Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] Potrafi zabijać, ale wyszkolono go by ratował życie


i am reginald patterson
and my only faith is faith in victory
sierżant major medyczny sił specjalnych, zielone berety, ratownik ccp paramedic, dodatkowe
Mówi się, że do wszystkiego można się w życiu przyzwyczaić – do zgiełku wielkiego miasta, w objęciach którego znalazłeś swój azyl; do pracy, którą pomimo dwunastogodzinnych dyżurów wysysających niekiedy ostatnie resztki sił chyba naprawdę lubisz. Do widoku zmasakrowanych po ofensywie ciał, które wbrew pozorom nie śnią ci się po nocach, i do tego, że nierzadko musisz trzymać nerwy na wodzy, mimo że nie raz osiągają swoje apogeum. W tej branży można przyzwyczaić się również do przykrej świadomości, że twoim zadaniem jest pomóc, choć nie zawsze jesteś w stanie. Ale bez względu na wszystko, zawsze podnosisz się z kolan i idziesz dalej, bo gdziekolwiek byś nie był, wiesz, że nie zabierzesz tych historii ze sobą do domu. Ani ty, ani twoi koledzy nie bierzecie tego do siebie i mówiąc brzydko – przy ilości kadrów, jakie ujrzały wasze oczy, po prostu spływa to was. Nie pozwalasz sobie na przeżywanie start; nie opłakujesz kogoś, kogo nie uratowałeś i bynajmniej nie dlatego, że śmierć jest ci obca. Po prostu nie możesz i duże prawdopodobieństwo, że już nie potrafisz.
Mówi się, że podobno w ludziach jest tyle samo dobra, co zła, mimo że ten aktualnie zepsuty świat kładzie pomiędzy nimi granicę – dla Ciebie istniała ona zawsze. Bo człowiek wybiera drogę świadomie i w taki sam sposób czyni, a nikczemne decyzje nie zasługują dziś na miłosierdzie. Ale nie chodzi o nieprzemyślaną zemstę, bo ona zwykle nie zadowala – wystarczy determinacja, której pokłady nie pozwalają Ci się zatrzymać, a masz wystarczająco sił by płynąć – i płyniesz, bo dobrze już wiesz, że utrata życia nie jest wcale najgorszą rzeczą, jaka może spotkać człowieka.
Najgorsza jest utrata tego, po co się żyje.

Zawsze, kiedy potrzebowałem ciszy, szukałem jej w lesie – w świecie dziesiątek zwierząt i tysiąca drzew, których zapach wielokrotnie przenikał materiał odzieży, dając się poczuć jeszcze w czterech ścianach rodzinnej chaty. W świecie, w którym nikt nie słyszał skowytu moich słabości, nie raczył mnie zbędnym politowaniem, gdzie nie musiałem liczyć przeklętego czasu, który tam, w kraju spowitym pyłem, zdawał się stać w miejscu. Ponieważ tam liczyło się go zupełnie inaczej – wybuchami, zapachem wsiąkającej w rozpaloną ziemię padliny i krzykiem. Najczęściej niewinnych. A kiedy pojawiała się sekunda ciszy; kiedy poza biciem własnego serca nie słyszało się niczego więcej, należało sięgnąć po broń, bo owszem – to była cisza, ale tylko przed burzą. Bo tam, w miejscu w którym cierpienie liczy się ilością zakleszczonych w ciele kul, a wygraną ilością przytarganych za łachy zwłok, nie miejsca na ciszę. Ani na człowieczeństwo, bo o czym pomyślisz, kiedy staniesz przed lustrem oblany ludzką krwią? Dlaczego dziś jej tak mało.

Nauczono nas działać na zimno, bez emocji. Nie zastanawiać się, czy twój poszkodowany jest kobietą, dzieckiem czy dorosłym facetem. To była nauka na wagę życia. Niesamowicie pomogło mi to na zmianie w Afganistanie, szczególnie gdy byłem wzywany do rannych po wybuchu ajdików, bo zwykle była tam taka rozpierducha, że nie wiedziałem, który ranny umrze najszybciej. Obecny wokół strach, złość, bezradność – te uczucia naprawdę mogą cię blokować. To trudne, ale musisz o nich zapomnieć. Jeśli mówimy o udzielaniu pomocy na polu walki, to nie ma tam miejsca na emocje. Musisz działać zimno, jak profesjonalista, bo ratowanie życia braci jest twoim największym priorytetem. A uczucia? Owszem, one niestety przychodzą, ale później – gdy opadnie kurz. Bo żołnierz, z którym walczysz ramię w ramię, zawsze przyjdzie ci z pomocą, gdy zostaniesz ranny – opatrzy cię, wyprowadzi spod ognia nieprzyjaciela; zaryzykuje swoim życiem, by ratować twoje, a jeśli będzie naprawdę ciężko, zostanie przy tobie.

I to właśnie jego twarz stanie się ostatnim obrazem w twojej pamięci.
odautorsko

200 komentarzy

  1. Dzisiejszego poranka zakończyła dwudziestoczterogodzinny dyżur, który nie obowiązywał jedynie lekarzy, strażaków, policjantów czy żołnierzy. Również dziennikarzom zdarzało się, że siedzieli w miejscu pracy przez cały dzień i całą noc. Chociaż większość z nich niechętnie przystawała na taki dyżur, który przypadał raz na miesiąc, to Nicolette pokochała tę opcję; od pół roku mogła śmiało wykręcać się od spotkań z matką, spotykając się potajemnie z ojcem. Ile razy miałaby tłumaczyć autorce romansów, właścicielce kilkunastu salonów urody i projektantce biżuterii, że nie umówi się z wybranymi przez nią mężczyznami? Matka dziennikarki na siłę próbowała znaleźć sobie drugiego idealnego zięcia, który przemówi młodszej z córek do rozumu. Tylko ona nie akceptowała zawodu córki, tłumacząc jej za każdym razem, że mogłaby nic nie robić, jedynie leżeć i pachnieć. Po co w takim razie była jej ta szkoła prywatna, zajęcia dodatkowe i walka o miejsce na Brooklyn College CUNY? Może od początku należało na nią chuchać i dmuchać, aby dzieciątko przypadkiem nie dowiedziało się, czym jest praca? Czy musiała być drugą Katie Blackley-Alba? Nie poślubiłaby mężczyzny, z którym znałaby się jedynie rok, a tym bardziej nie chciałaby w tej chwili odliczać dni do porodu. Chciała korzystać z życia, walczyć o dobrą pozycję w firmie i być dalej szatanem nie tylko z siódmej klasy. Wcale nie była taka naiwna, na jaką wyglądała, ale niektóre rozdziały życiowe pozamykała, nie wypuszczając z nich groźnych demonów. Wydostała się z nieodpowiedniej ścieżki, zerwała podejrzane znajomości i tuż po awansie zrozumiała, że należy znaleźć inne mieszkanie, aby nie stać w miejscu, a w końcu ruszyć z miejsca.
    Trzy tygodnie temu zdecydowała się spotkać się z rodzicami, wyznając im, że szuka czegoś swojego. Ileż można żyć na wynajmie? Po raz pierwszy od rozpoczęcia nowego życia skorzystała z pieniędzy znajdujących się na koncie, w o wiele mądrzejszy sposób niż kilkanaście miesięcy wcześniej. Wcześniej błądziła, a złota karta z imieniem i nazwiskiem służyła do czegoś innego, niż do płatności zbliżeniowych. Wówczas liczyła się jedynie kokaina, lecz szybko zrozumiała, że nie chce być narkomanką, która straci oszczędności i będzie nikim. Chcąc się wycofać, została porwana, jednak to matka poruszyła niebo i ziemię, żeby nic jej się nie stało. Ojciec również zrobił wiele, bo to on jeździł z okupem, oczekując na kolejne wskazówki porywaczy.
    Podczas październikowego wieczoru usiadła pomiędzy rodzicami, trzymając na kolanach laptopa. W trójkę szukali odpowiedniego mieszkania dla Nicolette i kiedy Andrew Blackley rozmawiał z właścicielami, dopytując się o szczegóły, to Natalie Simms kręciła głową, proponując córce większy metraż. Oczywiście, dziennikarka stanęła na tym, że kupiła gniazdko na Manhattanie, mające sześćdziesiąt m², bo po co miałaby mieć ich o dwa lub trzy razy więcej?
    Z pomocą taty wniosła ostatnie kartony, śmiejąc się głośno z opowiedzianego przez niego żartu. Mają to samo poczucie humoru i stanowczo Nicole można było uznać za typową córeczkę tatusia. To ona chodzi z nim na strzelnicę, łowi ryby podczas wakacji i ściga się w upalne popołudnia na identycznych motocyklach. Często słyszy córuś, niejeden syn by wymiękł na Twoim miejscu, jesteś idealna i wówczas przyjemne ciepło rozlewa się w okolicach zamkniętego na cztery spusty serca.
    — Malutkie, ale bardzo ciepłe to mieszkanie. Pięknie sobie dobrałaś kolory, bo te kremowe ściany są idealne, a ten liliowy odcień wpasował się do tej sypialni. I widok zapiera dech w piersiach — stanęła przy szerokim oknie, który pozwalał na obserwację panoramy miasta. — Nicole, robisz coś konkretnego w przyszły piątek?
    — To miłe, że Ci się podoba. Hmm, prowadzę wtedy Good Morning, New York i do siedemnastej, co godzinę mam wydanie pogody, a co tam?
    — Myślałam, że pójdziesz ze mną i Katie do kosmetyczki. Najwyżej umówimy się następnym razem. Andrew, musimy już iść, bo za pół godziny mamy ważne spotkanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po chwili zamknęła za nimi drzwi i odetchnęła z ulgą. Czy mama nie mogła zrozumieć, że jej młodsza córka nie zrobi sobie w najbliższym czasie hybrydy, sztucznych rzęs ani henny pudrowej na brwi? Jako dziecko milionerów była zbyt naturalna, ale nie marzyła o drogich sukienkach, przedłużanych włosach czy powiększonych piersiach. Chciała być sobą i nikim innym.
      Po niecałej godzinie wzięła kask z naklejką piąteksiódmawieczorem i prędko weszła w aplikację, aby napisać po raz pierwszy tego dnia do Reginalda. Był mężczyzną, z którym prowadziła konwersację od trzech miesięcy i jakimś cudem sprawił, że nie przestawała o nim myśleć.Gościł w jej myślach przez cały dzień, a śniąc wyobrażała sobie nieznajomego. Zaczęła prędko stukać palcami o dotykową klawiaturę, odczytując na głos tych kilka słów.
      Hej! Powinnam być przed czasem. Rozpoznasz mnie po kombinezonie motocyklowym, do zobaczenia :3
      Nienawidziła się spóźniać, dlatego prędko wyszła z mieszkania, siadając na swojej bestii. Rozpędzała się na tyle, na ile tylko pozwalał ruch na zaparkowanej drodze, ale po czterdziestu pięciu minutach wjechała na parking przed warsztatem i małą kawiarenką, przejeżdżając obok starodawnych samochodów. Dostrzegając swojego przyjaciela, zgasiła silnik, prędko zdejmując kask. Od razu przeczesała długie włosy, witając się z nim pocałunkiem w policzek. Kluczyki od Yamahy pozostawiła w jego rękach, a sama weszła do New York Cafe. Miała nadzieję, że Reginald tego spotkania nie weźmie za randkę, bo niezbyt idealnie prezentowałaby się w tym kombinezonie. Rozglądając się po wnętrzu, zobaczyła parę nastolatków, rudowłosą dziewczynkę i kobietę z zaczesaną gładko kitką. Przechodząc do kontuaru, za którym filiżanki wycierała żona przyjaciela, dostrzegła odwróconego tyłem do niej mężczyznę.
      — Nicole, piękności — blondynka zostawiła ściereczkę na haczyku, obejmując ją z szerokim uśmiechem. — Częściej Cię widzę na ekranie niż na żywo, wszyscy tu za Tobą tęskniliśmy. — odsunęła się, a po chwili postawiła na tacy dwie szklanki soku pomarańczowego, ciasto kokosowe i chałwę.
      Widząc, że Grace odchodzi w kierunku zakochanych, usiadła na stołku obok nieznajomego. Była niemal pewna, że to Reginald, lecz wolała zaczekać na jego reakcję, gdyż na pewno usłyszał to zdrobnienie, o którym mu pisała. Podczas którejś z rozmów przyznała się, że nie przepada za pełną wersją swojego imienia, więc istniała szansę, że ją rozpozna.

      Nicolette Blackley

      Usuń
  2. W mieszkaniu przyjaciółki przeżywała zbliżające się spotkanie zbyt mocno; mówiła o dziennikarce, którą internetowy znajomy podczas pierwszego spotkania oblał kwasem siarkowym. Z drugiej strony bała się, że zawiedzie Reginalda. Obawiała się tego, że mężczyzna weźmie owe spotkanie za randkę, czekając na nią w idealnie wyprasowanej koszuli z bukietem kwiatów. Lub co gorsze nie okaże się trzydziestopięcioletnim wysokim brunetem.
    Na całe szczęście ten, który siedział przy kontuarze, popijając świeżo wyciskany sok, był odzwierciedleniem opisu umieszczonego na swoim profilu i zgadzało się wszystko, co związane było z wyglądem, o którym wspominał jej w licznych wiadomościach. Nie musiała udawać, że wcale nie jest szatanem z siódmej klasy i tym bardziej perspektywa ucieczki oddaliła się z myśli kobiety. Kto by pomyślał, że los uśmiechnie się do niej właśnie w taki sposób? Była niemal pewna, że nawet szalona mamuśka dałaby tego człowiekowi dziesięć punktów na dziesięć możliwych. Przygryzając lekko wargę, poczuła ulgę, a nagromadzony stres opuścił jej spięte do tej pory ciało. Czuła się teraz jak ryba w wodzie; jak dziennikarka, która natrafiła na wymarzonego gościa w porannym wydaniu Good Morning, New York.
    Przez te trzy miesiące chciała spotkać się znacznie wcześniej, ale cichutki głosik podpowiadał nie idź, może nie warto. W obecnej chwili żałowała, że zdecydowała ujawnić się dopiero po ponad dziewięćdziesięciu dniach niekończącej się konwersacji. Wpatrując się w błękitne tęczówki Reginalda, uśmiechnęła się, biorąc pod uwagę to, że lepiej późno niż wcale wyszło jej na plus. Żałowała jedynie tego, że siedzi przed nim po dwudziestoczterogodzinnym dyżurze w studiu, a twarz musnęła jedynie podkładem, zasinienia pod oczami zakryła korektorem, a rzęsy podkreśliła czarnym tuszem. Nie miała na sobie bluzki z seksownym wycięciem ani sukienki, która zakryłaby niewiele, jednak zawsze musiała być sobą w stu procentach.
    — Dzielny i niekoniecznie ołowiany żołnierzyk — kiedy podzielili się informacjami o tym, czym zajmują się zawodowo, od razu przypomniała sobie ulubioną bajkę z dzieciństwa, którą przez długie miesiące i to codziennie czytał Andrew Blackley. — Ciebie też miło zobaczyć, bo odkąd wyznaczyliśmy sobie dzień, w którym się spotkamy, to miałam problemy z zasypianiem — pokręciła głową, nie przerywając kontaktu wzrokowego. — Na szczęście nie okazałeś się zupełnie kimś innym.
    I po co aż tak martwiła się przez tych kilka dni? Siedzący obok niej mężczyzna nie mógł być ani chory psychicznie, ani należeć do grona seryjnych morderców. Nicole nie musiała niczego się bać, gdyż na pewno nie obudzi się za jakiś czas bez jednej nerki. Był prawdziwy, co bardzo ją ucieszyło, bo nie dodał sobie ani dodatkowych centymetrów, ani nie ujął kilkunastu kilogramów. Siedział przed nią ten brunet z błękitnymi tęczówkami, który swobodnie mógł mieć metr osiemdziesiąt osiem wzrostu.
    Po chwili ułożyła na stołku obok porysowany kask, a na swoje miejsce powróciła Grace. Szalejący cukier osiągający wynik trzysta pięćdziesiąt cztery zapewne się uspokoił, chociaż adrenalina mogła spowodować, iż dodatkowo wzrósł. Przeprosiła go na moment i zniknęła w łazience. Nie chciała się przed nim chować, ale przed każdym pomiarem starała się myć ręce. Na dłonie nałożyła kroplę mydła i dziękując w myślach za gorącą wodę, umyła je jak najszybciej, korzystając z nowej suszarki. Chyba była nieliczną kobietą, która w takich sytuacjach nie idzie sobie przypudrować noska. Szybko zajęła poprzednie miejsce i wybierając palec z ręki niedominującej, prędko nakłuła boczną stronę skóry. O cukrzycy również wiedział Reginald, bo podzieliła się z nim prawie wszystkim, omijając jedynie to o czym dowie się w niedalekiej przyszłości.
    — To co mogę serwować karmelową kawę? — zapytała Grace, podając mężowi kubek gorącej herbaty, a on podziękował i poszedł ponownie do warsztatu. — Tylko najpierw pokaż wynik.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Mam sto trzydzieści trzy, więc możesz szykować ze spokojem — schowała glukometr, zerkając na znajomego. — Chyba o ulubionej kawie nie pisaliśmy, przepadasz w ogóle za kofeiną? Jeżeli tak, to musisz coś zamówić, bo nawet w studiu nie robią takiej dobrej.
      Gdyby nie to, że Blackley żyła w ciągłym biegu, nie zagrzewała nawet dobrze kanapy, a już musiała jechać do pracy, to przyjeżdżałaby do tej kawiarni codziennie, ale podróż do tego miejsca trwała co najmniej czterdzieści pięć minut. Na aż tak błogie lenistwo nie mogła sobie zbyt często pozwalać, dlatego dzisiaj zamierzała z tego korzystać, aż do całkowitej utraty energii.

      Nicolette Blackley

      Usuń
  3. Od maleńkości brzydziła się kłamstwem; już jako sześcioletnia dziewczynka wolała powiedzieć brutalną prawdę niż wyznać słodziutkie kłamstwo. Wtedy przypadkowo rzuciła kamieniem w przebywającą nieopodal żabę i od razu pobiegła do taty, mówiąc mu o całym zdarzeniu. Usiadła przed nim, płacząc przez dobrą godzinę. Nie chciała tego zrobić, a jeszcze bardziej zabolała ją wymówka siostry — Niki kazała mi zabić żabkę, ale ja nie chciałam i sama to zrobiła. Co stało się później? Samodzielnie pochowała płaza, otrzymując karę od matki, chociaż ojciec próbował przekonać żonę do zmiany decyzji. Natalie była nieugięta w tej sprawie, a Nicolette przez dwa tygodnie żyła bez ukochanej lalki, procy i nie dostała ani jednego kawałka truskawkowego ciasta.
    Podczas rejestracji na portalu mijała właśnie rocznica tragicznej śmierci żaby. Nicole grzebiąc łyżeczkę w litrowym pudełku waniliowych lodów, uroniła łzy, nie mogąc pogodzić się z tym, że podniosła tamten kamień. Dlaczego to zrobiła? Chciała się wyżyć i rzuciła go jak najdalej, bo Katie chwilę wcześniej wyznała, że mama kocha tylko ją, a Niki mogłaby nie istnieć. I kiedy już chciała zrezygnować z logowania, kasując literki, z których utworzyła imię, nick, datę urodzenia i opis, westchnęła głośno, wpisując je ponownie. Dała sobie dwadzieścia cztery godziny i po tym czasie planowała usunąć konto, nie rozpoczynając żadnej znajomości, lecz niespodziewanie pojawił się błękitnooki brunet o imieniu Reginald.
    Wyrywając się z krótkotrwałego zamyślenia, popatrzyła na Grace, która postawiła dwie wysokie szklanki nad ekspresem. Uśmiechnęła się do nich przyjaźnie, przyjmując od starszej kobiety zamówienie na dwie herbaty.
    — Yerba mate, powiadasz? Po portugalsku słynne erva-mate, które tak bardzo ubóstwia mój tata. Mi jakoś nie smakuje, ale może to dlatego, że jestem kobietą — wzruszyła ramionami, wpatrując się w ostatnie skapujące krople karmelu do szklanki. — Po tej pyszności wzrośnie ci jedynie cukier. Mój zawsze szaleje, więc i twój w jakimś stopniu zareaguje. — podziękowała żonie przyjaciela, upijając maleńki łyk, żeby niepotrzebnie nie oparzyć warg lub języka.
    I chociaż mogłaby skłamać, że jest atrakcyjną blondynką o nogach do nieba lub piekielne ostrą, rudowłosą pięknością, mającą miseczkę D lub E, to ucieszyła się, że kłamstwo aż tak skutecznie ją odpychało. Inaczej mogłaby stracić szansę na rozmowę z dzielnym żołnierzykiem, któremu ochoczo odpisywała na większość wiadomości.
    — Jeszcze pół roku temu miałam tego czasu stanowczo więcej. Nie prowadziłam żadnego programu. Byłam dziennikarką, która stawiała dopiero pierwsze kroki i relacjonowała z któregoś miejsca w Nowym Jorku. Teraz prowadzę śniadaniówkę i Miasto kobiet, więc zapomniałam czym jest lenistwo. — raz od wielkiego święta zapowiadała także pogodę albo opowiadała o zbliżających się wydarzeniach kulturalnych, ale nie chciała zasypywać go zbędnymi informacjami. — A ty? Bo wiesz ja podziwiam ludzi, którzy przez całą dobę ratują życie innych. Też mam takie dyżury w studiu, jednak to nic w porównaniu z tym, co ty robisz.
    Ona jedynie musiała idealnie się prezentować, zadawać odpowiednie pytania, które podniosłyby statystyki oglądalności, a on zapewne byłby w stanie oddać swoje życie za czyjeś, byle poszkodowany człowiek miał szansę na przeżycie i kontynuację dalszego istnienia.

    Nicolette Blackley

    OdpowiedzUsuń
  4. Po tym jak skończyła grać, obróciła w palcach smyczek, jednocześnie mierząc Reginalda uważnym spojrzeniem. Nie chciała, aby umknęła jej jego reakcja, pragnęła wiedzieć co takiego odczuwał właśnie jej gość, który jako jeden z nielicznych miał okazję zobaczyć ją w tak wyjątkowej dla niej chwili. Nie powiedziała więc nic ponad tych parę słów odnośnie samego utworu, jaki przed chwilą zaprezentowała, napawając się ciszą zalegającą w niewielkim mieszkaniu. W tamtej chwili Savannah czuła się obnażona, jakby naga, lecz wbrew temu czego można było się spodziewać – nie odczuwała wstydu.
    Zapraszając Reginalda na kolację, miała na uwadze to, że prawdopodobnie dla niego zagra, tym samym przełamując swoją wewnętrzną blokadę przed ukazywaniem innym ludziom uczucia jakim darzyła wiolonczelę, więc teraz tego nie żałowała. Chciała, żeby Patterson mógł zobaczyć ją w tak intymnym wydaniu, a teraz była po prostu ciekawa. Wcześniej zastanawiała się czy mężczyzna będzie w stanie wyczytać z jej gestów, mimiki i przede wszystkim samej gry, co tak naprawdę motywowało ją do ubierania swoich myśli w melodie i przedstawiania ich w postaci głębokich, ciepłych dźwięków wiolonczeli. Wiedziała przecież, że niewiele ludzi podchodziło do gry w tak bardzo emocjonalny sposób, nawet jej bliscy nie potrafili do końca zrozumieć dlaczego Savannah nie chce grać ot tak, by zabawić swoich przyjaciół, czemu zawsze tak bardzo się przed tym wzbraniała.
    Z jakichś niewytłumaczalnych powodów Reginald jednak to wszystko zrozumiał, o czym świadczyło na wpół przytomne spojrzenie jego zamglonych, niebieskich oczu. To właśnie ono, a nie komplementy, które wypłynęły z jego ust, sprawiły, że serce szatynki zaczęło szybciej bić, informując o tym, iż znajdujący się w jej mieszkaniu mężczyzna jest jeszcze bardziej wyjątkowy niż się jej wcześniej wydawało, a relacja między nimi mogła być jedną z tych, na które człowiek czeka całe życie. Momentalnie na jej twarzy wykwitł więc rumieniec podekscytowania, a na wargi wygięły się w szerokim, promiennym uśmiechu.
    Powoli podniosła się z krzesła, mając świadomość tego jak miękkie ma teraz nogi, choć chyba pierwszy raz nie wiedziała czy było to spowodowane wyłącznie trzymaniem pudła rezonansowego między kolanami, czy też może tą intymną atmosferą, która dalej panowała w mieszkaniu, mimo, że od ostatniego przeciągnięcia smyczkiem po stalowych strunach, minęła już dłuższa chwila. Machinalnie odgarnęła włosy z jednego ramienia na plecy, po czym skinęła głową na pytanie Reginalda.
    – Oczywiście, że możesz – powiedziała, podchodząc do futerału, w którym to umieściła niepotrzebny chwilowo smyczek. Później chwyciła wiolonczelę oburącz, jedną dłoń lokując w okolicy mostka, żeby mieć pewność, że jej nie uszkodzi i zbliżyła się do swego gościa, aby zaraz usiąść koło niego na kanapie.
    – Proszę poznajcie się. Reginaldzie, to jest beczka. Beczko, to jest Reg – rzuciła żartobliwie, po czym wręczyła mężczyźnie instrument, ostrożnie lokując go w wolnej przestrzeni pomiędzy kanapą, a stolikiem kawowym. Widząc, że Patterson w odpowiedni sposób ułożył instrument między nogami, nachyliła się w stronę swego gościa, po czym chwyciła jego prawą dłoń i nakierowała ją na główkę instrumentu w charakterystycznym kształcie.
    – Ludzie zawsze najbardziej zachwycają się misternie wyrzeźbionym ślimakiem – powiedziała, przyglądając się jak mężczyzna bada krągłości zwieńczenia instrumentu. – Ja najbardziej lubię jednak sunąć po płycie w okolicy efów – dodała, przesuwając opuszki palców Reginalda w kierunku jednego z otworów rezonansowych o finezyjnym układzie litery „f”. Przeniosła wzrok z dłoni Pattersona na jego twarz i widząc, że on także na nią spojrzał, uśmiechnęła się do niego ciepło.

    [Gratuluję 200 komentarzy! :) Jeśli masz chęć na kolejny wątek to z całą pewnością uda się nam coś wymyślić. Powiedz tylko czy mam szukać jakichś punktów zaczepienia u Savannah czy Jane? :)]

    Savannah Mackennzie

    OdpowiedzUsuń
  5. Sędzia Carleton miała średniej długości włosy w kolorze rażącego oczy blondu, które gdyby tylko dostały na to pozwolenie, sterczałyby na wszystkie cztery strony świata, ale nie mogą, więc przyciśnięte grubą spinką sprawiają wrażenie ogarniętych. W przeciwieństwie do całokształtu podstarzałej sędziny, która wyglądała jak personifikacja bałaganu. Wiekowe okulary, które – Mia mogłaby przysiąść – wygrzebała ze skrzyni minimum z ubiegłego stulecia z ledwością trzymały się grzbietu nosa, tym samym zmuszając kobietę do ciągłych poprawek, jednocześnie kusiły niegrzeczną chęcią zerwania ich z jej twarzy, ciśnięcia o ziemię i zadeptania tylko po to, aby na sam koniec warknąć należało się. Należało za każdy nerw Mii, na który Carleton działała, doprowadzając ją do białej gorączki. Dzień, który cudem zaczynał się dobrze, tracił na wartości, gdy do uszu Mii docierało tylko jej imię czy, nie daj Boże, nazwisko. Nie potrafiła wskazać momentu, gdy ich drogi zetknęły się po raz pierwszy, ale za to wyśmienicie pamiętała, gdy starsza kobieta po raz pierwszy zrobiła jej pod górę i na tym jednym razie nie poprzestała. Sędzina miała swój nieustępliwy charakter, który kiedyś Mia próbowała zrozumieć, oj naprawdę się starała tylko nigdy nie należała do osób wyrozumiałych, a który teraz był wyjątkowo męczący i irytujący. Na tyle, że obwiniała ją nawet o ból głowy, nawet za to, że dzisiejszego ranka przytrzasnęła pasek od swojego płaszcza, którego swoją drogą nie musiała zakładać. Aczkolwiek w obrzucaniu winą innych w tym Mia była dobra, dlatego nie mogła odmówić sobie tej przyjemności, aby chociaż w myślach dojechać okrutną sędzinę, zwalić na nią wszystko to, co w tym tygodniu nie wyszło, dorzucić kilka epitetów, gdy przypadkowo mijały się na korytarzu albo, co gorsza, na sali rozpraw, a na sam koniec z pełnym szacunku tonem głosu powiedzieć Wysoki Sądzie. Mia nie była hipokrytką, znała swoje miejsce w szeregu i stała tam, ale jak każdy miała czasami dość. W jej przypadku polegało to na tym, że póki co przeklinała w myślach, a niewykluczone, że w odległej przyszłości zniszczy czyjeś okulary. W tej chwili jej największym problemem było to, że sprawa, która już dawno miała być zamknięta, nadal nie była. Nadal stała w miejscu z nowo wyznaczonym terminem i jeszcze tego brakowało, aby finalnie przenieść ją do innego sądu. A gdyby tego było mało, to ojciec Mii również nie chciał dać spokoju, choć obiecał już setki razy, jak nie tysiące, więc Mia od początku lata kursowała niemalże codziennie między swoim mieszkaniem, sądem a jego mieszkaniem i była o krok od rzucenia się z Empire State Building albo przynajmniej wyprowadzenia się stąd hen daleko. Wiedziała, że w życiu każdego pojawia się ten gorszy moment, który u niej rozkwitł akurat na przełomie końca lata i jesieni, idealnie wpasowując się w wizję deszczowych, samotnych wieczorów usłanych papierami i sprawami albo tych samotnych, gdy nie ma siły ruszyć chociażby ręką. Złym znakiem było podobno też to, że Mia budziła się z myślą niech ten dzień, do cholery, już się skończy, a więc tak naprawdę sama wprowadzała się w mocno negatywny stan lekkiego przygnębienia. Lubiła za to zimę, dlatego wmawiała sobie, że na nią właśnie czeka, a nie na to, co ewentualnie dobrego mogłaby przynieść.
    Mia otaksowała spojrzeniem potężny zegar, znajdujący się na sąsiedniej ścianie, którego wskazówki przesuwały się w podejrzliwie żółwim tempie, uciążliwe przypominając o godzinie odwiedzin, które miała zafundować ojcu. Próbowała, ale nie udało się zapomnieć. Westchnęła, niedbale wciskając teczkę przepełnioną dokumentami do torebki, kolejny raz obiecując sobie, że wreszcie zrobi z tym porządek, gdy z ledwością wygrała z zacinającym się zamkiem. Dwa razy rozejrzała się wokół sobie, sprawdzający czy aby na pewno wzięła wszystko, gdyż zaatakowały ją myśli te z rodzaju niepokojących, podpowiadając, że być może czegoś zapomniała, a może chciała to wszystko przedłużyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sprawdziła i nie zapomniała, a wymówki się skończyły, mogła więc opuścić budynek sądu. Dotrzymując tradycji, która była tradycją dopiero od jakiegoś czasu, Mia obrała znaną trasę sąd - mieszkanie ojca, a następnie ruszyła bez pośpiechu. Po drodze zatrzymała się w niewielkim sklepie, aby mimo wszystko nie wpadać z pustymi rękoma, aż wreszcie udało jej się dotrzeć do kamienicy, w której gniazdko uwił jej ojciec. Już miała porywać torby z owocami, warzywami i sensownymi produktami, gdy dotarł do niej spanikowani głos Marii.
      Maria na oko była niewiele przed siedemdziesiątką, ale przez zafarbowane włosy wyglądała na ciut młodszą, bił od niej włoski temperament, ale przede wszystkim była sąsiadką ojca Mii. Taką nieoficjalną kamerą, która obiecała mieć oko na niesfornego sąsiada i co jakiś czas meldować o jego wybrykach.
      — Stało się wielkie nieszczęście! — Krzyknęła donośnie, dobiegając do Mii. Ta spojrzała na nią wyraźnie zdezorientowana, choć jakby wcale nieprzejęta. Nie wzruszyła jej nawet historia o własnym ojcu, który pijany wywinął gdzieś w okolicy orła, ale pani Maria czuwała i razem z innym sąsiadem od razu wezwali karetkę. Starsza Włoszka opowiadała jej to wszystko z przejęciem, wciskając pomiędzy charakterystyczne włoskie słówka, a to wszystko w drodze do całego zamieszania. I być może dopiero wtedy, gdy pomiędzy tłumem dostrzegła profil swojego ojca, do Mii dotarło, o czym mówiła Maria, ale zamiast naturalnego strachu ogarnęła ją złość. Zawsze jej to robił. Nie wstydziła się za niego, bo nie było warto i już swoje przeszła, ale była zwyczajnie zła, że znowu kiedy coś zaczynało jakoś się układać, on to spieprzył. Niby żadna nowość, a jednak.
      — Przepraszam — mruknęła cicho, przepychając się przez paru gapiów. — Teatrzyk jakiś — dodała jeszcze, gdy niektórzy to nawet nie myśleli, aby się przesunąć.
      Mia wzięła głęboki wdech, kiedy dotarła wreszcie w samo centrum zainteresowania.
      — Nazywa się Thomas Munroe i panowie, nie dogadacie się z nim. Wiem to, bo jestem jego córką — oznajmiła wprost, skupiając spojrzenie na ratownikach. Przysłali ich tu zdecydowanie za dużo jak na jednego pijaczka, który się poturbował. Dopiero wtedy, gdy złość nieznacznie ustąpiła, Mia trafiła wzrokiem na ratownika, który był bardzo znajomy. Poznała go od razu.
      — Reginald — westchnęła głośno po to, aby zwrócić na siebie jego uwagę, jednocześnie z pewną nutką nadziei, która pozwalała Mii sądzić, że przecież z nim się dogada. To można podciągnąć pod nieuzasadnione wezwanie karetki, ale ona brała to na siebie z racji tego, że sama nie dopilnowała ojczulka. Bo raczej wątpiła w to, że mógł sobie zrobić faktyczną krzywdę. Tacy jak on zawsze spadają na cztery łapy.

      Mia Munroe

      Usuń
  6. Przez cały ten czas, gdy mężczyzna zapoznawał się z Beczką, uśmiech nie schodził z twarzy Savannah. Cieszyło ją to, że Patterson miał okazję z bliska przyjrzeć się instrumentowi, który odgrywał tak ważną rolę w jej codziennym życiu, ale przede wszystkim kobietę radowało po prostu to, iż Reginald znajdował się teraz w jej mieszkaniu. Teoretycznie nie było to nic nadzwyczajnego, w końcu szatynka nie stroniła od zawierania nowych znajomości, ale biorąc pod uwagę to jak wiele osób oboje poznawali każdego dnia, fakt, iż udało się im na siebie trafić, był niezwykły. Jeszcze bardziej niesamowite było natomiast to, że wspólnie przekształcili przelotną znajomość w coś, co prawdopodobnie miało zostać z nimi na długi czas, a przynajmniej taką nadzieję żywiła Savannah.
    – Pudło – rzuciła pogodnie, gdy mężczyzna ubrał w słowa swoje myśli. – Na palcach jednej ręki mogę policzyć osoby, które widziały jak gram, z tobą włącznie. Standardowe pytanie jakie zwykle słyszę to dlaczego nie chcę dla kogoś zagrać – powiedziała szczerze.
    Oprócz jej rodziców i nauczyciela muzyki, który pomagał jej nauczyć się „obsługi” instrumentu, tylko Reginald miał okazję zobaczyć jej występ na żywo. Kobieta nie miała w zwyczaju obnażać się przed swoimi znajomymi tak jak zrobiła to chwilę temu przed mężczyzną, nie potrafiła też „tylko” zagrać jakiejś melodii, więc po prostu odmawiała za każdym razem, gdy ktoś prosił ją o to, aby coś przedstawiła.
    – Dziękuję bardzo za komplement, ale tak naprawdę to nie miałabym szans na zostanie muzykiem – sprostowała, choć wcale nie ze względu na pruderię. – Zakochałam się w wiolonczeli, gdy w wieku ośmiu lat usłyszałam na żywo koncert instrumentów smyczkowych, ale moich rodziców nie było stać na to, żeby od razu zasponsorować mi lekcje, kupić czy nawet wypożyczyć instrument, nie wspominając już o posłaniu mnie do szkoły muzycznej. – Podczas wcześniejszych rozmów, chociażby o swoich studiach, kobieta zdradziła Reginaldowi, że jej rodzice nie należeli do zbytnio majętnych, ale nigdy nie miała do nich żalu o to, iż nie byli w stanie spełniać jej wszystkich zachcianek. Wręcz przeciwnie, dzięki ich wychowaniu szatynka bardzo szanowała wartość zarobionych pieniędzy, jednocześnie najbardziej ceniąc wsparcie najbliższych osób, które należało do rzeczy bezcennych. – Zaczęłam grać w wieku dwunastu lat i w zasadzie, nie licząc półrocznego przeszkolenia przez znajomego nauczyciela muzyki, wszystkiego co potrafię nauczyłam się sama. Moja technika nie jest więc nawet bliska standardom średnio-uzdolnionych muzyków, ale na szczęście, nigdy nie planowałam zostać jednym z nich – zakończyła z uśmiechem.
    Przejęła od mężczyzny instrument, gdy jej go podał, po czym wstała, żeby umieścić wiolonczelę w futerale i odłożyć go na miejsce. Dopiła także resztkę wina znajdującego się w jej kieliszku, po czym odniosła puste naczynia do zlewu, bo trunek, który przyniósł Reginaldowi niestety się już skończył.
    – Masz ochotę na drinka? – zapytała. – Albo może whisky? – zaproponowała, a gdy mężczyzna odpowiedział, otworzyła lodówkę, żeby przygotować im napoje.
    Chwilę później znowu znajdowała się na kanapie obok Reginalda i podawała mu wybrany przez niego trunek.
    – Miło było móc dla ciebie zagrać – powiedziała jeszcze uśmiechając się szeroko, a następnie umoczyła usta w swoim ginie z tonikiem.


    [Odezwałam się na e-maila :)]

    Savannah Mackenzie

    OdpowiedzUsuń
  7. Wiedziała, że nikt nie lubi ludzi, którzy wtrącają się komuś w pracę. Zabrakłoby jej placów, gdyby musiała zliczyć ile razy słyszała od kogoś tam, kto z jej zawodem miał mało wspólnego, że robi coś nie tak, że wszystko sobie utrudnia, a przecież rozwiązanie jest takie proste. W teorii dużo rzeczy brzmiało inaczej niż w praktyce, dlatego jej reakcja mogła wydawać się wyolbrzymiona albo przerysowana, lecz tak naprawdę miała solidne podwaliny. Mia również nie chciała mówić ratownikom, którzy od lat zajmują się takimi przypadkami, co mają robić, ale w środku gotowała się ze złości na swojego ojca. Reginaldowi i jego kolegom nie miała nic do zarzucenia, a nawet nie śmiałaby tego zrobić. Zawsze podziwiała ludzi, którzy starają się pomagać innym, a oprócz tego robią to dobrze, ale wątpiła, że jej ojciec tego wymagał. Przewrócił się, wielkie rzeczy. Nie on pierwszy wylądował tyłkiem na chodniku i ktoś taki jak oni albo Maria powinni o tym wiedzieć. Ona zawsze dramatyzowała i tym razem nie mogło być inaczej. Była dobrą kobietą, tylko dała się omotać Thomasowi, a on jakimś cudem zawsze potrafił owinąć sobie kobiety wokół palca. Zrobił tak z jej matką, z Patricią i każdą kolejną kochanką, więc to samo zrobił też z biedną Marią. Mia naprawdę zaczynała żałować, że go tutaj ściągnęła i próbowała pomóc.
    — Reginald, jemu przyda się kubeł zimnej wody i izba wytrzeźwień — powiedziała cicho, ale zdecydowanie, przesuwając się nieco w bok, aby nie utrudniać pracy ratownikom. Doceniała ich pomoc, zaangażowanie i poczucie obowiązku. Te cechy dostrzegła w Reginaldzie na samym początku ich znajomości, już w pierwszym kontakcie kiedy Roger ich ze sobą poznał.
    — To przecież Nowy Jork, tacy są na każdej ulicy — westchnęła cicho, teatralnie wskazując na swojego ojca, który bełkotał coś pod nosem. Sama nie wiedziała, co próbuje osiągnąć takimi namowami. — Co wy, nie macie innych zgłoszeń? — Była przekonana, że w mieście znajdzie się ktoś, komu bardziej przyda się ich pomoc i ten ktoś będzie im za to wdzięczny, bo na ojca Mii nie ma co liczyć. Przerabiała to już z milion razy, a za każdym kończyło się tak samo. Jedną wielką pretensją do niej, lekarzy, ratowników i całego świata, bo przecież nie powiedział, że potrzebuje pomocy. Przyjedzie do szpitala jak książę, podczas gdy ludzie, którzy dbają o swoje zdrowie, spędzą kolejne godziny w poczekalni. Nie zasługiwał na to.
    We wspomnieniach Mii rzadko kiedy pojawia się obraz ojca, który akurat nie pije albo jest całkowicie trzeźwy. Zawsze miał pod ręką coś z paroma procentami, a potem pomyślał, że przechytrzy wszystkich i zaczął dolewać wódki do piwa, bo puszka piwa wyglądała znośniej niż butelka wódki i nikt się nie czepiał. Kiedyś myślała, że każdy tata, potem okazało się, że to nie jest prawda.
    — Przepraszam — wymamrotał nagle Thomas, który był sprawcą całego zamieszania i do którego zaczynały powoli docierać przebłyski tego, co się dzieje. Wreszcie zauważył własną córkę, karetkę i cyrk, który wywołał. Próbował się nawet podnieść, ale wszelkie starania kończyły się fiaskiem w dużej mierze udaremnione przez ratowników i buzujące procenty. Pokręciła głową, nawet nie niego nie patrząc, bo według niej był po prostu pijany, czyli nie stało się nic, co nie działo się wcześniej, a to, że ją przepraszał tylko to potwierdziło.
    — Rozmawiaj z panami nie ze mną — mruknęła jedynie, chcąc go w ten sposób namówić do współpracy. Mia przeniosła wzrok na Reginalda, jakby samym spojrzeniem chcąc przekazać a nie mówiłam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Najwyżej podrzucę go do szpitala — zaproponowała po chwili. Thomas plótł trzy po trzy i to bardzo nieskładnie, a już na pewno niezrozumiale i zwyczajnie głupio. Mia też czuła się głupio kiedy traktowała go w taki a nie inny sposób, ale ileż można. Już tyle razy wierzyła w słowa rzucane przez niego na wiatr i rozdawała szansy, na które nie zasługiwał, że miarka się przebrała. Nawet jeśli jej zachowanie wydawało się nieodpowiednie.
      Za to jej poszkodowany ojciec ledwo mówił i miał trudności, aby zmienić pozycję, ale mimo to dał namówić się na krótki wywiad i przyznał się do tego, że przede wszystkim boli go głowa i okolice żeber, przynajmniej tam się trzymał. Być może dlatego, że jak się przewrócił, to aż tak się potłuk, a być może dlatego, że po prostu się schlał.

      Mia Munroe

      Usuń
  8. Długie oczekiwanie na odpowiedź od przyjaciela odrobinę ją przybiło. Szczególnie że nałożyło się to na okres jej kłótni w domu i problemów, które nie chciała, aby wyciekły do świata projektantki Zee, jaki znało całe jej otoczenie. Zahra była dzielna i waleczna, lojalna i niezalezna i wszystko co sobą prezentowała okazywało, jak wielką ma w sobie siłę. Nigdy jednak nie okazywała słabości, a to co ją bolało, co sprawiało jej ból, ukrywała tak głeboko, że podczas spotań z siostrą uderzało w nią, jak doskonale się maskuje. Czuła się nierozumiana i obwiniana o całe zło tego świata i choć przyjmowała kolejne ciosy z uniesionym czołem, w środku czuła zmęczenie. Najłatwiejszym i najprzyjemniejszym rozwiązaniem było otaczanie się pozorami i brnięcie w zabawę, w prowokację i destrukcję poprzez wystawianie się jak na talerzu paparazzi. Nic jednak co robiła, nie było bezsensowne, czy nieprzemyślanie, zatem gdy po tygodniu od spotkania z Reginaldem, znalazła się na okładce, pozornie zalana w trupa, wynoszona niemal na ramieniu przystojnego rajdowca, był to krok przemyślany. Musiała odreagować kłótnię z dziadkiem, któremu kolejny raz wypomniała, że jest jego sponsorem i ona zajmuje się nim, nie odwrotni (co było prawdą, ale do czego nie miała prawa). Musiała zapomnieć o tym, że jest ostatnio bardziej Czarną Perłą i zbyt odkrywa swoją wrażliwość. Chciała odsunąć od siebie myśl, że tak naprawdę potrzebuje swojego Żołnierza w prawdziwym życiu, bo brakuje jej kogoś, na kim może polegać i komu zaufać. I musiała się odciąć od mętliku w głowie, od ciśnienia jakie rosło wraz zoczekiwaniem na odkrycie jej nwoej kolekcji i promujących jej akcji – wedle oczekiwań gorących i prowokacyjnych jak zawsze. Nim więc otrzymała odpowiedź mailową od przyjaciela, kilkakrotnie zalała się i spędziła noc na nie swojej kanapie. A w miedzyczasie parokrotnie sprawdziła maila i nie doszukując się zwrotnej wiadomości, zwłaszcza że dni mijały zbyt szybko,s twierdziła, że ucieczką i wystawieniem Reginalda, nadwyrężyła jednak jego zaufanie. Mimo zapewnień...
    Chłód poranka był orzeźwiający i przyjemnie łaskotał ją w ubrane jedynie w cienkie pończoszki szczupłe nogi. Krótka spódniczka nie była wyuzdana, a jednak to że wykrojona była z miekkiej skóry w którą wsunęła luźną błekitną koszulę dodawał grzecznej kreacji odrobinę pazuru. Jak zawsze, dodać odrobiny pikanterii musiała,b o lubiła, a mimo gier, taka po prostu była – nie do końca łagodna. Dziś krótkie włosy przygłądziła żelem i spięła za uszami kilkoma wsuwkami po każdej stronie, usta zaś podkreśliła mocnym, czerwonym rubinowym odcieniem trwałej pomadki. I te usta właśnie rozchyliła z zdziwienia, gdy mimo świadomości obecności tu mężczyzny, stanął obok, pytając o możliwość przyłączenia się do niej. Była przecież pewna, że nie zrobiła na nim ani dobrego wrażenia, ani że nie znaleźli ani jednej nikłej płaszczyzny, na której mogliby się porozumieć.
    - Proszę – pokiwała krótko i chwyciła z sąsiedniego oparcia swój płaszcz, aby zrzucić go za to włąsne, robiąc tym samym miejsce mężczyźnie. Przesunęła dłonią przy włosach obok ucha, aby upewnić się, że wsuwki trzymają niesforne kosmyki i przysunęła drugą ręką bliżej siebie filiżankę z kawą, aby na blacie było dostatecznie dużo miejsca dla niego i tego, co sobie zamówił.
    Ciemne oczy ulokowała w twarzy gościa i na moment nie była pewna, czy w ogóle chce jego towarzystwa. Chciała co prawda przyjaciela, ale teraz ona nie była Czarną Perłą, a on nie był jej Żołnierzem i znów wracała do punktu wyjścia, w którym zawiązała mocną pętelkę kłamstwa. Nie miała śmiałości przyznać się, że potrafi być dwoma tak róznymi osobami. Nie umiała mu zaufać na tyle, by uwierzyć, że ją zrozumie i wesprze, a to co budowali w ciągu paru lat, nie zostanie rozdmuchane i się nie rozpadnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Nie mogłam się powstrzymać, przed przyjściem tu – przyznała swobodnie, ubierając się w delikatny, odrobinę zaintrygowany uśmiech. - Lubię odkrywać nowe miejsca w mieście, które wydawało mi się że już znam na wylot – przyznała, opadając w tył na oparcie krzesła.
      Na krótki moment jej wzrok ześlizgnął się z twarzy Reginalda w dół, omiatając jego szerokie ramiona, na powrót jednak grzecznie patrzyła na rozmówcę. To co sobie myślała, było nieodpowiednie i nie powinno w ogóle pojawiać się w jej głowie. Ale lubiła czasami sobie wyobrażać rzeczy nierealne i niemożliwe.
      - Nie sądziłam tylko, że tak prędko znów Cię spotkam, szczególnie że dziś nikt tego za nas nie planował – dodała nieco żartobliwie. Chciała zetrzeć złe wrażenie z tego, że ich poznanie było spiskiem. Oparła się wygodnie i ułożyła dłoń na kolanie, gdy założyła jedną nogę na drugą, rejestrując reakcje mężczyzny na podwiniętą spódniczkę odsłaniającą uda.

      łobuziara! :*

      Usuń
  9. [Dobre odnosisz wrażenie. Tożsamość ta sama, choć twarz inna. No i historia tamtej Tulip była trochę bardziej tragiczna, choć nie jestem do końca pewna, czy jej nie połączę z tą Tulip.
    Cóż, jesteś drugą chętną, która chętnie posłucha podcastu Tulip. Czyli będę musiała obiecać ten post fabularny :D Kiedyś...]

    TULIP VARDON

    OdpowiedzUsuń
  10. [Cześć! Szczerze mówiąc nie wiedziałam pod którą kartą odpisać, bo obaj Twoi panowie są genialni, dopracowani pod względem historii, charakteru i estetycznej oprawy. Robi wrażenie. Mogę się więc schować z moją Mayą, a zwłaszcza z fragmentami dotyczącymi konfliktów zbrojnych, podziwiam. Jak najbardziej jestem chętna na wątek, tylko poprosiłabym o pomoc w wyborze towarzysza :)]

    Maya Ginsberg

    OdpowiedzUsuń
  11. [To w razie czego będę się radzić w tej kwestii, próbowałam się przygotować do Mai, ale wciąż raczej jestem laiczką ;)
    Jak najbardziej jestem za wykorzystaniem znajomości z Adamem. To na pewno byłby dobry początek. Z jednej strony Mayę ciągnęłoby do takiego despotycznego charakteru ze względu na dość toksyczne osobowości w jej życiu, w końcu schematy lubią się powtarzać. Z drugiej strony to pewnie bardziej Reginaldowi powierzyłaby wątpliwości, na przykład że chciałaby zakończyć związek z Adamem, choć boi się, jak zareaguje i jak sobie wtedy poradzi.]

    Maya Ginsberg

    OdpowiedzUsuń
  12. Uśmiechnęła się lekko na komplement mężczyzny, ale nic nie powiedziała, bo zaprzeczanie nie miało sensu. Jej talent polegał tylko i wyłącznie na ciężkiej praktyce i wielu godzinach prób, jednak miała świadomość, że nawet takie czynności potrafiły zniechęcić niektórych ludzi, dlatego umiejętności jakie nabyła traktowała jako pewnego rodzaju osobisty sukces. Miłe było to, iż Reginald zdawał się to zauważać.
    – O tak, zdecydowanie! Nie mogę się doczekać aż zobaczę cię w akcji – powiedziała podekscytowana, gdy Reginald stwierdził, że teraz nadeszła jego kolej na wystąpienie muzyczne.
    Upiła łyk ginu z tonikiem i zerknęła na swojego towarzysza po tym jak zadał jej kolejne pytanie. Nie musiała długo zastanawiać się nad odpowiedzią.
    – Naprawdę, ale to naprawdę uwielbiam tańczyć w klimacie ery swingu. Przede wszystkim lubię lindy hop, boogie woogie, charleston, no i oczywiście rock and roll. Wszystkie te, w których tancerze naprawdę muszą się konkretnie ruszać. Nie lubię sunąć po parkiecie, o wiele bardziej wolę po nim skakać. Między innymi dlatego tyle biegam, inaczej już po jednej piosence chciałabym wyzionąć ducha – oświadczyła żartobliwie. – Oprócz tego już niczym cię raczej nie zaskoczę, całkiem dobry ze mnie przeciętny człowiek – dodała i posłała Reginaldowi szeroki uśmiech.
    Daleko było jej do miana wyjątkowej, wręcz przeciwnie – idealnie wpisywała się w niemal wszystkie standardy typowego mieszczucha XXI wieku. Miała zwykłą pracę, niewielkie mieszkanie i całkowicie nieekscytujące hobby, które większości innych ludzi mogłyby wydawać się nawet całkiem nudne. Ona sama czasem żartowała ze swoimi rodzicami odnośnie tego, że przyszła na ten świat o wiele lat później niż powinna, bo w dużej mierze to czym się interesowała było co najmniej niemodne – gra na wiolonczeli, taniec z minionej epoki, czytanie książek i w dodatku spędzanie czasu ze starszymi ludźmi. Nigdy jej to jednak nie przeszkadzało, ponieważ Savannah naprawdę szczerze lubiła to jak jej życie wyglądało i daleko jej było od ludzi wiecznie niezadowolonych, bezustannie narzekających na swój los.
    – Ale dosyć o mnie – zarządziła, zatykając za ucho kosmyk włosów. – Powiedz mi lepiej jak to się stało, że zamieszkałeś akurat w Belle Harbor – poprosiła. – Czy to ze względu na bliskość oceanu? A może to dom urzekł cię tak bardzo, że nie mogłeś się oprzeć? – zgadywała.
    Reszta wieczoru minęła im na długich rozmowach, podczas których dowiadywali się o sobie kolejnych strzępków informacji, formujących się na charakter każdego z nich. Atmosfera cały czas była luźna i swobodna tak jak podczas ich pozostałych spotkaniach, ale był to dopiero pierwszy raz, gdy wypili w swojej obecności tyle alkoholu – Savannah jak na prawdziwą gospodynię przystało, uzupełniała ich drinki zanim Reginald mógł zauważyć brak trunku. Udało im się też wepchnąć w siebie jeszcze jedną porcję makaronu, który szatynka w międzyczasie odgrzała na patelni, aż wreszcie nadeszła północ i Patterson zaczął się zbierać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Może jednak zostaniesz? – zaproponowała kobieta, odstawiając na stolik kieliszek z resztką swojego napoju. – Wiem, że moje mieszkanie to nie pałac, ale naprawdę zmieścimy się na łóżku, ewentualnie kanapa się rozkłada – zachęcała. – Nie ma sensu, żebyś teraz zamawiał taksówkę do domu, a rano wracał tu po samochód – dodała jeszcze, bo oczywiste stało się to, iż choć Reginald przyjechał do niej swoim samochodem, to nie mógł już nim wrócić z racji wypitego alkoholu. – Wiem, że pewnie jutro pracujesz, ale jeśli można cię przekupić to oferuję wystawne śniadanie nad ranem i gigantyczną porcję makaronu jako lunch do pracy – rzuciła z uśmiechem.
      Komuś mogłoby wydawać się dziwne, że proponuje nocleg mężczyźnie, którego poznała ledwie miesiąc temu, ale Savannah patrzyła na to zupełnie inaczej. Lubiła Reginalda jako osobę, spędzanie z nim czasu sprawiało jej przyjemność, więc skoro nadarzyła się ku temu okazja to zamierzała chociaż spróbować wydłużyć to co było im dane, nawet jeśli miało się to ograniczyć do śniadania o bladym świcie, na co dzień oboje mieli przecież napięte harmonogramy. Poza tym jej pomysł był też całkiem racjonalny pod kątem logistycznym – nie było sensu, żeby Reginald jeździł w tę i z powrotem taksówkami, których nie lubił.

      Savannah Mackenzie

      Usuń
  13. Ja też się cieszę, że możemy jeszcze ze sobą zagrać i zanim zacznę Ci słodzić na temat Twoich cudownie zbudowanych (rozbudowanych, oczywiście, to właśnie miałam na myśli!) panów... Wyskakuj z tych wspomnianych pomysłów, bo już nie mogę się doczekać. 🖤

    Lyra

    OdpowiedzUsuń
  14. Ech, troszeczkę Cię teraz nienawidzę za to, że postawiłaś mnie przed takim wyborem, bo obaj panowie są cudowni na swój sposób. Po cichu liczyłam na to, że podejmiesz decyzję za mnie i będę mogła bez żalu i z czystym sumieniem zabrać się do gry... XD No nic, teraz pozostaje mi tylko omówić te koncepcje i podjąć decyzję, którego z panów Lyra będzie miała zaszczyt poznać.




    Podoba mi się pomysł z zatrudnieniem u rodziny Reginalda i wizja wcześniejszej znajomości, nawet jeśli przelotnej, na której można już oprzeć jakąś niesprecyzowaną relację. Owszem, Johnson zwiedziła tak naprawdę wszystkie stany, a więc osiedlenie się na jakiś czas w Karolinie Północnej jak najbardziej wchodzi w grę. To niezwykle urokliwe miejsce, które mogłaby wspominać z matką jako jedne z najlepszych i nie mam nic przeciwko, by to krewni Pattersona się do tego przyczynili. ;) Nie wiem jaki to typ rodziny, ale pomyślałam, że mogliby nawet zaprosić Johnsonówny do siebie na święta. Domowa atmosfera, życzliwość itd., mogłyby skłonić Lavenę do wyjazdu tuż po nowym roku w obawie przed tym, że jej córka mogłaby się do tego przyzwyczaić i zapragnąć tam zostać. Kolejna ucieczka miałaby sens, bo to właśnie po tych wydarzeniach Lyra mogłaby powiedzieć stop. Niedługo później mogły zamieszkać na tej nieszczęsnej Florydzie, która stała się ich domem na kilka kolejnych lat. Co o tym sądzisz? Z tym, że musiałoby się to dziać jakieś 5 lat wstecz... Czy tyle wystarczy?




    Co do ojca Lyry - nie mam jeszcze konkretnego planu. Wiem tyle, że powinien mieć pieniądze, bo pokaźna suma na jej koncie oszczędnościowym (opłacanym do dziś) nie wzięła się z powietrza. Powinien też albo zajmować się czymś szemranym, albo po prostu być osobą dobrze ustawioną o takim charakterze, skoro Lavena bała się, że odbierze jej córkę przy pierwszej okazji i bała się z nim zostać po jej narodzinach. Tak więc wizja ochroniarza także ma sens I jest bardzo ciekawa.




    Lyra to ten typ, który faktycznie mógłby też zakwaterować się gdzieś w okolicy plaży, ale wydaje mi się, że o tej porze roku wybrałaby miejsce gdzieś w mieście, gdzie nie wiałoby już tak mocno i łatwiej byłoby o inne, alternatywne schronienie. Aczkolwiek rola wybawczyni jest bardzo kusząca. xD




    Nie mam pojęcia co powinnam wybrać. Nie chciałabym wyjść na nazbyt zachłanną, proponując, że możemy rozegrać oba wątki, bo przecież w życiu nie można mieć wszystkiego. Zachowam się więc jak dorosła osoba i... Pozostawię decyzję losowi: po prostu rzucę kostką. ;D Parzyste - Reginald, nieparzyste - Archard.




    Los pchnął mnie ku Reginaldowi. XD

    Lyra

    OdpowiedzUsuń
  15. Kobieta także odczuwała skutki upojenia alkoholowego, jednakże Savannah z natury była gadatliwą osobą, więc fakt, iż mówiła dużo – może nieco więcej niż na co dzień – raczej nikogo nie dziwił. Poza tym piła też wolniej niż Reginald, w dodatku zadowalała się lżejszym trunkiem, bo miała świadomość tego, że po wypiciu takiej ilości whisky co Patterson czułaby się co najmniej fatalnie. Na szczęście mając tych ponad trzydzieści lat, znała swoje granice, nie była już dzieckiem we mgle, które przyjmowała każdą kolejkę, aby potem wymiotować w toalecie studenckiego klubu. Teraz o tym, iż była pod wyraźnym wpływem alkoholu świadczył jedynie jej sposób wysławiania się – sama nie wiedziała skąd się to brała, ale gdy była pijana, przeciągała zabawnie niektóre głoski, nadając wyrazom specyficzny wydźwięk. Reginald się jednak na to nie skarżył – może nie zauważył, bo sam był już wcięty albo po prostu nie miał problemów z jej zrozumieniem, nie wiadomo.
    Z przyjemnością wysłuchiwała więc opowieści swego gościa, momentami zaśmiewając się pogodnie z jego anegdot o tym jak bardzo chciał wrócić do domu po przyjeździe do Nowego Jorku, choć oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, iż początki w Wielkim Mieście musiały być dla niego trudne. Metropolia mogła przytłoczyć swoim ogromem i potęgą, sprawić, że człowiek czuł się w niej niebywale samotny i nieważny, nawet ona miała okazję tego doświadczyć, choć tak naprawdę nie istniało żadne inne miejsce jakie mogłaby nazwać domem. Cieszyła się jednak, iż mężczyzna finalnie zaaklimatyzował się w Wielkim Jabłku na tyle, aby spróbować ułożyć tu sobie życie, chociażby tymczasowo, bo dzięki temu miała okazję go poznać.
    Parsknęła radosnym śmiechem na stwierdzenie mężczyzny, iż nie powinna go zapraszać na noc, gdy był już o krok od opuszczenia jej niewielkiego mieszkania, bo zupełnie nie widziała w tym niczego złego i kompletnie nie zrozumiałaby bitwy moralnej, jaką Reginald toczył w myślach odnośnie tego czy powinien zostać. No chyba, że okazałoby się, że Patterson się z kimś umawia – mało kto byłby na tyle wyrozumiały, żeby zaakceptować nocną obecność swej drugiej połówki w mieszkaniu, ba, łóżku, innej kobiety. Poza tym nie istniały jednak żadne przeciwwskazania do tego, aby mężczyzna został na noc, o czym świadczył chociażby fakt, iż taka propozycja w ogóle padła z ust kobiety. Savannah była bezpośrednia i szczera na co dzień, nie widząc sensu w zatajaniu prawdy z jakichkolwiek powodów, a co dopiero po alkoholu. Czuła się więc swobodnie proponując mu fragment swojego łóżka i nie było sensu zastanawiać się nad tym jak wspólne spanie mogłaby odebrać postronna osoba, skoro jeszcze nie nadarzyła się okazja ku temu, by Savannah mogła zaprosić Pattersona na prawdziwą randkę – choć zdecydowanie miało się to kiedyś zmienić. Kobieta należała do tych ludzi potrafiących nieskrępowanie i otwarcie mówić o tym czego chcą, co udowodniła mu chociażby na bankiecie z okazji 4 lipca, więc prawdopodobnie w niedalekiej przyszłości Reginald zostanie gdzieś przez nią wyciągnięty na zasadach nieco innych niż dotychczas , ale póki co, dla własnego spokoju mógł tłumaczyć sobie ich spotkania tym, że są dorosłymi ludźmi, aspirującymi na miano przyjaciół, którzy cenią sobie swe towarzystwo.
    Z zadowoleniem klasnęła w dłonie, słysząc, że gość oficjalnie przystaje na jej propozycję, mówiąc, iż jej chęć jest jedynym niezbędnym argumentem. Nie było wątpliwości co do tego czy Savannah miała ochotę na dalsze towarzystwo Pattersona, więc jeszcze zanim zadał jej pytanie odnośnie wielkości jej łóżka, była już w kuchni i ponownie napełniała kieliszek mężczyzny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Daj mi kilka minut i się o tym przekonamy – odpowiedziała ze śmiechem, podając mu kolejną porcję trunku. – Usiądź sobie i się zrelaksuj, zaraz wracam – rzuciła jeszcze, idąc w stronę łazienki.
      Przez dziesięć minut udało się jej przemyć twarz zimną wodą, umyć zęby, zapleść luźny warkocz, w którym sypiała i nałożyć jednolitą koszulę nocną w odcieniu butelkowej zieleni, którą tak uwielbiała. Przyszykowała także czysty ręcznik Reginaldowi i znalazła zapasową, fabrycznie zapakowaną, szczoteczkę do zębów, którą zostawiła na blacie przy umywalce. Później, gdy mężczyzna zajął łazienkę, szatynka posprzątała po ich kolacji, pakując brudne naczynia do zmywarki i przygotowała świeży komplet pościeli, by leżeć już w łóżku, gdy w pomieszczeniu ponownie znalazł się Patterson. Na szczęście obawy Pattersona odnośnie wielkości posłania okazały się bezpodstawne – mimo rozbudowanego ciała mężczyzny, oboje mieli odpowiednią ilość miejsca, by móc swobodnie się ułożyć. Przez jakiś czas rozmawiali jeszcze przy zgaszonym świetle odnośnie planów na jutrzejszy dzień i nie tylko, aż wreszcie usnęli.
      Noc była spokojna przez większość czasu, aż do momentu, gdy kobietę wyrwały ze snu jakieś bliżej nieokreślone dźwięki. Savannah nie była przyzwyczajona do słyszenia czegoś więcej niż tylko dochodzących zza okien odgłosów miejskiego zgiełku, więc zaalarmowana, automatycznie otworzyła oczy, by zauważyć, iż to Reginald był źródłem tych wszystkich dźwięków – najwyraźniej miał koszmar, miotał się na łóżku dręczony okropnymi obrazami.
      – Hej, Reg... – powiedziała spokojnie, dotykając jego piersi, ale kiedy powtórzyła tą czynność i nie zauważyła żadnej poprawy, zrobiła to co kiedyś uspokajało ją samą.
      Podniosła się lekko, po czym ułożyła w taki sposób, aby obejmując mężczyznę swoimi drobnymi ramionami, on mógł wtulić twarz w zagłębienie przy jej szyi. Jednocześnie dłonią gładziła kark i włosy Pattersona, mając nadzieję, że jej spokojny i troskliwy dotyk zabierze go z miejsca, w którym aktualnie się znajdował. Nie wiedziała po jakim czasie jej działania przyniosły pożądany efekt, ale w końcu oddech Reginalda stał się miarowy, a on sam przestał wydobywać z siebie różne dźwięki. Savannah jednak nie odezwała się słowem, po części dlatego, iż nie wiedziała czy mężczyzna się obudził, a po części dlatego, że nie miała pojęcia czy chciał rozmawiać o tym co właśnie się zdarzyło. Rozumiała, iż ludzie nie lubili rozmawiać o swoich słabościach i choć osobiście uważała, że Patterson nie ma najmniejszego powodu do wstydu, nie zabrała głosu, pozostawiając mu ewentualną decyzję o tym jak zachowają się w tej sytuacji – jeśli chodziło o nią, mogli nawet udawać, iż nic takiego nigdy się nie wydarzyło, o ile to miało sprawić, że Reginald będzie czuł się lepiej.

      [Dziękuję ♥ U Ciebie też jak zawsze jest pięknie, przysięgam, nie wiem jak to robisz :D]

      Savannah Mackenzie

      Usuń
  16. [ Dziękuję za powitanie :) Może masz ochotę na jakiś medyczny wątek?]
    Leila Thomson

    OdpowiedzUsuń
  17. Leżała w ciszy przez dłuższą chwilę, dając czas Reginaldowi na pozbieranie myśli, bo po tym jak się od niej odsunął, zrozumiała, iż już nie śpi – to co właśnie stanęło mu przed oczami skutecznie wyrwało go z objęć Morfeusza, a ona mogła się jedynie domyślać co właśnie ujrzał. Z ulgą zarejestrowała, że dłonie mężczyzny przestały kurczowo ściskać kołdrę i z każdą chwilą jego oddech stawał się coraz bardziej spokojny, miarowy. Przymknęła na chwilę oczy, pragnąc zapewnić Pattersonowi nieco prywatności, choć mogło się to wydawać co najmniej trudne skoro leżeli w jednym łóżku, oddaleni od siebie o kilkanaście cali. Dopiero, gdy Reginald odezwał się bezpośrednio do niej, uniosła powieki i zerknęła w jego stronę, doszukując się w ciemności rysów jego twarzy. Za co on ją teraz przepraszał?
    – Nawet nie zaczynaj się tym przejmować – powiedziała cicho, ale pewnie.
    W aktualnej sytuacji nie widziała choćby krzty winy mężczyzny, dlatego jego przeprosiny były zwyczajnie zbędne. To co działo się we śnie było całkowicie poza jego kontrolą, a nocna pobudka nie stanowiła dla niej najmniejszego problemu. Nawet przez myśl jej nie przeszło, by być niezadowoloną z tego powodu – i to wcale nie dlatego, że alkohol dalej krążył jej w żyłach, choć niewątpliwie tak było, nie posiadała bowiem nadludzkiej przemiany materii. Kiedy próbowała obudzić swojego towarzysza nie myślała o tym, że przez niego się nie wyśpi, zastanawiała się jedynie skąd Reginald brał tyle siły, by po nocy takiej jak ta, dalej móc zachowywać tą pogodę ducha, która tak bardzo podobała się Savannah.
    Nie była głupia, wiedziała, iż prawdopodobnie nigdy nie udałoby się jej zrozumieć z jakimi wspomnieniami na co dzień musiał radzić sobie Patterson i inni ludzie, podzielający jego los. Zdawała sobie sprawę z tego, że w kwestii traumatycznych przeżyć dzieli ich olbrzymia przepaść, bo podczas gdy on od wielu lat potrafił ryzykować własne życie dla innych, ona od zawsze wiodła spokojny żywot w cudownej bańce, jaką był dla niej Nowy Jork. Nigdy też nie łudziła się, iż Reginalda wcale zmieniło to co zobaczył – mimo, że o tym nie rozmawiali, była pewna, iż ścieżka jaką wybrał odcisnęła na nim swoje piętno. Tej nocy na własne oczy mogła więc zobaczyć co wojna robi ludziom, którzy nawet oddaleni o tysiące mil od miejsc, w których rozgrywały się ich prywatne horrory, nie mogli czuć się bezpiecznie. Przykro było jej patrzeć na to jak mężczyzna, który śmiał się z nią jeszcze kilka godzin temu, nie potrafi odnaleźć się w swoim otoczeniu, bo za sprawą snów znowu przeniósł się tam. Savannah nie czuła jednak litości czy współczucia – podczas wszystkich ich spotkań zdążyła już przekonać się o tym, iż taki tryb życia był dla Reginalda jedynym słusznym wyborem i żałowanie go za coś co sam wybrał, wydawało się jej czymś złym, tak jakby w ten sposób umniejszała wszystkim decyzjom, które w przeszłości musiał podjąć, a z których był tak bardzo zadowolony. Pozwalała więc odczuwać sobie tylko szczerą troskę o to czy Patterson zawsze będzie w stanie poradzić sobie z konsekwencjami własnych wyborów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ujęła jego dłoń, by ścisnąć ją delikatnie, gdy jej podziękował, choć tak w zasadzie nie miał za co. Później przez kolejną dłuższą chwilę leżeli w ciszy, a ona opuszkami palców gładziła jego rękę, którą nie tak dawno kurczowo zaciskał na pościeli, poniekąd pragnąc przywrócić jej naturalne krążenie.
      – Chcesz o tym porozmawiać? – spytała cicho, przenosząc spojrzenie na twarz Reginalda. – A może chciałbyś napić się herbaty? – zaproponowała, bo na przestrzeni tych kilku tygodni zdążyła już poznać jego słabość do tego rodzaju napojów. – Mogę też zawsze zamówić ci taksówkę, jeśli wolisz wrócić do domu – powiedziała jeszcze, po czym uśmiechnęła się delikatnie, acz na tyle wyraźnie, by mógł dostrzec przyjazny grymas w mimo panującej dookoła ciemności. Tylko on wiedział co w takich sytuacjach przynosiło mu ukojenie, a ona miała zamiar umożliwić mu zadbanie o samego siebie – uśmiech był więc sygnałem, że nie będzie jej przeszkadzało cokolwiek teraz zrobi.

      Savannah Mackenzie

      Usuń
  18. Niezależnie od tego jak wielką pogodę ducha Savannah wykazywała na co dzień i od tego jak bardzo uwielbiała swoje życie, doceniając je w niemalże każdej chwili, brzydota wcale nie była jej obca, wręcz przeciwnie – stanowiła nieodłączny element całości. Przejawiała się w smutnych oczach syna sąsiadki, który mimo prób nie potrafił ukryć rozczarowania na wieść, że ojciec znowu się z nim nie zobaczy, bo nie ma czasu, gdy tak naprawdę zamiast spędzenia czasu z synem wolał pójść do pubu ze swoimi bezdzietnymi znajomymi. Szpetność towarzyszyła też najmilszym elementom dnia szatynki – była obecna w tych wszystkich bezzębnych uśmiechach, które choć szczere, trwały zaledwie ułamki sekund zanim staruszek nie przypomni sobie o tym gdzie przebywa i przede wszystkim dlaczego – bo nagle, po tylu latach bycia bezgranicznie oddanym swoim dzieciom, stał się dla nich zbędnym elementem wystroju, wymagającym zbyt wiele uwagi, którą przecież lepiej jest spożytkować w inny sposób. Sama Savannah posiadała też wiele brzydoty gdzieś w sobie w postaci cech, których tak bardzo nie lubiła, wspomnień jakich się wstydziła. Kobieta szczerze wierzyła więc w to, że potrafiłaby znieść prawdę o tych wszystkich bolesnych przeżyciach, które wracały do Reginalda zupełnie niespodziewanie, tym samym burząc jego dobry, bezpieczny świat. Nie miała wątpliwości, iż mogłaby go wysłuchać, dać mu ten komfort pozbycia się choć cząstki okrutnego brzemienia niesionego w pojedynkę, a jednocześnie nie łudziła się co do tego czy potrafiłaby objąć swoim umysłem skalę zła jakiego doświadczył Reginald. Taki typ zrozumienia nie był po prostu dostępny dla ludzi, którzy nie przeżyli tego samego co on. Nie mniej, gdyby Patterson wyjawił chęć, podjęłaby próbę choć wczucia się w jego sytuację, choćby minimalnie, tylko po to, aby nieco mu ulżyć, bo cóż, taka właśnie była Savannah. Mężczyzna jednak nie chciał od niej jakiejkolwiek pomocy, wolał nie poruszać tego tematu i szatynka absolutnie nie miała mu tego za złe. To był jego wybór i zawsze miał nim być – niezależnie od tego dokąd zaprowadzi ich ta znajomość i jak dobrze się poznają, Savannah była pewna, iż nigdy nie będzie zdolna do tego, aby czegokolwiek od niego wymagać, za bardzo go szanowała.
    – Oczywiście – zgodziła się zaraz, gdy padła propozycja tego, by spróbowali usnąć. – Dobrej nocy, Reg – rzuciła jeszcze i posłała mu ciepły uśmiech, po którym poprawiła się na poduszce i zamknęła oczy. Nie zabrała jednak ręki, tylko wciąż spokojnie gładziła skórę Pattersona swoimi opuszkami palców, szorstkimi od gry na wiolonczeli dopóki nie zmorzył jej sen.
    Kiedy wreszcie się obudziła, w niewielkim mieszkaniu było już prawie całkiem jasno mimo zaciągniętych zasłon, co oznaczyło, że musieli przespać dobrych kilka godzin. Nieco zaniepokojona odszukała wzrokiem twarz Reginalda, ale widząc, iż mężczyzna jeszcze śpi, niedręczony żadnymi koszmarami, odetchnęła cicho. Przez kilkanaście minut leżała w bezruchu, kontemplując pojawienie się nowego dnia, aż wreszcie ostrożnie podniosła się z łóżka, uważając na to, aby nie zbudzić swego gościa. Najciszej jak potrafiła przedostała się do łazienki, gdzie wzięła pospieszny zimny prysznic i doprowadziła się do ładu po wczorajszej libacji, a gdy wyszła z pomieszczenia ubrana w jeansy i przewiewną, lnianą koszulę, Patterson dalej spał. Zegar wskazywał dziesiątą, więc kobieta zabrała się za szykowanie śniadania, ale na szczęście Reginald obudził się dopiero, gdy zdejmowała z patelni ostatniego, puszystego naleśnika.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Dzień dobry – przywitała się i posłała mu szeroki uśmiech znad kubka ciepłej kawy, drugiego tego poranka. – Przygotowałam ci ten twój napar, jest jeszcze gorący – powiedziała, stawiając kubek na stole, bo po tym jak Reginald nakłonił ją do spróbowania yerba mate, kobieta kupiła opakowanie suszonych liści ostrokrzewu paragwajskiego do domu. O dziwo, gorzki smak napoju całkiem jej smakował, ale mimo wszystko na zawsze miała pozostać typową kawoszką – w całym jej mieszkaniu, nie licząc Beczki, to właśnie ekspres przelewowy o dźwięcznym imieniu Stan, kochała najbardziej.
      – Zapraszam na śniadanie – powiedziała później, gdy wyjęła już dodatki i rozstawiła je na blacie okrągłego stołu, dzięki czemu mogli zacząć jeść. – Tak sobie myślałam, że skoro masz dzisiaj jeden z nielicznych wolnych dni, to może miałbyś ochotę spędzić go częściowo ze mną? – zaczęła, polewając naleśniki syropem klonowym. – Skoro znam już kogoś z prawdziwego rancza to wydaje mi się, że mogłabym zrobić coś w kierunku dotykania konia – rzuciła żartobliwie. – Poszperałam trochę w internecie i znalazłam całkiem przyjemną stadninę w Colt Necks, niewiele ponad godzinę stąd. Wiem, że to nie Barnardsville, ale może miałbyś ochotę pojechać tam ze mną i pośmiać się z moich prób jazdy? – zaproponowała z uśmiechem.

      Savannah Mackenzie

      Usuń
  19. W takim razie świetnie. W tamtym okresie Lyra dopiero osiągnęła swoją amerykańską pełnoletniość, ale prawda jest taka, że korzystała z życiowych udogodnień - dostępnych dla nastolatków z reguły dopiero po ukończeniu tego magicznego, dwudziestego pierwszego roku życia - już wcześniej i odbyło się bez żadnego, wielkiego "BUM". Johnson zawsze była o wiele dojrzalsza od rówieśników, do czego przyczynił się tryb życia i oczywiście wychowanie, więc o wiele chętniej wdawała się w konwersacje ze starszymi. Reginald zapewne nie był tu wyjątkiem, a jeśli był na tyle miły, by udzielać jej rad odnośnie farmy i nie traktować jej przy tym jak dziecko - sympatia gwarantowana. I, nie oszukujmy się, Lyra przez chwilę na pewno podkochiwała się w Pattersonie. Po nagłym wyjeździe było jej oczywiście niezmiernie głupio, więc tak sobie myślę, że mogła napisać list z przeprosinami i wyjaśnieniem do niego i jego rodziny (co roku, we wszystkie święta na pewno wysyła im do tej pory kartki z życzeniami i może zdjęcia z miejsc, które zwiedziła i były godne uwiecznienia). Reginald mógł odpisać jej na maila, który zapewne dołączyła dla niego w treści i przez jakiś czas mogli utrzymywać taki kontakt. Potem on pewnie wyjechał na misję i tu już od Ciebie zależy czy od tamtej pory ten kontakt kulał, czy nadal funkcjonował albo może urwał się na trochę i Patterson w końcu postanowił go odnowić? Oboje mieli w ciągu tych 4 kolejnych lat trochę obowiązków, więc przestój byłby uzasadniony. Może Reginald zostawił Lyrze swój numer z zapewnieniem, że gdyby coś się działo, zawsze może do niego zadzwonić żeby porozmawiać, ale ona, oczywiście, przez wrodzoną nieufność (i z wielu innych, mniej lub bardziej racjonalnych powodów) nigdy tego nie zrobiła... A teraz jest w Nowym Jorku, nie zna tu nikogo i jego głos czy twarz mogłyby dodać hej trochę otuchy. I skoro już przy tym jesteśmy to zastanawiałaś się już może nad okolicznościami ich spotkania?

    Ale się znów rozpisałam, wybacz.

    Lyra

    OdpowiedzUsuń
  20. W takim razie, jeśli jednak pisali ze sobą od czasu do czasu, to Rignald zapewne napomknął jej o Nowym Jorku... Albo chociażby o planach odnośnie takiej przeprowadzki i teraz, będąc w mieście, Lyra magła do niego zadzwonić z propozycją spotkania. Z tym, że to on musiałby wybrać miejsce, bo ona mogłaby zaproponować, co najwyżej, najlepszy parking. XD Wydaje mi się, że tak by było najsensowniej.

