Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] Wszystkie bitwy naszego życia czegoś nas uczą, nawet te, które przegraliśmy

Reginald Patterson
Medyk bojowy i sierżant medyczny sił specjalnych dla US Army Special Forces. CCP Paramedic w Śmigłowcowej Służbie Ratownictwa Medycznego. Instruktor spadochroniarstwa.
Mówi się, że do wszystkiego można się w życiu przyzwyczaić – do zgiełku wielkiego miasta, w objęciach którego znalazłeś swój azyl; do pracy, którą pomimo dwunastogodzinnych dyżurów, wysysających niekiedy resztki sił, chyba naprawdę lubisz. Do widoku zmasakrowanych po ofensywie ciał, które wbrew pozorom nie śnią ci się po nocach, i do tego, że nierzadko musisz trzymać nerwy na wodzy, mimo że nie raz osiągają swoje apogeum. W tej branży można przyzwyczaić się również do przykrej świadomości, że twoim zadaniem jest pomóc, choć nie zawsze jesteś w stanie. Ale bez względu na wszystko, zawsze podnosisz się z kolan i idziesz dalej, bo gdziekolwiek byś nie był, wiesz, że nie zabierzesz tych historii ze sobą do domu. Ani ty, ani twoi koledzy nie bierzecie tego do siebie i mówiąc brzydko – przy ilości kadrów, jakie ujrzały wasze oczy, po prostu spływa to po was. Nie pozwalasz sobie na przeżywanie start; nie opłakujesz kogoś, kogo nie uratowałeś i bynajmniej nie dlatego, że śmierć jest ci obca. Po prostu nie możesz i duże prawdopodobieństwo, że już nie potrafisz.

Zawsze, kiedy potrzebowałem ciszy, szukałem jej w lesie – w świecie dziesiątek zwierząt i tysiąca drzew, których zapach wielokrotnie przenikał materiał odzieży, dając się poczuć jeszcze w czterech ścianach rodzinnej chaty. W świecie, w którym nikt nie słyszał skowytu moich słabości, nie raczył mnie zbędnym politowaniem, gdzie nie musiałem liczyć przeklętego czasu, który tam, w kraju spowitym pyłem, zdawał się stać w miejscu. Ponieważ tam liczyło się go zupełnie inaczej – wybuchami, zapachem wsiąkającej w rozpaloną ziemię padliny i krzykiem. Najczęściej niewinnych. A kiedy pojawiała się sekunda ciszy; kiedy poza biciem własnego serca nie słyszało się niczego więcej, należało sięgnąć po broń, bo owszem – to była cisza, ale tylko przed burzą. Bo tam, w miejscu, w którym cierpienie liczy się ilością zakleszczonych w ciele kul, a wygraną ilością przytarganych za łachy zwłok, nie ma miejsca na ciszę. Ani na człowieczeństwo, bo o czym pomyślisz, kiedy staniesz przed lustrem oblany ludzką krwią? Dlaczego dziś jej tak mało.

Mówi się, że podobno w ludziach jest tyle samo dobra, co zła, mimo że ten aktualnie zepsuty świat kładzie pomiędzy nimi granicę – dla Ciebie istniała ona zawsze. Bo człowiek wybiera drogę świadomie i w taki sam sposób czyni, a nikczemne decyzje nie zasługują na miłosierdzie. Ale nie chodzi o nieprzemyślaną zemstę, bo ona zwykle nie zadowala – wystarczy determinacja, której pokłady nie pozwalają Ci się zatrzymać, a masz wystarczająco sił, by płynąć – i płyniesz, bo dobrze już wiesz, że utrata życia nie jest wcale najgorszą rzeczą, jaka może spotkać człowieka.
Najgorsza jest utrata tego, po co się żyje.

Nauczono nas działać na zimno, bez emocji. Nie zastanawiać się, czy twój poszkodowany jest kobietą, dzieckiem czy dorosłym facetem. To była nauka na wagę życia. Niesamowicie pomogło mi to na zmianie w Afganistanie, szczególnie gdy byłem wzywany do rannych po wybuchu ajdików, bo zwykle była tam taka rozpierducha, że nie wiedziałem, który ranny umrze najszybciej. Obecny wokół strach, złość, bezradność – te uczucia naprawdę mogą cię blokować. To trudne, ale musisz o nich zapomnieć. Jeśli mówimy o udzielaniu pomocy na polu walki, to nie ma tam miejsca na emocje. Musisz działać zimno, jak profesjonalista, bo ratowanie życia braci jest twoim największym priorytetem. A uczucia? Owszem, one niestety przychodzą, ale później – gdy opadnie kurz. Bo żołnierz, z którym walczysz ramię w ramię, zawsze przyjdzie ci z pomocą, gdy zostaniesz ranny – opatrzy cię, wyprowadzi spod ognia nieprzyjaciela; zaryzykuje swoim życiem, by ratować twoje, a jeśli będzie naprawdę ciężko, zostanie przy tobie.

I to właśnie jego twarz stanie się ostatnim obrazem w twojej pamięci.
Reginald Patterson
Medyk bojowy i sierżant medyczny sił specjalnych dla US Army Special Forces. CCP Paramedic w Śmigłowcowej Służbie Ratownictwa Medycznego. Instruktor spadochroniarstwa.
Żołnierz elitarnej jednostki Zielonych Beretów, noszący rangę sierżanta majora w stopniu sierżanta dowodzenia (CSM). Wyspecjalizowany w wojskowej medycynie, w której uzyskał natowski tytuł MOS 18D.Ponieważ dana osoba może uzyskać wiele specjalności zawodowych, w celu określenia, jaka jest ich podstawowa funkcja w danym momencie, wykorzystuje się wojskową specjalizację zawodową – kod MOS. Kod 18D odpowiada stanowisku sierżanta medycznego sił specjalnych. Sierżanci sił specjalnych są uważani za najlepszych techników medycznych na świecie. Mimo że są szkoleni przede wszystkim z naciskiem na medycynę urazową, mają również praktyczną wiedzę z zakresu stomatologii, opieki weterynaryjnej, publicznej higieny, jakości wody i optometrii. W większości przypadków muszą być wykwalifikowanymi nurkami, spadochroniarzami i biegaczami wytrzymałościowymi. Do jego głównych zadań na froncie należy ratownaie życia rannych żołnierzy, a konkretnie: ewakuacja CASEVAC oraz MEDEVAC, MEDEVAC - ewakuacja poszkodowanego personelu z pola bitwy lub ośrodka opieki niskiego poziomu do ośrodka wyższego poziomu opieki. Postrzegana jako ewakuacja z zabezpieczonego, niezagrożonego miejsca. Nie wymaga pełnego uzbrojenia. CASEVAC – wiąże się z ewakuacją poszkodowanego personelu z pola bitwy, gdy obszar jest niezabezpieczony lub wciąż toczy się w nim walka. Wymaga uzbrojenia.
W rzeczywistości to, co naprawdę odróżnia CASEVAC od MEDEVAC, to fakt, że prowadząc CASEVAC, będziemy walczyć, aby dostać się do rannego, podczas gdy w ewakuacji MEDEVAC teren wokół poszkodowanego jest zabezpieczony.
a także operacje CSAR. Combat search and rescue to operacje poszukiwawcze, przeprowadzane podczas wojny, żołnierzy znajdujących się w strefach walki lub w ich pobliżu. Inaczej: misje odzyskiwania personelu. Tej dziedzinie życia poświęcił całe swoje dotychczasowe istnienie – ukończył katorżniczy kurs Special Operations Combat Medic (SCOM) Kurs SOCM to 36-tygodniowy kurs instruktażowy, który koncentruje się na szkoleniu medyków wojskowych (68W) i Korpusu Marynarki Wojennej (HM). Kurs daje medykom umiejętności radzenia sobie z ratowaniem żołnierzy na polu walki, od ich małych obrażeń poprzez ewakuację. Posiadają również kwalifikacje w zakresie zaawansowanego wsparcia przedszpitalnego. Często wyszkolony medyk SOCM będzie bliski umiejętności lekarskich, ponieważ uczy się również zagadnień, które pozwalają mu zalecić odpowiednie metody leczenia w zdiagnozowanej chorobie. Ukończenie kursu SOCM uprawnia do wykonywania czynności jako krajowy EMT. Jest to jednak dopiero pierwsza połowa toku szkoleniowego medyków w stopniu 18D. Medycy Wojsk Specjalnych otrzymują bowiem dodatkowe szkolenie po kursie SOCM i w drugiej jego części (Pipeline Training, trwającej kolejne 5 miesięcy) szkolą się z: medycyny nurkowej, fizjologii wysokości, opieki weterynaryjnej, medycyny holistycznej, ekstrakcji zębów, ortopedii i zaawansowanych czynności resuscytacyjnych. , a także kurs Tactical Combat Casualty Care (TCCC) Taktyczno-bojowa opieka nad poszkodowanym. Kurs TCCC jest specjalistycznym szkoleniem z zakresu szeroko pojętej medycyny pola walki. Jest ono obowiązkową częścią kursu SOCM. oraz PHTLS Kurs Prehospital Trauma Life Support – pourazowe wsparcie przedszpitalne – jest uznawany na całym świecie jako wiodący program kształcenia ustawicznego w zakresie przedszpitalnej opieki. Uczy podtrzymywania życia pacjenta urazowego przed dotarciem do szpitala. . Jego kariera w siłach specjalnych amerykańskiego wojska ciągnie się już jedenaście lat. W ciągu swojej służby na misje został wysłany dotychczas ośmiokrotnie, a czas, który łącznie spędził na ziemiach Bliskiego Wschodu sięga pięciu lat. Za osiągnięcia na froncie został odznaczony bojową odznaką piechotyCombat Infantryman Badge, CIB, jest wyróżnieniem nadawanym za bezpośredni udział w walce. Nadawana jest także medykom sił specjalnych za niezawodne działania ratunkowe pod ostrzałem i w czasie ofensywy. . Za zasługi został uhonorowany Medalem Ekspedycji Sił Zbrojnych, a także najważniejszym dla siebie odznaczeniem – Krzyżem za Wybitną Służbę. Aktualnie oczekuje na kolejne powołanie.
Reginald Patterson
Medyk bojowy i sierżant medyczny sił specjalnych dla US Army Special Forces. CCP Paramedic w Śmigłowcowej Służbie Ratownictwa Medycznego. Instruktor spadochroniarstwa.

CCP PARAMEDIC

Podczas przerw między wojskowymi misjami, wciela się w rolę ratownika medycznego, ratując ludzkie istnienia w wielkiej, nowojorskiej metropolii. Stacjonuje głównie w HEMS, śmigłowcowej służbie ratowniczej i pogotowiu lotniczym, ze względu na posiadany certyfikat FP-C Certyfikat nadający tytuł ratownika lotniczego, zdobywany po kilkudniowym kursie uzupełniającym. Przeznaczony dla medyków sił specjalnych i ratowników krytycznych. oraz licencję CPL(H) Licencja pilota śmigłowcowego zawodowego, niezbędna medykom sił specjalnych. Licencja CPL dla śmigłowców pozwala działać jako pilot dowódca (PIC) lub drugi pilot w komercyjnych operacjach na śmigłowcach. Może być to praca w pogotowiu lotniczym (HEMS) lub praca w operacjach specjalistycznych. , które uprawniają go do latania helikopterem. Jako ratownik tej instytucji, współpracuje z wieloma nowojorskimi i okoliczynymi szpitalami. Zdarza mu się jeździć również w karetkach, ale wtedy najczęściej jako EMT straży pożarnej. Nigdy nie ukończył studiów medycznych – całą swoją wiedzę zdobył na mozolnych kursach, które pozwoliły mu zostać certyfikowanym ratownikiem AEMT CCP Kurs zaawansowanego technika ratownictwa medycznego oraz ratownika krytycznego, uczący zasad postępowania przedszpitalnego z pacjentem w stanie ciężkim. i rozpocząć tego typu karierę. Na miejskie ratownictwo medyczne zdecydował się tuż po przeprowadzce do Nowego Jorku, cztery lata temu, gdy po śmierci najlepszego przyjaciela, w tym wielkim mieście postanowił nauczyć się żyć na nowo.

BASE JUMPING

Wieloletnia pasja, która doprowadza jego rodzinę do obłędu, i która stała się jego całkowitym uzależnieniem tuż po ukończeniu kursu MFF Military Freefall Training. Zaawansowany kurs spadochroniarstwa, nadający tytuł skoczka spadochronowego. , który był niezbędny do zostania medykiem sił specjalnych. Szerokopojęty BASE jumping łączy w sobie wszystko to, co pozwala mu oderwać się od rzeczywistości i oddtajeć w ten specyficzny sposób – wspinaczkę i skoki z gór , pływanie i skoki z klifów , a także freeflying . Ten sport pozwala mu oczyścić się z wszelkich negatywów i odzyskać wewnętrzną harmonię, dlatego jest mu szczególnie bliski.

Reginald Patterson
Medyk bojowy i sierżant medyczny sił specjalnych dla US Army Special Forces. CCP Paramedic w Śmigłowcowej Służbie Ratownictwa Medycznego. Instruktor spadochroniarstwa.
04/07/1985 r. Barnardsville, North Carolina, USA
· dziś: 1-29 B 131 Street, Belle Harbor, New York
· medyk bojowy dla US Army Special Forces
· ratownik medyczny, instruktor spadochroniarstwa

Wychował się w niewielkiej wiosce Barnardsville, ulokowanej w hrabstwie Buncombe u stóp Blue Ridge Mountains. Dorastał pod czujnym okiem dziadków i licznego wujostwa, które od lat prowadziło w Barnardsville farmę, specjalizującą się głównie w uprawie roślin: kukurydzy, dyń i jodły kaukaskiej, sprzedawanej najczęściej w okresie bożonarodzeniowym, ale również oferującą jazdę konną. Od najmłodszych lat angażowano go w pomoc przy gospodarstwie domowym, w którym nadal korzystano z tradycyjnych form uprawy, zaś zwlekanie się z łóżka skoro świt stanowiło nierozłączny element każdego dnia. Doglądanie siewek, układanie stogów siana, orka konna i wypas bydła opasowego, jako pierwsze nauczyły go twardej dyscypliny, niezbędnej dziś w zawodzie, który wykonuje. Mimo, że początkowo nikt nie brał na poważnie planów przyszłościowych Reginalda, żołnierzem chciał zostać odkąd pamięta i bynajmniej nie ze względu na ojca – ten jest bowiem konstruktorem lotniczym dla Eaton Corporation – ani matkę – ta pracuje w St. Joseph Hospital jako lekarz rodzinny. Od strony rodzicieli, zaparcie wróżących mu ustatkowane życie w zawodzie ekonomisty, nie otrzymał żadnego wsparcia w tej kwestii; matka do dziś nie chce słuchać o postępach zawodowych swej jedynej latorośli i już na samą myśl o jego świadomym igraniu ze śmiercią dostaje palpitacji serca. Jedynie dziadek – emerytowany logistyk wojskowy, obecnie stary farmer z Barnardsville – nielegalnie podjudzał w swym wnuku wolę służby, ku uciesze babki, która widząc ich szemrane interesy, zaraz z przyjemnością trzepała jednego i drugiego ścierą przez łeb. Była ponadto buforem między całą czwórką, bo jako jedyna potrafiła łagodzić ich kłótnie, a co najważniejsze, udawało jej się uspokoić matkę, gdy popadała w zbyt wielkie czarnowidztwo. Prawda jest taka, że to częściowo z mlekiem matki Reginald wyssał smykałkę do medycyny, mimo że początkowo nie zakładał, że trafi kiedykolwiek do oddziału ratującego życie na polu bitwy. Jako dzieciak z wypiekami na twarzy czytał o siłach specjalnych, Rangersach, Sealsach, i to służenie w ich mundurze składało się wtedy na jego marzenia. Pasję do medycyny wojskowej zaszczepił w nim dopiero pobyt w pierwszej jednostce 55th Medical Group, do której trafił po odbyciu unitarki w Centrum Szkolenia Obrony Przeciwlotniczej, i do której został powołany jako zwiadowca, kierowca, sanitariusz. To właśnie w Forcie Bragg dowiedział się, że może połączyć oba te warianty – siły specjalne oraz medycynę. Służba dla 55 grupy zaowocowała możliwością wyjazdu do Sam Fort Houston w Teksasie na szkolenie medyka piechoty, które Reginald podjął bez zastanawiania. Po jego zakończeniu odbył praktykę w Brooke Army Center, szpitalu na terenie bazy, przyjaznym weteranom, gdzie najpierw pracował w strefie triażu – procedury umożliwiającej segregację rannych w wypadkach masowych – później zaś trafił na SOR, będąc odpowiedzialnym za pobieranie krwi, zakładanie wkłuć i podawanie leków. Po powrocie do Fortu Bragg i po zdaniu kursów SERE, zdobył upragniony wakat w Zielonych Beretach. Wtedy wyjechał na swoją pierwszą misję w Afganistanie, poznając na własnej skórze uroki piaszczystych rejonów, natomiast po powrocie do Fortu Bragg przystąpił do najbardziej wymagającego kursu SOCM, przechodząc na rodzinnej ziemi katorżniczą selekcję do medycznego oddziału. Jeszcze przed wyjazdem do Afganistanu jako główny medyk zespołu zadaniowego, wysłano go na praktyki do Tampa General Hospital na Florydzie, gdzie na oddziale intensywnej terapii zajmował się pacjentami z ranami postrzałowymi, poparzonymi lub po poważnych wypadkach komunikacyjnych. Tam jeździł również jako paramedyk w karetce pogotowia i latał na pokładzie helikoptera.
Dziś ma już na koncie trzynastoletni wojskowy staż, osiem wyjazdów na misje, jedno naręcze uratowanych żyć i drugie naręcze tych, których ocalić się nie udało mimo całkowitego zaangażowania. Dotychczas mieszkał w Barnardsville, pomagając w rodzinnym interesie; w Nowym Jorku bywał zaś okresowo, odwiedzając tu dobrego kolegę – od czterech lat mieszka w nim na stałe. O jego przeprowadzce do Nowego Jorku zdecydowała śmierć najlepszego przyjaciela, który poległ na froncie podczas ratowania oddziału. Mimo to, regularnie odwiedza rodzinną farmę, gdzie wujostwo przyjmuje go z szeroko otwartymi ramionami, przy okazji stale namawiając do powrotu na stare śmieci. Jego kontakt z rodzicami, a szczególnie z matką, pozostawia wiele do życzenia – wciąż mieszkają w Asheville, a ich relacje przypominają zgliszcza po ogromnym pożarze. Nie było ich przy nim, gdy dorastał i nie ma ich przy nim teraz. Jeżeli przyjdzie dzień, kiedy wybaczy im porzucenie, to będzie to prawdopodobnie ten dzień, w którym sam wybierze się na tamten świat.
Ponad to jest fanem aktywnego wypoczynku: pieszych wędrówek , spływów górskich i późnych nocy spędzanych na dachu swojego domu. Jego ulubionym miejscem na ziemi, poza Barnardsville, jest Meksyk i Wyspy Żółwie. Małe meksykańskie wioski, z naciskiem na rejon Michoacán, są głównym celem jego podróży, aczkolwiek poza wakacjami, jeździ tam również w ramach wolontariatu – jako medyk wziął udział w powstaniu w Cherán, wspomagając rannych. Grywa na gitarze i podśpiewuje, choć rzadko o tym wspomina. W jego rodzinie królują kapelusze , bo wszyscy je noszą oraz jazda konna, bo wszyscy ją uprawiają, włącznie z zawodowym reining'em , w którego dziedzinie Reginald zyskał kiedyś kilka medali. W rodzinnej wiosce zawsze czeka na niego wierny przyjaciel: Sueno . Mocno przepada za yerba mate oraz herbatą, a z kuchni najczęściej sięga po meksykańską. Rozmawia po hiszpańsku; zna podstawy arabskiego. Nie sięga po kolorowe drinki, a alkohol najlepiej smakuje mu w czystej postaci – w pierwszej czwórce ulubionych trunków mieści się tennessee whisky oraz burbon, mezcal i tequila. Niekiedy pojawia się w barze u swojego przyjaciela, pomagając mu w obsłudze gości; woli mniej tłoczne puby, niżeli popularne lokale. Posiada tatuaże , które są dla niego bardzo znaczące. Mierzy metr osiemdziesiąt osiem wzrostu. Porusza się motocyklem lub niezawodnym pickupem . Południowiec wychowany w rodzinie zgodnej z poglądami Skonfederowanych Stanów Ameryki.
odautorsko


202 komentarze

  1. [Gratuluję powrotu z Reginaldem! Zgadzam się, że połączenie wojska i medycyny jest idealne, dlatego przybywam i też nie dziwię się, że się za tym Panem stęskniłaś :) Sama zmieniłam tematykę i bardzo brakuje mi obu tych wątków w postaci :D Ale cóż, próbuję czegoś nowego, też nie jest źle. Nie wiem czy mogę proponować wątek patrząc na Twoją cudowną kartę w porównaniu z moją, ale co tam! Jakbyś miała ochotę powiązać Reginalda z Isą albo on chciałby jakoś rozruszać kobitkę to zapraszam :)]

    Isa Lee

    OdpowiedzUsuń
  2. [To wcale się nie dziwię, że chciałaś od Pana trochę odpocząć. I dobrze pamiętasz, miałam ratownika tutaj i z podobnych względów trafił do roboczych. Brak czasu, plus w pracy mam aż nadto tych tematów, dlatego postawiłam trochę zmienić zajęcia moich postaci :D I powiem, że eksperyment nawet udany chociaż skłamałabym mówiąc, że nie tęsknie za poprzednim wyborem zawodów ^^ Skoro już przyznajesz, że masz kilka pomysłów to ja zamieniam się w słuch :)]

    Isa Lee

    OdpowiedzUsuń
  3. [Cześć! :) Muszę przyznać, że twój komentarz ucieszył mnie szczególnie, bo na Reginalda zwróciłam uwagę już oddając kartę do sprawdzenia. <3 Wpadł mi w oko gdzieś w zakładce administracji i od tamtej pory nie mogłam przestać myśleć, że jest to postać dokładnie taka, jakiej szukam, choć onieśmielił mnie trochę poziom dopracowania obu twoich panów i jakoś z góry założyłam, że za wysokie progi na moje nogi... Niemniej, gdybyście chcieli z Reginaldem poznać Celeste bliżej i być cząstką jej pięknej przyszłości, sprawicie nam ogromną tym przyjemność. Jak pisałam pod kartą, poszukujemy medyka, który zaopiekował się nią jakieś trzy lata temu, ale rozumiem, że to dość ścisła data, która może nie pokrywać się z jego historią, dlatego wciąż liczymy w duchu, że być może zachęcicie nas do ponownego wskoczenia w siodło, a jeśli także to was nie przekonuje — jesteśmy odważne i bardzo, ale to bardzo chcemy skoczyć ze spadochronem! :D
    No nic, nie nastręczam się więcej! Dziękuję ślicznie za ciepłe powitanie; prawda jest taka, że Celeste to postać-eksperyment i początkowo bardzo bałam się ją publikować, ale rozwialiście skutecznie wszystkie moje obawy. Czasu i weny również dla ciebie! <3]

    CELESTE GUEVARRA

    OdpowiedzUsuń
  4. [Hmmm... Tak szczerze mówiąc to ja bym połączyła kilka pomysłów, bo nie wiem czy Ty to zauważyłaś, ale mnie się ładnie wszystko połączyło w głowie! Pierwszy raz mogliby się spotkać właśnie przy tunelu (może skok ze spadochronem zostawimy sobie na później, będzie czego oczekiwać :>), na który dobra znajoma namówiła Isę. A dążę do tego, żeby już się kojarzyli z neutralnego gruntu, bo teraz wkracza spotkanie na dachu, gdzie jak wspomniałaś mężczyzna byłby w kiepskim humorze. Kobieta za to ma lekkie manie prześladowcze, jest ciemno... więc nie wiedząc po co facet przyszedł wali go znienacka czymś, co oczywiście krzywdy mu nie zrobi, ale Isa będzie próbowała się bronić sądząc, że to mafia ją znowu dorwała? :D Rozpoznając Reginalda oczywiście zaprzestanie czegokolwiek, ale myślę, że byłoby to dość ciekawe spotkanie :D Jak przesadziłam to daj znać!]

    Isa Lee

    OdpowiedzUsuń
  5. [Zatem zaraz odezwę się na mailu. :)]

    OdpowiedzUsuń
  6. [Zacznę, bo mi się strasznie pomysł spodobał i samo idzie ^^ Mam nadzieję, że będzie okej :)]

    Cztery lata temu obiecała sobie, że nauczy się bronić. Pamiętała swoją bezradność i lęk. Paraliż całego ciała. Ale na obiecywaniu się skończyło. Może była to kwestia tego, że prawdopodobnie była zbyt słaba, żeby skrzywdzić człowieka nawet w swojej obronie. A może po prostu brzydziła się przemocą. Może chodziło o to, że była słaba, ale tego scenariusza wolała nie brać pod uwagę. W każdym bądź razie zakupiony w Indiach nóż szybko wyrzuciła podczas wizyty na śmietniku. Jedyne co zostało w jej ciele to pamięć mięśni. Nauczyła się kilku ruchów, które mogły, ale nie musiały uratować jej życie, gdyby ktoś niespodziewanie ją napadł.
    Dodawało jej to chociaż odrobinę pewności siebie. Na początku przecież wszędzie widziała niebezpieczeństwo. Każdy człowiek, który szedł za nią wydawał się jej członkiem rosyjskiej mafii. Zdawało jej się, że ją obserwują, chociaż miała nie żyć. Tak naprawdę nikt nie wiedział gdzie mogłaby być. Zmieniała miejsca, otaczała się różnymi ludźmi, którzy szybko o niej zapominali, bo nie dążyła do tego, by ktokolwiek ją zapamiętał. Wtapiała się w tłum. Była jak każdy inny człowiek.
    Po czterech latach wydawało jej się, że znalazła w końcu wytchnienie. Próbowała odnaleźć się na nowo jednocześnie starając się zapomnieć o przeszłości, ale może to był błąd. Może powinna zawsze pozostawać czujna.
    Takie myśli wtargnęły jej do głowy, kiedy drzwi z hukiem się otworzyły i chwilę później nie była już sama na dachu apartamentowca. Mężczyzna nawet jej nie zauważył, bo opierała się plecami o wysoką i była ukryta w cieniu. Ale ona nie mogła udawać, że nikogo nie widzi. Strach szybko ogarnął całe jej ciało, przyśpieszone bicie serca zaczęła pompować krew kilka razy szybciej niż to było konieczne.
    Znaleźli ją.
    Umrze.
    Znowu.
    Oczywiście gdyby zaczęła myśleć bardziej mózgiem niż strachem to nie doszłoby do tego wszystkiego. Kobiecie jednak jedyne co przyszło teraz do głowy to atak, bo przecież nie będzie stał jak ta sierota czekając aż ją zastrzelą. A przecież facet nie miał nic w rękach oprócz krzesła! Drgnęła, kiedy drewniany mebel roztrzaskał się, a jedna noga pofrunęła prosto w jej stronę. Nie zastanawiała się. Sięgnęła po podłużną broń i podbiegła do mężczyzny.
    Zanim zdążył się odwrócić, zdzieliła go po nogach, żeby chociaż przez chwilę mieć nad nim przewagę. Chciała najpierw sprawdzić czy człowiek, który został wysłany, żeby z nią skończyć wydaje się jej znajomy czy też nie. Zresztą, ze swoim wątłym ciałkiem to i tak niewiele mogła zdziałać, bo mężczyzna wydawał się dwa razy większy od niej.
    - Jak mnie znaleźliście?! - wrzasnęła unosząc nad głowę drewnianą nogę będąc gotowa, żeby uderzyć ponownie, tym razem w czaszkę mężczyzny. Efekt zaskoczenia minął i powinna uciekać zamiast udawać gotową do walki... Cóż, może miała kisiel zamiast mózgu.

    Isa Lee

    OdpowiedzUsuń
  7. [Hola y muchas gracias por la bienvenida. Dziękuję ślicznie za powitanie mojej Fleur na blogu <3 Cieszę się, że mimo nieciekawej przeszłości została odebrana pozytywnie, bo o to mi chodziło! Przyznam, że przeczytałam karty obu Twoich panów i po pierwsze - chapeau bas za tak pięknie wizualnie karty; po drugie - z tak dopracowane postacie :) Widać, że miałaś obu panów dobrze przemyślanych i mimo wielu zajęć, czy doświadczeń nadal są po prostu ludzcy. Przychodzę pod kartę Reginalda nie bez powodu, ponieważ - jeśli oferta nadal aktualna - to ja bardzo chętnie bym jakoś jego i Fleur powiązała :D Pierwszy luźny pomysł to oczywiście wizyta mężczyzny w studiu tatuażu lub możemy iść w jakieś bardziej szalone/zawiłe powiązanie, jeśli masz ochotę :D Jak to mówią - sky is the limit.]

    Fleur

    OdpowiedzUsuń
  8. Reyes od razu podniosła się ze swojego miejsca, by pomóc Lindzie i Jocelyne pozbierać talerze. Na początku ciotka Rega trochę protestowała, upierając się, że kobieta była ich gościem i nie powinna wykonywać żadnych domowych obowiązków, jednak z czasem ustąpiła, traktując Meksykankę niemal jak część swojej rodziny, chociaż Reyes uważała, że niczym sobie na to nie zasłużyła, a ciepło ze strony rodziny Reginalda napawało ją jednocześnie radością i sprawiało, że czuła się nieswojo. Chciałaby dać im coś w zamian za ten ogrom dobroci, jakiego od nich doświadczyła, a chociaż Reggie zapewniał ją, że to nie było koniecznie, martwiła się tym, że nie robiła wystarczająco wiele i być może nigdy nie będzie miała okazji spłacić tego długu. Chętnie przyjechałaby do Barnardsville ponownie, lecz nie wiedziała, jak na całą sytuację zapatrywał się sam mężczyzna i czy nie postawiłaby go w niezręcznej sytuacji. To zabawne, że jeszcze stąd nie wyjechała, a już zaczynała tęsknić za tym miejscem i pragnęła tu powrócić.
    Kiedy została wygoniona z kuchni, słysząc, że przynajmniej w ostatni dzień nie powinna zawracać sobie tym głowy, nigdzie nie widziała śladu po Pattersonie. Nie zastanawiała się, gdzie mogłaby go znaleźć, po prostu pozwoliła, by poniosły ją nogi; westchnęła, kiedy zauważyła znajomą sylwetkę na huśtawce. W pierwszym odruchu chciała go zawołać, ale zrezygnowała z tego pomysłu i zamiast tego zaczęła się skradać w jego kierunku, starając się nie nadepnąć na żadną suchą gałązkę. Powoli zbliżała się do niego, zastanawiając się w głębi duszy, czy wyszkolony do wyłapywania niepokojących odgłosów na polu walki Reg pozwalał jej to zrobić, czy może był tak bardzo pogrążony w swoich rozważaniach, że naprawdę nie dostrzegł jej obecności. Pokonała ostatnie kilka metrów w pośpiechu, po czym znalazła się za jego plecami, kładąc dłonie na jego oczach i zasłaniając mu widok.
    — Zgadnij kto to — szepnęła jak najciszej, starając się ukryć barwę swojego głosu, ale podejrzewała, że nie uda jej się oszukać Reginalda. Nawet jeśli od wielu lat nie żył już w Barnardsville, gdzie spędzał całe dnie w towarzystwie bliskich, doskonale wiedziała, że pewnych rzeczy nie dało się zapomnieć, stawały się częścią jestestwa. Pamiętała, jak leżała w łóżku zawieszona w tym cudownym miejscu pomiędzy snem a świadomością i nasłuchiwała kroków stawianych na korytarzu; bez trudu potrafiła rozróżnić ciężkie tupnięcia ojca od cichego szurania stóp mamy i energicznego chodu Cataliny. Spędziła jedenaście lat z dala od domu, a mimo to Reyes nie miała wątpliwości, że poznałaby swoich bliskich tylko po wydawanych przez nich dźwiękach i zdawało jej się, że charakteryzowały to wszystkie osoby, które wychowywały się w rodzinach pełnych ciepła oraz miłości.
    Ostrożnie odsłoniła oczy mężczyzny, po czym otoczyła go ramionami, opierając podbródek na jego barku, dzięki czemu przez chwilę ich twarze znajdowały się na tym samym poziomie i mogła spoglądać przed siebie z jego perspektywy.
    — Szukałam cię. Tak nagle zniknąłeś bez słowa… Wszystko w porządku? — spytała niepewnie, starając się wyczuć jego nastrój. Jeszcze przed chwilą śmiał się razem z nimi podczas kolacji, kiedy Jocelyne postanowiła ich uraczyć historią o tym, jak pies sąsiadów, ciamajdowata, ale przesłodka przybłęda, wyniuchał w spodniach Willy’ego przysmaki i chwycił za materiał, zdzierając go z bioder chłopaka, który musiał wracać do siebie w strzępach ledwie zasłaniających jego godność, jednak teraz wydawał się być nieco odległy, zamyślony, jakby perspektywa ich porannego wyjazdu obudziła w nim nutkę melancholii. Ona również czuła się dziwnie z myślą, że już wkrótce przepastne pola, zielone sady i zwierzęta swobodnie wypasające się na pastwiskach zostaną zastąpione przez obraz wielkomiejskiej dżungli oraz szarego powietrza pełnego spalin i zanieczyszczeń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Była pewna, że na długo zapamięta wyjazd do Barnardsville oraz gościnność, jakiej tutaj zaznała; nie spodziewała się, że spotka ją podobna życzliwość i chociaż na pewno część tej otwartości wynikała z faktu, iż była towarzyszką Reginalda, jednak szybko zrozumiała, że Ackermanowie byli po prostu dobrymi ludźmi, którzy z podobną serdecznością traktowali każdego bliźniego stającego na ich drodze. Wyjeżdżała co najmniej pięć kilogramów cięższa dzięki sytym obiadom Liny, a nieustannie prażące słońce sprawiło, że jej nos, policzki i ramiona pokryły się jeszcze większą ilością piegów odznaczających się na karmelowej skórze. Wiedziała, że jej sprawność fizyczna po wypadku powróciła do optymalnego stanu już jakiś czas temu, lecz dopiero teraz wyglądała zdrowo i tak też się czuła. Było jej tutaj zaskakująco dobrze, a chociaż na początku czuła się odrobinę niezręcznie i nie potrafiła znaleźć dla siebie miejsca, Jocelyne szybko wzięła ją w obroty, sprawiając, że Reyes natychmiast zapomniała o swojej wcześniejszej nieporadności. Była wdzięczna Reggiemu za to, że udostępnił jej ten kawałek azylu, wpuszczając ją do swojego prywatnego życia najpierw w Belle Harbor, a później także w Barnardsville, chociaż nie musiał zrobić żadnej z tych rzeczy. Podczas tego weekendu oddychała pełną piersią, ani razu nie nawiedziło ją poczucie winy do tej pory wysysające radość z niemal każdej chwili. Podejrzewała, że po powrocie do Nowego Jorku zacznie żałować tych momentów beztroski, a ciężar na jej barkach stanie się nieznośny, kiedy uświadomi sobie, że przez kilka dni ani razu nie pomyślała o Cat, lecz jeszcze nie teraz. Teraz wypełniał ją spokój związany z wiatrem delikatnie mierzwiącym jej włosy, cichym cykaniem świerszczy, powolnym zachodem słońca i bliskością Rega.
      Reyes wyprostowała się i cofnęła, po czym przysiadła obok na huśtawce.
      — O czym myślisz?

      Reyes

      Usuń
  9. Czy chciała go zabić? Cóż, najwyżej mocno uszkodzić, ale i tego nie musiałaby robić, gdyby to nie jej życie było znowu zagrożone! A przynajmniej coś takiego pomyślała w pierwszym szoku, kiedy mężczyzna zaczął na nią wrzeszczeć. Spodziewała się szybkiego strzału i równie szybkiej śmierci. Reakcja nieznajomego była naprawdę czymś zaskakującym. A może robił to tylko po to, żeby ją zmylić i zaraz się na nią rzucić?
    Nawet nie zauważyła, kiedy została pozbawiona swojej spontanicznej broni. Nagle jej dłonie były puste i jedyne co mogła zrobić to cofnąć się o kilka kroków, by znaleźć się dalej od napastnika. Tylko że... jak do tej pory, jedynym napastnikiem na tym dachu, była ona sama. Jeśli facet został wysłany po nią na dach to naprawdę w dziwny sposób to okazywał.
    - Krzesło? - powtórzyła jak automat zerkając na strzaskany mebel u ich stóp. Po cholerę było jej nowe krzesło? Chyba, że...Isabelle rozchyliła wargi w niemym zaskoczeniu i uniosła spojrzenie na miejsce, które mężczyzna rozcierał, by chwilę później spojrzeć na jego twarz. Zmrużyła lekko oczy chcąc pokonać noc i dobrze przyjrzeć się mężczyźnie. Zdawało jej się, że gdzieś już go widziała, a i kiedy pierwszy szok minął to głos również kojarzyła. Zrobiła więc kilka kroków do przodu i nagle czarną dziurę w jej mózgu zastąpiły niedawne wspomnienia.
    - Mój Boże! - wykrzyknęła zdając sobie sprawę z absurdu sytuacji, w której się znaleźli. - Przepraszam! Najmocniej pana przepraszam! - dodała, kiedy dotarło do niej, że z całą pewnością nabiła mężczyźnie sporej wielkości siniaka.
    Nie pamiętała jego nazwiska, ale wiedziała już, że to on był świadkiem jej dziecinnego wręcz śmiechu podczas kręcenia się w tunelu aerodynamicznym. Były to najlepsze cztery minuty z jej życia w ciągu ostatnich czterech lat! Po takiej wizycie miała ochotę ochotę na coś znacznie bardziej niebezpiecznego, gdzie adrenalina zagości w jej żyłach wypychając wszelkie inne odczucia. Przez dwieście czterdzieści sekund czuła się wolna i spełniona. A teraz pobiła swojego instruktora.
    - Byłam już tutaj kilka razy i nie spotkałam żywego ducha. Śmiertelnie mnie pan wystraszył - tłumaczyła się niezręcznie. Po wcześniejszym przerażeniu nie było już śladu, za to teraz Isabelle czuła koszmarne wyrzuty sumienia. Pomijając sam fakt, że rzuciła się na niewinnego człowieka... Sądziła, że prawdopodobnie traci już zdolność racjonalnego myślenia. A co jeśli miałaby przy sobie coś znacznie gorszego niż złamana noga od krzesła?!
    - Może... może poszukam czegoś zimnego, żeby mógł pan przyłożyć? - zapytała i nawet rozejrzała się wokół, zupełnie jakby spodziewała się, że gdzieś obok leży zamrażarka pełna torebek z lodem. Nic innego jednak nie przyszło jej do głowy. Cóż, mogłaby jeszcze zaproponować, żeby mężczyzna jej oddał i wtedy będą kwita, ale nie sądziła by poszedł na taki układ.

    Isa Lee

    OdpowiedzUsuń
  10. [Pomysł jak najbardziej mi pasuje, bo jakieś cztery lata temu Fleur już miała studio tylko jak to bywa z początkami nie przyniosło wielkich zysków, a i ona chciała przyciągnąć jak najwięcej klientów konkurencyjnymi cenami :D A poznawanie historii jaka stoi za wykonywanym tatuażem to dla niej czysta przyjemność! Także możemy od tego jak najbardziej zacząć, a później przeskoczyć do wydarzeń aktualnych :) Właśnie myślałam, by sprawdzić jak sie będą dogadywać, jeśli dobrze to mogłybyśmy założyć, że Reginald wpada do studia nawet wtedy kiedy niekoniecznie jest klientem ;) Co do szaleństw, to może jakieś wspólne imprezy albo wypady na koncert zespołu Alexa? Taka tylko luźna myśl, co o tym sądzisz?]
    Fleur

    OdpowiedzUsuń
  11. - Teraz to pan trochę przesadził. Jakie śmiertelnie załatwić? Rozwalił pan krzesło jednym kopniakiem i jest ode mnie dwa razy większy. Nie wiem jak musiałabym się przyłożyć, żeby porządnie panu zaszkodzić – stwierdziła automatycznie, chociaż malutka iskierka dumy pojawiła się w jej ciele.
    Czy naprawdę przez kilka chwil była tą, która kontrolowała sytuację? Eeeee, nie. Zdecydowanie nie. Ale jeśli za milion lat doczeka się wnuków to miałaby co im opowiedzieć. Teraz jedynym słuchaczem będzie niestety tylko czarny kot. Isabelle była przynajmniej pewna, że zwierzak nikomu nie wypapla o jej przygodach, bo też normalny człowiek nie powinien zachowywać się tak, jak ona. Zdecydowanie rzucanie się z kawałkiem drewna na nieznajomego mężczyznę nie należało do zachowań zwanych normalnością.
    Zmieszała się na chwilę słysząc pytanie. Może lepiej było się nie przyznawać... Chociaż z drugiej strony, Isabelle była pewna, że nie tylko ona zachowywała się jak dziecko, kiedy dostała prawdziwą szansę polatać. Zresztą, mężczyzna widzi zapewne wiele różnych twarzy jednego dnia, więc szansa, że jakkolwiek została zapamiętana była znikoma. Miała się nie wyróżniać i wyglądać jak każdy inny człowiek, a to utrudniało chyba zapamiętywanie.
    - Koleżanka wyciągnęła mnie do tunelu aerodynamicznego. Zapewne stamtąd mnie pan kojarzy – odparła, ale chciała szybko zmienić temat, więc wskazała na siniak, który wyglądał naprawdę imponująco. Cóż, może powinna wykorzystać swoją siłę ramion? Zapisać się na jakieś odpowie sporty? Rzut młotem, na przykład? Marnowała się w tej kuchni!
    - Nie wygląda tak źle – odparła, żeby chociaż trochę zabrzmieć pocieszająco. - Jutro na pewno będzie wyglądać gorzej – dodała, jakby miało to polepszyć sprawę. Zaraz jednak usłyszała swoje własne słowa i przygryzła lekko wargę. - Okej, faktycznie mocno przywaliłam. Nie sądziłam, że adrenalina tak działa. Zabiorę pana na jakiś oddział ratunkowy, dobrze? Jak się zrobi jakiś skrzep i wpadnie panu do serca... - wzdrygnęła się na samą myśl zarówno szpitala, jak i strasznych scenariuszy, które zaczęły tworzyć się w jej głowie. - Zapłacę za wszystkie opatrunki. I dorzucę złote mleko i krakersy w ramach przeprosin?
    Czuła ogromne wyrzuty sumienia. Jakby się tak zastanowić, był to chyba największy akt przemocy, na który się zdobyła przez całe swoje życie. To aktualne i poprzednie razem wzięte. Nie zabijała owadów latających po mieszkaniu w wilgotne dni, a co dopiero sprawiać ból drugiemu człowiekowi. Może i był to zwykły siniak, ale przez najbliższe godziny mógł naprawdę mężczyźnie przeszkadzać. A co jeśli faktycznie jakoś niefortunnie uderzyła i zrobi się jakiś niebezpieczny krwiak? Kompletnie się na tym nie znała. Unikała szpitali i lekarzy. Tak naprawdę w Indiach zyskała ogromną odporność za pomocą różnych darów natury, a jeśli naprawdę potrzebowała pomocy lekarskiej to zjawiał się ktoś o alternatywnym sposobie leczenia. I o dziwo nadal żyła. Dobrze, że nie dostała zapalenia wyrostka robaczkowego, bo operacji z ziół nie dało się raczej zrobić.
    - Kompletnie nie wiem, gdzie jest najbliższy szpital. Ale znajdę – zapewniła nagle mężczyznę, jakby spodziewała się, że zemdleje on już w tej chwili i sama będzie musiała dostarczyć go do jakiegoś lekarza.

    Isa Lee

    OdpowiedzUsuń
  12. [Jestem jak najbardziej za! :D Chcesz może zacząć, czy poczekasz - tak myślę maksymalnie - do środy i ja coś podrzucę? :D]

    Fleur

    OdpowiedzUsuń
  13. [Nas z Octavią zawsze ciągnie do czegoś zagmatwanego. :P Przyszły mi do głowy dwa pomysły, zarówno do relacji z Archardem jak i Reginaldem. Już wszystko po kolei opisuję, choć z góry przeproszę, jeśli wyjdzie mi to nieco chaotycznie – studia odbierają mi ostatnimi czasy resztki sił.
    Reginald - tutaj przyszło mi do głowy, że mógłby natknąć się na Octavię gdzieś późnym wieczorem, posiniaczoną, może z krwią lecącą z nosa (efekt spotkania z którymś jej partnerem) – i jako człowiek silnie powiązany z ratowaniem innych nie mógłby przejść obojętnie (albo jeśli chcemy nieco zaostrzyć sytuację, mógłby być świadkiem całej szarpaniny i pomóc dziewczynie jeszcze w jej trakcie). Pomógłby jej, potem mógłby zabrać ją do domu, gdyby okazało się, że nie ma gdzie przenocować. Widziałabym tutaj chorą relację, która by się pomiędzy nimi wytworzyła – Octavia lgnęłaby do Reginalda, trochę przez to, że zaznałaby od niego zupełnie innych doświadczeń niż od pozostałych mężczyzn w jej życiu. Chciałaby utrzymać się przy nim jak najdłużej, początkowo mogłaby bazować na tym, że nadal źle się czuje, potem może jakieś prośby o drobną pomoc, ale może to urosnąć aż do szantaży emocjonalnych czy próby przekonania Pattersona własnym ciałem, by Flies mogła z nim zostać i być obok. Choć z drugiej strony może naprawdę tworzyliby czasem i te dobre wspomnienia, może jakiś wyjazd poza miasto, do lasów itp.?
    Archard - tu z kolei pojawiła się u mnie myśl, że mogliby być w bardzo krótkim związku (choć z drugiej strony mogła to być tylko przygoda na parę nocy), rozeszliby się, bo Archard wyjechał na misję. Teraz spotkaliby się znowu.

    Nie wiem, czy któryś z tych pomysłów ci się spodobał, jeśli nie, będziemy kombinować dalej. :D ]

    Octavia Flies

    OdpowiedzUsuń
  14. [Cieszę się, że pomysły Ci się spodobały! To teraz może postawmy na Reginalda, a z czasem może uda nam się napisać coś z Archardem. ^^ Dwa wątki z Tobą w żadnym wypadku by mi nie przeszkadzały, ale na ten moment boję się, że nie podołam czasowo. :c Ale za jakiś czas, może się uda, bo mam wrażenie, że historia z Lloydem też mogłaby być interesująca. :D
    Myślę, że tak jak napisałaś, Reginald mógłby pojawić się jeszcze w trakcie trwania kłótni, a fakt, że dodatkowo by przyłożył tamtemu facetowi, sprawiłby, że jeszcze bardziej zyskałby w oczach Octavii. Ona, mimo całego swojego skomplikowania, czasem jest naprawdę prosta w obsłudze i osobliwie naiwna. ^^” Im dłużej myślę o tym wątku, tym bardziej podekscytowana nim jestem, już nie mogę się doczekać. <3 A zaczęcie bardzo chętnie przyjmę. ♥
    Jestem niesamowicie ciekawa w jakim kierunku nam się to rozwinie! :D] 

    Octavia 

    OdpowiedzUsuń
  15. Kiedy uczyła się samoobrony to i próbowali jej wmówić, że wielkość przeciwnika nie ma znaczenia, to fakt. Zresztą, w pewien sposób Isabelle na pewno temu wierzyła, aczkolwiek nadal nie uważała się na specjalnie przygotowaną do obrony. Tym razem zadziałała adrenalina, a nie mózg i jeśli mężczyzna okazałby się jednak napastnikiem to kobieta z całą pewnością nie wyszłaby z tego starcia bez szwanku. Nawet jeśli jakimś cudem oprócz uderzenia kawałkiem krzesła, potrafiłaby nadal założyć porządną dźwignię. Powinna uciekać z tego dachu od samego początku, kiedy zauważyła obecność drugiej osoby. Wtedy być może miałaby jakieś szanse, pod warunkiem, że nikt niepowołany nie czekał na dole.
    Uniosła brwi w lekkim zdziwieniu, kiedy mężczyzna wskazał na siebie jako najbliższy oddział ratunkowy. Mało brakowało, a pobiłaby funkcjonariusza publicznego! Ile by jej wtedy groziło lat? Wolała o tym nie myśleć. Koniec końców, dobrze że nie ratował w tym momencie nikogo, jeśli nie licząc samego siebie oczywiście...
    - W sumie bardziej liczyłam na ten szpital niż mleko i krakersy - stwierdziła już nieco rozbawiona. W mieszkaniu bowiem miała ukrytą swoją ostatnią paczkę smakołyków. Z mlekiem akurat nie byłoby problemu, bo tutaj wystarczała znajomość tajnych składników i najbliższy sklep spożywczy. A krakersy... Cóż, to nie były zwyczajne krakersy. W ostateczności, Isabelle mogła przecież poprosić o paczkę z Indii dobrego znajomego, czyż nie? Jeśli ktoś oczywiście nadal chciałby z nią rozmawiać po tym, jak kolejny raz zmieniła swoje miejsce zamieszkania bez zbędnych pożegnań.
    - Nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić pana na przeprosinową przekąskę. Stawiam, że jeśli przyszedł pan tutaj - wskazała dłońmi dach - to stroni pan też od ludzi. Mogę zapewnić, że u mnie też ich pan nie znajdzie, a wyjdzie całkowicie uleczony po terapii krakersowej. Co prawda nie mam takich wspaniałych widoków, ale jest równie cicho i spokojnie - odparła spoglądając teraz na Nowy Jork, ukryty pod płaszczem nocy.
    Sama przyszła tutaj, żeby posiedzieć chwilę w spokoju, nawet jeśli dało się tutaj dosłyszeć ruch i dźwięki miasta, które przecież nigdy nie śpi. Miała też nadzieję, że pan ratujący życia raczej nie zmieni zdania i nie postanowi jej zabić w jej własnym mieszkaniu. Chociaż w jej obronie mógłby stanąć pewien czterołapny przyjaciel o ostrych pazurach, więc mężczyzna zatęskniłby wtedy za drewnianym krzesłem.
    - Najpierw nie wie pan, skąd mnie kojarzy, a potem pamięta pan, że byłam szczęśliwa? - zapytała jeszcze podchwytując temat ich zapoznania.
    - Chociaż w tunelu zapewne każdy jest szczęśliwy, więc było to bezpieczne dostrzeżenie - zauważyła z delikatnym uśmiechem.
    Musiała przyznać, że kiedy pierwszy strach oparł poczuła się znacznie swobodniej. Nie bała się ludzi jako takich, raczej momentu zaskoczenia. Ale też nie miała powodu ich się bać, bo przecież nie pozwalała się im zanadto zbliżyć.

    Isa Lee

    OdpowiedzUsuń
  16. [Cześć! Bardzo dziękuję za miłe słowa! Mam nadzieję, że będę się tu bawiła tak samo dobrze. Od mojego ostatniego pobytu tutaj z Carmen Gallardo minęło już trochę czasu. Coś mi się wydaje, że mogą być nawet z 2 czy 3 lata. Fajnie, że blog się tak dobrze trzyma <3]

    Nel Sheridan

    OdpowiedzUsuń
  17. Reyes zerknęła na niego z ukosa, jakby chciała się upewnić, że wyraz jego twarzy pokrywał się ze słowami; kiedy upewniła się, że wszystko było w porządku, rozluźniła się obok niego.
    — Wydawałoby się, że z każdym razem powinno być coraz łatwiej wyjechać, ale z czasem wcale nie robi się prościej. Zawsze pozostaje niedosyt, prawda? — powiedziała cicho Reyes, gdy przyznał, że próbował nacieszyć się tą chwilą, chłonąc rozciągającą się przed ich oczami scenerię. Zastanawiała się, czy towarzyszyły mu emocje podobne do tych, które sama przeżywała, kiedy ze ściśniętym gardłem i wypełnioną po brzegi, ledwie dopinającą się walizką machała rodzicom na pożegnanie, kierując się w stronę własnej, wielkiej przygody. Mogłoby się wydawać, że ich doświadczenia były skrajnie różne: ona była wtedy wciąż młodziutką nastolatką, która opuszczała dom rodzinny, przeprowadzając się do obcego kraju, gdzie była zdana praktycznie na siebie, on z kolei był dorosłym, doświadczonym mężczyzną, którego między miejscem zamieszkania a farmą, na której dorastał, dzieliło zaledwie kilka godzin jazdy samochodem, lecz to wcale nie oznaczało, że ich przeżycia nie były ze sobą zbieżne. Reyes przez wiele lat planowała wyprowadzkę do Stanów Zjednoczonych i przez cały czas była podekscytowana perspektywą studiów w Wielkim Jabłku, jednak zbliżający się termin wyjazdu sprawił, że straciła całą pewność siebie i entuzjazm. Czuła strach przed nieznanym, zjadał ją stres, zaczynała się zastanawiać, czy podjęła właściwą decyzję, w którą coraz bardziej wątpiła. Każdą wolną chwilę spędzała z rodziną, jakby próbowała nasycić się ich towarzystwem, mając świadomość, że miną kolejne miesiące, zanim uda im się ponownie zobaczyć. Reginald również był młody, gdy opuszczał to miejsce, by zaciągnąć się do wojska, jego ścieżka była jeszcze trudniejsza od niej.
    — Żałowałeś kiedyś? Że postanowiłeś zostawić to wszystko? — spytała łagodnie Reyes, nie patrząc na niego. Wiedziała, że Reg był zdecydowany, ale to nie oznaczało, że nie miał chwili zwątpienia. — Pamiętam swój pierwszy miesiąc w USA. Byłam przerażona dosłownie wszystkim. Zastanawiałam się, co mi strzeliło do głowy, że uparłam się na podobne szaleństwo. Tęskniłam za domem, rodzicami, samym Meksykiem… Wiele razy chciałam wrócić, a jednak gdybym cofnęła się w czasie, nadal podjęłabym taką samą decyzję — przyznała. Wraz z przekroczeniem granicy pomiędzy państwami w jej życiu zmieniło się wszystko, bywały trudne momenty, a mimo to nie wyobrażała sobie, by miałaby kroczyć inną ścieżką, nawet biorąc pod uwagę wszystkie nieprzyjemne doświadczenia. Znała Reginalda na tyle dobrze, by podejrzewać, że on również nie wybrałby dla siebie innej drogi, gdyby miał okazję ponownie decydować, ale wyraźnie tęsknił za rodzinnymi stronami.
    Reyes podciągnęła nogi na huśtawkę, siadając po turecku; miejsca było niewiele, więc oparła kolano na udzie mężczyzny. Roześmiała się.
    — Myślę, że będziemy mieć szczęście, jeśli wyjedziemy z kilkugodzinnym opóźnieniem. A jeśli nie uda nam się zapakować do auta przed północą, pewnie utkniemy tutaj na zawsze — zażartowała, podejrzewając, że Ackermanowie nie mieliby nic przeciwko podobnemu rozwiązaniu. Nie chciała nadużywać ich gościnności, lecz z czasem przestała czuć się jak gość. Szybko złapała dobry kontakt z gospodarzami, którzy nie próbowali się od niej dystansować. Linda niejednokrotnie powtarzała, że powinni zostać dłużej, sama Jocelyne też narzekała, że mieli za mało czasu, by mogła pokazać Reyes wszystkie możliwe atrakcje. — Jest idealnie — westchnęła z rozmarzeniem, opierając się plecami o tył huśtawki. — Nie wiem, jak inaczej mogłabym to opisać albo do czego porównać. Wydaje mi się, że to podobne odczucie do tego, co ty czujesz w Meksyku — powiedziała wreszcie odrobinę niepewnie, żałując, że nie mogła lepiej przekazać swoich myśli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te najgłębsze, najbardziej skomplikowane emocje zawsze jej się wymykały; potrafiła je przedstawić jedynie za pomocą odpowiednich barw i pociągnięć pędzla. To była jedna z wielu chwil, gdy brakowało jej słów, by w pełni przekazać to, jak wiele znaczyła dla niej ta wycieczka i jak bardzo była zakochana w każdym skrawku reginaldowego świata, który gotowy był jej pokazać.
      — Zaczynam rozumieć, dlaczego twoja sypialnia przypomina karolińską puszczę i dlaczego wybrałeś Belle Harbor na miejsce zamieszkania, choć dojazd jest tragiczny — rzuciła z rozbawieniem, nie chcąc psuć lekkiej atmosfery. Jego domek blisko plaży stanowił namiastkę spokoju odczuwanego w Barnardsville. Gdyby sama wychowywała się na farmie, pewnie podobnie jak Reginald szukałaby ucieczki od miejskiego hałasu w otoczeniu natury; dopiero tutaj uświadomiła sobie, jak głośny był Nowy Jork. Była przyzwyczajona do odgłosów miasta i pierwszej nocy nie mogła się przyzwyczaić do dziwnej ciszy brzęczącej jej w uszach, teraz z kolei nie wiedziała, jak miałaby zasnąć, gdyby nadal mieszkała w centrum Manhattanu.

      Reyes

      Usuń
  18. [ Cześć! Ogromnie dziękuje za powitanie i cieszę się, że moja Molly wywołała właśnie takie wrażenie. Zawsze lubiłam tworzyć nieprzewidywalne, trochę dziwaczne postaci, które są moim totalnym przeciwieństwem. Mam nadzieję, że uda mi się tu zabawić na dłużej, bo troszkę zatęskniłam za pisaniem. Twoi panowie – obaj – to mężczyźni, za którymi można wzdychać, choć niewątpliwie mają znacznie więcej do zaoferowania niż przystojne twarze. A karty wyglądają pięknie! Zazdroszczę talentu do kodów, bo sama ledwo radzę sobie z podstawami.
    Jeszcze raz dziękuję :)]

    Molly Candlish

    OdpowiedzUsuń
  19. [ A ja bardzo chętnie skorzystam z tego zaproszenia, choć przychodzę z pustą głową, a bardzo, bardzo nie lubię tego robić. Jedynie co mi przyszło do głowy to oklepany już schemat damy w opresji, ale w nieco innym wydaniu. Molly dość często chodzi na tinderowe randki, z których nigdy nic nie wynika, ale zawsze stara się być miła i jakoś znieść to wszystko do końca, choć bywa z tym ciężko. Przyszło mi do głowy to by, któryś z Twoich panów (piszę tu bo łatwiej było znaleźć na liście) podczas jej wyjścia do toalety dostrzegł, jak jej "randka" dorzuca coś do jej drinka i postanowił interweniować, ale co by było ciekawiej mogłaby zdążyć trochę wypić.
    Wymyślanie nigdy nie było moją mocną stroną i jak widać po latach to wciąż się nie zmieniło...]

    Molly Candlish

    OdpowiedzUsuń
  20. [ Jak najbardziej mi to odpowiada. Moja w tym głowa by na kilku odpisach się nie skończyło :D Grzecznie czekam w takim razie na rozpoczęcie :3]

    Molly Candlish

    OdpowiedzUsuń
  21. Nie było chyba na świecie osoby, która nie wiedziałaby o istnieniu tak kontrastowego miasta pod względem mieszkańców, jak Nowy Jork. Jego obraz od lat przewijał się nie tylko w kinematografii, ale również z relacjach osób, które postanowiły właśnie w tym konkretnym mieście spełnić swój wielki Amercian Dream. Niektórzy zderzyli się boleśnie z wielka ściana zwaną rzeczywistością, która nie tylko skupiała się na możliwościach, ale również na konsekwencjach podejmowanych decyzji. Wiele osób mimo początkowego zachłyśnięcia się ogromem wydarzeń, po kilku latach, jednak rezygnować z mieszkania tutaj na stałe. 
    Fleur nie była pewna, czy wraz ze świeżo upieczonym mężem nie dołączą do tych smutnych statystyk, gdyż oboje raczej nie przywiązywali się do miejsca. Byli wolnymi duchami, które nienawidziły ograniczeń i choć sama decyzja o ślubie nie była podjęta z dnia na dzień, to i tak zaskoczyli tym swych przyjaciół. Niedługo po przejęciu nazwiska Alexa kobieta w końcu mogła pozwolić sobie na otwarcie studia. Długo sie przymierzała do spełnienia tego małego-wielkiego marzenia, poniewaz początkowo zwyczajnie nie mieli na to funduszy, a i lokal, który sobie upatrzyła był długo zajmowany przez jakiś sklep spożywczy. Na szczęście była uparta i nigdy nie zadowalała się substytutami, toteż mogła poszczycić się zdobyciem tego czego pragnęła. Z pomocą chłopaków z zespołu po raptem kilku miesiącach lokal wyglądał jak studio tatuażu z prawdziwego zdarzenia. 
    Zaczęła się spełniać w tym co robiła od lat, chociaż dopiero teraz mogłaby w życiorysie dopisać pracę, a w takim, a nie innym miejscu. Przez liczne podróże z zespołem nie miała jak na stałe podjąć się pracy w innym niż własne studio. Poza nią były jeszcze tylko dwie osoby, które kolorowały pojawiających się za progiem klientów. Mimo tak skromnego składu mogli bardzo szybko zapełnić ściany wykonanymi dziełami na skórach, jak i projektami dopiero to wzięcia. Wydawać by się mogło, że charakterystyczny dźwięk maszynki w ogóle nie przestawał wypełniać pomieszczeń, choć zawsze starała się, by wszyscy razem robili sobie przerwę na lunch. To była ich mała tradycja, która dopełniała obecność chłopaków z zespołu, gdy akurat byli w Nowym Jorku i niczego nie musieli nagrywać. 
    Rozmowy i śmiechy były na tyle głośne, że nie trzeba było wątpić w to, czy studio jest otwarte. Blondynka słysząc, że ktoś wszedł do środka poderwała się z niewielkiego siedziska oblizując palce z soli, która została po zjedzeniu frytek.— Max cholero jedna! — krzyknęła wypadając do oddzielonej ścianą poczekalnio-recepcji. Mężczyzna podłożył jej nogę, gdy sie spieszyła do klienta, jednak jej roześmiane spojrzenie nie wskazywało wcale na to, by była na niego choć odrobinę zła. 
    Prostując się w końcu przeniosła spojrzenie na nieznajomego, który znajdował się znacznie bliżej niż powinien - był to skutek jej wypadku przy wstawaniu.
    — Przepraszam i tak, dzień dobry. W czym mogę pomóc? — zapytała z uśmiechem robiąc krok w tył, a zza ściany ktoś krzyknął patrzcie jaka profesjonalistka. Kobieta natychmiast wychyliła się do nich.
    — Zaraz Ci naprawde nogi z dupy powyrywam. Jeść i spadać, koniec przerwy  — powiedziała i znów wróciła do klienta, a sumie to podeszła z dośc wysoka ladę na której ustawione były kosmetyki do pielęgnacji tatuażu, a pod nią kasa i kilka terminarzy oraz komputer.
    — Był pan zapisany? — zapytała już zerkając kątem oka w kalendarz.
    Fleur 

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [A no i jest idealnie i dziękuję za rozpoczęcie! <3]

      Usuń
  22. Była beznadziejnym przypadkiem romantyczki wypatrującej księcia na białym koniu. Wmówiła sobie, że gdzieś tam czeka na nią ktoś wyjątkowy, ktoś kto być może nieco zboczył z drogi, ktoś komu trzeba odrobinę pomóc. Zakładając Tindera łudziła się, że szybko doświadczy czegoś niezwykłego, że po krótkiej chwili rozmowy wzbudzą się do lotu motyle osiadłe na dnie jej żołądka. Szybko zrozumiała jednak jak wiele naiwności w sobie posiada, a mężczyznom w aplikacji randkowej niezwykle daleko do wymarzonego królewicza. zaś biały rumak przywodzi raczej na myśl zaniedbanego muła. Wielokrotnie powtarzała sobie, że to ostatni raz. Gdy wracała z nieudanej randki przyrzekała, że zaraz po powrocie do domu usunie tę nieszczęsną aplikację i zapomni o poniżeniu jakiego doznała w ciągu kilku ostatnich godzin. A mimo to, gdy siadała na kanapie w swoim malutkim mieszkanku zamiast odinstalować tego cholernego Tindera, uruchomiała aplikację i znów nałogowo przesuwała palcem w prawo, by chwilę później poświęcić każdą swoją myśl rozpoczynającej się rozmowie, która od samego początku wiodła donikąd. A najgorsze w tym wszystkim było to, że miała świadomość tego jak beznadziejnie to wszystko wygląda i mimo to nie robiła nic by tą beznadziejność zmienić. Może dlatego, że odczuwała presję, jaką nakładali na nią zarówno jej najbliżsi znajomi, których było niewielu oraz rodzina? Pochodziła z katolickiej, wielodzietnej rodziny, w której kobiety spełniały się w roli matek i żon. Jej własnej rodzicielce ciężko było pogodzić się z tym, że jej najmłodsza córka w wieku dwudziestu sześciu lat wciąż nie posiada perspektyw na szczęśliwą przyszłość, w której na pierwszym planie będzie rodzina. W tym czasie jej wąskie grono znajomych zaręczało się, planowało ślub, wybierało imiona dla dzieci. A ona samotnie oglądała wszystkie te beznadziejnie romantyczne filmy zastanawiając się co jest z nią nie tak. Bo była jedną z tych dziewczyn, które zawsze doszukują się winy w sobie, nie biorąc pod uwagę tego, że ich jedynym błędem jest szukanie szczęścia w niewłaściwym miejscu. Molly łudziła się przecież, że znajdzie je za pośrednictwem internetu, choć żyła w mieście pełnym ludzi równie samotnych jak ona i wystarczyło się przecież dobrze rozejrzeć.
    Miał na imię Chuck i już z tego powodu powinna była go skreślić. Mówił wyłącznie o sobie, choć nie miał wiele do zaoferowania. Nudziła się, rzadko skupiała się na tyle aby go słuchać, a gdy już to robiła miała wrażenie, że ciągle się powtarzał. Nie była jednak jedną z tych dziewczyn, które z nieudanych randek uciekają tylnym wyjściem i od razu usuwają parę na Tinderze. Była jedną z tych, które potakują powoli sącząc swojego drinka i w duchu marząc aby wieczór dobiegł końca, choć na pożegnanie pozwolą pocałować się w policzek i zapewnią, że jeszcze nadarzy się okazja do kolejnego spotkania. Nie nadarzy, ale kłamstwo przychodziło jej łatwo. Aby odpocząć od tego ciągłego monologu, jaki prowadził od blisko godziny przeprosiła by udać się do łazienki, choć wcale nie odczuwała takiej potrzeby. Tam wziąwszy kilka głębszych oddechów obserwowała przez chwilę własne odbicie, zastanawiając się co tym razem poszło nie tak. Przecież mieli o czym rozmawiać, prawda? Robili to ciągle od tygodnia, a mimo to nie odezwała się nawet słowem odkąd zamówiła drinka.
    — Wypij do końca, zapłać i wykręć się z tego, pewnie nawet nie zauważy jak sobie pójdziesz — wymruczała do własnego odbicia biorąc jeszcze jeden oddech i wreszcie wychodząc z łazienki. Przepchnęła się między gromadzącymi się przy barze ludźmi i z głośnym westchnieniem opadła na swoje krzesło, co zaskakujące przy akompaniamencie ciszy. Sięgnęła po szklankę z drinkiem, gotowa wypełnić zadanie jakie wyznaczyła sobie podczas pobytu w toalecie i pod czujnym spojrzeniem Chucka wypiła dość spory łyk. Choć siedzieli tu niemal od dwóch godzin, do tej pory nie okazał jej tak wiele zainteresowania. Ale nim zdążyła otworzyć usta i zapytać go o tą nagłą zmianę zachowania, ktoś dostawił do ich stolika swoje krzesło i niemal wyrwał jej z ręki szklankę z drinkiem, stawiając ją przed Chuckiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Hej! — zamrugała zaskoczona, przenosząc swoje spojrzenie z twarzy dzisiejszego towarzysza, na mężczyznę, który tak bezpardonowo się do nich przysiadł. Co on sobie do cholery wyobrażał? Chciała go o to spytać, jednak wyprzedził ją, sprawiając dwoma zdaniami, że słowa zamarły jej gdzieś w pół drogi, a wzrok automatycznie powędrował na szklankę, którą przed chwilą w połowie opróżniła.
      — Stary, coś ci się musiało przewidzieć, niczego nie dosypałem… — mimo paniki, która zaczęła rozpływać się po jej ciele, wyraźnie dostrzegła zdenerwowanie na twarzy swej tinderowej randki. To jak się spiał, jak zaczął kręcić się na swoim krześle, aż wreszcie oceniając poprawnie swoje szanse niemal zerwał się z krzesła i mówiąc, że to nie jego problem postanowił się ulotnić, zanim zaciśnięta pięść nieznajomego mężczyzny nie zetknie się z jego i tak już krzywym nosem.
      — Kurwa — zaklęła, gdy jej działający na spowolnionych obrotach mózg zaczął dodawać dwa do dwóch i wreszcie pojęła powagę całej tej sytuacji. Czy to cholerstwo już zaczęło działać i dlatego wszystko rozmazywało jej się przed oczami, czy może to panika zaciskała na niej swoje pazury odbierając zdolność racjonalnego myślenia? — Kurwa! Co ja… Czy to… Wypiłam? — wskazała na swoją szklankę, która stała teraz przed pustym miejscem, jednocześnie z przerażeniem w oczach spoglądając na siedzącego obok mężczyznę, który zapewne właśnie uratował ją przed czymś co mogło zniszczyć jej życie.

      Molly Candlish

      Usuń
  23. [Dziękuję bardzo za powitanie i miłe słowa pod kartą. Cieszę się, że kreacja Mell sie spodobała, zwłaszcza, że nie zgotowałam jej łatwego losu :) Zachwycam się zarówno wyglądem jak i treścią kart Twoich Panów, obydwoje bardzo mocno przypadli mi do gustu, może dałabyś się porwać na wątek z którymś z nich? Bardzo podoba mi się Twój styl pisania i chętnie bym coś razem z Tobą poskrobała, więc nie daj się długo prosić!:D]

    MELANIE GONZALEZ

    OdpowiedzUsuń
  24. [Jej, cieszymy się ogromnie <3 Mam pewien pomysł - a nawet dwa! Mell mogłaby się przestraszyć policjantów, którzy ruszyliby za nią w zupełnie innej sprawie niż jej ucieczka i wsiąść do pierwszego lepszego samochodu na parkingu, którym akurat ruszałby Reginald? Coś na zasadzie "Jedź i nie oglądaj się za siebie, później ci wytłumaczę" haha. Jeśli Reginald by jej nie wyrzucił i pomógłby jej uciec, ona pewnie po takiej przejażdżce zwiałaby bez słowa i później mogliby np. spotkać się w szpitalu, kiedy on przywiezie kogoś na SOR, a że nie będzie dostępnego ani jednego lekarza (COVID i te sprawy) sam będzie musiał działać i Mell, jak na salową udzieli mu zaskakująco profesjonalnej pomocy z pacjentem? Trochę to wszystko chaotycznie przedstawiłam, wiem, ale ufam że to wszystko jest w miarę zrozumiałe i przekaz ogólny został zachowany haha :D]

    MELANIE GONZALEZ

    OdpowiedzUsuń
  25. Pokiwała głową jednocześnie przyznając rację mężczyźnie. Była z koleżanką i prawdopodobnie drugi raz już tego nie powtórzą. O ile Isabelle podobała się ta mała przygoda i z chęcią chciałaby więcej, to Sophie z całą pewnością miała dość takich wariacji na najbliższe kilka lat. A przecież to był jej pomysł! Lee nigdzie nie pchała się na siłę, wręcz przeciwnie. Była namawiana na wspólne wyjście, więc się zgodziła, czego wcale nie żałowała.
    Zaraz jednak uśmiechnęła się lekko słysząc, że mężczyzna miał już chyba dość jej towarzystwa. Chociaż to wcale nie musiała być aluzja do tego, że przyszedł na dach, żeby pobyć sam to Isabelle mimo wszystko nie zamierzała się narzucać. Zresztą, dopiero co nabiła facetowi sporego siniaka, naprawdę myślała, że gdziekolwiek dałby się wyciągnąć w ramach przeprosin? Nawet gorąca herbata na wynos brzmiała w jej głowie jak kiepski pomysł. I chociaż naprawdę nie czuła się dobrze z tym, że rzuciła się na mężczyznę z kawałkiem drewna, to niewiele mogła zrobić, żeby cofnąć czas. Następnym razem albo zastanowi się dłużej nad tym, co robi (nie pozwalając adrenalinie na pierwszeństwo), albo kupi w najbliższej aptece ziołowe tabletki na uspokojenie. Kto powiedział, że plecebo w jej wypadku nie zda egzaminu? Jeśli coś sobie wmówi to może i poczuje wspaniałe skutki.
    - Jeśli ktoś przeszkodził to raczej ja. Pan tylko zniszczył komuś krzesło - zauważyła sprytnie. Ona właścicielką tej rzeczy nie była, za to użyła części, żeby jeszcze bardziej popsuć wieczór mężczyźnie. Bo kopiąc krzesło nie wyglądał na kogoś zadowolonego z minionego dnia. - Ale dach jest spory - dodała jeszcze cofając się, żeby znaleźć swój kawałek podłogi.
    Jeśli mężczyzna chciałby jednak zostać sam to była gotowa pierwsza ruszyć w stronę wyjścia. Ona już się tutaj nastała wcześniej to mogła oddać miejscówkę kolejnej osobie potrzebującej. Co prawda, nie mogła zagwarantować, że można się było tutaj uspokoić, bo wcześniej zamiast oczyścić umysł - zdenerwowała się jeszcze bardziej. Nieznajomy dorzucił jednak swoje trzy grosze, chociaż zrobił to totalnie nieświadomie.
    Isabelle położyła dłonie na barierce spoglądając w kierunku oświetlonego miasta. Widok sad był o wiele lepszy niż z miejsca, w którym stała wcześniej. Tam jednak, pod ścianą, nie czuła wysokości, na której się znajdowała. Teraz wystarczyłoby dobrze się pochylić, żeby pofrunąć. Na samą myśl poczuła delikatne łaskotanie w brzuchu. Nie miała lęku wysokości, ale instynkt samozachowawczy robił swoje.
    - Można w tunelu zrobić coś... bardziej niebezpiecznego? - spytała po chwili zapominając, że miała dać mężczyźnie święty spokój. - To znaczy, coś więcej niż latanie przez dwie minuty - sprecyzowała. Była w takim miejscu po raz pierwszy i nie wiedziała dokładnie czym takie miejsca się zajmują. Za to stojąc przy barierce i mając w pamięci chwile sprzed paru minut zapragnęła czegoś, co obudzi w niej znowu adrenalinę.

