They said I’d be nothin’.
So I became everything
ZAIRE
Carter Zaire Crawford
|
Jeszcze kilka lat temu Carter Crawford, znany dziś jako ZAIRE, pracował jako barman, a nocami nagrywał kawałki w prowizorycznym studio zbudowanym z kartonów i materacy. Dziś ma 28 lat, na jego koncerty przychodzą dziesiątki tysięcy fanów, a jego wizerunek widnieje na billboardach w Los Angeles i Tokio.
Popularność wywróciła jego życie do góry nogami. Wraz z sukcesem przyszły pieniądze, sława i nowi znajomi. ZAIRE zaczął pojawiać się na imprezach z celebrytami, otoczony ludźmi z branży, których intencje często budziły wątpliwości. Wizerunek charyzmatycznego buntownika budował świadomie – ekstrawaganckie stroje, drogie samochody, nocne życie i burzliwe związki, które kończyły się równie spektakularnie, jak się zaczynały, tylko podsycały zainteresowanie mediów.
Choć jego kariera muzyczna rozwija się dynamicznie, życie osobiste ZAIRE’a pozostaje niespokojne. Liczne skandale, zmieniające się twarze w jego otoczeniu i rosnące ego sprawiają, że coraz częściej mówi się o nim nie jako o artyście, lecz o postaci ze świata plotek.
Za fasadą blichtru wciąż jednak kryje się chłopak z Bronxu – utalentowany, ale niedojrzały emocjonalnie, zagubiony w świecie, w którym wszystko przychodzi zbyt szybko. Bo choć jego utwory biją rekordy, a fanbase rośnie z dnia na dzień, to jedno pozostaje niepewne: czy ZAIRE będzie potrafił przetrwać nie tylko na scenie, ale i poza nią.
Jego historia to klasyczny przykład amerykańskiego snu, ale też przestroga przed tym, co może się wydarzyć, gdy ten sen staje się rzeczywistością. Zachłysnął się sławą jak dziecko dymem – nie wiedząc, że zaczyna się dusić.
|
Sophia dostrzegła, jak mury, które budował wokół siebie jej ojciec powoli zaczynają zanikać. Nie była to drastyczna zmiana i podejrzewała, że czeka ich jeszcze długa droga do tego, aby nawet nie tyle co zaakceptował Cartera w pełni, a przyzwyczaił się do myśli, że Sophia z nim jest i wcale nie zamierza tego związku szybko kończyć. Kiedy jej na czymś lub na kimś zależało potrafiła nagiąć zasady, a przy Carterze robiła to wyjątkowo często. Niektóre z nich były… Subtelne. Ledwo dostrzegalne, ale wciąż były obecne. Oscar musiał w końcu dostrzec również to, że w tej całej sytuacji to nie Sophia byłą w błędzie. Nawet, jeśli miałoby się okazać, że relacja z Carterem ją wyniszczy do reszty, że będzie żałowała każdej minuty, którą z nim spędziła – to ona musiała to przeżyć. Nie wystarczyło jej ostrzec, że coś może się źle skończyć. Mógł jej tylko zasugerować, aby była ostrożna i zrobił, ale podszedł do tego w zły sposób. Zamiast pozwolić jej się wytłumaczyć z tej relacji pierwsze co zrobił to było rzucanie oskarżeń, a przecież nie był człowiekiem, który z miejsca osądza ludzi. To spotkanie z Carterem coś w nim zmieniło. Patrzył na niego nie jak na zagrożenie, po którym jego córka może skończyć ze rozharatanym sercem, ale jak na mężczyznę, który mimo, iż miał powody, aby się do niego więcej nie odzywać, zdecydował się przerwać tygodnie milczenia między Oscarem, a Sophią. Przychodząc nie próbował mu się tłumaczyć ani wybielać. Przyszedł, bo tu chodziło o Sophię, a jeśli było coś, na czym im obojgu zależało – to była to właśnie brunetka. Być może uświadomił sobie to zbyt późno, ale teraz zamierzał zrobić co w jego mocy, aby tę relację z nią odbudować. Aby nie stracić jej bardziej niż już to się stało, a o co on sam przez te ostatnie lata dbał, aby się działo. Skupiony na pracy, odsyłający Sophię do swojej żony, która nigdy nie przejawiała wobec niej pozytywnych emocji. Był nieobecny. Chłodny i zdystansowany. Pogrążony w myślach, do których nikt nie miał poza nimi dostępu.
OdpowiedzUsuńZaskoczona była, że tym razem Oscar nie stanął za Gwen, która już od wejścia roznosiła negatywną energię. Jakby powoli zaczynał rozumieć, że to ta kobieta jest problemem. I nie zamierzał jej teraz dać platformy do tego, aby odegrała swój teatrzyk, który odbywał się na jego plecach. Szukała zaczepki i konfrontacji, jakby nawet na moment nie mogła sobie odpuścić tej walki między nimi. Sophia nie zamierzała się dać wciągnąć w jej gierki. Znała je aż nazbyt dobrze. Każde słowo było elegancko do siebie dobrane. Wypowiedziane tak, aby zacząć cichą wojnę.
Dla brunetki to był dobry znak. Nie wybitny, ale wystarczający, żeby widziała więcej. Aby jeszcze kiedyś spróbowała się przed nim otworzyć tak, jak dawniej.
Słychać było w tle, jak mężczyzna z wyraźnym akcentem woła Oscara do sprawy, którą koniecznie musiał teraz przejrzeć. To nie była ucieczka, Sophia to wiedziała. To były obowiązki, od których nie dało się uciec, gdy organizowało się takie przyjęcia. Gdyby nie była tu jako gość, również miałaby ręce pełne roboty. Pilnowałaby, czy wszystko jest na swoim miejscu. Dopatrywała nieścisłości. Była tu jednak w innej formie niż zwykle. I swój czas zamierzała spędzić z Carterem, a między jednym przemówieniem, a drugim znaleźć chwilę na rozmowę z ojcem.
Widziała również to, jak Gwen traci grunt. Ostrożnie się pod nią rozsypywał, a Sophia nie mogła nie czuć satysfakcji, kiedy widziała, jak ta kobieta nie wiedziała, gdzie uderzyć, aby ich zabolało. Najlepsze co mogła zrobić to odejść. Z resztkami klasy, które w sobie miała. Mimo, iż byli na uboczu to wciąż było tu zbyt wiele osób, które mogłyby przypadkiem dostrzec, że za tą twarzą, która czasem szczere potrafiła się uśmiechnąć kryła się osoba, która nikomu, poza sobą, nie życzyła dobrze.
Mówiła to „będę w pobliżu”, jakby mieli zamiar jej szukać i prosić o spędzenie wspólnie czasu.
Sophia się nie odezwała. Nie pożegnała ani nie zapewniła, że będą się w razie czego za nią „rozglądać”.
Jej uwagę rozproszył Carter z tą swoją dłonią, która sunęła się wzdłuż jej pleców, Brunetka uśmiechnęła się ciepło, a potem na niego spojrzała i prawie się roześmiała.
Usuń— Nie spodziewałam się tego. — Przyznała szczerze. Sądziła, że będzie to lodowata wymiana zdań, ale w końcu jeszcze pół wieczoru przed nimi. Mogło się jeszcze okazać, że trafią na mroźną Gwen, która nie będzie oszczędna w słowach. — Ale owszem, to wyjątkowy wieczór. Zaskakujący, nawet bym powiedziała.
Ostatnie o co by podejrzewała Gwen to to, że tak szybko się podda i zniknie.
— Chcesz iść i obejrzeć absurdalne rzeczy, które wystawili na aukcję? — Zapytała. Nie było sensu, aby tu tkwili i czekali na ewentualny powrót Gwen. — Czy… — Zniżyła głos, a zanim się odezwała lekko przygryzła dolną wargę. — … czy chcesz iść w ustronne miejsce i nadrobić ten niewybaczalnie krótki pocałunek?
soph
Nie potrafiła się przed tym drobnym, prowokującym komentarzem powstrzymać. Mogli być nawet w środku filharmonii, a i tak nie potrafiłaby tej propozycji długo trzymać w sobie. Zaskakiwała samą siebie, bo nigdy przedtem nie czuła się tak przy nikim. Nigdy nie miała w sobie tak ogromnej chęci, aby łamać zasady. Nawet jeśli tymi zasadami miało być wyrwanie się z Sali bankietowej, aby na dziesięć minut schować się w jednym z tych pomieszczeń, które nie były dostępne dla kości, a czasem nawet i nie dla personelu. Znała wszystkie kody do przejść. Miała kartę, która otwierała każde drzwi – pomijając te do pokoi gości. Mogła wejść tu tak naprawdę wszędzie, gdzie tylko by się jej zamarzyło.
OdpowiedzUsuńPrzylgnęła do niego swoim ciałem odrobinę mocniej, kiedy jego dłoń wciąż sunęła po jej plecach. Swoje własne ułożyła na jego torsie. Tak, jak wcześniej, kiedy wykręcała się, że poprawia mu marynarkę.
— Carter… — Zamruczała jego imię w odpowiedzi. Powinna się pewnie teraz poczuć, jakby została przyłapana na gorącym uczynku i poniekąd tak było, ale jedyną widownią brunetki był Carter. Nawet jeśli ktoś w ich stronę zerkał to nie mógł dostrzec nic więcej poza swobodną czułością między parą. I to w tym wszystkim było najlepsze, że nie zwracali na siebie uwagi. Jasne, Sophia jako córka gospodarza trochę to robiła i Carter jako… Cóż, jako jej partner był małą kontrowersją, ale wciąż znajdowali się w odizolowanej części przyjęcia.
— Właśnie. Jestem pewna, że ci wszyscy goście robią o wiele gorsze rzeczy. — Zaśmiała się pod nosem. W porównaniu do innych Sophia była jak anioł. Brakowało jej tylko aureoli i jasnych skrzydełek. Najlepiej z pozłacanymi piórkami. — Wiesz, dwa lata temu wybuchł mały skandal. Jakiś polityk został przyłapany w łazience z kelnerką. Jego żona i dzieci tu były. Straszny był z tego bałagan. — Może wcale nie była lepsza, jeśli chodziło o plotki, od tych wszystkich ludzi, którzy wokół nich byli i zawzięcie plotkowali. — Więc moje… Niemoralne propozycje nie są takie złe. Zwłaszcza, że proponuję je swojemu własnemu chłopakowi.
Jeśli został w niej jakiś ślad po interakcji z Gwen, to właśnie się go pozbyła. Jej uwaga znów skupiona była na Carterze. Wciąż czuła się tak, jak jeszcze wtedy, kiedy skąpani byli w półmroku i przed wejściem na salę bankietową.
— Chcę cię prowokować, bo chcę zobaczyć, co zrobisz, kiedy zostaniemy sami. — Odpowiedziała szeptem, aby nikt, ale to absolutnie nikt, nie usłyszał tego poza nim. Carter miał rację, a ona takich rzeczy rozpowiadać tu nie powinna była. — Chyba dobrze mi idzie, hm?
Jęknęła cicho w proteście na jego prośbę, której wcale spełniać nie zamierzała. Mało brakowało, a miałaby minę jak obrażone dziecko, które nie dostało swojego cukierka.
— Skoro nalegasz. — Westchnęła, jednak nic w jej tonie nie sugerowało, żeby zamierzała tę propozycję rozpatrzeć. — Przełączyłeś się na inny tryb? Odpowiedzialny? Myślałam, że z naszej dwójki to ja jestem tą od… Trzymania się reguł, a ty od ich łamania.
