
    Powód trzeci: tęsknota. Straszna, potworna, wszechogarniająca tęsknota, która zżerała ją od środka i topiła w kwasie jej serce. Nigdy nie przypuszczała, że uczucie może tak boleć, wręcz obezwładniająco, sprawiając, że nawet wstanie z łóżka wydaje się czymś ponad siły. W domu myśleli, że odchorowuje Jamesa. Było jej to na rękę, bo uszanowali jej potrzeby i zostawili ją w spokoju. A ona leżała, analizowała bez końca, co poszło nie tak i tęskniła, tęskniła, tęskniła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę rozumiała, że wtedy, przed rokiem, to nie był dobry moment na związek. Nawet na romans. Ale teraz?
      Czy mogłaby znowu odpuścić, skoro usłyszała już, że ją kocha, a ton, którym to powiedział roztopił jej serce? Czy on mógłby odpuścić, skoro z całych sił pragnęła go przy sobie zatrzymać? Skoro ona także go kochała, miłością tak szczerą i czystą?
      — Kocham cię, Chase — spróbowała tego zdania jeszcze raz. Smakowało jak obietnice i przyrzeczenia. — Na zabój, na zawsze i całą sobą — powtórzyła po nim, jakby składali sobie przysięgę.
      Aż zadrżała od tych słów, tak były prawdziwe i znaczące. Nie wierzyła, że kiedykolwiek mogłaby pokochać kogoś mocniej, bo to on był pierwszą osobą, którą obdarzyła tak głębokim uczuciem. Chciała przeżyć resztę życia u jego boku. Nawet, jeśli była zbyt młoda i zbyt naiwna na poważny związek. Nawet, jeśliby się sprzeczali i kłócili, bo to oznaczało, że później mogliby się pogodzić. Nawet, jeśli los miałby rzucać im kłody pod nogi, jeśli za tę relację matka wyrzuciłaby ją na ulicę. To nie miało znaczenia, przynajmniej tak długo, dopóki miała dokąd pójść.

      Odsłonięta skóra Chase'a drażniła jej ciało, na nowo pobudzając zakończenia nerwowe. Wydawało jej się, że nigdy nie przestanie go pragnąć, że nigdy nie będzie miała dosyć. Miała kilku chłopaków, ale dopiero przy nim tak naprawdę poczuła, jak to jest być z mężczyzną. Był zupełnie inny od nich wszystkich, a świat, który jej pokazał, podobał się Maddie o wiele bardziej. Otworzył przed nią bliskość zupełnie innego wymiaru, przyjemność znacznie większego kalibru, niż mogłaby się spodziewać. Dotyk jego dłoni rozpalał ją w kompletnie inny sposób, niż te, których dotąd zaznała i zdarzało jej się marzyć, że tak już zostanie. Podobało jej się, że koncentrował się przede wszystkim na niej — nie dlatego, że i ona koncentrowała się na sobie, a dlatego, że mówiło to wiele o tym, jakim był człowiekiem.
      Zadrżała lekko, czując na szyi jego dłoń, ucisk stanowczy i zarazem delikatny, jego usta na swoich własnych. To, co mówił, wywoływało dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa, niecierpliwość oczekiwania na nieunikniony koniec drogi, podczas której nakręcali się wzajemnie.

      Mocniej przycisnęła uda do jego bioder, czując ciepło, wręcz gorąco jego ciała na swoim własnym. Pragnienia budziły się w niej na nowo, jakby ich wcześniejsze zbliżenie mogło je na moment uciszyć, ale nie mogło odebrać im głosu.
      — Chase — westchnęła, czując swój własny puls pod lekkim naciskiem jego palców. Jej serce przyspieszyło, a krew uderzyła do głowy. Powoli, ostrożnie, jakby bała się, że może w ten sposób coś zepsuć, ułożyła się na nim, skóra przy skórze. — Ty też możesz robić wszystko, na co masz ochotę — zachęciła go szeptem, w którym pobrzmiewały nutki wesołości. Czuła się taka kochana. Taka chciana.
      Przesunęła palcem wzdłuż jego ramienia, delikatnie, niemal niewyczuwalnie. Naprawdę miała to na myśli — jego pragnienia stały się bowiem tej nocy jej własnymi.

      I want your love and
      I want your revenge
      you and me could write a bad romance
      💜

      Usuń
  32. Zadziwiające, że wciąż pamiętał, które punkty na jej ciele są tymi najwrażliwszymi, najbardziej podatnymi na dotyk; które budzą niekończącą się falę pożądania, a które potrzebę czułości. Nie spodziewała się, że po tych miesiącach tęsknoty tak naturalnie przyjdzie im się zgrać. A z drugiej strony — może właśnie w ten sposób wyglądała miłość? Jak dopasowanie, które nigdy nie przemija, jak pamięć mięśniowa?
    Bo pamiętał również o niej, jej potrzebach — o tym, co ją uspokaja, a co sprawia, że zanurza się w przeszłości i wyrzuca klucz za siebie. Wiedział, kiedy przestać drążyć temat, zanim spowoduje trwałe szkody. Dbał o nią. Przy nikim nigdy nie czuła się bezpieczniejsza.
    Mogłaby mu opowiedzieć o swojej przeszłości, o tym, jak okrutna potrafi być, kiedy ktoś ją zrani, o tym że jest podła dla siostry. O ojcu, który przepadł przed laty i nigdy się nie odnalazł. To na niego Maddie zrzucała poniekąd odpowiedzialność za to, że jest właśnie taka — gdyby nie porzuciła jej najważniejsza osoba w życiu, być może nie bałaby się teraz tak bardzo odrzucenia przez innych.
    I ona również chciała wiedzieć więcej o Chase'ie. Jak wyglądało jego dzieciństwo, co sprawiło, że wyrósł akurat na takiego człowieka? Czy ludzi, którzy go zranili, było w jego życiu więcej niż tych, którzy go kochali? Nic, co by jej opowiedział, nie byłoby w stanie zmienić prawdy, która tym razem wybuchła im tuż przed nosem. Nic, do czego by się przyznał, nie byłoby w stanie sprawić, że Maddie przestałaby go kochać. Każdy popełniał błędy i każdy był przede wszystkim sumą swoich własnych doświadczeń. Nienawidziła, gdy zwykli ludzie oceniali innych z taką prostotą, skoro nikt nie wiedział, co kryje umysł i przeszłość tej ocenianej osoby. Wiedziała, że odrzuciłaby go z żadnego powodu — nawet, gdyby wyszło na jaw, że kogoś zabił, Maddie po prostu pomogłaby mu to zatuszować.