    Isa Lee

    OdpowiedzUsuń
  26. Jeśli chodzi o skomplikowane relacje z rodziną,a już w szczególności z rodzicami to temat nie był Fleur obcy. Państwo Beaulieu decydowali się na dzieci chyba tylko dla tego, by pasowały im do idealne obrazka kochającej, wielodzietnej rodziny, choć na dobrą sprawę mieli je gdzieś. Nigdy nie brakowało jedzenia, ubrań, czy możliwości edukacyjny. Brakowało tego co było namacalne - ich obecności, uwagi i miłości. Gdy do Fleur dotarło, że to w starszych braciach ma więcej oparcia niż w rodzicach to praktycznie przestała z nimi rozmawiać, mimo że żyli pod jednym dachem. Ktoś by pomyślała, ze rodzice, by sie w końcu zainteresowali - nic bardziej mylnego. Było im na reke, ze nie zawraca im głowy i nie przeszkadza w zaplanowanych sprawunkach na ten i kolejne dni. Ba, nie byli prawie do końca świadomi, że ich córka popadła w anoreksję, to jeden z braci zwrócił ich uwagę na to, że z siostrą dzieje się coś niedobrego. Zainwestowali w najlepszych lekarzy i koniec końców blondynka z tego wyszła, lecz to wcale nie oznaczało, że ich stosunek do dzieci się zmienił. Nim sie obejrzeli latorośl uciekła z domu i to wcale nie na kilka dni jak podejrzewali, lecz na stałe. Do dnia dzisiejszego nigdy jej stopa ponownie nie przekroczyła progu rodzinnego domostwa, choć starała się utrzymywać kontakt zarówno z braćmi, jaki młodsza siostra. Zapraszała ich do siebie i stara regularnie z nimi rozmawiać, czy to przez telefon, czy skype'a. Nie była jednak zainteresowana, by odnowić kontakty z matka, czy ojca z którymi poza DNa nie łączyło ja nic. Miała im nawet za złe, że tak lekkomyślnie zdecydowali sie na dzieci, skoro mieli je zwyczajnie w dupie. Niewiele osób znało pełna historie Fleur,ale na jej drodze pojawili się tez tacy, którzy machnęli ręka mówiąc, ze jeśli w domu nie było alkoholu i przemocy to nie powinna marudzić. Ona nie potrafiła się z tym zgodzić i zazwyczaj urywała z kimś takim znajomość. Nie potrzebowała w swoim życiu osób, które nie rozumiały jej i jej przeszłości.Na szczęście poznała Alexa i chłopaków w odpowiednim czasie. Znalazła nowa rodzine i to nawet za nim postanowili wymienić ze sobą obrączki.
    Dlatego będąc w studiu dało się poczuć odrobinę jak w salony, ale szczęśliwym domu. Tutaj królowała przyjazna atmosfera i choć nie zawsze we wszystkim  się zgadzali, to wiedzieli jak owe spory rozwiązać. Stojąc już przy komputerze szybko otworzyła kalendarz i faktycznie miała zapisanego klienta o imieniu Reginald.
    — Żadna ze mnie pani, Fleur jestem —powiedziała z uśmiechem wyciągając do niego dłoń ponad ladą. Bardzo często z klientami przechodziła na ty, bo tak było jej zwyczajnie wygodniej. Fakt, zdarzały się wyjątki i szanowała ich wybór. W międzyczasie z drugiej części salony zaczęli wychodzi Max, Chris i Alex. Ten ostatni podszedł do kobiety i pocałował ja lekko w tył głowy.
    —Powodzenia kocie — zaśmiał się, a ona pokręciła tylko głową i znów skupiła cała swoja uwage na kliencie.
    — Jak widać właśnie skończyliśmy. To co przejdźmy może do drugiej części zaraz ustalimy szczegóły? —porwała po drodze swój tablet graficzny i przeszła do pomieszczenia, w którym nadal unosił się zapach burgerów i frytek.
    —Z tego co widziałam w kalendarzu to dzisiaj robimy projekt i już przenosimy go na skórę, tak? —zapytała, bo taki była dopisek, który musiała zostawić jej pracownica przy zapisywaniu mężczyzny na sesje. Morton nie miała z tym kompletnie żadnego problemu, ponieważ jesli wzór miał być mały to raz dwa mogła coś dla niego naszkicować. Co innego, jakby teraz jej powiedział, że chce sobie wytatuować całe plecy!

    Fleur

    OdpowiedzUsuń
  27. — Jestem pewna, że wszystko spakowaliśmy. Nawet jeśli naprawdę o czymś zapomnimy, mogą nam to podesłać pocztą — zauważyła Reyes. Jej swobodne podejście do bagażu mogłoby być zaskakujące, gdyby nie fakt, że oboje byli zaprawieni w dalekich, o wiele bardziej wymagających podróżach, a sam Reg w dodatku wyniósł z wojska niezłomną dyscyplinę, dlatego ufała ich umiejętnościom. Podejrzewała, że sama Linda byłaby wniebowzięta, gdyby nieopacznie zostawili coś ważnego w Barnardsville i musieliby się wrócić, dając jej możliwość do ugoszczenia ich przez dodatkowy dzień; bardziej martwiłaby się o biednego kuriera, który musiałby dotaszczyć pod ich dom ogromne pudło wypełnione po brzegi nie tyle ich zapomnianymi fantami, co pudełkami z jedzeniem, których nie udało im się wcisnąć do bagażnika i na tylne siedzenie. Podobne rozmyślenia sprawiły, że na jej wargi cisnął się szeroki uśmiech, a po jej wnętrzu rozlewało się przyjemne ciepło. Minęło sporo czasu, odkąd po raz ostatni miała okazję być świadkiem równie silnej, rodzinnej miłości i czuła się wręcz zaszczycona tym, że mogła jej zaznać w choćby niewielkiej części, obserwując łączącą Ackermanów więź.
    — Nie możesz tego sprawdzić jutro? Teraz chciałabym ci coś pokazać — poprosiła Reyes z tajemniczym uśmiechem, podnosząc się z wąskiej huśtawki, która zaskrzypiała w ramach protestu na jej gwałtowny ruch. Wyciągnęła do Reginalda dłoń, czekając, aż ją ujmie i delikatnie go pociągnęła, pokazując mu, że również powinien wstać. Nie ruszyła się jednak z miejsca, łapiąc go za drugą rękę i spoglądając mu w oczy z radosnymi ognikami w błękitnych tęczówkach. Niemal podskakiwała w miejscu, nie mogąc opanować wypełniającej jej mieszanki zdenerwowania oraz ekscytacji. — Confías en mí? Entonces cierra los ojos.
    Reyes nie była pewna, czy się na to zgodzi i nie mogła go z tego powodu winić, na farmie znajdowało się mnóstwo rzeczy, o które mógł się po drodze zabić, lecz po cichu liczyła na to, że Reg jej zaufa i zamknie oczy. Cały czas trzymając go za ręce, zaczęła go powoli prowadzić w odpowiednim kierunku, przyciszonym głosem ostrzegając go przed wzniesieniami czy dołkami. W pewnym momencie przypałętał się Sueno, który zaczął krążyć między ich nogami, domagając się uwagi, po czym odmaszerował niepocieszony, kiedy nikt nie zaczął go przytulać i głaskać.
    — Jesteśmy na miejscu, ale nie otwieraj jeszcze oczu — zarządziła Reyes, ściskając jeszcze delikatnie jego dłonie, zanim się odsunęła. Pobiegła pod ścianę szopy, żeby uprzątnąć puste pudełka po farbie, wałki i pędzle, nie miała czasu tego zrobić przed kolacją, a nie chciała, żeby zepsuły cały widok. Co jakiś czas zerkała przez ramię w stronę Reginalda, aby upewnić się, że nie podglądał i nie niszczył sobie niespodzianki. Rozejrzała się krytycznym okiem dookoła, upewniając się, że niczego nie pominęła i wróciła do mężczyzny, stając kilka kroków na bok od niego, żeby nie zasłonić mu widoku i nie rozproszyć własną obecnością.
    — Po raz ostatni stresowałam się tak bardzo, kiedy przyszłam do bazy HEMS, żeby cię odszukać. Byłam tak zdenerwowana, że nie wiedziałam, co mam powiedzieć i na twój widok omal nie uciekłam w drugą stronę — przyznała ze śmiechem Reyes, starając się jakoś zamaskować odczuwaną przez nią niepewność. Co jeśli to nie był dobry pomysł? Co jeśli Reggiemu nie spodoba się to, co dla niego przygotowała? Często miała wrażenie, jakby znała go całe swoje życie, doskonale się uzupełniali i rozumieli, momentami porozumiewając się bez słów, ale nie dało się ukryć, że staż ich znajomości był krótki i nie wiedziała o nim wszystkiego. Niemal natychmiast zawiązała się między nimi głęboka więź, a Reginald stał się dla niej kimś niezwykle ważnym w jej życiu; wcześniej nawet nie zdawała sobie sprawy, że czegoś potrzebowała, a on wypełnił sobą tę pustkę. Nie miała pojęcia, jak mogłaby się odwdzięczyć za to wszystko, co dla niej zrobił, ale starała się mu pokazać, jak wiele to dla niej znaczyło.
    — Abre los ojos, mi vida — szepnęła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ściana szopy, wcześniej bezosobowo brązowa, spłowiała od słońca, teraz pyszniła się feerią barw. Wzniesione wysoko szczyty okraszone były przez czerwienie, pomarańcze i róże zachodzącego w tle słońca, stanowiąc niemal idealne odzwierciedlenie jednej z fotografii stojących na biblioteczce Reginalda, tej samej, na podstawie której odwzorowała obraz na jego urodziny, który miał zawisnąć w jego sypialni. Chciała w ten sposób połączyć trzy najbliższe jego sercu miejsca; te dwa bliźniacze obrazy przedstawiające krajobraz Meksyku łączyły także Barnardsville i Belle Harbor ze sobą, a przynajmniej taki był jej zamysł, chociaż nie była pewna, czy nie przesadziła. Malowidło miało w sobie zaskakujący spokój i harmonię, od dawna nie towarzyszyły jej podobne uczucia w trakcie tworzenia, to był chyba jej najjaśniejszy i najcieplejszy obraz od czasu wypadku, praktycznie pozbawiony czerni i granatów dominujących na jej przytłaczających płótnach, które miał okazję obejrzeć w jej poprzednim mieszkaniu. Wiedziała, że Reg dostrzeże tę zmianę i będzie w stanie ją poprawnie zinterpretować. Jedynym niepasującym elementem zdawała się być mała dalia namalowana w dolnym, prawym rogu szopy, stanowiąca jej podpis na pracy.
      — Nie miałam zbyt wiele czasu, żeby skończyć… To Jo wpadła na ten pomysł, chciała odnowić szopę w ramach prezentu dla rodziców. Wymknęłyśmy się we dwie i pojechałyśmy do sąsiedniego miasteczka, żeby wszystko kupić, a Willy nas krył. Jesteś pierwszą osobą, która widzi obraz, nie pokazałam go nawet Jo… — paplała Reyes, wykręcając palce, jakby w ten sposób starała się zagłuszyć własne zdenerwowanie, gdy czekała na jakąś reakcję ze strony Reginalda. Jocelyne odnowiła pozostałe ściany, ale tę jedną zostawiła Meksykance, nie ograniczając jej w żaden sposób, gdy tylko dowiedziała się, że Reyes była malarką.

      Reyes

      Usuń
  28. Mogłaby śmiało stwierdzić, że zmieniła w swoim życiu wszystko z wyjątkiem serca. Zrobiła obrót o sto osiemdziesiąt stopni, ale nie potrafiła pozbawić samej siebie tego, co było w Marii najlepsze. Może właśnie to dobre serce sprawiło, że miała teraz pod górkę, ale mimo to nie mogłaby zmienić swoich wartości. Zmieniło się może to, że o ile wcześniej nie przyszłoby jej do głowy łamać prawo, tak teraz była to naciągana sprawa... Uczyła się przecież korzystać z komputerów w sposób nie do końca legalny. Miała podrobione dokumenty. To nie robiło z niej dobrej obywatelki. Na swoje usprawiedliwienie miała tyle, że jeśli robiła coś niezgodnego z prawem to dlatego, że robiła to dla innych. Dla tych, na których jej zależało i pragnęła ich bezpieczeństwa. Swojego również.
    Zacisnęła mocniej palce na barierce jakby obawiając się, że mężczyzna zapragnie ją popchnąć. Zaraz jednak skarciła się w myślach. Nie chciała podejrzewać każdego człowieka o najgorsze, a przecież dopiero co sama rzuciła się na niewinnego człowieka bez powodu. Jego postać budziła zaufanie, więc powinna zaufać również swojemu instynktowi. Zresztą, był częścią oddziału ratunkowego jak sam przyznał. Jeśli tylko mówił prawdę to musiał być naprawdę dobrym człowiekiem. Kimś, kto powinien być nazywany bohaterem każdego dnia. Kimś, kogo większa ilość społeczeństwa z pewnością nie doceniała nawet w połowie tak bardzo, jak na to zasługiwał.
    Akrobacje faktycznie nie brzmiały jak coś, co wyprodukowałoby nadmiar adrenaliny. Mogło to oczywiście przynieść wielką frajdę i dobrze spędziłoby się czas, ale to chyba nie tego szukała kobieta. Była już w tunelu i wiedziała czym to się je. Pamiętała uczucie lekkości i dobrą zabawę, ale to wszystko skończyło się równie szybko jak się zaczęło. Można było powiedzieć, że samo przeszkolenie i zasady bezpieczeństwa trwały znacznie dłużej.
    - To trochę brzmi jak samobójstwo – stwierdziła. Skoki ze spadochronem. Oczywiście wiedziała, że miało się również spadochron ratunkowy, ale jeśli i on by nie zadziałał? Ile było takich wypadków? Bo były na pewno. A ile niebezpieczeństw czekało podczas lądowania? Czy można było połamać nogi? Nawet jeśli skakało się z profesjonalistą to istniało chyba spore ryzyko, że coś się stanie. Chociaż z drugiej strony... Ludzie bali się latać samolotami, a był to jeden z najbezpieczniejszych środków transportu. Ludzie zazwyczaj bali się tego, czego nie znali i było to całkiem naturalne.
    Pomijając wszystko inne... Ryzyko szło w parze z adrenaliną. A Isabelle potrzebowała chyba bodźców. Bodźców, które nie biegały za nią z bronią.
    - Organizujesz takie skoki? - spytała po chwili. Jeśli akurat ten temat wpadł mu do głowy to istniało prawdopodobieństwo, że w firmie, której był pracownikiem można było tak zaszaleć. Może mogła liczyć na jakieś rady czy polecenia.

    Isa Lee

    OdpowiedzUsuń
  29. Zatrzymała się na brzegu pierwszego stopnia prowadzącego do beach baru. Był środek dnia i wszystko pozamykane na cztery spusty, a mimo to nie wycofała się, nie zawróciła. To był dobry czas i dobre miejsce, tu powinna się stawić. Sięgnęła do nadgarstka, na którym wisiał luźno zapięty zegarek i spojrzała na tarczę. Do trzynastej było jeszcze osiemnaście minut, ale czekanie jej nie przeszkadzało. Specjalnie zjawiła się wcześniej, bo wciąż nie wiedziała, co chce powiedzieć Reginaldowi.
    Ponad pół roku temu ostatni raz go widziała. Minęło jeszcze więcej czasu odkąd ostatni raz otrzymała wiadomość od Żołnierza jako Czarna Perła. Zmarnowała wielką i cenną przyjaźń, zaniedbując tę relację i zmarnowała szansę na jej przeniesienie z łam cyberprzestrzeni do rzeczywistości przez... głupotę. Albo chciwość. Przez to że odgrywane role i odwracanie uwagi od własnej wrażliwości ją po prostu przygniotło. Była niestabilna emocjonalnie wtedy i teraz też wszystko wydawało się dość kruche, miała jednak determinację i motywację, aby się otrząsnąć. Miała też swoje nawyki i jak sama nie wierzyła, że ludzie się zmieniają, trudno jej też było obudzić się i być kimś innym.
    Przysiadła na brzegu opiaszczonej dechy i wyciągnęła nogi przed siebie, prostując kolana. Czasami pobolewała ją pocięta noga, ale tych blizn, tej szpetoty się nie wstydziła, ani nie brzydziła. Jej prózność chyba osiągnęła swój limit i wszelka płytkość powoli zaczynała się burzyć, bo dziś choć schludnie ubrana, nie miała na sobie ani wyzywającego, odsłaniającego stroju, ani mocnego makijażu, czy specjalnie wystylizowanych włosów, czy czegokolwiek za czym mogłaby się schować.
    Włosy z krótko przystrzyżonych i noszonych ulizane żelem urosły jej do ramion, wciąż miała wąską talię, chodziła prosto, ale większość rzeczy od projektantów które uwydatniały jej atuty i pokazywały więcej wdzięków porozdawała po agencjach, aby dziewczyny sobie to pozabierały i wykorzystywały do kreacji własnych stylów. Czuła, że wyzbycie się po trochu tego, co budowało jej wizerunek, pomału pozwala jej się od niego uwolnić, choć nie było sensu kłamać, że część z tego, co sama zbudowała wciąż wydawało jej się imponujące. Chociażby to, jak ją wyczekiwano na spotkaniach, pokazach, premierach, to wydawało się podniecające, jednak wiedziała, że wrażenie ważności i bycia kimś, z kim się ludzie liczą, jest złudne w tej branży. Była Zahrą, nie urodziła się na nowo i choć czuła się rozstrojona wiedziała, że zajmie jej trochę czasu oswojenie się z tym, jak wszystko wokół się zmieniło i jak się jeszcze zmieni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziś przyszła przeprosić za kłamstwa, za to żę bawiła się Reginaldem i kłamała mu w żywe oczy i nie ubrała żadnej kusej kiecki, jak zrobiłaby dawniej i nie wymalowała się krwistą czerwoną szminką, aby go skusić pełnymi ustami gotowymi do pocałunku. Wiedziała już i tak od dawna, że takich facetów jak Reginald, na tanie sztuczki się nie da złapać, a on sam właściwie w ogóle nie widzi w niej nic atrakcyjnego. Zresztą ona łapać go już nie chciała, pragnęła tylko aby jej wybaczył. Nie liczyła nawet na to, że wznowią kontakt jako swoje alter ego w sieci, aby odświezyć utraconą przyjaźń, bo sama nie chciała się już ukrywać za żadnymi ksywkami i pseudonimami, a on pewnie nie chciał się zadawać z kimś tak fałszywym, jakim okazała się Williams. Przyszła tylko z czystymi zamiarami, aby przeprosić, nawet nie prosić o wybaczenie i podziękować. On był jedną z osób, które przybyły na miejsce zdarzenia i ją uratowały i możliwe, że gdyby nie sprawna i szybka praca ratowników i strażaków, nie wyłowiliby jej a nawet kilka minut mogło zadecydować o jej życiu... lub nie życiu.
      Potarła uda, czując jak z stresu i niepewności zaczyna marznąć, choć miała na sobie ciepłą parkę a pod spodem nie pozwalający zmarznąć miękki golf i na dźwięk za plecami, podniosła się w pośpiechu. Zachodzenie od tyłu budziło w niej niepokój, ale gdy jej oczy napotkały mewy szukające resztek przy zamkniętych kubłach na śmieci odetchnęła głośno i uśmiechnęła się z politowaniem pod nosem do samej siebie. To nie była paranoja, bo to... nie wzięło się znikąd, ale po prostu czuła, żę może niebawem naprawdę zwariować. Wiecznie czuła jakieś obawy. Obeszła nieczynny o tej porze lokal powoli i gdy wróciła do schodków przy wejściu przystanęła, opierając się zdrowym udem o barierki. Sięgnęła po telefon i sprawdziła godzinę.

      Zahra

      Usuń
  30. Przez kilka dobrych lat, gdy udawała że bawi się życiem, rzekomo nie rozpamiętywała niczego i nie przejmowała się głupstwami, jakie wyrabia. Wydawała się brylować w chaosie, z najwyższą ekscytacją tworzyć afery i skandale, doprowadzać z lubością do konfliktów i chyba niemal wszyscy w jej otoczeniu zgodnie by orzekli, że nie ma takiej rzeczy, którą ta dziewczyna się przejmuje. Nie chciała wertować swoich pomyłek, nie chciała ponownie zagłębiać się w to, co robiła, kogo raniła, czyje zaufanie zawiodła, doskonale bowiem zdawała sobie sprawę z tego, że lista była długa. Ona sama była na pierwszym miejscu każdej możliwej kaegorii, bo to samą siebie najbardziej oszukiwała i również teraz właśnie jej samej przychodziło płącić najwyższą cenę za zadośćuczynienie.
    To co obecnie przeżywała nie było łatwe i nie było też wcale inne od tego, co nią targało przed wypadkiem. Byłą zagubiona i nistabilna, wcześniej jednak buntowała się przed wszystkim, co możliwie mogło zdradzić jakąkolwiek jej słabość, dziś zaś ulegała tym słabościom, odsłaniając się z pewnym poddaniem. Nie czuła, że opada z sił, ale wyraźnie tych jej brakowało. To co ceniła, czego chciała bronić i co ustrzec od nieszczęścia się nie zmieniło, tylko jej forma wyrażania musiała ulec modyfikacji, bo to jak do tej porys zarpała się z samą sobą i jak wpływała na otoczenie, po prostu ją wycieńczało. Teraz emocje często brały górę, wcześniej praktycznie ich nie pokazywała. Porzuciła jednak wszelkie manipulacje i próby forsowania cudzej granicy komfortu, bo przecież nigdy nic dobrego jej to nie przyniosło, a i dziś dostrzegała tez, jak wielki zasięg mają szkody jakie wyrządzała. Dzis choć niechęć i wrogie nastawienie zupełnie jej nie obchodziły, tak i jak kiedyś, bo nie chciała na siłę budować żadnych fałszywych relacjii, to odstapiła o krok od chamskiej i butnej dosadności. Była szczera aż do bólu nadal, owszem, ale starałą się być przynajmniej kulturalna.
    Uniosła ciemne tęczówki i zatrzymała je na wysokiej sylwetce, która się zbliżała. Poczuła jak palący ucisk w piersi rośnie i z wysiłkiem przełknęła ślinę, prostując się, a telefon schowała do kieszeni ciepłej kurtki. Przez piaszczystą drogę prowadzącą do miejsca ich spotkania, nie usłyszała wcześniej jak nadchodził, a teraz gdy stanął tuż przed nią, uswiadomiła sobie, jak bardzo brakowało jej przyjaciela. W każdej swojej wiadomości do Źołnierza była szczera i prawdziwa, autentyczna i otwarta na jego ocenę, oczekując zarówno szczerej opinii jak i pozwalając mu na to samo, choć nie wymagając tej swobody. Najbardziej ceniła tę naturalność z jaką obydwoje powoli umacniali i budowali przyjaźń, czuła się bezpiecznie wyjawiając wszystko, co leżało jej na sercu i możliwe że to właśnie dlatego, że internet zapewniał anonimowość i ją do pewnego stopnia chronił. Potrzebowała go i wiele lat właśnie dzięki wymienianej korespondencji odpoczywała od własnych fałszywych gierek, które po prostu ją zatruwały od środka. W momentach ich rozmów, choć były bezgłośne, tylko pisane i czytane w chwilach prywatnych, pozostawała sobą i chyba w pewnym sensie on pozwolił jej nie zapomnieć tak do końca, że wcale nie jest takim potworem, jakiego stworzyła dla świata.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Zahra pod pewnymi względami była wygodna i leniwa. Przywykła do tego, jak widzą ją ludzie i dostosowałą się do ich oczekiwań, a wręcz sama je wykreowała, odpowiadając pięknym za nadobne. Brakowało na ściance sław kogoś kto odwali cyrk podczas największej modowej gali – zjawiała się ona. Na łamach plotkarkich gazet było zbyt spokojnie, tematy zaczynały się powtarzać, pojawiał się nieciekawy szmer i nawet brakowało paparazzim smykałki do wyszukania czegoś ciekawego, powielali wzajemnie tematy plotek – podawała im na tacy nowy skandal, wyskakując znienacka w takim wydaniu, że połowa dziennikarzy nie była pewna, co się dzieje. Nie zawsze przyciagała tym ludzi do swojej działalności, stała się kimś o kim po prostu się mówi, brakowało zawsze jednak pewnej ścieżki logiki, która podsycałaby jej zyski, a przecież tak pracowali menadżerzy i kreatorzy wizerunku gwiazd. Ona tworzyła wszystko sama, dla siebie i z czasem weszło jej to w nawyk, a na przestrzeni lat weszło w krew i przed pół roku niemal doprowadziło ją do załamania. Teraz nie było sensu płakać nad rozlanym mlekiem, po prostu... trzeba było się podnieść z kolan po upadku.
      - Dziękuję, że przyszedłeś – przerwała pierwsza ciszę, jaka zawisła między nimi i wsunęła także drugą dłoń do kieszeni, wewnątrz zaciskając knykcie na materiale podszewki. - Nie zajmę ci dużo czasu, ale nie chciałam nic mówić przez telefon, ani wysyłać... Nie byłam pewna, czy to w ogóle odczytasz – wyjaśniła powód, dla którego ściągnęła go tu osobiście.
      Nie była w stanie wyobrazić sobie, jak się poczuł, odkrywająć z kim ma do czynienia. Gdy się wybudziła w szpitalu, nie zobaczyła żadnej wiadomości na skrzynce mailowej, a kiedy dotarła do niej informacja, że Reginald był jednym z ratowników, którzy zjawili się w miejscu zdarzenia jej wypadku, szybko powiązała fakty i wyciągnęła słuszne wnioski. Nie dość, że nie przyznała się, kim jest, to jeszcze perfidnie z nim pogrywała, uwodziła go i próbowała po prostu się zbliżyć, dyktując własne warunki i nie okazując absolutnie żadnego poszanowania dla niego samego. Jej wstyd, zażenowanie, rozczarowanie paliły, ale smutek i żal dodatkowo przygniatały ją do ziemi. Była też ignorowana w głębi tęsknota, bo ten most wydawał się doszczętnie spalony i nie żywiła żadnej nadziei na ocelenie ich znajomości, bo jego obecność tu mogła znaczyć tylko tyle, że chciał pokazać klasę, na co jej nigdy nie było stać. Ona sama na jego miejscu, nie mając nic do stracenia poza godziną wyjętą z życia na dojazd, też by przyszła w takiej sytuacji, nie tylko z własnej ciekawości, ale dla świętego spokoju.
      - Chcę cię przeprosić. Nic więcej nie umiem powiedzieć. Nie chcę się tłumaczyć, nie będę zabierać ci czasu i nie będę prosić o wybaczenie. Chcę cię tylko przeprosić za kłamstwa i swoje zachowanie. Za to że nie umiałam się przyznać, że tak naprawdę się znamy, choć ty znałeś mnie już od dawna jako kogoś innego, ale mogłeś mnie nie rozpoznać. I za to, że cię prowokowałam i pojawiałam się tam, gdzie bywałeś, chcąc wymusić nawiązanie znajomości z sobą sama, ale w innym wydaniu. Za to, że nie byłam szczera po prostu. Nie wiem nawet jak się poczułeś, nie wyobrażam sobie tego, ale przepraszam za wszystko co zrobiłam, czego nie powiedziałam, co ukrywałam. Chce, żebyś wiedział, że żałuję, żę gdybym cofnęła czas, gdybym mogła coś zmienić, przynajmniej w tej kwestii zebrałabym się na odwagę i nie grała kogoś, kim nie jestem – powiedziała wszystko naprawdę spokojnie i opanowanie. I sama sobie w duchu pogratulowała, że tak prosto i bez jakania jej to wyszło, bo gdy próbowała ułożyć sobie w głowie to, co chce przekazać Reginaldowi, pojawiał się mętlik.

      Usuń

    2. Nic nie mówił, tylko słuchał i z jednej strony budowało to w niej napięcie. Nie oczekiwała odpowiedzi, a jednak chciała usłyszeć choć jedno słowo z jego ust. Nawet gdyby miał kazać jej spieprzać z swojego życia raz na zawsze. Chciała znać jego uczucia i reakcję na to wszystko, nie sprzed pół roku, ale dzisia, teraz. Jednak jeszcze nie skończyła mówić.
      - I chcę podziękować. Uratowaliście mi życie, ty i twój zespół. Ja wiem, że to wasza praca i tym się zajmujesz w życiu i pewnie wiele razy ludzie ci dziękowali, albo ich rodziny, może nawet mój dziadek dziękował wam w szpitalu, ale chcę osobiście. Dziękuję – wyciągnęła dłoń, w geście oficjalnego podkreślenia swoich słów i chyba uwieńczenia tego spotkania. Może też pożegnania, bo zawiodła go i nie sądziła, aby mieli jeszcze po co się z soba kontaktować, przynajmniej tak zgadywała żę wygląda to z jego strony. Ich przyjaźń była z przypadku, wyniknęła po czasie pisania z sobą na próbę, ale dziś... Dziś Reginald znów może zalogować się do programu korespondencji z weteranami i pisać teraz z kimś innym.
      Na moment zacisnęła usta, jakby walcząć z sobą samą i odwróciła w końcu wzrok, który cały czas świdrował jego oczy. Spojrzała na wodę, widok i szum fal pozwolił jej zapanować nad emocjami i znów wróciła spojrzeniemd o jego twarzy. Wydawał się taki odległy... Trochę ją przerażał tą obcością. Dawniej by stanęła pół kroku przed nim, zadarła głowę i próbowała go zmiękczyć, ale dziś sama nie drgnęła nawet.
      - Cokolwiek nas spotka, dziękuję i przepraszam. Ja ciebie nie zapomnę.

      Zee

      Usuń
  31. Rzeczywiście niebezpieczeństwo mogło czyhać nawet w domu. Ba, mogło czekać nawet na koncercie fortepianowym. Przecież nie potrzeba było przedmiotów czy wysokości, żeby komuś zagrozić. A więc wszędzie tam, gdzie byli ludzie – mogła czekać również krzywda. Jeśli Isabelle musiałaby jednak wybrać rodzaj adrenaliny, to jednak wskazałaby bez wahania na skok ze spadochronem, niż wyjście na przykład do supermarketu w czasie godzin szczytu. Wolała... unikać tłoków. Piłeczka antystresowa w kieszeni już niejeden raz jej się przydawała podczas zakupów. Zdawało się, że zbyt duża ilość społeczeństwa w jednym miejscu strasznie ją przytłaczała. A na górze kolejek prawdopodobnie nie było aż tak dużych. Chyba miała się nad czym zastanawiać!
    - To z pewnością jest dużo ciekawsze niż sama organizacja – zauważyła. Być może ktoś lubił siedzieć w papierkach i zajmować się wszystkim od strony administracyjnej. Isabelle uważała jednak, że trzeba było to lubić, żeby nie męczyć się za bardzo w pracy. Co innego, gdy codziennie spotykało się kogoś innego i każdy dzień stawał się nieco odróżniać od pozostałych. Chociaż ludzie byli do siebie podobni z zachowania, to zawsze potrafił znaleźć się ktoś, kto miał całkiem inne reakcje i potrafił zaskakiwać. Dzięki temu nie było nudy. A jeśli można było połączyć to jeszcze z czymś, co lubiło się w życiu robić – nic tylko się cieszyć.
    - Musisz być bardzo zajętym człowiekiem – stwierdziła po chwili, zupełnie jakby komentowała wyjątkowo ciepłą noc w Nowym Jorku. Spoglądała przed siebie, jakby nie dostrzegał obecności mężczyzny, a przecież kierowała swoje słowa do niego. Był jedynym człowiekiem, który tutaj z nią przebywał. - Oddział ratunkowy, skoki, tunel. A to pewnie nie wszystko – dodała.
    Tylko tyle zdążyła wyłapać w ciągu kilkuminutowej rozmowy. Z całą pewnością była to tylko część zadań. Isabelle zresztą sama szukała zajęć. Nie lubiła nic nie robić, musiała być ciągle zajęta. Łapała się co prawda prac, na które praktycznie nikt nie zwraca uwagi. Zamiast ratować ludzi to po nich sprzątała, ale wcale jej to nie przeszkadzało. Na swój sposób była bohaterką, ale cichą. I to też było w porządku. Ktoś przecież musiał robić te wszystkie rzeczy, których prezesi robić nie mogli.
    Wpadła jej jednak do głowy myśl, że może mężczyzna też potrzebuję zapełnić swój grafik, żeby nie mieć czasu myśleć. Może przed czymś uciekał. A może najzwyklej w świecie lubił pracować? Mogła jedynie zgadywać.
    - Może dasz się zaprosić na herbatę z budki? - zaproponowała nagle odwracając się w kierunku mężczyzny. Już nawet nie chodziło jej po głowie, żeby go nadal przepraszać. Po prostu... chyba wyjątkowo potrzebowała towarzystwa. A niedobra lura sprzedawana prawie przez całą dobę w papierowych kubkach była tylko pretekstem.

    Isa Lee

    OdpowiedzUsuń
  32. Zahra nie poddawała się, nie zwykła naginać własnej opinii od cudzej i nie podejmowała decyzji pod wpływem innej osoby. Nie była podatna na towarzystwo w które wchodziła, ani nawet takie w którym siedziała dłuższy czas. Pod wieloma względami była indywidualistką i kierowało nią pragnienie ochrony bliskich, stąd wiele mylnych decyzji, jakie podjęła na przestrzeni ostatnich lat. A jednak wielokrotnie właśnie ta zaciętość i upór, umiejętność stawiania ostrych granic i nie dopuszczanie do siebie ludzi z zewnątrz, uratowało jej skórę, a przede wszystkim ustrzegło jej młodszą siostrę od tarapatów i popełnienia błędów, jakie sama Zahra popełniła nie raz. O tym jednak nikt nie wiedział, kobieta bowiem niemal w sekrecie trzymała to, co w rzeczywistości było jej bliskie. 
    Paparazzi i cały świat śledzili Projektantkę Zee, która była skandalistką i śmiała się w twarz każdemu, kto wykazywał więcej przyzwoitości niż na sama w swoje najlepsze dni. Ich oczy dostrzegały płytką, interesowną dziewczynę, która zerwała już na początku kariery umowę z agencja modelek, pozwała o molestowanie menadżera i znanego agenta (wygrała te sprawę) i narobiła wokół siebie szumu, który rozpędził ją po torze wyścigu do sławy. Widzieli właśnie to i ona na to pozwalała, zasłaniała się właśnie tym, co po części przed laty wykreowały media. Wykorzystała ich pracę, obracając na swoją korzyść, a z czasem wykorzystując jako tarczę - do obrony własnej i znakomitego ataku. Z biegiem lat skrywanie prawdziwej siebie wychodziło jej coraz łatwiej.
    Zawiesiła spojrzenie na jego twarzy, a gdy zdała sobie sprawę, że nie odpowie uściskiem dłoni, cofnęła własną, znów ciskając ją głeboko w kieszeń długiej parki w kolorze brudnej zieleni. Zacisnęła mocno szczęki, przełykając gorycz własnej porażki i odetchnęła głeboko i odwróciła wzrok w kierunku wody. Od wydarzeń na moście toń tego żywiołu poruszała ją, przerażała i uspokajała zarazem i zapewne niebawem pojedzie w jakieś ciepłe miejsce, aby chłonąć zapach i widok wody, a przy okazji może stworzy nowe projekty... Ale teraz chciała dokończyć to, po co przybyła. Czas najwyższy uwolnić od siebie Reginalda, nawet jeśli on tego nie potrzebował tak bardzo, jak ona.
    - Tak - przyznała krótko, nie zdając sobie sprawy że mężczyzna zrozumiał ją całkowicie na opak, co zresztą nie dziwne, bo nie wyraziła się wcale precyzyjnie. - Twarz aferzystki i ordynarnej celebrytki zapewnia bezpieczeństwo jak najlepszy kamuflaż - wyjaśniła z krzywym uśmiechem. - Tylko nie jest łatwo go zdjąc, czy zmyć jak kombinezon, albo makijaż, to... to wrasta w człowieka. Taki paradoks, że coś czym się brzydzimy, z czym walczymy i przed czym uciekamy, najszybciej cie ratuje w ekstremalnym środowisku.
    Nie była pewna, po co to mówiła, sądziła wręcz żę Reginald skoro nie ma jej nic do powiedzenia, nie ma też powodu, aby stać obok i przebywać w jej towarzystwie. Posłała mu skruszone i przepraszające spojrzenie milknąć i skinęła głowa, jakby to pożegnanie jej wystarczyło. Jednak wcale tak nie było.
    Spodziewała się takiego obrotu spraw, a jednak jego słowa zabolały. Była samotna prawie całe swoje dorosłe życie. Nie licząc kilku wybiórczych momentów , sama odgradzała się od bliskich i życzących jej dobrze ludzi, aby na własną rękę zajmować się swoimi interesami. Jej samodzielność odsuwała ją od jej bliskich i dziś było zdecydowanie za późno, aby jakkolwiek cokolwiek naprawiać. 
     - Dziękuję za spotkanie i za naszą przyjaźń, życzę ci wszystkiego dobrego, gdziekolwiek się znajdziesz - uśmiechnęła się krótko i cofnęła kilka kroków, dając mu przejść w kierunku plaży, bądź za budynek, bo może kierował się gdzieś na poszukiwanie przyjaciela - właściciela tego przybytku. 


    Zahra

    OdpowiedzUsuń
  33. Reyes była wdzięczna mężczyźnie, że mimo wszystko postanowił jej ustąpić i sprawić jej przyjemność, dając jej się zaskoczyć. Przekonała się już, że nie był wielkim fanem niespodzianek oraz prezentów, a chociaż była dość empatyczna i wrażliwa na otoczenie, nie domyśliła się, że mogło mieć to częściowy związek z ciągle zmieniającą się, niestabilną sytuacją, jaka towarzyszyła mu na froncie. Nie chciała dokładać mu nieprzyjemnych wrażeń, mimo to nie mogła się powstrzymać przed budowaniem napięcia, kiedy powoli prowadziła go po nierównym terenie, mocno przegryzając wargę, gdy uważnie obserwowała ziemię, starając się ominąć te największe dziury. Jeszcze tego brakowało, żeby oboje się wywrócili, a Reg skończył ze skręconą kostką na kilka godzin przed ich wyjazdem. Sama Rey nie była w stanie usiąść za kółkiem, nie mogła też prosić nikogo z rodziny Ackermanów, by poprowadził samochód, ponieważ wielogodzinna podróż była wykańczająca i związana z wieloma wyrzeczeniami. Wtedy naprawdę utknęliby na farmie przez kolejne dni, a chociaż nie wątpiła, że nikt nie próbowałby ich stąd wyrzucić, nie mogła dłużej się narzucać, zwłaszcza że oboje mieli swoje obowiązki, których musieli dopilnować w Nowym Jorku.
    Cieszyła się, że jej ufał i w żaden sposób nie zdradzał niezadowolenia czy zdenerwowania. Nie była pewna, czy potrafiłaby wykazać się taką cierpliwością jak Reginald, chociaż gdyby kiedyś skierował do niej z podobną prośbą, bez wahania zamknęłaby oczy i dałaby mu się poprowadzić w nieznane. Nie wynikało to z jej bardziej otwartej, spontanicznej osobowości; po prostu ufała mu jak nikomu innemu, wypełniał ją poczuciem bezpieczeństwa oraz kojącego spokoju. Wiedziała, że nie był typem osoby, która doszukiwała się uwielbienia czy poklasku, nigdy nie poprosiłby nikogo, by skoczył dla niego w ogień, ryzykował jedynie własnym życiem, nie narażając nikogo innego, a jednak miał w sobie charyzmę, z której istnienia zapewne nie zdawał sobie sprawy. Kiedy pierwszy raz go spotkała, był dla niej przede wszystkim uzdolnionym i kompetentnym ratownikiem, który dzięki wielu niestrudzonym godzinom ćwiczeń był w stanie utrzymać ją przy życiu, podczas gdy wszyscy inni odsunęliby się od jej zmaltretowanego ciała, dając jej odejść wśród przeszywających dźwięków aparatury, ale szybciej niż ktokolwiek mógłby się spodziewać zaczęła go poznawać i dostrzegać inne cechy jego charakteru, które jej imponowały i ją przyciągały. Zanim udała się do bazy HEMS, w jej oczach był nieosiągalnym półbogiem, który dokonał niemożliwego, tymczasem okazało się, że był człowiekiem – ciepłym, opiekuńczym, z genialnym poczuciem humoru mężczyzną, który nigdy nie pozwolił, by jego przeszłość go definiowała. Ich pierwsze spotkanie musiało być dla niego jednym z wielu, podejrzewała, że uratowani przez niego ludzie przychodzili przed nią i będą przychodzili po niej, aby podziękować mu za to, co dla nich zrobił, jednak była szczęśliwa, że ostatecznie przeistoczyło się w coś wyjątkowego.
    — Cieszę się, że to właśnie ty znalazłeś naszyjnik. Miałam dobrą wymówkę, żeby dłużej porozmawiać z przystojnym ratownikiem, który uratował mi życie. Gdyby nie wisiorek, byłam pewna, że zaraz odeślesz mnie do domu i więcej się ze mną nie zobaczysz, wydawałeś się być taki speszony moimi podziękowaniami — rzuciła zadziornie Reyes, odrobinę zdyszana po przenoszeniu wszystkich opróżnionych wiaderek i pędzli. Dość szybko złapali kontakt, a ich rozmowa toczyła się swobodnie, jednak miała przeczucie, że nie udałoby im się zacieśnić więzi, gdyby tamtego dnia nie dała się zaprosić do jego domu, który teraz był ich wspólnym domem. Chociaż kto wie, może za kilka tygodni spotkaliby się przypadkiem gdzieś w Nowym Jorku i nie pozwoliliby szansie przepaść? Z jakiegoś powodu tak miało być. Nie umiała zastosować podobnego myślenia w przypadku śmierci swojej siostry i przyjaciół, to za bardzo bolało, lecz kiedyś żyła według podobnej filozofii, przekonana, że pewne wydarzenia po prostu musiały się wydarzyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podczas gdy Reginald podziwiał obraz, ona z zapartym tchem wpatrywała się uważnie w jego twarz, śledząc każdą, nawet najmniejszą zmianę w jego mimice. Czekała na jego ocenę, czując, jak serce nerwowo obija się o jej żebra.
      — Naprawdę? — szepnęła niepewnie po chwili. Zawsze czuła się przed nim niesamowicie obnażona, gdy pokazywała mu swoje prace, bezbronna i wystawiona na atak. Wiedziała, że powinna nauczyć się radzić sobie z krytyką, jeśli kiedykolwiek chciała pokazywać swoje dzieła szerszej publiczności, ale na razie najbardziej zależało jej na jego opinii. — Podoba ci się? — upewniła się jeszcze, jakby nie mogła uwierzyć w zachwyt odbijający się w jego tęczówkach i słowach. Obserwowała go, gdy zbliżał się do wymalowanej ściany i sama podążyła za nim, zatrzymując się kilka kroków za jego plecami. — Martwiłam się, że trochę przesadziłam z ilością barw — przyznała, bo chociaż to ona była artystką, obraz powstawał z myślą o Reginaldzie, a jemu niekoniecznie taka paleta mogła przypaść do gustu. Uśmiechnęła się delikatnie, zerkając na wskazaną przez niego dalię.
      — Kiedyś mój podpis wyglądał inaczej. To ty podsunąłeś mi na niego pomysł — przyznała, z czułością wspominając pierwszy raz, gdy nazwał ją w ten sposób. Wywarło to na niej takie wrażenie, że zdecydowała się go użyć jako swojego twórczego podpisu. Pasowało do niej.
      — Przestań się ze mnie nabijać, Reggie — burknęła pod nosem, a kiedy odwrócił się w jej kierunku, jęknęła przeciągle. — Żartujesz, prawda? Powiedz, że żartujesz. — Nie wyglądał, jakby żartował. Naprawdę miała trafić do lokalnej gazety? Nie spodziewała się, że to będzie taka presja… Co za ironia, zależało jej na tym, żeby pokazywać swoje prace ludziom, a teraz okazywało się, że kompletnie nie czuła się na to gotowa. Ukryła twarz w dłoniach, po czym syknęła cicho przez zęby, gdy uraziła wrażliwą skórę. Malowała w upale, nie miała dużo czasu na przerwy, a ściana szopy jednak przewyższała rozmiarami normalne płótna, na których najczęściej pracowała i całe jej dłonie były pokryte piekącymi obtarciami.

      Reyes

      Usuń
  34. Był przez chwilę taki moment, gdy leżała w szpitalu, gdzie chciałą wybrać numer do znanych jej dziennikarzy i zwołać ich wszystkich, aby udokumentowali pewne oświadczenie. Miała zamiar przyznać się do wszystkich kłamstw i gier, chciała wyjawić swoje lęki i szczerze wyjaśnić, co się za tym kryło. Trwało to jednak tylko parę sekund, bo zdała sobie sprawę, że nikt nie uwierzy w szczerość, która trwa kilka minut, w odniesieniu do lat, kiedy karmiła ludzi skandalami i budowała swój brzydki, grzeszny wizerunek. Jedyne z czym walczyła otwarcie i czemu głośno się sprzeciwiała to narkotyki, bo od nich wszystko się zaczęło - od pigułek dodawanych jej do napojów jak była nastolatką i próby wykorzystania jej przez menadżera. Wszystko, co chciała złamać w późniejszym czasie, to robiła z cwanym planem pełnym pozorów. Nie ufała ludziom, nie wyjawiała prawdziwych zamiarów, nie chciała dać sie poznać. I dzisiaj pokutowała i pokutować pewnie będzie jeszcze długo za to. Nie powiedziała więc nawet po wyjściu z szpitala ani jednego szczerego słowa, bo sądziła, że nikt i tak nie uwierzy w to że kłamała wcześniej, lub że nagle jej się coś odmieniło. Kolejne pytania i kolejny przymus wyjaśnień ją zniechęcił. I dzisiaj dla Reginalda też nie miała nic do wyjaśniania, nie sądziła nawet, aby go to interesowało.
    - Doprawdy? - zadarła głowę wyżej, aby spojrzeć mu w twarz, gdy podszedł bliżej i dosięgnąć jego oczu swoimi. - Nawet gdyby ta nagość narażała twoich bliskich na to, czego nie życzyłbyś nieprzyjacielowi? - Wysunęła lewą rękę z kieszeni, aby nie zaciskać jej w pięść na kluczach, bo ostra krawędź drażniła skórę dłoni i wsparła ją o barierkę, na niej ściskając wrażliwe, czerwone od metalu palce. - Nawet gdyby twoja szczerość doprowadzała do tego, że cie depczą, że obcy niszczą twoje marzenia i ciebie razem z nimi? Zawsze, za wszelką cenę szedłbyś przez życie otwarty, szczery, prawdomówny? - Pokręciła głową z niedowierzaniem, bo nie znała osoby, która byłaby na tyle odważna, mądra i jednocześnie odporna na ciosy od życia. - Nasze światy są różne - podsumowała, zwieszając głowę i opuszczając ręce jakby z rezygnacją swobodnie po swoich bokach. - Czychają na nas inne zagrożenia, brniemy w zupełnie różne pola walki i tak na prawdę jak ty nie wiesz, z czym ja sie mierzę i ja nie wiem, co stoi na twojej drodze. Co innego może nas też zranić, bo i my jesteśmy inni. Popełniałam błędy i pewnie jeszcze może nawet wiele lat, będę za nie płacić... Ale nawet moje udawanie doskonałej, jak to nazwałeś, było jednym z nich i to też na swój sposób było lekcją. To mnie zahartowało i nauczyło być nieczułą, odporną, niewzruszoną, a dzięki temu przetrwałam, choć wykreowałam swój wizerunek taki, jaki widziałeś sam... Nie będę się tłumaczyć, nie po to tu jestem i nie chcę zabierać ci twojego czasu, bo nie jestem już kims, komu możesz chcieć go poświęcić, ale mam nadzieję, że nie do końca będziesz wierzył w to, co sam widziałeś na własne oczy. Nie mówię, że twoje oczy cie okłamały, lecz to co było przed nimi... to po prostu przykra bajka.
    Wyprostowała się i dumnie uniosła głowę. Jej reputacja legła w gruzach, dziś nikt nie sądził, że jest przyzwoitą i dobrą osobą. Nikt, prócz jej rzekomych kochanków, bo w gruncie rzeczy nie spała praktycznie z żadnym, o których się rozpisywały media, a w ciągu ostatniej dekady miała może trzech partnerów i... żaden nie był celebrytą. Umiała mimo wszystko doskonale rozmawiać z ludźmi. W jej otoczeniu pojawiło się kilka dobrych osób, ale to było grono tak niewielkie, że praktycznie nie miała szans przekonać się, że faktycznie warto szczerze otworzyć się na drugą osobę. Oczywiście winę ponosiła sama, to były jej wybory, aby tak się zachowywać, ale możliwe, że gdyby jej życie potoczyło się inaczej, ona nie wpadłaby w taki świat, dziś byłaby kimś innym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. - Wszystkiego dobrego, Reginaldzie - usmiechnęła się lekko i uniosła powoli dłoń, aby przyłożyć ją ostrożnie do jego ramienia. Trochę obawiała się, że nawet ten niewinny gest, sprawi żę wzrośnie w nim złość i niechęć. - Żegnaj Żołnierzu, przyjacielu - zacisnęła usta, czując że wypowiedzenie jego nicku z maili na prawdę ją wzrusza i zabrała dłoń.
      Mogłaby tak stać i na niego spoglądać, po prostu, już bez słów, ale słysząc dochodzące zza budynku nadciagające ku nim coraz bliżej kroki, cofnęła się z schodków. Zarzuciła kaptur na głowę, naciągnęła mocno, ściągając sznurkami i szybkim krokiem skierowała przez piach prosto. Była pewna że odnalazł ją jakiś paparazzi, nie poczekała nawet dwóch sekund, aby przekonać się, że to właściciel baru i przyjaciel Reginalda! Głupia, stchórzyła i uciekła, a przecież nigdy jej brawury nie brakowało.


      Zahra

      Usuń
  35. Reyes nigdy nie brała pod uwagę tego, że jej prace okażą się być dla kogoś na tyle interesujące, by wzmianka o nich mogła znaleźć się w lokalnych mediach. W ogóle nad niczym się nie zastanawiała; Jo rzuciła luźną propozycję, na którą Latynoska przystała z ogromnym entuzjazmem, ponieważ pomysł pozostawienia po sobie śladu w postaci barwnego obrazu na ścianie stodoły na rodzinnej farmie Rega poruszył jakąś głęboką strunę w jej sercu, wypełniając dziwnym poczuciem, że to było właściwe i czułaby żal do siebie, gdyby nie skorzystała z okazji. Tworzyła głównie dla siebie, malowała, ponieważ przynosiło jej to ukojenie oraz radość, każde pociągnięcie pędzla było naznaczone jej nieskończoną pasją oraz miłością do sztuki. Jej obrazy były niezwykle osobiste, każdy z nich nosił na sobie niezatarty ślad jej duszy, skrywał emocje i myśli, jakie jej towarzyszyły, gdy w skupieniu zaciskała długie palce na drewnianym trzonku, dlatego nie miała pewności, czy była w stanie namalować dzieło dla kogoś. Znała wielu kolegów, którzy utrzymywali się z tworzenia na zlecenie, stopniowo zatracali własną indywidualność oraz oryginalność, popadając w rutynę wyznaczaną im przez pieniądze klientów. Nigdy tego nie chciała, dla niej rysowanie oznaczało wolność, pozwalało jej samej na ucieczkę od nawet najbardziej mrocznych myśli, oddawała cząstkę siebie, jednocześnie czując ulgę, gdy udawało jej się odrzucić część tego ciężaru. Dzisiaj czuła się jednak zupełnie inaczej, kiedy zanurzała pędzel w farbie, nie chciała się niczego pozbyć, chciała coś z siebie dać, a to była ogromna różnica i podejrzewała, że ze wszystkich ludzi to właśnie Reggie był w stanie to dostrzec, nawet jeśli nie umiałby sprecyzować, co dokładnie zmieniło się w jej technice. Jak zawsze zatraciła się bez reszty, jednak przed oczami nie miała własnych przeżyć, a skupiała się na tym, co zdążyła się o nim dowiedzieć. Pozwolił jej się poznać i skupiła się na tych doświadczeniach, czerpiąc również z pełnego rodzinnego ciepła otoczenia oraz z własnego szczęścia, które mogła poczuć dzięki niemu. Nie myślała o tym, że obraz był na tyle duży oraz kolorowy, że natychmiast przyciągnie uwagę. Właściwie turyści przybywający do miasteczka albo studenci dorabiający sobie przy sezonowych pracach mogliby zrobić sobie zdjęcie z wymalowaną szopą, a potęga internetu sprawiłaby, że po kilku dniach nazwisko tajemniczej autorki wypłynęłoby na wierzch, pozbawiając ją zwyczajnej anonimowości. Tak jak nie mogli przewidzieć, że los skrzyżuje ich ścieżki, wiążąc silniejszą nicią niż ktokolwiek się spodziewał, tak i trudno było określić, co dalej się wydarzy. Być może wszystko skończy się na jednej wzmiance w lokalnej gazecie, która szybko wyblaknie. A ona po prostu cieszyła się, że mogła namalować coś dla niego i zobaczyć jego reakcję, dzięki której cały jej trud został wynagrodzony. Promieniała, widząc, z jaką uwagą śledził każde, nawet najdrobniejsze muśnięcie, a w jego spojrzeniu niedowierzanie mieszało się z zachwytem.
    Reyes drgnęła, czując jego delikatny dotyk na skórze i możliwe, że jej serce zgubiło jedno uderzenie, gdy nieskończenie łagodnie uniósł jej podbródek do góry, dopóki nie odnalazł jej tęczówek. Na czubku nosa wciąż miała odrobinę zaschniętej, fioletowej farby, między piegami mieniły się inne barwy, których nie zdążyła domyć. Ta beztroska farmy doskonale na nią wpływała.
    — Mam nadzieję, że jestem niemożliwa w ten najlepszy sposób — rzuciła figlarnie, a kąciki jej warg drgnęły. — Jesteś pewny, że nie planujesz zostać mówcą motywacyjnym albo przewodnikiem duchowym? Myślę, że doskonale byś się sprawdził. — Reyes jak zawsze uciekała w żarty, gdy czuła się nieswojo, a komplementy padające z jego strony w połączeniu ze szczerością i niezachwianą pewnością widoczną w jego intensywnym spojrzeniu sprawiały, że cała jej skóra dziwnie mrowiła, a żołądek zabawnie się zacisnął.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Reyes westchnęła, kiedy przyciągnął ją do siebie niespodziewanie, otaczając ramionami. W pierwszej chwili się spięła, ale zaraz rozluźniła się, obejmując go i splatając dłonie na jego plecach, a sama wtuliła twarz w jego szyję. Zachodzące słońce otulało ich pięknymi barwami, a łagodne podmuchy wiatru niosły ze sobą świeżą woń natury. Przymknęła powieki, rozkoszując się tą chwilą.
      — Nie liczy się dla mnie to, co o mojej pracy pomyślą inni ludzie ani nawet to, czy kiedyś osiągnę sukces i wszyscy zapamiętają moje imię. Nie będzie mi przeszkadzało, jeśli do końca życia będę bezimienną artystką, jeśli tylko dalej będę mogła oddawać się mojej pasji. Zależy mi tylko na opinii ludzi, którzy są dla mnie ważni… A ty się do nich zaliczasz — udało jej się wydusić po początkowym wahaniu. — Skoro ci się podoba, czy to znaczy, że teraz będę mogła częściej urządzać ci niespodzianki? — dodała już o wiele lżejszym tonem, by po chwili parsknąć cicho śmiechem. Trąciła go lekko nosem w żuchwę. — A trzeci egzemplarz oprawisz w ramkę i powiesisz na honorowym miejscu w domu? Czy przyczepisz do lodówki?

      Reyes

      Usuń
  36. Zdążyła poznać w swoim życiu człowieka, który spał tylko wtedy, gdy był wykończony. Nie mogło to być zdrowym rozwiązaniem dla organizmu, ale kiedy inaczej sen nie chciał nadejść, albo męczył wyłącznie koszmarami, czasami nie miało się innego wyjścia. Isabelle nie do końca wierzyła w różnego rodzaju terapie, a już na pewno nie była fanką żadnych używek, które mogłyby pomagać w takich sytuacjach kryzysowych. Mogła jedynie się cieszyć, że sama takiego wielkiego problemu nie ma. Owszem, koszmary towarzyszyły jej podczas snu, ale nie były na tyle męczące, żeby bała się kłaść. Zresztą, starała się dużo pracować, więc przykładając głowę do poduszki czuła się na tyle zmęczona, że relaksowała się przy jakimś audiobooku, a później zasypiała bez większego problemu. Chociaż pomagał jej w tym najlepszy lek na świecie - traktor, którego właścicielem był czarny kot.
    Za to nadawałaby się na żołnierza w kwestii zasypiania w najróżniejszych warunkach. Nauczyło ją tego życie podróżnika. Nie zawsze zatrzymywała się w konkretnym miejscu na dłużej, jak teraz w Nowym Jorku. Na początku swojego nowego życia praktycznie cały czas była w ruchu. Dzięki temu nauczyła się regenerować organizm nawet w długiej kolejce po bułki do piekarni. Potrafiła znaleźć tylko jeden minus po czterech latach swoich wędrówek - nie umiała zasnąć w zwykłym łóżku. Nie bardzo wiedziała czy to źle o niej świadczy i czy jednak nie powinna przemyśleć tematu terapii... Wcześniej nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Jednak zaraz po przyjeździe i wylądowaniu w całkiem przyjemnym mieszkaniu, przekręcała się z boku na bok, aż po kilku godzin wzięła poduszkę i koc przenosząc się na podłogę. Wówczas zasnęła od razu.
    Zupełnie jakby wygody normalnego życia, na które człowiek przeważnie nie zwracał uwagi, zaczęły jej przeszkadzać.
    Uśmiechnęła się, kiedy dotarło do niej, że faktycznie się nie przedstawiła. Nie wiedziała zresztą jak mężczyzna miał na imię. Dla niej cały czas był... mężczyzną. Chociaż musiała pamiętać jego nazwisko przez chwilę w tunelu, to jednak zdążyło uciec jej z głowy.
    - Isabelle - odparła, zgadzając się na takie "ale". - I powiedz, że żartujesz! Jestem tutaj od kilku tygodni i pierwsze, co zrobiłam po przyjeździe to wypróbowanie każdej możliwej herbaty z budki - stwierdziła udając oburzenie. Tak naprawdę chciała przekonać się, że napój smakował tak samo źle, jak wszelkie kawy z automatów i dość szybko przekonała się, że tak. Była to najprawdopodobniej najtańsza herbata z torebki zalana wrzątkiem, ale podczas długich, chłodnych wieczorów smakowała wybornie.
    - Szczególnej uwadze polecam earl greya z różą, smakuje zupełnie jak pączek bez marmolady - odparła rozbawiona ostatni raz zerkając w dół przez barierkę. Zaraz jednak odwróciła się w stronę mężczyzny ruszając nieśpiesznie w stronę wyjścia.
    Opuszczenie dachu nie było złym pomysłem, biorąc pod uwagę porozrzucane w jednym miejscu kawałki krzesła. Im dalej znajdą się od miejsca zbrodni by nie zostać przyłapanym, tym lepiej.

    Isa Lee

    OdpowiedzUsuń
  37. Nie tylko światy tej dwójki różniły się do siebie, oni oboje byli kompletnie różni. Może w zaledwie paru kwestiach, udałoby się znaleźć w nich jakieś podobieństwa, ale mimo wszystko, Zahra dostrzegała na razie na bazie przeciwieństw, jak bardzo marnowała swoje życie i … jak wiele mogła stracić. Nie tyczyło się to tylko Reginalda, ale różnych jej znajomych, była w tej chwili na takim etapie życia, gdzie analizowała niemal każdy swój związek z kimkolwiek, nawet zastanawiały ją pojedyncze rozmowy. Rozbierała na czynniki pierwsze wszelkie relacje, które wyciągała z dna pamięci i wertowała w głowie wszystko to, co popełniła względem innych osób. Spis nietaktów, chamstwa, wrednych odzywek, odsuwania się, odcinania, stawiania twardych granic, nieprzyjemne i nieuprzejme obycie, to stanowiło zdecydowaną część jej zachowań. Tych których dopuściła bliżej było niewiele, internetowy przyjaciel był jedną z paru osób, aczkolwiek nie była pewna, czy w ogóle można brać to pod uwagę... w internecie była anonimowa, była szczera i swobodna, ale później wszystko zmarnowała. Nie było sensu udawać i kłamać w żywe oczy, że chciała się przyznac, kim jest, bo nie chciała. Jako Czarna Perła czuła się wolna i swobodna i raz już w mailu napisała Reginaldowi, że boi się go rozczarować, a to dotyczyło właśnie jej udawanej pozy skandalistki. Cóż... z czasem to udawanie weszło jej tak w krew, że nie musiała się specjalnie starać, czyż nie?
    Wniosła sprawę Morissonowi o napaść i próbę zabójstwa, śledztwo szło mozolnie. Policja nie miała dowodów, świadków nagle ubyło z czterech do zera. Noga ją pobolewała, bezsenność męczyła. Weny na nową kolekcje nie było, ale pragnienie aby coś tworzyć nie uciekało. Siostra wciąż nie chciała jej znać, nie odbierała telefonów, nie odpisywała na wiadomości. Dziadek... obchodził się z nią dość łagodnie, ale był czujny i ostrożny, widziała rezerwę z jego oczach, choć wiedziała też, że to on przychodził do szpitala praktycznie codziennie, gdy leżała nieprzytomna.
    Zahra czuła, że to ten moment, gdzie musi chwycić swoje życie w garść i coś z nim zrobić, by dłużej nie marnować swoich lat. Przemieliła niemal całą swoją młodość na zgryzoty, na walkę z tym, co ją otaczało i czego nie dało się stłamsić, bo fałsz i obłuda tym samym obrzucane wcale nie ginęły. Była pożywką dla mediów, myślała że jest podstępna, a tak naprawdę karmiła te piranie i dzisiaj tylko samej sobie mogła cokolwiek zarzucić. Nie była taka jak oni – była o wiele gorsza.
    Tego dnia wstała po piątej, aby wpół do siódmej zjawić się w szpitalu. Niewyspana, zmęczona, z podkrążonymi oczyma i siniakami od ćwiczeń na ramionach i plecach zjawiła się na prywatną wizytę u lekarza. Prywatną i trzymaną w tajemnicy, nie chciała dopuszczać do siebie zbyt blisko mediów, bo choć ich zainteresowanie falowo wzrastało i słabło, ostatnie dni miała spokój, ale od wczoraj znów huczało w sieci. Odwiedziła starego znajomego i już pismaki tworzyli historię odnowionego, płomiennego romansu, a jak kiedyś miałaby to gdzieś, dzisiaj absolutnie nie życzyła sobie takich rewelacji. Była tym zmęczona. Była wypalona i miała dość na każdej płaszczyźnie rewelacji, do których kiedyś sama doprowadzała.
    Pod jej domem i pod domem dziadka (jak do cholery go znaleźli?!) od wczorajszego wieczoru siedziało po kilku, kilkunastu paparazzi i gdy w ciemności jechała do szpitala, wierzyła że wszystkich przechytrzyła. Była niemal pewna, że wyminęła wszystkie ciekawskie nadstawione oczy i uszy. Mina jej zrzedła, gdy stanęła przy recepcji, już gotowa do opuszczenia szpitala i już z daleka rozbłysły flesze, wyszukując jej sylwetki przez oszklone wejście. Poczuła się osaczona, zdenerwowana, wystraszona. Wkurzyła się, a nad temperamentem jeszcze nie panowała tak doskonale, jakby chciała
    - Do cholery! - fuknęła pod nosem, wybierając numer do prawnika. Rozmawiali ostatnio o załatwieniu ochrony i ciągle odmawiała, ale teraz ochrona mogłaby jej takżę pomagać w odwróceniu uwagi i ucieczkach... Numer niestety nie odpowiadał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Przesiedziała dobrą godzinę, wychylając się tylko co jakiś czas, aby spojrzeć, czy ci czekający fotoreporterzy trzymani na dystans przez ochronę, należą do wytrwałych. Niestety, choć grupka się zmniejszyła, wiedziała że bez biegu do auta się nie obejdzie, a nie czuła się na siłach do jakichkolwiek sportów i wysiłków. Miała na sobie szeroki, długi płaszcz i głęboko osadzoną czapkę, ale nawet ona sama nie widząc nigdzie lustra, ani szyby w których odbiciu mogłaby się przejrzeć, wiedziała doskonale, że od razu zostanie rozpoznana. Sięgnęła znów po telefon, aby wybrać numer, ale i tym razem nawet nie nawiązano połączenia. Na dźwięk znajomego głosu, który znikąd rozległ się za nia, aż się wzdrygnęła.
      Szybki obrót na pięcie i z mocno ściągniętych w skupieniu brwi, powędrowały one wysoko, a czoło jej się zmarszczyło, gdy z zdumieniem napotkała przed sobą znajomego mężczyznę. Nie spodziewała się go zobaczyć. W ogóle nie sądziła, że jakkolwiek dojdzie do spotkania, bo... pożegnali się. Dla niej pożegnania, szczególnie tak symboliczne i wzruszające, jak to ich, znaczyły dużo, a przynajmniej tyle, że minie co najmniej parę lat, nim przypadek postawi ich sobie na drodze. Wierzyła w przeznaczenie, wróżby, symbole i takie tam... rzeczy chyba niepodobne do szalonej imprezowiczki, która jak kuguarzyca wyrywa na jednorazową przygodę co to przystojniejszych facetów. A jednak, wierzyła w los.
      - Mówisz poważnie? - spytała z powątpiewaniem i pewną obawą, że się z niej zgrywa. Jego słowa, które kierował przy plaży na ostatnim spotkaniu, był szorstkie i bezkompromisowe. Wiedziała, ze go zraniła, ze zawiodła zaufanie mężczyzny i jest to coś, czego nie przełknie. Teraz nie mieli ani internetowej znajomości, ani niczego, nawet najcieńszej niteczki, która by ich wiązała, więc... nie musiał jej pomagać. Nie musiał tego nawet w najmniejszym stopniu chcieć.
      Rzuciła jedno spojrzenie za siebie, aby dostrzec że panom z aparatami może i się nudzi, ale też nic ciekawszego na celowniku nie mają i pewnie mogą sobie jeszcze pół dnia poczekać na trawniku. Jej się to nie uśmiechało, zresztą zaczynała być głodna.
      - Byłoby świetnie – przyznała, zwracając się znów do Reginalda.

      Zahra

      Usuń
  38. Zahra nie sądziła, aby jej los spleciony był z czyimkolwiek. Gdy uniosła powieki w szpitalu i nie było przy niej nikogo, uświadomiła sobie, że odtrącała ludzi z nieodpowiednich powodów. Chronić mogła bliskich na wiele sposobów, wybrała jednak nieodpowiedni. Chciała o nich dbać, a sama najbardzieh ich raniła, a i owszem zdając sobie z tego sprawę wcześniej, nie wycofała się z swoich gierek. Brnęła w swoje podwójne życie uparcie do przodu i dzień po dniu odsuwała od wszystkich i na niej to także się mocno odbijało, bo wreszcie załamała się nerwowo, nie będąc w stanie unieść ciężaru i presji otoczenia. To tragiczne, że sama udawała przed sobą, że takie rozrywkowe i swawolne harcowanie za dnia i w nocy to faktycznie dobra zabawa... Nawet sama się na ten fałsz nabrała, aczkolwiek trwało to niedługo.
    Sama nie była szlachetna i dziś sama w sumie nie umiała powiedzieć, jaki ma charakter, jakie usposobinie. To był teraz czas dla niej samej, aby poznała prawdziwą siebie i nigdzie jej się nie spieszyło. W wodzie pod mostem o mało co nie zginęła i choć nie czuła, że to jedno zdarzenie całkowicie odmieni ją i jej życie, to był moment, aby pożegnać się z maską, którą nosiła przez ostatnie lata. Wiedziała dobrze, że trwać to będzie dość długo, że nie stanie się kimś innym z dnia na dzień i żę będzie to złożonym procesem, ale naprawdę nie miała dokąd i do kogo biec – sama sobie to zagwarantowała.
    Samotność wcześniej była dla niej przykra, może dlatego sama zachowywała się najgłośniej w towarzystwie. Dzisiaj dawała jej spokój, zmęczona była ludźmi, choć jednocześnie gotowa była nawiązywać nowe relacje, takie obiecujące na dłuższą koegzystencję. Chciała mieć wokół siebie ludzi zaufanych, choć najpierw sama musiała się nauczyć ufać. To co zmieniło się niemal od razu, to ta jej fałszywa przebojowość i lekkość ducha, spowazniała i mocno się wyciszyła i to było to, co od razu rzucało się w oczy.
    Jesli podejrzewała, że w przypadku wołania o pomoc Reginald nigdy nikomu nie odmawia, w swoim przypadku miała wątpliwości. Potraktowała go okropnie i nie miałaby mu za złe, aby i on się od niej odwrócił, w końcu nic ich nie wiązało i nie mieli wobec siebie żadnych obowiązków. Po ich ostatnim spotkaniu raczej nastawiała się na to, że jeśli choćby przypadkiem na siebie natrafili, mijając się w miejskiej dżungli, prędzej jedno przejdzie na drugą stronę ulicy, niż stanie obok. Może... przeceniała to, ile znaczyła dla Reginalda ich przyjaźń, a może po prostu chciała dodać nieco jej wagi, aby sobie samej pokazać, że stać ją na cenne relacje. Trudno orzec, ale niemniej bardzo zadziwiła ją propozycja Reginalda.
    - Okej – przytaknęła i poprawiła torebkę zsuwającą się z ramienia. - prowadź – zachęciła skinieniem, udając się za nim.
    Nie lubiła szpitali, ale chyba niewiele ludzi lubi. W tym obudziła się drugi raz po starciu z swoim oprawcą, a w innym usłyszała o smierci trójki członków rodziny, w jeszcze innym na oddziale ratunkowym niejednokrotnie odbierała siostrę, nad którą nie umiała czuwać. I to oczywiście nie kwestia placówek, ale jej trybu życia, ale szpitale kojarzyły jej się źle. Szła za mężczyzną, nie skupiając się na drodze, ale nasłuchując, czy od drzwi za ich plecami nie dochodzi jakiś gwar. Trzymała się na uboczu i raczej nie byłaby w stanie sama się zorientować gdzie zaszła, gdyby ją zgubił, a gdy dotarli do drzwi, przez które ją wprowadził, ufnie weszła za nim jeszcze tylko ostatni raz zerkając za siebie. Nikt nie biegł za nimi korytarzem, nigdzi enie błyskał sprzęt paparazzi, a więc odetchnęła z ulgą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Reginald byłby na pewno zdziwiony, gdyby się dowiedział, że aż tyle nagich torsów to ona nie widziała, no bo najwięcej jej oczom ukazało się u modeli poprzez sesji i to głónie tych które sama miała w wieku nastoletnim. Do swoich pracnie brała zwykle panów, robiła biżuterię delikatną, drobną, a w reklamie nie chciała mieszanych par i zwykle kolekcje skupiały się na motywie prezentowanym przez jedną modelkę. Nie spała też z tyloma facetami, z iloma pisały media, a choć jej śmiałość była udawana to trzpiotką też nie była. Po prostu lubiła ładne widoki, ale kolekcjonerem apetycznych widoków była tylko z pozoru – głónie większość tego, co znał świat to były pozory.
      - Mogłabym się napić wody? - spytała, przystając za progiem i rozglądając po wnętrzu, jakby dopiero uświadomiła sobie, że w sumie to przenieśli się nie wiadomo jak i kiedy spod wejścia.


      Zahra

      Usuń
  39. Fleur nie przeżyła jeszcze w życiu czegoś takiego jak starta biskiej osoby, poniewaz z domu odeszła z własnej, nieprzymuszonej woli. Nie tęskniła za rodzicami ani tak zwanym ogniskiem domowym, poniewaz nie zaznała go zbyt dużo. Inaczej się sprawy miały, jeśli chodziło o rodzeństwo, czy wychodzących właśnie z salonu chłopaków. Za nimi wskoczyłaby w ogień i gdy wyjeżdżali w dłuższe trasy bardzo często spontanicznie postanawiała do nich dołączyć na kilka dni. Tęskniła, ale na szczęście nikogo z nich nie straciła.
    Przechodząc do drugiego pomieszczenia była naprawde ciekawa jaki tez wzór będzie jej dane za moment przenieść na skórę klienta. Miał on bowiem zdobić jego ciało już do końca życia lub momentu, w który postanowi go laserowo usunąć, czy zakryć kolejnym. Miała nadzieję, że mimo wszystko opcja numer dwa i trzy nie zostanie wprowadzona w życie. Usiadła na jednym z krzeseł po turecku, a mężczyźnie wskazała drugie naprzeciw siebie. Wygodnie oparła tablet graficzny, by móc szybko wyłapać to co będzie miał jej do powiedzenia szatyn. Lubiła zdecydowane osoby, poniewaz z takimi współpraca z reguły przebiegała znacznie płynniej. Wiadomo bywały wyjątki, które nie rozumiały, że blondynka nie będzie kopiować projektu z internetu niewiadomego pochodzenia i niestety musi stworzyć własna interpretację.
    — Czy te odłamki mają być w jakimś konkretnym kształcie? — zapytała od razu przenosząc na niego skupione spojrzenie.To było dośc istotne, bo ona mogła mieć kompletnie inna wizje potłuczonego lustra aniżeli Reginald. Jeśli za chwilę usłyszy, że ma co do tego wolna rekę to jak najbardziej ją to ucieszy.
    —Rozumiem, ale czy mówimy tu o takiej prostocie, że zmieniamy portret w linearne kontury? Czy jednak w tych odłamkach wolałbyś realizm i czyjś konkretny wizerunek? — nieświadomie zaczęła stukać rysikiem o tablet, jakby już ją korciło do narysowania tego co gdzieś rodziło się w głowie.
    — Co do miejsca od razu ostrzegam, że nie będzie najprzyjemniejsze, ale wcale nie jest go tak mało — powiedziała puszczając mu perskie oko z uśmiechem. Miała już możliwość tatuować naprawde wiele częsci ciała i po samej sobie wiedziała, że piszczele nie były najprzyjemniejszym z nich. 
    -Chwile zajmie mi naszkicowanie projektu, więc może napijesz się kawy albo herbaty? Niestety nie moge przed tatuażem zaproponować czegoś z procentami — zażartowała na koniec. Alkohol rozrzedza krew, a jak sam klienta zauważył miała tatuować miejsce w którym znajdowała się tętnica piszczelowa. Nie chciała, żeby jej się tu wykrwawił lub co gorsza, by jej dzieło niemal od razu się rozlało pod skóra. 

