i am reginald patterson
and my only faith is faith in victory
sierżant major medyczny sił specjalnych, zielone berety, ratownik ccp paramedic, dodatkowe
Mówi się, że do wszystkiego można się w życiu przyzwyczaić – do zgiełku wielkiego miasta, w objęciach którego znalazłeś swój azyl; do pracy, którą pomimo dwunastogodzinnych dyżurów wysysających niekiedy ostatnie resztki sił chyba naprawdę lubisz. Do widoku zmasakrowanych po ofensywie ciał, które wbrew pozorom nie śnią ci się po nocach, i do tego, że nierzadko musisz trzymać nerwy na wodzy, mimo że nie raz osiągają swoje apogeum. W tej branży można przyzwyczaić się również do przykrej świadomości, że twoim zadaniem jest pomóc, choć nie zawsze jesteś w stanie. Ale bez względu na wszystko, zawsze podnosisz się z kolan i idziesz dalej, bo gdziekolwiek byś nie był, wiesz, że nie zabierzesz tych historii ze sobą do domu. Ani ty, ani twoi koledzy nie bierzecie tego do siebie i mówiąc brzydko – przy ilości kadrów, jakie ujrzały wasze oczy, po prostu spływa to was. Nie pozwalasz sobie na przeżywanie start; nie opłakujesz kogoś, kogo nie uratowałeś i bynajmniej nie dlatego, że śmierć jest ci obca. Po prostu nie możesz i duże prawdopodobieństwo, że już nie potrafisz.
Mówi się, że podobno w ludziach jest tyle samo dobra, co zła, mimo że ten aktualnie zepsuty świat kładzie pomiędzy nimi granicę – dla Ciebie istniała ona zawsze. Bo człowiek wybiera drogę świadomie i w taki sam sposób czyni, a nikczemne decyzje nie zasługują na miłosierdzie. Ale nie chodzi o nieprzemyślaną zemstę, bo ona zwykle nie zadowala – wystarczy determinacja, której pokłady nie pozwalają Ci się zatrzymać, a masz wystarczająco sił by płynąć – i płyniesz, bo dobrze już wiesz, że utrata życia nie jest wcale najgorszą rzeczą, jaka może spotkać człowieka.
Najgorsza jest utrata tego, po co się żyje.
Zawsze, kiedy potrzebowałem ciszy, szukałem jej w lesie – w świecie dziesiątek zwierząt i tysiąca drzew, których zapach wielokrotnie przenikał materiał odzieży, dając się poczuć jeszcze w czterech ścianach rodzinnej chaty. W świecie, w którym nikt nie słyszał skowytu moich słabości, nie raczył mnie zbędnym politowaniem, gdzie nie musiałem liczyć przeklętego czasu, który tam, w kraju spowitym pyłem, zdawał się stać w miejscu. Ponieważ tam liczyło się go zupełnie inaczej – wybuchami, zapachem wsiąkającej w rozpaloną ziemię padliny i krzykiem. Najczęściej niewinnych. A kiedy pojawiała się sekunda ciszy; kiedy poza biciem własnego serca nie słyszało się niczego więcej, należało sięgnąć po broń, bo owszem – to była cisza, ale tylko przed burzą. Bo tam, w miejscu w którym cierpienie liczy się ilością zakleszczonych w ciele kul, a wygraną ilością przytarganych za łachy zwłok, nie miejsca na ciszę. Ani na człowieczeństwo, bo o czym pomyślisz, kiedy staniesz przed lustrem oblany ludzką krwią? Dlaczego dziś jej tak mało.
Nauczono nas działać na zimno, bez emocji. Nie zastanawiać się, czy twój poszkodowany jest kobietą, dzieckiem czy dorosłym facetem. To była nauka na wagę życia. Niesamowicie pomogło mi to na zmianie w Afganistanie, szczególnie gdy byłem wzywany do rannych po wybuchu ajdików, bo zwykle była tam taka rozpierducha, że nie wiedziałem, który ranny umrze najszybciej. Obecny wokół strach, złość, bezradność – te uczucia naprawdę mogą cię blokować. To trudne, ale musisz o nich zapomnieć. Jeśli mówimy o udzielaniu pomocy na polu walki, to nie ma tam miejsca na emocje. Musisz działać zimno, jak profesjonalista, bo ratowanie życia braci jest twoim największym priorytetem. A uczucia? Owszem, one niestety przychodzą, ale później – gdy opadnie kurz. Bo żołnierz, z którym walczysz ramię w ramię, zawsze przyjdzie ci z pomocą, gdy zostaniesz ranny – opatrzy cię, wyprowadzi spod ognia nieprzyjaciela; zaryzykuje swoim życiem, by ratować twoje, a jeśli będzie naprawdę ciężko, zostanie przy tobie.
I to właśnie jego twarz stanie się ostatnim obrazem w twojej pamięci.
Mówi się, że podobno w ludziach jest tyle samo dobra, co zła, mimo że ten aktualnie zepsuty świat kładzie pomiędzy nimi granicę – dla Ciebie istniała ona zawsze. Bo człowiek wybiera drogę świadomie i w taki sam sposób czyni, a nikczemne decyzje nie zasługują na miłosierdzie. Ale nie chodzi o nieprzemyślaną zemstę, bo ona zwykle nie zadowala – wystarczy determinacja, której pokłady nie pozwalają Ci się zatrzymać, a masz wystarczająco sił by płynąć – i płyniesz, bo dobrze już wiesz, że utrata życia nie jest wcale najgorszą rzeczą, jaka może spotkać człowieka.
Najgorsza jest utrata tego, po co się żyje.
Zawsze, kiedy potrzebowałem ciszy, szukałem jej w lesie – w świecie dziesiątek zwierząt i tysiąca drzew, których zapach wielokrotnie przenikał materiał odzieży, dając się poczuć jeszcze w czterech ścianach rodzinnej chaty. W świecie, w którym nikt nie słyszał skowytu moich słabości, nie raczył mnie zbędnym politowaniem, gdzie nie musiałem liczyć przeklętego czasu, który tam, w kraju spowitym pyłem, zdawał się stać w miejscu. Ponieważ tam liczyło się go zupełnie inaczej – wybuchami, zapachem wsiąkającej w rozpaloną ziemię padliny i krzykiem. Najczęściej niewinnych. A kiedy pojawiała się sekunda ciszy; kiedy poza biciem własnego serca nie słyszało się niczego więcej, należało sięgnąć po broń, bo owszem – to była cisza, ale tylko przed burzą. Bo tam, w miejscu w którym cierpienie liczy się ilością zakleszczonych w ciele kul, a wygraną ilością przytarganych za łachy zwłok, nie miejsca na ciszę. Ani na człowieczeństwo, bo o czym pomyślisz, kiedy staniesz przed lustrem oblany ludzką krwią? Dlaczego dziś jej tak mało.
Nauczono nas działać na zimno, bez emocji. Nie zastanawiać się, czy twój poszkodowany jest kobietą, dzieckiem czy dorosłym facetem. To była nauka na wagę życia. Niesamowicie pomogło mi to na zmianie w Afganistanie, szczególnie gdy byłem wzywany do rannych po wybuchu ajdików, bo zwykle była tam taka rozpierducha, że nie wiedziałem, który ranny umrze najszybciej. Obecny wokół strach, złość, bezradność – te uczucia naprawdę mogą cię blokować. To trudne, ale musisz o nich zapomnieć. Jeśli mówimy o udzielaniu pomocy na polu walki, to nie ma tam miejsca na emocje. Musisz działać zimno, jak profesjonalista, bo ratowanie życia braci jest twoim największym priorytetem. A uczucia? Owszem, one niestety przychodzą, ale później – gdy opadnie kurz. Bo żołnierz, z którym walczysz ramię w ramię, zawsze przyjdzie ci z pomocą, gdy zostaniesz ranny – opatrzy cię, wyprowadzi spod ognia nieprzyjaciela; zaryzykuje swoim życiem, by ratować twoje, a jeśli będzie naprawdę ciężko, zostanie przy tobie.
I to właśnie jego twarz stanie się ostatnim obrazem w twojej pamięci.
odautorsko
To tak jak u mnie. Robimy wykończenie mieszkania i nawet nie widzę, kiedy kończy się dzień i zaczyna nowy. A czasem już tak bardzo nie mam sił, że nawet nie wiem jak się nazywam.
OdpowiedzUsuńJak pięknie w tym parku! Ze starym mamy nadzieję, że w podróż poślubną pojedziemy do NY, więc pewnie spędzimy tam dzień ;) Mam zacząć czy zaczniesz?
Ida
Reyes nie potrafiła powiedzieć, czy jego obecność obok była błogosławieństwem czy przekleństwem. Rozsądek podpowiadał jej, że powinna być wdzięczna losowi za to, że miała przy sobie kogoś, kto rozumiał jej przypadłość i wiedział, jak odpowiednio zareagować w chwili, w której jej emocje zaczynały szaleć, wpływając na jej zdolność właściwej oceny sytuacji. Ta najbardziej logiczna cząstka jej umysłu podpowiadała jej, że jej działania były nieracjonalne i nieadekwatne do całego wydarzenia, ale nie potrafiła zatrzymać tej burzy, która z każdą sekundą przybierała coraz gwałtowniejszy obrót. Jej terapeuta zawsze powtarzał, że w takim momencie powinna znaleźć odosobnione miejsce, w którym poczuje się pewnie i bezpiecznie, ale trudno było znaleźć podobne schronienie przy ruchliwej ulicy, gdzie była wystawiona na widok przechodniów; Reginald jednak znał jej potrzeby, jeszcze zanim zdążyła sformułować odpowiednie słowa. Otoczył ją własnym ciałem, zasłaniając przed wścibskimi spojrzeniami i zbudował dla niej intymną strefę prywatności, w której mogła spróbować odnaleźć właściwy dla siebie rytm. Jego ciepło ogrzewało jej zmarzniętą duszę.
OdpowiedzUsuńZawahała się. Nie chciała zamykać oczu, nie chciała odrzucić tej części świadomości, zdając się jedynie na dotyk, którym Reg miał zamiar poprowadzić ją przez nieprzychylną, wypełnioną koszmarami na jawie krainę. Wiedziała jednak, że nie będzie w stanie się uspokoić, jeśli wciąż będzie zwracała uwagę na przytłaczające ją, chaotyczne otoczenie. Powoli opuściła powieki, zgodnie z sugestią mężczyzny skupiając się tylko na jego oddechu. Na skórze czuła miękkość bawełny, która powoli przesiąkała jej łzami, jego klatka piersiowa pod jej policzkiem powoli unosiła się i opadała w równym rytmie, pod którym pojawiał się nieco mocniejszy takt w postaci pewnie bijącego serca. Zacisnęła palce na krawędzi jego koszulki, mnąc ją w palcach, potrzebowała się czegoś uchwycić… ale nie musiała tego robić. Nie musiała szukać sobie kotwicy, która zatrzymałaby ją w rzeczywistości, ponieważ Reginald stał się jej łącznikiem z tym, co realne i prawdziwe, otaczając ją ciasno swoimi ramionami. Jej pierwsze oddechy wciąż były zbyt płytkie i niepewne, jej ciałem nadal wstrząsały nieprzyjemne dreszcze, gdy adrenalina szukała swojego ujścia, nakłaniając ją do ucieczki przed wspomnieniami, do jej azylu przedostawały się niechciane dźwięki otoczenia, wyrywając ją ze skupienia. Nakładała na siebie zbyt dużą presję, pragnąc jak najszybciej zakończyć atak paniki, by nie stanowić dłużej widowiska i by nie stanowić dla Pattersona jeszcze większej niedogodności, a ten wewnętrzny przymus jedynie pogłębiał negatywne objawy jej strachu. Dopiero kiedy Reg przemówił do niej po hiszpańsku, udało jej się głębiej zaczerpnąć powietrza do płuc. Rytm jej oddechu był wyraźnie szybszy od tego prezentowanego przez mężczyznę, ale za każdym razem odrobinę zwalniał, stopniowo powracając do właściwego cyklu. To była żmudna, wymagająca cierpliwości praca; kiedy wydawało się, że powoli zaczynała panować nad własnymi odruchami, jej tętno bez ostrzeżenia zaczynało wzrastać, ponownie prowadząc do szybszych ruchów jej klatki piersiowej. Reyes próbowała odciąć się od wszystkiego, skupiając się na najbardziej podstawowych odczuciach: na lekkim kołysaniu, w jakie Reginald wprawiał jej skuloną sylwetkę, na fakturze jego koszulki i sile skrytych pod materiałem mięśni, na przyjemnym ciężarze, gdy oparł podbródek na czubku jej głowy, przygarniając ją do siebie. Dopiero po upływie trzydziestu minut zaczęła się rozluźniać, delikatnie się wyprostowała, wypuszczając z zaciśniętych palców materiał jego koszulki, by opuszkami prześledzić linie jego tatuażu wystającego spod rękawa. To ją uspokajało.
— Siempre fuiste muy dulce para expresarte — wymamrotała Reyes z bladym uśmiechem, nieco zaczepnie. — Siento que hayas tenido que ver eso — dodała po hiszpańsku, pragnąc tym samym wyrazić szczerość swoich słów, ale wciąż nie była w stanie spojrzeć Reginaldowi w oczy.
Jak mogła planować dalsze wyjazdy skoro nie była w stanie nawet przejechać niewielkiej odległości dzielącej Belle Harbor od Manhattanu? Odetchnęła, wyswobadzając się z jego ramion i ostrożnie podniosła się z chodnika, otrzepując tył jeansów. Nie rozglądała się na boki, obawiając się tego, co mogłaby zobaczyć. Czuła, że powinna podziękować Reginaldowi za jego interwencję, ale nie potrafiła się na to zdobyć. Zachwiała się lekko, przytrzymując się maski samochodu. Za każdym razem po skończonym ataku, gdy adrenalina odpuszczała, ogarniało ją przemożne zmęczenie. Mieli jednak zadanie do wykonania i nie miała zamiaru pozwolić, by cokolwiek ją powstrzymało. Zmarnowała już wystarczająco dużo drogocennego czasu Rega, zmuszając go do długich postoi.
UsuńReszta drogi upłynęła im bez większych trudności, chociaż Reyes wyraźnie unikała patrzenia w kierunku mężczyzny, wciąż od nowa przeżywając swoje upokorzenie. Powinna być lepiej przygotowana, ale ataki paniki pojawiały się znienacka, czasem nie potrzebowała nawet specjalnego bodźca, by ujawniły się w danym momencie. Jej twarz odzyskiwała powoli kolory, a choć strach wciąż kołatał się w klatce gdzieś z tyłu jej głowy, była zbyt zmęczona, by nerwowo podskakiwać na swoim siedzeniu. Gdy dotarli pod jej blok, udało jej się zdusić większą część zażenowania. Pewnie powinna porozmawiać z Reginaldem na temat tego, co się wydarzyło, jednak nie była na to gotowa. Bała się. Bała się tego, co mogłaby od niego usłyszeć.
Odpięła pas, zerkając na mężczyznę. Wiedziała, że nie mogła wiecznie uciekać od tego tematu, ale samochód nie wydawał jej się być najlepszym miejscem na przeprowadzenie podobnej konwersacji. Wysiadła, skinieniem głowy wskazując, że powinien za nią podążyć.
— Chciałeś zobaczyć moje obrazy, więc będziesz miał okazję, ale muszę cię uprzedzić, że to tylko niewielka część. Dyrektor muzeum był na tyle miły, że pozwolił mi wynająć jeden z magazynów po taniości i tam przechowuję większość swoich dzieł, ale tych nie zdążyłam jeszcze przewieźć. Nie byłam tam od czasu… — Reyes urwała, wiedząc, że nie musiała kończyć, ponieważ mężczyzna sam był w stanie wyciągnąć trafne wnioski. Jej słowotok uaktywnił się pod wpływem zdenerwowania, niepotrzebną historią zagłuszała słowa, które naprawdę chciała wypowiedzieć. Otworzyła drzwi do klatki schodowej i ruszyła w kierunku windy. — Prawie wszystko jest spakowane, muszę tylko schować ubrania do walizek, zabrać kosmetyki z łazienki i opróżnić szafki w kuchni. — W tej chwili przypomniała sobie, jak niewiele produktów spożywczych miała w mieszkaniu, z czego co najmniej połowa była już na pewno przeterminowana. Będzie musiała jakoś ukryć ten fakt przed Pattersonem, u którego podobny widok mógłby wywołać niepotrzebną troskę. Po wypadku nie potrafiła znaleźć w sobie motywacji, by gotować wymyślne dania, zwłaszcza że dla jej kubków smakowych wszystko zaczęło przypominać popiół. Powoli zaczynała się zmuszać do regularniejszego jedzenia i bardziej pożywnych posiłków, ale to była ciężka droga; swój apetyt odzyskała za to przy Reginaldzie, znowu delektowała się wyczuwalnymi na języku aromatami i zastanawiała się, jak to możliwe, że przez ostatnie miesiące odmawiała sobie podobnych przyjemności.
— Witaj w moich skromnych progach — powiedziała z uśmiechem, otwierając kluczami drzwi i lekko je popychając. Reyes nie kłamała, kiedy mówiła, że większość jej rzeczy była spakowana; niemal w każdym kącie widoczne były tekturowe pudła, które skrywały w sobie dorobek jej życia. W wolnych miejscach o ścianę były oparte malowidła, niektóre leżały na ziemi, część na kartonach, inne na sofie. Stół jadalniany był w całości zastawiony przyrządami malarskimi, a przy wejściu Reginald omal nie zahaczył kolanem o wystającą nogę sztalugi. Zamknęła za nim drzwi, pozwalając mu swobodnie rozejrzeć się po wnętrzu. Od razu się rozluźniła, kiedy w jej nozdrza uderzył zapach farb olejnych. Znajoma woń koiła jej nerwy.
— Wiesz, jaki jest mój największy problem? Kocham sztukę, każdą jej odmianę. Wszystkie style mają tak wiele do zaoferowania, że trudno jest mi wybrać jeden — przyznała, w jej głosie pobrzmiewała krytyka własnego niezdecydowania, które odbijało się w składowanych przez nią płótnach. Hiperrealistyczny portret staruszka sprzedającego rękodzieła w Chinatown stał tuż obok mało udanego według niej podejścia do postmodernizmu, by zaraz przeistoczyć się w dzieło przedstawiające jeden z wielu namalowanych przez nią pejzaży, jakie zapamiętała z Meksyku. Kiedy nie dostała od Reginalda żadnej odpowiedzi, odwróciła się w kierunku mężczyzny, który całą swoją uwagę skupił na niedokończonej kolekcji obrazów, które zostały ułożone w kolejności chronologicznej wzdłuż ścian. Była to historia jej walki, wzlotów i upadków, marzeń i słabości, wszystko utrzymane w koncepcji impresjonistycznej, niemal jakby ktoś zaglądał do jej duszy przez niewielką dziurkę, próbując uchwycić nieuchwytne. Paleta barw na każdym malowidle była dokładnie taka sama, zwłaszcza na pierwszych obrazach całość przytaczały obsydianowe czernie, głęboko nasycone granaty i nieustępliwe szarości, tylko gdzieniegdzie przełamywane jaskrawszymi odcieniami żółci, żywej czerwieni i stonowanej pomarańczy.
UsuńPierwszy obraz był jej początkiem, uchwycony z lotu ptaka samochód zwisający ze skalistej skarpy. Przednia część maszyny przeciągała ją w dół, ale tylne koła auta pozostawały zaczepione o zniszczoną metalową barierkę, choć było to oczywiste tylko dla artystki i osób obecnych na miejscu; obraz był tak ciemny, że trzeba było mocno się skupić, aby w jego czerniach dostrzec zarysy urwiska i pojazdu ze zmiażdżoną maską, pod którym rozpościerała się przestrzeń przygnębiająca swoją pustką, po chwili przechodząca w gęsty las. Korony były tak ciasno ze sobą splecione, że nie można było odróżnić poszczególnych drzew, które przypominały krwiożercze, szeroko rozwarte szczęki gotowe połknąć samochód w całości. Jedynym jasnym punktem w tym przytłaczającym mroku było serce zamknięte we wraku, nieśmiały płomień samotnie rozświetlający nieprzeniknioną otchłań zniszczenia.
Drugi obraz był utrzymany w tak samo ciemnej tonacji, choć zmieniło się tło i perspektywa. Tym razem znajdowali się w środku karetki, kształty przyrządów podtrzymujących wtedy jej życie były zupełnie rozmazane i trudne do rozróżnienia. Kobieca sylwetka spoczywała na łóżku pogrążona w cieniu z wyjątkiem otoczonego złotą poświatą serca nieśmiało bijącego w jej piersi, obok niej siedział mężczyzna o zamglonych rysach twarzy. Jedyną cechą o ostrych, mocno zaznaczonych krawędziach były te cudowne błękitne oczy, które promieniowały ciepłym blaskiem. Dwa jasne punkty w przytłaczającym morzu granatowego atramentu pokrywającego resztę płótna.
Kolejny widok był trudniejszy do interpretacji. Pociągnięcia pędzla układały się w mroczny wir, to mogła być bezdenna otchłań lub jaskinia. Na samym środku płonęło ogromne ognisko utrzymane w dziwnych dla odbiorcy kolorach: w bieli i błękicie, naprzeciwko siebie stały dwie postaci. Jedna z nich była nieco wyższa, z policzkami pokrytymi piegami, pogrążona w smutnych szarościach z wyjątkiem bursztynowego serca, druga niższa, o mocniej zaokrąglonej figurze, z krótkimi włosami sięgającymi podbródka, a cała jej sylwetka zdawała się być wypełniona perłowym światłem gwiazd. Wyższa kobieta wyciągała dłoń przed siebie, nie przejmując się tym, że ogień parzył jej skórę, z której unosiły się dymne smugi, próbowała uchwycić rękę drugiej kobiety, której plecy były lekko odchylone do tyłu, jakby się cofała, uciekając przed dotykiem. Reyes namalowała to w chwili, w której pragnęła odrzucić swoje życie, by podążyć za Cataliną do krainy zmarłych, jednak wiedziała, że jej siostra nie przyjęłaby jej tam z otwartymi ramionami. Wszyscy oczekiwali od Reyes, że będzie dalej żyła, ale wtedy nie widziała żadnej wartości w swoim istnieniu. Mogła myśleć tylko o swojej stracie i bólu, o rozdzierającej tęsknocie nakazującej jej dołączenie do młodszej siostry.
Czwarte malowidło było równie mroczne jak trzy pierwsze z tym wyjątkiem, że nawet jej serce zbladło, niemal przybierając odcień niepokojącej szarości, jakby było zbyt zmęczone, by dalej bić, by ciągle walczyć. Z mroku wyłaniała się szpitalna sala, rozedrgane krawędzie mebli, uchylone okno ukazujące nocne niebo pozbawione wszelkich gwiazd czy świateł w wieżowcach dumnie wznoszących się ku górze. Skulona kobieca sylwetka skryta pod niedbale przerzuconym kocem utkanym z półcieni, dziwne rurki wijące się wokół jej ciała niczym głodna bestia wysysająca pozostałą w niej energię. A pod łóżkiem istna eksplozja czerwieni, pomarańczy i słodkich odcieni różu w postaci małej dziewczynki, niespełna czteroletniej. Mały aniołek, który pozwolił przetrwać Reyes pierwsze tygodnie po stracie siostry i przyjaciół. Mimo własnego bólu niestrudzenie przychodziła odwiedzić swoją ukochaną ciocię, opowiadając jej wymyślone bajki i grając w ulubione gry. Zaledwie dwa tygodnie później umarła.
UsuńNa następnym płótnie znowu widoczny był szpital. Wciąż dominuje nieprzenikniona czerń, ale zarys kobiety tym razem jest niemal w całości przepełniony jasnymi, ciepłymi barwami, wypełniają ją od czubka głowy po koniuszki palców, przypominając eksplodujące fajerwerki. To był moment, w którym pierwszy raz sama stanęła na nogi. Po jej bokach widać skryte w grafitowych kolorach pielęgniarki i postawiony przed nią chodzik, którego mogła się uchwycić, kiedy poczuje, że nogi ją zawodzą, ale… przez kilka sekund stała sama bez niczyjej pomocy i zapamiętała wypełniające ją wtedy poczucie siły. To był pierwszy raz, kiedy uwierzyła, że jest jeszcze dla niej przyszłość, o którą warto zawalczyć, w jej umyśle na nowo rozkwitły marzenia niczym kwiaty na polnej łące wraz z nadejściem wiosny.
Jej historia ukazana za pomocą farb i pędzli trwała. Bez trudu można było odczytać, jakie emocje towarzyszyły jej przy tworzeniu kolejnych dzieł; z czasem mroczne odcienie przestały tak bardzo dominować nad całością, ale Reyes wciąż nie namalowała obrazu, w którym to słoneczne, radosne kolory zaczęłyby przeważać, mimo to przesuwając się wzdłuż ściany z płótnami Reginald mógł dostrzec progresję żółci, pomarańczy i czerwieni, które powoli spychały ciemność na obrzeża. Nie tylko paleta zaczynała się zmieniać, również zarysy postaci i przedmiotów stawały się bardziej wyraźne, jakby jej własne emocje również nabrały bardziej ukierunkowaną formę. Na początku w jej wnętrzu panował trudny do opanowania chaos myśli i uczuć, lęk przeplatał się z poczuciem winy, gniew z desperacją, rozpacz i rezygnacja były tak dotkliwe, że odbierały jej zmysłom ostrości. Z czasem doznania znowu zabrały swojej intensywności, co przełożyło się na dokładniejsze, mocniejsze pociągnięcia pędzli i rozmyte wrażenia stawały się coraz pełniejsze. Zdarzało się, że rosnące plamy ciepłych odcieni nagle kurczyły się do niewielkich rozmiarów, gdy Reyes na swojej drodze ku wyzdrowieniu robiła kilka kroków w tył, obracając w proch ciężką pracę, jaką wykonała i postanowiła uchwycić te momenty na swoich obrazach. Jej ścieżka nie była łatwa i nie chciała nikogo oszukiwać, przedstawiając tylko rozwijające się w niej pokłady nadziei i optymizmu. Jednym z najmroczniejszych obrazów w jej kolekcji, mimo że został stworzony stosunkowo niedawno, było spotkanie z rodzicami. Czerń była tak obezwładniająca, że gdy Reyes patrzyła na to odbicie rzeczywistości, miała ochotę wyć i niszczyć. Na malowidle pomiędzy nią a rodzicami widniała ogromna, gruba ściana, która zdawała się wynurzać z dzieła i biec przez pokój ku obserwatorowi. Mur, którego nie można było zburzyć ani obejść. Wyciągała ramiona ku rodzicom, pragnąc się do nich przytulić i odzyskać utracone ciepło, ale nawet gdyby udało jej się do nich dostać mimo nieprzeniknionej bariery, w ich sylwetkach nie było ani jednego jasnego refleksu, które mogłoby ogrzać jej zziębniętą duszę. Śmierć Cataliny sprawiła, że byli niczym puste skorupy pozbawione światła.
Reyes powoli wypuściła powietrze z płuc i stanęło blisko Reginalda, uważając przy tym, by ich ciała się ze sobą nie zetknęły. W tej chwili mężczyzna miał przed sobą jej nagą duszę, to była najwyższa forma intymności. Widział ją całą – także te brzydkie momenty strachu i słabości, zniszczone fragmenty niemal nie do rozpoznania, ból i pochłaniającą ją rozpacz wraz z bezbrzeżną samotnością i poczuciem beznadziei. Wśród chłodnych barw Reyes zawsze jednak przemycała choć jeden odcień ciepła, jakby jej śmiała, pozytywna osobowość nie była w stanie znieść w pełni surowych dzieł. To było silniejsze od niej, niejednokrotnie próbowała poddać się tej ciemniejszej stronie własnej wrażliwości, ale promień jej życzliwości bezbłędnie wynurzał się z mrocznych głębin, muskając jej płótna słońcem, które nosiła w swoim sercu. Czekała w napięciu na jego reakcję; nie odważyła się przerwać ciszy, która zapadła w mieszkaniu, gdy sunął wzrokiem po kolejnych etapach jej złożonej historii.
UsuńReyes
[Chciałam być też pierwsza, ale się nie udało :( To teraz dwa życzenia, bo znowu odpisuję, zamiast iść ładnie spać :D I mam nadzieję, że spełniłam oczekiwania opisem kolekcji! <3 Reklamacji nie przyjmuję! Za długość też nie będę przepraszać ;)]
Reyes uśmiechnęła się smutno, niemal gorzko, kiedy mężczyzna wskazał palcem najbardziej interesujący go obraz. Z jakiegoś powodu wiedziała, że to właśnie trzecie płótno przyciągnie jego uwagę, bo chociaż większość znanych jej osób byłaby bardziej zaabsorbowana widokiem własnego odbicia na jednym z malowideł, Reginald miał w sobie nie tylko mnóstwo pokory, ale posiadł także niezwykłą umiejętność słuchania i dostrajania się do emocji otaczających ją osób. W błękitnych tęczówkach sanitariusza w karetce musiał dojrzeć zarys własnego ja, nawet jeśli jego sylwetka pozostawała rozmyta i niepewna. Reyes nie miała wątpliwości, że spotkała właściwego ratownika, kiedy przybyła do bazy HEMS i napotkała badawcze spojrzenie tych wyjątkowych oczu, które powracały do niej w niektórych snach, niosąc ukojenie po burzliwych koszmarach, dlatego Reg także musiał rozpoznać siebie uchwyconego już na zawsze nie tylko w jej wspomnieniach, ale także w barwnych smugach naniesionych na materiałową płachtę. Mimo to skupił się na obrazie, który nie miał z nim żadnego związku, na najbardziej abstrakcyjnym widmie przeszłości, które co jakiś czas powracało do jej życia, rzucając cień na wszystkie jej osiągnięcia.
OdpowiedzUsuń— Nigdy nie powinieneś zmuszać twórcy do tego, żeby tłumaczył się ze swojego dzieła. Sztuka powinna być wielowymiarowa; jeżeli zdradzę ci znaczenie, już zawsze będziesz widział ten obraz tylko w jednym świetle, zanim za każdym razem dostrzegać w nim coś nowego. — Właśnie na tym polegało prawdziwe malarstwo. Było nie tylko odbiciem emocji jego kreatora, ale także zwierciadłem duszy widza. Te najlepsze obrazy zmieniały się w zależności od jej własnego stanu. Czasami, kiedy wracała do dzieła po kilku latach, całe przesłanie ulegało odwróceniu. W tej chwili odzierała samą siebie z kolejnych warstw, by pokazać Reginaldowi źródło własnej inspiracji i cierpienia.
Z ciężkim westchnieniem podeszła do opustoszałej biblioteczki, jedynym elementem zdobiącym mebel były zdjęcia oprawione w ramki, jednak leżały one poprzewracane do dołu, jakby Reyes nie była w stanie znieść widoków przedstawionych na fotografiach. Powinna spakować oprawy do jednego z pudeł, nie potrafiła się jednak na to zdobyć. Kiedy pierwszy raz przekroczyła próg mieszkania, w złości zrzuciła ramki na podłogę, większość szybek się stłukła, część ze zdjęć uległa uszkodzeniu i chociaż do tej pory żałowała swojego niekontrolowanego wybuchu, wciąż nie potrafiła na nie spojrzeć. Po wielu tygodniach bicia się z własnymi myślami, wybrała nowy komplet obramowań, które nie były w jej stylu, idealnie za to pasowały do osobowości Cataliny i oprawiła fotografie, jednocześnie zaklejając swoją uśmiechniętą twarz na każdej z nich. Teraz wybrała jedno ze zdjęć i, nawet nie spojrzawszy, przekazała je Reginaldowi, by ułatwić mu zrozumienie całości. Bez trudu dostrzegła moment, w którym mężczyzna zrozumiał, że drugą kobietą na obrazie była jej siostra; być może od początku to podejrzewał, a teraz dostał jedynie potwierdzenie swojej teorii.
— Zostało zrobione podczas wyprawy na Ajusco. Cat nie lubiła gór, podobnie jak nasza mama. To ojciec zaszczepił we mnie tę pasję, chociaż nie podejrzewał, że z czasem przerodzi się ona w tak ogromną miłość do wspinaczki. Cat uparła się, żeby odwiedzić Six Flags México. Nie wiem, czy kiedyś tam byłeś… — Był to ogromny park rozrywki, więc na pewno musiał słyszeć o licznych atrakcjach, wydawało jej się jednak, że Reginald preferował inne miejsca podczas swojego zwiedzania Meksyku. — W każdym razie, rodzice nigdy nie potrafili jej niczego odmówić, ale ja tamtego dnia się zbuntowałam i powiedziałam, że zawsze robimy wszystko wedle pragnień Cat, a ja mam ochotę wspiąć się na Ajusco. Pokazywali śnieg na szczycie i bardzo chciałam poczuć go na skórze, rzadko kiedy można spotkać śnieg w pobliżu stolicy. Myślałam, że będzie się ze mną kłócić, ale ona od razu się zgodziła, chociaż pod koniec wyprawy musiałam ją praktycznie nieść i dorobiła się strasznych odcisków… — Wyznała Reyes z nostalgicznym uśmiechem, wciąż miała wyrzuty sumienia, że wtedy tak się uparła.
Zdjęcie zostało wykonane niedługo po zdobyciu szczytu. Reginald nie mógł zobaczyć szerokiego uśmiechu na twarzy Reyes, ponieważ na jej wysokości nakleiła na szybce kawałek papieru, jakby nie mogła znieść swojego szczęścia uchwyconego na zdęciu, ale mógł ją rozpoznać po charakterystycznej, wysokiej sylwetce i kasztanowym odcieniu loków. Obejmowała ramieniem niższą Meksykankę, jej proste włosy były o kilka tonów ciemniejsze i ścięte na wysokości podbródka, jej cera także była ciemniejsza, oczy za to były jaśniejsze nawet od tęczówek Reyes, swoim odcieniem bardziej wpadając w szarą, lekko perłową masę niż czysty błękit. Jej policzki były pokryte mniejszą ilością piegów i były mocno zaróżowione z wysiłku. Unosiła dłoń do góry ze śniegiem pokrywającym jej palce, którym następnie natarła twarz Reyes, wbijając w jej skórę igiełki zimna. Reginald nie pytał jednak o zawartość fotografii, a o obraz, który namalowała i chociaż nie było jej łatwo o tym mówić, czuła, że zasługiwał na odpowiedź po tym, gdy był zmuszony wyciszyć jej atak paniki.