    Lyra

    OdpowiedzUsuń
  21. Uff, no to super! Jego dom mi jak najbardziej odpowiada. Lyrze zresztą również, bo tam faktycznie nie będzie się musiała martwić o miejsce parkingowe... Tak więc obie jesteśmy na tak. ;) I zacznę nam za chwilę, tylko zdradź mi jeszcze jak nazywa dokładnie nazywa się wujostwo i czy Lyra powinna znać tam kogoś jeszcze do wspominek. xD

    Lyra

    OdpowiedzUsuń
  22. Zahra nie należała do czułych i delikatnych dziewcząt. Była i owszem wrażliwa, troskliwa, ale też szorstka i z pozoru niewyobrażalnie pyskata a i nieprzyjemna też. Bo w gruncie rzeczy potrzebowała naprawdę wiele starania i zaangażwania, aby samej w pewnym momencie się przełamać. Była otoczona grubą skorupą pozorów, pozornego niewzruszenia, nastawienia na czerpanie jedynie cielesnych przyjemności z spotkań i mogła uchodzić za zimną, interesowną sukę. Nigdy jej to nie przeszkadzało, bowiem w tem sposób chroniła samą siebie. Nie dopuszczała do siebie zbyt blisko nikogo, co zresztą nie było trudne, bo ludzie nawet nie starali się jej naprawdę poznać, nikt nigdy nie był dostatecznie wytrwały i cierpliwy. Zahra nigdy w zyciu nie była zakochana. To był taki kompleks, z którym nie umiała sobie poradzić. Nie miała złamanego serca, bo nigdy nikomu go nie oddała. Nie szlochała z tęsknoty, bo nigdy nikogo na tyle nie pokochała, aby za nim wyć. Bawiła się i korzystała z życia, ulegała słabościom ciała i duszy i sama kusiła, czerpiąc ile się da z danej chwili na maksa. Ale czasami w chwilach bardziej sentymentalnych, czuła pustke i niedosyt.
    Reginald znał Czarną Perłę, radosną, szczerą i oddaną. Znał kobietę ow ielkiej wyobraźni, pogodnym usosobieniu, ciekawą i głodną świata. Twórczą, wielobarwną, dobrą. Znał Zahrę, jakiej nie znał nikt, bo nawet rodzinie się tak nie odkryła i z nimi także wciąż wojowała. Spotykaąc go od tak w świetle dnia, czuła się rozdarta, dziwnie rozłamana, lecz nie do tego stopnia, aby się przyznać do swojego małego kłamstwa i odkryć, kim jest.
    - Niebezpiecznie zdradzać mi takie fakty – oznajmiła z śmiechem, notując w głowie, że jeśli będzie chciała go spotkać, to miejsce jest idealne na czatowanie. Nie nawykła do narzucania się, choć czasami zabawa w stalkera mogła być fajna, a już szczególnie przyjemna, gdy obiekt zainteresowania tak apetyczny.
    Dziś nastawiony był inaczej, nie tak zdystansowany i to dało je powód do smielszego uwodzenia. Wiedziała, że bezpardonowe usadzenie mu się na kolanach to byłaby niesmaczna przesada w odczuciu mężczyzny, ale subtelność sprawiała, że wszystko wydawało się przeć zbyt mozolnie, a on ją cholernie intrygował. Znała go już dobrze, znała jego pasje, marzenia i myśli, teraz chciała poznać rzeczywistą, fizyczną stronę medalu. I co zabawne, wiedziała, że będzie konkurować sama z sobą o jego uwagę.
    - Nie wiem, a co proponujesz? - wzruszyła ramionami i z naprawdę niewinnym, zachęcającym uśmiechem spoglądała na niego znad filiżanki.
    Usiadła wygodnie, opierając jeden łokień na brzegu stolika. Pochylona pozycja była wygodna, ale przyjemniejsza dla mężczyzny, mógł bowiem swobodnie zaglądać w dekolt Williams, a jej to ewidentnie schlebiało. Wstydliwa nie była, bo wstydzić się nie miała czego przecież. Zadziwiające było natomiast to, jak swobodnie pogawędzili sobie przez kolejną godzinę. Zahra gdy spojrzała na telefon, gdy ten akurat się rozdzwonił, zaskoczona była że czas tak szybko minął! Tym razem nie odebrała aparatu, choć również dzwonił ktoś ważny, jednak nie było to nic, co nie mogłoby zaczekać. Zresztą gdy nie zajmowała się pracą i chronieniem bliskich, popisywała się czasami taką niegrzecznością i egoizmem i skupiała na sobie, a teraz szczególnie ważniejszy był Reginald, niż jej człowiek od reklamy. No i od niego nie mogłaby się dowiedzieć, że wieczorem na plaży jest świetna impreza i kolejna niesamowicie sprzyjająca do spotkania Reginalda okazja.
    -Do zobaczenia wieczorem – rzuciła pogodnie, za to całkiem poważnie, gdy oboje musieli się zbierać. Wstała, delikatnie pociągając w dół krótką spódniczkę i pokonując dwa kroki dzielące ją od mężczyzny, beprecedensowo musnęła jego policzek wargami. Szminkę w większości zostawiła na filiżance, ale jeśli cokolwiek zostanie na skórze bruneta, to będzie to słodką przypominajką tego wspólnego śniadania. Zahra z bliskościa i łamaniem dystansu nie miała problemu, choć własnych granic pilnowała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Gdy nie wylatywała na sesje, gdy nie tworzyła projektów, gdy nie spędzała dnia na spotkaniach, albo nie szokowała, czas mijał jej nieubłaganie wolno. Zwykle wtedy szła do domu dziadka, w którym się przecież wychowywała i najzwyczajniej w świecie godzinami leżała na swoim starym łózku, słuchając odgłosów z sali z szkółki, która była dobudowana od strony kuchni do dużego wolnostojącego domu. To stało się zyciem tej rodziny – wieczna walka. I dziś miała taki plan, a jednak zamiast udać się tam, wyszła na zakupy, bo nie miała absolutnie nic na wieczorne wyjście. A gdy znalazła kreację, wiedziała, że przesadziła i była z tego cholernie dumna, aż ją podniecała możliwość zszokowania publiki, jaką stanowić będą imprezowicze.
      Po jedenastej wyszła w syntetycznym czarnym futrze z dużego samochodu, nakazując kierowcy wracać. Wysadził ją kawałek od docelowego baru, po piachu przeszła bez zawahania na niebotycznie wysokich obcasach. Marzła, ale zimno wnikające pod okrycie pieszczotliwie laskotało gładką miękką skórę. W samym barze było ciepło, zsuneła nonszalancko odzienie, udając się do baru, a po chwili zamawiając drinka z martini i otrzymując kolejnego od siedzącego obok faceta. Nie sądziła, że to będzie tak łatwe, ale sukienka z srebrnej siatki, a pod nią jedynie wysokie gładkie majtki i chowające sutki plasterki również w czerni budziły sensację. Nim się zorientowała, wypijała czwarte szkło, Reginalda nie dostrzegła, ale za to bawiła się doskonale w grupie młodych osób, które widziała pierwszy raz w życiu. Jej futro i mała torebka leżały na stołku, gdy w srebrnych szpilkach wskoczyła na bar, tańcząc do wiwatów i głośnej muzyki, a wybijała już chyba prawie druga.


      wariatka! ;*

      Usuń
  23. Zanim w ogóle wyruszyła w podróż na umówione spotkanie, chyba z cztery razy sprawdziła czy na pewno poprawnie wpisała adres w telefonową nawigację. Prawda była jednak taka, że bez pomocy technologii lub mapy, Lyra prawdopodobnie nigdy nie odnalazłaby Belle Harbor samodzielnie; miejsce to zdawało się być wyjątkowo ustronne jak na Nowy Jork, ale po chwili zastanowienia doszła do wniosku, że może właśnie o to chodziło... Cóż, biorąc pod uwagę te kilka pierwszych, wypełnionych licznymi doświadczeniami i nowojorskim gwarem dni w Wielkim mieście, Johnson była zachwycona takim obrotem spraw. Odrobina ciszy i spokoju na pewno jej nie zaszkodzi.
    Tak więc dotarła na miejsce uzbrojona w dobre samopoczucie i odrobinę nerwów, które - choć jak najbardziej normalne - ciążyły jej na żołądku niczym garść kamieni. Była podekscytowana, oczywiście, ale mimo wszystko nie widzieli się z Reginaldem od kilku ładnych lat i nie była pewna czego mogła się po nim spodziewać. I po sobie. Postanowiła jednak, że nie pozwoli, by takie myślenie popsuło jej humor, więc w rezultacie pokonała całą drogę wyśpiewując na całe gardło piosenki ze swojej playlisty. Niestraszne jej były nawet podejrzliwe spojrzenia innych kierowców, które rzucali jej na światłach, kiedy dodatkowo wystukiwała rytm na kierownicy.
    — No dobrze, Johnson, dasz radę — mruknęła do siebie, przeglądając się w lusterku tuż po tym, jak zgasiła silnik. Kolejnym plusem był bogaty wybór miejsc parkingowych, ale ze względu na pogodę zatrzymała się tuż pod domem na końcu uliczki, by nie musieć przedzierać się przez zaspy i powstałe w ich efekcie błoto.
    Lyra narzuciła na siebie podszywaną miękkim futrem kurtkę i wysiadła z ciepłego wnętrza samochodu, jedynie naciągając na głowę kaptur. Od schodków dzieliła ją tak mała odległość, że dała sobie spokój z czapką, szalikiem i rękawiczkami. Zamiast nich niosła w dłoni jakiś pakunek, owinięty szarym papierem, który w pierwszym momencie uniemożliwiał rozpoznanie kształtu zawartości. Prezent był też jej ratunkiem, bo to właśnie na nim Johnson zaciskała blade palce tuż po tym, jak wystukała na drzwiach Reginalda melodię powitalną. Zrobiła to odruchowo, zapominając o istnieniu dzwonka, a kiedy już sobie o nim przypomniała, było jej głupio z niego skorzystać i zaanonsować swoją obecność po raz drugi, już bardziej dobitnie.
    Kiedy drzwi w końcu stanęły przed nią otworem, Lyra zamarła w pozornym bezruchu. Jej myśli z kolei rzuciły się w szybką gonitwę o pierwszeństwo wypowiedzi. Nie mogła jednak tak stać w nieskończoność bez słowa.
    — Czeeść — wydusiła w końcu z lekkim zawahaniem. Dopiero wtedy objęła spojrzeniem całą sylwetkę Reginalda, dopasowując zastały obraz do tego, obecnego w jej wspomnieniach. O rany, przemknęło jej przez myśl, kiedy już zlustrowała go sobie uważnie i rozciągnęła usta w mimowolnym uśmiechu. — Cześć! — powtórzyła już pewniej, z ulgą uświadamiając sobie, że mężczyzna z wyglądu nie zmienił się prawie wcale. Zmieniła się jedynie perspektywa i sposób, w jaki ona mogła go teraz postrzegać. To dodało jej otuchy.
    Z nich dwojga to raczej Johnson przeszła w ciągu tych czterech, pięciu lat prawdziwą metamorfozę. Z zagubionej, lekko wycofanej nastolatki o uśpionym, nieposkromionym charakterze stała się, cóż... Kobietą. Do tego w pełni świadomą potencjału, płynącego z takiego usposobienia. Z wyglądu także nie była już taka sama - wypracowana w towarzystwie pewność siebie pomogła jej rozkwitnąć w najlepszym tego słowa znaczeniu.
    Najbardziej zaskakujące było to, że to właśnie Johnson poczyniła pierwszy krok do przodu. Wolną dłonią zsunęła z włosów kaptur i nie przejmując się resztą dobrych manier, progiem czy poziomem ich dotychczasowej relacji, stanęła na palcach i objęła Reginalda za szyję.
    — Dobrze cię widzieć — wymamrotała, całkowicie szczerze, a potem odsunęła się z powrotem.

    Lyra

    OdpowiedzUsuń
  24. Upiła łyk czarnego płynu i uśmiechnęła się delikatnie, czując kwaśny posmak swojej ulubionej kawy. Na co dzień zazwyczaj zaopatrywała się w życiodajny płyn w kawiarni znajdującej się pod jej mieszkaniem, ale lubiła te momenty, w których mogła wygodnie rozsiąść się przy kuchennym stole i w spokoju delektować napojem, nie musieć się nigdzie spieszyć. Przepadała też za domowym przygotowywaniem śniadań, choć zwykle ze względu na oszczędność czasu, decydowała się na świeże kanapki czy bajgle, które Dean odkładał jej z porannej porcji. Nie mniej, cieszyła się, że potrafiła całkiem nieźle radzić sobie w kuchni i choć daleko jej było do profesjonalnych kucharzy, przygotowujących dzieła sztuki na talerzu, to i tak lubiła gotować, zwłaszcza, gdy miała dla kogo.
    – Tak, jak najbardziej – potwierdziła, bo mimo rozmów jakie prowadzili poprzedniego wieczora do późnej godziny, a także krótkiej pobudki w nocy, czuła się wypoczęta i zregenerowana. Alkohol przestał już krążyć w jej krwi i do stanu całkowitego pobudzenia brakowało jej jedynie porannej przebieżki. Odpuściła są sobie dzisiaj, po części ze względu na obecność Reginalda, ale także dlatego, iż spodziewała się, że jazda konna zapewni jej codzienną porcję ruchu. Póki co wystarczała jej kawa. – I wcale się nie natrudziłam, przyjemność po mojej stronie – powiedziała zaraz i uśmiechnęła się do niego szeroko, nakładając na swój talerz garść borówek.
    Ucieszyła się szczerze, gdy mężczyzna zgodził się towarzyszyć jej w wyprawie do Colts Neck, gdzie miała po raz pierwszy w życiu dotknąć konia i chociaż spróbować go dosiąść. Przede wszystkim miła była dla niej myśl, że spędzi z Reginaldem jeszcze więcej czasu, bo ich rozmowy, w których stopniowo się poznawali, sprawiały jej ogromną przyjemność. Miała także nadzieję, iż Patterson, robiąc coś co do nie tak dawna było nieodłącznym elementem jego codzienności, na powrót poczuje się szczęśliwy i spokojny – nie wiedziała przecież czy nocne koszmary odeszły już w zapomnienie czy też może siedziały gdzieś w jego głowie, burząc ład jego nowojorskiego życia. Poza tym, Savannah, choć uwielbiała swoją rutynę, a regularnie powtarzane czynności, dalej dostarczały jej wiele radości, to jak każdy człowiek ekscytowała się nowymi doświadczeniami, zaś jazda konna zdecydowanie była dla niej czymś niecodziennym.
    – Stadnina otwarta jest od dziesiątej, a ja już jestem gotowa – powiedziała, po czym przebiegła dłonią po lekko wilgotnych kosmykach włosów, które po umyciu kręciły się w okolicach jej obojczyków. – Albo będę gotowa kiedy już zjemy – poprawiła się i uśmiechnęła lekko. – Ty za to pewnie potrzebujesz prysznica i świeżych ubrań. Możemy więc pojechać do Belle Harbor, żebyś mógł się odświeżyć, a ja w tym czasie przywitam się z oceanem – zaproponowała, nie chcąc wpraszać mu się do domu. – Ewentualnie mogę przyjechać po ciebie około dwunastej lub pierwszej i wtedy pojedziemy do Colts Neck – powiedziała jeszcze.
    Skoro to ona zapraszała Reginalda na wycieczkę poza miasto, nie chciała, żeby czuł się zobligowany, by jechać tam jego autem, mógł przecież źle się czuć albo po prostu nie mieć ochoty na prowadzenie. Szatynka co prawda nie posiadała swojego samochodu, bo uważała go za zbędny dodatek w metropolii takiej jak Nowy Jork, ale jeszcze w czasach studenckich zdała egzamin, kończący kurs prawa jazdy i w razie potrzeby pożyczała srebrną toyotę od swojego ojca. Nie było żadnych przeszkód, aby dzisiaj zrobiła to samo, dlatego decyzja należała do Reginalda.

    Savannah Mackenzie

    OdpowiedzUsuń
  25. Lubiła sobie wmawiać, że ocenianie innych przez błędy, które popełnili jest w jej naturze. Winy. To był pryzmat, przez który patrzyła na ludzi. Gdy kogoś nie znała, to miał z początku łatwiej, ale kiedy już poznała, a nie daj Boże, znała tak świetnie jak własnego ojca, wtedy nic innego się dla niej nie liczyło. Pewnie, że było to niesprawiedliwie. Wiedziała, że nie można traktować ludzi w ten sposób, aczkolwiek w pracy wynikały z tego korzyści. Sama dałaby sobie radę z pijanym ojcem, przecież to nie był pierwszy raz. Zresztą nie widziała nic złego w tym, aby choć raz skazać go na samego siebie. Całe życie liczył na innych i zawsze miał to szczęście, że ktoś wyciągał do niego rękę. Najpierw matka, żona, potem Mia. Zawsze się uginała, pomagała doprowadzić do porządku i nawinie wierzyła, że to już więcej się nie powtórzy. Pierwsze dni dawały nadzieję, potem wszystko działo się jak dawniej. Musiała się do tego przyzwyczaić, ale nie leciała na każde zawołanie ojca, bo ten za dużo sobie wyobrażał. Jej byłoby wstyd, gdyby parę osób musiało ją zbierać ze środka ulicy kompletnie pijaną, po nim to spływało.
    — Reginald — podłapała jego ton, w którym nie zabrakło nuty powagi i wytrwałości. Mia była bardzo zawzięta, dlatego za każdym razem, gdy odpuszczała, stanowiło to dla niej niemałe wyzwanie. Wyprostowała się, powoli układając dłonie na rękach Reginalda, aby móc swobodnie zsunąć je ze swoich ramion. — Gdyby doszło do takiej sytuacji, zastanowiłabym się dlaczego, ktoś ma mnie tak bardzo w dupie — skwitowała dosyć chłodno, patrząc na mężczyznę. Zastanowiła i pewnie nawet nie zdziwiła wnioskami, do których by doszła. W końcu prokuratorzy najbardziej lubiani nie są. Zawód wymagał od Mii tego, że wielokrotnie zachowywała się podle.
    — I cóż, mogłabym jedynie liczyć na to, że trafię akurat na ciebie — dodała jeszcze, chcąc tym zdaniem podkreślić niezłomność Reginalda. Doprawdy imponował swoją wytrzymałością.
    Pokiwała głową, przelotnie zerkając na ojca, który wyglądał źle, a następnie rozłożyła ręce na znak swojej kapitulacji. Wiedziała, że ta dyskusja do niczego ich nie doprowadzi. On wykonywał swoją pracę, ona kierowała się osobistymi pobudkami. Najgorsze zestawienie.
    — Róbcie, co trzeba — rzuciła, wycofując się nieco z całej tej scenki. Odeszła na bok, nie wtrącała się i przypomniała o tym, że paczkę papierosów zostawiła w samochodzie. Stała więc w ciszy, z założonymi rękami i niekrytą uwagą obserwowała pracę ratowników. Trochę jak dziecko, które zostało upomniane przez dorosłego, a trochę jak kobieta ze sprzecznymi uczuciami i urażoną dumą.
    Całe badanie trwało na pewno krócej niż Mia przypuszczała, ale to akurat była jedyna rzecz, która ją dzisiaj ucieszyła. Chociaż to i tak za duże słowo. Ruszyła w stronę Reginalda, rzucając okiem na świstek, który ściskał. — Jakie nieprawidłowości? — Spytała, marszcząc brwi. Nie umiała powiedzieć czy to z ciekawości, czy dlatego, że się zaniepokoiła, ale chciała wiedzieć. W końcu miał problemy z nerkami i jak tak dalej pójdzie, to je sobie doszczętnie wyniszczy.
    — Zresztą — machnęła ręką, żeby nie męczyć dłużej Reginalda. — Załatwię to — zapewniła, bo choć wizja zaciągnięcia ojca na badania była irracjonalna, to raczej konieczna. Tak pożegnała się bez żadnego dziękuję, bez innego przepraszam ani cześć, tylko z ojcem pod ręką, którego musiała zataszczyć na górę. Wtedy dotarło do niej, że była niemalże taka sama jak on.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dręczyło ją to jakiś czas, co było dziwne, ponieważ Mia z reguły nie przejmowała się takimi sprawami, ale przypominała sobie o niej za każdym razem, gdy podrzucała ojca na badania albo zatrzymywała się nieopodal znajomej kamienicy. Zachowała się niesprawiedliwie. Trochę tak jakby to Reginald był winny temu, że dostał wezwanie i wykonywał swoją pracę, chcąc nieść pomóc. Chyba miał stalowe nerwy, gdyż nawet przez sekundę na jego twarzy nie pojawił się grymas niezadowolenia czy zmęczenia. Za to Mia, akurat tego dnia, miała wyjątkowo daleko do trzymania nerwów na wodzy. Nie szukała na to wymówek. Nienawidziła pieprzonych rozważań na ten temat. Zmęczenie, stres, gorszy dzień, nawał pracy – nic nie usprawiedliwia wyżywania się na innych, a miała trochę czasu, aby nad tym pomyśleć. Oczywiście wolałaby udawać, że wcale nie mogła go znaleźć, nawet chwili, żeby wziąć telefon i napisać najzwyklejsze acz szczere przepraszam, albo zadzwonić któregoś popołudnia. Mogła, ale była z tych, którzy sprawy lubią brać w swoje ręce. Odpuściła więc sobie, i Reginaldowi, formalnych smsów czy jeszcze gorszych telefonów, a postanowiła spotkać się z nim osobiście. Tylko tym razem w bardziej sprzyjających i przyjacielskich warunkach.
      Wyjątkowo rzadko zaopatrywała się w alkohol, właściwie tylko wtedy, kiedy miała go komuś wręczyć, dlatego tym razem postanowiła kupić butelkę szkockiej. Nie znała się na tym, ale z kilku poprzednich towarzyskich spotkań i imprez przypominała sobie, że nie widywała Reginalda w towarzystwie wymyślnych drinków a klasyki, dlatego Mii wydawało się, że elegancka whisky to odpowiedni wybór.
      Po drodze do Reginalda zdobyła dwie kawy i ze względu na nie próbowała przemierzyć trasę z przyzwoitą prędkością. Słońce cały dzień chowało się za chmurami, zresztą pogoda, z góra może dwa stopnie na plusie, sprawiały, że atmosfera była ociężała i ponura. Co prawda nie panowała mgła ani nie padał deszcz, za to gdzie nie gdzie utrzymywały się jeszcze białe ślady po śniegu, resztkami przylegające do ukrytej pod nimi warstwy zdeptanej trawy albo drogi.
      Mia zaparkowała nieopodal miejsca, do którego finalnie zmierzała, a w którym była bodajże tylko raz, wtedy gdy Reginald wyciągnął do niej pomocną rękę i magicznie pogrzebał w samochodzie stawiając go na nogi. Naciągnęła czarne rękawiczki i wyciągnęła dwie kawy oraz pakunek, w którym kryło się ciasto, wsuwając pod pachę butelkę whisky. Powoli przeszła poboczem drogi aż zatrzymała się przed pokaźnym wjazdem, którego nie chciała zastawiać samochodem. Kto wie, w każdej chwili ktoś może tu zawitać. Jej botki na niewysokim obcasie dały znać o nadchodzącym gościu, zanim zdążyła się odezwać, ale mimo to postanowiła to zrobić.
      — Reg! — Zawołała, prostując się powoli i rozglądając po okolicy, kiedy powoli zmierzała do wejścia. Nie znała jej zbyt dobrze. Wbiła spojrzenie swoich niebieskich oczu w postać, która wyszła jej naprzeciw i nieznacznie uniosła kąciki ust, układając je w przepraszającym uśmiechu. — Wolisz sernik czy szarlotkę?

      Mia, przepraszamy za takie opóźnienie

      Usuń
  26. Szatynka nie miała pojęcia, że wszystkie zajęcia, których podejmował się Reginald miały za zadanie odciągnąć jego uwagę od natrętnych myśli o tym czego doświadczył podczas misji, powracających do niego przede wszystkim w postaci snów takich jak ten, którego była świadkiem kilka godzin temu. Poza kilkoma rozmowami o tym dlaczego Patterson zdecydował się na wykonywanie tego konkretnego zawodu, a także ich pierwszej rozmowy na przyjęciu organizowanego przez VA New York Regional Office w Library Hotel, nie poruszali raczej tematu traumatycznych doświadczeń mężczyzny. Savannah oczywiście była ciekawa tego jak od kuchni wyglądała służba kogoś takiego jak Reginald, ale miała na tyle taktu, iż nie zadawała pytań, na które Patterson mógłby nie mieć ochoty odpowiadać. Poza tym, wychodziła z założenia, że jego bagaż doświadczeń jest na tyle osobistą sprawą, iż całkowitym brakiem szacunku byłoby poruszanie tego tematu na tym etapie znajomości, na którym aktualnie się znajdowali. W końcu, niezależnie od tego jak świetnie im się ze sobą rozmawiało i jak wiele czasu spędzili wspólnie w przeciągu tego ostatniego miesiąca, w dużej mierze dalej byli dla siebie jeszcze obcymi ludźmi, którzy dopiero powoli otwierali przed sobą drzwi do swoich światów. Nie musieli więc niczego przyspieszać, prawdopodobnie moment, w którym zaczną zwierzać się sobie ze swoich problemów jeszcze nadejdzie. Póki co mogli po prostu cieszyć się swoim towarzystwem, co Savannah zdecydowanie robiła.
    W czasie, gdy Reginald zastanawiał się nad tym jak logistycznie ogarnąć ich wycieczkę, kobieta dokończyła jedzenie trzeciego z kolei puszystego naleśnika, a potem dopiła resztkę swojej kawy. Pasowało jej rozwiązanie mężczyzny i to wcale nie dlatego, że chciała zobaczyć jego dom, chociaż oczywiście była go ciekawa. Szatynka wiedziała po prostu, iż Patterson o wiele swobodniej będzie się czuł jako kierowca – wczoraj jej przecież powiedział, że nie przepada za sytuacjami, w których ktoś inny jest odpowiedzialny za jego bezpieczeństwo – a ona sama, niezależnie od tego jak dobrze radziła sobie z technicznymi aspektami prowadzenia samochodów, nie czuła się do końca pewnie za kierownicą. Brakowało jej do tego wprawy, której nie dane było jej nabyć ze względu na to, iż całe życie poruszała się po Nowym Jorku środkami komunikacji miejskiej, a wyjazdy poza Wielkie Jabłko były dla niej raczej rzadkością.
    – Pasuje mi taki układ – powiedziała, posłała swojemu gościowi szeroki uśmiech, a potem wstała z miejsca, uznając, iż sama nie da rady zjeść nawet grama więcej. Załadowała więc pusty talerz do zmywarki, a potem po raz trzeci napełniła swój kubek czarną kawą, tym samym opróżniając dzbanek Stana do reszty. Kiedy Reginald dokańczał jeszcze swoje śniadanie, kobieta wynalazła w odpowiedniej szafce kilka szklanych pojemników, które później napełniła różnymi rodzajami makaronu pozostałymi po wczorajszej kolacji. Nie żartowała mówiąc, że Patterson dostanie solidną porcję jedzenia na wynos, bo niedługo później opakowania były już pełne, a kubek, w którym piła kawę znowu świecił pustkami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolejną chwilę zajęło im sprzątnięcie po śniadaniu, zebranie wszystkich rzeczy Reginalda i spakowanie najpotrzebniejszych przedmiotów szatynki, ale wreszcie mogli wyruszać. Kobieta zaszła jeszcze na krótką chwilę do swojej sąsiadki, żeby dać jej jeden pojemnik z makaronem i opuścili kamienicę na rogu Pinnapple i Henry St., żeby dostać się do Belle Harbor. Jak nietrudno było się domyślić, Savannah zakochała się w okolicy domu Reginalda, ale i w samej budowli, tak bardzo nie przypominającej jej mieszkania ani posiadłości jej rodziców. Z przyjemnością pozwoliła na to, by Patterson oprowadził ją po swoim przybytku, a później zajęła się przyglądaniem poszczególnym elementom wystroju, gdy mężczyzna zniknął w łazience. Całość zajęła im około półtorej godziny aż w końcu, wyruszyli już w odpowiednim kierunku, w stronę stadniny w Colts Neck.
      – No dobra, to teraz powiedz mi wszystko co muszę wiedzieć o koniach – zarządziła kobieta, wygodniej rozpierając się na siedzeniu pasażera, gdy Reginald próbował wydostać ich z Nowego Jorku. – One chyba nie gryzą, prawda? – spytała po chwili, nieco rozbawiona swoimi obawami. – Ja naprawdę lubię swoje palce, szczególnie te u prawej ręki – dodała, żartując.

      Savannah Mackenzie

      Usuń
  27. [ Nie ma problemu :) Pomyślałam sobie że może spotkać ich jakiś wpólny, trudny, wojskowy, kardiologiczny przypadek :D Że np konsultacja telefoniczna albo przez wideorozmowę albo współpraca na oddziale. Zależy gdzie Twój Pan stacjonuje. Bo Leila jest w szpitalu praktycznie 24/7, więc z nią problemu nie będzie xd ]

    Leila Thomson

    OdpowiedzUsuń
  28. Zaśmiała się wesoło na słowa mężczyzny odnośnie skłonności koni do gryzienia ludzkich ubrań, a potem pokręciła głową, niby to zawiedziona jego zachowaniem.
    – Nie powinieneś mi mówić takich rzeczy tuż przed moim pierwszym spotkaniem z tymi zwierzętami. Teraz będę się bać! – rzuciła żartobliwie, bo oboje wiedzieli, iż słowa Reginalda nie wywarły na szatynce większego wrażenia. Tak naprawdę kobieta nie mogła się doczekać aż dojadą na miejsce i będzie mogła przystąpić do zapoznawania się z końmi, bo cóż, Savannah faktycznie lubiła próbowanie nowych rzeczy mimo, że na co dzień nie miała ku temu wielu sposobności. Nie widziała w tym jednak niczego złego – lubiła swoją codzienność, a sporadyczne urozmaicenia całkowicie ją zadowalały.
    Uspokoiła się po krótkiej chwili wesołości i skupiła się na wypowiedzi Pattersona, chcąc dowiedzieć się czegoś o stworzeniach, które wkrótce mieli zobaczyć. Podczas ich rozmów, mężczyzna często wspominał o rodzinnym ranczu w Barnardsville, więc szatynka zdążyła się już przekonać o tym jak duże posiadał doświadczenie w zakresie opieki nad tymi zwierzętami. Z góry zakładała więc, że Reginald był najlepszym towarzyszem jakiego mogła zaprosić do odwiedzenia stadniny, wiedziała też, iż może się od niego wiele nauczyć, nawet jeśli chodziło o coś tak pozornie błahego jak utrzymanie odpowiedniej postawy.
    – Mam nadzieję, że masz rację – powiedziała, gdy Patterson stwierdził, że ma dobre przeczucia co do tego czy Savannah polubi się ze zwierzętami. – W najgorszym wypadku będę po prostu podziwiać mistrza w akcji – dodała jeszcze.
    Umilkła na moment, przyglądając się coraz rzadszym zabudowaniom, które mijali w trakcie wyjeżdżania z metropolii. Szatynka nie miała w zwyczaju częstego opuszczania Nowego Jorku głównie dlatego, iż jej rodzina od wielu pokoleń mieszkała w Wielkim Jabłku, więc na dobrą sprawę nie mogła nawet odwiedzić żadnego krewnego żyjącego w innym stanie. Oczywiście w trakcie swojego ponad trzydziestoletniego życia odwiedziła kilka większych miast, takich jak Boston, Filadelfia czy Waszyngton, ale zawsze trzymała się wschodniego wybrzeża. W czasach kiedy praktycznie każdy czuł w sobie głód odkrywania nowych miejsc, kolekcjonowania wspomnień w wyjątkowych sceneriach, jej brak zamiłowania do wybierania się w podróże był dosyć osobliwy, ale ani trochę jej to nie przeszkadzało. Savannah, bowiem, nigdy nie widziała nic złego w zadawalaniu się małymi rzeczami.
    Nucąc pod nosem melodię związała włosy w niedbały kok, a potem przeniosła spojrzenie na Reginalda. Prowadził pewnie i widoczne jak na dłoni było to, iż świetnie się w tym odnajdywał – jego ruchy były sprawne, wyćwiczone, a przy tym spokojne, dzięki czemu szatynka mogła całkowicie się rozluźnić nawet wtedy, gdy samochód zwiększył obroty, bo w końcu udało im się wyjechać ze strefy zabudowanej.
    – Lubisz podróżować? – spytała, bo uświadomiła sobie, iż chyba jeszcze nie miała okazji zadać mu tego pytania. Wiedziała oczywiście, że praca Pattersona wiązała się z wyjazdami w najdalsze zakątki świata, a w trakcie odbojów brał na swoje barki wiele zobowiązań, które uniemożliwiały mu dłuższe nieobecności w mieście, ale interesowało ją to czy posiadał duszę podróżnika.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po tym jak opuścili ruchliwe ulice Nowego Jorku jazda stała się o wiele bardziej płynna, w dodatku przez większą część jazdy rozmawiali o wszystkim co przyszło im do głowy, tak jak mieli to w zwyczaju. Zanim się obejrzeli, mijali więc tabliczkę informującą o tym, że wjechali do Colts Neck, a chwilę później Reginald parkował auto pod pomalowanym na biało budynkiem głównym stadniny Beacon Hill. Szatynka zarejestrowała, iż na miejscu nie było zbyt wielu samochodów i ucieszyła się z tego, że miejsce, które znalazła w internecie tego poranka faktycznie nie było obleganą miejscówką. W niewielkim gabinecie załatwili wszelkie formalności z przemiłą panią po sześćdziesiątce, a później udali się w stronę całkiem sporego wybiegu, gdzie po chwili pojawił się pracownik stadniny wraz ze zwierzęciem. Z jego szefową ustalili, iż to Reginald przekaże szatynce podstawy ze względu na swoje wieloletnie doświadczenie, więc chłopak oddalił się od nich, aby później wrócić z drugim koniem, którego miał dosiąść Patterson.
      – No dobra, teoretycznie wiem jakich rozmiarów są konie, ale Reg, on jest gigantyczny! – powiedziała zaskoczona, podchodząc w stronę Reginalda, trzymającego uprząż. W jej głosie nie dało się jednak wyczuć strachu, to co czuła Savannah, widząc zwierzę z tak bliskiej odległości, było raczej podziwem dla tak pięknej istoty.

      Savannah Mackenzie

      Usuń
  29. [ Wybacz, że dopiero teraz odpisuję, ale trochę mnie ten tydzień zeżarł. Jeśli chodzi o pacjenta, to jeśli on będzie świeżo po udarze to kardiologia go nie dostanie tylko neurolog na poudarowy i tam zajmą się hipowolemią ;/. Znaczy, hipowolemia z udarem równocześnie raczej nie występuje, bo do udaru trzeba wysokiego ciśnienia i ci pacjenci zazwyczaj są własnie hiperwolemiczni, ale możemy zrobić tak, że był sobie pacjent, miał udar więc w ramach profilaktyki stosował między innymi leki moczopędne żeby obniżyć ciśnienie i sobie z nimi pofolgował, zrobił sobie zapaść z hipowolemią i tak do nas trafił.
    Wybacz, jeśli wyszłam na ultra przemądrzałą ale właśnie zdaję kilkuetapowy egzamin z neurologii i jestem w temacie xd
    Zaczniesz z tym pacjentem, skoro to Twoja postać dowiezie go do szpitala?]

    Leila

    OdpowiedzUsuń
  30. [Pięknie dziękuję! A czekoladę z likierem mocno polecam – Ava i ja pijamy ze śmietankowym, ale jak ktoś nie przepada za mocno słodkim napojem to polecam kawowy. :D O, jeszcze z owocowymi jest bardzo smaczna.
    Bardzo, bardzo się cieszę, że tak odbierasz Avę! Miałam spore obawy co do tego, co ostatecznie znalazło się w karcie, bo po głowie chodziło mi coś innego, ale nie mogłam tego ubrać w słowa. No, ale wychodzi na to, że w takim razie przekazałam wszystko, co chciałam, mogę umierać w spokoju.
    Dziękuję pięknie za powitanie i, jeśli masz ochotę, zapraszam na wątek!]

    Ava March

    OdpowiedzUsuń
  31. [Postaram się powstrzymać wobec tego! :D
    Pomyślałam o panu Pattersonie, ponieważ jest w wieku Claire, siostry Avy, no i również ma powiązanie z medycyną (a C. jest lekarzem), także myślę, że mogliby się znać. To zawsze jakiś punkt zaczepienia. c:
    Wątków medycznych masz pewnie nadmiar, więc postaram się podrzucić coś innego.

    1) Może kilka lat temu (dawno, dawno temu… ) Twój pan i siostra Avy spotykali się przez jakiś czas, ale im nie wyszło? Ava mogłaby być wtedy mała i nie mieć zbytniej interakcji z Reginaldem, a teraz spotkają się po latach i nawiążą kontakt?
    2) Z jakiegoś powodu Twój pan mógłby też się pojawić w Neonie, gdzie uchroniłby Avę przed natarczywym pijanym klientem; tudzież, modyfikacja, ochroniarz za mocno dałby w pysk natrętowi i trzeba byłoby go opatrzeć?
    3) Zawsze można też zrobić z nich jakąś dalszą rodzinkę.
    4) Jestem otwarta na inne propozycje!]

    Ava Miller

    OdpowiedzUsuń
  32. Tak pozytywne powitanie wprawiło ją nie tyle w osłupienie, co po prostu w lekkie zaskoczenie. Chociaż być może nie powinno, bo przecież Reginald zawsze zdawał się być do niej pozytywnie nastawiony. Tak samo zresztą jak cała reszta jego rodziny, a dokładniej mówiąc ta, którą Lyra wraz z matką miały okazję poznać. W ostatecznym rozrachunku jej konsternacja trwała zaledwie ułamek sekundy i zaraz zastąpiło ją rozbawienie, ponieważ ciekawość, tląca się w oczach Pattersona była dość ostentacyjna. Dlatego też zamiast spłonąć rumieńcem, jak zapewne zrobiłaby przed laty, Johnson rozłożyła ręce i obróciła się wokół własnej osi, pozwalając mu się przyjrzeć.
    — Dziękuję, wzajemnie — zapewniła, korzystając z zaproszenia i przekraczając w końcu próg domu. — Na przyszłość będę cię uprzedzać o wszelkich zmianach z wyprzedzeniem — dodała, próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatnio podesłała wujostwu mężczyzny zdjęcia, na których zapozowała osobiście zamiast tych, uwieczniających wyłącznie piękno krajobrazu wraz z najlepszymi życzeniami na odwrocie.
    Lyra rozejrzała się z zaciekawieniem, chłonąc szczegóły wnętrza i mimowolnie próbując doszukać się wśród nich takich, które wskazywałyby na jego pochodzenie, zainteresowania czy aktualne zajęcie, chociaż akurat tego ostatniego mogła się chyba śmiało domyślać. Co do pierwszego miała pewność, a więc tylko druga kwestia pozostawała w tej sytuacji w sferze niejakich domysłów.
    Dopiero bezpośrednie pytanie wyrwało ją z letargu; dziewczyna drgnęła i zerknęła na gospodarza, posyłając mu z początku jedynie zdawkowy uśmiech. Musiała się zastanowić czy chciała wyjawić mu wszystko od razu, czy też może część informacji pozostawić dla siebie, bo akurat co do tego, czy mogła mu się zwierzyć nie miała absolutnie żadnych wątpliwości. Cóż, w normalnej sytuacji człowiek być może zastanowiłby się nad podobnym zagadnieniem dwa razy (w końcu nie widzieli się szmat czasu), ale Reginald należał do tego grona osób, którym można było powierzyć swoje życie i to nie tylko w przenośni, ale także dosłownie... W przypadku panny Johnson - sekrety miały o wiele niższą wartość niż życie, a więc jakkolwiek by nie dobrać danych, wynik każdej wykonanej przez nią naprędce kalkulacji działał na korzyść Pattersona.
    — Proszę, to dla ciebie — mruknęła, wyciągając w kierunku bruneta zawiniątko szarego papieru i dając sobie w ten sposób odrobinę czasu. Zaczekała aż gospodarz pochwyci prezent i dopiero wtedy zwolniła własny uścisk, bo szkoda by było, gdyby ukryta w środku butelka tak niefortunnie się rozbiła.
    W czasie, kiedy ratownik rozwijał papier, Lyra zsunęła ze stóp buty, a potem zdjęła kurtkę i powiesiła ją na najbliższym, wolnym wieszaku. Miała na sobie niebieskie, trochę sprane jeansy i czarny, zakładany przez głowę sweter z długimi rękawami, a także tego samego koloru skarpetki w białe gwiazdki, których - należy wspomnieć - nie wstydziła się ani odrobinę! Dopiero wtedy, będąc wolną od zbędnego odzienia, znów skupiła się na swoim towarzyszu i butelce dziesięcioletniego McKenny w jego dłoniach.
    — Nie wiedziałam co wybrać, więc postawiłam na klasykę — wyznała, odgarniając jeden ze zbłąkanych kosmyków za ucho.
    Podchwyciła spojrzenie Reginalda i westchnęła, w końcu zebrawszy się w sobie, by wyznać mu prawdę. A przynajmniej tak, jak przedstawiała się ona z jej perspektywy.
    — No cóż… Zrobiłam to, w czym jestem dobra. Uciekłam — uściśliła z przekąsem i wywróciła nieelegancko oczami, jednocześnie naciągając rękaw swetra na jedną z dłoni, zdradzając w ten sposób zakłopotanie. — Ale tym razem po to, żeby odnaleźć ojca — dodała, co mogło być dla Pattersona niezłym zaskoczeniem, biorąc pod uwagę fakt, że Lavena rozpowiadała wszystkim uparcie, że ojciec Lyry od dawna leży w grobie.


    Twoje początki, standardowo (jak wszystko spod Twojej ręki), czyta mi się bardzo przyjemnie, więc proszę: nie ograniczaj się... ;)

    Lyra

    OdpowiedzUsuń
  33. Na Reginaldzie, który przez większość swojego życia niemal codziennie obcował z końmi, widok Primo nie zrobił większego wrażenia, ale z Savannah sprawa miała się całkiem inaczej. Kobieta nie kłamała, gdy powiedziała mu, iż nigdy w życiu nawet nie widziała takiego zwierzęcia z odległości mniejszej niż pięć stóp, a co dopiero mówić o dotykaniu. Teraz natomiast miała przed sobą istotę tak piękną i dużą, że momentalnie poczuła ogarniający ją podziw. Sierść Prima błyszczała, a jego rozmiary były nieco przytłaczające dla kogoś tak drobnego jak szatynka, która nawet w butach na wysokich obcasach nie osiągała sześćdziesięciu pięciu cali. Mimo to, na widok konia nie czuła strachu, co było dosyć zastanawiające, zważywszy na fakt, iż Savannah miała w pewnym stopniu lęk wysokości – zanim przełamała się przed wykonywaniem podnoszeń musiało minąć wiele czasu, choć wówczas nad podłogą znajdowała się przez niecałych kilkanaście sekund, szatynka po prostu wolała czuć grunt pod stopami. Tego sobotniego, sierpniowego dnia nie była zestresowana myślą o tym, iż będzie musiała dosiąść potężnego konia, wręcz przeciwnie – czuła się podekscytowana i pełna pozytywnej energii, jakby podświadomie czuła, iż taka forma spędzania czasu przypadnie jej do gustu.
    Parsknęła śmiechem, gdy usłyszała jak Patterson nazywa Prima gigantem, bo w jego ustach brzmiało to dosyć zabawnie – mężczyzna nie niknął w oczach, znajdując się obok zwierzęcia, był na to zbyt wysoki i dobrze zbudowany. Przede wszystkim wydawał się być całkowicie zrelaksowanym, gdy witał się z koniem, przez co Savannah uśmiechnęła się jeszcze szerzej, ponieważ właśnie taki miała plan – chciała, żeby Reginald miło spędził czas i mógł myślami skoncentrować się na rzeczywistości, a nie koszmarnych wspomnieniach.
    Posłuchała się go od razu kiedy stwierdził, iż powinna przywitać się ze zwierzęciem i naprawdę nie potrzebowała dodatkowej zachęty, bo nie mogła się doczekać aż poczuje pod opuszkami palców sierść swojego dzisiejszego towarzysza. Po chwili jej dłoń znalazła się więc na jego łbie, który z przyjemnością gładziła, cały czas szeroko się uśmiechając. Dopiero później przeniosła wzrok na pracownika stadniny, bo koń, jakiego przyprowadził dla Reginalda całkowicie różnił się od Prima, nie tylko wyglądem, ale również temperamentem, co nawet dla Savannah, będącej kompletną amatorką jazdy konnej, było po prostu oczywiste.
    – Nie mam pojęcia o co ci chodzi – powiedziała rozbawiona, bo wypowiadane przez Reginalda słowa słyszała po raz pierwszy w życiu. – Z nas dwojga to ty jesteś ranczerem – rzuciła jeszcze, ale kiedy Patterson sprecyzował swoje żądania, kobieta ruszyła w kierunku worka ze sprzętem, żeby zaraz znaleźć w nim szczotkę, którą mężczyzna nazywał chyba zgrzebłem?
    Przez następnych kilkanaście minut szatynka skrupulatnie wyczesywała sierść Prima, oswajając się z jego obecnością. To było dla niej coś nowego, bo oprócz tego, że nigdy wcześniej nie obcowała z końmi, to ogólnie raczej rzadko kiedy miała kontakt ze zwierzętami. W jej domu rodzinnym nie było nawet rybek, a ona nie zaliczała się do dzieci, które błagają rodziców o pupila w postaci kota czy psa. Oczywiście, gdy była młodsza to często zazdrościła znajomym posiadającym zwierzątka domowe, ale od zawsze wiedziała, że posiadanie pupila wiązało się z wieloma obowiązkami, w tym finansowymi, na które niekoniecznie było miejsce w budżecie jej rodziców. Później z kolei, kiedy sama dorosła, całkowicie zaabsorbowało ją spędzanie czasu z innymi ludźmi i to ich towarzystwo ceniła najbardziej. Dopiero teraz, po tylu latach mogła więc choć przez chwilę poczuć jak to jest być tak blisko zwierzęcia, czuć emanujący od niego spokój i zaufanie. Podczas szczotkowania konia, co rusz wędrowała spojrzeniem w stronę Reginalda, który „wyprowadzał” konia, a gdy wreszcie znalazł się obok niej, nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Rozumiem, że do twojego imponującego życiorysu można dopisać jeszcze posadę zaklinacza koni? – zażartowała, chowając narzędzie do płóciennego worka. Później raz jeszcze przebiegła palcami po grzywie konia i zabrała od mężczyzny wodze. – Myślę, że w wieku trzydziestu dwóch lat jestem więcej niż gotowa na to, żeby spróbować jazdy konnej – odpowiedziała pogodnie. – Poczekaj, mam ważne pytanie i nawet nie wiem jak to się stało, że nie zadałam go wcześniej – stwierdziła nieco zaskoczona. – Kiedy masz urodziny? – zapytała, przyglądając się Reginaldowi, a gdy otrzymała odpowiedź, zaczęła kierować się w stronę placu, na którym mężczyzna niedawno znajdował się wraz ze swoim koniem.
      O dziwo prowadzenie konia nie było dla niej większym wyzwaniem i choć w drodze do stadniny zastanawiała się jak u licha miała skłonić żywe stworzenie do słuchania jej, teraz przychodziło to całkiem naturalnie. Problemów nie miała też z usadowieniem się w siodle, bo mimo niskiego wzrostu, należała do osób raczej wysportowanych, więc podciągnięcie się na odpowiednią wysokość nie było dla niej żadnym kłopotem, tak samo jak przerzucenie nogi na drugą stronę siodła.
      – Tylko przypomnę, że chciałabym przeżyć – powiedziała rozbawiona, kierując te słowa do Reginalda, ale i poniekąd do Primo, z którym wdała się w pogawędkę przy okazji szczotkowania jego sierści.


      Savannah Mackenzie

      Usuń
  34. Zahra wpadła w własną pułapkę i trzeba było przyznać jedno – pogubiła się w tej grze, która miała zmylić ludzi. Płaszcz pozorów, jakim się okryła (a mogła go mieć na sobie nawet wtedy, gdy wyskakiwała na ulicę niemal naga), dawał poczucie bezpieczeństwa i nietykalności. Odcinała się w większej mierze od skandali, jakie wywoływała w sławnym świecie, bo tak naprawdę to co ceniła, co chciała przekazać, co chciała od siebie ludziom dać, było pobawione ułudy, fałszu. Jej słowa, jej gesty, jej mysli i wyrażenia, to co miała autentycznie do przekazania było czyste i prawdziwe – lecz niezrozumiałe. Wiedziała, że z czasem ktoś dostrzeże więcej niż odkryte piersi na zdjęciu, gdy wytacza się pijana z klubu. Wierzyła, że jej pocałunek z modelką prezentującą jej nową kolekcję w katalogu da komuś do myślenia. Chciała,a by ludzie przestali się bać wyrażać to, co mają w głowie i w sercach i szokując, strasząc, a nawet żenując swoimi wybrykami, chciała pokazać, że tak naprawdę granic własnej swobody nikt nam nie narzuca prócz nas samych. Jej walka trwała już lata, a ona chyba pogrązała się w przegranej nie dostrzegając tego... Może... Zaczynała niekiedy wątpić.
    Czarna Perła była wrażliwa, ale nie lękliwa. Była śmiała, ale spokojna w swoich przemyśleniach, niczego nikomu nie narzucała – tu zaczynało się wielkie podobieństwo między kobietą jaką znał Reginald z wymienianych maili, a jaką spotkał na żywo, stając twarzą w twarz z Williams. Nie spędzili z sobą jednak dostatecznie dużo czasu, aby dostrzegł, że obydwie mają z sobą więcej wspólnego, niż sądził. Z początku czuła się źle, było jej przykro i smutno, bała się. Teraz nabrała większej pewności, że podjęta decyzja nie była błędem. Reginald może jej nie zrozumieć i tak jest dla niego bezpieczniej, to nie namiesza mu w głowie, keidy rozdzieli dwie tak wyraziste osoby i zarazem rózne. Ale też nipokojącym był fakt, że mężczyzna naprawdę połączy odpowiednie fakty i... zechce jej pomóc – zaegnać ten kryzys osobowości. A jej z tym kryzysem było już wyśmienice, czuła że do siebie przynależą, że mieć dwie twarze to luksus i wygoda, na którą wielu nie stać. Czuła, że z posiadaniem projetkantki Zee i Czarnej Perły jej do twarzy.
    Bawiłą się świetnie, a przebywając w centrum towarzystwa wiedziała, że kwestią czasu będzie pojawienie się paparazzi. Była byłą modelką, skandalistką, celebrytką, ulubienicą plotki i bynajmniej nic z tego jej nie ruszało. Wiedziała, że to jest koszt bezpieczeństwa jej siostry, która wpakowała się w tarapaty i prawdopodobnie siłą zostanie spakowana do prywatnej szkoły z wysokim rygorem w Londynie, z dala od syfu, jaki zaczeła brać. I możliwe, że sama Zahra zawiezie młodą na lotnisko, udając że obelgi, płacz i krzyki wcale jej nie ruszają- a tym samym udowodni rodzinie jaka z niej bezduszna, zimna suka. Codzienność od strony podwórka była przykra, ale gdyby Zahra nie była silna, dawno temu by to ją pokonało i świadomość włąsnej niezłomności dodawało jej siły i odwagi, aby przeć do przodu. Teraz więc wirowała na parkiecie, obcasami rysując bar i kołysała biodrami, śmiejąc się z wiwatów zebranych facetów (jakkolwiek uroczo i głupio zarazem wyglądali, nie była aż tak pijana, czy łatwa, aby komukolwiek tu ulec). To ża miałą na sobie półprzezroczystą sukienkę, a dla wyobraźni pozostawało niewiele zupełnie jej nie krępowało, właściwie ta siła kuszenia była jej napędem do dalszych prowokacji i Bóg, którym gardziła był jej świadkiem, że do rana może tu nabroić, a zrobi to z największą ochotą.
    - Reginald! - kierując wzrok za zawołaniem swojego imienia, dostrzegła barczystą sylwetkę, której zamknieta postawa i ściągniete brwi absolutnie jej nie speszyły. Kolegi swojego mailowego Żołnierza wydawała się nie dostrzegać i tylko totalny osioł by się nie zorientował, że kobieta pojawiła się tu nie tylko dla samej zabawy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Zaśmiała się serdecznie, co niewątpliwie słabo pasowało do kuszenia jakie prezentowała minute temu i opierając dłonie o ramiona najbliżej stojących klientów lokalu, zrobiła sobie z nich podpórki, zeskakując w dół. Całkiem niepotrzebnie zjawił się przy niej ktoś trzeci, obejmując w skoku, gdy niemal dotykała ziemi, ale strzepnęła z swojej talii niepożądane ramiona i wciąż w klimacie zabawy odpędziła od siebie, poklepując policzki poczerwieniałego na twarzy ryżowego młodzieńca. Był całkiem słodziutki i miał tak rozmarzone spojrzenie, że była pewna iż mógł być prawiczkiem zakochanym w widoku jej odkrytej skóry bez pamięci, niestety jej nie interesował. Poprawiła włosy, upewniając się że nie sterczą jak u wiedźmy na wszystkie strony świata i przygłądziwszy utrwaloną żelem fryzurkę tanecznym i pewnym krokiem ruszyła przez lokal na koniec baru. Jej biodra zafalowały gdy długie nogi postawiły kilka kroków, stukając o drewno wysokimi obcasami i w tych kilku sekundach chciała się upewnić, żę Reginald jest w tak samo wyśmienitym nastroju jak ona. Próbując dosięgnąć spojrzeniem głebiej pod jego spojrzenie, poczuła lekkie ukłucie w dołku. Chyba jednak nie był.
      - Zatańczę, jeśli się ładnie przedstawisz – w ostatniej chwili zatrzymując się przed swoim znajomym (o ile tak już mogli się nazywać), po czym zwróciła uwagę na jego towarzysza. - Dlaczego nie znam twojego imienia, a ty moje owszem? - położyła dłonie na biodrach, prostując sylwetkę i przechyliła głowę w bok, lustrując swobodnie szanownego pana od stó do głów. - Potrafisz w ogóle tańczyć? - uniosła z powątpiewaniem brew i dając mu chwilę na zastanowienie się nad odpowiedzią, wyminęła go, przechylając się do Reginalda, aby go pocałować w policzek.
      - Dobry wieczór – szeroki uśmiech rozjaśnił jej twarz, która choć do tej pory radosna, nie była uszczęśliwiona aż tak. Pachniał mieszanką, która momentalnie przywoływała obraz błekitnego nieba, drewna i czystej swieżo wypranej bawełnianej pościeli. Pachniał czymś nieuchwytnym – spokojem i wolnością, szczerym śmiechem i sielanką. Zawiesiła na moment spojrzenie na policzku Pattersona i wyprostowała się powoli, unikając spojrzenia. Zwróciła się znów do nieznajomego i zagryzła wargę, powracająć do miejsca, które zgubiła przed sekundą.
      - Wskoczysz na bar? - zachęciła, gotowa założyć się o sto dolarów, że dzisiaj ktoś na pewno się na to z nią skusi.

      sfiksowana dzikuska xD

      Usuń
  35. [Dzień dobry :* Ile ty pracy musiałaś włożyć w wygląd i treść kart swoich panów. Piorunujący efekt! Te dodatki ze zdjęciami, wszystko tak po kolei wytłumaczone, wow <3 Dziękuję Ci pięknie za przywitanie mojej Amy i od razu przychodzę z pytaniem, czy mamy choć maleńką szansę na wątek?]

    Amy Lauren Maxwell

    OdpowiedzUsuń
  36. [Nie mam na myśli tutaj żadnego obrażania, ale jeden dupek w życiu Amy wystarczy, chociaż Archard nawet w połowie nie przypomina takiej bestii, z którą do czynienia miała Maxwell.
    Jestem zbyt zmęczona, żeby intensywnie myśleć, ale tak na szybko, to Reginald mógłby zająć się Amy lub jej córką (tu do ustalenia), bo któraś z nich zemdlałaby, a gdyby to była starsza z kobiet, to na pewno zauważyłby jeden jedyny ślad na jej ciele. Mąż bił tak, aby ich nie zostawiać, jednak mógł przypalić ją papierosem lub zrobić innego rodzaju bliznę.
    Mogliby trafić na siebie w jakimś klubie, a Amy jako, że była kiedyś zawodową tancerką, na pewno zaskoczyłaby podczas tańca. Może być też tak, że przykułaby uwagę samego Reginalda i może jakiegoś jego kumpla tym, w jaki sposób się rusza.
    Ostatni pomysł; to stłuczka ich samochodów, a tu wiążę się przykre wspomnienie, więc Amy byłaby bardzo przerażona.
    Jeżeli coś jest niejasne, to wytłumaczę jeszcze, ale oczy same się zamykają.
    PS. Można też jakoś ich połączyć w przeszłości, gdyby ona pasowałaby Ci do jakiegoś niespełnionego jeszcze powiązania, pomysłu :)]

    Amy Lauren Maxwell

    OdpowiedzUsuń
  37. [Dziękuję pięknie za przywitanie! Zastanawiam się, czy udałoby się nam jakoś nasze postacie powiązać. Skoro Reginald jest ratownikiem medycznym, może spotkaliby się właśnie w szpitalu? Np. Maddie musiałaby udać się na oddział ratunkowy z jednym z dzieciaków?
    Daj znać, co o tym myślisz.
    Pozdrawiam,
    Maddie Hesford]

    OdpowiedzUsuń
  38. Wiem - właśnie taka odpowiedź cisnęła się Lyrze na usta, ale w ostatniej chwili udało jej się ugryźć w język i zastąpić ją inną, o wiele mniej bezczelną w swojej prostocie, choć równie szczerą.
    — To nic takiego... Poza tym liczyłam na to, że mnie poczęstujesz — wyznała, rzucając mu przez ramię znaczące spojrzenie, gdy ruszyła w głąb domu, korzystając z kolejnej zachęty. Uznała jednak, że mimo wszystko na zwiedzanie przyjdzie jeszcze czas, więc tymczasem ulokowała się na kanapie. Wybrała miejsce w rogu, by móc obserwować Reginalda i mieć na oku całe pomieszczenie, gdy mężczyzna spełniał się w roli gospodarza.
    Kiedy Patterson umilkł na chwilę, a na jego twarzy pojawiła się wyraźna konsternacja, dziewczyna uśmiechnęła się krzywo. Właśnie dlatego wolała nie zdradzać ludziom celu swojej wizyty w mieście; musiałaby raz za razem opowiadać im swoją historię, aby dobrze pojęli absurd sytuacji tylko po to, by następnie patrzeć jak kwitują ją wymownym milczeniem. Poza tym, wbrew temu, jak bardzo napięte stosunki łączyły ją obecnie z matką, Johnson nie czerpała absolutnie żadnej satysfakcji, mogąc w końcu zdemaskować jej kłamstwa i poprzeć swoje odkrycie twardymi dowodami. Żadna córka nie chciała mieć za matkę perfidnej kłamczuchy, a wyglądało na to, że Lavena Johnson mogłaby śmiało konkurować o ten tytuł z najlepszymi bogatymi gospodyniami z nowojorskich przedmieść. Do dopełnienia tego obrazka brakowało jej - oprócz długiego nazwiska po zmarłym mężu, rzecz jasna - jeszcze tylko domku z białym płotkiem.
    — Och, Lavena wciąż wciska ten kit każdemu, kto odważy się ją o to zapytać — odparła, zupełnie niezrażona. — To się akurat nie zmieniło — zapewniła z wyraźnym rozgoryczeniem w głosie, bo niewiele tak naprawdę - poza wstydem - mogła w tej chwili jeszcze w związku z tym faktem odczuwać.
    W przypadku Lyry wstyd był zresztą o wiele bezpieczniejszą opcją niż, na przykład, gniew... Ten zawsze był jej największą słabością i zazwyczaj wpędzał ją w kłopoty szybciej, niż zdołała to słowo przeliterować, co też w sumie tłumaczyło wiele dopisków w teczce z jej aktami.
    — Do niedawna ja sama przytaknęłabym tej wersji dla świętego spokoju — podjęła wyjaśnienia po chwili namysłu. — Kilka tygodni temu znalazłam jednak podarty list w worku z makulaturą — oznajmiła, przenosząc nieco udręczone spojrzenie z Reginalda na okno. — Okazało się, że mój ojciec nie tylko żyje, ale przez wszystkie te lata próbował się ze mną skontaktować. Po prostu, za każdym razem, gdy komuś udawało się nas odnaleźć, Lavena była szybsza — dodała, na powrót skupiając się na mężczyźnie. Pokręciła głową i zaśmiała się gorzko, nagle okropnie zażenowana sytuacją. Po wyrzuceniu tego z siebie nie wiedziała, jak właściwie powinna się zachować.
    — Nie mam pojęcia czy jestem nią bardziej zawiedziona, czy może pełna podziwu dla jej umiejętności. CIA powinno ją chyba zatrudnić — mruknęła, ukryła twarz w dłoniach i westchnęła.

    zażenowana Lyra

    OdpowiedzUsuń
  39. Ta nieznaczna zmiana w tonie jego wypowiedzi zwróciła jej uwagę. Lyra uniosła wzrok i przyjrzała się twarzy towarzysza, próbując doszukać się w niej jakiejś podpowiedzi odnośnie tego, co też w tym momencie musiało krążyć mu po głowie. Zmarszczyła nieznacznie brwi i z wdzięcznością przyjęła szklankę z alkoholem, zupełnie zapominając o tym, że przyjechała tutaj samochodem. Kiedy twój pojazd jest jednocześnie twoim apartamentem mieszkalnym, niektóre problemy logistyczne przestają cię dotyczyć...
    — Dziękuję — mruknęła, jednocześnie sięgając wolną dłonią do kieszeni spodni i po chwili wyciągając z niej jednocentówkę, którą nachyliwszy się, wręczyła Reginaldowi.
    — Grosik za twoje myśli — wyjaśniła, po czym wyprostowała się i uniosła szkło do ust. Upiła ostrożny łyk, chcąc najpierw przypomnieć sobie smak, nim uchyli szklankę nieco wyżej.
    Lyra oblizała usta i wsparła łokieć na oparciu kanapy, zapewniając sobie stabilną pozycję. Mentalnie szykowała się już chyba na cięższą batalię, jakby mimowolnie spodziewała się po Pattersonie jakichś cięższych oskarżeń. Właściwie nie miałaby mu tego za złe - kłamstwa Laveny prawdopodobnie już zawsze będą się kładły cieniem na nich obu.
    — Chciałabym wiedzieć co o tym sądzisz — mruknęła, podchwytując spojrzenie bruneta i przetrzymując je przez chwilę. Poza tym, że to nieźle popieprzone. — Ale zanim coś powiesz... — urwała, decydując się raz jeszcze postawić na szczerość. — Cała reszta była i jest prawdą — oznajmiła, bo przyszło jej do głowy, że Reginald mógłby teraz podświadomie negować wszystko, co panny Johnson kiedykolwiek powiedziały. — Tak mi się wydaje — dorzuciła, już nieco mniej pewnie i zasępiła się, bo dotarło do niej, że już właściwie niczego sama nie może być pewna.
    Ta świadomość stała się nagle cholernie przytłaczająca. Wcześniej jakoś o tym nie pomyślała. Zresztą, wyjeżdżając nie pomyślała o wielu rzeczach, co teraz odbijało się na niej czkawką.
    — Hmm? — Zamrugała, wyrwana z zamyślenia kolejnym pytaniem, a potem odchrząknęła. — A tak, jestem tu od ponad tygodnia i właściwie wszystko dzieje się tak szybko, że momentami sama nie nadążam — wyznała, ponownie przywołując na twarz łagodny uśmiech. — Ale nie, właściwie... - zawahała się przez moment — nie mam żadnego konkretnego lokum.
    Niby jak miała mu powiedzieć, że miasto początkowo tak ją przytłoczyło, że odruchowo oparła swój wybór o wyuczone nawyki i postanowiła spać w samochodzie? Czy ktoś, kto nigdy nie żył takim życiem mógłby zrozumieć, że tak po prostu czuła się bezpieczniej?
    — Szczerze mówiąc, Nowy Jork zapewnia dość ciekawy wybór —stwierdziła z niejakim rozbawieniem. Dlaczego czuła się coraz bardziej skrępowana? — Przedwczoraj, na przykład, spałam w trumnie.
    O tym Reginald zdecydowanie nie musiał wiedzieć. Kiedy tylko dostrzegła swój błąd, skrzywiła i spróbowała ukryć zakłopotanie, upijając kolejny - tym razem zdecydowanie większy - łyk alkoholu. Rozprzestrzeniające się w przełyku, przyjemne ciepło nie było jednak w stanie przynieść jej prawdziwej otuchy.
    — Na razie zdołałam odnaleźć adres z koperty — oznajmiła, przygryzając opuszkę kciuka. — Należy do jakiegoś prywatnego detektywa, chociaż sam list napisał chyba ktoś inny. Wczoraj próbowałam się dodzwonić na numer podany w internecie, ale na razie bez skutku.
    Taak, poszukiwania szły jak po maśle.

    Lyra

    OdpowiedzUsuń
  40. Reginald okazał się świetnym nauczycielem i Savannah nie miała wątpliwości, że nie mogła trafić na lepszego instruktora, który zapoznałby ją z podstawami techniki jeździectwa. Polecenia wydawane przez mężczyznę były rzeczowe, a jego porady – bardzo pomocne, dzięki czemu szatynka wiedziała dokładnie co powinna zrobić z każdą częścią swojego ciała. W szybkim pojmowaniu niuansów odpowiedniej pozycji zdecydowanie pomagało jej również to, iż od wielu lat tańczyła, bo te wszystkie, niekiedy wręcz bolesne ćwiczenia, zdecydowanie zwiększyły u niej świadomość własnego ciała. To z kolei umożliwiało odseparowanie poszczególnych partii dzięki czemu Savannah nie miała na przykład problemu z utrzymaniem prostej sylwetki przy jednoczesnym zachowaniu luźnych bioder.
    Poczuła się nieco dziwnie, gdy Primo ruszył, a ona faktycznie po raz pierwszy w życiu przemieszczała się na końskim grzbiecie. To było bardzo specyficzne uczucie, przyjemne, ale jednocześnie trochę niepokojące dla kogoś kto naprawdę potrzebuje czuć grunt pod stopami. Chwyciła więc za przedni element stelażu siodła, który Reginald pokazał jej kilkanaście sekund przedtem i w ten sposób zrobiła dwa okrążenia po placu. Z biegiem czasu poczuła się trochę pewniej, przede wszystkim dlatego, że Primo cały czas zachowywał się bardzo spokojnie, całkowicie słuchając się przy tym Reginalda, co jednak stwarzało jakieś, być może złudne, poczucie bezpieczeństwa.
    – Myślę, że to Primo odwala większą robotę – rzuciła z uśmiechem, gdy do jej uszu dotarła pochwała Pattersona.
    Nie przestraszyła się momentu, w którym przejęła od mężczyzny wodze, bo wbrew swojej panikarskiej natury, Savannah była też człowiekiem uwielbiającym uczyć się nowych rzeczy. Nigdy na przykład nie przerażały ją nowe wyzwania – czy to w przeszłości na studiach, czy obecnie w pracy lub też poza nią. Kiedy uczyła się kolejnych utworów na wiolonczelę, nie załamywała rąk po dwóch nieudanych próbach, tylko wręcz przeciwnie, ćwiczyła do tego momentu, w którym czuła się usatysfakcjonowana ze swojej pracy. Nie cechował ją więc słomiany zapał, a chociaż niektóre czynności wzbudzały w niej jakiś wewnętrzny niepokój, nie miała w zwyczaju się jemu poddawać, wolała stawiać mu czoła.
    Niepewność pojawiła się dopiero w chwili, gdy Reginald zarządził przejście do kolejnego etapu, wiążącego się z tym, iż szatynka miała w zasadzie nie używać rąk. Teoretycznie wiedziała, że nic złego się jej nie przytrafi, bo Patterson miał duże doświadczenie w zakresie obcowania z końmi, ale w praktyce do mózgu docierały różne sygnały, niektóre powiązane z zadowoleniem i ekscytacją, inne wynikające ze strachu. Mimo tego, w skupieniu podążała za poleceniami mężczyzny, układając swe ciało w odpowiedni sposób. To, że Reginald tak dokładnie wyjaśnił jej jak ma postępować, w pewnym sensie ją uspokoiło, poczuła się przygotowana, poza tym w ułożeniu kolan odnalazła podobieństwo do pozycji, w której zwykle grała na wiolonczeli, więc kiedy usłyszała jego pytanie, uśmiechnęła się lekko.
    – Ekstremalnie dziwnie, ale jestem gotowa – odparła, spoglądając w niebieskie oczy swojego towarzysza.
    Nie wiedziała jak wiele czasu pochłonęła jej nauka, ale w którymś momencie, gdy Reginald zatrzymał jej konia, wzrok Savannah mimowolnie powędrował w stronę drugiego zwierzęcia, czekającego na to aż ktoś go dosiądzie.
    – Co powiesz na przerwę? – zapytała, chociaż nie była zmęczona. Nie chciała jednak, aby cała uwaga Pattersona była skupiona na niej, on też miał się dobrze bawić. – Mogę znowu wyszczotkować mojego nowego kolegę, a ty w tym czasie zapoznasz się bliżej z Princem? Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć zawodowca w akcji – powiedziała i posłała mu szeroki uśmiech.

    Savannah Mackenzie

    OdpowiedzUsuń
  41. Przyglądanie się pracy Reginalda z Princem było dla kobiety chyba jeszcze lepszą zabawą niż samodzielna jazda, bo poczynania Pattersona były po prostu imponujące. Szatynka widziała jak dobrze mężczyzna radził sobie z koniem i jak dużą sprawiało mu to przyjemność, co automatycznie wprawiało ją w dobry nastrój. Reszta dnia minęła im równie miło, ponieważ po tym jak opuścili stadninę wybrali się jeszcze na wspólny obiad, podczas którego rozmawiali z tą samą swobodą co zawsze. W końcu nadszedł jednak czas pożegnania, więc umówiwszy się na kolejne spotkanie, każde z nich wróciło do swoich spraw.
    Ich znajomość przetrwała próbę czasu, o czym świadczyło chociażby to, że oboje szukali okazji do wspólnego spędzenia czasu. Reginald wziął udział w jesiennym festiwalu w Lakeside, czym zaskarbił sobie bezkresną sympatię podopiecznych Savannah, ona zaś odwiedziła go w domu, gdzie uraczył ją wspaniałą kolacją i dotrzymał słowa związanego z grą na gitarze. Później także widywali się raczej regularnie, czasem u niej, czasem u niego, a kiedy indziej gdzieś na mieście. Częstotliwość spotkań wyznaczały przede wszystkim ich napięte harmonogramy, ale kłamstwem byłoby stwierdzenie, iż nie mieli okazji do zobaczenia się, wręcz przeciwnie. W przeciągu tych kilku miesięcy stali się więc sobie całkiem bliscy, przekształcając przypadkowo zawartą znajomość w naprawdę bliską przyjaźń. Nie było więc nic dziwnego w tym, że w końcu nadszedł czas, gdy Savannah zapragnęła zapoznać Reginalda ze swoją kolejną pasją.
    Ze względu na specyfikę tańca, który kobieta tak bardzo lubiła, nigdy nie zdarzało się jej przychodzić do klubu samotnie, zwykle towarzyszyło jej kilkoro znajomych, a przede wszystkim jej wieloletni partner taneczny. Christophera poznała przez internet, na jednym z forów poświęconych tańcom złotej ery swingu, niedługo po tym jak jej poprzedni partner poinformował ją o tym, że wyprowadza się z Nowego Jorku. Nie potrzebowali wielu spotkań, by ustalić, iż pasują do siebie wzrostem, całkiem sprawnie dogadują się w tańcu i przepadają za podobnymi krokami, więc od wielu lat żadne z nich nie musiało już szukać drugiego tancerza, zamiast tego niemal wszystkie sobotnie wieczory spędzali wspólnie, improwizując lindy hop, będący ich ulubionym stylem. Zdarzały się jednak nieliczne okazje, gdy rezygnowali ze swobody jaką gwarantowały im niezobowiązujące wyjścia do klubu i w ramach spotkań urządzanych przez organizację zrzeszającą masę fanów swingu, opracowywali odpowiednią rutynę, a następnie prezentowali ją podczas festiwalowej imprezy. Również i tym razem podjęli się tego zadania, układając choreografię dla siebie i małżeństwa, będącego parą ich naprawdę dobrych znajomych. Przez kilka dni doskonalili więc krótki układ boogie każdego wieczoru, co było naprawdę dużym wysiłkiem, ale sprawiało też, iż najmniejszy nawet postęp przysparzał im wiele radości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wreszcie nadszedł dzień imprezy. Spotkanie zrzeszające masę tancerzy – zarówno tych profesjonalnych jak i hobbystycznych – nie było otwarte, wstęp do specjalnie wynajętego klubu mieli wyłącznie tancerze i ich osoby towarzyszące. Tuż po tym jak Louise, matka kobiety i zarazem jej najwierniejsza fanka, oświadczyła z żalem, że niestety tym razem nie może przyjść, Savannah zadzwoniła do Pattersona, tym samym zapraszając go do swojego małego światka. Nie miała jednak możliwości, żeby spotkać się z nim przed występem – od rana prowadzone były próby, ponieważ pokazy miały być nagrywane i udostępnione później w formie wideo promujących organizatora. Poprzez wiadomości tekstowe dowiedziała się jednak, że Reginald dotarł na miejsce, więc niedługo po tym jak skończyła prezentację układu ze znajomymi, odszukała go w tłumie gości.
      – Dobry wieczór! Cieszę się, że przyszedłeś – przywitała się i musnęła jego policzek. – Wiem już, że zepsułam jeden obrót, bo byłam za wolna, ale jak twoje wrażenia? – zapytała i ukucnęła na chwilę, żeby móc poprawić zapięcie na kostce swoich szpilek, będących zastępstwem białych tenisówek, które miała na sobie podczas występu. Zdążyła się jedynie wyprostować, a już przy ich boku stało czworo znajomych, w tym trójka z jaką niedawno kroczyła na parkiecie. – Reg, pozwól, że ci kogoś przedstawię – powiedziała pogodnie. – To jest Sophie i jej mąż Thomas, nasz tancerz zawodowy – wskazała na parę ludzi mniej więcej w ich wieku. – A to jest Chris, który towarzyszy mi w tym szaleństwie i jego siostra, Holly – przedstawiła kolejną parę.
      Przez jakiś czas stali w szóstkę, wymieniając ze sobą luźne uwagi o klimacie całej imprezy i pozostałych występujących, aż w końcu znajomi szatynki pożegnali się z nimi, by porozmawiać z innymi ludźmi.
      – Okej, to teraz kierunek bar? – spytała z szerokim uśmiechem. Chętnie napiłaby się czegoś zimnego, zwłaszcza, że nie musiała już być całkiem trzeźwa, w końcu występ miała już za sobą. Oczywiście, później miał być jeszcze czas na taniec z osobami towarzyszącymi do utworów granych przez zespół, ale póki co na parkiecie dalej występowali pozostali tancerze, mieli więc trochę czasu na to, żeby swobodnie porozmawiać.

      Savannah Mackenzie

      Usuń
  42. [Ach no racja! Tak się skupiłam na tym, że w Ameryce mają takie drogie ubezpieczenie, że ich nie stać na karetkę, i zapomniałam o tym, że to nie ma sensu w tym przypadku xD No to możemy przyjąć, że jednak zadzwoniła na pogotowie? Zaczęłabyś?:)]
    Maddie Hesford

    OdpowiedzUsuń
  43. [Dajmy na to, że jej synek (ten starszy) będzie miał zapalenie oskrzeli :)]

    OdpowiedzUsuń
  44. Zahrę trudno było uwieść i omamić pięknymi słówkami, śmiałymi gestami, czy choćby pierwszym dobrym wrażeniem, bo sama znała wszystkie te sztuczki na wskroś i po prostu zwyczajnie się nimi bawiła na co dzień. Kolega Reginalda nie interesował jej wprawdzie, ale jeszcze nie znalazła złotego środka, aby wkraść się w łaski porządnego przyjaciela swojego ukrywanego alter ego, zatem gdy została porwana na parkiet to absolutnie nie mówiła nie.
    Wydawało się wszystkim, że doskonale wiedzą, kim jest projektantka Zee, a po pierwszym spotkaniu już mieli sporo do powiedzenia o Zahrze. Ona nie prostowała plotek, a nawet je podsycała świadomie prowokując. Wydawała się zwykłą celebrytką, która nie zna umiaru i nie jest w stanie zachować się lojalnie, czy przyzwoicie, od dawien dawna nie była w związku, ciągle pokazywała się z kimś innym, a nawet gdy padały podejrzenia, że nawiązuje powazniejszą relację, porywała się na wybryki w klubach z których zalana wychodziła pod rękę z pierwszym lepszym aktorzyną, czy modelem. Nigdy nie przeczyła, że lubi swoje życie i jego luksusy, czy wygody jakie wynikają z sławy, a jednak musiałaby przyznać, że pewne kwestie są dla niej krzywdzące, zaś oszczerstwa niesłuszne. Lubiłą jednak łamać schematy i kazać tępej masie główkować, zatem cały czas żyła po swojemu, nigdy niczego nikomu nie wyjaśniając. Dlatego dziś fotografowała się w nieznanym klubiku na plaży, a nie bawiła w centrum Manhattanu i dlatego tak dobrze się tu bawiła, gdy znów ucierała nosa tym, którym się wydawało, że ją znają – nawet nie mając z nimi styczności.
    Zahra miała w sobie sporo śmiałości i po prostu czuła się swobodnie w większym towarzystwie. Była pewna siebie, piękna, bogata, przywykła robić wrażenie na innych. Była też zwykłą kobietą, która po prostu lubiła ubierać się w męskie spojrzenia z rodzaju tych, które jej rzucał nieskrycie Robert. To ze poznałą go dwie piosenki temu, nie miało tu nic do rzeczy, lubiła ten typ, tak podobny do niej. Gdy na parkiecie rozruszało się prawdziwe szaleństwo i nagle wpadła w ramiona Reginalda, kilka wcześniej wypitych drinków dało o sobie znać. Miała wrażenie, że skóra jej płonie, a całe ciało wibruje od basów, jakie podbijają rytm kolejnych utworów. Czuła że muzyka ją wprawia w stan upojenia, jakby z drinkami spożyła coś jeszcze i uwielbiała ten stan, a choć była niemal naga, bo sukienka prześwitywała ukazując każdy skrawek jej ciała pod spodem, miała ochotę zrzucić z siebie wszystko i wbiec do chłodnej wody!
    Zarzuciła ramiona, dosięgając smukłymi palcami karku Reginalda i kołysząc się za jego ruchami w takt muzyki, przysunęła się tak blisko, że niemal przylgnęła. Jej ciało pulsowało z podniecenia, oddech miała urywany, oczy błyszczące i gdyby mogła, od razu by go pożarła.
    - Kto by pomyślał, że Żołnierz tak tańczy!- zawołała z zadziwieniem, pochylając się ku niemu, by ją usłyszał,, aż poczuła przy swojej piersi jak jemu mocno bije serce. Zapatrując się na mężczyzny usta, zagryzła wargę i dla własnego bezpieczeństwa, obróciła się tyłem do niego, kręcąc biodrami.
    Gdy nagle ni stąd ktoś podsunął jej kieliszek z szampanem, chwyciła go bez namysłu. Wychyliła śmiało wlewając musujący trunek do gardła i oddając puste szkiełko młodej dziewczynie, znów skierowała się do Reginalda. Wyciągnęła śmiało ramie i przyciągnęła go do siebie za kark, aby poczęstować się tym toastem. Tak cholernie chciała go pocałować od początku wieczoru, pobudzał ją i podniecał tym stoickim spokojem, zorganizowanym życiem i do diaska, wyglądał lepiej niż niejeden model, z jakim się bzykała. A na ciałach to ona się znała, nie można zaprzeczyć. I teraz gdy bezczelnie i bez ostrzeżenia posmakowała jego ust, z dodatkiem szampana wprawiło ją to w niespokojne drżenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubiła sięgac po to, co jej się spodoba. Tutaj miała jednak do czynienia z kimś, kto nie jest wart tak smieciowego potraktowania, jakie serwowała ludziom z swojej branży. Znała go, wiedziała że jest dobry, jako korespondująca przyjaciółka, ufała mu i polegała na jego radach. Istniała jednak pewna bariera, która mocno oddzielała życie prywatne Williams od tego publicznego, a teraz znalazła się na granicy i sam Reginald rozrywał ją na dwie strony

      error

      Usuń
  45. [O mamusiu! Skąd się biorą tacy przystojni panowie? To żeś wybrała idealny wizerunek. I jeszcze za mundurem panny sznurem, co? :3 Chciałabym coś mądrego wymyślić, ale gapię się na tą śliczną buźkę od dobrych kilku minut. Dobra, już cisza i skupienie. Dwa głębokie wdechy nosem i długie wydechy ustami. Mamy ratownika, ale nijak się ma to do naszego problemu, bo Coralka to raczej pracuje ambulatoryjnie z pacjentami dochodzącymi do przychodni niżeli na oddziałach szpitalnych. Nie wiem czemu, ale gdzieś tam mi coś dzwoni (ale nie wiem, w którym kościele) – tequila, pomarańcza, sól, latynoskie rytmy, zachód słońca, jazda konna, góry. Tylko jak to wszystko ubrać w całość. Pomóż albo rzuć coś mądrzejszego. Będę się wykręcać usiłowaniem wczucia się w rolę po latach bez blogowania :P]

    Coralka

    OdpowiedzUsuń
  46. [Miałam Ci jeszcze odpisywać i coś tam dopowiadać, ale... uznałam, że lepiej będzie jak po prostu to napiszę w formie rozpoczęcia naszego wątku. Może reszta wyjdzie w praniu. Czekaj cierpliwie, zajmie to pewnie dłuższą chwilę, o ile ktoś mi zaraz nie wparuje do chaty z zawołaniem o kolację :D]

    Coralka

    OdpowiedzUsuń
  47. - Piątek. Cholerny piątek. Jak ja się dałam namówić na ten idiotyczny wyjazd? Po kiego diabła mam pruć setki kilometrów za miasto, żeby spędzić weekend z zgrają nieznanych mi osób, które pewnie nawet nie zamienią ze mną jednego słowa. Chociaż wróć, przepraszam, jedynym słowem jakie usłyszę wypowiedziane w moim kierunku będzie „cześć”. W sumie to i tak sporo.
    Coralie nerwowo przerzucała ubrania z szafy do walizki i z walizki z powrotem do szafy, nie mogąc się zdecydować co, i po co, będzie jej tam potrzebne. Wzdychała przy tym jak gdyby spotkała ją największa niesprawiedliwość na tym świecie. Niby miała harmonogram atrakcji, ale jakoś nie mogła sobie wyobrazić jak będzie wyglądała „biesiada pod gołym niebem” w towarzystwie nadętych pielęgniareczek, które już wiedziała, że spotka tam na pewno. Najzabawniejsze było jednak to, że w przychodni pracownicy ciągnęli losy, by wytypować osobę, która będzie ich reprezentować na owym wyjeździe. I może nie byłoby w tym nic zabawnego, gdyby nie to, że nikt nie chciał być owym wybrańcem.
    Webster pracowała w przychodni, w której nigdy nie brakowało pracy. Każdego ranka wchodziła do poczekalni, w której już czekali pacjenci i wychodziła późnym wieczorem, gdy przyjęty został już każdy, kto potrzebował pomocy. Robiła dużo ponad to, co należało do jej obowiązków, ale lubiła swoją pracę. Potrafiła zamienić rehabilitację maluchów w zabawę w labiryncie, gdzieś pomiędzy olbrzymimi piłkami, kolorowymi wałkami i poduszkami sensomotorycznymi. Z seniorami mogła rozmawiać o pogodzie, słuchać o ich wnukach i potakiwać z uśmiechem, gdy padały propozycje swatania. Panikujące kobiety w połogu uspokajała i obiecywała, że w odpowiednim momencie powoli pomoże im wrócić do sprawności i wyglądu sprzed tych ostatnich ciężkich miesięcy z sercem pod sercem. Więc czemu miałaby rezygnować z kolejnego dnia zmagań na rzecz zimna, komarów, nocy w namiotach, dymu i zapewne kaca?
    Kac! To jej przypomniało, że powinna wrzucić do torby też jakieś witaminy. Strzeżonego, no! Wiadomo co. W końcu skoro już nie ma odwrotu i za chwilę wsiądzie do auta z jakimś ratownikiem, który ma ją podobno zabrać ze sobą, bo ma wolne miejsca, to chociaż się porządnie naje i napije za czyjeś dolary.
    W sumie nawet nie wiedziała kim jest kierowca, który za dziesięć minut miał zatrąbić przed jej kamienicą. Koleżanka z pracy podała jej do niego numer kilka dni wcześniej i wymienili tylko kilka grzecznościowych smsów, przedstawiając się jedynie z imienia. Nie oczekiwała cudów. Jej jedynym wymaganiem było to, aby miał prawo jazdy, nie milczał przez całą drogę i nie zabił jej w trasie. To chyba niezbyt wiele.
    Punktualnie jak w zegarku o godzinie 20:00 usłyszała przez uchylone w sypialni okno klakson. Oczywiście była to tak naturalna rzecz w tym mieście, że w pierwszej chwili całkiem olała dźwięk dobiegający z zewnątrz. Dopiero po kilku minutach sms, który pojawił się na jej komórce sprawił, że zerwała się jak oparzona z kanapy, na której się rozłożyła, oglądając jakiś głupkowaty serial na Netflixie. W locie złapała walizkę i torebkę, a na schodach wciągała jeszcze na plecy swój ulubiony musztardowy płaszczyk. Biegiem wyskoczyła z budynku i doskoczyła do auta, które stało zaparkowane prawie pod samymi drzwiami. Skubany miał fart z miejscem parkingowym.
    Niezdarnie wgramoliła się na siedzenie pasażera, odruchowo zapięła pas i wrzuciła bagaż na tylne siedzenie, a dopiero wówczas przeniosła spojrzenie na kierowcę, który najwyraźniej był równie zaskoczony co ona. A może tylko jej się wydawało?
    - Cześć.