    Fleur
    [Ps. Fajny pomysł na tattoo :3]

    OdpowiedzUsuń
  40. W jej życiu ostatnio brakowało osób, którym była gotowa zaufać, na których obecności jej zależało. Po wypadku wciąż odpychała ludzi, obawiając się kolejnej straty albo sama była porzucana, kiedy nie dawali sobie rady z jej żałobą i powtarzali, że zmieniła się. Byłoby dziwnie, gdyby podobne doświadczenie jej nie zmieniło, nie wpłynęło na nią w najmniejszy sposób, lecz nie dostrzegali tej hipokryzji. Reginald pojawił się przy niej w odpowiednim momencie, szybko stając się dla niej kimś ważnym i chociaż była o wiele bardziej otwarta od niego w przekazywaniu własnych emocji, wcale nie tak łatwo przychodziło jej wyznanie, że szczerze jej na nim zależało. Miała wrażenie, że w ten sposób ponownie wystawiała się na ataki, stawała się bezbronna, lecz serce podpowiadało jej, że dla niego było warto, że nie znalazłaby drugiego takiego mężczyzny.
    Reyes wywróciła lekko oczami.
    — Wiesz, o co mi chodziło — wymamrotała z uśmiechem. — W porządku: nie będzie mi przeszkadzało, jeśli pozostanę nieznaną artystką. Ale wiesz, że jesteś jedyną osobą, która tak się do mnie zwraca? — Jak zawsze poczuła ciepło w środku, kiedy użył tego niecodziennego, wyjątkowego określenia, które w jakiś sposób ich połączyło już wtedy, gdy leżała skulona na rozłożonej na podłodze kołdrze, a on wciąż lekko zaspany spoglądał na nią znad krawędzi łóżka. Nie spodziewała się, że w tak krótkim czasie uda im się utworzyć równie wiele przyjemnych, pozytywnych wspomnień, które pomogą im rozświetlić trudną codzienność, z jaką musieli się zmagać. Ich spotkanie nie odmieniło ich życia w magiczny sposób, Reg wciąż na co dzień był świadkiem największych ludzkich tragedii, gdyż nie był w stanie uratować wszystkich, Reyes nadal miewała okresy, kiedy poczucie winy przygniatało ją do tego stopnia, że nie mogła złapać oddechu, mając sobie za złe, że jako jedyna wymknęła się śmierci tamtego pamiętnego dnia. Mimo to było coś niezwykle pokrzepiającego w tym, że nie powracała do pustego domu, że czekała w nim osoba, z którą mogła porozmawiać, pośmiać się w trakcie przygotowywania kolacji albo po prostu przytulić się w milczeniu, pozwalając, by łzy swobodnie spływały po jej policzkach. Czasami wstydziła się tego, że Reginald widział ją w najgorszych momentach jej życia, że musiał obserwować, jak wykonuje jeden krok do przodu, a później cofa się dwa do tyłu, mimo to starała się zdusić gulę w gardle, przekonać siebie samą, że chwile słabości nie były ujmą, nie po tym wszystkim, czego doświadczyła. Dość szybko zawiązała się między nimi więź, jednak nie zawsze potrafiła odgadnąć, co działo się w jego głowie, co czuł; wydawał się być twardy i opanowany niczym skała, niezawodny, niezmordowany w swoich wysiłkach, kiedy ratował kolejne osoby, a mimo to Reyes podejrzewała, że bywały dni, kiedy czuł się tym wszystkim zmęczony, kiedy potrzebował, żeby to ktoś jego podparł. Ten obraz wydawał się być taki mały w porównaniu do tego, co powinna mu dać, ale jego zachwyt i radość sprawiły, że była nieco spokojniejsza.
    To już było małe zwycięstwo, skoro zagorzały przeciwnik niespodzianek był skłonny się nad nimi zastanowić. Gdyby się nad tym zastanowić, to było dość zabawne; darzył niechęcią zaskakujące prezenty, a sam był jedną z największych niespodzianek w jej życiu. Niemal nic nie pamiętała z chwili wypadku, chociaż jego oczy wydawały jej się być znajome, gdy pierwszy raz go zobaczyła; na pewno nie przewidywała, że sprawy tak się między nimi rozwiną i będzie spędzała weekend na jego rodzinnej farmie, zapoznając się z miejscem, w którym się wychowywał i z ludźmi, którzy się nim opiekowali. On sam też nie mógł tego przewidzieć, ale akurat przeciwko tej jednej niespodziance zdawał się nie mieć obiekcji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jeszcze mi powiedz, że każdego gościa będziesz zaganiał przed ramkę, żeby podziwiał moje osiągnięcie — rzuciła z iskierkami w oczach, delikatnie się z nim drocząc. — Chociaż chyba nie powinniśmy wybiegać tak bardzo w przyszłość. Jeszcze nikt o mnie nie napisał w gazecie, a ty jesteś pierwszą osobą, która zobaczyła ten obraz. Będziemy musieli poczekać na reakcje innych widzów. Mimo wszystko możesz być nieobiektywny, skoro osobiście znasz malarkę i nadałeś jej imię — mrugnęła do niego, po czym roześmiała się cicho. — We wszystkim jest mi do twarzy, nawet w twoich koszulkach, więc nie powinieneś być zdziwiony. — Mimo to uniosła dłonie do twarzy, próbując na oślep zmazać barwne plamy ze skóry. Zanim jednak udało jej się dosięgnąć nosa, Reggie chwycił jej palce w swoje, uważnie przyglądając się wściekle zaczerwienionym otarciom. Nerwowo przestępowała z nogi na nogę, spodziewając się karcącego, ostrego spojrzenia, ale był zaskakująco łagodny, kiedy oceniał wyrządzone przed długą pracę w niezbyt sprzyjających warunkach szkody. — Nie jest tak źle. Piecze tylko trochę — zapewniła go, po czym skrzywiła się, przecząc własnym słowom, gdy badał wrażliwą, zranioną skórę. — W porządku. Może piecze bardziej niż trochę — wymamrotała wreszcie, posyłając mu swój najbardziej niewinny uśmiech. — Dobrze jest mieć własnego, prywatnego lekarza.

      Reyes

      Usuń
  41. Zacisnęła palce na cienkim pasku małej torebki przewieszonej przez pierś i spojrzała w dół na swoją dłoń. Serce przyspieszyło, gdy już prawie czterdziesty raz dziś czytała imię i nazwisko wypisane krzywym pismem na żółtej karteczce z urwanym rogiem, którą tak ściskała, że nie przypominała gładkiego papieru ale wymęczony skrawek miękkiej szmatki. Mijał rok od kiedy wyszła z tego szpitala, dostając drugą szansę, rok jak wróciła do obcego domu, stając się głową nieistniejącej rodziny, rok jak czuła nagość na prawym nadgarstku przez brak cennej bransoletki, ale tylko cztery dni jak wiedziała, komu zawdzięcza życie.
    Emma nie należała do szalonych i śmiałych osób, miała tyle odwagi, ile trzeba było by żyć z dnia na dzień i nie czuła, aby jakkolwiek musiała to zmieniać. Była ostrożna i nieco wycofana, ale zarazem gdy budziła się i kładła każdego dnia, czuła spokój. Nie potrzebowała wielkich emocji, choć tęskniła za uczuciami, nie szukała wielkich przygód, choć brakowało jej przeżyć poruszających ją w sercu i duszy. Była sobie zwykłą szarą osobą i ginięcie w tłumie jej odpowiadało, sądziła, że więcej nie udźwignie po prostu. Nie była jednak obojętna na innych, a prowadzenie własnej cukierni zajmowało ją bez reszty, choć w tej kwestii odrobinę okłamywała samą siebie, bo gdyby chciała, znalazłaby czas na coś innego i to bez trudu. Była jednak teraz sama z sobą i żyła sama sobie, licząc się i uważając tylko jeszcze na Thomasa, ale jej świat należał do zamkniętych w małej bańce, dzisiejsze wydarzenie więc, było naprawdę ogromne.
    Stała w tej chwili przed szpitalem, w którym uratowano jej życie. W tym samym straciła trzy ważne osoby bezpowrotnie, a jedna nie chciała jej znać, choć dziewczyna wytrwale odwiedzała ją raz w tygodniu -zawsze w czwartek, zawsze przynosząc jakiś własny wyrób, nie chcąc odcinać się od tego co było. Wiedziała jak pachną korytarze tego budynku, jaki widok jest z okien niemal każdego piętra, pamiętała jaki kolor mają blaty stolików w sklepiku przy głównej szatni i w jaki wzór układają się kafelki w toaletach na oddziałach. Jej pobyt tu był tragiczny i zarazem cudowny, straszny i wspaniały, budził skrajne emocje, ale nie w własnym zdrowotnym interesie tu dziś przyszła. Zresztą nie czuła lęku przez szpitalami, była tak wdzięczna za pracę lekarzy, pielęgniarek, ratowników i całej reszty, dzięki którym takie miejsca prosperowały, że każdemu gotowa była wypiec górę najpiękniejszych i najsmaczniejszych tortów, jakie tylko by umiała. Ale dziś zawitała w to miejsce, w końcu znając nazwisko tej jednej konkretnej osoby, która nie pozwoliła jej umrzeć i choćby świat się miał zacząć walić w tym momencie, chciała choć raz móc spojrzeć na tę twarz. Chciała spotkać człowieka, który z niej nie zrezygnował i o którym słyszała niejednokrotnie od swojego lekarza prowadzącego, że to właśnie jego decyzja była kluczowa, aby mogła znów otworzyć oczy, bo praktycznie była już martwa gdy ją wyciągnęli z auta. Determinacja, aby poznać nazwisko tego bohatera (jej osobistego), aby go odnaleźć i podziękować dodawała jej często sił w ciężkich chwilach i uczyła pokory, choć ostatni rok nie należał do łatwych i momentami porzucała pomysł i plan, aby odnaleźć tego ratownika, zresztą była pewna że on nawet jej nie pamięta. To że dziś tu stała z tym zamiarem i że w ogóle znała jego nazwisko było tylko wynikiem jej uporu, a także długich i wytrwałych próśb kierowanych do lekarza, gdy zjawiała się na kontrolne badania. Po drodze napiekła i naprzynosiła dla oddziału ciast w ilości co najmniej nieprzyzwoitej, ale uważała to nie za przekupstwo, a za wyraz wdzięczności za opiekę, jaką ją otoczono. Zresztą Emma bardziej czynami, niż słowami potrafiła lepiej się wyrazić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dochodziła szósta i powietrze było mroźne, gdy nabierała głebszego oddechu odrobinę mrowiło ją w płucach, ale ta rześkość pozwalała jej trzymać się w ryzach, choć bliska była tchórzostwa i ucieczki. Wczoraj uciekła, przedwczoraj także, dziś obiecała sobie że tego nie zrobi. Kiedy nagle jakaś karetka nadjechała z ulicy i skręciła za parkingiem do wjazdu na oddział ratunkowy, Emma ocknęła się z zamyslenia i skierowała w kierunku wejścia również na ten oddział. Tam powinna znaleźć ratowników i choć zdawała sobie sprawę, że godzina szósta rano to pewnie zmiana pracy z nocnej na dzienną, specjalnie wybrała taką porę, chcąc zwiększyć swoje szanse na namierzenie nazwiska z karteczki.
      Przepraszam – podchodząc do okienka, za którym siedziała młoda kobieta, może w podobnym wieku co ona sama, od razu wysunęła przed siebie karteczkę. - Szukam tej osoby – wyjaśniła od razu, nie zdobywając się na to, by głośno wypowiedzieć zapisane nazwisko i imię. Nie wypowiedziała tego na głos ani razu, przewijając tylko to brzmienie w myślach.
      Tak naprawdę nie była do końca pewna, czy tak można robić, czy wypada zawracać tym ludziom głowę i w takim miejscu, gdzie trzeba działać szybko i jest to też miejsce szczególne, może załatwiać swoje prywatne sprawy. Ale nie wiedziała też, gdzie i jak inaczej może namierzyć ratownika i jak w ogóle mogłaby go złapać. Na szczęście był to chyba jakiś szczególnie spokojny dzień, bo obok wejścia na krzesłach dla oczekujących siedziała tylko jedna pobladła kobieta, a po przeciwległej stronie poczekalni stało dwóch policjantów nad młodym chłopakiem zakutym w kajdanki z rozwalonym i krwawiącym nosem.
      - Czy ten pan jest tu dziś może? - skupiła całą uwagę na młodej dziewczynie za szybą, wsuwając przez niewielki otwór w jej kierunku karteczkę tak głeboko, jak tylko mogła. Ten gest był sugestią jak bardzo jest zdesperowana i zmobilizowana. Świdrujące, badawcze spojrzenie jakie ulokowała w twarzy tamtej, miało prześwietlić i wydobyć odpowiedź z kobiety nim ta zdążyłaby otworzyć usta, niestety takich wróżbiarskich, jasnowidzkich zdolności Emma nie miała i w oczekiwaniu i rosnącym napięciu aż przygryzła od środka policzek.

      Emka, jeszcze trochę nieistniejąca :P

      Usuń
  42. [Zawsze jestem pełna podziwu dla autorów, kiedy widzę tak szczegółowo i skrupulatnie skonstruowane karty — coś wspaniałego, naprawdę! Jako świr organizacji uwielbiam, gdy wszystko jest tak jasno i przejrzyście, zwłaszcza przy tak złożonej postaci, także moje serce już zostało kupione w stu procentach :)
    Dziękuję za miłe słowa na temat Noe! Zwłaszcza, że nigdy tego typu postaci nie prowadziłam, więc obaw miałam sporo. Co do moich chęci natomiast — są, a jakże! I nawet mam pewien zalążek pomysłu, w który mogłabym wpleść Twojego pana z góry, dlatego pozwolę sobie podesłać mail z nakreśleniem sytuacji dla Ciebie w niedługim czasie, może akurat przypadnie Ci do gustu :)]

    Noelani

    OdpowiedzUsuń
  43. aczej, a przede wszystkim czuła, że ma niespłącony dług dozgonnej wdzięczności u ratownika.
    Na dźwięk kroków od drzwi, spięła się niespokojnie i rzuciła krótkie spojrzenie przez ramię. Jej tęczówki natrafiły na wysoką postać, którą tylko objęła ogólnym, nieco nieuważnym kontrolnym spojrzeniem i gdy ratownik minął ją, wchodząc do zabudowanego pomieszczenia, które widziała zza okienka, wyprostowała się, odsuwając o krok. Nie chodziło o to, że chciała dać dwójce pracowników szpitala moment na wymianę zdań,b o szanowała ich pracę i fakt, że tu każda sekunda jest cenna, ale obecność i osoba przybyłego, ją poruszyły.
    Emma nie miała ani potrzeb, ani podniet, które przypominałyby o tęsknocie za kimś wyjątkowo bliskim, od dawna nie zwracała uwagi na atrakcyjność ludzi, nie pociągali jej mężczyźni, choć to ich preferowała w swojej orientacji. Ten temat od straty narzeczonego jakby przestał istnieć, a jednak widok dobrze zbudowanego, wysokiego, postawnego faceta i na dodatek ta szczególna aura, która go otaczała, zrobiły na niej ogromne wrażenie. Bynajmniej jej nie podniecił, nie sprawił, że nagle tętno jej podskoczyło, ani nic z tych rzeczy, po prostu urzekł ją sobą. To chyba ta aura, pewnego zamyslenia, nostalgii, ale i siły, determinacji, która aż biła od szatyna. To, ze gabiła się na niego jak ciele w malowane wrota to zdarzało się rzadko, bo zwykła omijać uwagą osoby, żeby ci nie zwrócili swojej w jej stronę. Zabawne, bo ten mężczyzna nawet nie skierował ku niej wzroku. Gdy tamta dwójka zamieniała z sobą kilka zdań, Emma zwróciła uwagę wpierw na szerokie barki i ramiona, które opinały rękawy ratowniczej kurtki, później na to jak prosto, ale bez sztywności trzymał plecy. Możliwe, że miał apetycznie wąskie biodra i długie mocne nogi, ale to przysłaniało biurko, Emma stała z kolei jak urzeczona, wcale nie mysląc o nim jak o obiekcie do uwiedzenia. Boże kochany, ona nawet gdyby nagle dostała skoku hormonów i cała się zgrzała, nie umiałaby zrobić i powiedzieć nic słodkiego, a pewnie uciekłaby bez słowa w jakiś najciemniejszy kąt. Czemu więc ten człowiek zrobił na niej tak piorunujące wrażenie, że niemal nogi wrosły jej w posadzkę? Chyba podświadomie czekając tu na spotkanie swojego bohatera, z nadzieją przyszyła tę etykietę wybawiciela właśnie jemu – może dlatego, że podszedł tu pierwszy od jej wejścia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie spotkała nigdy śmierci, poza jednym razem rok temu. Podobno była martwa nawet chwilę, ale nie pamietała nic od momentu uderzenia, gdy wjechało w nich auto w drodze na festival regionalnego jedzenia, aż do chwili gdy obudziła się w pustej sali i dotarły do niej konsekwencje wypadku. Możliwe, że była kilka sekund świadoma, że auto zostaje wybite z drogi, dachuje, pewnie słyszała wtedy własny krzyk, Michaela i reszty pasażerów, ale nie pamiętała tego też. Zapewne resztki tlenu z płuc wydusił z niej nagle napięty od uderzenia pas bezpieczeństwa, który zatrzymał ją w fotelu i wtedy poczuła ból, zakasłała między krzykiem, piskiem, ale to też nie zachowało się w jej pamięci. To co pozostało przy niej to pozucie straty, strach, tęsknota i smutek. Żałobę nosiła w sercu, nie ubierała się w czerń już od dawna, ale w środku wszystko wydawała się nosić w ciemnych, żałobnych barwach.
      Była łagodna i spokojna, teraz bardziej cicha i wycofana niż wcześniej. Ludzie nie zwracali na nią uwagi i to społeczne przyzwolenie na znikanie w tłumie jej odpowiadało. Czuła się wtedy swobodnie. A jednak przyszła tu, nie pozwalając samej sobie kompletnie odciąć się od wypadku. Odszukała ratownika, który ją uratował, który zawalczył o jej życie, przywracając ją światu, bo to co miała przed wypadkiem i to co miała teraz, cały czas z sobą współgrało. Nie odmieniła jej śmierć bliskich, ani samo wydarzenie i nie chciała się odcinać, ani zapominać, bo pielęgnowanie pamięci o rodzicach, o Michaelu, to wszystko pozwalało jej pogodzić się z tym, że nie umarła wraz z nimi. I tu nie miała żadnych wyrzutów sumienia, bo chciała żyć, ale wiedziała też, że różnie ludzie mierzą się z podobymi przeżyciami. Ona wdzięczna była losowi za to, że potoczyło się to tak, a nie in
      Odetchnęła głeboko i podniosła wzrok ku twarzy mężczyzny w momencie gdy w jego dłoni wylądowała karteczka, jaką nosiła od czterech dni w kieszeni. Nagle poczuła dreszcze i cały czar prysł i oniemienie zniknęło, a ona zdębiała skierowała swe spojrzenie do oczu ratownika, gdy do niej wyszedł na korytarz. Poczuła rosnącą panikę, bo tak naprawdę nie wiedziała, co chce mu powiedzieć. Zacisnęła palce na wąskim pasku torebki i zignorowała uczucie pulsującego gorąca rozlewającego się od piersi, po dekolcie w górę do szyi i płynącego po twarzy – zapewne różówy koloryt objął już ją całą, przełknęła to jednak nie pokazując zażenowania i obróciła się ku niemu. Trochę znała się na ludziach, trochę umiała ich wyczuć, ale jej wrodzona nieśmiałość odsuwała ją od nich. Czuła się teraz spięta, ale nie miała zamiaru uciekać, choć pewnie prezentowała się jak strachliwa, płochliwa mysz polna. Wyraz jego oczu był tak łagodny i opanowany, podziałał uspokajająco, więc zaraz odetchnęła znów i w odpowiedzi pokręciła głową. Wpatrywała się w niego jeszcze długie dwie sekundy, naprawdę baardzo długie,chłonąc obraz swojego wybawiciela, który przekraczał wszelkie nawet śmiałe wyobrażenia i w końcu ocknęła się, orientująć z swojej głupoty.
      Zwiesiła łeb w dół jak skarcone dziecko i chrząknęła zmieszana.
      - Pan już zrobił więcej, niż ktokolwiek inny kiedykolwiek mógł – powiedziała cicho, wyciagając rękę, aby odebrać karteczkę. Teraz wstyd jej było, że świstek papieru podała taki poplamiony przy rogu, wygnieciony, jakby nie wiadomo ile razy go skłądała, rozkładała, ogrzewała w dłoni i nie wiadomo co jeszcze z nim robiła. To właśnie całą Emma- zwracała uwagę na takie pierdoły, na nieistotne szczegóły, wycofując się z sedna sprawy. - Pan mnie ocalił, uratował mi życie. Właściwie je oddał, bo lekarze twierdzą, że byłam martwa przez kilka sekund – wyznała podnosząc spojrzenie, ale nie dosięgając oczu mężczyzny, a ogólnie omiatając twarz; twarz swoją drogę bardzo przystojną, choć nie mającą w sobie nic z zbira, typa niegrzecznego chłopca, czy niepoprawnego podrywacza.

      Usuń

    2. Ten człowiek był postawny, biła od niego determinacja i zaradność, cała aparycja, postawa, sposób chodzenia i nawet to jak się zwracał do ludzi wzbudzało podziw, ale i zaufanie. Zapewne miał też cechy przywódcze, choć wydawał się kimś, kto nie dyryguje innymi. Emma odetchnęłą głeboko trzeci raz, od kiedy stanął bliżej, doznając olśnienia – to po prostu dobry, ale i dzielny, waleczny człowiek. Skąd takie wnioski po dwóch spojrzeniach, nie wiedziała, ale intuicja nierzadko ją prowadziła ku słusznym wnioskom i jej ufała.
      -Pewnie pan nie pamięta – dodała szybko, nie chcąc marnować czasu tego człowieka, skoro był w pracy, a nawet jeśli teraz kończył zmianę i miała go zastąpić kolejna, prawdopodobnie zaraz zbierze się do powrotu do domu i w tym ona też nie chciała stawać mu na drodze. - To było rok temu, miałam wypadek samochodowy – slrzywiła się, wypowiadając to głośno. - Tylko ja przeżyłam z całej piątki – dodała ciszej i wyciągnęła dwie ręce, nim ratownik zabrał swoją po oddaniu karteczki. - Chciałam podziękować. Nie wiem jak mogę się odzwdzięczyć, jak mogę pokazać, ile to dla mnie znaczy, ale naprawdę dziękuję. Z całego serca i z całej duszy dziękuję. Gdyby nie pan to mnie by tu nie było. Gdyby pan nie walczył za mnie, o mnie, ja też bym zginęła. Dziękuję, naprawdę dziękuję.
      Przychodząc tu chciała coś przynieść, chciała mieć coś prócz słów dla tego człowieka, a jednak nic nie wydawało się odpowiednie. Ojczym gdy usłyszał o jej zamiarach zwyzywał ją od idiotek, od kretynek, wyśmiał, a później wydzierał się pół wieczoru, że to przecież praca ratownika ratować. I Emma wiedziała, że personel medyczny skłąda przysięgę, że dokłada wszelkich starań do każdego pacjenta, że dla niektóych to nie tylko praca, ale i powołanie, ale choć mogła wyjść na nachalną, nadgorliwą, alno niepotrzebnie fatygującą się naiwną dziewczynę, czuła że to da jej wewnętrzny spokój. Chciała tego i dla siebie i dla uświadomienia ratownikowi, że czasami niekiedy ocalenie pacjenta, to coś więcej jak przypadek. Nie wiedziałą oczywiście nic o panu Pattersonie i o jego podejściu do zawodu, nie zakładała też że jest ignorantem,a le po prostu chciała mu osobiście podziękować. Stała więc mocno ściskając jego dłoń w swoich chudych, trochę zimnych od wiatru na zewnątrz dłoniach i spoglądała na niego wielkimi oczyma niemal z uwielbieniem. Zawdzięczała mu dziś wszystko to, co miała, choć nie było tego wiele.



      błaznowata Emcia

      Usuń
  44. Mimo wrodzonej nieśmiałości i skrytej natury Emma była uparta, dociekliwa, wierna. Była też szczera i konsekwentna, można było na niej polegać, ale nie miała wielu przyjaciół, a z bliskimi różne trudne relacje, więć o tym niewielu dziś wiedziało. Do celów dążyła konsekwentnie, choć nie w taki nieprzyjemny sposób, depcząc i niwecząc cudze plany. Miała naprawdę sporo szacunku do innych ludzi, a także do samej siebie, choć często o siebie nie dbała – zwalając na swoje barki za dużo obowiązków. Dziś stałą przed człowiekiem, który walczył za nich oboje, bo była pewna, że skoro tak jak mówią lekarze, była chwilę martwa, to on musiał wycisnąć z siebie wszystkie siły, aby przywołać ją z powrotem na tę stronę.
    Chwilę temu nie wiedziała, czy na pewno uda jej się wydusić z siebie choćby słowo, gdy spotka przed sobą człowieka, który jej ofiarował drugie życie, bo nawet nie wiedziała, co konkretnie chce mu powiedzieć. A teraz z przejęciem, acz jednak śmiało wylewałą z siebie żar podziękowań, czując jak głos jej drży od emocji. Możliwe, że ratownik nie był wcale tak dobrym człowiekiem, ani tak szlachetnym, jak z początku go odebrała, ale biła od niego tak przyjemna aura, że dziewczyna momentalnie się poczuła bezpieczniej i nie bała się otworzyć ust. Gdy po chwili szatyn cofnął dłoń, poruszając bolesny temat straty najbliższych, nabrała powietrza i opuściła ręce w dół, na moment zwieszając głowę. Zacisnęła dłonie w pięści, chwytając w palce krawędź rękawa kurtki. Z tym co przeszła, nie umiała się pogodzić, choć życie toczyło się dalej, a ona próbowała nie załamywać. Jej mamy już nie było, Michaela nie było, jego rodzina też ucierpiała, ta która miała być również jej. Nie mogła jednak codziennie płakać w zamkniętym pokoju, nie mogła przesiadywać godzinami nad grobami na cmentarzu, nie mogła rozpamiętywać ich pogrzebów, ani żyć wspomnieniami, bo dostała drugą szansę aby żyć i teraz czas był dla niej stokroć cenniejszy niż dawniej. Poza tym żadne z osób, które nie przeżyło wypadku, nie chciałaby aby zmarnowała swoją szansę.
    - Teraz jest po prostu inaczej – wyjaśniła ciszej, zdecydowanie mniej pewnym głosem, niż słała przed sekundą podziękowania. Podniosła podbródek i uśmiechnęła się bez przekonania, trochę jakby z automatu do mężczyzny, kierując nieobecne spojrzenie w jego stronę. - Wypadku właściwie nie pamiętam... z tamtego dnia niewiele pamiętam – przyznała, mrużąc oczy, jakby próbowała jednak coś przywołać i zagryzła wargę. O ile głowa jej nie rozboli, od wytężania umysłu, o tyle czarna plama z mapyw spomnień tamtych chwil się nie rozjaśni,b o nie pierwszy raz próbowała przywołać obrazy.
    Obok ktoś przeszedł, za nią ktoś stanął. Wokół czas dalej płynął, choć przez to spotkanie jej osobistego bohatera wszystko w otoczeniu jakby stokroć zwolniło. Odsunęła się na bok, aby nikomu nie wadzić, przechodząc bliżej mężczyzny i zatrzymała się pod ścianą, obracając ku niemu.
    - Nigdy nie zapomnę, że pan zawalczył również za mnie, że pan miał siłę za nas oboje. Nie wiem, jak mogę jeszcze dziekować inaczej, co mogę zrobić, ale pan mi dał życie od nowa i jestem tego pewna, bo moi lekarze co do jednego przyznali rację, że byłam martwa i tylko cud mnie przywrócił. - Zamrugała speszona nagłym własnym słowotokiem, uwazniej spoglądając w oczy ratownika i rościągnęła usta w szczerym, ciepłym uśmiechu. - Jest pan moim cudem – oświadczyła, sięgając do torebki, aby wyjąć wizytówkę. - Proszę to zachować – podała mu niewielką prostokątną usztywnianą karteczkę w kolorze błekitu z drobnymi grafitowymi wierszami wypisanymi jej danymi lokalu. - Mam cukiernię, więc jeśli kiedykolwiek, gdziekolwiek i z jakiejkolwiek okazji pan będzie potrzebował tortu, francuskich deserów, rogalików, ciastek, czy czegokolwiek słodkiego, wykonam to dla pana najlepiej jak potrafię – zaoferowała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Była gotowa piec mu w ramach wdzięczności cokolwiek sobie zażyczy, do końca jego i jej życia. Jeśli pan będzie brał ślub, zrobi to, co sobie wymyśli para młoda, choćby miał to być czteropietrowy tort bezowy. A jeśli ktokolwiek w rodzinie będzie miał urodziny, upiecze pół tuzina blach ciast z kremem, na biszkopcie, z owocami, albo jakiekolwiek będą preferencje w zamówieni. Była gotowa nawet zarwać noce, jak będzie się wybierał do znajomych, aby przygotować coś specjalnego. Cukiernia należała oficjalnie do niej, jako dziedziczki po mamie i do ciotki, ale ciotka się odcięła, zbyt wiele wspomnień wiążąc z swoją zmarłą siostrą, zaś Emma nie narzekała i nie miała do nikogo o to pretensji. Dobrze jej było w małym lokalu, a choć nic tam nie zmieniała pos wojemu, czuła się swobodnie i właśnie tak, jakby to wszystko było tylko pod jej pieczą.
      - Mówię poważnie – zapewniła, wsuwając ręce do kieszeni speszona. Dziś a właściwie w tej chwili w poczekalni wypowiedziała więcej słów, niż przez ostatnie cztery dni, a przecież rozmawiała z klientami! Cóż, odnalezienie tego człowieka, to był chyba jakiś przełom w jej życiu, taki krok milowy w regeneracji własnej duszy.
      Kiedy obok nich kolejna osoba odeszła od okienka, a przez drzwi wejściowe weszło dwoje starszych ludzi, zorientowała się, że niegrzecznie przetrzymuje ratownika. Zajmowała mu czas, kiedy mógł dalej ratować życia i zdając sobie z tego sprawę, poczuła jak pali ją wstyd.
      - Proszę o tym pamiętać i się nie wachać w razie potrzeby – poprosiła, podciągając pasek torebki, aby pewniej zawiesić ją na ramieniu. - To i tak niewiele znaczy w porównaniu z pana działaniami – przyznała, czując że emocje zaczynają opadać, po czym poprawiła ubranie, zapinając się pod szyję. - Nie będę już pana zatrzymywać, po prostu... ja po prostu dziękuję – dodała kolejny raz tak prosto i skromnie, aż poczuła się jak głupia gąska, co nie wie, jak się należy zachować wśród ludzi.
      Pociągnęła rękawy w dół, mając wrażenie, że przez te kilka minut za bardzo się odsłoniła, także fizycznie przez co mogła nieuwaznie pokazać siniaki na przedramionach. Spuściła spojrzenie nisko i cofnęła się o krok, zdając się też wycofywać wewnętrznie, zamykać w sobie. Od wypadku była cichsza, nie szukała sama pierwsza kontaktu, dobrze jej było, gdy inni ją pomijali, albo ignorowali. Ta krótka rozmowa, w któej przejęła dowodzenie, to było do niej tak niepodobne, że zapewne po powrocie do domu sama jeszcze długo będzie analizowac, co się wydarzyło. Tak długo jednak i wytrwale szukała ratownika, który ją ocalił, tak długo i uparcie dążyła do tego, by móc podziękować mu w spotkaniu twarzą w twarz, że po prostu dziś musiało w niej coś pęknąć. On był niejako mostem, który łączył ją z tragedią, w której straciła rodzinę, ale której nie pamiętała i na dodatek wydawał się po prostu tak dobry... poczuła się swobodnie i wylała z siebie wszystko.
      - Cieszę się, że w końcu pana znalazłam i mogłam to wszystko powiedzieć, do widzenia – skinęła głową w pozdrowieniu i wycofała się do wyjśćia. A gdy rześkie, chłodne powietrze uderzyło ją w twarz, odetchnęła głeboko czując, że coś cięzkiego opuszcza jej pierś.


      Emma

      Usuń
  45. [Dziękuję ładnie za powitanie <3
    Kurde, tak przejrzałam obie karty Twoich panów i czuję się jak bob ziemniaczany jeśli chodzi o research xD Niby jestem dość mocno początkująca w takich klimatach jak NYC i to moja pierwsza postać typowo z wojskiem związana, ale i tak bul w serduszku Elena

    OdpowiedzUsuń
  46. Noelani pokochała Hawaje całym sercem, co nie musiało być wcale takie oczywiste, gdy brało się pod uwagę straszliwy wypadek, który tam przeżyła — cudem, bo inaczej nie dało się tego określić. Nie stało się to jednak od razu. Przebudzenie w szpitalnej sali, bez imienia i nazwiska, gdzie jedynym wspomnieniem, jakie posiadała były osuwające się spod stóp grudy ziemi, a w ułamku sekundy później ból uderzenia eksplodujący w każdym milimetrze jej drobnego ciała, nie wróżyło dobrego początku na wyspie Molokai. Bo jakby mogło? Przerażenie, panika, wściekłość, ból, a ostatecznie bezsilność były jedynymi emocjami, które miały się blondynce kojarzyć z tym miejscem, tak wróżyły pielęgniarki. Więc kto by pomyślał, że stanie się jej pierwszym nowym domem?
    Doskonale pamiętała moment, kiedy do zajmowanej przez nią sali szpitalnej wszedł mężczyzna. Wysoki i dobrze zbudowany, z lekko potarganymi włosami i skórą muśniętą gorącym, hawajskim słońcem. Wiedziała, kim był — bądź co bądź, musiała uchodzić za temat tygodnia na całej Molokai — bo pielęgniarki bezustannie szeptały między sobą na jej temat. Z tegoż źródła również dowiedziała się, że gdyby nie obecność mężczyzny i jego szybka reakcja, prawdopodobnie upadek okazałby się dla niej zabójczy.
    Reginald Patterson. Noelani długo nie potrafiła zrozumieć, dlaczego uratował jej życie. Z opowieści lekarza i personelu szpitala jej upadek przedstawiany był jako zdecydowanie należący do tych najgorszych, a miejsce, które wybrała na wspinaczkę do niebezpiecznych i niestabilnych. Dlaczego więc zdecydował się jej pomóc? Po co narażał swoje bezpieczeństwo dla kogoś obcego? Kogoś, kogo nawet nie znał, nie wiedział kim jest? Rozpłakała się wtedy, pierwszy raz od czasu przebudzenia w szpitalnym łóżku, na moment odsuwając od siebie całe przerażenie, by zastąpić je nagłą i niespodziewaną myślą, że ze wszystkim sobie poradzi.
    Objęła mężczyznę nieporadnie, jak dziecko, z jedną ręką zamieszczoną na temblaku, zaplątując się w rurki i przewody podpięte do jej ciała, po czym rozpłakała się jeszcze bardziej, nie potrafią wydobyć z siebie słowa.
    Kolejny raz w jego towarzystwie rozpłakała się kilka tygodni później, siedząc na gorącym piasku plaży Papohaku i podziwiając skrywające się za horyzontem ostatnie promienie słońca. Wtedy zrozumiała, że pokochała tą wyspę, wraz ze wszystkimi złymi i dobrymi wspomnieniami, które na niej stworzyła.

    — Pięknie — westchnęła Noelani z zachwytem, rozglądając się dookoła zaciekawionym spojrzeniem. Błyszczące z podekscytowania oczy sprawiały, że wyglądała niczym mała dziewczynka, niewinnie zafascynowana i ciekawa świata, która pierwszy raz wybrała się na biwak. Poniekąd odrobinę tak się czuła, bo może i nie była to jej pierwsza wyprawa na kemping, na Hawajach spanie pod namiotem w otoczeniu natury było na porządku dziennym, to jednak pierwsza w Nowym Jorku, więc odnosiła wrażenie, jakby przeniosła się do innego świata. — Wciąż nie mogę uwierzyć, że zaledwie godzinę drogi od centrum można znaleźć miejsce, gdzie nikt nie używa klaksonów średnio co pięć sekund! — roześmiała się, zerkając na Reginalda rozbawionym wzrokiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego w jego towarzystwie wszystkie niespokojne myśli, które kłębiły się w jej głowie i często spędzały sen z powiek, nagle cichły i bladły, chowając się na moment gdzieś po kątach. W ostatnich dniach nie zdarzało się to często, dlatego uczucie spokoju, które na nią spłynęło, okazało się być czymś niesamowitym i nieocenionym.
      — Dokładnie o tym samym pomyślałam — blondynka wyjęła z przedniego siedzenia swój plecak, gdzie spakowała termos z herbatą. Była to jej ulubiona mieszanka od przeprowadzki do Nowego Jorku. Połączenie zielonej herbaty z trawą cytrynową oraz liofilizowanymi truskawkami i dodatkiem ananasowej konfitury, którą przywiozła ze sobą z Molokai, otulało ciepłem zdecydowanie lepiej niż gruby koc. Rozlała napój do dwóch metalowych kubeczków, po czym jeden z nich podała Reginaldowi. — Pamiętam również o twojej gorącej miłości do pieczonych pianek, kupiłam czekoladę i krakersy, więc możesz liczyć na prawdziwą piankową ucztę tego wieczoru. — roześmiała się, obejmując swój kubek z herbatą dłońmi, by w ten sposób je ogrzać.
      Noelani czuła, jakby znała to miejsce. Wizualnie wszystko wyglądało obco i było dla niej zupełnie nieznane, niepodobne do niczego, co widziała do tej pory. Jednak gdzieś pod skórą pojawiło się przekonanie, że Bear Mountain wydawało się dziwnie znajome. Jakby podobne do miejsca, w którym była już kiedyś wcześniej, ale nie potrafiła namierzyć wspomnień z nim związanych. Jakby zasnuła je gęsta, nieprzenikniona mgła.
      Blondynka pokręciła głową, odsuwając od siebie tę myśl. Upiła łyk parującej na chłodzie herbaty, po czym spojrzała w niebo.
      — Brakuje mi gwiazd, wiesz? — mruknęła cicho, pamiętając, jak doskonale były widoczne z hawajskich plaży. — Na Molokai widać je było każdej nocy. Nowy Jork jest tak jasny, że mam wrażenie, że odbiera im cały blask. To niesprawiedliwe. — dodała, przenosząc wzrok na mężczyznę.

      Noelani

      Usuń
  47. [Hej, cześć. :D Dziękuję za takie cieplutkie powitanie, no i co mogę powiedzieć... Leon został rozgryziony, a ja wraz z Leonem, haha! Samej postaci jeszcze co prawda całkowicie nie wyczułam, dlatego tym bardziej miło mi słyszeć, że przyjemnie się czytało, bo trochę się początkowo obawiałam co do tego eksperymentu. Za to Twoi panowie są tak szczegółowo dopracowanymi postaciami, że... wow, czapki z głów!
    Raz jeszcze dziękuję i oby Ciebie również wena nigdy nie opuszczała! <3]

    Leon O'Gorman

    OdpowiedzUsuń
  48. Po powrocie z szpitala, jeszcze do następnego i kolejnego dnia była rozkojarzona, zagubiona, z trudem się mogła skupić, przeżywając wydarzenie na oddziale ratunkowym. Potok słów, którymi wtedy zasypała ratownika, zadziwiał ją samą, bo nie należała do szczególnie wygadanych kobietek, a po namysle poczuła się o prostu głupio. Odnalezienie, namierzenie i wreszcie spotkanie tego człowieka, który ją uratował to było... cóż, to było ogromne przeżycie, do którego doprowadzenia czekała praktycznie kilka miesięcy, podejmując szereg prób zlokalizowania mężczyzny. Przez ten czas zdołała sama ozdrowieć, nabrać sił, stanąć na nogi, ale jednocześnie odczuć stratę, przeżyć żałobę, uświadomić sobie, jak wypadek wpłynął na jej życie. Analizując to, jak zachował się ratownik i ona sama, musiała stwierdzieć dwie rzeczy – okazał się zupełnie inny, niż sobie wyobrażała; ona zaś musiała wypaść na durną gęś. Nieważne co on sobie o niej pomyślał, bo zapewne nie miał pojęcia, ile to mimo wielkich słów i tak dla niej znaczy, co zrobił, ale ona gryzła się w duchu, że nie potrafiła się bardziej opanować. Chciała podziękować, szczerze, z głebi serca, a wypadło to jak żarliwa napaść, paradoksalnie kontrastująca z jej nieśmiałą i wycofaną postawą. Musiała to jednak mimo wszystko jakoś przeżyć, nie miała zamiaru znów odwiedzać szpitala, by spotkać ratownika, bo zapewne poczułaby się jeszcze bardziej głupio, kolejny raz go atakując, a w gruncie rzeczy sens, któy mu chciała przekazać, na pewno przekazała. Zawdzięczała mu wszystko to, co dziś miała i to nie ulegało żadnym wątpliwościom.
    Dni mijały -życie toczyło się dalej i z każdym kolejnym Emma odczuwała większy wewnętrzny komfort i spokój, uświadamiając sobie, że spotkanie ratownika, to kolejny zrealizowany mały cel, jaki wypisała sobie w swoim dzienniku. Taki osobisty pamiętnik prowadziła sporadycznie, nie posiadała nawet żadnych założeń, po co go ma, co tam zapisuje i jak często do niego zagląda, trzymała po prostu czarny usztywniany notes pod poduszką w pokoju i w chwilach, gdy napadała ją większa nostalgia, sięgała po pióro. Niewiele zapisała kartek, zaczęła przelewać myśli z głowy na papier jeszcze przed wyjściem z szpitala, wpierw tworząc skromną listę postanowień do zrealizowania, później dodając spisane wspomnienia, które nagle budziły się w pamięci, gdy wydobrzała, na koniec dodając szczere notatki z przeżyć i uczuć im towarzyszącym. Gdyby ten dziennik trafił w ręce kogoś uważnego, kto chciałby ją poznać, zapewne wyłapałby z tego wszystkiego, co zapisała, strach, samotność i ból, lecz również wytrwałość i niezłomną wiarę w ludzi. Emma nie czuła się zgnębiona, choć było jej cięzko i właściwie każdego dnia napotykała jakieś przykrości, głónie z strony ojczyma, który bardziej niż ona, nie umiał poradzić sobie z stratą pani White. Tliła się w niej jeszcze siła i pewien zapas pogody ducha, któryc choć nie objawiał się szerokim uśmiechem, dawał jej chęć do życia każdego dnia. Była też praca, która pochłaniała ja, wypełniając pustkę.
    Cukiernia, którą się zajmowała, była pierwotnie właśnością jej zmarłej mamy i ciotki, którą obie założyły ponad dwadzieścia lat temu. Po wypadku ciotka całkiem się odcięła, nie chciała nawet zaglądać do lokalu, zbyt wiele wspomnień łączyła z tym miejscem i siostrą, którą straciła. Emma zaś praktycznie od dzieciaka pomagała w biznesie, wpierw jako podlotek pomagając na zapleczu i poznając podstawy tworzenia wypieków, później jako nastolatka stając za kasą i poznając stronę sprzedażową. Mając okazję pomagać właścicielkom, poznawać cukiernię od każdej możliwej strony prosperowania, po szkole średniej nie widziała siebie nigdzie indziej i nawet nie skłądała podań na żadne studia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widziała siebie po prostu w rodzinnej firmie, przy boku osób, które znała, które kochała, którym ufała i przy których czuła się bezpiecznie. Wypadek sprawił, że wszystko zostało na jej głowie, a choć dobrze sobie poradziła z utrzymaniem, a wręcz postawieniem cukierni na nogi po kilku miesiącach, gdy byli nieczynni, nie tak to sobie wyobrażała. Chciała jeszcze długie lata wciąż uczyć się od mamy i ciotki ich technik pieczenia, podpatrywać triki, zaznajamiać się z ich sprawdzonymi łączeniami smaków, bo właściwie nigdy nie uczęszczała na żaden kurs, wszystko co znała i wiedziała, przekazała jej rodzina. Teraz nie było na to szans, ale nie mogłą się załamać, była bowiem sama dla siebie pracodawcą i utrzymaniem. No i był Thomas, o którego dbała, choć dobrze wiedziała, że nie musi, a może nawet i nie powinna.
      Emma tyle o ile miała możliwość poznawania i obcowania z ludźmi, bo głównie przez pracę, gdzie spotykała i stałych klientów, ale i ludzi którzy odwiedzali ją przechodząć obok, albo pojawiających się, by złożyć zamówienie. Założyła nawet kilka miesięcy profil w sieci, promując swoje najznakomitsze desery, wiedziała bowiem, żę musi różnymi ścieżkami wspomóc interes, poza tym przynosiło jej to naprawdę sporo radości, a jak się też niejednokrotnie okazywało – niespodziewany rozgłos. Ten dzień nie był inny od innych. Przyszła do lokalu prawie wpół do szóstej i zaczynała od wejścia już coś piec, aby przy otwarciu na półkach czekały świeże desery i ciasta. Lubiła to i na tym się skupiała, pomijając fakt, że ucieka jej życie przez palce – to cenne, z którego powinna korzystać i brać od losu garściami. Lokal czynny był standardowo w tygodniu od dziesiątej do osiemnastej, w co drugą sobotę do trzynastej i zawsze była w nim sama, bo nie stać ją było na pracownika, który mógłby ją odciążyć. Nierzadko zostawała po zamknięciu jeszcze dobre dwie godziny, aby blachy i formy wymyć, wyparzyć i zostawić czyste na następny dzień, a gdy wracała do domu, była po prostu tak zmęczona, że przemilczając krzyczane zarzuty i pretensje ojczyma, kładła się zmordowana do łóżka. Dochodziła piata trzydzieści, to był ten moment, gdy siadała lekko przygarbiona przy kasie, podliczając rachunek za dzień i nie spodziewała się już wtedy nikogo.
      Nie była dzikusem społęcznym, a przynajmniej nie tak do końca, jak mogłoby się wydawać. Brakowało jej tylko pewnej otwartości, swobody i śmiałości w nawiązywaniu kontaktów, a choć należała do uprzejmych i uczynnych osób, to po prostu wciąż nosiła w sobie taki smutek, co to nie zachęcał do nawiązywania z nią przyjacielskich relacji. Może była to kwestia obycia, którego nie zdążyła nabyć, ale od wypadku w ogóle nie ciągnęło jej do ludzi, wśród ciast było jej po prostu dobrze, choć towarzystwa też czasami brakowało. Była rozbita i to w wielu kwestiach, nie wiedziała jednak jeszcze co i jak mogłaby zmienic, aby żyło jej się lepiej i jakoś jakby lżej, bo w gruncie rzeczy nie chciała też na nic narzekać w sytuacji, w jakiej była.
      Czuła się dziś wyjątkowo słabo, w klatce dokuczał jej ciężar, miała duszności i co chwila siadała na niskim stołku przy kasie, czując zawroty głowy. Wiedziała, że to przez stres, bezsenność i unikanie przebywania w własnym domu, przez napiete stosunki z ojczymem. Wiedziała też że na dniach będzie dużo gorzej, bo bez porozumienia z wiecznie nadętym Thomasem, postanowiła za drobną opłatę zatrudnić chłopaka z ogłoszenia do pomocy przy odświeżeniu starej kuchni w mieszkaniu i już pomijając to, ile się naje wstydu gdy obcy facet zobaczy jak i z kim mieszka, była zdeterminowana, aby podjąc się krok po kroku remontem mieszkania po rodzicach.

      Usuń
    2. Drgnęła zaskoczona w momencie, kiedy usłyszała nadejście klienta, choć półki były praktycznie puste; miała już dobre wyczucie i umiała oszacować ile czego wyszykować, aby niesprzedane słodycze się nie marnowały. Podniosła spojrzenie, odrywając je od kartki z drobnym pismem i przywołała naturalnie, bezwiednie delikatny uśmiech na twarz. Lubiła krótkie rozmowy z klientami, czasami jej one starczyły zamiast spotkań z przyjaciółmi, których nie miała, a czasami pozostawiały niedosyt. O tej porze średnio raz na tydzień wpadał tu stary sąsiad, który wydawał się być bardzo o nią zatroskany, ale gdy jej oczy spoczęly na ratowniku, zaskoczona aż zdębiała, rozchylając jak gapa usta. Uniosła wysoko brwi, spoglądając na niego zdumiona przez kilka długich sekund, aż chrzaknęła zmieszana. Nie sądziła, że go tu spotka, jakby zapomniała, iż sama wyszła z propozycją że w ramach wdzięczności i podziękowania, będzie mu piekła pyszne wypieki na jakiekolwiek okazje.
      - Dzień dobry – przywitała się wreszcie cicho, odzyskując rezon i podniosła z stołka, by podejść bliżej, choć dla pewności aby nogi jej nie zawiodły, podparła dłonie o szklaną ladę. - Jeszcze nie zamykam, ale niestety praktycznie niewiele zostało – spojrzeniem powiodła po tackach z owsianymi ciastkami i pojedynczymi eklerami i po blaszkach na krótych zostały cztery kostki różnych owocowych ciast sprzedawanych na wagę i spojrzała znów na niespodziewanego gościa. Uśmiech miała trochę spięty, była speszona, jakby chciała go przeprosić, że tak tu o tej porze biednie i skromnie.
      Emma uwielbiała piec, miała w planach przesunąć ścianę na zaplecze o półtora metra, abyw stawić do środka stolik, a może i dwa. Chciała to miejsce uczynić bardziej swoim, skoro po mamie odziedziczyła połowę, wciąż jednak bała się podejmować jakiekolwiek własne decyzje.
      Ten czlowiek ją onieśmielał. Przez to że był tak nieprzyzwoicie przystojny, że był tak nieziemsko wysoki i tak dobrze zbudowany. Czuła się mała, biedna i brzydka, tak ogólnie mało atrakcyjna, nijaka i szara i choć nigdy nie szukała uwagi i nie wpisywało się to w jej charakter, bo lubiła swoją przeciętność, teraz w zestawieniu z kimś takim – kto robił wrażenie, po prostu stojąc swobodnie obok; traciła całkiem rozsądek i resztki pewności siebie, a ich i tak nie było za wiele. Dużo łatwiej byłoby jej z nim rozmawiać, gdyby odpowiadał jej wyobrażeniom – był starszy, niższy, mniej umięsniony i brzydszy.
      - Nie spodziewałam się pana – wyjaśniła swoją reakcję i z skruchą opuściła wzrok, skupiając go przez moment na splecionych na ladzie szczupłych palcach, lecz gdy dostrzegła sine podłużne ślady na lewej ręce od innej cudzej dłoni, szybkim ruchem pociagnęła podwiniete do tej pory rękawy w dół i odsunęła się krok w tył. - Czego pan szuka? Coś z tego co pan widzi, spakować? - podpytała, wskazując na ostatki. Rzuciła mu uważne spojrzenie, chcąc obadać, czy też dostrzegł siniaki.
      To co działo się w jej domu, było tematem tabu, dla niej i dla ludzi z jej otoczenia. A i tak domyślała się, kto ile wie.

      Emka

      Usuń
  49. Reyes doceniała to, że chociaż Reg był świadkiem jej najgorszych momentów, nigdy nie traktował jej z litością. W jego oczach nie czuła się jakby była słaba czy zepsuta, a chociaż możliwe było, że to jego wrodzone powołanie sprawiło, iż zatrzymał się przy niej na dłużej, nie sądziła, by więź, która między nimi się zawiązała, wynikała jedynie z jego potrzebą pomocy i uzdrawiania.
    — Wiesz, że nie mam nic przeciwko. Chętnie ich poznam, ale za podziwianie ramki będziemy pobierać opłaty, skoro jest taka ważna — stwierdziła, mrugając do niego. Wiedziała, że tylko się z nią droczył, ale i tak nie potrafiła ukryć zadowolenia; miała w końcu świadomość, że niechętnie sprowadzał inne osoby do domu, do tej pory sama nie mogła uwierzyć w to, że zaufał jej dość szybko, zapraszając do własnej przestrzeni, której na co dzień tak bronił.
    — Byłbyś prawie seksowny, kiedy używasz medycznego żargonu, gdybyś nie próbował jednocześnie mnie wystraszyć — zażartowała Reyes, mówiąc na wpół żartobliwie, a na wpół serio, bo chociaż słowo saprotrofy nie miało w sobie żadnej iskry zmysłowości, w jej oczach nie było nic bardziej pociągającego od zdecydowanego, pełnego pasji do swojego zawodu mężczyzny, który bezinteresownie oferował swoją pomoc. Udało mu się jednak ją zdenerwować wzmianką o konieczności zrezygnowania z malarstwa na jakiś czas, dopóki jej rany się nie wygoją. Była świadoma tego, że nadwyrężyła swoje dłonie dla jednego obrazu, niszcząc skórę i męcząc mięśnie, jednak wciąż uważała, że było warto, skoro udało jej się uzyskać taką reakcję u Reginalda niezbyt skorego do otwartego okazywania emocji. Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że przez kilka następnych dni powinna unikać chwytania za pędzel, jednak trudno było przewidzieć, czy ta sztuka jej się uda; czasami potrzeba tworzenia rozpierała ją od środka do tego stopnia, że nie potrafiła skupić się na niczym innym, dopóki nie udało jej się ukończyć danego dzieła. Reggie zdążył się już przyzwyczaić, że czasami znikała na długie godziny za drzwiami prowadzącymi do pokoju, który zgodził się przeznaczyć na jej pracownię i był w stanie wywabić ją ze środka jedynie za pomocą aromatycznych zapachów zwiastujących kolację. Podejrzewała, że specjalnie użył tego argumentu, doskonale wiedząc, że w ten sposób najłatwiej będzie mu ją przekonać. — Znasz mnie zbyt dobrze — stwierdziła Reyes, przybierając cierpiętniczą minę, która maskowała jej łagodne rozbawienie. Według standardów ich znajomość wcale nie trwała zbyt długo, ale była na tyle intensywna i podszyta wzajemnym zrozumieniem, że naprawdę zdążyli się przez ten czas dobrze poznać i Reginald wiedział, gdzie znajdowały się jej słabe punkty, co mógł w tej chwili wykorzystać, by zdobyć jej zgodę albo w jaki sposób najłatwiej było ją rozproszyć czy wywołać na jej twarzy uśmiech, gdy wpadała w spiralę negatywnych myśli. Zapewne nikt nie podejrzewałby go o przebiegłość, lecz potrafił ją przekonać do swojej racji w sprytny sposób, podsuwając jej perspektywę tygodni bez malowania. Zastanawiała się, czy to lata spędzone jako ratownik medyczny nauczyły go obchodzenia się z ludźmi, którzy nie zawsze chcieli z nim współpracować, mimo że jego działania miały na celu ratowanie ich życia, czy może była to jedna z jego cech charakteru, które jedynie uległy wzmocnieniu w trakcie jego pracy w zawodzie.
    — Jesteś pewny, że to wystarczy? — upewniła się jeszcze Reyes, marszcząc delikatnie brwi, jakby nie była przekonana co do skuteczności rumianku. Skoro już straszył ją dziwnymi nazwami, spodziewała się jakiś środków odkażających i maści, z drugiej jednak strony nie miała zamiaru się z nim kłócić, ponieważ jej specjalnością była historia sztuki i raczej nie mogła się z nim prześcigać w wiedzy medycznej. Doceniała jednak w Reginaldzie to, że nigdy z tego powodu się nie wywyższał ani nie dawał jej odczuć, że była gorsza z powodu swoich braków w przedmiotach ścisłych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bruzda pomiędzy jej brwiami tylko się pogłębiła, gdy spytał o hiszpańską nazwę. Chociaż był to jej rodzimy język, lata spędzone w Nowym Jorku sprawiły, że słówka, których nie miała szansy używać w codziennej rozmowy, coraz bardziej jej uciekały i rozmazywały się w jej pamięci, a rumianek nie należał do określeń, z których często korzystała, więc przypomnienie sobie odpowiedniej nazwy zajęło jej dużo czasu, wzbudzając w niej falę frustracji. Jej kultura była dla niej ważna i irytowała się, że zapominała. Tak naprawdę nie miała jednak zbyt często okazji ćwiczyć, może dlatego tak często w rozmowie z Reginaldem wrzucała hiszpańskie wtrącenia, wiedząc, że ją zrozumie.
      — La manzanilla — wykrzyknęła wreszcie, pozwalając mu się poprowadzić w stronę domu. — Chyba będę musiała pojechać za niedługo do Meksyku, inaczej wszystkiego zapomnę. — Mogła swobodnie rzucać podobnymi uwagami, lecz prawda była taka, że unikała powrotu do kraju i nie sądziła, by zwiodła Reginalda lekkim tonem, do którego wdarła się fałszywa nuta. Nawet rozmowy telefoniczne z rodzicami były ciężkie, nie wyobrażała sobie, jak trudno byłoby jej w momencie, w którym przebywaliby zamknięci w jednym pokoju w duszącej, rozpaczliwej atmosferze, nie mając sobie nic do powiedzenia albo ukrywając się za niemającymi znaczenia półsłówkami.

      Reyes

      Usuń
  50. [Chyba jeszcze nie spotkałam się z kimś, kto tak na poważnie interesowałby się wojskową działką, więc super w końcu kogoś takiego spotkać :D Masz może jakieś wartościowe źródła, które mogłabym sobie przejrzeć w odniesieniu do działania wywiadu? Bo wizja na postać uległa zmianie i koniec końców Elena wylądowała w Mosadzie xD]

    Lyesmith

    OdpowiedzUsuń
  51. Emma należała do osób skrytych i tak było od zawsze. Urodziła się gdzieś w mieście, sama nie wiedziała gdzie dokładnie, ponadto została jako kilku dniowe maleństwo podrzucona na Brooklynie do katolickiego kościoła. Bardziej z opowieści opiekunek, niż własnej pamięci wiedziała, że niedługo po tym trafiła do domu dziecka, a tam dopiero jako kilkulatka została zaadoptowana. Podobnie jak Reginald, nie miała rodziców – ci biologiczni ją porzucili; a mimo wszystko nigdy nie czuła się gorsza. Państwo White, których nazwisko nosiła z dumą; choć oboje już nie żyli, dali jej taki dom, jaki sama chciałaby dać kiedyś swoim dzieciom. A jednak pierwsze lata wychowania spędzone w placówce nauczyły ją trzymania dystansu, nieufności i ostrożności. Nie miała problemów z dzieleniem się, ale już z zaufaniem owszem. Nie widziała nic trudnego w nawiązaniu rozmowy, ale po prostu czuła się skrępowana kontaktem. Ceniła sobie towarzystwo tak samo jak i ciszę, ale mimo wszystko sama nie była prowodyrem kontaktów, z kolei bliższe i głębsze relacje z ludźmi, stanowiły dla niej pewną barierę. Nie potrafiłą się otworzyć i czuć z tym swobodnie. Była uprzejma, ale nie towarzyska i choć nie borykała się z kwestią trudnego zawodu, jak ratownik, w jej przypadku również życie należało do ubogich jeśli chodzi o przyjaźnie nie do zdarcia i nadwyrężenia.
    Kwestia domu i rodziny, były dla niej z jednej strony bolesne – przez niedawną stratę; a z drugiej nie czuła się biedniejsza od tych, którzy mieli swój rodzinny dom i biologicznych krewnych blisko. Nigdy niczego jej nie brakowało, a państwo White zadbali o to, by otrzymała tyle ciepła i uwagi od nich, by nadrobić lata w placówce. Dziś brakowało jej tlyko tego głosu, który dobiegał z kuchni i mocnej, pewnej ręki, która trzymała ją za ramie, gdy się bała, lecz poza tym nie uważała, aby potrzebne jej było gonić za nowymi znajomościami. Sama zresztą nie miała śmiałości, by naprzykszać się ludziom, abyz dobywać ich sympatię.
    Gdyby Reginald podzielił się z nią swoją historią, na pewno oboje znaleźliby podobieństwa, a te mogłyby zaskoczyć ich oboje. Do tego jednak możliwe nigdy nie dojdzie, bo najwidoczniej każde należało do skrytych osób, ceniących włąsną prywatność i komfort.
    - Oczywiście, chodziło mi o to... że... myślałam, że w ogóle pana nie spotkam za prędko i w ogóle... tu...– wyjaśniła nieco wybita z rytmu. Sama już nie wiedziała, co miała na myśli, speszona gubiła je po kolei. Ewidentnie onieśmielała ją obecność mężczyzny, może nie tylko przez wzgląd tego, czego dokonał i co mu zawdzięczała, ale również ze względu na charyzmę jaką emanował i ogólną aparycję, bo ta nie należała do nisko-przeciętnych.
    A propos tego ostatniego, to sama Emma choć nie nalezała do brzydkich, widziała siebie i lubiła siebie widzieć jako zwykłą, przeciętną i nie rzucającą się w oczy. Miała duże przejrzyste oczy, które ewidentnie były odzwierciedleniem tego, co jej grało w duszy i to one od razu przyciągały uwagę, ale nic nadzwyczaj pięknego w sobie kobieta nie potrafiła dostrzec. Wpajana jej od małego skromność, nieco przygaszała uczucie własnej atrakcyjności. Zresztą od wypadku nie skupiałą się na pięknie, a zdrowiu i dbała bardziej o dobrą dietę, koncentrowała na formie, niż wizualnym atutom (wcześniej była tylko odrobinę bardziej próżna, co objawiało się np. nakłądaniem makijażu, z którego obecnie zrezygnowała).
    Odruchowo na wzmiankę o zamknięciu, spojrzała na wyświetlaną godzinę na kasie. Był jeszcze dobry kwadrans do pory przekręcenia klucza w zamku, ale gdyby miało im zejść dłużej na ustalaniu szczegółów w zamówieniu, nie miałaby nic przeciwko. Nigdy nie wyganiała nikogo.
    - Przecież pana nie wyrzucę – zapewniła, z lekkim rozbawionym śmiechem i wyjęła telefon z tylniej kieszeni. - Może pan zamówić cokolwiek się panu podoba – dodała. - Może pokażę przykładowe zdjęcia...? – zaproponowała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Tematy związane z cukiernią był dla niej najwygodniejsze i najbezpieczniejsze. O tym potrafiła, lubiłą rozmawiać i nic co związanego z interesem, jej nie krępowało. Inną oczywiście kwestią był temat ciast, a inna zapłaty, wtedy bowiem spinałą się jak drzazga w palcu, ale w przypadku jakiegokolwiek dogadywania się z ratownikiem, nie było mowy o żadnych pieniądzach. Ona przecież nigdy mu się nie wypłaci, za to, co dla niej zrobił.
      Kilka tygodni temu założyła osobny profil, by nieco się zareklamować. Była to ostatnia chwila na podciągnięcie obrotów, groziło jej bowiem zamknięcie interesu, a z tym nie chciała się pogodzić. Umiała naprawdę dużo, choć wciąż się uczyła i chyba tylko odrobina szczęścia pomogła jej znaleźć obserwatorów i podbić ilość klientów.
      - Najbardziej lubię piec torty – przyznała cicho, opierając łokcie o ladę, aby obrócić mały ekranik w kierunku mężczyzny. - Tydzień to dużo czasu – dodała spokojnie, zapatrzona w ekran, aż krótsze kosmyki założone wcześniej za ucho, opadły jej na twarz, przysłaniając policzki.
      Emma ewidentnie była pasjonatką wypieków i uwielbiała swoją pracę. Dużo serca, wysiłku i wkładu dorzucała do tego, aby całość jakoś prosperowała, ale dawało jej to wiele radości i w kwestii cukierni, jej niepewność odrobinę uciekała w kąt. Odsunęła się, wyciągając rękę i skinieniem zachęciła mężczyznę, aby spojrzał w jej telefon. Każdy post, zdjęcie, czy kilkusekundowe wideo prezentowało jakiś wypiek. Był małe torciki, kilkupiętrowe torty, parę razy miała przyjemność tworzenia tweselnych

      specjałów, ale najwięcej było puszystych ozdobnych i unikatowych ciastek i wymyślnych deserów. Sama oglądając te posty, jakoś milej jej się robiło na sercu.
      - Proszę powiedzieć, gdyby coś się panu spodobało – poprosiła, przesuwając powoli palcem po zdjęciach w dół.


      Emma

      Usuń
  52. Nie ulegało wątpliwości, żę Emma kiepsko sobie radzi z bezpośrednim kontaktem. Dziś czuła się słabo, ale dłonie jej nie drżały, w oczach nie stały łzy, uciekała tylko gdzieś na boki spojrzeniem i gdy zdarzały się momenty, gdy ktoś był zbyt blisko, sama sztywno odsuwała się o pół kroku, lub po prostu odchylała, budując dystans. Jej onieśmielenie i rezerwa nie miały nic wspólnego z niechęcią, bo do nikogo nie była wrogo nastawiona, po prostu tworzyła sobie bezpieczne granice.
    Zdała sobie sprawę z gafy jaką popełniła, nie prostowała tego jednak i nie brnęła w temat dalej. Podała mu wizytówkę, zapewniając o swojej dostepności i nie zmieniła zdania, spodziewała się tylko prędzej telefonu, niż osobistej wizyty. Tak zresztą prosperowali klienci z szczególnymi zamówieniami, oni nie chcieli tracić czasu na odwiedzanie i oglądanie małej cukierni, urządzonej zdecydowanie skromnie. Ale samej White to nie przeszkadzało, a właściwie dawało swego rodzaju komfort i spokój, bo o wiele wygodniej jej było umawiać się przez kontakt telefoniczny i jakoś lżej też było tak ustalać kwestie zapłaty. Zatem to właśnie osobiste pojawienie się w lokalu ratownika ją zdumiało, lecz przecież nie było to wcale ważne. Najważniejsze że tu był i już wiedziała, co może dla niego upiec.
    - Na prawdę? - na ten wyjątkowy komplement i uznanie słyszalne w jego tonie, uśmiechnęła się szerzej i coś błysnęło w jej oku; sama wręcz lekko pochyliła się do ekranu, jakby chcąc lepiej dostrzec to, co widział sam mężczyzna.
    Uwielbiała swoją pracę, sama może nie objadała się słodyczami, bo tego cukru byłoby zbyt wiele w jej życiu, ale pochwała z ust kogoś, kto nie był stronniczy i kto budził poszanowanie, znaczyły wiele. Emma zaś z natury skromna sama potrzebowała słyszeć szczere opinie, bo choć umiała docenić własne starania i ich efekty, to wciąż uważała, że do nazywania jej wypieków czymś wyjątkowym to słowa zbyt przymilne i wygórowane. Od wypadku nie wzięła udziału w żadnych turniejach, ani konkursach, choć dawniej taka zdrowa rywalizacja i chęć samodoskonalenia się gnały ją po nowe przepisy i szkolenie się z różnych rodzajów ciast.
    Rozpromieniona, jakby urosła w oczach i przy kolejnych szczegółach, jakie padły odnośnie zamówienia, sięgnęła po notes leżący przy ladzie i długopis. Drobnym pismem zanotowała uwagi, że tort ma być orzechowo-czekoladowy i zapisała datę postu, który zainteresował ratownika. Miała już podstawy, na których mogła bazować, zresztą możliwości było nieskończenie wiele, a bardzo prawdopodobne, że gdy sama nakręci się na tworzenie czegoś w określonych ramach, zrobi więcej, niż zostanie zaplanowane.
    - Mogę upiec coś jeszcze oprócz tortu – stwierdziła, nie dostrzegając w tym żadnego problemu. - Takie lekkie bezowe makaroniki na przykład – podsunęła ekran blizej mężczyzny, pokazując kolejne zdjęcie. - Jak już rozgrzeję piekarniki, to będzie chwila – zaproponowała.
    Czekolada i orzech otwierały bramy do mnogości deserów i właściwie samej trudno jej było zdecydować, czym może zaskoczyć i zadowolić ratownika. Wiedziała, żę chce i na pewno się postara, aby wyszło jej coś wyjątkowego. I na pewno będzie musiała pomysleć, jak zorganizować sobie czas, aby z wszystkim się wyrobić i nie zaniedbać obowiązków codziennej pracy. To jednak nie stanowiło problemu, lubiła piec albo przed, albo po godzinach otwarcia cukierni.
    - Wie pan, ile osób mniej więcej będzie na tym przyjęciu? - podniosła na moment jasne oczy na twarz mężczyzny, szybkim spojrzeniem obejmując jego profil. Miał ładne rysy, proste i szczere i poczuła, że nie musi się czuć ani skrępowana, ani przestraszona. Jego własne opanowanie i spokój, wpływały w dziwny sposób, również na jej nastrój. Przez jeden płytki oddech, zdążyła też dostrzec malutki pieprzyk na prawym policzku i ten jeden szczegół sprawił, że do głowy napłynęło jej jedno szczególne wspomnienie zupełnie jej w tej chwili niepotrzebne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Emma byłą wrażliwa, sentymentalna, nostalgiczna. Nie była artystka, pieczenie należało do jej pasji i wybranej życiowej ścieżki i nigdy nie porównałaby się do delikatnych poetów, czy finezyjnych malarek, bo nie dostrzegała że naprawdę może mieć sporo wrazliwego z ludźmi, tworzącymi uznawaną sztukę.
      Odsunęła się, prostując sztywno plecy i z krótkim, wyszeptanym przepraszam, obeszła ladę, aby podejść do drzwi. Przekręciła zamek i przewiesiła tabliczkę z informacją o tym, że sklep już jest zamkniety, po czym obróciła się powoli do swojego gościa. Czuła, że w piersi rośnie jej paląca, ziejąca pustką dziura i było jej przykro, że ma napad melancholii akurat teraz i na dodatek spowodowany tym, że dostrzegła coś znajomego u praktycznie obcej osoby. Zdarzało jej się to tylko czasami, ale zawsze tak samo przybijało i gasiło kobietę.
      - Mogę podać panu krzesło, jest po drugiej stronie lady, nie musimy się spieszyć – zapewniła spokojnie, stając obok gotowa do dalszych ustaleń. Jej naprawdę nigdzie się nie spieszyło, a właściwie była wdzięczna za każdym razem, gdy coś odciągało ją od powrotu do mieszkania, gdzie przebywał Thomas.

      Emma

      Usuń
  53. Nie otwierałaby salonu, gdyby nie była w pełni przekonana, że będzie w stanie sprostać oczekiwaniom klientów. Wiadomo, że nie z każdym nadawało się na tych samych falach, jednak Kanadyjka należała do osób, które nie obawiały się powiedzieć wprost, że pewnych wzorów, czy miejsc na ciele się zwyczajnie nie podejmą. Nie chciała później znajdować się na tych wszystkich facebookowych fanpage'ach, gdzie ludzie ostrzegali przed danym tatuatorem. Trzeba było zwyczajnie liczyć siły na zamiary. Na szczęście ona nie miała z tym problemu i w gruncie rzeczy jeszcze żaden klient, czy klientka nie wracali do niej z reklamacją. Czasem zdarzały się małe poprawki, ale zawsze były darmowe, jeśli były skutkiem jej niedociągnięć podczas sesji. Każdy organizm przecież inaczej reagował na igłe i tusz, więc czasem nie mogła od razu ocenić,czy wszystko wyszło tak jak powinno. Miała już takie osoby, które krwawiły bardziej, niż jakby je krojono nożem, a innym już po dziesięciu minutach na skórze pojawiała się opuchlizna przez co zdanie miała znacznie utrudnione. Były to jednak nieliczne przypadki i w gruncie rzeczy kochała to co robiła. Na pewno nie nadawała sie na pełnoetatowa prace w korporacji jakich Nowy Jork miał do zaoferowania pod dostatkiem. Tutaj musiała może pracować z niestandardowych godzinach, bo zajmowała się całym salonem od a do z, lecz to było jej dziecko i sprawiało jej wiele frajdy. Bardzo rzadko czuła, że jest w pracy - no chyba, ze jakies tabletki dla urzędników się nie kleiły, wtedy niemal czuła, że szybciej zaczyna siwieć!
    — Super — powiedziała z lekkim uśmiechem i już sobie nakreśliła kilka linii na tablecie, jakby już ją korciło, by przelać pomysł kształtujący się w głowie na papier.
    — Masz może zdjęcie osoby, której portret mam przerobić na kontury? — zapytała niemal od razu, bo to że miał to być mężczyzna wcale nie dawało jej szczegółów, których wbrew pozorom nawet do tak minimalistycznego projektu potrzebowała. Każdy miał chociażby inny nos, czy układ oczu. 
    — Bo rozumiem, że chodzi Ci o konkretną osobę, tak? — dodała, poniewaz w gruncie rzeczy miała dosc dobra intuicje, ale to nie oznaczało, że była nieomylna.  
    — Przyznam, ze nikt mnie jeszcze o to nigdy nie prosił. Nikt z klientów — naprostowała automatycznie, poniewaz nie raz, nie dwa szkicowała przy chłopakach z zespołu, którzy byli jej pierwszymi ofiarami, jeśli chodzi o prace na ludzkiej skórze. 
    —  Jakby cos takiego mi miało przeszkadzać, to nigdy bym niczego nie stworzyła — zaśmiała się, jednak już wzrok przeniosła na table, by dokończyć skrawki szkła, które ułożyła dość symetrycznie, ale jednak tak, by wyglądały jak potłuczone lustro. Między nimi dodała kilka drobinek w których na pewno nie miała możliwości zmieścić konturów, lecz w jej wizji były one elementem ubocznym zniszczenia tafli szkła.
    —I jak? — zapytała odrywając wzrok od ekranu i przenosząc go na mężczyznę. W końcu skoro projektowała przy nim to mogła go tez od razu zapytac o zdanie, prawda?
    Fleur 

    OdpowiedzUsuń
  54. Emma nie przywykła do komplementów, minął dobry rok, od kiedy słyszała miłe i czułe słowa od kogoś jej bliskiego i życzącego jej dobrze, kto z takim autentycznym i szczerym zachwytem ją opiniował. Zadziwiały ją więc takie słowa, zaskakiwały, ale i przypominały niejako również o tym – bardzo dobitnie, co utraciła. Nie znała ratownika zupełnie, zatem nie mogła wiedzieć, że dla niego przesada nie jest czymś pożądanym, a stwierdzenie i ocena które padły z jego ust, są jak najbardziej prwdziwe w jego mniemaniu. Ale usłyszała szczerość tonu, uśmiech więc w jej wykonaniu był prostym, choć speszonym podziękowaniem.
    Podniosła oczy do twarzy mężczyzny i pokiwała z zrozumieniem głową. Nie chciała się narzucać, ani być nadgorliwa, nie chciała też na siłę wciskać swoich wypieków, żeby usilnie uszczęśliwiać mężczyznę. Przyszedł z zamówieniem tortu i tort otrzyma, nic jej przecież do tego, czy przyda się na przyjęcie coś jeszcze, bo to leżało po stronie deycyzjnej organizatorek, a jak się okazywało, ratownik był tylko posłańcem.
    - Koleżanki chyba w pana nie wierzyły – podsumowała z uśmiechem, trochę tym faktem rozbawiona i wsunęła dłoń w tylną kieszeń jeansów, aby wyjąś plik małych samoprzylepnych karteczek. Przechyliła się do przodu, sięgając po długopis leżący bliżej kasy i lekko zadrżała, gdy pod uniesiony od wysunietej ręki swetr wdarło się chłodne powietrze, które ubrany w kurtkę mężczyzna wniósł do cukierni. Mocno marzła, bardzo lubiła ciepło i nawet latem potrafiła na sukienkę na ramiączkach narzucić ażurkowy sweterek, by okryć ramiona.
    Drobne literki ułożyły się w tytuł nazwy jej profilu na instagramie. Obróciła się w kierunku gościa i podała mu świstek, aby zabrał go z sobą i przekazał osobom zainteresowanym organizacją urodzin kolegi.
    - To chyba taka tradycja, że zostawiam panu papierki – zauważyła z lekkim uśmiechem. - Gdyby cokolwiek zmieniło się w zamówieniu, można się ze mną kontaktować telefonicznie, albo przez ten profil. Gdyby były potrzebne jakieś ustalenia, jakieś zmiany, to proszę mówić, zacznę piec dwa dni wcześniej, więc jest jeszcze czas – dodała spokojnie, na momend uciekająć myślami w szybkie kalkulacje, czy starczy jej czasu na wszystko.
    Emma najswobodniej czuła się w tematach dotyczących pracy. Kwestie osobiste to była zupełnie inna bajka, ale nie miała przy sobie osób, które by ją naciskały, więc w pewien sposób jej ignorowanie było wygodne. Miała po prostu spokój.
    - Można mnie też znaleźć tutaj – dodała ciszej, pierwsze zaskoczenie pojawieniem się tu ratownika, obierając jako niespodziankę w pewien sposób miłą. Bo to było naprawdę cudowne, że w tych czasach wciąż można było się mile zaskoczyć kimś drugim.
    Odsunęła się o krok, obejmując ramionami. Nie miała nic więcej do dodania, pan nie chciał jej zatrzymywać, a ona nie chciała także zabierać mu czasu. Była pewna, że to ponowne spotkanie było przy okazji i jak ona szukała go kilka miesięcy, częściej okazji do oznalezienia się nie będzie. Gdy po chwili wyszedł, jak co dzień dokończyła podliczanie dziennego dochodu.
    Emma najswobodniej czuła się na zapleczu cukierni, którym była ogromna kuchnia z wielkim drewnianym blatem, szorowanym, używanym, wycieranym od lat do tego stopnia, że praktycznie nie miał już swojego oryginalnego ciemnego koloru, a o wiele jaśniejszy. Były tam też dwa wielkie piekarniki, w każdym miejsce na trzy blaty i wszędzie unosił się zapach świeżych słodkich wypieków. Spędzała tam długie godziny, przychodząc dużo wcześniej przed otwarciem lokalu, a także pozostając do wieczoru, jeszcze dłuższą chwilę po zamknięciu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy weekend dobiegał końca, przez podany ratownikowi profil instagrama napisała do niej pewna kobieta, przedstawiając się jako jedna z koleżanek jej bohatera i wywiązały rozmowę, dopinając zamówienie na ostatni guzik. Smak orzechowo-czekoladowy został potwierdzony, podobnie jak forma tortu przekładana biszkoptem, Emma zaś otrzymała kilka własnych zdjęć kiedyś publikowanych, jako wskazówka co do kształtu i wielkości ciasta. Wiedziała czym i jak się zająć, a dodatkowo ku jej uciecze, zostały domówione jogurtowo orzechowe deserki , które zawsze gdy sama robiła, podjadała trochę zapominając przy tym o prawdziwym obiedzie.
      W dniu gdy miała się odbyć niespodzianka, wiedziała że przed szesnastą podjedzie ktoś po odbiór zamówienia. Domyślała się, że ponownie może spotkać ratownika i przez to, czuła dziwne napięcie, takid reszcz podekscytowania i oczekiwania. Była to osoba przemiła i naprawdę bardzo uprzejma, nie było absolutnie zadnego powodu, aby się przy nim stresować, a jednak sam fakt, dzięki czemu i jak go poznała, sprawiał, że się peszyła.
      - Jeszcze chwilka..... - mówiła cierpliwie do siebie, pakując szklanki z deserkami do plastikowych zabezpieczonych pudeł, bo tort był gotowy.
      Zdecydowała się na prosty, trochę ozdobny, który na koniec trzeba było jeszcze dokończyć, ale był to zabieg zabierający ledwie kilka sekund. Chciała, aby wszystko wyszło tak, jak sobie zleceniodawcy wymarzyli i aby sam solenizant był zaskoczony i szczęśliwy, a po toaście przede wszystkim syty. Główny punkt zamówienia spoczywał rozczłonkowany w dwóch dużych kartonach, gotów już do transportu, a gdy usłyszała pukanie do zamkniętych drzwi cukierni, dziś bowiem pracowała krócej, ocierając dłonie o biały fartuch udała się, aby otworzyć.
      Wersja zapracowanej „roboczej” Emmy wyglądała tak jak jej wersja codzienna, z tą różnicą, żę zdarzała się nieotrzepana mąka na policzku, albo czekoaldowa smużka przy skroni – jak teraz. Ubrania chronił prostu biały fartuch, a długie za łoaptki włosy zwykle spinała na czubku głowy w rozczapierzonego koka, który podskakiwał wraz z jej krokiem. Na widok znajomej twarzy, z lekkim rumieńcem którego pojawienie można było zepchnąć na wysoką temperaturę bijącą od piekarników (choć dawno wystygły), przekręciła zamek i odsunła się, otwierając drzwi, a gestem zapraszając od razu do środka.
      - Dzień dobry, już kończę wszystko pakować – zapewniła, wycofując się kilka kroków. Obrzuciła szybkim spojrzeniem przybyłęgo, dostrzegając że dziś jest wyjątkowo schludnie i bardziej elegancko wyszykowany i o ile się nie myliła, poczuła też przyjemną woń perfum. Stanęła obok, aby mógł spokojnie wejść, aby zaraz zamknęła za nim drzwi i znów przekręcić zamek, mimo wszystk ta skromna dzielnica, nie była aż tak bezpieczna, by w pełni ufać osiedlowym chuliganom. - Sarah zapewniła, że to nie problem, jeśli pojedziemy razem, na miejscu będę musiała jeszcze coś dokończyć...? - Uniosła pytająco brwi, bo mimo rozmów z organizatorką, nie mogła od tak wpakować się komuś do auta. Zresztą, nawet chyba kolezanka nie miała praw aby rozporządzać cudzym pojazdem, prawda?

