Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] Did I disappoint you?


Ian Hunt
Ian Hunt


Honestly, I thought I was fully prepared for
The threshold in store
Stay your pretty eyes on course
I guess I never really faced my fears before
So, stay with me, because...
urodzony 29 stycznia 1999 roku w Nowym Jorku, USA // 26 lat // kierowca Ubera - Cadillac CT5V Blackwing // diler // wynajmuje mieszkanie na Harlemie, przy 119th Street // od 6 roku życia wychowanek domu dziecka // trzy epizody w dwóch różnych rodzinach zastępczych // starszy o 4 lata brat, Louis - policjant // rodzice zapili się lub zaćpali, co do tego nie ma pewności - wie tylko, że nie żyją // nie pije, nie pali, a już na pewno nie bierze narkotyków - wystarczająco napatrzył się na skutki uzależnień w domu i bidulu // nigdy nie poznał innego życia niż to, które prowadzi // nigdy nikt nie pokazał mu innej drogi // od około roku raz w miesiącu gra w Texas Hold'em w Fire Moon // tell me every terrible thing you ever did, and let me love you anyway
Linda z westchnieniem opadła na tylną kanapę, a następnie wychyliła się i sięgnęła ku klamce, by z trzaskiem zamknąć za sobą drzwi.
— Zróbmy rundkę wokół osiedla — poprosiła, a po chwili ich spojrzenia skrzyżowały się w odbiciu wstecznego lusterka. Kobieta uśmiechnęła się blado, czego on nie odwzajemnił. Wrzucił bieg i pozwolił, by pojazd potoczył się w dół wysypanego żwirem podjazdu; lubił ten charakterystyczny chrzęst kół, więc nieśpiesznie zbliżali się ku bramie, zostawiając za sobą fasadę luksusowej willi.
— W ten weekend potworki są u swojego ojca — odezwała się Linda, kiedy wyjechali na osiedlową drogę. Był wieczór, więc co rusz wjeżdżali w plamy światła rzucane przez rozstawione po obydwu stronach drogi latarnie.
Potworki, pomyślał Ian i we wstecznym lusterku zerknął na zapatrzoną w okno czterdziestoletnią kobietę. O nas matka też tak mówiła.
Kolejne westchnienie uleciało spomiędzy rozchylonych warg Lindy. Ta jakby nagle otrzeźwiała; poruszyła się niespokojnie, usiadła wyżej na siedzeniu i wyprostowała, by wreszcie utkwić wzrok w tyle głowy Iana. Uśmiechnęła się lekko i tym razem ten uśmiech dosięgnął jej brązowych oczu.
— Jaki ci minął dzień, Ian? — zagadnęła niezobowiązującym, konwersacyjnym tonem.
— W porządku — odparł, wrzucił prawy kierunkowskaz i rozejrzał się, choć ruch na osiedlu, na którym mieszkała Linda, zawsze był znikomy, niezależnie od pory dnia. Skręcili i szatyn zredukował bieg, ponieważ właśnie wtaczali się pod łagodny pagórek, z którego wierzchołka rozpościerał się widok na bogate domostwa.
— A ty? Planujesz odpowiednio uczcić weekend bez potworków? — zapytał z grzeczności, mimowolnie kładąc nacisk na ostatnie słowo.
Linda zaśmiała się perliście.
— Inaczej bym nie dzwoniła.
Dwudziestominutową przejażdżkę zakończyli tam, gdzie ją rozpoczęli. Linda sięgnęła do torebki i wyjęła z niej portfel.
— Ile płacę? — spytała z przekąsem, ponieważ już znała odpowiedź.
— Tyle, ile zawsze.
Wyciągnęła rękę pomiędzy dwoma przednimi siedzeniami. Szatyn wyjął spomiędzy jej palców złożone banknoty, rzucił je na fotel pasażera po swojej prawej i otworzył schowek. Pojedynczy foliowy woreczek z kilkoma gramami amfetaminy wyglądał wyjątkowo smutno na tle pustej przestrzeni, ale na jego widok brązowe oczy Lindy zapłonęły niezdrowym blaskiem.
— Miłego weekendu, Lindo — życzył jej Ian, ale odpowiedział mu tylko trzask zamykanych drzwi. Nim odjechał, uśmiechnął się kwaśno i rzucił ostatnie spojrzenie kobiecie żwawym krokiem zmierzającej ku willi, która przypadła jej po rozwodzie z mężem.

***

Długimi susami pokonywał po dwa stopnie, aż znalazł się na trzecim piętrze. Lewą dłonią przytrzymał materiał kurtki, prawą zanurkował w kieszeni i namacał klucze. Kiedy uniósł głowę, jego spojrzenie napotkało mężczyznę opierającego się plecami o ścianę tuż obok drzwi jego mieszkania.
— Chłopaki planują akcję — odezwał się. — Lepiej, żebyś przez najbliższy tydzień się nie wychylał.
Nie patrząc w jego stronę, Ian wsunął klucz do zamka, przekręcił dwa razy i otworzył drzwi, które uchyliły się do środka.
— Pierdol się, Louis — poradził mu serdecznie i zniknął w środku.
1. Did I disappoint you? / 1.02.2025 - 6.07.2025 /
2. Did I disappoint you? / 6.07.2025 - ??? /
Cytaty: Twenty One Pilots - The Line
(nie, nie oglądałam jeszcze Arcane, ale piosenka jest super!)
Wizerunku użycza: Nicholas Galitzine
Ostatnia aktualizacja: 6.07.2025 ⬩ karta postaci
Kontakt: panienkazokienka92@gmail.com

Jak to bywa z naszymi autorskimi tworami, postać pokroju Iana od dłuższego czasu krażyła mi po głowie i dziekuję poison killer za pomoc w nadaniu jej finalnego kształtu :) Jeszcze nie wiem, czy potrafię w postacie takie, jak Ian, ale chcę spróbować!
Zapraszam wszystkich chętnych do wspólnej zabawy :) Staram się odpisywać regularnie, w zależności od ilości wolnego czasu, a jakiekolwiek większe odpisowe zaległości nadrabiam w weekendy :)
Emme

138 komentarzy

  1. [Druga ♥ Ale ładne zdjęcia! ]

    Pamiętał jak za dzieciaka lub nastolatka, przychodził do szpitala, w którym pracował jego ojciec. Siadał z pielęgniarkami, które zawsze miały dla niego schowane coś dobrego i słodkiego na umilenie czekania. Siedział i obserwował pracę lekarzy, wiedząc, że jest to jego przyszłość, że zostało to ustalone jeszcze zanim został poczęty. Tak powinno być, musiało. Oboje rodziców żyło w świecie nauki, poświęcając się temu głęboko. Jako ich syn nie miał wyboru, musiał się uczyć, być zawsze na podium w rankingu szkolnym, mieć komplet osiągnięć, również tych sportowych czy społecznych. Musiał być dzieckiem idealnym. Nie kwestionował tego, nie było to do pomyślenia. Chłonął kazania rodziców jak gąbka, uważając, że to przecież oczywiste, że pójdzie ich w ślady. Skończy studia, zostanie lekarzem lub naukowcem, ożeni się, będzie miał dzieci, które tak samo jak on, będą idealne.
    Jedząc kolorowe cukierki czy ciasteczka ryżowe, zaznajomiony ze szpitalnym zapachem i tragediami, obserwował pacjentów. Niektórzy byli w lepszym, inni w gorszym stanie. Jeśli jego tata kończył dyżur akurat na SORze, był świadkiem i strasznych przypadków. Oglądał to i wiedział, że to będzie jego codzienność. Początkowo nie kwestionował tego, nie można było. Jednak z biegiem lat, coraz rzadziej przychodził, coraz częściej poddawał w wątpliwość czy to jest ta jego ścieżka, którą chce kroczyć.
    I nie raz widział ofiary przedawkowania. Obserwował to wszystko, jak powoli odchodzili, nierzadko w krzykach i ogromnym bólu. Nigdy nie ciągnęło go do takiego rodzaju używek. I nie był to temat, na który jakkolwiek chciał dyskutować. Sam nie był święty, pił drinki od czasu do czasu, zdarzało mu się zapalić papierosa. Przyznawał to. Wiedział jak okrutne świństwo to było.
    Normalnie przy takiej scenie, wstałby bez słowa i opuścił lożę, nie chcąc mieć z tym nic wspólnego. Nie zamierzał nikogo moralizować, ani prawić wywodów. Nie była to jego sprawa, a nieproszony nie przywykł wchodzić gdzieś swoimi butami.
    Jednak teraz siedział, ze zmarszczonym czołem, uważnie obserwując sytuację.
    – Tobie to już chyba starczy, co? – mruknął w odpowiedzi do przyjaciela, unosząc wysoko brew. Powoli się podniósł, podchodząc do mężczyzn. – To skoro nie chcesz z nami usiąść, to może nas podwieziesz, co? Czy dziś akurat takich usług nie świadczysz? – zapytał spokojnie, wyciągając przy tym z kieszeni telefon, będąc gotów po usłyszeniu negatywnej odpowiedzi, zwyczajnie zamówić transport.

    Nathaniel

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeżeli Debbie w stanie, w którym znajdowała się aktualnie, była idealna dla Iana, to z Ianem zdecydowanie coś było nie tak. Nie zamierzała tego kwestionować, bo Ian, ten sam Ian, który był dilerem i któremu kazała wypierdalać, był dla niej idealny. Miała wrażenie, że nie zasługuje na to wszystko, co dla niej robił. Nie po tym, jak obrażała i prowokowała go na wszystkie możliwe sposoby. Od sytuacji pod klubem, aż po teraz, kiedy nieomal go nie obrzygała, a ułamek sekundy wcześniej przyszło jej do głowy, aby go całować, ba!, chciała to nawet pchnąć dalej. Zdecydowanie dalej.
    Nie była aż tak pijana. To znaczy, była pijana, ale źle się czuła, bo coś musiało jej siąść na żołądku i wbrew pozorom, te rzygi przyniosły Debbie więcej dobrego niż złego, bo wraz z ostatnią torsją, zyskała trochę trzeźwości umysłu. Jęknęła cicho i przeciągle. Czuła, jak Ian schodzi z łóżka. Jak klęka przy niej. Podniosła wtedy nieznacznie głowę. Podkręciła nią. Chciała mu powiedzieć, żeby wypierdalał, bo nie wiedziała na co czekał. Popatrzyła na niego z niemym wyrzutem. I to nie dlatego, że była na niego zła, bo zrobił coś złego, a dlatego, że robił wszystko, aby zakochiwała się w nim bardziej, bo udowadniał jej, że był, kurwa, idealny. Najidealniejszy. Czy w ogóle takie słowo istnieje? W głowie pijanej Debbie istniało i idealnie oddawało to, kim stawał się dla niej Hunt.
    — Nie.
    Zebrała się na tyle, żeby mu odpowiedzieć, a potem jej głowa opadła, zwisała głową w dół. Poczekała, aż Ian wstał. Słyszała jego kroki, gdy wychodził z sypialni i jak krzątał się w łazience.
    Kosztowało ją to wiele wysiłku, kiedy postanowiła usiąść na łóżku. Jej stopy wylądowały na podłodze, a dłonie na brzegu łóżka przy biodrach. Odetchnęła ciężko, czknęła. Zaczynała trzeźwieć. Schodziła z największej fazy euforii, w zaczynały ją dopadać konsekwencje picia.
    — Obrzygałam sobie włosy — jęknęła zaraz po ten, jak w zasięgu jej wzroku pojawiły się stopy Iana. Dostrzegła sklejone końce. Nawet nie wiedziała, że po jej policzkach nadal płynęły łzy. Jakby niespodziewanie nagle szukała ujścia dla swoich emocji, których było dużo, zbyt dużo. Pociągnęła nosem.
    — Wezmę prysznic — informowała go tak, jakby to było naturalne, że przy niej teraz był, jakby przed dwoma minutami wcale nie miał wypierdalać. Podniosła się chwiejnie i tak stanęła przed nim, w samej bieliźnie, niepewnie unosząc na niego spojrzenie. Wiedziała, że dzisiaj była dla niego okropna i wiedziała, że to nic więcej jak mechanizmy obronne.

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  3. Chemia intrygowała ją od zawsze.
    A przynajmniej odkąd nauczyła się rozumieć nieco więcej z otaczającego ją świata. Fascynowały ją procesy, w których kilka niepozornych składników, połączonych w odpowiedni sposób, dawało coś kompletnie innego. Potęga. Potęga i władza. Zachwycająca była świadomość, że ze zwykłego węgla może powstać zarówno grafit, rdzeń śmiesznie tanich ołówków, jak i diament, którego cena nawet nie mieściła jej się w głowie. Szybko pojęła, że z większości rzeczy można było stworzyć zarówno coś bezwartościowego, jak i coś o olbrzymiej wartości. A jeszcze szybciej — że absolutnie każdą rzecz można przekształcić w inną.
    To właśnie pochłaniało ją najbardziej, tworzenie i badanie powstałych rezultatów, i to właśnie doprowadziło ją w końcu do wypróbowania sił w produkcji nielegalnych substancji. Przez kilka lat dopracowywała do perfekcji kilka różnych mieszanek, które testowała na sobie, a czasem, zagadnięta, rozdawała na imprezach, ale nigdy przedtem nie czerpała z tego żadnych korzyści majątkowych. Zdawała sobie sprawę, że był to ryzykowny biznes, który mógł zaprzepaścić jej przyszłość, a nawet zniszczyć życie. Nie cierpiała z powodu braku pieniędzy, zatem taka zabawa nie była warta świeczki.
    Przynajmniej do czasu.
    Gdy niespodziewanie znalazła się pod ścianą, bez pracy, a obciążona rachunkami i dwójką braci do wyżywienia, ta myśl mimowolnie błysnęła jej w głowie. Narkotyki oznaczały czysty zysk, a poświęcony na ich wytworzenie czas nie był czasem straconym, skoro sam proces sprawiał jej olbrzymią przyjemność. Praca, która zarazem jest osobliwym hobby — układ idealny.
    Niemniej najpierw musiała ten pomysł porządnie przekalkulować we własnym umyśle i doszła do przykrego wniosku, że gdyby prowadziła sprzedaż na taką skalę, by w całości pokryć potrzebne wydatki, niechybnie prędzej czy później skończyłoby się to dla niej więzieniem. Nie mogła ryzykować w ten sposób; nie, gdy miała pod opieką niepełnoletnie rodzeństwo, któremu groziłoby wówczas umieszczenie w domu dziecka. Była więc zmuszona poszukać dodatkowego źródła zarobku, względnie znośnego, lecz przede wszystkim szybkiego, który gwarantował znacznie wyższe sumy, niż większość normalnych zawodów.
    Wolne chwile spędzała jednak w swojej pracowni, doskonaląc, ulepszając i mnożąc, a później dyskretnie sprzedając wszelkiej maści chętnym. Nie była jakąś wielką dilerką; swój towar rozprowadzała ukradkiem, najchętniej na imprezach, gdzie tłum ludzi zapewniał skuteczną zasłonę dymną. Starała się nie rzucać w oczy, zarówno przez wątpliwą legalność takiego biznesu, jak i z chęci unikania konfrontacji. Miała świadomość, że była to potężna, podziemna działalność, a zarządzający nią ludzie raczej nie poprosiliby grzecznie, żeby spadała z należących do nich dzielnicy. Prędzej przetrąciliby jej kark. Poza tym wkurzanie szefów narkotykowych spółek naprawdę nie leżało w jej interesie. Byłoby jej wręcz wyjątkowo nie na rękę.
    Nie zachwyciła jej zatem informacja, że od jakiegoś czasu jej towar można było zakupić poza stałym terenem. Chłopak, od którego się o tym dowiedziała, czasami coś od niej kupował; Eden kojarzyła do z widzenia i od początku wydawał się być porządnym gościem. Nie było zresztą mowy o pomyłce — mieszanki, które sprzedawała, były jej autorską recepturą, niedostępną na ogólnym rynku. Podziękowała, niezauważalnym gestem wsunęła chłopakowi do kieszeni jeansów darmową paczuszkę i, na granicy furii, ruszyła pod wskazany adres. Wiedziała, kto stoi za całym procederem, co wprawiało ją w jeszcze większą wściekłość.
    Dotarła na miejsce akurat wtedy, gdy jej młodszy brat, zagadnięty przez jakiegoś chłopaka, już-już sięgał po towar. Niewiele myśląc ruszyła w ich kierunku, niemal ciskając wzrokiem pioruny i złapała smarkacza od tyłu za kaptur, chociaż był od niej znacznie wyższy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ty pieprzony, bezmyślny idioto — warknęła przez zaciśnięte zęby, a wyraz twarzy Ashera — zaskoczenie i lęk na jej widok — tylko odrobinę złagodziły targającą nią złość. — Co ty sobie, kurwa, myślałeś? Wynoś się stąd — syknęła. — Prosto do domu, gdzie oddasz to, co do ciebie nie należy i grzecznie poczekasz, aż wrócę i cię porządnie opieprzę. Już! — wycedziła, popychając zszokowanego chłopaka w odpowiednim kierunku. Nie stawiał oporu, grzecznie się oddalając. Eden patrzyła za nim przez chwilę, po czym przeniosła wzrok na obcego faceta. — A teraz słucham. Czego od niego chcesz? Ukradł ci auto? Zwinął torebkę twojej matki?

      Eden Alderstone

      Usuń
  4. Czuł się, jakby dostał w mordę rozgrzanym żelazem. Niejako, chyba tak właśnie było.
    Przez ostatnie godziny zastanawiał się, czy jego najlepszy kumpel naprawdę jest takim idiotą, czy może jednak chodziło tu o coś grubszego. Brał pod uwagę różne scenariusze. Począwszy od udaru, aż po szantażującego Iana Louisa. Cholera raczy wiedzieć o co. Starał się podejść do sytuacji racjonalnie. Nie rzucać z miejsca oskarżeniami. Nie wydawać poleceń, jak to miał w zwyczaju. Musiał do tego podejść inaczej. Bo Ian nie był Willow, która potulnie zgadzała się na każde jego słowo i nie podważała tego, co do niej mówił. Z potulnością baranka dostosowywała się do zaleceń Zane, przepraszała, obiecywała, że więcej tak nie zrobi. Była łatwa w ogarnięciu. Ale nie jego kumpel, który miał równie mocno nasrane we łbie, co i Zane. Chcieli czy nie, ale obaj pochodzili z tego samego zepsutego ziarenka. Obaj byli równie zgnili w środku. Tylko czasami wydawało mu się, że Ianowi trafiła się lepsza część. Nie było w tym zazdrości. Obaj mieli przejebane od początku, a to nie był żaden pieprzony konkurs na to który ma gorzej. Zane pozbawił się jakiegokolwiek moralnego kompasu, a jego kumpel swój miał.
    Pochylał się nad stolikiem. Ważył proszek, przesypywał go ostrożnie do strunowego, małego woreczka. Upewniając się, że nic nie zostaje na wadze. Sięgał co jakiś czas po Red Bulla, jednak głównie skupiony był na odpowiednim rozdzieleniu towaru. Głowę miał zajętą setkami myśli. Na ogół potrafił się wyciszyć. Znalazł sposób, który pomagał mu nie myśleć. Jednocześnie znalazł się też w sytuacji, która kazała mu myśleć.
    Nie miałby nic przeciwko temu, aby Ian sobie przygruchał jakąś pannę. Ryzyko istniało z każdą, która nie pochodziła z ich otoczenia. Willow też była zagrożeniem, ale te Zane miał pod kontrolą. Zależało jej na bracie, więc siedziała cicho. W dodatku chciała zadowolić Zane. Miał pewność, że nie poleci na psy czy do dziadka, który sprawnie mógłby pozbyć się Zane z życia wnuczki. Chyba, bo raczej nie wyglądało na to, aby Willow należała do jego ulubionych wnucząt. Miejsce pierwsze, z tego co zdążył zaobserwować Zane, zajmowała jej kuzynka. Ta biedna, pokrzywdzona i zawsze idealna.
    — Tyle co zawsze — odparł bez większych emocji. Zewnątrz Zane zdawał się być taki, jak zawsze. Chłodny i bez okazywania zainteresowania. Pochłonięty robotą, którą wykonywał bez marudzenia. Jeden z wielu obowiązków, które musiał ogarnąć, czy tego chciał, czy też nie. Z reguły chciał.
    Nie powinno im to zająć dużo czasu. Nie narzekał nigdy na tę część roboty. To była ta milsza część, która pozwalała się wyciszyć. Zazwyczaj Zane robił to w nocy. Bo chociaż Nowy Jork nigdy nie zasypiał, a dźwięki zewnątrz często do niego docierały to było spokojniej. Spinał się jedynie może, kiedy gdzieś w oddali słychać było syrenę policyjną. Nie miał za grosz zaufania do starszego brata kumpla. Teraz nie miał też tego zaufania do Iana. Nie sądził, że nadejdzie kiedyś dzień, kiedy podejrzliwie będzie patrzył w stronę człowieka, który od lat był mu bliski. Któremu zaufał z każdym syfem w swoim życiu. Chodziło o coś więcej niż tylko wspólny biznes, który teraz mógł równie dobrze przestać istnieć. Długo nosił się z tym, co zrobić i… Kurwa, dalej nie wiedział. Nie potrafił naskarżyć Marcusowi. Zrobiłby to, gdyby Ian nie był Ianem. Lub był tylko pionkiem w ich grze. Hunt był kimś więcej i to w tym wszystkim było najgorsze.
    Wyprostował się. Łokcie oparł o blat stołu i wzrokiem powędrował do Iana.
    Nic nie mówił. Jeszcze nie chciał nic mówić. Nie wyglądało też na to, aby kumpel wiedział, że Maddox poznał jego mały sekret. To dobrze. Miał nad nim małą przewagę.
    — Zamieńmy się. Muszę się odlać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wstał od stołu. Wyminął Iana bez słowa i zniknął w łazience. Pochylił się nad umywalką. Poważnie walcząc z chęcią dania mu po prostu w mordę. Obecnie miał wrażenie, że o dominację walczą w nim dwa demony; ten spokojniejszy, który woli gierki umysłowe i ten, któremu pierwsza na myśl przychodzi przemoc fizyczna.
      Ochlapał twarz lodowatą wodą. Spojrzenie miał puste. Znudzone. Ale była to tylko maska, którą przybrał. Otulił twarz wodą jeszcze parę razy. Otarł ręce i twarz papierowym ręcznikiem, który potem zgnieciony wrzucił do kosza. Wychodząc wciąż nie był pewien, który demon wygrał. To dopiero miało się okazać.
      Oparł się ramieniem o framugę. Ian wyglądał tak, jak zawsze. Obaj mogliby odnieść niezłą karierę w aktorskie z tym, jak świetnie maskowali swoje uczucia. I prawie uśmiechnął się na tę myśl.
      Odetchnął głębiej.
      — Widziałem się z Vanessą. W lutym. Wiele rzeczy widziałem w lutym. I ludzi.

      [O, jaki ładny chłopiec na fotkach!😜]
      Zane❄️

      Usuń
  5. Obserwowała nieruchomym, nieco szklistym i nieobecnym spojrzeniem poszukiwania Iana, a słysząc, że zakończyły się one sukcesem, uśmiechnęła się blado. Nie była nawet pewna, czy był to w ogóle zauważalny uśmiech; myślami dryfowała daleko stąd, a jej ciało działało na autopilocie, tym samym jej reakcje mogły wydawać się nieco sztuczne. Płaskie. Jakby ich wcale nie czuła, co było po części prawdą.
    Otrząsnęła się z letargicznej mgły, gdy chłopak rozsiadł się obok niej na kanapie, przynosząc ze sobą intensywny zapach popcornu. Willow poczuła lekkie mdłości. Żołądek miała zaciśnięty jak pięść. Nie pamiętała, kiedy ostatnio coś jadła, nie wspominając nawet o jakiejś drobnej przekąsce, a co dopiero o porządniejszym posiłku, ale na myśl o jedzeniu robiło jej się niedobrze. Upiła za to spory łyk drinka, który spłynął wzdłuż przełyku, zostawiając po sobie ciepło i odrobinę rozluźniając jej spięte mięśnie. Była świadoma, że działanie alkoholu odczuje bardzo szybko, jeśli nie niemal natychmiast. W końcu miała kompletnie pusty żołądek. Nie przejmowała się tym. Źle się czuła, a na złe samopoczucie drink pomagał znacznie skuteczniej, niż obiad. Chociaż nie miała pewności, że tym razem również tak będzie. Zdawało jej się, że jest w wyjątkowo kiepskim stanie, jakby wpadła w dół głębszy, niż jakikolwiek dotąd. I nawet nie usiłowała znaleźć wyjścia. Chciała tylko leżeć na kanapie, w tym odrętwieniu, które trzymało ją w swoich szponach, wlepiać wzrok w idiotyczne programy telewizyjne, nie myśleć, nie czuć.
    Przeszło jej przez głowę, że mogłaby teraz umrzeć. Przynajmniej to wszystko wreszcie by się skończyło.
    Ciekawa była, czy ktoś by za nią płakał. Czy ktoś by za nią tęsknił. Czy w jakimkolwiek sercu jej śmierć pozostawiłaby wyrwę o kształcie Willow Calloway.
    Czy Zane zrobiłby którąkolwiek z tych rzeczy?
    Nagle obsesyjnie zapragnęła się tego dowiedzieć. Zapragnęła, by zatęsknił za nią naprawdę, a nie tylko dlatego, że bawiła go jej absolutna uległość. Nie dlatego, że miał nad nią całkowitą kontrolę, a to dawało mu rozkosz. I nie dlatego, że podobała mu się w łóżku. Zapragnęła, żeby jej potrzebował. Chciałaby wiedzieć, że mimo wszystko jest dla niego niezastąpiona.
    Oczywiście, do pewnego stopnia tak było. Ich relacja przypominała uzależnienie od siebie nawzajem. Uzależnienie zakorzenione tak głęboko, że wyrwanie go groziło niemalże śmiercią, a przynajmniej szaleństwem. Willow chyba nigdy tak naprawdę nie wątpiła, że Zane, gdzieś bardzo głęboko w sobie, darzy ją tą przeklętą miłością. A jednak czasem, gdy potraktował ją wyjątkowo podle, wręcz okrutnie, pragnienie odrobiny ciepła z jego strony zdawało się palić jej nerwy.
    Szybkim ruchem, starając się zrobić to bez zwracania na siebie uwagi Iana, starła z policzków łzy. Zabawne; musiały płynąć już od jakiegoś czasu, a ona w ogóle ich nie poczuła. Czy była jeszcze w stanie coś czuć? Czy ból i tęsknota mogły w niej zabić wszystko inne?
    — Dlaczego on nie potrafi traktować mnie tak, jak ciebie? — wyrwało jej się nagle. Rzuciła Ianowi przepraszające, pełne cierpienia spojrzenie. — Nie chodzi o to, że chciałabym, żeby dla ciebie też był taki — dodała usprawiedliwiającym tonem. — Ani o to, że jestem zazdrosna. To dobrze, że cię ma. Potrzebuje tego, nawet jeśli sam o tym nie wie. Ale nie rozumiem — wyznała. Głos jej się łamał i drżał. — Zrobiłabym dla niego wszystko — wyszeptała po chwili. — Czy wszystko jest tak naprawdę niczym?

    Wills

    OdpowiedzUsuń
  6. Zane wiedział, że jego gierki nie zadziałają na Iana. Spędzili zbyt wiele czasu razem, aby Hunt nie był na nie odporny. Zbyt wiele razy był świadkiem, jak robi to Willow, aby nie rozpoznać, kiedy Maddox wchodzi w rolę, która od środka znana jest tylko jemu. W dodatku, nie bawił się z nim w ten sposób, bo nie miał z tego żadnej satysfakcji. Problem polegał na tym, że Zane nie był prostym człowiekiem, który przechodzi do sedna od razu. I nawet jeśli nie zamierzał z Ianem grać w psychologiczne gierki, to co mu szkodziło przedłużyć ten moment? Poniekąd robił to w nadziei, że powstrzyma go to przed przyłożeniem mu. A kurwa zasłużył i może powinien mu przyłożyć. W normalnej sytuacji daliby sobie w mordę parę razy, a problem rozwiązałby się sam. Debbie była czymś więcej niż sprzeczką, o której zaraz będzie można zapomnieć. Była realnym zagrożeniem, którego Zane zamierzał się pozbyć. I to bolało, jak bliski z Ianem byli i to od tylu lat jechali na tym samym wózku. Rozumieli się często bez słów. Nie chodziło tu o żadną zazdrość w stylu „tracę przyjaciela”, co to to nie. Ian był wolny, aby robić co chce z prawie kim chce. Obowiązywały ich jakieś zasady, które zdawało się, że Hunt polubił łamać w ostatnim czasie.
    Przymrużył oczy, zaskoczony wiadomością, że widział się z jego siostrą. Niby kiedy? I dlaczego? W pierwszej chwili chciał zasypać go tymi pytaniami, ale to nie Vanessa była tematem dzisiejszej rozmowy. Na to jeszcze przyjdzie czas. Był tą informacją z lekka zdezorientowany. Nie sądził, że siostra i Ian się znają w tym dorosłym życiu.
    Już po pierwszych słowach Zane’a dało się wyczuć, że coś jest nie tak. Pękł szybciej niż mu się to uśmiechało, ale przecież już czasu nie cofnie. On sam zresztą rzadko kiedy się z czegoś wycofywał. Za długo to też trwało, aby Zane mógł ignorować, że nic nie wie. Trochę łaził za Debbie. Zdążył poznać jej rutynę. Parę informacji o jej codziennym i rodzinnym życiu. Kojarzył jaką kawę zamawia w tej konkretnej kawiarni, czasami brała do niej pączka czy inny słodycz. Jeszcze lepiej za to wiedział, jakie drinki zamawia w klubie i jak się rusza do popowych piosenek.
    — Nie chciałbyś, żebym się z tobą bawił tak, jak z nią.
    Czasami chciałby mieć możliwość, aby zobaczyć co będzie w przyszłości. Tak, jak na przykład teraz. Kolejne minuty stały pod znakiem zapytania. Dadzą sobie w mordę czy jakoś się dogadają? Zane wolałby tego uniknąć. Nie należał do osób, które konflikty rozwiązują pięściami. Tak czasem było łatwiej, aby dać upust emocjom, ale nie zawsze działało. I w tym wypadku Zane miał przeczucie, że danie sobie po mordzie nic nie załagodzi ani tym bardziej nie wyjaśni.
    Zwilżył wargi, jakby się nad czymś zastanawiał. Bo zastanawiał, ale nie nad doborem słów, a nad tym czy dać mu od razu znać, że wie o Debbie. W żadnym scenariuszu nie brał pod uwagę takiej akcji. Bo zwyczajnie nie spodziewał się, że Ian byłby do tego zdolny.
    — Wiem o Debbie.
    O dziwo, prosto z mostu i bez dalszego owijania w bawełnę. Mógłby to przeciągać, ale zaczynał czuć, że jeśli to zrobi to przestanie być miło. Szanse na to, że jeszcze będzie miło właśnie zgasły. Jak zdmuchnięta przez wiatr świeczka. Nie dodał też nic więcej, choć cholera, ale kusiło go, żeby coś jeszcze powiedzieć. Zamiast tego wolał dać Ianowi moment na to, aby zastanowił się, co i w jaki sposób chce mu powiedzieć.

    Zane

    OdpowiedzUsuń
  7. No nieszczególnie podobał mu się fakt, że Ian za jego plecami spotykał się z Vanessą. Która swoją drogą również niczego mu nie pisnęła. Nie, aby którekolwiek z nich było zobligowane do dzielenia się z Zane’m informacjami, aczkolwiek po swoim przyjacielu spodziewał się więcej. Przynajmniej krótkiej wzmianki, że ją widział, a tymczasem to był pierwszy raz, kiedy w ogóle o tym słyszał. I Ian miał rację; Zane nie mógł kontrolować wszystkiego i wszystkich. Lubił mieć kontrolę. Świadomość, że pewne rzeczy zależne są tylko i wyłącznie od niego. Obecnie czuł, że traci tę kontrolę. Powoli, ale jednak wyślizguje mu się z rąk, jakby została porządnie namydlona. Bardzo nieprzyjemne uczucie, z którym bliżej Maddox zapoznawać się nie chciał.
    W przeciągu ostatnich lat Ian stał się dla Zane’a najbliższą osobą. Może brzmiało to żałośnie, ale tak właśnie było. Wiedział o największym syfie w jego życiu. Był obecny w momentach, kiedy Zane nie był sobą. Z jakiegoś powodu po prostu trzymali się razem. Może to była kwestia przyzwyczajenia. Spędzili ze sobą wiele lat w domu dziecka, potem wchodzili razem w dorosłość, uczyli się, jak przeżyć za psie pieniądze, jak nie dać się złapać policji.
    — Mm, i uznałeś, że mi nie powiesz. — Było to bardziej stwierdzenie niż pytanie. Minęło dość czasu od lutego, aby Ian powiedział cokolwiek. Nawet byle wymamrotał coś niezrozumiałego pod nosem, a potem zamknął temat. Nie, aby to wiele zmieniło. Nastawienie Zane do tej sytuacji byłoby dokładnie takie samo. Znał jego opinię na temat Louisa. I logiczne się wydawało, że nie będzie chętny do tego, aby podzielić się wesołymi nowinkami, skoro jego dziewczyna nosiła mundur.
    — Właściwie, przez krótką chwilę nawet się cieszyłem. No wiesz, widzisz kumpla w końcu z jakąś laską. Niebrzydką w dodatku. Same powody do radości. — Mogliby na tym zakończyć, gdyby nie ten mały element, który wszystko psuł.
    Ten zawód miał do siebie to, że każda potencjalna partnerka mogła być zagrożeniem. Zane nie martwił się o Willow, prędzej odcięłaby sobie język niż wychlapała coś o nim. Gianna była większym zagrożeniem z jej niewyparzonym językiem, ale w tej pozornie słodkiej idiotce kryło się sporo rozumu. Miała swoje powody, aby być taką. Jednak słowa dotrzymać potrafiła, co udowodniła Maddox’owi nieraz. Gdyby coś chlapnęła raz dwa straciłaby też dostęp do swoich kolorowych cukiereczków, a to na ten moment wydawało się największą tragedią w życiu tej młodej i zagubionej dziewczyny. W dodatku, podobno, szczerze lubiła Zane i Iana, choć to głównie Maddox zaopatrywał Giannę w towar. Szanse na to, że się wygada o ich małej relacji były marne, ale istniały. Wciąż były one jednak mniejszym zagrożeniem niż cholerna policjantka, którą Ian zaprosił sobie do łóżka. Kurwa, ze wszystkich lasek w Nowym Jorku naprawdę musi ganiać za policjantką?
    — Dopóki nie zobaczyłem jej z Louisem.
    Raczej więcej nie musiał nic mówić. Zresztą, jak tylko powiedział, że o niej wie Ian musiał się domyślić, że wie również o jej pracy. Cholera, naprawdę nie przyjebałby się, gdyby była kimkolwiek innym. Maddox nawet nie starał się ukryć, jak niewygodna stała się dla niego Debbie i ich relacja z nim. Miał małe pokłady cierpliwości. Wszystko, co mu jeszcze zostało, starał się rozciągnąć do większych rozmiarów, aby nie powiedzieć lub zrobić czegoś, czego mógłby porządnie potem żałować. Mało było takich momentów w jego życiu.
    Dusił w sobie chęć zwierzenia się Marcusowi. Właściwie, to nawet nie byłoby zwierzanie się. Z chęcią podjebania Iana do Marcusa. Bo z jednej strony należało to zrobić, a z drugiej chodziło o Iana. Tego, z którym się wychował i spędzał dziesiątki godzin, któremu ufał ze swoim życiem i za którego byłby w stanie oddać własne.
    — Daj mi jeden powód, Ian.

    Zane

    OdpowiedzUsuń
  8. Tego było już za wiele. Po prostu za dużo. Czuła za dużo. I za bardzo. A nie powinna czuć wcale, nie po to się przecież spijała niemal do przytomności, żeby łatwiej było jej o nim zapomnieć, żeby go spotykać i znowu mieć na wyciągnięcie ręki. To w ogóle nie było normalne. To nawet nie było proste. Skomplikowali to wszystko na własne życzenie, bo czy tak po prostu nie mogli sobie odpuścić? Mogli. I mogli sobie darować, byli w końcu, przynajmniej w definicji, dorosłymi ludźmi, a dorośli ludzie nie mogli uciekać przed konsekwencjami własnych czynów i decyzji.
    Tego było za wiele, kiedy Ian do niej podszedł i złapał ją delikatnie za kark. Rzecz jasna, zachwiała się przy tym lekko, ale utrzymała równowagę. Choć wycierał jej łzy, te z zaszklonych oczu płynęły nieprzerwanie. W pewnym momencie rozpaczliwie złapała powietrze w płuca, zaczynając po prostu łkać, a może to nawet i szlochać. Nie ułatwiał jej niczego swoją obecnością. Właściwie to wszystko jej utrudniał, pokazując jej, że był z nią i przy niej mimo wszystko, cholernie wszystko utrudniał. Jej jeszcze nieco zamroczony alkoholem umysł nie do końca wszystko ogarniał, ale akurat tego, że Ian był przy niej, była więcej niż pewna.
    Kiedy otarł jej brodę i kącik ust, jej wargi niebezpiecznie zadrżały, a potem… potem się po prostu do niego przytuliła. Choć może przyklejenie się byłoby właściwszym określeniem. Jej policzek wylądował gdzieś w okolicy piersi Iana, rude włosy w wielkim nieładzie mogły łaskotać jego brodę. Szczupłymi ramionami objęła go w pasie, zaciskając mocno powieki.
    Totalnie zignorowała fakt, że właśnie część tych obrzyganych włosów wytarła w jego koszulkę. Czuła teraz tylko i wyłącznie jego zapach. Ciepło, które ją koiło. Kurwa, zaskakująco łatwo było zapominać przy Ianie o wszystkim, nawet o tym, że w sumie znali się krótko, że spędzili ze sobą naprawdę niewiele czasu. Bliskość przychodziła im naturalnie, jakby właśnie byli do tego stworzeni, a jednocześnie nie mogli razem być.
    — Nie wiem — wymruczała cicho w jego tors. Teraz czuła się przy nim wyjątkowo mała i krucha, oczekując jednocześnie, co trochę absurdalne, bo przecież kazała mu wypierdalać, że jednak ochroni ją przed całym złem świata. Tylko uparcie nie dopuszczała do siebie myśli, że tym złem, według tego jak żyła do tej pory, był też Ian.
    Debbie była też jednak tylko młodą kobietą. Widziała, że Ian był przystojnym mężczyzną, wiedziała, że ładnie pachniał i w sumie to nawet do niej nie docierało, że miała być jego pierwszą miłością i jakie to musiało być dla niego trudne. Bo to, że Ian odbiegał od pewnych norm, było dla niej oczywiste, a jednocześnie nie stanowiło żadnej przeszkody. Zakochała się w nim przede wszystkim dlatego, że był jaki był.
    Otworzyła nagle szeroko oczy, kiedy dotarło do niej, w jakim kierunku zmierzają jej myśli. Na moment znieruchomiała, a potem cofnęła głowę, łapiąc spojrzenie Iana. Mocno, ale z widocznym przestrachem w jej własnym spojrzeniu, tak, jakby obawiała się tego, że mógł usłyszeć jej myśli. Mocniej zacisnęła palce na materiale jego koszulki.
    — Chyba się nie zabiję — dodała nagle, pociągając nosem. Wtedy też uwolniła jedną z dłoni i otarła swój policzek.

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  9. Mogłaby tak stać i stać. Zapomnieć o całym świecie, ukrywając się w jego objęciach, bo choć wszystko u jego boku powinno być trudniejsze, ona odnosiła odmienne wrażenie. Wtuliła się mocniej, gdy ją objął. Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust. Wiedziała, doskonale wiedziała, że dzisiaj zachowuje się jak wariatka, jak pierdolnięta, bo raz go chciała, raz go przeganiała, raz całowała, raz nim gardziła i nie było w tym nic normalnego. Nikt normalny nie wytrzymałby z Debbie w takim stanie, może dlatego — na jej szczęście — Ian nie był do końca normalny. Może to jego społeczne wycofanie, to zamknięcie się na wiele bodźców czyniło go odpornym na brak stanowczej decyzji Debbie. Też by tak chciała, umieć zamknąć się na bodźce, wycofać się, zniknąć. Byłoby jej łatwiej, a przynajmniej tak zakładała, bo kiedy ona wylewała łzy, wyglądając i czując się przy tym koszmarnie, Ian choć z pozoru wyglądał na niewzruszonego.
    Przymknęła oczy i westchnęła, kiedy pocałował ją w czoło, a gdy uniosła powieki natrafiła na jego spojrzenie. Na swoim poziomie. Uśmiechnęła się. Bo trudno było się nie uśmiechać na widok jego przystojnej twarzy, ciepłych, bursztynowych oczu. Potaknęła głową. Trochę jak małe, naburmuszone dziecko, do którego przemawia troskliwy rodzic.
    Plan Iana jednak miał sens, ba, więcej sensu niż była w stanie przyznać Debbie. Dlatego cofnęła swoje dłoni, sięgnęła pod poduszkę po koszulkę, w której zwykła sypiać, nie zabrakło przy tym niebezpiecznego chwiania się, a potem wyminęła Iana.
    Drzwi do łazienki jedynie przymknęła, zadając sobie w głowie istotne pytanie: co ty najlepszego robisz, głupia dziewczyno? Odpowiedzi jednak nie znała i miała nie poznać zbyt szybko. Bo nie chciała.
    Wodę pod prysznicem ustawiła na zimną, ale znośną. Nie mroziła jej, ale przyjemnie trzeźwiła. Stała pod strumieniem wystarczająco długo, aby umieć zebrać myśli w jedno miejsce. W końcu przestała też płakać, zmyła przy okazji resztki tego starannego makijażu, umyła włosy i gdy było jej już na tyle zimno, że zaczęła dygotać, wyszła. Nie spieszyła się. Raz, że nie chciała, bo jej spieszenie się, przybliżało ich do wyjścia Iana. Dwa, że nie mogła, bo nadal kręciło jej się w głowie. Nadal była pijana, choć już znacznie bardziej racjonalna. Bo pijane pozostawało jej ciało, głowa była dziwnie czysta, a myśli jasne i cholernie bolesne. Kiedy ledwo utrzymując otwarte powieki przed lustrem, smarowała buzię kremem, docierało do niej, że naprawdę się zakochała i że to, co zaprezentowała sobą dzisiaj, było czymś z gatunku paskudnych i nieprzyzwoitych rzeczy.
    Ubrała czyste majtki i ten za duży t-shirt, ciemnoszary, bez żadnego nadruku. Z mokrymi włosami, które zostawiały ślady na ramionach, wróciła do swojego pokoju, gdzie została Iana. Niemal natychmiast napotkała jego spojrzenie i westchnęła głośno.
    Wsparła się bokiem o framugę drzwi, bo pozwalało jej to złapać i pion, i równowagę. Jakby skrępowana, odgarnęła kosmyk rudych włosów za ucho, przełknęła głośno ślinę i nie mając co zrobić z rękoma, skrzyżowała je przy piersi.
    Według tego, co mówił Ian, powinna teraz zamknąć za nim drzwi. Jednak nim Ian w ogóle zdołał ruszyć w jej stronę, w kierunku drzwi, odbiła się od framugi i zagrodziła mu drogę. Nie była przeszkodą nie do pokonania. Mógł ją minąć, mógł przesunąć w bok.
    — Nie… — zaczęła cicho, uciekając spojrzeniem gdzieś w bok. Ręce luźno puściła wzdłuż tułowia, zaciskając dłonie w pięści. — Nie chcę, żebyś szedł. — Szepnęła w końcu, przenosząc wzrok na niego. Nie chciała go stracić, znowu, po raz kolejny, bo co? Bo tak było łatwiej? Bardziej właściwie? A nawet jeśli miała go stracić, to rodziło się w niej przekonanie, że powinna móc wyszarpać z tej przekornej codzienności te chwile, kiedy mogli być razem, kiedy nikt poza nimi ich nie oceniał. A może to miał być ostatni wieczór? Ostatnia noc, zanim darują sobie siebie nawzajem, ale tak ostatecznie?

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  10. Łatwo było im zapomnieć. O całym świecie, o rozsądku, o telefonie Debbie w tylnej kieszeni spodni Iana. O tym, że nie powinni, że nie mogli. Zapominali również o tym, że z każdą kolejną mijająca godziną, pożegnanie będzie tym trudniejsze, im więcej czasu spędzali razem. Bo choć łatwo było im zapomnieć o wielu rzeczy, to ewidentnie nie byli w stanie puścić w niepamięć tego, jak się przy sobie czuli. Jak reagowali na siebie i swój dotyk, jak łatwo przychodziły im rozmowy, jak przyjemnie było się wspólnie śmiać i próbować tych samych rzeczy. Debbie nie mogła też zapomnieć o tym, jak smakowały te wyrwane pocałunki, choćby te na moście i jak świetnie czuła się w jego ramionach na tylnej kanapie Cadillaca, choć nie robili tam nic więcej poza tym, że rozmawiali.
    Powiedziała mu, że nie chce, aby wychodził. I nie mówiła tego pijana, zasmarkana, obrzygana Debbie. Mówiła to Debbie całkiem świadoma swoich słów i zdecydowanie pewna tego, czego chciała. Chciała Iana, a jednocześnie miała nadal cichą nadzieję, że Hunt oprze się na tych resztkach rozsądku, które w nim mogły pozostać i po prostu stąd pójdzie. Myliła się. Rozsądek Iana już dawno musiał przegrać ten pojedynek, skoro nadal tu był i w dodatku postąpił krok do przodu, zmuszając Debbie do tego, żeby zadarła głowę.
    Oczywiście, że to zrobiła, bo nie mogła odmówić sobie patrzenia na niego, kiedy był tak blisko. Świat jeszcze delikatnie falował wokół niej, ale gdy już uczepiła się spojrzenia ciepłych, miodowych oczu Iana, wszystkie niedogodności straciły na znaczeniu.
    Coś boleśnie ścisnęło jej wnętrzności, gdy bez słowa stali i patrzyli na siebie, zdawało się, że teraz nawet czas przestawał istnieć. I nie istniała Debbie-policjantka ani Ian-diler. Byli tylko oni. Bez żadnych przykrywek, ról i warstw, pod którymi mogli się ukryć. Teraz nie musieli ukrywać niczego.
    Uścisk był wyraźniejszy, kiedy Ian się odezwał. Cicho, ale z przekonaniem. Wypuściła wstrzymywane do tej pory powietrze z płuc. Sięgnęła dłonią do policzka Iana, robiąc pół kroku w przód. Musnęła palcami jego skórę, badając jej fakturę, skupiając się na widocznych kościach policzkowych i na żuchwie. Niespiesznie wędrowała po tej połowie jego twarzy, doskonale wiedząc, że nie będzie miał nic przeciwko temu.
    Nie chciał iść.
    — Nie idź.
    Nie prosiła go, ale też mu nie rozkazywała. Po prostu stwierdzała fakt, bo skoro oboje nie chcieli, żeby szedł, to dlaczego miałby sobie pójść? Jeszcze przez kilka uderzeń serca trwała w tej pozycji, badając spojrzeniem jego twarz. Jakby chciała jak najlepiej zapamiętać to, co teraz widzi.
    Przesunęła dłoń na jego kark, szybko i nagle, wplotła palce w jego włosy, drugą dłoń oparła na jego szyi, kciukiem muskając żuchwę. Przysunęła się tak blisko, że między nimi nie było ani centymetra wolnej przestrzeni. Unosząc się na palcach, zmusiła go tym samym, żeby się lekko pochylił i wtedy niemal brutalnie wpiła się w jego usta, przyciągając go do siebie jeszcze bliżej. Była zachłanna, zaborcza. Nie chciała go wypuszczać, skoro już miała go przy sobie.
    Serce waliło w jej klatce piersiowej jak oszalałe, zawroty głowy się nasiliły, a ona przywarła do Iana, całując go tak, jakby jutra miało nie być.
    Bo miało nie być, prawda?

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  11. W takie dni jak dzisiejszy często zastanawiała się, czy aby na pewno dobrze postąpiła umożliwiając nowojorskim dilerom będącym na początku zawodowej kariery handlowanie pod dachem Fire Moon. Owszem, gwarantowali jej całkiem niezły dodatkowy przychód, ale niestety jednocześnie niczym magnes przyciągali starych znajomych Dio. Pół jeszcze biedy, gdy ci przychodzili tu wyłącznie, by kupić prochy i napić się piwa, zamęczając osobę aktualnie stojącą za barem kolejnymi mniej lub bardziej ubarwionymi historyjkami ze swojego życia. Tych, była w stanie nawet w pewien sposób zrozumieć. Ostatecznie niektórzy z nich po wielu latach walki z nałogiem w końcu pozostawali na świecie zupełnie sami, a obsługa lokali takich jak ten bar siłą rzeczy stawała się dla nich kimś w rodzaju spowiedników. I to często nawet o wiele lepszych od standardowych księży, bo w odróżnieniu od klechów nie mieli tej jakże irytującej cechy usilnego nawracania każdej zabłąkanej owieczki jaka stanęła na ich drodze. Po prostu byli obok i słuchali, czasem tylko kiwając lekko głową, czy rzucając zdawkowe uwagi, by choć przez chwilę te zabłąkane duszyczki mogły poczuć, że nie zostały ze swoimi problemami całkowicie same. Że zawsze mogą tu przyjść i zwyczajnie się wygadać. Bez niepotrzebnego osądzania, czy wyrzutów sumienia. Znacznie gorzej bywało z tymi, którzy za punkt honoru stawiali sobie dobranie się do majtek zatrudnianym przez nią dziewczynom lub jej samej. Jeśli za tymi drzwiami witała akurat policja, zazwyczaj sprawcami byli właśnie oni. W przeciwieństwie do swojego nieżyjącego kuzyna Dalaja traktowała współpracowników niczym własne dzieci. Potrafiła być dla nich zarówno wymagającą szefową, jak i czułą obrończynią ich podstawowych ludzkich praw, a za jedno z nich z pewnością należało uznać nietykalność cielesną.
    - Cóż, zwykle przynajmniej raz na tydzień. – Westchnęła ciężko. – Ale nie wszyscy są irytujący. Ba, kilkorgu z nich rzeczywiście udało się w międzyczasie wyjść na prostą i wpadają tu głównie trochę pogadać. Co do reszty, cóż sam wiesz najlepiej…- Zerknęła na moment w kierunku stolika do gry w bilard ustawionego w jednym z najdalszych zakątków sali, przy którym zdążyło ulokować się kilku wyraźnie naćpanych klientów. - … Przychodzą tu po następną działkę. – Instynktownie zniżyła głos niemal do szeptu, przypominając sobie jak gwałtownie reagował Claudio, gdy wyrzucała mu jego problemy, proponując udanie się na detoks.


    Dalaja [Wybacz poślizg. Kolejny tydzień, w którym doba była zazwyczaj dziwnie krótka.]

    OdpowiedzUsuń
  12. [Ja poproszę o zaklepanie wątku tak po starej znajomości *piękne oczy*]

    Charlene

    OdpowiedzUsuń
  13. To miało być zwykłe spotkanie. Kolejne z prawnikiem, bo dziś siebie zamierzała oddać tylko jemu, a nie pięciu pozostałym mężczyznom. Miała niezapełniony pod tym względem grafik, bo na bieżąco umawiała się ze swoimi ulubionymi klientami, aby być dla nich spełnieniem marzeń. Nie wnikała w to, co dzisiejszego wieczoru mają zamiar robić tamci mężowie, ten jeden narzeczony, którego zapowiedzi podobno po raz pierwszy wyczytali w zeszłą niedzielę na mszach świętych dla nieświętego katolika i najstarszy z grona wdowiec mający nastoletnie dzieci — starszą córkę oraz młodszego syna. Rezerwację na Vanessę zamówił Freeman i chociaż przed wejściem do kamienicy, dokładnie jeszcze siedząc w samochodzie Iana, cieszyła się na kolejny seks z prawnikiem, tak teraz nie miała powodów do radości. Co najwyżej chciało jej się krzyczeć i wyć. Nie płakać nad swoim losem, a wyć z niewiedzy, co takiego Ian mu przekazał, iż zachowanie Jamesa zmieniło się o całe sto osiemdziesiąt stopni? Kiedyś Nessa usłyszała, że z własnym dilerem nie powinno się zadzierać, więc czy właśnie ci dwaj wkroczyli na wojenną ścieżkę? Wyciągną noże z kuchennych szuflad czy może Freeman z sejfu nie wyciągnie tylko działki narkotyku, a odbezpieczoną broń i strzeli mu prosto w serce albo głowę, sprawiając, że na białe płytki rozpryśnie mózg młodego chłopaka.
    I chociaż wychrypiała tamto tak, nie bardzo rozumiejąc, dlaczego pozwoliła Freemanowi zarządzić tym, z kim ma jeździć, i do którego samochodu wsiadać, również uważnie wysłuchała słów Iana, które rzucił na odchodne. Miała jego numer. Był podpisany jako kumpel brata. Był także ostatnim połączeniem w jej spisie, bo po drodze do nikogo więcej nie dzwoniła, a odkąd wymienili się ciągiem cyfr, nie zamawiała go w aplikacji. Popatrzyła, jak wyszedł i chciała do niego dołączyć, uciekając stąd ze względu na to, że nie wiedziała, czego spodziewać się po prawniku. Odwrócił się do niej, kiedy tylko zamknął drzwi na górny i dolny zamek, a wtedy wrócił dawny James. Nie kazał jej czekać. Z czarującym uśmiechem chwycił ją w ramiona, podrzucając do góry i gryzł skórę przy piersiach, gdy trzymał Vanessę przyciśniętą do ściany. Rozebrali się szybko. To nie było ostrożne ściąganie z siebie ubrań. Po prostu chaotyczne ściągnięcie koszuli doprowadziło do oderwania jednego guzika, usłyszała charakterystyczny dźwięk rozerwania się ubrania i najwyżej wyjdzie stąd w nie do końca całej bluzce. Stęsknieni za fizycznością, a nie bliskością, kochali się na blacie kuchennym i kiedy oboje doszli, Freeman przeniósł ją szybko do szerokiej jak i długiej sypialni. Nie wiedzieć, ile czasu tam spędzili, namiętność przerwał dzwonek do drzwi.
    — Za chwilę wracam, wezmę przy okazji dzbanek z wodą, bo oboje ledwo żyjemy. — ucałował ją raz w usta i po założeniu bokserek, wyszedł tak z sypialni. — O siema, młody! Baterie do dżojstika? Coś znajdę, poczekaj. Jak w szkole? Zdałeś sprawdzian z…
    Na wycieraczce przed drzwiami mieszkania Freemana stał jedenastoletni chłopiec, którego zaczepiło dwóch mężczyzn przed wejściem do klatki schodowej. Dali mu banknot o wysokim nominale i zalakowane karty piłkarskie, prosząc go o podejście do sąsiada. Rudy chłopiec z okularami podobnymi do tych noszonych przez Harry’ego Pottera wykonał bezbłędnie zadanie, ulatniając się na górę po tym, gdy Freeman wszedł w głąb mieszkania, zostawiając otwarte drzwi.
    Kerr leżąc naga, przeczesała nieco zwilżone potem włosy i oddychając swobodnie, czekała na powrót prawnika. Zapatrzona w plamkę na suficie, usłyszała jęk, krzyk i huk, jakby uderzono czymś twardym w coś równie twardego. Niewiele myśląc, zsunęła się z łóżka i owinięta w prześcieradło, wsunęła się pod mebel, przyciskając telefon do piersi, pod którą falowało wystraszone serce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zobacz, przed chwilą gził się z jakąś kurwą, a teraz leży jak trup. Postraszymy jeszcze twoją panienkę.
      Słysząc to, obawiała się, że tak jak kiedyś, umarłaby przez zaciśnięcie dłoni ojca na swojej szyi, tak teraz przyjdzie jej zginąć w cudzym mieszkaniu, tuż po stosunku i albo zostanie pobita ze skutkiem śmiertelnym, albo co gorsza wykorzystana przez nieznanych bandziorów.
      — Tak, szefie? Freeman dostał za swoje. Następne zlecenie? Bosko, zwijamy się.
      Właściciel głosu należący do mężczyzny rozmawiającego przez telefon, przywołał swojego kolegę głośnym gwizdnięciem, gdy ten na kolanach zerkał na Vanessę znajdującą się pod łóżkiem. Zdążył zaświecić w jej oczy latarką, niechętnie reagując na przywołanie przez kolegę. Wstał, odsunął łóżko sprawnym ruchem i stając w rozkroku nad kobietą, trzymał ją pomiędzy swoimi nogami.
      — Ładna. Na pewno chcesz wyjść?! Szef wzywa, ale możemy się spóźnić…
      — Zostaw ją. Jak rozkaz to rozkaz.
      Wyszli z mieszkania prawnika, jakby zostali do niego sympatycznie zaproszeni i dopiero trzask drzwi orzeźwił doradczynię klienta. Bez potrzeby wyczołgiwania się spod łóżka, które odsunięto znacznie w drugą część sypialni, pobiegła do salonu, gdzie na dywanie leżał nieprzytomny Freeman. Z ust płynęła mu strużka krwi. Był pobity. Miał kilka rozcięć. Drżącą dłonią sprawdziła puls. Prawie niewyczuwalny. Chwyciła za telefon i wiedząc, że potrzebuje on pomocy, a o niej nikt nie może się dowiedzieć, wybrała numer Iana.
      — Pobili go. On zaraz umrze. Musisz mi pomóc, słyszysz?!

      Vanessa Kerr

      Usuń

  14. Charlene nie lubiła dzwonić do obcych. Nie lubiła mówić do obcych. Ale nie miała już siły na trzaskanie drzwiami we własnej głowie, na to nieustanne brzęczenie, które nie ustępowało ani po herbacie, ani po ciszy, ani nawet po tych długich godzinach, kiedy siedziała nieruchomo, czekając, aż myśli się zmęczą i same zamilkną. Potrzebowała… wyłącznika. I ktoś jej powiedział, że Ian jest takim wyłącznikiem w ludzkiej skórze. Ian potrafi uciszyć wszystko.
    Nie zadała pytań. Nie chciała wiedzieć, co dokładnie sprzedaje. Chciała tylko tej ciszy, tej pustki, którą pamiętała z czasów, kiedy była zamknięta, tak, nawet wtedy, bo tam, w tej ciemności, po jakimś czasie przychodził moment, w którym nic już nie istniało. Ani ona, ani czas. Tylko zawieszenie. Tęskniła za tym, jak za czymś intymnym.
    Spotkanie umówili w jakimś starym garażu na obrzeżach. Miał być „bezpieczny”, jak to określono, nie w sensie moralnym, tylko takim, że nie wpadną na nikogo, kto mógłby mieć pytania. Nie bała się. Bała się tylko, że zawaha się w ostatniej chwili i zostanie z tym brzęczeniem w głowie.
    Cisza w garażu była nie ta. Nie ta, której chciała. Ta była ciężka, brudna, pachniała starym olejem i wilgocią, a nie tym oddechem pustki, który pamiętała sprzed lat. Tego, którego nienawidziła wtedy, a teraz za nim tęskniła. Tego, co przychodził po wszystkim, gdy już nie walczyła, nie płakała, tylko leżała, oddychając tak płytko, że sama siebie prawie nie słyszała. Tamta cisza była jak kokon. To, co teraz czuła, było tylko kolejnym brzęczeniem w głowie, gęstym i lepkim.
    Stała przy starym aucie, z rękami wciśniętymi głęboko w kieszenie. Każdy odgłos z zewnątrz, każdy trzask blachy sprawiał, że odwracała głowę za szybko, jak ktoś, kto spodziewa się, że za moment znów poczuje na twarzy zapach tamtego dnia. Zapach metalu, kurzu i… niego. Nie pamiętała jego twarzy. To znaczy, pamiętała, ale w jakiś dziwny, pocięty sposób, jakby była zrobiona z kilku różnych twarzy, złożonych w jedną. Ale zapach pamiętała. I rękawiczki.
    Zawsze te cholerne rękawiczki.
    Szorstkie, z taką fakturą, która paliła skórę, kiedy przyciskał je do jej twarzy. Pachniały jak coś, co leżało zbyt długo w wilgotnym pudełku. Nawet teraz, kiedy zamknęła oczy, czuła tę szorstkość na ustach, na policzku. Czasami łapała się na tym, że odruchowo przesuwa dłonią po twarzy, jakby chciała sprawdzić, czy jeszcze tam są.
    Od tamtej pory nienawidziła ludzi w rękawiczkach. Ale jeszcze bardziej nienawidziła swojego ciała za to, że pamiętało ich dotyk lepiej niż wszystko inne.
    Oddychała szybko. Nienawidziła tego czekania. Miała wrażenie, że jeśli on, ten nowy on, ten, który miał jej przynieść ciszę spóźni się jeszcze chwilę, to tamten ją znajdzie. Bo tak właśnie było wtedy. Wystarczył jeden moment nieuwagi, jeden krok za daleko od tamtego drzewa. I już.
    Obróciła się gwałtownie, kiedy usłyszała kroki. Serce jej przyspieszyło, nie z ciekawości, ale z tego samego głupiego, zwierzęcego lęku, który wracał zawsze wtedy, kiedy ktoś zbliżał się za cicho. Jakby znowu stała tam, na ziemi pokrytej wodą po deszczu, jakby znowu miała poczuć, jak twarda dłoń zaciąga ją w cień.
    Wzięła głęboki wdech, żeby to zatrzymać. Nie teraz. Nie dziś. Dziś nie chodziło o niego. Dziś chodziło tylko o ciszę. Chciała jej tak bardzo, że aż ją mdliło. Nawet jeśli miała za nią zapłacić wszystkim innym, zdrowiem, resztkami dumy, czymkolwiek.
    Kiedy drzwi skrzypnęły, przez sekundę była pewna, że to naprawdę on. Ten sprzed lat. I przez tę jedną sekundę, może najdłuższą w jej życiu, była prawie gotowa znowu poczuć zapach jego rękawiczek. Byleby tylko potem przyszła cisza.
    Nie poczuła zapachu, który tak dobrze pamiętała. Nie usłyszała ciężkich kroków, które wyryły jej się w pamięci. Sposób, w jaki nowy on stawiał stopy na ziemi był inny. Zupełnie inny, dzięki czemu na krótką chwilę poczuła ulgę.