    Coralie

    [Nie bij! Poprawię się :3]

    OdpowiedzUsuń
  48. Bezuczuciowość Mii nie brała się znikąd. To nie tak, że już się taka urodziła, a każdy po kolei rozkładał nad nią ręce, bo nic więcej nie dało się zrobić. Jakby ktoś spytał, to wcale nie było łatwo wiecznie trzymać się roli tej chłodnej, niemalże zimnej, czasami była tym zmęczona. Gdyby potrafiła, to już dawno dałaby sobie na wstrzymanie, ale całe dotychczasowe życie, wcale jej w tym nie pomagało. Brakowało jej ciepła, zarówno tego domowego, rodzinnego jak i wychodzącego od innych, brakowało opieki kochającej matki, brakowało ludzi, którzy w jakikolwiek sposób pokazaliby jej, że bezuczuciowość nie jest dobra. Owszem, w pracy popłacała, działanie bez skrupułów było w cenie, ale w życie było z tym różnie.
    Relacje z ludźmi nie były mocną stroną Mii. Szczególnie z ludźmi takimi jak Reginald, którzy w jej oczach byli po prostu dobrzy. Rozsądni, potrafiący zadbać o innych, nieustępliwi, potrafiący wyciągnąć rękę na pomoc, ludzie niezasługujący na oziębłe traktowanie. Niekiedy dobrze wychodziło jej przeskakiwanie ze wstrętnej zołzy i wiedźmy na bardziej znośną zołzę i wiedźmę, ale w tej sytuacji z jej ojcem, zresztą jak w każdej z jego udziałem, wtedy jakiekolwiek pozytywne emocje kompletnie ją opuszczają.
    — Dobry wybór — skomentowała, osobiście mając ochotę na sernik, którego porwała razem z szarlotką i robiąc kilka kroków w stronę mężczyzny, powoli wręczyła mu pakunek z cukierni wraz z kawą. Musiała uwolnić swoje ręce, aby móc bezpiecznie wyswobodzić spod pachy butelkę alkoholu, którą dorwała w sklepie.
    Mia powoli odwróciła się w stronę, z której nadeszła, aby rzucić kontrolnie okiem na samochód. Raczej nic mu nie dolegało, przynajmniej nic nie dawało o sobie znać.
    — Wtedy to byłaby łapówka — nawiązała do ciasta i kawy, które ze sobą przyniosła.
    — A ja łapówek ani nie biorę, ani nie daję. Z reguły — zaczepiła o nieco żartobliwy akcent, uśmiechając się pod nosem, a w tym samym momencie wiatr przywiał tak, że kobieta pospiesznie odgarnęła włosy z twarzy i powróciła wzrokiem na Reginalda. Zebrało jej się na żarty, bo miała przejść do dużo poważniejszych tematów, a nie ukrywała, że to trochę ją stresowało. Kiedy ostatni raz kogoś przepraszała? Na pewno bardzo dawno temu, tak dawno, że nie potrafiła sobie tego przypomnieć.
    — To na przeprosiny — wyznała wreszcie, podsuwając w jego stronę butelkę alkoholu. Ironią było to, że ją kupiła, skoro miała taki wstręt do alkoholu, ale nie była głupia. To, że jej ojciec chlał jak wariat, to nie oznacza, że już nikt nie mógł się napić.
    — Nie ja wybierałam — zaznaczyła, ale tego pewnie mógł się spodziewać. Mia nie piła, to dało się zauważyć na wspólnych wyjściach ze znajomymi, które zaliczyli, poza tym miał czarno na białym dlaczego tego nie robiła. Alkohol oprócz tego, że źle się jej kojarzył, wywoływał w niej niepokój, bała się tego, że skończy jak ojciec. Na pewno miała predyspozycje do zostania alkoholiczką. — Ale facet w sklepie zachwal i tak pomyślałam, że może się przyda — wyjaśniła pokrótce. Porządna butelka whisky brzmiała całkiem przyzwoicie, a Mii wydawało się, że była też czymś, co Reginald będzie w stanie zużyć: czy to na jakimś męskim spotkaniu z kumplami, czy na randce, czy gdzie to jeszcze się pije.
    — Wracając — zaczęła spokojnie, chcąc nawiązać do swoich wcześniejszych słów. — Przepraszam, Reginald. Zachowałam się niesprawiedliwie wobec ciebie, zupełnie tak, jakbym była o coś zła, a nie byłam. Nie na ciebie. — wyjaśniła, starając się przedstawić to jak najbardziej sensownie, ale prawda była taka, że nie przyszła się tutaj żalić, więc zwyczajnie wzruszyła ramionami.
    — Whisky traktuj jako coś na przeprosiny, zaproś chłopaków z którymi wtedy przyjechałeś i z nimi wypij, im też należą się przeprosiny. Kawa z ciastem jest na podziękowanie, ponieważ tego także brakowało z mojej strony — dodała jeszcze. Tak narzekała na swojego ojca, na to jaka była z niego niewdzięczna świnia, a sama jak się zachowała? Potrafiła być wstrętna, a Reginald na to nie zasługiwał.

    Mia

    OdpowiedzUsuń
  49. Uśmiechnęła się szeroko, uwalniając włosy ze ścisłego kucyka, by mogły spłynąć po jej ramionach, a potem założyła gumkę na nadgarstek. Jak na dłoni widoczne było, że dobrze się tutaj bawiła i bynajmniej nie kłamała, gdy tych kilka miesięcy temu mówiła, iż naprawdę przepada za tańcem ze złotej ery swingu.
    – Poczekaj aż przejdziemy do tej mniej oficjalnej części imprezy, wtedy dopiero zobaczysz jaki to może być wysiłek – rzuciła wesoło, bo z doświadczenia wiedziała już jak bardzo utalentowani są niektórzy tancerze, jak wiele z siebie dają w improwizacjach, nieograniczeni żadnym układem.
    Dzięki temu, że występy jeszcze trwały, kolejka do baru nie była zbyt duża, toteż po kilku minutach oboje trzymali w rękach zamówione przez siebie drinki. Savannah z ulgą zanurzyła usta w swoim ginie z tonikiem, po czym spojrzała na Reginalda, kiedy zadał jej pytanie.
    – Z Christopherem tańczę chyba od czterech lat, Sophię i Toma poznaliśmy jakieś dwa lata temu albo tak mi się wydaje – odpowiedziała, próbując przypomnieć sobie dokładniejsze informacje, co wcale nie było łatwe, bo wydawało się jej, iż zna ich wszystkich już od bardzo dawna, może i od zawsze. Nie łączyła ich co prawda żadna bliższa relacja, nie mieli w zwyczaju spotykać się ot tak, by porozmawiać czy służyć sobie radą, ale prawdą było to, że w tańcu dogadywali się po prostu świetnie.
    Savannah, mimo, iż dokładnie pamiętała moment, gdy zakochała się w brzmieniu wiolonczeli, nie kojarzyła chwili, w której swing całkiem ją zauroczył. Z pewnością miało to miejsce jeszcze w trakcie studiów, ponieważ to właśnie wtedy najczęściej oddawała się klubowym przyjemnościom, ale nie była w stanie powiedzieć co dokładnie sprawiło, iż z dnia na dzień zapragnęła tańczyć tak jak bohaterki tych wszystkich czarno-białych filmów, których oglądanie sprawiało jej tak wielką przyjemność. Pamiętała jednak swoje początki – pierwsze zajęcia dla tancerzy solo, kilku późniejszych partnerów do tańca poznanych na różnych zajęciach i te wszystkie próby znalezienia lokalu gdzie mogłaby czuć się jak ryba w wodzie. Z perspektywy czasu, wszystko wydawało się jej dużo prostsze niż było w rzeczywistości – zdołała już zapomnieć o frustracji wywoływaną przez niemożność odpowiedniego ustawienia kolan czy nienadążania za energetycznym rytmem piosenki – ale nawet jeśli miałaby zacząć swoją przygodę ze swingiem od nowa, nie wahałaby się ani chwili. Savannah wprost uwielbiała atmosferę, która panowała w niewielkim klubie Swing 46 oraz to, że czas jakby się tam zatrzymał i to na każdej płaszczyźnie – począwszy od wystroju, poprzez muzykę na żywo wykonywaną przez świetny zespół, a zakończywszy nawet na pozycjach w karcie. Taneczne wypady były więc dla niej świetną zabawą i zawsze planowała swój tydzień tak, by w sobotę mieć możliwość cofnięcia się w czasie na tych kilka godzin.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Chrisa poznałam przez internet na forum osób tańczących lindy hop, po tym jak mój poprzedni partner poinformował mnie, że wyprowadza się z Nowego Jorku. Kilka razy wybraliśmy się razem do klubu i na szczęście okazało się, że lubimy tą samą muzykę i dalej jakoś poszło. Sophie i Toma spotkaliśmy po prostu podczas którejś imprezy i od tamtej pory praktycznie każdy sobotni wieczór spędzamy razem. W zasadzie jedyne co nas łączy to taniec, więc pewnie dlatego sprawiamy wrażenie, że świetnie ze sobą współgramy, to jest po prostu jedyna rzecz, którą robimy razem, możemy włożyć w nią cały wysiłek – wyjaśniła.
      Znowu upiła łyk swojego drinka, po czym przeniosła spojrzenie na Reginalda.
      – Dobrze wyglądasz – skomplementowała bezpośrednio jak to ona, bo to była chyba drugi raz kiedy miała okazję zobaczyć go w nieco bardziej eleganckiej odsłonie, pierwszą był oczywiście bankiet, na którym się poznali, a Patterson prezentował się naprawdę atrakcyjnie w koszuli. – Ale jak się czujesz? Nie jesteś zmęczony, będziesz miał siły, żeby później potańczyć? – spytała z troską. Z wiadomości, które wcześniej ze sobą wymieniali kobieta dowiedziała się, że Reginald przyjechał na festiwal niemal prosto z pracy, miał więc pełne prawo, żeby czuć się wyczerpanym. Na przestrzeni ostatnich miesięcy szatynka zdążyła się już przyzwyczaić do tego, iż jego grafik był wypełniony niemal po brzegi różnego rodzaju zobowiązaniami, które absorbowały znaczną część energii mężczyzny.

      Savannah Mackenzie

      Usuń
  50. No dobrze! Może zbyt pochopnie oceniła ten wyjazd integracyjny, w końcu przecież nigdy tam jeszcze nie była, ale z drugiej strony trudno jest się jej dziwić – została prawieże wypchnięta przed szereg przez swoich znajomych z pracy, którzy bronili się przed nim rękami i nogami. Zgodnie z decyzją szefa ktoś jednak musiał reprezentować ich placówkę. Trudno! Nie ma co rozmyślać nad tym, co już się stało. Teraz trzeba jedynie iść naprzód i zobaczyć co przyszłość przyniesie.
    W swojej pracy zawodowej Coralie spotykała się na co dzień z wieloma ludźmi. Ich twarze przesuwały się przez jej pamięć i umykały zaraz po zakończeniu rehabilitacji. Nic z resztą w tym dziwnego nie ma, bo pamięć ludzka też musi mieć pewne granice. W końcu gdyby człowiek zaśmiecał swój umysł niepotrzebnymi elementami mogłoby zabraknąć w nim miejsca na rzeczy prawdziwie istotne. Jednak twarz Reginalda jakimś cudem została w jej głowie. Może dlatego, że już w momencie gdy przekroczył próg jej gabinetu, w myślach blondynki pojawiła się błyskotliwa uwaga dotycząca jego „przyjemnej dla oka urody”. Uśmiechnęła się na samą myśl do swoich wspomnień, jednak zaraz zreflektowała się i pokiwała delikatnie głową w kierunku mężczyzny.
    - Nie sądzisz, że w całym Nowym Jorku znajdzie się co najmniej z dziesięć kobiet o tym samym imieniu co ja? – rzuciła wesoło, ale nie oczekiwała odpowiedzi na to pytanie. – Mnie również miło jest Cię widzieć, Reginaldzie.
    Odruchowo zsunęła wzrok niżej, co ktoś kto jej nie zna mógł uznać za niegrzeczne, ale ona po prostu popatrzyła na jego nogę, która jakiś czas temu była w kiepskim stanie. Całe szczęście uraz nie był na tyle poważny by sprawić, że mężczyzna utraci jakąś funkcję lub utrwali przykurcz. Wszystko się ładnie zagoiło, a i do teraz pewnie nie ma śladu kontuzji, a przynajmniej tak jej się wydawało.
    - Kolano sprawne? – zagadnęła, przenosząc te swoje błękitne oczęta z nogi mężczyzny na jego przystojną twarz. – Mam nadzieję, że nie spartoliłam roboty i polecasz mnie dalej w towarzystwie – roześmiała się. Pierwszy szok związany ze spotkaniem po latach już minął, więc nic nie stało na przeszkodzie by ten weekend jednak nie skończył się tak źle jak się obawiała. W końcu jedna życzliwa twarz w tłumie to już i tak spory sukces.
    Przebicie się przez miasto, nawet o tej porze nie było takie łatwe, więc Coralie z podziwem obserwowała jak Reggie sprawnie lawiruje pomiędzy samochodami.
    - Byłeś już kiedyś na takim wyjeździe? – zagadnęła w pewnym momencie.

    Coralie

    OdpowiedzUsuń
  51. - Kojarzę nazwę, ale zabij mnie – uśmiechnęła się niepewnie. - …nigdy tam nie byłam. – przyznała się bez bicia. – Prawda jest taka, że zwykle przy wyjazdach rodzinnych byliśmy zabierani nieco dalej od Nowego Jorku, tak jakby rodzice chcieli odpocząć od tego miasta, a nawet jego bliskości – przesunęła dłonią po swoim policzku zastanawiając się nad słowami, które wypłynęły z jej ust. – Nie wiem czy to, co powiedziałam ma jakikolwiek sens, no ale nie ważne – wzruszyła ramionami i przesunęła spojrzenie na szybę po swojej stronie, patrząc na światła miasta i mijane przez nich samochody. – Nie jestem typem wędrowcy – odezwała się nagle. – Uwielbiam te widoki w górach, zachody słońca i panoramy, ale bardzo rzadko miałam okazje je podziwiać. Nie jestem też jakoś mocno wprawiona w pieszych wędrówkach po górach, toteż sama nie chciałam się wybierać w miejsca, z których ktoś musiałby mnie ściągać. Szanuję pracę naszych ratowników – zaśmiała się cicho pod nosem i wróciła spojrzeniem na skupionego na drodze mężczyznę.
    Może ten wyjazd wcale nie był takim głupim pomysłem. Może przynajmniej odrobinę naładuje akumulatory, które powoli też się wyczerpywały. Owszem miała w planach jakiś dłuższy weekendowy wyjazd za miasto. Gdzieś gdzie będzie cisza i spokój, ale nie sądziła, że wyląduje w parku stanowym z liczną grupą osób, które pracują na podobnych zasadach i w tym samym fachu co ona. Wszystkich tych ludzi, którzy mieli się tam spotkać w ten weekend, dzieliło zapewne niemalże wszystko, a łączyła troska o zdrowie i życie drugiego człowieka. Tym razem to ktoś inny chciał zatroszczyć się o nich i ich kondycję psychiczną, pozwalając im na odrobinę luzu, na swobodny oddech, na bycie sobą.
    - No to opowiedz mi coś o tych wyjazdach – zaproponowała kilka chwil później, gdy stanęli w korku. Najwyraźniej jakiś wypadek albo stłuczka, więc musieli się zatrzymać. – Opowiedz o Bear Mountain – poprosiła. – Bo jeśli mam być szczera, obawiałam się, że wylądujemy na totalnym bezdrożu, pośrodku niczego, wpakują nas w namioty i rozpalą ognisko – rzuciła nim zdążył się odezwać. Mogło to zabrzmieć jak żart, ale blondynka naprawdę tak myślała.


    Coralie

    OdpowiedzUsuń
  52. W przeciwieństwie do Reginalda, Coralie od zawsze była częścią tej olbrzymiej, nigdy nie zatrzymującej się machiny zwanej Nowym Jorkiem. To tu się urodziła, tu została wychowana i tu przyszło jej żyć, a w tej kwestii nie sądziła by kiedykolwiek coś mogło się zmienić. Przyszła na świat jako pierwsze i jedyne dziecko Alberta i Claudie Webster, niestety nie miała okazji poznać swojej matki. Młoda kobieta odeszła, a z tego co zdołała się dowiedzieć Webster, poród był obarczony poważnymi komplikacjami – straciła zbyt wiele krwi i serce nie podjęło już więcej walki. Albert nigdy nie był specjalnie dobry w byciu ojcem, więc Coralie wychowywały nianie, a kiedy dziewczynka skończyła sześć lat w ich życiu pojawiła się pani doktor Irina i jej dwójka idealnych pociech. Nigdy jednak nie udało się Irinie zastąpić pasierbicy matki. Nigdy też specjalnie nie starała się traktować jej jak własnego dziecka. Wszystko wyglądało zupełnie inaczej w oczach gości. Przy obcych kobieta ta starała się by ludzie widzieli w niej wspaniałomyślną kobietę, która przygarnęła sierotkę i traktuje ją jak własną córkę. Tak więc Coralie niby miała rodzinę, ale tak naprawdę nikogo poza swoją nianią nie dopuszczała do siebie tak naprawdę. To ta kobieta nauczyła ją gotować, to ona wytłumaczyła jej co się wydarzyło z jej organizmem, gdy pierwszy raz zaczęła miesiączkować, to z nią spędzała każdą wolną chwilę i to właśnie tą kobietę traktowała jak matkę, której nigdy nie miała. Kiedy Coralie dorosła, Sylvia, bo tak miała na imię niania, została zwolniona, nie miało to jednak większego znaczenia dla blondynki, która prędko odnalazła kobietę i od tej pory spotykała się z nią regularnie już u niej w domu. To właśnie ta kobieta powiedziała jej, że nie musi spełniać oczekiwań innych, że nie powinna wybierać zawodu tylko dlatego by zadowolić rodzinę. To właśnie dzięki niej i jej wsparciu wybrała fizjoterapię i była jej ogromnie wdzięczna, bo było to coś co sprawiało jej przyjemność, a jej pacjentom przynosiło ulgę w bólu.
    Sylvia miała dobrą intuicję również co do ludzi. Nie znosiła Iriny, a jej dzieci akceptowała z wyraźnym wysiłkiem. Widać było, że ta kobieta z trudem znosi wybryki bliźniąt, które każdego dnia znajdowały nowe sposoby na to by uprzykrzyć jej życie i dołożyć pracy, co z dnia na dzień dodawało jej następnych siwych włosów i zmarszczek. Podobnie było, gdy poznała Kastiela, byłego narzeczonego Coralie, ale w tym wypadku młoda kobieta była tak zaślepiona „miłością”, że nie zwróciła uwagi na delikatne sugestie starszej pani. Niestety Sylvia nie doczekała rozstania pary. Nowotwór trzustki zabrał ją w lepsze miejsce w przeciągu dwóch miesięcy, na kilka dni przed tym jak Coralie dowiedziała się o zdradach Kastiela i postanowiła usunąć go ze swojego życia. Prawdopodobnie śmierć Sylvii znacznie się do tego przyczyniła. Od tego czasu minął już rok, ale Webster już się z tym pogodziła, już nie roniła łez na każde wspomnienie jedynej osoby w swoim życiu, która naprawdę ją kochała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Muszę Ci się do czegoś przyznać – zagryzła lekko dolną wargę i potarła swoje odrobinę zmarznięte ramiona. Niepotrzebnie zdejmowała ten płaszcz. Za cienko ubrała się pod spodem i trochę marzła. Mogła przewidzieć, że pogoda nie dopisze. – Szczerze tego spania pod namiotami obawiałam się najbardziej. Jakoś nie mogę się przekonać do śpiworów i tego, że jakieś robactwo właduje się na moją twarz… albo gdzie indziej – roześmiała się, zdradzając mu swoje obawy. – Oczywiście nie sądzę bym zdołała przetrwać cały weekend w czterech ścianach, więc wycieczki i przejażdżki konne byłyby wspaniałą odskocznią. Nawet nie pamiętam kiedy ostatni raz siedziałam w siodle – zamyśliła się głęboko. – To będzie pewnie już kilka lat, ale mówią, że to jak z jazdą na rowerze, tego się nie zapomina – posłała mu delikatny uśmiech. – Jeśli chodzi o lodowisko… łyżwy na nogach miałam bodaj raz w życiu, ale chętnie spróbuję, jeżeli zadeklarujesz się być obok w razie gdybym miała bliżej poznać się z taflą lodu.

      Coralie

      Nic nie szkodzi! Uwielbiam czytać Twoje odpisy :)

      Usuń
  53. Namioty stanowiły dla Coralie barierę nie do przejścia. Po prostu złe doświadczenia z dzieciństwa, kiedy to została wysłana na obóz harcerski wbrew swojej woli. Irina na siłę próbowała się ją zmienić w kogoś choć na pozór przypominającego jej dzieci. One z kolei nie specjalnie przepadały za Coralie. I to najprawdopodobniej ich nieśmieszne żarty na tym obozie tak zniechęciły dziesięcioletnią wówczas Webster do obozów i namiotów. Historii było całe mnóstwo od rzucenia robaków do śpiwora Coralie, aż po wyjmowania śledzi namiotu by ten podatny na podmuchy wiatru, uciekał przed przerażoną dziewczynką, która nie wiedziała co się dzieje. Złe wspomnienia utrzymywały się gdzieś w jej podświadomości i chociaż tym razem irytujących bliźniąt nie było w pobliżu, noc w namiocie jakoś nie brzmiała dla niej zbyt przekonująco. Poza tym, może namioty nie stanowiły dla niej zbyt interesującej atrakcji, tak ognisko z gitarowym akompaniamentem, śpiew i pieczenie pianek brzmiało już zdecydowanie lepiej.
    - Szkoda, że tego patentu nikt nie sprzedał mi siedemnaście lat temu – pokręciła lekko głową na myśl o tym, że może i pianka uchroniłaby ją przed robakami, które same wyznaczają sobie drogę, ale przed tymi przyniesionymi przez inne osoby to już niekoniecznie. Nie powiedziała tego jednak na głos. Są dorośli, nikt chyba nie wpadłby na tak idiotyczny pomysł. Chociaż po alkoholu różne rzeczy mogą się wydarzyć. Wzdrygnęła się na samą myśl, że miałaby obudzić się z jakimś obrzydlistwem na twarzy czy ciele.
    Na wzmiankę o tym, że zauważył jej niechęć z początku ich podróży zarumieniła się nieco.
    - Wybacz, po prostu nie wiedziałam czego się spodziewać – wzruszyła bezradnie ramionami. – Nikt z mojej pracy nie był specjalnie zainteresowany tym wyjazdem, a wręcz bronili się rękoma i nogami, ale szef stwierdził, że to impreza sponsorowana i ktoś musi reprezentować przychodnię, bo tak wypada – zagryzła lekko dolną wargę. – Więc tak oto jestem ja – skłoniła się lekko, jak aktor na deskach teatru przyjmujący owację na stojąco po udanym występie. – Wyciągnęłam najkrótszą zapałkę – dodała po chwili i uśmiechnęła się, gdy korek nieco się rozluźnił, a samochody w końcu mogły ruszyć w dalszą drogę. Czekała ich jeszcze dość długa podróż, nie mniej jednak najważniejsze, że powoli opuszczali miasto, a światła neonów powoli zostawały w tyle. Przed nimi majaczyła tylko kilkupasmowa droga, którą z czasem przemierzało już coraz mniej aut.
    - Jeśli w tym roku będę się tu bawić tak dobrze, jak mówisz, to mogę Ci obiecać, że za rok to ja Ciebie tam zabiorę – zaproponowała pogodnie. – Co prawda moje auto jest znacznie mniejsze, ale za to wszędzie można nim zaparkować – po tych słowach w samochodzie można było usłyszeć jej radosny śmiech. Właśnie zaczynała się rozluźniać, a zmartwienia ostatnich dni najwyraźniej zostały w Nowym Jorku, którego niegasnące światła majaczyły za ich plecami.

    Coralie

    OdpowiedzUsuń
  54. Zahra uchodziła za skandalistkę, która się nie szanuje i może dla zabawy zrobić kelnerowi loda na środku sali bankietowej, jeśli impreza celebrytów będzie za nudna- sama nigdy tego nie zrobiła, ale plotek nie demontowała. Bycie uważaną za wariatkę było łatwe, bo w sumie nikt jej nie traktował poważnie, ona z kolei tego nie oczekiwała, ba! Nawet nie była pewna, czy mogłaby się z tym zmierzyć. Jej życie było trudne, cały czas udawała kogoś, kto karmi media szokującymi incydentami, a to gwarantowało anonimowość jej dziadkowi i siostre, oni zaś byli jej jedyną rodziną i w ten sposób o nich dbała, trzymała ich z dala od tego bagna show biznesu. Czasami jednak było jej przykro, bo w swoim dorosłym zyciu nie doświadczyła niczego pewnego, niczego stabilnego. Zahra właściwie cały czas walczyła i nie była pewna, czy umie przestać, z kolei jej przeciwnik przestał nosić konkretne imię, mieć wyrazisty kształt. Nie była nawet pewna, czy kiedykolwiek się naprawdę zakocha i zaufa sobie na tyle, by przestać grać. Starała się jednak o tym nie myslec, było to bowiem przytłaczające, a imprezy jak te i otępiające zmysły drinki, pomagały się rozproszyć i po prostu bawić.
    Zabawa zaczynała przypominać prawdziwe szaleństwo, a ona gdy poczuła odwzajemniające zachłanny pocałunek usta Reginalda na swoich, miała ochotę natychmiast się stąd ulotnić i smakować go całego. Nie była uzależniona od seksu, choć miała na niego spory apetyt, ale to pozorna i chwilowa bliskość drugiego człowieka, który zatraca się i zapomina o świecie wokół tak jak ona, sprawiała, ze czuła się ceniona, wolna, wartościowa i bezpieczna. W ciągłej grze zapominała o tym, że nie jest ona konieczna i że tak właściwie wszystko toczy się zgodnie z jej wyborem, gdyż sama dyktuje warunki. A dzisiaj Zahra nie umiałaby powiedzieć, gdzie i kiedy wszystko się zaczęło i czy w ogóle jest możliwy koniec tego wariactwa – karuzela w jakiej siedziała, kręciła się zbyt prędko. Ludzie nie musieli jej lubić, ona nie walczyła o ich sympatię, a szacunek, oraz własną niezależność iw szystko to wiązało się z samotnym brnięciem przez życie. Lecz nie dziś i nie teraz, choć dostrzegałą to niezrozumienie w oczach Reginalda. Ale on jej nie znał, nie tę pospolitą, znaną wszystkim. Znał ją zarazem lepiej, niż wszyscy ludzie na świecie razem zebrani i sam tym nie wiedział.
    Czuła się z swoim ciałem swobodnie, z tym że jest rozpoznawana, że może się podobać. Gdy Reginald zniknął, a ją objął ponownie Robert, układając łapska na wąskiej talii kobiety, cień niezadowolenia przemknął jej po twarzy, lecz przyjemna muzyka puszczana z głośników sprawiła, że znów uśmiechnęła się szeroko i zakręciła biodrami, oddając piosence. Wszelkie opory, granice, pozory zaczeły zanikać w mgiełce utworzonej z sztucznie wypuszczanego dymu, oparów spoconych ciał i mozaiki jaką tworzyły kolorowe światła błyszczące wokół. I gdy Zahra otrzymała po chwili w dłonie kolejnego drinka, tym razem słodkiego i kolorowego, niedopitego oddała przypadkowo mijanej dziewczynie, gdy sama skierowała się z parkietu na ubocze. Zawrót głowy był zbyt mocny, aż potrącona przez tańczących obok ludzi, prawie się przewróciła, mocno zataczając. A czegokolwiek by o niej paparazzi nie wypisywali, to nigdy autentycznie nie wytoczyła się na czworakach z klubu, zaś pijaństwo jakie się jej przypisywało, było zwykle gromkim śmiechem podbitym dobrym humorem w złym towarzystwie.
    - Jezu, czy on nie zna umiaru?! - dopadła do baru, lądując obok Reginalda i skinieniem wskazała na Roberta, który nie dość że rozebrany z koszuli wariował ponownie z uroczą blondynką śliniącą mu się na wytatuowany tors, to długim ramieniem zagarnał sobie do towarzystwa jeszcze drugą i stworzył naprawdę apetyczny dla oka widok potencjalnego trójkącika.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Przyglądając się chwilę tej tańczącej trójce poczuła, jak spożyte drinki zaczynają jej ciążyć na żołądku. Wdrapałą się z stęknięciem na wysoki stołek i zaraz obróćiła do blondyna, skupiając na nim całą uwagę, na jaką było ją teraz stać. Czuła, że jest zgrzana, że skórę ma gorącą, oddech płytki i na pewno błyszczące od spożycia oczy, a możliwe że makijaż jejs ię rozmazał, włosy z kolei sterczą na wszystkie strony. Do diabła z tym, gdy znalazła się obok zgiełku, w towarzystwie kogoś, kto znał jej duszę, czuła się piękna. Od środka i tak naprawdę, bez poprawek maskarą, błyszczykiem i pudrem, puaha-upem i pasem wyszczuplającym. To że Żołnierz nie miał o tym pojęcia było irytujące, ale bawiłą się tą sytuacją jak dotąd całkiem dobrze. Za dobrze, aby przyznać się do kłamstwa.
      - Zatańcz ze mną – rzuciła, wyciągając do niego rekę. - Na plaży, tam! - wskazała losowo drugą za siebie, gdzie był szum fal, pełno piachu, a muzyka z klubu roznosiła się echem doskonale dalej, niż mogli teraz dojrzeć w ciemności. - Obiecuję, że cię nie zjem – dodała zaczepnie z śmiechem, bo miała wrażenie, że tego faceta do ziemi przyszpilają żelazne nienaruszalne zasay. Zasługiwał na zabawę, trzeba byłog o rozruszac, tak pięknie się uśmiechał!
      Zeskoczyła z taboretu, przeceniając chwilowo swój zmysł równowagi i zachwiała się na wysokich obcasach. Chwyciła się mocno ramienia mężczyzny i gdy znów stała prosto, przysunęła się bliżej, spoglądając na niego zalotnie. Czuła, że i on od wariactw na parkiecie aż bucha gorącejm, jakby jego skóa tworzyła pancerz dla ognia w środku. Nie była pewna, jak można zyskać jego uwagę, jak się do niego zbliżyć, łamał wszelkie stereotypy i wydawał się wręcz znieczulony na to, na co łapali się inni faceci, czego najlepszym przykąłdem były każde ich spotkania na żywo! Ale Zahra nie poddawała się, nie zmieniała planów i nie rezygnowała z tego, co sobie założyła i teraz też nie zapowiadało się na to, aby miała odstapić towarzystwa Reginalda.
      - Proszę – dodała, orientując się że znów zwróciłą się do niego tonem dyktującym warunki. Sama tego nie lubiła, działała to na nią jak czerwona płachta na byka i już dostrzegła w tym pewne podobieństwo między nimi.
      Wspięła się na palce i pocałowała go lekko w policzek.
      - Nie musisz się mnie bać – zapewniła z śmiechem, chcąc przełamać jego dystans.


      Zahra, która stara się być grzeczna!

      Usuń
  55. [Cześć, dziękuję za powitanie! A także za bardzo miłe słowa o Jane. :) W mojej głowie Jane jest osobą, która tworzy, tworzy i tworzy świat wokół siebie, a wystarczy jedno niepowodzenie – wtedy rzuca wszystko i bierze nogi za pas. Z pewnością poza tą drobną przypadłością jest całkowicie normalna (nie, nieprawda), a ucieczki ma we krwi od wczesnego dzieciństwa. Być może uda mi się więcej tego tematu ugryźć w notce, którą naprawdę planuję napisać, a póki co dziękuję raz jeszcze i… chyba za niedługo odezwę się na mailu w sprawie jednej panny do przejęcia. :)]

    Jane Roswell

    OdpowiedzUsuń
  56. [Jak czytam komentarze o nas 'starych' autorach to od razu coś mnie w kręgosłupie strzyka i zastanawiam czy nie podeprzeć się laseczką jak wstaje od biurka... :D Ale prawda taka, że człowiek nawet jak potrzebuje chwili odpoczynku to i tak wraca stęskniony.
    Widzę, że dalej tematy wojskowe i medyczne są, czyli to co Colt lubi najbardziej :) Jakbyś miała miejsce na kolejny wątek (idąc na łatwiznę, przez wojsko można naszych podopiecznych połączyć) to zapraszam do bajki Josie :)]

    Josie Taylor

    OdpowiedzUsuń
  57. [Dzieeeeń dobry! Dziękuję za powitanie. Widzę, że obie twoje postacie to typowi twardziele z krwi i kości. Fajnie, bo jak sama przyznałaś, świat nie jest czarno-biały i nie każdy jest dobry i współczujący względem innych. Ciekawe kreacje tych panów :) Ja Tobie też życzę wielu udanych wątków]

    Eva

    OdpowiedzUsuń
  58. Kobieta na szczęście nigdy nie miała tego problemu. Oczywiście lubiła załogę Library Hotel i darzyła szczerą sympatią większość pracowników, uwielbiając z nimi współpracować, ale na szczęście z nikim nie łączyły ją na tyle bliskie stosunki, by mogły w jakiś sposób oddziaływać na efektywność zarządzania hotelem. Szatynka dobrze wiedziała, że zbytnie spoufalanie się w miejscu pracy byłoby nie na miejscu, a poza tym źle wpłynęłoby na jej profesjonalizm, a ten był dla niej ważny. Nie przyszło jej więc też do głowy, by nawiązywać romantyczne relacje ze swoimi partnerami tanecznymi, choć kiedyś, na długo przed tym jak poznała Christophera miała ku temu okazję. Nie uważała tego jednak za rozsądne dlatego zdusiła wszystko w zarodku i do tej pory całkowicie się tego trzymała. Lubiła Chrisa i to jak dobrze dogadywali się w tańcu, ufała jego umiejętnościom na tyle, by zawierzyć mu swoje zdrowie podczas trudniejszych kroków czy akrobacji, więc nie chciała tego niszczyć. Być może współpraca podczas tańczenia sprawdzała się kiedy osoby będące w związku decydowały się na tego rodzaju aktywność, bo przecież Sophia i Tom nie mieli z tym problemu, ale o tym Savannah nie mogła się z kolei przekonać – jej poprzedni partnerzy życiowi nie wykazywali chęci do spróbowania, a ona nie zamierzała do tego nikogo zmuszać.
    – Już sprostałeś – odpowiedziała w równie żartobliwym tonie co on. – Dziękuję, że przyszedłeś, naprawdę bardzo się z tego cieszę – oświadczyła i posłała mu szeroki uśmiech. – Moja mama w ostatniej chwili musiała zrezygnować, zwykle nie przepuszcza okazji, żeby nas zobaczyć – dodała jeszcze, po czym upiła łyk swojego drinka.
    Rozejrzała się dookoła, zwracając szczególną uwagę na centrum imprezy czyli parkiet, na którym dalej prezentowały się kolejne to pary. Savannah podczas prób widziała kolejność występów, więc teraz mogła określić, że do nieoficjalnej części wydarzenia zostało im jeszcze około dwudziestu minut, później do akcji wkraczał zespół i zaczynała się wspólna zabawa.
    – Nie, nie, na dziś już skończyliśmy – odparła, przenosząc wzrok z powrotem na Reginalda. Słusznie podejrzewał, że gdyby czekał ją kolejne wystąpienie to nie piłaby teraz alkoholu. Oczywiście, gdy w sobotę chodzili ze znajomymi do klubu potańczyć nie pilnowali się tak bardzo i zawsze pili coś na początku wieczoru, ale wtedy nie mieli publiki, chodziło tylko o dobrą zabawę. Poza tym przed cotygodniowymi wypadami nie zdarzało się im ćwiczyć, a jeśli już to na pewno nie tyle co w ostatnim czasie; Savannah nie wyobrażała sobie, że mogłaby zepsuć całą ich ciężką pracę tylko dlatego, iż miałaby ochotę na drinka, po którym pomyliłaby kroki albo nie nadążała za resztą. – To znaczy później, na otwarciu części nieoficjalnej wszyscy wykonujemy jeszcze jakąś prostą choreografię. Ze względu na osoby towarzyszące zawsze jest ona najpierw prezentowana, więc jeśli będziesz miał ochotę to będziesz mógł spróbować. Tym razem będziemy odtwarzać układ z programu The Judy Garland Show, bodajże z sześćdziesiątego czwartego do piosenki Shirley Ellis Nitty Gritty – zreferowała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopiła resztkę swojego drinka i uśmiechnęła się lekko, czując, że potrzebowała takiego orzeźwienia; smak alkoholu, który czuła na języku wyraźnie świadczył o tym, iż niedługo miała zacząć się prawdziwa zabawa.
      – Shirley w tym tygodniu dwukrotnie o ciebie pytała – powiedziała chwilę później, po tym jak oddała barmanowi puste naczynie, prosząc o następną kolejkę. – Kazała serdecznie cię pozdrowić i spróbować namówić do kolejnych odwiedzin – dopowiedziała i uśmiechnęła się rozbawiona. Reginald z pewnością kojarzył osobę, o której mówiła Savannah, a którą poznał już podczas jesiennego festiwalu na jakim ostatecznie się pojawił. Patterson oczywiście skradł wtedy serca wszystkich kobiet, ale to właśnie Shirley polubiła go najbardziej, a przez to, że nie cierpiała na demencję, od czasu do czasu męczyła szatynkę pytaniami o swojego ulubionego, przystojnego kawalera. – Nie wstyd ci, że tak działasz na panie po osiemdziesiątce? – zażartowała jeszcze, żeby zaraz zanurzyć usta w swoim kolejnym drinku.

      Savannah Mackenzie

      Usuń
  59. [[Dziękuję bardzo :) Notki z pewnością się pojawią, już są nawet w budowie!
    Przyznam, że obaj panowie są intrygujący...to chyba sprawka tych mundurów…
    Jeśli tylko masz chęć ,zapraszam do mnie na wątkowanie. Jeśli chodzi o pomysłu – u mnie chyba wyczerpałam zasób na najbliższe kilka dni, ale zawsze można pomyśleć wspólnie :) ]
    Rita

    OdpowiedzUsuń
  60. Patterson nie musiał przejmować się tym czy jego kroki będą na odpowiednim poziomie, bo absolutnie nikt nie oczekiwał od niego perfekcjonizmu. Występy tancerzy były rejestrowane w celu późniejszej promocji festiwalu i samego swingu, więc zależało im na tym, żeby od strony technicznej ich prezentacje nie pozostawiały nic do życzenia, ale późniejszy etap imprezy polegał już wyłącznie na zabawie. To z tego powodu każdy zapraszał osoby towarzyszące, często w ogóle nie mające do czynienia z tańcem, tak jak na przykład mama Savannah. Nieoficjalny etap festiwalu miał więc na celu umożliwienie aktywnego spędzenia czasu wszystkim zgromadzonym w rytmie do klimatycznych piosenek granych przez zespół. Szatynka miała już okazję przekonać się na własnej skórze, że Reginald wcale nie był złym tancerzem, potrafił ją prowadzić i posiadał dobre wyczucie rytmu, które w połączeniu z jego kondycją zapewniało im miły wieczór dlatego ani trochę nie przejmowała się tym, iż nie będzie mogła przy nim w pełni wykorzystać swojej znajomości kroków – od tego miała sobotnie wypady do Swing 46 ze znajomymi.
    – Nie, nie, spokojnie. Wzięła po prostu kolejną zmianę za koleżankę, której wypadło coś ważnego – powiedziała i uśmiechnęła się lekko do Reginalda. gdyby było inaczej i Louise zatrzymałoby coś poważnego, Savannah z pewnością nie zostałaby na imprezie. Prawdopodobnie wykonałaby układ ze swoimi znajomymi, ponieważ włożyli w ten występ sporo wysiłku i organizatorzy liczyli na to, że się zaprezentują. Na pewno nie zostałby jednak na dalszej części festiwalu ani nie zaprosiłaby Reginalda na imprezę. Dla szatynki matka nie była wyłącznie dawną opiekunką tylko serdeczną przyjaciółką, najlepszą jaką miała, a Savannah troszczyła się o ludzi dla niej ważnych. Nie istniała więc szansa na to, by oddawała się rozrywkom w momencie gdy Louise czy Benjaminowi coś by dolegało, Savannah taka nie była.
    Zaśmiała się i pokręciła głową z wesołością na słowa swojego towarzysza.
    – Oczywiście przekażę jej pozdrowienia, ale Reg, błagam nie bądź taki skromny. Podczas swoich odwiedzin wzbudziłeś zainteresowanie w każdej kobiecie nie tylko w osiemdziesięciolatkach, zresztą śmiem twierdzić, że to nie jest żadna nowość – powiedziała rozbawiona i upiła łyk swego drinka, powoli zaczynając odczuwać rozluźniające działanie alkoholu. Nie kłamała mówiąc, że Reginald wzbudził niemałą sensację w Lakeside, bo później sporo się o nim nasłuchała od pielęgniarek czy opiekunek pracujących w ośrodku, chociaż one i tak były mniej bezpośrednie niż starsze rezydentki, które bez krępacji wypytywały szatynkę o jej towarzysza. Savannah im się co prawda nie dziwiła, bo Patterson posiadał chyba wszystkie atrybuty atrakcyjnego człowieka – wysoką posturę, umięśnioną sylwetkę i przystojną twarz, a przy tym był bardzo uprzejmy i przyjazny – ale i tak ją to bawiło, bo pasowało do zachowań licealistek.
    – Zdecydowanie się zgadzam – odpowiedziała, potakując głową, bo też już się z tym spotkała. –Wydaje mi się, że wynika to przede wszystkim z ich wieloletniego doświadczenia w obcowaniu z ludźmi. Widzieli już znaczny przekrój społeczeństwa, więc potrafią praktycznie bezbłędnie rozpoznać z jaką osobą mają do czynienia. Ale być może intuicja też ma z tym coś wspólnego, nie wiem, przekonamy się jak będziemy w ich wieku – stwierdziła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uśmiechnęła się szeroko, słysząc kolejną wypowiedź Pattersona, ponieważ na przestrzeni tych kilku miesięcy zdążyła już zauważyć, że mężczyzna nie rzucał słów na wiatr. Cieszyło ją to, bo wiedziała, że odwiedziny kogokolwiek innego niż stałych bywalców wprost ekscytują rezydentów Lakeside, a sama Savannah pragnęła dla nich wszystkiego co najlepsze, zdecydowanie bardzo się z nimi zżyła.
      – Jeśli będziesz mieć kiedyś ochotę, daj znać – powiedziała, nie chcąc do niczego go zmuszać. Wiedziała, iż nie każdy musiał uwielbiać przebywanie z seniorami tak jak ona, miała też świadomość licznych obowiązków jakie dzierżyły reginaldowe barki, nie chciała niczego mu dokładać. – Masz ochotę popatrzeć jeszcze na występujących? Zostało nam jakieś piętnaście, dwadzieścia minut występów.
      Dopili swoje drinki i przenieśli się bliżej parkietu, gdzie mogli swobodnie obserwować poczynania tancerzy, a Savannah w międzyczasie zwracała mu uwagę na poszczególne kroki liczone na osiem i sześć w pozycji otwartej oraz objęciu, stanowiące podstawę niemal wszystkich tańców swinga. W końcu zaprezentowała się ostatnia para, a prowadzący zapowiedział wspólne wykonywanie choreografii po krótkiej przerwie.
      – I jak, chcesz spróbować? – zapytała Reginalda z szerokim uśmiechem na twarzy. To miała być dobra zabawa, ale nie zamierzała zmuszać swojego towarzysza do robienia czegoś na co nie miał ochoty.

      Savannah Mackenzie

      Usuń
  61. Przeprosiny dużo kosztowały Mię. W szczególności te szczere, w których naprawdę przyznaje się do winy, nie ściemnia i nie udaje, że wyciągnęła wnioski, tylko naprawdę to robi. W swoim życiu słyszała całe mnóstwo przeprosin, które nie miały z nimi nic wspólnego. Sztuczne, wymuszone, fałszywe. Te, które padały na sali rozpraw, żeby jakoś zmiękczyć serca ławie przysięgłych, wzbudzić współczucie w oskarżającym albo nawet w samej Mii. To było głupie posunięcie, bo od kiedy skończyła trzynaście lat, to nie ruszały jej nawet przeprosiny, które dostawała od własnego ojca, a co dopiero te skierowane od ludzi jej obcych, w dodatku naznaczonych winą, ale każdy próbował jak może. Z natury nie wierzyła przeprosinom. Wydawało jej się, że zawsze są one podsycone czymś fałszywym, jakąś intencją, drugim dnem, może oszustwem, ale to z kolei wynikało z podejrzliwości, jaka leżała w jej naturze. Po pierwsze w takim zawodzie nie mogło być inaczej, po drugie: miała swoje prywatne powody. Ludzie zdążyli zawieść ją tyle razy, że czasami nie potrafiła nie doszukiwać się w ich czynach czegoś więcej. Miała więc szczęście, że Reginald był bardziej wyrozumiały albo, przynajmniej, ugodowy i nie skreślał jej przeprosin. One oczywiście były najszczersze na jakie mogła się zdobyć, bo wychodziła z założenia, że jak coś robić to porządnie i naprawdę. Żałowała swojego zachowania, co tu dużo mówić. Nawet jeżeli nie było to największe chamstwo, które Reginald widział, Mia też widziała gorsze rzeczy, którzy robią sobie bliscy, to jednak do niego i jego kolegów po fachu pretensji mieć nie mogła. A właśnie tak brzmiała, jak naburmuszone dziecko, które ma pretensje do ludzi wykonujących swoją pracę. Głupota.
    — Świetnie — podsumowała zgodę, którą postanowili przypieczętować słodkościami i kawą, którą Mia ze sobą przyniosła. Skierowała się w stronę wskazaną przez mężczyznę, rozglądając się przy okazji po warsztacie.
    — Na pewno nie przeszkadzam? — Spytała, gdy dostrzegła samochód, którym najprawdopodobniej zajmował się Reginald przed jej niezapowiedzianymi odwiedzinami. Nie planowała przesiadywać tu długo, to miało być tylko takie koleżeńskie spotkanie przy kawie, ale przeszkadzać nie chciała. Akurat wiedziała, że pracy mu nie brakuje.
    Mia wyjęła potrzebne sztućce z szuflady, przy okazji wręczają jeden z nich Reginaldowi, gdy wrócił ze słodkim pakunkiem. Przyciągnęła do siebie porcję sernika, ale zanim spróbowała — ostrożnie wzięła porządny łyk kawy.
    — Nie jest taka gorąca, jak myślałam — przyznała, odkładając kubeczek na stolik. Jeszcze nie była zimna, ale gdy Mia ją kupowała, to parowała, roznosząc po samochodzie jej ulubiony zapach.
    — I jak? — Spytała nieco rozbawiona, zauważając jak Reg od razu zabrał się za szarlotkę. Idąc jego śladem, zabrała się za sernik.
    Spojrzała na niego uważnie, odsuwając się trochę od stołu, aby móc założyć jedną nogę na drugą i serwetką otarła usta. Potrzebowała czasu, żeby przemyśleć, co chce powiedzieć.
    — Bywało lepiej — stwierdziła, aczkolwiek nie bardzo wzruszona, bo w końcu gorzej też bywało.
    — Pracy nie ubywa, ale akurat to lubię. Dzięki niej czuję, że żyję, wiesz o co chodzi? — Spytała pracoholiczka, która nawet nie próbowała się ukrywać. Była jednak pewna, że Reginald zrozumie, o co jej chodzi. Pewnie jego praca dawała mu to samo poczucie spełnienia, uczucia, że robi coś dobrze.
    — A co u ciebie? Zajęć chyba nie brakuje — uśmiechnęła się, wracając do zajadania się sernikiem.

    Mia

    OdpowiedzUsuń
  62. Jej wspomnienia z chwili wypadku były mgliste. Terapeuta utrzymywał, że był to mechanizm obronny, ale Reyes chciała pamiętać, miała poczucie, że była to winna tym, którzy odeszli. Ich ostatnie słowa, wyraz twarzy, ostatnie wymienione spojrzenia… usilnie próbowała sobie przypomnieć najdrobniejsze szczegóły, nakładając na siebie większą odpowiedzialność, niż była zdolna udźwignąć. Jej umysł buntował się przeciwko temu, zacierając jej wspomnienia, które przesypywały się przez jej palce niczym ziarenka piasku. Nie potrafiła odtworzyć momentu, w którym ich samochód wypadł z trasy, staczając się w dół stromego zbocza; nie była pewna, czy krzyki przyjaciół, które budziły ją w nocy, były wytworem jej wyobraźni czy może prawdziwe dźwięki na chwilę wydostawały się z jej podświadomości. Czasami wydawało jej się, że widzi w ciemności mgnienie światła i błysk błękitnych tęczówek, słyszy szorstki, nieznoszący sprzeciwu głos, nie umieraj powtarzane z determinacją kogoś, kto zbyt wiele razy był świadkiem śmierci. Innym razem pamiętała tylko pustkę, bezgraniczną, przerażającą samotność, jakby cały świat zatrzymał się na chwilę, więżąc ją w bezkresie wszechświata pozbawionego gwiazd.
    Pielęgniarki lubiły plotkować, kiedy wydawało im się, że nikt ich nie słyszy. Reyes uzupełniała luki w pamięci tym, czego się od nich dowiedziała, udając sen; nie była pewna, ile razy określono jej stan mianem cudu. Według wszelkiego prawdopodobieństwa Reyes powinna być martwa lub zmagać się z kalectwem i bólem do końca życia, tymczasem lekarze byli dobrej myśli i zakładali, że uda jej się powrócić do niemal pełnej sprawności przy odpowiedniej opiece. Równie często słyszała o ratowniku, który tamtego dnia ją reanimował, choć nie była pewna, czy kobiety doceniały jego heroiczność i umiejętności, czy raczej zachwycały się jego zgrabnym tyłeczkiem – to stwierdzenie padało na oddziale niemal równie często jak cud. Przez cały swój pobyt w szpitalu Reyes zastanawiała się, czy nieznajomy mężczyzna przyjdzie sprawdzić, jak się miewa jedyna ocalała z wypadku, jednak nigdy go nie zobaczyła, w związku z czym postanowiła wziąć sprawę we własne ręce.
    Reginald Patterson. Jedna z młodszych pielęgniarek pokazała jej nawet lekko rozmazane zdjęcie przystojnego ratownika, jakby zostało ono wykonane z ukrycia, kiedy składał podpis na jakiś papierach – najwyraźniej mężczyzna dorobił się znacznego grona fanek wśród sióstr oddziałowych, co na szczęście ułatwiło Reyes wyciągnięcie z nich informacji, gdzie mogła go odnaleźć. Wystarczyło przygotować flan waniliowo-pomarańczowy, by nad kawałkiem rozpływającego się w ustach ciasta kobiety przekazały jej odpowiedni adres. Długo biła się z myślami, a zwitek papieru, na którym zapisała umiejscowienie bazy HEMS, był tak pognieciony i wilgotny, że litery już niemal zupełnie się zatarły. Odwlekała spotkanie w czasie, lecz tak naprawdę wiedziała, że decyzję podjęła już dawno.
    – Dzień dobry. Mogłaby mi pani powiedzieć, gdzie znajdę Reginalda Pattersona?
    – A mogę wiedzieć, w jakiej sprawie? – spytała recepcjonistka i choć ton jej głosu był miły, Reyes zawahała się. Nie chciała rozpowiadać całemu światu, co jej się przydarzyło, ale nie była pewna, jak mogła uniknąć odpowiedzi na to pytanie i jednocześnie wciąż zapewnić sobie wizytę u ratownika. – O, proszę się odwrócić. Właśnie wychodzi z dyżurki.
    Reyes zerknęła przez ramię, po czym niemal natychmiast odwróciła się do mężczyzny plecami. Zaklęła w myślach. Była niemal pewna, że ich spojrzenia spotkały się na chwilę, a jej pierwszym instynktem było schowanie się i ucieczka. Zachowywała się jak dziecko przyłapane na psotach albo nieśmiała nastolatka, która nie potrafiła spojrzeć w oczy swojemu zauroczeniu. A dobiegała już trzydziestki! Odwróciła się, tym razem bardziej zdecydowanie, przełykając swoje zażenowanie, jednak nigdzie nie widziała Reginalda, a jeszcze zaledwie chwilę temu znajdował się za jej plecami! Z niepokojem ruszyła szybkim krokiem wzdłuż korytarza, skręcając w prawo, przy czym omal nie zderzyła się z męskim ciałem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zachwiała się, cofając o krok i dla złapania równowagi chwyciła się ściany – wykonała ogromną pracę, by odbudować mięśnie i ponownie nauczyć się chodzić, ale zdarzały się chwile, gdy osłabione ścięgna wymykały się spod jej kontroli. Powoli uniosła wzrok, by napotkać spojrzenie ratownika, lecz nie była pewna, co wyrażała jego mina. Rozbawienie? Zaciekawienie? Obojętność? Kręciło jej się lekko w głowie i czuła, jak jej serce obija się o żebra w przyspieszonym rytmie. Otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła, nie mogła wydobyć z siebie głosu.
      Reyes milion razy wyobrażała sobie tę scenę, przygotowując odpowiednią przemowę, ale kiedy stanęła twarzą w twarz z mężczyzną, który z takim uporem walczył o jej życie, nie potrafiła wydobyć z siebie żadnego słowa. Nie należała do osób, które łatwo się peszyły, lecz teraz nie wiedziała, jak ma się zachować. Miała wrażenie, że zrobiła z siebie idiotkę, przychodząc aż do HEMS i zaburzając spokój ratownika, który prawdopodobnie nawet jej nie pamiętał. Minęło wiele miesięcy od wypadku, a on w tym czasie musiał wyruszyć na niezliczoną ilość podobnych akcji, ratując uwięzionych we wrakach mężczyzn, kobiety i dzieci. Dzień, który na zawsze odmienił życie Reyes, dla Reginalda Pattersona musiał być tylko kolejnym, zwyczajnym dniem, w którym wykonywał swoje obowiązki. Chciała, żeby ją pamiętał; w ten sposób nie byłaby jedyną osobą, która wspominałaby wypadek. Może to dziecinne, jednak czuła dziwną więź z tym człowiekiem; dzięki niemu nie była zupełnie sama w tej strasznej sytuacji. Reginald Patterson był przy niej, kiedy obok umierała jej siostra i trójka przyjaciół; był przy niej, kiedy sama Reyes wydała swoje ostatnie tchnienie, ale nie poddał się i nie pozwolił jej odejść; był przy niej, kiedy ze zniszczonego samochodu wyciągano jej bezwładne ciało i zabierano ją do szpitala. Może nie była wtedy przytomna, jednak czuła jego obecność przy sobie i to znaczyło dla niej więcej, niż cokolwiek innego na świecie. Jak miała to wyrazić słowami? Gdyby to była jedna z ukochanych telenoweli Cataliny, przystojny pan ratownik poznałby ją od razu, bez chwili wahania wykrzykując jej imię, co doprowadziłoby do wielkiej historii miłosnej, przynajmniej dopóki nie okazałoby się, że jest jej ukrytym bratem ciotecznym adoptowanym przez największego wroga jej matki. Reyes omal nie uśmiechnęła się na tę myśl. Naprawdę powinna ograniczyć wieczorne seanse z meksykańskimi produkcjami, jej mózg powoli zamieniał się przez nie w sieczkę.
      Zaczynała rozważać ucieczkę, co zupełnie nie było w jej stylu – z reguły, gdy podjęła jakąś decyzję, starała się jej trzymać do końca, jednak teraz obudziły się w niej wątpliwości. Co jeśli mężczyzna naprawdę nie będzie jej pamiętał? Obawiała się tego zawodu, a jednocześnie chciała podjąć ryzyko, bo czuła, że będzie żałowała do końca życia, jeśli nie wyrazi swojej wdzięczności. A możliwe, że to była jej jedyna okazja, by spotkać Reginalda Pattersona i mu podziękować.
      – Nazywam się Reyes Castanedo. Szesnastego października dwa tysiące dziewiętnastego roku miałam wypadek samochodowy, w którym zginęły cztery bliskie mi osoby, a ja jako jedyna przeżyłam. Dzięki tobie – dodała, pozwalając sobie na drobny uśmiech, choć jej głos zadrżał, lekko zniekształcony przez latynoski zaśpiew. Chociaż od dziewiętnastego roku życia mieszkała w Stanach Zjednoczonych, jej akcent uwidaczniał się, kiedy była zdenerwowana lub do głosu dochodziły gwałtowne emocje. Teraz zastanawiała się, czy nie rozpoczęła rozmowy zbyt dosadnie, jednak bała się, że jeśli będzie zasłaniała się grzecznościowymi formułkami, straci odwagę, by poruszyć temat katastrofy. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Pielęgniarki ze szpitala skierowały mnie tutaj, bo nie mogły mi udostępnić żadnych informacji kontaktowych…

      Reyes

      Usuń
  63. [Jakie Ty masz piękne karty. ♥ Nie mogę się napatrzeć. Ale na początek to może... Cześć i czołem! :)

    Miło mi, że Zoey jest taka przyjemna w odbiorze, bo bałam się, że może być odwortnie, ale jak widzę bycie lekkoduchem jest teraz w cenie. :D

    Chętnie porwiemy któregoś z Twoich panów, jeśli tylko wyrazicie chęć. :)]

    Zoey Carter

    OdpowiedzUsuń
  64. [Miejsca na wąteczki jeszcze mamy - mam braki w pisaniu, więc póki co żadnego limitu nie zakładam. :D Dlatego... jestem tutaj! Mam wrażenie, że może łatwiej będzie dla Zoey skombinować coś z Regim. Ale faktycznie przyda się burza mózgów. Punkt zaczepienia możemy znaleźć w bracie Zoey, który od kilkunastu już lat pracuje jako ratownik medyczny w jednej z remiz w mieście. Sądzę zatem, ze panowie mogą się chociaż kojarzyć... :)

    A i tak sobie jeszcze raz na spokojnie przeczytałam kartę i na jej głównej stronie masz drobną literówkę: Nie pozwalasz sobie na przeżywanie start. :)]

    Zoey Carter

    OdpowiedzUsuń
  65. Pamiętam. Jedno słowo wypowiedziane łagodnym tonem głosu sprawiło, że Reyes odczuła obezwładniającą ulgę, a na jej usta wypłynął nieśmiały uśmiech. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo obawiała się, że wypadek umknął z pamięci Reginalda zatarty przez bardziej świeże wydarzenia. Jej spięte mięśnie rozluźniły się, pozwalając na wzięcie głębszego oddechu i próbę zapanowania nad trzepoczącym sercem.
    Reyes nie mogła powstrzymać krótkiego, radosnego śmiechu, który opuścił jej usta, kiedy mężczyzna uraczył ją nieoczekiwanym komplementem. Było w tym dla niej coś abstrakcyjnego – wiedziała, że była atrakcyjną kobietą i znała swoją wartość, w trakcie swojego pobytu w Nowym Jorku usłyszała mnóstwo o wiele bardziej wyszukanych pochlebstw, z których każde miało coś na celu: niektórzy w czułych słówkach upatrywali swoją szansę na zagrzanie miejsce w jej łóżku, inni liczyli na udaną biznesową współpracę z galerią sztuki, zdarzali się też tacy, którzy najpiękniejszymi pochwałami maskowali swoje prawdziwe intencje oraz wrogie myśli. Nie spodziewała się, że to właśnie prosty, ale szczery komplement ratownika medycznego sprawi jej tak autentyczną przyjemność.
    — Myślę, że musiałabym bardzo się postarać, żeby prezentować się o wiele gorzej niż podczas naszego pierwszego spotkania. Może jakieś natapirowane włosy, sztuczna krew i krzykliwa moda lat osiemdziesiątych? — zażartowała Reyes. Powoli odzyskiwała swoje poczucie humoru, choć miała wrażenie, że pozwalanie sobie na swobodny, nieskrępowany śmiech bez poczucia winy było trudniejsze niż ponowna nauka chodzenia po miesiącach unieruchomienia. Na szczęście myśli, które prześladowały ją po przebudzeniu, że powinna była umrzeć wraz z przyjaciółmi, przestały ją nawiedzać, jednak wciąż zdarzały się momenty, kiedy zastanawiała się, czy miała prawo do nieograniczonego szczęścia. Powtarzała sobie, że Catalina tego by dla niej chciała i czuła, że to nie były puste słowa; jej siostra bywała kapryśna i zbyt gwałtowna, ale była też najbardziej szczodrą osobą, jaką Reyes znała i pragnęłaby, aby jej starsza siostra odzyskała w życiu równowagę. — Z reguły wywieram raczej pozytywne wrażenie, ale mogę tylko sobie wyobrazić, jak źle to musiało wyglądać z pańskiej perspektywy. — Nie widziała zdjęć z miejsca katastrofy, nie była w stanie. Próbowała się emocjonalnie odciąć, zdystansować, jakby nie była częścią tych wydarzeń, ponieważ chciała pomóc śledczym w ich dochodzeniu, ale nawet zdjęcia mniej tragicznych wypadków samochodowych zamieszczanych w gazetach sprawiały, że dostawała mdłości. Czasami w koszmarach widziała wnętrzności wypadające z jej jamy brzusznej i po przebudzeniu biegła do toalety, by zwrócić zawartość żołądka, a później spędzała długie godziny na chłodnej, łazienkowej posadzce, opuszkami palców śledząc zarysy blizn na jej ciele, które pozostawiły po sobie liczne operacje. Reginald widział ją w najgorszym momencie jej życia, widział zmiażdżone kości, rozerwane ścięgna i zniszczone narządy wewnętrzne. Nic dziwnego, że jej widok na dwóch nogach, z wnętrznościami na miejscu, musiał być dla niego miłym zaskoczeniem. — Dziękuję. Ja… naprawdę ciężko na to pracowałam — przyznała Reyes, tym razem poważniejszym tonem, z którego pobrzmiewała duma. Nie lubiła fałszywej skromności; efekty jej przemiany były spektakularne, ale tylko ona wiedziała, jak wiele łez, potu i bólu kosztował ją powrót do sprawności i nie miała zamiaru tego ukrywać pod pozorem udawanego zakłopotania.
    Uśmiech Reyes nieco przygasł, kiedy mężczyzna zapytał, czy mógł jeszcze w czymś jej pomóc. Znowu poczuła, że postąpiła głupio, odnajdując ratownika aż tutaj; nie znała Reginalda, lecz zapewne mógł poczuć się przytłoczony jej nagłym pojawieniem się i próbą okazania wdzięczności. A może obawiał się, że cel jej wizyty oznaczał dla niego kłopoty? W końcu ostatnio w prasie często pojawiały się artykuły o pacjentach, którzy pozywali lekarzy i ratowników medycznych do sądu z powodu złamanych w trakcie resuscytacji żeber.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jeśli boi się pan, że planuję pana pozwać albo jestem niebezpieczną stalkerką to proszę się nie martwić, przysięgam, że nie miałam żadnych złych intencji, kiedy poprosiłam pielęgniarki o kontakt — wyrzuciła z siebie szybko Reyes, zaraz uświadomiła sobie, jak okropnie jej słowa mogły zabrzmieć. Zdecydowanie nie wypadała przekonywująco i nie zdziwiłaby się, gdyby Reginald zdecydował się jednak wezwać ochronę i poprosić, by wyprowadzili ją z bazy HEMS. — Możemy wykasować z pamięci ten moment? Spróbuję jeszcze raz. Po prostu… to może zabrzmi dziwnie… ale czułam, że muszę pana odnaleźć, że to będzie właściwe. Wiem, że ratowanie życia jest pańską pracą i zapewne nie widzi pan w sobie bohatera; w zasadzie ja też nie widzę, spodziewałam się co najmniej anielskich skrzydeł i poświaty holo otaczającej pańską sylwetkę — wtrąciła lekkim tonem, chcąc nieco rozluźnić atmosferę. — …ale to, że nie byłam tam sama, że przez cały czas był pan przy mnie… — Reyes urwała, czując, jak wzruszenie wypełnia jej gardło. Cholera, nie chciała płakać, nie chciała obarczać kogoś, kto ją uratował ciężkim, emocjonalnym ładunkiem. — Zrobił pan dla mnie więcej niż ja byłam w stanie zrobić dla mojej własnej siostry, która umierała obok mnie. Ta świadomość boli, bo czuję, że ją zawiodłam, ale jednocześnie dzięki temu wiem, jak wiele panu zawdzięczam. — Reyes ponownie zamilkła, ściągając brwi, a w jej błękitnych tęczówkach rozbłysnął niepokój, gdy z uwagą śledziła mimikę twarzy mężczyzny. Dla kogoś, kto uważał, że jedynie wykonywał swoją pracę, jej wdzięczność mogła wydawać się ciężarem. W końcu widziała w nim człowieka, nie herosa. — Przepraszam, czy to za dużo? — Nie należała do osób, które delektowały się brzmieniem własnego głosu, ale czasami ciężko było powstrzymać jej słowotok, zwłaszcza kiedy znajdowała się pod wpływem silnych emocji. Zapewne baza HEMS nie była też najlepszym miejscem na uzewnętrznianie jej skrytych myśli, kiedy Reginald zdawał się właśnie schodzić z dyżuru, a ona powstrzymywała go przed dopełnieniem swoich obowiązków; bała się jednak, że nie będzie miała szansy z nim ponownie porozmawiać, jeśli teraz zrezygnuje. Zupełnie nic nie szło po jej myśli i chyba po raz pierwszy żałowała, że nie zdecydowała się na ułożenie nieco bardziej szczegółowego planu; całe życie skłaniała się jednak ku spontaniczności, poza tym zbyt drobiazgowy scenariusz mógłby ograbić jej słowa ze szczerości.

      Reyes

      Usuń
  66. Reyes nie potrafiła dłużej utrzymać tamy, pojedyncze łzy spłynęły po jej pokrytych piegami policzkach. Otarła je koniuszkami palców, ale choć płakała, kąciki jej warg wciąż były delikatnie uniesione ku górze.
    — Przepraszam, naprawdę nie planowałam płakać — wyznała ze śmiechem, pociągając nosem. — Dziękuję — dodała szeptem, nie ufając własnemu głosowi. Co prawda Reginald był dla niej obcą osobą, ale padające z jego strony zapewnienie, że nie zawiodła swojej siostry, głęboko poruszyło struny w jej duszy. Słyszała już wcześniej podobne stwierdzenia, jednak za każdym razem oddziaływały one na nią tak samo. Reyes wzięła głęboki wdech, próbując ponownie nad sobą zapanować.
    — Zbyt wiele osób pracowało na to, żebym mogła swobodnie oddychać, chodzić i normalnie funkcjonować, żebym mogła się teraz poddać. Wszystkim: mojej siostrze, rodzicom, fizjoterapeutom, a także panu jestem winna dobre życie. Takie, które będzie ze sobą niosło znaczenie. To naprawdę jest druga szansa, nawet jeśli czasem wydaje się być bardziej przekleństwem niż błogosławieństwem. Nie musi się pan jednak martwić, nie zaprzepaszczę jej, zwłaszcza jeśli jest to jedyny sposób, żeby przyjął pan ode mnie podziękowania — zapewniła go Reyes z lekkim błyskiem w oku. Było wiele powodów, dla których obawiała się tego spotkania, ale teraz jej lęk wydawał się zupełnie bezpodstawny, podobnie jak rozliczne wątpliwości, które do tej pory powstrzymywały ją przed odnalezieniem Reginalda, choć adres bazy HEMS miała już od kilku tygodni. Mimo że pracowała nad sobą, wiedziała, że wciąż czekała ją długa droga; pod względem fizycznym w błyskawicznym tempie powracała do poprzedniej sprawności, choć wciąż zdarzały się zwykłe, codzienne czynności, które stanowiły dla niej zaskakująco trudne wyzwania, ale pod względem psychicznym i emocjonalnym wciąż poszukiwała stabilności. Jej niepokój przed spotkaniem z ratownikiem medycznym obecnym na miejscu jej wypadku, nie był zupełnie bezpodstawny; martwiła się, że jego widok stanie się zapalnikiem wyzwalającym w niej gwałtowne uczucia i bolesne wspomnienia, z którymi nie będzie w stanie sobie poradzić. Na szczęście nie musiała stawiać czoła swoim największym lękom, a spotkanie było przyjemniejsze i mniej stresogenne, niż się tego spodziewała, choć wciąż pozostawało dla niej emocjonalnym przeżyciem. W Reginaldzie było coś uspokajającego, miał w sobie zdecydowanie, ale także łagodność i ta pokrzepiająca mieszanka zdawała się wpływać na nią kojąco, dzięki czemu mogła sobie pozwolić na szczery uśmiech. Podczas swojego pobytu w szpitalu Reyes miała okazję poznać wielu pracowników służby zdrowia i zdążyła wyrobić sobie zdanie na temat tego, jakie cechy powinien posiadać dobry medyk. Być może nadmiernie idealizowała Pattersona przez wzgląd na ciepłe skojarzenia i wdzięczność, jednak zdawał się być człowiekiem z zasadami, który na miejscu wypadku był w stanie zachować zimną krew, lecz miał w sobie także odpowiednią dozę empatii. Wbrew sobie poczuła zaciekawienie jego osobą; chciała wiedzieć, co skłoniło go do wyboru tej życiowej drogi – czy to przypadek skierował go w stronę medycyny ratunkowej, czy może był to wynik jakiś wydarzeń z przeszłości? Czy miał sposób na odreagowanie po pracy, kiedy koszmarne wizje wciąż pozostawały świeże w jego umyśle, wstrząsając elementami jego życia prywatnego? Kolejne pytania cisnęły jej się na usta, poszukując sposobu na wyrwanie się spod narzuconej im kontroli; czuła, że to nie był czas ani miejsce na poruszanie podobnie osobistych kwestii i nie mogłaby winić Reginalda, gdyby nie chciał na nie odpowiedzieć, skoro tak naprawdę to była ich pierwsza rozmowa – i umysł podpowiadał jej, że mogła być także ostatnia, choć wywołało to u niej lekkie ukłucie rozczarowania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To naturalne, że chciała dowiedzieć się więcej o mężczyźnie, który przez kilkadziesiąt minut zawzięcie walczył o przywrócenie jej zmęczonemu sercu rytmu, choć inny ratownik na jego miejscu mógłby się już poddać, widząc skalę jej obrażeń, ale musiała też pamiętać, że dla Reginalda była przypadkową osobą przypominającą niechcący potrąconego przechodnia mijanego na ulicy; krótka wymiana grzeczności, która i tak prowadziła do odejścia w swoją stronę. A mimo to była wdzięczna nawet za tę chwilę, która zdawała się przynosić jej długo wyczekiwany spokój.
      Reyes podążyła za spojrzeniem mężczyzny i miała ochotę się uszczypnąć; co prawda Reginald zapewnił ją, że nie przeszkadzała, ale najwyraźniej zabrała mu więcej czasu niż przewidywał. Była jednak zaskoczona, kiedy zapytał, czy mogłaby poczekać, bo spodziewała się raczej pożegnania z jego strony. Zerknęła przez okno, upewniając się, że słońce wciąż było widoczne na niebie i miała co najmniej kilka godzin, zanim zupełnie się ściemni. Kiedyś uwielbiała wieczorne spacery i aktywności, ale od czasu wypadku szukała sposobu, by wracać do mieszkania przed zachodem słońca. Korzystanie z taksówek czy miejskich środków transportu przestało być dla niej możliwe przez wzgląd na zespół stresu pourazowego, którego doświadczała od momentu wypadku. Miała do dyspozycji tylko rower i własne nogi, a nie ufała jeszcze swoim mięśniom na tyle, by decydować się na nocne powroty do domu. Baza HEMS była znacząco oddalona od jej miejsca zamieszkania, dlatego czuła, że powinna odpowiednio kontrolować czas, ale nie sądziła, by coś złego mogło się stać, jeśli poświęci jeszcze trochę swojego czasu Reginaldowi. Miło było w końcu przebywać w towarzystwie kogoś nowego, kto nie był jej rodzicami, rehabilitantem, terapeutą czy kolegą z pracy. Miała nieodparte wrażenie, że po wypadku jej życie uległo znacznemu zawężeniu, choć nie było w tym jej winy. Tęskniła za wieczorami pełnymi śmiechu na mieście, za wygłupami na tanecznym parkiecie, za odkrywaniem nowych miejsc w Nowym Jorku i pogawędkami z przypadkowymi ludźmi w tłumie. Spotkanie z Reginaldem było pierwszą odmianą od wielu tygodni i miała nadzieję, że pierwszym krokiem na drodze ku ponownemu otwarciu się na przygody.
      — Jasne, mogę zaczekać. Proszę się mną nie przejmować i na spokojnie oddelegować u depozytora, a później przebrać — zapewniła go z kojącym uśmiechem, po czym skinęła głową w kierunku, z którego przyszła. — Poczekam przy recepcji, żeby nie przeszkadzać.
      Recepcjonistka uniosła głowę i posłała w jej kierunku wyćwiczony, choć nieco zmęczony półuśmiech, po czym wróciła do swoich zajęć, nie zwracając na nią więcej uwagi. Reyes usiadła na jednym z nielicznych krzesełek, opierając torebkę na kolanach i rozglądając się z zaciekawieniem. Nigdy wcześniej nie była w podobnym miejscu i nie sądziła, że będzie miała podobną okazję, w końcu nie miała powodów, by pojawiać się w bazie HEMS. Uniosła wzrok, kiedy Reginald do niej podszedł i powoli podniosła się z krzesła.
      — Nigdy nie leciałam helikopterem — wyznała Reyes. Po chwili pokręciła lekko głową, uświadamiając sobie pomyłkę. — No dobrze, nigdy przytomna nie leciałam helikopterem. Zastanawiam się, jakie to uczucie.