      Emma

      Usuń
  55. Nie miała żadnych trudności z wyrobieniem się w czasie, umiała sobie dobrze rozplanować pracę. Kwestia czy zdążą była tu bezsprzecznie opanowana i właściwie nie z tego powodu Emma tak się spieszyła. To bardziej kwestia dużych starań, aby po prostu wszystko się udało i wypadło jak najlepiej. Z transportem zwykle wiązało się ryzyko, że gdy auto za bardzo zatrzęsie, wtedy coś się może przesunąć, opaść, odgnieść i zwykle psuło to całą estetykę, a Emma choć robiła proste rzeczy, nawet jeśli zdobne to z gustem, do końca dbała o szczegóły wykonania. Można rzec że była pratyczną perfekcjonistką.
    Zatrzymała się, spoglądając na ściągnięty wyraz twarzy ratownika i zacisnęła na moment wargi zmieszana. Nie chciała robić problemu, nie spodziewała się nawet, że te szczegóły nie zostały dalej przekazane najbardziej zainteresowanej osobie – tej odpowiedzialnej za transport; ale gdy sam przyznał, że to praktycznie żaden, odpowiedziała nieprzekonanym uśmiechem. Emma gdyby mogła, stałaby się niewidzialnym chochlikiem, który cudem podrzuca swoje ciasteczka i to chyba najbardziej by jej odpowiadało.
    Stanęła kawałek dalej przy ladzie, spuszczając wzrok i rozwiązała jasny poplamiony fartuch, ściagając go zaraz przez głowę. Wytarła o niego dłonie i wygładziła znajdujący się pod spodem szary sweter, znajdując na dekolcie okruszki orzeszków, które miksowała niedawno do deseru. Wytarła dłonie ponownie o jeansy i założyła kosmyki łaskoczące policzki za ucho.
    - Muszę przyłożyć ozdobny bok do tortu, bo w drodze może się wszystko rozsypać i na koniec polać to czekoladą – wyjaśniła i odłożyła brudny fartuch pod ladę w widoczne miejsce, aby pamietac, by zabrać go do przeprania w domu. - Ale zajmie mi to chwilę, nie będę przeszkadzać w przyjęciu – zapewniła dodatkowo, czując że brzmi to tak, jakby się wpraszała, co zupełnie mijało się z prawdą. Rzuciła przy tym krótkie spojrzenie na mężczyznę, próbując wyczuć, czy aby go nie drażni.
    Emma od roku nie była na żadnym przyjęciu, zabawie, ani pogodnej uroczystości. Raz po jej powrocie przyjechało kilka bliskich przyjaciół, aby ją powitać i wspierać, bo nawet nie miała możliwości brać udziału w pogrzebie matki, ale że wszyscy żyli obecnie w rozjazdach, nie było okazji, by gdzieś wychodziła i uczęszczała. Nie miała zresztą talentu do poznawania i zaskarbiania sobie nowych znajomych, skupiła się więc na obowiązkach.
    - Zaraz wszystko przyniosę – dodała szybko, wycofując się na zaplecze.
    Szklane deserki były w plastikowych pudłach, które miały wbudowane przegródki właśnie na pojemniki, więc z spokojem mogłaby nimi nawet podrzucać i jedyne co by im się stało, może warstwy zawartości by się pomieszały i cąłość straciłaby wizualny apetyczny wygląd. Z ciastem jednak trzeba było obchodzić się delikatniej, dlatego najpierw przyniosła dwa duże pudła -w każdym po tuzin małych pękatych szklanek, a na koniec wolniejszym krokiem doniosła dwa kartonu, mniejsze ułożóne na większym. Wszystko ustawiła obok siebie na szklanej ladzie i spojrzała na ratownika.
    - Ciasto będę musiała przewieźć na kolanach, amortyzując trzęsienie na drodze, ale plastik można rzucić do bagażnika, albo gdzie pan ma miejsce – wyjaśniła, wskazując po kolei na to, o czym mówiła. - Pójdę jeszcze po torbę i ostatnie składniki i pomogę to zapakować, dobrze? - objęła całość jeszcze kontrolnym spojrzeniem i przeniosła oczy na twarz mężczyzny, czekając na zgodę, albo inne ustalenia. Sama obecnie nie miała auta, dlatego była zalezna od niego i chciała się dostosować, a gdy już sama gdzieś jechała dowożąc zamówienie, jechała z pudłem i wielką torbą przerzuconą na ramię.
    Właściwie byli gotowi do drogi, wystarczyło się zapakować i jechać, ale nie wiedziała jak to chce poukłądać sobie w samochdozie kierowca.


    Emma

    OdpowiedzUsuń
  56. Być może Emma była zbyt płochliwa i względem nawet życzliwych ludzi zachowywała się jak dzikus, niemniej jednak nie miała nigdy nic złego na myśli. Nie chciała na pewno nikogo urazić tym swoim wycofaniem, w jej zamiarach nie leżało nawet budwanie dystansu – to się po prostu jakoś bezwiednie działo. Na pewno na wątpliwe uznanie zasługiwał fakt, że nie uciekała, nie chowała głowy pod sweter, jak robią małe dzieci, ale czy to aby na pewno była odwaga....? Chyba jako dorosła osoba, po prostu potrafiła (kiepsko) ukrywać własne lęki. Lub jak większość osób z jej otoczenia, sama już do nich przywykła i akceptowała.
    Miała wrażenie że między nią a ratownikiem pojawiłą się pewna bariera w swobodnej komunikacji i choć doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli sama się nie przełamie i nie okaże sympatii i inicjatywy kontaktu, drogę mogą pokonać w niezręcznej ciszy. A tego nie chciała, wręcz potrzebowała czegoś podczas jazdy, co ją nieco rozproszy. Od wypadku gdy wsiadała do aut, czy nawet autobusów, czuła narastający niepokój, była spięta i po kwadransie drogi który potrafiła znieść w opanowaniu, zaczynała odczuwać coraz silniejsze lęki a jej umysł zaczynał przywoływać najdrastyczniejsze wypadkowe wspomnienia. Poza tym nie chciała absolutnie być tak niegrzeczna i okazywac niewychowanie wobec człowieka, któremu zawdzięczała życie.
    Podziękowała usmiechem za przytrzymanie drzwi i wślizgnęłą się na przednie siedzenie. Siedząc obok kierowcy, gdzie miała jeszcze możliwość obserwowania drogi, poczucie kontroli byłow iększe i dzięki temu też dłużej umiałą zachować spokój. W wypadku sprzed roku siedziała za kierowcą, nieco przytłoczona obecnością przyszłych teściów, którzy do najszczuplejszych nie należeli i jedyne co pamiętała, to tył głowy Michaela i jego mruczenie z niezadowolenia, gdy zaczepnie skubała go w ramie, albo po włosach. Nie pamietała w jakich byli wtedy nastrojach, ale nigdy nie zapomni wyrazu jego oczu, któe dostrzegła w bocznym lusterku, gdy jako pierwszy zdał sobie sprawę, co się wydarzy... A to ona nalegała na wyjazd. To przecież wszystko, co ich spotkało, było jej winą....
    - Trzymam za słowo, najwyżej razem będziemy reperować ciacho – odparła pogodnie, rozbawiona przysięgą pana ratownika.
    Zapięła pas, dwa razy mocno go jeszcze szarpiąc po zabezpieczeniu się, jakby chciała mieć sto procent pewności, czy aby na pewno ten sprzęt da radę ją ocalic, gdyby los pokusił się przetestować ją ponownie. Nawet kątem oka nie spojrzała w kierunku mężczyzny, zdając sobie sprawę że nawet jeśli nie ma jej za prewrażliwionej wariatki jak większość ludzi, bo wie przez co przeszła i skąd się biorą jej lęki, to możliwe że po prostu uznaje jej zachowanie za dziwne. To nie miało znaczenia, właściwie od kiedy wokół niej została jedynie garstka bliższych osób, przestała aż tak się przejmować tym, jak ktoś odbiera jej reakcje i odruchy spowodowane bliskim spotkaniem z śmiercią, no bo przecież z większością osób po prostu się mijała. Sądziła że z panem ratownikiem będzie podobnie.
    Gdy ruszyli, wcisnęła plecy w fotel, trzymając ręce drętwo na kartonach. Miała ochotę zacisnąć na czymś palce, ale gdyby teraz to zrobiła, wszystko z czym jechali na przyjęcie po prostu zostałoby zniszczone, bo kartony były cieniutkie a ich zawartość delikatna i miękka. Musiała skupić się na amortyzacji drogi dla tortu, żeby też nie podskakiwał na jej kolanach. Gdyby miała wybór najchętniej robiłaby zamówienia na miejscu wydarzeń, ale niestety wiedziała, że to nierealne i może faktycznie było to dziwne, że chciała kończyć tort w ostatniej chwili przed podaniem, ale wiedziałą również, że wtedy jest najlepszy efekt.
    - Opowiedz o sobie – poprosiła znienacka, wypuszczając głośno powietrze, gdy włączyli się do ruchu. - Kim jesteś? - wpatrując się sztywno przed siebie, na moment tylko rzuciła mu krótkie spojrzenie i zaraz zrozumiała nietakt. - Znaczy... kim pan jest? Przepraszam... potrzebuję rozproszenia – wyjasniła, bąkając tłumaczenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Emma nie była wygadana, ani śmiała, ale rozumiała samą siebie i potrafiła na potrzeby chwili nieco się wysunąć do przodu w kierunku rozmówcy. Nie oczekiwała oczywiście teraz żadnych wspaniałych historii całego jego życia, ani nic z intymnych szczegółów Boże broń! Nie mogła po prostu znieść szumu ulicy z wnętrza auta, szmer miasta, odgłos sunących po asfalcie opon, migotanie mijanych lamp ulicznych i neonowych świateł sprawiały, żę w klatce piersiowej mogła urosnąć jej gula odbierająca oddech, a nie chciała dostać ataku paniki.
      - Potrafisz... Przepraszam, czy potrafi pan śpiewać? - wypaliła, poprawiająć się ku formie grzecznościowej. Wyglądał na niewiele starszego od niej, a jednak oficjalny ton wydawał się tu odpowiedni i to nie tylko dlatego, że nie podali sobie ręki i się sobie nie przedstawili. On uratował jej życie i samo to stawiało go na piedestale, spod którego go podziwiała i czuła, że ma dług wdzięczności nie do spłacenia. - Czasami pana słysze, jak zasypiam – przyznała ściszonym tonem, bo przyznawała się do czegoś osobistego. Mimowolnie ręce delikatnie jej zadrżały, a palce ciasniej objęły rożki kartonów, gdy dodała – pamietam jak pan krzyczał w karetce...

      dziwna Emka

      Usuń
  57. — Wiedziałam, że zapomnisz. A podobno to ja mam z tym problemy. — Noelani roześmiała się z rozbawieniem. Temat amnezji był dla niej czymś niezwykle trudnym i wciąż bardzo często traktowała go jako tabu. Omijała szerokim łukiem, bo budził w niej lęk i niepokój przed tym wszystkim, co nieznane. Nie wiedziała, dlaczego tak się działo, jednak już samym swoim towarzystwem Reginald potrafił sprawić, że cały strach ulatniał się w ułamku sekundy. Był jedyną osobą, przy której potrafiła odnaleźć w sobie jakikolwiek dystans do całej sytuacji, a i czasami nawet z niej zażartować.
    Uśmiechnęła się na wspomnienie o Belle Harbour. Nie bywała u niego często z racji tego, że przez napięty grafik mężczyzny zdecydowanie dogodniej było umawiać im się gdzieś na mieście, pomiędzy jej zajęciami i jego pracą. Jednak gdy już udało im się spędzić wieczór grając w planszówki na patio i zajadając się domową pizzą, widok zawsze wzbudzał jej zachwyt. Złociste zachody słońca i szum oceanu o zmierzchu hipnotyzowały blondynkę, a w jej głowie zawsze wtedy pojawiała się myśl, czy gdyby nie straciła pamięci, równie bardzo nie mogłaby wyjść z podziwu, jak piękny jest świat dookoła.
    W pierwszym odruchu Noelani chciała zaproponować mężczyźnie pomoc, gdy ruszył po drewno, jednak zaraz potem stwierdziła, że raczej nie będzie jej potrzebował. Ramiona miał co najmniej trzy razy szersze od jej własnych, więc przypuszczała, że za jednym zamachem przyniesie tyle drewna, ile potrzebowali. W międzyczasie natomiast dolała do jego kubka herbaty i wyciągnęła z samochodu koce, rozkładając je na ławkach przy palenisku. Zaraz potem odgarnęła z niego zwęglone i z całą pewnością również zwilgłe kawałki drewna pozostałe po poprzednim paleniu ogniska, robiąc miejsce na te przyniesione przez Reginalda.
    — Wiem, że jesteś w tym mistrzem — zaczęła blondynka, gdy Reginald wrócił po chwili z drewnem i sięgnął po siekierkę. — Ale tak tylko w ramach drobnego przypomnienia poproszę, żebyś jednak był ostrożny. Nie jestem tak dobra w pierwszej pomocy, jak ty, i jeśli odrąbiesz sobie palec to absolutnie nie będę wiedziała, co z nim zrobić. — dodała i uśmiechnęła się z rozbawieniem, upijając łyk herbaty. Spojrzała na mężczyznę z uwagą.
    Była pod wrażeniem posiadanych przez niego umiejętności na tak wielu płaszczyznach. Znała jego zawód i wiedziała, czym się zajmował ponad to, a w każdym razie tyle, ile zechciał jej powiedzieć, więc nie dziwiła się już od dawna, jednak za każdym razem nie mogła wyjść z podziwu. Często przyglądała się Reginaldowi, zaintrygowana tym, z jaką łatwością przychodziło mu robić rzeczy, do których przeciętny nowojorczyk zwykle potrzebuje tuzina tutoriali internetowych albo od razu wzywa cały sztab specjalistów, którzy mogą go wyręczyć.
    — Chciałam kupić krzesiwo, żebyśmy mogli poczuć prawdziwy zew natury, ale w sklepie mieli tylko zapałki. — uśmiechnęła się po raz kolejny i rzuciła małe opakowanie w stronę przyjaciela.

    Noe i jej skruszona autorka <3

    OdpowiedzUsuń
  58. Emma zakładała podobnie jak jej towarzysz, że droga będzie im się dłużyć i ciszę wypełni prędzej speaker radiowy, niż ich dialog, choć czuła też, że potrzebuje rozproszenia. Najmniej spodziewała się, że to właśnie ona jako pierwsza, poruszy na głos jakiś temat, a jednak przemówiła pierwsza. Nie należała do szczególnie wygadanych osób, a towarzystwo nigdy nie było jej mocną stroną, wolała garstkę bliskich i zaufanych osób, niż tłum, mimo wszystko ten człowiek wzbudzał w niej zaufanie, choć był kimś obcym. Może pierwsze wspomnienie i świadomość, że ją wyratował sprawiły, że nie bała się tę odrobinę przed nim odsłonić, a może po prostu silna potrzeba poznania go, popchała ją pół kroku do przodu w tej nowej relacji. Jakby nie patrzeć nie bez powodu szukała go dobrych kilka miesięcy, by wreszcie dopaść i gorąco podziękować, a i tak czuła, że nigdy się nie odpłaci za to, co uczynił.
    Starała się nie skupiać na tym, jak prędko jadą, jak migają jej światła przed oczyma i jak suną po nierównym asfalcie, aż czuła drogę pod sobą mimo że auto wydawało się doskonale radzić z nawierzchnią. Wtedy też czuła, że wszystko w porządku... Wtedy też nikt się nie spodziewał wypadku...
    Odetchnęła głeboko i spojrzała kątem oka na profil mężczyzny, nie drgnęła przy tym ani drobinę i wydawała się siedzieć nienaturalnie usztywniona w fotelu pasażera. Tak naprawdę, wcisnęła plecy mocno w obicie i miała zamiar tak wytrwać aż do momentu, gdy dotrą na miejsce, nie było mowy nawet o tym, by lekko się obróciła, czy inaczej ułożyła dla wygody.
    - Ja jestem Emma – przedstawiła się, usmiechając z grzecznością. Nie zorientowała się, że ratownik już może to wiedzieć, bo przecież jej dane wypisane były na wizytówce.
    Absolutnie nie miała na myśli złych wspomnień, wyznając mu, że słyszy go przy zasypianiu. Zresztą nie słyszała jego głosu zawsze, a sypiała zwykle krótko, za to dobrze i aby czuć się wypoczętą, nie potrzebowała wielu godzin odpoczynku w objęciach Morfeusza. W zastanowieniu nad tym, co powiedział, lekko zmarszczyła nos, wydymając wargi i zapatrzyła się w dal przed nimi. Miał rację, niewielu pacjentów w ogóle dąży do tego, by stworzyć nowe wspomnienia i wyprze przyjemniejszymi te bolesne, a ona choć nigdy tego nie miała na myśli, teraz t właśnie robiła! Było to zaskakujące, ale i miłe odkrycie i wcześniej w ogóle się nad tym nie zastanawiała. Zapewne dla większości ludzi, którym pomógł, pozostawał ratownikiem, który w jednej chwili ich ocalił, ale znikał równie szybko, co się pojawił. Było to wpisane w jego zawód, ale było też w pewien sposób przykre, a gdy nad tym rozmyślała, poczuła że to musi dawać również poczucie samotności. I to także było zaskakujące, bo o ile tygodniami starała się poznać jego nazwisko, a później złapać z nim kontakt, o tyle nigdy nie spojrzała na jego wykonywanie zawodu pod tym kątem.
    - Polubiłam ten głos – przyznała. - To nie był głośny, straszny krzyk, ale taki, który mnie zawołał z daleka i pomógł, a właściwie pozwolił wrócić – stwierdziła cicho, czując że te słowa brzmią naprawdę intymnie i wyznaje mu coś tak osobistego, jakby byli co najmniej wieloletnimi przyjaciółmi. Ale chyba już pod pewnymi względami byli z sobą w jakiś sposób połączeni i to, że wrócił jej życie, gdy była praktycznie martwa, czyniło z niego kogoś dla niej wyjątkowego.
    Emma nie należała do szczególnie religijnych osób, nie modliła się często. Czasami chadzała do kościoła, ale to dla własnego spokoju, a nie dlatego, bo kalendarz wybijał szczególne dni nabożeństw. Miała w sobie jednak dużo wiary i w to co ludzkie i poza tym co namacalne. Prawdopodobnie brało się to z jej wysokiej wrażliwości, ale po prostu lubiła wierzyć, że poza nimi jest coś jeszcze, a zdarzało się, że gdy dawniej wyjeżdżała nad jeziora, gdy jej tato i Michael łowili ryby, mama zbierała mlecze aby z nich wyrobić słodki syrop podobny do leciutkiego miodu, ona wpatrywała się godzinami w mieniącą się taflę wody, próbując dostrzec tam coś, czego nie mógł nikt inny. Była marzycielką, choć od dawna starała się stąpać w życiu roztropnie, rozważnie i z głową, nie bujając w obłokach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Chrząknęła zmieszana i gdy padła propozycja z strony jej towarzysza, rzuciła mu krótkie, baczne spojrzenie. Układ opowieść za opowieść to nie było coś, czego się spodziewała. Właściwie nie miała o czym opowiadać i chyba nawet nie chciała, bo nie było w jej życiu nic, czym mogłaby się pochwalić. O rety, jakby się nad tym zastanowić, to było właściwie odwrotnie, a jednak była również przekonana, że nie padnie między nimi żadna niezgoda, ani nacisk, czy próba prowokacji, depcząca dotychczasową kulturę, jaką sobie okazali. Ten mężczyzna po prostu był najwidoczniej dobrze wychowany i nosił w sobie taki rodzaj szarmancji, takiej starego wychowania, której u swoich rówieśnikow nie dostrzegała, a którą umiała rozpoznać dzięki dużo starszemu przyjacielowi i nie obawiała się niewygodnych pytań.
      - Niech będzie- zgodziła się, choć z wyraźnym wahaniem i zamilkła, oddając mu głos.



      Emma

      Usuń
  59. Gdyby Reginald był kimś bliższym, kogo zna przynajmniej parę lat, komu nie boi się szczerze wyznać, że lęka się za każdym razem, gdy wraca do domu i z niego wychodzi i gdyby on sam wreszcie znał choć skrawek jej historii, pewnie nie miałaby oporów, aby odsłonić się bardziej. Zawsze najtrudniejszy jest pierwszy krok, najciężej jest zacząć. Miała sąsiadów, którzy znali jej nieżyjących rodziców, wiedzieli o adopcji i z nimi nie wstydziła się, nie krępowała mówić o tym, że tak naprawdę nie ma pojęcia, skąd pochodzi. Znała swoich rówiesników mieszkających niedaleko, którzy wiedzieli, jak bardzo lubi dziś piec, a jak kiedyś uwielbiała dodatkowe zajęcia z matematyki i z nimi nie miała żadnych oporów przed swobodną rozmową, nawet gdy spotykali się przypadkiem, gdzieś po drodze na zakupy, bo życia im się rozjechały. Ale miała teraz przed soba obcego człowieka, ktoremu nie wiedziała, na jak wiele może zaufać, poza tym już po kilku zdaniach z jego ust, utwierdziła się w przekonaniu o swojej niskiej wartości i nijakim życiu.
    Emma nie znała swoich biologicznych rodziców, od razu też wyłapała, gdy ratownik wspomniał o wujostwie. Zerknęła na niego katem oka, nieco ciaśniej oplatając palcami rożki kartoników, w którym wieźli tort i zagryzła od środka policzek. Załączył w niej ciekawość, ale nie było ani krztyny szansy, by zadała pytanie głośno, nie wypadało, nie miała prawa wciskać mu się z buciorami w prywatne sprawy, kiedy sama nie chciała własnych odsłonić. Ona od zawsze była nijaka, niechciana, pomijana i gdy doszło do adopcji, a nie była już najmłodszym dzieckiem w ośrodku – tym zawsze jest łatwiej znaleźć rodzinę; poczuła, że to cud. Pierwszym cudem byli państwo White. Drugim rodzina jaką razem założyli, zatem wypadek i wyczyn Reginalda liczyła jako trzeci. Odratował ją i wrócił do życia, które jej tamta dwójka ofiarowała, chociaż dziś wszystko było już inne.
    - Nigdy nie byłam dalej poza granicami stanu Nowy Jork i nawet wycieczka na kilka godzin do lasu to dla mnie atrakcja – podjęła, wyłapując chwilę ciszy, która wskazywała na jej kolej. Nie wyjaśniła kwestii, czy to ze względu na obawę przed nieznanym, czy problemy finansowe, a podobnie jak towarzysz po prostu podała fakt. Zadziwiające jednak, jak z samych ogólników, nawet bez wnikania w szczegóły, wiele można wywnioskować.
    Odetchnęła głęboko, gdy przyspieszył nieznacznie, mijając auta skręcające po ich lewej. Na moment zacisneła powieki i aby nie gnieść pudełek, rozprostowała palce sztywno, rozczapierzając je szeroko i tylko wnetrzem dłoni przytrzymywała pakunek. Jazda należała do płynnych i spokojnych i może to kwestia obcego auta i obcego kierowcy, bo ostatnio było już lepiej, ale czuła się spięta. Prawdopodobnie to też wina rozmowy i gry jaką podjęli, ale mimo wszystko nie chciała się wycofywać, była po prostu ciekawa, choć taktowna.
    - Dużo się dzieje w twoim życiu – podsumowała jego słowa, odrobinę oszukując, bo nie wiedząc co może o sobie powiedzieć, nie mówiła praktycznie wcale. Zresztą wedle własnego uznania nie widziała nic ciekawego, ani godnego wyciągnięcia w tej rozmowie, choć zdawała sobie sprawę z tego, że to nie fair. - Wiedziałam, że jesteś niesamowity, ale z tego co słyszę, twoja doba musi mieć co najmniej kilkanaście godzin więcej, niż u przeciętnego człowieka – usmiechnęła się lekko i opuściła spojrzenie na pudełka, aby choć na parę sekund oderwać oczy od drogi.
    Chciała z kimś porozmawiać, potrzebowała tego. Chodziła do kościoła i rozmawiała z Bogiem, choć bezgłośnie. Co kilka dni odwiedzał ją starszy sąsiad, okazywał jej troskę, pozwalał wciskać sobie bez zapłaty dodatkowe bezy i z nim po trochu się zaprzyjaźniła, choć dzieliło ich parę pokoleń; z nim też rozmawiała, choć nie mogła o wszystkim. Dawni przyjaciele, miał wrażenie, unikali jej, nie wiedząc jak się zachować, gdy padało wspomnienie martwych. Ona sama nie dążyła do zaskarbiania sobie ludzi, nie chciała na siłę nikogo do siebie przekonywać i tak powoli czuła się coraz bardziej osamotniona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Paradoksalnie teraz okazja, aby wyrzucić z siebie cokolwiek, co ją trapiło, przyszła sama. Ale to budziło lęk. Mogła zostać oceniona, wyśmiana, zganiona. I zarówno jak mogli nigdy więcej siebie nie spotkać, nigdy na siebie nie trafić, jak do ter pory bo może gdyby nie wypadek, nie spotkaliby się nigdy. Ale os mógł im wycisnąć psikusa i stawiać ich na swoich drogach jeszcze parokrotnie.
      - Boję się wysokości, choc nigdy nie spadłam. Nie miałam w życiu żadnego zwierzęcia poza dokarmianymi za cukiernią dzikimi ulicznymi kotami. Nie brak mi odwagi, choć nie jestem głośna i trzymam się na uboczu, a mój ulubiony film to Pearl Harbor.
      Przełknęła głośno ślinę wraz z ostatnimi słowami, które były cięższe i dużo bardziej osobiste niż te, które padły. Nie... to wciąż za wcześnie, aby mówić tak dużo.
      Emma wyprostowała się w fotelu i lekko przechyliła głowę w kierunku kierowcy, najpierw spoglądając na jego skupiony profil, później obserwując ręce trzymające kierownicę. Podobno każdy inaczej jeździ autem, inaczej siedzi w fotelu, inaczej zmienia biegi, nawet jak uchyla szyby, robi to inaczej. Jak na razie zgadzało się wszystko, bo wszystko co robił, włącznie z spoglądaniem na sygnalizacje świetlne robił tak, jak nikt inny, kogo wcześniej obserwowała.
      - Nie mam prawa jazdy, ale lubię jeździć na rowerze i chciałabym kiedyś spróbować wsiąść na konia – dodała jeszcze, tak spontanicznie, że zaskoczyła samą siebie. Speszona spojrzała wprost przed siebie i z świstem wypuściła powietrze, przymykając powieki. Hasło które rzucił o farmie, o jeździe konnej obudziły wspomnienia, gdy oglądała z mamą seriale o ranczach i obie planowały, że kiedyś razem się wybiorą w takie miejsce. Miała masę wspomnień, za to zdecydowanie niewiele planów i celi na przyszłość.

      Emka White

      Usuń
  60. Emma nie chciała być niegrzeczna, ani w żaden sposób urazić swojego towarzysza. W gruncie rzeczy te kilka suchych faktów, sporo o niej mówiło, choć wydawały się to zaledwie krótkie frazy rzucone od niechcenia, bez autentycznego zaangażowania w rozmowę. Wiedziała doskonale, że ludzie dzielą się na dwa typy, które długo się docierają i nim pozwolą poznać, sporo czasu musi uplynąć, nim się odsłonią – ona sama należała właśnie do tych; oraz tacy którzy całkiem swobodnie opowiadają o sobie w pełnej krasie odsłaniając swoje plany, osiągnięcia, marzenia i przeżycia. Podejrzewała, że ratownik podobnie jak ona, nie jest zbyt rozgadany i szczególnie otwarty, ale też nie wydawał się wyjątkowo skryty, zaś to, co ją najbardziej w nim ujęło, to ta kultura i szarmancja, a także wyrozumiałość. Nie naciskał, nie napierał, nie wypytywał, pozwolił jej grzecznie milczeć i mówić zdawkowo i chyba spokój, jakim emanował, pozwolił jej z siebie mimo oporów wydusić kilka słów więcej, niż z początku zamierzała.
    Upłynęło naprawdę trochę czasu, nim rozmawiała z kimś swobodnie i w chwili obecnej nie miała w swoim bliższym otoczeniu nikogo takiego. Ale potrzebowała chwili zaufania, a także kogoś kto bez oceniania ją wysłucha. I nawet jeśli spotkałaby kogoś takiego, chyba fakt że sama siebie oceniała i czuła ogromny wstyd przez sytuację, w jakiej się znajdowała, nie umiałaby wydusić z siebie słowa. Stąd ta potrzeba i stopniowe jej uleganie, aby jednak coś z siebie wylać potokiem krótkim i trochę niejasnych słów, ale jednak zawsze taki skrawek rozmowy był lepszy, niż żadna.
    Odrobinę skuliła ramiona, gdy wspomniał o tym, by żyć, a nie egzystować i zacisnęła usta w wąską kreskę, spuszczając wzrok na swoje kolana. Często miała wrażenie, że jednak egzystowała, że po prostu marnowała to drugie życie, które jej oferował ratownik. Tak jakby bała się otrząsnąć z szoku, smutku, żałoby i poczucia straty. Jakby sama z własnej woli trzymała okruchy wspomnień i cierpienie przy sobie. Jakby czuła się winna temu, co ją spotkało i czuła się winna wobec tych, którzy zginęli i sami szczęścia już nigdy nie zaznaja, więc ona sama nie ma do tego prawa... Nie po tym, jak umarła i wróciła, a oni nie... Miała mętlik myśli, sporo było bardzo mrocznych, depresyjnych, a dodatkowo to, w czym przyszło jej obecnie żyć, mocno ją dobijało.
    Emma była wrażliwa i cicha, wielokrotnie emocje dusiła w sobie, za to już się na to zdobyła, to wyrażała je bardzo subtelnie, momentami aż ta skrycie, że ktoś nieuważny, po prostu ich nie dostrzegał. Dla niej nawet dłuższe przytulenie było wyjątkowe i wyrażało więcej, niż pocałunek, spojrzenie mogło powiedzieć więcej niż słowo, zaś gest, albo uczynek tak samo. Była też bardzo czuła i miała ogromną potrzebę obdarzenia kogoś opieką, lecz sama do tego, że również sama pragnie troski, już nie umiała się przyznać. Nosiła w sobie dużo rezerwy i od zawsze była ostrożna, nieufna i niepewna w kontaktach z ludźmi - wyniosła to z systemowej opieki; co gryzło się z jej ciepłym i miłym usposobieniem. Miała wrażenie, że jest chodzącą abstrakcją i czuła, że od wypadku, gdy sama się odsunęła od znajomych i inni widzieli w niej po prostu poszkodowaną ofiarę, sama odczuwa niedosyt i zgryzotę, bo tego wszystkiego, co w niej było, zaczynało być po prostu za dużo dla niej jednej.
    - Nie ale... - chciała się wytłumaczyć, jakby była w obowiązku to zrobić, ale musiałaby przyznać się do tego co ją ogranicza. Musiałaby wyznać, czego się boi i czego również pragnie, musiałaby też opowiedziec o tym, co jej towarzyszy na co dzień. Nie chciała tego robić, więc tylko lekko obróciła głowe w kierunku bocznej szyby i spojrzała na swoje odbicie w małym lusterku.
    Za nimi jechało kilka aut, pora odpowiadała godzinie kończenia pracy większości mieszkańców miasta, więc ruch był spory i chyba mieli szczęście, że nie wpadli na korki. Migające światła sprawiły, że lekko zmrużyła powieki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. - Chyba nie mam jej jednak tak wiele – mruknęła bardziej do siebie, niż w odpowiedzi do Reginalda, zaraz jednak wyprostowała się i zreflektowała, powracając do rozmowy. - Niektórym nie po drodze do marzeń... Może kiedyś taką spiszę – stwierdziła, nie podejmując jednak od razu takiej decyzji. Emma była rozwazna, jak zawsze miała czas na to, by coś zrobić, ale nie miało to nic wspólnego z lenistwem i bagatelizowaniem czegokolwiek. Chodziło o rozsądek i właśnie tę wyuczoną ostrożność.
      Na pierwszy rzut oka wydawała się smutna, przygaszoną osobą, to przez to wycofanie. Jednak gdy poznawało się ją bliżej, łatwo można było dostrzec ciepło, którym otacza ludzi i tę delikatność, z jaka obchodziła się wokół. Jej ruchy, słowa, nawet krok, wszystko było takie lekkie, bezinwazyjne, trochę przez to ginęła w tłumie, ale to też miało swój urok. Jej ciasta, ich estetyka, były proste, eleganckie, ale i oryginalne, jednak bez przepychu. To jak prowadziła biznes, jak w cukierni miała ciepło i czysto, bez plakatów, bez ozdób zbierających kurz, wiele o niej mówiło i chyba nawet to, jak grzecznie zachowywała się, starając przełamać swoją nieśmiałość w rozmowie, zdradzało jak łaknie towarzystwa, lecz sama nie ma odwagi by w nie wejść. Bo gdy wspominała o odwadze, miała na mysli taką mądrzejszą, co przychodzi z wiekiem, by podejmować realne wyzwania codzienności. Jako dziecko nie marzyła o tym, co rówieśnicy, nie miała szans na spełnienie nawet urodzinowego życzenia, później gdy została przygarnieta była podobnie wycofana. Brakowało jej chciwości i apetytu na to, co można osiagnąć samemu, albo na to co materialne, co można kupić. Ona chciała tworzyć coś z ludźmi, chciała rodzinę, chciała dom, uczucia. Tego nie można było wypracować, nawet wytrwale i cierpliwie się starając, wiele zależało też od innych. Jej los nie był kolorowy, a jednak nie poddała się i choć codziennie napadał ją smutek, tęsknota i żal, nie zwinęła interesu, nie uciekła z domu, nie porzuciła nawet Thomasa, dostrzegając w nim (chyba jako jedyna), osobę, która też na swój sposób cierpi...
      Poczuła się przyparta do muru, choć ratownik absolutnie nic jej nie zrobił i nawet nie naciskał w żaden sposób, nie drążył tematu. Było po prostu jeszcze wiele spraw, które sama musiała przepracować.
      - Opowiedz coś jeszcze – poprosiła, dając znać, że to dobry moment na zmiane tematu, na odświeżenie rozmowy. - Mam wrażenie, że przy twoim życiu, moje jest blade i nic nie robię – wyznała, nieco się usmiechając, nieco z samej siebie kpiąc. - Zdarza ci się spędzić wolne popołudnie na kanapie? - nieco zaczepnie i jakby z pewnością, ze zna odpowiedź, spojrzała na kierowcę. Wydawało jej się, że zaraz usłyszy, że to ostatnia rzecz, jakiej można się po nim spodziewać i byłby to kolejny kontrast między nimi. Był tak energicznym, aktywnym człowiekiem, zdradził się opowiadając o swoim hobby, aż trudno jej było uwierzyć, że spokojnie może prowadzić samochód. Ona z kolei często nawet niewiele robiąc, czuła się zmęczona; choć była to kwestia wciąż dochodzenia do siebie i jej ciało nie miało wyrobionej kondycji, co dawało o sobie znać, potrzebowało wzmocnienia; nie myslała o tym nawet.
      Emma po kilku tygodniach fizjoterapii, systematycznych wizyt w gabinetach lekarskich, poczuła że musi odtajać od zabiegów, treningów i wszystkiego,c o skupia się na jej organizmie. Od wypadku skupiała się na powrocie do sprawności, a teraz gdy było ok, odpuściła trochę. Jadła zdrowo, choć zapewne mogłaby bardziej zadbać o dietę, nie ćwiczyła za wiele i w sumie mało spała, choć może powinna wpleść jakieś godzinne drzemki w to swoje zapracowane bytowanie między mieszkaniem i cukiernią.

      Usuń

    2. - Wybacz – zreflektowała się i speszona, że znów z stresu jej język się rozwiązał, zagryzł policzek od środka. - Miała być opowieść.... - przypomniała głośno i zamilkła, ale nie w oczekiwaniu, lecz rozmyslając, co ona może tym razem opowiedzieć. - Relaksuje mnie malowanie – podjeła po sekundzie pierwsza. - Kiedyś co pół roku przemalowywałam ściany i w swoim pokoju, ale i w kuchni, w salonie rodziców, gdy na przykład w szkole na koniec semestru był napiety grafik egzaminów i teraz też mam w planach coć odświeżyć. Uwielbiam kąpiele w leśnych jeziorach i gdybym sama miała prawo jazdy, bardzo możliwe, że bym nielegalnie chowała się w takich wodach. Jako nastolatkowie, co wakacje wyjeżdżalismy gdzieś tu blisko i... - urwała nagle, szeroko otwierając oczy w niemałym zaskoczeniu, wręcz szoku, że tak łatwo było jej opowiadać o tym, co dzieliła z Michaelem i gronem bliskich przyjaciół tych parenaście niemal lat temu. A przecież nie łatwo jej było chociażby wspominać o nim samym, powracając do ich wspólnych, najpiekniejszych chwil, które były dużo świeższe, wyraźniejsze i bliższe sercu.
      Opuściła powieki, przytrzymała pewniej kartony na kolanach jedną dłonią i uniosła drugą do twarzy, by zasłonić oczy. Odetchneła głeboko, opanowując wzruszenie i otarła grzbietem dłoni kąciki oczu, jakby chciała się upewnić, że naprawdę nic jej nie zdradzi i emocje nie spłyną.
      - Przepraszam... nie umiem o sobie opowiadać – bąknęła. - Możemy... milczeć... - przyznała, choć nie tego chciała. Objeła ostrożnie pudła z ciastem i skupiła wzrok na drodze, gryząc się już w język.

      Emma White

      Usuń
  61. Zaskoczona spojrzała na niego, unosząc wysoko brwi. Opowiedziała o sobie, dodała parę zdań, mimo że nie było jej łatwo, a on jednak tak prędko zgodził się milczeć. Poczuła się oszukana! Westchneła tylko i pokiwała zgodnie głową. Nie chciała go męczyć, a rozumiała, że jej wycofane towarzystwo może być trudne, bo wymaga od drugiej strony większego zaangażowania, co nie odpowiada każdemu. Ale mimo wszystko ta rozmowa była miła, choć dla niej nieco wymagająca.
    Emma nie zawsze była tak... cóż, dziwna. Nie bała się ludzi, to raczej jej niepewność ją trochę spychała na bok, a od wypadku się to nasiliło. Od tamtego dnia zresztą nasiliło się dużo więcej jej obaw, odruchów, a wycofanie całkiem odsuwało ją w tył od innych. Nie przeszkadzało jej to specjalnie, a może po prostu już częściowo przywykła. Sama nie była pewna, czy wywołuje w niej to smutek, wiedziała tylko tyle, że brakuje jej towarzystwa. Nie skupiała się na tym zwykle, bo nie zdobyła się na to jeszcze, by sama wyjść do ludzi z inicjatywą nawiązywania nowych, lub odświeżania starych znajomości.
    - Przepraszam – bakneła ponownie, mając na mysli to przejście z rozmowy w ciszę. Nie zdążyli na szczęście poczuć się skrępowani, bo zanim milczenie wybudowało między nimi ścianę, dojechali na miejsce.
    Ta drobna kobieta miała pogodną twarz, ciepłe spojrzenie i spokojne usposobienie i nawet jeśli więcej milczała, niż mówiła, nie zdarzało jej się, aby ktoś się na nią pogniewał. Nie dawała ludziom rozrywki, ale powodów do obrazy też nie. Po prostu żyła sobie cichutko obok, a może wręcz egzystowała... Po rzuconych słowach ratownika, uderzyło w nią przeswiadczenie, że marnuje drugą szansę.
    Gdy zatrzymał samochód, odpięła pas i akurat gdy poprawiła torebkę, złapała pewniej kartoniki i gotowa była wysiadać, Reginald otworzył i przytrzymał jej drzwi. Tak się gramoliła, że nie zarejestrowała, kiedy sam wysiadł! Podziękowała cicho i wysuneła się z samochodu, stając obok. Rozejrzała się po ulicy, nie kojarząc okolicy, nie dostrzegając nic znajomego po budynkach. Zdarzało jej się jeździć po Nowym Jorku z dowozem ciasta, gdy klient dopłacał i prosił o pomoc, bo nie wyrabiał się z organizacją przyjęcia, czy okazji na jaką zamawiano jej wypieki; ale teraz nie wiedziała, gdzie jest. Nic w tym dziwnego, bo nie była szczególnie znana i popularna a interes kręcił się zadowalająco, ale nie zbijała kokosów.
    - To musi być dobry lokal – skomentowała, wskazując skinieniem na logo w wejściu do klubu, a miała na myśli to, że znajome Reginalda zdecydowały się tu urządzić zabawę. Sama nie wiedziała nawet, co to za miejsce, a do podobnych nie chadzała od roku w ogóle, ale poruszenie tak luźnego tematu wydawało jej się potrzebne aby rozładować budujące się możliwe napięcie i skrepowanie po jej propozycji milczenia. - Jaką muzykę tu grają? - podpytała autentycznie ciekawa, bo mogli rozmawiać, ale cos osobistego, prywatnego, było trudne do opowiedzenia, już szczegolnie przed obcą osobą.
    Ruszyła za nim, kiedy skierował się w kierunku budynku, ale nim postąpili choćby połowę odległości z auta do drzwi, z boku, chyba wejściem ewakuacyjnym, wypadła szczuplutka kobieta, mniej więcej tego samego wzrostu co Emma.
    - Nareszcie jesteście, prędko, balony opadły, kilka trzeba dopompować!- zawołała wpatrując się intensywnie w Reginalda, a po głosie Emma rozpoznała, że nie jest to Sarah, którą poznała w rozmowie telefonicznej. - Dzięki Bogu jesteś Emmo, miło Cię wreszcie zobaczyć, a nie tylko słuchać i czytać w wiadomościach! - wyciagneła z entuzjazmem rekę na powitanie do White, ale zreflektowała się, widząc że ta ma obydwie ręce zajęte. - Ok... ja jestem Ruby, to ja z Sarah cię męczyłam z zamówieniem, chodźcie, mamy pół godziny, zanim Kennedy przyjedzie, bo jego lot jest o kwadrans opóźniony i Sarah już dzwoniła, wypytując, czy wszystko pod kontrolą – popędziła ich, co zaskoczyło Emmę. Nie spodziewała się aż tak profesjonalnych przygotowań i pomyślała sobie, że solenizant, to po prostu musi być ktoś ważny... Nie wpadła na to, że to jego narzeczona jest perfekcjonistką i ma do tego po prostu dryg!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Poszła za dziewczyną, rzucając tylko lekko wystraszone, troche pytające spojrzenie ratownikowi, a gdy zostali wprowadzeni do klubu bocznym wejściem dla obsługi, jej brwi znów powędrowały wysoko z zdziwienia. Nie spodziewała się, że goście i organizatorzy maja takie wpływy, aby czuc się tak swobodnie w wynajmowanym lokalu... Ale nie wiedziała tez, że to zgrana paczka przyjaciół i jedno z nich jest właścicielem! Przystanęła w progu, wydając ciche i pełne uznania westchnienie na widok kolorowego wystroju. Serpentyny, balony, światła, wszystko było takie żywe, intensywne, uroczyste, ale nie krzykliwe i przytłaczające.
      - Pieknie tu – przyznała i spojrzała za Ruby. - Gdzie mogę przygotować tort? - spytała, chcąc prędko uwinąć się z swoją pracą i uciekac, aby się nie panoszyć i nie przeszkadzać.
      Kiedy wskazano jej miejsce, prowadząc do małego zaplecza, powitała skinieniem mijane kilka osób, które poprawiały już balony, nadmuchując nowe maszyną z helem. Przeszła za bar małymi drzwiami i znalazła się w niewielkim pomieszczeniu z długim stołem, gdzie w rogu była ustawiona prosta płyta gazowa.
      Słyszała, że ktoś wchodzi za nią, więc odsunęła się na skraj blatu, robiąc miejsce i podeszła do płyty, od razu ją nastawiając na malutkie grzanie. Potrzebowała rozgrzac czekoladę, więc natychmiast wyjeła z swojej wielkiej torby niewielki garnuszek i tabliczkę, biorąc się do dzieła. Mogła nic z soba nie przynosić i teraz wymagać sprzętu od klienta, ale tak nie wypadało i chyba nie miała tupetu, aby się rządzić, do tego zresztą nie miała prawa. Zawsze gdy jechała z zamówieniem, miała zestaw ratunkowy w torbie – rondelek, tabliczke czekolady, woreczek orzechów, woreczek kandyzowanych owoców i bitą śmietanę; tym razem było tak samo i to nie raz uratowało jej dzieło, gdy w trasie coś się obiło, odleciało, czy przygniotło.
      Czekolada wylądowała w garnuszku, w którym od razu zamieszała i wróciła do blatu, odpakowując tort i jego ozdobne ukończenie ostrożnie. Niemal nic się nie zniszczyło, a to chyba dzieki dobrej i pewnej ręce kierowcy.
      - Zgodnie z obietnicą, wszystko przetrwało - pochwaliła, rzucając spojrzenie za siebie. Sądziła że kręci się za nia Ruby, wydawała się odpowiedzialną głową organizującą tu wszystko, ale zamiast niej odkryła mężczyzne.
      Obróciła się nieco speszona, aby szybko zamieszać roztopiona czekoladę i wyłączyć palnik, bo kilka sekund zdązyło roztopić słodycz. Potem przełożyła na bielusieńki wykończony kremem tort konstrukcję z karmelu, orzeszków, toffi i czekolady i siegneła po ciepły garnuszek, aby polać czekoladą kilka odkrytych miejsc, żeby całość się zespoliła. Na koniec zaś wszystko luźno polała strumieniem czekolady, który spływał cienką wstążka z łyżeczki. Brakowało tylko jednego elementu i była to mini buteleczka Jack'a Daniel'sa, którą po chwili wyjeła z torebki. Była owinięta w woreczek, aby na pewno nie obejść paprochem, czy kurzem, bo jak wiadomo, w kobiecej torebce było wszystko i gdy usunęła folie, kilka kropel czekolady znów wylądowało na środku ciasta, aby stanowić jadalny klej, który przygwoździ gwiazdę dekoracji do jej dzieła. Wszystko trwało mniej niż pięć minut, może z trzy, albo cztery, ale Emma w milczeniu i skupieniu, prędko się uwijała, nie chcąc tracic chwili.
      - Gotowe – oznajmiła z dumnym usmiechem, wycierając jeszcze niepotrzebne krople czekolady z brzegu ozdobnego talerza, na którym wszystko spoczęło.

      Emka

      Usuń
  62. Emma nie chciała nikomu zawadzać, miała zamiar jak najszybciej uwinąć się z skończeniem tortu i po prostu wracać do siebie. Paczka, która organizowała przyjęcie, wydawała się zgrana i zżyta, a po wiadomościach wymienianych z Sarah wiedziała, że gości będzie więcej, dlatego nie chciała nikomu wchodzić pod nogi, bo i tak prace organizacyjne wydawały się iść sprawnie do przodu.
    - To możliwe, ale chyba dlatego specjalnie ta buteleczka tu jest – odwzajemniła rozbawiony uśmiech i pokiwała z podziekowaniem głową na komplement o profesjonalnym prezentowaniu się wypieku. Tak na prawde nie było to trudne, wymagało tylko precyzji i cierpliwości, ona zresztą już od paru lat zajmowała się cukiernictwem, więc po prostu szybko i dobrze jej szło.
    Niewiele miała już do roboty, rzuciła zatem jeszcze jedno kontrolne spojrzenie na tort i odwróciła się do deserów, wycierając dłonie o robocze jeansy. Zaczesała włosy za uszy, bo odrastająca grzywka mocno wciskała jej się w oczy i podeszła do szklanek, sama już także udekorowana smugą czekolady przy skroni. Uchyliła plastikowe wieczka i zaczeła wyjmować desery na blat.
    - Jest tu jakaś taca? Czy może lepiej przenieść całość i wyłożyć na stole na sali? - odwróciła się z tym pytaniem do Reginalda. - Mogę zostawić wam te pojemniki, odbiorę kiedyś przy okazji, albo pomóc wszystko ułożyć – zaproponowała, ale zanim on zdązył odpowiedzieć, do pomieszczenia weszła jego koleżanka.
    Już na pierwszy rzut oka ona i cała reszta przyjaciół wydawali się bardzo zaangazowani, ale teraz Emma miała wrażenie, że do tych emocji doszła radośc i podekscytowanie, ale i zarazem wszyscy wydawali się jacyś... bardziej nerwowi może? Na pewno ruchy kobiety były mniej opanowane, ona cała wydawała się wręcz ledwie trzymać w ryzach, co by nie skakać z radości, naprawdę to był uroczy widok.
    - Ten tort jest wspaniały! - oceniła z szerokim usmiechem, podchodząc do blatu i wskazując na buteleczkę, zaśmiała się głośno. - To takie w stylu Jaydena! - przyznała, zaraz odwracając się do ratownika. - Z jednej ścianki odpadły serpentyny i girlandy, potrzebujemy cię wielkoludzie – wyznała i skinieniem wskazała drzwi, musimy prędko podciagnąć wszystko do góry, bo nasi zakochani już jadą! - popędziła go, lekko szturchając w ramię, aby się ruszył.
    Emma z uśmiechem obserwowała to, jak swobodnie znajomi się z sobą czują i spojrzała na desery. Chciała zabrać swoje pojemniki i wrócić do domu, musiała jeszcze obmówić z Thomasem kwestie odświeżenia domu, co odkładali cały czas... ale nie było to wcale miłe, ani nie będzie na pewno przyjemne, zatem w gruncie rzeczy jej się nie spieszyło.
    - Ja też mogę pomóc...? - zaproponowała spontanicznie, chyba zarówno i siebie i ich zaskakując tak samo. Bo zwykle była wycofana i cicha i nie proponowała sama nic od tak z siebie, a już szczególnie nie przy obcych ludziach.
    - Taaak! - Ruby aż klasnęła w dłonie uradowana. - Pomóż Reginaldowi, proszę, ja ustawię jedzenie tak, jak ustalałam z dziewczynami i szybko się uwiniemy! - zadecydowała, sprawnie rozdzielając zadania.
    Emma pokiwała godnie i ponownie, bardziej z odruchu, niż potrzeby czystości, otarła dłonie o spodnie na tyłku. Nie bardzo wiedziała, co i gdzie jest, więc po prostu obróciła się w kierunku mężczyzny, czekając na jego dalsze instrukcje.
    - Czy to musi poczekać jeszcze w lodówce? - Ruby staneła przy deserkach, spoglądając z zainteresowaniem na szklanki. Już zapewne chciała wszystko wynosić na salę, skoro solenizant nadjeżdżał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. - Nie, wszystko można już podawać, nic się nie rozwali – zapewniła White, odsuwając się na bok, bliżej blatu, gdyby Ruby miała zamiar zacząć biegac, bo zapowiadało się, że zbiera energię do wystartowania w rytmie tornada.
      Gdy tamta chwyciła całe opakowanie deserów i te, które wczesniej pani cukiernik odstawiła osobno, włożyla z powrotem, aby całość wynieść, Emma znów spojrzała z pytaniem na ratownika. Trochę się czuła oszołomiona i pogubiona przez intensywność wydarzeń i szybkie tempo przygotowań, ale drobna pomoc i przeciągnięcie powrotu do domu jej nie zabije. I niestety tez nie odciągnie i nie wyratuje od rozmowy z Thomasem.

      Emma

      Usuń
  63. — Zatęskniłeś już za pustym domem i w ten niedelikatny sposób próbujesz się mnie pozbyć, żeby spędzić kilka tygodni we własnym towarzystwie? — zapytała figlarnie Reyes, która standardowo uciekała się do żartów, gdy temat rozmowy stawał się dla niej nieprzyjemny, a do jej rysów twarzy wkradało się napięcie sugerujące jej dyskomfort. Nie zdziwiłaby się, gdyby Reggie zdążył stęsknić się za całkowitą ciszą w domu i zupełną niezależnością od drugiej osoby, ale jeśli jej obecność zaczęłaby mu przeszkadzać, podejrzewała, że nie uciekałby się do równie podstępnych technik, aby się jej pozbyć; raczej postawiłby sprawę jasno, choć łagodnie i dał jej czas na oswojenie się z decyzją. Zresztą wydawało jej się, że całkiem dobrze się ze sobą dogadywali, nie dochodziło między nimi do kłótni o domowe obowiązki, którymi równo się dzielili, a chociaż każde z nich wyniosło nieco odmienne przyzwyczajenia, nie stały one ze sobą w sprzeczności. Dawali sobie potrzebną przestrzeń i respektowali jej granice, jednocześnie troszcząc się o siebie nawzajem i wiedziała, że mogłaby mu powiedzieć o wszystkim, nie obawiając się jego reakcji czy surowej oceny, lecz... To była niezwykle skomplikowana, złożona kwestia, a ona sama nie wiedziała, jak się w tym wszystkim odnaleźć. W Stanach nie miała żadnej rodziny, wszyscy jej krewni znajdowali się w Meksyku i strach, poczucie winy, w pewnym stopniu także nienawiść do samej siebie sprawiały, że nie miała pojęcia, jak mogłaby im spojrzeć prosto w oczy po tym, co się wydarzyło. Nigdy nie spodziewała się, że przeżycie może stać się powodem wstydu, jednak nie była w stanie zmazać tego piętna, które łączyło się z określeniem el único sobreviviente. Dopiero, gdy sama tego doświadczyła, zrozumiała, że nie było w tym żadnej chluby, podniosłości, siły ani radości. Wszystko wydawało się być niewłaściwe w fakcie, że jako jedyna została wyciągnięta z wraku samochodu i przetransportowana śmigłowcem do szpitala, gdzie udało się uratować jej życie. Niektórzy mogliby powiedzieć, że to jej upór i silna wola sprawiły, iż mogła wciąż kroczyć wśród żywych; inni wspominaliby o niesamowitym łucie szczęścia zakrawającym na cud. Ona widziała jedynie gorzką przypadkowość, która nie miała w sobie ani chwały, ani uśmiechu losu, która odebrała jej więcej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. To, kim była, kim mogłaby być, jej przyjaciół, jej rodzinę, jej niewinność i ufność. Reyes cały czas robiła postępy, uczyła się żyć z brzemieniem, które stopniowo stawało się coraz mniejsze, otwierała się na nowe doświadczenia, walcząc z pożerającymi ją wyrzutami sumienia, ale podejrzewała, że nigdy nie uda jej się zaznać spokoju, a przynajmniej nie do momentu, w którym przestanie uciekać przed czekającą ją w Meksyku konfrontacją. Za każdym razem jednak słowa stawały jej w gardle, a w słuchawce zapadała cisza, ponieważ nie umiała obarczyć swoich rodziców jeszcze większym bólem po tym, jak stracili najmłodszą pociechę. Miała ochotę krzyczeć, a jedynie zaciskała palce na telefonie tak mocno, że jej knykcie bielały. Reyes zawsze była tą posłuszną córką, która po cichu wspierała rodziców, ale to Catalina wnosiła w ich życie radość i światło, nawet jeśli mieli z nią ręce pełne roboty. Nie umiała wypełnić pustki po Cat. Nie umiała sprawić, by znów byli całością.
    Dom był dziwnie cichy. Nie miała pojęcia, gdzie wszyscy się podziali, spodziewała się raczej Lindy krzątającej się w kuchni, próbującej przygotować im kilka dodatkowych pojemników z jedzeniem na ostatnią chwilę, a zamiast tego powitał ich zaskakujący spokój. Usiadła przy stole, zerkając na dłonie, by ocenić, czy naprawdę były w tak złym stanie, jak zarządził Reg, kiedy on sam zniknął w spiżarni, poszukując rumianku i innych składników. Wiedziała, że wciąż czekał na jej odpowiedź i jej wymijająca próba się nie powiodła. Miała wrażenie, że Reginald pozostawał zupełnie odporny na jej urok, a w dodatku potrafił przejrzeć każdy jej wybieg… może z wyjątkiem dzisiejszej niespodzianki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Muszę w twoich oczach wyglądać na wyrodną córkę — stwierdziła z cieniem uśmiechu, gdy wrócił do pomieszczenia, chociaż w jej słowach nie było nic zabawnego. Reggie był prawdopodobnie ostatnią osobą, którą posądzałaby o ocenianie jej, ale te lęki były chyba częścią jej natury. Musiała sobie przypominać, że on sam również wyjechał z rodzinnego rancza, by wstąpić do wojska, a później tułał się po świecie w najniebezpieczniejszych regionach, by nieść pomoc. Jej pobudki do wyjazdu nie były jednak tak szlachetne, a wręcz samolubne, myślała jedynie o realizowaniu własnych celów.
      Westchnęła ciężko.
      — To nie tak, że nie chcę ich odwiedzić… Po prostu nie mam pojęcia, jak miałabym stawić im czoła po tym wszystkim. Przy tobie jest łatwiej… nie znałeś Cat. Nie muszę stąpać wokół ciebie na paluszkach, uważając na każdym kroku, by nie przywołać niechcianych wspomnień albo nie wywołać bólu. A przy nich… nie mam pojęcia, o czym rozmawiać, żeby bardziej ich nie zranić. Nie wiem, co zrobić, żeby było im lżej. Mam wyrzuty sumienia, że nie umiem zrobić więcej i chyba… boję się, że chociaż nigdy nie powiedzą tego głośno, według nich powinna była umrzeć inna córka — wymamrotała, nie patrząc na Reginalda.

      Reyes, której autorka bardzo przeprasza i kaja się, że tyle zajął jej odpis, a przy okazji dostaje palpitacji serca i mdleje na widok tych nowych zdjęć

      Usuń
  64. Emma w całym swoim życiu nie miała wiernej, zgranej paczki przyjaciół. Dorastając w domu dziecka musiała prędko pojąć, że dzieci przychodzą, odchodzą, a wszystkim rządzą i o wszystkim decydują dorośli. Kiedy zaś sama dorosła, musiała przyjąć dzielnie na klatę fakt, że niezależnie od środowiska, w jakim się człowiek wychowuje, ludzie są różni. I podobnie jak w ośrodku systemowym, pojawiają się i znikają, co smutniejsze – z własnej woli. Właściwie od początku swojego życia prędko się nauczyła, że nigdy nikogo nie można być pewnym, prócz samej siebie; znikały w domu dziecka nie tylko dzieci, ale i opiekunki się zmieniały, a poza nim... no to bywało naprawdę różnie. Jedynymi stałymi osobami w jej życiu tak właściwie, byli państwo White, jednak na dzień dzisiejszy zabrakło ich oboje i dziewczyna znów otrzymała bolesną lekcję, stanowiącą twardy i niezbity dowód na to, że bycie nieufnym i rezerwa są jak ochrona przed zranieniem. Od widoku wesołej paczki przyjaciół, miała wrażenie, że jej doświadczenia społeczne są przykre i smutne i ominęło ją naprawdę wiele, niestety nie umiała stwierdzić, po której stronie leży wina i czy ktokolwiek ją tu ponosi. Emma wierzyła w los i najwidoczniej ten mocno ją hartował od pierwszych dni, najwidoczniej tak miało być.
    - Ok – ponownie pokiwała głową i ruszyła za Reginaldem. Kiedy zaś wyszli z małego zaplecza, nie mogła napatrzeć się na kolory, których wokół było od groma, a wszystko pięknie się zgrało, zamiast kłuć w oczu.
    Parokrotnie była na takich imprezach, gdzie organizatorzy zdecydowanie przesadzili i z dekoracjami i z przepychem, z jakim wszystko urządzono. Z doświadczenia wiedziała, że przy zachowaniu odpowiedniej estetyki i balansu, nawet duża rozmaitość, wzorów, tekstur, (raczej nie kolorów), może dać piękny efekt końcowy. Tutaj ewidentnie kierowała wszystkim osoba znająca się na rzeczy, więc mimo iz kolorów było sporo, nic nie męczyło wzroku. Przechodząc przez sale, uniosła rękę i pozwoliła, aby zwisające z balonów zakręcone tasiemki połaskotały ją w palce. Gdy mijała kolejne dwie osoby, uwijające się przy pompowaniu baloników helem, posłała im lekki uśmiech i skinęła głową, ale każdy był tak zajęty, aby wszystko poprawic i dopiąć na ostatni guzik w te kilka ostatnich chwil, że chyba została niezauważona.
    - Tak jest – przyjęła polecenie i obróciła się, odnajdując za sobą karton. - Proszę – podała mężczyźnie ucietą taśmę, w drugiej dłoni zachowując dla siebie nożyczki, które również znalazła na dnie pudła. - To niezły arsenał imprezowy – podsumowała, mając na mysli nie tylko wystrój, ale i staranność i rozmaitość wykorzystanych ozdób, bo materiałów było sporo. Niektórzy się ograniczali tylko do balonów, ewentualnie do transparentu, a tu były girlandy, hel, serpentyny... - Organizacja robi wrażenie – przyznała, stając bliżej stołka, gdyby ratownik potrzebował nożyczek za moment, albo gdyby trzeba było ten stołek po prostu przytrzymać.
    Ostatnie urodziny na których była, miały miejsce tak dawno temu, że nie mogła sobie nawet przypomnieć twarzy, które tam widziała, ani smaku tortu, jaki był podany. A z doświadczenia wiedziała, że jak się nie pamieta tortu, to musiało być kiepsko.
    - Mam nadzieję, że starczy deserów.... - pomyślała jeszcze na głos, bo choć otrzymała informację o liczbie gości i dostosowała wielkość tortu i liczbę szklanych słodkości do niej, to teraz patrząc na to wszystko, wydawało jej się, że szykuje się kilkudniowa fiesta! Na coś takiego trzeba by było dwóch tortów!
    Podniosła spojrzenie do ratownika i przechyliła się lekko w bok, chcąc dojrzeć, co wymaga podklejenia. Była niższa od mężczyzny i nawet stojąc na stołku, nie mogłaby mu pomóc, więc nawet się tam nie pchała, ale ciekawość się pojawiła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. - Myslisz, że tasma wystarczy? - spytała, nie potrafiąc sama oszacować, czy ciężar ozdób jest aż tak wielki, by trzeba było czegoś mocniejszego do przytrzymania całości u góry.
      Przeniosła spojrzenie z bogatych ozdób znów na Reginalda, by upewnić się, że nie potrzebuje nożyczek i jej perfekcyjnego cięcia taśmy i dostrzegając, że coś błyszczy mu się na policzku zasmiała krótko. To był naprawdę uroczy widok, że taki wielki facet niepasujący wizualnie do takich serpentyn, skupiał się na balonikach i nawet nie zdawał sobie sprawy, że drobny brokat go przyozdobił.
      - Wybacz – pokręciła głowa, unosząc dłoń jakby w geście obrony, by nie miał jej tej wesołości za złe, bo z niego wcale nie kpiła. - Masz tu... masz tu tylko jakiś brokat – wskazała u siebie na policzek. - Wyglądasz jak bombka – zaśmiała się znów krótko, podając mu kolejny ucięty kawałek taśmy, by na pewno wszystko było podtrzymane i wzmocnione. Emma nie była ponurakiem, była tylko wycofana, więc uśmiech i dobry humor się u niej zdarzały. Rzadko, bo nie miała ku temu powodów i okazji, ale były.
      Usłyszała, że drzwi ustapiły, ale rzuciwszy jedno spojrzenie za ramię, dostrzegła tylko nową kobiecą postać stojącą u progu. Kiwneła jej na powitanie, gdy ich spojrzenia na moment się spotkały, lecz najwidoczniej nie było alarmu i nie trzeba było się pospieszyć, więc to nie sygnalizowało nadejścia solenizanta, zaraz bowiem z radością ją powitała Ruby i jej siostra, porzucając swoje działania, ale nie było żadnego sygnału, że Jayden wchodzi. Spojrzała znów na mężczyznę i zacisnęła rozbawiona wargi, dostrzegając ponownie błysk drobnej kropeczki na jego twarzy, a skoro już raz na to zwróciła uwage, teraz tym bardziej przykuwało to jej spojrzenie. Wiedziała zreszta, że trudno jest strzepnąć taki drobiazg z twarzy, bo maleńka drobina brokatu niezwykle uparcie siedzi zwykle na skórze, więc gdy zaraz po naprawieniu usterki Reginald zszedł z stołka, uniosła niepewnie dłoń.
      - Mogę pomóc...? - spytała dla pewności, chcąc drobnym ruchem zsunąć z jego skóry to błyszczące ziarenko, chyba bardziej dla uspokojenia własnego rozproszenia, bo jemu mogło to wcale nie przeszkadzać. Emmie wystarczyła chwila, by poczuć się odrobinę swobodniej, a wiedząc, że jest obok człowieka któremu zawdzięcza życie, wiedziała tez, że nie ma się czego bać. Zresztą bać się oczywiście nie miała czego w ogóle tutaj, ale chyba rzadkie spotykanie się z innymi pokazywało, jak trochę zdziwaczała.

      śmiała Emma!

      Usuń
  65. Jak widać na załączonym obrazku, Emma należała do ludzi, którzy prezentują postawę pełną sprzeczności. Z jednej strony wahała się, była wycofana, ostrożna i niepewna, zaś z drugiej łakneła towarzystwa. Ona sama nie dostrzegała tego, jak dokucza jej samotność i jak potrzebuje pobyć wśród ludzi, ale były momenty, w których zaskakiwała samą siebie.
    Od ponad roku nie myślała o tym, by się otworzyć na ludzi, by spojrzeć na kogoś pod kątem atrakcyjności. Od wypadku wydawała się znieczulona na bliższe relacje, jakby temat ten nie istniał, a w tym momencie, choc i jej uwaga i zapewne Reginalda należały do zaczepek niewinnych, wprawiły ją w zmieszanie. Podał jej pod nos oczywisty, ale i uroczy, oryginalny komplement i dziewczyna momentalnie spąsowiała. Zamrugała zaskoczona, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczyma i zagryzła wargę, chcąc ukryć cisnący się uśmiech. To było miłe, usłyszeć coś tak słodkiego, ale zupełnie się tego nie spodziewała. Michael nigdy jej komplementami nie obrzucał, najzwyczajniej w świecie do nich nie nawykła i teraz po prostu się speszyła.
    Zastygła w bezruchu, gdy ratownik wyciągnał dłoń, oczyszczając jej skroń i spuściła wzrok z jego twarzy na palce. Faktycznie, dostrzegła na opuszkach czekoladę, a choć już przywykła do tego, że zwykle się gdzieś brudzi od składników na wypieki, teraz poczuła się niechlujnie i głupio. Uniosła jasne tęczówki ponownie do jego i zaciskając mocniej wargi, już bez wesołości, raczej ostrożnie na powrót uniosła własną dłoń. Emma unikała ścisku, tłumów, długich cisnących się kolejek w sklepach, zatem nawet taka niewinna, zaczepna bliskość i żarty były dla niej mało komfortowe.
    - Dziękuję – szepnęła niemrawo w odpowiedzi na komplement i delikatnym musnięciem zebrała z jego policzka drobny brokacik. Skórę miał ciepłą i miękką i zadziwiająco przyjemną pod palcami.
    Usmiechneła się lekko, odwracając jednak wzrok, jakby dostrzegła w kartonie znów coś tak interesującego, że wszystko inne po prostu przestało mieć znaczenie. Nie wiedziała po prostu, jak się zachować.
    - I proszę... jesteś czysty – dodała, zamykając temat. Wyciągnęła za moment z dna kartonu trzy papierowe czapeczki i spojrzała w kierunku baru, gdzie dwie osoby, bliźniaczka Ruby i jakiś mężczyzna, już je nosili. - To chyba dla ciebie, reszta już je nosi... - usmiechneła się krótko, wysuwają w jego kierunku srebną ozdobę z wysokim szpicem. W jej dłoniach zostały dwie różowe i nie sądziła, aby jednak ten kolor preferował ratownik, a przecież Ruby wciąż nie miała nic na głowie!
    Ruch po jej lewej przykuł nową uwagę i nadejście jednej z sióstr z nieznaną Emmie kobietą uratowało ją od niezręczności, bo czuła że atmosfera może ulec zmianie podobnie jak w aucie. Była zarumieniona, speszona i zapomniała języka w gebie, gotowa znów zamknąć się w swojej skorupce, choć akurat wspomnienie i podanie czapeczki to było jej usilne staranie aby zamaskować swoje zmieszanie.
    - Reginald! Patrz kogo ja tu mam! - zawołała z entuzjazmem bliźniaczka, podchodząc do nich z jasnowłosą koleżanka pod ramię. - Spodziewałbyś się takiego gościa? - zasmiała się, bo najwidoczniej i przyjęcie i pojawienie się tej panny było równie niespodziewane.
    Emma odwróciła się do nadchodzących kobiet i odsunęła na bok, już w tej chwili czuła się nieco przytłoczona. To był dobry moment, aby już sobie iść.