    Chciała wiedzieć, ale trochę się też bała. Może nie należało psuć tak przyjemnego momentu roztrząsaniem spraw, o których najchętniej oboje by zapomnieli. Może wystarczyło, że po prostu będą obok siebie; że wówczas wszystko samo się jakoś ułoży? Pragnęła Chase'a Rydera nie tylko jako kochanka, czy partnera, ale przede wszystkim jako mężczyzny jej życia, bo tym właśnie dla niej był. Wszystkim. Chciała go wspierać w trudnych chwilach, pocieszać w tych przykrych, śmiać się razem z nim i cieszyć z jego sukcesów. I dawać mu zapomnienie, kiedy będzie tego potrzebował.
    Nie sądziła, że mając zaledwie dwadzieścia jeden lat będzie już pewna dalszej ścieżki swojego życia. Cóż, nie była, jeszcze nie całkiem. Nie miała pojęcia, jak ułoży jej się praca, czy może pójdzie na jakieś studia, czy rodzina Chase'a ją polubi. Ale wiedziała, że przez cokolwiek przyjdzie im przejść, chce zrobić to właśnie z nim.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Leżąc na mężczyźnie słyszała i czuła bicie jego serca, dźwięk, który zawsze potrafił ją uspokoić. Kiedy przytulił ją po raz pierwszy, już wtedy zauważyła, że działa to na nią wyjątkowo mocno. Wystarczyło, że leżała w jego objęciach i słyszała tę rytmiczną melodię, by z miejsca poczuła się rozluźniona i bezpieczna. Jego wzrok, pełen zachwytu i troski, sprawiał, że Maddie śmiało mogłaby powiedzieć: teraz jestem w domu. Od jego ciała promieniowało ciepło, które zdawało się ją otulać.

      — Jestem tylko twoja, Chase — mruknęła, kryjąc twarz w zagłębieniu między szyją i obojczykiem. Pachniał sobą, pożądaniem, namiętnością, obietnicą. Wciągnęła ten zapach głębiej w nozdrza, chcą zapamiętać go na zawsze, gdyby okrutny los jednak z nich kiedyś zadrwił.
      Nie; było za późno. Życie bez Rydera nie byłoby już możliwe. Bez niego Maddie uschłaby jak róża, której nikt nie dolewał wody. Zresztą nawet nie chciałaby żyć w takim świecie, w którym nie może po prostu go objąć i przeczekać wszystkich szalejących na zewnątrz sztormów.
      Uniosła głowę, chcąc z bliska spojrzeć mu w oczy. Błyszczały od emocji, tak samo, jak jej własne. Nie wiedziała, jak to było możliwe, ale miała pewność, że nigdy, przenigdy nie powie Chase'owi, że nie ma ochoty na zbliżenia. Sprawiał, że w jej brzuchu szalał pożar, powoli trawiąc wszystko wzwyż i wszystko poniżej, aż zaczynała piec ją skóra i iskrzyć nerwy. Dbał o nią tak, jakby była najcenniejszym klejnotem, a zarazem wiedział, co lubi i jak to wykorzystać.
      Zakręciło jej się w głowie pod wpływem jego słów, jak i tonu, którym zostały wypowiedziane. Boże, uwielbiała, kiedy tak do niej mówił, jakby opowiadał jej swoje plany i nie brał pod uwagę sprzeciwu. Nie to, żeby w ogóle chciała go wyrazić — jego marzenia, pragnienia stawały się jej własnymi. Chciała, żeby czuł się swobodnie, żeby robił dokładnie to, na co miał ochotę, bo wiedziała, że potrafił sprawić jej przyjemność w każdym wymiarze.
      Jej oczy patrzyły na niego ufnie.

      Westchnęła pomiędzy pocałunkami i zadrżała z zachwytu. Jakimś cudem wszystko, co robił Chase, jej ciało i umysł odbierały jako największą nagrodę. Tak idealnie wiedział, gdzie powinien jej dotknąć, żeby wywołać konkretną reakcję. Krew zaczęła szybciej krążyć jej w żyłach, a oddech przyspieszył nieznacznie, kiedy przesunął dłonie na jej biodra. Uwielbiała czuć na sobie jego ręce, zwłaszcza w dolnych partiach ciała. Jej wewnętrzna strona ud była tak wrażliwa, że mógłby wprowadzić ją w odpowiedni stan ledwie ich dotykając.
      Jęknęła cicho, bo tak, cholera, zdecydowanie czuła, jaki miała na niego wpływ. Podobało jej się, że nie pozostaje na nią obojętny. I podobało jej się też, że tak naturalnie przychodzi mu nadawać ton ich zbliżeniom, jak naturalnie nad nią góruje, niewymuszenie i z pełną swobodą. Był taki piękny, taki idealny. Maddie zrobiłaby dla niego wszystko. Ufała, że o nią zadba, że jej nie skrzywdzi, a wręcz przeciwnie — że doprowadzi ją na skraj ekstazy i zeskoczy z nią w dół.