      Reyes

      Usuń
  67. Miała wrażenie, że stała na rozdrożu. Reyes miała trzydzieści lat, więc był to czas, w którym powinna odhaczyć co najmniej kilka celów z listy planów, którą stworzyła jako dziewiętnastolatka, kiedy przybyła do Stanów Zjednoczonych. Tymczasem wróciła do punktu zero, cała ta długa droga, którą pokonała do tej pory, była na nic, a ona sama cofnęła się, zamiast ciągle iść naprzód. Wydawało jej się, że znała smak poświęcenia; swoje nastoletnie lata poświęciła nauce, spędzała długie godziny w pracowni malarskiej, z zawziętością doskonaląc swoje umiejętności lub nad grubymi podręcznikami, marząc o dostaniu się na studia w USA; swoją młodość spędziła w samotności, z dala od ojczyzny i rodziny, a choć tęsknota rozrywała jej serce, pracowała na swój sukces, jednocześnie poświęcając część swoich marzeń i decydując się na kompromisy, które nigdy do końca jej nie zadowalały, ale z czasem przekuła je w coś, co dawało jej szczęście. Wydawało jej się, że jeśli nie będzie oglądała się za siebie, w końcu znajdzie się w miejscu, za którym goniła całe życie, choć tak naprawdę nie wiedziała, czym było to miejsce. Teraz jednak wszystkie jej wybory zdawały się być pozbawione znaczenia, a jej życie stało się czystym, choć nie nieskazitelnie białym płótnem; jakby ktoś pokrył niemal gotowy obraz cienką warstwą białej farby, spod której prześwitywały wcześniej naniesione barwy i kształty. Musiała zacząć od nowa, ale jednocześnie ciężar przeszłości sprawiał, że nie widziała przed sobą wielu możliwości. Czasami miała ochotę zostawić wszystko i pojechać do Meksyku, w końcu w tej chwili niewiele rzeczy trzymało ją w Stanach Zjednoczonych, lecz miała nieodparte wrażenie, że to byłoby z jej strony największym przejawem tchórzostwa. Nie mogła zaakceptować myśli o poddaniu się. Pamiętała, przez co musiała przejść, aby odkryć swoją własną wartość. Jej kulturalne otoczenie było dla niej zbyt dystyngowane i napompowane, każde jej słowo było traktowane na poważnie, co niejednokrotnie przyczyniło się do tego, że była odbierana w sposób negatywny. Zabawne jednak było to, że rodowite Amerykanki pozwalające sobie na wyniosłe uwagi były traktowane z większą dozą życzliwości i zrozumienia, a ta niesprawiedliwość doprowadzała Reyes do szału, choć nigdy nie dała tego po sobie poznać. Nie bała się wytykania ludziom ich błędów i hipokryzji, ale praca kuratora sztuki była dla niej ważna, być może nawet ważniejsza od jej dumy. Na każdym kroku stykała się z dyskryminacją i czasami brakowało jej już siły, by z tym walczyć. Teraz miała tylko ją. Mniej więcej od dwóch lat musiała znosić mało delikatne żarty odnośnie własnego zegara biologicznego, podczas gdy jej rodzice coraz natarczywiej dopytywali się o wnuki, przypominając jej, że nie robiła się młodsza, lecz wypadek wywrócił wszystko do góry nogami. Reyes nie była pewna, kiedy uda jej się odnaleźć równowagę psychiczną, kiedy jej poczucie straty przestanie przeważać nad innymi uczuciami, kiedy lęk nie będzie jej atakował znienacka, zaciskając szpony na jej gardle.
    Teraz jednak nie liczyła się ani jej przeszłość, ani przyszłość. To teraźniejszość pozwalała jej przetrwać, skupiała się tylko na jednym dniu: dniu bieżącym i dzięki temu wciąż żyła.
    — Naprawdę? — spytała Reyes, spoglądając to w kierunku Reginalda, to w stronę służbowego przejścia, które jej wskazał. Jej jasne oczy rozbłysnęły pod wpływem odczuwanego podekscytowania, a policzki delikatnie się zaróżowiły z powodu różnorodności emocji. — Leciałam tylko raz, kiedy jako dziewiętnastolatka wsiadłam na pokład samolotu lecącego prosto do Nowego Jorku z Meksyku. Bez biletu powrotnego, ale z głową pełną marzeń. Teraz czuję się prawie tak samo — wyznała Reyes, przegryzając niepewnie dolną wargę, kiedy podeszli do maszyny. — Na pewno mogę? — upewniła się, nie chcąc, żeby ratownik miał przez nią ewentualne nieprzyjemności, ale kiedy nikt nie rzucił się w ich stronę z krzykiem, kobieta się rozluźniła, z zaciekawieniem rozglądając się po wnętrzu maszyny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Umie pan też pilotować? — Gdyby odpowiedział twierdząco, pewnie uznałaby go za bóstwo, nie zwykłego człowieka. Reginald roztaczał wokół siebie tak uspokajającą, charyzmatyczną aurę, jakby był wszechstronnie utalentowaną osobą zdolną do odnalezienia się w każdych warunkach. Podejrzewała, że wysoko rozwinięte zdolności adaptacyjne były podstawą w jego profesji; w końcu musiał bez wahania podejmować decyzje odnośnie ludzkiego życia w ekstremalnie trudnych warunkach, a każda sekunda zwłoki mogła oznaczać porażkę. Sama należała do osób, które były bardzo aktywne, nie potrafiła usiedzieć w jednym miejscu dłużej niż przez pięć minut, a po chodniku poruszała się z prędkością małej torpedy, przez co teraz boleśnie odczuwała swoje fizyczne ograniczenia. Zawsze jednak szukała dla siebie kolejnych zajęć, które pozwalały jej na rozwój, bo nie lubiła marnować danego jej czasu i miała wrażenie, że pod tym względem byli z Reginaldem do siebie podobni.
      — Przyjechałam rowerem. Samochody wciąż są dla mnie tematem tabu — wyznała Reyes z bladym uśmiechem po chwili wahania. Jej duma mocno cierpiała z tego powodu i nie była pewna, czy powinna odsłaniać się ze swoimi słabościami, ale czuła, że Reginald nie będzie jej oceniał z powodu jej lęku. Po tym, co przeszła, jej niechęć do podobnych środków transportu była zrozumiała, lecz ona wymagała od siebie więcej, jakby chciała udowodnić, przede wszystkim sobie, że zasługiwała na tę drugą szansę. — Fizyczne obrażenia goją się o wiele szybciej od ran psychicznych i emocjonalnych. Wiem, że w tej chwili potrzebuję przede wszystkim czasu, ale czasami mam wrażenie, jakby mi go brakowało. Uparcie powtarzam sobie, że wybieram spacer lub rower, bo chcę wzmacniać mięśnie, jednak wiem, że sama siebie oszukuję i w rzeczywistości po prostu się boję. Kiedyś odważyłam się pojechać autobusem dwa przystanki i dostałam ataku paniki. Ktoś mnie nagrał, wrzucił filmik do internetu i tak miałam swoje pięć minut sławy, ale nie zawsze jest tak samo źle. — Ostatnio udało jej się spędzić kilkanaście minut w samochodzie bez całkowitej utraty kontroli, choć na widok każdego mijającego ich auta cała tężała i wstrzymywała oddech, wciskając się w fotel, jakby chciała stopić się w jedno z materiałem. Wnętrze helikoptera nie budziło jednak w niej podobnie negatywnych odczuć; początkowo była ostrożna, jakby obawiała się powrotu nieprzyjemnych wspomnień, lecz czuła się całkiem dobrze w środku maszyny. Nie potrafiła jednak sprecyzować, czy był to wynik obecności Reginalda, czy może raczej jej ekscytacji związanej z przebywaniem w helikopterze po raz pierwszy. A właściwie po raz drugi.

      Reyes

      Usuń
  68. Były takie dni, kiedy Reyes nie potrafiła znaleźć odpowiedniej motywacji, by podnieść się z łóżka. Radziła sobie coraz lepiej z poczuciem straty i pustki, której nie mogły zapełnić żadne nowe znajomości czy używki, ale zdarzały się chwile, w których jej silna wola przetrwania była wystawiana na ciężką próbę. Jej praca, która przynosiła jej tyle radości, pozwalając zanurzać się w odczuciach innych twórców, teraz zdawała się być pozbawiona sensu i głębi. Wcześniej często zatrzymywała się w kawiarni czy piekarni, żeby krótko porozmawiać ze sprzedawcami z ciepłym uśmiechem, teraz wszystkie przypadkowe pogawędki irytowały ją, dlatego zaczęła wybierać większe lokale, w których mogła pozostać anonimową klientką, jedną z wielu przewijającą się przez to miejsce w ciągu dnia. Czasami musiała walczyć sama ze sobą, żeby wykonać tak proste czynności jak umycie zębów czy rozczesanie skołtunionych po śnie, długich włosów; Catalina zawsze zazdrościła jej miękkich loków i tylko dlatego Reyes powstrzymywała się przed chwyceniem za nożyczki i znaczącym skróceniem kosmyków. Kiedy życie stawało się okropnie nieznośnie, przypominała sobie, że nie robiła tego jedynie dla siebie, ale także dla innych i to pozwalało jej przetrwać do zachodu słońca, kolejne dni za to przynosiły ze sobą więcej optymizmu i siły, dzięki czemu nie musiała walczyć sam ze sobą.
    Reyes nie mogła powstrzymać promiennego uśmiechu, którym obdarzyła Reginalda. Była miło zaskoczona tym, że bezbłędnie udało mu się wychwycić jej miejsce pochodzenia i akcent, który z każdym rokiem pobytu z dala od ojczyzny stawał się coraz subtelniejszy i trudniejszy do rozpoznania. Podczas jej pierwszych miesięcy w Stanach ludzie dziwnie reagowali na hiszpański zaśpiew w jej głosie; w większości była to mieszanka ciekawości i pogardy, jakby czuli się w jej towarzystwie nieswojo, ale jednocześnie chcieli dowiedzieć się jak najwięcej o przyczynie jej obecności w USA i kulturze, z jakiej się wywodziła. W głosie Pattersona nie wychwyciła żadnej z tych emocji, zdawał się emanować ciepłem, a nawet delikatnym przywiązaniem do Meksyku, czego zupełnie się nie spodziewała.
    — Często podróżuje pan do Meksyku? — spytała Reyes, z zaskoczeniem unosząc lekko brwi. — Czy jest pan może namiętnym fanem meksykańskich telenowel i stąd rozpoznał pan mój akcent? — dodała z lekkim rozbawieniem, choć o wiele bardziej skłaniała się ku pierwszej opcji. Seriale nie byłyby w stanie wywołać podobnego sentymentu, który wychwyciła w głosie mężczyzny, więc podejrzewała, że albo sam doświadczył magii Meksyku, zakochując się w tym kraju, albo posiadał latynoskie korzenie i dziedzictwo przekazywane z pokolenia na pokolenie w opowieściach na dobranoc, wspólnie obchodzonych świętach oraz wyjątkowo aromatycznych potrawach przyczyniło się do powstania głębokiej więzi.
    Reyes dopiero po chwili uświadomiła sobie, że miała otwarte usta, więc z zawstydzeniem szybko je zamknęła. Już wcześniej odczuwała podziw względem Reginalda, który wykonywał cholernie ciężką pracę. Przekonała się o tym na swoim własnym przypadku; ratownicy, lekarze i pielęgniarki musieli wykazywać się niezwykłą odpornością psychiczną, aby otoczyć empatią swoich pacjentów, a jednocześnie nie pozwolić na to, by emocjonalne wypadki ich przytłoczyły. Kiedy była mała, chyba jak większość dzieci, uwielbiała bawić się w doktora i leczyć wyimaginowane choroby zupkami przygotowanymi z koniczyny oraz drobnych, kolorowych kamyczków znalezionych na ziemi lub mazidłami, które stanowiły mieszankę błota i mleczy, ale podczas pobytu na oddziale uświadomiła sobie, że nigdy nie mogłaby wybrać dla siebie podobnej ścieżki kariery. Nie potrafiłaby z takim spokojem reanimować ofiary wypadku samochodowego, widząc dookoła cztery trupy, zmiażdżoną maszynę i iskrzące przewody ani z bólem i poczuciem winy, z jakim musiała wiązać się strata pacjenta. Nie zdawała sobie jednak sprawy z tego, że Reginald był nie tylko ratownikiem medycznym, ale także doskonale przeszkolonym żołnierzem, a z jego słów wywnioskowała, że także doświadczonym na froncie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Przepraszam, ja… to po prostu imponujące — wydusiła z siebie w końcu Reyes, gdy uświadomiła sobie, że cisza się przedłużała, a ona jedynie wpatrywała się w Reginalda, który mógł się poczuć nieswojo pod wpływem jej intensywnego, błękitnego spojrzenia. — Naprawdę, aż nie wiem, co powiedzieć — stwierdziła ze śmiechem, lekko kręcąc głową, jakby nie mogła uwierzyć w to, że tak łatwo można było ją wprawić w zakłopotanie. Chyba po raz pierwszy od dawna brakowało jej słów, a wcale nie tak łatwo było sprawić, by Reyes Castanedo nie była w stanie znaleźć odpowiedzi, kiedy na końcu języka zawsze miała przygotowaną ciętą ripostę. — Chętnie bym z panem poleciała, oczywiście o ile to nie problem. To brzmi niesamowicie i z przyjemnością wybrałabym się na taki lot. — Roziskrzonym spojrzeniem powiodła po niezliczonych przyciskach i ekranach, przypominając trochę dziecko, które pierwszy raz znalazło się w wesołym miasteczku i nie może doczekać się wypróbowania pierwszej atrakcji. Helikopter nie wydawał się być bezpieczniejszym środkiem transportu od samochodu, jednak nie odczuwała w jego wnętrzu niepokoju, a perspektywa wspólnego lotu z Pattersonem wydawała się budzić w niej starą Reyes; myślała, że ta impulsywna kobieta z drobnym uzależnieniem od kontrolowanego ryzyka i adrenaliny umarła, lecz najwyraźniej wciąż w niej tkwiła, tylko zapadła w głęboki sen na wiele miesięcy.
      Słysząc powód, dla którego zatrzymał ją w bazie, Reyes poderwała się gwałtownie z siedzenia; nie przemyślała jednak, że sufit kokpitu znajduje się o wiele niżej niż w normalnym pomieszczeniu i syknęła z bólu przez zęby, kiedy mocno uderzyła się w głowę. Zgarbiła ramiona, pochylając się i potarła zranione miejsce, jednak jej uwaga była w stu procentach skupiona na mężczyźnie.
      — Czy mogłabym teraz zobaczyć ten naszyjnik? — spytała nieco zbyt naglącym tonem. Jej dłoń bezwiednie uniosła się do szyi, kiedy wspomniała o wisiorku, jakby wciąż drzemał w niej stary instynkt, gdy w chwilach zamyślenia gładziła palcami nagrzany od jej skóry metalowy ozdobnik. Wiedziała, że nie powinna sobie robić nadziei, że Reginald mógł przez przypadek odnaleźć element biżuterii zgubiony przez nieostrożną parę, lecz instynkt podpowiadał jej, że to był jej naszyjnik. Straciła już wiarę w to, że go odnajdzie, tymczasem możliwe, że zguba przez cały te czas pozostawała pod troskliwą opieką ratownika medycznego, który uratował jej życie. — Nie chcę robić panu kłopotu, ale to dla mnie bardzo ważne.

      Reyes

      Usuń
  69. Reginald ani trochę nie pomylił się w swojej ocenie kobiety, ponieważ Savannah nie zaliczała się do osób nerwowych czy bardzo stanowczych, które byłyby w stanie ostro kogoś krytykować, miała na to zbyt łagodne usposobienie. Nawet rozmowy dyscyplinarne jakie niekiedy musiała przeprowadzać z pracownikami Library Hotel zawsze utrzymywała w uprzejmym i spokojnie tonie, wychodząc z założenia, że o wiele efektywniejszą metodą rozwiązywania problemów było wspólne pochylenie się nad możliwymi zmianami, niżeli tylko wytykanie błędów, które nie wnosiły do sprawy niczego konstrukcyjnego. Przy tym wszystkim szatynka była też bardzo ugodowa, stroniła od konfliktów i wystrzegała się zachowań jakie mogłyby doprowadzić do scysji, gdyż nie leżało to jej w naturze. Zdarzały się oczywiście sytuacje, w których druga osoba nie pozostawiała jej wyboru i musiała pokazać się z tej bardziej stanowczej strony, aczkolwiek ograniczało się to raczej do zawodowego życia kobiety. Nie istniała więc możliwość, by Savannah mogła mieć jakiekolwiek zastrzeżenia co do techniki Pattersona w tańcu, mieli się po prostu dobrze bawić.
    Parsknęła śmiechem na jego propozycję podpisania umowy i pokręciła z rozbawieniem głową, szczerze wątpiąc w to, iż ten wieczór może skończyć się jakąkolwiek kontuzją. Nie musieli przecież ściśle trzymać się kroków swingu, większość gości podobnie jak Reginald nie miała z nim styczności na co dzień. Chodziło wyłącznie o przyjemne, aktywne spędzenie czasu i Savannah nie miała wątpliwości co do tego czy będzie im to dane – miała już przecież okazję tańczyć z Pattersonem i w żadnym stopniu nie było to traumatyczne przeżycie.
    – Jeśli zrobisz mi krzywdę to wrobię cię w opiekę nad poszkodowaną, nie licz, że się z tego wyłgasz – powiedziała żartobliwie, prowadząc mężczyznę w kierunku środka parkietu.
    Po chwili większość zainteresowanych wspólnym wykonywaniem choreografii zajęła odpowiednie pozycje, toteż instruktorzy przystąpili do prezentacji krótkiego układu, który następnie spróbowali odtworzyć. Proces powtórzono jeszcze dwa razy, aż wreszcie wszyscy opanowali kroki na tyle, by możliwe było nagranie występujących w ramach materiałów reklamujących całe wydarzenie. Savannah bezproblemowo odtworzyła układ, a i Reginaldowi poszło bardzo dobrze. Mężczyzna nie miał problemów z koordynacją ruchową, zaś jego kondycja była na zdecydowanie wyższym poziomie niż u pozostałych osób towarzyszących, co przyniosło zadowalające efekty.
    – Teraz czeka nas najprzyjemniejsza część wieczoru – powiedziała z szerokim uśmiechem, kiedy skończono filmowanie, a na scenie muzycy zajmowali swe miejsca. Pomachała komuś w tłumie, gdy dojrzała znajomą twarz, po czym podała dłoń Reginaldowi, słysząc pierwsze dźwięki muzyki. – Pamiętaj co mówiłam o opiekowaniu się poturbowaną – zażartowała jeszcze, zanim zaczęli poruszać się do rytmu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolejnych kilkadziesiąt minut spędzili w bezustannym ruchu, prowadzeni przez utwory w wykonaniu wprawionego zespołu. W klubie można było usłyszeć typowe klasyki jak Twistin' The Night Away czy Shake Rattle & Roll oraz mniej znane, aczkolwiek idealnie pasujące do lindy hop, utwory jazzowe Count'a Basiego takie jak chociażby Splanky. Pozytywna energia udzieliła się większości zebranych, toteż na całym parkiecie kroczyli mniej lub bardziej wprawieni tancerze, cieszący się dobrą zabawą i Savannah z Reginaldem zdecydowanie się do nich zaliczali. Oczywiście wizje podeptanych stóp nie miały okazji się urzeczywistnić; Patterson za dobrze prowadził kobietę. Ich taniec nie przypominał co prawda tradycyjnych odmian swingu – znajdowało się w nim zbyt wiele różnych technik i kroków, żeby można uznać go za klasyczny styl – aczkolwiek w żadnym razie nie był pokraczny, wręcz przeciwnie. Szatynka świetnie rozumiała sygnały jakie wysyłał jej Reginald i chociaż wspólnie tańczyli dopiero drugi raz w życiu to nie mieli problemu ze zgraniem się, wszystko wychodziło im bardzo płynnie i naturalnie, jakby towarzyszyli sobie od lat. Ponad wszystko, Savannah czuła się pewnie, gdy wykonywała liczne obroty na stosunkowo wysokich, acz stabilnych, bo zapinanych na kostce, szpilkach. Patterson bezsprzecznie miał w sobie coś, co pozwalało jej czuć się bezpiecznie, nie obawiać upadku czy chociażby właśnie podeptanych stóp.
      Po tym jak na sali wybrzmiał ostatni dźwięk Jump Back oryginalnie wykonywany przez Kingsize Taylor i The Dominoes, który swym zabójczym tempem zmęczył nawet profesjonalnych tancerzy, zespół zarządził krótką przerwę. Muzyka została więc zastąpiona wesołymi rozmowami, zaś Savannah z Reginaldem udali się do jednego ze stoisk z napojami, jakie w trakcie pierwszej tury tańca zostały rozstawione w kilku miejscach celem rozładowania kolejek do głównego baru.
      – Z perspektywy pseudo-profesjonalnej tancerki muszę powiedzieć, że poszło ci świetnie – pochwaliła mężczyznę, gdy już ustawili się za kilkoma osobami oczekującymi na swoją kolej do złożenia zamówienia. – Jeśli jeszcze powiesz, że ci się podobało i mógłbyś to powtórzyć, to będzie koniec, zakocham się w tobie na zabój – rzuciła pogodnie, wiążąc włosy w niedbały węzeł nad karkiem, chcąc w jakiś sposób ujarzmić kosmyki, które po tych wszystkich pląsach zdawały się żyć własnym życiem.

      Savannah Mackenzie

      Usuń
  70. Dźwięk budzika rozbrzmiał w sypialni Carmen w piątkowy poranek, odpędzając resztki zbłąkanych snów spod jej powiek na tyle delikatnie, że tym razem nawet nie przeszło jej przez myśl, by wyrzucić go by dalej. Delikatne, wiosenne promienie słońca wnikały nieśmiało przez do połowy zaciągnięte zasłony, mieniąc się złociście w zawieszonym, w oknie szklanym łapaczu chmur. Zza uchylonych drzwi na korytarz roznosił się zapach świeżo parzonej kawy — mocnego, gęstego espresso, które Karol pijała każdego ranka — pomieszany z wonią smażonych naleśników gryczanych z mielonym bananem, wiórkami kokosowymi i pomarańczą. Uśmiechnęła się delikatnie, wstając z łóżka, a przez jej głowę przemknęła myśl, że zapowiada się udany dzień. Wtedy jeszcze nie wiedziała, jak bardzo się myliła.
    Zeszłego popołudnia oddała klucze do mieszkania, które remontowała dla małżeństwa z uroczym maleństwem, jednocześnie życząc im wszystkiego dobrego, dumna jak paw ze swojego dzieła, oczywiście. Kolejne zlecenie miała rozpocząć dopiero w przyszłą środę, dlatego po zjedzeniu wspólnie z babcią śniadania planowała wykorzystać piękną pogodę i spędzić wolny dzień na wycieczce rowerowej. Może gdzieś za miasto? Bez różnicy, po prostu przed siebie.
    Carmen nigdy nie przestrzegała zasad bezpieczeństwa na drodze. Z jednej strony zdawała sobie z tego doskonale sprawę — dopiero całkiem niedawno zaczęła nosić kask, a i to tylko głównie dlatego, by Karol mniej się martwiła — ale z drugiej jakoś się tym nie przejmowała, zawsze znajdując tysiąc wymówek, żeby jeszcze bardziej przyspieszyć, bo przecież z każdej sytuacji potrafi się wywinąć.
    Tym razem było podobnie, jednak wywinąć się nie udało.

    Nie zwróciła uwagi na pisk opon. Nie zwróciła uwagi na dźwięk klaksonu autobusu, który najwyraźniej miał zamiar ostrzec ją o nadciągającym niebezpieczeństwie, i dźwięczał jeszcze długo potem, jakby kierowca miał nadzieję, że w ten sposób uda mu się cofnąć czas.
    Ptaki. To był pierwszy dźwięk, który dotarł do uszu Carmen w całym zgiełku, który zapanował nagle dookoła niej. Delikatne, ale jednocześnie wyraźne ćwierkanie wróbli, które przysiadły na gałęziach powoli rozkwitającej wiśni.
    Uśmiechnęła się delikatnie, próbując otworzyć oczy, co nagle wydawało się jej być najtrudniejszym zadaniem, jakie tylko była sobie w stanie wyobrazić. W pierwszym momencie miała wrażenie, jakby dryfowała, ale nie na wodzie, a pomiędzy chmurami — unosiła się delikatnie i opadała, jakby w transie, czując się tak błogo, jak nigdy wcześniej w swoim życiu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jak się pani czuje? — pytanie dotarło do uszu Carmen jakby zza grubej tafli szkła, niewyraźne i mętne, nierealne. Nie miała zamiaru zawracać sobie nim głowy, nie w momencie, kiedy ptaki układały jakby specjalnie dla niej takie piękne melodie, kojące i usypiające. Drzemka wydawała się jej w tamtym momencie dokładnie tym, czego potrzebowała. Pięć minut by wystarczyło, w zupełności.
      Nagle coś jednak nie dawało jej spokoju. Dotychczasowe unoszenie się i opadanie, które tak przyjemnie kołysało jej ciałem przemieniło się w nierówne, chaotyczne drgania, a po kilku kolejnych sekundach w łomot, którego pochodzenia jednak nie była jeszcze w stanie zlokalizować.
      Powieki Carmen drgnęły, kiedy zbłąkany promień słońca musnął jej twarz. Śpiew ptaków zwolnił miejsce gwarowi ulicy, intensywneu i wibrującemu w jej uszach, który z sekundy na sekundę robił się coraz bardziej natarczywy. Dźwięk klaksonu przedarł się do jej podświadomości niemal jednocześnie z brzękiem rowerowego dzwonka i przyprawił o mdłości, bo okazał się jeszcze bardziej drażniący dla jej uszu od chaosu ulicy. Przeklęty dzwonek. Powinna w końcu kupić sobie nowy.
      Dzwonek. Nie miała dzwonka. Rower. Co z tym rowerem? Jechała. Dokąd? Czy to było ważne? Nie… nie potrafiła sobie przypomnieć. Klakson. Co z tym dzwonkiem, do diabła? Powinna go mieć.
      Carmen poczuła, jak jej zamknięte powieki zaczynają drgać nerwowo, a łomot, którego wcześniej nie potrafiła zlokalizować, nagle poczuła w swojej własnej klatce piersiowej i nie potrafiła uwierzyć, że to jej własne serce bije w tak szalonym tempie.
      Autobus wyjeżdżający z zatoczki. Wiśnia. Zakwitła tak wcześnie w tym roku. Pisk. Głośny, zaraz obok. Czy mogła tędy przejechać? Błysk kasku motocyklisty. Kierownica roweru wyślizgująca się z jej dłoni. I upadek.
      — Ała… — głos Carmen był cichy i wydobył się z jej ust zupełnie bezwiednie, kiedy ból zalał jej ciało wielką, gwałtowną falą razem z przebłyskami wydarzeń, które miały miejsce kilka chwil wcześniej, gdy wjechała rowerem prosto pod koła nadjeżdżającego motocyklu. — Moja głowa… — jęknęła, odruchowo próbując podnieść rękę i dotknąć czoła, co jednak zaowocowało tylko głośniejszym jękiem. Kask. Czy wciąż miała na głowie kask? Czy to dlatego jej głowa była taka ciężka?
      — Co mam mówić? — Carmen uczepiła się głosu, który usłyszała po razy kolejny gdzieś nad sobą, po czym spróbowała otworzyć oczy. W pierwszym momencie nie potrafiła dostrzec nic poza rozmytą plamą kolorów, tak niewyraźną, że przyprawiła ją o kolejną falę mdłości. Zamrugała kilka razy, najpierw skupiając swój wzrok na bladoróżowych płatkach kwiatów drzewa wiśniowego, które mieniło się w słońcu gdzieś w tle, zaraz za twarzą mężczyzny, który się nad nią pochylał.
      Zmrużyła oczy, próbując skupić swój wzrok na nieznajomym. Ciemne włosy, zmierzwione, i lekki zarost na opalonej twarzy wydawały się jej dziwnie znajome, jednak migające przed oczami rozmazane plamy zdecydowanie utrudniały znalezienie w pamięci odpowiedniego wspomnienia. Dopiero w momencie, kiedy dostrzegła oczy — tak niesamowicie błękitne, że chyba nigdy w życiu nie widziała intensywniejszego spojrzenia — wszystko wskoczyło na swoje miejsce.
      — Reginald. Cóż za spotkanie — mruknęła, siląc się na delikatny uśmiech. To było zdecydowanie w stylu Carmen, by żartować nawet w sytuacji, kiedy kilka chwil wcześniej została potrącona na ulicy. — Wiesz… jeśli chciałeś mnie zaprosić na randkę wystarczyło powiedzieć. Nie musiałeś we mnie tratować motocyklem. — rudowłosa zaśmiała się krótko, co jednak niemalże od razu spowodowało, że skrzywiła się z bólu, którego kolejna fala przeszyła jej obolałe po upadku ciało.
      Nie wiedziała, dlaczego pierwszą rzeczą, jaką powiedziała do mężczyzny był tekst w stylu tych rzucanych przez jej babcię, ale nic nie wydawało się jej bardziej na miejscu w tym momencie. Była ciekawa, jak mocno uderzyła się w głowę.

      C.

      Usuń
  71. Reyes rozejrzała się po wnętrzu helikoptera, jakby nie chciała go opuszczać. Nie sądziła, że aż tak spodoba jej się to krótkie zwiedzanie i po cichu liczyła, że propozycja Reginalda nie była tylko grzecznościowa i kiedyś uda jej się jeszcze wrócić do bazy HEMS. Teraz jednak miała ważniejsze sprawy na głowie.
    — Proszę uważać, bo jeszcze uznam to za zaproszenie. — Reyes przyjęła jego dłoń; starała się wysiąść z helikoptera z gracją, ale postawiła stopy na ziemi nieco niezdarnie, wdzięczna za pewną asekurację Reginalda. Poruszanie po powierzchniach płaskich opanowała niemal do perfekcji, jednak stopnie wciąż stanowiły dla niej dość duże wyzwanie, choć nie przybierało ono już rozmiarów wyprawy na Mount Everest. — Nie odmówię wycieczki w urokliwe miejsce. Co prawda nie marzy mi się powrót na oddział w najbliższym czasie, ale myślę, że w tak przyjemnym towarzystwie zniosłabym nawet kolejną wizytę w szpitalu — stwierdziła z figlarnymi iskierkami w oczach. Nie była pewna, czy powinna pozwalać sobie na podobną uwagę, jednak zawsze szczodrze obdarowywała komplementami innych, a w jej opinii Patterson zasłużył na podobne słowa, które wypowiadała szczerze i w dobrej intencji, nigdy nie kryła się bowiem ze swoimi sympatiami oraz pozytywnymi odczuciami. Świat był już wystarczająco trudnym, przygnębiającym miejscem i jeśli tylko mogła wnieść do czyjegoś dnia iskierkę ciepła za pomocą prostolinijnej życzliwości, korzystała z każdej takiej okazji. Poza tym była pewna, że gdyby przy jej łóżku siedział podobnie atrakcyjny mężczyzna, pobyt w szpitalu okazałby się być dla niej mniej traumatycznym doświadczeniem. Spędziła w specjalistycznej placówce długie miesiące, przez co miała wrażenie, że ten specyficzny zapach środków dezynfekujących i śmierci przeniknął przez wszystkie jej ubrania, a nawet włosy i pory w skórze; niezależnie od tego, jak długo stała pod gorącym prysznicem, niemal z okrucieństwem szorując wciąż delikatne po wypadku ciało, nie potrafiła zmyć z siebie charakterystycznej woni, która niosła ze sobą przykre wspomnienia. Kiedyś szpital był dla niej słowem neutralnym, który nie niósł ze sobą głębszego ładunku emocjonalnego, ale teraz Reyes nienawidziła niemal wszystkiego, co wiązało się z placówką zdrowotną, choć wciąż odgrywała ona ogromną rolę w jej rehabilitacji. Po godzinach unieruchomienia i bezsensownego wpatrywania się w niewielkie pękniecie na białym suficie miło byłoby zawiesić oko na równie przystojnej twarzy, a Reginald dodatkowo oferował swoją osobą więcej niż tylko interesującą aparycję, zaskakując ją na każdym etapie ich rozmowy.
    Reyes zawahała się. Wszystko sprowadzało się do tego, co było silniejsze: jej potrzeba zobaczenia naszyjnika czy lęk przed przejażdżką samochodem. Wiedziała jednak, że nigdy by sobie nie darowała, gdyby strach powstrzymał ją przed odzyskaniem pamiątki po siostrze.
    — Pojadę z panem — powiedziała, jej wyraz twarzy przedstawiał jedynie determinację. — To niedaleko, prawda? — upewniła się, podążając za Reginaldem w kierunku jego samochodu. Była mu wdzięczna za to, że był gotowy się do niej dostosować, choć przecież nie musiał. Nie chciała sprawiać mu trudności i wspólna podróż była najprostszym, najbardziej logicznym wyjściem, ale Reyes i tak nie mogła powstrzymać przyspieszonego bicia serca, kiedy usiadła na fotelu pasażera i zapięła pas. Czuła, jak wilgoć zbiera się po wewnętrznej stronie jej dłoni; otarła je o spodnie, skupiając się na utrzymaniu miarowego, głębokiego oddechu. Ufała w to, że Patterson bezpiecznie dowiezie ją na miejsce, lecz nie ufała samej sobie. Zacisnęła palce na krawędzi fotela, próbując przypomnieć sobie wszystkie techniki relaksacyjne, jakich nauczył ją terapeuta, ale ku zaskoczeniu jej samej, największy spokój odczuwała, kiedy kątem oka obserwowała niewzruszonego Reginalda za kierownicą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie była gotowa, by oderwać całkowicie wzrok od drogi, uważnie śledząc każdy zakręt, każdą pochyłość terenu, choć gdyby ktoś poprosił ją, by wróciła po swoich śladach do bazy HEMS, nie byłaby w stanie tego zrobić; całą trasę pamiętała jak przez mgłę jedynie w postaci własnych emocji i nieprzyjemnych odczuć: ścisk w dole brzucha, nudności, ból w klatce piersiowej, jakby jej serce miało zaraz eksplodować. Każdy błysk reflektorów z naprzeciwka sprawiał, że podskakiwała na swoim fotelu, chwytając za swój pas bezpieczeństwa, który boleśnie wbijał jej się we skórę dłoni. Ale udało jej się przetrwać bez napadu paniki, który zdławiła w środku; udało jej się sięgnąć do tych głęboko skrywanych pokładów siły i zaczerpnąć z nich wystarczająco, aby nie zatrzymywać Reginalda na środku drogi, gdy nie mogłaby dłużej wytrzymać we wnętrzu pojazdu. Miała ochotę zadzwonić do Cataliny i z dumą opowiedzieć jej o tym osiągnięciu, ale… Cat już nie było. Właśnie te momenty najbardziej bolały – kiedy Reyes chciała podzielić się z siostrą głupim memem znalezionym w internecie, swoim najnowszym kulinarnym osiągnięciem czy po prostu pragnęła wyżalić jej się na to, jaki ten świat jest niesprawiedliwy, a o nieobecności Cataliny przypominała sobie dopiero w momencie, w którym w telefonie odpowiadał jej jedynie głośny sygnał.
      Reyes nie zwracała uwagi na nic. Ani na piękny widok rozciągający się tuż za oknami, ani na gustownie urządzone wnętrze domu. Cała drżała – z powodu adrenaliny krążącej w jej żyłach po przejażdżce, ekscytacji, ale także strachu, że niepotrzebnie robiła sobie nadzieję, a naszyjnik, w którego posiadaniu był Reginald, w rzeczywistości nie należał do niej. Wstrzymała oddech, kiedy mężczyzna ostrożnie przekazał jej swoje znalezisko.
      Naszyjnik był niezwykle prosty, na cienkim łańcuszku wisiała wykonana ze złota, płaska zawieszka przypominająca swoim kształtem dalię. Reyes drżącymi palcami obróciła płytkę na drugą stronę i jęknęła cicho, kiedy zobaczyła wygrawerowany pochyłą czcionką napis. La suerte. Szczęście.
      Zakryła usta dłonią, a jej ciałem wstrząsnął szloch. Była przekonana, że go straciła. Wróciła w miejsce wypadku mimo negatywnych wspomnień, przeczesała najbliższą okolicę w poszukiwaniu wisiorka, ale nigdzie nie była w stanie go znaleźć. Powoli godziła się już z jego utratą, a teraz powrócił do niej i to w tak wyjątkowy sposób.
      — To miał być mój talizman — wyszeptała, odwracając się w kierunku Reginalda z błyszczącymi od łez oczami. — Dostałam ten naszyjnik w prezencie od Cataliny, mojej siostry, tuż przed wyjazdem do Stanów Zjednoczonych. Wiedziała, że będę tęskniła za domem, dlatego dała mi go ze słowami, że od teraz zawsze będę nosiła dom przy sobie. — Jej kłykcie pobielały od zaciskania palców na wisiorku, ale zdołała uśmiechnąć się lekko, kiedy przypomniała sobie tę chwilę. Podejrzewała, że kwiatowy wzór wcześniej nic nie oznaczał dla mężczyzny, ale teraz, kiedy poznał jej latynoskie pochodzenie, musiał zrozumieć, co sobą reprezentował. To była dalia pinnata. Narodowy kwiat Meksyku. — Powiedziała… powiedziała, że naszyjnik zawsze będzie mnie chronił. Miała rację — dodała głosem zduszonym przez wzruszenie. Reyes wciąż pamiętała, jak droczyła się z siostrą, kiedy zobaczyła wygrawerowane na odwrocie słowo; Cat w jej przeczuciu zawsze była zbyt łatwowierna i podczas gdy Reyes kwitowała wszelkie przesądy czy horoskopy pełnym niedowierzania prychnięciem, młodsza z rodzeństwa Castanedo z wypiekami na twarzy zaczytywała się w historiach o zjawiskach paranormalnych czy uparcie trzymała się zabobonów przekazywanych z pokolenia na pokolenie przez babki. Reyes nie wierzyła w to, że prosty kawałek metalu może się okazać szczęśliwym amuletem, lecz nigdy nie zdjęła go z szyi, traktując go bardziej jak pamiątkę niż talizman. Teraz jednak poczuła bolesne ukłucie w sercu. Może gdyby tamtej nocy zdjęła naszyjnik i dała go Catalinie, jej młodsza siostra przeżyłaby wypadek?

      Usuń
    2. Podobne myślenie było naiwne i wiedziała, że nie istniał żaden ciąg przyczynowo-skutkowy pomiędzy szczęśliwym wisiorkiem a jej przetrwaniem, ale o ile przez całe życie Reyes nie pozwalała sobie na myślenie co by było gdyby, tak teraz zbyt często przyłapywała się na podobnych rozważaniach. Pogładziła kciukiem napis z pełnym rozczulenia wyrazem twarzy, po czym uniosła błękitne spojrzenie na Reginalda.
      — Dziękuję. Myślałam, że przepadł i nigdy więcej go nie zobaczę… — przyznała, w jej głosie wciąż pobrzmiewało niedowierzanie, jakby nie mogła uwierzyć w to, że wisiorek do niej wrócił i to na skutek takiego zbiegu okoliczności. — Cieszę się, że przez ten czas przebywał właśnie w pana rękach. — Może to było głupie, ale przez chwilę miała wrażenie, jakby to zrządzenie losu było dziełem Cat czuwającej nad nią z zaświatów. Jakie było prawdopodobieństwo, że to właśnie ratownik, który walczył o jej życie, odnajdzie naszyjnik będący w tej chwili dla Reyes najcenniejszą pamiątką po zmarłej siostrze? Miał on głównie wartość sentymentalną, gdyby ktoś próbował go sprzedać, nie dostałby za niego zbyt dużej sumy pieniędzy, więc nie winiłaby Pattersona, gdyby już dawno temu pozbyłby się wisiorka, a jednak zatrzymał go. Jakby czekał, aż nadejdzie dzień, w którym go odnajdzie. Może to był zwykły przypadek, a ona doszukiwała się zbyt głębokiego znaczenia tam, gdzie go nie było, ale uważała to za coś niezwykłego. — Wierzy pan w przeznaczenie? — spytała niepewnie, jakby sama nie mogła uwierzyć w to, że podobne pytanie opuściło jej wargi.

      Reyes, która trochę się rozpisała, ale ma nadzieję, że wszystko jest w porządku :D

      Usuń
  72. Zaśmiała się wesoło, po czym pokiwała głową, gdy Patterson stwierdził, iż nie spodziewał się takiego wysiłku. Kiedy wcześniej tylko przyglądali się poruszającym się tancerzom, wszystkie kroki i ruchy wydawały się lekkie i naturalne, ale zdecydowanie było to złudne wrażenie i ktoś kto nigdy nie miał do czynienia ze swingiem, tak jak Reginald, mógł mieć fałszywe przekonanie o poziomie trudności tańca. Savannah w przeciwieństwie do niego zdawała sobie sprawę z tego jak bardzo skomplikowane były niektóre pozycje wykonywane przez jej znajomych, chociażby Sophię i Toma, z którymi miała okazję wykonać prezentację układu. Nie raz i nie dwa przeklinała przecież w duchu (albo i nie), gdy mięśnie nie chciały z nią do końca współpracować, chociaż była przecież świadoma swojego ciała i starała się o nie dbać.
    – No tak, wcześniej wyglądało to jak przyjemna gimnastyka, prawda? – spytała z szerokim uśmiechem, nawiązując do słów jakie Reginald wypowiedział po jej występie. – Nie tylko wyszłam z tego cało, ale też świetnie się bawiłam, poszło ci lepiej niż dobrze – dopowiedziała. – Tak naprawdę chciałabym powiedzieć, że mój pierwszy kontakt ze swingiem wyglądał tak dobrze jak twój, ale nie ma się co oszukiwać, byłam wtedy beznadziejna – stwierdziła i uśmiechnęła się do własnych wspomnień. – Teoretycznie zaczęłam w kwiecie wieku, miałam jakichś dwadzieścia kilka lat i niewyczerpane pokłady energii, ale moja kondycja w ogóle wtedy nie istniała. Poza tym wtedy jeszcze paliłam, niby nie nałogowo, ale płuca i tak dostawały w kość. Pierwsze zajęcia zorganizowane na jakie poszłam musiałam w połowie przesiedzieć, bo nie nadążałam z oddychaniem – zreferowała z rozbawieniem. Teraz oczywiście szło jej o wiele lepiej, ale żeby z punktu wyjściowego znaleźć się w aktualnym miejscu, musiała przejść naprawdę długą drogę. Nigdy jednak nie odbierała tego jak przykrego obowiązku i nawet gdy było ciężko nie potrafiła sobie odpuścić, satysfakcja z tańca była warta wszystkich wyrzeczeń.
    Korzystając z chwilowej uwagi barmana, zamówiła kolejnego już tego wieczoru drinka, czując, że po poprzednich ginach z tonikiem, które wlała w siebie tych kilkadziesiąt minut temu, nie było już śladu. Oczywiście alkohol nie wyparował magicznie z jej krwioobiegu, aczkolwiek dzięki wysiłkowi fizycznemu, szatynka nie czuła już skutków jego działania, więc bez obaw mogła sięgnąć po następną kolejkę. W perspektywie mieli jeszcze przecież przynajmniej kilka kolejnych tańców, co w pewnym sensie stanowiło dla Savannah nowość. Podczas sobotnich wyjść do klubu z Christopherem i resztą znajomych faktycznie tańczyli niemal do upadłego i kobieta zwykle wracała do domu całkowicie obolała, ale akurat imprezy takie jak ta dzisiejsza zwykle nie były dla niej tak wyczerpujące. Przeważnie bowiem osobą towarzyszącą szatynce była Louise, jej matka, która zdecydowanie nie miała tyle sił co Chris, Reginald czy sama Savannah. Zazwyczaj kobiety nie tańczyły w tak zabójczym tempie, Savannah celowo prowadziła swoją mamę wolniej, by nie zrobić jej krzywdy i nie nadwyrężyć jej ciała i tak zmęczonego codziennym wysiłkiem.
    – Cieszę się, że ci się spodobało – stwierdziła i posłała mu uśmiech. – Reg, co właściwie powiedziałbyś gdybym zaprosiła cię na randkę? – spytała po chwili, mierząc go spojrzeniem aż do chwili, gdy barman podał jej drinka, na którym od razu skupiła swoją uwagę. Ona również była spragniona, choć taniec z pewnością wpłynął na nią w mniejszym stopniu niż na Reginalda. – Jak zawsze jesteś zbyt miły – rzuciła, bo nie mogła się z nim zgodzić. Nie uważała się oczywiście za ostatnią pokrakę, bo dobrze radziła sobie z krokami, miała wyrobioną kondycję i na szczęście umiała wczuć się w rytm, ale do profesjonalistów pokroju chociażby Toma, brakowało jej jeszcze bardzo, bardzo dużo. – Raczej ciężko byłoby zostać profesjonalistą z lękiem wysokości – stwierdziła, po czym upiła łyk swojego drinka. – Nawet nie wiesz jak długo zajęło mi przekonanie się do tego, że Chris nie upuści mnie podczas tych podstawowych podnoszeń – dodała jeszcze z wyraźnym rozbawieniem.

    Savannah Mackenzie

    OdpowiedzUsuń
  73. Reyes lekko zarumieniła się pod wpływem jego słów. Była przyzwyczajona do komplementów, które wychwalały jej niecodzienną urodę, ale rzadko kiedy ktoś zwracał uwagę na jej osiągnięcia będące owocem ciężkiej pracy oraz płomiennej zawziętości. Duma, jaka zdawała się pobrzmiewać w jego głosie z powodu jej dzisiejszego sukcesu, poruszyła Reyes.
    — Miałam dobrego kierowcę, któremu mogłam zaufać — odpowiedziała jedynie, wzruszając ramionami, jakby to było nic, chociaż oboje przecież wiedzieli, że to wcale nie było nic.
    Reyes przeniosła wzrok z wisiorka na twarz mężczyzny, niepewnie przegryzając wargę, gdy wyraźnie próbowała podjąć jakąś decyzję. W końcu się przełamała i podeszła bliżej, wyciągając dłoń z naszyjnikiem w jego kierunku.
    — Pomoże mi pan go założyć? — poprosiła. Zebrała gęste włosy i przerzuciła je przez ramię, żeby nie przeszkadzały Reginaldowi. — Zapięcie jest już trochę zużyte i lubi się zacinać — ostrzegła, odwracając się tyłem, aby ułatwić mu zadanie. Kiedy wisiorek spoczął pomiędzy jej obojczykami, westchnęła cicho. Pękła i scaliła się na nowo w momencie, w którym ponownie założyła mający ją chronić talizman. Jej dusza wciąż była poprzecinana wstęgami blizn, lecz wreszcie była pełna, jakby przez cały ten czas fragment jej jestestwa był zaklęty w zagubionym amulecie będącym prezentem od zmarłej Cataliny. Miała wrażenie, jakby ktoś ściągnął z jej klatki piersiowej niewidzialny ciężar, który do tej pory ją przygniatał i mogła nieco głębiej nabrać powietrza do płuc. Wciąż miała przed sobą długą drogę, lecz teraz jej kroki mogły nabrać lekkości na trudnej, kamienistej ścieżce. Odwróciła się w kierunku Reginalda, obdarzając go promiennym uśmiechem, który tym razem sięgnął jej oczu. Wciąż były lekko zaczerwienione od łez, ale błyszczały nowym światłem, jakby wraz z naszyjnikiem odzyskała coś bardzo ważnego.
    — Dziękuję — powtórzyła, ujmując złoconą płytkę między palce, opuszkiem kciuka wyczuwając wygrawerowany napis na odwrocie. Drgnęła, jakby chciała powiedzieć coś jeszcze albo zbliżyć się i objąć mężczyznę, w ostatniej chwili jednak zdusiła swój instynkt, obawiając się reakcji Reginalda na niespodziewaną bliskość. Sama lubiła kontakt fizyczny, lecz rozumiała, że nie każdy musiał być fanem równie wylewnych gestów, a nie chciała, by przez nią poczuł się nagle nieswojo, poza tym miała wrażenie, że przegapiła dobry moment na wyrażenie swojej wdzięczności w podobny sposób. Próbowała zamaskować niezręczny gest, odwracając się w kierunku biblioteczki, która była najbardziej interesującym elementem wystroju. Teraz, kiedy udało jej się nieco zapanować nad własnymi emocjami, rozejrzała się po pomieszczeniu z zaciekawieniem. Nie sądziła, że będzie jej dane zobaczyć, jak mieszka jej ratownik medyczny, a teraz miała ku temu niepowtarzalną okazję; właściwie wszystko, co dotyczyło Reginalda, wydawało jej się w tej chwili fascynujące.
    — Mogę..? — spytała z grzeczności, nie czekała jednak na pozwolenie, nie mogąc się powstrzymać. Przejechała palcem wskazującym po grzbietach książek, odczytując tytuły; wiele z nich dotyczyło medycyny, niektóre miały skomplikowane nazwy, których nie rozumiała, co wskazywało na wysoki poziom specjalistyczności. Wyłapała też kilka egzemplarzy powiązanych z Meksykiem, lecz bardziej od książek jej uwagę zwróciły fotografie. Nie mogła powstrzymać uśmiechu, gdy rzuciła Reginaldowi długie spojrzenie spod ciemnych rzęs, porównując jego obecny wygląd z tym przeszłym, utrwalonym na zdjęciach. W końcu wskazała na jedną z ramek, która wydawała jej się najbardziej intrygująca, choć najchętniej zapytałaby o historie związane z tymi wszystkimi fotografiami. — Co to za miejsce? Kiedy to zdjęcie zostało zrobione? — Miała nadzieję, że Reginald nie uzna jej pytań za nadmierną ingerencję w jego prywatność. Miała w sobie ogromne pokłady ciekawości; względem ludzi, ale przede wszystkim względem świata. Ciągle starała się patrzeć na otaczającą ją rzeczywistość jak na coś nowego i zaskakującego, dzięki czemu nigdy się nie nudziła i z łatwością przychodziło jej czerpanie radości z małych rzeczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaraz jednak zupełnie skupiła się na dwóch bransoletkach leżących na regale. Była zaskoczona ich widokiem; Reginald z taką starannością zabezpieczył i schował jej wisiorek, ale inne fragmenty biżuterii zostawił na widoku? Chwilę zajęło jej uświadomienie sobie, że wzór wydawał jej być znajomy i dopiero po kilkunastu sekundach dotarło do niej, że miał wyraźny związek z indiańską sztuką. Ona sama poprzez rodzinę matki wywodziła się z ludu Nahua, choć mieszkała w stolicy Meksyku, gdzie wpływy tradycyjnej kultury były o wiele słabsze w porównaniu do obszarów wiejskich, gdzie wciąż były praktykowane stare obrzędy. Podział jej kraju rzucał się w oczy; turyści skupiali się głównie w gęsto zaludnionych rejonach, spędzając czas w bogatych, nadbrzeżnych kurortach i ciesząc się beztroskimi chwilami, które nie miały nic wspólnego z prawdziwym obliczem Meksyku ukrytym w indiańskiej spuściźnie, wciąż tętniącej życiem w biedniejszych, południowych regionach. Reyes zawsze była zafascynowana historiami, które jej mamá opowiadała na dobranoc; uwielbiała zwłaszcza mit o stworzeniu świata, pięciu Słońcach i poświęceniu bogów, którzy oddali własną krew, by wprawić w ruch ostatnie życiodajne dla człowieka Słońce. Papá uważał, że to nie były odpowiednie bajki dla małej dziewczynki, obawiał się nawiedzających ją koszmarów, lecz ona widziała siebie jako szóste Słońce – Nahui Reyes, które przyniesie zupełnie nową epokę. Nie sądziła, że dziecięce fantazje z czasem przerodzą się w jej sposób na życie. Jako nastolatka odrzuciła indiańskie tradycje, skupiając się na sztuce współczesnej, kiedy jednak porzuciła swoje marzenie o zostaniu malarką i wkroczyła na ścieżkę kuratora, w trakcie przerwy międzysemestralnej odwiedziła El Museo del Barrio, które przypomniało jej o wczesnej miłości do prekolumbijskich cywilizacji i wywodzących się z niej plemion wciąż zamieszkujących Meksyk. Jej latynoskie korzenie, które przez wiele lat były słabością w Stanach Zjednoczonych, stawiając ją na gorszej pozycji niezależnie od jej wykształcenia i statusu, przekuła w siłę, z której czerpała radość i pocieszenie. Teraz, gdy w całości poświęciła się poznawaniu sztuki rdzennych ludów zamieszkujących jej kraj, czuła niemal tą samą dziecięcą ekscytację jak wtedy, gdy umieszczała siebie w środku zasłyszanych od madre mitów.
      — Precioso — szepnęła, podziwiając staranność wykonania. — Wygląda jak wytwór kogoś z ludu Purépecha, co w zasadzie się zgadza, skoro często jeździ pan w rejon Michoacán. — Plemię przebywało głównie w pobliżu miasta Cherán albo Jeziora Pátzcuaro. Ostrożnie odłożyła bransoletkę na miejsce, jakby była najcenniejszym skarbem. — Nie mam pojęcia, jak udało się to panu zdobyć. Albo naprawdę wzbudził pan zaufanie w miejscowych, albo tak oczarował, zwłaszcza żeńską część, swoją urodą i wdziękiem osobistym. Według mnie obie opcje są równie prawdopodobne — stwierdziła na wpół żartobliwie, na wpół serio.
      Przechyliła lekko głowę, z zaciekawieniem wpatrując się w Reginalda, gdy odpowiedział na jej pytanie.
      — To zabrzmiało tak, jakby kryła się za tym głębsza historia — powiedziała w końcu, subtelnie starając się go pociągnąć za język. Co takiego wydarzyło się w jego życiu, że uważał, iż z przeznaczeniem nie da się wygrać? Reyes również potrzebowała chwili na zastanowienie na odbitym pytaniem, które niby było proste, ale w rzeczywistości dotykało rzeczy, które wymagały przemyślenia. — Catalina zawsze powtarzała, że jak na artystkę jestem strasznie cyniczna. Nie wierzyłam w przeznaczenie, czy raczej nie chciałam w nie wierzyć, bo obawiałam się, że ta koncepcja neguje moją ciężką pracę, którą wykonałam, by znaleźć się w miejscu, do którego dążyłam. Ostatnio mam jednak wrażenie, że los wyjątkowo sprzysiągł się przeciwko mnie i kara mnie za bycie niedowiarkiem przez całe życie.

      Reyes, której poszukiwania na Wikipedii zajęły więcej czasu niż napisanie odpisu :D

      Usuń
  74. Reyes uświadomiła sobie, że w towarzystwie mężczyzny przeszła dzisiaj przez całą gamę emocji; od wdzięczności przez smutek i wzruszenie, a także strach aż po radość, na której złe wspomnienia nie kładły się cieniem, choć wcześniej istniały w niej podobne obawy. Odsłoniła się, pozwalając sobie na otwarte wyrażanie własnych uczuć, a choć kręciło jej się w głowie od nadmiaru wrażeń, była zadowolona. Nie czuła się niezręcznie w towarzystwie Reginalda, choć ukazała mu wiele ze swoich słabości; zdała sobie jednak sprawę, że przy nim łatwiej też przychodził jej uśmiech.
    — Już miałam pytać, gdzie się pan uchował przede mną przez całe życie, ale teraz już wiem: Karolina Północna — podsumowała, mrugając do niego figlarnie. Naprawdę trudno było jej uwierzyć, że tacy faceci jak Reginald Patterson jeszcze istnieli; był przystojny, inteligentny, z silnym kompasem moralnym i licznymi zainteresowaniami. Imponował jej i nie miało to już dłużej związku jedynie z tym, że ją uratował, ale także z wrażeniem, jakie na niej wywierał swoimi dalszymi słowami i czynami. — Konie muszą być pańską wielką pasją. — Było to bardziej stwierdzenie niż pytanie, ale wystarczyło spojrzeć na wyraz twarzy młodego Reginalda uchwycony na fotografii, by bez trudu wyciągnąć podobny wniosek. Wyglądała dokładnie tak samo na zdjęciach, na których uchwycono ją podczas malowania.
    — Może artystka to trochę za dużo powiedziane, ale lubię tak o sobie myśleć — powiedziała Reyes, jeszcze przez chwilę zwlekając z dołączeniem do Reginalda, jakby trudno było jej odwrócić wzrok od regałów przepełnionych jego osobistymi pamiątkami. Ocenianie ratownika na podstawie kilku zdjęć i przedmiotów przywiezionych z dalekich wypraw byłoby w stosunku do niego niesprawiedliwe, ponieważ jako człowiek miał w sobie ogromną głębię domagającą się cierpliwego odkrywania, lecz zgromadzone książki oraz fotografie stworzyły zarys fascynującej przeszłości, w którą Reyes trochę nieświadomie, jednak z pełną odpowiedzialnością, chciała się zanurzyć. Jeszcze raz objęła regały spojrzeniem, próbując zdusić w sobie pragnienie wypytania Pattersona o kolejne szczegóły związane z każdym oprawionym w ramkę zdjęciem i przysiadła na wolnym fotelu ustawionym w pobliżu kominka, który nadawał salonowi przytulniejszego charakteru. Wnętrze mogło wydawać się puste z powodu minimalistycznego wyposażenia, jednak ona doceniała jego przestronność, bo sama gnieździła się ze swoją nieżyjącą współlokatorką na zbyt małej liczbie metrów kwadratowych, przez co ciągle na siebie wpadały. Bywały dni, kiedy Reyes potrzebowała przestrzeni tylko dla siebie i wpadała w nadmierną irytację, bo niewielki metraż jej to uniemożliwiał, lecz teraz dałaby wszystko, żeby cofnąć czas i dalej gnieździć się z nią w małej klitce.
    — Wciąż pamiętam mój pierwszy zestaw malarski. Moja rodzina nie była bogata, często chodziłam w za dużych ubraniach po starszych koleżankach z la vencidad, obiady jadaliśmy przy blasku świec, bo często nie było nas stać na zapłacenie rachunków za prąd, ale mis papás dbali o to, żebyśmy były z Cataliną szczęśliwe. Zestaw był z drugiej ręki, płótno było lekko naderwane na rogu, sztaluga była zbyt chybotliwa, a farby olejne otwarte i delikatnie zaschnięte, lecz to był najcudowniejszy prezent na świecie. Byłam tak zachwycona, że całą noc spędziłam na malowaniu przy świetle księżyca. Później obraz zawisnął w przedpokoju na honorowym miejscu, żeby mógł go widzieć każdy, kto przychodził do nas w odwiedziny. Kiedy wyjeżdżałam, wciąż tam wisiał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Reyes nie była pewna, dlaczego opowiedziała mężczyźnie tę historię. Odpowiedź na pytanie, czy była artystką powinna być krótka i łatwa, lecz dla niej samej taka nie była; zbyt duża część jej duszy była związana z malarstwem, by mogła rzucić w powietrze proste tak. A może to naszyjnik obudził w niej sentymentalne uczucia i skłonność do zwierzeń? — Przyjechałam do Stanów Zjednoczonych, wierząc, że tutaj łatwiej będzie rozwinąć mi swój talent. Szybko się jednak okazało, że nie jestem tak dobra, jak mi się wydawało. Wciąż maluję, ale robię to dla siebie, jeśli zbyt długo nie trzymam pędzla w palcach, mam wrażenie, że oszaleję i wybuchnę. Zmieniłam kierunek i skończyłam historię sztuki, a teraz pracuję jako kurator w El Museo del Barrio. Ten zawód jest o wiele bardziej związany z nauką, niż początkowo przypuszczałam i wymaga ode mnie przeprowadzenia mnóstwa badań oraz pisania esejów, jednak pozwala mi też na kreatywność. Planowanie wystawy, dobieranie eksponatów pasujących do tematu przewodniego, wybieranie kolejności, w jakiej powinny zawisnąć dzieła sztuki, by tworzyły całą historię i ich instalacja, nawet dobieranie muzyki czy reflektorów o odpowiednim natężeniu światła… To wszystko jest niesamowite. Co prawda ta praca ma też swoje minusy jak użeranie się z wyniosłymi, prywatnymi kolekcjonerami albo spędzanie długich godzin na uzupełnianiu katalogów, ale uwielbiam to, co robię.
      Reyes miała nadzieję, że nie zanudziła Reginalda swoim długim wywodem. Ona sama lubiła jednak słuchać o pasjach innych ludzi, wtedy coś się w nich zmieniało; nawet największe szare myszki zaczynały żywiołowo gestykulować, na ich policzki wypływał zdrowy rumieniec, a w oczach coś się zmieniało, zaczynały świecić jakimś wewnętrznym blaskiem.
      — A pan? Dlaczego medycyna ratunkowa? Czy może jednak powinnam powiedzieć wojsko? — spytała, z zaciekawieniem przechylając głowę, po czym uśmiechnęła się przepraszająco. — Jeszcze nie całkiem to rozgryzłam — przyznała szczerze, zerkając na jedno ze zdjęć, które przedstawiało Reginalda w mundurze z kolegami. Jej umysł pracował na zwiększonych obrotach, kiedy próbowała połączyć ze sobą fragmenty układanki; czy został ratownikiem dopiero po wystąpieniu z sił zbrojnych, czy w jakiś sposób łączył ze sobą obowiązki? Nie wiedziała wiele o amerykańskich żołnierzach, a kiedy uświadamiała sobie braki we własnej wiedzy, zawsze starała się je uzupełnić. Jednocześnie liczyła po cichu, że Reginald nie uzna jej pytań za przejaw nadmiernego wścibstwa.

      Reyes

      Usuń
  75. Jej wyjątkowy zmysł estetyczny, jak to ujął Reginald, podpowiadał jej, że miała do czynienia z niezwykle przystojnym mężczyzną. Czuła delikatne igiełki w opuszkach palców, które domagały chwycenia się za farby lub chociaż węgiel, by uchwycić jego rysy twarzy, a przede wszystkim te niezwykłe, jasne oczy, które niczym magnes nieustannie przyciągały jej wzrok, lecz była przekonana, że jej rysunki nie byłyby w stanie oddać sprawiedliwości atrakcyjnemu wyglądowi Pattersona, jednak wiedziała, że gdy tylko przekroczy próg mieszkania, rzuci się do swoich przyborów, bo w przeciwnym razie nie byłaby w stanie zasnąć.
    — Żałuję, że nie miałam pana przy sobie, kiedy na zajęciach przy wszystkich usłyszałam, że niczego na tym polu nie osiągnę. Przydałby mi się ktoś, kto bezwarunkowo wierzy w moje zdolności, choć jeszcze nawet nie ujrzał moich prac — rzuciła z szerokim uśmiechem, życzliwie wytykając Reginaldowi tak entuzjastyczną, ale niestety bezpodstawną ocenę jej zdolności, jednak po jej wnętrzu rozlało się przyjemne ciepło. Oczywiście jej rodzice wierzyli w jej sukces, lecz wynikało to z ich bezwarunkowej miłości do córki, a jej brakowało wsparcia w innej postaci, pochodzącego od przyjaciół, których w jej życiu po prostu nie było po przeprowadzce do Nowego Jorku. Wtedy nie miała w sobie tak głęboko zakorzenionego poczucia własnej wartości, brakowało jej pewności siebie i z trudem przełamywała się do nawiązywania kontaktów z innymi studentami. Zresztą na malarstwie panował ogromny wyścig szczurów, który wynikał z bolesnej świadomości, że wśród nich jedynie garstka najwybitniejszych osób miała szansę zyskać sławę oraz uznanie artystycznych kręgów. Wielkie Jabłko było zarówno rajem, jak i piekłem dla twórców próbujących się wybić; wielu straciło tutaj swoje marzenia, ale także to tutaj skupiały się największe nazwiska i możliwości. Nikt nie stanął w jej obronie, gdy ze łzami w oczach zebrała swoje przybory malarskie i opuściła pracownię, przełykając gorycz porażki. Wtedy czuła się zdradzona, lecz teraz rozumiała, że nie mogła ich winić; oni także marzyli o swojej szansie, a zawalczyć o siebie mogła tylko ona sama. Nikt inny nie mógł tego za nią zrobić, co nie zmieniało faktu, że posiadanie kogoś, kto powiedziałby, że wykładowca wydał błędny osąd, a obrazy Reyes były dobre, bo ona tak czuła. — Z perspektywy czasu jestem zadowolona ze ścieżki zawodowej, jaką wybrałam, ale wtedy to było dla mnie jak koniec świata. Byłam zdruzgotana i zagubiona. Tak ciężko pracowałam, żeby dostać się do Stanów Zjednoczonych i tak bardzo kochałam sztukę, że opinie krytyków zupełnie mnie załamały. Przez jakiś czas użalałam się nad sobą, aż uświadomiłam sobie, że mam przed sobą dokładnie trzy opcje: mogłam spakować walizki i pokonana wrócić do Meksyku, mogłam uparcie brnąć przed siebie, ignorując porady innych i własne złe przeczucia albo mogłam wyznaczyć sobie nowy cel i w zupełności się mu poświęcić. Kiedy życie daje ci cytryny, trzeba z nich zrobić lemoniadę… Ale byłoby mi łatwiej, gdybym miała wtedy przy sobie kogoś takiego jak pan. — Było coś takiego w Reginaldzie, co sprawiało, że wydawał się być osobą, na którą można było liczyć w każdej sytuacji. Samotne lata w Nowym Jorku nauczyły ją polegać tylko na sobie, lecz czuła, że gdyby zdecydowała się obdarzyć mężczyznę pełnym zaufaniem, nie żałowałaby podobnego kroku.
    Jeszcze — wychwyciła Reyes, a jej uśmiech nieco przygasł pod wpływem ukłucia smutku. — To brzmi tak, jakby miał pan już za niedługo wyjechać na kolejną misję. — Ta myśl ją martwiła i był to jak najbardziej ludzki odruch; w końcu Reginald przyznał, że należał do służb specjalnych, a choć nie orientowała się dobrze w temacie wojskowości, wyraźnie wskazywało to na niebezpieczeństwa, z jakimi zmagał się na co dzień w pracy. Ze swoją jednostką musiał trafiać w samo centrum zaciekłych walk. Ryzykował swoim życiem, by ratować innych, a choć bez wątpienia jego podejście zasługiwało na podziw, jego bliscy musieli cierpieć, czekając w niepewności na wieści od Reginalda, ale on zdawał się uwielbiać swoją pracę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jest pan chyba najodważniejszym człowiekiem, jakiego poznałam — przyznała w końcu po chwili milczenia, choć jednocześnie uwierało ją jakieś nieprzyjemne uczucie, kiedy wyobrażała sobie, z jak ciężkimi sercami jego najbliżsi żegnali się z nim przed jego wyjazdem na kolejną misję w sam środek piekła. Mężczyzna musiał w swoim życiu widzieć wiele przerażających rzeczy, które przechodziły ludzkie pojęcie, a jednak wciąż miał w sobie mnóstwo ciepła, za co tym bardziej go doceniała. Ale ten cały ból, który musiał się wiązać z utratą kompanów na linii frontu… Znowu miała ochotę otoczyć go ramionami, lecz tym razem po to, by okazać mu wsparcie. Po chwili wahania położyła swoją dłoń na dłoni mężczyzna i krzepiąco ją uścisnęła, jakby chciała mu przekazać, że rozumie, z czym losem nie udało mu się wygrać, ale była pewna, że zrobił wszystko, co w jego mocy, by nie dopuścić do śmierci towarzyszy. Delikatnie pogłaskała kciukiem jego knykcie, posyłając mu niepewny uśmiech.
      Kiedy Reginald wspomniał o napoju, żołądek Reyes wybrał ten moment, aby wydać z siebie przeciągłe burczenie. Wcześniejsze zdenerwowanie i ekscytacja sprawiły, że zupełnie zapomniałam o nieprzyjemnym odczuciu ssania, ale teraz głód postanowił o sobie przypomnieć w najmniej odpowiedniej chwili. Jej usta wykrzywiły się w grymasie lekkiego zażenowania, gdy objęła się ramionami w pasie, trochę dla zamaskowania własnego zakłopotania, a trochę by uciszyć dalsze odgłosy dobiegające z jej przewodu pokarmowego.
      — Przepraszam — wydukała z krzywym uśmiechem. — Najpierw miałam strasznie zabiegany dzień w pracy, a później byłam tak zdenerwowana spotkaniem z panem, że nie mogłam połknąć ani jednego kęsa — wytłumaczyła Reyes, teraz z politowaniem myśląc o własnym stresie, który okazał się być bezpodstawny. Co prawda nie znała osobiście ratownika, wiedziała jedynie, że walczył o jej życie i to dzięki niemu mogła wciąż oddychać, ale równie dobrze mógł się okazać gburliwym, nieprzyjemnym człowiekiem, któremu bliżej byłoby do złoczyńcy niż bohatera. Nie przypuszczała, że wizyta przebiegnie tak pomyślnie i przeniesie się na nieco bardziej prywatny grunt do domu Reginalda; cieszyła się nie tylko z odzyskania naszyjnika, który wiele dla niej znaczył, ale także z obecności mężczyzny, którego chciała lepiej poznać.
      Zaśmiała się, słysząc słowa Pattersona.
      — Uznam to za najlepszy możliwy komplement i jednocześnie zaszczyt, że udało mi się z pana… z ciebie tyle wyciągnąć — poprawiła się szybko. Po chwili wahania wyciągnęła w stronę Reginalda dłoń do uściśnięcia. — Cześć, jestem Reyes. Za trochę ponad dwa miesiące skończę trzydzieści lat, jestem spod znaku Raka, ale nie wierzę w astrologię, stan cywilny panna, prywatnie jestem malarką, profesjonalnie kuratorem sztuki, wierzę w wyższość kuchni meksykańskiej nad amerykańską, mówię biegle w trzech językach, mój gniew najlepiej studzą słodycze besos. Pół roku temu dostałam drugą szansę od życia dzięki pewnemu przystojnemu ratownikowi. Miło mi cię poznać — zakończyła, mrugając do niego. Czuła się niemal jak podczas speed datingu, na który kiedyś zaciągnęła ją Catalina, licząc na przygodę i może łut szczęścia, który pozwoli na zakochanie się od pierwszego wejrzenia, lecz Reyes szybko ewakuowała się już po pierwszej rundzie, tłumacząc się nieistniejącym bólem brzucha.

      Reyes
      [Ach, nawet nie wiesz, jak mnie to cieszy <333 Ale to już nie moja zasługa, Reyes zaczęła żyć swoim życiem i to po prostu jej wrodzony urok osobisty :D]

      Usuń
  76. Uśmiechnęła się rozbawiona na jego odpowiedź i pokręciła głową, cały czas odrobinę się naigrywając. Być może powinna poczuć się zakłopotana albo przynajmniej nieco skołowana taką niejasną odpowiedzią, ale Savannah miała za duży dystans do samej siebie, żeby przejmować się tego typu sytuacjami. Poza tym, kiedy spędzali czas w swoim towarzystwie przeważnie dopisywały im dobre nastroje, więc zdążyli już wypracować sobie całkiem niezłą nić porozumienia, również w kwestii poczucia humoru. Nie odczuła więc skrępowania, nie odniosła też wrażenia bycia spławioną, mężczyzna po prostu znowu ją rozśmieszył.
    – Jasne, przecież istnieją jeszcze trzej inni Reginaldowie, z którymi spędzam czas od ponad pół roku – odpowiedziała w wyraźną nutą żartu w głosie, ale nie kontynuowała już tematu, nie zamierzając stawiać Pattersona w niezręcznym położeniu.
    Odeszli kawałek od stoiska z napojami, nie chcąc tworzyć tam sztucznego tłoku i znalazłszy fragment wolnej przestrzeni w części bankietowej sali, zajęli miejsca przy pustym stoliku. Przerwa miała trochę potrwać, więc równie dobrze mogli dać odpocząć swoim nogom, wszak było przed nimi jeszcze kilka godzin tańca, oczywiście o ile oboje będą mieli na niego ochotę.
    – Dzięki. Dobrze jest wiedzieć, że robi się jakiś postęp w realizowaniu swoich pasji, ale z tańcem jest pod pewnymi względami tak jak z Beczką, no może nieco mniej intymnie – uśmiechnęła się do niego lekko, wiedząc, iż zrozumie o co jej chodzi.
    Uwielbiała obie te czynności, jednak z żadną z nich nie wiązała żadnych zawodowych planów, tak naprawdę nigdy nawet o tym nie pomyślała. Gra na wiolonczeli była dla niej zbyt osobista, by tak po prostu móc występować przed innymi ludźmi, natomiast taniec służył przede wszystkim jej ciału. Savannah naprawdę lubiła wysiłek fizyczny, zwłaszcza w oprawie muzyki z lat sześćdziesiątych.
    – Może nie do końca lęk wysokości – rzuciła i umilkła na chwilę, żeby zebrać myśli w słowa. – Nie lubię wysokości kiedy coś nie wygląda na stabilne – powiedziała, ale zaraz potrząsnęła głową, bo dalej nie umiała wyrazić tego co chodziło jej po głowie. – Chciałabym bardzo zobaczyć twoje skoki na żywo, ale jestem na sto procent pewna, że w życiu sama bym się na nie nie zdecydowała. Wiem, że w wykonaniu profesjonalistów nie ma tam praktycznie miejsca na ryzyko, ale i tak mnie to stresuje. Tak samo było z podnoszeniami, teoretycznie niewiele mogło mi się stać, jednak zawierzenie swojego zdrowia dwóm rękom jakoś średnio mnie przekonywało – stwierdziła. – Z Primo było inaczej, ze swoimi czterema kopytami wyglądał na kogoś komu można zaufać. Poza tym wierzyłam w to, że twoje umiejętności godne zaklinacza koni zadziałają i nie skręcę karku – zażartowała.
    Znowu upiła łyk drinka, a potem rozejrzała się po pomieszczeniu, uśmiechając się szeroko na widok tych wszystkich zadowolonych gości. Savannah lubiła szczęście innych, w tym także zupełnie nieznajomym jej ludzi.
    – Nie jesteś jeszcze zmęczony? – spytała, przenosząc wzrok na twarz Reginalda. – Nie sugeruję absolutnie, że na takiego wyglądasz, ale wciąż pamiętam o tym, że miałeś jeszcze dyżur – powiedziała z troską.
    Trochę niefortunne było to, iż Louise zrezygnowała z całej imprezy w ostatniej chwili, bo przez to Patterson nie miał nawet chwili, żeby odpocząć, lecz z drugiej strony była mu bardzo wdzięczna, że w ogóle się pojawił. Na przestrzeni tych ostatnich kilku miesięcy szczerze polubiła spędzanie czasu w jego towarzystwie, choć czasem miała wrażenie, iż absorbując tyle jego uwagi zabiera mu cenne godziny, które mógłby spożytkować na sen czy coś równie regenerującego.

    Savannah Mackenzie

    OdpowiedzUsuń
  77. Chyba dopiero teraz zaczynało do niej docierać, jak wiele niezłomności miał w sobie Reginald, jak wiele w swoim życiu osiągnął, wydobywając z każdej danej mu sekundy jak najwięcej. Może jej udało się wycisnąć trochę soku z cytryn i stworzyć z nich lemoniadę, lecz miała wrażenie, że Reginald byłby w stanie z pozostawionych przez nią resztek cytrusów wycisnąć jeszcze więcej, wykorzystując również skórkę. Trening na medyka w siłach specjalnych musiał być niezwykle ciężki i wycieńczający, podobnie jak lata spędzone na misjach, a mimo to nie wykorzystywał czasu na odpoczynek podczas odboju; wystarczyło spojrzeć na liczne certyfikaty, które dostrzegła na regałach. Patrzyła na niego i widziała także motywację dla siebie samej, aby spróbować jeszcze raz i jeszcze raz aż do skutku.
    Zaczynała się zastanawiać, czy nie powinna zaciągnąć go kiedyś do centrum rehabilitacyjnego. Skoro dla niej mógł być inspiracją, zapewne mógł się nią stać także dla innych osób zmagających się ze swoimi słabościami. Z drugiej strony to może jej wyjątkowy tok myślenia i fakt, że zaczynała coraz bardziej poznawać Reginalda sprawiały, że żywiła względem niego tak pozytywne uczucia.
    — A tego o przystojnym ratowniku już nie zanotowałeś? Kto wie, może to jemu jest pisane zmienić mój stan cywilny — zaproponowała żartobliwie Reyes. Co prawda sama nie spieszyła się do podobnej zmiany, wychodząc z założenia, że choć związki wymagały nakładu pracy, wszystko powinno toczyć się naturalnym rytmem. Wiele jej koleżanek w podobnym wieku zdawało się czuć już bijący na alarm zegar biologiczny i w popłochu rzucały się w wir randkowania, próbując na szybko znaleźć mężczyznę, z którym mogłyby się związać węzłem małżeńskim, lecz Reyes w tej chwili skupiała się głównie na sobie. Jeśli ktoś wyjątkowy pojawi się teraz na jej drodze, przyjmie go z otwartymi ramionami, jednak nie miała zamiaru na siłę szukać związku, gdyż taka relacja nie mogłaby zakończyć się szczęśliwie.
    — Reg — powiedziała powoli, jakby smakowała brzmienie zdrobnienia na języku. — A ty jak wolisz, żeby się do ciebie zwracano? Reginald, Reg czy Regi? — spytała, unosząc brwi. Nie umknęło jej, że powiedział ludzie, a ją interesowała opinia samego mężczyzny. Większość postronnych osób miała tendencję do używania zdrobnień, ponieważ tak było im łatwiej, ale przy tym zupełnie ignorowali fakt, że właściciel imienia mógł woleć pełne brzmienie. Do niej wszyscy zwracali się po prostu Reyes, z wyjątkiem Cataliny, która w pierwszych latach życia miała problem z wymową, dlatego biegała po całym domu za starszą siostrą, wołając za nią Rey Rey i ze śmiechem wymachując w powietrzu drobnymi piąstkami. Potrafiła gonić tak za nią całe dnie, zabawa w chowanego zawsze była jej ulubioną czynnością; może dlatego, że ucieczka przed nią na tak niewielkim metrażu była w gruncie niemożliwa, więc zawsze wiedziała, że gdzieś obok ma swoją siostrę i nie musi się niczego obawiać?
    Háblame más — rzuciła figlarnie Reyes, nie mogąc powstrzymać śmiechu. Mów mi więcej. Cóż mogła poradzić na to, że była łasa na komplementy, zwłaszcza gdy padały z ust równie atrakcyjnego mężczyzny. Gdyby ktokolwiek inny wypowiedział te słowa, pewnie potraktowałaby jako nieudolną próbę podrywu, ale w przypadku Reginalda wierzyła, że mówił szczerze i z pełnym przekonaniem o jej wyjątkowości, nawet jeśli ona nie widziała w sobie nic na tyle szczególnego, by mogło poprzeć zdanie Reginalda na jej temat. Może byli dopiero na etapie poznawania się, jednak była pewna swojej oceny; Patterson był osobą bezpośrednią i prostolinijną, nie rzucał słów na wiatr i nie uciekał się do podstępów w relacjach, by uzyskać to, czego pragnął. Jego otwartość i bezpretensjonalność przypominały powiew chłodnego wiatru na twarzy w upalne dni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Co to za pytanie? Oczywiście, że idziemy do kuchni. Nie mogę odpuścić twojego widoku w fartuszku. Poza tym nie wiesz, że mężczyźni są najseksowniejsi podczas gotowania? Masz szansę zdobyć u mnie kilka punktów, chyba nie chcesz z niej zrezygnować? — spytała z rozbawieniem Reyes, jej oczy błyszczały, gdy złapała Reginalda za rękę i delikatnie pociągnęła w stronę, w którą według niej powinna znajdować się kuchnia, o ile oczywiście architekt miał jakieś poszanowanie dla funkcjonalności; nie znała jeszcze tego domu, jednak wiedziała, że w razie czego Reginald pokieruje ją w odpowiednią stronę. Być może pozwalała sobie na nieco zbyt wiele, zarówno słowami, jak i gestami, jednak miała nadzieję, że nie będzie miał jej tego za złe; wydawało się, że z chwilą zawiśnięcia wisiorka na jej szyi powróciła do niej jej zadziorność i wewnętrzna siła, jakby odzyskała ogromną cząstkę siebie, która przez cały ten czas była przechowywana w niewielkim naszyjniku.
      — Zaraz się przekonamy, czy w Tzintzuntzan nauczyli cię czegoś na temat prawdziwej meksykańskiej kuchni. — W jej słowach tkwiło lekkie wyzwanie; wynikało to z faktu, że w Nowym Jorku nie miała okazji spróbować zbyt wielu potraw, które choć trochę przypominałyby w smaku te znane jej z domu. Niemal na każdym kroku można było w mieście napotkać budki, w których sprzedawane były burritos czy tacos, ale nie wywoływały u niej poczucia nostalgii; jeśli już to raczej rozstrój żołądka, dlatego wolała przygotowywać swoje obiady samodzielnie w domu i mimo obowiązków, które na nią spadały wraz z kolejnymi latami oraz wkraczaniem w dorosłość, to przyzwyczajenie pozostało w niej głęboko zakorzenione. Z czasem zaczęła także eksperymentować w kuchni, otworzyła się na więcej potraw z różnych zakątków świata, teraz na co dzień mieszała meksykańskie i amerykańskie dania. Nie miała także problemu z zamawianiem jedzenia na wynos (choć wciąż wolała domowe, przyrządzone przez siebie obiady) i zapewne zaoszczędziłaby sporo kłopotu Reginaldowi, gdyby jednak zdecydowała się na drugą opcję, jednak wspólne gotowanie z mężczyzną okazało się być tak kuszącą opcją, że nie potrafiła z niej zrezygnować. Widać było, że czuła się swobodnie w jego towarzystwie; jeszcze kilka godzin temu mruczałaby jeśli to nie problem i inne grzecznościowe formułki, a teraz po prostu zaciągnęła go do kuchni, jakby była tu już wcześniej setki razy.

