They said I’d be nothin’.
So I became everything
ZAIRE
Carter Zaire Crawford
|
Jeszcze kilka lat temu Carter Crawford, znany dziś jako ZAIRE, pracował jako barman, a nocami nagrywał kawałki w prowizorycznym studio zbudowanym z kartonów i materacy. Dziś ma 28 lat, na jego koncerty przychodzą dziesiątki tysięcy fanów, a jego wizerunek widnieje na billboardach w Los Angeles i Tokio.
Popularność wywróciła jego życie do góry nogami. Wraz z sukcesem przyszły pieniądze, sława i nowi znajomi. ZAIRE zaczął pojawiać się na imprezach z celebrytami, otoczony ludźmi z branży, których intencje często budziły wątpliwości. Wizerunek charyzmatycznego buntownika budował świadomie – ekstrawaganckie stroje, drogie samochody, nocne życie i burzliwe związki, które kończyły się równie spektakularnie, jak się zaczynały, tylko podsycały zainteresowanie mediów.
Choć jego kariera muzyczna rozwija się dynamicznie, życie osobiste ZAIRE’a pozostaje niespokojne. Liczne skandale, zmieniające się twarze w jego otoczeniu i rosnące ego sprawiają, że coraz częściej mówi się o nim nie jako o artyście, lecz o postaci ze świata plotek.
Za fasadą blichtru wciąż jednak kryje się chłopak z Bronxu – utalentowany, ale niedojrzały emocjonalnie, zagubiony w świecie, w którym wszystko przychodzi zbyt szybko. Bo choć jego utwory biją rekordy, a fanbase rośnie z dnia na dzień, to jedno pozostaje niepewne: czy ZAIRE będzie potrafił przetrwać nie tylko na scenie, ale i poza nią.
Jego historia to klasyczny przykład amerykańskiego snu, ale też przestroga przed tym, co może się wydarzyć, gdy ten sen staje się rzeczywistością. Zachłysnął się sławą jak dziecko dymem – nie wiedząc, że zaczyna się dusić.
|
Sophia dostrzegła, jak mury, które budował wokół siebie jej ojciec powoli zaczynają zanikać. Nie była to drastyczna zmiana i podejrzewała, że czeka ich jeszcze długa droga do tego, aby nawet nie tyle co zaakceptował Cartera w pełni, a przyzwyczaił się do myśli, że Sophia z nim jest i wcale nie zamierza tego związku szybko kończyć. Kiedy jej na czymś lub na kimś zależało potrafiła nagiąć zasady, a przy Carterze robiła to wyjątkowo często. Niektóre z nich były… Subtelne. Ledwo dostrzegalne, ale wciąż były obecne. Oscar musiał w końcu dostrzec również to, że w tej całej sytuacji to nie Sophia byłą w błędzie. Nawet, jeśli miałoby się okazać, że relacja z Carterem ją wyniszczy do reszty, że będzie żałowała każdej minuty, którą z nim spędziła – to ona musiała to przeżyć. Nie wystarczyło jej ostrzec, że coś może się źle skończyć. Mógł jej tylko zasugerować, aby była ostrożna i zrobił, ale podszedł do tego w zły sposób. Zamiast pozwolić jej się wytłumaczyć z tej relacji pierwsze co zrobił to było rzucanie oskarżeń, a przecież nie był człowiekiem, który z miejsca osądza ludzi. To spotkanie z Carterem coś w nim zmieniło. Patrzył na niego nie jak na zagrożenie, po którym jego córka może skończyć ze rozharatanym sercem, ale jak na mężczyznę, który mimo, iż miał powody, aby się do niego więcej nie odzywać, zdecydował się przerwać tygodnie milczenia między Oscarem, a Sophią. Przychodząc nie próbował mu się tłumaczyć ani wybielać. Przyszedł, bo tu chodziło o Sophię, a jeśli było coś, na czym im obojgu zależało – to była to właśnie brunetka. Być może uświadomił sobie to zbyt późno, ale teraz zamierzał zrobić co w jego mocy, aby tę relację z nią odbudować. Aby nie stracić jej bardziej niż już to się stało, a o co on sam przez te ostatnie lata dbał, aby się działo. Skupiony na pracy, odsyłający Sophię do swojej żony, która nigdy nie przejawiała wobec niej pozytywnych emocji. Był nieobecny. Chłodny i zdystansowany. Pogrążony w myślach, do których nikt nie miał poza nimi dostępu.
OdpowiedzUsuńZaskoczona była, że tym razem Oscar nie stanął za Gwen, która już od wejścia roznosiła negatywną energię. Jakby powoli zaczynał rozumieć, że to ta kobieta jest problemem. I nie zamierzał jej teraz dać platformy do tego, aby odegrała swój teatrzyk, który odbywał się na jego plecach. Szukała zaczepki i konfrontacji, jakby nawet na moment nie mogła sobie odpuścić tej walki między nimi. Sophia nie zamierzała się dać wciągnąć w jej gierki. Znała je aż nazbyt dobrze. Każde słowo było elegancko do siebie dobrane. Wypowiedziane tak, aby zacząć cichą wojnę.
Dla brunetki to był dobry znak. Nie wybitny, ale wystarczający, żeby widziała więcej. Aby jeszcze kiedyś spróbowała się przed nim otworzyć tak, jak dawniej.
Słychać było w tle, jak mężczyzna z wyraźnym akcentem woła Oscara do sprawy, którą koniecznie musiał teraz przejrzeć. To nie była ucieczka, Sophia to wiedziała. To były obowiązki, od których nie dało się uciec, gdy organizowało się takie przyjęcia. Gdyby nie była tu jako gość, również miałaby ręce pełne roboty. Pilnowałaby, czy wszystko jest na swoim miejscu. Dopatrywała nieścisłości. Była tu jednak w innej formie niż zwykle. I swój czas zamierzała spędzić z Carterem, a między jednym przemówieniem, a drugim znaleźć chwilę na rozmowę z ojcem.
Widziała również to, jak Gwen traci grunt. Ostrożnie się pod nią rozsypywał, a Sophia nie mogła nie czuć satysfakcji, kiedy widziała, jak ta kobieta nie wiedziała, gdzie uderzyć, aby ich zabolało. Najlepsze co mogła zrobić to odejść. Z resztkami klasy, które w sobie miała. Mimo, iż byli na uboczu to wciąż było tu zbyt wiele osób, które mogłyby przypadkiem dostrzec, że za tą twarzą, która czasem szczere potrafiła się uśmiechnąć kryła się osoba, która nikomu, poza sobą, nie życzyła dobrze.
Mówiła to „będę w pobliżu”, jakby mieli zamiar jej szukać i prosić o spędzenie wspólnie czasu.
Sophia się nie odezwała. Nie pożegnała ani nie zapewniła, że będą się w razie czego za nią „rozglądać”.
Jej uwagę rozproszył Carter z tą swoją dłonią, która sunęła się wzdłuż jej pleców, Brunetka uśmiechnęła się ciepło, a potem na niego spojrzała i prawie się roześmiała.
Usuń— Nie spodziewałam się tego. — Przyznała szczerze. Sądziła, że będzie to lodowata wymiana zdań, ale w końcu jeszcze pół wieczoru przed nimi. Mogło się jeszcze okazać, że trafią na mroźną Gwen, która nie będzie oszczędna w słowach. — Ale owszem, to wyjątkowy wieczór. Zaskakujący, nawet bym powiedziała.
Ostatnie o co by podejrzewała Gwen to to, że tak szybko się podda i zniknie.
— Chcesz iść i obejrzeć absurdalne rzeczy, które wystawili na aukcję? — Zapytała. Nie było sensu, aby tu tkwili i czekali na ewentualny powrót Gwen. — Czy… — Zniżyła głos, a zanim się odezwała lekko przygryzła dolną wargę. — … czy chcesz iść w ustronne miejsce i nadrobić ten niewybaczalnie krótki pocałunek?
soph
Nie potrafiła się przed tym drobnym, prowokującym komentarzem powstrzymać. Mogli być nawet w środku filharmonii, a i tak nie potrafiłaby tej propozycji długo trzymać w sobie. Zaskakiwała samą siebie, bo nigdy przedtem nie czuła się tak przy nikim. Nigdy nie miała w sobie tak ogromnej chęci, aby łamać zasady. Nawet jeśli tymi zasadami miało być wyrwanie się z Sali bankietowej, aby na dziesięć minut schować się w jednym z tych pomieszczeń, które nie były dostępne dla kości, a czasem nawet i nie dla personelu. Znała wszystkie kody do przejść. Miała kartę, która otwierała każde drzwi – pomijając te do pokoi gości. Mogła wejść tu tak naprawdę wszędzie, gdzie tylko by się jej zamarzyło.
OdpowiedzUsuńPrzylgnęła do niego swoim ciałem odrobinę mocniej, kiedy jego dłoń wciąż sunęła po jej plecach. Swoje własne ułożyła na jego torsie. Tak, jak wcześniej, kiedy wykręcała się, że poprawia mu marynarkę.
— Carter… — Zamruczała jego imię w odpowiedzi. Powinna się pewnie teraz poczuć, jakby została przyłapana na gorącym uczynku i poniekąd tak było, ale jedyną widownią brunetki był Carter. Nawet jeśli ktoś w ich stronę zerkał to nie mógł dostrzec nic więcej poza swobodną czułością między parą. I to w tym wszystkim było najlepsze, że nie zwracali na siebie uwagi. Jasne, Sophia jako córka gospodarza trochę to robiła i Carter jako… Cóż, jako jej partner był małą kontrowersją, ale wciąż znajdowali się w odizolowanej części przyjęcia.
— Właśnie. Jestem pewna, że ci wszyscy goście robią o wiele gorsze rzeczy. — Zaśmiała się pod nosem. W porównaniu do innych Sophia była jak anioł. Brakowało jej tylko aureoli i jasnych skrzydełek. Najlepiej z pozłacanymi piórkami. — Wiesz, dwa lata temu wybuchł mały skandal. Jakiś polityk został przyłapany w łazience z kelnerką. Jego żona i dzieci tu były. Straszny był z tego bałagan. — Może wcale nie była lepsza, jeśli chodziło o plotki, od tych wszystkich ludzi, którzy wokół nich byli i zawzięcie plotkowali. — Więc moje… Niemoralne propozycje nie są takie złe. Zwłaszcza, że proponuję je swojemu własnemu chłopakowi.
Jeśli został w niej jakiś ślad po interakcji z Gwen, to właśnie się go pozbyła. Jej uwaga znów skupiona była na Carterze. Wciąż czuła się tak, jak jeszcze wtedy, kiedy skąpani byli w półmroku i przed wejściem na salę bankietową.
— Chcę cię prowokować, bo chcę zobaczyć, co zrobisz, kiedy zostaniemy sami. — Odpowiedziała szeptem, aby nikt, ale to absolutnie nikt, nie usłyszał tego poza nim. Carter miał rację, a ona takich rzeczy rozpowiadać tu nie powinna była. — Chyba dobrze mi idzie, hm?
Jęknęła cicho w proteście na jego prośbę, której wcale spełniać nie zamierzała. Mało brakowało, a miałaby minę jak obrażone dziecko, które nie dostało swojego cukierka.
— Skoro nalegasz. — Westchnęła, jednak nic w jej tonie nie sugerowało, żeby zamierzała tę propozycję rozpatrzeć. — Przełączyłeś się na inny tryb? Odpowiedzialny? Myślałam, że z naszej dwójki to ja jestem tą od… Trzymania się reguł, a ty od ich łamania.
Uśmiechnęła się niewinnie. Dla niej to była teraz wyborna zabawa. Carter zdawał sobie sprawę z tego, że Sophia lubiła przekraczać własne granice. Nawet jeśli były one subtelne, a być może szczególnie wtedy. Bo ona nie robiła tego nigdy dla poklasku, ale dla samej siebie. Taki cichy bunt, który nie był widoczny gołym okiem, ale jej pozwalał poczuć się… Wolną.
Nie szczędziła sobie tych przypadkowych dotyków dłoni czy spojrzeń, kiedy wyszli na główną salę. Pozwalała sobie na zawieszenie na nim spojrzenia przez dłuższą chwilę. Każdy taki dotyk czy uśmiech był zaplanowany, aby to odczuwał i zauważał tylko Carter, a reszta gości pozostawała w błogiej nieświadomości, że między nimi toczy się gra, którą ona rozpoczęła zanim znaleźli się w tym małym chaosie Upper East Side.
Sophia przewróciła oczami, kiedy usłyszała to westchnięcie. Doskonale wiedziała, co ono oznacza i nie była zirytowana, wręcz przeciwnie. Raczej ucieszona, że zaczęła swój cel osiągać. I to szybciej niż się na samym początku spodziewała. Była przekonana, że zajmie jej to o wiele więcej czasu.
Powędrowała wzrokiem w stronę, gdzie był jej ojciec. Rozmawiał z jakimś mężczyzną. Zawzięcie gestykulowali, a potem się śmiali. Oscar nie zwracał na nich kompletnie uwagi. I bardzo dobrze. Teraz jej wcale nie potrzebowała.
Usuń—Jest zajęty, kochanie. — Uświadomiła go i wróciła spojrzeniem do Cartera. — Ale skoro tak się go boisz… — Westchnęła ciężko i lekko poruszyła ramieniem.
Musiała się wstrzymać, aby nie zaśmiać się, kiedy zobaczyła jego minę i te wesołe oczy w połączeniu ze zdradzającym go uśmiechem.
— W porządku… Ale tylko, dlatego, że chcę ten weekend w górach. — Zaznaczyła, jakby to był najważniejszy cel tego wieczoru i jedyny powód, dlaczego się tutaj znaleźli.
Zatrzymał się obok nich kelner, który na tacy roznosił wśród gości czekoladowe trufle. Sophia nawet się nie zawahała. Jeśli miała do czegoś słabość – to była to słabość do słodyczy. Wypadało, aby poczęstowała się jedną, ale wzięła dwie.
— Musisz je spróbować. Są niesamowite. — Powiedziała, a w zasadzie mu prawie nakazała zanim jedna z nich znalazła się w jej ustach i sama mina mogła mu powiedzieć, jak niesamowite były.
soph
Ona się po prostu nie potrafiła powstrzymać.
OdpowiedzUsuńWpadła w wir rzucania komentarzy, które zaprowadzą ją prosto w kłopoty i nie umiała przestać. Carter również nie ułatwiał jej tego zadania, kiedy pozwalał, aby na niego tak patrzyła i mówiła te wszystkie rzeczy, za które odpowie tak szybko, jak tylko znajdą się sami.
Miała wrażenie, że zamienili się rolami. Najczęściej to Carter był tym, który nie potrafił trzymać rąk przy sobie. Pieścił słowami, doprowadzał nimi na skraj wytrzymałości, a Sophia próbowała go powstrzymać. Była rozsądna. „Nie tutaj”. „Nie teraz”. To były jej standardowe teksty, które rzucała ze śmiechem, bo tak, jak i owszem – momenty mogły nie być najlepsze to nie potrafiła się za to gniewać.
Ta gra między nimi podobała się jej aż za bardzo. W niebezpieczny sposób.
Zaśmiała się krótko i lekko, jakby nie miała w sobie żadnych zmartwień. Poza jednym – co się stanie, kiedy zamkną się za nimi drzwi, a ona nie będzie miała już drogi ucieczki. Żadnego przyjęcia, na którym trzeba się kontrolować. Żadnego ojca, który mógłby zerkać w ich stronę.
— Bo są gorsi. Nawet sobie nie zdajesz sprawy, ile to miejsce widziało podobnych historii. — Wywróciła oczami. — Na przykład… Jedna z tych kobiet, które noszą perłowe naszyjniki i wysyłają swoje dzieci do prywatnych, katolickich szkół… Ukradła złoty naszyjnik innej. Podobno to był jakiś wyjątkowy naszyjnik. Jedyny na całym świecie. Zerwała jej go z szyi i uciekła. Widzisz? Wcale nie jestem taka… zdeprawowana.
Na parę sekund przymknęła oczy, jakby dotyk Cartera przenosił ją w zupełnie inne miejsce. Tylko on byłby w stanie teraz dostrzec te delikatne ruchy ciała; lekko rozchylone usta, które nie miały nic wspólnego z braniem głębokiego wdechu czy niewielki dreszcz wzdłuż kręgosłupa.
— Wiesz, że na to liczę, prawda? — Zapytała i otworzyła oczy, a kiedy to zrobiła od razu napotkała jego spojrzenie.
Od samego początku miała to zaplanowane i niespecjalnie kryła się z tymi zamiarami. I mimo, że ta zabawa jej się bardzo podobała to może faktycznie należało z tym trochę przystopować. Nie chciałaby wykorzystać wszystkich ruchów w przeciągu pięciu minut, a wieczór ledwo się przecież zaczął.
— Odpowiedzialny Carter… — Powtórzyła niemal smakując jego imię na swoim języku. Odkładając na bok ich zabawę, Carter był bardziej odpowiedzialny niż mu się wydawało. Nie doceniał się ani tego, jaki naprawdę jest. Nie widział tego, co widziała w nim ona.
Zanim mu odpowiedziała, uśmiechnęła się. Trochę tajemniczo, bez zamiaru zdradzania swoich planów wobec niego.
— Same miłe rzeczy. — Zapewniła. — Cierpliwości, kochanie. Chociaż… Obecnie nie wiem, które z nas jej bardziej potrzebuje. — Dodała. Faktycznie jeszcze kilka minut takiej rozmowy i przestanie udawać, że pasuje jej rola odpowiedzialnej córki, która pojawiła się na przyjęciu, a złapie go za dłoń i stąd wyciągnie, choćby wszyscy mieli patrzeć w którą stronę zmierzają.
Słodka, czekoladowa trufla na moment oderwała ją od tego wszystkiego. Słodycze były dla niej zbyt dużą pokusą. Mogła prowadzić zdrowy tryb życia, jeść zdrowo i nie mieć żadnych nałogów, ale gdy chodziło o słodycze to niebezpiecznie było zostawiać ją z otwartą paczką czekolady, bo sama była w stanie ją pochłonąć. Carter miał się okazję o tym przekonać. Wyszedł na spacer z Gigi, a na stoliku była otwarta czekolada i po jego powrocie nie było w niej nawet okruszków.
— Mamy w takim razie dwie minuty na udawanie, że cokolwiek poza nami nas tu interesuje. — Stwierdziła i nie było w tym nawet grama kłamstwa.
Przyglądała mu się, jak smakował trufli i wiedziała, że miała rację. Nie miewała jej zawsze, ale tym razem? Tym razem ją miała i była z tego powodu cholernie dumna.
Sophia ze wszystkich rzeczy na świecie, nie spodziewała się tego, że wyląduje w takim miejscu z Carterem. Ani że w ogóle z nim wyląduje, a wbrew wszystkiemu byli tutaj. Zajadając sę truflami, które rozpływały się w ustach i zostawiały po sobie chęć na więcej.
— Mówiłam… Są niesamowite.
Wygrywała rundę po rundzie, ale coś czuła, że jej zwycięstwa są chwilowe. Dlatego zamierzała się nimi nacieszyć porządniej, bo nie było żadnej pewności, że zaraz nie spadnie na drugie miejsce, choć to wcale nie byłoby złym rozwiązaniem.
UsuńWestchnęła ciężko, a słowa Cartera nie przyjęła jako ostrzeżenie, a wyzwanie. Dla samej siebie, czy na pewno po rozgrzaniu się w taki sposób będzie potrafiła zachować się odpowiednio.
— Będę grzeczna, obiecuję. — Zapewniła. Starając się, aby kąciki jej ust nie drgnęły w uśmiechu, który zdradziłby to małe kłamstewko.
Zagryzła lekko wnętrze policzka, a potem wypuściła powietrze.
— Nie możesz mi grozić truflami. — Westchnęła. — Okej, okej. — Uniosła ręce w obronnym geście. — Chodźmy zobaczyć co jest ciekawego poza tą willą. Albo głupiego. A potem… Potem znajdziemy to ustronne miejsce.
soph
Ciężko było się powstrzymać, kiedy Carter był tuż obok. Sophia czasem miała wrażenie, że przy nim wyłącza się jej sensowne myślenie i całe to przestrzeganie reguł, które w sobie tak pielęgnowała od lat nagle przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Spoglądała na niego spod rzęs, jakby próbowała z siebie wyrwać resztki niewinności, którą dawno temu zostawiła już za drzwiami.
OdpowiedzUsuńOtarła o siebie usta, kiedy jego wzrok na nie sięgnął. Niemal czuła, jak jej mrowią od samego przypomnienia pocałunku. Nie tego lekkiego, który mu podarowała zanim tu weszli. Ale od tych, które miała we wspomnieniach, po których brakowało im tchu, a po których czasem się śmiali, jakby sami nie dowierzali, że potrafią doprowadzić się nawzajem do takiego stanu.
— Owszem, grzeczna. — Potwierdziła. Jeszcze mu udowodni, że potrafi taka być, choć to byłoby wyzwanie raczej dla niej, a nie dla niego. Naprawdę ciężko było brunetce się teraz poprawnie zachować i to wszystko to była jego wina, gdyby nie był tak bardzo sobą to ten wieczór wyglądałby zupełnie inaczej. — Nie wierzysz mi?
Uniosła lekko brew w oczekiwaniu na odpowiedź.
Roześmiała się wesoło, kiedy objął ją w talii. Jej dłonie ponownie wylądowały na jego torsie, jednak tym razem już nie w taki sposób, jak wcześniej. Mogła oczami wyobraźni widzieć, jak rozpina – lub rozrywa – guziki od koszuli, ale tutaj jeszcze musiała przez chwilę udawać, że wcale nie ma nieprzyzwoitych myśli. Ze wszystkich miejsc na świecie nie spodziewała się, że to właśnie tutaj po tych nerwowych dniach wróci jej dobry humor.
— Pamiętam. — Wymruczała, a palce odruchowo zacisnęła na materiale jego marynarki. Carter nawet nie musiał robić nic spektakularnego, aby Sophia zaczynała tracić grunt pod nogami. Zamknęła na moment oczy i odetchnęła głębiej, jakby to jej w czymkolwiek miało pomóc. — W życiu się tak tutaj nie zachowywałam. — Przyznała i lekko pokręciła głową, a cichy śmiech opuścił jej usta.
Zawsze była poprawna. Nie tylko na przyjęciach, ale w każdym innym miejscu. Nie pozwalała sobie na zbyt otwarty flirt, a z Carterem pozwalała sobie na o wiele więcej. Wystarczyłoby, aby ktoś obok przeszedł i spokojnie mógłby usłyszeć tę ich niewinną wymianę zdań.
Sophia ponownie krótko westchnęła w odpowiedzi na ten dotyk Cartera, który był teraz rozpraszający. Cienki materiał sukienki przepuszczał ciepło palców na jej skórę, która doskonale znała i pamiętała jego dotyk i ciepło.
Lekko drgnęła, kiedy palcami zaczepił o suwak na plecach. Ledwo zauważalny, idealnie wszyty w materiał, aby nie rzucał się w oczy, a ona już czuła, jak go sprawnie rozsuwa, choć nic przecież nie zrobił.
— Dobry plan.
Skomentowała to tylko w tak krótki sposób. Gryząc się w język, aby nie dopowiedzieć czegoś więcej, co zmieniłoby dwie minuty w dwie sekundy. Chociaż, czy to byłoby takie złe rozwiązanie? Musiała się opamiętać. Przynajmniej jeszcze przez moment. W końcu w każdej chwili ktoś mógłby uznać, że koniecznie trzeba ich wciągnąć w small talk albo wróciłby ojciec, a Sophia wcale nie była teraz pewna, czy chciałaby, aby widział ją w takim momencie. Policzki miała odrobinę zaróżowione, a w oczach błysk, który znał tylko Carter. Wystarczyło na nią spojrzeć, aby wiedzieć, że coś się między nimi wydarzyło i to coś wcale nie było niczym złym, ale zdecydowanie czymś, czego jej ojciec ani cała reszta wiedzieć nie powinni byli.
Ścisnęła mocniej jego dłoń, kiedy kierowali się do mniejszej Sali, aby zobaczyć te przedmioty. Dobrze wiedział, że one wcale jej nie interesują. Nie miała ochoty ani potrzeby, aby je oglądać, ale potrzebowali małego przerywnika, bo gdyby rozmawiali ze sobą w ten sposób dłużej to zniknęliby z tego przyjęcia szybciej niż się na nim pojawili. Sophia też w końcu nie chciała sprawiać złego wrażenia. Zwłaszcza, że zależało jej na tym, aby pokazać ojcu, że on naprawdę nie ma się o co martwić, gdy Sophia jest z Carterem, a ucieczka mogła… Sugerować różne rzeczy.
Sala położona była na końcu korytarza. Trochę z boku od zgiełku w Sali bankietowej, ale wciąż w obrębie piętra. Drzwi prowadziły do przestronnego, minimalistycznego pomieszczenia, w którym panował półmrok z wyraźnie podkreślonymi punktami światła. Rozmowy prowadzone tu były łagodniej. Nie było takiego chaosu, jak na głównej Sali. Niektórzy zachwycali się przedmiotami, które tu były wystawione, inni jeszcze krytykowali. Otoczyła ich mieszanina ściszonych głosów.
Usuń— Mamy chyba sporą konkurencję. — Mruknęła nachylając się lekko w stronę Cartera, kiedy usłyszała, jak ktoś przechwalał się, że bez dwóch zdań ten trzydniowy wyjazd w góry i willa będą należeć do niego. — Będziesz musiał się postarać, żeby nam to nie przepadło. — Dodała rozbawiona. To nie tak, że potrzebowali faktycznie to wygrać. Mogli przecież i bez tego znaleźć podobne miejsce. To tylko miała być weselsza część wieczoru. Rozerwanie się, a jeśli nie wyjdzie, bo ktoś wyskoczy z astronomiczną kwotą, która będzie znacząco przewyższała wartość takiego wypadku lepiej było sobie darować.
— Co powiesz… — Zaczęła, ale jakby jeszcze nie była pewna, czy chce kończyć. — … na mały zakład? — Spojrzała na niego z lekkim, wesołym uśmiechem, który nie sugerował absolutnie nic dobrego. — Poszukamy tych absurdalnie głupich przedmiotów. Wygrywa ten, który znajdzie głupszą rzecz. I przegrany… Cóż, to już zależy od wygranego?
I to by było na tyle z jej grania grzecznej dziewczyny. Całe dwie minuty. Mogło być gorzej, prawda? Jednak po chwili, aby nie wyjść na taką, która ma myśli zamroczone tylko jednym, szybko dodała:
— Nie wyobrażaj sobie za wiele, Crawford. — Zastrzegła, ale kąciki jej ust niebezpiecznie drgnęły w górę. — Jeśli przegrasz, a przegrasz — rzuciła z rozbrajającą pewnością — to już nie będziesz więcej mógł mi zarzucać, że kradnę ci ubrania.
soph
— Owszem, zakład. — Potwierdziła z perlistym uśmiechem, choć nawet w małym ułamku nie była pewna w co się tak naprawdę pakuje. Mogła sobie myśleć, że wie i że ma nad wszystkim kontrolę, ale to było chwilowe uczucie, które może być jej bardzo prędko odebrane. Bawiła się jednak zbyt dobrze, aby martwić się takimi rzeczami.
OdpowiedzUsuńJuż sam ton głosu Cartera jej wyraźnie mówił, że ten pomysł mu odpowiada, ale że może szybko pożałować, jeśli to ona okaże się tą przegraną. Sophia uśmiechnęła się do niego z tą rozbrajającą pewnością, że to właśnie ona trzyma wszystkie karty, a nie on i że ten wieczór potoczy się tak, jak sobie zaplanowała to w głowie. Skóra przyjemnie drgała w miejscach, które dotykał. W sposób, który znaczył tylko coś dla niej, a cała reszta… Cała reszta mogła zobaczyć tylko intymną, ale nieprzesadnie scenkę między nimi. Nic wulgarnego ani niepasującego do takiego miejsca.
— Doceniam cię, kochanie. Ale zapominasz, że jesteśmy na moim terenie. — Przypomniała. Wyciągnęła usta w szerokim uśmiechu, który miał mu przypomnieć, że tutaj to ona rządzi. — Chyba ty nie doceniasz w takim razie mnie… — Mruknęła.
Oczy brunetki wesoło błysnęły, kiedy Carter spojrzał na nią z góry. Widziała ten wyraźny błysk w jego ciemnych tęczówkach, które za każdym razem przywodziły jej na myśl mleczną czekoladę, a teraz były ciemniejsze niż zazwyczaj. Jakby wkradł się do nich ten mrok, który w nim tak cholernie uwielbiała i który ją pociągał bardziej niż powinien.
— Wygram to. — Powiedziała stanowczo, jakby już nie chciała, aby się z nią „kłócił”. Przymrużyła oczy, gdy to mówiła i patrzyła mu w oczy. Trochę tak, jakby potwierdzała, że zamierza tę małą grę wygrać śpiewająco i bez żadnego problemu.
Była tego bardziej niż pewna i nie zamierzała się z tych słów wycofać. Znajdzie najbardziej absurdalną rzecz, która absolutnie nikomu nie jest do szczęścia potrzebna, a i tak znajdą się chętni, którzy wydadzą majątek na posiadanie tej rzeczy.
Mijali różne rzeczy. Od tych naprawdę ekskluzywnych, po które chciało się sięgnąć od razu, aż po mniej istotne przedmioty. Prywatne lekcje rzeźbienia w lodzie – Sophia musiała przyznać, że to ją zaskoczyło i… Dla samej zabawy by się wybrała. Zaparzacz do kawy z diamentowym uchwytem, personalizowany kostium inspirowany epoką renesansu. Komu to było potrzebne? Nie miała pojęcia. Ale kosztowało krocie i mogło spokojnie trafić na listę przedmiotów, które pomogłyby jej wygrać ten mały zakład między nimi. Widziała nawet w oddali złote narty, które na pewno nie mogły być użyteczne i służyły raczej za ozdobę.
Zerkała co jakiś czas na Cartera znad ramienia. Uśmiechała się z tą jej rozbrajającą pewnością siebie, dopóki coś zaczęło być nie tak. Powietrze nagle stało się zbyt gęste, zbyt słodkie. Świat lekko zadrżał. Najpierw jakby podłoga osunęła się o centymetr, potem o drugi. Wzięła oddech, ale powietrze było gorące i słodkie. Przymknęła na moment oczy z nadzieją, że to za chwilę minie. Nie teraz. To uczucie jej jednak nie opuszczało. Jej dłoń zadrżała, kiedy próbowała mocniej ścisnąć palce Cartera, jak w cichym znaku, że coś jest nie w porządku, ale on zareagował szybciej niż Sophia zdążyła wydać z siebie chociaż jedno słowo.
— Trochę mi duszno. — Mieszał się zapach świec i perfum, które z każdą kolejną chwilą stawały się coraz intensywniejsze. Pokiwała lekko głową, ale nie była pewna, czy na to, aby usiąść czy wyjść. Może jedno i drugie. — Taras jest tam. — Mruknęła cicho i wskazała ręką w odpowiednią stronę. Może zimne, jesiennozimowe powietrze dobrze jej zrobi.
To był intensywny dzień. Od rana była w nerwach i tak naprawdę puściły ją dopiero wtedy, kiedy znaleźli się tutaj. Później już nie było w niej nawet grama zdenerwowania, a jeśli się pojawiło to zaledwie na parę chwil i szybko wrócili do tego samego bezczelnego flirtu między sobą, który pozwolił im na to, aby nie przejmować się niepotrzebnie jej macochą i tym, co mogłaby ewentualnie zrobić.
Sophia oddychała powoli przez usta. Dając się poprowadzić Carterowi do wyjścia na taras.
UsuńMyślała, że ma jeszcze trochę czasu zanim to wszystko… Da o sobie znać. Przez ostatnie dni odpychała od siebie rzeczywistość. Nawet, kiedy źle się czuła to wolała wmawiać sobie, że to tylko jakieś przeziębienie, choć przecież to wcale nie była prawda.
Z ulgą znalazła się na zewnątrz. Z powodu pogody nie było tu nikogo poza nimi. Zbyt zimno, aby spędzać miło czas na zewnątrz. Nie ratował temperatury nawet widok na Manhattan, chociaż w tej chwili to było ostatnie o czym Sophia myślała. Oparła dłonie o barierkę i lekko pochyliła się do przodu.
— Nic mi nie jest. — Powiedziała cicho pod nosem, chcąc uspokoić Cartera, a może samą siebie. Dreszcze przeszły jej po skórze, a ciało chyba powoli zaczynało wracać do znajomego rytmu. Jeszcze nie była pewna.
soph
Materiał marynarki opadł na jej ramiona na chwilę przed tym, jak znaleźli się na zewnątrz. Nie prosiła o to, a i tak otrzymała. Uczucie gorąca pojawiło się dość niespodziewanie. W jednej chwili śmiała się i flirtowała z Carterem, szukała tych głupich przedmiotów, które nie miały tak naprawdę znaczenia, a zaledwie kilka minut później świat stał się zbyt przytłaczający, zbyt gorący i duszny. Chłodny wiatr musnął jej policzki i rozwiał włosy, które do tej pory były w nienagannym stanie, a teraz to było bez znaczenia, że będzie nieperfekcyjna.
OdpowiedzUsuńNie skłamała do końca, bo to naprawdę było nic. Wystarczyło, że na moment zerknęła na Cartera i widziała to wszystko, czego nie wypowiedział na głos. Nie chciała go okłamywać ani też, żeby przesadnie się martwił, kiedy to było tak naprawdę… Chyba normalne? Nie miała pojęcia, co ma o tym sądzić. Nie była w żaden sposób przygotowana na to wszystko.
— Och, aż tak? — Poruszyła ramionami, ale nie zbywała tego. Nie sądziła, że mogło być aż tak źle. Zacisnęła palce mocniej na barierce, która była teraz zimna. Może nawet lekko przymarznięta, ale przyciągała ją z powrotem do rzeczywiści.
Lekko drgnęła, kiedy usłyszała pytanie Cartera. Opuściła lekko głowę, wciąż biorąc głębokie wdechy, które pozwalały jej na poczucie się minimalnie lepiej. To. Nawet nie potrafili nazwać rzeczy po imieniu. Wypowiedzieć słów, które zaciskały im gardło.
— Tak mi się wydaje.
To było najlogiczniejsze wyjaśnienie. W rzeczywistości Sophia nie miała tak naprawdę pojęcia, co się w tym stanie z nią powinno dziać. Jasne, mdłości i zmęczenie był standardowe. Nie wiedziała, czego ma się spodziewać. W którym momencie ją złapie, czy w ogóle będzie łapało. Czy może będzie tą szczęściarą, która przejdzie przez to bez żadnych objawów. Mówiła „przejdzie”, jakby decyzja już zapadła, a oni mieli je zostawić.
— Kręci mi się trochę w głowie. — Przyznała. Nie było sensu nic przed nim ukrywać. Zwłaszcza, że potrafił z niej czytać jak z otwartej księgi. — I gorąco i… Zapachy. Dużo tego.
Jakby w jednej sekundzie wszystko, co czuła dookoła stało się zbyt intensywne, a ona nie była w stanie tego znieść w odpowiedni sposób. Sophia również wolałaby, aby to nie było tym, ale czy to mógł być przypadek, że poczuła się w taki sposób?
— Tak, cóż. Ta kawa długo we mnie nie została. — Mruknęła pod nosem. Próbowała się przekonywać, że to wcale nie jest to, ale… To było bardziej niż pewne, że to wszystko co teraz się działo było skutkiem ubocznym.
Sophia uśmiechnęła się, ale nie było w tym uśmiechu nic wesołego. Nie była rozbawiona, a i tak się zaśmiała w dość ponury, chłodny sposób.
— Oboje wiemy, że to nie była trufla. Ani mój brak apetytu.
Faktycznie ostatnio niewiele jadła, bo najczęściej zaraz po zjedzeniu biegła do łazienki. Starała się dobierać jedzenie tak, aby nie podrażniło zbyt mocno jej żołądka, ale rzadko tak naprawdę trafiała. Liczyła, że chociaż tej nocy będzie miała spokój. Przynajmniej te parę godzin nie wydarzy się nic, co przypomni im o tym problemie.
Sophia oparła głowę o jego ramię, a potem skinęła głową. Tuż obok były wysadzane miękkim materiałem ławki. Personel dbał, aby zawsze były czyste i suche. Sophia usiadła na ławce ostrożnie, a dłonie ułożyła płasko na swoich kolanach.
— Zostańmy tutaj przez chwilę. — Poprosiła. Nie chciała wracać do środka, ale wychodzić też jeszcze nie chciała, choć zrobi to, jeśli to uczucie nie minie, a ona zacznie się czuć gorzej.
— To minie. — Szepnęła zapewniając siebie i jego. Objawy owszem, ale nie cała reszta. Nie, jeśli nie podejmą żadnej decyzji.
Wbiła wzrok w swoje dłonie. Żałując, że nie może w żaden sposób tego już zmienić. Nie spoglądała na Cartera, gdyby to zrobiła w moment dostrzegłby w niej poczucie winy. Tego wieczoru pierwszy raz się go pozbyła, a wróciło niemal ze zdwojoną siłą.
soph
Każdy z tych trzech testów wskazywał na to samo. I to było niemożliwe, aby każdy z nich był wadliwy. Nie w połączeniu ze wszystkimi objawami, które czuła już od zeszłego tygodnia. Właściwie to teraz prawe od dwóch. Nie zdobyła się na to, aby umówić się do lekarza. Polegała w pełni na tych testach, choć wiedziała, że już dawno temu powinna się była tam wybrać i potwierdzić albo ją wykluczyć, chociaż na to drugie szanse w zasadzie już nie istniały.
OdpowiedzUsuńSophia z kolei nie potrafiła o tym myśleć, jak o problemie medycznym. Teoretycznie właśnie to by ją czekało. Zabieg medyczny, który jest wykonywany codziennie na całym świecie. Nic czego lekarze by nie widzieli. Nic nadzwyczajnego, a jednak… Nigdy się nie zastanawiała, co zrobi, kiedy niespodziewanie znajdzie się w takiej sytuacji, ale już w niej była i zwyczajnie nie wiedziała, jak ma do tego podejść.
Zdawała sobie sprawę z tego, że nie będzie mogła dłużej tego ignorować. Że żadne z nich nie może dłużej tego robić, a decyzja w końcu zapadnie. I chyba tak naprawdę żadna opcja nie zadawalała brunetki. W żadnej nie potrafiła się odnaleźć w stu procentach. To nie było tak, że po tamtym wieczorze o tym nie myślała. Codziennie się zastanawiała, ale mimo wszystko – dalej nie podjęła żadnej decyzji.
— Panikara. — Mruknęła pod nosem, a kącik jej ust lekko zadrżał. Obiecała sobie, że nic nie popsuje jej humoru i chciała się tego trzymać. Nawet jeśli… Nawet jeśli humor na moment popsuty był tym. Tym, że była w ciąży i nie mogła tego dłużej ignorować. Ani przed sobą, ani przed Carterem. — Wiem. Pojawiło się tak szybko…. — Westchnęła. W jednej sekundzie wszystko było w porządku, a w następnej czuła, jak grunt osuwa się jej pod nogami, a obraz dookoła powoli rozmazuje i zanika. Słodycz perfum i ich ilość stały się przytłaczające. Posmak trufli w ustach również ją teraz drażnił. — Bo mi było, Carter. Ale nic mi nie będzie. Przejdzie mi za chwilę.
Nie powiedziała tego w złości, choć mogła zabrzmieć na rozdrażnioną. Nie na niego, bo Carter robił wszystko dokładnie tak, jak powinien. Na samą siebie i swój brak odpowiedzialności, bo przecież, gdyby nie ona to nie znaleźliby się teraz w tej sytuacji. Dalej krążyliby po Sali szukając tych głupich przedmiotów i przekomarzaliby się ze sobą. A może byliby w domu, bo być może, gdyby nie ta ciąża to Carter nigdy nie poszedłby do jej ojca, a oni wciąż by nie rozmawiali.
Lekko oparła głowę o jego ramię, a dłonią ścisnęła ze sobą materiał marynarki, aby bardziej ukryć się przed zimnem. Nie mogli tu zbyt długo zostać. Brakowałoby im jeszcze tego, aby oboje obudzili się osłabieni.
— Masz na myśli, że ja powinnam iść do lekarza. — Poprawiła go. Dzisiaj może i znaleźliby kogoś prywatnie, ale był wieczór, a ona nie była na takie wizyty gotowa. Nigdy nie będzie. Bo jeśli tam pójdą to nie dadzą rady już dłużej udawać, że nic się nie dzieje. Zostaną wrzuceni do rzeczywistości, którą oboje od siebie odpychali i starali się ignorować, a do tego momentu wychodziło im to całkiem nieźle.
— Równie dobrze jutro możemy mieć to z głowy i więcej się nie powtórzy.
Wypowiedziała to zbyt szybko i bez przemyślenia. Wcale też te słowa nie opuściły jej ust łatwo. Chciała podjąć decyzję przede wszystkim, ale w zgodzie z samą sobą. Ale nie potrafiła, bo obok był Carter. Tak samo w to wciągnięty, jak ona. Nie ważne co zrobią, to i tak w jakiś sposób się na nich odbije. Wolałaby, żeby to było proste. Ups, stało się. Umówię się na zabieg i będzie po wszystkim. Ale nie było jej łatwo. Te myśli do niej nie przychodziły w taki sposób.
— Wszystko ze mną jest w porządku. — Powtórzyła. Widziała, że się martwił, a teraz wcale mu niczego nie ułatwiała. Nie pomyślała, że ten moment między nimi, kiedy wrócili do bycia sobą zostanie im tak szybko przerwany. — Takie… rzeczy się zdarzają.
Nawarstwiło się w ich życiu problemów, a stres swoje dokładał. Dlatego Sophia nie martwiła się tym tak, jak Carter. W pewien sposób owszem, martwiła się, ale nie objawami, a ich powodem.
— A za co miałbyś robić aferę? To nie tak, że wiesz i przypadkiem dowiesz się u lekarza, że jestem w ciąży. — Mruknęła pod nosem. Wyglądałoby to inaczej, gdyby się z tym przed nim kryła, a nie potrafiła. Z początku chciała to najpierw sama potwierdzić, ale Carterowi wystarczyło jedno spojrzenie na nią, żeby zauważyć, że coś jest bardzo nie w porządku, a potem ona pękła i o wszystkim mu powiedziała.
UsuńPokiwała lekko głową w zgodzie.
— Umówię się jutro. Może będą coś mieli na popołudnie. — Obiecała. Jeśli miała już iść, to chociaż do miejsca, które znała i gdzie ufała personelowi. Nikt przypadkowy kto mógłby jednak uznać, że warto złamać przysięgę dla plotek, a to byłaby soczysta plotka. Taka, za którą niejeden magazyn wiele by mógł zapłacić.
Odwróciła głowę w jego stronę i uniosła lekko brew, kiedy się odezwał.
— Jesteś w błędzie, jeśli myślisz, że oddam ci to zwycięstwo walkowerem. — Przewróciła oczami na moment mu się udało wprowadzić ją na tę samą ścieżkę, z której zeszli, gdy zaczęła się gorzej czuć. — Daj mi kilka minut i cię tam zniszczę. — Ostrzegła, a kąciki jej ust lekko się uniosły. Jeszcze czego, choćby miała zaciskać zęby to z nim to dziś wygra.
— Zakład się jeszcze nie skończył. — Dodała. Trochę świeżego powietrza, podejdą potem do baru, aby się napiła chłodnej wody i będzie gotowa do tego, żeby wrócić do gry i ją zakończyć w sposób, który zamierzała zrobić od samego początku.
Zerknęła na moment na ich dłonie. Odetchnęła nieco głębiej. Kolor powoli wracał jej na twarz, ale teraz chłód szczypał w policzki. Przynajmniej nie było jej już tak słabo, jak parę minut wcześniej.
— Nie będziesz się dopominał nagrody, bo żadnej nie masz. — Poprawiła mężczyznę, a pote, przysunęła się bliżej, aż stykali się ciałami i oparła się głową o jego ramię. — Ale możesz sobie o tym marzyć dalej. Na tyle ci pozwolę. — Dodała i samej sobie pozwoliła na lżejszy uśmiech.
Może się nie śmiała, ale było lepiej. Carter więc mógł uznać, że częściowo swój plan osiągnął.
— Jeszcze kilka minut, okej? — Poprosiła i odetchnęła głęboko, jakby wypuszczała z siebie wszystko to, co chwyciło ją chwilę temu za gardło. — Naprawdę powinni zakazać oblewania się całą butelką perfum. To nie mogłam być tylko ja. — Mruknęła.
soph
— Jesteś panikarą. Taką małą. — Podniosła rękę i przyłożyła palec wskazujący do kciuka, prawie nie zostawiając między nimi żadnej przerwy. — O taką o. Tyci. Ale jesteś.
OdpowiedzUsuńNie dziwiła mu się ani trochę. Panika udzielała się również i jej, ale nie chciała sobie pozwolić na to, aby przejęła nad nią w pełni kontrolę. Szczególnie, że to nic dobrego im nie przyniesie. Jeśli oboje będą panikować na każdą najmniejszą zmianę w jej ciele. Sama musiała jednak przyznać, że to nie było zbyt normalne. Nie zdarzały się jej zawroty głowy, a w tym stanie… Mimo wszystko, nawet, gdy zadecydują o niezatrzymaniu tej ciąży to wciąż wypadało sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Dla ich świętego spokoju.
— Co? — Mruknęła zaskoczona jego słowami, bo nie takich się spodziewała. Dopiero, kiedy odtworzyła sobie w głowie to, co mu powiedziała to jej zaskoczyło, dlaczego Carter to mówił. — Nie, nie. Nie chcę iść sama. Ja… Przepraszam, nie to miałam na myśli. — Poprawiła się. Przekręciła się lekko w jego stronę. Może jej się wydawało, a może naprawdę dostrzegła cień rozczarowania w nim. — Chodziło mi o to, że ja ja muszę tam iść. Ja będę badana i… cała ta reszta. Ale nie chcę iść sama. W końcu to… jest tak samo twoje, jak moje. — Dodała. Musieli wymyślić, jak na to mówić. Albo nie mówić wcale. Pojęcia nie miała, jak do tego tematu podejść. — Oczywiście, że chcę, abyś poszedł ze mną, Carter.
Zacisnęła usta, bo gdy to powtórzył, to zrozumiała, jak okrutnie to brzmiało.
Nie chodziło o żadną drobnostkę. O coś, co można załatwić w ciągu dziesięciu minut. Ramiona nieznacznie jej opadły, a brunetka cicho westchnęła.
— Przepraszam. — Szepnęła. Odszukała jego dłoń, którą delikatnie ścisnęła. — Zadzwonię jutro, dobrze? Pójdziemy i zobaczysz, że nic mi nie jest. Wrócimy do domu i… Zastanowimy się na spokojnie co dalej, okej? — Zaproponowała. Brzmiało łatwo, ale to wcale nie było takie łatwe do zrobienia. — Nie chcę… Jestem zdenerwowana i nie wiem, dlaczego to powiedziałam. Nie zrobiłabym… Tego w taki sposób. — Dodała na swoje usprawiedliwienia. Bo chciała, aby zrozumiał, że Sophia nie pomyślałaby nawet, aby robić cokolwiek za jego plecami. Jeśli do tego dojdzie, to oboje będą siebie nawzajem potrzebować, a tak się jej przynajmniej zdawało.
Nie zamierzała mu niczego z tego odbierać. Gdyby sam zadecydował, że nie chce w żaden sposób brać udziału, to wyglądałoby to inaczej. Od samego początku był tym tak samo przejęty, jak ona. I Sophia nie chciała mu odbierać tych doświadczeń. Nawet jeśli nie miały one być przyjemne.
— Boję się. — Odezwała się cicho. — Wiem, że to nie jest miejsce ani czas, ale… Boję się, Carter. — Musiała znaleźć lepsze miejsce na otwieranie się z uczuciami, które się pojawiły w chwili, gdy dostrzegła te dwie kreski na testach. — Wiem, że ty też i nie mam pojęcia, jak ci z tym pomóc. Nie mogę pomóc nawet samej sobie.
Zwykle radziła sobie ze wszystkim. Tego się nauczyła, że jeśli ma na kimś polegać to na sobie, a teraz czuła, że nie może tego robić. Że jest ostatnią osobą, która mogła pomóc. Nie miała gotowych odpowiedzi. Żadnego przykładu.
Przesuwała lekko palcami po wierzchu jego dłoni, która teraz zdawała się jej być chłodniejsza niż wcześniej. Na zewnątrz było zimno, ale jeszcze przez chwilę potrzebowała, aby tu zostali. Potem ogrzeją się w środku, a może wrócą wcześniej do domu.
— Masz co do tego jakieś wątpliwości? — Mruknęła i pozwoliła sobie na lżejszy uśmiech. — Wygrałabym to. Ogarnę się i ci to udowodnię. — Obiecała, choć wcale nie była pewna, czy tam wrócą i będą grać dalej czy będą szukać najbliższej drogi do drzwi wyjściowych.