      — O tobie — wyznała cicho. — Że nie możesz być prawdziwy, bo to by było zbyt piękne. — Zawahała się na chwilę. — I zastanawiam się, co planujesz. Powiesz mi?

      can we always be this close? 💖💝

      Usuń
  33. Wydawało jej się teraz, że nigdy nie nastały pomiędzy nimi te miesiące ciszy, że wczoraj pożegnali się w tym samym miejscu, w którym dzisiaj spotkali się ponownie. Że nikt nie cierpiał, nikt nie tęsknił, nikt nie wylewał pełnych rozpaczy, bo po prostu się nie rozstali. Wszystko, co działo się między nimi, było tak naturalne, jak gdyby ciągnęli tą znajomość od dłuższego czasu bez żadnych przerw. Może po prostu naprawdę byli sobie przeznaczeni. Może naprawdę mogło im się udać.
    Wiedziała, że jest szczęściarą — większość ludzi połowę życia spędza na szukaniu tej właściwej osoby, a ona nie musiała nawet szukać. Po prostu się odnaleźli. I wiedziała też, że świat zzielenieje z zazdrości, kiedy w końcu wykrzyczy, że Chase Ryder należy do niej, że jest jej, jej, tak długo, jak będzie tego pragnął. Bo ona, Maddie, zamierzała pragnąć go do końca swojego życia, a jeśli jest coś później, to tak długo, jak tylko mogła.
    Jeszcze przed rozstaniem wyobrażała sobie czasami reakcję otoczenia na ich związek. Nie istniało jednoznaczne przyjęcie — istniała zazdrość, podziw i niechęć, zależnie od tego, kogo się wzięło pod lupę. Ale ona nie zamierzała się tym przejmować; choćby jedyna droga do Chase'a prowadziła przez środek Alei Snajperów, Maddie przeszłaby nią bez wahania. Była taka pewna swojej miłości do niego, że nic nie mogłoby jej powstrzymać w dążeniu do spełnienia marzeń. I wiedziała, że on także ruszyłby każdą ścieżką, gdyby tylko na końcu drogi czekała właśnie ona.

    Niekiedy wyobrażała sobie, że biorą ślub i zakładają rodzinę, a czasem — że uciekają od wszystkiego, co znajome, mając jedynie siebie nawzajem. Tylko i aż. Mogliby zacząć kompletnie nowe życie, w miejscu, w którym nikt ich nie zna, w miejscu, które należałoby do nich. Ale, przynajmniej jeśli chodziło o nią, równie chętnie zostałaby tutaj z Chase'em, w jego mieszkaniu, bezpiecznie ukryta przed światem i spędzała czas na całowaniu go, dotykaniu jego ciała i spełnianiu wszystkich jego zachcianek. Nie musiałaby stąd nawet wychodzić, bo właśnie tutaj czuła się tak, jakby wróciła do domu. To on był jej domem. W obliczu tego wszystkie przeciwności losu wydawały się nie mieć znaczenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuła, jak od spojrzenia Chase'a robi się jej gorąco, a dotyk jego dłoni dodatkowo rozgrzewał jej skórę. Była coraz bardziej spragniona, jak gdyby przez te wszystkie miesiące nie miała dostępu do wody, a teraz mogła się napić za wszystkie czasy. Boże, nigdy nie mogłaby się nim znudzić, jego delikatnością i stanowczością jednocześnie, pewnością w tym, co robił, świadomością siebie samego, ale także i jej. Jego ręce przesuwające się wzdłuż jej ciała pobudzały przeróżne punkty i przeróżne ośrodki przyjemności. Ponownie przenikały ją dreszcze, ekscytacji i podniecenia, i sprawiały, że myśli plątały się jej w głowie. Niemal nie mogła uwierzyć, że ktoś może sprawiać, że w ułamku sekundy wszystko w niej zasnuwała mgła rozproszenia.
      Tak trudno było jej nad sobą panować, kiedy tak czuła jego wędrujące dłonie, palce badające wszystkie zagłębienia i krzywizny jej sylwetki. Pragnęła więcej. Pragnęła zasnąć wtulona w Chase'a, wykończona i przepełniona satysfakcją, a rano obudzić się z drżącymi ze zmęczenia mięśniami. Chciała go całować, dotykać, szeptać mu do ucha, że go kocha, że cała należy tylko do niego, już na zawsze.

      Mrowiły ją miejsca, w których jego ręce zetknęły się ze skórą na dłużej, jak uda, które gładził powolnym, miarowym rytmem. Maddie czuła, jak temperatura otoczenia wzrasta proporcjonalnie do temperatury jej samej. Jej oddech to przyspieszał, to zwalniał, a serce tłukło się wściekle o żebra. Patrzyła Chase'owi w oczy, kiedy jej odpowiadał, powodując przyjemny skurcz gdzieś w podbrzuszu. Chciała wiedzieć więcej, poczuć więcej.
      — Tak. Tylko twoja — potwierdziła z zachwytem, obserwując burzę uczuć na jego twarzy, gdzie rozczulenie mieszało się z pożądaniem. Uwielbiała te chwile, kiedy był dla niej otwarty, czytelny i dostępny; tym bardziej, że zdawała sobie sprawę, że nie był to u niego stan permanentny. Kochała uświadamiać sobie, że odwzajemnia jej uczucia na tyle, by nie musieć się przed nią kryć.

      Przymknęła oczy, słuchając jego słów i mocniej przylgnęła do niego biodrami. Zacisnęła dłonie na jego ramionach i, nie podnosząc się do góry, nie odrywając od niego swojego ciała, przesunęła językiem wzdłuż obojczyka i niżej, obrysowując wszystkie żebra i mostek. Wciąż obejmując go kolanami, odsunęła się, powoli prostując plecy i spojrzała na niego zagadkowym wzrokiem. Ostrożnym, wyważonym ruchem, jakby nie była do końca pewna, czy może sobie na to pozwolić, uniosła biodra, zamiast tego przywierając górną częścią ciała do jego podbrzusza i zsunęła się odrobinę. Delikatnie zaczęła wyznaczać ustami ścieżkę, którą się poruszała — biegnącą przez jego tors i ginącą gdzieś w okolicach bioder. Całowała go tak, jakby chciała trwale odcisnąć sobie na języku ślad jego skóry, na przemian łagodnie i zachłannie.
      Przerwała na moment, podnosząc wzrok, ale nie unosząc głowy.
      — Więc zrób to — poprosiła szeptem, mocniej dociskając swoje ciało do jego. Palcami błądziła wzdłuż jego klatki piersiowej, zsuwając je niżej, na podbrzusze i niemal natychmiast przesuwając wyżej, w okolice żeber. — A ja zrobię dla ciebie wszystko, czego zapragniesz — obiecała, z ustami tuż nad jego skórą, pozwalając, by jej oddech podrażnił jego zakończenia nerwowe.

