



Delphine Delphi Dardenne
26 lat / zerwany publicznie związek po 2 latach narzeczeństwa / influencerka old money / aktualnie walczy z niepochlebnymi opiniami w internecie z powodu oskarżeń o wielokrotną zdradę / często w podróży ze względu na nagrywane treści / wychowana w Brooklynie / zamieszkała w apartamencie na Manhattanie / absolwentka NYU na wydziale Fashion Studies / córka lokalnej pani fotograf i baristy w kawiarnii Le Petit Cafe / mówi biegle po francusku i angielsku / od dzieciństwa interesuje się tańcem / beznadziejna artystka jeśli chodzi o malowanie, ale odpręża ją to, więc tworzy dla siebie obrazy w domu (najchętniej z winem w dłoni)
W Nowym Jorku anioły nie spadają z nieba.
Choć odległe, świetliste, pasują do panoramy miasta i dałyby się wtopić w blask neonów Times Square, jakimś sposobem zawsze wymykają się z tej sceny. Nie przemykają na schodach metra, ani nie dają się dotknąć przez powiew wiatru znad rzeki Hudson. Nie przeciekają przez szczeliny w cegłach zadartych kamienic razem z poranną modlitwą starej sąsiadki na Brooklynie. Cisza w mieście ma tu przecież smak gorzkiej kawy z paskudnej, amerykańskiej jadłodajni, a takich miejsc one (anioły właśnie) unikają za wszelką cenę.
Nieprzyzwoitość tego miasta — bezwstyd wielkich bilboardów, pośpiech zakorkowanych alei, czy niebezpieczeństwo ukryte w szemranych zaułkach Bronxu — to je odrzuca. Materiał drogich, za krótkich sukien na przyjęciach w penthouse’ach, czy stukot obcasów po mokrym bruku SoHo wprowadza je w głęboką niezręczność, której nie są w stanie z siebie tak po prostu, bez wysiłku, strącić. Na ich skrzydłach kurz ludzkiej codzienności nigdy nie wygląda dobrze.
Dlatego w Nowym Jorku anioły rodzą się na ziemi.
Każdego ranka wstają wcześnie, rozczesując ciemne włosy grzebieniem z kości własnych słabości. Ubierają się w szkielet ludzkiej kruchości i dopinają guziki rzeczywistości. Ukrywają się za bogato odzianym strojem i współczesnymi trendami. Niekiedy subtelnie przypatrują się idealnie skrojonemu pod modę odbiciu w lustrze, ale również tym ciepłym iskrom w oczach, wetkniętym w jasność błękitnych tęczówek oraz smukłym palcom, chowającym niepewność za delikatnością gestów, zanim światło dnia przyłapie je na byciu człowiekiem.
Te anioły (przyziemne) tańczą w cieniu migających neonów.
Zasypiają w oknach apartamentów, gdzie pachnie świeżym praniem i dymem z pobliskiej ulicy. W tym mieście, raz w blasku zachodu nad East River, raz w granacie nocy nad Central Parkiem, anioły przyjmują różne imiona. W Nowym Jorku mogą być Ambicją, Wolnością, Determinacją, Pędem… bez wątpienia stają się też Nią. Kobietą, której imię brzmi jak powiew atlantyckiego wiatru uwięziony między stalowymi filarami mostu; zdolne poruszyć nawet najbardziej zatwardziałe serca; wybrzmiewające silnie, jak echo korytarzy starej biblioteki przy Piątej Alei, po której do dziś chętnie kroczy w tajemnicy, gdy nikt na nią nie patrzy.
W Nowym Jorku anioły mają swoje ludzkie imię —
Jak Delphine Dardenne (zd. Devaux).
Choć odległe, świetliste, pasują do panoramy miasta i dałyby się wtopić w blask neonów Times Square, jakimś sposobem zawsze wymykają się z tej sceny. Nie przemykają na schodach metra, ani nie dają się dotknąć przez powiew wiatru znad rzeki Hudson. Nie przeciekają przez szczeliny w cegłach zadartych kamienic razem z poranną modlitwą starej sąsiadki na Brooklynie. Cisza w mieście ma tu przecież smak gorzkiej kawy z paskudnej, amerykańskiej jadłodajni, a takich miejsc one (anioły właśnie) unikają za wszelką cenę.
