Ian Hunt
Ian Hunt
Take a seat
But I'd rather you not be here for
What could be my final form
Stay your pretty eyes on course
Keep the memories of who I was before
So stay with me because...
urodzony 29 stycznia 1999 roku w Nowym Jorku, USA // 26 lat // kierowca Ubera - Cadillac CT5V Blackwing // diler // od 6 roku życia wychowanek domu dziecka // trzy epizody w dwóch różnych rodzinach zastępczych // starszy o 4 lata brat, Louis - policjant // rodzice zapili się lub zaćpali, co do tego nie ma pewności - wie tylko, że nie żyją // nie pije, nie pali, a już na pewno nie bierze narkotyków - wystarczająco napatrzył się na skutki uzależnień w domu i bidulu // nigdy nie poznał innego życia niż to, które prowadzi // nigdy nikt nie pokazał mu innej drogi // tell me every terrible thing you ever did, and let me love you anyway
Linda z westchnieniem opadła na tylną kanapę, a następnie wychyliła się i sięgnęła ku klamce, by z trzaskiem zamknąć za sobą drzwi.
— Zróbmy rundkę wokół osiedla — poprosiła, a po chwili ich spojrzenia skrzyżowały się w odbiciu wstecznego lusterka. Kobieta uśmiechnęła się blado, czego on nie odwzajemnił. Wrzucił bieg i pozwolił, by pojazd potoczył się w dół wysypanego żwirem podjazdu; lubił ten charakterystyczny chrzęst kół, więc nieśpiesznie zbliżali się ku bramie, zostawiając za sobą fasadę luksusowej willi.
— W ten weekend potworki są u swojego ojca — odezwała się Linda, kiedy wyjechali na osiedlową drogę. Był wieczór, więc co rusz wjeżdżali w plamy światła rzucane przez rozstawione po obydwu stronach drogi latarnie.
Potworki, pomyślał Ian i we wstecznym lusterku zerknął na zapatrzoną w okno czterdziestoletnią kobietę. O nas matka też tak mówiła.
Kolejne westchnienie uleciało spomiędzy rozchylonych warg Lindy. Ta jakby nagle otrzeźwiała; poruszyła się niespokojnie, usiadła wyżej na siedzeniu i wyprostowała, by wreszcie utkwić wzrok w tyle głowy Iana. Uśmiechnęła się lekko i tym razem ten uśmiech dosięgnął jej brązowych oczu.
— Jaki ci minął dzień, Ian? — zagadnęła niezobowiązującym, konwersacyjnym tonem.
— W porządku — odparł, wrzucił prawy kierunkowskaz i rozejrzał się, choć ruch na osiedlu, na którym mieszkała Linda, zawsze był znikomy, niezależnie od pory dnia. Skręcili i szatyn zredukował bieg, ponieważ właśnie wtaczali się pod łagodny pagórek, z którego wierzchołka rozpościerał się widok na bogate domostwa.
— A ty? Planujesz odpowiednio uczcić weekend bez potworków? — zapytał z grzeczności, mimowolnie kładąc nacisk na ostatnie słowo.
Linda zaśmiała się perliście.
— Inaczej bym nie dzwoniła.
Dwudziestominutową przejażdżkę zakończyli tam, gdzie ją rozpoczęli. Linda sięgnęła do torebki i wyjęła z niej portfel.
— Ile płacę? — spytała z przekąsem, ponieważ już znała odpowiedź.
— Tyle, ile zawsze.
Wyciągnęła rękę pomiędzy dwoma przednimi siedzeniami. Szatyn wyjął spomiędzy jej palców złożone banknoty, rzucił je na fotel pasażera po swojej prawej i otworzył schowek. Pojedynczy foliowy woreczek z kilkoma gramami amfetaminy wyglądał wyjątkowo smutno na tle pustej przestrzeni, ale na jego widok brązowe oczy Lindy zapłonęły niezdrowym blaskiem.
— Miłego weekendu, Lindo — życzył jej Ian, ale odpowiedział mu tylko trzask zamykanych drzwi. Nim odjechał, uśmiechnął się kwaśno i rzucił ostatnie spojrzenie kobiecie żwawym krokiem zmierzającej ku willi, która przypadła jej po rozwodzie z mężem.
***
Długimi susami pokonywał po dwa stopnie, aż znalazł się na trzecim piętrze. Lewą dłonią przytrzymał materiał kurtki, prawą zanurkował w kieszeni i namacał klucze. Kiedy uniósł głowę, jego spojrzenie napotkało mężczyznę opierającego się plecami o ścianę tuż obok drzwi jego mieszkania.
— Chłopaki planują akcję — odezwał się. — Lepiej, żebyś przez najbliższy tydzień się nie wychylał.
Nie patrząc w jego stronę, Ian wsunął klucz do zamka, przekręcił dwa razy i otworzył drzwi, które uchyliły się do środka.
— Pierdol się, Louis — poradził mu serdecznie i zniknął w środku.
— Zróbmy rundkę wokół osiedla — poprosiła, a po chwili ich spojrzenia skrzyżowały się w odbiciu wstecznego lusterka. Kobieta uśmiechnęła się blado, czego on nie odwzajemnił. Wrzucił bieg i pozwolił, by pojazd potoczył się w dół wysypanego żwirem podjazdu; lubił ten charakterystyczny chrzęst kół, więc nieśpiesznie zbliżali się ku bramie, zostawiając za sobą fasadę luksusowej willi.
— W ten weekend potworki są u swojego ojca — odezwała się Linda, kiedy wyjechali na osiedlową drogę. Był wieczór, więc co rusz wjeżdżali w plamy światła rzucane przez rozstawione po obydwu stronach drogi latarnie.
Potworki, pomyślał Ian i we wstecznym lusterku zerknął na zapatrzoną w okno czterdziestoletnią kobietę. O nas matka też tak mówiła.
Kolejne westchnienie uleciało spomiędzy rozchylonych warg Lindy. Ta jakby nagle otrzeźwiała; poruszyła się niespokojnie, usiadła wyżej na siedzeniu i wyprostowała, by wreszcie utkwić wzrok w tyle głowy Iana. Uśmiechnęła się lekko i tym razem ten uśmiech dosięgnął jej brązowych oczu.
— Jaki ci minął dzień, Ian? — zagadnęła niezobowiązującym, konwersacyjnym tonem.
— W porządku — odparł, wrzucił prawy kierunkowskaz i rozejrzał się, choć ruch na osiedlu, na którym mieszkała Linda, zawsze był znikomy, niezależnie od pory dnia. Skręcili i szatyn zredukował bieg, ponieważ właśnie wtaczali się pod łagodny pagórek, z którego wierzchołka rozpościerał się widok na bogate domostwa.
— A ty? Planujesz odpowiednio uczcić weekend bez potworków? — zapytał z grzeczności, mimowolnie kładąc nacisk na ostatnie słowo.
Linda zaśmiała się perliście.
— Inaczej bym nie dzwoniła.
Dwudziestominutową przejażdżkę zakończyli tam, gdzie ją rozpoczęli. Linda sięgnęła do torebki i wyjęła z niej portfel.
— Ile płacę? — spytała z przekąsem, ponieważ już znała odpowiedź.
— Tyle, ile zawsze.
Wyciągnęła rękę pomiędzy dwoma przednimi siedzeniami. Szatyn wyjął spomiędzy jej palców złożone banknoty, rzucił je na fotel pasażera po swojej prawej i otworzył schowek. Pojedynczy foliowy woreczek z kilkoma gramami amfetaminy wyglądał wyjątkowo smutno na tle pustej przestrzeni, ale na jego widok brązowe oczy Lindy zapłonęły niezdrowym blaskiem.
— Miłego weekendu, Lindo — życzył jej Ian, ale odpowiedział mu tylko trzask zamykanych drzwi. Nim odjechał, uśmiechnął się kwaśno i rzucił ostatnie spojrzenie kobiecie żwawym krokiem zmierzającej ku willi, która przypadła jej po rozwodzie z mężem.
***
Długimi susami pokonywał po dwa stopnie, aż znalazł się na trzecim piętrze. Lewą dłonią przytrzymał materiał kurtki, prawą zanurkował w kieszeni i namacał klucze. Kiedy uniósł głowę, jego spojrzenie napotkało mężczyznę opierającego się plecami o ścianę tuż obok drzwi jego mieszkania.
— Chłopaki planują akcję — odezwał się. — Lepiej, żebyś przez najbliższy tydzień się nie wychylał.
Nie patrząc w jego stronę, Ian wsunął klucz do zamka, przekręcił dwa razy i otworzył drzwi, które uchyliły się do środka.
— Pierdol się, Louis — poradził mu serdecznie i zniknął w środku.
1. Did I disappoint you? / 1.02.2025 - ??? /
Cytaty: Twenty One Pilots - The Line
(nie, nie oglądałam jeszcze Arcane, ale piosenka jest super!)
Wizerunku użycza: Nicholas Galitzine
Ostatnia aktualizacja: 15.02.2025 ⬩ karta postaci & powiązania
Kontakt: panienkazokienka92@gmail.com
Jak to bywa z naszymi autorskimi tworami, postać pokroju Iana od dłuższego czasu krażyła mi po głowie i dziekuję poison killer za pomoc w nadaniu jej finalnego kształtu :) Jeszcze nie wiem, czy potrafię w postacie takie, jak Ian, ale chcę spróbować!
Zapraszam wszystkich chętnych do wspólnej zabawy :) Staram się odpisywać regularnie, w zależności od ilości wolnego czasu, a jakiekolwiek większe odpisowe zaległości nadrabiam w weekendy :)
(nie, nie oglądałam jeszcze Arcane, ale piosenka jest super!)
Wizerunku użycza: Nicholas Galitzine
Ostatnia aktualizacja: 15.02.2025 ⬩ karta postaci & powiązania
Kontakt: panienkazokienka92@gmail.com
Jak to bywa z naszymi autorskimi tworami, postać pokroju Iana od dłuższego czasu krażyła mi po głowie i dziekuję poison killer za pomoc w nadaniu jej finalnego kształtu :) Jeszcze nie wiem, czy potrafię w postacie takie, jak Ian, ale chcę spróbować!
Zapraszam wszystkich chętnych do wspólnej zabawy :) Staram się odpisywać regularnie, w zależności od ilości wolnego czasu, a jakiekolwiek większe odpisowe zaległości nadrabiam w weekendy :)
[Hej, jak mi śmigneła wiadomość o tworzeniu nowej karty, uzbroiłam się cierpliwość i było warto! Klimatyczny chłopak, na pewno kłopoty same do niego przychodzą, a życie nie oszczędza. Diler , który nie bierze? Musi mieć silną wolę i wiesz co? To mi pasuje do wszystkich Twoich postaci! :D
OdpowiedzUsuńJeśli masz ochotę, zapraszam do Emki, ona też z bidula! :3 dobrej zabawy! ]
Emma/Lily
Porozmawiamy o narkotykach?
OdpowiedzUsuńLiv
[Mówiłam, ale się powtórzę — Ian jest cudowny! Życzę mu dużo siły i wytrwałości (z Zane'em, haha), no i nie mogę się doczekać, dokąd zaprowadzi nas ten wątek 💜]
OdpowiedzUsuńTo był dziwny dzień.
Nie pamiętała, jak wiele godzin spędziła w podróży, w którą kazała się zabrać szoferowi. Wiedziała jedynie, że trwało to wystarczająco długo, by zdążyła poukładać sobie w głowie wydarzenia ostatniej doby i, uspokojona lekkim zarysem planu, zapadła w sen. Obudziła się mniej spięta, choć wciąż podenerwowana i poprosiła Mitcha, by odwiózł ją z powrotem do domu. To było jedyne wyjście. Nie zniosłaby mieszkania pod jednym dachem z matką nawet przez jeden dzień, a co dopiero dłużej. I nie chciała zwalać się na głowę dziadkom, bo musiałaby mieć na to jakieś wytłumaczenie, a obecnie przerastało ją wymyślenie sensownego kłamstwa. Prawdy przecież nie mogła wyznać. Być może nie była ich ulubienicą, ale ostatecznie należała do tej rodziny. Interwencja dziadka byłaby nieunikniona.
Tymczasem Willow wolała trzymać Zane’a z dala od swoich krewnych. Traktował ją tak, jak ją traktował, ale mimo wszystko nie była gotowa rzucić go komukolwiek na pożarcie. A już na pewno nie ludziom, którzy niczego o nim nie wiedzieli. Zbyt łatwo można było ocenić go po tym, jak zachowywał się teraz. Ona jednak znała go też od innej strony, tej, która przyciągnęła do niego ją samą, która wciąż ją przyciągała. Zane jako pierwszy okazał jej troskę i ciepło, których przez całe życie doświadczała bardzo niewiele; tak niewiele, że nie była nawet pewna, czy te uczucia rzeczywiście istniały. W dziwny, pokręcony sposób zależało jej na nim do tego stopnia, że choćby był dla niej teraz najgorszy na świecie, nie potrafiła zapomnieć, jaki był przedtem.
Westchnęła i zadrżała lekko, otwierając drzwi do mieszkania. Mimo, że wyszła stąd zaledwie wczoraj, miała wrażenie, jakby nie była tu od lat. Ostrożnie wsunęła do środka głowę, potem resztę ciała. Postawiła walizkę na środku salonu i zamknęła się od środka na klucz. Nie czuła się już tutaj bezpiecznie. Niezależnie od wszystkiego innego Zane po prostu ją przerażał. Myśl, że mógłby wejść tu znienacka którejś nocy wywoływała dreszcz. Naprawdę nie miała jednak dokąd pójść, co najwyżej do hotelu, a przeczuwała, że w bezosobowym apartamencie wcale nie byłoby jej lepiej. Tutaj miała swoje rzeczy, koty, których jeszcze nie zdążyła zabrać; wydawało się jej, że od początku wcale nie miała zamiaru stąd odejść. To był instynkt, mechaniczne, nieprzemyślane działanie. Była wówczas otępiała z szoku i ilości przygniatających ją uczuć. Musiała coś zrobić.
Powoli osunęła się na podłogę, gdzie przysiadła na moment, wpatrując się w walizkę tak intensywnie, jakby mogła ją tym zmusić, by sama się rozpakowała. Jak przez mgłę pamiętała, co wczoraj do niej wrzucała. Zapewne wszystkie te rzeczy były w fatalnym stanie, pomięte, ściśnięte, pozwijane byle jak. Nie miała siły się jednak tym teraz martwić. Z narastającą niechęcią otworzyła walizkę, sprawiając tym samym, że wysypał się z niej wielki kłąb ubrań, kiedy przerwało jej pukanie do drzwi. Drgnęła, wyrwana z zamyślenia i po cichu, niemal niesłyszalnie, przysunęła się w ich stronę.
Odetchnęła z ulgą, słysząc znajomy głos. Otworzyła i odsunęła się odrobinę, wpuszczając Iana do środka.
— Cześć — uśmiechnęła się blado. — Co tu robisz?
Znała Iana niemal tak samo długo, co Zane’a, bo z jakiegoś powodu ci dwaj od lat się przyjaźnili. Co prawda nigdy nie udało jej się pojąć, jakim cudem ta ich relacja wciąż jeszcze trwała, ale podejrzewała, że to samo myślał sobie Ian, kiedy obserwował Zane’a z nią.
— Napijesz się czegoś? — spytała jeszcze, kierując kroki do połączonej z salonem kuchni i bezmyślnie przetrząsając zawartość szafek.
Willow Calloway
[Dobry wieczór!
OdpowiedzUsuńJuż zacieram rączki na to, co tutaj się będzie działo! Nie mogę się doczekać, aż przelejemy na papier wszystko co siedzi nam w głowie. ;> Nie wiem tylko co to miało znaczyć wytrwałości z Zane'm, przecież to chłopak do rany przyłóż...
Wracając jednak do kreacji Iana to jest mi go niesamowicie szkoda, że nigdy nie zaznał lepszego życia i od początku niemal był skazany na kroczenie tą mroczniejszą ścieżką. Oby jeszcze trafił na osoby, które będą go ciągnąć w górę, a nie pchnąć na dno razem ze sobą. Heh. :")
Baw się z nim dobrze! <3]
Bridget Calloway, Sophia Moreira
Rhys Hogan & Najlepszy Kumpel
[Zaczynam wyczuwać tu jakąś muzyczną kompatybilność :D A z Ianem pewnie nie będziesz się nudzić. Gdzieś w karcie było wspomniane, że jeszcze nie wiesz, czy umiesz w takie postacie, ale już sama ta karta robi Ci dobrą reklamę - będzie się działo, że hoho. Z jednej strony trochę przykro, że chłopak nie zna innego życia niż to, w którym tkwi praktycznie od urodzenia, ale z drugiej jestem ciekawy, w jakie jeszcze bagienka się wpakuje (nie wiem dlaczego, ale zawsze kibicuje się postaciom nie w tę stronę, co trzeba, sadyści z nas). Udanego eksperymentowania :D]
OdpowiedzUsuńAlex
[Wobec tego polecamy się na przyszłość! 💚]
OdpowiedzUsuń— Hm, a co u mnie? — spytała, zdumiona i zaskoczona, zarówno tym, co powiedział, jak i bezpośredniością, z jaką to zrobił. Nie była małą dziewczynką, którą trzeba było prowadzić przez życie za rączkę. Chociaż może za dużo sobie wyobrażała; może wizyta Iana miała na celu jedynie upewnienie się, że Zane nie pożarł jej do końca. Zesztywniała na samą myśl o wszystkim, co Maddox mógł przyjacielowi powiedzieć. I co pewnie powiedział, skoro chłopak pofatygował się tutaj, do niej. Pytanie, czy zrobił to z własnej woli, czy może zaangażował go do tej misji właśnie Zane.
Jak zawsze, kiedy chodziło o niego, Willow miała mętlik w głowie. Nigdy nie mogła być pewna, na ile jego żarty są naprawdę żartami, a nie realnymi groźbami; na ile był szczery, kiedy pytał, jak się czuje; czy rzeczywiście go to obchodziło — czy może była to tylko kolejna z wielu jego gierek?
Wszystkie jej mięśnie spięły się ostrzegawczo, jakby szykując się na odparcie ataku i ucieczkę. Z zewnątrz jednak starała się wyglądać na opanowaną, może umiarkowanie zainteresowaną tą niecodzienną wizytą, ale bez żadnych nerwowych gestów. Nalała wody do szklanki i podała Ianowi w milczeniu, lecz dopiero wtedy, gdy upewniła się, że ma na twarzy gładką, pokerową maskę.
— No, był — przytaknęła, zabarwiając swój głos łagodnym zdziwieniem. — Ale jak widzisz nic mi nie zrobił — dodała, czując, jak spokój i opanowanie momentalnie ją opuszczają. Wspomnienia zawirowały jej w głowie. Miała wrażenie, że wszystko, czego Zane tutaj dotknął, jarzy się teraz neonowym blaskiem.
Kochała go. Nienawidziła go.
Tęskniła.
Niespodziewanie poczuła, że zaraz zdradzą ją zbierające się w oczach łzy, więc zamrugała intensywnie, ale to spowodowało tylko, że jedna z nich spłynęła jej po policzku. Willow starła ją niecierpliwym, szorstkim gestem, wściekła na siebie, że nie udało jej się zachować tak, jakby Zane Maddox był jej kompletnie obojętny. Miała nadzieję, że Ian tego nie zauważył, ale była to prawdę mówiąc nadzieja dosyć mizerna. Niewiele mu umykało, kiedy badał jej samopoczucie, niezależnie, jak bardzo wolałaby, żeby tego nie robił.
— Nie chcę o tym rozmawiać — powiedziała, usiłując zabrzmieć twardo, chociaż głos jej drżał. Objęła się ramionami, jakby to mogło w czymkolwiek pomóc. — Proszę, powiedz Zane’owi, żeby nie wysyłał cię na przeszpiegi. Jeśli czegoś chce, zwykle nie ma oporów, żeby mnie znaleźć — dodała, nie potrafiąc powstrzymać się od lekko ironicznego tonu.
Nie była pewna, jak właściwie powinna zachowywać się wobec Iana. Zawsze był dla niej miły i swego czasu spędzali długie godziny we troje, ale nie potrafiła zapomnieć, że był przede wszystkim przyjacielem Zane’a. To z kolei sprawiało, że mimowolnie nabierała podejrzliwości. A zarazem czuła wobec niego sympatię. Wydawał się szczery. Prawdziwy.
— Przepraszam za bałagan — mruknęła nagle, ponownie siadając na podłodze i nieuważnie wywlekając z walizki resztę rzeczy. — Niedawno wróciłam.
Willow Calloway
[A Ty wiesz, że potrafisz w tworzenie najlepszych, wielowymiarowych postaci? Spójrz najpierw na Chrisa, a teraz na Iana, są tak udanymi chłopakami, że możesz być dumną autorką i skakać pod sam sufit ^^
OdpowiedzUsuńGdybym to ja jako dziołcha z gór istniała na blogu, na pewno Hunt stałby się moim ziomkiem, choćby ze względu na '99 rocznik. Miałby z kim pogadać, ponieważ nie widzę w nim złego chłopca, a pokaleczonego, głęboko zranionego, szukającego miłości i ogromu wsparcia pięknego człowieka z pokrzywdzoną duszą.
Znajomość z Lindą na pewno sprawia mu ból, skoro i ona swoje dzieciaki nazywa potworkami. Nie ma chłopak za wiele szczęścia, nawet w takich przypadkach, a względem brata, to proszę go o delikatniejsze traktowanie, bo mam przeczucie, że Louis nie chce Iana skrzywdzić ^^ Że jest jego kierunkowskazem i jedyną konkretną nadzieją.]
NATALIE HARLOW
Wszystko to, co łączyło się z Zane’em, było tak cholernie skomplikowane, że nawet z przystawioną do głowy bronią nie potrafiłaby tego wyjaśnić. Plątanina tych uczuć, emocji i przeżyć była tak gęsta, że Willow dawno straciła nadzieję na to, że kiedykolwiek uda jej się z niej uwolnić. Dodatkowym problemem był fakt, że Zane ją znał, znał jej wszystkie słabości lepiej, niż ktokolwiek inny, bo pewnych doświadczeń nie mogła dzielić nawet z przyjaciółmi. I ona znała jego. Tak się jej przynajmniej wydawało. Nienawidziła go, kiedy traktował ją tak, jakby była jego zabawką, kiedy rozkoszował się przeciąganiem w nieskończoność ich spotkań, kiedy był cyniczny, złośliwy i sprawiał wrażenie, jakby w ogóle go to nie obchodziło. Zarazem potrafił być kimś, kto troszczył się o nią w najdoskonalszy, najbardziej subtelny, acz stanowczy sposób, zaspokajając wszystkie najgłębiej skrywane tęsknoty jej serca. Tego właśnie Willow nie potrafiła zrozumieć — dlaczego ta druga część Zane’a wciąż ją do niego przyciągała, pomimo, że od dłuższego czasu dominowała w nim ta pierwsza.
OdpowiedzUsuńIana z kolei postrzegała jako kogoś w rodzaju cichego anioła stróża, który wiedząc, że nie zdoła powstrzymać przyjaciela od destrukcyjnych działań, starał się maksymalnie ograniczyć ich katastrofalne skutki. Ale mogła się jednak mylić — mimo, że spędzali razem dość sporo czasu, nigdy nie rozgryzła sedna ich relacji. Wydawali się zbyt podobni, a jednocześnie zbyt różni, by taka znajomość miała szansę przetrwać. A jednak trwała, z tego, co było jej wiadomo — od lat.
Dla niej samej Ian był po prostu kimś, z kim mogła dzielić wszystkie trudności, jakie sprawiało obcowanie z Zane’em. Znał go dość dobrze, by wiedzieć, jaki potrafi być uparty, niszczycielski i przekonany, że świat jest jego największym wrogiem. Wiedząc, jak wyglądało jego życie, Willow naprawdę to rozumiała. Sama nie miała w domu kolorowo, ale dzieciństwo Zane’a wstrząsnęło nią w sposób, którego nie potrafiła zdefiniować.
— Tak, wiem — mruknęła cicho, wbijając wzrok w skłębione na podłodze ubrania i nerwowo wyłamując palce. Nie była pewna, ile właściwie Ian wiedział o jej uczuciach, na ile zdawał sobie sprawę, że w ogóle tam są. Jak miałaby mu wytłumaczyć, że mimo wszystko nie jest tylko bezbronną ofiarą Zane’a? Że po prostu, cholera jasna, najbardziej szczera część jej serca wciąż kochała go tak mocno, że aż boleśnie?
Chociaż naprawdę lubiła Iana, nie mogła się pozbyć wrażenia, że nikt nigdy nie zdoła odkryć, co tak właściwie w nim siedzi. Wiedziała, że on także miał za sobą okropne doświadczenia i może dlatego, nawet będąc obok, czasami wydawał się tak… odległy. Ale darzyła go sympatią. Nie tylko ze względu na niego, ale też ze względu na Zane’a. Czasami nachodziła ją myśl, pragnienie, by Ian zawsze patrzył na wybryki przyjaciela przez palce. Gdyby Zane go stracił, zapadłby się nieodwołalnie w czarną otchłań; bo był, poza nią samą, jedyną bliską mu osobą. Jednym z dwojga ludzi, którym pozwolił się do siebie zbliżyć.
Zamyśliła się na moment. Bezwiednie kreśliła palcami na podłodze jakieś skomplikowane wzory, jakby nie mogła przestać się poruszać, albo po prostu musiała coś robić.
— Właściwie nigdzie — wzruszyła ramionami. — Chciałam się wyrwać na jakiś czas. Ale skończyło się na kilkugodzinnej jeździe samochodem. Po prostu nie miałam dokąd pójść — wyznała nagle i zabrzmiało to smutno, bezbronnie, trochę nawet żałośnie. — Więc wróciłam.
Willow Calloway
Miała wrażenie, że połowa pracowników w spółkach, które dostała w schedzie po ojcu, ćpa. Większość pewnie posuwała się jedynie do zażywania marihuany w przeróżnych formach, czy to żelek, czy skrętów, czy kropelek. Miała jednak podejrzenia, że poza nią, jest jeszcze parę innych osób, które urozmaica sobie życie proszkami. Magicznymi proszkami. Olivia nie uważała się za ćpunkę. Była przecież zbyt elegancka, zbyt wytworna, zbyt bogata. Ludzie o jej statusie społecznym nie przyznawali się wprost do nałogów. Nie mogli, w końcu w opinii większości społeczeństwa, stanowili jego fundamenty. Napędzali rynek, pomnażali pieniądze, przyczyniali się do ratowania życia innych. Firmy, którym przewodziła Olivia, miały szansę zostać pionierami w wielu dziedzinach i do tego próbowała dążyć. Jednak jako pani prezes potrzebowała znieczulenia. Uwolnienia nie tylko od bólu, który towarzyszył jej fizycznie. Ale też od tego zmęczenia psychicznego, które towarzyszyło jej za każdym razem, kiedy wchodziła do swojego biura.
OdpowiedzUsuńSprawy w klinice miały się zupełnie inaczej. Podczas dyżurów była zupełnie innym człowiekiem i zdecydowanie bardziej lubiła taką Olivię. Tęskniła za pracą lekarza na pełen etat, tęskniła za rezydenturą i niekończącymi się dyżurami. Chciała wrócić do szpitalnych korytarzy, na ostry dyżur, na którym czuła się jak w domu. I który był jej jedynym prawdziwym domem. Klinika stanowiła ledwie namiastkę tego, czego jej brakowało od co najmniej dwóch lat.
Problemem kliniki była nieproporcjonalna liczba pacjentów względem personelu. Lekarze pracowali tutaj za symboliczne sumy albo jak robiła to Liv - pro bono. Pozostały personel pracował za śmiesznie niskie stawki, ale większość ludzi, która oddawała się pracy w klinice, miała poczucie misje. Walczyli w ten sposób z cholendarnie niesprawiedliwym systemem opieki zdrowotnej. Każdego dnia, kiedy Liv rozpoczynała dyżur, witało ją już kilkanaście zmęczonych życiem twarzy.
Starała się pojawiać tutaj jak najbardziej trzeźwa, miała świadomość tego, że od jej rozpoznania, jej decyzji i zaleceń może zależeć cudze życie, a jej nie było to obojętne. Zależało jej na ludziach, nawet na tych, których osobiście nie znała.
Przemiał pacjentów w klinice był tak duży, że nawet nie zdążyła wypisać do końca karty w systemie, a do gabinetu wchodził kolejny człowiek. Tak było i teraz. Tylko krótko zerknęła na młodego mężczyznę. Już na pierwszy rzut oka nie wyglądał dobrze. Pot perlił się na pobladłej twarzy, oczy były zapadnięte i podkrążone, a usta lekko spierzchnięte. Olivia wróciła jednak do ekranu laptopa. Wpisała jeszcze kilka linijek tekstu i dopiero wtedy, poświęciła więcej uwagi kolejnemu pacjentowi.
Wyglądał tak, jakby miał zaraz paść.
— Przepraszam za to — skinęła głową w kierunku laptopa, odgarniając kosmyk włosów za ucho. Spięła je w luźny kok, a i tak wymykały się spod jedwabnej gumki. Olivia do kliniki starała się ubierać prosto i wyglądać skromnie. Nie było to miejsce, w którym mogłaby epatować swoimi pieniędzmi. Czarny, cienki golf odcinał się od białego kitla, do którego miała przyczepiony identyfikator z logiem kliniki. — Ian? — spytała, spoglądając na monitor. Dziękowała za elektronizację kart. Recepcjonistki musiały się uwijać, żeby wprowadzać nie bieżąco dane z ankiet, ale zdawało to egzamin. — Co cię sprowadza? — Od razu zrezygnowała z grzecznościowej formułki. Mężczyzna wyglądał naprawdę młodo, a jej zależało na tym, aby czuł się swobodnie. — Grypa? — spytała, unosząc brew. Mieli w mieście małą epidemię grypy, założyła więc to, co było najbardziej oczywiste, a mogło dawać objawy podobne do tych, które zdołała zaobserwować.
Olivia
Wiedziała, czym Robert się zajmował, nigdy jednak nie dopuszczał jej do swoich interesów i była mu za to naprawdę wdzięczna. Podobało jej się, że odmienił jej los, nagle z piekła trafiła do raju, żyła jak księżniczka, ba, była jego królową i przymykała oko, że ogromny majątek jej męża okupiony był niekoniecznie legalną czy bezpieczną działalnością. Jego choroba zniszczyła ich wspólne plany na przyszłość, ale zanim odszedł, obydwoje zdążyli spełnić swoje marzenie i podczas dużej ceremonii sformalizowali swój związek, dzięki czemu wszystko, na co pracował jej ukochany, nie wpadło w niepowołane ręce. Myślała, że jakoś sobie z tym poradzi, zwłaszcza, że mogła liczyć na pomoc kilku oddanych mu ludzi, kompletnie ją to jednak przerastało. Błądziła niczym dziecko we mgle i była świadoma, jak wiele osób mogło chcieć to wykorzystać. Wiedziała, że wystarczy jeden niewłaściwy ruch i ściągnie na siebie ogromne niebezpieczeństwo, zwłaszcza, że bez Roberta znów czuła się jak dawniej, bezbronna i zagubiona. Starała się załatwiać sprawy w sposób choć trochę podobny do męża, nawet jeśli w przeciwieństwie do niego, kompletnie nie wiedziała, jak wzbudzić postrach w drugim człowieku. Fakt, praktycznie od dziecka wiedziała, że ludzie są źli i nimi gardziła, zwłaszcza, że skrzywdzili ją ci z najbliższego otoczenia, brakowało jej jednak choćby postury i lodowatego spojrzenia, które budziło postrach i szacunek nawet wśród największych twardzieli. Do większości spraw delegowała podległych Robertowi pracowników, Ian jednak zawsze spotykał się z nim osobiście, nie chciała tego zmieniać, nawet jeśli kosztowało ją to sporo stresu. Nigdzie nie ruszała się bez ochrony, tak było nawet w czasie, kiedy jej mąż miał się jeszcze świetnie, zdążyła więc do tego przywyknąć, zwłaszcza, że Max i Scott potrafili być bardzo dyskretni i starali się niczego nie utrudniać. Zgodnie z kalendarzem i zapiskami Roberta miała się spotkać z Huntem w jednej z lokalnych knajp, kończąc właściwe interesy w swoim samochodzie. Nie wiedziała, dlaczego nie załatwiał tego od razu, bez zbędnych pogawędek, ale skoro wcześniej się to sprawdzało, działała według schematu. Pojawiła się w umówionym miejscu, prosząc obsługę, aby zaprowadzili ją do stolika zarezerwowanego na nazwisko swojego męża. Sama, jedynie ze względów bezpieczeństwa, pozostała przy swoim panieńskim, choć nijak nie chciała mieć nic wspólnego z tamtą rodziną. Scott i Max usiedli w drugiej części sali, mając na nią oko, a przy okazji nie wzbudzając żadnych podejrzeń. Zawsze świetnie szło im udawanie zakochanej pary gejów, choć kto wie, może faktycznie coś do siebie czuli, a w tym okrutnym i nieco popapranym świecie mafii, nie do końca mogli się z tym obnościć.
OdpowiedzUsuń- Ian? – uniosła pytająco brew, podchodząc do stolika. Cieszyła się, że był już na miejscu i nie musiała się dodatkowo stresować. Starała się tego po sobie nie pokazywać, ale od rana czuła już lekkie zdenerwowanie i napięcie, nawet jeśli od śmierci Roberta minęło kilka miesięcy, a ona o dziwo nie spieprzyła jeszcze żadnej sprawy, którą zmuszoną była po nim przejąć.
- Ruby, jestem żoną Roberta – dodała, wyciągając w jego kierunku dłoń. Kojarzyła go z widzenia, nigdy nie mieli jednak okazji poznać się osobiście, zwłaszcza, że względów bezpieczeństwa, Robert zawsze mocno pilnował, aby nie miała do czynienia z ludźmi z którymi współpracował.