— Taaak? — Przeciągnęła te słowo i uniosła głowę, aby na niego swobodniej spojrzeć. — I o czym tak sobie będziesz marzył? — Zapytała. To napięcie w niej wciąż było, ale powoli się rozchodziło po jej ciele, jakby nie tylko Carter, ale i sama siebie zaczynała przekonywać, że już jest w porządku.
— Nie jest ci zimno?
UsuńMoże nie musieli tu jednak siedzieć. Dla żadnego z nich to nie miało większego sensu, a Sophia mogła po prostu znaleźć jakieś uchylone okno i przy nim postać, gdyby się okazało, że po powrocie te duszność wróci, a mieszanina setek perfum stanie się zbyt ciężka do zniesienia.
soph
Sophia mu się naprawdę nie dziwiła z tą paniką. Próbowała swoje emocje trzymać w ryzach, ale to wcale nie było takie proste, kiedy jedyna na to miała ochotę to pozwolić sobie na histerię, która się jej po prostu nie zdarzała. Gdyby to zrobiła, to przestraszyłaby Cartera, a to było zwyczajnie zbędne. Starała się, jak tylko mogła, aby nie odbijało się na nim to zbyt mocno. Tylko, że nie zawsze jej to wychodziło, jak na przykład teraz.
OdpowiedzUsuń— Tyci, tyci. — Powtórzyła, a kąciki jej ust lekko drgnęły. Mimo wszystko, ale nie potrafiła się wyzbyć tej cichej nuty żartu z głosu. Potrzebowali tego, aby nie zwariować do końca. — Ale nie martw się. Nikomu nie zdradzę. Dla reszty świata dalej możesz być tym twardym facetem. — Dodała. Dawno temu już zauważyła, że inaczej się zachowuje, kiedy są w towarzystwie, a kiedy zostają sami. Przy innych Carter wkładał na siebie maskę mężczyzny, który zawsze wszystko ma pod kontrolą. To Sophia widziała go w momentach, kiedy ją z siebie zsuwał i pozwalał sobie na więcej uczuć. Na delikatność, której nie było w tym facecie z klubu czy ze sceny.
To nie było zwykłe tłumaczenie się. Sophia była zdenerwowana i na szybko próbowała znaleźć rozwiązanie, które w teorii miało zadowolić ich oboje. Wydawało się jej, że do tego ostatecznie dążą. Zgadzali się co do tego, że to nie był czas ani miejsce, że Sophia miała przed sobą studia, a Carter trasę. Dopiero się poznawali. I wciąż była kwestia tego, że znikał w nocy. Poruszyła ten temat raz, a Carter sprawnie to ominął mówiąc jej, że chodzi tylko i wyłącznie o te proste, codzienne czynności, które mogą im stać na przeszkodzie, aby zmienić się w rodziców.
— Muszę, Carter. Chcę. To zabrzmiało źle, jakbym…. Nie dawała ci w tym wyboru. — Westchnęła i opuściła na moment wzrok. Nie chciała, aby Carter myślał, że nie ma tu nic do powiedzenia. Wspominał jej wiele razy, że to ma być jej decyzja, ale Sophia nie umiała jej podjąć bez patrzenia na to, czego on mógłby chcieć lub oczekiwać.
— Chciałabym… żebyś tam był. — Powiedziała cicho. Żeby ją tam zabrał. Wszedł razem z nią. Słyszał to, co usłyszy ona. Widział to samo. — Nie chcę tego robić sama. — Dodała ciszej. Jednocześnie w jej głosie była cicha rezerwa, gdyby jednak Carter wolał zaczekać w poczekalni albo aucie. Poradziłaby sobie przecież.
— Może jutro, dobrze? Jeśli będą mieli wolny termin. Żebyś zobaczył, że wszystko jest ze mną w porządku i już nie panikował. — Dodała próbując na swój sposób rozluźnić atmosferę między nimi, która może nie była napięta, ale na pewno była ciężka.
To nie było takie proste, aby odsunąć od siebie wszystko to, czego Sophia się bała. Zapomnieć o obawach i myśleć tylko o sobie. O tym, czego ona by chciała. Wcale nie była pewna, czy wie czego chce, bo być może tylko się jej zdawało, że tego wie, a w rzeczywistości była daleka od prawdy.
Powędrowała wzrokiem za jego dłonią, kiedy dotknął mostka. Sophia wciągnęła mocniej powietrze, jakby ten sam dotyk coś w niej ruszył. Potem powoli podniosła głowę, aby na niego spojrzeć. Zdawała sobie sprawę, że dłużej nie da rady przed nim nie tyle co ukrywać prawdy, a nie mówić jej w całości. Sophia mówiła dużo, ale mało konkretów.
Usłyszała to drżenie głosu, gdy mówił o domyślaniu się, co siedzi jej w głowie. To najgorsze co mogli sobie w końcu zrobić. Klatka piersiowa Sophii uniosła się nieco wyżej, kiedy brała głębszy wdech.
— Tego, co będzie dalej. Tego…, że niezależnie na co się zdecydujemy będziemy żałować.
Tylko jedna decyzja miała, chyba, tak naprawdę długotrwałe „skutki uboczne”. Takie, których nie da się zepchnąć na bok czy z czasem o nich zapomnieć. Sophia nie była pewna, czy jest gotowa poświęcić tak naprawdę wszystko.
Sophia zacisnęła lekko usta, kiedy Carter mówił dalej. To wcale nie było takie łatwe, żeby to od siebie odsunąć. Przymknęła na moment oczy i odetchnęła. Odpowiedzi nie przychodziły do niej tak łatwo, jak się mogło zdawać. Może jakaś cicha, niewielka się tliła pod jej skórą, ale była zbyt nieśmiała, aby mogła się w niej głośno odezwać.
Sięgnęła po jego dłoń, którą trzymał przy jej mostku i ścisnęła, ale nie ściągnęła z siebie.
Usuń— Co siedzi mi tu… — Powtórzyła i lekko pokręciła głową, zbierając się, aby powiedzieć więcej niż mówiła do tej pory. Sophia na dłuższy moment zamilkła. Próbowała zobaczyć, czy da radę w ogóle odłożyć na bok te wszystkie obawy, niepewności i nieszczególnie się jej udawało, ale z nimi czy bez, Carter zasługiwał na odpowiedź. Na konkrety, których mu nie dawała przez te ostatnie dni. — Nie mogę ci powiedzieć, że w stu procentach bym je zatrzymała albo… Druga opcja. — Westchnęła. — Żadnej nie jestem pewna. Ponieważ… Jeśli je zatrzymamy to całe nasze życie się zmieni. My się zmienimy. I… Sam mówiłeś, że nigdy nie widziałeś się w takiej roli, a co, jeśli z tym pójdziemy i… Wciąż nie będziesz się w tym widział? Jak… Co wtedy? A jeśli podejmiemy inną decyzję… co, jeśli nie będę potrafiła spojrzeć sobie w oczy? Co, jeśli… bez względu na to, co się stanie, będziemy się nawzajem obwiniać…
Sophia uśmiechnęła się lekko pod nosem, kiedy się odezwał. Miała tę słodką świadomość, że Carter owszem, ale zrobiłby dla niej wszystko i żadnych zakładów do tego nie potrzebowała.
— Tak… wiem. — Przytaknęła i uśmiechnęła się nieco szerzej. — Nie prowokuję cię… No, może odrobinę, ale nie wyglądasz, jakby ci to bardzo przeszkadzało. — Dodała i nieznacznie uniosła brwi. Moli się na moment dzięki temu chociaż oderwać od tego co od kilku dni im ciążyło.
— Może uznamy, że jest remis? — Zaproponowała. To chyba było najlepsze rozwiązanie. — I wymienimy się tymi… marzeniami.
I obie strony powinny być zadowolone, prawda?
— Mhm, tobie nie jest zimno, a mi na dłoni rośnie kaktus, — Mruknęła pod nosem. — Tak, możemy wrócić. Powinnam się chyba napić czegoś. — Dodała. Woda dobrze jej zrobi.
I właśnie wtedy, kiedy Sophia miała zamiar się podnieść usłyszała cichy szelest kawałek dalej. Do tarasu prowadziło kilka wejść, jednak, gdy tu wchodzili to byli sami, a teraz w półmroku przy doniczkowym drzewku stała niska postać. Sophia była przekonana, że byli tutaj sami, że nie pojawił się nikt więcej. Nie słyszała, aby otwierały się drzwi, więc… Była tutaj cały czas, a oni jej nie widzieli?
— Jeśli zatrzymacie co?
Pytanie padło w ciemności, dopiero po sekundzie lub dwóch postać zrobiła krok i z ciemnego kształtu zmieniła się w Maddie. Drobną blondynkę, po minie której widać było, jak szybko próbuje poskładać w całość to, czego słyszeć nie powinna była.
soph
Teraz chyba żadne „damy radę” nie dałoby rady zabrzmieć prawdziwie. Brunetka niby wiedziała, że uda im się to wszystko jakoś załatwić, ale na ten moment nie widziała żadnego sensownego rozwiązania. Żadne nie było odpowiednie. Każde niosło za sobą jakieś konsekwencje, z którymi mierzyć się nie chciała. W teorii to powinno być proste. Nie byli gotowi, a Sophia nie zamierzała Cartera zmuszać do tego, żeby zmienił swoje życie o sto osiemdziesiąt stopni. Wizja radzenia sobie z tym samą również nie była dla niej odpowiednia. Musiała się nad tym wszystkim zastanowić. Nad tym w jaki sposób poradzić sobie z tym co ich spotkało. I zrobić to w taki sposób, aby żadne z nich nie było poszkodowane, aby nie zaczęli czuć do siebie niechęci, bo zdecydowali się na opcję, która jednej stronie pasowała, a druga nie chciała jej wcale. Sophia stała tak naprawdę pomiędzy jednym, a drugim, a wiedziała, że nie ma żadnej możliwości, aby w tym zawieszeniu zostać. Może jeszcze przez parę tygodni, ale to by było na tyle. Czas też nie był po jej stronie, jeśli o to chodziło.
OdpowiedzUsuńNie odwróciła wzroku, kiedy przekręcił jej głowę tak, aby na niego spojrzała. I w oczach Cartera dostrzegła niemal ten sam rodzaj niepokoju, który zaobserwowała u siebie. Tę niepewność i bezradność, kiedy zwyczajnie już się nie wie, co powiedzieć lub zrobić, aby to zabrzmiało dobrze, bo każde słowo zdaje się nieodpowiednie.
— Zdaję sobie sprawę, Carter. — Zapewniła cicho. Do niczego jej nie zmuszał, nie naciskał, aby podjęła decyzję tu i teraz. Coś należało zrobić, ale oboje potrzebowali tego czasu, aby przemyśleć to wszystko na spokojnie, a potem zadecydować co będzie najlepsze dla nich. Dla każdego z osobna, ale i jako pary. — Nie, jesteś odpowiednią osobą, Carter. Wiem, że tobie też nie jest łatwo.
Jeżeli miała z kimś o tym wszystkim rozmawiać, to musiał to być Carter. Nie przyjaciółka, nie znajomy – Carter. Jej partner. To z nim podejmowała tę decyzję, a nie z koleżankami. Nawet, jeśli to przez miesiące Sophia wszystko będzie odczuwała, ona mierzyłaby się z bólem i ewentualnymi komplikacjami, to ta decyzja należała – według niej – w takim samym stopniu do Cartera, jak i do niej.
Pokiwała lekko głową w porozumieniu. Tylko, że ona naprawdę nie wiedziała, gdzie stoi i w którą stronę należy iść. Odetchnęła nieco głębiej, jakby już szykowała się do odpowiedzenia mu na te pytanie, kiedy ten ruch przy drzewku ją zaskoczył. Sophia zamarła z lekko rozchylonymi ustami, bo przez moment nie dowierzała, że ktoś tu mógł jeszcze poza nimi być. Jej przyrodnia siostra wyłoniła się z cienia powoli. W dłoniach miała zapaliczkę i białe opakowanie papierosów, które Sophia znała. Maddie nie paliła, a przynajmniej nie nałogowo. Skoro po to sięgała to najpewniej coś się wydarzyło. To było bez znaczenia, a Maddie tutaj była. I słyszała Bóg sam wie, ile tak naprawdę z ich rozmowy. Sophia nie chciała się tym dzielić z nikim, poza Carterem, a teraz najprawdopodobniej ten sekret zaczął wychodzić na jaw. Z dwojga złego, gdyby to Imogen tutaj była to w przeciągu trzech minut wiedzieliby o tym wszyscy, którzy próbowaliby wtrącić swoje trzy grosze do tej sytuacji. Zmusić ją do decyzji, której być może wcale podejmować nie chciała.
Sophia wyprostowała się lekko, napinając się bardziej niż to było konieczne. Na moment po prostu zamilkła, a to wydawało się być jak dziwny sen, w którym nie planowała brać udziału.
— Jestem tu sama. — Wtrąciła, jakby to miało mieć dla nich jakieś znaczenie. I poniekąd miało. Dawniej Imogen i Maddie były nierozłączne, ale od paru miesięcy ich relacja nie była już tak bliska, jak dawniej. Ochłodziła się. Gen bardziej przypominała swoją matkę, a Maddie… Maddie, choć była jej idealną kopią to oddalała się coraz bardziej od Gwen.
— Pies, huh. — Nie brzmiała na przekonaną. Musiała słyszeć… Wszystko. Albo większość. — Widziałam, Soph mi kilka razy wysyłała zdjęcia. Jest śliczna.
Sophia lekko się rozluźniła, ale nie potrafiła z taką łatwością zacząć kłamać, jak Carter. Weszła jednak w tę rolę, którą jej narzucił.
— Mówiłam ci, że tak będzie. Weźmiemy ją na chwilę i nie będziemy potrafili już oddać. — Uśmiechnęła się lekko, a potem zerknęła na Maddie. Nie potrafiła jej teraz rozgryźć. Maddie nie była z tych, które wtrącają się w nieswoje sprawy. Dopóki nie była poproszona to trzymała się z daleka. — Więc chyba… Chyba ją zatrzymamy. Pewnie teraz gryzie nogi od stolika albo krzesła. — Mruknęła. Nie raz wrócili do pogryzionych nóg, więc teraz, jak zniknęli na parę godzin zniszczenia pewnie będą. Chyba rozumiała, co tamten gość miał na myśli, ale w przeciwieństwie do nich oni o Gigi zadbali i ten problem z czasem się rozwiąże.
Usuń— Pasuje wam taki… kudłaty pies. — Podsumowała. Sophia faktycznie jej czasem coś wysłała, ale nie napisała, że wzięli ją na sto procent. Po prostu, że jest i ma się dobrze. — Minutę, może dwie. Musiałam stamtąd uciec na moment. Matka zaczyna przesadzać.
Wywróciła oczami, co Sophia doskonale rozumiała. Nie chciała się jednak zagłębiać w to, co Gwen robiła, że wygoniła to Maddie aż na zewnątrz.
— Ze mną? — Maddie uniosła lekko brew i wzruszyła ramieniem. — Tak, jest w porządku. Co z nią? — Skinęła na Soph.
— Co? Nic mi nie jest. — Mruknęła na swoją obronę. — Było mi tylko duszno. Nikt nie włączył klimatyzacji. Chcieliśmy się przewietrzyć.
Jeżeli była tu minutę, może dwie, to musiała słyszeć więcej niż powinna. Blondynka pokiwała głową, niby w zrozumieniu, ale nie kupowała tej historyjki z psem. I sama nie wiedząc, dlaczego, ale pociągnęła temat dalej.
— I dlatego rozważacie prawo wyboru?
Brunetka poderwała głowę spoglądając siostrze prosto w oczy. Wiedziała. Rozchyliła usta, ale żadne słowo nie chciało jej przejść przez gardło.
soph
Wahała się, czy w ogóle powinna była coś mówić. W końcu to nie była jej sprawa, co się dzieje między Sophią, a Carterem. Siostra się jej nie zwierzała. Dopiero co nauczyły się o sobie nawzajem myśleć pozytywnie, ciężko było oczekiwać, że wyskakiwać będą ze wszystkich intymnych szczegółów z życia. Pomogła jej na początku, gdy się tamtej nocy ostatecznie wyniosła z domu. Zajmowała się tym kocurem i królikiem, nie robiła nic specjalnego. Nie była żadnym zaufanym numerem telefonu, pod który się dzwoni w kryzysowej sytuacji.
OdpowiedzUsuńMaddie nie była zrażona jego tonem, który z oczywistych powodów był ostry i nadopiekuńczy.
— Nie ma problemu. Zatrzymam to dla siebie. — Zapewniła. Czymkolwiek „to” było, Maddie nie była z tych, które lecą z plotkami do pierwszej lepszej osoby. Sophia o tym wiedziała i nie martwiła się, że mogłaby komuś coś powiedzieć. Martwiła się tym, że może być oceniona. Przez to, jaką decyzję podejmie. Nie miała podstaw, aby w ten sposób myśleć, a jednak… Jednak te myśli się pojawiały. — Znalazłam się w złym miejscu o złym czasie.
Dopiero po chwili Sophia zaczęła się rozluźniać. Nie napinała tak mięśni, nie zaciskała ust w nerwowym geście i nie ściskała dłoni Cartera w ten szaleńczy sposób, jakby to było jedyne co trzymało ją na powierzchni ziemi. Powoli rozluźniła ten uścisk. Maddie spoglądała na nią z oznakami niepokoju w oczach, który był spowodowany nią samą, a nie faktem, że Sophia była z Carterem, czy, że znalazła się w sytuacji w jakiej się znalazła.
Gigi była bezpiecznym tematem. Taki, który można ciągnąć w nieskończoność. Sophia się nad nią rozpływała i gdyby nie to, że potrzebowała dłuższej chwili, aby dojść do siebie to weszłaby w tę grę momentalnie. Maddie podłapała to znacznie szybciej, a w dodatku nie była niczym przeciążona tak, jak Soph. Spojrzenie Cartera i jego ton również było jednoznaczne i nie pozostawiało wątpliwości. Albo będą mówić o psie, jakby faktycznie była powodem ich rozmowy albo ona się kończy i nie skończy się w miły sposób.
— Wygląda na to, że Gigi potrzebuje dobrego behawiorysty. — Stwierdziła Maddie bez kąśliwości w głosie, ale za to mówiła z dystansem. — Albo porządniejszych kości do gryzienia. Dlatego wolę koty, nie gryzą mebli. Przynajmniej mój.
— Carter ma uczulenie na koty. — Mruknęła Sophia, jakby ta informacja była najistotniejszą w tej całej rozmowie. — Więc, dlatego zwlekam z zabraniem Chestera z domu. I jeszcze jest Gigi, a nie wiemy, jak reaguje na koty. Albo króliki.
Uśmiechnęła się blado, a choć temat zwierzaków był tylko przykrywką to w nim zawsze odnajdowała się dobrze. I wyglądało na to, że za chwilę znów na jej twarzy pojawi się mały uśmiech, który zasugeruje, że wszystko jest w porządku, a największym dylematem jest pies, który zjada im nogi od mebli i czasami wyciąga z garderoby buty. Nie było nic przyjemnego, gdy wchodzili do sypialni, a Gigi gryzła jej szpilki albo sneakersy Cartera, które kupił z jakiejś limitowanej edycji za tysiące dolarów. Ale ciężko było się na nią gniewać. Nawet jeśli było z niej małe tornado, które niszczyło na swojej drodze wszystko. Łącznie z designerskimi butami.
— Powinna zostać. — Zgodziła się Maddie. — Jeśli jesteście przywiązani i gotowi na obowiązek, to czemu nie. Zawsze weselej z psem jest w życiu. Tak przynajmniej twierdzą inni.
Zrozumiała przekaz aż nazbyt dobrze. Carter nie musiał drugi raz powtarzać, że nie zamierzają o tym z nią rozmawiać. Czy pytać o jakąkolwiek radę. Mogła udawać, że nie słyszała. I tak chyba byłoby najlepiej, ale trudno jej również było w tym milczeć. Czuła jakąś głupią, siostrzaną więź z Sophią. Poprawiało się między nimi, a teraz w głupi sposób czuła się za nią jakoś odpowiedzialna. Może w ten sposób chciała naprawić lata nienawiści między nimi. Pojęcia nie miała.
Sophia zerknęła na Cartera, kiedy usłyszała jego ciche „chodź”. Skinęła lekko głową i podniosła się z ławki. Dopiero teraz do niej dotarło, jak cholernie jest tu zimno. Oboje pewnie zmarzli, a Carter w szczególności. Nie miał na plecach nic, poza cienką koszulą, a Sophia i tak dygotała w jego marynarce.
Usuń— Polujecie na willę? — Uniosła brew. — Powodzenia. Ma niezłe branie. Jest na nią wiele chętnych.
— Zauważyłam, ale Carter ma… wyjątkowe zdolności. — Rzuciła Sophia w odpowiedzi, jak już była pewna, że odzyskała władzę nad głosem, który się ni łamał. — Ale wracajmy. Idziesz?
— Nie, zostanę. Muszę odreagować po matce. — Mruknęła i wzruszyła ramionami. — Trzymałabym się od niej z daleka, ale… nie potrzebujecie raczej o tym przypomnienia.
— Zdecydowanie nie. — Mruknęła brunetka. Ostatnie na co miałaby ochotę to stanięcie twarzą w twarz z Gwen. Nawet, jeśli to było nieuniknione to najpierw wolała zająć się czymś innym. Odrobinę przyjemniejszym.
Obie dziewczyny w tej samej chwili uniosły brew, gdy Carter zaprosił Maddie. Sophia mogła, co prawda, zapraszać kogo chciała. Selena czy Victoria wpadały co jakiś czas. To w końcu było również i jej mieszkanie, ale Maddie… Maddie tam jeszcze nie było.
— Nie kłamię. — Obruszyła się brunetka. — Zjada nogi od krzeseł i stolików. Po prostu udajesz, że tego nie widzisz, bo cię omamiła. — Mruknęła, a kąciki jej ust drgnęły, jakby podrywały się do uśmiechu. Prawie tak, jak zrobiłam to ja, dodałaby, gdyby nie to, że obok była blondynka.
— Pewnie, dzięki. Zgadam się z Soph i wpadnę z jakąś kością dla Gigi czy coś. — Obiecała.
I na tym się skończyło. Maddie przesunęła się w swoją stronę, a oni wrócili do środka. Jakby nic się nie wydarzyło. Jakby żadne sekrety nie wyszły na jaw. Po wejściu uderzył w nią z powrotem zgiełk tego miejsca. Rozmowy, ludzie przechadzający się z kieliszkami z winem w dłoniach. Elegancja i prestiż, na które nie miała sił.
— Przejdziemy do baru? Wezmę wodę. — Nie musiała się pytać, ale chciała przerwać ciszę, która na moment między nimi zapadła. — I będziesz miał chwilę na przygotowanie się do walki o Kolorado. Kompetycja jest… Spora. Nie znają litości.
soph
Na swój sposób, trochę pokrętny, ale dawała im znać, że gdyby potrzebowali, a raczej, gdyby to Sophia potrzebowała to ona jest i będzie obecna. Maddie słuchała już wielu jej problemów z przeszłości i nie oceniała. Tych najświeższych, które bolały i kąsały ją w tym roku, więc Sophia miała tę świadomość, że może siostrze zaufać. Nawet z taką informacją. Po prostu jej w ciszy podziękowała. Bez zbędnego rozczulania się nad tą sytuacją. Było to trochę chłodne i z dystansem, ale nie miało w sobie nawet ziarna złośliwości, która dawniej między nimi była czymś wręcz naturalnym. Sophia doceniła, że Maddie nie ciągnęła tematu. Tylko przystała na wersję z Gigi, jakby to naprawdę był ich najpoważniejszy problem. Gigi była u nich od prawie dwóch tygodni. Nawet jeśli byłaby tylko tymczasowo to ten czas wystarczył, aby się w psie zakochać, a ona skradła ich serca już dawno temu.
OdpowiedzUsuńWchodząc z powrotem do środka Sophia musiała się wbić na nowo w rytm, który zdążył z niej opaść. Znów być tą dziewczyną, która zna każdy zakamarek tego miejsca i wie, gdzie są wszystkie tajne przejścia w razie potrzeby ucieczki. Nie chciała znikać stąd bez pożegnania się z ojcem i miała też małą nadzieję, że uda się im jeszcze wrócić do poprzednich nastrojów. Szczególnie, że było przecież naprawdę miło. Pierwszy raz od wielu, wielu dni było po prostu dobrze. Bez zmartwień, które teraz znów im krążyły nad głową, a ona wiedziała, że gdy wrócą do domu to będą musieli porozmawiać. Nie mogli odkładać tego wszystkiego na później. Na kolejny dzień czy tydzień. Sophia w końcu musiała z siebie wyrzucić wszystko to, co do tej pory trzymała głęboko schowane. Rzeczy, o których Carterowi jeszcze nie powiedziała. Takie, których obawiała się wymówić przy nim na głos. Które od siebie sama odpychała, bo wolała wierzyć, że nie są one prawdą, a były częścią jego życia. Tego, którego nie chciała dla siebie ani dla niego, a już na pewno, w które nie chciałaby wciągać niewinnego dziecka, które na to zwyczajnie nie zasłużyło.
— Powiem. — Obiecała. Wtedy też by mu powiedziała, ale zareagował szybciej zanim Sophia zdążyła pomyśleć, aby się odezwać. Przez pierwsze sekundy po prostu myślała, że to tylko chwilowe, ale jednak okazywało się, że wcale takie nie było.
Nie odczuwała tego jako próbę kontroli. Tylko zwyczajną troskę. Dlatego bez zbędnego przekomarzania się, czy mruczenia, że to pewnie nic takiego zwyczajnie się z nim zgodziła. Jakby nie patrzeć, ale nie chodziło tylko i wyłącznie o nią.
Pokiwała głową. Taką wodę właśnie chciała i taką najczęściej piła. Mimo, że zmarzła na zewnątrz to poprosiła jeszcze o dodatkowy lód. Liczyła, że po tym będzie jej trochę lepiej, a te uczucie gorąca, które się wcześniej pojawiło już nie wróci.
Ten krótki komentarz Cartera sprawił, że Sophia się krótko zaśmiała. Policzki powoli nabierały koloru, który wcześniej z niej tak szybko zszedł, a usta częściej unosiły się do uśmiechu, którego brakowało przez ostatnie kilkadziesiąt minut.
— Mówiłam ci już, że jak bardzo tę pewność w tobie lubię? — Zapytała. Zwilżyła gardło jeszcze zimną wodą, która miała lekko kwaskowy posmak przez cytrynę. Lód zabrzęczał w szklance, kiedy ją przechylała. — Gotowa. Nie zostawiłabym cię samego z tymi ludźmi. Mogą się ładnie uśmiechać, ale nie zostawiają jeńców, gdy chodzi o licytację. Zwłaszcza, gdy chodzi o takie miejsca. — Pozwoliła sobie na krótki śmiech.
Sophia zdawała sobie sprawę z tego, że dla niego to nie jest nic interesującego. Ona najczęściej się tym aukcjom tylko przyglądała, bo również nie miała potrzeby, aby brać w tym udziału. Mimo, że wyglądało to na dobrą zabawę. To w pewnym momencie rodziła się w konkurencję, w której zostałaby raz dwa zmiażdżona przez bardziej doświadczonych.
— Tylko nie przesadzaj z tą aukcją. — Mruknęła ostrzegawczo, jakby chciała mu przypomnieć, że jeśli kwota zacznie być absurdalna ma się wycofać. Miała jednak przeczucie, że nawet, gdyby sięgała kosmicznych kwot to on nie zaprzestanie, dopóki ta willa nie trafi oficjalnie w jego ręce.
Carter otrzymał tabliczkę z numerem 21. Co Sophia uznała za szczęśliwy numer, skoro była urodzona dwudziestego pierwszego. Mężczyzna prowadzący aukcję był siwiejącym, rozgadanym pięćdziesięciolatkiem, który ani na moment nie przestawał żartować. Zaczynał od małych przedmiotów. Ceny rosły w zastraszającym tempie za degustację kawioru, prywatny koncert wiolonczelowy. Wszystko szło w ogromnych tysiącach, ale na dobrą sprawę, a to było najważniejsze.
Usuń— A teraz, moi drodzy — prowadzący rozłożył szeroko ramiona — gwiazda wieczoru. Trzy dni w luksusowej willi górskiej willi w Kolorado, z prywatnym jacuzzi oraz sauną, panoramicznym widokiem na ośnieżone szczyty i… — zrobił pauzę dla większej dramaturgii — ośmioma rodzajami gorącej czekolady. Na specjalne życzenie poprzedniej zwyciężyni.
Usta Sophii drgnęły, jakby wiedziała co wydarzy się za chwilę.
Widziała, jak Carter leniwie unosi rękę. Zaczęło się prosto. Od dziesięciu tysięcy. Przebiła go jakaś kobieta z przodu. Potem biznesmen. Potem ktoś jeszcze. A Carter… Zdawało się jej, że bawił się dobrze. Jeśli udawał, to wychodziło mu to świetnie. Przebijał oferty zachowując piekielnie surową pewność siebie.
— Sto pięćdziesiąt tysięcy! — Rzucił prowadzący, a nawet jego ton zaczynał tracić powoli na pewności. — Po raz pierwszy… Po raz drugi…
Jakaś kobieta westchnęła z rezygnacją i opuściła tabliczkę. Dostrzegła, jak Carter unosi tabliczkę. Była gotowa go powstrzymać. Tyle? Za trzy dni? Ale zanim zdążyła usłyszała głos wesołego prowadzącego.
— Sprzedane dla pana z numerem dwadzieścia jeden! rozległo się. — Proszę państwa, taka determinacja zasługuje na brawa. Ja bym się nawet bał zapytać, kogo ten pan zamierza zabrać ze sobą…
Kilka osób się roześmiało, a Sophia poczuła, jak niektóre z tych spojrzeń kierują się w ich stronę. Kolor już zdecydowanie wrócił jej na twarz. Plamiąc policzki znajomą czerwienią, której nie dałyby nawet ukryć jej rozpuszczone włosy.
— Zwariowałeś. — Powiedziała podnosząc ją. Miała wrażenie, że Carter patrzy jakby wygrał coś więcej niż tylko luksusowy weekend w górach. — Kompletnie straciłeś rozum.
soph
Sophia nie mogła wręcz uwierzyć w to, że Carter roztrwonił tyle pieniędzy na zaledwie trzy dni. Fakt faktem, to wszystko szło na osoby, które tego naprawdę potrzebowały, ale to wciąż była kosmicznie ogromna kwota. Niby z jednej strony powinna była być przyzwyczajona do takich cyfr. Wychowywała się od małego w tym świecie, który był pełen przepychu, ale to i tak robiło na niej ogromne wrażenie, że wystarczyło tak naprawdę pstryknięcie palca, aby wydać takie kwoty. Sama wcale nie była lepsza, bo jeśli chodziło o wydawanie… Sophia wcale nie była taka skromna na jaką mogła się kierować.
OdpowiedzUsuń— Trzy dni. Sto pięćdziesiąt tysięcy. To szaleństwo. — Zaśmiała się. Pamiętała, jak jej mówił, że potrafił wydać osiemdziesiąt tysięcy za jedną noc, więc może drugie tyle za trzydniowy pobyt w górskiej willi z ośmioma, to było bardzo ważne, rodzajami czekolady, wcale nie było taką ogromną przesadą. — Powiedziałam ci też, żebyś nie przesadzał. — Przypomniała. To nie było coś, o co mogłaby być zła. To były jego pieniądze i mógł z nimi robić co chciał, a jeśli miał ochotę je wydawać na nią, to Sophia nie mogła protestować. Poza ty, nie protestowała. Od dawna wydawał na nią pieniądze, a ona to akceptowała, bo przecież nie miała innego wyjścia. Nie w obecnej sytuacji.
— Ale okej, okej. Dla tych ośmiu rodzajów czekolady warto. — Roześmiała się. Ten punkt przekonał ją w mgnieniu oka. Jeśli gdzieś były słodycze, to byłą tam również Sophia. I tak się składało, że miała znaleźć się w Kolorado i raczyć się czekoladą. Patrząc na to, jak toczył się ten wieczór to nie spodziewała się, że zostaną tu do końca. Myślała, że zbiorą się za chwilę do wyjścia, a wcale tak nie było.
Zmarszczyła nieco nos i przymrużyła oczy, kiedy mówił. Ten jego półuśmiech mówił jej znacznie więcej niż mógł się spodziewać. I rozbrajał ją bardziej niżby sobie tego życzyła.
— Och, siedem dni, tak? — Powtórzyła po nim. Westchnęła cicho i pozwoliła sobie na to, aby przeciągnąć dłonią po jego torsie. — Mam nadzieję, że lubisz śnieg. Bo właśnie zabierasz swoją dziewczynę do Kolorado. I lubię śnieg. — Dodała. Może musiałaby odpuścić narty, bo niepotrzebnie narażać ciąży nie zamierzała. Nawet ze zgodą lekarza, a nie była początkująca, aby nie radzić sobie na stoku. Tymczasowo będą musiały zadowolić ją spacery po śniegu i ładne widoki, a na narty wybierze się innym razem. Brzmiało jak całkiem dobry kompromis.
Nie spodziewała się, że poza willą Carter będzie licytował się o inne przedmioty. Było tu parę rzeczy, które wpadły jej w oko. Jak chociażby ten obraz, który szybko stał się własnością pana z numerem dwadzieścia jeden. Zatrzymała się przy nim tylko na krótkie kilkanaście sekund. Obraz jej coś przypominał. Nie konkretnie miejsce, ale uczucie. I nie sądziła, że te kilka sekund sprawi, że do domu wrócą z obrazem. Identycznie było z naszyjnikiem. Był złoty, delikatny. Prawie niepasujący do rzeczy, które wystawia się na aukcji. Spojrzała na niego przez parę sekund, rzuciła krótki komentarz i bum – własność pana z numerem dwadzieścia jeden.
Sophia powoli nie wiedziała, czy ma zacząć tracić cierpliwość czy zacząć dziękować czy może nałożyć sobie maskę na oczy, bo zdawało się, że na co nie spojrzy to Carter będzie się o to zaraz licytował, aby tylko poprawić jej nastrój, który w zasadzie już i tak był lepszy niż zaledwie kilkanaście minut wcześniej.
Aukcja dobiegała końca. Niektórzy ludzie wyszli zadowoleni, oni wręcz przeciwnie. Sophia zaledwie na moment została sama. Zapewniała go chyba z dobre pięć minut, że nic jej nie będzie, a w razie czego niedaleko jest Maddie, która wróciła z tarasu i krążyła po Sali. Raczej znudzona, ale Sophia zapewniła Cartera, że w razie czego miała na wyciągnięcie ręki Maddie, która – skoro już wiedziała – to w razie czego mogła jej pomóc. Posłużyć za dobre ramię czy cokolwiek, jeśli wymagałaby tego sytuacja. Poczuła się lepiej i nie sądziła, że będzie potrzebowała teraz dodatkowej pary rąk do przetrwania góra dziesięciu minut bez Cartera.
Znalezienie łazienki nie było trudne, ale dostanie się do niej zajmowało trochę czasu, a jeśli nikt po drodze go nie zaczepi – to będzie miał ogromne szczęście. Krążyła dalej po pomieszczeniu. Przeglądała pozostałe przedmioty, które były wystawione. Zatrzymała się wpół kroku, kiedy mężczyzna ogłosił następny przedmiot.
UsuńPodpisane rękawice bokserskie.
Podpisane rękawice bokserskie należące do Nico Millera.
Sophia poczuła dziwne ukłucie. To była ostatnia rzecz, której się tego wieczoru mogła spodziewać. Zatrzymała się na uboczu i patrzyła, a właściwie to słuchała, jak ludzie się zabijają o parę rękawic. Tych, które znała i wielokrotnie widziała u niego w mieszkaniu. Na zdjęciach z walk.
Zaczęła rozglądać się mimowolnie. Był tutaj? Czy tylko… Czy tylko może się jej wydawało, że tutaj był? Nie widziała tu jego rodziców, którzy często byli zapraszani, ale też nie rozglądała się za nimi jakoś szczególnie. Już nie. W którymś momencie ruszyła przed siebie. Krążąc między stolikami. Spoglądając na twarze. Szukając instynktownie tych jasnych, kręconych włosów, które zmieniały kolor w zależności od tego, jak długo wystawione były na słońce.
— Myślałam, że nie lubisz takich przyjęć.
Zatrzymała się kawałek za nim. Nie musiała widzieć go od przodu, aby wiedzieć, że to on. Nawet nie powinna była podchodzić. Nico był zamkniętym rozdziałem, o którym nie tyle co zapomniała, ale po prostu już do niego nie wracała.
soph
Nico był ostatnią osobą, której Sophia się tutaj spodziewała. Czy to w końcu nie jej styl życia był jedną z tych rzeczy, które weszły między nich? Ona zawsze chętna i gotowa do tego, aby na takich przyjęciach błyszczeć, serdecznie uśmiechać się do gości i płynnie przepływać między stolikami upewniając się, że nikomu niczego nie brakuje. Jeszcze, kiedy byli dziećmi pamiętała, że Nico nie przepadał za tymi miejscami i zawsze szukał ustronnego miejsca, aby uciec. A ona biegała za nim. Nawet kiedy mama łapała ją za rękę i prosiła, żeby chociaż przez pięć minut posiedziała w miejscu, Ale zwykle odpuszczała, bo widziała, że Sophii zatrzymać się nie da. Nie, gdy te jej dziecięce, ufne oczy wlepione były w starszego kolegę. Tym bardziej widok Nico tutaj ją zaskoczył. Widziała go ostatni raz tamtej nocy w Hamptons. Nawet się nie pożegnała, kiedy uciekała z domku, gdy odbierała telefon od Cartera. Nie spojrzała w jego stronę. I chyba nie miała tez wyrzutów sumienia. Dla Nico nie było w jej życiu już miejsca, a przynajmniej nie było go na takich samych zasadach, jak dawniej. Mimo, że Sophia jeszcze nie była pewna, jakie te zasady miałyby wyglądać. Póki co po prostu z nim rozmawiała. Balansując przy bezpiecznych tematach, które nie wymagały od nich zdradzania sekretów. Czasem z czegoś zażartowali, jednak nie było między nimi zbędnej bliskości. Dla niej to była niewinna wymiana zdań. Przypadkowe spotkanie po długiej rozłące. Tym razem Sophia nie myślała nad żadnym, „a co by było, gdyby”. Nawet jeśli jej umysł miał na to ochotę, co było spowodowane raczej przyzwyczajeniem niż faktyczną potrzebą, aby zastanawiać się, jak mogłoby to wszystko wyglądać, gdyby tamta noc pod klubem nie była ich ostatnią.
OdpowiedzUsuńSophia znajdowała się teraz w zupełnie inne rzeczywistości. W takiej, w której nie było miejsca na dawne miłości, które nie miały tez tak naprawdę większego odzwierciedlenia w rzeczywistości. Nie wątpiła, że to co było między nimi było prawdziwe, ale nie wystarczyło, aby przetrwać na dłużej. I nie rozpaczała już nad tym. Nie szukała w tym swojej winy ani jego. Zaakceptowała, że to tak po prostu musiało wyglądać i żadne z nich nie ma na to większego wpływu.
Nie zwróciła też uwagi na to, że Carter wrócił. Sądziła, że zajmie mu to trochę więcej czasu. Nie chodziło o to, że nie chciała, aby Carter widział ich razem. Zwyczajnie nie było potrzeby, aby dokładać mu zbędnych myśli, które tego wieczoru już nie były im potrzebne. Sophia też wcale pewna nie była, dlaczego podeszła do Nico. Może potrzebowała tej ostatniej rozmowy z nim? Może chciała przez moment poczuć się tak, jak dawniej, kiedy nie miała w sobie tak ciężkich i poważnych rozterek? Może nie stało za tym nic i chciała się przywitać, tak jak zrobiłaby to dawniej, gdyby wpadli na siebie na jakimś przyjęciu.
Gwen wyczuła ten moment, aby się wślizgnąć i szepnąć coś, co mogłoby sprawić, że cały ten świat Sophii i Cartera się zachwieje. Tak naprawdę nie chodziło nawet o to, że Carter nie pasował do tej rodziny. Że wyglądał inaczej, a jego styl życia odbiega od tego co znali i do czego byli przyzwyczajeni. Tak właściwie to zabierając Sophię wyświadczał kobiecie ogromną przysługę. Osiągnęła dzięki niemu po części to, czego chciała. Z tym, że Sophia znowu wróciła i tym razem nie zapowiadało się, aby miała zbyt szybko się stąd zabrać. Gwen była kobietą, która lubiła mieszać. Nie dla własnej satysfakcji, a dla zasady. Potrafiła przykryć chłód udawaną troską, jak teraz. Niby mimochodem wspominała o Sophii i Nico, o ich relacji, jakby chciała go uświadomić, że to niekoniecznie zakończony rozdział. Nawet jeśli wydaje się, że dawno już to było za nimi.
Blondynka nie potrzebowała być głośna, by uderzyć tam, gdzie zaboli najbardziej. Z tej odległości kilku metrów mieli na Sophię i Nico świetny widok. Prezentowali się niemalże nienagannie. Jakby pasowali tutaj bardziej niż ktokolwiek inny z całego tego eleganckiego towarzystwa ubranego w drogie, słodkie sukienki i szyte na miarę smokingi.
— Raczej nie masz się czym martwić. — Rzuciła, już prawie na odchodne. Zdawało się jej, że to wystarczyło, aby przykuć uwagę Cartera. Nie musiał jej w żaden sposób odpowiadać. Dostrzegła drobne drgnięcia jego szczęki, zwężone spojrzenie. Czy chociaż sposób w jaki zaciskał dłonie na oparciu krzesła.
UsuńKąciki ust kobiety lekko drgnęły, gdy jej spojrzenie znów powędrowało w stronę Sophii i Nico. Zatopionych w rozmowie. Słodko nieświadomych, że są obserwowani. Nie działo się między nimi nic i być może właśnie te nic było najgorsze.
— Często przez ostatni rok… zmieniała swoje zainteresowania. Był przyszły architekt, a potem ten programista z Brazylii. Żaden nie utrzymał się dłużej niż dwa miesiące. — Mówiła swobodnie. Chowając jad w głosie za czymś zwyczajnym, co do niej nieszczególnie pasowało. — Zawsze wracała do Nico, ale może z tobą znalazła… Właściwą osobę.
Ciche „hm” omsknęło się kobiecie, kiedy znów na nich spojrzała, a potem z powrotem na Cartera.
— Albo to tylko dłuższa przygoda zanim wróci tam, gdzie ciągnie ją od kiedy była małą dziewczynką.
gwen, wyjątkowo ;>
Gwen wiedziała, że w tym miejscu musi się hamować ze swoimi słowami. Dobierać je dokładniej niż wtedy w penthousie podczas kolacji. Przed sobą miała obrazek, który sam się jej w zasadzie podsunął. Dość znajomy. Sophia i Nico stojący niby na widoku, ale sprawiali wrażenie, jakby stali na uboczu z dala od wszelkich spojrzeń i szeptów. To jednak wystarczyło, aby dać jej podkładkę do rozmowy z Carterem. Nie musiał jej odpowiadać. Sam sposób, jak się na brunetkę patrzył był wystarczający. Mimo, iż wyraz twarzy Cartera był trudny do rozgryzienia. Jeśli jednak zastanawiał się, czy przypadkiem Sophii nie będzie lepiej, jeśli zostanie w tym świecie, który znała z ludźmi, którzy znali ją, to spokojnie mogłaby powiedzieć, że osiągnęła swój cel.
OdpowiedzUsuńSophia tutaj pasowała. Ze swoim serdecznym uśmiechem i historią, z tym z jakiej rodziny pochodziła. Do eleganckich przyjęć i wieczorków towarzyskich. Mogła próbować od nich uciekać. Każdy czasem potrzebował przecież odpoczynku od swojej codzienności, ale wracała. Prędzej czy później zaczęłoby jej brakować tego, do czego była przyzwyczajona. Gwen widziała po tym wieczorze, że jej już tego brakuje. Trzymała się na dystans przez ostatnie tygodnie, ale była pewna, że teraz, gdy zasmakowała tego po raz kolejny długo nie będzie potrafiła trzymać się na dystans. Pytanie brzmiało, jak wiele razy Carter się na nich jeszcze pojawi, ile będzie potrafił przed nią udawać, że pasuje mu spędzanie czasu w ten sposób, zanim w końcu zacznie się buntować, a oni przestaną się porozumiewać tak, jak do tej pory. Być może tę niepewność w nim Gwen chciała zasiać. Udowodnić, że Nico pokazać się tu może zawsze, że wie czego się od niego oczekuje w takich miejscach i zna etykietkę tak samo dobrze, jak Sophia. Jak naginać zasady, aby nie wyglądało to… źle. Kobieta z kolei wcale nie była taka pewna, czy Carter by to potrafił zrobić. Czy miał w sobie tyle ogłady. Podchodziła do niego krytycznie i niechętnie, czego nie ukrywała, a teraz jedynie próbowała zamaskować swoją niechęć udawanym zmartwieniem i próbą przekazania mu, że miejsce Sophii jest tutaj. Nawet jeśli się mu to nie podoba, to ostatecznie brunetka zawsze wracać będzie tutaj.
Jego kolejne słowa były dla niej zaskoczeniem.
Nie brzmiały na obietnicę ani na groźbę. Raczej jak… Jak fakt, który został już przesądzony. Kobieta w pierwszej chwili miała ochotę się roześmiać, choć nie pozwoliło jej na to ciało ani głowa, w której te cztery słowa głośno huczały. Nie brzmiał ani nie wyglądał na pokonanego tym widokiem. Nie było w nim zazdrości, której się spodziewała w nim zobaczyć. Nie dostała od niego tego, czego się spodziewała. Znając jego… Wybuchową historię kobieta liczyła na coś innego. Niespecjalnie zależało jej, aby psuć ten wieczór sobie czy Oscarowi. To byłby po prostu wypadek przy rozmowie, ale nic podobnego się nie wydarzyło. Zamiast Cartera, to Gwen była jak osłupiała po jego słowach. A jeszcze bardziej po tej pewności, którą ociekał. Niewymuszona, nieudawana. Pewność, której ludzie uczą się latami, ale gdy już ją w sobie znajdą to wcale tak łatwo z rąk nie wypuszczają.
Mogła więc tylko tak naprawdę spoglądać tylko na plecy Cartera, kiedy oddalał się od niej, ale zbliżał w stronę nieświadomej jeszcze Sophii i Nico. To dopiero mina, którą zrobił Nico sprawiła, że Sophia odwróciła się. Dostrzegła Cartera niemal od razu, a jej twarz natychmiastowo rozświetlił uśmiech, który mężczyzna doskonale znał. Zgasł minimalnie, kiedy tę parę metrów dalej zobaczyła sylwetkę swojej macochy. Sophia delikatnie zmarszczyła brwi, a potem spojrzenie przeniosła na Cartera, jakby chciała się od niego dowiedzieć, czy Gwen mu coś mówiła, ale poza spokojem nic więcej nie widziała na w jego oczach. Żadnego spokoju, żadnych nerwów.
Za to w niej to powoli rosło.
Nie spodziewała się, że znajdzie się w sytuacji, kiedy będzie stała między swoim obecnym chłopakiem, a tym, który nigdy nim nie był, ale wszystko wskazywało na to, że kiedyś by nim mógł być.
Przez moment Sophia spoglądała raz na jednego, a raz na drugiego. Wyczuła tę drobną różnicę, bo w sposobie, w jaki Carter ją dotykał nie było tej zaborczości, jakby chciał wszystkim dookoła pokazać z kim przyszła i do kogo należy. I Sophia była tym kompletnie zaskoczona w najlepszy możliwy sposób. Tego przypomnienia Sophia wcale też nie potrzebowała. Doskonale wiedziała, gdzie chce przede wszystkim być. Nie było tego rozdarcia między jednym, a drugim. Była świadoma, że zawsze w sobie będzie miała jakieś uczucia do Nico, ale to nie było już zakochanie ani potrzeba, aby poświęcał jej uwagę, jak przedtem. To był sentyment i to, że po prostu… Lubiła go. Jako przyjaciela, którym kiedyś był, choć teraz mimo przeszłości nie była pewna, czy potrafiłaby się z nim przyjaźnić na tych samych zasadach.
UsuńWszystko w tej sytuacji, w jakiej się teraz znalazła, było… Dziwne. Poniekąd na własne życzenie, bo nie musiała przecież podchodzić, a teraz widziała, jak ściskają sobie dłonie i obaj zachowują się w cywilizowany sposób. To też nie tak, że liczyła czy oczekiwała jakiejś zaciętej walki, ale gdy myślała – a czasem się zdarzało – nad takim spotkaniem to nie taki scenariusz przebiegał jej przez myśli.
Wcale nie jest niezręcznie, pomyślała. Może tylko jej było niezręczne.