    Charlene

    OdpowiedzUsuń
  15. Nie miała za złe Ianowi tak otwartych słów podsumowujących zachowanie części jej klienteli. Oczywiście można było udawać, że Fire Moon jest jedynym miejscem w tej pełnej sprzeczności metropolii, gdzie mogli łatwo pozyskać dragi, czy usiłować ubierać ich popęd w piękne słówka, ale po co ? Przecież i tak nic by to nie zmieniło. Mogła tylko cieszyć się, że dzięki wsparciu dawnych przyjaciół z ulicy nie musiała obawiać się, że nagle za drzwiami jej ukochanego baru wybuchnie jebana wojna narkotykowych gangów. Dzieciaki, z którymi miała okazję dorastać, być może podobnie jak ona zdążyły już dawno dorosnąć, lecz większość z nich dalej łączyła mocna więź, której nigdy nie miał zrozumieć nikt, kto całe życie spędził pośród luksusowych salonów. Wciąż jednak zamykając lokal i wracając samotnie do domu, instynktownie rzucała za siebie czujne spojrzenia pod wpływem byle szmeru. Nigdy też nie rozstawała się z nożem i pistoletem. Nie chciała zginąć jak matka. Zastrzelona na środku drogi, bo przypadkiem znalazła się w złym miejscu o złym czasie. Zwłaszcza że w przeciwieństwie do tej wiecznie uśmiechniętej kobiety zdążyła narobić sobie naprawdę wielu wrogów. I to po obu stronach granicy. Kwestią czasu pozostawało aż będzie zmuszona walczyć o przetrwanie.
    - No wiecie… - Udała obruszoną, podpierając ręce na biodrach i patrząc na obu mężczyzn siedzących po drugiej strony długiej, błyszczącej lady. – Za kogo wy mnie niby macie ? Za bezduszną diablicę, która nie pozwoli się trochę zabawić ciężko pracującym ludziom ? A skoro już jesteśmy przy tym, Seraphine uparła się, by dzisiaj do was dołączyć. – Posłała porozumiewawczy uśmiech młodej blondynce obsługującej parę zajmującą stolik znajdujący się trochę dalej po lewej stronie. – Tylko mi jej do końca nie oskubcie. – Dodała niby to grożącym tonem, stawiając przed Jessem kufel wypełniony Millerem.

    Dalaja

    OdpowiedzUsuń
  16. Roznosiła ją złość, która nie wyparowała wraz z porządnym ochrzanieniem brata. Złość nie tyle na fakt, że podebrał jej towar, a nawet nie dlatego, że próbował dzięki niemu dorobić sobie na boku; to było raczej żenujące. Paraliżująca wściekłość brała się stąd, że zrobił to wszystko w taki, a nie inny sposób, nadstawiając karku i bezmyślnie wystawiając się na odstrzał. Zapewne nie przyszło mu nawet do głowy, jak wielu ludzi mógłby ściągnąć na całą ich rodzinę — od poważnych dilerów zaczynając, na pracownikach opieki społecznej kończąc. Albo odwrotnie. Eden natomiast nie chciała mieć do czynienia z żadnym z nich. Sama bardzo dbała, by nie rzucać się w oczy, by jej istnienie, wraz ze sprzedawanym towarem, obrosło niemal legendą, a ten smarkacz jednym nieprzemyślanym ruchem mógł to po prostu zniszczyć.
    Patrzyła chwilę na coraz mniejszą, w miarę jak się oddalał, sylwetkę brata. Miała nadzieję, że posłucha. Oczy pociemniały jej z gniewu. Na ogół złotawe, bursztynowe, teraz przypominały miód spadziowy.
    Drgnęła, słysząc głos chłopaka (a może powinna powiedzieć: mężczyzny?) tuż nad swoim uchem. Przez moment kompletnie wyleciało jej z głowy, gdzie się znajduje i dlaczego. Obrzuciła go uważnym, powolnym spojrzeniem, wypatrując szczegółów, które zdradziłyby, którą kategorię reprezentuje. Prowokacja ze strony policji albo diler; nic innego nie wchodziło w grę. Ostrożnie, z wahaniem, postawiła jednak na to drugie, choć dowodów tak naprawdę nie było. Może właśnie to samo w sobie stanowiło wystarczający dowód. Dziękowała w duchu za zdroworozsądkową nieufność, dzięki której manewry krążenia wokół sedna sprawy przychodziły jej raczej gładko. Pytała i stwierdzała, z doświadczenia wiedząc, że rozmówcę prędzej czy później zniecierpliwi takie granie na zwłokę i sam wyłoży karty na stół. A zarazem, jeżeli miał coś do ukrycia, natychmiast się zdradzi. To był czysty, piękny psychologiczny strzał i Eden o tym wiedziała.
    Wiedziała także, że jej towar nie istnieje w branży, bo wymyśliła go osobiście, zatem nie był wprowadzony do obiegu. Nigdy też nie nadała mu oficjalnej nazwy, dzięki czemu wiedziała teraz, że mogą być tylko dwa powody, dla których ten niby-diler ją zagadnął. Albo wziął ją za zwykłą, drobną konkurencję, której trzeba się natychmiast pozbyć — i to była bardziej prawdopodobna teoria. Albo szukał konkretów i zaczepił ją w nadziei, że będzie mogła pomóc. Że może ona jest tym konkretem.
    Co ostatecznie i tak sprowadzało się do tej pierwszej tezy. Westchnęła cicho. Musiała być ostrożna.
    — A co dokładnie cię interesuje?
    Nie udawała, że nie wie, co facet miał na myśli. Ostatecznie rozeznanie w temacie nie definiowało jej jako sprzedawcy, równie dobrze mogła być tylko stałą klientką.

    Eden Alderstone

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie lubiła być tą drugą. Brzmiało nielogicznie, patrząc na to, jakie relacje z mężczyznami tworzyła Kerr, prawda? Dla nich wszystkich była planem b, krótkotrwałą opcją, kobietą potrzebną jedynie do zaspokojenia seksualnych fantazji, kimś na chwilę i do następnego orgazmu. Żaden z mężczyzn nie zainteresowałby się nią na poważnie, gdyby nie seks. Mieli żony. Większa część tych kobiet żyła, pracowała, urodziła im dzieci, nosiła ich nazwiska i obrączki. Tylko jeden z nich miał żonę martwą, pochowaną głęboko pod ziemią. I był też ten, który jeszcze nie zdążył zostać mężem, ale wkrótce przestanie być narzeczonym. Który zatem zainteresowałby się Vanessą na poważnie? Przypuszczała, że jedynie wdowiec mający czterdzieści trzy lata, jednak czy chciałby tworzyć rodzinę z nią, niewiele starszą dziewczyną od własnej córki? W szybkich przeliczeniach Vanię, a jego latorośl dzieliło tylko sześć lat. Strasznie mało. Przestała być naiwna. Nie łudziła się, że któryś z nich porzuci dotychczasowe życie, chcąc związać się właśnie z nią. 
    Tak samo było z Freemanem. Służyła mu jako zabawka. Robiła to dla bliskości czy z powodu głębokiej samotności? Ciężko określić. Nessie wtedy najłatwiej odpowiadało się, że robi to dla iluzji, że ktoś jej na serio pragnie. Dopóki czar nie pryskał, gdy ulatniała się z tych męskich ramion. Seks z Jamesem nigdy nie był delikatny. Był szybki, zachłanny, desperacki. Traktował ją jak ciało, nie osobę, ale Vanessa pozwalała na to, jakby próbowała ukarać samą siebie. Za coś. Za wszystko. Za to, że nie potrafi być tą jedyną. Za to, że z nikim nie czuła się tak potrzebna, jak wtedy, gdy z nim leżała naga w pościeli, a jego żona była w Los Angeles. 
    Po wykonanym telefonie wpadła w czarną otchłań. Bez dźwięków, bez odczuwania rzeczywistości i reagowania na mijający czas. Zatrzymała się. Czekała. Nie płakała. Jeszcze nie. Wszystko było zbyt świeże. Zbyt nierzeczywiste. Leżała na podłodze w salonie, patrząc na rozbite szkło w komódce i zakrwawionego Freemana, z zimnym potem na karku i bólem w żebrach. Czuła się, jakby ktoś wyrwał jej serce i rzucił o ścianę. Kiedy usłyszała kroki na klatce, wstała. Nie miała siły, by się przebrać. Prześcieradło wciąż szczelnie otulało jej ciało. Czuła się naga, mimo że była przykryta i brudna w środku, w głowie i w kościach. 
    Kiedy Ian wszedł do salonu, spojrzał najpierw na Freemana, potem na nią. W jego oczach nie było zdziwienia. Ani litości. Była uważność. I jakaś cholernie spokojna siła, której tak bardzo teraz potrzebowała. Wykonała bez zająknięcia się polecenia chłopaka. Nie zapytała o nic. Tylko skinęła głową. Szła do sypialni wolno, z trudem. Nogi jej się uginały. Czuła się obca we własnej skórze, ale szła, bo on tu był. I może nie mogła tego nazwać, ale wiedziała jedno — gdyby nie on, byłoby o wiele gorzej.
    Z trudem znalazła wszystkie swoje ubrania. Wciągnęła je z jękiem, jakby ją skatowano w podobny sposób, co nieprzytomnego prawnika. Skulona wróciła do salonu i przy Ianie nie czuła się jak ofiara czy winowajczyni, po prostu stała się człowiekiem, zauważalnym nie przez krótki moment, lecz nieco dłużej. 
    — Musimy zadzwonić po pogotowie… Freeman nie jest zły. Przynajmniej dla mnie nie był. Tak wiem, jestem laską, którą posuwa pod nieobecność żony, ale ostatecznie nie czuję się przy nim jak zużyty przedmiot czy śmieć. 
    Nie mogła patrzeć na poturbowanego prawnika, na tę płynącą z ust ślinę zmieszaną z krwią. Odwróciła wzrok. Wiedziała, że Ian jest dobrym człowiekiem i nie zostawi go bez pomocy. I pomoże także jej. Nie wiedząc, czemu się odważyła, skoro nigdy głośno nie użalała się nad swoim losem, wyznała mocno skołowana, ponieważ dopiero teraz dotarło do niej, co mogło się tu stać, gdyby nie tamten nagły telefon z informacją o kolejnym zleceniu…
    — Jeden z nich na pewno by mnie zgwałcił, gdyby nie wezwanie od szefa… — zamrugała kilka razy, nie chcąc się rozpłakać. Była przecież twardzielką. A raczej próbowała bywać. — Wie, jak wyglądam. Czy coś mi grozi? Ian, czy grozi mi niebezpieczeństwo? 

    Vanessa Kerr

    OdpowiedzUsuń
  18. Świadomie natomiast brnęli w to dalej, brnęli w to wszystko, co powinno zostać konsekwentnie zakończone i to nie dlatego, że Debbie nienawidziła Iana albo Ian nienawidził Debbie, a dlatego, że tak mieli chronić się nawzajem przed ewentualnymi konsekwencjami, które mogła rodzić ich znajomość. A było ich sporo, zaczynając choćby od ryzyka dla Hunta, jakie niosło dla spotykanie się z policjantką, a kończąc na tym, że Debbie mogła stracić pracę albo zostać brudnym gliną, co było dla niej nie do pomyślenia. Prawda była taka, że ich związek nie mógł się udać. Zajęcia, jakie mieli, wykluczały się wzajemnie, jednocześnie mocno się ze sobą mieszając w pewnych, konkretnych warstwach. Oddziaływały na siebie w sposób zdecydowanie negatywny i choćby chcieli - nie mieli na to żadnego wpływu.
    Istniało też ryzyko, że stanie się coś znacznie bardziej poważnego, że Debbie będzie musiała zakuć Iana w kajdanki, że jego ludzie, a jakichś na pewno miał, będą uprzykrzać jej życie i może nawet doprowadzą do katastrofy. A tego nie chcieli, przynajmniej Debbie tego nie chciała, zwłaszcza dla Iana, a po drodze też dla siebie.
    Niemniej, przylgnęła do niego ciasno, drżąc niemal natychmiast, kiedy jedna z jego dłoni wsunęła się pod jej koszulkę. Poza nią i majtkami nie miała na sobie nic, a kontakt ze skórą Iana był zawsze tak samo przyjemny. Gdzieś pomiędzy pocałunkami wyrwało jej się ciche westchnienie. Nie protestowała, gdy ją podnosił, gdy opadał na łóżko, plecami stykając się z materacem, a stopami nadal z podłogą. Prędko usiadła na nim okrakiem, przyjmując wygodną pozycję. Nie protestowała jednak też wtedy, gdy Ian ujął jej twarz w dłonie i przyciągnął ją z powrotem do siebie. Nie zdążyła nawet się na niego napatrzeć.
    Znowu byli rozpaczliwi. Może nawet trochę żałośni w tym, co robili, w tym jak desperacko pragnęli się nawzajem, jakby ta jedna ukradziona noc mogła zmienić cokolwiek w ich życiorysach.
    Nie mogła.
    Tak samo, jak Debbie nie mogła oderwać się od Iana. A nawet nie chciała. Wiedziała, że to kwestia wypitego alkoholu, nadmiaru emocji, które rozsadzały ją od środka i tych jego pieprzonych, najpiękniejszych na świecie oczu, które patrzyły na nią tak, jakby faktycznie była jedyna.
    W pewnym momencie jednak oderwała się od ust Iana, wyprostowała się, dłonie opierając o jego tors i… zamarła. Mogłoby się wydawać, że przez ułamek sekundy żałowała tego, co teraz robili. Zacisnęła palce na materiale jego koszulki.
    — Jebać to — szepnęła, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, jak podobnym, jeśli nie identycznym torem, podążały ich myśli. Nieświadomie byli zgodni nawet w tym. Znowu przesunęła dłonią po jego policzku, odgarniając ciemne włosy znad jego czoła. Uśmiechnęła się. Delikatnie, czule. Rozbrajał ją. Te jego bursztynowe oczy, te spojrzenia, pełne usta układające się w nikły uśmiech. Kurwa, widok Iana zaparł jej dech w piersi. Zastanawiała się, dlaczego mają tak przejebane, dlaczego nie mogli poznać się w kawiarni i odkryć, że są sobie pisani a nic ani nikt nie stoi im na drodze.
    Przyciągnęła go do siebie, chcąc żeby usiadł. Teraz ich twarze znalazły się na mniej więcej tym samym poziomie. Dłoń Debbie nadal błądziła po policzku Iana. Nie mówiła nic. Nic nawet nie robiła, powstrzymywała się od kolejnych pocałunków po prostu na niego patrząc. Był idealny.
    Pochyliła lekko głowę, a jej usta trafiły na jego policzek. Potem na drugi. Na czubek nosa, czoło i brodę, zahaczając też o wargi Iana. Nawet nie do końca była świadoma tego, że się z nim żegnała i nie do końca świadomie chciała zrobić to jak najdokładniej. Tak, aby móc go zapamiętać. A jednocześnie była cholernie, wręcz boleśnie świadoma tego, że chciała dać Huntowi to, czego jeszcze nigdy nie zaznał.

    Debbie ♥

    OdpowiedzUsuń
  19. — Levi powiedział… — mruknęła cicho w odpowiedzi, obserwując to, jak Ian stał oparty o auto i wychylał się, żeby zobaczyć tabliczkę przed jej samochodem. Volvo było imponującym SUVem, jednak nie tak nowobogackim, jak otaczające ich BMW i Lexusy. Olivia po wypadku, który ledwo przeżyła, postawiła na markę samochodów, które w kategorii wypadków wypadały świetnie o tyle, że większość ofiar wychodziła żywo z ich wraków. Tego wymagała od swojego samochodu - dowiezienia jej w całości z miejsca A do miejsca B.
    — Nie wydaje mi się, żeby Levi był parkingowym — rzuciła kąsliwie, unosząc przy tym brew. Westchnęła ciężko. Niewątpliwie wyglądała jak pani prezes. Ubrana odpowiednio, odpowiednio wyprostowana, odpowiednio… wszystko odpowiednio. Nie była jednak odpowiednio trzeźwa, gdyby nie biała tableteczka rano - być może ta, którą przepisała Ianowi - to nie stałaby teraz w ten sposób. Zwijałaby się z bólu, zginała w ból, byłaby jeszcze bledsza niż teraz i oblana zimnym potem.
    Levi faktycznie pracował w FitzTech. Kojarzyła go. Ale nie był CFO. Był jednym z jego pracowników, zajmował się finansami i często pomagał Olivii. Więc był po jej stronie, a nie po stronie zarządu. Dlatego go kojarzyła, nie wiedziała jednak, aby Levi poczyniał sobie w ten sposób.
    Och, nie podobało jej się to pytanie Iana. Młody mężczyzna był zbyt dociekliwy, a jego obecność tutaj nie świadczyła o niczym dobrym. Czemu podwoził, do cholery, jednego z jej pracowników?
    — Jestem z wykształcenia lekarzem — zauważyła, jakby to wyjaśniało wszystko, ale czy tak było? Posłała mu krzywy, niemrawy uśmiechu. — W szpitalu mnie nie chcieli — dodała, odgarniając elegancko kosmyk włosów za ucho.
    Bolało, kiedy musiała się do tego przyznać. Skrzywiła się.
    — Czekasz, aż Levi wróci? — spytała nagle, próbując zmienić temat i licząc na to, że skutecznie. Powinna stąd pójść. Dostać się do wieżowca, do windy, wjechać na odpowiednie piętro i zaginąć w papierach, których po prostu nienawidziła.

    Liv

    OdpowiedzUsuń
  20. Debbie widziała i czuła, jak działa na Iana. Nie był to przecież pierwszy raz, kiedy mogła to zobaczyć i poczuć. Nie żałowała tego wtedy i nie miała zamiaru żałować tego teraz. Pociąg fizyczny, który towarzyszył ich znajomości od samego początku, po prostu był i nie sposób było go ukryć. Nawet nie próbowali. Momentami Debbie miała wrażenie, że znacznie łatwiej było im się porozumieć w ten sposób niż rozmawiać o uczuciach. Bo tego akurat nie robili, może trochę się wstydzili, a Debbie z pewnością trochę się tych swoich uczuć bała. Nie była ich do końca pewna, choć niewątpliwie Ian działał na nią tak, że nie mógł być jej obojętny. I to już nie chodziło tylko o ten pociąg, bo choć Hunt był zdecydowanie atrakcyjny, to gdyby nic do niego nie czuła, to pewnie nie miałaby teraz takiego oporu przed tym, aby go wygonić. Wtedy byłoby jej łatwiej go wydać albo po prostu wywalić ze swojego życia.
    W tym wszystkim musiały być uczucia, bo to jak Ian się rozpływał pod jej spojrzeniem i dotykiem, działało również na nią. Miękła przy nim niezaprzeczalnie, traciła w sobie ten pierwiastek Debbie-policjantki, która była przede wszystkim stanowcza i ukierunkowana na proste cele. Teraz nie mogła się na nich skupić, tak jakby w ogóle o nich nie pamiętała. Przy Ianie była tylko Debbie. Debbie, która wtedy, kiedy nie miała munduru, była naprawdę słodką i dobrą dziewczyną. I jako taka Debbie została stworzona po prostu dla Iana. A on dla niej.
    Ten uśmiech, który pojawił się na jego twarzy, skutecznie zamaskował grymas, jaki nie pozostał niezauważony przez Debbie. Doskonale to wszystko widziała, była świadoma każdego najmniejszego uniesienia kącika jego ust. Tych ust, od których nie umiała się oderwać na zbyt długo. Gdy głębiej opadła na jego biodra, jęknęła cicho, bo choć wiedziała, jak na siebie reagują, poniekąd była zaskoczona jego natychmiastową reakcją.
    Była pijana i to był niezaprzeczalny fakt, ale powoli trzeźwiała, była więcej niż świadoma tego, co teraz robiła. Odwzajemniła jego pocałunki. Bez wahania, mocno i konkretnie, choć te, którymi obdarowywała go przez chwilą, pozwoliły jej spojrzeć na niego z innej strony. Był dobrym chłopakiem, dobrym młodym mężczyzną, którego życie nie szczędziło i chciała mieć pewność, że nie będzie dla niego kimś złym. Nie chciała być tą, przez którą wpadnie w tarapaty. I to dla niego, dla jego dobra, była gotowa w końcu się wycofać. Bo wiedziała, że nie zrobi tego dla siebie.
    Uniosła ręce ku górze, gdy Ian podwinął materiał jej koszulki, a potem ona zrobiła dokładnie to samo z jego t-shirtem. Przywarła do niego swoim tułowiem, czując pod piersiami gorącą skórę Iana. Wplotła palce jednej dłoni w jego włosy, odwzajemniając pocałunki. Ich oddechy mieszały się ze sobą, serca zgodnie gubiły rytm. Dłonie Debbie pozostawały niespokojnie, zwłaszcza wtedy, kiedy udało jej się nieco odsunąć od niego, żeby palcami sunąć po jego barkach, ramionach i torsie.
    Aktualnie nie liczyło się nic innego, jak to, że byli przy sobie, że mieli się takimi, jakimi po prostu byli. Bez złości, bez zawodów, bez zgryźliwości. A jednocześnie, choć skupiała się przede wszystkim na bliskości Iana, czuła ten strach, tę obawę, że jutro to wszystko się skończy.
    Że jutro już nie będzie nic.

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  21. Przyjmowała wszystko to, co jej dawał. Bez skrupułów i bez wahania. Otwierała się na doznania, które był w stanie zagwarantować jej tylko on, Ian Hunt. Po prostu Ian. Nie diler, nie brat Louisa, nie sierota, nie kolega Zane’a, a Ian, który należał do Debbie i tworzył jej cały świat na nowo. Chciała żyć w tym świecie, w którym ona i Ian mogli być ze sobą, i nie niosło to wtedy za sobą żadnych nieprzyjemnych dla nich konsekwencji. Wolałaby móc się z nim pokłócić o totalną pierdołę niż martwić się tym, czy nie wpadnie na niego podczas kolejnej akcji i nie będzie miała innego wyjścia jak zakuć go w kajdanki.
    Z trudem siedziała w miejscu, kiedy Ian całował i podgryzał jej szyję, ale posłusznie odchylała głowę tak, aby ułatwić mu dostęp do tej wyjątkowo wrażliwej i delikatnej skóry. Ciche westchnienia mieszały się z coraz cięższym oddechem i szelestem pościeli, gdy Ian postanowił zmienić pozycję.
    Położyła się wygodnie, nadal obejmując go nogami, a gdy ten się nad nią pochylał, wzdychała rozkosznie, nawet nie wiedząc co dokładnie się dzieje. Czuła tylko jego usta na swojej skórze, na płaskim brzuchu, na podbrzuszu, tuż przy linii bawełnianych majtek. Wciągnęła brzuch, tak, jakby próbowała uciec przed jego pocałunkami, choć oboje doskonale wiedzieli, że wcale tak nie było, skoro posłusznie i jakże pomocnie uniosła biodra w górę, pomagając Ianowi w pozbyciu się jej bielizny.
    Nie spieszyli się. Debbie dłońmi sięgała do jego głowy, we włosy wplotła palce i ciągnęła je delikatnie, hamując się jednak na tyle, aby nie sprawić jej bólu. Rozchyliła nogi, doskonale wiedząc do czego zmierzał Hunt i wpuściła go między swoje uda, wcale nie protestując.
    Napinała i rozluźniała mięśnie, wstrzymywała oddech, aby potem głośno wypuścić powietrze przetrzymywane w płucach.
    Jedną dłoń zacisnęła na jego nadgarstku, wbijając w jego skórę paznokcie. Nie musieli nic mówić ani porozumiewać się w żaden inny sposób, żeby wiedzieć co robić i jak na siebie reagować.
    W pewnym momencie wygięła plecy w delikatny łuk, uginając jedno kolano. Mało brakowało, a próbowałaby zacisnąć uda z powrotem, chcąc wymknąć się fali przyjemności, która ją teraz zalewała, a które też odbierała jej zdolność myślenia.
    — Jezu, Ian… — jęknęła tylko, choć te dwa słowa zdecydowanie nie powinny stawać obok siebie, zwłaszcza w takiej sytuacji.

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  22. [Cześć, cześć! Nie ma obaw, Nyx działa w innej branży i w dodatku niejako pod przymusem. Robi dobrą robotę, ale dragi jej nie obchodzą, zwłaszcza, że sama bawi się w łamanie prawa, haha. I zatem odpowiem od razu, że tak, mam w planach napisać notkę o tym, czym ona się zajmuje, bo myślę, że to całkiem niezła tematyka. :D Dziękuję pięknie za powitanie i miły komentarz, no i wzajemnie 💙]

    Nyx Hackett

    OdpowiedzUsuń
  23. Faktycznie, po śmierci Dio Fire Moon stało się zupełnie innym miejscem. Być może nadal było mu daleko do tych luksusowych miejscówek, w których rezerwację stolika należało robić kilka miesięcy wcześniej, lecz pod rządami Dalaji zniknęło z niego wiele nielegalnych interesów. Oczywiście nie z dnia na dzień, ale na efekty nie trzeba było czekać zbyt długo. Co prawda kosztowało ją to wiele zachodu, bo same znajomości z dawnych lat nie zawsze wystarczały. Należało przekupić paru wysoko postawionych gliniarzy, by w zamian za drobną sumkę lub upust zgodzili się czasem przymknąć oko na sposób w jaki pozbywała się niechcianych gości. Przy okazji polało się także nieco krwi, lecz czegóż innego można było się spodziewać, kiedy walczyło się nie tylko ze zwykłymi ulicznymi rzezimieszkami, ale także psami mafii, z których co najmniej jedna stała za morderstwem poprzedniego właściciela baru.
    A jednak gadanina Jesse'ego powoli zaczynała coraz bardziej doprowadzać ją do szału. O ile jeszcze była w stanie przepuścić mu rytualne picie za duszę jej śp. kuzyna (ostatecznie w jej rodzinnym kraju kult zmarłych był wybitnie mocno ugruntowany w ludowej tradycji), o tyle już bezczelna gadka dotycząca propozycji jaką chętnie złożyłby jej pracownicy przelała szalę goryczy. Gwałtownie odstawiła trzymany w ręku shaker, w którym zamierzała właśnie przygotować drinka dla kolejnego klienta i, wyminąwszy starającego się zagrodzić jej drogę lekko spóźnionego Milo, okrążyła szybko blat, by następnie gwałtownie zatrzymać się tuż przed zaskoczonym facetem.
    - Jeszcze jeden taki tekst a dostaniesz wilczy bilet, zrozumiano ? – Warknęła mu prosto do ucha łapiąc go za klapy koszuli. – A jeśli dowiem się, że tknąłeś ją choćby palcem, osobiście cię wykastruję. – Dodała, puszczając materiał i wracając na swoje dawne miejsce.
    Potrzebowała kilku głębokich oddechów, by się uspokoić. Jakże takie typki potrafiły ją rozsierdzić za pomocą zaledwie kilku słów. Tak jakby nie wiedział, do czego jeszcze nie tak dawno zmuszał ją Claudio. Idiota.
    - Ponoć kiedyś pracowała w kasynie i nauczyła się kilku przydatnych sztuczek. – Jak gdyby nigdy nic zwróciła się do Iana. – O ile dobrze pamiętam, gdzieś w okolicach LA. Przynajmniej tak twierdzi…

    Dalaja

    OdpowiedzUsuń
  24. Zatrzasnęły się drzwi samochodu, a ona od razu poczuła, jak w zamkniętej przestrzeni zaczyna brakować powietrza. Przesunęła dłonią po twarzy, po szyi, po obojczykach, jakby chciała sprawdzić, czy wszystko jest na swoim miejscu. Jeszcze chwilę temu była naga pod czyimś ciałem, teraz owinięta w zimne ubranie, które nie miało nic wspólnego z ochroną. Zresztą, co dziś miało? Żadne słowo, żaden dotyk, żaden człowiek. Schyliła się do schowka i wyciągnęła telefon. Czuła na sobie chłód plastiku, kiedy dociskała urządzenie do ucha, ale nie słyszała własnego głosu, tylko mechaniczne słowa do dyspozytora. Adres. Minimum. Potem szybkie „dziękuję”, które i tak nic nie znaczyło. Odłożyła telefon na kolana. Palce jej drżały. Nie ze strachu, ale z przeciążenia, jakby przez ostatnią godzinę przetrzymała więcej niż powinna w miesiąc. Spojrzała przez boczną szybę. Ciemne miasto ślizgało się wzdłuż linii jej wzroku, ale nie widziała w nim nic znajomego. Każdy neon wydawał się zbyt jaskrawy, każdy budynek zbyt wysoki. Jakby cała przestrzeń próbowała ją przytłoczyć i wchłonąć w siebie. I dobrze. Może gdyby zniknęła, ktoś miałby mniej powodów, by jej szukać.
    Wyciągnęła rękę, przetarła wargi. Wciąż czuła smak Freemana. Zmarszczyła nos. Nagle zrobiło jej się niedobrze. Z obrzydzenia, nie ze strachu. Nie była ofiarą, chociaż wielu pewnie tak by na nią spojrzało. Była kobietą, która wiedziała, w co wchodzi, ale nikt nie uprzedził jej, że niektóre drzwi mogą się nie otworzyć, kiedy będzie chciała uciec.
    — Ian, tak wiem, że to miejsce nie jest dla mnie. Po dzisiejszej sytuacji musisz wybaczyć, że tu siedzę. Następnym razem znowu będę tam z tyłu.
    Vanessa odwróciła głowę w stronę szyby, a odbicie jej twarzy wydało jej się obce. Jakby ktoś inny usiadł na jej miejscu. Ktoś zbyt dojrzały jak na dwadzieścia dwa lata, a jednocześnie naiwny jak dziewczyna, która pierwszy raz postawiła nogę na klatce schodowej do cudzych decyzji. Coś w niej opadło. Nie adrenalina, nie stres. Coś głębiej. Jakaś wewnętrzna konstrukcja, którą przez lata skrupulatnie podpierała kolejnymi iluzjami.
    Milczenie ciążyło jej na barkach, ale nie była pewna, czy chciałaby je przerwać. Nie teraz. Nie jeszcze. W głowie nadal słyszała dźwięk uderzenia. Tego jednego, co wybrzmiał tuż po jęku. Jakby ktoś próbował zamknąć ludzką historię jednym ciosem. A potem słowa — „Zobacz, przed chwilą gził się z jakąś kurwą, a teraz leży jak trup.”
    Było coś bolesnego w tym, że tamte słowa… nie bolały tak, jak powinny. Może dlatego, że brzmiały prawdziwie. Brutalnie prawdziwie. Dla nich była „jakąś kurwą”, bo przecież, kim miała być? Dziewczyną, którą rezerwowano z tygodniowym wyprzedzeniem? Produktem, który się ocenia i poleca dalej, o ile spełni oczekiwania? Ciałem. Niczym więcej. I dziś, po raz pierwszy, nie mogła nawet udawać, że to się jej nie ima.
    Oparła czoło o szybę, pozwalając chłodowi szkła przywrócić się do rzeczywistości. Nieskutecznie. Wszystko w niej nadal pulsowało tamtym momentem. Chciała zrzucić z siebie każdy zapach, każdy dotyk, każde wspomnienie, ale wiedziała, że tego się nie zmywa wodą. Takie rzeczy zostają. Wchodzą głębiej. I rozlewają się tam, gdzie nie powinny.
    Zastanawiała się, jak wyglądałaby teraz, gdyby ktoś ją naprawdę widział. Gdyby spojrzał nie tylko na skórę, ale pod nią. Zobaczyłby ranę. Nie taką świeżą, z krwią i bólem. Taką starą, przerośniętą, obudowaną tkanką z gruzu. Tkanką dziewczyny, która przestała walczyć o to, by zasługiwać. Już nie musiała. Nauczyła się brać to, co zostawało.
    — Wiesz, jak to jest, kiedy ktoś cię całuje i przez dziesięć minut naprawdę czujesz, że istniejesz? Że nie jesteś pustym siedzeniem w klubie albo numerem w telefonie. Tylko ciałem. Krwią. Głosem. Kimś. Nie „Vanessą”. Po prostu sobą. To nie jest patologia, Ian. To nie uzależnienie. Nie jestem rozbita, nie potrzebuję ratunku. Ja po prostu chcę czegoś, co dzieje się naprawdę. Nawet jeśli to tylko przez godzinę, w obcym łóżku, z kimś, kogo imienia nie pamiętam. I czasem właśnie wtedy jestem najbardziej sobą.

    Vanessa Kerr

    OdpowiedzUsuń
  25. Kerr milczała, choć słowa Iana jeszcze dźwięczały jej w uszach. Powinna uważać na to, co mówi. Jasne. Doskonale o tym wiedziała, a jednak mówiła, bo milczenie było o wiele trudniejsze niż nerwowy potok zdań, który może i nie miał większego sensu, ale przynajmniej pozwolił zająć czymś myśli. Uciec. Choćby na chwilę. 
    Siedziała sztywno, z dłońmi splecionymi na kolanach, wpatrzona w ciemność za szybą. Latarnie ślizgały się po szybach Cadillaca jak cień przesłony, co kilka sekund rozświetlały jej twarz i znikały, zostawiając tylko nietrwałe wspomnienie światła na policzkach i ustach.
    W głowie miała huk. Nie od uderzenia. To przecież nie ona uderzyła, ale wciąż słyszała ten dźwięk, który wybrzmiał zaraz po. Jakby coś większego niż ciało upadło na podłogę. Coś, czego nie da się już podnieść.
    — Bo to coś zmienia. — powiedziała cicho, po dłuższej chwili, nie patrząc na Iana, choć wiedziała, że teraz on patrzy na nią. — To, że powiem. Choćby do pustego auta. Choćby do kogoś, kto nawet nie chce tego słuchać.
    Przełknęła ślinę. Czuła, jak napięcie z gardła spływa jej aż do brzucha, zbierając się tam jak zimna woda.
    — Przecież dobrze wiesz, że ja nie jestem, jak wy. Nie jestem z waszego świata. Nie potrafię tego ot tak wyciąć sobie z głowy i pójść spać. 
    Silnik Cadillaca mruczał nisko, jakby świadomie nie zagłuszał jej słów, jakby nawet maszyna czuła, że coś w niej pęka i że pęka to bezgłośnie. Jak szyba, na której nie widać jeszcze pajączków, ale wiadomo, że już nie jest cała.
    Vanessa czuła jego wzrok na sobie. Ciężki, mierzący, ale nie oceniający. I właśnie to sprawiało, że chciało jej się mówić dalej, bo nie słuchał jak policjant, ani jak facet, który zaraz powie, że „wszystko będzie dobrze”. On po prostu słuchał. Chociaż nie miała pewności, co do tego, czy chłopak przypadkiem jednym uchem nie wpuszcza wszystkich informacji, wypuszczając je drugim uchem, bez pozostawiania szczegółów w pamięci. 
    — I nie chodzi tylko o to, co się stało — ciągnęła, jednak już znacznie ciszej. — Chodzi o wszystko, co było wcześniej. Co przyczyniło się do tego, że w ogóle tam dziś byłam. Zawsze sobie mówiłam, że to nic takiego. — zaśmiała się krótko, zupełnie bez humoru. — Że inni mają gorzej, że przecież nie jestem głupia. Że to tylko układ. Że wiem, w co się pakuję.
    Po raz pierwszy od wyjścia z mieszkania Freemana odwróciła się ku Ianowi. Nie do końca, tylko odrobinę. Tak, by móc na niego spojrzeć i żeby on, jeśli zechce, zobaczył w jej oczach wszystko, co próbowała ukryć.
    — Ale to nigdy nie był układ. To był środek do celu. Mój cel. Uciec od bycia nikim. Jego cel to mieć coś, co nie zostawia śladów na koszuli, jak szminka jego żony.
    Milczenie Iana ciągnęło się, ale Vanessa nie oczekiwała reakcji. Właściwie wolała, że jej nie przerywał. Pozwalał mówić, ale nie robił z siebie powiernika. I dobrze. Ułożyła się głębiej w fotelu, przestając trzymać dłonie na kolanach. Jedną wsunęła pod udo, drugą oparła o drzwi. Tylko spojrzenie pozostało nieruchome. Wbite gdzieś w rozmazane światła miasta, które odbijały się od maski samochodu.
    — Mam rozumieć, że mój brat, że Zane również należy do tego brudnego świata? W sumie, po co pytam, chyba samo to, że się domyślam, powinno być najlepszą odpowiedzią. 
    Chwilową ciszę przerwała mknąca na sygnale karetka pogotowia ratunkowego. Zawiesiła wzrok na pojeździe uprzywilejowanym, za którym pozostał unoszący się ku górze kurz. Jechali do Freemana czy ratownicy siedzący z przodu i widoczni przez szybę pędzili do innego wezwania? Spojrzała za siebie. Jakby chciała zobaczyć, w którą stronę miasta skręcą. Mogła się domyślać. Mieć pięćdziesiąt procent pewności, że jadą pomóc prawnikowi. Nie dowie się tego, bo policja poinformuje jedynie panią Freeman. Ona dostanie jakiekolwiek informacje dopiero wtedy, gdy James dojdzie do siebie, chcąc ponownie zaprosić ją do swojego małżeńskiego łóżka. 

    Vanessa Kerr

    OdpowiedzUsuń
  26. Opuściła szybę tylko na kilka centymetrów, wpuszczając do środka chłodne powietrze, które zaczynało pachnieć mokrym asfaltem. Mżawka zagościła nad tą częścią miasta. Małe, wręcz niewidoczne krople spływały po przedniej szybie samochodu, nie przeszkadzając w jeździe na tyle, aby Ian był zmuszony do włączenia wycieraczek. Siedząc w milczeniu z opartym łokciem o podłokietnik, zaczęła bawić się w pierścionkiem założonym na serdeczny palec lewej dłoni. 
    Zaczynało ją to wszystko coraz bardziej intrygować i zarazem przerażać. To miał być tylko seks. Nic więcej. Żadnych uczuć, westchnień i tęsknoty. Faktycznie nie brakowało jej tych mężczyzn w codziennym życiu. Nie zauroczyła się żadnym z nich. Freeman dzisiaj był, ale jutro mogło go nie być w życiu Vanessy, ale co jeśli to nie będzie proste zerwanie kontaktu poprzez zablokowanie numeru telefonu? Znał jej miejsce pracy. Może przyjść w każdej chwili i trafić akurat na jej zmianę. 
    Wolała o tym teraz nie myśleć. Nie zaprzątać sobie głowy. Jednak jak to zrobić? Jak usunąć zmartwienia, który miały się nie pojawić? Przecież brała te relacje z klientami salonu jubilerskiego za pewnik dobrej zabawy. Orgazm za orgazm. Spełnienie za spełnienie. Figle za figle. Po prostu pójść z nimi do łóżka, dać im to, czego nie dostawali od swoich kobiet i samej przy okazji doświadczyć nieco więcej bliskości. 
    Bała się teraz czegoś innego. Co jeśli ktoś za nimi jechał i obserwował ich z bezpiecznej odległości? Tamci dwaj, którzy zaatakowali Jamesa, na pewno nie dadzą za wygraną. Już chcieli się za nią wziąć, dokładnie ten jeden, ale kto wie, czy tamten drugi również nie wziąłby udziału w brutalnym ataku tym razem na kobietę lub jak to ją nazwali kurwę. Może i tłumaczenie Nessy było głupie, jednak nie uważała się za dziwkę czy grzeczniej to nazywając za prostytutkę. Płacili jej z dobrej woli. Nie wołała na żadnego z nich pieniędzy czy kosztownych prezentów. Wyraźnie mówiła i podkreślała, że kocha seks. To ją nakręcało. Dlatego nie szukając na siłę chłopaka, umawiała się, wpasowując poszczególnych kochanków w swój terminarz głównie na noce, ale i zdarzało się, że i na dni. 
    — Nie kontaktuję się z nimi sama. To oni o mnie zabiegają, ale dobrze, zgodnie z tym, co powiedziałeś, usunę go z mojej listy… — zastanowiła się na chwilę. — hmm z mojej listy potrzeb. Zamiast sześciu mężczyzn zostanie ich pięciu. Dobrze, będę miała więcej wolnego czasu. Szkoda tylko, że odsuwając się od Freemana, stracę kontakt z tobą. W jakiś dziwny sposób cię polubiłam, Ian. Na tyle, ile spędziliśmy ze sobą czas w Cadillacu. Nie ćpam, więc raczej nasza znajomość się nie utrzyma. Chyba, że chciałbyś mnie wozić pod hotele i inne miejsca moich spotkań. Zawsze też możesz liczyć na spory rabat w salonie jubilerskim. Nie wiem dla siebie czy dla dziewczyny, po prostu na biżuterię po okazjonalnej cenie. 
    Spojrzała na oświetloną latarniami ulicę. Chyba w przeciągu tak krótkiego czasu nikt nie ustalił, kim była dziewczyna w sypialni prawnika i w związku z tym nie czekają na nią same nieprzyjemności w drodze do mieszkania. Westchnęła ciężko. Może nie powinna spać u siebie. I nagle z opresji uratował ją menadżer dwóch najpopularniejszych sal bankietowych w Nowym Jorku. Mężczyzna mający metr dziewięćdziesiąt cztery centymetry wzrostu, wysportowaną i proporcjonalną sylwetkę, który dbał nie tylko o kondycję, ale i mięśnie, napisał z prośbą o spotkanie w hotelu. To wiele ułatwi. Lubiła go niemal najbardziej ze wszystkich. Był na równi z najstarszym czterdziestotrzyletnim wdowcem. Chcąc leżeć w ramionach przesiąkniętymi nutami zapachowymi Dior Sauvage, zgodziła się na jego propozycję. 
    — Jedna prośba. Poszedłbyś ze mną do domu? Tak w razie w chciałabym mieć przy sobie mężczyznę. Na Zane’a nie mogę liczyć. Co z tego, że jesteśmy do siebie podobni… Milczy jak grób. Wielki mi z niego braciszek, kurwa mać. Wezmę prysznic, przebiorę się i chciałabym cię prosić o dość daleki kurs, oczywiście zapłacę.

    Vanessa Kerr

    OdpowiedzUsuń
  27. I choć Debbie nigdy nie zamierzała naciskać na Iana, aby ten z nią się napił, zupełnie miłym okazało się patrzenie na niego, kiedy wydawał się tak mocno nietrzeźwy. Mogłaby, ba, chciała, aby tak było częściej. Może nie codziennie, bo oboje przecież byli tylko ludźmi, ale częściej. Bez skrępowania i bez żadnych przeszkód.
    Tak, jak teraz, kiedy patrzyła na niego z dołu. I na jego jasnej twarzy odbijały się kolorowe światełka choinkowe, owinięte wokół rury grzewczej. Ładnie wyglądał w tych kolorach.
    Przeżyty orgazm wciąż wzruszał jej ciałem. Drżała. Delikatnie. Z trudem łapała oddech, ale zupełnie bez żadnych trudności rozciągnęła pełne usta w uśmiechu, mając Iana nad sobą. To było takie naturalne. I mimo tego, że jej oczy były teraz zaciągnięte mgłą, widziała go aż nazbyt wyraźnie.
    Serce uderzało. Ciężko niczym młot, dudniło w jej klatce piersiowej, a Debbie nie chciała niczego innego, jak zatrzymać czas. I faktycznie nie miałaby nic przeciwko temu, żeby świat przestał istnieć. Mogłaby przestać istnieć razem z nim, w objęciach Hunta.
    Mieli dopiero dwadzieścia sześć lat. W ogólnych, życiowych rozrachunkach byli jeszcze dziećmi. Mieli całe życie przed sobą i nic nie powinno stać na przeszkodzie, aby mogli przeżyć je tak, jak chcieli. Dopóki na jej drodze nie stanął Ian Hunt, Deborah Grayson doskonale wiedziała, czego chciała. Wyjątkowej kariery, za parę lat może ustatkowania, może nawet założenia rodziny, co jednak kłóciło się z pnięciem po służbowej drabince. Z Ianem wszystko to, co widziała do tej pory, przestawało mieć znaczenie. I choć nadal chciała być policjantką, chciała awansować, zostać detektywem, a później zawalczyć o przeniesienie do wyspecjalizowanej formacji, to z Ianem Huntem na widoku było to po prostu trudne. Może nawet nierealne do realizacji.
    Musiała wybierać.
    Teraz wybierała Iana Hunta. I to, co mógł i chciał jej dać.
    Jej dłonie były niespokojne i niespokojnie sunęły od jego nadgarstków, przedramiona aż po ramiona i barki. Znowu wsunęła palce w jego zwichrzone włosy. Uśmiechała się przy tym błogo. Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust.
    Oboje doskonale wiedzieli, czego chcieli i do czego zmierzali. Tak było do samego początku i miało być też dzisiaj. Debbie cofnęła swoje dłonie. Do torsu Iana, przesuwała nimi w dół, do płaskiego, ładnie wyrzeźbionego brzucha. Sięgnęła od paska przy jego spodniach, rozpięła go, na moment nie tracąc z pola widzenia jego oczu. Mogłaby patrzeć w nie godzinami. Zsunęła z jego bioder spodnie i bokserki, przygryzając przy tym delikatnie dolną wargę. Nie dała rady ściągnąć ich bardziej, ale wcale nie zamierzała. Paznokciami zaznaczyła ścieżkę po bokach jego torsu.
    — Prezerwatywy są w szufladzie — mruknęła tylko cicho, uciekając na moment spojrzeniem w kierunku szafki nocnej. I to nie tak, że Debbie była przygotowana na przygodny seks. Kiedyś była, teraz nawet nie myślała o tych gumkach, dopóki w jej sypialni nie pojawił się Ian. Dobrze, że je miała.

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  28. Czy to była zazdrość? Debbie wolała o tym nie myśleć, nie w takiej chwili, ale trudno było, nawet w jej stanie, nie zauważyć, że Ian ściągnął brwi, widocznie czymś niepocieszony. I to zaraz po tym, jak wspomniała o prezerwatywach. Z jednej storny Debbie nie miała obowiązku życia we wstrzemięźliwości, bo nawet niczego sobie z Huntem nie obiecali, z drugiej — wcale nie miała ochoty, aby zużywać prezerwatywy z kimkolwiek innym, choć nieobecność Iana pchnęła ją do kilku głupich, zdecydowanie nieudanych randek.Najłatwiej było właśnie tak — całą odpowiedzialność za swoją głupotę zrzucać na Iana. Bo to przez niego schlała się dzisiaj tak, że jeszcze kilka godzin temu z trudem utrzymywała się na nogach, a tak całkiem niedawno obrzygałaby i siebie, i Iana, gdyby nie fakt, że przyniósł miskę. To wszystko to była jego wina. To, że był dilerem. Przebrzydłym, okropnym dilerem…
    A przy tym zabójczo przystojnym, łagodnym i spokojnym facetem, który skradł jej serce, ale przecież nie mogła mu tego powiedzieć. Jak miałaby się przyznać do tego, że zakochała się w kimś, w kim nie powinna?
    Nie spodziewała się go. Nie mogła się go spodziewać, skoro oboje mieli sobie darować. Odpowiedziała mu więc delikatnym uśmiechem, wiedząc, że żadna odpowiedź w tej sytuacji nie będzie dobra. Obserwowała go więc kątem oka, gdy schodził z łóżka, gdy sięgał po paczkę prezerwatyw — tę samą, którą przyniósł w kieszeni kurtki w walentynki. Jego widok nadal zapierał jej dech w piersi, za każdym razem.
    Dlatego miękko, otumaniona jeszcze działaniem alkoholu i jego widokiem, pozwalała mu na to, żeby robił z nią wszystko, co chciał. Ian dzisiaj nie potrzebował jej pomocy, więc po prostu go obserwowała. Wzdychała cicho, gdy jej dotykał i poddawała się wszystkiemu, co zaplanował. Zaprosiła go ponownie między swoje nogi, bez wahania, bez żadnej wątpliwości. Bo choćby miało to trwać ledwie jedną noc, jeden wieczór, to była w stanie zgodzić się na takie poświęcenie. Chciała tego. Chciała Iana.
    Przygryzła dolną wargę, gdy jednym wprawnym pchnięciem sprawił, że mogła go poczuć. Stłumiła westchnienie, rozkoszując się brzmieniem jego jęku. Uniosła nogi, obejmując udami jego biodra, by móc mieć go jeszcze bliżej.
    Przez moment, którą ledwie chwilę, wpatrywała się w jego jasne, piwne oczy. To, jak przyjemność malowała się na jego przystojnej, gładko ogolonej twarzy, było niezwykłym widokiem. Każdy kolejny ruch Iana niósł za sobą przyjemność, a ona nie mogła już tylko na niego patrzeć.
    Sięgnęła dłonią po jego kark, drugą lokując na ramieniu, na którym się wspierał. Przyciągnęła go do siebie i unosząc głowę, niemal rozpaczliwie wpiła się w jego usta. Teraz nie hamowała już westchnień i jęków, które rozbrzmiewały pomiędzy łapczywymi, coraz głębszymi pocałunkami.
    Był idealny.
    Samolubnie nie chciała, aby miała go jakakolwiek inna, choć ona nie mogła i nie powinna go mieć. Ale jej dłonie doskonale odnajdywały się na krzywiznach ciała Iana. Ich oddechy mieszały się ze sobą, a ruchy współgrały. Dostosowali do siebie nawzajem tempa, z każdą kolejną chwilą byli coraz bliżej siebie. Wplotła palce w jego włosy, doskonale wiedząc, że nie wyglądają już tak, jak wtedy, kiedy przyjechał po nią pod klub.
    W przerwie między pocałunkami, odsunęła się i wyszeptała jego imię, spojrzała mu prosto w oczy, układając palce na ciepłym policzku.
    Cholera, dla niej był idealny.

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  29. Oczy Debbie rozszerzyły się nieco, kiedy poczuła, jak Ian zatrzymuje ruch swoich bioder, jak czołem dotyka jej czoła i jak splata z nią palce — nie tylko po to, by ją unieruchomić, ale jakby chciał coś zatrzymać w czasie. Jakby próbował na chwilę przytrzymać coś, co i tak przeciekało im przez palce. Racja bytu. Bo nie mieli prawa istnieć jako para, jako Ian i Debbie. Nie mogli istnieć we dwoje, a jednak uparcie do tego dążyli.
    Debbie przecież nie wiedziała nic o tym, które z ich spotkań miało być ostatnim. Nie była w stanie przejrzeć myśli Iana. Dla niej ostatnim spotkaniem było to w kinie samochodowym, kiedy drobnostki, które ignorowały, wskoczyły na swoje miejsca i ułożyły całość. Spójną, brutalną i niechcianą. Bo nie chciała tego, aby Ian był dilerem. Nie potrafiła jednak porzucić bycia policjantką, nawet w swoich wyobrażeniach. Bała się tego. Całą odpowiedzialność na to, kim będą, zrzucała na barku Iana.
    Serce zabiło jej szybciej, gwałtowniej. Słowa, które wypowiedział, były inne niż wszystkie wcześniejsze. Wibrowały w jej wnętrzu, głęboko, wywołując gęsią skórkę na karku i plecach. Chodź na górę — zabrzmiało niczym rozkaz, a jednocześnie łagodnie, czule. Nie pozostawiał jej jednak wyboru. Jakby zmuszał ją do tego, żeby zrobiła to, co chciał. Był w tym niesamowicie męski, stanowczy. I zdecydowanie wykorzystywał przy tym jej bezbronność.
    — Ian... — szepnęła i na moment zamknęła oczy. W jej głowie rozlała się fala sprzecznych myśli, tak szybko, że aż zakręciło jej się od nich w głowie, jakby ten alkohol, który wypiła wcale z niej nie wyparował, jakby wciąż była pijana, ale teraz otumanił ją Ian. Swoją bliskością, ciepłem i zapachem.
    Otworzyła oczy, a potem robiąc to, czego sobie zażyczył, uniosła się na wolnym przedramieniu, zmuszając go do tego, żeby się odsunął. Tym razem to Ian wylądował na plecach, a poduszka, którą Debbie miała pod biodrami, znalazła się na podłodze.
    Grayson usiadła na nim okrakiem, ale nim dała mu siebie poczuć, pochyliła się nad nim, delikatnie muskając jego usta. Czule, jakby tym razem to ona chciała zatrzymać ten czas, tę chwilę, kiedy mogli być naprawdę sobą, bez żadnych masek i przebrań.
    To nie był tylko seks i tym gestem, tym drobnym pocałunkiem tylko to potwierdziła. Nie rżnęli się, nie pieprzyli, nie ruchali. Kochali się, choć żadnemu z nich te słowa nie przeszłyby przez gardło. Zresztą, byli teraz oboje zbyt zajęci, żeby myśleć o mówieniem.
    Debbie osunęła się biodrami i ten drobny, ale stanowczy ruch, sprawił, że musiała oderwać się od ust Iana. Jęknęła, opierając dłonie na jego torsie, nieopodal obojczyka. Kurwa. Był wspaniały, był idealny i nie mogła temu zaprzeczać. Nawet teraz, kiedy zamroczona była pożądaniem i wypitym alkoholem. I nie chciała, żeby miał go ktoś inny, żeby ją miał ktoś inny. Chciała należeć tylko do niego, a nie mogła.
    Nie mogła być Iana.
    Ale odpędziła te myśli, zaczynając poruszać biodrami coraz intensywniej, mocniej, dosadniej. Zacisnęła dłonie na jego barkach i pociągnęła go w swoją stronę, aby usiadł. Bo nie mogła być Iana, ale aktualnie chciała go mieć jeszcze bliżej siebie. I zdecydowanie mocniej.

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  30. Te drobne gesty prowadziły ich prosto na zatracenie. Do miejsca, z którego nie było odwrotu, a jednak musieli znaleźć drogę ucieczki. I miała to być droga co najmniej bolesna, wyboista. Debbie nie chciała tego dla siebie, ale przede wszystkim nie chciała tego dla Iana. Martwiła się o niego, bała się tego, jak skończy. Nie musiał być z nią, to niczego nie zmieniało, w końcu i tak się miała o niego bać. Nie spać po nocach, na każdą interwencję związaną z narkotykami jechać z drżącymi rękoma i galopującym sercem.
    To nie było jednak ani miejsce, ani czas, aby myśleć o tym, co mogło, a co nie musiało się między nimi wydarzyć. Z nimi. Debbie nie była w stanie sobie wyobrazić, że spotyka się z kimś innym, że ktoś inny dotyka jej w ten sam sposób, jak robił to teraz Ian. To było niemożliwe. Wydawało jej się, że żadne dłonie nie będą tak samo błądzić po jej ciele, opierać się na udach. Że żaden dotyk nie będzie parzył, że nie będzie wzbudzał takich dreszczy, które odbierały jej możliwość zdroworozsądkowego myślenia.
    Nie myślała wcale. Nie teraz. Wyłączyła głowę, skupiając się przede wszystkim na tym, co czuła, jak go odczuwała, jak był głęboko i mocno, jak w końcu mogła zatopić się w pocałunkach i poczuć go jeszcze bardziej, gdy docisnął jej biodra. Pragnęła go tak bardzo, że to aż bolało. Tak bardzo, że w parę minut czuła się trzeźwiejsza.
    Czas faktycznie zdawał się zatrzymać, kiedy w końcu oderwała się od jego ust, kiedy pocałunki były po prostu chaosem, a ich ruchy zgodnym układem. Ujęła twarz Iana w drobne dłonie, kciukami gładząc policzki mężczyzny. Wyczuła pod nimi drobne igiełki zarostu. Uśmiechnęła się tak, jakby to niewidzące, lekko zamglone spojrzenie Iana było najpiękniejszym, co właśnie mogła zobaczyć. Jego wyraźnie zarysowana żuchwa, prosty nos, pełne usta i długie rzęsy, których mogła mu zazdrości. To był obraz, który chciała wyryć sobie w głowie. Nie miała wyjścia.
    Jeśli z obezwładniającej go przyjemności przymykał oczy, ona chciała go zmusić do tego, aby na nią patrzył, aby tym razem skupił się na jej oczach. Przesunęła dłonie z jego twarzy na kark, gdzie wplotła je w ciemne włosy Iana, lekko, ale odczuwalnie je szarpiąc. Kolejny ruch bioder był zwodniczy. Wiedziała, że jest już na skraju. Napięła mięśnie, zatrzymując się w dole, w bezruchu, czując go po stokroć bardziej.
    Oddychała ciężko, choć to wszystko wydawało się łagodne i delikatne, to jej serce łomotało w klatce piersiowej, krew szumiała w uszach.

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Już? — spytała cicho, miękko, aksamitnie. Jedną z dłoni przesunęła na jego bark. Poruszyła się. Wbiła palce w ciało Iana, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. I to w tamtym miejscu, tuż przy jego uchu stłumiła jęk rozkoszy. Rozkoszy, która zalała całe jej ciało, która przechodziła dreszczami od samiutkich koniuszków palców u stóp. Powinni przestać. Nie powinni w ogóle tego robić.

      (Ale ze mnie ciamajda, nie umiem kopiować. :D)

      Usuń
  31. Prowadzenie coraz lepiej prosperującego baru niejednokrotnie zmuszało Dalaję do wizyt w bardziej ekskluzywnych lokalach gastronomicznych. Nie robiła tego jednak dla przyjemności, ale wyłącznie po to, by podpisać kolejny kontrakt dotyczący współpracy z bogatym biznesmenem, który za nic w świecie nie zgodziłby się na przekroczenie progu żadnej z tych malutkich knajpek, w których zwykła spędzać te nieliczne godziny, podczas których mogła sobie pozwolić na zatroszczenie się wyłącznie o własne potrzeby. Wbijała się wówczas zwykle w długie błyszczące suknie, pozwalając jednak by sporych rozmiarów dekolty pozostawiały sporo miejsca dla wyobraźni siedzącym naprzeciwko niej facetom. Nie dlatego, że lubowała się w patrzeniu jak niemal dosłownie pożerają jej falujący biust. Ba, niejednego z nich najchętniej strzeliłaby za coś takiego w pysk, tak dla otrzeźwienia. Niestety, nie mogła sobie na to pozwolić ze względu na dobro Fire Moon. Po prostu kariera byłej striptizerki nauczyła ją dosadnie, że zdecydowana większość z nich staje się wtedy potulna jak owieczki prowadzone na rzeź. A ona potrafiła to bezczelnie wykorzystać na własną korzyść. Musiała tylko pamiętać, by podczas tego typu spotkań zanadto nie przeciągać struny, bo w przeciwnym wypadku po powrocie do domu czy też ogromnego biura, gdy ostatnie okruchy jej czarów opuściłyby ich ciała mogliby zechcieć cofnąć swoje słowo. A ona pragnąc w przyszłości rozszerzyć swoją działalność również poza granice najbardziej niebezpiecznych dzielnic Nowego Jorku potrzebowała wsparcia tych napuszonych dżentelmenów niemal niczym ryba wody.
    - Chyba tak, ale pozwólcie, proszę, że ostatni raz upewnię się, czy wszystko zostało przygotowane na wasze przyjęcie. – Odparła na zapytanie Iana, po czym poprosiła Milo, by na parę minut zastąpił ją za ladą, podczas gdy sama zniknie w kantorku jak zwykła nazywać niewielką salkę na tych lokalu przeznaczoną specjalnie dla gości relaksujących się przy kartach. Nie musiała przy tym nawet otwierać ust. Znali się przecież wystarczająco długo, by niemal czytać sobie w myślach. – Ok, powinno być dobrze. – Stwierdziła po krótkiej inspekcji. – Seraphine już tam na was czeka i to ona dzisiaj zamknie drzwi, gdy wreszcie skończycie. Życzę miłej zabawy, a gdybyście czegoś potrzebowali, wiecie co robić. – Dodała jeszcze, mrugając porozumiewawczo do grupki pokerzystów. Dzisiejszego wieczoru, podobnie jak co miesiąc, pozostawiła im na stole kilka butelek piwa (w tym specjalnie dla Hunta bezalkoholowego), paczek fajek, papierośnicę i malutki pomarańczowy przycisk do ewentualnego wezwania personelu.