Uśmiechnęła się niewinnie. Dla niej to była teraz wyborna zabawa. Carter zdawał sobie sprawę z tego, że Sophia lubiła przekraczać własne granice. Nawet jeśli były one subtelne, a być może szczególnie wtedy. Bo ona nie robiła tego nigdy dla poklasku, ale dla samej siebie. Taki cichy bunt, który nie był widoczny gołym okiem, ale jej pozwalał poczuć się… Wolną.
Nie szczędziła sobie tych przypadkowych dotyków dłoni czy spojrzeń, kiedy wyszli na główną salę. Pozwalała sobie na zawieszenie na nim spojrzenia przez dłuższą chwilę. Każdy taki dotyk czy uśmiech był zaplanowany, aby to odczuwał i zauważał tylko Carter, a reszta gości pozostawała w błogiej nieświadomości, że między nimi toczy się gra, którą ona rozpoczęła zanim znaleźli się w tym małym chaosie Upper East Side.
Sophia przewróciła oczami, kiedy usłyszała to westchnięcie. Doskonale wiedziała, co ono oznacza i nie była zirytowana, wręcz przeciwnie. Raczej ucieszona, że zaczęła swój cel osiągać. I to szybciej niż się na samym początku spodziewała. Była przekonana, że zajmie jej to o wiele więcej czasu.
Powędrowała wzrokiem w stronę, gdzie był jej ojciec. Rozmawiał z jakimś mężczyzną. Zawzięcie gestykulowali, a potem się śmiali. Oscar nie zwracał na nich kompletnie uwagi. I bardzo dobrze. Teraz jej wcale nie potrzebowała.
Usuń—Jest zajęty, kochanie. — Uświadomiła go i wróciła spojrzeniem do Cartera. — Ale skoro tak się go boisz… — Westchnęła ciężko i lekko poruszyła ramieniem.
Musiała się wstrzymać, aby nie zaśmiać się, kiedy zobaczyła jego minę i te wesołe oczy w połączeniu ze zdradzającym go uśmiechem.
— W porządku… Ale tylko, dlatego, że chcę ten weekend w górach. — Zaznaczyła, jakby to był najważniejszy cel tego wieczoru i jedyny powód, dlaczego się tutaj znaleźli.
Zatrzymał się obok nich kelner, który na tacy roznosił wśród gości czekoladowe trufle. Sophia nawet się nie zawahała. Jeśli miała do czegoś słabość – to była to słabość do słodyczy. Wypadało, aby poczęstowała się jedną, ale wzięła dwie.
— Musisz je spróbować. Są niesamowite. — Powiedziała, a w zasadzie mu prawie nakazała zanim jedna z nich znalazła się w jej ustach i sama mina mogła mu powiedzieć, jak niesamowite były.
soph
Ona się po prostu nie potrafiła powstrzymać.
OdpowiedzUsuńWpadła w wir rzucania komentarzy, które zaprowadzą ją prosto w kłopoty i nie umiała przestać. Carter również nie ułatwiał jej tego zadania, kiedy pozwalał, aby na niego tak patrzyła i mówiła te wszystkie rzeczy, za które odpowie tak szybko, jak tylko znajdą się sami.
Miała wrażenie, że zamienili się rolami. Najczęściej to Carter był tym, który nie potrafił trzymać rąk przy sobie. Pieścił słowami, doprowadzał nimi na skraj wytrzymałości, a Sophia próbowała go powstrzymać. Była rozsądna. „Nie tutaj”. „Nie teraz”. To były jej standardowe teksty, które rzucała ze śmiechem, bo tak, jak i owszem – momenty mogły nie być najlepsze to nie potrafiła się za to gniewać.
Ta gra między nimi podobała się jej aż za bardzo. W niebezpieczny sposób.
Zaśmiała się krótko i lekko, jakby nie miała w sobie żadnych zmartwień. Poza jednym – co się stanie, kiedy zamkną się za nimi drzwi, a ona nie będzie miała już drogi ucieczki. Żadnego przyjęcia, na którym trzeba się kontrolować. Żadnego ojca, który mógłby zerkać w ich stronę.
— Bo są gorsi. Nawet sobie nie zdajesz sprawy, ile to miejsce widziało podobnych historii. — Wywróciła oczami. — Na przykład… Jedna z tych kobiet, które noszą perłowe naszyjniki i wysyłają swoje dzieci do prywatnych, katolickich szkół… Ukradła złoty naszyjnik innej. Podobno to był jakiś wyjątkowy naszyjnik. Jedyny na całym świecie. Zerwała jej go z szyi i uciekła. Widzisz? Wcale nie jestem taka… zdeprawowana.
Na parę sekund przymknęła oczy, jakby dotyk Cartera przenosił ją w zupełnie inne miejsce. Tylko on byłby w stanie teraz dostrzec te delikatne ruchy ciała; lekko rozchylone usta, które nie miały nic wspólnego z braniem głębokiego wdechu czy niewielki dreszcz wzdłuż kręgosłupa.
— Wiesz, że na to liczę, prawda? — Zapytała i otworzyła oczy, a kiedy to zrobiła od razu napotkała jego spojrzenie.
Od samego początku miała to zaplanowane i niespecjalnie kryła się z tymi zamiarami. I mimo, że ta zabawa jej się bardzo podobała to może faktycznie należało z tym trochę przystopować. Nie chciałaby wykorzystać wszystkich ruchów w przeciągu pięciu minut, a wieczór ledwo się przecież zaczął.
— Odpowiedzialny Carter… — Powtórzyła niemal smakując jego imię na swoim języku. Odkładając na bok ich zabawę, Carter był bardziej odpowiedzialny niż mu się wydawało. Nie doceniał się ani tego, jaki naprawdę jest. Nie widział tego, co widziała w nim ona.
Zanim mu odpowiedziała, uśmiechnęła się. Trochę tajemniczo, bez zamiaru zdradzania swoich planów wobec niego.
— Same miłe rzeczy. — Zapewniła. — Cierpliwości, kochanie. Chociaż… Obecnie nie wiem, które z nas jej bardziej potrzebuje. — Dodała. Faktycznie jeszcze kilka minut takiej rozmowy i przestanie udawać, że pasuje jej rola odpowiedzialnej córki, która pojawiła się na przyjęciu, a złapie go za dłoń i stąd wyciągnie, choćby wszyscy mieli patrzeć w którą stronę zmierzają.
Słodka, czekoladowa trufla na moment oderwała ją od tego wszystkiego. Słodycze były dla niej zbyt dużą pokusą. Mogła prowadzić zdrowy tryb życia, jeść zdrowo i nie mieć żadnych nałogów, ale gdy chodziło o słodycze to niebezpiecznie było zostawiać ją z otwartą paczką czekolady, bo sama była w stanie ją pochłonąć. Carter miał się okazję o tym przekonać. Wyszedł na spacer z Gigi, a na stoliku była otwarta czekolada i po jego powrocie nie było w niej nawet okruszków.
— Mamy w takim razie dwie minuty na udawanie, że cokolwiek poza nami nas tu interesuje. — Stwierdziła i nie było w tym nawet grama kłamstwa.
Przyglądała mu się, jak smakował trufli i wiedziała, że miała rację. Nie miewała jej zawsze, ale tym razem? Tym razem ją miała i była z tego powodu cholernie dumna.
Sophia ze wszystkich rzeczy na świecie, nie spodziewała się tego, że wyląduje w takim miejscu z Carterem. Ani że w ogóle z nim wyląduje, a wbrew wszystkiemu byli tutaj. Zajadając sę truflami, które rozpływały się w ustach i zostawiały po sobie chęć na więcej.
— Mówiłam… Są niesamowite.
Wygrywała rundę po rundzie, ale coś czuła, że jej zwycięstwa są chwilowe. Dlatego zamierzała się nimi nacieszyć porządniej, bo nie było żadnej pewności, że zaraz nie spadnie na drugie miejsce, choć to wcale nie byłoby złym rozwiązaniem.
UsuńWestchnęła ciężko, a słowa Cartera nie przyjęła jako ostrzeżenie, a wyzwanie. Dla samej siebie, czy na pewno po rozgrzaniu się w taki sposób będzie potrafiła zachować się odpowiednio.
— Będę grzeczna, obiecuję. — Zapewniła. Starając się, aby kąciki jej ust nie drgnęły w uśmiechu, który zdradziłby to małe kłamstewko.
Zagryzła lekko wnętrze policzka, a potem wypuściła powietrze.
— Nie możesz mi grozić truflami. — Westchnęła. — Okej, okej. — Uniosła ręce w obronnym geście. — Chodźmy zobaczyć co jest ciekawego poza tą willą. Albo głupiego. A potem… Potem znajdziemy to ustronne miejsce.
soph
Ciężko było się powstrzymać, kiedy Carter był tuż obok. Sophia czasem miała wrażenie, że przy nim wyłącza się jej sensowne myślenie i całe to przestrzeganie reguł, które w sobie tak pielęgnowała od lat nagle przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Spoglądała na niego spod rzęs, jakby próbowała z siebie wyrwać resztki niewinności, którą dawno temu zostawiła już za drzwiami.
OdpowiedzUsuńOtarła o siebie usta, kiedy jego wzrok na nie sięgnął. Niemal czuła, jak jej mrowią od samego przypomnienia pocałunku. Nie tego lekkiego, który mu podarowała zanim tu weszli. Ale od tych, które miała we wspomnieniach, po których brakowało im tchu, a po których czasem się śmiali, jakby sami nie dowierzali, że potrafią doprowadzić się nawzajem do takiego stanu.
— Owszem, grzeczna. — Potwierdziła. Jeszcze mu udowodni, że potrafi taka być, choć to byłoby wyzwanie raczej dla niej, a nie dla niego. Naprawdę ciężko było brunetce się teraz poprawnie zachować i to wszystko to była jego wina, gdyby nie był tak bardzo sobą to ten wieczór wyglądałby zupełnie inaczej. — Nie wierzysz mi?
Uniosła lekko brew w oczekiwaniu na odpowiedź.
Roześmiała się wesoło, kiedy objął ją w talii. Jej dłonie ponownie wylądowały na jego torsie, jednak tym razem już nie w taki sposób, jak wcześniej. Mogła oczami wyobraźni widzieć, jak rozpina – lub rozrywa – guziki od koszuli, ale tutaj jeszcze musiała przez chwilę udawać, że wcale nie ma nieprzyzwoitych myśli. Ze wszystkich miejsc na świecie nie spodziewała się, że to właśnie tutaj po tych nerwowych dniach wróci jej dobry humor.
— Pamiętam. — Wymruczała, a palce odruchowo zacisnęła na materiale jego marynarki. Carter nawet nie musiał robić nic spektakularnego, aby Sophia zaczynała tracić grunt pod nogami. Zamknęła na moment oczy i odetchnęła głębiej, jakby to jej w czymkolwiek miało pomóc. — W życiu się tak tutaj nie zachowywałam. — Przyznała i lekko pokręciła głową, a cichy śmiech opuścił jej usta.
Zawsze była poprawna. Nie tylko na przyjęciach, ale w każdym innym miejscu. Nie pozwalała sobie na zbyt otwarty flirt, a z Carterem pozwalała sobie na o wiele więcej. Wystarczyłoby, aby ktoś obok przeszedł i spokojnie mógłby usłyszeć tę ich niewinną wymianę zdań.
Sophia ponownie krótko westchnęła w odpowiedzi na ten dotyk Cartera, który był teraz rozpraszający. Cienki materiał sukienki przepuszczał ciepło palców na jej skórę, która doskonale znała i pamiętała jego dotyk i ciepło.
Lekko drgnęła, kiedy palcami zaczepił o suwak na plecach. Ledwo zauważalny, idealnie wszyty w materiał, aby nie rzucał się w oczy, a ona już czuła, jak go sprawnie rozsuwa, choć nic przecież nie zrobił.