Ruby
Olivia nie mogła sama sobie wystawić recepty i tak, jak jakiś czas po wypadku, dostawała je od lekarza prowadzącego, tak później ratowali ją znajomi lekarze, którzy powoli odmawiali wystawiania recept dla koleżanki, bo albo nabierali podejrzeń, albo zwyczajnie nie chcieli mieć niespodziewanej kontroli co do ilości wypisanych opioidów. Biorąc pod uwagę fakt, że w Stanach panowała epidemia uzależnienia od fentanylu, starano się dość mocno ograniczyć legalne źródła mogące rozpowszechniać opioidy.
OdpowiedzUsuńNa pierwszy rzut oka, przynajmniej dzisiaj, nie było widać, że coś z nią jest nie tak. Że zagłusza nie tylko ból, ale i wyłącza myślenie, kiedy weźmie dwie tabletki więcej niż zalecana dawka. I tak dzień w dzień. Popijała oksykodon kawą, bo stał się zupełnie normalnym dodatkiem do porannych rytuałów.
Skinęła jedynie głową, kiedy Ian poprosił o zgodę. Obserwowała, jak podnosi ramiona wraz z materiałem bluzy. Kiedy połączyłą fakt niegojącej się rany z gorączką, która trawiła jego ciało, wiedziała, że zakażenie jest dość poważne. Nie musiał odrywać opatrunku, ale kiedy to zrobił, skrzywiła się lekko.
— Ściągnij, proszę, górne części garderoby i połóż się na kozetce. — Wskazała na prostą, lekarską kozetkę, stojącą pod ścianą. W tym czasie wstała z krzesła, z widocznym trudem i grymasem, bo kiedy się podniosła, prąd, którego się spodziewała, przebiegł wzdłuż jej całej nogi. Sapnęła cicho, ale starała się nie dawać po sobie znać, że cokolwiek się stało. W końcu to ona była tutaj lekarzem. Odwróciła się do przeszklonej szafki za swoimi plecami. Wyciągnęła jednorazową maseczkę, której gumeczki zahaczyła o uszy. Następnie na dłonie wsunęła jednorazowe błękitne jednorazowe rękawiczki.
Odwróciła się w stronę mężczyzny. Olivia nie była głupia. I wiedziała, że takie rany nie brały się ani z przypadku, ani znikąd. Westchnęła cicho, bo tutaj, w tej klinice, jakakolwiek przemoc była na porządku dziennym. Ciężko było jej się pogodzić z tym, ile skatowanym kobiet szukało tu ratunku, ale bało się pojawić na policji. Czasami ofiary pojawiały się ze swoimi oprawcami.
— Chcesz zgłosić napaść? — spytała, nim w ogóle przeszła do jakichkolwiek medycznych czynności. Taki był protokół. Jeśli trzeba było - pomagali w zgłaszaniu przemocy, wzywali tutaj funkcjonariuszy policji i dbali o to, żeby wszystko odbywało się w jak najmniej uciążliwy dla ofiary sposób. Prawda jednak była taka, że jedynie zgadywała. Ian nie wyglądał jak ofiara, ale dość długa, równa rana w miejscu, w którym nie mógł bez trudu zranić się samemu, skłaniała tylko do jednego wniosku. Ktoś go zaatakował i najprawdopodobniej był to nożownik.
Olivia
Być może gdyby los nie zetknął jej z Zane’em Maddoxem, nigdy nie przekonałaby się, jak poplątane potrafią być uczucia. Miała, co prawda, trudną relację z matką, ale względem niej czuła przede wszystkim niechęć, której nie było, gdy myślała o chłopaku. Tak naprawdę nie dało się tego porównać, bo chodziło o dwie, zupełnie różne od siebie osoby, z których jedna powinna ją kochać, a tego nie robiła, natomiast druga pokochała ją miłością tak zaborczą i obsesyjną, jakby chciała nadrobić wszystkie braki. Wiedziała, niemal od samego początku, że nie powinna zadawać się z Zane’em. I wiedziała również, że samej siebie nie posłucha.
OdpowiedzUsuńNawet, gdy dowiedziała się, że macza palce w brudnych interesach, nie przeszło jej nawet przez myśl, by się odsunąć. Zawsze zresztą trzymał ją z dala od swoich biznesów, jakby nie chciał, żeby oglądała ten zasyfiony kawałek świata. Jeżeli była razem z nim, gdy sprzedawał towar, wymagał, by zostawała w aucie. Godziła się przede wszystkim dlatego, że trochę się bała. Nie o siebie; wiedziała, że jeśli ktoś dowie się o niej, będzie mógł wykorzystać to przeciwko Zane’owi. Willow była jego słabym punktem, jak zresztą wszyscy, którzy byli dla kogoś ważni. Nie chciała go dodatkowo narażać, mając świadomość, że babranie się w narkotykach wiąże się z ogromnym ryzykiem.
Uniosła głowę i zerknęła na Iana z czymś nienazwanym w oczach, co przypominało poczucie winy.
— Nie chciałam — przyznała otwarcie. — Nie chciałam stwarzać konfliktu interesów, wiesz. Mitch się mną zajął.
Mitch był szoferem, od lat pracującym dla jej rodziny i jedyną osobą z tego świata, która znała część jej sekretów. Czasami miała wrażenie, że traktuje ją tak, jakby była jego córką; przede wszystkim zawsze był gotów do pomocy. Mogła zadzwonić do niego o czwartej nad ranem, a i tak by przyjechał. Willow była do niego bardzo przywiązana. Ceniła to, że nigdy nie zadawał zbędnych pytań, a jeśli miała ochotę się zwierzyć, chętnie słuchał.
Mówiła prawdę. Nie czułaby się dobrze, szukając oparcia w chłopaku, który był przyjacielem Zane’a — w każdym razie nie po tym, jak właśnie ten ostatni ją zranił. Wiedziała, że Ian był jego jedynym przyjacielem i nie chciała zrobić nic, co mogłoby tę relację naruszyć. Potrzebowali siebie nawzajem bardziej, niż byli gotowi to przyznać.
— Śpi w szafie — uśmiechnęła się łagodnie, rzucając pełne czułości spojrzenie w stronę Nyx, która wygodnie ułożyła się na kolanach gościa, najwyraźniej wyczuwając, że może sobie na to pozwolić. — To straszny leń. Nyx jest znacznie bardziej ciekawska.
Rudzielec faktycznie przeznaczał większość czasu na sen lub wygrzewanie się na parapecie, podczas, gdy kocica chętnie badała wszelkie nowości i eksplorowała otoczenie. Willow znalazła je kiedyś na ulicy, jeszcze jako młode kocięta, i przygarnęła, kierując się porywem serca oraz faktem, że właśnie kupiła swoje własne mieszkanie. Tu nikt nie mógł zabronić jej trzymania zwierząt. U rodziców matka wiecznie się na to krzywiła.
— Co u ciebie, hm? — zagadnęła, z bezgłośnym westchnieniem zabierając się w końcu do porządnego składania rozsypanych na podłodze ubrań.
Willow Calloway
Na siedemdziesiąty piąty posterunek trafiła początkiem listopada. Nie musiała długo czekać na przydział i kiedy zorientowała się, że jej stałym partnerem ma być jeden z wyższych, lepiej zbudowanych funkcjonariuszy, w dodatku wyglądający jak model, wiedziała, że nie ma szans. Nie należała do niskich, miała prawie metr siedemdziesiąt, ale mimo siły, szybkości i zręczności wyglądała i czuła się przy Louisie jak mała dziewczynka. I tak nie traktowali jej poważnie, hamowali się ze względu na nazwisko, bo jej ojciec zginął w akcji. A każdy mundurowy ginący w czasie służby był bohaterem. Bohaterem nie była natomiast Debbie, czasami nawet odnosiła wrażenie, że dla Hunta jest ropiejącym wrzodem na dupie, którego nie umiał się bezboleśnie pozbyć. Starała się. Zagadywała, próbowała poznać, w końcu partnerstwo w mundurze musiało opierać się na zaufaniu. Musieli się znać, żeby sobie zaufać, ale Louis chyba tego nie chciał. Pierwszy miesiąc był dla niej więcej niż ciężki, kiedy wszyscy uznali, że chrzest bojowy będzie ciągnął się za nią dłużej niż było zalecane. Znosiła to bez zająknięcia, zasypywała ich głupimi żarcikami, ba!, nawet razem z nimi żartowała o cyckach i dupach. W końcu znaczna część funkcjonariuszy patrolowych przyjęła ją do swojej rodziny, a Hunt wydawał się być pogodzony, że wiewiórka towarzyszy mu podczas każdego dnia w pracy. Znosiła jego przytyki, z tygodnia na tydzień coraz śmielej mu się odcinając. Czasami miała wrażenie, że tylko poczucie humoru ratowało ich relację.
OdpowiedzUsuńCzy poddawali się stereotypom i skoro uznali, że od godziny nie byli na żadnej interwencji, to wybrali się na kawę i tłuściutkiego pączka? Tak, właśnie tak zrobili. I co dziwne, ich decyzja wydawała się być jednogłośna, choć to Louis wybrał miejsce.
Wchodząc do przyjemnie ciepłego i jasnego wnętrza kawiarni, Deborah ściągnęła prostą, czarną czapkę, próbując dłońmi ujarzmić włosy. Do pracy praktycznie w ogóle się nie malowała, tuszując tylko delikatnie rzęsy. Zaczesywała włosy w niskiego kucyka lub wysokiego koka, ale służbowa czapka nie miała dla nich litości. Zima była parszywą porą roku. Tak po prostu.
Prychnęła, potarła zmarznięte dłonie o siebie i dopiero wtedy wyłoniła się zza wielkiego cielska swojego partnera, skupiając się na tablicy z menu. Chwilę jej zajęło, zanim zorientowała się, że Louis z kimś rozmawia. Przeniosła spojrzenie ciemnych oczu na młodego mężczyznę, który stał przed nimi w kolejce. Przechyliła lekko głowę, próbując w ogóle zrozumieć, co też właśnie miało miejsce.
Ian. Louis.
— Debbie. — Rzuciła równie krótko, co dwójka mężczyzn chwilę przed nią. Zrobiła to jednak na tyle głośno, aby każdy z nich mógł ją usłyszeć. Wygięła usta w nieznacznym uśmiechu, znowu skupiając spojrzenie na menu.
— To mój brat. — Mruknął tylko Louis, jakby częściowo dotarło do niego, że trochę zachował się niegrzecznie, ale widocznie nie zamierzał reflektować się w jakikolwiek inny sposób, bo nie dodał już nic więcej, a ona w odpowiedzi wzruszyła tylko ramionami.
Nie wiedziała, że Hunt miał brata. Ale wiedziała za to, jak zajebistego ma partnera, skoro ona opowiadała mu o swoim rodzeństwie, a on nawet nie zająknął się słowem na temat Iana.
— Mają tu pączki z pistacją? — spytała w końcu, bo siłą rzeczy nie dostrzegała wszystkiego, co było na tablicy. Stali trochę za daleko, a brat Louisa nie był wiele niższy, o ile w ogóle był, więc musiała sobie poradzić z nimi. I z ich uprzejmością.
I know that you’re wrong for me. 💙
Debbie
Nie ma takiej potrzeby. Znała to. Nie, nic się nie stało, wpadłam na klamkę. To też znała. Ba, Livie znała każdą możliwą wymówkę, jeśli chodziło o uniknięcie interwencji policji. Nie mogła tych ludzi zmusić. Jedynym wyjątkiem był dzieci, do których natychmiast wzywały i pomoc społeczną, i policję, jeśli tylko zachodziło podejrzenie przemocy. Ian zdecydowanie nie był dzieckiem, nie wyglądał też jak bezbronna kobieta, której klamka podsuwa się pod nos sama. Nie miała zamiaru go naciskać, wiedziała, w jaki sposób uzupełnić dokumentację.
OdpowiedzUsuńPodeszła w końcu bliżej, lekko utykając, jakby pokonanie tak niewielkiej odległości - od biurka do kozetki - musiało sprawiać jej pewną trudność. Ale nawet jeśli na jej twarzy pojawił się grymas, Ian go nie widział.
— Może zaboleć — ostrzegła, kiedy palcami delikatne badała okolice i krawędzie rany. Cięcie było proste, brzegi nieposzarpane. Rana miała naprawdę spore szanse, żeby zagoić się bez problemu, ale widocznie Liv miała przed sobą pechowca. Westchnęła cicho, sięgając po czysty gazik, aby zetrzeć nim nadmiar ropnej wydzieliny. — Nóż musiał być zabrudzony, a rana słabo odkażona. — Stwierdziła, jakby nigdy nic. Nie musiała pytać o narzędzie, bo jedynie dobrze naostrzony nóż mógł zostawić tak idealne cięcie. — Na przyszłość polecam chirurga najpóźniej dwanaście godzin po zdarzeniu — dodała, odnajdując spojrzeniem rozgorączkowane oczy Iana. Mówiła poważnie. — Możesz przyjść też tutaj. Zszyjemy ranę, a to zmniejszy ryzyko zakażenia. — Kontynuowała, czując, że musi go poinstruować, jakby w tyle głowy ciągle miała myśl, że to może nie być ostatni raz. Zwykle ci, którzy obrywali kosę raz, mieli nie przeżywać. Rzadko kiedy przypadkowy przechodzień pojawiał się u nich z taką raną.
— Teraz na szycie jest zwyczajnie zbyt późno. Końce rany nie są już elastyczne, a stan zapalny… — westchnęła. Wyprostowała się i wróciła do przeszklonej szafki. — Oczyszczę teraz ranę. Podam też kroplówkę z antybiotykiem. Zostaniesz tu na chwilę.
Liv przygotowała płyn do oczyszczenia rany, zebrała czyste materiały opatrunkowe i przyciągnęła do kozetki taborecik na kółkach. Niezbędny sprzęt miała na metalowej półce. Razem z wenflonem i kroplówką na stojaku.
— Daj rękę — powiedziała cicho, ale nie czekała na jego reakcję. Złapała za jego przedramię, odwracając je wewnętrzną stroną do góry. — Uczulenie na leki? — spytała, wodząc palcami po wypukłościach żył. Na szczęście miał ładne żyły.
Liv
Grayson nie wiedziała. Nie miała prawa wiedzieć, czym zajmuje się brat Louisa, skoro nawet nie wiedziała o jego istnieniu. Nie miała tego nikomu za złe. Nie znała w końcu życia prywatnego Lou, a kiedy wychodzili wspólnie po skończonej służbie na piwo, to Louis najczęściej unikał siadania obok niej i prowadził niezobowiązujące rozmowy z kimś innym. Pogodziła się z tym, że jej partner nie przepadał za jej towarzystwem, a siłą rzeczy był na nie skazany. Nie miał wyjścia. A ona tak naprawdę nie wiedziała, czy jest dla niego nieodpowiednia tylko dlatego, że jest kobietą, czy kryje się za tym coś więcej. Nie wnikała. Nie drążyła. Znała swoje miejsce w szeregu.
OdpowiedzUsuńOpowiadała mu jednak o swojej rodzinie, a on nawet parokrotnie pytał o jej ojca. Opowiadała mu o serniku mamy, o pracy brata, którego parę razy spotkali pod gmachem prokuratury, o Maddie, choć o niej akurat mówiła najmniej.
Teraz natomiast pozostawało jej się cieszyć z tego, że swoim niewybrednym poczuciem humoru rozbawiła odrobinę choć jednego z braci, bo nikły, ale jednak, uśmiech Iana nie umknął jej uwadze. Ba, przyłapała się na tym, że przez chwilę przyglądała mu się odrobinę zbyt długo.
Minęła więc dwóch całkiem rosłych mężczyzn, podchodząc do samiuśkiej lady, o którą wsparła się biodrami. Zadarła głowę ku górze, wczytując się w menu. Wiedziała doskonale, co będzie pić, ale to wcale nie zwalniało jej z obowiązku zapoznania się z tym, co oferowali w kawiarni. Jedną nogę wyrzuciła nieznacznie w tył, wspierając stopę na czubku ciężkiego, policyjnego buta. Dobrze się czuła w mundurze i choć mogła wyglądać w nim śmiesznie, to nosiła w sobie przekonanie, że taka powinna być właśnie jej droga. Szczupłymi palcami wystukiwała rytm piosenki, która akruat leciała w lokalu.
Osoba w kolejce przed nimi zapłaciła i w kawiarni zostali tylko oni. Cisza między braćmi była nie tyle niezręczna, co po prostu napięta, a głos Iana przerwał ją dość brutalnie.
— W pracy tylko americano — odpowiedziała z uśmiechem, kiedy odwróciła się w jego stronę. Czy to brzmiało jak jakiś nieudany flirt? No raczej. A że sama się na tym przyłapała, to od razu odwróciła się z powrotem, żeby grymas niezrozumienia widoczny na jej buźce, był niewidoczny dla któregokolwiek z nich. Sprzedawca jedynie spojrzał na nią dziwnie.
Za swoimi plecami usłyszała ciche prychnięcie i doskonale wiedziała, że to Louis. Pokręciła lekko głową, a potem od razu przeszła do zamawiania. Americano i pączek z pistacją. Zestaw idealny.
Nie spieszyło jej się przecież, więc poprosiła sprzedawcę, żeby odebrał też zamówienia od pozostałych i wydał je jednocześnie. W końcu i tak była uzależniona od dobrej woli starszego Hunta.
— Napijesz się z nami kawy, Ian? — spytała, może trochę prowokująco względem swojego partnera, ale do końca nie była pewna motywów, które nią w tej chwili kierowały.
Debbie
— Fajnego masz tego brata — mruknęła Debbie, kiedy obejmowała kubek z kawą palcami jednej dłoni. Poczuła nieodpartą wręcz chęć, żeby powiedzieć Ianowi, jaką kawę pije też po pracy. Nie rozumiała tego, ale wiedziała, że Lou stanowił zbędny dodatek w tej scenie, ale to nie był serial, książka ani gra. Nie mogli go wyciąć.
OdpowiedzUsuńMówiąc to, co powiedziała, patrzyła za wychodzącym mężczyzną i tylko westchnęła cicho. Gdyby tylko wiedziała, że jego piwne oczy (cholera, że też zdążyła to dostrzec) będą ją później prześladować, to patrzyłaby w nie krócej albo nie patrzyłaby w nie wcale. Dla swojego bezpieczeństwa.
— Nie rób tego, wiewióro — rzucił Louis w odpowiedzi, kiedy wychodzi z kawiarni. Nie sprecyzował jednak, czego ma nie robić, więc Debbie puściła jego słowa w niepamięć.
Debbie miała grono najlepszych przyjaciół na świecie. Dwie dziewczyny z ratusza, z którymi przesiedziała lata w jednym pokoju, brat ze swoim kolejnym już chłopakiem, współlokatorka, z którą poznały się pierwszego dnia studiów, Marge - koleżanka ze szkolnej ławki i w końcu one - trzy dziewczyny, z którymi ukończyła akademię. Zebrała się więc ich spora grupa, kiedy w piątkowy wieczór wszyscy wspólnie postanowili odwiedzić Debbie w jej ciasnym, wynajmowanym mieszkaniu. Nie była to całkiem udana niespodzianka, bo Grayson domyślala się jej już od dawna - może gdyby współlokatorka byłaby bardziej dyskretna i wyłączałąby laptopa z czatem, na którym ustalali szczegóły, to wszystko wyglądałoby inaczej.
A tak, nie pozostało jej nic innego, jak pozwolić im zrobić się na bóstwo. Zadbali o jej włosy, makijaż i odpowiedni strój, a ilość wypitego prosecco wręcz zachęcała do tego, aby ruszyć na miasto. Mimo chłodnej, paskudnej wręcz pogody. Towarzystwo, choć każdy wziął się w jej życiu na różnym jego etapie, dogadało się wspaniale. Czasami miała wrażenie, że nawet nie jest potrzebna, bo prym wiódł nowy partner Mike’a - Drew.
Debbie nawet nie wiedziała, kiedy wylądowali w głośnym klubie z tancerzami zamkniętymi w klatkach. Młode kobiety, ale i mężczyźni, willi się sensualnie, kusząc publikę, ale w głównej mierze po prostu stanowili tło.
Grayson tego wieczoru poddała się całkowicie. Pozwalała ciągać się od miejsca do miejsca, pozwalała nawet ubrać sobie szarfę z napisem birthday girl i wsunąć we włosy tani diadem. Miała być księżniczką, więc była. Pozwalała wlewać im w siebie kolejne dawki alkoholu, zajadać pizzą, potem tanim hot-dogiem na rogu ulicy i ostatecznie pić dalej. Tańczyli, jak oszaleli.
W pewnym momencie jednak w głowie Deborah zapaliła się czerwona lampka. Chciała zamówić ubera i wrócić do domu. Nikt specjalnie nie protestował, doskonale wiedząc, że z całego towarzystwa zawsze miała najsłabszą głowę, a mimo to - telefon został zabrany jej z ręki. Marge zamawiała jej ubera razem z Drew. Zamawiali i anulowali kilka razy nim trafili, jak twierdzili, na niezłe ciacho.
Przed klubem nie stała sama, ubrana w cienką, skórzaną kurteczkę, czarną, obcisłą, bardzo krótką sukienkę i botki na wysokim słupku czekała na rycerza, do którego samochodu została brutalnie wepchnięta, kiedy tylko podjechał.
Chichotała, kiedy tylne drzwi od strony kierowcy zatrzasnęły się. Chichotała się nadal, kiedy próbowała odczytać wiadomość od Marge. Chichotała się nadal wtedy, kiedy samochód powinien ruszyć, a tak się nie stało.
Przystojny? ;>
Debbie zamrugała kilkakrotnie, łapiac ostrość. Wtedy też dopiero poderwała głowę ku górze i aż ją wmurowało, kiedy w lusterku wstecznym trafiła na spojrzenie właśnie tych oczu. Nie odwracała spojrzenia. Z lekko rozchylonymi ustami i rumianymi policzkami, wpatrywała się cały czas w odbicie w lusterku.
Tak.
Odpisała krótko i wtedy zablokowała telefon, rzucając je na kanapę obok siebie. Debbie w mocniejszym makijażu, w lekko pofalowanych włosach i w typowo imprezowym ubraniu, z kolorową szarfą z brokatowym napisem i tiarą na głowie kompletnie nie przypominała Debbie w mundurze. A mimo to, patrzyła na niego tak samo, jak wtedy.
Debbie
[Proszę uważać, bo strażniczki są na właściwym miejscu :D
OdpowiedzUsuńNo właśnie, aż też jestem w szoku, że mi Meredith wyszła taka melancholijna, ale muszę przyznać, że nie umiałam jej przedstawić w inny sposób, jakoś nie widziałam jej jako wesołej postaci. Co do skomplikowanej historii, to mam nadzieję, że jakoś uda mi się ją bardziej rozwinąć, a dzięki temu bardziej pokazać jaka jest Mer.
Na zabawę w policjantów i złodziej jestem jak najbardziej chętna :)]
Mer
Nie wiedziała, po prostu nie wiedziała, dlaczego nie była w stanie kazać Zane’owi się odczepić. Nie, żeby miał zamiar jej posłuchać; zawsze robił wyłącznie to, co sam chciał. Czułaby się jednak nieco lepiej wiedząc, że próbowała choćby zawalczyć o siebie. Jednakże z jakiegoś powodu w jego obecności traciła wszystkie te cechy, które tworzyły z niej kobietę jakkolwiek niezależną. Nigdy nie oglądała się na pomoc innych ludzi; wręcz, z nielicznymi wyjątkami, starannie jej unikała. Dawała sobie radę sama. Tak było łatwiej. Nie angażując bliskich w swoje problemy, nie miała później nikogo na sumieniu.
OdpowiedzUsuńZabawne, że taka dziewczyna jak ona — z dobrego, szanowanego domu, której niczego nie brakowało — spędzała swój wolny czas w towarzystwie chłopaków pokroju Iana i Zane’a. Nie chodziło o to, że czuła się od nich w jakiś sposób lepsza — nie czuła się i nie była, lecz o to, jak bardzo niedopasowane towarzystwo razem stanowili. Z pewnością po Willow spodziewano się raczej związku z kimś, kto zamieszkiwał ten sam świat, kimś bogatym, znanym, kogo nazwisko dodałoby jej rodzinie prestiżu. Obsesyjny, zaborczy, nieprzewidywalny diler narkotyków na pewno nie zaspokoiłby ich oczekiwań. Pomijając fakt, że od jakiegoś roku nawet nie byli razem. Cóż, dla osób z zewnątrz zapewne wyglądało to inaczej. Ostatecznie Wills wciąż nie odsunęła się od Zane’a nawet na krok, pomimo tego, że oficjalnie z nim zerwała. A to skłaniało ludzi do podejrzeń, za które nie mogła ich winić.
Uśmiechnęła się lekko, słysząc słowa Iana o myciu samochodu i o zimie. Prawdę mówiąc nie podzielała tych odczuć, pod warunkiem, że nie była to zima szara i przykra, czyli taka, jak większość od kilku lat. Tęskniła za śniegiem, który sprawiał, że każdy krajobraz przeistaczał się w iście bajkowy.
— Hej! — zaśmiała się krótko, potrząsając głową, by zrzucić sukienkę z twarzy. I niemal od razu posmutniała. Cholerna walizka z wysypującymi się z jej wnętrza ubraniami przypominała Willow jej własne serce: rzucone w kąt, z milionem uczuć, które wylały się na wierzch. — Wiesz… — zaczęła z wahaniem, bawiąc się zwiewnym materiałem sukienki. Sama nie była do końca pewna, co właściwie chciałaby mu powiedzieć. — Czasami marzę, żeby stąd uciec — wyznała ponuro. — Zniknąć. Zapaść się pod ziemię — westchnęła ciężko, zerkając na Iana spod rzęs. — Wybacz. To trochę skomplikowane.
W zasadzie skłamała. To nie było skomplikowane, tylko popieprzone. Ale nie zamierzała mówić tego głośno, skoro oboje mieli tego świadomość. Wystarczająco upokorzona i poniżona czuła się przez zawiłość całej tej sytuacji. Nigdy przedtem nie znalazła się w takim położeniu i wiedziała już, że jest to cholernie bolesne. Jakby ktoś zamknął ją w klatce, z której mogła obserwować świat, ale nie mogła się podnieść i iść go zwiedzać.
Nie. Nie było żadnej klatki. Teoretycznie Willow była całkowicie wolna. To coś w niej samej było więźniem. Coś, czego nie mogła się pozbyć, a co sprawiało, że sama dla siebie stanowiła barierę. Niewidzialną, ale istniejącą, żywą jak metalowy łańcuch, owinięty wokół jej szyi.
Willow Calloway
OdpowiedzUsuń— Ian — szepnęła miękko, kiedy już oswoiła się z myślą, w czyim samochodzie się znalazła. To było dziwne uczucie, wiedząc, że całe swoje życie spędziła w Nowym Jorku i nigdy na niego nie trafiła, a w przeciągu tygodnia wpadła na niego już drugi raz. Nie pozwolił jej o sobie zapomnieć, chociaż bardzo chciała. I chciał też tego Louis, który nadal nie rozmawiał o swoim bracie.
Debbie obracała się w gronie, które w większości składało się z wyzwolonych singielek, u których drugą najczęściej używaną aplikacją po uberze był tinder. Nie wstydziły się tego, a Grayson kiedyś towarzyszyła im wiernie w tych przygodach. Musiała jednak zrezygnować z randkowania w momencie, w którym zaczęła przygotowania do akademii. Poświęcała wtedy znacznie więcej czasu na treningi, na poprawę osiągów, na czytanie ustaw. Chciała pokazać wszystkim, że stać ją na to, aby zająć miejsce własnego ojca. Kiedy już się do tej akademii dostała, kiedy ją ukończyła i została przydzielona na konkretny posterunek, dalej nie myślała o randkowaniu. Miała wrażenie, że nieustannie musi wszystkim udowadniać, że nie znalazła się tam z przypadku ani ze względu na nazwisko. Odpuściła więc randkowanie i przygodny seks. Dlatego nawet nie przypuszczała, że skoro do tej pory nie zwróciła uwagi na żadnego mężczyznę, to Ian przyciągnie jej uwagę w sposób, który był trudny do wytłumaczenia.
Uśmiechnęła się, słysząc jego słowa. Urodziny miała dopiero w poniedziałek, ale nie chciała wyprowadzać go z błędu. Bo to było zwyczajnie miłe. No i siłą rzeczy, dodatki do jej stroju wskazywały na to, że należy traktować ją jako jubilatkę. Miała spory problem z tym, aby zapiąć pas. Może dlatego, że nie przestawała spoglądać w odbicie w lusterku, które zostało przez Iana ustawione idealnie. I specjalnie, co do tego, nie miała żadnych wątpliwości. Na to jednak też nie zamierzała narzekać, ale gdy świadomość tej celowości dotarła do niej, jej serce zabiło trochę mocniej.
— Dziękuję — odpowiedziała w końcu, kiedy uporała się z zapięciem. Rozsiadła się wygodniej na tylnej kanapie. Musiała przyznać, w duchu oczywiście, że jej dzisiejszy kierowca była diabelnie przystojny i jej towarzystwo dokonało słusznego wyboru. — Ktoś ci kiedyś mówił, że jesteś luksusowym uberem? — zapytała, podłapując na krótki moment jego spojrzenie w lusterku. W tym samym czasie uniosła nieco biodra, próbując poprawić materiał kusej sukienki, który podwinął się jeszcze bardziej.
Wnętrze samochodu wyglądało bogato. Nie była to zwykła toyota czy skoda, którymi najczęściej jeździli kierowcy z aplikacji. Debbie jednak była porządnie wstawiona, jeśli nie pijana, więc zadała najgłupsze z możliwych pytań.
Debbie prywatnie była zupełnie inna niż Debbie w mundurze. Pozwalała sobie na swobodę, której nie dopuszczała do głosu, podczas służbowych czynności. Bała się, że jeśli kiedykolwiek coś spierdoli, to przekreśli swoją szansę na karierę i ewentualne przenosiny do DEA. A teraz? Co teraz mogła zepsuć? Sądząc po uśmiechu majączącym się na ustach Iana - nic.
Zupełnie niekontrolowanie, bo jej myśli odpłynęły w kierunku, który aktualnie wydawał się nierzeczywisty, zagryzła delikatnie dolną wargę, znowu spoglądając we wsteczne lusterko, jakby wręcz liczyła na to, że znowu natknie się na spojrzenie bursztynowych oczu Iana.
Debbie
Nawet nie wiedziała, dlaczego tak się do niego zwróciła. Po prostu, jakby tak miało być. Jego imię najzwyczajniej w świecie pasowało do jej ust, a ona czuła, że mogłaby polubić to brzmienie i mówić tak częściej. I może gdyby Debbie miała pojęcie, czym naprawdę zajmował się Ian i kim tak właściwie był, to nie mówiłaby do niego wcale, bo wiedziałaby, jak to może się skończyć. Ale nie wiedziała, a Ian znajdował się na wyciągnięcie ręki i zamiast, jako ten trzeźwy, być głosem rozsądku, prowokował ją do tego wszystkiego, chociaż zapewne był też tego nieświadomy.
OdpowiedzUsuńMoże była naprawdę bardzo pijana, a może tylko jej się wydawało, że mimo odpowiednio ustawionej temperatury w samochodzie, ta nieco wzrosła? Na tyle, że Debbie pozbyła się z ramion cienkiej kurteczki, rzucając ją w to samo miejsce, co telefon. Pozostawiła jednak różową szarfę i poprawiła przy okazji swój odświętny diadem. Przejechanie miasta o tej porze, zwłaszcza jego centrum nie było łatwe, a do jej mieszkania nadal pozostawał spory dystans do pokonania.
I owszem, widziała jego spojrzenie, kiedy poprawiała sukienkę. I owszem, teraz, kiedy ta znowu się nieco podwinęła, już jej nie poprawiała, ale palcami jednej dłoni bawiła się materiałem. Większość czasu poświęcała obserwacji odbicia w lusterku, ale od czasu do czasu zerkała przez przyciemnioną tylną szybę, aby choć na chwilę skupić się na mieście, które nigdy nie zasypiało.
— Nugatowe latte — odpowiedziała bez chwili zastanowienia. Nugatowe latte zostało wyśmiane pierwszego dnia na posterunku, więc Debbie, która nie była w stanie wypić espresso, nauczyła się pić americano. Żeby choć trochę dorównywać swoim kolegom. Plus był taki, że nawet jeśli rozlali kawę, to nie musieli potem martwić się lepiącym mundurem lub tapicerką.
Do tej pory siedziała wygodnie oparta, szumiało jej przyjemnie w głowie, a cała podróż samochodem mogłaby się wydawać nawet nieco senna. Tempo ich rozmowy było również odrobinę leniwie, a przy tym nieznośnie rozkoszne. Debbie zanotowała w głowie, że Ian miał przyjemny głos. Kiedy zatrzymali się na światłach, a Ian nieznacznie się odwrócił, pozwoliła sobie jednak na to, aby pochylić się lekko do przodu, naciągając przy tym pas. Teraz wyraźnie czuła zapach jego perfum, a kiedy do niej to dotarło, zrozumiała również, że on może czuć to, czym się spryskała i woń alkoholu. Cofnęła się. Z powrotem dotknęła plecami skórzanego oparcia.
— Co lubisz poza dobrymi samochodami, Ian? — spytała jednak, nie odrywając od niego spojrzenia.
Do tej pory, wsiadając do ubera, ignorowała kierowców, którzy nie zawsze chcieli ignorować ją, a dzisiaj, nie mając nawet pojęcia, która jest godzina, chciała, aby podróż do jej mieszkania trwała jak najdłużej. Gdzieś z tyłu głowy, mimo szumu wywołanego zbyt dużą ilością alkoholu, dotarły do niej słowa Lou, ale zignorowała je równie szybko, jak wtedy, kiedy usłyszała je pierwszy raz.