— Przedstawiłabym was sobie, ale to chyba zbędne.
soph
Przydałby się jej poradnik „Jak zachować się przy ex chłopaku i obecny”. Od zawsze była beznadziejna w relacje damsko-męskie, a tak, jak jako dawała radę na samotności jak zadania grupowe już nie leżały w jej mocnych stronach. To po prostu było niezręczne z różnych powodów, które nazywały się Sophia i Sloane, a które obaj panowie między sobą „dzielili’. Patrząc na Cartera nie obawiała się, że zaraz wybuchnie i zrobi się nieprzyjemnie. Po oczach widziała spokój, którego wcześniej nie było. Nie tak dawno temu, kiedy w klubie wpadła na Milesa, Carter gotów był podkreślić na każdym kroku, że jest jego i robił to w przerażający sposób. Teraz jakby miała przed sobą zupełnie innego Cartera.
OdpowiedzUsuńCiepły uśmiech wszedł jej na twarz, kiedy dłoń Cartera przesunęła się po jej plecach. Kojąco, delikatnie i w taki ich sposób, w którym nie było nawet grama konieczności pokazania kto tu z kim przyszedł.
— Nie szkodzi. — Zapewniła. Miała towarzystwo, które w dodatku sama sobie znalazła. Przy wcześniejszym oglądaniu gablotek umknęły jej uwadze albo Sophia je celowo zlekceważyła. Sama już nie wiedziała. A potem usłyszała jego imię i musiała, ale też chciała go znaleźć. Bez konkretnego powodu. Bez skrytej tęsknoty w sobie, a te kilka minut z nim miało coś w niej załagodzić.
Sophia lekko się napięła, kiedy wspomniał o jej macosze. Domyśliła się, kiedy ją tam zobaczyła, ale do samego końca liczyła, że jednak nie zaczepiła Cartera, że to po prostu był zbieg okoliczności, że przychodził do niej z tej samej strony. Mogła się tylko domyślać, co mu naopowiadała. Bez rozmowy z nim gotowa była dać sobie rękę uciąć, że miało to coś wspólnego z nią i Nico. Co innego niby to mogło być? Interesowała się, czy smakuje mu szampan? Upewniała się, że dobrze się bawi czy może pogratulowała wylicytowania willi, o którą zabijała się co druga osoba tutaj?
— Mhm, oczywiście. — Mruknęła. Nie mogło się obejść bez interwencji, prawda? Cokolwiek to było, miała tylko nadzieję, że Carter się jej nie dał i przed nią teraz nie udawał tego, w którego nic nie rusza. — Idealne wyczucie czasu. — Westchnęła przewracając oczami.
Skakała spojrzeniem raz z Nico, a raz na Cartera. Czuła się tylko odrobinę dziwnie, bo to jednak była dziwna sytuacja. Nietypowa, a już na pewno nie taką, którą ktoś planował z wyprzedzeniem. Przychodząc tutaj nie spodziewała się zobaczyć Nico, a tym bardziej nie spodziewała się tego, że wyląduje między nimi.
Musiała to zakończyć, bo jakkolwiek miło się jej rozmawiało z Nico, tak nie było sensu tego ciągnąć dalej. Przynajmniej takie miała wrażenie, bo o czym mieliby rozmawiać? O karierach? Czy może wspomnieć o Hamptons i małym incydencie? To na pewno skończyłoby się dobrze i z uśmiechami na twarzy. Stres, ten cichy i zdradziecki, gdzieś tam powoli w opuszkach palców zaczynał dawać o sobie znać. Nie na tyle, aby był zauważalny, ale miała przy sobie dwóch facetów, którzy zbyt dobrze ją znali, aby nie zauważać w niej tych delikatnych sygnałów. Carter był na to wyczulony bardziej niż Nico, tak zakładała i nawet jej nie zdziwiło to krótkie pytające spojrzenie, które jej posłał.
Swoje spojrzenie w końcu przeniosła na dłuższy moment na Nico. I lekko się uśmiechnęła, jak do kogoś z kim miało się wspólną przeszłość, ale to było tylko tym – przeszłością. Teraz można było minąć się na ulicy, przywitać się i nie robić z tego niezręcznej sytuacji, w której nie chce się być. Drogi, które świadomie się rozeszły w różne strony. Nawet, jeśli nikt z nich tego na początku nie chciał, to tak po prostu musiało wyjść.
— Dobrze było cię zobaczyć. — Odezwała się po chwili. Gotowa zakończyć tę rozmowę i pozwolić, aby rozeszli się w swoje strony. Ona z Carterem, a Nico… Nico tam, gdzie chciał. Może czekała tu na niego jakaś dziewczyna. Może był tylko z rodzicami. Może się ulotni. To już nie było jej zmartwienie kto będzie wyciągał go z nudnych przyjęć. Kilka miesięcy temu to ona by zaoferowała ucieczkę, ale teraz… Teraz nie była już tą dziewczyną.
Niepotrzebna była tu zazdrość. Nie było tu na nią miejsca, a Sophia nie dawała powodu, aby się pojawiła. Miała przynajmniej nadzieję, że zwykłą rozmową, która nie była ubarwiona przeszłością, nie daje mu powodu, aby zaczął w nią wątpić. Od miesięcy wpatrzona była tylko w Cartera. Tym bardziej teraz, kiedy rozwijała się przed nimi wizja… innego życia. Dodatkowego życia. To również była dziwna myśl, która w pokręcony sposób ją też krępowała. I nie była pewna, dlaczego, bo przecież się nie wstydziła. Nie tego, co się stało. Tylko… Sama w zasadzie nie wiedziała o co jej tak naprawdę z tymi myślami chodzi, ale chyba można było jej wybaczyć, że nie jest do końca zdecydowana, kiedy szaleją w niej hormony i cała ta reszta, która była dla niej nowością.
UsuńZwróciła się lekko w stronę Cartera, kiedy po krótkim pożegnaniu zostali już sami.
Nie była pewna, czy chce go przeprosić, że z nim rozmawiała – choć, dlaczego miałaby? Czy najpierw się upewnić, że Gwen nie nagadała mu niczego głupiego. Na pewno to zrobiła. Skoro mogła z nim porozmawiać w samotności to musiała to wykorzystać tak, aby wbić się swoimi słowami w miejsca, o których Carter być może wcześniej nie myślał, że ma.
— Wszystko w porządku? — Spytała. Bardziej chyba przejęta jego rozmową z Gwen niż tym, że był tu przez moment z nią i Nico. — Nie wiedziałam, że tu będzie. Zwykle… Omija takie „imprezy”. Dał swoje rękawice na aukcję i pomyślałam, że się przywitam. Skoro już tu jestem. I my… po prostu rozmawialiśmy.
soph
Sophia nie chciała go wyganiać.
OdpowiedzUsuńZwyczajnie nie wiedziała, jak ma się teraz zachować i to wydawało się najlepszym rozwiązaniem. Krótkie pożegnanie, które nie będzie wyglądało na wymuszone ani niezręczne. Naprawdę nie wiedziała, o czym mieliby ze sobą w trójkę rozmawiać. Jakaś część brunetki nie chciała, żeby wychodził. Ta, która widziała w nim przyjaciela z dzieciństwa. Chłopaka, który był dla niej autorytetem. Kiedy była młodsza zawsze zdawało się jej, że mógł robić co chciał i nikogo się nie słuchał. Kiedy dorosła wiedziała, że to nie było tylko wyobrażenie, a prawda. Nieświadomie nawet wtedy mu tego zazdrościła.
— Zawsze na siebie uważam. — Zapewniła. Przecież wiesz. Może nie zawsze jej to wychodziło, a częściej niż rzadziej pakowała się w kłopoty, ale dawała radę. Oczywiście, że widziała ten półuśmiech. Może teraz nie miał na nią już takiego działania, jak dawniej, Ale potrafił jeszcze sprawić, że przewróciła oczy czy sama się uśmiechnęła. Teraz obie te rzeczy połączyła w jedno.
Spogląda za nim jeszcze przez chwilę. Płynnie zniknął w tłumie ludzi. Bez zbędnego zamieszania czy odwracania się. I nie chciała, żeby się odwrócił. Oboje wiedzieli, że gdyby to zrobił to niepotrzebnie rozdrapywaliby to, co zostało zagrzebane dawno temu. Pierwszy raz przez cały okres trwania ich relacji nie zastanawiała się, „a co, jeśli?”. Nie robiła tego, bo nie miała potrzeby. Owszem, tamten wieczór mógł zmienić wszystko, ale tego nie zrobił. Sophia nie pozwoliła sobie na to, żeby zmienił. Być może ten telefon ją „uratował”. Nie miała pojęcia. Wtedy zrozumiała, że chciała być przy Carterze. Nawet, jeśli ją to zrani. Gdy ją to zrani. To z nim chciała wrócić do domu. I z nim dalej iść przez życie. Była pewna jego i ich relacji. Nawet teraz, kiedy miała w sobie coś, co mogło ich losy na dobre rozwiązać albo ścisnąć jeszcze mocniej.
— Wiem, że nie muszę. Ale chcę, żebyś wiedział i nie zastanawiał się, co się działo. — Odpowiedziała. Wiedziała, jak takie myśli działają. Ile złego potrafią narobić. Carter tego nie potrzebował.
Sophia na ułamek sekundy przymknęła oczy, kiedy uniósł usta do tego uśmiechu, który często dla niej był znakiem, że owszem, jest w porządku.
— Właśnie… co do tego. — Mruknęła i nie próbowała udawać, że nie była tym zaskoczona. — Czemu tak… spokojnie? — Uniosła lekko brew. Bywał wybuchowy, a Sophia wiedziała, że potrafi szybko się zakręcić na zazdrości. A teraz tego nie było.
Sophia zmarszczyła brwi, kiedy powiedział o czym mówiła Gwen. Przez moment po prostu na niego patrzyła i niezbyt wiedziała, jak ma się do tego odnieść.
— Hm… I do jakich wniosków doszedłeś? — Zapytała. Sophia wątpiła, że była jego pierwszą. Zresztą, to było w obecnej sytuacji i tak bez znaczenia. — Ale wnioskując po reakcji… Chyba się jej nie udało osiągnąć celu.
Gwen zdecydowanie miała swoje sposoby, aby ludzi zdenerwować. I wcale nie potrzebowała do tego głośnych słów. Czasem spokój był aż za bardzo skuteczny.
Pytała szybko, bo go znała. Mogła widzieć w nim zmiany na co dzień i cieszyła się z nich ogromnie, ale była też świadoma, że przyzwyczajeń nie da się zmienić ot tak. Pozbyć ich w ciągu kilkunastu tygodni. A jeśli trzymał coś w sobie, jeśli czegoś jej nie mówił to nie chciała, żeby to wybuchło w innym momencie.
— Czekaj, Ty ją? — Upewniła się. Nie miała wątpliwości, że potrafił to zrobić. Tylko nie miała pojęcia, co takiego mógł jej powiedzieć, żeby wbiło ją w ziemię. — Chyba boję się zapytać, co takiego jej powiedziałeś…
Sophia za to nie patrzyła już za Nico. Swój wzrok od chwili, kiedy zaczął znikać między ludźmi miała skupiony na Carterze. Nie był on nachalny, nie próbowała z niego nic na siłę wyciągnąć. Była zwyczajnie obecna.
— Cokolwiek ci mówiła, to prawdopodobnie nie była prawda. Może coś co myśli, że wie, ale ubarwione. Tak, aby zabolało i poruszyło w nim wszystko, co tylko możliwe.
soph
Sophia dobrze znała to kujące uczucie zazdrości. Zawsze starała się być ponad tym, a ostatni raz, kiedy się ono pojawiło u niej było wtedy w klubie, kiedy pojawiła się Sloane, a Carter zostawił wszystko i wszystkich, bo go o to poprosiła. Wracało potem to do niej co jakiś czas, kiedy znów wychodził, a Sophia nie miała tak naprawdę pojęcia, gdzie idzie (mogła się tylko domyślać), ani z kim tam będzie. Starała się nad tym panować i nie pozwalać, aby ta zazdrość nią kierowała i jej słowami. Nie zawsze to wychodziło i czasem mówiła coś, czego nie chciała w złości i osaczona myślami, które były uporczywe i nieprzyjemne.
OdpowiedzUsuńDobrze wiedział, że nie przepadała, kiedy w taki sposób się do niej odzywał. Z tym głosem, który otoczony był ironią. Sophia zamrugała powoli, jakby nie była pewna, czy go dobrze usłyszała. Miała powody do tego, aby w ten sposób myśleć. Skąd miała wiedzieć, kiedy coś w nim pęknie i zwyczajna rozmowa będzie jakimś pretekstem? Już jej pokazał, że sama rozmowa wystarczy, aby krążył nad nią i pilnował, aby przypadkiem nikt zbyt długo się nie przyglądał lub nie odzywał w jej kierunku.
— Nie jestem zawiedziona, Carter. — Westchnęła. Może nie do końca przemyślała swoje słowa, kiedy mu zadawała to pytanie. Może powinna była lepiej je dobrać w słowa. — Odbierasz to w zły sposób.
Przyzwyczaił ją do czegoś innego. Nie mógł się dziwić, że oczekiwała ostrzejszej reakcji, kiedy tego się niejako przy nim nauczyła. Doceniała, że się zmieniał, że nie reagował gniewem tak, jak na samym początku. Nie tylko, gdy chodziło o rzeczy powiązane z nią, ale przy codziennych sprawach.
— Jak niby na ciebie spojrzałam? Z uśmiechem? — Uniosła brew. Dopiero co to miało miejsce i doskonale pamiętała, że kiedy go zobaczyła to się uśmiechnęła. Nie z niepokojem i nerwami. Uśmiechnęła się, bo w końcu do niej wracał. Mina zmieniła się jej w momencie, kiedy w tle dostrzegła Gwen i już wtedy wiedziała, że coś się wydarzyło o czym nie miała pojęcia. — Wolałbyś, żebym patrzyła ze strachem?
Może tylko spięła się na moment, kiedy nie potrafiła z jego twarzy odczytać niczego. Czy zaraz nie rzuci prowokacyjnym komentarzem, czy nie wydarzy się coś, o czym potem będą czytać w artykułach. Czy nie zrobi czegoś, co potwierdzi to, przed czym wszyscy próbowali ją ostrzec.
Sophia uparcie dalej na niego patrzyła. Nie odwróciła wzroku ani nie zareagowała w żaden sposób, kiedy wyrzucał te z siebie wszystkie pytania. Jakby testował, czy się zaraz nie złamie. I nie zamierzała mu o tym powiedzieć. Gryzło ją to czasami od środka. Że nie jest z nim w pełni szczera, ale to nic by dobrego im nie przyniosło.
— Powiedziałam ci, co się tam wydarzyło. — Poza tą jedną, drobną rzeczą nie miała nic więcej do ukrycia. Rozmawiali, byli na spacerze i na koniach. Nic do czego można byłoby się przyczepić. — Nie wiem, co jeszcze chcesz usłyszeć, czy co myślisz, że się wydarzyło. Nie jestem Sloane, żeby od ciebie uciekać ze swoim byłym. — Ostro syknęła, sama zaskoczona, że to w ogóle powiedziała i wracała do tematu, który tak naprawdę nie był jej do przedyskutowania. — Jak ci tak zależy… Pewnie jeszcze bym go dogoniła.
Chwilowo nie wiedziała, jak ma z nim rozmawiać. To nie było do tego miejsce, aby dyskutować o tym wszystkim. Wciąż na Sali pełnej ludzi. Z kelnerami, którzy przechadzali się z kieliszkami szampana i przekąskami. Mogli mówić ściszonymi głosami, ale wystarczyłoby, aby ktoś stanął niedaleko, a usłyszałby więcej niż powinien.
— Naprawdę się dziwisz, że się spodziewałam czegoś innego? — Zaskoczył ją tym spokojem i to było trudne do ukrycia, bo oczekiwała… Czegoś innego. Niekoniecznie od razu awantury i rzucania w siebie nawzajem krzesłami. Sądziła, że na swój dominujący sposób okaże z kim tutaj przyszła i z kim wyjdzie, że teraz to on zajmuje miejsce przy jej boku, a miejsca na dawne miłości nie ma. — Że nie pamiętam, jak zareagowałeś, kiedy tylko rozmawiałam z Milesem? — Przypomniała. Nie połączyła wtedy faktów, że nie był trzeźwy. Myślała, że skoro była tam razem z nim – to nie brał. Że nie pozwalał sobie na to w jej obecności.
Sophia utwierdzała się w przekonaniu, że Carter przestał. Mimo, że była boleśnie świadoma, że to nie jest takie proste. Że ktoś, kto od lat polegał na narkotykach nie rzuci ich z dnia na dzień, bo nagle ma dziewczynę, której to przeszkadza. Nie za każdym razem, kiedy wracał z klubu sprawdzała, czy widać po nim, że coś brał. Czy jest bardziej pobudzony niż zwykle. Czy w jego oczach zostawało coś z Cartera, którego znała, czy była ta dziwna, pustka, w której Sophia nie potrafiła się odnaleźć. Subtelnie dawała mu znać, że jej to nie odpowiada. Że chciałaby, aby przestał. Ale wiedziała, że bez pomocy to się nie wydarzy, a ona nie miała w sobie tyle sił, aby się tym zająć. Nie wiedziała, jak.
UsuńMoże brał mniej, a może po prostu ona się już przyzwyczaiła i nie zauważała, kiedy wracał do mieszkania pod wpływem czegoś, bo to już stało się jej nową codziennością.
— Nie, Carter. Nie liczyłam na żadną scenę zazdrości. — Westchnęła. Spojrzała w bok, gdzieś na ludzi, którzy chodzili wokół w drogich smokingach i sukienkach. Czuła się, jakby znajdowała się z dala od tego. — Ale nie dziw się, że jestem zaskoczona. Doskonale wiesz, dlaczego.
Ludzie nie zmieniali się z dnia na dzień. Nawet, jeśli bardzo chciała w to wierzyć to przecież dobrze wiedziała, jak wygląda życie.
— Nie, nie potrzebujesz awantury. — Przytaknęła. Nie patrzyła w stronę, gdzie była Gwen, której równie dobrze mogło tam już nie być, ale Sophia nie wierzyła, że poszła, gdy miała widok na to, jak między nimi coś powoli się łamie. I to wszystko dzięki niej i temu, co mówiła Carterowi. — „Spokojną” rozmową też można jej dać show. I wiesz co zrobiłeś? Podążyłeś według jej scenariusza. Zadowolony?
soph
Carter to wszystko źle, według Sophii, odczytał. Nie chodziło o to, że nie wybuchł. Właśnie dobrze, że tego nie zrobił i tego od niego chciała. Była zwyczajnie ciekawa, dlaczego. Zwłaszcza, że przedtem widziała, jak mała iskierka wystarczyła, żeby mężczyzna, który potrafił na nią spoglądać z taką czułością i delikatnością zmieniał się nie do poznania. Jego zmienny nastrój bywał czasem męczący, a ona choć nie chciała do siebie dopuszczać tej myśli, to wiedziała, że chodziło o to co płynęło w jego żyłach. I być może przez ostatnie dni tego w sobie nie miał. Nie wiedziała. Nie łaziła za nim krok w krok po penthousie. Wolała myśleć, że w mieszkaniu takich rzeczy wcale nie ma. Że jedyne co znajdzie to zwykłe zioło, które było w co drugim mieszkaniu w Nowym Jorku. Coś na rozluźnienie, co nie robiło z ludzi… Kimś kim nie są. Nie popychało do drastycznych akcji i nie kusiło do najgorszego.
OdpowiedzUsuńOna po prostu czekała, bo była świadoma, że może wybuchnąć. I gdyby to się stało, chciała być gotowa. Wkroczyć i go powstrzymać zanim wydarzyłoby się coś, czego potem oboje by żałowali. Ale może na to było za późno, a już padały słowa, których potem cofnąć się nie da.
Sophia nie rozglądała się, czy Gwen nadal podziwia ich małe nieporozumienie, które ona zasiała. Sophia nie była bez winy, ale nie zamierzała przepraszać, bo wpadła na Nico i z nim rozmawiała. Bo obawiała się, że Carter coś odwali tak, jak robił to wcześniej.
— Ja się tylko zapytałam, Carter… Nie zrobiłam nic złego. I wiesz co wystarczyło powiedzieć? „Ufam ci, Soph.”. Tyle. To by wystarczyło. — Powiedziała. Krótko i bez krążenia wokół tematu. Westchnęła bezgłośnie i pokręciła głową na boki. Sama nie była pewna, w jakim kierunku ta rozmowa idzie. I po co właściwie idą w tym kierunku. Co im to niby da? — Jesteś nieprzyjemny. To robisz nie tak. Wiesz, może z kimś innym to działa. Kłócenie się, bycie dla siebie niemiłym i potem magiczne pogodzenie, ale nie bawię się w ten sposób, Carter.
Nie była Sloane, aby się z nim pokłócić, a potem godzić westchnięciami. Może i im się zdarzyło, ale nie zaczynała z nim kłótni czy nieporozumień specjalnie. Nie miała w sobie tej potrzeby, aby ciągle czuć adrenalinę i się wykłócać, bo inaczej się dusiła. Potrafiła przetrwać w spokoju, a właściwie to tego właśnie potrzebowała. Spokoju, a nie napięcia pod skórą i zastanawiania się, kiedy coś pójdzie nie tak. Co i tak robiła, bo z nim nigdy nie była pewna czy jedno słowo czy jeden gest go nie uruchomi.
— Och, czyli gdybyśmy byli w klubie to wtedy co? — Przymrużyła oczy, ale wcale nie była pewna, czy chce usłyszeć odpowiedź. — Bo jesteśmy u mojego ojca to udajesz porządnego, ale jak trafiłabym na Nico w klubie to zachowałbyś się, jak dupek?
Powinna była ugryźć się w język. Przestać dążyć do tego, aby jednak się pokłócili. Żadne z nich nie podnosiło głosu, ale wystarczyło już, że stali w większej odległości od siebie niż wcześniej. Że nie szukali swojego dotyku tak, jak przez cały wieczór. I najpewniej to napięcie między nimi było widoczne gołym okiem.
— To nie była inna sytuacja, Carter. Dokładnie taka sama. Wiesz, jaka była różnica? W miejscu. Tylko i aż tyle.
I w tym, że Miles nie był żadnym byłym chłopakiem, ale to najwyraźniej było bez znaczenia, a Sophia po prostu miała nie rozmawiać z nikim. Zacisnęła mocniej zęby, kiedy Carter się nachylił w jej stronę. Kiedy to wszystko mówił. O innej sytuacji, o tej ciąży, której żadne z nich nie potrafiło wypowiedzieć na głos. O staraniu się. Pojawiło się w niej to dziwne napięcie, którego nie rozumiała. Jakby rozdarta była między pogodzeniem się, bo to była bezsensowna i niepotrzebna wymiana zdań, a drążeniem tego dalej.
— Wiem, że się starasz. — Powiedziała w końcu. Nie bagatelizowała tego. Dostrzegała w nim te drobne zmiany. — Ja też… Próbuję. Nie chcę widzieć w tobie faceta, który urządza awantury stulecia. — Powtórzyła po nim. Wtedy nigdzie by nie zaszli, gdyby ciągle oczekiwała od niego, że coś wybuchnie. — I nie widzę go. Po prostu…
Urwała na moment i pokręciła głową. Zmęczona i zirytowana tą rozmową. Dałaby wiele, aby mieli to za sobą i wrócili do tego, co było wcześniej. Tych słodkich, ale zamoczonych pikantną nutą słów. Spojrzeń, które mówiły więcej niż jakiekolwiek słowa.
Usuń— Nie wiem, czego mam się po tobie spodziewać, okej? Nie w takich sytuacjach. — Wyznała, a jej spojrzenie pobiegło w bok. — I nie kiedy wiem, że moja macocha ci coś nagadała, a trochę już wiem, jak twoja głowa działa. — Dodała i przeniosła też na niego wzrok, jakby tym samym próbowała wyczytać, co jeszcze tam Gwen mu mogła opowiedzieć, a Sophia nie wierzyła, że pochwaliła dobór garnituru czy namawiała go na spróbowanie deseru.
soph
Sophia również milczała. Jej spojrzenie utkwione było w Carterze, niepewna, czy robią teraz dobrze. Czy może nie powinni byli sobie dać chwili oddechu, zanim powiedzą coś, czego cofnąć się nie da. Być może to już się stało, a między nimi padły słowa, które ciężko będzie potem w jakikolwiek sposób odwrócić. Zauważała te powolne drgnięcia jego szczęki. Jak przygryzał wnętrze policzka. Jak intensywnie myślał o tym wszystkim, co mu powiedziała, choć teraz Sophia wcale taka pewna nie była, ile z tego było prawdą, a ile tak naprawdę mówiła w gniewie, który pojawił się tak naprawdę znikąd.
OdpowiedzUsuńByła gotowa się niemal cofnąć o krok, kiedy usłyszała ten jego cichy, przeszywający ton. W tym spokoju, który kipiał było więcej niebezpieczeństwa niż we wszystkich rzucanych przez niego głośno przekleństwach. Zadrżała jej delikatnie tylko dolna warga.
— Myślałam, że jesteśmy tutaj, żeby zrozumiał…, że taki nie jesteś. — Powiedziała cicho. Tego przecież chciała, prawda? Żeby ojciec zobaczył w nim to samo, co ona. Nie faceta z klubu, który potrafi się rzucać z pięściami. Nie tylko rapera ze sceny, który otacza się półnagimi tancerkami. Nie tego celebrytę, wokół którego jest pełno skandali. Cartera. Jej Cartera. Tego, z którym Sophia się przekomarzała rano przy śniadaniu. Tego, któremu Sophia próbowała pokazać, że życie może być inne. Niekoniecznie skupione na imprezach i narkotykach, że każdy – nawet z błędami – zasługuje na drugą szansę. — Że to, co wszyscy o tobie mówią to tylko część. Więc co… Kiedy jesteś ze mną to udajesz? Kiedy jesteś dobry, czuły, opiekuńczy… Wszystko co chciałam, żeby zobaczył… wszystko co robisz ze mną. To też tylko akt?
Wiedziała, że to między nimi nigdy nie było udawane. Nie mogło być. Carter przy niej po prostu był inny. Tak, jak każdy człowiek zachowuje się inaczej przy znajomych, rodzicach, a inaczej przy osobie, którą kocha. Gdyby udawał, nie zgadałby się na to, aby się tu z nią pokazać. Nie zabrałby jej do siebie, kiedy stała przed niemożliwym wyborem. Sophia to wszystko wiedziała, a te słowa i tak padły z jej ust.
— Tak, zgaduję, że do tego właśnie wrócimy. — Rzuciła sucho nie mając w sobie zbytnio siły na to, aby się z nim dalej kłócić. Nie myślała w ten sposób. Ani razu to jej nie przeszło przez myśl. Wydawało się, że łatwiej jest się z nim zgodzić niż próbować tłumaczyć, że wcale nie o to jej chodziło. Jeszcze parę zdań, pięć minut dłużej i najpewniej wybuchłaby z tego jakaś scenka, której żadne z nich już nie dałoby rady cofnąć.
Rozpoznawała każdy mały gest Cartera, który nie tyle co sugerował, a mówił, że pod skórą ma coś, co może w końcu pęknąć. Jak niewiele mu trzeba, żeby jednak się zaczął sypać. Dlatego zrobiła krok w tył. Nie ten fizyczny, ale w głowie. Jakby próbowała się oddzielić od tej całej rozmowy z nim, która nigdzie ich nie prowadziła.
— Jasne. — Mruknęła, kiedy rzucił, że idzie zapalić. Spojrzała gdzieś na bok, byle nie na niego. I niemal drgnęła, kiedy się nachylił, a jego usta minimalnie musnęły jej policzek. Gest, który pól godziny temu jeszcze rozpaliłby jej policzki, a teraz był czymś zupełnie inny. Z boku wyglądało normalnie, ale między nimi nic, absolutnie nic, nie było teraz normalnie. — Będę gdzieś tutaj. — Dodała ciszej, niezbyt nawet pewna, czy ją usłyszał.
Sophii aż nie chciało się wierzyć, że to wszystko tak właśnie wyglądało. Wbiła wzrok w jego plecy, kiedy odchodził. Ale nie poruszyła się z miejsca nawet na milimetr. Zastygła w tym bezruchu. Kompletnie nie wiedząc, co będzie dalej. Czy iść jednak za nim czy… Czy jednak dać im odrobinę przestrzeni, której najwyraźniej potrzebowali. W miejscu stać również nie mogła. Zaczęłaby na siebie zbyt mocno zwracać uwagę. Minęła może minuta albo dwie, jak się w końcu ruszyła. Najpierw udając sama przed sobą, że dalej ogląda wystawę, ale te przedmioty jej już nie interesowały. Nie interesowało jej nic, co nie miało związku z Carterem.
soph
Czuła, jak pojawia się w niej maleńka rysa, która lada moment może przerodzić się w coś znacznie głębszego. W otwartą ranę, która tak łatwo się nie zagoi. Zraniona była własnymi słowami, których wcale mówić nie chciała. Tak samo mocno uderzyło w nią to, co powiedział Carter. Jakby nagle Sophia zaczęła dopuszczać do siebie myśl, że to wszystko między nimi to być może jest udawane, że w końcu pojawi się taki moment, kiedy ta idealna bańka zacznie pękać. A może już się pojawiła, ale ona jeszcze nie chciała jej widzieć. Całe te życie, które próbowała sobie z nim poukładać… Co, jeśli to naprawdę było tymczasowe? Co, jeśli właśnie w tej chwili dostała odpowiedzi na wszystkie pytania, których nie chciała mu zadać wprost?
OdpowiedzUsuńPrzymknęła oczy na parę sekund. Potrzebując się zebrać w sobie i nie rozkleić tutaj przy wszystkich. Padłoby za dużo pytań, na które Sophia nie była teraz gotowa. Nie chciała mówić, gdzie jest Carter. Potwierdzać, że właśnie pokłócili się na Sali pełnej kryształowych kieliszków, że być może wszystko, co mieli okazało się tylko ładnym obrazkiem, który zaczął tego wieczoru pokazywać swoje prawdziwe kolory. Udowadniając, że być może nie mają dla siebie w życiu tyle miejsca, ile sądzili, że mają. Bez zwracania na siebie uwagi zniknęła w łazience. Potrzebowała odetchnąć. Chwilę chociaż pobyć sama, zanim będzie musiała się z tym wszystkim na nowo zmierzyć. Wróci do domu z Carterem, czy będzie musiała prosić ojca, aby to z nim wrócił, bo ona być może, ale mieszkania już nie ma? I co będzie dalej? Co z… Z tym wszystkim, czego na głos mówić nie chciała? Nie pozwoliła sobie na płacz. Mimo, że łzy pchały się jej do oczu, jak głupie. Może przez hormony, które robiły z nią to, co chciały, a może świadomość, że to, co tak starannie pielęgnowała od paru miesięcy właśnie wymykało się jej z rąk, bo pozwoliła sobie na powiedzenie paru słów za dużo. Takich, które raniły najbardziej. Sophia nie potrzebowała krzyku. Jeśli już podnosiła głos, to w ostateczności, kiedy z niczym wokół sobie nie radziła. Teraz? Teraz uderzała z precyzją chirurga. Doskonale wiedząc, które słowo mocniej zaboli, kiedy zostanie wypowiedziane spokojnym, kojącym wręcz tonem. I nawet nie robiła tego celowo. To się po prostu stało, ale za to, jak skutecznie.
Zmarnowała dość czasu w łazience, aby poprawić puder i musnąć usta szminką oraz błyszczykiem. Nie potrzebowała, aby ktoś zadawał zbędne pytania. Złapał ją na Sali i próbował przepytać, gdzie jest jej chłopak. Oczy były skierowane na nich. Sophia, córka tego Carpentera, prowadzająca się z facetem, którego lepiej było nie spotkać w ciemnej uliczce. Z facetem, który w tym roku posłał innego do szpitala. Z facetem, który chodził z krwią na rękach. Nie zamierzała dawać im kolejnych powodów do plotek, choć bez wątpienia to, że się rozdzielili będzie jednym z tematów. Najgorsze, że będą mieli w tym rację, bo coś było między nimi nie tak, ale zrobili to po cichu i bez szans, że ktokolwiek mógł ich usłyszeć.
Sophia wróciła na salę i od razu zaczęła rozglądać się, czy Carter przypadkiem już nie wrócił. Czy może nie zaczął jej szukać. Ale tak, jak nie miała problemu w odszukiwaniu go w tłumie, tak teraz nigdzie nie widziała jego sylwetki. Po prostu został jeszcze na zewnątrz, uspokoiła się. Mogli się pokłócić, ale przecież by jej nie zostawił. Z wymuszonym, subtelnym uśmiechem przechadzała się między gośćmi. Próbując nie zwariować przez natłok myśli. Przez to wszystko, co się w niej kotłowało. Jedyne co tak naprawdę ją zdradzało, to były oczy. Delikatnie zaczerwienione, rozbiegane. Tak, jak nad wyrazem twarzy miała minimalną kontrolę, tak nad oczami już nie.
Skrzyżowała spojrzenie z ojcem w najgorszym możliwym momencie. Momentalnie dostrzegła napięcie w jego ramionach, a potem krótkie „przepraszam” rzucone do rozmówców.
— Sophia, wszystko w porządku? — Zapytał ściszonym głosem, a dłoń położył jej na ramieniu. — Dlaczego jesteś sama? Gdzie jest Carter? — Pytanie za pytaniem. Sam się zaczął za nim rozglądać, jakby oczekiwał, że zaraz wyłoni się z tłumu.
Nie chciała odpowiadać, ale znał ją zbyt dobrze, aby mogła udawać.
Usuń— Jest na zewnątrz. — Powiedziała siląc się brzmieć na przekonującą. — Właśnie do niego szłam.
Oscar za to wcale nie wyglądał na przekonanego. Widziała to po jego spojrzeniu. Tak samo, jak on widział, że w porządku nic nie jest. Przekonałaby może kogoś innego, ale nie własnego ojca, który mimo wszystko, ale ją znał. Lepiej niż mogłoby się jej zdawać. Bez słowa poprowadził ją na bok, aby nie stali przy największym tłumie.
— Pokłóciliście się? — Pytanie padło ostrożnie, a Sophia potrząsnęła głową. Ani „tak”, ani „nie”. Oscar za to tylko skinął głową, jakby rozumiał. — Chcesz o tym opowiedzieć?
— Powiedziałam coś, czego nie powinnam i… — Urwała i wzruszyła ramionami. Chciała stąd zniknąć. Z tego przyjęcia. Z własnej głowy, która teraz była jednym wielkim chaosem. — To była jego wina jego.
— Nie powiedziałem, że jest. — Odparł miękko. Westchnął krótko. — Nie zakładam od razu najgorszego, a kłótnie… Zdarzają się każdemu. Nawet mi i twojej mamie. — Dodał, bo wiedział, że to jedno ją uspokoi. — Chodź, usiądziesz na chwilę, a potem go z tobą poszukam, dobrze? Uspokoisz się trochę. Pobladłaś trochę.
Sophia tylko pokiwała głową i bez słowa poszła z ojcem w ustronne miejsce, gdzie na moment mogłaby złapać trochę powietrza.
Drzwi tarasowe otworzyły się po cichu. Zdradziły to tylko dźwięki z wnętrza, które w momencie otwierania drzwi stały się głośniejsze. Znów miękko się domknęły, a kolejnym dźwiękiem były obcasy. Głośno stukające o posadzkę.
— Wyglądasz, jakby przydał ci się prawdziwy.
Drobna, wypielęgnowana kobieca dłoń wyciągnięta w stronę Cartera niosła ze sobą paczkę mocnych papierosów i zapalniczkę. Uniosła brew sprawdzając, czy sięgnie po ofertę czy może ją zignoruje i dalej będzie się zaciągał tym elektrycznym papierosem, który, ale umówmy się, nie przynosił nigdy żadnej ulgi. Nic nie mogło zastąpić drapiącego w gardło dymu, tego typowego dla papierosów nieprzyjemnego zapachu, który osiadał na ubraniach i włosach.
— Kłopoty w raju? — Głos miała miękki, znajomy. Taki, który Carter już słyszał, ale w starszej, dojrzalszej wersji. — Nie poznaliśmy się. Przynajmniej nie oficjalnie, jestem, że Sophia duuużo ci opowiadała. — Rozciągnęła usta w uśmiechu. Ni to wesoły ni przyjazny. — Jestem Imogen, ale możesz mi mówić Gen.
Uniosła lekko brew.
— Oferta się kończy. Na twoim miejscu wzięłabym tę paczkę.
soph & gen
Sophia nie była naiwna, aby sądzić, że całe życie będzie słodkie i cukierkowe. Znała gorzki smak życia. Wiedziała, jak boli i smakuje strata kogoś ważnego, jak ciężko jest się podnieść po takich wydarzeniach, że czasami nie da się po tym w pełni podnieść. Kiedy zaczęli znajomość obiecała sobie, że nie będzie tą dziewczyną, która bierze złamanego przez życie faceta i próbuje go zmienić. Próbowała to zrobić raz i nie wyszło. Odbijała się od mocnego szkła, była wyrzucana z życia, odpychana, a potem i ta wracała na więcej, bo wierzyła, że może to zrobić. Nico jej na to nie pozwolił. Na wejście w te ciemne zakamarki swojego życia, a Carter… Carter ją tam zapraszał. Może nie do miejsc, w których dobijał brudnych interesów, ale we wszystkie inne, a ona dzień po dniu wkładała tam całe swoje światło, które miała, bo mogła. Bo on jej na to pozwolił. I sama nawet nie zauważyła, kiedy tak naprawdę wszystko co robili było podyktowane tym, czego chciała i pragnęła brunetka. Nawet, jeśli myślała, że robi coś dla Cartera i tylko z myślą o nim to zawsze wnosiła w to część siebie. Czasem świadomie, a innym razem mniej. Jednak nigdy go nie opuszczała.
OdpowiedzUsuńByć może za bardzo próbowała zrobić z niego kogoś kim nigdy tak naprawdę nie będzie. Pozmieniać pod siebie, aby pasował. Zamiatała pod dywan jego przeszłość i to, co działo się obecnie, jakby to było bez znaczenia, bo wystarczy jej uśmiech i wszystko się poukłada. I teraz zagłębiając się coraz bardziej w tych myślach coraz mniej pewna była, czy oni naprawdę przetrwają. Czy może… To było tylko kilka gorących, pięknych miesięcy, ale właśnie zaczęły dobiegać końca, ale z kolei te myśli były absurdalne. Carter mógł sobie mówić co chciał, ale kiedy emocje opadną, to do niej dotrze, że przecież to między nimi nigdy nie było udawane. Nie było takiej rzeczywistości, w której Carter mógłby aż tak wiele udawać. Zabawić się w tak… Okrutny sposób.
Oscar poprowadził ją w ustronne miejsce. Bez przypadkowych gości, gdzie mogła trochę odetchnąć. Napić się wody i posiedzieć przy ojcu. Sophia dużo nie mówiła. Oscar prowadził krótki monolog, który miał ją zapewnić, że małe kłótnie nie są końcem świata, że czasem każdy mówi coś, czego powiedzieć nie chciał. Sophia nie przyznała, co powiedziała. Gdyby to zrobiła, pokazałaby, że w pewien sposób, ale… Myślała podobnie o Carterze, jak on na początku. A do tego przyznawać się nie chciała.
— Widzę, że tego potrzebujesz.
Wzruszyła ramionami bez większej presji. Nie, to nie. Sama wyciągnęła jednego i wsunęła między usta, wciąż czekając czy Carter zdecyduje się na to, aby się poczęstować, czy odmowa będzie cichym „spadaj”. Domyślała się, że Sophia zdążyła przedstawić mu swoją wersję. I w zasadzie nie kłamała. Nigdy się nie lubiły. Nawet nie próbowały być dla siebie siostrami. Oscar próbował, ale nie wychodziło. Eliana próbowała, ale nie wychodziło. Gwen… Gwen podjudzała w niej ten jad przez całe życie. Z czegoś takiego ciężko się wychodziło. Maddie się udało, ale Maddie w oczach Imogen zawsze była słaba. I jak widać, ale miała rację.
— Czasem faktycznie robi się z tego cyrk. — Przytaknęła. Odpaliła papierosa pierwsza i mocno zaciągnęła się dymem. Widok, który nieszczególnie pasował do eleganckiej czarnej sukni. — Czasem nawet przy rzucaniu czasem wraca się do tego, co smakuje najlepiej. Nie martw, nie zdradzę kierowniczce wszystkiego co porządne, że zapaliłeś. — Przewróciła oczami. Skoro rzucał, to raczej nie sam z siebie.
— Czasami papierosy, to tylko papierosy, Carter. — Westchnęła zirytowana. — Nie wszystko ma jakieś drugie dno.
Nie zareagowała w żaden sposób, kiedy wysunął jednego i zabierał zapalniczkę.
— Jestem u siebie. Mogę być tam, gdzie chcę. I nie muszę się z tego tłumaczyć. — Zauważyła. — A twoich zwierzeń nie potrzebuję. Beznadziejna ze mnie terapeutka, serio. Zwłaszcza… Jeśli chodzi o Sophię i jej miłosne problemy.
Wzruszyła ramionami, a potem się zaciągnęła. Dym wypuścili niemal w tym samym czasie, a ten przez moment zatańczył w powietrzu zanim rozmył się w nim na dobre.
— Bo nie pasujesz. — Przytaknęła. Było to widać z daleka. Ubrany tak, jak reszta gości, ale biła od niego energia, która wyraźnie zaznaczała, że nie jest stąd. I nie ważne, jak bardzo będzie starał się wpasować to nigdy tak w pełni się tu nie odnajdzie. — Z jej ust wszystko brzmi… Perfekcyjnie. Mogłaby zareklamować jedzenie burgera z błota i ludzie by się na to rzucili wierząc, że będą jeść złoto. — Prychnęła wywracając oczami.
Usuń— W zasadzie… To jestem pod wrażeniem. — Powiedziała, sama niemal zaskoczona. — Że udało się jej cię przekonać do przyjścia tu. Z tego co wiem, to przyjęcia charytatywne nie są raczej w kręgu zainteresowań Zaire’a.
Przeciągnęła wzrokiem po jego sylwetce. Serio, nie dowierzała, że Sophia, znowu, wyrwała kogoś kto nijak do niej nie pasował. I tym razem sprawiła, że przy niej został na dłużej. Ba, nawet się zgodził wcisnąć w garnitur i bawić w tą durną licytację.
— Poznałeś całą rodzinę i wciąż tu jesteś… To też godne podziwu. — Zaśmiała się. Nie należeli do tych najmilszych. Nawet, jeśli z wierzchu tak to wyglądało, a raczej to jej matka nie należała. Ona decydowała o większości. — Czy to jednak twoje ostatnie minuty tutaj, a zabłąkana owieczka jutro z powrotem się wprowadza do swojego pokoju?
soph & gen
Dostrzegła, że mu ulżyło po tym papierosie. Taką ulgę mógł przynieść tylko prawdziwy, gryzący i drapiący w gardło dym, a nie ta podobno zdrowsza alternatywa, którą człowiek nie mógł się nawet porządnie zaciągnąć. Gen wcale nie przyszła z chęcią ratowania go z opresji, ale miała coś, co mogła mu zaoferować i była zwyczajnie ciekawa, czy się skusi, ale też tego wielkiego Cartera Crawforda, o którym było przez ostatnie miesiące głośno w domu. To wręcz było dla niej śmieszne, że Sophia – ta, która łaziła po schroniskach i robiła z siebie świętą – wylądowała w związku z facetem, który nocami rozkładał przed sobą kokainę, a za paskiem od spodni nosił broń. Tego Imogen wiedzieć nie mogła na sto procent, ale który raper chodził bez tego? Cały ich świat kręcił się wokół ładnych lasek, narkotyków, grubych pieniędzy i broni. Tymczasem Sophia… Wielka pacyfistka i pilnująca wiecznie porządku z tymi swoimi roślinami, które wciskała w każdy kąt penthouse’a.
OdpowiedzUsuń— Nawet lepiej, że nie pasujesz. Tak jest ciekawiej. — Wzruszyła ramionami. — Śmiesznie słuchało się tych wszystkich kłótni. Dawno o nikogo taka zawzięta nie była. Nawet o Nico się tak nie wykłócała, ale… To w końcu przyjaciel rodziny. Inna sytuacja.
Wtedy Sophia też się kłóciła, ale z Gwen. Oscar znał rodzinę Nico jeszcze zanim się pewnie urodził, więc nie miał zastrzeżeń. Nawet, gdy Gwen mu je podsuwała to machnął ręką udając, że nie słyszy. Natomiast Carter był obcy. Z nieciekawą historią. Nieciekawymi nawykami.
— Chcesz poznać nie taki znowu tajny sekret? — Przysunęła się bliżej, jednak nie na tyle, aby naruszyć granicę, którą wyczuła zanim jeszcze tu weszła. — Wszyscy ci biznesmeni, ich żony i kochani… Wszyscy to robią. Te sygnety na palcach? Drogie i ozdobne… Wiesz, jak to działa, nie? Lekko podważysz i ujawnia się ten magiczny biały proszek. Nikt by nie mrugnął, gdybyś rozłożył się z koksem na stole. Ba, ustawiłaby się kolejka na kreskę. — Tak działał ten świat. Wszyscy tu chcieli udawać dobroczynnych, dbających o świat i pomagając biednym, ale pod spodem każdy był tak samo zepsuty. Nikt nie dorobił się pieniędzy w etyczny sposób. To po prostu nie było możliwe. Ktoś po drodze zawsze ucierpiał.
— Rok temu byłeś żonaty i wciągałeś ze Sloane. — To nie był żaden przytyk, tylko fakt, który znał cały świat. — Ktoś taki jak Sophia… niech zgadnę, popatrzyłbyś i wyśmiał jej misję ratowania świata. To zabawne, jak… Ludzie się zmieniają, nie? Rok wcześniej imprezy, przypadkowe śluby, więcej kokainy niż Nowy Jork udźwignie, a dziś… Dziś elegancki garnitur i pomaganie biednym. Niesamowite.
Imogen zerknęła w stronę drzwi. Sophia miała nieodgadniony wyraz twarzy. Nie, to nie była zazdrość. A szkoda, bo co by szkodziło? Była zdeterminowana. Jakby przyszła tu z celem, ale jeszcze nie była pewna, czy wejść już teraz, czy zaczekać.
— Hm, wygląda na to, że nie. — Zgodziła się z nim. Dawno nie widziała, aby jej siostra faktycznie o coś tak zawzięcie walczyła. I się nie poddawała, kiedy napotkała pierwszą przeszkodę. — Zmieniłeś ją, wiesz o tym? — Rzuciła luźno. — Zawsze była tym… Popychadłem. Z braku lepszego słowa. Zrobiła się zadziorna i pewniejsza. Nie sądziłam, że ma to w sobie. A jeśli jej powiesz… I tak ci nie uwierzy.
Brunetka zaśmiała się na komentarz o latających kieliszkach.
— Różne dramaty się tu dzieją, a jak wytrzymasz z nią trochę dłużej… To może jeszcze ten kieliszek rozbity o głowę zobaczysz, a jak dobrze pójdzie to nie będzie to twoja głowa.
Skinęła głową, gdy jej podziękował. Niepotrzebnie. Nie była tu jako koło ratunkowe. Przyprowadziła ją zwykła ciekawość.
— Nie ma sprawy. — Poruszyła ramieniem. — Potrzebowałeś tego. Ja też. Uznajmy to za przypadek.
Wahała się, czy ma otworzyć te drzwi, czy może jeszcze zaczekać. Nie zamierzała znikać bez słowa, a siedząc przez chwilę z ojcem doszła do wniosku, że jej obecność tutaj nie przyniesie już nic dobrego. Ani jej ani Carterowi. Bez słowa znikać jednak nie zamierzała. Po raz kolejny by mu tego nie zrobiła, a jeśli nie miał ochoty wracać z nią – to przynajmniej będzie wiedział, gdzie jest.
Patrzyła na rozgrywającą się scenkę przed nią. Imogen i Carter. Stali obok siebie, dzieląc się paczką papierosów i… Rozmawiali. Nawet się z czegoś śmiali. Kiedy Carter znów spojrzał w jej stronę poczuła, jak żołądek zaciska się jej w mocny supeł. I wtedy pchnęła drzwi. Bez dawania mu kolejnych minut na ochłonięcie. Miała na sobie już płaszcz i jedyne co jej tak naprawdę zostało, to go poinformować.
Usuń— Cześć, Gen. — Mruknęła witając się z siostrą. Uniosła lekko brew widząc papierosa między jej palcami. — Gwen się kręci w pobliżu. — Dodała prawie, jak ostrzeżenie, że zaraz ją nakryje i jak nic, ale urządzi aferę.
