Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] Did I disappoint you?


Ian Hunt
Ian Hunt


Honestly, I thought I was fully prepared for
The threshold in store
Stay your pretty eyes on course
I guess I never really faced my fears before
So, stay with me, because...
urodzony 29 stycznia 1999 roku w Nowym Jorku, USA // 26 lat // kierowca Ubera - Cadillac CT5V Blackwing // diler // wynajmuje mieszkanie na Harlemie, przy 119th Street // od 6 roku życia wychowanek domu dziecka // trzy epizody w dwóch różnych rodzinach zastępczych // starszy o 4 lata brat, Louis - policjant // rodzice zapili się lub zaćpali, co do tego nie ma pewności - wie tylko, że nie żyją // nie pije, nie pali, a już na pewno nie bierze narkotyków - wystarczająco napatrzył się na skutki uzależnień w domu i bidulu // nigdy nie poznał innego życia niż to, które prowadzi // nigdy nikt nie pokazał mu innej drogi // od około roku raz w miesiącu gra w Texas Hold'em w Fire Moon // tell me every terrible thing you ever did, and let me love you anyway
Linda z westchnieniem opadła na tylną kanapę, a następnie wychyliła się i sięgnęła ku klamce, by z trzaskiem zamknąć za sobą drzwi.
— Zróbmy rundkę wokół osiedla — poprosiła, a po chwili ich spojrzenia skrzyżowały się w odbiciu wstecznego lusterka. Kobieta uśmiechnęła się blado, czego on nie odwzajemnił. Wrzucił bieg i pozwolił, by pojazd potoczył się w dół wysypanego żwirem podjazdu; lubił ten charakterystyczny chrzęst kół, więc nieśpiesznie zbliżali się ku bramie, zostawiając za sobą fasadę luksusowej willi.
— W ten weekend potworki są u swojego ojca — odezwała się Linda, kiedy wyjechali na osiedlową drogę. Był wieczór, więc co rusz wjeżdżali w plamy światła rzucane przez rozstawione po obydwu stronach drogi latarnie.
Potworki, pomyślał Ian i we wstecznym lusterku zerknął na zapatrzoną w okno czterdziestoletnią kobietę. O nas matka też tak mówiła.
Kolejne westchnienie uleciało spomiędzy rozchylonych warg Lindy. Ta jakby nagle otrzeźwiała; poruszyła się niespokojnie, usiadła wyżej na siedzeniu i wyprostowała, by wreszcie utkwić wzrok w tyle głowy Iana. Uśmiechnęła się lekko i tym razem ten uśmiech dosięgnął jej brązowych oczu.
— Jaki ci minął dzień, Ian? — zagadnęła niezobowiązującym, konwersacyjnym tonem.
— W porządku — odparł, wrzucił prawy kierunkowskaz i rozejrzał się, choć ruch na osiedlu, na którym mieszkała Linda, zawsze był znikomy, niezależnie od pory dnia. Skręcili i szatyn zredukował bieg, ponieważ właśnie wtaczali się pod łagodny pagórek, z którego wierzchołka rozpościerał się widok na bogate domostwa.
— A ty? Planujesz odpowiednio uczcić weekend bez potworków? — zapytał z grzeczności, mimowolnie kładąc nacisk na ostatnie słowo.
Linda zaśmiała się perliście.
— Inaczej bym nie dzwoniła.
Dwudziestominutową przejażdżkę zakończyli tam, gdzie ją rozpoczęli. Linda sięgnęła do torebki i wyjęła z niej portfel.
— Ile płacę? — spytała z przekąsem, ponieważ już znała odpowiedź.
— Tyle, ile zawsze.
Wyciągnęła rękę pomiędzy dwoma przednimi siedzeniami. Szatyn wyjął spomiędzy jej palców złożone banknoty, rzucił je na fotel pasażera po swojej prawej i otworzył schowek. Pojedynczy foliowy woreczek z kilkoma gramami amfetaminy wyglądał wyjątkowo smutno na tle pustej przestrzeni, ale na jego widok brązowe oczy Lindy zapłonęły niezdrowym blaskiem.
— Miłego weekendu, Lindo — życzył jej Ian, ale odpowiedział mu tylko trzask zamykanych drzwi. Nim odjechał, uśmiechnął się kwaśno i rzucił ostatnie spojrzenie kobiecie żwawym krokiem zmierzającej ku willi, która przypadła jej po rozwodzie z mężem.

***

Długimi susami pokonywał po dwa stopnie, aż znalazł się na trzecim piętrze. Lewą dłonią przytrzymał materiał kurtki, prawą zanurkował w kieszeni i namacał klucze. Kiedy uniósł głowę, jego spojrzenie napotkało mężczyznę opierającego się plecami o ścianę tuż obok drzwi jego mieszkania.
— Chłopaki planują akcję — odezwał się. — Lepiej, żebyś przez najbliższy tydzień się nie wychylał.
Nie patrząc w jego stronę, Ian wsunął klucz do zamka, przekręcił dwa razy i otworzył drzwi, które uchyliły się do środka.
— Pierdol się, Louis — poradził mu serdecznie i zniknął w środku.
1. Did I disappoint you? / 1.02.2025 - 6.07.2025 /
2. Did I disappoint you? / 6.07.2025 - ??? /
Cytaty: Twenty One Pilots - The Line
(nie, nie oglądałam jeszcze Arcane, ale piosenka jest super!)
Wizerunku użycza: Nicholas Galitzine
Ostatnia aktualizacja: 6.07.2025 ⬩ karta postaci
Kontakt: panienkazokienka92@gmail.com

Jak to bywa z naszymi autorskimi tworami, postać pokroju Iana od dłuższego czasu krażyła mi po głowie i dziekuję poison killer za pomoc w nadaniu jej finalnego kształtu :) Jeszcze nie wiem, czy potrafię w postacie takie, jak Ian, ale chcę spróbować!
Zapraszam wszystkich chętnych do wspólnej zabawy :) Staram się odpisywać regularnie, w zależności od ilości wolnego czasu, a jakiekolwiek większe odpisowe zaległości nadrabiam w weekendy :)
Emme

18 komentarzy

  1. [Druga ♥ Ale ładne zdjęcia! ]

    Pamiętał jak za dzieciaka lub nastolatka, przychodził do szpitala, w którym pracował jego ojciec. Siadał z pielęgniarkami, które zawsze miały dla niego schowane coś dobrego i słodkiego na umilenie czekania. Siedział i obserwował pracę lekarzy, wiedząc, że jest to jego przyszłość, że zostało to ustalone jeszcze zanim został poczęty. Tak powinno być, musiało. Oboje rodziców żyło w świecie nauki, poświęcając się temu głęboko. Jako ich syn nie miał wyboru, musiał się uczyć, być zawsze na podium w rankingu szkolnym, mieć komplet osiągnięć, również tych sportowych czy społecznych. Musiał być dzieckiem idealnym. Nie kwestionował tego, nie było to do pomyślenia. Chłonął kazania rodziców jak gąbka, uważając, że to przecież oczywiste, że pójdzie ich w ślady. Skończy studia, zostanie lekarzem lub naukowcem, ożeni się, będzie miał dzieci, które tak samo jak on, będą idealne.
    Jedząc kolorowe cukierki czy ciasteczka ryżowe, zaznajomiony ze szpitalnym zapachem i tragediami, obserwował pacjentów. Niektórzy byli w lepszym, inni w gorszym stanie. Jeśli jego tata kończył dyżur akurat na SORze, był świadkiem i strasznych przypadków. Oglądał to i wiedział, że to będzie jego codzienność. Początkowo nie kwestionował tego, nie można było. Jednak z biegiem lat, coraz rzadziej przychodził, coraz częściej poddawał w wątpliwość czy to jest ta jego ścieżka, którą chce kroczyć.
    I nie raz widział ofiary przedawkowania. Obserwował to wszystko, jak powoli odchodzili, nierzadko w krzykach i ogromnym bólu. Nigdy nie ciągnęło go do takiego rodzaju używek. I nie był to temat, na który jakkolwiek chciał dyskutować. Sam nie był święty, pił drinki od czasu do czasu, zdarzało mu się zapalić papierosa. Przyznawał to. Wiedział jak okrutne świństwo to było.
    Normalnie przy takiej scenie, wstałby bez słowa i opuścił lożę, nie chcąc mieć z tym nic wspólnego. Nie zamierzał nikogo moralizować, ani prawić wywodów. Nie była to jego sprawa, a nieproszony nie przywykł wchodzić gdzieś swoimi butami.
    Jednak teraz siedział, ze zmarszczonym czołem, uważnie obserwując sytuację.
    – Tobie to już chyba starczy, co? – mruknął w odpowiedzi do przyjaciela, unosząc wysoko brew. Powoli się podniósł, podchodząc do mężczyzn. – To skoro nie chcesz z nami usiąść, to może nas podwieziesz, co? Czy dziś akurat takich usług nie świadczysz? – zapytał spokojnie, wyciągając przy tym z kieszeni telefon, będąc gotów po usłyszeniu negatywnej odpowiedzi, zwyczajnie zamówić transport.