Debbie
— Nie mogę się doczekać. — To były pierwsze słowa, które cisnęły jej się na język, nad którym zresztą nie zapanowała, bo bardzo szybko zdała sobie sprawę, że wypowiedziała to zdanie na głos. Ale taka była prawda. Nie mogła się doczekać kolejnego spotkania z Ianem, zwłaszcza jeśli miało się odbyć przy kubku nugatowej latte.
OdpowiedzUsuńI mógł jej nie mieć za złe, że po pracy pijała też coś innego, ale ona - mimo stanu, w jakim była - miała bolesną świadomość tego, jak mogła pachnieć i jak wyglądać. Z pewnością jej makijaż nie był już tak idealny, jak na początku wieczora. Tuż musiał się gdzieś odbić, ciemny cień rozmazać, po szmince nie został już ślad, a podkład zaczął się ścierać, ukazując piegowaty nos młodej kobiety. Była po dobrej imprezie i musiała się z tym faktem po prostu pogodzić, jednocześnie nie narzucając się zbytnio Ianowi.
Trudno jednak było się nie narzucać, kiedy tkwili zamknięci w ciasnej przestrzeni samochodu. Cadillac nie był wcale taki ciasny, ale im dłużej rozmawiali, tym nie tylko robiło jej się cieplej. Atmosfera zwyczajnie gęstniała.
— Na pewno lubisz o wiele więcej rzeczy niż ci się wydaje — zauważyła całkiem błyskotliwie, nie tyle nie chcąc przyjąć jego odpowiedzi, co po prostu chciała dowiedzieć się o nim, jak najwięcej, jakby postawiła sobie za cel jedną informację za każde minięte skrzyżowanie. — Ulubiony film? — spytała, rzucając pierwszym lepszym pytaniem. Nieco bzdurnym, ale całkowicie neutralnym. A jednocześnie odrobinę trudnym, bo gdyby miała się nad tym zastanowić, to sama miałaby spory problem z wyborem ulubionego filmu. Oglądała ich niezbyt wiele, znaczną część wolnego czasu poświęcając nadrabianiem seriali, które uciekły jej przez ostatni rok.
Drgnęła, słysząc trąbnięcie dobiegające zza jej pleców. Obejrzała się nawet za siebie, ale trudno było jej złapać ostrość, więc wróciła na miejsce i skupiła się na obserwacji odbicia Iana. Miał ładny uśmiech. Całkiem podobny do tego, którym od czasu do czasu obdarował ją Louis. A widząc, jak jest rozbawiony, nie potrafiła powstrzymać się przed tym, żeby się nie uśmiechnąć. Poderwała kącik ust do góry, odgarniając kosmyk rudawych włosów za ucho.
— Och… Wybacz, czyżbym okazała się rozczarowującą księżniczką? — spytała ze śmiechem, jednocześnie sięgając obiema dłońmi do plastikowej ozdoby, żeby solidnej osadzić ją na swojej głowie.
Trudno było jej uwierzyć, że wpadli na siebie po raz drugi, zwłaszcza, kiedy brało się pod uwagę to, jak swobodnie im się rozmawiało. Przechyliła głowę lekko w bok, znowu nieświadomie przygryzając dolną wargę. Była pijana. Dobrze, że utrzymywała się w pionie i składała całkiem sensowne zdania.
I o dziwo czuła, że, nie chciała być dla niego rozczarowującą księżniczką. A przecież wcale go nie znała, choć im dłużej obserwowała uśmiech Iana, tym coś mocniej zaciskało się w okolicach jej przepony. Musiała przyznać sama przed sobą, że ani nie była księżniczką, ani damą. Nawet nie próbowała przed nim udawać.
Debbie
— W poniedziałek. — Potwierdziła, ale też nie wpadła na to, żeby podać konkretną godzinę. W poniedziałek pracowała. Miała wpisaną dwunastogodzinną służbę, którą zaczynała o szóstej rano. I wiedziała, że jeszcze jutro czeka ją względnie spokojny dzień, a w niedzielę rodzinna kolacja z okazji jej urodzin. Z jednej strony cieszyła się, że mogła świętować urodziny na dwa różne sposoby, bo ten drugi wcale nie należał do przyjemnych. Jeśli chodziło o powroty do domu, to Debbie była pełna sprzeczności. Na początku się cieszyła, a w trakcie odwiedzin jej entuzjazm słabł, żeby ostatecznie wracała do swojego mieszkania mocno poirytowana.
OdpowiedzUsuń— Lubię ten film. — Przyznała nadal z uśmiechem malującym się na jej buźce. I tak, jak liczyła na jakąkolwiek odpowiedź z jego strony, nie spodziewała się jej dalszej części. Uniosła brew ku górze. — Czytasz książki? — Teraz spytała całkiem zdziwiona. — Rzadki okaz. — Dodała, zaciskając usta nieco mocniej, aby stłumić ten cholendarnie szeroki uśmiech. Na nic się to zdało, skoro od razu zachichotała, zasłaniając usta wierzchem dłoni.
Zamilkła na moment, kiedy zatrzymali się na kolejnym skrzyżowaniu. Pozwoliła im na to, aby przez krótką chwilę trwali w tej ciszy, bo wydawało jej się, że nie potrzebowali teraz niczego innego. Ale Debbie była pijana. Nie mogła myśleć teraz rozsądnie. A resztki ewentualnego zdrowego rozsądku skutecznie rozpraszał Ian. Swoim uśmiechem. Głosem. I spojrzeniem.
— W takim razie… — odezwała się w końcu, ciszej niż do tej pory. Jakby zauważyła, że Ian zwolnił, a ona mówiąc ciszej nie chciała poganiać czasu, który i tak płynął nieubłaganie. — Dobrze, że przynajmniej masz całkiem niezłego rumaka, mój rycerzu. — Palnęła nieprzemyślanie, choć mówiła niemal szeptem, a jednak miała pewność, że Ian musiał ją usłyszeć.
Rozpoznawała okolicę, dostrzegając znajomy budynek, w którym mieścił się supermarket, gdzie zwykła robić zakupy. Sięgnęła po kurtkę. Ubrała ją, radząc sobie bez rozpinania pasów. Rzuciła kolejne spojrzenie we wsteczne lusterko, upewniając się, że Ian ciągle tam jest. Jeszcze tam był, a ona teraz, kiedy już nie przylegała plecami do oparcia, przeniosła spojrzenie oczu na jego dłoń zaciśniętą na kierownicy. Nic jednak nie mówiła. W końcu chrząknęła, z cichym westchnieniem opadła na oparcie.
— Sernik z rodzynkami czy bez? — zapytała nagle, jakby z jednej strony chciała podtrzymać rozmowę i odwlec powrót do domu, a z drugiej jakby zależało jej na tym, aby stłumić wydźwięk wcześniejszych słów.
Debbie
Zrozumiała zatem, że Ian musiał być całkiem rozchwytywanym kierowcą Ubera albo zwyczajnie w świecie miał jeszcze inne zajęcie, o którym Debbie nie wiedziała. Uznała jednak, że całkiem dużo się już dowiedział tej nocy i dochodziła do wniosku, że wcale nie chce wysiadać z nagrzanego wnętrza samochodu. Tylna kanapa była na tyle wygodna, że gdyby tylko wygodniej się rozsiadła, to nie miałaby żadnych problemów, żeby zasnąć. Wymacała jeszcze niewielką torebkę i będąc pewną, że ma w niej zarówno telefon, jak i klucze do mieszkania, była właściwie gotowa do tego, żeby wyjść.
OdpowiedzUsuńA mimo to, zamiast wychodzić, śmiała się. Szczerze rozbawiona reakcją Iana. Faktycznie musiał bardzo lubić dobre samochody, skoro tak bardzo bronił honoru swojego Cadillaca. Pokręciła przy tym głową, bo odkąd zezłomowała swojego starego forda, nie miała prywatnego samochodu. Miała prawo jazdy, bo musiała, taki był wymóg i nawet czasami Louis dawał jej poprowadzić radiowóz i szło jej całkiem nieźle, ale jej głównym środkiem transportu po mieście było metro albo właśnie Uber.
Samochód się zatrzymał, a Debbie z zadowoleniem stwierdziła, że dogadają się z Ianem co do sernika.
— Jedyna słuszna odpowiedź. — Skwitowała to krótko. Otworzyła drzwi, a chłód zimowej nocy od razu wtargnął do nagrzanego wnętrza. Zimny, wręcz lodowaty powiew objął jej nogi, które okryte były tylko cienkimi, czarnymi rajstopami. Zadrżała. Na szczęście do klatki schodowej było niedaleko. Jej większym zmartwieniem niż zimno, miało być wdrapywanie się na trzecie piętro. Nie była chyba na to przygotowana, bo raz, że nie była w swojej najlepszej formie, a dwa - miała na stopach niebotycznie, jak na nią, wysokie botki. Westchnęła, żałując, że nie chciały płacić trzystu dolarów więcej za mieszkanie w budynku z windą.
Poprawiła tiarę i ostatni raz tej nocy łapiąc jego spojrzenie w lusterku, mrugnęła.
— Zasłużyłeś na napiwek, Ian. — Poinformowała go z uśmiechem i wysiadła z samochodu. Przewiesiła torebkę na srebrnym łańcuszku przez ramię i natychmiast opatuliła się materiałem cienkiej ramoneski. Pochyliła głowę, kiedy lodowaty wiatr wiał jej prosto w twarz i nieco chwiejnym krokiem ruszyła w stronę klatki schodowej. I wcale nie zmartwił jej fakt, że torebka była zaskakująco lekka. Skupiała się na tym, aby nie odwracać się za siebie, bo wtedy istniało spore prawdopodobieństwo, że się wróci. A nie miało to żadnego sensu. No przecież.
Wypity tego wieczoru alkohol podpowiadał jej różne scenariusze i nadal kierował jej myśli w miejsca, które nie były bezpieczne. Niemal dygotała, zaczynając szczękać zębami nim dotarła do klatki schodowej, ale w żołądku czuła przedziwne, przyjemnie rozlewające się ciepło. Była pijana i zmęczona, chciała tylko znaleźć się w łóżku.
Drżącymi palcami zaczęła wprowadzać kod do domofonu. Musiała mocno się na tym skupić, zmrużyć oczy, aby w ogóle złapać ostrość, a i tak nie wyszło jej to za pierwszym razem.
Debbie
Ian zdecydowanie zasługiwał na pięć gwiazdek. Nawet na sześć, gdyby do perfekcyjnie wykonanej usługi, dodać jego cudowny uśmiech, który miała przed oczami, dygocząc z zimna pod klatką schodową. Drgnęła jednak, kiedy usłyszała jego głos tuż obok siebie. Początkowo była w stanie przyjąć to za omam, nie byłoby to tak dziwne, w końcu - nie dość, że była pijana, to jeszcze wychłodzona i zwyczajnie nie kontaktowała z rzeczywistością. Przeniosła jednak spojrzenie z klawiatury na Iana. Był tam.
OdpowiedzUsuń— Zapomniałam? — spytała, nie bardzo rozumiejąc. Zamierzała uporać się z aplikacją po wejściu do mieszkania, dlatego - będąc w lekkim szoku, nie protestowała, kiedy mężczyzna pochwycił jej dłoń. Zdołała zarejestrować jedynie, że palce Iana były przyjemnie ciepłe. Westchnęła. Zarejestrowała swój telefon w jego posiadaniu, sapnęła tylko zaskoczona i obserwowała, jak jej kierowca, wspaniale radzi sobie z odblokowaniem ekranu i wpisaniem numeru.
Uśmiechnęła się, przestępując z nogi na nogę. Cóż, pogoda nie sprzyjała randkowaniu pod blokiem, a Debbie zwyczajnie w świecie tego żałowała, bo nie miałaby nic przeciwko temu, żeby spędzić w jego towarzystwie jeszcze trochę więcej czasu. Odrobinę.
Był wysoki, bo nawet mimo całkiem sporego obcasa, nie była w stanie dorównać mu wzrostem. I był cholernie nonszalancki w swojej postawie, w tym jak opierał się o ścianę, jak rządził się jej własnością i jakie uśmiechy jej posyłał. Podobało jej się to.
— Zapomniałam. — Przyznała w końcu, bo Ian zwyczajnie miał rację. I cholera, jaki był w tym wszystkim… Wolała nie kończyć tego zdania nawet w swojej głowie. Wolała do takiego wniosku dojść wtedy, kiedy będzie trzeźwa. Mimo oporów we własnej głowie, mimo chłodu, przygryzła znowu dolną wargę, kiedy odbierała od niego telefon. Zacisnęła na urządzeniu skostniałe palce.
— Dzwonek — zaczęła, starając się zbytnio nie szczękać zębami. — Jedenaście — podała mu tym samym numer swojego mieszkania. Wiedział już, gdzie mógłby jej szukać, gdyby chciał. A ona chciała, żeby jej szukał. — Dzwonek. Trzy, zero, cztery, pięć. — Skończyła, obserwując jak długie, smukłe palce Iana świetnie radzą sobie z klawiaturą domofonu. Drzwi szczęknęły, kiedy zamek się odblokował. Debbie chwyciła za klamkę. Zdołała je uchylić, nie odrywając spojrzenia od Iana.
Pod daszkiem było bardzo mało miejsca, więc Debbie otwierając drzwi, tracąc nieznacznie równowagę, niemal wpadła na Iana. Chrząknęła. Zdecydowanie nie była damą. Już miała jednak wchodzić do klatki, kiedy coś jej się przypomniało. Odwróciła się i żeby nie zaprzepaścić trudów Iana, jedną nogę nieznacznie wyrzuciła w tył, aby drzwi ewentualnie zatrzymały się na jej bucie, bo wolna dłoń Debbie już pochwyciła materiał bluzy Iana.
— Cholera, zapomniałam o tym napiwku. Znowu. — Mogła być wdzięczna za to, że miała te cholerne obcasy, bo bez większego trudu, wyciągając nieco szyję, sięgnęła ustami jego policzka. I być może pozwoliła sobie, aby to trwało zbyt długo, ale Ian przyjemnie pachniał, a jego skóra była przyjemnie ciepła. Ociągała się, odrobinę, ale jednak nawet niezainteresowany obserwator mógłby stwierdzić, że nie był to zwykły, szybki buziak w policzek. Odsunęła się jednak, puszczając jego bluzę i znowu chwytając klamkę.
— Dzięki, Ian.
Posłała mu uśmiech i zniknęła na klatce schodowej, pokonując niezliczoną ilość schodów. A kiedy dotarła w końcu na trzecie piętro, tym razem walcząc z kluczami i zamkiem, żałowała, że nie zaprosiła swojego rycerza.
Debbie
Zastanawiała się czasami, jakby to było, gdyby nie urodziła się i nie wychowała akurat w tej rodzinie. Co, gdyby przyszła na świat w takim miejscu, jak Ian i Zane; czy wówczas traktowaliby ją inaczej? Nienawidziliby się wzajemnie lub przeciwnie — byliby przyjaciółmi, a może nawet współpracownikami? Czy w ogóle zwróciliby na nią uwagę?
OdpowiedzUsuńA czy ona zwróciłaby uwagę na nich?
Nierzadko odnosiła wrażenie, że mimo wszystko była dla tych młodych mężczyzn kimś z innej galaktyki. Trochę jak obcy gatunek, nieprzewidywalny, być może zagrażający ich własnemu, lecz zarazem intrygujący, egzotyczny i pociągający w tej swojej odmienności. Przy Zane’ie z początku czuła się jak bohaterka taniego romansidła o grzecznych dziewczynkach i niegrzecznych chłopcach. Trochę ją to bawiło, trochę cieszyło. Przede wszystkim miała niezachwianą pewność, że on nie pozwoli jej skrzywdzić. Nikt nigdy w życiu nie troszczył się o nią w taki sposób — może ojciec, gdy była mała, bo ostatecznie jakoś przetrwała to dzieciństwo bez większych wstrząsów. Ale potem? Nawet Will, z którym zawsze stanowili oparcie dla siebie nawzajem, nie dbał o nią z takim oddaniem, wręcz pasją — jakby dostrzegał wszystkie możliwe zagrożenia na długo przed tym, zanim naprawdę się pojawiały. Nie był obsesyjny; nie, powiedziałaby raczej: zdroworozsądkowy. Willow, która nie znała realiów takiego świata, była naiwnie nieświadoma czyhających tu niebezpieczeństw. Ufna, łagodna i nieobyta stanowiła na tym terenie przerażająco łatwy cel. Tym bardziej doceniała, że dla Zane’a pilnowanie, by nie zrobiła nic lekkomyślnego, nie stanowiło najmniejszego problemu, a wręcz czasami zdawało się być priorytetem. Czuła się po prostu bezpieczna. Kochana, nawet, jeżeli nieraz okazywał tą miłość w przedziwny sposób.
Tak, czy inaczej, nie potrafiła wyrzucić Zane’a Maddoxa ze swojej głowy i swojego serca. Była do niego zbyt przywiązana — tą troską, uczuciem, które w niej rozkwitło i nie dawało się wykorzenić, i tym czymś, co dostrzegała w jego spojrzeniu, gdy na nią patrzył. Nawet pomimo tego, że ostatnio jego spojrzenie spowijał mrok.
— Wiem, Ian — westchnęła, bo wszystko, co powiedział, było prawdą w najczystszej postaci. Żaden z nich nie miał w życiu łatwo. — Ale mimo to ty nie zachowujesz się w taki sposób, prawda?
Może właśnie dlatego zakochała się akurat w Zane’ie — bo on zachowywał się w taki sposób. Czasami nawet agresja bywała piękna, jeżeli spojrzeć na nią pod odpowiednim kątem. Uwielbiała, że tyle w nim było emocji — dzięki temu zdawał się dziesięć razy bardziej żywy, niż przeciętny człowiek. Był kimś, kto potrafił zadać jej największy na świecie ból, ale jednocześnie był też kimś, kto każdy ból potrafił wyleczyć. Mimo, że nie wszystko, co w Willow było połamane, stało się takie przez Zane’a.
— A jak sądzisz? — spojrzała na niego z ukosa. — Przecież podobno ja mam wszystko. Nawet nie znam życia.
Tak właśnie czasami jej mówił. Nie znasz życia, Wills. Nie wiesz, jakie potrafi być okrutne. I, cóż, może faktycznie nie wiedziała. W końcu nie przeżyła tego, co Zane. Ale przeżyła inne rzeczy. Czuła je.
— Przepraszam, to było niepotrzebne — mruknęła, no bo faktycznie, to przecież nie Ian ją ranił. Pozwoliła, by materiał sukienki wyślizgnął jej się z palców i opadł na podłogę. Zamyśliła się na moment, zanim odpowiedziała na jego pytanie. — Chyba po prostu jestem wybrakowanym towarem — wzruszyła ramionami. — Kimś, kogo nie da się kochać. Więc może to ja spierdoliłam ich wszystkich. Może to moja wina, a oni tylko chcieli pomóc.
Willow Calloway
Grayson wyjątkowo wyraźnie pamiętała nocny powrót do domu. Pamiętała o nim przez całą sobotę, a wspominanie podróży luksusowym uberem pomagało jej w walce z okropnym kacem. Pamiętała również o uśmiechu Iana, kiedy w niedzielę gościła w domu rodzinnym, siedząc przy stole z matką i rodzeństwem. Wpadła też ciotka, której buzia nie zamykała się ani na chwilę, bo non stop krytykowała decyzję Deborah o wstąpieniu w szeregi policji. Ale Debbie jej nie słuchała. W głowie odtwarzała, raz po raz, to, jak Ian wypowiedział jej imię, kiedy musnęła jego policzek zziębniętymi ustami. Jej myśli przez cały weekend i całą poniedziałkową służbę niebezpiecznie często uciekały w kierunku Iana Hunta, zwłaszcza wtedy, kiedy spoglądała na siedzącego obok Louisa. Wiele pytań cisnęło jej się na usta, ale nie zadała innego, licząc na to, że Ian nie żartował z tym poniedziałkiem. Wielokrotnie odblokowywała telefon, odszukiwała jego numer w spisie i miała przeogromną ochotę wysłać mu smsa, ale nie robiła tego.
OdpowiedzUsuńZ prostego powodu. Udawaj niedostępną, mówiła Marge. Niech się chłopak postara, wtórowała jej Chloe. Ale Debbie wcale nie chciała być niedostępna ani trudna do zdobycia, nie chciała również, aby to Ian musiał się starać. Zresztą - nawet się nie znali. A mimo to, młody mężczyzna oczarował ją na tyle, że w ciągu dnia miewała niewiele chwil, kiedy nie zajmował jej myśli.
Gdyby miałaby komuś powiedzieć to, co się z nią działo i to, jak wspominała powrót z imprezy, gdyby powiedziała to na głos, sama uznałaby, że brzmi to jak scenariusz kolejnej komedii romantycznej. I co najlepsze, miała dziwne wrażenie, że odczucia Iana mogły być bardzo podobny. Była pijana, ale nie wymyśliła sobie tego, jak na nią patrzył. A patrzył często.
Po skończonej zmianie, przebrała się w szatni w swoje cywilne ciuchy. Louis nawet na nią nie poczekał, chociaż większość patrolowych par opuszczała posterunek razem. Nie była zdziwiona. Ubrana niemal w całości w czerń, w czarny płaszczyk, spodnie i buty, które nie przypominały w niczym botków na wysokim obcasie, wyszła przed budynek, zaciągając się chłodnym powietrzem.
Otuliła się szczelniej czerwonym szalikiem, zaciskając palce na równie czerwonej czapce. Chyba się trochę stresowała, a może to była zwykła ekscytacja? Cokolwiek to było, ścisnęło jej żołądek, kiedy w dole dostrzegła nie tyle Cadillaca, co Iana opartego o swój samochód. W towarzystwie Louisa.
Zbiegła zgrabnie po tych kilkunastu schodach i już miała ruszyć w kierunku Iana, kiedy zagadnęła ją jedna z funkcjonariuszek, która również skończyła służbę. Debbie uprzejmie odpowiadała na jej pytania, co rusz odwracając się w kierunku swojej randki. Kiedy była trzeźwa, Ian wydawał się być jeszcze przystojniejszy. Zgodziła się w końcu wyskoczyć w jakiś wolny wieczór z koleżanką z pracy na piwo, pożegnała ją krótkim uściskiem i bardzo szybko znalazła się przy Cadillacu.
Musiała się naprawdę zmusić do tego, aby nie przygryzać tej dolnej wargi. Uśmiechnęła się zamiast tego, odgarnęła kosmyk włosów za ucho, w pierwszej kolejności po prostu odnajdując spojrzenie Iana. Westchnęła.
— Ian. — Przywitała się z nim w dokładnie ten sam sposób, jak wtedy, kiedy zorientowała się, kto siedział za kierownicą jej nocnego ubera. Miękko, niemal pieszczotliwie. Chciałaby móc myśleć przy nim tylko i wyłącznie głową, ale cóż… nie było to możliwe.
Debbie
Gdyby Debbie miała świadomość kryminalnego wątku w tle, to pewnie stałaby po stronie Louisa. Zdecydowanie. Popierałaby go wtedy całą sobą. Może gdyby wiedziała od początku, to nie pozwoliłaby sobie czuć się tak swobodnie w towarzystwie młodszego Hunta, a teraz… teraz mogło być już na wszystko, co związane ze zdrowym rozsądkiem, zwyczajnie za późno.
OdpowiedzUsuńDebbie jednak pozostawała boleśnie nieświadoma tego, że jej niespodziewany, nowy obiekt westchnień był nikim więcej, jak przestępcą. I to jeszcze przestępcą podobnym do tego, przez którego życie stracił jej ojciec. Nikt nic nie wiedział. Debbie nie mówiła o ojcu na pierwszych randkach, a Ian nie przechwalał się handlowaniem narkotykami. Zaczynali z pozornie czystymi kartami, ale ta cała pozorność nie mogła zaprowadzić ich w dobre miejsce.
Teraz jednak byli w dobrym miejscu, bo Debbie uśmiechnęła się szerzej, słysząc odpowiedź Iana. Louisa ignorowała celowo, bo on dzisiaj dał jej do zrozumienia, że też ignoruje ją, zwłaszcza, kiedy z samego rana, poranna zmiana śpiewała jej sto lat i wręczała torta. Lou nie był zachwycony, że wyszli z cztero minutowym opóźnieniem z budynku w stronę radiowozu, który został im przydzielony. Louis rzadko kiedy bywał zachwycony, jeśli chodziło o Debbie.
Odebrała kubek z kawą, niemal od razu czując słodki zapach nugatu. Nie umiała się nie uśmiechnąć, kiedy dotarło do niej, co zrobił Ian. Zgodnie z jego sugestią, bez zbędnej zwłoki zajęła miejsce pasażera i kiedy Ian obchodził samochód, zdążyła zapiąć swój pas. Dzisiaj bez większego problemu. Niemniej, nie protestowała wcale, że Hunt znalazł się bliżej, kiedy zapinał swój. Skupiła na nim swoje spojrzenie, czując znowu ten sam zapach, co ostatniej nocy. Zastanawiała się jednak, czy powinna była mu mówić, że dzisiaj ma urodziny, skoro złożył jej życzenia wtedy, kiedy została siłą wrzucona do jego samochodu, z szarfą i przekrzywionym diademem. Nie traktowała tego dnia jakoś specjalnie. To inni wokół niej uznawali, że powinien to być wyjątkowy dzień. Była im wszystkim wdzięczna, bo dzięki temu odnosiła wrażenie, że więcej osób ją lubi niż nie lubi. A Debbie zwyczajnie w świecie lubiła być lubiana.
Kiedy Ian cofał, odwróciła głowę, mając teraz jego ramię bardzo blisko siebie. Nie krępowała się, nie rzucała mu ukradkowych spojrzeń. Usiadła bardziej bokiem, na tyle na ile pozwalał jej zapięty pas i patrzyła na niego niemal bez przerwy. Zrobiła łyk ciepłej, aromatycznej kawy.
— Nugatowa latte. Moja ulubiona — zauważyła uprzejmie. — Skąd wiedziałeś? — spytała rozbawiona, na krótki moment zerkając przez boczną szybę. Nie miała pojęcia dokąd jadą, co zamierzają.
— Dokąd zabierzesz mnie w moje urodziny? — spytała, może nieco zaczepnie, decydując się jednak przekazać mu tę dość istotną informację. Miała wrażenie, że powinna być choć trochę skrępowana przez to, jak zachowywała się w noc z piątku na sobotę. Ale nie czuła się niezręcznie. Wiedziała, że nie zrobiła wtedy niczego, co zrobiła też teraz. Nie powiedziała niczego, czego nie mogłaby powiedzieć teraz. — Mój rycerzu. — Dodała. Nieco ciszej, w sposób, który mógł kojarzyć się z cichym mruknięciem. Debbie, choć zwykle nie miała problemów z kontaktami z mężczyznami, tak teraz okazywała się bezwstydną flirciarą, ale chyba nic nie mogło jej już przed tym powstrzymać. Zwłaszcza, kiedy na trzeźwo i bez żadnych przeszkód mogła przyglądać się temu zawadiackiemu uśmiechowi na jego twarzy.
Debbie
— Och, masz doprawdy ciekawych znajomych — mruknęła w odpowiedzi na informację o księżniczce z przekrzywioną tiarą na głowie. Ian był na tyle dżentelmeński, że zapomniał wspomnieć o tym, że księżniczka przeholowała z alkoholem. Uśmiechnęła się więc do niego, uznając, że nie będzie samej sobie robić z tego powodu jakichkolwiek wyrzutów, zwłaszcza, że pamiętała niemal wszystko, a już na pewno wszystko to, co miało miejsce w Cadillacu i zaraz po opuszczeniu ciepłego wnętrza samochodu.
OdpowiedzUsuńNie skomentowała jednak wzmianki o miłościwie panującym królu, akurat w tym momencie pozwalając sobie na większy łyk kawy. Bo choć od śmierci jej ojca minęło już prawie sześć lat, to ona nie do końca się z tym wszystkim pogodziła, zwłaszcza, że wydarzenie to mocno odbiło się na życiu jej całej rodziny. Nie pozbierali się, nie tak, jakby mogli, ale chyba nawet nie próbowali. O wiele łatwiej było każdemu z nich, zwłaszcza Debbie i Mike’owi, żyć po swojemu, nie oglądając się przesadnie na przeszłość. Mieli bolesną świadomość tego, że życie mogło być okrutnie krótkie. Być może właśnie to kierowało Debbie w znajomości z Ianem, skoro od samego początku chciała czerpać z niej pełnymi garściami i gdyby tylko wiedziała, że Ian zamierza jej to wszystko ograniczyć do czterech dni, byłaby co najmniej zawiedziona.
Słuchała go uważnie, równie uważnie obserwując, bo ona miała tyle szczęścia, że nie musiała skupiać się na drodze. I mimo tego, że kiedy siedziała w samochodzie z jego bratem, to pozostała czujna, tak teraz kompletnie poddawała się temu, co robił Ian. Zaufała mu już wtedy, swobodnie czując się we wnętrzu Cadillaca, nie zerkając nerwowo na wyświetlacz telefonu, na którym aplikacja sugerowała najszybszą i najkrótszą trasę, co zwykle robiła, gdy korzystała z usług ubera.
Teraz, czując się tak swobodnie, jakby przynależała do tego samochodu i Iana, oparła głowę o zagłówek i popijając ciepłą, słodką kawę, wodziła spojrzeniem ciemnych oczu od jego dłoni, poprzez ramiona aż do twarzy, której poświęcała znacznie więcej uwagi.
— Przywiozłeś mi nugatową latte po pracy i spędzasz ze mną czas. To wystarczająco, Ian — stwierdziła z uśmiechem, bo tak naprawdę nie wymagała niczego więcej, ba, nie wymagała niczego. Pozostawała mile zaskoczona tym, że Ian pojawił się pod posterunkiem, mimo tego, że nie powiedziała mu wcześniej o której skończyła pracę. Nie chciała też niczego więcej, poza spędzaniem czasu z Ianem, ale nie w taki sposób, nie wtedy, kiedy musiał skupiać się na tym, aby lawirować między samochodami i nie doprowadzić do wypadku.
Wyciągnęła z kieszeni kurtki swój telefon, odkładając też kubek z kawą w odpowiednie miejsce. Ujmując telefon w dwie dłonie, zaczęła coś w nim sprawdzać, aby po chwili sięgnąć po telefon Iana, który ciągle umieszczony był w uchwycie. Wyciągnęła go i ulokowała tam swój telefon, z odpaloną aplikacją map. Z wyznaczoną trasą. Aplikacja pokazywała, że do celu mają około 15 minut.
— Do twojego zamku jeszcze dotrzemy, ale teraz… — Sięgnęła znowu po swój kubek z kawą, między nogami przytrzymując telefon Iana. Nie czuła się niczym skrępowana, dochodząc do wniosku, że już dawno nie czuła się przy nikim tak swobodnie, jak przy nim. — Musimy pojechać tam. — Skinęła w stronę swojego telefonu, robiąc kolejny łyk kawy. Celem podróży był Domino Park, a dokładnie South 3rd Street, między Kent Avenue i River Street w Williamsburgu na Brooklynie. Debbie bardzo lubiła lodowisko, które się tam znajdowało. Na nabrzeżu, z widokiem na rozpościerającą się panoramę Manhattanu. I z pewnością zawsze było tam mniej ludzi niż w Central Parku.
Zatem wbrew wszystkiemu, co planował Ian, dzisiaj mieli sporo czasu. Debbie zakładała jednak, że Ian ma ten czas, który chciała mu wyrwać z dzisiejszego dnia, a właściwie to wieczora. Egoistycznie i lekkomyślnie, ale skoro już miała tę możliwość, chciała z niej skorzystać.
Debbie
— Cały dzień za biurkiem — odpowiedziała wymijająco. Nie było to do końca kłamstwo, bo cały poranek spędziła za biurkiem w spółce, a później przyjechała od razu tutaj, gdzie jej praca rzadko kiedy przypominała to, co robiła na ostrym dyżurze.
OdpowiedzUsuńLiv sunęła jeszcze palcami po jego przedramieniu, dostrzegając wszystkie blizny, które tam miał, ale nie zamierzała pytać. Poinformowała tylko o ukłuciu, wbiła długą, grubszą igłę, nie musząc przy jego żyłach ograniczać się do cieniutkiego wenflonu. Kiedy podłączyła kroplówkę i uregulowała tempo kapania, wstrzyknęła do jej zawartości jeszcze jedną strzykawkę.
— Okej. Antybiotyk i paracetamol. — Poinformowała w końcu, stabilizując wenflon odpowiednim plasterkiem. — Coś piecze? — Spytała. Poczuła przedziwną ulgę przy zakładaniu wkłucia. Było w tym coś naprawdę… niesamowitego, bo choć takie czynności zwykle powierzano pielęgniarkom albo stażystom, to zdała sobie sprawę, że naprawdę cholernie tęskni za swoją właściwą pracą.
— Domowe sposoby czasami zawodzą — powiedziała w końcu. Bo nie wątpiła w to, że mężczyzna starał się odkazić ranę. — Zwłaszcza przy dość obszernych, głębokich ranach. Wolniej się zasklepiają, a to naraża organizm na drobnoustroje. Cały czas. Dlatego lepiej zszywać takie rany. — Wyjaśniła, znowu instruując go na przyszłość. Bo tego się obawiała, ale wiedziała, że Ian Hunt może trafić tutaj jeszcze nie raz i nie byłby wcale odosobnionym przypadkiem.
Kiedy kroplówka spływała swoim tempem, Olivia mogła zacząć oczyszczać ranę, co też nie było wcale takie łatwe. Niemniej, robiąc to jak najbardziej delikatnie, i tak wiedziała, że sprawia mu przy tym cholerny ból. Paracetamol mógł to jedynie łagodzić, ale doszła też do wniosku, że skoro chodził z taką przez kilka dni, to zniesie też parę minut dodatkowego bólu. Skończyła, zasłoniła ranę czystym opatrunkiem i zakleiła sporym plastrem.