— Dobry plan.
Skomentowała to tylko w tak krótki sposób. Gryząc się w język, aby nie dopowiedzieć czegoś więcej, co zmieniłoby dwie minuty w dwie sekundy. Chociaż, czy to byłoby takie złe rozwiązanie? Musiała się opamiętać. Przynajmniej jeszcze przez moment. W końcu w każdej chwili ktoś mógłby uznać, że koniecznie trzeba ich wciągnąć w small talk albo wróciłby ojciec, a Sophia wcale nie była teraz pewna, czy chciałaby, aby widział ją w takim momencie. Policzki miała odrobinę zaróżowione, a w oczach błysk, który znał tylko Carter. Wystarczyło na nią spojrzeć, aby wiedzieć, że coś się między nimi wydarzyło i to coś wcale nie było niczym złym, ale zdecydowanie czymś, czego jej ojciec ani cała reszta wiedzieć nie powinni byli.
Ścisnęła mocniej jego dłoń, kiedy kierowali się do mniejszej Sali, aby zobaczyć te przedmioty. Dobrze wiedział, że one wcale jej nie interesują. Nie miała ochoty ani potrzeby, aby je oglądać, ale potrzebowali małego przerywnika, bo gdyby rozmawiali ze sobą w ten sposób dłużej to zniknęliby z tego przyjęcia szybciej niż się na nim pojawili. Sophia też w końcu nie chciała sprawiać złego wrażenia. Zwłaszcza, że zależało jej na tym, aby pokazać ojcu, że on naprawdę nie ma się o co martwić, gdy Sophia jest z Carterem, a ucieczka mogła… Sugerować różne rzeczy.
Sala położona była na końcu korytarza. Trochę z boku od zgiełku w Sali bankietowej, ale wciąż w obrębie piętra. Drzwi prowadziły do przestronnego, minimalistycznego pomieszczenia, w którym panował półmrok z wyraźnie podkreślonymi punktami światła. Rozmowy prowadzone tu były łagodniej. Nie było takiego chaosu, jak na głównej Sali. Niektórzy zachwycali się przedmiotami, które tu były wystawione, inni jeszcze krytykowali. Otoczyła ich mieszanina ściszonych głosów.
Usuń— Mamy chyba sporą konkurencję. — Mruknęła nachylając się lekko w stronę Cartera, kiedy usłyszała, jak ktoś przechwalał się, że bez dwóch zdań ten trzydniowy wyjazd w góry i willa będą należeć do niego. — Będziesz musiał się postarać, żeby nam to nie przepadło. — Dodała rozbawiona. To nie tak, że potrzebowali faktycznie to wygrać. Mogli przecież i bez tego znaleźć podobne miejsce. To tylko miała być weselsza część wieczoru. Rozerwanie się, a jeśli nie wyjdzie, bo ktoś wyskoczy z astronomiczną kwotą, która będzie znacząco przewyższała wartość takiego wypadku lepiej było sobie darować.
— Co powiesz… — Zaczęła, ale jakby jeszcze nie była pewna, czy chce kończyć. — … na mały zakład? — Spojrzała na niego z lekkim, wesołym uśmiechem, który nie sugerował absolutnie nic dobrego. — Poszukamy tych absurdalnie głupich przedmiotów. Wygrywa ten, który znajdzie głupszą rzecz. I przegrany… Cóż, to już zależy od wygranego?
I to by było na tyle z jej grania grzecznej dziewczyny. Całe dwie minuty. Mogło być gorzej, prawda? Jednak po chwili, aby nie wyjść na taką, która ma myśli zamroczone tylko jednym, szybko dodała:
— Nie wyobrażaj sobie za wiele, Crawford. — Zastrzegła, ale kąciki jej ust niebezpiecznie drgnęły w górę. — Jeśli przegrasz, a przegrasz — rzuciła z rozbrajającą pewnością — to już nie będziesz więcej mógł mi zarzucać, że kradnę ci ubrania.
soph
— Owszem, zakład. — Potwierdziła z perlistym uśmiechem, choć nawet w małym ułamku nie była pewna w co się tak naprawdę pakuje. Mogła sobie myśleć, że wie i że ma nad wszystkim kontrolę, ale to było chwilowe uczucie, które może być jej bardzo prędko odebrane. Bawiła się jednak zbyt dobrze, aby martwić się takimi rzeczami.
OdpowiedzUsuńJuż sam ton głosu Cartera jej wyraźnie mówił, że ten pomysł mu odpowiada, ale że może szybko pożałować, jeśli to ona okaże się tą przegraną. Sophia uśmiechnęła się do niego z tą rozbrajającą pewnością, że to właśnie ona trzyma wszystkie karty, a nie on i że ten wieczór potoczy się tak, jak sobie zaplanowała to w głowie. Skóra przyjemnie drgała w miejscach, które dotykał. W sposób, który znaczył tylko coś dla niej, a cała reszta… Cała reszta mogła zobaczyć tylko intymną, ale nieprzesadnie scenkę między nimi. Nic wulgarnego ani niepasującego do takiego miejsca.
— Doceniam cię, kochanie. Ale zapominasz, że jesteśmy na moim terenie. — Przypomniała. Wyciągnęła usta w szerokim uśmiechu, który miał mu przypomnieć, że tutaj to ona rządzi. — Chyba ty nie doceniasz w takim razie mnie… — Mruknęła.
Oczy brunetki wesoło błysnęły, kiedy Carter spojrzał na nią z góry. Widziała ten wyraźny błysk w jego ciemnych tęczówkach, które za każdym razem przywodziły jej na myśl mleczną czekoladę, a teraz były ciemniejsze niż zazwyczaj. Jakby wkradł się do nich ten mrok, który w nim tak cholernie uwielbiała i który ją pociągał bardziej niż powinien.
— Wygram to. — Powiedziała stanowczo, jakby już nie chciała, aby się z nią „kłócił”. Przymrużyła oczy, gdy to mówiła i patrzyła mu w oczy. Trochę tak, jakby potwierdzała, że zamierza tę małą grę wygrać śpiewająco i bez żadnego problemu.
Była tego bardziej niż pewna i nie zamierzała się z tych słów wycofać. Znajdzie najbardziej absurdalną rzecz, która absolutnie nikomu nie jest do szczęścia potrzebna, a i tak znajdą się chętni, którzy wydadzą majątek na posiadanie tej rzeczy.
Mijali różne rzeczy. Od tych naprawdę ekskluzywnych, po które chciało się sięgnąć od razu, aż po mniej istotne przedmioty. Prywatne lekcje rzeźbienia w lodzie – Sophia musiała przyznać, że to ją zaskoczyło i… Dla samej zabawy by się wybrała. Zaparzacz do kawy z diamentowym uchwytem, personalizowany kostium inspirowany epoką renesansu. Komu to było potrzebne? Nie miała pojęcia. Ale kosztowało krocie i mogło spokojnie trafić na listę przedmiotów, które pomogłyby jej wygrać ten mały zakład między nimi. Widziała nawet w oddali złote narty, które na pewno nie mogły być użyteczne i służyły raczej za ozdobę.
Zerkała co jakiś czas na Cartera znad ramienia. Uśmiechała się z tą jej rozbrajającą pewnością siebie, dopóki coś zaczęło być nie tak. Powietrze nagle stało się zbyt gęste, zbyt słodkie. Świat lekko zadrżał. Najpierw jakby podłoga osunęła się o centymetr, potem o drugi. Wzięła oddech, ale powietrze było gorące i słodkie. Przymknęła na moment oczy z nadzieją, że to za chwilę minie. Nie teraz. To uczucie jej jednak nie opuszczało. Jej dłoń zadrżała, kiedy próbowała mocniej ścisnąć palce Cartera, jak w cichym znaku, że coś jest nie w porządku, ale on zareagował szybciej niż Sophia zdążyła wydać z siebie chociaż jedno słowo.
— Trochę mi duszno. — Mieszał się zapach świec i perfum, które z każdą kolejną chwilą stawały się coraz intensywniejsze. Pokiwała lekko głową, ale nie była pewna, czy na to, aby usiąść czy wyjść. Może jedno i drugie. — Taras jest tam. — Mruknęła cicho i wskazała ręką w odpowiednią stronę. Może zimne, jesiennozimowe powietrze dobrze jej zrobi.
To był intensywny dzień. Od rana była w nerwach i tak naprawdę puściły ją dopiero wtedy, kiedy znaleźli się tutaj. Później już nie było w niej nawet grama zdenerwowania, a jeśli się pojawiło to zaledwie na parę chwil i szybko wrócili do tego samego bezczelnego flirtu między sobą, który pozwolił im na to, aby nie przejmować się niepotrzebnie jej macochą i tym, co mogłaby ewentualnie zrobić.
Sophia oddychała powoli przez usta. Dając się poprowadzić Carterowi do wyjścia na taras.
UsuńMyślała, że ma jeszcze trochę czasu zanim to wszystko… Da o sobie znać. Przez ostatnie dni odpychała od siebie rzeczywistość. Nawet, kiedy źle się czuła to wolała wmawiać sobie, że to tylko jakieś przeziębienie, choć przecież to wcale nie była prawda.
Z ulgą znalazła się na zewnątrz. Z powodu pogody nie było tu nikogo poza nimi. Zbyt zimno, aby spędzać miło czas na zewnątrz. Nie ratował temperatury nawet widok na Manhattan, chociaż w tej chwili to było ostatnie o czym Sophia myślała. Oparła dłonie o barierkę i lekko pochyliła się do przodu.
— Nic mi nie jest. — Powiedziała cicho pod nosem, chcąc uspokoić Cartera, a może samą siebie. Dreszcze przeszły jej po skórze, a ciało chyba powoli zaczynało wracać do znajomego rytmu. Jeszcze nie była pewna.
soph
Materiał marynarki opadł na jej ramiona na chwilę przed tym, jak znaleźli się na zewnątrz. Nie prosiła o to, a i tak otrzymała. Uczucie gorąca pojawiło się dość niespodziewanie. W jednej chwili śmiała się i flirtowała z Carterem, szukała tych głupich przedmiotów, które nie miały tak naprawdę znaczenia, a zaledwie kilka minut później świat stał się zbyt przytłaczający, zbyt gorący i duszny. Chłodny wiatr musnął jej policzki i rozwiał włosy, które do tej pory były w nienagannym stanie, a teraz to było bez znaczenia, że będzie nieperfekcyjna.
OdpowiedzUsuńNie skłamała do końca, bo to naprawdę było nic. Wystarczyło, że na moment zerknęła na Cartera i widziała to wszystko, czego nie wypowiedział na głos. Nie chciała go okłamywać ani też, żeby przesadnie się martwił, kiedy to było tak naprawdę… Chyba normalne? Nie miała pojęcia, co ma o tym sądzić. Nie była w żaden sposób przygotowana na to wszystko.
— Och, aż tak? — Poruszyła ramionami, ale nie zbywała tego. Nie sądziła, że mogło być aż tak źle. Zacisnęła palce mocniej na barierce, która była teraz zimna. Może nawet lekko przymarznięta, ale przyciągała ją z powrotem do rzeczywiści.
Lekko drgnęła, kiedy usłyszała pytanie Cartera. Opuściła lekko głowę, wciąż biorąc głębokie wdechy, które pozwalały jej na poczucie się minimalnie lepiej. To. Nawet nie potrafili nazwać rzeczy po imieniu. Wypowiedzieć słów, które zaciskały im gardło.
— Tak mi się wydaje.