    Nathaniel

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeżeli Debbie w stanie, w którym znajdowała się aktualnie, była idealna dla Iana, to z Ianem zdecydowanie coś było nie tak. Nie zamierzała tego kwestionować, bo Ian, ten sam Ian, który był dilerem i któremu kazała wypierdalać, był dla niej idealny. Miała wrażenie, że nie zasługuje na to wszystko, co dla niej robił. Nie po tym, jak obrażała i prowokowała go na wszystkie możliwe sposoby. Od sytuacji pod klubem, aż po teraz, kiedy nieomal go nie obrzygała, a ułamek sekundy wcześniej przyszło jej do głowy, aby go całować, ba!, chciała to nawet pchnąć dalej. Zdecydowanie dalej.
    Nie była aż tak pijana. To znaczy, była pijana, ale źle się czuła, bo coś musiało jej siąść na żołądku i wbrew pozorom, te rzygi przyniosły Debbie więcej dobrego niż złego, bo wraz z ostatnią torsją, zyskała trochę trzeźwości umysłu. Jęknęła cicho i przeciągle. Czuła, jak Ian schodzi z łóżka. Jak klęka przy niej. Podniosła wtedy nieznacznie głowę. Podkręciła nią. Chciała mu powiedzieć, żeby wypierdalał, bo nie wiedziała na co czekał. Popatrzyła na niego z niemym wyrzutem. I to nie dlatego, że była na niego zła, bo zrobił coś złego, a dlatego, że robił wszystko, aby zakochiwała się w nim bardziej, bo udowadniał jej, że był, kurwa, idealny. Najidealniejszy. Czy w ogóle takie słowo istnieje? W głowie pijanej Debbie istniało i idealnie oddawało to, kim stawał się dla niej Hunt.
    — Nie.
    Zebrała się na tyle, żeby mu odpowiedzieć, a potem jej głowa opadła, zwisała głową w dół. Poczekała, aż Ian wstał. Słyszała jego kroki, gdy wychodził z sypialni i jak krzątał się w łazience.
    Kosztowało ją to wiele wysiłku, kiedy postanowiła usiąść na łóżku. Jej stopy wylądowały na podłodze, a dłonie na brzegu łóżka przy biodrach. Odetchnęła ciężko, czknęła. Zaczynała trzeźwieć. Schodziła z największej fazy euforii, w zaczynały ją dopadać konsekwencje picia.
    — Obrzygałam sobie włosy — jęknęła zaraz po ten, jak w zasięgu jej wzroku pojawiły się stopy Iana. Dostrzegła sklejone końce. Nawet nie wiedziała, że po jej policzkach nadal płynęły łzy. Jakby niespodziewanie nagle szukała ujścia dla swoich emocji, których było dużo, zbyt dużo. Pociągnęła nosem.
    — Wezmę prysznic — informowała go tak, jakby to było naturalne, że przy niej teraz był, jakby przed dwoma minutami wcale nie miał wypierdalać. Podniosła się chwiejnie i tak stanęła przed nim, w samej bieliźnie, niepewnie unosząc na niego spojrzenie. Wiedziała, że dzisiaj była dla niego okropna i wiedziała, że to nic więcej jak mechanizmy obronne.

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  3. Chemia intrygowała ją od zawsze.
    A przynajmniej odkąd nauczyła się rozumieć nieco więcej z otaczającego ją świata. Fascynowały ją procesy, w których kilka niepozornych składników, połączonych w odpowiedni sposób, dawało coś kompletnie innego. Potęga. Potęga i władza. Zachwycająca była świadomość, że ze zwykłego węgla może powstać zarówno grafit, rdzeń śmiesznie tanich ołówków, jak i diament, którego cena nawet nie mieściła jej się w głowie. Szybko pojęła, że z większości rzeczy można było stworzyć zarówno coś bezwartościowego, jak i coś o olbrzymiej wartości. A jeszcze szybciej — że absolutnie każdą rzecz można przekształcić w inną.
    To właśnie pochłaniało ją najbardziej, tworzenie i badanie powstałych rezultatów, i to właśnie doprowadziło ją w końcu do wypróbowania sił w produkcji nielegalnych substancji. Przez kilka lat dopracowywała do perfekcji kilka różnych mieszanek, które testowała na sobie, a czasem, zagadnięta, rozdawała na imprezach, ale nigdy przedtem nie czerpała z tego żadnych korzyści majątkowych. Zdawała sobie sprawę, że był to ryzykowny biznes, który mógł zaprzepaścić jej przyszłość, a nawet zniszczyć życie. Nie cierpiała z powodu braku pieniędzy, zatem taka zabawa nie była warta świeczki.
    Przynajmniej do czasu.
    Gdy niespodziewanie znalazła się pod ścianą, bez pracy, a obciążona rachunkami i dwójką braci do wyżywienia, ta myśl mimowolnie błysnęła jej w głowie. Narkotyki oznaczały czysty zysk, a poświęcony na ich wytworzenie czas nie był czasem straconym, skoro sam proces sprawiał jej olbrzymią przyjemność. Praca, która zarazem jest osobliwym hobby — układ idealny.
    Niemniej najpierw musiała ten pomysł porządnie przekalkulować we własnym umyśle i doszła do przykrego wniosku, że gdyby prowadziła sprzedaż na taką skalę, by w całości pokryć potrzebne wydatki, niechybnie prędzej czy później skończyłoby się to dla niej więzieniem. Nie mogła ryzykować w ten sposób; nie, gdy miała pod opieką niepełnoletnie rodzeństwo, któremu groziłoby wówczas umieszczenie w domu dziecka. Była więc zmuszona poszukać dodatkowego źródła zarobku, względnie znośnego, lecz przede wszystkim szybkiego, który gwarantował znacznie wyższe sumy, niż większość normalnych zawodów.
    Wolne chwile spędzała jednak w swojej pracowni, doskonaląc, ulepszając i mnożąc, a później dyskretnie sprzedając wszelkiej maści chętnym. Nie była jakąś wielką dilerką; swój towar rozprowadzała ukradkiem, najchętniej na imprezach, gdzie tłum ludzi zapewniał skuteczną zasłonę dymną. Starała się nie rzucać w oczy, zarówno przez wątpliwą legalność takiego biznesu, jak i z chęci unikania konfrontacji. Miała świadomość, że była to potężna, podziemna działalność, a zarządzający nią ludzie raczej nie poprosiliby grzecznie, żeby spadała z należących do nich dzielnicy. Prędzej przetrąciliby jej kark. Poza tym wkurzanie szefów narkotykowych spółek naprawdę nie leżało w jej interesie. Byłoby jej wręcz wyjątkowo nie na rękę.
    Nie zachwyciła jej zatem informacja, że od jakiegoś czasu jej towar można było zakupić poza stałym terenem. Chłopak, od którego się o tym dowiedziała, czasami coś od niej kupował; Eden kojarzyła do z widzenia i od początku wydawał się być porządnym gościem. Nie było zresztą mowy o pomyłce — mieszanki, które sprzedawała, były jej autorską recepturą, niedostępną na ogólnym rynku. Podziękowała, niezauważalnym gestem wsunęła chłopakowi do kieszeni jeansów darmową paczuszkę i, na granicy furii, ruszyła pod wskazany adres. Wiedziała, kto stoi za całym procederem, co wprawiało ją w jeszcze większą wściekłość.
    Dotarła na miejsce akurat wtedy, gdy jej młodszy brat, zagadnięty przez jakiegoś chłopaka, już-już sięgał po towar. Niewiele myśląc ruszyła w ich kierunku, niemal ciskając wzrokiem pioruny i złapała smarkacza od tyłu za kaptur, chociaż był od niej znacznie wyższy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ty pieprzony, bezmyślny idioto — warknęła przez zaciśnięte zęby, a wyraz twarzy Ashera — zaskoczenie i lęk na jej widok — tylko odrobinę złagodziły targającą nią złość. — Co ty sobie, kurwa, myślałeś? Wynoś się stąd — syknęła. — Prosto do domu, gdzie oddasz to, co do ciebie nie należy i grzecznie poczekasz, aż wrócę i cię porządnie opieprzę. Już! — wycedziła, popychając zszokowanego chłopaka w odpowiednim kierunku. Nie stawiał oporu, grzecznie się oddalając. Eden patrzyła za nim przez chwilę, po czym przeniosła wzrok na obcego faceta. — A teraz słucham. Czego od niego chcesz? Ukradł ci auto? Zwinął torebkę twojej matki?