— Przepiszę apteczny płyn do oczyszczania rany, doustny antybiotyk na pięć dni. Dwa razy dziennie będziesz musiał zmieniać opatrunek. Kiedy wysięk będzie mniejszy, to postaraj się nie zakrywać rany zbyt często, jeśli masz możliwość. Na pewno zostanie spora blizna — mówiła prostymi, konkretnymi zdaniami, ale też nie czuła powodu, żeby jakkolwiek owijać w bawełnę. Odsunęła się od kozetki, skontrolowała kroplówkę i ściągnęła rękawiczki, wracając do biurka.
Tam pozbyła się też maseczki i zaczęła coś wklepywać na klawiaturze. W międzyczasie, sięgnęła do torebki, skąd wyciągnęła pomarańczowy, plastikowy pojemniczek. Wysypała z niego dwie białe, okrągłe tabletki i połknęła je.
— Stać cię na pokrycie recepty? — spytała jeszcze, zanim cokolwiek w systemie potwierdziła.
Liv
Relacja z Marcusem rozwijała się powoli.
OdpowiedzUsuńZ początku Zane tylko zanosił małe paczki, odbierał pieniądze, które przekazywał Marcusowi. Nie pytał co jest w środku, nigdy nie zaglądał. Wiedział, że o pewnych rzeczach lepiej nie wiedzieć. Domysły były na tamten czas wystarczające. Nie mógł wiedzieć, że to był sposób Marcusa, aby sprawdzić lojalność Zane. Nigdy nie uciekł z towarem ani pieniędzmi. Nigdy nie kradł. Mimo, że wiele razy nachodziła go myśl, aby zwiać. Tyle, że co mu było po paru stówkach? Te skończą się szybko, a pieniądze potrzebne były każdego dnia. Wtedy odzywał się rozsądek. Zawsze był głośny i dobitny. Nakazywał Zane’owi wykonywać swoją pracę, za którą zostanie w przyszłości godnie obdarowany. Szatyn nie liczył na ogromne kokosy. Chciał tylko odrobinę lepszego życia. Ta
Wtedy rozsądek odzywał się i głośno wrzeszczał, aby Zane wykonał swoją pracę, a może niedługo jego los się odmieni. I faktycznie tak było. Z tym, że musiał długo czekać, aż Marcus zaufa mu na tyle, aby dopuścić do coraz większych akcji. Kiedy miało to miejsce Zane poczuł się tak, jakby wygrał w totka. Zawsze wiedział, że prowadzenie typowego życia nie będzie dla niego. Pewne rzeczy miało się we krwi. Sam może nie ćpał, ale upewniał się, że innym żadnych dobrodziejstw nie zabraknie. Marcus był solidnym pracodawcą. Wiedział, kiedy chwalić, a kiedy dać w mordę. To drugie zdarzało się rzadko, a Maddox nie czuł potrzeby, aby wychodzić przed szereg i szarpać się ze swoim szefem. Dużo temu człowiekowi zawdzięczał i cokolwiek by się nie działo, ale nie zamierzał go wystawić. Marcus i Ian byli jednymi z nielicznych, dla których wskoczyłby w ogień.
Odetchnął dziś z ulgą, kiedy sprawa w końcu została zamknięta. Raz na jakiś czas pojawiały się problemy, którymi należało się odpowiednio zająć. Tym razem trwało to dłużej, a dojście kto jest odpowiedzialny za lewe prochy schodziło. Zane częściej niż rzadziej tracił cierpliwość, a wtedy wyładowywał się na najbliżej znajdującej się osobie. Z jakiegoś powodu Ian jeszcze przy jego boku trwał. Jakby kompletnie nie zwracał uwagi na to, co momentami odpierdala Zane. Młodemu mężczyźnie wydawało się, że Ian ma po prostu magiczną moc ignorowania Zane. Przez te wszystkie lata wiele się o sobie nauczyli i nie bez powodu byli przyjaciółmi. Oboje pochodzili z podobnie zepsutego środowiska i mieli swoje problemy, które doprowadziły ich do miejsca, w którym się znaleźli.
— Wyczekany spokój — mruknął. Głowę miał pochyloną i pisał coś akurat na telefonie. Kompletnie też nie zwracając uwagi na to, jak domowo czuje się u niego Ian. Komuś innemu już dawno zwróciłby uwagę, ale Ian to Ian. Nie przeszkadzałoby mu, gdyby przyprowadził sobie tu panienkę i się z nią zabawił.
Podobnie uczynił ze swoją kurtką. Ówcześnie wsuwając telefon do tylnej kieszeni spodni. Miał dziwne wrażenie, że miesiące spędzone na odszukaniu odpowiednich osób będą się teraz na nim odbijać. Dawało to oczywiście trochę adrenaliny. Czekał jednak na moment, aż sprawy wrócą na swoje miejsce, a oni będą się zajmowali dalej tylko swoimi klientami i przestaną latać po Nowym Jorku w poszukiwaniu ludzi odpowiedzialnych za to gówno, którego próbował się pozbyć Marcus.
Nie zdawał pytań, co zrobi dalej. Jakaś jego część chciała wiedzieć, ale zdawał sobie sprawę, że bezpieczniej jest pozostać nieświadomym.
— Za udaną akcję — zgodził się, gdy odebrał butelkę z piwem, z której od razu pociągnął spory łyk. Schłodzony napój smakował wybitnie dobrze. Szczególnie po tak długim dniu. — Zaczekaj chwilę — mruknął. Odstawił butelkę na stolik. W przeciągu paru chwil pokonał schody prowadzące na górę. Nie było go może półtorej minuty, jak wrócił z powrotem. Bez większych emocji rzucił małe pudełeczko w stronę Iana.
— Uznaj to za swój prezent urodzinowy.
UsuńZane nie był typem, który się rozczula nad każdym, ale doceniał przyjaciół. Doceniał szczególnie Iana, który miał w sobie naprawdę wielkie pokłady cierpliwości. Żaden z nich nie ćpał, nie mógł mu więc kupić działki na świętowanie. Mógł za to podarować mu zegarek. Z kolei ten mógł nosić, odsprzedać lub zrobić z nim na to tylko miał ochotę.
Jeśli już kogoś czymś obdarowywał to nie było to byle co. Sam lubił nosić dobre marki, ale nie chciał zwracać na siebie uwagi. Z początku miał problem z tym, aby nie wydawać większej gotówki na materialne rzeczy. Z czasem nauczył się, że mniej znaczy więcej.
— Tylko mi się nie wzruszaj — mruknął, a kącik jego ust drgnął, jakby próbował się uśmiechnąć.
Wasza śnieżynka, Zane❄️
— Chyba cię rozpraszam — zauważyła, słysząc trąbnięcie i tak, jak tamtej nocy, też obejrzała się za siebie. Była zadowolona z tego, że rozpraszała Iana, ale z drugiej strony, wolała uniknąć wypadków i innych przykrych zdarzeń. Uśmiechała się jednak przy tym cały czas. I dopiero dzisiaj zauważyła to, że Hunt jeździł w ciszy, a to tylko potęgowało uczucie przedziwnej, nieoczekiwanej intymności między nimi.
OdpowiedzUsuńI poza tym, że nie umiała oderwać od niego spojrzenia, niemal prowokując go do tego, aby patrzył jej prosto w oczy, kiedy już na nią zerkał, to zauważyła, że równie chętnie przesunęłaby dłonią po jego ramieniu, udzie, gdzie ostatecznie zatrzymałaby dłoń. Nie robiła jednak żadnej z tych rzeczy, bo… może i nie była damą, ale miała przeczucie, że Ian nie jest kimś na jeden raz. Wspaniały raz, bo co do tego nie miała wątpliwości, na tylnej kanapie jego samochodu.
Mruknęła sama do siebie, kiedy zrozumiała dokąd zmierzają jej myśli. Nie byłby to pierwszy raz, bo miała przecież cały weekend na to, aby rozpatrywać przeróżne scenariusze. Może gdyby wiedziała, że Ian zamierza urwać kontakt po czterech spotkaniach, to podchodziłaby do tego inaczej. Może nie podchodziłaby wtedy do tego wcale.
Zaśmiała się, gdy wspomniał coś o życzeniu i rozkazie. Przygryzła wtedy znowu dolną wargę, mając wrażenie, że przy Ianie wchodzi jej to w nawyk. Dopiła kawę i pusty kubek odstawiła na miejsce. Teraz, kiedy ręce miała puste, a między nogami nadal, tylko i wyłącznie, jego telefon, pochyliła się nieco w lewą stronę, opierając się swobodnie o szeroki podłokietnik między nimi. Znowu zachwyciła się zapachem jego perfum.
— Lubię jeździć na łyżwach — przyznała w odpowiedzi. — Lubię wiele rzeczy. — Dodała, w kontraście do tego, co powiedział jej wtedy. Debbie naprawdę lubiła wiele rzeczy, niektóre mniej, niektóre bardziej, niektóre tylko z konkretnymi osobami, a niektórych nie lubiła wcale. — Lubię pizzę. Lubię biegać i oglądać seriale, które mają więcej niż dwa sezony — dodała, dawkując mu jednak w pewien sposób wiedzę o sobie. Ian mógł jednak domyśleć się też, że przynajmniej od czasu do czasu lubiła sobie poimprezować. Lubiła też swoją pracę, ale nie lubiła kłamstwa, ba, nie tolerowała go. I o tym też na razie nie wspominała, bo nikt nie pytał. Może i lepiej.
— A jaki jest twój stosunek do jeżdżenia na łyżwach? — spytała, dostrzegając na nawigacji, że do celu zostało im już niewiele. Mimo tego, że dzień był jeszcze krótki, wszędobylskie światła w Nowym Jorku nie pozwalały nikomu cieszyć się ciemnością. Nie tutaj na Brooklynie. — Nie masz nic przeciwko temu, Ian? — O cholera, jak ona lubiła wypowiadać w ten sposób jego imię. Może o tym też powinna mu powiedzieć? O tym, że przez te kilka skradzionych sobie chwil zdążyła polubić tego jego, na razie bała się powiedzieć. Po co taka presja?
Debbie
Fakt, Ian nie byłby w stanie ukryć przed nikim, a tym bardziej przed samą Debbie, że jednak go rozpraszała. I robiła to trochę celowo, trochę się tym bawiła, trochę w tym było przekory, a trochę po prostu nawet tego nie kontrolowała. Łatwiej dla nich obojga byłoby, gdyby Ian posłuchał Louisa. Albo gdyby Louis przyznał przed Debbie, że ta wkroczyła na bardzo kruchy lód. Może to otrzeźwiłoby kobietę, która zdawała się nagle zgubić swój zdrowy rozsądek. Bo co? Bo facet, którego widziała trzeci raz w życiu miał niesamowite, piwne oczy, bo jego uśmiech rozpalał ją od środka, a głos były w stanie ukoić zszargane nerwy? I choć pocałunek w policzek, który sprezentowała mu w ramach napiwku był jedynym bardziej znaczącym przełamaniem bariery, jeśli chodziło o kontakt fizyczny, to z trudem powstrzymywała się przed tym, żeby tej bariery po prostu nie zlikwidować. Nie czuła, żeby była potrzebna, ale jednak pozwalała Debbie na to, aby trzymała się w ryzach.
OdpowiedzUsuń— Hmm? — Uniosła brew, słysząc krótkie słucham, które padło ze strony Iana. Uśmiechnęła się, słysząc kolejne jego słowa, odgarniając kosmyk włosów za ucho. — O tobie. — Przyznała bez chwili zawahania. Nie zamierzała jednak dzielić się szczegółami, nie były one na razie nikomu potrzebne do szczęścia.
— To może go zmienisz — zauważyła tylko, nie kryjąc rozbawienia, kiedy jednym, choć wcale nie prostym słowem, Ian ocenił słów stosunek do jazdy na łyżwach. Zaśmiała się, a śmianie się w jego towarzystwie przychodziło jej zdecydowanie zbyt łatwo. Nie myślała nawet o dwóch nieprzyjemnych interwencjach, podczas których musieli asystować z Louisem. Nie myślała o przykrym finale niedzielnej kolacji. Nie myślała o niczym, co byłoby choć odrobinę przykre.
Była w pełni świadoma tego, jak zachowywała się względem Iana, ale to po prostu było silniejsze i nie mogłaby tego już zatrzymać. Nawet nie wiedziała, co musiałoby się stać, żeby chciała przestać. I była błogo nieświadoma tego, jak los zamierzał z niej zadrwić. Dlaczego więc miałaby się krępować albo hamować?
Zaczekała, nadal przy tym chichocząc. Przyzwyczajona przez ostatnie miesiące do patroli w radiowozie, zapomniała, jak kobiety mogą być traktowane. Z radiowozu albo wychodziła zmęczona, albo wypadała z impetem, kiedy musieli zareagować. Często wybiegała pierwsza, kiedy Louis nie zdążył nawet zgasić silnika. Teraz jednak nigdzie jej się nie spieszyło. Sięgnęła po swój telefon i złapała ten od Iana, który do tej pory był bezpieczny między jej udami.
Wysiadła w momencie, kiedy Ian otworzył jej drzwi. Oczywiście, że pozwoliła sobie na to, aby stanąć zbyt blisko niego. Jakby przez przypadek, a tak naprawdę to totalnie celowo. Z tej odległości musiała nieco zadrzeć głowę, żeby móc swobodnie na niego spojrzeć. Uśmiechnęła się, wyciągając w jego stronę telefon.
Chciała chodzić z nim na pizzę i oglądać seriale. Chciała robić z nim rzeczy, które lubiła i żeby on też mógł je polubić. Ale do tego potrzebny był czas, który póki co wykradali ze swoich grafików. Ian znacznie bardziej świadomie niż Debbie.
— Dziękuję — wymruczała w końcu, bo za takie drobne gesty należało dziękować. Ian nie tyle, co był rycerzem, a mógł zwyczajnie okazać się księciem. Nie przedłużając jednak chwili, kiedy miała go na wyciągnięcie dłoni i ust, bo to też przyszło jej do głowy, wyminęła go. Musiała to zrobić, jeśli nie chciała spędzić wieczoru na parkingu, wpatrując się w jego bursztynowe oczy. Byłoby to zgoła niebezpieczne. Schowała swój telefon do kieszeni kurtki, którą porządnie zapięła i wsunęła na głowę czerwoną czapkę. Wieczór był chłodny, ale tym razem była ubrana bardziej odpowiednio do panujących warunków atmosferycznych.
Odwróciła się przez ramię, spoglądając na Iana.
— Idziesz?
Debbie
Vanessę charakteryzowało wiele niepoprawności — pierwszą był niewyparzony język, drugą chęć ciągłego zwiększania adrenaliny, trzecią na pewno to, że nie marzyła o małżeństwie, a jedynie o tym, żeby nieustannie być spełnieniem marzeń dla cudzych partnerów. Miała w sobie jeszcze mnóstwo niepoprawności, ale nie lubiła rzucać na stół wszystkich kart podczas pierwszej rozgrywki, ponieważ z niej nie dało się czytać, jak z otwartej księgi.
OdpowiedzUsuńPrzeszła przez osobiste piekło. Niemożliwością było wymazanie z pamięci każdego krzyku ojca, dźwięku uderzenia, przekleństw rzucanych co drugie lub trzecie słowo, bo już wtedy zauważyła, że Anthony nie umie budować takich zdań, jak pani przedszkolanka, rodzice koleżanek i kolegów czy sprzedawczyni, u której kupowała drożdżówkę lub ciemną bułkę z sałatą, żółtym serem, ogórkiem kiszonym i pomidorem. Oni wszyscy mówili ładnie i ich ton głosu był tak samo delikatny, jak głos babci, do której razem z braćmi uciekała w największych chwilach kryzysu, a gdy przyszło jej siedzieć w domu, musiała liczyć się z tym, że nic jej nie ucieszy. Chodziła zlękniona po wysłużonym parkiecie podłogowym, nie chcąc narazić się ani matce, ani ojcu. Bała się, że weźmie ją w końcu za cel, jak to często robił z Isobel, Zanem czy Jaxem. Jej rówieśniczki były księżniczkami tatusiów i widziała wielokrotnie, jak ojcowie biorą je czule w swoje ramiona. U Vanessy było inaczej — nigdy nie została nazwana skarbem, szczęściem czy właśnie księżniczką, ona wyjątkowo dla swoich rodziców była chodzącym i oddychającym problemem.
Stojąc dzisiaj przed budynkiem, w którym adopcyjni rodzice kupili jej kawalerkę, strzepnęła popiół z papierosa, wsuwając go pomiędzy wargi i prawie w stu procentach była dumną z tego, co osiągnęła, mimo pochodzenia z najprawdziwszej patologicznej rodziny. Wiedziała, że przeklinała zbyt wiele, paliła, piła, wchodziła tylko w niezobowiązujące relacje i przynosiła im trochę wstydu, bo reprezentowała swoim podejściem do życia czarną owcę rodziny Kerr, ale Marybeth i Sergius musieli liczyć się z tym, iż Vanessa nigdy nie będzie idealną córeczką.
Umówiona z Freemanem, którego poznała w salonie jubilerskim, sprzedając mu kolię z brylantami i szafirami, dostrzegła nadjeżdżającego Ubera. Czarny Cadillac od razu przyciągnął uwagę innych osób, a gdy złapała za klamkę i poprawiwszy białe, puszyste futro sięgające do pasa, była gotowa do tego, aby usiąść wygodnie na tylnym siedzeniu i oddać się tej nocy wpływowemu, czterdziestoletniemu prawnikowi, którego żona wyjechała w tygodniową delegację do Los Angeles.
— Dobry wieczór. — skinęła głową w stronę lusterka wstecznego, w którym odbijała się twarz kierowcy. — Jak się sprawdza takie cacuszko? — przesunęła dłonią po fotelu. — W którym roku wyprodukowany?
Rozejrzała się po wnętrzu i była na poważnie zainteresowana samochodem, bo mimo bycia kobietą, lubiła tematy związane z motoryzacją. Od dawna jeździła zbyt szybko na motorze, próbując za każdym razem nie rozbić się na nowojorskich zakrętach i na pewno zwolniłaby, gdyby na trasie zobaczyła czarnego Cadillaca, pasującego do jej mrocznej duszy.
Vanessa Kerr
Debbie rzadko kiedy pytała o pozwolenie. Od najmłodszych lat chodziła swoimi ścieżkami, czym znacząco odbiegała od swojego rodzeństwa. Michael jako ten najstarszy był najlepiej ułożony i dla młodszych sióstr miał stanowić przykład, wzór godny naśladowania. Problem polegał jednak na tym, że Debbie miała zupełnie inny temperament i musiało się wokół niej po prostu dziać. A Maddie… Maddie to był ciężki temat. Tak po prostu. Nie spytała więc o pozwolenie również Iana, wkradając się bezczelnie w jego przestrzeń osobistą i zapraszając go w swoją. Nie chciała, żeby musiał się krępować, skoro ona nie czuła się skrępowana. I tak, jak w kawiarni spodobał jej się jego uśmiech i błysk w oku, tak teraz miała wrażenie, że podobał jej się cały i gdyby tylko mogła, bardzo szybko pokonałaby wszelkie bariery, byleby być bliżej niego.
OdpowiedzUsuńMoże powinna być ostrożniejsza, ale co złego mogło się stać? Może powinna była lepiej go poznać, dowiedzieć się o nim czegokolwiek, zanim tak chętnie wskakiwała do jego auta, z trudem odrywając od niego spojrzenie. Nie widziała jednak żadnych przeszkód, kiedy zatapiała się w bursztynowym spojrzeniu.
Kurwa. Kiedy Ian zacisnął mocniej dłonie na kierownicy i oblizał górną wargę - tak, była tego wszystkiego cholernie świadoma - zrozumiała, że myślą podobnie, że reagują na siebie tak samo. A mimo to żadne z nich nie sprowadziło tego tylko i wyłącznie do fizyczności, a przecież mogli. Byli dorośli i podejmowali decyzje, a jednak… nie byli skorzy do podjęcia tej konkretnej.
I tak, wystarczyłoby, gdyby Ian się pochylił, a Debbie nieznacznie uniosła na palcach, pokonując te słodkie dziewiętnaście centymetrów. Jednak oboje musieli być świadomi tego, że wtedy mogliby przepaść bezpowrotnie. Debbie obawiała się tego trochę pod kątem kolejnej zmiany w swoim, do tej pory nudnym, urzędniczym życiu. Obawy Iana mogły być o wiele poważniejsze.
Nie wiedziała, dlatego w stronę lodowiska podążała totalnie beztrosko, również spoglądając na niego z ukosa, a za każdym razem, kiedy ich spojrzenia się spotkały, uśmiechała się. Rozbrajał ją, a ona nie miała nic przeciwko temu. Mogła przy nim czuć się niesforną księżniczką, a nie odpowiedzialną funkcjonariuszką, która na barkach ma cały świat i wiele cudzych zmartwień. Ceniła te niefrasobliwe chwile, chociaż były dla niej niczym innym, jak powiewem świeżości. Mało brakowało, a próbowałaby złapać jego dłoń. Tyle dobrze, że Ian zapobiegawczo schował je w kieszeniach kurtki.
Razem podeszli do budki, a przed nimi były jeszcze dwie inne pary. Jedna dość głośna i wybuchowa. Ich kłótnia była słyszalna dla wszystkich dookoła, a biedna pani w budce trzymała dwie pary łyżew, kompletnie nie wiedząc, co powinna zrobić. Para tuż przed Debbie i Ianem musiała być małżeństwem w średnim wieku, kobieta wzdychała zirytowana, ale mężczyzna wydawał się być oazą spokoju.
Debbie obejrzała się na Iana z wyraźnym rozbawieniem malującym się na jej twarzy, a przy tym upewniła się, że Hunt stoi tuż za nią i skwapliwie z tego skorzystała. Pół kroku w tył i mogła swobodnie oprzeć się o jego tors. Zrobiła to, a wtedy jakby ktoś ściągnął cały ciężar z jej barków. Westchnęła cicho, przymknęła powieki, przed oczami widząc teraz scenę, w której odwraca się przodem do Iana. Ale zamiast tego, zapytała:
— Jaki nosisz rozmiar?
Kłócąca się para zrezygnowała z wypożyczenia łyżew, więc mogli przesunąć się w kolejce, choć do Debbie dotarło, że najchętniej zostałaby w tym jednym miejscu. Z Ianem za plecami.
Debbie
Nieraz łapała się na myśleniu o Ianie — o tym, jaki był spokojny, jaki był niewzruszony, jakby na świecie nie istniało nic, co mogło wybić go z równowagi. Różnił się od Zane’a jak dzień od nocy; może właśnie dlatego ich relacja przetrwała jak dotąd wszelkie próby? Nie dziwiło jej, że ci dwoje się dogadali, ale intrygowało, jakim cudem wytrzymali ze sobą tak długo. Mimo, że naprawdę cieszyła się, że mieli siebie nawzajem. Wydawało się jej czasami, że żaden z nich nie był świadomy, jak bardzo tego potrzebował.
OdpowiedzUsuńNiewiele o nim wiedziała i nigdy też jakoś szczególnie się nad tym nie zastanawiała, wychodząc z założenia, że powie jej, jeśli będzie chciał. Ale może powinna była jednak pytać wprost?
Nie. Nie czułaby się dobrze wyciągając z niego informacje, które mógł chcieć zachować dla siebie. Miała dość taktu, by nie wtrącać się w cudze sprawy i szanowała prywatność innych. Wolała słuchać, obserwować i spokojnie czekać, aż informacja dojrzeje do tego, by się nią podzielić. Brała również pod uwagę, że mogła nigdy nie dojrzeć; była na to gotowa. Nie musiała przecież wiedzieć o wszystkim. Sama także niechętnie dzieliła się swoimi problemami, rozterkami; niegdyś Will znał ją na wylot, ale teraz nie potrafiła sobie nawet przypomnieć, kiedy ostatnio rozmawiali. Choć czasami tęskniła za nim tak mocno, że aż bolało ją serce.
— Inny znaczy przecież właśnie dokładnie to — zaśmiała się cicho, lekko rozbawiona, odsuwając z twarzy niesforny kosmyk włosów. — Każdy zachowuje się w jakiś sposób. Ale nie każdy akurat w ten — mruknęła i zmarszczyła brwi, bowiem nie była pewna, czy zabrzmiało to zrozumiale. — Nie wszystko, co ludzie robią, jest takie… bolesne.
Zamyśliła się na chwilę, próbując poukładać sobie w głowie rzeczy, które mogły być odpowiedzią na pytanie Iana. Nie było tego zbyt wiele. Niepewnie wzruszyła ramionami, posyłając mu przepraszające spojrzenie, chociaż właściwie nie miała powodu do przeprosin.
— Praktycznie nic — przyznała, wbijając wzrok w podłogę. — Ale nie lubię zmuszać ludzi do zwierzeń.
Spłoszyła się odrobinę, kiedy wspomniał o Zane’ie; nie dlatego, że nie wiedział, co mówił, lecz wręcz przeciwnie. Był aż nadto świadomy wszystkich uczuć Willow, widocznych zresztą jak na dłoni, kiedy zerknęło się na nią w odpowiednim momencie. Poczuła się trochę tak, jakby przyłapał ją na czymś niestosownym. Może było w tym zresztą trochę racji. Przeszedł ją lekki dreszcz, tak odsłonięta wydała się sama sobie, bezpośrednio narażona na atak, przerażająco podatna na zranienie. Była taka miękka. Taka żałosna.
Drgnęła na dźwięk jego głosu, gdy nieoczekiwanie zmienił temat. Uśmiechnęła się blado, nieobecnie, i powróciła do machinalnego układania rozrzuconych po podłodze ubrań. Źle się czuła. Poniekąd był to lęk. Poniekąd samotność. Poniekąd wszechobecne poczucie zagrożenia, które towarzyszyło jej od wczoraj. Z dala od Zane’a postrzegała to wszystko inaczej. Jakby ostatnie promyki nadziei zgasły.
— Hej, może… — zagadnęła nieśmiało, zawstydzona i zażenowana swoim zachowaniem. — Może chciałbyś zostać ze mną na noc, co? Mam sympatyczny alkohol i możemy włączyć jakiś film… — zaplątała się odrobinę, a serce ścisnęło jej się od upokorzenia. — To znaczy, wiesz, jeśli masz ochotę. Jak kumpel — mruknęła, zamykając oczy i przeklinając w duchu wszystkie swoje słabości.
Willow Calloway
To coś.
OdpowiedzUsuńNikt nie wiedział czym było, skąd się brało i dlaczego atakowało słodko niewinne dziewczyny, które traciły wtedy głowy dla dilerów. Debbie też nie wiedziała, czym było to coś, ale wiedziała, że nie tylko ona musi się nad tym zastanawiać.
Było jej z tym jednak wyjątkowo dobrze i wygodnie. Błoga nieświadomość i słodka niewinność pozwalały jej w tym tkwić bez większego namysłu. Nie analizowała, przyjmowała towarzystwo Iana jako coś zupełnie normalnego. Lubiła jego uśmiech, jego głos i lubiła patrzeć w jego oczy. To były naprawdę ładne oczy i mógłyby zawrócić w głowie każdemu, tego Debbie też była pewna.
Wszystko było naturalne i Grayson czuła się w tym swobodnie. Czuła się swobodnie w jego towarzystwie i choć ciągle się poznawali, to ich rozmowy nie brzmiały tak, jakby nigdy nie mieli ze sobą do czynienia. Sposób, w jaki wypowiadali swoje imiona, nie był normalny. Debbie nigdy nie była flirciarą. Nigdy nie wyrywała facetów, raczej to im na to pozwalając. Przy Ianie nie poznawała samej siebie. Tych zadziornych uśmiechów, zmysłowego przygryzania dolnej wargi i przeciągłych spojrzeń, jakby próbowała zapamiętać każdy najmniejszy fragment jego twarzy. Podobał jej się i to nie ulegało wątpliwościom.
Poczuła drgnięcie jego dłoni w kieszeniach kurtki. Nie protestowałaby specjalnie, gdyby ją objął. Właściwie to w ogóle by nie protestowała. Z uśmiechem przyjęła więc nacisk jego brody na czubku swojej własnej głowy. Nawet się przy tym zachichotała.
Para przed nimi poradziła sobie szybko. Byli konkretni i zdecydowani, nie kłócili się o kolor łyżew, a to już robiło z nich wdzięcznych klientów.
— Dzień dobry — przywitała się Debbie ze starszą kobiecinką, która przywitała ich szerokim uśmiechem. Wychyliła się nieco z okienka, spoglądając na Iana. Pokiwała głową, jakby dokonała jakiejś oceny i była zadowolona z wyniku. Debbie uniosła brew. — Czterdzieści dwa i trzydzieści osiem — poprosiła. Z kieszeni kurtki wyciągnęła pomiętą pięciodolarówkę, która miała wystarczyć za kaucję. Debbie wręczyła pognieciony banknot kobiecie, która niemal natychmiast wręczyła im dwie pary łyżew.
— Ładna z was para, gołąbeczki — powiedziała na odchodnym i już, odwróciła się do nich plecami i zajęła swoimi sprawami. Debbie, która trzymała w każdej dłoni po jednej parze łyżew, odwróciła się w końcu do Iana, patrząc na niego z uśmiechem, który wskazywał na to, że nie bardzo rozumie. Podała mu czarną parę i skinęła głową w kierunku wolnej ławeczki.
— Widzisz? Robimy dobre wrażenie na ludziach — uśmiechnęła się, kiedy siadała i szybko pozbywała się swoich butów. Nie potrzebowała wiele czasu, aby zmienić obuwie. Spojrzała na Iana.
To coś ścisnęło delikatnie jej żołądek. Nie była pewna, czy to stres, czy cokolwiek innego, ale nie czuła się z tym źle. Jej policzki oblały się delikatnym rumieńcem, który ewidentnie był spóźnioną reakcją na to, jaką ładną parą byli. Ian był przystojny i w opinii Debbie stanowił o tym, że mogli ładnie wyglądać.
— Dobrze, mój rycerzu, pora zmienić twój stosunek — odparła, wstając z ławeczki i tym razem, bez żadnego skrępowania, wyciągnęła w jego stronę dłoń. Uśmiechnęła się, drugą poprawiając czapkę, która uparcie zsuwała jej się na czoło.
Debbie
Debbie też słyszała co chwilę słowa Louisa. Odtwarzała je w swojej głowie, co jakiś czas. Miała czegoś nie robić, czegoś, co było powiązane z Ianem, tego była pewna, ale nie zwracała na to większej uwagi. Dlaczego miałaby nie chcieć w to brnąć, skoro wszystko wydawało się być po prostu na miejscu. Wszystkie czerwone lampki, które mogłyby się zapalić, wydawały się być za mgłą. Nieważne, nieistotne.
OdpowiedzUsuńOch, doskonale słyszała ten cichy pomruk wydobywający się z ust Iana, który brzmiał tak seksownie, że naprawdę całą sobą powstrzymywała się przed tym, żeby nie odwrócić się w tym momencie w jego stronę. Uratowała ich pani z łyżwami. Zdecydowanie. Gdyby nie ona, cóż Debbie wtedy przełamałaby kolejną granicę, której nie było.
— Ooo… Pizza… — mruknęła z rozmarzeniem. Lubiła pizzę, o tym już wiedział. A ona wiedziała, że bardzo chętnie pójdzie z nim na tę pizzę, choćby na koniec świata. Miała następnego dnia kolejną, podwójną zmianę, ale zupełnie się tym nie przejmowała. Wzięła dodatkową zmianę, głównie dlatego, że za dwudziestoczterogodzinną służbę zarabiało się po prostu więcej. Louis też nie protestował, a Debbie w sumie nie spieszyło się do tego, żeby zmieniać partnera, choćby na jednej zmianie. Louis może nie był zbyt gadatliwy, ale przyzwyczaiła się już do jego towarzystwa w radiowozie.
Zacisnęła smukłe, nieco zmarznięte palce na jego dłoni. Nie poganiała go, bo podobnie, jak i on, wpatrywała się w jego oczy. Zaobserwowała też to, jak znowu oblizał wargę. I, kurwa, naprawdę testował jej wytrzymałość. A Debbie tylko z pozoru wydawała mu się niewinna. Deborah Grayson doskonale wiedziała, czego chce, a wtedy bez oporu po to sięgała. I wszystko wskazywało na to, że Ian miał być jedną z tych rzeczy, a właściwie to osób, których miała pragnąć. I chcieć sobie wziąć.
— Możesz łapać mnie za co tylko chcesz — odparła, kiedy już wstał. — Za słówka również. — Przyznała rozbawiona, prowadząc go w kierunku lodowiska. Przekroczyli drabinkę, mijając się z czwórką nastolatek, które nadal uroczo chichotały. I chyba zerkały na Iana? Debbie odprowadziła je tylko spojrzeniem i pozwoliła sobie spleść ich palce ze sobą, jakby zwykłe trzymanie jego dłoni jej już nie wystarczało. Znaczyła swój teren? Całkiem możliwe.
Grayson znalazła się na tafli i wcale nie udawała, że czuła się pewnie. Bo czuła się, ale nie puszczała ręki Iana. Nie chciała.
Debbie sprawnym ruchem łyżew, znalazła się naprzeciwko niego, drugą rękę, załóżmy, że nieświadomie, ułożyła na jego boku, zaciskając palce na materiale kurtki mężczyzny. Zadarła głowę, wspierając jedną nogę na czubku łyżwy.
— Jaką pizzę lubisz? — spytała, uznając, że każda okazja jest dobra do tego, aby zadać mu kolejne pytania. Może nieistotne. Może proste, śmiesznie banalne, ale… wychodziła z założenia, że takie są najlepsze, bo najważniejsze rzeczy wychodziły same z siebie. Nie trzeba było zadawać pytań, a oni mieli jeszcze czas na poważne rozmowy. Teraz ważnym było to, że dobrze czuli się ze sobą i mogli z tego kończącego się dnia uszczknąć jeszcze trochę czasu razem.