— Cześć, Soph. — Odpowiedziała tym samym tonem. — Myślisz, że komu zwinęłam zapaliczkę? — Obie w tym samym czasie przewróciły oczami. Były do siebie podobne bardziej niż którakolwiek by to przyznała. Gęste, ciemne włosy. Niemal identyczne brązowe oczy i rysy twarzy. — Chcesz jednego? — Wyciągnęła paczkę w jej stronę, choć znała odpowiedź.
Sophia zmarszczyła brwi i pokręciła głową. Zaraz spojrzała jednak na Cartera. Znów zawitała w niej niepewność, ale nie dała jej prawa głosu. Nie teraz.
— Wracam do domu. — Odezwała się. I byłoby miło, gdybyś wrócił ze mną. — Towarzystwo masz, gdybyś został tutaj. Albo rób na co tylko masz ochotę. Będę w domu.
Odwróciła się z zamiarem wyjścia, bo nie przyszła prosić, aby z nią wrócił. Jeśli nie miał ochoty na jej towarzystwo, trudno. Jakoś to przełknie. Choć nie chciała wracać tam sama, ale tego wieczoru mogła nie mieć opcji.
— Nie dawaj mu ich więcej. — Rzuciła jeszcze przez ramię i obrzuciła Cartera i Imogen krótkim spojrzeniem, zanim ruszyła ponownie do drzwi i za nimi zniknęła.
soph & gen
Ostatnie czego Sophia się spodziewała to, że Carter będzie umilać sobie czas w towarzystwie jej starszej siostry. Imogen miała ten talent, aby wślizgnąć się tam, gdzie nikt jej nie potrzebuje i nie chce, a jednocześnie nie potrafi wygonić. Sophia w pierwszej chwili, kiedy do nich podeszła myślała, że zareaguje inaczej. Że może przypomni o sobie, że Gen nie ma tu czego szukać. Nawet, jeśli tylko ratowała go papierosem, a w sobie nie miała nawet grama złych intencji. W to akurat Sophia nie wierzyła, ale już było trochę za późno, aby sprawdzać, czy Gen przyszła tam, bo chciała się w głupi sposób na niej odegrać czy to był zwykły przypadek, że znalazła się w tym samym miejscu co Carter i z nim rozmawiała. Być może to wszystko było już bez większego znaczenia, bo co, jeśli to wszystko między nimi i tak już się kończyło?
OdpowiedzUsuńNie odwracała się, aby sprawdzić, czy Carter za nią idzie. Z jednej strony miała nadzieję, że został na tym tarasie i da jej święty spokój, a z drugie korciło ją, aby się obejrzeć, czy jednak zdecydował się za nią pójść. Szła sprawnie. Nie tak, jakby stąd uciekała. Sprawie i do celu. Auto miało na nią już czekać. Zakładała, że nie wróci z Carterem, więc ojciec w razie czego podesłał pod wyjście kierowcę, który mógł zabrać ją tam, gdzie tylko sobie życzyła. Wcale taka pewna nie była, czy chce wrócić do domu, który dzieliła z Carterem, do penthouse przy West Street i schować się w swoim pokoju, w którym nie była od tygodni czy może zniknąć całkiem z powierzchni i zameldować się w pierwszym lepszym hotelu, który będzie po swojej drodze mijała. W zasadzie… Równie dobrze mogła zostać tutaj. Pokój miałaby od ręki. I to była myśl, która sprawiła, że Sophia zwolniła odrobinę kroku, jakby faktycznie zastanawiała się, czy po prostu nie skorzystać z faktu, że może tu zostać. Kilka pięter wyżej. Schowana przed światem. W miejscu, gdzie nie musiałaby się nikomu z niczego tłumaczyć, przechodzić przez jakieś ciężkie rozmowy, których nie chciała tej nocy przeprowadzać. Sama ze swoimi myślami. Ale to było niebezpieczne połączenie. Gdyby pozwoliła sobie na samotność. Zbyt dużo „a co, jeśli”. Zbyt dużo wszystkiego.
Wzdrygnęła się lekko, kiedy ktoś ją objął. Momentalnie zorientowała się, że to Carter. Nie była pewna, czy westchnęła z ulgi, irytacji czy może czegoś, czego nazwać nie potrafiła. Zwykle to ona jemu musiała starać się dotrzymać kroku. Jeden krok Cartera to były jej dwa, a czasami trzy. Obecnie Sophia pędziła przed siebie, aby zniknąć stąd tak szybko, jak to tylko możliwe.
Zwolniła krok, ale nie dla niego. Chciała coś zrobić. Położyć może dłoń na plecach, jak w jakimś durnym symbolu zgody. Może złapać tę dłoń, która muskała jej dekolt, ale nie zrobiła nic. W innej sytuacji ten pocałunek w policzek by ją zmiękczył. Teraz być może, ale tylko bardziej ją rozdrażnił.
— Po co? — Zapytała. Spojrzała na niego z dołu z zaciętą miną, jakby próbowała trzymać na dystans swoje emocje. Albo jakby starała się spoglądać na tę sytuację z dystansu, którego jej ostatnio brakowało. — Żebyśmy mogli sobie poudawać dalej?
Może kłamał, gdy to mówił, a może powiedział po raz pierwszy co tak naprawdę o tym wszystkim myśli. O ich związku. O niej samej. O tej ciąży, która komplikowała teraz wszystko jeszcze bardziej. Może to wszystko to było tylko udawanie. Bawienie się w dom, który nigdy domem tak naprawdę nie będzie. Nie w tej rzeczywistości. Nie, gdy nie patrzą tak naprawdę w jedną stronę. Może czasem ich drogi się przecinają. Może czasem dążą do tego samego, ale czy na dłuższą metę to faktycznie wystarczy?
Próbowała ignorować jego zaczepny ton, który działał na nią bardziej niż chciałaby teraz przyznać. Chwilowo już nawet nie była pewna, od czego tak naprawdę to wszystko się zaczęło. W którym momencie tego wieczoru się rozjechali w rozmowie.
soph
Nie chciała kończyć tej nocy w kłótni.
OdpowiedzUsuńPrzedtem jej największym problemem było to, czy nie pokłócą się z jej ojcem albo Gwen, a wszystko wskazywało na to, że pokłócą się między sobą i to w sposób, którego nie można było przewidzieć. Sophia nie brała takiej rozmowy nawet pod uwagę. I wcale nie była taka pewna, czy chce z nim jednak wracać do domu. Jakby coraz wyraźniej widziała, że dziś nic z tego nie będzie. Nie, kiedy oboje byli nastawieni do siebie w taki sposób.
Trzymała głowę wciąż wysoko. Niezrażona brakiem czułości w jego oczach ani nieprzestraszona tym błyskiem, który pojawiał się w nich zawsze wtedy, kiedy coś nie szło po jego myśli. Ona sama była już zmęczona. Wieczorem i emocjami, wyczerpana psychicznie i fizycznie, a koniec emocjonalnych wypowiedzi wcale nie nadchodził. Mogłaby się zamknąć i wrócić z nim do domu. Nie odezwać nawet słowem. Zamilknąć i udawać, że wszystko jest dokładnie tak, jak być powinno, mimo, że kruszyło im się to między palcami.
— Nadal mi nie przeszło? — Powtórzyła po nim i lekko uniosła brew. To nie było jak przeziębienie czy katar, który za dwa dni jej przejdzie. Wszystko co do tej pory razem ze sobą budowali zachwiało się tej nocy, a nigdzie nie było zapewnienia, że z tego wyjdą bez obrażeń. — Nie, Carter. Nie „przeszło” mi, ale dobrze wiedzieć, że tobie najwyraźniej tak.
Naprawdę oczekiwał, że wystarczy jej kilkanaście minut w samotności, aby jej „przeszło”? Że po tym, jak zderzyła się z możliwością, że to wszystko między nimi jest udawane, jak gdyby nigdy nic wróci do bycia tą pokorną, posłuszną dziewczyną, która patrzy na niego jak urzeczona i przymyka na wszystko oko, bo chce żyć w bezpiecznej bańce i nadziei, że między nimi nigdy nic złego się nie wydarzy?
— Skoro to wszystko to iluzja, to po co chcesz wracać ze mną? Dla paru dodatkowych godzin udawania? — Przekrzywiła lekko głowę na bok. Panowała nad głosem. Nie pozwoliła, aby się jej załamał czy zadrżał.
Zaczynał działać jej na nerwy i wcale nie w ten wesoły, zadziorny sposób, kiedy w żartach kazała mu przestać, a w rzeczywistości to była z jej strony prośba, aby robił tak dalej. Znała tę minę. Znała ten uśmieszek okruszony ironią. I nienawidziła tego, gdy nie robił tego w żartach, gdy patrzył tak na nią, jakby była jedną z tych wielu osób, które się przewijają przez jego życie i które można zepchnąć na bok, gdy nie ma się ochoty na ich towarzystwo.
— Więc nie chcesz wrócić do domu ze mną. Chcesz wrócić, żebym się nie czepiała. — Poprawiła go i zaśmiała się gorzko. Bez choćby iskry radości. — To trochę zmienia nastawienie, nie sądzisz? Wrócić do domu ze swoją dziewczyną, aby się nie czepiała. Bo może kiedyś zacznie to wypominać. — Nie chciała tu robić scen. Nie, gdy to, że wychodzili i tak nie będzie niezauważone, ale nie ułatwiał jej tego. Wszystko zawsze tak cholernie utrudniał. — Jeśli dla ciebie powiedzenie, że to tylko iluzja, to nie wiem, czy w ogóle mamy jeszcze o czym rozmawiać.
Mogło go tutaj nie być. Sophia zdawała sobie z tego sprawę doskonale. Nie musiał się zgadzać. Mógł ją tu przywieźć, a potem pojechać i zniknąć w nocy. Tak, jak robił to dziesiątki razy, a ona nigdy nie pytała, a kiedy próbowała to natrafiała na mur. Mógł zniknąć tuż po tamtej wymianie zdań, ale został. Jakby coś mu nie pozwalało trzasnąć drzwiami i zniknąć na dobre. Może to była ona, może to było głupie przywiązanie do siebie nawzajem.
Sophia próbowała spojrzeć na to z innej perspektywy, ale nie potrafiła wyciszyć w sobie tych emocji, które się w niej tłukły, jak głupie. Ciągnęły raz w jedną, a raz w drugą stronę. Do przepraszania, które tylko na moment by ich uratowało i może pozwoliło zakończyć noc spokojnie. Do wyplucia z siebie wszystkiego, co w niej siedziało, a czego nie mówiła mu na głos.
— Och, naprawdę? — Z niedowierzania lekko pokręciła głową. — Jak na polu minowym? Naprawdę? Tak się ze mną czujesz? — Uniosła lekko brew, zaskoczona, że to powiedział, że tak myślał. Wydawało się, że jeśli już to dawała mu spokój po tym wszystkim co przeszedł, ale najwyraźniej się pomyliła.
Wiedziała, że wszystko teraz zależy od tego, co odpowie.
Usuń— Chcę, żebyś wrócił ze mną do domu, bo tego chcesz, a nie bo czujesz się do tego zobowiązany. — Odpowiedziała. I nawet z tym nie miała pewności, czy wróci czy może jednak na tych schodach każde z nich pójdzie w swoją stronę, a Carter do domu wróci nad ranem. Albo za kilka dni. — Ale jeśli zamierzasz wrócić, żeby mieć czyste sumienie, że mnie „nie zostawiłeś” to może lepiej sobie to darujmy.
Była tym zmęczona. Tą wymianą zdań, która donikąd nie prowadziła, a przynajmniej tak się jej teraz wydawało. W tym wszystkim może powiedzieli sobie więcej niż gotowi byli teraz zobaczyć.
— A chcemy tego samego? — Zapytała. Od samego początku przecież było widać, że prowadzą inne życia. Że nie mieli prawa się ze sobą spotkać. Zakochać. Mogła mieć swoje wyobrażenia, mogła wymyślać idealną przyszłość, ale to niczego nie zmieniało, jeśli patrzyli w dwóch różnych kierunkach.
Sophia spojrzała gdzieś w bok, skąd doszedł ją śmiech grupy ludzi. Złociste, brokatowe sukienki. Idealne makijaże. Szyte na miarę garnitury i w tym wszystkim byli też oni – pękający. Dopiero po chwili przeniosła wzrok na Cartera.
— Już ci powiedziałam, Carter. Jeśli masz zamiar wrócić, aby nie było mi przykro… To może sobie to darujmy. Bo to, że ja czegoś chcę, nie od razu znaczy, że ty również. A skoro wrócisz tylko, bo ja tego chcę… To nie wiem, jaki jest w tym sens.
soph
— A ty potwierdziłeś, że dokładnie to robisz! — Rzuciła w odpowiedzi. — I to ty dodałeś, że to wszystko to iluzja, która się prędzej czy później rozmyje. To po co czekać? Przeciągać to, co i tak najwyraźniej jest nie uniknione?
OdpowiedzUsuńZmęczona i przeciążona tym jak wyglądało to teraz między nimi. Znała go i przecież wiedziała, że to, co pokazywał tutaj nie jest jego prawdziwą odsłoną. Może jakąś częścią, którą udało się jej z niego wyciągnąć, ale czy to na pewno był prawdziwy Carter? Czy na pewno, gdy siedział z nią w domu to właśnie tego chciał? Nie była w nastroju na imprezy, na głośny klub i jego znajomych. Na to przyjęcie również nie była w nastroju, ale przyszła. Carter ją do tego poniekąd namawiał. Wspominał co jakiś czas o jej ojcu, aby nie była sama, że powinni spróbować się pogodzić, a to przyjęcie było jednym z lepszych momentów, aby spróbować zacząć tę relację naprawiać. Ona w to poszła, bo sama przecież też chciała to wszystko między sobą, a ojcem naprawić. Mieć w nim jakieś oparcie. Liczyła, że gdy tu się pojawią to w jakiś sposób też udowodnią, że mylili się, co do Cartera, a teraz nie miała tak naprawdę pojęcia, co było prawdą, a co przyjemną iluzją, która się dzisiaj właśnie zaczęła kończyć.
Wiedziała, że jeśli teraz któreś z nich nie zamilknie, nie pociągnie tego drugiego ze sobą do auta to naprawdę może skończyć się to w sposób, którego nie chcą. Nawet, jeśli coś sugerują, nawet jeśli teraz są niepewni, skłóceni i każde ma rację na swój sposób, ale żadne się nie ugnie pierwsze, to przecież na koniec dnia tego nie chcieli, prawda? Rozejścia się w swoją stronę, zapomnienia o wszystkim co między nimi jest i co ich połączyło. Jak wbrew wszystkiemu wciąż byli razem, kiedy cały świat krzyczał, że nie ma opcji, aby tej dwójce się udało. Prawie robili światu na złość, byle tylko wyszło na ich.
— I te zmiany są naprawdę aż tak złe? Tak jest ci źle z tym, że nie chcę, żeby facet, którego kocham ciągle siedział w tym syfie? — Syknęła. Na samym początku obiecała sobie, że nie będzie go zmieniała, ale to nie wychodziło. Oficjalnie nie nazywała tego „zmianą Cartera”, tylko skutkiem ubocznym tego, że są razem. Że ona od zawsze prowadziła inny styl życia. Czysty. Delikatny. Pozbawiony brutalności i tego świństwa, które Carter miał na wyciągnięcie ręki. To sobie przynajmniej wmawiała, bo to było łatwiejsze niż przyznanie, że nie wszystkie części w nim jej pasowały. — I przepraszam, jeśli czasami próbuję cię powstrzymać przed rujnowaniem sobie życia. Mogę przestać. Rób na co tylko masz ochotę. Gdzie masz ochotę i z kim. — Ściszyła głos. — Bierz dalej. Więcej, jeśli masz chęć. Kim jestem, żeby ci w tym przeszkadzać, nie?
Właśnie to przed ojcem próbowała ukryć. Że Carter, ten którego znał z ociekających skandalem artykułów, bywa nim na co dzień. Może nie codziennie, ale wystarczająco, aby z tego zrobił się nałóg. Zależało jej, aby zobaczył tego faceta, który o nią dbał. Któremu zależało, a teraz sama już nie była pewna, czy to była prawda, czy tylko jej wyobrażenie, które sobie wokół niego stworzyła, a Carter po prostu za tym poszedł. Mógł ją zostawić już dawno temu, a tego nie zrobił. Nie, on ją do siebie ściągał coraz bardziej. Do mieszkania. Do serca. Wpuszczał do miejsc, które wydawało się jej, że dostępne są tylko dla niej. Tylko wtedy, gdy są sami.
— A rezygnujesz? — Uniosła brew. W ostatnim czasie może i owszem. Bywał w domu częściej. Tylko na ile to było, bo naprawdę chciał, a na ile to była „wina” ciąży i tego, że Sophia nie potrafiła na dłużej zostać sama? Że czekała, aż będzie obok, bo nie wiedziała, co dalej ma robić? — Czy po prostu dawkujesz sobie to w mniejszych ilościach? Dwie noce ze mną, jedna tam. Co wtedy się tam naprawdę dzieje, hm? Kiedy wracasz nad ranem, ale nie kładziesz się od razu do łóżka tylko najpierw zmywasz z siebie to pod prysznicem? — Rzucała pytaniami dalej. Nawet nie w tej łazience połączonej z sypialnią. Zawsze wybierał tę drugą z dala od sypialni. Z dala od niej.
— Nie rozmawiałabym z tobą, gdybyś to zrobił. — Syknęła, a samo wyobrażenie sprawiło, że wzdrygnęła się z odrazą.
Objęła się ramionami i spojrzała w bok, jakby już nie mogła znieść ciężaru spojrzenia Cartera. Które było zbyt świadome. Zbyt… Jego. Takie, od którego łatwo było się jej ugiąć i zacząć rzucać słowem „przepraszam”, byle tylko nie znikał.
UsuńOczywiście, że chciała, aby wrócił z nią do domu. To było wręcz absurdalne, że właśnie teraz zaczęli się kłócić, kiedy godzinę temu drażnili się ze sobą i oboje zastanawiali, które pęknie pierwsze i zacznie szukać wolnego pokoju.
— Zrób co uważasz, że jest słuszne dla ciebie. — Powiedziała po chwili z rezygnacją, jakby już nie miała naprawdę sił, aby dalej się z nim kłócić. — Wróć ze mną, jedź do swoich kumpli, klubu… Cokolwiek chcesz. Żyj dla siebie.
Nie wyglądał, jakby miał ochotę tę noc spędzić z nią, a Sophia była teraz zbyt uparta, żeby go błagać, aby wybrał ją. To, co powiedział ją też poruszyło. Od miesięcy żył według jej zasad… nie robił tego, co naprawdę chciał. Patrzył się na nią. A teraz? Teraz patrzył się na nią i na ciąże. Znowu wszystko zakręcało się wokół niej.
Nie miała na ten moment więcej sił, aby o niego walczyć. O ten związek i przyszłość, która była teraz krucha i ledwo widoczna, przesłonięta tymi słowami, które między nimi padały. Zacisnęła mocniej usta i zamrugała kilka razy. Drapało ją od emocji w gardle. Jeszcze tego brakowało, aby tu się rozkleiła. W końcu na niego spojrzała, a oczy błyszczały jej od wszystkiego, co głęboko w niej siedziało. Od każdej emocji, którą próbowała zatrzymać w sobie. Od każdego „może to nie ma sensu, może to wszystko to iluzja”.
Zrobiła pół kroku w jego stronę, ale wstrzymała w połowie. Niepewna, czy chce, aby ją przytulił, odszedł czy bez słowa wciągnął do auta i nie dał szansy na kolejne wykłócanie się.
— W takim razie wracajmy do domu.
Powiedziała to cicho, jakby sama jeszcze nie była pewna, czy to należało zrobić czy może jednak lepszym rozwiązaniem byłoby danie sobie trochę czasu.
soph
Wybrała sobie najgorszy z możliwych momentów, aby wyrzucać z siebie takie rzeczy. Nie powinna była tego mówić teraz. Tylko, że prawdopodobnie później nie znalazłaby w sobie już odwagi, aby to zrobić i wciąż trzymałaby to w sobie. Zresztą, to tak naprawdę był wierzchołek góry lodowej. Zaledwie początek tego, co tak naprawdę chciała mu powiedzieć, ale nie zamierzała tego zrobić przed wejściem do Sali bankietowej, gdzie odbywało się te cholerne przyjęcie jej ojca. Dawno już miało ich tutaj nie być, a przynajmniej jej. Wcale nie byłoby lepiej, gdyby Carter za nią nie poszedł.
OdpowiedzUsuń— Tak, cóż. Nie wyglądałeś na szczególnie szczęśliwego na początku, wiesz? — Nie zamierzała dać się sprowokować, choć robił wszystko, aby teraz zaczęło wychodzić z niej coś, czego Sophia w sobie zbyt dobrze nie znała. Ta część jej, która była dla brunetki obca. Nie potrzebowała mieć wglądu też w całe jego życie przed nią, aby wiedzieć, że był nieszczęśliwy tygodnie przed poznaniem jej. Było go w pewnym sensie mniej, gdy pojawił się tamtego poranka w schronisku. Nie było tego błysku w oczach ani uśmiechu, ramiona miał zapadnięte, skóra poszarzała, szorstka. Nie musiała go wtedy dotykać, aby to wiedzieć. — Ale spokojnie. Żadnego więcej naprawiania. Rób co chcesz. W końcu to tylko twoje życie, nie? Niby razem, ale osobno.
Pokręciła głową z ciężkim westchnięciem. Kim w takim razie była? Ładnym dodatkiem, z którym można się pokazać? Kimś kto czeka na niego w mieszkaniu? Dziewczyną, którą może wziąć do łóżka, kiedy tylko ma na to ochotę. Naprawdę wydawało się jej, że coś razem tworzą. Że nie prowadzą dwóch osobnych żyć. Że decyzje podejmują wspólnie. Najwyraźniej się pomyliła. Do tego stopnia, że to, że się o niego martwi – o jego zdrowie, jego życie – mu przeszkadza.
— Jestem przy tobie, Carter! — Szarpał jej nerwy coraz bardziej. Ściągał w stronę, o której wcześniej brunetka nie miała nawet pojęcia, że istnieje. Zrobiła po chwili coś, czego się nie spodziewała i zaśmiała się. Z bezradności, bo nic do niego nie trafiało. — Ale nie jestem twoją kumpelą. Nie jestem jedną z wielu ex, które się wokół ciebie kręcą. Zależy mi na tobie. I wybacz, jeśli patrzenie na to, że rujnujesz sobie zdrowie tym… Co robisz, nie leży w kręgu moich zainteresowań. Że nie będę siedziała obok i szeptała ci do ucha, abyś wziął jeszcze jedną kreskę. Następną pigułkę. Przecież nie zaszkodzi, nie? „Wyluzujesz, się, Zaire. Dawaj, Zaire, jeszcze jedna… Dla mnie”. — Prychnęła naśladując te wszystkie, które zawsze się wokół niego zbierały. Z nią czy bez niej, już chyba było im bez różnicy, czy Sophia w ogóle tam jest. — Jeśli naprawdę ci przeszkadzam… z tym, jak bardzo mi na tobie zależy. To ja naprawdę nie wiem, co jeszcze tutaj robię.
Zamknęła oczy i nerwowo wypuściła powietrze z płuc. Boże, gdyby paliła i nie była w ciąży to jeden mógłby faktycznie wszystko teraz zmienić. Pozwoliłby się pewnie minimalnie wyciszyć. Co najwyżej mogła sobie puszczać bańki, których i tak nie miała. Aż ciężko było jej uwierzyć, że temat zszedł na tak głęboki, nieprzyjemny temat. I to wszystko tutaj. W hotelu jej ojca, gdzie najgorsze co miało się stać to kłótnia z Gwen, a nie między nimi.
Była tym wszystkim po prostu zmęczona. Bezsensowną kłótnią. Próbą udowodnienia mu, o co w tym wszystkim jej chodziło, ale jej nie słuchał. Może nie chciał jej słyszeć. Może już sam zadecydował, co będzie dalej. Może ten powrót do domu miał być ich ostatnim wspólnym. Boże, to nie brzmiało, jak oni. Nie kłócili się. Nigdy w taki sposób. Mieli za sobą kłótnie, nieporozumienia. Wszystko inne, ale to nigdy nie było na takim poziomie. Zawsze jakoś dochodzili do porozumienia. Sophia sama już nie wiedziała, co dalej z tego będzie. Nie miała sił, aby go zapewniać, że wcale nie chce odchodzić. Że nie chce go zostawiać. Brzmiała, jakby szykowała się do pożegnania z nim i z tą relacją. Ale to wcale nie była prawda. Wcale nie zamierzała uciekać. Jak mogłaby? Kiedy Carter był teraz tak naprawdę wszystkim co miała?
Dzielił z nią mieszkanie. W telefonie miała podpięte jego karty. W sobie miała jego dziecko.
UsuńDrgnęła na tę ostatnią myśl. Mogli się kłócić, mogli się rozejść, ale żadne rozstanie nie zmieni tego, że na ten moment związani ze sobą byli czymś znacznie większym niż tylko ich uczucie. Sophia już bez słowa ruszyła w stronę samochodu, gdy ten został im niemal podstawiony pod samo wejście. Wślizgnęła się do środka bez słowa. Nie miała już absolutnie nic do dodania. Nic na swoją obronę. Nic na obronę Cartera czy ich związku.
soph
Dłużej nie chciała już rozmawiać. Nawet nie chciała patrzeć w jego stronę, jakby się bała, że jedno dodatkowe spojrzenie będzie w stanie ich znów bardziej złamać. Sophia nie chciała się zamykać w sobie, ale było jasne, że teraz tak naprawdę żadne słowa już im nie pomogą się pogodzić. Nie, kiedy emocje zarówno w niej, jak i w Carterze były świeże, ostre jak krawędzie potłuczonego szkła. Kiedy jeden nieodpowiedni ruch mógł wywołać lawinę.
OdpowiedzUsuńPrzez całą drogę towarzyszyło im milczenie i wycie playlisty. Sophia cały czas wyglądała przez okno, jakby obserwowała cały Manhattan, choć ten widok tak na dobrą sprawę nie robił na niej już żadnego wrażenia. Żadne neonowe światła nie zachwycały. Nie czuła nic, gdy przejeżdżali przez most, a Nowy Jork malował się tysiącem świateł. Czuła za to ulgę, kiedy zjechał do podziemnego parkingu. Nie zapytała, czy Carter idzie za nią. Wyszła bez słowa. Czując, że gdyby została tam sekundę dłużej to zaczęłaby się dusić. Na parkingu echem rozbijał się tylko stukot jej szpilek, kiedy pokonywała szybko dystans między miejscem parkingowym, a windą. Nie odwróciła się, aby sprawdzić, czy Carter idzie za nią. Zaczekała tylko przy otwartej windzie. Może przez niecałą minutę, a może przez dwie, ale żadne znajome dłonie nie wślizgnęły się na jej talię. Nikt delikatnie nie popchnął jej do środka, więc weszła tam sama. Każdy kolejny krok był automatyczny. Nie czuła się, jakby wracała do domu. Do miejsca, które od tygodni nazywała swoim domem. Nawet nie miała porównania.
Penthouse tonął w ciszy, którą przerwało głośne, radosne szczekanie, kiedy brunetka uchyliła drzwi. Gigi niemal od razu zaczęła skakać i opierać się łapkami o nogi brunetki. Potem odskoczyła na kawałek, jakby oczekiwała, że Carter wejdzie tuż za Sophią, ale była tylko ona. Niemal widziała to rozczarowanie w jej brązowych ślepiach, kiedy drzwi już się po brunetce nie otworzyły.
— Wiem, maleńka. Wiem. — Szepnęła cicho i kucnęła przy niej, aby chociaż przez chwilę dać jej trochę uwagi. Sophia zdjęła z siebie płaszcz i rzuciła go na pierwszy mebel na swojej drodze. To samo zrobiła ze szpilkami. Leżały w różnej odległości od siebie, ale nie miała już sił na to, aby być poprawną. Poukładaną. Pedantyczną. Nie miała dziś sił na nic.
Nie zapalała po sobie światła. Znała rozkład tego miejsca na pamięć. Zapaliła małą lampkę dopiero w sypialni. Łóżko zostawili niepościelone. Jak taki znak, że jeszcze tutaj wracają. Jej, jego, koszulka na stronie łóżka, gdzie spała Sophia. Dresy Cartera leżały przy łóżku. Jakby zrzucił je z siebie w pospiechu. Wszystko było tutaj takie… Zwyczajne. Jeśli można było mówić o zwyczajności mając widok na część Manhattanu oświetlonego tysiącami świateł z sypialni, ale to już była drobnostka, nie? Przez moment stała przy wielkich oknach i patrzyła na te wszystkie iskrzące się budynki. Zastanawiając, ile ludzi teraz jest w podobnej sytuacji. Czy zdarzają się dwie takie same sytuacje.
Miała dość tego wieczoru. Tej kłótni. Tej sukni, która uwierała ją teraz z każdej strony. Sięgnęła ręką do tyłu, aby szarpnąć za suwak, ale nie chciał puścić. Jakby teraz wszystko działało przeciwko niej. Spróbowała jeszcze raz, ale to nic nie dało. Wiedziała, że teraz jedna najmniejsza rzecz będzie w stanie ją wytrąci z równowagi. Sprawić, że zacznie płakać z bezsilności. Nie krzyczałaby, inaczej radziła sobie z emocjami. Jednocześnie cały czas nasłuchiwała, czy Carter już nie jest w mieszkaniu. Czy Gigi się nie podnosi i nie biegnie z piskiem w stronę drzwi, ale ona leżała na łóżku zakopana w miękkiej pościeli i obserwowała Sophię, jakby wiedziała, że teraz to jest dobry czas na to, żeby prosić o pieszczoty i domagać się uwagi.
Sophia przeszła do garderoby, a kiedy minęła duże lustro i dostrzegła samą siebie… Policzki miała czerwone, jednak nie w taki sposób, jaki znała najlepiej. Nie była zawstydzona. Była zła, rozczarowana, zagubiona. Włosy już też nie były idealnie ułożone. Jakby i one zaczęły się buntować przeciwko niej. Makijaż z kolei był delikatnie pod oczami rozmazany. Oczy zaczerwienione, lekko spuchnięte.
Wszystko było nie takie, jakie być powinno.
UsuńKiedy ja się znalazłam w takiej sytuacji? Kiedy stała się tą dziewczyną, która ratuje najgorszych z możliwych? Kiedy stała się tą, która nieświadomie pozwoliła sobie na ciążę? I to z kimś kto absolutnie nie był na to gotowy? Ona sama nie była gotowa, ale Carter… Jakkolwiek to nie brzmiało okrutnie on nie był materiałem na ojca. Sophia to wiedziała od samego początku. Wiedziała to w momencie, kiedy wszystko się potwierdziło. Wiedziała, że to między nimi… Że to bez znaczenia, jak bardzo może być w nim zakochana, ale nie ma szans na przetrwanie. Byli zbyt różni. Pragnęli innych rzeczy. Tak różnych, że nie było szans na to, aby spotkać się pośrodku. Dojść do kompromisu.
Wciąż stała przy lustrze. Jakby w samej sobie próbowała znaleźć odpowiedzi, ale one nie nadchodziły. Nie, kiedy tak naprawdę jedyne czego chciała to, żeby tu wszedł i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Że jeszcze nic nie jest stracone. Że to naprawią. Samych siebie. Ich związek. Ich przyszłość. Ich wszystko.
soph
Pojawiła się w niej myśl, aby pozbierać kilka ubrań i stąd zniknąć. Do miejsca, którego nikt nie zna. Gdzieś, gdzie mogłaby odreagować. Pomyśleć w ciszy i samotności. Gdzieś, gdzie zostawiłaby cały ten bałagan za sobą. Jednocześnie wiedziała, że to wcale nie rozwiązałoby żadnych problemów. To by je tylko nasiliło, bo Sophia w końcu musiałaby tutaj wrócić. Bo było między nimi coś, o czym sama decydować nie mogła. Więc po prostu dalej stała w tej przeklętej garderobie. Patrząc sobie w oczy i nie rozumiejąc, jak do tego wszystkiego doszło. Jak z tej pary, która cały wieczór nie była w stanie oderwać od siebie rąk przeszli do tej, która nie jest w stanie na siebie nawet spojrzeć bez iskry kłótni w oczach. Do tej, między, którą zapada niekomfortowa cisza. Uciekła z samochodu. Inaczej tego nazwać nie mogła. Nawet na niego nie spojrzała. Nawet nie próbowała na niego patrzeć, jakby wiedziała, że jedno spojrzenie, a ona się rozklei w tym aucie i zacznie przepraszać. Prosić, aby nie brał tego wszystkiego do siebie, że wygadywała głupoty, że nie pomyślała. Zamiast mówić cokolwiek odeszła. Minuta dłużej w samochodzie i nie wytrzymałaby sama ze sobą. Tutaj również nie wytrzymywała. Miała dość samej siebie. Szarpania się z zamkiem, który nie odchodził. Materiał pewnie został w środku i sama nie dałaby rady tego teraz rozpiąć. Może miała zbyt drżące dłonie. Może była zbyt zdenerwowana, aby teraz radzić sobie z tak prostymi rzeczami, jak rozpięcie sukienki. Coś, co powinno pójść gładko zajmowało zbyt dużo czasu i pochłaniało zdecydowanie zbyt dużo energii.
OdpowiedzUsuńSekundy rozciągały się niemiłosiernie.
Nie wiedziała, czy wróci do domu. Może był w drodze do klubu. Może do innego mieszkania, o którym Sophia nie miała najmniejszego pojęcia. Może jechał do jakiegoś kumpla. Gdziekolwiek, aby od niej odpocząć. Od ciężaru, który po sobie zostawiła w aucie. Od atmosfery, która między nimi zapadła i której nie da się rozdmuchać w łatwy ani przyjemny sposób. Może wcale go tutaj już nie było. Mógł wrócić w południe. Wieczorem. Mógł nie wrócić wcale. Nie znała go od tej strony. Nie znała tego Cartera, który potrafił zniknąć z powierzchni ziemi na kilka dni. Rozpłynąć się w powietrzu i nie dać znaku życia. Nie znała tego Cartera, który awanturował się z płynącymi w żyłach narkotykami. Ona go tak naprawdę nie znała. Mogła udawać, że go zna. Że wie o nim wszystko. Mogła wiedzieć, jaką kawę rano pije. Co lubi jeść na śniadanie, a na co kręci nosem. Jakie filmy go bawią. Jak wygląda, kiedy jeszcze jest nierozbudzony, jaki jest markotny z rana. Mogła znać jego miękki, wesoły uśmiech, kiedy nad nią się pochylał i z czułością odgarniał włosy z twarzy. Mogła znać smak jego ust. Każdą ich krawędź. Ale nie znała jego.
Sophia nie potrafiła dotrzymać mu kroku. Nie tylko podczas spacerów z Gigi. W życiu. Nie była głośna. Nie wychodziła do ludzi tak, jak on. Zawsze trzymała się na uboczu. Nie potrzebowała ciągłej adrenaliny do działania. Nie potrzebowała brać narkotyków, aby poczuć, że żyje. Nie odnajdowała się kompletnie w życiu, które prowadził, poza tym penthousem. Wmawiała sobie, że to jedna z przeszkód, że to to jest coś do obejścia, ale czy na pewno było? Czy na pewno mogli to obejść?
Może to wszystko co mieli naprawdę było tylko iluzją. Pobożnym życzeniem, że dadzą radę sobie z tym, jak różni od siebie są. Że poukładają swoje życie w taki sposób, aby pasowali do siebie nawzajem. Naprawdę tego chciała. Carter… Carter znalazł jej słabe punkty. Takie, o których nawet nie wiedziała, że istnieją. Pojawił się w jej życiu nagle i momentalnie zawrócił jej w głowie. Tym, jak nieodpowiedni dla niej właśnie był. Tym, że przy nim nie musiała udawać tej „kierowniczki” z zasadami. Nie musiała być Sophią, którą znali wszyscy. Mogła się od tego oderwać. Złamać pięć zasad pod rząd, a on patrzyłby na to z uśmiechem i skinął głową, że może złamać jeszcze jedną. Że powinna była złamać jeszcze jedną.
Sześć tygodni. Tyle to miało trwać. Tyle to powinno trwać. Sześć tygodni niezobowiązującej zabawy, która zakończyłaby się w ten ostatni piątek jego wolontariatu. Potem mieli się już więcej nie zobaczyć. Zanim ten czas dobiegł końca – ona już tu mieszkała. Wyznawała uczucia. Zakochiwała się coraz bardziej. Nawet w tych brudnych, brzydkich stronach mężczyzny, od których powinna była odwracać wzrok. Ona wciąż trwała. Wciąż liczyła, że wystarczy to, że jest, a on się zmieni. Obróci swój świat o sto osiemdziesiąt stopni. Robił to. Stopniowo i małymi krokami. Ale zdawało się, że to za mało. Że teraz, kiedy stali przed tak trudnym wyborem to po prostu było za mało.
UsuńNie drgnęła, kiedy Gigi zbiegła z łóżka. Wiedziała, co to znaczyło. Wyczuła go tym swoim mokrym, brązowym noskiem i pobiegła się przywitać. Sophia z kolei nie ruszyła się z miejsca. Stała przy tym lustrze. Jeszcze przez chwilę walcząc z sukienką, aż się poddała. Z ciężkim, głuchym westchnięciem. Nie zrobi tego sama. Zniszczyłaby ją, gdyby szarpała materiał dalej.
Nasłuchiwała każdego kroku. Przyjdzie tutaj czy zostanie na dole? Odpowiedź otrzymała po chwili. Nie odwróciła się od lustra. Delikatnie tylko zwróciła głowę w drugą stronę, kiedy wypowiedział jej imię. Spoglądała jednak na niego przez lustro. Jakby szkło chroniło przed tymi wszystkimi uczuciami, które w sobie miała, a którym nie chciała dać wyjść na zewnątrz.
Nie odezwała się od razu. Zamknęła za to na parę sekund oczy, kiedy stanął za nią, a chłodne palce dotknęły jej skóry. Nie strząsnęła jej. Nie kazała mu odejść. Jeszcze nie wiedziała, czy ma się na ten dotyk cieszyć czy… Czy nie zacząć się zastanawiać, czy nie jest on ostatnim.
— A jesteś tym, który ze mną zostaje, bo tego chce… Czy tym, który zostaje, bo sądzi, że musi? — Zapytała cicho z tym napięciem, które nie chciało z niej zejść. To robiło różnicę. — Nie chcę się kłócić, Carter. Nie mam na to sił. — Dodała zaraz, jakby się bała, że to pytanie rozpęta kolejną awanturę. Że znów będą skakać sobie do gardeł z tą różnicą, że tutaj nic ich już by nie powstrzymywało przed wyrzucaniem z siebie najgorszego.
Wciągnęła powietrze, kiedy jego dłoń sunęła wzdłuż ramienia, aż do łokcia. Niemal, jakby samym dotykiem chciał jej coś przekazać. Może, że to się poukłada. Może, że to nic straconego. Może to tylko było w jej głowie.
I te ciche „Mogę…?”.
Nie chodziło o sukienkę. Nie tej nocy.
— Tak… — Powiedziała niewyraźnie. Głos miała bardziej drżący niż się spodziewała. — nie mogę go rozpiąć. Chyba był źle zapięty. Nie wiem. — Dodała w nieskładnym tłumaczeniu, czemu wciąż stoi przed tym lustrem. Ubrana i sfrustrowana. Na niego, na ciebie i na cały ten przeklęty wieczór.
Odwróciła nieznacznie głowę w jego stronę. Nie wiedziała, czemu. Nie wiedziała, dlaczego. Może chwytała się ostatnich resztek nadziei.
— Carter… — Szepnęła, jakby chciała coś jeszcze dodać, ale nic więcej z jej ust już nie padlo.
soph
Prawda była taka, że Sophia nie chciała go stracić ani tego, co między nimi było. Nawet, gdy rozsądek głośniej zaczynał o sobie dawać znać. Kiedy umysł podrzucał jej te wszystkie momenty z jego przeszłości, które dawno temu powinny ją odstraszyć. Kiedy widziała go w klubie, gdy wyraz jego twarzy momentalnie się zmieniał, a on znikał za ciężkimi, metalowymi drzwiami. Powinna była spojrzeć w drugą stronę tamtej pierwszej nocy, kiedy dostrzegła go pochylonego nad lusterkiem z idealnie ułożoną kreską, a zamiast tego skończyła z nim na tarasie i pozwoliła samej sobie na pocałunek. Na randkę. Pozwoliła sobie na to, aby się w nim zakochać. Pozwoliła sobie na tak wiele przy nim, że nie wiedziała już, gdzie zaczyna się prawdziwa ona. I czy ta Sophia jeszcze istnieje, czy dopasowała się do Cartera.
OdpowiedzUsuńKażde jego słowo muskało napiętą skórę brunetki. Nie rozluźniła się jeszcze, nie pozwoliła sobie na to. Jakby czekała tylko na kolejny atak. Jakby za tymi słowami, które potrafiły w niej rozpuścić wszystko była ukryta złość, która lada moment da o sobie znać.
— Nawet, kiedy zaczynam niepotrzebne sprzeczki? — Mruknęła, ale bez tego żartobliwego tonu, którego użyłaby normalnie, aby zmiękczyć między nimi atmosferę. Źle dobrała słowa, a potem… Potem wszystko runęło i kompletnie nie miała pojęcia, czy jeszcze się z tego wygrzebią. Chciał zostać i być może na tę noc to wystarczy. Albo tylko na parę godzin. — Myślałam o tym… Przez kilka sekund. Zabrać kilka rzeczy i stąd wyjść. — Przyznała ze skruchą w głosie, że w ogóle o tym pomyślała. Obiecywała mu, że tego nie zrobi. — Oczyścić głowę. Pomyśleć tym, co będzie dalej. Ale gdybym to zrobiła… nic by się nie zmieniło. Dalej byśmy się kłócili po powrocie. Nic… Nic by się nie zmieniło.
Byłby wściekły. Zaniepokojony, bo przecież nie odbierałaby telefonów i nie odpisywała na sms’y. Może zrobiłby coś głupiego, a może… Może nie zrobiłby nic. Może po powrocie znalazłaby swoje rzeczy przed drzwiami.
— Ale obiecałam, że więcej tego nie zrobię. — Kiedy mówiła patrzyła na ich odbicie. Na to, jak idealnie się prezentowali nawet wtedy, kiedy oboje byli rozbici i bliscy tego, aby się rozpaść. — Nie zniknę, nie zostawię cię… Nawet, gdybym tego chciała… To nie potrafiłabym tego zrobić.
Zagryzła wnętrze policzka, zanim powiedziała coś więcej. Bo to kosztowało ją znacznie więcej niż Carter mógł sobie wyobrazić. Bo to było coś, czego mu nigdy przedtem nie mówiła. Ta cicha, ale realna obawa, której Sophia była świadoma od pierwszego dnia.
— Ale ty możesz. — Odnalazła w lustrze jego spojrzenie. — Wystarczy jeden raz za dużo… I cię nie ma. Jedna wadliwa tabletka albo kreska. I musiałabym się nauczyć, jak oddychać bez ciebie.
Spojrzała nagle w bok i przymknęła oczy, nie chcąc, aby aż za bardzo zobaczył, jak to głęboko w niej siedzi. Jak za każdym razem, gdy wychodzi zastanawia się, czy w ogóle do domu wróci.
Skupiła się na tym, jak rozsuwał sukienkę. Suwak uległ mu natychmiastowo, jakby ten martwy przedmiot wiedział, że to nie czas i miejsce, aby teraz być upartym. Czuła jego palce na plecach. Te miała delikatnie napięte. Ciało drżące. Od wszystkiego; jego bliskości, której tej nocy już nie oczekiwała i od emocji, które mogły w każdej chwili znów zacząć z niej wypływać bez kontroli. Ciepły oddech osiadał na jej skórze. Był jak przypomnienie, że wszystko jeszcze może być w porządku, że to tylko sprzeczka, o której za kilkanaście godzin zapomną.
— Nie… Nie zasługuję. — Zgodziła się z nim. — Ty też na to nie zasłużyłeś. To było zbędne.
Lub bardzo potrzebne. Nie potrafiła zadecydować ani też się nad tym dłużej zastanawiać. Nie teraz, kiedy po tym chaosie nie sądziła, że zostanie z nią tej nocy. I nie winiłaby go, gdyby nie wrócił. Gdyby znalazł się w miejscu, gdzie mógłby odpocząć na swój sposób, którego Sophia nie rozumiała. Którego nie potrafiła zrozumieć. Przymknęła oczy, kiedy znajome, ciepłe usta ledwo musnęły jej skórę. Pocałunek niczego teraz nie naprawiał. Nie zmieniał, ale pomógł… Nie myśleć. Odciąć się na moment od tego wszystkiego, co się w nim tłukło z zabójczą siłą.
Nie odepchnęła go, a przechyliła głowę bardziej na bok.
UsuńTo wszystko było znajome, przyciągające i mówiące, że będzie dobrze. Że nie muszą dziś o tym wszystkim rozmawiać, że mogą znaleźć jeszcze do siebie drogę bez słów, a to wszystko poczeka. Do jutra albo do przyszłego tygodnia, ale poczeka.
Jego słowa brzmiały, jak obietnica. Taka, którą chciało się złożyć sobie nawzajem i nigdy nie złamać, choć miało się świadomość, że to niemożliwe. Żadnych obietnic nie można było dotrzymać w pełni do końca. Nie odpowiedziała na to. Samo to, że nie wyrywała się z objęć, że plecami wcisnęła się w jego tors były odpowiedzią. Być może jedyną, na jaką ją było teraz stać.
Cicho mruknęła, a jedną dłoń ułożyła na jego przedramieniu. Nie po to, aby go odepchnąć, ale zatrzymać dłużej. Krótki dreszcz wstrząsnął delikatnie jej ciałem. Reagowała na niego szybciej niż myślała.
— Nie chcę kłótni, Carter… Ani zastanawiać się, czy to… my, czy to przetrwa. — Szepnęła cicho, bardziej jak do siebie niż do niego. — Nie chcę perfekcji. Chcę nas… Ciebie. Nawet, kiedy się kłócimy i niepotrzebnie krzywdzimy.
Dłonią sięgnęła do jego karku. Nie musiała go przy sobie zatrzymywać. Miała go już w pełni.
— Potrzebuję cię, Carter.
soph
Wyobrażała sobie ten wieczór zupełnie inaczej. Sądziła, że owszem wrócą do domu wcześniej, ale z zupełnie innych powodów niż te, które naprawdę ściągnęły ich z powrotem do mieszkania. Że nie wrócą w tak ciężkiej, trudnej do zniesienia atmosferze. Jeszcze wtedy, kiedy Sophia sięgała rękami do tyłu, aby złapać jego dłoń czy niby to przypadkiem gdzieś dotknąć, była przekonana, że ich wcześniejsze wyrwanie się z przyjęcia spowodowane będzie tym brakiem kontroli, który czasem przy sobie mieli. Tymczasem wracali i oboje zastanawiali się, jaki to wszystko w ogóle ma sens. Czy jest jakiś sens w tym, aby dalej to ciągnąć.
OdpowiedzUsuń— Chcę ci to mówić. — Odezwała się cicho. Zawsze była tą, która najgłośniej krzyczy, że komunikacja jest ważna, a jednocześnie była pierwszą, która się tego nie trzymała. — Czasami tylko nie wiem jak. — Dodała. Nie była idealna. Czasami przekonywała samą siebie, że lepiej będzie milczeć niż coś mu powiedzieć. Że może jej obawy są głupiutkie, nieistotne, że niepotrzebnie się nakręca, choć w środku dobrze wiedziała, że wcale tak nie jest.
Sophia oparła się plecami nieco mocniej o jego tors, jakby chciała się w nim zatopić i schować na resztę nocy. Jakby tylko tam czekało ją coś dobrego. I może faktycznie tak było. Może tylko w objęciach Cartera znajdzie spokój.
— Wiem, że byś mnie nie zostawił. — Była o tym przekonana. Nawet, kiedy pojawiały się w niej myśli, że są przecież lepsze dziewczyny od niej. Takie, które bardziej pasują. Takie, które nie będą się czepiać, że Carter znika na całe noce. Takie, przy których nie musiałby się z niczego tłumaczyć. Takie, które dałyby mu ten rodzaj wolności, która ona mu odbierała. — Ale możesz… Możesz któregoś razu już nie wrócić do domu. Wiesz, że nie chodzi mi o inne dziewczyny czy…, że uznasz, że już mnie nie chcesz.
Nie odszedłby do innej. Mogło go po prostu… Nie być. I to ją najbardziej przerażało, że któregoś razu drzwi wejściowe już nigdy więcej się nie otworzą. Że już go więcej nie zobaczy. I to ją przerażało, że nadejdzie taki dzień.
Pozwoliła sobie na słaby, łamliwy uśmiech, kiedy Carter się roześmiał. Ona sama nie spodziewała się, że coś takiego się wydarzy. Że będą razem. Sophia i Carter. Skrajnie dwa różne światy, które mimo wszystko, ale się dogadywały. Nawet wtedy, kiedy wszystko wokół się waliło.