      Rey Rey
      [Aż z ciekawości obejrzałam przemówienie admirała McRavena, genialne jest, dziękuję za podesłanie linku <3]

      Usuń
  78. Carmen już jako mała dziewczynka miała niebywały talent do pakowania się w kłopoty, co w jej przypadku zazwyczaj wiązało się również z nadmiernym nabijaniem sobie guzów. Była jedynaczką, nad czym zawsze niesamowicie lamentowała, jak i również w obrębie jej najbliższego kuzynostwa nie trafiła się ani jedna dziewczynka w podobnym jej wieku, więc — chcąc czy nie — zawsze obracała się w towarzystwie chłopców. Dlatego też zdarte kolana czy łokcie po potajemnych wyścigach rowerowych na tyłach starej fabryki albo siniaki nabijane przy wdrapywaniu się na drzewa, by ukraść sąsiadowi kilka jabłek, były na porządku dziennym. Ba! Zdarzało się nawet i podbite oko w towarzystwie rozciętej wargi, bo któryś z kuzynów nazwał ją małą dziewczynką, więc musiała dać mu nauczkę.
    Przez te wszystkie lata rudowłosa zdążyła się przyzwyczaić, że wypadki trzymają się jej niczym magnes i ostatecznie zdecydowała się to zaakceptować. Bo co mogło jej dać przeklinanie losu i rzucanie przekleństwami na prawo i lewo, kiedy przypadkowo zrzuciła kolejną tacę z kieliszkami do wina w Novinophobii? Ewentualnie zepsuty humor na resztę dnia, nic więcej. A przecież powinna się cieszyć, że od razu nie puściła całego baru z dymem! W takich momentach zwykła mówić, że to po prostu szczęście do pecha.
    Carmen nigdy wcześniej w swoim życiu nie widziała tak ogromnego skupienia na twarzy kogokolwiek, jakie w tym momencie mogła zaobserwować u Reginalda. Skrupulatność, z jaką sprawdzał stan poszczególnych części jej ciała przywodziła rudowłosej na myśl pracę nad konserwowaniem obrazu, którą miała okazję obserwować podczas odbywania praktyk w Metropolitan Museum of Art. Żadnych zbędnych ruchów, bo każdy niewłaściwy dotyk jest w stanie zniszczyć płótno w ułamku sekundy — tak samo jest z ludzkim ciałem. Wszystko zaplanowane, a każda reakcja — nawet ta najdrobniejsza — uważnie obserwowana, by w razie potrzeby odpowiednio szybko zareagować.
    — Boli mnie głowa — Carmen mruknęła cicho i dopiero w momencie, kiedy Reginald przykrył ją swoją bluzą, poczuła jak bardzo było jej zimno. Poczuła delikatny zapach męskich perfum i uśmiechnęła się delikatnie. — Nie będę wymiotować. Tak właściwie… — skrzywiła się nieznacznie, nie od końca pewna, czy przez promienie słońca, które sączyły się między gałęziami drzewa i raziły ją w oczy, czy dlatego, że poczuła ból w łokciu, kiedy mężczyzna go oglądał. — Tak właściwie to jestem głodna. Zjadłabym naleśniki, te o których opowiadałam ci ostatnio, z pomarańczami i czekoladą. — westchnęła lekko, najpierw wracając pamięcią do ich rozmowy sprzed kilku dni w Novinphobii, kiedy opowiadała mu o swoim odkryciu kulinarnym, a zaraz później jej myśli powędrowały w stronę samych naleśników.
    Pierwszy raz jadła je tydzień wcześniej w nowo otwartej kawiarni zaraz za rogiem — idealnie miękkie i słodkie, delikatnie chrupiące, polane gorącą czekoladą, która idealnie komponowała się z lekko kwaśnym kremem pomarańczowym w środku. Na samą myśl aż ślinka napływała jej do ust. Planowała wziąć porcję na wynos w drodze powrotnej do domu, jednak teraz, kiedy do jej świadomości dotarł ostry, natarczywy dźwięk karetki, która najwyraźniej jechała właśnie po nią, zdała sobie sprawę, że o naleśnikach może najwyżej pomarzyć.
    W momencie, kiedy Reginald odsunął się od niej, pozwalając ratownikom z karetki wykonywać swoje obowiązki, Carmen poczuła, jak ogarnia ją dziwna fala paniki. Dopóki miała przed oczami znajomą twarz mężczyzny i to w dodatku tak spokojną w całym tym szaleństwie, które się wydarzyło, sama czerpała z niej spokój, jakieś ukojenie, które pozwoliło jej trzymać ewentualny niepokój na wodzy. Teraz jednak, kiedy pochyliło się nad nią dwóch nieznajomych ratowników, nagle zaczęło do niej docierać, jak poważna może się okazać sytuacja. Poczuła zimny dreszcz na plecach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolejne pół godziny Carmen pamiętała niczym przez mgłę. Pytania, dużo pytań, zdecydowanie za dużo. Wiedziała, że ratownicy próbowali jak najdokładniej określić, czy po wypadku nie odniosła poważnych obrażeń, a ona naprawdę starała się robić wszystko, żebym im to ułatwić, jednak była tak niesamowcie zmęczona, że nawet odpowiedź na najprostsze pytanie wydawało się dla niej czymś graniczącym z cudem. Powieki z każdą mijającą minutą były coraz cięższe i z trudem walczyła z sennością.
      Myślała o tym, co się wydarzyło. Błądziła od pytania do pytania, coraz bardziej nieskładnie, mgliście. Zbieg okoliczności? Wpadła akurat pod koła motocykla Pattersona. Jakie było na prawdopodobieństwo? Mógł jechać każdy… Samochód, ciężarówka. Jak wtedy by się to skończyło?
      Poczuła na ramieniu dotyk jednego z ratowników. Spojrzała na niego sennie, nawet nie próbując skupić uwagi na tym, co do niej mówił. Marzyła o tym, żeby się zdrzemnąć, chociaż dziesięć minut.
      Szczęście do pecha. To była ostatnia myśl, jaka przemknęła jej przez głowę, zanim zamknęła oczy.

      Carmen

      Usuń
  79. Reyes zaczęła się zastanawiać, o jakich przesadnych zdrobnieniach mógł mówić mężczyzna. Reg wydawało się być naturalnym sposobem skracania jego imienia, jedyny wymyślny przydomek, jaki przychodził jej do głowy to Naldi i gdyby zdecydował się na to zdrobnienie, pewnie już przez sam pseudonim udałoby mu się zdobyć miejsce w narodowej drużynie piłki nożnej.
    — Jak to: nie masz fartucha?! — wykrzyknęła Reyes, zatrzymując się raptownie, by móc się odwrócić w stronę mężczyzny i obdarzyć go pełnym rozczarowania spojrzeniem. — Wiesz, że w tej chwili zniszczyłeś moją fantazję? A tak liczyłam, że zobaczę cię w samym tylko fartuszku, bez tych niepotrzebnych ubrań pod spodem — rzuciła z figlarnym uśmiechem, mrugając do niego, po czym wznowiła marsz do nowocześnie urządzonej, przestronnej kuchni, która chyba była mokrym marzeniem każdej pani domu. Możliwe, że Reyes zaczęła się odrobinę ślinić na jej widok, bo taka przestrzeń aż zapraszała do spędzania godzin na gotowaniu; to matka Reyes nauczyła ją, że kuchnia była sercem każdego domu i choć w tej chwili pomieszczenie wydawało się być nieco zbyt puste, by stanowić rytmicznie bijący organ, Castanedo była przekonana, że jest w stanie wypełnić to miejsce radosnym skwierczeniem i cudownymi, aromatycznymi zapachami.
    — Gdybym była Reginaldem Pattersonem to… upchnęłabym kukurydzę tutaj! — zawołała, otwierając pierwszą lepszą szafkę na chybił trafił. W ten sam sposób próbowała odgadywać miejsce ukrycia kolejnych składników, jednak szybko okazało się, że taka zabawa jest w gruncie rzeczy mało efektywna, a jej głód coraz dotkliwiej dawał o sobie znać, dlatego zaczęła z odpowiednią metodyką przeszukiwać kolejne półki, dziękując za swój wzrost, który pozwalał jej sięgnąć do większości szafek, zamiast ciągle odrywać mężczyznę od siekania składników. Kuchnia była jej obca, więc musiała dopiero zaznajomić się z jej rozkładem, ale swoje znaleziska systematycznie podrzucała mu na deskę do krojenia, skrycie w duchu ciesząc się z tego, że choć raz to ona nie musiała płakać podczas walki z cebulą, której już sam zapach wystarczył, by zaszkliły jej się oczy. Kiedy była pewna, że postawiła przed Reginaldem wszystkie wybrane komponenty dania, wyciągnęła z lodówki kurczaka i po wstępnym umyciu oraz oczyszczeniu z kości oraz błonek, zaczęła kroić go w kostkę, umieszczając mięso w misce, gdzie dolała oliwy i doprawiła go świeżymi ząbkami czosnku oraz przyprawami.
    — A teraz nie podglądaj, bo muszę przygotować sos do tacos, który jest tajną recepturą rodu Castanedo przekazywany z pokolenia na pokolenie, z matki na córkę — wyjaśniła Reyes konspiracyjnym szeptem, wyciągając z ukrycia kilka dodatkowych składników. — Uwierz mi, kiedy skosztujesz moich tacos, nie tkniesz już żadnych innych do końca życia. Sos rodziny Castanedo uzależnia — obiecała mu, mieszając salsę w miseczce. Tym razem musiała wyjątkowo się postarać, ponieważ dzięki swoim licznym podróżom w rejony Ameryki Łacińskiej Reginald zdążył już poznać prawdziwy smak Meksyku, dlatego będzie bardziej wymagającym degustatorem niż jej znajomi, którzy kuchnię meksykańską znali jedynie z wieczornych dostaw do domu. Nieskromnie uważała się za dobrą kucharkę; nie dorównywała swojej mamie ani babce, to było pewne, jednak czerpała szczer radość z przygotowywania posiłków, często wykonywanie kolejnych czynności w kuchni przynosiło jej dziwny spokój i pozwalało jej się odprężyć, odciąć od nieprzyjemnych myśli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słysząc pytanie Pattersona, z uśmiechem trąciła go lekko łokciem w ramię.
      — A już myślałam, że podstępnie próbujesz zdobyć mój adres, żeby złożyć mi wizytę. Właśnie rozbiłeś w proch moje wszystkie marzenia — stwierdziła z rozbawieniem, przedramieniem odgarniając niesforny kosmyk z policzka, który ciągle łaskotał ją w nos, gdyż jej palce całe były pobrudzone mieszanką aromatycznych ziół. — Mieszkam na Manhattanie, 192 East 75th Street. Czynsz jest diabelsko wysoki, ale okolica jest naprawdę przyjemna, choć nie może się równać z widokami, które ty masz za oknem. To wygodne miejsce, bo do muzeum mam zaledwie dwadzieścia minut komunikacją miejską, a spacerkiem niecałe czterdzieści minut. Zdążyłam się już całkiem zżyć z tym mieszkaniem, wiąże się z nim mnóstwo świetnych wspomnień, więc szkoda, że… — Reyes urwała, przegryzając wargę. Być może nie miała problemu z wyjawieniem swoich słabości związanych z dalszą rehabilitacją, lękiem przed samochodami lub samą Cataliną, jednak były to sprawy, których Reginald jako ratownik obecny na miejscu katastrofy mógł się domyślić i był niejako z nimi związany. Natomiast zwierzenie się z kłopotów finansowych oraz konfliktu z właścicielką mieszkania było czymś bardziej wstydliwym. Chciała uchodzić w oczach innych na niezależną, zaradną kobietę, prawdą jednak było, że jej życie po wypadku zatrzęsło się w posadach i teraz zmagała się z efektami rozchodzącej się z opóźnieniem fali uderzeniowej. — Szkoda, że będę musiała wkrótce poszukać nowego miejsca — zakończyła Reyes z bladym uśmiechem, nie zdradzając się z faktem, że być może to nowe miejsce zamieszkania znajdzie się w Meksyku, jeśli wkrótce czegoś nie wymyśli. Teraz starała się jednak odciąć od podobnie pesymistycznej perspektywy, chciała po prostu spędzić miło czas w towarzystwie Reginalda, nie martwiąc się tym, że nad jej głową przez cały czas wisiało widmo eksmisji. Był to problem, z którym musiała się zmierzyć samodzielnie, dlatego do tej pory ukrywała prawdę o mieszkaniu nawet przed swoimi rodzicami, którzy żyli w przekonaniu, że ich starsza córka w pełni stanęła na nogi po wypadku. Zapewne będą wściekli, kiedy dowiedzą się, co tak starannie przed nimi ukrywała przez ostatnie miesiące, ale Reyes powtarzała sobie, że wcale ich nie okłamywała, a jedynie pozostawiała pewne sprawy w sferze milczenia, nie chcąc ich dodatkowo martwić, gdyż mieli już swoje lata i nie mogła pozwolić, by przez stres wywołany jej sytuacją, ich stan zdrowia uległ pogorszeniu.

      Reyes

      Usuń
  80. Reyes nie spodziewała się, że mężczyzna odpowie na jej zaczepkę w równie interesujący sposób, ale szybko zamaskowała swoje zaskoczenie.
    — Mam nadzieję, że później nie będziesz żałował tych słów, kiedy nie będziesz w stanie dotrzymać mi kroku, mi amigo — stwierdziła z zawadiackim uśmiechem Reyes, uważnie przesuwając wzrokiem po jego umięśnionej sylwetce, by zaraz odnaleźć jego spojrzenie i zmrużyć oczy, jakby chciała powiedzieć twój ruch, Reg. Doskonale wiedziała, że w ten sposób igrała z ogniem, jednak czerpała zbyt wiele frajdy z rzucania słownych wyzwań Reginaldowi, a prowokacyjna nuta, którą wychwyciła w jego głosie, podniosła stawkę do góry, wywołując u niej przyjemny dreszczyk ekscytacji.
    — Hej! — krzyknęła z naganą, kiedy mężczyzna podstępnie wykorzystał jej moment rozproszenia, aby spróbować sosu. Wywróciła oczami na widok jego uśmiechu i westchnęła głęboko. — Typowy facet, zawsze pcha ręce tam, gdzie nie powinien — mruknęła i tylko drgające kąciki jej ust zdradzały jej rozbawienie. — Skoro masz na to czas to równie dobrze możesz zająć się podsmażaniem kurczaka na patelni — poinformowała go Reyes, wciskając mu w dłonie miskę z wcześniej przygotowanym mięsem. Jej mamá zawsze powtarzała, że dobry kucharz musiał umieć nie tylko łączyć ze sobą różne, pozornie przeciwstawne sobie smaki, ale także sprawnie zarządzać dostępnymi zasobami ludzkimi, po czym z porozumiewawczym uśmieszkiem wskazywała skinieniem głowy na papi, który posłusznie obierał owoce i warzywa w kuchni, co jakiś czas ocierając pot z czoła, gdy prażące, popołudniowe słońce w połączeniu z parą unoszącą się z ustawionych na kuchence garów stawało się dla niego nieznośne. Reyes już z domu wyniosła przekonanie o tym, że w zgodnej, pełnej miłości relacji podział obowiązków był konieczny, aby uniknąć nierównowagi sił prowadzącej do konfliktów; wyglądało na to, że Reginald miał podobne przemyślenia, pracując z nią ramię w ramię w kuchni i nie narzekając nawet wtedy, gdy trafiła mu się ta okropna cebula do krojenia, co dla niej było niemal równoznaczne z bohaterskimi wyczynami; siekanie cebuli w jej wykonaniu przypominało slapstick i miała nadzieję, że mężczyzna nigdy nie stanie się świadkiem jej wyczynów.
    Reyes udała, że poważnie się zastanawia nad jego groźbą.
    — Czyli mówisz, że w zamian za jeden obiad zyskam takiego przystojniaka do usługiwania mi przez resztę życia? — spytała, przeciągając kolejne samogłoski, aby uświadomić mężczyźnie, w jak wielkie kłopoty właśnie się pakował. Zaśmiała się, nie przestając mieszać składników w miseczce, dopóki sos nie uzyskał satysfakcjonującej jej konsystencji. — Myślę, że to korzystna dla mnie umowa. ¡Cuenta conmigo! — zapewniła go, że wchodzi w ten układ, chcąc przypieczętować ich pakt uściskiem dłoni. Zapomniała jednak, że jej palce wciąż były oblepione oliwą, sproszkowaną czerwoną papryką i innymi przyprawami, przez co zostawiła na skórze Reginalda brudny ślad. Zachichotała, na wszelki wypadek cofając się poza zasięg jego ramion, gdyby do głowy wpadł mu jakiś pomysł na zemstę. — To było niechcący, przysięgam! — Podeszła do zlewu, by obmyć ręce, ponieważ z jej talentem zaraz reszta czyściutkiej kuchni zostałaby umazana w składnikach salsy, a choć mężczyzna nie miał nic przeciwko gotowaniu, wspólne sprzątanie mogłoby nie napawać go już podobnym entuzjazmem.
    — O rany, wiesz, jak sprawić, żeby kobieta miała duże nadzieje. Teraz będę każdego wieczora wyczekiwała dźwięków twojej gitary na klatce schodowej. Powinieneś wziąć odpowiedzialność za swoje słowa, Reg, i już wkrótce mnie odwiedzić — podpuszczała go Reyes, z trudem powstrzymując śmiech, aby jej mały fortel nie wydał się zbyt szybko. Wiedziała, że Patterson był człowiekiem słownym, więc tak sformułowanej prośbie ciężko będzie mu się oprzeć, a przynajmniej na to liczyła, bo jeszcze nie spotkała mężczyzny, który obiecywałby jej wyśpiewywanie ballad pod balkonem, a taka propozycja ruszyłaby serce nawet najbardziej zagorzałej przeciwniczki romansów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej radosny nastrój musiał ustąpić jednak głębokiej zadumie i zmarszczonym brwiom, gdy oparła się biodrem o blat, zwracając się w stronę Reginalda.
      — Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś aż zbyt spostrzegawczy? — W jej głosie pobrzmiewała jedynie ciekawość, choć tak naprawdę nie spodziewała się odpowiedzi na swoje pytanie. — Wiesz, że odmówię, ale i tak zapytasz? — dodała ze śmiechem, splatając dłonie na klatce piersiowej. Było coś zdecydowanie ożywczego w rozmowie z Reginaldem, który zdawał się postrzegać świat w zupełnie inny sposób niż większość jej znajomych, choć nie była pewna, czy wynikało to z jego charakteru, wychowania, czy może raczej z długich lat spędzonych w szeregach wojska, przebywanie na froncie na pewno wpływało na temperament człowieka i jego życiową filozofię.
      Reyes przegryzła dolną wargę, intensywnie zastanawiając się nad tym, ile powinna zdradzić. Z drugiej strony, skoro Reg sam domyślał się istoty jej problemu, nie było sensu niczego przed nim zatajać, nawet jeśli nie czuła się zbyt pewnie w tym temacie.
      — Sama nie wiem, co robić — wyznała po chwili milczenia Reyes, jej ramiona opadły, jakby przestała się bronić przed cisnącymi się na jej usta słowami. — Z jednej strony wiem, że to moja wina i właścicielka wykazała się całkiem dużą dozą zrozumienia, kiedy spóźniałam się z opłatami, więc byłam jej za wszystko wdzięczna… Ale z drugiej strony teraz nie chce zachować się do końca fair. Właściwie nigdy nie interesowała się mieszkaniem, musiałyśmy same dokładać pieniądze, kiedy psuły się kolejne sprzęty. Próbuje mnie wyrzucić bez zwrotu kaucji i mam wrażenie, że oszukuje mnie na ostatnich półrocznych rozliczeniach, jednak nie mogę jej niczego udowodnić. Prawda jest taka, że… no cóż, nie stać mnie na to, żeby dłużej tam mieszkać. Moja współlokatorka… była wtedy w samochodzie. — Wiedziała, że nie musiała tłumaczyć Reginaldowi, co oznacza dla niej wtedy. — Nie potrafiłam wynająć drugiego pokoju innej osobie. Chciałam zachować jej pamięć jak najdłużej w naszych czterech ścianach, ale z miesiąca na miesiąc nagle rachunki coraz bardziej rosły, choć nikogo nie było w domu, bo sama przebywałam w szpitalu. Moja rehabilitacja również okazała się zbyt kosztowna. W tym kraju bardziej opłaca się umrzeć niż przeżyć wypadek — parsknęła Reyes z ponurym wyrazem twarzy. — Ta wariatka chce otworzyć w mieszkaniu jakieś studio jogi, bo naoglądała się influencerek w internecie i ciągle grozi mi nakazem eksmisji oraz wzywaniem policji. Każdego dnia boję się, że to będzie właśnie dzisiaj, ja naprawdę nie… — urwała, biorąc głęboki wdech. Nawet nie zauważyła, kiedy zacisnęła dłonie w pięści. Powoli je rozluźniła, unikając spojrzenia na mężczyznę. — Przepraszam. Nie powinnam była tego wszystkiego na ciebie zrzucać, za bardzo poniosły mnie emocje. — Zbyt długo milczała, dlatego utraciła kontrolę nad własnymi słowami. Nie zdradziła się jednak ze wszystkim. Zatrzymała dla siebie to, że spała na zapakowanych pudłach, zrywając się z niepokojem na dźwięk ciężkich butów na klatce schodowej, że w ostatnich dniach stała się kłębkiem nerwów, niemal obsesyjnie przeglądając strony z ofertami mieszkań, ale nie było jej stać na szybki wynajem nowego lokum. Tak naprawdę nie miała miejsca, w którym mogłaby się schronić. Jej znajomi oferowali, że mogła się na chwilę u nich zatrzymać, ale potrzebowała rozwiązania na stałe.

      Reyes

      Usuń
  81. Reyes była zaskoczona tym, jak sprawnie przychodziło im przygotowanie składników i gotowanie ramię w ramię. Działali zgodnie, jakby to nie był ich pierwszy wspólny raz w kuchni, a raczej jakby znali się od dawna i niejako mieli ustalony podział obowiązków.
    — To wcale nie brzmi jak umowa, raczej jak przymuszanie do niewolnictwa — odgryzła się od razu Reyes, nie mając zamiaru ustępować mu pola, nawet jeśli były to żarty. Jedyną zaletą, jaką widziała w tak skonstruowanej umowie, to spędzanie większej ilości czasu w obecności Reginalda… Choć nie miała zamiaru z tego powodu narzekać. Salsa wydawała się być naprawdę niewielką zapłatą za równie intrygujące towarzystwo będące niczym powiew chłodnej, morskiej bryzy na twarzy w upalny dzień.
    — Nigdy nie sądziłam, że to kurczak okaże się być moim wybawcą — przyznała, nie mogąc się powstrzymać przed wywróceniem oczami. — Wy, Amerykanie, i wasza obsesja na punkcie Gwiezdnych Wojen. Muszę przyznać, że jestem zdziwiona, bo nie wyglądasz mi na fana space opery. Założę się, że masz całą sypialnię udekorowaną plakatami z filmów i fanowskimi gadżetami, na które wydałeś małą fortunę, a zaciągnąłeś mnie do swojego domu nie po to, by oddać mi naszyjnik, ale posadzić przed telewizorem na maraton z wszystkimi częściami Gwiezdnych Wojen — droczyła się dalej, nie mogąc powstrzymać się przed użyciem amunicji, którą zresztą Reginald sam jej dostarczył. Była szczerze zaskoczona tym porównaniem do Wampy; sama nie była na tyle dużą fanką, by od razu skojarzyć fakty i musiała chwilę się zastanowić, zanim wyłowiła z czeluści pamięci wygląd tych stworzeń, co oznaczało, że Reg albo mógł się pochwalić doskonałą pamięcią, albo widział filmy co najmniej kilka razy. To była drobna informacja, a jednak dla Reyes wydawała się być niezwykle cenna, bo uwielbiała zapamiętywać takie małe rzeczy o otaczających ją ludziach: ich daty urodzin, ulubione potrawy, filmy, książki czy wykonawców, radosne wspomnienia z dzieciństwa i pasje sprawiające, że ich serce zaczynało bić szybciej. Niektórzy kolekcjonowali pamiątki z odwiedzonych zakątków świata, podczas gdy ona zdawała się kolekcjonować fakty o ludziach, którzy byli dla niej ważni lub interesujący, przechowywała je na dnie swojej duszy niczym cenne upominki, a później wykorzystywała, by sprawić im swoją pamięcią radość.
    — Myślę, że lepiej wykorzystasz te dwa kilogramy mąki, piekąc mi jakieś pyszne ciasto na deser. Albo możesz też ich użyć jako ciężarki do ćwiczeń. Szkoda, żeby zmarnowały się na mnie — przekonywała go Reyes, wzdrygając się na samą myśl, ile zajęłoby jej wypłukanie całej mąki z gęstych, ciemnych loków okalających jej twarz. Pewnie spędziłaby pół nocy w łazience, pozbywając się resztek białego proszku z różnych dziwnych miejsc na ciele, o których teraz nawet nie chciała myśleć.
    — Jesteś pewny, że szkoliłeś się na strzelca wyborowego? Co z ciebie za żołnierz, skoro od razu ogłaszasz światu moją porażkę? — wytknęła mu Reyes, choć nie miała nic złego na myśli. Sama w głębi duszy wiedziała, że sprawa z mieszkaniem była już przegrana i powinna porzucić to miejsce, ale chyba potrzebowała usłyszeć, jak ktoś inny wypowiada te słowa na głos. Westchnęła. Spodziewała się, że będzie czuła przygnębienie, lecz ku jej zaskoczeniu odkryła, że poczuła się lekka, jakby kolejny ciężar został uniesiony z jej ramion. Tak długo walczyła, że zapomniała, co było jej prawdziwym celem; Reginald przypomniał jej, że te wspomnienia, których desperacko się uczepiła, należały tak naprawdę do niej, nie do pustych czterech ścian, które już dawno zapomniały, jak brzmiał śmiech jej przyjaciółki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie spodziewała się jednak tego, że jej opowieść podsunie mężczyźnie pomysł, którego Reyes nie mogła zaakceptować. Jej źrenice rozszerzyły się pod wpływem szoku, niemal zupełnie pochłaniając błękit tęczówek, a choć nie mogła powstrzymać lekkiego drgnięcia kącików ust pod wpływem jego uśmiechu i obietnicy zagrania dla niej meksykańskiej ballady, wcale nie wydawała się zadowolona z jego niespodziewanej oferty.
      — Nie, Reg. Nie ma takiej opcji. Nie mogę… — ucięła ostro, odwracając się do niego plecami, by nie widział wyrazu jej twarzy. Musiała ukryć drżenie dłoni, dlatego wróciła do przygotowywania tacos, krojąc ogórka na jeszcze mniejsze kawałki, mimo że wcale nie wymagał jej interwencji. Podejrzewała, że Reginald wcale tak łatwo się nie podda i nie porzuci tematu. Jeżeli chciała odwieść go od tego pomysłu, będzie musiała przedstawić mu logiczne argumenty, jednak trudno było przygotować się do dyskusji, kiedy jej odmową kierował nie rozsądek, a głęboko zakorzeniona duma. — Posłuchaj, jestem wdzięczna za propozycję. Naprawdę to doceniam, Reg, ale nie opowiedziałam ci o swoim problemie, żebyś proponował mi… — Rozwiązanie. To słowo miała na końcu języka, nie mogła go jednak użyć, bo tym samym stawiałaby się na przegranej pozycji. Podsunął jej wyjście z sytuacji, które było w stanie na ten moment rozwiązać jej większość problemów, lecz nie chciała, by Patterson pomyślał, że otworzyła się, by zmanipulować go do wyciągnięcia w jej stronę pomocnej dłoni. Nie chciała też stać się od niego w pewnym stopniu zależna, a choć wiedziała, że Reginald był dobrym człowiekiem i nie wykorzystywałby jej trudnego położenia do własnych celów, nie dało się ukryć, że dynamika ich relacji uległaby zmianie. Jakaś jej egoistyczna cząstka podpowiadała jej, że nie powinna się tym przejmować, ale Reyes nie potrafiłaby podjąć podobnej decyzji z czystym sumieniem i spokojnym umysłem. Wciąż czuła się oszołomiona propozycją i ogromnym sercem, jakim wykazał się Patterson; czy gdyby sytuacja była odwrotna, z równą nonszalancją i swobodą potrafiłaby podsunąć mu taką ofertę? Reginald nawet się nie zastanawiał, zaprosił ją do swojego domu z tak niewymuszoną otwartością, jakby chodziło o pożyczenie jej tej nieszczęsnej mąki. Reyes była jednocześnie wzruszona i przerażona; wzruszona jego bezinteresowną postawną i przerażona, że z taką przyjemnością i łatwością mogłaby przystać na jego sugestię. — …żebyś proponował mi mieszkanie — dokończyła wreszcie, sięgając po szklankę i wypełniając ją wodą, gdyż nagle zaschło jej w gardle. Musiała się czymś zająć i to szybko, by uspokoić mętlik w głowie i galopujące serce; wsunęła do piekarnika gotowe placki tortilli, podgrzewając je do odpowiedniej temperatury, po czym nałożyła na pierwszy placek grubą warstwę salsy, przyozdobiła ją posiekanymi przez Reginalda składnikami i dorzuciła zarumienionego na złoty kolor kurczaka. Podeszła do mężczyzny wciąż opartego o blat z talerzem i uniosła taco do jego ust, zachęcając go skinieniem głowy.
      — Ugryź. — Być może tym razem uzależniający sos rodziny Castanedo stanie się jej wybawicielem i sprawi, że Reginald choć na chwilę porzuci temat jej mieszkania.

      Reyes

      Usuń
  82. Reyes poczuła ukłucie ulgi, które było jednak zabarwione przez… rozczarowanie? Omal nie parsknęła śmiechem, ale zdusiła ten dźwięk, jedynie krzywiąc się lekko, kiedy zdała sobie sprawę z własnych odczuć i pokręciła głową nad własnym niezdecydowaniem. Tak ostro i pewnie odrzuciła propozycję Reginalda, a teraz żałowała, że jednak nie próbował jej przekonać do ponownego rozważenia jego oferty? Jej własna reakcja ją zirytowała, bo w gruncie rzeczy zdawała sobie sprawę z absurdu swojego zachowania. Postanowiła jednak nie zagłębiać się we własne myśli, wiedząc, że w tej chwili donikąd jej one nie zaprowadzą. To nie była decyzja, którą powinna podejmować nagle, pod wpływem kaprysu. Problem w tym, że bez trudu potrafiła sobie wyobrazić siebie w tym domu; widziała, jak wychodzi na taras z kubkiem parującej, ciemnej kawy w ręce i podziwia wschód słońca zabarwiający wodę na głębokie odcienie fioletu, różu, czerwieni i pomarańczy, widziała, jak wspólnie z Reginaldem gotują wieczorne posiłki, kiedy akurat mężczyzna wróci z dyżuru, widziała, jak w pustej sypialni rozkłada swoje obrazy zabrane z poprzedniego mieszkania i rozstawia sztalugę, o którą pewnie będzie ciągle się potykać, wyrzucając z siebie hiszpańskie przekleństwa, gdy elektryzujący ból będzie rozchodził się od jej palucha przez całe ciało… I być może to najbardziej ją przerażało, ta łatwość, z jaką mogłaby się odnaleźć w przestrzeni do tej pory zajmowanej jedynie przez Pattersona, bo czuła, że mogłaby się z łatwością przywiązać – do tego domu, ale także do zamieszkującego go właściciela. Nie chciała ponownie popełnić tego błędu, nie chciała znowu zaprzyjaźnić się z kimś, kto odejdzie, a przecież Reg już jej zdradził, że wkrótce prawdopodobnie wyjedzie na front na dłuższy okres czasu. Nie mogła tego porównywać do śmierci swojej współlokatorki, lecz jej umysł przeżył traumę, a to sprawiało, że pewne sytuacje wydobywały na światło dziennie jej wrażliwość oraz bezbronność. Nie powinna pozwolić, by strach przejmował kontrolę nad jej codziennością, jednak była to dłuższa walka, która wymagała od niej ogromnych nakładów energii.
    — Przemyślę to jeszcze — obiecała, a jej ton głosu złagodniał. Jej gniew w końcu nie był wymierzony w kierunku Reginalda, a w kierunku jej samej. Bo uważała, że nie była wystarczająco silna. Nie powinna jednak w imię własnego, nieuzasadnionego lęku i dumy odrzucać propozycji, która mogła się okazać jej jedynym wyjściem, kiedy zostanie postawiona pod ścianą przez właścicielkę mieszkania. — Jeśli kiedyś mnie zdenerwujesz, już wiem, co będę mogła zrobić w ramach zemsty: maraton filmowy — podsumowała Reyes, wracając do lżejszego tonu. To było zaskakujące; mogła zwierzyć się Reginaldowi z trudności, jakie napotykała w swoim życiu, ale równie swobodnie przychodziło jej żartowanie w jego towarzystwie. Może wynikało to z charakteru i przeszłości mężczyzny? W swoim życiu musiał być świadkiem wielu strasznych sytuacji, których ona sama nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, a jednak wciąż potrafił się śmiać i nie pokazywał po sobie, że jego praca pozostawiła na nim głęboki ślad, choć bez wątpienia zadała mu zarówno fizyczne, jak i mentalne rany.
    — W takim razie wyszłam z wprawy — stwierdziła Reyes, wzdychając ciężko i zwieszając ramiona w wyrazie udawanego zawodu. — To miało być twoje najlepsze taco w życiu, a nie najlepsze taco w ostatnim czasie — wyjaśniła, mrugając do niego z drugiej strony wyspy. Sama szybko przygotowała dla siebie placek tortilli, wypychając go po brzegi składnikami. — Chcesz coś do picia? — spytała, dopiero po chwili uświadamiając sobie swój błąd; zbyt łatwo poczuła się jak u siebie w mieszkaniu i weszła w rolę gospodarza, oferując Reginaldowi napój w jego własnym domu. Uśmiechnęła się lekko, nie próbując w żaden sposób zamaskować tej gafy, bo sam mężczyzna zaproponował, by ze swobodą poruszała się po jego czterech kątach, a podejrzewała, że nie będzie mu przeszkadzało to, że wzięła jego propozycję nieco zbyt dosłownie, przejmując kuchnię w swoje władanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Reyes obeszła blat, przysiadając się do Reginalda na drugim, wolnym hokerze i zabrała się za jedzenie. Od dawna nie jadła taco, ale była zadowolona z efektu, chociaż w tej chwili była tak głodna, że byłaby w stanie nawet wcinać swoją znienawidzoną makaronową casserole aż uszy by jej się trzęsły. Pierwsze taco uspokoiło okropne ssanie w jej żołądku, jednak dopiero dokładka sprawiła, że poczuła się pełna i usatysfakcjonowana posiłkiem, co od razu poprawiło jej humor. Powinna nosić na czole tabliczkę najedzona Reyes to szczęśliwa Reyes. Poklepała się po brzuchu, zerkając na mężczyznę.
      — Następnym razem powinnam ugotować ci bardziej wystawną kolację. Może zupę posole? Albo ciasto tamale? A na wieczór truskawki nasączone margaritą… — Sama myśl o tych wszystkich przysmakach sprawiała, że naciekała jej ślinka do ust, a jej oczy stawały się rozmarzone. Lubiła gotować, jednak istniała ogromna różnica pomiędzy gotowaniem dla samego siebie, aby jakoś przetrwać z dnia na dzień, a co innego gotować z myślą o drugiej osobie. Ta ostatnia opcja sprawiała jej o wiele więcej frajdy, zwłaszcza że Reg lubił meksykańską kuchnię i nie musiała się hamować z dodawaniem ostrzejszych przypraw, aby zadbać o łagodniejsze podniebienia amerykańskich znajomych. Spojrzała na niego, unosząc brwi.
      — Kamień, papier i nożyce, kto zmywa naczynia, a kto wyciera? — spytała, uśmiechając się przekornie, bo o ile uwielbiała krzątać się w kuchni (i przy okazji tworzyć dookoła siebie ogromny bałagan; utrzymywała, że była to cecha artystycznych geniuszy, kiedy malowała, też zostawiała wszędzie wielobarwne ślady po farbach), za zmywaniem już nie przepadała. Uważała jednak, że musiała istnieć jakaś sprawiedliwość, a ona nie mogła tak po prostu zrzucić na Reginalda sprzątania po posiłku.

      Reyes

      Usuń
  83. Reyes nie czuła potrzeby udawania, nie przy Reginaldzie. Ludzie nakładali na twarze maski, aby ukryć to, czego się wstydzili, ukrywali swoje wady poprzez wyolbrzymianie własnych osiągnięć, wymazywali słabości, nadając sobie tożsamość, którą byli gotowi pokazać światu w zamian za stopniowe utracenie autentyczności. Reg był kimś, kto był przy niej w najmroczniejszym momencie jej życia, a choć nie znał całej jej historii, był świadkiem wypadku i jego potwornych następstw, które większość osób uznałaby za największą skazę na idealnym wizerunku, starając się ukryć podobny defekt pod grubą siecią rzeczywistości zbudowaną z kłamstw. Reyes nie widziała potrzeby, aby to zrobić. Wypadek jej nie definiował. W niezatarty sposób wpłynął na jej codzienność, ale nie mogła pozwolić, by stał się centrum jej życia. Uważała, że nie ma czego się wstydzić, że rany, które dla innych były słabościami, dla niej były przejawem siły, bo przetrwała. Wychodziła z założenia, że nie po to jako jedyna przeżyła katastrofę, aby teraz udawać kogoś, kim nie była; musiała celebrować siebie, łącznie ze swoimi wadami i to do innych ludzi należała decyzja, czy byli gotowi zmierzyć się z jej otwartością. Nie miała zamiaru naginać się do woli innych tylko po to, by wpasować się w normy, które narzucali. Już nie.
    Problem w tym, że o ile zachowywanie się w sposób naturalny i bezpośredni przy Reginaldzie przychodziło jej zaskakująco łatwo, o tyle wspólne dzielenie przestrzeni wprowadzało większy wymiar intymności, przed którym Reyes próbowała uciekać od sześciu miesięcy. Była wojowniczką, ale była też człowiekiem – w dodatku człowiekiem, który przeszedł zbyt dużo, nawet jeśli jej ból mógł się wydawać błahy w porównaniu do tego, z czym Reg musiał mierzyć się na co dzień podczas swojej wojskowej kariery. Wciąż była bardzo towarzyską, życzliwą osobą, od czasu do czasu wdawała się w spontaniczne pogawędki, ale kontakty straciły nieco na głębi; gdy dochodziła do pewnego momentu, stawiała pomiędzy sobą a drugą osobą ścianę i robiła krok w tył, nie pozwalając nikomu zbliżyć się do siebie na tyle, by ból po ich utracie byłby w stanie ją pochłonąć. Odczuwałaby smutek, ale nie rozrywającą serce rozpacz, której już raz doświadczyła i nie chciała nigdy więcej się z nią zmierzyć. Reginald zdawał się być jednak inny. Już teraz zwierzyła mu się z wielu myśli, które starała się zatrzymywać dla siebie i obawiała się, że byłby w stanie znów zbudzić w niej potrzebę tworzenia znaczących więzi. Przeprowadzka do domu Pattersona oznaczałaby odsłonięcie się, odrzucenie resztek mechanizmów ochronnych, które dawały jej poczucie kontroli. Wspólne zamieszkanie oznaczałoby wtargnięcie nawzajem w swoją prywatność i naruszenie strefy komfortu, a Reyes nie była pewna, czy była gotowa na podobną sytuację. Szukała dla siebie kawalerek, w których mogłaby samotnie mierzyć się z demonami lubiącymi pojawiać się po zmroku.
    Słysząc zdrobnienie, w pierwszej chwili się spięła, jakby jej ciało buntowało się przeciwko dawno niesłyszanemu Rey, ale już po chwili odpowiedziała promiennym uśmiechem, który dosięgnął jej tęczówek, rozświetlając błękit, który zaczął przypominać niezmiernie czystą, szafirową taflę wód w Lagunas de Montebello. Przechyliła się lekko na hokerze w kierunku mężczyzny i musnęła wargami jego policzek w podziękowaniu.
    — Gracias — rzuciła z uśmiechem. — Wiedziałam, że tak będzie, truskawki nasączone margaritą zawsze wszystkich przekonują — stwierdziła, nie mogąc powstrzymać rozbawienia, bo nie poznała jeszcze osoby, która byłaby w stanie oprzeć się podobnemu połączeniu.
    — Nie sądziłam, że taki z ciebie sknera, Reg! — zawołała Reyes z udawanym oburzeniem. — Tak słabo wyceniasz moje pasje i marzenia? Nie wierzę, że są warte jedynie pozmywania kilku naczyń. Za moje hobby… należy mi się co najmniej otwarcie butelki białego wina i popis na gitarze, którą widziałam w salonie. A za moje marzenia…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tutaj Reyes musiała zastanowić się już dłużej, bo było to bardziej osobiste pytanie, więc wymagało odpowiednio większej nagrody ze strony mężczyzny. Powinna dobrze wykorzystać tę okazję. — Co powiesz na wyciągnięcie albumu ze zdjęciami z dzieciństwa? Chcę zobaczyć młodego Reginalda na farmie z Karolinie Północnej i poznać trochę opowieści, przy czym zastrzegam sobie prawo do chociaż jednego wspomnienia związanego z nieudanymi zalotami i pierwszą miłością! Umowa stoi? — spytała, ale nie dała mu czasu na wyrażenie sprzeciwu, zeskakując z hokera i zabierając ich talerze do zlewu. Sama zabrała po drodze ścierkę i teraz opierała się o blat biodrem, spoglądając na niego wyczekująco. Miała wrażenie, że przez cały wieczór mówiła praktycznie tylko o sobie, do czego zresztą zachęcał ją sam Reginald, ale ona również była jego ciekawa i chciała dowiedzieć się o nim jak najwięcej.
      — W takim razie najpierw to, co lubię robić w wolnym czasie — zaczęła Reyes, przegryzając lekko wargę, by dać sobie chwilę na pomyślenie. Malarstwo było oczywiście jej największą pasją, ale o tym mężczyzna już wiedział, dlatego musiała przedstawić mu inne zainteresowania. — Jak już pewnie zauważyłeś, lubię gotować. To mnie odpręża, już dawno temu odkryłam, że im bardziej wkurzona jestem na początku przygotowywania posiłku, tym smaczniejsze danie mi wychodzi. Nie pytaj mnie dlaczego, tak po prostu jest. Najbardziej satysfakcjonujący moment jest wtedy, kiedy przyrządzone przeze mnie jedzenie sprawia innym przyjemność. A teraz coś, co ci się nie spodoba, przeciwniku kina. — Szturchnęła go lekko w ramię, by dać znać, że jedynie się z nim droczy. — Lubię oglądać sitcomy. Zaczęło się podczas pobytu w szpitalu, często wybudzałam się w środku nocy i nie chciałam jedynie leżeć w ciszy i ciemności, niepokoiło mnie to… Dlatego włączałam telewizor, licząc na to, że choćby dźwięk trochę mnie uspokoi. O czwartej nad ranem nie ma zbyt wiele ciekawych rzeczy do oglądania, ale często leciały powtórki sitcomów z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. To była jedna z niewielu rzeczy, które w tamtym okresie były w stanie wywołać u mnie coś na kształt uśmiechu. Po wyjściu ze szpitala nie mam zbyt wiele czasu, żeby siedzieć przed telewizorem, ale kiedy mam problem z zaśnięciem albo czuję, że wszystko zaczyna mnie przytłaczać, włączam sitcomy i jest mi jakby… lżej — przyznała Reyes cicho, zanurzając się w zadumie. Ten czas nie był czymś, co chętnie wspominała, jednak niejako jej opowieść ukazywała jej charakter i wolę walki; nawet w najgorszej chwili udało jej się znaleźć coś dobrego. Zaraz jednak uśmiechnęła się, przerywając moment melancholii, a jej oczy ponownie rozbłysły. — Uwielbiam wspinaczkę skalną. Kiedyś co weekend wyjeżdżałam poza Nowy Jork, żeby powspinać się w terenie, noce spędzając w namiocie albo w zwykłym śpiworze pod gwiazdami przy ognisku. Przysięgam, to były najcudowniejsze dni w moim życiu, choć wiele osób z mojego otoczenia nie potrafiło tego zrozumieć, myśleli, że niepotrzebnie ryzykuję albo zastanawiali się, kto normalny chce spędzić noc na jakimś pustkowiu na twardej ziemi, zamiast we własnym łóżku… Ale to trzeba po prostu przeżyć na własnej skórze, inaczej trudno to pojąć — wyrzuciła z siebie z ekscytacją Reyes, choć po chwili blask w jej tęczówkach nieco przygasł. — Nigdzie nie pojechałam od czasu wypadku… Najpierw powinnam zacząć od powrotu na ściankę wspinaczkową, żeby odbudować mięśnie i przypomnieć sobie technikę… — wymamrotała z nieco mniejszą pewnością siebie. Kochała to, ale odczuwała lęk. Często wyobrażała sobie, jak wspina się po stromych ścianach, ale jednocześnie coś ją hamowało. Co jeśli wspinaczka nie będzie dłużej sprawiała jej radości? Co jeśli okaże się, że jej poskładane przez chirurgów ciało będzie zbyt słabe, by udźwignąć taki wysiłek fizyczny? Musiała spróbować, ale potrzebowała, by ktoś ją delikatnie popchnął. Spojrzała uważnie na mężczyznę. — Chciałbyś się kiedyś ze mną wybrać na ściankę? — zaproponowała, zaskakując samą siebie nieśmiałością, jaka zabrzmiała w jej głosie. — Znam sporo dobrych miejsc.

      Reyes

      Usuń
  84. Reyes może po cichu liczyła na kompromitujące zdjęcia, jednocześnie ciesząc się, że większość jej pamiątek z dzieciństwa znajdowała się w Meksyku, łącznie z jej matką, która zdawała się czerpać wręcz sadystyczną przyjemność z upokarzania swoich córek opowieściami z czasów młodości. Nieważne, ile razy jęczała i prosiła mamę, żeby zachowała wszystkie żenujące historie dla siebie, ona zawsze znajdowała sposób, by przemycić albumy i uraczyć odwiedzających ich gości wspomnieniami, od których Reyes wraz z Cataliną pragnęły zapaść się pod ziemię.
    — Uznam to za komplement! — zawołała z rozbawieniem Reyes, bo choć jego słowa mogły nieść ze sobą pewną kąśliwość, Reginald nie wydawał się być zirytowany jej działaniami, którymi kierował gorący temperament i nutka podstępnej niecierpliwości. Wywróciła oczami, kiedy zatrzymał się obok niej. — ¡Dios mío! Co za entuzjazm w głosie. Naprawdę nie musisz aż tak się ekscytować naszą umową, Reg. — Nie mogła się powstrzymać przed tym drobnym przytykiem, ale cieszyła się, że mężczyzna zgodził się na podzielenie z nią małą cząstką swojej przeszłości. Co prawda mogłoby się wydawać, że decyzję jednostronnie podjęła Reyes, lecz nie mogłaby go zmusić do zrobienia czegoś, na co nie miałby ochoty; Reginald zdecydowanie nie wyglądał na człowieka, który ustąpiłby ze swojego stanowiska jedynie po to, by zrobić drugiej osobie przyjemność, choć jednocześnie kłóciłoby się to z jego charakterem i wyznawanymi wartościami. Nie przeszkadzało jej mówienie o sobie, lecz wiedziała, że nie każdy podzielał jej otwartość w tej kwestii, a sam Patterson wydawał się być człowiekiem, który wolał słuchać i odzywać się jedynie od czasu do czasu, wtrącając swoje celne uwagi w nurt rozmowy. Doceniała jego błyskotliwe riposty oraz przemyślane, wartościowe rady, które stanowiły niejako drogowskaz w postaci Gwiazdy Polarnej; wskazywał cel, ale jednocześnie nie próbował za nią wybrać ścieżki, którą mogła podążyć w odpowiednim kierunku. Chciała dowiedzieć się o nim więcej, nie jako ratowniku, który z uporem walczył o jej życie, ale jako mężczyźnie, który kochał konie i brał udział w zawodach w reiningu, swoje wakacje bezinteresownie poświęcił na łataniu ran ludzi z plemienia Purépech i bez chwili wahania zaproponował jej dach nad głową, kiedy zrozumiał, w jak trudnej sytuacji życiowej się znalazła. To naturalne, że wzbudził w niej fascynację, zwłaszcza gdy widziała jego skromność i niechęć do znajdowania się w blasku jupiterów.
    Reyes wiedziała, że była pewnego rodzaju ewenementem. Podczas gdy jej babki, ciotki i matka upierały się przy tym, że jedzenie powinno być przygotowywane z sercem na dłoni i ogromną dozą miłości, ona sama upierała się, że to złość stanowiła magiczny składnik. Wychodziła z założenia, że lepiej włożyć swoją frustrację w ugniatanie ciasta czy uderzanie tłuczkiem w mięso niż pozwolić, by gniew nią zawładnął i wydobył z niej tę najgorszą, trudną do ujarzmienia stronę charakteru. Lubiła gotować, lecz kiedy zamykała się w kuchni na dłużej, a z pomieszczenia dobiegały co najmniej niepokojące odgłosy, łatwo było rozpoznać nieprzyjemny humor Reyes. Nie przewidziała jedynie, że teraz za każdym razem, gdy wyczaruje istne arcydzieło sztuki kulinarnej na talerzu, Reginald będzie się zastanawiał, czy przypadkiem jej popis nie był efektem skrywanej złości, a jeśli tak, to co mogło być przyczyną tej wściekłości.
    Przejęła od niego talerz i zaczęła wycierać, ciesząc się, że to Reg wziął na siebie całą brudną robotę. Słysząc jego sugestywną uwagę, jej ciemne brwi powędrowały do góry, a usta zadrżały, by już wkrótce uchylić się w promiennym uśmiechu. Naprawdę niewiele było potrzebne, aby sprawić jej radość i była to cecha, którą bez trudu można było wyłapać; wystarczył jeden wymowny komplement swobodnie rzucony przez mężczyznę, by nie potrafiła ukryć przyjemności, jaką sprawiało jej jego towarzystwo. A może po prostu wszystkie te drobne rzeczy nabierały jeszcze większego znaczenia i pozytywnego wydźwięku, ponieważ znalazła się w towarzystwie kogoś, kto zdawał się bez trudu wywoływać w niej całą gamę szczerych emocji?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy zakręcił kran, rozwiesiła mokrą ściereczkę na miejscu i podciągnęła się na blat, machając nogami w powietrzu, a w jej oczach pojawił się szelmowski błysk.
      — Nie masz nad czym rozważać, Reg. Jeśli kiedyś zobaczysz mnie w wyjściowym wydaniu, odstawioną jak milion dolców, nie będziesz miał wątpliwości, który widok jest piękniejszy. Chociaż myślę, że Reyes Castanedo i noc spędzona w górach to dopiero połączenie, któremu nie można się oprzeć — zapewniła go z lekko zaczepną pewnością siebie, z którą było jej do twarzy. Tak samo jak z lekko zaróżowionymi policzkami, bo intensywny wzrok Reginalda doczekał się odpowiedzi w postaci subtelnych rumieńców, które na szczęście nie były bardzo widoczne na karmelowej skórze.
      — A co jeśli tym miejscem okaże się Joshua Tree National Park? — zapytała z nutką zadziorności w głosie, splatając dłonie na klatce piersiowej. To było jedno z jej ulubionych miejsc do wspinaczek, ale znajdowało się po drugiej stronie kraju, a wątpiła, by Reginald palił się na podróż do Kalifornii, chociaż niewykluczone, że w przyszłości udałoby jej się go namówić na dłuższy, weekendowy wypad w góry… Tylko czy ty nie za bardzo wybiegasz myślami w przyszłość, Reyes? Powinna się cieszyć z tego, że Reginald zgodził się z nią wybrać na ściankę wspinaczkową w Nowym Jorku, zamiast tego wydawała się być nienasycona. Liczyła jednak na to, że kiedyś wybiorą się na niedaleką wycieczkę, bo widziała na regale kilka zdjęć z jego własnych wspinaczek i nie mogła przepuścić podobnej okazji, skoro w końcu odnalazła pokrewną duszę zakochaną w górach. — Nie przejmuj się, nie będę cię ciągnąć tak daleko. Na początek wystarczy nam The Cliffs na Long Island albo Dumbo Boulders — zapewniła go, choć podejrzewała, że mężczyźnie nie umknął ten moment zawahania.
      Reyes przejęła od niego wypełniony do połowy kieliszek i lekkim ruchem nadgarstka zakręciła nim w powietrzu, obserwując uważnie płyn znajdujący się w środku. Cieszyła się, że Reginald dotrzymywał słowa, choć nie spodziewała się po nim niczego innego.
      — Powinieneś zacząć wybierać utwór na gitarę — podsunęła mu żartobliwie, wąchając wino, po czym upiła malutki łyk, smakując alkohol na języku. Z zaskoczeniem uniosła brwi, bo było to zdecydowanie coś… nowego. Było słodkie, ale odświeżające. — Dziwne — oceniła, pociągając kolejną porcję. — Dziwne, ale dobre — dokończyła, odstawiając kieliszek koło siebie na blat, po czym powróciła spojrzeniem do Reginalda. — Źle się czuję, pijąc sama. Nie przejmuj się mną, zadzwonię po taksówkę — zapewniła go, krzywiąc się lekko, kiedy pomyślała, ile wyniesie ją opłata za przejechanie z Belle Harbor do swojego mieszkania, ale nie powinna wykorzystywać Reginalda. — Zobaczysz, wypiję z dwie lampki i będę nieustraszona. — Co do tego miała pewne wątpliwości, ale wolała zatrzymać je dla siebie, nie chcąc psuć nastroju. Poza tym była niemal pewna, że już po jednym kieliszku zacznie jej potężnie szumieć w głowie.

      Reyes

      Usuń
  85. Reyes westchnęła z niezadowoleniem, ale wystarczyło jedno spojrzenie na zacięty wyraz twarzy mężczyzny, aby wiedziała, że nie było sensu wdawać się w żadną dyskusję, bo jej argumenty nie będą w stanie do niego przemówić. Reginald wyraźnie powziął już decyzję, że nie pozwoli jej samotnie wrócić do domu i choć jego determinacja oraz troska poruszyły struny w jej duszy, wypełniając ją przyjemnym ciepłem, to jednocześnie czuła się winna, że stanowiła dla niego taki kłopot. Co prawda on sam nie wydawał się być niezadowolony z faktu, że musiał zachować trzeźwość, a później bezpiecznie odstawić ją po drzwi mieszkania, upewniając się wcześniej, że jej lęk nie przejmie nad nią całkowitej kontroli, lecz Reyes czuła się jak balast, który niepotrzebnie obciążał Reginalda. Było tyle miejsc, które chciała zobaczyć, a choć ich ton rozmowy pozostawał żartobliwy, wiedziała, że Reg nie rzucał słów na wiatr i byłby gotowy wybrać się z nią pewnego dnia do Joshua Tree National Park… Tylko jak mieli się tam dostać, jeśli na samą myśl o wielogodzinnej podróży jej serce zaczynało szybciej bić, a w żołądku pojawiał się nieprzyjemny ucisk? Gdyby lot helikopterem okazał się sukcesem, mogliby wybrać samolot na swój środek transportu, wiedziała jednak, że nie mogła przez całe życie unikać samochodów, które stanowiły ogromne ułatwienie w przemieszczaniu się. Dom Reginalda w Belle Harbor był tak odległy od jej miejsca zamieszkania i pracy, że jeśli wkrótce nie przełamie swojego lęku przed transportem publicznym, mogła uznać te odwiedziny za swoje pierwsze i ostatnie, bo pokonanie podobnej trasy na rowerze zajęłoby jej co najmniej kilka godzin. Reyes nie chciała tak żyć. Dostała drugą szansę po to, by w pełni ją wykorzystać, tymczasem jej przepełnione bólem wspomnienia narzucały jej ograniczenia, z którymi nie potrafiła walczyć, a co gorsze – jej bariery wpływały także na otaczających ją ludzi; podejrzewała jednak, że gdyby mężczyzna poznał jej skryte obawy, szybko starałby się jej wybić z głowy podobne rozmyślania, uznając je za zupełnie niedorzeczne. Zastanawiała się też nad spędzeniem nocy w pustym pokoju, mogłaby nawet zasnąć przy kominku na kanapie, ale nie sądziła, by narzucanie się w podobny sposób komuś, kogo dopiero zaczynała poznawać, było dobrym pomysłem, nawet jeśli sama czuła się w tym miejscu niezwykle swobodnie.
    — To zabrzmiało prawie jak groźba — wytknęła mu lekko, wywracając oczami. — Ale w porządku, zatrudnię cię jako mojego osobistego szofera. — Reyes zeskoczyła z blatu, z uśmiechem ujmując dłoń Reginalda, podczas gdy w wolnej ręce niosła do połowy wypełnioną lampkę i dała się poprowadzić z powrotem do salonu. Skrzywiła się lekko, nie potrafiąc zdusić ukłucia rozczarowania, kiedy zamiast wybrać miejsce obok niej, skierował swoje kroki w kierunku stojącej naprzeciwko kanapy. Reyes z rozbawieniem zanotowała, że po raz kolejny wybrał podłokietnik, zamiast wygodnie rozsiąść się na nieco bardziej miękkim podłożu; sama zsunęła buty, nie chcąc brudzić tapicerki i podciągnęła nogi na fotel, zawijając je pod siebie, po czym upiła łyk alkoholu, nie spuszczając uważnego wzroku z Reginalda. Miał w sobie rodzaj magnetyzmu, który sprawiał, że przez cały czas chciała na niego patrzeć, śledzić drobne zmiany na jego twarzy czy grę mięśni na przedramionach, gdy pewnie trącał struny instrumentu.
    — Przynajmniej mam pewność, że mnie słuchałeś — zauważyła żartobliwie, kiedy podsumował jej opowieści w kilku zdaniach, nie udało jej się jednak zamaskować zadowolenia, które ją wypełniało. Miała wrażenie, że coraz trudniej było trafić na wnikliwego słuchacza, który byłby autentycznie zainteresowany tym, co próbował przekazać mu rozmówca, a Reginald nie tylko słuchał jej wywodu, zapamiętywał także przekazane informacje, które dla innych mogły być bezwartościowe, ale dla niej były niezwykle cenne. Najbardziej jednak urzekło ją jego sformułowanie o akwamarynowych tęczówkach, które prześladowały go od pół roku. Reyes przegryzła kusząco wargę, wnikliwie spoglądając w oczy Reginalda, ale nie dostrzegła w nich kłamstwa ani żartu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Mam nadzieję, że to ja jestem przyczyną tego dobrego humoru — mruknęła figlarnie, zaraz jednak umilkła, nie chcą przeszkadzać, kiedy zaczął trącać struny gitary. Na początku jedynie go obserwowała, jak urzeczona wpatrując się w dłonie sprawnie przemykające po gryfie, ale już po chwili zsunęła się niżej na fotelu, opierając tył głowy o zagłówek i przymykając powieki, bo pragnęła skupić się jedynie na jego niskim, melodyjnym głosie harmonijnie łączącym się w wygrywanymi nutami. Westchnęła, czując, jak muzyka powoli przejmuje ją w swoje władanie, przenikając wprost do jej serca. Wzruszenie ścisnęło ją za gardło, bo utwór grany przez Reginalda był piękny, a jednocześnie tak przejmujący i smutny, zwłaszcza gdy wiedziała, że miał on związek z jego życiem… Wzięła drżący oddech i ukradkiem otarła łzę, która spłynęła po jej pokrytym piegami policzku; nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła płakać. Ucisk w jej klatce piersiowej tylko się nasilił, nie odważyła się jednak poruszyć, słuchając Reginalda z zamkniętymi oczami dopóki w pomieszczeniu nie wybrzmiały ostatnie nuty wygrywanej przez niego piosenki. Odczekała jeszcze kilka chwil w ciszy, próbując uspokoić burzę emocji, która nią zawładnęła; zapewne Reg nie podejrzewał, że swoim głosem mógłby wywołać u niej takie poruszenie. Bardzo powoli uchyliła powieki, niemal odruchowo odnajdując jego intensywne spojrzenie. Poruszyła się niespokojnie na fotelu, nagle czując się niepewnie i głupio, bo zareagowała tak emocjonalnie, ale… Głos Reginalda dotknął jej duszy, pozostawiając po sobie niezatarty ślad.
      — Teraz masz kolejną osobę, do której będziesz mógł wysyłać listy z misji — odezwała się w końcu cicho Reyes, przerywając milczenie. Spuściła wzrok na trzymany w dłoni kieliszek, nagle zawstydzona. Uderzyła ją myśl, że chyba wcale nie chciała usłyszeć opowieści o jego pierwszej miłości. Odchrząknęła, przywołując na twarz blady uśmiech. — Od dawna grasz na gitarze? — spytała, decydując się na nieco lżejszy temat. Czuła, że powinna skomplementować jego umiejętności, ale żadne słowa nie oddałyby tego, co przeżyła. — Myślisz, że mógłbyś dla mnie jeszcze coś zagrać?

      Reyes

      Usuń
  86. Reyes również nie spodziewała się, że muzyka może tak bardzo na nią wpłynąć. Mogła próbować się tłumaczyć tym, że zmęczenie i wszystkie dzisiejsze przeżycia wpłynęły na jej stan, sprawiając, że stała się bardziej podatna na wzruszenia, ale to nie była do końca prawda. To głos Reginalda tak na nią wpłynął.
    — Nie zasmuciłeś mnie — odpowiedziała cicho, w zamyśleniu przegryzając wnętrze policzka, jakby nie była pewna, w jaki sposób powinna ubrać swoje emocje w słowa, aby wytłumaczyć ich źródło Reginaldowi. To było coś bardzo osobistego. Na pewno była w tym także nutka melancholii, lecz nie każdy smutek był zły; istniały jego różne rodzaje, podobnie jak istniały odmiany szczęścia czy miłości i czasami łzy były wyrazem czegoś o wiele bardziej skomplikowanego niż zwykłego przygnębienia. — Myślę, że to było coś pięknego i… w pewnym sensie oczyszczającego? — podsunęła, wciąż starannie dobierając wyrazy, które wydawały się jej nie zadowalać. Jedynym sposobem na pokazanie mężczyźnie, co oznaczał dla niej jego występ, byłoby wpuszczenie go do swojego serca i pozwolenie, by na stałe się tam zadomowił, a choć było to coś, co mogłoby jej przyjść z łatwością, wymagało odwagi większej niż przejażdżka samochodem. — Straszna ze mnie beksa, co? — spytała z krzywym uśmiechem, pociągając nosem. — Obiecuję, postaram się już więcej nie psuć nastroju. — Powiedziała to głównie po to, by nakłonić Reginalda do wykonania kolejnego utworu na gitarze. Tym razem już nie śpiewał, a Reyes żałowała, że ponownie nie połączył swojego głosu z muzyką; była jednak przekonana, że uda jej się jeszcze kiedyś sprawić, by ponownie zaprezentował swoje umiejętności. Skoro miał zamiar zajadać się jej salsą, nie przepuści okazji, aby połączyć pyszne dania z wieczorami spędzonymi przy wtórze kojących dźwięków gitary i jego niskiego wokalu.
    Tym razem muzyka otoczyła ją niczym miękki koc, rozgrzewając ją od środka jak herbata z imbirem i cytryną po kilkugodzinnych harcach w śniegu w najzimniejszej porze roku. Łagodnie kołysała się na boki, zgodnie z prośbą Reginalda utrzymując kąciki ust uniesione ku górze. Ostatni raz pociągnął za struny, a Reyes odstawiła kieliszek na ławę i nagrodziła go gromkimi oklaskami, szczerze zachwycona jego zdolnościami.
    — Zaczynam się zastanawiać, czy jest coś, czego nie potrafisz zrobić. To było cudowne, Reg. — Nie szczędziła mu komplementów, bo w jej odczuciu w pełni na nie zasługiwał. Westchnęła ciężko, kręcąc głową. — Niczego mi nie ułatwiasz — wytknęła mu z rozbawieniem, mrużąc oczy, nie miała jednak zamiaru wycofywać się z zawartej umowy. Wyprostowała się bardziej na oparciu, odnajdując spojrzenie Reginalda.
    — Kiedy jesteśmy dziećmi, wydaje nam się, że wszystko jest w zasięgu naszej ręki i tak naprawdę trudno nam zrozumieć pojęcie marzenie. Ja sama byłam przekonana, że kiedy dorosnę, zostanę wielkim archeologiem i w sercu dżungli odkryję pozostałości zapomnianej budowli wzniesionej przez Azteków, a gdzieś wśród ruin będzie znajdował się statek kosmiczny, który zabierze mnie na Marsa. Ubzdurałam sobie, że właśnie na tę planetę uciekli Aztekowie przed prześladowaniami odkrywców, a ja zostanę ich wojowniczą, galaktyczną księżniczką po ścięciu głowy potworowi, który by ich zastraszał — wyznała, przypominając sobie jedno ze swoich dziecięcych wyobrażeń. — A ty kim chciałeś zostać jak dorośniesz? Nie śmiej się, sama wiem, że byłam strasznie dziwnym dzieckiem. Moja mama w pewnym momencie była tak przerażona moimi niekończącymi się rysunkami międzyplanetarnych podbojów, że zabrała mnie do psychologa dziecięcego, ale on stwierdził tylko, że mam wybujałą wyobraźnię i kiedyś z tego wyrosnę… — Sądziła, że ta historia rzuci na nią zupełnie nowe światło w oczach Reginalda, bo raczej nie wyglądała na żądną krwi zdobywczynię wszechświata. Zmieniła się. Poddani próbom stawianym na ich drodze wszyscy ostatecznie się zmieniali, świat ich kształtował, czasami brutalnie odzierając z niewinności, innym razem ukazując im drzemiącą w nich siłę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Reyes doceniała zmiany i uważała, że były one potrzebne, aby nie poddać się stagnacji i obojętności. Nie spodziewała się jednak, że najnowszy zwrot w jej codzienności okaże się tak gwałtowny i bolesny. — Chyba faktycznie z tego wyrosłam. A może po prostu uświadomiłam sobie, że marzenia można podzielić na dwie kategorie: sny, które się nie spełnią, ale powracanie do nich pozwala zebrać siły i cele, które można zrealizować przy odrobinie dobrej woli. Boję się, że większość swoich snów utraciłam po wypadku… Jednak wciąż mam całą listę celi do zrealizowania — przyznała, starając się nadać swoim słowom nieco bardziej pozytywnego wydźwięku. Niektóre z nich były proste: — Marzy mi się roadtrip po Ameryce Południowej. Czuję się trochę jak oszustka, kiedy w muzeum opowiadam o sztuce tych regionów, a nie miałam szansy poczuć jej na własnej skórze. Oglądam te wszystkie obrazy z pięknymi widokami oraz interesującymi ludźmi i chciałabym zasmakować tej atmosfery. Moje podróże ograniczyły się do przejechaniem Stanów stopem, ale teraz już jestem za stara na takie przygody — dodała, mrugając do niego. Wtedy miała dwadzieścia lat, była głupia i odważna, nie do końca zdawała sobie sprawy z możliwych konsekwencji, a teraz zastanawiała się, jakim cudem zdecydowała się przejechać obcy kraj autostopem. — Chciałabym kiedyś spróbować snorkelingu. Może ukończyć kurs fotografii? Co prawda wolę ukazywać świat za pomocą barw, ale zdjęcia to też forma sztuki. Marzyłam też o wyprawie w Andy, jednak nie wiem, czy moja sprawność fizyczna po wypadku na to pozwoli. A teraz chyba do tej listy mogę dorzucić przekonanie Reginalda Pattersona do zaśpiewania ze mną duetu kiedyś w jakimś pubie — rzuciła z szelmowskim błyskiem w oku. To były rzeczy, które potrafiła i mogła zrealizować, korzystając ze swojego wolnego czasu, determinacji i zdolności. Były jednak marzenia, które nie były równie przyziemne. — Chciałabym przebiec półmaraton. Bóg mi świadkiem, że nienawidzę biegać i nie rozumiem, dlaczego ludzie dobrowolnie to robią, jednak chciałabym coś sobie udowodnić. Pół roku temu leżałaś w szpitalu, patrzyłaś się w sufit i czekałaś na śmierć, a dzisiaj przebiegłaś cholerny półmaraton. Nie poddałaś się. Zwyciężyłaś. Pokonałaś jedną ze swoich słabości. Jesteś na dobrej drodze, aby wyzdrowieć, aby obudzić się rano i nie mieć wyrzutów sumienia, że otworzyłaś oczy, chociaż Cat zamknęła swoje na zawsze — powiedziała cicho, jej wzrok stawał się coraz bardziej nieobecny i melancholijny. — Chciałabym zorganizować własną wystawę, nie musi pojawić się w żadnej galerii czy muzeum, może być nawet na ulicy… żeby ktoś zobaczył mój obraz i wzruszył się tak, jak ty mnie wzruszyłeś za pomocą muzyki. Chciałabym podarować komuś moją sztukę i mieć pewność, że za każdym razem, gdy spojrzy na dzieło posiadające znak mojej duszy, będzie coś czuł. A kiedy już nauczę się kochać świat i samą siebie tak, jak powinnam kochać, pragnę założyć rodzinę.
      Reyes umilkła. Sięgnęła po kieliszek i opróżniła jego zawartość, wyraźnie omijając wzrokiem sylwetkę Reginalda, jakby obawiała się tego, co dostrzeże w jego twarzy. Zaskoczenie? Litość? A może zrozumienie?
      — Całkiem sporo tych marzeń, prawda? Powinnam była w zamian za nie zażądać co najmniej dziesięciu albumów ze zdjęciami — podsumowała z nieco wymuszoną nonszalancją, próbując rozluźnić atmosferę.

      Reyes

      Usuń
  87. Reyes w odpowiedzi sama wystawiła język, próbując nieskutecznie zwinąć go w rurkę.
    — Będziesz musiał wymyślić coś innego, żeby mi udowodnić, że nie jesteś maszyną zaprogramowaną na kształt idealnego mężczyzny, ja też tego nie potrafię — odparła żartobliwie po swojej nieudanej prezentacji. Nikt nie był perfekcyjny i lepiej niż inni wiedziała, że ból można ukryć, zamaskować go przed światem na wiele różnych sposobów; można było go też przekuć w coś pożytecznego, porzucając destrukcyjne skłonności na rzecz wypełniania swojego czasu czynnościami mającymi zająć ręce i umysł, aby cierpienie stało się nieco mniej dokuczliwe. Zastanawiała się, czy Reginald był po prostu człowiekiem, który czerpał przyjemność z nauki i pozostawania w ciągłym ruchu, czy może jego liczne pasje były sposobem na zapomnienie o pewnych wydarzeniach, z którymi nie chciał się otwarcie mierzyć. Mogła się jedynie domyślać, jak wielkie straty poniósł na polu walki, a choć wciąż uśmiechał się i żartował, Reyes podejrzewała, że zdarzały się noce, które wydawały mu się ciągnąć w nieskończoność; noce wypełnione tak głębokim mrokiem, iż traciło się nadzieję, że światło dnia będzie w stanie rozproszyć obezwładniającą ciemność.
    — Jeżeli już się zaczął to chyba stanęłam na złej linii startu, bo wcale nie mam wrażenia, jakbym biegła w półmaratonie. Raczej w biegu na wytrzymałość, który nie ma żadnych zasad ani linii mety — stwierdziła gorzko Reyes. Idealna droga. Coś takiego w życiu nie istniało. Mogła snuć swoje plany, zakładać, że za kolejne pół roku będzie w stanie zdobywać górskie szczyty bez odczuwania bólu w dolnej partii kręgosłupa albo znajdzie się w Peru, poznając przysmaki miejscowej kuchni, tymczasem los mógł mieć dla niej zupełnie inne plany. Gdyby ktoś pół roku temu powiedział jej, jak będzie wyglądała jej codzienność, nie uwierzyłaby mu. Wydawało jej się, że wciąż będzie się poświęcała swoim pasjom, wieczorami plotkując ze swoją siostrą przy dźwiękach utworów pamiętających ich nastoletnią fazę uwielbienia dla popowych kawałków, które teraz wywoływały zażenowanie u młodzieży, weekendy spędzałaby na wspinaczce zakończonej długim moczeniem się w gorącej kąpieli z milionem bąbelków i kieliszkiem wina, bo jej mięśnie zasługiwały na podobny relaks po wielu godzinach morderczego wysiłku. Nie spodziewała się, że jej dni wypełnią rehabilitacja, psychoterapia i żałoba. Nie zawsze niespodzianki od losu były jednak czymś negatywnym; dzisiaj przybyła do bazy HEMS jedynie z podziękowaniem płynącym z głębi serca, tymczasem odzyskała naszyjnik, który wiele dla niej znaczył, a bezimienny ratownik, który szesnastego października stał się dla niej symbolem nadziei, przeistoczył się w kogoś, kogo chciała zatrzymać w swoim życiu.
    — Z takim coachem motywacyjnym u boku nie śmiem nawet wymyślać sobie wymówek — mruknęła z rozbawieniem, obserwując, jak Reginald podnosi się z siedzenia i podchodzi do regału. Filozofia życia mężczyzny była… urzekająca. Przemawiała do niej. Wydawała się prosta, jednak niosła ze sobą głębsze przesłanie: wszystko jest w zasięgu twoich możliwości, jeśli tylko odważysz się spróbować. Nie spodziewała się, że czyjaś obecność może być tak pokrzepiająca, a jednocześnie nieść ze sobą ogromną radość.
    Otworzyła pierwszy album, ale uwiecznione zamaszystym pismem na pierwszej stronie daty wskazywały na późniejszy okres w życiu Reginalda, dlatego odłożyła go na stolik, by wrócić do niego później, skupiając się na razie na pierwszych latach jego rozwoju. — Myślę, że współczesny nastolatek bez trudu zapełniłby swoimi zdjęciami nie dziesięć, a piętnaście takich albumów. My po prostu jesteśmy dinozaurami w ich oczach. Wszystko zależy od perspektywy, Reg. Gdybyś spotkał siedmiolatka, zapewne spodziewałby się wkrótce zobaczyć cię w trumnie. Tymczasem dla mnie tylko trochę się rozsypujesz — zażartowała, trącając go lekko łokciem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Reyes długo sądziła, że przed swoimi trzydziestymi urodzinami zacznie panikować, była to w końcu dość znacząca zmiana i wydawało jej się, że w tym wieku powinna mieć już wszystko poukładane; własne mieszkanie, stała praca, wieloletni partner i pierwsze myśli o dzieciach, tymczasem czuła się tak, jakby znowu miała dwadzieścia lat i musiała zapełnić zupełnie czystą kartkę, tylko teraz niosła nieco większy bagaż doświadczeń. Przedefiniowała wszystko, co wiedziała o sobie i o swoim życiu. Teraz liczby nie wydawały jej się już tak ważne, jej perspektywa uległa zmianie. Jakie miało znaczenie, czy jej dowód wskazywał na dwudziestodziewięciolatkę czy kobietę po trzydziestce? Musiała zmierzyć się z tymi samymi problemami, niezależnie od wieku.
      Reyes obróciła się lekko, tym samym chcąc ułatwić mężczyźnie zaglądanie do albumu i oparła się o niego, wtulając policzek w jego ramię. Głowa jej odrobinę ciążyła, a alkohol sprawił, że zupełnie się rozluźniła. Reginald z kolei wydawał się być taki… stabilny. Ciepły i pewny, przypominał jej dom o mocnych fundamentach, do którego mogłaby zawsze wrócić w chwilach zwątpienia, gdy potrzebowałaby się wyciszyć i zebrać siły do dalszej walki. Azyl.
      Nie mogła powstrzymać parsknięcia śmiechem, kiedy wyobraziła sobie małego, słodkiego chłopca w ogrodniczkach, który całe dnie spędzał na kopaniu dziur w ziemi, w które następnie wskakiwał, przekonany, że wyskoczy po drugiej stronie globu. Ta wizja była zbyt urocza, by mogła jej się oprzeć.
      — Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś el loco? — spytała, choć w jej ustach zabrzmiało to bardziej jak komplement niż zniewaga. — Tylko wariat zdecydowałby się na coś równie przerażającego, ale myślę, że to część twojego uroku. Nie wyglądasz na szaleńca, a jednak robisz wariackie rzeczy. — Sama nigdy nie zdecydowałaby się na BASE jumping. Do tej pory nie spotkała nikogo, kto uprawiałby ten sport, a choć na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że Reginald był zbyt stateczny, by wybrać ekstremalne hobby, marzenie o lataniu – ale nie takim w bezpiecznej kabinie samolotu, a związanym z prawdziwym pędem powietrza uderzającym w człowieka – zdawało się do niego pasować. Być może powinna się martwić, że decydował się na podobne ryzyko, lecz choć Patterson był w jej oczach kimś niezwykle odważnym, nie dostrzegała w nim głupiej brawury i była pewna, że zawsze skakał w pełni przygotowany, zachowując konieczne standardy bezpieczeństwa. — Matar dos pájaros de un tiro. Spełniłeś dwa dziecięce marzenia. Przyjęli cię do armii i zostałeś żołnierzem, ale doprowadziło cię to też do latania helikopterem — zauważyła. — Ile miałeś lat, kiedy wstąpiłeś do wojska?
      Reyes powoli przerzucała strony zapełnione zdjęciami. Nie umknął jej fakt, że zachowało się niewiele fotografii z czasów niemowlęctwa lub sam Reg specjalnie ich ze sobą nie przywiózł, zatrzymując tylko kilka, na których smacznie spał w łóżeczku lub płakał podczas kąpieli; nigdzie jednak nie dostrzegała jego rodziców i może właśnie dlatego brakowało wielu chwil z pierwszych miesięcy życia mężczyzny. Sama była wtedy najczęściej uwieczniana w objęciach matki lub ojca, rzadziej dalszych krewnych.
      — Jesteś jedynakiem? — Im bardziej zagłębiała się w album, tym mocniej upewniała się w przekonaniu, że nie bez powodu już od pierwszych stron brakowało zdjęć jego rodziców. Przegryzła wargę, starając się zdusić swoją ciekawość, ponieważ czuła, że mógł to być nieprzyjemny dla Pattersona temat, a nie chciała rozdrapywać jego starych ran. Uśmiechnęła się na widok pięcioletniego Reginalda z o wiele jaśniejszą czupryną sfotografowanego w piaskownicy z dużą, plastikową łopatką uniesioną nad głową w geście zwycięstwa, jakby dokopał się do Tokio albo innego wymarzonego miejsca. Siedmioletni Reg bez dwóch górnych jedynek uśmiechający się do aparatu, kucający w środku pola kukurydzy. Dziesięciolatek dosiadający konia, pokazujący kciuka do obiektywu z zarumienionymi policzkami i głęboką opalenizną od słońca, a później wspinający się z plecakiem niemal większym od niego w górach, które wcześniej wypatrzyła w tle na kilku fotografiach.

      Usuń
    2. — Jak to się stało, że chłopak z Karoliny Północnej skończył w Nowym Jorku? — Ta kwestia nie dawała jej spokoju, kiedy oglądała szczęśliwe dzieciństwo Reginalda. Obróciła się lekko, by móc spojrzeć na twarz mężczyzny. — Widać, że uwielbiałeś swoje życie na farmie wśród natury, więc dlaczego przeniosłeś się do tej betonowej dżungli?