Debbie
Grayson nie była trudna w obsłudze. Jeżeli ktoś zapewniał jej rzeczy, które lubiła, była zwyczajnie szczęśliwa. Debbie lubiła się śmiać i wygłupiać, co może kłóciło się z wyobrażeniem urzędniczki z ratusza, a teraz także policjantki. Debbie miała charyzmę i pewien urok, któremu niełatwo było się oprzeć, o czym świadczyłyby chociażby reakcje Iana na to, co mówiła, co robiła i jak na niego patrzyła. Natomiast Louis Hunt był jednym z nielicznych, którym udało się pozostać obojętnym, bo może i Grayson nie była łamaczką serc, ale miała z łatwością zyskiwała znajomych i przyjaciół, po prostu chętnie otaczając się życzliwymi ludźmi.
OdpowiedzUsuńTeraz kierowana przeczuciem, że wszystko odbywa się tak, jak powinno, że jest dobrze, a może być nawet lepiej, ufnie wnikała głębiej w relację, którą budowali trochę w pośpiechu, trochę bez namysłu, trochę skupiając się przede wszystkim na tym, co ich łączy, nie myśląc w ogóle o tym, co mogłoby ich rozdzielić.
Nie miała nic przeciwko temu, aby pozostawał przy łapaniu jej za rękę, bo miło było czuć ich palce spleciona razem. Miło i wygodnie. Ian miał przyjemnie ciepłą dłoń mimo warunków, które panowały dzisiejszego wieczora.
Na lodowisku naliczyła około dziesięciu-dwunastu osób, które jeździły w określonym kierunku, póki co cierpliwie ignorując stojącą w miejscu parę. Ot, do Debbie dotarło, że oboje zwrócili uwagę na to, że ładnie razem wyglądają, chociaż, gdy ruda wróciła myślami do kobiety w budce z łyżwami, zrozumiała, że ta używał sformułowania para, którą przecież nie byli, ale żadne z nich nie zaprotestowało.
Bo też czemu by mieli? Może do tej pory nie zdawali sobie z tego sprawy, ale czy te wszystkie gesty, których się wobec siebie dopuszczali nie był zarezerwowane właśnie dla par? Debbie westchnęła cicho, słysząc jego odpowiedź i zgodnie z jego sugestią, cofnęła się, nieco mu tym samym umykając.
— Więc zjemy dzisiaj taką pizzę — odparła. Pizza ta faktycznie miała być czymś w rodzaju wymówki, dzięki której mogli spędzić ze sobą więcej czasu, bo Debbie nie zamierzała dzisiaj uciekać przed Ianem. Chciała pokorzystać z jego towarzystwa właśnie dzisiaj, wtedy kiedy była trzeźwa i miała większą świadomość tego, co robiła.
Muzyka nie zagłuszała skutecznie rozmów osób, które jeździły po tafli, ale była niesamowicie zmienna. Od romantycznych, lekkich ballad, przez rockowe, klasyczne brzmienia po muzykę dance, którą można byłoby uraczyć w klubie.
Puściła w końcu jego kurtkę i wykonując zgrabny półobrót, zrównała się z młodym mężczyzną, aby wspólnie mogli podjąć się spokojnej jazdy zgodnie z wytyczonym kierunkiem. Nadal jednak nie puszczała jego dłoni, co rusz zerkając się na niego kątem oka. Ten delikatny, czający się na jego twarzy uśmiech, wywoływał w niej coś, co romantycy nazwaliby motylkami w brzuchu.
I to był tak naprawdę główny powód, dla którego się odsunęła. Bo nie ufała samej sobie i instynktowi, który wręcz krzyczał, że powinna była go pocałować.
Debbie
— Lubię — odpowiedziała od razu. — Klasyka — dodała, zwracając uwagę na to, że Ian gustował w klasyce, a przynajmniej w rzeczach, które Debbie pojmowała jako klasykę. Zielona mila, margharita i cadillac. I nadal trochę nie rozumiała tego, jak kierowcę ubera było stać na taki samochód, ale wyjaśnień tej zagadki mogło być wiele i jak do tej pory - nie miała kiedy się nad nią pochylić. Może kierowana przeczuciem, że nie przyniesie to nic dobrego, po prostu tego nie robiła? Ian wydawał jej się skromnym facetem i choć ten wizerunek zaburzało właśnie drogie, niemal nowe auto, to odsuwała wszelkie wątpliwości na bok, jakby na przekór wszystkiemu chciała cieszyć się tym Ianem, którego miała przed sobą. I chciała być przy nim tą Debbie, którą powoli zapominała jak być. Nie udawała nikogo, ale jednak na co dzień nie flirtowała z nowo poznanymi mężczyznami, ba, nie robiła tego też z tymi, których znała dłużej. A Ian… Nawet kiedy w myślach powtarzała jego imię, brzmiało to wyjątkowo smacznie i rozkosznie.
OdpowiedzUsuńJej głowa, choć pełna obaw co do tego, jak szybko się to wszystko działo, wolna była od tego, co dręczyło Hunta. Bo nie wiedziała, a on całkiem świadomie nie dzielił się z nią wiedzą, która przekreśliłaby ich znajomość raz na zawsze. Debbie była dobrym człowiekiem i chciała być świetną policjantką, a w tym nie pomagały szemrane powiązania i związki z dilerami. Brudnych glin nie brakowało, zwłaszcza w Nowym Jorku, w którym typy spod ciemnej gwiazdy rządziły tą częścią miasta, o której nie mieli pojęcia przeciętni mieszkańcy. Debbie jednak bardzo szybko przekonała się z czym walczą, z czym muszą się mierzyć, niemal codziennie wzywani byli na interwencje, starsi stażem towarzyszyli detektywom rozpracowującym siatki przestępcze i drobne gangi. To wszystko trochę ją przerażało, ale miała ambicje i chciała się jako ta ambitna policjantka realizować.
— Myślę, że margharita w twoim towarzystwie będzie jeszcze lepsza — dodała i posłała mu ciepły uśmiech, kiedy pociągnął ją za sobą. Nieco przyspieszyli po trzecim okrążeniu. Widoki faktycznie zapierały dech w piersiach. Manhattan wyglądał teraz, jak ze snu i wcale nie dziwiła się turystom z całego świata, którzy przyjeżdżali do Nowego Jorku głównie po to, aby odwiedzić wyspę zabudowaną drapaczami chmur. Nocą rozświetlony Manhattan robił piorunujące wrażenie, ba, zapierał dech w piersiach nie tylko za pierwszym razem, ale i każdym kolejnym.
Mimo to Debbie nie widziała siebie na Upper East Side całkiem dobrze czując się na Brooklynie. A teraz ten Brooklyn okazywał się jeszcze przyjemniejszy, kiedy mogła w swojej dłoni trzymać dłoń Iana.
Jego kolejne pytanie wpłynęło na jej uśmiech, który nieco przygasł, ale Debbie wcale nie uciekła spojrzeniem. Nawet nieco zwolniła, bo ogłosili zmianę kierunku jazdy i spojrzała wtedy uważniej na Iana. Nie umknął jej uwadze nostalgiczny uśmieszek młodego mężczyzny. Wolną dłonią ponownie poprawiła czapkę.
— Mój tata — odpowiedziała po chwili i dosłownie na chwilę skierowała spojrzenie stronę zatoki. — Nauczył mnie i moje rodzeństwo. Mama nie wchodzi na lód. Od zawsze się bała — przyznała, lekko wzruszając ramionami. I czuła, że powinna odwdzięczyć się wzajemnością w tym pytaniu, ale poddała się chwilowo zadumie, bo w przeciągu tygodnia wspominała ojca już drugi raz. Na rodzinnej kolacji, gdzie jego temat wypłynął w związku z jej karierą i dzisiaj. Debbie tęskniła za ojcem, ale o wiele łatwiej było jej funkcjonować, kiedy nie wspominała o nim na głos, a nosiła po prostu w sercu.
— A ciebie ktoś uczył, Ian? — spytała w końcu. — Bo jak na kogoś, kto ma ambiwalentny stosunek, radzisz sobie całkiem nieźle.
Debbie
Tak naprawdę Ian nie musiał zapewniać ją o tym, że się nie rozczaruje. Debbie miała dziwne, trudne do wytłumaczenia przeczucie, że Ian nie mógł jej rozczarować. Nie swoją osobą, nie pizzą z serem, nie każdą chwilą w jego towarzystwie. Po prostu nie mógł. To, co miało miejsce między nimi budowało w niej przeświadczenie, że przecież nic złego nie może się wydarzyć. Działo się to szybko, a oni niezachwianie pozwalali sobie w to brnąć. Jak mogłaby mieć jakiekolwiek wątpliwości? Jak on mógłby w ogóle myśleć o tym, że jej nie rozczaruje?
OdpowiedzUsuńNie powiedziała jednak nic, zgodnie z tym, co się zmieniło w dynamice ich rozmowy, zwalniając. Niewątpliwie rodzina była dla niej bardzo ważna i choć po śmierci ojca sporo się między nimi zmieniło, to nadal jej członkowie znajdowali się w jej życiu na wysokich, priorytetowych pozycjach. Dla rodzeństwa i matki byłaby w stanie wskoczyć w ogień. Bez chwili zawahania. Nie odwiedzała matki tak często, jakby chciała, ale wynikało to głównie z tego, że kobieta po śmierci męża nie nauczyła się żyć od nowa, chociaż w listopadzie minęło już pięć lat od dnia, w którym dowiedzieli się o tym, że agent Grayson poległ na akcji.
Nie odwiedzała matki też dlatego, że mieszkała tam Maddie. A Madelaine, choć najukochańsza, ciężko przeżywała przyjazdy Debbie i pożegnania z nią. Wszyscy nie do końca sobie z tym poradzili. Z odejściem głowy rodziny i jak się okazywało - człowieka, który trzymał ich razem.
Odsunęła od siebie myśli od ojca, skupiając się na tym, co mówił Ian. Zauważyła, że do tej pory to ona mówiła nieco więcej niż Hunt. Nie przeszkadzało jej to, podobnie jak nie przeszkadzało jej to, że Ian się otworzył. Nie przerywała mu, jednak mocniej zacisnęła palce na jego dłoni, kiedy dotarło do niej, że w jego opowieści nie pojawili się rodzice. Brzmiało to smutno, kiedy przyznawał, że jazdy na łyżwach uczyła go nauczycielka i pracownik lodowiska. Dotarło do niej, że Louis też nigdy nie wspomniał o rodzicach, ale nie wspomniał też o bracie.
Milczała więc, bo uznała, że pierwsza, druga czy trzecia randka nie są dobrym momentem do tego, aby wypytywać o rodziców. Na jego historię odpowiedziała więc ciepłym uśmiechem, posyłając mu więcej niż czułe spojrzenie i nawet nie była pewna, skąd w niej ta cała troska, która właściwie pojawiła się znikąd. Do tej pory posyłała mu spojrzenia, które albo były rozbawione, albo pełne kokieteryjnością, o którą się nawet nie posądzała.
— Możesz mówić więcej — odparła od razu na jego uwagę o tym, że się rozgadał. — Lubię cię słuchać, Ian. — Dodała, wolną dłonią kolejny raz poprawiając czapkę. Była wysłużona. Jej ulubiona, miała kilka lat i zwyczajnie ściągacz nie trzymał jej już tak skutecznie na czubku jej głowy.
— Ja ostatnio na łyżwach byłam… w tamtym tygodniu. — Mruknęła jeszcze, aby zobrazować mu, że bardzo to lubiła. Miała szczęście, że jej współlokatorka również i w sezonie zimowym dość często wychodziły na lodowisko na godzinkę lub dwie, traktując je zamiennie do wyjścia na siłownię. A że mieszkały stosunkowo niedaleko Domino Park, to na tym konkretnym lodowisku bywały najczęściej.
Zaśmiała się, widząc manewr, którego dopuścił się Ian. Pokiwała głową z uznaniem, ale bardziej cieszyło ją to, jak zadowolony wydawał się młody mężczyzna. Przyjemne ciepło zalało jej wnętrze, kiedy wbrew zdrowemu rozsądkowi przypisała sobie zasługę co do tego, jak szczęśliwy wydawał się teraz Ian.
Debbie
Debbie chciała słuchać o wszystkim i niekoniecznie zadawać przy tym pytania. Była dociekliwa, w końcu wykonywała od niedawna zawód, który tej dociekliwości wymagał, ale chciała, aby Ian nie bał się mówić przy niej tego, co chciał. Chciała, żeby Ian odkrywał przed nią karty w sposób, który uzna dla siebie za wygodny. Nie zależało jej na tym, aby na niego naciskać i też sama nie chciała czuć się przytłoczona presją świeżej znajomości, byleby jak najszybciej pchnąć to do przodu i wiedzieć o sobie nawzajem wszystko. Na chwilę obecną to, co wiedziała o Ianie, było wystarczające i nie kreowało obraz, który jej się podobał.
OdpowiedzUsuńBył spokojny, niemal stoicko i choć wtedy w kawiarni, a potem w uberze, wydawał jej się wycofany i poważny, to dostrzegała teraz pęknięcia w skorupie, którą skutecznie się otoczył. Ian był radosny, wesoły i ciepły, a jeszcze cieplejsze miał dłonie, więc Debbie nie protestowała, kiedy Ian złapał jej drugą rękę.
— Chciałabym, żebyś opowiedział mi, jak wygląda twój typowy dzień — poprosiła z uśmiechem, chowając tę wygrzaną dłoń do kieszeni kurtki. Mróz przyjemnie szczypał ją w nos i policzki, na pewno więc miała zaczerwienioną od zimna buzię. Może jeszcze chwila i zacznie przypominać swoją czapkę? Nie zdawała sobie jednak sprawy, że jej niewinna prośba, zupełnie normalna zresztą, może sprawić Ianowi pewien problem. Nie wiedziała. Chciała natomiast wiedzieć, jak wyglądają jego dni, żeby w razie czego móc wepchnąć samą siebie w jego grafik tak, aby było im wygodnie. Bo ona nie miała w planach, w przeciwieństwie do Hunta, żeby ograniczać ich znajomość do czterech dni.
— Hej! — zawołała tylko, kiedy Ian niebezpiecznie pogrywał sobie z jej czapką. Nie zdołała nawet odpowiedzieć na uwagę o rękawiczkach, które musiała zostawić w szafce na komisariacie. I nie, nie były do kompletu. Chwilowo straciła z pola widzenia lodowisko, bo czerwony, ciepły materiał skutecznie zasłonił jej oczy. Roześmiała się jednak, umilkła też równie szybko, gdy poczuła, że mężczyzna objął ją w talii. Tego się nie spodziewała. Przekroczenia kolejnej bariery. Nie było to jednak nic złego, więc podjęła chichot, próbując dość nieudolnie poprawić czapkę. Podsunęła ją ku górze, ale tym razem była przekrzywiona.
Debbie jednak nie mogła skupić się na elemencie swojego odzienia, bo Ian nadawał im coraz to szybsze tempo. Grayson powinna się z tego wymigać, kryjąc brakiem zaufania do niego, ale wcale tak nie było. Dograła się z nim, czując jak powietrze coraz mocniej smaga ją chłodem po buzi.
— Ian! — krzyknęła jednak nagle, kiedy na ich trasie, paręnaście metrów przed nimi wywróciła się para, za którą stali w wypożyczalni. Wyhamowanie z takiej prędkości graniczyło z cudem. Musieli albo mocno odbić i wylądować na bandzie albo również się wywrócić. Czego by nie zrobili, szanse były małe, aby wyjść z tego bez jednego siniaka. Najważniejszym jednak było, aby uchronić tych, którzy dopiero zbierali się po swoim upadku.
Debbie
Nie dowiedziała się zatem, jak wyglądał typowy dzień Iana. Może tak właśnie miało być? Może los uchronił ich przedtem, aby nie musieli psuć tego, co mieli? Aby mogli nacieszyć się tym jeszcze przez trochę? Debbie zauważyła, że z dziwną śmiałością w głowie myśli o nich. Nie o sobie i Ianie osobno, a o nich razem. To przyszło tak samo naturalnie, jak wkroczenie do jego Ubera pod jednym z nowojorskich klubów. Nie myślała wtedy zbyt dużo, kiedy zaczęła perfidnie przyglądać się jego odbiciu w lusterku, przygryzając prowokująco wargę i celowo sunąc palcami po odsłoniętym udzie.
OdpowiedzUsuńNie spanikowali, Debbie podawała się temu, co robił Ian, doskonale wiedząc, że tylko współpraca w tym zakresie jest w stanie ograniczyć szkody. Nie spodziewała się jednak tego, że Ian przyjmie na siebie cały impet upadku. Sapnęła, kiedy wylądowali na lodzie. Ona właściwie dość miękko, wspierając się całym ciałem na Huncie. Nawet nie zdawała sobie z tego sprawy, że przez cały ten czas miała mocno zamknięte oczy.
Otworzyła je dopiero wtedy, kiedy plecy Iana uderzyły o bandę, a ona o jego tors. Łyżwy nadal mieli na stopach, ruch na lodowisku nieco zwolnił, bo ich akrobacje przyciągnęły uwagę pozostałych łyżwiarzy, ale po prawdzie poza spektakularnością ich upadku, byli cali i nikt, całe szczęście, nie postanowił kręcić z tego afery.
Odetchnęła, nieświadomie jedną dłoń kierując na jego udo, a drugą poprawiając swoją czapkę. Zacisnęła palce na jego nodze.
— Wszystko w porządku — odezwała się w końcu, kiedy była pewna, że jej głos nie zadrży. Serce Debbie również tłukło się w klatce piersiowej, oddech przyspieszył, a ona miała wrażenie, że nogi ma z jak waty. Zaliczyła wiele upadków na tafli, ale jeszcze żaden nie był w tandemie. Oczywiście, że nie podobało jej się to, że Ian wziął na siebie upadek, amortyzując jej własny. Westchnęła cicho, próbując w ten sposób uregulować oddech. Odrobinę bolało ją biodro, którym zetknęła się w pewnym momencie z taflą, ale wiedziała, że siniak będzie najgorszym, co ją spotka.
— Jesteś cały? Pizza aktualna czy raczej odwiedzimy dzisiaj izbę przyjęć? — spytała, próbując dodać całej sytuacji nieco żartobliwego wydźwięku, co by nie musieli się we dwójkę przejmować tym, że nie bardzo im dzisiaj wyszło to jeżdżenie na łyżwach. Odwróciła się nieco w jego stronę, na tyle, na ile pozwalała im ich pozycji i spojrzała na niego kątem oka. Posłała mu delikatny uśmiech.
Na pierwszy rzut oka był cały, a ona uznała, że świetnym pomysłem będzie sunąć palcami po jego udzie. Właściwie nie uznała, to po prostu stało się samo. A zaczerwieniony, zmachany Ian, który siedział na lodzie za jej plecami, wyglądał wyjątkowo… dobrze. Przygryzła znowu dolną wargę, a potem się roześmiała.
Wypadałoby, aby podnieśli swoje tyłki i pozwolili innym jeździć w spokoju, bez dodatkowych atrakcji, ale cóż mogła poradzić na to, że zapatrzyła się w jego bursztynowe oczy i wcale nie było jej prędko do odwrócenia spojrzenia. Prędzej było jej do odmrożenia tyłka, ale skutecznie to ignorowała.
Debbie
Informacja o śmierci Roberta trafiła jedynie do kilku zaufanych osób i zakładała, że Ian należał do jednej z nich. Najwyraźniej ktoś zapomniał go w tej kwestii uświadomić, ewentualnie pracująca dla mężczyzny ekipa uznała, że im mniej osób wie o pewnych rzeczach, tym lepiej.
OdpowiedzUsuń- Tak, można tak powiedzieć – westchnęła, upijając podaną już wcześniej przez kelnera wodę. Nie lubiła o tym rozmawiać i do tego wracać, wiedziała jednak, że w tym wypadku jest to nieuniknione i ktoś, kogo Robert naprawdę bardzo lubił, zasługuje, aby poznać prawdę na temat jego śmierci. Nie znała Hunta zbyt dobrze, właściwie głównie z opowieści swojego męża, ten darzył go jednak naprawdę dużym szacunkiem, o co w środowisku, w którym się obracali, było szczególnie trudno.
- Robert nie żyje, przegrał walkę z nowotworem trzustki, odszedł kilka miesięcy temu – dodała po krótkiej chwili milczenia, starając się panować nad emocjami. Nie powinna płakać, obiecała sobie, że będzie profesjonalna i poprowadzi ten pieprzony statek bez kapitana tak, aby mimo wszystko jednak nie zatonął. Nie była zbytnio religijna, nie wierzyła w całą tą szopkę z duszą i ciałem, miała jednak nadzieję, że mimo wszystko jakkolwiek ją teraz obserwuje i choć nie może powiedzieć, że już teraz jest z niej dumny, kiedyś nadejdzie taki moment, że godnie go zastąpi.
- Niedługo przed jego śmiercią zostałam jego żoną, teraz to ze mną będziesz musiała załatwiać interesy – skupiała się na obrączce, którą nerwowo obracała na palcu, starając się przy tym ukryć w jak kiepskiej kondycji psychicznej się nadal znajduje. Robert był dla niej wszystkim, dał jej szanse na inne, normalne, nawet jeśli momentami pokręcone życie. Zaopiekował się nią, kiedy najbardziej tego potrzebowała, a teraz zniknął, odszedł praktycznie z dnia na dzień, zostawiając ją z tym całym bagnem które każdego dnia ją przerastało i z którym coraz mniej chciała mieć cokolwiek wspólnego.
- Robert nie miał zaufania do ludzi, ostrożnie dobierał sobie znajomych, ty jednak jakimś cudem potrafiłeś przebić się przez jego skorupę, zawsze z uśmiechem o tobie wspominał, nie wiem, może traktował cię niczym swojego syna. Nigdy nie miał dzieci, ale na pewno byłby cudownym ojcem – zaśmiała się cicho pod nosem, przecierając oczy, aby uniemożliwić tym samym wydostanie się z nich cisnących się nadal stróżek łez. Tak, Robert był od niej niemalże pokolenie starszy, ale nigdy jej to nie przeszkadzało, nie była z nim dla pieniędzy czy ustatkowanego życia, najzwyczajniej w świecie go kochała i nadal nie miała pojęcia, jak w ogóle sobie bez niego poradzi.
- Wszystko jest na swoim miejscu, nic nigdzie jeszcze nie runęło, mam nadzieję, że układ, który miałeś z moim mężem, nadal pozostaje w mocy i będzie mogli współpracować – zmieniła ton na nieco bardziej opanowany i profesjonalny, skupiając się w końcu na tym, po co właściwie tutaj przyszła. Nie powinna okazywać słabości, nie znała Iana i nawet jeśli Robert mu ufał, nie wiedziała, na ile sama może się przed nim odsłonić i ukazać, jak bezbronna potrafi być.
Ruby
OdpowiedzUsuńLubiła jego śmiech i to, jak jej w tym chętnie zawtórował. Prawdopodobnie nie mieli powodu do śmiechu, ale skoro już to robili, to się nie ograniczali i faktycznie przyciągają spojrzenia innych. Debbie aż zachłysnęła się zimnym powietrzem i zaczęła cicho pokasływać, kiedy powoli zaczynali się uspokajać.
Nie protestowała, kiedy tak mocno ją obejmował, czując się w tych objęciach wyjątkowo dobrze. Zarumieniona, rozbawiona i z trudem łapiąca oddech spoglądała na niego z pewnego rodzaju niedowierzaniem. Bo nie wierzyła w to, jak do tego wszystkiego doszło. Jak od przypadkowego spotkania w kawiarni, znaleźli się na tafli lodowiska w pozycji zgoła nieoczekiwanej.
— O tak, pizza lekiem na wszystko — zawtórowała mu z uśmiechem i pokręciła lekko głową. Zauważyła, że dookoła nich ludzie zaczęli w popłochu wycofywać się z tafli lodowiska. Wkrótce zostali na niej tylko oni i jedna para, która leniwie, ale z gracją sunęła po lodzie w kierunku wyjścia. Nie spieszyło im się, co też nie było dziwne, biorąc pod uwagę, że wąska bramka nie była w stanie pomieścić na raz całej dziesiątki, która poza Ianem i Debbie do tej pory znajdowała się na lodowisku.
I wszystko mogłoby pozostać takie beztroskie, a oni tacy roześmiani, ale jednak Ian oparł czoło o jej plecy. Wiedziała, że jest źle, kiedy usłyszała jego kolejne słowa. Spoważniała niemal natychmiast, jakby w ułamku sekundy postanowiła stać się bardziej profesjonalna. I konkretna, i zdecydowana.
— Ian… — mruknęła w odpowiedzi i pozwoliła sobie na to, aby złapać jego nadgarstki i wydostać się z jego objęć. Odsunęła się, tyłkiem sunąc po tafli, a kiedy była w bezpiecznej odległości, podniosła się, wpierw przechodząc do pozycji na kolanach, a dopiero potem dźwigając się do góry. Wbiła czubek płozy w lód, żeby utrzymać równowagę, kiedy obserwowała siedzącego pod bandą Iana.
— Zaczynam wątpić w tę magiczną moc pizzy, Ian. — Stwierdziła w końcu. Nie mogła się nie uśmiechnąć, ale był to uśmiech delikatny, niemal niewidoczny, nikły w porównaniu z tym, jak przed chwilą na niego patrzyła. Podjechała bliżej niego i kucnęła przy jego boku. Uważnie obserwowała jego twarz, przez krótką chwilę zapominając, jak w ogóle się oddycha.
— Złap się jedną ręką bandy, a drugą daj tu… — Pokierowała jego ramieniem, zarzucając je sobie przez barki. Sama objęła go jednym ramieniem w pasie, powoli pomagając mu wstać. Asekurowała go przy tym. Może i była drobniejsza, na pewno i nie miała takiej siły fizycznej, jak i on, ale stała na lodzie pewnie.
Mężczyzna, który skutecznie przegonił pozostałych łyżwiarzy, łypał na nich groźnie, ale zlitował się, kiedy dostrzegł, że mają mały problem i nie poganiał ich specjalnie. Chcąc nie chcąc, znowu byli w centrum zainteresowania.
— A teraz bez kłamstw, bohaterze. Co cię boli? — spytała, kiedy mocno obejmując go w pasie, pozwalając na to, aby wsparł się na jej ciele, ruszyła w jego towarzystwie w kierunku wyjścia z lodowiska.
Debbie
Miał rację, Debbie sama mogłaby mieć spory problem, aby dźwignąć go z lodu. Gdyby jednak musiała, znalazłaby na to inny sposób, aby bezpiecznie odprowadzić go do wyjścia z lodowiska. W końcu była panią policjantką i nie mogła tłumaczyć się tym, że nie miała do czegoś siły. A jednak jej uwarunkowania fizyczne czyniły ją słabszą niż większość mężczyzn, z którymi służyła w jednej formacji. Może dlatego Louis nie był zadowolony z partnera-kobiety, może dlatego nigdy nie przydzielali dwóch kobiet do jednego patrolu. Miały one inne atuty, delikatność i wrażliwość, które wbrew pozorom były przydatne w pracy policjantów. Debbie dobrze czuła się w roli mundurowej, ale równie dobrze było jej być cywilem, który przyjemnie spędza popołudnie na randce. Bo Debbie zdołała już sobie uświadomić, że to właśnie był randka.
OdpowiedzUsuńŻałowała tylko tego, że się wywrócili i że Ian obił sobie tyłek. Zaśmiała się głośno, może nawet zbyt głośno w odpowiedzi na jego szept i wiedziała, że tym wybuchem przyciągnęła do siebie spojrzenia innych. I miała wrażenie, że w ramach rewanżu za to, Ian znowu zasłonił jej oczy czapką. Pokręciła przy tym głową, dochodząc do wniosku, że powinna ją w końcu wymienić. Postanowiła, że w kolejny wolny dzień wybierze się na zakupy, aby sprawić sobie czapkę, która nie będzie tak łatwo osuwała się na jej twarz.
— Ale z ciebie dzieciuch, Ian — mruknęła tylko rozbawiona, ale pozwoliła mu się poprowadzić do wyjścia. Kiedy w końcu znaleźli się poza taflą lodowiska, ściągnęła czapkę całkowicie, zostawiając rude włosy lekkim nieładzie. Spojrzała na Iana, nadal stojąc blisko niego i nadal będąc gotową do tego, aby go asekurować.
Uważnie i oceniająco omiotła jego sylwetkę spojrzeniem brązowych oczu. Nie wyglądał źle. I jeśli faktycznie tylko obił sobie tyłek, nie powinno być tragedii, ale jednak miała świadomość tego, że stłuczona kość ogonowa może być całkiem upierdliwa. A ból nieznośny.
— Obiecaj mi jedno — zaczęła, kiedy mogli usiąść na ławeczce, pod którą schowali swoje buty. Zaczęła rozwiązywać łyżwy. — Jeśli będzie gorzej, pojedziesz do szpitala, okej? — spytała doskonale wiedząc, że na pewno nie będzie mu gorzej, dopóki był w jej towarzystwie. Wiedziała, że mężczyźni lubili strugać bohaterów, niezniszczalnych, trudnych do złamania.
Ubrała swoje buty i podniosła się z ławeczki. Rozejrzała się dookoła. Spora część ludzi, czekała, żeby ponownie wejść na lodowisko. Debbie była zadowolona z tego, że udało im się pojeździć choć trochę, dopóki nie Ian nie został kontuzjowany. Uśmiechnęła się delikatnie, kiedy w końcu wróciła spojrzeniem do Hunta. Ba, była czujna i obserwowała go uważnie, jakby chciała stwierdzić, czy nie kłamie i czy naprawdę nie odpuści jej tej pizzy. Bo ona była w stanie tę pizzę odpuścić, jeśli jej konsumpcja miałaby wiązać się z cierpieniem Iana.
Debbie
Miała, do pewnego stopnia, świadomość, że nie pasowała do ich świata i nigdy tak do końca nie będzie do niego pasować. Pozornie była jak z innej planety — pochodziła z bogatej rodziny, szanowanej, której zdanie zdecydowanie się liczyło. Jej rodzice mieli pieniądze. Mieszkała w wielkim apartamencie jako dziecko, i w trochę mniejszym, lecz nadal luksusowym teraz. Nie mogła narzekać na brak rzeczy materialnych. A jednak było coś, co łączyło ją zarówno z Ianem, jak i z Zanem — to, że jej relacje z rodzicami były pogmatwane w równym stopniu, choć może na innym poziomie.
OdpowiedzUsuńGdy miała kiepski humor, leżała w łóżku i na ogół zajmowała się właśnie tym: roztrząsaniem swojej relacji z Zane'em. Rozkładaniem jej na czynniki pierwsze. Czy gdyby miała wsparcie w rodzicach, albo gdyby nie czuła się taka nie — niewystarczająca, niekochana, nieistotna; czy wtedy w ogóle zwróciłaby na niego uwagę? A czy on zwróciłby wtedy uwagę na nią? Była ciekawa, czy wyczuł w niej ofiarę, jaką mogła dla niego być. I czy wyczułby to, gdyby wcześniej ktoś inny dał jej do zrozumienia, że można ją naprawdę pokochać. A przecież nigdy nie wątpiła w miłość Zane'a do niej. Nawet wtedy, gdy wszystko kompletnie im się popsuło. Nawet wtedy, kiedy ją wykorzystywał, kiedy z nią pogrywał, kiedy robił wszystko, by zaczęła go nienawidzić, a potem zachowywał się tak, jakby go to w ogóle nie obchodziło. I nawet wtedy, gdy widział, ile nerwów i łez kosztują ją te ich przedłużane w nieskończoność spotkania, zamiast szybkiego załatwienia sprawy, lecz mimo to je przeciągał. Na ogół płakała dopiero wtedy, kiedy już jej nie widział, ale czasami nie mogła się powstrzymać i łamała się w jego samochodzie. Wówczas przytulał ją i pocieszał, a ona, idiotka, pozwalała mu na to, chcąc poczuć chociaż namiastkę ciepła płynącą od innego człowieka.
To w całej sytuacji było właśnie najbardziej upokarzające — że pragnienie bycia kochaną przesłaniało jej wszystko inne.
— No właśnie — podkreśliła, patrząc w dół, na swoje powycierane jeansy i prześwitującą przez rozdarcia jasną skórę. — Bo nie wszystko, co ludzie robią, jest bolesne. Nie wszyscy ludzie chcą, żeby takie było. I… — zawahała się na moment, jakby szukała odpowiednich słów, a kiedy już je znalazła, jej oczy zdawały się stracić wyraz. — I nie wszystko, co boli jednych, będzie bolało też innych.
Kiedy pogrzebała w pamięci, faktycznie, zaświtało jej, że ktoś — Zane lub nawet sam Ian — wspomniał kiedyś o jakimś Louisie, ale nic ponadto. Albo po prostu Willow tego nie zarejestrowała.
— Czasami ciężko jest mieć brata, prawda? — mruknęła, bo chociaż ich doświadczenia na pewno się różniły, relacje z rodzeństwem zawsze miały kilka wspólnych punktów.
Podejrzewała, że Ian i Louis nie byli ze sobą nawet w jednej dziesiątej tak blisko, jak Willow i Will, przynajmniej do pewnego momentu. Ostatecznie byli razem od zawsze, bo jako bliźnięta tak naprawdę nie mieli innego wyjścia. Ale przez długi czas traktowali to jako dar, będąc dla siebie nawzajem podporą i pocieszeniem, których nie mogli otrzymać od nikogo innego. A potem… Cóż. Potem było tak właściwie teraz. Trwało od lat i nie zanosiło się, by miało się zakończyć.
Drgnęła, wyrwana z rozmyślań, kiedy Ian na nowo się odezwał. Podniosła się z podłogi z niejakim trudem, ignorując bałagan złożony z walizki, ubrań i kota, i skierowała się do kuchni, by poszukać czegoś do picia, czy przekąsek.