— Nie odnalazłabym się już… Bez ciebie obok. — Wyznała. W krótkim czasie stał się dla niej wszystkim i nie umiała wyobrazić sobie, że znalazłaby się w życiu, w którym nie ma Cartera. — Nie wiem, jak… jak miałabym dalej żyć, gdyby coś… cokolwiek nas rozdzieliło. — Głos jej zadrżał. Pierwszy raz dopuszczała do siebie tak głęboko myśl, że Carter naprawdę mógłby zniknąć z jej życia. Co miałaby wtedy zrobić? Jak miałaby się z tego podnieść?
Wciąż spoglądała na ich odbicie w lustrze. Jakby to w nim było widać każde pękniecie, które w sobie mieli, a które próbowali teraz łatać na jedyne znane im sposoby. Może coś faktycznie w tym było. Może łapali się tego, co wciąż trzymało ich razem i nie pozwalali sobie na dopuszczenie do świadomości myśli, że być może byłoby lepiej, gdyby zaczęli żyć osobno. Sophia tego nie chciała. Nawet, gdy ją wkurzał. Nawet, gdy przyszłość była niewyraźna i niepewna. Potrzebowała go bardziej niż gotowa była przyznać to przed samą sobą.
— Ja ciebie też potrzebuję, Carter. Codziennie. — Westchnęła i przymknęła oczy, kiedy znów ją pocałował. Palce mocniej wbiła w jego przedramię, jakby to miało go mocniej zapewnić, że ona się nigdzie nie wybiera. Nie tej nocy. — Nie zawodzisz mnie… Tylko niemiłosiernie wkurzasz. — Mruknęła i pozwoliła sobie na ten krótki, niepewny śmiech. Może to był znak, że powoli wracają do normy. Nawet, jeśli niewiele się wyjaśniło, to powoli zmierzali w dobrym kierunku. Chciała tak myśleć. Musiała tak myśleć, aby nie zwariować.
Każde muśnięcie ust na jej szyi pozwalało jej wracać do tych chwil, kiedy było lepiej. Nawet, jeśli wiedziała, że to jeszcze niczego nie naprawi. Że samymi pocałunkami nie da się zamieść wszystkiego pod dywan i udawać, że nic się nie wydarzyło. To na tę noc im to musiało wystarczyć.
Znów lekko drgnęła, ale tym razem mocniej, kiedy zaczął zsuwać z niej materiał sukienki. Ześlizgnęła się z niej w ciszy. Odsłaniając coraz więcej skrawków ciała. Aż w końcu materiał znalazł się pod jej nogami. Mimo, że w mieszkaniu było ciepło, to Sophia i tak zadrżała, jakby nagle otoczył ją chłodny podmuch wiatru. Nie potrafiła odwrócić od nich wzroku. Od tego, jak się razem prezentowali. Może szukała w tym odbiciu tego potwierdzenia, że wszystko teraz będzie w porządku. Że się poskładają w całość.
UsuńNie zaprotestowała, kiedy odwrócił ją w swoją stronę. Dłonie odruchowo ułożyła na jego torsie. A kiedy w końcu spojrzała mu w oczy, ale nie przez lustro, poczuła, jak wszystko co trzymała w sobie zaczyna w niej pękać. Ja już nie daje rady udawać, że trzyma się w całości.
— Wiem, że nie jestem… Wiem, Carter. — Szepnęła w odpowiedzi. Nawet, gdy ta myśl się czasem pojawiała, to Sophia wiedziała, że podszyta jest jej lękami i obawami, jej niepewnościami i kompleksami.
Spoglądała na niego tak, jakby nie wiedziała co wydarzy się dalej. Na moment zamarła, kiedy ją pocałował, aż w końcu odwzajemniła pocałunek. Powoli i nieśmiało, jakby robiła to po raz pierwszy i jeszcze była niepewna, na ile może sobie pozwolić. Nie było już między nimi żadnej przestrzeni, którą można było wypełnić niedopowiedzeniami czy obawami. Może na moment te zostawili gdzieś za sobą. Dopiero po chwili Sophia pocałowała go uważniej. Głębiej. Sięgając dłońmi do pierwszego guzika jego koszuli, a potem drugiego i trzeciego… I tak do samego końca, jednocześnie wciąż nie przerywając pocałunku. Może tylko na chwilę, gdy potrzebowali zaczerpnąć chociaż odrobinę powietrza.
soph
Każdemu rozpięciu towarzyszyły delikatne, niemal niezauważalne dłoni. Jakby sama jeszcze nie potrafiła do siebie dopuścić myśli, że to powoli się między nimi poukładało. Może jeszcze nie wszystko, ale nie spędzą nocy osobno. Nie będą w dwóch różnych miejscach i nie będą zastanawiać się, co mogliby zrobić inaczej, żeby od siebie nawzajem nie uciekać. W środku wiedziała, że to nie zmienia zbyt wiele, a oni mieli w sobie jeszcze wiele rzeczy, których z różnych powodów sobie, jeszcze, nie powiedzieli. Tylko, że na ten moment to im musiało wystarczyć. Ta noc nie potrzebowała kolejnych wyznań, a przynajmniej tak chciała myśleć. Nie wiedziała, czy udźwignęliby kolejne ciężkie słowa. Przesunęła dłońmi po jego ramionach, aby zsunąć materiał z ciała. Odsłoniła znajomą skórę; tatuaże, które doskonale znała. Blizny, które kojarzyła i te, które wciąż stanowiły dla niej zagadkę. Odsłoniła Cartera. Tego, którego znała tylko ona. Tego, który był taki tylko przy niej.
OdpowiedzUsuńSophia lekko drgnęła, kiedy złapał jej twarz w dłonie. Spojrzała na niego w milczeniu. Bez typowych dla siebie prób zrozumienia, dlaczego, po co i w jaki sposób. Obecna w tej chwili. Odsłonięta nie tylko z sukni, ale i wszystkich lęków, które w sobie miała.
Przy kolejnym pocałunku wyzbyła się tej nieśmiałości i niepewności, którą przez chwilę jeszcze w sobie nosiła. Dłonie ułożyła na jego bokach, mocniej zaczepiając w nich palce, jakby to miało ją zapewnić, że Carter się nigdzie nie wybiera. Było w niej tylko to pragnienie, aby Carter nie znikał. Nie ważne, ile razy się pokłócą, jak często świat będzie stał im na przeszkodzie. Przysunęła się bliżej, nie chcąc już, aby między nimi była nawet minimalna przerwa. Potrzebowała tylko jego tej nocy i tego zapewnienia, że przejdą razem przez wszystko. Nawet przez najgorszą burzę, która będzie ich pchać w nierozsądne decyzje.
— Wszystkim… — Powtórzyła cicho. Dla samej siebie. Smakując te krótkie wyznanie, którym ją obdarzył. Odetchnęła głębiej, kiedy dotykał jej twarzy. Robił to z taką uważnością, jakby zrobiona była z porcelany i zaraz miała się rozlecieć.
— Nie… Nie unikniemy. Nikt ich nie unika, Carter. Jeśli unikają… To coś jest nie w porządku. — Szepnęła. Nie wierzyła, że istniały pary, które nigdy się o nic nie kłóciły. To było raczej niemożliwe. Przechyliła lekko głowę na bok, spoglądając na niego z delikatnym uśmiechem. — Jesteś dokładnie taki… jakim chcę, żebyś był. — Dodała.
Sophia nie mogła mu dać tej adrenaliny, jaką miał wcześniej. Tych wybuchowych kłótni, które trwają godzinami. Rzucania o ścianę butelkami i kolejnych wrzasków. Nie była taka i nawet w najgorszych chwilach próbowała znaleźć coś, co pozwoli im wrócić do rzeczywistości. Nie nadążała za jego chaosem, który miał w życiu. Próbowała go z niego raczej wyciągnąć. Pokazać, że nie musi w nim tkwić po uszy, że można bez tego żyć. Nie miała tylko żadnej pewności czy Carter chciał się tego chaosu pozbyć. Czy może… Czy może to było to, co napędzało go najbardziej. Tej nocy się też nie chciała tego dowiadywać. Nie teraz, kiedy miała tę nadzieję, że wszystko się poukłada tak, jak należało.
— Wiem, że nie zawsze możesz. — Przyznała z cichym westchnięciem. Podniosła wzrok na mężczyznę. Uważnie słuchając. Więcej już nie chciała wracać do domu w kłótni. Zastanawiać się, czy on wróci do domu na noc. — Zawsze się pogodzimy. — Powtórzyła po nim, jakby to była przysięga, którą sobie właśnie składają i obiecują nigdy nie złamać. — Możemy… Postarać się, aby ta zgoda zawsze miała miejsce tego samego dnia? Albo nocy? Nie chcę… Nie chcę, żebyśmy tracili czas wściekając się na siebie i byli osobno.
Rozpoznawała ten majaczący mu na ustach uśmiech. Ten prawdziwy, niewymuszony żadną sytuacją, która wymagała od niego odrobiny życzliwości, której nie chciał dawać. Był taki dla niej i Sophia to czuła dogłębnie.
— Nie masz o co być zazdrosnym. — Zapewniła, ale to nie było uczucie, które można było wymazać. — Ale czasami lubię…, kiedy taki jesteś. — Przyznała i lekko przygryzła wnętrze policzka, wstrzymując się przed uśmiechem, który zdradziłby zbyt wiele.
W niektórych momentach jego zaborczość ją zachwycała. Lubiła, gdy przypominał jej, że to z nim przyszła i że jest jego dziewczyną. Nie lubiła, kiedy robiła się z tego jakaś dziwna kompetycja, w której Sophia nie zgadzała się brać udziału, a między jednym, a drugim była cienka linia, którą łatwo było przekroczyć
Usuń— Carter… — Westchnęła krótko, niezbyt wiedząc, jak się do tego odnieść. Jak mu ułatwić to ułatwić. — Masz mnie cały czas, kochanie. Nie musisz mnie nigdzie zamykać… — Szepnęła z krótkim śmiechem. Nie wyśmiewała go ani tego, jak do tego podchodził. — Zawsze wracam tutaj, prawda? Do ciebie. Do życia, które razem budujemy. Nie ma nikogo innego… Z kim mogłabym tego chcieć. Jesteś tylko ty. Od bardzo dawna… Liczysz się tylko ty.
Dała mu się w tym mieszkaniu zamknąć. W jego życiu i na to pozwalała. Bo myśl, że mogłaby go stracić była paraliżująca.
— Potrafisz… Tylko może tego jeszcze nie widzisz. — Dodała.
Rozumiała z ich wcześniejszych rozmów tyle, że wcześniej musiał o tę miłość wręcz walczyć, a Sophia… Sophia nie chciała, aby musiał walczyć o ich. Ona chciała mu ją dać. Najlepiej na złotej tacy i podaną w najjaśniejszy sposób, w jaki to tylko możliwe.
Cicho jęknęła, kiedy pocałował ją tak nagle. Objęła go mocniej, przylegając swoim całym ciałem do jego. Palce brunetki przebiegły wzdłuż jego karku i ramienia, druga dłoń zacisnęła się na plecach. Być może już nic więcej tego wieczoru nie musieli mówić. Może wszystko co należało powiedzieć, zostało już powiedziane. Westchnęła, kiedy na moment się od siebie oderwali, ale jej usta zaraz przylgnęły do rozgrzanej skóry na jego szyi. Na skórze wciąż unosił się zapach jego perfum. Ten oszałamiający. Przyciągający. Niebezpieczny. Ten, który dokładnie opisywał Cartera. Nie była zachłanna w pocałunkach, które zostawiała na skórze. Nie musiała taka być, bo on tu był i tej nocy mimo kłótni, nieporozumień i ciszy wybrał, aby do niej wrócić i to się liczyło dla niej teraz najbardziej.
soph
Słyszała go, ale nie dopuszczała do siebie myśli, że to prawda. Myślała, że może tylko mu się wydaje, że on tego wszystkiego potrzebuje, ale tak naprawdę za całym tym chaosem kryje się potrzeba zwykłego spokoju. Tego, co ona mogła mu tak w nieograniczonej ilości. Wmawiała sobie, że on nie jest nauczony tej spokojnej miłości, która nie potrzebowała być głośna, aby była obecna i widoczna, że jeśli postara się wystarczająco mocno to on to w końcu zauważy i nie będzie potrzebował tych awantur. Nie będzie myślał, że spokój za sekundę zmieni się w wojnę między nimi. Ona wiedziała. Gdzieś tam głęboko w sobie wiedziała. Tyle razy mówił rzeczy, aby zaczęła się z nim kłócić, a ona się powstrzymywała. Nie chcąc karmić tego głodu, który miał w sobie, a który domagał się rzucania ostrymi słowami, które cięły i raniły. Zamiast pozwolić sobie przy nim na upust wszystkich emocji, ona przepraszała. Ciągnęła go w tę lepszą stronę. Próbowała wszystkiego, aby tylko nie zniknął w tych ciemniejszych odmętach swojego umysłu, aby się z nią nie kłócił. Przepraszała nawet, a może szczególnie wtedy, kiedy to nie była jej wina, ale wiedziała, że to słowo może go ściągnąć z powrotem do niej. Że przynajmniej na moment przestanie być między nimi tak chłodno i nieprzyjemne.
OdpowiedzUsuńOd dawna wiedziała przecież, że Carter nie jest mężczyzną, który znajduje ukojenie w ciszy i spokoju. Całe jego życie było pochłonięte przez hałas i chaos, krzyki i rozbijanie butelek o ściany. Że zazdrość była czymś co go napędzało, co nie pozwalało czasem zmrużyć oka, a ona nie potrafiła w ten sposób funkcjonować. I nawet, jeśli zdawała sobie sprawę, że te różnice między nimi w końcu zaczną zbyt mocno dawać o sobie znać, to nie potrafiła z niego zrezygnować. Nie chciała z niego rezygnować. Znalazłaby dla niego wymówkę. Znajdowała je cały czas. On jej również je podsuwał. Dawny problem jego ex, który on musi rozwiązać. Problemy z klubem. Dostawy i ludzie, którzy potrzebowali odpowiedzi teraz. Nic, czym musi się martwić, bo przecież do domu wróci z nią. Nawet, jeśli jeszcze tej samej nocy by wyszedł, gdy ona już będzie spała. Sophia ciągle szukała wymówek. Czegoś, co pozwoli dalej jej wierzyć, że to przejściowe i na krótki moment, że wcale taki naprawdę nie jest, bo ona przecież go zna, choć tej samej nocy doszła do wniosku, że niewiele tak naprawdę o nim wie. Że to, co wiedziała, było tylko częścią. Niewielką częścią tego, kim Carter był.
Może jeszcze parę miesięcy temu, jeszcze zanim z nim zamieszkała, może wtedy, gdyby znalazł się jeden konkretniejszy powód to by odeszła. Teraz? Teraz już nie potrafiła nawet pomyśleć, że mogłaby od niego odejść. Teraz nie była w tym układzie sama, aby odchodzić i decydować. Aby odejście mogło być sprawne, szybkie i jak najmniej bolesne. Układała swoje życie wokół niego. Wokół tego co robił, gdzie podróżował i koncertował, jaki miał nastrój i sądziła, że tak właśnie ma być. Że w ten sposób będzie im dobrze, jeśli to ona się bardziej dostosuje. Jeśli będzie pewne rzeczy ignorowała i udawała, że ich nie widzi. Jak tę niegasnącą w nim potrzebę do okazywania miłości w sposób, który nie współgrał z jej. Przymykała oczy tak naprawdę na wszystko, co się wokół działo i karmiła się tym przekonaniem, że tyle im wystarczy, aby byli szczęśliwi.
I może przez jakiś czas to będzie działało, ale jak długo mogła się oszukiwać, że to wystarczy? Już teraz chciała więcej, choć doskonale wiedziała, że to nie jest na to czas. Już teraz miała wyobrażenia o przyszłości, która im najpewniej nie będzie nigdy pisana, a która… Która była rzeczywistością. Nie ważne, ile razy te myśli od siebie odpychać będą. Faktów nie zmienią.
Więcej nic już nie mówiła. Zamiast słów, były pocałunki. Dłonie, które śledziły krawędzie ciała. Uważnie, jakby robiły to po raz pierwszy. Była ta chwila między nimi. Potrzebna bardziej niż powietrze. Ściągająca z powrotem do miejsca, o którym na moment zapomnieli, gdy padały te wszystkie słowa między nimi.
Tyle jej wystarczyło. Że był z nią, trzymał przy sobie i nie planował wypuszczać. Wystarczyły jej pocałunki, rozgrzane i odrobinę chaotyczne, jakby na nowo próbowali znaleźć wspólny rytm, który tej nocy zgubili. Kolejne rozmowy teraz nie wniosłyby nic nowego. Skupieni byli już tylko na tej bliskości, którą mogli sobie dać nawzajem. Jakby składali kolejną tego wieczoru obietnicę, że wszystko będzie w porządku, że się poukłada. Tylko muszą sobie bardziej zaufać.
UsuńZostali już w garderobie. Nie spiesząc się z tym, aby odnaleźć drogę do lóżka, gdzie ostatecznie po jakimś czasie i tak trafili. Bez zbędnych im już słów. Porozumiewali się dłońmi i pocałunkami, krótkimi westchnięciami i pomrukami, które przynajmniej na jakiś czas mogły przykryć rzeczywistość i przepchnąć myśl, że wszystko jest dokładnie takie, jakie ma być.
Poranek był cichy i szary. Leżała odwrócona do Cartera plecami z jego ręką przeciągnięta przez jej talię i z Gigi, która spała im w nogach. Raz po raz wydawała z siebie ciche pomruki i to było to, co obudziło Sophię. Ostrożnie przekręciła się w stronę Cartera, a dłonią delikatnie pogładziła ciepły policzek. Rozgrzane i buzujące uczucia wciąż przykrywały tamtą kłótnię z nocy. Jakby ona wcale nie miała miejsca, chociaż pod skorą wiedziała, że to wróci. Może nie dziś, ale za jakiś czas znów znajdą się w tym samym miejscu.
soph
Jeszcze nie zamierzała budzić się do życia. Chciała na niego tylko popatrzeć w ciszy i spokoju. Bez martwienia się, że poranek zmieni się w pole bitwy. Nie miała w sobie sił na to, aby kłócić się z nim dalej, ciągnąć sprzeczkę, która doprowadzi do rozpadu. Przynajmniej tak myślała. W jej głowie kłótnie nie równały się z miłością, a przynajmniej nie wszystkie. Wczorajsza nie była zwykłą kłótnią i Sophia o tym wiedziała, ale teraz do tego wracać nie zamierzała. Nie chciała do tego wracać i wyciągać tego wszystkiego.
OdpowiedzUsuńBył sobotni poranek, a może już wczesne popołudnie, a oni nie mieli żadnych powodów, aby wstawać z łóżka. Nawet nie wiedziała, a ostatnio nie budziła się tak, jak zwykle. Bez budzika potrafiła budzić się o siódmej, czasem trochę wcześniej. Za to od dłuższego czasu mogła spać do samego południa i wciąż było jej mało. Zasypiała w ciągu dnia, co wcześniej się jej nie zdarzało, a nawet, gdy przespała całe południe i budziła się wieczorem to za dwie, czasem trzy godziny spała już znowu. Prawie nie mieli powodów, aby nie wstawać. Wczoraj mu coś obiecała, że zadzwoni i się umówi, ale teraz nawet nie chciała wracać do tego tematu.
— Nigdzie cię przecież nie poganiam. — Mruknęła tym samym, nieco jeszcze zaspanym tonem. Palce delikatnie musnęły policzek. Miękki, pokryty zarostem. Chciała tu po prostu zostać. Nie wracać do niczego, co wydarzyło się w nocy i późnym wieczorem. Udawać, że wrócili wcześniej bez konkretnego powodu, a cała reszta… Cała reszta nigdy nie miała miejsca. To może nie było najlepsze wyjście, ale na ten moment Sophia nie chciała psuć spraw między nimi jeszcze bardziej. Chciała tylko, aby było dobrze.
Miała wrażenie, że mówienie teraz kosztowało ich zbyt wiele. Może było za wcześnie. Głosy jeszcze trochę mieli zachrypnięte od snu, zmieszane z sennością, która tak łatwo nie odchodziła. Sophia delikatnie się uśmiechnęła, kiedy przyciągnął dłoń do swoich ust. Przerzuciła swoją nogę przez jego udo, tym samym zbliżając się do niego bardziej. Pozwalając sobie też na takie gesty bez wahania i bez myślenia o słowach padających zeszłej nocy.
— Dzień dobry. — Wyglądał spokojniej. Jeśli wciąż miał w sobie jakieś myśli, coś w nim siedziało… Nie dawał tego po sobie poznać. W niej również zapanował spokój, który przykrywał wszystko inne. Na ten moment chyba nie potrzebowali do tego wracać. Nawet, jeśli potrzebowali to nie w ten weekend.
Przybliżyła się do niego, aby zostawić na jego ustach lekki pocałunek na przywitanie i jednocześnie jako zapewnienie, że wszystko jest w porządku bez mówienia tego na głos.
Zatrzymała swoje spojrzenie na jego oczach. Były teraz miękkie i ciepłe, takie, jakie uwielbiała najbardziej. Bez krzyku i gniewu, bez tego błysku, który mógł oznaczać wszystko i nic jednocześnie. Znów były jak czekolada. Uśmiechnęła się do tej myśli, rozluźniona i szczęśliwa.
— Możemy mieć frytki na śniadanie? — Mruknęła. — Dużo frytek i coś na słodko.
Jeszcze na tyle głodna nie była, aby schodzić i się tym zająć. To byłoby pięć minut pracy, wliczając zejście do kuchni i wrzucenie frytek do piekarnika i wrócenie do sypialni, ale teraz kosztowałoby to ją zdecydowanie zbyt wiele energii. Westchnęła cicho i wcisnęła twarz w zagłębienie jego szyi. Wciąż pachniał znajomo, choć miała przez krótki ułamek sekundy, że siedzi na nim inny zapach, którego jeszcze wczoraj w nocy nie było, kiedy zasypiała mu na ramieniu, a może tylko się jej wydawało.
soph
Nie chciałaby teraz być w żadnym innym miejscu. Mogli mieć swoje problemy, niedopowiedzenia, ale właśnie tutaj – z nogą przełożoną przez jego uda, dłońmi na swoim ciele była dokładnie tu, gdzie powinna. Nawet jeśli cały świat mówiłby jej, że to jest nieodpowiednie miejsca, a Carter nieodpowiednim mężczyzną. To w tych cichych porankach, kiedy jeszcze ich głosy były zachrypnięte, a oczy przymrużone zdawało się jej, że ma wszystko o co tak długo prosiła przez w zasadzie większość swojego dorosłego życia.
OdpowiedzUsuń— Mhm, frytki. — Potwierdziła cichym mruknięciem. Żadna owsianka, żadne bajgle z awokado i śmietankowym serkiem. Frytki. Coś czego normalnie by nie wybrała, ale dziś miała na nie wyjątkową ochotę.
Sophia przylgnęła do niego mocniej, kiedy dłonią wodził po jej ciele. To był odruch, którego nie mogła powstrzymać i wcale nie chciała. Z tyłu głowy może tliły się jakieś myśli, aby wrócić do tego, czego sobie jeszcze nie powiedzieli, ale je wyciszyła. Nie teraz. Później. Chciała ten wolny poranek spędzić z nim. W tej miłej atmosferze, którą zaczęli tworzyć.
— Te mango też brzmi dobrze… I pancakes z syropem klonowym. — Rozmarzyła się. Potrzebowała czegoś słodkiego, a ta chęć tylko się teraz nasilała, kiedy podsuwał jej kolejne pomysły. — Wszystkiego po trochu. Słodkiego i słonego… — Westchnęła, a w ustach niemal czuła już to połączenie smaków, które zaczęło za nią chodzić od chwili, kiedy otworzyła oczy.
Przesunęła dłonią do jego karku i na włosy. Szukając w tych drobnych chwilach normalności i spokoju, które były im teraz potrzebne bardziej niż się mogło zdawać. Jeszcze wczoraj, kiedy stała w garderobie nie myślała, że mogliby w taki sposób zacząć poranek. I niczego by między nimi już nie zmieniła. Najwyraźniej tak miało być.
— To są bardzo zwykłe śniadaniowe fantazje. — Mruknęła z rozbawieniem na swoją obronę. Bekon? Pancakes z syropem? Wszystko w normie. Co druga, jak nie każda, knajpa śniadaniowa miała to w swojej ofercie. — Jestem otwarta na propozycje, jeśli masz lepsze… fantazje w głowie. — Zaśmiała się. Coś czuła, że może pożałować tego zdania, a Carter bez wątpienia jakieś fantazje miał. Tylko raczej niepowiązane one były w żaden sposób z jedzeniem.
Schowała się w jego uścisku bez słowa. W miejscu, gdzie od dawna czuła się bezpiecznie i gdzie chciała najczęściej być. Ich ruchy były powolne, miękkie i czułe. Bez pospiechu. Dokładnie takie, jakie być w takie poranki powinny. Nawet, gdy ten poranek miał wyglądać inaczej, gdyby spojrzeli na wszystko, co działo się zaledwie kilkanaście godzin wcześniej. Powolne, słodkie pocałunki zostawiane na policzkach i skroni, muśnięcia, które obiecywały lepszy dzień. Długie, znaczące spojrzenia, w których było więcej słów niż mogliby sobie nawzajem powiedzieć. Mieli tu tak naprawdę wszystko.
Sophia przymrużyła lekko oczy, kiedy mówił. Próbując nie pozwolić, aby policzki się jej zarumieniły, jak szalone.
— Hm? Zaspana z potarganymi włosami? — Mruknęła i zaśmiała się. Pewnie oczy jeszcze miała podkrążone po niewysapaniu się i tych wszystkich emocjach, które ją wyczerpały do cna. — Ale dziękuję…
Musiał sobie aż nazbyt zdawać sprawę z tego, co Sophia o tym wszystkim myślała i jak bardzo takie wyznania na nią działały. Jak tylko bardziej nakręcały i ją do niego przyciągały bardziej.
— Możesz tak na mnie patrzeć. — Wymruczała z tą cichą pewnością, że przecież ona nigdzie się nie wybiera. I nie zamierzała. Nie dzisiaj, nie jutro. Najlepiej nigdy. Nie chciała, aby coś się między nimi pojawiło. Jakaś kolejna przeszkoda. — Też lubię ten widok, wiesz? — Mruknęła cicho, a jej opuszki ledwo musnęły jego policzek. — Najbardziej lubię ten moment, kiedy jeszcze się nie rozbudziłeś w pełni, ale już się uśmiechasz. I chcę tak na ciebie patrzeć przez całe życie.
Cicho zamruczała w odpowiedzi na pocałunek, który zaraz pogłębiła. Bez pospiechu, który był teraz zbędny. Powoli i z namysłem, jakby teraz dokładniej chciała poznać smak jego ust, choć ten przecież znała już na pamięć.
Sophia cicho się zaśmiała, kiedy wciągnął ją na siebie. Nie opierała się przed tym. Sprawnie znalazła się na nim, pochylona lekko z włosami, które opadały na jego ramiona i tors. Odnajdując bez problemu spojrzenie Cartera. Oparła dłonie po bokach jego twarzy i nachyliła się, aby złożyć pocałunek na linii jego szczęki, a potem kolejny nieco wyżej i jeszcze jeden na policzku.
Usuń— Mhm, zdecydowanie lepiej. — Zgodziła się. Nie wstrzymała tego lekkiego drgnięcia, kiedy wsunął dłonie pod materiał koszulki. Westchnęła cicho, a czoło na moment oparła o jego ramię. — I milej… zdecydowanie tak jest milej. — Dodała oddechem muskając skórę na jego szyi. Spokojnie i cicho, tylko oni i nic więcej.
Przynajmniej, dopóki z nóg łóżka nie dobiegło ciche piśnięcie, a potem małe łapki nie zaczęły kierować się w ich stronę. Gigi przysiadła na pustym miejscu po Sophii i szczeknęła, jakby chciała zwrócić na siebie uwagę.
— Ciężki wybór przed tobą. — Westchnęła podnosząc głowę. — Której ze swoich dziewczyn poświęcisz większą uwagę?
Soph
Sophia uniosła lekko brew i roześmiała się. Tak czysto, spokojnie. Bez żadnego ciężaru w głosie czy choćby śladu po tym, jak zmęczona zeszłej nocy była, kiedy wszystko stało pod znakiem zapytania.
OdpowiedzUsuń— Mhm, czyli zaspana, z odciśniętą poduszką na policzku jestem najlepszym widokiem? — Mruknęła. Nie pomyślałaby w ten sposób o sobie. Ostatnio ranki dla niej nie były łaskawe. Głównie przez to, że budziła się niewyspana i nawet, gdy przesypiała odpowiednią ilość godzin to jej wciąż było mało. — Jakie w takim razie masz szczęście, że się z tym codziennie budzisz. — Wymruczała między składaniem jednego, a drugiego pocałunku na jego skórze. Powoli, bez zbędnego pospiechu, który w niczym im teraz nie był potrzebny. Ruchy były tak samo leniwe, jak ten poranek i to było w tym najlepsze, że nie szukali sposobu, aby się nawzajem pospieszać.
— Też lubię te momenty. — Wyznała cicho. Były spokojne i takie w pełni dla nich. Pozbawione jakichkolwiek zmartwień, a tego właśnie potrzebowali. Może to wszystko to tylko była przykrywka dla całej tej niepewności, która się wczoraj pojawiła, ale jakie to miało dziś znaczenie?
Planowała ten ranek spędzić w jego objęciach. Dalej składając krótkie pocałunki za sobą, przytulać się do niego w ten ufny sposób, śmiać wtedy, kiedy rozbawi ją czymś bardziej niż była gotowa była przyznać przed sobą czy przed nim. I po prostu… Być w tym wszystkim obecną. Tak, jak to tylko możliwe.
— Wiem, kochanie. Ale wybrałeś sobie taki los. — Zaśmiała się i musnęła jego usta. Nie musiał jej już w żaden sposób przy sobie zatrzymywać. Dokładnie tutaj chciała być. Wpółleżąc na nim, spoglądając w jego ciemne, błyszczące oczy z dłońmi Cartera na swoim ciele.
Gigi nie dawała za wygraną. Potrafiła zająć się sobą, ale kiedy czegoś się domagała to ciężko było jej odmówić. Jak można było, kiedy w sekundzie potrafiła zrobić minę psiaka, który wygląda na zabiedzonego? A to wszystko dla paru smaczków i drapania za uchem.
— Sophia 1, Gigi 0. — Mruknęła pod nosem rozbawiona. Tę rundę mogła wygrać Sophia, ale bez wątpienia walka wcale nie będzie wyrównana. Chyba śmiało mogła stwierdzić, że Gigi podbiła serce Cartera zanim zrobiła to Sophia. — Jest mój, przyjdź później. — Wymruczała sięgając ręką w stronę Gigi, ale chyba żadne groźby nie mogłyby jej odstraszyć od Cartera, który już od pierwszego dnia był przez nią wybrany. — Ja z nią nie wygram, wiesz o tym? — Zaśmiała się. Mogła próbować, ale Gigi… Gigi wygrywała. Wszyscy o ty wiedzieli. Nawet, jeśli nie mówili tego na głos.
Wcale też nie narzekała, kiedy dłonie Cartera wróciły tam, gdzie od początku miały być. Lekko poruszyła się na nim, niby przeciągając i nachyliła nieco nad nim.
— Jeszcze nie… ale możesz zacząć mi to mówić. — Odpowiedziała, a ciepły, lekki uśmiech rozświetlił jej twarz. W takich momentach była zakochana. Kiedy była tylko ich trójka. Ciche przekomarzanie się i bliskość. Niczego więcej już nie potrzebowała.
Sophia cicho zamruczała w odpowiedzi i zaśmiała się cicho, a potem lekko na nim osunęła. Dłonie ułożyła jedna na drugiej na jego klatce, a potem oparła się o nie brodą. Nie spuszczała z Cartera wzroku. Śledząc każdą jego reakcję. Każdą zmianę w jego oczach, która mogła się pojawić.
— Wszystkie moje fantazje krążą wokół ciebie… ale nie byłabym obrażona, gdybyś mnie zabrał pod prysznic. — Wczoraj tam nie dotarli. A może dotarli, ale już nie pamiętała? Bez znaczenia. — I może… może zrobił to, co ostatnim razem. — Mruknęła nawet nie próbując powstrzymać uśmiechu, który cisnął się jej na twarz. Wyciągnęła jedną dłoń, a palcami przesunęła po jego ramieniu, jakby sprawdzała, czy dalej jest tak samo ciepły i tak samo jej.
soph
Weekend wypełniony był spokojem, którego się Sophia nie spodziewała, a który był im wyjątkowo mocno potrzebny. Wychodzili z łóżka tylko, aby wyprowadzić Gigi na spacer i odebrać jedzenie od dostawcy stojącego w drzwiach. Cała sobota i niedziela speszona była w łóżku, a Sophii wcale to nie przeszkadzało. Nie była z kolei pewna, czy Carterowi to odpowiadało. Tego weekendu Sophia naprawdę nie miała sił na to, aby zaglądać do klubu. Właściwie to nie pamiętała, kiedy ostatni raz tam była. Na pewno przed tym, jak policzyła te tabletki. Po tym ciężko już było się jej zmotywować do tego, żeby się tam pojawić z Carterem i gdy wychodził to Słonia zostawała w mieszkaniu. Najczęściej zakopana pod kołdrą i śpiąca. Chciała mu też ten ostatni czas jakoś wynagrodzić. Nie była najlepszą dziewczyną w ostatnim czasie, dużo się działo i po wczorajszej kłótni zwyczajnie chciała, aby nie wszystko kręciło się wokół niej. Żeby nie żył cały czas pod nią, jak to powiedział. Sophia mogła udawać, że już się nie przejmuje tym, co mówili sobie wcześniej, ale pamiętała każde słowo i obiecała sobie, że nie dopuści znowu do tego, żeby znów czuł, że wszystko kręci się wokół niej, a o nim zapomina.
OdpowiedzUsuńUmówiła się do lekarza na poniedziałek. Zrobiła to jeszcze w sobotnie popołudnie. Łapiąc pierwszy z brzegu termin, który się pojawił. Sophia wcale nie była taka pewna, czy już się przyzwyczaiła do tej myśli o ciąży czy cały czas miała nadzieję, że może to wszystko to nieśmieszny błąd, a te trzy testy okazały się wadliwe i te ostatnie dni spędzone na nerwach okażą się, że były im po prostu zbędne. Poniedziałek nadchodził zbyt szybko, a jednocześnie… Nie mogła się doczekać. Była rozdarta i to bardziej niż się jej wydawało wcześniej.
Recepcja w klinice nie przypominała wcale kliniki medycznej, gdzie ludzie przychodzą po pomoc medyczną. Wchodząc tu miała wrażenie, jakby zaglądała do luksusowego spa. Ściany nie były tu klinicznie białe, a miały przyjemny odcień beżu. W różnych kątach stały duże rośliny z ciemnozielonymi liśćmi i grubymi łodygami. Każdy skupiony był na sobie, a Sophia przed wyjściem obawiała się, że może ktoś rozpozna Cartera i zaraz pojawią się niepotrzebne plotki, których żadne z nich teraz nie potrzebowało. Chciała to utrzymać w sekrecie tak długo, jak to było możliwe, a przede wszystkim chciała, żeby to było między nimi, dopóki nie zadecydują co chcą zrobić. Wolałaby, żeby ojciec nie dowiedział się z plotkarskich stron, że jego córka być może jest w ciąży, bo była widziana u lekarza ze swoim chłopakiem. Sophia ściskała dłoń Cartera trochę mocniej, kiedy po krótkiej rejestracji w recepcji skierowali się do poczekalni. Było tu zaledwie parę osób. Każda skupiona na sobie. Nikt nawet nie podniósł na nich wzroku, ale to wcale nie było pocieszające. Denerwowała się i martwiła. Tym, że może coś jednak będzie nie w porządku. Pytała się jeszcze w mieszkaniu Cartera, czy wejdzie z nią do środka. Nie chciała przechodzić przez to sama. Zrozumiałaby, gdyby nie chciał, ale niemal od razu zapewnił ją, że będzie przy niej cały czas.
Po wejściu do gabinetu powitała ich młoda lekarka. Zaczęła od podstawowych pytań. Sophia niby nie miała już nic do ukrycia przed Carterem, ale i tak było jej dziwnie, gdy o tym wszystkim przy nim mówiła. I dla niego to pewnie też był pierwszy raz. Zamknięty w gabinecie lekarskim ze świadomością, że lada moment siedząca przed nimi lekarka potwierdzi ciążę, a oni zostaną z wyborem, który Sophii z każdym kolejnym dniem wydawał się być niemożliwy do podjęcia. Po krótkiej rozmowie kobieta poprosiła ją o przejście na fotel. Dała jej krótka chwilę, aby przygotowała się do badania. Uprzedzała o każdym ruchu. Wszystko co robiła przychodziło z instrukcją. Za swoją głowa Sophia miała Cartera, a kiedy na niego zerkała miała wrażenie, że wolałby być wszędzie, byle nie tutaj. I nie był w tym odczuciu sam. Jego dłonie zwykle pewne i rytmiczne teraz widziała, jak nerwowo pocierają o brzegi bluzy.
Chowała swój dyskomfort za nieśmiałym i niepewnym uśmiechem, który teraz w niczym jej nie pomagał. I który pewnie Carterowi też nie pomagał.
Usuń— Jeszcze chwila. — Zapewniła lekarka i na monet zerknęła w ich stronę posyłając im ciepły uśmiech.
Ekran aparatu się rozświetlił. Najpierw były same plamy, szare rozbłyski, wszystko przypominało abstrakcyjny obraz, w którym za żadne skarby nie idzie się odnaleźć. Bała się, że jeśli coś tam zobaczą to decyzja, która będą musieli podjąć będzie jeszcze trudniejsza. I równie mocno przerażało ja, jeśli nie zobaczą tam nic.
— Tutaj. — Kobieta wskazała na niewielki, jasny krąg na ekranie. — To pęcherzyk ciążowy. To bardzo wczesna ciąża, ale wszystko rozwija się prawidłowo.
Na chwile zapadła gęsta cisza. Sophia w milczeniu wpatrywała się w ekran i w małą, bladą plamkę na ekranie. Ta mała plamka miała się zmienić w ich dziecko. Ta zaledwie milimetrowa kropka miała się w ciągu następnych tygodni coraz bardziej zmieniać. Nawet na sekundę nie oderwała wzroku od ekranu. Przerażona i szczęśliwa jednocześnie, nie wiedziała czy ma zacząć się cieszyć czy płakać z histerii. Więc po prostu patrzyła na te mikroskopijną kropkę, którą razem stworzyli. Czuła wszystko i nic jednocześnie, cieszyła się i była przerażona.
Dowiedzieli się, że nie tylko z ciąża jest w porządku, ale i z nią samą. Że wszystko czego Sophia teraz doświadczała było normalne i być może ta informacja Cartera chociaż odrobinę uspokoiła. W gabinecie nie padła żadna decyzja. Zapewniła ich, że mają opcje i aby wrócili, kiedy będą gotowi na dalsze kroki. Wręczyła im małą kopertę ze zdjęciem USG i to by było na tyle. Trwało to wszystko może trzydzieści minut. Sophia nie sprawdzała godziny.
Wsiadła w ciszy do samochodu. W dłoniach wciąż ściskając jasną kopertę, w której było tak naprawdę ich… nowe życie. Nie wiedziała, jak to inaczej nazwać.
Zerknęła kątem oka na Cartera. Był równie milczący co ona.
— Hej… — Szepnęła i sięgnęła swoją dłonią do jego. — Wiem, że to dużo… Jak… jak się z tym wszystkim czujesz?
soph🌸
Nigdy przedtem nie czuła czegoś takiego. Tak intensywnych i sprzecznych ze sobą uczuć. Patrząc na ekran z szarymi plamami Sophia nie wiedziała, czy ma się cieszyć czy rozważać inną opcję, która „pozbędzie się” tego problemu. To już nie było tylko, „a co, jeśli”. To była prawda, która stała się teraz ich rzeczywistością, od której nie będą mogli łatwo uciec. Najgorsze, a może najlepsze było to, że Sophia chyba… Nie chciała przed tym uciekać. Miała w sobie wiele obaw, niektóre z nich już omówiła z Carterem, a inne wciąż w sobie trzymała, ale nie potrafiła przestać też wyobrażać sobie tego, jak ich życie się w tym momencie właśnie zmieniło.
OdpowiedzUsuńJej życie również miało wyglądać inaczej. Chciała skończyć najpierw studia. Zacząć pracować nad własną firmą. Rozwijać swoją karierę. Przez te kilka lat po prostu budować swoje nazwisko w świecie, który jeszcze jej nie znał. Nie była gotowa na dzieci. Carter nie był gotowy na dzieci. Zbyt dużo się działo, a oni byli przecież ze sobą dopiero parę miesięcy. Nawet nie pół roku byli razem. Nie wiedziała, czy nie zniszczyli sobie tym życia. Bała się, że jeśli się zdecydują to będą oboje tego potem żałować. Bała się, że jeśli je usunął to również będą żałować. Nie było z tego łatwego wyjścia. Sophia sama nie była pewna, czy ma prawo się z tego cieszyć. Bo kiedy patrzyła na ten ekran i na tą maleńką kropkę na aparaturze nie wiedziała, czy może się ucieszyć. I jakaś jej część się z tego cieszyła. Nawet nie potrafiła tego ukryć, Ale była też ta druga, która wypluwała z siebie wszystkie obawy i zastrzeżenia.
Sophia nie oczekiwała, że Carter będzie miał teraz gotowe odpowiedzi. Ona również ich nie miała. Był milczący, a ona wcale mu się nie dziwiła. Nie potrafiła jednak dłużej milczeć i udawać, że nie muszą porozmawiać. Może teraz nie potrzebowali konkretów, ale nie chciała, żeby wracali w milczeniu.
— Ja też nie mam pojęcia. — Przyznała z cichym westchnieniem. Mogli jeszcze zdecydować. Przyzwyczaić się do tej myśli i może podejść do rozmowy, kiedy będzie spokojniej. — Szczerze… kiedy przestała pokazywać palcem na ekranie to nie wiedziałam, gdzie to jest i nie mogłam już tego znaleźć. — Mruknęła i niespodziewanie się roześmiała. Dopiero, kiedy lekarka zobaczyła jej zmieszanie na twarzy to znowu wskazała na ekran i miejsce, gdzie znajdowało się to małe… Coś co oboje stworzyli. — Tego albo… jego? Jej? Nie wiem.
Nie miała pojęcia, jak ma o tym mówić. „To” wydawał się nieodpowiednim słowem. „Dziecko” z kolei było zbyt poważne. Żadna „fasolka” czy inne głupie słowa zastępcze nie wchodziły w grę. Po prostu to było za trudne na ten moment.
Sophia lekko się uśmiechnęła, jakby chciała go pocieszyć, że nie wie co myśleć. Byli na tej samej niezdecydowanej łódce.
— Bo to jest nasze, Carter. — Powiedziała łagodnie. Mocniej zacisnęła palce na jego dłoni. — I możemy… zastanowić się co dalej. Nie musimy dzisiaj podejmować żadnej decyzji.
Była coraz bardziej rozdarta. Niepewna, czy jest gotowa na tak poważny krok, a jednocześnie nie była gotowa chyba, żeby tego nie zrobić.
Spojrzała na Cartera. Bez oczekiwania, że będzie miał w sobie wszystkie odpowiedzi. Żadne z nich ich teraz nie miało, a co najwyżej mogli się podzielić tymi chaotycznymi myślami, które kłębiły się im pod głową. Sophia odetchnęła trochę głębiej, kiedy jego dłoń znalazła się na brzuchu. To już nie był zwykły dotyk. To było… Coś innego, czego nie potrafiła nazwać. Ułożyła druga dłoń na wierzchu jego, ale nie, bo chciała ja ściągnąć, a bardziej… Bo chciała to wszystko wyraźniej poczuć. Razem z nim. Nie tylko jej życie się z tym zmieni. Jego również.
— Wydaje mi się, że każde uczucia są teraz prawidłowe. — Powiedziała cicho. Nie mogła mu powiedzieć, że to, co czuł było nieodpowiednie czy że istnieje tylko jeden sposób, aby odpowiednio czuć się w tej sytuacji. — Czujesz się z tym dobrze? — Powtórzyła. Nie, bo nie wierzyła. Kąciki jej ust lekko drgnęły, jakby podnosiły się do niepełnego uśmiechu.
Nie sądziła, że tak szybko im przyjdzie się mierzyć z takimi rzeczami. Myślała, że minie kilka lat, że Sophia najpierw skończy studia i będzie bardziej… Dorosła, kiedy to wszystko się zacznie dziać. Że będzie po ślubie. Przynajmniej rok. Tak miało być w jej idealnym planie.
Usuń— Zawsze myślałam, że to będzie inaczej wyglądało. — To już o niej wiedział. Mówiła to kilka razy wcześniej. — Ale kiedy nam je pokazała… pierwsze co pomyślałam, że mogę to zrobić. Że mogłabym zostać… mamą. Że z tobą mogę to zrobić.
Westchnęła. Zerknęła mu w oczy, bez tego strachu, który był w niej wcześniej. Miała w oczach coś nowego. Wciąż była niezdecydowana, Ale czuła się jednocześnie pewien niż kilka dni temu, kiedy jeszcze każda rozmowa o ciąży była nerwowa.
Sięgnęła dłonią do jego policzka, kiedy się nachylił, aby ją pocałować. Odwzajemniła pieszczotę spokojnie i bez pośpiechu, bez ponaglania Cartera czy siebie. Ścisnęła mocniej druga dłonią jego, jakby chciała się upewnić w tym, że on wciąż jest obok. Nawet, kiedy go całowała to chciała wciąż się zapewnić o tym, że wciąż jest blisko.
Odsunęła się od niego z cichym mruknięciem.
Zerknęła na dół. Na jego dłoń na swoim brzuchu.
— Jeśli się zdecydujemy… To w lipcu nie będziemy już sami. — Powiedziała cicho. Tak by wypadało po wyliczeniu przez lekarkę.
Sophia podniosła na niego wzrok. Może siedzenie w aucie na parkingu nie było dobrym miejscem na podejmowanie takich decyzji, Ale jednocześnie… Jednocześnie mogło być najlepszym miejscem.
— Mamy… Możemy mieć dziecko, Carter. — Boże, to nawet nie brzmiało sensownie. Miała wrażenie, że znalazła się w innej rzeczywistości. W takiej, w której jej jeszcze być nie powinno. — O wow. To… Wow.
Osunęła się lekko na fotelu, jakby właśnie teraz w pełni to do niej dotarło. Przesunęła dłonią Cartera po swoim brzuchu, a potem na niego spojrzała, ale tym razem się już nie odezwała. Powiedziała chyba już wystarczająco.
soph🌸
W jej przypadku to również nie była sama myśl o dziecku, która ją paraliżowała. Sophia wiedziała, że sobie poradzi. Nawet, gdyby miała to wszystko robić sama, wrócić do domu z podkulonym ogonem i prosić ojca, żeby pomógł jej to ogarnąć. Poradziłaby sobie z tym wszystkim. Była zorganizowana i w znacznie lepszej sytuacji niż inne dziewczyny w jej wieku. Nie musiała się martwić pieniędzmi. Domem. Zapewnieniem bezpiecznego miejsca dla dziecka. Ona to wszystko miała. Martwiła się tym, że to dla Cartera może być za dużo. Że to będzie obowiązek, który okaże się dla niego zbyt ciężki do uniesienia. Taki, który będzie wiązał mu ręce i odbierze życie, które znał do tej pory. A dziecko przecież wszystko zmieni. Nie da się go wyłączyć od dziewiętnastej do dziewiątej rano następnego dnia. Trzeba być przy nim cały czas. Pilnować czy jest bezpieczne, najedzone, przebrane. Wspierać w rozwijaniu się. Uczuć życia. Być rodzicem przez każdą godzinę w dobie, a nie tylko w wybranych. Prowadził przecież do tej pory dość luźny styl życia. Bez większych zobowiązań. Ledwo co wzięli psa, a teraz mieliby mieć dziecko? Właściwie, to już je mieli. To był fakt, któremu nie mogli zaprzeczyć. Rozwijało się w niej dziecko. Miało dopiero co, cztery tygodnie? Chyba. Wyłączyła się w którymś momencie podczas rozmowy. Zapamiętała, że było za wcześnie, aby wykryć bicie serca i miała wrócić na kolejne badanie albo wrócić w innym celu.
OdpowiedzUsuń— Życie chyba rzadko, kiedy idzie według planu, co? — Mruknęła z lekkim uśmiechem na twarzy. Nie była już tak zestresowana, jak przedtem. Znalazła w sobie jakiś spokój, który pozwolił jej na spokojny oddech. — Ty raczej też nie miałeś w swoim bingo na ten rok, aby zostać tatą, nie? — Zaśmiała się pod nosem. Raczej wcale tego nie miał w swoich planach z tego, co jej mówił przedtem. — Nie chcę, żebyś zaprzeczył swoim uczuciom, Carter. Skoro mówisz, że jest ci z tym dobrze, to ci wierzę.