      screamin' for me, baby
      like you're gonna die
      poison on the inside, I could be your antidote tonight
      💘

      Usuń
  34. Patrząc na Chase'a, skąpanego w półmroku, uświadomiła sobie jedną rzecz: on naprawdę istniał. Dotąd czasami odbierała go tak, jakby był jedynie wytworem jej wyobraźni, zwłaszcza podczas długich samotnych miesięcy, podczas których niczego już nie mogła być pewna.
    A jednak istniał. Co więcej, należał teraz do niej, tak jak i ona należała do niego. Nie obchodziło jej, co na to powiedzą inni, nawet o tym nie myślała. Wiedziała, że przyjdzie czas, kiedy będzie to roztrząsać i analizować, ale to jeszcze nie był ten moment. W tej chwili liczyło się tylko to, że go kochała, a on tą miłość odwzajemniał. To było cudowne uczucie, takie czyste i zwyczajnie dobre.
    Chciała iść z nim przez życie, żeby jej towarzyszył podczas wszystkich pierwszych razów, których miała jeszcze doświadczać. Robić rzeczy, o jakich nawet jej się dotąd nie śniło. Próbować, zmieniać się, dojrzewać. Przy Chase'ie czuła się tak, jak gdyby mogła naprawić świat. A może — jakby świat sam się naprawiał, tak długo, póki byli szczęśliwi. Póki byli razem.
    Pragnęła stworzyć mu miejsce, gdzie on także będzie czuł się tak bezpiecznie, jak ona czuła się będąc z nim. Chciała być jego rodziną, jego domem, jego sercem, tak jak on był jej. Zrobiłaby dla niego wszystko. Nie mogła, po prostu nie mogła go stracić. Nie teraz, kiedy już wyznali sobie, ile dla siebie znaczą. Nie teraz, kiedy wiedziała, że Chase ją kocha. Nie teraz, kiedy wiedziała, że ona kocha Chase'a, miłością gwałtowną i stabilną jednocześnie.

    Nie sądziła, że kiedyś zapragnie być na zawsze czyjaś, ale nie wyobrażała już sobie, by miał jej dotykać ktoś inny, żeby obce dłonie błądziły po jej ciele, a obce słowa po umyśle. Czuła się jednocześnie bardzo pewna siebie, jak i nieśmiała. Widziała, jaki ma na niego wpływ i dodawało jej to odwagi. Zarazem to, co mówił, potrafiło wywołać rumieniec na jej policzkach. Zdecydowanie umiał ją zawstydzić i sprawić, że ów wstyd rozmywał się w jej coraz szybszym oddechu, jakby tak naprawdę nigdy go tam nie było. Maddie do szaleństwa uwielbiała to, co robił z jej ciałem i duszą, jak na nią działał, jak potrafił doprowadzić do tego, że zupełnie przestawała się kontrolować. Nie sądziła, że mogłoby wydarzyć się pomiędzy nimi coś, co zdołałoby zdusić ten płomień pożądania, który w nich iskrzył. Był niemal jak bóstwo, które, podsycane i zaspokajane, wciąż rosło w siłę.

    Boże, dźwięk jego głosu, gdy mówił do niej w takich chwilach, brzmiał jak muzyka. Czuła się jak zahipnotyzowana, mimowolnie przyciągana w jego stronę, jakby miał władzę nad całą jej osobą. Nie mogła się z tym zresztą nie zgodzić — naprawdę miał taką władzę, silną, niepodważalną, zdecydowaną. Kochała to, jak prowadził ją za rękę przez meandry tej rozkoszy, że pokazał jej, na czym polega prawdziwa kontrola, a zarazem: że jest bardzo cienka granica między chęcią wspólnej podróży, a kompletnym zatraceniem siebie. Podobało jej się, że tak o nią dbał, jakby była czymś bardzo drogocennym i wartościowym. Uwielbiała jego dłonie, usta, jego słowa i gesty, zarówno te najczulsze, jak i te kompletnie niespodziewane.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Całe jej ciało drżało od rosnącego napięcia, które zawisło w powietrzu jak burza, gotowa rozpętać się w każdej chwili. Widziała w jego oczach to pragnienie, ogromne i nienasycone, które odbijało się także w jej wzroku. Podświadomie czuła, o czym Chase może teraz myśleć, a to sprawiało, że coś szarpało ją za struny cierpliwości. Z jednej strony chciała go teraz, już, właśnie w tym miejscu i czasie; z drugiej te momenty, kiedy się z nią tak bawił, wywoływały w jej podbrzuszu osobliwy skurcz. Osobliwy, lecz zarazem boski, taki, którego mogła jedynie pragnąć częściej, a którego nigdy nie miała dosyć.
      Spoglądając na Rydera, z ustami tuż przy skórze jego brzucha, napawając się uczuciem, które wywoływały jego dłonie wsunięte w jej włosy. Uwielbiała patrzeć na niego w ten sposób — bezbronnie i wyzywająco jednocześnie. Wiedziała, że kochał te jej sprzeczności, tą niewinność przemieszaną z czymś bardzo nieprzyzwoitym, co jednak nie rzucało się otwarcie w oczy. Wiedziała, że używanie jednego naprzemiennie z drugim przynosiło najlepsze, najbardziej pożądane efekty, od rezultatu których płonęła jej skóra i paliły się nerwy. Czasami pokazywała mu swoje inne oblicza, ale każde z nich było przede wszystkim pełne zachwytu, pożądania, podniecenia. Podobało jej się spojrzenie, którym ją obdarzał za każdym razem, gdy obnażała przed nim inną cząstkę swojej duszy. Było w nim coś nienazwanego, co napawało ją ekscytacją i powodowało, że chciała dać mu więcej siebie. Oddać całą, jak na tacy.