— Nie chcę być wścibska, więc nie musisz odpowiadać, ale nie pijesz, bo po prostu nie lubisz alkoholu, czy jest w tym jakieś drugie dno? — spytała, odwrócona do niego plecami, wyciągając z szafki butelkę cynamonowej whiskey, szklankę i kufel do piwa, a z lodówki sok jabłkowy i piwo bezalkoholowe. Jakimś cudem udało jej się z tym wszystkim zabrać za jednym razem i postawić na niskim stoliku obok kanapy, niczego nie tłukąc ani nie rozlewając. Usiadła, podsunęła kufel i piwo Ianowi, a sama nalała sobie do szklanki whiskey i dolała hojnie soku jabłkowego. Upiła łyk. Przyjemne ciepło spłynęło jej w dół żołądka. — Coś kryminalnego. Albo medycznego — mruknęła. — Wiesz, krew, flaki i zagadki.
UsuńWillow Calloway
Ian był jedną z trzech osób, które dopuścił do siebie Zane.
OdpowiedzUsuńTo nie było żadne wielkie odkrycie, że Maddox jest zamkniętym w sobie człowiekiem, choć w jego przypadku to było ogromne niedopowiedzenie. Nawet, gdyby chciał się otworzyć to nie było to takie proste. Po trzynastu latach spędzonych z ludźmi, którzy znajdowali radość w krzywdzeniu niewinnych dzieci i kolejnych pięciu latach w domu dziecka zaufanie nie przychodziło mu łatwo. Dogadał się z Ianem chyb tylko i wyłącznie dlatego, że oboje mieli przejebane już od narodzin. Pierwszy o wszystkim wiedział Marcus, ale to człowiek zapatrzony w siebie i tak naprawdę gówno go obchodziły problemy Zane’a. Jego zadaniem było tylko dostarczanie tych cholernych paczek i sprawdzenie się w swojej nowej roli. Marcus nie był dla niego żadnym zastępczym ojcem czy starszym bratem. Był jego pracodawcą, z którym miał dość luźną relację. Zdobył jego zaufanie i ze wzajemnością. Ta relacja rozwinęła się sama, ale to jeszcze nie znaczyło, że latał do niego z każdym problemem. Nawet do Iana nie przychodził za każdym razem, a dopiero w momencie, kiedy wszystko się dosłownie pierdoliło. Z głupotami radził sobie sam. Zresztą, przyznanie się do tego, że coś mu nie wychodzi przychodziło blondynowi z trudem. I Ian lepiej niż ktokolwiek inny o tym wiedział.
Waląc się z powrotem na kanapie Zane również nie planował się z niej ruszyć. Po tym całym pierdolniku, który miał miejsce w ostatnich miesiącach należało im się trochę odpoczynku. Znał siebie i Iana i wiedział, że za długo na dupie nie posiedzą. Oboje potrzebowali czegoś i działać. Kompletnie nie nadawał się do nic nierobienia.
— Wszystko dla mojej grzecznej dziewczynki — parsknął i przewrócił oczami. Mogło się zdawać, że z wierzchu Zane nie przejmuje się nikim, ale gdy mu zależało to potrafił to okazać. Nie wręczy mu przecież pieprzonej kartki urodzinowej, a o urodzinach nie zapominał. Pamiętał o Ianie, Willow i Vanessie, a od wielkiego dzwonu przypominał sobie o Marcusie, ale ten z kolei prędzej odwdzięczyłby mu się wpierdolem niż podziękowaniem za przypomnieniem o urodzinach. Ludzie tacy, jak oni, raczej ich nie świętowali. Nie mieli powodów, aby cieszyć się z kolejnych lat.
Przechylił butelkę, aby upić parę łyków schłodzonego piwa. Rzadko pozwalał sobie na sięganie po alkohol. Musiał mieć trzeźwy umysł niezależnie od sytuacji. Jednak uznał, że wyjątkowo dziś może wrzucić na luz. Mieli spokój, a Marcus wyraźnie dał im znać, aby dziś zajęli się sobą. Skoro miał wszystko pod kontrolą to Zane wykłócać się nie zamierzał.
— Jesteś głodny? — Nie było to do końca pytanie ani stwierdzenie, coś może pomiędzy. Lodówka lśniła bielą, a poza piwem i mało znaczącymi produktami spożywczymi nic więcej w niej nie było. Kucharz z niego był marny, a jednak na koniec dnia przydałoby się coś zjeść. — Pizza?
Przesuwał na ekranie kolejne restauracje, z których mógłby coś zamówić. Niby tuż pod nosem miał indyjską knajpę czy irlandzki bar, ale żadnemu nie chciało się teraz ruszać z miejsca. Po co, skoro mogli ułatwić sobie wieczór i mieć żarcie dostarczone pod nos?
— Zrób mi tę przyjemność i opchnij go dopiero za tydzień — rzucił, gdy krótko zerknął na wiszący już na nadgarstku młodego mężczyzny zegarek. Tak w zasadzie miał to gdzieś, równie dobrze teraz mógł szukać na niego kupca. Zane dobrze wiedział, że gotówka czasem warta jest więcej niż błyskotka, ale nie podejrzewał też Iana o podobne zamiary.
Zane❄️
Willem był od niej starszy o całe jedenaście minut i kiedy trochę podrośli, lubił wygłaszać tezę, że było to najwspanialsze jedenaście minut jego życia. Ale Willow wiedziała, że żartuje; nie mógłby mówić poważnie, nie wtedy, gdy potrzebował jej równie mocno, jak ona potrzebowała jego. W dzieciństwie dzielili bardzo szczególną więź, niemal nadnaturalną. Bliźniaczą — to było właściwe określenie. Wyczuwali, kiedy to drugie źle się czuło albo miało po prostu słabszy dzień; starali się robić wszystko wspólnie, dbać i chronić się nawzajem. Willow nie potrafiłaby zliczyć, ile razy brat brał na siebie winę za jakieś jej wyimaginowane przewinienia — oboje byli aż zanadto świadomi, że matka znacznie prędzej wybaczy cokolwiek właśnie jemu. Zawsze chciała mieć synów, a nigdy nie marzyła o córce, i właściwie aż do ich narodzin była przekonana, że urodzi dwóch chłopców. Czasami Willow, słuchając niektórych jej komentarzy — a przodował w tym wszystkim zwłaszcza jeden: szczęście, że przynajmniej nie są to dwie dziewuchy — czuła się jak niechciany kociak, pozostawiony przy życiu jedynie z litości. Podejrzewała, że ojciec musiał jakoś interweniować, skoro nie została oddana do jakiegoś domu dziecka tuż po narodzinach. Ojciec, a może dziadek albo nawet cała jego rodzina; bo porzucenie dziecka przez kogoś z tak znanym nazwiskiem prawdopodobnie wywołałoby skandal. Wiedziała też, że to właśnie ojciec nadał jej imię, a choć przez długi czas była przekonana, że wybrał je, bo brzmiało jak żeński odpowiednik Willema, kiedyś opowiedział jej, czym się wówczas kierował. Mimo, że udział ojca w życiu własnych dzieci z biegiem czasu był coraz mniejszy, a interwencje coraz słabsze, aż w końcu całkiem zanikły, ta historia utknęła w głowie Willow na dobre. Gałązki wierzby są bardzo giętkie, ale niesamowicie trudno je złamać. Może już wtedy wiedział, jak kręta będzie jej ścieżka i dlatego zdecydował się właśnie na to imię — by było dla niej jednocześnie wróżbą.
OdpowiedzUsuńNiezależnie od tego, co dokładnie Ian miał na myśli — a musiał coś mieć, bo przecież myślał wówczas o swoim własnym bracie — nie mogła się z nim nie zgodzić. To, że ona i Will odsunęli się od siebie tak bardzo, wcale nie oznaczało, że przestała się o niego martwić, że jego los był jej obojętny. Ciężko żyło jej się ze świadomością, że nie mogła mu pomóc. Z tym, że brat bierze, już dawno się pogodziła, ale przerażała ją myśl, że każda kolejna kreska, jedna tabletka za dużo — że to może być jego ostatni raz.
Zrobiło jej się przykro, gdy usłyszała odpowiedź Iana, chociaż właściwie spodziewała się czegoś podobnego. Nie mogła tego jednak pojąć; po co ludziom dzieci, skoro nie zamierzają się o nie troszczyć? Po co im ktokolwiek, skoro zawsze na pierwszym miejscu będzie alkohol i prochy?
— Przepraszam — mruknęła, a poczucie winy uderzyło w nią z całą mocą. Nie powinna była o to pytać. Nawet, jeżeli Ian nie wyglądał, jakby ta wypowiedź poruszyła w nim jakąkolwiek czułą strunę. — Ale zobacz, o ile w takim razie jesteś od nich silniejszy.
Naprawdę tak myślała. Co prawda to, że ani on, ani Zane nie brali, miało bardzo wiele sensu — ćpający diler prędzej czy później stanie się zwykłym ćpającym klientem. W dodatku prawdopodobnie zużyje cały przydzielony mu towar, zamiast go sprzedać. Ale znała wiele osób ze swojego środowiska, znajomych, i znajomych znajomych, którzy uznawali narkotyki za świetną zabawę, bo ich zamożni rodzice na swoich własnych imprezach robili dokładnie to samo. W tym świecie jednak ćpało się trochę inaczej — ludzie byli bogaci, dobrze ubrani, wozili się limuzynami i uchodzili za rodzaj elity. Wydawało się, że prochy traktowali nie jak rozrywkę, a jak siłę napędową, dzięki której funkcjonowali na absurdalnie wysokich obrotach. Nie potrzebowali się wyluzować, a wręcz przeciwnie — szaleńczo gonili za sukcesem, harując jak niewolnicy.
Usuń— Ale ja będę piła — uprzedziła lojalnie, bo tak naprawdę nie istniał żaden powód, dla którego miałaby sobie odmówić alkoholu. Za to istniało mnóstwo powodów, żeby tego nie robić. — Chociaż… może nie pozwól mi się upić, dobra? — poprosiła niepewnie, czując przez skórę, że mogłoby się to bardzo źle skończyć. — A jeśli chodzi o film, to pewnie, czemu nie. Dawaj tego Zodiaka.
Willow Calloway
Debbie nie miała nic przeciwko temu, aby Ian zachowywał się jak ten rzeczony dzieciuch, którym go nazwała. Podobało jej się to, że w swoim towarzystwie czuli się po prostu coraz swobodniej. Podobało jej się również to, że nie brakowało w tym wszystkim tej zadziorności, od której zaczęli w kawiarnii, a którą kontynuowali podczas podwózki uberem. Nie brakowało temu też czegoś więcej, czego nie spodziewała się po bracie swojego partnera ze służby.
OdpowiedzUsuńObserwowała go naprawdę uważnie, choć może nie zdawał sobie do końca z tego sprawy, ale widziała też każdy grymas, który pojawiał się na jego buźce nawet na chwilę, na ułamek sekundy. Mogła sobie tylko wyobrażać, jak dokuczała mu obita kość ogonowa, ale skoro sam Ian twierdził, że obił sobie tyłek i obiecał jej, że w razie konieczności zgłosi się do lekarza, mogła być spokojna. To też nie tak, że Debbie martwiła się, bo Ian był Ianem, za pewne o to samo poprosiłaby każdego, kogo upadek obserwowałaby na tafli lodowiska.
Oddali łyżwy i Debbie naprawdę nie spodziewała się takiego komentarza padającego z ust starszej kobiety, ale skoro już padł, faktycznie zerknęła na Iana i wtedy ich spojrzenia skrzyżowały się ze sobą. Uśmiechnęła się. Pożegnali się z kobieciną i tak, jak trzymali się za ręce podczas jazdy na łyżwach, tak nie spodziewała się tego, że teraz Ian tak śmiało splecie ich palce ze sobą.
Nie protestowała.
Właściwie oddała mu swoją dłoń, zaciskając nieco mocniej już lekko zziębnięte palce na jego ręce. Spojrzała na niego, przygryzając lekko wargę. Kiedy znaleźli się na deptaku ciągnącym się wzdłuż cieśniny, niebo nad nimi przybrało kolor nieprzeniknionej czerni, a dzięki wielu światłom miasta mogli się tylko domyślać, że nad ich głowami dzisiaj nie ma gwiazd, bo delikatny śnieg zaczął prószyć, tworząc niesamowitą, zimową aurę wokół nich.
— Myślę, że jednak prędko się tutaj nie pokażemy — stwierdziła w końcu ze śmiechem, bo choć pani miło się na nich patrzyło, tak Ian wcale nie musiał swojego powrotu na łyżwy wspominać zbyt miło. I Debbie w głowie ciągle miała świadomość, że to był jej pomysł, a więc co za tym idzie - trochę też jej wina.
Co ciekawe, nie czuła wcale potrzeby mówienia. Dobrze im się milczało, i dobrze im się ze sobą spacerowało. Mijali kolejne knajpki i kolejnych spacerowiczów, którzy podobnie jak i oni wykorzystywali ten uroczy wieczór.
Debbie czuła się szczęściarą, że mogła w ten sposób spędzić swoje urodziny i pewnie Ian nawet nie zdawał sobie sprawy, jak to na nią wpłynęło. W planach, dopóki Ian nie pojawił się pod komisariatem, miała wypad na siłownię. Co prawda pamiętała, że Ian jeszcze minionej nocy wspominał coś o poniedziałku, ale nie nastawiała się na to spotkanie, bo wolała się miło zaskoczyć.
I tak też było. Co rusz na niego zerkała. Nawet jeśli zniknął ten roześmiany Ian z lodowiska, to nadal ją fascynował.
Pamiętała jednak, że Ian nadal nie odpowiedział na jej pytanie, ale uznała, że skoro sam do tego nie wracał, to ona nie powinna była na to naciskać. Westchnęła cicho, sunąc spojrzeniem po panoramie Manhattanu.
— Całe życie mieszkasz w Nowym Jorku? — spytała w końcu, kiedy zdała sobie sprawę, że ona niewiele świata poza tym miastem widziała, a mimo to - oklepany widok na Manhattan nadal ją zachwycał.
Debbie
— Myślę, że możesz mieć traumę — odpowiedziała ze śmiechem. Nie zdziwiłaby się, gdyby tak było, ale nie zamierzała też wyrokować. W końcu mogło się okazać, że wrócą na lodowisko za tydzień i ona nie chciała wtedy przesadnie protestować, chociaż raczej nie miała być również też tą, która znowu to zaproponuje jako pierwsza.
OdpowiedzUsuńNie miała pojęcia o tym, jak czarna miała być ich rzeczywistość, jak czarna właściwie była już teraz. Ona widziała tylko kolorowe światełka nad ich głowami, prószący śnieg, panoramę manhattanu i zapach świąt, które zdołały już minąć, a jednak w tym konkretnym miejscu jeszcze trwały. W tym wszystkim nie widziała miejsca nawet na szarość, a kiedy spoglądała w bursztynowe oczy Iana, widziała wszystko w ciepłych i słodkich kolorach. Uśmiechała się do niego, kiedy przychodziło jej znowu na niego spojrzeć, co robiła z łatwością, mimo tego, że istniało spore ryzyko, że się potknie albo uderzy w pobliską latarnię, jeżeli nie będzie uważniej obserwować drogi przed sobą.
Ian nie musiał nawet głośno tego życzenia wypowiadać. Był najmilszym, co dzisiaj ją spotkało. Zdecydowanie. Nie mogła mu tego ani sobie odmówić. I chociaż dzisiaj Louis był wyjątkowo uprzejmy, to nadal pozostawał mrukliwym bucem, który nie omieszkał w ciągu dnia parę razy jej dogryźć, a o życzeniach niby to zapomniał i zreflektował się wtedy, kiedy kupowali kawę w starbucksie i Debbie dostała gratis w ramach urodzin. Wszystko to było do przeżycia i im więcej o tym myślała, tym prędzej dochodziła do wniosku, że musiała trochę przecierpieć, aby móc spędzić wieczór w towarzystwie młodego Hunta.
— Bronx i Staten Island? — spytała, patrząc na niego uważniej. Nie ulegało wątpliwości, że te dwie dzielnice były od siebie kompletnie różne. Staten Island uchodziło za najbardziej zieloną i najmniej zatłoczoną dzielnicę Nowego Jorku. Nic więc dziwnego, że sporo bogaczy uciekało właśnie tam, wiodąc wiejsko-miejskie życie w jednej z największych metropolii świata. Bronx natomiast miał swoją złą reputację, zwłaszcza wśród policjantów, dlatego Debbie cieszyła się, że trafiła na posterunek na Brooklynie, gdzie też mieszkała od kilku lat.
— Staten Island to dobre miejsce do życia. — Skwitowała, nawet nie zdając sobie sprawy, jak bardzo nie pasuje to do życia Iana na wyspie. Uśmiechnęła się delikatnie, kiedy znowu na niego zerknęła. — Tak słyszałam.
Tym samym dała mu możliwość potwierdzenia jej przypuszczeń bądź ich znegowania. Mógł też nie odpowiadać nic. Debbie, póki co, wcale nie przeszkadzał brak większej ilości informacji o Huncie, poniewaz wychodziła z założenia, że jeszcze wiele takich wieczorów przed nimi i że jeszcze będzie miała wiele sposobności do tego, aby zadawać mu pytania i móc go poznawać. Bez pośpiechu. Mieli czas.
Chciała w to wierzyć i póki co nic tej jej wiary nie mogło zachwiać. Ian też nie dawał jej odczuć, że coś jest nie tak, że nad ich głowami kłębią się coraz ciemniejsze, niemal burzowe chmury.
— Może tutaj? — spytała wskazując na niewielką restaurację, której cały front był przeszklony, w środku część stolików była zajęta, ale bez trudu mogli znaleźć miejsce dla siebie w przyjemnie oświetlonym, niezbyt krzykliwym miejscu. Nawet tutaj na deptaku czuła zapach ziół i pomidorów.
Debbie
Jeszcze niedawno wiek Freemana odrzuciłby tak młodą osobę, jaką była Vanessa, ale od kilku tygodni obrzydzenie związane z zainteresowaniem się starszymi, dobrze sytuowanymi mężczyznami przerodziło się w błogą fascynację. Nigdy nie ćpała, miała doświadczenie jedynie z alkoholem i papierosami, ale przypuszczała, że jej nowe zajęcie jest uzależniające bardziej od brania przeróżnych narkotyków.
OdpowiedzUsuńCały proces zaczął się niewinnie. Zapoczątkował go inny cudzy mąż. Tamten mężczyzna był menadżerem dwóch najpopularniejszych sal bankietowych na terenie Nowego Jorku, a kiedy zmieszany szukał w popłochu prezentu na rocznicę ślubu, którą miał świętować za godzinę w restauracji nieopodal salonu jubilerskiego, Vanessa zabawiła się nie tylko w idealną wersję doradcy klienta, ale i była równie eteryczną kokietką. Miała to szczęście, że towarzysząca jej na zmianie koleżanka poszła wypić herbatę, więc nie musiała szeptać czy robić podejrzanych podchodów. Była otwarta we flircie, jeszcze tej samej nocy odbierając jego żonie obecność męża, bo to Kerr w pięciogwiazdkowym hotelu, uprawiała seks z pachnącym Dior Sauvage mężczyzną.
Dlaczego przestała doceniać pełny etat w salonie jubilerskim? To nie tak, że zaprzestawała lubić swoją pracę, ale popadając w monotonię, nie chciała skończyć jak jej adopcyjna matka. Wychodzić z kupionej przez rodziców kawalerki, pokonywać prawie codziennie tą samą trasę i sprzedawać biżuterię u Tannera Morgana, a później wracać do mieszkania, aby ugotować, uprać, posprzątać, żeby po wszystkim w aromacie płynu do kąpieli, położyć się spać.
Potrzebowała większej dawki adrenaliny. Nuty nowości. Jazda na motorze nie spełniała jej oczekiwań, więc skrupulatnie dążyła do zawierania nowych znajomości, nie widząc w sobie prostytutki. Dziś na koncie miała czterech cudzych mężów, jednego narzeczonego i aktualnie wystukiwała długimi palcami wiadomości do najstarszego z mężczyzn, czterdziestotrzyletniego właściciela kilku punktów na terenie Nowego Jorku, oferujących świeże owoce i warzywa. Czyż to nie było piękne? Oni jej potrzebowali. Wyprawiała z nimi takie cuda, jakich ich żony nie uczyniłyby być może nawet w ich gorących snach. Flirtując odważnie za pomocą aplikacji z mężczyzną, który kilka godzin temu kupił od niej prezent na szesnaste urodziny córki, co jakiś czas obserwowała widok za oknem czarnego Cadillaca.
— Po usłyszeniu więcej niż dobrze, stwierdzam od razu, że traktujesz swój samochód jak najcenniejszą perłę, ale na twoim miejscu również byłabym nią zachwycona. Przyciąga wzrok przechodniów i innych kierowców, hmm? — wyjęła małe lusterko z torebki i trzymając pomiędzy kolanami błyszczyk, wyjęła pędzelek ze środka, chcąc poprawić zanikający kolor na ustach.
Kiedy tylko to uczyniła, wbiła wzrok w odbicie kierowcy i ignorując przez najbliższe minuty oczekującego na odpowiedź czterdziestotrzyletniego mężczyzny, nie chciała także myśleć o tym, jakie marzenia należące do prawnika przyjdzie jej spełniać. Z Freemanem podczas pierwszej jak i na tę chwilę jedynej nocy nie szło się nudzić — miał swoje potrzeby i chociaż nie należał do delikatnych kochanków, nie przeszkadzało jej to zupełnie. Jeśli na każde spotkanie z nim ma jeździć tym konkretnym samochodem, może wysłać swoją żonę w delegację na długie miesiące.
Vanessa Kerr
Ian wydawał się być naprawdę miłym chłopakiem i zaczynała rozumieć, dlaczego Robert tak często wypowiadał się o nim w samych superlatywach. Bił od niego jakiś taki wewnętrzy spokój, nawet, jeśli spotkali się tutaj, aby dokonać transakcji związanej z narkotykami.
OdpowiedzUsuń- Obiad to dobry pomysł, ze stresu przed tym spotkaniem jeszcze nic dzisiaj nie jadłam i umieram z głodu – uśmiechnęła się lekko, sięgając po kartę, aby złożyć zamówienie. Poprosiła przy okazji o wodę z cytryną do picia, po śmierci Roberta wypijała zdecydowanie zbyt wiele alkoholu i od jakiegoś czasu starała się unikać procentów. Poza tym zależało jej na tym, aby dobrze wypaść w oczach siedzącego na wprost chłopaka, a po jakimś winie czy koniaku mogłaby zacząć niepotrzebnie paplać jak najęta.
- Właściwie sama nie wiem, dlaczego ci to mówię, obiecałam sobie, że będę perfekcyjnie udawać, że czuję się jak ryba w wodzie, a interesy Roberta to dla mnie pikuś – prychnęła po chwili, mając nadzieję, że naprawdę może mu ufać i nie wykorzysta tego przeciwko niej. Nie nadawała się do tego, nie potrafiła być w tym aż tak biegła jak ktoś, kto w takim świecie funkcjonował od dziecka. Fakt, pochodziła z gównianej rodziny, ale jej rodzice głównie nadużywali alkoholu i oprócz przemocy i długów, raczej nie mieli na sumieniu nic większego.
- Robert miał do ciebie duże zaufanie, poza tym może jestem głupia i naiwna, ale wierzę, że nie wykorzystasz tego wszystkiego przeciwko mnie. Jeśli ktoś mnie zabije, to będzie twoja wina, a tamta dwójka szybko cię znajdzie – wskazała na swoją obstawę i zaśmiała się cicho, starając się jakoś rozładować targające nią emocje i usunąć tą przeklętą, rosnącą w gardle gule. Wiedziała, że Robert miał dużo na sumieniu, trzymał ją jednak od tego wszystkiego z daleka, nie miała przez to aż tak do czynienia z bronią czy narkotykami, którymi handlem nagle zmuszona była się zamiast niego zajmować. Dziewczyny w jej wieku martwiły się głównie studiami i imprezami, albo kolejną nieudaną miłością, a nie musiały rozglądać się na każdym kroku, aby upewnić się, że ktoś nie zamierza właśnie sprzedać im kulki w łeb.
- Jak ci minął dzień Ian? Opowiesz mi coś o sobie? Musisz być naprawdę fajnym człowiekiem. Mój mąż gdyby mógł, to by cię adoptował, a jego sympatię cholernie trudno zdobyć – zagadnęła z lekkim uśmiechem, kiedy podszedł do nich kelner z zamówionymi daniami. Starała się zachowywać jak najbardziej naturalnie i nie wzbudzać podejrzenia siedzących wokół ludzi. Ot tak, zwykły, koleżeński obiad dwójki młodych ludzi, w ogóle nie czekał na nich w zaparkowanym opodal samochodzie plik z prochami wartymi jakieś kilkanaście tysięcy złotych.
Ruby
Miło obserwowało się Iana, który tak jakby próbował ukryć przed nią swoje rozbawienie, kiedy opuszczał głowę i uparcie patrzył na swoje buty. Zaśmiała się wtedy, choć tak naprawde upadek Iana zabawny był tylko z pozoru i powinni się cieszyć, że w gruncie rzeczy nic poważnego mu się nie stało. Teoretycznie — zawsze mogło być gorzej, praktycznie — było na tyle źle, że żadne z nich nie potrafiło przejść obok tego całkowicie obojętnie. Ian dlatego, że cierpiał, a Debbie dlatego, że zwyczajnie się martwiła, a im więcej czasu spędzała w towarzystwie Hunta, tym martwiła się bardziej.
OdpowiedzUsuń— Na konia? — Odparła rozbawiona, odwzajemniając to spojrzenie rzucone jej z ukosa. — Zwolnij, kowboju. — Dodała od razu, kręcać przy tym z niedowierzaniem głową. Cholera, już dawno nie bawiła się z kimś dobrze, już dawno nie czuła się z kimś tak swobodnie, zwłaszcza, jeśli chodziło o nowo poznane osoby. Co innego, gdy rozbijało się o grono jej przyjaciół, które było zwyczajnie niezastąpione.
— Chcę mieć z ciebie jakiś pożytek — wymruczała i choć mogło to brzmieć niejednoznacznie, to tak naprawdę, przynajmniej tym razem, w głowie Debbie nie pojawiły się żadne sprośne, niegrzeczne i nieodpowiednie myśli. Chciała mieć pożytek z Iana, bo zwyczajnie był świetnym kompanem, przy którym łatwo było się roześmiać, ale i wzruszyć. Przy którym jej serce biło nieco szybciej, a policzki dużo łatwiej oblewały się rumieńcem. I ona poczuła, że jego palce na chwilę zacisnęły się na jej dłoni mocniej. Odpowiedziała tym samym.
Nie wiedziała jednak, jak zareagować, kiedy Ianowi w końcu udało się wpleść w to wszystko dom dziecka. Nie spodziewała się tego. Uderzyło to w nią. Na moment zwolniła, niemal gubiąc rytm własnych kroków, kiedy potknęła się o szczelinę między betonowymi płytami. Nie wiedziała. Może gdyby Louis kiedykolwiek zająknął się o tym, że wychował się w bidulu, miałaby szerszy obraz sytuacji, a tak…
— Ian… — szepnęła tylko, kiedy w końcu zatraciła się w spojrzeniu jego miodowych oczu. Jego spojrzenie było spokojne, uśmiechnięte. Jej głos natomiast nie brzmiał tak, jak brzmiał najczęściej, kiedy wymawiała jego imię. Wybijały się w nim teraz nuty pewnego żalu, smutku, ale i zrozumienia, bo Debbie chciała, aby Ian odnajdywał w niej wsparcie. Nie wiedziała dlaczego, nie potrafiła tego wszystkiego wytłumaczyć, ale skoro już szli ze sobą trzymając się za ręce, mogli sobie pozwolić na komfort współdzielenia nie tylko radosnych momentów.
Nie drążyła tematu, bo mimo wszystko uznała, że jest na to za wcześnie. Uratowały ją też przed tym otwierane przez Iana drzwi. Mogli skupić swoje myśli na czymś bardziej przyjemnym niż historie z bidula. Miała jednak nadzieję, że Ian nie uzna, że zbyła jego zwierzeniem krótkim westchnieniem i wzruszeniem ramion.
— Jejku, jak tu pięknie pachnie… — zachwyciła się natychmiast, kiedy znalazła się w przytulnym wnętrzu. Młoda kobieta, ubrana prosto i schludnie zaprowadziła ich do niewielkiego stolika, otoczonego eleganckim narożnikiem obitym ekoskórą. Mogli rozsiąść się wygodnie i mieć nieco więcej prywatności, bo od reszty sali oddzielała ich drewniana ścianka, na której zamontowano kwietniki. Lejące się bluszcze i podobne kwiaty tworzyły żywą, zieloną ścianę.
Debbie usiadła obok Iana, niemal natychmiast szturchając go przypadkowo stopą. Obsługa szybko podała im menu, proponując też pozycje z menu sezonowego. Debbie poprosiła jednak o to, aby dano im chwilę i dopiero wtedy znalazła czas, aby ściągnąć swoją kurtkę.
— Margherita? — spojrzała na Iana, próbując się upewnić, czy aby na pewno zostaje przy swoim wyborze.
Debbie
Debbie może nie wyglądała wyjątkowo elegancko, ale nie uważała, że nie pasuje do tego wnętrza, bo restauracja choć przytulna i nastrojowa, miała w sobie coś ze swojskości, dlatego ubrana w ciemne jeansy i czarną bluzę bez kaptura Debbie niezbyt musiała się przejmować swoim nie wyjściowym outfitem. Chociaż czy na pewno?
OdpowiedzUsuńCzuła na sobie wzrok Iana. I to nie tak, że ją tym krępował, ale może odrobinę onieśmielał i jednocześnie mile łechtał jej własne ego. Zerkała więc na niego co chwilę, kiedy tylko podnosiła na sekundę wzrok znad menu. Odgarnęła też kosmyk rudych włosów za ucho, przerzucając jednocześnie niesforne kosmyki na jedno ramię. Były na tyle krótkie, że jednak dość szybko przysłoniły ponownie jej szyję, ale przynajmniej częściowo osiągnęła efekt, na którym jej zależało. Odsłaniała się. Tak, aby Ian mógł patrzeć.
I niby to niewinnie, i niby przypadkowo, przygryzła delikatnie dolną wargę, kiedy wczytywała się w skromne menu. On może i nie miał pewnego rodzaju myśli, kiedy wymruczała to, co wymruczała, natomiast ona nie mogła teraz oprzeć się wrażeniu, że są tutaj kompletnie sami, a jej nie tylko pizza była w głowie.
Kiedy podeszła do nich kelnerka, Debbie zamówiła jedną margheritę doskonale wiedząc, że ta pizza jest tylko dodatkiem do dzisiejszego wieczoru. Poprosiła też o dwie rozgrzewające herbaty, zdając się na polecenie obsługi, jeśli chodziło o wybór smaku i dodatków. Trochę zmarzli na tym lodowisku, więc uznała, że dobrym pomysłem będzie jakiś ciepły napój.
Znowu zostali sami, a Debbie spojrzała na Iana w momencie, kiedy oddała kartę kelnerce. Uśmiechnęła się delikatnie, widząc, jak wygodnie się rozsiadł i jak bez żadnego skrępowania, podobnie jak wtedy w jego samochodzie, wpatrywał się w nią z tym nikłym, ledwo widocznym uśmieszkiem.
Ruda wsparła łokieć na blacie stolika, a na dłoni oparła podbródek, przyglądając mu się więcej niż uważnie. Zatracała się w spojrzeniu miodowych oczu Iana, pozwalając swoim myślom błądzić teraz w przeróżnych rejonach, które - jeśliby się zastanowić - niewiele wspólnego miały z przyzwoitością.
Nie mówili teraz zbyt wiele, ale wcale jej to nie przeszkadzało. Napięcie, które im towarzyszyło, było niemal pieszczotliwe i wpłynęło na odwagę Debbie, która po pijaku odważyła się pocałować policzek Iana, a na trzeźwo ograniczała się do trzymania jego ręki. Jednak… czuła, że to za mało, więc kompletnie bezwiednie drugą dłoń ułożyła na jego udzie, pod blatem stolika.
— A ty kiedy masz urodziny, Ian? — spytała cicho, miękko, znów w ten sam łagodny sposób wypowiadając jego imię. Uśmiechała się, ale delikatnie, nie uciekała spojrzeniem, w głowie zastanawiając się już nad sposobem, w jaki mogliby uczcić urodziny Iana. Naiwnie. Ale co innego mogła zrobić?
Debbie
Debbie niespodziewanie zrobiło się zwyczajnie gorąco i pewnie gdyby nie fakt, że pod bluzą miała jedynie białą podkoszulkę z koronkowym wykończeniem, to już dawno pozbyłaby się wierzchniego okrycia. Ale nie wypadało. I też doskonale wiedziała, że to nie temperatura w pomieszczeniu miała na nią taki wpływ, chociaż była przyjemna. To wszystko było tylko i wyłącznie sprawką Iana, tym jak na nią patrzył, tym jak się zbliżał i jak chwytał delikatnie jej palce w swoje.
OdpowiedzUsuńKażde jego muśnięcie wywoływało w niej dreszcze, które były zupełnie niespodziewane, ale nie chciała z tym walczyć. Nie widziała powodu dla którego miałaby chcieć walczyć z czymś, co rozlewało się w jej wnętrzu przyjemny, kojącym ciepłem, jakie kojarzyło się teraz ze spojrzeniem bursztynowych oczu Iana.
Był blisko, kiedy nachylił się nad stolikiem. Zbyt blisko. Wystarczyło wyciągnąć nieco szyję i przechylić głowę, aby zakosztować jego ust i skłamalby, gdyby przyznała, że nie widziała tego w swojej wyobraźni. Widziała znacznie więcej, ale w końcu przyszli tutaj zjeść pizzę i napić się herbaty. Uznała jednak, że teraz znacznie lepsza byłaby zimna fanta niż rozgrzewająca herbatka.
Uśmiechnęła się, pozwalając, aby zaskoczenie wymalowało się na jej twarzy, kiedy usłyszała odpowiedź Iana. Faktycznie, ich urodziny dzieliło niewiele dni, niespełna dwa tygodnie. I poznali się właśnie w okolicy swoich urodzin. To też nie mógł być przypadek.