Nie wątpiła, że Carter zrobiłby wiele, aby była szczęśliwa. Wiedziała, że nie powiedziałby jej, że się z tego cieszy tylko po to, aby jej nie było przykro.
— To się dzieje. — Powtórzyła, a jej palce znów mocniej się zacisnęły na jego. — I dzieje się ze mną, Carter.
To się naprawdę wydarzyło. Nie było żadnym, a co, jeśli testy były negatywne. Na kolanach miała kopertę, w której było potwierdzenie, że to jest prawda. Już nie domysły, a czysta prawda. I była chyba na to bardziej gotowa niż przyznała jeszcze przed chwilą.
— Ja to wszystko wiem, Carter. Mamy… Szczerze? Mamy wszystko, aby ten dzieciak miał same najlepsze rzeczy. I wiem, że sobie damy radę. Nie mam co do tego wątpliwości. — Powiedziała, a głowę odwróciła w jego stronę. — Nie martwię się o siebie. Wiem, że mogę to ogarnąć. Studia, pracę i bycie… mamą. I wiem, że stworzylibyśmy dla niego albo dla niej dom, który będzie bezpieczny i odpowiedni, że będzie szczęśliwe. Tylko… To wszystko zmieni. Zaczynając od nas, naszej relacji i nas samych. Nasza codzienność… Wszystko się zmieni.
Mówiła spokojnie i bez drżenia w głosie. Bez tej niepewności, która dawniej w niej była. Mimo, że potwierdzenie ciąży ją trochę wystraszyło, to jednocześnie dało jej dziwny rodzaj siły, którego w sobie wcześniej nie miała.
— Jestem na to gotowa, tak samo, jak Ty. — Dodała. Nie była w stu procentach gotowa, Ale czy którykolwiek rodzic był? — Ale jeśli mam z kimś to robić… To chcę to robić tylko z tobą, Carter.
Może nawet za te kilka lat wciąż miałaby te same obawy co dziś. Nie wiedziała. Stała przed nimi teraz, a z każdym kolejnym słowem Cartera była coraz bardziej przekonana, że naprawdę sobie z tym poradzą. We dwójkę.
Usuń— Będę potrzebowała Ciebie. — Powiedziała. Nie wątpiła, że pojawi się dodatkowa pomoc. Zwłaszcza, jeśli miała skończyć studia i zacząć pracować nad własnym nazwiskiem, potrzebowałaby kogoś. Carter miał swoją karierę, a nie mógł wcisnąć przycisku „stop”. — I innych ludzi, Ale przede wszystkim Ciebie.
Opuściła wzrok na jego dłoń. Przesunęła palcami po jej wierzchu. Jeszcze było za wcześnie, aby cokolwiek poczuć czy widzieć. Fizycznie nic się nie zmieniło. Zmiany były w środku. Sophia uśmiechnęła się delikatnie. Może do wizji, którą miała w głowie, a może do samej siebie.
— Naprawdę to robimy? — Spytała. Przeniosła wzrok na Cartera. Miała wrażenie, że on jest bardziej na to nastawiony niż ona. — Będziemy… Będziemy rodzicami?
soph🌸
Nie potrzebowała, aby odpowiadał natychmiast. Sama potrzebowała czasem dłuższej chwili, aby pozbierać myśli i powiedzieć mu to, co leżało w niej głęboko. Nie chciała dobierać ostrożnie słów, aby przypadkiem go nie zranić. Musieli sobie powiedzieć wszystko to, co w nich siedziało głęboko. Nawet, jeśli miało zaboleć. Inaczej przecież nie dadzą rady funkcjonować w tej nowej rzeczywistości, prawda? Zauważyła jednak pewną zmianę. W żadnym z nich nie było tego strachu i niepewności, tego dystansu, który pojawiał się jeszcze kilka dni temu. Nie było może, jeszcze, tej pewności, która twardo stąpa po ziemi, ale powoli zaczynała się przez nich przebijać. Wybrzmiewała w tonie ich głosu i w słowach, których przedtem sobie nie mówili.
OdpowiedzUsuńSłuchała go uważnie z lekko napiętymi ramionami. Jej palce raz po raz mocniej zaciskały się na jego, a druga dłoń nie w nerwowym, ale w szybszym geście sunęła po wierzchu jego dłoni. Tej samej, która już od kilku minut grzała skórę na jej brzuchu. Sophia miała niemal ochotę się roześmiać, bo te wszystkie obawy, które miał on… Miała ona, ale wobec niego. Każda jedna się w zasadzie pokrywała. Ona w tym wszystkim o siebie martwiła się najmniej. O to, czy się odnajdzie w tej nowej, poważnej i zdecydowanie zbyt dorosłej roli, czy sobie poradzi z dzieckiem, bo w głębi wiedziała, że da sobie radę. Nie będzie miała wyjścia, ale też… Chciała sobie poradzić. Chciała tego, a to, że wydarzyło się to o kilka lat wcześniej… To może wcale nie była taka zła rzecz.
— Carter… — Urwała i lekko pokręciła głową. Zaraz jednak przekręciła się w jego stronę. Na tyle, na ile pozwalała jej mała przestrzeń w samochodzie. Odłożyła wcześniej kopertę na bok, aby nie spadła na podłogę. W środku znajdował się teraz najcenniejszy dla niej kawałek papieru, jaki mogłaby w życiu posiadać. Ujęła twarz mężczyzny w swoje dłonie, a opuszkami delikatnie przesunęła na skórze pod jego oczami. — Kiedy zrobiłam te testy i wyszły pozytywne, pierwsze co pomyślałam to, że to ty będziesz żałował. Że… cię uwięziłam w życiu, którego nie chcesz albo nie czujesz. Że może… zrobiłam to, bo chciałam cię przy sobie zatrzymać i dziecko… zwiąże nas do końca, wiesz? Nawet, gdybyśmy… przestali się dogadywać albo kochać, to wciąż musielibyśmy dla niego albo na niej być obecni. Razem.
Tym razem nie odwracała od niego wzroku, jak zrobiłaby to wcześniej. Musiał to wszystko nie tylko usłyszeć z jej ust, ale i zobaczyć w jej spojrzeniu. Sophia, choć się tego kompletnie nie spodziewała po tym dniu, gotowa była na ten wielki, zmieniający życie o sto osiemdziesiąt stopni krok, który wszystko tak naprawdę stawiał pod znakiem zapytania.
— Nie zabierasz mi nic, Carter. Dajesz mi… Wszystko. — Pogładziła delikatnie policzek, zanim zsunęła dłonie na jego ramiona. Była już pewna, że z tymi wszystkimi problemami, które mają… Poradzą sobie. Miała jeszcze jedną rzecz, o którą musiała go poprosić. I wahała się, czy ma to zrobić teraz, czy zaczekać na lepszy moment, który równie dobrze może nie nadejść.
— Chcę to z tobą zrobić, Carter. — Powiedziała pewnie. Przekonywały ją nie tylko jego słowa, które brzmiały teraz jak spełnienie największych marzeń, ale i to, co sama myślała. Co sobie wyobrażała. Czego od życia chciała. — Jeśli mam to z kimś zrobić… To z kim innym miałabym to zrobić?
Zaśmiała się lekko, jakby sama nie wierzyła w to, co się właśnie działo. Oni. Sophia i Carter – mieli zostać rodzicami. Przecież to nawet nie brzmiało… Rozsądnie. Nie na tym etapie relacji. Nie, kiedy wszystko, poza tym autem i ich penthousem się sypało. Udawała, że tych rzeczy nie widzi, że są przejściowe, że ze wszystkim sobie przecież poradzą. Jakby rozmawiali o zaadoptowaniu drugiego psa, a nie wychowywaniu małego człowieka, który od samego początku skazany był na ich opiekę i wiedzę, że pomogą mu się rozwinąć tak, jak należało, że je wychowają poprawnie i nie zgubią w tym wszystkim siebie.
— Będziemy mieli dziecko. — Te słowa brzmiały… dziwnie. — Małą kopię nas.
I nie wierzyła. Naprawdę nie wierzyła, że w to wchodzili, że po ponad tygodni nerwów, jej płaczu i niepewności teraz na parkingu z prószącym śniegiem za oknem zdecydowali, że zostaną jednak rodzicami.
Usuńsoph
Już nie było ciężko jej uwierzyć, że to może być ich życie. To już nie były tylko wyobrażenia czy ewentualne myśli. To wszystko o czym przez ostatni czas myślała stało się właśnie prawdą. Może zbyt piękną. Taką, która opierzona była w piękne słowa, obietnice, które wierzyła, że Carter dotrzyma i że ona dotrzyma swoich. Życie mogło się przecież różnie poukładać. Ona też popełniała błędy i nie była bez skazy, jednak gdzieś tam w środku miała świadomość, że nie specjalnie nie doprowadzi do tego, aby między nimi coś się popsuło. Teraz miała jeszcze większy powód, aby o nich dbać i upewniać się, że niczego im w relacji nie zabraknie.
OdpowiedzUsuń— Wiem, Carter. Naprawdę… Wiem, że nie muszę cię na siłę zatrzymywać. — Była tego świadoma. Gdyby naprawdę chciał to przecież na jej miejsce miałby inne. W ciągu pięciu minut mógłby ją „zastąpić”. Czuła każdego dnia, że chce z nią być i wybiera ją. Ich wspólne życie. — Ale sam wiesz, jak to wygląda. Dopiero zaczęliśmy być razem i… I już jestem w ciąży. — Zaśmiała się pod nosem i na moment opuściła wzrok. — To była tylko myśl… I mówiłam o tym wcześniej, że tego chcę z tobą, ale nigdy nie zgodziliśmy się, że to na pewno się wydarzy. A stało się i… Stało się z mojej winy.
To poczucie winy w niej wciąż było, że gdyby przypilnowała samej siebie bardziej, to teraz nie znaleźliby się w tej sytuacji. Nie cofnie czasu, a oni może i zgodzili się, żeby w to wejść na całego, ale to nie zmieniało faktu, że jej roztrzepanie ich doprowadziło do tej sytuacji. Do tego, że byli właśnie tutaj.
Podniosła na niego wzrok, kiedy i on ujął jej dłonie w swoje. Blado się uśmiechnęła, kiedy mówił. Każde słowo pozwalało jej na otwieranie się na kolejne perspektywy, które przed nimi były. Na to, że oni naprawdę będą rodziną. Że będą… Będą mieli tego malucha, który przewrócił im już życie. Weszli w to wszystko na sto procent i nie było żadnego cofania się.
— Czuję to, wiesz? — Kąciki jej ust lekko zadrżały. — To, jak obecny jesteś. I… Że mnie chcesz. I chcesz tego życia ze mną.
Nie wątpiła w niego. Nie miała powodów, prawda? Wracał zawsze do niej. Był obecny, kiedy go potrzebowała. Wiedział o niej tak naprawdę już wszystko.
Sophia zaśmiała się znowu, kiedy wspomniał o jej oczach i jego charakterze. To jeszcze była niemal nierealistyczna myśl, że naprawdę ktoś taki będzie. Taki mały człowiek, który będzie ich mieszanką. I jak widać, bardzo wybuchową.
— Chciałam, żeby miało twoje oczy. — Powiedziała cicho. Próbowała sobie tego nie wyobrażać, naprawdę. Starała się ze wszystkich sił, aby te myśli się nie pojawiały, ale były. W tych nocach, kiedy nie mogła spać i leżała na boku udając, że śpi, aby się nie martwił. W samotne wieczory, kiedy Carter był w klubie, a ona zostawała w mieszkaniu i była sama ze swoimi myślami. — I twój uśmiech… I te dołeczki w policzkach. — Wyliczyła. Jak na jej mógł albo mogła być jego wierną kopią.
To naprawdę było… Niedorzeczne. Że byli w tej sytuacji, że oni naprawdę mieli zostać rodzicami. „Będziemy rodzicami” w jego ustach było… Czymś czego Sophia nie spodziewała się usłyszeć w najbliższej przyszłości.
— To nie będzie idealne. Ale to dzieje się z tobą, więc…. Nie potrzebuję niczego więcej. — Zapewniła. Zrobią to po swojemu. Tak, aby im pasowało i tak, aby im było dobrze. Z mniejszymi i większymi błędami, ale przede wszystkim zrobią to razem.
Mruknęła cicho, kiedy znów ją pocałował. Zsunęła dłonie po jego torsie i jedną oparła o jego udo dla wygodny i pochyliła się mocniej w jego stronę. To był inny pocałunek niż te, którymi obdarzali się wieczorami czy w ciągu dnia, gdy wszystko nagle przestało mieć znacznie i liczyli się oni. To było wyznanie. Ciche oddanie. Przysięga, że są w tym razem. I Sophia w to wszystko wierzyła, może naiwnie, ale wierzyła.
Kiedy nachylił się i objął dłońmi jej brzuch, nie potrafiła się powstrzymać. Roześmiała się przez łzy, które same napłynęły jej do oczu. Ze wzruszenia i ulgi jednocześnie. Tego szalonego momentu, który między nimi właśnie miał miejsce. Delikatnie otarła palcem oczy, nie chcąc rozmazywać makijażu.
— Mały potworek? — Powtórzyła po nim z tą samą mieszanką śmiechu i płaczu, który nie był niczym złym. Nie w tej sytuacji. — Jest nasz… Kimkolwiek jest, jest nasz. — Powtórzyła, jakby sama jeszcze w to nie wierzyła. To wszystko działo się naprawdę. — I ma najbardziej oddanego tatę na świecie… I największą beksę z mamy. — Zaśmiała się, bo chociaż próbowała to nie potrafiła powstrzymać łez.
UsuńW życiu by nie uwierzyła, że ten sam facet, który byle jakim krokiem wszedł do schroniska za parę miesięcy będzie ojcem jej dziecka. W nic z tego, co się działo, nigdy by nie uwierzyła. Może to nie był całkiem niedorzeczny scenariusz, ale… Mało prawdopodobny w jej przypadku.
— Już to robimy, Carter. Po naszemu i tak… żebyśmy to my byli zadowoleni, a nie wszyscy wokół.
Tym razem musiała myśleć o nich. Nie o tym, co pomyślą i powiedzą inni. To oni byli teraz najważniejsi. I ten mikroskopijny cień dziecka, który się w niej rozwijał.
Uniosła lekko brew, kiedy tak westchnął i zaraz potem się zaśmiała. Przewróciła oczami, jeśli naprawdę myślał, że kiedykolwiek zadowoliłaby ją garść migdałów, to chyba się nie znali tak dobrze, jak sądziła.
— Kiedy umówić, że mnie nie utuczysz? Będę grzeczna… z jedzeniem. W innych tematach… Prawdopodobnie nie. — Zaśmiała się i pokręciła głową. — Trzy minuty? Carter… Trzy minuty nawet bez ciąży nie są normalnym czasem, aby dziewczyna się zdecydowała na jedzenie! — Westchnęła i przyciągnęła go na siebie jeszcze na sekundę dłużej. — Ale… Możesz mnie zabrać na włoskie żarcie. Zabiłabym teraz za porządną carbonarę. Ale jeśli dowiem się, że robią ją ze śmietaną to wychodzimy.
I mówiła poważnie. To była granica, której się po prostu nie przekracza.
— Za późno, kochanie. Ja już się przyzwyczaiłam. Rób tak dalej i nigdy nie będziesz miał ode mnie spokoju.
soph i potworek
Sophia podejrzewała, że może potrzebować jeszcze kilkudziesięciu godzin, a może dni, aby to wszystko w niej się poukładało. Na parkingu przed prywatną kliniką podjęli najważniejszą decyzję w ich wspólnym życiu. Zrobili to w miejscu, którego Sophia nie brała pod uwagę, jako tego, w którym wszystko może się poukładać tak, aby oboje byli naprawdę szczęśliwi, a nie miała wątpliwości, że w tych wszystkich słowach i gestach była sama szczerość. Nieudawana potrzeba, aby mieć to wspólne życie razem. Z całym tym chaosem, który za tym szedł – nieprzespanymi nocami. Maleńkimi butelkami z mlekiem zamiast tequili w kieliszkach. Maleńkie skarpetki, które pewnie będą gubić tysiąc razy w ciągu tygodnia. To wszystko… To wszystko na nich czekało. Zmiana o sto osiemdziesiąt stopni i krzyczący mały człowiek, który stał się teraz najważniejszą istotą w całym ich świecie. Najbardziej bezbronną. Ekscytowało ją to tak samo mocno, jak i przerażało, ale kiedy Carter się nachylał w jej stronę, dotykał z czułością, której przedtem nie znała czuła wręcz każdą komórką swojego ciała, że to im się uda. Nawet, jeśli nie w stu procentach to im się to uda. Bo byli w tym razem. I żaden scenariusz w jej głowie nie przewidywał tego, aby po drodze wydarzyło się coś, że razem nie będą. To zwyczajnie nie wchodziło w grę.
OdpowiedzUsuńAż za dobrze wiedziała, że Carter nie żartuje i że do domu naprawdę będą mogli wrócić z całym menu. Jak nie z całą restauracją, którą równie dobrze mógłby kupić tego samego wieczoru, gdyby mu ten pomysł podrzucić, ale trzymała język za zębami. Zachcianek, jeszcze, nie miała. Ale nie odpuściła sobie klasycznej bruschetty przed makaronem licząc, że dzięki temu Carterowi opadnie zapał „tuczenia jej”. Cały ten dzień był pokręcony. Zaczął się od nerwów i skręconego żołądka, a skończyło na tym, że śmiała się przy stoliku trochę zbyt głośno i najpewniej przeszkadzała ludziom w pobliżu, ale tego dnia nie potrafiła się tym przejmować. Dziś miała naprawdę dobre powody, aby być trochę… Nieokrzesaną. Carter do swojej nowej roli podchodził aż nazbyt poważnie. Zdawało się jej, że poważniej niż ona. Analizował skład każdej potrawy, zadawał dziesiątki pytań i „wykłócał się” z nią, co jest odpowiednie, a co nie. W całym swoim życiu tyle razy nie przewracała oczami, jak w ciągu tego jednego wieczoru. Nie kłamał, kiedy mówił, że w sobie miała jego przyszłą największą obsesję. Nawet nie przyszłą, obecną. Taką, która miała może niecały milimetr, a już sprawiła, że Carterowi odbijało. W tym najlepszym znaczeniu.
Wszystko w tym wieczorze było idealne. Śnieg prószył niemal od momentu, jak wyszli z kliniki i wciąż, gdy wrócili do domu. Gigi na wieczornym spacerze szalała. Nosek zanurzając w śniegu. To był tylko śnieg, ale w połączeniu z tym wszystkim, co się działo, był magiczny. Wróciła trochę zmarznięcia. Z czerwonymi od chłodu policzkami, ale z uśmiechem tak szerokim, że pewnie jutro będą ją boleć policzki. Nie mogłaby wymarzyć sobie lepszego zakończenia tego dnia. Po powrocie przy kuchennej wyspie między żartami, a kolejnymi obietnicami wspólnie zjedli tiramisu. Udając, że nie widzą skomlącego pod nogami o kawałek psa. Gigi nie dała się przekonać swoimi smaczkami. Sophia ściągnęła odrobinę kremu i dała jej go do zlizania z palca. Niewiele, bo nie chciała jej uczyć, że może jeść z ich talerzy, ale nie potrafiła tym brązowym ślepiom odmówić. Tym brązowym oczom Cartera też odmówić nie potrafiła. Oba były jej słabością. Dostaliby wszystko, o co tylko by poprosili, a ona nie miałaby serca, aby odmawiać.
Na dłuży moment zniknęła w łazience. Rozgrzała się ciepłym prysznicem. Może nie robiła dwunastokrokowej pielęgnacji, ale nawet ta podstawowa zajmowała jej sporo czasu. Myślała, że w którymś momencie Carter do niej dołączy. Specjalnie zostawiła uchylone drzwi, ale do samego końca była sama. Kiedy wkładała na siebie koszulkę na moment się wstrzymała i stanęła bokiem do lustra. Dłonią przesunęła po brzuchu. Wciąż płaski. Taki, jak przedtem. Mimowolnie się uśmiechnęła, bo choć nie było nic widać, to jej wystarczyła sama świadomość.
Upięła włosy spinką i wróciła do sypialni.
UsuńPrzystanęła na moment, kiedy zobaczyła siedzącego na skraju łóżka Cartera i śpiącą w nogach Gigi. I zdała sobie sprawę, że chce tego widoku już przez resztę życia. To było wręcz nie do pomyślenia, że za parę miesięcy przy łóżku będzie stało małe łóżeczko.
Podeszła do mężczyzny po chwili. Bez słowa chowając swoją dłoń w jego, gdy tylko wyciągnął rękę w jej stronę. Drugą niemal od razu ułożyła mu na karku i delikatnie przesunęła nią po nim.
— Tak? — Szepnęła miękko w odpowiedzi, kiedy mruknął jej imię. Dłoń przesunęła trochę wyżej. Miała wrażenie, że każdy ich ruch jest teraz bardziej przemyślany. Z większym znaczeniem niż do tej pory.
Miał ciepłą skórę. Cieplejszą niż zazwyczaj, ale nie w niepokojący sposób, aby wciągnęła go do łóżka i wpychała mu termometr pod język. A może tylko się jej zdawało, bo ona sama rozgrzała się po prysznicu.
Sophia uniosła lekko brew, kiedy się odezwał.
— Nie przegrałam. Niefortunnie się po prostu złożyło. — Wciąż upierała się przy tym, że to była przerwa w zakładzie. Przecież nie jej wina, że źle się poczuła, prawda? — Mm, pamiętam. A co? Jesteś gotowy na spełnianie następnych moich zachcianek? — Zaśmiała się, jakby to faktycznie ona decydowała.
Sophia zaraz jednak zamilkła, kiedy Carter zaczął mówić dalej. Jeszcze nie wiedziała, dokąd to wszystko idzie ani dlaczego mówi jej te wszystkie rzeczy. Te słowa wcale nie brzmiały przypadkowe. Nie brzmiały też na wyćwiczone ani przemyślane. Bardziej, jakby mówił pod wpływem impulsu, nad którym nie da się w żaden sposób zapanować.
— Carter… Co robisz? — Wcale nie była pewna, czy powiedziała to naprawdę, czy tylko jej usta się w ten sposób ułożyły. Spoglądała na niego z nutą paniki w oczach. Kątem oka dostrzegła, jak sięgał do kieszeni bluzy. Widziała małe, prostokątne pudełeczko obite aksamitem.
To wszystko brzmiało pięknie. Tak pięknie, że chciała krzyknąć „tak” i rzucić mu się w ramiona. Nie mogła zmusić swojego ciała nawet do lekkiego drgnięcia. Mówił o zakładaniu rodziny, o byciu jej mężem. Serce tłukło się jej w piersi. Słyszała szumiącą krew w uszach. Zachwiała się lekko na nogach, jakby właśnie straciła w nich czucie, kiedy Carter przed nią klęknął z tym pięknym, błyszczącym pierścionkiem, a Sophia… Sophia po prostu wciąż stała w bezruchu z lekko rozchylonymi ustami.
Wyjdź za mnie, Sophia.
Żebyś została moją żoną.
Chcę być twoim mężem.
Wyjdziesz za mnie?
Pierścionek błyszczał. Światło odbijało się od niego, jakby jego powierzchnia była taflą jeziora. Był przepiękny, to było aż absurdalne, jak piękny ten pierścionek był. Jak bardzo do niej pasował.
Poczuła, jak coś ciepłego rozpływa się w środku. Była zachwycona. Naprawdę chciała się uśmiechnąć, rzucić mu w ramiona i poczuć to proste szczęście. Nie potrafiła. Coś w niej drgnęło. Niepokój. Ściszenie. Gdzieś głęboko pod zachwytem skryty był ból, który towarzyszył im od ponad tygodnia razem z tymi wszystkimi obawami, których sobie nie mówiły, ale które gryzły od środka.
— Carter… — Szepnęła miękko. Bolało ją to, co zamierzała zrobić. Gdy klęczał przed nią z tym swoim obłędnym półuśmiechem i ciepłem w oczach.
Nie miała w sobie strachu. Tylko delikatność. I tę cichą, niewypowiedzianą prośbę: nie rób tego teraz.
Widziała, jak jego brwi się lekko unoszą, a zapał jeszcze nie opada.
Najostrożniej, jak tylko potrafiła, położyła swoją dłoń na jego, którą wyciągnął do niej z pierścionkiem i ściągnęła ją w dół.
— Nie… — Szepnęła cicho głosem, który nie łamał się od paniki, ale z żalu, że mówi to właśnie jemu. — Nie mogę… Nie mogę jeszcze go przyjąć.
Musiał widzieć, jak jej własna decyzja ją boli.
Ona natomiast widziała w jego oczach zaskoczenie.
Ale nie opuściła wzroku.
Objęła jego dłoń mocniej swoją. Czuła na skórze chłód pierścionka i jego krawędzie.
— To nie znaczy, że tego nie chcę. — Boże chciała, naprawdę tego chciała. — Chciałabym powiedzieć „tak”, ale nie mogę. Jeszcze nie.
Sophia czuła, że zrobiła to, co należało. Mimo, że serce miała właśnie napięte jak cienką nitkę, gotową pęknąć przy pierwszym mocniejszym szarpnięciu.
soph💔
Nie…
OdpowiedzUsuńTrzyliterowe słowo zamarło na jej ustach, bo nie była w stanie go powtórzyć po raz kolejny. Nie sądziła, że kiedykolwiek przyjdzie jej odmawiać zaręczyn. Takich, które w dodatku… Były zwyczajnie idealne. Bo Sophia wcale nie potrzebowała tysiąca róż, pięknego widoku, choć ciężko było się kłócić, a Nowy Jork w zimowej wersji z ostatniego piętra apartamentowca był przepiękny, ale chodziło o prostotę. O intymność. Nic co Carter właśnie zrobił, nie było na pokaz. Nie odbywało się przed ludźmi w restauracji, czy w innym publicznym miejscu, które widziało takich zaręczyn już miliony. Była tylko ich mała, jeszcze, trzyosobowa rodzina, choć Gigi całość przespała cicho pochrapując, ale w tym wypadku może to lepiej. Carter zrobił wszystko tak, jak należało. Sophia nie mogłaby poprosić o lepsze zaręczyny.
Był zdezorientowany. Ona również.
Nieco mocniej zacisnęła palce na jego dłoni, w której schowany był pierścionek. To nie tak, że nie mogła na niego patrzeć. Bo chciała, dałaby wszystko, aby mieć go na serdecznym palcu i z dumą każdemu oznajmiać, że Carter wybrał właśnie ją, ale nie mogła. Jeszcze nie mogła tego zrobić.
Odetchnęła odrobinę głębiej, kiedy Carter się podniósł. Opuściła ręce wzdłuż ciała, ale nie cofnęła się, choć pojawiła się w niej myśl, żeby to zrobić, ale nie pozwoliła sobie na to, aby wytworzyć między nimi jakąkolwiek przerwę, która mogłaby mu coś źle zasugerować.
— Wiem na co się zgodziłam, Carter. — Przytaknęła. Mieli zostać rodziną. Nie taką wesołą, nazywając się rodzicami Gigi, ale z prawdziwym, małym człowiekiem, który w niej rósł. Zrobili ogromny krok do przodu, na który nie byli gotowi, ale który zamierzali zrobić z szerokim uśmiechem. — Właśnie przez to, że parę godzin temu zdecydowaliśmy, że będziemy mieć tę rodzinę… Nie mogę go przyjąć, Carter.
Może nie zrozumie od razu. W jego świecie wszystko było takie szybkie i na już. I nie ukrywała, że czasami naprawdę to w nim kochała. To, że potrafił tak szybko podejmować decyzje i nie myślał nad nimi przez dziesięć godzin, jak to ona potrafiła robić. Carter po prostu… On po prostu działał. Wbrew całemu światu. Robił to, co chciał i nie patrzył na konsekwencje, a Sophia to w nim w pewien sposób podziwiała.
— Jeszcze nie wiem, kiedy… Nie mogę powiedzieć ci teraz „tak”, Carter. To byłoby… nie w porządku. — Powiedziała cicho. Zrobiła jednak mały krok do tylu, kiedy się od niej odwrócił. Spojrzała na swoje splecione dłonie i westchnęła bezgłośnie. Inaczej wyobrażała sobie ten wieczór. Sądziła, że wróci do niego i zagrzebią się w pościeli, może o czymś porozmawiają, a może będą oglądać nieistotny serial lub film. Ale nie, że Carter będzie się jej oświadczał.
Sophia ścisnęła usta, gdy usłyszała tę ostrość w jego glosie. Coś, na co sobie zasłużyła, prawda? Jej oczy błysnęły, ale nie z tej radości, która wypełniała ją po koniuszki palców jeszcze kilkanaście minut temu.
Spoglądała, jak chowa pierścionek z powrotem do pudełeczka i kieszeni bluzy. Nawet sobie nie wyobrażała, jak bardzo musi mu on teraz ciążyć w kieszeni. Uniosła za to głowę, kiedy odwrócił się w jej stronę z powrotem. Nie była pewna, co takiego właściwie widzi na jego twarzy. Ból, rozczarowanie, gorycz, a może i nawet złość?
— Że rozważam…? Nie, Carter. Nie rozważam niczego. — Pokręciła głową, jakby ten gest miał go dodatkowo zapewnić, że ona dalej chce tego samego. Że nie zmieniła zdania.
Sophia cicho westchnęła, a potem zrobiła krok do przodu. Bez słowa sięgnęła po jego dłoń, którą schowała we własnych.
— Nie, kochanie. Wszystko było… Takie, jakie być powinno. — Zapewniła go, choć czy zamierzał w to uwierzyć, kiedy właśnie powiedziała mu „nie”? — Posłuchaj mnie, okej? Nie zmieniłam zdania, nie mam żadnych wątpliwości i nie uciekam od tego. Chcę tego życia z tobą, Carter. I będziemy je mieli. Z małą dziewczynką albo chłopcem i będziemy szczęśliwi. Już jesteśmy szczęśliwi. — Poprawiła się. Ona przynajmniej była. Nawet, kiedy się kłócili, kiedy krzyczeli na siebie nawzajem – ona była szczęśliwa.
Musiała mu odmówić. Nie mogła… nie mogła przyjąć ich właśnie teraz, kiedy cały ten dzień był emocjonalnym rollercoasterem, a oni nie wiedzieli, gdzie i dokąd ich to wszystko jeszcze zaprowadzi. Ekscytowali się tym dzieckiem i ciążą, nowym życiem, które zmieni w nich wszystko.
UsuńWyciągnęła rękę do jego policzka, jakby chciała tym gestem go poprosić o to, aby na nią spojrzał. Sama była trochę zdenerwowana, z nagrzanymi od emocji policzkami i błyszczącymi oczami, w których nie brakowało tego małego chaosu, który się w niej tlił.
— To były idealne zaręczyny, Carter. Z najpiękniejszym pierścionkiem, jaki widziałam. — Mówiła cicho. Trafił ze wszystkim. Nie musieli mieć w tle cicho grającej orkiestry, a powietrza nie musiał przecinać zapach dwustu róż, aby Sophia była zachwycona. — I skarbie, chcę ci powiedzieć „tak”. Ale… Ale nie zrobię tego teraz. Dopiero zdecydowaliśmy, że zostaniemy rodzicami i… co? Pięć godzin później masz pierścionek i piękną przemowę? — Wydała z siebie dźwięk niby przypominający śmiech, ale był on czymś na granicy śmiechu i zduszonego płaczu.
— Chcę być twoją żoną, Carter. Któregoś dnia… Chcę ci powiedzieć „tak”. I chcę to powiedzieć, kiedy… Kiedy dzień będzie o nas. Nie chcę nią zostać tylko dlatego, że jestem w ciąży… dlatego… Dlatego nie mogę nie mogę ci dać odpowiedzi, którą chcesz ode mnie usłyszeć
soph
Powiedzenie tego jednego krótkiego słowa kosztowało ją znacznie więcej niż Carter mógł sobie wyobrazić. Sophia nie chciała mu odmawiać i nie odmówiła. Nie tak naprawdę. Owszem, powiedziała dziś „nie”, ale przecież zaznaczała, że chce mu w przyszłości powiedzieć „tak”, że wyjdzie za niego i zostanie jego żoną, ale w innym czasie. Dzisiejszy dzień kręcił się tak naprawdę wokół ciąży. Wokół tego, że Sophia i Carter pierwszy raz w pełni dopuścili do siebie myśl, że będą rodzicami i że wejdą w ten nowy, ekscytująco-przerażający obowiązek z uśmiechem. I parę godzin później klęczał przed nią z pierścionkiem w ręku i przyszłością w oczach, której ona przyjąć nie mogła. Nie dlatego, że nie chciała, ale bo nie chciała, aby robił to z poczucia obowiązku. I nawet jeśli w jego głowie wydawało się, że to wszystko jest odpowiednie i że to właściwy krok, to wcale jeszcze nie znaczyło, że tak jest.
OdpowiedzUsuńZnów ścisnęła jego dłonie, jak w nadziei, że Carter lada moment odwzajemni ten gest, ale nie zrobił tego. I Sophia nie mogła mu się dziwić. Zraniła go i próbował tego jej nie pokazać, ale przecież go znała. Być może lepiej niż mogło się jemu samemu wydawać, ale była już nauczona, jak reaguje, kiedy nie chce czegoś po sobie dać poznać.
— Rozumiem, Carter. Naprawdę… — Czy na pewno rozumiała? Czy tylko udawała, że rozumie? Może popełniała błąd, kiedy nie pozwoliła sobie na powiedzenie tego, co naprawdę chciała powiedzieć? — Ale nie chcę… Nie chcę, żeby ciąża miała na to wpływ. I teraz… Dzisiaj… Wczoraj jeszcze nie wiedzieliśmy, co zrobimy, a dzisiaj… — Urwała sama gubiąc się w swoich słowach i nieco nerwowo wypuściła powietrze z płuc, jakby sama nie do końca była pewna, co mówi. Nie mógł go kupić dzisiaj. Spędzili cały dzień razem i cały weekend, więc… Kiedy? I czy kiedy to robił kierował się tym, co między nimi było czy tą ewentualnością, że zatrzyma ciążę?
— To jest nasz dzień, ale… Nie w ten sposób.
Sophia nie była pewna, czy cokolwiek co mówi, ma jakiś sens. W jej głowie to było sensowne. Dla brunetki taki krok, a zwłaszcza dziś, był… Może nie tyle co wymuszony, ale zrobiony tylko z jednego powodu. I jeśli miała mu kiedykolwiek powiedzieć „tak”, to nie chciała tego robić, bo czują się w obowiązku, aby dać temu maluchowi pełną rodzinę. Już byli pełną rodziną. Z zaręczynami czy bez nich.
— Nie przepraszaj… Nie za to. — Poprosiła. Nie chciała jego przeprosin. Nie chciała, aby Carter czuł się winny przez te zaręczyny. Jeżeli ktoś już miał się tak czuć, to ona. I czuła się. Winna, bo je odrzuciła i jednocześnie… Z pewną ulgą, bo przecież… Przecież, gdyby je teraz przyjęła, to czy na pewno byłoby to szczere z obu stron?
Niemal w środku czuła, jak Carter się od niej odsuwa i nie mogła na to absolutnie nic poradzić. Sophia zacisnęła lekko usta, kiedy musnął jej czoło. Na tyle delikatnie, że tego w zasadzie nawet nie poczuła. Pokiwała głową, czując, że gdyby się odezwała to głos załamałby się jej bardziej, a ona nie dałaby rady już zapanować nad emocjami, które się w niej żarzyły. Chciała go przy sobie na chwilę dłużej zatrzymać, ale kiedy powiedział, że pójdzie się ogarnąć, ona tylko skinęła głową.
Powoli osunęła się na łóżko, kiedy drzwi od łazienki cicho kliknęły za Carterem.
Ostatnie czego się spodziewała to, że wyskoczy z zaręczynami. Przed oczami błysnął jej obraz pierścionka. Pięknego, błyszczącego. Nawet nie zdążyła mu się odpowiednio długo przyjrzeć, kiedy tak po prostu… Powiedziała nie. Przygasiła światło i wsunęła się pod kołdrę. Nie wiedząc, co ma zrobić sama ze sobą. Czy w ogóle należy… Coś zrobić. Leżała na boku z nogami podkulonymi do brzucha. Nie odezwała się, kiedy Carter wrócił. Widziała tylko, jak jego sylwetka się przesuwa po sypialni, a potem poczuła materac zapadający pod jego ciężarem. Sekundy, kiedy się położył ciągnęły się w nieskończoność, jakby nie była pewna, czy się do niej przytuli albo ją do siebie, czy nawet tutaj będzie między nimi przerwa, a potem jego ręka owinęła się wokół jej talii, a dłoń płasko ułożyła na brzuchu.
Sophia niemal instynktownie przysunęła się bliżej i sięgnęła własną ręką do jego.
UsuńNie odmawiała, bo nie była gotowa. Nie odmawiała, bo sądziła, że to im nie wypali. Była zaangażowana. W stu procentach i jak jeszcze nigdy przedtem z nikim innym. To Carter był tym, który się dla niej liczył. Jedynym, z którym chciała być. Nigdy wcześniej nie była tak pewna, że z kimś chce być, jak właśnie z nim. Carter… Carter zmienił w jej życiu wszystko. I w zastraszająco krótkim czasie stał się mężczyzną, bez którego Moreira już nie wyobrażała sobie życia.
Brunetka dopiero po kilkunastu minutach przekręciła się do niego twarzą. Mimo, że w pogrążonej w mroku sypialni ciężko było cokolwiek widzieć, to oczy już zdążyły się do ciemności przyzwyczaić.
— Kocham cię. — Szepnęła cicho, ale nie po to, aby go przeprosić za co powiedziała, czy zapewnić, że uczucie do niego w niej wciąż jest. — I chcę zostać twoją żoną… Ale może, dajmy sobie trochę czasu? — Zaproponowała bez zastanawiania się, czy to ma jakikolwiek sens. — Powiem „tak” i będę nosiła twoje nazwisko z dumą… Chcę tylko… żebyś ty był tego pewien. Nie, bo jestem w ciąży z twoim dzieckiem. Nie, bo… tak wypada zrobić.
Ułożyła dłoń na jego torsie i westchnęła, lekko opuszczając głowę. Nie sądziła, że mogą się dziś w takiej sytuacji znaleźć. Ani że kiedykolwiek będzie odmawiała zaręczyn.
— Proszę… powiedz coś, Carter. Nawet wyrecytuj alfabet, porozmawiaj ze mną.
soph
Sophia próbowała sobie to wszystko jakoś wytłumaczyć.
OdpowiedzUsuńUtwierdzić się w przekonaniu, że to jest za wcześnie. Ledwo co zgodzili się na zostanie rodzicami, a teraz… Teraz Carter zaskoczył ją wyjmując pierścionek. Sophia na to nie była gotowa. Jednocześnie, to nie oznaczało, że tego nie chce. Z różnych powodów było za wcześnie. Nieco ponad trzy miesiące, tyle razem byli i w tak krótkim czasie zdążyli razem zamieszkać, zaszła w ciążę, a Carter znalazł czas, aby się jej oświadczyć. Jak na kilka tygodni to naprawdę było wiele. Ledwo otrząsnęła się z szoku bycia w ciąży. W zasadzie to tego nie zrobiła, bo ta myśl do niej wciąż nie docierała. Ciągle przyzwyczajała się do tego, że ona i Carter będą mieli dziecko.
Gdyby teraz cofnęła swoje „nie” brzmiałoby to tak, jakby Sophia zgadzała się na zaręczyny, aby jemu nie było przykro. A przecież o to w tym chodziło. Ona naprawdę tego chciała, a przynajmniej tak się jej wydawało, kiedy wszystko było takie kolorowe i przyjemne między nimi, kiedy tamta piątkowa awantura z nocy odeszła w zapomnienie, a na jej miejsce wskoczył weekend, który wypełniony był po brzegi czułościami. Potem nadszedł najdziwniejszy poniedziałek w ich wspólnym, a może i całym życiu, a oni naprawdę stali się rodzicami. Sophia nie miała wątpliwości co do tego z kim chce spędzić swoje życie. Miał tendencję do tego, aby martwić się na zapas, ale z Carterem tego nie robiła. Nie w taki sposób, jak miało to miejsce przedtem. Ona po prostu… Pozwoliła sobie na to, aby być w tym wszystkim razem z nim. Łatwo było jej uwierzyć, że problemy przy Carterze znikają. Potrafił sprawić, że one znikały albo że przestawała się nimi zadręczać.
Wyczuła, że coś między nimi jest inaczej niż zwykle. Zamiast, więc naciskać po prostu pozwoliła sobie na to, aby się do Cartera przytulić. Zrobić to tak, jakby nic z tego co padło między nimi nie miało miejsca. Bo bez względu na to, jaką dała mu odpowiedź, wciąż była tak samo jego i to z jej strony nie zmieniało niczego.
Nie chciała na niego również naciskać, więc już po prostu zamilkła. Nawet, gdy na usta cisnęło się jej zbyt wiele słów i pytań, wiele zapewnień, które teraz pewnie nie miałyby dla niego większego znaczenia. Zraniła go. Odrzuciła wręcz i rozumiała na tyle, że musi pozwolić mu to sobie poukładać w swoim czasie, a jej pytania i zadręczanie go wyznaniami teraz w niczym nie pomoże.
Tej nocy było jej ciężko zasnąć. I odnosiła wrażenie, że Carterowi również sen nie przyszedł z łatwością. Nie wiedziała, czy obudziła się pierwsza z emocji, mdłości czy jeszcze czegoś innego. Ramię Cartera, jak zwykle, przerzucone było przez jej talię, a Sophia, jak zwykle, zajmowała większą część łóżka rozkładając się, jakby całe należało do niej. Wyślizgnęła się z łóżka po cichu. Zerkając tylko na telefon, aby sprawdzić godzinę. Było zaledwie parę minut po dziewiątej. Zamierzała wrócić, bo co innego dziś miałaby niby robić? Kiedy weszła do łazienki westchnęła cicho widząc bałagan. Zarówno jej, jak i ubrania Cartera były na podłodze. Nachyliła się, aby je pozbierać. Pamiętała, co wydarzyło się zeszłej nocy, ale była pewna, że Carter zabrał pierścionek ze sobą. Kiedy podniosła bluzę coś z niej wypadło. Aksamitne pudełeczko potoczyło się na płytkach. Sophia na moment wstrzymała oddech, a dopiero po chwili nachyliła się, aby je podnieść. Drżącymi dłońmi. Niepewna, czy powinna była je w ogóle otwierać. Ale nie potrafiła się powstrzymać.
Rozchyliła je powoli, jak w obawie, że w środku go już nie będzie, ale… Był. W świetle dnia prezentował się jeszcze lepiej. Połyskiwał w świetle lampy. Nie był przesadnie duży. Wystarczający, aby zobaczyć z odległości. Sophia zacisnęła lekko usta. On mógł być jej. On miał być jej.
Wciąż stała w łazience, patrząc na pierścionek, który zeszłej nocy pewnie powinien znaleźć się na jej serdecznym palcu. Sama nie wiedziała, co sobie myślała, kiedy ostrożnie wyciągnęła go z pudełeczka. Te odłożyła na blat obok umywalki. Chciała tylko… Nie wiedziała co. Sprawdzić? Przymierzyć?
Wyciągnęła dłoń przed siebie i najpierw tylko przyłożyła do niej pierścionek. Był idealną mieszanką tego, co Sophia i Carter lubili, bo nie dało się ukryć, że ten pierścionek krzyczał kto go zakupił.
UsuńDopiero po chwili, wahając się i bijąc z własnymi myślami, czy na pewno wypada… Wsunęła go na palec. Robiła to tak ostrożnie i tak delikatnie, jakby zaraz miała zostać przyłapana na gorącym uczynku.
Pasował idealnie.
Wpatrywała się w dłoń z pierścionkiem w milczeniu. Z lekko rozchylonymi ustami, jakby nie do końca wierzyła, że Carter go naprawdę dla niej kupił. Z myślą… Z myślą o niej. I o ciąży. Światło odbijało się od pierścionka. Diamenciki migotały, a Sophia wpatrywała się w nie, jak urzeczona. Z dziwną mieszanką uczuć w sobie, jakby sama nie była pewna, czy zeszłej nocy dobrze postąpiła, kiedy odmówiła.
soph
Nie była w stanie dokładnie stwierdzić, ile czasu spędziła w łazience po prostu gapiąc się na swoją dłoń. Pierścionek błyszczał na niej… W piękny sposób. W taki, że mogłaby się do tego przyzwyczaić i… I może już się przyzwyczajała, chociaż nie miała prawa go nosić, a już tym bardziej nie miała prawa przymierzać tego pierścionka. Momentalnie poczuła się winna. Wczoraj go odrzuciła. Nie pozwoliła im na to, aby zrobili kolejny, naturalny wręcz krok w tej relacji. Mieli zostać rodzicami, a przerażała ją mała biżuteria? Bycie nazywaną narzeczoną? Tego przecież chciała, prawda? Chciała tego wszystkiego. Całej tej otoczki, która niektórych przerażała, dla innych była zbędna, a jeszcze kolejni nie potrafiliby bez niej przeżyć. Sophia zaliczała się do tej ostatniej kategorii. To był mus, który na pewnym etapie jej życia po prostu musiał się pojawić, ale wszystko między nimi działo się tak szybko, że dla brunetki to było, aż za szybko.
OdpowiedzUsuńJednak, kiedy patrzyła tak na swoją dłoń, na której pierścionek leżał idealnie… Ocknęła się dopiero po chwili. Z tego wszystkiego nie słyszała, że Carter również wstał. Ani że wyszedł z mieszkania. Ściągnęła pierścionek szybko z dłoni i schowała go z powrotem do pudełeczka. Niepewna, czy ma go włożyć z powrotem do bluzy i zostawić ją na podłodze, czy zrobić coś innego.
Spróbowała się najpierw ogarnąć, ale mycie zębów i twarzy, nie ważne, jak długo trwało, nie przyniosło żadnych skutków. Jej myśli wciąż były jednym wielkim chaosem.
Wracając do sypialni dostrzegła puste łóżko. Zawołała ze schodów Cartera, ale odpowiedziała jej cisza. Żadnego szurania pazurkami po panelach ani niezdarnego rozbijania się o meble. Była po prostu cisza. Najpierw chciała się zaniepokoić, ale prędko do niej dotarło, że to nie jest zła cisza. Carter nie wyszedł, aby przed nią uciec. Wyszedł, bo Gigi potrzebowała spaceru. Jak każdego ranka. To była po prostu ich codzienność. Wykorzystała ten czas, aby doprowadzić się do porządku. Założyła sweterkową sukienkę, talię podkreślając paskiem i cienkie rajstopy, które, gdyby zamierzali wyjść zamieniłaby w grubsze, ale raczej nigdzie się dziś nie wybierali. Potrzebowała normalności. Oboje potrzebowali normalności. Przeglądając ubrania zastanawiała się, ile minie zanim to wszystko będzie musiała wymienić na takie, które będą pasowały do jej nowej figury.
Była w miarę gotowa do dnia. Kiedy już miała wychodzić z sypialni znów spojrzała w stronę łazienki, gdzie zostawiła pudełeczko z pierścionkiem. Wróciła się po nie, chociaż nie miała pojęcia, po co tak naprawdę. Ani czy dobrze robi, ale… Schowała je w dłoni. Jak coś bardzo cennego. Jak coś, czego jeszcze nie miała, ale czego zamierzała się trzymać i być może otrzyma później.
Słyszała już, że wrócili. Wesołe piski Gigi, jak coś uderza o podłogę i stawiała, że wyprosiła, aby Carter rzucał jej piłkę. Zeszła z góry bez pospiechu. Pojęcia nie mając, czemu trzyma dalej te pudełeczko w dłoniach. Nie należało do niej, a jednak… Jednak nie umiała zostawić go w spokoju.
Ledwo weszła do kuchni, a uderzyły w nią znajome, przyjemne zapachy śniadania, które aż za dobrze znała. Oczy miała trochę podkrążone z braku snu, wyczerpania i chaosu z nocy, który jeszcze nie opadł. Widząc Cartera przy kuchennej wyspie. Robiącego zwykłe rzeczy; układającego dla nich śniadanie, Gigi gryząca piłkę przy jego nogach. To wszystko było takie… Normalnie zwykłe i dokładnie takie, jakie chciała.
— Cześć. — Odezwała się pierwsza. Zatrzymała się tuż przy początku wyspy. Dłonie chowając w kieszeniach sukienki. Czuła się, jak złodziejka. Teoretycznie to znalazła go na tej podłodze. To już nie była jej wina, że go zostawił w bluzie, a ona chciała posprzątać, prawda?