      Syknęła z zaskoczenia, czując lekkie uderzenie, którego w ogóle się nie spodziewała. Zapiekła ją skóra, jednocześnie przyspieszając krążenie krwi w żyłach i sprawiając, że oddech Maddie przyspieszył. Było w tym coś nieziemsko podniecającego. Oczy błyszczały jej od emocji. Czuła, że robi się jej gorąco, jakby pod skórą rozprzestrzeniały się niewielkie ogniska, gotowe przemienić się w wielki pożar, który pochłonie ją całą w odpowiednim momencie.
      — Chase — westchnęła, mając wrażenie, że w jego ramionach jest bezwładna jak lalka, ogarnięta pożądaniem, od którego miękły jej stawy. Kochała go do szaleństwa. Był jej, jej. Napawała się tą myślą, rozkoszowała się nią, czując jednocześnie dreszcze, kiedy dotykał jej ciała, a ono odpowiadało mu po swojemu, głodne i niecierpliwe. Cichy jęk wyrwał jej się z gardła, kiedy naraz jego ręce były wszędzie, drażniąc jej nerwy i duszę.
      Wiedziała, że należy do niego. Tylko i wyłącznie do niego.
      — W całości — przytaknęła, uśmiechając się zawadiacko, chociaż oczy miała lekko zamglone od intensywności przeszywających ją doznań. Czuła, że cała płonie, że drży, a w miejscach, których Chase choć przez chwilę trzymał dłonie, na skórze wypalają się jego inicjały.
      Spojrzała na niego niespodziewanie łagodnym wzrokiem. Bezbronnym i ufnym, jakby właśnie odsłoniła się przed nim w całej okazałości, wiedząc, że jej nie zrani. Poniekąd tak właśnie było.
      — Jezu, Chase… — szepnęła, oddychając urywanie i przysuwając biodra bliżej jego ręki. — Proszę — jęknęła, zamykając oczy i odchylając głowę w tył.

      I’ll just keep go-go’n
      ‘cause this dance is on you
      🔥

      Usuń
  35. Gdyby ktoś jej powiedział, w chwili, w której zaczęła spotykać się z Jamesem, że to się nie skończy dobrze, pewnie by go wyśmiała. James jej imponował. Był starszy, silny, pewny siebie. Ona była jeszcze bardzo młoda i zafascynowana nim tak, jak to potrafią tylko nastoletnie dziewczyny. Nie wierzyła, że byłby w stanie ją zranić. Może, co najwyżej, podskórnie czuła, że mógłby złamać jej serce, rzucając ją dla jakiejś swojej rówieśniczki, wysokiej, pięknej i hojnie obdarzonej przez naturę. Maddie była inna, delikatna i drobna jak lalka, ale Jamesowi wydawało się to podobać. Nigdy nie sądziła jednak, że mógłby ją skrzywdzić inaczej, a już na pewno nie przyszłoby jej do głowy, że ją kiedykolwiek uderzy.
    Najłatwiej było po prostu wziąć winę na siebie. Z początku tak nie myślała, ale z czasem nauczyła się, jak wiele rzeczy to może uprościć. Więc tak, była za słaba, za bardzo wymagająca, za mało oddana. Nie potrafiła podejmować racjonalnych decyzji. Nie rozumiała Jamesa i nie szanowała go.
    Robiła i myślała takie rzeczy, które normalnie nigdy nie przyszłyby jej do głowy. Pozwoliła sobie uwierzyć, że to ona ponosi winę za rozpad tego związku, bo dzięki temu Hatfield wciąż mógł być w jej głowie postacią nienaruszalną, idealną, bez skazy.
    A potem James uderzył ją po raz pierwszy. I po raz drugi. Z czasem Maddie przestała liczyć. Tak było łatwiej. Przynajmniej ją kochał, tak twierdził. A ona lubiła, uwielbiała, potrzebowała być kochana. Mogła zrobić naprawdę wiele, by zasłużyć na czyjąś miłość. Jeśli jej cena była właśnie taka, musiała po prostu ją znieść.

    Chase był tak inny, jak to tylko było możliwe; wiedziała o tym od początku, nawet, jeżeli nie były to jeszcze świadome myśli. Maddie czytała w jego oczach niepokój i troskę, ilekroć na nią patrzył, a chociaż mogła to uznać za zwykły, ludzki przejaw współczucia, podskórnie czuła, że chodzi o coś więcej. Nie sądziła, że doprowadzi ich to do romansu, ale już wtedy jego wzrok wzbudzał w niej czasem dziwne ciepło, którego źródła nie potrafiła odnaleźć.
    I nagle — byli tutaj. Jakby zupełnie nie istniały żadne początki i żadne rozstania. Jakby byli stworzeni dla siebie, a to, że mają być razem, mieli zapisane w gwiazdach na długo przed tym, zanim się spotkali.
    Patrząc na Chase'a czuła się tak, jakby wróciła do domu, chociaż nie miała pojęcia, kiedy zdążyła z tego domu wyjść. Był jej oazą, przystanią, bezpieczeństwem — w trudnych chwilach, ale także tych dobrych, kiedy mogła śmiać się beztrosko, przytulać go i całować, i po prostu cieszyć się jego obecnością. Jeśli związek z Jamesem był jak huragan, intensywny i niszczący wszystko na swojej drodze, to razem z Chase'em stworzyli feniksa, który raz po raz odradzał się z tych popiołów. Była gotowa tu i teraz przysiąc mu, że na zawsze będzie jego i tylko jego, że oddaje mu swoje serce i siebie całą, z nadzieją, że zechce je przyjąć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie potrafiła zrozumieć, co takiego Chase w niej widzi, że napawa go to aż takim zachwytem, ale potrafiła zaufać mu, że tak jest. Ostatecznie sam był dla niej kimś najwspanialszym na świecie i może chodziło właśnie o to — może miłość zmieniała percepcję wzrokową, dostosowując ją do rytmu serca? Może każdy, kto był kochany, dzięki temu stawał się piękny? I może to w zupełności wystarczało?