    Dalaja

    OdpowiedzUsuń
  32. Z Ianem wszystko wydawało się lepsze. Nawet seks, który przecież zawsze był fajny, tak teraz był niesamowity, nieziemski i trudny po prostu do opisania. Brakowało jej słów na to, jak nazwać to, co się między nimi działo. Jeszcze nigdy nie była w takiej sytuacji i może właśnie ten cały ból sprawiał, że to było takie wyjątkowe? Może gdyby nie ten ból i nie te przeszkody, które mieli do pokonania, nigdy nie zwróciliby na siebie uwagę, a nawet jeśli to nie zaparaliby się w tym tak bardzo, że muszą coś dla siebie znaczyć? Bo może to wcale nie było takie niezależne od nich? Może sami przykładali do tego rękę?
    Tak próbowała to sobie wyjaśniać, tak próbowała do tego podejść, choć wcale nie była w stanie. Bo czuła, ba, była przekonana, że to wcale nie jest zależne od niej, że to nie ona zdecydowała o tym, że zakochała się w Ianie Huncie, tylko ten sam, złośliwy los sprawił, że tak musiało być.
    Nienawidziła tego losu. Tego psotnego głosu, który podpowiadał jej rzeczy, których nie powinna chcieć, a kiedy już zachciała, pokazywał jej, jak była głupia i że wcale nie mogła tego mieć. Nie radziła sobie z tym wszystkim, co było widać po tym, w jakim stanie Ian dzisiaj odbierał ją spod klubu, ale również po tych wszystkich powiadomieniach w telefonie, z których większość pochodziła z Tindera.
    Trwała jeszcze w tym stanie tuż po orgaźmie, kiedy jej ciało wciąż przeżywa rozkosz, serce powoli się uspokaja, a oddech muska rozgrzaną skórę Iana. Jego zapach ją oszałamiał, zmieszał się teraz z jej własnym, na który składała się woń żelu pod prysznic i alkoholu, który wcześniej wypiła. Przylgnęła do niego, ustami muskając delikatnie szyję Iana. Nie chciała się ruszać. Drżała pod wpływem jego dotyku. Zadrżała nawet pod wpływem jego głosu. Lubiła, kiedy wypowiadał jej imię. Mruknęła coś pod nosem, coś niewyraźnego, ale co mogło zabrzmieć jak Ian.
    Było jej dobrze, mogłaby tak zostać już do rana, ba, do końca świata, ale rzeczywistość była o wiele bardziej brutalna. Leżący na stoliku przy łóżku telefon, jej telefon, który został tam odłożony przez Iana, rozświetlił pokój. Debbie odsunęła się od Iana, ale nie po to, żeby od razu ruszyć po drobne urządzenie.
    Zeszła z niego. Delikatnie, w miarę zgrabnie, muskając pod drodze jego usta. Tak właściwie to się z niego sturlała, kładąc się teraz przy ścianie. Wiedziała, choć spali ze sobą dopiero jeden raz, że to było miejsce Iana i zamierzała mu je odstąpić, ale na razie patrzyła na niego, a na jego plecy. Przesunęła po nich palcami, lekko go zadrapując.
    — Tylko teraz nie idź — poprosiła cicho, mając nadzieję, że taka myśl w ogóle nie pojawiła się w jego głowie.

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  33. Czy byłoby coś złego w tym, że chcieli zatrzymać czas, a siebie w nim? W tej konkretnej chwili, kiedy trwali jeszcze w swoich objęciach, czując nie tylko siebie nawzajem, ale i rozchodząca się po ich ciałach rozkosz. Debbie była przekonana, że te odczucia nie biorą się z samej fizyczności, a jednocześnie bała się do tego przyznać. Bo to nie było czas i miejsce na takie wyznania. W ogóle nie mieli prawa istnieć w żadnym czasie i w żadnym miejscu. Ani dzisiaj, w ten weekendowy wieczór, ani tutaj, w mieszkaniu, które wynajmowała Debbie razem ze swoją przyjaciółką. Nie mieli prawa też istnieć w Cadillacu Iana, ani na lodowisku, a jednak chcieli tam być, wykreowali wspomnienia. Wcisnęli w tę ciasną, trochę niedorzeczną przestrzeń samych siebie.
    Obserwowała, jak Ian wstaje z łóżka, jak sięga po swoje bokserki, a jej spojrzenie snuło się po jego sylwetce. Powoli i leniwie, odnotowując każdy fragment ciała Iana. Westchnęła cicho i kiedy ten zniknął za drzwiami pokoju, Debbie wstała z łóżka. Zrobiła to trochę za szybko, bo zakręciło jej się w głowie. Czknęła, pozbierała porozrzucane po podłodze i na łóżku ciuchy, przewiesiła wszystko na oparciu krzesła, które stało przed biurkiem i podeszła do szafy. Chwiejnie, po drodze uchylając okno, aby wpuścić do sypialni odrobinę świeżego powietrza. Zarzuciła na siebie za długi t-shirt i tyle byle wysiłku, na który było ją dzisiaj stać.
    Wróciła do łóżka, gdzie rzuciła się na materac, znajdując miejsce przy brzegu, bo to przy ścianie czekało na Iana Hunta.
    Gdy wrócił do jej pokoju w samych bokserkach, nie mogła odmówić sobie zlustrowania go wzrokiem. Westchnęła, a telefon, który dopiero co złapała w dłoń, położyła na piersi, mając nie tylko lekko nie trzeźwe spojrzenie, co po prostu wielce rozmarzone.
    — W szafce za lustrem. W plastikowym, białym kubeczku — poinstruowałą go z pełną powagą, ale trudno było jej utrzymać neutralny wyraz twarzy, dlatego prędko się do niego uśmiechnęła.
    Nie wyrzuciła jego szczoteczki, choć mogła, a tak właściwie to powinna, bo przecież użył jej tylko raz i nie planowali więcej razów. Mógł równie dobrze zabrać ją ze sobą albo wyrzucić wtedy do kosza na śmieci. Ale dlaczego ona tego nie zrobiła? Tylko schowała ją do wąskiej szafki za lustrem? Liczyła na to, że ktoś inny ją użyje? Szczoteczki Iana?
    Prychnęła w odpowiedzi na swoje myśli, a potem zerknęła na górującego nad nią mężczyzną.
    — Mam ci pokazać? — spytała, podnosząc się do siadu. Złapała telefon w dłoń, krótko na niego zerkając. Dochodziła trzecia. Za niedługo zacznie świtać, a oni po rewelacyjnym seksie zastanawiali się nad szczoteczką, nadal odwlekając to, co nieuniknione. Pożegnanie.

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  34. Debbie też była przekonana, że padnie, ale Ian, jego obecność i bliskość, skutecznie ją rozbudziły. Na tyle, że nie myślała już o tym, żeby pójść spać, choć była zmęczona. Ale od ponad pół roku Debbie pracowała w systemie zmian dwunastogodzinnych, z czego spora ich część przypadała na godziny nocne, a i zdarzały jej się zmiany całodobowe, więc poniekąd przyzwyczaiła się do tego, że w nocy nie musi spać. Chciała spać, ale jednocześnie chciała poczekać na Iana, aż wróci z łazienki. Mieli niewiele czasu i musieli po prostu korzystać z tego, co tak brutalnie tej rzeczywistości, z którą toczyli nierówną walkę, wyrwali.
    Gdy Ian wrócił i zgrabnie ją przeskoczył, Debbie odłożyła telefon, a właściwie lekko go odrzuciła na stolik nocny, wcześniej blokując ekran. Trochę niewygodnie było jej z myślą, że miała tam tyle powiadomień z Tindera i nawet nie potrafiła sobie przypomnieć, jakie zdjęcia tam wrzuciła. To selfie, które najebana wysłała Ianowi w walentynki? Czy to z klubowej toalety w mocno wydekoltowanej i krótkiej sukience?
    Unieruchomiona pod słodkim ciężarem Iana, który pachniał teraz miętową pastą do zębów, szybko przestała o tym myśleć. Gdy spojrzała nieco w dół, miała przed oczami rozczochraną czuprynę Iana. Sięgnęła więc do tych włosów dłonią, próbując je nieco przeczesać, a co za tym idzie — wygładzić. Drugą sięgnęła do ramienia Iana, po którym sunęła opuszkami palców, wyczuwając napinające się pod skórą mięśnie i po raz kolejny uderzyła w nią myśl, że Ian musiał często korzystać z siłowni. Może mogliby kiedyś pójść na nią razem? Dotarło do niej, że nigdy się to nie wydarzy, bo musieliby znaleźć się w innym świecie, w innej rzeczywistości, bo w tej aktualnej dilerzy i policjanci nie chodzili razem na siłownię.
    Westchnęła ciężko, co Ian nie tylko mógł usłyszeć, ale i poczuć, skoro jego głowa znalazła wygodne miejsce w okolicy jej piersi. Nie przestawała rozczesywać palcami jego włosów i gładzić ramienia, ale musiała uciec spojrzeniem ciemnych oczu w kierunku sufitu, kiedy poczuła, jak zbierają się w nich łzy.
    Ten nagły przeskok w emocjach zrzucała na karb wypitego alkoholu, choć doskonale wiedziała, że tak nie jest. Że to nie była kwestia promili we krwi, a tego, co czuła. I nie mogła sobie pozwolić teraz na płacz, bo był zwyczajnie nie na miejscu, ale nie mogła też przeboleć tego, że to faktycznie jest ich pożegnanie. Nie chciała tego, nie chciała dopuszczać do siebie myśli, że to naprawdę musi być ostatni raz, że muszą nie tyle o sobie zapomnieć, co po prostu otrząsnąć się i ruszyć dalej, do przodu i nie zbaczając z objętej ścieżki trafić na kogoś innego. Na kogoś, kto pozwoli im zapomnieć.
    Ale jak mogło do tego dojść, skoro sam fakt, że Ian się do niej przytulał w ten uroczy sposób, sprawiał, że miękła, że nie chciała niczego i nikogo innego? Cholera, pieprzony Ian, przemknęło jej przez myśl, kiedy niespodziewanie oderwała dłoń od jego ramienia, żeby otrzeć wierzchem dłoni tę samotną łzę, która spłynęła po jej policzku. Chrząknęła.
    — Dobranoc, Ian — powiedziała cicho, szepnęła niemal, bo nie chciała, aby usłyszał, jak bardzo drży jej głos. Zamknęła oczy, wiedząc, że gdy je otworzy, nadejdzie ich ostatni poranek.

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  35. W nocy przewróciła się na bok, ostatecznie wyswobadzając się z objęć Iana i zwrócona plecami do ściany przespała resztę… poranka. Gdzieś za sobą czuła i słyszała Hunta, kiedy się co chwilę przebudzała, bo w przeciwieństwie do Iana, ona nie spała spokojnie ani błogo. Bolała ją głową. A poza kacem, który był nieuniknionym elementem każdej zakrapianej imprezy, towarzyszył jej również kac moralny, na który nie miała zbyt wielkiego wpływu. Wczoraj miała. Wczoraj mogła jemu zapobiec, ale nic z tym nie zrobiła.
    Dlatego po zmianie sposobu, w jaki oddychał Ian, domyśliła się, że nie spał, ale nie odwróciła się w jego stronę. Z jedną dłonią pod policzkiem, drugą gdzieś w okolicy biodra, leżała nieruchomo, oddychając głęboko i miarowo. Tak, jakby nadal spała. Oczy jednak miała otwarte i wpatrywała się w to biurko, w to komodę, które stały przy ścianie naprzeciwko łóżka. Powstrzymywała się przed tym, żeby nie westchnąć, bo to mogłoby dać mu do zrozumienia, że nie śpi.
    Nie chciała konfrontacji. Nie chciała musieć na niego patrzeć ani z nim rozmawiać. Bała się własnych reakcji, tego, jak zareaguje, gdy zobaczy go w swoim łóżku, gdy nadal będzie będzie miała go na wyciągnięcie ręki, choć przecież nie powinna.
    Nie powinna nic z tego, co wczoraj miało miejsce. To dusiło. Na tyle, że po chwili czuła wzbierające w oczach łzy.
    Kurwa, kurwa, kurwa.
    Delikatnie wysunęła spod twarzy dłoń i ścisnęła ją w pięść na poduszce obok swojej twarzy, niemal natychmiast przykładając ją do ust. Musiała się uspokoić. Już. Teraz. Nie chciała przecież, aby Ian widział jej słabość, którą to on niewątpliwie wywoływał.
    To w jakim stanie zasypiała, znalazło odzwierciedlenie teraz, kiedy się obudziła. Mogła wyjść z łóżka wcześniej, zanim Ian wstał. Mogła nawet wyjść z mieszkania, zostawiając mu karteczkę. Sposób na uniknięcie konfrontacji było sporo, nie wykorzystała żadnego.
    W końcu odetchnęła. Niekontrolowanie, a kiedy zdała sobie z tego sprawę, musiała wierzchem dłoni otrzeć policzek.
    I co teraz, Debbie?
    Była w łóżku z dilerem. Nie z Ianem. Z dilerem. I to bolało, paskudnie, cholernie bolało, bo wiedziała, że zaraz będzie musiała zranić jego. Nie chciała tego robić, nie chciała się na nim wyżywać i sprawiać, aby poczuł się gorzej. Nie chciała mieć na sumieniu tego, co należało teraz zrobić.
    Ale jeśli nie ty, to kto?
    Westchnęła i odwróciła się na plecy. Przez chwilę patrzyła w sufit, potrzebowała kilku sekund, nim spojrzała w bok. Na Iana.
    — Hej — wychrypiała, podciągając kołdrę wyżej, tak, aby zakryć się do wysokości piersi. Dłonie, które trzymała na wierzchu, zacisnęła na pościeli. Chciałaby, dałaby wiele, żeby ten poranek wyglądał inaczej.
    — Powinieneś… — zaczęła słabo i cicho. Sięgnęła dłonią do swojej twarzy. Palec wskazujący i kciuk przyłożyła do zamkniętych oczu. Jak ona miała mu powiedzieć, żeby wypierdalał?

    it's heartbreaking ;-(

    OdpowiedzUsuń
  36. Ona na niego patrzyła. Śledziła go wzrokiem, kiedy wychodził z jej łóżka, jak stał zwrócony do niej plecami, gdy się ubierał. Patrzyła na niego, ale nawet się nie ruszyła. Wiedziała, że każdy, choćby najmniejszy ruch sprawi, że się rozklei, że będzie go błagać, żeby został. Bo nie chciała przecież niczego innego.
    Ale była suką. Najgorszą. Wybrała najgorszy sposób na to, aby pozbyć się Iana z mieszkania. Raniąc nie tylko jego, ale i siebie. Wyszedł z jej pokoju, a ona w końcu mrugnęła, uwalniając kilka łez spod powiek. Słyszała, jak ubrał buty, a potem dotarł do niej dźwięk zamykanych drzwi. To wystarczyło, aby poczuła, że coś w niej pęka, że coś rozdziera jej serce na pół, ba, na kilka drobnych części, których już nikomu nigdy nie uda się poskładać w całość. Wręcz zawyła, kiedy duszący od dłuższego czasu płacz wyrwał się z jej gardła. Szloch wstrząsnął jej drobnym ciałem. Łkała i ryczała. Nie potrafiła się uspokoić. Czuła na sobie nadal zapach Hunta, a kiedy odwróciła się na bok, wtulając twarz w poduszkę, na której spał Ian, niemal zaciągnęła się tym zapachem. Nie chciała go wypuścić. 
    Kurwa. Jakie to było trudne. Jak trudno było postąpić właściwie. Tak trudno, że po upływie godziny płakała nadal i chciała sięgnąć po telefon, i po niego zadzwonić. Wiedziała, że Ian się przed nią otworzył, że jej zaufał, że to, jak się do niej przytulał, nie było bez znaczenia, a ona chciała to powtórzyć. Każdego dnia chciała mieć to samo. Mieć Iana. Ale nie mogła. Więc poświęciła to, że była dobrą dziewczyną i pozwoliła myśleć mu o sobie jak najgorzej. Bo tak powinno być im łatwiej. 

    Bolało na tyle, że do pracy chodziła z przymusu. Zmieniła się. Nie była sympatyczna i uśmiechnięta. Warczała na ludzi, którzy potrzebowali pomocy, Louisa zbywała krótkimi nie wpierdalaj się, nie twoje sprawa, zamknij się, więc atmosfera w radiowozie nie należała do najprzyjemniejszych. Spędzała tak dużo czasu na Tinderze, że nie miała go na nic innego. Olała nawet rodzinną kolację, olewała wszystko, łącznie z próbami Tonyi co do tego, aby ją pocieszyć, podnieść na duchu. Nie była już tą Debbie, którą Ian poznał wtedy w kawiarni. Byłą tą samą Debbie, w którą zamieniła się po śmierci ojca. Najwidoczniej inaczej nie potrafiła odreagowywać straty. 
    A jednocześnie tak bardzo chciała do Iana, że niemal codziennie wybierała jego numer. Jednocześnie żałowała, że nie zrobili sobie żadnego zdjęcia, że ona nie zrobiła mu żadnego zdjęcia, bo, cholera jasna, przed oczami miała jego twarz z tamtego poranka. Smutną, zawiedzioną, może nawet złą. Płakała niemal codziennie, kiedy tylko zostawała sama. Nic nie było proste.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego wieczora jeździli z Louisem po dzielnicy magazynowo-portowej. Oddelegowano ich tutaj ze względu na zachowanie Grayson, na którą ostatnio wpłynęło parę skarg. Drobnych i nic nieznaczących zażaleń po interwencjach, ale jednak ich przełożony uznał, że słuszniej będzie ich odsunąć od sytuacji z ludźmi.
      Opuszczone, stare fabryki zachęcały do prowadzenia nielegalnych interesów, więc Debbie wcale nie zdziwiła się, kiedy Louis wjechał na teren jednej z takich fabryk i zatrzymał samochód. Polecił jej tylko, żeby została, a sam wyszedł. Zmarszczyła brwi. Totalnie jej się to nie podobało, a że ich relacja, która nie tak dawno uległa ociepleniu, teraz po prostu wisiała na włosku zaufania, wyszła kilka minut po nim. 

      Zatrzymała się przy wysokich, dwuskrzydłowych drzwiach z jakiegoś metalu. Były uchylone, a można było wejść jedynie pod grubym, zardzewiałym łańcuchem, który utrzymywał dwa skrzydła ze sobą. Sięgnęła po broń, ale jeszcze jej nie odbezpieczyła. Usłyszała dwa głosy.
      Jeden z nich należał do Louisa. Był wzburzony, może nawet przejęty. Potrzebował pomocy? Debbie zacisnęła usta i zgrabnie przeszła pod łańcuchami, starając się nie robić przy tym hałasu. Była mała, łatwo było jej się wszędzie wślizgnąć. Plecami oparła się o działową ściankę, która jednak nie sięgała sufity wysokiej, przestronnej, pogrążającej się w mroku hali.
      Wtedy usłyszała drugi głos.
      Znała go.
      Pisnęła, kiedy po jej bucie coś przebiegło. Ogromny szczur ją wystraszył. Wyskoczyła więc za ścianki, potknęła się o leżące na ziemi metalowe, ciężkie belki i upadła na betonową podłogę. Mało brakowało, a przesunęłaby po tym betonie buźką. Wsparła się jednak na dłoniach, a jej broń wylądowała w odległości kilku metrów.
      No i chuj.

      Debs

      Usuń
  37. Miała zostać w samochodzie. Miała, ale Louis był akurat ostatnią osobą, która mogła jej mówić, co powinna, a czego nie powinna robić. Przez chwilę miała wrażenie, że jeden i drugi Hunt zdecydowanie przesadzali, że oboje co najmniej łamali prawo, a co gorsza — oboje już dawno powinni siedzieć za kratkami. Z tego, co do niej docierało, a docierało niewiele, bo w jej głowie tłukły się przede wszystkim myśli dotyczące Iana — Jej Iana — Louis Hunt aspirował na brudnego glinę. Prawdopodobnie Ian nie wręczał mu łapówek, ale tego Debbie nie mogła wiedzieć. Nie wiedziała też, czy starszy Hunt korzystał z usług młodszego.
    Podniosła się na kolana, spojrzała z dołu na wyciągniętą w jej stronę dłoń partnera i prychnęła. Głośno. Dając mu do zrozumienia, że ma w dupie jego pomoc, że wcale jej nie chciała i nie potrzebowała.
    Uniosła się dumą i honorem, bo przecież nadal musiała być suką. Czuła pod spodniami munduru, że ma zdarte kolana. Piekły niemiłosiernie, ale starała się nie dawać po sobie niczego znać. Poza zawodem, który wyraźnie malował się na jej twarzy i miał naprawdę gorzki smak. Z trudem przełknęła ślinę, z cichym stęknięciem podnosząc się na proste nogi. W międzyczasie złapała za pistolet, który upuściłą i wsunęła go z powrotem w kaburę. W tej sytuacji nie potrzebowali broni. Tylko zdrowego rozsądku.
    Zerknęła jeszcze na Louisa, próbując znaleźć w nim odpowiedzi. W końcu stał tak blisko. Jej usta zadrżały, ale nie powiedziała nic. Otrzepała mundur, a potem skierowała spojrzenie na stojącego pod ścianą Iana.
    Cofnęła się o krok. Nie spodziewała się takiego widoku i nie umiała ukryć zdziwienia, ale i bólu malującego się na jej lekko piegowatej twarzy. Nerwowo założyła za ucho rudy kosmyk, który wydostał się spod upięcia. Zamrugała. Nie wierzyła w to, co widziała. Nie była w stanie to uwierzyć.
    Bolało ją. Wystarczyło, że na niego spojrzała, a czuła przepotworny ból. Częściowo wynikał z tego, co do niego czuła i jak nie tak dawno go potraktowała, a częściowo z tego, że wyglądał po prostu potwornie. Bolało. Chciała do niego podejść i delikatnie, w swoją chłodną dłoń ująć ten mniej pokiereszowany policzek. Chciała podejść i zapewnić, że wszystko będzie w porządku. Zrobiła krok do przodu, a potem kolejny i była przekonana, że Louis to wszystko widzi.
    Ian opuścił głowę, odwrócił wzrok. Debbie w odpowiedzi na jego zachowanie, westchnęła cicho. Między ich trójką panowała niezręczna, niezdrowa cisza.
    — Ian — wyrwało jej się, zupełnie niekontrolowanie i zupełnie niepotrzebnie. Nie mogła się poddać, nie mogła znowu stać się przyjemnie miękką. Dlatego spojrzała na Louisa, a ta cała złość, ta cała gorycz, zaczęły się z niej wylewać. I pojawiły się one w jej spojrzeniu, w grymasach, na które sobie pozwalała, w tonie głosu, w słowach i w postawie. Debbie była suką. Była oficjalną, pierdoloną Deborah Grayson.
    — Powinieneś wracać do radiowozu, Hunt — odezwała się. Cicho, tępo, nieobecnie. — Tutaj niczego i nikogo nie ma. Nie widzisz? — spytała nieco ostrzej niż planowała. Zadrżał jej głos, niespokojnie poruszyły się dłonie. Z trudem nabierała oddech, z trudem powstrzymywała się przed podejściem do Iana. Ale wiedziała, wiedziała, że tym, co zrobiła wtedy i tym, co mówiła teraz, spaliła się u niego. Nie powinna nic dla niego znaczyć.
    Nie kontrolowała tego, kiedy ciemnobrązowe spojrzenie utkwiła w pokiereszowanym Ianie. Ostrzegać dilera? Nie mogła na to pozwolić i starszy Hunt doskonale o tym wiedział, a jeśli teraz próbował być wzorowym, starszym bratem, to spóźnił się o dobre dwadzieścia lat.
    Odezwały się ich przenośne radiostacje. Wezwanie do awantury przy stadionie. Zwykle na interwencje odpowiadał Louis, jako ten starszy stażem. Uniosła brew, spoglądając na partnera.

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  38. Ian i Debbie byli młodzi. Debbie i Ian mieli wszelkie prawo do tego, aby popełniać błędy i się na nich uczyć albo… niekoniecznie. Debbie nie potrafiła przyswoić tych błędów, które popełniała od samego początku ich znajomości, od tych paru słów w kawiarnii i tych przeciągłych spojrzeń, które po prostu wydarzały się same. To wszystko między nimi zdarzyło się samo. Takie miała wrażenie, bo ani Ian, a już w szczególności Debbie, nie robili nic szczególnie wielkiego.
    Stała obok jednego Hunta i patrzyła na drugiego, próbując i sobie, i im wmówić, że go tu nie ma. Nie powinno go tu być. Inaczej — to Debbie nie powinno tu być i Louis chciał o to zadbać. Louis, który właśnie stracił w jej oczach. Czuła, że powoli przestaje rozumieć ten świat, że tego wszystkiego jest zbyt wiele, że ma taki mętlik w głowie, że robi jej się od niego niedobrze.
    Odetchnęła z ulgą, kiedy Louis przyjął zgłoszenie, próbując nie zwracać uwagi na jego wcześniejsze słowa. O tym, że jednak ktoś tu był. Wystarczyło, aby Louis odwrócił się na pięcie, a Debbie ponownie ulokowała spojrzenie w młodszym Huncie. Grymas wpełzał na jej buzię, kiedy przesuwała wzrokiem po jego twarzy. Naprawdę bolało, kiedy na niego patrzyła. Wolała sobie nawet nie wyobrażać, skąd miał te obrażenia, ale doświadczenie w pracy w nowojorskiej policji robiło swoje. Westchnęła.
    Ale zamiast ruszyć za swoim partnerem, pokonała dystans, który dzielił ją od Iana. Stanęła przed nim, w odległości kroku bądź dwóch. W mundurze, w ciemno granatowych spodniach, butach taktycznych i granatowej koszulce polo, na której miała kamizelkę. Nie wychodzili na ulice bez kamizelek, nie w takich dzielnicach.
    Nadal pozostawała od niego niższa i wciąż wydawała się być po prostu tą kruchą Debbie, która była jego Debbie. Pochylał głowę, łypiąc na nią tym jednym okiem, które był w stanie otworzyć, a którego białko i tak nabiegło krwią. Z bliska widziała to aż nazbyt dobrze. Przełknęła ślinę. Głośno, z trudem, jakby jakaś gula blokowała jej gardło.
    Nie powinna tego robić. Nie powinna nadal z łatwością mu ulegać i przy nim mięknąć. Sięgnęła dłonią do jego lewego policzka, tego znacznie mniej pokiereszowanego i nie zwracając uwagi na to, że ma jej wnętrze solidnie zadrapane po upadku, musnęła opuszkami palców jego skórę.
    Kurwa, co Ty odpierdalasz, Deborah?
    Nie wiedziała. Wiedziała tylko tyle, że to było silniejsze od niej. Usłyszała łańcuchy, kiedy Louis musiał pod nimi przejść.
    — Uważaj na siebie, Ian — szepnęła, zabrała dłoń i odwróciła się. Nie mogła sobie pozwalać na takie słabostki. Nie prowadziły do niczego innego. Musiała być tą suką, którą poprzysięgła sobie być. A nie jego Debbie, której całym światem się stawał.

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  39. Louis nie miał ochoty tu przychodzić. Nie tej nocy, nie tego ranka, nie po niej. Jeszcze czuł na plecach ślady paznokci, jeszcze pachniał jej skórą, jeszcze w głowie miał obraz, jak wbijała zęby w jego szyję tak, jakby chciała zatrzymać go na zawsze w tamtym łóżku. Mógł zostać. Mógł się nie ruszać, wyłączyć telefon, zasnąć w jej ramionach i pozwolić, żeby świat posypał się sam. Ale zamiast tego wlókł się tutaj, do zajechanego mieszkania Iana, by walić pięścią w drzwi jak ostatni desperat. Nie chciał. A jednak przyszedł. Bo był bratem. I choć w głowie miał tylko zmęczenie, pulsujący ból mięśni i rozdrażnienie, w sercu miał coś cięższego. Ten cholerny strach, który nie dawał mu spokoju odkąd dowiedział się, jak Iana znaleziono. Kiedy drzwi się otworzyły, Louis aż zacisnął zęby. Tak samo jak podczas spotkania w magazynie, omal się nie popłakał, widząc go w takim, a nie innym stanie. Wyglądał fatalnie. Ian zawsze potrafił obskrobać się z bójek, zawsze miał ten cwany uśmiech, nawet z rozciętą wargą, ale teraz nie było w nim niczego cwaniackiego. Było tylko zmęczenie i ból. Lewa powieka uniesiona, prawa tak spuchnięta, że ledwo przypominała oko. Całe ciało skrzywione, jakby każdy krok mógł go złamać. Kuśtykał jak stary człowiek, który przeżył wojnę, a nie dwudziestokilkulatek, któremu życie dopiero powinno się zaczynać. Louis patrzył na niego, czując, jak z każdą sekundą wzbiera w nim coś pomiędzy gniewem a rozpaczą. Miał ochotę nim potrząsnąć, krzyknąć, uderzyć, cokolwiek, byleby Ian zrozumiał, jak blisko był końca. Ale nie zrobił nic. Stał w progu, a potem zamknął za sobą drzwi i poszedł za nim.
    Nie chciał tego mieszkania i tego widoku. Chciał wrócić do niej, zapaść się w miękką pościel i zapomnieć. Ale zamiast tego siedział tu, patrząc, jak brat wślizguje się na łóżko, jak skrzywia się przy każdym ruchu. Louis był zmęczony, wypruty, wkurwiony, ale nade wszystko zamartwiał się. I tego nie dało się wyprzeć. Mógł udawać twardego glinę, mógł stroić miny, mógł gadać za dwóch, ale prawda była prosta: bał się o niego tak cholernie, że nocami budził się z ręką przy kaburze i sercem w gardle, bo w snach zamiast obcych trupów widział ciało Iana na zimnym stole sekcyjnym.
    Nie zdejmując nawet kurtki, usłyszał te słowa, żeby zamknął za sobą drzwi, jak będzie wychodził i poczuł, jak coś w nim drgnęło. Ian zawsze miał w sobie tę przekorną nutę, nawet wtedy, kiedy ledwo trzymał się na nogach. Skrzyżował ramiona na piersi, jakby próbował powstrzymać własne dłonie przed drżeniem.
    — Taa. Jasne, Ian. Zamknę za sobą drzwi, ale nie licz na to, że zrobię to od razu. Kurwa człowieku wyglądasz tak, jakby cię przeżuli i wypluli. — Głos miał cichy, ale ostry, z tym znajomym nerwem, którego nigdy nie potrafił ukryć. — I jeszcze masz czelność pieprzyć mi coś o zamykaniu drzwi? Nie przyszedłem tu, żeby się kłócić. Nie po to wyciągam cię za każdym razem z bagna. Chciałem tylko zobaczyć, czy w ogóle oddychasz. — Zamilkł na chwilę, jakby sam siebie zdziwił tym wyznaniem. — Bo powiem ci wprost, Ian. Nie mam siły cię chować.
    Przetarł dłonią twarz i usiadł na fotelu z cichym jękiem. Nieprzespana intensywna noc z nią dawała mu się we znaki. Gdyby dziś miał służbę, za żadne skarby świata i inne chiny ludowe nie pobiegłby za przestępcą.

    Louis Hunt

    OdpowiedzUsuń
  40. Martwiła się. Martwiła się o Iana, a to, jak wyglądał ostatnim razem, kiedy wpadli na siebie w magazynie, tylko ją w tym uświadomiła. Obracał się w trudnym towarzystwie, wśród ludzi, którzy nie zapominali i robili wszystko, aby osiągnąć swój cel, jakim było szybkie zarobienie ogromnej kasy. Dlatego liczyła, w duchu oczywiście, mocno skrycie, że Louis nadal ostrzega Iana, ale z drugiej strony nie chciała, żeby to robił. Może złapanie Iana na gorącym uczynku, może złapanie go za rękę, sprawiłoby, że miałby zrujnowane kilka lat życia, ale mógł je potem zacząć od nowa, prawda?
    Nie docierało do niej to, że życzy mu odsiadki. Ale nie widziała innej opcji. Nie było innego wyjścia.
    Poza tym, z którego teraz korzystała. Z unikania Iana, nie myślenia o nim, wykonywania swojej pracy, lataniu do klubów i wracaniu złapaną taksówką lub metrem. Robiła wszystko, aby zniwelować możliwości spotkania Iana na mieście. Nie korzystała z ubera, nie pytała Louisa o jego młodszego brata, a on sam z siebie niczego nie mówił. Tak było lepiej. Bezpieczniej dla nich wszystkich. A Debbie, wbrew wszystkiemu, zależało na bezpieczeństwie Iana. Cały czas. Nieustannie.
    Bywała jednak rozkojarzona, często gubiła się myślami, stawała się nieobecna i nie słuchała tego, co mówili do niej inni, głównie Louis. Debbie brała coraz więcej dodatkowych zmian, bo miała do wyboru albo nadprogramowe patrole, albo kolejne dyskoteki i randki z tindera, którym namiętnie się oddawała.
    Wszystko, byleby tylko nie myśleć.
    Tego dnia była zwyczajnie zmęczona. To był piątek. Kolejny piątek, w który pracowała, byleby nie dać się namówić na wyjście do klubu. Jednak dzisiaj Louis był z nią. Też wziął dodatkową zmianę, jakby próbował sprawdzić, co tak naprawdę dzieje się z Debbie.
    Ziewnęła przeciągle siedząc w radiowozie w jednym z brooklyńskich zaułków, w których się skryli. Czuła na sobie spojrzenie Louisa, ale nie zdołał powiedzieć nic więcej, bo odezwało się ich radio.
    Padły strzały. Prawdopodobnie starcie gangów. Lokalne potyczki. Walka o władzę. Oddelegowano tam wszystko dostępne patrole, w tym Louisa i Debbie. To była jej pierwsza tak poważna, nagła akcja. Louis prowadził, Debbie upewniła się, że ma naładowany pistolet. Poprawiła kamizelkę, włączyła kamerkę.
    Trafili do piekła. Na chodniku leżał ranny policjant, kałuża krwi otaczała go coraz szybciej, ale Debbie nawet z tej odległości widziała, że jego klatka piersiowa się porusza. Słabo. Ale jednak. Została oddelegowana do tego, aby osłaniać ratowników medycznych, kiedy Louis i inni policjanci wbiegli do starej, wydawać by się mogło opuszczonej kamienicy.
    Nikt się nie spodziewał tego strzału. Zwłaszcza Debbie. Początkowo nawet nie wiedziała, co się dzieje. Nastąpiła cisza, a zebrani dookoła niej ludzie po prostu na nią patrzyli. Uniosła brew, ktoś wskazał jej ramię, ktoś w radio powiedział, że napastnik zdjęty, że nie ma śladu po gangsterach, że…
    Ból przyszedł nagle. Paraliżujący, jakby ktoś rozdzierał jej ciało bez znieczulenia, brutalnie, brudnymi, gołymi rękami. Upuściła pistolet, sięgnęłą palcami do swojego ramienia. Opuszki palców dotknęły czegoś ciepłego, lekko lepkiego w dotyku. Uniosła tę dłoń w kierunku latarni. Krew.
    — Kurwa… — szepnęła.
    — Grayson! — dotarło do niej, kiedy upadła na kolana, wciskając dłoń w krwawiące miejsce. Bolało. Uniosła głowę, dostrzegając biegnącego w jej stronę Louisa. Uśmiechnęła się blado, a potem nie było już nic.


    Ocknęła się w szpitalu. Podłączona do aparatury. Ale oddychała sama, jednak nie czuła się na siłach, aby choćby unieść palca. Jęknęła cicho, rozglądając się po jasnej, rozświetlonej sali. Chciała spać.


    Louis w tym czasie napisał do swojego brata. Nie powinien był tego robić, ale jego palce nie słuchały jego głowy. Dostała kulkę. NYPres. Krótko. Lakonicznie. Bez szczegółów. Czy żyła? Czy już nie? Czy powinien zainteresować się kostnicą czy olać temat?

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  41. Debbie straciła poczucie czasu. Jakiekolwiek, bo ten w szpitalu dłużył się niemiłosiernie. Nie była umierająca, ale kazali jej tu zostać na obserwacji. Dlatego leżała niemal w bezruchu, często po prostu zamykając oczy, czasami przy tym przysypiając. Była nadal otumaniona lekami, w końcu wyciągali jej kulę pod narkozą, bo zaklinowała się w kości. Brzmiało dziwnie, niebezpiecznie i strasznie, ale Debbie nie była w stanie się tym przejmować. Kazali jej leżeć, więc leżała. Doskonale wiedziała przy tym, że na korytarzu wciąż obecny był Louis. Co chwilę do niej zaglądał, upewniał się, czy aby niczego jej nie potrzeba i informował o tym, kto i kiedy został poinformowany.
    Nie wspomniał jednak o Ianie, a Debbie dałaby sobie tę postrzeloną rękę uciąć, bo była przekonana, że przez ułamek sekundy widziała jego sylwetkę za oszkloną ścianą. Widziała jego profil, widziała Iana. Zamrugała kilkakrotnie. Szybko i gwałtownie, kiedy w końcu zniknął.
    Był tam!
    Odwróciła spojrzenie od przeszklonej ściany, skierowała je na okno, zasłonięte roletami. Westchnęła. Nikogo tam nie było, a już na pewno Iana. Nie mogło go tam być. Dlaczego w ogóle pomyślała teraz o nim? Tak świetnie od dłuższego czasu szło jej nie myślenie, nie skupianie się na młodszym Huncie.
    Ktoś rozsunął drzwi. Usłyszała na podłodze z linoleum czyjeś kroki. Przeturlała głowę na poduszce. Mike. Posłała blady uśmiech w odpowiedzi na zatroskane spojrzenie starszego brata. To jego pewnie tam widziała przed chwilą. Na pewno.
    Mike wszedł w głąb sali, a zaraz za nim pojawił się Louis, który tylko skinął głową i zamknął drzwi, dając rodzeństwu odrobinę prywatności. Nie rozmawiali jednak zbyt długi. Michael poinformował ją o tym, że matka wpadnie jutro, kiedy załatwi dla ich Maddie odpowiednią opiekę. Może nawet on się nią zajmie, ale nikt nie chciał mówić Maddie, że jej młodsza siostra jest w szpitalu. Mike zostawił Debbie banana, paczkę paluszków i puszkę coli. Nic więcej nie mógł zrobić. Oboje doskonale wiedzieli, że czeka ją przymusowy urlop. Na pewno nie wróci prędko do pracy.
    Mike wyszedł, a Debbie widziała, teraz wyraźnie, jak rozmawiał z Louisem. Po paru minutach ten drugi do niej zajrzał.
    — Wszystko w porządku? — spytał, przejawiając się troską, której Debbie u niego nie podejrzewała.
    — Ian tu był? — odpowiedziała w kontrze, nawet nie próbując się silić na cokolwiek innego. Bo ciągle miała twarz młodszego Hunta przed oczami. I nie chciało jej się wierzyć w to, że się pomyliła.

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  42. Nie myślała o tym, że zabrakło dwudziestu centymetrów, a mogłaby stracić życie. Nie dotarła do tego swoimi myślami. Przecież nie chciała umierać, ba!, cholernie bała się umrzeć. Czuła się niegotowa na to, aby skończyć życie na tym etapie, kiedy coraz więcej rzeczy zdawało się być niewyjaśnionymi. W dodatku miała wiele na głowie — złamane serce brata, długi matki i jej niechęć do sprzedaży domu, stan zdrowia Maddie i jej pogłębiający się kryzys. Wszyscy mieli problemy i wszyscy z tymi problemami przychodzili do Debbie, bo potrafiła wysłuchać, potrafiła zagadać wątpliwości, choć niekoniecznie była wiarygodna w doradzaniu. Nie miała zbyt wiele doświadczenia, miała w końcu dopiero dwadzieścia sześć lat, od niespełna roku zajmowała się czymś innym czymś co osobiście było dla niej zupełnie nowe, choć miała styczność z tym tematem niemal całe swoje życie.
    I chciała żyć. Po to, żeby pomóc najbliższym, żeby spróbować rozwiązać sprawę z Ianem, choć cichy głosik podpowiadał jej, że przecież jest rozwiązana, bo kazała mu spierdalać. W sposób najgorszy z możliwych, nie potrafiąc nawet wydobyć pojedynczego słowa. Nic.
    Dlatego zdziwiła się, kiedy Louis przyznał jej rację. Nie miała omamów. Widziała Iana. I to w dodatku Iana, którego zawiadomił jego brat. Do tej pory sądziła, że Louis wolał, kiedy Debbie nie miała styczności z jego młodszym bratem, kiedy nie mieszała mu w życiu, dlaczego więc…
    Patrzyła za nim, kiedy wychodził z jej sali. Gdy zniknął z pola widzenia, zamknęła oczy i odwróciła głowę w kierunku okna. Po chwili znowu usłyszała, jak rozsuwają się drzwi. Spojrzała w tamtą stronę, niemal od razu trafiając na oczy Iana. Wyglądał znacznie lepiej niż wtedy, gdy widzieli się ostatni raz, ale nie potrafiła się uśmiechnąć. Jeszcze nie.
    Nie dziwiła się wcale, kiedy Ian wszedł w głąb sali. Usiadł na stołku obok. Był tak blisko, a jednocześnie tak daleko, bo oboje doskonale wiedzieli, że nie powinno go tutaj być. Że powinien wypierdalać wtedy i teraz też, że ona nie powinna cieszyć się na jego widok. Ale cieszyła się. Jej serce zabiło mocniej i nawet nieobeznany w medycynie Ian mógł dostrzec to na jednym z monitorów, które ją otaczały.
    — Hej — odparła na jego powitanie. Wiedziała, skąd się wzięło. — Dobrze wyglądasz — przyznała cicho, układając głowę wygodnie na szpitalnej poduszce. Do jej nozdrzy dotarł wzmożony zapach środków, w których prano pościel. Westchnęła ciężko. Spojrzała wprost na twarz Iana. W przytłumionym świetle, które rzucała lampka na listwie nad łóżkiem, jego bursztynowe oczy wydawały się nieco przygaszone.
    Próbowała się trochę podciągnąć, wsparła się na obu rękach, ale skrzywiła się i odpuściła. Nienawidziła leżeć bezczynnie, bez ruchu i bez celu. Jedynym wyjątkiem były wieczory i poranki z Ianem, choć były rzadkie i brutalnie wyrwane z codzienności. Starała się do nich nie wracać. Nie myśleć o tym, jak dobrze było mieć Iana obok siebie.
    Hunt siedział po stronie jej nieuszkodzonej ręki, więc przesuwając dłonią po wierzchu kołdry, wyciągnęła ją w jego stronę, odwracając ją wnętrzem do góry.
    — Co tu robisz? — spytała cicho, bo mimo tego, czego chciało jej ciało, ona sama nie miała pojęcia, czego chce i czego chce Ian. Przecież kazała mu wypierdalać. Teraz niewiele w niej było z tej suki, która pożegnała go w tamten poranek.

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  43. Debbie domyślała się przecież, że Ian nie pojawił się tutaj bez informacji. Otrzymał ją od Louisa, to było pewne, bo nawet jeśli usłyszałby ją w radio bądź przeczytał o strzelaninie w internecie, to nie musiał wcale łączyć postrzelonej policjantki właśnie z nią. W końcu w Nowym Jorku policjantek było aż nadto. Ale dzisiaj tą szczęśliwą, która wygrała los na loterii postrzał, była Deborah Grayson. Nie spodziewała się tego, że dostanie pierwszą kulkę na początku swojej kariery. Gdzieś tam z tyłu głowy nawet się z tym liczyła, że kiedyś będzie miała bliznę po postrzale, uważała to za pewnik, skoro od kulki zginął jej ojciec.
    Iana tutaj wcale nie musiało być. Nie po tym, jak kazała mu wypierdalać, więc doskonale powinien wiedzieć, że nie pyta go o to, skąd wiedział, tylko dlaczego tutaj był. Co nim kierowało, kiedy po otrzymaniu wiadomości od swojego brata, postanowił pojawić się w szpitalu, w tej konkretnej sali i złapać ją za rękę.
    Odetchnęła wtedy głębiej, jakby ten dotyk, wcale nie taki delikatny, przyniósł jej ukojenie znacznie bardziej odczuwalne niż te wszystkie leki, które w nią wpompowali. Poruszyła nieznacznie palcami, ich opuszkami muskając wnętrze dłoni Iana. Dobrze było go widzieć i dobrze było go czuć. Nie powinna cieszyć się na jego widok - wiedziała to. Ian nie powinien tu przychodzić - i też pewnie o tym wiedział, ale…
    Coś zmuszało ich do tego, żeby mimo tych wszystkich przykrości, których dopuściła się Debbie, nadal byli przy sobie. Chcieli być dla siebie. Obok siebie. A bycie bez siebie im totalnie nie wychodziło.
    — Domyślam się — odpowiedziała cicho. — Że to Louis. — Wyjaśniła, choć nie było takiej potrzeby, ale jej otumaniony lekami mózg, zwłaszcza tymi, pod których wpływem była pod narkozą, trochę spowalniał jej procesy myślowe.
    Nie potrafiła go nienawidzić. Nawet za to kim był. A był idea… dilerem. Poprawiła samą siebie w myślach, krzywiąc się przy tym lekko, ale wyraźnie.
    — Mój tata zginął na służbie… — zaczęła cicho, cichutko. Może jej nie dosłyszał. — Zastrzelili go. — Przyznała. Bez energii. Uciekła spojrzeniem od przystojnej twarzy Iana, ale nie puszczała jego dłoni. Chciała czuć ciepło bijące od jego ciała. Poczuła jednak, że do jej oczu napływają niechciane łzy. Minęło już ile? Pięć? Sześć lat? Odkąd straciła ojca, a nadal miała wrażenie, że to więcej niż nieleczona rana. Przecież dlatego wstąpiła do policji.
    Nie powiedziała jednak nic więcej, czując jak coś zbiera jej się w gardle, jak zwyczajnie w świecie robi jej się ciężko, jak w końcu mogła poczuć, że się naprawdę bała, że była przerażona — tam, na ulicy, kiedy poczuła ten potworny, niemal paraliżujący ból.

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  44. Milczenie Iana było gorsze niż udręka. Gorsze niż te łzy, które napływały jej do oczu, gorsze niż ta gula w gardle, która jeszcze powstrzymywała ją przed płaczem. Nie patrzyła na niego, ale słyszała, jak przesunął krzesło, poczuła, jak materac szpitalnego łóżka ugiął się pod ciężarem mężczyzny, gdy wsparł na nim łokcie.
    Bardziej poczuła to, jak w swoich dłoniach zamknął jej jedną, tą, w której akurat nie miała wbitego wenflonu. Przymknęła powieki, gdy złożył na jej dłoni krótki pocałunek, a potem wsparł na niej czoło.
    Spojrzała wtedy na niego, gdy miała pewność, że już na nią nie patrzył. Coś ścisnęło ją za serce i nie miało to w związku z radością. Było jej przykro, tak cholernie przykro, że musi chcieć tego, aby Ian stąd wyszedł, aby zniknął z jej życia.
    Ale nie chciała, nawet jeśli ciąg dalszy historii o jej ojcu, miał do tego doprowadzić. Miała tego świadomość, a jednocześnie mogła zostawić młodszego Hunta z domysłami lub próbą dowiedzenia się więcej od Louisa. To była jej odpowiedzialność.
    — Był agentem DEA — kontynuowała w końcu, jeszcze ciszej niż wtedy, kiedy zaczęła. Zakładała, że Ian wie, czym zajmują się ci agenci pracujący w DEA. Zadrżała, bo przesunął palcem po wnętrzu jej dłoni. Nie chciała niczego innego, jak jego dotyku. Westchnęła. Tą drugą dłonią, tą, w której miała wenflon i tą, która łączyła się z ramieniem, na którym był opatrunek, sięgnęła z trudem, z wyraźnym grymasem do jego włosów. Przeczesała je niezdarnie, a gdy opuszczała rękę, musnęła opuszkami palców policzek Iana. — Jego partner był skorumpowanym, brudnym gliną — westchnęła ciężko. Powinna przestać. Przestać mówić. Zamilknąć. Ale zamiast tego zacisnęła palce na jednej z jego dłoni, w których wciąż trzymał jej — znacznie drobniejszą. — Wystawił mojego ojca gangowi narkotykowemu na zorganizowanej akcji.
    Umilkła. Może w końcu. Może za późno. Dobrze, że wcale? Jej głos już nie drżał. Był spokojny, cichy, ale wyraźny, jakby nagle mówienie o jej ojcu stało się znacznie łatwiejsze niż było do tej pory.
    Patrzyła na niego. Z oczekiwaniem na jakąkolwiek reakcję, chociaż wiedziała, że jej wyznanie musi wywołać jedną z gorszych, tych niechcianych reakcji.
    Otworzyła usta, by powiedzieć coś więcej, ale jednak dotarło do niej, że powinna dać mu szansę na oswojenie się z tym. Ona nie miała szansy, aby oswoić się z informacją, że Ian był dilerem. Może wtedy byłoby lepiej, łatwiej.
    A może była po prostu głupia. Łudziła się, że Ian zrozumie, dlaczego nie powiedziała mu o tym wcześniej, na samym początku ani wtedy, gdy już wiedziała, czym się zajmuje.
    Westchnęła. Głucho, ciężko, drżąco.

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  45. Nie czuła się dobrze z tym, że mu o tym mówiła i sądząc po jego reakcji, powinna czuć się jeszcze gorzej. Nie powinna go obciążać tą wiedzą. Widziała, jak zgarbił plecy, jak ściągnął ramiona i pochylił głowę.
    Przełknęła głośno ślinę, czując w gardle smak porażki, gorzki i kwaśny jednocześnie. Musiała się skrzywić. Była jeszcze pod wpływem narkozy. Na pewno. Zdecydowanie. Gdyby była kompletnie trzeźwa, na pewno nie powiedziałaby mu o tym dzisiaj, kiedy przybiegł do szpitala, kiedy trzymał ją za dłoń, a ona przeżyła swój pierwszy postrzał.
    Co?
    Trochę nie wierzyła w to, że odłożył jej dłoń. Delikatnie i czule. Tym bardziej nie wierzyła w to, że powiedział, że już pójdzie. Za to ją przepraszał? Trochę tego nie rozumiała. Nawet trochę bardzo. Otworzyła szeroko oczy, rozchyliła usta, obserwując, jak Ian Hunt podchodzi do rozsuwanych drzwi.
    Poczuła, jak do jej oczu napływają łzy, jak niebezpiecznie zadrżała dolna warga.
    — Ian… — szepnęła tylko, bo nie była w stanie powiedzieć nic więcej, choć całą sobą, zatopioną w szpitalnej pościeli, krzyczała, żeby został. Błagała go, żeby został, jakby chciała uwierzyć w to, że mają przed sobą coś, co mogliby wspólnie poprowadzić. Coś, czego nie nazywała nawet w swojej głowie przyszłością, bo aż tak głupia nie była. Ale chciała mieć nadzieję. Problem polegał jednak na tym, że tą nadzieją był Ian.
    — Ty też. — Dodała tylko, a potem odwróciła spojrzenie. Patrzyła w stronę okna, choć było zasłonięte jasną roletą, więc nie mogła za nim zobaczyć nic. Zupełnie nic. Gdy usłyszała, jak drzwi się rozsuwają, wiedziała, że wyszedł. Westchnęła wtedy ciężko, a potem zamknęła powieki. Pojedyncza łza spłynęła po jej policzku, a ona wyrzygiwała sobie, że ostatnim razem zachowywała się wobec niego jak najgorszy typ człowieka. Nie zasługiwał na to, a ona — paradoksalnie — nie zasługiwała na niego. Bo to był dobry chłopak, który po prostu przez całe życie nie umiał znaleźć sobie miejsca.
    Ignorowała wszystkich i wszystko. Przez cały swój, niezbyt długi, pobyt w szpitalu, praktycznie nie odezwała się do nikogo słowem, a apatia, w którą zaczynała popadać już wcześniej, tylko się pogłębiała. Ktoś jej nawet powiedział, że znajdzie innego i ma nie ubolewać. To była Tonya, która tylko domyślała się, że chodzi o faceta. Doprawiła wtedy wszystko śmiechem, a Debbie powstrzymała chęć przeprowadzki.

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  46. Debbie nie mogła wrócić do pracy. W szpitalu spędziła jeszcze dwa tygodnie, gdzie rozpoczęła rehabilitację, która zajmowała teraz niemal całe jej dnie. Wydawać by się mogło, że postrzał był niegroźny, bo nie zagrażał jej życiu, ale kula uszkodziła mięśnie, nerwy i kość. To wszystko potrzebowało czasu, a Debbie chciała mieć go teraz jak najmniej.
    Po wyjściu ze szpitala chodziła na fizjoterapię, gdzie odpowiednimi ćwiczeniami i fizykoterapią stymulowali nerw, poprawiali krążenie w mięśniach, masowali i wzmacniali. Dbali też o to, aby blizna była miękka i elastyczna, żeby nie utrudniła jej ruchomości ręki w przyszłości. Debbie trochę było już wszystko jedno. Chciała wrócić do pracy, ale wizja, że może jej się to nie udać przez następne pół roku, była druzgocąca. Dochodziły do niej jednak słuchy, że może wrócić wcześniej, ale za biurko. Patrole były dla niej nieosiągalne. Musiała być w pełni sprawna, zanim wsiądzie ponownie do radiowozu z Louisem.
    Louisowi przydzielono na ten czas innego partnera. Również świeżaka, prosto z akademii, z roku Debbie — błazna Craiga, który z pewnością był bardziej uciążliwy niż ruda wiewióra, ale też większy i silniejszy, nie dawał powodów do zmartwień, prawda?
    Minęło siedem tygodni od postrzału, a Debbie nie mogła wiecznie ignorować swojej współlokatorki, która obiecała jej wakacje na Hawajach. Warunkowo obiecała.
    Warunkiem okazała się być randka w ciemno.
    Debbie starała się myśleć o Ianie Huncie, jak najmniej. Celowo usunęła jego numer z telefonu, nie kasując jego historii wiadomości. Sprytnie, Debbie. Nie odwiedzała jednak też już Tindera, bo chwilowo, z częściowo unieruchomioną ręką, z niemożliwym bólem zrastającej się kości, nie miała ochoty na romanse. Nie miała ochoty na romanse z kimkolwiek, kto nie byłby Ianem.
    Zgodziła się jednak, kiedy Tonya zaprezentowała jej postać swojego przyjaciela ze szkolnych lat. Nie pokazała jej jedynie zdjęcia, ale o szalenie przystojnym Peterze wiedziała wszystko. Był ratownikiem medycznym, startował w maratonach i miał cudowny uśmiech. Debbie musiała użyć wszystkich możliwych argumentów, aby ostatecznie i tak się poddać.
    Została umówiona na randkę.
    Ubrała się na nią tak, jak wypada ubierać się na randki. Zwiewną, czarną sukienkę, kurtkę jeansową i trampki. Nie przesadzała z negliżem, makijażem ani fryzurą. Wyeksponowany dekolt miał wystarczyć.
    Bar Strike Shadow nie był spelunką. Był miejscem, którego młodzi ludzie szukali w oderwaniu od głośnych, tłocznych klubów. Muzyka stanowiła tutaj tło dla rozmów i gier. W jednym rogu postawiono dwa stoły do bilarda i piłkarzyki, gdzie indziej powieszono tarcze do rzutek i parę automatów.
    Z głośników płynęły gitarowe akordy, rozbrzmiewał przyjemny męski głos. Klasyczne, amerykańskie country z nutą nostalgii. Wnętrze na Debbie zrobiło dobre wrażenie. Na miejsce dotarła metrem, choć z najbliższej stacji miała do przejścia około półtora kilometra. Nie zauważyła jednak stojącego na tyłach budynku cadillaca. I dobrze.
    Petera poznała od razu, bo w stu procentach odpowiadał rysopisowi, który dostała od Tonyi. Wysoki, choć nie wyższy od Iana. Z włosami jaśniejszymi niż Ian. Z oczami w kolorze ciemnego morza. Z zadbanym, krótkim zarost i z uśmiechem, od którego faktycznie mogły mięknąć nogi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Peter sięgnął po piwo, Debbie po bezalkoholowy koktajl. Raz, że wiedziała, jak może się skończyć przez nią picie alkoholu, dwa — nadal brała leki przeciwbólowe, żeby móc jakoś funkcjonować.
      Bawiła się dobrze. Rozmowa się kleiła, przeszli do bilardu, kiedy jeden ze stołów się zwolnił. Peter musiał wiedzieć, że Debbie została postrzelona, bo od razu zauważył, żeby przestała grać, jak tylko poczuje jakiekolwiek dyskomfort. Śmiała się tego wieczoru całkiem sporo i całkiem szczerze. Pierwszy raz od momentu, kiedy wyprosiła Iana ze swojego łóżka. I życia.
      Nawet nie wiedziała kiedy, ale wkrótce dołączyły do nich trzy inne osoby. Dwóch mężczyzn i młoda kobieta. Okazało się, że pracowali razem w jednej remizie z Peterem. Debbie poczuła ulgę, że randka stała się spotkaniem. Nie chciała robić Peterowi nadziei, choć… był naprawdę miły. I może bardziej odpowiedni. Lepszy. Był?
      W pewnym momencie złapała za swoją torebkę i przeprosiła wszystkich, chcąc skorzystać z toalety. Krzyknęli coś za nią, odwróciła się w ich stronę i kilka kroków przemierzyła tyłem do celu. To był błąd.
      Zdrowym ramieniem uderzyła w czyjś tors. Zderzenie nie było silne. Ani specjalnie nagłe. Cofnęła się o krok, zadarła spojrzenie i zamarła.
      Jej serce zamarło.
      Ian.
      Nowy Jork był jednym z większych miast na świecie. Mieszkało w nim ponad osiem milionów ludzi. Czy naprawdę tak trudno było jej nie wpadać na Iana Hunta? Zacisnęła palce na pasku torebki, który miała przerzucony przez ramię. Minąć go? Udawać, że go nie poznała? Zostać? Zapytać, co u niego?