To było najlogiczniejsze wyjaśnienie. W rzeczywistości Sophia nie miała tak naprawdę pojęcia, co się w tym stanie z nią powinno dziać. Jasne, mdłości i zmęczenie był standardowe. Nie wiedziała, czego ma się spodziewać. W którym momencie ją złapie, czy w ogóle będzie łapało. Czy może będzie tą szczęściarą, która przejdzie przez to bez żadnych objawów. Mówiła „przejdzie”, jakby decyzja już zapadła, a oni mieli je zostawić.
— Kręci mi się trochę w głowie. — Przyznała. Nie było sensu nic przed nim ukrywać. Zwłaszcza, że potrafił z niej czytać jak z otwartej księgi. — I gorąco i… Zapachy. Dużo tego.
Jakby w jednej sekundzie wszystko, co czuła dookoła stało się zbyt intensywne, a ona nie była w stanie tego znieść w odpowiedni sposób. Sophia również wolałaby, aby to nie było tym, ale czy to mógł być przypadek, że poczuła się w taki sposób?
— Tak, cóż. Ta kawa długo we mnie nie została. — Mruknęła pod nosem. Próbowała się przekonywać, że to wcale nie jest to, ale… To było bardziej niż pewne, że to wszystko co teraz się działo było skutkiem ubocznym.
Sophia uśmiechnęła się, ale nie było w tym uśmiechu nic wesołego. Nie była rozbawiona, a i tak się zaśmiała w dość ponury, chłodny sposób.
— Oboje wiemy, że to nie była trufla. Ani mój brak apetytu.
Faktycznie ostatnio niewiele jadła, bo najczęściej zaraz po zjedzeniu biegła do łazienki. Starała się dobierać jedzenie tak, aby nie podrażniło zbyt mocno jej żołądka, ale rzadko tak naprawdę trafiała. Liczyła, że chociaż tej nocy będzie miała spokój. Przynajmniej te parę godzin nie wydarzy się nic, co przypomni im o tym problemie.
Sophia oparła głowę o jego ramię, a potem skinęła głową. Tuż obok były wysadzane miękkim materiałem ławki. Personel dbał, aby zawsze były czyste i suche. Sophia usiadła na ławce ostrożnie, a dłonie ułożyła płasko na swoich kolanach.
— Zostańmy tutaj przez chwilę. — Poprosiła. Nie chciała wracać do środka, ale wychodzić też jeszcze nie chciała, choć zrobi to, jeśli to uczucie nie minie, a ona zacznie się czuć gorzej.
— To minie. — Szepnęła zapewniając siebie i jego. Objawy owszem, ale nie cała reszta. Nie, jeśli nie podejmą żadnej decyzji.
Wbiła wzrok w swoje dłonie. Żałując, że nie może w żaden sposób tego już zmienić. Nie spoglądała na Cartera, gdyby to zrobiła w moment dostrzegłby w niej poczucie winy. Tego wieczoru pierwszy raz się go pozbyła, a wróciło niemal ze zdwojoną siłą.
soph
Każdy z tych trzech testów wskazywał na to samo. I to było niemożliwe, aby każdy z nich był wadliwy. Nie w połączeniu ze wszystkimi objawami, które czuła już od zeszłego tygodnia. Właściwie to teraz prawe od dwóch. Nie zdobyła się na to, aby umówić się do lekarza. Polegała w pełni na tych testach, choć wiedziała, że już dawno temu powinna się była tam wybrać i potwierdzić albo ją wykluczyć, chociaż na to drugie szanse w zasadzie już nie istniały.
OdpowiedzUsuńSophia z kolei nie potrafiła o tym myśleć, jak o problemie medycznym. Teoretycznie właśnie to by ją czekało. Zabieg medyczny, który jest wykonywany codziennie na całym świecie. Nic czego lekarze by nie widzieli. Nic nadzwyczajnego, a jednak… Nigdy się nie zastanawiała, co zrobi, kiedy niespodziewanie znajdzie się w takiej sytuacji, ale już w niej była i zwyczajnie nie wiedziała, jak ma do tego podejść.
Zdawała sobie sprawę z tego, że nie będzie mogła dłużej tego ignorować. Że żadne z nich nie może dłużej tego robić, a decyzja w końcu zapadnie. I chyba tak naprawdę żadna opcja nie zadawalała brunetki. W żadnej nie potrafiła się odnaleźć w stu procentach. To nie było tak, że po tamtym wieczorze o tym nie myślała. Codziennie się zastanawiała, ale mimo wszystko – dalej nie podjęła żadnej decyzji.
— Panikara. — Mruknęła pod nosem, a kącik jej ust lekko zadrżał. Obiecała sobie, że nic nie popsuje jej humoru i chciała się tego trzymać. Nawet jeśli… Nawet jeśli humor na moment popsuty był tym. Tym, że była w ciąży i nie mogła tego dłużej ignorować. Ani przed sobą, ani przed Carterem. — Wiem. Pojawiło się tak szybko…. — Westchnęła. W jednej sekundzie wszystko było w porządku, a w następnej czuła, jak grunt osuwa się jej pod nogami, a obraz dookoła powoli rozmazuje i zanika. Słodycz perfum i ich ilość stały się przytłaczające. Posmak trufli w ustach również ją teraz drażnił. — Bo mi było, Carter. Ale nic mi nie będzie. Przejdzie mi za chwilę.
Nie powiedziała tego w złości, choć mogła zabrzmieć na rozdrażnioną. Nie na niego, bo Carter robił wszystko dokładnie tak, jak powinien. Na samą siebie i swój brak odpowiedzialności, bo przecież, gdyby nie ona to nie znaleźliby się teraz w tej sytuacji. Dalej krążyliby po Sali szukając tych głupich przedmiotów i przekomarzaliby się ze sobą. A może byliby w domu, bo być może, gdyby nie ta ciąża to Carter nigdy nie poszedłby do jej ojca, a oni wciąż by nie rozmawiali.
Lekko oparła głowę o jego ramię, a dłonią ścisnęła ze sobą materiał marynarki, aby bardziej ukryć się przed zimnem. Nie mogli tu zbyt długo zostać. Brakowałoby im jeszcze tego, aby oboje obudzili się osłabieni.
— Masz na myśli, że ja powinnam iść do lekarza. — Poprawiła go. Dzisiaj może i znaleźliby kogoś prywatnie, ale był wieczór, a ona nie była na takie wizyty gotowa. Nigdy nie będzie. Bo jeśli tam pójdą to nie dadzą rady już dłużej udawać, że nic się nie dzieje. Zostaną wrzuceni do rzeczywistości, którą oboje od siebie odpychali i starali się ignorować, a do tego momentu wychodziło im to całkiem nieźle.
— Równie dobrze jutro możemy mieć to z głowy i więcej się nie powtórzy.
Wypowiedziała to zbyt szybko i bez przemyślenia. Wcale też te słowa nie opuściły jej ust łatwo. Chciała podjąć decyzję przede wszystkim, ale w zgodzie z samą sobą. Ale nie potrafiła, bo obok był Carter. Tak samo w to wciągnięty, jak ona. Nie ważne co zrobią, to i tak w jakiś sposób się na nich odbije. Wolałaby, żeby to było proste. Ups, stało się. Umówię się na zabieg i będzie po wszystkim. Ale nie było jej łatwo. Te myśli do niej nie przychodziły w taki sposób.
— Wszystko ze mną jest w porządku. — Powtórzyła. Widziała, że się martwił, a teraz wcale mu niczego nie ułatwiała. Nie pomyślała, że ten moment między nimi, kiedy wrócili do bycia sobą zostanie im tak szybko przerwany. — Takie… rzeczy się zdarzają.
Nawarstwiło się w ich życiu problemów, a stres swoje dokładał. Dlatego Sophia nie martwiła się tym tak, jak Carter. W pewien sposób owszem, martwiła się, ale nie objawami, a ich powodem.
— A za co miałbyś robić aferę? To nie tak, że wiesz i przypadkiem dowiesz się u lekarza, że jestem w ciąży. — Mruknęła pod nosem. Wyglądałoby to inaczej, gdyby się z tym przed nim kryła, a nie potrafiła. Z początku chciała to najpierw sama potwierdzić, ale Carterowi wystarczyło jedno spojrzenie na nią, żeby zauważyć, że coś jest bardzo nie w porządku, a potem ona pękła i o wszystkim mu powiedziała.
UsuńPokiwała lekko głową w zgodzie.
— Umówię się jutro. Może będą coś mieli na popołudnie. — Obiecała. Jeśli miała już iść, to chociaż do miejsca, które znała i gdzie ufała personelowi. Nikt przypadkowy kto mógłby jednak uznać, że warto złamać przysięgę dla plotek, a to byłaby soczysta plotka. Taka, za którą niejeden magazyn wiele by mógł zapłacić.
Odwróciła głowę w jego stronę i uniosła lekko brew, kiedy się odezwał.
— Jesteś w błędzie, jeśli myślisz, że oddam ci to zwycięstwo walkowerem. — Przewróciła oczami na moment mu się udało wprowadzić ją na tę samą ścieżkę, z której zeszli, gdy zaczęła się gorzej czuć. — Daj mi kilka minut i cię tam zniszczę. — Ostrzegła, a kąciki jej ust lekko się uniosły. Jeszcze czego, choćby miała zaciskać zęby to z nim to dziś wygra.
— Zakład się jeszcze nie skończył. — Dodała. Trochę świeżego powietrza, podejdą potem do baru, aby się napiła chłodnej wody i będzie gotowa do tego, żeby wrócić do gry i ją zakończyć w sposób, który zamierzała zrobić od samego początku.
Zerknęła na moment na ich dłonie. Odetchnęła nieco głębiej. Kolor powoli wracał jej na twarz, ale teraz chłód szczypał w policzki. Przynajmniej nie było jej już tak słabo, jak parę minut wcześniej.
— Nie będziesz się dopominał nagrody, bo żadnej nie masz. — Poprawiła mężczyznę, a pote, przysunęła się bliżej, aż stykali się ciałami i oparła się głową o jego ramię. — Ale możesz sobie o tym marzyć dalej. Na tyle ci pozwolę. — Dodała i samej sobie pozwoliła na lżejszy uśmiech.
Może się nie śmiała, ale było lepiej. Carter więc mógł uznać, że częściowo swój plan osiągnął.
— Jeszcze kilka minut, okej? — Poprosiła i odetchnęła głęboko, jakby wypuszczała z siebie wszystko to, co chwyciło ją chwilę temu za gardło. — Naprawdę powinni zakazać oblewania się całą butelką perfum. To nie mogłam być tylko ja. — Mruknęła.
soph
— Jesteś panikarą. Taką małą. — Podniosła rękę i przyłożyła palec wskazujący do kciuka, prawie nie zostawiając między nimi żadnej przerwy. — O taką o. Tyci. Ale jesteś.
OdpowiedzUsuńNie dziwiła mu się ani trochę. Panika udzielała się również i jej, ale nie chciała sobie pozwolić na to, aby przejęła nad nią w pełni kontrolę. Szczególnie, że to nic dobrego im nie przyniesie. Jeśli oboje będą panikować na każdą najmniejszą zmianę w jej ciele. Sama musiała jednak przyznać, że to nie było zbyt normalne. Nie zdarzały się jej zawroty głowy, a w tym stanie… Mimo wszystko, nawet, gdy zadecydują o niezatrzymaniu tej ciąży to wciąż wypadało sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Dla ich świętego spokoju.