      Doprowadzał ją do szaleństwa swoim głosem, swoim dotykiem, bliskością i całym sobą. Nie mogła powstrzymać drżenia całego ciała, kiedy wywoływał w niej tyle intensywnych doznań, kiedy mówił do niej tak stanowczym i zdecydowanym tonem, w którym czaiło się pożądanie. Maddie wyraźnie je wyczuwała, a to sprawiało, że sama również odczuwała je jeszcze mocniej. Świadomość, że działa na niego równie mocno, była wyjątkowo przyjemna.
      Objęła go za szyję, przyciągając bliżej siebie, tak, by mogła schować twarz w jego ramieniu, drażniąc jego skórę przyspieszonym, ciężkim oddechem. Chciała mieć go tak blisko, jak to tylko było możliwe, żeby nie dzieliło ich kompletnie nic, nawet pościel, nawet fakt, że byli dwiema oddzielnymi osobami.
      — Proszę, Chase — jęknęła mu wprost do ucha, czując, jak jej mięśnie spinają się w oczekiwaniu. — Proszę — szepnęła posłusznie, jako, że tego pragnął i ona również tego chciała. Nie kontrolowała tak zupełnie swojego ciała i swoich gestów. Po prostu nie była w stanie.
      Mimowolnie poruszyła się pod nim, chcąc dostosować rytm bioder do jego dłoni. Miała wrażenie, że dłużej nie wytrzyma. To wszystko — bliskość Chase'a, sposób, w jaki jej dotykał, to, co mówił, jak się z nią bawił — sprawiało, że czuła ogień rozprzestrzeniający się wewnątrz niej samej.

      Pisnęła z frustracji, chociaż miała ochotę krzyczeć, kiedy przerwał. Tak niewiele jej już brakowało. Uniosła głowę i spojrzała na niego błagalnie, wzrok miała nieco nieprzytomny.
      — Proszę, nie — jęknęła, czując, jak wszystko w jej ciele zwalnia, zabierając ze sobą całą tą nieziemską przyjemność. Oczy zaszły jej łzami, chociaż wcale nie chciała płakać. To uczucie było jednak tak niesamowicie frustrujące, że nie potrafiła zareagować świadomie.
      Wstrząsnął nią dreszcz, kiedy poczuła oddech Chase'a w najbardziej podrażnionym i niecierpliwym punkcie własnego ciała. Zacisnęła dłonie na pościeli i przygryzła wargę, powstrzymując się od krzyku — rozkoszy i rozpaczy. Desperacja czaiła się w niej, gotowa zrobić wszystko, byleby odzyskać źródło przyjemności.

      — Co… co? — spytała półprzytomnie, oszołomiona przeżywanymi doznaniami, mieszanką podniecenia, frustracji i niecierpliwości, które falami rozchodziły się po jej ciele. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza, kiedy przez chwilę znów poczuła jego dotyk i zarumieniła się z emocji, uświadomiwszy sobie, o co ją prosił.
      Maddie nie miała problemu, żeby pokazać mu, o czym marzy, ale wypowiadanie tego na głos zawsze sprawiało, że była okropnie zawstydzona. I cholernie podniecona. Nie potrafiła przestać walczyć z samą sobą i swoimi barierami, które wyjątkowo ciężko było jej opuścić.
      — Chase… Proszę, błagam, n-nie mogę — wyjąkała, z trudem łapiąc oddech. Pomiędzy udami czuła żar, a całe jej ciało płonęło. — Chcę… Chcę cię poczuć — szepnęła desperacko, zachrypniętym z emocji szeptem. Drżała pod jego dotykiem, nieustannie podrażniana i pobudzana. Pragnęła czuć na sobie jego dłonie i jego usta, palce wplecione we włosy, oddech muskający skórę. — Błagam, Chase — łzy spływały jej po policzkach, mieszanka pragnienia i obłędu.

      you want me to burn 🔥❤️

      Usuń
  36. Maddie zawsze należała do dziewczynek, a potem kobiet, które większość swoich problemów rozwiązują same, nie oglądając się na pomoc od innych. Od dziecka uchodziła za niezależną, taką, która nie boi się odpyskować, a nawet i użyć pięści, gdy ktoś jej dokuczał. Niepozorny, delikatny wygląd utwierdzał innych w przekonaniu, że można jej nie doceniać, a to czasami bardzo się jej przydawało. W pewnym okresie życia nie istniało bowiem dla niej nic smaczniejszego, niż dobrze zaplanowana zemsta.
    To był dziwny czas, taki, który pamiętała zresztą bardzo mgliście, jakby całe trzy lata wyparowały z jej świadomości, choć podświadomość wciąż je przechowywała. Wiedziała, że mniej więcej wtedy zniknął jej ojciec i że wciąż wrzał w niej gniew, gotów wybuchnąć w każdej sekundzie. Wszystko wyprowadzało ją z równowagi. Była nieustannie wściekła i drażliwa, ale zupełnie nie potrafiła zrozumieć dlaczego. Jak również nie mogła przypomnieć sobie niczego poza tym. Ile miała lat? Odpowiedź mieściła się w granicach: pomiędzy dziewięć, a dwanaście. Tyle, że to tak naprawdę nie była żadna odpowiedź. Pamiętała swoje życie wcześniej i swoje życie później, ale ten okres był dla niej niedostępny, jakby ktoś po prostu wykasował te trzy lata, jakby nigdy nie istniały.

    Uspokoiła się równie nagle, co wcześniej zbuntowała i rzeczywistość dalej toczyła się swoimi torami. Matka wyszła za mąż, a między nią i przybraną siostrą panowała wojna, która zaczęła się na długo zanim ich rodzice się zeszli. Wtedy działała już inaczej — zamiast walczyć na ślepo, jej najcelniejszą bronią był ostry, cięty język. Zniosłaby to wspólne mieszkanie, poprawiając sobie humor właśnie wrednymi docinkami.
    I wtedy pojawił się James.