      Debbie

      Usuń
  47. Utknęła. Coś kazało jej tkwić w miejscu i czekać na jego reakcję. Ciemnobrązowe oczy sunęły leniwie po znajomej, ba, wyrytej na pamięci twarzy Iana. Po gładkim czole, nad którym unosiły się zmierzwione, ciemne włosy. Po gęstych brwiach, które były pięknym obramowaniem dla jeszcze piękniejszych, bursztynowych oczu. Oczy, które teraz przyciągnęły jej uwagę na znacznie dłużej niż powinny. Ale nie mówiła nic. Patrzyła dalej. Na prosty, zgrabny nos, na widoczne kości policzkowe. Na pełne usta, wyraźny łuk górnej wargi. Aż westchnęła cicho, gdy przypomniała sobie o tym, jak smakowały pocałunki Iana. Patrzyła na jego żuchwę. I słuchała tego, jak wymawiał jej imię.
    Zadrżała. Nie ruszyła się jednak z miejsca, przechyliła lekko głowę. Jedno Debbie byłoby wystarczające jak na Iana, którego znała. Ian Hunt się nie powtarzał. Ian Hunt nie zareagowałby pytaniami, nie tak rozbudowanymi. Spytałby krótko i cicho, czy wszystko jest okej. Po prostu. Bez szczegółów, które w tej sytuacji były zbędne. Debbie nie odpowiedziała.
    Zerknęła przez ramię. Peter ją obserwował, ale nie zdołała nijak zareagować na ten fakt, bo znowu patrzyła na Iana, który akurat schylił się po telefon. Obejrzał go. To też było dziwne. A ona po prostu stała w miejscu i patrzyła.
    Nie drgnęła nawet o krok. Unosiła się jedynie jej klatka piersiowa, zmarszczyły się lekko brwi, dłoń mocniej zacisnęła się na szerokim pasku torebki. Był pobudzony. Nie. Ian był nadpobudliwy. I zachowywał się tak, jakby byli starymi znajomymi ze szkoły, którzy wpadli na siebie przypadkiem.
    Ale w ich bajce nie były przypadków. Debbie w nie przestała wierzyć. Tak samo, jak przestała wierzyć w autentyczność Iana. Nadal milczała, z mocno zaciśniętymi ustami, taksując go wściekłym spojrzeniem, gdy ten zaczął się śmiać.
    Mało brakowało, a odpowiedziałaby mu szerokim uśmiechem, bo przecież zwykle tak reagowała na jego rozbawienie, ale… nigdy nie słyszała, żeby śmiał się tak. Ian miał pecha. Miał, kurwa, wybitnego pecha, że trafił akurat tego wieczoru na Debbie. Na trzeźwą Debbie.
    — Ian… — zaczęła cicho, ale nie było jej dane, bo padły jego kolejne słowa. Tak mu dobrze szło?
    Westchnęła ciężko, jej ramiona opadły, gdy wypuszczała powietrze z ust. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że je przetrzymywała w oczekiwaniu na cokolwiek, co wskazywałoby na to, że Ian tam jest. Jej Ian.
    Puściła pasek od torebki, sięgnęła dłonią po twarzy Iana, ale nie po to, aby go pogłaskać. Mocno złapała jego podbródek, między kciuk a palec wskazujący. Nie pozwoliła mu uciec spojrzeniem. Była niższa, więc musiała zadrzeć głowę, a jego zmusić do tego, aby spojrzał w dół. Prosto w jej piękne, wkurwione oczy.
    Nie czuła od niego alkoholu. Tylko dobrze znany jej zapach tych perfum, które zawładnęły jej światem w cadillacu, kiedy nic innego nie miało wtedy znaczenia. Kino samochodowe, zimny wieczór, frytki i oni.
    — Jesteś naćpany. — Syknęła, ale tak cicho, by nikt inny nie mógł tego usłyszeć. Zrobiła krok w jego stronę. Złość ustępowała miejsca zawodowi, żalowi, goryczy, której nie umiała teraz przełknąć.
    Za swoimi plecami usłyszała czyjeś kroki, a potem chrząknięcie. Peter.
    — Wszystko w porządku, Deborah? — spytał grzecznie, kulturalnie, z wyczuciem.

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  48. Zdążyła poznać Iana. Może nie tak dobrze, jak chciałaby znać, ale biorąc pod uwagę to, jak ograniczony mieli czas, poznała go zaskakująco dobrze. Zrozumiała, że nie był typowy. Był raczej tym typem człowieka, który wyraża swoje uczucia gestami, spojrzeniami, a nie słowami, których dzisiaj padło z jego ust zaskakująco wiele. Nie musiała być ekspertką od narkotyków, aby wiedzieć, że Ian wziął. Cokolwiek. Cokolwiek, co go nie zmuliło, więc nie była to heroina. Nie była to też marihuana, bo nie czuła do niego dymu palonego zioła. Była policjantką, wchodziła do wielu mieszkań, które mogły uchodzić za meliny, widziała ludzi w różnych stanach. Być może niektórzy przypominali też rodziców Iana i Louisa. Nie wiedziała. I chyba nie chciała wiedzieć. Bez tego uważała, że Ian, jej Ian, miał wyjątkowo przejebane życie.
    Dlatego nie podobało jej się to, co dzisiaj zobaczyła. Powiększone źrenice, ten wieczny uśmiech, te rozbiegane spojrzenie. I te słowa. Mówił zdecydowanie zbyt dużo, zbyt głupio. Ian nie był głupi.
    Zdawała sobie więc sprawę z tego, w jakim położeniu musiał się znajdować, kiedy ona — tak najebana, że ledwo stała na nogach — mówiła mu i robiła z nim różne rzeczy. Nie była zadowolona. Z tego, co dzisiaj zobaczyła. Nie była zadowolona, że Ian Hunt tak śmiało wszedł do jej życia, rozgościł się w nim i nic ani nikt nie było w stanie go z niego ewakuować.
    Próbowali, ale los po raz kolejny okazywał się zaskakująco okrutny. Debbie przewróciła oczami. Teatralne, ostentacyjnie, wyraźnie. Tak, żeby Hunt, tym swoim naćpanym móżdżkiem, mógł dostrzec, że ją irytował.
    — Trochę niechcący? — powtórzyła z niedowierzaniem i nawet nie zauważyła, jak piskliwie zabrzmiał jej głos. Nadal nie puszczała jego twarzy. — Trochę niechcący?! — Podniosła głos. — I kim jest…
    Nie zdołała spytać o to kim był Jess. W pierwszej reakcji na słowa Petera, cofnęła swoją dłoń. Puściła twarz Iana, pozwalając mu się wyprostować. Obejrzała się przez ramię. Uniosła głowę. Peter uśmiechał się miło. Był, kurwa, sympatyczny i nie zasługiwał na to, co musiała zrobić teraz Debbie. Nie powinna przerywać tej randki, bo Peter był po prostu sympatyczny. Nie powinna?
    Spojrzała nagle na Iana, unosząc brew. Patrzyła na niego tak, jakby się prosił o to, aby mu przywalić. Z irytacją, frustracją i niezrozumieniem.
    Właśnie, Debbie, jak myślisz?
    Pomijając fakt, że Debbie przy Ianie po prostu nie myślała…
    Nie wiedziała, co ma myśleć. Ciężkie westchnienie wyrwało się z jej ust, gdy ponownie odwróciła się w stronę ratownika medycznego.
    — Nie teraz, Petey — mruknęła, dając mu znać, że powinien odejść, ale on stał. Z dłońmi w kieszeniach, z lekko przygarbionymi ramionami. Dokładnie tak, jak zwykle robił to Ian. Kurwa!
    Zignorowała go, choć nie było to z pewnością grzeczne. Nie było to nawet miłe, ale miała teraz Petera za swoimi plecami, a przed sobą Iana, który w swojej ćpuńskiej odwadze uznał, że dobrym rozwiązaniem będzie, aby wystawić cierpliwość Debbie na próbę. Wiedziała, co powinna zrobić.
    Odwrócić się na pięcie i odejść. Olać go. Mieć w dupie to, że był naćpany, że…
    Nie mogła tego zrobić. Nie teraz. Nie za pół godziny, nie za tydzień lub kolejny rok. Ian Hunt wyrył się w jej sercu i choćby chciała udawać, że jest inaczej… musiałaby po prostu udawać. Bo nie było inaczej.
    — Przestań, Ian — zaczęła cicho. — Doskonale wiesz, że nie jest w porządku. — Westchnęła, a potem wyciągnęła w jego stronę dłoń. Skierowaną wnętrzem do góry. — Przyjechałeś samochodem? — spytała, choć to pytanie brzmiało raczej jak twierdzenie, aby oddał jej kluczyki.
    Albo będzie zmuszona zamówić mu ubera, albo sama zawiezie go gdzieś, gdzie będzie mógł schodzić z tej euforycznej fazy.

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  49. Jego brat był bezpośredni w tym co mówił. Nie potrzebował w rozmowie długiego początku, rozwinięcia i zakończenia. Rzucał jednym, konkretnym i przy okazji bolesnym zdaniem, które następnie huczało w głowie starszego z Huntów długimi tygodniami. Dokładnie takim, które wbijało się głęboko, jak drzazga, i zostawało tam na długo. Sam Louis nie miał do tego talentu, był bardziej z tych, co tłumaczą, bronią, w kółko próbują znaleźć drogę porozumienia. Może nauczyła go tego praca w policji. Nie był święty. Daleko mu było do ideału i podobizny anioła, jednak nie rzuciłby w pysk bliskiej osoby czymś, co wywołuje ból i uderza prosto w serce.
    Gdyby wiedział, że ich wtedy rozdzielą, że będzie sam w innym miejscu, że zostanie mu odebrana obecność Iana, nie próbowałby wyrwać siebie i młodszego brata z tego pieprzonego domu. W głowie Louisa powrócił obraz tamtego dnia. Był starszy, czuł, że musi coś zrobić, bo inaczej obaj skończą tak samo jak ich starzy — zapici, naćpani, bez żadnej przyszłości. Miał wtedy naiwną wiarę, że instytucje działają, że ktoś pomoże. Myślał, że wyciągnie Iana z piekła, a oni zostaną razem. Że jeszcze da się uratować resztki dzieciństwa. Ale los zadrwił, bo zamiast wspólnego miejsca, były dwa różne ośrodki. Dwie różne rzeczywistości. I od tamtej pory Ian patrzył na niego tak, jakby to właśnie on był winny rozłące.
    Louis przetarł dłonią twarz, jakby chciał odgonić tamte obrazy. Nie chciał źle. Pragnął dla nich lepszego świata, bez chłodu, głodu i żalu. Kto by pomyślał, że w jednej chwili staną się dla siebie obcy? Gdyby mógł tylko cofnąć czas to albo zniósłby kolejne lata w tak toksycznym mieszkaniu, adoptując brata w dniu osiągnięcia pełnoletności, albo dłużej analizowałby to, jak podejść do całej sprawy, aby znaleźli się razem w jednym domu dziecku. Niestety miał w tamtej chwili dziesięć lat. Byłem dzieckiem, Ian, nie wiedziałem, jak nas obronić…
    Z sapnięciem podniósł się z fotela. Przeszedł do kuchni. Zamierzał zrobić mu jedzenie i gorącą herbatę. Nie wiedział, czy ma kto o niego dbać, czy Debbie jest mocno zaangażowana w relację z Ianem, czy dalej kontynuują swoją znajomość, więc nie chciał, żeby obolały kuśtykał do kuchni.
    — Van, dzisiaj jednak spotkamy się później. Nie, gliniarz ma dużo siły, po prostu sprawy rodzinne mnie zatrzymały. Nie martw się całą noc rezerwuję dla nas.
    Przytrzymując telefon ramieniem robił stos kanapek. Nie był najlepszy w gotowaniu, a i tak nie wiedział czy ma pozwolenie od brata żeby rządzić się w jego kuchni.
    — Smacznego, braciszku. Nie prosiłeś, ale zamierzam o ciebie zadbać. Możesz przywalić albo napluć mi w pysk, obrażać, a i tak szybko stąd nie wyjdę, chociaż omijają mnie różne przyjemności.
    Mógłby uprawiać seks z Vanessą. Wyłączyć telefon i przytrzymując ją za biodra zapomnieć o tym, co dzieje się poza jego mieszkaniem. Interesowałyby go tylko ich oddechy, świecący pot na skórze i dotykające się bez przerwy usta. Chciał znowu jej posmakować, a jedyne co przed chwilą próbował to herbata, którą zaparzył sobie w drugim kubku zostawiając naczynie na blacie kuchennym.
    — Zrobię jeszcze zakupy. Wyjdę za chwilę i szybko wrócę. Potrzebujesz czegoś konkretnego, masz na coś ochotę? Twoja lodówka ma niemal tylko światło a powietrzem nie da się najeść...

    Louis Hunt

    OdpowiedzUsuń
  50. Peter nie miał prawa wiedzieć, jak dawno Ian nie rozmawiał z Debbie. Ani jak dawno jej nie widział. Peter nie wiedział o istnieniu Iana i w sumie dobrze by było, gdy Ian nie wiedział o istnieniu ratownika. Nie żeby Debbie zamierzała się z którymkolwiek z nich wiązać. Ale jeśli nie mogła mieć tego, na którym jej zależało i który był w jej myślach nieustannie, to mogła przynajmniej pozwolić sobie na to, aby spędzać miło czas w miłym towarzystwie, prawda?
    Przynajmniej taki miała plan. Nie oczekiwała nic więcej. Naprawdę chciała się tylko rozerwać. Dobrze bawić z Peterem i jego znajomymi, którzy wydawali się być miłymi, sympatycznymi ludźmi.
    To fuknięcie i poirytowanie Iana było alarmujące. Zmarszczyła wtedy czoło, ściągnęła brwi. Patrzyła na to, jak spoglądał na zegarek, jak z totalnym luzem podawał jej czasu, który pozostał mu do zjazdu. Jaki był przy tym zadowolony, uśmiechnięty, pewny siebie. Pyszałkowaty.
    Warknęła. W myślach. Milcząco. Warknęła drugi raz, kompletnie rozzłoszczona i dobrze, że nikt tego nie słyszał. Albo przynajmniej jej się tak wydawało.
    Ten jego uśmiech, gdy Debbie odpowiadała bogu ducha winnemu Peterowi… Debbie już miała coś powiedzieć, ale Ian ruszył. Po prostu ruszył w kierunku drzwi, a gdy powiodła spojrzeniem za nim, machał kluczykami. Dokładnie w taki sam sposób, jak ona machała telefonem. Dwukrotnie.
    Ruszyła za nim. Zupełnie bez zastanowienia, impulsywnie, z uśmiechem cisnącym się na jej usta, co było uczuciem wielce sprzecznym z tym, co czuła do tej pory. Postawiła pierwszy krok, potem drugi i wtedy ktoś chwycił za jej nadgarstek.
    Nadgarstek ręki, którą miała postrzeloną, która jeszcze nie doszła do pełnej sprawności, której ból wybudzał ją ze snu. To było delikatne pociągnięcie, ale syknęła. Wykrzywiła się, a gdy odwróciła się za siebie, widziała speszonego Petera. Nie chciał, to nie ulegało wątpliwości, ale też zdał sobie sprawę z tego, co zrobił. W końcu o wypadku w jej pracy wiedział. Spojrzała na niego lekko z wyrzutem, ale… nie mogła mieć przecież pretensji. Czy mogła? Dłonią drugiej ręki sięgnęła do tego ramienia, w którym wciąż pulsował ból.
    — Zadzwonię.
    Tylko tyle. Nie mówiła nic więcej. Peter się poddał, a ona przyspieszyła. Dobiegła do drzwi akurat wtedy, gdy te jeszcze nie domknęły się za Ianem. Musiał otworzyć je bardzo zamaszyście. Dostrzegła jednak jego sylwetkę w drodze na parking, który był za rogiem.
    — Oddaj mi kluczyki, Ian — powiedziała głośno, nim jeszcze go dogoniła. Skubany stawiał długie kroki. A może to ona miała krótkie nogi?
    Bo co, Debbie?
    Zadzwonisz po policję?

    Oczywiście, że nie. Nie zadzwoni. Ale może powinna zadzwonić po Louisa? Ian jednak był dorosłym mężczyzną. Powinien wiedzieć, co robi. Prawda?
    Debbie w to wątpiła. Dogoniła go. Puściła w końcu swoje ramię, choć jego podtrzymywanie zdecydowanie przynosiło ulgę i chwyciła nadgarstek Iana.
    — Stój — poprosiła. Nie miała siły, aby nim szarpnąć i go do tego zmusić, zostawały jej słowa. Tych dzisiaj było zaskakująco mało z jej strony. Zamienili się rolami. Po co w ogóle za nim wybiegła? Dlaczego?
    — I co ci tak dobrze szło, Ian? Co? — spytała w nawiązaniu do początku ich rozmowy, która w ogóle nie powinna mieć miejsca. Cofnęła rękę, wracając do tego, aby przytrzymywać swoje ramię. Przymknęła na moment powieki.

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  51. Louis parsknął krótkim, niewesołym śmiechem. Nie był mistrzem ciętej riposty. Nigdy nie był, ale czasami odpowiedź sama cisnęła mu się na język. Szczególnie w takiej chwili, w trakcie której Ian dopierdolił mu kolejnym jednym zdaniem. Jakby słowa zostawiały ślady już miałby nieco mniej przyjemną do oglądania twarz. Może do kompletu dołączyłaby rozcięta warga lub rozwalony łuk brwiowy z sączącą się nie powoli krwią.
    — A wiesz, że masz rację? — Rzucił, stawiając talerz z kanapkami na stoliku nocnym. — Będę się pierdolił. I to całkiem dosłownie. Mam lepsze plany, niż słuchać twojego „pierdol się” w kółko jak zdartej płyty. Ale póki co, będziesz musiał zadowolić się kanapkami i herbatą. — Dodał do tego uśmiech, cienki i ironiczny, choć gdzieś w oczach czaiła się powaga. — Widzisz, Ian, ja naprawdę mam wybór. Mogę wyjść, zamknąć za sobą drzwi i przytrzymywać Van za biodra, zapominając, że istniejemy my dwaj i nasz zasrany dom sprzed lat. A mogę też siedzieć tu i znosić twoje „pierdol się”. Więc wiesz doceń, że jednak zostałem.
    Louis obserwował Iana spode łba, próbując wbić wzrok w oczy brata, chociaż wiedział, że ten nie da mu żadnej przewagi. Każde słowo, które wypowiedział, rezonowało w nim głębiej, niż chciałby przyznać. Nie chodziło już tylko o złość, którą czuł od dawna, ale o tę dziwną, przewlekłą bezsilność, która towarzyszyła im od dzieciństwa.
    Stał przy łóżku, z rękami nieco drżącymi od napięcia, chociaż na zewnątrz starał się wyglądać spokojnie. W jego głowie przewijały się wszystkie sceny, które znał z pracy w policji: krzyk dzieciaków w brudnych mieszkaniach, rozpadające się życie rodzin, których nie dało się naprawić jednym talerzem kanapek. I nagle uświadomił sobie, że to, co czuje wobec Iana, jest mieszanką wszystkich tych chwil, czyli poczucia winy, bezsilności i wciąż tej samej odpowiedzialności, której nigdy nie dało się całkowicie zrzucić.
    „Będę się pierdolił…” – pomyślał, słysząc własne słowa powtórzone w myślach. I choć w głosie próbował zachować cynizm, w środku czuł dziwny ciężar, jakby mówił o czymś, co nie jest już tylko żartem. Wyraźnie dostrzegał, że Ian patrzy na niego bez cienia uśmiechu, że każde jego spojrzenie wbija się w Lou jak nóż. Poczuł, jak w gardle zaciska mu się węzeł. Chciał odejść, chwycić Van za biodra, zgasić w sobie cały ból i napięcie, które przywlekli ze sobą z domu, który nigdy nie był ich domem. Ale nie mógł. Tu był Ian. Tu był brat, który wciąż wymuszał na nim emocje, których nie potrafił łatwo ukryć.
    Stanął przy stoliku, odchrząknął cicho i odwrócił wzrok na kanapki, próbując zająć czymś myśli, ale każda minuta była próbą, w której wiedział, że nawet jeśli uśmiech na jego twarzy miał oznaczać lekkość i ironię, w środku paliło go poczucie, że wciąż nie może wystarczająco naprawić przeszłości. Jedynym plusem było to, że dziś wszystkie kanapki należą do młodszego Hunta, że dziś nie będzie zastanawiał się, czy jedna kromka chleba ledwie posmarowana masłem orzechowym wystarczy na zaspokojenie głodu do samego rana.
    Louis wciągnął powietrze, starając się uspokoić puls w skroniach. Jego dłonie drżały minimalnie, chociaż starał się to wyraźnie ukryć. Był świadomy własnej bezradności, i mimo tego, mimo własnej zmęczonej psychiki, siedział tam, przy Ianie, gotów znosić każde słowo, każde spojrzenie. Bo wiedział, że jeśli wyjdzie teraz, jeśli ucieknie do Vanessy, to nie rozwiąże niczego. Nie naprawi tego, co dzieliło ich od dzieciństwa.

    Louis Hunt

    OdpowiedzUsuń
  52. Wywodziła się z takiego, a nie innego środowiska, że tak naprawdę nie powinna ufać nikomu. Nie zwierzać się tej starszej klientce, co wielbiła złoto w mniejszej i większej wersji, wychwalającej swoją jedyną wnuczkę, która jako prawniczka rozwijała się w jednej z nowojorskich kancelarii. Nie zwierzać się listonoszowi, przynoszącemu listy polecone do drzwi mieszkania Vanessy, a nie wrzucającego bezczelnie za każdym razem awizo do skrzynek pocztowych usytuowanych na parterze budynku tuż za drzwiami wejściowymi. Nie zwierzać się losowym osobom poznanym czy to wcześniej, czy później w swoim życiu, którzy albo zostawali na stałe, albo znikali po kilku dniach, miesiącach lub latach z powodu bliżej nieokreślonego milczenia. Tak też nie powinna się zwierzać Ianowi, ale czy to oznaczało, że Nessa powinna być kobietą, która w trakcie ich podróży ogranicza się do wypowiedzenia powitania i adresu? Nie umiała taką być. Najwyżej słono za to zapłaci. Jej na niczym nie zależało. Na żadnym bogactwie. Nawet takim złożonym z męża i dziecka. Wątpiła, że ktoś ją pokocha i sobą sprawi, że będą tworzyć dom pełen miłości, bez echa kłótni, bijatyki i uzależnienia od alkoholu oraz narkotyków, jak to bywało w domu tworzonym przez Anthony'ego i Isobel Maddoxów. 
    Jakim więc cudem powinna być w obozie nieprzytomnego być może do tej pory Jamesa Freemana? Była jego kochanką. Upolowaną podczas składania reklamacji w salonie jubilerskim należącym do Tannera Morgana i Waltera Goodwina. Jak miała pozostać w mieszkaniu, w którym większość czasu spędzał z żoną? Kobieta była w Los Angeles, ale jej imię wraz z nazwiskiem na pewno widniałoby w raporcie zgłoszeniowym w stacji, które dysponowały karetkami pogotowia ratowniczego na terenie miasta. Co powiedziałaby pani Freeman? W którą historyjkę wyssaną z palca uwierzyłaby mężowi? Miałaby udawać przypadkową dziewczyną przechodzącą akurat schodami w górę lub w dół i przez to nie spodobały jej się otwarte drzwi od jednego z lokali? Może nagle z doradczyni klienta stałaby się dostawcą jedzenia i przywożąc sushi Jamesowi, udzieliłaby mu pierwszej pomocy, choć prawnik nie cierpiał tej potrawy japońskiej. A może wbrew wszelkim przypuszczeniom ona wiedziałaby, że Vanessa Kerr sypia dość regularnie z jej mężem? 
    Nie chciała przekonywać się o tym na własnej skórze. Ian nie powinien jej pouczać. Z grymasem na twarzy stwierdziła, że jeśli tak kosi ją po tym, jak wypowiada te wszystkie zdania, nie odezwie się do niego niepytana. Da Huntowi tylko zarobić. Musi jakoś dotrzeć do hotelu, do którego również regularnie chodziła dla menadżera dwóch najpopularniejszych sal bankietowych. Już tęskniła za tym, jak wsunie mu dłoń w dłuższe od góry włosy, skrócone niemal do zera po bokach. Jak będzie łaskotał i drapał jej ciało swoim zadbanym przez barbera zarostem. Jak wyczuje nutę znajomych perfum. Jak zacznie całować każdy fragment tatuażu utworzonego w formie rękawa na prawej ręce. Jak zasiądzie na jego rozbudowanych, bardzo długich nogach, bo łóżka, w których się kochali, musiały mieć zarówno dwa metry długości jak i dwa metry szerokości. 
    Ostatecznie poszła sama. Zostawiła Hunta w samochodzie. Zrzuciła z siebie ubrania i bieliznę od razu po zamknięciu drzwi, a kiedy chwyciła je wszystkie z podłogi, wrzuciła je prosto do kosza na pranie. Wzięła kilkunastominutowy prysznic pozwalając wodzie spływać po jej spiętym ciele. Dopiero po tym namydliła skórę pistacjowym żelem pod prysznic, zadbała o wszelkie mankamenty, wyszła w ręczniku na dywanik, robiąc nowy makijaż. Tym razem z wyraźnie namalowanymi na linii wodnej ciemnoniebieskimi kreskami, podkreśliła usta czerwoną szminką. Była umalowana o wiele mocniej niż na spotkanie z Freemanem. Przebrana w klasyczną czarną bieliznę, wciągnęła na siebie również dopasowaną sukienkę tego samego koloru i w cieniutkich szpilkach czarnego koloru ze srebrną kokardką, będzie i tak niższa o jakieś piętnaście centymetrów od przystojnego bruneta, przesyłającego jej emotkę diabła, bakłażana i brzoskwinki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wróciwszy do kierowcy, który nie musiał stać się dla niej niańką czy bodyguardem, usiadła już z tyłu, jakby wraz z gorącą wodą, spłynęła z jej przeszłość, dręcząca ją z godzinę temu. 
      — Poproszę o podwózkę do Paramount Hotel Times Square. Oczywiście z napiwkiem dla w chuj sympatycznego kierowcy, bo jak ja kupuję kurs to należycie, a nie za darmo. Taka rada ode mnie, może dzisiejszej nocy też kogoś zalicz, bo jesteś strasznie spięty… 
      Zapięła pas i założywszy nogę na nogę, odwróciła wzrok od lusterka wstecznego, skupiając się na pisaniu wiadomości z mężczyzną, z którym wkrótce mieli zapomnieć o nieboskiej rzeczywistości.

      Vanessa Kerr

      Usuń
  53. Musiała przyznać mu rację. Nie pchanie się do jej życia wychodziło mu naprawdę dobrze. Rewelacyjnie wręcz. ZNA-KO-MI-CIE. Nie było go. Nie było ich. I było prosto. Przynajmniej czysto teoretycznie. Prosto funkcjonować w rzeczywistości, która przecież podczas tych kilku spotkań nie powinna zmienić się zanadto. Ale zmieniła się. Debbie zasypiała z obrazem Iana przed oczami. Debbie przeglądała ich starą korespondencję, smsy, które wymieniali choćby w walentynki. Debbie nie zapominała o Ianie, chociaż uczyła się żyć bez niego, ze świadomością, że nie posiadają żadnych szans na to, aby być razem.
    Westchnęła cicho. Bezgłośnie niemal, kiedy się zatrzymał.
    Upał minionego dnia tkwił wokół nich. W nagrzanym betonie, w pękającym asfalcie, w parujących kępkach trawy. Nadal było ciepło i upiornie duszno. Atmosfera między nimi wcale nie była lżejsza. Była gęsta od niewypowiedzianych słów i tłumionych emocji. Debbie przymknęła powieki, na chwilę.
    Pierwszy raz od dawien dawna nie wiedziała, co mówić. Sięgnęła dłonią po kluczyk, ale Ian zdołał zacisnąć palce na breloku, więc ona zatrzymała swoje na jego dłoni. Nie zamierzała mu odpuszczać.
    — Peter to tylko kolega — odpowiedziała cicho, jakby musiała mu się wytłumaczyć. Że nic jej z tym nie-dilerem nie łączyło. Bo nie łączyło. To było ich pierwsze spotkanie, randka w ciemno. Całkiem miła. I całkiem realnym było to, że Debbie poszłaby na drugą, gdyby nie Ian. I tu nie chodziło o to, że pojawił się dzisiaj, ale o to, że w ogóle pojawił się w jej życiu, a ona nie chciała o nim zapominać. Musiała. Ale nie chciała.
    — Daj kluczyk. Pójdziemy na parking — mruknęła w końcu, ciągle nie chowając dłoni. Uniosła jedynie brew na widok koperty. Kurwa. Jak nie dilerka, to hazard? Co on najlepszego zrobił? Uznała, że po prostu nie myślał. — Daj — poprosiła łagodniej, próbując palcami rozsupłać jego uścisk na breloku. Trochę robiła to celowo, żeby móc poczuć pod opuszkami palców ciepło jego skóry. Trochę robiła to na złość. Sobie samej, bo wzmagało to tylko tęsknotę.
    Ale była też na niego zła. Cholernie zła.
    Zadarła nagle głowę, kiedy dotarło do niej jego ostatnie pytanie. Dotarło, ale ona nie chciała odpowiadać. Bo musiałaby powiedzieć zbyt wiele i wtedy wszystko stałoby się jeszcze trudniejsze.
    — Dobrze wiesz dlaczego — mruknęła tylko, już nieco zirytowana tym, że nie puścił jeszcze tego przeklętego kluczyka. Aż sapnęła! — Z tego samego powodu, dla którego ostatnio zawiozłeś mnie do domu. I zostałeś, zmywając z siebie moje rzygi — dodała, przechylając lekko głowę w bok, gdy już tak na niego patrzyła.
    — Wolałabym, żebyś tam nie wracał. Naprawdę chcesz, żeby twoi klienci oglądali cię w tym stanie? — spytała cicho, w końcu cofając swoją dłoń. Westchnęła bezradnie. Miała dziwne przeczucie, że Ian nie do końca grał z obcymi, że musiał tam być ktoś, kto dokładnie wiedział czym zajmował się Ian i skąd miał kasę na wpisowe. — Ian? — dodała miękko. Trochę perfidnie, aby wykorzystać to, że był nietrzeźwy i żeby poddał się jej sugestii.

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  54. Równie dobrze mógł ją uderzyć w twarz. Mógł to zrobić. Byłoby jej łatwiej. Mogłaby się wtedy odwrócić na pięcie i odejść. Mógł jej dać powód do tego, aby znienawidziła jego. A teraz nienawidziła siebie. Za to, co mu zrobiła. Za to, że teraz zrozumiała, jak bardzo musiała go zranić.
    Poczuła jak momentalnie jej oczy zachodzą łzami. Jak czuje, że trudniej jej się oddycha, jak z trudem ogarnia otaczającą ją rzeczywistość. Ból w ramieniu przestał mieć znaczenie. Nie czuła nic. Tylko po to, żebyś rano wypierdoliła mnie z łóżka.
    Zrobiła to. Kazała mu wypierdalać, wcześniej chwytając się tych chwil razem, jakby nie było innego wyjścia, jakby świat nie istniał. Tylko oni.
    Aż ją cofnęło. Zrobiła jeden krok w tył, zaraz potem następny. Była paskudna. Była okropnym człowiekiem, a Ian na to nie zasługiwał. Był dilerem, ale dopuścił ją na tyle do siebie, aby wiedziała dlaczego. I wiedziała, jaką miał historię. A mimo to wcale nie była łaskawa. Mogła załatwić to inaczej. Zdecydowanie. Mogła z nim porozmawiać. Powiedzieć, że oboje wiedzą, że nic z tego.
    Kurwa! Wybrała łatwiejsze rozwiązanie, ale łatwiejsze tylko i wyłącznie dla niej samej.
    — Nie, Ian… — wycedziła, kiedy ją spytał o ten sam scenariusz. Doskonale wiedział, że tego nie chciał. Powinien jednak wiedzieć, że żałowała, że nie zrobiła tego, bo chciała. A musiała. Któreś z nich musiało. I do tej pory wierzyła w to, że Ian też to wiedział. Był w szpitalu, złapał ją tam za jej dłoń. Wtedy zdawał się rozumieć, kiedy opierał czoło na ich rękach.
    Zacisnęła dłonie w pięści, a wtedy Ian kucnął. Przycisnął przeguby do skroni. Wyglądał jak małe, zagubione dziecko. W pierwszym odruchu zrobiła krok w tył, rozglądając się dookoła. Oczy nadal miała wilgotne od łez, ręce roztrzęsione.
    — Ian…
    Bolało. Bolało, kiedy jej to wygarnął, kiedy przyznał się poniekąd to do tego, co czuje. Miał prawo ją nienawidzić za to, co mu zrobiła. Miał wszelkie prawo jej nienawidzić. A mimo to, Debbie wróciła. Zrobiła te trzy kroki, którymi się wcześniej wycofała. Kucnęła przy nim. Z boku. Przesunęła dłonią po jego plecach. A potem padła na kolana, objęła go ramionami, kładąc brodę na jego barku. Ignorowała ból w swoim własnym. Przesunęła dłonią po jego policzku, tym bardziej oddalonym od siebie. Na tym drugim, który był bliżej Debbie, mógł poczuć jej oddech.
    — Zawiozę cię do domu. Nic więcej.
    Szepnęła, dając mu do zrozumienia, że nie chce tego samego, co już próbowali. Że nie chce kolejnego ciosu. Że wie, że zrobiła źle. Zrobiła najgorzej.

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  55. Nie interesowało jej skąd goście odwiedzający Fire Moon mają forsę na swoją nielegalną grę, czy to w karty, czy to w bingo lub cokolwiek innego, co tylko była w stanie wymyślić ludzka wyobraźnia, a na czym można było łatwo zarobić kolejną sporą sumkę lub stracić niemal wszystko, co się posiadało. Przynajmniej dopóki pieniądze przeznaczane na ten cel nie pochodziły z handlu bliźnimi, organami lub dokonywanych na zlecenie morderstw, bo tych interesów zwyczajnie nie tolerowała. Musiałaby być wyjątkową hipokrytką, by wnikać dogłębnie w historię życia każdego z nich biorąc pod uwagę, czym sama trudniła się w przeszłości. Jako byłe dziecko ulicy doskonale rozumiała, że do zatrudnienia w nie do końca czystych branżach mogła ich skusić nie tylko chęć szybkiego zarobku, ale także okrutny los. Ostatecznie sama jeszcze nie tak dawno zmuszona była pomagać w okradaniu nieostrożnych przechodniów, by spłacić długi zaciągnięte przez Dio w chwilach, gdy był na kompletnym haju, czyli praktycznie nieprzerwanie.
    - Widzę, że nie każdemu się dzisiaj poszczęściło. – Zaśmiała się widząc zbolałą minę Jessego. W normalnych okolicznościach zaproponowałaby mu jakiegoś solidnego drinka na pocieszenie, ale po tym jak bardzo haniebne teksty rzucał jeszcze parę godzin wcześniej, nie widziała najmniejszego powodu, by mu współczuć.
    - Pierdol się. – Usłyszała w odpowiedzi zgodnie ze swoimi przewidywaniami.
    - Jasne, a ty idź już lepiej do diabła, bo wyraźnie potrzebujesz świeżego powietrza. – Nieznacznym ruchem głowy wskazała mężczyźnie drzwi, po czym skupiła swą uwagę na Huncie, który w międzyczasie zdążył już zająć jedno z wolnych miejsc przy barze. – Fortuna znowu ci sprzyjała. – Zauważyła, przejmując od niego należną dla niej część jego zysków z pokera. Następnego dnia planowała jak zwykle podzielić się nimi z Milo. Zwykle robiła to od razu po zamknięciu, lecz dzisiejszego wieczoru jej przyjaciel musiał ulotnić się nieco wcześniej. – I chyba komuś jeszcze. – Dodała, obserwując jak speszona Seraphine zaczyna niepewnie ściągać torebkę z ramienia. – Ian ma rację, potraktuj tę forsę jako niespodziewaną premię i uważaj na siebie w drodze do domu. – Rzuciła jeszcze nim dziewczyna zdążyła opuścić lokal. – Cóż, wygląda na to, że właśnie zdała test na uczciwość. – Podsumowała. – Chyba wypadałoby to jakoś uczcić, tym bardziej że zaraz i tak miałam zamiar zamykać. Masz może ochotę na wspólną kolację ? – Zaproponowała, zerkając ukradkiem na fosforyzujący zegarek zdobiący ścianę naprzeciwko. Naprawdę nie miała ochoty na kolejny wieczór spędzony w swojej ciasnej klitce z lampką czerwonego wina w ręce, wierną suką pod nogami i kotką na kolanach.

    Dalaja

    OdpowiedzUsuń
  56. A Debbie chciała Iana. W tej chwili chciała Iana i w tej chwili była to jedyna rzecz, której naprawdę chciała, a której nie mogła mieć. Bolało. I dusza, i serce, ciało. Dlatego oboje tak bardzo pokiereszowani przez życie kulili się na tym wylanym asfaltem parkingu, między pojedynczymi samochodami. W tle szum ulicy wcale nie cichł, Nowy Jork nigdy nie zasypiał. Gdzieś w oddali rozległ się dźwięk syren alarmowych straży pożarnej, za nimi pomknął ambulans. Gdzieś w ruch poszły klaksony, ktoś krzyknął. Coś huknęło. Miasto żyło, ale ta dwójka po raz kolejny zdawała się wyrwać z rzeczywistości tę krótką chwilę. Chwilę dla siebie, kiedy mogli być tylko Debbie i Ianem. A może powinni nauczyć się tak żyć. Chwilami, skoro nie mogli mieć dla siebie wieczności.
    Znała to, co działo się teraz z Ianem. Widziała to wielokrotnie w wydaniu swojej siostry. To, jak dziewczyna, po prostu się załamywała i chowała, jak wpadała w panikę tak silną, że jakikolwiek świat zewnętrzny przestawał mieć istnienie, a pochwycenie się czegokolwiek, co dałoby podporę było cholernie trudne. Poczuła, że Ian ostatecznie pochwycił się właśnie jej. Odetchnęła z niejaką ulgą, kiedy przestał walczyć, kiedy przechylił się na jej stronę. I choć Debbie w tym momencie poczuła napływające do oczu łzy, wzniosła spojrzenie w górę, próbując je przegonić.
    Opadła pośladkami na swoje pięty, szukając w ten sposób stabilizacji. Objęła go mocniej, a jej ciepła dłoń nie przestawała gładzić jego policzka. Zawędrowała po chwili nieco wyżej, odgarniając jego ciemne włosy. Debbie właśnie w nich schowała twarz, napawając się zapachem młodego mężczyzny, za którym zdołała zatęsknić. Za którym tęskniłą nieustannie.
    — Ciiii… — szeptała uspokajająco. — Jestem tutaj… — mruczała niemal w jego włosy. — Już dobrze.
    Gówno prawda. Nie było dobrze. Nic nie było dobrze. Ona nie miała prawa tutaj być, a Ian nie miał obowiązku uwierzyć w to, że było dobrze. Ale Debbie musiała tu być. Przy nim. Dla niego i przez niego. Bo jej serce nie wymyśliło sobie tego, że się w nim zakochała, że żaden inny nie był Ianem Huntem. Bo nie był. Potrzebowała właśnie jego. Równoważył ją, dzięki niemu łatwiej osiągała spokój.
    — Do mieszkania — powtórzyła zaraz po nim, całując czubek jego głowy. Dłonią gładziła teraz jego ramię, przyciskając go poniekąd do siebie. Nieustannie chciało jej się płakać, gdy docierało do niej, jak go potraktowała wyganiając ze swojego mieszkania. Tą dłonią, którą obejmowała jego plecy i gładziła ramię, robiła to nadal. Tą drugą, którą do tej pory obejmowała go od przodu, przesunęła na jego policzek. Z doświadczenia wiedziała, że teraz stały kontakt, mocny, ale nie bolesny, tłumiący to, co działo się w głowie, jest jedynym słusznym rozwiązaniem. I doskonale wiedziała, że to Ian musi zadecydować, kiedy będzie koniec, kiedy wystarczy, kiedy powinna go puścić.
    Najchętniej nie puszczałaby go wcale. Westchnęła ciężko, ale milczała. Bo to był czas dla Iana. Nie ona była tutaj ważna. Ona spierdoliła to, co było do spierdolenia. I choć oboje to rozumieli, to oboje również wiedzieli, że zachowała się jak skończona suka i fakt, że Ian teraz przed nią nie uciekał, musiał o czymś znaczyć. I znaczył. Debbie doskonale wiedziała co.
    I te dwa słowa cisnęły jej się teraz na usta, ale wiedziała, że nie może.
    Że nie powinna mówić mu teraz, że go kocha.
    W chory, niedopuszczalny sposób.

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  57. Czas przestał mieć teraz jakiekolwiek znaczenie. Debbie nie odliczała sekund ani minut, choć te nieubłaganie płynęły. Na dworze robiło się coraz chłodniej, ciepło bijące od miękkiego asfaltu nie było już takie intensywne. Wieczorny wiatr muskał ich skóry, ale Debbie ani drgnęła, mimo tego, że kolana boleśnie wbijały się w podłoże. Trzymała Iana i pozwoliła mu znaleźć w sobie oparcie. Była tutaj teraz dla niego, tak samo jak często bywała dla swojej siostry. I choć czas nie miał znaczenia, to właśnie on działał na korzyść Iana. Bo Ian, naćpany, potrzebował czasu. Potrzebował przeżyć zjazd, wytrzeźwieć i zmierzyć się z konsekwencjami tego, co zrobił.
    Trwała przy nim. W milczeniu, w otoczeniu dźwięków, które były zdecydowanie poza nimi. Nie mówiła nic więcej poza to, co było konieczne. Oddychała nawet ciszej, płycej, byleby go tylko nie spłoszyć.
    Dobrze było mieć Iana obok siebie, chociaż akurat teraz to ona była obok niego. Tak, jak do tej pory to Ian ratował jej zapijaczoną dupę, tak teraz ona miała uratować jego. Choć Ian popełnił jeden błąd, ona najebana chodziła znacznie częściej, wykorzystując jeszcze sytuację i umawiając się w tym stanie na randki. Tak było wcześniej, zanim wygoniła Iana ze swojego życia, zanim dostała kulkę w ramię i zanim spotkała Petera, który był pierwszą trzeźwą randką od dłuższego czasu.
    Drgnął. A Debbie lekko cofnęła swoje ręce, pozwalając im zsunąć się po jego ciele. Ian się ruszył, ale ona pozostała w miejscu. Wsparła dłonie na swoich udach, zadzierając głowę ku górze, gdy mężczyzna wstał. Wciąż nie odpowiedziała na jego słowa, które dudniły teraz w jej głowie.
    Złapała jednak pewnie jego dłoń, choć wcale nie potrzebowała pomocy przy wstawaniu, ale tym gestem dawała mu do zrozumienia, że jest zdecydowana. Przynajmniej teraz. Przynajmniej na tę chwilę.
    — Wiem. — Odpowiedziała, gdy podniosła się do pionu. Krótko i dosadnie. Bez rozwlekania tematu. Przecież była tego świadoma, że nie tyle znajomość z Ianem, co uczucia do niego, ją po prostu zniszczą. Zniszczą to, w co wierzyła i kim chciała być. Musiała jednak wybrać. Musiała się zdecydować, czy chce Iana, czy chce zostać tym, kim planowała jeszcze pół roku temu.
    Gdy patrzyła w oczy Iana, teraz pociemniałe, ale już nie mętne, doskonale wiedziała, że będzie musiała wybrać. I pamiętała, czyją córką była, jednak teraz nie mogła o tym myśleć.
    Przepadła.
    Tak zwyczajnie i po prostu przepadła. Tak, jak przepadali ludzie, którzy się zakochiwali. Bez pamięci.
    — Wiem — powtórzyła i sięgnęła drugą dłonią tej ręki, w której palcach trzymał kluczyki. — Ale zanim to nastąpi, odwiozę cię do do… — urwała, patrząc nieustannie na niego. — Do mieszkania.

    Debbie :<

    OdpowiedzUsuń
  58. Debbie też nie chciała się wycofywać, ale przecież wiedziała. Wiedziała, że powinna się wycofać. Wiedziała, że to Ian powinien się wycofać. I wiedziała, bardzo dobrze wiedziała, że nie powinna go chcieć. Ale serce podpowiadało zupełnie coś innego niż to, co podpowiadał jej rozum. Nie słuchała rozsądku. Powinna.
    Zdecydowanie Debbie i Ian powinni wiele rzeczy. I wielu nie powinni. Na przykład się dotykać, skoro oboje mieli świadomość tego, jak na siebie wpływali, jak ten ciepły, nawet delikatny dotyk wszystko ułatwiał i jednocześnie utrudniał.
    Spojrzała na niego, nie mówiąc nic i to mogło być dziwne, bo przecież nigdy nie brakowało jej słów. Nie licząc ostatniego poranka, kiedy kazała mu wypierdalać niemal w milczeniu. Patrzyła więc na niego, kiedy stali naprzeciwko siebie, trzymając się za dłonie. W jednej z nich Debbie wyczuła kluczyk do samochodu. Skinęła głową. A potem zrobiła to drugi raz, uciekając na krótką chwilę spojrzeniem.
    — Powinieneś kazać mi wypierdalać — przyznała, a jej ciemnobrązowe oczy wpatrzone w te jaśniejsze oczy Iana, szukały odpowiedzi na proste pytanie: dlaczego do tej pory nie kazał jej wypierdalać. Ona natomiast nie protestowała, kiedy chwycił ją za kark i przyciągnął, kiedy pocałował bez trudu czubek jej głowy, bo idealnie tam sięgał. Bez wysiłku. Pasowali do siebie idealnie, zwłaszcza ich ciała, kiedy dopasowywały się w każdym zagłębieniu i w każdej wypukłości.
    — Bo wiem — dodała, kiedy przymknęła oczy. Kiedy ciche, niekontrolowane westchnienie wyrwało się z jej ust. Bo wiedzieli oboje. — A jednak tego nie robisz, Ian. — Odsunęła się, uniosła powieki i trzymając nadal jego dłoń, pozwoliła mu się poprowadzić. Jakby wszystko było po staremu, ale nie było. Nic nie było po staremu, ani nic nie było dobrze, a mimo to, kiedy byli razem, wszystko zdawało się mieć sens. Jakiekolwiek. Nawet jeśli tylko dla nich.
    Wsiadła do cadillaca, kiedy otworzył jej drzwi. Przesunęła fotel do przodu, poprawiła oparcie i lusterka w czasie, gdy Ian obchodził samochód i zajmował miejsce pasażera. Debbie była zestresowana, zajmując miejsce za kierownicą cadillaca, ale nie dała tego po sobie poznać, a przynajmniej tak jej się wydawało, bo Ian mógł dostrzec trzęsącą się dłoń, którą poprawiała wsteczne lusterko. Nie zapięła się jeszcze, sięgnęła po swój telefon, włączyła aplikację z mapami. Spojrzała na Iana.
    — Podaj adres.
    Mogłoby się wydawać, że to tylko suche polecenie, ale wcale tak nie było. Debbie drżała nie tylko na ciele, chwiał się również jej głos. Wcale nie była pewna tego, czy dobrze postępuje. Ale musiała to zrobić. Odwieźć go bezpiecznie do mieszkania.

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  59. Chciał jej.
    Ian Hunt chciał Debbie Grayson.
    Przecież o tym wiedziała. Musiała to wiedzieć. A nadal była w szoku, kiedy te słowa wybrzmiały między nimi na tym opustoszałym parkingu. Odbiły się echem w jej sercu, rozbrzmiewały w kółko, kiedy wsiadała do samochodu, kiedy zamykał za nią drzwi. Powtarzała je bezgłośnie, poruszając tylko ustami do momentu, gdy nie znalazł się obok. Później skupiła się na wydobyciu telefonu z torebki, którą bez skrępowania podała Ianowi, choć ten kopertę z pieniędzmi rzucił na tył.
    — Chcesz mnie — powtórzyła cichutko, oparła bok głowy o zagłówek fotela, na którym zwykle siedział Ian. To było dziwne. Taka zamiana ról. Nie spodziewała się jej, nie po tym, jak Ian przyznał wprost, że nie pije alkoholu, więc co logiczne według Debbie, miał nie brać również narkotyków. Westchnęła ciężko, lokując spojrzenie w jego twarzy. Tylko pozornie spokojnej. I doskonale widziała, od którego miejsca jego wzrok zaczął ślizgać się po jej ciele. Od ud, powoli, ale stanowczo, ku górze.
    Nie była tak spokojna, jak jej się wydawało. On też nie. Dostrzegła tę niespokojną pracę nogi, to tracie dłonią o materiał jeansów. Ale na krótką chwilę, jej serce zwolniło, gdy ich spotkania się spotkały. I gdy Ian powiedział to, co powiedział. Nie mogła się nie uśmiechnąć. Westchnęła cicho.
    — Ty troszkę gorzej — szepnęła w odpowiedzi, pozwalając sobie na to, aby jej uśmiech stał się wyraźniejszy. Już miała wyciągnąć dłoń i dotknąć jego policzka, gdy taka wpatrzona siedziała w jego przystojną twarz, w pełne usta, w pociemniałe oczy. Kurwa. Dlaczego musiał być taki przystojny? Dlaczego musiał być taki idealny, nawet jeśli cały świat krzyczał, że nie był?
    Wpisała jego adres, wsadziła swój telefon do uchwytu, w którym zazwyczaj tkwił telefon Iana.
    — Chcesz coś zjeść? — spytała jeszcze, zanim zapięła pas. A kiedy to zrobiła, zerknęła w bok, na Iana. Wiedziała, że po drodze miną kilka fast foodów i wiedziała, że Ian niesiony hajem może nie odczuwać głodu, a na zjeździe może w ogóle o tym nie myśleć. Właśnie po to tutaj była.
    Ruszyła, jeszcze trochę przysuwając fotel do kierownicy. Wyjechała niesamowicie powoli z parkingu, jakby Cadillac Iana był co najmniej ze złota. Wiedziała, ile dla niego znaczył ten samochód. I wiedziała, ile musi znaczyć to, że wpuścił ją wpierw na miejsce pasażera, a teraz za kierownicę.
    — Też ciebie chcę — szepnęła, skupiona na pokonywaniu kolejnych przecznic. I te słowa pozwoliły jej się odprężyć, oparła się wygodniej, nieco osunęła, chwyciła kierownicę jedną ręką, drugą wspierając łokciem o drzwi, gdy zatrzymali się na czerwonym.

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  60. Początkowo kompletnie nie wiedziała, co Jesse ma do tego, że Ian wyglądał trochę gorzej, a już w ogóle do tego, że Ian chciał jej. Po chwili jednak zrozumiała. Łączyła fakty trochę wolniej skupiona przede wszystkim na prowadzeniu samochodu. Uniosła brew, słysząc o narkotykach. Niechcący, którym przywitał ją w barze, nabierało teraz znaczenia. Korzystając z tego, że stali na czerwonym, zerknęła na Iana. Na jego dłonie omotane złoconym łańcuszkiem torebki, na niespokojną nogę, na twarz. Uśmiechnęła się, ale tak, jakby powstrzymywała rozbawienie.
    Chciało jej się śmiać i naprawdę nie sądziła, że przyjdzie jej to z taką łatwością, kiedy będzie odwozić Iana do jego mieszkania. Zachichotała w końcu, a potem prychnęła. Głośno, niemal teatralnie.
    — O kokainie w coca-coli słyszałam — zauważyła cicho, przechylając lekko głowę w bok. — Ale amfetamina to nowość — skwitowała to, a zaraz potem krzywy grymas pojawił się na jej ustach. Nawiązując do historii powstania popularnego napoju próbowała nadać tej całej historii komicznego, dowcipnego wydźwięku. Chociaż nie było jej do śmiechu. Bo martwiła się, martwiła się jak cholera, że Ianowi ten stan, to miejsce, w którym był teraz, spodoba się za bardzo, że będzie chciał do niego wracać. Wiedziała, jak działały dragi, jak powstawało uzależnienie. Wiedziała doskonale, bo przecież sama miała wrażenie, że nie może żyć bez Iana.
    Westchnęła ciężko. Nie dała zaskoczyć się zielonemu światłu, chociaż Ian poruszył temat ich ostatniego poranka, a był to temat, który ją bolał. Była wtedy suką. Ale wiedział. I ona wiedziała, że to było konieczne. Już miała skręcić zgodnie z nawigacją, kiedy Ian wspomniał o obwodnicy. Odbiła w prawo. Debbie dobrze czuła się za kółkiem, radiowozu nie prowadziła tylko dlatego, że Louis jej nie pozwalał, że on — jako starszy rangą miał pierwszeństwo co do decydowania, kto będzie prowadził.
    — Podoba ci się — odpowiedziała w ten sam sposób, kiedy kątem oka dostrzegła jego zadowolony uśmieszek. Pyszałkowaty. Lubiła go takiego. Cwaniaczka, rozgadanego, rozluźnionego. I cholernie żałowała, że był taki, kiedy był naćpany. — Pojedziemy na Long Beach.
    To nie było pytanie, a stwierdzenie faktu. Poinformowanie go, jaki cel sobie obrała. Wyciągnęła się do telefonu, wyłączyła nawigację, mignęło jej powiadomienie od Petera. Zablokowała ekran. Kolejne czerwone światło.
    — Co ty na to? — a jednak spytała. Spacer po plaży, ciepłym po całym dniu piasku, przy szumie fal. To było o wiele lepsze niż chodzenie po ścianach w mieszkaniu.

    Debs

    OdpowiedzUsuń
  61. — Jesteś pewny, że powinnam z nim rozmawiać? — spytała szybko na wzmiankę o Jessem. Wiedziała, że Ian tylko tak powiedział, bo przecież konfrontacja Debbie z tym debilem mogła nie skończyć się zbyt dobrze, właściwie mogła skończyć się tragicznie dla Jesse’ego, a kto wie, czy potem nie zemściłby się w jakiś chory sposób na Huncie. Nie chciała do tego dopuszczać, bo mimo tego, że wiedziała kim był Ian i czym zajmował się na co dzień, to też rozumiała, dlaczego Louis nigdy go nie wydał. Robiła teraz dokładnie to samo, nawet przez myśl jej nie przeszło, że mogłaby chcieć mu zaszkodzić. I wiedziała, że między innymi to zniszczy ją w druzgocący sposób. Że chęć chronienia Iana była dla niej zgubna.
    Westchnęła, gdy wspomniał o tym, że powinien wpierdolić swojemu kumplowi, który sprawił, że Ian niechcący się naćpał.
    — Ale z ciebie kogucik — rzuciła rozbawiona, bo nie znała takiego Iana. Skorego do bitki, do skakania sobie do gardeł. Pokręciła przy tym lekko głową. Zajebiście się przy nim czuła. Zajebiście swobodnie i dobrze, nawet teraz, gdy odwrócili role. Gdy to Debbie zajmowała się naćpanym Ianem, a nie Ian najebaną Debbie. Lubiła go słuchać, lubiła na niego patrzeć i lubiła mu opowiadać. Wszystko. Chciała powiedzieć mu wszystko i chciała, żeby powiedział jej jeszcze więcej. Bo chciała Iana.
    — Trochę mniej? — powtórzyła, gdy zatrzymali się na kolejnym czerwonym świetle, prawdopodobnie już ostatnim przed wjazdem na obwodnicę, którą mieli dostać się na Long Beach. — Myślałam, że nawet trochę bardziej. — Debbie prawą dłonią sięgnęła do uda Iana, mając dziwne przeczucie, że to może na chwilę uspokoić podrygującą nogę mężczyzny. Spojrzała na niego z uśmiechem. Ciepłym, rozbawionym, lekko figlarnym. Jakby faktycznie byli tylko normalną parą, jakby ona była dobrą, troskliwą dziewczyną, która postanowiła zadbać o swoje naćpanego chłopaka. Patrzyła jak ten jej chłopak bawił się łańcuszkiem torebki, ale nie komentowała. Doskonale wiedziała, że przecież musiał gdzieś spożytkować ten nienaturalny przypływ energii, że jego ciało było teraz niezdrowo pobudzone.
    Wyjechała na szeroka, dwupasmową drogę, która o tej porze nie była przesadnie zakorkowana. Przed nimi i za nimi jechały pojedyncze auta, Debbie nie musiała się przesadnie skupiać, więc kiedy już osiągnęła odpowiednią, bezpieczną prędkością, znacznie wyższą niż ta, z którą poruszała się po mieście, znowu sięgnęła do jego uda.
    — Boli — przyznała cicho. — Praktycznie cały czas — dodała, patrząc przed siebie na drogę. Skrzywiła się, bo wiedziała, że szybko do służby nie wróci. — Najgorzej jest w nocy — westchnęła niemal bezsilnie, zerkając krótko na Iana. Miała leki. Te, które brała za dnia, miały jej nie otumaniać, ale też słabo tłumiły ból, te, które łykała w nocy, prowadziły też do uzależnienia i bardziej łagodziły nie tyle ból, co po prostu życie, pozwalając jej zasnąć. — Ale nie jestem rekordzistką. Są tacy, co dostali pierwszą kulkę znacznie szybciej — dodała już z szerokim uśmiechem, który skierowała do niego, a potem już patrzyła tylko i wyłącznie na drogę, próbując ten uśmiech utrzymać na twarzy.

    Debs ♥

    OdpowiedzUsuń
  62. — Mhmmmm — wymruczała tylko w odpowiedzi na tego kutasa, o którym wspomniał Ian. Cóż, Jesse był niewątpliwie kutasem. I nie zasługiwał na zainteresowanie samej Debbie, która jego osobę dość szybko puściła w niepamięć. Skupiona była na tym, co tu i teraz. Czyli faktycznie na tym, jak kiepsko szło im odpuszczanie. Byli w tym fatalni, choć zdawało się, że każde z nich już kilkukrotnie postanowiło, że nic z tego, że nigdy nie będzie Iana i Debbie, że świat nie jest na to gotowy, ale jednak ciągle do siebie wracali, a właściwie na siebie wpadali. Nieustannie. Debbie z jednej strony wcale na to nie narzekała, a z drugiej zaś czuła, że powinna być z tego niezadowolona. Niezadowolona, że Ian przypominał o sobie wtedy, kiedy była na etapie zapomnienia, zatracenia, na tworzeniu czegoś nowego.
    Ale musiałaby skłamać, gdyby teraz ktoś kazał jej powiedzieć, że to źle, że się dzisiaj spotkali. To nie było złe. Było miłe, wyczekiwane choć w podświadomości. Przecież nie przyznałaby się do tego na głos, zwłaszcza teraz, gdy oboje doszli do wniosku, że relacja z Ianem ją zniszczy. Zniszczy to wyobrażenie Debbie, które sama o sobie kreowała, w które chciała wierzyć.
    Zaśmiała się cicho, kiedy ją upomniał. I dlatego znowu uśmiechnęła się do niego tak, jak tego nie chciał. Bo ona chciała, aby był w jej życiu.
    — Nie mogę się nie uśmiechać, koguciku — mruknęła rozbawiona. — Trudno się nie uśmiechać do ciebie — przyznała, kiedy skupiała się na drodze. Naprawdę próbowała się na niej skupić.
    Mówienie o postrzale nie było dla niej bolesne. Bolało jedynie to, że nie mogła pracować. I bolała sama ręka, ale Debbie miała nadzieję, że to minie, że fizjoterapia, której się poddawała, przyniesie odpowiedni skutek. Przyjęła jednak jego dłonie na swojej z cichym westchnieniem. To było przyjemne, więc nie wyrywała dłoni, ale kiedy powoli dojeżdżali do celu, który obrała Debbie, uniosła ich dłonie i przełożyła na drążek skrzyni biegów.
    — Zredukuj — poprosiła i wcisnęła sprzęgło. Razem zrzucili na niższy bieg, a potem jeszcze raz. Ostatecznie Debbie zatrzymała się na opustoszałym parkingu przy plaży. Stało na nim kilka samochodów i Grayson mogła domyślać się tylko tego, że na pewno spotkają wieczornych, a właściwie to nocnych już spacerowiczów. Tutaj światła miasta nie były tak przytłaczające, mogli dostrzec nawet gwiazdy i księżyc, który rzucał poświatę na grzbiety fal. Stanęli przodem do oceanu, za sobą zostawiając niską, letniskową zabudowę. Debbie zgasiła auto i zacisnęła dłoń na dłoni Iana.
    — Spacer? — spytała, a potem oparła głowę o zagłówek, obróciła ją w prawą stronę, spoglądając na Iana. — Nie chcę zebrać więcej kulek — przyznała nagle, cicho, przymykając na chwilę oczy. Wiedziała, że chłopaki na komisariacie chwaliły się bliznami. To było takie… męskie, ale Debbie miała świadomość tego, czym było to okupione. — To było… potwornie bolało.