— Co? — Mruknęła zaskoczona jego słowami, bo nie takich się spodziewała. Dopiero, kiedy odtworzyła sobie w głowie to, co mu powiedziała to jej zaskoczyło, dlaczego Carter to mówił. — Nie, nie. Nie chcę iść sama. Ja… Przepraszam, nie to miałam na myśli. — Poprawiła się. Przekręciła się lekko w jego stronę. Może jej się wydawało, a może naprawdę dostrzegła cień rozczarowania w nim. — Chodziło mi o to, że ja ja muszę tam iść. Ja będę badana i… cała ta reszta. Ale nie chcę iść sama. W końcu to… jest tak samo twoje, jak moje. — Dodała. Musieli wymyślić, jak na to mówić. Albo nie mówić wcale. Pojęcia nie miała, jak do tego tematu podejść. — Oczywiście, że chcę, abyś poszedł ze mną, Carter.
Zacisnęła usta, bo gdy to powtórzył, to zrozumiała, jak okrutnie to brzmiało.
Nie chodziło o żadną drobnostkę. O coś, co można załatwić w ciągu dziesięciu minut. Ramiona nieznacznie jej opadły, a brunetka cicho westchnęła.
— Przepraszam. — Szepnęła. Odszukała jego dłoń, którą delikatnie ścisnęła. — Zadzwonię jutro, dobrze? Pójdziemy i zobaczysz, że nic mi nie jest. Wrócimy do domu i… Zastanowimy się na spokojnie co dalej, okej? — Zaproponowała. Brzmiało łatwo, ale to wcale nie było takie łatwe do zrobienia. — Nie chcę… Jestem zdenerwowana i nie wiem, dlaczego to powiedziałam. Nie zrobiłabym… Tego w taki sposób. — Dodała na swoje usprawiedliwienia. Bo chciała, aby zrozumiał, że Sophia nie pomyślałaby nawet, aby robić cokolwiek za jego plecami. Jeśli do tego dojdzie, to oboje będą siebie nawzajem potrzebować, a tak się jej przynajmniej zdawało.
Nie zamierzała mu niczego z tego odbierać. Gdyby sam zadecydował, że nie chce w żaden sposób brać udziału, to wyglądałoby to inaczej. Od samego początku był tym tak samo przejęty, jak ona. I Sophia nie chciała mu odbierać tych doświadczeń. Nawet jeśli nie miały one być przyjemne.
— Boję się. — Odezwała się cicho. — Wiem, że to nie jest miejsce ani czas, ale… Boję się, Carter. — Musiała znaleźć lepsze miejsce na otwieranie się z uczuciami, które się pojawiły w chwili, gdy dostrzegła te dwie kreski na testach. — Wiem, że ty też i nie mam pojęcia, jak ci z tym pomóc. Nie mogę pomóc nawet samej sobie.
Zwykle radziła sobie ze wszystkim. Tego się nauczyła, że jeśli ma na kimś polegać to na sobie, a teraz czuła, że nie może tego robić. Że jest ostatnią osobą, która mogła pomóc. Nie miała gotowych odpowiedzi. Żadnego przykładu.
Przesuwała lekko palcami po wierzchu jego dłoni, która teraz zdawała się jej być chłodniejsza niż wcześniej. Na zewnątrz było zimno, ale jeszcze przez chwilę potrzebowała, aby tu zostali. Potem ogrzeją się w środku, a może wrócą wcześniej do domu.
— Masz co do tego jakieś wątpliwości? — Mruknęła i pozwoliła sobie na lżejszy uśmiech. — Wygrałabym to. Ogarnę się i ci to udowodnię. — Obiecała, choć wcale nie była pewna, czy tam wrócą i będą grać dalej czy będą szukać najbliższej drogi do drzwi wyjściowych.
— Taaak? — Przeciągnęła te słowo i uniosła głowę, aby na niego swobodniej spojrzeć. — I o czym tak sobie będziesz marzył? — Zapytała. To napięcie w niej wciąż było, ale powoli się rozchodziło po jej ciele, jakby nie tylko Carter, ale i sama siebie zaczynała przekonywać, że już jest w porządku.
— Nie jest ci zimno?
UsuńMoże nie musieli tu jednak siedzieć. Dla żadnego z nich to nie miało większego sensu, a Sophia mogła po prostu znaleźć jakieś uchylone okno i przy nim postać, gdyby się okazało, że po powrocie te duszność wróci, a mieszanina setek perfum stanie się zbyt ciężka do zniesienia.
soph
Sophia mu się naprawdę nie dziwiła z tą paniką. Próbowała swoje emocje trzymać w ryzach, ale to wcale nie było takie proste, kiedy jedyna na to miała ochotę to pozwolić sobie na histerię, która się jej po prostu nie zdarzała. Gdyby to zrobiła, to przestraszyłaby Cartera, a to było zwyczajnie zbędne. Starała się, jak tylko mogła, aby nie odbijało się na nim to zbyt mocno. Tylko, że nie zawsze jej to wychodziło, jak na przykład teraz.
OdpowiedzUsuń— Tyci, tyci. — Powtórzyła, a kąciki jej ust lekko drgnęły. Mimo wszystko, ale nie potrafiła się wyzbyć tej cichej nuty żartu z głosu. Potrzebowali tego, aby nie zwariować do końca. — Ale nie martw się. Nikomu nie zdradzę. Dla reszty świata dalej możesz być tym twardym facetem. — Dodała. Dawno temu już zauważyła, że inaczej się zachowuje, kiedy są w towarzystwie, a kiedy zostają sami. Przy innych Carter wkładał na siebie maskę mężczyzny, który zawsze wszystko ma pod kontrolą. To Sophia widziała go w momentach, kiedy ją z siebie zsuwał i pozwalał sobie na więcej uczuć. Na delikatność, której nie było w tym facecie z klubu czy ze sceny.
To nie było zwykłe tłumaczenie się. Sophia była zdenerwowana i na szybko próbowała znaleźć rozwiązanie, które w teorii miało zadowolić ich oboje. Wydawało się jej, że do tego ostatecznie dążą. Zgadzali się co do tego, że to nie był czas ani miejsce, że Sophia miała przed sobą studia, a Carter trasę. Dopiero się poznawali. I wciąż była kwestia tego, że znikał w nocy. Poruszyła ten temat raz, a Carter sprawnie to ominął mówiąc jej, że chodzi tylko i wyłącznie o te proste, codzienne czynności, które mogą im stać na przeszkodzie, aby zmienić się w rodziców.
— Muszę, Carter. Chcę. To zabrzmiało źle, jakbym…. Nie dawała ci w tym wyboru. — Westchnęła i opuściła na moment wzrok. Nie chciała, aby Carter myślał, że nie ma tu nic do powiedzenia. Wspominał jej wiele razy, że to ma być jej decyzja, ale Sophia nie umiała jej podjąć bez patrzenia na to, czego on mógłby chcieć lub oczekiwać.
— Chciałabym… żebyś tam był. — Powiedziała cicho. Żeby ją tam zabrał. Wszedł razem z nią. Słyszał to, co usłyszy ona. Widział to samo. — Nie chcę tego robić sama. — Dodała ciszej. Jednocześnie w jej głosie była cicha rezerwa, gdyby jednak Carter wolał zaczekać w poczekalni albo aucie. Poradziłaby sobie przecież.
— Może jutro, dobrze? Jeśli będą mieli wolny termin. Żebyś zobaczył, że wszystko jest ze mną w porządku i już nie panikował. — Dodała próbując na swój sposób rozluźnić atmosferę między nimi, która może nie była napięta, ale na pewno była ciężka.
To nie było takie proste, aby odsunąć od siebie wszystko to, czego Sophia się bała. Zapomnieć o obawach i myśleć tylko o sobie. O tym, czego ona by chciała. Wcale nie była pewna, czy wie czego chce, bo być może tylko się jej zdawało, że tego wie, a w rzeczywistości była daleka od prawdy.
Powędrowała wzrokiem za jego dłonią, kiedy dotknął mostka. Sophia wciągnęła mocniej powietrze, jakby ten sam dotyk coś w niej ruszył. Potem powoli podniosła głowę, aby na niego spojrzeć. Zdawała sobie sprawę, że dłużej nie da rady przed nim nie tyle co ukrywać prawdy, a nie mówić jej w całości. Sophia mówiła dużo, ale mało konkretów.
Usłyszała to drżenie głosu, gdy mówił o domyślaniu się, co siedzi jej w głowie. To najgorsze co mogli sobie w końcu zrobić. Klatka piersiowa Sophii uniosła się nieco wyżej, kiedy brała głębszy wdech.
— Tego, co będzie dalej. Tego…, że niezależnie na co się zdecydujemy będziemy żałować.
Tylko jedna decyzja miała, chyba, tak naprawdę długotrwałe „skutki uboczne”. Takie, których nie da się zepchnąć na bok czy z czasem o nich zapomnieć. Sophia nie była pewna, czy jest gotowa poświęcić tak naprawdę wszystko.
Sophia zacisnęła lekko usta, kiedy Carter mówił dalej. To wcale nie było takie łatwe, żeby to od siebie odsunąć. Przymknęła na moment oczy i odetchnęła. Odpowiedzi nie przychodziły do niej tak łatwo, jak się mogło zdawać. Może jakaś cicha, niewielka się tliła pod jej skórą, ale była zbyt nieśmiała, aby mogła się w niej głośno odezwać.
Sięgnęła po jego dłoń, którą trzymał przy jej mostku i ścisnęła, ale nie ściągnęła z siebie.
Usuń— Co siedzi mi tu… — Powtórzyła i lekko pokręciła głową, zbierając się, aby powiedzieć więcej niż mówiła do tej pory. Sophia na dłuższy moment zamilkła. Próbowała zobaczyć, czy da radę w ogóle odłożyć na bok te wszystkie obawy, niepewności i nieszczególnie się jej udawało, ale z nimi czy bez, Carter zasługiwał na odpowiedź. Na konkrety, których mu nie dawała przez te ostatnie dni. — Nie mogę ci powiedzieć, że w stu procentach bym je zatrzymała albo… Druga opcja. — Westchnęła. — Żadnej nie jestem pewna. Ponieważ… Jeśli je zatrzymamy to całe nasze życie się zmieni. My się zmienimy. I… Sam mówiłeś, że nigdy nie widziałeś się w takiej roli, a co, jeśli z tym pójdziemy i… Wciąż nie będziesz się w tym widział? Jak… Co wtedy? A jeśli podejmiemy inną decyzję… co, jeśli nie będę potrafiła spojrzeć sobie w oczy? Co, jeśli… bez względu na to, co się stanie, będziemy się nawzajem obwiniać…
Sophia uśmiechnęła się lekko pod nosem, kiedy się odezwał. Miała tę słodką świadomość, że Carter owszem, ale zrobiłby dla niej wszystko i żadnych zakładów do tego nie potrzebowała.
— Tak… wiem. — Przytaknęła i uśmiechnęła się nieco szerzej. — Nie prowokuję cię… No, może odrobinę, ale nie wyglądasz, jakby ci to bardzo przeszkadzało. — Dodała i nieznacznie uniosła brwi. Moli się na moment dzięki temu chociaż oderwać od tego co od kilku dni im ciążyło.
— Może uznamy, że jest remis? — Zaproponowała. To chyba było najlepsze rozwiązanie. — I wymienimy się tymi… marzeniami.
I obie strony powinny być zadowolone, prawda?
— Mhm, tobie nie jest zimno, a mi na dłoni rośnie kaktus, — Mruknęła pod nosem. — Tak, możemy wrócić. Powinnam się chyba napić czegoś. — Dodała. Woda dobrze jej zrobi.
I właśnie wtedy, kiedy Sophia miała zamiar się podnieść usłyszała cichy szelest kawałek dalej. Do tarasu prowadziło kilka wejść, jednak, gdy tu wchodzili to byli sami, a teraz w półmroku przy doniczkowym drzewku stała niska postać. Sophia była przekonana, że byli tutaj sami, że nie pojawił się nikt więcej. Nie słyszała, aby otwierały się drzwi, więc… Była tutaj cały czas, a oni jej nie widzieli?