    Emka

    OdpowiedzUsuń
  66. Blondynka skupiła się na poprawieniu odłamków szkła, bo gdy tylko odsunęła od siebie nieco tablet i przymknęła jedno oko, coś jej zwyczajnie nie pasowało. Natychmiast zamieniła te niuanse, których może Reginald miał nawet nie zauważyć, jednak dla niej były ważne. Dawno nie tworzyła niego konturowego i jeszcze w konwencji puzzli. Miała nadzieje, że mężczyzna nie będzie miał nic przeciwko temu, że będzie chciała uwiecznić gotowy tatuaż na zdjęciu i wstawić go na instagrama, który w obecnych czasach był lepsza reklamą niz konwenty.
    — Nie musisz się spieszyć. Moja koleżanka zapisała Cię tak, że dała na sporo zapasu — przyznała na moment odkładając rysik, ponieważ odłamki miała już gotowe. Sięgnęła za to po kubek z herbatą, który stał na blacie nieopodal. Unosił się z niego nadal mocny, ziołowy aromat, mimo, że napój był zimny. Czasem miała po prostu taki dzień, że potrzebowała sobie zaparzyć mocniejszej herbaty, która samym zapachem stawiała ja na nogi. Nie była jak większośc społeczeństwa kawoszem, ponieważ to na nią zwyczajnie nie działało. Kawa nijak jej nie pobudzała i po najmocniejszym espresso potrafiła bez problemów uciec do krainy Morfeusza.
     — Coś wyczaruję — rzuciła nim jeszcze odebrała od klienta telefon komórkowy. Spojrzała na zdjęcie młodego żołnierz, którego usta wykrzywione były w ledwo zauważalnym uśmiechu. Nie była pewna dlaczego właśnie na to tak bardzo zwróciła uwagę, ale wiedziała, że za wszelką cenę będzie starała się go jakoś uchwycić w konturach.
    — Mogę zapytać kogo konturuję?— zagadnęła, gdy ułożyła sobie telefon mężczyzny w taki sposób, by móc na niego zerkac, a jednocześnie zacząc szkicowac twarz w odłamkach lustra. Między jej brwiami pojawiła się pojedyncza, a moze juz i podwójna zmarszczka świadcząca o skupieniu. Kilka razy wymazała to co już wydawało się zakończone i zaczynała od początku. 
     — Dałeś mi wyzwanie — zaśmiała się, gdy skapitulowała z narysowania linii w gotowych odłamkach. Otworzyła osobny arkusz, by najpierw przenieść wizerunek żołnierza, a następnie na no - za pomocą odpowiedniego programu - nanieść te swoiste puzzle. Czasem korzystała z takich sztuczek, by zachować odpowiednio dużo detali w niewielkich wzorach.

    Fleur

    OdpowiedzUsuń
  67. Rey przez jakiś czas w milczeniu przypatrywała się jego działaniom, kiedy niezwykle delikatnie obchodził się z jej zmęczonymi po całym dniu malowania dłońmi, jednocześnie uważnie słuchała jego słów, gdy odkażał zranioną skórę. Syknęła cicho przez zęby, czując delikatnie pieczenie, które jednak nie mogło się równać z bólem odczuwanym w jej wnętrzu. Chciałaby, żeby z czasem było jej coraz łatwiej, ale nawet kiedy wydawało jej się, że wychodziła na prostą, zdarzały się te gorsze momenty.
    Reyes uśmiechnęła się gorzko. Wiedziała, że Reg przedstawiłby jej prawdę, nawet tę najbardziej niewygodną i nieprzyjemną, więc wierzyła w jego opinię, a jednocześnie sama uważała, że mimo wszystko wpasowywała się w obraz wyrodnej córki. Mimo wszystko wyjechała z domu jeszcze jako nastolatka, wybierając własne marzenia oraz cele ponad wszystko inne. Nie oglądała się dwa razy za siebie, uparcie idąc do przodu, układając sobie życie z dala od całego klanu Castanedo, który widywała przez kamerkę smartfona przy okazji dużych świąt, chociaż niegdyś spędzała każdą wolną chwilę w towarzystwie niekończącego się potoku babć, cioć i odległych kuzynów. Nigdy nie doskwierała jej samotność, ponieważ nie miała czasu się nad nią zastanawiać; w codziennym biegu zawsze było jeszcze coś do zrobienia, do załatwienia…
    — Przed wypadkiem rozmawiała z mi mami y papi niemal każdego dnia. Nigdy nie narzekali na to, że jestem daleko i układam sobie życie w obcym kraju, zawsze wspierali mnie i dopingowali, powtarzali, że wszystko jest w porządku, że najważniejsze jest moje szczęście… Wierzyłam im. A teraz za każdym razem, kiedy mam wykręcić do nich numer, zaczyna boleć mnie brzuch ze stresu i czuję kołatanie serca. Wydaje mi się, że po raz ostatni rozmawiałam z nim dwa tygodnie temu… Kiedyś nie kończyły nam się tematy, teraz nie mam pojęcia, co mogę im powiedzieć. Wszystko wydaje mi się niewłaściwe, boję się, że w każdej chwili popełnię błąd. Czy oni w ogóle chcą słuchać o tym, że przeprowadziłam się do ślicznego domku tuż przy oceanie i każdego dnia budzą mnie krzyki mew, a mój współlokator przygotowuje najlepszą kawę na świecie? Że przygotowuję nową kolekcję i mam problem z jednym obrazem, że pomyliłam linie metra i wylądowałam po drugiej stronie Nowego Jorku, a bateria w telefonie mi się wyładowała i ogarnięcie powrotu zajęło mi kilka godzin? Cat nie żyje, a ja mam opowiadać im o takich pierdołach? — prychnęła Reyes, kręcąc lekko głową. Właśnie na tym polegało normalne życie, świat po stracie nie był taki sam, lecz cały czas płynął do przodu i można było albo się do tego przystosować, albo stać w miejscu, ciągle rozpamiętując i skupiając się na własnych ranach. Reggie był przy niej, obserwował, jak stawiała kolejne kroki, czasami nieco chwiejne i mniej pewne, jednak nie zatrzymywała się. Nie miała pojęcia, na jakim dokładnie etapie byli jej rodzice, lecz wydawało jej się, że była przed nimi i to też wzbudzało w niej wyrzuty sumienia. — Czy nie zapominam o Catalinie zbyt szybko? Czy nie powinnam wstrzymać się jeszcze z szukaniem własnego szczęścia? Cały czas o tym myślę, kiedy z nimi rozmawiam i boję się, że będą rozczarowani, że pomyślą, że nigdy tak naprawdę jej nie kochałam, skoro staram się uporać z żałobą… Ja… Nie wiem, Reggie… Jestem pewna, że muszą częściowo mnie obwiniać. Cat gorzej się czuła, nie chciała jechać na ten przeklęty koncert, ale namówiliśmy ją wspólnie ze znajomymi. Gdybym nie nalegała, gdyby została w domu… — Reyes urwała pod naporem poczucia winy, które wydusiło powietrze jej płuc, zaciskając się na jej klatce piersiowej. Rozsądek podpowiadał jej, że nie mogła tego zatrzymać, że wypadek nie wydarzył się z jej winy, lecz nie mogła przestać myśleć o tym, że Catalina mogłaby być wciąż żywa, zdrowa i bezpieczna, gdyby tylko nie wsiadła do tego cholernego samochodu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Reyes odetchnęła, przymykając na chwilę powieki, kiedy próbowała przegonić łzy na nowo zbierające się w kącikach jej oczu. Łagodny dotyk mężczyzny na jej dłoniach nieco pomagał, gdy wmasowywał olejki w jej popękaną, suchą skórę. Reginald miał swoje własne demony, z którymi musiał się mierzyć, a jednak nieustannie było w nim coś kojącego, coś, co pomagało jej się uporać z tymi najmroczniejszymi przeżyciami. Nie potrafiła sobie go wyobrazić w innym zawodzie; miał w sobie wszystkie cechy, które czyniły z niego niesamowitego medyka i bez wahania po raz kolejny złożyłaby swoje życie w jego ręce. Był niezmiennie cierpliwy i łagodny, ale miał w sobie również nieugiętą wolę i zdecydowanie.
      — Wiesz, że Cat została pochowana w Stanach? Międzynarodowy przewóz zwłok jest niesamowicie drogi, a wszystkie oszczędności rodziców poszły na moją kosztowną rehabilitację. Musieli wybierać pomiędzy moją sprawnością a sprowadzeniem córki do domu… Czuję, że zawiodłam. Jako córka. Jako siostra — przyznała, poruszając się niespokojnie na krześle. Przed nikim innym nie odsłaniała się do tego stopnia, ale z jakiegoś powodu nie obawiała się osądu Reginalda.

      Rey

      Usuń
  68. Gdyby tylko znała Reginalda trochę dłużej i trochę lepiej, pewnie przyklasnełaby na kryteria doboru towarzystwa. Ona sama nigdy nie była dobrym kompanem na starcie, bo choć sympatyczna i uczynna, nie garnęła się pierwsza do ludzi. Była zbyt nieśmiała, za bardzo wycofana i przekonana o swojej niewielkiej wartości, bo jako wychowanka w pierwszej kolejności placówki, całe życie żyła w przekonaniu, że nikt jej nie zechce, nie polubi i nie pokocha. Gdyby zatem poznała choc pierwiastek myśli ratownika o jej osobie, a już szczególnie gdyby porównanie do rozkwitającego kwiatu do niej dotarła, pewnie z rozczulenia i wzruszenia uroniłaby łzę, była bowiem również mocno uwrazliwiona na własny temat i wszystko mocno brała do siebie.
    Jej gest nie miał nic z spontanicznej smiałości, jaką wykazał mężczyzna. Słowa padły prędzej, niż zdążyła je zatrzymać dla siebie i zadziwiła samą siebie tym, że nie przemilczała kwestii brokatu na jego policzku, ale było to również miłe. Nie chciała być dziwaczką, która wiecznie trzyma się na uboczu, chyba po prostu brakowało jej wokół siebie serdecznych ludzi, przy których może się otworzyć. Z kolei Reginald i jego przyjaciele, mieli w sobie coś takiego, że człowiek sam się do nich garnął. No i przede wszystkim pan ratownik był osobą, której zawdzięczała życie i samo to, czego dokonał, gdy inni się poddali, stawiało go na piedestale i Emma po prostu czuła, że stał się dla niej kimś wyjątkowym.
    Odsunęła się pół kroku w tył, gdy dziewczyny podeszły, zaraz też uśmiechnęła lekko na tak entuzjastyczne powitanie mężczyzny przez jasnowłosą. To jak rozbłysły jej oczy, było kiedys tak znajome Emmie, że od razu dostrzegła tę wyjątkową aurę zadurzenia. Och, brakowało jej takich uniesień, tęskniła za tym śmiechem, który uciekał z jej ust gdy Michael wracał po pracy do domu, albo gdy w środku nocy budził ją bez zapowiedzi, żeby po prostu porwać na spacer, gdy gorącym latem trafiało się urwanie chmury. To były takie ich wyjątkowe romantyczne momenty i tylko on ją takimi wspomnieniami obdarzył. Ockneła się z wspominków, czując na sobie badawcze spojrzenie i uśmiechnęła serdeczniej, wyciagając rękę.
    - Miło mi – uścisneła jej dłoń i mając wrażenie, że ta druga wymsknęła się za prędko z jej reki, spojrzała na swoje palce. No tak.... pod paznokciami miała czekoladę... - Jestem cukiernikiem, to moja praca – wyjaśniła skromnie, prostując sytuację bo zabrzmiało tak, jakby była jedną z zaproszonych osób i od siebie przyniosła tort, a przecież już czas najwyższy stąd zmykać. - Reginald złożył zamówienie, panie dodały kilka oczekiwań i jakoś się udało – wzruszyła ramionami, przeskakując spojrzeniem z Reginalda, na Ruby i Davinę.
    Byc może był czas dodać coś jeszcze, ale w tej chwili wszystkie telefony zebranych w sali wydały krótki dźwiek nadchodzącej wiadomości. Zsynchronizowany sms wysłany do wielu odbiorców sieci oznaczała w tej sytuacji tylko to, że solenizant pojawi się za kilka sekund i pierwsza w sytuacji zorientowała się bliźniaczka Ruby. Klasnęła kilka razy głośno w dłonie, zwracając na siebie uwagę i ostentacyjnym szeptem poinformowała, że Już czas!. Dziewczyna była tak podekscytowana, aż podreptała dwukrotnie w miejscu i poprawiła czapeczkę, którą Alexander jej wcześniej zakładał na głowę, obracając się do drzwi, a przy okazji ciagnąc w tym kierunku właściciela klubu. Jej siostra zaś w tempie błyskawicy doskoczyła do tortu i chwyciła tacę, ku uldze Emmy nikt nie myślał o wtykaniu w jej arcydzieło świeczek, które mogłyby wszystko poluzować, poprzesuwać i zepsuć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. - Na mnie już pora, udanej zabawy – przeprosiła półszeptem towarzystwo, kierując się do bocznych drzwi, żeby z magazynu zabrać swoją torbę z klamotami i tym, co pozwoli jej dostać się do mieszkania – kluczami. Przechodząc bokiem sali, zwolniła, obserwując jak w wejściu pojawia się Sarah z narzeczonym i jak na solenizanta spada najpierw krótka piosenka Sto lat! i później fala życzeń. Chłop stanął jak wryty, zdecydowanie zaskoczony i aż uniósł brwi i czoło mu się zmarszczyło, gdy przyjaciele go otoczyli, a dziewczyny w pierwszej kolejności wyściskały, później zaś panowie przyjacielsko klepiąc w ramię. Najwidoczniej reszta gości miała się pojawić za chwilę, a pierwszeństwo w świętowaniu miała najbliższa ekipa.
      - Wszystkiego najlepszego, kochanie! - Sarah rozpromieniona jak drugie słońce, ewidentnie ucieszona że niespodzianka się udała; ujeła Jaydena pod ramię, całując czule w policzek i pociągneła z progu do środka, żeby zobaczył tort. - Mamy dla ciebie coś specjalnego! - zapowiedziała radośnie i gdy znajomi się rozeszli, aby mógł przejść do Ruby, która uniosła z smiechem ciasto tuż pod nos solenizanta, Emma przypatrując się mężczyźnie, rozdziawiła buzię. Znała go!
      - Nie wierzę, ale czad! - zawył brunet (?) i zasmiał się gromko, patrząc na tort, a później po znajomych. - Kto taki cwaniak zdolny, upiekł to cudeńko? - zapytał, ale chyba odpowiedź niespecjalnie była priorytetem, bo zanim ktokolwiek się odezwał, chwycił mini buteleczke i odkorkowując, przyłożył do ust, w dwóch pociągnięciach połykając zawartość.
      Sarah trzepnęła go w ramie, upominająco i żartobliwie, bo przecież chyba wszyscy wiedzieli, że tak to się skoczy. Mało brakowało, a wsadziłby jeszcze palucha w środek dopiero co zaschniętej czekolady, ale przed tym uchroniła tort wysunieta dłoń Sarah z nożem do krojenia.
      - To Reg ma takie znajomości – podpowiedziała wesoło Ruby, tracając łokciem zaczepnie ratownika stojącego obok niej i obróciła się w kierunku gdzie Emma znikneła prędko w drzwiach po swoje rzeczy.
      Sama White czuła się zaskoczona, ale i poruszona. Pamietała jak dobre parę lat temu, nie mogła sobie przypomnieć kiedy dokładnie, już jako nie koleżanka, ale oficjalnie dziewczyna Michaela, poznała Jaydena. Spotkali się przypadkiem na mieście i skoczyli w trójkę na piwo, później jeszcze parokrotnie gdzieś się widywali u wspólnych znajomych, ale nikt z obecnej ekipy nie był tam obecny. Potem jakoś się to rozjechało, nie przez kłótnie,a le każdy z chłopaków poszedł w swoim kierunku i nie nadarzyła się okazja do wznowienia kontaktu. Ale prawdopodobnie to Jayden i jeszcze jeden bliski przyjaciel Michaela, pomógł przy pogrzebie, a później zajał się rzeczami jej zmarłego narzeczonego, pakując wszystko i wynosząc z mieszkania rodziny. Emma była wtedy w szpitalu, nie brała udziału w pożegnaniu, a teraz progi do tamtego domu były dla niej niedostępne.
      Wyszła z magazynu, kierując się dyskretnie do drzwi wejściowych, które nie pozostały zamkniete.
      - Ems?! - usłyszała wołanie i zawstydzona, nieco zmieszana obróciła się do towarzystwa. Jayden zawsze był spostrzegawczy, Michael na to żartobliwie narzekał, ale ona uznawała to za jego niezwykłą zaletę, bo już gdy zostali sobie przedstawieni parę lat temu, potrafił dostrzec, wyłapać coś, czego nikt nie powiedział głośno, a on to od razu zauważył.
      Nie do końca wiedziała, jak się zachować. Nie byli znajomymi, a jedyne ogniwo które ich łączyło, przepadło. Stanęła prosto, usmiechając się krzywo i uniosła dłoń, jakby chciała pomachać. Zanim powiedziała czy zrobiła jeszcze cokolwiek, solenizant ciągnąc za sobą za rekę narzeczoną, podszedł do niej stawiając długie kroki i zamknął ją w niedźwiedzim uścisku.

      Usuń

    2. - Hej, kruszyno! Skąd się tu wziełaś?! - zawołał z szerokim uśmiechem, najwidoczniej ciesząc się jej widokiem i odsunał pół kroku, lustrując jej sylwetkę. - Boże, ty zamiast urosnąć od naszego ostatniego spotkania, to chyba zmalałaś – ocenił, ale nie z przytykiem, ale serdecznie i obrócił się do Sarah, obejmując ją, gdy staneła bliżej. - Skarbie, to Emma i chyba już wiem, kto wyczarował torcik! - wyszczerzył zadowolony z własnej błyskotliwości kły. - Poznałem ją kilka lat temu, to narzeczona Michaela... - podjął, chcąc przedstawić sobie dziewczyny i wyjasnić skąd sam zna panią cukiernik, ale głos mu uwiązł w gardle, gdy zdał sobie sprawę z gafy. - To mała wojowniczka – dodał tylko krótko, rzucając narzeczonej znaczące spojrzenie i Emma poczuła, że faktycznie staje się taka maleńka, jak nazywał ją solenizant. I prawdopodobnie Sarah doskonale zdawała sobie sprawę z tego, kto stoi przed nia, bo jej oczy zmieniły wyraz na pełen współczucia, a ten Emma znała już od dawna bardzo dobrze.
      Wiedziała, że nie ma szans na to, aby uciec od własnych przeżyć i że nigdy nie pozbędzie się konsekwencji wypadku, wspomnień, ani niczego, co wiązało ją z ludźmi, których straciła. Na ogół przywykła do tego, że czasami starzy znajomi nietaktownie coś palną, zresztą nikogo nie winiła za to, że pamieta Michaela, jej mamę, że wspomina ich wspólne spotkania pełne radości. Teraz też nie zirytowała się, ani nie pogniewała na Jaydena, nawet nie poczuła urażona, bo chyba on sam poczuł się bardziej speszony i przybity wspominając zmarłego przyjaciela. Ona sama tylko drgnęła, kuląc trochę ramiona, jakby cos ja ubodło w serce, bo faktycznie jego słowa po prostu trąciły czułą, wrazliwą strunę. Wyciągneła tylko dłoń, ułożyła ją na ramieniu mężczyzny wyższego od niej o głowe i po prostu się uśmiechnęła.
      - Gdybym wiedziała, że tort jest dla takiego łakomczucha i smakosza whisky, zrobiłabym pietrowy i obłożyła mini buteleczkami każdą możliwa powierzchnię – powiedziała, uśmiechając się ciepło. Pierwsze odrętwienie i zdziwienie ustąpiły i to chyba dlatego, że sam Jayden tak serdecznie ją wyściskał. Spojrzała z usmiechem na Sarah, nie chcąc aby ktokolwiek czuł się niezręcznie i poprawiła torbę opadającą z ramienia. - Wszystkiego najlepszego, Jayden, ja niestety muszę uciekać... - podjęła, ale zaraz zamnęła usta, gdy obok zjawiła się Ruby i podsuneła solenizantowi, jego narzeczonej, a także jej samej talerzyk z ciachem.
      Teraz dopiero zdała sobie sprawe, że w sumie cale towarzystwo stojące obok, widziało i słyszało tę dziwną scenę. Emma, która nie lubiła być w centrum uwagi, poczuła się nieco spłoszona.
      - Nie możesz iść, skoro się znacie, jestes w ekipie! - oświadczyła, spoglądając tylko pytająco na narzeczeństwo, jakby oczekiwała, że oni oficjalnie przyklepią to zaproszenie do wspólnej zabawy.
      - Nie możesz iść – pokiwała zgodnie głową Sarah, podchodząc i ujeła Emmę pod ramię. - Założę się, że sama nigdy nie próbujesz swoich tortów, a ja troche poszperałam w opiniach w sieci i wiem, że to prawie afrodyzjaki. Poza tym... Jayden naprawdę się ucieszył na twój widok, zostań – poprosiła zerkając przez ramię na narzeczonego, który usmiechał się, pewien, że gdy dziewczyny nie dadzą rady namówić niespodziewanego gościa, on jako osoba honorowa, po prostu każe jej zostać i tyle.
      White speszona i po prostu zaatakowana z każdej mozliwej strony, usmiechneła się rozbawiona. Ta ich energia i pewna agresywna opiekuńczość były ujmujące. Odebrała talerzyk od Ruby i pokiwała głowa, zgadzając się bez słów. Właściwie nawet gdyby bardzo chciała wyjść, to czuła, że nie puściliby jej po dobroci, a nie miała niczego, czym mogłaby się wymówić.

      Emma

      Usuń
  69. Reyes przez chwilę przypatrywała się swoim opatrzonym dłoniom w milczeniu; skóra delikatnie błyszczała w świetle pod wpływem pokrywającego ją olejku, wciąż czuła powoli ulatujące ciepło wywołane dotykiem Rega, kiedy upewniał się, że jej ręce już wkrótce powrócą do pełnej sprawności po tej chwilowej niedogodności. Zacisnęła palce i powoli je rozluźniła, uważnie obserwując grę ścięgien i mięśni pod skórą, całą tę machinerię, która wprawiała jej ciało w ruch. Skupiła się na swoim oddechu, na płucach pompujących powietrze mimo wszystko, na równym, choć nieco przyspieszonym po jej zwierzeniach i negatywnych myślach biciu serca, które wciąż uderzało mimo wszystko, a w końcu na profilu Reginalda, który uratował jej życie i któremu zawdzięczała tak wiele, lecz nigdy nie próbował wykorzystać tej władzy, by powiedzieć jej, co powinna zrobić i w jaki sposób powinna wykorzystać swoją drugą szansę. Podejrzewała, że musiał mieć swoją własną filozofię z tym związaną, w końcu wiele razy wymknął się śmierci, wiele razy wracał z misji, podczas gdy jego współtowarzyszom się to nie udawało, a chociaż przyznał, że cierpiał po śmierci Ethana, wyglądało na to, że znalazł sposób na to, by pogodzić się z jego odejściem i nie odcinał się od świata, radości, kolejnych przeżyć. Reggie był silny, ale czasami Reyes nie mogła przestać się zastanawiać, za jaką cenę. Czy to ciągły nawał obowiązków sprawiał, że nie zatrzymywał się dłużej na poczuciu straty i straszliwych rzeczach, których doświadczył, ponieważ bardziej liczyło się kolejne życie do odratowania? Czy może trafiały się momenty, których jej nie pokazywał, kiedy przestawał być silną ostoją zbudowaną na mocnych fundamentach, a zaczynał się kruszyć, uginać, ulegać niszczeniu? Wiedziała jedynie, że trudno byłoby jej znaleźć większego specjalistę od bólu i cierpienia od mężczyzny, który poświęcał samego siebie na froncie. Ufała jego ocenie sytuacji, co nie oznaczało, że podjęcie decyzji stawało się dla niej łatwiejsze. Reginald mógł z nią rozmawiać, przedstawiać swój punkt widzenia, podsuwać pomocną radę i koić jej lęki, lecz nie mógł wybrać za nią; to było coś, z czym musiała zmierzyć się samotnie. Kolejny krok na długiej drodze ku zdrowieniu. Kolejny krok, by spróbować dopasować do siebie rozsypane klocki, których krawędzie stały się zbyt ostre i nieprzyjemne. Kolejny krok, by uwierzyć w to, że mogło być po prostu dobrze. Nie potrzebowała więcej. Kiedyś sądziła, że liczyły się tylko ekstrema, pasja i namiętność, ekstaza i czysta nienawiść… Teraz zaczynała doceniać inne rzeczy. Ciche poranki z dwoma kubkami parującej kawy na blacie. Spokojne wieczory z brzdękiem gitary Rega i kocem, który narzucał jej na ramiona, kiedy marzła od chłodnej bryzy przeciskającej się przez lekko uchylone okna. Weekend spędzony na farmie z milionem gwiazd nad głową i proste niespodzianki jak obraz na ścianie szopy. Uważała, że zaskoczenie Reginalda było trudną sztuką, a jednak udało jej się tego dokonać i wciąż rozpierała ją duma. Uwielbiała, kiedy mogła zobaczyć też jego inną stronę.
    — Ty tak zrobiłeś, Reg? Ciążyło ci to, więc zmierzyłeś się ze swoimi obawami względem rodziców i próbując, utwierdziłeś się w swoim przekonaniu? — spytała cicho. Wiedziała, jak bardzo napięte (czy może raczej nieistniejące) były jego relacje i zastanawiała się, czy już jako dojrzały, w pełni ukształtowany mężczyzna próbował podjąć jeszcze jedną próbę, przekonać się, czy naprawdę nie było między nimi niczego, co udałoby się jeszcze naprawić. Wydawał się szczęśliwy w otoczeniu Ackermanów… Co jeszcze nie oznaczało, że nie czuł pewnego rodzaju pustki, której wujostwo nie było w stanie zasklepić, nieważne, jak bardzo by się starali.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W końcu Reyes podniosła się ze swojego krzesła, przywołując na twarz lekki uśmiech.
      — Jedyną przewrotnością losu, jaką doceniam, jest to, że ostatecznie zbliżył nas do siebie — stwierdziła, mrugając do niego, po czym przybrała wyraz zakłopotania. — Nie ma to jak w pozytywny sposób nastroić się na zakończenie wyjazdu niesamowicie podnoszącą na duchu rozmową! — zażartowała. W końcu to była jej wina, że tak bardzo zagłębiła się w ten temat, a przecież powinni skupić się na tym, co było tu i teraz, czyli na całej farmie i pozytywnych przeżyciach, które mieli stąd wynieść. Najwyraźniej miała naturalny talent do poruszania niewłaściwych kwestii o niewłaściwym czasie… Reginald nigdy nie wykazał się jednak brakiem cierpliwości w stosunku do niej i nie miała pojęcia, czy wynikało to z jego charakteru, czy może nie zbliżyła się jeszcze do granicy jego wytrzymałości. — Wybacz, nie chciałam, żeby tak wyszło. Następnym razem powinnam przygotować listę zakazanych tematów — stwierdziła z rozbawieniem, po czym skierowała się w stronę schodów, planując zniknąć w tymczasowo przydzielonej im sypialni. Przystanęła na najniższym stopniu, zerkając na niego przez ramię. — Idziesz? Czy chcesz jeszcze się pokręcić po farmie? — Nie zdziwiłaby się, gdyby pragnął spędzić jeszcze trochę czasu, chłonąc to miejsce, tak jak robił to na ogrodowej huśtawce.

      Reyes

      Usuń
  70. Kiedy Reginald nie rozwinął myśli, kończąc na krótkim potwierdzeniu, że podjął już swoją próbę, Reyes jedynie upewniła się w swoim przekonaniu, że jego starania nie zakończyły się pomyślnie, a on musiał przełknąć kolejną gorzką pigułkę w związku z rodzicami, ponieważ mimo lat sporów musiała jeszcze tlić się w nim nadzieja, że tę relację można było naprawić. Przekonanie, że rodzice widzieli w niej przyczynę śmierci Cat, przypominało nieustępliwe chwasty, które wyrosły na podatnym gruncie podlewane przez jej niepewność i ogrzewane przez jej własne poczucie winy, a mimo to jakaś jej mała cząstka pragnęła wierzyć, że gdyby stanęła przed nimi w tej chwili, przygarnęliby ją do piersi, szepcząc jej do ucha po hiszpańsku kojące zapewnienia. Reg po swojej próbie zapewne nie miał już takiej nadziei i być może był to kolejny z powodów, dla których tak ciężko było jej zakupić bilet do Meksyku; teraz nadal mogła żyć marzeniem, że w odpowiednim momencie uda im się jeszcze odnaleźć drogę do siebie, zapewnić sobie wsparcie, wspólnie przejść przez tę burzę, ale kiedy pojawi się w rodzinnym mieście, otrzyma odpowiedź, która mogła stać się do niej dodatkowym brzemieniem. Mogła się okłamywać, że wszystko będzie dobrze, lecz nie potrafiła przewidzieć ostatecznego wyniku. Cała iluzja pękłaby jak bańka mydlana w obliczu prawdy. Czy potrafiłaby znieść ten ciężar? Świadomość, że gdyby rodzina ją odrzuciła, stałaby się naprawdę samotna?
    — Chciałbyś, żeby było inaczej? — zapytała cicho. Czy można było tęsknić za czymś, czego się nie zaznało? W końcu Reggie zdradził jej, że od dzieciństwa nie miał najlepszych relacji z rodzicami. Mógł tęsknić za pewnym wyobrażeniem, które stworzył, ale ono nie było prawdą. Mężczyzna nie ugiął się jednak, kiedy odkrył, że tych relacji nie da się naprawić, lecz wciąż miał Ackermanów, którzy troszczyli się o niego całym sercem i przyjaciół z wojska. Reyes nie chciała użalać się nad sobą, jednak miała wrażenie, że grunt usunie jej się spod nóg, jeśli straci tę nić porozumienia łączącą ją z całą familią Castanedo. Czuła, że nie powinna bardziej na niego naciskać, w końcu to były jego bardzo osobiste przemyślenia, ale być może… szukała jakiejś gwarancji, pewności, że uda jej się przetrwać niezależnie od wszystkiego, mimo że wiedziała, iż nie dało się porównać ich sytuacji, a nawet gdyby były one podobne, wciąż rezultaty mogłyby być zupełnie inne.
    Na jej twarzy odmalowało się wyraźne zaskoczenie, kiedy zapewnił ją, że mogli rozmawiać na wszystkie tematy, nawet te najbardziej personalne i bolesne. Nie miała pojęcia, czy Reginald ufał jej do tego stopnia, że był gotowy zupełnie się przed nią osłonić, czy może był na tyle stabilny emocjonalnie i mentalnie, że poruszanie intymnych kwestii nie stanowiło dla niego problemu. Ona sama wielokrotnie się przed nim otwierała, pozwalając mu dojrzeć jej największe lęki i najbrudniejsze sekrety, lecz nigdy nie domagałaby się od niego wzajemności, mimo że zależało jej, aby czuł w jej towarzystwie podobny spokój, jaki ona czuła przy nim. Reginald nieustannie stanowił dla niej zagadkę, zdarzały się chwile, gdy wydawało jej się, że zaczynała go rozumieć, a później uświadamiała sobie, jak wiele jeszcze nie wiedziała; zarówno o nim samym, jak i o jego motywacji. Czy czuł potrzebę odpowiedzenia na jej pytania, ponieważ ona odpowiadała na jego, czy może darzył ją szczerym zaufaniem i sympatią, która wytworzyła między nimi głęboką więź umożliwiającą poruszanie się po tematach, które nie były dla nich łatwe?
    — Nie chciałam cię rozstroić. Po prostu… — Była ciekawa. Jego. Ale ciekawość wydawała jej się być w tej chwili zbyt nieczułym wyjaśnieniem, by potrafiła to z siebie wydusić.
    Reyes przyjęła od niego rześką lemoniadę, która stanowiła idealne ochłodzenie w ten upalny wieczór i ruszyła po schodkach na górę, ramieniem otwierając drzwi prowadzące do ich tymczasowej sypialni. Skrzywiła się, czując ukłucie wyrzutów sumienia, gdy wspomniał, że powinien być wypoczęty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Przepraszam — wymamrotała. — Mogłabym cię zmienić za kółkiem, kiedy poczujesz się zmęczony, ale… — wzruszyła ramionami, nie kończąc zdania, ponieważ oboje wiedzieli, że jej utrzymujący się lęk nie tylko utrudniał jej podróżowanie, ale wręcz mógł stać się zagrożeniem dla innych, gdyby zdecydowała się usiąść za kierownicą, zwłaszcza na tak długiej trasie. Nie mogła tak ryzykować. Reyes była pewna jedynie tego, że nie poprowadzi samochodu, dopóki nie będzie stuprocentowo pewna, że była w stanie przejechać długi dystans bez żadnego ataku paniki. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby kiedykolwiek spowodowała wypadek; nawet myśl o niegroźnej stłuczce wprawiała jej ciało w drżenie, pokrywając jej dłonie oraz skroń zimnym, lepkim potem. Spróbowała się uśmiechnąć, by jakoś zamaskować poczucie winy. — Może następnym razem będę bardziej pomocna. — O ile będzie jeszcze jakiś następny raz. Nie miała pojęcia, czy uda jej się wrócić na farmę, czy sam Reggie będzie tego chciał.

      Reyes

      Usuń
  71. Dynamika w tej grupie wyraźnie wskazywała, że ludzie się znają, czują się z sobą swobodnie i na dodatek nikogo przed sobą nie udają. Emmie bardzo podobała się ta atmosfera, a choć czystym przypadkiem została zaproszona do przyjęcia, nie miała powodów, ani śmiałości poczuć się tak swobodnie, jak oni, więc mimo pogodnej atmosfery i oczywistej radości solenizanta na to niespodziewane spotkanie, trzymała się cicho pół kroku obok. Obserwując każdego z przyjaciół, już na początku dostrzegła pewne ciasniejsze relacje, a także rodzące się afekty i wiedziała już, że jak z Ruby można mówić o wszystkim swobodnie, a Sarah jest wyrozumiała i niezwykle empatyczna, tak Davina raczej ostrożnie podchodzi do obcych. Jayden był otwarty i wesoły, Reginald bardzo rozważny, a Alexander, chyba jak na właściciela klubu przystało, zabawowy i uczynny.
    Uśmiechnęła się lekko, gdy blondynka wyznała, co jest powodem jej przyjazdu i wzbudziła radość u wszystkich. Miała dobrą intuicję i ufała swoim przeczuciom, a tu wyraźnie kroiło się coś gorętszego, nie była jeszcze tylko pewna, czy z jednej czy obu stron, bo jak zauroczenie u przybyłej było łatwo dostrzegalne, u obiektu jej atencji nieco mniej. Opuszczając lekko głowę, rzuciła przelotne spojrzenie na pana ratownika, dostrzegając że na jego talerzu znalazł się najmniejszy kawałek tortu i skubnęła widelcem własną porcję. Piekąc już parę lat i żyjąć z wytworu słodyczy, sama je może i lubiła, ale nie objadałą się nimi za bardzo, nie znała jednak wielu osób, które cukru nie lubią.
    Gdy na zawołanie o więcej rewelacji zapadła chwila ciszy, uniosła spojrzenie znad poczęstunku i przebiegła nim po twarzach towarzystwa. Miało to oczywiście wydźwięk żartobliwy, ale to zaproszenie Ruby chyba aż za poważnie potraktowała, bo podniosła rękę i potrząsnęła głową, aż długie pasma opadły jej w tył na plecy.
    -Tak naprawdę jestem blondynką, farbuję się od lat, bo tylko siostrze przypadły lepsze geny – oznajmiła, zupełnie poważnie i zaraz parsknęła śmiechem, porywając do chichotu resztę.
    Może i gdyby każdy chciał coś wyznać, popękaliby z tej wesołości, bo każdemu ewidentnie dopisywał humor, ale za sekundę u drzwi rozległo się pukanie do środka przez uchylone drzwi wejrzała głową młodego szatyna.
    - Cześć, to chyba dobry adres na uczczenie starości Jaydena? - zapytał pogodnie, odnajdując spojrzeniem kumpla i nim ktokolwiek z obecnych w środku zdążył odpowiedzieć, on sam i grupka kilku osób zza jego pleców, wlałą się falą do środka, ponownie odśpiewywując urodzinową piosenkę dla solenizanta.
    Emma otrzymała wcześniej informację o tym, ile mniej więcej osób może pojawić się na przyjęciu, bo musiała dopilnować, aby poczęstunek starczył dla wszystkich i nie zaskoczyło jej, że gdy znów po kilku chwilach u drzwi ktoś zapukał, Sarah wpuściła do środka kolejne parę osób, na koniec uzbierało się prawie trzydzieści. A choć sama była gościem, gdy wszystko się rozkręćiło – muzyka, rozmowy, wymiana uprzejmości i nadrabianie czasu znajomych; jakoś ginąc w tłumie, postanowiła pomóc dziewczynom, które organizowały przyjęcie i pilnowała, aby każdy otrzymał kawałek tortu, a później wedle uznania deser. Nie miała na głowie kolorowej czapeczki, nie chwyciła też za papierową piszczałkę, bo tych zabrakło i sama siebie trochę wpakowała w rolę kelnerki, ale tak czuła się lepiej, niż gdyby miała głośno rozmawiać z obcymi. Nie minęła godzina, a z tortu zostały tylko okruszki, to jednak pozwoliło jej mysleć, że wszystko wyszło smacznie, zgarnęła więc pustą tacę i cofnęła się do zaplecza, aby wyczyścić naczynie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Były już dwa toasty, ona jednak upiła tylko kilka łyków szampana przy pierwszym, za drugą lampkę nie sięgając, bo nie lubiła alkoholu nigdy specjalnie. Zagadywały ją Ruby z siostrą, podeszła do niej również Sarah, pytając jak się bawi i nie kłamała, przyznając, że dobrze, ale że od dawna nie miała możliwości bawić się w takim tłumie, musiała odrobinę odsapnąć, czuła się bowiem nieco przytłoczona. Opłukała tacę po cieście i przystanęła po chwili blisko progu, spoglądając na zebranych. Wszyscy bawili się naprawdę świetnie, chociaż zebranych było sporo, nie widziała, aby ktoś się burmuszył, albo nudził i ewidentnie na każdym wrażenie zrobiła staranność przygotowań przyjęcia. Uśmiechnęła się szeroko, widząc że Jayden będąć dziś królem przyjęcia, czerpie ile się da z tej okazji, albo ciesząc jak dziecko z prezentów, albo po prostu z tego, że spędza ten dzień z przyjaciółmi, a jako że sama jeszcze przyzwoicie mu nie złożyła życzeń, postanowiłą się ruszyć z magazynu i go złapać, korzystając z okazji, że chwilowo przystanął tylko z Reginaldem. Akurat to towarzystwo, które zebrało się na samym początku, oniesmielało ją najmniej, szczególnie jej najlepiej znana z tej grupy osoba.
      Podeszła do panów i uśmiechnęła się do solenizanta, zwracając w jego stronę.
      - Jeszcze nie miałam okazji, odpowiednio złożyć ci życzeń – odezwała się. - Mimo że to czysty przypadek, że znów się spotykamy, życzę ci jak najlepiej, Jay. Masz Sarah, więć miłości i więcej szczęścia nie potrzebujesz, a więc przede wszystkim zdrowia i pomyślności w spełnianiu marzeń – wyciągnęła ręce, aby go uściskać, a gdy on sam ją objął i znów nazwał kruszyną, przy okazji dziękując za życzenia, dźgnęła go lekko w żebro. Nie była przecież liliputem!
      Odsunęła się i uśmiechnęła jeszcze raz, spoglądając tym razem na ratownika.
      - Mam nadzieję, że ciasto odpowiadało twoim wyobrażeniom? - przechyliła lekko głowę, z ciekawością spoglądając na Reginalda, ale zaraz ktoś kto tańczył zbyt blisko nich, wpadł na nią, aż poleciała do przodu, czując że coś słodkiego i lepkiego zostało wylane na jej ramię. To dziewczyny hulały na parkiecie, razem z likierowymi drinkami w dłoniach i jednej z nich omsknęła się szklanka, gdy źle nastąpnęła w wysokim obcasie po panelach.

      Emma

      Usuń
  72. Reyes miała wrażenie, że żal był nieodłączną częścią życia. Żałowało się decyzji, których się nie podjęło i wyborów, które się popełniło; żałowało się słów wypowiedzianych w złości i znajomości, które kończyły się boleśnie; żałowało się straconych szans i nieodpowiednio ulokowanych uczuć. To, że Reg niewiele miał w swoim życiu sytuacji, których żałował, sugerowało jedynie, jak bardzo żył w zgodzie z samym sobą i podejrzewała, że wiele osób mogło mu zazdrościć tej niezachwianej pewności, którą miał w sobie.
    Związała gęste włosy na czubku głowy, odsłaniając wilgotny kark; lekki podmuch wiatru przyniósł rozpalonej skórze ukojenie, a chociaż początkowo planowała skierować się do łazienki, widząc Reginalda rozciągniętego na łóżku, zaraz do niego dołączyła, układając się na boku po swojej stronie z łokciem wetkniętym pod głowę. Reyes wywróciła oczami, po czym posłała mu promienny uśmiech zawierający charakterystyczną dla niej nutę figlarności.
    — Nie mówmy rzeczy, których nie mamy na myśli, Reggie. Doskonale wiemy, że za bardzo mnie uwielbiasz, żeby pozbyć się mnie w lesie. Plus jesteś na tyle nadopiekuńczy, że nie pozwolisz mi nawet usiąść za kółkiem, więc miałabym uwierzyć w to, że wpakujesz mnie do bagażnika? Następnym razem wybierz groźbę, która ma realną szansę na spełnienie i może nawet uda ci się mnie wystraszyć — zażartowała, rzucając w niego poduszką, którą akurat miała pod ręką. Zaraz jednak tego pożałowała, bo jasiek przeleciał nad nim i wylądował po drugiej stronie łóżka, a ona była zbyt rozleniwiona, żeby się podnieść z materaca i odzyskać poduszkę, więc przysunęła się bliżej do Reginalda i ułożyła głowę na jego brzuchu, kładąc się w poprzek na łóżku, która było na tyle wąskie, że jej nogi od kolan w dół znalazły się poza posłaniem i swobodnie wisiały nad podłogą. — Kto wybierałby się z tobą na poranne przebieżki plażą, kto raczyłby cię najlepszą salsą pod słońcem i kto irytowałby cię kolejnymi niespodziankami, gdybyś porzucił mnie pośrodku głuszy? Poza tym jestem jak bumerang. Spróbujesz mnie wyrzucić, a zaraz do ciebie powrócę i to ze zdwojoną siłą. Więc to raczej ja powinnam zadać ci to pytanie, Reginaldzie Pattersonie: na pewno tego chcesz? — zapytała Reyes, która (nieskutecznie) próbowała przybrać groźną minę, zaraz jednak jej złowroga maska pękła pod wpływem uśmiechu, który naturalnie wypłynął na jej wargi. Czuła się już lepiej. Może ciężar nie zniknął całkowicie i może nie udało jej się niczego rozwiązać, minie jeszcze sporo czasu, zanim będzie gotowa zmierzyć się z własnymi obawami dotyczącymi rodziny, a jeszcze więcej, zanim kupi bilet do Meksyku, ponieważ tę rozmowę musiała odbyć osobiście, nie mogła w tym celu wykorzystać ani telefonu, ani Skype’a, ale było jej nieco lżej, kiedy wyrzuciła z siebie wszystkie wątpliwości i nie spotkała się z osądem Reginalda, a z jego szczerym wsparciem i poradą.
    Zerknęła na niego z zaciekawieniem błyszczącym w tęczówkach, jakby próbowała określić, co też mu chodziło po głowie. Obróciła się na bok, przylegając policzkiem do jego mięśni brzucha, żeby móc swobodnie go obserwować, chociaż butelka oparta na jego piersi nieco utrudniała jej to zadanie.
    — Czy to jest podchwytliwe pytanie? — spytała podejrzliwie, pociągając łyk ze swojej lemoniady, choć musiała ostro się napracować, by nie wylać ani kropli na pościel. — Masz już jakieś plany na przyszły tydzień, o których nie wiem? Uknułeś kolejny spontaniczny wypad poza Nowy Jork? — drążyła, chociaż podejrzewała, że Reg zadał to pytanie raczej w ramach zwykłej ciekawości, nie mając na myśli niczego konkretnego. Podłożyła dłoń pod policzek, przegryzając wnętrze policzka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Pomyślmy… Pewnie będę musiała wyspowiadać się przed Jade i przyznać, że mój wypad do agrokultury wyglądał nieco inaczej, niż zakładała. Dopiąć na ostatni guzik nową wystawę. W sumie dawno nie byłam na żadnym koncercie ani sztuce, więc może poszukam, czy dzieje się coś ciekawego. Albo… kiedyś lubiłam zgubić się w Nowym Jorku. Chodzić uliczkami, wybierać przypadkowe skręty i wchodzić do tajemniczego lokalu, o którym nigdy nie słyszałam. Niektóre były niewypałami, jednak w ten sposób odkryłam kilka prawdziwych perełek — wyjaśniła. Nie robiła tego od wielu miesięcy, po prostu nie widziała w tym żadnego sensu, ale teraz… Kto wie, może warto było znowu spróbować. Nowy Jork przypominał żyjące stworzenie, ciągle ewoluował, lokale się zamykały i na ich miejsce powstawały zupełnie nowe. Przez chwilę milczała, popijając lemoniadę, po czym spojrzała na niego wyczekująco. — A ty? Co zamierzasz robić?

      Rey

      Usuń
  73. Zaczęła zwiedzać Nowy Jork, kierując się jedynie własnym przeczuciem i chociaż zdarzało się, że uciekała z zadymionego wnętrza, gdy w środku dochodziło do bójki albo okazywało się, że ktoś zwinął jej karty kredytowe, kiedy była w łazience i dosłownie na sekundę odłożyła torebkę na umywalkę obok, nie żałowała tych wszystkich przygód. Czuła, że znowu żyła, bo właśnie na tym polegało życie; na doświadczaniu.
    — Myślę, że mniej był to sposób na urozmaicenie sobie życia, a bardziej sposób życia. Mamy inne temperamenty, ale w tobie jest ta sama nerwowa energia poszukiwacza. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak osiadasz w jednym miejscu, zapuszczasz korzenie i już nigdy nie ruszasz się z jednego miejsca. Ty do dyspozycji masz cały świat, ja robiłam to trochę na mniejszą skalę, ograniczając się do Nowego Jorku, żeby przypomnieć sobie, że nie jestem uwięziona. Nie znalazłam się w pułapce. Wciąż mogę zwiedzać, odkrywać nowe rzeczy i się nimi zachwycać… Nie utknęłam w miejscu — wyjaśniła. Wypadek wiązał się z wieloma różnymi kwestiami, odbił na niej swoje piętno w najbardziej oczywisty, spodziewany sposób, ale pociągnął za sobą również inne konsekwencje, których nikt nie mógł przewidzieć na samym początku jej drogi ku zdrowieniu. Zawsze była pełna energii, wszędzie było jej pełno, lubiła odkrywać, poznawać, smakować, a pobyt w szpitalnym łóżku ją tego pozbawił. Znienawidziła bezruch, który zaczął jej się kojarzyć z powolnym umieraniem w ciemnościach, jej głowę nawiedzało coraz więcej nieprzyjemnych myśli, a ona pogrążała się w marazmie, nie mogąc nawet się podnieść. Później zaczęła się żmudna rehabilitacja, nie mogła sobie pozwolić na dalekie wyjazdy czy wspinaczkę, więc znalazła alternatywę. Sam Reg zdążył się już przekonać, jaka była uparta i zawzięta, jak każdą negatywną sytuację starała się obrócić tak, by wyciągnąć z niej jak najwięcej, znaleźć w niej coś dobrego. Uśmiechnęła się szeroko, głaszcząc go po żebrach.
    — Uznam to za komplement. W końcu nie tak łatwo cię zaskoczyć… Tyle już przeszedłeś, tyle widziałeś, tylu ludzi spotkałeś… — zauważyła cicho. Nie był od niej o wiele starszy (chociaż tę różnicę wieku i tak lubiła mu wypominać w żartach), a jednak miała wrażenie, jakby jego doświadczenie życiowe było o wiele szersze z powodu ścieżki, jaką wybrał. — Dzień, w którym przestanę cię zaskakiwać, uznam za osobistą porażkę — stwierdziła z rozbawieniem. Oboje niezwykle szybko złapali dobry kontakt, dzielili się ze sobą najgłębiej skrytymi, najtrudniejszymi emocjami i przeżyciami, wyznawali podobne wartości i łączyły ich podobne pasje, a mimo to byli na tyle różni, że wciąż stanowili dla siebie pewnego rodzaju wyzwanie. Reyes nie chciała, by Reggie kiedykolwiek poczuł się znużony jej towarzystwem; zaskakiwanie go było jej małym celem, zwłaszcza że miała świadomość, jak ciężko było go zadziwić.
    — Nie podoba mi się ten plan — orzekła Reyes, opierając podbródek na jego mostku, by mogła zajrzeć mu w oczy. Wydęła usta, jakby całą sobą próbowała zaprezentować swoje niezadowolenie, ale już po chwili przestała się wygłupiać. Westchnęła głośno, przesuwając palcami powoli wzdłuż jego żuchwy. — Nie było cię dosłownie przez chwilę. Naprawdę musisz wziąć na siebie tyle dyżurów w przyszłym tygodniu? — zapytała, marszcząc nieznacznie brwi. Martwiła się, że Reginald wykończy się na długich zmianach, które były męczące zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Wiele razy nie miał nawet siły, żeby doczołgać się do swojej sypialni i zasypiał w salonie, a chociaż pobyt na farmie pozwolił mu zregenerować siły, w jej opinii nie musiał ich od razu wszystkich wykorzystywać w pracy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Co to za kurs? Będziesz wracał do domu po szkoleniu? — Nie była pewna, jak daleko znajdowała się jednostka; kilka godzin jazdy oznaczało, że nie będzie go w domu. Jeżeli szkolenie okaże się zbyt wymagające, prawdopodobnie również będzie lepiej, jeśli Reggie właśnie tam będzie odsypiał trudy dnia, ale to oznaczało, że nie będą widzieli się przez dłuższy czas. Wraz z kolejnymi słowami jej spojrzenie stawało się coraz bardziej pochmurne. Wiedziała, że chciał wrócić na front, że właśnie tam widział siebie, jednak świadomość, że ta chwila zbliżała się coraz bardziej… że być może już za niedługo będzie stała na lotnisku i żegnała go, szlochając niekontrolowanie, czując, jak rozpacz uniemożliwia jej oddychanie… Zamrugała, próbując przegonić łzy, które pojawiły się w jej oczach, kiedy tylko wyobraziła sobie podobną scenę. Z trudem przełknęła ślinę przez zaciśnięte gardło. Chciała coś powiedzieć, ale brakowało jej słów. Najgorsze było to, że nawet nie mogła się na niego wściekać, bo… wiedziała. Nigdy nie ukrywał przed nią swoich planów, a ona obiecała, że spróbuje je zaakceptować.
      Puras pendejadas.
      Z każdym dniem coraz trudniej będzie jej go wypuścić.
      Nie była w stanie dłużej znieść jego dotyku. Podniosła się, siadając po turecku, plecami do Rega, żeby nie mógł zobaczyć wyrazu jej twarzy, jednak nie była pewna, czy udało jej się zamaskować to wszystko, co działo się w jej wnętrzu.
      — Obiecałeś mi kiedyś lot helikopterem — rzuciła Reyes, próbując nadać swojemu tonowi lekkiej, swobodnej barwy, ale gównianie jej to wyszło. Nie była w stanie oszukać samej siebie, a co dopiero jego. — Przed chwilą planowałeś mnie wywieźć w bagażniku do lasu i tam porzucić. Skąd pomysł, że będę chciała cię gdziekolwiek zabrać? Nie zasłużyłeś. — To już zabrzmiało lepiej. Prawie jak ona, jakby po prostu się z nim droczyła, jakby jego pozornie nieszkodliwe słowa nie rozpętały w jej wnętrzu burzy.

      Rey

      Usuń
  74. Kiedy o mały włos nie rozkwasiła sobie nosa o panele posadzki i znikąd wyrosły przed nią ramiona, chwyciła się ich odruchowo. Mocno wczepiła palce w podwiniete rekawy ciemnej koszuli tuż przy łokciach Reginalda i stając pewniej na nogach, spojrzała na ratownika. Nie znała go na tyle, by odczytać, czy surowe upomnienie jakie padło z tych ust, należy do po prostu poważnego i odpowiedzialnego tonu, czy już zirytowanego. Rzuciła krótkie spojrzenie przez ramię, a gdy wyprostowała plecy, obróciła się do dziewczyn, spoglądając na Davinę, bo wielka szkoda, gdyby przyjęcie choć dla jednego zaproszonego gościa, skończyło się na pogotowiu.
    - W porządku? - dopytała jeszcze, widząc jej skwaszoną minę. Emma zawsze była zatroskana o innych i możliwe, że gdyby nie bała się igieł, cięcia ran, nie był dla niej tak nieswój widok krwi, zostałaby pielęgniarką!
    Kiedy Reginald sprawdził kostkę blondynki i uspokoił towarzystwo, zalecając jej krótki odpoczynek i oferował swą pomoc Emmie, pospieszyła za nim tylko zgodnie potakując głową. Przygarbiła się nieco, chwytając palcami za zmoczony rękaw, aby trzymać go dalej od skóry, bo kleił się nieprzyjemnie i gdy weszli na magazyn, od razu zdjeła ubranie przez głowę. Pod jasnym sweterkiem miała szary podkoszulek na cienkich ramiączkach, w którym mimo chłodu na ramionach, nie czuła dyskomfortu. Rozejrzała się po magazynie, ale była tu pierwszy raz w życiu, nie bardzo wiedziała gdzie można zajrzeć, a na co uważać, dlatego podeszła kilka kroków do małego zlewu i przeprała pod wodą plamę po słodkim drinku. Przynajmniej chciała mieć pewność, że cukier z likieru nie będzie dawał drapiącego sztywnego wrażenia, gdy uda im się farelkę znaleźć a ubranie wysuszyć i znów się ubierze.
    Wykręciła mokry skrawek ciucha do zlewu i gdy część wody zleciała z materiału, strzepnęła sweterek i rozłożyła na niskim taborecie stojącym obok. Odwróciła się w kierunku mężczyzny i podeszła do niego, chcąc pomóc w poszukiwaniach.
    - Jak mogę pomóc? - spytała nim podjęła jakiekolwiek działania, bo po prostu nie wiedziała, od czego zacząć i spojrzała na Reginalda z uwagą. Nie miał srogiego wyrazu twarzy, w ogóle należał do mężczyzn o przystojnej i zarazem pogodnej twarzy, nie było w nim nic, co kazałoby się przed nim chować i uciekać. A jednak Emmie w tym momencie wydawało się, że należy przeprosić za rozlanie drinka, choć w konsekwencji dzikich pląsów dziewczyn na parkiecie, sama też doznała szwanku. Była to raczej kwestia jej uległego i płochliwego charakteru, a zdając sobie z tego w większej mierze sprawe, zamilkła.
    Na magazynie, cokolwiek trzymał i przechowywał tu Alexander, panowała nieco niższa temperatura, niż na sali zabaw, co było oczywiste. Kobieta poczuła jak jej skóra ubiera się na ramionach w dreszcze, ale tylko wzdrygnęła się, na chłodniejszy powiew z klimatyzacji, spoglądając po kartonach. Gdzies na ramieniu zanikał ślad po mocnym uścisku Thomasa, ale było tu ciepłe, słabe światło, a ona przywykła do siniaków i nie przejęła się tym, że może zostać to zaobserwowane. Przywykła do tego, z czym żyła i nie sądziła, aby pan ratownik w ogóle był zainteresowany obserwacją jej osoby.
    - Czy to może być to? - wskazała reką bokiem ułożony na kilku kartonach kolejny, podłużny, z którego wystawał kawałek białego grubego kabla. - Tam u gory po twojej stronie – podpowiedziała, żeby Reginald łatwej namierzył pudło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Najpierw odsuneła się o krok, żeby mężczyzna miał więcej miejsca, a później przysunęła znów, biorąc pod uwagę, że może i będąc tak wysokim dosiegnie karton, ale możliwe że będzie chciał swobodnie się wycofać z sterty pudeł, a wtedy ona go po prostu od niego odbierze, dając mu swobodę przejścia. Albo jeśli będą potrzebowali jednak stołka, aby bezinwazyjnie ściągnąć pudło i sprawdzić jego zawartość, ona go przytrzyma. W każdym razie, nie chciała przeszkadzać, tylko się przydać.
      - To były tylko wygłupy... Nie jesteś zły? - spytała w końcu, bo czuła, że nastrój pana ratownika uleciał. A jakoś łatwiej jej było o to spytac, gdy wpatrywała się w tył jego głowy, niż te oczy, które tak czujnie wszystko wychwytywały.

      Emma

      Usuń
  75. Emma chociaż była osobą wycofaną i w towarzystwie raczej nie pchała się przed szereg, była dobrym obserwatorem i dodatkowo świetnie dostrzegała najmocniejsze cechy w charakterze człowieka. Nie brakowało jej serdeczności i empatii i gdy już ktoś wykazywał ciut większą dozę cierpliwości i wyrozumiałości, a w końcu i docierał głebiej, pod pierwsze jej pancerze kamuflażu i skrytości i poznawał kobietę, potrafił to dostrzec. Ona sama siebie lubiła taką cichą, choć zdawała sobie sprawę, że od roku zakrawa to już o dziwactwo, bo wycofała się praktycznie z wszelkich kręgów wcześniejszych znajomości, ale swojego usposobienia nie chciałaby zmieniać. Będąc tu dzisiaj głównie obserwowała, nie wiedziała bowiem o tych ludziach praktycznie nic, a w gruncie rzeczy trochę przypadkiem się tu też znalazła.
    Na wyznanie Reginalda o wybuchach złości, uniosła nieznacznie brwi w zdumieniu. Podejrzewała, że ma twardy charakter, a może i ostrzejszy temperament, mimo że potrafi rozmawiać z ludźmi, a pewnie zawód ratownika wymaga wiele cierpliwości i opanowania w nierzadko trudnych i stresujących ekstremalnie sytuacjach. Jego słowa natomiast utwierdziły ją w przekonaniu, że gdy w przypadku mężczyzny dochodzi do wybuchu złości, najlepiej ewakuować się jak najdalej. Ona z złością nie radziła sobie wcale, gdy dopadał ją własny gniew, zwykle chowala się gdzieś i przepłakiwała dłuższą chwilę, aby emocje opadły. Ostatnio zaś do czynienia miała z złością Thomasa, a wtedy już nawet nie próbowała się chować, przyjmowała już niewzruszenie to, co spadało jak deszcz w jej kierunku.
    - Trochę za wysoko... - stwierdziła cicho, odsuwając się o krok w tył nagle, gdy w jej kierunku cofnął się mężczyzna. Uniosła ręce przed siebie, jakby chciała go odepchnąć, gdy będzie zbyt blisko, lub podeprzeć, gdy znów się zachwieje i rozejrzała się wokół.
    Nigdzie nie widziała żadnego taboretu, ani stołka, ale w sumie... Mogli zawsze przynieść jedno z krzeseł z drugiej sali. Nie chciała robić problemu i właściwie gotowa była poczekać chwile, aż sweter sam nieco przeschnie, a później wycofać się z przyjęcia, bo i tak ludzie pili już kolejne kolejki alkoholu i byli coraz weselsi, a ona nie umiała się w takim towarzystwie odnaleźć. Koniec końców, wychyliła się zza Reginalda i zmierzyła krytycznie ustawione pudła jedno na drugim. Nie była pewna, czy to też będzie bezpieczna i stabilna strategia, ale wpadła jej do głowy prosta i szybka metoda dostania się do farelki.
    - Może mógłbyś mnie podsadzić? - zasugerowała. Była drobna i zapewne sekunda uniesienia nie będzie stanowić wielkiego wysiłkowego wyzwania dla dobrze zbudowanego faceta, jakim był jej towarzysz, a na pewno tak w jednej chwili zdejmą karton z góry. To rozwiązanie wydawało jej się prostsze, niż szukanie stołka, albo przyniesienie krzesła spod baru; a już na pewno nic nie powinno się zachwiac, jak w przypadku stawania mężczyzny na palcach i sieganie trochę na ślepo i na wyczucie po najwyższe pudło.
    Pytania o znajomość z solenizantem się nie spodziewała, bo właściwie nie sądziła, że cokolwiek z jej strony może zaciekawić ratownika. Sarah co prawda przez kontakt telefoniczny już traktowała ją całkiem po koleżeńsku i dzisiaj również bliźniaczki nie dały jej odczuć, że dopiero co się poznały, a taka swojskość i towarzyskość, a wręcz niebywała łatwość w kontaktach ją zaskoczyła. Za to w jego przypadku, czy jakiegokolwiek innego mężczyzny z tego grona, spodziewała się większego dystansu, a wręcz obojętności. Zresztą taka postawa niespecjalnie jej przeszkadzała, to było to coś do czego najszybciej przywykła i na co sama się w pewien sposób przestawiła, odcinając.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. - Jakieś... sześć, może siedem lat... Tak, cos koło tego – odpowiedziała powoli, w myślach podliczając ile to już czasu minęło. - Ale ja nie jestem jego znajomą – zaznaczyła od razu, przechodząc bokiem przy nim, aby być bliżej pudeł i by stanąć przed Reginaldem, gotowa do pomocy w poszybowaniu do góry po karton. - To kolega z szkolnej ławki Michael'a – wyjaśniła, przy tym imieniu odwracając wzrok i wydając się gasnąć, jakby cała chwilowa otwartość i zabawowość ją przerosła i właśnie uleciała. - To mój narzeczony, on nas poznał – dodała, zaciskając na moment wargi, jakby trochę już gryzła się w język. - On zginął w tamtym wypadku – wyrzuciła z siebie zduszonym głosem, jakby na płucach jej coś usiadło i wręcz wycisneło to wyznanie.
      Takie były fakty i jej ból, jej tęsknota i smutek, przeżywanie tej straty niczego nie zmienią. Mijał rok, a jej wciąż trudno było przyjąć do świadomości, że to naprawdę się wydarzyło, że jej Michael'a, mamy i jego bliskich nie ma. I to tylko i wyłącznie z jej winy.
      Obróciła się plecami do Reginalda i zadarła głowę, celując spojrzeniem w wystający róg kartonu, który męzczyzna już trochę wysunął. Niby te pudła były teraz bardzo frasobliwe, a jednocześnie był to doskonały sposób, aby nie patrzeć w oczy ratownikowi. Jemu zawdzięczała życie i nie chciałaby widzieć w nich współczucia, jakie widywała u innych, jak chociażby u Sarah.
      - Spróbujmy to zdjąć – zaproponowała znów, chcąc uciec od zbyt osobistych tematów.
      Nim jednak Reginald chociażby położył ręce na jej biodrach, by ją dobrze chwycić i unieść, dostrzegła jakiś cień gdzieś po boku i niemal pewna, że to szczur, albo inny gryzoń, lub pasożyt, pisneła krótko wystraszona i podskoczyła wymachując rekami, jakby chciała to odpędzić. Może jej się tylko przywidziało, ale w konsekwencji jej czynów, trąciła chwiejne pudła i zaraz potencjalny cel wraz z kilkoma innymi runęło na nich lawiną. Emma zaś ponownie wystraszona, ale i zaskoczona, jęknęła cicho, unosząc ręce nad głowe, chcąc się w ten sposób obronić przed zbyt dotkliwym poobijaniem.

      Emka

      Usuń
  76. Reyes poruszyła się nerwowo, ponieważ mężczyźnie wyraźnie udało się poruszyć jakąś przykrą strunę w jej wnętrzu. Rzuciła mu ostre spojrzenie przez ramię, w jej tęczówkach, które przybrały barwę nieba tuż przed gwałtowną burzą mieszała się cała gama skrajnych emocji, które przenikały się wzajemnie, podsycając i karmiąc się sobą nawzajem. Szok, niedowierzanie, niepokój, złość, poczucie zranienia. Milczenie, które zapadło po jego słowach, przeciągało się, sprawiając, że w pomieszczeniu narastało napięcie podczas ich niemej walki na spojrzenia. O ile Reg mógł wcześniej mieć problem z interpretacją, ona odebrała jego ton jako kpinę i swego rodzaju ostrzeżenie, twarda, szorstka nuta, która nie pasowała do zwyczajowej melodii ich interakcji, wprowadzała dysonans zdający się wzmagać z każdą sekundą. Reyes zacisnęła usta, walcząc z własnym temperamentem, który został w tej chwili rozdrażniony. Do tej pory się nie kłócili. Zdarzały im się różnice zdań, nawet w najbardziej zgodnych, harmonijnych relacjach prędzej czy później pojawiały się zgrzyty, które były naturalne i wynikały ze zwyczajnej odrębności dwóch osób, jednak udawało im się unikać poważniejszych konfliktów czy gwałtownych wymian zdań. Wiedziała, że taki stan rzeczy nie mógł trwać wiecznie, a jednak trudno było jej uwierzyć, że właśnie ten moment mógł się stać dla nich swego rodzaju iskrą zapalną. Wieczór układał się doskonale, zbliżający się moment pożegnania sprawił, że wszyscy starali się wykorzystać wspólny czas w całości, kolacja przebiegła w cudownej atmosferze, jej niespodzianka dla Reginalda się udała i do tej pory czuła ciepło, gdy przypominała sobie jego pochwałę oraz czysty zachwyt w jego oczach połączony z chęcią utrwalenia dzieła w postaci zdjęcia, które mógłby nosić przy sobie i zostawić sobie na pamiątkę podnoszącą go na duchu w cięższych chwilach… Nie spodziewała się, że zwykła rozmowa odnośnie powrotu do rzeczywistości po weekendzie spędzonym w Barnardsville rozwinie się w coś, co jeszcze nie stanowiło kłótni, ale mogło stać się preludium. Coś nieprzyjemnego paliło ją w piersi, jakieś uczucie, którego nie potrafiła nazwać ani uchwycić… A może po prostu nie chciała tego zrobić, za bardzo obawiając się tego, do jakich mogła dojść wniosków.
    — Masz rację. To było głupie z mojej strony, nie powinnam zakładać, że będziesz miał ochotę spędzić ze mną trochę czasu — powiedziała oschle Reyes, odkładając butelkę z lemoniadą na mały stolik nocny. Czuła, że nerwowa energia wypełnia ją od czubka głowy po koniuszki palców, doszukując się ujścia. — Skoro uważasz, że jestem na tyle arogancka i niedowartościowana, że domagam się twojego wkupywania się w moje łaski to chyba najlepiej będzie, jeśli faktycznie nie będziemy sobie wchodzić w drogę i nawzajem sobie przeszkadzać. W końcu nie chcę, żebyś czuł się zobligowany do dotrzymywania mi towarzystwa. Ale spokojnie, na pewno dam ci znać, kiedy będzie działo się coś ciekawego — parsknęła Reyes, podrywając się ze swojego miejsca na łóżku. Nie było wątpliwości, które zdanie najbardziej ją ubodło. Możliwe, że była zbyt drażliwa, że dała się ponieść emocjom, że zareagowała przesadnie, ale w tej chwili czuła się na tyle podle, że żadna z tych rzeczy nie miała dla niej znaczenia. Nie umiała powstrzymać gorzkich słów, które spłynęły z jej języka. Nie miała czasu nawet zastanowić się nad jego dodatkowymi dyżurami ani szkoleniem z milionem literek, których ona sama nie potrafiłaby spamiętać, ani nad tym, że przez półtorej tygodnia będzie w domu sama. Po prostu wściekła krążyła po pokoju, a kiedy uznała, że nie wytrzyma dłużej, zaczęła rozglądać się za najlepszymi drogami ucieczki, które wyglądałyby jak elegancki odwrót, a nie wymaszerowanie z pokoju wściekłej nastolatki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Balkon był jedną opcją, jednak uznała, że był zbyt blisko Reginalda, żeby mogła wyżyć swoją frustrację, dlatego jedynie złapała za ręcznik i z niewyraźnym: — Idę się umyć. — wyszła z pokoju, zamykając drzwi od łazienki nieco mocniej niż to było koniecznie, po czym usiadła na toalecie, ukrywając twarz w dłoniach. Wcale nie czuła się lepiej. Właściwie to czuła się gorzej. Czuła kwaśny posmak na języku, a na jej klatkę piersiową opadł duży ciężar. Wzięła kilka drżących oddechów, jednak one również nie pomogły jej się rozluźnić. To było idiotyczne, jakaś jej cząstka wiedziała, że nie powinna aż tak się wściekać, lecz Reyes w tej chwili nie chciała skupiać się na źródle swojej złości. Właściwie na niczym nie chciała się skupiać, chciałaby wymazać kilkanaście ostatnich minut, czego też nie mogła zrobić.

      Reyes

      Usuń
  77. Rey czuła się żałośnie. Miała wrażenie, że poczułaby się lepiej, gdyby Reg dał się wciągnąć we wściekłą wymianę zdań, która mogłaby eskalować dość szybko pod wpływem jej żywiołowego temperamentu, jednak odpowiedział jej ciszą, która nawet teraz brzęczała w jej uszach, doprowadzając ją do szału. Wolałaby, żeby powiedział jej, co myślał, a teraz mogła jedynie snuć domysły, które w samotności rozrastały się do absurdalnych rozmiarów.
    Wreszcie pozbierała się na tyle, żeby odkręcić wodę. Nie chciała dostarczyć Reginaldowi amunicji swoją tchórzliwą ucieczką, więc postanowiła się umyć, udając, że od początku właśnie w tym celu udała się do łazienki. Lubiła się wystać pod gorącą wodą, ale dzisiaj nie miała ochoty; miała wrażenie, że powinna jak najszybciej wrócić do sypialni i spróbować porozmawiać, chociaż nie miała pojęcia, co powinna mu powiedzieć. Nie chciała się nad tym zastanawiać.
    Pod drzwiami pokoju znalazła jednak nie mężczyznę, a jego kuzynkę.
    — Coś się stało, Joy? — spytała z całą nonszalancją, na jaką było ją stać w tej chwili. Otworzyła drzwi prowadzące do sypialni i zatrzymała się raptownie, kiedy w pomieszczeniu nie zauważyła nigdzie Reginalda, przez co Jocelyne omal na nią nie wpadła. Reyes weszła głębiej do pokoju, z niepokojem rozglądając się po wnętrzu w poszukiwaniu wskazówek, gdzie mężczyzna mógł się udać. Wejście prowadzące na balkon było zamknięte, kluczyki do samochodu leżały na blacie, a telefon zagubił się gdzieś w zmiętej pościeli; cała sobą chłonęła te wszystkie szczegóły, czując obezwładniającą ulgę, gdy upewniła się, że pod wpływem emocji Reggie nie postanowił zniknąć na dłużej albo nawet wrócić samemu do Nowego Jorku, a jedynie korzystał z okazji do wzięcia głębszego oddechu i zduszenia negatywnych odczuć, jakie musiała w nim wywołać ich rozmowa. Nie była przyzwyczajona do jego złości i nie miała pojęcia, jak odreagowywał; kolejna rzecz, której dopiero miała się o nim dowiedzieć, chociaż nieszczególnie się do tego rwała. Wolałaby się z nim po prostu nie kłócić, jednak widziała, że to nie była żadna opcja i czasami musiało dojść do konfliktu, nawet jeśli żadne z nich intencjonalnie do tego nie dążyło.
    Jocelyne zamknęła za nimi cicho drzwi, po czym oparła się o drewno, racząc Latynoskę długim, badawczym spojrzeniem, jakby już z samej jej twarzy próbowała odczytać, co przed chwilą się wydarzyło.
    — To ja mogłabym cię o to spytać, Rey. Reggie dziwnie się zachowuje, wyglądał jak struty, kiedy wychodził z domu, chociaż jest już późno. A ty… prezentujesz się tak — podsumowała Jocelyne, machając dłonią w kierunku Meksykanki, jakby to tłumaczyło wszystko. Reyes uniosła brwi, zerkając na swoje krótkie, dresowe spodenki i koszulkę na ramiączkach, jakby próbowała ocenić, co takiego nie podobało się młodej kobiecie, jednak w głębi duszy doskonale wiedziała, że Joy mówiła o przygaszonym blasku w jej lekko zaczerwienionych, opuchniętych oczach oraz kącikach warg, które mimo najszczerszych chęci opadały ku dołowi. — Myślałam, że może z Regiem coś się stało, ale teraz wyraźnie widzę, że chodzi o was oboje. Powiesz mi, o co chodzi?
    Rey westchnęła ciężko, rozwieszając ręcznik na oparciu krzesła do przeschnięcia i przeczesała palcami długie, wilgotne kosmyki, odwlekając moment odpowiedzi. Nie miała pojęcia, czy powinna zwierzyć się Jocelyne, chociaż w oczach dziewczyny lśniły dobre intencje oraz chęć pomocy. Nie wiedziała, jak dużo mogła jej powiedzieć, bo chociaż zbliżyły się ze sobą podczas tego wspólnie spędzonego weekendu i okazało się, że miały ze sobą sporo wspólnego, to znały się dość krótko. W dodatku była siostrą cioteczną Reginalda i chociaż nie podejrzewała Joy o wybieranie stron czy plotkowanie na temat prywatnych zwierzeń, to miała wewnętrzne opory przed podzieleniem się z nią swoimi osobistymi odczuciami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To było głupie — powiedziała wreszcie Reyes, wzruszając ramionami. — Byłam rozdrażniona, bo nie spodobało mi się to, co powiedział i jakim tonem to zrobił, ale to było dość dziecinne. Nie powinnam była tak bardzo się unosić, zwłaszcza że… Chodziło o coś zupełnie innego — westchnęła ciężko, przysiadając na łóżku i zaczęła wygładzać nieistniejące zagięcia na pościeli, byle tylko nie patrzeć w kierunku kobiety, która zajęła wolne miejsce na fotelu stojącym w rogu pokoju. — Jak radzisz sobie ze świadomością, że on wyjeżdża na misje? — wyrzuciła z siebie wreszcie gwałtownie, trochę tak, jakby zrywała plaster, jednak nie poczuła żadnej ulgi po tych słowach, a ból jedynie się nasilał. — Reggie powiedział mi, że chce odświeżyć swoją gotowość do wyjazdu w przyszłym tygodniu, a ja po prostu… — urwała. Nie była w stanie znaleźć odpowiednich określeń, by opisać to, co wtedy poczuła. Nie miała pojęcia, jak uporządkować te wszystkie emocje, które wzbierały w niej wraz ze świadomością, że chociaż to nie działo się teraz to miało wydarzyć się wkrótce, a ona z każdym dniem czuła się na to coraz mniej gotowa. — Boję się cokolwiek powiedzieć na ten temat, bo nie chcę go stracić. Nie mogę go prosić, by został, bo wiem, jakie to dla niego jest ważne i mam świadomość, że nie zostanie, więc w ten sposób tylko wprowadzę między nas niezręczność. On będzie mi przypominał, że wiedziałam, na co się pisałam, a ja będę powtarzać, że rozumiem i ma moje wsparcie, te wyjazdy to jego całe życie, prawdziwe powołanie, tylko… Carajo, wcale tego nie chcę. Myślałam, że będę potrafiła stać za jego decyzją murem, ale nie potrafię spokojnie przyjąć nawet tego, że pojedzie do sztabu i z tego powodu wściekam się na samą siebie i…
      — Powiedziałaś mu to wszystko?
      — Oczywiście, że nie — odparła opryskliwie Reyes, po czym jej ramiona opadły, a ona sama wbiła spojrzenie w podłogę. — Wybacz. Nie chciałam. Nie powinnam tak reagować, nawet jeśli Reggie rozstroił mnie tymi informacjami.
      — Naprawdę ci na nim zależy, co? — zapytała cicho Joy, rzucając jej znaczące spojrzenie.
      — Przestań — poprosiła Rey, czując ciepło na policzkach. — To naprawdę najgorszy moment na to, żeby próbować nas swatać. Nie ma znaczenia, czy byłby moim kochankiem, partnerem, bratnią duszą, przyjacielem czy współpracownikiem… Zależałoby mi na nim tak samo, bo jest po prostu dobrym człowiekiem i już zawsze będzie dla mnie kimś ważnym. — Było wiele powodów, dla których stał się dla niej kimś, bez kogo nie wyobrażała sobie swojej codzienności. Nie tylko uratował jej życie, wkładając całego siebie w akcję ratunkową, nie tylko odnalazł jej naszyjnik, który tyle dla niej znaczył, a na którym teraz zaciskała swoje smukłe palce. Stał się jej powiernikiem, przyjacielem, światełkiem w mrocznym tunelu. — Nie chcę go stracić… w żaden sposób. Ani na linii frontu, ani kłócąc się z nim na ten temat.
      Jocelyne już od wielu lat żegnała Reginalda i witała go z powrotem. Reyes jeszcze nie musiała się z nim żegnać, a już czuła, że zaczynało ją to przerastać, więc podziwiała rodzinę Ackermanów, którzy byli w stanie ofiarować mu swoją miłość oraz niezatartą wiarę. Być może w jej sytuacji ten strach był winą wypadku, w którym nagle utraciła cztery bliskie osoby, ale podejrzewała, że nawet wcześniej trudno byłoby jej spokojnie przyjąć do wiadomości fakt, że Reggie znajdzie się w miejscu najcięższych walk prowadzonych w odległym zakątku świata.
      Joy posiedziała jeszcze przez chwilę, odwodząc Rey od pomysłu odszukania mężczyzny, powtarzając, że na pewno wróci, kiedy pozbiera myśli. Noce mimo wszystko robiły się chłodne, więc nie powinna chodzić na zewnątrz z mokrą głową. Obiecała, że w razie konieczności odnajdzie Rega, po czym zamknęła za sobą drzwi, zostawiając Reyes samą zwiniętą w kłębek na łóżku, którego połowa nadal pachniała Reginaldem i zachowała ciepło jego ciała.