— O. — Odpowiedziała krótko, jeszcze krócej niż sam Ian. I ani drgnęła, ani się nie odsunęła, ani nie zbliżyła. Trochę z tym walcząc, a jednak trochę pozwalając, aby się to wszystko działo. Teoretycznie się nie spieszyli, a praktycznie gnali w tej znajomości na złamanie karku.
— Wszystkiego najlepszego, Ian — mruknęła z uśmiechem, robiąc to dokładnie w ten sam sposób, który wyrył jej się w głowie, a którym w piątkową noc przywitał ją Ian w swoim samochodzie. Może i minęły już te dwa tygodnie od jego urodzin, ale na swoją wymówkę miała fakt, że wcześniej o tym nie wiedziała i że wcześniej Iana w ogóle nie znała.
Był kompletnie inny niż swój brat. Może dlatego lgnęła do niego, jak ćma do światła. Zacisnęła mocniej te palce na jego udzie, delikatnie wbijając je w mięsień tak, aby miał pewność, że jest obok. I że wcale nie jest jej obojętny, choć może powinien, bo w końcu widzieli się trzeci raz w życiu i tak naprawdę nie wiedzieli o sobie nic, chociaż Debbie udawało się wyciągnąć informacje o Ianie całkiem sprawnie, mimo tego, że zależało jej na tym, aby nie wyglądało to jak policyjne przesłuchanie.
Debbie
Pewnie Deborah nie miałaby nic przeciwko temu, aby Ian wziął sobie prezent, który mu się marzył, którego chciał i który mu się należał. Im się należał. Bo niewątpliwym było, że oboje do tego dążyli. Może nie wprost, nie tak pospiesznie znowu, może specjalnie robili dwa kroki w przód, aby potem zrobić ledwie jeden w tył. Trochę celowo, a trochę wcale nie.
OdpowiedzUsuńDebbie widziała wszystko to, co rysowało się na przystojnej buźce Iana. I było to doprawdy fascynujące widowisko. Ta nagła iskierka w oczach, ten nie do końca uśmiech, kiedy docierało do niego, co właśnie stało się z jego ciałem. Debbie odpowiedziała na to łagodnym, ciepłym uśmiechem, który nie miał nic wspólnego z kuszeniem i wodzeniem. Był uosobieniem niewinności, ale pewnie gdyby nie Ian, jej dłoń nadal zostałaby tam, gdzie ulokowała ją od razu. Znacznie bliżej biodra niż kolana, jeżeli już o stawach mowa.
— Ian, nie wiem… — urwała, kiedy jej dłoń była już przy jego kolanie. Debbie zabrała ją jednak, bo do ich stolika podeszły dwie kelnerki. Jedna z drewnianą tacą, na której spoczywała przepięknie pachnąca pizza i karafką z oliwą z chilli. Druga trzymała dwa spore kubki z aromatyczną, goździkowo-pomarańczową herbatą.
Obie szybko się wycofywały, jakby faktycznie wyczuwały, że atmosfera przy stoliku numer 9 nabrała temperatury nie ze względu na ciepłe napoje. Debbie odprowadziła dziewczyny wzrokiem, a potem skierowała spojrzenie ciemnych oczu na Iana. Uśmiechnęła się delikatnie. Znowu. Tym razem jednak rezygnując z tej niewinności, którą próbowała ugrać coś przed chwilą.
— Może jednak zimny napój byłby bardziej odpowiedni? — spytała przekornie, odgarniając kosmyk rudych włosów za ucho, a potem, jakby nigdy nic, sięgnęła po kawałek pizzy, który sowicie oblała oliwą. Wgryzła się w ciasto, nie bawiąc się ani w mniejszy talerzyk, ani w sztućce. Nieważne, co działo się dookoła nich i z nimi. Debbie swój ostatni posiłek, a był to pączek, zjadła w okolicy czternastej, więc była zwyczajnie głodna, a pizza na cienkim, chrupiącym cieście była niemal idealna. Niemal, bo brakowało na niej ananasa, ale nie zamierzała póki co się o niego upominać. Zresztą w takim typowo włoskim miejscu mogła go wcale nie dostać.
Biorąc kolejny kęs, zerknęła na Iana. Jej oczy uśmiechały się cały czas i było w tym coś nie tylko ciepłego, ale i figlarnego. Cholera, lubiła spędzać z nim czas, nawet jeśli nie do końca byli albo świadomi, albo gotowi do tego, aby przekroczyć pewne bariery.
Debbie
Wszystko było na swoim miejscu.
OdpowiedzUsuńPoza rozsądkiem Iana i zdrowym osądem Debbie. Zostawili wszystko, co związane z racjonalnym podejściem do życia, już dawno za sobą i choć powinni się tego obawiać, nawet odrobinę, to tego nie robili. Nie zamierzali i przystanęli na to dość zgodnie, nawet nie pytając się nawzajem o zdanie.
Ian chwytał ją za rękę, ona macała go po nodze, rzucali sobie przeciągłe spojrzenia i kuszące uśmiechy, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak na siebie oddziałują. Debbie nie narzekała, nie śmiałaby, bo naprawdę nie pamiętała, aby kiedykolwiek zdarzyło jej się z kimś tak dopasować. I gdzieś tam z tyłu głowy miała ciągle myśl, że Ian był bratem Louisa, a Louis mówił, żeby tego nie robiła, ale kiedy jadła tę gorącą, aromatyczną pizzę i kiedy stykała się kolanem z kolanem Iana, nie chciała niczego innego. Chciała robić właśnie to.
Zachowywali się i pewnie czuli też jak dwójka nastolatków, która odkrywa czym jest zauroczenie. Może dlatego wszyscy patrzyli na nich tak, a nie inaczej.
— Dobra — powtórzyła, zgadzając się z osądem Iana. Debbie zjadła dwa kawałki, ostatecznie decydując się na trzeci. Czuła się najedzona, więc zaczęła popijać to wszystko herbatą, która okazała się zaskakująco dobra. Pomarańczowy smak był tak intensywny, że aż spojrzała zaskoczona Iana.
Nie chciała kończyć tego wieczoru, ale kiedy zerknęła na zegarek na nadgarstku, dotarło do niej, że dochodzi dwudziesta druga. Westchnęła i teraz, już bez żadnych podtekstów i niecnych łapanek, ułożyła dłoń na dłoni Iana, która akurat spoczywała na blacie stolika. Muskała opuszkami palców delikatnie jej wierzch, jakby to był zupełnie naturalne, jakby ich ręce, dłonie, ciała, zostały do tego wszystkiego stworzone.
— Jutro zaczynam podwójną zmianę… — zauważyła, krzywiąc się przy tym delikatnie. Westchnęła. Do tej pory dwudziestoczterogodzinna służba była dobrym pomysłem, a teraz, kiedy do wyboru miała dodatkową godzinę z Ianem, wolałaby wybrać to drugie. Było jednak za późno, żeby to wszystko zmieniać i odkręcać.
Cóż, Ian mógł się również domyślić, że jutrzejsza dobra wiązała się z tym, że Debbie spędzi bite dwadzieścia cztery godziny z Louisem, ucinając krótkie drzemki w radiowozie. Nie brzmiało to jak coś, na co ktokolwiek mógłby się cieszyć. Tym bardziej, że Lou widział, kto dzisiaj odbierał Grayson z pracy.
Debbie
— Słabo — przyznała tylko, posyłając mu niezbyt przekonujący uśmiech. Nie mogła powiedzieć, że nie lubiła Louisa. Czasami bywał zabawny, ale nie miała z nim więzi, o której opowiadano choćby w filmach. A ona wierzyła w to, że dla swojego partnera powinni być w stanie skoczyć w ogień, a ona po prostu nie wiedziała, czy starszy Hunt był skłonny do takich poświęceń, jeśli chodziło o nią. Ale co innego mogła zrobić? Pensja początkującej policjantki nie była zbyt imponująca, a właściciel ostatnio podniósł im czynsz. Debbie za wszelką cenę nie chciała wracać do domu rodzinnego, więc łapała nadgodziny, jeśli tylko mogła. I miała to szczęście, że Louis też zwykle nie protestował
OdpowiedzUsuńChciała móc spróbować podzielić się rachunkiem, ale Ian skutecznie ją ubiegł. Nie protestowała, ale zapamiętała wiedząc, że następnym razem będzie jej pora na zapłacenie, zwłaszcza, że Ian postawił jej już dwie kawy. Nie sądziła, aby kierowca ubera mógł szastać tak pieniędzmi, ale nie komentowała. W końcu miał samochód, który mógłby stanowić równowartość dwóch rocznych wypłat Debbie. Jeśli nie więcej.
Odebrała od niego swoją kurtkę i wstała od stolika, aby móc swobodnie się ubrać. Owinęła szyję szalikiem, zapięła płaszczyk i spojrzała na Iana, parskając śmiechem.
— Chcesz na mnie zarobić? — spytała rozbawiona. — Chociaż czekaj… — wyciągnęła telefon z kieszeni płaszcza, odblokowując ekran. — Zaraz sprawdzę, czy jakiś przystojny kierowca jest dostępny — mruknęła, skupiając się teraz na smartfonie. Naprawdę odpaliła odpowiednią aplikację. Zamruczała coś pod nosem, a potem podniosła głowę, skupiając spojrzenie na Ianie. — Ostatnio miałam szczęście.
I mówiąc to, wzruszyła ramionami, jakby nigdy nic. Odwróciła się na pięcie i ruszyła do wyjścia z restauracji, doskonale wiedząc, że Hunt zmierza tuż za nią. Mieli świadomość tego, że to Ian odwiezie rudowłosą do domu, ale dlaczego miałaby odmówić sobie przyjemności droczenia się z nim? Kiedy znaleźli się na deptaku, Debbie, mając nadal Iana za plecami, pomachała telefonem, unosząc go nad głowę, odwróciła się, spoglądając na niego przez ramię.
— Chyba znalazłam. Jakiś… — mruknęła, przesuwając palcem po ekranie. — Hugh. Może być po mnie za cztery minuty. — Zauważyła, zaczynając nieznośnie chichotać się pod nosem. Teraz to ona zachowywała się jak dzieciuch, ale wolała to, wolała śmiech, humor i głupie żarty, niż nieubłaganie zbliżające się pożegnanie z Ianem. Na co najmniej kilka kolejnych dni.
Debbie
— No tak. Zakładam, że żaden inny nowojorski uber nie wozi się Cadillakiem prosto z salonu — żachnęła się, kiedy Ianowi udało się bez większego trudu odebrać jej telefon i skrytykować całkiem przystojnego Hugh. No tak, nie można było mieć wszystkiego, prawda? Albo ładna buzia i śmierdząca skoda, albo ładna buzia i drogi samochodów… Och, czyli jednak można było mieć wszystko? Nie próbowała nawet się z nim ścigać i siłować, żeby zdobyć z powrotem swój telefon. Patrzyła tylko na niego z rosnącym uśmiechem, kiedy zaczął iść przodem do niej, a tyłem do kierunku, w którym zmierzali.
OdpowiedzUsuń— Pewnie fotowoltaika — odpowiedziała ze śmiechem, a potem nagle złapała Iana za ramię i odciągnęła w lewo. Minął ich szalony rowerzysta. Szalony, bo ani pora, ani pogoda nie były dobre na rower. Odebrała od Iana swój telefon, notując, że Hunt w całkiem sprytny sposób najpierw dał jej swój numer, a teraz tak po prostu wziął sobie jej.
— Ciekawe ile klientek zostało uznanych przez pana kierowcę za takie, które wyjątkowo mu się podobają — mruknęła z przekorą i teraz to ona udawała naburmuszoną, jednak bardzo szybko jej piegowatą buzię rozjaśnił uśmiech. Zachichotała. Znowu. I kiedy tak szli tym deptakiem, kiedy Debbie zakończyła połączenie wychodzące z jej telefonu, to jeszcze bardziej nie chciała kończyć tego wieczoru, choć mróz brutalnie szczupał ją w policzki i nos, które dość szybko nabrały żywych kolorów.
Debbie miała przeogromną ochotę, aby teraz objąć go w pasie i się przytulić, ale zamiast tego, kiedy tylko schowała swój telefon do kieszeni, ujęła jego dłoń w swoją, znacznie drobniejszą i tym razem to ona splotła ich palce ze sobą. Zadrżała, kiedy chłodny podmuch wiatru znad cieśniny wdarł się pod jej kurtkę. Tutaj, nad wodą, robiło się naprawdę zimno.
Dotarli jednak do samochodu Iana bez większych przygód. Debbie, niczym dama, zajęła znowu miejsce pasażera, ale tym razem nie ustawiała swojego telefonu w roli nawigacji. Ciekawa była, czy Ian pamiętał, gdzie mieszkała i czy trafi tam bez większego trudu.
Rozsiadła się wygodnie, bo to przecież było jej miejsce i kiedy zapięła pasy, pozwoliła sobie oprzeć głowę o zagłówek i znowu spojrzeć na Iana, który wyglądał cholernie seksownie za kierownicą swojego cacuszka.
Tym razem jednak nie próżnowała i jej dłoń wylądowała na jego udzie od razu, jak tylko odpalił samochód i ruszył z parkingu. Nie prowokowała go teraz, na zaciskała palców mocniej, nie sunęła nimi po jego nodze. Po prostu, dłoń Debbie spokojnie leżała na jego udzie tak, aby mogła mieć z nim kontakt, bo zauważyła, że dotyk Iana, choć na razie dawkowany, sprawiał jej przyjemność.
Czasami odrywała jednak spojrzenie od Hunta, wodząc wzrokiem po mijanych budynkach i kolejnych skrzyżowaniach, które tylko przybliżały ją do bloku, gdzie mieszkała Grayson. Oboje zdawali się odczuwać zbliżający się koniec wieczora, bo nie mówili zbyt wiele. Zwłaszcza Debbie, która usilnie starała się odsunąć od siebie myśl o zaproszeniu Iana do mieszkania. Dzisiaj. Teraz. Wiedziała, że to nie byłoby dobre rozwiązanie i z pewnością nie pożegnaliby się wtedy w pół godziny.
Debbie
Debbie zachowywała pewną czujność i ostrożność wobec Iana. Pewną, bo skutecznie zagłuszała wszelkie obawy i niepewności, i wbrew swojej naturze nie zadawała pytań. Nie takich, które musiały wybrzmieć. Uciekała od tego, co mogło okazać się zgubne, jakby żyła w przekonaniu, że nie wszystko jest w porządku. Ale ona chciała, żeby było w porządku, żeby to, co było między nią a Ianem, było nadal i było w jak najlepszym porządku.
OdpowiedzUsuńZachowywała się nie tyle lekkomyślnie, co po prostu egoistycznie. Ale nie robiła tego od lat, od wielu lat nie stawiała swoich potrzeb na pierwszy plan. Od wielu lat zapominała, że poza tym, że jest córką i siostrą, jest też kobietą, a przy Huncie mogła sobie o tym przypomnieć. I w dodatku miała już niejeden dowód na to, że jest kobietą, która mu się podoba.
Przez całą drogę rzucała mu ukradkowe, a jednak całkiem jawne i całkiem bezczelnie spojrzenia, bo chciała móc patrzeć na niego, jak najdłużej. Podobał jej się wtedy, kiedy uśmiechał się do niej szeroko, kiedy się śmiał, ale również wtedy, kiedy skupiał się na drodze, zaciskając palce lewej dłoni na kierownicy. I podobało jej się to, gdy na nią spoglądał przy każdej nadarzającej się okazji.
Wiedziała, że są w okolicy, kiedy minęli znajomy supermarket. Pojedyncze samochody mijały niewielkie osiedle, a jeszcze mniej wjeżdżało na jego teren. Trudno natomiast było tutaj z miejscem parkingowym i wcale nie była zdziwiona, że czekał ją krótki spacer. W pierwszym odruchu, kiedy odpięła pasy, chciała się z nim pożegnać, ale Ian ją ubiegł, bo wyszedł z samochodu i nie dał jej innego wyboru, jak złapać go za rękę.
Nie żeby narzekała, bo zrobiła to z ochotą, zabierając przy okazji pusty kubek po kawie. Zacisnęła palce na jego dłoni i kiedy mijali śmietnik, wyrzuciła kubek i wyjątkowo niespiesznie ruszyli w kierunku klatki schodowej.
Szło jej się ciężko. I to nie dlatego, że była zmęczona po łyżwach, czy objedzona przepyszną, włoską pizzą. Szło jej się ciężko, bo wiedziała, że nie zaprosi dzisiaj Iana, że zaraz powiedzą sobie cześć i każde z nich zniknie na kilka kolejnych dni w swoim życiu.
Palcami wolnej dłoni wystukała kod do domofonu. Dzisiaj bez większego trudu i bez żadnego słowa. Spojrzała na ich splecione ze sobą dłonie, pociągnęła za drzwi, ale tylko na tyle, aby były lekko uchylone. Podniosła wzrok na Iana, stojąc teraz niemal naprzeciwko niego. Między nim, a drzwiami do klatki schodowej.
— Ian… — mruknęła, zaciskając palce na jego dłoni mocniej. — No to… cześć? — wydusiła z siebie z taką niepewnością, o którą by się nawet nie posądziła.
Debbie
A potem znowu mocniej złapał jej dłoń i zdecydowanie pociągnął kobietę ku sobie. Debbie nie protestowała. W żaden sposób. I choć miała przeczucie do czego to wszystko zmierza, czuła się dziwnie gotowa i pewna. Puściła drzwi, które z cichym trzaskiem domknęły się za jej plecami. Ale to teraz było nieistotne. Czuła, jak dłoń Iana przesuwa się na jej talię, więc zgodnie z jego przypuszczeniami, zadarła głowę ku górze, na kilka jednocześnie długich i cholernie krótkich sekund zatapiając się w spojrzeniu bursztynowych oczu mężczyzny. Oświetlała ich teraz niewielka lampka nad drzwiami prowadzącymi do klatki, a to chłodne, chybotliwe światło służyło teraz Ianowi.
OdpowiedzUsuńZdołała jedynie westchnąć, kiedy Ian z całym swoim zdecydowaniem pochylił się nad nią i wziął sobie to, co mu się należało i to, czego chciał. Debbie chciała tego samego, więc niemal natychmiast odpowiedziała na pocałunek, który w niczym nie przypominał tego niewinnego muśnięcia w policzek, jakie sprezentowała mu nad ranem w sobotę.
Cholera.
Ian smakował jeszcze lepiej niż sobie to wyobrażała. Przylgnęła do niego tak, jakby jutra miało nie być i jedną ze swoich dłoni ułożyła na policzku mężczyzny, a drugą gdzieś w okolicy jego biodra. Niemal ochoczo zaprosiła go do tego, żeby pogłębił ten pocałunek i kiedy Ian z tego korzystał, mruknęła, unosząc się na palcach. Tak, żeby pokonywanie tych słodkich dwudziestu centymetrów nie spoczywało tylko na jego barkach.
Nie powinien był tego robić, bo Debbie doskonale wiedziała, że teraz nie ma odwrotu, że dotarli do miejsca, w którym będą chcieli tylko więcej i więcej.
Cofnęła się nieznacznie, kiedy Ian przerwał pocałunek. Uśmiechnęła się, słysząc życzenia. Tym razem brzmiały one znacznie lepiej.
— Wszystkiego najlepszego, Ian — odpowiedziała tym samym, bo w końcu i on miał urodziny całkiem niedawno. Kciukiem przesunęła po jego policzku, cały czas się uśmiechając.
Nie skłamałaby, gdyby powiedziała, że po raz pierwszy raz w życiu czuła tak intensywne, przysłowiowe motylki w brzuchu, wszystko w jej wnętrzu skręcało się wręcz boleśnie, ale było to przyjemne, kuszące, ciepłe. I chciała tego więcej. Znacznie więcej.
Opadła na pełne stopy, obie dłonie przenosząc na biodra Iana. Mogłaby tak stać, zwłaszcza, że czuła od niego dokładnie to samo. Nigdzie im się nie spieszyło, nie przeszkadzał im chłód nocy. Debbie skupiała się przede wszystkim na cieple bijącym od Iana. Na tym, że jakby wszystko było na swoim miejscu. Na pewno było na swoim miejscu. Oni byli tam, gdzie powinni być. Obok siebie.
Debbie
[Muminku, kawa na ławę - piszemy coś gdzieś kimś, czy tak się będziemy przerzucać komentarzami? :D Dzięki za dobre słowo pod kartą Józka, ale to raczej zasługa wyrozumiałych autorów, którzy to czytają, niż mojej pisaniny ha.]
OdpowiedzUsuńA & J
[Cześć! Ślicznie dziękuję za ciepłe słówko o mojej panience, nie lada frajdę sprawiło mi jej tworzenie i miło wiedzieć, że wyszło z niej całkiem sensowne stworzenie.
OdpowiedzUsuńJak tylko zobaczyłam, czym zajmuje się ten uroczy, aczkolwiek pokiereszowany przez życie pan przedstawiony powyżej, w mojej głowie zrodziła się wizja idealnego powiązania z Valentiną. A konkretniej rzecz ujmując – z jej bratem. Może masz ochotę pokombinować nad małą dramą? Daj znać!
PS. The best drug seller może być tylko jeden!]
Valentina Bennett
Nie protestowałaby, gdyby Ian pocałował ją raz jeszcze. Wiedziała jednak, że wtedy nie byłoby odwrotu i wciągnęłaby go ze sobą na klatkę schodową, a potem nie odrywając się od jego ust, wdrapałaby się na czwarte piętro. Była mu więc wdzięczna, że tego nie zrobił. Uśmiechała się delikatnie, wciąż zadzierając głowę ku górze, wciąż na niego patrząc tak, jakby widziała go i po raz pierwszy, i po raz ostatni. Nadal czuła smak pierwszego pocałunku, kiedy przesunął kciukiem po jej wardze. Westchnęła cicho, ale nie zatrzymywała go, kiedy zaczął się cofać. Odprowadziła go spojrzeniem aż do momentu, w którym zatrzymał się przy samochodzie. Wtedy, nadal nie odrywając od niego wzroku, wbiła kod do domofonu.
OdpowiedzUsuńNie odwlekała tej chwili dłużej, weszła na klatkę schodową i na nogach drżących, miękkich jak z waty, wdrapała się na czwarte piętro, doskonale wiedząc, że w jej życiu właśnie coś się zmieniło. I miała nadzieję, że na lepsze.
Nie udało jej się jednak uniknąć stu pytań od ciekawskiej współlokatorki. Odpowiadała na nie cierpliwie przez kolejne pół godziny, zanim mogła w ogóle wskoczyć pod prysznic. Nim znalazła się w łóżku dochodziła północ. I doskonale wiedziała, że nie może napisać do Hunta, bo nie zaśnie w oczekiwaniu na jego odpowiedź.
Dlatego nie pisała przez kolejne dni. Powstrzymywała się przed tym dlatego, że po pierwsze nie chciała rozpraszać się w pracy, a po drugie bała się, że mogłaby mu się narzucać. Im dłużej nie miała z nim kontaktu i im dalej było od ostatniego spotkania, tym coraz częściej dochodziła do wniosku, że jednak byłoby to narzucaniem się. Dziwne, absurdalne myśli. Niewygodne.
Debbie po kilku kolejnych zmianach i jednym dniu wolnym dotarła do piątku. Do walentynek, które w Nowym Jorku obchodzone były więcej niż hucznie. Każda, nieco bardziej elegancka albo nastrojowa knajpka, miała pełne obłożenie, a stoliki rezerwowało się na określony czas. Debbie tego dnia umówiła się z koleżanką z pracy na drinka. Z tą, z którą w poniedziałek rozmawiała przed komisariatem.
Bawiły się dobrze, kiedy wylądowały w niedrogim, podrzędnym barze na Brooklynie, gdzie mogły pograć w darta i napić się piwa. Był to bar, w którym bawili się głównie mundurowi z tej okolicy. Spotkały tam innych funkcjonariuszy, strażaków po służbie, a nawet i ratowników medycznych. Debbie wypiła trzy piwa. Niby dużo, niby mało. Trzymała pion, ale z każdym kolejnym łykiem jej myśli uciekały coraz częściej do Iana.
Niemal paranoicznie zaczęła spoglądać na telefon, jakby liczyła na to, że dostanie od niego jakąś wiadomość. I w jednym momencie mocniej zabiło jej serce, kiedy na swoim wyświetlaczu zobaczyła nazwisko Hunt. Było to jednak wiadomość od Louisa, że ma jej kartę do metra, bo musiała wypaść w radiowozie. Westchnęła, kiedy dotarło do niej, że Ian w jej telefonie podpisany był inaczej. Ian uber.
Wróciła do mieszkania przed dwudziestą drugą. Do przyjemnie pustego mieszkania, bo jej współlokatorka pojechała na zasłużony urlop na Hawaje, do swoich rodziców, który otwierali tam niewielki pensjonat.
Cisza, wypite piwo i… Ian. Za cholerę nie umiała wyrzucić go ze swojej głowy. Nawet nie chciała. Usiadła na kanapie, włączyła jakiś serial i sięgnęła po telefon. Wybrała jego numer, otworzyła okienko wiadomości.
Gdzie jesteś?, wystukały jej palce. Wysłała to niemal do razu. Bez zastanowienia. Pierwsza wiadomość dotarła do adresata.
Czekam na Ciebie. Dodała po niespełna dwudziestu sekundach. Przygryzła przy tym delikatnie dolną wargę, doskonale zdając sobie sprawę, że to alkohol dodaje jej odwagi na tyle, aby pisać to, co pisała.
To ja, Debbie. Trzecia wiadomość po minucie. Jakby zapomniała, że Ian wziął sobie jej numer. Do tego smsa dołączyła zdjęcie [wiemy doskonale jakie].
UsuńChyba znowu trochę wypiłam. To już była głupia wiadomość. Czwarta z rzędu, wysłana w podobnym odstępie czasu, co pozostałe. Uśmiechała się teraz do siebie. Odłożyła telefon na kanapie i wstała, kierując swoje kroki do łazienki.
Planowała wziąć długi, relaksujący prysznic. Miała cały wolny weekend. I sobotę, i niedzielę, a nie zdarzało się to zbyt często. Zamierzała zadbać o samą siebie i chciała zacząć właśnie dzisiaj.
A Ian… Zabrała go pod prysznic ze sobą.
Debbie
Ian wydawał się być naprawdę fajnym facetem, przez co powoli zaczynała odzyskiwać pewność siebie. Miała nadzieję, że nie zrobiła z siebie jak dotąd idiotki, kiedy się stresowała, nie kontrolowała tego, co mówi, przez co zresztą kompletnie nie nadawała się do prowadzenia tych pieprzonych, mafijnych interesów. Chciała czy nie, aktualnie nie miała wyjścia, zwłaszcza, że nie mogła zawieść Roberta. Zawsze w nią wierzył, właściwie jako jedyny i ciągle powtarzała sobie w myślach motywacyjne słowa, którymi ją raczył zawsze, kiedy na wierzch wysuwał się jej brak pewności siebie.
OdpowiedzUsuń- Masz mnie, dokładnie tak jest, zazwyczaj potrafię lepiej nad sobą panować. No cóż, lepiej, że moje braki wychodzą przy tobie, niż przy jakimś bezwzględnym, mafijnym mordercy – zaśmiała się, choć właściwie nijak nie był to żart. Wiedziała, że stała się teraz łatwym celem dla wrogów Roberta, wystarczył za pewne jeden niewłaściwy ruch i w każdej chwili mogło być po niej. Nie ruszała się nigdzie bez ochrony, ale nie miała doświadczenia w byciu aż tak bezwzględną jak Robert, przynajmniej z opowieści innych, bo sama nigdy nie była świadkiem jego drastycznych działań i odbierała go za oazę spokoju.
- Myślę, że łączy ich coś więcej, ale gdyby przestali się z tym kryć, pewnie zarobili kulkę w głowę, albo zostaliby jakoś inaczej wyeliminowani. Ten świat bywa brutalny, ale ja zawsze trzymałam się z boku, właściwie dopiero wszystkiego się uczę – westchnęła, by zaraz po tym ugryźć się w język – No widzisz, znów odsłaniam przed tobą na dzień dobry swoje słabości, Robert przewraca się w grobie – mruknęła, biorąc do ust kęs steka, który zamówiła – Zresztą, on naprawdę ci ufał, więc ja też mogę. Właściwie, może chciałbyś zacząć dla mnie pracować? Nie wiem, jakoś wesprzeć w tym wszystkim? Nie mam zbyt wiele osób, którym mogę powierzyć istotne sprawy, jakimi zajmował się mój mąż, ty właściwie jesteś jakby z zewnątrz, więc obstawiam, że na pewno byś go nie zdradził – dodała, myśląc na głos. Znała go od kilkunastu minut, a właśnie oferowała pracę w gangsterskim środowisku, albo totalnie zwariowała, albo ten chłopak miał w sobie jakiś spokój, który kojąco na nią działał, przy okazji rozwiązując język niczym alkohol.
- Przepraszam, bywam totalnie bezpośrednia – zaśmiała się, machając przy tym ręką - I tak, Robert niewiele opowiadał innym o sobie, ale lubił mi opowiadać o innych. Nawet jeśli łączyły was głównie biznesowe relacje, pokładał w tobie nadzieje. On naprawdę znał się na ludziach, jeśli mówił na łożu śmierci, że to ja mam zająć się bezpośrednim kontaktem z tobą, nie rzucał słów na wiatr i miał w tym jakiś ukryty cel – wyjaśniła swoją wcześniejszą propozycję, która nie wyszła tylko od niej, ale była także jedną z wielu wskazówek, jakimi przed śmiercią zdążył się z nią podzielić ukochany. Wtedy nie chciała go słuchać, nie wierzyła w to, że umrze, ale on doskonale wiedział, jak niewiele mu zostało i za wszelką cenę chciał zadbać o to, aby wkręcić ją w najwięcej spraw od których wcześniej trzymał ją z daleka.
- Przeciwko tobie? Ja? Spójrz na mnie, jestem bezbronną blondynką o aparycji anioła, nie można podejrzewać mnie o skrzywdzenie muchy – wzruszyła bezradnie ramionami, robiąc przy tym minę niewiniątka. Miała rację, jej wygląd nijak nie mógł być kojarzony z nielegalnymi, mafijnymi interesami, co chyba w tym wypadku działało na plus i budziło mniej podejrzeń otoczenia, a przede wszystkim organów ścigania.
Ruby
Nie lubił, kiedy jego siostra go nie słuchała i chętnie korzystała z zaproszeń na imprezy u jego znajomych. Dotyczyło to zarówno ludzi z wyższych sfer, jak i jego kumpli z niekoniecznie topowej dzielnicy Nowego Jorku. Niestety, jak nikt kochała go wkurzać, sam nie wiedział więc, czy pojawia się w takich miejscach dla własnej przyjemności, czy chodzi głównie o to, aby podnieść mu ciśnienie. Starał się dobrze bawić, ale jego wewnętrzny radar wykrywania kłopotów z siostrą co rusz dawał o sobie znać i kiedy tylko na moment stracił ją z oczu, zaraz wyruszał na jej poszukiwania. Zaglądnął do kilku sypialni na górze, ale na szczęście nie przyłapał jej na żadnych igraszkach. Nie był żadnym zboczeńcem i nijak nie potrzebował widoku siostry w objęciach jakiegoś faceta. Jej koleżanki wskazały kuchnie, jako miejsce pobytu uciekinierki, więc właśnie tam skierował szybko swoje kroki. Nie zdążył przekroczyć progu pomieszczenia, kiedy jego uwagę przykuło dwóch krzyczących coś do siebie mężczyzn. Od razu rozpoznał Maxa, drugiego z nich widział pierwszy raz w życiu.
OdpowiedzUsuń- Co jest grane? – mruknął, podchodząc do nich bliżej. Miał nadzieję, że nie biją się o jego siostrę, dla zabawy potrafiła nieźle namieszać i już nie raz musiał się przez nią tłumaczyć niejednemu kumplowi.
- Ten chuj zjawia się tu, jak gdyby nigdy nic i psuje dobrą zabawę. Kurwa, powinienem kazać ci wylizać z tego pieprzonego zlewu! Wiesz, kim ja jestem?! – warknął, gotów wymierzyć cios w stronę Iana, ale zanim to zrobił wyrosła przed nim postać Ethana, mierzącego go wściekłym wzrokiem. Cokolwiek się między nimi wydarzyło, nie tolerował takiego zachowania i poniżania drugiej osoby.
- Wylał tego drinka, bo dosypałeś do niego jakiegoś świństwa. Serio tylko na tyle cię stać? – pokręciła zażenowaną głową jedna z obecnych w kuchni dziewczyn, bliska koleżanka jego siostry. Miał nadzieję, że się przesłyszał, ale znając tego idiotę, nie zdziwiły się, gdyby posunął się do aż tak żenujących zagrywek. Czerpał dumę z tego, jak wiele dziewczyn przeleciał, nigdy nie wspominając, czy te biedne kobiety zrobiły to w ogóle świadomie. Czuł, jak wszystko się w nim gotuje, a że bywał wyjątkowo porywczy, nie potrzebował dużo, aby jego pięść wylądowała na nosie tego debila.
- Wypierdalaj stąd i nigdy więcej nie pokazuj mi się na oczy – machnął kilka razy dłonią, jakby to miało cokolwiek pomóc i uśmierzyć ból kostek związany z uderzeniem. Był gotów powtórzyć cios, ale znał Maksa i wiedział, że potrafił być mocny głównie w gębie. To typowy, bogaty dzieciak, jakich można oglądać w amerykańskich serialach. Wielkie ego, zero ambicji i wpływowi rodzice, którymi ciągle wyciera sobie twarz.
- Jeszcze tego pożałujesz! – krzyknął na odchodnym w stronę Iana, wstając z podłogi i trzymając się za nos. Widać było, że jest cholernie wściekły, ale tak, jak przypuszczał Ethan, gotów był odpuścić, zwłaszcza, że za wszelką cenę chciał trzymać się z ich paczką i korzystać z tego, ile dziewczyn kręci się wokół profesjonalnych hokeistów.