Usuń— Nie potrafiłam pozwolić zmarłym odejść — wyszeptała Reyes, podchodząc do trzeciego w kolejności płótna. — Ten ogień to rozdzielająca nas bariera życia i śmierci. Płomień Cataliny jasno rozbłysnął, po czym zgasł, dlatego przeszła na drugą stronę, ale mój wciąż się tli, zmuszając mnie do pozostania po tej stronie. Musiałabym doszczętnie spłonąć, aby do niej dołączyć. Tak jak gwiazdy, które intensywnie się spalają, racząc nas swoim pięknem, a jednocześnie powoli umierają — wyjaśniła, jej wzrok był nieobecny, zasnuty mgiełką nieskończonego smutku. — Trudno było mi poradzić sobie ze stratą, ale przede wszystkim poczuciem winy. Dlaczego oni umarli, a ja mam dalej żyć? To wydawało się być niesprawiedliwe w stosunku do nich. Brakowało mi celu, którego mogłabym się uchwycić i byłam wtedy… samotna. Chciałam… chciałam do nich dołączyć. Znalazłam się w naprawdę mrocznym miejscu i szukałam sposobów na… Nie jestem z tego dumna… ale nie mogę wypierać się tego, kim stałam się w obliczu żałoby. — Reyes dopiero teraz odważyła się spojrzeć na Reginalda. Nie była pewna, jak zareaguje na jej słowa. Do tej pory starała się mu pokazywać z tej jasnej, pełnej energii strony, a teraz mężczyzna musiał się zmierzyć z nową prawdą na jej temat. — Widzisz? Właśnie dlatego nie powinieneś prosić twórcy, by opowiedział o swoim obrazie — starała się zażartować, ale uśmiech nie dosięgł jej oczu. — Wcześniej widziałeś tylko tęsknotę i smutek, prawda? Teraz dostrzegłeś naprawdę paskudne rzeczy pod powierzchnią. — Jej głos zabrzmiał tak, jakby nie mówiła już dłużej tylko o malowidle, a… o sobie.
Reyes
Reyes nie była pewna, jakiej reakcji mogła się spodziewać po mężczyźnie po swoim wyznaniu. Obezwładniającej ciszy, dogłębnego niesmaku, czystego przerażenia? Po raz kolejny zaskoczył ją jednak swoimi słowami i wyrozumiałością, kiedy nie próbował ocenić jej emocji będących siłą napędową jej twórczości.
OdpowiedzUsuń— Myślę, że ty nie jesteś człowiekiem. Niczym budda osiągnąłeś wyższe oświecenie, wykroczyłeś poza cierpienia ludzkiej egzystencji i zyskałeś mądrość, którą teraz przekazujesz zagubionemu płatkowi dalii — zażartowała Reyes. Reginald już wcześniej odsłonił się przed nią, pokazując własne rany i uwidaczniając to, że nie był niezniszczalnym bohaterem, a zwykłym człowiekiem, który także musiał zmagać się ze swoimi słabościami i nauczyć się je pokonywać. Kiedy w obliczu jej wątpliwości, wstydu i zmieszania pocieszał ją przepełnionymi łagodnością słowami, potrafiła jedynie poddać się jego głosowi, akceptując własną rzeczywistość i przyjąć ją do siebie taką, jaką naprawdę była. Jeżeli najlepsi ludzie zostali ukształtowani przez naprawianie własnych błędów to z iloma własnymi pomyłkami musiał się już zmierzyć Reg, aby osiągnąć taki poziom zrozumienia jej skrytych w cieniu myśli?
Reyes nie chciała spojrzeć na zdjęcie, które teraz w całości przedstawiało uchwyconą na Ajusco scenę. Reg sprawił, że w tej chwili stała się ona kompletna, w pełni odsłonił piękno kryjące się za papierową wyrwą, ale mimo upływu kolejnych miesięcy wcale nie czuła się pełna, jakby jakiś jej kawałek na zawsze zaginął w odmętach wszechświata. Podążyła wzrokiem za jego palcem, gdy wskazał na jej rozciągnięte w szerokim uśmiechu usta i wzdrygnęła się, jakby jej ciało przygotowywało się na fizyczny cios. Jak to możliwe, że kiedykolwiek była tak szczęśliwa? Zaraz uświadomiła sobie, że to nie było odpowiednie pytanie, przeszłość była przeszłością i jedyny dostęp, jaki do niej miała, to ten przez powracające do niej wspomnienia. Ważniejszą, bardziej naglącą kwestią wydawała się być jej przyszłość.
— Myślisz, że kiedyś będę jeszcze potrafiła uśmiechać się tak jak na tym zdjęciu? — spytała cicho Reyes, wydawała się być w tej chwili równie bezbronna jak zaledwie kilkanaście minut temu, kiedy walczyła ze swoim lękiem na chodniku, otoczona jedynie przez silne ramiona Reginalda i jego niski, uspokajający baryton. Wiedziała, że tej odpowiedzi nie powinna szukać u niego, a zajrzeć w głąb siebie; trudno było też przewidzieć, jak ułożą się jej kolejne dni, czy przyniosą jej więcej radości, czy może po raz kolejny wystawią ją na ciężką próbę charakteru, z której będzie podnosiła się miesiącami, jeśli nie latami, ale… Wydawało jej się, że mężczyzna posiadał wszystkie poprawne odpowiedzi, zupełnie tak jak teraz. Odkryła się przed nim ze swoim mrokiem, jednak Reg zapewniał ją, że pod powierzchnią skrywał się tylko ten uśmiech, że dostrzegał prawdziwą Reyes, nawet jeśli przez pewien okres była ona skryta pod cieniami oplatającymi ją niczym kokon. Umysł podpowiadał jej, że znali się zbyt krótko, by mógł ocenić jej duszę skrytą pod brzydką, poznaczoną siatkami blizn powierzchnią, ale kiedy drżącymi palcami przejęła od niego ramkę pozbawioną papierka skrywającego jej twarz i ostrożnie przytuliła ją do piersi, nie mogła się pozbyć wrażenia, że Reginald po prostu wiedział. Po chwili wahania odłożyła fotografię na bok i powoli podeszła do mężczyzny, oplatając go rękami w pasie i przytulając się do niego.
— Muchas gracias. Esto significa muchísimo para mí — szepnęła, przymykając powieki i po raz pierwszy od przejażdżki samochodem mogła głębiej odetchnąć, jakby zniszczył kolejne pętające ją kajdany. Była mu wdzięczna za to, że jej nie odrzucił, nawet wtedy, kiedy odkryła przed nim tajemnicę tak obrzydliwą, że skrywała ją przed światłem dziennym, nie chcąc splamić słonecznych promieni podobną ciemnością. Jej rażące defekty i wady znajdowały się przed Reginaldem niczym na wystawie, ale on nie sięgał do nich, cierpliwie czekając, aż Reyes samodzielnie się nimi podzieli. Popychał ją lekko do zmierzenia się z niekomfortowymi dla niej myślami, pozwalając jej w ten sposób rozwinąć skrzydła, a jednocześnie pozostawał w pobliżu, asekurując ją przed bolesnym upadkiem. Przyjmował jej skazy jako coś naturalnego, nie zwyrodniałego. Dawał jej czas i przestrzeń, ale pozostawał na tyle blisko, by wyczuwała jego krzepiącą obecność i by mogła się na nim oprzeć, kiedy jej własne nogi ją zawiodą. Co najważniejsze jednak, nie zdawał jej pytań, które bezpośrednio uderzałyby w jej najbardziej odkryte rany. Mógłby obciążyć ją własną ciekawością i troską, wypytując o szczegóły jej rozpaczliwego stanu sprzed kilku miesięcy, jednocześnie pragnąc się upewnić, że podobnie desperackie pomysły nie kłębiły się wciąż w jej głowie; mógłby zacząć oceniać ją przez pryzmat prawdy, którą mu zdradziła, a która zdawała się kłócić z obrazem temperamentnej, silnej kobiety, jaki poznał do tej pory. Reginald nie tylko na nią nie naciskał, ale zdawał się także dopuszczać do siebie jej bolesną, dramatyczną szczerość i Reyes nigdy nie czuła się równie akceptowana. — Mam wrażenie, jakbyśmy nigdy nie byli dla siebie nieznajomymi, ty i ja, przez ani jeden moment — przyznała z lekką nutą zaskoczenia i czułości w głosie, wtulając się w niego z taką swobodą, jakby to było właśnie miejsce, do którego powinna była trafić. Oparła policzek na jego mostku, powoli sunąc wzrokiem po ciemnych obrazach ustawionych wzdłuż ściany i uświadomiła sobie, że ból zawarty w pociągnięciach pędzla był łatwiejszy do zniesienia, kiedy to Reg ją trzymał. Uśmiechnęła się lekko. — Cieszę się, że ci się podobają. — Zapewne spodziewał się zupełnie innych dzieł, ale wciąż była na etapie rekonwalescencji. Uchwycenie tych wszystkich momentów było dla niej ważne, miała jednak nadzieję, że nadejdzie dzień, w którym powróci do tworzenia innych obrazów. — Mam już pomysł na kolejny… Lecz nic ci nie zdradzę, dopóki nie będzie gotowy — zapewniła go z lekko przekornym uśmiechem, odpowiadając na pytanie, którego nie zadał. Nie musiał.
UsuńOdsunęła się od niego nieznacznie, ale jej dłonie wciąż spoczywały na jego wąskich biodrach, kiedy spojrzała mu w oczy ze słodkim, proszącym wyrazem twarzy. — Reggie… Nie chciałbyś mi udostępnić jeszcze jednego pokoju na pracownię malarską? Por favor, encanto. Naprawdę zrobię z tego pomieszczenia dobry użytek.
Reyes
Reyes odpowiedziała uśmiechem, czując kojącą mieszankę ciepła i ulgi, ponieważ wiedziała, że za słowami Rega kryło się coś więcej niż tylko próba pocieszenia. Kiedy zapewniał ją, że będzie jeszcze w podobny sposób szczęśliwa, ufała mu i wierzyła, że osobiście przyczyni się do tego szczęścia, nawet jeśli będzie to mozolny, rozłożony na dłuższy okres czasu wysiłek. Reyes wierzyła, że na podobną euforię trzeba było sobie zapracować, przede wszystkim zmieniając swoje nastawienie do świata. Nie można było czekać na zmianę, należało wyjść jej naprzeciw i zamiast szukać dobrych chwil gdzieś w odległej przeszłości, tracąc to, co miało się przed nosem, trzeba było odnaleźć radość w swoim otoczeniu – w pięknych widokach, pysznym jedzeniu, ale przede wszystkim interesujących ludziach. Drobne przyjemności zamieniały się w najbardziej znaczące chwile, kiedy towarzyszyły jej odpowiednie osoby i nie miała wątpliwości, że Reginald był kimś, kogo chciała zatrzymać w swoim życiu jak najdłużej. Doceniała nie tylko jego przekonania i wyznawane wartości, bo choć bez wątpienia był dobrym człowiekiem, na swojej drodze spotkała już wiele życzliwych osób i z żadną z nich nie połączyła jej podobna więź; to było coś głębszego, co wciąż wymykało się jej zdolności rozumowania, ale nie czuła potrzeby rozkładania tego uczucia na czynniki pierwsze, bo świadomość, że jego pogląd na ich relację był podobny, tylko podkreślała prawdziwość tej zażyłości.
OdpowiedzUsuńReyes przegryzła wargę, czekając w napięciu, ponieważ nie wiedziała, jak mężczyzna zareaguje na jej prośbę. Jej propozycja przekształcenia jednego z pomieszczeń w malarską pracownię mogła się wydawać czymś błahym, ale w rzeczywistości niosła ze sobą poważniejsze konsekwencje, a także niejakie zobowiązanie – nie przenosiłaby bowiem jedynie swoich pudeł do błękitnej sypialni, powtarzając sobie, że jest to rozwiązanie tylko na chwilę, a zostawiłaby po sobie niezatarty ślad w jego domu. Tworzyłaby miejsce, w którym czułaby się komfortowo i chciałaby zostać na dłużej, czerpiąc radość zarówno z pięknych widoków za oknem, jak i spędzonych w towarzystwie Rega leniwych poranków przypominających ten dzisiejszy. Reginald już i tak wykazał się ogromną hojnością, pragnąc podzielić się z nią swoją prywatną przestrzenią, do której nikt do tej pory nie miał aż tak otwartego dostępu, dlatego nie wiedziała, czy nie prosiła go o zbyt wiele, oprócz nieprzeciekającego dachu nad głową domagając się jeszcze jednego pokoju dostosowanego do jej pragnień. Co prawda mężczyzna okazywał ogromne wsparcie dla jej pasji i na każdym kroku podkreślał, że powinna czuć się u niego jak u siebie, nie mogłaby go jednak winić, gdyby w jego zamyśle puste pomieszczenie miało mieć inne przeznaczenie…
Reyes robiła się coraz bardziej nerwowa, ponieważ w pierwszej chwili nie wyglądał na zbyt zadowolonego z jej propozycji. A może to ten pieszczotliwy zwrot, którego użyła, wywołał w nim negatywne emocje? Gdy w zastanowieniu potarł szczękę, zrodziło się w niej przekonanie, że była to już przegrana sprawa… ale wtedy Reggie się zgodził, a ona zapiszczała z radości, po czym zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała go w policzek. Wypełniała ją taka pozytywna energia, że niemal podskakiwała w miejscu, cała wibrowała od przepełniającego ją podekscytowania.
— Nie kłamałeś, kiedy powiedziałeś, że pomożesz mi spełnić wszystkie moje cele na liście. Zawsze marzyłam o własnej pracowni malarskiej w domu, ale nie miałam odpowiednich warunków… To wiele dla mnie znaczy, Reg. Jesteś najlepszy. Zapewnię ci dożywotnie dostawy salsy i… — Reyes nie zdążyła wymyślić kolejnych atrakcji przysługujących mu z racji przyznania jej dostępu do wolnego pokoju, kiedy Reginald niespodziewanie ją obrócił, wyrywając z jej gardła cichy chichot. Słysząc jego słowa, zaraz jednak zmarszczyła groźnie brwi i spojrzała na niego z niezadowoleniem, trzepiąc go w ramię.
— Właśnie zniszczyłeś sobie niespodziankę — poinformowała go z westchnieniem pełnym zawodu. Najwyraźniej myśli jej i Reginalda podążały tym samym torem, dlatego nie była w stanie utrzymać przed nim żadnej tajemnicy. — Miałeś wejść do swojej sypialni i zobaczyć obraz już powieszony na ścianie… Teraz będę musiała wymyślić coś innego — wymamrotała Reyes, a jej usta naturalnie wygięły się w nadąsaną podkówkę. Najwyraźniej zaskoczenie mężczyzny będzie wiązało się z nieco bardziej starannymi przygotowaniami. Jeszcze nie zdecydowała, który pejzaż powinna wybrać, zastanawiała się nad odwzorowaniem widoku z jednego ze zdjęć, jakie miał ustawione w salonie, by przelać ważne dla niego wspomnienie na większe płótno, a następnie w dzień jego urodzin zakraść się do pokoju i umieścić swoje dzieło dokładnie naprzeciwko jego łóżka, aby po przebudzeniu jego wzrok od razu padał na cudowną, magiczną scenerię Meksyku zaklętą w barwnych pociągnięciach pędzla. W samym rogu krajobrazu zamierzała namalować niewielki kwiat dalii, który przypominałby Reginaldowi o twórczyni malowidła, nawet jeśli ich drogi kiedyś się rozejdą. Po chwili jednak jej zły humor ustąpił śmiechowi, kiedy wskazała palcami na siebie. — Przecież miałeś już dzisiaj w sypialni skrawek Meksyku. W dodatku żywy i oddychający. Wciąż jest ci mało? — zażartowała, bo chociaż wciąż czuła rozczarowanie, że jej misterny plan został zniweczony zanim zaczęła wcielać go w życie, nie potrafiła zbyt długo się gniewać, zwłaszcza że Reggie nie zrobił jej tego specjalnie na złość. — W porządku, namaluję ci ten obraz. Właściwie mogę zacząć już teraz, poczekaj… — podeszła do stołu, na którym rozłożone były na wpół zużyte tubki z farbami. Była odwrócona plecami do mężczyzny, dlatego nie mógł dostrzec diabelskich ogników, jakie rozbłysły w jej oczach, kiedy z tej chaotycznej mieszaniny wyłowiła głęboki odcień zieleni, czystą biel i mocną czerwień. Nałożyła odpowiednie barwy na palce wskazujący, środkowy i serdeczny, po czym ponownie zbliżyła się do Reginalda i, wykorzystując element zaskoczenia, przesunęła opuszkami po jego policzku, zostawiając na jego skórze smugi w kolorach narodowej flagi Meksyku. — Proszę. Teraz przez cały czas będziesz mógł nosić Meksyk przy sobie. Czy raczej na sobie — poinformowała go Reyes, starając się utrzymać neutralny, niewinny wyraz twarzy, ale już po chwili rozbawiona parsknęła śmiechem.
UsuńRey
Ida cieszyła się niczym dziecko, kiedy zakładała najwygodniejsze trampki, jakie posiadała w swojej garderobie. Właściwie, były to jedyne buty, w których dawała radę wytrzymać dłużej, aniżeli kilka godzin, a wycieczka, która była zaplanowana na ten dzień w przedszkolu. Miała się udać wraz ze swoimi małymi podopiecznymi do Bear Mountain State Park, by nauczyć ich rozróżniać drzewa, kierunki, a także nakarmić kaczki i łabędzie.
OdpowiedzUsuńSpojrzała po raz ostatni w lustro, gdzie odbijała się jej roześmiana twarz, założyła czarną ramoneskę na granatowy kombinezon i wyszła ze swojego mieszkania z nadzieją, że pogoda nie pokrzyżuje im planów. O wycieczce myślała już wiele razy, a gdy w końcu udało jej się znaleźć drugą przedszkolankę na wycieczkę oraz zebrać wszystkie zgody rodziców, za każdym razem lało na tyle mocno, że nie opuszczali sali zabaw.
Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, gdy, otworzywszy drzwi na ulicę, słońce ją oślepiło. Zmrużyła oczy i podbiegła do najbliższej taksówki.
- Ridgewood – rzuciła w stronę kierowcy, a po wejściu do samochodu, wręczyła mu banknot pięćdziesięciodolarowy. – Byle szybko.
Była prawie spóźniona. Drogę, prowadzącą do przedszkola, pokonywała zazwyczaj w dwadzieścia pięć minut, a teraz miała niecałe trzydzieści, by znaleźć się w autobusie, po uprzednim policzeniu dzieciaków, upewnieniu się, że wszyscy mają ze sobą odpowiednie obuwie, a także prowiant, który pozwoli im zajeść długą podróż.
Spoglądała co chwilę na pozłacany zegarek na lewej ręce, próbując nie oszaleć ze stresu, który czuła. Była to jej pierwsza dłuższa wycieczka z tak małymi dziećmi, a świadomość, że jechała na nią z Veronicą, właścicielką przedszkola, sprawiała, iż co chwilę brakowało jej tchu. Musiała się uspokoić – dla dobra siebie, dzieci i całego przedsięwzięcia, które sama zaproponowała.
- Dziękuję – rzuciła, kiedy taksówka zatrzymała się niedaleko przedszkola. Poklepała kierowcę po ramieniu i wyskoczyła z pojazdu. Biegiem pokonała dzielący ją kawałek z parkingiem, na którym już czekał na nią dwudziestoosobowy autobus.
- Przepraszam, że jestem tak późno – powiedziała zadyszana, kiedy znalazła się obok Veronici. – Cholerne budziki.
- Nic się nie stało – odpowiedziała kobieta, wskazując ręką na autobus. – Możemy wsiadać. Wszystkie formalności załatwione.
Panna Kavanagh uśmiechnęła się, po czym weszła do autobusu. Gdy to zrobiła, głośne dzieci podniosły się z foteli, próbując się przekrzyczeć i przywitać Idę. Szatynka uwielbiała w tych małych istotkach to, że potrafiły cieszyć się widokiem jednej z ulubionych przedszkolanek czy też z powodu nadchodzącego, bardzo emocjonującego dnia. Nie obawiały się o to czy jutrzejszy dzień nie zrzuci na nich ciężaru śmierci, smutku czy rozpaczy. Żyły chwilą, a Ida cholernie im tego zazdrościła.
Zajęła wolne miejsce przy oknie, a chwilę później dosiadła się do niej Veronica. Kobieta na oko czterdziestoletnia, zawsze nienagannie ubrana z powściągliwym wyrazem twarzy, dzisiaj promieniała równie mocno, jak Ida.
Przejażdżka zajęła im niecałą godzinę, choć Ida miała wrażenie, jakby była to nieskończoność. Niecierpliwiła się, chciała w końcu wyjść z autokaru, założyć dzieciom pomarańczowe czapki i znaleźć przewodnika, który oprowadzi ich po małej cząstce lasów i gór, przekaże dzieciom tonę wiedzy, której nawet nie przyswoją w połowie. Wysiadła czym prędzej z autobusu, przeliczyła dzieciaki, kazała im iść parach i trzymać się za ręce, a następnie ruszyła będąc na samym tyle dwuszeregu.
Kiedy znalazł ich przewodnik, od razu przeszedł do opowiadania im, co znajduje się w Bear Mountain State Park. Ida chodziła za grupą, z rozdziawioną buzią. Nigdy nie miała możliwości jeżdżenia na wycieczki ze szkoły. Była zamknięta niczym w pudełku, z największą starannością kontrolowana przez ojca tyrana, któremu, po części zawdzięczała to, że znalazła się w Nowym Jorku.
UsuńNie żałowała decyzji, że uciekła z Irlandii. Gdyby tego nie zrobiła, być może do końca życia nie zaznałaby uczuć jak adrenalina, stres czy podniecenie. Szklane pudełko, które stworzył jej ojciec, było niesamowicie rozważnie stworzone, ale również mocno kruche. A gdy Ida zdecydowała, że czas najwyższy zniszczyć szkło, przedostać się poza granice jego odpowiedzialności, pudełko strzaskało się na drobny mak.
Kilka godzin później, kiedy dzieciaki wiedziały już na czym polega różnica między drzewem liściastym, a iglastym, oraz wiedziały jak rozróżnić kaczkę od łabędzia, przyszła pora na odpoczynek. Usiedli wszyscy na ławkach, wypakowując cały prowiant. Przedszkolanki pozwoliły dzieciom się rozejść, poszukać skarbów, które podobno czekały na nie między drzewami.
Przeraźliwy wrzask, który Ida usłyszała kilkanaście minut później, zmroził krew w jej żyłach. Wstała i pędem udała się między drzewa, z których dosłyszała krzyk, a następnie płacz. Przedzierała się między nimi, próbując powstrzymać łzy napływające jej do oczu. Nie wiedziała, co się dzieje.
- Caleb! – wykrzyknęła, gdy zauważyła chłopczyka leżącego na ziemi, a plama krwi, która pojawiała się wokół jego ciała, coraz bardziej się powiększała. – Pomocy! Potrzebny lekarz! – wrzasnęła, podbiegając do chłopczyka.
Ida
Udało mi się w końcu coś naskrobać!
Możliwe, że Reginaldowi udało się ją odrobinę udobruchać; skoro upierał się przy jej obrazie, musiało szczerze mu zależeć na zatrzymaniu w swoim domu ułamka jej twórczości przypominającego mu nie tylko o chwilach spędzonych w Meksyku, który zdążył go tak mocno oczarować swoją niezapomnianą atmosferą i fascynującą kulturą, ale także o pewnej wyjątkowo temperamentnej Meksykance, która zupełnie niespodziewanie pojawiła się w jego życiu, wprowadzając sporo chaosu, ale także szczęścia. Reyes wolała myśleć, że mężczyzna nie będzie potrzebował tej pamiątki, bo wystarczy, że wyciągnie z kieszeni telefon albo obejrzy się przez ramię i tuż obok siebie będzie miał jej rzeczywistą wersję, ale nauczyła się, że nie można było przewidzieć przyszłości. Wierzyła w końcu, że razem z Cataliną zgodnie dobiją dziewięćdziesiątki i będą prowadziły ze sobą wojnę w domu starości podczas rozgrywek bingo, ponieważ Cat była małą oszustką i zawsze musiała wygrać, co przekładało się na ciągnące się w nieskończoność kłótnie podczas rodzinnych wieczorów spędzonych na grach planszowych. Tymczasem jej siostra szesnastego października zostawiła ją samą, odchodząc w ciele zaledwie dwudziestosześcioletniej dziewczyny, przed którą cały świat stał otworem, sama Reyes z kolei przez dłuższy czas znajdowała się na granicy życia lub śmierci – najpierw fizycznie, a później mentalnie, by dopiero teraz powracać do normalnego funkcjonowania. Praca Reginalda wystawiała go na jeszcze większe niebezpieczeństwo, ale Reyes nie pozwalała sobie wpaść w spiralę negatywnych myśli, które ograbiłyby ją ze szczęścia, jakie odczuwała w jego towarzystwie. Musiała zachować optymizm i wiarę w to, że nawet kiedy powołanie rozedrze tę beztroską codzienność, którą powoli wokół siebie budowali, Reg powróci do kraju cały i zdrowy, mając w pamięci jej groźbę o wyprawie na pustynię nawet na drugi koniec świata. Nie było rzeczy, której nie zrobiłaby dla swoich bliskich, a chociaż ich znajomość była krótka, mężczyzna już zaliczał się do wąskiego grona osób, które były dla niej najważniejsze.
OdpowiedzUsuńReyes powinna się przygotować na odwet ze strony Reginalda, ale była tak dumna ze swojego najnowszego dzieła, które śmiało mogłoby zostać przyjęte na największych światowych wystawach – chociaż była to bardziej zasługa atrakcyjnej aparycji mężczyzny niż jej maźnięcia farbami – że zanim zdążyła umknąć, Reg już zamknął ją w swoich szczelnych objęciach, wydobywając spomiędzy jej warg kolejny pisk, który zaraz wymieszał się z głośnym śmiechem. Lubiła wydobywać z niego tę niepokorną, psotną stronę, która chętnie się z nią droczyła.
Reyes sądziła, że ma jeszcze chwilę, by opracować plan skutecznej ucieczki; Reginald zaskoczył ją jednak po raz kolejny swoją kreatywnością, przyciskając swój policzek do jej. — Reggie! — zawołała z udawaną naganą, chociaż jej głos wciąż nosił ślady śmiechu, kiedy próbowała odchylić głowę i umknąć przed mieszanką łaskoczącego jej skórę krótkiego zarostu oraz nieprzyjemnie wilgotnych farb, ale znalazła się na przegranej pozycji.
— Tú lo deberías saber mejor que nadie. Ja zawsze jestem idealna — rzuciła zaczepnie Reyes, rozmyślając nad swoimi opcjami. Mogła spróbować się wymknąć, ale mężczyzna był silniejszy od niej, a ona niespecjalnie miała ochotę walczyć, bo przytulanie się do Rega zawsze było przyjemne, nawet jeśli wiązało się z upaćkaniem farbkami jak małe dzieciaki. Poza tym Patterson musiał spodziewać się, że w planach Reyes znajdowała się ucieczka, dlatego postanowiła go zaskoczyć, bardziej wtulając twarz w jego policzek i prawdopodobnie rozmazując barwy do tego stopnia, że przestały przypominać flagę Meksyku. Przejechała dłonią po jego kręgosłupie, pozostawiając trójkolorowe ślady na jego koszulce pod pozorem pogłaskania go po plecach. — Brakuje ci dzisiaj trochę czułości, Reggie? Wystarczyło powiedzieć — zażartowała, przenosząc dłoń na jego kark, gdzie zostawiła kolejne odbicie swoich palców w odcieniach malachitu, bieli oraz maku. Jednocześnie zaczęła się cofać, ciągnąc go za sobą, by niepostrzeżenie dotrzeć do farb i do kolorowych maźnięć dołożyć kilka nowych odcieni.
Ich chwila została jednak przerwana, kiedy drzwi wejściowe otworzyły się z taką gwałtownością, że uderzyły o sąsiadującą ścianę z hukiem, prawdopodobnie pozostawiając na niej trudne do ukrycia wgniecenie. Wystraszona Reyes drgnęła w objęciach Rega, chwytając się jego koszulki i dopiero po chwili powoli wyswobodziła się z jego objęć, kiedy na drewnianych panelach rozległo się stukanie wysokich szpilek. Ten odgłos sprawił, że spięła się jeszcze bardziej, zwłaszcza gdy jej podejrzenia okazały się trafne – to właścicielka mieszkania w ten bezpardonowy, efektowny sposób ogłosiła swoją obecność. Kobieta zbliżała się do pięćdziesiątki, co nieskutecznie próbowała zatuszować licznymi operacjami plastycznymi oraz zabiegami estetycznymi, Reyes nie potrafiła określić, czy jakakolwiek część jej twarzy lub ciała przetrwała bez interwencji chirurga. Była niemal pewna, że jej usta były jeszcze większe niż podczas ich ostatniego spotkania, za każdym razem prezentowała też inny kolor włosów, które tym razem zostały wystylizowane na boba z platynową górą przechodzącą w czarne końcówki. Ubrana była jak zawsze niedorzecznie: szyfonowa, prześwitująca koszula w odcieniu lawendy więcej odsłaniała niż zasłaniała, prezentując jej czarny, koronkowy biustonosz, różowa spódnica tiulowa skrywała turkusowe leginsy wyglądające tak, jakby miały zaraz pęknąć w szwach. Do tego mała, czerwona torebeczka, do której Reyes nie byłaby w stanie wcisnąć nawet telefonu, obowiązkowo krwista szminka oraz nadmiar brokatu do ciała, który został częściowo przesłonięty przez ukochane, potężne futro nisko zwisające z opalonych w solarium ramion; nie rozstawała się z nim, chociaż lato śmiało zawitało do Nowego Jorku. Wyglądała jak skrzyżowanie Cruelli de Vil z Effie Trinket z Igrzysk Śmierci.
Usuń— Wreszcie poszłaś po rozum do głowy, kochaniutka? — spytała już na wejściu, strzepując popiół z palącego się papierosa na jeden z obrazów położonych na kartonie. Reyes zesztywniała, zaciskając dłonie w pięści. Jej drogocenne dzieła… Zagryzła wargę, czując wilgoć zbierającą się pod jej powiekami. Zapewne wyglądałaby śmiesznie, płacząc z podobnego powodu, ale te obrazy naprawdę wiele dla niej znaczyły. To była jej dusza. — Najwyższa pora, żebyś się stąd wyniosła. To naprawdę żenujące, że… — Kobieta urwała, dostrzegając Reginalda, a jej oczy wyraźnie się zaświeciły, kiedy zgasiła peta o jedno z pudeł, porzucając na nim niedopałek. Poprawiła włosy, podchodząc do mężczyzny i wyciągnęła ozdobioną pierścionkami dłoń w jego stronę. — A któż to taki? Proszę, mów mi Karén. — Reyes parsknęła, co nieudolnie próbowała zamaskować kaszlem, kiedy pani Hall usiłowała nadać swojemu imieniu wytwornego brzmienia, nieudolnie naśladując francuski akcent. Wypadało to wyjątkowo pokracznie w połączeniu z jej przepalonym, zachrypniętym głosem. — Myślę, że pani Reyna będzie zajęta pakowaniem swoich rzeczy, więc może my w międzyczasie moglibyśmy wspólnie załatwić formalności, najlepiej przy drinku? Znam w pobliżu dość ustronne miejsce, na pewno nikt nam nie przeszkodzi podczas…
— Będzie zajęty — wycedziła Reyes, ignorując fakt, że ta zołza jak zawsze przeinaczyła jej imię. Zdążyła się już do tego przyzwyczaić, ale zdecydowanie nie podobał jej się sposób, w jaki Karén patrzyła na Reginalda. — Mogę poznać cel pani wizyty? Z tego, co wiem, nie byłyśmy dzisiaj umówione i…
— Ach, cukiereczku. Przyszłam ci powiedzieć, że nie dostaniesz kaucji, przemyślałam to. Zrywamy umowę przed czasem, więc to dość naturalne, że pieniądze zostaną u mnie, prawda? Zrobię z nich lepszy użytek od ciebie, właściwie już przeznaczyłam je na najnowsze futro z kolekcji od Jean Paul Gaultier. Części tej drugiej… jak jej tam było? Brenda? Brianna? Brooklynn?
— Bonnie. Miała na imię Bonnie… — szepnęła cicho Reyes, obejmując się ramionami. Nie przeszkadzało jej to, że pani Hall przeinaczała jej własne imię, ale Bonnie… Naprawdę tak ciężko było zapamiętać imię kobiety, która przez pięć lat wynajmowała mieszkanie, a następnie zginęła w tak tragiczny sposób, w dodatku osieracając córkę? To ojciec Sophii sprawował nad nią władzę rodzicielską po rozstaniu, nie zmieniało to jednak faktu, że dziewczynka tęskniła za nieżyjącą matką.
UsuńKaren machnęła ręką, jakby to był mało istotny szczegół w całej jej wypowiedzi.
— W każdym razie, dziewczyna nie żyje, więc pieniądze też jej się raczej nie przydadzą, chyba się ze mną zgodzisz. Jej część przeznaczę na… Może nowe piersi? Albo na fotel do masażu? Ostatnio jestem odrobinę zestresowana, a znalazłam świetną ofertę za pięć tysięcy dolarów w zestawie z… — Reyes już nie słuchała. Nie mogła. Miała wrażenie, że jeszcze chwila i zwymiotuje albo udusi tę starą lafiryndę. Jak pani Hall mogła być tak nieczuła, tak skupiona na sobie, by wykorzystywać ludzką tragedię do usprawiedliwiania kradzieży? Brakowało jej słów. Po radosnej atmosferze, która jeszcze przed chwilą utrzymywała się w pomieszczeniu, nic nie pozostało, a chociaż to nie Reyes powinna się wstydzić, czuła się źle z tym, że Reg był świadkiem całego zajścia.