      Reyes

      Usuń
  78. Emma spotykała się z różnymi reakcjami na informacje o swoim przebytym wypadku, o stracie narzeczonego i tym, jak potoczyło się jej życie. W większej mierze sama odcięła się od towarzystwa, bo to wycofanie pozwoliło jej w spokoju i pożądanej samotności przetrawić żal i smutek, musiała na własnych warunkach pogodzić się z tym, że została sama i chciała właśnie samotnie przejść żałobę. Ale byli też ludzie, którzy czuli pewną niezręczność, często byli to znajomi Michaela i nie mieli z nią już nic wspólnego, więc wiele kontaktów pourywało się samoistnie też z powodu braku chęci ich kontynuowania przez innych. Nie miała nikomu tego za złe, po prostu nie lubiła tego spojrzenia pełnego współczucia, które otrzymywała ilekroć wyjaśniała, co zdarzyło się rok temu.
    Gdy wyznała kolejną bolesną prawdę z swojego życia, a mina Reginalda klarownie dała jej do zrozumienia, że nie tego się spodziewał, prędko odwróciła się, nie chcąc dostrzec tych smutnych nut w jego spojrzeniu. Nie potrzebowała ich, by wiedzieć, co dzieje się w jego głowie. Nie chciała tez, by dostrzegł, że ona sama wciąż mocno mierzy się z emocjami, które nia targają na samo wspomnienie tamtego wydarzenia. Nigdy łatwo się nie otwierała, a przywiązanie do ludzi przychodziło jej powolnie, więc od utraty bliskich, było to dla niej jeszcze trudniejsze i może teraz stanie się dla ratownika jasne to, że jej wycofanie i skryte usposobienie to nie tylko niesmiałość z powodu nowego towarzystwa.
    W momencie gdy spadła na nich lawina kartonów, a ona w tej samej sekundzie poczuła, jak otaczają ją silne ramiona i osoba obok obejmuje ją, zesztywniała, własne unosząc i mocno łapiąc jego ręce. W pierwszym odruchu chciała go odepchnąc, rozluźnić te ramiona i z nich umknąć, bo nie zdawała sobie sprawy, że on to robi dla jej dobra, właściwie kosztem własnego. Sądziła, że jest to gest pocieszenia i wsparcia dla jej smutku, jakby lawina pudeł stala się czymś mniej waznym i odległym. Dopiero słysząc i czując, jak sylwetka ratownika raz po raz drga, ale on stoi przy niej, by ochronić przed uderzeniami pudeł, zdezorientowana i mocno zaskoczona, poczuła się dziwnie. Wsparcie, pomoc i ochrona to było coś, o co nie prosiła i czego nie szukała, właściwie nastawiając się na to, że sama się mierzy i sama pokonuje przeszkody, które los rzuca jej pod nogi. Reginald był naprawdę wyjątkowy i zdając sobie sprawę z tego, ile jest w nim troski i instynktu opiekuńczego względem innych, poczuła jak coś ją tknęło w środku. Palce przed sekunda mocno wbite w jego skóre, aż zapewne zadrapała go paznokciami, rozluźniła, obejmując wciąż pewnie, ale z ufnością. Skuliła ramiona, gdy hałas obok się skończył, ale mężczyzna nie drgnął, jakby dawał jej chwilę – a może sam jej potrzebował; na oswojenie się z sytuacją. I bałaganem który ich zastał. Przez jeden krótki oddech, gdy w uszach wciąż jej dźwięczało, poczuła bardzo wyraźnie przy swoich ramionach jego ciepło i miała wrażenie, że również jej drobna sylwetka wyłapuje równy rytm bicia cudzego serca. Dopiero po chwili zorientowała się, że Reginald się odsuwa, a na magazynie są jeszcze dwie inne osoby.
    Lawina kartonów była zaskakująca i intensywna jako przeżycie dla kogoś takiego jak Emma, kto unika wstrząsów, więc nieco nieobecnym spojrzeniem powiodła po twarzy Pattersona, w końcu odsuwając się o krok poza rame jego rąk. Ratował ludzi i widocznie wykonywany zawód wyrobił w nim pewne nawyki, które sam bagatelizował w kwestii ile mogą znaczyć dla kogoś innego. I chyba był po prostu dobrym człowiekiem, emanował czymś, co przyciagało, ale nie było w nim nic, co kazałoby mieć się na baczności. Uśmiechnęła się blado, kiwając głową na znak, że wszystko z nią w porządku, dodała ciche Jest ok i rozejrzała się po pomieszczeniu, ignorując przedrzeźnianie się panów, choć na policzkach pojawiło się wstydliwe zaróżowienie. Pewny i bezinteresowny ruch Reginalda wzbudził w niej podziw. Teraz łatwiej jej było pojąć zauroczenie Daviny, tak łatwe do zauważenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Dostrzegła duży karton, zapewne ten którego próbowali dosięgnąć i zgodnie z ich przypuszczeniami, obok leżała farelka. Teraz jednak suszenie swetra wydawało jej się mało ważne, a raczej na pierwszy plan wysunęła się potrzeba posprzatania. Tego i sprawdzenia jeszcze jednej rzeczy.
      - Nic ci nie jest? Coś cie boli? - dopytała z troską i jakby wystraszona, że z jej powodu ktoś ucierpiał. Zaraz wyciagając rekę, dotknęła miękko jego ramienia, chcąc go obrócic, by autentycznie pokazał jej plecy, na które spadły pudła. - Zobaczyłam mysz.... chyba... – wyjaśniła z wahaniem, już wcale nieprzekonana co widziała, bo to z powodu jej reakcji i wymachiwania rekoma, zaszło to wszystko. - Wystraszyłam się, bardzo przepraszam – spojrzała na Alexa stojącego w progu z Ruby i znów na Reginalda. Te słowa skruchy kierowała do wszystkich właściwie, bo aż zatrzymali muzyke i impreza się nie kręciła.
      Sama nic nie ucierpiała, ale to dzieki Reginaldowi, teraz z kolei o niego trzeba było zadbać.

      Emma

      Usuń
  79. Reyes nie miała pojęcia, kiedy dokładnie zasnęła. Była zdeterminowana, by poczekać, aż Reg wróci do domu; nie martwiła się o niego, znajdował się w rodzinnych stronach, a w dodatku był przeszkolonym żołnierzem, który widział w życiu wiele, a doświadczył jeszcze więcej i przetrwał najgorsze piekło, jakie człowiek mógł zgotować człowiekowi. Po prostu chciała z nim porozmawiać i rozwiązać ewentualne problemy, zanim przez noc rozrosną się one do większych rozmiarów. Kiedy coś ją uwierało lub denerwowało, natychmiast dawała upust swoim emocjom, nie próbowała dusić ich w sobie ani walczyć z narastającą wewnątrz niej złością, podobnie zresztą było ze smutkiem czy radością, okazywała każde uczucie całą sobą, ale równie szybko reagowała na odczucia innych. Przepraszała, gdy popełniała błąd, rozwiązywała konflikt natychmiast, nie czekając przez kilka następnych dni, chowając w sobie urazę, której z czasem nie dawało się ukoić żadnymi słowami czy gestami. Nie potrafiła zasnąć, gdy myśli atakowały ją z każdej strony, wspomnienia kłótni nie pozwalały jej odetchnąć ani rozluźnić się w łóżku, które w tej chwili wydawało jej się zbyt duże i boleśnie puste. Wiedziała, że nie powinna była wychodzić z pokoju w taki sposób, zostawiając za sobą kąśliwe słowa odbijające się w ścianach opustoszałego pomieszczenia. Za bardzo bała się kierunku, w którym zmierzała cała rozmowa i własnych odczuć związanych z Reginaldem; wolała wyjść, zbudować wokół siebie przestrzeń, przyznać się sama przed sobą, skąd wzięła się jej złość i co mogła zrobić, by ją poskromić. Nie mogła go winić za to, że oddawał się temu, co było ogromną częścią jego życia od dawna; nie mogła go też winić za to, że wyszedł z domu, skoro sama jako pierwsza opuściła ich tymczasową sypialnię, więc musiała cierpliwie czekać. Zastanawiała się, czy w ogóle wróci, czy może potrzebował więcej czasu albo nie miał ochoty położyć się koło niej, skoro wcześniej dała mu zasmakować tej nieprzyjemnej części swojego charakteru. Joy obiecała, że sprowadzi go z powrotem, ale mijały minuty, później godziny i wciąż towarzyszyła jej cisza oraz ciemność. Rozmyślała, czy powinna spróbować go poszukać, jednak nie znała tutejszych terenów tak dobrze jak mężczyzna i istniała duża szansa, że zgubiłaby się gdzieś po drodze, nawet gdyby za przewodnika miała całkiem jasno świecący tej nocy księżyc, a nie chciała sprawić rodzinie Ackermanów jeszcze większych kłopotów. Dlatego pozostała w łóżku, a w pewnym momencie zmęczenie wynikające z intensywnego weekendu, naprędce przygotowywanego obrazu na ścianie szopy i sprzeczki sprawiło, że zapadła w niespokojny sen.
    Reyes za błogosławieństwo uznawała fakt, że nie pamiętała swoich snów. Wielokrotnie budziła się w środku nocy zlana potem z szybko bijącym sercem oraz skopaną kołdrą w nogach łóżka, ale kiedy na trzęsących się nogach trafiała do kuchni i nalewała sobie szklankę zimnej wody, wspomnienie koszmary rozmywało się już w jej głowie, pozostawiając po sobie jedynie posmak żółci w jej ustach. Póki jednak pozostawała nieświadoma, nie mogła wyrwać się z ich szponów, stając się marionetką zniekształconych przez czas i wyobraźnię widm przeszłości. Catalina, która najpierw witała ją z otwartymi ramionami, przytulając i szeptem zapewniając ją, że nic się nie stało, że Reyes zasługiwała na to, by żyć pełnią życia, doświadczać szczęścia, by po chwili rozorywała gardło Rey pazurami jak u harpii, a gdy krew wylewała się z przeciętych tętnic, zaczynała śmiać się maniakalnie, powtarzając, że to życie należało się jej i Reyes nie miała prawa go kontynuować... Urywki wypadku, krzyki, pisk opon, przerażenie tak silne, że wszystko bladło w jego obliczu, gasnące iskierki jej przyjaciół i świadomość, że wkrótce ona również tak zgaśnie, nie zaznając tak wielu rzeczy… Wymizerowane twarze jej rodziców, spoglądających na nią z potępieniem, wyrzucających jej walizki na bruk, powtarzający, że nie było już tutaj dla niej miejsca, że nie widzieli w niej swojej córki i nie powinna nigdy więcej wracać do Meksyku…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A na końcu Reg, najpierw żywy, z twarzą wykrzywioną przez wściekłość i pogardę, kiedy cedził przez zęby, że miał dość zajmowania się taką tchórzliwą przybłędą; później martwy, leżący w bezruchu w trumnie, czy raczej resztki tego, co udało się z niego pozbierać po wybuchu miny. Nagle otworzył jedno oko po zwęglonej stronie twarzy i wycharczał, że wszystko było jej winą, że lepiej mu było przed poznaniem jej, a później próbował złapać ją za nadgarstek i wciągnąć do grobu…
      Reyes wrzasnęła ze strachu. Zaczęła krzyczeć już wcześniej, najpierw jedynie mamrotała, wiercąc się, później spomiędzy jej uchylonych warg zaczęły wydobywać się głośne jęki. Skuliła się, podciągając nogi pod brodę i delikatnie kołysząc, czuła, że przemoczyła całą pościel potem pokrywającym każdy milimetr jej ciała. Zacisnęła mocno powieki, powtarzając sobie, że to nie było prawdziwe, ale tym razem resztki snu nie chciały opuścić jej tak szybko. Gdzieś na obrzeżu świadomości słyszała hałas na korytarzu, musiała obudzić pozostałych domowników, lecz jej myśli były tak zamglone, że przez chwilę nie miała pojęcia, gdzie się znajdowała. We wraku samochodu? W ciasnym mieszkanku w Meksyku? W kostnicy?

      Reyes

      Usuń
  80. Jego obycie z smiercią było naprawdę przerażające, ale nie znała go i nie wiedziała jeszcze, ile w nim drzemie siły. I tak, takie mierzenie się z ludzkim nieszczęściem także wymaga od człowieka pokładów wytrwałośc i żelaznych nerwów, więc może i sam Reginald siebie nie doceniał pod tym względem, skoro do swojej roli w życiu innych – ratownika ; już zdążył przywyknąć. Ona z kolei w przeciwieństwie do mężczyzny, na każdą zła wiadomość, przykrą informacje, reagowała łzawiącymi oczyma, drgającą dolną wargą i mętnym spojrzeniem, bo była mocno wrażliwa. No i miała od małego tak tę przypadłość, że wszystko mocno brała do siebie, mocno się wszystkim przejmowała i zwykle w czymkolwiek, co się nie działo, doszukiwała się własnych win.
    Prędko odwróciła się do niego plecami po tym, co wyznała i nie wiedziała, co błysneło w jego spojrzeniu. Obawiała się, że zobaczy w niej ofiarę i tylko ta łatka w jego oczach będzie do niej przylegać. Emma, choć nie garnęła się do życia społecznego, nie chciała być wiecznie widziana jako sierota, która ponownie straciła wszystkich bliskich, nim nawet na dobre się nacieszyła życiem. Nie chciała być oceniana jako biedna i smutna postać.
    Kiedy Alexander z Reginaldem zabrali się do ogarniania rupieci, jakie wypadły z okurzonych kartonów, wróciła z Ruby na salę, nie chcąc im przeszkadzać. Jeszcze chwilę posiedziała na urodzinach, ale jak tylko pierwsi goście się zaczęli zbierać do wyjścia, ona również postanowiła wracać. Poszła jeszcze raz na magazyn, zgarniając swój wilgotny sweter, bo w całym zamieszaniu, zapomniała jednak go osuszyć na farelce i zgarneła swoje szpargały. Pożegnała solenizanta, jeszcze raz składając życzenia i żegnając się również z znajomymi twarzami, opuściła przyjęcie. To była miła odmiana, zupełnie inny niż przez ostatnie czas sposób spędzania swojego wolnego czasu, ale jakoś nie była pewna, czy tam pasuje. Jak się jednak okazało i to już kolejnego dnia, nie miała wiele do gadania i niczym nawet nie musiała się martwić w tej kwestii, bo z rana jak otwierała cukiernię, rozdzwonił się jej telefon i w momencie kiedy odebrała – to właśnie Sarah powitała ją głośnym śmiechem w słuchawce oznajmiając, że tak doskonale pasuje do ich paczki, że oficjalnie (bez pytania i pola manewru na dokonanie wyboru, a tym bardziej odmowy) zostaje do niej przyjęta. Przez moment nieco podzwoniło jej nawet w uszach od tego entuzjazmu w słuchawce, a Emma musiała się zastanowić, czy był jakiś casting, przesłuchania, albo chociaż ogłoszenie na kandydata do grupki znajomych i czy aby na pewno nic jej nie umknęło, bo w gruncie rzeczy nie przypominała sobie, aby specjalnie się pchała w tę ekipę, ale słowa i to co miała jej do przekazania dziewczyna, były naprawdę miłe i budujące. Emma tak naprawdę od dzieciaka o znajomości trochę walczyła, musiała się nagimnastykować społecznie, bo nigdy szczególnie przebojowa nie była. Kiedyś uchodziło to za nudziarstwo, ten jej spokój i pewna sensualność, a dzisiaj w wieku dorosłym, gdy ludzie nie wariują aż tak bardzo i częściowo się wyszaleli, chyba niektórzy potrafili dostrzec jej urok.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. - Ja... dziękuję – wydukała tego poranka nieco zbita z pantałyku po tym, co do niej dotarło. Nie spodziewała się tego, choć trochę przypuszczała, że to Jayden mógł namówić narzeczona, aby mieli na nią oko. Może trochę przez wzgląd na Michaela... Choć z drugiej strony już wczesniej i ona i Sarah i bliźniaczki świetnie się zgrały i dogadywały w kwestii zamówienia tortu, poruszały też inne, różne tematy, a na urodzinach dziewczyny były wobec niej bardzo serdeczne jeszcze przed tym, jak wyszło na jaw, że ona zna solenizanta.... Może jednak to wcale nie chodziło o to, że chcieli ją rozweselić, bo jej współczuli... I może to był ten moment, kiedy wreszcie powinna bardziej samą siebie polubić.
      Emma była zaskoczona i to tylko było pewne. Ale wiedziała też, że w sytuacji w jakiej się znalazła, potrzebuje takiej pogody ducha, energii i dynamiki, jaką emanowała ekipa przyjaciół i choć chwilowa mozliwość poczucia się ich częścia, mogła podnieść ją na duchu i pomóc wydostać się z dołka, w jakim tkwiła od dłuższego czasu. Zresztą brakowało jej samej przyjaciół, a jakoś się nie zapowiadało, na powrót wspaniałych znajomości sprzed lat, bo jej własna izolacja też zabolała innych. Sama nie chciała nikomu się narzucać, ale na zaproszenie wspólnego spędzenia czasu nie miała zamiaru odmawiać, bo każda okazja aby spędzać wieczory poza domem, była dobra, więc na zaproszenie Sarah na wspólny muzyczny wieczór się zgodziła z ochotą.
      Czuła się winna, pospiesznej i nieco przymusowej przez jej podejrzenia i przywidzenia deratyzacji klubu. Jak tylko Ruby po nią podjechała uberem po dziewiętnastej, bo sama miała coś do załatwienia w niedalekiej okolicy, wpakowała się do samochodu niezgrabnie, bo z ogromną tacą kolejnego wypieku ale teraz dla Alexandra. Dawno nie wychodziła, ale nie wystroiła się absolutnie w żaden sposób, bo choć pogoda naprawdę dopisywała, White nie sięgnęła jeszcze do szafy po nic letniego, no i nie czuła się dość atrakcyjnie i wygodnie w własnej skórze, by bardziej się postarać. To był ten moment w jej życiu, kiedy nie zwracała uwagi na to, jak się prezentuje, bo niemal pewna była, że nikt nie zerka w jej keirunku ot co – sama rzadko to robiła. Wygodne, jasne. Trochę już na tyłku wytarte jeansy, które do najnowszych nie należały i beżowa bawełniana koszula to był jej ulubiony, wygodny, skromny, ale schludny zestaw, w którym czuła się swobodnie i w tym też właśnie się wybrała na to spotkanie, włosy podpinając w luźnego koka. Nie czuła się gorzej, widząc makijaż i sukienkę na zgrabnej sylwetce nowej koleżanki, bo nie porównywała się do nikogo, choć różnica między nimi była naprawdę łatwo dostrzegalna. Aż strach pomyslec, jakie ozdoby tego świata pojawią się dzisiaj na parkiecie i jak prędko Emma zniknie w tłumie.
      Przez całą drogę, Ruby ją zagadywała, wypytując o to, które słodycze mają najmniej kalorii i w pewnym momencie brunetka parsknęła smiechem. Przecież żadna z bliźniaczek, ani Sarah, a już na pewno Davina nie potrzebowały diet i nawet dodatkowe kostki czekolady by im nie zaszkodziły. Nie omieszkała podzielić się tą uwagą, a kiedy weszły do klubu, gdzie jeszcze impreza się nie rozkręciła, dołączyły do reszty w dobrych nastrojach. Bez balonów i typowo urodzinowych ozdób, wnetrze prezentowało się inaczej, ale równie dobrze, a gdy Emma dostrzegła przygotowany do zabawy ekran, usmiechneła się szerzej, bo sama kiedyś lubiła takie rozrywki. Rozejrzała się po twarzach nowych znajomych, poszukując konkretnie dwóch i gdy ich dostrzegła, za resztą skierowała się do baru ku nim. Widok Reginalda za ladą nieco ją zdziwił, ale przecież nie wiedziała jeszcze, jak ci przyjaciele są zgrani i jak często sobie pomagają, a tak w istocie niewiele o nich wiedziała i co chwila ją coś zaskakiwało.

      Usuń

    2. - Cześć – przywitała się, posyłając obydwum panom pogodne spojrzenie, po czym ustawiła pakunek na ladzie, podsuwając bardziej do Alexa. - To dla ciebie, chciałam przeprosić za tą... za mysz.... Musiało mi się przywidzieć – zwróciła się do właściciela klubu, czując się zażenowana własną paniką i tym, że narobiła mu kłopotu. Ruby już ją uspokoiła i zapewniła, że nikt niczego tu nie znalazł, ani gryzoni, ani pasożytów, ale tym Emma bardziej czuła się głupio.
      Usiadła na wysokim barowym stołku i spojrzała na pana ratownika. W tym czasie Alex zajrzał do środka, odnajdując kawowe eklerki, na których widok gwizdnął i oblizał się, może trochę udając, a może wcale nie udając łakomstwa.
      - Tego widoku się nie spodziewałam – przyznała, przesuwając się w bok, gdy obok podeszła reszta grupy. - Co polecasz? - podpytała, bo tak na prawde, nawet nie zapoznała się z menu.

      Emma

      Usuń
  81. Emma piekła dla zarobku, piekła również dla znajomych, wczesniej dla rodziny, bo po prostu to lubiła i się przy tym relaksowała. Nie było dla niej żadną wielka sprawą wrzucić do rozgrzanego piekarnika w cukierni jeszcze jedną blaszkę, poza tym nawet jeśli nikt nie oczekiwał rekompensaty, czuła się głupio i chciała zaznaczyć, jak ważne są dla niej przeprosiny. Zdarzało się kiedyś, że i bez okazji przynosiła koleżankom jakieś nowe, próbne smaki ciastek, bo przecież musiała też wstrzelić się w konsumenckie smaki, a teraz po prostu chciała mieć pewność, że Alexander nie chowa urazy i nie naraziła go na żadne szkody. Sama co prawda też miała swój własny biznesik, który prowadziła, ale był od o wiele mniejszy niż ten tutejszy, a sam właściciel najwidoczniej był bardziej przedsiębiorczy niż sama Emma i w przeciwieństwie do niej organizował spontanicznie takie kontrole bez stresu. Trochę aż dziwnie jej było obserwować jego opanowanie, bo sama gdy tylko miała chociażby małą kontrolę sanepidowską, pół dnia po niej jeszcze chodziła struta.
    - Cieszę się, nie wiedziałam jaki lubisz smak, więc... strzelałam – zwróciła się jeszcze do Alexandra, usmiechając się lekko na widok jego apetytu na eklerki, a potem spojrzała na tego drugiego.
    Ruby śmiała się najgłośniej i roztaczała wokół siebie tak pozytywną aurę, że od razu rzucała się w oczy na tle pozostałych dziewczyn, ale to z Sarah chyba najswobodniej czuła się Emma, bo była nieco mniej ekspresyjną osobą i to bardziej przemawiało do wycofanej White. Gdy wszystkie siedziały obok, choć rozmawiały na swoje tematy, nie czuła się wcale odsunieta, teraz zaś to co powiedział właściciel klubu było bardziej interesujące od babskich plot – trzy cztery przyjaciółki z Daviną musiały nadrobić chyba trochę czasu nieobecności tamtej w mieście, dlatego cukierniczka, skupiła się na Reginaldzie i tym, co ją zaintrygowało. Poza tym dopiero poznawała towarzystwo i co chwila wpadały tematy, których nie pojmowała i za tórymi nie mogła nadążyć, bo na przykład dotyczyły wspólnych znajomych, albo wspólnie przeżytych sytuacji.
    - Bez - wybrała bez trudu, bo za alkoholem nie przepadała i nigdy nie miała mocnej głowy. Na moment przeniosła spojrzenie na kartę menu, ale wypisane tytuły nic jej nie mówiły i decydując się zaufać poleceniu ratownika, złożyła kartki, odstawiając na bok. Nie było powodu, aby nie zdać się na jego zdanie.
    Siedzenie tutaj i spędzanie czasu w gronie znajomych ratownika, wydawało się nieco irracjonalne, biorąc pod uwagę jak się poznali, a właściwie jak on poznał ją. Uratował jej życie, zawalczył o nia, gdy inni się poddawali, gdy ona sama była na skraju, na granicy śmierci i później to ona poszukiwała go, aby mu podziękować za ten cud; bo wiedli tak różne życia, że tylko cos niemozliwego bądź jej upór znów postawiły ich na swej drodze. Tylko zbieg okoliczności sprowadził go do jej cukierni, a kolejne splatały ich dzieki sympatii, jaka połączyła Emmę, Sarah i Ruby. Kiedy szykował napoje dla reszty, wspominała tę niezgrabny los znajomości i obserwowała go, muskając w zamysleniu palcami krawędź karty lokalu. Przypomniały jej się po chwili słowa, jakie rzucił w żartach Alexander i wyprostowała się, skupiając.
    - Jakie kursy robisz? - podchwyciła z ciekawością, bo choć nie chciała wtryniać nosa w nie swoje sprawy, nie brzmiało to jak wielki sekret. No chyba że przyjaciel nie potrafi być dyskretny, ale nie wyglądał na gadułę, co kłapie dziobem bez namysłu. Cóż... w tym gronie znajomych, każdy wydawał się być dobrze wychowany pod tym względem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Pamietała, gdy w drodze na przyjęcie, poprosiła go o opowiedzenie o sobie, zdradził jej, że nie jest tylko ratownikiem medycznym z karetki. Zrobiło to na niej wtedy ogromne wrażenie, choć z drugiej strony sprawiło, że poczuła dreszcze niepokoju i troski. To takie dziwaczne, ale nawet wobec tego w gruncie rzeczy obcego mężczyzny, miała jakiś zalążek instynktu opiekuńczego. No a biorąc pod uwagę to, ile dla niej zrobił, nie traktowała go jak innych obcych facetów, których poznawała, jak Alexandra na przykład, bądź Jaydena. Przez wzgląd na to, że zawdzięczała mu życie, był kimś ważniejszym, choć zapewne ani on nie zdawał sobie z tego sprawy, a ona nie była w stanie tego przyznać.
      Wyprostowała się na stołku, pociagając związaną z przodu na supeł koszulę w dół, bo podwineła jej się nad spodnie i zerknęła za siebie. Ludzi jeszcze nie było za wiele, ale kolejne kilka osób weszło do środka i zapowiadało się na naprawdę rozrywkowy wieczór. Najwidoczniej ten klub prosperował naprawdę świetnie i był popularny.
      - Wyjeżdżasz na długo? - dorzuciła kolejne pytanie, siadając już jak należy i skierowała spojrzenie na Reginalda. Nie wiedzieć czemu, ta wiadomość nieco ją przygasiła, bo dobrze było mieć tego bohatera tu na miejscu. Zapewne ratował życia wielu ludziom i wiele takich cudów miał na swoim koncie jak jej osoba, nie zmieniało to jednak faktu że dla Emmy, był kimś wyjątkowym.

      Emma

      Usuń
  82. Wydawało jej się, że słyszała męski głos powtarzający jej imię; nie wyłapywała nut zniecierpliwienia czy irytacji, jedynie niepokój, który instynktownie chciała ukoić, jednak była zbyt głęboko pogrążona w urywkach powtarzających się koszmarów, by potrafiła dopasować głos do twarzy i przypomnieć sobie, dlaczego obce zdenerwowanie tak bardzo na nią wpływało. Łagodny dotyk na jej nienaturalnie wychłodzonej skórze przynosił ze sobą zapowiedź ciepła, a jej było tak zimno, tak bardzo zimno... Nie chciała tutaj być, wśród kreacji stworzonych przez jej lęki, wspomnień zniekształconych przez męczące ją demony, ale nie potrafiła znaleźć drogi wyjścia.
    Jestem tutaj.
    Reyes poderwała się gwałtownie do góry, nabierając haust powietrza, jakby wynurzała się z morskich głębin po długich minutach spędzonych pod wodą. Wytrzeszczonymi ze strachu oczami powiodła po skąpanym w szarościach wnętrzu, w tym wyjątkowym momencie pomiędzy nocą a dniem, gdy świt nie zdążył jeszcze zaróżowić nieba, lecz ciemny granat zaczynał już powoli ustępować ze sklepienia. Próbowała coś powiedzieć, ale żaden dźwięk nie wydobył się spomiędzy jej spierzchniętych ust; czuła paskudny posmak żółci w ustach, gardło paliło ją od krzyków, których nie pamiętała, a które musiały obudzić domowników stojących półkolem w nogach łóżka z wyjątkiem Reginalda, który siedział obok niej na łóżku, nie przestając jej dotykać, jakby miała się rozsypać w momencie, w którym zabraknie podtrzymujących ją ramion… i chyba właśnie tak było. Spojrzała na niego załzawionymi oczami, przez co rysy jego twarzy rozmywały się delikatnie, budząc jej coraz większą frustrację, ponieważ musiała go zobaczyć, upewnić się, że wszystko było z nim w porządku, że nie wyjechał w serce konfliktu i nie powrócił w trumnie, że wszystko, czego przed chwilą była świadkiem, stanowiło część fikcyjnego wymiaru, a ona znajdowała się w rzeczywistości i miała przed sobą prawdę, która nadal była bolesna, ponieważ nic nie mogło przywrócić życia Catalinie oraz jej przyjaciołom, ale przynajmniej wciąż miała swoją rodzinę i wciąż miała przy sobie Rega. Załkała, kiedy zamknął ją w swoich ramionach; ukryła twarz w jego szyi, próbując schować się przed spojrzeniami jego rodziny, której obecność wciąż czuła za swoimi plecami. Nie chciała, żeby taką ją oglądali, jej policzki paliły ze wstydu. Nie miała pojęcia, jak miała im spojrzeć w oczy, jak wytłumaczyć swoje zachowanie i całe zajście, przez które zostali wyrwani ze swoich łóżek w przykry oraz szokujący sposób. Czuła, jak panika znowu zaczyna przejmować nad nią kontrolę, kiedy bodźce atakowały ją ze wszystkich stron naraz, a ona była w tej chwili wyjątkowo wrażliwa i wyczulona na otoczenie, starała się więc skupić na prostych rzeczach, które wydawały jej się być w tej chwili najbardziej rzeczywiste. Na brzmieniu jego głosu, który wibracjami rozchodził się w jej ciele, na unoszeniu się i opadaniu jego klatki piersiowej, do której była przyciśnięta, na jego znajomym zapachu, który miękko ją otulał, przypominając, że przy nim była bezpieczna. Teraz. Dopóki wciąż tutaj był. Ta myśl była jak wiadro zimnej wody wylanej na jej głowę, ale starała się nie poddać kolejnej fali strachu. Nie mogła wiecznie na nim polegać, nie mogła zawsze u niego szukać ukojenia i azylu. Musiała sama o siebie dbać, tak jak robiła to przed przeprowadzką do jego domu. Musiała stanąć na nogi, nawet jeśli miało kosztować ją to mnóstwo energii. Po prostu przy Reginaldzie to wydawało się… łatwiejsze. Jednak miał swoje życie, swoją misję i plan, a ona nigdy nie zamierzała stać się przeszkodą na drodze do realizacji. Zasługiwał na więcej. Żałowała, że nie mogła być silniejsza, że nie poznał jej, kiedy jeszcze nie miewała ataków paniki, nocnych koszmarów i nie przyciągała pełnych litości spojrzeń, jakimi teraz zapewne obdarzali ją Ackermanowie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Perdón. Lo siento por todo — szepnęła. Właściwie nie była pewna, za co przepraszała. Za swoje wcześniejsze słowa i niepotrzebny wybuch? Za to, że wyszła z sypialni, nie próbując wcześniej rozwiązać problemu? Czy za to, że przebudziła wszystkich, nie panując nad sobą? Wydawało jej się, że było coraz lepiej, zwłaszcza że wytrzymała tyle godzin w aucie, tymczasem… każdy krok do przodu musiała okupić krokiem do tyłu. — Era tan aterrador. Estos sueños eran aterradores. Tenía miedo de despertar y tú no estarías aquí. Creía que no volverías. No debería haberme enfadado. — Nawet nie zauważyła, że przestawiła się na hiszpański. Była pod wpływem tak wielkich emocji, że podświadomie wróciła do ojczystego języka, znajdując w jego melodyjnym brzmieniu spokój. — Puedes pedirles que se vayan? Me avergüenzo — przyznała z trudem przez zaciśnięte gardło. Wiedziała, że będzie musiała stawić im czoło, ale w tej chwili nie czuła się na to gotowa. Nie była dumna z tego, że poprosiła o to Reggiego, że nie miała w sobie większej woli walki, by samej o to poprosić, ale… Była wykończona.

      Reyes

      Usuń
  83. | O mamo, naprawdę nie wiem, jak mogę odpowiedzieć na takie wspaniałe powitanie, więc może skoncentruję się na tym, że odkrywanie tak wielu zdjęciowych, gifowych i informacyjnych smaczków w kartach Twoich panów to było coś, czego było mi potrzeba po całym męczącym tygodniu w pracy, chociaż wcześniej sobie tego nie uświadamiałam, za co tym bardziej należą się podziękowania ^^ Za Reginaldem stoi kawał naprawdę niesamowitej historii i doświadczenia (a za tobą, przy okazji, kawał wiedzy i solidnego researchu) i nie ukrywam, że przyjemnością przeogromną byłoby dla mnie i dla Mii poznanie tego pana bliżej w wątku. Może spotkanie na szlaku? Piesze wędrówki, znajomi Reginalda i znajomi Mii okazują się mieć ze sobą coś wspólnego i spotykają się przy okazji takiego wspólnego wypadu? Może jakiś wypadek, błądzenie po lesie, górskich traktach, niebezpieczeństwo, z którymi będą musieli sobie wspólnie poradzić, mimo że prawie w ogóle się nie znają i właśnie wtedy, trochę z konieczności, poznają się bliżej (albo nie poznają i będą w nieszczęściu niby to razem, a bardziej obok siebie) ? Może coś w tym kierunku, a może coś w zupełnie innym, w każdym razie, chętnie i to chętnie przeogromnie coś z Wami pokombinujemy, więc koniecznie chodźcie do nas raz jeszcze i mówcie, czego Wam trzeba i czego Wam brakuje, a na pewno się dogadamy :) |

    MIA CUNNINGHAM

    OdpowiedzUsuń
  84. [ Każda pozytywna opinia na temat Ramy to miód na moją duszę. Bardzo się cieszę, że uważasz ją za wartą poznania i chętnie stworzę taką możliwość. ;) Nie wiedziałam do którego z Twoich panów powinnam się zgłosić, a brak oczywistych punktów zaczepienia nie ułatwił mi sprawy, więc wybrałam tego, do którego miałam "bliżej". Nie uważam oczywiście, aby brak wspólnych zainteresowań był problemem! Taka sytuacja wymaga po prostu nieco intensywniejszych przemyśleń, ale wychodzę z założenia, że im powiązanie bardziej skomplikowane (mające jednak rację bytu) i oryginalne - tym ciekawsze. ;) W głowie już nawet coś mi się zrodziło, więc daj mi po prostu znać czy szalone pomysły Ci odpowiadają, czy też może wolisz coś bardziej... stonowanego. ]

    Ramy

    OdpowiedzUsuń
  85. [ Cóż, szalony to być może za dużo powiedziane, chociaż któraś z naszych postaci na pewno wspominałaby go jako taki. Nie przewidywałam w nim żadnych większych dram emocjonalnych, więc nie musisz się obawiać... ;) I nie zakładałam z góry, że miałby to być właśnie Reggie - tę kwestię pozostawiam Tobie, bo to Ty znasz swoich Panów najlepiej i będziesz wiedzieć, u którego z nich taka sytuacja miałaby rację bytu.
    No więc tak, wątek opierałby się na drugim spotkaniu naszych postaci. Pierwsze miałoby miejsce dzień lub dwa wcześniej i byłoby, krótko mówiąc, średnio udane. Czas i miejsce akcji - ciemna uliczka, godziny nocne. Ramy wraca wymęczona do domu po spotkaniu albo bankiecie firmowym; idzie na przystanek albo szuka postoju dla taksówek i coś wypada jej z kieszeni. Twój pan akurat skręca w tę samą alejkę i przypadkiem zostaje świadkiem tego zdarzenia. Podąża w tym samym kierunku, podnosi przedmiot i postanawia zwrócić go właścicielce, tak więc pewnie przyspiesza lub woła za nią. Przyglądając się obu panom nie mogłam przeoczyć, że z racji swoich zajęć są dosyć postawni i rośli... I to w sposób taki, który z łatwością wzbudziłby w Rasmine niepokój, co też się w takiej sytuacji dzieje. Pewnie zerka przez ramię, nie widzi wyraźnie, ale jak to samotna kobieta w takiej sytuacji - milczy i przyspiesza, całkiem bliska paniki. Przerażona nawet nie będzie skupiała się na słowach nieznajomego i w końcu sięgnie do torebki po broń, którą w niego wymierzy. Nie będzie to prawdziwy pistolet, tylko jego dokładna replika, którą zakupiła niedługo po przyjeździe do NY za radą kuzynki, bo o ile chiński miecz przytwierdzony do pleców w parze z sukienką koktajlową wygląda czadersko, to niestety okropnie rzuca się w oczy. xD
    Ekhm, no więc tak... Zarówno Archard, jak i Reginald na pewno wiedzą jak obchodzić się z bronią i bez trudu rozpoznaliby, że Ramy nie ma o tym zielonego pojęcia. Jej z kolei wystarczy, że pan robi krok lub dwa w jej kierunku, aby przemienić się w prawdziwą schizofreniczkę. Replika choć wierna, jak to atrapa, nie strzela pociskami, tak więc w pierwszym odruchu dziewczyna po prostu rzuca nią w napastnika, po czym rusza w długą i znika. Nie wiem jak się na taką sytuację zapatrujesz, ale z mojej strony fajnie by było, gdyby ta sierota tym pistoletem nieszczęśnika trafiła. W celowaniu i rzucaniu akurat jest całkiem dobra (tak jak w ucieczce ;), więc o ile żaden z Twoich panów nie czyta w myślach albo nie ma refleksu ninja, miałoby to chyba sens.
    I teraz, przechodząc do faktycznego wątku, mógłby mieć miejsce właściwie gdziekolwiek. Przedmiotem, który Rasmine zgubiła po drodze mógł być jej firmowy wizytownik, który zawierałby adres oraz miejsce pracy, dzięki którym bez trudu można by ją było odnaleźć. O ile, oczywiście, któryś z Twoich panów byłby tak miły, że po mimo tego absurdalnego incydentu zdecydowałby się oddać Ramy jej własność. Możemy to rozwinąć jakkolwiek zechcesz tak naprawdę, bo osobiście nie lubię narzucać wszystkiego z góry. Znalazca może czekać na nią przed budynkiem albo może przez recepcję odesłać wizytownik z wiadomością czy numerem telefonu - opcji jest kilka.
    Oj, ale się rozpisałam... No nic, co o tym wszystkim myślisz? ]

    Ramy

    OdpowiedzUsuń
  86. Skupiona na odwzorowaniu mężczyzny ze zdjęcia nawet nie odczuła tego, że klient odpowiedział jej zbyt ogólnikowo. Rozumiała przecież, że nie każdy był wylewny i chciał dzielić się prywatą z obca osobą. Jej też zajęło sporo czasu, by ot tak móc otworzyć się na świat i ludzi. Nie oznaczało to jednak, że z każdym lekko potrafiła rozmawiać o swej przeszłości. Dlatego może rozumiała te osoby, który przychodziły uwiecznić coś co jednocześnie w jakimś stopniu przypominało o stracie, bólu, czy walce, ale jednocześnie wnosiło ukojenie w codzienność.
    — Wychodzi na to, że muszę się bardzo postarać — zaśmiała się, bo przecież zawsze dawała z siebie sto procent, w końcu każdy malunek miał gości na skórze klienta już do końca życia.
    — Długo razem służycie? — zapytała, zerkając od czasu do czasu to na telefon, to na mężczyznę, który wyglądał tak, jakby całkiem poczuł sie jak u siebie. Fleur bardzo sobie to ceniła, by jej studio było odbierane jako miejsce, gdzie mimo zadawanego bólu igła szło się rozluźnić. Gdy Reginald dodał, że mężczyzna ze zdjęcia nie żyje ręka z rysikiem na moment jej zamarła. Uniosła wzrok na szatyna nie pewna do końca jak powinna zareagować, ale że nigdy nikogo nie udawała i nie rzucała pustych słów na wiatr wpierw się tylko lekko uśmiechnęła. Nie było w tym uśmiechu ani grama współczucia, raczej zrozumienie jak ważny jest dla niego ten tatuaż i jak ważna była ta więź.
    — W takim razie brawa za pomysł upamiętnienia kogoś tak Ci bliskiego — powiedziała po chwili nanosząc ostatnie poprawki na projekt, by następnie odwrócić tablet w jego stronę.
    —  Co sądzisz? Coś zmienić? I jaki rozmiar? —zapytała od razu, poniewaz jesli miala wydrukować wzór na kalce chciała mieć chociaż pogląd tego w jakiej skali. Oczywiście mogła wypróbować kalek o kilku rozmiarach, ale wystarczyło jej o tym powiedzieć. W międzyczasie do pomieszczenia weszła druga z tatuatorek wraz z klientką i zajęła ostatnie wolne stanowisko. Nieznajoma wydawała sie strasznie zdenerwowana, a nawet blada. Fleur zerkała na nia kątem oka, bo zdarzało się,że delikwencie mdleli jeszcze zanim zobaczyli igłę.
    —Przedrukuję wzór na kalkę i będziemy mogli go odbić na skórze żebyś miał podgląd na to jak finalnie będzie to wygladać — wyjasniła Reginaldowi.
    Fleur 

    OdpowiedzUsuń
  87. Emma z zainteresowaniem obserwowała ruchy Reginalda, wodząc spojrzeniem za jego rękoma. Dostrzegła kątem oka, że do baru znów wlała się grupka młodych osób, szukających rozrywki i relaksu i usmiechnęła sie, bo popularność baru świadczyła o tym, że jest lubiany, ceniony, po prostu prowadzony dobrze i tego właśnie Alexandrowi życzyła. Ogólnie to brunetka była osobą życzliwą, która bardziej troskała się o innych, niż samą siebie, ale nawet praktycznie obcym - bo dopiero co poznanym osobom, nie zyczyła źle. Nie była zawistna, ani zazdrosna i zwykle trzymała kciuki za powodzenia cudzych planów i realizację zamierzeń, a w nowym gronie, które tak ochoczo i entuzjastycznie ją przyjeło, gama jej ciepłych uczuć wylewała się na każdego. Dlatego między innymi przyniosła dzisiaj właścicielowi kawowe eklerki, nie po to przecież, aby się wkupić w ich łaski!
    Sama najchętniej przyrządzała sobie świeże soki, albo smakowe herbaty i na tym jej umiejętności robienia napojów się kończyły, więc gdy wylądowała przed nią kolorowa szklanka, a potem Reginald zajał się robieniem dla koleżanek drinków, spoglądała na cały proces tworzenia i sylwetkę mężczyzny z zaciekawieniem. W ogóle była raczej obserwatorem i lubiła po prostu patrzeć na ludzi. W gruncie rzeczy, nie tylko z mowy ciała podczas konwersacji dało się duzo o człowieku dowiedzieć, ale również przy ukradkowym spoglądaniu na jego ruchy i zachowanie, gdy wydawało sie, że nikt nie patrzy. A Reginald ją ciekawił i to z wiadomych względów, które jednak nie ujmowały na pierwszym planie jego oczywistej atrakcyjności. Ta ostatnia kwestia zaś ewidentnie przyciagała do baru, bo gdy w końcu Emma chwyciła swój napój i obróciła się, by zainteresować sie, o czym rozmawiają dziewczyny obok, z zdziwieniem dostrzegła, że przy barze siedzą praktycznie same kobiety - a przecież zwykle jest odwrotnie; wiekszość zaś wpatruje się w barmana maslanymi oczyma.
    Usiadła znów prosto i spojrzała na najwidoczniej nieświadomego swego uroku mężczyznę. Sądziła, że zbyje jej pytanie, nie chcąc wnikać w szczegóły, zdązyła bowiem zauważyc, że choć jest towarzyski, to nie należy do najbardziej wygadanych facetów w okolicy, więc gdy odpowiedział, budząc w niej wiekszą ciekawość, gotowa była podpytać o więcej. Upiła łyk tego, co dla niej przygotował i z uznaniem pokiwała głowa.
    - Smaczny, dziekuję - uśmiechneła sie lekko i obracając szklankę w palcach, oblizała usta, zbierając z kącików słodko-kwaskowy posmak po cytrusie. - Siły specjalne...? - podchwyciła, podnosząc na niego spojrzenie, gdy przesunał się w bok i uniosła pytająco brwi. Jak dotąd nie zarejestrowała najwidoczniej, że jako medyk-żołnierz biorący udział w misjach, jest w jakiejś wyższej jednostce, ale też nie miała o tym absolutnie żadnego pojęcia.
    Przysuneła się bliżej z wysokim stołkiem i oparła łokcie o brzeg lady. Jasne oczy spoczeły na twarzy Reginalda i wydawało się, że Emma chce usłyszeć w tej chwili wszystko, co tylko on jest w stanie jej powiedziec. U niej było to typowe, wolała słuchac, niż opowiadać, uważała bowiem, że sama nie ma o czym po prostu.
    - Czyli... przeszedłeś studia medyczne, szkołę wojskową i właściwie cały czas się szkolisz, a przed wyjazdami przechodzisz testy....? - podsumowała niepewnie, lecz w formie pytania, dociekania o szczegóły. Ona jako osoba bez studiów, czuła się zdecydowanie mało kompetentna w jakiejkolwiek innej dziedzinie, niz pieczenie. Gdyby miała dzisiaj wybrać dla siebie jakiś kierunek do dalszej nauki, nie potrafiłaby.
    Wiadomośc, że będzie wyjeżdżał po to, by całkiem zniknąć na dłuższy czas sprawiła, że jej usmiech zbladł. Bycie żołnierzem to ryzyko, to mierzenie się z śmiercią, to szansa na brak powrotu. Emma miała dość pożegnań i dość strachu, dosyć niespełnionej nadziei i zdecydowanie nie zazdrościła jego bliskim z rodziny i przyjaciołom tego, co przechodza, gdy Reg wylatuje na front.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Słucham? Dlaczego...? - zaskoczona kolejnym pytaniem, wyprostowała odruchowo plecy, szykując się bardziej na jego ocenę filmu, która sprowadziłaby ją do pionu, co zwykle miało miejsce, gdy już wdawała się w dyskusje. W sumie rzadko kiedy z kimś dyskutowała, była raczej uległa i podatna na wpływy i miała wrażenie, że gdy ludzie mają odmienne zdania, dochodzi do konfliktów.
      Sama prawie zapomniała, że to przyznała w aucie w drodze na urodziny Jaydena, które okazały się zaskoczeniem z wielu powodów. Musiała zatem chwilę nad odpowiedzią pomysleć i zajeło jej to dwa powolne łyki napoju.
      - Ma piękną muzykę. Ukazuje kawałek ważnej dla świata historii. Pokazuje szczere uczucia, ale i brzydką prawdziwość świata. Wzrusza mnie, porusza i choć widziałam go już niezliczoną ilość razy, mogę dalej oglądać - zaczeła wymieniać, bawiąc się szkłem, choć od kostek lodu czuła lekkie dretwienie skóry na palcach, gdy dotykała nieustannie szklanki. - Jest jednoczesnie romantyczny i tragiczny, dramatyczny. Zdradza że ludzie mają swoje marzenia, że nie zawsze jest łatwo i że niektóre cele mogą skrzywdzić innych, że czasami trzeba odpuścić i wybrać cudze szczęście ponad własne. I że potrzebujemy innych, że nikomu samotność nie służy, a bardziej doskwiera i boli i że każdy sobie może wybrać rodzinę.
      Najchętniej obejrzałaby go teraz znów i wskazała swoje ulubione sceny, bo to rzucanie ogólnikami wydało jej sie takie suche. Skończyła więc z lekkim wzruszeniem ramion, pochylając się nad szklanką.
      - Widziałeś ten film? - spytała, choć chyba każdy go widział, to była już chyba klasyczna pozycja w zbiorze filmów współczesnych. Spytała jednak bardzo ciekawa jego opinii, choc pewnie Reg, który znał wojnę z własnego doświadczenia, zwracał uwage na zupełnie inne wątki w fabule.

      Emka

      Usuń
  88. Emma sama nie skończyła studiów i chyba poniekąd to łączyło ją z Reginaldem, bo droga którą obrała wymagała od niej ciągłego doszkalania sie, doskonalenia własnych umiejętności i rozwijania wiedzy i nijak się miała do tej uniwersyteckiej. Co prawda słuzba wosjkowa i chirurgia polowa do cukiernictwa miała się nijak, jednak obydwoje obrali ścieżki wiodące drogą praktyki. Chyba każde z nich po prostu lubiło działać, choć ewidentnie mozliwości każdego były bardzo różne.
    - Wybacz - bąknęła zmieszana na odpowiedź, że nigdy nie studiował i że film widział może raz, ale z reguły takich nie ogląda. Nie przepraszała jednak za tę rozmowę i co już zdążyła powiedzieć, a raczej za fakt, że wcześniej nie pomyslała i nie ugryzła się w język za wczasu.
    Bycie lekarzem jest wysoce uznawane w społeczeństwie, o karierach i katorżniczej praktyce tworzy się seriale, filmy, pisze artykuły i serie ksiązek, od początku więc założyła, że skończył medycynę. Nie miała o tym co prawda bladego pojęcia, teraz jednak i tak poczuła się po prostu głupia. Pochyliła się do swojego drinka i zamoczyła usta, pozwalając Reginaldowi pracować, bowiem w barze zrobiło się tłoczniej, a on był tu przecież, by wesprzeć Alexa.
    Zabawa karaoke powoli się rozkręcała, już pierwsi klienci zamawiali piosenki i gdy na ekranie zaczeły wyświetlać się teksty piosenek, Emma przesuneła się do przodu, siadając na wysokich stołkach po drugiej stronie obok Ruby, by lepiej widzieć. Sama nieszczególnie biegła pierwsza do mikrofonu, bo choć głos miała przyjemny, po prostu się wstydziła. Nie przewidywała na dzisiaj żadnego występu, ale nuciła pod nosem, albo włączała się do wspólnego śpiewania z całym klubem, gdy ktoś z mikrofonem w dłoni wybierał znany wszystkim utwór.
    - Zaraz idziemy my! Musisz nas nagrać - Ruby zwróciła się do brunetki, praktycznie wciskając w jej dłonie swój telefon i obróciła w kierunku Daviny, ujmując ją pod ramię. - Zróbmy shoooow! - zawołała przeciągle i roześmiała sie, a gdy Emma spojrzała na ich miejsca, dostrzegła, że chyba przyspieszyły wypijanie drinków, bo na blacie stały cztery puste szklanki. Rzuciła barmanowi tylko pytające spojrzenie i obróciła się w kierunku mini sceny, trzymając aparat i nagrywając.
    Wieczory jak te pełne były śmiechu, śpiewu, żartów, głośnej muzyki i rozmaitych trunków. Zabawa świetnie się kręciła i Emma w towarzystwie nowo poznanej ekipy na prawdę się rozluźniła. Przynajmniej na ten moment nie myślała o Thomasie i o ewentualnej kłótni po powrocie do mieszkania. Spijała bezalkoholowe drinki swobodnie, zaskakiwana przez propozycje od Reginalda, bo kolejne szklanki to były zupełnie inne smaki, w końcu jednak wybiła godzina około północy i poczuła, jak dopada ją zmęczenie. Potrzebowała wyjść, by zaczerpnąć świeżego powietrza, czuła bowiem, żę spędzą tu jeszcze dłuszą chwilę, ale na szczęście jutro był dzień wolny dla wszystkich i skoro pod tym względem udało im się zgrać, nie chciała jeszcze uciekać. Przecisneła się przez tłum, zostawiając swoje rzeczy pod okiem koleżanek i w wejściu natknęła na Jaydena.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Gdzie idziesz, ptaszyno? Uciekasz? - zagadał wesoło i z troską, spoglądając ponad jej głową na bar, gdzie dostrzegl Sarah i resztę dziewczyn. - Słuchaj, nie mielismy okazji porozmawiac, po...- zaczał, ale zawahał się. Bo to nie był dobry czas i miejsce na powazne i smutne tematy, a Emma wiedziała, co mu chodzi po głowie. Widziała też jak się zmieszał.
      Uśmiechnęła się delikatnie i poklepała go koleżeńsko po ramieniu, dając znać, aby się nie stresował jej osobą i wspomnieniami o Michaelu. Wystarczyło przecież, że sama się z tym mierzy codziennie.
      - Ide się przewietrzyć, dołączysz? - zaproponowała i po chwili oboje zniknęli za drzwiami.
      Emma nie potrzebowała rozmowy o pogrzebie, o stracie i żałobie. Nie chciała od innych słuchać o wypadku, nie chciała przynajmniej nie dzisiaj, podkreslać tego, jak toczy się to życie, na które plany miała całkiem inne. Ale szczera rozmowa pomagała, pozwalała jakąś część smutku z siebie zrzucić i gdy oboje wrócili, prócz zarumienionych od mroźnego wieczornego powietrza policzków, byli pogodni. Jayden wrócił do baru i usiadł obok narzeczonej, obejmując ją czule, jakby rozmowa o zmarłym przyjacielu i widok jego posępnej ukochanej, uświadomił mu jak cenny skarb ma przy sobie. A Emma skierowała się do łazienki, gdzie ewidentnie zrobiła się kilkuosobowa kolejka.
      - Jak nie ma w drugiej żadnego chłopa, może skorzystamy z tej obok? - zasugerowała któraś z dziewczyn, które stały tuż przy drzwiach i chyba znudziło im się czekanie. Wyglądało bowiem na to, że w środku ktoś się zamknął już kilka długich minut temu.
      W tym momencie do Emmy podeszła Ruby i zatrzymała się obok. Minę miała skrzywioną, gdy wpatrywała się w drzwi i skinieniem wskazała na młode dziewczyny, chyba świeżo upieczone studentki, które gorączkowo dobijały się do drzwi toalety, szarpiąc za klamkę.
      - Czuje, że to jakaś histeria i Alex się wkurzy - mruknęła bliźniaczka. - Z tego co widziałam, próbują wywołac koleżankę od paru minut, a my tu się zaraz posikamy - skomentowała z westchnieniem.
      Dla Emmy, która przezyła coś dużo gorszego niż sprzeczka z koleżanka, rzucenie przez chłopaka, samotne spędzenie walentynek, czy inna pierdoła, przeżywanie podobnych nie było niepoważne. Sama wszystko mocno przezywała i brała do siebie, więc rozumiała wysoka wrazliwość. Rozumiała też zniecierpliwienie klientek baru, gdy cisnął je pęcherz i potrafiła sobie wyobrazić zmartwienie Alexa, jak się okaże, że dziewczyna w środku nie zechce otworzyć.
      - Poszukaj go, może ma zapasowy klucz, czy coś...? - zasugerowała, sama podchodząc z ciekawości bliżej, bo kolejka się zbiła, a część pań autentycznie z asyście koleżanki poszła do męskiej toalety.

      Emka

      Usuń
  89. Reyes bez słowa przyjęła od niego butelkę, początkowo unikając jego badawczego spojrzenia. Podejrzewała, że ze wszystkich ludzi akurat Reginald był w stanie najlepiej zrozumieć targające nią emocje i że byłby ostatnią osobą, która by ją oceniała, zwłaszcza że wcześniej widział ją już w gorszym stanie, docierając do jej najgłębiej skrywanych, emocjonalnych blizn, jednak wciąż nigdy nie miał okazji doświadczyć tego, jak bardzo negatywnie wpływały na nią niektóre sny. Oczywiście miewała koszmary już wcześniej, w końcu mieszkała u niego już przez jakiś czas, ale tam oddzielała ich ściana, która przynajmniej częściowo tłumiła wydawane przez nią dźwięki i skrywała przed mężczyzną to, jak wiła i prężyła się w wilgotnej pościeli, a teraz była przed nim całkowicie odsłonięta. Był świadkiem jej słabości od początku do końca i Reyes potrzebowała trochę czasu, żeby się pozbierać, dlatego na razie skupiała się na dłoni zaciśniętej na butelce lemoniady, która po wielu godzinach straciła już swój przyjemny chłód. Pociągnęła kilka łyków, krzywiąc się, kiedy kwaśny napój spłukiwał gorzką żółć, która podeszła jej do gardła; cieszyła się z tego, że nie musiała nic mówić. Reg był jedną z niewielu osób, którym cisza nie przeszkadzała, więc nie próbował zapełniać jej przypadkowymi słowami i cieszyła się, że ona również nie musiała w tej chwili szukać tematów do rozmów, że mogła po prostu milczeć i on nie miał nic przeciwko. Większość osób pewnie zarzuciłaby ją pytaniami o samopoczucie albo o to, co jej się śniło, część zapewne próbowałaby odwrócić jej uwagę za pomocą pustych, choć żartobliwych anegdotek, ale Reyes ceniła tę ciszę przerywaną jedynie ćwierkaniem ptaków. Była kojąca. Stabilna. Niezachwiana.
    A ona czuła się paskudnie, że po raz kolejny coś takiego wydarzyło się w jego towarzystwie. Czerpała z jego obecności mnóstwo siły, dawał jej tyle czasu, ile potrzebowała, trzymając ją w swoich objęciach, a ona żałowała… że nie mogła mu się odwdzięczyć tym samym, kiedy to Reg znajdował się w rozsypce. Miała wrażenie, że tylko brała, brała i brała, chociaż zawsze wolała dawać. Starała się mu podziękować, jednak cały czas wydawało jej się, że nie robiła wystarczająco dużo, że Reggie zasługiwał na więcej, nie tylko ze względu na bezinteresowną pomoc, jaką jej ofiarował. Pozwalała sobie na rozsypywanie się tylko przy nim, ponieważ tylko jemu ufała całą sobą, a jednocześnie czuła, że to było niewłaściwe, że tym samym kładła na jego barki zbyt wielki ciężar, kiedy miał już wystarczająco dużo na głowie.
    — Przepraszam — powtórzyła znowu szeptem Reyes. Nadal nie wiedziała, czy przepraszała za tę chwilę, czy może za całokształt. Za to, że chciała, by cały ten wyjazd był szczęśliwym wspomnieniem, a ona zniszczyła to na sam koniec, poddając się negatywnym emocjom, które następnie doprowadziły do kumulacji w postaci koszmarów. Odłożyła butelkę na podłogę, po czym objęła go za kark, wtulając się w niego. — Przepraszam. Czuję, że ciągle cię obarczam własnymi problemami i to jest cholernie niesprawiedliwe w stosunku do ciebie — przyznała, dając mu częściowy wgląd do jej myśli, mimo że podejrzewała, iż Reginald nie przyjmie jej słów dobrze. Westchnęła ciężko. Nadal wyraźnie drżała, lecz wstrząsające nią dreszcze nie były tak gwałtowne, a jej mięśnie, choć częściowo spięte, nie były już tak niebezpiecznie naprężone, jakby za chwilę miały pęknąć. Wspierał ją jak nikt inny, a ona nie okazała mu tego samego wsparcia, kiedy przedstawił jej swoje plany, mimo że zdawała sobie z nich sprawę. Była okropną egoistką i nie potrafiła nawet znaleźć dla samej siebie wymówki.
    Westchnęła ciężko, zerkając na fotel, na którym musiał spędzić większą część nocy i poczuła nową falę wyrzutów sumienia.
    — Przespałeś się chociaż trochę? — zapytała chrapliwie. Czekała ich długa, dość ciężka droga, w dodatku Reginald był jedynym kierowcą na tej wielogodzinnej trasie, ponieważ nie mogła go zmienić, a teraz z jej powodu nie był wypoczęty.

    Reyes

    OdpowiedzUsuń
  90. Reyes zmarszczyła brwi. Podejrzewała, że jej i jego definicja słowa wystarczająco znacząco się różniły, ale mężczyzna był odpowiedzialny i sam najlepiej znał swój organizm, więc nie próbowała się z nim spierać, nawet jeśli nie czuła się do końca usatysfakcjonowana jego odpowiedzią i dopatrywała się w tym swojej winy.
    — Chciałam na ciebie poczekać, dopóki nie wrócisz, ale musiałam wcześniej zasnąć — wymamrotała, odrobinę zawstydzona. Powinna była z nim porozmawiać, kiedy miała okazję i spróbować się wytłumaczyć, lecz szansa przepadła, a ona czuła się głupio i nawet nie wiedziała, jak miałaby do tego nawiązać. Najłatwiej byłoby uznać, że skoro Reginald nie zdradzał oznak zdenerwowania czy skrępowania, sytuacja została opanowana, jednak Reyes nie była pewna, czy takie myślenie było w porządku i czy w przyszłości nie obróci się przeciwko niej. Nie chciała, by między nimi istniały jakieś niedopowiedzenia czy nieporozumienia, które mogłyby się stać podstawą do jakiegoś rozłamu w ich relacji.
    — Nie wiem — przyznała, kiedy zapytał, czy było jej ciepło. Jej ramiona obsypały się gęsią skórką, a przez jej ciało przetaczały się wyraźne spazmy, mogło to być jednak działanie zarówno chłodu, jak i schodzącej z niej adrenaliny. Była… wykończona. Jakby nie przespała kilku godzin, a przebiegła cały maraton z ciężarkami przymocowanymi do kostek.
    Reyes spojrzała nieufnie w stronę splątanej kołdry, jakby w warstwach materiału skrywała się podstępna, okrutna bestia, która najpierw wywołała u niej koszmary, a teraz czaiła się w ciemności, czekając, aż straci czujność, by ponownie ją ukąsić. Nie chciała wracać do łóżka, nie chciała ponownie próbować zasnąć, ponieważ nie czuła, by czekało na nią cokolwiek dobrego w krainie wykreowanej przez jej podświadomość. Spodziewała się kolejnej dawki cierpienia, rozpaczy i żalu, mieszanki, z którą nie była gotowa ponownie się zmierzyć, przynajmniej nie teraz, gdy w pamięci wciąż miała świeżo przerażające obrazy będące odbiciami jej największych obaw. Przy Reginaldzie zawsze czuła się spokojniejsza, więc istniała szansa, że udałoby jej się zdrzemnąć bez większych trudności i doczekać poranka nieco bardziej wypoczęta, silniejsza, lecz z jakiegoś powodu pespektywa powrotu do łóżka sprawiała, że wzdrygnęła się i zesztywniała. Wiedziała, że Reggie nie będzie jej do niczego zmuszał ani namawiał, decyzja należała do niej, lecz żadna z podsuniętych przez niego opcji nie wydawała jej się być obecnie dobra. Nie chciała spać, ale nie czuła się też gotowa, by podzielić się z nim szczegółami swoich koszmarów. Podejrzewała, że mężczyzna wielokrotnie miał do czynienia z podobnymi sytuacjami; albo sam wybudzał się z takich snów, wypełnionych brutalnością i największymi lękami, albo miał do czynienia z koszmarami innych żołnierzy, więc zapewne mógł spodziewać się po niej każdej reakcji, jednak w tej chwili Reyes sama nie miała pojęcia, co byłoby dla niej najlepsze i co chciałaby zrobić. Przywykła do tego, że samotnie mierzyła się ze swoimi nocnymi trudnościami.
    — Chciałbyś… pooglądać ze mną sitcomy? — zapytała niepewnie. Opowiedziała mu kiedyś o tym, że w szpitalu często miała problemy ze snem i wtedy głupie, stare sitcomy puszczane o trzeciej nad ranem okazały się być jej wybawieniem. Wiedziała, że podobne seriale nie były w jego stylu, właściwie próbowała sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek widziała mężczyznę przed telewizorem, lecz czuła, że w tej chwili bardzo by jej to pomogło, a nie chciała zostawać sama. Dobrze bawiła się w trakcie ich weekendowego wyjazdu, ale Reginald był jedyną znajomą rzeczą w tym dużym domu i chwytała się go teraz tym bardziej desperacko. Możliwe, że inaczej zareagowałaby w sypialni, którą dla niej przeznaczył w swoim domu, w którym bardzo szybko zaczęła się czuć jak u siebie, tutaj poczucie obcości zdawało się wzmagać jej niepokój.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaraz jednak przypomniała sobie, że nie dała mu się wyspać i że jej prośba była nie na miejscu. — Zmienię pościel, musi być cała przepocona. Powinieneś spróbować jeszcze trochę się przespać. — Mimo to nie ruszyła się z miejsca, by zacząć realizować swój plan.

      Reyes
      [Niezmiennie podziwiam twoje umiejętności graficzne, nie sądziłam, że twoja karta może wyglądać jeszcze piękniej, a jednak się myliłam <3]

      Usuń
  91. Przez ten którki moment, jak nie było Ruby, Emma zdołała zorientować sie, które z dziewczyn przy toaletowych drzwiach są koleżankami tej jednej zamknietej w środku. Gdy zaraz bliźniaczka wróciła, prowadząc nie Alexa, ale zastępującego go Reginalda, White już mniej więcej orientowała się w sytuacji. Zanim jednak zdążyła wyjasnic, o co tak właściwie chodzi, w momencie gdy się odwróciła do swoich znajomych wtedy też wysoka szatynka, najwidoczniej najpewniejsza z całej grupy studentek, zabrała głos uprzedzają Ems.
    - Ona nie wyjdzie - oznajmiła zrezygnowana. - To przez Davida, dziś ją rzucił po powrocie z Paryża, gdzie liczyła na pierścionek. On jest podły, a onateraz załamana. Wszyscy liczyliśmy na ich wesele, a teraz... ona nie ma powodu by zyć - głośne westchnienie uciekło z ust szatynki, bo choć martwiła się o koleżanke, także najwidoczniej rozumiała jej odczucia. - Tak przynajmniej mówi - dodała dziewczyna prędko, jakby nie chcąc tak w stu procentach podpisać się pod tym, co własnie sama powiedziała.
    Na tak mocne słowa Emma zacisneła usta, odwracając wzrok w kierunku drzwi. Rozumiała złamane serce, potrafiła sobie wyobrazić, że dopiero co przekraczająca dwudziesty rok życia dziewczyna, która została odtrącona, czuje się złamana. Ale nie mogła pojąć, czemu w tym wszystkim, nie dostrzega jasnych stron. Miała całe życie przed sobą, była zdrowa, miała szansę poznać jeszcze niejednego faceta i randkować, bawić się z znajomymi, podróżówać... Czekało ją jeszcze tak wiele przygód! White poczuła się poruszona, sama bowiem dopiero po roku od wypadku, ledwo co się wybudziła z letargu i wycofania i wyszła do ludzi i co prawda nie z własnej woli, a czystego przypadku! I moze gdyby ten przypadek nie nastąpił, wciąż tkwiłaby w cukierni całe popołudnia, wracała do domu tylko na noc, uciekała od spotkań... Ale w jej przypadku, okoliczności były inne. Jej narzeczony nie odszedł, a zmarł. Wraz z nim część jej rodziny, a sama Emma pozostała bez bliskich, bo nawet znajomi niepewnie się czuli w jej towarzystwie i jej unikali. I wtedy ona także nie czuła się dobrze przy ludziach i w kilka miesięcy całkiem sie odizolowała, a teraz właściwie na nowo budziła się do życia i to dzięki Jaydenowi i jego narzeczonej z pomocą uroczych bliźniaczek. Rozumiała zatem, że samej trudno się zebrać, a juz na pewno otrząsnąć i że każdy własne przeżycia odczuwa inaczej. Dla niej strata bliskich mogła być równie dotkliwa, jak dzisiejsze porzucenie tej nieznanej dziewczyny. I może tamta dziewczyna za rok od tego dnia, będzie sie tylko śmiała z tego, z jakim imbecylem się spotykała, bo jest super laską, ale teraz po prostu cierpiała.
    - Wejdę do niej - zdecydowała na głos, dopiero po chwili czując na sobie spojrzenia zebranych i wtedy zorientowała się, że powiedziała to na głos. Uśmiechneła sie, nieco speszona tą ich uwagą i już pewniej powtórzyła podjętą decyzję.
    Nie było klucza, a drzwi szkoda rozwalać, ale Emma była wychowanką domu dziecka, a tam króluje spryt. Rozejrzała się po zebranych dziewczynach, obserwując ich fryzury i wreszcie podeszła do stojącej dwa kroki na uboczu blondyneczki. W klubie wciąż grała muzyka, toczyły się rozmowy i ogólnie ludzie świetnie się bawili, nachyliła sie więc do młodej dziewczyny, aby nie krzyczeć i poprosiła o dwie wsówki z jej upietego koka, wyjasniając, że do łazienki po prostu się włamie. Gdy trzymała już w rekach dwa niewielką siłą palców rozprostowane druciki, wróciła do drzwi i zaczeła z wyczuciem wsuwać i przekręcać metal w zgrzytającym zamku, aż mechanizm nie przeskoczył. Drzwi odskoczyły, a Emma pewnie ujęła klamke, stając w progu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Potrzebujemy kilku minut - poprosiła, kierując te słowa głównie do Reginalda, który teraz odpowiadał za lokal pod chwilową nieobecność Alexa i wsunęła się do środka, na powrót zatrzaskując drzwi.
      Nie sądziła, że potrafi z ludźmi rozmawiać, a już szczególnie do czegokolwiek ich przekonywać. Była jednak empatyczną kobietą i chyba jak nikt w tym miejscu dzisiaj, rozumiała znaczenie i poczucie straty. I może to właśnie kwestia wysłuchania i opowiedzenia własnej historii wystarczyła, by młoda studentka sie opamiętała, nie martwiła koleżanek i nie wyolbrzymiała własnego zerwania, które... tak w rzeczywistości niczym wielkim nie było. Nie w przekroju calego życia, tego co było i co jeszcze może się zdarzyć.
      - To tylko jeden chłopak... Jeszcze kiedyś się spotkacie i na pewno będziecie wspominać wspólne dobre chwile z uśmiechem - powtórzyła po chwili rozmowy z zapłakaną nieznajomą, obejmując ją ramionami. Były podobnego wzrostu i widząc tą tak rozbitą, White poczuła ukłucie w piersi.
      Jej tak nikt nie pocieszał. Po tygodniach leżenia w szpitalu, tylko z początku przychodziły kartki z życzeniami powrotu do zdrowia i kondolencjami. Potem już musiała dźwignąć sie na nogi sama, choć i to nie poszło jej zbyt dobrze, a po prostu zamkneła sie w cukierni i tam odnajdywała spokój, krok po kroku.
      Faktycznie po kilku minutach drzwi zostały otwarte. Studentka wyszła zapłakana do koleżanek i obejmując każdą po kolei przepraszała za atak histerii. Po chwili wszystkie skierowały się do stolika w kącie sali zajmowanego przez resztę ich znajomych. Emma zaś wyszła powoli po chwili, gdy ludzie się nieco rozeszli i już nawet zapomniała, że chciała z toalety skorzystać. Przystaneła obok Ruby, opierając się cięzko o ścianę i potarła oczy, czując jak dopada ją zmęczenie.
      - Jestem wykończona - przyznała z bladym uśmiechem i podniosła oczy na Reginalda. - Nie uszkodziłam zamka, ale może warto pomysleć o ich zmianie, żeby jednak zapasowy kucz był na stanie w razie takich sytuacji.
      - Tego to bym sie po tobie w ogóle nie spodziewała! Jesteś taka cicha i łagodna, a umiesz sie włamywać! - Ruby podekscytowana akcją, już wcale nie zmartwiona, ujeła Emmę pod ramię i usmiechnęła się szeroko. - Nastepnym razem idziemy obrabiać banki kochana, chodź! Zasłużyłaś na prawdziwego drinka! - pociagneła brunetkę w kierunku baru i zaraz przystaneła. - O nie... zaraz się posikam,z apomniałam! Reggie, zrób jej coś pysznego w nagrodę, zaraz wracam - zakomenderowała i zawróciła na pięcie, znikając w toalecie.
      Emma rozbawiona, spojrzała za koleżanką. Ona miała tyle energii co torpeda, czasami trudno było za nia nadążyć. Zaraz zaś spojrzała na mężczyznę i pokręciłą głową.
      - Nic nie musisz przygotowywać, dziękuję, będę się zbierać niedługo - wyjaśniła.

      Emma bohaterka!