      Eden Alderstone

      Usuń
  4. Czuł się, jakby dostał w mordę rozgrzanym żelazem. Niejako, chyba tak właśnie było.
    Przez ostatnie godziny zastanawiał się, czy jego najlepszy kumpel naprawdę jest takim idiotą, czy może jednak chodziło tu o coś grubszego. Brał pod uwagę różne scenariusze. Począwszy od udaru, aż po szantażującego Iana Louisa. Cholera raczy wiedzieć o co. Starał się podejść do sytuacji racjonalnie. Nie rzucać z miejsca oskarżeniami. Nie wydawać poleceń, jak to miał w zwyczaju. Musiał do tego podejść inaczej. Bo Ian nie był Willow, która potulnie zgadzała się na każde jego słowo i nie podważała tego, co do niej mówił. Z potulnością baranka dostosowywała się do zaleceń Zane, przepraszała, obiecywała, że więcej tak nie zrobi. Była łatwa w ogarnięciu. Ale nie jego kumpel, który miał równie mocno nasrane we łbie, co i Zane. Chcieli czy nie, ale obaj pochodzili z tego samego zepsutego ziarenka. Obaj byli równie zgnili w środku. Tylko czasami wydawało mu się, że Ianowi trafiła się lepsza część. Nie było w tym zazdrości. Obaj mieli przejebane od początku, a to nie był żaden pieprzony konkurs na to który ma gorzej. Zane pozbawił się jakiegokolwiek moralnego kompasu, a jego kumpel swój miał.
    Pochylał się nad stolikiem. Ważył proszek, przesypywał go ostrożnie do strunowego, małego woreczka. Upewniając się, że nic nie zostaje na wadze. Sięgał co jakiś czas po Red Bulla, jednak głównie skupiony był na odpowiednim rozdzieleniu towaru. Głowę miał zajętą setkami myśli. Na ogół potrafił się wyciszyć. Znalazł sposób, który pomagał mu nie myśleć. Jednocześnie znalazł się też w sytuacji, która kazała mu myśleć.
    Nie miałby nic przeciwko temu, aby Ian sobie przygruchał jakąś pannę. Ryzyko istniało z każdą, która nie pochodziła z ich otoczenia. Willow też była zagrożeniem, ale te Zane miał pod kontrolą. Zależało jej na bracie, więc siedziała cicho. W dodatku chciała zadowolić Zane. Miał pewność, że nie poleci na psy czy do dziadka, który sprawnie mógłby pozbyć się Zane z życia wnuczki. Chyba, bo raczej nie wyglądało na to, aby Willow należała do jego ulubionych wnucząt. Miejsce pierwsze, z tego co zdążył zaobserwować Zane, zajmowała jej kuzynka. Ta biedna, pokrzywdzona i zawsze idealna.
    — Tyle co zawsze — odparł bez większych emocji. Zewnątrz Zane zdawał się być taki, jak zawsze. Chłodny i bez okazywania zainteresowania. Pochłonięty robotą, którą wykonywał bez marudzenia. Jeden z wielu obowiązków, które musiał ogarnąć, czy tego chciał, czy też nie. Z reguły chciał.
    Nie powinno im to zająć dużo czasu. Nie narzekał nigdy na tę część roboty. To była ta milsza część, która pozwalała się wyciszyć. Zazwyczaj Zane robił to w nocy. Bo chociaż Nowy Jork nigdy nie zasypiał, a dźwięki zewnątrz często do niego docierały to było spokojniej. Spinał się jedynie może, kiedy gdzieś w oddali słychać było syrenę policyjną. Nie miał za grosz zaufania do starszego brata kumpla. Teraz nie miał też tego zaufania do Iana. Nie sądził, że nadejdzie kiedyś dzień, kiedy podejrzliwie będzie patrzył w stronę człowieka, który od lat był mu bliski. Któremu zaufał z każdym syfem w swoim życiu. Chodziło o coś więcej niż tylko wspólny biznes, który teraz mógł równie dobrze przestać istnieć. Długo nosił się z tym, co zrobić i… Kurwa, dalej nie wiedział. Nie potrafił naskarżyć Marcusowi. Zrobiłby to, gdyby Ian nie był Ianem. Lub był tylko pionkiem w ich grze. Hunt był kimś więcej i to w tym wszystkim było najgorsze.
    Wyprostował się. Łokcie oparł o blat stołu i wzrokiem powędrował do Iana.
    Nic nie mówił. Jeszcze nie chciał nic mówić. Nie wyglądało też na to, aby kumpel wiedział, że Maddox poznał jego mały sekret. To dobrze. Miał nad nim małą przewagę.
    — Zamieńmy się. Muszę się odlać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wstał od stołu. Wyminął Iana bez słowa i zniknął w łazience. Pochylił się nad umywalką. Poważnie walcząc z chęcią dania mu po prostu w mordę. Obecnie miał wrażenie, że o dominację walczą w nim dwa demony; ten spokojniejszy, który woli gierki umysłowe i ten, któremu pierwsza na myśl przychodzi przemoc fizyczna.
      Ochlapał twarz lodowatą wodą. Spojrzenie miał puste. Znudzone. Ale była to tylko maska, którą przybrał. Otulił twarz wodą jeszcze parę razy. Otarł ręce i twarz papierowym ręcznikiem, który potem zgnieciony wrzucił do kosza. Wychodząc wciąż nie był pewien, który demon wygrał. To dopiero miało się okazać.
      Oparł się ramieniem o framugę. Ian wyglądał tak, jak zawsze. Obaj mogliby odnieść niezłą karierę w aktorskie z tym, jak świetnie maskowali swoje uczucia. I prawie uśmiechnął się na tę myśl.
      Odetchnął głębiej.
      — Widziałem się z Vanessą. W lutym. Wiele rzeczy widziałem w lutym. I ludzi.