    Debs ♥

    OdpowiedzUsuń
  63. Starszy Hunt poczuł, jak w gardle znów zbiera mu się coś ciężkiego, co ani nie było słowami, ani łzami. Raczej coś w rodzaju dusznego węzła, który znał aż za dobrze. Ian zawsze miał dar, żeby wbić mu nóż w samo sedno, i nigdy nie musiał nawet podnosić głosu. To nie była siła pięści, ani wrzasku tylko chłodne, spokojne słowa, które działały jak sól wcierana w ranę.
    Zacisnął szczękę tak mocno, że aż zabolały go mięśnie, i na moment odwrócił wzrok, bo wiedział, że jeśli spojrzy młodszemu bratu w oczy, to ta cała pieprzona fasada, którą próbował trzymać, posypie się w sekundę. Ian pytał „czego ty chcesz?”, a Louis sam nie potrafił sobie odpowiedzieć. Chciał, żeby go doceniono? Żeby usłyszał od Iana jedno cholerne „dzięki”? Czy może chciał tylko, żeby ten młodszy, udręczony, rozbity facet w końcu przestał go traktować jak wroga?
    — Nie, Ian. Nie lepiej mi. — Głos zabrzmiał niżej, ciężej niż zwykle, i Louis odchrząknął, jakby to mogło zetrzeć z niego ten ciężar. — Nie chodzi o to, żebyś klaskał czy gratulował. Chodzi o to, że ja nie potrafię stąd wyjść. — Spojrzał na niego w końcu, tym razem już bez złośliwości, bez ironii. W oczach miał zmęczenie, to samo, które przez lata gromadziło się jak pył w starych, zamkniętych pokojach. — Bo jeśli wyjdę, to wrócę do życia, w którym udaję, że ciebie w nim nie ma. A ty wiesz, że nigdy tego nie umiałem.
    Louis przesunął dłonią po karku, czując, jak kropelki potu zebrały się na skroni nie tylko z gorąca mieszkania, ale z napięcia, które wbijało się w niego jak kolec. Drżenie rąk pogłębiło się minimalnie i wkurzało go to, że Ian oczywiście to widział. Że zawsze widział za dużo.
    — Ty mówisz, że nie masz siły na mnie. — Uśmiechnął się krótko, ale w tym uśmiechu nie było nic z dawnej ironii. — Ale, kurwa, ja całe życie miałem siłę na ciebie. — Głos mu się załamał tylko na ułamek sekundy, ale Ian znał go na tyle, by to wyłapać.
    Louis usiadł w końcu na brzegu łóżka, opierając łokcie o kolana. Talerz z kanapkami został na stoliku nietknięty. Wszystkie wspomnienia, które zwykle spychał gdzieś głęboko, teraz podpełzały pod skórę jak trucizna, czyli ich dzieciństwo, te noce, gdy słuchali za cienką ścianą awantur, gdy Louis brał na siebie więcej, niż powinien, bo był starszy, a Ian miał być „tym, którego trzeba chronić”. Tylko że teraz nie czuł się jak obrońca. Czuł się jak ktoś kto zawalił.
    — Nie chcę cię naprawiać — Powiedział zdecydowanie ciszej, jakby dopiero teraz docierała do niego własna myśl. — Chcę, żebyś wiedział, że nawet jak cię wszystko boli, to nie jesteś sam. Choćbyś mnie posyłał sto razy na chuj wie gdzie, ja i tak będę tu siedział. — Potarł twarz dłonią, wciągając głęboko powietrze, żeby coś w nim się uspokoiło, ale nie uspokajało się nic.
    Podniósł spojrzenie na brata raz jeszcze, szorstkie, uparte, ale podszyte czymś, co wyglądało niemal jak błaganie. — Więc jak chcesz, możesz mówić, żebym spierdalał. Ale dopóki ty naprawdę mnie nie wyrzucisz, ja nigdzie nie pójdę. Nie ma mowy. Ian, to nie była moja wina. Byłem dzieckiem. Dziesięcioletnim gówniarzem, który myślał, że robi dobrze. Że uwolni nie tyle co siebie, ale ciebie z piekła.

    Louis Hunt

    OdpowiedzUsuń
  64. Nie było niezręcznie, choć może powinno tak być, skoro Debbie zachowała się wobec niego więcej niż niesprawiedliwie. Zachowała się paskudnie i nie wątpiła w to, że gdyby Ian był trzeźwy, to kazałby jej spierdalać. Nawet niespecjalnie by się tym przejęła, bo pewnie nie poszłaby wtedy za nim. Ruszyła w pościg za Huntem, wychodząc za nim z baru, głównie dlatego, że był naćpany i nie chciała pozwolić na to, aby w takim stanie wsiadał za kółko. Martwiła się. Tylko tyle. Albo aż tyle.
    Debbie czuła się zaskakująco dobrze nawet w towarzystwie naćpanego Iana, mimo tego, że mówił znacznie więcej niż zwykle, że był radośniejszy i bardziej kąśliwy. Wszystko to cieszyło Grayson, bo mogła poznać też inne oblicze Iana, a przecież chciała znać go całego.
    Uśmiechnęła się blado, kiedy poczuła, jak odgarniał z jej czoła ten niesforny, rudy kosmyk, który nieustannie tam lądował. Ian był pierwszym, a nawet i jedynym, który tak często i skrupulatnie zajmował się tym konkretnym kosmykiem, a Debbie, czy to trzeźwa, czy pijana, odbierała w tym geście niesamowitą ilość czułości.
    Wysiadła z samochodu zaraz po tym, jak Ian otworzył jej drzwi. Zabrała kluczyki i wcale nie była zaskoczona, że Hunt nie wyciągnął po nie ręki i tak by mu ich nie oddała. Schowała je do torebki, którą przerzuciła przez głowę.
    To, jak Ian przyciągał ją do siebie, obejmując ją w talii, było naturalne. Ich ciała do siebie pasowały, istniały w totalnie zgodzie i harmonii. Nawet ta różnica wzrostu nie była żadną przepaścią, bo komponowała ich ze sobą idealnie. Takie było zdanie Debbie, kiedy swoim zdrowym ramieniem obejmowała Iana w pasie, zaciskając dłoń na jego boku, delikatnie. Zadarła wtedy głowę ku górze, spoglądając na niego z uśmiechem. Westchnęła cicho.
    — Tęsknię za tobą — wyznała nagle. Nie dlatego, że Ian był nietrzeźwy i to dodawało jej odwagi, ale dlatego, że tak po prostu było. — Cały czas — szepnęła cicho. Może trochę tłumaczyła się z tego, dlaczego była w barze z innym facetem, a może po prostu chciała, żeby wiedział. Musiał wiedzieć.
    Zacisnęła dłoń na jego biodrem nieco mocniej, mnąc przy okazji materiał jego koszulki. Nadal pachniał tak samo. Spojrzała przed siebie, podejmując powolny spacer.
    — W tym magazynie… — zaczęła cicho, żeby nie zostawiać tej informacji o tęsknocie w eterze. Mimo swojego wyznania, nie chciała zmuszać go do podobnej odpowiedzi. — Kto ci to zrobił? — spytała. Miała mu wiele do powiedzenia, chciała o wiele zapytać i za wiele przeprosić, ale to wcale nie było takie łatwe. Zerknęła jeszcze na niego, kiedy tak objęci zeszli po kilku schodkach na plażę. Tam Debbie się zatrzymała. Schyliła się tylko po to, aby ściągnąć trampki, nadal przytrzymując się Iana.

    Debs ♥

    OdpowiedzUsuń
  65. Obserwowała go uważnie. Bardzo uważnie. To, jak zarzucił głową, jak oblizał wargi. Poczuła, jak mocniej zacisnął palce na jej talii. Nie było to bolesne, więc nawet się nie wyrywała. Uśmiechnęła się lekko, widząc to wszystko. Nie z satysfakcji, ale jednak coś kazało jej sądzić, że to dobrze, że Ian też czuje to, co ona albo coś podobnego.
    A potem na nią spojrzał. I jak nie spodziewała się żadnej odpowiedzi, tak ta, która padła z jego ust, była miła. Miła i nieoczekiwanie wzruszająca. Bo i ją coś ścisnęło za serducho. Coś, co było przyjemne i bolesne jednocześnie. Tym razem to ona odwróciła spojrzenie, uciekając nim w bok, w kierunku oceanu. Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza, którą szybko starła wierzchem dłoni, zanim jeszcze zaczęła ściągać trampki. Westchnęła ciężko. Bo czuła się ciężko, wcale nie było jej lżej z wyznaniem Iana.
    Bo te wyznania, którymi się teraz nawzajem wymieniali, były ciężkie i, kurwa, wszystko komplikowały. Nie mogli za sobą tęsknić, nie mogli się kochać, nie mogli dobrze czuć się w swoim towarzystwie, bo to po prostu było niedopuszczalne. A jednak czuli to wszystko. I to z wzajemnością.
    Byłoby o wiele łatwiej, gdyby albo Debbie, albo Ian nie daliby się temu wszystkiemu porwać, wtedy zerwanie plastra i niewchodzenie sobie w drogę, w życie czy w cokolwiek innego, nie byłoby aż takie trudne. Prawda?
    Debbie nie protestowała, kiedy Ian sięgnął po jej trampki, więc kiedy w jednym z nich upchnęła obie skarpetki, oddała mu je, odciążając rękę, która reagowała bólem nawet na tak delikatny ciężar. Westchnęła cicho. Coś często przy Ianie wzdychała.
    Wsunęła swoje drobne palce między jego, splatając je ze sobą delikatnie, ale i zgodnie z Ianem. Mimo wszystko działali jak dobrze zsynchronizowana maszyna. Słuchała go, krzywiąc się przy tym coraz bardziej. Nie podobało jej się to, że Ian został wrobiony i pobity. Oboje wiedzieli, że takie sytuacje mogą być coraz częstsze, skoro pobicie miało już miejsce. Ten cholernie ciemny i niebezpieczny półświatek rozciągał swoje macki, wciągał ofiary i już nie wypuszczał. Ian w tym tkwił całym sobą, a ona nie mogła nic na to poradzić. Bo co? Miałaby go siłą z tego wyciągać? To też nie było takie proste.
    Mocniej zacisnęła palce na jego dłoni, prowadząc go w kierunku linii brzegowej, tam, gdzie piasek był mokry i chłodny od ciągle napływającej wody. Debbie ruszyła po stronie bliżej oceanu, a łagodne fale obmywały co rusz jej stopy. Szli powoli, obok siebie i Debbie zadziwiająco mało mówiła. Nie wiedziała, co mogłaby mówić.
    — Uważaj na siebie — poprosiła go tylko, zerkając teraz na niego z dołu. Nie przeżyję, jak coś ci się stanie, cisnęło jej się na usta, ale przecież nie mogła, więc znowu tylko mocniej zacisnęła palce na jego dłoni. Uciekła spojrzeniem, a kolejne westchnienie wyrwało się z jej ust, ramiona opadły. Gdzieś w głębi plaży grupa młodych ludzi robiła ognisko, do Iana i Debbie mogły dotrzeć ich śmiechy, głośne rozmowy, piski ganianych dziewczyn i muzyka z przenośnych głośników.
    Debbie nawet tam nie patrzyła.
    — Przepraszam — rzuciła nagle, jakby dzisiejszy wieczór miał być po prostu nocą zwierzeń. I wyjaśnień. — Nie chciałam… Ostatnio… Ja… Nie chciałam, Ian. — Tylko tyle i nadzieja, że Hunt zrozumie.

    ♥♥

    OdpowiedzUsuń
  66. Debbie miała wiele do zarzucenia samej sobie w znajomości z Ianem. Do tej pory nie zachowywała się tak, jak teraz. Nie zatraciła się w uczuciach, nie zakochiwała się po kilku spotkaniach i nie pozwalała sobie na to, aby wyłączać rozsądek.
    Bo była rozsądną, inteligentną młodą kobietą, która od czasu do czasu lubiła zabalować. Tak po prostu, tak zwyczajnie. Lubiła wyjść do klubu, napić się i na następny dzień odchorowywać te wszystkie kolorowe drinki, które wypiła poprzedniego wieczoru. Nie było w tym nic złego. Żyła jak większość swoich rówieśników, którzy nie posiadali większych zobowiązań. Nie zaniedbywała przy tym rodziny ani obowiązków wynikających z pracy. Była po prostu rozsądna.
    Aż do dniach, w którym w jednej z nowojorskich kawiarni nie wpadła na Iana Hunta. Akurat wtedy, kiedy decydowała się na pączka z nadzieniem pistacjowym, nic nie wskazywało na to, co wydarzy się dalej, ale jednocześnie była świadoma tego, jakie spojrzenia sobie poznali, jak łatwo weszli w komitywę przeciwko Louisowi. Jakby znali się od zawsze, jakby między nimi musiało się coś zadziać. I z pewnością miało tak być z wielu powodów.
    Jednak te kilka powodów, dla których Debbie nie powinna odsuwać Iana od siebie, miały większe znaczenie niż te miliony powodów, dla których nie powinni się do siebie zbliżać. Nie chciała, aby się odsuwał. Nie chciała się odsunąć, dlatego zatrzymała się, kiedy minęli imprezującą ekipę i patrzyła na to, jaką wędrówkę odbywa wolna dłoń Iana. Jego dotyk niemal parzył, ale było to jednocześnie niesamowicie przyjemne.
    Cicho westchnęła, kiedy dotknął jej szyi. Patrzyła na niego, zadzierając głowę, gdy on ponad nią patrzył na spokojnie, cicho szemrzące wody zatoki. Coś w tym kołysaniu fal uspokajało. Ich relacja stawała się jeszcze bardziej naturalna, bo przecież oboje musieli widzieć, jak na siebie działali. Jak zwalniali wobec siebie, zupełnie ignorując pęd otaczającego ich świata.
    Kciuk Iana przesunął się po jej żuchwie, a kiedy po prostu przytrzymał sobie jej brodę i ją pocałował, Debbie zamarła. Na krótką chwilę, na kilka sekund ledwie. Tyle wystarczyło, aby po zetknięciu się ich ust, te Debbie rozciągnęły się w uśmiechu, co Ian chcąc nie chcąc mógł wyczuć. Prawą rękę oparła na boku jego szyi, dając mu do zrozumienia, że nie ma już drogi powrotu. Nie dzisiaj, nie teraz, choć niewątpliwie będą jeszcze próbowali.
    Przyjemny ciężar osiadł w jej podbrzuszu, kiedy lewą dłoń, bez zbędnego forsowania jej, oparła na biodrze Iana. I dopiero teraz, gdy zajęła wygodną pozycję, odwzajemniła jego pocałunek. Powoli, leniwie i rozkosznie, przymykając oczy. Przysunęła się o krok.
    Nie potrzebowali teraz słów. Ani żadnych wielkich gestów. Ten prosty, wydawać by się mogło, pocałunek wyrażał wszystko, co oboje chcieli i musieli sobie powiedzieć.
    I jedyne, co mogło zmartwić teraz Deborah Grayson to fakt, że właśnie w tej chwili, w tych okolicznościach czuła, że jest we właściwym miejscu. W idealnym miejscu.

    Debbie ♥

    OdpowiedzUsuń
  67. Gwizdy, śmiech i pokrzykiwania ludzi, którzy siedzieli przy ognisku, stanowiły tylko i wyłącznie tło. Debbie całą swoją uwagę skupiała na tym, że Ian był blisko niej. Mogła znowu bezkarnie, przynajmniej na tę chwilę, zachwycać się jego oczami, uśmiechem i napawać zapachem, od którego z łatwością kręciło jej się w głowie. Lubiła to robić. Zaciągać się Huntem. Było to więcej niż przyjemne. Było uzależniające.
    — Heeeej… — zawołała w cichym proteście, kiedy Ian w końcu odsunął się od jej ust, pozwalając sobie na cichy uśmiech. I choć odgrywała teraz wielce niezadowoloną, to jej pełne wargi rozciągały się w uśmiechu. Nie mogła być na niego zła, chociaż miała przeogromną chęć co do tego, aby go całować. Teraz. Nadal. Ciągle. Bez przerwy.
    Czuła jeszcze przed chwilą, jak usta Iana układały się w uśmiech w odpowiedzi na jej własny. Czuła, jak ujął w obie dłonie jej twarz i miała świadomość tego, jak delikatny, niemal eteryczny był to gest.
    Ian patrzył na Debbie.
    Doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Czuła na sobie już nie tylko jego dłonie, ale i spojrzenie. Wywoływało przyjemne ciepło rozchodzące się po całym jej ciele, do którego dołączały równie przyjemne dreszcze. Na odkrytych udach Debbie pojawiła się gęsia skórka.
    Debbie patrzyła na Iana.
    Zupełnie tak, jakby nie istniał żaden inny dzień i żadna inna noc. Tylko dzisiaj. Tutaj. Na Long Beach. W akompaniamencie szczeniackich wiwatów. Nie potrzebowała nic więcej i myśl, że mogliby rzucić wszystko i wyjechać na Hawaje po raz kolejny pojawiła się w jej głowie.
    — Na tyle? — spytała, nie do końca rozumiejąc intencje, które kierowały Ianem. Uśmiechała się jednak nadal, choć ten uśmiech przygasał, gdy zarejestrowała pochylenie się Hunta. Nie mogła pomylić tego ruchu z niczym innym. Zapewne chciał się schylić po buty, które wcześniej upuścił na piasek, a na które nawet nie zerknęła.
    Już miała cicho zaprotestować. Po raz kolejny w ciągu kilkunastu sekund. Ale nie zdążyła. Jej usta z naturalną miękkością i łagodnością odpowiedziały na pocałunek Iana. Zupełnie, jakby były do tego stworzone.
    Nieświadomie, ale kopiując schemat powielany w filmach romantycznych, zarzuciła dłonie przez jego barki, splatając palce na karku Iana, ale tylko na chwilę, bo po krótkiej chwili jedną z nich wplotła w jego włosy, a opuszkami drugiej sunęła po odkrytej skórze, wyczuwając zgrubienia kręgosłupa.
    Odpowiadała na pocałunek tak, jakby jutra miało nie być i w duchu bardzo życzyła im obojgu, aby tego jutra nie było. Może jakaś katastrofa? Fala tsunami? Meteoryt przedzierający się przez ziemską atmosferę?
    Zamiast katastrofy miała motylki w brzuchu, wypieki na policzkach i ochoczo pogłębiała pocałunek, poddając się dopingowi, który dobiegał ich zza pleców Iana.

    Debbie 🩷

    OdpowiedzUsuń
  68. Debbie nie była w stanie ograniczyć dobrowolnie świata do osoby Iana, ale to się po prostu działo. Samoistnie, wbrew jej woli, wbrew temu wszystkiemu, w co wierzyła do tej pory. Czy działo się coś, czego nie rozumiała? Oczywiście. Czy było to coś, co bała się nazwać? Dokładnie tak. I choć wiedziała, wiedziała wyjątkowo dobrze, co się z nią działo, to próbowała przed tą świadomością uciekać. Czym prędzej i jak najdalej.
    Uśmiechnęła się odruchowo, słysząc mruknięcie Iana. Bo to słyszała. Podobnie jak ich oddechy i szum własnej krwi w uszach. Serce dudniło jej w piersi i żadne inne dźwięki ani bodźce do niej nie docierały. Nie chciała zewnętrznego świata, który za każdym razem wdzierał się w ich kolorową bańkę.
    Całowała Iana tak, jakby była do tego stworzona, uśmiechając się znowu, kiedy się bardziej nachylał. Oczywiście, że uniosła się nieznacznie na palcach, gdy obejmując ją w talii, przyciągnął ją bliżej siebie. Oczywiście, że przyjemne dreszcze przebiegały wzdłuż jej kręgosłupa, kiedy tylko jej dotknął. A dotykał jej cały czas.
    Kurwa. Była trzeźwa i była głupia. Nie powinna była tak reagować, tak odwzajemniać jego pocałunków. Nie powinna była, ale przecież tylko to, co związane z Ianem wychodziło jej naprawdę dobrze. Nie musiała się wcale nad tym wysilać, aby chcieć go pocałować, bo to po prostu przychodziło samo.
    Wystarczyło, że pojawili się obok siebie.
    Ją też to bolało. To, że musiała go wtedy wygonić z sypialni. To, że zobaczyła go potem w magazynie w opłakanym stanie. To, że dzisiaj wpadła na niego, kiedy był naćpany. To wszystko bolało. Przepotwornie.
    Ale tymi słodkimi pocałunkami skutecznie maskowała ten ból. I wiedziała, że Ian robił dokładnie to samo.
    Kiedy dobiegły do nich słowa ludzi, którzy imprezowali na plaży za plecami Iana, nie protestowała, gdy Hunt się od niej odrywał. Początkowo w ogóle nie zrozumiała, co znaczy, że zmyło im buty. Potrzebowała kilkunastu sekund, aby odwrócić się przodem do oceanu i zobaczyć, jak jej trampki przemakają do suchej nitki, a adidasy Iana niemal dryfują na przybrzeżnych falach.
    Zaśmiała się. I zaśmiała się głośniej, kiedy Ian tryumfalnie uniósł zdobycze ku górze. Wtedy też Debbie odwróciła się na imprezowiczów i pokręciła głową.
    — Nie mamy wyjścia — odparła rozbawiona. I cholera jasna, po raz kolejny dotarło do niej, jak łatwo i miło było być rozbawioną w jego towarzystwie. Oparła dłoń na jego biodrze, gdy podszedł bliżej. — Musimy poczekać, aż przeschną nam buty — zaśmiała się, wolną dłonią odgarniając rude włosy, choć doskonale wiedziała, że będą wracać w mokrym obuwiu.

    Debbie ♥

    OdpowiedzUsuń
  69. Dostrzegła to, jak przygasło jego spojrzenie, jak stonowany stał się uśmiech, którym ją do tej pory obdarzał. Dostrzegła jego całkowity brak, kiedy podeszła do Iana, opierając dłoń na męskim biodrze. Debbie zadarła głowę, a Ian spojrzał w dół, pochylając się nad rudowłosą. Jeszcze przez chwilę Debbie nie przestawała się uśmiechać, bo cholera, uśmiechanie się do Iana wychodziło jej zaskakująco dobrze i łatwo.
    Przygasła jednak, kiedy ten zaczął mówić. Palce na jego biodrze zacisnęły się mocniej, a Debbie westchnęła. Wiedziała do czego zmierzał. Nie musiał doprecyzowywać, a ona nie musiała dopytywać. To wszystko zawsze wracało do jednego. Do jutra, którego miało nie być.
    Ale było. Za każdym razem inne, coraz bardziej surowe i nieprzystępne. Bo za każdym razem, kiedy próbowali zrobić coś więcej, było coraz gorzej. Coraz gorsza była w tym wszystkim Debbie. Coraz bardziej nieznośna, sukowata i chłodna. Przez chwilę. Ale te chwile, kiedy próbowała wyrzucić Iana ze swojego życia, kosztowały ją coraz więcej, wymagały od niej coraz więcej siły i samozaparcia, których po prostu nie miała.
    I nie chciała mieć.
    Westchnęła w odpowiedzi na jego słowa. I przez chwilę mogłoby się wydawać, że to wszystko. Że nic więcej nie powie i nie zrobi, że faktycznie weźmie Iana za fraki, wsadzi do auta i odwiezie do mieszkania.
    — Ważne — odpowiedziała, patrząc, jak Ian pociera swoją skroń, jak moczy koszulkę słoną, morską wodą. — Może… — zaczęła cicho. Chciała go poprosić, żeby nie martwili się jutrem, żeby zostawili je takie, jakie chciało być. Gotowa była na ryzyko, które niósł ze sobą związek z Ianem. — Wrócimy — stwierdziła nagle, bo jednak też nie potrafiła nic więcej powiedzieć. Ian zagryzał dolną wargę, ona boleśnie zaciskała palce na jego biodrze i uciekała spojrzeniem.
    Zmieniła to. Rozluźniła uścisk na jego biodrze. Sięgnęła po swoje trampki, które wyciągnęła z jego palców bez większego trudu. Przełożyła je do drugiej ręki i nie czekając na nic więcej, wplotła swoje szczupłe palce między palce Iana. Pociągnęła go ostrożnie za sobą. Musieli się wyrwać z tego zjazdu Hunta. Nie mogli pozwolić sobie teraz na to, aby te nieznośne myśli wzięły ich we władanie.
    — Porozmawiamy… — chciała dodać, że u niego, ale wiedzieli, że nie powinna tam wchodzić. — W aucie — dodała. Nie wiedziała. Naprawdę nie wiedziała, co i jak mu powiedzieć, a jednocześnie wiedziała, że to było ważne. Zerknęła w bok, patrząc teraz na profil Iana bez uśmiechu.
    Pocałunki bezsprzecznie zostawiły po sobie gorzkie echo.

    Debbie ♥

    OdpowiedzUsuń
  70. Czuła, jak Ian mocno, wręcz rozpaczliwie, zacisnął palce na jej drobnej dłoni. Nie skomentowała tego. Podobnie, jak tego, że Ian umilkł. Milczeli więc oboje, choć pierwszy raz ta cisza między nimi była ciężka i po prostu niewygodna. Gniotła Debbie, która kilkakrotnie w drodze do Cadillaca Hunta próbowała się odezwać, ale ostatecznie zawsze zrezygnowała. Milczała. Przygryzała dolną wargę, ale w zupełnie inny sposób niż robiła to do tej pory. Nawet na niego nie patrzyła. Zerkała jedynie momentami na ich złączone dłonie, ale poza tym, to prowadziła go prosto, może nawet nieco pospiesznie, w kierunku samochodu.
    Nie mieli żadnego planu.
    Nie wiedzieli, co będzie z jutrem i czy to jutro w ogóle nadejdzie. Ale oboje, a przynajmniej Debbie, miała tego świadomość, że to, co się wydarzy — to, co będzie się musiało wydarzyć — nie będzie miłe. Znowu. Po raz kolejny.
    Ubrali buty i wtedy na chwilę puścili swoje dłonie, ale mimo tej niezręcznej ciszy, tego ciążącego milczenia, chwycili się za nie ponownie. Dopóki nie dotarli do auta. Tam Ian puścił rękę Grayson i podszedł do drzwi od strony pasażera. Zerknęła w jego stronę nad dachem samochodu. Dostrzegła to, że Ian nawet na nią nie popatrzył. Bolało.
    Usłyszała tylko trzaśnięcie drzwi. Westchnęła, opierając dłonie na dachu Cadillaca. Odchyliła głowę i spojrzała w nocne, rozgwieżdżone niebo. Tutaj, gdzie świateł było mniej, te małe, świetliste, nieco migotliwe punkciki były widoczne znacznie lepiej. Kąciki jej ust rozciągnęły się w delikatnym uśmiechu, gdy nad jej głową nocne niebo przecięła spadająca gwiazda.
    Na krótką chwilę przymknęła powieki, wystawiając twarz nadmorskiej bryzie. Drgnęła, kiedy z plaży dobiegły ją podniesione głosy. Zerknęła w tamtą stronę, dostrzegając kilka osób z ekipy z ogniska. Wsiadła szybko do auta, choć w przeciwieństwie do Iana, nie trzaskała drzwiami.
    Starała się ignorować przemoczone trampki, ale te niemal od razu zaczęły ślizgać się na pedałach. Zapięła pas, odpaliła auto i dopiero wtedy spojrzała w stronę Iana. Uśmiech momentalnie zniknął z jej ust.
    — Będzie dobrze — odezwała się niespodziewanie, układając dłonie na kierownicy. Wykręciła nią, aby wyjechać z miejsca parkingowego. Robiła to powoli, ale nie tkwiła w bezruchu. Gdy podjechała do głównej ulicy, zatrzymała się, upewniając się, czy może bezpiecznie wyjechać. Cofnęła wtedy dłonie z kierownicy i plecami uderzyła o oparcie fotela, widząc, że nikt za nimi nie jedzie.
    — Ko… — urwała. Naprawdę, Debbie? — Zależy mi na tobie, Ian.
    Nie było to, co chciała mu powiedzieć, ale to też nie było ani miejsce, ani czas na inne wyznania. Ale nie mogła go przecież okłamywać.

    Debs ♥

    OdpowiedzUsuń
  71. Beznadzieja, w której się znaleźli faktycznie była zła, więcej niż zła — była po prostu okrutna i paskudnie bolesna. Nie mieli wyjścia. Nie miało być dobrze. I Debbie tak naprawdę o tym wiedziała, ale jednocześnie zrobiłaby wszystko, żeby mogło być im dobrze. Żeby było tak, jak sobie tego zażyczyli.
    Trochę nie pojmowała tego, jak z namiętnych, słodkich i beztroskich pocałunków na plaży przeszli do tej ciszy, do tego chłodu. Wiedziała, rozumiała z każdą coraz lepiej i bardziej. Nie musiała daleko szukać wzorca tych zachowań. Miała siebie. Najebaną i totalnie bezbronną wobec Iana. On był teraz naćpany i totalnie bezbronny wobec Debbie. Problem w tym, że im bardziej trzeźwa była, tym wcale nie myślała bardziej trzeźwo. Nie dzisiaj, nie po tym, jakiego Iana zastała w barze i jakiego potem zgarniała z parkingu.
    Westchnęła ciężko. Jeszcze nie tak dawno, kiedy siedzieli w tym aucie, dokładnie w tej samej konfiguracji, Ian Hunt mówił, że jej chciał.
    Dlatego mówiła mu, że będzie dobrze. Trochę naiwnie i trochę wbrew sobie myśląc, że naprawdę tak będzie. Miał jednak rację i to bolało najbardziej. Milczała zatem jak zaklęta. Odszukała w aplikacji adres, który wpisała wcześniej. Do mieszkania Iana. Mieli prawie godzinę drogi, a Debbie doskonale wiedziała, że to będzie najgorsza godzina w ich relacji.
    Już nie była taka śmiała. Nie wyciągnęła dłoni, aby oprzeć ją na jego udzie. Nie spojrzała w jego stronę. Skupiła się na drodze i na tym, aby dowieść ich do celu. Nie pędziła jednak na złamanie karku. Jechała szybciej niż dozwolona prędkość, ale nie szarżowała. Z jednej strony chciała jak najszybciej odstawić Iana do mieszkania, przeskoczyć w metro i wrócić do siebie. Zignorowała też fakt, że dostała kolejną wiadomość od Petera. Wychyliła się i zrzuciła powiadomienie, aby jej nie drażniło.
    Dobrze, że nie odpowiedział jej i co z tego, bo pewnie wtedy zostawiłaby go w tym samochodzie. A tak przynajmniej jej się wydawało, choć doskonale wiedziała, że tak nie będzie, że go nie zostawi.
    Wjechali w miasto, zostawili za sobą plażę i spadające gwiazdy. Debbie zredukowała też prędkość, a co za tym idzie, biegi, ale teraz robiła to kompletnie sama. Bez niczyjej pomocy.
    — Gdzie mam zostawić auto? — spytała, kiedy zbliżali się do adresu wcześniej wskazanego przez Iana. Nawigacja prowadziła ją bez większych problemów, nie wymienili podczas całej trasy ani jednego słowa. Nawet wtedy, kiedy Debbie zatrzymywała się na czerwonym świetle.
    Ignorowała nie tylko Iana, ale i nadchodzące zmęczenie, ból w ramieniu i mokre trampki. Dzisiaj czuła się tak, jakby była skłonna ignorować wszystko.

    Debs ♥

    OdpowiedzUsuń
  72. Debbie wychodziła z założenia, że skoro ona już pokazała, jak najgorsza dla Iana potrafi być, to ona ma pełne prawo, aby być najgorszym dla niej. Wymieniali się tymi wersjami — najlepszymi i najgorszymi. Żonglowali nimi, nie dając sobie żadnego poczucia stabilności. Nie mogli tego zrobić. Bo nie istniała żadna solidna podstawa do tego, aby mogli być razem. Ich uczucia, względem tego, kim byli na co dzień, był nieważne, błahe. Łatwo było je strącić każdym argumentem. Nawet najgłupszym. Bo nawet durny, niepoważny argument miał więcej mocy niż to, co czuła Debbie do Iana i nie odwrót. I to nie dlatego, że to, co czuli do siebie było nieistotne. A przede wszystkim dlatego, że nie byli aktorami pierwszego planu w komedii romantycznej lub równie romantycznym melodramacie, gdzie miłość, zgodnie ze scenariuszem, pokonywałą największe zło.
    Dlatego Debbie nie odzywała się przez całą drogę i nie patrzyła na Iana. Kazał jej jechać, więc jechała. Nie robiła zbędnych postojów i dodatkowych przerw. Jechała wprost pod adres, który wbiła w nawigację.
    Odpowiedź Iana ją zirytowała. Pewnie dlatego, że tym razem to ona była trzeźwa. Westchnęła i pokręciła przy tym głową, tym krótkim gestem dając wyraz swojemu rozdrażnieniu.
    — Odprowadzę cię — odparła. Dla własnego spokoju musiała to zrobić. Odprowadzić go do mieszkania. Upewnić się, że jest bezpieczny, choć było to o tyle absurdalne, że jeśli którekolwiek z nich miało być narażone na czynniki zewnętrzne niosące za sobą niebezpieczeństwo, to mimo wszystko był to Ian. Praca Debbie niosła za sobą ryzyko, ale miała pełne prawo, aby się bronić i ekwipunek, który jej to umożliwiał. Półświatek, w którym obracał się Ian, nie znał litości i pojęcia równości. Jeśli ktoś z gangsterów grasujących po Nowym Jorku postanowił skreślić Iana, nic nie stało przeszkodzie.
    Wiedziała więc, że absurdalnym była chęć zapewnienia mu bezpieczeństwa, bo jedna mała Debbie nie mogłaby nic zrobić. Ale chciała go odprowadzić.
    Zaparkowała więc niedaleko klatki z odpowiednim numerem. Skoro miała zabrać Cadillaca, zamierzała z tego skorzystać. I to nie dlatego, że zwrócenie samochodu było kolejnym pretekstem do spotkania się z Ianem. Na pewno?
    — Chodź — mruknęła tylko i nie dając mu szans na jakikolwiek protest, wyszła z auta i zaczęła je obchodzić tylko po to, aby otworzyć przed nim drzwi. Miała nadzieję, że jej zachowanie postawi Iana w sytuacji bez wyjścia, że będzie musiał się ugiąć i wpuścić ją do tej części świata, do której jeszcze nie zdołała się wkraść sama.

    Debbie ;>

    OdpowiedzUsuń
  73. A Debbie pozwalała mu się ciągnąć za sobą. I nie potrafiła przestać.
    Nie chciała przestać. Gdyby mogła wybrać, wybrałaby dokładnie to samo, co Ian — rozbiłaby się z nim o tę ścianą, pod którą zapędził ich okrutny los, niezbyt dowcipne życie. Ślepa uliczka, w której tkwili obydwoje mogłaby okazać się znośnym miejscem, gdyby faktycznie mogli w nim zostać razem. Ale ich razem nie istniało. Nie mogło istnieć, kiedy Ian był dilerem, a Debbie policjantką. To wszystko, co ich łączyło, traciło w tej chwili na znaczeniu. Jak mogli uczuciem skruszyć ten mur? Nie mogli. Więc faktycznie jedynym, co mogłoby ich spotkać, było rozbicie się o ścianę. I to nie mur skruszałby po impetem uderzenia, a oni. Rozpadliby się w dobry mak. I Ian, i Debbie. Może to faktycznie byłby najlepszy z możliwych scenariuszy? Mieliby siebie na całą wieczność? Na zawsze? I nikt nigdy nie mógłby im już przeszkodzić?
    Debbie zadarła głowę ku górze. Ostrożnie, powoli, kiedy Ian wysiadł z samochodu. Uśmiechnęła się delikatnie, kiedy usłyszała jego słowa. Uśmiech ten jednak zgasł, gdy Hunt nie zaprzestał na tym, że mu zależy.
    Skrzywiła się. Doskonale wiedziała, że Ian miał rację, a jednocześnie czuła się zawiedziona, kiedy przyznawał to na głos. Chyba wolała się łudzić, że to co między nimi, miało jakąś moc.
    Westchnęła cichutko, pozwalając mu się wyprzedzić.
    Obejrzała się przez ramię, aby zerknąć w kierunku drzwi, jakie wskazał.
    Jedź do domu, Debbie., zadźwięczało w jej uszach i prawie gotowa była wsiąść w Cadillaca i odjechać. Ale Ian nie skończył mówić. Oczywiście, że chciała za nim pójść. Zawsze. Wszędzie.
    Zamknęła samochód i chowając kluczyki do torebki, nie mając wcale zamiaru mu ich dzisiaj oddawać, ruszyła za nim. Dopadła go akurat wtedy, kiedy otwierał drzwi na klatkę. Wślizgnęłą się tu przed nim.
    Już wcześniej odnotowała, że Ianowi drżą ręce. Że staje się coraz bardziej niespokojny i doskonale wiedziała, z czym to jest związane. Zjazd.
    Chwyciła go za dłoń. Splotła ich palce razem i idąc po stronie barierki, pozwoliła mu się prowadzić. Nie pytała. O dziwo, dzisiaj to ona niewiele mówiła. Nie zagadywała. Nie trajkotała jak najęta. Czekała cierpliwie, aż wdrapali się na trzecie piętro, łapiąc przy tym delikatną zadyszkę. Oparła się o ścianę obok drzwi, obserwując jak Ian je otwiera.
    — Mam wejść? — spytała w końcu, kiedy drzwi stanęły otworem. Odbiła się od ściany. Wiedziała, że niepotrzebnie pyta, a jednak — wbrew temu, co robiła od samego początku ich znajomości, czyli wchodziła do jego życia bez pytania, bez wycierania butów i bez zbędnej kurtuazji, zapytała.

    Debbie ♥

    OdpowiedzUsuń
  74. Debbie nawet nie myślała o tym, że Ian mógłby ją zawieść. Nie zawiódł ją tym, że był dilerem. Zawiódł ją fakt, nie Ian, bo zupełnie inaczej wyobrażała sobie zajęcie, jakim mógł zajmować się poza godzinami spędzonymi w aucie na odwożeniu znajomych. Gdyby jednak miała się zastanowić, nie miała żadnych wyobrażeń. Snuła domysły, zastanawiała się, a potem połączyła kropki i kumpel Iana przy foodtrucku z churrosami tylko te domysły przypieczętował. Uciekła. Była tego doskonale świadoma. Swojej ucieczki. Tego, jak panicznie zareagowała, zamiast stawić czoła problemowi.
    Z perspektywy czasu jednak wiedziała coraz lepiej, że nie było wyjścia, nie było rozwiązania dla tego problemu. Może dlatego krępująca cisza czy ta niezręczność, która towarzyszyła im w momencie, kiedy stawiali czoła rzeczywistości, trwały coraz krócej. Bo za każdym razem byli coraz bardziej pogodzeni z tym, że nic nie poradzą. Musieli się pogodzić, zgodzić na to, że nigdy tak naprawdę nie będą mogli być razem na własnych warunkach, więc albo mieli się poddać, albo działać na zasadach, które dyktował im kapryśny los.
    Pokonując kolejne piętra w milczeniu, Debbie nie była sobą. Co rusz zaciskała palce mocniej na jego dłoni, gryząc się z własnymi myślami. Parę dni temu dotarło do niej, że może nawet powinna skonsultować się z terapeutą. Z profesjonalistą, który pomógłby jej zrozumieć samą siebie. Nakierowałby ją. Ale problem polegał na tym, że nie mogła zbyt wiele takiej osobie powiedzieć. Nie mogła powiedzieć, że mężczyzna, który zbyt szybko i zbyt niespodziewanie zaczął znaczyć zbyt wiele jest dilerem i tak naprawdę widząc to, co widziała, powinna przynajmniej go wystawić. Ale nie mogła.
    — Żal nie skorzystać z takiej wspaniałej okazji, Ian. — Tylko tyle. Nie powiedziała nic więcej słysząc durnoty, które wygaduje. Bo to było głupie. Jakby się trochę tego wstydził, jakby trochę może próbował ją zniechęcić. Jakby się tłumaczył i pogrążał jednocześnie. Weszła do środka, ściągnęła wilgotne jeszcze buty, kiedy okazało się, że mieszkanie Iana w niczym nie przypominało meliny, które odwiedzali z Louisem na służbie. Było czysto i schludnie.
    Uwadze Debbie jednak nie umknęło to, jak dłonie Iana się trzęsły. Jak pobladł, jak pot perlił się na jego czole, a spojrzenie stało się rozbiegane. Mogła tylko sobie wyobrażać, co teraz czuł na zewnątrz.
    Gdy zamknęli za sobą drzwi, Debbie zdążyła odwiesić i kurtkę, i torebkę. Zabrała też klucze z jego dłoni i powiesiła na wieszaczku.
    — Weź lodowaty prysznic, okej? — spytała, nie bardzo wiedząc w którą stronę ruszyć. Sam fakt, że pozbyła się odzienia wierzchniego mógł jednak świadczyć o tym, że zbyt prędko nie wyjdzie.

    Debbie ♥

    OdpowiedzUsuń
  75. Debbie nie wyszła. Została w niewielkim przedpokoju, sięgając do torebki po swój telefon. Trzy nieodebrane połączenia od Petera i dwa od Tonyi, która wysłała też kilka alarmujących wiadomości. Grayson, nie chcąc wysłuchiwać na drugi dzień lamentów swojej współlokatorki, oparła się o drzwi, które dopiero co zamknęła i odpisała. To była wyczerpująca wiadomość, a jednak praktycznie wcale nie zdradzająca żadnych szczegółów. Podobną wysłała do Petera, z dopiskiem, że porozmawiają jutro, chociaż nie była pewna, czy to ma jakikolwiek sens. Petey wydawał się zbyt dobrym, miłym i zwyczajnym facetem, aby się nim bawić wtedy, kiedy Debbie nie była pewna ani siebie, ani Iana. A nie miała prawa być pewna czegokolwiek, co ich dotyczy.
    Dopiero po chwili, kiedy wsunęła swojego smartfona z powrotem do torebki, rozejrzała się po mieszkaniu, robiąc kolejne kroki w kierunku salonu połączonego z kuchnią. Zatrzymała się w półkroku, kiedy dostrzegła Iana przy kuchennym blacie. Mogła spodziewać się tego, że tam go zastanie, bo słyszała szum wody, którą uzupełniał swoją szklankę. Westchnęła cicho, widząc, jak po wypiciu drugiej szklanki, pochyla się nad blatem. Jak kurczowo trzyma się nie tylko mebla, ale i kruchego szła w swojej dłoni.
    Rozejrzała się jednak, zamiast do niego podejść. Stała więc w milczeniu i w bezruchu. Mógł nie być świadomym jej obecności, kiedy Debbie po prostu rozglądała się po bezosobowym pomieszczeniu. Mieszkanie wyglądało tak, jakby przyszła je oglądać zaraz po odpowiedzi na ogłoszenie. Schludne, czyste i puste mimo podstawowego i niezbędnego do życia umeblowania. Kuchnia była wyposażona we wszystkie sprzęty. Niewątpliwie ktoś mógł tu mieszkać, ale też nikt nie traktował tego lokum jako swojego domu.
    I teraz rozumiała, co Ian miał na myśli jeszcze wtedy na parkingu.
    Przywiozła go do mieszkania. Po prostu. Skrzywiła się lekko, bo ona, choć wynajmowała mieszkanie, ale nie sama, bo na to nie było ją stać, to jako dom traktowała i to ciasne mieszkanie na czwartym piętrze i dom rodzinny, w którym mieszkała jej matka i siostra. Debbie miała dom i cholernie bolesnym okazało się uświadomienie, że Ian, mimo tego, że wyszedł z bidula, nadal go nie miał.
    Poczuła napływające do oczu łzy. Chwilowy i krótki moment wzruszenia, który nie miał czasu rozlać się na coś intensywniejszego, bo usłyszała swoje imię. Wypowiedziane cicho. Drżąco. Spojrzała w końcu w stronę Iana, który przez cały ten czas nie ruszył się z miejsca.
    — Jestem — szepnęła i od razu do niego podeszła. Cicho i powoli, jakby obawiała się tego, że może go spłoszyć. Obiema dłońmi przesunęła po jego plecach, zaczynając od napiętych barków, aż po równie zesztywniałe lędźwia. Przesunęła je na jego biodra, splatając je gdzieś na wysokości pępka Iana. Wtedy do niego przylgnęła. Z ostrożnością, która miała go trzymać w miejscu i koić. Uniosła dłonie wyżej, na jego pierś i przytuliła policzek do męskich pleców, przymykając oczy. — Jestem. — Powtórzyła jeszcze ciszej, pozwalając mu na tę bezsilność, na strach, na drżenie i na złość. W jej ramionach mógł pozwolić sobie na najgorsze rzeczy, bo Debbie już doskonale wiedziała, że nie jest w stanie go oceniać.

    Debbie ♥

    OdpowiedzUsuń
  76. Czuła drżenie Hunta. Czuła wszystkie napięcia na jego ciele, które umykały spod jej rąk. Czuła te wszystkie wstrząsy, które pojawiały się niemal w tej samej sekundzie, kiedy ona dawała mu swój dotyk — delikatny, wydawać by się mogło, że niemal niewyczuwalny, ale jednak ciało Iana reagowało tak, jakby Debbie używała do tego siły. Mogłaby przestać, mogłaby mu odpuścić, ale wiedziała, że akurat w tej chwili i w tej sytuacji nie jest to możliwe. Że w tej chwili najważniejszym było zadbanie nie tyle o samego Iana, co o jego układ nerwowy, który ewidentnie był w rozsypce. Po przyjęciu działki, albo i dwóch, amfetaminy miał prawo mieć teraz zjazd z wszystkimi nieprzyjemnymi objawami włącznie. Jego ciało mogło nie zareagować na to zbyt dobrze, jego głowa mogła nie znieść tego tak, jakby chcieli. Wiedziała to. Uczyli ich o narkotykach. O efektach ich działania i skutkach odstawienia.
    Zacisnęła ramiona mocniej na jego ciele. Objęła go szczelniej, tym razem pozwalając sobie na siłę. Na tyle, na ile pozwalało jej uszkodzone przy postrzale ramię. Jednak akurat teraz Debbie nie myślała o sobie. W tym momencie ważniejszy był Ian i to, jak miękł pod wpływem jej dotyku. Jak rozluźniał się w jej objęciach. Jak jego oddech nieznacznie się uspokajał. Pozwoliła mu na to, aby splótł ze sobą ich palce, a chwilę wcześniej zaraz za jego dotykiem wzdłuż jej ramienia przebiegł niespodziewany dreszcz. Nawet teraz, w takiej sytuacji, Ian działał na nią niezawodnie.
    Gdy trzymali swoje splecione dłonie tuż przy jego sercu, Debbie czuła jak się ono uspokaja. Jak rytm jego uderzeń jest nie tyle wolniejszy, co po prostu spokojniejszy, bardziej regularny, nie taki szaleńczy.
    — Zostanę — odpowiedziała, mając nieodparte wrażenie, że po raz kolejny przerabiają podobną sytuację. Tylko teraz ich role się odwróciły. Nie mogła jednak wyjść. Nie teraz, kiedy Ian drżał w posadach, kiedy był odsłonięty, kruchy i podatny na zranienia. I doskonale wiedziała też, że najbardziej zranić mogła go ona. Choćby swoim wyjściem, ale i pozostaniem w tym mieszkaniu. Bo nie powinna się na to zgadzać. Nie powinna była w ogóle tutaj wchodzić, ale skoro już weszła, zamierzała zostać.
    — Chodź, położymy się. Musisz to odespać, będzie tylko gorzej — mruknęła, cofnęła się, ale nie uciekła dłonią, której palce tkwiły bezpiecznie w placach Iana. Drugą dłonią przesunęła po jego ramieniu. — Poczujesz się lepiej, zostanę z tobą — dodała, bo wiedziała, że zimny prysznic dałby mu ulgę, ale chwilową. Lodowata woda zwiększyłaby przepływ adrenaliny w żyłach, ale nie cofnęłaby ani działania amfetaminy, ani jej wycofywania się w krwiobiegu.

    Debbie ♥

    OdpowiedzUsuń
  77. Oczywiście, że nic nie mogło zmienić tego, kim byli. Że Ian był dilerem, a Debbie policjantką. To były niepodważalne fakty. Ale też nic nie mogło zmienić tego, co do siebie zaczęli czuć. Przynajmniej to sobie od dłuższego czasu udowadniali. Bo ich uczuć nie zmieniła wiedza Grayson na temat tego, co robił Ian, ani to, że Debbie zachowała się jak skończona, najgorsza suka i wygoniła go ze swojego łóżka. Teraz czuła gorycz smaku tamtej sytuacji, która osadziła się na języku i zmieniała się w gardle w trudną do przełknięcia, duszącą gulę.
    Mimo wszystko utwierdzali się w przekonaniu, że chcąc nie chcąc są na siebie skazani. Debbie na Iana i Ian na Debbie. Że to przy sobie odnajdywali, wbrew wszystkiemu, najlepsze wersje siebie. Nie bali się pokazać swoich słabości, nie bali się żartować, smucić i obnażać. Dosłownie i w przenośni.
    Nie zamierzała się z nim kłócić, kiedy przyznał, że nie zaśnie. Nie wiedziała, skąd to wiedział, że brzmiał tak pewnie, ale po chwili to zrozumiała. Debbie nadal stała za jego plecami, kiedy przyznał, że kiedyś brał narkotyki. To sprawiło, że choć nie cofnęła dłoni, zrobiła krok w tył. Nieznaczny, ale tylko po to, aby mógł się odwrócić. Bo liczyła na to, że się odwróci. Ale jeszcze tego nie zrobił.
    Milczała. Nie dając mu odpowiedzi na zadane pytanie, co mogło oznaczać jedno — nie mówił jej o tym wcześniej. Właściwie Deborah miała wszelkie podstawy do tego, aby sądzić, że tak właśnie było. Opowiadał jej o swoich rodzicach, o domu, z którego zabrała go opieka społeczna. O kumplu z bidula. Wiedziała przecież czym teraz się zajmował. I wiedziała, że nie pił ani nie brał. Teraz. Musiało mieć to swoje źródło i właśnie je poznała.
    Westchnęła cicho.
    Ian w końcu odwrócił się w jej stronę. Cofnęła się o kolejny krok, aby móc zadrzeć nieznacznie głowę i na niego spojrzała. Źle wyglądał. Fatalnie wyglądał. Jakby miał zaraz paść.
    — No to chodź — mruknęła cicho, dając mu do zrozumienia, że choćby miała czatować pod prysznicem to właśnie to zrobi. Akurat Debbie Grayson była jedną z tych osób, przed którą Ian nie musiał wstydzić się swoich słabości. Ani tym bardziej nagości. Objęła go lekko w pasie, wsuwając się pod jego ramię. Praktycznie w ogóle nie obarczała go swoją asekuracją. Po prostu. Przytuliła się do jego boku i w jego towarzystwie ruszyła do łazienki.
    Ta nie była zbyt wielka. Ale pozostawała urządzona w podobnym stylu co pozostała część mieszkania. Schludna i czysta. Niczego innego się nie spodziewała, więc kiedy już do łazienki, Debbie cierpliwie odczekała, aż Ian ściągnie przemoczone ciemne adidasy i skarpetki.
    — Nie. Nie mówiłeś mi — odpowiedziała dopiero teraz na pytanie, które zadał jej jeszcze w kuchni. — Kiedy to było? — spytała cicho, robiąc krok w jego stronę. Sięgnęła dłońmi do guzików jego koszuli. Rozpięła jeszcze wszystko po kolei i delikatnie osunęła ciemny materiał z jego ramion.
    Nawet jeśli Ian liczył w tej chwili na prywatność, to się grubo mylił. Debbie widząc go w takim stanie, nie mogłaby wyjść i wrócić do domu, nie myśląc tylko i wyłącznie o tym, czy nic Huntowi nie jest.
    W tym, co robiła, była delikatna i czuła. Nie podnosiła głosu, nie wybrzmiewała z niej pretensja czy żal o to, że jej nie powiedział wcześniej. Gdy trzymała koszulę Iana w swojej dłoni, złożyła delikatny pocałunek przy ramieniu mężczyzny.

    Debbie ♥

    OdpowiedzUsuń
  78. Debbie została.
    Nie zamierzała wyjść z łazienki, nawet jeśli jej uwadze nie umknął fakt, że Ian umykał spod jej dotyku. Nie protestował, kiedy ściągała jego koszulę, ale nie szukał też kontaktu. Gdy ona robiła krok w jego stronę, on się cofał. Nie była głupia. Ani nie domyślna, dlatego przestała go gonić. Zatrzymała się w miejscu, a nawet cofnęła pod same drzwi, dając mu więcej przestrzeni.
    Wsparła dłonie o drzwi, a na nich ułożyła swoje pośladki. Przechyliła lekko głowę w bok, obserwując jak Ian ściąga swoje spodnie. I w tym spojrzeniu, które mu posłała nie było tego erotycznego napięcia, które towarzyszyło im niemal od samego początku znajomości, która nigdy nie powinna się wydarzyć.
    Nie powinni mieć miejsca. Ich relacja. Ich uczucia. Wszechświat ich nie chciał, a jednocześnie drwił z nich cały czas. Debbie przesunęła spojrzeniem od bosych stóp Iana, przez jego długie nogi, przez płaski brzuch, na którym ładnie rysowały się mięśnie i szerokie barku. Unikała patrzenia w jego oczy. Jakby to miało boleć podwójnie.
    Później już patrzyła tylko na jego plecy, jak wchodził pod prysznic i odkręcał wodę. Nie poganiała go. Sięgnęła tylko do podłogi po jego ciuchy i złożone pospiesznie wrzuciła do kosza na pranie.
    Usiadła na zamkniętej toalecie, zakładając nogę na nogę. Skubała skórę na swoim udzie i kolanie, zajmując w byle jaki sposób swoje palce. Zerknęła w jego stronę akurat w tym momencie, kiedy on patrzył na nią. Została.
    Odwróciła wzrok, znowu skupiając się na tylko na swoich palcach. Po kilku minutach poderwała się z sedesu, wygładziła materiał zwiewnej, czarnej sukienki, którą ubrała z myślą o randce z Peterem.
    Nie komentowała już jego ćpania. Ani tego, że był silny, słaby czy po prostu ciekawy. Nadal uważała go za silnego, bo potrafił z tego zrezygnować i do tego nie wracać. Aż do dzisiaj.
    — Przyniosę ci ubrania — powiedziała i szybko wyszła z łazienki, nie czekając nawet na instrukcje. Bez trudności jednak znalazła sypialnię Iana i chcąc jak najmniej w niej grzebać, podjęła kilka szybkich decyzji. Jedna szuflada - wyciągnęła jedną parę ciemnych bokserek i skarpetek. Mimo tego, że było ciepło, ona szukała długich, dresowych spodni. I znalazła, nawet pewnie te same, w których Ian odwiedził ją w walentynki. I nie oglądając się na nic, złapała za pierwszy lepszy t-shirt.
    Zauważyła, że jej kroki, kiedy wracała do łazienki, był niepewne. Słyszała jeszcze szum wody, bo przecież ich nie domknęła, gdy wychodziła. Wracała tam na zaskakująco miękkich i drżących nogach, jakby przekonana, że nie powinno jej tu być, a jednocześnie rozdarta tym, że nie chciała być nigdzie indziej.
    Weszła do łazienki z naręczem ubrań dla Hunta. Położyła je na desce sedesowej, a sama oparła się o drzwi, które domknęła własnym ciężarem.
    — Podać ci ręcznik? — spytała, dając mu też tym samym do zrozumienia, że Ian miał przejebane, bo ona dzisiaj nie zamierzała mu odpuścić. A właściwie to go opuścić, kiedy był w takim stanie.

    Debs

    OdpowiedzUsuń
  79. Ian milczał, odkąd wróciła do łazienki. Nie była zdziwiona, w końcu Ian zwykle wcale nie mówił dużo, a bycie na haju dodało mu… animuszu i sprawiło, że stał się bardziej gadatliwy. Nie żeby to nie odpowiadało Debbie, której przyjemnie słuchało się Iana, bo po prostu lubiła słuchać jego głosu. Lubiła słuchać też jego oddechu i bijącego serca, kiedy przykładała ucho do jego klatki piersiowej. Debbie lubiła przebywać z Ianem i za cholerę nie umiała tego zmienić. Próbowała.
    Sam był świadkiem tego, że próbowała, choćby wtedy, kiedy zdecydowała się wyrzucić go nie tyle ze swojego mieszkania, co z łóżka. Po kolejnym niesamowitym seksie. Każde zbliżenie z Ianem było wspaniałe, ale to też nie tak, że Debbie chciała się z nim spotykać tylko dlatego, że wiedział, co robić w łóżku, a czasami nawet poza nim.
    Przyglądała się przez chwilę temu, jak Ian stoi pod strumieniem zimnej wody. Mogła się domyślić, że puścił lodowatą wodę, bo niewielka ilość pary szybko się rozmyła, a od kabiny bił chłód. Czekała w milczeniu, aż Ian wyszedł spod prysznica. Obserwowała, jak się wycierał i jak zakładał ciuchy, które mu przyniosła. Mogła teraz dostrzec doskonale te wszystkie blizny. Po rozcięciu przy żebrach i te o wiele mniejsze, okrągłe, które musiały rosnąć razem z nim.
    Skrzywiła się, ale nie zdołała nic powiedzieć, bo wtedy Hunt podszedł do niej, złapał bezceremonialnie jej nadgarstek i odsunął ją od drzwi. To, jak złożył czuły pocałunek na czubku jej głowy, sprawiło, że zmiękły jej kolana. Niemal bezgłośnie jęknęła.
    Poszła za nim, gasząc jeszcze światło w łazience. Straciła poczucie czasu, ale musiało już być koło północy. Trasa na plażę i z powrotem zajęła im część wieczoru. Debbie jednak nigdzie się nie spieszyło, nie planowała stąd dzisiaj wychodzić. Nie chciała być nigdzie indziej.
    Zatrzymała się w progu sypialni. Tam, gdzie Ian puścił jej nadgarstek. Oparła się ramieniem o framugę i skrzyżowała nogi w kostkach. Głowę przechyliła lekko bok, skroń przykładając również do framugi. Na krótką chwilę przymknęła oczy, a gdy unosiła powieki, Ian siedział na podłodze przy łóżku, robiąc jej miejsce między swoimi nogami.
    Hunt też już musiał pogodzić się z myślą, że Grayson dzisiaj nigdzie stąd nie wyjdzie. Była boso, bo jej mokre trampki i skarpetki zostały w przedpokoju, więc nim dołączyła do Iana, podeszła do jego szafy. Sięgnęła po parę czarnych skarpetek i trzymając ją w dłoni, wróciła do Hunta.
    Usiadła między jego udami, ale bokiem, swoje nogi przerzucając przez jedno z jego ud. Wsparła się lędźwiami o to drugie, zadzierając lekko głowę, aby na niego spojrzeć. Ugięła swoje nogi w kolanach, tylko po to, aby jedną ze szczupłych łydek unieść ku górze i wsunąć na stopę za dużą skarpetkę. To samo zrobiła z drugą i zaraz potem bokiem wsparła się o tors Iana, głowę układając przy zagłębieniu jego szyi.
    Dłonią ramienia, którym wspierała się o niego, objęła go w pasie, a tę drugą oparła na jego piersi. Westchnęła cicho.
    — Jak się czujesz? — spytała cichutko, przymykając powieki.