Rey
Reyes miała ochotę wycałować Reginalda, kiedy z wyraźną niechęcią zareagował na właścicielkę mieszkania, a później pozwolił sobie na prześmiewczą, uszczypliwą imitację jej akcentu. Kobieta wyglądała niemal na zachwyconą sposobem, w jaki Reggie wypowiedział jej imię, co zdecydowanie poprawiło humor Reyes; nie powinna w końcu przejmować się pustą, pozbawioną polotu jędzą, która nie potrafiła wychwycić kąśliwości w czyimś głosie czy dostrzec wyraźnej pogardy w tęczówkach przypominających sopelki lodu. Zapewne w głowie Karen zrodziło się fałszywe przekonanie, że sporo młodszy kochanek ogrzeje wieczorem jej łóżko i dlatego cała pokraśniała, z trudem odrywając wzrok od mężczyzny. Reyes nie mogła uwierzyć w bezczelność pani Hall, która zupełnie ignorowała bliźniacze ślady farb pokrywających ich policzki, wskazujące na zażyłość ich relacji; kobieta przypominała jej trochę polującą samicę pająka, która nie zważała na otoczenie, w skupieniu czekając na moment, w którym ofiara wpadnie w jej sieć. Z tego, co wiedziała, Karen w ostatnich miesiącach rozstała się ze swoim trzecim mężem, zagarniając dla siebie małą fortunę po wyjątkowo brudnej i zaciekłej walce na sali sądowej, ale pieniądze zupełnie się jej nie trzymały, traciła kolejne zera na koncie, wydając je na swoje ekstrawaganckie zachcianki i przez to sama popadła w kłopoty finansowe, stąd upierała się na szybkiej eksmisji najemczyni z lokalu. Wyglądało na to, że po upływie kolejnych tygodni przeszkadzało jej nie tylko bankructwo, ale także zaczęła doskwierać samotność i stąd jej niezdrowe zainteresowanie Reginaldem.
OdpowiedzUsuńJej zadowolenie tylko się pogłębiło, kiedy mężczyzna przyznał, że pojawiła się w odpowiednim momencie, a Reyes spojrzała na niego niepewnie, zastanawiając się, jaka prawda kryła się za jego pozornie miłymi słowami. Podziwiała względne opanowanie Pattersona, ponieważ gdyby sytuacja była odwrotna i to ona musiałaby się zmagać z tak pożądliwymi spojrzeniami i rozwiązłymi propozycjami, pewnie szybko utraciłaby stoicki spokój na rzecz bardziej gwałtownych reakcji. Reg z kolei na pierwszy rzut oka wydawał się być niewzruszony niczym skała, ale Reyes wiedziała, że pod powierzchnią zaczyna wrzeć, co skutecznie maskował swoim chłodem. Cieszyła się, że to bezlitosne spojrzenie niebieskich tęczówek nie było wymierzone w jej stronę i nie rozumiała, dlaczego Karen uznawała to za przychylność; sama rzuciłaby się raczej do ucieczki, gdyby Reggie kiedykolwiek obdarzył ją podobnym wzrokiem.
Zamrugała, zdziwiona jego nagłą prośbą. Już miała ruszyć na poszukiwanie kawałka czystej kartki i długopisu, co w tym chaosie wydawało się być zadaniem wręcz niemożliwym, ale zatrzymała się wpół kroku, słysząc jego kolejne słowa.
— Reg — zaprotestowała cicho, a kiedy to nie dało żadnego rezultatu, ścisnęła jego przedramię, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę, zanim zapadną ostateczne decyzje. Wiedziała, że niezdecydowanie nie leżało w charakterze Pattersona, który od wielu lat był przyzwyczajony do rozstrzygania dylematów w przeciągu zaledwie kilku sekund, ponieważ każda chwila zwłoki mogła oznaczać śmierć jego pacjentów, ale choć Reyes również nie należała do osób niepewnych, które tygodniami rozważałyby wszystkie za i przeciw, nie spodziewała się tak jasnego postawienia sprawy. Niewiele więzów trzymało ją wciąż z tym mieszkaniem, przyjechali w końcu do lokalu, aby zabrać stąd jej rzeczy i przewieźć je do domu w Belle Harbor, gdzie miała rozpocząć nowy rozdział w swoim życiu, wydawało jej się jednak, że takie poddanie się bez walki było czymś niewłaściwym. Rozumiała, że Reggie działał głównie w jej interesie, nie chcąc, by szarpanie się z właścicielką wpłynęło negatywnie na jej stan psychiczny; miał także rację, kiedy utrzymywał, że straconego czasu nie mogliby już uzyskać, a pieniądze przegrywały w tym zestawieniu już na samym początku.
Nie umknęło jej to, że w całej swojej wypowiedzi ciągle używał zaimka my, co wzruszyło ją bardziej, niż byłaby skłonna to przyznać; niosło to ze sobą nie tylko poczucie stabilizacji, ale także pociechę związaną z tym, że nie musiała dłużej zmagać się ze wszystkimi trudnościami sama, że był u jej boku ktoś, kto był gotowy wesprzeć ją swoją własną siłą i użyczyć pomocnej dłoni, przejść razem z nią przez kolejne wyzwania stawiane na jej drodze przez los. Reginald mógł pozostać bezstronnym obserwatorem, ponieważ nie miał żadnego związku z umową najmu zawartą pomiędzy Reyes a panią Hall, mimo to wyraźnie zarysował granicę, nie pozwalając, by samodzielnie zmagała się z kierowanymi w jej stronę przytykami. Nie obchodziło ją, co się stanie z jej pieniędzmi (chociaż miała nadzieję, że kobieta się nimi udławi), ale… — Bonnie zasługuje na coś lepszego — stwierdziła jedynie. Znała swoją współlokatorkę na tyle, by wiedzieć, że nie odpuściłaby kaucji, walcząc o nią do końca… A gdyby jednak była zmuszona z niej zrezygnować, wcześniej zdemolowałaby całe mieszkanie, dając upust swojemu niezadowoleniu. Nie podobało jej się to, że pieniądze, zamiast trafić do Sophii, miały zostać wydane na operację powiększenia piersi. Z drugiej jednak strony, czy warto było się kłócić? Z tym mieszkaniem wiązało się wiele wspomnień, ale to nigdy tak naprawdę nie były jej cztery kąty, od zawsze należało do kogoś innego, a próba postawienia na swoim mogła wpakować ją w większe kłopoty niż odpuszczenie i wybranie kompromisu zaproponowanego w dobrej wierze przez Reggiego.
UsuńWyglądało na to, że nie tylko ona była zaskoczona podobnym obrotem sytuacji, bo Karen zaczęła nieśmiało protestować, pokonując dzielącą ich odległość.
— Ależ nie ma powodu do pośpiechu! Reginaldzie, twoje słowa wydają się być takie… bezduszne. Mówiłam ci, że powinniśmy porzucić wszystkie grzecznościowe formułki, a te formalności możemy załatwić przy okazji naszych kolejnych spotkań. Mam naprawdę dużo do zaoferowania przy bliższym poznaniu i jestem pewna, że będziesz zadowolony… — wymruczała, przesuwając dłonią po klatce piersiowej mężczyzny. Zerknęła spod przydługich, doczepianych rzęs na Reyes, wykrzywiając napompowane wargi w niecierpliwym grymasie. — Wydaje mi się, że możesz już iść. Chętnie porozmawiam sam na sam z Reginaldem o szczegółach umowy, ale... nie tutaj. — Ze wzgardą rozejrzała się po wnętrzu, ale jej twarz była tak nastrzyknięta, że trudno było rozróżnić na niej poszczególne emocje. — Mam w pobliżu przytulny apartament. Otoczenie ma o wiele lepsze feng shui i pozwoli nam się skupić na tych przyjemniejszych rzeczach, przystojniaku. — Kokieteryjnie zatrzepotała powiekami i, ku zgorszeniu Reyes, chwyciła Reginalda za pośladek, posyłając mu lubieżny uśmiech. Esto era demasiado. Rey czuła, jak krew zaczyna się w niej gotować, nie mogła znieść tego, jak ta zołza bezwstydnie dotykała Rega; chwyciła Karen za nadgarstek i odciągnęła kobietę przy wtórze jej popiskiwania i gróźb o wezwaniu policji od Pattersona, a później bez słowa znalazła czystą kartkę papieru, wciąż zaciskając palce na nadgarstku właścicielki mieszkania, która nie przestawała się odgrażać. Wolała odpuścić niż pozwolić, by Reggie jeszcze kiedykolwiek był zmuszony tutaj przyjechać i znosić te niechciane awanse.
Rey
Reyes podziwiała umiejętność Rega do zachowania zimnej krwi w sytuacji, w której miał do czynienia z narzucającą mu się kobietą, w której słowniku brakowało definicji słowa nie; ona sama szybciej straciła swoją cierpliwość, bo chociaż na co dzień starała się pokazywać tylko pozytywne aspekty swojego charakteru, jej usposobienie należała do tych bardziej ekspresywnych, a intensywność emocji potrafiła ukazywać się nawet dosadniej podczas nieprzyjemnych wydarzeń, zwłaszcza gdy kumulowały się one od dłuższego czasu. Reginald nie musiał się obawiać nieposkromionego wybuchu, Reyes zdawała sobie sprawę z tego, że w tej chwili znajdowała się w gorszej pozycji, a pełną wolność odzyska dopiero w momencie, w którym umowa najmu zostanie rozwiązana.
OdpowiedzUsuń— Esto es injusto. Parece que me conoces demasiado bien — zarzuciła mu Reyes, ponieważ umyślnie wykorzystywał w tej chwili wszystkie jej słabości, łącząc ze sobą zdrobnienie jej imienia, pieszczotliwy zwrot, dotyk, łagodne spojrzenie i uspokajający uśmiech, by zupełnie ją rozbroić i wyciszyć. Jak miałaby się oprzeć tak skonstruowanej prośbie? Kąciki jej ust samoistnie uniosły się do góry w lekkim uśmiechu, bo trudno było jej pielęgnować w sobie złość, kiedy to Reg skupiał na sobie jej uwagę. — Bien, voy a mantener la calma — zapewniła go, ponieważ wiedziała, że był to najszybszy sposób na pozbycie się niechcianego towarzystwa Karen. Skinęła lekko głową, wyrażając swoją zgodę, ale nie podeszła do blatu, pozwalając Reginaldowi spisać większą część umowy, bo ufała, że zadba o jej interes, a zbliżanie się do tej kobiety mogło tylko doprowadzić do eskalacji konfliktu, więc wolała pozostać na swoim miejscu. Karen z kwaśną miną podyktowała swoje dane do sporządzenia umowy, chociaż Reyes była zmuszona do interwencji przy pomocy pełnego niedowierzania prychnięcia, kiedy kobieta specjalnie podała nieodpowiednią datę urodzenia, chcąc uchodzić za dziesięć lat młodszą niż w rzeczywistości, jakby wciąż liczyła na zdobycie względów Reginalda. Na szczęście dokument tożsamości, który nieznanym sposobem wcisnęła do mikroskopijnej torebki potwierdził prawdziwy rok narodzin pani Hall, której niezadowolenie objawiło się w postaci czerwonych plam na głębokim dekolcie. Rey była przekonana, że nie wynikało to z jej skrępowania – ludzie tak aroganccy i zarozumiali jak ona nie znali poczucia wstydu – a raczej ze złości. Właścicielka mieszkania nie odezwała się jednak, zapewne wyczuwając, że atmosfera w pomieszczeniu nie była jej przychylna i nie miałaby gdzie szukać zrozumienia. Po małej próbce żywiołowego charakteru prawdopodobnie uznała swoją najemczynię za latynoską wariatkę z powiązaniami sięgającymi ulicznych gangów, z kolei jej nieudany podbój romantyczny dość wyraźnie przekazał swoją niechęć do nawiązania bliższej relacji i wyraz jego twarzy sugerował, że nie powinna dłużej próbować żadnych sztuczek. Karen stała w pobliżu Rega, zaglądając mu przez ramię na spisywane słowa, ale jej wzrok wciąż nerwowo przeskakiwał w kierunku Reyes, jakby w tej chwili bardziej obawiała się reakcji Castanedo niż samego mężczyzny, co niezwykle rozbawiło samą Rey. Najbardziej niebezpieczną osobą w tym pomieszczeniu był Reginald jako wyszkolony żołnierz elitarnej jednostki wojskowej, nawet jeśli jego silny kompas moralny i sumienie medyka nie pozwalały mu wykorzystywać pewnych umiejętności poza linią frontu, gdzie toczyła się walka na śmierć i życie, ale panią Hall bardziej niepokoiła obecność kobiety, która zaledwie kilka miesięcy temu uczyła się chodzić. Jej podejrzenia potwierdziły się, gdy zbliżyła się do stołu, by jeszcze raz przebiec wzrokiem po kartce ozdobionej pismem Rega; Karen drgnęła, jakby obawiała się reakcji Meksykanki, ale Reyes jedynie złożyła swój zamaszysty podpis w dolnym rogu, z niedowierzaniem dostrzegając, jak próbuje jeszcze na odchodnym wcisnąć mężczyźnie wizytówkę z zapisanym numerem telefonu. Wiele można było powiedzieć o tym babsku, ale uporu nie można było jej odmówić.
— Cada vez que veía a Karen... me molestaba, y la odiaba mucho por eso! Qué zorra! Cómo se atreve? No puedo creer que ella haya hecho eso. Estoy tan enojado ahora! Qué perra! — zawołała, chodząc niespokojnie po mieszkaniu, by pozbyć się chociaż części wypełniającej jej, negatywnej energii. Nigdy nie lubiła właścicielki, która przez większość czasu była niedostępna, odzywała się jedynie wtedy, gdy nadchodził czas płatności, ale przez resztę miesiąca jej telefon jak zaczarowany milczał. Wtedy Reyes nie zdawała sobie sprawy, jakie to błogosławieństwo, że ich ścieżki nie krzyżowały się zbyt często, jednak kiedy w ostatnim czasie była zmuszona do częstszego kontaktu, szybko zrozumiała, że pani Hall jest tym najgorszym typem człowieka; była próżną, ordynarną ignorantką przekonaną o tym, że świat kręcił się wokół jej zachcianek, choć jej największym problemem wydawał się być złamany paznokieć. Do tej pory Reyes całkiem dobrze ukrywała swoją niechęć, jednak tłumione emocje powróciły do niej w skumulowanej postaci, domagając się ujawnienia. Była osobą, która nie potrafiła zbyt długo kamuflować prawdy spoczywającej na dnie jej serca, o czym Reginald zdążył się już przekonać mimo krótkiego stażu ich znajomości. Nie umiała udawać i nie chciała tego robić, chociaż zdarzały się sytuacje, w których nie mogła sobie pozwolić na pełną swobodę słów oraz gestów; tym razem wstrzymywała swój gniew, czekając, aż kobieta opuści lokal i dała mu upust w żywej gestykulacji oraz rodzimym języku, który ujawniał się w chwilach jej największej irytacji. Odetchnęła, podchodząc do obrazu, przy którym wcześniej zatrzymała się Karen i jak najostrożniej strzepała z niego obrzydliwy popiół, po czym uchyliła okna, by wywietrzyć pozostawiony przez nią smród papierosów i ciężkich perfum, od których zdążyła ją rozboleć głowa. Dopiero wtedy przeniosła spojrzenie na Reginalda, a na jej twarzy malowała się mieszanka zażenowania i skruchy.
Usuń— Przepraszam, że wciągnęłam cię w podobną sytuację — powiedziała Reyes, niepewnie kołysząc się na piętach. Miała wrażenie, że dzisiaj zapewniła mężczyźnie głównie negatywne wrażenia, już sama droga na Manhattan okazała się być ciężka, a konfrontacja z właścicielką stała się prawdziwym utrapieniem. Zwłaszcza dla niego z powodu niezdrowego zainteresowania pani Hall.
Rey
Oczy Reyes rozbłysły na wzmiankę o pracowni, a twarz wyraźnie się rozpogodziła, nie pozostawiając w jej rysach ani śladu po wcześniejszej złości i zdegustowaniu nieprzyjemnym rozwojem sytuacji z właścicielką mieszkania.
OdpowiedzUsuń— Realmente? — spytała, nie potrafiąc ukryć swojego entuzjazmu. Co prawda czuła się nieco winna, że swój wolny dzień Reginald musiał przeznaczyć na taszczenie jej wypełnionych po brzegi kartonów pomiędzy wynajmowanym lokalem a samochodem stojącym na parkingu; w dodatku był to zaledwie wierzchołek góry lodowej, ponieważ później musieli jeszcze te wszystkie pudła przenieść z auta do jego domu w Belle Harbor i rozpakować, odnajdując miejsce na jej rzeczy w przestrzeni zamieszkiwanej do tej pory jedynie przez Pattersona, co już samo w sobie mogło się wiązać z kilkugodzinnym wysiłkiem. Nie miała pewności, w jakim stanie znajdował się wolny pokój, jaki Reg zgodził się przeistoczyć w pracownię dla niej, bo chociaż zwiedziła większą część jego niewielkiej posiadłości położonej w pobliżu oceanu, wśród długiej rozmowy i śmiechu nie pojawiła się okazja, by zajrzała do pomieszczenia, dlatego nie była pewna, czy uda im się zmieścić wszystkie ich plany w tak krótkim czasie. Zdążyła się już jednak przekonać, że Reginald był człowiekiem, który wolał aktywnie spędzać swoje dni, dlatego zdusiła w środku kolejne przeprosiny, podejrzewając, że nie były to słowa, których chciał w tej chwili wysłuchiwać. Zamiast tego uśmiechnęła się lekko i złapała go za rękę, ciągnąc w kierunku kuchni. Posadziła go na taborecie, a sama skierowała się w stronę łazienki, skąd wróciła z nawilżonym ręcznikiem do twarzy. Ustawiła się pomiędzy jego nogami i chwyciła go delikatnie za podbródek, obracając lekko jego twarz w stronę światła, a jej uśmiech tylko się poszerzył, kiedy przyglądała się swojemu cudownemu dziełu. Była zła na Karen, że postanowiła przeszkodzić im akurat w tym momencie, z drugiej jednak strony Reginald upierał się, by czasem obserwować ją przy pracy, a to oznaczało, że Reyes będzie miała jeszcze wiele okazji, by farbami przyozdobić jego ciało w ramach zabawy. Pochyliła się do przodu i ostrożnie zaczęła masować miękkim materiałem jego policzek, cierpliwie ścierając mieszankę kolorów z jego skóry. Kiedy była zadowolona z efektu, odsunęła się, kciukiem przejeżdżając po jego mocno zarysowanej szczęce.
— Gotowe — zawyrokowała, odkładając ręcznik na blat. — Wiem, że chciałeś, żebym się do ciebie wprowadziła, ale nie musiałeś mnie od razu pozbawiać dachu nad głową. Teraz mogę zagonić cię do roboty, skoro dzięki twojej interwencji mamy tylko niecały jeden dzień na wyprowadzkę — zażartowała, po czym wskazała mu stos dużych kartonów upchniętych pod blatem. Skoro już ściągnęła sobie faceta do pomocy, miała zamiar zostawić w jego rękach te najcięższe pakunki. — Możesz zacząć już je znosić do bagażnika, a ja w tym czasie zabiorę się za pakowanie reszty rzeczy? Wydaje mi się, że dzięki temu pójdzie nam sprawniej. Tylko od razu uprzedzam, te pudła są maldito pesado. Akurat w tych upchnęłam wszystkie moje książki. Możesz się nimi zająć? — upewniła się, że Reginald nie ma nic przeciwko podobnemu podziałowi obowiązków. Już miała zniknąć za drzwiami sypialni, niosąc ze sobą dwie puste walizki, ale zatrzymała się jeszcze w przejściu, spoglądając na niego przez ramię. — A, skoro się okazało, że taki z ciebie magnes na kobiety po pięćdziesiąte, powinieneś uważać na sąsiadkę spod siedemnastki. Nie wiem, czy powinnam puszczać cię samego — rzuciła z rozbawieniem, z trudem panując nad śmiechem. Wcześniej sytuacja ją irytowała, ponieważ sama obecność Karen wpływała na nią negatywnie, ale teraz, kiedy to wstrętne babsko opuściło jej już przeszłe cztery kąty, jej nastrój od razu się poprawił, choć było to głównie zasługą Reginalda. Kiedy już przestała się złościć, odkryła, że cała sytuacja była całkiem zabawna; spodziewała się wiele po pani Hall, lecz nigdy nie podejrzewałaby, że okaże się ona tak aktywna w swoich podbojach.
Jednocześnie Reyes nie pozwalała zabrnąć swoim myślom w nieodpowiednim kierunku; teraz widziała, że jej reakcja na intensywne próby podrywu ze strony Karen mogła być nieco zbyt gwałtowna i instynkt cicho podpowiadał jej, że jej działania nie wynikały jedynie z niechęci skierowanej w stronę właścicielki mieszkania, ale były bardziej związane z sympatią, jaką żywiła do Rega. Postanowiła jednak zdusić podobne rozważania, nie widząc potrzeby w roztrząsaniu całej sytuacji, która prawdopodobnie stanie się dla nich wspomnieniem, z którego będą mogli swobodnie żartować.
UsuńReyes związała włosy w koński ogon i stanęła przed swoją szafą, wzdychając ciężko na widok wszystkich ubrań, które powinna starannie złożyć oraz spakować. Mogłaby je posegregować i część z nich przekazać na rzecz potrzebujących, czuła jednak, że nie za bardzo ma na to czas. Obiecała sobie, że na spokojnie zajmie się tym w niedalekiej przyszłości, a na razie wyciągała kolejne elementy garderoby z półek i wrzucała je do walizki, jednocześnie nasłuchując kroków Reginalda na klatce schodowej. Część swoich eleganckich marynarek pozostawiła na wieszakach, uznając, że położy je na ustawionych kartonach i w ten sposób przewiezie do Belle Harbor. Zapełniła dwie walizki, z trudem je domykając przy wtórze pełnych frustracji jęków i hiszpańskich przekleństw, po czym spojrzała na kolekcję swoich butów i miała ochotę się rozpłakać. Zniechęcona postanowiła zabrać się za łatwiejsze pomieszczenia, w łazience poszło jej całkiem sprawnie, następnie przeniosła się do kuchni, by jednocześnie skontrolować, jak szło Reginaldowi. Czas pędził do przodu jak szalony, a miała wrażenie, że pracy nie ubywało.
— Masz na coś ochotę? — zapytała, kiedy wrócił do mieszkania. — Mogę ci zaproponować wodę z lodem… A jako dobra gospodyni dorzucę ci nawet zdechnięty plasterek cytryny w zestawie — zażartowała. Nie wiedziała nawet, jak mogłaby mu podziękować za to wszystko, co dla niej robił. Miała wrażenie, że nigdy nie spłaci długu, jaki u niego zaciągała.
Rey
To nie była jej pierwsza przeprowadzka w życiu, ale zaliczała się do grona wyzwań o symbolicznym dla niej znaczeniu. To mieszkanie już od dłuższego czasu było głównie cmentarzyskiem dawnych wspomnień; nie budowała tutaj swojej przeszłości, a jedynie trwała, usilnie chwytając się chwil, które nie mogły już do niej powrócić. Tak jak Reginald zauważył, to nie opustoszałe teraz pomieszczenia miały dla niej znaczenie, a momenty starannie zapieczętowane w jej pamięci. Mimo to ogarnęła ją melancholia, gdy myślała o wszystkim tym, co przeżyła; nie odrzucała jednak swojej przeszłości, którą wciąż pielęgnowała i starała się ją doceniać, czerpiąc siłę ze swoich doświadczeń, a jedynie decydowała się ruszyć do przodu, zyskując pozytywną energię z nowego, zupełnie odmiennego od tej miejskiej dżungli otoczenia. Za oknami rozpościerał się bowiem widok nieustępliwie pnących się ku górze wieżowców i zakorkowanych, manhattańskich ulic, podczas gdy reginaldowe gniazdko było o wiele spokojniejszym miejscem, gdzie przy szumie fal i dźwiękach jego gitary mogła powoli wyleczyć swoją duszę.
OdpowiedzUsuń— Czuję się trochę jak wtedy, kiedy opuszczałam Meksyk — przyznała cicho Reyes, rozglądając się po wnętrzu. — Zawsze marzyłam o studiowaniu w Stanach, podporządkowywałam swoje plany wyjazdowi już kilka lat wcześniej i za każdym razem, kiedy wyobrażałam sobie siebie w Nowym Jorku, byłam jedynie podekscytowana wszystkimi możliwościami, jakie się przede mną otworzą. Ale kiedy wszystko było już załatwione: miałam zapewnione miejsce na uczelni i lokum do spania, zakupiony bilet lotniczy w jedną stronę tylko czekał, żeby go wykorzystać… Nagle nie chciałam dłużej wyjeżdżać. Entuzjazm i radość przeistoczyły się w strach i niepewność, chociaż sama nie rozumiałam, co dokładnie wywołało ten zwrot o sto osiemdziesiąt stopni. Milczałam, ponieważ nie chciałam stresować rodziny nagłą zmianą zdania, zwłaszcza że dopiero udało im się zaakceptować myśl, że będę studiowała w innym kraju, ale wydaje mi się, że się domyślili… Przestałam się uśmiechać na wzmiankę o Wielkim Jabłku, nagle chodziłam za nimi krok w krok, pewnie doprowadzałam ich tym do szału — zażartowała Reyes. Nie potrafiła stwierdzić, co wtedy tak bardzo ją przerażało. Wkroczenie w dorosłość i samotne życie z dala od najbliższych, co wiązało się z większą odpowiedzialnością, ale także tęsknotą? Trudne do przeskoczenia różnice kulturowe i językowe? A może to sama perspektywa wkroczenia w nieznane budziła w niej lęk? Jej emocje były wtedy trudne do sprecyzowania, jednak opuszczenie Meksyku z obiecującej perspektywy przekształciło się w myśl, która zaczynała ją paraliżować. Teraz jej odczucia były podobne, chociaż były one związane z zupełnie innymi wydarzeniami. Wtedy była młodą dziewczyną, która zadrżała tuż przed skokiem w głębokie, obce jej wody po tym, jak dziewiętnaście lat spędziła w znanym jej zbiorniku pod pieczą rodziców. Teraz była ocalałą z wypadku kobietą, która nie chciała zostawić za sobą miejsca skrywającego w ścianach śmiech jej siostry i przyjaciółki, a chociaż te dwie odsłony Reyes zdawała się dzielić przepaść doświadczeń, ich reakcje pozostawały zgodne. — Dzisiaj rano byłam głównie podekscytowana myślą o wyprowadzce, ale teraz… — Reyes urwała, rozglądając się po pustym wnętrzu. Ten lokal przez ostatnich pięć lat był jej domem i schronieniem po ciężkim dniu, a teraz zamieni się w studio jogi, chyba że Karen wpadnie na jeszcze bardziej ekstrawagancki, oderwany od rzeczywistości pomysł. Była przygnębiona, że musiała rozstawać się z tym miejscem w podobnych okolicznościach, jednak wierzyła w to, że teraz los na jej drodze postawi ciekawsze, przyjemniejsze doświadczenia. To prawda, że z tymi czterema kątami wiązało się mnóstwo dobrych chwil, głównie za sprawą żywiołowej Bonnie i Cataliny, lecz ostatnie miesiące spędzone w mieszkaniu kojarzyły jej się w sposób negatywny, przypominając o długich, bezsennych nocach spędzonych w samotności, płaczu odbijającym się od pustych ścian i nieznośnych myślach skradających się w ciemności.
Pożegnania często były słodko-gorzkie, ale to wiązało się z wyjątkowo skomplikowanymi uczuciami – w jednej chwili miała ochotę śmiać się i cieszyć z poczucia, że wyzwoliła się z pętających ją łańcuchów od głazu ciągnącego ją w dół, z drugiej strony jej oczy delikatnie się zaszkliły, kiedy upewniała się razem z Reginaldem, że niczego nie zostawiła.
UsuńWestchnęła, po czym spojrzała na towarzyszącego jej mężczyznę.
— Chodźmy już — poprosiła łagodnie, cicho przymykając za nimi drzwi. Była zmęczona po kilkugodzinnym pakowaniu, na koniec pomogła też znieść kilka pudeł na parter, ale w tej chwili ogarnął ją zupełnie inny rodzaj znużenia… a choć dzień wydawał się być niezwykle długi, wciąż nie dobiegał końca.
Reyes zmusiła się, by skupiać się na stawianiu kolejnych kroków. Gonitwę myśli mogła uciszyć tylko poprzez chwytanie się prostych czynności, chociaż miała ochotę skłamać, że właśnie przypomniała sobie o jednej rzeczy w mieszkaniu, by uciec na górę i odwlec zbliżający się moment powrotu do Belle Harbor. Wygłupy z Reginaldem, po których pozostał ślad na jego wymazanej farbami koszulce, a następnie fizyczna praca sprawiły, że zapomniała na chwilę o swoim ataku paniki, ale teraz wspomnienia powróciły do niej z całą siłą, sprawiając, że zamarła z dłonią na klamce. Nie była w stanie jej pociągnąć, jej ciało jej nie słuchało i już po chwili chwiejnie cofnęła się kilka kroków do tyłu, próbując wziąć kilka głębszych wdechów, aby się uspokoić. Zagryzła drżące wargi, ale kiedy poczuła na sobie badawcze spojrzenie Rega, spróbowała się uśmiechnąć, choć ten grymas nie mógł wypaść przekonująco.
— Nie posiadłeś jeszcze tajemnej sztuki teleportacji? — spytała Reyes, starając się nadać swojemu głosowi żartobliwe brzmienie. Wszystko było gotowe do drogi, jej pudła i obrazy starannie zabezpieczone spoczywały na pace i na tylnym siedzeniu, brakowało tylko silnego postanowienia Rey, która rozluźniała i zaciskała palce, dając upust swojemu zdenerwowaniu oraz frustracji. — Boję się — przyznała, nagle głośno wyrzucając z siebie tę słabość. — Boję się, że znowu zacznę wariować i zrobię scenę… Boję się, że już wkrótce będziesz miał tego dość… — dodała, choć te słowa przyszły jej jeszcze trudniej. Ile swoich defektów i skaz będzie jeszcze zmuszona pokazać Reginaldowi? Wolałaby, żeby oglądał ją z zupełnie innej strony, tymczasem przed oczami ciągle miał jej pełną defektów kruchość. Ludzie nie przepadali za tym, co trudne i co wymagało od nich wysiłku, a choć wiedziała, że Reg znacząco różnił się od znanych jej osób, on również w końcu poczuje się zmęczony jej nieustępliwymi demonami. Nie dopuszczała do siebie znajomych, ponieważ obawiała się momentu, w którym zauważą, jak bardzo jest zepsuta i, przestraszeni tkwiącą w nią ciemnością, zdecydują się ją porzucić. Teraz była zawstydzona swoim wyznaniem, obawiała się, że zmieni ono sposób, w jaki postrzegał ją Reginald. Powinna była je zatrzymać dla siebie, ale rzadko kiedy udawało jej się pogrzebać szczere uczucia w swoim wnętrzu, pozwalając im swobodnie się wymykać.
Rey
Reyes odetchnęła, wtulając się w pewne ciało Reginalda. Ludzie często nie zdawali sobie sprawy z powagi używanych słów, ze zobowiązań, jakie niosły one ze sobą, nawet wypowiedziane pod wpływem chwili i skrajnych emocji, dlatego często ich zapewnienia okazywały się być kłamstwem utkanym w celu zaspokojenia własnych potrzeb. Nawet zwykłe rozumiem mogło się okazać fałszem, ten zwrot często był używany bezmyślnie, aby uciszyć drugą osobę, odebrać jej głos, przynieść ukojenie, które nie niosło ze sobą znamion szczerości. Kiedy jednak usłyszała to jedno słowo padające z ust Reginalda, wierzyła, że nawet jeśli nie był w stanie w pełni pojąć jej emocji, ponieważ nie przeszedł jej drogi, wciąż starał się wczuć w jej sytuację, która niosła ze sobą wiele stresu. Stawał się jej pewnym punktem na horyzoncie, migoczącą w mroku nocy latarnią morską nie tyle wskazującą jej kierunek, co przypominającą, że nie była zupełnie sama, nawet w trakcie najpotężniejszych, najbardziej nieprzewidywalnych sztormów. Zawsze brał odpowiedzialność za własne słowa i nigdy nie podważała prawdziwości oraz powagi jego intencji. Ludzie w dzisiejszym świecie manipulowali sobą nawzajem, porzucając w momencie, gdy znajomość zaczynała przynosić im więcej strat niż korzyści, ale Reg posługiwał się swoimi własnymi zasadami, co odróżniało go od większości. Nie decydował o wartości drugiego człowieka poprzez możliwość wyciągnięcia z danej znajomości profitów, pozwalając Reyes poczuć się akceptowaną bez względu na jej przeszłość czy trudności.
OdpowiedzUsuńReyes nie mogła powstrzymać śmiechu, kiedy wspomniał o swojej obietnicy podkradania jej sztucznej szczęki. To była jedna z najdziwniejszych mieszanek emocji, jakich doświadczyła, kiedy smutek, lęk i zażenowanie wymieszały się z gwałtownym przebłyskiem radości, które wykiełkowało niczym delikatny kwiat z popękanej po wielu miesiącach suszy gleby wbrew wszelkim przeciwnościom losu. Jej pokryte drobnymi piegami policzki pozostawały blade, ale jej pełne wargi wygięły się w szczerym uśmiechu i było w tym geście coś… wyzwalającego. Jakby ktoś na chwilę uniósł z jej ramion przygniatający ją ciężar, pozwalając jej duszy zaznać poczucia lekkości, jakiego nie doświadczyła od dawna, mimo zbliżającej się przejażdżki samochodem. Może właśnie to był symbol prawdziwego przetrwania? Kiedy szczęście odnajduje drogę do twojego serca mimo otaczającego cię mroku? Kiedy iskra wesołości zdaje się płonąć jaśniej niż negatywne uczucia pasożytujące na ludzkiej słabości?
Reyes uniosła spojrzenie na jego twarz, kąciki jej ust uniosły się delikatnie do góry.
— Większość osób wolałaby oglądać moje piękne oczy, a ty ciągle każesz mi je zamykać — wytknęła mu z lekkim rozbawieniem, choć jednocześnie zadrżała. Była przyzwyczajona do tego, że podczas podróży badawczo wpatrywała się w swoje otoczenie, nie pozwalała sobie spuścić wzroku z rozciągającej się przed nią drogi. Zastanawiała się, czy Reginald wiedział, o co ją prosi; przymknięcie powiek na niemal całą godzinę jazdy wiązało się z bezgranicznym zaufaniem. Reg był mężczyzną, przed którym otworzyła się zaskakująco szybko, pozwalając mu dostrzec nie tylko jej pozytywne oblicze, ale także niedoskonałości kryjące się pod powierzchnią – mimo to przystanie na jego propozycję wymagało od niej ogromnych pokładów odwagi, silnej woli i wiary. W niego. W siebie.
— Łatwiej by było, gdybyś niepostrzeżenie wbił igłę ze strzykawką ze środkiem nasennym, a później wrzucił na pakę i przewiózł do Belle Harbor — marudziła Reyes, powoli wyswabadzając się z jego objęć. Przez ostatni dzień była przytulana częściej niż przez ostatnie miesiące, a jednak najchętniej nie opuszczałaby jego ramion budujących dla niej iluzję bezpiecznego schronienia. Leki były pewnym rozwiązaniem na jej przypadłość, ale Reyes nie chciała z nich korzystać, uważając je za łatwiejsze wyjście, od którego w dodatku mogła się uzależnić. Po środki farmakologiczne sięgała tylko w ostateczności, kiedy była zbyt zmęczona walką, co później często wiązało się z kacem moralnym.