Krótko zerknęła na gofry, a na ich widok poczuła, jak żołądek się jej ściska. Pachniało dobrze. Pachniało, jak dziesiątki poranków, które ze sobą dzielili.
Nie chciała, aby było niezręcznie. Aby to, co działo się zeszłej nocy przesłoniło im całą resztę. Dlatego podeszła bliżej. Nie z rezerwą, ale… Obserwując jego reakcję. Nie, bo bała się, że gwałtownie zareaguje, czy że dojdzie do awantury.
— Dla mnie też się znajdzie śniadanie? — Mruknęła trochę zaczepnie. Specjalnie, bo przecież widziała dwie porcje. Dla niej i dla niego. Chciała przełamać jakoś to napięcie, które mimo wszystko, ale się między nimi pojawiło, bo… Co miała zrobić innego? Nie mogli udawać, że zaręczyny nie miały miejsca. Po pierwsze ciężko było to robić, kiedy pierścionek był w kieszeni jej sukienki, a po drugie – to był niedokończony temat.
UsuńMogła zasłaniać się śniadaniem. Proponować, aby wypili kawę, ale w środku wiedziała, że dopóki mu nie powie, to będzie niezręcznie. Ona będzie zachowywała się dziwnie i niezręcznie.
Westchnęła sama do siebie, a potem uniosła głowę, aby na niego lepiej spojrzeć. W dziennym świetle widziała jego zmęczenie w oczach, w których wciąż zdawało się jej, że widzi nutkę zawodu.
— Pasuje. — Czuła, jak to słowo ścisnęło ją za gardło. — Pierścionek… Pasuje.
soph
Nie potrafiła powstrzymać lekkiego, trochę niepewnego uśmiechu, który wślizgnął się jej na twarz, kiedy na nią spojrzał. Tyle wystarczyło, aby poczuła się trochę lepiej. Patrzył na nią dalej tak samo, jak wcześniej. Nie, jak na dziewczynę, która odrzuciła jego zaręczyny, ale jak na swoją Sophię. Tę dziewczynę, która była w nim beznadziejnie zakochana. Było jej z jednej strony przykro, że wczoraj powiedziała „nie”. Miała w sobie tę skruchę, która pojawiała się w niej tylko wtedy, kiedy naprawdę czuła, że zawiniła i chciała naprawić między nimi relację.
OdpowiedzUsuń— Beze mnie jadałbyś ciągle na mieście, a w lodówce miał same energetyki. — Przewróciła oczami. Pamiętała jedną z tych pierwszych nocy, które tutaj spędzała i jej absolutny szok, kiedy po wstaniu myślała, że znajdzie… Cokolwiek w lodówce, a nie znalazła nawet mleka do kawy, bo Carter pijał czarną. To ona wprowadziła kolory do jego lodówki. Każda szufladka i półka przeznaczone były do czegoś innego. Nie, bo miała taki kaprys, a po prostu łatwiej było się wtedy połapać. Warzywa z warzywami, owoce z owocami i tak dalej. — Gdzie ty byś beze mnie był, hm? — Mruknęła rozbawiona. Sophia sobie z kolei wcale nie chciała wyobrażać, gdzie mogłaby bez Cartera być. Ani co teraz by robiła. Była dokładnie tu, gdzie być chciała – z nim.
Sophia cicho mruknęła, kiedy Carter ujął jej twarz w dłonie. Jej własne od razu zaczepiły się o jego przedramiona. Nogi za to z kolei lekko zgięły od pocałunku, którym Carter ją obdarzył. Był on może krótki, ale wystarczający, aby dokładnie poczuła, że powoli wszystko wraca na swoje miejsce.
— Dzień dobry. — Wymruczała z wciąż przymrużonymi oczami. Nawet, jeśli było im daleko do typowej normalności, którą mieli przedtem, to Sophia była zadowolona. Na tyle, na ile to było możliwe. — Myślałam, że śniadanie należy mi się z innych powodów, ale skoro bycie uroczą wygrywa… To nie będę się z tym kłóciła. — Zaśmiała się.
Carter mógł się od niej odsunąć, ale to wcale jej nie powstrzymało przed tym, aby iść za nim. Taki mały kroczek wystarczył, aby owinęła swoje ręce wokół jego pasa. Jakby po tym wszystkim co między nimi padło potrzebowała go poczuć trochę bliżej. I akurat to, że przytulała się do niego całą noc było bez znaczenia.
— Idealne połączenie. Zdrowy sok i cholernie niezdrowe gofry. Poza tym, widzę owoce. Balans, kochanie. — Zaśmiała się i stanęła na palcach, aby musnąć jego policzek. Było normalnie, ale i tak miała wrażenie, że oboje pod skórą czekają na coś co mogłoby w jakiś sposób im to przerwać. I przerwało, bo nie potrafiła udawać, że nie widziała tego pierścionka. I że go nie przymierzyła.
Bez marudzenia wzięła do ręki szklankę z sokiem. Był chłodny, ale nie przeszywająco zimny. Idealny do śniadania.
— Mogę być w pakiecie, ale nie będę jadła, jakbym miała dwa żołądki. — Przewróciła oczami. Był uroczy w tym, jak „odbijało mu” w dbaniu o nią. — Okej, zanim się zaczniesz czepiać. Wiem, że ma. Ale jeden talerz mi w zupełności wystarczy, a jeśli nie… To masz gwarancję, że będę podkradać z twojego. — Obiecała. I już wcześniej mu podkradała. Zwłaszcza, kiedy zamawiali osobne dania, a jego okazywało się lepsze.
Sama jeszcze nie wiedziała, dlaczego mu to w ogóle powiedziała.
Zeszłej nocy wyraziła się jasno, a dzisiaj… Dzisiaj mówiła, że pierścionek pasuje. Poczuła, jak te małe pudełeczko, które miała w kieszeni teraz waży tonę i wypala dziurę w jej ubraniu. Nie chodziło o to, że zobaczyła go w świetle dnia i spodobał się jej bardziej, czy że przymierzyła go i uznała, że chce w nim chodzić na co dzień.
Chciała coś powiedzieć. Może to, że ma go przy sobie, ale… Zamknęła usta. Bo ból w jego głosie, który starannie próbował ukryć mówił jej więcej niż jakiekolwiek słowa mogłyby to zrobić. Tym razem nie mogła liczyć na to, że jeden jej uśmiech sprawi, że wszystko wróci do normy. Potrzebowali czasu. Carter go potrzebował. I Sophia również, bo im dłużej o tym myślała… Tym bardziej nie rozumiała, dlaczego tak ciężko było jej te oświadczyny przyjąć.
Sophia oparła się bokiem o wyspę i zerkała na Cartera, kiedy wrócił do tych zwykłych czynności. Odcinając się kompletnie od tego, co właśnie mu powiedziała. Zwilżyła delikatnie usta, a potem przysunęła się bliżej. Nie zamierzała naciskać, wyjaśniać. Da im czas. Bez tego… Bez tego prawdopodobnie nigdzie nie zajdą.
Usuń— Oczywiście, że chcę maliny. — Powiedziała od razu i znów się uśmiechnęła, choć tym razem musiała włożyć w to nieco więcej siły. Sięgnęła po jedną i od razu wrzuciła ją sobie do ust. — I chcę więcej niż jedną. Borówki też poproszę. W ilości XXL.
Odwróciła się tylko na moment, aby wyjąć bitą śmietanę. Jeśli coś w domu mieli to zawsze była to bita śmietana. Przysunęła jedną porcję gofrów do siebie i wycisnęła śmietanę z boku.
— Mówiłam ci. Balans. — Przewróciła oczami, kiedy wyczuła na sobie jego spojrzenie. — Zdrowy sok i…. Mniej zdrowa reszta.
Stanęła do niego przodem wciąż trzymając śmietanę w ręku.
— Chcesz trochę?
soph
Zrozumiała ten przekaz błyskawicznie i wycofała się.
OdpowiedzUsuńNie chciała na Cartera naciskać i wymuszać rozmowę, której wyraźnie nie chciał teraz z nią przeprowadzać. Sophia chyba również nie czuła się na siłach, aby to właśnie w tej chwili robić. Nie potrafiła też do końca trzymać języka za zębami, ale wystarczyło jej jedno spojrzenie na Cartera, aby dała sobie z tym zwyczajnie spokój. Ona również nie chciała doprowadzać do sprzeczek między nimi. To było… To było zwyczajnie teraz zbędne. Mogli za to wrócić do tego, co było między nimi jeszcze wczoraj. Zanim wieczór trochę się posypał, a nastroje opadły.
— Kocham cię, ale… Ale borówki mają specjalne miejsce w moim serduszku. Nie będzie żadnego rzucania. — Obiecała rozbawiona. Dobrze było widzieć u niego ten uśmiech, którego wczoraj wieczorem zabrakło. Uwielbiała to, jak rozświetlał mu on oczy i sprawiał, że Carter wyglądał bardziej, jak Carter. — Ale zapamiętam sobie to „nie celuj we włosy”. — Dodała, co mogło zabrzmieć, jak mała groźba.
Musiała stanąć na palcach, aby śmietanę wycisnąć mu do ust, a nie wszędzie dookoła. Roześmiała się wesoło, kiedy spłynęła mu trochę po brodzie, ale nie dała mu szansy, aby ją sam wytarł tylko przyciągnęła go do siebie i pocałunkiem zebrała nadmiar bitej śmietany z jego twarzy.
— Hm… — Wymruczała, jakby ten krótki gest spodobał się jej ciut za bardzo, a ona wyobrażała sobie ciut za dużo.
Odsunęła się na kawałek i to, co z twarzy Cartera przeniosło się na jej ściągnęła opuszkiem palca, który potem sprawnie oblizała.
— Cóż, tak. Ten drugi nie jest jeszcze wykształcony. Ta mikroskopijna kropka nie może mieć w sobie jeszcze żołądka. — Z tej perspektywy to po prostu nie miało dla Sophii sensu. Miało rozmiar ziarenka maku, a może nawet było mniejsze. Nie miała pojęcia. Skąd pewność, że na pewno już miał żołądek? — Ja i moje żołądki mamy się świetnie. I te gofry w zupełności nam wystarczą.
Odkroiła kawałek i wpakowała go sobie do ust razem z mieszanką owoców i bitej śmietany.
Sophia nie była tutaj „mimo wszystko”. Sophia tutaj była, bo chciała być i nie wyobrażała sobie, że mogłoby jej nie być. Że mogłoby nie być ich. To, że powiedziała „nie” przecież jeszcze nie oznaczało, że zamierzała się spakować i wyprowadzić. To znaczyło tylko i może aż tyle, że potrzebowała trochę czasu na podjęcie odpowiedniej decyzji. Myślała też o Carterze, aby i on przemyślał, czy na pewno chce tych zaręczyn. Czy nie robi tego, bo czuje się zmuszony przez ciążę. Jak już do tego dojdzie, a Sophia nie miała wątpliwości, że dojdzie, to chciała, aby to wypłynęło naprawdę od nich. Od tego, że nie widzą poza sobą świata i że chcą być razem do końca świata, a może nawet i dłużej. Nie chodziło o żadne testy. O to, aby sprawdzić, czy Carter będzie nadawał się do roli ojca i partnera. Miała do niego zaufanie. Może chwilami nawet zbyt duże, ale ufała mu ze wszystkim. Od tych najprostszych rzeczy, aż po swoje życie.
Gofry zniknęły szybciej niż się spodziewała, a zgodnie z obietnicą, którą złożyła Carterowi od niego trochę również ukradła. Niewiele, ale wystarczająco, aby poczuł to zadowolenie, że Sophia je więcej. To nie miało nic wspólnego z głodem, a tym, że była łasuchem, któremu ciężko było przejść obojętnie obok słodkości, a już zwłaszcza obok tych gofrów. Po śniadaniu uciekła na moment na górę. Wymigała się umyciem zębów, ale tak naprawdę chciała odłożyć ten pierścionek. Zostawiła go na szafce Cartera obok łóżka. I tak wiedział, że go znalazła, ale nie musiał wiedzieć, że spędziła z nim całe śniadanie i ona sama poczuła się… Lżej, kiedy przestał ciążyć jej w kieszeni sukienki.
Wróciła na dół z tym samym uśmiechem, z którym wychodziła. Zadowolona z życia i z poranka, który nawet jeśli na moment się zachwiał, to wrócił do stałego rytmu, który oboje doskonale znali.
— Zostajemy w domu wieczorem czy coś robimy? — Spytała sprawnie wślizgując się w jego objęcia.
soph
Widocznego okiem śladu może nie było po wieczorze, ale były one w środku. Chowane za uśmiechami, które może nie były wymuszone, ale świetnie maskowały uczucia, których nie chciało się zbyt mocno okazywać. Tym razem Sophia nie naciskała na Cartera, aby mówił jej, co czuje i opowiedział jej o wszystkim. Po prostu… Odsunęła to wszystko na bok. Chciała skupić się na tym, jak im teraz było razem dobrze, że nawet w tej niewygodnej prawdzie, która między nimi wisiała wciąż potrafili być sobą.
OdpowiedzUsuń— Cholera, przejrzałeś moje plany. — Westchnęła przewracając oczami. Zaśmiała się objęła go za szyję. — Zaczniemy od tych wesołych, a skończymy na tych, które mi zawsze rozrywają serce na pół. Wchodzisz? Ale ostrzegam, jeśli kiedykolwiek włączymy Pamiętnik albo PS- Kocham cię to nie pozbieram się przez dwa dni robocze. — Śmiała się, ale była w tym nutka prawdy. Dlatego nie oglądała tych filmów, jeśli nie znajdowała się w ostateczności. Pokiwała potem głową, przymykając oczy. Głos Cartera łaskotał ją w ten przyjemny sposób, od którego drżały jej dłonie.
— Och, sushi… Będę za nim tęsknić. To niesprawiedliwe, że muszę rezygnować z samych dobrych rzeczy. — Wydęła lekko usta w niezadowoleniu. Dziewięć miesięcy bez sushi. To naprawdę brzmiało, jak kara. — Zapisz sobie, jak już będzie po pierwsze co chcę zjeść to sushi. Duuużo sushi. I wypić zimnego Red Bulla. Najlepiej tego o smaku białej brzoskwini.
I wcale nie żartowała z tymi wymaganiami. Narobi się przez te miesiące, a potem jeszcze przy porodzie. To wcale nie były wymagania, którym sprostać się nie dało.
To napięcie w niej powoli przygasało. Wciąż było bardzo obecne, ale atmosfera pomagał jej się rozluźnić. Uśmiech Cartera, ten który potrafił ją rozbroić w najgorszym nastroju, był największym pomocnikiem. Nawet, jeśli wiedziała, że go zakłada, aby od siebie odsunąć to, co działo się w nocy.
— Taak? — Mruknęła i oparła się lekko łokciami o blat. Wciąż patrząc na Cartera z tym lekko zadziornym uśmieszkiem, który tylko on był w stanie z niej wyciągnąć.
Przygryzła lekko wargę, dobrze wiedząc, jak to może na niego zadziałać. I nic z tego nie było celowe. Dawała się ponieść chwili. Sophia lekko zadrżała, kiedy Carter nachylił się nad nią, a potem powiedział to, co powiedział. Pisnęła wesoło, gdy ją podniósł i posadził na blacie. Od razu poczuła różnicę w sposobie w jaki to robił. I absolutnie nie narzekała. Ani trochę. Rozsunęła nogi od razu, dając mu przestrzeń, aby znalazł się bliżej niej. Ręce wyciągnęła za siebie, lekko odchylając się do tyłu. Przechyliła głowę delikatnie na bok.
— Potrzebuję adwokata? — Uniosła lekko brew w górę. Starając się jednocześnie nie zareagować, kiedy dłoń Cartera sunęła po jej nodze. — Przysięgam… Jestem niewinna. — Wymruczała, jednak ton głosu i usta w uśmiechu, który nic w sobie z niewinności nie miał przeczyły tym słowom.
Wystarczyła chwila przy nim, aby traciła wszystkie zmysły. To było wręcz nie fair, jak sprawnie potrafił jej zamącić w głowie.
Słuchała dokładnie. Zapamiętując sobie każde słowo, które jej mówił i szykując w głowie odpowiedź, która mogła wpakować ją w jeszcze większe kłopoty i prawdopodobnie na moment wybić go z rytmu.
— Bita śmietana wgląda dobrze nie tylko na ustach, kochanie. — Wymruczała odwracając głowę w jego stronę. Byli tak blisko, że ich oddechy się ze sobą już właściwie mieszały. — Usta… To tylko słodki początek, gdzie ona może być. — Ciągnęła dalej. Wzrokiem przesunęła po jego twarzy, zatrzymując oczy na jego ustach. Tych cholernie znajomych, których kształt mogłaby narysować z zamkniętymi oczami. — Przyznać się? Dlaczego miałabym to robić, kiedy wiem, że… to, co mnie czeka będzie słodsze bez przyznawania się do winy? — Zapytała z rozbrajającą niewinnością w głosie. Dobrze wiedziała, jak to na niego działa. Że z jakiegoś powodu to go kręciło.
Palcem przeciągnęła po linii jego szczęki.
— Jestem niewinna, Carter.
soph
Wzrokiem przeciągnęła po jego twarzy, jakby chciała dokładnie zapamiętać każdą maleńką bliznę, każdy pieprzyk i piegi, które rozsiane były po jego nosie i policzkach. Kochała każdy detal w nim. Sposób w jaki jego spojrzenie miękło, kiedy zatrzymywało się na niej. Jego delikatny, bezczelny momentami uśmiech. Ton głosu, który potrafił sprawić, że krew w żyłach zaczynała wrzeć, a włoski na karku ustawiały się do pionu.
OdpowiedzUsuń— Nie jestem? — Westchnęła, choć wcale nie była zaskoczona, że Carter o niej tak nie myślał. Patrząc na to, jak potrafiła się przed nim otworzyć to słowo „niewinność” dawno temu już powinno było zniknąć z jej słownika. — A myślała, że może jednak… — Mruknęła, a głowę lekko odchyliła do tyłu. Nie pocałował jej, ale Sophia i tak pozwoliła sobie na ciche mruknięcie. Palce nieco mocniej zaczepiła o jego kark, jakby chciała się upewnić, że Carter nigdzie się teraz nie wybiera, a jego uwaga skupiona będzie w pełni na niej.
Sophia uważnie spoglądała mu w oczy. Oddech brunetki nieznacznie zwolnił, a ona chłonęła każde słowo, które wypowiadał w jej kierunku. Nie była pewna, czy bardziej powinna była skupić się na słowach czy może jednak na jego dłoniach, które nic spektakularnego może nie robiły, ale wystarczył brunetce sam fakt, że jej dotykał i był blisko.
— Ale ja nie udaję. — Mruknęła z lekkim uśmieszkiem. Może tylko trochę udawała, ale nie mogła zbyt wiele poradzić na to, że lubiła prowadzić z nim tę małą grę, która nie miała żadnej nazwy, ale oboje się w niej odnajdowali bez słów. — To bardzo grzeczna sukienka… — Zauważyła cichym mruknięciem. Sweterkowa w odcieniu jasnego brązu. Idealna na jesienno-zimową pogodę, która rozgrywała się za sięgającymi sufitu oknami.
Sophia oplotła go nogami w pasie. Skrzyżowała ze sobą kostki, choć dobrze wiedziała, że akurat Cartera wcale nie musi przy sobie trzymać na siłę, a on jest dokładnie w miejscu, w którym być chciał.
Wypuściła szybko powietrze przez usta, kiedy palcami zataczał niewielkie kółka na jej skórze. Między skórą brunetki, a jego dłonią był tylko cienki materiał rajstop, ale miała wrażenie, że stopił się z jej skórą. A może to ona wszystko odczuwała w zwiększonej ilości.
— Wszędzie… — Powtórzyła. Starając się też ze wszystkich sił nie pokazać, że jej wyobraźnia zaczęła pracować aż zbyt wyraźnie. Zagryzła wnętrze policzka, ale nie była w stanie powstrzymać rumieniących się policzków. — Dobrze, że jesteśmy w kuchni, prawda? Nie będzie… problemu z praniem pościeli. — Zaśmiała się. Wyobrażała sobie już ten bałagan, który zdecydowanie byłby tego wart.
Sophia skorzystała z tego, jak blisko Carter był i przybliżyła się do niego odrobinę bardziej. Ich usta już niemal się stykały
— I gdzie ona by była? Na szyi? Dekolcie? — Szeptała w usta mężczyzny. Na tyle, na ile mogła przysunęła się na blacie bliżej w jego stronę. — Piersiach? Brzuchu? Czy… — Nie dokończyła myśli. Zostawiając między nimi ciszę, którą wypełniły nieznacznie przyspieszone oddechy.
Sophia doskonale wiedziała, że słowa przy Carterze bardzo szybko zmieniają się w czyny. I wcale nie byłaby zła, gdyby przestali się ze sobą droczyć, a jednocześnie podobało się jej to aż za bardzo, aby tak szybko przerywać. To było jak przeciąganie liny. Sprawdzanie własnych sił, choć w tym wypadku to było raczej sprawdzanie samokontroli, a ta zdawało się, że trochę im się wymykała.
Głowa brunetki odchyliła się na bok, a spomiędzy jej ust uciekło ciche westchnięcie, kiedy Carter zaczął składać drobne, prawie niewyczuwalne pocałunki na jej skórze. Objęła dłonią część jego ramienia, jakby potrzebowała teraz czegoś, aby się przetrzymać.
— Carter… — Sapnęła cicho. Drżąc od pocałunków i języka, który zostawiał po sobie mokre ślady na jej skórze. Odpływała myślami coraz dalej. Skupiając się przede wszystkim tylko na nim i na tym, co z nią robił za pomocą zalewie paru pocałunków i dłoni, które tylko przesuwały się po udach. Nic spektakularnego, ale wystarczyło, aby wyłączała się z myślenia o wszystkim, co nie dotyczyło Cartera.
Zadrżała po raz kolejny, gdy jego słowa osiadły na niej powoli i z uwagą.
Nawet, gdyby chciała to nie potrafiłaby udawać obojętnej. Nie chciała takiej udawać. Oczy Sophii rozszerzyły się o wiele bardziej, a oddech stał się płytszy. Próbowała mu coś odpowiedzi i chciała to zrobić, ale nie dał jej do tego okazji. I nie narzekała. Odwzajemniła pocałunek z tym samym głodem i pasją, którym obdarował ją Carter. Oderwała drugą dłoń od blatu, którą ułożyła na jego szyi, a kciuk na policzku. Wsunęła język do jego ust i przez moment mogło się zdawać, że prowadzą ze sobą krótką walkę o to, które z nich prowadzi. Przylgnęła mocniej swoim ciałem do jego. Ręka, którą miała na ramieniu wsunęła się trochę wyżej, a uda mocniej zacisnęły się wokół jego bioder.
Usuń— Zawsze jestem tylko twoja. — Wyszeptała między jednym, a drugim pocałunkiem. Nie miała co do tego wątpliwości.
Była jego niezależnie od tego, czy się kłócili, kochali czy byli osobno. Sophia dobrze wiedziała, gdzie chce być, ale przede wszystkim z kim chce być.
soph
W grze, którą między sobą prowadzili nie było nic, co mogłoby ich uspokajać. Każde słowo i każdy gest tylko bardziej rozpalało w nich pragnienie, które cały czas było żywe, a teraz głośno dawało o sobie znać. Sophia uwielbiała takie poranki z nim. Droczenie się ze sobą nawzajem testowanie swoich granic i sprawdzanie, na jak wiele mogą sobie pozwolić, zanim rozsądek powie „dość”.
OdpowiedzUsuń— Kuchnię łatwiej się sprząta. — Mruknęła nie próbując wstrzymać śmiechu, który zawisł między nimi. — Trudno, z tobą mogę robić każdy bałagan. — Poruszyła lekko ramieniem. Nawet, jeśli miałoby jej po tym przyjść sprzątać pół dnia to będzie absolutnie warto.
Sophia ponownie lekko drgnęła. Dłonie Cartera nie przestawały przesuwać się po jej ciele. Znał je zbyt dobrze. Doskonale wiedząc, które miejsce jest wrażliwsze, gdzie tylko ledwo musnąć, a które przycisnąć, aby westchnęła z zachwytu.
Uśmiech rozlał się na jej twarzy, kiedy wyliczał kolejne miejsca, a opuszki jego palców po nich przesuwały z tą subtelnością, która sprawiała, że ciało Sophii przyjemnie drgało w oczekiwaniu na więcej. Sophia nie potrzebowała teraz żadnych dodatkowych zapewnień. Miała przy Carterze wszystko, czego mogłaby pragnąć. Znalazła przy nim stabilność, której nikt po nim pewnie się nie spodziewał. Po ty mężczyźnie, który karmił się chaosem, a jego życie kręciło się wokół imprez, koncertów i muzycznego chaosu, którego Sophia nie pojmowała w pełni.
Usta pulsowały jej od zachłannych pocałunków, wciąż spragnione kolejnych. Westchnęła bezgłośnie, kiedy się odsunął na kawałek. Dłoń z ramienia przesunęła na jego kark, a potem lekko wsunęła między włosy.
— Twoja i tylko twoja. — Powtórzyła miękkim mruknięciem. Z całym przekonaniem, jakie tylko brunetka w sobie miała. Uwielbiała, kiedy Carter jej to przypominał. Gdy na swój sposób mówił te „jesteś moja”, gdy to pokazywał to nogi jej miękły, a serce rozbijało się w piersi, jak szalone. — Wiesz, że mogę powiedzieć to samo…? Jedno spojrzenie i po mnie… Puff, nie ma mnie. — Zaśmiała się. Odetchnęła nieco głębiej i poruszyła się niespokojnie na blacie w zniecierpliwionym oczekiwaniu na więcej, aby może przerwali już tę grę, która ich pochłaniała coraz bardziej i przeszli dalej, a jednocześnie… Och, jak jej się to jednocześnie wszystko podobało.
— Carter… Każdy mój rumieniec, każde moje westchnięcie… To wszystko należy do ciebie. — Szepnęła zapewniają go. Każdy centymetr jej skóry, słowa, które opuszczały jej usta – każde wyznanie, spojrzenie. Oddała mu się w całości już dawno temu i nie zamierzała się z tego wycofać, a teraz… Teraz, gdy połączyła ich ta drobna mieszanka jego i jej, Sophia była bardziej Cartera niż mógł sobie z tego zdawać sprawę.
Swobodnie przesunęła dłońmi po jego ramionach. Bez tej wewnętrznej potrzeby, aby trzymać go blisko. Czuła, że jest. Nie tylko fizycznie, ale że Carter jest po prostu… Obecny. Że jej słucha, że zauważa jej potrzeby.
Sophia westchnęła cicho, kiedy zaczął mówić. Słuchała go w milczeniu, kiedy to wszystko mówił. Jej dłonie powędrowały do jego karku. Splotła na nim dłonie, jakby nie chciała go teraz wypuszczać, bo miała wrażenie, że gdyby to zrobiła, to stałoby się coś złego.
— Nie zawaliłeś niczego, Carter. — Zapewniła twardo. Musiał w to uwierzyć, że nie zepsuł niczego między nimi, że nawet jeśli te zaręczyny były… Niespodziewane, to niczego one nie zepsuły. — Byłam zaskoczona i wciąż jestem…. Nie spodziewałam się, że masz… Takie myśli. Wiem, że o tym ci mówiłam, ale sądziłam… Sądziłam, że to stanie się trochę później, wiesz? — Uśmiechnęła się kącikiem ust. — Pamiętasz… jak kiedyś o tym żartowaliśmy? Powiedziałam wtedy, że możesz mi się oświadczyć, kiedy skończę studia.
Coś podobnego wtedy mówiła. Że za rok albo w porywach do dwóch. Wtedy wszystko wyglądało inaczej, a ona nie była w ciąży. I dziecko było większym wyzwaniem niż przyjęcie pierścionka. Wiedziała o tym, a i tak bała się go przyjąć.
— Chcę tego życia z tobą, Carter. Dokładnie tego, które mamy teraz. — Zaznaczyła. — Nie jest idealne, ale jest nasze i je kocham. Kocham cię i tego małego potworka. — Roześmiała się, a ta myśl wciąż była dla niej abstrakcyjna. Ona. W ciąży. Z Carterem. Przecież to był jakiś kosmos.
Usuń— Będę twoją żonę. Jestem o tym przekonana. Tylko… Może jedna życiowa zmiana na raz, co? — Przesunęła dłonie na jego policzki, aby delikatnie odsunąć go od siebie. Tylko po to, żeby mogła na niego lepiej spojrzeć. — I chcę ten pierścionek i chcę… Chcę być panią Crawford. Ale dajmy sobie czas. I wtedy możemy zrobić to jeszcze raz. Z dwustoma różami i skrzypkiem na dachu, jeśli będzie taka potrzebna.
Pogładziła delikatnie jego policzek. Spoglądała na niego z czułością, której nigdy przy nim jej nie brakowało. Przyciągnęła go do siebie, aby złączyć ich usta w czułym, nienaglącym pocałunku. Takim, który nie wyrzucał z siebie kolejnych iskier pożądania, a był czystą oznaką miłości.
— Nie powiedziałam „nie”, bo tego nie chcę. — Zapewniła. — Właściwie… teraz już sama nie wiem, czy mój powód na odmowę ma jakikolwiek sens.
soph
Sophia patrzyła na niego uważnie. Chcąc wykryć każdą, nawet najmniejszą zmianę w jego twarzy. Zobaczyć te minimalne ruchy twarzy, które mogłyby jej coś więcej zdradzić o tym, co właśnie przebiega mu przez myśli. Chciała widzieć wszystko. Od tych najgłębiej skrywanych emocji, aż po te, których nie bał się okazywać nawet w tłumie. Jednak teraz – w tej kuchni – Sophia chciała dostrzec to, co próbował być może schować przed nią.
OdpowiedzUsuń— Oczywiście, że chcę nią zostać. — Odpowiedziała, jakby to była najoczywistsza rzec na świecie. Cóż, po je reakcji zeszłej nocy wcale taka nie była, ale teraz był dobry moment na to, aby się wytłumaczyć. Na spokojniej i bez tej mieszanki sprzecznych ze sobą emocji. — I to będzie trochę nie fair, jak potworek będzie miał twoje nazwisko, a ja nie, prawda? — Mruknęła. To dla niej również było oczywiste. Nawet, jeśli z różnych powodów, dopóki formalnie nie będą razem może byłoby lepiej, aby miało jej, ale Sophia nie myślała kategoriami, jak się zabezpieczyć w razie, gdyby wszystko się zmieniło w ruinę.
Widziała, jak jego uśmiech się zmienia. Sophia nie mogła się na tę zmianę nie uśmiechnąć. Czekała, aż ten uśmiech będzie na jego twarzy. Ten najbardziej lubiła na nim oglądać. Chociaż nie mogła zaprzeczyć, ale te bezczelne uśmiechu, które jej posyłał były jednymi z najlepszych.
— Ale… To co zrobiłeś zeszłej nocy będzie milion razy lepsze niż te najromantyczniejsze miejsca na świecie ze skrzypkami. — Zapewniła. Sophia była prostą dziewczyną, która nie odmówiłaby, gdyby zapełnił sypialnię setkami róż, a w tle sączyłaby się jakaś kojąca muzyka. Nie mogła jednak udawać, że takie zwykłe, domowe i ona w potarganych po kąpieli włosach to było po prostu w jej stylu. — Następnym razem… Jeśli będziesz chciał się mi jeszcze oświadczyć, jedyne czego potrzebuję to ty. I chrapiąca w tle Gigi. — Zaśmiała się. Mimo, że serce jej wtedy waliło, jak oszalałe to zauważyła ten mały drobiazg w tle.
— A mogę…? — Nie była pewna, czy Carter chciałby, aby go nosiła. Nie, skoro… Nie byli zaręczeni. Chociaż? Nie wiedziała do czego ta rozmowa prowadzi. Czy faktycznie są zaręczeni czy tylko o tym rozmawiają. To wszystko było jedną wielką niewiadomą dla niej teraz. — Będziemy mieli poprawny ślub. Dobrze? Chcę włożyć tą białą sukienkę i przejść się do ołtarza. Chcę, żeby to był pierwszy raz, jak mnie w niej zobaczysz. Możemy być tylko my i potworek. Albo zaprosimy pół Manhattanu. Ale chcę to zrobić z tobą.
Uśmiechnęła się lekko. Od dziecka wyobrażała sobie ten dzień, a chociaż nie miała konkretnej wizji to siebie widziała w tej białej sukni idącej do ołtarza w stronę mężczyzny, z którym spędzi resztę swojego życia. Wszystko teraz może robiła na opak, ale nie mogła pozbyć się wrażenie, że właśnie tak powinno być i że mimo „błędnej” kolejności, jest dokładnie tak, jak być powinno.
— Nie muszę podpisywać dokumentów, żeby być twoją. Wybieram to każdego dnia, Carter. Ale chcę je kiedyś podpisać. I chcę ci wcisnąć na dłoń obrączkę. — Uśmiechnęła się. Niemal nie wierząc, że dziś tak spokojnie podchodzili do tego tematu, kiedy jeszcze w nocy zdawało się, że nie dadzą rady porozmawiać spokojnie i wybrali sen zamiast rozmowy.
Sophia znała już ten system „obronny” Cartera. Kiedy zaczynało robić się zbyt miękko i sentymentalnie od zmieniał spojrzenie, a ona by skłamała, gdyby powiedziała, że jej się to nie podoba. Rozbudził w nie uczucia, które wcale nie gasły i domagały się teraz, aby zostały wysłuchane.
Brunetka cicho zamruczała i lekko poruszyła się na blacie. Uda mocniej zacisnęła wokół jego bioder w odpowiedzi na powrót do innej rzeczywistości, którą na chwilę opuścili i dali się ponieść wyobrażeniom o ślubie i przyszłości.
Przygryzła dolną wargę, kiedy mówił, a materiał sukienki podciągał boleśnie powoli do góry. Boże, gdyby tylko wiedział, jak to na nią działało. Chociaż nie, on wiedział. Doskonale wiedział, że to na nią działa i robił to z premedytacją.
— Och, karę? — Mruknęła, a oczy jej wesoło zabłyszczały. — Ale byłam grzeczna… I niewinna. — Przypomniała, co teraz w jej ustach brzmiało, jak największe kłamstwo. Musiała samą siebie powstrzymać przed uśmiechem, który zdradziłby mu zbyt wiele.
UsuńSophia cicho westchnęła, kiedy tym razem poczuła jego dłonie już na swojej skórze, której nie chronił materiał sukienki ani rajstop. Odchyliła lekko głowę do tyłu, jakby z jego dłoni płynął przyjemny prąd, który te wszystkie reakcje w niej wywoływał.
— Zawsze jestem… Przekonująca. — Wymruczała. Sięgnęła dłońmi do pasa w talii, który rozpięła, a ten z cichym dźwiękiem opadł na blat wyspy. — W sukience czy bez… i tak zrobisz to, o co poproszę. Nie wiem, co chcesz sprawdzać. — Mruknęła z pełną świadomością, że tak właśnie jest i Carter temu nie mógł zaprzeczyć. Przybliżyła się, aby musnąć ustami linię jego żuchwy, a potem szyję, na której lekko zassała skórę, jakby chciała po sobie zostawić mały ślad.
soph
Sophia przygryzła dolną wargę w próbie ukrycia uśmiechu, który cisnął się jej na twarz. Była tak cholernie siebie pewna w tej chwili, że to było dla niej wręcz zaskakujące. I była tylko jedna osoba na świecie, która potrafiła z niej tę pewność wyciągnąć, a miała go właśnie uwięzionego między swoimi udami i nawet nie śmiała myśleć, aby go zbyt szybko z nich wypuszczać. Carter sam zaczął tę grę, kiedy ona gotowa była spędzić ten poranek w nudny sposób. Może nie zaciągnęłaby go na układanie puzzli, choć to wcale nie było takie nieuniknione.
OdpowiedzUsuń— Oddycham normalnie. — Próbowała się obronić, choć to było kłamstwo. Paskudne w dodatku, a Carter jednym ruchem mógł sprawić, że jej oddech będzie drżeć na jego skórze. I robił właśnie wszystko, aby Sophia zaczęła tracić nad sobą kontrolę. — Ale to prawda… Nie odmawiasz mi. — Przypomniała, mimo, że wcale nie musiała. Nie uważała, że ma go okręconego wokół palca. Chociaż, może? Ciężko było stwierdzić.
— Wiesz Carter… Ja nawet nie muszę ci mówić czego chcę, bo ty to już wiesz. Jakbyś był krok albo dwa przede mną… Jakbyś czytał z każdego mojego drgnięcia, czego akurat chcę. Gdzie chcę twoje usta albo dłonie… albo gdzie chcę, żeby były moje usta. — Odwróciła głowę w taki sposób, aby ich twarze były przodem do siebie, a oddechy znów się ze sobą mieszały w tańcu, który tylko oni znali. — Wiesz, jak mam być ułożona… I po prostu to robisz.
Opuszkiem sunęła po ciepłej skórze jego szyi. Tak wolno, jak to tylko było możliwe. Tym razem to ona chciała poczuć, czy drgnie i czy wywoła w nim jakąś reakcję. Nawet najdrobniejszą, która czujnemu oku mogłaby umknąć, ale nie jej. Nie, gdy tak dobrze go znała.
— Mogę ci obiecać, że będę prosiła o same miłe rzeczy. — Szepnęła, ustami prawie muskając jego. — I że będziesz sam chciał powtórkę. — Dodała z rozbrajającą pewnością. Nie była pewna, kiedy tak naprawdę stała się tą dziewczyną, która zamiast cierpliwie czekać sama po to sięga. Może nie w bezczelny sposób. Robiła to po swojemu. Bawiła się w podchody, nie mówiła konkretów i balansowała na cienkiej granicy. — Mm, dwa dni wolnego? Carter… Wiesz, jak miło to właśnie zabrzmiało? — Zaśmiała się, ale w myślach już odpłynęła do tych miłych chwil, które spędzą razem i do wyczerpania, które może im towarzyszyć.
— Nie spiesz się. Chcę… Bardzo dokładnie poczuć tę… Karę. — Uśmiech niemal nie schodził jej z ust, kiedy to mówiła, a policzki znów zapiekły. — Podobno zasłużyłam, prawda? Więc chyba powinnam… Odczuć skutki swojego zachowania. Więc się nie spiesz… Tak powoli, jak sobie zamarzysz…
Mruknęła figlarnie. Pozwoliłaby mu na wszystko – już pozwalała. Nie musiał się nawet pytać, a Sophia pokornie pokiwałaby głową. Sama sięgnęła ręką do jego bluzy, którą rozpięła jednym sprawnym ruchem. W jej dłoniach był lekki pospiech zmieszany z niecierpliwością. Bluza opadła na podłogę, a jej dłonie zaraz po tym wsunęły się pod materiał bluzki. Muskając ciepłą, napiętą skórę brzucha.
Wysunęła je dopiero, kiedy Carter podciągnął materiał sukienki. Pod spodem miała tylko dopasowany do siebie jasnozielony komplet z koronki. I te przeklęte rajstopy, które były teraz jej utrapieniem. Uda brunetki drgnęły w odpowiedzi na ten pocałunek, jakby już dłużej nie chciała czekać i to powolne doprowadzanie jej do szału zaczynało drażnić ją coraz bardziej. Zamknęła oczy pozwalając sobie na krótki wydech, który miał pomóc jej pozbierać myśli, ale nic z tego.
— To na co czekasz? — Głos miała teraz ostrzejszy, czego nie planowała i czym zaskoczyła samą siebie. Dawał jej krótkie pocałunki, dłonie naciskały odpowiednie miejsca, a jej było mało. I jeśli w ten sposób zamierzał ją ukarać, to wychodziło mu to zbyt dobrze. — Carter… Możesz mnie w końcu wziąć? — Wyszeptała odchylając się tylko na moment. Policzki miała rumiane, a spojrzenie błyszczące i pewne. Do oczu próbowała się wedrzeć ta nieśmiałość, jednak tę Sophia trzymała teraz w zamknięciu. Jeszcze nie.
Dłonie przeciągnęła od torsu aż do spodni. Wsunęła za materiał gumki dresów palce. Nie zrobiła nic więcej. Carter obdarzył ją pocałunkiem, na który odpowiedziała bez wahania. Jedynie z cichym mruknięciem, pogłębiła pieszczotę, jakby czekała cały ten ranek właśnie na to.
UsuńSophia mruknęła cicho, kiedy usłyszała jego pytanie.
— Wiesz wiedzieć, kiedy? — Wymruczała. Dobrze wiedziała, który to był moment. I zastanawiała się, czy myśleli o tym samym. — Pamiętasz, jak zmieniałeś koszulkę na parkingu? — Podniosła na niego wzrok. — Wtedy… Należało mi się coś za bycie cierpliwą. I powiedziałeś coś o… braniu mnie na masce auta.
Pamiętała, że była wtedy jednocześnie przerażona i zachwycona, a tylko wciągnął jej dłonie pod swoją koszulkę. I to samo zrobiła w tej chwili. Najpierw na brzuchu, a potem przesunęła je na jego bok.
— I szczerze… Nie mogę przestać o tym aucie myśleć.
soph
Czasami Sophia nie zdawała sobie sprawy z tego, jaką władze mogła mieć w słowach, które rzucała w jego kierunku. Trzymała się w życiu na uboczu i nie potrafiła, a tak przynajmniej się jej wcześniej zdawało, mówić tego, czego pragnie. Z Carterem na początku czuła się wręcz winna, że ma o nim przeróżne myśli. Że zachowuje się, jak nastolatka, która po raz pierwszy przechodzi zauroczenie, a on był przecież dorosłym mężczyzną, który wcale nie musiał jej prowadzić za rękę i wprowadzać z delikatnością w świat, który przedtem dla niej może był otwarty, ale nie był… Aż tak intensywny, jak z nim.
OdpowiedzUsuń— Tak, właśnie wtedy. — Westchnęła. Czuła się, jak w liceum, gdy po meczu chłopaki ściągali koszulki w drodze do szatni, a ona wypatrzyła tego, który się jej akurat podobał. Tylko, że z Carterem to uczucie było silniejsze. — Wcale nie patrzyłam i niczego nie zaciskałam. — Fuknęła pod nosem na swoją obronę. Oboje wiedzieli, że to kłamstwo. Sophia doskonale pamiętała, jak ją wtedy pocałował, że wystarczyłby jeszcze ułamek sekundy, a sama proponowałaby, aby znaleźli inne miejsce. Albo pojechali do niego. — Wiesz, że zgodziłabym się, prawda? — Uśmiechnęła się lekko marszcząc nos. Sophia sama była blisko tego, aby go prosić, żeby gdzieś ją zabrał. I zabrał, ale na randkę kilka dni później.
— Ale… — Mruknęła przeciągle. — Chyba opłaciło się nam zaczekać? Znaczy… Po kolacji, jak wróciliśmy do ciebie… — Urwała i zamruczała cicho, a obrazy z tamtej nocy pojawiły się jej przed oczami. Było idealnie. On był idealny. Nawet, jeśli ona trzęsła się z nerwów i tej zwyczajnej, ludzkiej obawy, że może się nie dogadają i cala magia między nimi pęknie, kiedy się okaże, że jednak nie dogadują się w łóżku. Dogadywali.
— Możesz teraz swoją silną wolę zostawić za drzwiami i się mną zająć? — Poprosiła z cichym mruknięciem. Pochyliła się, aby musnąć jego policzek, a potem miejsce tuż pod uchem, którego płatek znalazł się po chwili między jej zębami. — Proszę… — Szepnęła mu do ucha. Już niepewna czy to proszenie bardziej działało na nią czy może jednak na Cartera.
Sophia westchnęła i odchyliła głowę do tyłu, jakby nie do końca była zadowolona z tego, że Carter to wszystko tak przeciąga, ale prawda była taka, że cholernie się jej to podobało. Nawet, jeśli, a może szczególnie to, jak zniecierpliwiona się przy nim robiła. Zacisnęła mocniej dłonie na jego bokach, kiedy się zaśmiał i przymrużyła oczy.
Zamruczała cicho, gdy jego palce znalazły się między jej włosami, a głowę odchylił jej do tyłu. Spoglądała na mężczyznę rozpalonym spojrzeniem, w którym nie było nawet grama wahania. Nie miała się przed czym wahać.
— Na to, żebym zaczęła prosić? — Mruknęła, a w tej samej chwili jej paznokcie zaczepiły o jego skórę. — Bo wiesz… I jeśli to oczekiwanie ma być moją karą, to idzie ci świetnie. — Westchnęła z nutą irytacji, której nie potrafiła z siebie strząsnąć.
Krótki, cichy urywany śmiech się jej wyrwał, kiedy rozerwał cienki materiał. Skóra niemal od razu pokryła się gęsią skórką z tego dreszczyku emocji, który dodatkowo przebiegł jej dreszczem wzdłuż kręgosłupa. Często się przy nim gubiła i nie nadążała za jego tempem, ale czasem właśnie w takich chwilach pojawiało się uczucie, że czasami może jeszcze go mieć w garści, że to jej się uda rozdać karty i poprowadzić ich tak, jak ona sobie tego wymarzy. Złapała za materiał jego koszulki, którą pociągnęła do góry i po chwili dołączyła do bluzy na podłodze. Zaraz po tym znów odnalazła jego usta. Dłoń opadła na jego kark, już nie po to, aby go zatrzymać przy sobie, ale dla własnej stabilności. Sophia zamruczała w jego usta, biorąc od niego tak wiele, jak był w stanie jej dać. Pogłębiła pocałunek, pozwalając już na to, aby nie słowa, ale jej ciało dyktowało kolejne ruchy. Biodra nieznacznie się uniosły, a nogi mocniej owinęły wokół mężczyzny. W tym, jak jej palce muskały skórę, a usta odwzajemniały pocałunki była nie tylko prośba, ale przede wszystkim potrzeba bliskości, którą mogła dostać tylko od niego.
soph
Ona siebie taką tez lubiła. Mimo, że nie zawsze wypowiedziałaby to na głos. Może, bo czuła się zawstydzona, że może lubić siebie w takiej wersji, która bez wahania bierze to, czego właśnie pragnie. Że potrafi, ale przede wszystkim, że jest dziewczyną, która mówi czego chce i nie czuje z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia, bo dlaczego miałaby? Nie robiła tego przy byle kim. Tylko przy Carterze. Przy mężczyźnie, którego kochała i z którym układała sobie życie. Mówiła to swojemu partnerowi. Człowiekowi, który był z nią powiązany już na dobre i na złe.
OdpowiedzUsuńTo już dawno nie były tylko pocałunki, które składa się z pospiechem na ciele. Dla niej to zawsze znaczyło więcej i było głębsze. To była ta potrzeba bliskości, którą ciężko był opisać słowami. Czasem wręcz nie dało się powiedzieć, jak bardzo potrzeba tej drugiej osoby, a Sophia Cartera potrzebowała. Tego, aby przy niej po prostu był i nic nie mówił, aby tego poranka zajęli się sobą i byli… Po prostu razem. Żeby nie było między nimi żadnej przestrzeni, która mogłaby zapełnić się czymś, co odebrałoby im ten spokój, który panował między nimi od rana.
Zadrżała, ale od chłodu, który musnął jej ciało, kiedy ostatnia warstwa materiału zniknęła z jej ciała. Spojrzenie Cartera mogło przytłoczyć, ale nie ją i nie w tej chwili. Wzrok, który na sobie czuła był jak mieszanka pożądania, potrzeby, czułości i zachwytu w jednym, podziwu wręcz. Z jego pomocą zsunęła się z blatu podążając za ruchami Cartera i nie protestując, gdy odwrócił ją plecami do siebie. Przylgnęła do jego nagiego torsu plecami, a głowę delikatnie wzniosła w jego stronę. Dłonią przyciągnęła go do siebie, aby jeszcze na moment go pocałować. Żadne słowa im nie były w tej chwili potrzebne. Wystarczyły te ciche, a czasem nie westchnięcia i jęki. Sposób w jaki wypowiadali swoje imiona w tej chwili.
Cały świat brunetki zmniejszył się do tej chwili między nimi. Tak, jak zawsze, kiedy poza nimi nie istniało już nic więcej. Gdy w pełni oddawali się sobie nawzajem i nic pomiędzy nich nie wchodziło. W przestrzeni był tylko Carter z mocnym i pewnym uściskiem na jej biodrach, kierując nią tak, jak miał na to ochotę i Sophii to w pełni odpowiadało. Reagowała na każdy najmniejszy dotyk, którym ją obdarzał. Zupełnie, jakby teraz odczuwała wszystko jeszcze intensywniej niż przedtem.
Nie spodziewała się, że Carter powie cokolwiek, ale kiedy usłyszała jego głos tuż przy swoim uchu, będąc już przy tej słodkiej granicy spełnienia, zadrżała mocniej, a palce zacisnęła na jego przedramieniu. Jęknęła najpierw, zaskoczona tą prośbą, rozkazem i pragnieniem w jednym, a potem odchyliła głowę do tyłu z urwanym oddechem. Nie ukrywając przed nim ani przed sobą tego uśmiechu, który się pogłębił.