    Debs ♥

    OdpowiedzUsuń
  80. Debbie nie powinno tu być, a jednak była. Była. I to w kolejnej sytuacji, w której jej obecność tylko przeszkadzała. Przeszkadzała Ianowi w niewchodzenie w jej życie. Nie byli sobie obojętni, a wszystko co robili, tylko to potwierdzało. Upierali się jednak przy tym, aby sobie darować. Jebać to już nie pomagało. Tylko coraz bardziej komplikowało sytuację.
    A jednak, mimo wszystkiego co było przeciwko nim, Debbie siedziała teraz między nogami Iana i ubierała jego skarpetki na swoje własne stopy. Czy to mogło wyglądać tak, jakby faktycznie go nie chciała? Albo nie chciała być z nim? Albo chciała go po raz kolejny wygonić?
    Z pewnością nie. Wygodniej umościła się pomiędzy udami Hunta, wspierając plecy o tę nogą, którą bardziej ugiął w kolanie. W tym, co teraz robili i jak się zachowywali, było coś szczeniackiego. Beztroskie, miękkie i przyjemne. Debbie wspierając się o Iana, zdołała zauważyć, jak wyglądał. Widziała, jak z trudem utrzymywał otwarte oczy i dziwiła się temu, że nie chciał się położyć.
    Jednak to ona miała znacznie mniejsze doświadczenie w zjazdach. Jedyny narkotyk, do jakiego się w swoim życiu ograniczyła, była marihuana. Dlatego nie pytała, nie analizowała. Po prostu usiadła tam, gdzie jej wskazał miejsce.
    Wspierając swój ciężar na nim, pozwoliła na to, aby zamknął ją w swoich objęciach. Ciche westchnienie, jedno z wielu, wyrwało się z jej ust.
    — To dobrze — odpowiedziała cicho, kiedy Ian przyznał, że było dobrze. Z policzkiem przy jego obojczyku, pozwoliła sobie na delikatny uśmiech, którego Hunt po prostu nie mógł dostrzec.
    Debbie wiedziała też, że Ian nie mógł powiedzieć jej wszystkiego. Nie pytała o szczegóły, nie dopytywała o Zane’a i o to, ile wie Louis. Debbie zdawała sobie sprawę z tego, że jest policjantką i komuś, kto obracał się w kręgach Iana, mogło nie podobać się to, że mała ruda wiewióra węszy wokół ich towaru i ich spraw. Dlatego nie naciskała. I nie pytała. Ale nie dlatego, aby odciągnąć od siebie niebezpieczeństwo. A dlatego, żeby nie ściągać go na Iana.
    Przez chwilę jednak, nawet nie wiedziała, ile minęło czasu, milczała. Wsłuchiwała się w spokojny oddech Iana, jak i spokojne bicie jego serca. Dźwięki ulicy niemal tutaj nie docierały, ale światła miasta sprawiały, że Debbie na ścianie naprzeciwko nich widziała sylwetkę łóżka oraz ich dwójki, czubki głów, ramiona. To wszystko było nierealne, a ruda poczuła, jak w jej oczach zbierają się łzy.
    Z tego wszystkiego, z napływu tych wszystkich emocji zapomniała o swoim ramieniu. Czuła rwanie w nim już wtedy, kiedy wsiadła za kierownicę Cadillaca, ale wtedy musiała skupić się na tym, aby nie powiedzieć zbyt dużo i na tym, aby dowieść ich w jednym kawałku. Ramię bolało ją w momencie, kiedy wchodzili razem na trzecie piętro i wtedy, kiedy obejmowała Iana w kuchni, ale ten ból przestawał mieć znaczenie, kiedy mogła być obok niego. I razem z nim.
    — Boli. — Przyznała cicho, bo uznała, że nie ma wcale sensu ukrywać tego, że jest inaczej. Bolało. Ciągnęło. Jakby ktoś wbijał w okolice blizny małe igiełki, które w swojej sile przenikały przez skórę i mięśnie, docierając do samych kości. — Ale… — szepnęła cicho, uniosła lekko głowę. Tak, aby móc na niego spojrzeć. — Do przeżycia.
    Oczywiście, że było do przeżycia. Ale tylko teraz, kiedy była obok Iana. W domu pewnie wiłaby się z bólu, nie mogąc znaleźć sobie miejsca.

    Debbie ♥

    OdpowiedzUsuń
  81. Nie chciała jechać do domu. Jej dom, to mieszkanie, które wynajmowała wraz z Tonyą było w tej chwili zbyt odległe, jakby wcale nie mieściło się w jednym z bloków na Brooklynie, a na zachodnim wybrzeżu, gdzieś w Kaliforni. Nie chciała jechać do domu, bo tam miałaby pod ręką leki przeciwbólowe, ale nie miałaby nic, co byłoby w stanie ukoić jej zszargane myśli. A te z pewnością uciekałyby do Iana. Do Hunta na zjeździe, który zostałby tutaj sam.
    Debbie nie chciała jechać do domu, bo nie chciała zostawiać Iana. On jej nie zostawił. Ani wtedy, kiedy napisała do niego w walentynki. Ani wtedy, kiedy odwoził ją najebaną spod klubu. Był do samego końca. Zawsze, jak go potrzebowała. Do momentu, aż go nie wypierdoliła ze swojego życia. I mieszkania.
    Westchnęła ciężko, kiedy jej serce ścisnęło się boleśnie, gdy to do niej dotarło. Dlatego nie zasługiwała teraz na to, co robił Ian. Nie zasługiwała, aby tak na nią patrzył. Gdy powtórzył jej słowa w sposób, który nie pozostawiał wątpliwości. Oddech jednak zamarł na jej ustach, bo Ian zrobił coś, czego się nie spodziewała.
    Pocałował ją. A właściwie cmoknął. Miękko i krótko, jakby to było najbardziej naturalną i najbardziej oczywistą rzeczą na świecie. Ta delikatna pieszczota, niby to rzucona mimochodem, ale tak naprawdę jedyna właściwa rzecz w tym całym chaosie, który wokół nich panował.
    — Nie wiem — odpowiedziała cicho na jego pytanie. Jej czoło dotknęło okolicy jego żuchwy. Wsparła się na nim delikatnie, przymykając powieki. — Pewnie nie, Ian — dodała, żeby nie robił sobie nadziei na to, że zmiana pozycji cokolwiek zmieni. — Jest do przeżycia — powtórzyła, jakby chciała by zrozumiał. Zrozumiał, że choć boli, to ona się wcale nie chce temu bólowi poddawać. Zakładała też, że Ian dysponował czymś znacznie mocniejszym niż jej leki przeciwbólowe, choć pewnie nie trzymał tego w mieszkaniu. Ale o to też nie chciała prosić.
    Znowu westchnęła, ale nie mówiła nic. Przynajmniej przez chwilę. Kiedy się nie ruszała, ból był mniejszy. Nie tak ostry i nie tak szarpiący. Trudno jej było uwierzyć w zapewnienia rehabilitanta, że niedługo wszystko wróci do normy.
    — Nigdzie nie jadę — mruknęła w końcu. Znowu zadarła głowę tak, by na niego spojrzeć, by w jej brązowych oczach mógł dostrzec, że nie żartuje. — Nie zostawię cię.
    Szept, który padł z jej ust nie był spodziewany. Ba, nawet ona sama się go nie spodziewała. Nie spodziewała się takich słów, które poza prostym przekazem, niosły za sobą spory ładunek emocjonalny.
    Teraz to jej usta dotknęły Hunta. Jego policzka. Chłodnego, bladego. Musnęła delikatnie skórę Iana, przesuwając zaraz potem po niej nosem. Napawając się jego zapachem, jakby to właśnie jego bliskość miała być najlepszym lekiem przeciwbólowym.

    Debbie ♥

    OdpowiedzUsuń
  82. Po tym jak wsunęła się na tylne siedzenie Cadillaca, poczuła rodzaj ulgi, który przypominał zrzucenie z ramion ciężkiego, mokrego płaszcza. Jeszcze kilka minut temu w łazience własnego mieszkania pozwoliła wodzie spłukać z niej resztki napięcia, pozwoliła, aby ciepły prysznic zmył zmysły na tyle, żeby przestała słyszeć w głowie echo chaosu, krzyków, widoku nieprzytomnego Freemana. Teraz w ciemniejszym wnętrzu auta, przeszłość z godziny temu nagle wydawała się nieco bardziej odległa, prawie nierealna. Przyłożyła do kolana telefon, stukając paznokciem w szkło, po czym zerknęła w lusterko wsteczne. Dostrzegła odbicie Iana poważne, skupione, bez jednego zbędnego grymasu. Pod niebieskawym światłem wyświetlacza przypominała sobie wcześniejsze godziny. To, jak łatwo wpadła w spiralę wspomnień o dzieciństwie, o pustych obietnicach miłości i domu, w którym zamiast czułości krążyły alkohol i krzyk. Nic dziwnego, że nie umiała milczeć. Mówiła, bo milczenie zawsze kończyło się jeszcze gorszym chaosem. Była zbyt przyzwyczajona do tego, że cisza w końcu wybucha.
    Zerknęła znów na jego profil, na ten dziwnie wyważony spokój. Hunt nie był jak ona. Zbyt mało mówił, zbyt mało dawał z siebie światu. W jakiś sposób to go ratowało, trzymało w pionie. A jednak przy niej, w tym aucie, coś w jego aurze pękało. Widziała to w lekko zaciśniętej szczęce, w tym, jak opuszkami palców bezwiednie wystukiwał rytm o kierownicę, jakby w głowie układał już listę spraw, które trzeba naprawić.
    Oparła głowę o zagłówek, wpatrując się w migoczące za szybą światła miasta.
    — Ian… — odezwała się po chwili, miękko, niemal śpiewnie. — Wiesz, czasem zazdroszczę ci tego twojego spokoju. Albo może tego, że udajesz, że go masz. Bo ja chyba nigdy nie przestaję słyszeć w środku własnego hałasu. Wiesz, Hunt, kiedy odzyskam prawko, uwolnisz się ode mnie — mruknęła, nie odrywając wzroku od rozmytych świateł za szybą. — Nie będę już wpraszać się na tylne siedzenie, nie będę truć ci nad uchem. Wtedy znajdziesz inną ofiarę swoich kursów. Odebrał mi je taki chujowy glina, no, może nie taki chujowy, bo cholernie seksowny, ale wciąż. — wzruszyła ramionami, jakby chciała zbyć własne wspomnienie. — I teraz ty masz mnie na głowie, ale spokojnie, to za chwilę się skończy
    W kabinie zrobiło się cicho, jedynie jednostajny szum silnika zagłuszał ciszę. Vanessa wiedziała, że Ian nie skomentuje jej słów; on rzadko kiedy wchodził w jej grę. Może dlatego właśnie przy nim czuła się bezpiecznie, bo nie próbował jej naprawiać.
    Samochód zwolnił, gdy dotarli pod Paramount Hotel Times Square. Migoczący szyld nad wejściem odbijał się w karoserii Cadillaca, a na chodniku przy wejściu stała wysoka, pewna siebie sylwetka mężczyzny, menadżera sal, którego znała aż za dobrze. Oparł się nonszalancko o barierkę, jakby był częścią wystroju tego miejsca, ale gdy tylko dostrzegł Vanessę, wyprostował się i uniósł rękę w powitaniu.
    — Widzisz? — rzuciła jeszcze w stronę Hunta, z chytrym półuśmiechem. — Mówiłam, że nie zawsze potrzebuję niańki.
    Nocne powietrze uderzyło w jej twarz chłodniejszym powiewem, rozświetlonym przez neony. Vanessa poprawiła pasek od torebki na ramieniu, wysunęła się z pojazdu i zatrzasnęła drzwi tak, aby nie było w tym złości. Raczej znak, że wie, gdzie jej miejsce tej nocy.
    Na chodniku tuż przy samochodzie już czekał on. Lekko rozczochrany, z tym znajomym błyskiem w oku, jakby cała ta ulica należała wyłącznie do nich. Nie było w nim pośpiechu, gdy przesunął dłoń po jej talii i przyciągnął do siebie. Zapach Dior Sauvage wymieszał się z dźwiękiem ruchu ulicznego.
    Vanessa odchyliła głowę, pozwalając mu musnąć jej policzek, a potem usta. To nie był pocałunek gwałtowny, raczej przeciągły, badawczy, pełen napięcia i niedopowiedzeń. Świat wokół zamazał się w świetle neonów, a jedyne, co słyszała, to jego cichy szept tuż przy uchu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Spóźniłaś się.
      — Ale jestem i w trakcie tej nocy nie pozwolę ci się nudzić. — odparła z półuśmiechem, przesuwając palcami po jego klatce piersiowej, jakby odgadywała rytm serca.
      Za plecami słyszała jeszcze jednostajny pomruk silnika Cadillaca i wiedziała, że Ian już odjeżdża. Dziś noc należała do niej, do hotelowych świateł i mężczyzny, którego zapach wypełniał jej płuca, a nie do tamtej godziny chaosu sprzed kąpieli.

      Vanessa Kerr

      Usuń
  83. Poszli spać. I pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że nie powinni chodzić spać razem. Debbie sukienkę przebrała na t-shirt, który dał jej Ian. Długością niemal dorównywał jej sukience, był obszerniejszy i zdecydowanie wygodniejszy do spania, ale kiedy go ubierała, szarpnęła ramieniem, a to tylko wyzwoliło kolejną falę bólu. Była wtedy akurat w łazience, więc mogło tylko przestać na chwilę oddychać, zacisnąć zęby i kucnąć przy umywalce. Mogło próbować uspokoić walące w panice serce i podnosząca się do gardłą gulę. Chciało jej się rzygać.
    Zamiast tego pozwoliła sobie na kilka głębszych wdechów i cichy jęk. Umyła zęby, nawet nie zwracając uwagi na to, że ona ze swojego mieszkania już wyrzuciła szczoteczkę, którą dała Ianowi nie tak dawno temu. Zadrżała, gdy wsparła się na poszkodowanym ramieniu o umywalkę, gdy płukała usta. Działała powoli i metodycznie, ale miała wrażenie, że mdłości są coraz silniejsze, podobnie jak szarpiący jej ciałem ból. Już nie bolało tylko ramię, ból przechodził sprytnie i cwanie do dłoni, ale i do szyi.
    Do przeżycia.
    Tym kierowała się w momencie, kiedy wracała do sypialni Iana. Siedział na brzegu łóżka, a ona w jego koszulce, samych majtkach i skarpetkach, które też należały do Hunta, usiadła obok niego. Przez chwilę siedzieli obok siebie, każde pochłonięte własnymi demonami. Zjazdem. Bólem.
    Położyła się, ale nie potrafiła sobie znaleźć wygodnej pozycji. I kiedy Ian odwrócił się do niej plecami, ona położyła się za nim, na bolącym ramieniu, aby uciskiem powoli niwelować ból, łagodzić rozedrgany układ nerwowy. Nie spała. Nie była w stanie. Co chwilę ciężej odetchnęła, a kiedy Hunt odwrócił się w jej stronę, otworzyła oczy. Nie musieli nic mówić. Oboje doskonale wiedzieli, co się dzieje.
    Zasnęła szybciej od Iana, kiedy bezruch i równomierny nacisk jej na to pozwoliły. Budzik zadzwonił znacznie prędzej niż sądziła. Wyczerpana nieustannym bólem i niewielką ilością snu, przebrała się. Koszulkę złożyła i razem ze skarpetkami zwiniętymi w kulkę, zostawiła na kanapie w salonie. Wyszła, wysłając Ianowi smsa o tym, że musiała pójść na kontrolę do lekarza. A zaraz potem na bolesną rehabilitację.
    Dzień Debbie był długi, choć kiedy wychodziła od fizjoterapeuty dochodziła ledwie piętnasta. Posiliła się w pierwszym lepszym fast foodzie i dopiero wtedy sięgnęła po telefon. Dzwoniła do Iana, bo chciała oddać mu auto. Umówić się na przekazanie Cadillaca, ale Ian nie odbierał, ani też nie odpisał nic na wcześniejsze wiadomości.
    Grayson nafaszerowana przeciwbólowymi, na które pozwoliła sobie dopiero po terapii, wsiadła ponownie za kierownicę samochodu Iana i wróciła pod adres, który opuściła rano.
    Weszła, nie, wbiegła na trzecie piętro i lekko dysząc, mocno uderzyła w drzwi. Jeden raz, drugi. Trzeci. Mało brakowało, a zaczęłaby krzyczeć.
    Nie chciała skupiać się na tym, co podpowiadała jej nie do końca trzeźwa głowa. Nie chciała skupiać się na obrazach, które podsuwał jej spanikownay umysł. Zacisnęła mocno powieki, byleby tylko nie widzieć leżącego na zimnej podłodze Iana, zachłyśniętego swoimi własnymi wymiocinami.
    Czwarty raz. Uderzyła, bo nie zapukała,w drzwi czwarty raz.

    Debbie ♥

    OdpowiedzUsuń
  84. To prawda, swego czasu Dalaja radziła sobie z o wiele bardziej niegrzecznymi chłopcami niż Jesse, jakkolwiek podminowany by on akurat nie był. Gdyby jednak zamiast usiłować uspokoić się przy kartach, przyszedłby ze swoimi problemami prosto do niej, nie miałaby mu tego za złe. Nie raz i nie dwa zabierała kogoś na zaplecze baru, by tam we względnym spokoju wysłuchiwać jak ciężki miał dzień, tydzień lub nawet dłuższy okres. Być może lokal rozrywkowy, dodatkowy położony w tak kiepskiej dzielnicy jak nowojorskie Ocean Hill nie wydawał się najlepszym miejscem na tego typu wyznania, lecz jako doświadczony już psycholog środowiskowy, Dalaja w swoim życiu widywała gorsze. Najważniejsze w taki wypadku było bowiem według niej jak najszybsze dotarcie z doraźną pomocą, czy to chodziło o całkowicie bezbronne dziecko, czy nieradzącego sobie z danym problemem dorosłego. Tylko że ten facet wyraźnie nie planował się przed nią otworzyć, a ona nie zamierzała na siłę wchodzić mu w życie z przysłowiowymi butami. Jeśli wolał ryzykować, że jeszcze przed zachodem słońca oberwie od kogoś w pysk, droga wolna.
    - Jasne, nie ma problemu. – Rzuciła tylko na odpowiedź Iana, szczęśliwa że przynajmniej tym razem nic nie wskazywało na to, by po ciężkim dniu spędzonym w głównej mierze na pomaganiu pokrzywdzonym szkrabom oraz prowadzeniu Fire Moon, miała zasnąć w fotelu z lampką wina w połowie zaczętej odpowiedzi na kolejny biznesowy mail. Zwłaszcza że ostatnio miała wyraźnego pecha do swoich zleceniodawców, a najbardziej irytującymi pośród nich okazali się przedstawiciele policyjnej izby dziecka. I to nie tak żeby jakoś nieszczególnie szanowała ich pracę, ale doprawdy czy tak trudno było zrozumieć, że oprócz służenia im grzecznościową radą ma również inne sprawy do załatwienia i nie może stawiać się na każde ich wezwanie, zwłaszcza w samym środku nocy ? Parę razy posunęła się nawet do wyłączenia służbowej komórki, by załapać chociaż parę godzin cennego snu i kolejnego ranka nie musieć słaniać się na nogach, ale te mendy najwidoczniej stan jej własnego zdrowia miały w wyjątkowo głębokim poważaniu, skoro potrafiły dobijać się do jej drzwi niemal za każdym razem, gdy tylko udało jej się zamknąć oczy. Dopiero gdy po tym, gdy ostatnio najpierw omal nie zasnęła im podczas rozmowy z zatrzymanym wyjątkowo agresywnym i wyraźnie naćpanym nastolatkiem, a potem, kompletnie nie zważając na ewentualne konsekwencje, ochrzaniła samego naczelnika za czwarte już w tym tygodniu wyciągnięcie jej nad ranem z ciepłego łóżka, dorobiła się wreszcie odrobiny świętego spokoju.
    A skoro jednak jakimś cudem chwilowo zmądrzeli, z czystym sumieniem mogła sobie pozwolić na spędzenie tego wieczoru nawet z Ianem. A może zwłaszcza z Ianem, który miał tą jedną szczególnie pożądaną przez nią w ostatnim okresie cechę, że nie wymagał, by stale wsłuchiwała się w listę jego życiowych problemów, która w przypadku wielu ludzi nadzwyczaj często miewała długość porównywalną niemal do zapisów na starożytnym papirusie.
    - Jasne. – Odparła, ubierając się w ciemnofioletową skórzaną ramoneskę. Być może popołudnia nadal były nadzwyczaj ciepłe, lecz niska temperatura o poranku lub zmierzchu potrafiła już jednak zaskoczyć. Szczególnie, gdy tak jak ona przyjeżdżało się do pracy na motorze. – Co powiesz na wypad do Lilac Salsa i zjedzenie typowej latynoskiej kolacji ? – Zaproponowała jedną ze swoich ulubionych rodzinnych knajpek. Choć Monterrey opuściła już ponad dwadzieścia lat temu, nadal czuła silny związek z krajem przodków. Gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja, chętnie też go odwiedzała, niepomna ostrzeżeń amerykańskich przyjaciół stale jej powtarzających, że przecież kiedyś może zwyczajnie stamtąd już nie wrócić, bo przecież Meksyk to nadal państwo rządzone głównie przez narkotykowe gangi i skorumpowanych polityków. I rzeczywiście tak właśnie było, lecz cóż z tego, skoro to tam niegdyś zostawiła nie tylko nagrobki rodziców, ale także jakąś część serca ?


    Dalaja

    OdpowiedzUsuń
  85. Debbie.
    Brzmiał wyjątkowo trzeźwo i… Zdyszana Debbie uniosła wzrok. Z jego bosych stóp, przez ubrane w dresowe spodnie nogi, bo biodrach, na których gumka tychże opierała się wyjątkowo kusząco, po nagi tors. Nie dało się ukryć, że Debbie była tylko młodą kobietą, a jej szczęka opadła teraz o kilka milimetrów, ba, rozdziawiła nieładnie usta, kiedy przed jej oczami pojawiał się… posąg młodego, greckiego boga. Zdecydowanie. Do tej pory Debbie nie miała zbyt wielu okazji, aby tak po prostu go podziwiać. Albo się kochali i wtedy skupiona była na dotyku, a chwile, kiedy mogła posłać mu dwuznaczne spojrzenia, uciekały nawet nie wiadomo kiedy. Wczoraj, kiedy pomagała mu się rozebrać, nie traktowała go w kategorii obiektu seksualnego, a teraz…
    Sam Ian zachowywał się jak obiekt przeznaczenia wyłącznie seksualnego. Albo do Debbie leki przeciwbólowe uderzyły do głowy?
    Kiedy dotarła do jego twarzy, a trwało to… chwilę, uśmiech Iana właśnie gasł, a ona wyglądała tak, jakby zobaczyła ducha. Widoczne rozmarzone, wypieki na policzkach i roziskrzone oczy — to wszystko minęło bardzo szybko. Debbie nie goniło nic poza paraliżującym strachem i po prostu musiała sobie o tym przypomnieć.
    — Ian. — Jej głos był stanowczy. Ostry i twardy. Pierwszy raz nie wymówiła jego imienia w sposób, który ich oboje przyprawiał o przyjemne dreszcze. — Dlaczego nie odbierasz telefonu? Próbuję cały dzień… Kurwa! — Krzyknęła. Choć nie, to nie był jeszcze krzyk, podniosła głos. — Weź się ubierz — syknęła i po prostu minęła go w drzwiach, uważając, aby przypadkiem go nie dotknąć.
    Weszła do środka. Do jego mieszkania. I zamarła. Nie wiedziała, co tutaj robi i czego tutaj szuka. Poza upewnieniem się, że Ianowi nic nie było. Nie było. Stał przed nią, teraz to już za nią, ale… Powoli się odwróciła, mając widok na jego plecy, które przecież wcale nie wyglądały gorzej niż to, co zobaczyła z przodu.
    — Właściwie to… Przyniosłam tylko kluczyki. Auto stoi pod budynkiem… — mruknęła i wyciągnęła dłoń z kluczykami do Cadillaca w jego stronę.
    Nie chciała robić mu kłopotu, a najwidoczniej taki robiła. Nie odbierał telefonu, pozostawał poza zasięgiem i nie odpisywał na wiadomości, bo pewnie tak chciał. A ona, dzisiaj, była niczym na namolnie bzycząca, pierdolona mucha.
    Chrząknęła cicho. Z torebki, którą miała przewieszoną przez ramię, dobiegło dość intensywne wibrowanie. Aż drgnęła. Tak, jakby się wcale tego telefonu nie spodziewała. Ba, mogła się spodziewać, przecież miał kto do niej dzwonić, ale była tak wpatrzona w pół nagiego Hunta, jakby totalnie nie dowierzała w to, że już kilkakrotnie miała go tylko dla siebie, że się dała zaskoczyć. Drgnęła. Kluczyki wypadły jej z hukiem na podłogę, a ona zamiast się po nie schylić i oddać mu je tak, jak należy, zaczęła grzebać w torebce. Niewielkiej, ale wypchanej po same brzegi.
    — Gdzie ten tele… — nie zdążyła dokończyć zdania, a dźwięki wibracji ucichły.

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  86. Minęły dni od przypadkowego spotkania z Ianem na parkingu. Olivia wciąż pamiętała jego lekki uśmiech i nonszalanckie gesty, choć starała się o tym nie myśleć. Coś jej w tym chłopaku nie pasowało. Zdecydowanie. Kiedy brała pod uwagę wszystkie okoliczności, w których przyszło jej go spotkać, a nie było ich znowu wcale tak dużo, to docierało do niej, że Ian nie jest do końca… legalny.
    W pracy jednak wciąż czekały na nią stosy dokumentów i niekończące się e-maile, ale w chwilach ciszy, kiedy zamykała oczy, pojawiało się jego spojrzenie – pewne siebie, ciekawskie, nieco prowokujące. Kim on, do diabła, był? Mogła zapytać Leviego, ale to byłoby głupie. Mogłaby dojść do Hunta po adresie z kartoteki, ale jaką miała pewność, że był prawdziwy?
    Nie chciała przyznać przed samą sobą, że to spotkanie pozostawiło ślad. Ślad niepokoju. I ciekawości. Olivia jednak zdawała sobie sprawę, że nie może skupiać się na praktycznie nieznajomym. Powinna cieszyć się z tego, że Ian wyszedł cało z opresji.
    Tego wieczoru, kiedy miasto pogrążyło się w chłodnej, wilgotnej nocy, Olivia siedziała jeszcze w biurze. Za oknami rozpościerał się widok na panoramę wieżowców Manhattanu. Piękny, niepokojący. I kiedy zamykała klapę swojego macbooka, dotarło do niej, że znowu boli. Że to już nie jest tylko fizyczny ból, że potrzebuje kolejnej tabletki, a najlepiej dwóch, bo jedna mogła nie dać rady. Z ciężkim westchnieniem sięgnęła do niewielkiej torebki. Wyciągnęła z niej pomarańczową fiolkę. Pusta. Olivia postanowiła, że zrealizuje jedną z recept, które trzymała na czarne godziny. Nie dlatego, że potrzebowała medycznych środków w nagłym wypadku – raczej dlatego, że chciała, choć nie przyznałaby tego wprost, oderwać się od stresu i rutyny, choć nie wiedziała jeszcze, że wpadnie w kolejny element gry, w którą nieświadomie już się wciągnęła.
    Nie bardzo była świadoma natomiast tego, jak dotarła na parking przed biurowcem i jak dostała się do swojego Volvo, a potem pod jeden z otwartych w nocy CVS Health.
    Drzwi apteki rozsunęły się przed nią automatycznie i cicho, a światło jarzeniówek uderzyło w jej oczy. W tej ciszy i zapachu środków farmaceutycznych czuła się nieswojo. Olivia wsunęła się do środka, otulona ciemnym płaszczem, jakby liczyła, że stanie się niewidzialna. Tak byłoby najłatwiej. Nie była tu pierwszy raz o tej godzinie, ale zawsze wolała wierzyć, że farmaceutka przyjmie jej szeptane prośby jak spowiedź i nic więcej. Przecież miała receptę. Była lekarzem. Wiedzieli to.
    Ból, tym razem ten fizyczny, rozlał się falą od pleców aż po samą stopę. Przełknęła ślinę, poprawiając kołnierz płaszcza. Tylko odebrać receptę. Nic wielkiego. Rutyna. Przetrwać.
    Działała trochę jak robot, jak słabo naoliwiona maszyna.
    Podeszła do lady, gdzie za pleksą – pozostałości po pandemii – stała młoda farmaceutka. Olivia podsunęła jej świstek papieru. Poskładany, pognieciony. Dziwne, że kod był jeszcze do odczytania. Olivia drżała.
    Drzwi CVSu rozsunęły się po raz kolejny, Olivia odwróciła się gwałtownie, zbyt gwałtownie, aby umieć powstrzymać grymas bólu cisnący się na jej usta. Otworzyła szeroko oczy, kiedy dostrzegła tam Iana.
    — Przykro mi, pani doktor — głos farmaceutki rozbrzmiał, jakby Olivia znalazła się pod wodą. Niewyraźnie. — Recepta jest już nieważna.
    Przez ułamek sekundy chciała po prostu wyjść, ale między nią a drzwiami stał Hunt. Fitzgerald spojrzała powoli na kobietę za pleksą.
    — Słucham?
    — Ktoś anulował receptę. — Farmaceutka rzuciła jej szybkie spojrzenie – mieszankę rozpoznania i współczucia – i Olivia poczuła, że utknęła.

    Olivia

    OdpowiedzUsuń
  87. — Nie możesz mieć rozładowanego telefonu i nie odbierać — fuknęła, nadal przetrzepując torebkę w poszukiwaniu telefonu. Więc nie patrzyła na Iana, nie spotkała się z nim spojrzeniem, kiedy on patrzył na nią. Zarejestrowała jedynie przed chwilą jak Ian schylił się po kluczyki, które upuściła. Musiała znaleźć ten głupi telefon.
    Jej słowa mogły właśnie świadczyć o tym, że Debbie wcale nie przyszła tutaj tylko po to, żeby oddać mu kluczyki. Gdyby tak było, poczekałaby na moment, aż Ian łaskawie połączyłby się ponownie z siecią.
    — Myślałam, że coś ci się stało — wypaliła i dopiero teraz podniosła na niego spojrzenie, a on patrzył w bok, z ręką na karku. W swojej dłoni Debbie ściskała telefon. W końcu go znalazła. Poprawiła torebkę na ramieniu, prostując głowę, co nadal nie pozwalało patrzeć jej wprost na Hunta, kiedy stał tak blisko. Musiała ją zadrzeć i to też zrobiła. Zadanie ułatwiał jej sam Ian, który posłusznie ubrał koszulkę, więc już nic ani nikt nie mogło jej rozpraszać. Gdyby nie fakt, że jej telefon znowu zaczął wibrować. Debbie z trudem odwróciła spojrzenie od twarzy młodego mężczyzny. Na ekranie zobaczyła jej własne zdjęcie z matką. Dzwoniła mama. Kurwa, pomyślała Debbie, choć prawda była taka, że jej rodzicielka nie dzwoniła bez powodu. Jeśli sytuacja nie była alarmująca, pisała, taki mieli układ, zwłaszcza, że mogła nie zawsze być na bieżąco z grafikiem młodszej Grayson. Rudowłosa zmarszczyła czoło, ściągnęła brwi i zagryzła dolną wargę. Na chwilę zrzuciła połączenie przychodzące, aby się upewnić, że to poprzednie zostało wykonane z tego samego numeru. Westchnęła ciężko, a potem spojrzała tylko przepraszająco na Iana i odwróciła się do niego plecami, tak, jakby to miało jej dać jakąkolwiek prywatność.
    — Tak, mamo? — spytała cicho, ale nie dane jej było nic więcej powiedzieć. Mruknęła tylko coś pod nosem, potem westchnęła, a na sam koniec ciche: o! wyrwało się z jej ust. — Czyli… dobrze rozumiem, że poszłaś do fryzjera, zamiast być z Maddie? — To pytanie nie brzmiało już tak łagodnie jak pierwsze. Debbie w końcu odwróciła się ponownie w stronę Iana, jakby to właśnie w nim szukała oparcia i przychodziło jej to po prostu naturalnie.
    — Przecież ona sobie nie poradzi… — jęknęła tylko, wtrącając się w wywód June. — Dobra, pojadę po nią i odwiozę do domu. — Rozłączyła się. Nieco bezpardonowo, a potem wrzuciła niemal agresywnie telefon z powrotem do torebki. Brakowało tylko tupnięcia nóżką. Zależało jej na czasie. Musiała jak najszybciej dostać się na Manhattan. Nie wierzyła w głupotę June, która nigdy nie była tak lekkomyślna. Prychnęła.
    — Potrzebuję podwózki — rzuciła nagle, patrząc na Iana. — Mogę wezwać Ubera, jeśli nie czujesz się na siłach — dodała od razu, bo to nie tak, że wymagała od niego tej podwózki, chociaż zdecydowanie wolała jeździć z nim, niż z kimkolwiek innym i wcale nie chodziło o to, że rzadko kiedy kasował ją za te przejazdy.

    Debbie ♥

    OdpowiedzUsuń
  88. Siedział na krawędzi łóżka, wbijając wzrok w młodszego brata i czując, jak w środku coraz mocniej zaciska mu się coś, czego nie potrafił nazwać ani bólem, ani żalem, choć oba te słowa były blisko. Każdy jego oddech, każde słowo wypowiadane z trudem przez Iana rozrywało go od środka. Nie dlatego, że wcześniej nie wiedział, w jakim stanie go zastanie – spodziewał się tego, gdy tu szedł – ale dlatego, że nagle zdał sobie sprawę, iż sam jest tak samo poszarpany, tyle że w innych miejscach. Ian miał siniaki i inne skutki pobicia a on nosił swoje blizny wewnątrz, na sercu i w pamięci, i choć niewidzialne, były równie głębokie.
    Jego słowa – „Przyszedłeś tu dla mnie czy dla siebie?” – trafiły celniej, niż Louis się spodziewał. W pierwszej chwili chciał zaprzeczyć, wybuchnąć, oburzyć się, że to przecież oczywiste, że dla niego. Ale nie umiał. Bo gdzieś w środku wiedział, że Ian miał rację. Że to spotkanie było potrzebne jemu samemu równie mocno, jeśli nie bardziej. Że musiał zobaczyć brata żywego, oddychającego – choćby z tym świszczącym, urywanym oddechem – żeby uwierzyć, że jeszcze nie jest za późno.
    — Dla nas obu — odpowiedział w końcu, cicho, jakby te dwa słowa były cięższe niż wszystkie wcześniejsze wyznania. Spojrzał na Iana uważnie, niemal bez mrugnięcia, i nagle uderzyła go jedna, banalna prawda: że nieważne, ile razy będą się ranić, uciekać od siebie, milczeć całymi miesiącami – i tak zawsze wrócą do tego samego punktu. Do tego łóżka, tego oddechu, tego spojrzenia, które mówiło więcej niż cała litera prawa czy kodeks honorowy, którym obaj próbowali się kierować.
    Przesunął dłonią po własnej twarzy, jakby chciał zetrzeć z niej wszystkie napięcia, ale zaraz po tym uniósł ją i odruchowo położył na ramieniu Iana. Delikatnie, tak, żeby nie sprawić mu bólu, choć i tak miał wrażenie, że każdy dotyk rozchodzi się po nim jak echo uderzenia. Zbyt długo patrzył na tego chłopaka, którego kiedyś prowadził za rękę po ulicy, tłumacząc mu świat, a teraz ten sam chłopak – mężczyzna – zadawał pytania, na które nie było prostych odpowiedzi.
    — Oddychasz, Ian. — powtórzył po nim, niemal jak zaklęcie, które miało zatrzymać go przy życiu. — I dopóki oddychasz, to znaczy, że jeszcze mogę coś zrobić. Nawet jeśli to tylko siedzenie tutaj i patrzenie, jak cię boli.
    Zacisnął usta w wąską linię. Tak łatwo było mu mówić o obowiązkach, o sprawach do załatwienia, o rachunkach i procedurach. A tutaj, z bratem obok, wszystkie mądre słowa traciły sens. Została tylko prawda – naga, brutalna, taka, jaką widział w jego posiniaczonej twarzy.
    — Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałbym ci to wszystko zdjąć z barków. — dodał po chwili, tym razem ciszej, niemal szeptem, który urywał się w gardle. — Ale mogę jedynie siedzieć i być. Może to za mało. Pewnie za mało. Ale to jedyne, co mam.
    Louis nie odwracał wzroku, nie uciekał. Wiedział, że Ian widzi więcej, niż pokazuje. Że każde drżenie jego głosu, każdy gest, nawet ten, gdy teraz przytrzymał rękę na jego ramieniu o chwilę dłużej, zdradzał go bardziej niż wszystkie wielkie deklaracje. Ale może właśnie o to chodziło – żeby wreszcie nie grać, nie udawać, nie układać zdań jak z podręcznika do psychologii. Tylko mówić i milczeć tak, jak to czuli naprawdę.

    Louis Hunt

    OdpowiedzUsuń
  89. Choć zdecydowaną część życia spędziła w Nowym Jorku, wciąż dość często musiała mierzyć się z krzywdzącymi stereotypami dotyczącymi Latynosów, a gdy dodatkowo na światło dzienne wychodziły jej mieszane meksykańsko-indyjskie korzenie, sytuacja nie raz dosłownie omal nie stawała na ostrzu noża. Nawet w tak wielkiej amerykańskiej, wielonarodowościowej metropolii nadal bowiem zdarzali się ludzie w swoich codziennych poczynaniach kierujący się wyłącznie nienawiścią do tego, co obce. Swoich południowych sąsiadów kojarzyli zaś z nielegalnymi emigrantami żerującymi głównie na zasiłkach opłacanych z podatków rdzennych mieszkańców lub prowadzeniem nielegalnych biznesów, przemytem narkotyków i licznymi strzelaninami, w których ginęło wielu przypadkowych ludzi. Indyjscy emigranci również nie byli przez nich zbyt mile widziani, ponieważ ich zdaniem mnożyli się na potęgę, czerpiąc zyski z wykorzystania swoich niewinnych małych szkrabów. Cóż, część z nich pewnie faktycznie tak robiła, co do tego Dalaja nie miała żadnych wątpliwości. Ale nie można było wrzucać wszystkich do jednego przysłowiowego worka.
    Ona sama była na to doskonałym dowodem. Jasne, przez pierwsze dziesięć lat wychowywała się w pełnym zagrożeń Monterrey, gdzie nikt nie mógł być nawet do końca pewien czy dotrwa następnego wschodu słońca, ale narkotyki zażyła jedynie raz i to tylko po to, by spróbować zrozumieć co też takiego interesującego widział w nich Dio. Nie dowiedziała się, ba poczuła się fatalnie i przez pół nocy wymiotowała niczym kot. On zaś, gdy tylko odkrył stratę tych kilku gramów, wpadł we wściekłość. Nie próbowała więc nigdy więcej tego powtarzać. Nie wierzyła również, że sama jedna potrafi wyplenić handel prochami na całym świecie. Był zbyt intratny. A zresztą gdyby chciała być do końca szczera sama ze sobą, musiałaby otwarcie przyznać, że w jej przekonaniu to nie dragi same w sobie stanowią problem. Ba, wiele z nich wykorzystywano w medycynie do ratowania życia. Dopóki więc dostęp do nich uzyskiwali rozsądni ludzie potrafiący panować nad swoimi popędami, wszystko było w jak najlepszym porządku.
    - Jak niemal codziennie. – Potwierdziła, przekręcając klucz w drzwiach baru i chowając go do torebki. – Nie musisz się martwić, któryś z chłopaków odstawi mi go później pod dom. – Dodała, rzucając jeszcze przelotnym spojrzeniem na niepasujący zbytnio do dość zaniedbanego otoczenia drogi motocykl. Normalnie i ją nie byłoby na niego stać, lecz fortuna kilka wiosen temu postanowiła być dla niej niezwykle łaskawa, toteż teraz troszczyła się o niego niczym o największy skarb. Nie było to jednak związane wyłącznie z horrendalną wręcz kwotą, którą w normalnych warunkach musiałaby przeznaczyć na jego zakup. Najważniejszą kwestię stanowiła dla niej ewentualna możliwość ekspresowej ucieczki. Ostatecznie motor z powodzeniem wciskał się w te wszystkie wąziutkie przestrzenie, w które samochód już nie mógł z racji swoich zbyt dużych gabarytów. - Lilac Salsa znajduje się nieopodal Second Avenu. Dokładnie tutaj. – Wyświetliła mapę na ekranie komórki i pokazała ją Ianowi. – Trochę daleko, ale sądzę że warto. Przynajmniej istnieje mała szansa, że przyczepi się do mnie ktoś z niespodziewanym zleceniem. – Dodała pół żartem pół serio.

    Dalaja

    OdpowiedzUsuń
  90. Oczywiście, że nie mógł. Dla Debbie to było oczywiste, że nie mógł nie odbierać telefonu i pozwalać na to, aby urządzenie się rozładowało. Jak inaczej miałaby się z nim skontaktować wtedy, kiedy wymagała tego sytuacja? Nie żeby do tej pory robiła to jakoś intensywnie, bo po prostu zeszli sobie z drogi, a każde kolejne spotkanie było przypadkiem, zrządzeniem losu, z którym żadne z nich nie walczyło. Debbie była poniekąd rozgoryczona tym, że Ian jej nie rozumiał. Takie wrażenie odnosiła, ale zapewne, gdyby nie telefon od matki, to wyjaśniłaby mu dlaczego tak jest. Wiedziała, doskonale zresztą, że Ian takiego wytłumaczenia mógł potrzebować albo chcieć. I to nie tak, że Grayson uważała Hunta za debila, po prostu zdawała sobie sprawę z pewnych ograniczeń, które wynikały z jego sposobu bycia i dotychczasowego życia. Ian nie miał prawa wiedzieć, jak to jest, kiedy ktoś się o niego martwi. Był Louis, ale Louis był jednym, jeśli nie jedynym łącznikiem Iana z bolesną przeszłością. Debbie nie miała wpływu na to, co było kiedyś, ale mogła mieć wpływ na to, co było teraz. Mogła? Chciała? Musiała?
    Skończyła rozmowę z June, a zaraz potem odszukała spojrzeniem Iana. Nie mogła się delikatnie nie uśmiechnąć, kiedy padło jego pytanie. Jeśli cokolwiek Debbie miała szczerze cenić w Huncie, i to nie jako ktoś, kto się w nim zakochiwał, to właśnie to, że w swojej - nie raz przerażającej małomówności - był po prostu konkretny.
    — AHRC — rzuciła prędko w odpowiedzi, początkowo nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że Ian nie musi przecież wiedzieć ani czym, ani gdzie znajdowała się siedziba AHRC. — 83 Maiden Lane — dodała od razu adres, nakierowując Iana na ten nieszczęsny Manhattan, który o tej godzinie mógł być wyjątkowo zakorkowany. Ale jakie miała wyjście?
    Nie była wybitnie niespokojna. Nie była nawet wściekła czy niezdrowo nabuzowana. Jasne, była zła na swoją matkę, że zachowała się tak lekkomyślnie. Z drugiej strony — Maddie była już dorosła, nikt jej nie ubezwłasnowolnił, więc też nie było znowu niczym dziwnym, przynajmniej dla osób z zewnątrz, że najmłodsza z Graysonów została zostawiona sama w sobie.
    Placówka, do której mieli dotrzeć zamykała swoje podwoje do 17 i Debbie wiedziała, że istnieje niewielka szansa, aby do tej godziny dotarli na Manhattan.
    Była mu wdzięczna. Za to, że nie wyrzucił jej z mieszkania i nie kazał jej spierdalać, zamawiać bolta lub biec na pobliską stację metra, chociaż i ona nie wiedziała na czym dokładnie stoją. Kiedy była pijana albo Ian naćpany wszystko między nimi było po prostu łatwiejsze. Nie zastanawiali się wtedy, przynajmniej to, które było zamroczone, czy to, co robią jest właściwie i o wiele łatwiej było to drugie, trzeźwe przeciągnąć na swoją stronę. Teraz była między nimi ta cholernie niewygodna trzeźwość, z której wynikała niezręczność. Oboje zdawali się nie wiedzieć, co robić.
    Skoro Ian nie pytał, Debbie nie mówiła, choć cisnęło jej się na usta, aby wyrzucić z siebie wszystko to, co związane z tą sytuacją, bezmyślnością matki, bezradnością siostry i wiecznie zajętym telefonem brata, bo to przecież on był pierwszą osobą, do której June próbowała dzwonić. I na pewno miał bliżej do AHRC,skoro już był na Manhattanie.
    — Ian… — odezwała się w końcu, kierując swoje kroki w stronę drzwi. — Tylko… — urwała, odgarniając ten niesforny rudy kosmyk z czoła. Zerknęła na telefon, wybrała w tym czasie numer Maddie. Nie odpowiadał, więc Debbie zakładała, że siostra jest jeszcze na zajęciach. — Tak szybko, jak to możliwe, okej? — spytała cicho, wolną dłonią sięgając do klamki.

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  91. Nic nie było dzisiaj normalne. Ani to, że Debbie rano opuściła mieszkanie Iana, ani to, że wzięła sobie jego samochód, ani to, że wróciła tutaj spanikowana i ani to, że jej matka pierwszy raz w życiu pomyślała o sobie, a nie o swoich dzieciach i nikomu to nie wyszło na dobre. Debbie miała tego dnia dość. Bolesna rehabilitacja, w pośpiechu połknięte proszki, tłuczące się niemiłosiernie w klatce piersiowej serce wyjątkowo jasno dawało jej znać, że dzisiaj może sobie odpuścić kawę, nawet jej ulubione nugatowe latte.
    O nią zawsze się ktoś martwił. Zawsze się ktoś troszczył. Byli to przede wszystkim rodzice, a po śmierci ojca — jej matka. Potrafiła pisać do niej codziennie, choćby tylko i po to, aby się upewnić, czy nic złego się nie stało. Była to też Maddie, która nieco zamknięta we własnym świecie nie do końca wiedziała, jak swoją troskę okazywać. Był też Mike. On troszczył się w inny sposób — zabierając się na imprezy, korzystał też na tym on, kiedy mógł porzucić szyty na miarę garnitur i dopasowany krawat. Poniekąd troszczył się też o nią Louis Hunt, ale też Tonya, z którą mieszkała. Debbie przywykła do bycia przedmiotem czyjejś troski, ale też do tego, aby troszczyć się o tych, którzy byli jej bliscy. Do tego grona niewątpliwie zaczął zaliczać się Ian.
    Przywykła też do jego małomówności, więc w pierwszym, niezbyt kontrolowanym odruchu, kiedy usłyszała jego oszczędną w słowach odpowiedź, zerknęła na niego przez ramię i posłała mu słaby uśmiech. Maddie nadal nie odbierała. Grayson uznała, że będzie do niej dzwonić bliżej siedemnastej. Liczyła, że ich podróż zajmie co najmniej godzinę. Tylko tym razem nie będą stać w korku na moście i robić to, co robili w lutym. Wtedy też byli trzeźwi i to chyba było ich ostatnie spotkanie w tym stanie. Tylko wtedy Debbie żyła nadzieją, że jej podejrzenia nie mają nic wspólnego z prawdą.
    Przełknęła głośno ślinę, kiedy wypadli z klatki i od razu ruszyła na lewo, gdzie nieopodal zostawiła auto Iana. Już miała wyrwać do przodu, ale poczuła ciepło bijące od jego dłoni. Nie zaprotestowała. Wsunęła swoje palce między jego i zacisnęła je mocniej, dzięki czemu niemal mogła pociągnąć go za sobą, choć nie musiała. Ian miał zdecydowanie dłuższe nogi od Debbie i spokojnie za nią nadążał.
    Cadillac był przed nimi, Ian otworzył samochód, a Debbie w pierwszym odruchu ruszyła do strony kierowcy, ale po prostu obleciała pojazd dookoła i zajęła miejsce pasażera. Jej miejsce, na którym wczoraj siedział Ian, więc musiała nieco dosunąć fotel do przodu, żeby czuć się w ogóle jakkolwiek komfortowo.
    Cisnęło jej się na usta, że ma jechać, szybko, już, ale wiedziała, że nie musi go poganiać, bo Hunt szybko odpalił Cadillaca, kiedy tylko wszystko ustawił pod siebie i mogli jechać. Debbie nerwowo obracała telefon w palcach. Była tak zestresowana, że zapomniała o zapięciu pasów. Pochyliła się do przodu, kiedy poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku.
    Panikowała. Pewnie niepotrzebnie, bo przecież Maddie nie była głupia, ale jednocześnie June Grayson robiła wszystko, aby po śmierci głowy rodziny, jej najmłodsza pociecha nie wychodziła sama do ludzi, co tylko ją osłabiało, ale nikt i nic nie mogło przemówić matce Debbie do rozsądku.
    — Maddie jest… — zaczęła. — Moja siostra jest w spektrum. — Mruknęła krótko. — Od śmierci ojca stała się praktycznie nieprzystosowana do życia wśród ludzi. — Wyjaśniła. — Nigdzie nie wychodzi sama. A tłum, hałas ją przerażają.
    Mówiła, jakby to miało przynieść jej jakąś ulgę. Nie przynosiło, ale czuła potrzebę, aby nakreślić sytuację Ianowi, choć on wcale o to nie pytał. Ale od pytania była Debbie. Od mówienia zresztą też.

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  92. Kiedy dojechali świateł, Debbie w końcu się wyprostowała. Z ręką Iana na swoim udzie było jej jakoś łatwiej, lżej. Lepiej. Sięgnęła w końcu po pas, zapięła go i opadła ciężko o oparcie. Spojrzała na Hunta.
    — Najlepiej do siedemnastej. Jeśli uda mi się do niej dodzwonić, to powiem jej, żeby się nie ruszała z miejsce, ale to może być trudne — mruknęła. To miało być trudne dla Maddie, która ponad wszystko ceniła sobie spokój. Od dziecka była… inna. Ale nie zamykała się na świat tak, jak zamknęła się po śmierci ojca, który był jej bohaterem, jej łącznikiem. — Kiedyś… Maddie chciała nawet pójść na studia. Była najbystrzejsza z naszej trójki — zaczęła mówić. I wcale nie czuła się dziwnie z tym, że mówiła o tym dilerowi. Mówiła o tym Ianowi. Jej Ianowi. Sięgnęła powoli do jego dłoni, sunąc po jej wierzchu opuszkami palców. To działało na nią uspokajająco. Jego dotyk. Bliskość. Ciepło, które czuła nawet przez materiał spodni.
    — Chodziła do prywatnych szkół, gdzie było mniej uczniów i poświęcano jej więcej uwagi — mówiła dalej. — Miała świetne wyniki i brała udział w olimpiadach matematycznych, fizycznych, bawiła się w małego chemika, a potem… chciała być naukowcem i znaleźć lek na wszystko. Dla wszystkich — kiedy Debbie to mówiła, poczuła, jak do jej brązowych oczu napływają łzy. Zamrugała jednak kilkakrotnie, szybko, gwałtownie, odganiając to wzruszenie.
    — Mogła być najlepsza, ale… — Ruda wzruszyła ramionami, wolną dłonią znowu odgarniając ten niesforny kosmyk. — Mama uznała, że trzymanie jej pod kloszem będzie najlepsze. Wymusiliśmy na niej, aby zapisała Maddie do AHRC.
    W końcu się zamknęła. Nie widziała sensu w tym, aby obarczać Iana historią swojej rodziny, nieudolnością własnej matki i tym, jak bardzo zagubiona pozostawała Maddie, bo nikt nie chciał jej pozwolić na odpowiednią pomoc. Ani Debbie, ani Mike nie czuli się na siłach, żeby wyrwać młodszą siostrę z okowów ich rodzinnego domu.
    Debbie zerknęła na telefon, sprawdzając godzinę. Spróbowała wykonać kolejne połączenie. Bezskutecznie, a kiedy zablokowała ekran, jej telefon znowu zawibrował. Tym razem dzwonił do niej Mike.
    — Jadę po nią — powiedziała od razu, kiedy odebrała. Bez grzecznych powitań. Bez pytań. Mike przeprosił, przekazał, że utknął w sądzie i się rozłączył, prosząc, aby dała znać, jak już będą bezpieczne w domu.
    Właśnie. W domu. Zerknęła na Iana, nie będąc pewną, czy o to też powinna go prosić, czy może zabrać Maddie do domu metrem. Powinna sobie poradzić.
    — Czy po drodze jest jakiś McDonald? — spytała nagle. Zdawała sobie sprawę, że to może ich opóźnić, ale też wiedziała, co przekona Maddie do tego, aby poszła ze swoją siostrą. Debbie kiedyś nie miała cierpliwości do autystycznej Grayson. Szybko się denerwowała, wprawiała Maddie często w osłupienie, a potem przychodziła wieczorami do jej łóżka i przepraszała. Deborah musiała się nauczyć tej cierpliwości na własnych błędach, może dlatego była w stanie tak szybko zrozumieć i odgadnąć Iana.

    Debbie ♥

    OdpowiedzUsuń
  93. Z listy swoich nie tylko nocnych, a i dziennych uniesień, wykreśliła Jamesa Freemana, zastępując go seksownym gliniarzem, konfiskujacym jej prawo jazdy na całe, bezczelnie długie trzy miesiące. Nie odbierała telefonu od prawnika, nie odpisywała na jego liczne wiadomości i tylko raz widziała go na żywo podczas oficjalnej premiery wystawy biżuterii z różowego turmalinu zorganizowanej przez jej szefa wraz z jej skromnym udziałem i pomocą kilku osób z najbliższego otoczenia Tannera Morgana. Oczywiście, każdy kto znał Freemana, może domyślić się, że podczas tamtego wieczoru zaczepił Vanessę, która nie złamała się pod jego wpływem i nie przyjęła zaproszenia, w którym mężczyzna podkreślił, że pod nieobecność żony mogą znowu dać sobie to, czego do tej pory tak oboje bardzo pragnęli, ale Nessa nie chciała już leżeć w jego łóżku, jęczeć i przyjmować różnych pozycji. Wykreśliła go z życia. Raz na zawsze. Miała innych mężczyzn, dbających o nią i o jej potrzeby.
    Dziś nie bez powodu skontaktował się z nią Louis Hunt. Miał wolne i ona miała wolne. Co im szkodziło, żeby nie zaszaleć wspólnie w jego mieszkaniu? Po spędzeniu kilku intensywnych godzin ze sobą, wzięła u niego prysznic, ukradła jednego gorącego tosta i całując go na klatce schodowej, wyskoczyła stamtąd z myślą o tym, że jedyne zmartwienie, jakie może być w jej życiu aktualnie, to takie, czy zdąży dotrzeć przed zamknięciem do ulubionej sieci drogerii?
    Machając policjantowi stojącemu w oknie, pobiegła w spódnico-spodenkach przed siebie, poprawiając ramoneskę, bo jednak wiatr przypominał o tym, że trzeba chronić się o tej porze, aby nie załapać paskudnego przeziębienia, a w pracy u Nessy ostatnio zwolnienia chorobowe wlatywały na potęgę. Zaczęło się od wysokiej gorączki i anginy u jednej z dziewczyn, przeszło to samo na kolejną, a trzecią od tygodnia bolały korzonki. Z obawy przed chorobą, wolałaby nie chodzić do pracy, lecz otrzymując drugą szansę od szefa, próbowała trzymać się z daleka od koleżanki, która podczas wczorajszej zmiany walczyła z katarem. W końcu musiała wykonywać poprawnie obowiązki zawodowe i tak też nie myśląc za specjalnie o niczym konkretnym, zapatrzyła się w telefon, oglądając relację na instagramie. Wtedy nagle uniosła wzrok i zauważyła idącego Iana. Nowojorski mały świat nigdy nie przestanie jej zaskakiwać, tak też zwolniła kroku i stanęła przed nim z szerokim uśmiechem.
    — Jest i mój ulubiony kierowca. Witam serdecznie, dawno się nie widzieliśmy. Odzyskałam prawko i już nie muszę jeździć czarnym Cadillacem, choć żałuję, bo o takim aucie się nie zapomina.
    Klepnęła go w ramię i mimo że ich pożegnanie podczas ostatniego przewozu nie było zbytnio miłe, tak też Vanessa nie sądziła, żeby Ian wziął to w jakikolwiek sposób do siebie. Nawet dobrze się nie znali. Głównie to ona mówiła, on milczał, a połączył ich przypadkiem Freeman, o którym raczej oboje zapomnieli, bo wątpiła w to, aby chłopak po tym wszystkim dalej dostarczał czterdziestolatkowi narkotyki. Tamten albo przestał brać, w co także nie byłaby w stanie uwierzyć, albo miał już innego dilera, dostarczającego mu towar bez względu na wszystko.
    Gdyby wiedziała, że wypowiedzenie tych kilkunastu słów do Iana i klepnięcie go w ramię przyciągnie czyjąś uwagę, przeszłaby nawet na drugą stronę ulicy, ale skąd mogła wiedzieć o nadchodzącym niebezpieczeństwie? Jak grzyby po deszczu wyrósł przed nimi łysy mężczyzna, któremu głowę pokrywały tatuaże. Ten sam, który był w mieszkaniu Freemana, ale nie ten, stojący wtedy nad nią, lecz dokładnie tamten, któremu rozdzwonił się wówczas telefon, przywołujący ich do porządku. Gdyby nie tamto połączenie i szybka reakcja, zapewne Nessa zostałaby zgwałcona przez jego wspólnika, kolegę czy idiotę, z którym przyszło mu wykonywać takie, a nie inne obowiązki.
    — Ian. Wychodzi na to, że znasz dupę, która była u Freemana. Nie ładnie kłamać. Laleczko, ten chuj się ciebie wyparł, a ty nie znając kogoś, z tym kimś teraz rozmawiasz, aż taka łatwa jesteś i zaczepiasz losowych facetów na ulicy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaśmiał się, przeskakując wzrokiem z twarzy Vanessy na twarz Iana, a wtedy do niej dotarło, że mogła przedłużyć pobyt u Louisa aż do rana, nie przejmować się tym, że wkrótce zamkną jej drogerię, bo lepiej byłoby zostać w cudzym mieszkaniu, bez zakupienia rozświetlacza do twarzy, balsamu, konturówki do ust, pasty do zębów, mydła w płynie i końcówek wymiennych do szczoteczki elektrycznej, niż akurat stać przy kierowcy Cadillaca i typie spod ciemnej gwiazdy.

      Vanessa Kerr

      Usuń
  94. Debbie chwilowo nie mówiła nic więcej. Nie raczyła Iana kolejną historią, ale nie dlatego, że czuła się niezręcznie z jego milczeniem i brakiem jakichkolwiek pytań. Wiedziała, że te prędzej czy później mogą paść, bo to przecież nie tak, że Hunt nie mówił wcale i wcale się Debbie nie interesował. Wiedziała, że jest inaczej, że jest w kręgu jego zainteresowań. Tak samo, jak on był w jej. Pewnie gdyby nie sytuacja z jej nieodpowiedzialną matką i Maddie, to nadal byliby w mieszkaniu Iana, próbująć dojść do tego, dlaczego między nimi jest tak dziwnie albo robiąc coś, co sprawiłoby, że nie byłoby tak dziwnie — uciekając do tego, co znali. A znali swoją bliskość i to, jak naturalnie im wychodziła.
    Grayson miała wrażenie, że to nie pierwszy raz, kiedy Ian wybawia ją z opresji. Działali jak dobrze naoliwiona maszyna, niemal od samego początku. Uzupełniali się. I ciężko było temu zaprzeczyć. Jedynym mankamentem było to, że Debs nie znała pinu do smartfona Iana, ale zmieniło się i to, kiedy kazał sprawdzić jej mapę. Ruda wbiła kod, odblokowała telefon Hunta i szybko zlokalizowała najbliższy McDonald.
    Nie myślała nawet o tym, że nigdy wcześniej nie widziała drugiego telefonu u Iana i to właśnie na tym przeczytała podejrzaną wiadomość, od której wszystko się zaczęło. Nie dotarło do niej, że Ian podał jej pin do telefonu, w którym miała garść dowodów na to, aby wsadzić go na długie lata za kratki.
    — Za 400 metrów w lewo, musisz odbić, wyjedzie kolejną przecznicą — poinstruowała go. — Jeśli na McDrive będzie duża kolejka, to się nie zatrzymuj.
    Nie było dużej kolejki i jadący zgodnie z instrukcjami Debbie Ian bardzo szybko znalazł się przy mikrofonie. Wystarczyło, że otworzył okno, a Debbie rozpięła pas i nachyliła się w jego stronę. Obiema dłońmi wsparła się na udzie Iana. Jakby i to było normalne. I naturalne. Bo było. Nie poczuła się nawet odrobinę niezręcznie, może przez moment zachłysnęła się zapachem Iana, ale to było wszystko. Nadal pachniał tak samo i nadal, gdyby tylko stała, zmiękłyby jej od tego zapachu nogi.
    — Duże frytki i shake czekoladowy — złożyła proste zamówienie. I tyle. Nie myślała wcale o sobie. O tym, że mogłaby coś zjeść, bo dzisiaj poza lichym śniadaniem w biegu nie przełknęła nic. O tym, że i Ian mógłby coś zjeść. Myślała tylko o Maddie. Wyprostowała się, podała Ianowi swoją kartę, aby zapłacił zbliżeniowo i kiedy się to stało, podjechali do drugiego okienka. Frytki i shake zostały wydane błyskawicznie. Zajęło im to łącznie jakieś pięć-sześć minut. Mogli jechać dalej. Debbie w papierowej torbie trzymała zamówienie na swoich kolanach, a dłońmi operowała przy swoim telefonie. Odpisała na wiadomości matki i Mike’a, wybrała znowu numer Maddie. Tym razem pojawił się sygnał. Roztrzęsiony, znajomy głos rozbrzmiał po trzecim sygnale.
    — Maddie? Maddie. — Debbie zaczęła uspokajając siostrę. — Tak, wiem, zajęcia się skończyły. Maddie. Nie ruszaj się z miejsca. Obok jest włoska restauracja, prawda? Mają ogródek. Usiądź i poproś o szklankę wody, dobrze? Nie, nie rozłączaj się. — Ruda mówila nadal, instruując chyba najbardziej zagubioną istotę w Nowym Jorku. — Dobrze. Siedzisz? Napij się wody. Będę za… — Debbie spojrzała na Iana. Krótko, przelotnie. — Za chwilę. Poczekaj chwilę, Maddie. Chcesz porozmawiać? Nie? Mam się rozłączyć? Dobrze. Tylko nigdzie nie idź… — Jej ostatnie słowa nie trafił już do odbiorcy. Maddie powiedziała, że musi napić się wody i się rozłączyła.
    Debbie miała wrażenie, że nigdy nie była tak blisko celu, a jednocześnie tak daleko.