Wzięła głęboki wdech i pociągnęła za klamkę z takim wyrazem twarzy, jakby właśnie drażniła jadowitą żmiję, po czym usiadła na fotelu pasażera, zapinając pas. Już samo siedzenie we wnętrzu maszyny sprawiło, że się spięła i zrozumiała, że nie bała się w tej chwili swoich wspomnień z wypadku, jej obawy dotyczyły kolejnego ataku paniki. Poczuła gorycz tej świadomości na języku; czy nie było dla niej szansy, by wyzwoliła się ze szponów własnego lęku?
UsuńReyes spojrzała niepewnie na Reginalda.
— Naprawdę mam zamknąć oczy? — upewniła się cicho. Splotła ze sobą palce tak mocno, że jej knykcie pobielały. To było coś nowego i jej przymus do patrzenia na drogę wydawał się być równie trudny do przezwyciężenia jak jej własna fobia. Powoli przymknęła powieki, wzdrygając się, kiedy do jej uszu dotarł odgłos silnika i niemal natychmiast rozwarła je ponownie, czując, jak serce podchodzi jej do gardła. Dopiero po dłuższej chwili uspokoiła się na tyle, by znowu oprzeć się o fotel i zamknąć oczy. Zacisnęła mocno szczęki, próbując zapomnieć o tym, że znajdowała się w samochodzie, ale za każdym razem, kiedy wchodzili w nieco ostrzejszy zakręt lub Reginald był zmuszony przyhamować, jej przyzwyczajenie stawało się silniejsze od niej i na nowo uchylała powieki, by rozejrzeć się dookoła. Z czasem jazda w otoczeniu ciemności, kiedy była pozbawiona widoku jezdni, stała się trochę łatwiejsza.
— Nawet nie wiem, o czym miałabym ci opowiedzieć — przyznała po chwili milczenia Reyes. Trudno było jej sobie przypomnieć radosne wspomnienia, kiedy jej mięśnie pozostawały spięte, a w głowie wirowało. Starała się skupić, ignorując bolesny ucisk w żołądku. — Na moje osiemnaste urodziny przyjaciele z Meksyku zabrali mnie na wycieczkę-niespodziankę do Tulum. Łącznie była nas piątka, ja i Catalina, Thiago, Pilar i Mateo. Po prostu wpakowali mnie do samochodu, zabronili o cokolwiek pytać i zabrali na Wybrzeże Majów. Nie wiem, czy kiedyś tam byłeś, to miejsce słynie z dobrze zachowanego stanowiska archeologicznego z kompleksem świątyń. Ruiny położone są na klifie nad Morzem Karaibskim, rozpościerają się stamtąd naprawdę nieziemskie widoki, zwłaszcza z Templo del Dios del Viento, chyba nigdy nie widziałam piękniejszego miejsca. Spędziliśmy w Tulum cały weekend i to było niesamowite, ciągle się wygłupialiśmy i zrealizowaliśmy nasze najbardziej niedorzeczne pomysły, o których lepiej, żebyś nie słyszał… ale po powrocie nie było tak kolorowo, bo okazało się, że przed wyjazdem nikt nie wpadł na to, żeby poinformować naszych rodziców o wspólnym wypadzie… Wyobraź sobie bandę nastolatków, którzy wracają cali w skowronkach do domu tylko po to, żeby dostać szlaban do końca życia. — Reyes zachichotała, kiedy przypomniała sobie ich piątkę stojącą z opuszczonymi głowami i szturchającą się nawzajem łokciami, kiedy rodzice niepokornej młodzieży mierzyli ich wściekłymi spojrzeniami, domagając się odpowiedzi. Podróż do Tulum była jednak warta kolejnych tygodni chłodnego traktowania ze strony mami y papi. To był jeden z najpiękniejszych prezentów, jaki dostała na swoje urodziny, a te wspomnienia wciąż przepełnione żywymi kolorami i ich wygłupami były o wiele trwalsze, niż jakakolwiek materialna pamiątka. Zaraz poczuła jednak delikatne ukłucie smutku, ponieważ ich paczka po jej wyjeździe się rozpadła; każde z nich zdecydowało się pójść swoją drogą i od dawna nie widziała już swoich przyjaciół.
— Pierwsza noc, którą spędziłam samotnie w górach — powiedziała nagle Reyes. — Estaba tan asustado al principio, y luego... solo empecé a sentirme bien, me sentí viva. Nigdy tego nie zapomnę, tego… sentimiento de logro? Nigdy nie czułam się równie zjednoczona z otaczającą mnie naturą, chociaż byłam taka mała w porównaniu do potężnych gór i nieboskłonu pełnego gwiazd. Cały niepokój związany z tym, że byłam sama, nagle wyparował i ogarnął mnie tak spokój, taka radość… — westchnęła, mając świadomość, że nie będzie w stanie lepiej opisać tego doświadczenia słowami. To było niezwykle osobiste przeżycie, które pozwoliło jej się wyciszyć. Reyes zamilkła, poszukując kolejnego wspomnienia, którym mogłaby się podzielić z Reginaldem. — Kiedyś malowaliśmy w plenerze… Wszyscy ustawili swoje sztalugi w jednym miejscu w niewielkiej odległości od siebie, żeby uchwycić w centrum odpowiedni widok, to było na Manhattanie. A ja usiadłam w zupełnie innym miejscu, zepchnęłam budynki na bok i w sercu obrazu postawiłam ludzi, ponieważ to oni dla mnie tworzą Nowy Jork. Podeszła do mnie prowadząca i powiedziała, że nigdy nie powinnam tracić mojego oryginalnego spojrzenia na świat oraz tej iskry odróżniającej mnie od innych. Zapewniła mnie, że artysta to nie osoba, która pięknie maluje, ale która nie dopasowuje się do ram, odczuwa świat inaczej i potrafi te emocje przekazać dalej. Za pracę dostałam dwie oceny; jedną tragiczną, bo motywem przewodnim były budynki, a drugą najwyższą, chociaż myślę, że zawdzięczam to raczej mojemu uporowi i brakowi pokory niż prawdziwemu talentowi — zażartowała. Studia malarskie były ciężkie, ale dla tego jednego komentarza mogłaby powtarzać ten rok bez końca, znosząc docinki ze strony innych profesorów i nieprzychylność kolegów. Ten komplement sprawił, że uwierzyła w siebie i swoją wartość jako osoby, niezależnie od tego, że ostatecznie zdecydowała się zmienić kierunek studiów i podążyć inną ścieżką, niż początkowo to planowała.
Usuń— Kiedy po raz pierwszy pokonałam cały szpitalny korytarz bez pomocy, ani razu nie dotykając ściany… — dodała Reyes. — Ten przeklęty korytarz śnił mi się po nocach, przez wiele tygodni był moją największą zmorą. Potrzebowałam przestrzeni, a mogłam spacerować tylko w obrębie tych samych ścian, które widziały moje niezliczone potknięcia i ból. Kiedy udało mi się przejść całą ścieżkę, zaczęłam płakać ze szczęścia. Przez długie tygodnie nie wolno było mi wstawać z łóżka, a później nie chciałam tego robić, czekałam na śmierć, która nie miała zamiaru przyjść… To było zwycięstwo pod wieloma względami. Oznaczało zdrowienie, nie tylko to fizyczne. Pokonałam korytarz, pokonałam też wersję siebie, którą dłużej nie chciałam być. To był taki szczęśliwy moment… Pielęgniarki przyniosły później do mojej sali tort ze świeczkami, żeby to uczcić i uskuteczniły la mordida. Od lat nikt nie wpychał mi twarzy do ciasta, ale naczytały się o meksykańskich tradycjach i skończyłam cała wysmarowana kremem — przypomniała sobie, chichocząc. Poczuła wtedy niesamowite wsparcie ze strony medycznej załogi, która opiekowała się nią przez kilka miesięcy, z ich oczu biła głęboka duma. Reyes nie potrafiła wtedy ukryć swojego wzruszenia. Po raz pierwszy jej szpitalny pokój wypełnił się głośnymi okrzykami i śmiechem.
— I… poznanie Reginalda Pattersona zalicza się do tych najlepszych chwil. Nawet w najtrudniejszych momentach wnosi sobą wiele ciepła i szczęścia do mojego życia. Uwielbiam, kiedy nazywa mnie płatkiem dalii i się ze mną droczy. Spędziłam w jego towarzystwie najcudowniejszy wieczór i nie żałuję nawet spania na podłodze, bo dzięki temu zjadłam pyszne naleśniki — zakończyła, otwierając oczy. Zerknęła na mężczyznę z szelmowskim uśmiechem, pod którym skrywała się jednak szczerość i bezbronność, po czym rozejrzała się dookoła, wzdychając, kiedy okazało się, że właściwie znajdowali się już pod jego domem. Ich domem. — Przegapiłam widok na ocean — stwierdziła cicho, wspominając widokową trasę, jaką ostatnio obrał Reg podczas ich podróży.
Rey
Były takie widoki, które nie mogły się znudzić i sam Reginald musiał coś o tym wiedzieć, skoro wystrój jego sypialni z takimi detalami oddawał atmosferę gęstej puszczy Karoliny Północnej. Reyes była pewna, że do podobnych krajobrazów będzie się zaliczał ocean widoczny z okien jej nowej sypialni w domu w Belle Harbor. W swoim sercu przechowywała nie tylko ważne dla niej osoby czy wspomnienia, ale także barwy i piękne pejzaże, do których powracała myślami, gdy starała się uspokoić. Szukała ukojenia na szczycie Ajusco, zanurzała się po czubek głowy w krystalicznej wodzie Morza Karaibskiego, wyciszając chaos panujący w samym centrum Nowego Jorku, miękkością rozgrzanego, złocistego piasku przesypującego się pod jej stopami odpierała chłód mrożący opuszki jej palców. To były widoki, których nikt nie mógł jej odebrać i które starannie kolekcjonowała, czasami przenosząc je także na swoje obrazy, co stało się dla niej formą terapii, gdy czuła się samotna w obcym kraju. Była pewna, że z czasem Belle Harbor dołączy do jej zbioru, stając się synonimem domu. Mimo upływu lat i kiełkującego w niej przywiązania do Wielkiego Jabłka, nigdy nie poczuła się w nim równie swobodnie jak na ulicach Ciudad de México. Miała jednak przeczucie, że teraz się to zmieni.
OdpowiedzUsuń— Ja też uważam, że należy mi się nagroda — przyznała Reyes, przeciągając się na siedzeniu. Co prawda pochwała padająca z ust Reginalda i szczera duma widoczna w jego błękitnych tęczówkach były zupełnie wystarczające, by zrekompensować napięcie, z jakim musiała się zmagać przez całą trasę, kiedy musiała pogrążyć się w ciemności, zdając się jedynie na umiejętności mężczyzny, ale nie zamierzała odmawiać słodkości. — Chcesz mi powiedzieć, że przez cały ten czas ukrywałeś przede mną swoje cukiernicze zdolności czy podczas odstawiania samochodu do kumpla planujesz poratować się sklepowym wyrobem? Ale tort zjem sama. Obawiam się, że jeśli spróbujesz dopełnić tradycji, więcej lukru skończy na ścianach i na naszych ubraniach niż w moich ustach — stwierdziła z rozbawieniem. Farbki wydawały się być nieszkodliwe w porównaniu do szkód, jakie mogliby wyrządzić podczas walki na jedzenie; poza tym, szkoda pysznego ciasta!
Reyes zmarszczyła z niezadowoleniem brwi.
— Nic mi nie jest. Mogę ci pomóc — zaprotestowała. Co prawda na samą myśl o wielokrotnym wspinaniu się po schodach z ciężkimi pudłami uginały się pod nią kolana, ale nie chciała obarczać Reginalda całą pracą. Już i tak zrobił dla niej wiele, najpierw zabierając ją do mieszkania, a później przenosząc jej kartony na pakę i pomagając jej rozwiązać umowę z właścicielką mieszkania; czułaby się źle, odpoczywając na łóżku wśród miękkiej pościeli, podczas gdy on sam byłby zmuszony nosić jej walizki. Wiedziała, że propozycja Rega wynikała z jego troski i Reyes również czuła, że jej siły zostały dość znacząco nadwątlone – najpierw jej atakiem paniki, później wielogodzinnym krzątaniem się po lokalu, gdy pakowała swoje pozostałe rzeczy do toreb i pudeł – ale nie podobała jej się równie bierna rola. Podejrzewała jednak, że przekonanie mężczyzny wcale nie okaże się prostym zadaniem, zwłaszcza że lepiej od innych mógł rozumieć ograniczenia jej ciała po tak poważnym wypadku i ratujących jej życie operacjach. — Kiedy musisz odwieźć auto do znajomego? Mamy jeszcze trochę czasu? — upewniła się Reyes, przegryzając wargę, kiedy w jej głowie zaczął kiełkować plan. — Zjedzmy coś najpierw. Nie mieliśmy wcześniej czasu nic przekąsić w całym tym zamieszaniu, a ty też powinieneś odpocząć. Wiem, że jesteś niezniszczalnym żołnierzem i pewnie szkolono cię do przetrwania tygodniowych głodówek, ale jeśli zaraz czegoś nie zjem, zamienię się w niezwykle złośliwą wersję Reyes, a nie chcesz jej poznać — zażartowała. Nie dało się jednak ukryć, że pora obiadowa już dawno minęła, a chociaż puszyste naleśniki Reginalda były niezwykle sycące, słodkie paliwo już dawno się wyczerpało, zostawiając jej żołądek z poczuciem pustki.
Podejrzewała, że dzisiaj skończy się na zamówieniu jedzenia na wynos, bo żadne z nich nie miało specjalnie ochoty czy siły gotować, zwłaszcza kiedy nad ich głowami wisiała jeszcze perspektywa rozpakowania wszystkich pudeł i opróżnienia pokoju, który zdecydowali się przeznaczyć na jej pracownię. Jęknęła przeciągle, ukrywając twarz w dłoniach. — Nie powinnam była w ogóle mówić o Tulum. Te wspomnienia powinny pozostać pogrzebane — rzuciła, rozczapierzając palce, by móc spojrzeć na mężczyznę. Wyraz jego twarzy podpowiadał jej, że nie porzuci tak łatwo tego tematu. — To niesprawiedliwe! Ciągle wyciągasz ze mnie różne historie, a ja też chcę usłyszeć twoje opowieści. Nie myśl sobie, że od tego uciekniesz — zagroziła mu od razu. Nie potrafiła mu jednak odmówić, zwłaszcza kiedy uśmiechał się do niej w ten sposób, ale uznała, że lepiej będzie opowiedzieć o jej młodzieńczych wyskokach w meksykańskim mieście w bardziej sprzyjającym otoczeniu niż we wnętrzu samochodu.
UsuńReyes odpięła swój pas i przechyliła się w kierunku Rega z szerokim uśmiechem oraz tajemniczymi iskierkami w oczach.
— Skoro tak się upierasz, żeby zacząć nosić kartony… Nie powinieneś zacząć od najważniejszego pakunku? — spytała, z rozbawieniem wskazując na siebie. Nie mogła przegapić podobnej okazji; poza tym ufała, że Reg jej nie upuści.
Reyes
Ruszanie do przodu dla niektórych wydawało się zbyt trudne. Uważali to za osiągnięcie porównywane do wspięcia się na wysoki szczyt. Miki jednak wydawało się, że przez całe swoje życie nie robiła nic innego. Po każdym upadku musiała się podnosić i przeć przed siebie, dlatego w jakimś stopniu opanowała tę trudną sztukę. Problem nie tkwił w tym, by patrzeć w przyszłość, lecz by przy tym zaakceptować swoją przeszłość. Ona z kolei wypracowała w sobie mechanizm, który opierał się na tym, aby odcinać to, co ją emocjonalnie przygniatało grubą kreską, aczkolwiek to wszystko, z czym sobie wtedy nie poradziła, nie znikało. Każda emocja, każde wspomnienie, które chciała wyprzeć z pamięci, nawarstwiały się i czasami napierały na te cienkie ściany, grożąc, że wydostaną się z ukrycia. Była mistrzynią udawania i okłamywania samej siebie, byle nie musieć mierzyć się z niektórymi rzeczami, które czyniły ją słabą. Niektórzy sądzili, że przeprowadzała się z miejsca na miejsce, ponieważ w pewnym momencie dopadało ją znudzenie i wzywała ją żądza podróży. W rzeczywistości często tak właśnie było, aczkolwiek w jej życiu były nieliczne przypadki, gdy to nie był powód jej zniknięcia. Czasami bez względu na to, czy tego chciała, czy też nie, przywiązywała się do czegoś lub kogoś. Rodziły się w niej uczucia i nostalgia, a to sprawiało, że jakaś jej część chciała w danym miejscu zostać na dłużej. Zawsze jednak ostatecznie działo się coś, co zmuszało ją do ucieczki. Pojawiały się emocje, które ją przygniatały i groziły uwolnieniem pozostałych demonów śpiących w jej głowie. Nie chciała stawać twarzą w twarz ze smutkiem, z bólem, z rozczarowaniem czy z najbardziej znienawidzonym przez nią uczuciem porzucenia. Tak było właśnie w przypadku Reginalda.
OdpowiedzUsuńJego wyjazd nie był czymś, czego się spodziewała. Jednocześnie jednak bolał ją fakt, że nie była tak zaskoczona, jak powinna być, ponieważ po części zawsze wiedziała, że ludzie w jej życiu nie pozostają na długo. Mogła ich porzucić albo zostać porzuconą. Zwykle wybierała pierwszą opcję, lecz w przypadku Reginalda było inaczej. Chciała mu zaufać, dać sobie nadzieję, która zmarła w niej lata temu. Jakkolwiek by to nie brzmiało, pragnęła uwierzyć, że jest w niej coś, co sprawi, iż w końcu ktoś będzie chciał z nią zostać. To była ta słaba część jej osobowości, która zwykle pozostawała ukryta, gdyż była najbardziej podatna na zranienia. Reginald niestety dołączył do grona osób, które ją porzuciły, aczkolwiek pocieszeniem w tym wszystkim był fakt, iż zrobił to poniekąd dla ważnej sprawy. Bycie porzuconą w imię obrony kraju brzmiało znacznie lepiej, niż bycie wymienioną na lepszy model, miała doświadczenie i mogła szczerze powiedzieć, że wolała pierwszą wersję. Ponadto prawda była taka, iż w rzeczywistości nigdy nie miała Reginalda, tak samo, jak on nie miał jej. Kiedyś spotkała mężczyznę, który sprawił, że naprawdę chciała spróbować i się przed nim otworzyć, co poniekąd się stało, lecz ostatecznie okazało się to nic niewarte. Dlatego później była tym bardziej ostrożna i otoczyła się mocniejszym murem, choć musiała przyznać, że nawet w nim Reginald zrobił kilka sporych ubytków. Był silny i nieugięty; z daleka było widać, że bije od niego bohaterstwo, nieważne czy chciałby się do tego przyznać. Przy tym wszystkim był dobrym człowiekiem, a w jej życiu mało było takich ludzi. Jakaś jej część nienawidziła go wtedy za tą prawość. To było irracjonalnie uczucie, ale zagnieździło się w niej na długo. Miał jednak w sobie coś, co sprawiało, że chciała przy nim być, ponieważ wtedy czuła się tak, jakby była jeszcze dla niej jakaś nadzieja…
Gdy spotkała go w sklepie, w pierwszej kolejności nie mogła uwierzyć własnym oczom. Był tuż obok, cały i zdrowy w swej pełnej okazałości. W tamtym momencie przypomniała sobie naprawdę wiele ich wspólnych momentów, nim ostatecznie odwróciła się napięcie i wyszła ze sklepu, porzucając swoje zakupy na pierwszej lepszej półce.
Był definicją wszystkich tych uczuć, z którymi niegdyś nie chciała się zmierzyć, więc najzwyczajniej w świecie ukryła je głęboko w sobie. Był tym słodko-gorzkim wspomnieniem mężczyzny, który jednocześnie ją uleczył, by następnie wbić w nią rozżarzone ostrze, przekręcić i zniknąć. Na początku chciała, aby pozostał w przeszłości, tam, gdzie, jak myślała, było jego miejsce. Jednakże od tamtego dnia myśl o nim nie dawała jej spokoju. Nie chciał zniknąć i w jakimś stopniu ją prześladował. Wtedy też postanowiła wykorzystać swoje znajomości, by czegoś się o nim dowiedzieć.
UsuńTo doprowadziło ją do momentu, w którym zdecydowała się zobaczyć, gdzie mieszkał, jak żył. Początkowo miała po prostu przejechać obok, ale kierowana wyższą siłą, zatrzymała się i po prostu siedziała. Nie lubiła konfrontacji. W końcu była typem, który zwykle znikał i nie pozostawiał za sobą śladów, zatem ponowne spotkania nie były czymś, co było dla niej na porządku dziennym. Nie wiedziała nawet, dlaczego chciałaby się z nim spotkać. Jednakże jakaś jej część chciała coś sobie udowodnić. Pokazać, że może to zrobić. Właśnie dlatego wtedy wyrwała kartkę z notesu, zapisała datę i miejsce, po czym ten prosty świstek wrzuciła do jego skrzynki na listy, po czym wsiadła do samochodu i odjechała. Teraz wreszcie tu była, przyglądając mu się z oddali, by móc się na to przygotować. Poniekąd chciała odwrócić się i odejść, ale na to akurat była zbyt uparta. Dlatego uniosła podbródek i założyła za ucho kosmyk ciemnych włosów. Spojrzała po sobie na biały top, który miała na sobie i sięgającą do ziemi granatową spódnicę z podłużnym rozcięciem. Wreszcie ruszyła przed siebie, zdecydowanie dodając sobie pewności ze świadomości, iż w tym przypadku to ona była w lepszej pozycji.
— Powiedziałabym, że jestem zaskoczona, ale to byłoby kłamstwo. — stwierdziła, gdy się do niego zbliżała na tyle, by mógł ją bez problemu usłyszeć. — Jesteś zbyt porządny, by zlekceważyć nawet coś tak nieistotnego, jak świstek papieru. Pewne rzeczy się nie zmieniają. — dodała, zatrzymując się obok ławki, na której siedział. Wiedziała, że się jej nie spodziewał i nie mogła się mu dziwić, sama była zaskoczona tym, że był w Nowym Jorku, ale ona miała czas, by to przetrawić.
Mikaela
Reyes szybko odkryła, że wszystkie jej obawy związane ze wspólnym mieszkaniem były bezpodstawne. Obecność Reginalda w jej codziennym życiu nie była w stanie całkowicie wypełnić dziury, jaką pozostawiło po sobie odejście bliskich jej sercu osób, ale sprawiała, że pustka stawała się mniej dotkliwa. Jej nowa rzeczywistość była wypełniona szczerym śmiechem, który coraz częściej rozbrzmiewał w ścianach domu w Belle Harbor, wspólnymi posiłkami, które zdawały się w sobie łączyć niemal wszystkie kuchnie świata i długimi rozmowami przerywanymi utworami wygrywanymi na gitarze przez Rega. Jeśli tylko widziała, że mężczyzna miał siłę mimo męczących dyżurów, zdejmowała instrument ze stojaka i układała go na jego kolanach, uważnie wsłuchując się w melodie wydobywające się spod jego zręcznych palców. Czasami prosiła go o meksykańskie piosenki, które kojarzyły jej się z dzieciństwem i wtedy dołączała do niego, śpiewając po hiszpańsku lub po prostu nucąc, innym razem zachwycała się jego ulubionymi balladami – wsłuchiwała się w jego wersję utworu, przytulając do brzucha poduszkę i kołysząc się delikatnie w rytm muzyki, wynagradzała go urokliwymi uśmiechami. Wspólne mieszkanie nierzadko oznaczało kompromisy i akceptowanie pewnych nawyków współlokatora wyniesionych jeszcze z rodzinnego gniazda, lecz do Reginalda nie musiała się przyzwyczajać – miała wrażenie, jakby znali się od dawna, jakby spędzili długie lata, docierając się i poznając swoje małe, codzienne rytuały. Ich staż znajomości był krótki, lecz instynktownie wyczuwali momenty, w których to drugie potrzebowało nieco więcej przestrzeni. Reyes nie pamiętała, kiedy po raz ostatni odczuwała podobny spokój, choć zmiana miejsca zamieszkania wymogła na niej także dostosowanie swoich przyzwyczajeń do nowej sytuacji. Dojazdy do pracy były najbardziej odczuwalną dla niej nowością. Do tej pory mogła pokonać niewielką odległość z wynajmowanego lokalu do El Museo del Barrio spacerem lub zrobić użytek ze swojego roweru, teraz musiała korzystać z komunikacji miejskiej i wstawać o wiele wcześniej, uwzględniając w swoim dojeździe potrzebę robienia przystanków na trasie, gdy jej lęk wymykał się spod kontroli. W przeciwieństwie do Reginalda nigdy nie była rannym ptaszkiem i nawet pięć alarmów ustawionych na telefonie czasami nie było w stanie jej dobudzić, przez co Patterson mógł obserwować jej zmagania, gdy biegała po całym domu, wyrzucając z siebie hiszpańskie przekleństwa, w jednej ręce trzymając kubek z przygotowaną przez niego kawą, w drugiej niosąc szczotkę do włosów, podczas gdy jej wzrok skanował przestrzeń, starając się odnaleźć zagubionego buta z pary. Wyjątkiem były poranki, kiedy Reg wracał z nocnych dyżurów, wtedy starała się zachowywać jak najciszej, by go nie obudzić, wiedziała bowiem, jak ważny był sen, który pozwalał na regenerację nie tylko sił fizycznych, ale też mentalnych. Nie pytała, jak wyglądał jego dzień w pracy; czasami wystarczyło, by spojrzała na jego zesztywniałe ramiona i bez słowa przytulała go do siebie, głaszcząc go po plecach, gotowa go wysłuchać, jeśli tylko tego potrzebował. Nie potrafiła sobie wyobrazić tego, z czym musiał mierzyć się podczas swojej zmiany, ale z każdym dniem coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że kochał swoją pracę, nawet jeśli czasami zupełnie pozbawiała go sił, sprawiając, że nie był w stanie odnaleźć drogi do swojej sypialni. Reyes z przerażeniem odkrywała, że zaczynała zakochiwać się w tej swojej nowej codzienności: w czekającym na nią na kuchennym blacie kubku gorącej kawy, w dźwięku przekręcanego w zamku klucza zwiastującego powrót Reginalda do domu, nawet w porannych pobudkach przy kojącym dźwięku fal uderzających o piaszczysty brzeg. Uwielbiała swoją nową pracownię, w której znikała na kolejne godziny, a o jej szczęściu świadczyły nowe obrazy wypełniające się coraz większą ilością ciepłych barw – i ten jeden, wyjątkowy krajobraz, nad którym pracowała z największą pieczołowitością, wzdrygając się z przestrachem za każdym razem, gdy Reg pukał do drzwi, bo nie chciała, by zobaczył swój prezent, zanim będzie on skończony.
OdpowiedzUsuńWciąż nie mogła uwierzyć w to, że udostępnił jej cały pokój, dekorując przestrzeń zgodnie z jej życzeniem. Cały dom zaczął nosić ślady obecności Reyes, które nie ograniczały się jedynie do błękitnej sypialni i jej malarskiej przystani; na regałach znalazło się miejsce także dla jej książek opowiadających o sztuce i kulturze Meksyku oraz innych krajów Ameryki Łacińskiej, na lodówce pojawiła się mała kolekcja magnesów, która powstała w czasach jej podróży autostopem po Stanach Zjednoczonych, w przedpokoju miała swój ulubiony wieszak, na którym ostatnio zawiesiła własnoręcznie wykonany wianek z polnych kwiatów. Tak szybko przyzwyczaiła się do życia w Belle Harbor, uznając to miejsce za swój dom… Bała się. Wiedziała, że podobna idylla nie mogła trwać wiecznie i obawiała się momentu, w którym to szczęście zostanie jej odebrane. Czasami wydawało jej się, że był to tylko słodki sen, że zaraz się obudzi – samotna, przepełniona bólem i rozpaczą – ale wtedy Reg wyrywał ją z zamyślenia, muskając jej ramię. Nie potrafiła słowami wyrazić, jak wiele znaczyła dla niej jego obecność.
UsuńReyes odwróciła się w kierunku drzwi, słysząc znajomy głos, a jej twarz rozświetliła się w ciepłym uśmiechu, kiedy jej wzrok odnalazł uważne spojrzenie Reginalda.
— Przestań się o mnie martwić. Dam radę, przez tydzień miałam niezły trening — zauważyła, bez trudu odczytując jego niewypowiedziane obawy. Mimo że codziennie musiała korzystać z komunikacji miejskiej, nie przydarzyły jej się żadne poważniejsze incydenty, a chociaż nie sypiała dobrze, nie przytrafił jej się także intensywny koszmar, który sprawiłby, że znowu miałaby ochotę zakraść się do przypominającego karoliński las pokoju Pattersona. Reyes dopięła walizkę i przekazała bagaż mężczyźnie; trochę współczuła Reginaldowi, który był zmuszony odpowiadać na jej niekończące się pytania odnośnie farmy, bo długo nie była pewna, co powinna ze sobą spakować. Ich wizyta nie była długa, lecz chciała dobrze wypaść przed jego rodziną, która z ogromną ekscytacją oczekiwała na ich przyjazd. Zbyt formalne ubrania mogłyby sprawić, że w oczach jego bliskich wypadłaby na zadzierającą nosa paniusię z miasta, z kolei zbyt swobodny ubiór mogliby wziąć za brak szacunku z jej strony… Reyes zaczynała niezdrowo się nakręcać, na szczęście Reg szybko ją uspokoił. Miał w sobie coś, co sprawiało, że jej temperament ulegał wyciszeniu, choć nie zatracał swojej latynoskiej iskry. — Nie jestem pewna, czy bardziej stresuję się trasą, czy raczej spotkaniem z twoją rodziną — przyznała, schodząc za nim po schodach. Wiedziała, że nie będzie w stanie w pełni ukryć przed Reginaldem swojego zdenerwowania, dlatego wolała zwierzyć mu się ze swoich lęków. Wytarła spocone dłonie o materiał jednoczęściowego, krótkiego kombinezonu z miękkiej bawełny w odcieniu głębokiej żółci, który miała na sobie. — Nie chcę, żeby znowu przytrafiła nam się taka sytuacja, jak wtedy, gdy jechaliśmy do mojego starego mieszkania. — Reyes była niemal pewna, że nie uda im się pokonać całej drogi bez przystanków, lecz miała nadzieję, że nie dojdzie do eskalacji jej fobii. Za wszelką cenę pragnęła uniknąć ataku paniki, które wywoływały u niej poczucie wstydu, a w dodatku obciążały samego Rega. — Poza tym wszyscy są tak podekscytowani naszą wizytą, że obawiam się, iż na miejscu poczują się rozczarowani — dodała. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz ktoś tak cieszył się na wieść o jej przyjeździe, ale jednocześnie czuła z tego powodu presję. Od czasu wypadku nie otwierała się na nowych ludzi. Reg był wyjątkiem, lecz przebywanie w jego towarzystwie było tak naturalne, że nie musiała się nawet starać. Na farmie wszystko mogło wyglądać inaczej.
Reyes pociągnęła za klamkę samochodu i umościła się na miejscu pasażera, uśmiechając się, kiedy zauważyła wszystkie rzeczy przygotowane przed mężczyznę na podróż. Był naprawdę jedną z najbardziej wnikliwych i troskliwych osób, jakie znała.
— Tym razem nie dam się nabrać na tę samą sztuczkę co ostatnio. Dzisiaj twoja kolej na opowieści — uprzedziła go od razu.
Reyes
Ktoś mógłby stwierdzić, że równie dobrze mogłaby zaoszczędzić sobie pracy i podejść do niego już wtedy w sklepie. W końcu jej życie zawsze było spontaniczne. Potrafiła z dnia na dzień porzucić wszystko, wsiąść do samochodu i wyjechać. Była w stanie przeczytać przypadkowe ogłoszenie o pracę i tylko z jego powodu zatrzymać się w danym miejscu. Jednakże pod tą warstwą zawsze skrywała się kontrola, swego rodzaju świadomość, że to ona zawsze decyduje o tym, jak potoczą się jej losy. W przeszłości wielokrotnie odbierano jej tę możliwość, więc teraz była wolnym ptakiem, który nade wszystko dążył do tego, by trzymać swój los we własnych rękach. Dlatego wolała, by ich konfrontacja odbyła się na jej własnych zasadach, jeśli już miało do niej dojść. To dodawało jej w pewnym sensie pewności siebie i pozwalało jej mocno stać na ziemi. Mogła wybrać dogodne dla siebie miejsce i czas. Coney Island Beach nie było tak przypadkowe, jak mogłoby się wydawać. Wielu ludzi założyłoby, że jej życie to ciąg nieprzemyślanych zdarzeń, aczkolwiek wiele z nich było podszytych głębszym sensem. Tak też było w tym wypadku. Wątpiła, by Reginald o tym pamiętał, ale kiedyś, gdy otworzyła się przed nim na tyle, by rozmawiać o swoich planach i marzeniach, wspomniała o tym, że Nowy Jork czeka na nią od lat i jest na jej liście miejsc, do których musi się wybrać. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że zostanie tu na dłużej, aczkolwiek rozmyślała o tym, co chciałaby zobaczyć w tym kotle kultury, mieście, które nigdy nie śpi. Jakaś jej cząstka miała nadzieję, że zobaczą te miejsca razem. Miki była samotną podróżniczką, aczkolwiek dla niego była gotowa odejść od tej zasady. Niestety, on miał inne plany. Po jego wyjeździe szybko wsiadła do samochodu z przekonaniem, że zwiedzi Wielkie Jabłko sama. Po prostu nie przypuszczała, że to miejsce, tak różne od farmy, gdzie spędziła ostatnie miesiące, będzie dla niej idealne. Może chodziło o to, że tak bardzo się różniło od miejsca, które teraz kojarzyło jej się z tęsknotą i porzuceniem? A może po prostu pasowała do tego pędu, do szalonych dni i jeszcze bardziej nieprzewidywalnych nocy? W naturalny sposób stała się częścią tego miejsca i czuła się tu naprawdę dobrze. Co prawda nie mogła powiedzieć, że zostanie tu na zawsze, ponieważ zważając na swój porywczy charakter, nawet jutro byłaby w stanie wsiąść do samochodu i wyjechać.