      Usuń
  92. [Te Twoje karty za każdym razem wprawiają mnie w zachwyt! ♥
    Dziękuję za miłe słowa. Mam nadzieję, że Trixie tutaj się przyjmie i bardzo chętnie powatkuję z Reginaldem.
    Czy jest szansa, że Regi (może w ramach zastępstwa nawet) prowadzi jakiś kurs związany z ratownictwem? Pomyślałam, że Beatrice zostałaby jego uczestniczką, a potem naprzykład spotkaliby się na karetce i ich umiejętności zostałyby wystawione na próbę, a ich znajomość umocniona? :D]

    Trixie

    OdpowiedzUsuń
  93. Wieczór w klubie wydawał się owego dnia nie kończyć, zabawa zaś kręciła sie i kręciła nieustająco, ale niebawem po wydarzeniach w toalecie, Emma po prostu krótko się z każdym pożegnała i wróciła do domu. Była zmęczona, choć karaoke okazało się na prawdę sympatycznym sposobem na spędzenie czasu z nowymi znajomymi, to wokół było dla niej po prostu zbyt głośno. W cukierni grało tylko małe stare radyjko z zaplecza, w jej mieszkaniu przez wiekszość dnia tylko dudnił telewizor i chyba najzwyczajniej w świecie odwykla od takich decybeli, które poruszały aż wnetrzności w człowieczym ciele. Ale wyjście było udane, bo choć sama nie wyszła do mikrofonu i nic nie zaśpiewała, była pewna, że któregoś razu odważy się na taki maływ ystep, bo Ruby gorąco ją namawiała a i Sarah stwierdziła, że sama to nigdy nie wychodzi, ale wspólnie, mogłyby spróbować swych sił.
    Te świeże, nowe przyjaźnie były dla Emmy bardzo cenne. Ci nowi ludzie wokół, odwracali jej uwage,r ozpraszali ja i pomagali nieco się otrząsnąć. Sarah była empatyczna i wyrozumiała, miała łagodne usposobienie i trochę podobieństw między nią a sobą dostrzegała brunetka. Przy tej konsultantce ślubnej czuła się na prawdę swobodnie. Ruby i jej siostra to były dwa żywioły, ale one zawsze bawiły i rzruszały towarzystwo, namawiały do wyjść i nowych rozrywek, były jak motor napędowy całej grupy, gdzie i tak z tej dwójki to Ruby przodowała. Panowie z kolei byli byli tą spokojniejszą częścia, i jak Reginald był jak ostoja, której wszyscy są pewni i przy której wszyscy są spokojni, Alex nieco bardziej rozrywkowy z Jaydenem, wydawali się gonić za wesołą naturą bliźniaczek, przy okazji pozostając tymi odpowidzialnymi. Pozostawała jeszcze Davida, chyba najbardziej elegancka z wszystkich dziewczyn, ale o niej jeszcze nic nie umiała powiedzieć Ems, bo też nie miały okazji się za bardzo poznać. Jednak każda z tych osób, wnosiła swoje trzy grosze do ekipy i choć White nie była pewna, jakim cudem chcieli ją mieć przy sobie, bo wątpiła by i ona mogła od siebie dać coś wartościowego, z każdym dniem coraz bardziej czuła się z nimi zżyta. Od wypadku jej grono dotychczasowych znajomych się poluźniło i od niej odsunęło, potrzebowała zatem nowego, a ci ludzie wydawało się, że sami pojawili się w jej życiu.
    Kolejne kilka dni mijało szybko, rozpoczynal się sezon wesel i na Emmę niespodziewanie spadło parę dużych zamówień. Nie była pewna, jakim sposobem tak nagle wzrosła jej popularność, bo znów tak wiele obserwatorów w ciągu tygodnia nie przybyło na jej instagramowym oficjalnym koncie, ale czuła pod skórą że to jedna z nowych znajomych mogła wspomnień o jej klientom. Obiecała sobie, że przy najbliżej nadarzającej się okazji, zadzwoni do Sarah i zaprosi ją na kawę, albo lody w ramach podzięki, ale okazja miała nadejśc dopiero niebawem, bo każdy był zajęty. Zaś w dniu powrotu Reginalda, otrzymała telefon od Alexa, który gorączkowo próbował ściagnąć do pomocy kogoś z znajomych i jako jedyna wolna od obowiązków, czy umówionych spotkań dziewczyn, zgodziła sie mu pomóc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Emma była pomocna i czasami cudze plany przedkładała nad własne, nigdy jej to jednak nie przeszkadzało. Lubiła czuć się potrzebna, więc bez oporów zgodziła się wesprzeć kolege, choć o ogrodnictwie znała się na prawde słabo. Pewne roztargnienie i gorączkowe podejście do wypełnienia obowiązków spisanych przez Reginalda na kartce, było u Alexa na prawdę urocze i byl to taki typ faceta, na którego nie da się po prostu złościć. Emma po niespodziewanym telefonie, zabrała w torbę telefon, klucze, kilka warzyw z własnej lodówki i pojechała pod wskazany adres, łapiąc autobus. Miała takie wysoce opiekuńcze odruchy i gesty, nad którymi nie zawsze panowała i których po części nie była świadoma, jak na przykład własnie zabranie świeżej zieleniny z swojej kuchni, aby wstawić aromatyczny bulion dla znajomego, który pewnie strudzony wróci z jednostki i było to dla niej czymś całkowicie zwyczajnym i nawet nie pomyślała, by się wstrzymać. Choć może powinna stuknąć się w czoło, a na pewno zastanowić, czy aby nie za bardzo swobodnie poczuła się w nowym gronie, bądź w stosunku do pana ratownika, bo mina Alexa, gdy zapytała o kuchnię i czyste garnki była dośc wymowna.
      Dom Reginalda był... no po prostu przeogromny! Jasny, czysty, schludny i prosty. Ale też ciepły, przestrzenny i bardzo cichy, choć rozmawiali z Alexem swobodnie i głośno. Abi sama miała malutkie mieszkanie, zagracone i zaniedbane, więc to gdzie mieszkał Reg, robiło wrażenie. I ogród... ogród miała tylko w domud ziecka, bo do placówki przynależał spory zielony teren, ale to nijak nie mogło równać się z tym, co zastala pod adresem wskazanym przez Alexa. Była pod wrażeniem i była też zachwycona. Dobry kwadrans chodziła i rozglądała się jak oczarowana, nim kolega zdołał ją zagonic do pomocy. Uprzednio jednak, wstawiła w niewielki garnuszek obmyte warzywa, by przez dłuższą chwilę pogotowały się tworząc aromatyczny i treściwy wywar.
      Pomoc w ogrodzie okazała się czystą przyjemnościa i tak na prawdę nie rozumiała, co może być w tym aż tak skomplikowanego. Rozsypała granulki nawozu tam, gdzie podpowiadała internetowa instrukcja i na zmianę z Alexem podlewali rośliny. Mężczyzna był wspaniałym kompanem i rozmówcą, miał talent podobnie jak Ruby do rozśmieszania i zajmowania towarzystwa. Nim Emma się obejrzała, śmiała się rozbawiona jego żartami głośno i swobodnie, choć na prawdę dawno nie słyszała własnego śmiechu. A gdy pojawił się Reginald, zaskoczona obróciła się na dźwiek jego głosu, lokując wielkie jasne oczy w strzelistej sylwetce.
      - Cześć - przywitała się, nieco speszona tym że ten przyłapał ich w swoim ogrodzie na takiej zabawie i podniosła z klęczek, otrzepując miękką bawełnianą spódnicę za kolana z resztek ziemii. Nie była pewna, czy jej obecność tu będzie mile widziana przez gospodarza, bo od niego nie otrzmała zaproszenia, ale gdy panowie wszystko sobie wyjaśnili, a pan domu wydawał się wręcz rozbawiony sytuacją, usmiechneła się spokojniejsza.
      Ta niepewność i wycofanie Emmy, jej lekliwość wobec obcych, a nawet znajomych, wiele jej ujmowała. Była pogodna i pomocna, była po prostu dobra i miła, empatyczna i współczująca, ale za szybko uciekała. Ludzie nie mieli okazji jej poznać, bo sama nie dawała im szansy, teraz właściwie też chciała po prostu zabrać swoje rzeczy i uciec, szczególnie że widok Reginalda w mundurze nieco onieśmielał, ale wtem przypomniała sobie o tym, co zostawiła w kuchni.

      Usuń
    2. - Dobrze cię widzieć - zwrociła się do Reginalda i wsuwając uniesioną wcześniej prostą kremową bluzkę z krótkim rekawem w spódnicę z wysokim stanem dobraną do jasnych balerinek, skierowała się ku niemu. Włosy miała upiete wysoko w związanego na szybko koka i kilka kosmyków łaskotało ją w odsłonięty kark a całość wydawała się spieta niedbale, ale była to taka fryzura, którą lubiła i nosiła najczęściej. - Masz przepiekny dom - przyznała z uznaniem, zatrzymując się na moment przed nim i skinieniem wskazała drzwi. - Nie wiedziałam, w jakim stanie wrócisz, a Alex wspominał, że bywasz po powrocie zmęczony i głodny, więc przygotowałam dla ciebie coś na wzmocnienie - podjeła, nieco skrępowana. - Nie chciałam się za bardzo rządzić w twojej kuchni i mam nadzieje, że nie będziesz zły, ale zajełam ci dwa garnki - uśmiechneła sie ciepło, spoglądając lekko zmrużonymi oczyma przed słońcem w jego twarz. - Chodź, pokażę ci - poprosiła, wchodząc do domu, bo w ogrodzie słychać było już tylko rozmowę Alexa i chyba była to kwestia klubu, bo przybrał rzeczowy, powazny ton.
      Pokonała kilka kroków i obróciła się za Reginaldem.
      - Gratuluję wyjazdu i wyniku, wszyscy znajomi mówili, że bardzo zalezy ci na powrocie do misji. Było ciężko zdać? - była ciekawa opowieści, należała do osób, które wolały słuchac, niz mówic, ale jak mógł zauważyć, mówiła i tak duzo więcej, niż na początku ich znajomości. Po prostu powoli się otwierała na ludzi, potrzebowała czasu.
      W kuchni w jednym garnuszku warzył się półprzykryty bulion, gęsty i aromatyczny. W drugim, już ostudzonym, na durszlaku ociekał świezy makaron. Emma wolała piec, niż gotować, ale w kuchni umiała się odnaleźc, a to zawsze przygotowywała im w domu dziecka polska kucharka i jedli to zawsze w weekendy.

      Emka

      Usuń
  94. [Oooo, jak milutko. ♥
    Wiesz co, możemy zacząć od szkolenia, a potem płynnie przejść na wspólny dyżur. A co. :D]

    Trixie

    OdpowiedzUsuń
  95. Emma należała do osób, które otwierają się bardzo powoli, o ile nadejdzie okazja do takowego otwarcia i lepszego poznania; a przede wszystkim z góry trzeba było wziąć pod uwage, że jest osobą skromną i skrytą i to są cechy definijuące jej osobowość w relacjach. Wypadek sprzed roku sprawił, że jeszcze bardziej zamknęła się w sobie, jednakże ci, co znali ją sprzed tego incydentu - a w sąsiedztwie miała osoby z którymi chodziła do przedszkola, mogą potwierdzić, że gdy już z kimś złapała kontakt, potrafiła być wierną i lojalną przyjaciółką. W dorosłym życiu nie była kobietą, na którą od razu zwraca się uwagę w tłumie, za którą podąża wzrok samoistnie, czy której głos od razu sie wyłapuje w szumie rozmów. Ubierała się zwykle w neutralne, jasne kolory, proste fasony nieodsłaniające za wiele. Była średniego wzrostu pospolitą brunetką, w sumie uznając że włosy ma bardziej mysie, niż faktycznie brązowe; zaś jej ton głosu był zwykle łagodny i nie miał siły przebicia. Była sobie taka... zwyczajna, ginęła w tłumie, choć akurat ten fakt był dla niej bardzo wygodny, bo zbyt duża atencja z zewnątrz ją po prostu peszyła.
    Dzisiejsza wizyta w domu Reginalda była podyktowana chęcią wsparcia Alexandra i oczywiście drobną pomocą dla ratownika, nawet jesli on sam jej nie potrzebował, ani się o nią nie zwrócił. Emma bowiem bardzo dobrze odnajdywała się w sytuacjach, kiedy miała okazję podac komus pomocną dłoń. Lubiła to robic, lubiła czuć, że dzieki niej ktoś się uśmiechnie, lub odetchnie spokojniej, sprawiało jej to przyjemność. Swoboda rozmów z Alexem, jej głośny śmiech nie były udawane, ale na to by w ten sposób poczuła się przy nowym znajomym potrzebne było te kilka tygodni znajomości i bardzo możliwe, że gdyby sam mężczyzna nie należał do wesołych, pogodnych i bardzo towarzyskich osób, sama White również by się nie otworzyła. Z całą pewnością ogromną zasługę za to, jak czuła się w nowo poznanej ekipie, można było przypisać głównie Sarah i Ruby, bo to te dwie dobre dusze nie tylko wciągnęły cukierniczkę do grupy, ale i zaopiekowały się nia, dostrzegając prędko, że jest to osoba trochę wystraszona nowymi znajomościami i sytuacjami. Dzisiaj jednak, Emma choć w ich gronie czułe się już znacznie swobodniej i swojsko, to nawet jesli nie zabierała głosu pierwsza i raczej dostosowywała się do planów ogółu, wiedziała, że nie ma się czego bać.
    - Ojej... - na sprostowanie Reginalda o powrocie z pustym żołądkiem, odwróciła wzrok, czując się po prostu głupio. Mozliwe, że Alexander faktycznie nie powiedział wprost, że przyjaciel wraca z szkoleń głodny, a to ona źle zinterpretowała jego słowa... Teraz nie wiedziała, jak wyprostować sytuację.
    Cofnęła sie o krok, opierając plecami o blat szafek za sobą i złączyła dłonie skubiąc w konsternacji czerwoną skórkę w jednym kciuku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Przepraszam, niepotrzebnie nabałaganiłam - przyznała, czując jak na policzek wypłwya jej rumieniec wstydu. Nieraz jak każdy popełniała gafy, w obliczu jednak zderzenia z powagą pana ratownika, na prawdę cięzko było je przełknąć i dostrzegła, że właśnie wśród członków ekipy przyjaciół, to przd nim najbardziej obawia się wygłupić. Z jego zdaniem po prostu chyba najbardziej chciała się liczyć.
      Gdy mimo iż gospodarz nie umierał z głodu, zainteresował się bulionem, spojrzała momentalnie w kierunku parującego wywaru. Objeła się ramionami, zamykając sylwetkę w mowie ciała i podniosła wzrok do profilu mężczyzny. On był taki... nie wiedziała dokładnie jaki, bo znała go słabo, ale mogłaby już wiele powiedzieć z własnych obserwacji. Do tej pory dostrzegła w nim powage, dużą samodyscypline, rzeczowość, pewność siebie charyzme, cechy wzbudzające podziw i uchodzące za atrakcyjne, bardzo męskie. Prócz tego jednak widziała troske, lojalność, poczucie humoru, miała wrażenie że nawet jakies ukryte ciepło... jakąś subtelniejszą strunę, która podsycała w niej głebsze zainteresowanie tym człowiekiem. Ale Emma nie smiała nigdy pchać się tam, gdzie nie była zaproszona i mało prawdopodobne, że pierwsza i sama stanie przed Reginaldem, wyznając że chce go lepiej poznać. Fakt że zawdzięczała mu wszystko, co w tej chwili ją otaczało, co miała, to już było dla niej na prawdę wiele i własnie dzieki temu, czego dokonał rok temu, była gotowa mu ufać i zawsze wyciągnąc pomocną dłoń, o ile będzie sama w stanie.
      Prędkie wejście i wyjście ich kolegi odrobinę miała wrażenie, rozluźniło jej napięcie. Emma trochę chyba miała problem z przebywaniem sam na sam z drugą osobą, o ile nie był to ktoś z rodziny, ktoś kogo znała lata.
      - To rosół - odpowiedziała krótko, spoglądając jeszcze za wychodzącym Alexandrem, wciąz nie mogąc nadążyć za tym, że ten człowiek jest jak huragan. - Jadałam go kiedyś co niedzielę w domu dziecka - wyjaśniła, wracając spojrzeniem do Reginalda. Gdy drzwi trzasnęły za drugim gościem, który w pospiechu opuścił dom ratownika, nagle zrobiło się strasznie cicho. Ciszej niż przedtem.
      Brunetka nie wstydziła się tego, że była adoptowana, że pierwsze lata życia spędziła w placówce, że tak na prawdę nie wiedziała kim jest i skąd tak na prawdę pochodzi. To nie było powodem wstydu, bo nie ona za to odpowiadała, ale jednak sprawiało jej to ból.
      - Wzmacnia i jest syty, nawet jesli je się go jako wodę z kluskami - dodała szybko, nie chcąc aby rozmowa skierowala się z tematu zupy, na jej. - Może kiedyś spróbujesz takiego typowego, gotowanego na tłustej kurze, ale nie miałam mięsa - mówiła dalej, stojąc w miejscu i ściskając skrepowana dłonie na ramionach.
      Była potulna i trochę płochliwa, spoglądała w oczekiwaniu na Reginalda, zupełnie tak, jakby spodziewała się, że ten wybuchnie. Że na nią huknie w odpowiedzi, że w ogóle tu przyszła. Jeszcze nie chciała uciekać, ale zdecydowanie była tego bliska, pod tym względem trudno było sie z nią dogadać.
      Gdzieś w oddali niebo już ciemniało, nadchodziła od paru dni zapowiadana ulewa, kwestia pogodowa jednak umknęła w tej chwili White. Zapomniała, że miała prędko wracać do domu, bo możliwe, że ruch będzie utrudniony na drodze przez zawirowania warunków atmosferycznych.

      Emma

      Usuń
  96. Emma dużo przepraszała, dużo dziękowała, ale o mało prosiła. Była skromna i z reguły zachowywała się tak, jakby chciała zejść każdemu z drogi. Mozliwe, że to ostatni rok życia tak nią wstrząsnął, że wycofywała się choćby na cudze głośniejsze kichnięcie, a może od zawsze pierwsza gotowa była do płochej ucieczki... Sama pewnie nie potrafiłaby stwierdzić. Dzisiaj stykała się z różnymi sytuacjami i charakterami i odnajdywała coraz częściej niezrozumiałe dla niej reakcje zirytowania jej zachowaniem. Parokrotnie nawet Michael się złościł... ale to było jednak tak dawno temu, że to jak i inne wspomnienia odpychała.
    Swoboda z jaką względem niej zachowywał się Reginald była dla kobiety zdumiewająca. Sama, pomijając fakt że nie on ją tu zaprosił, miała wrażenie, że powinna już po prostu pójść, bo przyjechała pomóc Alexowi z ogrodem, zaś Alex już zniknął i... I czuła się nieswojo. Sam ratownik ją peszył, choć lubiła jego towarzystwo, ale jego obycie, pewnośc siebie i charyzma, choć uważała to wszystko za atrakcyjne i na prawdę idealnie do niego pasujące, ją samą trochę przytłaczało. Nieczęsto spotykała takie osoby jak on, nie nawykła do takich towarzyszy.
    - Okej, dziękuję - pokiwała głową, odprowadzając go wzrokiem, gdy skierował się w kuchni gdzieś wgłab domu.
    Podczas gdy Reginald odświeżał się po podróży i ciężkich dniach treningu, odszukała w szafkach szklankę na cos do picia i drugi kubek dla mężczyzny, ten stawiając na blacie obok kuchenki. Gdyby sama mogła siebie poobserwować chwile, na pewno dostrzegłaby jak wiele swobody i radości daje jej możliwość zrobienia czegoś dla kogoś. Cieszyły ją nawet drobnostki. Później wyjeła karton soku owocowego z lodówki i nalała sobie pełną po brzegi szklankę, z ulgą popijając coś zimnego w tak ciepły dzień.
    Obeszła kuchnię i przystanęła przy progu salonu, spoglądając na wielkie okna wychodzące na taras. Najchętniej położyłaby się na tej zielonej trawie i przymknęła oczy... Ale z chwili rozmarzenia wyrwał ją głos pana domu i aż się wzdrygneła zaskoczona jego bezszelestnym powrotem, nie zwróciła uwagi na zbliżające się kroki mężczyzny. Objeła oburącz zimne szkło, w którym jeszcze pływał jej napój i obróciła się do Reginalda. Na widok odsłoniętej klaty, grzecznie speszona odwróciła wzrok, niestety ale odwykła od podobnych widoków, a sama zdecydowanie nie należała do osób, które tak swobodnie i chętnie pokazując cokolwiek z swojej skóry (była szczupła, zgrabna, ale uchodziła niekiedy za chudą i sama nie czuła się atrakcyjna). Skłamałaby jednak mówiąc, że nie dostrzegła jak ładnie rysują się mięśnie mężczyzny pod smagniętą słońcem skórą...
    - Sok mi wystarczy, dziękuję - zapewniła, w kilku krokach wracając głębiej do kuchni, by stanąć obok Reginalda przy kuchence. Miała ochotę zaproponować, że naleje mu bulionu i doda klusek, by spróbował to tak, jak należy, ale skoro sam przyznał, że nie był głodny, nie było powodu, by się narzucać. Właściwie nie miała prawa mu się tu tak rządzić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie piła od roku, a powinna już dużo wcześniej. W końcu to wszystko, co ją spotkało nie wzięło się znikąd...
      Obróciła w dłoniach szklanke, czując jak od zimnego soku drętwieją jej palce i uniosła napój do ust. W głowie miała masę pyta o jego wyjazd, na prawdę była ciekawa, co musiał przejść. Wątpiła, aby któreś padło jej teraz na koniec języka i wypowiedziała je na głos... Może zdobędzie się na jakieś jedno ogólne, o ile bedzie ku temu sprzyjająca okazja.
      - Czy podczas twojej nieobecności, zawsze ktoś z znajomych opiekuje sie domem? - spytała po kolejnym łyku chłodzącym gardło i odsunęła sie, dając mu więcej przestrzeni przy garnkach. Oparła się plecami o szafki kuchenne i spojrzała ponownie w kierunku tarasu. - Ten ogród jest cudowny - pochwaliła, choć w sumie również to miała na mysli po raz pierwszy komplementując cały dom.


      Emma

      Usuń
  97. W nawiązywaniu nowych kontaktów prócz tej wrodzonej skromności i wycofania z natury, Emmie przeszkadzała jeszcze jedna cecha. Ona niewiele mówiła. I sama z siebie wolała milczeć i niekiedy w rozmowach nie potrafiła się przebić, więc ludzie po prostu ją pomijali; to z kolei odczuwała dwojako - odpowiadał jej spokój i zarazem było jej przykro. Była osobą, do której trzeba było umieć dotrzeć i na pewno trzeba było mieć też na uwadze jej wrazliwość, bo choć nie była jajeczkiem, z którym nalezy obchodzić się niezwykle łagodnie, to na prawdę wiele rzeczy i nawet bardzo błachych, brała mocno do siebie. Swobodę w towarzystwie nabierała obecnie głównie dzieki prowadzeniu cukierni i również dzieki temu, że dziewczyny wciągnęły ją do paczki i teraz miała okazję spotykać się z ludźmi.
    Usmiechneła się delikatnie, widząc jak Reginald nakłada sobie bulion. Jego autentyczne zainteresowanie i chęć spróbowania tego, co na szybko przygotowała, mile połechtały jej ego. Na komentarz o tym, że cała okolica jest cudowna, znów spojrzała w kierunku okien i pokwiała zgodnie głową. Miał absolutną rację.
    - To faktycznie nowojorski koniec świata - przyznała i spojrzała na mężczyznę, skupiając zaraz spojrzenie na porcji, jaką sobie nałożył. - Nie, dziekuje, podjadałam wcześniej - odpowiedziała na pytanie. - Ale chętnie wyjdę na taras - dodała prędko, bo skoro jeszcze jej nie przeganiał, chciała spędzić czas na świezym powietrzu.
    Zdecydowanie brakowało jej towarzystwa i zdecydowanie tęskniła za wspólnym spędzaniem czasu w taki nieco leniwy, ale spokojny sposób. Jej mieszkanko było na trzecim piętrze, widoków tak cudownych nie miała, a ogródek... cóż, odległe marzenie. Mogła oczywiście chodzić na spacery do parku, ostatnio nawet wybrała się dwa razy na krótką przebieżkę, ale tam wtedy zawsze krecili się ludzie. Jeden, dwóch przechodniów nie byli straszni, ale gdy dochodziły spacerujący właściciele z psami, matki z dziećmi, młodzież mocno rozgadana i rozśpiewana, ciszy juz nie było. A Emma ciszy i spokoju potzrebowała, by ukoić własne nerwy.
    - Sam to wszystko tutaj urządzałeś? - spytała, kierując się wraz z mężczyzną na świeże powietrze. Od razu gdy znaleźli się na zewnątrz, uniosła twarz do slońca, czerpiąc przyjemność z ciepła, jakie dawały promienie. Już kilka wyjść wystarczyło, by zwykle jej blada skóra nabrała złotego odcienia od lekkiej opalenizny.


    Emma

    OdpowiedzUsuń
  98. Emma z domu dziecka wyniosła trochę więcej niż sztuka gotowania słowiańskiego rosołu i otwieranie zamków kobiecymi wsuwkami do włosów, ale były to takie tematy, do których trzeba było dotrzeć z czasem. Cóż... ona w ogóle potrzebowała dość dużo czasu na wszystko. Powoli oswajała się z sytuacja, z nowymi ludźmi, z otoczeniem. Po wypadku trochę jej zajeło, nim odnalazła się w nowej rzeczywistości i było to co prawda normalne, ale dla niej wciąż przytłaczające. Sama miała wrażenie, że nie panuje nad tym, co się dzieje wokół i zdecydowaie wolniej od innych osób, oswaja się z zmianami.
    White była osobą, która potrzebuje wsparcia, która chce móc na kimś się oprzeć i móc na kimś polegać. Od małego szukała kogoś, komu zaufa i kto zechciałby zaufać jej. Tak samo jak silną miała potrzebę znalezienia się pod czyimiś skrzydłami, sama chciała własne nad kimś rozłożyć. Obecnie w jej życiu nie było nikogo takiego i niestety znalazła się w trudnej i tragicznej sytuacji - a wypadek to nie wszystko.
    Podążając w ślad za Reginaldem, znajdując się na tarasie, zsunęła z stóp płaskie buty i położyła się na drugim wolnym leżaku, nieco leniwie wyciagając. Osunęła się nieco niżej, układając na boku w kierunku mężczyzny i chwilę mu się przypatrywała, na prawdę szczęśliwa, że choć nie był głodny, jadł z wyraźnym zadowoleniem porcję zupy, którą mu przygotowała. To było na prawdę miłe. Lubiła widzieć, że jakakolwiek jej praca, a nawet niewielkie starania przynoszą komuś radochę, ją samą tą cieszyło bardzo.
    Gdy opowiadał o urządzaniu i remoncie domu, ułożyła się nieco bardziej na plecy, zakładając jedną rękę pod głowę.
    - Pieknie to wspólnie urządziliście - pochwaliła, trochę mu zazdroszcząc tych więzi z ludźmi.
    Zapatrzyła się w dal, a choć widok nadciagających burzowych chmur powinien prędko ją otrzeźwić i pogonić do siebie, oczami wyobraźni nie widziała cięzkiego ołowiu na niebie, a wyobrażała sobie tę wesołą krzątaninę, która musiała mieć tu miejsce. Wychowywała się kilka pierwszych lat w miejscu, gdzie nie ma miejsca na jakąkolwiek wiekszą prywatność, wszystko jest wspólne i każdy jest bliski każdemu pod pewnym względem, choć też jednocześnie każdy pozostaje obcy. Ale mimo tego, że dom dziecka to nie dom rodzinny, nie miejsce ciepła i bezpieczeństwa takiego wzorowego, wspominała dobrze głośne rozmowy, wspólne zabawy, przepychanki, dzielenie się wszystkim, a nawet bójki o to, by coś zachować tylko dla siebie.
    - Chciałabym mieć kiedyś dużą rodzinę - przyznała cicho, nie dodając tego, co skryło się w jej tonie. Czuła się sama. W gruncie rzeczy od zawsze w pewien sposób była sama, niechciana, odrzucona i odtrącona. Dla niej może bardziej niż dla innych, z tego własnie względu ważna była akceptacja.
    Szklankę soku, którą do tej pory opierała na brzuchu, uniosła do ust i upiła spory łyk. Uśmiechnęła się lekko kącikami ust i spojrzała ukradkiem na Reginalda, a choć cała niemal zesztywniała gdy zadał pytanie o jej mieszkanie, starała się nie dać nic po sobie poznać. To był temat bardziej delikatny i drażliwy niż wypadek sprzed roku. Tamta tragedia była już za nią, tylko skutki wciąż za nią goniły, ale obecnie działo się coś zupełnie innego i wiązało się właśnie nie tyle z miejscem jej zamieszkania, co z osobą, z którą mieszkanie dzieliła.
    - Mieszkam z ojczymem- odpowiedziała krótko, znów skupiając się na soku, na którym zacisneła mocniej zimne palce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ucieczki od odpowiedzi były w jej przypadku tak ewidentne, tak przejrzyste, że sama już czuła, że zachowuje się po prostu nieładnie. Pytała i nawiązywała rozmowę, w drugą stronę ucinając tematy i robiła to już nie pierwszy raz... Nie potrafiła po prostu rozmawiać, nie potrafiła dać się poznać, za wiele skrywała i wiedziała, że w ten sposób nie przetrwa żadna znajomość. Wzgledem Reginalda chciała być szczera, ale jakakolwiek otwartość wiązała się również z dużą porcją wstydu i w tym momencie Emma trochę walczyła sama z sobą. Ale zwalczyć pewne odruchy w końcu musiała i doskonale zdawała sobie z tego sprawę, poza tym przed kim, jak nie przed nim mogła się otworzyć? Akurat ten mężczyzna był dla niej kimś na prawdę wyjątkowym, a mimo ratunku i pracy jaką włożył w ratowanie jej życia, z każdym kolejnym wspólnie spędzonym czasem upewniała się, że nawet gdyby tego nie zrobił, gdyby spotkali się tylko od tak towarzysko, wart jest zaufania. On był po prostu dobrym człowiekiem.
      - Mam mieszkanie na Bronxie, odziedziczyłam je po rodzicach - dodała, odsuwając prawie pustą szklankę od ust, na których czuła kwaśno słodki smak cytrusów. - Jest małe tylko dwupokojowe strasznie zagracone... chcę powoli je odświeżyć, ale nie wiem od czego zacząć i jak się za to zabrać... Nie znam się na tym - wyjaśniła wzruszając ramieniem. - Dorastałam w nim, tam własnie mnie przywieźli rodzice... - obróciła się na plecy, wznosząc oczy na niebo nad nimi, nie tak burzowe, jasniejsze. - Kiedy tato zmarł, byłam nastolatką i wiedziałam, że nie mogę opuścić tego mieszkania i mamy. Teraz tym bardziej, nigdzie sie nie ruszę. Lubię przestrzenie, dobrze czuję się w dużych metrażach, ale taka mała dziupla... to moje miejsce - uśmiechneła się ciepło zamyślona, bo małe mieszkanko było jej azylem. Choć paradoksalnie własnie w nim było najniebezpieczniej.
      Wsparła się łokciem o leżak i obróciła w kierunku Reginalda, lądując spojrzeniem na jego twarzy. Dopiła ostatni łyk i odstawiła szklankę na deskach tarasu, na powrót kładąc się wygodniej.
      - To właściwie kawałek od cukierni, do pracy chodzę pieszo, mogłeś je mijać gdy przyjechałeś zamówic tort dla Jayden'a - oznajmiła, zastanawiając się nad trasą samochodu, którą mógł przebyć tamtego dnia ratownik. -Tuż obok jest FDNY Squad 41, bank, salon kosmetyczny i bank... Jak wszędzie w Nowym Jorku, dużo wszystkiego, dużo się dzieje.
      Kiedy przychodziła dobra okazja do rozmowy i gdy już w końcu Emma potrafiła się rozluźnic, nie była aż takim dzikim milczkiem. Trzeba było tylko dać jej szansę.


      Emma, bardzo rozgadana!

      Usuń
  99. To było doprawdy zadziwiające, że właśnie przy tym człowieku tak łatwo było jej sie otworzyć. Owszem zawdzięczała mu życie i owszem, była skłonna spełniać dla niego każdą prośbę i każdą przysługe, bo czuła, że nigdy tak na prawdę mu się nie odpłaci; ale mimo wszystko byli sobie praktycznie obcy. Dla Emmy Reginald był fenomenem i to pod wieloma względami, od zaangażowania w pracę poczynając, na trosce i zarazem wstrzemięźliwość w relacjach kończąc, a było to doprawdy unikatowe połączenie. Ona sama już na starcie utrudniała poznanie siebie i była tego mocno świadoma, jednak nie tylko naturalna nieśmiałość kazała jej tak traktować ludzi, by prócz uprzejmości nic więcej od siebie nie dać. To były jej wstydliwe i krepujące sekrety, jedne z tych mrocznych i dotkliwych, które kazały jej każdą znajomość moco trzymać w ryzach powierzchowności. Aczkolwiek mimo wszystko tęskniła za głębokimi przyjaźniami, za swobodą, zaufaniem i wzajemnym opieraniu się na sobie. I kiedyś, przynajmniej rok temu, to wszystko było możliwe do zrealizowania, a ona sama miała swoje grono przyjaciół - choć była to garstka która i tak się rozsypała... Dzisiaj nie było o tym mowy. Dzisiaj całkowicie się zmaykała, nieufna, speszona, wstydliwa.
    Reginald nie naciskał, nie dociekał, pozwalał jej na tę skrytość i zarazem dawał pole do otwarcia się, gdyby tego chciała. Pozwalał jej decydować o tym, jak bardzo i czy w ogóle chce się otworzyć. Zarażał spokojem i chyba to też w pewnym sensie pozwalało jej się poczuć pewniej, bo przy nim i tym niewymuszonym byciu, dawał jej pełną swobode i wolność. Przy nim chciała mówić, potzrebowała tego, bo czuła, że na jej wątłych ramionach więcej już nie może się znaleźć.
    W budowaniu relacji nie tylko z Emmą, ale w ogóle w ogólnym pojęciu, zwykle brakowało tego pokładu empatii i szerszego spojrzenia na człowieka i jego los. Nie lubiła mówić o sobie, bo przez skromność nie nawykła do komplementów i uznania, gdyż sama nie chwaliła się własnymi sukcesami i dziś też nie umiała tego robić. Od lat jej życie było mocno związane z cukiernią, więc wieść o wypadku w wyniku którego zgineła jej mama i lokal przejeła ona, wypływała samoistnie i przysłaniała wszystko inne. Podobnie jak od lat była z Michaelem, więc informacja o jego śmierci i nieodbytym ślubie, też stawiana była na pierwszym planie. W wyniku nieszczęść, cała reszta umykała i ludzie skupiali się na tym, jak żałosnie się to wszystko potoczyło, jak niefortunnie i źle. Była więc postrzegana jako ofiara wypadku, jako podwójnie osierocona osoba, jako wdowa - choć bez ślubu. Nikt nie starał się widzieć więcej, bo głebiej nikt nawet nie zaglądał. Z tego powodu Emma wolała milczeć, z tego powodu również założyła profil cukierni na instagramie i tam zdobywała klientów i pochwały, które mocno podbudowywały jej pewność siebie. Potzrebowała coś powiedzieć, nie wiedziała tylko jak.
    Spojrzała na niego zaskoczona tą uwagą. Nie sądziła, że po jej gestach, zachowaniu, mimice i słwoach da się wiele wyczytać, była przecież raczej oszczędna w ekspresji. Nie wiedziała również, czy faktycznie potrafi cieszyć się z małych rzeczy, bo teraz w istocie miała niewiele i nie do końca była pewna, czy dobrze rozumie jego spostrzeżenie. Może go nie doceniała, może jednak widział i wiedział więcej, niż inni- przez zawód, przez własne doświadczenia, lub po prostu spostrzegawczość i umiejętność słuchania. Uśmiechneła się niepewnie, odwracając wzrok. Złączyła dłonie na brzuchu i znów skubnęła piekącą skórkę przy kciuki, zapatrując się w niebo nad ich głowami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy padła propozycja pomocy, spięła się i obróciła głowę ku niemu, aż poczuła jak coś jej się niezdrowo naciąga za uchem w szyi. Zagryzła wargę i pokręciła powoli głową, podnosząc się do siadu. Usiadła prosto, sztywno wielkimi oczyma wpatrując się w napięciu w Reginalda.
      - To bardzo miłe, ale nie mogę cię o to prosić - odpowiedziała, odmawiając, choć... chyba nie chciała. - Masz dużo pracy, ciężkie dyżury i skoro wracasz do wyjazdów, pewnie dojdą do tego treningi... Będziesz zajęty i zmęczony - zaczeła wymieniać obowiązki i aktywności, które przecież wypełniały jego każdy dzień i które były zdecydowanie bardziej istotne niż jakikolwiek remanent w jej zagraconym mieszkaniu... Inna sprawa, że nie omówiła jeszcze tematu z Thomasem i prawdopodobnie nie będzie to ani łatwe, ani przyjemne i możliwe, że ojczym w ogóle nie zezwoli jej na wykonanie żadnych zmian. To był ciężki orzech do zgryzienia i wlaściwie jej widzimisię - nawet jako właścicielki mieszkania, niewiele mogło znaczyć.
      Wzdrygnęła się, gdy znacznie głośniej i bliżej rozległ się grzmot. Zaskoczona spojrzała w dal, jakby dopiero teraz zorientowała się, że niebo pociemniało i zapowiadana w telewizji burza, faktycznie będzie miała miejsce. Ciemne chmury objęły już znaczną część nieba i dziewczyna uświadomiła sobie, że jesli prędko nie zbierze się do powrotu, złapie ja ulewa. Wstała za moment i pospiesznie wsuneła bose stopy w balerinki, wygładzając niespokojnie spódnicę.
      - Zaraz lunie... musze biec na autobus, zasiedziałam sie, wybacz - oznajmiła nieco mrukliwie, już gorączkowo próbując sobie przypomnieć, w którą strone jest jej powrotny przystanek. Tak na prawde nie sprawdzała godzin odjazdów komunikacji do domu, bo sądziła, że jakoś z Alexem szybciej się uwiną i kolega coś jej podpowie, skoro była tu pierwszy raz w życiu. Trochę się to wszystko jednak przeciągnęło.
      Prawie potknęła się o własne stopy, próbując szybko wyjść z tarasu i jednocześnie zgarnąć szklankę spod leżaka i gdy przystaneła z cichym sapnięciem przy progu domu, zadrżała znów, bo praktycznie nad ich głowami znów rozległ się grzmot. I na dodatek błysneło, rozjasniając okolicę! Zadarła głowę załamana brakiem wyczucia czasu, bo ewidentnie nie zdąży wrócić przed deszczem. Mało tego... możliwe, że nie dobiegnie na przystanek sucha.

      Emma

      Usuń
  100. Zdecydowanie do Ruby Reginaldowi było daleko. Nie pytał, nie dociekał, nie wściubiał nosa w najskrytsze zakamarki, ignorując zawstydzenie, czy głeboką potrzebę zachowania intymności. A choć ich wspólna koleżanka była serdeczna i absolutnie nie było mowy o irytacji na nią za tę nadmierną ciekawość i troske, to jednak postawa ratownika zdecydowanie bardziej Emmie odpowiadała.
    Emma pokiwała głowa, uznając temat za skończony, gdy rozmowa o pomocy w remoncie została zwieńczona jednym słowem okej od Reginalda. Potrzebowała pomocy i zdawała sobie z tego sprawę, ale najwazniejsze było teraz przekonać Thomasa, a przynajmniej uciszyć jego gniew i sprzeciw. Bo tak na prawdę Emma musiała niemal o wszystko z ojczymem walczyć i miała serdecznie dosyć tego, że nie czuje się bezpiecznie w własnym domu. Ale to była sytuacja delikatna i trudna i niestety pewnie sama będzie musiała się z tym zmierzyć. Nie chciała nikogo prosić o cokolwiek, bo każda ingerencja wiązała się z zdradzeniem tej wstydliwej sytuacji, w jakiej się znalazła. Nie chciała, nie była na to gotowa. W przypadku ratownika na prawdę sądziła, że jest tak zapracowany natłokiem pracy i innych obowiązków, że w dzień wolny będzie potzrebwoał odpoczynku, zatem jej odpowiedźnie była tylko zbywającą wymówką. W końcu ile można ratować świat i pomagać innym bez wytchnienia? Bylł człowiekiem tylko, powinien również sam zadbać o siebie.
    Gdy pierwsze krople rozbiły sie o deski tarasu, oboje znaleźli się już w środku i Emma gorączkowo wystukała w telefon połączenia autobusów w swoją stronę. Ale po kolejnym błysku i grzmocie, gdy wokół zapanowała ciężka burzowa ciemność, a z nieba chlusnęła zapowiadana ulewa, opuściła dłoń, patrząc bezradnie na mężczyznę. Straciła poczucie czasu, zapomniała o zapowiadanej burze i alercie, że będzie to ta bardziej gwałtowna i teraz było juz zdecydowanie za późno, by gdziekolwiek iść. Zapewne i tak ulice staną w korkach, bo wybije studzienki kanalizacyjne, więc nawet gdyby dokądkolwiek nie dojechała, zapewne niezbyt daleko.
    - Dobrze - pokiwała głową z bladym uśmiechem, podchodząc do kremowej kanapy w salonie, na której przysiadła z westchnieniem. - To chyba teraz najlepsze wyjście... Zapomniałam kompletnie o prognozie, dlatego tak długo z tobą siedziałam, przepraszam, nie chciałam ci się zrzucać na głowę - czuła, że winna jest mu to usprawiedliwienie. Bo przecież nie zrobiła tego celowo, niespecjalnie i kompletnie niezamierzenie spędziła z nim te ostatnie chwile. Było to na prawdę miłe i zadziwiająco przyjemne, swobodne i naturalne, jakby dobrze się znali i to znacznie dłużej, niż w rzeczywistości i po prostu tak jakos wyszło... Chyba czas trochę przyspieszał w dobrym towarzystwie.
    Trzymając w reku pustą szklankę, obróciła ją w dłoniach, nie wiedząc co teraz z sobą zrobić. Mimo wszystko poczuła się skrępowana, to wyglądało tak, jakby na prawdę przeciągała swój pobyt tu. Spojrzała na Reginalda, nie wiedząc, czy lepiej zaproponować coś do obejrzenia, czy po prostu milczeć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Miałes jakieś plany na ten wieczór? - spytała po chwili delikatnie. Jesli miał, to będzie to idealny gwóźdź do małej trumienki wyrzutów sumienia, jaką własnie sama sobie zbijała.
      Emma chyba miała tendencję do samosądu i samobiczowania. Unikała konfliktów, była bardzo elastyczna, co zresztą widać było w jej uzgodnieniach z klientami przy współpracy, ale gdy juz powineła jej sie noga, to szukała winy w sobie. Co więcej, sama chętnie sobie je parokrotnie i dobitnie wykładała.
      - Może skoro już tu jestem, co mogę się przydać? - dodała, całkiem na poważnie rozpatrując pomoc w zrobieniu prania po wyjeździe, sprzątaniu, czy czymkolwiek z prac domowych. Bo nic innego jej nie przychodziło do głowy.

      Emma

      Usuń
  101. Niewiele było okazji podobnych do tej, kiedy Emma miała szansę przebywać sam na sam z którąś z osób z nowej paczki. Najłatwiej i najswobodniej rozmawiało jej się z Sarah, później z Ruby i choć wciąż nie była pewna, czy może się sama uważać za jedną z nich, to rozumiała iż wypadałoby, aby poznała każdego z osobna nieco lepiej, aby z każdym mieć jakiś wspólny temat do swobodnej rozmowy. Tyle że Emma z swobodą stała na bakier, była skryta i nieśmiała a od paru miesięcy dodatkowo jeszcze dość wystraszona - tak z reguły i z tego powodu bardziej unikała ludzi, niż do nich lgnęła. Reginald był dla niej najbadziej poważaną osobą w tym gronie przyjaciół, a sama osobiście podziwiała go, choć też trochę czuła przed nim zawstydzona.
    Usiadła głebiej na kanapie, kiedy mężczyzna chwycił gitarę i ponownie zajął miejsce obok. Dźwieki delikatnie szarpanych strun w niczym nie przeszkadzały i mogli rozmawiać swobodnie, a choć akurat to nie było takie proste, gdy Reginald zadał pytanie o cukiernie, mimowolnie usmiechneła się kącikami ust. Jej praca, niezależnie od której strony na nią spojrzeć, była tematem bezpiecznym i tu Emma nie miała nic do ukrycia. To w sumie był również dobry trop na poznanie jej, bo nawet w wielu kwestiach zawodowych, mozna było dostrzec jaka jest też prywatnie.
    Rozejrzała się po salonie, spoglądając w kierunku kuchni, jakby chciała się upewnić, że nie zostawiła bałaganu. Potem zerknęła w kierunku tarasowych zamkniętych już drzwi i objeła ramionami, dostrzegając, że wicher od strony wody przybrał na sile i teraz krople deszczu ostro zacinają w szyby domu ratownika. Nie chciałaby się teraz znaleźć na zewnątrz.
    Obróciła twarz w kierunku szatyna i skupiając spojrzenie na jego dłoniach, odpowiedziała w zamyśleniu.
    - Prowadzenie własnej cukierni było marzeniem mojej mamy od lat. Sama wyniosła niezłe umiejętności i wiedzę o kuchni z swojego rodzinnego domu, ale dopiero gdy miałam około dziewięciu lat, udało jej się z tatą wynegocjować odpowiednią cenę najmu lokalu. Założyła działalność z siostrą, ale dopiero po kilku latach pracy wykupiły ten lokal, gdzie byłeś po zamówienie tortu dla Jaydena. Rok temu, kiedy zgineła w wypadku, cukiernia przeszła na mnie, a ciotka oddała mi również swoją część, choć wciąż jej nie spłaciłam... Odcieła się, nie potrafiła już się tym cieszyć... Nie ona jedna zresztą... - głos miała ciepły, łagodny, przy ostatnich zdaniach nieco zduszony, ale nie przerywała, nie urywała opowieści, kontynuowała skupiając się na tych pozytywnych i miłych wspomnieniach.
    Opowiedziała o tym, jak dorastając, pomagała na zapleczu gnieść ciasto i jak ciotka wysyłała ją po owoce do sklepu, by starczyło powideł do kruchych ciasteczek. Wspomniała, że od początku istnienia cukierni, mają jednego wiernego klienta, który znał rodziców jej mamy i nawet dzisiaj przychodzi raz w tygodniu, nie tyle po zakupy, ale by odwiedzić Emmę i chyba już mogła nazwać go swoim przyjacielem. Przyznała, że sama choć uwielbia to co robi, nie miała w planach przejęcia, czy aż takiego zaangażowana się w ten rodzinny biznesik, a właściwie typowo mamuśkowy, bo jej tato był sprzedawcą nieruchomości i jedyne co robił w cukierni, to podjadanie - testowanie nowych wypieków pań.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Nigdy nie miałam konkretnego pomysłu na siebie i swoją przyszłość - opuściła nieco speszona wsrok, skupiając go na swych złączonych dłoniach, gdy znów zaczęła skubać skórki, aż do czerwoności. - Chciałam iść na studia, ale nie wiedziałam na jakie i gdy nadszedł ten okres składania podań i deklaracji w szkołach, tato miał wypadek... Zostałam z mamą, to przyszło nam obu bardzo naturalnie i tak już zostało. Teraz to wszystko jest moje - wzruszyła ramionami, bo cieszyła się, że ma coś swojego, że ma o co walczyc i o co dbać, choć łatwo nie było. Ta cukiernia sama pojawiła się w jej życiu i tak już się toczyło, a ona nie chciałaby nawet niczego dziś zmieniać.
      Odwróciła wzrok, czując jak gula staje jej w gardle. Opowiadanie o swojej przeszłości budziło wiele emocji, ale i tak było łatwiejsze niż wspominanie ostatniego roku. A już na pewno o niebo lżej było jej opowiadać chociażby o ojcu, który zginał w wypadku samochodowym, niż o ojczymie, który wciąż żył i był obok.
      - O boże... wyszło na to, że spotykają mnie same nieszczęścia, wybacz - podsumowała z kwasnym usmiechem i uniosła dłonie do twarzy, przysłaniają na moment oczu. Trochę wyglądało to tak, jakby chciała się schować.

      Emma

      Usuń
  102. Nowy Jork był miastem możliwości, pełnym niuansów, ukrytych okazji. Wystarczyło ujawnić własne chęci, nieco wytężyć siły, a można było osiągnąć wiele – przynajmniej takiego zdania była Beatrice, która poza pracą i wynikającymi z niej podstawowymi obowiązkami, nieustannie się doszkalała. Czasami na własną rękę, czasami korzystając z kursów, które udostępniane były przez organy FDNY. Jeżeli ktoś nazwałby ją tytanem pracy, nie minąłby się z prawdą. Trixie o wiele lepiej czuła się w ruchu, kiedy była zabiegana i kiedy mogła zagnać niewygodne myśli do kąta. Kiedy już pozwalała sobie na nic nierobienie, skupiała się na książkach, serialach. Leżenie na kanapie nigdy nie było tylko leżeniem na kanapie, bowiem Beatrice bardzo nie lubiła skupiać się na swoim życiu. Nie lubiła myśleć o tym, co mogłaby zrobić, czego nie zrobiła, a czego już niestety dokonała. Należała do typu raczej spontanicznych ludzi, świetnie działała pod wpływem impulsu, szybko analizowała fakty i pokonywała przeszkody, aby znaleźć odpowiednie rozwiązanie. Ta cecha pomagała jej w pracy i czyniła ją potencjalnie świetnym strażakiem. Mogłaby już startować na jakiś wolny etat. Musiałaby się doszkolić, a jej przeszkolenie paramedyczne byłoby dodatkowym atutem, bowiem sanitariusz w szeregach strażaków z ekipy ratowniczej był zawsze mile widziany.
    Mimo tego, że miała świetne predyspozycje do zostania strażakiem, dalej borykała się z problemem dominacji mężczyzn w tym zawodzie. Kobiety-oficerowie służyły w administracji, niewiele było też czynnych strażaczek, które jeździły na wozach. Nie ulegało wątpliwościom, że kobiety nie były w większości tak silne, jak mężczyźni, ale za to często były mniejsze i sprytniejsze, co dawało im pole manewru w okolicznościach, które właśnie wymagały tych cech.
    Reginald Patterson. To nazwisko usłyszała parokrotnie pośród innych ratowników medycznych, kiedy mijali się w szpitalach po zdarzeniach. Głównie w kontekście przeprowadzanych przez niego kursów. Dlatego kiedy tylko Trixie powzięła z centrali informację, że taki kurs jest organizowany, ale nie ma na niego dofinansowania z FDNY, bowiem nie był kierowany on wyłącznie do personelu straży pożarnej, to i tak zapisała się, czym prędzej posyłając do organizatora maila, aby zaklepać sobie miejsce. A miejsca te były mocno ograniczone. Po dwóch dniach otrzymała odpowiedź o zaklasyfikowaniu się na kurs.
    Beatrice była ambitna, czasami aż nadto, ale nigdy nie przejawiała nadgorliwości. Siadała zwykle gdzieś z boku, nie wdawała się w bezsensowne dyskusje, często potrafiąc ukrócić je jednym nieprzyjemnym zdaniem. Nie lubiła, kiedy na kurs przychodził ktoś, kto potrzebował zdobyć tylko punkty szkoleniowe i godziny ćwiczeń były dla niego przykrym obowiązkiem, najczęściej wtedy taka osoba wykazywała się niesłychaną arogancją. Tym razem Trixie usiadła w pierwszym rzędzie, po prawej stronie prowadzącego. Krzesła ze składanym pulpitem były rozsiane po całej sali i niemal każde z nich było zajęte.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obok Trixie siedział rosły czarnoskóry ratownik, którego kojarzyła z jednego wspólnego dyżuru, jeszcze w okresie, kiedy była tak zwanym skoczkiem i nie miała przypisanej remizy ani zmiany. Dobre pół roku skakała od remizy do remizy, najdłużej goszcząc miesiąc w jednym miejscu. Poznała wtedy jednak sporo ratowników, różne style pracy i to pozwoliło jej na wypracowanie swojego.
      Uśmiechnęła się, kiedy prowadzący zabrał głos. Poprawiła swój pulpit, rozłożyła na nim notatnik i spojrzała na niego zdziwiona. Na sali było kilkanaście osób, nie spodziewała się więc, że każdy z nich będzie się przedstawiał. Beatrice, chociaż z pozoru mogła uchodzić za ekstrawertyka, to jednak nie przepadała za publicznymi wystąpieniami i nie wyobrażała sobie, że miałaby z Pattersonem zamienić się miejscem. Mimo to, złożyła pulpit, złapała notes i przytuliła go do brzucha. Skoro już miała się przedstawiać, to wolała, żeby wszyscy uczestnicy kursu ją kojarzyli.
      — Beatrice Walsh. Pracuję od czterech lat jako EMT w remizie ekipy Rescue 2. Od dwóch lat jestem kierowcą karetki. Działamy na Brooklynie. — Urwała, bo nie wiedziała, co mogłaby więcej o sobie powiedzieć. Usiadła. A potem nagle wstała, prostując się niczym struna. — Trixie. Mówcie do mnie Trixie.
      I z powrotem opadła na krzesło, teraz z uporem maniaka wpatrując się w swoje dłonie, które wsparła na notesie ułożonym na udach. Beatrice Walsh potrafiła zrobić z siebie błazna. Bez wątpienia.

      Trixie

      Usuń
  103. Reyes zmarszczyła brwi, ale nie próbowała się z nim sprzeczać; wiedziała, jak bardzo potrafił być uparty, miała okazję już zapoznać się z jego niesłabnącą determinacją, a do tego Reggie najlepiej znał własny organizm i wiedział, czy potrzebował dodatkowych godzin snu, czy był w stanie się bez nich obejść, nawet jeśli czekała ich wielogodzinna, nużąca podróż oraz powrót do rzeczywistości, w której musieli zrywać się z rana wcześniej niż na farmie. Przynajmniej tak było w jej przypadku, pierwszego dnia pobytu w Barnardsville zeszła po schodach na dół z rumieńcami na obsypanymi piegami policzkach, gdy uświadomiła sobie, że wszyscy już dawno wstali, a ona jako jedyna wylegiwała się w pustym łóżku. Reg zawsze budził się wcześniej od niej, więc nie była zaskoczona, kiedy nie zastała go w sypialni przeznaczonej do ich użytku, ale nie spodziewała się, że cała rodzina Ackermanów będzie już dawno zajmować się swoimi obowiązkami. Czuła się jeszcze bardziej głupio, gdy w kuchni zobaczyła naszykowane dla niej pyszne śniadanie i gdy Linda zaczęła ją przepraszać, że nie mogli zjeść posiłku razem. Przez następne dni Reyes starała budzić się wcześniej, lecz z jakiegoś powodu pobyt tutaj dobrze wpłynął na jej bezsenność (a może to bliskość śpiącego obok niej Reginalda? Łóżko okazało się być na tyle wąskie, że zasypiała praktycznie do niego przyciśnięta, jego ciepło i cichy, spokojny oddech zdawały się skutecznie łagodzić jej lęki) i z rana z trudem otwierała powieki.
    — Nie spodziewałam się po tobie niczego innego — zapewniła go Reyes z cieniem uśmiechu na ustach. Reggie w jej oczach był starą duszą, nie ciągnęło go do większości współczesnych rozrywek i ona nie widziała w tym nic złego. Mogła się założyć, że nie potrafiłby wymienić nawet pięciu tytułów sitcomów, nie wspominając o aktorach czy innych osobach z branży rozrywkowej, podejrzewała, że kolejne odcinki prędzej go znudzą niż rozbawią, jednak doceniała to, że był gotowy z nią zostać i spełnić jej zachciankę, nawet jeśli sam nie wyciągnie z tego żadnej frajdy. — Wybaczę ci, nawet jeśli oglądanie znudzi cię do tego stopnia, że zaśniesz. Już na wstępie dostajesz taryfę ulgową za zaangażowanie — zapewniła go Rey żartobliwie. Był przy niej i w tej chwili tylko to miało dla niej znaczenie. Znała wiele osób, które już dawno wycofałyby się z jej życia, ponieważ już przez to przeszła; niektórzy nie dawali sobie rady już z jej pierwszym gorszym dniem, inni odchodzili po ataku paniki, dochodząc do wniosku, że to ich przerastało. Reyes nie umiała udawać, że wszystko było dobrze, gdy wyraźnie nie było i chociaż ta szczerość już wcześniej odstraszała ludzi, nigdy aż w takim stopniu jak po jej wypadku. Reginald był jednym z nielicznych, którzy nie znikali, ale wiedziała, że on także w końcu wyjedzie.
    — Możemy zostać tutaj? — spytała po chwili zawahania. Zapewne wygodniej byłoby im w salonie, oglądając serial na większym ekranie, jednak to właśnie w tym pomieszczeniu czuła się najbardziej komfortowo i pewnie w całym domu, ponieważ z nim była najlepiej zaznajomiona, więc uznała, że najlepiej będzie pozostać tutaj, gdzie miała nieco większą kontrolę nad sytuacją.
    Roześmiała się cicho, kiedy wyciągnął w jej stronę starannie złożony materiał.
    — Za niedługo oddawanie mi przez ciebie twoich ubrań stanie się naszą tradycją — zażartowała, odnosząc się do pierwszego wieczoru, jaki spędziła w jego domu, gdy zaczęła domagać się jego koszulki. Przyjęła od niego polar i ubrała go na siebie, podwijając zbyt długie rękawy. Poczekała, aż Reg wywiesi pościel na balkonie, po czym poklepała miejsce obok siebie na materacu. Wyciągnęli się na łóżku, a Reyes podkradła mu telefon, bo miał nieco większy ekran od jej i zaczęła szukać czegoś, co mogliby obejrzeć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wiesz, że nigdy nie lubiłam Przyjaciół? — zapytała. — Nie umiem zrozumieć, czemu wszyscy się nimi zachwycają. Widziałam kilka odcinków, ale nigdy nie przebrnęłam przez pierwszy sezon. To takie moje tajemne wyznanie, którym będziesz mógł mnie kiedyś szantażować w przyszłości — wyjaśniła, bo wiedziała, że niemal cały glob kochał tę produkcję i głośne przyznawanie się do niechęci mogło zjednać jej tylko wrogów. Oparła telefon na torsie Rega i ułożyła wygodnie głowę na jego barku, żeby lepiej widzieć, co się działo. Co jakiś czas chichotała cicho pod nosem, a kiedy zdarzyło jej się roześmiać głośniej po jakiejś scenie, szybko zakryła usta dłonią i spojrzała na niego z przestrachem. — Myślisz, że ich obudzę? — zapytała szeptem. Już raz zakłóciła spokój tej nocy i nie chciała zrobić tego ponownie.

      Reyes

      Usuń
  104. Fleur również nie żałowała podjętych decyzji, nawet tych, które nie należały do najtrafniejszych i przysporzyły więcej kłopotu niż pożytku. Były one podstawą do tego, by wyciągnąć jakąś lekcję na przyszłość, a także mogła je spokojnie zobrazować sobie jako jeden ze stopni na zawiłych schodach życia. Wystarczy że zabrakłoby jednego z nich, a musiałaby się odnaleźć w kompletnie innym miejscu. Może nie miałaby tyle szczęścia i nie poznałaby chłopaków z zespołu? Nie trafiłaby do Nowego Jorku i ani nie pomyślałaby o otworzeniu własnego studia tatuażu, tylko nadal parała się jakimiś dorywczymi fuchami. Morton zwyczajnie starała się za dużo nie tkwić ani w przeszłości, ani w przyszłości, bo to teraźniejszość była dla niej najistotniejsza.
    —W porządku? Czy na tyle dobrze, że chcesz to mieć na swojej skórze do końca życia? —powiedziała unosząc zaczepnie brew i jednocześnie wstając ze swojego krzesła. W nogach poczuła nieprzyjemne mrowienie, ale wiedziała że wystarczy kilka kroków, by je zwyczajnie rozchodzić.
    —Hmm myślę, że faktycznie A5 to powinno być to, ale przygotuje trzy wersje jedna trochę mniejszą, a druga większa i zobaczysz co Ci lepiej będzie pasować —uśmiechnęła się do mężczyzny, ponieważ nie musiała się zamykać w ramach jednej kartki papieru. Co to to nie! Jeśli będzie taka potrzeba zrobi kilka, a nawet kilkanaście kopii, by trafić w to co na sto procent spasuje Reginaldowi.
    Nie zdążyła nawet kliknąć drukuj, gdy usłyszała coś pomiędzy syknięciem, a piśnieciem.—Fleur! —to był głos jej pracownicy. Blondynka natychmiast sie odwróciła i zobaczyła, ze klientce, która jeszcze chwile temu wchodziła do pomieszczenia głowa bezwiednie leży na oparciu fotela, a gdyby nie podłokietnik to ręka by również wisiała w powietrzu.
    —Cholera... —podbiegła do stanowiska.
    —Otwórzcie okna, i daj szybko jakiś zimny ręcznik. — cóż miała trochę doświadczenia w takich sytuacjach, ale jednak za każdym razem miała wrażenie że serce podchodzi jej do gardła. Nie była wykwalifikowanym medykiem, a kursy pierwszej pomocy mimo, że praktyczne nie uczyły jak do końca panować nad własnymi reakcjami organizmu. Zaczęła ostrożnie obracać dziewczynę na bok, bo na szczęście oddychała.

    Fleur

    OdpowiedzUsuń
  105. Nieszczęść jak na jedną osobę w jej życiu faktycznie było sporo, ale słowa Reginalda tylko potwierdziły to, co wiedziała od dawna - mogła mieć nadzieję, że wyczerpała limit przykrości i smutków w tym życiu i od teraz będą spotykały ja same dobre rzeczy. Wbrew pozorom, tej lekko ponurej postawie, rzadkim uśmiechom, małomówności, Emma nie była smutnym człowiekiem. Nie była nawet rozżalona i zirytowana tym, jak mało jej się powodzi. Potrafiła docenić nawet najdrobniejsze sukcesy i czuć zadowolenie chociażby z uśmiechu, który posle jej druga osoba. Chłonęła radość jak gąbka, dostrzegała ją wszędzie i po prostu się takimi drobnostkami cieszyła. Jej życie nie było łatwe, ale było proste i tak samo sama White. Sama zresztą nie potrzebowała wiele, choć to wynikało z tego, że od małego wiele nie miała i nauczyła sie, lub po prostu przywykła, że w pewnym momencie więcej miec nie będzie - chodziło tu o rózne rzeczy, nie o bogactwo, ale o znajomości, jedzenie, ubrania, mozliwości.
    Teraz, gdy prowadziła cukiernię sama, gdy zwiększała swoje zasięgi nowymi technologiami i próbowała rzeczy, których nie próbowała jej mama, dostrzegała, że stać ją na więcej i jej mały biznesik, może na prawdę zyskać więcej, niż kiedykolwiek. Czuła radość i dumę, a jednak obawiała się nadmiernie okazywać to rozpierające szczęście, bo może zaraz powinąć jej się noga, a może - tak myslała; to tylko chwila szczęścia nowicjusza. Brak wiary w siebie mocno tłamsił jej talent. Nie wstydziła się i nie krepowała mówić o wychowaniu i rodzinie, bo pomijając Thomasa, który był dla niej wciąż praktycznie obcy, to uważała za swój najwiekszy dar od losu - rodziców, którzy ją odnaleźli.
    Usmiechnęła się ciepło, patrząc na mężczyzne i na kolejny grzmot wzdrygnęła. Zaskoczył ją ten głuchy dźwięk niosący się po okolicy, w rozmowie jakoś się wyciszyła i zapomniała o szalejącej pogodzie. Podciągneła nogi blisko i objeła ramionami kolana, a na nich podparła brodę.
    - A ty...? Jak długo jesteś ratownikiem? Jak nim zostałeś? - zwróciła się z pytaniem do Reginalda, uznając, że to odpowiednia okazja, aby się lepiej poznać, a na pewno na ten moment oddać mu głos. Sama na prawdę mocno się przed nim otworzyła, wiedział już niej na prawdę bardzo dużo i może sam nie zdawał sobie sprawy, że tylko przy nim ma taką swobodę mówienia i odpowiadania na osobiste pytania. No ale chyba też nie do końca wiedział, że jest nadal uznawany za jej bohatera.
    Gdy tak siedział, trzymając gitare, swobodny i spokojny, musiała przyznać, że wcale nie dziwi się pannom w klubie Alexandra, że tak chętnie przychodzą do baru. Był przystojny i charyzmatyczny i po prostu miał w sobie coś takiego magnetycznego, co przykuwało wzrok. Nie chodziło tylko o aparycję, choć wyglądał niezaprzeczalnie świetnie i nie chodziło o to jego baczne spojrzenie, którym dostrzegał wszystko, co dzieje sie wokół. Reginald był po prostu... dobry, takie miała wrażenie. Pomijając fach, jakim się parał, wiele zainteresowań, które zdradzały bogaty charakter, on po prostu był dobry i intrygujący. Spoglądała tak na niego, analizując jego skromną (ale wielką gabarytowo xD) osobę i doszła do wniosku, że... On jej się po prostu podoba. Nie umiała wyjść poza takie niewinne granice, nie potrafiła wyobrazić sobie aby Reg kogokolwiek uwodził, albo jakakolwiek pannica miałaby z nim igrać i romansować, widziała go w platonicznym świetle, ale i tak zarumieniona spuściła wzrok.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oooh... to była nowość, takie odkrycie i takie odczucie nie odwiedziło jej od dłuższego czasu. I było ono z góry niepoprawne, biorąc pod uwagę, że miała Michael'a, wciąż żywego w pamięci, a obok ratownika już kręciła się jej nowo poznana koleżanka. Emma poczuła się głupio, odkrywając sama przed sobą własne karty i nijak nie umiała pozbyć się tej myśli, że zauroczył ją ktoś, kto był dla niej tak życzliwy, a ona polegając na tym, jak idiotka wpadła w zadurzenie, nawet sie ne orientując co nastąpi. A przecież było to całkowicie bezsensowne, wręcz absurdalne, bo sama nie miała nic do zaoferowania i nic, czym mogłaby zwrócić, przykuć uwagę. Poza tym najwidoczniej pomyliła troskę i chęć pomocy z zainteresowaniem, bo jej głupie serce łaknęło czegoś więcej, prócz pustej tęsnoty... I nagle pojeła, czemu tu dziś przyszła, czemu tak ochoczo zgodziła się pomóc Alexowi i czemu właśnie z Reginaldem tak dobrze jej się rozmawia i właśnie jego obecność, zawsze najwyraźniej wyczuwa z całego grona paczki przyjaciół.
      Zaczerwieniona, wbiła wzrok w gryf gitary, oddychając głeboko. Odkrycie, jakiego dokonała, na prawdę było wielkie, bo od dawna nie czuła się tak... młoda i żywa w pewien sposób. Wychodziło na to, że Reg ocalił ją z wypadku rok temu, ale teraz ponownie wybudzał do życia.

      odmieniona jak po strzale pioruna Emka :)

      Usuń
  106. Walsh zawsze była dziwnie podekscytowana nowymi szkoleniami. Od najmłodszych lat lubiła wyzwania i lubiła nimi zagłuszać wszelkie troski. Miała pewne marzenia, ale nie uzależniała od nich swojego szczęścia, zdawała się być szczęśliwa już teraz, w tym momencie życia, w którym się znajdowała. Jej życie może nie było specjalnie ułożone. Nie miała nawet własnego mieszkania, nie zdecydowała się nawet na wynajęcie ciasnej kawalerki, za którą jeszcze niedawno się rozglądała. I chociaż w mieszkaniu, które dzieliła z przyjaciółmi bywało ciasno i gwarno, to jednak Trixie czuła się bezpieczniej, mając za ścianą drugą osobę. Beatrice choć stanowcza w swoich działaniach, miała problem z podejmowaniem ważnych, życiowych decyzji. Kwestie dotyczące jej kariery zawodowej, odkąd zatrudniła się w formacji straży pożarnej, były jedynymi co do których nigdy nie miała wątpliwości. Wszak jej wkroczenie w dorosłość można było porównać do wyboistej drogi, do wertepów, na których non stop się potykała i przewracała. Miała wiele planów, ale do czasu przeprowadzki do Nowego Jorku, nie miała planu na samą siebie.
    Teraz, siedząc w jednej z ławek na szkoleniu, czuła, że jest we właściwym miejscu. Nie otaczali ją najbliżsi, nie miała nawet regularnego telefonicznego kontaktu z matką, która nigdy nie pozbierała się po śmierci męża, zupełnie przy tym ignorując cierpienie dzieci. Starsza siostra, która pozostała w Clarksville ciągle zamieszkiwała przy domu rodzinnym, miała czwórkę dzieciaków i męża, który zdecydował się przejąć rodzinny interes i prowadził od kilku lat stajnię. Wiedli spokojne, zrównoważone życie, napiętnowane tragedią sprzed lat. Trixie nie była w stanie rozpamiętywać koszmaru, który nadal śnił jej się po nocach, dlatego bezpieczniejszym było odizolowanie się i pozwolenie na to, aby wciągnął ją nurt Nowego Jorku.
    Słuchała prowadzącego z zaciekawieniem, notując w notesie punkty dzisiejszego szkolenia. Wiedziała, że spędzą tutaj kilka dobrych godzin, ale nie zamierzała narzekać, chociaż siedzenie w miejscu bywało dla niej uciążliwe. Miała jednak nadzieję, że część praktyczna zajęć nastąpi szybciej. Podczas wykładu, który prowadził Patterson, niektórzy z uczestników udzielali się, zadając pytania, które momentami wiele wnosiły do tematu szkolenia, a niekiedy skłaniały do myśli, że nie wszyscy powinni być tutaj i podnosić swoje kwalifikacje, bowiem wychodziło na to, że ich nie mieli. Trixie ze swoimi krytycznymi myślami, przez większość czasu milczała. Odpowiadała szeptem jedynie na pytania siedzącego obok ratownika. Przeszkadzał jej. Nie był tak skupiony, jak Walsh.
    W momencie, kiedy padło polecenie, żeby dobrać się w dwójki, Trixie miała w głowie tylko jedno – aby nie zostać dobraną z ratownikiem, siedzącym obok. Lubiła faceta, mile wspominała z nim ten jeden dyżur, ale odnosiła wrażenie, że miał zbyt lekkie i radosne podejście. Prawdopodobnie wychodziła teraz na sztywniarę i nudziarę, ale przykładała zbyt wielką wagę do swojego wykształcenia. Nie planowała iść na studia, bowiem nie potrzebowała uczelnianego dyplomu. Chciała, aby jej wykształcenie było tak praktyczne, jak tylko mogło być. Chciała ufać swoim umiejętnościom na tyle, aby bez obaw i złośliwego głosiku z tyłu głowy ratować życie innych.
    Nim się obejrzała, wszyscy dobrali się w pary. Nastąpiło to głównie przez dobór naturalny – ci, co wcześniej zajęli miejsca obok siebie, postanowili działać teraz wspólnie. Tylko do sąsiada Trixie podeszła drobniutka dziewczyna z ostatniego rzędu. Musieli się znać. Walsh nie pozostało nic innego jak podejść do prowadzącego. Nie należała do nieśmiałych osób, ale też nie była zbyt intensywnie przebojowa.
    — Chyba jesteś skazany na mnie i moje umiejętności — zagadała, nie bawiąc się w zwroty grzecznościowe. Uznała, że mimo tego, iż Reginald posiadał o wiele większe doświadczenie, jako ludzie byli sobie równie. Trixie nie lubiła szufladkowania i wymuszonych formułek. Ceniła sobie naturalność w relacjach i to obligowało ją do tego, aby nie stawiać między nią a innymi ludźmi barier.

    Trixie

    OdpowiedzUsuń
  107. Oficjalnie znała go dłużej, niż któregokolwiek (poza Jaidenem) z członków ich przyjacielskiej paczki i z oczywistych względów, w pewien sposób czuła się z nim związana bardziej. Zawdzięczała mu życie, swój czas tu i teraz, wszystko co posiadała i chyba nic w tym dziwnego, że chciała tego mężczyznę poznać. Był interesującym człowiekiem, na pewno z bogatą historią, kolorowym życiorysem, o czym świadczyły jego zainteresowania, sposób bycia i zwracania się do innych ludzi. Wypytywanie o szczegóły, dociekanie, to nie było w stylu Emmy, a jednak bliska była przełamania się i próby zbliżenia do Reginalda. Była go ciekawa, chciała go poznać, lecz jednocześnie nie chciała urazić, ani pytaniami trącić wrażliwej i delikatnej struny. Nie znali się zbyt dobrze, nie wiedziała, czy są tematy, na które trzeba uważać i o co lepiej nie pytać, jednak Patterson był na tyle otwartą i szczerą osobą, że widać było po nim, kiedy i co mu przeszkadza.
    Brunetka sama nie miała żadnego talentu do snucia opowieści. Nie potrzebowała jednak punktu zaczepienia na start, ani nie musiała za długo rozmyslać od czego zacząć, bo jej życie zawsze płyneło spokojnym, równym rytmem. Jeśli pojawiały się wzburzenia, były niewielkie, jeśli miały miejsce wypadki (nie licząc tego sprzed roku) to niegroźne i gdyby ktoś chciał nagrać serial z jej udziałem, skończyłaby na pewno jako bohaterka drugo-, bądź trzecioplanowa. Nie przeszkadzało jej to, nie była szczególnie przebojowa, nie żądała dla siebie zbytniej uwagi, więc i teraz w ich rozmowie, odpowiadała jej ta zamiana ról.
    Z odpowiedzi Reginalda, wywnioskowała tylko tyle, że jedna część tego co powiedział, nic jej nie mówi, z kolei ta druga rozbudza kolejne pokłady zainteresowania. I wydawałoby się to doprawdy niegroźne i całkiem zwyczajne - koleżeńskie, gdyby Emma nie zdała sobie sprawy z tego, że w istocie Reg budzi w niej pewne emocje i uczucia, których na prawdę dawno nie odczuwała. Przy nim otwierała się bardziej, cieszyła się na jego widok, odczuwając więcej ekscytacji i entuzjazmu, przejmowała się tym, jak mężczyzna ją odbierze i choć jeszcze nie dotarła do etapu, w którym zachce mu się podobać, chyba podświadomie bardziej się starała ładniej wyglądać. Rumieniec który oblał jej twarz, zdradzał ją, choć na szczęście właśnie fakt, iż obydwoje znali się słabo, ratował ją od kompromitacji.
    Uniosła zaskoczona brwi jego spostrzegawczością i powoli pokręciła głową, odwracając wzrok. Bała się wielu rzeczy, jednak nie burzy, bo w niej fascynował ją widok i wprawiał w niepokój odgłos, lecz do strachu wciąż było temu daleko. Czuła się po prostu nieswojo i to nie przez pogodę, ani towarzystwo, a już na pewno nie rozmowę. To ona sama sobie robiła bałagan w głowie, analizując za bardzo te nowe relacje, jakie nawiązywała... Ta z Regiem jeśli mogła coś więcej znaczyć, to zapewne tylko platonicznie, jednostronnie i choć zdawała sobie z tego sprawę, przyjmując za coś pewnego, że nie ma szans zaistnieć jako ktoś więcej jak koleżanka, nie tylko teraz bo jest za wcześnie, ale w ogóle; bo... bo nie i już, to jednak fakt, iż serce jej przyspieszało, był... cóż, to było ogromne zaskoczenie. Emma miała uspione serce od dawna i było to teraz wspaniałym i wielkim, choć też strasznym odkryciem.
    - Nie... nie boję się, po prostu rzadko przebywam poza domem i cukiernią o tak późnej porze - wyjaśniła skrępowana. - Jest ok - dodała, by nie drążył tematu, bo nie mogła mu powiedzieć, co powoduje u niej rumieniec i niepokój. Swoją drogą dzisiaj wolała być właśnie tu, niż w swoim mieszkaniu z powodów, o których nigdy nikomu nie chciałaby mówić.
    Czuła się zawstydzona, speszona i zażenowana. Była naiwna i głupia, obierając sobie kogokolwiek w swojej sytuacji za obiekt westchnień. Było za wcześnie, czuła, że tak nie można. I miała swoje niemałe problemy, o których nie chciała nikomu wspominać, więc w pewien sposób kłamała... Było jej też cięzko, nie pogodziła się z stratą do końca po wypadku i wszystko to budowało ogromny psychiczny ciężar, który sprawiał, że czuła jego wage niemal fizycznie ciagnącą ją za ramiona ku ziemi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Chciałes być snajperem...? - wyłapała z jego wypowiedzi ten jeden szczegół i w zamysleniu, lekko zacisneła usta. - Przecież... ty ratujesz - podniosła do twarzy szatyna oczy, zdradzające zagubienie w temacie. Strzelec zabija, a przecież Reg mimo iż jest żołnierzem, to widziała go i znała głównie jako osobę, która to życie zwraca i ocala, nie odbiera. Była chyba zbyt prostą osobą, by pojąć złożoność jego roli w armii i w ogóle tego, co może dziać się na wyjazdach, za którymi tęsknił i do których chciał tak bardzo wrócić.
      Na kolejny grzmot w oddali, znów drgneła, starała się jednak bardziej nad sobą panować. Nie burza, a hałasy i niespodziewane dźwięki tak na nią wpływały. Thomas ciągle wybuchał i to on był jak taka niebezpieczna żywiołowa burza.
      - A jak trafiłeś do wojska? - rzuciła kolejne pytanie, korzystając z okazji, że teraz odpowiada mężczyzna. Siedziała prosto, niemal nieruchomo, gotowa była słuchać.