— Jeśli zatrzymacie co?
Pytanie padło w ciemności, dopiero po sekundzie lub dwóch postać zrobiła krok i z ciemnego kształtu zmieniła się w Maddie. Drobną blondynkę, po minie której widać było, jak szybko próbuje poskładać w całość to, czego słyszeć nie powinna była.
soph
Teraz chyba żadne „damy radę” nie dałoby rady zabrzmieć prawdziwie. Brunetka niby wiedziała, że uda im się to wszystko jakoś załatwić, ale na ten moment nie widziała żadnego sensownego rozwiązania. Żadne nie było odpowiednie. Każde niosło za sobą jakieś konsekwencje, z którymi mierzyć się nie chciała. W teorii to powinno być proste. Nie byli gotowi, a Sophia nie zamierzała Cartera zmuszać do tego, żeby zmienił swoje życie o sto osiemdziesiąt stopni. Wizja radzenia sobie z tym samą również nie była dla niej odpowiednia. Musiała się nad tym wszystkim zastanowić. Nad tym w jaki sposób poradzić sobie z tym co ich spotkało. I zrobić to w taki sposób, aby żadne z nich nie było poszkodowane, aby nie zaczęli czuć do siebie niechęci, bo zdecydowali się na opcję, która jednej stronie pasowała, a druga nie chciała jej wcale. Sophia stała tak naprawdę pomiędzy jednym, a drugim, a wiedziała, że nie ma żadnej możliwości, aby w tym zawieszeniu zostać. Może jeszcze przez parę tygodni, ale to by było na tyle. Czas też nie był po jej stronie, jeśli o to chodziło.
OdpowiedzUsuńNie odwróciła wzroku, kiedy przekręcił jej głowę tak, aby na niego spojrzała. I w oczach Cartera dostrzegła niemal ten sam rodzaj niepokoju, który zaobserwowała u siebie. Tę niepewność i bezradność, kiedy zwyczajnie już się nie wie, co powiedzieć lub zrobić, aby to zabrzmiało dobrze, bo każde słowo zdaje się nieodpowiednie.
— Zdaję sobie sprawę, Carter. — Zapewniła cicho. Do niczego jej nie zmuszał, nie naciskał, aby podjęła decyzję tu i teraz. Coś należało zrobić, ale oboje potrzebowali tego czasu, aby przemyśleć to wszystko na spokojnie, a potem zadecydować co będzie najlepsze dla nich. Dla każdego z osobna, ale i jako pary. — Nie, jesteś odpowiednią osobą, Carter. Wiem, że tobie też nie jest łatwo.
Jeżeli miała z kimś o tym wszystkim rozmawiać, to musiał to być Carter. Nie przyjaciółka, nie znajomy – Carter. Jej partner. To z nim podejmowała tę decyzję, a nie z koleżankami. Nawet, jeśli to przez miesiące Sophia wszystko będzie odczuwała, ona mierzyłaby się z bólem i ewentualnymi komplikacjami, to ta decyzja należała – według niej – w takim samym stopniu do Cartera, jak i do niej.
Pokiwała lekko głową w porozumieniu. Tylko, że ona naprawdę nie wiedziała, gdzie stoi i w którą stronę należy iść. Odetchnęła nieco głębiej, jakby już szykowała się do odpowiedzenia mu na te pytanie, kiedy ten ruch przy drzewku ją zaskoczył. Sophia zamarła z lekko rozchylonymi ustami, bo przez moment nie dowierzała, że ktoś tu mógł jeszcze poza nimi być. Jej przyrodnia siostra wyłoniła się z cienia powoli. W dłoniach miała zapaliczkę i białe opakowanie papierosów, które Sophia znała. Maddie nie paliła, a przynajmniej nie nałogowo. Skoro po to sięgała to najpewniej coś się wydarzyło. To było bez znaczenia, a Maddie tutaj była. I słyszała Bóg sam wie, ile tak naprawdę z ich rozmowy. Sophia nie chciała się tym dzielić z nikim, poza Carterem, a teraz najprawdopodobniej ten sekret zaczął wychodzić na jaw. Z dwojga złego, gdyby to Imogen tutaj była to w przeciągu trzech minut wiedzieliby o tym wszyscy, którzy próbowaliby wtrącić swoje trzy grosze do tej sytuacji. Zmusić ją do decyzji, której być może wcale podejmować nie chciała.
Sophia wyprostowała się lekko, napinając się bardziej niż to było konieczne. Na moment po prostu zamilkła, a to wydawało się być jak dziwny sen, w którym nie planowała brać udziału.
— Jestem tu sama. — Wtrąciła, jakby to miało mieć dla nich jakieś znaczenie. I poniekąd miało. Dawniej Imogen i Maddie były nierozłączne, ale od paru miesięcy ich relacja nie była już tak bliska, jak dawniej. Ochłodziła się. Gen bardziej przypominała swoją matkę, a Maddie… Maddie, choć była jej idealną kopią to oddalała się coraz bardziej od Gwen.
— Pies, huh. — Nie brzmiała na przekonaną. Musiała słyszeć… Wszystko. Albo większość. — Widziałam, Soph mi kilka razy wysyłała zdjęcia. Jest śliczna.
Sophia lekko się rozluźniła, ale nie potrafiła z taką łatwością zacząć kłamać, jak Carter. Weszła jednak w tę rolę, którą jej narzucił.
— Mówiłam ci, że tak będzie. Weźmiemy ją na chwilę i nie będziemy potrafili już oddać. — Uśmiechnęła się lekko, a potem zerknęła na Maddie. Nie potrafiła jej teraz rozgryźć. Maddie nie była z tych, które wtrącają się w nieswoje sprawy. Dopóki nie była poproszona to trzymała się z daleka. — Więc chyba… Chyba ją zatrzymamy. Pewnie teraz gryzie nogi od stolika albo krzesła. — Mruknęła. Nie raz wrócili do pogryzionych nóg, więc teraz, jak zniknęli na parę godzin zniszczenia pewnie będą. Chyba rozumiała, co tamten gość miał na myśli, ale w przeciwieństwie do nich oni o Gigi zadbali i ten problem z czasem się rozwiąże.
Usuń— Pasuje wam taki… kudłaty pies. — Podsumowała. Sophia faktycznie jej czasem coś wysłała, ale nie napisała, że wzięli ją na sto procent. Po prostu, że jest i ma się dobrze. — Minutę, może dwie. Musiałam stamtąd uciec na moment. Matka zaczyna przesadzać.
Wywróciła oczami, co Sophia doskonale rozumiała. Nie chciała się jednak zagłębiać w to, co Gwen robiła, że wygoniła to Maddie aż na zewnątrz.
— Ze mną? — Maddie uniosła lekko brew i wzruszyła ramieniem. — Tak, jest w porządku. Co z nią? — Skinęła na Soph.
— Co? Nic mi nie jest. — Mruknęła na swoją obronę. — Było mi tylko duszno. Nikt nie włączył klimatyzacji. Chcieliśmy się przewietrzyć.
Jeżeli była tu minutę, może dwie, to musiała słyszeć więcej niż powinna. Blondynka pokiwała głową, niby w zrozumieniu, ale nie kupowała tej historyjki z psem. I sama nie wiedząc, dlaczego, ale pociągnęła temat dalej.
— I dlatego rozważacie prawo wyboru?
Brunetka poderwała głowę spoglądając siostrze prosto w oczy. Wiedziała. Rozchyliła usta, ale żadne słowo nie chciało jej przejść przez gardło.
soph
Wahała się, czy w ogóle powinna była coś mówić. W końcu to nie była jej sprawa, co się dzieje między Sophią, a Carterem. Siostra się jej nie zwierzała. Dopiero co nauczyły się o sobie nawzajem myśleć pozytywnie, ciężko było oczekiwać, że wyskakiwać będą ze wszystkich intymnych szczegółów z życia. Pomogła jej na początku, gdy się tamtej nocy ostatecznie wyniosła z domu. Zajmowała się tym kocurem i królikiem, nie robiła nic specjalnego. Nie była żadnym zaufanym numerem telefonu, pod który się dzwoni w kryzysowej sytuacji.
OdpowiedzUsuńMaddie nie była zrażona jego tonem, który z oczywistych powodów był ostry i nadopiekuńczy.
— Nie ma problemu. Zatrzymam to dla siebie. — Zapewniła. Czymkolwiek „to” było, Maddie nie była z tych, które lecą z plotkami do pierwszej lepszej osoby. Sophia o tym wiedziała i nie martwiła się, że mogłaby komuś coś powiedzieć. Martwiła się tym, że może być oceniona. Przez to, jaką decyzję podejmie. Nie miała podstaw, aby w ten sposób myśleć, a jednak… Jednak te myśli się pojawiały. — Znalazłam się w złym miejscu o złym czasie.
Dopiero po chwili Sophia zaczęła się rozluźniać. Nie napinała tak mięśni, nie zaciskała ust w nerwowym geście i nie ściskała dłoni Cartera w ten szaleńczy sposób, jakby to było jedyne co trzymało ją na powierzchni ziemi. Powoli rozluźniła ten uścisk. Maddie spoglądała na nią z oznakami niepokoju w oczach, który był spowodowany nią samą, a nie faktem, że Sophia była z Carterem, czy, że znalazła się w sytuacji w jakiej się znalazła.
Gigi była bezpiecznym tematem. Taki, który można ciągnąć w nieskończoność. Sophia się nad nią rozpływała i gdyby nie to, że potrzebowała dłuższej chwili, aby dojść do siebie to weszłaby w tę grę momentalnie. Maddie podłapała to znacznie szybciej, a w dodatku nie była niczym przeciążona tak, jak Soph. Spojrzenie Cartera i jego ton również było jednoznaczne i nie pozostawiało wątpliwości. Albo będą mówić o psie, jakby faktycznie była powodem ich rozmowy albo ona się kończy i nie skończy się w miły sposób.
— Wygląda na to, że Gigi potrzebuje dobrego behawiorysty. — Stwierdziła Maddie bez kąśliwości w głosie, ale za to mówiła z dystansem. — Albo porządniejszych kości do gryzienia. Dlatego wolę koty, nie gryzą mebli. Przynajmniej mój.
— Carter ma uczulenie na koty. — Mruknęła Sophia, jakby ta informacja była najistotniejszą w tej całej rozmowie. — Więc, dlatego zwlekam z zabraniem Chestera z domu. I jeszcze jest Gigi, a nie wiemy, jak reaguje na koty. Albo króliki.
Uśmiechnęła się blado, a choć temat zwierzaków był tylko przykrywką to w nim zawsze odnajdowała się dobrze. I wyglądało na to, że za chwilę znów na jej twarzy pojawi się mały uśmiech, który zasugeruje, że wszystko jest w porządku, a największym dylematem jest pies, który zjada im nogi od mebli i czasami wyciąga z garderoby buty. Nie było nic przyjemnego, gdy wchodzili do sypialni, a Gigi gryzła jej szpilki albo sneakersy Cartera, które kupił z jakiejś limitowanej edycji za tysiące dolarów. Ale ciężko było się na nią gniewać. Nawet jeśli było z niej małe tornado, które niszczyło na swojej drodze wszystko. Łącznie z designerskimi butami.
— Powinna zostać. — Zgodziła się Maddie. — Jeśli jesteście przywiązani i gotowi na obowiązek, to czemu nie. Zawsze weselej z psem jest w życiu. Tak przynajmniej twierdzą inni.