      Reyes

      Usuń
  88. Reyes uniosła brwi, niemal pewna, że za słowami mężczyzny podąży nonszalancki uśmiech wskazujący na to, że jedynie poprawiał jej nastrój, ale Reg wyglądał na zdeterminowanego, jakby faktycznie był gotowy ruszyć z nią na podbój położonego na południe kontynentu. Chyba nigdy nie spotkała kogoś równie stanowczego i gotowego do realizacji celów bez chwili zawahania, a przecież roadtrip po tak dużym obszarze wcale nie był małym przedsięwzięciem!
    — Nie sądziłam, że Reginald Patterson idzie tylko na łatwiznę. Jesteś chętny do samych przyjemności jak wystawa sztuki albo wycieczka do Ameryki Południowej, ale pomęczyć się ze mną w trakcie półmaratonu już nie chcesz — wytknęła mu żartobliwie, sięgając po napełniony kieliszek. Być może powinna z niego zrezygnować, skoro już zaczynała odczuwać skutki krążącego w żyłach alkoholu, ale wino było dobre i świetnie się czuła w towarzystwie Reginalda, dlatego nie chciała sobie odmawiać tej drobnej przyjemności. — Mamy tyle planów, że jeśli chcemy je wszystkie zrealizować, będziemy musieli się ze sobą użerać już do końca życia. — Z jakiegoś powodu ta myśl wcale nie napawała jej niechęcią, raczej stawała się źródłem ekscytacji. — Mógłbyś się zdecydować? W bazie twierdziłeś, że wyglądam świetnie, a teraz sugerujesz, że jednak się sypię — prychnęła, wydymając wargi, jakby poczuła się znieważona jego uwagą. Zaraz jednak spoważniała, odstawiając lampkę na stolik i wracając do przeglądania zdjęć. — Taki młody — westchnęła, opuszkiem palca gładząc jego twarz na fotografii. Dwadzieścia jeden lat. Co prawda sama była młodsza, kiedy zdecydowała się porzucić wszystko, co znała, by przyjechać do Stanów Zjednoczonych, ale jednak nie można było do siebie porównywać tych dwóch rzeczy.
    Reyes zastanawiała się, czy powinna w tej chwili odgryźć sobie języka; był to prawdopodobnie jedyny sposób, by nauczyła się, że pewnych pytań nie powinna zadawać, nawet jeśli wydawały jej się one nieszkodliwe. Nie spodziewała się jednak, że historia stojąca za przeprowadzką Reginalda do Nowego Jorku okaże się być tak skomplikowana; podejrzewała, że przenosiny miały coś wspólnego z dobrą ofertą pracy, z której szkoda mu było nie skorzystać, może z jakąś kobietą, która na tyle skutecznie zawróciła mu w głowie, że był gotowy porzucić dla niej farmę w Karolinie Północnej, brała także pod uwagę opcję, że po prostu chciał zmienić otoczenie, spróbować czegoś nowego, przekonać się, jak wygląda życie w metropolii… Była pewna, że powód mężczyzny będzie równie prosty i przyjemny, dlatego nie zastanowiła się nad swoimi słowami, dając upust swojej szczerej ciekawości, bo chciała dowiedzieć się o nim jak najwięcej. Wystarczyło jednak, by wypowiedział jej imię w sposób tak przesycony smutkiem i rezygnacją, aby Reyes zrozumiała swój błąd. Stężała, wstrzymując oddech i uważnie obserwując grę emocji na twarzy Reginalda, gdy starał się podjąć decyzję, czy był gotowy podzielić się z nią swoją opowieścią. Opowieścią, która musiała go złamać, a jednocześnie uczyniła go tym, kim był dzisiaj.
    Podążyła za jego dłonią, przenosząc wzrok na wskazane zdjęcie. Najpierw uderzył ją podpis, blood brothers – to wskazywało na to, jak silna więź łączyła Reginalda z uśmiechającym się mężczyzna w średnim wieku, którego obejmował ramieniem. Później dostrzegła starannie narysowany Valknut, symbol runiczny wojowników poległych w trakcie bitwy. Och, nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Reyes zmusiła się, by odnaleźć spojrzenie Reginalda. Jej umysł podpowiadał jej, że powinna się teraz poderwać z fotela, odwrócić jego uwagę, wymazać swoje pytanie, wymyślając szybko jakąś szaloną historyjkę albo porywając go do tańca na środku salonu, ale nie mogła się ruszyć. To wspomnienie należało do Pattersona, nierozerwalnie wplotło się w nić jego losu, pozostawiając trudny do rozplątania supeł i jeżeli znalazł w sobie siłę, by podzielić się z nią swoim cierpieniem, musiała go wysłuchać. Nie chciała potęgować jego bólu, wydobywając na światło dzienne gorzkie widmo przeszłości, ale była mu wdzięczna za to, że uznał ją za kogoś, z kim był w stanie porozmawiać o nękających go demonach. Reyes milczała, pozwalając mu odsłonić kawałek swojej duszy; targały nią emocje, jednak zmuszała się, by utrzymać neutralny wyraz twarzy i jedynie pobielałe od zaciskania dłoni w pięści palce oraz zaszklone tęczówki wskazywały na to, jak bardzo przeżywała jego historię. Oczami wyobraźni widziała chaos na polu walki, żywoczerwoną krew opryskującą ziemię i stanowiska ratownicze, słyszała świst kul tuż koło ucha, niemal czuła na ramionach ciężar odpowiedzialności, z jaką mierzył się Reginald, kiedy segregował rannych, decydując o pierwszeństwie zabiegów, a tym samym stawiając kropkę przy wyroku życia lub śmierci. Jak wiele musiało go kosztować wysłanie przodem innego żołnierza, podczas gdy jego lojalny kompan, z którym spędził dziesięć lat, ramię w ramię pracując w niezwykle niebezpiecznych warunkach, cierpiał na jego oczach? A jednak zrobił to, bo był dobrym ratownikiem, dobrym żołnierzem, dobrym człowiekiem. Dlaczego Bóg postanowił go za to ukarać, odbierając mu przyjaciela i sprawiając, że Reginald przyjął winę za jego śmierć na siebie? Bolało ją ciało, serce i dusza, bo to było tak cholernie niesprawiedliwe. Śmierć w trakcie walki była wpisana w zawód żołnierza, ale nie tak, nie w taki sposób, nie gdy konsekwencje przygniatały mężczyznę, który poświęcił całego siebie dla ratowania innych.
      — Och, Reg — wyrwało jej się, kiedy usłyszała o jego wspinaczce na Mount Mitchell. Kiedy wyobrażała sobie mężczyznę, pokonanego przez życie, pogrążonego w cierpieniu, żałobie i alkoholu, samotnie wspinającego się na górski szczyt, zadrżała ze strachu i niepokoju. Co gdyby tamtego dnia doszedł do zupełnie odmiennych wniosków? Wiedziała, że był silny, ale rozumiała, jak bardzo poczucie winy i tęsknota mogły mącić w głowie, wypierając z człowieka jego najlepsze cechy charakteru, łącznie z nadzieją na lepsze jutro. Co gdyby Reginald, zamiast podjąć decyzję o dalszej walce, przytłoczony poczuciem straty poddałby się i postanowiłby zakończyć swoje życie, po raz ostatni czując wiatr szarpiący jego ciało, kiedy bez swojego specjalnego kombinezonu rzuciłby się w przepaść z samego wierzchołka Mount Mitchell? Zginąłby, niesłusznie pozbawiając świat swojej obecności, bo według Reyes był jednym z najlepszych ludzi, jakich poznała. Nie uratowałby niezliczonych setek innych osób, zapamiętale walcząc o ich życie, mając w pamięci śmierć swojego kompana. Nie uratowałby jej kilka lat później. Nie siedzieliby teraz na jednym fotelu, wtuleni w siebie ze względu na niewielką przestrzeń, przerzucając strony w jego albumie. Teraz zaczynała rozumieć strach jego ciotki związany z wykonywanym przez niego BASE jumpingiem, kobieta musiała odchodzić od zmysłów, kiedy Reginald w rozpaczliwym stanie postanowił wspiąć się na Mount Mitchell. Reyes nie chciała wierzyć, że cokolwiek mogłoby popchnąć Pattersona do tak ostatecznego rozwiązania… Ale sama znalazła się w podobnym miejscu pół roku temu, walcząc z pochłaniającym ją mrokiem i wciąż pamiętała ten jad sączący się wprost do jej pogruchotanego serca, coraz głośniejsze podszepty zmęczonego życiem umysłu, który pragnął wreszcie zaznać przerwy od nieustannych wyrzutów sumienia.

      Usuń
    2. Uniosła jego dłoń do ust, miękko sunąc wargami po knykciach.
      — Tyle nienawiści. Tyle bólu — szepnęła. Już wcześniej zauważyła jego blizny na wierzchniej stronie rąk, lecz nie wydawały jej się niczym zaskakującym, był w końcu żołnierzem; teraz jednak, kiedy poznała genezę licznych, białych śladów na skórze jego dłoni, nie mogła powstrzymać własnych odruchów, jakby chciała scałować z jego palców całą nienawiść, jaką żywił do siebie, kiedy ostre odłamki zbitego lustra pozostawiały głębokie rany na jego kłykciach. Karał siebie za swój osąd, który wcale nie musiał być błędny, ale wiedziała, że Reginald nie przyjmował tego wytłumaczenia. Reyes ostrożnie przysunęła się bliżej, jakby się bała, że go spłoszy; z niezwykłą łagodnością otoczyła go ramionami, wiedząc, że tym uściskiem nie mogła scalić rozerwanych fragmentów jego duszy, jednak i tak musiała spróbować. Przymknęła powieki, wzdychając cicho i przytuliła swój policzek do jego, mając nadzieję, że przyniesie mu choć odrobinę ukojenia.
      — Już dobrze, Reg. Już jest dobrze — powiedziała cicho. Miała wrażenie, że od lat nie słyszał już tych słów, mimo że potrzebował zanurzyć się w czyimś pocieszeniu. Powoli przeczesywała palcami jego włosy, drugą ręką wciąż mocno go obejmując. — Nie było mnie tam i nie poznałam Ethana, więc nie wiem, czy mam prawo ci to mówić… Ale myślę, że nie mógłby cię winić. Podjąłeś wtedy najlepszą możliwą decyzję. Nie wiesz, jak potoczyłyby się sprawy, gdybyś to temu żołnierzowi przyznał żółty kolor, dając pierwszeństwo Ethanowi. Być może faktycznie zostałby uratowany, a wy teraz umawialibyście się na kufel zimnego piwa, bo musiałbyś mu opowiedzieć o pewnej pięknej Meksykance, która przygotowała ci najlepsze tacos w życiu. — Uśmiechnęła się, przesuwając dłoń na jego plecy, na których zaczęła zataczać duże, kojące koła. — A może zginąłby w trakcie operacji, podobnie jak żołnierz piechoty i tamtego dnia cierpiałbyś podwójnie, jeszcze bardziej żałując podjętej decyzji. Nigdy się nie dowiemy. To prawda, że straciłeś swojego przyjaciela, męża i ojca dwójki dzieci. Ale uratowałeś też innego mężczyznę, który jest czyimś synem, bratem, ukochanym. Wiem, że to dla ciebie słaba pociecha, jednak twoim zadaniem nie jest decydowanie, czy ktoś przeżyje, czy umrze. Twoim zadaniem jest uratowanie jak największej ilości osób. Być może wydaje ci się teraz, że popełniłeś błąd; byłeś zmęczony, miałeś mało czasu, znajdowałeś się w stresującej sytuacji i twój brat został dwukrotnie postrzelony. Ale wstąpiłeś do wojska, mając dwadzieścia jeden lat. Szkoliłeś się w najlepszych jednostkach, uczestniczyłeś wcześniej w wielu misjach. Nie byłeś żółtodziobem, który pierwszy raz znalazł się w tak trudnym położeniu. Zaufałeś swojemu doświadczeniu i instynktowi, nawet jeśli teraz w siebie wątpisz. Zrobiłeś to, co do ciebie należało, Reginald. Zrobiłeś wszystko, co mogłeś. Dobrze się spisałeś: jako żołnierz, jako ratownik, jako przyjaciel. Głęboko w to wierzę. — Odsunęła się od niego delikatnie, ujmując jego twarz w swoje dłonie, by mieć pewność, że widział szczerość w jej oczach i niezłomne przekonanie. Pogładziła kciukami szorstką skórę na jego policzkach, przywołując na twarz pokrzepiający uśmiech. — Gdyby Ethan wiedział, że wciąż tak bardzo obwiniasz się o jego śmierć, strzeliłby cię w tył głowy, próbując wybić ci podobne głupoty z myśli. Umarł przez wroga, który go postrzelił, nie przez ciebie. Zaufaj swojej ocenie, Reg, tak jak zaufałeś swoim umiejętnościom, kiedy mnie ratowałeś. Zaufaj wyborowi, jakiego wtedy dokonałeś. — Wiedziała, że to będzie trudne. Smutek potrafił być równie uzależniający jak radość, a choć wydawało się, że Reginald powziął mocne postanowienie, by nigdy więcej się nie poddać, wyraźnie wciąż zmagał się z poczuciem winy. Reyes czuła, że powinna pomóc mu się z tym uporać, zanim zostanie po raz kolejny wezwany do powrotu. Nie była pewna, skąd czerpał siłę, by po tak traumatycznym przeżyciu powrócić na front, lecz obawiała się, że jeśli znowu znajdzie się w podobnej sytuacji, wspomnienie Ethana go zniszczy.

      Usuń
    3. — Następnym razem swoich rodziców zostaw mnie. Zakosztują latynoskiego temperamentu i nigdy więcej nie odważą pokazać ci się na oczy — obiecała Reyes, pragnąc wywołać uśmiech na jego twarzy, choć sama aż wrzała z wściekłości. Nic dziwnego, że Reginald niechętnie wspominał o swoich rodzicach, a w albumie brakowało ich zdjęć. Najchętniej odnalazłaby ich i dosadnie przekazała, co sądzi o ich zachowaniu. — Nie zasługują na ciebie — stwierdziła cicho, czując niesmak. Jak mogli odrzucić tak wspaniałego syna? Jak mogli dodatkowo obarczać go poczuciem winy, kiedy cierpiał tak bardzo, że postanowił odizolować się od całego świata, a jego jedynym towarzyszem została whiskey?
      — Jeśli kiedykolwiek spróbujesz się przede mną ukryć w przyczepie kempingowej w środku lasu to przysięgam, że cię znajdę, wyciągnę stamtąd za fraki i wymierzę takiego kopniaka, że w ciągu pięciu sekund znajdziesz się w środku betonowej dżungli, której tak nienawidzisz — poinformowała go Reyes, a choć jej słowa mogły zabrzmieć żartobliwie z powodu dramatycznych wyolbrzymień, mówiła szczerze. — Możesz próbować przede mną uciec, ale niezależnie od tego, czy będziesz spał w samochodzie w połowie drogi do Wisconsin, na drzewie w amazońskiej dżungli czy pod gwiazdami na pustyni po drugiej stronie świata, znajdę cię. Nie pozwolę ci się znowu tak odciąć. Nie pozwolę ci zostać samemu. — Potrafiła zrozumieć, dlaczego Reginald zdecydował się na tak drastyczny krok, odrzucając swoich bliskich i wybierając życie pustelnika, wybrał bezpieczeństwo rodziny ponad własny komfort, ale Reyes nie bała się zranienia. Jego odejścia nie potraktowałaby jako bezinteresownego gestu mającego go chronić; jedyne, co mógłby osiągnąć podobnym zachowaniem, to wzbudzenie w niej ognistej, niekontrolowanej furii, która spaliłaby połowę świata w trakcie nieustępliwych poszukiwań, by pokryć drugą część globu pożogą już po odnalezieniu Reginalda. Zbyt wiele osób już straciła, by zaakceptowała kolejne rozstanie, nawet jeśli w zamierzeniu miał to być wspaniałomyślny, bohaterski gest mający na celu ochronę. Wypadek nauczył ją wielu rzeczy, także o przetrwaniu: mogła stanąć na nogi tylko jeśli sama tego chciała, nikt nie mógł zrobić tego za nią… ale by się podnieść, potrzebowała także pomocy innych osób.
      — Odwiedziłeś swój dom chociaż raz od tamtej pory? — spytała łagodnie Reyes. Bolało ją to, że Reginald znienawidził miejsce, które wiązało się z tak wieloma szczęśliwymi chwilami z jego życia. Wybrał Nowy Jork, ponieważ tutaj mógł zacząć na nowo, lecz wiedziała, że Reg nie zazna spokoju, jeśli nie powróci do Karoliny Północnej, do miejsca, z którego się wywodził i które tyle dla niego znaczyło.

      Reyes
      [No cóż… Ja rozpisałam się jeszcze bardziej :D Pisz jak najwięcej, nawet nie wiesz, jak bardzo czekam na twoje odpisy, więc im dłuższe są, tym bardziej się cieszę <3]

      Usuń
  89. Kiedy spotkała Reginalda, patrzyła na niego jak na bohatera – teraz widziała w nim przede wszystkim człowieka. Siła nie brała się z pustych frazesów powtarzanych sobie przed snem; była okupiona dojmującym cierpieniem i niezniszczalną wolą walki popychającą do podniesienia się z kolan. Oboje upadli i oboje przetrwali, a takie doświadczenia zmieniały ludzi i może ten fakt sprawiał, że równie łatwo było im się do siebie zbliżyć i zwierzyć z myśli, które przed innymi utrzymywali w sekrecie.
    — Nawet piękna Meksykanka spadająca ci prosto z nieba nie mogłaby cię wtedy uratować — powiedziała ze smutnym uśmiechem. Żałowała, że nie spotkali się wcześniej, lecz wisiorek zdobiący jej szyję wyraźnie wskazywał na to, że właśnie tak miało być. — Musiałeś sam zdecydować, że chcesz walczyć dalej, że życie jest warte tego, by wyjść z przyczepy kempingowej. Mogłabym zmniejszyć twój ból, ale nie umiałabym sprawić, byś chciał znowu wszystkiego doświadczać. Jestem z ciebie dumna, że udało ci się opuścić to mroczne miejsce, w którym się znalazłeś — zapewniła go z mocą, po chwili decydując się na nieco bardziej żartobliwą uwagę. — Obawiam się, że byłeś w tak złym stanie, że nie potrafiłbyś w pełni docenić mojego towarzystwa. — Teraz Reginald okazał jej mnóstwo życzliwości, najpierw w bazie HEMS odpowiadając na jej ciekawość i oprowadzając ją po placówce, a później zapraszając ją do swojego domu, gdzie zwykłe przekazanie dawno zgubionego naszyjnika przeistoczyło się we wspólnie zjedzoną kolację i długie rozmowy o wspomnieniach, a także przyszłości. Gdyby jednak spotkała go tuż po śmierci Ethana, zapewne nie mogłaby się spodziewać podobnej gościnności. Choć trudno było jej sobie wyobrazić tego uśmiechniętego faceta żyjącego w myśl zasady carpe diem jako opryskliwego, przepełnionego gniewem pustelnika, wiedziała, że odejście bliskiej osoby było w stanie zmienić człowieka w cień samego siebie, zwłaszcza gdy dochodziły do tego wyrzuty sumienia. — Poza tym tylko ty i ja i karolińska głusza? Nie wiem, czy sprostałbyś ilości wyzwań, jakie niesie ze sobą moja obecność — dodała już w nieco lżejszym tonie, a w jej oczach rozbłysły iście diabelskie ogniki.
    Reyes nie mogła powstrzymać głośnego śmiechu wzbierającego w głębi jej gardła. Kiedy tak to ujmował, faktycznie wydawała się być niepokonaną podróżniczką – odnalazła ratownika, którego widziała na oczy raz, gdy powoli umierała, w tak niezwykłym miejscu jak HEMS, w dodatku wybierając rower jako swój środek transportu.
    — To chyba jasno pokazuje, że jeśli bardzo czegoś chcę, potrafię być mocno zdeterminowana. Poza tym żadna pustynia nie jest mi straszna, jeśli będę tam z tobą — odparła jedynie, wzruszeniem ramion nieco odzierając swoje wyznanie z jego powagi, choć jej słowa zawierały w sobie jej prawdziwe uczucia. Reginald był kimś, kto swoim usposobieniem i wyznawanymi wartościami roztaczał wokół siebie aurę bezpieczeństwa. Jeśli miałaby komuś zaufać całą sobą, zapominając o własnych lękach i wątpliwościach… tą osobą zostałby Reg. Nie umknęło jej uwadze, że nie złożył żadnej obietnicy, ale nie przeszkadzało jej to; Reyes wypowiedziała w końcu swoją przysięgę, a jak sam mógł zauważyć, potrafiła być naprawdę uparta w dążeniu do swoich celów.
    Powoli wypuściła powietrze przez usta, uciekając wzrokiem od jego twarzy, aby nie mógł dostrzec w jej oczach wszystkich targających nią emocji. Jej mama zawsze się śmiała, że Reyes niczego nie potrafiła ukryć, zawsze zdradzały ją oczy, w których odbicie znajdowały wszystkie jej myśli. Nie chciała niczego zatajać przed mężczyzną, ale potrzebowała chwili, by się uspokoić, przemyśleć swoją odpowiedź, gdyż wiedziała, jak ważny był dla niego powrót na front.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wiem, Reg — szepnęła w końcu, a choć uśmiech na jej twarzy był wątły, przekazywał szczerość jej intencji. Nie miała zamiaru go powstrzymywać, choć zapewne byłaby w stanie wymienić wiele powodów, dla których nie powinien tak ryzykować. To nie było jednak jej miejsce. Nie chodziło tylko o to, że znali się krótko, głębi niektórych relacji nie można było zmierzyć za pomocą czasu; Reginald już wiedział o niej rzeczy, o których jej wieloletni znajomi nie mieli pojęcia. Nie chciała, by wracał do tego piekła, narażając własne życie, lecz potrafiła zrozumieć tkwiącą w nim potrzebę. Zmieniał się, kiedy mówił o swojej pracy, a choć miał w swoim życiu mnóstwo zainteresowań, to właśnie medycyna wojskowa wydawała się być jego największą pasją. Podcinałaby mu skrzydła, próbując przekonać go do porzucenia swojego powołania; tak jak wiele lat temu profesorowie podcięli skrzydła jej samej, uznając jej prace za mało wartościowe przy całej grupie studentów z jej kierunku. — Wiem, że musisz pojechać na kolejną misję. Wiem, ile to dla ciebie znaczy i że nie ma takiej siły, która zatrzymałaby cię w Nowym Jorku, kiedy dostaniesz wezwanie. Powinieneś tam wrócić, nawet nie dla ludzi, których wtedy porzuciłeś – choć uważam, że zrobiłeś słusznie, pozostając mógłbyś tylko wyrządzić sobie większą krzywdę – ale dla samego siebie. To rozdział, który domaga się domknięcia. Chciałabym tylko… Chciałabym, żebyś pojechał na front z czystym sercem. — Jej dłoń instynktownie przeniosła się na klatkę piersiową mężczyzny. Uśmiechnęła się szerzej, czując pod opuszkami palców mocne, pewne uderzenia. Pragnęła, by to serce biło jak najdłużej, wolne od przytłaczającego go ciężaru odpowiedzialności. — Śmierć Ethana pozostawiła po sobie ranę, która omal cię nie zabiła. Będziesz w stanie odnaleźć się na froncie dopiero wtedy, gdy w pełni zaakceptujesz to, co się wtedy wydarzyło, w przeciwnym razie boję się, że przez wspomnienia zaczniesz popełniać błędy i… — Reyes urwała. Nie. Nie mogła się zmusić do wypowiedzenia tych słów, nie powinna nawet tak myśleć. Reginald musiał powrócić do Stanów w jednym kawałku, być może zmęczony i przygnieciony świadomością, jak wielu żołnierzy nie udało mu się uratować, ale cały i zdrowy. — Byłeś już na jego grobie, Reg? — spytała, starając się zabrzmieć łagodnie, jednak wiedziała, że to pytanie mogło wytrącić go z równowagi. Przyznał, że czuł do siebie zbyt wielką nienawiść, by pojawić się na pogrzebie, dlatego Reyes obawiała się, że nie znalazł w sobie siły, by odwiedzić miejsce spoczynku przyjaciela.
      Ponownie zbliżyła się do Reginalda, wtulając się w jego sylwetkę i odetchnęła jego zapachem. Niedobrze. Już zaczynała się uzależniać od jego ciepłych objęć, w których ogarniał ją głęboki spokój i poczucie bezpieczeństwa. Mogłaby tak spędzić cały wieczór w milczeniu, otoczona jedynie przez jego silne ramiona, a wiedziała przecież, że nie powinna się przywiązywać. Reg miał wyjechać. Tylko że Reyes wcale nie chciała się odsuwać. Mogłaby to zrzucić na alkohol, lecz wiedziała, że w ten sposób okłamywałaby siebie; po prostu podobało jej się to uczucie bliskości, gdy jego twardość spotkała się z jej miękkością, a przeszłość i przyszłość ulegały zamazaniu, ustępując teraźniejszości.
      — Będę pisała do ciebie tyle listów, że zyskasz w wojsku nową ksywkę i wszyscy będą na ciebie wołali Harry Potter — zapewniła go z łagodnym uśmiechem Reyes, odwołując się do słynnej sceny z pierwszej części, w której przyniesione przez sowy koperty zapełniły cały dom Dursley’ów. Odsunęła się nieznacznie, by móc spojrzeć w jego twarz. — Wolałabym, żebyś uczestniczył w moim spełnianiu marzeń niż dowiadywał się o nich z listów, jednak zrobię to, jeśli tylko dzięki temu nie będziesz się mną martwił i skupisz się w stu procentach na pracy. — Reyes wiedziała, że czekało ją ciężkie zadanie. Nie wiedzieli, kiedy Reginald będzie musiał wyjechać, a to oznaczało, że będzie musiała traktować każdy dzień jako ostatni i jej zadaniem w tym czasie będzie przekonanie go, że będzie szczęśliwa nawet po jego powołaniu.

      Usuń
    2. Ze wszystkich ich planów skupił się jednak na jej obrazach i to wprawiło ją w stan radosnego wzruszenia, bo wybrał to, co było dla niej najważniejsze. — Mam nadzieję, że powiesz to samo, kiedy będę miała osiemdziesiąt lat, będę cała pomarszczona i będę nosiła sztuczną szczękę — wymruczała, z trudem wydobywając z siebie słowa, bo jego komplement zupełnie ją rozbił, poruszając jej serce. Jesteś piękna, Reyes. Często słyszała pochlebstwa od mężczyzn, jednak w ustach Reginalda to zdanie zabrzmiało wyjątkowo, jakby odnosiło się nie tylko do jej powierzchowności, ale także do jej duszy.
      — Widzę, że na starość w ogóle się nie zmieniłeś i wciąż lubisz kopać łopatą w ziemi — zażartowała, odwołując się do jego pomocy na farmie. — Przekonałeś mnie. Oczywiście swoim dziadkiem i sitcomami, bo wybacz, ale ty nie interesujesz mnie nawet w najmniejszym stopniu — stwierdziła zaczepnie Reyes, przegryzając dolną wargę, by ukryć swój zadziorny uśmiech. — Karolina Północna powinna być łatwiejsza do zrealizowania niż roadtrip po całym kontynencie — zauważyła przezornie. Poza tym naprawdę chciała zobaczyć miejsce, w którym dorastał Reginald i do którego tak chętnie powracał. Chciała poznać ludzi, którzy przyjęli go pod swój dach i otoczyli troską oraz miłością, których nie zaznał we własnym rodzinnym domu. Była tak podekscytowana perspektywą zobaczenia tych wszystkich miejsc ze zdjęć na żywo; może udałoby się jej skłonić Reginalda do popisu umiejętności jeździeckich i wspólnej wspinaczki w Blue Ridge Mountains, a od jego ciotki wyciągnęłaby wszystkie żenujące informacje, które mogłaby później wykorzystywać do drażnienia się z mężczyzną. Dopiero po chwili uświadomiła sobie jednak, że takie odwiedziny mogłyby postawić Reginalda w trudnej sytuacji, bo podejrzewała, że nieczęsto przyjeżdżał na farmę w towarzystwie kobiet, a nie chciała stawiać go w niezręcznej pozycji swoją obecnością.

      Reyes
      [Ja sama obudziłam się dzisiaj o 3, więc oczywiście musiałam sprawdzić, czy pojawił się odpis – i to był błąd, bo przez kolejne dwie godziny nie mogłam zasnąć, rozmyślając, co sama napiszę :D Później w ciągu dnia wcale nie jest lepiej, bo zastanawiam się, co tam nam szykujecie z Reginaldem i trudno mi się skupić – to już uzależnienie czy na razie tylko lekka obsesja? :D <3]

      Usuń
  90. To była jedna z cech, które najbardziej doceniała w Reginaldzie – nie próbował podsuwać jej białych kłamstw, aby poprawić jej nastrój, szczerze przedstawiał swoją wizję świata, nie zatajając tych trudnych fragmentów lub prawd, które niekoniecznie chciała, ale musiała usłyszeć.
    — Możemy pojechać tam razem, jeżeli moja obecność ci pomoże — zaproponowała Reyes cicho. Podejrzewała, że spotkanie dwóch panów w tak trudnych okolicznościach okaże się być emocjonalnym przeżyciem, z którym Reginald być może będzie chciał się zmierzyć w samotności, lecz jeśli mogła okazać mu wsparcie poprzez choćby odprowadzeniem go pod bramy cmentarza, chciała to zrobić. — Jeżeli chcesz, pójdę nawet przodem i szepnę Ethanowi dobre słówko, żeby nie był na ciebie bardzo wściekły. Przyznam mu rację, że zachowywałeś się jak skończony debil, ale wtedy nie byłeś sobą, a później zapewnię go, że nie musi się już o ciebie martwić, bo znalazła się taka jedna zawzięta Meksykanka, która będzie cię ustawiała do pionu w razie potrzeby. — Reyes często rozmawiała o zmarłych tak, jakby wciąż mogli ją słyszeć, jakby jakaś ich cząstka wciąż unosiła się w jej pobliżu, domagając się jej uwagi. Niektórzy uważali za upiorne to, że zdawała się mówić o Catalinie w taki sposób, jakby jej siostra ciągle żyła, odczuwała emocje i słuchała jej rozmów, lecz pozwalało jej to poradzić sobie z żałobą, ból stawał się mniejszy, gdy mogła rzucać w powietrze słowa z myślą, że Cat je usłyszy i upewni się, że starsza siostra o niej nie zapomniała. Nie wiedziała, w co wierzył sam Reginald; czy uznawał istnienie Nieba, a może uznawał, że dusza po śmierci się rozpadała i pozostawiała po sobie pustkę. Był to delikatny temat, którego nie chciała teraz poruszać; pragnęła jedynie zapewnić mężczyznę, że była obok niego, gotowa go wysłuchać lub milczeć razem z nim, otoczyć go ramionami lub dać mu odpowiednią przestrzeń, gdyby właśnie tego potrzebował. Chciała się go nauczyć, ale nie był dla niej niczym zadanie domowe do odrobienia, bardziej jak dzieło sztuki, które chciała powoli studiować, rozbierając na czynniki pierwsze kolejne warstwy i znaczenia.
    — O tak. Rób mi tak. Nie przestawaj — zamruczała z zadowoleniem Reyes, kiedy zaczął bawić się jej włosami, a przyjemny dreszcz przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa. Czasami zachowywała się jak duży kot, który przez większość czasu chadza własnymi ścieżkami, ale kiedy widzi swoich ulubionych ludzi, zaczyna się do nich łasić, domagając się pieszczot. Zawsze była aktywna w wyrażaniu swoich potrzeb i pragnień, ponadto lubiła bliskość, choć nie potrafiła określić, czy wynikało to z jej pochodzenia, czy może była po prostu osobą, która od początku przykładała dużą wartość do fizycznego dotyku będącego najbardziej pierwotną, ale także prostolinijną formą przekazywania własnych emocji. Po przyjeździe do Stanów Zjednoczonych nabrała więcej dystansu i respektu dla przestrzeni osobistej innych osób, ponieważ większość z nich nie była szczególnie zadowolona z dużej ekspresyjności Reyes, co mogło wynikać z różnić kulturowych, dlatego nauczyła się to akceptować. Wciąż jednak lubiła się przytulać, nawet jeśli robiła to z wiekiem coraz rzadziej i za pomocą ciepłych objęć przekazywać to wszystko, czego nie potrafiła do końca wyrazić słowami; zresztą Reginald właśnie stawał się świadkiem jej otwartości w wyrażaniu czułości, na szczęście jednak wydawało się, że ten fakt mu nie przeszkadzał. Od lat nie czuła się tak swobodnie w czyichś objęciach.
    — A co z twoimi marzeniami? — spytała, ściągając brwi. Doceniała to, że Reg chciał pomóc jej w realizacji kolejnych pozycji na liście i tym samym postawić ją jeszcze pewniej na nogach, jednak czuła, że ta jednostronność była niesprawiedliwa. Skupiali się na jej celach, a przecież wiedziała, że człowiek tak zdeterminowany jak Patterson musiał mieć w planach własne aspiracje. — Powinniśmy też spełnić twoje marzenie. Najlepiej na zmianę: najpierw możemy odhaczyć coś z mojej listy, a później z twojej. — Reyes nie lubiła tylko brać; żyła w myśl zasady, że również dawanie przynosiło ze sobą mnóstwo radości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spędzała długie godziny, zastanawiając się nad prezentami dla swoich najbliższych, bo chciała, by każdy był wyjątkowy i trafiony. Zapamiętywała każdą, najdrobniejszą informację, chcąc ich zaskoczyć w odpowiednim momencie. Reginald wciąż pod wieloma względami był dla niej zagadką, choć wydawało się, że zaledwie jeden dzień wystarczył, aby zawiązała się pomiędzy nimi głęboka nić porozumienia. Nocne niebo za oknem wskazywało na późną porę, a Reyes nawet nie zdawała sobie sprawę z upływającego czasu, który zdawał się biec zupełnie inaczej w towarzystwie mężczyzny. Mogła rozmawiać z nim do rana i nie odczułaby żadnego zmęczenia, właściwie nawet nie dostrzegłaby wschodzącego słońca zalewającego pokój miękkim odcieniem pomarańczy.
      Reyes wyraźnie się rozluźniła, a spomiędzy jej warg wydobyło się ciche westchnienie ulgi, kiedy zapewnił ją, że po zakończeniu okresu odboju niekoniecznie musiał od razu trafić na front. Z jednej strony cieszyła ją informacja, że być może miną kolejne miesiące, a nawet lata, zanim obecność Reginalda stanie się za granicą niezbędna, z drugiej jednak martwiła się, że działając w siłach specjalnych, zawsze trafiał w samo serce najbardziej zaciekłych walk. Nie pozwolił jej zbyt głęboko zanurzyć się w tych rozważaniach, zaraz wywołując na jej twarzy szeroki uśmiech.
      — Ja? Denerwująca? Przecież jestem niezwykle uroczą osobą, to niemożliwe, żebyś mógł się na mnie złościć — odparła Reyes, przybierając najbardziej niewinny wyraz twarzy, na jaki było ją stać, łącznie ze słodkim uśmiechem, który zawsze zdawał się roztapiać nawet najbardziej wrogie serca. — Spróbujesz ukraść mi szczękę, a ja pozbawię cię laski i będę cię nią dźgała tak długo, aż oddasz mi zęby — poinformowała go zaraz, parskając śmiechem, bo ta perspektywa była zbyt zabawna, aby jej się oprzeć. Podobała jej się myśl, że nawet za pięćdziesiąt lat znajdzie się ktoś, kto będzie u jej boku, nawet jeśli oznaczało to poświęcanie całego dnia na poszukiwanie sztucznej szczęki. Do tej pory obawiała się, że zostanie sama; jej siostry już nie było, mało prawdopodobne, że jej rodzice dożyją sędziwego wieku stu kilku lat, nie miała też przyjaźni, co do których byłaby pewna, że przetrwają tak długo. Tymczasem wizja Reginalda w roli staruszka, który wciąż byłby gotowy się z nią drażnić, napawała ją poczuciem szczęścia.
      Opowieść mężczyzny o rodzinnych stronach sprawiła, że nie mogła przestać chichotać. Spodziewała się, że mieszkańcy małej farmy mogą okazać się nieco bardziej… konserwatywni, tymczasem najwyraźniej powinna już zacząć przeglądać katalogi ślubne.
      — Ej, ale to całkiem proste! — zawołała zaraz Reyes, szczerząc zęby w uśmiechu. — Data ślubu dokładnie za rok, w dniu, w którym się poznaliśmy. W bukiecie koniecznie muszą znaleźć się dalie, choć nie wiem, czy będą pasowały do sukni. Zakładam, że nie jesteś fanem księżniczkowych kreacji balowych, więc myślę, że i tutaj dojdziemy do porozumienia. Co do wspólnego łóżka to jesteś w końcu żołnierzem i musiałeś już spać w gorszych warunkach niż goła podłoga, prawda? — spytała, a choć jej ton głosu pozostawał przymilny, złośliwe iskierki w oczach wyraźnie wskazywały na to, że dobrze się bawiła, planując Reginaldowi nocleg na deskach. — Właśnie dowiedziałam się o tobie czegoś nowego. To nie tak, że ty nie lubisz kina, ty po prostu uwielbiasz romantyczne dramaty! Pięćdziesiąt twarzy Reginalda — zażartowała, choć jednocześnie była zaskoczona, że mężczyzna wymienił właśnie te tytuły. Ciekawe, kto go zmusił do seansu. — Powinieneś doceniać naszą historię. Wiesz, większość par będzie musiała opowiadać kłamstwa, bo w rzeczywistości poznali się przypadkiem na imprezie i zdecydowali się na szybki numerek w obskurnym kiblu, a my przynajmniej możemy sprzedać prawa do naszej opowieści i zarobić grube pieniądze na oryginalnym scenariuszu.

      Usuń
    2. Tak naprawdę Reyes nie chciałaby tego zrobić; ta historia była zbyt osobista, by chciała podzielić się nią ze światem. Nie zniosłaby, gdyby miliony kobiet wypłakiwało sobie oczy, traktując ją jako moment rozrywki, podczas gdy wszystkie wydarzenia miały miejsce w rzeczywistości i tak mocno ją dotknęły. Nie zmieniało to jednak faktu, że sposób, w jaki się poznali, był wyjątkowy.
      — Chciałabym zobaczyć, jak twój dziadek próbuje ściągnąć moją rodzinę do Stanów. Moi rodzice zawsze upierali się, że ich córki powinny mieć prawdziwe, meksykańskie wesele – cokolwiek to znaczy – a wiadomo, że meksykańskie wesele musi się odbyć w Meksyku. — Reyes niejako zakładała, że wszystkie oczekiwania względem wystawnego wesela na kilkaset osób, z głośnymi zabawami i hektolitrami alkoholu spadną na Catalinę. Jej siostra zdawała się uwielbiać ten klimat, więc Reyes po cichu liczyła, że jej uda się umknąć przed podobnym przyjęciem; preferowała niewielkie, kameralne spotkania, od setek gości wolała towarzystwo najbliższych, podobały jej się skromne, ale przepełnione czułością ceremonie… Teraz jednak, kiedy Cataliny zabrakło, nie była pewna, czy będzie miała serce, by tak zawieść nadzieje rodziców na ogromne wesele. Rodzina Reginalda chyba też liczyła na dużą zabawę, więc jeśli gdzieś w gwiazdach był im pisany ślubny kobierzec… Zapewne będą musieli zdecydować się na ucieczkę.
      — Twój żart po latach postanowił do ciebie powrócić i ugryźć cię w tyłek — podsumowała Reyes. Słuchając o jego ideale kobiety, miała wrażenie, jakby opisywał ją samą, a nie wizję, którą wymyślił sobie w przeszłości, aby uciszyć gadanie babci, prawdopodobnie próbującej go zeswatać z okolicznymi dziewczynami. — Co prawda jestem trochę rozczarowana, że mając przed sobą swój ideał, nie padłeś jeszcze na jedno kolano i nie poprosiłeś mnie o rękę, ale spróbuję przełknąć gorycz porażki i nie wziąć tego do siebie — poinformowała go, wzdychając ciężko, jakby była naprawdę rozczarowana. W rzeczywistości była jednak odrobinę oszołomiona jego wyznaniem. To, że kiedyś wyobraził sobie podobną kobietę, a teraz miał przed sobą jej żywą wersję, zbudowaną z krwi i kości, było dość niezwykłym splotem okoliczności… Zresztą niemal wszystko w ich spotkaniu i w sposobie, w jaki się dalej rozwinęło, było czymś zaskakującym, jakby jakaś siła we wszechświecie naprawdę starannie to zaplanowała. To jeszcze nie musiało niczego oznaczać, a jednak…
      — Aż tak ci się spieszy do przedstawienia przyszłej małżonki rodzinie? — spytała z rozbawieniem Reyes, kiedy kazał jej pakować walizki. Wizja jego wujostwa dopytującego ich o datę ślubu i przyszłych potomków wcale jej nie przeraziła; może odrobinę obawiała się nadmiernej uwagi z ich strony, jednak już od dawna nie czuła rodzinnego ciepła i brakowało jej tego, dlatego była skłonna znieść porozumiewawcze spojrzenia i podszyte głębszym znaczeniem pytania. Decyzja, by rzucić wszystko i pojechać na farmę w Barnardsville wydawała jej się szalona, ale… kto nie potrzebował odrobiny szaleństwa w swoim życiu? — Dasz mi chociaż kilka dni na wymyślenie, co zrobić z mieszkaniem? Nie chciałabym wrócić z Karoliny Północnej i przekonać się, że wszystkie moje rzeczy magicznie zniknęły, a klucz do zamka w drzwiach nie pasuje — stwierdziła z niesmakiem, ponieważ była pewna, że właścicielka była zdolna do podobnego zachowania. — Chyba że… przechowasz moje pudła u siebie przez jakiś czas, a później zastanowimy się co dalej. — Oboje wiedzieli, że jeśli przewiozą jej kartony i walizki do domu w Belle Harbor, Reyes prawdopodobnie już się stąd nie ruszy. Przegryzła wnętrze policzka, w napięciu czekając na odpowiedź Reginalda. Prawda była taka, że… podobało jej się tutaj. Podobał jej się minimalistyczny wystrój, spokój panujący we wnętrzu domu, widok morza rozpościerający się z tarasu, a przede wszystkim podobał jej się przyszły współlokator. Nie powinna podejmować takiej decyzji pod wpływem chwili, jednak… chciała tego. Już od tak dawna nie sięgała po to, czego pragnie, a Reginald właśnie do tego ją nakłaniał – do realizacji marzeń. A to było jej nowe marzenie.

      Reyes

      Usuń
    3. [Podziwiam, że byłaś w stanie skupić się o takiej porze, bo spod moich palców w środku nocy wychodziłby tylko bełkot :D Ale to prawda, że ten wątek pisze się sam – nic nie muszę kombinować, on po prostu naturalnie płynie, słowa same pchają się na klawiaturę <3 Reyes jest więcej niż gotowa podbić jego rodzinną farmę, bo też myślę, że to będzie świetne rozwinięcie, a to nocowanko wygląda tak cudownie – zwłaszcza, jeśli Reggie użyczy swojej klaty jako poduszki :D]

      Usuń
  91. Reyes nie pamiętała, kiedy po raz ostatni tak dobrze się bawiła – szczerze, bez zahamowań i poczucia winy. Mięśnie brzucha powoli zaczynały boleć ją od śmiechu, a w głowie przyjemnie wirowało pod wpływem mieszanki alkoholu i przyjemności płynącej z dobrego towarzystwa. Czuła się tak, jakby ktoś rozciągnął dookoła niej bańkę ochronną, więżąc na zewnątrz wszystkie negatywne uczucia i pozwalając jej cieszyć się chwilą w taki sposób, w jaki od dawna tego nie robiła. Zupełnie bezwiednie potarła kciukiem tył wisiorka, wyczuwając pod palcem wygrawerowane słowo, jakby w ten sposób chciała podziękować Catalinie za sprowadzenie jej do tego domu, który, choć na początku wydawał się trochę pusty, teraz przepełniony był pozytywną atmosferą.
    — Przynajmniej nie będziesz mógł ze mną narzekać na nudę — zauważyła, kiedy określił ją mianem diablicy. Czuła się tak swobodnie przy Reginaldzie, bo wiedziała, że jej poczucie humoru do niego trafiało, a kilka z jej uwag, które w innym towarzystwie spotkałyby się z niesmakiem i oburzeniem, tutaj padały na podatny grunt, wywołując u niego śmiech, a u niej satysfakcję, bo chciała stać się przyczyną jego radości. W muzeum przy gościach lub w kręgu współpracowników musiała powściągać swój język i trzymać się pewnych sztywnych ram wyznaczonych jej przez zawód, ale teraz nie musiała tak bardzo uważać na słowa, pozwalając sobie na otwartość myśli oraz gestów.
    — Żałuj, że nie widziałeś swojej miny — zawołała ze śmiechem, ocierając palcami kąciki oczu, w których zebrały się łzy rozbawienia. Osobliwa mieszanka zadumy i przerażenia na twarzy Reginalda była chyba najmocniejszym przejawem emocji, jakie dzisiaj u niego dostrzegła; nawet opowieść o Ethanie tak mocno nim nie wstrząsnęła, natomiast wyznaczenie daty ślubu na za rok wydawało się gwałtownie na nim odbijać. — Myślałam, że nie będziesz chciał wypuścić takiego skarbu z rąk, wyjeżdżając na misję, ale w porządku, dam ci się jeszcze nacieszyć stanem kawalerskim… przez jakieś trzy lata. — Długo udawała, że się zastanawia, a ostateczną propozycję podała takim tonem, jakby to była niezwykle szczodra oferta z jej strony. — Nie wiem, czy po czterdziestce wciąż będę cię chciała, querido — stwierdziła, posyłając mu jeden ze swoich rozbrajających uśmiechów i dając mu lekkiego kuksańca pod żebra. Dzięki albumowi zdołała poznać jego datę urodzin i okazało się, że było między nimi sześć lat różnicy, więc nie mogła się powstrzymać przed wykorzystaniem tej sytuacji do podrażnienia się z nim. — Obchodzisz w jakiś specjalny sposób swoje urodziny? Wolę wiedzieć, żeby nie wpaść do domu, mierząc się z małą armią pijanych medyków wojskowych — zażartowała. Nie umknęło jej, że do dziewiętnastego czerwca pozostał niecały miesiąc, a Reginald mógł mieć jakiś rytuał związany z tą datą; nie zdziwiłaby się, gdyby zadzwonił do niej z bieguna polarnego, w ten sposób świętując swoje przyjście na świat. Biorąc pod uwagę jego skomplikowaną relację z rodzicami, mógł to być dla niego również nieprzyjemny okres, dlatego Reyes wolała zawczasu się upewnić, by nie popełnić żadnej gafy, jednocześnie po cichu licząc na jakąś historię z jego najbardziej zwariowanej imprezy.
    Podobnie jak damska część rodziny Reginalda uwielbiała oglądać wzruszające filmy o miłości i nierzadko zdarzały się produkcje, gdzie głównym bohaterem był żołnierz, który po zaledwie kilku miesiącach znajomości decydował się na zawarcie związku małżeńskiego, pragnąc zakosztować życia pana młodego przed udaniem się na front. Reyes coraz bardziej uświadamiała sobie jednak, że to była fikcja, która niewiele wspólnego miała z prawdziwymi, wojskowymi realiami. Ethan miał żonę i dzieci, ale jak wielu żołnierzy wybierało los samotnika podobnie jak Patterson, nie chcąc stać się przyczyną głębokiej żałoby dla swoich najbliższych?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W jej oczach Reg był niesamowitym facetem, który zasługiwał na szczęście – na ciepłe, domowe ognisko, na pachnące kobiecymi perfumami objęcia, które przyjmowały go po powrocie i żegnały, gdy wyruszał we wrogie strony walczyć o życie bohaterskich kompanów, na budzący go z samego rana śmiech dzieci o przejrzystych, błękitnych oczach – ale choć wspominał o swojej pierwszej miłości, Reyes miała wrażenie, że postanowił odrzucić to szczęście, uznając swoje postępowanie za racjonalne i odpowiedzialne. Spotkanie z żoną Ethana musiało dogłębnie nim wstrząsnąć i uświadomić mu, jak bardzo cierpieli ci, którzy musieli dalej żyć z brzemieniem straty. Sama Reyes podziwiała tę kobietę, nie wyobrażała sobie nawet, jak ciężkie musiało być życie partnerki żołnierza, jak wielki stres i strach wiązały się z codziennym oczekiwaniem na dzwonek do drzwi, który przynosiłby najgorsze wieści. Nie było w tym żadnego wzruszającego piękna, jak próbowali to przedstawić na kinowych ekranach. Mogła żartować odnośnie sukien ślubnych i wyboru miejsca na ceremonię, jednak chciała, by pewnego dnia Reginald naprawdę musiał zaangażować się w podobne rozważania, mając u swojego boku osobę, która będzie w stanie go zrozumieć i ukoić jego narastający ból związany z kolejnymi stratami pacjentów i przyjaciół z pola bitwy.
      — To tym razem będziesz też robił za mojego dostawcę chusteczek — zażartowała, prawdą było jednak, że podobnie jak jego ciotka, babka i siostra cioteczna w kółko oglądała te same filmy, ignorując fakt, że znała je na pamięć, a mimo to wciąż płakała w tych samych momentach fabuły. Najwyraźniej była to powszechna przypadłość wśród żeńskiej części widzów, czego mężczyźni nie byli w stanie zrozumieć. — Nie masz pojęcia, w co chcesz się wpakować — stwierdziła powoli, uważnie patrząc na Reginalda, jakby dostrzegła w nim przybysza z obcej planety, skoro był gotowy wziąć ślub w Meksyku pod ścisłym nadzorem klanu Castanedo. Była ich krewną, a sama nie miała odwagi, by dać się wciągnąć w podobne plany. Chyba że udałoby jej się samodzielnie wybrać piękne miejsce w kraju, z dala od stolicy, na łonie natury.
      Uśmiech Reyes nieznacznie zbladł, gdy uciekła wzrokiem, skupiając się na skubaniu nitki wystającej z tapicerki fotela.
      — Myślisz, że mnie polubią? Nie będzie im przeszkadzało, że nie jestem… rodowitą Amerykanką? — spytała niepewnie, starannie dobierając słowa i przegryzając dolną wargę. Do tej pory ustalili, że jej samej spodobałoby się na farmie, lecz wciąż miała wątpliwości dotyczące reakcji rodziny na jej przyjazd. Może odzwierciedlała idealny typ Reginalda, nie musiało to jednak oznaczać, że wszyscy ucieszą się na jej widok; być może woleliby poznać długonogą blondynkę, śliczną piękność z Południa, która zachwyciłaby wszystkich niewinnością i nienagannymi manierami, tymczasem dostanie im się temperamentna Meksykanka z dość nietuzinkowym poczuciem humoru i ciętym językiem. Jechała tam w roli znajomej, jednak z opowieści Pattersona wynikało, że nikt tam nie będzie w niej widział jedynie przyjaciółki, stąd ich reakcja mogła być nieco bardziej gwałtowna.
      Reyes mieszkała w Stanach od ponad dziesięciu lat, lecz pewne stereotypy mocno tkwiły jej w głowie, ponadto nawet w Nowym Jorku, który był przecież tyglem kulturowym, spotkała się z rasizmem i nierównym traktowaniem, więc niejako spodziewała się, że małe miasteczko w Karolinie Północnej mogło jej nie przyjąć z otwartymi ramionami. Nie chciała tym samym sugerować, że jego rodzina będzie ją dyskryminować przez wzgląd na pochodzenie, w końcu wychowali Reginalda na cudownego mężczyznę o pięknych wartościach, ale natura ludzka potrafiła być przewrotna, o czym wielokrotnie się przekonała.

      Usuń
    2. Nie uważała, by melodyjny akcent, nieco ciemniejszy odcień skóry czy charakterystyczne rysy czyniły ją kimś gorszym, lecz jej meksykańskie geny sprawiały, że w wielu oczach stawała się kimś o mniejszym znaczeniu, kogo można było tłamsić i odrzucać po powierzchownym poznaniu. Reg dużo podróżował i pokochał jej ojczyznę, dlatego nie przeszkadzał mu jej charakterek i pewne przyzwyczajenia, nie oznaczało to jednak, że inni ludzie byli równie otwarci na doświadczanie odmiennych kultur.
      — Chyba będziemy musieli pożyczyć od twojego kolegi Forda Rangera, nie wiem, czy płótna zmieszczą się razem z pudłami w twoim samochodzie — przyznała Reyes, spoglądając w miejsce, które wskazał do chwilowego przechowania jej kartonów. Może powinna zastanowić się jednak na wynajmem jakiegoś magazynu w mieście, bo nie chciała zagracać całej tej przestrzeni, a już zwłaszcza blokować pięknego widoku z tarasu. — Tylko pamiętaj, nie będzie wolno ci się wycofać, nawet jak zobaczysz, ile posiadam rzeczy — dodała już nieco bardziej żartobliwie. Przy minimalizmie Reggiego wypadała na mistrzynię zbieractwa.

      Reyes
      [Ale się zachwycam tym pamiętnikiem medyka <3]

      Usuń
  92. Reginald był orzechem nie do zgryzienia. Jako jej internetowy przyjaciel, był wyrozumiały, czuły, cierpliwy. Żołnierzowi mogła zawierzyć wszystkie sekrety, odkryć przed nim lęki, zdradzić z jakimi koszmarami się boryka i pokazać własne słabości. W wymienianych mailach była wrazliwa, krucha, mała, połamana i pogruchotana, przygnieciona codziennością, która przytłacza i w której drzy z obawy, że dotwra do kolejnego dnia; ale jednoczesnie była pogodna, miała wiele wiary w jutro i się nie poddawała. Nie była tam agresywna, ani chciwa, nie była modliszką, za jaką mieliw szyscy prawdziwą, realną Zahrę. Tam była kimś, kto nie musi udawac, kto spokojnie prze do przodu jak ogromny prom na spokojnych falach. I taką znał, a jej wydawało się, żę taka osoba jest mu bliska. Dziś jednak po obu stronach był ktoś inny, bo ona stała dobijając się o jego zainteresowanie, on z kolei był tak nieprzystępny... aż wrogi.
    Tego Reginalda, którego miała przed sobą zaczynała się bać, bo był obcy. Spotkanie należało do trzeciego i już trzeci raz wyniknęło z jej inicjatywy, choć sam Reg nie musiał o tym wiedzieć, choć mógł domyslać, a przecież zwykle Zahra się nie starała aż tak. Zwykle bezpardonowo brała to, na czym jej zalezało, a o niczyją uwagę nie musiała prosić. On z kolei stanowił wyzwanie i pociągało ją to do tego stopnia, że brnęła w kłamstwo, które nie powinno w ogóle się urodzić.
    Połowę życia Williams walczyła. Walczyła o wolność, o swobode, niezależność i chyba za bardzo wszystko to ją pochłonęło, ta sama walka wciągneła, sprawiając że zjadały ją te cudze opinie, o które rzekomo nie dbała. Była agresywna, uparta i nieprzejednana w swoich założeniach, a gdy raz wbiła sobie coś do głowy, nic nie było w stanie jej odciągnąć. Jej radość, smutek, wątpliwości, nie istniało nic poza instynktem rywalizacji i chęcią zdobywania kolejnych szczytów. Stała się ofiarą własnego wizerunku, ale przy tym udawaniu że spełnia oczekiwania łaknących skandali widzów, jednoczesnie nie dbając o ich opinię, sama ukręcała sobie pętlę wokół szyi.
    Zahra tak naprawdę sama nie wiedziała jaka jest i kim jest. Nie była taką zołzą i modliszką, za jaką brali i opisywali ją w mediach. Ale nie do końca była też tak uprzejma, jak mógł sądzić jej przyjaciel z korespondencji. Wiedziała, że gdy dradzi się z swoją łagodną stroną przed ludźmi, przez wzgląd na szereg jej sukcesów i wielu krążących plotek i skandali, rzucą się nanią jak wygłodniałe hieny i niczym sepy, zaczną do niej dopierać i do jej rodziny (jeśli keidykolwiek dopuści do siostry i dziadka te parszywe gnidy). Dlatego nie opuszczała gardy i wciąż była zaciekła. Ale przez to nie czułą się wolna. I tak w kółko. Alkohol, mężczyżni, zabawa późną noca, to ją rozpraszało i to lubiła. I dzisiaj przyszłą tu z nastawieniem, że przekona się, ile warta jest odwaga i siła Żołnierza. Zapowiadało się jednak odwrotnie.
    - Myslę, że boisz się wielu rzeczy, mnie niekoniecznie – wzruszyła ramionami, opierając ręce o kant baru. - I słusznie, bo nie jestem wcale straszna – dodała z śmiechem, po czym obróciła się wokół własnej osi w rytm kolejnego zapuszczonego hitu, kręcąc biodrami. - Jestem o wiele gorsza, Reg -dodała znacząco i zatrzymała, pochylając w jego kierunku swawolnie. - I chcę naprawdę wiele. Więcej niż możesz pojąć, cukiereczku – oznajmiła nieco butnie, jakby chciała pokazać, że nie ustąpi, nie cofnie się, nie przeprosi na pewno za swoją pewnośc siebie i to napastliwe podrywanie go. Nie było takiej opcji, choć wystarczyło jej tylko spojrzeć w te błyszczące źrenice mężczyzny, aby być już pewną, ze jest to twierdza dla niej nie do zdobycia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Zdarza się, ze to facetom przypisuje się chorobliwą chęć zdobywania kolejnych zdobyczy. Tak jest częśćiej na pewno, niż w przypadku kobiet. Dlatego śmiałe gesty i bezpardonowy szturm ku płci przeciwnej w wykonaniu Zahry innych niesmaczył, a ją bawiły te oburzenia i cnotliwe odwracanie wzroku, a nawet krytyka jej rzekomego puszczalstwa. Bo ile tak naprawdę miała facetów między nogami wie ona sama i naprawdę, nikomu się nie miała zamiaru spowiadać. Rozumiała owszem, że jej postawa jest jednoznaczna a skoro niesprawiedliwa, to krzywdząca, ale chyba nauczyła się szamotać z tym w samotności. Z wszystkim zresztą nauczyła się mierzyć sama, bez wsparcia i pomocy i chyba dlatego tak bardzo ceniła sobie przyjaźń z Żołnierzem. A teraz będąc świadoma, jak może łatwo go zrazić do siebie, absolutnie się tym nie przejmowała.
      Wyprostowała się, wygładziła prześwitującą sukienkę, sunąc dłońmi po wąskiej talii i apetycznie zaokrąglonych biodrach i odrzuciła pasemko z policzka w tył, sięgając po szklankę, jaką barman postawił na ladzie. Chyba nie ona to zamawiała, ale rozdrażniona i nakręcona, nie chciała zwalniać. Posłała mężczyżnie krótki uśmiech i obróciła się, nad wyraz zgrabnie w tych wysokich szpilkach, udając się przez środek baru w kierunku zejścia na plażę. Jeśli nie w towarzystwie, to sama potańczy na plaży, przecież nikt jej bez parnera do pląsów nóg nie odrąbał. Nie wiedziałą tylko, zę zdobyła wygibasami na barmańskim blacie fana, który śledząc jej ruchy, teraz również skierował się za jej śladem w keirunku piasków, na których już zdążyła zrzucić szpilki i kołysała się, podchodząc do fal.



      Zahra

      Usuń
  93. Jego chłód, zmiana tonu i postawy dała jej jasno do zrozumienia, że jest nachalna i właściwie nie ma czego tu szukać. I jak z wierzchu absolutnie nie wyglądało, by czymkolwiek się przejęła, w środku z kolei poczuła drżenie. Ten człowiek był jedną z niewielu stałych w jego życiu, przed którą nie bała się odsłonić w obawie przed odtrąceniem, ale jedak była też przekonana, że nie zrozumiałby jej kłamstw i tej gry, jaką się otoczyła niczym grubym, niezniszczalnym murem. Tak po prawdzie sama już tego nie rozumiała.
    Musiała się przewietrzyc, ostudzić głowę i pomyślec, jak szybko wrócić, bo znając kierowcę, prawdopodobnie był w domu po drugiej stronie miasta. Ale teraz alkohol wciąż szumiał jej w głowie, rozgrzewał krążąc w żyłach i Zahra ewidentnie jeszcze się nie wybawiła. Znała też samą siebie i wiedziała, że jej zuchwałość doprowadzić może do kłótni z kierowcą, a ten ostatnio zaczynał naprawdę dawać jejw ycisk pouczeniami i nie chciałaby doprowadzić do ostrej wymiany zdań, w której każe mu szukać nowej roboty. Chwyciła szpilki w palce i zakręciła się na pięcie, podskakując po piasku i zbliżała do granicy wyznaczanej przez zimne fale.
    Za plecami słyszała zabawę i głośna muzyka roznosiła się po piasku. Upijała łyk za łykiem, aż opróżniła szklaneczkę, podrygując w takt wybijanych z tyłu rytmów. Odrzuciła szkła niedbale, wedząc że upadek na piach nie zbije naczynia i zaczeła wirować z rozłożónymi ramionami, odchylając głowę w tył. Robiła tak jako dziecko, póki nie zrobiło je się niedobrze, póki jej nie zemdli a teraz chciała aby wirowanie oderwało ją od ziemi i popchnęło w nieznane. Gdy za moment jej telefon zawibrował, zatrzymała się, zachwiała i z jękiem upadła na piach. Uruchomiła komórke, po tym jak wyciągnęła ją po krótkiej szamotaninie z torebki i na widok zdjęcia w mailu od przyjaciela, poczuła że faktycznie zaczyna ją mdlić.
    Gdyby on wiedział... Porzuciłby ją. Porzuciłby i nie chciałby jej więcej w swoim życiu. Jak każdy.
    Rozłożyła się na piachu, ramiona położyła nad głowę, i z zamkniętymi oczyma słuchała szumu wody, póki jej uwagi nie zwrócił chrzęst ziaren plaży pod czyimiś stopami. Zacisnęła gniewnie usta, bo nie sądziła, aby przyszedł do niej Reginald- a po ich wymianie zdań i odrzuceniu wciąż coś ją drażniło, za to najprędzej spodziewała się jego rozhulanego przyjaciela, z którym mogła skończyż zabawę nad ranem, lecz teraz miała ochotę pozostać sama. Ciekawość była jednak zbyt wielka, uniosła się zatem na łokciu i podniosła z piasku, obracając by zerknąć na nadchodzącą osobę. Ktoś nieznajomy, wysoki mężczyzna kroczył spokojnie ewidentnie ku niej, zatem usiadła, otrzepała plecy na ile mogła z drobin i wreszcie na koniec podniosła się, stając na szeroko rozstawionych nogach, dla większej równowagi.
    - Ze mną możesz zatańczyć – odezwał się lekko zachrypniętym głosem, jakby przepił gardło już dobry czas temu, na co zareagowała rozbawionym uśmiechem.
    Trzeba przyznac, że była perfidna i wybredna, ale lubiła sama decydować, co robi, z kim i na złość komu. Nie jedno już doświadczyła i potrafiła kierować sytuacją, umiała też manipulwoać i wodzić ludzi za nos, choć akurat tu nie mogła się tym szczycić, bo to wcale nie było nic ładnego. A chłopak nawet jeśli był przystojny, dobrze zbudowany i można było na nim oko zawiesić, nie był tym, który ją interesował. Bo ona dzisiaj nie przyszła na imprezę, ale dla mężczyzny, który nie czuł do niej ani krztyny miety i to wcale nie zmieniało planów Zahry i nie mogło doprowadzic, że zabawi się z kimś innym.
    - Doprawdy? - uniosła brew, zwilżając usta koniuszkiem języka bezwiednie i w odruchu wyschniętych ust łaknących kolejnej porcji do wypicia i podparła się pod boki. - A nie zauważyłeś, że ja potrafię też tańczyć sama i świetnie się przy tym bawię?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Nie zwróciła uwagi na to, co powiedział, odepchnęła po prostu zwykłą zaczepkę. Nie zauważyła, że już w pierwszych słowach nieznajomy przyznał, że usłyszał jej rozmowę z Reginaldem, a przyszedł tu, być może wiedziony jej propozycją skierowaną do szatyna. Może to wzmogłoby jej czujność, lecz nie... Pijana, rozemocjonowana Zahra była nieostrożna i beztroska.
      - Możesz bawić się jeszcze lepiej. Wiem że to lubisz – te słowa, jak i kilka kolejnych obiły się jej o uszy nie raz. Przywykła do wulgarnych i prostackich podrywów, sama nie była kwintesencją elokwencji i wyczucia i wiedziała, że do prawdziwej damy jej cholernie daleko. Ale od czasów gdy jako nastolatka była przymuszana i molestowana, nikt się do niej nie dobierał, nie naciskał jej w żaden sposób i sądziła, że jest bezkarna, bezpieczna z tym niewyparzonym językiem. Zresztą jej karygodne zachowanie było jej najskuteczniejszą bronią i najlepszym nadzędziem do dyktowania warunków, by zyć po swojemu, a nie pod czyjeś dyktando.
      Jako wnuczka zawodowego boksera, który prowadził obecnie podupadającą szkołę mieszanych sztuk walki, potrafiła się bronić. Umiała też radzić sobie z napastnikiem dobre kilka kilogramów cięższym, a już na pewno większym. Od lat jednak nie znalazła się w sytuacji, w jakiej musiałaby użyć jakieś częśći siły i wiedzy, jaką katował ją dziadek, z którym jako nastolatka zaciekle walczyła, by pozwolił jej iść na zajęcia taneczne z koleżankami, a nie bijatyki z jego „durnymi” uczniakami. I nawet nie sądziła, że dzisiaj nastąpi chwila, kiedy staruszek i jego starania, okażą się naprawdę cenniejsze, niż przypuszczała.
      - Mhm... naprawdę wiele wiesz... - pokiwała głową lekceważąco i schyliła się po buty, które chwyciła dopiero za drugim razem, bo za pierwszym jej ręka po prostu w obcasy nie wycelowała. Alkohol na dobre rozhulał się w tym smukłym ciałku.
      Takie sytuacje, gdy kobietę napastuje facet są już powszechne w świecie pełnym obłudy, gwałtu, niegodnych manewrów. Spotyka się to na każdym kroku i czasami wydawać by się mogło, że ludziom ten temat spowszechniał. Zahra nie zareagowała, gdy nieznajomy stanął blisko naprzeciw niej i ułożył z pomrukiem na zachętę dłonie przy jej talii, po prostu strąciła jego ręce. Wyminęła go i sądziła, że gniew malujący się na twarzy mężczyzny to spowolniona reakcja wyolbrzymiona przez trunki jakie spożył i w gruncie rzeczy zdębiały, że odrzucono jego zaloty, da jej odejść z plaży, gdy skierowała się ku barowi z powrotem. Ale potem złapał ją mocno za ramię i obrócił i wtedy jeszcze nie poczuła strachu. Wyrwałą rękę, czując pieczenie gdy mocno zaciśniete palce potarły jej skórę, aż zapiekło.
      Gdyby była kimś innym, płakałaby, krzyczała, wołała o pomoc naiwnie i jednocześnie pozwalała na skrzywdzenie się, bez podjęcia obrony i walki. Tak robiła większość napadanych kobeit według policyjnych statystyk. Wszyscy bawili się w klubie, kawałek dalej, właściwie niedaleko, ale głośna muzyka absolutnie nie pozwoliłaby nikomu usłyszeć nawet najgłośniejszych wrzasków znad wody. I Zahra nie krzyczała, gdy zaczęli się z nieznajomym szamotać. Wrzasnęła raz, w sumie zaskoczona wybuchem nieobliczalnej siły faceta, gdy ścisnął ją za ramiona, obracając do siebie i przyciągnął, aż poczuła na brzuchu o co mu tak dokładnie chodzi. Gdy zaczeła się wyrywać i pchnął ją na piach, krzyknęła drugi raz przy upadku, a trzeci wyrwał się jej z gardła, gdy na kolanach próbowała wyczołgać się spod pijanego i spoconego cielska. Trwało to chwilę, nie umiałaby powiedzieć, czy policzyłaby to w sekundach, czy już uzbierałyby się minuty, ale w końcu oprzytomniała, na tyle, by się skupić, a nie wymachiwac kończynami w rozpaczy, gdy zrozumiała, że jej sytuacja jest naprawdę nieciekawa, a wręcz kiepska jak diabli.

      Usuń

    2. - Złaż ze mnie wieprzu! - rozkazała, czując jak narastająca złość, dodaje jej sił i gniew był w tej chwili najlepszym co mogło jej się przydarzyć. Ten zastrzyk adrenaliny i wyćwiczone odruchy popchnęły ją do kilku kroków i gdy wycelowała ostrym łokciem w bok faceta, mimo że uderzył ją w twarz, aż jej zawirował świat tysiącem barw pod powiekami, przetoczyła się i uwolniona, dźwignęła na nogi. Zaczęła biec.
      Słyszała stęknięcie i szybkie kroki za plecami, zaraz zaś poczuła mocne dłonie na swoich ramionach i włosach i mężczyzna dosięgnąwszy ją, szarpnął w tył. Jeknęła, ale zaparła się piętami o piach, lekko obróciła i ujmując go pod ramię, wykonała przerzut, aż napastnik wylądował u jej stóp rozłożony na plecach. Nie mogła się powstrzymać, z głośnym wyzwiskiem, które nie wypadało przechodzić przez kobiece usta, kopnęła go z wściekłością w brzuch i popędziła dalej, czując na ustach smak krwi. Piekielnie drogie buty i torebka zostały nad wodą, ale nie było to wcale ważne, gdy cała zdyszana i bliska utraty tchu zbliżyła się do terenu baru. Wyglądała jak ktoś inny niż kwadrans temu i czuła się kimś innym, a zabawa i alkohol całkiem wyleciały jej z głowy. Totalnie wytrzeźwiała.
      Na drżących nogach wspięła się boso po drewanianych stopniach i przystanęła z wahaniem, oglądając w tył. Gdy z kolei obok wyczuła czyjąś obecność, drgnęła i odskoczyła w bok, nie rozpoznając Żołnierza.


      Zeee

      Usuń
  94. W tej chwili pozwalała sobie na żarty, wiedząc, że była to tylko niewinna zabawa, ale nie odważyłaby się na podobne uwagi w towarzystwie jego rodziny, gdyż pociągnęłoby to za sobą zbyt poważne konsekwencje. Nie lubiła dawania fałszywej nadziei, sama zbyt wiele razy doświadczyła jej, leżąc w szpitalnym łóżku i wtedy jeszcze bardziej utwierdziła się w przekonaniu, że nawet bolesna prawda była lepsza od słodkich kłamstw, za którymi być może stały dobre intencje, lecz w ostatecznym rozrachunku stawały się tylko przyczyną bólu. Z opowieści Reginalda wynikało, że jego rodzina bardzo się o niego troszczyła i nie byłaby w stanie w tak podły sposób zawieść ich zaufania, podtrzymując wersję o przyszłym ślubie, którego nigdy w rzeczywistych planach nie było. Możliwe, że w ogóle nie powinna decydować się na ten wyjazd, jeśli jego bliscy mieli zareagować na jej obecność tak emocjonalnie, jednak Reyes czuła, że zaczynało jej brakować powietrza. Nowy Jork ją dusił, na każdym kroku przypominając jej o stracie, jaką poniosła i dręcząc ją kolejnymi porażkami. Niemal desperacko chciała stąd wyjechać, ukoić swoje myśli i serce, zapomnieć, znowu poczuć czystą radość wynikającą ze zwykłego przebywania z ludźmi. Reg dawał jej tę szansę.
    Reyes przeciągnęła się, zerkając na zegarek, by przekonać się, że było o wiele później niż początkowo zakładała. Zawahała się, zastanawiając się nad odpowiedzą. Z jednej strony wydawało jej się, że nie powinna nadużywać gościnności i zrzucać się Reginaldowi na głowę, z drugiej strony zmuszanie go, żeby pokonał prawie godzinną trasę, odwożąc ją pod mieszkanie, a później drugie tyle poświęcił na powrót do własnego domu wydawało jej się jeszcze gorszym wyjściem.
    — Zostanę — stwierdziła po chwili i jakby dla potwierdzenia tych słów, sięgnęła po chwilowo zapomniany kieliszek z winem. — Ale myślę, że tę część powinniśmy pominąć w opowieści o naszym pierwszym spotkaniu — zauważyła z rozbawieniem, mrugając do niego porozumiewawczo. Podejrzewała, że mogłoby to doprowadzić do jeszcze większych nieporozumień i co najmniej jednego omdlenia, a naprawdę nie chciała wprowadzać chaosu w życie jego rodziny. Wciąż uważała ten pomysł za nieco wariacki i niemal się spodziewała, że Reg zaraz obróci wszystko w żart, nawet jeśli sam zdawał się być nawet zadowolony z perspektywy wspólnej wizyty na farmie.
    — O ile moja obecność nie będzie ci przeszkadzać — dodała, uważnie obserwując jego twarz. Westchnęła, czując dziwną potrzebę wytłumaczenia się; jeżeli rzeczywiście miała tu zamieszkać, spędzenie nocy w Belle Harbor nie wydawało się być czymś niewłaściwym, ale nie chciała już do końca stać się niedogodnością. — Ten wieczór był naprawdę miły, nie bawiłam się tak dobrze od dawna. Nie chciałabym wszystkiego zepsuć, na zakończenie walcząc ze swoim strachem, niepewna, czy w ogóle sobie z nim poradzę — przyznała z irytacją, pocierając lekko skronie. — Czasami wydaje mi się, że jestem gotowa, jednak zaraz dostaję solidną dawkę przypomnienia, że nie tak łatwo zapanować nad strachem. — Jej przypadłość stawała się coraz bardziej uciążliwa, a choć Reyes wiedziała, że potrzebowała czasu, na wierzch wychodziła jej gwałtowna natura, która domagała się natychmiastowych efektów. Wydawało jej się, że zaczyna jej się polepszać, a za chwilę stawała się ofiarą własnej traumy, nie potrafiąc zapanować nad własnymi reakcjami. Czuła się przy Reginaldzie bezpiecznie, lecz lęk miał to do siebie, że był irracjonalnym zjawiskiem i nie przyjmował logicznych tłumaczeń, nie dawał ze sobą negocjować. Chciała zapamiętać ten dzień jako pełen wzruszeń i niespodziewanych, ale dobrych emocji, a nocna przejażdżka mogłaby ją tego pozbawić. Odetchnęła, starając się przywołać na twarz uśmiech.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zaproponowałabym, że rano w ramach podziękowania zrobię śniadanie, ale jest duża szansa, że obudzę się z kacem albo nie obudzę się wcale. Mam paskudny nawyk wyłączania budzika kilka razy pod rząd. Mówię to na wszelki wypadek, gdybyś zaczynał się martwić, że umarłam — zażartowała, opróżniając kieliszek. Przez wiele miesięcy miała ogromne problemy ze snem, nie mogła zasnąć, później często wybudzała się w środku nocy, prześladowana przez nawracające koszmary, które przyjmowały coraz bardziej makabryczne formy. Dopiero od kilku tygodni przestała się zrywać na dźwięk choćby najmniejszego hałasu i wyglądało na to, że powoli powracała do swojego okropnego przyzwyczajenia, przez które w czasach uniwersyteckich zawsze spóźniała się na zajęcia.
      — Co prawda wciąż jesteś mi winny dwie opowieści, ale będę łaskawa i pozwolę ci je zachować na podróż. Dzisiaj musisz być zmęczony po dyżurze — uświadomiła sobie Reyes, łajając się w myślach za brak empatii.

      Reyes

      Usuń
  95. Gdyby jakaś cząstka Reyes odczuwałaby niepokój na myśl o spędzeniu nocy w domu w Belle Harbor, nie zdecydowałaby się tutaj zostać, nawet jeśli czułaby się winna na myśl o długiej przejażdżce Reginalda. Lęk przed spaniem w obcym miejscu, zwłaszcza gdy za ścianą miał odpoczywać mężczyzna, którego poznała zaledwie kilka godzin temu, był czymś naturalnym, ale najwyraźniej jej rozsądek nie istniał, kiedy to Patterson miał być jej towarzyszem. To był przejaw głębokiej wiary, jaką pokładała w Reginaldzie, niezłomnej pewności, że był dobrym człowiekiem, który był wart przełamywania jej słabości. Wciąć musiała wiele się dowiedzieć na jego temat, jednak te spędzone wspólnie chwile pozwoliły jej upewnić się, że zasługiwał na jej zaufanie.
    — Nie zanudziłam cię jeszcze swoimi opowieściami? — spytała Reyes, krzywiąc się lekko, gdy jej mięśnie odczuły kilkugodzinne pozostawanie w niezbyt wygodnej pozycji na fotelu. Nie mieli zbyt wiele miejsca, a choć nie odczuwała tego, skupiając się na jego głosie i bliskości, teraz jej ciało zaprotestowało. — Myślałam, że będziesz miał dość słuchania mnie przez następny tydzień po dzisiejszej próbce, a na farmę zabierasz mnie po to, żebyś mógł umknąć do stajni, podczas gdy ja będę zbyt zajęta twoją ciotką oraz babcią i nie będę mogła cię więcej zamęczać swoim głosem — zażartowała, choć w rzeczywistości cieszyła się, że Reginald nie tylko był skłonny zaspokajać jej ciekawość, ale także chciał ją dalej poznawać i te elementy ze swojego życia, które mu pokazała, nie odstraszyły go, a wręcz sprawiły, że pragnął dowiedzieć się więcej. Początki każdej znajomości były trudne, ponieważ zawsze pojawiały się wątpliwości; chciała spędzić więcej czasu w towarzystwie Rega, zanurzyć się w jego przeszłości, w jego pasjach i planach na przyszłość, zrobić z nim wszystkie te rzeczy, o których wcześniej rozmawiali… A jednocześnie bała się, że jej odczucia mogły być jednostronne, że jej pragnienia nie znajdowały odzwierciedlenia w zamiarach mężczyzny. Za każdym razem, gdy odczuwała ukłucie niepokoju, Reginald zdawał się bezbłędnie odczytywać jej myśli i swoimi gestami oraz słowami zapewniał ją, że cieszył się z tego spotkania równie mocno jak ona. Zaczynała się zastanawiać, czy skutkiem ubocznym ratowania jej życia stała się możliwość do rozszyfrowywania jej emocji przy pomocy jednego spojrzenia.
    Reyes uśmiechnęła się szeroko, a jej oczy rozświetliły się delikatnie. Możliwe, że odrobinę zmiękły jej też kolana i musiała przytrzymać się ramienia mężczyzny, żeby się nie zachwiać, ale jej reakcję mógł sobie wytłumaczyć dawką alkoholu krążącego we krwi. Zawsze miała ogromną słabość do pocałunków w czoło, które kompletnie ją rozbrajały i gdyby teraz Reg zaproponował skok na bungee lub coś podobnie ekstremalnego, mogłaby jedynie skinąć głową, wciąż rozproszona miękkim dotykiem jego warg na skórze. Zaufaj mi. Dwa proste słowa, które zdawały nieść ze sobą niezwykłą głębię, a jednocześnie ciężar odpowiedzialności. Ludzie zbyt łatwo używali tych słów, traktując je niczym igraszkę, skrót mający pomóc im w osiągnięciu zamierzonego celu, nie rozumieli, że zaufanie było niczym złożenie obietnicy, która pociągała za sobą większe konsekwencje niż przysięgi miłości wypowiadane pod wpływem kaprysu. Reyes była otwarta na innych. Lubiła poznawać nowe osoby, rozmawiać z nimi, dzielić się spostrzeżeniami i spędzać czas na poznawaniu ich życia. Musiała odczuwać fascynację ludźmi, ponieważ sztuka była ludzka – każde pociągnięcie pędzla skrywało emocje i do zrozumienia poszczególnych dzieł musiała dobrze rozumieć kierujące człowiekiem pasje, namiętności, lęki. Nie oznaczało to jednak, że łatwo obdarzała swoim zaufaniem, wręcz zazdrośnie go strzegła, wiedząc, że wraz z nim obdarowywała drugą osobę kawałkiem swojego serca w nadziei, że jej nie skrzywdzi. Na samą myśl, że miałaby komuś zaufać w pełni, bez ochronnych barier, bez stawiania granic, których nie można przekroczyć, jej puls przyspieszał. Tylko ona i jej zupełnie odsłonięta dusza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś ta perspektywa napawałaby ją ekscytacją, teraz była źródłem lęku, ale jeśli miałaby komuś zaufać to Reginald byłby jej pierwszym wyborem. Umysł podpowiadał jej, że to wariactwo, że znała tego mężczyznę zaledwie jeden dzień, a już przełamał wszystkie jej mury swoim ciepłym uśmiechem, kojącym spojrzeniem i słowami pełnymi zrozumienia. Jej wargi poruszyły się, formułując się w zapewnienie ufam ci, ale żaden dźwięk nie opuścił jej gardła; to było dla niej zbyt wcześnie, odczuwała wszystko zbyt mocno, dlatego musiała wierzyć w to, że Reg odczyta prawdę z jej oczu i nie będzie potrzebował głośnych deklaracji.
      — Naprawdę nie jestem aż tak wymagająca — parsknęła śmiechem, kiedy Reg zaproponował, że mogli się zamienić sypialniami. — Wystarczy mi łóżko i… właściwie to tyle — zapewniła go, bo podejrzewała, że po tylu wrażeniach po prostu zaśnie, nie zważając na nic innego. Podążyła za mężczyzną schodami na piętro, mocno trzymając się barierki dla asekuracji i choć na piętrze pojawiła się z opóźnieniem, udało jej się pokonać przeszkodę bez dłuższych przystanków czy niepewnych kroków. Zajrzała mu przez ramię, gdy uchylił drzwi prowadzące do niebieskiej sypialni. Aż westchnęła, doceniając piękny wystrój pomieszczenia, wzrokiem uważnie chłonęła każdy szczegół. — Sam projektowałeś i wykańczałeś wnętrza? Czy dom już taki był, kiedy go kupiłeś? — spytała, wchodząc do środka i wykonując pełny obrót dookoła własnej osi. Bez wahania wskoczyła na łóżko, czując, jak sprężysty materac miękko się pod nią ugina i westchnęła z zadowoleniem, pozwalając sobie na kilka sekund błogości, dopiero po chwili odwracając się na bok i podpierając głowę na ręce, by spojrzeć na Reginalda. Przegryzła wargę, wyraźnie kalkulując coś w myślach. To zły pomysł, Rey. — Jak mogłabym odmówić? — rzuciła, zsuwając się z łóżka, by ponownie zbliżyć się do Reginalda i złapała go za krawędź koszulki, lekko ciągnąc materiał do góry. — Obiecałeś mi koszulkę — wytłumaczyła, starając się utrzymać niemal obojętny, niewinny wyraz twarzy, ale zdradzały ją drgające kąciki ust i zadziorne ogniki w oczach. Przechyliła głowę, niemal prosząco; nie wiedziała, skąd wziął się u niej taki figlarny nastrój, ale skoro nasunęła się okazja, nie potrafiła się powstrzymać.