Nieprzyzwoitość tego miasta — bezwstyd wielkich bilboardów, pośpiech zakorkowanych alei, czy niebezpieczeństwo ukryte w szemranych zaułkach Bronxu — to je odrzuca. Materiał drogich, za krótkich sukien na przyjęciach w penthouse’ach, czy stukot obcasów po mokrym bruku SoHo wprowadza je w głęboką niezręczność, której nie są w stanie z siebie tak po prostu, bez wysiłku, strącić. Na ich skrzydłach kurz ludzkiej codzienności nigdy nie wygląda dobrze.
Dlatego w Nowym Jorku anioły rodzą się na ziemi.
Każdego ranka wstają wcześnie, rozczesując ciemne włosy grzebieniem z kości własnych słabości. Ubierają się w szkielet ludzkiej kruchości i dopinają guziki rzeczywistości. Ukrywają się za bogato odzianym strojem i współczesnymi trendami. Niekiedy subtelnie przypatrują się idealnie skrojonemu pod modę odbiciu w lustrze, ale również tym ciepłym iskrom w oczach, wetkniętym w jasność błękitnych tęczówek oraz smukłym palcom, chowającym niepewność za delikatnością gestów, zanim światło dnia przyłapie je na byciu człowiekiem.
Te anioły (przyziemne) tańczą w cieniu migających neonów.
Zasypiają w oknach apartamentów, gdzie pachnie świeżym praniem i dymem z pobliskiej ulicy. W tym mieście, raz w blasku zachodu nad East River, raz w granacie nocy nad Central Parkiem, anioły przyjmują różne imiona. W Nowym Jorku mogą być Ambicją, Wolnością, Determinacją, Pędem… bez wątpienia stają się też Nią. Kobietą, której imię brzmi jak powiew atlantyckiego wiatru uwięziony między stalowymi filarami mostu; zdolne poruszyć nawet najbardziej zatwardziałe serca; wybrzmiewające silnie, jak echo korytarzy starej biblioteki przy Piątej Alei, po której do dziś chętnie kroczy w tajemnicy, gdy nikt na nią nie patrzy.
W Nowym Jorku anioły mają swoje ludzkie imię —
Jak Delphine Dardenne (zd. Devaux).
Delphine Dardenne. Połączenie fantazji rodziców, którzy chcieli ocalić francuskie korzenie rodziny oraz własnej wirtuozji, z którą Delphi zdaje się przemierzać miasto i życie. Przez cały ten czas, od dzieciństwa po dorosłość, towarzyszy jej finezyjna precyzja. Nie wygląda, jakby drżała w obawie przed dokonaniem słusznych wyborów. Jej słowa i gesty wydają się być tu, na ziemi, przypisane do jej losu już od dnia narodzin. Jakby było w niej coś wyjątkowego, coś nieprzeciętnie pięknego. Bo Delphine już od nastoletnich lat porusza się po mieście z taką lekkością, jakby dokładnie wiedziała co robi, i jakby naprawdę nosiła na sobie anielskie skrzydła.
Wpierw jako temperamentna dziewczyna, mimowolnie wykorzystująca swoje atuty, w kolejnych latach robiąca to już świadomie. Kobieta, stworzona z mgieł, ambicji i kłamstw, szczególnie tych białych, niewinnych, publikowanych w sieci, które z początku miały być tylko płytkim hobby, takim tam zapełnieniem czasu w social mediach, czy bańką dziewczęcych fantazji, wrzuconych w internet, która do dziś nie pękła. Życie pokazywane na kartach Instagrama zdecydowanie za szybko zaczęło się sprzedawać. Ale jej to wcale nie zdziwiło, nic w tym także jej nie przestraszyło.
Dziś życie Delphi odbiega od tego, które znała z kiedyś — nie jest już biedne, brudzone przyziemnością Brooklynu. Przypomina gładkie jak marmur lobby luksusowych apartamentów, podszyte elegancją stylu old money.
Instagramowe treści to gra, której nikt nie zna granic.
Bogaty narzeczony, będący eleganckim wypełnieniem zdjęcia? Filiżanka z kochankiem o poranku na tarasie z widokiem na Manhattan? A może subtelne ujęcia na tle biblioteki, w której Delphi przecież nie czyta? Tak sądzą Ci, którzy nigdy nie zbliżyli się do niej bardziej, niż na długość lajka.