      [O, jaki ładny chłopiec na fotkach!😜]
      Zane❄️

      Usuń
  5. Obserwowała nieruchomym, nieco szklistym i nieobecnym spojrzeniem poszukiwania Iana, a słysząc, że zakończyły się one sukcesem, uśmiechnęła się blado. Nie była nawet pewna, czy był to w ogóle zauważalny uśmiech; myślami dryfowała daleko stąd, a jej ciało działało na autopilocie, tym samym jej reakcje mogły wydawać się nieco sztuczne. Płaskie. Jakby ich wcale nie czuła, co było po części prawdą.
    Otrząsnęła się z letargicznej mgły, gdy chłopak rozsiadł się obok niej na kanapie, przynosząc ze sobą intensywny zapach popcornu. Willow poczuła lekkie mdłości. Żołądek miała zaciśnięty jak pięść. Nie pamiętała, kiedy ostatnio coś jadła, nie wspominając nawet o jakiejś drobnej przekąsce, a co dopiero o porządniejszym posiłku, ale na myśl o jedzeniu robiło jej się niedobrze. Upiła za to spory łyk drinka, który spłynął wzdłuż przełyku, zostawiając po sobie ciepło i odrobinę rozluźniając jej spięte mięśnie. Była świadoma, że działanie alkoholu odczuje bardzo szybko, jeśli nie niemal natychmiast. W końcu miała kompletnie pusty żołądek. Nie przejmowała się tym. Źle się czuła, a na złe samopoczucie drink pomagał znacznie skuteczniej, niż obiad. Chociaż nie miała pewności, że tym razem również tak będzie. Zdawało jej się, że jest w wyjątkowo kiepskim stanie, jakby wpadła w dół głębszy, niż jakikolwiek dotąd. I nawet nie usiłowała znaleźć wyjścia. Chciała tylko leżeć na kanapie, w tym odrętwieniu, które trzymało ją w swoich szponach, wlepiać wzrok w idiotyczne programy telewizyjne, nie myśleć, nie czuć.
    Przeszło jej przez głowę, że mogłaby teraz umrzeć. Przynajmniej to wszystko wreszcie by się skończyło.
    Ciekawa była, czy ktoś by za nią płakał. Czy ktoś by za nią tęsknił. Czy w jakimkolwiek sercu jej śmierć pozostawiłaby wyrwę o kształcie Willow Calloway.
    Czy Zane zrobiłby którąkolwiek z tych rzeczy?
    Nagle obsesyjnie zapragnęła się tego dowiedzieć. Zapragnęła, by zatęsknił za nią naprawdę, a nie tylko dlatego, że bawiła go jej absolutna uległość. Nie dlatego, że miał nad nią całkowitą kontrolę, a to dawało mu rozkosz. I nie dlatego, że podobała mu się w łóżku. Zapragnęła, żeby jej potrzebował. Chciałaby wiedzieć, że mimo wszystko jest dla niego niezastąpiona.
    Oczywiście, do pewnego stopnia tak było. Ich relacja przypominała uzależnienie od siebie nawzajem. Uzależnienie zakorzenione tak głęboko, że wyrwanie go groziło niemalże śmiercią, a przynajmniej szaleństwem. Willow chyba nigdy tak naprawdę nie wątpiła, że Zane, gdzieś bardzo głęboko w sobie, darzy ją tą przeklętą miłością. A jednak czasem, gdy potraktował ją wyjątkowo podle, wręcz okrutnie, pragnienie odrobiny ciepła z jego strony zdawało się palić jej nerwy.
    Szybkim ruchem, starając się zrobić to bez zwracania na siebie uwagi Iana, starła z policzków łzy. Zabawne; musiały płynąć już od jakiegoś czasu, a ona w ogóle ich nie poczuła. Czy była jeszcze w stanie coś czuć? Czy ból i tęsknota mogły w niej zabić wszystko inne?
    — Dlaczego on nie potrafi traktować mnie tak, jak ciebie? — wyrwało jej się nagle. Rzuciła Ianowi przepraszające, pełne cierpienia spojrzenie. — Nie chodzi o to, że chciałabym, żeby dla ciebie też był taki — dodała usprawiedliwiającym tonem. — Ani o to, że jestem zazdrosna. To dobrze, że cię ma. Potrzebuje tego, nawet jeśli sam o tym nie wie. Ale nie rozumiem — wyznała. Głos jej się łamał i drżał. — Zrobiłabym dla niego wszystko — wyszeptała po chwili. — Czy wszystko jest tak naprawdę niczym?

    Wills

    OdpowiedzUsuń
  6. Zane wiedział, że jego gierki nie zadziałają na Iana. Spędzili zbyt wiele czasu razem, aby Hunt nie był na nie odporny. Zbyt wiele razy był świadkiem, jak robi to Willow, aby nie rozpoznać, kiedy Maddox wchodzi w rolę, która od środka znana jest tylko jemu. W dodatku, nie bawił się z nim w ten sposób, bo nie miał z tego żadnej satysfakcji. Problem polegał na tym, że Zane nie był prostym człowiekiem, który przechodzi do sedna od razu. I nawet jeśli nie zamierzał z Ianem grać w psychologiczne gierki, to co mu szkodziło przedłużyć ten moment? Poniekąd robił to w nadziei, że powstrzyma go to przed przyłożeniem mu. A kurwa zasłużył i może powinien mu przyłożyć. W normalnej sytuacji daliby sobie w mordę parę razy, a problem rozwiązałby się sam. Debbie była czymś więcej niż sprzeczką, o której zaraz będzie można zapomnieć. Była realnym zagrożeniem, którego Zane zamierzał się pozbyć. I to bolało, jak bliski z Ianem byli i to od tylu lat jechali na tym samym wózku. Rozumieli się często bez słów. Nie chodziło tu o żadną zazdrość w stylu „tracę przyjaciela”, co to to nie. Ian był wolny, aby robić co chce z prawie kim chce. Obowiązywały ich jakieś zasady, które zdawało się, że Hunt polubił łamać w ostatnim czasie.
    Przymrużył oczy, zaskoczony wiadomością, że widział się z jego siostrą. Niby kiedy? I dlaczego? W pierwszej chwili chciał zasypać go tymi pytaniami, ale to nie Vanessa była tematem dzisiejszej rozmowy. Na to jeszcze przyjdzie czas. Był tą informacją z lekka zdezorientowany. Nie sądził, że siostra i Ian się znają w tym dorosłym życiu.
    Już po pierwszych słowach Zane’a dało się wyczuć, że coś jest nie tak. Pękł szybciej niż mu się to uśmiechało, ale przecież już czasu nie cofnie. On sam zresztą rzadko kiedy się z czegoś wycofywał. Za długo to też trwało, aby Zane mógł ignorować, że nic nie wie. Trochę łaził za Debbie. Zdążył poznać jej rutynę. Parę informacji o jej codziennym i rodzinnym życiu. Kojarzył jaką kawę zamawia w tej konkretnej kawiarni, czasami brała do niej pączka czy inny słodycz. Jeszcze lepiej za to wiedział, jakie drinki zamawia w klubie i jak się rusza do popowych piosenek.
    — Nie chciałbyś, żebym się z tobą bawił tak, jak z nią.
    Czasami chciałby mieć możliwość, aby zobaczyć co będzie w przyszłości. Tak, jak na przykład teraz. Kolejne minuty stały pod znakiem zapytania. Dadzą sobie w mordę czy jakoś się dogadają? Zane wolałby tego uniknąć. Nie należał do osób, które konflikty rozwiązują pięściami. Tak czasem było łatwiej, aby dać upust emocjom, ale nie zawsze działało. I w tym wypadku Zane miał przeczucie, że danie sobie po mordzie nic nie załagodzi ani tym bardziej nie wyjaśni.
    Zwilżył wargi, jakby się nad czymś zastanawiał. Bo zastanawiał, ale nie nad doborem słów, a nad tym czy dać mu od razu znać, że wie o Debbie. W żadnym scenariuszu nie brał pod uwagę takiej akcji. Bo zwyczajnie nie spodziewał się, że Ian byłby do tego zdolny.
    — Wiem o Debbie.
    O dziwo, prosto z mostu i bez dalszego owijania w bawełnę. Mógłby to przeciągać, ale zaczynał czuć, że jeśli to zrobi to przestanie być miło. Szanse na to, że jeszcze będzie miło właśnie zgasły. Jak zdmuchnięta przez wiatr świeczka. Nie dodał też nic więcej, choć cholera, ale kusiło go, żeby coś jeszcze powiedzieć. Zamiast tego wolał dać Ianowi moment na to, aby zastanowił się, co i w jaki sposób chce mu powiedzieć.