      Reyes
      [To teraz jesteśmy kwita, bo sama szykowałam się do snu, ale zobaczyłam od ciebie odpis i wiedziałam, że nie ma szans, żebym ze spokojnym sumieniem poszła spać. Mojemu Reginaldowi♥ musiałam odpisać, kto by się przejmował porannymi zajęciami :D Powiem ci, że gdybyś wcześniej wstawiła zdjęcia domu w Belle Harbor to Reyes nawet by się nie zastanawiała tylko od razu kazała sobie dorobić klucze, jest śliczny! Ale moje dziewczę przede wszystkim nie może się doczekać tej rodzinnej kolacji w Barnardsville <3]

      Usuń
  96. Należała do szczupłych, zwinnych osób, a jednak w tym momencie oddychała z trudem, łapczywie chwytając powietrze w płuca, zupełnie jakby przebiegła maratoński dystans i dyszała jak zziajana koza. W płucach ją paliło, do oczu ciskających na prawo i lewo błyskawice wściekłości, cisnęły się również niechciane łzy, na dodatek cały mętlik w głowie i niepokój w duszy sprawiały, że ledwo trzymała się na nogach. Najgorsze, że była i zła, wystraszona i bezradna i całkie pogubiona w tym, co się wydarzyło przed momentem i w jakim stawia ją to położeniu. W środku cała drżała, choć na zewnątrz jej sylwetka tez nie trzymała się pewnie w pionie, a gdy dotarła do ostatniego stopnia, dobrze że obok znalazło się wyciągniete ramię szatyna, bo chwyciła je bez słowa, a potem zadziwiająco potulnie skierowała tam, gdzie wskazał keirunek.
    Zahra nie była z tych łagodnych, które się słuchają. Nie była miła, a jej uprzejmość wychodziła w relacjach jako suchy przytyk, często źle rozumiany przez zbyt pewny, niemal władczy ton. Skruszona nie bywała, a tym bardziej skromna, a teraz bez słwoa, bez komentarza, złośliwej, cynicznej uwagi, podreptała bocznym wejściem do biura, obejmując się ramionami. Była jak ktoś zupełnie inny, niż ta namolna dziewczyna, która próbowała nieudolnie, zbyt agresywnie poderwać Reginalda przy barze i choć samejs iebie takiej nie cierpiała najbardziej, nie miała teraz dokąd pójść, do kogo się zwrócić i w pewnym sensie to właśnie ten szatyn, był jej tu najbliższy. A co jak co, ale Żołnierzowi ufała.
    W ustach czuła piach, na skórze mocne paluchy obrzydliwego pijaka i w tej chwili najchętniej zrzuciłaby z siebie wszystko i wskoczyła pod prysznic. Drażniła ją sukienka i bielizna pod nią, nawet cieniutki,d elikatny łańcuszek, jaki miała zawieszony u szyi dziwnie ciążył. Ostatni raz ktoś tak ją potraktował gdy miała siedemnaście lat, a to spowodowało, ż zaczeła wojować z całym światem. Nie była mimo włąsnej agresji i zbuntowanego nastawienia do wszystkiego wokół, gotowa na powtórkę jak dziś.
    Jej wielkie, wystraszone i błyszczące jak gładkie onyksy oczy śledziły każdy krok Reginalda. Nie chciała stracić go z oczu i gdy stanął przed nią, zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc, co trzyma w dłoni. Ale pokiwała potakująco, bo nie sądziła, aby cokolwiek miał dla niej, mogło spieprzyć ten wieczór jeszcze bardziej. Tak po prawdzie nie sądziła też wcale, aby w ogóle on mógł jej wyrządzić jakąkolwiek krzywdę. Nie spodziewała się tylko tak fachowej pomocy i gdy poczuła pieczenie od lekko przykładanego gazika do rozcietej wargi, drgnęła, odruchowo wyciągając własne dłonie, by złapać go za nadgarstek i odsunąć od twarzy. Znów ściągnęła brwi, syknęła krótko i zacisnęła powieki, oswajając się powoli z dyskomfortem, jaki sprawiła jej soda. Za sekundę poluźniła palce, które zakleszczyły się wokół jego ręki. Zabrała w końcu własne dłonie i złączyła je, układając na udach. Zamrugała, odzyskując po chwili ostrość widzenia i pokiwała znów na znak, aby spróbował jeszcze raz, bo będąc gotowa na pieczenie, była przekonana, że jedynie drgnie (a i owszem drgnęła znów), ale grzecznie zniesie to lekarskie obejście.
    - Potrzebuję.... - podjęła powoli, czując się dziwnie z obolałą twarzą i skrzywiła się żałośnie, uświadamiając sobie, jak nisko musi wyglądać w jego oczach. - Muszę odzyskac telefon – powiedziała, rozplątując dłonie i układając je na krawędzi kanapy. - Mam tam wszystko – wyjaśniła, domyslając się, ze brzmi płytko i infantylnie. Ale on nie znał jej świata, nie wiedział, jak wygląda to jej paskudne życie, z którego wszyscy wokół robią burzę. Nie mógł też rozumieć, jak to wszystko trzyma się w ryzach i ile ją to w ogóle kosztuje, aby wciąż pływać na powierzchni tego bagna. Nie dbała o drogie buty, o które celebrytki gotowe były się szarpać za kudły przy otwarciu modowego butiku i w nosie miała torebkę, która kosztowała tyle ile średni czynsz w Nowym Jorku. Ten telefon był dla niej jak klucz pasujący do wielu drzwi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Wpatrywała się w niego uporczywie, nie mogąc a może i nie chcąc wyjaśniać więcej. Nie znała żadnego telefonu na pamięć, nie miała do kogo zadzwonić. Jej głowa nie pojmowała matematyki i szeregi cyfr były niemożliwe do zapamiętania. Podobnie hasa do profili społecznościowych, poczt mailowych, kont bankowych i tak dalej. Jej telefon był jej notesem i źródłem dostępu do wszystkiego. Teraz mógł być jedyną drogą kontaktu do dziadka, bo czuła, że do niego właśnie teraz powinna się udać.
      Zamknęła powieki naa moment czując, że jeśli wciąż będzie tak zamknięta w sobie, jeśli nigdy nic nikomu nie będzie mówić, nikt jej z myśli nie wyczyta, o co jej chodzi. I nigdy nikt jej nie zrozumie. Uniosła dłonie i lekko, zaledwie dwoma ruchami powoli otrzepała piach z sukienki, siedząc prosto, spokojnie, gdyby wciąż potrzebne było oczyszczenie jej wargi, nie miała zamiaru się sprzeciwiać i kłócić.
      - Dziękuję ci – dorzuciła cicho i mógł być pewien, że się nie przesłyszał, mimo że te słwoa z jej ust ulatywały bardzo rzadko.


      Zahra

      Usuń
  97. Reyes odkryła, że miała trudności z zapanowaniem nad własnym wyrazem twarzy, kiedy mężczyzna był w pobliżu. Nie miałaby nic przeciwko byciu przetrzymywaną w fotelu, nawet jeśli po kilku godzinach różne części ich ciała nadawałyby się jedynie do amputacji przez niewygodną pozycję i słabsze ukrwienie; właściwie była niemal pewna, że jeśli przydarzą im się kolejne wieczory spędzone w salonie, żadne z nich nie wybierze kanapy, ponownie decydując się na fotel, który zapewniał im intymną bliskość.
    — Jeśli kiedyś jednak postanowisz zrezygnować z wojska, mógłbyś zostać projektantem wnętrz. Obiecuję, że będę twoją pierwszą klientką, pozwolę ci urządzić moje mieszkanie wedle uznania — zaproponowała Reyes, z uśmiechem rozglądając się po pokoju. — Naprawdę mi się podoba — zapewniła go jeszcze, obawiając się, że je pierwsze słowa mógłby potraktować jak żart. Kiedy kilka lat temu urządzał dom, nie mógł przewidzieć, że być może stanie się on także schronieniem dla pewnej upartej Meksykanki, a jednak wystrój sypialni zdawał się idealnie pasować do Reyes, jakby każdy dodatek został wybrany z myślą o Castanedo. Czuła tutaj wewnętrzny spokój. Jednocześnie była ciekawa, jak prezentowała się sypialnia Reginalda.
    Reyes czekała, kołysząc się lekko w przód i tył. Zastanawiała się, co zrobi, jak zareaguje na jej niecodzienną prośbę, tymczasem Reg niemal wcale się nie zawahał, ściągając przez głowę koszulkę z zaczepnym uśmiechem. Jej wzrok opadł niżej, na jego szeroki tors, umięśniony brzuch i mocne ramiona… Chyba na chwilę zapomniała, że powinna oddychać.
    — La obra de arte — szepnęła Reyes, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że to słowa wyrwały się na wolność wbrew jej woli, przez co jej policzki pokryły się delikatnym rumieńcem. Przywykła do rzucania komentarzy w ojczystym języku, których nikt nie rozumiał; wiedziała jednak, że Reg doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nazwała go dziełem sztuki. Z zachwytem przesunęła wzrokiem po jego wysportowanej sylwetce, czując, jak opuszki jej palców zaczynają lekko mrowić, co przydarzało jej się za każdym razem, gdy dostrzegała coś wartego uchwycenia na czystej kartce papieru. Serce biło zbyt szybko, zbyt głośno, a jej dłoń drżała, gdy powoli uniosła ją do góry, muskając jeden z jego tatuaży. Jej palce były niczym miękkie włókna pędzla, a jego skóra stała się dla niej płótnem, gdy łagodnie obrysowywała rysunek na jego barku, jakby to ona była artystką wprowadzającą ciemny tusz w jego ciało. Obiecała sobie, że zrobi to tylko raz, ale jej ręce zdawały się jej nie słuchać pogrążone w transie tworzenia. Już wcześniej wiedziała, że Reginald miał tatuaże, widziała ilustracje otaczające jego nadgarstek, nie spodziewała się jednak, że pod koszulką skrywał więcej niespodzianek. — Teraz mam ochotę wypytać cię o każdy tatuaż i historię z nim związaną — wyznała i jedynie świadomość, że naprawdę powinni się już położyć, powstrzymywała ją przed spełnieniem tej zachcianki. Wiedziała, że nie musieli się spieszyć, że mieli jutro, pojutrze i dzień później, by wypełnić luki kolejnymi informacjami, a jednak jej fascynacja mężczyzną domagała się zaspokojenia, podczas gdy jej lęk, który ciągle podpowiadał jej, że tak łatwo mogła kogoś stracić, nie wypowiadając wszystkich słów skrytych w głębi serca, pragnął zaznać ukojenia. Reyes westchnęła cicho, gdy natrafiła na nierówne zgrubienie, jedną z wielu blizn przysłoniętych przez tusz, jednak wciąż obecnych na powierzchni, a później delikatnie przesunęła palcami po kolejnej zasklepionej ranie ciągnącej się pod obojczykiem; chciała musnąć ją miękkimi wargami, jednak w ostatniej chwili zdusiła ten odruch. Był piękny. Był tak piękny, że samo patrzenie na niego zdawało się jej sprawiać niemal fizyczny ból, a subtelny dotyk nie był w stanie jej nasycić. Nie widziała żadnych skaz, dla niej to były bohaterskie znaki świadczące o jego sile charakteru.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie lubiła swoich blizn, uznawała je za szpetne, były przypomnieniem najgorszych chwil w jej życiu i tego, że omal się nie złamała, natomiast drobne ślady na skórze Reginalda były dla niej czymś zachwycającym. Pozwolił jej zajrzeć do albumu ze zdjęciami z dzieciństwa, odkrywając przed nią część jego historii, a teraz miała przed sobą mapę tych wszystkich wydarzeń rozrysowaną na jego ciele. Wielu ludzi kojarzyło piękno z czymś idealnym, perfekcyjnym, niedoścignionym, ale Reyes widziała je w rysach, niedoskonałościach, defektach. W końcu zmusiła się, by powoli opuścić rękę, a kiedy uniosła głowę, by spojrzeć mu w oczy, na jej twarzy mógł dostrzec wyraz słodkiego oszołomienia i czystego uznania.
      Zamrugała, kiedy została tak brutalnie ściągnięta do rzeczywistości. Wydęła wargi, odrobinę naburmuszona, bo Reginald zupełnie ją zaskoczył, niszcząc jej plany. Myślała, że bez trudu wygra, a później rzuci w niego koszulką, domagając się jednak czystego ubrania, tymczasem swoim zachowaniem musiała w nim obudzić psotną, łobuzerską stronę. Jak bardzo pierwsze wrażenie potrafiło być mylne! Kiedy spotkała go w bazie HEMS, w pierwszej chwili uznała go za kogoś poważnego, kto nie do końca rozumie pojęcie dobrej zabawy, tymczasem Reg okazał się być równie skory do żartów co ona i teraz wyraźnie ją prowokował, nie ustępując jej pola. Jej własny żart obrócił się przeciwko niej; jeszcze przed chwilą nie miałaby nic przeciwko jakiemukolwiek T-shirtowi wyciągniętemu z dna szafy, jednak teraz wiedziała, że nie zadowoli się żadną inną koszulką. Jej pragnienie rywalizacji było zbyt mocne, by mogła się potulnie wycofać.
      Reyes prychnęła, splatając dłonie na klatce piersiowej.
      — Zaledwie minutę temu nie wyglądałeś na specjalnie przywiązanego do tej koszulki — wytknęła mu. — Co to za negocjacje, skoro sam nie wiesz, czego chcesz? — spytała ze śmiechem, kręcąc lekko głową. — Pragnę ci tylko przypomnieć, że od wielu lat użeram się z prywatnymi kolekcjonerami. Jeżeli podczas rozmów nie wiedzą, czego chcą to albo tak naprawdę nie planują mi oddać obrazu, albo potrzebują odrobiny atencji i przymilania się. Tego ci brakuje, Reg? Chcesz ode mnie dostać więcej uwagi? — wymruczała, powoli otaczając go rękami w pasie i zadzierając podbródek, by spojrzeć mu w oczy. Był taki ciepły i pewny, przez co zupełnie się rozkojarzyła, ale zaraz przypomniała sobie, że miała w tym wszystkim ukryty cel. Posłała mu słodki uśmiech, jednocześnie próbując mu odebrać koszulkę, którą schował za plecami, ale mężczyzna szybko się zorientował w jej planach. Reyes westchnęła z irytacją, próbując ponownie, nie dało się jednak ukryć, że Reg miał nad nią fizyczną przewagę; po pierwsze, był wyższy, po drugie, był w doskonałej formie, po trzecie, nie wypił dzisiejszego wieczora dwóch lampek wina, które spowolniały jego refleks. Zazgrzytała zębami, jeszcze raz starając się dosięgnąć jego dłoni z koszulką, ale był jak skała, której nie dało się ruszyć. — W porządku. Niech ci będzie — wymamrotała z niezadowoleniem pod nosem, zastanawiając się, co mogłaby mu zaproponować. W tej chwili po jej głowie krążyły głównie grzeszne myśli, ale musiałaby być zimną królową lodu, gdyby pozostawała zupełnie obojętna na widok takiej sylwetki. Po chwili ciszy wsunęła dłoń w tylną kieszeń jego jeansów, wyciągając telefon, który odblokowała z pomocą mężczyzny. Wstukała swój numer, dzwoniąc, dopóki nie poczuła wibracji własnego aparatu; zapisała siebie w kontaktach – miała wiele pomysłów, od zabawnych po takie o wyjątkowym dla nich znaczeniu – ale ostatecznie zdecydowała się na proste Rey. Podsunęła mu telefon pod nos. — Zadowolony? Myślę, że to całkiem niezła wymiana — zauważyła, wyciągając w jego kierunku wyczekująco dłoń. Teraz jego pora na dopełnienie układu.

      płatek dalii ♥
      [W takim razie widzę tylko jedno rozwiązanie – ty rzucasz pracę, ja rzucam studia i cały dzień sobie odpisujemy :D Mam kolokwium z farmakologii za kilka godzin, a zamiast powtarzać, postanowiłam odpisać, to chyba najlepiej świadczy o naszym wątku ♥ Nie mogę się już doczekać! <3]

      Usuń
  98. Reginald słusznie przeczuwał, że zaraz w jego kierunku poleci deszcz poduszek; ot, drobne przypomnienie, że nawet urok może czasem eksplodować.
    — Eres tan molesto! — zawołała za nim Reyes, ale jej śmiech sugerował, że nie mówiła poważnie. Zaraz jednak westchnęła z irytacją, bo musiała ruszyć na poszukiwanie wszystkich poduszek, które w niego wymierzyła; większość, jak na złość, nie trafiła swojego celu, odbijając się raczej od sąsiednich ścian lub wylatując przez uchylone drzwi. Część została w pokoju, ale część leżała na korytarzu, a jedna spadła nawet po schodach do salonu. Stwierdziła, że pójdzie po nią rano, a teraz skierowała się do łazienki, gdzie zgodnie z zapowiedzią Reginalda, znalazła wszystkie potrzebne rzeczy, żeby się odświeżyć. Związała włosy na czubku głowy w niesfornego koka, żeby miękkie loki nie przeszkadzały jej w trakcie kolejnych zabiegów i zaczęła od zmycia makijażu, dzięki czemu jej piegi stały się jeszcze bardziej wyraziste. Zdecydowała się na szybki prysznic, rozluźniając się, gdy tylko ciepła woda obmyła jej ciało, a później z szerokim uśmiechem na twarzy przebrała się w luźną koszulkę Reginalda, która sięgnęła jej do połowy uda; pod świeżym zapachem proszku do prania mogła wyczuć nutę jego charakterystycznej woni. Po wyjściu z łazienki niepewnie zatrzymała się w połowie drogi prowadzącej do niebieskiej sypialni, zastanawiając się, czy powinna jeszcze zajrzeć do pokoju mężczyzny, by mu podziękować i życzyć mu dobrej nocy, ale ostatecznie zrezygnowała z tego pomysłu, nie chcąc mu przeszkadzać i cicho zamknęła za sobą drzwi.

    Reyes obudziła się w środku nocy z głośnym jękiem na ustach. Gwałtownie usiadła, łapczywie łapiąc powietrze, a jej serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, bijąc dwukrotnie szybciej niż normalnie. Kołdra leżała skopana w nogach łóżka, jej całe ciało było pokryte potem, podczas gdy jej dłonie i stopy pozostawały lodowate, jakby zanurzyła je w arktycznej wodzie na wiele godzin. Próbowała się uspokoić, wyrwać się spod władzy nieprzyjemnego snu, przesuwając palcami po najbliżej znajdujących się przedmiotach, przypominając sobie w ten sposób to, co było rzeczywiste; nie jesteś w zniszczonym wraku, jesteś w sypialni w domu Rega w Belle Harbor, nie słyszysz ich krzyków, jedynie szum oceanu, nie umierasz, przeżyłaś. Zacisnęła mocno powieki, kołysząc się wprzód i w tył, powtarzając jak mantrę te same zdania, odpierając atak wspomnień wypełniających jej zmysły metalicznym smakiem krwi, bólem promieniującym z niegdyś zmiażdżonych kości, smrodem dymu i wylewającej się z baku benzyny, wysokim piskiem opon, gdy auto wpadło w poślizg mimo zaciągniętych hamulców. Zagryzła mocno zęby na nagim ramieniu, mając nadzieję, że to ją ocuci, przypomni jej, że nie tkwiła już w samochodzie, czując wrzynające się w jej ciało pasy i życie powoli przeciekające jej przez zdrętwiałe palce, ale iluzja była zbyt silna. Mogła tylko czekać, aż koszmar rozluźni szpony zaciśnięte na jej umyśle, pozwalając jej odetchnąć, otrząsnąć się z iluzji, która prześladowała ją za każdym razem, gdy Reyes próbowała stawić czoła swoim lękom, wsiadając do auta, jakby każda podróż wyciągała z jej podświadomości zapomniane fragmenty tamtej nocy. Nie potrafiła ocenić, czy nawracające wizje były głęboko skrytymi wspomnieniami, czy stanowiły jedynie wytwór jej straumatyzowanej wyobraźni, ale za każdym razem wydawały jej się coraz bardziej prawdziwe. Nie mogła od tego uciec. Towarzystwo Reginalda pozwoliło jej na chwilę zapomnieć, że była zepsuta; kładła się spać zrelaksowana, ze szczerym uśmiechem rozciągającym jej wargi, ale to szczęście było ulotne i nie mogło przeciwstawić się demonom skradającym się w mroku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Reyes przetarła policzki, czując na skórze wilgoć, a choć powoli przypominała sobie przyjemny wieczór spędzony w Belle Harbor, bicie jej serca wciąż nie mogło się unormować. Ostrożnie zsunęła się z łóżka, a jej nogi omal się pod nią nie ugięły; w ostatniej chwili złapała się ramy łóżka, utrzymując ciało w pionie. Cała drżała. Wiedziała, że nie uda jej się już zasnąć tej nocy, nie chciała jednak spędzić nadchodzących godzin samotnie, pogrążona w ciszy i we własnych rozmyślaniach; otoczyła ramionami jedną z poduszek, przytulając ją do brzucha i wyszła z sypialni, kierując się w stronę schodów. Teraz nie mogła sobie przypomnieć, czy widziała w salonie telewizor, jednak uznała, że warto to sprawdzić i poszukać lecących o tej porze sitcomów; zamarła jednak wpół kroku, obracając się lekko w kierunku drzwi prowadzących do pokoju Reginalda. Zagryzła wargi, zastanawiając się. Z jednej strony czuła, że nie powinna, ale z drugiej pokusa stawała się coraz silniejsza. Wróciła do siebie, ściągając z łóżka narzutę i na paluszkach przemknęła do sypialni Pattersona z mocno bijącym sercem. Jak najdelikatniej nacisnęła klamkę i zajrzała do środka; w półmroku widziała jedynie zarys mebli i jego sylwetki na łóżku.
      — Reggie? — spytała niepewnie, odpowiedziało jej tylko milczenie. Ostrożnie przymknęła drzwi i jak najciszej ruszyła w jego kierunku. Wciąż się wahała. Na chwilkę. Dosłownie na kilka minut, uspokoję się i wrócę do siebie obiecała sobie, rozkładając na ziemi narzutę i poduszkę, tworząc prowizoryczne legowisko obok łóżka. Położyła się na podłodze, lekko się krzywiąc, bo nie było to najwygodniejsze posłanie, jednak kiedy zamknęła oczy, niemal przeniosła się w czasie. Przez wiele lat dzieliła z Cataliną pokój w ich rodzinnym mieszkanku w Meksyku i często zasypiała ukołysana jej głosem, gdy dziewczyna do późna zwierzała się starszej siostrze ze swoich najnowszych zauroczeń; teraz Reyes wsłuchiwała się w spokojny, głęboki oddech Reginalda, dopasowując swój rytm oddychania do niego, dzięki czemu jej spłycone, zbyt gwałtowne ruchy klatki piersiowej zaczynały się wyrównywać i nie czuła dłużej tego potwornego ucisku, który ją dusił. Jej mięśnie powoli zaczynały się rozluźniać, gdy otoczył ją zapach mężczyzny, całe pomieszczenie było nim wypełnione. Podciągnęła nogi pod brodę, kuląc się na narzucie rozłożonej na drewnianej podłodze i ze zdumieniem odkryła, że zaczynała odczuwać… spokój. Wystarczyła jej świadomość, że Reginald spał obok, aby większość jej lęków uległa wyciszeniu; był jak kotwica, która utrzymywała ją w miejscu, gdy sztorm próbował ją porwać ku niszczycielskim odmętom wzburzonej wody. Odetchnęła głębiej, nagle czując się strasznie zmęczona i zasnęła wraz z pierwszymi promieniami słońca rozjaśniającymi niebo.

      Reyes
      [Jest czwóreczka! Reggie przynosi nam szczęście ♥]

      Usuń
  99. Reyes wymamrotała coś w półśnie, głębiej wtulając twarz w poduszkę, jakby to miało jej pomóc w powrocie do objęć Morfeusza, ale z każdą sekundą stawała się coraz bardziej świadoma nieznajomego otoczenia, które wprawiało ją w stan czujności i spięcia. Światło nieprzyjemnie wdzierało się pod jej powieki, rozganiając ciemność i słodkie poczucie rozleniwienia; w jej sypialni rzadko było równie jasno, dlatego umysł podpowiadał jej, że znalazła się w pomieszczeniu z oknami zajmującymi większą część ściany. Nie słyszała odgłosów miasta, do których była już tak przyzwyczajona, zamiast głośnych klaksonów wyrażających niecierpliwość kierowców, krzyków dzieci zbiegających po klatce schodowej, pośpiesznego stukania wysokich obcasów o podłoże i brzęku upuszczanych kluczy, szumu samochodów przemierzających ulice Nowego Jorku i głośnej kłótni z parkingu, na którym jeden z sąsiadów wydzierał się na drugiego z powodu jego nieudolnego parkowania, jej uszy wypełniał łagodny szmer bryzy, kojący dźwięk fal uderzających o piaszczysty brzeg i pokrzykiwania mew. Reyes drgnęła, czując subtelny dotyk na policzku; rozluźniła się dopiero kiedy usłyszała znajomy głos. Jej powieki zatrzepotały i uniosły się niechętnie, a jej twarz rozświetliła się pod wpływem błogiej radości, gdy jej spojrzenie padło na ciepłe, błękitne tęczówki i wargi witające ją łagodnym uśmiechem.
    — Jeśli to jest sen, to nie chcę się budzić — wymruczała, dłonią szukając kołdry, którą mogłaby się nakryć, ale gdzieś na skraju jej świadomości zamigotała myśl, że nie przyniosła w nocy ze sobą żadnego koca. Nie przyniosła? Właściwie gdzie się teraz znajdowała? Dlaczego było jej tak niewygodnie? Jej umysł wciąż pracował ociężale i Reyes nie wiedziała do końca, jak znalazła się w tym obcym pomieszczeniu, ale skoro był tutaj Reginald, to wszystko było w porządku. Przy nim była bezpieczna. Przymknęła powieki, gotowa ponownie zanurzyć się we śnie, jednak ciche powitanie mężczyzny sprawiło, że szeroko otworzyła oczy. Skryła twarz w poduszce, wydając z siebie dziwny dźwięk, coś pomiędzy piskiem, jękiem i śmiechem, jakby jej ciało nie było w stanie zatrzymać w sobie całego tego rozczulenia i euforii, jakie wywołało w niej nazwanie ją płatkiem dalii. Miała ochotę zacząć skakać po pokoju w tańcu radości, żeby dać upust pozytywnej energii, kiedy jednak zamachała nogami i uderzyła się stopą o kant łóżka, fala orzeźwiającego bólu wspięła się w górę jej nogi, wyrywając spomiędzy jej ust krótkie auć i kilka przekleństw. Uświadomiła sobie, że zachowywała się jak niedoświadczona nastolatka, która właśnie wróciła do domu ze swojej pierwszej randki. Zażenowana przekręciła się lekko na bok, czując gorące rumieńce na policzkach i wolała się nie zastanawiać, co właśnie musiał sobie o niej pomyśleć Reg w tej chwili.
    — Dzień dobry, el soldado — wykrztusiła w końcu z trudem, starannie omijając wzrokiem sylwetkę mężczyzny, bo nie chciała zobaczyć jego reakcji. Postanowiła ukryć swoje zawstydzenie, przesłaniając ramieniem swoją twarz i łokciem zakrywając oczy. — Obiecałeś, że będę mogła spać tyle, ile zechcę. Eres un embustero y un tramposo — zarzuciła mu z rozbawieniem, ale jej słowa pozostawały odrobinę bełkotliwe, a przez to trudne do zrozumienia, jakby Reyes wciąż nie dobudziła się do końca. Jej oddech znowu zaczynał się wyrównywać i pogłębiać, a powieki same opadły, odcinając ją od promieni słońca wdzierających się przez okna.
    Poranki zawsze były dla niej ciężkie.
    Niechętnie obróciła się na bok, podkładając złożone dłonie pod policzek i z westchnieniem spojrzała na Reginalda, który nieustępliwie przypatrywał jej się znad krawędzi materaca.
    — Bałam się, że zostanę znokautowana, jeśli spróbuję przejąć twoje łóżko. Chyba zasłużyłam na tę koszulkę, udało mi się prześlizgnąć obok śpiącego żołnierza, a on ani drgnął. Myślę, że byłabym idealnym dodatkiem w siłach specjalnych, jak sądzisz? — zażartowała, opuszkami palców muskając napis special forces znajdujący się po lewej stronie klatki piersiowej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaczynała się zastanawiać, jak bardzo był przywiązany do tej koszulki; podobała jej się o wiele bardziej od tej, którą wczoraj z niego ściągnęła. — Spodziewałam się, że będzie jak w filmach i obezwładnisz mnie jednym ciosem, jeśli tylko się do ciebie zbliżę, ale spałeś jak dziecko — ciągnęła, nie mogąc powstrzymać uśmiechu cisnącego się jej na usta. Łatwiej było jej obrócić wszystko w dowcipną anegdotę niż zdradzić powód, dla którego zamiast zostać w niebieskiej sypialni, rozkoszując się tym boskim materacem przez całą noc, przekradła się do jego pokoju i zdecydowała się spać na twardej podłodze. Położenie się obok Reginalda na łóżku było kuszącą opcją, nie chciała go jednak stawiać w niezręcznej pozycji po przebudzeniu; mógłby się poczuć nieswojo, dostrzegając u swojego boku śpiącą Reyes i nie pamiętając, jak się tam znalazła, a skoro postanowiła spędzić resztę nocy w jego sypialni bez jego zgody, uznała, że mogła pocierpieć na drewnianych panelach.
      Przeciągnęła się, po raz pierwszy rozglądając się po pomieszczeniu w świetle poranka. Miała wrażenie, jakby znalazła się w sercu lasu, niemal uwierzyła w to, że zamiast na narzucie spoczywała na miękkim, lekko wilgotnym od porannej rosy mchu, głęboki odcień zieleni wpływał uspokajająco na jej zmysły, otaczając ją baldachimem składającym się z liści i igieł, a brąz tylko podtrzymywał tę iluzję, stanowiąc odzwierciedlenie starych pni i pomarszczonych konarów. Uśmiechnęła się, chłonąc ten widok z zachwytem; chyba zaczynała rozumieć, dlaczego Reginald odczuwał tak wielkie przywiązanie do karolińskiej głuszy. Jego sypialnia stanowiła odzwierciedlenie tego, za czym najbardziej tęsknił, stając się jego schronieniem i miejscem, w którym mógł odzyskać siły, gdy życie w gęsto zaludnionej metropolii zaczynało go przytłaczać.
      — Wydaje mi się, że gdybym w ramach prezentu urodzinowego wywiozła cię w sam środek lasu i porzuciła tam na kilka dni, wróciłbyś jako najszczęśliwszy człowiek na świecie. — Nie widziała w tym stwierdzeniu przesady, wystarczyło się rozejrzeć, by zrozumieć, jak ogromnym uczuciem darzył miejsce, z którego się wywodził. Nic dziwnego, że to właśnie w środku karolińskiej dżungli odzyskiwał równowagę po śmierci Ethana. — Chociaż z drugiej strony nie wiem, czy to dobry pomysł. Śpisz tak głęboko, że nawet się nie zorientujesz, kiedy zaatakuje cię jakieś dzikie zwierzę — dodała, nie mogąc przepuścić okazji, żeby trochę się z nim podroczyć.
      Ty czułbyś się lepiej? To ja cierpiałam przez pół nocy na podłodze. Jestem tak obolała, że odmawiam dzisiaj robienia czegokolwiek poza wylegiwaniem się w łóżku albo w gorącej kąpieli. Ewentualnie zgodzę się na to, żebyś zrobił mi masaż — poinformowała go ze śmiechem, zaraz skrzywiła się jednak, gdy jej mięśnie zareagowały bólem. Starała się to zamaskować, nie chcąc, żeby Reg poczuł się w jakikolwiek sposób winny. To była jej decyzja, a choć będzie musiała swoje odcierpieć to uznała, że taka pobudka była warta swojej ceny. Nie miała zamiaru zamieniać się z nim miejscami, bo nie była na tyle bezwstydna, żeby wyrzucać go z własnego łoża o… siódmej trzydzieści?! Chociaż było lepiej, niż podejrzewała; niemal spodziewała się, że wstanie o świcie i rozpocznie musztrę. — Spójrz na to z drugiej strony: skoro już wiem, jaka to tortura, nie musisz się martwić, że w Barnardsville wyrzucę cię z łóżka. Chyba że bardzo mnie zdenerwujesz — podsumowała, powoli unosząc się do pozycji siedzącej, by ich twarze znalazły się na jednej wysokości. Uważała przy tym na każdy swój ruch, żeby przypadkiem nie wywołać kolejnej fali nieprzyjemnych odczuć. — Przeszkadzam ci? Mogę wrócić do siebie albo zdrzemnąć się na kanapie w salonie — zaproponowała, uświadamiając sobie, że Reginald niekoniecznie musiał być zadowolony z jej towarzystwa z samego rana.

      Rey
      [Możemy prosić o więcej takich cudownych pobudek? Nie mogłam się przestać cieszyć jak głupia przez dobrych kilkanaście minut ♥ Co zresztą widać w reakcji Reyes :D]

      Usuń
  100. Reyes już niemal całkowicie się rozbudziła i zaczynała się zastanawiać, czy spędzenie połowy dnia na dalszym wylegiwaniu się i zapadaniu w drzemki na pewno było dobrym pomysłem. Normalnie nie zrezygnowałaby z podobnej okazji, lecz teraz wydawało jej się, że mogła spożytkować ten czas lepiej i to w przyjemnym towarzystwie Reginalda. Była mu wdzięczna, że nie naciskał, choć musiał przeczuwać, że za jej nocowaniem na podłodze musiał kryć się głębszy powód. Nie chciała przed nim niczego ukrywać, zwłaszcza że miała świadomość, iż sytuacja się powtórzy i Reginald stanie się świadkiem jej koszmarów; nie chciała jednak niczego przyspieszać, ciesząc się beztroską pobudką.
    — Nie sądzę, żeby cokolwiek było w stanie cię rozproszyć, ale będę udawać, że mówiłeś szczerze, bo to dobrze wpływa na moje ego — mruknęła z rozbawieniem Reyes. Być może byłaby w stanie wprowadzić nieco bardziej radosny nastrój w szeregach żołnierzy, lecz wydawało jej się, że nawet gdyby zaczęła paradować dookoła Rega bez ubrań, on nawet by nie mrugnął, skupiony na swoim zadaniu. Nie wiedziała, jak udawało mu się poskromić emocje i adrenalinę pędzącą w żyłach; kiedy obudziła się w szpitalu, lekarz przekazał jej ogólny przebieg zastosowanych czynności ratowniczych i chociaż połowy z jego słów nie rozumiała, to już wtedy podziwiała ratownika, któremu nie zadrżała ręka mimo trudnych warunków. Teraz, kiedy znała prawdziwe powołanie Pattersona, jej uznanie tylko wzrosło; była przekonana, że sama nie byłaby w stanie utrzymać chłodnego spokoju, gdy nad głową przelatywałyby jej pociski, a w uszach dźwięczały kolejne eksplozje.
    Reyes lubiła celebrować ze znajomymi urodziny, wiedziała jednak, że uszczęśliwianie kogoś wbrew jego woli, nawet kiedy miała dobre intencje, z reguły niosło ze sobą tragiczne skutki, a Reginald był kimś o żelaznych zasadach i silnych przekonaniach. W jej odczuciu lepiej niż większość znanych jej osób wiedział, czego chce od życia, a jego plany pozostawały jasno sprecyzowane – tym bardziej nie miała zamiaru postępować niezgodnie z jego słowami, co nie wykluczało pewnych pomysłów kłębiących jej się w głowie. Niekoniecznie musiało to być coś dużego, niewielka niespodzianka upamiętniająca ten dzień nie powinna źle wpłynąć na jego samopoczucie.
    — Gdybym poczuła się samotna, rano znalazłbyś mnie przyklejoną do twoich pleców — zażartowała Reyes, podnosząc się z ziemi i obchodząc łóżko, by położyć się zaraz na materacu obok mężczyzny, zwrócona twarzą w jego stronę. — Moje intencje są aż tak oczywiste? A miałam nadzieję, że uda mi się ciebie podpuścić. Masz w końcu ręce, które leczą, a ja cierpię. Nie uważasz, że należy mi się masaż? — spytała przymilnie, szeroko otwierając swoje błękitne oczy, jakby to miało złamać opór Reginalda, ale w końcu roześmiała się i odpuściła. — Skoro nie mogę liczyć na darmowy masaż to dostanę chociaż śniadanie do łóżka? — Reyes doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że zachowywała się okropnie, ale skoro przydarzyła jej się odpowiednia okazja, dlaczego miałaby z niej nie skorzystać? Wydawało jej się, że mężczyźnie to nie przeszkadzało; pozwalał jej nawet zająć swoje łóżko, choć przecież udostępnił jej inną sypialnię i nie byłoby nic dziwnego w tym, że wolałby, gdyby nie naruszała jego osobistej przestrzeni, okrywając się jego kołdrą pod samą brodę i zapadając się w miękkie poduszki. Tutaj zapach Reginalda stał się jeszcze bardziej wyraźny, niemal czuła, jak subtelnie osiada na jej skórze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zaskocz mnie — zaproponowała, kiedy jednak zobaczyła jego cierpiętniczą minę, parsknęła cicho śmiechem i stwierdziła, że nie będzie go dręczyć. — Kawę. Z taką ilością cukru, że jako facet znający się na medycynie złapiesz się za głowę i zaczniesz mi robić wykład na temat szkodliwości moich nawyków żywieniowych — zażartowała, choć niestety było w tym źdźbło prawdy. — Paskudny nawyk z czasów studenckich. Prawie zawsze byłam spóźniona na zajęcia, więc nie miałam czasu zjeść śniadania, a taka kawa pozwalała mi przetrwać na pustym żołądku do pory lunchu — wyjaśniła Reyes. Drobna, wydawałoby się mało znacząca informacja z jej życia, jednak chciała się nią podzielić z Reginaldem. Poznał wycinek jej dzieciństwa i dość sporą część ostatnich miesięcy jej dorosłego życia, lecz wciąż pozostawało wiele niewiadomych. Małe kawałki jej przeszłości, w których nie uczestniczył i które pragnęła mu przedstawić. Reyes wyciągnęła dłoń i musnęła palcami jedną z jego blizn biegnącą wzdłuż boku i wspinającą się na żebra. Zadrżała. Nawet nie chciała sobie wyobrażać, jaka broń wywołała podobne obrażenia. Nie była pewna, czy byłaby w stanie znieść opowieści Reginalda z frontu; jeżeli kiedykolwiek będzie potrzebował, by go wysłuchała, zrobiłaby to dla niego bez wahania, jednak historie skrywane za tymi białymi śladami przerażały ją. — Nie żałujesz? Że ominęło cię zwykłe, studenckie życie? — spytała łagodnie. Wiedziała, że Reg uwielbiał to, co robił, nie oznaczało to jednak, że czasami nie pojawiały się w jego głowie myśli co by było gdyby. Miał zaledwie dwadzieścia jeden lat, gdy wstąpił do wojska i resztę swojego czasu poświęcił na doskonaleniu umiejętności, które pozwalały mu ratować rannych towarzyszy na polu walki. Jego życie drastycznie różniło się od tego, które znała Reyes i jakie prowadziła większa część jej przyjaciół; podążył zupełnie odmienną ścieżką i dopiero miała zacząć ją poznawać.

      Rey

      Usuń
  101. Zaproszenie na urodziny Alexandra otrzymała z dwutygodniowym wyprzedzeniem, spotykając się z mężczyzną na jednej z sal gimnastycznych, gdzie czekała na drugą grupę taneczną, lecz w większości piętnastoletnie dziewczyny miały przyjść dopiero za kilkanaście minut, więc ten czas w stu procentach poświęciła starszemu kuzynowi. Przy nim zerknęła do książkowego kalendarza, przewracając kartki ku odpowiedniemu dniu. W otwartej dłoni czuła sztuczne kwiatki, które doczepiono na białej okładce z różowo wypisanymi cyframi, układającymi się w rok dwa tysiące dwudziesty. Przesunęła palcem po zaznaczonych na czerwono godzinach. O jedenastej miała pierwszą próbę generalną w teatrze. O trzynastej trzydzieści rozpoczynała dwugodzinny trening z siedmioletnimi księżniczkami i chwilę przed siedemnastą miała stawić się w prywatnym gabinecie pewnej rehabilitantki. Nie było szans, żeby mu odmówiła, a nawet jeśli by jej nie pasowało, to szybciej przełożyłaby zawodowe obowiązki, niż miałaby nie iść na trzydzieste piąte urodziny Alexandra. W końcu traktowała go, jak rodzonego brata, nie pamiętając czasów, gdy nie było ani jego, ani Reginalda. Całe życie Victorii składało się na wspomnienia z nimi. Częściej te radosne, niż smutne, bo przy kuzynie i jego starszym przyjacielu zawsze mogła być sobą. Kiedy tylko przyjeżdżała do dziadków na wieś, spędzając u nich wakacje albo różne święta, stawała przed domem z ogromną walizką, uśmiechała się do swoich ojców i kiedy tylko dziadek znowu powiedział, że jest jeszcze piękniejsza, a także wyższa, a babcia zaplotła długie warkocze, całując ją w nosek, biegła na miejsce zbiórki. Stary, biały dąb, gdyby był człowiekiem, to na pewno uśmiechałby się szeroko na każde ich spotkanie. Niższa od nich o kilkanaście centymetrów w nieco za dużych ogrodniczkach i słomkowym kapeluszu słuchała uważnie planów na najbliższe godziny. Czasami zabierała ze sobą wiśniowy rower albo deskorolkę, na której wiele razy zdążyła się wywrócić, nim doszła do wprawy, jeżdżąc na niej z gracją. Zdarzało się też tak, że kiedy przychodziła w towarzystwie Alexandra, właśnie zaczynało padać, więc zmarznięta w przeciwdeszczowym płaszczu, drżała z zimna, szczekając przeraźliwie zębami. Stary, biały dąb pamiętał też najbardziej romantyczny moment w życiu Tori. W zielonej sukience z dużymi grochami, oparta o drzewo, próbowała schować się przed słońcem. Zdążyła dopiero co wstać, ale po śniadaniu w towarzystwie babci, zajrzała do dziadka obserwującego swoje uprawy, jednak mężczyzna pachnął dłonią, dając wnuczce wolny dzień od obowiązków. Planowała iść do Minnesoty, więc wróciła do domu, chcąc się przebrać, gdy nagle uświadomiła sobie, że o dziesiątej była umówiona z Reginaldem. Już wtedy popukała siebie po głowie, głośno mówiąc o słabej pamięci, z czego zaczęli śmiać się ojcowie wraz z babką, która właśnie przyszywała jednemu z nich guzik do białej koszuli. Poszła na miejsce, przepraszając za swoje spóźnienie i wtedy stało się wiele dobrego. W pełni świadoma wyznała, że nie chce mieć w nim jedynie przyjaciela i przesunęła dłonią po jego policzku, zerkając na usta Pattersona spod lekko przymrużonych powiek, a rzęsy tworzyły piękny cień na twarzy brunetki.
    Ten dzień rozpoczęła wraz ze wschodem słońca, "wyplątując się" z ramion Ralpha. Wykonała serię ćwiczeń, nałożyła serię maseczek na włosy, wzięła szybki prysznic i popijając czerwone smoothie, czytała gazetę z wczoraj. Na przedostatniej stronie, oznaczonej tytułem kultura pisali o zbliżających się spektaklach, a w jednej linijce wspomnieni też o tym, w którym miała brać udział z mężem. Chociaż to nie był artykuł na całą stronę, chyba trzydziesta dziewiąta sztuka z udziałem Ralpha, a jej dopiero szósta, ale jednak przyjemne ciepło rozlało się w okolicach serca. Doceniała wszystko i w życiu zawodowym, i w tym prywatnym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Dzień dobry, żono — wzdrygnęła się, od razu mówiąc, że się niesamowicie wystraszyła, bo był mistrzem w bezszelestnym poruszaniu. Prawie miesiąc minął od ślubu, lecz ona nie przyzwyczajona do tego słowa, nie reagowała w żaden radosny sposób. Po prostu obojętność. — O której ty zaczęłaś dzień? Jest siódma piętnaście, a ty nie wyglądasz tak, jakbyś dopiero wstała — wziął dzbanek z kawą i filiżankę, stawiając wszystko na blacie. Ucałował Victorię najpierw w czoło, a później chcąc usiąść obok, popatrzył na lewą nogą, którą ułożyła na stołku. Ukucnął, całując skórę aż do kolana z bliznami po upadkach z przeszłości i na koniec wsunął dłoń pod sportową sukienkę. — Boli? Powinnaś iść do tego fizjoterapeuty, do którego chodziłem po wypadku.
      — Ralph, ale on może mnie przyjąć dopiero na początku października, nie mogę aż tyle czekać. I tak jest lepiej, niż te dwa miesiące temu, a dzień zaczęłam wraz ze wschodem słońca i idę szykować się do pracy.
      — Nie poświęcisz mężowi nawet kwadransa? Nie było mnie w domu ponad tydzień.
      Ze śmiechem pokręciła głową, całując go namiętnie na dzień dobry i jednocześnie do zobaczenia. Nie dawała mu żadnych obietnic, więc zniknęła w sypialni. Przed wyjściem z domu, przypomniała mężowi o urodzinach Alexandra, lecz kiedy spotkali się przed prywatnym gabinetem rehabilitantki, odniosła wrażenie, że niestety jej nie słuchał tamtego wieczoru. Kto wybiera się na ognisko w ubraniach wartych co najmniej połowę wypłat przeciętnego człowieka? Wyglądał, jakby za chwilę miał wziąć udział w sesji do najnowszego magazynu związanego z modą. Oni z rodziną zupełnie inaczej świętowali, robiąc zamiast skromnych uroczystości, wielkie bale. Przez niego czuła się, jak szara myszka, bo miała na sobie zwykłą, granatową koszulę z zamkami na piersiach i czarne jeansy z łańcuchem przewieszonym przez trzy szlufki. Well, well, well. Nie odezwała się ani słowem, oddając mu kluczyki od własnego samochodu. Mówiła, że to zwykłe przyjęcie w gronie najbliższych. Pewnie nie będzie więcej, niż dziesięć osób. Przez całą drogę milczała i odezwała się dopiero wtedy, gdy Alexander zaprosił ich do środka. Złożyli mu życzenia, ona na koniec zaśpiewała happy birthday, wtulając się w bruneta z całych sił. Nie popisując się żadnym drogim prezentem, kupiła wczoraj flanelową koszulę w ulubionych odcieniach kuzyna i butelkę dobrego alkoholu, chociaż Ralph stwierdził, że to zbyt skromny upominek. Należało pamiętać, że jego bliscy dawali sobie bilety na zagraniczne urlopy, samochody z kokardą na dachu czy tydzień w ekskluzywnym spa.
      Utykając na lewą nogę, poprawiła pasek od torebki, mocniej chwytając męża pod ramię. Zawsze po wizycie u rehabilitantki bolało ją bardziej, niż po kilku godzinach, kiedy wraz z dziewczynami tańczyła do nowych układów choreograficznych. Dlatego założyła przed wejściem tutaj stabilizator na kostkę i pragnęła, żeby wrócić do formy sprzed marca. Przeszli do ogrodu i zamarła na widok Reginalda. Serce tłukło uporczywie w klatce piersiowej i nieświadomie wbiła paznokcie o kształcie migdałka w ramię męża.
      — Ty to masz siłę, skarbie — uśmiechnął się do niej, zakładając okulary przeciwsłoneczne za koszulkę polo, masując jej drobne palce. — Naprawdę tylko dwie osoby oprócz nas i Alexa? — szepnął jej do ucha, odgarniając tym samym kosmyk włosów. — Myślisz, że mnie zaakceptują?
      Yo dudo — skorzystała z tego, że Ralph nie znał hiszpańskiego, zaśmiała się cicho i popatrzyła mu prosto w oczy. — Na pewno, nie musisz się martwić.
      Marząc o tym, żeby nagle coś mu wypadło, wpadła w objęcia Andrei i tym samym, kiedy trwała w ramionach dziewczyny, obserwowała uważnie Pattersona, prosząc w duchu o to, aby popatrzył znowu w jej kierunku, nie doglądając aż tak tej potrawy na grillu.

      Victoria Kearns [Nie mogłam się powstrzymać :D O czym doskonale wiesz i to ja dziękuję, że mogłam przygarnąć Tori ♥ I mam nadzieję, że tam na górze nie wypadła zbyt słabo ^^ PS. Mąż podlinkowany :D]

      Usuń
  102. Prawie trzy lata czekała na to, aby bez przeszkód się do niego przytulić, aż nadszedł ten dzień i dziękowała w myślach przede wszystkim Alexandrowi za zorganizowanie tych urodzin oraz Reginaldowi, bo zawsze mógł podać jej jedynie dłoń, nie pozwalając sobie na jakieś czułości z Tori w obecności Ralpha. Parokrotnie od przeprowadzki kręciła się blisko miejsc pracy, nie ujawniając się przed nim. Być może w pośpiechu, gdy przewozili pacjenta do szpitala rozpoznał tę brunetkę z krótkimi włosami, ale do tej pory wydawało jej się, że zachowała odpowiednią, bezpieczną odległość. Ostatni raz obserwowała go tydzień przed ślubem. Sama nie wiedziała, czy lepiej wyglądał w mundurze, czy jednak w tym uniformie, bo trzeba było przyznać, że w obu wersjach Reginald prezentował się doskonale. Raz nawet miała podejść, kiedy stał do niej tyłem, rozmawiając z innym medykiem i szepnąć proszę pana, którędy do..., wymyślając na poczekaniu pierwsze lepsze miejsce. Wtedy mieliby szansę porozmawiać już w lutym, ale nie była aż taka odważna, chociaż Ralph uważał, że niejeden mężczyzna by przy niej wymiękł, wymieniając to, że wielu boi się koni, nie zdałoby prawa jazdy na samochód, autobus, motocykl i nie myśleliby nad tym, żeby poruszać się ciężarówką, a także nie mieliby w sobie tyle motywacji, aby z kontuzją pracować w pocie czoła. Rozmowa z Pattersonem wydawałaby się pestką w porównaniu do groźnej Minnesoty czy stresujących przygotowań, dotyczących otrzymania jednego, cennego papierka, ale wolała go zostawić w spokoju.
    — Wspaniale w końcu Was wszystkich poznać — przyznał Ralph, który po przedstawieniu się Andrei i na koniec byłemu chłopakowi Tori, zamilkł na dłuższą minutę. — Żona, dużo mi o Was opowiadała, ale co innego słuchać o nieznajomym kuzynie, dobrym przyjacielu i uroczej koleżance, a co innego poznać w rzeczywistości. Chociaż Alexa i Andreę miałem okazję zobaczyć na ślubie, ale wtedy najmniej byłem skupiony na bliskich nam osobach. W centrum mojego zainteresowania była Victoria — poszli w kierunku zastawionego stołu, a Ralph wcale nie zamierzał kończyć swojego monologu. Oby skończył przed północą, bo brunetka czasami łapała się na tym, iż mąż za dużo mówi. — Szkoda tylko, że nie było Cię na naszym ślubie.
    Czy na świecie istniała żona, która po niecałym miesiącu od chwili, w której wyszła za mąż, zmieniając nazwisko i wiedząc, że nie jest już singielką, lub panienką, co świadomie powtarzała babcia, chcąc ślubu wnuczki z Reginaldem, miała olbrzymią ochotę na zamordowanie własnego męża? Na początku kwietnia, gdy oficjalnie zamykali listę gości, skłamała w sprawie swojego pierwszego chłopaka, tłumacząc wówczas narzeczonemu, że ma jakieś inne plany, jednak dokładnie nie wie, co wtedy będzie robił. Ralph zrozumiał, skreślając nazwisko mężczyzny z kartki, a tak naprawdę Victoria nie wypisała zaproszenia, nie włożyła w kopertę, nie dostarczyła, bo nawet jeśli Reg chciałby uczestniczyć w tym przyjęciu, to ona nie powtarzałaby słów przysięgi małżeńskiej po urzędniku. Nie wyszłaby za trzydziestopięcioletniego modela i aktora, jednego z ośmiu spadkobierców wielkiego majątku. Shut up!
    — Niestety, ale prowadzę. Jedynie jakaś woda czy sok, obojętnie. — Ralph uśmiechnął się, nie tłumacząc również tego, że od tygodnia funkcjonował dzięki silnemu antybiotykowi, gdyż zapalenie gardła zaatakowało go przed ważną premierą. Pierwszym spektaklem teatralnym, który od początku do końca zagrają w dwójkę, a obok nie będzie stała jakaś obca kobieta, lecz ukochana żona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Mniami, jak ja dawno nie piłam. Alex, a da radę zrobić Sex On The Beach? Albo Manhattan? Cudownie, że prowadzisz, wrócę do domu nietrzeźwa — odrzuciła włosy do tyłu, wygodnie rozsiadając się na ławce, korzystając z tego, że mąż na oparciu ułożył swoją rękę. — Co u nas? Prawie miesiąc jestem żoną tego gościa tu, znamy się? — atmosfera imprezy i znajomych osób wpłynęła na nią bardzo pozytywnie, więc Ralph miał okazję poznać ukrytą wersję Victorii. — Dalej utykam na tą pechową nogę i wkrótce zagram w spektaklu, pierwszym w tym roku, właśnie mam dla Was zaproszenia, później mogłabym zapomnieć — wyjęła z torebki dwie koperty. Skorzystała z tego, iż nie ma nikogo nieznajomego, dlatego nie zrobiłaby nikomu żadnej przykrości.
      — I wspaniale, że wszyscy są pełnoletni, bo wstęp dla dorosłych i korzystając z okazji, to Tori dokładnie dzisiaj mija osiem miesięcy, odkąd jesteśmy ze sobą.
      Na tę wzmiankę jedynie nikle się uśmiechnęła, zerkając to na męża, to na resztę osób. Nie skomentowała tego, ponieważ nie chciała niepotrzebnie wbijać pojedynczych szpilek w serce Reginalda. Musiała zejść z tego romantycznego tonu rozmowy. Mogłaby rozmawiać o pogodzie, jedzeniu, wspominać ważne lata w życiu Alexa czy nawet podziwiać na głos sukienkę Andrei i robić to w nieskończoność. Byle więcej nie mówić otwarcie o uczuciu z Ralphem, ale wiedziała, że nie zwiąże mu języka, chociaż może powinna spróbować? Żałowała tego, iż nie można było mieć wszystkiego naraz, a kiedy mąż by zerknął w telefon, poszedłby do toalety czy samochodu, to byłaby w pełni Pattersona. Uśmiechnięta blondynka, którą Victoria traktowała prawie jak bratową, nie oddała zaproszenia solenizantowi. Rozdziawiła za to usta, podziwiając najpierw mini wersję plakatu. Zdjęcie wykonano krótko przed przeprowadzką Tori do Nowego Jorku; jakieś dwa tygodnie wcześniej. Miała jeszcze długie włosy, a doskonale pamiętała, że do fryzjera wybrała się, gdy oficjalnie wprowadziła się do rezydencji rodziny Kearns. Na zdjęciu leżała z nieułożoną fryzurą, bez żadnej koszulki i biustonosza. Dłonią zakrywała nagą pierś, natomiast widać było, że posiadała cieliste majtki. Twarz Ralpha nie była dobrze widoczna, leżał blisko niej z ułożoną ręką na udzie kobiety, wpatrując się w oczy brunetki. Miał na sobie białą, wygniecioną koszulę wyciągniętą zza spodni, przez co było widać jedynie fragment jego nagich pleców. Po środku nich umieszczono napis - przystojniaczek.
      — O Panie! Sam plakat robi piorunujące wrażenie. Mam nadzieję, że klimatyzację macie sprawną w teatrze, bo inaczej, to będą mnie wynosić na noszach. Pana męża ciała nie widziałam, ale z Victorią byłyśmy kiedyś na basenie i mężczyźni na widowni będą mieli, co podziwiać — powachlowała twarz, dotykając niby to rozgrzane policzki. — Niektórzy dostaną ślinotoku i nie tylko, jestem pewna.

      Victoria Kearns

      Usuń
  103. Reyes uśmiechnęła się szeroko, bo chociaż Reginald zapewniał ją, że wkrótce będzie miała łóżko dla siebie, nie zapowiadało się na to, by miał ochotę szybko zwlec się z materaca, co zupełnie jej nie przeszkadzało.
    — Moje imię w końcu mnie do czegoś zobowiązuje — zauważyła Reyes ze śmiechem. W jej oczach rozbłysły iskry zaciekawienia, kiedy Reg obiecał, że ją zaskoczy i musiała całą siłą woli powstrzymać się przed zarzuceniem go kolejnymi pytaniami. Choć Reyes uwielbiała niespodzianki, to była koszmarna w oczekiwaniu na rozwiązanie zagadki i sama często pierwsza psuła sobie możliwe atrakcje. Nieważne, czy chodziło o prezenty na urodziny, które co roku odnajdywała w szafie rodziców na tydzień przed wypadającą datą, czy o zakończenie książki, której czytanie często rozpoczynała od końca, nie mogąc doczekać się, by poznać odpowiedzi na nurtujące ją pytania; nie potrafiła zapanować nad pełnym rozgorączkowania podekscytowaniem.
    Reyes przegryzła wargę, zastanawiając się nad słowami Reginalda i w rozkojarzeniu nie zauważyła, że jej dłoń wciąż swobodnie opierała się o jego żebra. Z reguły żałowało się rzeczy, których się nie zrobiło i tak było w jej przypadku. Często myślała o słowach, których nie zdążyła wypowiedzieć w kierunku swoich przyjaciół. Dławiące poczucie winy nie pozwalało jej w pełni ruszyć do przodu, wciąż zastanawiała się, dlaczego nie mogła po prostu szczerze opowiedzieć o swoich uczuciach? Wydawało jej się, że Reg z kolei żałował głównie czynów, które popełnił – jak w przypadku Ethana i prawdopodobnie innych sytuacji, których jeszcze nie poznała. Nie chciała jednak na niego naciskać, żal to podstępne uczucie, które lubiło karmić się słabościami.
    — Wydaje mi się, że twoi rodzice naprawdę słabo cię znają — powiedziała cicho Reyes, a pomiędzy jej brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka będąca wyrazem jej niesmaku. Z opowieści Reginalda udało jej się wywnioskować, że wychowywali go głównie dziadkowie i wujostwo, jego rodzice przez większość czasu byli nieobecni w jego życiu. Mimo to mieli czelność dyktować mu jego przyszłość i zmuszać do studiowania, ponieważ zależało im na poczuciu społecznego prestiżu? Ugryzła się w język, powstrzymując nieprzyjemne komentarze, które cisnęły się jej na wargi; spora część jego relacji z rodzicami pozostawała dla niej tajemnicą i nie chciała zbyt pochopnie wyciągać wniosków. — Nie potrzebowałeś papierka potwierdzającego ukończenie studiów wyższych, żeby osiągnąć sukces. Bo według mnie to sukces: masz świadomość tego, co jest dla ciebie ważne, kochasz to i robisz to dobrze. Ile osób na świecie może pochwalić się podobnymi osiągnięciami? Większość ludzi nienawidzi swojej pracy i odlicza minuty do ucieczki — stwierdziła, krzywiąc się lekko, bo wiedziała, że sama nie byłaby w stanie pracować w korporacji czy innym, równie przytłaczającym jej kreatywność miejscu. Może bycie kuratorem sztuki nie było jej pierwszym wyborem, ale spełniała się w muzeum, przebywając blisko obrazów i czerpiąc z nich otuchę. — Mnie studia pozwoliły się odnaleźć. Pewnie w to nie uwierzysz, widząc mnie teraz, ale kiedy przyjechałam do Stanów, byłam… może nie nieśmiałą, ale dość cichą dziewczyną. Łatwo się płoszyłam, bo przez cały czas bałam się, że zrobię coś nie tak. Mój akcent był słyszalny i w stresujących sytuacjach nieświadomie zaczynałam mówić po hiszpańsku, co zdawało się wszystkich bawić, więc samo to sprawiało, że się wyróżniałam. Najbardziej jednak martwiłam się różnicami kulturowymi, tym, że popełnię jakąś gafę, nie znając amerykańskich zwyczajów… Dlatego wolałam się nie odzywać, spuszczałam wzrok, kiedy ktoś do mnie mówił. Pogorszyło się podczas pierwszego roku na kierunku malarskim; wydawałoby się, że znajdziesz tam delikatne, wrażliwe dusze, ale na moim roku były same snoby zadzierające nosa, przekonane o własnej wyjątkowości. Większość pochodziła z bogatych domów i znaleźli się tam dla zabawy. Nie wiem, ile razy zastanawiałam się wtedy nad powrotem do Meksyku — przyznała Reyes, uśmiechając się gorzko, kiedy przypominała sobie te przykre chwile.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Była wtedy młodą, uczuciową dziewczyną i wszędzie czuła się obco, poczucie osamotnienia ograbiło ją z radosnej energii, którą prezentowała teraz. Przez wiele lat sądziła, że właśnie ten okres był najgorszym w jej życiu i nie spotka jej nic równie przykrego, dopóki nie wydarzył się wypadek. Znowu nie zrezygnowała; po raz kolejny podniosła się z kolan, wciąż walcząc o swoją teraźniejszość i przyszłość. — Później zmieniłam kierunek, poznałam wartościowych ludzi i przestałam się martwić drobnymi pomyłkami. To była ciężka szkoła życia, ale dużo mi dała — przyznała. Wtedy nie sądziła, że negatywne doświadczenia będzie w stanie przekuć w motywację i własną siłę, lecz z perspektywy czasu wiedziała, że musiała przez to przejść, aby mentalnie się wzmocnić. Nie była jednak w stanie zastosować podobnego podejścia do katastrofy, jaką przeżyła.
      — Inżynieria kosmiczna i satelitarna? — powtórzyła powoli Reyes, unosząc brwi i chyba odrobinę opadła jej przy tym szczęka, bo nawet nie wiedziała, że podobny kierunek studiów istnieje; tym trudniej było jej sobie wyobrazić Reginalda skulonego nad zapiskami trudnych zadań z fizyki. Na samą myśl o długich, skomplikowanych równaniach matematycznych dostawała bólu głowy. — Chyba nigdy nie nadejdzie dzień, w którym będę mogła powiedzieć z całą pewnością, że dobrze znam Reginalda Pattersona. To taki niecodzienny wybór. Myślałam, że wolisz być w samym centrum wydarzeń i prędzej zostałbyś astronautą, żeby samemu znaleźć się wśród gwiazd — zauważyła, zastanawiając się, skąd wziął inspirację, by myśleć o podobnej dziedzinie inżynierii. Kiedy już wydawało jej się, że zaczynała rozumieć jego charakter, zaraz zaskakiwał ją ponownie. — Ale wciąż uważam, że lepiej pasuje do ciebie rola dekoratora wnętrz. Albo przewodnika po górach. Albo pilota, chociaż podejrzewam, że wtedy nie dołączyłbyś do komercyjnych linii lotniczych, a dalej zdecydowałbyś się na wojsko. — Trudno było jej sobie wyobrazić Reginalda wykonującego inny zawód. Medycyna wojskowa zdawała się być jego częścią, podobnie jak malarstwo na stałe wpisało się w duszę Reyes, czyniąc ją tym, kim była dzisiaj. Barwy wypełniające niemal wszystkie jej zmysły: wzrok, węch, dotyk, a nawet smak; uczucie, jakie wywoływało trzymanie pędzla w dłoni, nawet gdy jej palce drętwiały od wielogodzinnego ściskania drewnianego trzonka… To był jej motor napędowy. Nawet kiedy jej ręce omdlewały ze zmęczenia, znajdowała w sobie iskierkę energii, aby dokończyć swoje dzieło i podejrzewała, że Reginald miał podobnie. Musiał być wykończony podczas pracy na froncie, ale ignorował fizyczne ograniczenia, czerpiąc siłę z każdego kolejnego, uratowanego życia.

      Reyes

      Usuń
  104. Wszyscy ochoczo unieśli zapełnione szklanki do góry, stuknęli je o siebie i ostatecznie zaczęli pić za to spotkanie. Tori popijając jeden z ulubionych drinków, odniosła wrażenie, że na chwilę gdzieś odpłynęła myślami i dopiero chwilę później uzmysłowiła sobie ważną rzecz. Czy Alex naprawdę powiedział to, co powiedział, czy jej wyobraźnia plotła sobie figle? Przegryzła słomkę i wiedziała, że dzisiaj nie da im spokoju. Była okropnym uparciuchem, któremu o wiele bardziej zależało na szczęściu innych, niż swoim. Tak naprawdę nie wiedziała, czy sama była w pełni zadowolona z tego, co działo się od dłuższego czasu w jej dwudziestoośmioletnim życiu. Inne dziewczyny popukałyby ją po głowie, chcąc sprawdzić, czy przypadkiem nie dostała wysokiej gorączki. Jak można być niezadowolonym w najmniejszym stopniu z takiego męża, bogactwa, nazwiska dość znanego na cały Nowy Jork, kolejnych spektakli, sukcesów w tańcu i możliwości zamieszkania w domu, w którym kiedyś przez ponad rok żyła ze swoimi ojcami? Rozpoczynając każdy dzień na tych dziewięćdziesięciu metrach kwadratowych czuła, jakby cofała się umiejętnie w czasie. Jakby znowu był dwa tysiące czwarty rok, a oni wnoszą do wyremontowanego domu ciężkie kartony, w których niestety lub stety przeważały rzeczy małej dziewczynki. Tej rezolutnej dwunastolatki, co siedziała przez wiele godzin z nadąsaną miną, przyglądając się to Masonowi, to Danielowi. Wcześniej nie odkryła prawdy, myśląc oczywiście o tym, że są jedynie bliskimi przyjaciółmi, ale kiedy w życie wkroczyła edukacja seksualna i biologia na wysokim poziomie, kazała im wziąć ślub w państwie, gdzie to było w pełni legalne, nie przejmując się wizją trzeciej przeprowadzki. Dzięki temu, że z Ralphem zamieszkali w tym konkretnym domu, miała wrażenie, że jest tą nieco nieświadomą dziewczynką z maskotką dużego lisa polarnego w ręku, z którym najchętniej spałaby do dzisiaj, ale mąż chyba nie byłby zadowolony z tego faktu, nieprawdaż?
    — Alex, nam do zawodowców bardzo daleko. Nie chciałabym zdradzać fabuły, ale nie wiem, czy Andrea byłaby zadowolona z takiego obrotu sprawy, jeśli zrobiłbyś tylko to, co my na deskach teatru. Dość grzeczni tam jesteśmy.
    — Musimy trzymać się scenariusza, chociaż już przy samych zdjęciach do plakatu było dużo namiętności i nieodpowiednich emocji. Ile razy powtarzaliśmy jedno ujęcie? Chyba dwanaście razy, prawda kochanie? — Ralph odstawił szklankę z sokiem, biorąc dłoń Tori w swoją.
    Jedynie kiwnęła głową, dając tym samym znak na tak. Znowu zeszli z odpowiedniego tematu, pasującego do wszystkich, zebranych osób. Czy ktoś ją niewidzialnie szarpał? Jeśli tak, to nadwyrężał stanowczo jej serce, które dalej nie wybijało prawidłowego rytmu. Wystarczyło, że spojrzała na Reginalda, a ono przyśpieszało pracę, przy okazji ściskało się też gardło Victorii, przez co czuła się bardziej zestresowana, niż na egzaminach aktorskich lub castingach do tych interesujących, wyszukanych z ukrycia ról. Nie brała wszystkiego, jak leciało, co czynił Ralph, zyskując tym samym o wiele większą popularność. Kearns nie chciała grać w każdej sztuce, każdym filmie i serialu. Nie była wybredna, ale wolała zagrać dopiero w sześciu spektaklach i jednej pozycji, którą można było oglądać o każdej porze w internetowej wypożyczalni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Długo tak będziecie się jeszcze ukrywać? Ślub to wcale nie jest nic złego, bo gdyby to była najokropniejsza uroczystość, to bez dwóch zdań uciekłabym z tej wyspy. Andrea, ja długo bym się nie zastanawiała. Małżeństwo serio nie jest złe. Chyba, że ktoś wychodzi za nieodpowiednią osobę, ale Alexander jest świetną partią i jeszcze nie taki stary — roześmiała się, obserwując uważnie ich twarze, które powinny coś, cokolwiek, jakiś okruszek zdradzić, ale dobrze się maskowali. — Babcia byłaby szczęśliwa, gdybyś ożenił się z Andreą. Ma nas tylko dwoje, na jednym ślubie już była, pora na Was.
      — Ja z nim? Niezbyt korzystnie wyglądam w długich, białych sukniach i nie chciałabym się śpieszyć, chociaż marzą mi się bardzo romantyczne oświadczyny — upiła białe wino i przeczesując jasne włosy, szturchnęła łokciem Alexa. — Długo mam czekać?
      Czas gnał przed siebie, bez opamiętania, jakby ktoś wciskał jedynie pedał gazu, nie zważając na hamulec i ograniczenia. Osiem miesięcy to zbyt mało na to, żeby być pewnym miłosnego uczucia. Ralph podkreślał siebie tak, jakby pochodził z najbogatszej i najbardziej podziwianej dynastii na świecie. Mimo że nigdy nie będzie narzekał na to, że wszystko drożeje, to złym człowiekiem nie można było go nazwać, chociaż nie był nawet w połowie taki, jak Reginald, wypadając przy nim blado, jak jakaś tania podróbka. Odstawiwszy talerzyk z kawałkiem kiełbaski i sałatki, zabrała mężowi biały bomber z kolekcji Tommy Jeans i narzucając go na ramiona, poszła powoli w kierunku rozpalanego ogniska. Niepewnie stanęła przy kucającym Pattersonie i gdyby byli w związku, być może dalej na terenie Karoliny Północnej, to objęłaby go, chowając usta w jego obojczyku i szeptem wyznając kolejne wyznanie, aby celebrować ich prywatność, przepełnioną intymnością. Obróciła się przez ramię, dostrzegając Ralpha skupionego na rozmowie i poprawiwszy uciążliwy stabilizator, przykucnęła, unosząc dłonie nad niskimi płomykami. Chciała coś powiedzieć, ale bała się dostrzec rozczarowanie na twarzy Reginalda.

      Victoria Kearns

      Usuń
  105. Jeżeli los naprawdę stawiał na jej drodze ludzi, od których mogła się czegoś nauczyć, to nie mógł dla niej wybrać lepszego mentora od Reginalda; miała cichą nadzieję, że miną długie lata, zanim okrutne przeznaczenie postanowi ich rozdzielić, uznając, że mężczyzna udzielił jej już wszystkich lekcji. Wypełniał ją głębokim spokojem, ale także czystą radością, która była bezinteresowna i nie miała konkretnego źródła, samo jego towarzystwo było wystarczającym powodem, by wywołać na jej twarzy uśmiech. Przy nim czuła się tak, jakby wszystko miało się ułożyć, nawet jeśli nikt na świecie nie mógł jej zagwarantować, że czekały na nią już tylko dobre chwile.
    — Podoba mi się ta propozycja — zapewniła go. Po chwili jednak zmarszczyła lekko pokryty piegami nos, poddając się wyrzutom sumienia. — Mogę ci w czymś pomóc? — spytała, podpierając brodę na dłoni. — Niekoniecznie ze śniadaniem i rowerem, ale jeśli mogę zrobić dla ciebie coś innego, to po prostu mi powiedz. — Reginald okazał jej ogromną życzliwość, zwracając jej naszyjnik i przenocowując ją pod swoim dachem, a teraz zmuszała go do przyrządzenia śniadania i wyprawy po rower, choć mógł mieć zupełnie inne plany. Żarty żartami, lecz nie chciała być dla niego uciążliwością.
    Reyes przegryzła wargę, mnąc w palcach materiał kołdry. Dawał jej szansę, by mogła jeszcze raz przemyśleć, czy na pewno pragnęła odwiedzić jego rodzinne strony. Wczoraj była lekko podpita i znajdowała się pod wpływem wielu różnych emocji, dlatego wieczorna decyzja w obliczu jasnych promieni słońca mogła ulec zmianie. Gdzieś z tyłu głowy wciąż uważała, że to było wariactwo, zwłaszcza biorąc pod uwagę jej rozmaite… problemy, kiedy jednak wsłuchała się w głos swojego serca, z zaskoczeniem odkryła, że dzisiaj jeszcze bardziej chciała zobaczyć miejsce, w którym wychowywał się Reginald.
    — Podasz mi telefon? Leży gdzieś tam na podłodze — poinformowała go Reyes, palcem wskazując swoje prowizoryczne posłanie, do którego mężczyzna miał bliżej ze swojego miejsca. Musiała działać szybko, zanim stchórzy i się rozmyśli. Kiedy podał jej aparat, wybrała odpowiedni numer i przyłożyła komórkę do ucha. Jej koleżanka z pracy odebrała po trzech sygnałach. — Jade? Posłuchaj, jest sprawa. Wiem, że niedawno wróciłam i mamy pełne ręce roboty z katalogowaniem nowych eksponatów, ale potrzebuję kilka dni wolnego w okolicy najbliższego weekendu… Co? Nie, nie, wszystko w porządku, nic się nie stało, tylko trafiłam na wyjątkowo korzystną ofertę agroturystyczną. Taki mini turnus rehabilitacyjny… — wyjaśniła Reyes, jedynie odrobinę naginając prawdę. W końcu wyjazd na farmę traktowała jako formę relaksu dla ciała i dla duszy, nawet jeśli spokój psychiczny będzie mogła uzyskać dopiero po kilkugodzinnym przesłuchaniu w wykonaniu najbliższej rodziny Reginalda. — Dlaczego mnie pytasz, czy kierownik jest przystojny? Czy dla ciebie wszystko musi się kręcić wokół facetów? Ale skoro już musisz wiedzieć to jest całkiem atrakcyjny — stwierdziła, z trudem powstrzymując śmiech i mrugnęła lekko do Rega. Po chwili jednak ukryła twarz w poduszce, nie mogąc spojrzeć mu w oczy, kiedy słuchała dalszych słów znajomej. Dobrze, że Jade nie była na głośnomówiącym, inaczej Reyes spłonęłaby ze wstydu pod wpływem porad, jakie dostała od swojej koleżanki z pracy. — Przysięgam, że jeśli się nie uspokoisz, opowiem wszystko Thomasowi. Po ślubie zupełnie ci odbiło. Nie wiem, jak będzie z zasięgiem, więc nie przejmujcie się, jeśli nie będziecie mogli się do mnie dodzwonić. Tak, na pewno nic mi nie jest i czuję się dobrze. Jade! Nie, nie dam ci do niego numeru! Rozłączam się — rzuciła i z tym ostrzeżeniem przerwała połączenie. Niepewnie zerknęła na Reginalda. — Powiedz mi, że nie słyszałeś nic z głupot, które ta wariatka wygadywała — jęknęła Reyes, wzdychając ciężko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jade była o kilka lat starsza od niej i wżeniła się w niezwykle prestiżową rodzinę, ale wprost powiedziała swojemu mężowi, że nie zrezygnuje ze swojego dotychczasowego życia; była kobietą z jajem i większość szalonych pomysłów, które wcielały w istnienie po zamknięciu muzeum, wychodziła z jej inicjatywy, przez co nierzadko pakowały się w kłopoty. Jade przejęła niejako rolę starszej siostry, która pragnęła dla niej jak najlepiej; wpadała bez zapowiedzi do jej mieszkania, sprawdzając, czy Reyes nie przegapiała kolejnych posiłków i oglądała z nią te straszne telenowele, przygotowując karmelowy popcorn oraz kieliszki z winem. Ostatnio zrobiła się strasznie wścibska i zaczęła szukać sposobów na zeswatanie Meksykanki z niemal każdym mężczyzną odwiedzającym muzeum, co zaczynało doprowadzać Castanedo do szału, nawet jeśli miała dobre intencje.
      — W każdym razie postanowione. Jeżeli nie chcesz się ze mną samotnie męczyć przez cały weekend, będziesz musiał mnie zabrać do Barnardsville. — Obdarzyła go promiennym uśmiechem, po czym mało subtelnie popchnęła go w kierunku drzwi. — Idź przygotowywać śniadanie. Jej Wysokość robi się głodna — poinformowała go zuchwałym tonem, zakopując się głębiej w poduszkach i przykrywając głowę kołdrą, aby słońce nie raziło jej tak bardzo w oczy.

      Reyes

      Usuń
  106. — To byłoby najpiękniejsze wesele. Pasują do siebie, a babcia byłaby bardzo szczęśliwa, gdyby Alex w końcu się ożenił i to jeszcze z taką kobietą. — podsumowała, bo gdzieś oboje mieli w swoich wypowiedziach jakiś większy fragment prawdy. Ze słów Reginalda wynikało że jeśli się nasłuchają, to może się zdecydują, czemu taka luźna rozmowa miałaby nie wyjść im na dobre? Natomiast Victoria wyjawiła sekret.
    Nie umiała trzymać języka za zębami. Albo wyrażała swoje zdanie krótko i na temat, albo trzaskała drzwiami poirytowana. W tych czasach nie powinna bać się tego, że właśnie zamierza wyrazić opinię w jakiejś konkretnej sprawie. Kiedy nawet babcia nie odważyłaby się tyle powiedzieć, to Victoria nie zamykała ust na kłódkę, do której zgubiłaby kluczyk. Nie bez powodu nazywano ją katarynką, nawijała tyle samo, co mechaniczny instrument muzyczny, wprawiany w ruch korbą. Wtedy powtarzała, że ma to po Danielu, chociaż z nim żadne więzy krwi jej nie łączyły, to zawdzięczała mu wiele. Może żył z jej wujem wcześniej, niż przed narodzinami brunetki w kwietniowy poranek, ale mógł uniemożliwić swojemu partnerowi adopcję własnej siostrzenicy. Nie zrobił tego i nigdy nie czuła się niepotrzebna w towarzystwie swoich ojców, bo nie wyobrażała sobie momentu, w którym do jednego z nich nie powiedziałaby tato w najczulszy z możliwszych sposobów. Nie była córką kobiety i mężczyzny; młodych ludzi, którzy w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym drugim roku kończyli dopiero szesnaście i siedemnaście lat. Siostra Masona jedynie donosiła ciążę, przeklinając wielokrotnie dziecko, które radośnie przypominało o sobie, kopiąc ją nieświadomie po żebrach. Z opowieści taty dowiedziała się, że prawie doszło do tragedii, bo najpierw chciała poronić, później szukała kogoś, kto dokona aborcji, a kiedy ani do jednego, ani do drugiego nie doszło, w trakcie szóstego miesiąca chciała podciąć sobie żyły. Victorii prawie nie byłoby na tym świecie, ale Mason w odpowiedniej chwili złapał od siostry ostrą żyletkę ojca, prosząc ją o to, aby nie odbierała życia temu niewinnemu maleństwu. Biologicznego ojca znała jedynie ze zdjęcia. To po nim miała aż takie ciemne włosy i niemal czarne oczy. Nawet nie była pewna jego imienia, jednak babcia zdradziła, że chłopak podobno wygrywał okoliczne konkursy, bo miał głos anioła, wyśpiewując najpiękniej wszystkie piosenki i także prowadził w szkole podstawowej lekcje tańca. Czy to oznaczało, że po nim miała ten talent, zostając instruktorką? Często o nich dopytywała, ale tak, aby nie sprawić bólu Masonowi i Danielowi, dlatego wypytywała o wszystko babkę, zważając na to, żeby w drzwiach nie stanął dziadek. Nie miały przed sobą sekretów, traktowała kobietę, jak przyjaciółkę, jednak zanim pojechała do wioski, zaprosić na ślub i wesele z Ralphem, nie mogła normalnie funkcjonować. Prawie nie spała, odsuwając nawet jedzenie, więc tydzień przed wyjazdem schudła na tyle, że narzeczony nie dawał jej chwili wytchnienia, zaprowadzając do lekarza, bo głównym tematem stała się niewykryta choroba. Oczywiście, niczego nie znaleziono ani w prześwietleniach, ani wynikach badań, a kiedy wręczała dziadkom zaproszenie, to wszystko trzęsło się jej w środku. Ralph zainteresowany uprawami swojego przyszywanego dziadka, został w niewielkim salonie, a Victoria parząc mocną herbatę, słuchała uważnie tego, co przekazywała babcia. Kobieta bez ogródek wyznała, że zamiast imienia Ralph powinno być wpisane Reginald i chociaż mogłaby odwołać uroczystość, to było za późno, żeby żyć z wnukiem sąsiadów, a także najlepszym przyjacielem Alexandra.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ale tu ciepło — wsunęła ręce w rękawy, bo tak rzucona na ramiona prawie nie chroniła ją przed podmuchami wiatru. — Czuję się, jakbym na nowo była w Barnardsville. Tylko już dawno nie jesteśmy dzieciakami, to były piękne czasy. Dalej pamiętam, jak psociliśmy do upadłego, wspinaliśmy się po drzewach, robiliśmy ogniska i zawsze, ale to zawsze podbierałam jeszcze nieupieczoną kiełbasę, tak jak dzisiaj. Wtedy też miałeś taką podobną koszulę, a kiedy drżały mi nawet zęby, to mi ją oddałeś. Szkoda, że to wszystko już minęło. — obróciła twarz w przeciwną stronę, mrugając parokrotnie powiekami, żeby łzy nie popłynęły po bladych policzkach Kearns.
      — Kochanie... — Ralph ukucnął za nią, układając palce na jednym z kolan Tori. — Skończyły mi się papierosy, skoczę do pobliskiego sklepu i wrócę do Was. Kupić coś jeszcze? — spojrzał na Reginalda, całując w szyję żonę i kiedy usłyszał odpowiedź, uśmiechnięty pobiegł do domu, aby udać się tamtędy do zaparkowanego przed bramą samochodu.
      Wcale nie będzie zaskoczona, jeśli nie wróci, a ona albo zadzwoni po taksówkę, albo przenocuje u kuzyna. Może się myliła, jednak mężowi trudno było wysiedzieć w obcym towarzystwie, chociaż teraz wydawać by się mogło, że zatracony w rozmowie nie myślał o powrocie do domu. Jeżeli nie przyjedzie, to powie, że kolejny domek z kart przewrócono w dynastii, ujmując to innymi słowami, żeby żadne z trójki tych ludzi niczego nie zaczęło podejrzewać. Opierając podbródek na ramieniu, uniosła brwi, kiedy Andrea włączyła od nowa utwór Banderasa, prosząc do tańca Alexa. Ten odstawił szklankę z alkoholem i odłożywszy widelec na talerzyk, pociągnął ją w swoją stronę, przez co blondynka wpadła na niego i już się nie oddaliła. Wyglądali jak para, która ma się ku sobie.
      — Reg, ognisko możesz już zostawić, a Ty Tori chyba dasz radę zatańczyć chociaż raz, prawda? Mąż mówił, że bez problemu prowadzisz zajęcia. Nie będę z tym wariatem tańczyć sama, już podnosić się! — rozkazała, przywołując ich co kilka sekund.