      Ems

      Usuń
  108. Jeśli Reginald z wyboru pozostawał sam, świadom tego, że w jednej chwili może stracić życie, a przez to złamać daną obietnicę bycia na zawsze i wszystko na czym się skupiał, to jego praca i ratowanie ludzi, to świadczyło to o jego dojrzałości. Był człowiekiem dobrym i szlachetnym, a jeśli nawet czasami samotność go uwierała, nie było tego po nim widać. Takie podejście do życia zdradzało również wysoką wrażliwość na odczucia innych ludzi i na prawdę, było to coś zaskakującego. Bo ten wielki facet oczywiście nie wyglądał na kogoś nieczułego, ale w istocie jego postrzeganie świata było na prawdę niezwykłe i zdumiewające.
    Emma już swoje przeszła i trochę się nacierpiała w życiu. Jak sam mężczyzna zauważył, sporo już spadło na nią nieszczęść, jak na jedno życie i jedną osobę, a jednak dostrzegł również to, że znajdując radość w małych rzeczach, jest silna. Ona sama nie zakładała, że z kimś się jeszcze zwiąże, czy w ogóle dla kogoś jej serce zostanie poruszone, a odkrycie że obdarzyła Reginalda jakimś afektem mocno ją zadziwiło, nie podejrzewała, że będzie do tego zdolna już dzisiaj, to wydawało jej się tak nieodpowiednio prędkie od wypadku, w którym zginął Michael, ale... nigdy też nie myslała o tym, że będzie potrzebować ochrony. Nie chciałaby nawet, aby ten nowy ktoś, kto pojawiłby się w jej życiu, postrzegał ją przez pryzmat jej wypadków. Nie chciała, aby obchodzono się z nią jak z kruchym i delikatnym fragmentem porcelany, jak z jajkiem, które nawet nieumyślny gwałtowny ruch, może skrzywdzić, bo wydawało jej sie, że wtedy ona sama zniknie za tym pryzmatem i nigdy nikt tak na prawdę jej nie dostrzeże. Była Emma, która straciła ukochanego, rodziców, która pochodziła z domu dziecka i nigdy nie poszła na studia. Była też Emma, która sama prowadziła dom, cukiernię, dbała o radość ludzi realizując zamówienia, prowadząc własną działalność i rozbudowując jej popularność na portalach społecznościowych. Jej osoba była o wiele bardziej złożona i nie chciała, aby definiował ją wypadek.
    Była raczej płochliwa i nieśmiała i na pewno podrywy wprawnego flirciarza by zwróciły jej uwagę, ale raczej niekoniecznie dałyby mu powodzenie w podrywie. Sama poczułaby się skomplementowana uwagą, ale że podobnie jak Reginald, zaufanie budowała nieco dłuższą chwilę i jeszcze dłuższej potrzebowała, aby je komuś podarować, nie bała sie, że zostanie ofiarą jakiegoś manipulującego dupka. Chciała wierzyć, że jest na to za bystra. Na szczęście nie obracała się w towarzystwie, gdzie była rozchwytywana i narażona na takie sytuacje, więc nikt nikomu nie musiał łamać rąk.
    Pokiwała jedynie głową w zrozumieniu. Armia i zasady jakie w niej panowały, to nie był jej świat, ale przecież oczywistym było, że medyk by ratować innych, najpierw sam musi przetrwać. Kwestie zabijania i w ogóle konfliktów były jej dalekie i nigdy nie czuła potrzeby, ani tym bardziej chęci się w nie zagłebiać, chociaż to jak opowiadał o tym Reg było interesujące. Potrafił po prostu ładnie mówić.
    Kiedy tak siedzieli i rozmawiali, nie zauważyła, że burza odchodzi. Z zaskakującą łatwością otworzyła się dzisiaj i opowiedziała nieco więcej o sobie i z przyjemnością wysłuchała tego, co mógł jej opowiedzieć Reg. Kiedy więc wstał i podszedł do okna, dopiero po chwili i rzuconych słowach o zapachu mokrej plaży, dotarło do niej, że już nie pada, nie wieje i nie grzmi nad ich głowami. Przecież faktycznie od dobrej chwili salonu nie rozjaśniały błyskawice, a jednak skupiła się na towarzystwie i tego nie dostrzegła. Uśmiechnęła się do samej siebie, to była miła odmiana od czujnego rejestrowania wszystkiego, co dzieje się w najbliższym otoczeniu i również wstała z kanapy.
    - No dobrze, to na mnie też już czas - oznajmiła, bo to wydawało jej się oczywiste.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dotarcie do domu Reginalda nie zajmowało jej chwili, a skoro teraz już była wieczorowa pora, do siebie zapewne dotrze o późnej godzinie. I kiedy tak siedzieli, na prawde nie myslała o małym mieszkanku i Thomasie, przed którym musiała się chować, nie myślała nawet o drodze, jaką musi pokonać, bo te kilka godzin tu przy plaży były takie bezkonfliktowe, spokojne, beztroskie, aż czuła, że po prostu odpoczywa wewnętrznie. W jakiejś części nie chciała wracać i kiedy Reginald zaproponował, aby zanocowała, choć prawidłowa odpowiedzią wydawała się grzeczna odmowa i pospieszne wycofanie, zgodziła się z wdzięcznością. Pomijając już trud w powrocie, łapanie autobusów, a przecież istniała opcja że burza spowolniła miasto w jakiejś części i utrudniła przejazdy, czuła że nie robi nic złego i w gruncie rzeczy właśnie tego potrzebuje.
      Jego grzeczność jej nie zadziwiła, zaskoczyła jednak samą siebie tą zgodą i to już kolejny raz, więc gdy gospodarz pokazał jej pokój gościnny i łazienkę i zaproponował, że przygotuje jej jakąś koszulkę do spania zamyślona tylko dziekowała cicho, kiwając głową. Do tej pory nie trafiła jej się okazja, aby spokojnie przespać noc poza mieszkaniem i było to takie inne od wszystkiego, co przechodziła przez ostatnie miesiące, że wiedziała, iż mimo zmęczenia, może nie pospać tej noc wcale. Miała o czym myśleć, a w głowie miała mętlik. Potrzebowała złapać oddech, potrzebowała odpoczynku, a przede wszystkim zmiany środowiska, oczyszczenia atmosfery i rozwikłania trudnej sytuacji, w której żyła i choć była tego świadoma, nie wiedziała jak to zrobić. Do teraz nie miała ani razu szansy na chwilę ucieczki i choć Reginald nie mógł wiedzieć, jak wiele to dla niej znaczy, w poczuciu Emmy, kolejny raz przybył jej na ratunek i to w znacznie głebszym znaczeniu niż się wydawało.
      - Dziekuję ci - powtórzyła już kolejny raz, ponownie obrzucając spojrzeniem pokój, w którym mogła się przespać i obróciła się do niego z uśmiechem.
      Po burzy noc zapadła szybko. Emma starała się zachowywać tak, aby Reginald praktycznie nie odczuwał jej obecności. Gdy się pożegnali, życząc dobrej nocy, do snu przygotowała się szybko i cicho, nie zajmując długo łazienki. Nie znała jego zwyczajów, nie wiedziała, czy przed snem jeszcze chodzi po domu, czy po powrocie ma w nawyku skontrolowanie wszystkiego i sprawdzenie dla pewności że rzeczy stoja tam, gdzie je zostawił i czy może czyta przed snem, albo schodzi do kuchni po szklankę wody, bo lubi ją mieć przy łóżku. Nie chciała burzyć mu jego porządku, więc gdy zamknęła za sobą drzwi do pokoju, ułożyła się w miękkiej pościeli i od razu starała wyciszyć mętlik i natłok myśli.
      Miewała koszmary jak każdy, chyba nie mogłaby powiedzieć, że po swoich przejściach takie jej nie nachodzą. Ale nie budziła się z krzykiem, nie rzucała po łózku z jękami - po prostu nie spała, gdy już coś ją wybudziło. Sen miała zwykle lekki i często nie dosypiała, zwykle widać było to od razu nastepnego dnia po zacienieniach pod wielkimi jasnymi oczami kobiety. Równie często jak koszmary, to kłebiące się w jej głowie myśli nie pozwalały jej zasnąć, a choć teraz miała nad czym rozmyslać, w cichym domu i w pachnącej innym płynem niż ten którego używała pościeli, zasnęła po niedługim czasie. W środku nocy jednak obudziła się z szybkim oddechem i rozgrzaną skórą, w pierwszym odruchu rozglądając niespokojnie wokół. Nigdy nie pamiętała, co jej się śni i co ją budzi, wiedziała za to doskonale, czego się boi.

      Usuń
    2. Wybiła może czwarta, gdy na palcach zeszła po schodach na parter domu. Koszulka, którą dostała na przebranie do snu, była zdecydowanie ogromna, sięgała Emmie do połowy uda i była dość szeroka, za to miekki materiał przyjemnie układał się na ciele i nie było jej wcale niewygodnie. Stapając ostrożnie zaszła do kuchni, by poczęstować się szklanką zimnej wody i skierowała do tarasowych drzwi. Tam przysiadła na podłodze, pod tyłek podstawiając sobie jedną z poduszek zabraną z kanapy i oparła czoło o zimą szybe, zapatrując w plażę. Było ciemno i cicho, na prawdę przyjemnie. Lubiła spokój, a cisza jej nie przeszkadzała, taka smutna atmosfera do niej chyba pasowała, bo sama nie była za wesoła. Mogła tak siedzieć kilka godzin, wiedziała, że sen już nie nadejdzie, nie rozumiała jednak, czemu do oczu cisną jej się łzy. Nie potrafiła ich zatrzymać. Siedziała więc, spoglądała na ciemną wodę, nierówny piach i popijała wodę, ocierając mokre policzki.

      Emma

      Usuń
  109. Gdyby Reginald podzielił się swoimi spostrzeżenimi, na pewno zdumiałby Emmę. Jego umiejętność obserwacji była zdumiewająca i może zwykle nieomylnie oceniał ludzi, poznając ich stojąc na uboczu, nie wciskając się nikomu z buciorami w życie, ale ją na pewno zaskoczyłby ogrom pozytywnych cech, jakie w niej widział. Sama była skryta i raczej skromna i nigdy by nie przypisała sobie więcej jak pięciu zalet, bo potrafiła samokrytycznie tylko wytknąć to, czego sama nie lubiła i nie ceniła. Zreszta obracała się od dłuższego czasu w takim otoczeniu, gdzie prócz pracowitości, nic ponad to nie było godne pochwały i sama utwierdzała się w przekonaniu, że jest po prostu nijaka. I dlatego też fakt, że Sarah wciągnęła ją do paczki znajomych ratownika, nieco ożywiał brunetkę i pozwalał jej nabrać towarzyskiego wiatru w pordzewiałe żagle, a to na pewno jej służyło.
    Drgnęła wystraszona, gdy usłyszała za sobą kroki, lecz gdy za nimi podążył spokojny głos mężczyzny, rozluźniła momentalnie napięte ciało. Obróciła się bardziej w jego kierunku, bokiem opierając o chłodne szkło drzwi i spuściła wzrok. Czuła jak policzki ją palą, rumieniec wstydu przez to że Reginald ją przyłapał w tak intymnej chwili oblał ją w sekundzie i nie potrafiła spojrzeć mu w twarz. Czuła z kolei, że jej się przygląda, a poznając już wcześniej, że jego czujne spojrzenie potrafi wiele wyłapać, nie zdziwił ją pytaniem, które zadał. Problem polegał na tym, że sama nie znała odpowiedzi.
    Rozmawiali już parokrotnie będąc sami i Emma więcej niż raz odsłoniła się, zdradzając o sobie więcej właśnie jemu. Czuła, że temu człowiekowi można zaufać i choć początkowo to poczucie pojawiało się przez wzgląd na role, jaką odegrał w wypadku sprzed roku, dzisiaj była przekonana, że gdyby to nie on ją uratował, jej zdanie nie byłoby inne. Reginald był po prostu dobry, choć musiał przeżyć wiele i wiele również złego, biorąc pod uwage jego podejście do ludzi i droge, jaką w zyciu obrał.
    - Nie boję się zasnąć - sprostowała, odnosząc się do jego słów i odruchowo, gdy wspomniał o dachu, podniosła głowe, spoglądając w górę na zalany mrokiem sufit, gdzie zatrzymała zaszklone oczy na lampie zawieszonej na środku. - Boje się obudzić - wyjaśniła cicho, czując jak ściska ją w dołku.
    Omiotła spojrzeniem gładkie, jasne ściany, sofę na której siedziała wieczorem, ominęła z pełna świadomością i intencją Reginalda i znów odwróciła twarz w stronę morza, zapatrując się w dal. Emma była ciepłą osobą, miała dobre serce, ale teraz była posępna, przybita, smutna. Najgorsze w tym wszystkim, że ten swój smutek i poczucie żałości zamiast przepędzić czymś dobrym, ona pielęgnowała.
    - Nigdzie nie czuję się bezpieczna - wyznała, podciagając pod siebie nogi, by objąć ręką zmarzniete kolana. Mógł to uznać za odpowiedź, więcej nie mogła powiedzieć. Nie umiała wyrazić na głos, co ją gryzie, za bardzo się tego wstydziła i bała się, jak mógłby po tym na nią patrzeć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie poczucie straty, śmierć ukochanego i bliskich ją przytłaczały. Z tym sie pogodziła, z nimi pożegnała, choć pamięć o nich była wciąż żywa i ich utrata bardzo bolesna. Emma miała poczucie, że znajduje się w potrzasku, w beznadziejnej pułapce, z której choć wyjście jest proste i wystarczyłby jeden telefon do odpowiednich slużb, nie jest na siłach się na niego zdobyć. Sama mogłaby wszystko zakończyc, ale bała się tego, co może wyniknąć. I też martwiła się o człowieka, który był prowodyrem tego wszystkiego, co sprawiało jej przykrość i wyrządzało krzywdę.
      - Pójdziemy na dach? - odwróciła się do niego, w końcu zatrzymując jasne błyszczące oczy na jego twarzy.
      Skrytość Emmy odsuwała ją od ludzi. Ale łatwiej przychodziło jej za nią przeraszać, niż cokolwiek w tym kierunku zmienić.

      Emma

      Usuń
  110. Emma, choć nie należała do wylewnych i ekspresyjnych osób, nikogo nie udawała. Nie pozwalała się poznać od razu, nie ufała zbyt łatwo i nie angażowała się w znajomości zbyt prędko, ale nie udawała kogoś, kim nie jest. Nie nosiła żadnej maski, po prostu nie obnażała się z tym, kim jest, co czuje, co myśli, czego się boi. Swoje własne słabości skrywała na prawdę głeboko i nawet ludzie, którzy znali ją dłuższy czas, nie umieli wiele o niej powiedzieć. Jej to nie przeszkadzało, nie musiała mieć wokół siebie tłumów, nie potrzebowała rownież wielkiego grona znajomych, by czuć się dobrze. I chociaż nie była również samotną duszą, a zażyłość, bliskość z choć jedną albo dwoma osobami zawsze pozwalała jej poczuć ciepło upragnionej bliskiej więzi, nie szukała niczego takiego na siłę. Po prostu potzrebowała czasu, cierpliwości i wyrozumiałości, choć rozumiała też, że jej postawa niczego nie ułatwia.
    Być może ta jej wycofana i nieco lękliwa natura utrudniała jej poznawanie ludzi i pozyskiwanie ich sympatii, ale wierzyła, że jesli ktoś dostrzeże w niej te kilka dobrych cech, które da się lubić, to jest to ktoś, komu również będzie można zaufać. Sporo przeszła, sporo rozczarowań, smutków i zawodów, by uważać na ludzi. Może jednak jak zauważył Reginald, teraz nadchodził czas tylko na te dobre doświadczenia.
    Reginald i jego wysoka empatia i kultura ją zadziwiały. Był wielkim facetem, może gdyby go nie znała wcześniej, spotkała przypadkiem na ulicy, albo w sklepie, to by się go nawet i wystraszyła. Miał swoje spore gabaryty, prace i róznorodne zainteresowania sprzyjały dbaniu o siebie i właściwie jakby pominąć te oczy, które czujnie, ale i z troską i jakimś dobrem spoglądały na człowieka, to mógłby uchodzić za niebezpiecznego drania - oczywiście z pozoru. On jednak na każdym kroku, pokazywał jej jak takie pozory i pierwsze skojarzenia mogą mylić i jak tak na prawdę wiele dostrzega i czyta w ludziach. Do tej pory bezbłędnie odpowiadał na niemal każdą jej potrzebę, czy to wypowiedzianą, czy nie i miała momentami wrażenie, że jest nie tylko empatyczny, ale widzi innych na wskroś. Jego wyrozumiałość, a przede wszystkim znajomość ludzi była niewiarygodna, czuła się przy nim jednoczesnie bezpiecznie i paradoksalnie zagrożona jak nigdy. Miała swoje sekrety i bała się, że ten człowiek, który nigdy nic złego jej nie wyrządził- wręcz przeciwnie! gdy je pozna, odwróci się od niej i to by była strata, która zabolałaby Emmę na prawdę mocno.
    Wśród grona znajomych, najswobodniej czuła się z Sarah, ale to na znajomości z Reginaldem zależało jej najbardziej. Już pomijając fakt, że to on przed rokiem ją uratował i to on w jakiś sposób łączył ją z życiem, które dawniej miała i z osobami, które straciła, on był jej w jakis sposób najbliższy. Przy nim czuła się najbezpiecznij, choć nie czuła sie tak prawie nigdzie i z nikim, co sama przyznała. On, z całym swoim spokojem i nagromadzonym doświadczeniem, zsyłał na nią jakiś łagodny nastrój, koił jej nerwy i wyciszał obawy. Dobrze było mieć go blisko i odkrywała to zadziwiona zawsze, gdy mieli okazję choćby przez moment się zobaczyć.
    Emma prócz swoich oczywistych obaw, miała też ukryte. To jej własne tajemnice ją pożerały od środka, wszystko to o czym nie chciała mówić. A jednak Reginald nie dociekał, nie pytał i kolejny raz pozwolił jej stawiać wysoki mur w tej znajomości, choć wydawało sie, że przy każdym kolejnym spotkaniu łamią kolejne lody. Ona potrzebowała wciąż jeszcze kredytu zaufania, a on nadal się nie złościł i nie forsował jej granic, choć miał ku temu najlepszą okazję przez wykorzystanie swojej gościnności. Była mu za to wdzięczna, tym samym dostrzegając, że zaczyna o nim mysleć głównie w superlatywach, co może być dla niej niebezpieczne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy wyciągnał do niej rękę, złapała ją bez wahania, podnosząc się z posadzki z jego pomocą. Koszulkę, w której była, mocno naciągnęła na odsłoniete nogi, by się zasłonić i odebrała z cichym podziękowaniem bluzę. Narzuciła ją na ramiona, gdy wchodzili na pierwsze piętro i gdy mężczyzna wszedł po coś cieplejszego do okrycia się do swojej sypialni, zapięła suwak w ubraniu, które jej pożyczył, wciskając na moment nos w ciepły materiał. Lubiła zapach jego proszku, czuła go już wcześniej, gdy kładła się w pokoju gościnnym do świeżo pościelonego łózka, ale w ubraniu Reginalda utrzymywał się on chyba intensywniej. Ruszyła za nim dalej na poddasze, nie myśląc o wysokości i dopiero gdy kolejny raz dłoń Reginalda ujęła jej, zdała sobie sprawę, że prosząc go o wyjście na dach, nie do końca to przemyślała.
      Emma chciała poczuć się wolna, beztroska. Szukała sposobów na poczucie bezpieczeńtwa i ciepła. Pomagały jej jej własne rutyny, praca, wspaniali ludzie z którymi mogła rozmawiać, ale wciąż miała wrażenie, że czegoś jej brak. Minał rok od wypadku, a kobieta nadal nie przebrnęła przez żałobę, wciąż nie umiała pożegnać matki, narzeczonego i planów na przyszłość, których już nie spełni, nie w taki sposób jak planowała. Szukała zatem dalej, czegoś nowego i równie cudownego. I choć pojawiały się małe i wieksze sukcesy na jej drodze, nowi znajomi, to problemy także ją ścigały i dzisiaj nie wiedziała, czego tak właściwie chce i czego tak na prawdę potrzebuje. Decyzja wejścia na dach była spontaniczna, bo Emma była ciekawa widoku morza z wysokości i w gruncie rzeczy stać ją było na takie chwile gdy po prostu żyła - reagowała, decydowała, wybierała coś, do czego by sie nie posunęła, gdyby przyszło jej snuć plany z przewidywaniem ich skutków.
      Polegając trochę na własnej sile, a trochę na tej z ramienia mężczyzny, wyszła na dach. Nie była pewna, czy nie spanikuje i nie wskoczy z powrotem do środka, zatrzymując się na poddaszu i w pierwszym niepewnym odruchu, zacisneła po prostu mocno palce na ręce Reginalda. Zacisneła również zeby i spojrzała najpierw w niebo - ono wyglądało zawsze tak samo i jego stałość uspokoiła kobietę.
      - Wszystko jest w porządku - zapewniła cicho, mrużąc oczy i oddychając głeboko morską bryzą.
      Poluźniła uścisk, nie puszczając jego dłoni i staneła pewniej prostując nogi. Obróciła twarz w kierunku, skąd przychodził wiatr i powoli uchyliła powieki, spoglądając w dal. Linia horyzontu którą dostrzegła, zetknięcie wody i powietrza było nieskazitelne, aż odetchneła głebiej i uśmiechneła się kącikami ust lekko.
      - Pięknie- przyznała i puściła go w końcu, zaraz poprawiając ubranie, gdy po nogach powiał jej chłodny wietrzyk. Pociągnęła materiał w dół i przesunęła wzrokiem po wodzie, teraz ciemnej, granatowej, wyglądającej jak bezdenna toń, kusząca i niebezpieczna.
      Emma póki nie spojrzała na plażę i bliżej domu, nie odczuła, że jest nieco wyżej. Kiedy poczuła, że lęk ściska jej gardło, wróciła spojrzeniem w dal, jednocześnie oddychając głebiej niespokojnie. Nie odezwała się ani słowem, a po chwili po prostu przysiadła na dachu w miejscu, w którym stała.
      - Czy możemy tu chwilę zostać? - poprosiła, spoglądając w górę na Reginalda. Nie sądziła, że tu odzyska spokój i jakiekolwiek poczucie bezpieczeństwa, ale mimo lęku wysokości, było tu na prawde osobliwie i cudownie. - Kiedy twoje koszmary odeszły? - spytała jeszcze, nim zdążył odpowiedzieć na to pierwsze pytanie.

      Usuń
    2. Coś ją męczyło i już tego nie ukrywała, nie sądziła, aby było to grzeczne i miało sens, skoro Reg już coś dostrzegł. Wyczuwała to, to jak do niej mówił i jak dobierał słowa dało jej do myslenia. Znał ludzi, umiał z nimi rozmawiać, może... może to był taki ktoś, z kim mogłaby porozmawiać...? Mysl o tym, że może zrzucić z siebie choć odrobinę ciężaru, pojawiła się nagle i tym razem, tu na dachu, tak prędko nie zgasła. Bo Emma czuła się zmęczona baniem się i to dotyczyło zupełnie innej tragedii niż ta, o której wiedzieli wszyscy.
      - Kiedy odejdą moje...? - spytała znów, trochę ciszej, odwracając wzrok na wodę. - Nie sypiam dobrze, czasami nie śpię wcale. Wciąż się boję... Cały czas się boję. Jestem już wykończona - wyznała niespodziewanie, obejmując kolana ramionami i chowając w nich twarz.
      Gdyby nie odpowiedział, nic by sie nie stało. Otaczał ich szum fal, spiew wiatru i miasta w oddali. To była przyjemna i osobliwa muzyka i jej wystarczyła za odpowiedź.

      Emma

      Usuń
  111. Emma w przeciwieństwie do Reginalda, żyła przeszłością. Trzymała się jej kurczowo, pielęgnowała wspomnienia i jednoczesnie traumatyzowała tym samą siebie, ale chciała pamietać o tym, co straciła. Wiedziała, że o wiele zdrowsze byłoby złapanie oddechu i spojrzenie na to, co ma teraz z nowej perspektywy i znała je wszystkie, rozumiała też, że nie może wiecznie oglądać się w tył, jednak nie miała w sobie yle odwagi, by to zrobić. Czuła się przytłoczona, przygnieciona wydarzeniami sprzed roku, bo choć ona również brała udział w wypadku, tylko ona nie zginęła... A przecież z wszystkich osób w samochodzie, miała najmniej do zaoferowania i czuła, że to ogromna niesprawiedliwość wobec świata. Czuła się winna, że to nie ona zginęła i wiedziała, że są to niezdrowe myśli i wyrzuty sumienia, ale obecnie nie było nikogo, kto by ją wsparł, a wstydziła się komukolwiek o tym opowiedziec.
    Nie chciała odwracać się od przeszłośc i skupiać na sobie, bo czuła żal i bała się, że może zaponieć o matce i o Michaelu. To były dla niej wyjątkowe osoby, wciąż pamietała ich śmiech, widok smutnej twarzy, czy zabawne nawyki, które innych irytowały i bała się, że gdy stanie na nowo samodzielnie na nogi, to będzie świadczyło, że od tamtych ludzi się odwróciła. A przeciez zgineli przez nią...
    Wiedziała, co Reginald ma na mysli i gdy powiedział wprost o tym, co jego zdaniem może jej pomóc, skuliła ramiona, jakby ją pacnął dla upomnienia reką. Sama siebie trzymała w klatce strachu, tęsknoty i smutku, sama sobie narzucała wieczną żałobę i oczywiście jak pielęgnowanie wspomnień o ukochanych nie było niczym złym, tak uciekanie przed światem już tak... Ale wszystko to, co ją przerażało, było tuż obok, w pokoju za ścianą w mieszkaniu. To nie interes przejęty po mamie ją trudził, bo wręcz przeciwnie, uskrzydał ją mały zakład cukierniczy i wszystko co się z nim wiązało - lubiła to i tam się odnajdywała. To Thomas byl teraz chodzącym koszmarem i jedyne rozsądne rozwiązanie, jakie widziała, było też tym niemożliwym, no bo jak miałaby wywalić człowieka na ulicę...? On nie miał się gdzie podziać, a oficjalnie byli rodziną...
    -Nie mogę tego zrobić - powiedziała cicho, kręcąc głową. - Nie mogę go wywalić z domu, Reg - wyjaśniła, patrząc ciągle na morze i linię horyzontu.
    Myslami była nieobecna, nie zdała sobie sprawy z tego, że cokolwiek opuściło jej usta wypowiedziane na glos. Może to i lepiej, zaraz by pewnie spanikowała i uciekła, tłumacząc się pracą, albo wymyslając mało prawdopodobną wymówkę. Reg usłyszał od niej parę szczerych słów, nieco sie odsłoniła, bo mu ufała. Nie bła to jednak zażyła znajomość a ona wciąż zachowywała się skrycie i mało prawdopodobne, aby miała zamiar wyjawić o sobie więcej. Nie to, co skrywała najgłebiej, czego się wstydziła.
    Kiedy okrył ich kocem, złapała palcami brzeg materiału, by nie zsuwał się jej z pleców i nie odsłaniał również mężczyzny. Byli na dachu, ale kompletnie nie myślała o tym, że ma lęk wysokości, że ma się tu czegokolwiek bać. Było tu cicho, spokojnie i przyjemnie, rozluźniła się i usiadła wygodniej, prostując nogi. Obróciła twarz w kierunku towarzysza i spojrzała w jego jasne oczy. One były przejrzyste, zupełnie czyste i uderzyło w nią, jak bardzo niewinnie wyglądają w opalonym obliczu wysokiego, umięsnionego faceta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Kiedyś bałam się samotności - podjęła, nie odpowiadając na pytanie wprost, ale dopiero zaczęła mówic i może jej słowa, pomogą Reginaldowi zrozumiec jej wycofana i wystraszoną postawę. - Nawet jako dziecko, gdzie w domu opieki było nas mnóstwo, bałam się, że każdy znajdzie rodzine oprócz mnie i zostanę sama. A teraz, kiedy sama znalazłam rodzine, byłam gotowa zakładać własną i straciłam wszystkich, jestem z nią pogodzona. Teraz boję sie ludzi - wyznała, obracając się w kierunku wody. - Niektórzy są bardzo źli, okrutni i mściwi, Reg - wyjaśniła bardzo ogólnikowo. Było to jednak dostatecznie sugestywne, aby pojął, że miała na mysli kogoś konkretnego.
      Kiedy myślała o Thomasie, nie widziała szczęsliwie zakochanej mamy, chociaż niewątpliwie ten mężczyzna panią White kochał i traktował dobrze. Ale Emma znała go teraz i to teraz ją dusiło, wczesniejsze lata uleciały jak babie lato przy lekkim podmuchu. Zacisnęła palce na krawędzi koca i odruchowo przysunęła się do mężczyzny, szukając w tym cieple jego sylwetki poczucia osłony i to nie tylko przed mroską bryzą. Zacisneła mocno usta i odetchneła głeboko, bo czuła, że w oczach znów wzbierają jej łzy. Tak bardzo chciałaby abyw szystko smao się rozwiązało, aby pewnego razu sąsiad przyniósł je klucze ojczyma i powiedział, że Thomas się wyniósł, aby nie musiała się z nim nawet konftontować. Ale wiedziała, że nic takiego się nie wydarzy, a skoro jedyne słuszne rozwiązanie jest dla niej niemozliwe do wykonania, będzie uciekać z domu, jakby to ona była gościem.
      - Niech to wszystko zostanie między nami, dobrze? - poprosiła, spoglądając ponownie na Reginalda. Chciała aby jej lęki i obawy, jej traumy zostały poza zasięgiem reszty ich znajomych, bo w tej paczce wolała aby widzieli z niej kogoś, kto jednak poradził sobie z wypadkiem. Nie chciała litości, współczucia i tej całej uwagi.

      Emma

      Usuń
  112. Trixie na swoich regularnych wizytach u psychoterapeuty wielokrotnie słyszała sugestie dotyczące jej odwiedzin w Clarksville. Słyszała też o tym, że rozmowa z matką mogłaby oczyścić atmosferę, a pogodzenie się z siostrą sprawić, iż w końcu zacieśnią więzy, że poza tymi więzami krwi, które były niezaprzeczalne, połączy je coś więcej. Trixie początkowo na takie sugestie przytakiwała głową, z uporem maniaka powtarzała, że się zastanowi, że rozważy kupno biletu do Tennessee. Nigdy jednak tego nie zrobiła. Wystarczyły jej dwie wizyty w Clarksville niedługo po śmierci ojca, aby wiedzieć, że nie jest tam mile widziana. Wszystkie trzy miały do siebie ogromny, niewypowiedziany żal, jednak Ginny i matka były w stanie funkcjonować obok siebie, stwarzając pozory pewnej symbiozy. Beatrice zatem emocjonalny i faktyczny dystans zachowywała z wyboru. Trochę tego żałowała, jednak nie była już w stanie z tego powodu rozpaczać.
    Skupiała się na pracy, bo właśnie to wychodziło jej najlepiej. Jako dziecko podziwiała z jaką pasją jej ojciec zajmował się rodzinną stadniną, jak chętnie wstawał każdego ranka, żeby zniknąć w stajniach, jak w ciągu dnia, po krótkiej przerwie na obiad, wyprowadzał najmłodsze konie i uczył je ogłady, z podziwem także patrzyła na niego późnymi wieczorami, kiedy siadał na rozkładanym fotelu w salonie, włączał telewizor i otwierał butelkę piwa. Był w tym wszystkim naturalnym, nigdy nie wydawał jej się być wykończonym, choć niejednokrotnie powtarzał, że jest zmęczony. Chciała być taka, jak on. Chciała czerpać radość z codzienności, a póki jej codziennością była praca – cieszyła się z tego, że trafiła na zajęcie, które motywuje, a właściwie zmusza ją do ciągłego rozwoju. Nie mogłaby być ratownikiem, gdyby nie miała w sobie pasji.
    Nie obawiała się tego, że nie podoła zadaniom zleconym przez instruktora. Słuchała go uważnie i podobnie jak pozostali czyniła stosowne notatki. Krótkie i hasłowe, ledwie w niektórych momentach rozpisując je nieco bardziej. Zrobiła też zdjęcia swoim telefonem. Nawet jeżeli nie zamierzała korzystać z nich podczas trwania szkolenia, to wiedziała, że taka forma przyda jej się w czasie nauki, kiedy będzie szykować się do kolejnych egzaminów. Chciała podnosić swoje stopnie, chociaż w ostatnim czasie o wiele bardziej skupiała się na swojej fizyczności – nie chodziło jej o to, żeby idealnie wypadać na zdjęciach publikowanych na Instagramie, bo nie miała tam nawet konta, ale jednak dbała o swoją wytrzymałość, kondycję i siłę. Nie należała do przesadnie niskich i drobnych kobiet, ale jednak w porównaniu do mężczyzn-strażaków, wypadała bardzo słabo. Musiała się nieco poświęcić, skupić się na tym, aby efektywnie spędzać wolny czas. Chciała być dobrze przygotowana w momencie, w którym podejmie ostateczną decyzję o podejściu do egzaminu wstępnego na strażaka.
    Wzięła od mężczyzny różowy wenflon. Nie raz i nie dwa wykonywała wkłucia w terenie. Często zdarzało się, że musieli podać kroplówki poszkodowanym w wypadkach czy osobom, które omdlały wskutek aktualnie panujących upałów. Wiedziała, że to potrafi, ale mimo to, kiedy instruktor znajdował się blisko i bacznie obserwował jej pracę, zaczęła się odrobinę stresować. Prawdopodobnie brakowało wyrzutu adrenaliny. Nie było tych emocji, które towarzyszyły jej na miejscach, do których byli wzywani. Na sali ćwiczeniowej było cicho, jedynym co dało się słyszeć, to szepty medyków, którzy próbowali poprawnie wykonać zadanie. Dało się też słyszeć ciężkie oddechy po niektórych. Miejsce to zdecydowanie nie oddawało warunków, w których pracowali najczęściej.
    Zacisnęła palce manekina raz z mężczyzną i faktycznie, zauważyła zarys naczynia krwionośnego. Przesunęła opuszkiem palca po lekkim wybrzuszeniu, które pojawiło się pod sztuczną skórą, a potem wbiła igłę. Cóż, sądziła, że z sukcesem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Infuzja doszpikowa zwykle zabiera więcej czasu. Nie słyszałam, aby ktokolwiek zastosował ją na miejscu wypadku. — Zaczęła mówić. Nigdy nie wykonywała infuzji doszpikowej, wobec czego czuła się niezbyt biegła w tym temacie. Owszem, czytała na ten temat, oglądała filmy instruktażowe, ale nie wykonywała tej czynności osobiście. — W jakiej sytuacji infuzja doszpikowa jest korzystniejszym rozwiązaniem? — Spytała, jeszcze raz upewniając się, czy wenflon jest na miejscu.

      Trixie

      Usuń
  113. Emma nigdy nie należałą do szczególnie otwartych i śmiałych osób, nie miała wielkiego grona przyjaciół, nie była popularna i raczej ludzie ja kojarzyli jak przez mgłę, bo nie wyróżniała się niczym. Po wypadku wycofała się już całkowicie, starając stać osobą niewidzialną i do pewnego stopnia przyzwolenie od sąsiadów i znajomych na to miała. Oni - ci współczujący, uznali że to jej sposób na poradzenie soie z stratą. I po części owszem, tak właśnie było, ale po drodze pojawiły się kolejne troski, trudności i koszmary, problemy, żale i wyrzuty, które zamiast podnieść dziewczynę z rozpaczy, zagłebiły ją w niej jeszcze głębiej. Dzisiaj nie umiała myśleć o sobie inaczej jak o osobie odpowiedzialnej za wypadek, która niebezpośrednio lecz jednak, zabiła własną matkę i narzeczonego z jego matką, okaleczyła przyszłego teścia i jako jedyna przeżyła, choć miała z całej piątki jadącej wtedy samochodem najmniej do zaoferowania. Dzisiaj uwazała się za najmniej wartościową sobę, która przeżyć nie powinna. I moze podobnie jak Reginald, umiałaby podnieść się z kolan, lecz nie umiała sama spojrzeć na siebie i wypadek inaczej i nie miała do tej pory obok siebe również nikogo innego, który by jej pomógł, wyjaśnił cirpliwie, że sama siebie niszczy, albo potrząsnął gwałtownie, aby się ogarnęła.
    Brunetka wypowiedziała o kilka słów za dużo, jeszcze jednak się nie złapała na tym, jak wiele swobody czuje przy Reginaldzie i jak mało ostrożna potrafi przy nim być. Jego opanowanie i spokój jej się udzielały i traciła przy tym mężczyźnie czujność, a niestety nie mogła sobie na to pozwolić. Nie chciała nikogo dopuszczać zbyt blisko siebie, mogłoby to bowiem sprowadzić i na nią i na tego kogoś mase nieprzyjemności, których nikomu nie życzyła. I własnie dlatego kolejne słowa rzucone przez towarzysza sprawiły, że zdumiona spojrzała na niego z niezrozumieniem wymalowanym na bladej twarzy.
    - Ja... nie mogę odejść... - wymamrotała zduszonym głosem, czując jak zimny ucisk rośnie jej w piersi. - Przecież to mój dom - niemal pisnęła na koniec, gdy z płuc uciekł jej ostatek powietrza. SPojrząła znów na wodę i zacisnęła mocno wargi,s znurując je, by nie powiedzieć już niczego, czego cudze ucho nie powinno usłyszeć.
    Nie mogła wynieść się z mieszkania po rodzicach, to nie wchodziło w grę. White'owie dali jej dom i jej obowiązkiem, ale i tym czego chciała, było dbac o mieszkanie po nich i o interes cukierni. Chciała aby to Thomas się wyniósł, ale nie miała sił się z nim mierzyć i walczyć o cokolwiek, poza tym czuła, że przez nią i on stracił kogoś bardzo ważnego i cennego, więc nie sprzeciwiała mu się, nie kłóciła, nie wypowiadała na głos własnych myśli, czując się w obowiązku go znosić. Była mu winna choć dach nad głowa, skoro przez nią stracił kobietę, którą kochał, prawda?
    Kiedy Reginald objał ją ramieniem, w tym przyjacielskim i zarazem niespodziewanym geście odnalazła tyle otuchy, że momentalnie w piersi z zimnego uścisku, wylał się ciężki smutek. Od pogrzebu nie miała na kim się oprzeć, na czyim ramieniu wypłakać i choć ludzie przychodzili i pocieszali ją, składali kondolencje, później też odwiedzali i z troską pytali, czy nie potrzebuje pomocy, nie czuła się nigdy swobodnie. Miała wrażenie, żę wszystko to robią ku pamięci jej mamie i z poczucia obowiązki, lub uznając, że tak wypada, bo nikt tak na prawdę jej nei znał, ale dzisiaj było to inne uczucie - ciepłe, przyjemne, ale i ciężkie. Oparła na jego szerokiej piersi policzek i zacisnęła powieki, oddychając głośno przez nos, by oapnować drżenie i wzruszenie. Reginald był tak szczery, autentyczny w trosce i po prostu zwyczajnie ludzki, aż wydawał się zarazem nierealny. On również musiał wiele przejść, była w stanie to dostrzec w jego spojrzeniu, w tych czujnych gestach i uwadze, jaką poświęcał ludzim i całemu otoczeniu i budziło w niej to szacunek i wzbudzało zaufanie, jeszcze więcej niż te, któe zyskał u niej do tej pory.
    - Dziekuję - wyszeptała, na moment obracając się, by go objąć i tylko na krótką sekunde spojrzała mu w twarz, oplatając ramieniem, bo po chwili znów siedziała oparta o jego bok.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sporo wysiłku kosztował ją i ten gest i te słowa, bo o wiele łatwiej było milczeć i udawać, że wcale się nie odsłoniła i wcale nie ma takiej potrzeby, ale czuła, że jemu może zaufać. Może nie była gotowa powiedzieć mu o wszystkim i może nie tylko dzisiaj, ale i wcale się na to nie zdobędzie, ale nawet te kilka wymienionych słów znaczyły dla niej na prawdę dużo.
      Emma miała niebywały talent do ukrywania tego co mysli i czuje. I choć zawsze sądziła, że nie umiała kłamać, zatajanie prawdy, również było jakąś formą kłamstwa. Może nie znała samej siebie, a na pewno nie doceniała, ale dzisiaj poczuła, jak coś zelżało jej na sercu. Wpatrywała się jeszcze długo w horyzont, obserwując jak woda w oddali raz jest spokojna, raz się burzy i pieni budując szerokie fale i nie czuła chłodu od owiewającej ich na dachu bryzy, gdy z jednej strony otulał ja koc, z drugiej od wiatru chroniło ciepło żeber Reginalda. Nie zorientowała się, gdy nadeszła senność i gdy ciężkie powieki jej się zamknęły, całkiem ufnie oparła się o bok przyjaciela, oddychając miarowo. Krawędź koca wciąż trzymała w palcach jednej ręki, ale nawet gdyby wypuściła materiał, nie spostrzegłaby się wcale, bo Morfeusz porwał ją już w swe objęcia. Zwykle miała płytki sen i jak przyznała, nie miała zbyt dobrych nocy pod względem odpoczynku, tu jednak wydawała się całkiem spokojna i nie wyglądało na to, by jakikolwiek szmer, czy głośniejszy nawet odgłos, miał jej zburzyć tę drzemkę.

      Emka

      Usuń
  114. Emma nie musiała dobrze znać Reginalda, by dostrzegać te wielkie różnice w ich charakterach. Znała po prostu samą siebie i jak widziała parę podobieńtw, które mogły ich połączyć, to w kwestii przepracowywania traum i wielkich wydarzeń wiedziała, że nie zdobędzie się na kroki, które pomogły panu ratownikowi - a jeśli zdobędzie, trwać to będzie znacznie dłużej. Bała się wszystkiego, obawiała się zmian, wycofywała przed konsekwencjami, brała pod uwagę wszystkich wokół - ich zdanie, opinie i uczucia; nie stawiała siebie i swojego komfortu na pierwszym miejscu. W sytuacji z kolei, w jakiej znajdowała się obecnie, gdzie żyła nie tylko w wielkim niekomforcie, ale i obawie o swoje zdrowie i własność, strach ja paraliżował i do tego dochodziła tona współczucia, żalu i samoobwiniania się. Empatia kobiety wiązała coraz mocniejszą pętle wokół jej szyi.
    Kiedy nazajutrz obudziła się skulona w skopanej pościeli w pokoju gościnnym, była zdezorientowana. Częściej nie spała wcale, niż zasypiała choćby lekkim snem z zmęczenia, a o zasypianiu w losowym miejscu już w ogóle nie było mowy, nie rozumiała zatem, jak doszło do tego, że znalazła się w łóżku. Pamiętała tę trudną i intymną rozmowę na dachu, pamiętała ciepłe ramię Reginalda, dające jej pocieszenie i poczucie bezpieczeństwa, ale ani chwila nadchodzącego snu, ani tym bardziej przejście na niższe kondygnacje domu nie pojawiały się w jej głowie, gdy wysilała pamięć. Emma nie była w stanie zrozumieć, jak to się stało, że nie tylko zasnęła, ale i prawdopodobnie została przeniesiona i się nie ocknęła. Nigdy wcześniej coś takiego nie miało miejsca i nigdy się to nie zdarzyło, nawet przy ludziach których znała wiele lat, którym ufała i przy których czuła się najpewniej!
    Wpływ Reginalda na jej osobę ją zadziwiał, bo odkrywała emocje i uczucia, które dawno temu zepchnęła w kąt. Ale tym razem też i zaniepokoił; było to chyba nieodpowiednie czuć się przy prawie obcym mężczyźnie tak swobodnie i zachowywać tak ufnie... Pomijając wypadek i to, co dla niej zrobił, dopiero się poznawali, wręcz dopiero co poznawała całą paczkę jego przyjaciół. Poza tym ona nawet jesli była pod tak dużym wrażeniem jego osoby, nie miała prawa tak mu się narzucać i to z wielu względów, poczynając od tego, że nie było to fair w stosunku do pamięci o Michael'u, a kończąc na oczywistym zainteresowaniu Daviny. Podnosząc się z łózka i ścieląc je na powrót porządnie, Emma miała ogromne wyrzuty sumienia, że została na noc. Owszem potrzebowała przyjaciela, owszem jego uprzejmość i propozycja noclegu były zwykłą pomocą bez większego znaczenia i bez podtekstu, ale jej zachowanie nie było wcale odpowiednie. Z ogromnym poczuciem niesmaku dla samej siebie, pospiesznie ogarnęła się w łazience, ubrała w to, co miała na sobie wczoraj i zeszła na dół, gdzie już zastała rozbudzonego mężczyznę. Po tym jak zdała sobie sprawę z budzącego się dla niego afektu, na powrót stała się bardziej milcząca, czuła się bowiem skołowana i skrępowana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dobrze się stało, że praca w cukierni pochłaniała wiekszość jej czasu, nabierała wtedy bowiem dystansu do siebie, otoczenia i tego, co się dzieje wokół. Budująca się przyjaźń z Sarah i paczką była czymś, czego potrzebowała, aby nieco odżyć, ale z drugiej strony Emma nie spodziewała się, a wręcz nie wyobrażała sobie - jakby to było coś niemożliwego; by jakakolwiek jej relacja z kimkolwiek rozwijała się w kierunku czegoś więcej niż koleżeńska znajomość. Nie widziała się w niczym bardziej romantycznym, czy skomplikowanym i odkrycie, że Reginalda traktuje inaczej niz jakiegokolwiek innego mężczyznę, była jak uderzenie obuchem w potylicę - oszłamiająca. Nie podejrzewała, że jej serce jest w stanie mocniej zabić. Nie sądziła również, aby czyjekolwiek oczy mogły się zwrócić z uwagą w jej kierunku, postanowiła zatem zdusić to zainteresowanie w zarodku, mocno racjonalizując sobie słuszność wybicia sobie tego z głowy. Mimo wszystko jednak czuła się nieswojo i bardzo dobrze, że nie wiedziała, jak wiele widzi Reg i jak dobrze ją rozumie, bo zapewne całkiem zamknełaby się w sobie na powrót stając wycofanym, milczącym dziwakiem.
      Paradoksalnie zaś własnie to, że Reg tyle dostrzegał, dawało jej poczucie swobody. Podświadomime lgneła własnie do niego, szukając wyrozumiałości i dobrego słowa, bo ten człowiek wydawał się niezwykle obyty z różnymi ludzkimi nieszczęściami. Emma nie potzrebowała strofowania i niecierpliwych komentarzy ani tym bardziej słów mobilizujacych do zmian - była pewna, że gdy przyjdzie jej czas, coś się wydarzy.Potzrebowała ciepła i spokoju iw ydawało jej się, że prawdziwego przyjaciela odnajdzie własnie w tym mężczyźnie. Musiała tylko przestać widzieć w nim tak atrakcyjnego faceta.
      Pomysł z biwakiem urodził się najprawdopodobniej w głowie Ruby,bo to ona obdzwoniła ekipę, choć cięzko było dojść do tego, kto rzucił słowo o wyjeździe pierwszy. Dziewczyny z entuzjazmem podchwyciły plan relaksu nad wodą w weekend, a że tylko wtedy Emma mogła pozwolić sobie na jakiś wyjazd, nikt długo namawiać jej nie musiał. Obecnie każdy powód do wyjścia z domu chwytała niczym koło ratunkowe, więc i tym razem przyjęła zaproszenie bliźniaczki z usmiechem i podziękowaniem. Sama nie brała udziału w organizacji, reszta była juz wystarczająco w to zangażowana, zresztą White miała wrażenie, że nie byłaby to pierwsza wycieczka przyjaciół, bo wszystko zaplanowali niezwykle zgrabnie i szybko, bezproblemowo. Obiecała od siebie kosz jedzenia i gdy w piatek po południu otrzymała wiadomość od Reginalda, że jest gotów do drogi i czeka na nią pod jej domem, zebrała się w kilka minut i bezszelestnie opuściła mieszkanie. Już wcześniej spakowała swoje rzeczy w wysoki turystyczny plecak, cukiernię od środy już przygotowywała tak, by po weekendzie wrócić do czystego miejsca pracy i by nie zastać w kuchni, bądź lodówce niczego zepsutego i nie było już nic, co miałoby ją zatrzymać.
      Na widok uśmiechnietego przyjaciela (już tak pozwalała sobie nazywać w myślach wszystkich członków jego ekipy i jego także), poczuła jak na policzki wypływa rumieniec. Wydawało jej się, że już wszystko co dotyczy ich znajomości odpowiednio poukładała sobie w głowie, ale nad niektórymi reakcjami i odruchami nie panowała i pewnie zajmie jej to jeszcze chwilę, ale przekazując mu plecak i koszyk, w którym miała upieczone razowe bułki i pojemniki z jedzeniem, nie wydawała się tak milcząca jak wtedy, gdy opuszczala jego dom ostatnio.
      - Cześć, było w porządku. Cały tydzień miałam udany i spokojny - odpowiedziała pogodnie, zaraz wsiadając do auta i natychmiast zapinając pasy. Pytał zapewne o cukiernię, więc nie skłamała...
      Znała już ten samochód, znała jego zapach i miękkość foteli, to wszystko zapamiętała z ostatniej przejażdżki, nie była więc aż tak spięta. Cieszyła się nawet tym, że jedzie sama z Regiem, bo w innym wypadku mogłaby skończyć na tylnim siedzeniu, a wtedy jazdy nie przeszłaby tak spokojnie. Rzuciła mu zaciekawione spojrzenie i uciszając w głowie głosik szepczący, że ma cudowne wgłebienie przy kąciku ust gdy się uśmiecha odetchneła głeboko.

      Usuń
    2. - A jak u ciebie? Miałeś ekstremalne przypadki ostatnio? - spytała szczerze zainteresowana tym, co go spotkało w ostatnich dniach, gdy jeździł karetką. Po samej sobie wiedziała, że czasami mogą być to niezwykle trudne i poważne sytuacje, wymagające nadludzkich nerwów i sił, ale była też pewna, że akurat on da radę.
      Poprawiła pas bezpieczeństwa, by za mocno nie wcinał jej się w brzuch i usiadła prosto, opierając plecy w fotelu. Czuła lekkie pieczenie w całym prawym przedramieniu, ale otarcie i zaczerwienienie miała zasłoniete długim rekawym granatowej bluzy, jaką narzuciła na szary komplet z miękkiej sportowej szybkoschnącej tkaniny, która ubrała na drogę- kupiła top i legginsy z dwa lata temu i chyba dopiero drugi raz miała te rzeczy na sobie. Usmiechneła się lekko, odwracając wzrok na drogę i gdy auto ruszało, spojrzała niepewnie w kierunku okien mieszkania, gdzie drgneła firanka.
      - Dobrze, że juz jedziemy - powiedziała cicho, uparcie wpatrując się przed siebie. - Nie mogę sie doczekać biwakowania - wyjaśniła i choć nie do końca to miała na myśli, również nie skłamała. - Opowiedz mi o najciekawszym co ci się przytrafiło ostatnio - poprosiła i uśmiechneła się szerzej, posyłając mu krótkie spojrzenie. To przypomniało jej o podobnej frazie, którą do niego wymówiła i również podczas jazdy.

      Emka

      Usuń
  115. Emma wiedziała doskonale, że gdyby trafiła na innych ludzi, nie nawiązałaby z nimi ani tak szybko ani tak naturalnie dobrych kontaktów. Sama byla raczej cicha i nie angazowała się w nic z wielką ekspresją, prezentując bardziej wycofana postawę i najczęściej ludzie po pewnym czasie i usilnych staraniach rozruszania i zachęcania do zabawy, mieli dość. Tak na prawdę żadna jej przyjaźń nie przetrwała próby czasu, choć ostatnie zerwane zostały przez wypadek, aż zaczęła się zastanawiać, czy gdyby nie Michael, który był serdeczny i otwarty na wszystkich, to czy ona miałaby w ogóle jakiś znajomych. Pzeczuwała, że z tym mogło być różnie i też jeszcze nie jest nic pewnego z nowymi znajomościami, których więzi dopiero się zacieśniają, ale teraz miała nadzieję na trwalsze przyjaźnie.
    Ostatnie spotkanie z Reginaldem samo w sobie nic nie zdradziło, prócz tego że Emma cały czas nosi w sobie potrzebę wyrzucenia z siebie trosk, podzielenia się nimi i że choć się nie przyznaje, czuje się strudzona, zmęczona i wystraszona. Zapewne trochę z tego można było się domyślić po jej postawie, po tym jak rozmawia z ludźmi, ale te parę razy gdy wypowiedziała swoje myśli na głos przy Reginaldzie, zdradziły o wiele więcej niż ostrożny, przemyslany komunikat. Kobieta pilnowała się na kazdym kroku i niezależnie od tego, przed czym miała się na baczności, potrzebowała kogoś kto jej wysłucha- już nie licząc na pocieszenie i jakiekolwiek rady. Obawiała się nieco, że Reg dowiadując się za dużo, lub dostrzegając za wiele zachce się dowiedzieć, co stanowi przyczyne jej napięcia, ale na szczęście był nie tylko wyrozumiały, ale po prostu uszanował jej prywatność. Nie czuła się skrępowana będąc z nim sam na sam, choć był najbliżej niej z całej paczki.
    Na wspomnienie ich nocnych rozmów na dachu, zaśmiała się cicho, z zawstydzeniem zakrywając twarz dłońmi. Opisał to tak, jakby Alexander specjalnie w cwany konspiracyjny sposób ją sprowadził do domu przyjacielaz premedytacją.
    - Alex jest niemożliwy - podsumowała, przybierając niemal oskarżycielski ton w żartach i obarczając winą za wszystko własnie jego. Osobiście uważała, że taka nadgorliwość ich znajomego jest na prawdę urocza i dzięki temu tak łatwo zaskarbia sobie sympatię ludzi, ale im więcej znała każdego z ekipy, tym więcej różnic w ich charakterach dostrzegała i rozumiała, czemu tak im dobrze z sobą, uzupełniali się bowiem doskonale.
    Uniosła brwi z pełną uwagą spoglądając na kierującego mężczyznę. Jej lęk wysokości nie pozwoliłby jej wejść do śmigłowca czy jakiejkolwiek maszyny wznoszącej sie w górę, nawet małym samolotem nigdy w życiu nie latała, a skoki były dla niej ekstremalne i szalone, choć piękne. Musiała chwilę pomysleć, co ma na myśli Reg mówiąc o tandemie, ale gdy skojarzenie wskoczyło w odpowiednie tory, ściągneła w skupieniu brwi.
    - To znaczy, że leciał nieprzytomny...? - dopytała i gdy już padło to pierwsze pytanie, na myśl nasuneły się kolejne o skokach.
    Przez resztę drogi wyciągała informacje i ciekawostki od kierowcy o tym sporcie, o jego pierwszych wyczynach, o tym jak został szkoleniowcem, o najlepszych i najgorszych lotach. To był fascynujący temat i kolejny raz pokazywał jej, jak mało w życiu spróbowała, za to jak wiele już doświadczył Reginald. Podczas rozmowy droga mijała szybko i dzięki temu, że dni jeszcze nie były wyczuwalnie krótsze, mieli szansę dojechać na miejsce docelowe stosunkowo wcześniej przed zachodem słońca.


    Emma

    OdpowiedzUsuń
  116. Emma potzrebowała tych odpowiedzi, aby nie tylko lepiej poznać Reginalda - właściwie już co nieco o nim wiedziała; ale jego opowieść pozwoliła brunetce skupić się na słowach, głosie i obrazach przytaczanych w dialogu, a nie na samej jeździe. Nie jechała z Reginaldem po raz pierwszy i znała go już nieco dłużej, dzięki czemu mogła poczuć się nieco pewniej i swobodniej nawet w samochodzie, a jednak jej palce samoistnie zaciskały się na pasie bezpieczeństwa, miętoliły kraniec jej bluzki, albo wbijały gwałtownie w fotel gdy kierowca wchodził w pełniejsze zakręty, lub wymijał inne pojazdy. Nie czuła się ani spokojnie, ani bezpiecznie, chciała jak najszybciej dojechać i wysiąść.
    Biorąc pod uwagę fakt, że rozmawiała z nim nieco więcej niż z innymi, że zadawała mu pytania, ciągnęła za język i w ogóle pokazywała ciekawość w przebywaniu z nim już było wielkim krokiem do przodu w jej wykonaniu. Wychodziła z skorupki i na prawdę gdy przychodziło jej zastanowić się nad tym, zdumiewała samą siebie. Podobało jej się to, że potrafi wyjść z własnej strefy wycofania, ominąć mocno ograniczone granice komfortu i przełamać się - a fakt że robiła to nieświadoie, był budujący. Może poznanie całej tej szalonej ekipy znajomych, było dla nie odpowiednim bodźcem, aby się otrząsnęła z tego własnego wycofania i zamknięcia.
    Gdyby nie fakt, że bała się odwrócić wzrok od drogi, cieszyłaby oczy cudownymi widokami. Widziała przy okazji te malownicze obrazy, jasną zieleń połyskującą soczyście w promieniach popołudniowego słońca, dostrzegła kątek oka wzgórza pełne drzew i kwiatów i zmieniający się krajobraz, przechodzący z miejskiej dżungli w taką najprawdziwszą oazę spokoju. Jej spojrzenie jednak wbite w asfalt ginący pod kołami samochodu, nie umknał ani na moment w bok, Emma bowiem czuła się odpowiedzialna za to, by pomagać kierowcy uważać po prostu... Tamtego dnia, rok temu, nie patrzyła na drogę wcale... A gdyby tak dostrzegła nadjeżdżający niepewnie i pokrętnie samochód i uprzedziła Michaela... A gdyby w ogóle zwracała uwagę na to, co dzieje się wokół...?
    Kiedy dojechali, odetchneła głeboko, poczuła ulgę. Trzymane sztywno ramiona rozluźniła i odpięła pas, wysiadając powoli na drżących nogach. Dopiero gdy zamknęła drzwi za sobą, rozprostowała ręce i wyciągnęła się, obracając w kierunku słońca, które przyjemnie grzało. Wokół było malowniczo, cicho is pokojnie, a zarazem kolorowo, a widok tak tłumnie przyjeżdżających ludzi był już sam w sobie rekomendacją tego miejsca na odpoczynek. Uśmiechnęła się delikatnie,w idząc to wszystko wokół i obróciła do Reginalda, kręcąc przecząco głową.
    - Nie, nie miałam okazji - przyznała, lekko unosząc ramiona w wyrazie pewnej bezradności.
    Życie Emmy nie było kolorowe, miała więcej przykrych, samotnych i smutnych epizodów, ale też i wspaniałe, szczęśliwe okresy. Nie narzekała, wszystko dusiła w sobie, rozumiała jednak, że w oczach innych może uchodzić za kogoś, kto nie posmakował wielu rzeczy i przez to nie zaznał prawdziwego życia. Teraz jednak nie obawiała się wyśmiania, ani krytyki, nie sądziła w ogóle, by Reginald ją w jakikolwiek sposób oceniał, zatem najzwyczajniej w świecie bez wstydu przyznała się do kolejnej małej rzeczy, która pokazywała, jak ubogo zyła do tej pory - bynajmniej w kwestii materialnej.
    - Bardzo chętnie - zgodziła sie, prostując gotowa do krótkiego spaceru. - Pójdziemy zobaczyć rzekę? - podchwyciła, mając nadzieję, że wejście na wyższy teren, nie będzie się wiązał z żadną wspinaczką, bo... prawdopodobnie wtedy Reginald musiałby ją po prostu nieść, kied Emma będzie mieć zamkniete oczy. Innej opcji nie było, a w takim wypadku ona wody nie zobaczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zajrzała jeszcze na moment do auta, aby wyjąć z niego plecak-worek, który zarzuciła na plecy. Nie czekała na żaden telefon, ale wolała mieć go przy sobie, jak zresztą butelkę wody, bo rózne rzeczy mogą się wydarzyć. Rozejrzała znów wokół, próbując policzyć ile kamperów jest tu najbliżej i uświadamiając sobie, że ani nie potrafi pływac, ani nie jest wytrwałym piechurem, a na dodatek boi się hałasów i wysokości, z rozbawieniem zagryzła wargę, aby nie zaśmiać się głośniej. Spojrzała z rozbawieniem na Reginalda i ruszając za nim, wyjaśniła skąd u niej ta nagła wesołość.
      - Chyba powinnam się bardziej przygotować - podsumowała na koniec, trzymając obok mężczyzny na ścieżce. - Czy ty często wyjeżdżasz... - zaczęła, chcąc postawić pytanie o biwaki i spędzanie czasu poza miastem, ale nie dokończyła, bo przecież odpowiedź była oczywista. Zamiast tego machneła reka, by i on to zignorował i skupiła się na patrzeniu pod nogi, by nie wywinąć orła.
      Tylko szli, nie musieli nawet rozmawiać, a czuła, że tyle ją omijało przez poprzednie lata. Nie jechali tu długo, ale wydostali się z miasta, które bylo jak nieskończenie wielki samowystarczalny świat (przynajmniej w jej wyobrażeniu). Tu powietrze było inne, wokół nie było szumu, klaksonów aut, wrzasków, ani pisków. Było cicho, spokojnie, pięknie, jakby i kolory i powietrze było czystsze.
      Dopiero przyjechali, ale spodobało jej się to miejsce, a gdy Emma była rozluźniona, przestawała się tak bardzo o wszystko i wszystkiego bać, wydawało się, że staje się inną osobą - bardziej jeszcze miękką i silną zarazem. Jej krok niby nie tracił tempa, ale nabierał płynności, jej ruchy traciły sztywną ostrożność, a twarz łagodniała. Chciałaby tak spokojnie czuć się zawsze.

      Emma

      Usuń
  117. Kroczyła za Reginaldem, w leśnej ciszy odnajdując na prawdę wiele piękna i komfortu. Nie przeszkadzało jej to, że nie widzi rozpostartej panoramy zieleni, na prawdę lubiła wyłapywać w prześwitach koron drzew przenikające promienie słońca. Szum okolicy, dalekie i wyciszone przez przestrzeń odgłosy natury jak szelest liści, śpiew ptaków, czy łamanie gałązek stwarzały kojącą atmosferę i charakterystyczną dla odludzia muzykę. Choć Emmę można było nazwać typowym mieszczuchem, bo ani nie wyjeżdżała nigdzie, ani nie miała okazji oswoić się z naturą , nie czuła się tu niespokojna. Właściwie prędko odkryła, że bardzo jej się podoba takie dzikie miejsce bez ludzi, bo to właśnie oni najbardziej ją przerażali z wszystkich lęków, jakie miała.
    Kondycją pochwalić się nie mogła, na szczęście dróżka, którą obrali, nie miała stanowić wyzwania, a być przyjemnym spacerem. Stąpała uważnie, zwracając uwagę na kamienie i wystające korzenie pod stopami, by nie potknąć się, ani nie złapać kontuzji, bo bywało tak, że przez nieuwagę mogła się doprosić kolejnego nieszczęścia. Nie mówiła za wiele, po prostu cieszyła się chwilą i zmianą otoczenia. Wdychała zapach lasu, ten osobliwy aromat, mieszankę żywiczno-kwiatowo-mokrą, charakterystyczną dla terenów niezabetonowanych. Pewna dzikość takich miejsc jak to, sprawiała, że czuła się wolna. To było bardzo przyjemne, ale i dziwne uczucie, ona nie doznawała go za często, bo ostatni raz na wycieczce jak ta była chyba z dobre kilka lat temu.
    Kiedy telefon Reginalda się rozdzwonił, rzuciła mu uważne spojrzenie. Z krótkiej wymiany zdań i z słów rzuconych przez mężczyznę domyśliła się finału rozmowy, ale niekoniecznie ją to ucieszyło. Nie chodziło o fakt, że reszta dojedzie jutro, w końcu mieli dopiero piatek i specjalnie wyruszyli tak wcześnie, aby zyskać jak najwięcej z wolnego czasu, ale w obliczu nowych okoliczności, zmartwiła się, gdzie będzie spać... Nie przeszkadzało jej też bynajmniej towarzystwo ratownika, bo z oczywistych względów cieszyła się na nie tym bardziej, ale poczuła sie nieswojo.
    - Ja... chyba tylko na jakiś koloniach w dzieciństwie - przyznała nieco tym faktem zawstydzona, ruszając ponownie ścieżką ku górze. Dalej milczała, spoglądając tylko między drzewami, jakby chciała wypatrzyć ten widok, który zobaczą jak dojdą na niewielki szczyt.
    Nie miała pojęcia, a właściwie nie wpadła na to, że w nocy zwierzeta obecnie pochowane, wyjdą z ukrycia i z ciekawością może podejdą do samych namiotów, chcąc wywęszyć co to za nowe obiekty zajmują ich teren. Nie umiała sobie wyobrazić, jakie to wrażenie, jakie uczucie, gdy śpiąc w namiocie, nagle słyszy się odgłosy buszujących istotek obok. Była tego ciekawa, bo skoro i tak miała problemy z snem, możliwe, że zapamieta i doświadczy na tym wyjeździe na prawdę wiele. Jedynie jedna kwestia ją męczyła i musiała to wyjasnić.
    - Reg - zaczęła, spoglądając na niego niepewnie. - Miałam spać w namiocie z bliźniaczkami i to one go mają... Co teraz? - czuła się bardzo nieporadna, a najbardziej na świecie nie chciala wyjść w cudzych oczach na taką. Nie chciała również, aby mężczyzna, czy ktokolwiek z ich przyjaciół uznał ją za uciążliwą ciamajdę, którą trzeba się wiecznie zajmować, bo wtedy ona sama czułaby się wielkim utrapieniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Plan na wyjazd wzieły na siebie dziewczyny. Między sobą w porozumieniu z każdym rozdzieliły namiotu, ustaliły ekonomiczny plan podróży i noclegu, a Emma się w to nie wtrącała, bo skoro paczka nie raz się gdzieś razem wybierała, na pewno wszyscy umieli się świetnie rozganizować. Była ich gościem, tak przynajmniej czuła, więc nie chciała ingerować w ustalenia, a teraz wyszło na to, że właściwie nie ma gdzie spać...
      - Może... ja sie prześpię w samochodzie na tylnich siedzeniach? - zasugerowała, nie wiedząc w sumie nawet, jaki namiot przywiózł z sobą Reginald. Zapamiętała tylko tyle, że ona ma spać z blizniaczkami w jednej komorze wielkiego namiotu, Sarah z narzeczonym w drugiej. Alex chyba miał też wielki wielokomorowy namiot i ten mieli podzielić, ale nie wnikała w szczegóły, zresztą słyszała że dyskusje i założenia się zmieniały i pogubiła się już na początku tych rozmów.
      Przystanęła gdy dotarli wyżej i drzewa się przerzedziły. W oddali dostrzegła czysty błekit nieba, a w dole połacie róznych odcieni ziemii. Odetchneła głeboko, urzeczona tym widokiem i postąpiła tylko kilka kroków do przodu, obawiając się spoglądania typowo w dół, by nie dopadł jej lęk wysokości.
      - Jak tu pięknie - oceniła z uśmiechem, widząc lsnienie rzeki płynącej szerokim korytem, ruch drzew ustęujacych i tańczących z wiatrem. Dalej wzbiło się małe stadko niewielkich ptaków i ich poruszenie przykuło jej uwagę, więc podeszła dalej znów, choć zatrzymała się, nie wychodząc zbyt blisko krawędzi punktu widokowego, bo nawet barierki nie sprawiały, że czuła się dostatecznie pewnie, aby tam stanąć.
      Widok był wspaniały, okolica mimo obecności licznych turystów robiła ogromne wrażenie i wciąż wydawała się bezludnym skrawkiem ziemii. Emma była jak zaklęta i wcale się z tym nie kryła, wszystko wokół było zapierające dech. Przeszła obok i przysiadła na powalonym gołym pniaku, który zapewne służył za ławeczkę przy postoju.
      - Nie chcę wracać - oznajmiła z rozmarzonym uśmiechem, patrząc na ścielące się przed nimi tereny zieleni.

      Emka

      Usuń
  118. Dla Emmy każda nieprzewidziana sytuacja była trudna i katastrofalna w skutkach do wysnutego wcześniej planu, a już szczególnie to, co dotyczyło obszarów jej obcych jak wyjazdy. Jak w pracy w cukierni gdy brakowało lukru, albo któregoś z składników, umiała sobie poradzić i zwykle nie panikowała, tak wszystko co wiązało się z wycieczkami, czy spędzaniem czasu wspólnie z innymi w warunkach innch niż wygodny lokal, wydawało jej się trudne i przerażające. I powodów było kilka, jedne mniej oczywiste od drugich, teraz jednak wydawało się Emmie, że jej obecność tu na miejscu, kiedy nie ma namiotu który wedle ustalenia miał być, to totalne utrudnienie i uprzykrzenie miłego dnia towarzyszącemu jej mężczyzny. I nie chodziło wcale o samo znalezienie sobie kąta do spania, bo na prawdę tylne siedzenie w jego wygodnym samochodzie byloby wystarczające, dla niej bardziej istotna była kwestia właśnie tego, czy nikomu nie zawadza.
    - Nie ma mowy - zaznaczyła od razu, spoglądając na niego ożywiona. - Nie ma nawet takiej opcji, że nie skorzystasz z namiotu przeze mnie - wyjaśniła, zaciskając zaraz mocniej szczęki.
    Nie bała się Reginalda, ani nie czuła przy nim skrępowana. Skoro namiot, jak sam zaznaczył, był dwuosobowy, najrozsądniejszym rozwiązaniem byłoby gdyby spali w nim oboje. Nie było powodu, aby któreś z nich musiało uciekać pod trap, czy do samochodu i teraz zdała sobie sprawę z tego, jak irracjonalnie brzmiały jej słowa. Jaka w ogóle jest wycofana i nieobyta przez właśnie to, że sama ucieka od ludzi i ich unika. Spojrzała w dół, na ciemna ziemie pod swoimi butami i lekko rozgrzebała ją podeszwą buta. Poczuła się jak naiwna głupiutka dziewczynka, która nic nie wie i niczego nie zna.
    - Ja chyba nie chrapię - rzuciła już trochę bardziej żartobliwie, chcąc zamaskować własne zażenowanie.
    Emma zdawała sobie sprawę z tego jak się zachowuje - dziwacznie; a także jak odbierają ją inni. Nie przejmowała się tym i nie przeszkadzało jej to, bo nie miała przy sobie bliższych osób, no i odrobine pielęgnowała to poczucie straty i smutku. Teraz jednak, gdy budowała przyjaźnie z paczką Reginalda, wydawało jej się, że jesli sama bardziej się nie postara i nie otworzy, to również ci wspaniali ludzie po prostu się od niej odwrócą zrezygnowani i zniechęceni jej wycofaną i zamkniętą postawą wobec innych. Już i ta poczyniła spore kroki i choć najswobodniej czuła się przy Reginaldzie i Sarah, to i z resztą nie miała problemów w złapaniu wspólnego języka.
    Przesunęła się nieco w bok, robiąc mężczyźnie miejsce, by przysiadł obok i na dźwięk telefonu, niepewnie sięgneła do kieszeni. Rzadko kiedy ktokolwiek się z nią w ten sposób kontaktował, ale gdy na wyświetlaczu wyskoczyło okienko z danymi siedzącego obok ratownika i zobaczyła zdjęcie, usmiechnęła się szeroko, mile zaskoczona. Wykorzystał moment jej nieuwagi, ale dzieki temu wyszła na prawdę naturalnie, a co najwazniejsze, ujął tę chwilę gdy żadne troski się nie malowały cieniem na jej profilu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Nie pamietam, kiedy ostatni raz używałam aparatu w telefonie - przyznała cicho i zapisała sobie zdjęcie na karcie pamięci, zaraz też obróciła się w kierunku Reginalda zaskoczona propozycją.
      Do tej pory sądziła, że ma do czynienia z kimś kto powoli i rozsądnie otwiera się na innych. Reginald był uprzejmy, kulturalny, ale jego otwartość przy poznawaniu nastepowała powoli, no i jak zauważyła były pewne granice, których nie pozwalał przzekraczać ludziom. Szanował swoją prywatność i nie narzucał się innym, był wyrozumiały i empatyczny, to w nim bardzo ceniła. Kiedy zaoferował planowanie kolejnych wycieczek i nawet samego siebie zaproponował na osobistego przewodnika, miała wrażenie, że przyszło mu to tak naturalnie, jak gdyby znali się co najmniej kilka lat, a nie tygodni!
      - Bardzo chętnie - tylko tyle potrafiła wydusić, czując jak w gardle coś jej rośnie i ściska mocno, wiążąc głos w środku.
      Odwróciła wzrok i spojrzała na widok przed nimi na ten malowniczy krajobraz, który rozpościerał się w dole. Do samej krawędzi raczej nie odważy się podejść, ale i stąd widok był na prawdę cudowny. A ona - nigdy wcześniej nie mająca okazji do podróży i zobaczenia nie tyle świata, co własnego kraju; nagle zapragnęła zwiedzić więcej.
      - Co dziś porobimy? Zdążymy pójść nad rzekę przed zmrokiem? - spytała zamyślona, próbując oszacować ile mają czasu, nim się ściemni. Nie chciała marnować ani sekundy!

      Emcia

      Usuń