Wpierw jako temperamentna dziewczyna, mimowolnie wykorzystująca swoje atuty, w kolejnych latach robiąca to już świadomie. Kobieta, stworzona z mgieł, ambicji i kłamstw, szczególnie tych białych, niewinnych, publikowanych w sieci, które z początku miały być tylko płytkim hobby, takim tam zapełnieniem czasu w social mediach, czy bańką dziewczęcych fantazji, wrzuconych w internet, która do dziś nie pękła. Życie pokazywane na kartach Instagrama zdecydowanie za szybko zaczęło się sprzedawać. Ale jej to wcale nie zdziwiło, nic w tym także jej nie przestraszyło.
Dziś życie Delphi odbiega od tego, które znała z kiedyś — nie jest już biedne, brudzone przyziemnością Brooklynu. Przypomina gładkie jak marmur lobby luksusowych apartamentów, podszyte elegancją stylu old money.
Instagramowe treści to gra, której nikt nie zna granic.
Bogaty narzeczony, będący eleganckim wypełnieniem zdjęcia? Filiżanka z kochankiem o poranku na tarasie z widokiem na Manhattan? A może subtelne ujęcia na tle biblioteki, w której Delphi przecież nie czyta? Tak sądzą Ci, którzy nigdy nie zbliżyli się do niej bardziej, niż na długość lajka.
W Nowym Jorku anioły mają swoje wady.
Krocząc po korytarzu jej myśli, da się dostrzec w murach nikłe pęknięcia. Dyskretne słabości, które jak pnącza, pragną przebić się do światła i wyjść do ludzi. Śladami piór z opuszczonych skrzydeł, da się dojść do prawdy... a jednak jakimś cudem nie dotarł tutaj nawet jej ex.
Na początku było między nimi soczyste uczucie — intensywne, pełne czułości i ciepłych poranków, które smakowały kawą i wspólnymi planami. Z czasem jednak miłość ta zaczęła zmieniać swój kształt. Stała się bardziej obrazkiem, niż doznaniem. Ciszą, między kolejnymi kliknięciami aparatu. Więcej pamiątką, niż rozmową. W ich domu zawsze pozostawał zapach świeżych kwiatów i szelest papieru na prezenty, ale brakowało w nim szczerego śmiechu... A potem wszystko się sypnęło.
Kiedyś podnosił jej włosy z karku i szeptał coś świętego między żebrami. Byli młodzi i głodni bliskości. Składali się z dotyku i oddania, jakby każda noc była ich wspólnym rytuałem, wspólnym sacrum, w które wchodzili dobrowolnie. Ale z czasem emocje się rozmyły, wpełzły gdzieś pod kamień, jakby w ukryciu. Przestały grzać, a w zamian stały się ozdobą ich instagramowego życia, w którym zaczął gubić się nawet On, zawierzając plotkom.
Dopiero przy nagłym, skandalicznym rozstaniu i przy świecy spalających się relacji, samotność, nienawiść internautów i tęsknota za czymś głębszym tchnęła w nią nową refleksję. To wtedy zdała sobie sprawę z tego, że jej skrzydła nie zostały jej odebrane. Sama je oddała. Wymieniła na zasięgi i poklask, który brzmiał jak prawda, a jednak pozostawał przy niej tylko jako cień, nigdy jako namacalna forma. I dziś, w wieku 26 lat, widzi siebie. Kobietę, która coś zyskała, i która przy tym zbyt wiele straciła.
Bo jej energia za kurtyną prywatności lśni coraz mniej, a jego obecność zniknęła na dobre.
Bo ich rytuał — choć kiedyś ciepły ciałem — nie jest już żywy.
Porzucone na podłodze jej duszy, leżą teraz — bez ładu, bez światła — pierzaste wachlarze dawnych prawd, a dzisiejszych iluzji.
Upadła, ale nie po to, by całkiem zniknąć.
Upadła, by wreszcie zejść z nowojorskiego nieba — z wysokości szklanych wież — i dotknąć ziemi, pachnącej zwyczajnością, partnerskim trudem, słabością i solą łez.
Bo w Nowym Jorku anioły nie wzbijają się ku górze.
(One schodzą w dół, na chodnik, w tłum, by zacząć od nowa).
Krocząc po korytarzu jej myśli, da się dostrzec w murach nikłe pęknięcia. Dyskretne słabości, które jak pnącza, pragną przebić się do światła i wyjść do ludzi. Śladami piór z opuszczonych skrzydeł, da się dojść do prawdy... a jednak jakimś cudem nie dotarł tutaj nawet jej ex.