    Zane

    OdpowiedzUsuń
  7. No nieszczególnie podobał mu się fakt, że Ian za jego plecami spotykał się z Vanessą. Która swoją drogą również niczego mu nie pisnęła. Nie, aby którekolwiek z nich było zobligowane do dzielenia się z Zane’m informacjami, aczkolwiek po swoim przyjacielu spodziewał się więcej. Przynajmniej krótkiej wzmianki, że ją widział, a tymczasem to był pierwszy raz, kiedy w ogóle o tym słyszał. I Ian miał rację; Zane nie mógł kontrolować wszystkiego i wszystkich. Lubił mieć kontrolę. Świadomość, że pewne rzeczy zależne są tylko i wyłącznie od niego. Obecnie czuł, że traci tę kontrolę. Powoli, ale jednak wyślizguje mu się z rąk, jakby została porządnie namydlona. Bardzo nieprzyjemne uczucie, z którym bliżej Maddox zapoznawać się nie chciał.
    W przeciągu ostatnich lat Ian stał się dla Zane’a najbliższą osobą. Może brzmiało to żałośnie, ale tak właśnie było. Wiedział o największym syfie w jego życiu. Był obecny w momentach, kiedy Zane nie był sobą. Z jakiegoś powodu po prostu trzymali się razem. Może to była kwestia przyzwyczajenia. Spędzili ze sobą wiele lat w domu dziecka, potem wchodzili razem w dorosłość, uczyli się, jak przeżyć za psie pieniądze, jak nie dać się złapać policji.
    — Mm, i uznałeś, że mi nie powiesz. — Było to bardziej stwierdzenie niż pytanie. Minęło dość czasu od lutego, aby Ian powiedział cokolwiek. Nawet byle wymamrotał coś niezrozumiałego pod nosem, a potem zamknął temat. Nie, aby to wiele zmieniło. Nastawienie Zane do tej sytuacji byłoby dokładnie takie samo. Znał jego opinię na temat Louisa. I logiczne się wydawało, że nie będzie chętny do tego, aby podzielić się wesołymi nowinkami, skoro jego dziewczyna nosiła mundur.
    — Właściwie, przez krótką chwilę nawet się cieszyłem. No wiesz, widzisz kumpla w końcu z jakąś laską. Niebrzydką w dodatku. Same powody do radości. — Mogliby na tym zakończyć, gdyby nie ten mały element, który wszystko psuł.
    Ten zawód miał do siebie to, że każda potencjalna partnerka mogła być zagrożeniem. Zane nie martwił się o Willow, prędzej odcięłaby sobie język niż wychlapała coś o nim. Gianna była większym zagrożeniem z jej niewyparzonym językiem, ale w tej pozornie słodkiej idiotce kryło się sporo rozumu. Miała swoje powody, aby być taką. Jednak słowa dotrzymać potrafiła, co udowodniła Maddox’owi nieraz. Gdyby coś chlapnęła raz dwa straciłaby też dostęp do swoich kolorowych cukiereczków, a to na ten moment wydawało się największą tragedią w życiu tej młodej i zagubionej dziewczyny. W dodatku, podobno, szczerze lubiła Zane i Iana, choć to głównie Maddox zaopatrywał Giannę w towar. Szanse na to, że się wygada o ich małej relacji były marne, ale istniały. Wciąż były one jednak mniejszym zagrożeniem niż cholerna policjantka, którą Ian zaprosił sobie do łóżka. Kurwa, ze wszystkich lasek w Nowym Jorku naprawdę musi ganiać za policjantką?
    — Dopóki nie zobaczyłem jej z Louisem.
    Raczej więcej nie musiał nic mówić. Zresztą, jak tylko powiedział, że o niej wie Ian musiał się domyślić, że wie również o jej pracy. Cholera, naprawdę nie przyjebałby się, gdyby była kimkolwiek innym. Maddox nawet nie starał się ukryć, jak niewygodna stała się dla niego Debbie i ich relacja z nim. Miał małe pokłady cierpliwości. Wszystko, co mu jeszcze zostało, starał się rozciągnąć do większych rozmiarów, aby nie powiedzieć lub zrobić czegoś, czego mógłby porządnie potem żałować. Mało było takich momentów w jego życiu.
    Dusił w sobie chęć zwierzenia się Marcusowi. Właściwie, to nawet nie byłoby zwierzanie się. Z chęcią podjebania Iana do Marcusa. Bo z jednej strony należało to zrobić, a z drugiej chodziło o Iana. Tego, z którym się wychował i spędzał dziesiątki godzin, któremu ufał ze swoim życiem i za którego byłby w stanie oddać własne.
    — Daj mi jeden powód, Ian.

    Zane

    OdpowiedzUsuń
  8. Tego było już za wiele. Po prostu za dużo. Czuła za dużo. I za bardzo. A nie powinna czuć wcale, nie po to się przecież spijała niemal do przytomności, żeby łatwiej było jej o nim zapomnieć, żeby go spotykać i znowu mieć na wyciągnięcie ręki. To w ogóle nie było normalne. To nawet nie było proste. Skomplikowali to wszystko na własne życzenie, bo czy tak po prostu nie mogli sobie odpuścić? Mogli. I mogli sobie darować, byli w końcu, przynajmniej w definicji, dorosłymi ludźmi, a dorośli ludzie nie mogli uciekać przed konsekwencjami własnych czynów i decyzji.
    Tego było za wiele, kiedy Ian do niej podszedł i złapał ją delikatnie za kark. Rzecz jasna, zachwiała się przy tym lekko, ale utrzymała równowagę. Choć wycierał jej łzy, te z zaszklonych oczu płynęły nieprzerwanie. W pewnym momencie rozpaczliwie złapała powietrze w płuca, zaczynając po prostu łkać, a może to nawet i szlochać. Nie ułatwiał jej niczego swoją obecnością. Właściwie to wszystko jej utrudniał, pokazując jej, że był z nią i przy niej mimo wszystko, cholernie wszystko utrudniał. Jej jeszcze nieco zamroczony alkoholem umysł nie do końca wszystko ogarniał, ale akurat tego, że Ian był przy niej, była więcej niż pewna.
    Kiedy otarł jej brodę i kącik ust, jej wargi niebezpiecznie zadrżały, a potem… potem się po prostu do niego przytuliła. Choć może przyklejenie się byłoby właściwszym określeniem. Jej policzek wylądował gdzieś w okolicy piersi Iana, rude włosy w wielkim nieładzie mogły łaskotać jego brodę. Szczupłymi ramionami objęła go w pasie, zaciskając mocno powieki.
    Totalnie zignorowała fakt, że właśnie część tych obrzyganych włosów wytarła w jego koszulkę. Czuła teraz tylko i wyłącznie jego zapach. Ciepło, które ją koiło. Kurwa, zaskakująco łatwo było zapominać przy Ianie o wszystkim, nawet o tym, że w sumie znali się krótko, że spędzili ze sobą naprawdę niewiele czasu. Bliskość przychodziła im naturalnie, jakby właśnie byli do tego stworzeni, a jednocześnie nie mogli razem być.
    — Nie wiem — wymruczała cicho w jego tors. Teraz czuła się przy nim wyjątkowo mała i krucha, oczekując jednocześnie, co trochę absurdalne, bo przecież kazała mu wypierdalać, że jednak ochroni ją przed całym złem świata. Tylko uparcie nie dopuszczała do siebie myśli, że tym złem, według tego jak żyła do tej pory, był też Ian.
    Debbie była też jednak tylko młodą kobietą. Widziała, że Ian był przystojnym mężczyzną, wiedziała, że ładnie pachniał i w sumie to nawet do niej nie docierało, że miała być jego pierwszą miłością i jakie to musiało być dla niego trudne. Bo to, że Ian odbiegał od pewnych norm, było dla niej oczywiste, a jednocześnie nie stanowiło żadnej przeszkody. Zakochała się w nim przede wszystkim dlatego, że był jaki był.
    Otworzyła nagle szeroko oczy, kiedy dotarło do niej, w jakim kierunku zmierzają jej myśli. Na moment znieruchomiała, a potem cofnęła głowę, łapiąc spojrzenie Iana. Mocno, ale z widocznym przestrachem w jej własnym spojrzeniu, tak, jakby obawiała się tego, że mógł usłyszeć jej myśli. Mocniej zacisnęła palce na materiale jego koszulki.
    — Chyba się nie zabiję — dodała nagle, pociągając nosem. Wtedy też uwolniła jedną z dłoni i otarła swój policzek.