OdpowiedzUsuńOdpowiedziała mu równie uważnym spojrzeniem, także lustrując jego ciało, by tym samym ukryć iskrę zdenerwowania, która pojawiła się w niej, gdy czuła na sobie jego wzrok. Zastanawiała się co widział, gdy tak na nią patrzył. Dalej była tą samą dziewczyną sprzed lat, a może już kimś zupełnie obcym? Ona widziała w nim tamtego mężczyznę, aczkolwiek dostrzegała również kogoś, kogo nie znała. Były w nim emocje, których sobie nie przypominała i zastanawiała się, czy są one odbiciem historii, którą wiódł już po ich rozstaniu.
— Ciebie też miło widzieć. — stwierdziła odrobinę zgryźliwie, przyglądając mu się przez dłuższą chwilę, w ten sposób grając na zwłokę, co w jej przypadku nie było niczym nowym. Często testowała ludzi, zresztą w przeszłości zdarzyło się to nawet w jego przypadku, gdy dopiero co go poznawała. Z jednej strony doceniała tą jego bezpośredniość, z drugiej, zawsze wybijało ją to z rytmu. Mimo wszystko to była cecha, którą podziwiała i szanowała. Reginald nie marnował czasu, nie bawił się w gierki, nigdy nie grał i nie udawał. W przeciwieństwie do niej…
— Na które pytanie powinnam odpowiedzieć najpierw? Jak? Czy może dlaczego? — rzuciła zaczepnie, przekrzywiając głowę na bok, gdy posyłała mu ledwie zauważalny uśmiech. Obserwowała go uważnie, w dalszym ciągu zachowując między nimi pewien dystans. Jak mogłaby odpowiedzieć mu na pytanie dlaczego chciała go zobaczyć, gdy sama nie była do końca pewna? Chciała zobaczyć, co wyniknie z tego spotkania. Chciała zobaczyć, kim był teraz mężczyzna, który pokazał jej inne dobro tego świata, o jakim nie miała pojęcia.
Czy była w stanie to przyznać, czy nie, jakaś jej część też za nim tęskniła, co uświadomiła sobie dopiero w momencie, gdy zobaczyła go wtedy w sklepie. Był bohaterem i złoczyńcą w jednym rozdziale jej życia. Jakaś jej pokręcona część wierzyła też, że jeśli będzie w stanie zmierzyć się z tą częścią swojej historii, może w takim razie będzie gotowa na inną bitwę ze swoją przeszłością. Problem w tym, że nie zamierzała przyznawać się mu do żadnej z tych rzeczy. Nie odsłoniłaby się w ten sposób przed kimś, kto już kiedyś miał nad nią zbyt dużą władzę.
Usuń— Regi, jestem sprytna i jeśli czegoś chcę, po prostu po to idę. Nie jest trudno znaleźć kogoś, kto nie zadaje sobie wysiłku, by się ukrywać. Mam znajomości… — wytłumaczyła, wzruszając przy tym lekko ramionami, jakby nie miało to zbyt wielkiego znaczenia. Miki była postacią zagadkową, która skrywała w rękawie nie tylko demony, ale też inne sekrety.
— Może powinieneś czuć się doceniony, że zadałam sobie trud, by Cię znaleźć. Ty mnie nigdy nie szukałaś, chociaż nie jestem zdziwiona. W końcu byłam tylko wakacyjną przygodą żołnierza. — dodała, przykładając dwa palce do czoła, jakby w ten sposób chciała mu zasalutować. Nie była osobą, która krzyczałaby na niego, ukazując swoją stronę zranionej i porzuconej kobiety. To byłby pokaz emocji, a ona z nich nie słynęła. Robiła to na swój własny sposób, zaczepny i nierzadko irytujący. Poza tym miała czas, by ochłonąć. Nie było już w niej tej złości, którą czuła, gdy wyjechał. Było jednak rozczarowanie, do niego i do siebie samej.
Mikaela
Pamiętała, że w dniu, w którym dowiedziała się o decyzji Reginalda, jakaś jej część chciała zostać i na niego zaczekać. Zdusiła jednak w sobie to pragnienie, ponieważ cała reszta jej osobowości krzyczała, że nie jest w stanie zamknąć w sobie tego, kim w rzeczywistości była, a była po prostu uciekinierką. Kiedyś w jej życiu pojawił się mężczyzna, który w jakimś stopniu miał ją w garści. Był kimś, dla kogo chciała się zmienić, stać się kobietą, której potrzebował, lepszą wersją siebie. Ostatecznie jednak okazała się niewystarczająca. Zamknęła się na bardzo długi czas, nim poznała Reginalda i obudziła się w niej dawno zapomniana nadzieja. Pojawiło się to umarłe uczucie, które szeptało jej by mu zaufała. Przy nim zaczęła się w pewien sposób uleczać. Samą swoją obecnością przeganiał jej demony. Jego szczerość sprawiała, że czuła się przy nim pewniej, mimo iż sama miała wówczas wiele sekretów, którymi nie była w stanie się z nim podzielić. Stał się jednak jej kotwicą i ten fakt przesądził o ich rozstaniu. Nie mogła na niego czekać, ponieważ nie była do tego stworzona. Nie znał jej tak naprawdę, w pełni, ze wszystkimi bliznami i wewnętrznymi ranami, którym nigdy nie pozwoliła się w pełni zagoić. Nie była w stanie powiedzieć, że Reginald zastanie ją po swoim powrocie, a oni wrócą do wspólnego życia, jakby nigdy nic. Przerażał ją fakt, iż nie wiedziała jakiego mężczyznę spotka po powrocie. Była przekonana, że front odbije na nim swoje piętno i przerażało ją to, że okaże się dla niego niewystarczająca, ponieważ w głębi serca zawsze wiedziała, że taka właśnie jest. On był niczym niezachwiana budowla, a ona była starożytnymi ruinami, które z trudem jeszcze się trzymały, choć ludzie tego nie dostrzegali. Przetrwała, dla niej liczyło się tylko i wyłącznie to, ale wiedziała, że Reginald potrzebował czegoś więcej. Jakaś jej część była przekonana, że po swoim powrocie ją porzuci, wtedy niszcząc ją doszczętnie, a na to nie mogła pozwolić, więc ochroniła się w jedyny znany sobie sposób – ucieczką. Porzuciła go na swoich własnych warunkach, nie odwracając się za siebie, nawet jeśli wiedziała, że poniekąd zawsze będzie tego żałować. Nie chciała jednak tego rozpamiętywać, dlatego na lata zamknęła to w swojej podświadomości, a jedno spotkanie sprawiło, że wszystkie te dawno zapomniane emocje wróciły.
OdpowiedzUsuńSłysząc jego słowa, spięła się w sobie, ale poza tym, zdusiła pozostałe reakcje i po prostu zmrużyła oczy, uważnie się mu przysłuchując. Nie zamierzała spuścić wzroku i zachować się jak skarcona kobieta. Była kimś, kto w takich momentach wychodził naprzeciw i tak też zrobiła w tym momencie. Po prostu wyprostowała ramiona i czekała. Czy zabolały ją jego słowa? Mogła śmiało stwierdzić, że ugodziły w jakiś jej czuły punkt, a to tylko upewniło ją w przekonaniu, że Regi dalej posiadał tę moc, która wpłynęła na nią lata temu. Był siłą, z którą należało się liczyć i to zawsze ją do niego ciągnęło. Nie był typem mężczyzny, których zwykle spotykała. Czasami przypominał skałę, której nic nie mogło poruszyć. Był prawy i szczery, wierny swoim zasadą i poczynaniom. Był tym wszystkim, czym ona nigdy nie była, brawo dla niego.
— Wiesz, odkąd Cię zobaczyłam, zastanawiałam się nad jedną rzeczą. — przyznała, opuszczając na chwilę wzrok, jakby szukała w głowie odpowiednich słów. Tym zdaniem poniekąd przyznała, iż nie do końca sama z siebie wpadła na pomysł, by tak po prostu z dnia na dzień go odnaleźć. Był przeszłością zamkniętą na klucz, ale te drzwi zostały wyważone za sprawą przypadkowego spotkania w miejscu tak prozaicznym, jak sklep spożywczy.
— Zastanawiałam się, czy to ten sam mężczyzna, którego poznałam. Ten, który sprawił, że zatrzymałam się gdzieś na dłużej. Cóż, widzę go, ale nie jestem pewna czy to za nim tęskniłam. Oboje wiemy, że nie jest mi przykro, jeśli zmarnowałam Twój czas, bo z pewnością nie zmarnowałam swojego. — wyznała, robiąc kilka kroków w jego stronę, unosząc głowę, by móc się mu przyjrzeć.
Nie słynęła ze szczerości, aczkolwiek potrafiła przekazać prawdę, jeśli ta była dla niej oczywista. Poza tym przy nim zawsze chciała być lepszą wersją siebie i było tak nawet po tylu latach.
Usuń— Zobaczyłam Cię i pomyślałam, że to znak od losu, chociaż wątpię w jego istnienie. Nie jestem wierząca, nie wierzę w zrządzenie losu czy proroctwa, a jedyną osobą, w którą wierzę, jestem ja sama, więc zaufałam swojej intuicji, a ona powiedziała mi, że chcę Cię zobaczyć. — dodała, robiąc przy tym krok w tył, gdy mierzyła go wzrokiem, po czym skinęła wreszcie głową, jakby coś sobie postanowiła. Powiedziała więcej, niż zamierzała, aczkolwiek przynajmniej tym razem nie czuła się z tym źle. Nie wierzyła w to, że szczerość była wyzwalająca, lecz koniec końców odnalazła go i może właśnie taki był cel tego spotkania? Sama przecież nie wiedziała, czego oczekiwała.
— Tak, myślę, że nie mam już nic do dodania. — zakończyła, wreszcie odpowiadając na pytanie, które wcześniej jej zadał, nim odwróciła się, zastanawiając się, co będzie dalej. Potrzebowała drinka, wytchnienia, dobrego jedzenia albo czegokolwiek, co rozproszy jej myśli. Dla kogoś, kto zwykle unikał zawirowań emocjonalnych i wyznań, ta mała spowiedź była całkiem sporym wyczynem.
Mikaela
Zacisnęła usta w cienką linię, gdy usłyszała jego słowa. Czy zdawał sobie z tego sprawę, czy też nie, wywołał wewnętrzną burzę w jej umyśle. To mógł być prosty wybór, aczkolwiek ona poczuła się tak, jakby nagle stanęła na rozstaju i musiała wybrać ścieżkę, którą podąży. Jedna z nich była jej bardzo znana, to nią praktycznie zawsze podążała. Gdy świat stawał się trudny, gdy emocje ściskały jej gardło, zrywała je z siebie, odrzucała daleko i odwracała się od nich napięcie. Nie była to chlubna część jej życia, lecz właśnie w taki sposób działała, czy ktoś to akceptował, czy też nie. Ten mechanizm zaczął się lata temu i ciągnął po dziś dzień. Mogła zamknąć Reginalda w przeszłości, a wraz z nim te wszystkie gorzkie uczucia i odejść. Zresztą już raz to zrobiła, była w tym naprawdę dobra. Z drugiej jednak strony mogła wybrać ścieżkę przeciwną, skonfrontować się z nim w pełnym wymiarze, dać mu szansę, a nie jedynie ciskać ślepymi nabojami na lewo i prawo, tak jak zrobiła to przed momentem, by w minimalnym stopniu wyrzucić z siebie buzujące w niej emocje, w jedyny znany dla siebie i w miarę prosty sposób. Mogła wreszcie udowodnić samej sobie, że ma w sobie tę odwagę i nie będzie za każdym razem uciekać. Nie chciała, żeby na tym wszystko się skupiało. Nie chciała zawsze wybierać tej oczywistej dla siebie ścieżki.
OdpowiedzUsuńUciekała od tylu lat, iż stało się to dla niej nawykiem, rzeczą oczywistą. Ktoś mógłby się z tym nie zgodzić, w końcu osiedliła się wreszcie w Nowym Jorku i wydawać by się mogło, że zaczęła tu budować swoje nowe życie. Cóż, gdyby tak było, zapewne nie uciekałaby od rozmowy z rodzicami. Nie ograniczałyby ich te wszystkie niezręczne pogawędki przez telefon, które zawsze były podszyte tym jednym, niewypowiedzianym pytaniem – dlaczego? Dlaczego odeszła, dlaczego nigdy nie wróciła? Na pierwsze pytanie była w stanie odpowiedzieć, a dokładniej rzecz ujmując, przekonująco skłamać, choć wiedziała, iż jej rodzice i tak w to do końca nie wierzą. Powodem ich nieufności był fakt, iż nie miała odpowiedzi na to drugie pytanie. Po tylu latach powinna chcieć przynajmniej na chwilę wrócić do miasta, w którym się wychowała albo chociażby pozwolić rodzicom odwiedzić siebie. Sęk w tym, iż nie mogła tego zrobić. Poniekąd zamknęła ich w przeszłości i nie mogła już pozwolić im się z niej wydostać. Nie zamierzała burzyć ich świata, a przy tym również swojego. Ta niewiedza ich ratowała i zamierzała tak to zostawić, nawet jeśli czyniło to z niej słabego człowieka. To była droga, którą wybrała. Znała ją tak dobrze, ale czuła, że tym razem mogłaby spróbować czegoś innego. Czy Reginald był dobrym wyborem? Już kiedyś mu zaufała i mimo iż ostatecznie została zraniona, po drodze doświadczyła wielu pięknych chwil. Ten mężczyzna pokazał jej pewne rzeczy, w które nie wierzyła. Dał jej chwile, o które nawet nie prosiła. Uratował ją w jakiś sposób, ponieważ przed przyjazdem na farmę czuła, że zapada się w czarnej dziurze, pochłaniała ją otchłań i demony przeszłości. Chciała wiedzieć co miał do powiedzenia i mimo iż nie zamierzała tego ponownie wyznawać na głos, tęskniła za nim. Była również w czysty ludzki sposób ciekawa tego, kim teraz był. Oczywiście, znała pewne fakty, zważając na to, że musiała przez nie przebrnąć, by go odnaleźć, aczkolwiek nic z tego tak naprawdę nie czyniło go człowiekiem, na którego patrzyła.
Posłała ostatnie spojrzenie w stronę, z której przybyła, wiedząc, że stał tam nieopodal jej samochód, chociaż teraz nie było go widać. To byłaby prosta droga i poniekąd czuła się jakby ją nawoływała. W końcu to była jej bezpieczne strefa. Pokręciła jednak głową, podejmując ostateczną decyzję. Co prawda z tyłu głowy miała pocieszającą myśl, że jej droga ucieczki zawsze tam będzie, więc miała awaryjny plan, lecz ten jeden raz postanowiła z niego od razu nie korzystać. Uznała, że oboje byli coś sobie winni i mimo iż nie wierzyła w przeznaczenie, uznała to za jakiś znak, ponadto wystarczyło, że Reginald w to wierzył.
Spojrzała na niego, przez chwilę znów tylko bacznie mu się przyglądając, jakby oceniała go na nowo, wreszcie uśmiechnęła się sama do siebie z pewną nostalgią, kręcąc przy tym głową. Jakimś cudem on od zawsze wzbudzał w niej refleksje i potrafił w prosty sposób opanować jej temperament, przynajmniej w przeszłości dosyć często tak na nią wpływał. Emanował pewnym spokojem, który jakoś na nią oddziaływał i tak jak w tym momencie, skłaniał do rozważeń i chwili zastanowienia.
Usuń— To był zły dobór słów. Nie mogę określać twoich uczuć, w końcu to ty jesteś ich panem. — stwierdziła, wzruszając przy tym ramionami. Co prawda to nie były przeprosiny w oczywisty sposób, aczkolwiek w końcu to była Miki, z nią nic nie było aż tak banalnie proste. Żałowała tamtych słów już w momencie ich wypowiadania, lecz czy tego chciała, czy też nie, ta zraniona wersja jej osoby poniekąd w nie wierzyła. Ona sama nie mogła go nazywać swoją wakacyjną przygodą, ponieważ odegrał ważną rolę w jej życiu, o czym zapewne nawet nie wiedział. Trzymała swoje uczucia w zamknięciu, rzadko się nimi dzieląc i tak było w jego przypadku. Chroniła swoją wrażliwość za grubymi murami, odgradzając się od świata.
— Możemy się gdzieś przejść? Czuję, że jestem za długo w jednym miejscu. — rzuciła, pocierając palcami płatek ucha, co było równoznaczne z pewnym zdenerwowaniem. Gdy uświadomiła sobie ten gest, szybko opuściła rękę, szczerze nienawidząc tego idiotycznego nawyku. Była osobą, która lubiła być w ruchu, a gdy sytuacje stawały się trudne, ta potrzeba była jeszcze silniejsza.
Mikaela
Mikaela w rzeczy samej zawsze zazdrościła mu tej siły i zastanawiała się, skąd ją czerpał. Czasami snuła refleksje o tym, czy było na świecie coś, co mogło go złamać. Nieraz rozmyślała o tym, dlaczego niektórzy ludzie mieli w sobie tę wewnętrzną moc, a innym jej brakowało. Momentami wydawało jej się, że wynika to z genów. Ona nie znała swoich biologicznych rodziców, a przynajmniej ich nie pamiętała, aczkolwiek już lata temu sklasyfikowała ich jako słabych. Była dorosłą kobietą, lecz nigdy w pełni nie pozbyła się nienawiści, jaką czuła względem tych obcych sobie ludzi. Bądź co bądź porzucili ją jak zużytą zabawkę i kiedyś faktycznie szukała przyczyny, wymyślając różnorakie scenariusze. Zastanawiała się, gdzie wtedy była jej matka i czy tak po prostu zgodziła się zostawić córkę na poboczu drogi. Chciałaby wierzyć, że było inaczej, lecz jednocześnie miała świadomość, że jeśli tylko jej biologiczna matka chciałaby ją odnaleźć, zrobiłaby to w tamtym czasie bez problemu, ponieważ wszelkie media rozpisywały się o porzuconej przy drodze dziewczynce. Nikt jednak nigdy się po nią nie zgłosił i wiedziała, że gdyby nie jej adopcyjni rodzice, mogłaby spędzić resztę życia tułając się z jednego domu zastępczego do drugiego albo skończyć jeszcze gorzej. Oni dali jej dach nad głową, rodzinę i przede wszystkim miłość. Nigdy nie dali jej odczuć, że była w jakiś sposób gorsza, ponieważ nie była ich biologicznym dzieckiem. Zrobili wszystko, by stała się częścią ich małej rodziny i dali jej dzieciństwo, za które była wdzięczna. Nie mieli jednak zbyt wielkiego wpływu na późniejsze piekło, które zapanowało w jej życiu. Byli nieświadomi i poniekąd za ich ślepotę obwiniała to bezgraniczne dobro, które od nich płynęło. Kiedyś zastanawiała się, czy gdyby tylko odnalazła w sobie tę siłę, której potrzebowała, coś potoczyłoby się inaczej, a jej historia też byłaby inna. Wtedy jednak podjęła decyzję i już się z nią pogodziła, na tyle, na ile mogła. Zamknęła tę przeszłość, udając, że jej nie ma, ponieważ tylko to pozwoliło jej dalej żyć i się nie załamać. Nienawidziła tego. Nienawidziła, że to jest ciągle w niej i nigdy się tego nie pozbędzie. Nigdy tak naprawdę nie pozwoliła temu odejść i wiedziała, że to się nie stanie. Ta skaza stała się już częścią jej osobowości, poniekąd wykreowała człowieka, którym była teraz. Nie potrafiłaby być kimś innym, nie zmieniłaby się tak po prostu. Była więźniem swoich demonów, ale zaprzyjaźniła się z nimi na tyle, by mogli żyć razem w zgodzie. Nie była tak dobrym człowiekiem, jak Reginald, nie była tak silna i nieugięta. Zapewne właśnie dlatego ona zawsze uciekała, a on był tym, który stał twardo i przyjmował to, co dawał mu los.
OdpowiedzUsuń— Dalej czasami przyjmujesz ten przywódczy ton. — stwierdziła, posyłając mu uśmieszek, aczkolwiek tym razem jej słowa nie były uszczypliwe. W przeszłości też lubiła do tego nawiązywać, ponieważ sama nie była kimś, kto lubił przyjmować polecenia. Często czuła się w ten sposób ograniczana, a nie lubiła, gdy tak się działo. Potrzebowała swobody na wielu różnych płaszczyznach, z czego kiedyś nie zdawała sobie nawet sprawy. Jednakże Regi zawsze miał w sobie coś, co zachęcało ją do tego, by za nim podążyła, co nie znaczyło, że nie lubiła z nim walczyć. Jednakże podświadomie zapewne wiedziała, że zawsze wybierze dobrą ścieżkę, cóż… A przynajmniej lepszą niż ona sama. Do momentu, aż wyjechał. To nie była decyzja, którą popierała, lecz musiała szczerze przyznać, że ją szanowała. Był skory do poświęceń w imię własnych zasad, nie mogła tego negować.
Ruszyła za nim w stronę plaży, rozglądając się przelotnie po otoczeniu, co było jej zwyczajem. Lubiła wiedzieć co się wokół niej dzieje i nie przepadała za byciem zaskakiwaną, co nie oznaczało, iż często nie znajdywała się po tej drugiej stronie. Wręcz przeciwnie. Była osobą z zagadkami, toteż lubiła od czasu do czasu pojawić się znikąd z jakąś niespodzianką, tak jak było w przypadku spotkania z Reginaldem.
Podejrzewała, że na jego miejscu nie byłaby specjalnie zadowolona z takiego obrotu spraw, ponieważ nie miałaby szansy się przygotować, lecz wiedziała, że Reginald był bardziej wyrozumiały i potrafił się dostosować do sytuacji znacznie szybciej, niż ona.
Usuń— Minie już z półtora roku. — przyznała i sama nawet słyszała nutkę zdziwienia w swoim głosie. Wszak nie podejrzewała, że zabawi tu aż tak długo. Dla innych to mógłby być krótki czas, aczkolwiek dla kogoś, kto większość swojego życia spędził w podróży, zatrzymując się w jakimś miejscu góra na kilka krótkich miesięcy, to było dziwne uczucie.
— Po twoim wyjeździe, spędziłam trochę czasu na czymś, co znałam najlepiej. Na zwykłej podróży z miejsca do miejsca. Nowy Jork miał być kolejnym przystankiem na kilka dni, ale jak widać, przeciągnęło się. — stwierdziła, odgarniając do tyłu ciemne kosmyki, które łaskotały jej skórę. Gdy dotarli na plażę, szybko pozbyła się swoich butów, ponieważ sandałki nie były odpowiednim obuwiem na taki spacer.
— A ty co tu robisz? Prędzej spodziewałabym się Ciebie na farmie, pasowałeś tam w przeciwieństwie do mnie. — dodała, zerkając na niego kątem oka. Naprawdę pasował do tamtego otoczenia i wpasowywał się w tamten styl życia. Ona jednak miała wrażenie, ze sama stanowiła tam ten niepasujący element układanki. Tak jakby na siłę chciała gdzieś się przypasować, zwolnić na chwilę w swoim życiu i stać się częścią czegoś piękniejszego. To było ciepłe życie, czasami pełne rutyny, ale i rodzinności. Reginald w jej oczach pasował tam idealnie. Ona z kolei była wybrakowanym modelem, choć musiała przyznać, że w tamtym okresie, to życie było dla niej dobre. Wypełniło ją wyciszenie, którego zwykle nie zaznawała. Był spokój i harmonia.
Mikaela
Reyes odetchnęła, czując zalewającą ją falę wdzięczności, gdy mężczyzna zapewnił ją, że ze wszystkim sobie poradzą, zaraz jednak stężała, słysząc ciche mruczenie silnika. Zacisnęła palce na materiale miękkiego koca niedbale przerzuconego przez jej odsłonięte nogi, ale choć do samochodu wsiadała z pozytywnym nastawieniem, jej serce jak zawsze przyspieszyło we wnętrzu auta, kiedy opuścili podjazd, wjeżdżając na główną drogę. Miała nadzieję, że stres będzie się utrzymywał jedynie w trakcie przeprawy przez miasto, gdzie z każdej strony atakowały ją bodźce w postaci mknących z naprzeciwka samochodów i głośnych klaksonów, a spokojniejsza trasa przez Karolinę Północną i towarzystwo Rega pozwolą jej się bardziej rozluźnić, bo była pewna, że w podobnym spięciu nie uda jej się przetrwać wielogodzinnej podróży. Zamiast na mijanych kilometrach starała się skupić na celu całej wyprawy; bardzo zależało jej na poznaniu klanu Ackermanów, zwłaszcza Jocelyne, w której widziała swoją pokrewną duszę, choć ich rozmowa telefoniczna nie była długa.
OdpowiedzUsuń— Masz rację, z tym brakiem pewności siebie zupełnie nie jest mi do twarzy — stwierdziła z rozbawieniem, bo o ile Reginald miał już okazję poznać jej słabości i delikatniejszą, bardziej wrażliwą stronę, którą skrywała pod szerokim uśmiechem, ciętymi ripostami pełnymi humoru oraz gorącym temperamentem, do tej pory ani razu nie widział odsłony Reyes, której brakowałoby wiary w siebie i we własne możliwości.
— Będę wiedziała o tobie wszystko dopiero w momencie, w którym wypytam Jo i twoją ciotkę o każdy zawstydzający szczegół z twojego dzieciństwa — odpowiedziała Reyes w podobnym tonie. Już pierwszego wieczora ich znajomości przekonała się, że Reginald był wyjątkowo dobrym słuchaczem, jednak niekoniecznie lubił mówić o sobie i biorąc pod uwagę jego trudne przeżycia na froncie, gdzie był zmuszony oglądać cierpienia znajomych i ich niesprawiedliwą śmierć, potrafiła to zrozumieć, chociaż nie miała zamiaru tego w pełni zaakceptować. Rey była nieustępliwym, błyskotliwym obserwatorem i wiedziała, w jakich momentach zadawać odpowiednie pytania, by nakłonić mężczyznę do opowieści. Na pewno pomagał fakt, że oboje otworzyli się na siebie w pełni; nie istniały pomiędzy nimi bariery, których obecność byłaby normalna w przypadku trwającej zaledwie tydzień znajomości. Pokazała mu także te najbrzydsze, najbardziej zniszczone fragmenty swojej duszy, odsłaniając się w sposób, w jaki nie zrobiła tego przed nikim innym, a mimo to Reg nie oceniał jej, zamiast pogardy czy obrzydzenia okazując jej ciepło i zrozumienie. Nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek znajdzie w sobie odwagę, by zbliżyć się do drugiej osoby, by dzielić się z nią nie tylko przeżyciami dnia codziennego, ale także głębokimi przemyśleniami czy historiami skrytymi na dnie serca, lecz przy Reginaldzie jej lęki przegrywały ze szczerym pragnieniem. Reyes poznawała mężczyznę, a jednocześnie uczyła się przy nim siebie na nowo. Wydobywał z niej radość, chociaż przez długi czas wierzyła, że zdolność do cieszenia się otaczającą ją rzeczywistością umarła w niej szesnastego października ubiegłego roku. Czasami wydawało jej się, że czerpała z tej relacji zbyt wiele, wystarczyło jednak, by spojrzała na jego twarz, gdy w skupieniu siekał kolejne składniki do kolacji albo gdy zupełnie rozluźniony przygrywał na gitarze w salonie, by wszelkie wątpliwości ustępowały. Nie wiedziała, skąd wzięła się w niej ta niezachwiana pewność, że ta znajomość była równie ważna dla mężczyzny, lecz z każdym kolejnym my padającym z jego ust tylko jeszcze się pogłębiała, dając jej poczucie stabilizacji, jakiego nie odczuwała od czasu wypadku. Złudnej stabilizacji, bo Reginald nigdy nie ukrywał, że będzie musiał wyjechać, zabierając ze sobą w drogę jedynie własną wolę przetrwania, siłę charakteru i wspomnienia. Reyes nie mogła mu towarzyszyć, dlatego chciała zapełnić jego pamięć pięknymi, wspólnie spędzonymi chwilami. Poznała na własnej skórze, jak bardzo przyszłość była niepewna i to nie tylko dla żołnierza pełniącego służbę na linii frontu.
Przegryzła wargę, zerkając na mężczyznę. Wiedziała, o co chciała go zapytać, jednak bała się tego, jak Reg zareaguje na poruszony temat.
Usuń— Nigdy mi nie opowiadałeś, jak to się stało, że wychowywałeś się na farmie pod okiem swojego wujostwa — powiedziała w końcu Reyes, wahanie było wyczuwalne w jej głosie. Reginald praktycznie nie poruszał kwestii swoich rodziców, a kiedy już wspominał o państwu Patterson, wydawał się być chłodny, zdystansowany, zupełnie inny od tego, jakiego go znała, dlatego obawiała się, że jej ciekawość wzbudzi w nim negatywne emocje. Dzielili się ze sobą jednak nie tylko pozytywnymi przeżyciami i Reyes czuła, że powinna zadać to pytanie, zanim pojawią się w Barnardsville. Nie wiedziała, ile miał lat, kiedy został przekazany pod opiekę Ackermanów i dlaczego w ogóle doszło do podobnej sytuacji. Co prawda nie powinna oceniać jego rodziców, ponieważ nie wiedziała, jakie okoliczności skłoniły ich do podjęcia równie bezdusznej decyzji, lecz nie potrafiła zrozumieć, jak mogli porzucić swoje dziecko, zwłaszcza że Reg był najbardziej niesamowitym człowiekiem, jakiego poznała.
Reyes
smoło,
OdpowiedzUsuńwczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 2 sierpnia Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.
ADMINISTRACJA NYC
[ Tak, niestety nie miała za kolorowo,jednak mam nadzieję, że teraz będzie tylko coraz to lepiej!
OdpowiedzUsuńStresowałam się trochę, przyznaję xD Jednak troszkę pośledziłam jak to mniej więcej działa na takich blogach i stwierdziłam, że to fajna zabawa, więc czemu by nie spróbować? Zobaczymy czy uda się rozkręcić!
Bardzo dziękuję za przywitanie i miłe słowa!
Jakby była ochota na wątek to daj znać, chętnie nad czymś pomyślę! :D ]
Naya
Reyes starała się skupić na równych, głębokich oddechach, ignorując serce mocno obijające się o jej żebra. Naprawdę chciała, aby ta podróż upłynęła im przyjemnie i bez większych wypadków, które odebrałby całej wyprawie ekscytację, jaką oboje wydawali się odczuwać. Reginald już wcześniej organizował weekendowe wypady do Karoliny Północnej, do tej pory jednak rzadko ściągał ze sobą towarzystwo, zwłaszcza takie, które łudząco przypominało jego ideał; Reyes z kolei cieszyła się perspektywą odetchnięcia od zgiełku wielkiego miasta, ale także możliwością poznania bliskich Reginalda. Liczyła na to, że uda im się spędzić ten czas sielsko, oddalając od siebie wszelkie zmartwienia, oznaczało to jednak, że musiała spróbować pokonać swój lęk, nawet jeśli zdawał się on nie przeszkadzać mężczyźnie. Jej lewe kolano niespokojnie podskakiwało, gdy uważnie śledziła drogę, ale oprócz typowych oznak zdenerwowania, nie wysyłała sygnałów, jakoby miała zaraz wyskoczyć z auta, przytłoczona przez swoją traumę. Na razie skupiała się na opowieści Reginalda, ponieważ wiedziała, że była ona ważna.
OdpowiedzUsuń— Moi rodzice też byli młodzi i mnie nie planowali, ale… nie wyobrażam sobie, że mogliby… — przyznała Reyes, kręcąc lekko głową. Dorastała w biednym, lecz przepełnionym miłością domu, a chociaż nie mogła się pochwalić najnowszymi cudami technologii czy metkami ekskluzywnych projektantów na ubraniach, uważała, że miała szczęśliwe dzieciństwo, ponieważ miała przy sobie osoby, na które mogła liczyć w każdej sytuacji. Reginald został tego niejako pozbawiony; miał rodziców, ale oni nie stanęli na wysokości zadania, nie interesowali się nim, jednocześnie dając mu sygnał, że był zbędnym elementem w ich życiu. Linda i Jack starali się go wychować najlepiej, jak potrafili, ale zawsze podkreślali, że byli tylko jego wujostwem. Potrafiła zrozumieć to, że Ackermanowie nie chcieli zdezorientować Rega, gdyby w przyszłości jego biologiczni rodzice się o niego upomnieli, lecz jednocześnie skazali małego chłopca na zastanawianie się, kim tak naprawdę był i dlaczego go nie chcieli.
— Nie wyglądasz mi na typ buntownika, a tutaj proszę, zdecydowałeś się na ucieczkę z domu wcześniej od innych — zażartowała Reyes, chociaż serce pękało jej na myśl o tym, co pchnęło ośmiolatka do tak drastycznych kroków. — Gdzie planowałeś pójść? Jak szybko udało im się ciebie znaleźć? I co najważniejsze: próbowałeś jeszcze powtórzyć ten wyczyn w późniejszych latach czy byłeś przykładnym, grzecznym nastolatkiem? — spytała. Być może nie powinna zarzucać mężczyzny podobnymi pytaniami, bo nie był to szczęśliwy etap jego życia, lecz miała wrażenie, że z tej próby ucieczki wyniknęło coś pozytywnego: szczerość.
— Nie rozumiem… Nie jesteś zabawką, którą mogli porzucić, kiedy było im zbyt trudno, a o której przypomnieli sobie po latach — wymruczała, czując zbierając wewnątrz niej złość. Nie potrafiła zrozumieć motywacji państwa Pattersonów, którzy nagle zapragnęli zaopiekować się Reginaldem, nie biorąc pod uwagę jego uczuć i przywiązania do farmy, na której dorastał oraz bliskich przyjaciół, z którymi spędzał dnie, biegając na świeżym powietrzu. Wedle własnego uznania przestawiali go z kąta w kąt, próbując nagiąć go do własnej woli, jakby był maszyną zaprojektowaną z myślą o spełnianiu ich życzeń. Podziwiała Rega za to, że wykazał się hartem ducha i nie pozwolił, by rodzinne zawirowania go złamały.
— Musiało ci być trudno — zauważyła cicho Reyes. Tak bardzo wczuła się w historię Reginalda i w emocje, jakie musiał odczuwać jako mały chłopiec, który był na tyle przerażony wizją odrzucenia zarówno przez swoich biologicznych rodziców, jak i opiekunów w postaci wujostwa, że postanowił wziąć swój los we własne ręce i uciec z domu, że na chwilę zapomniała o własnym lęku związanym z pokonywaną przez nich trasą.