Zrozumiała przekaz aż nazbyt dobrze. Carter nie musiał drugi raz powtarzać, że nie zamierzają o tym z nią rozmawiać. Czy pytać o jakąkolwiek radę. Mogła udawać, że nie słyszała. I tak chyba byłoby najlepiej, ale trudno jej również było w tym milczeć. Czuła jakąś głupią, siostrzaną więź z Sophią. Poprawiało się między nimi, a teraz w głupi sposób czuła się za nią jakoś odpowiedzialna. Może w ten sposób chciała naprawić lata nienawiści między nimi. Pojęcia nie miała.
Sophia zerknęła na Cartera, kiedy usłyszała jego ciche „chodź”. Skinęła lekko głową i podniosła się z ławki. Dopiero teraz do niej dotarło, jak cholernie jest tu zimno. Oboje pewnie zmarzli, a Carter w szczególności. Nie miał na plecach nic, poza cienką koszulą, a Sophia i tak dygotała w jego marynarce.
Usuń— Polujecie na willę? — Uniosła brew. — Powodzenia. Ma niezłe branie. Jest na nią wiele chętnych.
— Zauważyłam, ale Carter ma… wyjątkowe zdolności. — Rzuciła Sophia w odpowiedzi, jak już była pewna, że odzyskała władzę nad głosem, który się ni łamał. — Ale wracajmy. Idziesz?
— Nie, zostanę. Muszę odreagować po matce. — Mruknęła i wzruszyła ramionami. — Trzymałabym się od niej z daleka, ale… nie potrzebujecie raczej o tym przypomnienia.
— Zdecydowanie nie. — Mruknęła brunetka. Ostatnie na co miałaby ochotę to stanięcie twarzą w twarz z Gwen. Nawet, jeśli to było nieuniknione to najpierw wolała zająć się czymś innym. Odrobinę przyjemniejszym.
Obie dziewczyny w tej samej chwili uniosły brew, gdy Carter zaprosił Maddie. Sophia mogła, co prawda, zapraszać kogo chciała. Selena czy Victoria wpadały co jakiś czas. To w końcu było również i jej mieszkanie, ale Maddie… Maddie tam jeszcze nie było.
— Nie kłamię. — Obruszyła się brunetka. — Zjada nogi od krzeseł i stolików. Po prostu udajesz, że tego nie widzisz, bo cię omamiła. — Mruknęła, a kąciki jej ust drgnęły, jakby podrywały się do uśmiechu. Prawie tak, jak zrobiłam to ja, dodałaby, gdyby nie to, że obok była blondynka.
— Pewnie, dzięki. Zgadam się z Soph i wpadnę z jakąś kością dla Gigi czy coś. — Obiecała.
I na tym się skończyło. Maddie przesunęła się w swoją stronę, a oni wrócili do środka. Jakby nic się nie wydarzyło. Jakby żadne sekrety nie wyszły na jaw. Po wejściu uderzył w nią z powrotem zgiełk tego miejsca. Rozmowy, ludzie przechadzający się z kieliszkami z winem w dłoniach. Elegancja i prestiż, na które nie miała sił.
— Przejdziemy do baru? Wezmę wodę. — Nie musiała się pytać, ale chciała przerwać ciszę, która na moment między nimi zapadła. — I będziesz miał chwilę na przygotowanie się do walki o Kolorado. Kompetycja jest… Spora. Nie znają litości.
soph
Na swój sposób, trochę pokrętny, ale dawała im znać, że gdyby potrzebowali, a raczej, gdyby to Sophia potrzebowała to ona jest i będzie obecna. Maddie słuchała już wielu jej problemów z przeszłości i nie oceniała. Tych najświeższych, które bolały i kąsały ją w tym roku, więc Sophia miała tę świadomość, że może siostrze zaufać. Nawet z taką informacją. Po prostu jej w ciszy podziękowała. Bez zbędnego rozczulania się nad tą sytuacją. Było to trochę chłodne i z dystansem, ale nie miało w sobie nawet ziarna złośliwości, która dawniej między nimi była czymś wręcz naturalnym. Sophia doceniła, że Maddie nie ciągnęła tematu. Tylko przystała na wersję z Gigi, jakby to naprawdę był ich najpoważniejszy problem. Gigi była u nich od prawie dwóch tygodni. Nawet jeśli byłaby tylko tymczasowo to ten czas wystarczył, aby się w psie zakochać, a ona skradła ich serca już dawno temu.
OdpowiedzUsuńWchodząc z powrotem do środka Sophia musiała się wbić na nowo w rytm, który zdążył z niej opaść. Znów być tą dziewczyną, która zna każdy zakamarek tego miejsca i wie, gdzie są wszystkie tajne przejścia w razie potrzeby ucieczki. Nie chciała znikać stąd bez pożegnania się z ojcem i miała też małą nadzieję, że uda się im jeszcze wrócić do poprzednich nastrojów. Szczególnie, że było przecież naprawdę miło. Pierwszy raz od wielu, wielu dni było po prostu dobrze. Bez zmartwień, które teraz znów im krążyły nad głową, a ona wiedziała, że gdy wrócą do domu to będą musieli porozmawiać. Nie mogli odkładać tego wszystkiego na później. Na kolejny dzień czy tydzień. Sophia w końcu musiała z siebie wyrzucić wszystko to, co do tej pory trzymała głęboko schowane. Rzeczy, o których Carterowi jeszcze nie powiedziała. Takie, których obawiała się wymówić przy nim na głos. Które od siebie sama odpychała, bo wolała wierzyć, że nie są one prawdą, a były częścią jego życia. Tego, którego nie chciała dla siebie ani dla niego, a już na pewno, w które nie chciałaby wciągać niewinnego dziecka, które na to zwyczajnie nie zasłużyło.
— Powiem. — Obiecała. Wtedy też by mu powiedziała, ale zareagował szybciej zanim Sophia zdążyła pomyśleć, aby się odezwać. Przez pierwsze sekundy po prostu myślała, że to tylko chwilowe, ale jednak okazywało się, że wcale takie nie było.
Nie odczuwała tego jako próbę kontroli. Tylko zwyczajną troskę. Dlatego bez zbędnego przekomarzania się, czy mruczenia, że to pewnie nic takiego zwyczajnie się z nim zgodziła. Jakby nie patrzeć, ale nie chodziło tylko i wyłącznie o nią.
Pokiwała głową. Taką wodę właśnie chciała i taką najczęściej piła. Mimo, że zmarzła na zewnątrz to poprosiła jeszcze o dodatkowy lód. Liczyła, że po tym będzie jej trochę lepiej, a te uczucie gorąca, które się wcześniej pojawiło już nie wróci.
Ten krótki komentarz Cartera sprawił, że Sophia się krótko zaśmiała. Policzki powoli nabierały koloru, który wcześniej z niej tak szybko zszedł, a usta częściej unosiły się do uśmiechu, którego brakowało przez ostatnie kilkadziesiąt minut.
— Mówiłam ci już, że jak bardzo tę pewność w tobie lubię? — Zapytała. Zwilżyła gardło jeszcze zimną wodą, która miała lekko kwaskowy posmak przez cytrynę. Lód zabrzęczał w szklance, kiedy ją przechylała. — Gotowa. Nie zostawiłabym cię samego z tymi ludźmi. Mogą się ładnie uśmiechać, ale nie zostawiają jeńców, gdy chodzi o licytację. Zwłaszcza, gdy chodzi o takie miejsca. — Pozwoliła sobie na krótki śmiech.
Sophia zdawała sobie sprawę z tego, że dla niego to nie jest nic interesującego. Ona najczęściej się tym aukcjom tylko przyglądała, bo również nie miała potrzeby, aby brać w tym udziału. Mimo, że wyglądało to na dobrą zabawę. To w pewnym momencie rodziła się w konkurencję, w której zostałaby raz dwa zmiażdżona przez bardziej doświadczonych.
— Tylko nie przesadzaj z tą aukcją. — Mruknęła ostrzegawczo, jakby chciała mu przypomnieć, że jeśli kwota zacznie być absurdalna ma się wycofać. Miała jednak przeczucie, że nawet, gdyby sięgała kosmicznych kwot to on nie zaprzestanie, dopóki ta willa nie trafi oficjalnie w jego ręce.
Carter otrzymał tabliczkę z numerem 21. Co Sophia uznała za szczęśliwy numer, skoro była urodzona dwudziestego pierwszego. Mężczyzna prowadzący aukcję był siwiejącym, rozgadanym pięćdziesięciolatkiem, który ani na moment nie przestawał żartować. Zaczynał od małych przedmiotów. Ceny rosły w zastraszającym tempie za degustację kawioru, prywatny koncert wiolonczelowy. Wszystko szło w ogromnych tysiącach, ale na dobrą sprawę, a to było najważniejsze.
Usuń— A teraz, moi drodzy — prowadzący rozłożył szeroko ramiona — gwiazda wieczoru. Trzy dni w luksusowej willi górskiej willi w Kolorado, z prywatnym jacuzzi oraz sauną, panoramicznym widokiem na ośnieżone szczyty i… — zrobił pauzę dla większej dramaturgii — ośmioma rodzajami gorącej czekolady. Na specjalne życzenie poprzedniej zwyciężyni.
Usta Sophii drgnęły, jakby wiedziała co wydarzy się za chwilę.
Widziała, jak Carter leniwie unosi rękę. Zaczęło się prosto. Od dziesięciu tysięcy. Przebiła go jakaś kobieta z przodu. Potem biznesmen. Potem ktoś jeszcze. A Carter… Zdawało się jej, że bawił się dobrze. Jeśli udawał, to wychodziło mu to świetnie. Przebijał oferty zachowując piekielnie surową pewność siebie.
— Sto pięćdziesiąt tysięcy! — Rzucił prowadzący, a nawet jego ton zaczynał tracić powoli na pewności. — Po raz pierwszy… Po raz drugi…
Jakaś kobieta westchnęła z rezygnacją i opuściła tabliczkę. Dostrzegła, jak Carter unosi tabliczkę. Była gotowa go powstrzymać. Tyle? Za trzy dni? Ale zanim zdążyła usłyszała głos wesołego prowadzącego.
— Sprzedane dla pana z numerem dwadzieścia jeden! rozległo się. — Proszę państwa, taka determinacja zasługuje na brawa. Ja bym się nawet bał zapytać, kogo ten pan zamierza zabrać ze sobą…
Kilka osób się roześmiało, a Sophia poczuła, jak niektóre z tych spojrzeń kierują się w ich stronę. Kolor już zdecydowanie wrócił jej na twarz. Plamiąc policzki znajomą czerwienią, której nie dałyby nawet ukryć jej rozpuszczone włosy.
— Zwariowałeś. — Powiedziała podnosząc ją. Miała wrażenie, że Carter patrzy jakby wygrał coś więcej niż tylko luksusowy weekend w górach. — Kompletnie straciłeś rozum.
soph
Sophia nie mogła wręcz uwierzyć w to, że Carter roztrwonił tyle pieniędzy na zaledwie trzy dni. Fakt faktem, to wszystko szło na osoby, które tego naprawdę potrzebowały, ale to wciąż była kosmicznie ogromna kwota. Niby z jednej strony powinna była być przyzwyczajona do takich cyfr. Wychowywała się od małego w tym świecie, który był pełen przepychu, ale to i tak robiło na niej ogromne wrażenie, że wystarczyło tak naprawdę pstryknięcie palca, aby wydać takie kwoty. Sama wcale nie była lepsza, bo jeśli chodziło o wydawanie… Sophia wcale nie była taka skromna na jaką mogła się kierować.