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  9. Mogłaby tak stać i stać. Zapomnieć o całym świecie, ukrywając się w jego objęciach, bo choć wszystko u jego boku powinno być trudniejsze, ona odnosiła odmienne wrażenie. Wtuliła się mocniej, gdy ją objął. Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust. Wiedziała, doskonale wiedziała, że dzisiaj zachowuje się jak wariatka, jak pierdolnięta, bo raz go chciała, raz go przeganiała, raz całowała, raz nim gardziła i nie było w tym nic normalnego. Nikt normalny nie wytrzymałby z Debbie w takim stanie, może dlatego — na jej szczęście — Ian nie był do końca normalny. Może to jego społeczne wycofanie, to zamknięcie się na wiele bodźców czyniło go odpornym na brak stanowczej decyzji Debbie. Też by tak chciała, umieć zamknąć się na bodźce, wycofać się, zniknąć. Byłoby jej łatwiej, a przynajmniej tak zakładała, bo kiedy ona wylewała łzy, wyglądając i czując się przy tym koszmarnie, Ian choć z pozoru wyglądał na niewzruszonego.
    Przymknęła oczy i westchnęła, kiedy pocałował ją w czoło, a gdy uniosła powieki natrafiła na jego spojrzenie. Na swoim poziomie. Uśmiechnęła się. Bo trudno było się nie uśmiechać na widok jego przystojnej twarzy, ciepłych, bursztynowych oczu. Potaknęła głową. Trochę jak małe, naburmuszone dziecko, do którego przemawia troskliwy rodzic.
    Plan Iana jednak miał sens, ba, więcej sensu niż była w stanie przyznać Debbie. Dlatego cofnęła swoje dłoni, sięgnęła pod poduszkę po koszulkę, w której zwykła sypiać, nie zabrakło przy tym niebezpiecznego chwiania się, a potem wyminęła Iana.
    Drzwi do łazienki jedynie przymknęła, zadając sobie w głowie istotne pytanie: co ty najlepszego robisz, głupia dziewczyno? Odpowiedzi jednak nie znała i miała nie poznać zbyt szybko. Bo nie chciała.
    Wodę pod prysznicem ustawiła na zimną, ale znośną. Nie mroziła jej, ale przyjemnie trzeźwiła. Stała pod strumieniem wystarczająco długo, aby umieć zebrać myśli w jedno miejsce. W końcu przestała też płakać, zmyła przy okazji resztki tego starannego makijażu, umyła włosy i gdy było jej już na tyle zimno, że zaczęła dygotać, wyszła. Nie spieszyła się. Raz, że nie chciała, bo jej spieszenie się, przybliżało ich do wyjścia Iana. Dwa, że nie mogła, bo nadal kręciło jej się w głowie. Nadal była pijana, choć już znacznie bardziej racjonalna. Bo pijane pozostawało jej ciało, głowa była dziwnie czysta, a myśli jasne i cholernie bolesne. Kiedy ledwo utrzymując otwarte powieki przed lustrem, smarowała buzię kremem, docierało do niej, że naprawdę się zakochała i że to, co zaprezentowała sobą dzisiaj, było czymś z gatunku paskudnych i nieprzyzwoitych rzeczy.
    Ubrała czyste majtki i ten za duży t-shirt, ciemnoszary, bez żadnego nadruku. Z mokrymi włosami, które zostawiały ślady na ramionach, wróciła do swojego pokoju, gdzie została Iana. Niemal natychmiast napotkała jego spojrzenie i westchnęła głośno.
    Wsparła się bokiem o framugę drzwi, bo pozwalało jej to złapać i pion, i równowagę. Jakby skrępowana, odgarnęła kosmyk rudych włosów za ucho, przełknęła głośno ślinę i nie mając co zrobić z rękoma, skrzyżowała je przy piersi.
    Według tego, co mówił Ian, powinna teraz zamknąć za nim drzwi. Jednak nim Ian w ogóle zdołał ruszyć w jej stronę, w kierunku drzwi, odbiła się od framugi i zagrodziła mu drogę. Nie była przeszkodą nie do pokonania. Mógł ją minąć, mógł przesunąć w bok.
    — Nie… — zaczęła cicho, uciekając spojrzeniem gdzieś w bok. Ręce luźno puściła wzdłuż tułowia, zaciskając dłonie w pięści. — Nie chcę, żebyś szedł. — Szepnęła w końcu, przenosząc wzrok na niego. Nie chciała go stracić, znowu, po raz kolejny, bo co? Bo tak było łatwiej? Bardziej właściwie? A nawet jeśli miała go stracić, to rodziło się w niej przekonanie, że powinna móc wyszarpać z tej przekornej codzienności te chwile, kiedy mogli być razem, kiedy nikt poza nimi ich nie oceniał. A może to miał być ostatni wieczór? Ostatnia noc, zanim darują sobie siebie nawzajem, ale tak ostatecznie?

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  10. Łatwo było im zapomnieć. O całym świecie, o rozsądku, o telefonie Debbie w tylnej kieszeni spodni Iana. O tym, że nie powinni, że nie mogli. Zapominali również o tym, że z każdą kolejną mijająca godziną, pożegnanie będzie tym trudniejsze, im więcej czasu spędzali razem. Bo choć łatwo było im zapomnieć o wielu rzeczy, to ewidentnie nie byli w stanie puścić w niepamięć tego, jak się przy sobie czuli. Jak reagowali na siebie i swój dotyk, jak łatwo przychodziły im rozmowy, jak przyjemnie było się wspólnie śmiać i próbować tych samych rzeczy. Debbie nie mogła też zapomnieć o tym, jak smakowały te wyrwane pocałunki, choćby te na moście i jak świetnie czuła się w jego ramionach na tylnej kanapie Cadillaca, choć nie robili tam nic więcej poza tym, że rozmawiali.
    Powiedziała mu, że nie chce, aby wychodził. I nie mówiła tego pijana, zasmarkana, obrzygana Debbie. Mówiła to Debbie całkiem świadoma swoich słów i zdecydowanie pewna tego, czego chciała. Chciała Iana, a jednocześnie miała nadal cichą nadzieję, że Hunt oprze się na tych resztkach rozsądku, które w nim mogły pozostać i po prostu stąd pójdzie. Myliła się. Rozsądek Iana już dawno musiał przegrać ten pojedynek, skoro nadal tu był i w dodatku postąpił krok do przodu, zmuszając Debbie do tego, żeby zadarła głowę.
    Oczywiście, że to zrobiła, bo nie mogła odmówić sobie patrzenia na niego, kiedy był tak blisko. Świat jeszcze delikatnie falował wokół niej, ale gdy już uczepiła się spojrzenia ciepłych, miodowych oczu Iana, wszystkie niedogodności straciły na znaczeniu.
    Coś boleśnie ścisnęło jej wnętrzności, gdy bez słowa stali i patrzyli na siebie, zdawało się, że teraz nawet czas przestawał istnieć. I nie istniała Debbie-policjantka ani Ian-diler. Byli tylko oni. Bez żadnych przykrywek, ról i warstw, pod którymi mogli się ukryć. Teraz nie musieli ukrywać niczego.
    Uścisk był wyraźniejszy, kiedy Ian się odezwał. Cicho, ale z przekonaniem. Wypuściła wstrzymywane do tej pory powietrze z płuc. Sięgnęła dłonią do policzka Iana, robiąc pół kroku w przód. Musnęła palcami jego skórę, badając jej fakturę, skupiając się na widocznych kościach policzkowych i na żuchwie. Niespiesznie wędrowała po tej połowie jego twarzy, doskonale wiedząc, że nie będzie miał nic przeciwko temu.
    Nie chciał iść.
    — Nie idź.
    Nie prosiła go, ale też mu nie rozkazywała. Po prostu stwierdzała fakt, bo skoro oboje nie chcieli, żeby szedł, to dlaczego miałby sobie pójść? Jeszcze przez kilka uderzeń serca trwała w tej pozycji, badając spojrzeniem jego twarz. Jakby chciała jak najlepiej zapamiętać to, co teraz widzi.
    Przesunęła dłoń na jego kark, szybko i nagle, wplotła palce w jego włosy, drugą dłoń oparła na jego szyi, kciukiem muskając żuchwę. Przysunęła się tak blisko, że między nimi nie było ani centymetra wolnej przestrzeni. Unosząc się na palcach, zmusiła go tym samym, żeby się lekko pochylił i wtedy niemal brutalnie wpiła się w jego usta, przyciągając go do siebie jeszcze bliżej. Była zachłanna, zaborcza. Nie chciała go wypuszczać, skoro już miała go przy sobie.
    Serce waliło w jej klatce piersiowej jak oszalałe, zawroty głowy się nasiliły, a ona przywarła do Iana, całując go tak, jakby jutra miało nie być.
    Bo miało nie być, prawda?