— W tym wszystkim nie wiedziałeś, gdzie przynależysz i czy w ogóle jest gdzieś dla ciebie odpowiednie miejsce. Nikt nie powinien się zmagać z podobną samotnością, zwłaszcza dziecko — stwierdziła ze smutkiem. Wierzyła w to, że Linda otoczyła Rega troskliwą opiekę, zapewniając mu nie tylko dach nad głową, ale także ciepłe objęcia, lecz musiał się wychowywać ze świadomością, że jego dalsza rodzina interesuje się nim bardziej niż osoby, które powołały go do życia i teoretycznie powinny mu być najbliższe. Nic dziwnego, że ta sytuacja zrodziła kolejne nieporozumienia, które skłoniły zaledwie ośmioletniego Reginalda do poszukiwania szczęścia w szerokim świecie na własną rękę. Reyes nie wątpiła, że otrzymał mnóstwo miłości, co było widoczne w sposobie, w jaki wypowiadał się o państwu Ackerman, ale zastanawiała się, czy mimo tego nie odczuwał w swoim życiu pewnego rodzaju pustki przez długi czas, dopóki nie zrozumiał swojej własnej wartości. Był w końcu tylko chłopcem, który chciał być taki jak inny, tymczasem w jego codzienności brakowało bliskich, do których mógłby się zwracać mamo i tato, a najbliższe temu wzorcowi osoby podkreślały, że były jego wujostwem. Wydawało jej się, że to musiało odcisnąć na nim piętno, zwłaszcza że dzieciaki powinny być okrutne, ale kiedy spoglądała na Reginalda w tej chwili, miała wrażenie, że pogodził się ze swoją przeszłością, chociaż nie pojednał się ze swoimi rodzicami. Zastanawiała się, czy to z ich powodu miał trudności w zawiązywaniu bliższych kontaktów, bo chociaż ich relacja pogłębiała się w zaskakująco szybkim tempie, zdążyła się już zorientować, że Reg był typem osoby, która nie dopuszczała do siebie innych osób. Nie wiedziała jednak, czy w ogóle miała prawo wysuwać podobne wnioski; przede wszystkim nie chciała sprawiać mu bólu. Pragnęła codziennie widzieć na jego przystojnej twarzy jedynie szczery uśmiech. Oboje przeszli już przez piekło i uważała, że zasługiwali na to, by teraz spotykały ich tylko dobre, radosne chwile, ale nie miała wpływu na los; mogła jedynie starać się, by ich wspólnie spędzone godziny były warte zapamiętania jako pozytywne wydarzenia. Właśnie dlatego podkręciła muzykę i spojrzała na Reginalda z szerokim uśmiechem.
Usuń— Zaśpiewaj ze mną — poprosiła.
Reyes
Uśmiechnęła się widząc na jego twarzy zdziwienie, ponieważ ją również szokowało to, że została tu tak długo. Reginald, nawet jeśli nie zdawał sobie z tego sprawy, znał ją lepiej niż spora część ludzi w jej życiu. Znajomi pojawiali się i odchodzili, a mury, którymi się chroniła, zawsze pozostawały na swoim miejscu. On jednak poznał jej marzenia i plany, a to były rzeczy, z których chyba najbardziej była ukształtowana. Zobaczył przebłyski wrażliwszej osoby, która skrywała się pod kolcami, udającą, że świat nie ma mocy, by ją zranić. Widział ją, gdy przeżywała swoje koszmary, ale także w momencie, gdy uświadomiła sobie, że czasami trzeba się zatrzymać na dłużej i pozwolić sobie na spokój, na nadzieję. Słysząc, że on jest tu już prawie trzy lata, zastanawiała się, czy gdyby nie to przypadkowe spotkanie w sklepie i jej nagła chęć, by go odnaleźć, to czy mieliby jeszcze szansę się spotkać? Ona sama była nieprzewidywalna i może w przyszłości zawitałaby ponownie na rancho, gdzie spotkaliby się ponownie. Było to jednak mało prawdopodobne, zważając na to, że nie lubiła się mierzyć z przeszłością, a to było miejsce pełne wspomnień, tych dobrych i tych złych, związanych z pożegnaniem, rozczarowaniem i pogrzebanymi głęboko nadziejami. Jednak teraz, gdy uświadomiła sobie, że była w stanie przełamać się i spotkać z Reginaldem, jakaś jej część chciała ponownie zobaczyć tamto spokojne i urokliwe miejsce. Jęknęła, krzywiąc się i kręcąc głową na jego stwierdzenie.
OdpowiedzUsuń— Nie łącz tego słowa ze mną. Ktoś taki, jak ja się nie zadomawia, ja po prostu zatrzymuję się na dłużej. — wytłumaczyła, posyłając mu mrugnięcie. Mimo iż zatrzymała się w Nowym Jorku na długo, ponieważ dla kogoś takiego, jak ona, nawet rok był sporym wyczynem, nie czuła się tu, jak w domu. Sama nie potrafiła zrozumieć, dlaczego została tu dłużej, niż planowała, aczkolwiek to było szybkie życie, w którym się odnalazła. Było pełne zmian i było w nim mało czasu na przemyślenia. Nie wplątywała się w skomplikowane relacje i tutaj nie było to niczym dziwnym. Nie było kogoś, kto pytał ją o przeszłość, kto starał się zgłębić maskę, za którą się ukrywała. Nikt nie miał na to czasu i to jej odpowiadało. Odnalazła tu swój kąt, aczkolwiek to byłoby na tyle. Czasami zastanawiała się, czy ta jej potrzeba, by przenosić się z miejsca na miejsce, nie wynika poniekąd z potrzeby znalezienia domu. Odkrycia miejsca, które mogłaby nazwać z całą pewnością, wiarą i przekonaniem swoim. Lata temu uciekła z Odessy, którą przez jakiś czas faktycznie nazywała domem, ale później nawet ona zamieniła się w piekło, z którego Miki chciała się jedynie uwolnić. Od tamtego czasu nigdzie się nie zadomowiła tak naprawdę, jakby w głębi obawiała się, że gdy ponownie straci to uczucie, rozpadnie się na kawałki. Gdyby chciała być szczera, przyznałaby, że najbliżej tego uczucia była, gdy zamieszkała na ranczu. W powietrzu czuło się rodzinną atmosferę, ciepło. To miejsce zmuszało do tego, by się zatrzymać, pomyśleć o swoim życiu i własnych planach na przyszłość. Może dlatego utrata tego bolała ją bardziej, niż powinna…
— Tak… Cóż, wtedy jeszcze myślałam, że zrobię to z tobą. — przypomniała, zerkając w dal, nim pokręciła głową, odganiając od siebie te myśli. Nienawidziła wszystkiego, co wiązało się ze stwierdzeniem „co by było, gdyby...”, dlatego czym szybciej z powrotem nałożyła swoją maskę, odgradzając się od uczuć i od świata, który mógłby zajrzeć pod te szczeliny. Naprawdę nie podobał jej się fakt, że w obecności Reginalda zbyt łatwo się otwierała. Dla niej to nie było osiągnięcie, uważała to za swoją osobistą porażkę, ponieważ w ten sposób narażała się na cios.
— Co słychać u Twojego wujostwa? — zmieniła szybko temat na neutralny, w oczywisty sposób robiąc unik, aczkolwiek to był właśnie sposób, w jaki działała. Reginald w przeszłości miał szansę poznać ją z trochę innej strony, bardziej otwartej, szczerej, lecz teraz znów trzymała się swoich barier.
Schyliła się, zgarniając garść piasku, by zaraz pozwolić jej się przesypywać między palcami, gdy kroczyli przed siebie, a ona próbowała zrozumieć, co nią czasami kierowało. Pamiętała moment, gdy zobaczyła go w sklepie, a przez jej umysł przepłynęły wspomnienia i uczucia, które doprowadziły do tego, że porzuciła swój koszyk i wyszła ze sklepu, jakby przynajmniej uciekała przed jakimś złoczyńcą. Wsiadła wtedy do samochodu i przez bardzo długi czas po prostu jechała przed siebie, próbując określić swoje uczucia. Dla kogoś, kto przez większość czasu unikał zawirowań emocjonalnych, niełatwo było to sobie poukładać w głowie. Wreszcie postanowiła zepchnąć to w głąb umysłu, ale nie dawało jej to spokoju, więc wykorzystała nie tylko swoje umiejętności, ale także nabyte znajomości i go odnalazła. W dobie internetu nietrudno było znaleźć pewne informacje, mimo iż nie zawsze były to metody całkowicie legalne. Spędziła cały wieczór przeglądając te informacje, które udało jej się znaleźć, aż wreszcie skończyła przed jego domem. Nie była osobą, która potrzebowała zakończenia. W jej życiu było tak wiele niedokończonych spraw i nie zamierzała tego zmieniać. Jednakże coś w niej nakazywało, by tym razem postąpiła inaczej. Chciała się z nim zobaczyć, chciała go usłyszeć i może też kierowała nią w jakimś stopniu ta ciemność, która zawsze w niej żyła. Ta, która chciała, by okazał emocje, by go też zabolało, ponieważ ją faktycznie ugodził jego wyjazd, bardziej niż zamierzała kiedykolwiek przyznawać. Była pokręcona i wiedziała to od zawsze, lata temu przestała nawet z tym walczyć. Taka właśnie była, tak stworzyło ją życie i tylko taką siebie znała.
UsuńMikaela
[Cześć! Dziękuję ślicznie, za tak miłe powitanie i dobre słowa! Mam nadzieję, że kiedyś Melisie uda się otworzyć tę swoją wymarzoną księgarnię. Odzywam się akurat tutaj, ale obaj Twoi panowie są niesamowicie ciekawymi postaciami. Obie karty wyglądają po prostu niesamowicie, a wybrane wizerunki... No powiem tak, ciężko przejść obok nich obojętnie! Jeżeli tylko nie masz za dużo wątków na głowie, chętnie skuszę się na jakiś!]
OdpowiedzUsuńMelisa
Nie potrafiła tego do końca wyjaśnić, aczkolwiek bywały momenty, gdy czuła, iż Reginald jest zbyt poprawny, by być prawdziwy, a ona była z całą pewnością zbyt zbrukana, aby być w jego pobliżu. Gdy wyobrażała sobie bohatera, widziała właśnie kogoś takiego, jak Regi. Nie był idealny, nie musiał być, zważywszy na to, że każdy dobry charakter musiał mieć słabe strony, ponieważ to czyniło go ludzkim, a tym samym jeszcze bardziej rycerskim. Mężczyzna miał w sobie pewne światło, które widziała już od momentu, w którym pierwszy raz go zobaczyła. Zasiewał w niej nadzieję i poniekąd właśnie to sprawiło, że na początku była mu nieprzychylna, chroniąc się za murami, przy okazji próbując wyzwolić w nim te złe rzeczy, które pragnęła zobaczyć. Potrzebowała tego. Miała w swojej głowie wyobrażenia, a mężczyźni już dawno zostali przez nią zaszufladkowani. Zawsze trzymała ich na dystans, ponieważ za każdym razem, gdy opuściła w swoim życiu gardę, działo się coś, co sprawiało, że ciężko było się podnieść po upadku. Reginald jednak był kimś, kto był odporny na jej gierki i manipulacje, nieważne, jak bardzo się starała. Udowadniał jedynie, że to ona znajdowała się na skraju, o czym zresztą doskonale wiedziała, lecz nie potrzebowała dodatkowego przypomnienia. Irytował ją, a raczej denerwowało ją to, że nie był tym, kogo oczekiwała. Był kimś lepszym, a do tego nie była przyzwyczajona. Dlatego w końcu pozwoliła sobie odpuścić, odłożyć na bok wszelkie negatywne przypuszczenia i spróbować otworzyć się na coś nowego. Niestety to, jak większość innych przełomowych chwil w jej życiu, zakończyło się pewną klęską. Z czym zatem została teraz? Cóż, czuła pewien gorzki żal w związku z tym, że nie była tym, kogo potrzebował, że nie potrafiła się stać tą osobą. Była zła, że on nie był tym, kogo ona potrzebowała, nawet jeśli nie wiedziała kim, ktoś taki był. Irytowało ją to, że nie potrafiła tak po prostu odpuścić, zostawić tę irracjonalną sentymentalność za sobą i odejść. Denerwowało ją to, że ma w sobie ten głos, który każe jej zbliżać się do przepaści. Często balansowała na krawędzi, cudem unikając upadku, ponieważ to sprawiało, że krew w jej żyłach płynęła szybciej, a życie nabierało nagle jakiegoś dziwnego sensu. Nie wiedziała, czemu wciąż próbowała sprawić, by Reginald też znalazł się przy tej krawędzi, to nie miało sensu, jak wiele innych rzeczy, które czasami robiła. Musiała pogodzić się z tym, że była dysfunkcyjna i nawet jeśli była w niej tęsknota za nim, nie chciała się więcej do tego przyznawać i wolała trzymać się swojej pokręconej strony.
OdpowiedzUsuńWiedziała, że dobra osoba, by odpuściła i dała mu po prostu spokój. Sęk w tym, śe ona nie uważała się za taką osobę. W tym momencie zamierzała być samolubna, nie miała najmniejszego pojęcia co tu robiła i czego od niego oczekiwała. Po prostu chciała być tu i teraz, nawet jeśli miała go doprowadzać do szaleństwa albo wręcz przeciwnie, rozmawiać o pogodzie. To było to, czego chciała w tym konkretnym momencie i zamierzała się tego trzymać. Nie miała ochoty wracać do mieszkania, nie chciała samotnych spacerów, ani czasu na rozmyślanie. Wiedziała, że jak zostanie sama albo będzie próbowała roztrząsać to spotkanie, albo wręcz przeciwnie, odepchnie je od siebie i w zamian zrobi coś irracjonalnego. Wolała być tu teraz z nim i cóż, nie miała żadnych innych dalekosiężnych planów. Teraz żyła chwilą, to przynajmniej umiała robić.
Zerknęła na niego, gdy wspomniał, że wybiera się do wujostwa. Uśmiechnęła się na samo wspomnienie tego miejsca, ponieważ mimo tego, że zdawała sobie sprawę, iż jej osoba tam nie pasowała, gdy tam była, czuła się na właściwym miejscu przez kilka chwil. To było dobre uczucie, nieznane, aczkolwiek przyjemne. To było jedno z tych miejsc, które normalni ludzie szybko mogli pokochać i nazwać domem.
— Prowadzę audycję radiową. Przez ostatni rok ten projekt rozwinął się bardziej niż zakładałam. Lubię to robić, ale nie wiem, czy to powód, dla którego zostałam tu tak długo. Czuję, że gdy mój czas w Nowym Jorku się skończy, moje serce nie będzie rozdarte z powodu tego, że będę musiała porzucić tę pracę. Nieraz zostawiałam coś za sobą i to też byłabym zdolna zostawić. Jednak na razie ta praca jest dobra i działa dla mnie, więc wystarcza. — wytłumaczyła, otwierając się znacznie bardziej, niż planowała. Powinna zatrzymać się po drugim zdaniu, ale jakimś cudem sama jego obecność sprawiała, że mówiła więcej. Jak zwykle jego otoczka doprowadzała do tego, że coś się w niej otwierało.
Usuń— Nieważne… — mruknęła, kręcąc głową, nim przywołała na twarz uśmiech, znów na niego zerkając, nim wysunęła się do przodu i wolno zaczęła kroczyć tyłem, by swobodnie na niego patrzeć. Zdawała sobie sprawę, że jej następne słowa jasno wskażą, że wiedziała więcej, niż zapewne powinna, aczkolwiek przyznała się już do tego, że go szukała. To z kolei doprowadziło do tego, że dowiedziała się o nim tego i owego podczas swoich poszukiwań.
— Ty z kolei pracujesz jako ratownik medyczny. To pomaga Ci, gdy nie jesteś na misji? Wiesz, to pomaga spełniać to powołanie, które czujesz, czy chodzi o coś innego? — zapytała, tym razem szczerze zaintrygowana, gdy uważnie się mu przyglądała. Mógł myśleć, co chciał, a ona mogła żywić do niego pewien żal, aczkolwiek koniec końców w jej oczach i tak przedstawiał się jako bohater. To było coś, co jednocześnie ją denerwowało i sprawiało, że chciała znaleźć się bliżej niego.
Mikaela
Posłała mu jeden ze swoich firmowych uśmiechów, gdy wzruszała ramionami na jego przypuszczenia. Zapewne powinna czuć się trochę winna i może poniekąd tak było. W innym przypadku niespecjalnie by się tym przejęła, ale to był Reginald i mogła zrozumieć, dlaczego był w jakimś stopniu niezadowolony z faktu, iż jakby nie patrzeć, wkroczyła w jego życie z butami. Była przekonana, że gdyby ktoś próbował ją prześwietlić, nie zareagowałaby na to w przyjazny sposób. Miała wiele demonów i sekretów, które trzymała ukryte w szafie. Lubiła to, że z powodu swoich ciągłych przeprowadzek, ludzie zwykle niewiele o niej wiedzieli, ponieważ gdy zaczynali ją poznawać, ona zmieniała lokalizację. Pokazywała światu to, co chciała, żeby zobaczył, a resztę trzymała dla siebie i ten układ jej odpowiadał. Prawdopodobnie z tego powodu powinna mieć więcej wątpliwości, gdy zdecydowała się poznać niektóre fakty z życia Reginalda. Ona, jednak gdy już czegoś chciała, dążyła do tego. Otwierała drzwi, które powinny być zamknięte i zaglądała do środka. Niejednokrotnie pomagała przy zleceniach, które wymagały od niej naprawdę głębokiej analizy cudzego życia. Musiała poznawać skrywane sekrety i kopać naprawdę głęboko, co dla drugiej strony często okazywało się nieprzyjemne, ale na tym polegała ta praca. Jednakże w przypadku Reginalda ograniczyła się prawie do minimum. Nie musiał w to wierzyć, lecz tak właśnie było. Mogłaby kopać znacznie głębiej i jakaś jej część tego chciała. Zastanawiała się, czy odnajdzie coś, co zburzy wizerunek jego osoby, który miała w swojej głowie. Zdusiła te pragnienia i po prostu wyciągnęła z jego życia to, co było jej potrzebne i może tylko odrobinę ponadto z czystej ludzkiej ciekawości, której nie udało jej się stłamsić. To było jak położenie przed dzieckiem miski z cukierkami i liczenie, że nie weźmie ani jednego. Miki nie miała w sobie aż tyle dyscypliny.
OdpowiedzUsuń— Tego nie wiem, ale jeśli dasz mi trochę czasu, mogę poszperać. — stwierdziła, posyłając mu mrugnięcie, jakby była gotowa przyjąć wyzwanie, mimo iż wiedziała, że jego słowa nim nie były. — Jeśli chcesz, możesz też umniejszyć mój wkład i po prostu powiedzieć co robisz po przebudzeniu, gdzie chodzisz na drinka i jakiego proszku do prania używasz. — dodała, zdając sobie sprawę, że dla Reginalda cały trud, jaki włożyła w znalezienie informacji na jego temat był irracjonalny. Co prawda nie zajęło jej to aż tyle czasu, ponieważ gdy człowiek wiedział, czego szukał i gdzie może to znaleźć, stawał się w tym naprawdę dobry. Jednakże sam fakt, iż się postarała i zrobiła cokolwiek, mógł być dziwny. Jej działania często pozostawały niezrozumiałe nawet dla niej samej. Miała w sobie wiele nieprzepracowanych spraw, o których doskonale wiedziała, a mimo to zakopywała je głęboko w sobie. To był jej mechanizm radzenia sobie z tym wszystkim i to działo, choć czasami niektóre z tych rzeczy wymykały się na powierzchnie, by ją dręczyć. Były w niej rzeczy, których często nie rozumiała, były tam pragnienia, które w dziwny sposób domagały się zaspokojenia. Pod powierzchnią tego wszystkiego były też powody, do których nie chciała się przyznawać nawet przed samą sobą.
— Jak tofu dla wegetarian. Nie zaspokaja wszystkich potrzeb, ale zaspokaja podstawowy głód. — przyrównała, chwilę się nad tym zastanawiając, gdy mierzyła go wzrokiem, choć myślami była w tym momencie gdzieś indziej. Podziwiała jego oddanie i gotowość do poświęceń, ponieważ obie te rzeczy wiązały się z zawodem, który wybrał. Ona zajmowała się głównie projektowaniem okładek i była to praca, którą mogła wykonywać z każdego miejsca na ziemi, co było na rękę dla kogoś takiego jak ona, kto nigdzie nie zagrzewał dłużej miejsca. Teraz pracowała również w radiu, co było ciekawą przygodą, aczkolwiek nie było niczym na stałe. Traktowała to, jak coś pokroju pracy za barem, kelnerstwa czy innych dodatkowych zajęć, których chwytała się w trakcie podróży.
W Nowym Jorku pomagała także w biurze detektywistycznym i na ten moment musiała przyznać, że była to jedna z prac, które najbardziej ją pochłaniały. To nie było nic regularnego, było to nowe i zmienne, co więcej, to zajęcie pasowało do tego, kim była. Jednakże żadna z tych rzeczy nie wymagała od niej większych poświęceń, tak jak było to w przypadku Reginalda. Jej zajęcia były dopasowywane pod jej osobę i pod to, czego w danym momencie chciała lub gdzie się znajdowała. Mężczyzna z kolei musiał w jakimś stopniu dopasować się do swojej pracy.
UsuńPrawdopodobnie właśnie jej błądzenie w mentalnych chmurach było przyczyną tego, iż zapomniała o tym, aby stawiać ostrożne kroki i uważnie stąpać po drewnianych belkach na molo. Szczególnie biorąc pod uwagę sposób w jaki obecnie szła. Ona jednak pozwoliła swoim myślą na chwilę odpłynąć i wróciła do rzeczywistości dopiero w momencie, gdy zahaczyła stopą o jedną z wystających belek, co przyczyniło się do tego, że jej stopa boleśnie się zgięła, a ona poleciała do tyłu.
Mikaela
Reginald twierdził, że nie był przykładnym i grzecznym dzieckiem, ale trudno było jej sobie wyobrazić mężczyznę jako urwisa, który przyprawiał swoje wujostwo o szybsze bicie serca w obawie, co jeszcze może zbroić, ilekroć na chwilę znikał im z oczu. Być może wynikało to z tego, że poznała Pattersona jako odpowiedzialnego ratownika, który uratował jej życie, a później dowiedziała się, że w rzeczywistości jest żołnierzem; wojna na każdym zostawiała swoje piętno, sprawiając, że młodzieńcy wracali do kraju starsi mentalnie o kilka dekad. Tym bardziej zachwycała ją siła charakteru Reginalda, który mimo wielu lat spędzonych na polach bitwy, wciąż potrafił głośno się śmiać oraz swobodnie z nią żartować, jakby nie dźwigał na własnych barkach brzemienia niezliczonych ludzkich istnień – zarówno tych, które umarły na froncie, jak i tych, które udało mu się uratować.
OdpowiedzUsuń— Ta jabłoń wciąż stoi w sadzie? Muszę ją zobaczyć — stwierdziła z rozbawieniem Reyes. Sam fakt, że Reginald miał czas, by uciec dalej od rodzinnej farmy, ale zamiast tego ukrył się w otoczeniu znajomych drzew w pobliżu domu mówił jej wszystko o jego przywiązaniu do Ackermanów. Nawet w chwili, w której jego dziecięcy świat zdawał chwiać się w posadach, wciąż nie potrafił rozstać się z tym, co było najbliższe jego sercu. Miała ochotę sama wspiąć się w górę drzewa na tyle, na ile pozwolą jej coraz cieńsze gałęzie i spojrzeć na otoczenie oczami małego Rega, przekonać się, co sprawiło, że właśnie jabłoń uznał za bezpieczne schronienie, w którym mógł przemyśleć scenę, jakiej stał się świadkiem. Nawet jeśli teraz pogodził się już z przeszłością, z tym dystansem, jaki istniał pomiędzy nim a resztą jego rodziny – intencjonalnym pomiędzy nim a jego rodzicami i niechcianym pomiędzy nim a wujostwem, które zawsze przypominało mu, jaką rolę odgrywał w ich domu – wciąż potrafiła sobie wyobrazić niepewność, jaką musiał wtedy czuć, będąc Pattersonem, a wychowując się na farmie Ackermanów. Reginald uważał swoich rodziców za obcych mu ludzi i wierzyła mu, kiedy powiedział, że nie odczuwał żadnej pustki z tym związanej, ale ból w jej sercu wcale nie chciał zelżeć mimo tych zapewnień. Co prawda sytuacja jej i Rega wydawały się być kompletnie różne – on od samego początku nie nawiązał więzi z państwem Patterson, dlatego nie czuł straty, ona z kolei przez prawie wiele lat miała u swojego boku Catalinę, dlatego strata młodszej siostry wywoływała u niej równie wielkie cierpienie, a oddalenie się od rodziców, którzy do tej pory byli wielką podporą w jej codzienności, odczuwała niczym ogromną wyrwę w swoim życiu. Mimo tych rozbieżności, im obojgu brakowało członków rodziny, którzy powinni przy nich stać niezależnie od okoliczności.
Reyes nie chciała rozpraszać Reginalda, kiedy ten skupiał się na drodze, jednak nie potrafiła wysiedzieć nieruchomo u jego boku. Niepewnie wyciągnęła dłoń i nakryła ją jego prawą rękę, głaszcząc wierzch jego knykci.
— Wiem, że masz już ludzi, którzy się o ciebie troszczą… — zaczęła, lecz choć w jej głosie pobrzmiewała niepewność, jej twarz wyrażała jedynie zdecydowanie. — Ale jeśli tylko chcesz, ja mogę być twoją rodziną, Reggie. Kimś, kto zawsze będzie na ciebie czekał i tęsknił za tobą — dokończyła, pozwalając sobie na lekki uśmiech. Jej wolna dłoń powędrowała do naszyjnika, który podarowała jej Catalina, a który zwrócił jej sam Reginald. Żałowała, że musiała utracić swoją siostrę, by zyskać inną bliską osobę… ale była wdzięczna za to, że los zesłał jej właśnie tego mężczyznę. — Tylko powinnam cię uprzedzić, że jeśli już raz mnie zaakceptujesz, nie pozbędziesz się mnie do końca życia — dodała nieco bardziej żartobliwie. Wiedziała, że czekająca ich przyszłość była niepewna, zwłaszcza ze względu na fach wykonywany przez Pattersona, jednak nie wybaczyłaby sobie, gdyby odsunęła się od niego przez wzgląd na własny strach.
Sądziła, że była bezpieczna w Nowym Jorku, tymczasem straciła Cat oraz trójkę bliskich przyjaciół podczas zwykłej przejażdżki samochodowej. Reginald narażał się na froncie, jednak mimo licznych blizn pokrywających jego ciało, do kraju zawsze powracał w jednym kawałku. Nie mogła przewidzieć, jak potoczą się ich dalsze losy, jednak wiedziała, że śmierć kryła się nie tylko w kulach wystrzelonych z karabinu. Chciała, by Reg wiedział, że w Nowym Jorku zawsze będzie ktoś, kto będzie go wypatrywał i czekał na jego bezpieczny powrót do domu… i to właśnie ona pragnęła być tą osobą, jeśli tylko jej na to pozwoli. Nie planowała dokładnie określać swojej roli w jego życiu; na tym etapie wciąż trudno było przewidzieć, jaki kierunek ostatecznie przybierze ich relacja, chociaż niewątpliwie dobrze czuli się w swoim towarzystwie, łamali kolejne swoje bariery i zbliżali się do siebie coraz bardziej wbrew rozsądkowi, ale chciała dać mu pewność, której nie odczuwał jako dziecko, kiedy jego świat był rozdzierany na pół przez Ackermanów i Pattersonów. Pewność, że zawsze będzie przy nim – myślami, jeśli nie uda jej się być fizycznie obok.
UsuńReyes nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu, kiedy wkrótce do niej dołączył, a za każdym razem, gdy zmieniał tekst oryginalnej piosenki, wtrącając swoje własne słowa i przy tym jakimś cudem nie tracąc rytmu, zaczynała chichotać, nie pozwalając, by niepokój drzemiący pod jej skórą zabierał jej radość z tej wycieczki. Reginald skutecznie ją zajmował, kojąc jej lęk i pomagając przebrnąć przed podróż, która w innych warunkach i w innym towarzystwie okazałaby się dla niej być ciężkim do zniesienia koszmarem. Oczarowana słuchała jego wyjaśnień, kiedy wskazywał jej co ciekawsze widoki za szybą; najchętniej ułożyłaby głowę na jego ramieniu, ale obawiała się, że wytrąci go ze stanu skupienia, dlatego jedynie kiwała głową i zadawała pytania, gdy jakiś temat wyjątkowo ją zainteresował. Czuła się tak… normalnie. Zwykła wycieczka dwóch osób, które darzyły się sympatią. To było takie miłe, gdy na chwilę mogła zapomnieć o swojej traumie, mimo że strach wciąż się tlił z tyłu jej głowy.
— A jeśli ci powiem, że mam ochotę zjeść ciebie, dasz mi się schrupać? — spytała Reyes, by po chwili wybuchnąć śmiechem i ukryć twarz w dłoniach. — Przepraszam, to był komentarz bardzo w stylu Karen — stwierdziła z rozbawieniem, zerkając na niego przez szpary w rozsuniętych palcach. — To chyba najlepszy znak na to, że przydałaby się nam chwila przerwy. Skoro twierdzisz, że zajazd jest świetny, to ci ufam… A może udałoby nam się rozłożyć gdzieś w pobliżu i urządzić mały piknik? — Rzuciła tę propozycję głównie dla dobrego samopoczucia Reginalda. Sama od dawna nie siedziała za kółkiem, lecz podejrzewała, że długa trasa zaczynała dawać mu się we znaki i powinien odpocząć. Co prawda oboje chcieli jak najszybciej znaleźć się w Barnardsville, jednak chwila przerwy nie zrobi im krzywdy. Może nawet uda jej się nakłonić Rega, żeby się przez chwilę zdrzemnął na rozłożonym kocu?
Reyes
Nie planowała wypowiadać podobnej deklaracji, lecz jej lęk związany z dopuszczeniem do siebie drugiej osoby zupełnie wyparował pod wpływem Reginalda, mimo że wydawał się być najmniej odpowiednią do tego osobą. Ktoś inny mógłby ją zapewniać, że więcej jej nie opuści, lecz Reggie nie mógł tego zrobić, nie kiedy nad jego głową wisiało widmo powołania; ale może właśnie dlatego Reyes była bardziej skłonna zawierzyć jemu niż komukolwiek innemu? Ponieważ on rozumiał wagę własnych słów i powrotu do domu, który stał się ich wspólnym schronieniem?
OdpowiedzUsuńReyes parsknęła cicho śmiechem, kręcąc lekko głową.
— Mógłbyś wykazać się większym entuzjazmem, Reg — wypomniała mu z rozbawieniem. Być może ktoś inny na jej miejscu obruszyłby się na tę pozorną obojętność, z jaką przyjął jej deklarację, która niosła w sobie nie tylko szczerość jej intencji, ale także ich powagę; może nie spędziła zbyt wiele czasu w towarzystwie Reginalda, jeśli jednak czegoś się od niego przez ten tydzień nauczyła to brania odpowiedzialności za swoje słowa. Kiedy w jej głowie uformowała się odpowiednia propozycja, nie wahała się przed jej wyrażeniem, ponieważ czuła, że to było właściwe, ale w przyszłości nie miała zamiaru się z nich wycofywać, zrzucając swoją obietnicę na impulsywność czy magię chwili. Niewiele miała w swoim życiu osób, na których mogła i chciałaby polegać, z kolei Reg sprawił, że nie tylko całkowicie się na niego otworzyła, rezygnując z pozorów siły i niezależności, by odsłonić przed nim najbardziej bezbronną część swojego jestestwa, ale także był się dla niej kimś, dla kogo sama chciała stać się oparciem w trudnych chwilach. Nie wiedziała, jak będzie wyglądał okres rozłąki, podczas którego Reginald zostanie powołany do dbania o zdrowie żołnierzy na najbardziej zaciekłym odcinku walk, nie mogła też przysiąc, że nie dopadną jej chwile zwątpienia, w których będzie się zastanawiała, czy jest w stanie znieść cały ten strach o jego dobre samopoczucie i bezpieczeństwo… Rozsądek podpowiadał jej, że nie powinna zbliżać się tak bardzo do mężczyzny, którego życie zdawało się nie należeć do niego samego, a do wzywającej go ojczyzny, mimo to w jej oczach Reginald był wart całego jej zaangażowania. Nie potrafiła stłumić ciepłych uczuć, jakie względem nim żywiła, dlatego postanowiła się im poddać – wbrew rozwadze, wbrew ostrożności, wbrew własnym postanowieniom, że nie pozwoli, by zaczęło jej znowu na kimś zależeć. Chociaż bardzo się starała, Reg od samego początku nie był dla niej przypadkowym kimś, a wspólne mieszkanie tylko coraz bardziej zacieśniało ich więzy.
— Oddaję ci się na całe życie, a ty masz dla mnie tylko okej. Jestem rozczarowana — rzuciła żartobliwie Reyes, w rzeczywistości była jednak zadowolona, że Reggie nie próbował jej wyperswadować z głowy podobnego pomysłu, a wręcz zaakceptował go z uśmiechem. To było dla niej ważne, ponieważ na przestrzeni tych dni zaczęła go postrzegać jako osobę, która była jej momentami bliższa niż jej własna rodzina. Wciąż musiała ukrywać przed swoimi rodzicami pewne kwestie, ponieważ nie chciała ich niepokoić; wiedziała, jak ciężko szło im funkcjonowanie w świecie, w którym zbyt szybko zabrakło Cataliny, dlatego podczas rozmów telefonicznych czy wideo zawsze starała się przywdziać na twarz uśmiech, a głos nasycić fałszywą radością, tworząc specjalnie dla nich iluzję szczęścia. Nie, nic mnie nie boli. U mnie wszystko w porządku. Rehabilitacja i terapia przebiegają dobrze. W kółko te same frazesy, które powoli traciły znaczenie. Przy Reginaldzie nie musiała niczego udawać, mogła mu pokazać swoje cierpienie, a chociaż nie chciała go nim obarczać, wiedziała, że mężczyzna zrozumie. Przy nim nie udawała szczęścia, kiedy czuła, że świat zaczyna ją przygniatać i być może dzięki temu radość, jaką z niej wydobywał, wydawała się być jeszcze głębsza i bardziej uzależniająca.