      Victoria Kearns

      Usuń
  107. Reyes niemal podskoczyła na łóżku, odrzucając kołdrę, kiedy tylko Reginald wszedł do pomieszczenia z tacą i przesunęła się w bok, robiąc miejsce po środku materaca na ich wspólne śniadanie. Skrzyżowała swoje długie nogi z kostkach, błyszczącymi tęczówkami obserwując każdy krok mężczyzny, jakby chciała zapamiętać ten moment z najmniejszymi szczegółami. Jeszcze żaden facet nie przyniósł jej śniadania do łóżka i chciała w pełni napawać się tą niespodziewaną chwilą przyjemności.
    — Mogłeś zawołać mnie na dół — powiedziała cicho Reyes, uświadamiając sobie, że wspinanie się po schodach z ciężką tacą wypełnioną dwoma stosami puszystych naleśników i kubkami wypełnionymi po brzegi parującymi napojami musiało być trudnym zadaniem. Przeniosła wzrok na bitą śmietanę oraz jagodowy syrop pokrywające mięciutkie ciasto i poczuła, jak ślinka napływa jej ust, zwłaszcza że mimo uchylonego okna po pokoju rozniósł się apetyczny zapach gorących pyszności. — Wyglądają wyśmienicie — przyznała, sięgając po sztućce. Jęknęła z zachwytem, kiedy pierwszy kęs rozpłynął się na jej języku, pozostawiając słodki posmak. Już dawno nie miała okazji jeść naleśników i zapomniała, jaka to radość. — Smakują jeszcze lepiej — zapewniła go Reyes z szerokim uśmiechem i, korzystając z okazji, że Reginald chwilowo skupiał się na swojej tykwie, odkroiła drobny kawałeczek naleśnika z jego talerza, wsuwając sobie widelec do ust, zanim zdążył zaprotestować na widok tej zuchwałej kradzieży. Nieważne, że na tacy znajdowało się to samo śniadanie; miała paskudny nawyk podbierania jedzenia ludziom, których najbardziej lubiła. — Myślałam, że przeprowadzę się do ciebie dla ładnych widoków, ale chyba jednak zostanę dla pysznych śniadań. — Trudno było powiedzieć, czy pod pojęciem ładne widoki, miała na myśli szumiący za oknem ocean i piaszczystą plażę, czy raczej półnagą, umięśnioną sylwetkę Reginalda. Jakie to szczęście, że chodził spać bez koszulki.
    Reyes pochłonęła połowę swojej porcji i dopiero kiedy zadowalające ciepło rozeszło się po jej żołądku, nieco zwolniła tempo, sięgając po przygotowaną przez Rega kawę. Upiła łyk, uśmiechając się do mężczyzny znad kubka.
    — Chcesz mi powiedzieć, że w wojskowej stołówce dostajecie kawior na śniadanie? To jest ten pilnie strzeżony przed światem sekret, dla którego cywile nie mogą przekraczać progu bazy? — spytała w odpowiedzi na jego żart. Mimo swojego tytułu księżniczki, nie miała okazji spróbować rybiej ikry, a choć do odważnych świat należy, nie planowała w najbliższym czasie zaserwować swojemu przewodowi pokarmowemu podobnej przygody. Pewnie gdzieś na planecie znalazłaby osoby, które lubiły raczyć się niezwykle drogim przysmakiem w ramach śniadania łącznie z kieliszkiem szampana na dobre rozpoczęcie dnia, jednak ona o wiele bardziej cieszyła się z puszystych, mięciutkich naleśników przygotowanych własnoręcznie przez Reginalda i aromatycznej kawy zaparzonej specjalnie dla niej.
    — Ćwiczyłeś? — Wydawało jej się, że słyszała go na zewnątrz, ale nie miała pewności, bo na chwilę zapadła w półsen. Widziała jednak delikatną warstewkę potu błyszczącą na jego skórze i podejrzewała, że jej uwaga była słuszna; zastanawiała się, czy wszyscy żołnierze byli równie zdyscyplinowani podczas swojej przerwy, czy wynikało to raczej z charakteru mężczyzny. — A wracając do Jade: uwierz mi, to było najlepsze wyjście w tej sytuacji. Według ciebie jadę z facetem, którego poznałam wczoraj, do jego rodzinnej miejscowości pośrodku niczego, żeby poznać jego rodzinę brzmi lepiej? — Jej samej trudno było uwierzyć w to, że minął zaledwie dzień, odkąd spotkała Reginalda, ponieważ oboje dużo o sobie wiedzieli, a ich rozmowa płynęła tak swobodnie, jakby od wielu lat przebywali w swoim towarzystwie, docierając się i nawiązując nić porozumienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Belle Harbor mogli stworzyć bańkę, gdzie opinia reszty świata nie miała znaczenia, nie dało się jednak ukryć faktu, że ich znajomość według wszelkich standardów była krótka. — Gdybym tak powiedziała, mój telefon dzwoniłby przez cały weekend, a po powrocie do Nowego Jorku codziennie musiałabym słuchać pytań, kiedy zobaczy na moim palcu pierścionek zaręczynowy. Nie podobał ci się pomysł ze ślubem za rok, więc nie masz nic do gadania — rzuciła z rozbawieniem, grożąc mu nożem w powietrzu i kończąc swoją porcję naleśników. Część bitej śmietany zdążyła się roztopić, dlatego Reyes przejechała palcem po talerzyku, zbierając słodki płyn i zlizała go z zadowoleniem. Właśnie takiej dawki cukru potrzebowała z samego rana. — Poza tym, nie skłamałam aż tak bardzo. Właściwie jesteś kierownikiem podróży, bo będziesz prowadził samochód i sam zaproponowałeś wyjazd do Barnardsville. Jesteś też całkiem przystojny, jak na faceta w średnim wieku. — To było duże niedopowiedzenie, ale Reginald usłyszał od niej już sporo komplementów, a jej dobry humor nakłaniał ją do dalszych żartów. Odstawiła kubek z dopitą do połowy kawą na tacę i przechyliła się do przodu, podpierając się dłońmi na materacu.
      — Gracias por el desayuno — podziękowała z uroczym uśmiechem, muskając jego policzek wargami w ramach podziękowania. — Chyba można powiedzieć, że spełniłeś dzisiaj jedno z moich małych marzeń.

      Reyes
      [Co to za podstępne atakowanie nas takimi obrazami z samego rana? Jak ja mam się tutaj skupić na opisywaniu niewinnego śniadania? :D Ale możecie nam podsyłać więcej takich zdjęć ♥ Teraz Rey będzie z większym podekscytowaniem czekać na lot helikopterem ♥ :D]

      Usuń
  108. Reyes ze śmiechem ujęła palcami podbródek Reginalda, lekko obracając jego głowę w bok i złożyła kolejnego całusa, tym razem na jego drugim policzku.
    — Proszę, rekompensata za skradziony kawałek — poinformowała go, ścierając kciukiem białą piankę z bitej śmietany, którą zostawiła na jego skórze. — Błąd. Myślę, że gdyby w wojsku zaczęto serwować moje tacos albo twoje naleśniki, wtedy nie moglibyście się odpędzić od chętnych. Kto chciałby jeść na śniadanie kawior? — spytała retorycznie, powracając na swoje miejsce i podwijając nogi pod siebie. Nie znała się zbyt dobrze na sposobie funkcjonowania armii Stanów Zjednoczonych, a jeszcze mniej wiedziała o jej potrzebach i naborze, ale podejrzewała, że większość chłopców – ponieważ oni wszyscy byli dla niej chłopcami i serce zaczynało ją boleć na samą myśl o ich pierwszych misjach i zderzeniu się z okrutną, brutalną rzeczywistością pola walki – wstępujących do wojska było w podobnej sytuacji co Reginald. Wywodzili się z mniejszych miejscowości, część zapewne szukała lepszej przyszłości dla siebie i swoich bliskich, część pochodziła z rodzin od pokoleń służących w szczególnych jednostkach. Nie potrafiła wyobrazić sobie nowojorskich bogaczy wstępujących do szeregów zwykłych żołnierzy, a tylko oni mogliby skusić się na kawior. Wszyscy bardziej doceniliby swojskie jedzenie przypominające im o domu, wypełniające nie tylko ich żołądki, ale także ich dusze przyjemnym ciepłem. Reyes nie spożywała meksykańskich dań jedynie z powodu ich smaku; każdy kęs przenosił ją w czasie do rodzinnego gniazdka w stolicy jej ojczyzny, do głośnych śmiechów przy stole, matki uderzającej ojca łyżką po dłoniach i powtarzającej, że musi poczekać, bo obiad nie był gotowy, Cataliny podkradającej kukurydziane placki z kuchni, kiedy nikt oprócz Reyes nie patrzył. Nostalgiczne obrazy, które dawały jej siłę i sprawiały, że czuła się pełna, choć nie w fizycznym sensie. Podejrzewała, że podczas dłużących się nocy spędzanych na piaszczystej pustyni po drugiej stronie świata wszyscy mężczyźni najbardziej tęsknili właśnie za maminymi posiłkami przygotowanymi z podobną dbałością i czułością.
    Reyes sięgnęła po kubek z niedopitą kawą, spoglądając na Reginalda, gdy jego głos przeciął wypełnioną spokojem ciszę. Jej brwi uniosły się nieznacznie do góry, a kąciki ust zaczęły niekontrolowanie drgać; zagryzła wargi, próbując ukryć, jak wielką przyjemność sprawiły jej słowa mężczyzny, ale jak zawsze zdradziły ją oczy, które były równie przejrzyste jak wody jezioro Pátzcuaro. Mogła próbować zapanować nad swoimi odruchami i mimiką twarzy, lecz w błękitnych tęczówkach odbijała się każda odczuwana przez nią emocja. Komplementy Rega były proste, a jednak za każdym razem wywierały na niej ogromne wrażenie, bo widziała ich szczerość. Jednocześnie nie pozwalała sobie nadmiernie analizować jego słów, wiedząc, że nie mogłaby do nich podejść z odpowiednią dozą obiektywizmu. Doszukiwałaby się w nich tego, czego pragnęła się doszukać, a to nie mogło prowadzić do niczego dobrego. Reginald był po prostu mężczyzną o złotym sercu i prawdopodobnie każdemu znajomemu w potrzebie zaproponowałby podobne rozwiązania, a wypowiedziane przez niego komplementy świadczące o jej wyjątkowości mogły wynikać z grzeczności, kiedy chciał zwrócić to, co sam od niej otrzymał. Wiedziała, że powinna trzymać się tego rozsądnego rozumowania, ale jej serce zdawało się na niego otwierać wbrew jej woli, wywołując zadowolenie wynikające ze słów, które skierował w jej stronę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Słabo wyszły te podziękowania. Byłam tak zestresowana spotkaniem z tobą, że zupełnie zapomniałam, że powinnam dać ci jakiś prezent albo chociaż butelkę alkoholu — jęknęła, zakrywając twarz dłońmi, kiedy przypominała sobie swoje wczorajsze zdenerwowanie podczas pierwszej rozmowy z Reginaldem. — Powinnam coś przygotować dla twojej rodziny w ramach upominku, skoro zamierzam zawracać im głowę cały weekend. Jak myślisz, co im się spodoba? — spytała Reyes, nerwowo obgryzając skórkę przy kciuku. Do tej pory w jej głowie wyjazd był czymś spontanicznym, odrobinę nierealnym, ale teraz, kiedy wzięła już wolne, a Reg miał zadzwonić to ciotki i uprzedzić ją o ich przyjeździe, uświadomiła sobie, że miała jeszcze sporo rzeczy do zorganizowania.
      — Spędzenie ze mną samotnie trzech dni uznajesz za groźbę? Czuję się zraniona tym stwierdzeniem — prychnęła Reyes, sięgając po poduszkę i lekko uderzając nią w ramię Reginalda. — Zobaczysz, kiedyś nadejdzie taki czas, gdy będziesz marzył o tym, żeby spędzić cały dzień jedynie ze mną, a ja wtedy wypomnę ci te słowa. Poza tym masz rację; nikt w to nie uwierzy, bo po dzisiejszej próbce jestem pewna, że nie będziesz miał najmniejszych problemów z sypianiem po nocach — zażartowała, obejmując poduszką ramieniem i przyciskając ją do swojego brzucha. Zaraz jednak spoważniała, przegryzając wargę. Nie rozumiała, dlaczego Reginald z taką sumiennością zastanawiał się nad sposobem przedstawienia jej rodzinie. Naprawdę aż tak bardzo obawiał się reakcji dziadków i wujostwa na widok Reyes czy może kryły się za tym inne pobudki, o których nie miała pojęcia? — Jeżeli chcesz, możemy porozmawiać z twoją ciotką razem — zaproponowała łagodnie. Poczuła delikatne ukłucie stresu, ponieważ nie wiedziała, czego mogła się spodziewać po rozmowie telefonicznej z kobietą, która wychowała Reginalda. — Obiecuję, że będę poważna i nie powiem jej, że jestem niedoszłą Miss Meksyku, którą uratowałeś przed bandziorami — dorzuciła ze śmiechem. — Dzisiaj przedstawię się sama, a ty będziesz miał jeszcze czas, żeby zdecydować, jak mnie określić, kiedy przyjedziemy na miejsce. Chociaż na pewno chciałabym, żebyś wtedy wciąż używał słów urocza i wyjątkowa.

      Reyes
      [Nie ma szansy, żebym miała dość ♥ Chociaż zupełnie nie wiem, co ty i Reg mi robicie, bo wczoraj przez cały dzień co jakiś czas otwierałam sobie to zdjęcie i się na nie gapiłam ♥ Dla mnie już nie ma ratunku! Dzisiaj pewnie to samo będzie z Sueno. Stworzę specjalnie dla Reginalda folder na komputerze xD]

      Usuń
  109. Reyes zagryzła wargi, po czym skinęła lekko głową, spoglądając na swoje drobne palce schowane w dłużej, pokrytej odciskami dłoni Rega. Wiedziała, że prawdopodobnie niepotrzebnie przejmowała się podobnymi szczegółami, lecz nie chciała, by jego najbliżsi uznali ją za źle wychowaną albo arogancką kobietę, która nie traktowała ich z odpowiednią dozą grzeczności przez swoje wielkomiejskie pochodzenie. Zależało jej na tym, aby ją polubili i dostrzegli w niej wartościową osobę, która była godna przyjaźni Reginalda, bo miała świadomość, że nie tak łatwo było na nią zasłużyć, nawet jeśli jej udało się przełamać jego opory z zaskakującą naturalnością. Wiedziała jednak, że to ci wspaniali ludzie wpoili mu większość wyznawanych przez niego, życiowych zasad, w związku z czym nawet najbardziej przemyślany upominek nie byłby w stanie równać się z tym, co Reyes miała do zaoferowania swoim wnętrzem, czyli otwartym sercem, prostolinijną szczerością i pozytywną energią przekładającą się na jej niegasnące poczucie humoru. Jeżeli Reg uważał, że sama ich obecność na farmie wystarczy, aby sprawić przyjemność jego rodzinie, musiała zaufać jego ocenie sytuacji i poddać się myśli, że jedyne, co potrzebowała zabrać ze sobą w podróż, to dobry nastrój oraz optymistyczne nastawienie.
    Westchnęła cicho. Powinna się spodziewać, że choć do tej pory udawało jej się całkiem sprytnie wymykać ewentualnym pytaniom dotyczącym jej nocowania na podłodze, Reginald był na tyle błyskotliwym i upartym mężczyzną, że szybko przejrzy jej zwody i uniki, nie pozwalając jej udawać, że rozłożenie legowiska w pobliżu jego łóżka było elementem zabawy czy eksperymentu, za którym nie kryły się dodatkowe powody.
    — Opowiem ci wszystko, kiedy następnym razem będę miała podobny problem, w porządku? — podsunęła cicho Reyes, uspokajająco ściskając jego dłoń i jednocześnie pieczętując tę obietnicę swoim gestem. Na pewno uwadze Pattersona nie umknął fakt, że użyła słowa kiedy, nie jeśli; nie miała bowiem żadnych wątpliwości, że wciąż znajdowała się na początku drogi ku pełnemu wyzdrowieniu i, chociaż robiła mozolne postępy, to prześladujące ją koszmary miały jej towarzyszyć jeszcze przez długie miesiące, jeśli nie lata. Była pewna, że obecność Reginalda pomoże jej uporać się z przynajmniej częścią demonów, o czym świadczył fakt, że w nocy nie krzyczała na tyle głośno, by go obudzić, co zdarzało jej się w bloku mieszkalnym, gdy o trzeciej nad ranem słyszała dobijających się do jej drzwi sąsiadów, którzy przyszli sprawdzić, czy wszystko u niej w porządku. W końcu po kilku tygodniach nauczyli się, że Reyes nie działa się żadna fizyczna krzywda i przestali pukać, choć jej rozpaczliwe wycie nie zelżało. Podejrzewała, że sam mężczyzna wcale nie uznałby tego za znaczną poprawę, ale ona była pewna, że jego obecność za ścianą miała na nią dobry wpływ.
    — Akurat zaradzenie temu jest dość proste: następnym razem wezmę śpiwór. Albo kupię sobie rozkładane łóżko polowe i postawię je obok twojego, wtedy nie będziesz się już martwił — stwierdziła żartobliwie Reyes, chociaż podejrzewała, że nie takie rozwiązania miał na myśli. — Nie sądziłam, że twój zmysł estetyczny jest tak delikatny, Reg. — Chociaż w głosie mężczyzny pobrzmiewało rozbawienie, miała nieodparte przeczucie, że nigdy więcej nie pozwoli jej spać na podłodze, nie tylko we własnym domu.
    Reyes zaczynała się zastanawiać, czy Reginald miał świadomość, jaki efekt wywierały na nią jego słowa. Musiała wykorzystać całą swoją siłę woli, żeby znowu nie ukryć się wśród poduszek z radosnym okrzykiem, on z kolei przez cały czas utrzymywał opanowany wyraz twarzy, jakby stwierdzał oczywiste fakty.
    — Oszaleję przez ciebie — wymamrotała pod nosem, choć nie była pewna, czy te słowa do niego dotarły. Obserwowała go, kiedy podnosił się ze swojego miejsca; poczuła lekkie ukłucie zdenerwowania przy zatelefonujemy, ale na pewno otuchy dodawał jej fakt, że nigdzie się nie wybierał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś uwielbiała poznawać nowych ludzi i nie sądziła, by zdołała stracić do tego dryg przez ostatnie miesiące, ale to nie były przypadkowe osoby, a rodzina Reginalda. Uznała jednak, że lepiej będzie już teraz się przedstawić niż przez kolejne dni zamartwiać się pierwszym spotkaniem na miejscu. W ten sposób mogli odjąć wizycie nieco niezręczności i już od pierwszych chwil delektować się atmosferą Karoliny Północnej w towarzystwie swobodnej rozmowy i głośnych śmiechów. Gdyby Reg zdecydował się sam uprzedzić ich o przyjeździe znajomej, jego wujostwo i dziadkowie nie mogliby się powstrzymać przed snuciem domysłów, które następnie zderzyłyby się z rzeczywistością, a tak mieli szansę już od początku zawiązać dobre stosunki bez zbędnych niedopowiedzeń i tajemnic.
      Reyes po chwili wahania zsunęła się z łóżka i zaczęła się skradać za Reginaldem w kierunku jego garderoby. Dobrze się czuła w jego T-shircie, ale z jakiegoś powodu uznała, że rozmowa przez telefon z jego rodziną wymagała od niej odpowiedniej prezencji, nawet jeśli nie mogli jej zobaczyć. Przesunęła palcami po imponującej kolekcji flanelowych koszul i wybrała dla siebie tę, która wydawała jej się być najmniejsza w rozmiarze. Po drodze zajrzała jeszcze do niebieskiej sypialni, żeby zabrać swoje wczorajsze ubrania i wyciągnąć z torby szczotkę do włosów. Naciągnęła na nogi swoje spodnie, ciesząc się w duchu, że wczoraj odwiedziła Reginalda już po swojej pracy w nieco luźniejszym stroju, dzięki czemu zamiast garniturowych spodni miała na sobie zwykłe jeansy w jasnym odcieniu, do których wepchnęła sporą część materiału; szybko okazało się, że mimo mniejszego rozmiaru, koszula wciąż bardziej pasowała na kogoś wyższego i o bardziej rozbudowanej sylwetce, dlatego niemal tonęła w nadmiarze flaneli. Parsknęła śmiechem, podwijając rękawy powyżej łokci i rozpinając górne guziki, ale wciąż wyglądała jak kobieta, która podkradła ubranie swojemu partnerowi albo starszemu bratu i raczej nie była tego w stanie ukryć drobnymi trickami. Rozpuściła kasztanowe włosy, pozwalając im opaść miękkimi falami na ramiona i plecy, uznając, że na razie powstrzyma się z wykonywaniem makijażu; mogła to zrobić wolnej chwili, kiedy Reg pojedzie po samochód i jej rower do bazy, a teraz nie chciała zabierać mu cennego czasu. Wróciła do pokoju Reginalda, już w drzwiach zmieniając pozy niczym rasowa modelka z wybiegu, choć w jej wykonaniu zabrakło podobnej gracji, zwłaszcza gdy wykonywała niedorzeczne miny.
      — Jak wyglądam? — spytała, przysiadając na skraju łóżka. — Wiem, że prawdopodobnie nie widziałeś do tej pory nikogo, kto wyglądałby równie dobrze w twojej flanelowej koszuli, ale będziemy musieli dzisiaj pojechać do mojego mieszkania odzyskać moje rzeczy, jeśli nie chcesz, żebym codziennie plądrowała twoją szafę — zaproponowała Reyes z uśmiechem. Co prawda nie przeszkadzało jej noszenie ubrań mężczyzny, które były o wiele wygodniejsze i przyjemniejsze w dotyku od jej własnej garderoby, ale pojawienie się w podobnym stroju w pracy na pewno nie przysporzyłoby jej dodatkowych punktów u kierownika, nie wspominając o ciekawskich pytaniach Jade.
      Poza tym Reyes czuła przemożną potrzebę pokazania się Reginaldowi w sukience, po której jego wyobraźnia będzie pracowała na tak zwiększonych obrotach, że również będzie miał problemy z zaśnięciem w nocy, choć z zupełne innych powodów niż ona.
      — Chodź tutaj. Załatwmy to szybko, jak zrywanie plastra — rzuciła z pewnością siebie, której wcale nie odczuwała, poklepując lekko miejsce obok siebie na materacu.

      Reyes
      [Oj, będzie :D Zwłaszcza że już zastanawiałam się nad gafami, jakie może palnąć Rey w swoim podekscytowaniu i zdenerwowaniu, to będzie złoto :D Chętnie poznam historię Sueno i jeszcze inne, które masz schowane w rękawie ♥ Skoro tak bardzo pragniecie je zobaczyć to już zaczęłam myśleć i chyba mam pomysł na całą kolekcję obrazów. A spina musi być koniecznie, chcę poznać wkurzonego Reginalda, który powie, że jej stopa więcej w tym miejscu nie postanie <3]

      Usuń
  110. Dziękujemy bardzo za powitanie :)

    Jeśli miałabyś ochotę oraz czas na kolejny wątek, to chętnie wplotłabym w życie Idy sceny grozy. Nawet pomyślałam, że mogłaby wziąć dzieciaki z przedszkola na wyprawę do lasu w celu nauczenia ich rozróżniania drzew, liści, itd. i któryś z jej podopiecznych wpadłby w pułapkę na niedźwiedzie/przeciął się linką, którą ktoś zastawił na motocyklistów, a Reginald byłby w okolicy i jej pomógł?

    Ida

    OdpowiedzUsuń
  111. Zahra nie do końca sama umiałaby stwierdzić, czy ta jej arogancka poza to jeszcze udawanie, czy już tak jej maski do niej przyległy, iż wszystko zrosło się w jedno i teraz jej własna twarz jest paskudną, obłudną i nieprzyjemną gębą, która odstrasza. W niewypowiadaniu słów dziękuje, proszę i przepraszam, odnalazła pewną wygodę i podążałą schematami, które dawały jej swobodę, a ludzi na początku szokowały, później zadziwiały, potem zaś niesmaczyły. Od ładnych paru lat odzywała się nieproszona, zachowywała z taką pewnością siebie, działała swawolnie, ie bacząc na innych, że z biegiem czasu oddaliła się nie tylko od rodziny, ale straciła wielu przyjaciół (czy też tych, któych za nich uważała). Wciąż jednak miała w sobie pewną wrażliwość i naprawdę były takie dni, kiedy cięzko jej było pokazać się światu jako przebojowa, nieustraszona, nieokiełznana projektantka Zee. Wtedy jednak przypminała sobie o tym, co musiała przejść i ochota na skrycie się w zaciszu swojego wielkeigo apartamentu jej mijała, znajdowała w sobie pokłądy siły, aby zepsuć innym dzień. Dzisiaj ta napaść na plaży przypomniała jej o tym, że mimo wszystko, gdyby przeciwnik był silniejszy, większy, bardziej agresywny i uparty, jej niewyparzony język, ani też umiejetność samoobrony, na nic by się zdały. Disiaj przpomniała sobie, ile to już lat się oszukuje i dlaczego tak właściwie.
    - Okej... - zgodziła się cicho z jego zaleceniem, bo o ile bez szminek i błyszczyków da radę przeżyc, to z piekącą i zajatrzoną ranką na wardze już byłoby jej trudniej. I nie chodzi tylko o walory estetyczne, ale o wygodę, bo mimo że wyskakiwała w półprzezroczystych kieckach, wysokie szpilki musiały być wygodne, a materiał kreacji miękki i nieuwierający. Zahra była zaskakująco praktyczna, nawet jeśli uwielbiała wszystko co piękne i unikatowe (nawet jeśli dla innych wydawało się to wulgarne!).
    - Okej – powtórzyła już głośno i zdecydowanie, zdecydowanie znów ubierając się w kolce arogancji.. Powoli uniosła własną dłoń, ponownie odsuwając jego, gdy już wydawało się, że Reginald obejrzał jej rozcięcie z każdej możliwej strony i jego fachowa pomoc uratowała ją od zakażenia i spuchnięcia jak dupa pawiana. - To chodźmy – skinieniem wskazała drzwi i zaraz ruszyła ku wyjściu.
    Zahra ponad dziesięć lat temu obiecała sobie, że nie pozwolis ię skrzywdzić, dyrygować sobą, ani nie będzie się więcej bać. Nie chciała być bezbronna i bezradna i zaciekle walczyła o to, by ludzie wiedzieli, że z nią się nie zadziera. Może obrała złą drogę i w ogóle wszystko toczyło się w nieco popapranym kierunku, ale swawolne zabawy jakoś pozwalały jej odwrócić własną i cudzą uwagę od tego, co tak naprawdę ją troskało. Póki co, dobrze się to jakoś układało.
    Krok miała miękki, już nie tak skoczny, a spożyty alkohol gdy emocje opadły, nieco stępił jej zmysły i czuła się przytłoczona światłami i muzyką. Ewidentnie się zmęczyła. Przeczesała włosy palcami, przerzuciła je mocno na bok, aby kosmyki zakryły obitą stronę twarzy. W gardle czuła ucisk gulki poniżenia, lecz podbródek miała uniesiony z zaciętością i dumnie świdrowała mijane osoby ciemnym onyksowym spojrzeniem. Jesli przeżywała zajście na plaży, to nie dawała tego po sobie poznać, a zresztą właśnie tam wracała, prawda? Wydawała się nieustraszona.
    - Masz latarkę? - spytała, zwalniając, aby spojrzeć na Reginalda i zatrzymała się na stopniach, spoglądając po chwili w ciemne nocne niebo. Ten widok lubiła najbardziej.
    Pokora w wykonaniu tej kobeityt o było czyste nieporozumienie. Nie gdy wychodziła oficjalnie do ludzi. To naprawdę jakaś absurdalna sytuacja, że akurat tutaj zaciekle nie chciała ujawnić swoich słabości, mimo że tego człowieka znała i ufała mu bardziej, niż na przykład własnemu prawnikowi, z którym widywała się regularnie... Chyba była po prostu doskonała w grach, jakie sama rezyserowała.
    Schyliła się i zsunęła z stóp szpilki. Jedną i drugą chwyciła w palce i powoli ruszyła po piasku w kierunku wody.


    Zahra

    OdpowiedzUsuń
  112. Reyes uniosła brwi w zaskoczeniu, ale nic nie powiedziała. Trudno było jej sobie wyobrazić, by jego rodzina była szalona; wystarczyło spojrzeć na Reginalda, którego charakter należał do tych nieco spokojniejszych i bardziej stonowanych, z drugiej jednak strony większość jego zainteresowań wiązała się z podejmowaniem dużego ryzyka i ogromnymi skokami adrenaliny, więc miał w sobie też iskrę wariactwa. Nie spodziewała się jednak, by jego rodzina mogła stanowić większe wyzwanie od meksykańskiej familii, gdzie niemal każde większe spotkanie kończyło się fruwającymi talerzami, żywą gestykulacją i głośnymi przekleństwami. Skoro była w stanie przetrwać tyle lat w rodzie Castanedo, poradzi sobie z krewnymi Reginalda, a przynajmniej tak próbowała uspokoić swoje rozedrgane nerwy. Ostatni raz stresowała się równie mocno podczas egzaminów determinujących jej przyjęcie na studia; otarła spocone dłonie o materiał jeansów i modliła się w myślach, żeby rozmowa przebiegła bez większych komplikacji.
    Reyes absolutnie nie była gotowa, ale pokiwała lekko głową, biorąc głęboki wdech. Usiadła po turecku i w napięciu wsłuchiwała się w trzy długie sygnał. Jej zaniepokojenie nieco się wyciszyło, kiedy w słuchawce rozległ się zdezorientowany głos staruszki. Z trudem zapanowała nad śmiechem, zakrywając usta dłonią, by dźwięk rozbawienia nie dotarł do uszu babci Grace, w przeciwnym razie Reginald musiałby zacząć się tłumaczyć z jej obecności, a nie bez powodu postanowili zacząć od Jocelyne, która w tym układzie wydawała się być najmniejszym złem. Udało jej się stłumić napad wesołości dopiero po chwili, na szczęście telefon zdążył już trafić w dłonie właścicielki i nie musiała tak bardzo obawiać się dekonspiracji.
    Reyes nie mogła powstrzymać się przed wywróceniem oczami i wyszeptała naprawdę?, kiedy pierwszym pytaniem, jakie zadał Reginald, było co to za Willy? Typowy facet! Sama co prawda nie miała brata, ale jej ojciec i starsi kuzyni uwielbiali męczyć ją w podobny sposób i do tej pory odczuwała irytację na samo wspomnienie przesłuchań, jakie jej urządzali. Nikt nigdy nie był wystarczająco dobry dla niej i Cataliny; najwyraźniej Reg wychodził z podobnego założenia w przypadku swojej siostry ciotecznej. Grymas jego twarzy wyraźnie sugerował, że nie podobał mu się jej wybranek i Reyes już zaczynała współczuć biednej Joy, zwłaszcza że planowali za niedługo pojawić się na farmie. Niemal potrafiła sobie wyobrazić, jak po zakończeniu tej rozmowy dziewczyna każe Willy’emu zmyć się z Barnardsville w trakcie przyszłego weekendu. Z fascynacją obserwowała interakcje pomiędzy Reginaldem a jego rodziną, ale to była zaledwie mała próbka tego, czego mogła się spodziewać po przyjeździe do Karoliny Północnej; nie mogła się doczekać, by poznać go lepiej także z tej strony.
    — Mogłeś mnie uprzedzić — syknęła z wyrzutem Reyes, a kobiecy śmiech rozbrzmiewający w słuchawce wyraźnie dał jej do zrozumienia, że wbrew jej intencjom Jocelyne usłyszała, jak strofowała Reginalda. — Tak, cześć. Jestem Reyes. Ja też mogę ci mówić Jo?
    — Właściwie możesz się do mnie zwracać nawet szwagierko, ale na razie jestem w stanie zaakceptować Jo — rzuciła z rozbawieniem, a Reyes spojrzała na Reginalda z mieszanką przerażenia i zaskoczenia. Co prawda mężczyzna uprzedzał ją, że jego bliscy mogą zareagować na nią w podobny sposób, ale nie spodziewała się, że natkną się na takie podejrzenia już podczas pierwszej rozmowy telefonicznej! Możliwe jednak, że Jocelyne tylko się z nimi droczyła w odpowiedzi na mało zadowolony ton Rega, kiedy wspomniała o Willy’m. — Masz całkiem miły głos, Reyes. Mogłabyś być spikerką w radiu. Gdzie pracujesz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Dziękuję — odparła niepewnie Meksykanka, zastanawiając się, czy właśnie rozpoczęła się oficjalna część dochodzenia, kim jest tajemnicza kobieta, którą Reginald Patterson chce przedstawić swojej rodzinie. — Jestem kuratorem sztuki w El Museo del Barrio. Zajmujemy się głównie latynoską kulturą. Jeżeli będziesz kiedyś w Nowym Jorku, powinnaś wpaść, chętnie cię oprowadzę. Nawet Reg nie otrzymał jeszcze takiej propozycji, więc możesz czuć się wyróżniona — zapewniła ją z uśmiechem.
      Na chwilę po obu stronach zapadła cisza, Reyes gdzieś w tle usłyszała dziwne szumy i trzaski, ale uznała, że Joy musiała znaleźć się w miejscu, w którym zasięg był po prostu słabszy. Jeszcze nie przeczuwała, co się kroiło po drugiej stronie linii. — W ogóle chcę ci też podziękować, bo dzięki tobie zobaczyłam dzisiaj Rega w nowym świetle. Nie spodziewałam się, że potrafi być tak nadopiekuńczy. Postaram się go przekonać przez nadchodzący tydzień, żeby nie urządził Willy’emu zbyt drastycznego przesłuchania, ale nie mogę niczego obiecać. — Właściwie chętnie zobaczyłaby Reginalda musztrującego najnowsze zauroczenie swojej siostry, uznała jednak, że to dobry sposób na wkupienie się w jej łaski.
      — Planujecie coś na przyszły tydzień? — spytała Jo, a Reyes mogłaby przysiąc, że jej pytanie poprzedził jakiś szept. Zmarszczyła lekko brwi, zerkając na mężczyznę, zastanawiając się, czy on także usłyszał podejrzane odgłosy w tle.
      — Chciałabym przyjechać do Barnardsville… Jeśli to nie problem — zaznaczyła od razu Meksykanka, w zdenerwowaniu zaciskając palce na swoich kolanach. — Reginald tak pięknie opowiada o swoich rodzinnych stronach, że zapragnęłam sama je zobaczyć. Nawet całą swoją sypialnię zmienił w Karolinę Północną, w nocy wyglądała jak prawdziwy las, więc chcę się przekonać, skąd wzięła się jego obsesja i… — Reyes urwała, uświadamiając sobie, jaką gafę popełniła dopiero w momencie, gdy po drugiej stronie słuchawki usłyszała radosny, zwycięski okrzyk. ¡Demonios!, nie powinna była wspominać o sypialni mężczyzny, jednocześnie mówiąc o nocy, zwłaszcza o tak wczesnej, porannej porze, która sugerowała pewną intymność ich znajomości. Teraz Joy na pewno ułożyła sobie w głowie jedyny możliwy scenariusz ich relacji. Razem z Reginaldem nie ustalili, czy powinni się przyznawać do planów wspólnego zamieszkania, a ona zupełnie bezmyślnie palnęła taką głupotę. Ukryła na chwilę twarz w dłoniach, próbując zapanować nad sobą i znaleźć przekonująco brzmiącą wymówkę. — Reg tylko mnie oprowadził! — zapewniła, ale nawet dla niej nie zabrzmiało to wiarygodnie. — Powiedział, że cała rodzina pomagała mu wyremontować dom, więc jestem pewna, że posiadłość w Barnardsville jest równie piękna i… — Doskonale wiedziała, że pogrążała się coraz bardziej, a temat wystroju wnętrz nie był w stanie powstrzymać Joy od snucia dalszych domysłów. Reyes szturchnęła lekko Reginalda w ramię, układając wargi w słowo pomocy. Kiedy myślała, że nie mogło być już gorzej, w głośniku rozbrzmiał starszy, męski głos.
      — Czy wy wszyscy powariowaliście? Dlaczego wisicie tak nad tym telefonem? Wygrałem w końcu w loterii? — zapytał zrzędliwie z oddali. W tej chwili Reyes uświadomiła sobie, że wszystkie odgłosy, na które wcześniej zwróciła uwagę, musiały należeć do reszty rodziny; nie zdziwiłaby się, gdyby oprócz Joy i babci w pobliżu znalazła się także ciotka oraz wuj Reginalda. Wszyscy usłyszeli jej wpadkę i nie miała pojęcia, jak uda im się teraz z tego wyplątać.
      — Dzwoni Reggie ze swoją nową…

      Usuń
    2. — Miło mi pana poznać, mam na imię Reyes! — zawołała szybko, zanim nieznajomy kobiecy głos, który prawdopodobnie należał do ciotki Rega, zdążył przedstawić ją jako nową dziewczynę jego wnuczka. — Wiele o panu słyszałam. Mam nadzieję, że uda nam się wspólnie obejrzeć kilka sitcomów, podobno jest pan ich fanem. Miło będzie w końcu porozmawiać z kimś, kto docenia ich geniusz, bo Reginald jest wyjątkowo oporny w tym zakresie — wyjaśniła Reyes z lekko wymuszonym śmiechem, modląc się o to, żeby tym razem jej próba zmiany tematu poskutkowała.

      Reyes, która dorobi się załamania psychicznego, jeśli tak dalej pójdzie :D
      [Ruszyłam trochę twoje postaci poboczne, ale nie wiedziałam, na ile mogę sobie pozwolić; jeśli jest coś źle to krzycz! :D A pomysł z obrazami tak mną zawładnął, że szkic opisu jest już zapisany w Wordzie i czeka na was ♥]

      Usuń
  113. Pozwoliła Reginaldowi przejąć pałeczkę, bo sama zaczynała wyraźnie tonąć pod zadawanymi jej pytaniami i nieskrywanymi sugestiami; była zbyt ostrożna w swoich słowach, nie chcąc urazić jego rodziny, która coraz bardziej nakręcała się po drugiej stronie słuchawki, za to sam Reg wiedział, jak skutecznie okiełznać entuzjazm swoich bliskich, zanim wyrządzi on większe szkody. Przegryzła wargę, słysząc jego ton głosu i nie zdziwiła się, gdy Jocelyne bez szemrania wypełniła jego polecenie. W tej chwili roztaczał wokół siebie aurę autorytetu, której trudno było się sprzeciwić. Przysunęła się delikatnie do mężczyzny, układając dłoń na jego karku i kciukiem lekko sunęła po jej skórze, czekając, aż na nią spojrzy i wtedy posłała mu uspokajający uśmiech. W pierwszym momencie czuła się odrobinę przytłoczona, ale już od dawna nikt z taką ekscytacją nie oczekiwał na jej przybycie, więc chciała go zapewnić, że nic się nie stało. Nie mogła ich winić, skoro sama dała zapędzić się w podobną pułapkę, a im wszystkim zależało jedynie na szczęściu Reginalda. Sama byłaby pewnie podobnie podekscytowana, gdyby dowiedziała się, że jego życie osiadło na torach prowadzących do radosnej stabilizacji, na którą w pełni zasługiwał.
    — Czy kiedy Ethan do was przyjechał, dostali razem z Reginaldem jedno łóżko do spania? Chciałabym zobaczyć tych dwóch olbrzymów gnieżdżących się na jednym materacu i walczących w nocy o kołdrę — stwierdziła z rozbawieniem Reyes, chcąc nieco oczyścić atmosferę. Nie zapomniała ostrzeżeń, że w domu rodzinnym Rega czekała ich prawdopodobnie noc spędzona wspólnie na jednym posłaniu i postanowiła to wykorzystać, by znowu zobaczyć na jego twarzy uśmiech zamiast tych niechętnie zmarszczonych brwi. Wiedziała, że mężczyźni byli ze sobą blisko, ale nie sądziła, że ta więź była na tyle silna, by Ethan wielokrotnie odwiedził Barnardsville w trakcie ich przerwy, o czym świadczyły słowa Jocelyne. — Jo, nie przejmuj się zrzędzeniem Rega. Moim planem na weekendowy przyjazd jest wzbudzenie większego szału niż pojawienie się na farmie mojego poprzednika — zapewniła ją żartobliwie. — Jak sama zauważyłaś, Reggie jest trochę zaborczy i nie chce, żebyście porwali mnie na cały weekend, ale będzie się musiał jakoś z tym pogodzić.
    Tak naprawdę była mu wdzięczna za jego szybką reakcję. Reginald dbał głównie o jej komfort, powściągając nieprawdziwe założenia względem ich relacji i dusząc je w zarodku, dzięki czemu Reyes nie będzie czuła się nieswojo podczas rozmów z jego bliskimi. Podobną stanowczość, choć w zdecydowanie łagodniejszym wydaniu, widziała u niego wczoraj, kiedy koił jej lęki i wątpliwości swoimi słowami, nieco unosząc ciężar z jej ramion. Był jedną z najbardziej rozważnych, troskliwych osób, jakie spotkała na swojej drodze, choć jego powierzchowność mogła na to nie wskazywać w pierwszej chwili. Bez wątpienia plotki o nowym związku jemu również byłyby nie na rękę, ale przyznał przed Jocelyne, że zależało mu przede wszystkim na tym, by to Reyes zbudowała dobre wspomnienia podczas swojej wycieczki do Barnardsville, zamiast uważać na każdy gest wykonany w stronę Reginalda, by ponownie nie wzbudzić podejrzliwości jego ciotki. Jednocześnie musiała zatrzymać własne rozmyślania na temat kontekstu swojej wyjątkowości; miała nadzieję, że kiedy Reg używał tego słowa, nie miał na uwadze wyjątkowych okoliczności jej życia po wypadku, którego niektóre fragmenty wciąż wymagały sklejenia i starannej naprawy, a raczej wyjątkowość jej charakteru, przekonań i wartości. Nie zniosłaby, gdyby jego życzliwość wynikała z litości, z drugiej jednak strony nie dał jej podstaw, by sądzić, że dotrzymywał jej towarzystwa przez wzgląd na tragiczne wydarzenie, które wstrząsnęło jej dotychczasową egzystencją.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy w końcu dostrzegła uśmiech na twarzy Reginalda, opuściła rękę i ponownie skupiła swoją uwagę na telefonie. Podobała jej się energia Jo, która przypominała nieco pozytywny temperament Reyes, dlatego nie miała wątpliwości, że uda im się znaleźć wspólny język.
      — Ja też nie mogę się doczekać, aż poznam cię osobiście, szwagierko. Myślę, że wspólnie damy Reginaldowi trochę popalić. Pod koniec wyjazdu pewnie będzie miał tak nas dość, że albo jak najszybciej zaciągnie mnie do samochodu, albo porzuci mnie na farmie i odjedzie beze mnie — podsumowała Reyes, choć zaraz omal nie dostała bólu głowy od ilości propozycji, jakie Jo wyrzuciła z siebie bez brania jednego oddechu. — Nie, nie jesteśmy parą — potwierdziła jeszcze, choć w jej głowie pojawiło się kilka żartów, które szybko odrzuciła. Naprawdę nie chciała wprowadzać większej dezorientacji w szeregach Ackermanów; mogli się przerzucać podobnymi uwagami z Reginaldem dla zabawy, ale w prywatnym zaciszu, by nie wplątać się w niejednoznaczną sytuację, która pozostawiłaby po sobie niezatarty ślad. Przekonała się, jak nieodpowiednio dobrane słowa mogą doprowadzić do nieporozumienia, a nie chciała dokładać Regowi trudności, zwłaszcza że to on byłby później zmuszony odpowiadać na pytania kiedy znowu przyjedziecie? i jak układa ci się z Reyes? — Hej, spokojnie! — zawołała ze śmiechem, choć miała podejrzenia, że trudno będzie jej przystopować zachwyconą Jocelyne. — Gdybym wiedziała, że w Barnardsville czeka mnie tyle atrakcji, wzięłabym dłuższy urlop. Na pewno nie przepuszczę pianek z ogniska. Spaceru też ci nie odmówię, a co do kajaków… Szczerze to nigdy nie próbowałam. Reg, wybierzesz się z nami? Ty będziesz się męczył i wiosłował, a ja sobie odpocznę i popodziwiam piękne widoki — zaproponowała z szelmowskimi ognikami w oczach. Za chwilę wpadła na jeszcze genialniejszy w swoim odczuciu pomysł. — Jo, może ty też zaprosisz Willy’ego na kajaki, hm? Chętnie go poznam. Myślę, że Reginald też nie może się doczekać, aby z nim porozmawiać — zapewniła dziewczynę, z trudem powstrzymując zbierający w jej gardle śmiech, bo mina Rega była wprost bezcenna, a Jo po drugiej stronie słuchawki na chwilę zamarła, najwyraźniej starając się znaleźć odpowiednią wymówkę.

      Reyes, która wprowadza większy chaos niż cała jego rodzina razem wzięta :D ♥
      [Zdradzę ci tylko, że jest długaśny i ciągle się rozrasta :D Mam już chyba też pomysł na to, co stanie się iskrą zapalną w rozmowie z właścicielką mieszkania – tak jak mówiłam, ten wątek pisze się sam ♥]

      Usuń
  114. Reyes zaśmiała się, wyobrażając sobie pijanego Reginalda i Ethana, którzy przemoczeni do suchej nitki wbiegli do domu, otrząsając się z kropelek deszczu niczym zmoknięte psiaki, by zaraz zasnąć na jadalnianym stole i ławie, w pijackim amoku biorąc je za wygodne łóżka. Jednocześnie zaczęła się zastanawiać, co też babcia Grace dodaje do tej nalewki z czarnego bzu, skoro niewinnie zapowiadający się trunek był w stanie rozłożyć dwóch zaprawionych w bojach żołnierzy; Reyes miała pewne podejrzenia, że hektolitry samej nalewki nie mogły dać aż tak zniewalającego efektu. Ta wiedza sprawiała, że z jednej strony chciała spróbować napoju jeszcze bardziej, a z drugiej zastanawiała się, czy nie lepiej trzymać się od niego z daleka, bo dzięki swoim wybrykom bez wątpienia zapadłaby Ackermanom w pamięć, ale wolała pokazać się z tej pozytywnej strony i zaskarbić sobie ich aprobatę; całonocne okupowanie toalety i zwracanie zawartości żołądka na pewno nie pozostawiłoby po sobie pochlebnych wrażeń. Reyes żałowała, że nie miała przyjemności być świadkiem przyjaźni Ethana i Rega, było tak wiele ważnych momentów, w których nie uczestniczyła i wszystkie je chciała poznać. Wierzyła jednak, że jej i Reginaldowi było pisane stworzenie własnych wspomnień, które pozostaną z nimi na długie lata, wypełniając ich serca radosnym ciepłem. W tej chwili trudno było przewidzieć, co niosła ich przyszłość, ale Reyes nie miała wątpliwości, że było to coś wyjątkowego; wystarczyło spojrzeć na ich pierwsze spotkanie i łatwość, z jaką ze sobą rozmawiali, by czuła, że ich znajomość nie była dziełem zwykłego przypadku, a niosła ze sobą wartość, którą miała zamiar powoli odkrywać.
    Nie mogła powstrzymać kolejnego chichotu, kiedy wyobrażała sobie podniesione głosy Rega i Willy’ego podczas przedstawiania swoich racji i nagłą zmianę atmosfery pomiędzy nimi, gdy musieliby wspólnie walczyć z rwącym nurtem rzeki, zamiast ze sobą nawzajem.
    — Od dzisiaj wyjście na kajaki będzie moim ulubionym sposobem rozwiązywania konfliktów — zażartowała Reyes, bo nie od dziś wiadomo, że w sytuacjach zagrażających życiu ludzie szybko uczyli się ze sobą współpracować i zapominali o drobnych niesnaskach. — Ale mówiłam całkiem serio, Reg. Wybierzesz się ze mną? To znaczy ze mną i Jo — poprawiła się szybko, nie chcąc podsuwać jego siostrze kolejnych pomysłów, bo chociaż wydawało się, że zaakceptowała ich przyjacielskie stosunki, nie mogła mieć pewności, że Jocelyne nie postanowi pobawić się w swatkę, kiedy już pojawią się w Barnardsville. — Z przyjemnością — zapewniła kobietę, po czym lekko trzepnęła Reginalda w ramię. — Mówiłeś, że wolisz brunetki, ale widzę, że po prostu zmieniasz zdanie w zależności od sytuacji — zażartowała, po czym znowu zwróciła się do Jocelyne. — Dobra robota, szwagierko. — Była ciekawa, co takiego znajdowało się w Asheville i dlaczego kuzynostwo spędzało tam wolny czas, a Reg dawał się podrywać tlenionym blondynkom, jednak nie chciała jeszcze bardziej przedłużać rozmowy swoimi ciekawskimi pytaniami, zwłaszcza że mężczyzna coraz częściej zerkał na zegarek.
    O ile pogawędka z Jo była przyjemnością, o tyle Reyes znowu zaczęła się stresować rozmową z ciotką Lindą, która była niczym matka dla Reginalda. Wydawało jej się, że była w stanie podbić serca dziadków i siostry ciotecznej Pattersona, ale jego wujostwo stanowiło dla niej większe wyzwanie, bo nie wiedziała, czego mogła się po nich spodziewać. Drgnęła lekko, kiedy w słuchawce rozległ się szum, a następnie niepewny, kobiecy głos.
    — Halo? Reggie, kochanie, wszystko w porządku? Nie brzmiałeś wcześniej zbyt dobrze przez telefon. — Linda wydawała się być szczerze zmartwiona, jej ton zdradzał wszystkie emocje, jakie w tej chwili odczuwała. Wyglądało na to, że ciotka Reginalda nosiła swoje serce na dłoni, zresztą niemal jak wszyscy w jego lekko zwariowanej rodzinie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Dzień dobry. Chyba nie miałam okazji wcześniej oficjalnie się pani przedstawić. Mam na imię Reyes. Nie wiem, czy pani wcześniej słyszała, ale Reg zaprosił mnie do domu rodzinnego i chciałabym państwa odwiedzić, ale jeżeli moja obecność sprawi pani kłopot to proszę zapomnieć, że w ogóle był taki temat — wyrzuciła z siebie, lekko wykręcając palce pod wpływem zdenerwowania.
      — Witaj, Reyes. Po pierwsze, proszę, mów mi Linda. Po drugie, wszyscy ucieszą się z waszego przyjazdu, ostatnio w domu jest dość cicho i powoli zaczynam od tego wariować. Każda przyjaciółka Rega jest niczym moje przyszywane dziecko, dlatego mam nadzieję, że poczujesz się u nas swobodnie i zaczniesz przyjeżdżać częściej. — Linda położyła duży nacisk na słowo przyjaciółka i Reyes podejrzewała, że był to efekt pracy Jocelyne, która musiała wyłożyć pewne fakty swojej matce przy przekazywaniu telefonu. Kobieta wciąż nie brzmiała na zupełnie przekonaną, że ich relacja należy do tych platonicznych, ale wyglądało na to, że na razie nie miała zamiaru prowadzić dochodzenia w tej sprawie. — Dobrze, że zadzwoniliście wcześniej, będę miała cały tydzień na przygotowania! Co lubisz jeść, Reyes? Albo za czym nie przepadasz? Nie krępuj się, z chęcią przygotuję ci ulubione przysmaki, od dawna nie miałam okazji zaszaleć w kuchni. Wszyscy w tej rodzinie mają strasznie monotonne przyzwyczajenia kulinarne.
      — Hej, ja po prostu lubię klasykę! — zawołała gdzieś z oddali Jo i Reyes z trudem powstrzymała śmiech.
      — Proszę się nie kłopotać. Naprawdę zjem wszystko, z wyjątkiem owoców morza, na które mam uczulenie. Dość boleśnie przekonałam się o tym przy próbie konsumpcji krewetek — stwierdziła z rozbawieniem. Od samego początku miała złe przeczucia względem morskich skorupiaków, ale jej znajoma upierała się, że powinna spróbować pyszną sałatkę z krewetkami, więc Reyes dała się skusić i tak wylądowała w szpitalu z silną reakcją anafilaktyczną. — Chętnie za to skosztuję domowych wyrobów. Reg podzielił się ze mną wyśmienitym syropem jagodowym, więc jestem gotowa w każdej chwili zakraść się do spiżarni.
      — W porządku. Zaraz sobie zapiszę, człowiek ma swoje lata i pamięć już nie ta — zażartowała kobieta. — Jeżeli tylko coś przyjdzie ci do głowy, możesz to śmiało przekazać Reginaldowi albo bezpośrednio do mnie zadzwonić. Zależy nam na tym, żebyś poczuła się tutaj jak w domu i zbudowała same dobre… Och — Linda nagle urwała, w tle wyraźnie było słychać trzaskanie drzwiami i jakiś podniesiony głos, którego Reyes nie rozpoznawała. — Przepraszam was bardzo, ale chyba muszę kończyć. Wygląda na to, że Jack znowu kłóci się z sąsiadami. Ostatnio ktoś okrada nasze pola i twój wuj jest przekonany, że to dzieciaki Arthurów, widział ich kiedyś po zmroku kręcących się w pobliżu naszych terenów i od tamtej pory ciągle dochodzi do spięć. Muszę przypilnować tych dwóch zacietrzewionych głupców, żeby nawzajem się nie pozabijali. Reyes, wydajesz się być przeuroczą osobą i naprawdę nie mogę się doczekać, aż osobiście cię poznam. Reggie, zadzwoń jeszcze do mnie później, dobrze? Cieszę się, że przyjeżdżacie i reszta rodziny także — zapewniła ich jeszcze gorąco, po czym przerwała połączenie. Reyes uniosła wzrok na twarz mężczyzny i uśmiechnęła się nieśmiało.
      — Chyba poszło nam całkiem nieźle? — To miało być stwierdzenie, ale zabrzmiało bardziej jak pytanie.

      Reyes
      [Wedle rozkazu :D]

      Usuń
  115. Brak pytań był bardzo wygodny, a kobieta była wdzięczna Reginaldowi za to, że nie docieka, nie wypytuje i nie wciska się tam, gdze nie było dla niego miejsca. Nie zaskoczył jej tym taktem i poszanowaniem dla cudzej prywatności, byloby właściwie wręcz odwrotnie, gdyby wykazał się wścibstwem, ale pewnym było przecież, że Zahra skoro milczała dotąd, nagle się nie otworzy. I nie musiał jej dobrze znać, aby to dostrzec, skoro należał do bystrych facetów (choć znał ją bardzo dobrze i sam nie zdawał sobie z tego sprawy).
    Chrzęst piachu pod stopami zwykle przynosił spokój i pewną lekkość. Plaże utożsamiała z odpoczynkiem, latem, ciepłem i słońcem, ale teraz objęła się ramionami, krocząc w kierunku swojej potyczki z nieznajomym. Co z tego, że miała krótką, prowokacyjnie prześwitującą kieckę? Co z tego, żę szalała wyraziście pokazując swoją swobodę i to, jak dobrze się cuje z swoim atrakcyjnym ciałem? Co z tego, że pozwoliła poznanemu tego wieczoru przyjacielowi Reginalda się objąć, a nawet bezczelnie nurkować spojrzeniem w biust? Czy to wszystko świadczyło o lekkości jej prowadzenia się? Czy to dawało jakiekolwiek świadectwo ile ma przebiegu midzy nogami? Czy to pozwalało na gwałt? Zahra może nie zdradzała się z tym, że ma mózg, ale faktycznie go miała i dzisiaj została stłamszona, zignorowana, spłycona bardziej, niż pozwalały sobie na to media, z którymi czasem wojowała, a czasami którym szła na rękę i podjudzała ich do wypisywania bzdur. Dzisiaj jak nigdy od wielu lat mogła stać się ofiarą własnej gry pozorów. I pomysleć, że to tylko dlatego, bo pojawiła się z apetytem podbicia uwagi mężczyzny, który ewidentnie nie kierował ku niej żadnego zainteresowania.
    -Nie wiem... - pokręciła bezradnie głową, pochylając się podobnie jak szatyn, aby lepiej dostrzec to, co mieli pod nogami. - Nie pamiętam – mruknęła zła w tej chwili na siebie, że po pierwsze tak się spieszyła, a po drugie, że w ogóle pozwoliła tak się zaskoczyć i sama zbagatelizowała zagrożenie. To był karygodny błąd. Podała Reginaldowi swój numer, w razie gdyby jednak chciał próbować się do niej dodzwonić i sygnałem namierzyć telefon i pochylona szła dalej, gdy on telefonował.
    Zatrzymała się przed głebokimi śladami w piachu, zaciskając mocno usta. Tu leżała, tu została przewrócona. Aż wzdrygnęła się, mocniej zaciskając dłonie na ramionach, bo i od wody wiał chłód i ominęła łukiem wyrwu w piasku, krocząc dalej, bliżej wody, gdzie wcześniej sama cieszyła się pięknem ugwieżdżonego nieba – teraz nie spojrzała w nie ani razu. Dostrzegła ciemne przedmioty i podbiegła z ożywieniem, odnajdując porzucone szpilki.
    - Mam buty! - zawołała zwycięskim tonem, a później zaczeła rozglądać się uważniej i aż mrużyła oczy, próbując wypatrzeć swojej torebki i co najważniejsze, telefonu mającego w zapisie wszystkie ważne telefony, terminarz, pomysły.
    Nie była słą osobą, przynajmniej niektórzy chcieli w to wierzyć. Była tlyko mocno pogubiona... Trochę sama się pogrążała, nie dostrzegając własnych błedów. Gdy przestawała grac, gdy porzucała arogancję i tę wrogość, nadąsaną, nastroszoną maskę, można było nawet pokusić się o stwierdzenie, że choć skrzywdzona, wciąż z tą krzywdą się mierzy, nawet jeśli dawno temu coś złego ją spotkało. Ona sama nie widziałą w sobie już łagodności, a wszelką wrazliwość przelewała w pracy, w skupieniu własnoręcznie wykonując biżuterię. Cały czas tylko czuła, że każdy dzień to wyzwanie i niemal wszystko jest w stanie ją zmęczyć. Jej skandale, romanse mniej i bardziej przelotne, to wszystko tylko sprawiało, że na chwilę problemy i troski szły w zapomnienie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Nawet tu słychać było muzykę, nawet tu biły światła z klubu, a do tego dochodził szum wody. Prawdopodobnie wyciszyła telefon, bo skoro przyjechała na zabawę i bezwstydny flirt z Reginaldem, nie życzyła sobie, aby cokolwiek i ktokolwiek jej przeszkodził. Teraz to również obróciło się przeciw niemu. Nasłuchiwała również nowych dźwięków, bo jej telefon należał do tych większych aparatów i potrafił wydać charakterystyczne brzęczenie w trybie wyciszonym z wibracjami i faktycznie po chwili, stąpając powoli po piasku wydawało jej się, że coś nowego dociera do jej uszu. Spojrzała przez ramię, aby upewnić się, że Reginald dzwoni i znów pochyliła się, tym razem niemal kucając. I po chwili dostrzegła małą czarną rzecz, do połowy przykrytą wzburzonym piaskiem.
      - Jest! - krzyknęła z radościa, przyćmiewającą odrobinę tę gorycz i wzburzenie po napaści, bo zgarnęła z piasku małą torebkę z telefonem w środku i nawet jak gdyby nie dowierzała w swoje szczęście, wyjęła aparat, obdlokowując i patrząc w ekran. - Mam! - oznajmła zwycięsko, spoglądając w ujęcie od Żołnierza tego skrawka nieba, które właśnie wciąż miała nad głową i nie orientując się w tym, że może zostać już przyłapana na kłamstwie, wyciągnęła rękę w kierunku Reginalda, świecąc mu w twarz. - Bardzo sprytny pomysł, abyz dobyć mój numer, gratuluję – dodała na powrót zaczepnie, machając komórką i zaraz schowała smartfona do torebki, zaciskając na niej palce, jakby bała się, że za moment coś znów coś się złego wydarzy.
      Stanęła prosto, nieco chwiejnie przez chwilę i zawiesiła ciemne tęczówki na jego twarzy. Wszystkie kolorowe światła znalazły się za jego plecami i teraz wydawał się postacią wykreowaną z jakiegoś mroku, niebezpiecznej i kuszącej materii, która paradoksalnie należała do tej części jej życia, gdzie było najwięcej światła i dobra.
      - Dziękuję – odezwała się, już nie wrzeszcząc i złapała buty wygodniej, chwytając za obcasy. - Niewiarygodne, że istniejesz. Na prawdę... niewiarygodne – przyznała niejasno, nieco tajemniczo i prawdopodobnie przez alkohol, który spożyła, przez te dzisiejsze sytuacje, wyglądała teraz śmiesznie, żałośnie i biednie. Ale może właśnie taka była, a nie istniała żadna prezentowana przez nią siła.
      Zadrżała, gdy od wody powiało nocnym chłodem i skrzywiła się, uświadamiając, że kurtka z syntetycznego futerka została gdzieś w barze... Nie chciała tam wracać. Nie chciała już nigdzie iść, lecz prosto do domu.
      - Nie ma spadających gwiazd nad nami, ale mam takie życzenie – podjęła pewnym tonem, uznając, że to czas na pożegnanie, bo nie ma sensu go dalej dręczyć. - Nigdy się nie zmieniaj.
      Może użyła złych słów, bo ludzie ciągle się zmieniaja, na tym polega życie. Ale jej chodziło o tę dobroć, o to jaki był wobec innych, jak traktował ludzi. Nie była dobra w przekazywaniu tego, co ma na dnie duszy, więc tym razem też wyszło dziwacznie.
      A potem wyminęła go, gotowa postarać się na własną rękę o podwózkę do domu, choć nie była pewna, dokąd powinna się udać.


      zmiany nadchodzą!

      Usuń
  116. Reyes miała przeczucie, że to była zaledwie niewielka próbka możliwości klanu Ackermanów, lecz jeżeli w rzeczywistości okażą się być równie sympatyczni jak przez telefon, to zapowiadał się weekend przepełniony pozytywnymi wrażeniami. Była podekscytowana nie tylko wspólną wyprawą na spływ kajakowy, ale także zwykłymi, codziennymi czynnościami wykonywanymi w obecności Jo czy babki Grace. Wciąż musiała zapoznać się z męską częścią rodu, jednak liczyła na to, że pójdzie jej to równie dobrze.
    — Jest szansa, że wrócimy z tej wycieczki do Nowego Jorku bez całej wyprawki dla naszego pierworodnego dziecka — parsknęła cicho śmiechem. O ile początek rozmowy potwierdzał reginaldowe obawy dotyczące wyboru sukni ślubnej i pasującego do niej bukietu, o tyle wyglądało na to, że w dalszej części konwersacji płomienny entuzjazm jego rodziny nieco opadł, choć trudno było przewidzieć, jak dalej potoczą się ich losy na farmie. Jeżeli ciotka Linda posiadała w sobie ułamek zawziętości Rega, być może Reyes powinna się zacząć mentalnie przygotowywać na mało subtelne podchody mające na celu zacieśnienie ich relacji w wymarzonym przez jego bliskich kierunku.
    — To zasługa niezaprzeczalnego talentu, wdzięku i uroku osobistego. Już na pierwszy rzut oka widać, że te pojęcia są ci zupełnie nieznane, dlatego nie możesz liczyć na podobne komplementy — stwierdziła żartobliwie Reyes. — Ale z ciebie zazdrośnik. Lepiej się przygotuj, bo mam zamiar skraść więcej pochlebnych uwag po przyjeździe do Barnardsville, przeuroczy mężczyzno — dodała, kładąc mocniejszy nacisk na ostatnie słowa. Podejrzewała, że Reginald nie usłyszał wcześniej podobnego sformułowania, ponieważ wszyscy chłopcy w okresie dorastania wolą być silni i męscy, a słodkie określenia wzbudzały w nich raczej niechęć. W obrębie rodzinnego grona zawsze inaczej wyrażano także swoje przywiązanie; rodzina Rega wydawała się być ze sobą mocno zżyta, przypominając jej nieco własnych bliskich, ale jej familia niechętnie okazywała swój sentyment w otwartej formie. Krewni Reyes w bardzo wylewny sposób przedstawiali swoje racje, gdy dotyczyły one elementów życia codziennego; kiedy świętowali, poświęcali się tej radości w całości, kiedy wpadali w złość, nikt nie mógł powstrzymać potężnej fali gniewu przetaczającej się przez zgromadzone w jednym pomieszczeniu towarzystwo, jednak rodzinne ciepło nie zawierało się w słowach, jakie do siebie kierowali, a w pozornie niewinnie wyglądających gestach. Miłe uwagi były zarezerwowane dla obcych, za to najbliżsi często serwowali jej ciężką szkołę życia, mówiąc jej prawdę, której czasami nie chciała usłyszeć, ostatecznie jednak wiedziała, że robili to dla jej dobra. Ich oddanie uwidaczniało się w mocnych uściskach wymienianych z Cataliną, starannie zapakowanych do szkoły śniadaniach przygotowanych przez mamę o świcie, tajnych wyprawach z ojcem utrzymywanych w sekrecie przed resztą, które pozwalały jej odetchnąć, kiedy presja zaczynała ją przytłaczać. Jednocześnie wychowanie Reyes sprawiło, że czasami nie potrafiła z siebie wykrztusić tych najważniejszych słów. Wciąż żałowała, że tak rzadko mówiła Catalinie te quiero. Lo eres todo para mí. Teraz nie mogła już zdradzić siostrze, jak wiele jej obecność i wsparcie dla niej znaczyły. Pod tym względem rodzina Reginalda wydawała się być inna, co mogło wynikać z jego niebezpiecznej profesji i czasu, jaki spędzał z dala od domowego ogniska. Mieli świadomość tego, że musieli cenić każdą chwilę, bo jako medyk wojskowy mógł zostać wkrótce powołany.
    — Nie śpiesz się. Nic się nie stanie, jeśli dojazd zajmie ci trochę dłużej, poczekam — zapewniła go Reyes. Wolała, żeby utrzymywał bezpieczną prędkość i nie rozpraszał się na drodze, docierając na miejsce w jednym kawałku, niż specjalnie dociskał gaz, aby szybciej do niej wrócić. Wywróciła oczami, uśmiechając się lekko. Uważała, że troska mężczyzny była słodka, ale zupełnie niepotrzebna. Być może nie powinna była spać na podłodze w jego sypialni; teraz Reg będzie nadmiernie martwił się jej samopoczuciem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jestem już dużą dziewczynką, Reggie. Mogę zostać sama w domu przez kilka godzin i nic mi się nie stanie — upomniała go, nadając swojemu tonowi rozbawiony wyraz, choć mężczyzna na pewno nie przeoczył też nutki irytacji, która przekradła się do jej głosu. Przez ostatnie miesiące żyła samotnie i poradziła sobie, a choć świadomość, że pojawił się w jej życiu ktoś, kto interesował się jej stanem, sprawiała jej przyjemność, nie mogła odrzucić swojej niezależności.
      Reginald zaraz ukoił jej rozdrażnienie całusem w czoło, przez który jej wargi samoistnie wygięły się w promiennym uśmiechu. Reyes ze zdumieniem odkryła, że niechętnie się z nim rozstawała; brała nawet pod uwagę opcję, by razem z nim pojechać po większy samochód i rower do bazy HEMS, ale biorąc pod uwagę ich późniejsze plany odwiedzenia jej mieszkania, musiała zrezygnować z tego pomysłu. Rozsądek podpowiadał jej, że podróż na Manhattan okaże się już dla niej wystarczającym wyzwaniem, więc spędzenie dodatkowej godziny w aucie wydawało jej się być złym pomysłem. Poczuła przez to napływ silnej determinacji, jakiej nie czuła od momentu, w którym na nowo uczyła się chodzić – chciała wyzdrowieć. Chciała pokonać swoją traumę i zapanować nad lękiem, który nie pozwalał jej w pełni cieszyć się życiem. Miała tyle planów, a jej przypadłość zdawała się ciągle ją hamować, powstrzymując ją przed ich spełnieniem. Do tej pory wykonywała drobne kroczki do przodu, bardziej przez wzgląd na swój wrodzony upór niż szczere pragnienie walki, lecz teraz zawiązało się w niej niezłomne postanowienie, by pokonać strach i znowu podróżować.
      — Idź już. Jeszcze pomyślę, że nie potrafisz się ze mną rozstać i stąd to przydługie pożegnanie — zażartowała Reyes, podnosząc się z łóżka, aby go odprowadzić do wyjścia. Pomachała mu lekko z uśmiechem, potwierdzając, że na pewno będzie czuła się swobodnie pod jego nieobecność, a kiedy Reginald w końcu odjechał, zostawiając ją samą, skierowała się do łazienki, by dokończyć poranną toaletę i nałożyć makijaż. Wróciła do jego sypialni, by bliżej przyjrzeć się przechowywanym w niej odznaczeniom, które już wcześniej zwróciły jej uwagę. Jej wiedza w tym zakresie była porażająco mała, dlatego musiała posiłkować się informacjami odnalezionymi w odmętach internetu, by rozszyfrować prawdziwe znaczenie przyznanych mu orderów. Przegryzła wnętrze policzka, zastanawiając się, jak wiele z siebie Reginald musiał zostawić na froncie, by zostać uhonorowanym w podobny sposób, a mimo to wciąż przebijała przez niego skromność; większość osób wystawiłaby podobne odznaczenia w salonie w doskonale widocznym miejscu, by wszyscy goście mogli podziwiać ich zaangażowanie na polu walki, tymczasem mężczyzna przechowywał je w swojej sypialni, do której niemal nikt nie miał wstępu. Z trudem powstrzymała się przed dotknięciem orderów; miała ochotę musnąć je opuszkami palców, jednak były to niezwykle cenne w jej odczuciu przedmioty, dlatego nie odważyła się naruszyć prywatności Reginalda.
      Bateria w jej telefonie w końcu się wyczerpała, a ekran pokrył się czernią. Jak na złość ładowarkę zostawiła w mieszkaniu. Reyes miała nadzieję, że mężczyzna nie będzie próbował się z nią kontaktować, bo obawiała się, że brak sygnału z jej strony obudzi w nim niepotrzebnie negatywne skojarzenia. Miała w planach pospacerować po plaży w oczekiwaniu na jego powrót, ale Reg nie zdradził jej, gdzie przechowuje zapasowe klucze, a nie chciała myszkować w jego rzeczach, dlatego ostatecznie zdecydowała się posiedzieć na tarasie na leżaku, ciesząc się słońcem i szumem fal.

      Reyes

      Usuń
  117. [Dziękuję za ciepłe przyjęcie! Ja jestem absolutnie zachwycona Twoimi kartami, są doskonałe i bardzo bogate w treść, ale Nell... Myślę, że ona jest już zakochana, bo ktoś taki jak Reginald byłby po prostu dla niej swego rodzaju autorytetem. I zdziwiłam się, gdy spojrzałam w zakładkę z powiązaniami, a tam nie ma żadnej narzeczonej :D Niemożliwe, że tacy faceci wciąż pozostają wolni, to utopia! Tak bez żartów, chciałam dać znać, że jeżeli miałabyś ochotę coś wspólnie napisać, to ja zapraszam. I też życzę dużo dobrej zabawy, ale na to, zdaje mi się, że nie narzekasz :D ]

    Penelope Mercouri

    OdpowiedzUsuń
  118. Wydawało jej się, że słyszała szum silnika, ale nie miała pewności, dopóki w jej pobliżu nie rozległ się głos Reginalda. Przechyliła lekko głowę w jego kierunku, uśmiechając się.
    — A nie możemy spędzić reszty dnia w ten sposób? — spytała Reyes, wskazując na ich rozłożone na tarasie leżaki i przyjemnie grzejące słońce. — Myślę, że będę w stanie przekonać się do twoich flanelowych koszul, a ty będziesz chodził na co dzień bez koszulki. To dla mnie podwójne zwycięstwo — podsumowała, unosząc okulary przeciwsłoneczne na czubek głowy. Co prawda odnalazła w sobie nową determinację do walki z lękiem, lecz kiedy zbliżał się moment próby, miała ochotę jak najbardziej odwlec ten nieprzyjemny dla niej moment w czasie. Nie cieszyła ją myśl o co najmniej godzinnej podróży ani nawet powrót do własnego mieszkania, w którym bytowało zbyt wiele duchów przeszłości. Spędzenie nocy poza domem dobrze jej zrobiło; nawet jeśli ostatecznie skończyła na cienkiej narzucie rozciągniętej na podłodze, nabrała nieco dystansu i przekonała się, że stare lokum bardziej jej szkodziło niż pomagało odzyskać psychiczną równowagę. Powinna zacząć od nowa w zupełnie innym miejscu, z którym nie wiązałoby ją tak wiele wspomnień, a chociaż wciąż czuła drobne wyrzuty sumienia związane z przyjęciem tak szczodrej oferty Reginalda, rozbudziło się wewnątrz niej przekonanie, że Belle Harbor było dobrym miejscem, by znowu stanąć na nogi.
    Reyes nie mogła wiecznie unikać sytuacji, które napawały ją strachem i niechęcią, dlatego z głębokim westchnieniem podniosła się z leżaka, po drodze przechwytując swoją torebkę i pozwoliła się poprowadzić w kierunku samochodu… a raczej olbrzymiego monstrum, na którego widok zadrżała, zatrzymując się wpół kroku. Nieco lepiej czuła się w dużych maszynach, które zapewniały jej więcej przestrzeni i według testów były bezpieczniejsze od niewielkich aut – po wypadku nie mogła się powstrzymać przed czytaniem różnych badań na ten temat – ale na samą myśl, że miałaby wsiąść do środka, jej serce zaczynało gwałtownie przyspieszać. Reyes skupiła się na oddychaniu, gdy drżącymi dłońmi otworzyła drzwi i umościła się w fotelu pasażera, mając u boku Reginalda za kierownicą. Dopiero za trzecim razem udało jej się zapiąć pas; splotła palce, by ukryć ich dygotanie przed mężczyzną i oparła się o zagłówek, czując kropelki potu, które zaczynały zbierać się na jej karku, powodując dyskomfort. Uparcie wpatrywała się w drogę przed sobą, zaklinając w myślach znane jej bóstwa, by pozwoliły im bezpiecznie dojechać na miejsce bez większych atrakcji, ale choć Reg był dobrym kierowcą i dbał o płynność jazdy, by niepotrzebnie jej nie wystraszyć, musiała poprosić go o zatrzymanie się, kiedy sytuacja zaczynała ją przerastać. Jej pierwsza reakcja została wyzwolona przez nieostrożnego rowerzystę, który nagle zajechał im drogę, przez co Reginald musiał mocniej przyhamować. Reyes poczuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła, gdy pas wbił się mocniej w jej ciało, wyzwalając niechciane wspomnienia. Poklepała go dwukrotnie po ramieniu, sygnalizując potrzebę postoju przy poboczu i niemal natychmiast wyskoczyła z samochodu, niespokojnie spacerując wzdłuż ulicy, by pozbyć się nerwowej energii i ukoić myśli. Dopiero po piętnastu minutach była gotowa ponownie wsiąść do auta, ale tym razem wyglądała na jeszcze bardziej niespokojną; jej skóra pokryła się niepokojącą bladością, jej noga cały czas podskakiwała w szybkim rytmie, a palce były tak mocno zaciśnięte na krawędzi fotela, że już wkrótce zaczęła odczuwać bolesność w stawach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za drugim razem dostrzegła stojące przy krawędzi jezdni pojazdy na światłach awaryjnych. Stłuczka była niegroźna, lekkie zderzenie, które zostawiło płytkie wgniecenie na masce, ale sam widok kolizji sprawił, że ucisk w jej klatce piersiowej nasilił się, przez co jej oddech stał się płytki i urywany. Zacisnęła mocno powieki, próbując wymazać ten widok ze swoich myśli, ale było już za późno. Trzęsącymi się dłońmi szarpnęła za klamkę, wypadając z auta; zostawiła drzwi otwarte i skuliła się na chodniku, gdyż nie była pewna, czy nogi będą w stanie ją utrzymać, zwłaszcza przy tak silnych zawrotach głowy i gonitwie myśli, której nie potrafiła przerwać. W jej głowie pojawiały się kolejne obrazy okraszone rozbryzgami krwi, a chociaż wiedziała, że nic z tego nie było prawdziwe, że jedynie jej ciało zareagowało na stresogenny bodziec, pozbawiając ją kontroli nad własnymi reakcjami, nie potrafiła okiełznać kołatania serca w piersi, gwałtownego spięcia mięśni i łez samoistnie spływających po jej policzkach. Wsunęła drżące palce we włosy, mocno szarpiąc za ciemne kosmyki, jednak ból nie był w stanie jej ocucić i wyrwać z błędnej spirali, w którą popadła. Zaczęła lekko kołysać się wprzód i w tył, próbując przypomnieć sobie wszystkie kroki, jakie powinna teraz wykonać, by zapanować nad atakiem paniki, ale nie potrafiła się skupić; jej uwaga była rozproszona pomiędzy wypełniający jej uszy zgrzyt mocno zaciskanego hamulca i opon wpadających w poślizg, gapiów, czających się gdzieś na granicy jej świadomości, którzy zatrzymywali się w niewielkiej odległości od niej, obserwując ją z mieszanką niesmaku i zaciekawienia oraz Reginalda… Nie chciała, by Reg widział ją w tym stanie, nie chciała, by traktował ją jak kolejną pacjentkę, którą musi się zająć przez własne poczucie obowiązku wyniesione z pełnionej przez niego profesji. Wiedział o jej problemach, ale wiedzy i bycia naocznym świadkiem jednego z takich ataków nie można było porównywać. Dławiła się własnymi łzami, czując nieznośny ścisk w gardle, który jeszcze bardziej utrudniał jej złapanie głębszego oddechu, jej policzki paliły pod wpływem mieszanki burzliwych emocji i wstydu. Wiedziała, co się z nią działo, wiedziała, że jej lęk nie był rzeczywisty, że nic jej nie groziło… Ale jej ciało zdawało się nie słuchać, kolejne minuty wydawały się być wiecznością, kiedy lęk zaciskał szpony na jej umyśle.
      — Prze… praszam… Przepra… szam… Prze… praszam… — powtarzała Reyes przez zaciśnięte zęby, unosząc zaszklone spojrzenie na Reginalda. Jej błękitne oczy były przepełnione lodowymi kryształkami trwogi, zuchwałe ogniki zgasły, pozostawiając po sobie pustkę powoli wypełniającą się rozpaczą, poczuciem winy i udręką. Dlaczego to musiało się wydarzyć właśnie tutaj, właśnie teraz, właśnie przy nim? Dlaczego nie potrafiła zdusić tego strachu w sobie, zanim przybrał on tak ogromne rozmiary, karmiąc się resztkami jej pokiereszowanego serca? Przez cały wieczór Reg zapewniał ją, że była silna i uwierzyła w to, ale teraz widział, jaka była naprawdę; widział tę szkaradną, zniszczoną stronę, na własnej skórze doświadczał jej brzydkiej słabości, która zdawała się pochłaniać jej radosną duszę.

      Reyes
      [Dwusetny komentarz jest mój ♥]

      Usuń