Na początku było między nimi soczyste uczucie — intensywne, pełne czułości i ciepłych poranków, które smakowały kawą i wspólnymi planami. Z czasem jednak miłość ta zaczęła zmieniać swój kształt. Stała się bardziej obrazkiem, niż doznaniem. Ciszą, między kolejnymi kliknięciami aparatu. Więcej pamiątką, niż rozmową. W ich domu zawsze pozostawał zapach świeżych kwiatów i szelest papieru na prezenty, ale brakowało w nim szczerego śmiechu... A potem wszystko się sypnęło.
Kiedyś podnosił jej włosy z karku i szeptał coś świętego między żebrami. Byli młodzi i głodni bliskości. Składali się z dotyku i oddania, jakby każda noc była ich wspólnym rytuałem, wspólnym sacrum, w które wchodzili dobrowolnie. Ale z czasem emocje się rozmyły, wpełzły gdzieś pod kamień, jakby w ukryciu. Przestały grzać, a w zamian stały się ozdobą ich instagramowego życia, w którym zaczął gubić się nawet On, zawierzając plotkom.
Dopiero przy nagłym, skandalicznym rozstaniu i przy świecy spalających się relacji, samotność, nienawiść internautów i tęsknota za czymś głębszym tchnęła w nią nową refleksję. To wtedy zdała sobie sprawę z tego, że jej skrzydła nie zostały jej odebrane. Sama je oddała. Wymieniła na zasięgi i poklask, który brzmiał jak prawda, a jednak pozostawał przy niej tylko jako cień, nigdy jako namacalna forma. I dziś, w wieku 26 lat, widzi siebie. Kobietę, która coś zyskała, i która przy tym zbyt wiele straciła.
Bo jej energia za kurtyną prywatności lśni coraz mniej, a jego obecność zniknęła na dobre.
Bo ich rytuał — choć kiedyś ciepły ciałem — nie jest już żywy.
Porzucone na podłodze jej duszy, leżą teraz — bez ładu, bez światła — pierzaste wachlarze dawnych prawd, a dzisiejszych iluzji.
Upadła, ale nie po to, by całkiem zniknąć.
Upadła, by wreszcie zejść z nowojorskiego nieba — z wysokości szklanych wież — i dotknąć ziemi, pachnącej zwyczajnością, partnerskim trudem, słabością i solą łez.
Bo w Nowym Jorku anioły nie wzbijają się ku górze.
(One schodzą w dół, na chodnik, w tłum, by zacząć od nowa).
Mam do oddania ex (narzeczonego), ale jestem również otwarta na inne historie. Po bardziej skomplikowane relacje zapraszam na maila 📩 marnyantagonista@gmail.com.
🎲 Wątki: 0/3 (..., ..., ...)
🎲 Wątki: 0/3 (..., ..., ...)
[Cześć! Śliczna ta Twoja pani. Nie mogę się napatrzeć. ♥ Mam nadzieję, że w życiu Delphine wszystko się ułoży, a Ty zostaniesz z nami na tyle długo, aby kształtować jej historię w pomyślny sposób. ;-) Jeśli zostaną Ci wolne miejsca na wątki, to zapraszam do którejś z moich pań.
OdpowiedzUsuńBaw się dobrze. ♥]
Andrea Wilson & Debbie Grayson & Olivia Fitzgerald
[Hej! Interesująca z niej kobietka, trzeba przyznać, i potwierdzam, że faktycznie śliczna bardzo! Ale grunt to powstać z kolan, a Delphine ewidentnie znalazła na to siłę – i to się ceni :) Życzę dużo dobrej zabawy na blogu, a w razie ochoty zapraszam do siebie!]
OdpowiedzUsuńTanner Morgan
& Chayton Kravis
[Dobry wieczór!
OdpowiedzUsuńHipnotyzujące spojrzenie ma Delphine to trzeba przyznać i wspaniały uśmiech! Interesującą historię wymyśliłaś dla Delphi, trochę dołującą. Oby przyszłość była dla niej bardziej pomyślna. Internet to złośliwe miejsce - moje panny, aż za dobrze o tym wiedzą. :D Sloane z kolei z Delphine dzieli nie tylko publiczne skandale, ale i imię, ha. :D Niech się Delphi nie da internetowym trollom i układa sobie życie w spokoju!
W limit wątkowy wpychać się nie będę, chwilowo nie wiem, jak można byłoby połączyć ją z kimś z mojej gromadki, więc pożyczę wam dobrej zabawy i pomyślnych wątków! =)]
Sloane Fletcher, Sophia Moreira & Zane Maddox