— Skoro tak bardzo nalegasz, z przyjemnością cię schrupię. Ale zrobię to, kiedy nie będziemy mieli widowni. Takim deserem nie chcę się z nikim dzielić — stwierdziła zadziornie, mrugając do niego. — Karen — poprawiła go od razu Reyes, starając się przybrać wyniosły ton, naśladując ciężki akcent kobiety, kiedy próbowała nadać swojemu imieniu bardziej luksusowe brzmienie. — Okropne z niej babsko, ale musisz przyznać, że wyniknęła z tego jedna dobra sytuacja… Zyskałeś najlepszą współlokatorkę pod słońcem, dzięki której mogłeś zakosztować prawdziwej meksykańskiej kuchni, a cały dom pachnie farbami olejnymi — dodała, chociaż akurat ta druga cecha niekoniecznie wszystkim musiała odpowiadać, uznała jednak, że Reg nie będzie bardzo narzekał, skoro sam wspierał jej pasję.
UsuńReyes wysiadła z samochodu i odetchnęła pełną piersią. Nawet powietrze zdawało się być tutaj inne, bardziej rześkie. Przeciągnęła się, rozciągając zastane od jazdy mięśnie i rozejrzała się zaraz z ciekawością dookoła, chłonąc piękny krajobraz.
— Chyba zaczynam rozumieć, dlaczego tak często wybierasz się w rodzinne strony — przyznała cicho, nie mogąc nasycić oczu tym cudownym widokiem. Zastanawiała się, jak cały ten zajazd i otaczające go tereny prezentowałby się z samego wierzchołka majaczących w pobliżu gór, lecz nie była pewna, czy mieli czas, aby się o tym przekonać; w końcu z samego rana Reginald zadzwonił do ciotki, informując ją o ich wyjeździe i kobieta na pewno ich oczekiwała, a Reyes nie chciała opóźniać przyjazdu tylko z powodu swoich zachcianek… — Szkoda, że nie udało mi się cię przekonać do zabrania płótna, mam ochotę chwycić za pędzel… To naprawdę urokliwe miejsce — przyznała, zerkając w stronę Reginalda z uśmiechem, po czym sięgnęła po koc, który wcześniej dla niej przygotował, aby później rozłożyć go w odpowiednim miejscu.
Reyes
Reyes mogła się jedynie domyślać, ile razy w przeszłości Reggie słyszał podobne zapewnienia. Doceniała w nim to, że nie skupiał się na przeszłości, a na chwili obecnej i że każdego człowieka traktował w sposób indywidualny, jednak powtarzające się w jego życiu sytuacje musiały odcisnąć na nim swoje piętno. Do tej pory udało jej się sporo wyczytać pomiędzy wierszami i z jego reakcji, ale mogła tylko zgadywać, że przewinęło się już dużo znajomych, którzy złożyli obietnice bez pokrycia.
OdpowiedzUsuń— Wiele osób w przeszłości musiało zawieść twoje zaufanie, prawda? — spytała cicho Reyes, jej wyraz twarzy złagodniał. Rozumiała, że cierpliwe czekanie mogło być trudne, jednak teraz była tym bardziej zdeterminowana, aby pokazać Reginaldowi, że mógł ufać jej słowom. Najlepiej by było, gdyby nie musiał wyjeżdżać, czuła jednak, że próba zatrzymania go w kraju byłaby bezowocna i bolesna dla obu stron, dlatego wolała okazać mu ciepło i wsparcie. On również nie oceniał jej wyborów, zaakceptował to, kim była i stał się dla niej podporą. Nie chodziło tylko o to, że czuła się zobligowana, by mu się odwdzięczyć; po prostu w jej oczach Reginald Patterson był kimś, na kogo warto było czekać i kto zasługiwał na to, by ktoś stał u jego boku bez względu na wszystko.
— Naprawdę nie miałeś wcześniej współlokatora? — spytała z zaskoczeniem Reyes. — Odkąd pamiętam, zawsze z kimś mieszkałam. Najpierw dzieliłam pokój z siostrą w Meksyku, później z różnymi dziewczynami w akademiku, a na końcu wylądowałam z Bonnie w jednym mieszkaniu. Mogłabym napisać całą książkę o moich przeżyciach ze współlokatorami. Było sporo dobrych momentów… — stwierdziła z lekkim uśmiechem. — Ale były też tragiczne. Na trzecim roku trafiła mi się straszna dziwaczka. Do tej pory mam traumę, kiedy słyszę pralkę… Nie pytaj dlaczego! — zastrzegła od razu, krzywiąc się lekko. Co prawda zdarzały się momenty, gdy miała przestrzeń całą dla siebie, choćby kiedy jej siostra czy przyjaciółka wyjeżdżały gdzieś na wakacje, lecz nie zdarzył się w jej życiu okres dłuższy niż dwa miesiące, gdy mieszkała zupełnie sama. Była przyzwyczajona do obecności drugiej osoby za ścianą, do posiadania w pobliżu kogoś, z kim mogłaby porozmawiać, gdyby natarczywe myśli nie pozwalały jej zasnąć w nocy albo kto zaopiekowałby się nią, gdyby wróciła kompletnie pijana o trzeciej nad ranem, na całe gardło śpiewając meksykańskie przyśpiewki, których nauczyła się jako dziecko. Być może dlatego okres po wypadku okazał się być dla niej dodatkowo trudny, odczuwała pustkę po bliskich jej osobach jeszcze dotkliwiej, ponieważ po raz pierwszy od prawie trzydziestu lat była zupełnie sama w miejscu, którego nie potrafiła dłużej nazywać swoim domem. Tęskniła za przekleństwami, które słyszała co wieczór, bo Bonnie po zgaszeniu światła za każdym razem uderzała goleniem w ramę łóżka, tęskniła za wspólnymi wieczorami spędzonymi na sofie, gdy robiły sobie maseczki na twarze i obgadywały ludzi odwiedzających ich miejsca pracy, tęskniła za samą obecnością kogoś innego. Wiele miesięcy spędzonych samotnie w mieszkaniu na Manhattanie pozwoliło jej uniezależnić się jeszcze bardziej, utwierdziła się w przekonaniu, że jest w stanie poradzić sobie ze wszystkim, zagryzała zęby i nie prosiła o pomoc, mimo że wykonywanie codziennych czynności czasami wciąż sprawiało jej problem po wyjściu ze szpitala, ale mocno odbiło się to na jej zdrowiu psychicznym. Uparła się, że nie będzie więcej od nikogo zależna i że nie pozwoli nikomu więcej się do siebie zbliżyć… A później spotkała Reginalda i przekonała się, że mogła snuć plany, które życie weryfikowało po swojemu. Cieszyła się, mogąc z nim mieszkać. Cieszyły ją głupie drobnostki jak czekająca na nią, świeżo zaparzona kawa w ekspresie, wybieranie menu na kolację i dzielenie się obowiązkami. Na początku sądziła, że wynikało to z jej wieloletniego przyzwyczajenia do posiadania współlokatora, ale im dłużej to trwało, tym bardziej była przekonana, że to po prostu sama osoba Rega tak na nią wpływała. Czuła się przy nim więcej niż dobrze, wręcz promieniała.
— Mam tylko nadzieję, że akurat ta widownia nie okaże się zbyt wymagająca. — Nie przeszkadzało jej to, że znajdzie się w centrum zainteresowania. Przynajmniej tak jej się wydawało teraz, kiedy jeszcze mogła rozkoszować się samym towarzystwem Reginalda, a ich podróż przebiegała zaskakująco przyjemnie. Od dawna nie była równie odprężona, a przecież dopiero co wysiadła z auta! Uważała to za ogromny postęp, chociaż wiedziała, że nie udało jej się w pełni uciszyć drzemiących w jej duszy demonów. Była w stanie na chwilę zamknąć je w klatce, ale nie miała wątpliwości, że w nocy odnajdą klucz i wydostaną się na zewnątrz, by ponownie siać zamęt w jej umyśle. — Dios mio, jestem naprawdę podekscytowana tą wycieczką — przyznała. Jej serce biło szybko, nie było to jednak wywołane stresem, a szczerym entuzjazmem. Miała ochotę śmiać się, biegać i tańczyć, ale uznała, że lepiej powstrzymać się z tym do momentu, gdy nie będą otoczeni przez tyle podróżnych. Zajazd musiał być faktycznie dość znany i lubiany w tych rejonach, ponieważ zaskakująco sporo samochodów zatrzymało się na parkingu w pobliżu. Rozłożyła koc i dla wygody zdjęła buty, po czym oparła się plecami o drzewo, wyciągając przed siebie nogi. Obdarzyła Reginalda szerokim uśmiechem w podziękowaniu, kiedy wrócił do niej ze szklanką oraz menu; pociągnęła kilka łyków, delektując się pysznym, orzeźwiającym napojem, po czym zaczęła przerzucać strony. Zaskoczona uniosła głowę, kiedy usłyszała jego słowa. Zaimponowało jej to i odrobinę wzruszyło, że zapamiętał ten szczegół.
Usuń— A ty masz na coś ochotę? — spytała, wracając do przeglądania spisu potraw. — Wydaje mi się, że nie powinniśmy się najadać. Jestem prawie pewna, że twoja ciotka przygotuje prawdziwą ucztę, a ja będę musiała zjeść wszystko, żeby jej nie podpaść — rzuciła z lekkim rozbawieniem Reyes, chociaż możliwe, że tak to działało jedynie w Meksyku. W takiej sytuacji sałatka Cezar wydawała się być najlepszym wyborem.
Reyes
Ktoś kiedyś powiedział jej, że należało w życiu otaczać się dobrymi ludźmi, tak by ich wewnętrzne światło mogło na nią spłynąć. Patterson miał w sobie ten blask, a dostrzegła go już w przeszłości, gdy się poznali. Już wtedy wiedziała, że ciężko będzie trzymać się od niego z daleka, aczkolwiek w swojej oślej upartości przynajmniej próbowała. Od początku była go ciekawa, intrygował ją i fascynował. Naginał jej wierzenia i zmuszał do kwestionowania pewnych założeń. Usilnie chciała trzymać się swoich własnych zasad i twierdzić, że są nieomylne, a jednak sama jego osobowość wystarczyła, aby zaczęła ponownie rozważać niektóre kwestie. Wcześniej nie wierzyła w to, że po prostu miała pecha i spotykała na swojej drodze mężczyzn, którzy w jakimś stopniu ją wyniszczali. Reginald wbrew wszystkiemu zaczął ją powoli uleczać, a przynajmniej jeden z kilku rozbitych fragmentów. Zaskakiwał ją i niejednokrotnie wprawiał w osłupienie, co więcej, sama jego obecność koiła coś w jej wnętrzu, coś, co zawsze było dzikie i nieokiełznane nareszcie się uspokajało i milkło. Był swego rodzaju lekarstwem na chorobę, która zapewne nie miała nawet nazwy. Ostatecznie zaczęła opuszczać swoje mury i dopuściła go do siebie, a może po prostu samej sobie pozwoliła się do niego zbliżyć i zaryzykować. Był ogniem, który co prawda ją sparzył, lecz gdy nie dopuszczała do głosu gniewu i zalegającej w niej od lat goryczy, była w stanie przyznać, że zostawił blizny po oparzeniu, które poniekąd nosiła z dumą. Przy nim zdecydowała się spróbować ponownie, choć od lat pozostawała szczelnie zamknięta na doznania. Otworzył jej umysł i wstrzyknął do jej krwiobiegu dawkę nadziei, uczucia, którego się wyzbyła i było one przez nią szczerze znienawidzone. Odszedł, był to niezaprzeczalny fakt, lecz musiała przyznać, że w głębi była dumna z jego wyboru. Był tym, kim był i właśnie to ją do niego przyciągało. Zapewne, gdyby tamtego lata zdecydował się zostać, jego blask nie byłby już tak silny, ponieważ to jego honor, odwaga i oddanie sprawie czyniły z niego osobę, która ją fascynowała. Nie mogła skłamać i powiedzieć, że jej to nie zabolało, ponieważ właśnie tak było, choć po jego wyjeździe starała się to dusić w sobie, gdyż właśnie tak radziła sobie z przytłaczającymi ją emocjami – zamykała je na klucz i odcinała się od nich. Jednakże ich ostatnie spotkanie poniekąd otworzyło jej oczy na pewne sprawy. Reginald był kimś, kogo łatwo było obwiniać, gdyż ostatecznie wiedziała, że nie zaatakowałby jej w odwecie, choć poniekąd tego właśnie chciała, ponieważ to pozwoliłoby zniszczyć wizerunek jego osoby, jaki miała w głowie. Musiała mimo wszystko przyznać, że Regi był kwintesencją wielu jej lęków, a ich rozstanie było próbą, której nie podołała. Wielokrotnie w życiu decydowała się na ucieczkę, wmawiając sobie, że to jest to, czego pragnie, lecz w głębi wiedziała, że często był to najzwyczajniej w świecie najłatwiejszy wybór, taki który nie wiązał się z jeszcze większą ilością rozczarowania. Gdyby miała w sobie to, czego Patterson potrzebował w kobiecie, a przynajmniej to, czego zakładała, że szukał, zapewne zostałaby i czekała do jego powrotu. Niestety, nie była w stanie tego zrobić i po prostu zniknęła, skutecznie przy okazji zacierając za sobą ślady, tak jakby jednocześnie chciała wymazać ich wspólną przeszłość. Wreszcie mogła przyznać, że oboje stali po przeciwnych stronach barykady i w momencie, gdy życie zmusiło ich do wyboru, zdecydowali się na siebie i to, co było dla nich wtedy najlepsze. Po prostu upewniła się w tym, że w jej przypadku świat nie był bajką i nie dostawała tego, czego chciała. Kolejny raz to nie było jej miejsce, jej historia, a to nie był ich czas.
OdpowiedzUsuńW dalszym ciągu nie wierzyła w los czy w przeznaczenie, tak po prostu żyło jej się łatwiej. Wolała polegać na sobie i swoich wyborach, które często były błędne, lecz jednocześnie zależały od niej, więc miała nad nimi kontrolę. Spotkanie z Reginaldem mogło początkowo wydawać się pomyłką, acz w końcowym rezultacie uświadomił jej, że w dalszym ciągu miał na nią pewien wpływ. Oddziaływał na jej emocje, chociaż zwykle starała się je usilnie uciszać. Pojawiał się w jej myślach nieproszony i był historią, której nie chciała stracić, ponieważ przy całym bólu rozstania zapisał się jako dobre wspomnienie i jeszcze lepsza osoba, a tego w jej świecie było mało. Był bielą w czerni i uśmiechem w smutku, dlatego nie chciała się na niego zamykać i pozwalać, by gniew i dawne zatargi przyćmiewały jej osąd. Bez dwóch zdań dużą zasługę w tym miał Reginald, który temperował jej charakter i nie pozwalał, by wplątywała go w swoje gierki, które nie były dobre dla nikogo, aczkolwiek były jej sposobem ochrony. Kolejny raz udowodnił jej, że nie miała racji, gdy zaprosił ją do siebie, gdyż w rzeczywistości do końca nie wierzyła, że do tego spotkania dojdzie. On jednak jak zwykle ją zaskakiwał i udowadniał, że jej schematy nie były tak nieomylne.
UsuńPojawienie się przed jego drzwiami było dosyć stresujące, a z pewnością wpłynęło na nią znacznie bardziej niż ostatni raz, gdy podrzucała tamten pamiętny liścik. Teraz było inaczej i nie miała po swojej stronie przewagi w postaci zaskoczenia, lecz jednocześnie było to wyzwalające uczucie, czyste. Jej życie w ostatnim czasie kręciło się wokół spisków i gierek, które wiązały się z jej detektywistyczną pracą, więc ta prostota była odświeżająca. Założyła za ucho kosmyk włosów, który wydostał się z kucyka i zerknęła po sobie, by przesunąć spojrzeniem po swojej czerwonej sukience w białe groszki, która kończyła się trochę przed kolanem. Dekolt był spiczasty, aczkolwiek nie uważała go za wyzywający, z kolei krótkie luźne rękawki i wiązanie w kokardkę na talii dodawały jej codziennego wyglądu. Ostatecznie po tej szybkiej inspekcji doszła do wniosku, że była sobą, a ubiór był sprawą drugorzędna, dlatego bez dalszego zwlekania uniosła dłoń do drzwi, by zastukać w drewno kilka razy. Dłonie drugiej ręki z kolei zacisnęła na torbie, w której przyniosła wino i czteropak butelkowanego piwa, ponieważ nie do końca wiedziała, w co powinna się zaopatrzyć.
Miki
Usilnie starała się sprawiać wrażenie osoby bezproblemowej i beztroskiej, a ludzie, którzy pojawiali się w jej życiu, zwykle nie byli w stanie przejrzeć tej maski. Jej życie często było teatrem, dni były nowymi spektaklami, a ona wcielała się w role, które reszta świata była w stanie pojąć. Niektóre chwile były niczym wyjęte ze scenariusza, inne mogły być spontaniczne, a wciąż były daleki od prawdy. To było udawanie, to była gra, a jej świat tylko z pozoru był tak barwny i kolorowy. Bywały ulotne momenty, gdy sama w to wierzyła, choć jednocześnie zdawała sobie sprawę, iż jest to podejście niemożliwe do zrealizowania w obecnym świecie, przynajmniej nie dla niej. Nie mogła szczerze wierzyć, że żyje w codzienności, która została muśnięta tęczą. Istniało kilka osób, które przedarło się przez jej mury obronne, a gdy już komuś się to udało, ciężko później było na nowo stać się niewzruszoną i obojętną. Dlatego zazwyczaj starała się utrzymywać dystans. Dzięki niemu czuła się bezpieczniej, ponieważ nieważne jak irracjonalnie to brzmiało, wierzyła, że nie dopuszczając do siebie ludzi, nie dawała im mocy, by mogli poznać jej mrok lub też ponownie ją zranić. Mogła sprawiać mylne wrażenie kogoś otwartego, lecz jej dusza zazwyczaj pozostawała zamknięta, gdyż wydawało jej się, że jest ona zbyt zdeformowana, by wystawiać ją na światło dzienne. Porzucenie, brak akceptacji, zapomnienie – nie chciała się z tym mierzyć. Niektórzy jednak dostali się pod jej skorupę i zaszli jej za skórę, niektórzy zostali boleśnie odcięci, a inni, tak jak Reginald pojawiali się na obrzeżach, a ona nie potrafiła całkowicie się przed nimi zamknąć. Ponowne zobaczenie go upewniła ją w tym, że gdy ktoś już się do niej dostał, ciężko było się go pozbyć z głowy, a także, jakby nie patrzeć, również i z serca.
OdpowiedzUsuńNie mogła zaprzeczyć, że w swym buncie i upartości próbowała o nim zapomnieć i udawać, że nie miał na nią znaczącego wpływu. To wiązało się z przyznaniem mu pewnej mocy, siły, której nie chciała tracić z własnych rąk. Prawdą było jednak to, że oddała mu swego rodzaju władzę nad własnymi uczuciami już dawno temu i nie było to coś, co można było ot tak cofnąć. Próbowała się go wyprzeć i zatrzasnąć drzwi, ponieważ chciała wierzyć, że tego właśnie pragnęła. Wyjechał, nie było go w pobliżu, więc łatwiej było udawać, że był ulotny, niczym liść na wietrze, jeden z wielu, który dryfował, by ostatecznie opaść i dołączyć do całej nic nieznaczącej reszty. Ostatecznie jednak zobaczenie go w sklepowej alejce otworzyło drzwi do wspomnień, do uczuć i prawd, których się wypierała, a gdy się ponownie spotkali, musiała spojrzeć w oczy tęsknocie, którą dopuściła do głosu. Gdy o nim nie myślała, żal za jego osobą również pozostawał ukryty, lecz nagle te wszystkie emocje w nią uderzyły, niczym rozpędzony tir i nie mogła się od nich odciąć. Były tam, jaskrawe i barwne, krzyczące o uwagę, sprzeciwiające się ponownemu zamknięciu w zakamarkach umysłu. Rzecz w tym, że gdy przyszło co do czego, nie chciała znowu od wszystkiego uciekać. Wraz z jego powrotem przypomniała sobie o bólu, o rozstaniu, o porzuceniu, o własnych słabościach… Jednakże wraz z tym przyszły te piękne momenty, które wypierała, ta prawda, którą w niej budził od początku ich znajomości. Na skórze znów poczuła blask, który roztaczał, przypomniała sobie ciepło, jakie od niego biło, rozgrzewało ją od środka i nakazywało zatrzymać się w tym pędzie zwanym potocznie życiem. Nie potrafiła konkretnie stwierdzić, co konkretnie było w nim takiego, iż uspokajało jej duszę, może to był jego całokształt. Wiedziała po prostu, że cokolwiek by to nie było, w dalszym ciągu na nią oddziaływało, tak jakby tej rozłąki nie było. Ludzkie emocje były naprawdę skomplikowane, zapewne właśnie dlatego w dużej mierze się od nich dystansowała. Były zbyt pogmatwane, by ktoś tak rozbity przez świat mógł sobie z nimi poradzić.
— Cześć. — rzuciła, odwzajemniając jego uśmiech i przy okazji uświadamiając sobie, jak różne było to powitanie od ostatniego razu. Podejrzewała, że to spotkanie zaskoczy ją nieraz, aczkolwiek zakładała, że będzie to raczej pozytywna zmiana. Przygryzła wnętrze policzka, gdy odwracała od niego wzrok, przenosząc go na otoczenie za nim. Zrobiła kilka kroków do przodu, nie kryjąc się z tym, że chłonie wygląd miejsca, które nazywał domem. Reginald był zdecydowanie osobą, która miała sentyment do przedmiotów, posiadała zdjęcia i pamiątki, ona z kolei nie miała takich rzeczy zbyt wiele. Wiązało się to głównie z tym, że często się przeprowadzała i po prostu nie mogła wiecznie wozić ze sobą dużego przybytku. W Nowym Jorku zatrzymała się na dłużej, więc jej mieszkanie faktycznie z czasem zaczęło przypominać bardziej „jej miejsce”, aczkolwiek w dalszym ciągu ukazywało, że jego właścicielka jest dziką i zmienną duszą.
Usuń— Nie, jest dobrze. — zapewniła, gdy wreszcie na niego spojrzała, wręczając mu przy okazji torbę, z którą przyszła. Co prawda dostrzegła już wino na stoliku, lecz wiadome było, że od przybytku głowa nie boli. — Miałbyś coś przeciwko? — rzuciła, zerkając w stronę regałów, by po chwili się do nich zbliżyć i przesunąć palcem po okładkach kilku książek. Uśmiechnęła się pod nosem, przenosząc spojrzenie na rodzinne zdjęcia. Od razu przypomniała sobie o zdjęciu rodziców, które stało w jej mieszkaniu, było ono jedyną rodzinną fotografią, jaką pozwoliła sobie stawiać, choć czasami czuła, że nie miała do tego prawa.
— Chyba tak właśnie wyobrażałam sobie miejsce, w którym mieszkasz. To wszystko to właśnie jesteś ty. — stwierdziła, podnosząc minerał, który rzucił jej się w oczy, by przyjrzeć mu się z bliska.
Mikaela
Reyes nie naciskała w sprawie osób, które sprawiły, iż Reginald z taką ostrożnością podchodził do zawierania nowych znajomości i nieufnie traktował składane obietnice, nawet gdy pochodziły one z głębi serca i niosły ze sobą niezachwiany przekaz. To była nieprzyjemna przeszłość, na którą nie miała najmniejszego wpływu, poza tym rozdrapywanie tych ran nie mogło przynieść niczego dobrego; zamiast skupiać się na niegdysiejszych przyjaciołach mężczyzny będących źródłem jego rozczarowań, wolała sama zapracować na miano kogoś, komu Reggie był w stanie zaufać bezwarunkowo, odrzucając uprzedzenia i zasianą wcześniej w jego duszy niepewność. Do tego potrzebny był jednak czas, bo tylko on mógł w pełni ukazać szczerość jej intencji oraz pragnień. Nie miała zamiaru niczego przyspieszać, ciesząc się z naturalności, z jaką postępowała ich relacja. Być może na początku była zaskoczona tym, z jaką łatwością odnaleźli wspólny język, jednak im więcej czasu spędzała w towarzystwie Reginalda, poznając go, jego wartości, wspomnienia i cele, tym silniejsza była w niej pewność, że łączyło ich wyjątkowe porozumienie, które wydawało się być po prostu właściwe. Wcześniej nie zdawała sobie sprawy, że czegoś szukała, jednak kiedy po raz pierwszy napotkała to zagadkowe spojrzenie błękitnych tęczówek, poczuła, jakby zaginiony element układanki wreszcie wskoczył na odpowiednie miejsce, czyniąc jej rzeczywistość kompletną i o wiele bardziej radosną. Reg przywrócił do jej życia śmiech, który wypełniał ją całą, od koniuszków palców po czubek głowy, a do tego pomagał jej stawiać czoła wszelkim lękom i łagodził je swoją obecnością. Odwzajemniała się szczerością i troską, pragnęła ukoić jego wspomnienia i przypomnieć mu, że nawet jeśli ktoś zawiódł go w przeszłości, właśnie zyskał u swego boku osobę, która była gotowa walczyć o niego i dla niego, niezależnie od czekających ich w przyszłości trudności.
OdpowiedzUsuńKiedy Reginald wrócił na ich koc po złożeniu zamówienia, oparła się o jego bok, układając głowę na jego ramieniu i przymknęła na chwilę oczy, delektując się wiatrem na skórze i odległą gwarą rozmów. Nie spała zbyt dobrze tej nocy, jednocześnie podekscytowana i przerażona ich wyprawą, dlatego wykorzystała bark mężczyzny jako poduszkę, wtulając się w niego. Kiedy otworzyła wreszcie oczy, ich zamówienie było już na kocu. Zgodnie ze słowami Rega, ze śmiechem nabrała na widelec dokładnie jeden liść sałaty i podsunęła mu do ust, starannie chroniąc resztę swojego dania przed jego zakusami, a szelmowski uśmiech nie schodził jej z twarzy. Kiedy skończyli jeść i odpoczywać, niechętnie podniosła się ze swojego miejsca; wolałaby spędzić jeszcze trochę czasu w tej urokliwej okolicy, ale musieli nadrobić na trasie jej nieprzewidzianą w planie drzemkę, dlatego musieli odpuścić sobie dłuższy spacer. Reyes nie wątpiła jednak, że jeszcze kiedyś nadarzy się okazja, aby skorzystać z dobrodziejstw popularnego zajazdu… Chyba że po ich weekendowym wyjeździe Reginald nie będzie chciał jej więcej przywieźć w rodzinne strony, lecz nie chciała brać tej ewentualności pod uwagę. Na razie jednak nie powinna wybiegać myślami w przyszłość, a skupić się na tym, co ich czekało na farmie Ackermanów.
Reszta drogi również przebiegła im w zaskakującym spokoju. Musieli się zatrzymać jeszcze dwa razy, kiedy Reyes poczuła nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej; na szczęście jej strach nie rozwinął się w pełny atak paniki. Wystarczyło, żeby na chwilę wysiadła z auta i przespacerowała się poboczem, pławiąc się w ciepłych promieniach słońca i podziwiając otoczenie, żeby lęk powoli wypuścił ją ze swoich szponów, pozwalając im na kontynuowanie jazdy w przyjemnej atmosferze. Reyes nie miała wątpliwości, że chociaż jej stan wydawał się poprawiać, wciąż obawiała się kolejnego wypadku samochodowego. Migające światła samochodów jadących z naprzeciwka sprawiały, że cała się spinała, a przez głośne klaksony podskakiwała na swoim miejscu pasażera, blednąc na twarzy. W dodatku siedzenie w jednej pozycji przez kilka godzin nakłaniało ją do rozmyślań, które nasilały jej poczucie winy.
Czy miała prawo wybierać się na podobne wycieczki i cieszyć się chwilą, skoro jej siostra nie mogła liczyć na to samo? Jej palce bezwiednie zacisnęły się na delikatnym naszyjniku, jaki zwrócił jej Reginald i po raz kolejny pomyślała o tym, że to wszystko niosło ze sobą zbyt duże znaczenie, żeby być tylko zbieżnością wypadków.
UsuńReyes zapomniała jednak o swoich wątpliwościach w momencie, gdy zobaczyła znak przy drodze informujący ich o tym, że od Barnardsville dzieliło ich niewiele kilometrów. Właściwie nie odklejała się od szyby, całą sobą chłonąc mijane krajobrazy. Nieprzyjemny supeł w jej żołądku nieco się rozluźnił, przechodząc ze stresu w oczekiwanie. Naprawdę nie była pewna, czego mogła się spodziewać. Reginald starał się ją przygotować na wizytę, ostrzegając ją przed nadmiernym entuzjazmem Ackermanów, a ona sama zdążyła się przekonać podczas rozmowy telefonicznej, że byli bardzo pozytywnie zakręconymi ludźmi, jednak nie potrafiła do końca uciszyć swoich obaw. Chciała wypaść jak najlepiej; miała nadzieję, że nie będą w niej widzieli intruza.
Wreszcie Reginald zajechał samochodem pod rodzinną farmę i zgasił farmę. Reyes aż zaniemówiła. Całe miejsce było tak urocze, jakby miała przed oczami żywą pocztówkę. Gdzieś z oddali dobiegało do niej rżenie koni. Odpięła pas i odwróciła się w kierunku Reginalda, a w jej oczach zachwyt mieszał się z lekkim niepokojem. Założyła zbłąkany kosmyk za ucho i spróbowała wziąć głęboki oddech dla uspokojenia. Otworzyła usta, ale nawet nie zdążyła się odezwać; drzwi wejściowe otworzyły się i ze środka najpierw wybiegł psiak, merdając mocno ogonem, a za nim podążała śliczna, młoda brunetka, której promienny uśmiech sugerował, że bardzo cieszyła się na ich widok. Reyes miała dziwne wrażenie, że przez cały ten czas czekała na ich przyjazd w oknie.
— Chyba już jest za późno, żeby się wycofać — zażartowała, ze stresu znowu zaczęła wyginać palce. Nie wątpiła w to, że będzie się dobrze tutaj czuła… Ale bardzo zależało jej na tym, żeby wywrzeć pozytywne wrażenie. Nie mogli jednak w nieskończoność siedzieć w samochodzie, zwłaszcza że Jo już znajdowała się przy ich pojeździe.
Reyes
Jego dom był znacznie bardziej rodzinnym miejscem, niż cokolwiek co udało jej się samodzielnie w życiu zbudować. Rzadko kiedy pozwalała sobie na myślenie o swoim domu z dzieciństwa, miejscu, w którym się wychowała. Niezaprzeczalnym faktem było to, iż posiadała w związku z nim naprawdę wiele wspaniałych wspomnień, lecz one zostały przysłonięte tym, co miało miejsce na pewien czas przed jej wyjazdem, a ściślej mówiąc ucieczką. Przez to tamten budynek, który miał być jej schronieniem, zapoczątkował również jej upadek i nie potrafiła się od tego w żaden sposób odciąć. To było częścią jej jestestwa, co prawda na przestrzeni lat przepracowała to na tyle, na ile mogła, starając się uleczyć rany, lecz tamte blizny naznaczyły jej duszę i zmieniły ją nieodwracalnie. Po tym nigdy już nie była taka sama i pogodziła się z tym albo wciąż do tego dążyła. Chciała, by jej dom rodzinny był tylko i wyłącznie synonimem ciepła i miłości, lecz niestety mijało się to z prawdą. Znacznie bardziej utożsamiała te słowa z ranczem, na którym co prawda nie zagrzała długo miejsca, aczkolwiek atmosfera, która tam panowała, idealnie oddawała jej wyobrażenie o miejscu, w którym żyła szczęśliwa i kochająca rodzina. Sama niestety była typem wolnego ducha, który zmieniał miejsca zamieszkania, jak rękawiczki i przez to nie widziała sensu w urządzaniu się, skoro z góry wiedziała, że nie zabawi nigdzie na dłużej. Nie wieszała na ścianach zdjęć, nie posiadała albumów, a jedynie kilka przypadkowych fotografii pochowanych w różnych miejscach. Mieszkania, w których się zatrzymywała, nigdy nie oddawały jej charakteru i nie mówiły wiele o właścicielce. W Nowym Jorku ten schemat został odrobinę przełamany, z uwagi na fakt, iż przebywała tu już ponad rok i chcąc nie chcąc z czasem nabyła przypadkowych przedmiotów, które urozmaicały jej lokum i czyniły je bardziej domem, niż miejscem przeznaczonym tylko i wyłącznie do noclegu. Wciąż jednak daleko jej było do tego, co udało się zbudować Reginaldowi. Nie mógł zaprzeczyć, że to miejsce za sprawą pamiątek i licznych zdjęć nabrało po prostu duszy. Ożywił je swoją osobowością i podejściem do życia, co czuło się zaraz po przekroczeniu progu. Wątpiła, by planował spędzić tu resztę życia, lecz jednocześnie nie sądziła, że byłby to wybór najgorszy z możliwych. Doceniała piękno tego miejsca, choć nie uważała siebie za osobę szczególnie sentymentalną czy też uczuciową.
OdpowiedzUsuńProwadząc bardzo zmienne życie, nauczyła się, że trzeba było cieszyć się chwilą, ponieważ wszystkie były ulotne. Momenty radości i uśmiechu kończyły się zbyt szybko, znikąd pojawiały się okresy smutku i melancholii, ostatecznie zastępowane nadzieją czy rozmyślaniami nad sensem egzystencji. Próbowała po prostu przeć do przodu, nie zastanawiając się długo na temat dalekosiężnej przyszłości, ponieważ nie chciała wybiegać myślami do kwestii tak odległych. Przez lata uczyła się doceniać trwającą sekundę, przyszłość pozostawiając pod znakiem zapytania. Dlatego ostatecznie postanowiła spotkać się z Reginaldem i skupić się na chwili obecnej. Nie rozważała tego, dokąd ich to zaprowadzi, nie próbowała nawet przewidzieć czy cokolwiek z tego wyjdzie, ponieważ ich relacja była zmienna niczym kalejdoskop. W jednym momencie potrafili odrzucić złość i być sobą z dawnych lat, bez gniewu i przeszłości, a w drugiej ich zmienne charaktery walczyły ze sobą i nie mogli się przez to porozumieć. Próbowała zatem odsunąć od siebie gamę emocji, które wynikały z ich nieprzyjemnej historii, tak by mogła skupić się na tym, co mieli teraz, nawet jeśli miały to być ulotne chwile, które prowadziły do rychłego zakończenia ich wspólnej drogi.
Nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu, który wypłynął na jej usta po usłyszeniu jego porównania, które przy okazji nawiązywało do poprzedniej rozmowy. Musiała przyznać mu rację. Co prawda ten dom nie wywoływał w niej takiego ciepła, jak farma, na której się poznali, aczkolwiek Reginald wykonał naprawdę dobrą robotę, by stworzyć wspaniały zamiennik.