    Wiedziała, że ten związek ją zmienił, połamał i podziurawił, ale nie sądziła, że to dlatego przy Chase'ie miękła jak wosk. Miał w sobie po prostu coś, co budziło w niej sedno łagodności, ufności, długo tłumioną potrzebę, by ktoś się nią porządnie zaopiekował — nie sypiąc pieniędzmi, ale po prostu będąc. Sama dziwiła się, jaka potrafiła być — nie, jaka była — przy nim delikatna i bezbronna. Jakby wiedziała, że on nie pozwoli nikomu jej skrzywdzić. Że zrobi wszystko, by ją ochronić.
    Cholera, kochała Chase'a tak bardzo, że odsłaniała przed nim całe swoje wnętrze, miękkie, kruche, podatne na zranienie. Być może miała tego kiedyś pożałować, ale nie sądziła. Był dla niej dobry. Troszczył się. Obdarzał ją uczuciem i zachwytem. Maddie czuła się przy nim jak w domu, po raz pierwszy od bardzo dawna. Chciała, by już zawsze jej towarzyszył, żeby nie musiała się z nim rozstawać. Pragnęła iść przez życie ramię w ramię z Chase'em Ryderem, swoją największą słabością, swoją najgłębszą miłością.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuła się na wpół oszalała od niezaspokojonych pragnień, które przeszywały całe jej ciało. Policzki miała zarumienione i mokre od łez, łez frustracji, przyjemności i potrzeby. Nie była płaczliwą histeryczką; Chase sprawiał jednak, że mierzyła się z własnymi emocjami na niespodziewanie wysokim poziomie. Uwielbiała to, że potrafił doprowadzić ją do takiego stanu, chociaż musiała wyglądać okropnie — rozpalona, zapłakana, z włosami klejącymi się do wilgotnej twarzy.

      Myślała, że dłużej nie wytrzyma, kiedy przytrzymał jej biodra, ograniczając jej ruchy, a gdy poczuła na sobie jego język, z gardła wyrwał jej się urywany jęk. Miała przyspieszony oddech, a serce obijało jej się o żebra tak mocno, że niemal mogłoby je połamać. Cała krew z ciała spłynęła w jedno, najwrażliwsze miejsce, czyniąc je jeszcze bardziej podatnym na dotyk Chase'a.
      — Boże — szepnęła przez łzy, będąc niemalże na skraju wytrzymałości. Drżała jak w gorączce, dłonie z całych sił zacisnęła na pościeli, aż zbielały jej kostki. Czuła, że kolana ma tak miękkie, że nie utrzymałyby teraz jej ciężaru. — Boże, Chase… — powtórzyła, przerywając z powodu nierównego, przyspieszonego oddechu. Nie była w stanie mówić ani myśleć, mogła wyłącznie odczuwać, a odczuwała tak wiele, że nie była pewna, czy jest jeszcze tą samą kobietą.

      Przyjemność spłynęła na nią wraz z falą potężnej ulgi. Jej mięśnie wreszcie się rozluźniły i Maddie wsunęła dłonie we włosy Chase'a, przeczesując je powolnymi, delikatnymi gestami. Była wyczerpana, ale w najlepszy możliwy sposób, usatysfakcjonowana i szczęśliwa. Drżały jej nogi, ręce, całe ciało. Oddychała z trudem, ciężko i szybko, w rytm nierównego bicia swojego serca.
      Jęknęła, czując mrowienie na skórze, w miejscach, w których spoczywały jego dłonie. Nerwy w jej ciele zaiskrzyły, na nowo pobudzane i podrażniane. Mimowolnie zacisnęła ręce na włosach Chase'a. Było jej z nim tak dobrze, że miała ochotę powtarzać mu to raz za razem, szeptać, krzyczeć i oddychać tym samym rytmem. Zmęczenie, które przed chwilą ją dopadło, teraz zaczęło się wycofywać, ustępując miejsca coraz silniejszej rozkoszy.

      Maddie miała wrażenie, że wciąż jeszcze płoną w niej resztki poprzedniego spełnienia, co tylko dodatkowo czyniło ją bardziej wrażliwą na dotyk. Czuła, jak łzy wysychają jej na policzkach, wspomnienie targających nią emocji. Chase doprowadzał ją do obłędu, jego dłonie, usta, jego słowa i bicie jego serca.
      — Chase — jęknęła przeciągle, kiedy przerwał. Przyciągnął ją do siebie, a Maddie drżała w jego ramionach — z rozkoszy, ekscytacji, niecierpliwości. Spoglądała mu prosto w oczy, wzrok miała błędny i półprzytomny. Uświadomiła sobie nagle, że Ryder był idealny, idealny, że był jej przystanią, kołem ratunkowym, jej miejscem na ziemi.
      Otarła się o niego lekko, czując, jak podczas zetknięcia ich ciał niemal sypią się gorące iskry.
      — Powiedz mi — poprosiła nagle, rzucając mu niewinne spojrzenie. — Powiedz, o czym marzysz.