OdpowiedzUsuń— Trzy dni. Sto pięćdziesiąt tysięcy. To szaleństwo. — Zaśmiała się. Pamiętała, jak jej mówił, że potrafił wydać osiemdziesiąt tysięcy za jedną noc, więc może drugie tyle za trzydniowy pobyt w górskiej willi z ośmioma, to było bardzo ważne, rodzajami czekolady, wcale nie było taką ogromną przesadą. — Powiedziałam ci też, żebyś nie przesadzał. — Przypomniała. To nie było coś, o co mogłaby być zła. To były jego pieniądze i mógł z nimi robić co chciał, a jeśli miał ochotę je wydawać na nią, to Sophia nie mogła protestować. Poza ty, nie protestowała. Od dawna wydawał na nią pieniądze, a ona to akceptowała, bo przecież nie miała innego wyjścia. Nie w obecnej sytuacji.
— Ale okej, okej. Dla tych ośmiu rodzajów czekolady warto. — Roześmiała się. Ten punkt przekonał ją w mgnieniu oka. Jeśli gdzieś były słodycze, to byłą tam również Sophia. I tak się składało, że miała znaleźć się w Kolorado i raczyć się czekoladą. Patrząc na to, jak toczył się ten wieczór to nie spodziewała się, że zostaną tu do końca. Myślała, że zbiorą się za chwilę do wyjścia, a wcale tak nie było.
Zmarszczyła nieco nos i przymrużyła oczy, kiedy mówił. Ten jego półuśmiech mówił jej znacznie więcej niż mógł się spodziewać. I rozbrajał ją bardziej niżby sobie tego życzyła.
— Och, siedem dni, tak? — Powtórzyła po nim. Westchnęła cicho i pozwoliła sobie na to, aby przeciągnąć dłonią po jego torsie. — Mam nadzieję, że lubisz śnieg. Bo właśnie zabierasz swoją dziewczynę do Kolorado. I lubię śnieg. — Dodała. Może musiałaby odpuścić narty, bo niepotrzebnie narażać ciąży nie zamierzała. Nawet ze zgodą lekarza, a nie była początkująca, aby nie radzić sobie na stoku. Tymczasowo będą musiały zadowolić ją spacery po śniegu i ładne widoki, a na narty wybierze się innym razem. Brzmiało jak całkiem dobry kompromis.
Nie spodziewała się, że poza willą Carter będzie licytował się o inne przedmioty. Było tu parę rzeczy, które wpadły jej w oko. Jak chociażby ten obraz, który szybko stał się własnością pana z numerem dwadzieścia jeden. Zatrzymała się przy nim tylko na krótkie kilkanaście sekund. Obraz jej coś przypominał. Nie konkretnie miejsce, ale uczucie. I nie sądziła, że te kilka sekund sprawi, że do domu wrócą z obrazem. Identycznie było z naszyjnikiem. Był złoty, delikatny. Prawie niepasujący do rzeczy, które wystawia się na aukcji. Spojrzała na niego przez parę sekund, rzuciła krótki komentarz i bum – własność pana z numerem dwadzieścia jeden.
Sophia powoli nie wiedziała, czy ma zacząć tracić cierpliwość czy zacząć dziękować czy może nałożyć sobie maskę na oczy, bo zdawało się, że na co nie spojrzy to Carter będzie się o to zaraz licytował, aby tylko poprawić jej nastrój, który w zasadzie już i tak był lepszy niż zaledwie kilkanaście minut wcześniej.
Aukcja dobiegała końca. Niektórzy ludzie wyszli zadowoleni, oni wręcz przeciwnie. Sophia zaledwie na moment została sama. Zapewniała go chyba z dobre pięć minut, że nic jej nie będzie, a w razie czego niedaleko jest Maddie, która wróciła z tarasu i krążyła po Sali. Raczej znudzona, ale Sophia zapewniła Cartera, że w razie czego miała na wyciągnięcie ręki Maddie, która – skoro już wiedziała – to w razie czego mogła jej pomóc. Posłużyć za dobre ramię czy cokolwiek, jeśli wymagałaby tego sytuacja. Poczuła się lepiej i nie sądziła, że będzie potrzebowała teraz dodatkowej pary rąk do przetrwania góra dziesięciu minut bez Cartera.
Znalezienie łazienki nie było trudne, ale dostanie się do niej zajmowało trochę czasu, a jeśli nikt po drodze go nie zaczepi – to będzie miał ogromne szczęście. Krążyła dalej po pomieszczeniu. Przeglądała pozostałe przedmioty, które były wystawione. Zatrzymała się wpół kroku, kiedy mężczyzna ogłosił następny przedmiot.
UsuńPodpisane rękawice bokserskie.
Podpisane rękawice bokserskie należące do Nico Millera.
Sophia poczuła dziwne ukłucie. To była ostatnia rzecz, której się tego wieczoru mogła spodziewać. Zatrzymała się na uboczu i patrzyła, a właściwie to słuchała, jak ludzie się zabijają o parę rękawic. Tych, które znała i wielokrotnie widziała u niego w mieszkaniu. Na zdjęciach z walk.
Zaczęła rozglądać się mimowolnie. Był tutaj? Czy tylko… Czy tylko może się jej wydawało, że tutaj był? Nie widziała tu jego rodziców, którzy często byli zapraszani, ale też nie rozglądała się za nimi jakoś szczególnie. Już nie. W którymś momencie ruszyła przed siebie. Krążąc między stolikami. Spoglądając na twarze. Szukając instynktownie tych jasnych, kręconych włosów, które zmieniały kolor w zależności od tego, jak długo wystawione były na słońce.
— Myślałam, że nie lubisz takich przyjęć.
Zatrzymała się kawałek za nim. Nie musiała widzieć go od przodu, aby wiedzieć, że to on. Nawet nie powinna była podchodzić. Nico był zamkniętym rozdziałem, o którym nie tyle co zapomniała, ale po prostu już do niego nie wracała.
soph
Nico był ostatnią osobą, której Sophia się tutaj spodziewała. Czy to w końcu nie jej styl życia był jedną z tych rzeczy, które weszły między nich? Ona zawsze chętna i gotowa do tego, aby na takich przyjęciach błyszczeć, serdecznie uśmiechać się do gości i płynnie przepływać między stolikami upewniając się, że nikomu niczego nie brakuje. Jeszcze, kiedy byli dziećmi pamiętała, że Nico nie przepadał za tymi miejscami i zawsze szukał ustronnego miejsca, aby uciec. A ona biegała za nim. Nawet kiedy mama łapała ją za rękę i prosiła, żeby chociaż przez pięć minut posiedziała w miejscu, Ale zwykle odpuszczała, bo widziała, że Sophii zatrzymać się nie da. Nie, gdy te jej dziecięce, ufne oczy wlepione były w starszego kolegę. Tym bardziej widok Nico tutaj ją zaskoczył. Widziała go ostatni raz tamtej nocy w Hamptons. Nawet się nie pożegnała, kiedy uciekała z domku, gdy odbierała telefon od Cartera. Nie spojrzała w jego stronę. I chyba nie miała tez wyrzutów sumienia. Dla Nico nie było w jej życiu już miejsca, a przynajmniej nie było go na takich samych zasadach, jak dawniej. Mimo, że Sophia jeszcze nie była pewna, jakie te zasady miałyby wyglądać. Póki co po prostu z nim rozmawiała. Balansując przy bezpiecznych tematach, które nie wymagały od nich zdradzania sekretów. Czasem z czegoś zażartowali, jednak nie było między nimi zbędnej bliskości. Dla niej to była niewinna wymiana zdań. Przypadkowe spotkanie po długiej rozłące. Tym razem Sophia nie myślała nad żadnym, „a co by było, gdyby”. Nawet jeśli jej umysł miał na to ochotę, co było spowodowane raczej przyzwyczajeniem niż faktyczną potrzebą, aby zastanawiać się, jak mogłoby to wszystko wyglądać, gdyby tamta noc pod klubem nie była ich ostatnią.
OdpowiedzUsuńSophia znajdowała się teraz w zupełnie inne rzeczywistości. W takiej, w której nie było miejsca na dawne miłości, które nie miały tez tak naprawdę większego odzwierciedlenia w rzeczywistości. Nie wątpiła, że to co było między nimi było prawdziwe, ale nie wystarczyło, aby przetrwać na dłużej. I nie rozpaczała już nad tym. Nie szukała w tym swojej winy ani jego. Zaakceptowała, że to tak po prostu musiało wyglądać i żadne z nich nie ma na to większego wpływu.
Nie zwróciła też uwagi na to, że Carter wrócił. Sądziła, że zajmie mu to trochę więcej czasu. Nie chodziło o to, że nie chciała, aby Carter widział ich razem. Zwyczajnie nie było potrzeby, aby dokładać mu zbędnych myśli, które tego wieczoru już nie były im potrzebne. Sophia też wcale pewna nie była, dlaczego podeszła do Nico. Może potrzebowała tej ostatniej rozmowy z nim? Może chciała przez moment poczuć się tak, jak dawniej, kiedy nie miała w sobie tak ciężkich i poważnych rozterek? Może nie stało za tym nic i chciała się przywitać, tak jak zrobiłaby to dawniej, gdyby wpadli na siebie na jakimś przyjęciu.
Gwen wyczuła ten moment, aby się wślizgnąć i szepnąć coś, co mogłoby sprawić, że cały ten świat Sophii i Cartera się zachwieje. Tak naprawdę nie chodziło nawet o to, że Carter nie pasował do tej rodziny. Że wyglądał inaczej, a jego styl życia odbiega od tego co znali i do czego byli przyzwyczajeni. Tak właściwie to zabierając Sophię wyświadczał kobiecie ogromną przysługę. Osiągnęła dzięki niemu po części to, czego chciała. Z tym, że Sophia znowu wróciła i tym razem nie zapowiadało się, aby miała zbyt szybko się stąd zabrać. Gwen była kobietą, która lubiła mieszać. Nie dla własnej satysfakcji, a dla zasady. Potrafiła przykryć chłód udawaną troską, jak teraz. Niby mimochodem wspominała o Sophii i Nico, o ich relacji, jakby chciała go uświadomić, że to niekoniecznie zakończony rozdział. Nawet jeśli wydaje się, że dawno już to było za nimi.
Blondynka nie potrzebowała być głośna, by uderzyć tam, gdzie zaboli najbardziej. Z tej odległości kilku metrów mieli na Sophię i Nico świetny widok. Prezentowali się niemalże nienagannie. Jakby pasowali tutaj bardziej niż ktokolwiek inny z całego tego eleganckiego towarzystwa ubranego w drogie, słodkie sukienki i szyte na miarę smokingi.
— Raczej nie masz się czym martwić. — Rzuciła, już prawie na odchodne. Zdawało się jej, że to wystarczyło, aby przykuć uwagę Cartera. Nie musiał jej w żaden sposób odpowiadać. Dostrzegła drobne drgnięcia jego szczęki, zwężone spojrzenie. Czy chociaż sposób w jaki zaciskał dłonie na oparciu krzesła.
UsuńKąciki ust kobiety lekko drgnęły, gdy jej spojrzenie znów powędrowało w stronę Sophii i Nico. Zatopionych w rozmowie. Słodko nieświadomych, że są obserwowani. Nie działo się między nimi nic i być może właśnie te nic było najgorsze.
— Często przez ostatni rok… zmieniała swoje zainteresowania. Był przyszły architekt, a potem ten programista z Brazylii. Żaden nie utrzymał się dłużej niż dwa miesiące. — Mówiła swobodnie. Chowając jad w głosie za czymś zwyczajnym, co do niej nieszczególnie pasowało. — Zawsze wracała do Nico, ale może z tobą znalazła… Właściwą osobę.
Ciche „hm” omsknęło się kobiecie, kiedy znów na nich spojrzała, a potem z powrotem na Cartera.
— Albo to tylko dłuższa przygoda zanim wróci tam, gdzie ciągnie ją od kiedy była małą dziewczynką.
gwen, wyjątkowo ;>