Udało mu się wykreować fantastyczne miejsce, które jej zdaniem idealnie spełniało swoją funkcję. Jednocześnie nie spodziewała się po nim niczego innego, takim właśnie był mężczyzną. Jego rodzinność wielokrotnie ją zaskakiwała.
UsuńZerknęła na niego, po czym przeniosła ciemne tęczówki na fotografię, którą jej wręczył. Parsknęła śmiechem, widząc uwieczniony na niej moment, przypominając sobie tamte chwile. To były właśnie wspólne wspomnienia, które chciała celebrować, a nie wypierać się ich ze względu na późniejszy ból rozstania. Przy nim potrafiła być swawolna, a on wydobywał z niej wszelkie pozytywne cechy. Pozwalał jej się zapomnieć i rozluźnić, stracić kontrolę i po prostu trwać ciesząc się chwilą. Wyciszał mrok w jej głowie i oczyszczał atmosferę swoją prostolinijnością. Takich chwil, jak ta przedstawiona na tej konkretnej fotografii było więcej i to upewniło ją w przekonaniu, że podrzucenie tamtego listu było dobrą decyzją, zagmatwaną, aczkolwiek koniec końców pozytywną.
— O nie, ostatni raz kaca miałam na farmie, po tym, jak przeceniłam swoje możliwości. Nie odtwarzajmy tamtych złych wspomnień. — odparła, przypominając sobie jeden z pamiętnych poranków, gdy czuła się tak, jakby przejechał po niej traktor. Od tamtego czasu zdarzało jej się zaszaleć nieraz, aczkolwiek udało jej się uchronić przed tragicznymi skutkami spożywania zbyt dużej ilości alkoholu.
— Dlatego ja zamierzam zacząć na spokojnie, ale proszę, ty się nie powstrzymuj. Daj mi w ten sposób fory, a zważając na twoje gabaryty, jestem jak zawsze na przegranej pozycji. — stwierdziła z uśmiechem, podchodząc do stolika, po tym, jak ostatni raz omiotła wzrokiem stojące na regale zdjęcia, które niebywale ją intrygowały. — Poza tym czułabym się zwycięzcą, gdybyś chociaż raz to ty się upił, a ja mogłabym wreszcie odegrać rolę porządnej i poukładanej.
Mikaela
Jej przyszłość nigdy tak naprawdę nie była klarowna. Nie wiedziała, czy nadejdzie moment, w którym postanowi się zatrzymać, osiedlić i zapuścić korzenie. Wątpiła w to, że założy własną rodzinę i zbuduje domom, o którym w jakimś stopniu marzyła, lecz to pragnienie było ukryte głęboko w jej sercu, skryte na jego dnie. Obawiała się po prostu, że nie była zdolna do żadnej z tych rzeczy i nie było to najzwyczajniej w świecie pisane komuś takiemu, jak ona. Życie chwilą w jej przypadku było prostsze, mniej wymagające. Nie rozmyślała o tym, co będzie za rok, ani tym bardziej za kilka lat. Taka odległość w jej głowie jawiła się jako ciemna plama i nie zamierzała się w to zagłębiać. Przez cały czas wydawało jej się, że czegoś szukała, nie wiedziała jednak czego, aczkolwiek podejrzewała, że tylko w momencie, gdy uda jej się to odnaleźć, będzie w stanie zmienić swój obecny styl życia.
OdpowiedzUsuńMikaela w kwestii alkoholi nigdy nie była wybredna. Zwiedzając świat, miała okazję spróbować wielu miejscowych trunków, testować własny gust i upewniać się co bardziej trafia do jej kubków smakowych, a co niespecjalnie do niej przemawia. To była jedna z najważniejszych i najpiękniejszych rzeczy, z tych które wiązały się z jej podróżniczym stylem życia. W tym wieku wciąż uczyła się siebie i co zaskakujące nieustannie dowiadywała się nowych faktów o swojej osobie. Sprawdzała własne granice, nawet jeśli wiązało się to z czymś tak prozaicznym, jak dobór alkoholi. Ostatecznie stanęło na tym, że do kolacji lub w restauracjach decydowała się zwykle na wino, które w rzeczy samej było prawdopodobnie remedium na smutki dla prawie każdej kobiety. Z kolei, gdy pojawiała się na imprezach lub okazjonalnie odwiedzała jakieś klubu, wybierała coś mocniejszego, a zazwyczaj była to po prostu whisky bądź też drink, który w jakiś sposób ją zainteresował. Nie miała także nic przeciwko zwyczajnej butelce piwa, choć nie był to może jej ulubiony trunek i niezwykle rzadko sięgała po niego w pierwszej kolejności. Jednakże w trakcie swoich podróży szybko musiała się nauczyć go akceptować i tak też się stało. Była zatem gościem, którego nietrudno było w tej dziedzinie zadowolić.
— Hojnie z Twojej strony. — szepnęła, zbliżając się znacząco w jego stronę, posyłając mu jeden ze swoich tajemniczych uśmieszków, który zwykle sugerował, że miała na myśli coś więcej, lecz zamierzała zostawić to dla siebie, po czym od razu się wyprostowała. Mikaela z jednej strony potrafiła być szczera do bólu i zapominała ugryźć się w język w odpowiednim momencie. Mówiła rzeczy, które wprawiały niektórych w konsternację i niejednokrotnie przyczyniały się do kłopotów. Z drugiej jednak strony wiele spraw pozostawiała dla siebie, nie dzieląc się swoimi przemyśleniami, od czasu do czasu wysyłając tylko i wyłącznie aluzje. Chwilami zatem porozumienie się z nią było niebywale proste, gdyż nie oczekiwała od ludzi tego, by domyślili się, co konkretnie miała na myśli – po prostu im to oznajmiała. Czasami jednak zostawiała coś dla siebie, zwykle ze względu na to, iż wiązało się to z otwieraniem się, a na to nieczęsto miała ochotę.
— Za spotkanie. — powtórzyła, unosząc kieliszek z winem do ust, by poczuć na języku wyrazisty smak. Pierwszy łyk zawsze trudno było rozgryźć i nie od razu przypadał on degustatorowi do gustu. Zwykle należało sięgnąć po trunek ponownie, by w pełni zrozumieć jego zalety i móc się nim rozkoszować.
Podążając za jego śladem, rozsiadła się na kanapie, pozostawiając między nimi odpowiedni dystans, który mógł zostać uznany za stosowny, a jednocześnie nieprzesadzony. Przechyliła głowę, uważnie wsłuchując się w jego słowa. Mogła nie zostać uznana za idealnego mówcę, zważając na fakt, iż lubiła się droczyć i z premedytacją omijała niewygodne dla siebie temat, po prostu ich unikając i klucząc na ich obrzeżach. W jednej chwili mogła być otwartą księgą, a przynajmniej takie sprawiać wrażenie, by w następnej podwoić swój mur i szczelnie się za nim ukryć.
Jednakże była za to dobrym słuchaczem i naprawdę skupiała się na słowach innych ludzi, nie lekceważąc ich i wszystko uznając za istotne. Zapewne wiązało się to poniekąd z dziennikarstwem, które studiowała oraz z dorywczą pracą detektywistyczną, której się podejmowała. Musiała zwracać uwagę na drobne szczegóły i zazwyczaj okazywało się, że jest w tym naprawdę dobra.
Usuń— Proszę, nagraj mnie wtedy, też chętnie to zobaczę. — odparła, po tym, jak w salonie rozbrzmiał jej dźwięczny śmiech. Obydwoje doskonale wiedzieli, że z ich dwójki to Reginald był tym bardziej poukładanym i zorganizowanym. Nigdy nie wątpiła to, że potrafiłby zapanować nad sytuacją i przejąć stery. Ona z kolei była prędzej rozklekotaną łajbą, która na pierwszy rzut oka mogła wydawać się chaotyczna i pozbawiona celu, lecz dla niej najważniejsze było to, że sama była swoim sterem, żaglem i okrętem. W dłoniach dzierżyła własny los i kierowała nim w takim kierunku, którego w danym momencie najbardziej potrzebowała. Można było zatem śmiało stwierdzić, że w tym całym chaosie i rozgardiaszu, którymi emanowała, krył się większy sens.
— Muszę przyznać, że nie pamiętam, kiedy ostatni raz siedziałam z kimś na kanapie z kieliszkiem wina. To całkiem statyczne, jak na mnie. — przyznała z uśmiechem, rozglądając się po jego salonie, nie zatrzymując jednak wzroku na niczym konkretnym, aż wreszcie jej tęczówki ponownie wróciły do jego twarzy. — A co z tobą? Mam się spodziewać, że zaraz jakaś długonoga blondynka wkroczy przez drzwi i zruga mnie za spoufalanie się z jej facetem? — zapytała zaczepnie, unosząc kieliszek do ust, by upić z niego mały łyk.
Mikaela
Reyes była zmęczona podróżą. Panowanie nad własnymi nerwami kosztowało ją sporo energii, podobnie jak wysiedzenie wielu godzin w jednej pozycji na fotelu pasażera. Miała szczęście, że za kierownicą siedział nie kto inny jak właśnie Reginald, który doskonale zdawał sobie sprawę z jej przypadłości, dlatego nie tylko starał się utrzymywać płynność jazdy oraz niską prędkość, ale także skutecznie odwracał jej uwagę, zajmując jej czas ciekawostkami czy śpiewając razem z nią, dając niezapomniany recital. Była mu wdzięczna za to, że nie okazywał jej współczucia, a zamiast tego pomagał jej zmierzyć się z jej traumą, jednocześnie ani słowem o niej nie wspominając. Sądziła, że po długiej podróży będzie wykończona, tymczasem na podjeździe Ackermanów wstąpiła w nią nowa energia.
OdpowiedzUsuń— O, to coś nowego. Myślałam, że zapałałeś do mnie miłością od pierwszego wejrzenia, a jednak potrzebowałam kilku minut, żeby cię do siebie przekonać — stwierdziła z rozbawieniem Reyes, cień niepokoju zniknął z jej twarzy, a do oczu powrócił figlarny błysk. Z jej perspektywy ich pierwsze spotkanie – które wydawało się mieć miejsce wieki temu, podczas gdy w rzeczywistości minęły od niego zaledwie tygodnie – było niezwykle udane, lecz nie podejrzewała, że Reggie w rzeczywistości zapałał do niej sympatią tak szybko. Na początku utrzymywał zdrowy, profesjonalny, choć podbarwiony delikatną ciekawością dystans i w rzeczywistości nie potrafiła rozgryźć, co działo się w jego głowie, kiedy ją zobaczył oraz rozpoznał. Dla niej ten moment był niezwykle ważny, wreszcie miała przed sobą człowieka, którego chciała spotkać od wielu miesięcy i któremu zawdzięczała swoje życie, cała drżała i nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów, żeby wyrazić swoje podziękowania za trud, jaki włożył w jej uratowanie, ale dla niego musiała to być chwila jedna z wielu. Kiedy wybierała się do bazy HEMS, na pewno nie przewidywała, że jej wybawiciel stanie się tak szybko osobą, na której będzie jej zależało i na której będzie polegała; tym bardziej nie mogła się spodziewać, że w przeciągu kilku dni stanie się jego współlokatorką, a do tego będzie miała możliwość poznać jego rodzinę. Wydawało jej się, że po tym, co przeżyła, wszystkie nowe wydarzenia będzie przyjmowała na chłodno i z dystansem, przekonana, że nic więcej nie będzie w stanie jej zaskoczyć, tymczasem kiedy zaczynała myśleć o wszystkich zbiegach okoliczności, jakie doprowadziły ją do tej chwili i do Reginalda, odczuwała podszyte zachwytem zdumienie. Każdego dnia toczyła walkę, starając się cieszyć z małych rzeczy i drobnych osiągnięć, które dla kogoś innego mogły nie mieć znaczenia, ale powoli zaczynała tracić wiarę w to, że spotka ją coś wyjątkowego. Reg przywracał jej nadzieję, jednak chociaż postanowiła odrzucić hamulce bezpieczeństwa i zapomnieć o swoim lęku przed przywiązywaniem się, gdzieś w głębi jej duszy wciąż tlił się lęk. Nie bała się tego, że mężczyzna ją skrzywdzi, gdyż instynktownie wiedziała, iż zależało mu tylko na jej dobru i szczęściu, ale obawiała się tego, że po raz kolejny los okaże się być przewrotnym, okrutnym sojusznikiem, który najpierw dał jej zakosztować bliskości Reginalda tylko po to, by zaraz jej go odebrać. Próbowała nie myśleć o tym, że jego dwuletni okres odboju dobiegał końca, ponieważ sam Patterson wydawał się w ogóle na tym nie skupiać, ale wypadek sprawił, że gdzieś z tyłu jej głowy wciąż świeciło ostrzegawcze, pomarańczowe światełko przypominające jej, że wtedy również nie spodziewała się, iż zwykła przejażdżka przeistoczy się w podobną tragedię.
Musiała jednak w niego wierzyć. Po tym wszystkim trudno było jej powiedzieć, czy Bóg istnieje, ale mogła wierzyć w Rega, w jego siłę, upór i umiejętności. Na pewno wierzyła, kiedy zapewniał ją, że uda jej się zdobyć sympatię jego rodziny; wystarczyło jedno jego pokrzepiające spojrzenie i subtelny dotyk, żeby była w stanie głębiej nabrać powietrza do ściśniętych płuc.
— Hola, guapo! Eres tan encantador — zawróciła się do psiaka Reyes, przyklękając, żeby potarmosić go za uszami. — Mucho gusto, Sueno — dodała, kiedy ten obrócił się na grzbiet, podsuwając jej brzuch do drapania. — Reg, twój pies jest prawie tak samo wielkim pieszczochem jak ty — zażartowała, ale posłusznie podrapała zwierzaka, który wyraźnie nie posiadał się z ekscytacji na widok swojego pana i nowego gościa. Wiedziała, że powinna zostawić futrzaka i przywitać się z Jo, ale jeszcze chwilę zwlekała, zbierając się w sobie. Poznawanie nowych ludzi było… trudne. Kiedyś z o wiele większą łatwością zawierała znajomości, jednak teraz wspomnienia wypadku mocno ją uwierały. Z jednej strony nie chciała o nim opowiadać, nie chciała wracać do tych strasznych chwil, przede wszystkim zależało jej na tym, żeby nie definiowała jej ta straszna kraksa, z drugiej czuła się jak oszustka, kiedy w rozmowach pomijała ten element swojej przeszłości. Z Reginaldem było o tyle łatwiej, że wiedział o tym, co straciła, ale nie postrzegał jej jedynie przez pryzmat wydarzeń, których był niejako naocznym świadkiem; przy innych osobach nie była pewna, co powinna zrobić, a ludzie podświadomie wyczuwali jej dystans. Reyes wiedziała jednak, że musi się przełamać, a nie było chyba lepszego miejsca niż malownicze ranczo z pięknymi widokami, które może wreszcie okaże się być balsamem na jej duszę.
UsuńNie mogła dłużej przeciągać tego momentu, zwłaszcza że Reginald przywoływał ją, wyciągając w jej stronę dłoń. Podniosła się i podeszła do nich, zupełnie bezwiednie łapiąc go za rękę i delikatnie ściskając jego palce. Ten subtelny dotyk został szybko przerwany, kiedy Jocelyne porwała ją w objęcia. Reyes odrobinę zesztywniała, ale zaraz się rozluźniła, przywołując na twarz niewielki, lecz szczery uśmiech.
— Dziękuję — powiedziała, odrobinę zaskoczona komplementem. — Jest jakaś szansa, że skombinujesz mi podobne kowbojki? Wyglądasz w nich zabójczo — zapewniła Jo, po czym uniosła brwi i zerknęła na Reginalda. — Dobrze wiedzieć, że nie mam zbyt dużej konkurencji — roześmiała się, a jej śmiech tylko się nasilił, kiedy usłyszała ripostę mężczyzny. Jednocześnie poczuła delikatne ukłucie: ona i Cat kiedyś w podobny sposób się ze sobą drażniły.
— Ja też się cieszę, że mogę tutaj być — zapewniła, po czym uśmiechnęła się szelmowsko. — Myślałam, że wypełniłaś już nasz grafik po brzegi i przed północą nie znajdę czasu, żeby się rozpakować… Jestem trochę rozczarowana — rzuciła Reyes.
— W planach były kajaki, spacer, pianki z ogniska i wypad do Asheville… Ale Reginald pohamował wszystkie moje pomysły — przyznała dziewczyna, wyginając usta w efektowną podkówkę, po czym dodała konspiracyjnym szeptem: — Wyjdź przez okno i spotkamy się za piętnaście minut pod stodołą. Porwę cię z daleka od mojego zaborczego braciszka, który chyba zapomniał, na czym polega dobra zabawa.
— Musisz mi tylko pokazać, przez które okno mam uciekać — odpowiedziała ze śmiechem Reyes, zaraz jednak ten radosny dźwięk ucichł, kiedy Jocelyne wskazała jej drzwi. Próbowała ściągnąć buty, lecz dziewczyna kazała jej się nie kłopotać, prowadząc ją do swojej matki, która oczekiwała ich w wyraźnym zniecierpliwieniu.
— Wreszcie jesteście! Już zaczynałam się bać, że mieliście jakieś trudności na drodze. Mam nadzieję, że podróż minęła wam spokojnie i bez większych atrakcji — powiedziała Linda, podczas gdy Reyes przestępowała niepewnie z nogi na nogę. Może ta kobieta według drzewa rodzinnego była dla Reginalda ciotka, jednak bliżej było jej do matki, która go wychowała i się o niego troszczyła, dlatego Reyes chciała wywrzeć na niej pozytywne wrażenie.
— Buenos dias, mucho gusto… Digo dzień dobry, miło mi panią poznać — wymamrotała. W stresie jej akcent powrócił i instynktownie zaczęła mówić po hiszpańsku. — Jestem Reyes, rozmawiałam z panią przez telefon…
Reyes
Spojrzała na niego, mrużąc przy tym oczy w udawanym napadzie gniewu. Musiała jednak przyznać, że to była wersja jego osoby, którą lubiła najbardziej. Był otwarty, ciepły i zaczepny. Radził sobie z nią, czego nie mogła powiedzieć o wielu bliskich osobach w swoim życiu. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że była znacząco winna dystansowi, który od niego bił podczas ich ostatniego spotkania. Jakby nie patrzeć, naciskała na niego i próbowała go testować, a Reginald w tej kwestii zawsze był prostym mężczyzną, takim, który zdecydowanie nie bawił się w gierki i nie dał się wplątać w jej misterną sieć. Prawdą było, że chciała poniekąd wypchnąć go za granicę jego komfortu, sprawić, aby jego obraz przestał był tak dobrym, jakim go zapamiętała. Brzmiało to nieprawdopodobnie i świadczyło o tym, jak bardzo pokręcona była, lecz w głębi próbowała go zmusić do tego, by zranił ją, w inny sposób, niż zrobił to, gdy zdecydował się na wyjazd na służbę. Pragnęła wyrwać mu kontrolę, którą miał nad jej wspomnieniami i je zniszczyć, chociaż jednocześnie za nic nie chciała ich stracić. Czasami jednak gubiła się w swoim małym pokręconym świecie i tak też było w tamtym przypadku. Reginald, zamiast zrobić to, czego oczekiwałaby po innych mężczyznach, zachował spokój i przyjął to na chłodno. Ostudził jej temperament i w jakimś stopniu ustawił do pionu, do czego nie przyznałaby się nawet przed samą sobą, kurczowo trzymając się przeświadczenia, iż nikt nie miał nad nią takiej władzy. Teraz jednak znów patrzyła w tęczówki mężczyzny, który pojawił się w jej życiu, gdy najmniej się go spodziewała. Widziała kogoś, kto był rozluźniony i roześmiany, a samą swoją postawą sprawiał, że ona sama czuła się znacznie bardziej komfortowo. Tym razem, w przeciwieństwie do ostatniego spotkania, czuła, że może opuścić gardę i przestać się tak kurczowo bronić. Pozwoliła sobie po prostu przy nim trwać i cieszyć się tym spotkaniem jak za dawnych dobrych lat.
OdpowiedzUsuńPrzygryzła dolną wargę, wzruszając przy tym lekko ramionami, prezentując się przy tym, jak uosobienie niewinności, którym bez wątpienia nie można było jej nazwać. Z pewnością mogła zadać ów pytanie wprost, a nie krążyć dookoła tematu, aczkolwiek z nią już tak było – momentami wszystko było banalnie proste i klarowne, a innym razem nie było już tak oczywiste.
— Cóż… — mruknęła, kręcąc dłonią, w której trzymała kieliszek z winem, by wprawić ciecz w ruch, po czym upiła łyk, zwlekając z odpowiedzią. — A dlaczego nie? — zapytała, tym samym nie obdarzając go żadną konkretną teorią ze swojej strony. Gdyby się nad tym dłużej zastanowić, Reginald z boku naprawdę mógł pasować do wzorcowego życia wyjętego prosto z katalogu. Uroczy dom z białym płotkiem, olśniewająca długonoga blondynka, czekoladowy labrador biegający po podwórku i dwójka dzieci, chłopiec i dziewczynka, tak jak należało. Mała miałaby złote loczki po mamie, wyglądając przy tym, jak mały cherubinek, z kolei syn byłby mniejszą wersją ojca z tymi zniewalającymi oczami i nieokrzesaną ciemną czupryna ozdobioną kilkoma refleksami. Ona byłaby przeurocza i widziałaby świat w białych barwach, a on niczym tata, byłby jej małym bohaterem, stojącym na jej straży, odważnym starszym bratem. To była piękna rodzina, o której sama Miki marzyła jako dziecko i którą poniekąd miała, lecz te wspomnienia zostały przyprószone przez ciężar późniejszych wydarzeń, a ona kwestionowała swoje dzieciństwo na wielu płaszczyznach, próbując dopatrzyć się ostrzegawczych znaków, które pominęła. Reginald pasował do takiego obrazka, może nie teraz i nie w najbliższym czasie, ale kiedyś, kto wie… Wiedziała jedynie, że potrafiłby się w tym odnaleźć, ponieważ to właśnie była cecha, której mu zazdrościła. Umiał dopasować się do sytuacji, zaakceptować los i stawić mu czoła, obrócić rzeczywistość tak, by stała się dla niego miejscem dobrym do życia, a nie jedynie egzystowania.
Gdy usłyszała jego słowa, poczuła, że jej serce rozgrzewa się ciepłem, a ona na chwilę musiała odwrócić od niego wzrok, by przenieść go na swój kieliszek. Uśmiechnęła się pod nosem, jednym z tych rzadkich uśmiechów, które nie pojawiały się zbyt często na jej twarzy; nie był on tajemniczy, nie był zadziorny, był po prostu ciepły i rozczulający, był rąbkiem, za którym można było dojrzeć tę wrażliwszą kobietę, która się tam ukrywała. Jego rodzina miała specjalne miejsce w jej sercu i w jej wspomnieniach. Dali jej ciepło, za którym tęskniła, choć nie chciała się do tego przyznawać. Byli namiastką rodziny, której tak bardzo jej brakowało, a z której musiała zrezygnować, tak jak niestety zrezygnowała z nich po tym, jak Reginald wyjechał. Byli częścią wspomnienia o nim, od którego próbowała się odciąć, co więcej, nie chciała stawiać ich w niezręcznej sytuacji, a może po prostu sobie samej chciała oszczędzić pokusy. Możliwe, że wszystkie opcje były po części prawdziwe.
UsuńParsknęła śmiechem i wreszcie uniosła głowę, ponieważ była w stanie sobie to wszystko wyobrazić. Kilka miesięcy temu również nie wierzyłaby w to, że ich drogi ponownie się zetkną. Stało się jednak inaczej, co w dalszym ciągu wydawało jej się odrobinę nieprawdopodobne. Przyjeżdżając do Nowego Jorku, nie spodziewała się, że ostatecznie natknie się na mężczyznę, od którego w jakimś sensie uciekła. — Może powinieneś mi zrobić zdjęcie, by mieć lepszy dowód, niż mój numer telefonu? — zapytała z uśmiechem, posyłając mu mrugnięcie. Prawie przyznała się do tego, że pewnego razu wsiadła do samochodu, a jej celem było ranczo, lecz ostatecznie okazała się tchórzem, którzy uznał, że nie chce odgrzebywać starych spraw. Nie była gotowa, by tak się przed nim odsłonić, przynajmniej nie w tym momencie.
— Możesz jej przekazać podziękowania i zapewnić, że gdziekolwiek się akurat podziewam, staram się być szczęśliwa. — dodała, upijając kolejny łyk trunku, po czym odchyliła się, by odstawić go na stolik. Przy okazji sięgnęła po jeden z owocowych szaszłyków, wracając na swoje miejsce, by znów umościć się wygodnie. Zsunęła winogrono z cienkiego drewienka, podrzuciła zieloną kulkę do góry, po czym zwinnie złamała ją w swoje usta, przeżuwając i rozkoszując się słodkim smakiem na języki.
— Tak, dalej jestem w tym cholernie dobra. — stwierdziła z udawanym samouwielbieniem, udając przy tym, że odgarnia włosy wyćwiczonym telewizyjnym gestem. Ściągnęła następny owoc, zerkając na mężczyznę z błyskiem w oku. — Co ty na to, chcesz też się sprawdzić? Wiesz, zmierzyć z mistrzem?— zapytała, unosząc brew ku górze, posyłając mu przy tym wyzywające spojrzenie.
Mikaela
Reyes nie była pewna, czego mogła się spodziewać – zarówno od samego Barnardsville, jak i od jego mieszkańców. Dzięki albumom ze zdjęciami Reginalda z dzieciństwa, który wspólnie oglądali, gnieżdżąc się na fotelu i wymieniając się wspomnieniami, wiedziała mniej więcej, jak wyglądała farma, ale od tamtego czasu zdecydowanie zaszły w niej zmiany, chociaż wciąż wydawała się być tak samo przytulna i rodzinna. Reyes miała świadomość, że na razie liznęła tylko wierzchołek góry lodowej, czekały na nią liczne atrakcje zaplanowane przez rodzinę Ackermanów, a to, co zobaczyła do tej pory, było zaledwie ułamkiem terenów do nich należących, lecz już pierwsze wrażenie było niesamowicie dobre oraz ekscytujące. Do tej pory jej życie było skupione w dużych miastach; w Meksyku, stolicy jej kraju oraz w Nowym Jorku, gdzie studiowała, a następnie pracowała. Co prawda w międzyczasie zdarzało jej się podróżować po Stanach, lecz świat sztuki był skupiony w większych miastach, które dawały rozgłos i szansę rozwoju, a nawet najbardziej ekscentryczni kolekcjonerzy nie wybierali całkowitej głuszy na swoją główną siedzibę. Zastanawiała się, jak poczuje się w podobnym otoczeniu, jednak już pierwsze chwile upewniły ją w przekonaniu, że pokocha to miejsce całym sercem tak jak Reginald, dla którego Karolina Północna stała się częścią jego jestestwa.
OdpowiedzUsuń— To ja się cieszę, że tutaj jestem. Bardzo dziękuję za zaproszenie i za to, że zgodziła się mnie pani gościć pod swoim dachem przez kilka dni. Mam nadzieję, że to nie jest duży kłopot — odpowiedziała Reyes, z jej twarzy biło szczere zadowolenie. Nie potrafiła wyrazić słowami, jak wiele znaczyła dla niej ta gościna i to, że została tak ciepło przyjęta… Przynajmniej przez żeńską część rodu, ponieważ przed nią wciąż było spotkanie z męskimi przedstawicielami Ackermanów. — Nie mogę się doczekać, aż Reggie oprowadzi mnie po wszystkich zakątkach. Wszystko wygląda naprawdę pięknie — zapewniła Reyes. Trochę się obawiała, czy jej pochwały nie zostaną wzięte za próby podlizywania się, jednak należała do osób, które potrafiły odnaleźć piękno w nawet najdrobniejszych gestach czy rzeczach, nauczyła się zachwycać otaczającym ją światem, zwłaszcza kiedy dostała drugą szansę od życia. Zdarzały jej się również te gorsze dni, kiedy uważała, że nie zasługiwała na ten dar od losu, jednak na co dzień walczyła z przygnębiającymi myślami i rozpatrywała wszystko w kategoriach cudu: podniesienie się z łóżka o własnych siłach, zajadanie się pysznymi potrawami, strugi deszczu na twarzy, pojedyncza róża, którą dostała od kwiaciarki na ulicy… Zaledwie kilka tygodni temu nie pomyślałaby, że wybierze się w jakąkolwiek podróż samochodem, tym bardziej kilkugodzinną; nie podejrzewała nawet, że będzie miała kogo odwiedzić, ponieważ wciąż trudno było jej nawiązywać głębokie więzi, tymczasem udało jej się przetrwać jazdę autem i znalazła się w Barnardsville, miasteczku, o którym pewnie niewiele osób w Nowym Jorku słyszało, a do tego spotykała na swojej drodze wyjątkowych i ciepłych ludzi. To było dla niej niesamowite.
— Mogę w czymś pomóc? — spytała niepewnie Reyes. Podejrzewała, że jako gość nie zostanie wpuszczona do kuchni, jednak możliwość działania złagodziłaby jej zdenerwowanie. Jak na razie Jo i Linda wydawały się być równie sympatyczne jak przez telefon, jednak Reyes nie miała dużej wprawy w podobnych odwiedzinach. W Meksyku była raczej samotniczką, ponieważ uważano, że sięgała zbyt wysoko i daleko; jej rówieśnicy byli przekonani, że zadzierała nosa, skoro chciała wyrwać się z kraju i uczyć się w Stanach, a ona sama była skupiona na nauce i rozwijaniu swoich umiejętności malarskich. Miała bliską paczkę przyjaciół, lecz wychowywała się z nimi od małego i ich rodziców traktowała jak swoją rodzinę, to było naturalne. W Stanach na początku była zbyt nieśmiała, żeby zawrzeć bliższe znajomości, a później byli już dorosłymi ludźmi i poznawanie swoich rodzin raczej nie leżało w ich kręgu zainteresowań. A teraz znajdowała się w Karolinie Północnej, w miejscu, gdzie wychowywał się Reg i zastanawiała się, jak w ogóle tutaj trafiła.
Zgodnie z własnymi przewidywaniami szybko została odesłana i posłusznie usiadła na wskazanym jej miejscu obok mężczyzny.
Usuń— Dobrze, że na lunch zjedliśmy tylko zieleninę — wyszeptała Reginaldowi na ucho, kiedy postawiono przed nimi na stole wazę, a w kuchni wciąż szykowało się kolejne danie. Kiedy się odsuwała, wychwyciła jednoznaczne spojrzenie Jocelyne, przez co sama szybko uciekła wzrokiem. — Chętnie spróbuję — zapewniła Reyes i podała Reginaldowi swój talerz. — Uwielbiam próbować nowych potraw, a później łączyć różne smaki w kuchni — dodała. Na szczęście nie była specjalnie wybredna, jeśli chodziło o jedzenie, lubiła eksperymentować i bawić się w kuchni. — Chętnie później podpatrzę, jak pani gotuje, może nauczę się czegoś nowego — zaproponowała z nieśmiałym uśmiechem. Chciała wykorzystać ten czas w pełni, spędzając go z Reginaldem, ale także z pozostałymi domownikami, więc postanowiła skorzystać z okazji, żeby wkupić się w łaski Lindy, chociaż trochę obawiała się zostania z nią sam na sam, co mogło się wiązać z trudnymi pytaniami.
Reyes
[Cześć! Wpadłam podziękować Ci za przywitanie, ale po przeczytaniu karty zauważyłam, że Reginald znalazł odpowiedź na nurtujące Amelię pytanie, a ja sama, zaciekawiona, co kryje karta zaczęłam klikać we wszystkie możliwości, które przygotowałaś. Nie spodziewałam się jednak, że kryje w sobie tyle tekstu oraz informacji. Ja za to wpadłam w wir czytania, bo jestem już tutaj chyba godzinę, ale z pamiętnika medyka po prostu mnie wciągnęło. Nastąpił też moment, którego bardzo się obawiałam, gdy tworzyłam Amelię, a mianowicie, że trafię na osobę, która na medycynie się zna (takie mam wrażenie, za szybko się go nie pozbędę), a mi będzie wstyd, że w ogóle o postaci zajmującej się leczeniem ludzi pomyślałam. Po przeczytaniu o walce o życie żołnierzy czy dzieci, o godzinnej (o mój boże, godzinnej!) resuscytacji, o świętach naznaczonych krwią i o samej wojnie... jestem wyprana. Jestem wyprana i usatysfakcjonowana zarazem, że postanowiłam kliknąć w napis dodatkowe. Ileż by mnie ominęło!
OdpowiedzUsuńDziękuję za przywitanie, dziękuję za życzenia, ale przede wszystkim dziękuję za kawał dobrej historii.]
nie będę się przyznawać kto, bo już nie warto
[Przerażają mnie sfery, w których funkcjonuje mój mózg odkąd przeczytałam książkę ,,Lekarz wojenny". Nawet nie przewidywałam, że tak bardzo mnie ona przerazi, a zarazem zainspiruje do tworzenia prezentacji na studia, czy wątków. A skoro już jesteśmy przy tym, to chciałabym spróbować trochę rozruszać postać Malte. Zastanawia mnie, co powiedziałabyś/powiedziałbyś na to, by podczas jednej z misji pracował w szpitalu, który został niemal całkowicie zniszczony przez bomby beczkowe, w wyniku czego nie tylko sam nie mógłby się wydostać spod gruzów, to jeszcze odniósłby na tyle poważne obrażenia, że po dotarciu pomocy na miejsce sam potrzebowałby wsparcia przy ewakuacji z powodu zbytniego upływu krwi (i nie tylko) ? Dokładne miejsce akcji pozostawiam do rozpatrzenia, ale najchętniej operowałabym w Strefie Gazy lub Syrii.
OdpowiedzUsuńZgodzę się również na lekką modyfikację mojego pomysłu. ]
Malte T.
[Myślę, że całkiem możliwe, że nie miałaś takiej okazji, bo było to bagatela… dwanaście lat temu, może dziesięć. Czas leci, więc i z pamięcią coraz gorzej ;) Aktualna wersja Amrei z poprzednią ma wspólne w zasadzie jedynie imię, pociąg do muzyki i buntowniczą naturę, także możemy uznać, że zaczynamy z czystą kartą. Dziękuję za powitanie i mnie, i Amrei ;) Mam nadzieję, że będzie nam dane stworzyć coś wspólnie, bo przyznam szczerze, że masz dar do tworzenia mężczyzn, którzy mogą się śnić po nocach (dobrze, że mojego mężczyzny, aktualnie nie ma w domu i nie zerka mi przez ramię, bo mogłabym mieć szlaban na czułości :P)]
OdpowiedzUsuńAmrei Bouchard