    Debbie ♥

    OdpowiedzUsuń
  95. Louis patrzył na Iana i w pewnym sensie czuł się… bezradny. Wiedział, że żadne słowa nie wymażą tego, co było – przeszłości, której nie dało się cofnąć, ran i traum, które zbyt długo ciążyły na ich relacji. I choć Ian wydawał się niewzruszony, Louis wyczuwał napięcie w jego postawie, ból, który próbował ukryć pod maską obojętności, maską, którą znał aż za dobrze. Każde drgnienie mięśnia, każdy krótki wdech i wydech mówiły mu więcej niż tysiąc słów.
    – Ian… – Zaczął w końcu, starając się znaleźć odpowiednie słowo, ton, który nie brzmiałby ani oskarżycielsko, ani desperacko. – Wiem, że słowa nie naprawią tego, co się stało. Wiem, że to nie zmieni twojego bólu ani tego, co musiałeś przejść. – Jego głos był niski, niemal stłumiony, jakby obawiał się, że zbyt głośne wyrażenie uczuć mogłoby złamać delikatną równowagę między nimi.
    Louis odwrócił wzrok na ulicę, na miejsce, gdzie światło latarni rozświetlało wilgotny bruk. Myślał o tym, ile razy chciał interweniować, ile razy chciał wyciągnąć rękę i pomóc, a jednak nigdy nie znalazł właściwego momentu ani sposobu. Zbyt wiele lat minęło, zbyt wiele milczenia, zbyt wiele niedopowiedzeń. I teraz, kiedy stał przed Ianem, wiedział, że to, co może zrobić, to być po prostu obecnym, nie oczekując niczego w zamian.
    – Wiem też, że nie oczekujesz, żebym coś zmienił – Kontynuował, cicho, nieco niepewnie. – Nie oczekujesz, że spróbuję cofnąć czas ani że naprawię wszystko za ciebie. Ale… – Zaciągnął powietrze, przymykając oczy na chwilę, próbując zebrać emocje, które tłoczyły mu się w gardle. – Chcę, żebyś wiedział, że jestem tutaj. Nie dlatego, że mam jakieś wielkie plany, albo że chcę ci coś narzucić. Po prostu… chcę, żebyś wiedział, że jeśli kiedykolwiek będziesz czegokolwiek potrzebował, to możesz na mnie liczyć. Nie musisz mówić nic. Nie musisz odpowiadać. Po prostu… nie zostawię cię samego.
    Jego dłoń drgnęła, jakby mimowolnie chciała powtórzyć gest, który Ian odrzucił kilka sekund temu. Louis poczuł ucisk w klatce piersiowej, przyspieszone bicie serca, ale też dziwną ulgę – to, że mógł wyrazić choć część tego, co czuł, choć w minimalnym stopniu, sprawiło, że poczuł się nieco lżej. Wiedział, że Ian nie musi tego zaakceptować ani okazać wdzięczności, a mimo to był tu, trzymając swoje emocje w ryzach, gotów na każdą reakcję.
    – Patrzysz na mnie tak… jakby wszystko, co mówię, było bez znaczenia – Louis odchrząknął, próbując odsunąć się od tej niepewności, która wypełniała przestrzeń między nimi. – Może masz rację. Może to wszystko jest bez znaczenia. Ale ja muszę to powiedzieć. Muszę ci powiedzieć, że wiem, przez co przeszedłeś. Wiem, jak to wszystko mogło wyglądać z twojej perspektywy, i wiem też, że mogłem zrobić więcej, kiedy byłeś młodszy, kiedy system zawiódł nas obu. – Zatrzymał się, szukając spojrzenia Iana, próbując wyłapać choć cień reakcji, choćby minimalny znak, że jego słowa nie przeszły bez echa.
    Louis poczuł, jak jego głos drży nieznacznie, mimo że starał się zachować spokój. To było dziwne uczucie – świadomość, że mógł być tu, teraz, i nic nie zmieni przeszłości, a mimo to każde jego słowo, każdy gest, mogły mieć znaczenie w przyszłości, mogły być punktem zaczepienia, jakimś mostem między nimi. – Nie oczekuję od ciebie przebaczenia – Dodał po chwili. – Nie oczekuję nawet, że uwierzysz mi w to, co mówię. Chcę tylko, żebyś wiedział, że jestem twoim bratem. I choć może nigdy nie byliśmy typowym rodzeństwem, to… wciąż nim jestem.
    Zamilkł na moment, dając przestrzeń ciszy, w której każdy dźwięk ulicy, każdy odgłos samochodów, wydawał się głośniejszy niż wszystko inne. Louis odsunął ręce od ramion, poczuł ciężar własnego ciała, który wcale nie zmniejszył napięcia między nimi. Wiedział, że Ian może nigdy nie odwzajemni tego gestu ani słów, ale to nie miało znaczenia – to, że spróbował, że podjął ryzyko emocjonalne, dawało mu poczucie, że zrobił wszystko, co mógł.
    – I jeśli kiedykolwiek będziesz chciał porozmawiać, naprawdę… wiesz, gdzie mnie znaleźć – Powiedział na końcu, starając się, by głos brzmiał spokojnie, choć w środku było burzliwie. – Bez względu na wszystko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Louis spojrzał na Iana ostatni raz, powoli cofając się o krok. Wiedział, że nie może zmusić młodszego brata do odpowiedzi ani otwarcia się. Wszystko, co mógł zrobić, to pozostawić swoje słowa w przestrzeni między nimi i odejść, mając nadzieję, że kiedyś Ian je przyjmie. Powoli odwrócił się i ruszył w kierunku wyjścia, czując, że zrobił, co w jego mocy, choć ból przeszłości i tak pozostawał nienaruszony.
      Czuł ciężar tej rozmowy w całym ciele, ale też dziwną ulgę – zrobił pierwszy krok w kierunku tego, czego od lat pragnął: nie ciszy i izolacji, lecz obecności i świadomości, że nie jest sam. Louis Hunt odszedł w milczeniu, zostawiając za sobą pytania bez odpowiedzi i niewypowiedziane słowa, z nadzieją, że Ian w końcu zechce ich wysłuchać.

      Louis Hunt

      Usuń
  96. Debbie w tej chwili, ani w jakiejkolwiek innej, które miały miejsce do tej pory, nie oceniała przezorności Iana. Nie chciała aż tak bardzo wnikać w to, w jaki sposób prowadził swój interes, ani jak jak dobrze mu to wychodziło albo też nie. Wbrew pozorom, chciała wiedzieć o tym, jak najmniej, choć nieustannie czuła w sobie rosnący głód wiedzy o Ianie Huncie. Był fenomenem. Jedynym w swoim rodzaju. Mężczyzną, którego pożądała jak cholera i którego nie mogła w ogóle chcieć. Czuła się w tym wszystkim zagubiona, a jednocześnie miała wrażenie, że nigdy do tej pory nie była w odpowiedniejszym miejscu. Bo jej miejsce niewątpliwie było przy Ianie. Przy nikim innym. Nie przy Peterze, który był miły i nie przy przypadkowym Colinie, który świetnie tańczył. To, co robili teraz, wydawało się co najmniej naturalnie, zupełnie niewymuszone i zorganizowane tak dobrze, jak tylko mogło być. Nie zadawali zbyt wielu pytań, po prostu oboje przystąpili do działania i dzięki temu dojechali na Manhattan znacznie szybciej niż zrobiłaby to sama Debbie.
    Chwyciła papierową torbę z McDonalda i otworzyła drzwi, zanim jednak wysiadła, zignorowała trąbienie dobiegające zza Cadillaca, obejrzała się na Iana i… wychyliła się w jego stronę, muskając ustami jego policzek. Zapewne niepotrzebnie, ale to też wychodziło naturalnie, zupełnie jak to łapanie się za ręce. Posłała mu blady uśmiech i wyskoczyła z auta. Zostawiła tam swoją torebkę. Po prostu, zamknęła drzwi pognała w stronę włoskiej restauracji. Kilka stolików stało przed wysokim budynkiem, ogrodzone były niskim płotkiem. O tej godzinie większość miejsc była jeszcze wolna, bo było już po porze lunchu i przed kolacją, dlatego dostrzeżenie siedzącej tam samotnie Maddie ze szklanką wody nie było trudne. Debbie wbiegła na restauracyjny ogródek i zwolniła, kiedy znalazła się za plecami Maddie. Nie dotykała siostry, dość szerokim łukiem ją obeszła, dostrzegając za witryną dwóch kelnerów, którzy obserwowali dziewczynę z dziwnymi uśmiechami. Gdyby spojrzeniem można było zabijać, właśnie zrobiłaby to Debbie. W dodatku przez szybę.
    — Deborah? — To był głos Maddie, która właśnie odstawiła szlankę na blat stolika. Debbie skinęła jej głową i usiadła naprzeciwko, stawiając obok szklanki torbę z McDonalda. Zaczęły rozmawiać, Debbie musiała przekonać siostrę, że wszystko już w porządku. Non stop mijały ich samochody, szum uliczny nie pozwalał Maddie na to, aby mogła się wyciszyć i skupić, ale kiedy wpiła shake’a. Łapczywie i szybko, zjadła parę frytek, wstały. Debbie złapała siostrę pod ramię i cały czas, nieustannie do niej mówiła. Kiedy podniosła głowę, trafiła spojrzeniem na Iana, który stał naprzeciwko.
    Wśród tych wszystkich idących po chodniku ludzi, wśród tych dźwięków, klaksonów, szumu aut, widziała tylko jego i słyszała wyłącznie bicie własnego serca. Zacisnęła mocniej dłoń na przedramieniu Maddie. Siostra była od niej nieco wyższa, szczuplejsza jednak w budowie i miała ciemne włosy, który mimo wszystko układały się w podobny sposób. Miała jasne oczy, a jej blada skóra nie była pokryta piegami. Podobieństwo u panienek Grayson było jednak aż nadto widoczne.
    Maddie patrzył w chodnik, kiedy Debbie uśmiechała się bezwarunkowo na widok Hunta.
    — Musisz kogoś poznać, Mads — mruknęła do swojej siostry, kiedy zatrzymały się w odległości kilku kroków od Iana. Szatynka podniosła głowę i spojrzała na Debbie, która musiała zmusić się od tego, aby odciągnąć spojrzenie od Hunta. — To jest Ian — powiedziała i popatrzyła przed siebie, a Maddie podążyła za jej spojrzeniem. Obie teraz na niego patrzyły. Maddie przysunęła się bliżej siostry.
    — To twój przyjaciel? — spytała cicho, nerwowo odgarniając ciemne włosy za uszy. Debbie potaknęła głową, dziękując w duchu za to, że siostra wybawiła ją z opresji. Tak, przyjaciel, ironiczna odpowiedź wybrzmiała tylko w jej głowie.
    — Jeśli będziesz chciała, mogę poprosić Iana, żeby zawiózł nas do domu. Co ty na to, Maddie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Skoro to twój przyjaciel… Co złego może się stać.
      Słowa Maddie były… okropne. Co złego mogło się stać? Och, Maddie, pomyślała ruda. Bo wszystko co złe, już się wydarzyło. Najgorsze było to, jak bardzo zakochana w Ianie była Debbie, a jednocześnie nie powinna być w nim zakochana wcale.
      Zrobiły kolejny krok w stronę Iana, ale teraz prowadziła Maddie. Patrzyła na młodego mężczyznę tak, jakby próbowała przejrzeć go na wylot. Po chwili jednak uciekła spojrzeniem.
      — Wiesz, że mieszanina ciepłej wody i cukru może spalić się w tempie, które jest szybsze niż czas spalania niektórych paliw? — spytała Maddie, pytanie kierując do Iana, choć jej spojrzenie utkwione było aktualnie w jej własne stopy.

      Debbie ♥

      Usuń
  97. Gdyby Debbie miała wybierać — mogłaby tak teraz stać. Na środku tego nowojorskiego chodnika, mając Iana Hunta naprzeciwko siebie. Podobał jej się. Taki na luzie. W tych dresowych spodniach, w których zastała go w mieszkaniu i w koszulce, którą ubrał, gdy go o to poprosiła. Gdy mu kazała. Doskonale wiedziała, co się kryje pod tym cienkim, bawełnianym materiałem i choć sytuacja ani towarzystwa nie sprzyjało temu, aby to sobie wyobrażać, Debbie nie była w stanie się okłamywać. Ian Hunt był przystojny. Był jej. Był idealny. Uśmiechnęła się delikatnie w odpowiedzi do swoich myśli, choć pozostała dwójka mogłaby to wziąć za reakcję na pytanie Maddie.
    Ian zdecydowanie nie był przyjacielem Debbie. Nie tylko przyjacielem. Może wcale nim nie był? A jednak, kiedy Debbie myślała o kimś, komu chciała powiedzieć wszystko, jej myśli szybko wybierały Iana.
    Kiedy Hunt zrobił miejsce na chodniku, Maddie chętnie podjęła spacer obok niego. Nie patrzyła już na młodego mężczyznę. Skrzyżowała dłonie na piersi tak, jakby się próbowała nimi objąć. Debbie ruszyła zaraz za nimi. Nie zamierzała ani Maddie ustawiać, ani ją strofować. Zaskakującym było to, że Maddie z taką łatwością podjęła rozmowę z Ianem. Może dlatego, że ten nie był nachalny ani głośny?
    — Z wody i z cukru powstaje syrop — odpowiedziała Maddie, kręcąc lekko głową. — Fascynujące, że mi uwierzyłeś — westchnęła. W swoim niebieskim sweterku, tym nieobecnym spojrzeniem i tonem głosu mogła się kojarzyć z Luną Lovegood. Zdecydowanie. Debbie obeszła Maddie, choć miała ochotę po prostu pójść obok Iana i złapać go za rękę, ale wtedy istniało prawdopodobieństwo, że zgubią Maddie w tłumie ludzi, którzy kończyli właśnie pracę. Starsza Grayson miała wrażenie, że ruch na chodniku się po prostu wzmógł.
    — Gdybyś jednak wymieszał utleniacz z cukrem, możesz stworzyć bombę, ale… — Maddie spojrzała w bok na swoją siostrę. Debbie milczała, posyłając jej delikatny uśmiech, co mogło być zaskakujące. Skinęła tylko głową, zachęcając młodszą do tego, aby mówiła dalej. — Ale Deborah jest policjantką, a bomby są nielegalne. To chyba wiesz? — Maddie umilkła. Mówienie o policji nie było chyba czymś naturalnym ani łatwym. — Pojedziemy do domu metrem? — Maddie spojrzała na rudowłosą siostrę.
    — Nie. Będzie szybciej, jeśli Ian nas zawiezie. Muszę potem wrócić na Brooklyn — wyjaśniła Debbie i akurat w tym momencie dostrzegła auto Iana. Ciężkie westchnienie Maddie było odpowiedzią. Ale nie jedyną.
    — Zawsze wracasz na Brooklyn. Nie musisz mi o tym przypominać.
    Zatrzymali się przy Cadillacu. Auto Iana nie zrobiło na Maddie wrażenia. Żadnego. Nie znała się na autach. Nie miała prawa jazdy. Uwielbiała jednak metro i pociągi. Miała przecież plan, aby zjeździć całą Europę pociągami. Bo tam to było możliwe. I Debbie chciała kiedyś spełnić marzenie siostry.
    — Chcesz usiąść…
    — Usiądę z przodu.
    Skoro Maddie podjęła decyzję, Debbie pozostawało tylko spojrzeć na Iana i skinąć mu lekko głową. Dziewczyny zajęły swoje miejsca. Maddie obok Iana, a Debbie też za nią. Przypomniała Mad, aby ta zapięła pasy, choć było to po prostu niepotrzebne.
    — Podasz Ianowi adres? — Debbie spytała, chcąc zapiąć swój pas, ale nagle się rozmyśliła. A potem… Zza fotela Maddie przesunęła się tak, że usiadła za fotelem Iana. Tak, jak wtedy, kiedy po raz pierwszy odbierał ją z klubu.
    — Jest twoim przyjacielem i nie zna adresu? — Maddie nie odwróciła się, żeby spojrzeć na siostrę. Siedziała wyprostowana niczym struna, patrząc przed siebie, z dłońmi na własnych udach.
    — Jest moim przyjacielem od niedawna — wyjaśniła Debbie, a potem, już nie czekając na siostrę, podała mu adres swojego domu rodzinnego. Oakwood Heights na Staten Islands. 105 Champlain Ave. Według wiedzy Debbie czekała ich ponad godzinna trasa.

    Debbie ♥

    OdpowiedzUsuń
  98. Dynamika relacji Debbie i Iana była… zaburzona. Mocno zaburzona. Coś, rzeczywistość, życie samo w sobie zakłócało tę dynamikę, pokazując im, jak bardzo nie powinni chcieć być ze sobą i jednocześnie za każdym pieprzonym razem pchając ich ku sobie coraz bardziej. Debbie chciała być z Ianem. Tak po prostu. Naprawdę chciała, żeby świat zewnętrzny przestał istnieć, żeby nie było tutaj nawet Maddie, która choć zaliczała się do tych ludzi, dla których Debbie mogłaby zabić albo dać się zabić, tak teraz nie myślała jasno. Chemia w jej mózgu była zaburzona. Tak samo, jak ich relacja. Debbie nie myślała jasno, bo wszystkie jej myśli krążyły przede wszystkim wokół Iana. W sytuacji z Maddie działała zadaniowo, bez zbędnej analizy. Miała cel. Nie pozwolić Madelaine zostać samej na Manhattanie. Zrealizowała go. Teraz miała drugi cel. Odstawić młodszą siostrę do domu. Była w trakcie realizacji tego zadania. I nawet teraz jej myśli uciekały ku Ianowi, za którym usiadła.
    Nie umknął jej uwadze fakt, co Hunt zrobił z lusterkiem wstecznym. Uniosła wtedy jedną brew, sięgając po pas. Nie była teraz pijana tak, jak wtedy, kiedy świętowała swoje urodziny, a mimo to, na samo wspomnienie tej sytuacji, po prostu uśmiechnęła się. Delikatnie, posyłając mu w odbiciu przeciągłe spojrzenie. Naprawdę. Cały świat zewnętrzny mógłby nie istnieć. Kiedy Debbie prawą dłonią przesunęła po siedzeniu obok siebie, dotarły do niej też inne wspomnienia. To, kiedy całowali się stojąc w korku na moście i to, kiedy po zjedzeniu frytek, położyli się razem na tej tylnej kanapie, na której siedziała teraz sama. Obok niej była jej torebka. Westchnęła cicho. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak przez cały czas brakuje jej Hunta. Jak bardzo chce go czuć cały czas przy sobie. Mieć poczucie, że mogą być razem mimo wszystko.
    Mimo co?
    Debbie nawet nie wiedziała, jak to sobie wyobrazić. Jak miałaby co drugi dzień zakładać mundur, a po skończonej służbie lądować w mieszkaniu Iana i zostawiać tam służbowe ubrania, gdyby nie zdołałaby przebrać się na posterunku. Jak to miało wyglądać? Policyjny mundur i odznaka w mieszkaniu dilera?
    Ale Ian nie był tylko dilerem. Przede wszystkim był Ianem. Jej Ianem. I cały czas, nawet teraz, robili wszystko, aby móc to sobie właśnie udowodnić. Pokazywali sobie, że nie są sobie obojętni.
    Debbie opadła plecami na oparcie tylnej kanapy Cadillaca Hunta i przysłuchiwała się teraz rozmowie między nim a swoją siostrą. Uśmiechała się delikatnie cały czas. Przez mocniej przyciemnione tylne szyby miała średni widok na miasto, ale wokół nich był cały czas korek. Mnóstwo samochodów, a za nimi, na chodnikach, mnóstwo spieszących ludzi. Debbie wyciągnęła z torebki telefon, ale na razie tylko trzymała go w dłoniach. W pewnym momencie zorientowała się, że Ian nie jedzie w kierunku tunelu, tylko w stronę mostu, ale nawet się nie odezwała. Akurat w tej kwestii ufała mu bezgranicznie. Jak w wielu innych, ale przecież nie mogła mu tego powiedzieć. Ani przyznać przed samą sobą.
    — Byłeś u Debbie na Brooklynie? — spytała nagle Maddie, wytrącając Debbie z rozmyślań. Mimo wszystko musiała być czujna. Szatynka nie zawsze była delikatna w swoich słowach i zadawała często niewygodne pytania, a tego chyba wszyscy woleli uniknąć, skoro mieli teraz tkwić przez ponad godzinę w ciasnej przestrzeni Cadillaca. Nie żeby kiedykolwiek na to narzekała, ale co innego, kiedy towarzyszyła im Maddie. — Ja tam nigdy nie byłam — przyznała i dopiero teraz obejrzała się przez ramię na swoją siostrę. — Sama nie mogę, a mama nie chce. — Mówiła nadal, a ruda tylko przesunęła dłonią po policzku. To prawda. W jej mieszkaniu na Brooklynie był tylko Mike. Debbie celowo nie zapraszała tam rodzicielki i Maddie. June uwielbiała panikować i nadal nie pogodziła się z myślą, że jej starsza córka jest policjantką i że zdecydowała się na to po śmierci ojca. A mieszkanie na Brooklynie było mieszkaniem młodej policjantki i jej przyjaciółki. Tam nie było miejsca na żałobę, w której nadal, mimo upływu czasu, pogrążony był ich dom rodzinny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Maddie… — odezwała się teraz Debbie, nadal łapiąc spojrzenia Hunta w lusterku. — Tłumaczyłam ci, że to daleko i naprawdę, nie ma co oglądać. Mam tam malutki pokój, dwa razy mniejszy niż twój. Głównie tam śpię, bo przecież wiesz, że pracuję…
      — Tak, jak tata. Wiem.
      Starsza Grayson aż zachłysnęła się powietrzem. Do tej pory z ust Maddie nigdy nie padło słowo tata. Od dnia, w którym go pochowali, najmłodsza z Graysonów unikała tego sformułowania. Być może zajęcia w AHRC zaczynały przynosić jakiś skutek.
      Cisza trwała. Debbie uciekła spojrzeniem do przyciemnionej bocznej szyby, a potem szybko zaczęła odpisywać na wiadomości. Do brata. Do matki. Do Tonyi, która pytała o plany na wieczór.
      — Jesteś jej chłopakiem? — Ciszę znowu przerwała Mads. Znowu patrzyła przed siebie, dostrzegając przed sobą sylwetkę Mostu Brooklyńskiego.

      Debbie ♥

      Usuń
  99. Słysząc odpowiedź Iana, uśmiechnęła się lekko pod nosem, obdarzając go nieznacznie rozbawionym spojrzeniem skrytym jednak na całe szczęście pod kapturem ramoneski. Doprawdy, jakże często słyszała podobne zapewnienia w swojej codziennej pracy psychologa. Nie żeby nie rozumiała posługujących się nimi ludzi. Sama dość często udawała twardszą niż była w rzeczywistości, świadoma że tylko takie zachowanie pozwalało jej nie raz przetrwać najtrudniejsze życiowe sytuacje. Co gorsze w miarę upływu lat spędzonych na tym padole ta swego rodzaju tarcza ochronna zaczynała przylegać do ciała niczym druga skóra i coraz trudniej było ją zdjąć nawet w obecności krewnych, przyjaciół czy bliższych znajomych.
    Zająwszy miejsce pasażera, przewidując podróż wypełnioną wyłącznie cichym pomrukiwaniem silnika i ewentualną muzyką płynącą z radia, niemal natychmiast sięgnęła po komórkę. Musiała poinformować Panią May, sąsiadkę podczas jej nieobecności zajmującą się Lilio i Hetpet, że wróci nieco później niż planowała, poprosić zapewne kręcącego się gdzieś w pobliżu Chrisa o odstawienie motoru oraz przejrzeć skrzynkę mailową, na której jak zwykle, w czasie gdy wyganiała z baru ostatnich klientów zdążyło nagromadzić się wiele nowych niecierpiących zwłoki wiadomości do odpisania. Co gorsza jedną z nich zatytułowano jako pilną. Zaczęła więc oczywiście od niej, usiłując ocenić czy osoba, która ją napisała zdoła poczekać aż zje posiłek, czy też będzie zmuszona zmienić swoje pierwotne plany. O tyle dobrego, że autorka wiadomości miała mieszkać zaledwie o jakieś dwadzieścia minut od knajpy. Oczywiście zakładając, że nadal przebywała w domu.
    - Ian, kurwa, wybacz, ale nasza kolacja musi poczekać. – Oświadczyła, zaznajomiwszy się z pierwszymi linijkami. – Byłbyś tak dobry i podrzucił mnie na… - Zerknęła ponownie na wyświetlacz, po czym podała mu odpowiedni adres. – Ojczym jednej z moich podopiecznych znowu zaszalał. – Wyjaśniła krótko, nie chcąc wdawać się w szczegóły. Zamiast tego, wykręciła tylko odpowiedni numer, modląc się by biedna dziewczyna była jeszcze na tyle sprawna, by móc odebrać telefon.


    Dalaja

    OdpowiedzUsuń
  100. Och.
    Debbie zdecydowanie powinno przeszkadzać wiele rzeczy związanych z Ianem, a przede wszystkim z tym, kim był i czym się zajmował. Debbie o tym wiedziała. Debbie miała tego świadomość i Debbie to przeszkadzało. Między innymi właśnie świadomość tego, kim był Ian Hunt. Bo wtedy, kiedy nie wiedziała, wszystko wydawało się łatwiejsze i podświadomie dążyła do tego aby było takie łatwe. Jak wtedy. Kiedy patrzyła w bursztyn oczu Iana, widziała w nim tylko tego chłopaka, który skradł jej serce. Nie widziała dilera. Dlatego to wszystko przychodziło z taką łatwością i swobodą. A nie powinno.
    Dostrzegała te drobne zmiany w Ianie. W odbiciu lusterka zauważyła, jak jego uśmiech zbladł. I mimo tego, że nie patrzyli na siebie bezpośrednio, czuła ciężar spojrzenia Hunta na sobie. Widziała, jak mocno zacisnął dłonie na kierownicy Cadillaca. I ona wtedy przestała kontrolować ruch dookoła nich, skupiając się przede wszystkim właśnie na Ianie. Czekała na jego odpowiedź. To nie tak, że była jej ciekawa — znała tę odpowiedź, wiedziała, co powie Ian. Nie była ani oburzona, ani zszokowana, kiedy przyznał, że był jej przyjacielem. Chociaż czy tak naprawdę nim był? Czy byli przyjaciółmi?
    Debbie nie komentowała tej odpowiedzi, Maddie również milczała. I milczały obie, jakby to, co powiedział Hunt nie wymagało dalszych uwag. Debbie odwróciła wzrok dopiero wtedy, kiedy Ian nieco gwałtowniej musiał zahamować. Nie patrzyła już wtedy w lusterko, choć było ono ustawione tak, że mogła nieustannie widzieć oczy Iana. Te same, które tak uwielbiała. Ale patrzyła w bok. Telefon miała wciśnięty między uda, a palce zaciskała na pasie bezpieczeństwa.
    Maddie odpowiedziała na pytanie Iana. Ożywiła się odrobinę, kiedy mogła opowiadać o swoich zajęciach, Debs wychwyciła między zdaniami, że Maddie znowu coś cicho wspomina o studiach. Nie mogła się wtedy nie uśmiechnąć. Delikatnie. Z głową opartą o zagłówek i spojrzeniem wbitym w mijane samochody. Nie mogła patrzeć na Iana. Ale nie dlatego, że nie chciała. Bo chciała, ale miała pewność, że w końcu się rozklei, rozsypie, że nie da rady zgrywać twardej i udawać, że wszystko jest w porządku. Bo nie było.
    Rozmowa we wnętrzu Cadillaca toczyła się swoim własnym, przerywanym rytmem. Raz pytanie zadał Ian, kolejne, po chwili — Maddie, na końcu odezwała się Debbie, ale to właśnie rudowłosa wydawała się najbardziej nieobecna z całej trójki. Wzdychała ciężko.
    Nawet nie zauważyła, kiedy dotarli pod ich rodzinny dom. Jeden z wielu na długiej ulicy. Wszystkie domy dookoła były podobne. Piętrowe, często z użytkowym poddaszem. Rzadko kto grodził parcele od frontu. Było więc zielono, bo przy chodniku rosły wysokie, rozłożyste drzewa, na trawnikach gęste krzewy lub kolorowe rabatki kwiatów. Na podjeździe Graysonów nie stało żadne auto, więc Ian mógł spokojnie zaparkować Cadillaca, zostawiając miejsce przy samej ulicy.
    Kiedy koła samochodu zachrzęściły na drobnych kamyczkach, drzwi frontowe otworzyły się i wybiegła z nich kobieta. Rudowłosa, z elegancko ułożoną fryzurą i nie udało się ukryć, że June Grayson dopiero co wyszła od fryzjera. Debbie przed oczami miała raczej zaniedbaną matkę, z siwymi pasmami, niedbałym kokiem i brakiem makijażu. Dzisiaj wyglądała… inaczej.
    Maddie wysiadła pierwsza z Cadillaca, Debbie sięgnęła do klamki, pociągnęła uchwyt do siebie i drzwi odskoczyły od ramy auta. Usiadła bokiem, stopy stawiając na podjeździe, ale wtedy spojrzała ostatni raz w lusterko wsteczne. Już rozchyliła usta, żeby cokolwiek powiedzieć, ale wtedy Maddie chwyciła drzwi, które trzymała Debbie i otworzyła je szerzej.
    — Mama prosi, żebyś ty i twój… — Maddie zawiesiła głos, co raczej jej się nie zdarzało. Spojrzała na starszą siostrę tak, jakby próbowała przejrzeć ją na wylot. — Przyjaciel. Żebyście weszli na herbatę.
    I tyle. Maddie wróciła na ganek, gdzie ponownie padła w objęcia matki. Jak mała dziewczynka, która całkiem nieumyślnie zgubiła się rodzicom na zakupach w centrum handlowym.

    Debbie ♥

    OdpowiedzUsuń
  101. Nie wejdę, Debbie.
    Nie spodziewała się niczego innego. Ale mimo wszystko, Ian mógł dostrzec na jej twarzy, w odbiciu wstecznego lusterka, wyraźny grymas bólu, który pojawił się wbrew temu, co cały czas Debbie usiłowała robić — dobrą minę do złej gry.
    Kiedy Ian uciekł spojrzeniem, znowu zaciskając dłonie na kierownicy Cadillaca, Debbie westchnęła. Położyła swoją dłoń na jego ramieniu. Pogładziła je delikatnie, wbiła nieznacznie palce w mięśnie Iana, jakby chciała mu dać do zrozumienia, że… że co? Że rozumie? Że wcale nie jest jej przykro, że jedna z ważniejszych w jej życiu osób nie może wejść do jej rodzinnego domu?
    — Poczekasz? — spytała tylko. Niepotrzebnie, bo przecież mogła wrócić do domu taksówką, metrem lub autobusem. Mogła na upartego wziąć też auto matki i odstawić przy okazji. Miała wiele opcji powrotu na Brooklyn, ale jednak chciała wrócić z Ianem. Nie. Nie chciała z nim wracać. Chciała spędzić z nim czas. Być może porozmawiać. Chyba musieli w końcu porozmawiać teraz. Kiedy oboje byli trzeźwi. Nie czekała jednak na odpowiedź. Wysiadła zza Iana i zamknęła za sobą drzwi. Dawała mu tym samym czas na zastanowienie się. Na reakcję. Mógł poczekać i zabrać Debbie z powrotem, a mógł odjechać. Nie wywiózł ją w końcu na koniec świata do nieznanych ludzi.
    Debbie niepewnie ruszyła w kierunku własnego domu, przechodząc z podjazdu na ścieżkę prowadzącą w kierunku kilku schodków. Objęła matkę, pozwalając jej na to, aby ta cmoknęła ją w policzek. Całą trójką weszły do środka, ale tylko Debbie obejrzała się za siebie, jakby chciała się upewnić, że Ian został.
    Jeszcze był.
    To Debbie zamknęła za nimi drzwi. Całą trójką przeszły do kuchni, z której widok był na podwórko. Ruda skupiała się na rozmowie podczas której zwracała swojej własnej matce uwagę na to, co robi. Pouczała ją. To niemożliwe. Role się odwróciły? Zaczęły krzyczeć. I June, i Debbie, a Maddie uciekła na piętro, zamykając się w swojej sypialni. Wszystko po staremu.
    June próbowała zmienić temat. Ze swojej nieudolność, na nieudolność Debbie — na jej przyjaciela w drogim samochodzie, na jej zawód, na postrzał, na to, że prawie umarła, choć to była wielka przesada. W końcu June rzuciła ścierką i oparła się w bezsilności o kuchenny blat. Zadrżały jej ramiona, jej ciałem wstrząsnął szloch, a Debbie stała niewzruszona. Nie miała już siły litować się nad własną matką. Każde z ich czwórki przeżyło tamten dzień. Nadal nosili w sobie żałobę. Mike i Debbie ruszyli do przodu, a Maddie próbowała. Tylko June stała w miejscu. I jak początkowo Deborah współczuła swojej matce najbardziej, bo przecież straciła męża, miłość swojego życia, tak teraz dostrzegała, że po prostu June nie umiała żyć. Nie znała życia. Wszystko za nią robił jej mąż. Ojciec jej dzieci. A ona po prostu pięknie wyglądała i rewelacyjnie dbała o ich piękny dom, który teraz był zaniedbany. Trawnik przed domem był zapuszczony, krzaki nieprzycięte, Debbie wolała nawet nie zerkać na ogród. Widziała odchodzące tapety, popękaną farbę na suficie, warstwę kurzu na kloszach lamp.
    Gorzkie słowa, które padły między matką a córką były prawdziwe. Po raz pierwszy od śmierci agenta Graysona, kobiety zdobyły się na szczerość, która sprawiła im ból, ale też pozwoliła Debbie wyjść z domu bez odwracania się za siebie, bez wyrzutów sumienia. Niemal wybiegła na ganek, trzaskając za sobą drzwiami. W jej oczach zaszkliły się łzy, a ona sama miała ochotę się rozpłakać.
    Bo nic nie było tak, jak powinno. I tylko bała się podnieść głowę. Jakby spodziewała się tego, że Iana już nie będzie.
    Nie powinno go być.

    Debbie ♥

    OdpowiedzUsuń
  102. Olivia patrzyła na farmaceutkę, jakby ta mówiła w obcym języku. Słowa recepta jest już nieważna krążyły jej w głowie, odbijając się echem, aż musiała kilkakrotnie zamrugać, żeby przywrócić ostrość widzenia. Czuła, jak w karku i wzdłuż kręgosłupa rozlewa się znajomy, pulsujący ból, który ulokował się tam, gdzie było jego miejsce, w lędźwiach. Zadrżała, gdy przesunął się leniwie, ale ostro wzdłuż pośladka i lewego uda. Zacisnęła dłonie na rancie lady.
    Nie powinna była tak reagować. Była lekarzem. Powinna umieć zachować zimną krew, ale czuła, jak wzbiera w niej fala gniewu, a zaraz za nią – zrezygnowanie i panika. Miała odstawić. Miała przynajmniej postarać się brać mniej leków. Obiecała to nie tylko sobie.
    — To musi być jakiś błąd — odezwała się wreszcie, nie podnosząc głosu, choć czuła, jak bardzo chce to zrobić. — Ta recepta była wystawiona na trzy miesiące.
    Farmaceutka wzruszyła ramionami, jakby wolała zniknąć za pleksą. A Olivia wolała, żeby z apteki zniknął też Ian, który nagle zaczął tytułować ją panią prezes. Uśmiechnęła się krzywo, gdy na moment odrywając spojrzenie od farmaceutki, powiodła nim za Ianem. Widziała, jak sięgnął po koszyk.
    — System pokazuje anulowanie wczoraj rano. Nie mogę nic wydać… bardzo mi przykro.
    Wczoraj rano. To stwierdzenie uderzyło w Olivię. Zacisnęła palce, aż pobielały jej knykcie. Chciała zapytać, kto i dlaczego to zrobił, ale wiedziała. Doskonale wiedziała kto to był. Skrzywiła się.
    Machnęła ręką. Zawróciła i już miała wyjść z apteki, kiedy chwyciła niespodziewanie z półki paczkę tamponów, a potem skręciła w kolejną alejkę, gdzie stał Ian.
    — Jeśli wystawię ci receptę… — zauważyła, stojąc do niego plecami. Jakby nagle plastry z opatrunkiem był tym, co interesowało ją najbardziej. — Zrealizujesz ją? Nie za darmo.
    Nie patrzyła na Iana i nie patrzyła na farmaceutkę. Do dłoni, w której trzymała pudełko tamponów, dodała paczkę plastrów na odciski. Kobiety noszące obcasy często kupowały takie rzeczy. Przesunęła się lekko w prawo, oglądając teraz buteleczki z preparatami wspomagającymi gojenie się ran.
    Czy ona była normalna? Czy wszystko z nią było w porządku? Co ona robiła? Wystawiała się. Nie znała Iana. Nie wiedziała, czy może mu ufać. Ale w tej chwili nie ufała nawet samej sobie.

    Olivia Fitzgerald

    OdpowiedzUsuń
  103. Mimo swojej profesji, Dalaja nie wchodziła z przysłowiowymi butami w życie dorosłych, którzy nie zostali przydzieleni pod jej opiekę przez odpowiednie służby lub nie zajmowali się jej młodymi wychowankami. W innym wypadku z pewnością pod jej wynajmowanym gabinetem dość szybko ustawiłaby się długa kolejka oczekujących. Życie w Meksyku nauczyło ją jednak przymykać oczy na wiele rzeczy mających miejsce dookoła niej. Choć razem z rodzicami mieszkała w bogatej dzielnicy Monterrey, dość szybko musiała nauczyć się, że chcąc przeżyć w tym okrutnym świecie, lepiej jak najczęściej udawać, że nie widzi się wielu szwindli i przekrętów. I to nie tak że miała serce stworzone z lodu, po prostu nie uśmiechało się jej zostać ofiarą psów jakiejś mafii. Wystarczyło że jako małe dziecko straciła w ten sposób matkę. Teraz zaś starała się nieść pomoc tym najbardziej potrzebującym – szkrabom z rozbitych, patologicznych, czy też zwyczajnych ubogich domów, na których cierpienie mało kto zwracał uwagę. Jak to jest być dzieckiem żyjącym na marginesie społeczeństwa wiedziała aż za dobrze z autopsji, bo dla Dio też najczęściej najbezpieczniej było zwyczajnie schodzić z drogi. Szczególnie agresywny stawał się, gdy ktoś podrzucił mu zanieczyszczony towar, po którym zaliczał kolejny bad trip albo w ogóle nie starczało mu na niego kasy. Skubany, doskonale wiedział, że pragnąc uniknąć następnego upokorzenia w formie przymusowego zbliżenia z obleśnym, często o wiele starszym dealerem, nielegalnie załatwiała forsę już za małolata, by spłacić jego długi. Choć bowiem oficjalnie jej kariera striptizerki zaczęła się dopiero, gdy osiągnęła pełnoletność ów obrzydliwy sposób rozliczania się ze swoimi dostawcami Claudio wprowadził w życie o wiele wcześniej. Pozostawało tylko modlić się, by całe te tradycyjne latynoskie bajki o nawiedzaniu ziemi przez zmarłych w każde Día de Muertos nie zawierały ani krztyny prawdy, bo jej świętej pamięci rodzice najprawdopodobniej spaliliby się ze wstydu widząc jakiego typu życie wiedzie ich córeczka odkąd zmuszona została do przeprowadzki do USA. Z całą pewnością nie byliby zadowoleni ani z jej codziennego balansowania na krawędzi prawa, ani z jej nowych znajomości. Nie zrozumieliby, że czasem uciekanie się do rozwiązań mało etycznych w świetle jego litery stanowi o wiele lepsze rozwiązanie od ślepego za nim podążania.
    - Dzięki, później ci się jakoś za to odwdzięczę. – Odetchnęła z nieskrywaną ulgą, upewniwszy się że nie będzie zmuszona ekspresowo szukać innej podwózki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jednak chyba nie powinna się temu dziwić. Ostatecznie po tym jak przejęła stery Fire Moon Ian stał się jednym z nielicznych dostarczycieli prochów, którym łaskawie pozwoliła w ogóle przekraczać prób baru. I nie chodziło tu tylko o to, że od dawna już nie przychodził tam z zielskiem, bo i takich wypędziła na cztery wiatry. Zaważyła wyłącznie jego historia i osobowość, bo jej przyjaciele z ulicy po spędzeniu wielu miesięcy na starannym prześwietlaniu każdego z dawnych klientów lokalu zgodnie uznali, że mimo swojego uzasadnionego sceptycyzmu do całej branży narkotykowej, powinna dać mu szansę. Opierała się naprawdę długo, lecz w końcu ustąpiła pod ich argumentami, grożąc że jeśli ich przepowiednie względem jego osoby się nie sprawdzą, przestanie wyciągać ich z każdych tarapatów. Cóż, najwidoczniej w tym konkretnym przypadku mieli o wiele lepszego czuja niż ona. Czemu więc teraz, gdy próbował uściślić czym dokładnie było owo szaleństwo, zamiast mu od razu odpowiedzieć, przez prawie pół minuty taksowała go jedynie przenikliwym spojrzeniem ? Czyżby obawiała się, że, podobnie jak kiedyś jeden z jej kumpli, po wysłuchaniu prawdy i dojechaniu na miejsce, wścieknie się na tyle mocno, że popuści wodze adrenalinie, a ona nie będzie umiała nad nim zapanować ? Z drugiej strony, skoro już i tak miał ją podrzucić niemal pod próg, miał też pełne prawo zaznajomić się z tym, co czekało na nich na miejscu.
      - Przegrał zakład w podziemnej walce bokserskiej, schlał się i teraz biega za nią z nożem rzeźniczym. Ponoć parę razy rzucił też butelką w stronę jej młodszego brata, bo dzieciak ze strachu zaczął beczeć. Mały ma dopiero dwa latka. – Zdążyła jeszcze zakreślić ogólny obraz sytuacji nim telefon został wreszcie odebrany.
      Z tym, że zamiast pełnego łez głosu nastolatki, w słuchawce natychmiast pojawiły się alkoholowe wyzwiska. Pozwoliła facetowi się wywrzeszczeć, z doświadczenia wiedząc że wszelkie próby przerwania mu, kompletnie mijają się z celem. W tle nie dosłyszała żadnych dodatkowych dźwięków świadczących o kontynuowaniu szamotaniny, więc agresor albo chwilowo skupił się na rozmowie albo biedna dziewczyna skorzystała z okazji i, wziąwszy dzieciaka na ręce, zwyczajnie uciekła z domu tak jak to robiła już wiele razy wcześniej. – Kiedy będziesz jakieś pięć kilometrów przed celem, zacznij zwalniać. – Rzuciła do Iana, gdy wreszcie uznała, że może sobie pozwolić na odłożenie komórki. – Kilka razy zdarzyło się jej już od niego uciec, a szczerze wątpię by z malcem w ramionach i to w dodatku w takim stanie zdołała zajść dalej. Gdy ją odnajdziemy, będę musiała najprawdopodobniej wezwać na pomoc ratowników medycznych. To taka dzielnica, w której raczej nikogo nie zdziwi taki widok, zwłaszcza gdy rodzina ma założoną niebieską kartę. – Wyjaśniła.

      Dalaja

      Usuń
  104. I choć bała się spojrzeć przed siebie, na podjazd przed jej domem rodzinnym, zrobiła to. Ian zdążył w tym czasie wysiąść z auta, bo kiedy Debbie podniosła spojrzenie, patrzyła na Hunta. Stał za otwartymi na oścież drzwiami Cadillaca. Mimo tego, że Debbie drżała ze złości, że czuła się cholernie niezrozumiana przez cały świat, kąciki jej ust drgnął nieznacznie w parodii uśmiechu, kiedy dostrzegła Iana. Ulga, która na nią spłynęła w tym momencie była nieporównywalna z niczym innym. Nawet to, że miała wrażenie, jakby los z niej nieustannie kpił, zeszło na drugi plan. Przy Ianie wszystko stawało się łatwiejsze, prostsze. Wszystko inne traciło sens. Przestawało mieć znaczenie.
    Zbiegła po tych kilku schodkach, ale zamiast ruszyć od razu do miejsca pasażera, minęła przód auta, minęła otwarte szeroko drzwi i chwyciła Iana za jego przedramię. Mimo tego, że obie dłonie trzymał w kieszeniach dresów. Zadarła głowę ku górze. I choć wiele pchało ją ku temu, aby się po prostu do niego przytulić, żeby jebać to wszystko, to nie zrobiła nic. Nie spojrzała nawet w stronę domu, choć mogła się domyślać, że Maddie stoi w oknie swojego pokoju, które wychodziło na podjazd, znajdując się właśnie nad garażem.
    Debbie cofnęła rękę, obeszła auta i bez słowa zajęła swoje miejsce. Zapięła pasy. Również bez słowa i nadal milcząc poczekała, aż Ian wsiądzie za kierownicę.
    Byli na Staten Island. Jednym z bardziej zielonych miejsc w Nowym Jorku. Uwielbiała to miejsce, tę dzielnicę. Za dzieciaka wsiadali na rowery i razem z Michaelem jeździli od plaży do plaży. Od parku do parku.
    — Nie chcę wracać na Brooklyn — wypaliła nagle, kiedy rzuciła torebkę razem z telefonem na tylną kanapę. Musiała to zrobić, bo wiedziała, że lada moment zacznie dostawać wiadomości od matki. I Maddie. Całą serię wiadomości. A zwyczajnie nie miała na to siły.
    Faktycznie łatwym wydawało się rozwiązanie, aby Ian rzucił narkotyki. Debbie mogła rzucić policję. Oboje mogli rzucić Nowym Jorkiem. Stanami. Wyjechać do Europy i wieść tam całkiem udane życie. Zacząć od zera. Spojrzała na profil Iana. Może właśnie powinni tak zrobić?
    — Great Kills Park? — rzuciła pierwszym, lepszym miejscem. Park, który przeistaczał się w plażę nad Lower Bay był dobrym miejscem na spacer. Na ucieczkę przed tłokiem miasta i powrotem do mieszkania, do Tonyi, która też przecież nie szczędziła jej pytań. Debbie nie płakała. Odgoniła łzy, ale czuła ten nieznośny ciężar na piersi. Jej głos drżał i siedzący obok Ian, mógł to usłyszeć.

    Debbie ♥

    OdpowiedzUsuń
  105. Jak zwykle.
    Zachowywali się jak zwykle, jakby gdyby nigdy nic. Problem polegał jednak na tym, że zawsze było coś. Coś, na co nie mieli wpływu albo coś, w czym swojego wpływu nie chcieli się doszukiwać. Zawsze wisiało nad nimi coś, co z jednej strony próbowało ich uświadomić, że nie mają szans, a z drugiej pokazywało im, że bez siebie są niczym. Bo tak właśnie Debbie czuła. Po tych kilku razach, po tych kilkunastu godzinach wyrwanych rzeczywistości, po wypitym w towarzystwie Iana nugatowym latte, pierwszych wspólnych łyżwach i po kinie samochodowym czuła, że bez Iana nie ma jej. Nie ma tej prawdziwej, roześmianej Debbie, która nie chciała wcale od życia zbyt wiele, która nigdy nie miała wymagań i cieszyła się z każdej, choćby najdrobniejszej, drobnej rzeczy.
    Milczeli, kiedy Ian manewrował Cadillakiem, żeby wyjechać spod domu rodzinnego Debbie i poza tym, że Hunt zaakceptował miejsce docelowe, nie mówili do siebie nic. Trasa do Great Kills Park nie była długa. Tak właściwie była na tyle krótka, że Debbie nie była w jej trakcie zebrać myśli.
    Było trochę po dziewiętnastej, kiedy zajechali na długi parking. Wokół nich stało kilka samochodów i jak Debbie się domyślała — mogli to być biegacze, którzy okupowali brzeg plaży albo psiarze, którzy ze swoimi pociechami zajmowali alejki parkowe. Miejsce przyciągało miejscowych, ale i też tych mieszkających w innym dzielnicach Nowego Jorku.
    — Plaża — odpowiedziała tylko, bez większego zastanowienia. Chyba po prostu potrzebowała tego kojącego szumu fal podmywających piaszczysty brzeg. Nie czekała na Iana. Nadal była roztrzęsiona, kiedy wysiadała z jego samochodu. Zamknęła drzwi. Powoli, dociskając je dłońmi tak, jakby szukała oparcia. Powoli, nie spiesząc się, ruszyła w kierunku wyrwy w płotku, który odgradzał parking od plaży. Tam, wspierając się o belki, ściągnęła buty. Zostawiła je przy wejściu, jakby było jej już wszystko jedno.
    Ciepły, nagrzany sierpniowym słońcem piasek, dawał przyjemne odczucie. Zatapiała w nim stopy, aż w końcu, po kilkunastu metrach, zatrzymała się i kucnęła. Potrzebowali tej rozmowy. Zdecydowanie. Debbie znalazła miejsce, oboje znaleźli czas. Mieli przestrzeń na to, aby porozmawiać, ale Debbie nie miała odwagi. Sięgnęła po cienki patyczek i wspierając się na swoich kolanach, zaczęła kreślić na piasku dziwne, bliżej nieokreślone wzory.
    Rude włosy opadały na jej oba policzki, przysłaniając twarz. Kiedy podrywała głowę, widziała wodę. Miała wrażenie, że jej serce bije coraz mocniej. Nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej się nasilał, nawet ramię po postrzale ciągnęło jakby bardziej, mimo tego, że przyjęła dzisiaj dopuszczalną dzienną dawkę leków. Powinno być okej.
    Ale nie było.
    Jak zwykle.

    Debbie ♥

    OdpowiedzUsuń
  106. Było jej ciężko. Wyjątkowo ciężko, ale milczała. Dusiło ją zbyt wiele. Żal, smutek, strach. Dusiło ją też zbyt wiele słów, które nie mogły znaleźć ujścia. Na chwilę zamknęła się we własnej bańce, w której do tej pory miała poczucie bezpieczeństwa, ale teraz dopadła ją po prostu beznadzieja. Bezsens tego wszystkiego uderzył w nią ze zdwojoną siłą. Wzdychała raz po raz. Wiedziała, że Ian był tuż za nią. Potem zobaczyła kątem oka, jak usiadł obok niej. Nadal trwała w kuckach, a wzór na piasku przypominał już czarną dziurą.
    W końcu usiadła i ona, lądując pośladkami na ciepłym piasku. Usiadła po turecku, przyciągając stopy bliżej. Pochyliła się do przodu, trochę tak, jakby bolał ją brzuch i próbowała znaleźć pozycję, która przyniosłaby jej ulgę. Nadal włosy zasłaniały jej twarz i nadal, odkąd weszła do samochodu, nie patrzyła na Iana. Ostatnie spojrzenie jakie mu posłała było jeszcze przed tym, zanim zajęła miejsce w Cadillacu.
    Słyszała go. Słyszała aż nadto wyraźnie, a mimo to ani drgnęła. Wpatrywała się teraz w tę rysunek na piasku, który stworzyła i który już zdążyła zniszczyć swoimi stopami. Przez chwilę nawet nie oddychała, nie mrugała. Siedziała w bezruchu, a jednak nieustannie przechodziły ją dreszcze.
    Debbie?
    W tym momencie coś boleśnie ścisnęło ją za serce. Wzięła łapczywy, głośny wdech i podniosła głowę. Spojrzenie przeniosła na Iana. Natknęła się nie na jego profil, czego się spodziewała, a na jego cudowne oczy, prosty nos i pełne usta. Westchnęła. Znowu. I nadal nie potrafiła wydobyć z siebie żadnych słów. Jakby niecierpliwie odgarnęła rude włosy za uszy, te wymknęły się szybko temu gestowi i niesforne kosmyki ponownie łaskotały jej policzki.
    — Wiem — szepnęła. — Nie możesz… — Kiedy mówiła, jej oczy zalśniły niebezpiecznie, ale nie płakała. Może lekko drżał jej głos. — Z dnia na dzień — powtarzała jego słowa tak, jakby naprawdę chciała uwierzyć w ich znaczenie. — Możesz przestać w ogóle? — spytała, bo przecież chyba do tego zmierzał. Nie chciała się cieszyć na zapas, bo to nie był moment, aby się cieszyć.
    Pracowała w policji, zdawała sobie sprawę, że porzucenie półświatka nie jest niczym prostym.
    — Ian?
    I tak siedzieli obok siebie, między nimi był niespotykany dotychczas dystans. Nie stykali się ani ramionami, ani biodrami. Patrzyli jednak na siebie. Debbie spojrzała wprost w bursztynowe oczy Hunta, przygryzając delikatnie dolną wargę, jakby jednocześnie chciała znać odpowiedzieć i chciała tego, aby ją pocałował, bo przecież bliskość do tej pory wyręczała ich ze wszystkiego.
    Ale mieli porozmawiać.
    Tylko Debbie, mimo szczerych chęci, nie potrafiła tego zrobić. Nie tak, jak to planowała.

    Debs ♥

    OdpowiedzUsuń
  107. Vanessa poczuła, jak napięcie w jej ciele powoli opada, choć serce wciąż dudniło w piersi, przypominając o niedawnych wydarzeniach. Spojrzała na Iana, który stał przed nią silny, opanowany, a jednocześnie nieco inny niż zazwyczaj. W jego postawie, w tym krótkim geście ochrony, kryło się coś więcej niż tylko fizyczna obecność. Był jak mur, który stawiał między nią a niebezpieczeństwem, a zarazem jak most, który pozwalał jej poczuć, że w tym chaosie, który miał miejsce przed chwilą ktoś naprawdę czuwa nad nią.
    Jej oddech powoli się wyrównywał, a umysł próbował przetworzyć to, co się wydarzyło. Łysy mężczyzna zniknął już za rogiem ulicy, a w powietrzu pozostał tylko lekki zapach pieczonego mięsa wydawanego w potrawach w jednym z lokali usytuowanych w foodtrucku pomieszany z adrenaliną i niewidoczną, wciąż pulsującą aurą niebezpieczeństwa. Vanessa zdała sobie sprawę, że przez chwilę była całkowicie bezbronna i że Ian nie tylko zauważył tę jej bezbronność, ale w pełni ją wziął na siebie.
    Chciała mu podziękować, ale słowa w pierwszej chwili ugrzęzły w gardle. Nie dlatego, że brakowało jej szczerości, lecz dlatego, że czuła, jak głęboko wstrząsnęła nią ta sytuacja. Każdy gest Iana, jego skupiony wzrok, stanowcze ruchy rąk, które chroniły ją przed potencjalnym zagrożeniem, sprawiły, że poczuła coś, czego dawno nie doświadczyła, pełne zaufanie i ulgę w jednym.
    — Naprawdę dziękuję — wyszeptała w końcu, a głos jej drżał lekko, mimo że próbowała brzmieć pewnie. — Nie zauważyłam, że jestem obserwowana. Odcięłam grubą linią znajomość z Freemanem. Skąd mogłam wiedzieć, że smród po nim dalej się za mną ciągnie?
    Słowa wypłynęły z niej powoli, jakby każda sylaba niosła ciężar wszystkich jej wcześniejszych wątpliwości i strachu. Vanessa dostrzegała w Iana postawie coś, co wcześniej było ukryte pod maską obojętności lub surowości. To była prawdziwa troska, opiekuńczość i świadomość odpowiedzialności, która nagle sprawiła, że poczuła się wyjątkowo nie tylko chroniona, ale i widziana.
    Jej myśli zaczęły błądzić, przypominając wszystkie sytuacje, w których Ian był obok, nawet jeśli wtedy nie doceniała w pełni jego znaczenia. Teraz jednak wszystko układało się w logiczną całość. Nie chodziło tylko o to, że ktoś zadziałał instynktownie, aby ochronić ją w tym konkretnym momencie. Chodziło o to, że Ian potrafił stanąć murem, gdy było to potrzebne, a jednocześnie nie narzucał się, nie zawłaszczał jej przestrzeni. Dawał poczucie bezpieczeństwa, pozostawiając wolność, którą zawsze ceniła.
    Vanessa poczuła nagle lekki uśmiech na swoich ustach. Nie był szeroki ani triumfalny, bardziej cichy i pełen refleksji. To był uśmiech, który mówił jest dobrze, mogę odetchnąć. Poczuła też nagle falę wdzięczności i zrozumienia, jakby nagle dostrzegła, że Ian, choć może tego nie wiedzieć, stał się kimś więcej niż tylko znajomym, kimś więcej niż zwykłym kierowcą Ubera. Stał się kimś, przy kim czuła, że w razie potrzeby nie musi się bać.
    Przez chwilę pozostali tak, w milczeniu, a świat wokół nich zdawał się zwolnić. Każdy oddech, każdy ruch Iana był jak delikatna kotwica w tym chaosie, który jeszcze przed chwilą wydawał się nie do opanowania. Vanessa mogła poczuć, że ten moment będzie w niej rezonował długo, nie tylko jako chwilowy strach i zagrożenie, ale jako pierwsze prawdziwe uświadomienie sobie, że nie musi mierzyć się ze wszystkim sama. Przecież mógł ją zlekceważyć i zostawić na pożarcie łysemu mężczyźnie.
    Jej spojrzenie nie opuszczało Iana. Każda mimika, każdy gest, który mógłby wydawać się drobiazgiem, teraz miały dla niej ogromne znaczenie. Czuła ciepło w piersi, które nie było tylko efektem adrenaliny czy ulgi. To było coś więcej. To było poczucie, że świat może być chaotyczny, niebezpieczny i trudny, a mimo to w jego obecności można poczuć stabilność. Chciała jeszcze coś powiedzieć, wyrazić słowami wszystkie emocje, które wypełniły ją w tym momencie, ale słowa wydawały się zbędne. Ian rozumiał bez nich. A to było ważniejsze niż cokolwiek innego.