Ethan
Debbie wzięła prysznic, który otrzeźwił ją na tyle, że susząc włosy przed łazienkowym lustrem, chwyciło ją coś na wzór kaca moralnego. Była boleśnie świadoma tego, jakie wiadomości wysłała Ianowi. Pokręciła głową, rozczesując kolejne pasmo rudych włosów. Ubrana była jedynie w majtki i w o wiele za dużą, szarą koszulkę, która sięgała połowy jej uda. Ich mieszkanie było wyjątkowo ciepłe, więc nawet zimą nie musiały ze współlokatorką martwić się chłodem.
OdpowiedzUsuńMyjąc zęby, dotarło do niej, że wysłała Ianowi zdjęcie. Westchnęła wtedy, jakby nieco zaskoczona tym, na co się odważyła. Nie żeby miała tego żałować, bo w sumie… nie. Nie było to nic, czego mogłaby żałować. Ani tego, że de facto go do siebie zaprosiła. Chciała go tutaj, tak po prostu. Chciała móc znowu zatopić się w spojrzeniu najładniejszych bursztynowych oczu Iana. Chciała móc znowu złapać go za rękę, ale najbardziej chciała kontynuować ten pocałunek, który parę dni temu zapoczątkowali pod klatką schodową.
Westchnęła rozmarzona, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że od kilku minut stała z szczoteczką włożoną do buzi. Nieruchomo. Z łazienki wyszła dopiero po ponad pół godzinie i w pierwszym odruchu złapała za telefon. Nie spodziewała się tego, że Ian jej odpisze, dlatego jej serce niespodziewanie mocno załomotało w jej piersi, kiedy zobaczyła jego imię na wyświetlaczu.
Dzisiaj też rozwozisz księżniczki?, odpisała w nawiązaniu do tego, że był w pracy. Uśmiechnęła się szerzej, kiedy pochwalił jej zdjęcie. Ba, właściwie zachichotała pod nosem. Wróciła do tego zdjęcia. Oj tak, zdecydowanie było na nim widać, że jest lekko wstawiona. Postanowiła to jednak zignorować.
Zaczekam., tylko tyle zawarła w kolejnej wiadomości. Podeszła do aneksu kuchennego, który był otwartą przestrzenią na niewielki salon. Nalała sobie do szklanki coli prosto z lodówki.
Weźmiesz coś do jedzenia?, dopisała po chwili, bo… była już lekko głodna, a lodówka świeciła pustkami. Miała tam parę jajek, marchewkę i kawałek chleba tostowego. Niewiele. I też dopiero teraz zobaczyła na lodówce karteczkę od współlokatorki, która informowała, że zrobiła przegląd i trzeba będzie ogarnąć zakupy. No tak, a Debbie wolała pójść na piwo i teraz nie miała nic na kolację.
Czy mam zamówić innego ubera?, dodała jeszcze, teraz uśmiechając się już naprawdę szeroko. I w oczekiwaniu na Iana, zgarnęła z oparcia kanapy mięsisty, ciepły koc i ułożyła się przed telewizorem, z żywym zainteresowaniem śledząc losy bohaterów Chirurgów.
Debbie
Ta rozmowa przebiegała zupełnie inaczej, niż sobie to zaplanowała i nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle. Ian miał w sobie coś, co sprawiło, że mu zaufała, mimo, że środowisko w jakim się obracała, nauczyło ją, aby mówić o sobie, jak najmniej, przy okazji zawsze zajmując wygraną pozycję. Chciała wyjść przed nim na pewną siebie kobietę sukcesu, a tymczasem zachowywała się trochę niczym słodka idiotka. Wcześniej taka postawa była dla niej nie do pomyślenia, ale ostatnie lata stanowiła głównie ozdobę i uroczą księżniczkę Roberta, przez co zatraciła nieco tą waleczną, często pyskatą postawę, którą zmuszona była przyjmować, jako nastolatka.
OdpowiedzUsuń- Tu powinno paść pytanie do Roberta, dlaczego akurat mi na łożu śmierci kazał obiecać, że wszystkim się zajmę i osobiście wszystkiego dopilnuję. Nie mam pojęcia, dlaczego założył, że się do tego nadaję – westchnęła, upijając łyk wody. Ten mężczyzna zawsze widział w niej coś, czego sama nie była w stanie dostrzec i robił wszystko, aby wzmocnić jej poczucie własnej wartości. Pochodziła z mocno dysfunkcyjnej rodziny, zazwyczaj ze wszystkim musiała radzić sobie sama, a rodzice robili wszystko, aby na każdym kroku czuła się jak nikomu niepotrzebne i do niczego się nienadające gówno.
- Jest co najmniej kilkanaście groźnych, wściekłych mafiozów, którzy mieszkają w naszym domu, ale nie, on stwierdził, że ja powinnam być szefem gangu, niczym królewna śnieżka i siedmiu krasnoludków. Nie wiem, może przez duże dawki morfiny nie myślał już racjonalnie – zmrużyła lekko oczy, tak, jak zawsze miała to w zwyczaju, kiedy intensywnie się nad czymś zastanawiała. W sumie miałoby to sens, inaczej nie była w stanie wyjaśnić logicznie jego decyzji. Robert miał dobre relacje z wieloma swoimi wspólnikami, ba, jego bracia także świetnie orientowali się w tych klockach, a mimo to, właśnie ona została jakimś pieprzonym ojcem chrzestnym.
- Czy to ten moment w którym wyciągam potajemnie pod stołem broń i zmuszam cię do tego, abyś dla mnie pracował? – zaśmiała się, choć nie zdziwiłaby się, gdyby właśnie w taki sposób ktoś inny wysłany tutaj przez Roberta załatwiłby sprawę. Wychowała ją ulica, zawsze musiała liczyć tylko na siebie i sama się sobą zajmować, nie raz jako nastolatka musiała wdawać się w bójkę, ale kontakt z bronią nigdy jakoś jej nie podniecał i zdecydowanie wolała tego unikać.
- Ten uroczy dodatek w postaci gejowskiej pary w rogu sali to druga rzecz, jaką wymusił na mnie mój mąż. Zdecydowanie ugotował mnie przed swoją śmiercią, a ja nie mogę złamać mu danej obietnicy. Nie chcę, ale muszę wszędzie z nimi chodzić, choć wierz mi, mój kopniak w jaja powalił już niejednego osiłka i nijak nie są mi potrzebni – wbiła w niego teatralne, udawanie groźne spojrzenie, przy okazji kierując w jego stronę nóż, którym właśnie kroiła steka, aby dodać temu dramaturgii.
Ruby
Cóż, gdyby Debbie wiedziała, ile par lateksowych rękawiczek Ian marnuje właśnie przez nią, to pewnie odpisałaby szybciej, ale nie wiedziała, bo też skąd? Zaśmiała się, kiedy w końcu odpisał. Ona miała ochotę na jedną obściskującą się parę i byli nią właśnie oni — Debbie Grayson i Ian Hunt. Nie napisała mu jednak tego, bo też przecież, jakby to miało wyglądać? Gdyby chciała jednego, napisałaby wprost, a wcale tak nie było. Uznała, że to ewentualne jedno będzie miłym dodatkiem do spędzonego wspólnie czasu.
OdpowiedzUsuńSkup się na drodze. Daj im się pobawić., odpisała na krótki moment odrywając się od ekranu telewizora. Doskonale wiedziała, jak Ian lubił patrzeć we wsteczne lusterko i jak cholernie seksownie to robił. Zachichotała, choć była w domu sama, a w serialu właśnie ktoś umarł. Teraz żałowała, że nie napisała do niego wcześniej. Potrafił ją rozbawić nawet nie będąc obok niej.
Chińczyk?, zaproponowała w odpowiedzi na pizzę. Lubiła pizzę i o tym Ian pamiętał, ale… powinni urozmaicać sobie życie. Zresztą, na pizzy byli już ostatnio i szczerze wątpiła też w to, aby o tej porze była czynna w okolicy dobra pizzeria. Nie chciała, żeby Ian musiał przejechać całe miasto, aby zdobyć dobrą, nocną pizzę. A zorientowała się i wiedziała, że dobry chińczyk był w okolicy. Wysłała Ianowi pinezkę z adresem knajpy, która powinna być otwarta.
Zaśmiała się, kręcąc głową, choć leżała ona wygodnie na poduszce. Rozbrajała ją pewność siebie Iana. Nie była nachalna, ale kiedy trzeba było, Ian doskonale wiedział, co robić, aby przypomnieć jej o tej pewności siebie, o tym przekonaniu, że był najlepszy.
Bo był.
Jeden dobry uber mi wystarczy na całe, wysłała urwaną wiadomość, kiedy spanikowana zrozumiała, co właśnie zamierzała napisać. Życie. Poważnie, Debbie? Znasz faceta parę dni, widziała go parę razy, całowałaś się raz. Jeden, jedyny raz i piszesz takie farmazony.
Na jeden wieczór., dopisała, jakby próbowała zrekompensować własną słabość, która wynikła z poprzedniej wiadomości.
Jeden odcinek się skończył, zaczął się kolejny i Debbie skupiła się chwilowo na narracji głównej bohaterki, byleby tylko nie stracić z oczu motywu głównej fabuły. Mogłoby się wydawać, że Chirurgów włączyła celem zabicia czasu, ale ona naprawdę lubiła ten serial.
Ogarnij się, Ian ;-), dopisała jeszcze po chwili. Teraz, kiedy dzieliła czas na wiadomości i na serial, te pierwsze przychodziły na telefon Iana w nieregularnych odstępach.
Czekam., dodała jeszcze, choć minęła chwila nim zdecydowała się tę wiadomość wysłać, ale wysłała. Bo czekała i nie mogła się doczekać.
Debbie
— Tylko jeden? — powtórzyła na głos treść odebranej wiadomości. — Czwarty, ale że… co on… — mruknęła i z pozycji leżącej podniosła się do siadu. Usiadła na kanapie po turecku, pilnując jednak, aby koc zakrywał jej uda. Być może mieszkanie było ciepłe, ale jednak kiedy człowiek pozostawał w bezruchu, mogło odczuć się pewien spadek temperatury. — Czwarty uber? — spytała samą siebie, a potem ją olśniło. Czwarty raz. Uśmiechnęła się sama do siebie, nawet nie wiedząc, w jakim błędzie była. Bo choć owszem, to miało być ich czwarte spotkanie, ale raz… raczej pierwszy, prawda? I na pewno nie ostatni.
OdpowiedzUsuńCzwarty… to już zdecydowanie bliżej do wieczności ;-), Debbie mistrzyni flirtu i podrywu wysłała tego smsa, niesamowicie dumna z siebie, dopóki znowu do niej nie dotarło, co zrobiła. Więc przez kolejną chwilę nie pisała już nic, z rosnącym zadowoleniem przyjmując kolejne meldunki Iana.
Debbie poczuła nieprzyjemne ssanie w żołądku, więc wrzuciła paczkę kukurydzy do mikrofali, niemal nie odrywając wzroku od ekranu telewizora. Akcja w serialu nabierała tempa. Kiedy ziarna kukurydzy przyjemnie strzelały, sięgnęła po telefon. Ian się ogarniał.
Najwyżej mnie obudzisz, odpisała szybko, a potem zaczesała włosy do tyłu. Cholera, może powinna była się jakoś lepiej ubrać? Może chociaż stanik? A może lekki makijaż? Czy miała w domu jeszcze prezerwatywy? Debbie zapauzowała serial i pobiegła do swojej sypialni, gdzie ubrała koronkowy, usztywniany biustonosz. Nie znalazła tam jednak ani jednej gumki, która w razie czego mogłaby pomóc jej spędzić te walentynki w sposób, w jaki należało walentynki uczcić. Wbiegła do pokoju współlokatorki i tak, jak myślała, w szafeczce nocnej znalazła całą taśmę markowych prezerwatywach, a kiedy wczytała się w to, co było z tyłu każdego pojedynczego opakowania, dotarło do niej, że niektóre są smakowe, a niektóre świecą w ciemności.
— Matko boska… — mruknęła do siebie, zabierając jedną prezerwatywę ze sobą. Do kuchni. Położyła ją na blacie wyspy kuchennej i już o niej zapomniała, bo wtedy dostała kolejnego smsa, że Ian wychodził ze swojego mieszkania. Dotarło do niej, że nie wie, gdzie mieszka i ile czasu zajmie pokonanie mu trasy. W międzyczasie przesypała popcorn do miski i dziubnęła parę garści, wracając na kanapę.
Może jednak faktycznie powinna się pomalować? Sięgnęła po telefon, włączając przednią kamerkę, ale… światło padało jedynie z telewizora i listwy ledowej pod wiszącymi szafkami w strefie kuchennej. Musiała więc znowu wstać, tym razem jednak skierowała się do łazienki. Daleko jej było do jakiekolwiek zaśnięcia, bo kiedy dotarła do niej informacja, że za 15 minut Ian będzie odbierał zamówienie, jej serce znowu ruszyło galopem, a ona stała przed łazienkowym lustrem, decydując się w końcu na wytuszowanie rzęs. Tylko tyle i aż tyle.
Niech pan Jun się nie obija. Jestem naprawdę głodna.
Napisała tylko tyle, kiedy wyszła z łazienki i wróciła na kanapę. Ale nie włączyła już serialu. Przez jej ciało przeszedł dreszcz, a ona zdała sobie sprawę, że ogarnął ją… stres. Cholera. A przecież to miał być już czwarty raz. Nic strasznego, prawda?
Debbie
Wychodziło na to, że Debbie i Ian okazywali się wyjątkowo zgodni, bo właściwie jedno chodziło im po głowie już od momentu, kiedy tamtej nocy Grayson wsiadła do jego auta. I mogli zaprzeczać, ale mijałoby się to z celem. Powstrzymali się przed tym jednym, bo tak wypadało, bo oboje uznali, że po co się śpieszyć, skoro można pojeździć na łyżwach i zjeść pizzę, prawda? Zresztą, również zgodnie musieli uznać, że tak po prostu nie wypada, że nieważne, co dzieje się między ludźmi, warto choć trochę poczekać. To czekali, ale nie doczekali się też tej piątej randki, a taka była złota zasada, która zalewała wszystkich z tych pięknych, romantycznych filmów.
OdpowiedzUsuńNa informację o tym, że jej jedzenie było już w drodze, nie odpisała. W końcu ta systemowe powiadomienia z aplikacji się nie odpowiadało, prawda? Skubała zębami paznokcie, totalnie tracąc się w swoich myślach, przez co sporo rzeczy z serialu zwyczajnie jej umknęło.
Usłyszała kliknięcie w domofonie, a to oznaczało jedno — Ian pamiętał kod i sam sobie świetnie poradził z dostaniem się na klatkę. Debbie odgarnęła włosy za uszy, wstała z kanapy, złożyła koc i przewiesiła go przez oparcie narożnika. Cholera. Wygładziła materiał t-shirtu, naciagnęła go nieco. Zdając sobie sprawę, że bielizna, za duża koszulka i puchate skarpetki to nienajlepszy strój na randkę, ale… skoro najdalej, gdzie mieli pójść dzisiaj, to jej łóżko… Wzruszyła ramionami. Podeszła do drzwi w wąskim przedpokoju i czekała. Zdawała sobie sprawę, że wejście na czwarte piętro jest dość wymagającym zajęciem, ale… czekała cierpliwie. W końcu dotarł do niej dźwięk kroków Iana. Coraz bliżej, coraz głośniej. Nie otwierała jednak. Czekała, aż zapuka. I czekała z coraz to szerszym uśmiechem, ale i z coraz mocniej bijącym sercem.
Usłyszała pukanie. Dotknęła klamki, ale uznała, że wypada odczekać chociaż kilka sekund, żeby nie wyszło, iż pod tymi drzwiami czatowała. Odliczyła w głowie do dziesięciu, co było głupie, bo Ian mógł nie usłyszeć żadnych kroków, a już to powinno dać mu do myślenia. Otworzyła. Od razu do szeroka. Jej spojrzenie wpierw skupiło się na samotnej róży, a dopiero potem na oczach Iana.
— Ian… — powitała go w ten znajomy mu, miękki, aksamitny sposób, posyłając mu przy tym delikatny uśmiech. Nie zauważyła, że za ścianą stoi czteropak i chińczyk, chociaż dolatywał do niej wyraźny zapach jedzenia. Czy się tym przejęła? Absolutnie nie. Sięgnęła dłonią do materiału jego kurtki i wciągnęła go do mieszkania. Nie protestował, a ona musiała odbić się plecami o ścianę, żeby mogli zmieścić się w tym wąskim przedpokoju we dwoje. Teraz wystarczyło im też miejsca na to, aby Ian zamknął za sobą drzwi.
Dłoń Debbie sunęła po boku młodego mężczyzny, a ona sama, wsparta o ścianę, ugięła jedną nogę w kolanie, zaczepiając o jego udo.
— Cześć. — Przywitała się i już miała powiedzieć coś więcej, kiedy jej dłoń trafiła na wybrzuszenie przy kieszeni jego kurtki. Ujęła w dwa palce zgrabne, kwadratowe pudełko, owinięte szczelnie i fabrycznie w folię. Obróciła nią, unosząc na tyle wysoko, aby pakunek znalazł się przed oczami Iana. — Durexy? — spytała, unosząc brew i tak jakby… nie miała nic przeciwko temu.
Debbie
Kierowca Ubera przyciągał wzrok swoim rzadko spotykanym cacuszkiem. Vanessa również czyniła to samo, ale bez potrzeby kupowania drogiego modelu samochodu — przyciągała wzrok sobą, podkreślonymi błyszczykiem ustami, wypielęgnowanymi, na tę okazję grubymi falami loków, sylwetką wyeksponowaną dodatkowo odpowiednio dobranymi ubraniami i unoszącym się w powietrzu zapachem perfum, który nie tak szybko wyparuje z wnętrza czarnego Cadillaca.
OdpowiedzUsuńLubiła luksus. Nienawidziła klepać biedy, a taki komfort życia dzieciom zapewniły potwory zwane ich rodzicami — Anthony i Isobel Maddox. Nie powinna w ten sposób myśleć, czy mówić, ale ją śmierć rodzicielki, w której nigdy matki nie miała, ucieszyła z całego serca. Nie płakała za nią. Wiedziała, że gdyby nie tragiczna śmierć kobiety i to, że w dniu jej urodzin, dokładnie trzeciego lutego dwa tysiące dziesiątego roku, ojciec dźgał ją, jakby wtedy przypominała mu kaczkę do podania na uroczysty obiad z brzoskwiniami, ich piekło stopniowo rozrastałoby się coraz bardziej. Doszłoby do tego, że całej agresji stary Maddox pozbywałby się na drobnym ciałku wątłej Vanessy. Tylko raz złapał ją przeraźliwie suchą dłonią za szyję i po tylu latach, potrafiła obudzić się zlana potem i wielokrotnie z urywanym, głośnym krzykiem, bo sny z tym konkretnym obrazem wracały do niej zbyt często. Przejebane. W jej żyłach płynęła krew alkoholików i narkomanów nieprzystosowanych do życia. Ani Anthony, ani Isobel nie powinni mieć dzieci, ale z drugiej strony patrząc na siebie, doceniała każdy dzień życia i śledząc od czasu do czasu poczynania jednego z braci, który nie zniknął jej z radaru jak Jax, widziała, że jako tako, jednak Zane dawał sobie radę lepiej, niż miałby powtarzać los ojca. Nie umarł z przedawkowania, nie stosował przemocy fizycznej względem rodziny, bo tej jeszcze nie założył, a przede wszystkim nie był kolejnym Maddoxem oglądającym świat zza więziennych krat. To Nessę cieszyło. Zane osiągnął sukces.
Na widok Freemana rozchmurzyła się nieco, wyplątując się z sideł przeszłości. Lubiła go. Gdyby nie wzbudził jej zaufania, nie poświęciłaby mu więcej uwagi niż wtedy w salonie jubilerskim, gdy był dla niej po prostu klientem, a ona dla niego najzwyklejszą doradczynią. Flirt zaczął się niewinnie, przeradzając się w intensywny romans. Z pełną gracją opuściła czarnego Cadillaca i na widok podniesionego kołnierzyka od jego białej koszuli, zatopiła na chwilę ciepłe usta w zimnym obojczyku mężczyzny. Dłużej nie mogła okazywać mu czułości przed wejściem do kamienicy. Stare jędze zwane łagodniej osiedlowym monitoringiem nie śpią, węsząc cudze romanse i inne sprawy zdecydowanie lepiej niż policyjne psy.
— Tylko jedną dobroć? — zmrużyła podejrzliwie powieki i nachylając się w stronę odsuniętego okna, popatrzyła z innej perspektywy na towarzyszącego jej przez ostatnie trzydzieści minut kierowcę. Przystojny. Młody. Z błyskiem w oku. Gdyby zachciało jej się bycia czyjąś żoną i matką kilku bąbelków, właśnie takiego człowieka zaczęłaby szukać. — Przywozisz do Freemana więcej kobiet? Kocie, nie chwaliłeś się, że lubisz właśnie w ten sposób się zabawić. Mam być zazdrosna?
Oczywiście, że aż takich górnolotnych uczuć nie wykazywała w kierunku żadnego z nich — spełniała swoim ciałem i wyrafinowani ruchami marzenia cudzych partnerów, ale ich nie kochała i nie tęskniła za nimi.
— Ian, dobrze pamiętam? — imię kierowcy wyświetliło się Nessie w aplikacji, ale nie chciała wyciągać schowanego w torebce telefonu. — Co powiedziałbyś na to, żeby w sezonie nieprzerwanie trwającej zimy, odwozić mnie do Freemana? Twoje autko nie wyparuje tak szybko z mojej pamięci. Później dam ci święty spokój. Przesiądę się na motor. Rano, koniecznie przed ósmą, byłoby miło, gdybyś czekał w tym samym miejscu. Dorzucę napiwek. Rozmowa z tobą była odpowiednia. Nie jesteś kierowcą, który na siłę próbuje pociągnąć gadkę, nie dając przy tym swojemu pasażerowi ani chwili świętego spokoju. Zgodzisz się? Proszę…
Musiała kuć żelazo, póki gorące. Freeman lubował po seksie wypić więcej niż szklaneczkę drogiego whisky i osobiście nie marzyła o samotnym powrocie zatęchłą, charakterystyczną dla Nowego Jorku żółtą taksówką.
UsuńVanessa Kerr
Nic dziwnego, że Ian nie zamierzał wracać się do sklepu, skoro nawet nie wniósł dotychczasowych zakupów w całości do mieszkania Debbie. Jej jednak nie zdawało się to w ogóle przeszkadzać, chociaż przecież zamówiła chińczyka z dostawą. Okazywało się, że pannie Grayson wystarczała pojedyncza czerwona róża i paczka durexów. Nie była zbyt wymagająca, co Ian mógł tylko odnotować i się z tego cieszyć, prawda?
OdpowiedzUsuńNawet jeśli jednak przez jego głowę przeszłaby myśl, że musiałby jednak wyjść i zniknąć na kolejne kilkanaście minut, Debbie bardzo szybko wybiłaby mu takie rozumowanie, skutecznie zajmując go czymś innym.
Westchnęła cicho, kiedy Ian nie tylko skorzystał z tego, że Debbie opierała się o ścianę, a wykorzystał to w taki sposób, jaki wydawał jej się słuszny. Zamknął za sobą drzwi i przycisnął jej rękę do ściany. Nie zamierzała protestować. Właściwie poczuła się z tym wszystkim niesamowicie wygodnie i na swoim miejscu. Posłała mu lekko prowokujący uśmieszek, mając coś więcej niż pewność co do tego, jak na siebie działali.
Słysząc jego pytanie, przygryzła delikatnie dolną wargę, dokładnie w ten sam sposób, co wtedy, kiedy siedziała na tylnym siedzeniu jego Cadillaca. Teraz jednak musiała zadrzeć nieco głowę, co robiła z niesłychaną przyjemnością. Lubiła na niego patrzeć. Zapomniała już o tym, że dochodziła północ. Kiedy stała między ścianą a Ianem, wcale nie czuła zmęczenia. Doskonale wiedziała, że zmęczyć to się dopiero może i choć też lubiła biegać, to faktycznie nie myślała teraz o bieganiu.
— Lepsze takie niż żadne — odpowiedziała w końcu, odpowiadając na ten jego zawadiacki uśmiech czymś podobnym, czymś jednak o wiele bardziej kuszącym, a przynajmniej takie miało być w oczach Iana.
Westchnęła, kiedy nachylił się bardziej i kiedy sprawnie wręczył jej różę, w sposób, w jaki w ogóle się nie spodziewała. I to nie tak, że Debbie widziała teraz tylko paczkę prezerwatyw i wymyślała sposoby, jak dobrze byłoby je wykorzystać. Widziała też tę różę i choć w normalnych warunkach ten gest mógłby rozczulić ją kompletnie, tak teraz po prostu w jej krwi buzowało już co innego, coś znacznie silniejszego niż wzruszenie. Coś, co skutecznie to wzruszenie zagłuszało. Zaczynało się od podbrzusza, gdzie przypominało przyjemny ciężar, który swoim uciskiem zachodził i na żołądek, i na bijącej jak oszalałe serce. Obserwowała, jak Ian rozpina kurtkę
— Przydadzą się — dodała w końcu i tym razem to ona pocałowała go pierwsza. Wykorzystała fakt, że Ian nadal się nad nią pochylał. Był to jednak pocałunek zgoła inny od tego, którym Ian ostatnio ją pożegnał. Był krótki, delikatny. Zwykłe muśnięcie ust. Na dzień dobry, a właściwie to na dobry wieczór.
Debbie nie zamierzała jednak bawić się w żadne pozory, w żadne złudzenia i grę. W tej chwili nie interesowało jej to, co powinni, a czego nie. Co mogli, a co im nie wypadało.
— Moje łóżko jest za ostatnimi drzwiami na lewo. Kanapa, jeśli pójdziesz w prawo — poinformowała go, robiąc mu skuteczne i szybkie zaprezentowanie mieszkania, w którym Hunt był po raz pierwszy. Nie mówiła już nic więcej. Tym razem wpiła się w jego usta, mocniej zaciskając palce na róży i paczce gumek. Drugą dłoń wsparła na jego policzku, jednocześnie pogłębiając pocałunek.
Czy tego chciał, czy nie, właśnie dała mu prawo wyboru i miała nadzieję, że Ian nie będzie kazał jej długo czekać.
Debbie
Zaśmiał się pod nosem, słysząc tekst dotyczący śmieci i nie zwracając uwagi na wywody Maksa, pewnym krokiem ruszył za nieznajomym. Nie miał pojęcia, skąd się tu wziął, nigdy wcześniej nie widział go w ich paczce, ale kimkolwiek był, uratował jego siostrę przed niebezpieczeństwem i nie mógł pozwolić ot tak mógł odejść.
OdpowiedzUsuń- Zaczekaj – zatrzymał go, kiedy udało im się przedrzeć przez tłum w środku i znaleźć na zewnątrz. Wcześniej upewnił się, że Rose zaopiekuje się jego siostrą i bezpiecznie odstawi ją do domu. Na szczęście nie była jeszcze pijana, więc miał nadzieję, że posłucha przyjaciółki i grzecznie wyjdzie z nią z imprezy, na której zresztą nigdy nie powinna się znaleźć. Powinna wybrać inny sposób robienia mu na złość, taki, który nie narażał jej na durnych kumpli z jego drużyny, lub gorzej, dawną paczkę z elitarnego liceum, gdzie obydwoje uczęszczali.
- Dziewczyna, której ten kretyn dosypał coś do drinka to moja siostra. Dziękuję, że wylałeś to gówno – poklepał go serdecznie po plecach, doceniając, że wyszli na zewnątrz, gdzie nie było tak głośno i mogli w spokoju porozmawiać – Część ludzi z tego kręgu myśli, że są bezkarni i wszystko ujdzie im na sucho. Liczą na wpływy rodziców i potrafią zrobić innym cholerne świństwa – westchnął, brzydząc się często temu, co wyprawiali jego kumple. Sam mógł liczyć na duże wsparcie ze strony rodziny, nigdy jednak nie przyszłoby mu do głowy, aby wykorzystać niewinną dziewczynę, albo potraktować kogoś z góry. Został wychowany tak, aby z szacunkiem podchodzić do każdego człowieka napotkanego na swojej drodze i w tym duchu starał się postępować.
- Co tu robisz? Jesteś jakimś kumplem gospodarza imprezy? Nie widziałem cię nigdy wcześniej w tym towarzystwie, a znam go od liceum – uniósł pytająco brew, badawczo się mu przyglądając, ale nadal z nikim mu się nie kojarzył i nie sądził, aby gdzieś mógł widzieć tą twarz - Max pewnie nie będzie jutro pamiętał, co robił. Jest kompletnie naćpany, zdecydowanie zaczął przesadzać z używkami. Zadbam jednak o to, aby spotkała go odpowiednia kara – uśmiechnął się przebiegle, zamierzając wykorzystać fakt przewagi nad chłopakiem w wielu dziedzinach. Już sam fakt tego, co zrobił, zasługiwał na pogardę, nie mówiąc już o fakcie, że sprawa dotyczyła jego ukochanej siostry.
- Jestem ci winien przysługę stary, naprawdę. Powiedz słowo, a masz to od ręki – zapewnił, wyciągając w jego kierunku dłoń – Tak w ogóle to jestem Ethan – przedstawił się na wszelki wypadek, nie wiedząc, na ile chłopak w ogóle orientował się w sporcie i czy kojarzył go z aren lodowych.
Ethan
OdpowiedzUsuńParsknęła cicho śmiechem, kiedy Ian zarekomendował przerwę w pocałunkach, które dla Debbie mogłyby nie mieć końca. I gdyby wiedziała, że Hunt nadal rozważał, czy ten czwarty raz powinien być ostatnim, bo takie miał założenie, to zrobiłaby wszystko i jeszcze więcej, aby utwierdzić go w przekonaniu, że nie miał racji. Chociaż czy właśnie tego nie robiła? Czy nie robiła znacznie więcej niż oczekiwał Ian? I ona sama? Bo choć rzucali sobie przeciągłe, niejednoznaczne spojrzenia już w kawiarnii, gdzie spotkali się po raz pierwszy, to pewnie żadne z nich nie sądziło, że tak szybko dotrą do tego etapu. Etapu, który zaczynał i kończył się w łóżku, po którym albo mogły otworzyć się nowe możliwości, albo zamknąć wszystko.
Pozwoliła mu na tę przerwę, bacznie przyglądając się temu, jak Ian rozgląda się po wąskim przedpokoju. W prawo, w lewo. W prawo, w le… Westchnęła zaskoczona, kiedy ją podniósł i żeby mu odrobinę pomóc, objęła go nogami w pasie. W tej jednej dłoni nadal trzymała paczkę gumek i różę. Całkiem romantyczny zestaw, w sam raz na walentynki.
Skoro chciał przerwy, to dała mu przerwę od pocałunków prosto w usta, ale nie zamierzała mu tak całkiem ułatwić tej sprawy. Jej wargi błądziły po jego policzku, szyi i uchu, które niecnie delikatnie przygryzła. Ot, dla zachęty, chociaż miała przedziwne, nieodparte wrażenie, że Ian wcale tej zachęty nie potrzebował. Wiedziała, że zmierzał już do jej sypialni, kiedy za jego plecami zostawiali otwartą przestrzeń dzienną. Nie chciała protestować, choć może pokój Debbie nie przypominał oazy królowej porządku, ale nie miała się czego wstydzić.
W pokoju panował półmrok, jednak żadne z nich nie musiało się silić na to, aby zapalić światło, bo na ścianie nad łóżkiem wisiał łańcuch kolorowych lampek, które owijały się potem w rogu ściany wokół rury, która rozprowadzała ciepłą wodę. Ozdoba ta mogła kojarzyć się ze świętami, jednak w pokoju Debbie miała ona swoje miejsce cały rok. Łóżko, niezbyt szerokie, ale na pewno mogące pomieścić dwie dorosłe osoby stało w rogu pokoju, niemal naprzeciw drzwi. Pokój Debbie miał tę zaletę, że miał dwa okna, więc nawet w ciągu pochmurnego dnia wydawał się widny i bardzo przytulny.
Urządzony był skromnie, ale też metraż nie pozwalał na więcej szaleństw. Poza łóżkiem znajdowała się tam jedna wielka szafa, regał zastawiony książkami i duperelami i biurko, na którym leżał w spokoju nieużywany od dawna laptop. Ot, pokój jak każdy. Zwykły. Niemal studencki, ale też Grayson nie było stać na większe luksusy.
Objęła więc jego szyję, tak jak Ian sobie zażyczył i opadła miękko na materac. Jej włosy rozsypały się po poduszce. Zabrała tę rękę, w której trzymała kwiatka i paczkę prezerwatyw. Wypuściła je ze swoich palców i leżały teraz na krawędzi łóżka. Ian wiszący tuż nad nią był doprawdy przyjemny widokiem.
Odpowiadała na jego pocałunki, wyciągając się nieco ku górze, by tylko podkreślić własne zniecierpliwienie, ale nie zmieniła ani tempa pocałunków, ani swojego zaangażowania. To, co robili miało w sobie coś z błogiej, leniwej rozkoszy. Ciche westchnienia wyrywały się spomiędzy jej ust, kiedy tylko znajdowały ku temu okazję. Jej dłonie, teraz już kompletnie wolne, błądziły po karku Iana, jego barkach i ramionach, badając centymetr po centymetrze każdy kawałek jego ciała. Wyczuwając pracujące pod koszulką mięśnie, Debbie zahaczyła o jej krawędź, podwijając ją na tyle, aby dać mu do zrozumienia, że musi się jej pozbyć. Przy tym swobodnym, pozbawionym ułudy ruchu, Debbie sunęła opuszkami palców po bokach Iana i z dziką satysfakcją przyjęła fakt, że sprawiło jej to niesamowicie wiele przyjemności, która objawiła się dreszczem przebiegającym po całym jej ciele.
Debbie