    Debbie

    OdpowiedzUsuń
  11. W takie dni jak dzisiejszy często zastanawiała się, czy aby na pewno dobrze postąpiła umożliwiając nowojorskim dilerom będącym na początku zawodowej kariery handlowanie pod dachem Fire Moon. Owszem, gwarantowali jej całkiem niezły dodatkowy przychód, ale niestety jednocześnie niczym magnes przyciągali starych znajomych Dio. Pół jeszcze biedy, gdy ci przychodzili tu wyłącznie, by kupić prochy i napić się piwa, zamęczając osobę aktualnie stojącą za barem kolejnymi mniej lub bardziej ubarwionymi historyjkami ze swojego życia. Tych, była w stanie nawet w pewien sposób zrozumieć. Ostatecznie niektórzy z nich po wielu latach walki z nałogiem w końcu pozostawali na świecie zupełnie sami, a obsługa lokali takich jak ten bar siłą rzeczy stawała się dla nich kimś w rodzaju spowiedników. I to często nawet o wiele lepszych od standardowych księży, bo w odróżnieniu od klechów nie mieli tej jakże irytującej cechy usilnego nawracania każdej zabłąkanej owieczki jaka stanęła na ich drodze. Po prostu byli obok i słuchali, czasem tylko kiwając lekko głową, czy rzucając zdawkowe uwagi, by choć przez chwilę te zabłąkane duszyczki mogły poczuć, że nie zostały ze swoimi problemami całkowicie same. Że zawsze mogą tu przyjść i zwyczajnie się wygadać. Bez niepotrzebnego osądzania, czy wyrzutów sumienia. Znacznie gorzej bywało z tymi, którzy za punkt honoru stawiali sobie dobranie się do majtek zatrudnianym przez nią dziewczynom lub jej samej. Jeśli za tymi drzwiami witała akurat policja, zazwyczaj sprawcami byli właśnie oni. W przeciwieństwie do swojego nieżyjącego kuzyna Dalaja traktowała współpracowników niczym własne dzieci. Potrafiła być dla nich zarówno wymagającą szefową, jak i czułą obrończynią ich podstawowych ludzkich praw, a za jedno z nich z pewnością należało uznać nietykalność cielesną.
    - Cóż, zwykle przynajmniej raz na tydzień. – Westchnęła ciężko. – Ale nie wszyscy są irytujący. Ba, kilkorgu z nich rzeczywiście udało się w międzyczasie wyjść na prostą i wpadają tu głównie trochę pogadać. Co do reszty, cóż sam wiesz najlepiej…- Zerknęła na moment w kierunku stolika do gry w bilard ustawionego w jednym z najdalszych zakątków sali, przy którym zdążyło ulokować się kilku wyraźnie naćpanych klientów. - … Przychodzą tu po następną działkę. – Instynktownie zniżyła głos niemal do szeptu, przypominając sobie jak gwałtownie reagował Claudio, gdy wyrzucała mu jego problemy, proponując udanie się na detoks.


    Dalaja [Wybacz poślizg. Kolejny tydzień, w którym doba była zazwyczaj dziwnie krótka.]

    OdpowiedzUsuń
  12. [Ja poproszę o zaklepanie wątku tak po starej znajomości *piękne oczy*]

    Charlene

    OdpowiedzUsuń
  13. To miało być zwykłe spotkanie. Kolejne z prawnikiem, bo dziś siebie zamierzała oddać tylko jemu, a nie pięciu pozostałym mężczyznom. Miała niezapełniony pod tym względem grafik, bo na bieżąco umawiała się ze swoimi ulubionymi klientami, aby być dla nich spełnieniem marzeń. Nie wnikała w to, co dzisiejszego wieczoru mają zamiar robić tamci mężowie, ten jeden narzeczony, którego zapowiedzi podobno po raz pierwszy wyczytali w zeszłą niedzielę na mszach świętych dla nieświętego katolika i najstarszy z grona wdowiec mający nastoletnie dzieci — starszą córkę oraz młodszego syna. Rezerwację na Vanessę zamówił Freeman i chociaż przed wejściem do kamienicy, dokładnie jeszcze siedząc w samochodzie Iana, cieszyła się na kolejny seks z prawnikiem, tak teraz nie miała powodów do radości. Co najwyżej chciało jej się krzyczeć i wyć. Nie płakać nad swoim losem, a wyć z niewiedzy, co takiego Ian mu przekazał, iż zachowanie Jamesa zmieniło się o całe sto osiemdziesiąt stopni? Kiedyś Nessa usłyszała, że z własnym dilerem nie powinno się zadzierać, więc czy właśnie ci dwaj wkroczyli na wojenną ścieżkę? Wyciągną noże z kuchennych szuflad czy może Freeman z sejfu nie wyciągnie tylko działki narkotyku, a odbezpieczoną broń i strzeli mu prosto w serce albo głowę, sprawiając, że na białe płytki rozpryśnie mózg młodego chłopaka.
    I chociaż wychrypiała tamto tak, nie bardzo rozumiejąc, dlaczego pozwoliła Freemanowi zarządzić tym, z kim ma jeździć, i do którego samochodu wsiadać, również uważnie wysłuchała słów Iana, które rzucił na odchodne. Miała jego numer. Był podpisany jako kumpel brata. Był także ostatnim połączeniem w jej spisie, bo po drodze do nikogo więcej nie dzwoniła, a odkąd wymienili się ciągiem cyfr, nie zamawiała go w aplikacji. Popatrzyła, jak wyszedł i chciała do niego dołączyć, uciekając stąd ze względu na to, że nie wiedziała, czego spodziewać się po prawniku. Odwrócił się do niej, kiedy tylko zamknął drzwi na górny i dolny zamek, a wtedy wrócił dawny James. Nie kazał jej czekać. Z czarującym uśmiechem chwycił ją w ramiona, podrzucając do góry i gryzł skórę przy piersiach, gdy trzymał Vanessę przyciśniętą do ściany. Rozebrali się szybko. To nie było ostrożne ściąganie z siebie ubrań. Po prostu chaotyczne ściągnięcie koszuli doprowadziło do oderwania jednego guzika, usłyszała charakterystyczny dźwięk rozerwania się ubrania i najwyżej wyjdzie stąd w nie do końca całej bluzce. Stęsknieni za fizycznością, a nie bliskością, kochali się na blacie kuchennym i kiedy oboje doszli, Freeman przeniósł ją szybko do szerokiej jak i długiej sypialni. Nie wiedzieć, ile czasu tam spędzili, namiętność przerwał dzwonek do drzwi.
    — Za chwilę wracam, wezmę przy okazji dzbanek z wodą, bo oboje ledwo żyjemy. — ucałował ją raz w usta i po założeniu bokserek, wyszedł tak z sypialni. — O siema, młody! Baterie do dżojstika? Coś znajdę, poczekaj. Jak w szkole? Zdałeś sprawdzian z…
    Na wycieraczce przed drzwiami mieszkania Freemana stał jedenastoletni chłopiec, którego zaczepiło dwóch mężczyzn przed wejściem do klatki schodowej. Dali mu banknot o wysokim nominale i zalakowane karty piłkarskie, prosząc go o podejście do sąsiada. Rudy chłopiec z okularami podobnymi do tych noszonych przez Harry’ego Pottera wykonał bezbłędnie zadanie, ulatniając się na górę po tym, gdy Freeman wszedł w głąb mieszkania, zostawiając otwarte drzwi.
    Kerr leżąc naga, przeczesała nieco zwilżone potem włosy i oddychając swobodnie, czekała na powrót prawnika. Zapatrzona w plamkę na suficie, usłyszała jęk, krzyk i huk, jakby uderzono czymś twardym w coś równie twardego. Niewiele myśląc, zsunęła się z łóżka i owinięta w prześcieradło, wsunęła się pod mebel, przyciskając telefon do piersi, pod którą falowało wystraszone serce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zobacz, przed chwilą gził się z jakąś kurwą, a teraz leży jak trup. Postraszymy jeszcze twoją panienkę.
      Słysząc to, obawiała się, że tak jak kiedyś, umarłaby przez zaciśnięcie dłoni ojca na swojej szyi, tak teraz przyjdzie jej zginąć w cudzym mieszkaniu, tuż po stosunku i albo zostanie pobita ze skutkiem śmiertelnym, albo co gorsza wykorzystana przez nieznanych bandziorów.
      — Tak, szefie? Freeman dostał za swoje. Następne zlecenie? Bosko, zwijamy się.
      Właściciel głosu należący do mężczyzny rozmawiającego przez telefon, przywołał swojego kolegę głośnym gwizdnięciem, gdy ten na kolanach zerkał na Vanessę znajdującą się pod łóżkiem. Zdążył zaświecić w jej oczy latarką, niechętnie reagując na przywołanie przez kolegę. Wstał, odsunął łóżko sprawnym ruchem i stając w rozkroku nad kobietą, trzymał ją pomiędzy swoimi nogami.
      — Ładna. Na pewno chcesz wyjść?! Szef wzywa, ale możemy się spóźnić…
      — Zostaw ją. Jak rozkaz to rozkaz.
      Wyszli z mieszkania prawnika, jakby zostali do niego sympatycznie zaproszeni i dopiero trzask drzwi orzeźwił doradczynię klienta. Bez potrzeby wyczołgiwania się spod łóżka, które odsunięto znacznie w drugą część sypialni, pobiegła do salonu, gdzie na dywanie leżał nieprzytomny Freeman. Z ust płynęła mu strużka krwi. Był pobity. Miał kilka rozcięć. Drżącą dłonią sprawdziła puls. Prawie niewyczuwalny. Chwyciła za telefon i wiedząc, że potrzebuje on pomocy, a o niej nikt nie może się dowiedzieć, wybrała numer Iana.
      — Pobili go. On zaraz umrze. Musisz mi pomóc, słyszysz?!