    VANESSA KERR

    OdpowiedzUsuń
  108. Znał odpowiedź. Chciał usłyszeć ją z jego ust.
    Były sprawy, o których nie musieli sobie mówić i mu to odpowiadało. Niedzielenie się pewnymi częściami swojego życia. Zane nie był nauczony tego, aby dzielić się czymkolwiek. Jednak przez te ostatnie lata, które – jakby nie patrzeć – ale dzielił z Ianem, wydobył z siebie resztki zaufania i nieczęsto, ale o pewnych sprawach mu mówił. Któregoś roku zabrał ze sobą na cmentarz do matki. Kompletnie nie wiedział po co ani dlaczego. Ian nie zadawał pytań tylko w milczeniu z nim poszedł. Nigdy więcej się to nie powtórzyło.
    Zbyt dobrze rozumiał, dlaczego milczał o Debbie. Nie byli w pierdolonym filmie, aby to mogło wyjść. Z żadną laską nie mogło im wyjść. Nie, gdy siedzieli po uszy w tym gównie. Zaangażowali się i poświęcali swoje życie. To nie była fucha na boku, aby dorobić i sprzedać parę działek. Jeden niewłaściwy ruch i wszystko mogło pójść się jebać. Wiedział Louis, a to działało Maddox’owi na nerwy, ale akceptował to. W pewien sposób. Nie miał wyjścia i musiał to zaakceptować. Starszy brat Iana, czasem, bywał pomocny. Też nie mógł powiedzieć, że Louis był całkiem bezużyteczny.
    — Nie wiem, Ian. Zróbmy może sobie wieczór plotek i wyrzućmy z siebie wszystkie sekrety. — Parsknął rozdrażniony, acz emocje jeszcze trzymał na wodzy. Miał do niego ogromne zaufanie. Chwilami większe niż do samego siebie, a ta sytuacja tylko go utwierdziła w przekonaniu, że nie należy ufać nikomu poza sobą. Zaufanie Zane było cieńsze niż pojedynczy włos. Wystarczył jeden niepotrzebny krok, aby Maddox zaczął się wycofywać. I starał się, naprawdę się cholera starał, aby Ianowi nie odbierać swojego zaufania. Nie po tylu latach, które razem spędzili i nie po tym całym gównie, które wspólnie przeszli.
    Zane obserwował go teraz w ciszy. Ręce wciąż złożone na klatce piersiowej. Oddech spokojny. Panował nad sobą i nad swoimi słowami. Prawda była taka, że nie chciał z niczym lecieć do Marcusa. Najpierw sprawę musiał wybadać sam. I kompletnie mu się nie podobało to, co słyszał oraz widział. Bo Ian nie musiał mówić wiele, aby Maddox zrozumiał co tu się odpierdalało. Bo go znał i nigdy nie widział u niego dziewczyny na dłużej. O żadną tak nie walczył. Żadna najwyraźniej nie znaczyła, tyle co Debbie. I kurwa, odpuściłby mu. Naprawdę by mu odpuścił, gdyby to była jakakolwiek inna dziewczyna. Nawet by nie mrugnął. Rzuciłby głupim żartem, poczucie humoru jeszcze jakieś miał.
    — Willow nie ma powiązań z psami, a te wokół ciebie kręcą się aż nazbyt często. — Wypowiedział to powoli i z namysłem, jakby chciał mu tym dać znać, aby zastanowił się nad tym, jak to wszystko wyglądało.
    Najgorsze było to, że on rozumiał. Naprawdę go, kurwa, rozumiał.
    Zacisnął szczękę, próbując sobie to jakoś poukładać w głowie. Zastanowić się, czy najpierw go uderzyć, a potem kontynuować rozmowę czy sobie darować. I doszedł do wniosku, że choć ręka go świerzbi, to naprawdę nie miał ochoty, aby dać mu po pysku. Zasłużył, ale Zane jeszcze się wstrzymywał.
    — Nie potrafisz sobie odpuścić? — Powtórzył jego słowa i prawie prychnął. Znał to uczucie aż nazbyt dobrze. Zane wypuścił powietrze powoli przed nos. Ścisnął nasadę nosa, głęboko się zastanawiając nad tą sytuacją. Była, w skrócie, zjebana. I nie było z niej żadnego sensownego wyjścia. Bo Zane też nie potrafił odpuścić sobie Willow. Bo gdyby umiał, to nie wchodziłby do jej życia wtedy, kiedy mu się to podoba. Odszedłby. Dałby jej spokój, ale nie potrafił.
    Opuścił w końcu dłoń, aby spojrzeć na Iana.
    Więcej mówić nie musiał. Tyle mu wystarczyło.
    — Za późno. Fajne ma cycki.
    Blefował. Albo nie. Zostawił to do decyzji Iana. Bo uznał, ostatecznie, że jeśli mają sobie dać po mordach to Zane nie będzie tym, który wykona pierwszy krok.

    Przyjmiecie jeszcze naszą śnieżynkę?❄️

    OdpowiedzUsuń
  109. To nie miało być łatwe dla żadnego z nich. I choć mogło się wydawać, że cały ciężar tej sytuacji spoczywał wyłącznie na barkach Debbie, to Grayson miała świadomość, że wcale tak nie jest. Że Ian też uginał się pod tym samym ciężarem, choć może w nieco inny sposób i w innym miejscu, ale jednak. Nie cierpieli identycznie, ale oboje na tym tracili. Oboje nie mogli mieć tego, czego chcieli. Debbie nie mogła mieć Iana, a Ian nie mógł mieć Debbie. Ta prawda była bolesna, a przy okazji tak oczywista, że nikt nie powinien mieć wątpliwości co do tego, że nawet nie powinni siebie chcieć.
    Ona też nie zniwelowała tego dystansu między nimi, ale chciała. Chciała to zrobić, bo przytulenie się do Iana mogło złagodzić cały jej stres i lęk.
    — Nie wiesz — znowu powtórzyła po nim, ale nie z pretensją. Po prostu. Nie dziwiła mu się. Nie wiedziała, jak mógłby z tego zrezygnować. Na pewno nie z dnia na dzień. Przecież tkwił w tym. Od siedmiu lat. Skrzywiła się lekko, kiedy uświadomiła sobie, że Ian wszedł w narkotyki ledwo skończył osiemnaście lat. Ona wtedy była dzieckiem, które myślało o wyborze kierunku studiów, a on… Westchnęła ciężko. Znowu naszła ją ochota na to, żeby go dotknąć. Mimo tego, że czuła się teraz przygnieciona tym wszystkim, chciała móc odebrać od niego choć trochę tego, czym był teraz zmęczony. Chciała zabrać od niego to, co sprawiało, że nie mógł być szczęśliwy. Chciała być tą, która ochroni go przed wszystkim, co złe. Paradoksalnie, bo przecież z drugiej strony chciała schować się w jego ramionach, licząc na to, że ukryje ją przed całym światem. Tym, w którym nie mogli być razem. Nie teraz.
    — Ale… Chcesz? Chcesz z tym skończyć? — spytała cicho, zmieniła pozycję. Przyciągnęła teraz kolana do siebie, opierając na nich brodę, by zaraz oprzeć policzek tak, aby kątem oka ciągle patrzeć na Iana. — Nie potrafię… — zaczęła, przymykając oczy. — Nie potrafię sobie odpuścić — mruknęła. — Ciebie nie potrafię sobie odpuścić — doprecyzowała, patrząc znowu na niego. Wyprostowała się, jakby nie mogła wytrzymać w jednej pozycji dłużej niż to konieczne. — Ian. — Teraz jego imię padające z jej ust nie brzmiało miękko, a niemal jękliwie. Głos jej się załamał zauważalnie, westchnęła zaraz po tym i schowała twarz w dłoniach. Przesunęła nimi, w płynnym ruchu odgarniając znowu włosy za uszy.
    Oboje byli sfrustrowani. Zdenerwowani i oboje nie mogli tym negatywnym uczuciom znaleźć ujścia. Miotali się. Każdy w sobie. Osobno. Ale i razem.
    — Naprawdę chciałabym… żebyś mógł wejść na tę herbatę — mruknęła tylko. Może to było głupie, ale może wtedy jej rozmowa z matką wyglądałaby inaczej. Może wtedy wszystko byłoby łatwiejsze. Debbie wyciągnęła dłoń tylko po to, aby przesunąć palcami po jego ramieniu.

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  110. Debbie siedziała na tej plaży. Obok tego właśnie Iana. Obok Iana Hunta, który wdarł się jej życie równie niespodziewanie, co ona w jego. Początkowo się przed tym nie bronili. Debbie początkowo nie miała przed czym się bronić, w końcu nawet nie wiedziała, że Ian był dilerem. Wiedziała tylko tyle, że był młodszym bratem jej partnera z pracy, a ten — niewiele i niezbyt chętnie na temat rodzeństwa się wypowiadał. Ian nie bronił się przed Debbie, bo… Jego odpowiedzi nie były jasne, nie były nawet sensowne. Do rudej teraz, całkiem szybko i całkiem w czas, zaczynało docierać, że Ian wiedział od początku.
    Musiał przecież wiedzieć, że był dilerem. Że to była jego… może nie praca, ale zdecydowanie życiowe zajęcie, które zajmowało mu większość całej doby. Ona wiedziała o nim tyle, że był kierowcą Ubera z wyjątkowo dobrym i drogim samochodem, z zabójczo urzekającym uśmiechem i spojrzeniem, które zmiękczało jej nie tylko nogi, ale i serce. Debbie, dopóki nie poznała Iana, nie szukała chłopaka, nie szukała związku, nie chciała relacji, w której druga strona mogłaby być niezadowolona tym, że oddaje się w większości swojej pracy, służbie w nowojorskiej policji. Nie sądziła więc, że spotka kogoś, komu jej zawód może nie odpowiadać po prostu z racji bycia… jej zawodem. A nie z braku czasu, wyczerpania fizycznego i psychicznego, braku uwagi, braku zainteresowania, chęci na wspólne aktywności. Była policjantką i to był największy problem. Na równi z tym, że Ian byl dilerem.
    Słuchała go, bo dzisiaj faktycznie Ian mówił wyjątkowo więcej niż sama Debbie. Grayson widziała, że był zdenerwowany i zagubiony. Ona też była. Jej serce biło niespokojnie, a trudny do określenia stres paraliżował ją od środka. Jakby bała się tego, że to koniec. Że dzisiaj naprawdę ostatni raz widziała Iana, mimo tego co mówił. A mówił, że chce ją. Że chce Debbie Grayson. Taką, jaką była. I ona chciała Iana. Takiego, jakim był.
    Westchnęła ciężko, choć podobnie jak Ian zdawała sobie sprawę z tego, że te westchnienia w niczym im nie pomogą. Nie przyniosą ulgi i nie rozwiążą ich problemów. Patrzyła na niego kątem oka, kiedy cofnęła dłoń z jego ramienia. Chciała go przytulić, ale nie mogła. Postanowiła szanować granice, które im wytyczał. To było słuszne. Dłoń zsunęła się z ramienia Iana i padła na piasek. Teraz to ona przesypywała drobne ziarenka między swoimi palcami.
    — Mogłeś… — mruknęła cicho. Bo faktycznie Ian mógł jej powiedzieć wcześniej, na początku. Może nie w tej kawiarnii, gdzie wpadli na siebie po raz pierwszy. Może nie w wieczór, kiedy pierwszy raz odwoził ją pijaną do domu i pozwolił jej na to, aby pocałowała go policzek. Może nie wtedy, kiedy stał z nugatowym latte pod komisariatem, może nie… Kiedy Debbie próbowała znaleźć sytuację, w której Ian mógł jej powiedzieć i żadna, ale to żadna jej nie pasowała. Bo nie chciała wiedzieć. Z perspektywy czasu wiedziała, że nie chciała wiedzieć, bo czas spędzony z Ianem był bezcenny. Jedyny. Właściwy. Prawdziwy.
    — Ale kiedy? — spytała, w końcu decydując się na to, żeby swoje obawy wyrazić na głos. Zatopiła palce w piasku, pozwalając, aby jej cała dłoń pokryła się ciepłymi drobinkami. — Rozumiem, że nie będziesz mógł — mruknęła, nawiązując do tego wejścia na herbatę. Dyskretnie rozejrzała się po plaży. W ich okolicy nie było nikogo, kto mógłby podsłuchiwać ich rozmowę. — Jesteś dilerem — szepnęła. Mówiła to już nie raz. A nadal bolało tak samo, smakowało wyjątkowo gorzko i paskudnie. — Wiem, że nie możesz przestać nim być… Nie tutaj — wyszarpnęła dłoń spod piasku, otrzepała ją drugą i podrapała w końcu swój piegowaty policzek.
    — Ja też mogę zrezygnować z pracy — rzuciła nagle, ciągle mówiąc cicho, patrząc teraz wprost na niego, wymuszając na Ianie poniekąd to, aby spojrzał jej teraz prosto w oczy. — Mogę pracować… gdziekolwiek. W markecie. W księgarnii, wyprowadzać cudze psy. — Zaczęła wymieniać, dając mu do zrozumienia to, co kiełkowało się w niej od jakiegoś czasu. Że jest gotowa zrezygnować dla niego ze swojego dotychczasowego życia. Bo to wydawało się właśnie proste. I właściwe.

    Debbie ♥

    OdpowiedzUsuń
  111. Debbie nawet nie pomyślała o tym, że doszli teraz do pewnego porozumienia. Z tyłu głowy ciągle miała to, że chciała Iana, a Ian chciał jej. Tylko nigdy nie rozmawiali o tym tak otwarcie, nie analizowali przeszkód, a właściwie tej jednej, największej przeszkody, którą było zajęcie Iana. I praca Debbie. Przecież ich relacja była skazana na porażkę od samego początku, ale wiedział o tym tylko i wyłącznie Hunt. A właściwie dwaj Huntowi, bo przecież, jak się z czasem okazało, Louis też wiedział o zajęciu Iana. I wiedział też o tym, że Debbie traciła dla tego samego Iana głowę.
    To Grayson była na straconej pozycji, powinna czuć się oszukana i pewnie, gdyby dotarło to do niej wcześniej, czułaby się nie tyle oszukana, co wściekła, że ktoś ją okłamał — zataił prawdę. Teraz nie mogła być tak zła, jak chciałaby, bo Ian znaczył dla niej zbyt wiele, stał się zbyt ważny, a ona sama nie potrafiła pozostawać wobec niego obojętna.
    — Kiedykolwiek? — Uniosła brew. Znowu westchnęła. Dzisiaj był dzień, kiedy Debbie namiętnie powtarzała słowa Iana. Było jej naprawdę ciężko zebrać myśli w jedną, zwartą całość i dopiero wtedy, kiedy wyartykułowała swoje postanowienie o porzuceniu pracy, poczuła się lepiej i lżej. Kiedy postanowiła, że dla Iana wszystko, bo to właśnie ją dusiło od dłuższego czasu. To nie dawało jej spokoju, kiedy nie umiała zasnąć w nocy. Ból po postrzale to jedno, ale myślenie o Ianie też nie pomagało. Wiedziała przecież, czego chce, ale do tej pory nie zdobyła się na to, aby komukolwiek o tym powiedzieć.
    Ian był adresatem jej słów. I tak powinno być od samego początku. Niepotrzebnie wyrzucała go wtedy ze swojego łóżka i mieszkania, niepotrzebnie zachowywała się jak suka, bo do tej pory nie umiała sobie tego wybaczyć. I wcale nie dziwiłaby się temu, że Ian też jej tego nie wybaczył.
    — Nie będę? — spytała. Brzmiała i zachowywała się trochę jak dziecko we mgle. Normalnie zachwycałaby się kolorami wody i nieba, zachwycałaby się romantyzmem tej sytuacji, cieszyłaby się tym, że spędza czas z Ianem, ale sama nie wiedziała, czy powinna. Ian utrzymywał dystans, ba, nawet go zwiększył, kiedy dostrzegła kątem oka, że wsparł się na swoich ramionach, odchylając się do tyłu. — Nie będę. — Dodała już nieco pewniej, a wtedy Ian złapał ją za nogi. Nie protestowała. Nawet w pierwszym odruchu zaśmiała się cicho, kiedy ciągnął ją po piasku. Umilkła jednak szybko, kiedy tylko znalazła się pośladkami w miejscu docelowym, a Ian przerzucił jej nogi przez swoje własne. Nachylił się nad nią, a ona odchyliła się delikatnie do tyłu, aby wygodniej na niego patrzeć.
    Żart Iana w pierwszej chwili wprawił ją w osłupienie, ale po chwili, po kilku sekundach, które mogły dla tej dwójki być wiecznością, uśmiechnęła się. I w jej oczach błysnęło to ciepło. Rozczulał ją i mógł to zobaczyć. Miękła pod wpływem jego bliskości, a tak naprawdę jeszcze jej nie dotknął. Dostrzegła to, jak oblizał górną wargę. Szybko jednak przeniosła spojrzenie na jego bursztynowe oczy.
    — Bardzo mi zależy na tym, żeby być twoją dziewczyną.
    Szepnęła, ale nie uciekła spojrzeniem. Nie uciekła wcale. Trwała tak, jak ją posadził, może minimalnie wyciągając się ku górze, by tylko móc znaleźć się bliżej niego.

    Debbie ♥

    OdpowiedzUsuń
  112. Czy Debbie właśnie została oficjalnie dziewczyną Iana Hunta? Nie mogła się nie uśmiechnąć, kiedy przypomniały jej się te pierwsze, niezręczne będziesz ze mną chodzić? Teraz wyglądało to trochę inaczej i było wiele bardziej skomplikowane, ale miało swój urok. Chciała być dziewczyną Iana, chciała Iana i teraz mogła być już tego pewna, że ma go dla siebie, że będą w tym razem, nieważne co. Mieli trwać razem, razem pokonywać przeszkody i razem myśleć nad przyszłością, której chcieli oboje. Debbie nie chciała, aby Ian został sam z porzucaniem dilerki, jeśli faktycznie gotowy był to zrobić. Nie potrzebowała wiele, nie musiała informować całego świata o tym, że jest szczęśliwa i że ma u swego boku osobę, na której może polegać. Jasne, miło byłoby zaprosić Iana na herbatę do swojej mamy, choćby po to, aby mógł poczuć się częścią czegoś większego. Ale nie potrzebowała tego do pełni szczęścia, a przynajmniej tak wydawało jej się w tej chwili.
    Teraz, kiedy siedziała tak blisko Iana i mogła bez skrępowania patrzeć w jego oczy — robiła to. Korzystała z tej możliwości, napawając się i ciepłem bijącym od niego, uśmiechem, który majaczył się na jego ustach. Nadal nie docierało do niej, jak bardzo Ian był przystojny. Z każdym dniem, kiedy miała go tak blisko, wydawał jej się jeszcze przystojniejszy. Miała wrażenie, że nigdy nie przestanie się nim zachwycać.
    I tak, jak Debbie stała się Ianowi, tak Ian stał się Debbie. Przypadkiem. Niespecjalnie przecież. Żadne z nich nie zmuszało się do tego, aby kontynuować tę znajomość. Przychodziło to im naturalnie, lekko i niewymuszenie. Zależało im na sobie niemal od samego początku. I teraz, siedząc na plaży w Great Kills Park, przy malowniczym zachodzie słońca, w akompaniamencie szumu wal i szelestu liści za ich plecami, Debbie miała wrażenie, że nigdy nie czuła się pewniejsza. Ian. Zawsze chodziło o Iana. To był on. Ten. Idealny. Jedyny.
    — To dobrze — powtórzyła po nim. Znowu. Tym razem jednak z przekorą, z zawadiackim uśmiechem, który początkowo nieśmiało rozciągnął jej usta. Obserwowała każdy gest i była czuła na każdy ruch Iana. Dlatego niemal posłusznie zadarła brodę ku górze, kiedy sobie ją podtrzymał. Dlatego niemal natychmiast odwzajemniła pocałunek, wpierw po prostu delikatnie rozkoszując się jego bliskością. Przymknęła oczy w momencie, kiedy dłoń Hunta przesunęła się na jej kark, a on zadecydował, że Grayson ma być jeszcze bliżej. Wtedy pozwoliła sobie nie tylko na rozkoszowanie się bliskością, ale i smakiem Iana. Rozchyliła usta, pogłębiając pocałunek, lecz nadal był on delikatny, czuły i rozkoszny. Nie spieszyła się, narzuciła im leniwe tempo, pozwalając na to, aby namiętność stopniowo przybierała na sile.
    Westchnęła między jednym a drugim pocałunkiem. Wtedy też pozwoliła sobie na to, aby jej dłonie znalazły ciało Iana. Wsparła je na jego barkach i korzystając z tego, że nogi miała przerzucone przez jego uda, w miarę sprawnie zmieniła pozycję tak, aby klęczeć teraz nad jego biodrami. Usiadła na udach mężczyzny, nie przerywając pocałunku. I tak, zdawała sobie sprawę z tego, że są w miejscu publicznym i tylko ta świadomość powstrzymywała ją przed tym, aby nie wsunąć dłoni pod koszulkę Iana.

    Debbie ♥

    OdpowiedzUsuń
  113. Nie było nic.
    Poza Ianem nie było nic. Widziała, słyszała i czuła tylko Iana. Odbierała go wszystkimi zmysłami, bo znowu smakowała jego ust. I choć faktycznie całowali się niedawno, bo ledwie wczoraj, może niespełna dobę temu, to wtedy wszystko było inne. Było inaczej. Ian był naćpany, Debbie go o to nie obwiniała, ale rozumiała, że jego postrzeganie świata i zdolność logicznego myślenia mogły się różnić i być nieco zaburzone niż teraz, kiedy byli zupełnie trzeźwi. Oboje. Pierwszy raz od dawna.
    Mogli być gówniarzami. Zdanie Louisa Hunta, o które zdecydowanie nie zamierzała go pytać, nie obchodziło rudowłosej. Obchodziło ją to, że była teraz z Ianem i mogła nazywać się jego dziewczyną. Mogła być gówniarą i chyba nią była, bo nie czuła się skrępowana faktem, że obściskuje się z zajebiście przystojnym młodym mężczyzną na plaży. Czy Ian Hunt był najlepszą partią w mieście? Dla zakochanej w nim Debbie Grayson zdecydowanie. Nie mogła sobie wymarzyć lepszego chłopaka, jeśli zepchnąć na dalszy, ba, na daleki plan fakt, że Ian był dilerem.
    Nie był dilerem, kiedy się z nią całował i kiedy przyciskał ją do siebie z taką siłą, że nie miała innego wyboru, jak mu na to pozwolić. Uśmiechnęła się wtedy, kiedy zacisnął palce na materiale jej lekkiej koszulki, co mógł wyczuć w pocałunku, którego oboje nie chcieli przerywać.
    Debbie się uśmiechała, bo właśnie teraz, po całym dniu, ba, po całych miesiącach nieszczęść i bez Iana, w końcu poczuła się zaskakująco lekko i radośnie. Poczuła też niespodziewany ciężar w swojej klatce piersiowej, jakby coś mocno i brutalnie zacisnęło się na jej sercu. Jęknęła więc cicho między kolejnymi pocałunkami, próbując pozbyć się tego wrażenia. Ale to było wzruszenie, poczucie, że nigdy w życiu na nikim nie zależało jej w taki sposób, w jaki zależało jej na Ianie.
    Pochyliła się zgodnie z mową jego ciała, bo nie mogła się teraz od niego odsunąć. Jeśli ktoś przebiegał brzegiem, za plecami Debbie, kompletnie nie zwracała na to uwagi. Nie zwracała też uwagi na to, że ktoś mógł przechodzić ze swoim czworonogiem za murkiem, kierując się do parku. Na nic nie zwracała uwagi.
    I pewnie mogłaby tak trwać i trwać, ale w końcu oderwała się od ust Iana, nadal się jednak nad nim pochylając. Jedna z jej dłoni wylądowała gdzieś na jego ramieniu, a druga na policzku. Kciukiem delikatnie gładziła skórę twarzy Iana, wpatrując się w jego ciepłe, bursztynowe oczy. Wpatrywała się też w jego usta, nie bardzo wiedząc gdzie powinna na dłużej zawiesić wzrok. I gdy wróciła do jego oczu, zatapiając się w jego spojrzeniu, uśmiechnęła się delikatnie, ale czule.
    — Cześć — szepnęła i przygryzła delikatnie dolną wargę, niemal stykając się swoim czołem z czołem Iana.

    Debbie ♥

    OdpowiedzUsuń
  114. Na pewno zrzucili teraz ze swoich barków pewien ciężar. Nieznośny, gniotący, ba, przygniatający do samej ziemi. Debbie, odkąd dowiedziała się, czym zajmuje się Ian, czuła się tak, jakby los znokautował ją w pierwszej sekundzie walki. To było niesprawiedliwe, ale chyba z taką niesprawiedliwością musieli pogodzić się oboje. I próbowali. Próbowali sobie radzić, nie wpadać na siebie, a jeśli już to robili, to zdecydowanie wykorzystywali ten czas najlepiej jak umieli. Ale wtedy, kiedy Debbie nie powinna chcieć Iana i Ian nie powinien chcieć Debbie, i kiedy próbowali sobie to wmówić, Grayson nawet nie próbowała o Ianie zapomnieć, nie próbowała się z niego wyleczyć, bo podświadomie czuła, że to będzie niemożliwe.
    W krótkim czasie zakorzenił się w jej sercu, a wyrwanie go, oznaczałoby wyrwanie serca. Debbie była w kilku związkach, jeden trwał nawet cztery lata i był licealną miłością, ale nic nie mogło równać się z tym, jak czuła się przy Huncie. Nawet seks, choć zwykle był przyjemny, nabrał zupełnie innej wartości przy Ianie. Ich pierwszy raz nie był przypadkowym pieprzeniem się pod wpływem alkoholu i emocji. Już wtedy pozwalali sobie na czułość i odkrywanie samych siebie w wyjątkowo dojrzały sposób.
    Bliskość Iana była rozkoszna. Była czymś, czego Debbie pragnęła przez te wszystkie miesiące, kiedy się nie widzieli. Żałowała, że jej pościel nie mogła pachnieć Huntem nieustannie, żałowała, że nie miała na tyle odwagi, aby porozmawiać z nim wcześniej. Teraz rozkoszowała się jego zapachem, napawała się ciepłem i oddawała każdy kolejny pocałunek, czując na swoim ciele dłonie Iana. Doskonale wiedziała do czego ich to zaprowadzi i doskonale wiedziała, że jedynym przeciwwskazaniem było to, gdzie się znajdowali.
    Z Great Kills Park mieli kawałek drogi do tego, aby dotrzeć czy to do Iana, czy do Debbie, jednak mieszkanie Hunta w tej sytuacji wydawało się rozsądniejszym wyjściem, bo z tego co wiedziała Grayson, Tonya spędzała dzisiaj czas w ich mieszkaniu i liczyła na to, że współlokatorka obejrzy z nią kolejny sezon Love is blind. Cóż, Debbie właśnie brała udział w swojej edycji tego programu, na własnych zasadach, bo bez wątpienia mogła stwierdzić, że miłość bywa ślepa. I głupia. Debbie była głupia za Ianem, ale nie chciała tego zmieniać.
    Nie martwiła się ani wczorajszym dniem, ani jutrem, które dopiero miało nadejść. Wczoraj działali na zupełnie innych zasadach, a pocałunek na plaży choć słodko-gorzki miał zupełnie inny wydźwięk niż to, co robili teraz, kiedy byli już siebie pewni.
    — Jedziemy do ciebie — powtórzyła w odpowiedzi, bo chyba już dzisiaj tak miało zostać, że Debbie będzie powtarzać po Ianie wszystko, co on powie. Nie widziała w tym nic złego, skoro nie musiałaby mówić nic, a Hunt wiedziałby, że doszli właśnie do porozumienia. Uśmiechnęła się, kiedy przytulił policzek do wnętrza jej dłoni. — Możemy zostać tam przez kilka dni? — spytała, bo w końcu nadchodził weekend, podczas którego Debbie nie miała zaplanowanej rehabilitacji. Jedynie kolację u matki, która z wiadomych przyczyn, miała się nie odbyć.

    Debbie ♥

    OdpowiedzUsuń
  115. Łatwo było zapomnieć o jedzeniu, o całym otaczającym ich świecie. Zdecydowanie zbyt łatwo, a biorąc pod uwagę fakt, że Debbie niemal wtargnęła dzisiaj do jego mieszkania, zastając go w nim półnagiego i zaspanego, mogła pomyśleć, że Ian nie zdążył nic jeść. Nie jadł nic odkąd spotkała go wczoraj w barze i wątpiła, aby jadł wtedy, kiedy jej nie było, skoro spał. Nie pomyślała o tym. I sama zapomniała, że ostatnią rzeczą, jaką jadła dzisiaj, było nędzne śniadanie przed rehabilitacją. Shake i frytki, które zamówiła dla Maddie, choć pachniały we wnętrzu Cadillaca obłędnie, nie sprawiły, że Debbie zastanowiła się nad tym, że i ona powinna coś zjeść.
    Czy była głodna? Pewnie gdyby się na tym skupiła, to doszłaby do wniosku, że tak, ale teraz, kiedy siedziała na kolanach Iana, mogła go całować, cieszyć oczy jego widokiem, dotykać go bez żadnego skrępowania, nie myślała o jedzeniu. Dopiero słowa Hunta nakierowały ją na właściwy tor.
    Patrzyła na niego uważnie, bo po pierwsze — trochę nie dowierzała, że tak szybko zgodził się na jej plan, żeby zostać w mieszkaniu i jebać cały świat. Mogli grać w gry na konsoli, jeśli Ian takową posiadał, mogli zamawiać jedzenie i oglądać filmy, mogli leżeć na kanapie i rozmawiać, mogli wyjść nawet na spacer, ale Debbie cholernie nie chciała przez te kilka dni myśleć o czymś albo o kimś innym. Potrzebowała w tym całym szaleństwie odrobiny normalności, a Ian był jej normalnością.
    A po drugie — jego kolejne słowa przypomniały jej właśnie o tym, że jest głodna. Zareagowała na ruch jego ciała, osunęła się nieco z jego bioder, gotowa wstać, ale dłoń Hunta na jej karku skutecznie ją od tego odwiodła.
    — Zjemy coś po drodze — odpowiedziała. — Zdecydowanie — dodała, żeby nie powtarzać wyłącznie słów Iana, a potem przepadła w pocałunku. Miękkim, czułym i leniwym. Wiedziała jednak, że w ten sposób ani nic nie zjedzą, ani nie dotrą do mieszkania na Harlemie. Musnęła jego usta. Jeden raz, drugi, dając mu do zrozumienia, że kończy tę pieszczotę, ale potem zdarzył się i trzeci, i czwarty raz. Dopiero wtedy odsunęła się na tyle, aby bezpardonowo podnieść się na proste nogi i stojąc teraz okrakiem nad wyprostowanymi nogami Iana, wyciągnąć w jego stronę dłoń.
    — Idziesz? — spytała i choćby chciała, a nie chciała, to nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu, który pojawił się na jej buzi, mimo tego, że wiatr poczyniał sobie w haniebny sposób z jej włosami, zasłaniając większą część jej twarzy. Próbowała je ujarzmić drugą dłonią, ale bezskutecznie.

    Debbie ♥

    OdpowiedzUsuń
  116. Śmiech Iana był czymś, czemu nie mogła i nie chciała się opierać. Kiedy go słyszała, śmiała się i ona, choć teraz pochłonięta pocałunkiem, skupiała się przede wszystkim na tym, aby skończyć kończyć go całować. Nie było to jednak tak łatwe, jak mogłoby się wydawać. Nie było to wcale łatwe. Bo nie chciała kończyć, ba, mogłaby całować Iana Hunta w nieskończoność i nie czułaby się tym wcale zmęczona ani tym bardziej zniechęcona. Pocałunki Iana okraszone jego śmiechem smakowały wyjątkowo dobrze i jeśli Debbie miała być przez to oceniona jako gówniara obściskująca się z drugim gówniarzem na plaży — zamierzała znieść to z honorem i z dumą. Bo razem z Ianem mogła być tymi gówniarzami, którym w głowach było niewiele poza sobą.
    — Idziesz — mruknęła i tym razem to nie było pytanie. Teraz już odrobinę celowo powtarzała to, co mówił Ian. Podobało jej się to, że w tak beztroski sposób może się z nim wygłupiać, a nawet trochę go przedrzeźniać. Podobało jej się to, że między nimi było tyle naturalnej, totalnie niewymuszonej swobody. Uśmiechała się szeroko, mimo tego, że walczyła z włosami. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, kiedy Ian wstał, a to sprawiło, że niemal natychmiast zaczął nad nią górować. Jej uśmiech był tak szeroki, jak tylko mógł, kiedy Ian ujarzmił w końcu jej włosy i ją pocałował. Zadrżały jej ramiona, nie zdążyła go jednak ani objąć, ani nijak zareagować, poza delikatnym odwzajemnieniem tego całusa, bo Ian szybko pochwycił jej dłoń i ruszyli ku wyjściu z plaży. Wiedziała, że w to konkretne miejsce wrócą jeszcze nie raz.
    Bo to było dobre miejsce. Pomyślała o tym w ten sposób, kiedy szła u boku Hunta, zaciskając palce na jego dłoni. I ta myśl towarzyszyła jej także w momencie, gdy stykali się ramionami ubierając buty. Debbie trochę dłużej walczyła ze swoimi sznurówkami, ale kiedy już była gotowa, bezwarunkowo sięgnęła po dłoń Hunta. Cadillac był w zasięgu ich wzroku i pewnie dotarliby tam szybciej, gdyby nie słowa mężczyzny.
    Debbie zwolniła, choć się nie zatrzymała. Ściągnęła brwi, patrząc na Iana w zadumie. Westchnęła. Znowu tak, jakby to westchnięcie naprawdę miało odgonić kolejne problemy.
    — Nie, Ian. — Odpowiedziała cicho. Nie wierzyła w to, aby rozmowa wcześniej cokolwiek zmieniła. Wierzyła natomiast w to, że musieli przejść to wszystko, co zgotował im los, aby dojść właśnie do tego momentu. Do tego dobrego miejsca. — Wcześniej? — Spytała, nie skończyła jednak na tym swoim wypowiedzi, wzruszyła ramionami. — Wcześniej kazałam ci wypierdalać, nie? — Mruknęła jeszcze ciszej, przy tym mocniej zaciskając palce na jego. I zatrzymali się dopiero przy Cadillacu. Nie powstrzymało jej nawet nie ważne rzucone przez Iana.
    — I to nie jest nie ważne, to jest okrutne, głupie i złe, bo nie powinnam była robić czegoś, czego nie chciałam — wydusiła z siebie. — Naprawdę tego nie chciałam, ale w tamtym momencie… — niemal jęknęła, kiedy zawiesiła głos. Spojrzała na niego z dołu i sięgnęła wolną dłonią to jego policzka. — Nie wiedziałam, co jest słuszne, Ian. Nie było dobrego wyjścia — szepnęła, a potem skinęła głową. Cofnęła dłoń, puściła też rękę Iana i otworzyła drzwi od strony pasażera.
    — McDonalds — odparła z bladym uśmiechem, zajmując swoje miejsce.

    Debbie ♥

    OdpowiedzUsuń
  117. Słowa, które cisnęły się na język Ianowi, a których nie wypowiedział, Debbie powtórzyłaby bez wahania, ba, pewnie nawet bez zastanowienia, ale sama bała się tego wyznania. I mimo tego, że czuła to, co czuła i była pewna, że jest zakochana w Ianie, to te dwa proste słowa kocham cię nadal budziły w niej pewną ostrożność. Tak, jakby nie chciała go spłoszyć, jakby nie chciała go wystraszyć swoim wyznaniem. Oboje więc, przynajmniej w tej kwestii, zamierzali poniekąd krążyć wokół siebie na palcach, cicho, aby nie powiedzieć za dużo. Odrobinę ją to bolało. Bolała ją własna ostrożność, bolał ją ten dziwny strach, bo choć wyjaśnili sobie dzisiaj wiele, przynajmniej z perspektywy minionego czasu to było naprawdę wiele, to jednak jeszcze wiele zostało im, może do wyjaśnienia, a do zrozumienia i ułożenia. To nie miała być prosta relacja, ba, ich związek nie miał być prawa prostym. Ani wczoraj, ani dzisiaj, ani tym bardziej jutro, jednak Debbie, pewnie nieco naiwnie, wierzyła w to, że razem zdołają pokonać większość, jeśli nie wszystkie przeciwności.
    Nie mówiła już nic. Krótkie tak, które padło ze strony Iana nie było… ani miłe, ani wesoło. Ją też to bolało. Nieustannie i miała świadomość tego, że kolejne przepraszam nic nie zmieni, musieli nauczyć się z tym żyć, jakoś funkcjonować i pójść do przodu. Ian mógł być pewien natomiast tego, że Debbie nie zamierzała nigdy więcej wyrzucać go w ten sposób ze swojego życia. Bo bez niego sobie nie radziła. Potrzebowała go. Potrzebowała tych beztroskich chwil, które mogą być rzadkością, ale jednak dawały im nadziei, czyż nie?
    Zajęła swoje miejsce, zapięła pas i nie sięgała jeszcze po torebkę, którą wcześniej rzuciła na tylne siedzenie. Poderwała głowę, patrząc na Iana. Wiedział to. Krzywy, beznadziejny uśmiech pojawił się na jej twarzy. Westchnęła i odwróciła wzrok dopiero wtedy, kiedy Ian zaczął cofać. Przez dłuższą chwilę patrzyła w boczną szybę. Minęli park i wyjechali na jedną z głównym dróg na Staten Island.
    Debbie drgnęła nieznacznie, kiedy dłoń Iana wylądowała tuż nad jej kolanem. Spojrzała wtedy wpierw na jego rękę, a potem na niego samego. Uśmiechnęła się i tym razem to nie był znowu taki beznadziejny uśmiech. Ujęła jego dłoń w obie swoje. Jedną wciskając pod spód, drugą ujmując ją z wierzchu.
    O tej godzinie ruch był już nieco mniejszy niż w godzinach szczytu, kiedy odwozili Maddie do domu, co nie oznaczało jednak, że drogi były puste. Poruszali się płynnie i wszystko wskazywało na to, że za niespełna godzinę znajdą się w McDonalds.
    Debbie kciukiem dłoni, którą trzymała na górze, gładziła wierzch dłoni Iana. Tę od spodu ułożyła tak, aby spleść z nim palce. Nagle poczuła się potwornie zmęczona, tym nieobliczalnym rollercoasterem emocji, na który dzisiaj wsiadła i nie umiała się z niego wyswobodzić. Uśmiechała się jednak delikatnie, kiedy wsparła głowę o zagłówek i przechyliła ją lekko w bok, wpatrując się nieustannie w profil Iana.
    — Zjemy w McDonalds czy u ciebie? — spytała, zostawiając decyzję jemu.

    Debbie ♥

    OdpowiedzUsuń
  118. Debbie nie odzywała się zbyt wiele, podobnie zresztą jak Ian. Czasami skomentowała coś, co mijali. Piękny widok na East River, za którą roztaczała się panorama Brooklynu, a to zmniejszający się ruch uliczny, a to fatalnie działającą sygnalizację świetlną na Manhattanie, ale poza tym — naprawdę mówiła niewiele. Nie odczuwała takiej potrzeby, bo w towarzystwie Iana dobrze jej się milczało, nie przeszkadzał jej nawet brak muzyki, choć gdy jeździła sama, to zwykle włączała swoją ulubioną składankę. Cisza w towarzystwie Iana nie była krępująca, mogła w tym czasie uporządkować swoje myśli, a i patrzenie na profil Hunta lub odpowiadanie na jego uśmiechy było czymś, co wystarczało jej aż nadto.
    Ian. Pomyślała, kiedy kolejny raz zerknął w jej stronę, zaraz potem wracając do kontroli toru jazdy. Nie przestawała gładzić jego dłoni. Nie puszczała jej, tak bardzo nie chciała też puszczać jego. To, co do niego czuła, zwyczajnie zaczynało ją dusić. To było dla niej nowe, choć w przeciwieństwie do Iana nie miała problemu w interakcjach międzyludzkich, rozumiała uczucia i emocje tak, jak powinno się je rozumieć. Do tej pory nie miała z tym żadnego problemu. W pewnym momencie, kiedy czekali pod McDonalds na swoje zamówienie, Debbie chciała mu powiedzieć. Że go kocha. Rozchyliła wtedy usta, ale Ian zaskoczył ją pytaniem. Zrezygnowała więc.
    Dotarli do jego mieszkania i choć Debbie nie zamierzała opuszczać go do końca weekendu, wiedziała, że będzie musiała, choćby po to, aby ogarnąć sobie jakieś ciuchy na zmianę. To jednak nie zmieniało faktu, że miała już plan na weekend i chciała go zrealizować.
    Kiedy Ian zamknął za nimi drzwi, Grayson zsunęła trampki i ułożyła je pod ścianą. Naciągnęła nieznacznie materiał bluzki, a potem chwyciła od Iana jedzenie. Ruszyła do salonu, w którym wczoraj nie zdążyła zagościć. Ian nie musiał jej mówić, że ma się czuć, jak u siebie. Już się tak czuła.
    Mieszkanie Iana miało swój urok, choć pozbawione było ozdób i spersonalizowanych dodatków. Wyglądało jak z katalogu, ale miało potencjał, aby zrobić z niego przytulne gniazdko.
    Ruda usiadła na kanapie, po turecku, odkładając torbę z jedzeniem na stolik. Wychylając się w jej stronę, wyciągnęła z niej małego burgera i kartonik z nuggetsami. Była głodna. Paskudnie głodna, dlatego nie czekając na Iana, wgryzła się w bułkę, plecami w końcu opierając się o mebel, na którym się rozsiadła.
    — Może jutro coś ugotujemy? — zaproponowała, bo maczek sam w sobie nie był zły, jednak Debbie chciała zająć ich czas rzeczami, które dla innych były typową codziennością. Chciała poczuć i zobaczyć, jakby mogło wyglądać jej życie z Ianem.

    Debbie ♥

    OdpowiedzUsuń
  119. Gdy Ian usadowił się na kanapie tuż obok niej i zetknęli się kolanami, Debbie spojrzała na niego, posyłając mu szeroki uśmiech, kompletnie ignorując przy tym, że w kąciku ust miała resztki sosu z burgera i kawałek pokrojonej sałaty. Wgryzła się w bułkę, pochłaniając jej ostatni kęs. Dopiero wtedy sięgnęła po jedną z papierowych serwetek, który wrzucone były w torbę i otarła usta. Sięgnęła po napój. Siorbnęła coli zero, która nie była jej ulubioną dlatego, że nie miała kalorii, a dlatego, że znacznie bardziej wolała jej smak ze słodzikiem niż z cukrem. I gdy już się napoiła, wróciła plecami do poprzedniej pozycji, otwierając pudełko z nuggetsami. Wrzuciła do niego opakowanie z sosem słodko-kwaśnym i maczając kawałki mocno przetworzonego kurczaka, pochłaniała je niemal w całości.
    Nie włączyli nawet telewizora, napawając się jedzeniem, milczeniem i swoją bliskością. Oboje byli głodni i zmęczeni. Wyczerpani. Fizycznie i emocjonalnie, co do tego nie było wątpliwości. W pierwszym odruchu nawet pomyślała o tym, aby wychylić się teraz po pilot i włączyć im coś, co po prostu będzie stanowić tło, ale uznała, że to nie ma sensu. Dochodziła już pewnie dwudziesta pierwsza, za oknami zrobiło się niemal kompletnie ciemno, a mrok rozświetlały sztuczne światła miasta. Nie musieli nawet zapalać oświetlenia w salonie, bo i bez niego mogli wszystko widzieć. Mimo tego, że znajdowali się na trzecim piętrze, to w mieszkaniu Iana nie było całkowicie ciemno.
    Harlem, tuż pod oknami, nadal tętnił życiem, choć w nieco zwolnionym tempie. Debbie w końcu też skończyła jeść. Pudełko z dwoma nuggetsami, których już nie wcisnęła w siebie, rzuciła z powrotem na blat stołu i sięgnęła po papierowy kubek z colą. Była ruchliwa, może aż nadto, ale kiedy w końcu pojadła, poczuła senność i błogi spokój, dlatego usiadła na tyle wygodnie, osuwając się nieco, żeby głowę móc oprzeć na ramieniu Iana. Zaśmiała się krótko, słysząc jego odpowiedź i łypnęła na niego pod kątem, z dołu, siorbiąc głośno swój napój.
    — Nauczę cię — mruknęła, jakby fakt, że Ian nie posiadał wybitnych umiejętności w kuchni nie zrobił na niej wrażenia. I na pewno nie czyniło go to w jej mniemaniu nie życiowym. Taki problem, to nie problem. Debbie też nie potrafiła wielu rzeczy. — A jak nie będziesz zadowolony z efektu, zamówimy pizzę — zauważyła, wzruszając lekko ramionami. I to był błąd, bo w takiej pozycji, wygodnej, ale nie dla jej barków i kręgosłupa, nawet delikatny ruch przypominał o bolącym ramieniu.
    Do tej pory, pod wpływem emocji, wpierw tych złych, potem tych wspaniałych, zapomniała o ręce. Przymknęła powieki, przygryzając lekko dolną wargę. W torebce miała leki przeciwbólowe, zabrała je rano z mieszkania, w końcu mogła zażyć je dopiero po rehabilitacji, ale sądziła, że z jedną tabletką wytrzyma chociaż te dwanaście godzin.
    — I będę musiała jutro podskoczyć pod jakieś ubrania, chyba że… — zaczęła, przeciągając niemal zmysłowo ostatnie słowa — mam cały weekend chodzić tylko w twoich koszulkach? — spytała, próbując tym, nieco luźniejszym tematem odwrócić swoje myśli od rwącego ramienia.

    Debbie ♥

    OdpowiedzUsuń
  120. To było niepokojąco dziwne. Po prostu niepokojące. To, że siedzieli na kanapie w mieszkaniu Iana, jedli fast-food i nic, ale to nic nie zmuszało ich do tego, żeby się z tej kanapy ruszyć, żeby ruszyć z ich miejsca. Bezpiecznego miejsca. Tutaj, tak jak już wiele razy, w wielu różnych miejscach, nie byli dilerem i policjantką. Byli Ianem i Debbie. I postanowili, całkiem zgodnie zresztą, że będą robić wszystko, aby być Ianem i Debbie jak najczęściej. I w coraz to innych miejscach. Dobrze im wychodziło bycie tylko Ianem i Debbie we wnętrzu jego Cadillaca. Dobrze im to wychodziło także w łóżku. W miejscach, w których byli sami, w których nikt ani nic nie mogło im przeszkodzić. Musieli po prostu nauczyć się być sobą również wśród innych, wśród bodźców, które mogły ich rozpraszać. Debbie, siedząc u boku Iana, z głową na jego ramieniu, czując to delikatnie cmoknięcie w głowę, uśmiechnęła się, ale myślami chwilowo była nieco dalej niż przy Ianie.
    Zastanawiała się, jak sobie z tym poradzą. Jak będą radzić sobie w momencie, kiedy Debbie będzie ubierała mundur, kiedy podczas interwencji znowu natknie się na Iana handlującego prochami. Będzie przymykać oko? Będzie udawać, że wcale nie widzi dilera wśród grupy pijanych studentów? Louis chyba robił to do tej pory. Z tym że, z tego co zdołała zauważyć Debbie, relacja braci nie była tak bliska i serdeczna, jak mogłaby być. Wiedziała już, że starszy Hunt ostrzegał tego młodszego przed nalotami, ale to przecież nie zawsze było możliwe.
    Siorbnęła coli. Kostki lodu grzechotały w papierowym, wilgotnym kubku. Westchnęła cicho, przymknęła powieki.
    — Nie twierdzę, że nie umiesz wcale — mruknęła w końcu. Splotła swoje palce z palcami Iana, przyglądając się teraz ich dłoniom, które Ian wsparł na swoim kolanie. Uśmiechnęła się delikatnie na ten widok. Miała wrażenie, nie pierwszy raz zresztą, że ich dłonie pasowały do siebie idealnie. — Ale mogę nauczyć cię czegoś więcej niż kanapka z masłem orzechowym i dżemem albo jajecznica — stwierdziła spokojnie, nadal mu w niczym nie umniejszając. W końcu kanapka z masłem orzechowym i dżemem była najlepszym szybkim śniadaniem, które robiła sobie Debbie raz na jakiś czas. Często.
    — Bez majtek? — Zaśmiała się. Cicho, krótko. Pokręciła głową, ocierając się tym samym o ramię Hunta. — Mogę chodzić nawet bez koszulki. I bez majtek. Ale nie wiem, czy będziesz umiał się wtedy na czymkolwiek skupić — dodała niesamowicie pewna siebie. Nie spieszyło jej się do poważnych tematów. Nawet na to czuła się po prostu zbyt zmęczona.
    — Prysznic i łóżko? — spytała niespodziewanie i oderwała się od ramienia Iana. Wyprostowała się, zgarnęła opakowania do tej torby, z której Ian zrobił wcześniej śmietnik. Wrzuciła tam też kubek z resztkami lodu. Poruszyła ostrożnie ramionami, robiąc delikatne kółka barkami. Westchnęła przeciągle, przymykając oczy i odchylając głowę w bok.

    Debbie ♥

    OdpowiedzUsuń
  121. — Omlety, naleśniki, spaghetti, tosty — zaczęła wymieniać, zupełnie nieskrępowana tym, że wymienia same proste rzeczy. Nie była może wybitną kucharką, ale radziła sobie na tyle, aby urozmaicać swoją dietę. — Risotto, domowe burgery, tortille — wymieniała nadal, ale szybko przestała. Nie była głodna, już nie, więc rozmawianie o jedzeniu nie było znowu takie przyjemne, jak gdyby nakręcała się na głodnego. Jutro, kiedy się przebudzą, pewnie będzie jej łatwiej wymyślić co będą mogli zjeść, o ile lodówka Iana miała im na to pozwolić. A jeśli nie, to czekają ich pierwsze, wspólne zakupy.
    Czekała ich sporo pierwszych, wspólnych razy, jeśli naprawdę chcieli być ze sobą i dzielić ze sobą te proste, codzienne chwile. Debbie tego chciała. Tego spokoju, który mieli teraz i który był wręcz błogi, mimo zmęczenia, jakie im towarzyszyło. Tych momentów, kiedy mogli właśnie rozmawiać o pierdołach, które pierdołami faktycznie były.
    — Mhm — mruknęła w odpowiedzi na to, że Ian skupi się na niej. I już miała podnieść się z kanapy, ale nie zdążyła. Ramiona Iana oplotły ją w talii. Chwilę potem za swoimi plecami poczuła Hunta, bijące od niego ciepło. Nie drgnęła, dlatego Ian bez trudu mógł pocałować jej kark. A on mógł zauważyć, jak na to zareagowała. Jej ciało pokryło się gęsią skórką, a przyjemny, delikatny dreszcz przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa. Westchnęła cicho i pozwoliła sobie tak trwać. W bezruchu, z ustami Iana przy swoim karku, który stanowił jedno z wrażliwszych i bardziej podatnych miejsc na jej ciele.
    — Teraz już nie — mruknęła całkiem szczerze. Początkowo zakładała, że oboje skoczą pod szybki prysznic byleby tylko szybko ulokować się w łóżku Iana, które okazało się zaskakująco wygodne. Do Debbie trochę nie docierało, że to miałą być już druga noc w tym mieszkaniu. Znali się już ponad pół roku, a spędzili ze sobą ledwie kilka dni. Niepełnych. To były wyrwane chwile, Ian był w jej mieszkaniu dwa razy. Ona u niego też. Kiepska liczba jak na półroczny staż w znajomości. Wiedziała jednak doskonale, co działo się po drodze.
    Jej przekonanie o szybkim prysznicu rozprysło się w nicość, kiedy Ian musnął ustami jej skórę, więc chwilę po swojej odpowiedzi, odwróciła głowę w jego stronę, a po chwili odwróciła się całym tułowiem, chwytając jego twarz w jedną dłoń. Na chwilę złapała jego spojrzenie. To była jednak naprawdę krótka chwila, bo zaraz potem go pocałowała. Był to pocałunek smakujący jedzeniem z McDonalds i słodką colą.
    — Zaoszczędzimy czas i wodę — szepnęła niemal w jego usta, mając problem z oderwaniem się od niego. I jakoś nie brzmiała na przekonaną, kiedy wspomniała o tym oszczędzaniu. Teraz, kiedy skradała mu kolejny pocałunek, przekonanie to malało jeszcze bardziej.

    Debbie ♥

    OdpowiedzUsuń
  122. Rozbawienie Iana było więcej niż urocze. Odpowiedziała takim samym śmiechem. Cichym i szczerym. Chichotała tak, a ciepły oddech i dotyk ust Iana przy jej skórze potęgowały tylko jej reakcję. Otrząsnęła się.
    — Tosty francuskie z chałki — mruknęła, aby dać mu do zrozumienia, że nie wszystkie tosty musiały wychodzić z opiekacza do kanapek. — A najlepszą chałkę kupisz w Syrena bakery na Brooklynie — dodała z uśmiechem, którego Ian będący tuż za nią mógł nie widzieć. Polska piekarnia robiła furorę wśród policjantów, a detektyw Padalecki jako pierwszy sprowadził na ich posterunek tamtejsze pączki, które znacznie różniły się od popularnych donutów.
    Całowanie Iana było przyjemne, lekkie i słodkie. Debbie nie chciała przestać ani myśleć o tym, że oszukują. Według niej nie było w tym żadnego oszustwa, chociaż… Chwilowo nawet nie była w stanie się zastanowić, bo usta Iana ją skutecznie rozpraszały. I bogu dzięki. To miał być ich wieczór, ich weekend, nawet jeśli teraz wydawali się cholernie zmęczeni.
    Debbie pozwoliła Ianowi na to, aby poderwał ją z kanapy i poprowadził do łazienki, choć przecież doskonale wiedziała, gdzie ona jest. Była w niej rano, kiedy przed wyjściem z mieszkania Hunta, próbowała się jako-tako ogarnąć.
    Teraz nie była w niej sama. Uniosła ramiona lekko ku górze, kiedy Hunt ściągał jej bluzkę. Nawet się za nią nie obejrzała, niemal natychmiast przysuwając się do Iana. Nie musieli już nic mówić. Jej biodra zetknęły się z jego, gdzie Debbie oparła zaraz swoje drobne dłonie, wsuwając je pod materiał luźnej koszulki mężczyzny. Również się odchyliła do tyłu, patrząc w bursztynowe oczy Iana.
    Kąciki jej ust drgnęły nieznacznie, kiedy posłała mu delikatnie uśmiech, widząc jak marszczy czoło. Już chciała go o coś spytać, o to, co chodzi mu teraz po głowie, ale odpowiedź przyszła sama i wyprzedziła pytanie. Przynajmniej takie wrażenie odnosiła Grayson.
    Odwzajemniła pocałunek, przymykając natychmiast oczy. Po prostu stali w miejscu, objęci, blisko siebie. Debbie została w luźnych jeansach i czarnym biustonoszu. Obok cienkiego ramiączka biegła dłuższa blizna, w jednym miejscu szersza. Była różowa i tkliwa, po postrzale i po operacji, którą ratowano ramię Debbie. I choć do tej pory była źródłem bólu, tak teraz Grayson nawet o niej nie myślała. Uniosła swoje ręce, przesuwając je pod koszulka Iana coraz wyżej, podwijając przy okazji materiał. Nie odrywała się przez ten czas od jego ust, ale musiała to zrobić, żeby i t-shirt Hunta mógł wylądować za Debbie, na koszu na pranie.

    Debbie ♥

    OdpowiedzUsuń
  123. Nie spieszyli się. Ani w dotarciu pod sam prysznic, kiedy już znaleźli się w łazience, ani w rozbieraniu się, ani w pocałunkach, które były leniwie i rozkosznie słodkie. Debbie też nie chciała odsuwać się od ust Iana, choć to on musiał niemal cały czas się nad nią pochylać. Momentami unosiła się na stopach, ale szybko została sprowadzona do parteru przez Iana. Nie żeby jej to przeszkadzało. Nie przeszkadzało jej również to, kiedy Ian pomógł jej pozbyć się swojej własnej koszulki. Trafiła tam, gdzie powinna. Poza pole widzenia Debbie. Rudowłosa nie miała jednak szansy, aby nacieszyć się widokiem Iana bez koszulki, który jeszcze kilka godzin temu zrobił na niej ogromne wrażenie. Pamiętała swoją reakcję, kiedy otworzył jej dzisiaj drzwi i do samego wspomnienia uśmiechnęła się, co też Hunt mógł poczuć, gdy tak zawzięcie nie przerywali tego pocałunku.
    Westchnęła wprost w jego usta, gdy przyciągnął ją do siebie, poddając się każdemu jego ruchowi i naciskowi. Ian swoimi gestami i zachowaniem skutecznie odciągał myśli Debbie od tego jutra, którego tak oboje się obawiali. Nie powinni, w końcu uzgodnili, że chcą spróbować, że chcą sobie poradzić. Że jutrzejszy poranek nie będzie kolejnym z serii tych, kiedy rozstają się bez humoru i słowa wyjaśnienia, gdy Debbie odczytała smsa od klienta Iana albo tym, kiedy Debbie bez słowa kazała Ianowi wypierdalać. Z łóżka, z pokoju, z życia. Nadal jej to ciążyło. Nawet jeśli Hunt twierdzi, że rozumie, że wie, że musiała to zrobić. To było złe. Tak nie traktowało się ludzi. Nie mogła tak traktować Iana.
    Mocniej zacisnęła powieki, wspinając się na palce, aby całą sobą przylgnąć do Iana w momencie, kiedy jej spodnie osunęły się nieco bliżej. Żarliwiej odwzajemniła pocałunek, a kiedy opadła na pełne stopy, ciągnąc poniekąd Iana za sobą, poruszyła kilkakrotnie nogami tak, że jeansy osunęły się na sam dół, a ona z nich wyszła, odkopując je w stronę drzwi. Dłonie Hunta krążące przy linii jej bielizny, przyprawiały ją o przyjemne, delikatne dreszcze. I jej dłonie dotarły w podobne miejsce. Do wiązania przy gumce dresowych spodni Hunta. Nie musiała wkładać wiele wysiłku w to, aby Hunt został w samych bokserkach.
    Wtedy też w końcu się odsunęła, przerwała ten pocałunek, odchyliła się nieznacznie do tyłu, układając płasko swoje dłonie na jego piersiach. Spojrzała na niego z dołu, z błyszczącymi oczami, z zarumienionymi policzkami i ustami nabrzmiałymi delikatnie od pocałunków.
    — Ian — szepnęła. Miękko i melodyjnie. Tak, jak wtedy w Cadillacu, z przekrzywioną tiarą na głowie i mętnym, pijanym spojrzeniem rzuconym w odbicie we wstecznym lusterku. Teraz była trzeźwa i mogła bez żadnych oporów patrzeć w jego oczy. Nie myślała już o najlepszej chałce w Nowym Jorku. Nie myślała o obiedzie. Myślała tylko o Ianie. I może o tym, że chciałaby kupić z nim tę pierdoloną chałkę. I jebać z nim wszystko. Wspólnie. Razem. Jak najdłużej.

    Debbie ♥

    OdpowiedzUsuń
  124. Debbie była zmęczona, to nie ulegało wątpliwości. Wczorajszy dzień był intensywny, przerwana randka z Peterem, naćpany Ian, poranek w jego mieszkaniu, który nie zwiastował kolejnego intensywnego dnia, a jednak… Od ponad doby Debbie nie była na dłużej w wynajmowanym mieszkaniu, nie miała kiedy pomyśleć tylko i wyłącznie o sobie, bo wiecznie był ktoś. Tonya, Pete, Ian, Maddie, mama. Wiecznie był ktoś. I tak, jak czuła się zwyczajnie w świecie przebodźcowana, tak wcale nie narzekała na to, co robił z nią Ian i jak to robił.
    Podobało jej się to, jak jej dotykał. Jak jego dłonie błądziły po jej ciele, po plecach, wzdłuż boków, zahaczając o biodra, pośladki i nogi. Rozkoszowała się tym mocniejszym dotykiem, ale i tymi subtelnymi muśnięciami. Dłonie Hunta były przyjemnie ciepłe. Uśmiechnęła się, kiedy usłyszała swoje imię padające z jego ust.
    Zawsze, prawie zawsze, brzmiało tak samo rozkosznie. Nikt nigdy tak ładnie do niej nie mówił. W niczyich ustach jej imię nie brzmiało w taki sposób, jak właśnie teraz. Byli Ianem i Debbie. W tej chwili byli tylko nimi, dwójką dzieciaków, zakochaną w sobie, gotową podjąć poważną i dorosłą decyzję. Byli tylko Ianem i Debbie. Byli aż nimi. Dlatego nie protestowała, kiedy Hunt zsunął z niej biustonosz, nie utrudniała mu zadania, a nawet ułatwiała, wyswobadzając ramiona.
    Debbie była przy Huncie naprawdę drobna i niesamowicie podobało jej się to, jak Ian mógł ją bez trudu objąć ramieniem w talii i przyciągnąć do siebie. Przylgnęła wtedy do niego, nagimi piersiami opierając się o tors Iana. Musnęła ustami jego ramię, bo właśnie tam sięgała, a potem już poddawała się kolejnymi niewerbalnym instrukcjom. Posłusznie, czując palce Iana w swoich włosach, odchyliła głowę. Niemal natychmiast odniosła wrażenie, jak miękły jej nogi, gdy usta Iana dotknęły skory jej szyi. Zadrżała i westchnęła, odchylając głowę jeszcze bardziej.
    Nie chciała, żeby przestawał. Docisnęła się do niego bardziej, ramionami obejmując go w pasie. Zębami wgryzła się w jego ramię, nie powstrzymując się, ale też nie robiąc mu przy tym przesadnej krzywdy. Odrobina bólu, która nie tyle miała otrzeźwić Iana, co raczej sprowadzić Debbie z powrotem na ziemię.
    Jej ramiona pokryły się gęsią skórką, a zaraz za nimi piersi i nogi. Ian działał na Debbie niezawodnie, a ona niezawodnie na niego reagowała. Nawet jeśli to wszystko było teraz cholernie leniwe i cholernie przyjemne, Debbie nie czuła potrzeby, żeby przyspieszyć.
    — Tęskniłam za tobą — wyszeptała w końcu, co zresztą było zgodne z tym, co czuła. Tęskniła za nim. Każdego dnia, kiedy go nie było, kiedy nie mogła do niego napisać albo zobaczyć się z nim po pracy.

    Debbie ♥

    OdpowiedzUsuń