      please baby can't you see
      my mind's a burnin' hell
      🔥🔥🔥

      Usuń
  37. Nigdy nie sądziła, że w jej życiu pojawi się ktoś, kto zdoła zagarnąć dla siebie całą głębię jej uczuć, nawet tych nierozszyfrowanych i tych, których się jeszcze nie nauczyła. O Jamesie ani razu nie pomyślała w ten sposób, nawet wtedy, kiedy tkwili jeszcze w pięknych początkach znajomości. Tak naprawdę czuła, że nie nadaje się do takiej miłości; że nie trafi na człowieka, który zaakceptuje wszystkie jej wady i dostrzeże coś więcej. Może dlatego tak łatwo przyszło jej się pogodzić z tym, jak ostatecznie traktował ją James — bo w głębi duszy czuła się niewarta tak wyjątkowych uczuć.
    Była zamknięta w sobie jak ostryga i z nieufności odrzucała innych tylko po to, żeby oni nie mogli odrzucić jej. Tak było łatwiej; nie oczekując niczego, nie można bowiem doświadczyć rozczarowania. Owszem, miała znajomych, ale nie przyjaciół. Zwierzała się tylko siostrze, a i tak ostatni rok przyniósł jej tyle gwałtownych emocji, że nie o wszystkim była w stanie jej opowiedzieć. Problem tkwił w tym, że bardzo nie chciała być oceniana. Natomiast fakt, że uwikłała się w taką relację niemalże zmuszał do oceny.
    Chase w tej całej plątaninie wydarzeń był jak niewzruszony punkt, stała dana pomiędzy wirującymi liczbami. Sprawiał, że czuła się tak, jakby wreszcie trafiła do domu, jakby znalazła swoje miejsce na ziemi. Dawał jej poczucie bezpieczeństwa, a przy okazji z jakiegoś powodu Maddie wierzyła mu, gdy mówił, że na to zasługuje, że jest tego warta. Od śmierci ojca miała wrażenie, że nigdzie nie jest tak naprawdę u siebie. Były mieszkania i domy, i ludzie, ale brakowało jej w tym wszystkim duszy. Zwłaszcza, odkąd matka ponownie wyszła za mąż, zmuszając ją do nieustannego znoszenia towarzystwa przybranej siostry.
    Miała wrażenie, że to mogła być wina napiętej atmosfery; to, że pogrążała się coraz głębiej w nienawiści i innych nieatrakcyjnych uczuciach. Związek z Jamesem jeszcze to pogłębił, bo czuła się tak bezradna i wściekła, przede wszystkim na siebie, że aż nie mogła tego znieść. Miotała się między smutkiem tak ciężkim, że niemal przygniatał ją do ziemi, a czystą agresją, która musiała znaleźć gdzieś ujście. Nigdy nie uważała się za szczególnie dobrą osobę, ale też nie przypuszczała, że jest zdolna wyrzucić z siebie tak wielką ilość jadu. Być może wcale nie chodziło nawet o nienawiść do siostry. Być może Maddie po prostu nienawidziła samej siebie. I nie potrafiła sobie z tym poradzić.
    Przy Chase’ie wszystkie te uczucia cichły, jakby pozostawały gdzieś poza granicami tej bańki, w której oboje zamknęli się przed światem. Przy nim czuła się samym sednem łagodności, kimś o sercu tak miękkim, że najlżejsze dotknięcie zostawiało na nim odcisk. I czuła się ważna, piękna, kochana — mimo, że przecież przeszłość wciąż była taka sama. Tak jak James wyzwolił w niej całe mnóstwo pogardy do siebie, tak Chase zdawał się naprawiać wszystkie połamane, pokrzywdzone uczucia, jakby za pomocą samych dotknięć wszystko zrastało się w niej na nowo.
    Sama myśl o tym, że mogłaby go znowu stracić, była jak nóż wbity w serce, paraliżująca i straszna. Zdała sobie sprawę, jak szczelnie otoczyła się murem obronnym, by przetrwać te miesiące po ich rozstaniu; tak szczelnie, że czasami sama nie zauważała wyjścia. Była więc wystarczająco uparta i wystarczająco zdesperowana, by ze wszystkich sił nie pozwolić mu odejść. Po raz drugi naprawdę by tego nie zniosła.

    Marzyła czasami o przyszłości, tej spędzonej wspólnie z Chase’em, bo żadna inna jej nie interesowała. Wyobrażała sobie, pewnie trochę dziecinnie i naiwnie, zwykłe codzienne życie, otaczającą ich rzeczywistość, on wychodzący do pracy, ona biegnąca na dyżur w szpitalu, wszystkie płomienne wieczory i poranki. Wspólne picie kawy, pocałunki, zarówno te namiętne, jak i te szybkie, w biegu, ale równie znaczące, bo mówiące: jestem.
    Te wyobrażenia przychodziły jej tak łatwo, jakby były wydarzeniami czającymi się tuż za rogiem, absolutnie realnymi i możliwymi do spełnienia. Choć przecież nie mogła mieć pewności, że uda im się to osiągnąć. Ale mogła mieć pewność, że oboje się o to postarają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciała go poznać nie tylko od strony fizycznej i nie tylko jako mężczyznę, który potrafił dać jej zarówno rozkosz, jak i opiekę, ale także po prostu jako osobę, którą był. Wiedzieć, co ukształtowało go w taki sposób, co sprawiało, że się relaksował, a co było spełnieniem jego koszmarów. Posłuchać o jego przeszłości, dzieciństwie, które — z tego, co wywnioskowała — na pewno nie było łatwe, o relacjach, rodzinie, o wszystkim. Uświadomiła sobie, że jest zakochana, ZAKOCHANA pisane dużymi literami, gotowa skoczyć w ogień, gdyby jemu mogło to w jakiś sposób pomóc. Chciała być kimś, komu będzie się zwierzał z problemów i zmartwień, do kogo z przyjemnością będzie wracał po pracy, jego bezpieczną przystanią podczas sztormu, jego domem.

      Dotyk Chase’a palił jej skórę i wzbudzał niecierpliwe pożądanie, domagające się wysłuchania tu i teraz. Maddie zadrżała pod jego dłońmi, palcami sunącymi po rozpalonej skórze. Miała wrażenie, że zostawia jej nieusuwalne ślady swojej obecności w miejscach, które choćby musnął i podobało jej się to. Mogłaby oznajmić całemu światu, że należy do niego i tylko do niego. Stanąć na dachu najwyższego wieżowca i to wykrzyczeć.
      Serce biło jej jak szalone, kiedy słuchała, co mówił, patrząc mu prosto w oczy i czując, jak robi się jej gorąco. Cholera, uwielbiała Chase’a Rydera. Uwielbiała to, co robił z jej ciałem i jej umysłem, jak jej własne myśli zderzały się ze sobą, zatopione w gęstej mgle podniecenia. Uwielbiała dotyk jego skóry na swojej, gorący oddech i słowa, które do niej kierował.
      Drżąc na całym ciele z powodu ilości oraz intensywności doznań, Maddie skinęła głową, opierając jedną dłoń na jego klatce piersiowej i nachyliła się.

      — Ja też tego chcę — szepnęła mu do ucha, unosząc nieco biodra, tym samym dając mu do zrozumienia, jak bardzo go pragnie. — Kocham cię, Chase — wyznała jeszcze i jęknęła, odchylając głowę w tył. — Spełnię każde twoje życzenie — obiecała cicho, zaciskając dłonie na jego przedramionach.

      that is why all the girls in town
      follow you all around
      just like me they long to be
      close to you
      💜💜💜

      Usuń
  38. [Ostatnio nam co prawda nie wypaliło, lecz postanowiłam spróbować ponownie, tym razem wstępnie na mailu.]

    OdpowiedzUsuń