      Vanessa Kerr

      Usuń

  14. Charlene nie lubiła dzwonić do obcych. Nie lubiła mówić do obcych. Ale nie miała już siły na trzaskanie drzwiami we własnej głowie, na to nieustanne brzęczenie, które nie ustępowało ani po herbacie, ani po ciszy, ani nawet po tych długich godzinach, kiedy siedziała nieruchomo, czekając, aż myśli się zmęczą i same zamilkną. Potrzebowała… wyłącznika. I ktoś jej powiedział, że Ian jest takim wyłącznikiem w ludzkiej skórze. Ian potrafi uciszyć wszystko.
    Nie zadała pytań. Nie chciała wiedzieć, co dokładnie sprzedaje. Chciała tylko tej ciszy, tej pustki, którą pamiętała z czasów, kiedy była zamknięta, tak, nawet wtedy, bo tam, w tej ciemności, po jakimś czasie przychodził moment, w którym nic już nie istniało. Ani ona, ani czas. Tylko zawieszenie. Tęskniła za tym, jak za czymś intymnym.
    Spotkanie umówili w jakimś starym garażu na obrzeżach. Miał być „bezpieczny”, jak to określono, nie w sensie moralnym, tylko takim, że nie wpadną na nikogo, kto mógłby mieć pytania. Nie bała się. Bała się tylko, że zawaha się w ostatniej chwili i zostanie z tym brzęczeniem w głowie.
    Cisza w garażu była nie ta. Nie ta, której chciała. Ta była ciężka, brudna, pachniała starym olejem i wilgocią, a nie tym oddechem pustki, który pamiętała sprzed lat. Tego, którego nienawidziła wtedy, a teraz za nim tęskniła. Tego, co przychodził po wszystkim, gdy już nie walczyła, nie płakała, tylko leżała, oddychając tak płytko, że sama siebie prawie nie słyszała. Tamta cisza była jak kokon. To, co teraz czuła, było tylko kolejnym brzęczeniem w głowie, gęstym i lepkim.
    Stała przy starym aucie, z rękami wciśniętymi głęboko w kieszenie. Każdy odgłos z zewnątrz, każdy trzask blachy sprawiał, że odwracała głowę za szybko, jak ktoś, kto spodziewa się, że za moment znów poczuje na twarzy zapach tamtego dnia. Zapach metalu, kurzu i… niego. Nie pamiętała jego twarzy. To znaczy, pamiętała, ale w jakiś dziwny, pocięty sposób, jakby była zrobiona z kilku różnych twarzy, złożonych w jedną. Ale zapach pamiętała. I rękawiczki.
    Zawsze te cholerne rękawiczki.
    Szorstkie, z taką fakturą, która paliła skórę, kiedy przyciskał je do jej twarzy. Pachniały jak coś, co leżało zbyt długo w wilgotnym pudełku. Nawet teraz, kiedy zamknęła oczy, czuła tę szorstkość na ustach, na policzku. Czasami łapała się na tym, że odruchowo przesuwa dłonią po twarzy, jakby chciała sprawdzić, czy jeszcze tam są.
    Od tamtej pory nienawidziła ludzi w rękawiczkach. Ale jeszcze bardziej nienawidziła swojego ciała za to, że pamiętało ich dotyk lepiej niż wszystko inne.
    Oddychała szybko. Nienawidziła tego czekania. Miała wrażenie, że jeśli on, ten nowy on, ten, który miał jej przynieść ciszę spóźni się jeszcze chwilę, to tamten ją znajdzie. Bo tak właśnie było wtedy. Wystarczył jeden moment nieuwagi, jeden krok za daleko od tamtego drzewa. I już.
    Obróciła się gwałtownie, kiedy usłyszała kroki. Serce jej przyspieszyło, nie z ciekawości, ale z tego samego głupiego, zwierzęcego lęku, który wracał zawsze wtedy, kiedy ktoś zbliżał się za cicho. Jakby znowu stała tam, na ziemi pokrytej wodą po deszczu, jakby znowu miała poczuć, jak twarda dłoń zaciąga ją w cień.
    Wzięła głęboki wdech, żeby to zatrzymać. Nie teraz. Nie dziś. Dziś nie chodziło o niego. Dziś chodziło tylko o ciszę. Chciała jej tak bardzo, że aż ją mdliło. Nawet jeśli miała za nią zapłacić wszystkim innym, zdrowiem, resztkami dumy, czymkolwiek.
    Kiedy drzwi skrzypnęły, przez sekundę była pewna, że to naprawdę on. Ten sprzed lat. I przez tę jedną sekundę, może najdłuższą w jej życiu, była prawie gotowa znowu poczuć zapach jego rękawiczek. Byleby tylko potem przyszła cisza.
    Nie poczuła zapachu, który tak dobrze pamiętała. Nie usłyszała ciężkich kroków, które wyryły jej się w pamięci. Sposób, w jaki nowy on stawiał stopy na ziemi był inny. Zupełnie inny, dzięki czemu na krótką chwilę poczuła ulgę.

    Charlene

    OdpowiedzUsuń