— Założę. — Wyszeptała. To nie było puste składanie obietnicy, a coś co zamierzała zrobić tak szybko, jak to tylko będzie możliwe. I będzie go nosiła każdego dnia z dumą. Z tą cholerną dumą, którą poczuła w momencie, kiedy zorientowała się, co Carter robi, a którą przykrył strach, że to za szybko, że to wszystko to może za dużo, jak na jeden raz. Ciąża i zaręczyny w jednym… Ostatnie combo, którego by się spodziewała w tym roku, po samej sobie, ale i także po Carterze, który nie był z tych facetów, którzy chcieli takiego życia, a może przy niej się zmieniał. Może w końcu trafił tam, gdzie nikt nie chce od niego Zaire’a, kolejnych tras i pieniędzy.
Zadrżała ostatni raz w jego objęciach z jego imieniem, które zwisało z jej ust. Niemalże wtopiła się w jego klatkę piersiową. Ciężko oddychając i drżąc bez kontroli po intensywności ich zbliżenia, które nie było tylko fizyczne, ale emocjonalne. Jej klatka piersiowa unosiła się w szybkim tempie, a palce wciąż mocno zaciskały się na skórze Cartera, jakby musiała się upewnić, że on naprawdę tu za nią jest i że jest w tym równie mocno obecny, co ona sama.
Zamruczała cicho, lekko odchylając głowę w tył, którą ostatecznie oparła o ramię Cartera. Przymknęła oczy. Potrzebując tej krótkiej chwili, aby świat się wyciszył, a jej oddech wrócił do normalności. Czuła wciąż na skórze oddech Cartera, jak i to, że i on sam potrzebował tych paru sekund, żeby znaleźć się na nowo w rzeczywistości, z której na trochę uciekli.
UsuńUśmiech rozbroił jej twarz, a potem pozwoliła sobie na głębszy wydech.
— Więc… jesteśmy zaręczeni? — Szepnęła. Nie dla pewności, bo tyle wiedziała. Pierścionek nie był tylko pierścionkiem. Nie ten pierścionek i nie po tym, co usłyszała od niego zeszłej nocy. Nie po tym, jak brzmiał, gdy mówił jej to wszystko. Ale chciała to powiedzieć na głos.
Byli zaręczeni i to była kolejna absurdalna rzecz, która wydarzyła się w tym roku za którą była wdzięczna. Nawet jeśli na początku się tego bała.
soph
Nie myślała, że być może źle odczytała jego zamiary. Nie, Carter był bardzo bezpośredni w tym, co mówił. Jego przekaz o włożeniu pierścionka był cholernie jasny i nie potrzebowała zapewnienia, że to właśnie to oznaczało – że byli zaręczeni. Chciała to tylko usłyszeć z jego ust, że to nie był tylko dziwny, ale przyjemny sen, z którego się zaraz obudzi. Zeszłej nocy mu odmówiła. Zrobiła całą scenkę, dlaczego nie może tego pierścionka przyjąć, a jakieś dwanaście, może trochę więcej, godzin później byli zaręczeni, jakby cały ten wieczór wcale nie miał miejsca. Cholera, naprawdę to było… Niespodziewane. Nie tego oczekiwała po tym poranku, ale to był najlepszy poranek w całym jej życiu. Zdecydowanie.
OdpowiedzUsuńZaśmiała się, kiedy to wszystko powiedział, a potem przyciągnęła sobie jego dłoń do ust, której wierzch czule musnęła. Jak świętość. Jak coś, co było tylko i wyłącznie jej, a za jakiś czas jeszcze miało być formalnie jej. Chryste, to było wręcz nie do pomyślenia, jak bardzo jej życie się pozmieniało.
— Kolejność nam się poplątała. — Zgodziła się z nim. Wszystko robili na opak, ale może to był znak, że nie wszystko musi być zrobione według schematów, które ktoś kiedyś wymyślił? Dlaczego niby najpierw umawianie się, potem wspólne mieszkanie, zaręczyny, ślub i dziecko było odpowiednie? Czemu nie można było tego pozmienia?
Sophia cicho westchnęła, kiedy ją odwrócił w swoją stronę. Policzki miała gorące i rumiane, a w oczach czyste szczęście. Takie, którego nie da się udawać. Ten rodzaj szczęścia, który ludzie rzadko znajdują, ale kiedy już go mają to trzymają się go z całych sił.
— Podoba mi się to. — Mruknęła cicho. Cholernie jej się to podobało. Byli zaręczeni. To nie była tylko… Rozmowa. To się naprawdę działo. Objęła go delikatnie za szyję, lekko się na niej uwieszając i odnalazła jego spojrzenie. Miękkie, rozczulone, ale z nutą typowego Cartera. Tego, który był trochę zadziorny i bezczelny, aż nazbyt pewny siebie. Jej Cartera. — Myślisz, że chcę o tym zapomnieć? — Uniosła brew i pokręciła głową. — Ale jeśli te przypomnienie… będzie wyglądało tak… to chyba mi się często będzie zdarzało.
Stanęła na palcach, aby dosięgnąć do jego ust, na których złożyła czuły, spokojny pocałunek. Taki, który mógł pozwolić im się wyciszyć i odetchnąć po wszystkim, co się między nimi działo. Po chwili odetchnęła trochę głębiej i wtuliła się w jego tors. W miejsce, w którym czuła się bezpiecznie. Klatka piersiowa Cartera unosiła się już wolniej i w spokojniejszym rytmie. Serce nie rozbijało mu się już o żebra, jak szalone. I mogła przysiąc, że to jest jeden z jej ulubionych dźwięków. Taki, który kołysał ją do snu, kiedy zasypiała mu z głową na klatce. Taki, który bił w tym samym rytmie, co jej własne.
Odsunęła się od niego, gdy zaczął mówić o wedding plenerze i piątku. Uniosła brew, bo chociaż mógł żartować to z nim wszystko było możliwe. Równie dobrze to, że za trzy dni byłaby jego żoną. Przewróciła oczami. Trochę z bezsilności, a trochę z rozbawienia, którego nie potrafiła w sobie ukryć.
— Zwolnij. — Mruknęła kręcąc głową na boki. — Dasz mi się nacieszyć tym, że jestem narzeczoną? Trzy dni to za mało.
Teraz o tym nie myślała, ale była jedna osoba, która musiała o tym wiedzieć. Ale myśl o ojcu nie dopuszczała. Nie, kiedy stała naga w objęciach narzeczonego. Aż przeszył ją dreszcz na to słowo. Carter nie był tylko jej chłopakiem. On był jej narzeczonym.
— Hej, to trochę nie fair. — Rzuciła nagle marszcząc czoło. — Ja mam pierścionek. Wszyscy będą wiedzieć, że to zaręczynowy. Ale ty. — Wbiła palec w jego klatkę. Niezbyt mocno, ale tak, aby to poczuł. — Ty chodzisz sobie wesoły bez niczego. Zmienimy to.
Nie mogła być jedyną, która będzie zaobrączkowana. Najchętniej okleiłaby go taśmą z dopiskiem „Narzeczony Sophii Moreiry”, ale prawdopodobnie… Prawdopodobnie tego zrobić nie mogła. Musiała więc improwizować. I znajdzie jeszcze taki pierścionek, że będą go widzieć z daleka. Tak samo, jak ten jej jest widoczny z samego kosmosu.
— Mogę się chociaż ubrać, zanim zaczniemy planować ślub? — Zaśmiała się. Po sobie wcale nie byłaby zdziwiona, gdyby już zaczęła szukać katalogów z sukniami ślubnymi, ale może faktycznie powinni się wstrzymać. — Ale tak na poważnie… Naprawdę chcesz tego tak szybko? — Zapytała. Jego pospiech tłumaczyła sobie tym, jaki był. Nie rozumiała, że za tym mogło się kryć coś więcej. Potrzeba chronienia nie tylko jej i dziecka, ale i siebie samego również.
UsuńSophia była gotowa na kompromisy. Musieli na jakieś pójść, bo nie było takiej możliwości, że zgodzą się we wszystkim, ale najbliższy piątek to było trochę szybko.
Pozbierała bieliznę, której część była na blacie, a część na podłodze. Porwane rajstopy od razu musiała wyrzucić, ale przez chwilę jeszcze błąkały się po podłodze.
— Jak na moje to możesz zapominać się częściej. — Mruknęła pod nosem posyłając mu krótkie spojrzenie, a zanim się obejrzała Carter bez ostrzeżenia ją podniósł. Brunetka cicho pisnęła, a potem się roześmiała na to, jak beztroski był ten gest. I jak rzadko Carter sobie na bycie takim pozwalał.
Obejmowała go, jakby nie chcąc wypuszczać teraz ze swojego małego świata.
— To najlepsze, co mogłoby się wydarzyć. — Przytaknęła i ona sama naprawdę nie wierzyła, że to się dzieje. — Chcesz to wykrzyczeć całemu światu, prawda? — Uśmiechnęła się. Znała go, oczywiście, że chciał. — Moglibyśmy… Wyjść dziś to poświętować. I całą resztę, która się zmieniła. Po twojemu. W twoim miejscu. Co myślisz?
soph
Objęła go, dłońmi przesunęła po jego plecach, a policzek wtuliła w pierś Cartera. Chyba jeszcze nie do końca wierzyła, że decydowali się na to wszystko. Dziecko i zaręczyny… To było wręcz nieprawdopodobne, że ten facet, który szurał nogami pierwszego dnia w schronisku teraz był jej narzeczonym i został ojcem jej dziecka. Nie uwierzyłaby w to tamtego dnia. I Carter również nie. Oboje wyśmialiby tego, który próbowałby im wmówić, że ta dwójka skończy razem.
OdpowiedzUsuńSophia roześmiała się w jego klatkę, kiedy przyznał, co tak naprawdę chce zrobić. Wiedziała, po prostu wiedziała. Carter nie był kimś kto potrafił utrzymać cokolwiek w sekrecie. Zwłaszcza coś tak dużego.
— Brakuje jeszcze kochanie awionetki z banerem. — Najlepsze, a może najgorsze, było to, że Carter naprawdę to wszystko byłby w stanie ogarnąć. Billboard, na którym wyświetlenie kosztowało kilkadziesiąt tysięcy? Załatwione. Wcale nie byłaby zdziwiona, gdyby w ciągu godziny mu się to udało załatwić. Sloane zdecydowanie go nie doceniała, jeśli o pewne rzeczy chodziło. — Ale zanim zaczniesz całemu światu ogłaszać nasze zaręczyny… Nacieszmy się tym tylko we dwójkę. Co myślisz? — Mogli przekazać tę informację już teraz. Wystarczyłoby jedno zdjęcie. Jedno słowo wrzucone w sieć i rozeszłoby się to po Internecie w przeciągu chwili, ale egoistycznie Sophia chciała, aby w tej bańce byli tylko we dwójkę przez jakiś czas. Podobnie, jak z ciążą. Było też zwyczajnie, według niej, za wcześnie, aby się czymkolwiek dzielić. To był dopiero początek, a oni jeszcze się nie oswoili w pełni z myślą, że zostaną rodzicami.
Nie była największą fanką chodzenia do klubów, ale chciała też coś po prostu zrobić dla Cartera. Nawet nie chodziło o to, że Sophia miała małe wyrzuty sumienia, że wszystko ostatnio kręci się wokół niej, a wiedziała, że nie był domatorem. Nie każdego dnia mu to odpowiadało, a jednak od dłuższego czasu siedział właśnie z nią w domu i… Nie narzekał.
— W porządku. Nie musimy iść. — Przytaknęła od razu. Nie zależało jej na tym aż tak, żeby naciskać na niego czy ciągnąć go tam na siłę. Będąc szczerą sama ze sobą, wolała, aby to świętowali po swojemu w mieszkaniu albo wyszli na dobrą kolację, może zahaczyli o kino po drodze czy nawet głupi spacer. Sophia naprawdę nie potrzebowała wiele, aby się cieszyć, jak dziecko.
Odchyliła się lekko i uniosła brew, kiedy zaczął mówić. Jego mina, która nijak nie przypominała niewinności w połączeniu z tym niebezpiecznym błyskiem w oku była rozbrajająca.
— Jak poważnie i jak bardzo jesteś zajęty… Teraz? — Powtórzyła po nim powoli, jakby dokładnie sobie te słowa smakowała. Ciekawa, czy Carter był świadom, jak to właśnie teraz dla niej wybrzmiało. Nie czepiała się, a przynajmniej nie na poważnie. Lekko wbiła palec w jego pierś, a potem drugi. — Wcześniej byłeś niby zajęty na niby? Zajęty w dni powszechne, wolny w weekendy?
Przymrużyła oczy. Zareagowała, dokładnie, jak Carter przewidział, ale nie w sposób, którego mógł oczekiwać. Nie czepiała się, nie tak naprawdę. Zdradzało ją lekkie uniesienie kącików ust. Bo Sophia nie brała pod uwagę, że tak mogło być. Że był poświęcony w stu procentach jej, gdy była razem z nim, ale że przestawała mieć znaczenie, kiedy nie było jej obok. Teraz się z nim po prostu droczyła. Łapała za słówka.
— Jestem za miła na odgryzanie ręki. — Powiedziała słodko. Sophia tak właściwie to przy Carterze pierwszy raz była uważniejsza, a jej zazdrość sięgała sufitu, kiedy jakieś dziewczyny się wokół niego kręciły. Wydawało się jej, że wcześniej bywa zazdrosna, ale tamto to było nic w porównaniu z tym, co czuła przy Carterze. Zwłaszcza, że wokół niego zawsze kręcił się wianuszek kobiet. I strasznie ją to wkurwiało. Nawet nie wkurzało, to był inny rodzaj złości, który w nie drżał. — Ale to jeszcze nie znaczy, że nie potrafię im wskazać, gdzie jest ich miejsce i że wcale nie znajduje się ono na twoich kolanach czy przy twoim boku.
Miała inne sposoby, aby to zaznaczać. Nie tak spektakularne, do jakich mógł przyzwyczaić się wcześniej Carter, ale bywały skuteczne. Tylko wcale nie była taka pewna, czy chciałaby je sprawdzać.
Była pewna, że będzie miał okazję do tego, aby to zobaczyć. Jeśli nie dziś, to na pewno w jakiejś przyszłości. Szczególnie, że przecież Sophia nie zamierzała spędzić całego swojego życia zamknięta w penthousie i będą razem wychodzić. Przyjdzie czasem z nim do tego klubu. Będzie się ta pojawiała, a bez wątpienia wtedy pojawi się „okazja”.
Usuń— Zostajemy w domu. — Powtórzyła po nim i znów go objęła, ale tym razem mocniej. Jakby chciała potwierdzić, że nigdzie się nie wybiera. — Po naszemu, hm… Podoba mi się, jak to brzmi.
Przymknęła oczy. Ich życie. Ich codzienność. Brzmiało to zwyczajnie wspaniale. Dokładnie tak, jak brzmieć miało.
Sophia roześmiała się, kiedy Carter rzucał „pomysłami” o zaznaczeniu go. Pokręciła lekko głową.
— Nie, żadnych realistycznych tatuaży. — Zaśmiała się. — Nie chcę całować własnej twarzy. — Przewróciła oczami. Robiła go czasami, kiedy leżał na brzuchu na łóżku bez koszulki. Czy kiedy przytulała mu się do pleców. Nie wyobrażała sobie, że miałaby natrafiać na swoją twarz na jego łopatce. — Ale mógłbyś mieć swój własny pierścionek… — Mówiła to jak najbardziej na poważnie. Coś, co pasowałoby do jej pierścionka, ale nie będzie obrączką.
— Wiem, że nic takiego nie potrzebujesz. I nie powiedziałam tego z zazdrości. Po prostu… Po prostu, skoro ja coś mam od ciebie, to chciałabym, żebyś ty miał coś ode mnie. Symboliczna wymiana, nic więcej.
soph
Dobrze wiedziała po tym uśmiechu, że skończy się to na jeden z dwóch sposób. Rozbroi ją bardziej, a ona zrzuci tę maskę urażonej i zacznie się znów przymilać albo się na swój sposób zirytuje. Wszystko wskazywało jednak na pierwszą opcję, bo jak mogłaby się niby gniewać? Zwłaszcza, że jakby nie patrzeć, ale Sophia mu wierzyła. Zwyczajnie we wszystko co mówił. Nawet, gdy to były piękne kłamstwa ubrane tak, aby ona nie miała kolejnych pytań, to Sophia w to wierzyła.
OdpowiedzUsuń— Na mocne cztery z plusem? — Wymruczała, a następnie ciche, skupione „hmm” opadło z jej ust, jakby zastanawiała się nad czymś intensywnie.
Cały czas spoglądała na Cartera. Z niego przymrużonymi oczami i ustami, które wydęła w lekki dziubek. Czekała na to, co Carter powie dalej. Znała już te jego dramatyczne przerwy, bo po nich zawsze wpadało coś, co rozbrajało ją na drobne kawałeczki. I wcale się nie pomyliła. Prawie parsknęła śmiechem, kiedy tak poważnie podszedł do tematu mówienia o niej, jak o narzeczonej.
— „Tylko” dziewczynę… Carter, naprawdę musisz zacząć lepiej dobierać słowa. — Westchnęła i gdyby chciała, gdyby próbowała – to nie mogłaby udawać gniewu. To przy nim jej po prostu nie wychodziło. Był zbyt dobry w tym, aby ją rozbrajać, a wszelkie zastrzeżenia – te prawdziwe czy wymyślone do droczenia się – odsuwać sprawnie na bok i sprawiał, że brunetka nie była w stanie zbyt długo się na mężczyznę gniewać. I nie, żeby w ogóle chciała się na niego „gniewać”. Właściwie to teraz tylko bardziej miała ochotę go pocałować.
Oczy brunetki rozbłysły, kiedy mocniej nachylił się w jej stronę. W jego niemal widziała swoje odbicie. Zadowolone i wesołe, jakby żadne zmartwienia ich teraz nie sięgały. I nie sięgały. Było tylko te wczesne południe, ich rozgrzana dwójka i resztka śniadania, która została przez nich szybko zapomniana.
Zmiękła, kiedy wypowiedział słowo „narzeczona” z takim naciskiem. Wszczepiła palce mocniej w jego plecy, a nogi niemal same się pod nią ugięły.
— Owszem, masz narzeczoną. — Potwierdziła z szerokim uśmiechem. Mało brakowało, a Sophia zaczęłaby tupać w miejscu z radości. — Wiesz, co jeszcze im to mówi? Twoje spojrzenie, po którym człowiek wie, że jak za pięć sekund się nie odsunie to pożałuje. — I mogła udawać, ile chce, ale dopóki to było tylko spojrzenie to Sophii się to cholernie podobało. Mógł stać nawet parę metrów dalej i tylko ją obserwować, ale takie spojrzenie się czuło. I od razu czuło się potrzebę, aby się wycofać.
Oni to wszystko robili na serio. Małżeństwo, dziecko, wspólne życie. To się wszystko działo. Może w cholernie szybkim tempie, ale działo się, a Sophia była zwyczajnie szczęśliwa. Może nie szło to według jej scenariusza, ale nie wszystko musiało według niego iść, prawda?
Przewróciła oczami na jego śmiech, jakby właśnie usłyszał żart stulecia.
— Nie śmiej się ze mnie. — Mruknęła. — Tak, zaręczynowy dla ciebie.
Pokręciła głową na jego słowa.
— Nie zaręczasz się z facetami, więc tego nie wiesz. — I całe szczęście. — Mówię poważnie, Carter. One nie wyglądają tak, jak te dla dziewczyn. — Mruknęła. — Bardziej jak… Obrączka. Tylko ma inne znaczenie. Nie będziesz miał problemu z obrączką, więc z zaręczynowym tym bardziej nie powinieneś mieć.
Spojrzała na niego z lekko uniesioną brwią, a potem zaśmiała się krótko.
— Naprawdę myślisz, że dla niektórych obrączka to znak stopu? — Przez nią właśnie mogła przemawiać zazdrość. Taka cicha, która kuła w bok i nie dawała o sobie często znać, ale kiedy już to robiła to ciężko było się jej pozbyć. — Dla niektórych obrączka… To wyzwanie. I spędziłam wystarczająco dużo czasu z twoimi koleżankami i wiem, że ich obrączki nie powstrzymują.
Dla Sophii najważniejsze było, żeby to Carter wiedział do kogo ma wrócić na koniec dnia czy nocy. Żeby nie szukał sobie nikogo w klubie czy w innych miejscach. I nie brała takich opcji pod uwagę.
— Nie zwlekam z niczym, ale nie zorganizuję nam wesela w dwa dni. A ty będziesz cierpliwy i będziesz jeździł ze mną na każdą jedną próbę smaku tortu. — Ostrzegła. Nie mogła się tego zamieszania wokół ich dnia doczekać. To będzie dopiero interesujące.
Aż tak spontaniczna być nie potrafiła. Nie umiała rzucić wszystkiego, a w piątek podpisać dokumenty w urzędzie. Jasne, to nie było wszystko o niej, ale miała też nadzieję, że uda się im zrobić to tak, aby byli zadowoleni. Ona ze swoją suknią i przyjęciem, Carter z tym, co tylko będzie chciał. Może mała, ale wystarczająca liczba gości. Może zrobią to za granicą. Na piaszczystej plaży, a może jeszcze w innym miejscu. Pragnęła to wszystko z nim zaplanować. Każdy jeden detal. Od tych najmniej istotnych, aż po te najważniejsze.
UsuńPrzylgnęła swoim ciałem mocniej do jego. Jak na znak, że go słucha i rozumie, ale i reaguje na wszystko, co z nią robił i gdzie jego dłonie się aktualnie znajdowały. Jeszcze jeden ruch i okaże się, że niepotrzebnie się ubierali.
— To będzie idealny dzień. Cały o nas i… trochę o potworku. I nie, nie przyspieszę tego, żeby był tu szybciej. Na niego lub nią, musisz uzbroić się w całą cierpliwość, jaką tylko w sobie masz. — Zastrzegła od razu, bo wcale, a wcale nie byłaby zaskoczona, gdyby z jego ust padło coś w tym stylu.
soph
Zdawała sobie sprawę, że nie musi go długo przekonywać, aby go nosił. Jak już Sophia go kupi, bo akurat ona nie myślała o zaręczynach na poważnie. Nie w tym roku. W ogóle na taką życiową zmianę nie była gotowa, ale działo się. I nie mogłaby być bardziej szczęśliwa. Nie, kiedy wszystko zdawało się, że układa się dokładnie tak, jak powinno.
OdpowiedzUsuń— Okej, przystopuj. — Zaśmiała się i przewróciła oczami. — Jeszcze powiedz, że na tych bluzach mają być korony i napis „his queen”, „her king”. 2014 mamy za sobą, kochanie. W zupełności mi wystarczy, że cię zaobrączkuję. — Roześmiała się. Tak, to było wystarczające. Bez formalności również, ale nie było co ukrywać, że to wiele zmieniało. I ułatwiało też wiele rzeczy, a Sophia tak, jak nie wyobrażała sobie teraz takich zmian to brała je z uśmiechem. Może musiała być trochę przekonana do tego, ale niczego nie żałowała.
— Zależy mi na tobie, nie na pierścionku. Ale… to byłoby miłe, gdybyś go miał. — Mruknęła i wzruszyła ramionami. Nawet o tym wcześniej nie pomyślała, ale skoro Sophia miała świecić błyskotką cały czas, to Carter również. — Nie martw. Nic świecącego. Będzie do ciebie pasował. Trochę wiary w swoją n a r z e c z o n ą. — musiała to słowo aż przeliterować, bo wciąż wydawało się być nieprawdopodobne, że znaleźli się na takim etapie.
Sophia przewróciła oczami. Oczywiście, że musiał powiedzieć coś, co ją rozdrażni. Nie tak, aby wściekała się naprawdę.
— Zależy ci na tym powodzeniu? — Zapytała z tą śmiertelnie poważną miną. Aż za bardzo świadoma była, że Carter ma powodzenie. Miał miliony fanek, które zabiłyby za jedną noc z nim. Sophia domyślała się, jak ten świat działa. Miał też wiele… Znajomych, które patrzyły na niego trochę za długo i dosiadały się tak szybko, jak Sophia znajdowała się na parkiecie czy poszła do łazienki. Jaki sam fakt, że jej miejsce przy Carterze się „zwolniło” dawał im szansę do zgarnięcia go dla siebie. Jeszcze czego. — Wiesz, że nie muszę demonstrować, że jesteś mój. Ale może… Tak dla przypomnienia, że nie jesteś dostępny będę to robiła.
Przeszył ją przyjemny dreszcz, kiedy Carter spojrzał w ten sposób. Działało to na nią bardziej niż powinno. I wszystko to po niej było widać. Ani nie potrafiła ukryć piekących policzków ani jego zadowolonego uśmiechu.
— Niestety, nie ma opcji „przewiń”. — Westchnęła. Sama również by tego chciała. Nie tyle co, aby mieć to za sobą, ale żeby w końcu zobaczyć kim ten potworek będzie. Mieć go realnie w ramionach, a nie jak teraz – tylko w myślach. — Będzie w lipcu, kochanie. Przyda nam się trochę cierpliwości. — Mruknęła, a jej dłoń ułożyła się na jego. To dalej było nierealne, ale prawdziwe. Prawdziwsze już stać się nie mogło.
Sophia nie spodziewała się, że Carter zaraz ją porwie na ręce. Pisnęła wesoło i objęła go za szyję, choć dobrze wiedziała, że jej nie puści. Roześmiała się po chwili, a twarz schowała w zagłębieniu jego szyi. Dobrze wiedziała, czego jej brakuje i nie mogła się doczekać, aż ta zagubiona rzecz znajdzie się z powrotem na jej dłoni. Tam, gdzie być powinna.
Kiedy opadła na materac włosy rozsypały się jej wokół twarzy, a uśmiech nie schodził z twarzy. Zgięła nogi w kolanach, a te położyła na boku i uniosła się lekko na łokciach. Pierścionek był tutaj. Razem z nimi w sypialni. Zajęło mu sekundy, aby go odnaleźć. Spoglądała na niego, kiedy szedł po pierścionek, a cała ta scena wydawała się być po prostu nierealna. Kto o zdrowych zmysłach by pomyślał, że ta dwójka się zaręczy?
Zaśmiała się na jego słowa, ale po chwili podniosła się i przysunęła na łóżku bliżej, podając mu dłoń.
— Szkoda… Dobrze ci wtedy szło. — Mruknęła, ale nie musiała tego wszystkiego słuchać raz jeszcze. Ona i tak pamiętała każde słowo, które wtedy między nimi padło. Sophia odetchnęła głębiej, gdy Carter wsunął pierścionek na jej dłoń. To naprawdę się działo. Oni, to wszystko… Byli razem. Byli zaręczeni.
Pierścionek zalśnił na palcu. Prezentował się… Idealnie. Lepiej niż wtedy w łazience. To wszystko przez to, że teraz to naprawdę miało jakieś znaczenie. Teraz nie było w tym żadnego wahania.
Usuń— To może ja coś powiem? — Podniosła wzrok na Cartera. Wciąż z lekkim uśmiechem, ale już nie tym, który dawała mu przed chwilą. Musnęła dłonią jego policzek, a słowa, które mu chciała powiedzieć przychodziły do niej same. — Tak długo, jak to będzie możliwe… Chcę cię uszczęśliwiać, Carter. Chcę być tą, która przynosi ci spokój. Mam nadzieję, że będę żoną, jakiej chcesz. I mamą, na która nasze dziecko zasługuje. Nawet, jak będziemy się kłócić i nie będziemy się czasem lubić — przerwała, aby się zaśmiać — chcę tego na dobre i na złe z tobą.
Odetchnęła nieco głębiej, gdyby tego nie zrobiła to najpewniej by się rozkleiła, a jeszcze tego nie chciała.
— Nie wiem, co przyniesie przyszłość i co wydarzy się za rok. Wiem jednak, że chcę ciebie w mojej przyszłości. Chcę nas.
soph
Muzyka drgała na jej skórze. Nawet, jeśli nie była tu tak głośna, jak w innych miejscach, gdzie czasem siedzieli. W tej loży było ciszej, nie trzeba było się przekrzykiwać, aby usłyszeć co mówi druga osoba. Sophię najbardziej interesował, jednak Carter. Powód, dla którego się tak naprawdę tutaj znaleźli i dlaczego przed nimi stały dwa kieliszki przygotowane do toastu. Sophia mimo wszystko, ale miała wrażenie, że Carter bardziej skupia się na połyskującym na dłoni pierścionku niż na tym, że właśnie został nominowany do Grammy.
OdpowiedzUsuńSiedziała przy nim wyluzowana i zadowolona. Włosy zgarnęła na jedno ramię i przerzuciła je do przodu. Luźno opierała się o ramię Cartera. Tym razem postawiła na spódniczkę i dopasowany ciemny top. Gdzieś z boku leżała skórzana kurtka, którą nałożyła, gdy wychodzili z mieszkania, a po drodze jeszcze zatrzymali się na chamskiego hot-doga z budki, który chodził za nią całe popołudnie. To nie była jej wina, że miała zachcianki. I to w dodatku na rzeczy, których normalnie często nie jadała. Zerkała co jakiś czas na swoją dłoń, na której był pierścionek. Carter bawił się nim niemal cały czas, a Sophia czuła na sobie te wszystkie spojrzenia. Niedowierzające, a niektóre wręcz znudzone, jakby Carter oświadczał się co tydzień innej. Nie pozwoliła, jeszcze, sobie na to, aby to w nią uderzyło. Bywał impulsywny, ale tym razem nie chodziło o impuls, a o to, że tworzyli rodzinę. Bo poza nimi był ktoś jeszcze. Ktoś, o kim nikt poza ich dwójką (i Maddie) nie wiedział. Póki co pasowało jej, aby tak zostało.
Pierścionek, który wybrała dla Cartera był z czarnego kamienia otoczony złotem dookoła. Cienką linią, ale wystarczającą, aby ją zauważyć. Nie rzucał się w oczy, wpasował w te, które nosił, kiedy wychodzili. Z boku po prostu był kolejną ozdobą, ale dla niej miał o wiele większe znaczenie.
Roześmiała się na to, co powiedział. Dłoń ułożyła na jego udzie, jakby jeszcze bardziej chciała wyeksponować pierścionek i zaznaczyć, że to Carter jej go podarował. Sophia nie wpychała go nikomu przed oczy, ale również nie chowała dłoni za plecami. Jeśli ktoś spoglądał… Trudno. Nie miała czego się wstydzić, a na pewno nie zamierzała udawać, że to tylko kolejna z wielu błyskotek. Pasował idealnie do bransoletki, którą dał jej już jakiś czas temu, a z którą się nie rozstawała i wisiała na jej prawym nadgarstku, ale równie dobrze współgrał z naszyjnikiem, który wylicytował na przyjęciu. W końcu się go doczekali, a Sophia uznała, że tego wieczoru będzie jego pierwszy raz.
— Zauważyli wszyscy w promieniu najbliższych stu metrów. — Zapewniła go z uśmiechem. Och, zdecydowanie widzieli i jeszcze się wahali, czy coś mówić czy jednak zignorować. — Daj im jeszcze pół godziny i posypie się cały grad pytań.
Jak tylko alkohol uderzy mocniej do głowy. Albo coś innego, jednak trzymała usta za zębami. Nie chciała niepotrzebnych sprzeczek. Nie tej nocy, która miała należeć w pełni do Cartera.
— Pytanie… czy przyjdą z gratulacjami dla nas czy dla ciebie… panie zgarnąłem kilka nominacji na Grammy i udaję, że to nic takiego. — Mruknęła mu przy uchu. Jak na kogoś kto nie był skromną osobą Carter naprawdę zachowywał się, jakby dostawał te nominacje każdego miesiąca i zaczęły mu się już nudzić. — Dalej będziesz udawał, że to nic specjalnego, czy w końcu się uśmiechniesz, jak człowiek i zaczniesz tym cieszyć?
Niezbyt znała się na muzyce, ale wiedziała, że to prestiżowa nagroda. Nawet, jeśli to wszystko było ustawione to sama nominacja w sobie była czymś. Dawała rozgłos. Nie, żeby Carter go potrzebował, ale dzięki temu mógł zyskać większe zainteresowanie.
Była z niego cholernie dumna. I pokazywała to na tyle sposób, na ile tylko dawała radę. Zastukała paznokciami o jego kolano i zerknęła przelotnie na mężczyznę. Sophia nie zamierzała dziś ukrywać tej dumy, a ta rozpierała ją tak, jak tylko to fizycznie było możliwe. Jej narzeczony – wciąż cieszyła się na te słowo – dostał nominację. On odbierze statuetkę albo zgarnie wszystkie trzy. Wszystko było możliwe i liczyła, że to jego artystyczny pseudonim będzie wypowiadany najczęściej.
— Fiu, fiu.
UsuńKai pojawił się bez zapowiedzi. Pozwalając sobie na złapanie Sophii za nadgarstek i przyciągnął rękę z pierścionkiem bliżej. Sophia od razu spojrzała na mężczyznę. Nachylał się nad nimi ze skrętem za uchem i nie była pewna, czy w oczach ma podziw czy drwinę.
— Szarpnąłeś się stary. — Rzucił w stronę Cartera. — Nieźle. Przeskrobał coś, że wyleciał z kamieniem? — Opuścił jej rękę powoli, a potem opadł na sofę kawałek od nich. Uniósł brwi, jakby porozumiewał się z Carterem bez słów.
— Nie jestem dziewczyną, którą przeprasza się biżuterią. — Przewróciła oczami, ale i tak wyciągnęła rękę przed siebie. W kolorowych światłach migotał jeszcze śliczniej. — Odpowiedziało to na twoje pytanie?
Kai prychnął, jakby nie był przekonany i tylko czekał, aż któreś się przyzna, że Carter coś zjebał, a pierścionek i zaręczyny to była tylko przykrywka jego zachowania.
— To ile karatów nosi, ta twoja piękna narzeczona?
soph
Czasami nie potrafiła go rozgryźć. Tego, jak podchodził do tematu swojego sukcesu, jakby to było coś, co po prostu zostało mu wręczone na złotej tacy, a przecież wcale tak nie było. Opowiadał jej o tych początkach, jak to wyglądało. I to też nie tak, że Sophia od niego wymagała, żeby się cieszył i pokazywał to całemu światu, ale cały wieczór zdawał się być bardziej skupiony na niej i na pierścionku niż na fakcie, że dostał nominację. I Sophia nie mogła powiedzieć, że mu się dziwi, bo i jej uwaga tak naprawdę cały czas kierowała się w stronę Cartera. Mogła udawać, że interesuje ją świat dookoła, ale ten skurczył się już dawno temu do Cartera. Był jej początkiem i końcem. Pewnie nie powinna była sobie pozwalać na to, aby jeden mężczyzna tak zawrócił jej w głowie, ale jak miała się inaczej zachowywać, kiedy był nie tylko jej narzeczonym, ale jednocześnie ojcem jej dziecka? I wszystko, naprawdę wszystko, co teraz się dla niej liczyło było powiązane z nim.
OdpowiedzUsuńSpojrzenie ludzi były wyczuwalne. Nie wszystkie były przyjemne, a Sophia miała wrażenie, że niektóre miały ochotę jej wyrwać wszystkie włosy z głowy za sam fakt, że po prostu Cartera miała. I każdą jedną z nich ignorowała. Bo to ona siedziała u jego boku. Z pierścionkiem od niego i potworkiem, który też był jego. O tym ostatnim nikt, jeszcze, wiedzieć nie musiał. Zgodzili się, że na jakiś czas ten sekret zostaje wciąż między nimi.
Sophia lekko się uśmiechnęła, kiedy usłyszała jego głos przy uchu. Mruknęła przeciągle, a potem zwróciła głowę w jego stronę.
— Jedna reakcja, Carter. Malutka, maleńka i wtedy może ci uwierzę. — Zaśmiała się i przybliżyła, aby musnąć jego usta. Żartowała sobie z tego, a Carter przecież mógł reagować tak, jak tylko miał ochotę. Była trochę zaskoczona, jak spokojnie do tego podchodził. — Czy może… Ktoś cię rozprasza? — Mruknęła. Palcem zatoczyła kółko na jego kolanie, a potem przeciągnęła je nieco wyżej. Jednak nie przekraczała tej niewidzianej granicy, którą sama sobie stworzyła. Nie wszystko było przecież na pokaz, prawda?
Przysunęła do siebie kieliszek ze swoim drinkiem. Różniło jej od Cartera tylko to, że w jej nie było nawet mililitra alkoholu. W ten sposób nikt nie zadawał pytań, a te pojawić się mogły.
— To miał być wieczór, kiedy celebrujemy ciebie, a nie mnie. — Mruknęła z przypomnieniem. Ale chyba można było połączyć jedno z drugim, prawda? Sophia uśmiechnęła się lekko, a potem upiła niewielki łyk napoju. — Czuję się, jakby nad nami był neon „Just got engaged”. — Zaśmiała się. Można było ten pierścionek w taki sposób potraktować. Przyciągał spojrzenia i uwagę. Nie musieli odpowiadać czy to był zaręczynowy. To po prostu było widać po ich minach.
Pojawienie się Kai’a przerwało ich małe, prywatne świętowanie. Nie potrafiła go rozgryźć. Z jednej strony zdawał się być przyjazny, a z drugiej niemal każde jego zdanie było czasem podszyte kpiną, a Sophia nie była pewna czy kierowana jest ona specyficznie do niej czy po prostu miał taki styl bycia.
Sophia uniosła brew, kiedy Jade się odezwała. Roześmiała się po chwili.
— Jeśli chciałeś się przytulić, wystarczyło powiedzieć. — Odezwała się, podłapując gierkę, którą rozpoczęła Jade. — Przesunęłabym się na bok. Tylko nie wiem, czy Carter by się zgodził. — Przewróciła oczami w stronę swojego narzeczonego. Miała wrażenie, że cała kanapa trzęsła się od jego śmiechu, a stolik drżał. Jeszcze moment i zawartość kieliszków i butelek wylądowałaby na stoliku.
Wolała przemilczeć i zignorować to, co usłyszała z jego ust o Jade i byciu przyklejoną do Cartera przez połowę roku. Sophia wiedziała tyle, że jest jego byłą dziewczyną. I ten fakt zawsze trochę kuł ją w bok. Tego wieczoru nie chciała o tym myśleć. Nawet, jeśli na ułamek sekundy Kai’owi udało się sprawić, aby jej uwaga się trochę wyostrzyła. Starała się nie dopatrywać w zachowaniu dziewczyny czegoś więcej, co równie dobrze mogło nie istnieć. Jest już tylko jego koleżanką. Nic więcej. W taką historyjkę łatwiej było wierzyć. Dla własnego spokoju.
I jak na zawołanie pojawiła się kolejna wzmianka o kolejnej ex. Tej, która tak naprawdę ściągała sen z powiek Sophii. Tej dziewczyny, której Sophia nigdy więcej nie chciała oglądać, a która przewijała się przez ich życie niemal bez końca. Porównywali je online. Co mogła zaoferować Carterowi Sloane, a co Sophia. Ich styl. Sposób jak się wypowiadały. Osiągnięcia. I owszem, Sophia mogła mieć mniej. Nie miała kariery, która rozrastała się w zastraszającym tempie. Nie śpiewała i nie miała miliona fanów. Sophia nuciła w kuchni, kiedy robiła kolację dla siebie i Cartera. Sophia żyła… Po cichu, a przynajmniej się starała. Przez ostatnie miesiące była wystawiona na świecznik. Gdzie nie ruszyła się z Carterem tam ktoś był – fan czekający na zdjęcie, paparazzi, którzy szli przed lub obok i pstrykali zdjęcia. Od wyjścia z apartamentu aż do auta. Przed restauracjami czy przed wejściem do klubu. Byli wszędzie.
UsuńPoprawiła się nieznacznie na kanapie, jakby próbowała z siebie strząsnąć te myśli, które zaczęły ją teraz osaczać. I nie zawsze wiedziała, jak ma przed nimi uciec.
— Żadnego Vegas i ślubu w sekrecie. Nie martw się, dostaniesz zaproszenie. — Rzuciła z luzem, który musiała wygrzebać z głębi siebie. — Chyba, że znowu wkurzysz czymś Cartera.
Słyszała, jak Jade prycha pod nosem. Może w odpowiedzi na zaczepkę Soph, a może na reakcję Kai’a, który w dramatycznym geście złapał się za serce.
— Liczyłem na bycie świadkiem. — Westchnął przeciągle. Mimo, że trzymał już jednak dystans, jakby nie próbował Cartera zirytować bardziej kolejnym mało przemyślanym komentarzem.
soph
Przeszłość Cartera czasami jej naprawdę przeszkadzała. Nie tylko tutaj w klubie, ale na co dzień, kiedy nawet nie mogła w spokoju przejrzeć Instagrama czy TikToka, jak na dwudziestodwulatkę przystało, która czasem lubi oglądać głupoty w sieci. Treści o Carterze same jej wyskakiwały, jakby iPhone wiedział, że dokładnie ten raper ze sceny siedzi obok niej i scrolluje we własnym telefonie. Ciągłe porównywanie ją dobijało, chociaż o tym mu nie mówiła. Nie był w stanie zatrzymać tych treści. Głupich artykułów, które się pojawiały. Swoich kumpli też nie kontrolował. Może na moment, ale zaraz odzywał się ktoś inny. Jakby to, że Sloane kiedyś była częścią jego życia wywarło na nich takie wrażenie, że nie potrafili o niej zapomnieć. Przypominali o niej co jakiś czas. Jakby sprawdzali, kiedy Sophia się w końcu zdenerwuje i zacznie stawiać granice, bo póki co to Carter zawsze nakazywał im się zamknąć, ale ten temat wracał. Jak bumerang. Pojawiał się dosłownie co chwilę, a ona tym była coraz bardziej zmęczona. To był czas Sophii. Sloane miała swoją szansę. I ją zepsuła, więc czemu ciągle do niej wracali? Jakby jeszcze co najmniej Sophia była do niej podoba i zamierzała w taki sam sposób potraktować Cartera, jak zrobiła to blondynka.
OdpowiedzUsuńZerknęła na jego dłoń na swoim udzie, gdy sunął nią po cienkim materiale rajstop. Sophia zerknęła kątem oka na Cartera. Samej być może myśląc dokładnie o tym samym momencie, który właśnie jemu chodził po głowie.
Jej dłoń w tym samym tempie co przedtem wodziła od jego kolana do uda. Druga, ta z pierścionkiem, była wciąż w jego rękach. Spoglądanie na ten pierścionek ją uspakajało. Przypominało, że cokolwiek było w przeszłości – zostało właśnie tam. To ona była jego teraźniejszością i przyszłością. Niech sobie mówią, co chcą. Sloane nie miała wstępu do jej życia. Mogła być w pobliżu, ale nigdy więcej nie znajdzie się już tak blisko, aby znów sięgnąć po Cartera.
Oczy Sophii się zwęziły, kiedy Kai zaczął mówić o wieczorze kawalerskim, a potem uniosła brew. Jej spojrzenie przechodziło prosto przez niego.
— Mów tak dalej i wesele obejrzysz tylko na telefonie. — Ostrzegła. Na pewno to nie Kai będzie zajmował się wieczorem kawalerskim. Żaden z jego kumpli się nim nie będzie zajmował, a każdy myślał w ten sam sposób. Żadnych striptizerek. Sophia sama mu jeszcze ogarnie ten wieczór i zakręci tak, aby przed dwudziestą pierwszą był z powrotem w domu.
A jak miał ochotę na striptiz to wystarczy, że ją poprosi. Carter, nie Kai. Dla pełnej jasności.
Luźna atmosfera znów skręciła w przeciwną stronę. Sophia lekko uniosła brew. Zaskoczona tym, jak wszyscy nagle spoważnieli, a Kai najwyraźniej nie przejmował się tym, że mówi bez zastanowienia się. Nie była w stanie rozgryźć, czy chodzi o jakiś żart czy… Czy działo się tu coś, czego Sophia nie była świadoma. Nie pytała, jeszcze nie. To nie było odpowiednie miejsce, a sposób w jaki Carter się odzywał wiele jej mówił. Że lepiej było… Nie naciskać w tym momencie. Potrafiła już się wstrzymać z pytaniami.
Sophia nic nie powiedziała, kiedy rozmawiali dalej. Słuchała uważnie jednak każdego słowa, które z ust Kai’a padało. Zapamiętywała je. Nie po to, aby ich użyć jako broni później, ale… W razie czego. Wyliczał kto jaką rolę ma w ekipie, kto czym się zajmuje i na moment może się atmosfera rozluźniła, kiedy Kai stwierdził wesoło, że on jest od wkurwiania wszystkich. Z tym miał cholerną rację.
Sophia nie spodziewała się zobaczyć tutaj swoich przyjaciółek. Myślała, że będą w tym samym składzie Cartera. Dała im się porwać niemal od razu, chociaż wolałaby zostać przy boku Cartera. Odwróciła w jego stronę głowę, jakby tym samym chciała mu obiecać, że niedługo wróci i to nie potrwa zbyt długo, ale znając dziewczyny – mogła równie dobrze wrócić za godzinę. Każda chciała zobaczyć pierścionek, wypytać o szczegóły i jak zaręczyny wyglądały, czy było tak, jak Sophia sobie wymarzyła czy może zrobił coś zupełnie niespodziewanego i odjechanego. Zanim się właściwie obejrzała były przy barze.
Jade bez słowa wślizgnęła się na miejsce Sophii. Niezbyt blisko, ale wystarczająco, aby nie musiała krzyczeć przez pół stolika.
Usuń— Boli mnie, że to mówię, ale Kai ma rację. — Niemal przewróciła oczami, gdy to przyznała. Gdyby to usłyszał pewnie szczerzyłby zęby w zadowoleniu. — Wróciłeś czy znów będziesz MIA na kolejne tygodnie?
Wszyscy zauważyli nieobecność Zaire’a w klubie. To miejsce nie było takie samo, kiedy go nie było. Zmieniała się energia. Tłumy wciąż przychodziły. Jakby każdy liczył, że na moment uda im się go dostrzec. Nawet z odległości, ale jednak, kiedy Zaire nie pojawiał się w klubie było po prostu inaczej. Ze wszystkimi problemami, które się mnożyły jego obecność tym bardziej tu była wymagana.
— Chłopaki sami wszystkiego nie ogarną. Ty tutaj masz najwięcej do powiedzenia, Zaire. — Nachylała się w jego stronę, jakby chciała, aby każde słowo do niego dotarło. — To nie czas, aby znów bawić się w dom.
Zamierzała powiedzieć coś jeszcze, kiedy przestrzeń między nimi przeciął damski głos. Właściwie to… Dwa, może trzy damskie głosy.
— Ogarnij swój harem, zanim narzeczona wpadnie. — Głos miała stalowy. Odsunęła się wręcz z pogardą patrząc na dziewczyny, które się tu pojawiły. Wśród nich była Ruby, która tylko wesoło pomachała do Zaire’a palcami.
Pierwsza z nich wślizgnęła się na kanapę.
— Więc to, znowu, prawda. — Westchnęła z udawanym rozżaleniem. Przecież to nie tak, że Zaire mogła powstrzymać przysięga „i będę ci wierny aż do śmierci”. — Nowa narzeczona chyba nie będzie się z nami bawić, co? — Zamruczała, a opuszkami przeciągnęła po wierzchu dłoni Zaire’a. — Ale skoro jej nie ma… Wyglądasz na spiętego. Daj mi kilka minut i będziesz jak nowy.
soph & inne
Sophia zniknęła razem z dziewczynami, a jej spojrzenie nie uciekało w stronę Cartera. Mogłoby, ale nie miała na to okazji. Każda chciała o coś się zapytać i chyba żadna nie wierzyła, że Sophia się faktycznie zaręczyła. Musiała im trzy razy mówić, że to jest na poważnie, a ona i Carter naprawdę planują ślub i całą otoczkę związaną z nim. Nie mówiła nic o tym, że jest w ciąży. Kiedy Selena zamówiła shoty, Sophia wykręciła się tym, że ostatnio chorowała i jeszcze bierze antybiotyk, więc nie może go mieszać z alkoholem. Toast wzniosła za to schłodzoną colą. Teoretycznie nie kłamała aż tak bardzo, ale mówienie przyjaciółkom, że jest się w ciąży w klubie wcale nie było dobrym rozwiązaniem. Wolała to zrobić w bardziej kontrolowanych warunkach i po tym, jak już z Carterem uzgodnią komu i co będą mówić. Najpierw wolała przemyśleć, jak powie to ojcu, ale póki co wolała się cieszyć z tej imprezy i tego, że może tutaj być, że nie musi ukrywać chociaż tej jednej zmiany w swoim życiu.
OdpowiedzUsuńPozostała nieświadoma rozmowy, która toczyła się przy stoliku w ich loży. Dopiero później jej uwagę przykuło większe zamieszanie tam. Sophia niby udawała, że jest w trakcie rozmowy z dziewczynami, ale nie dla kontroli, ale z ciekawości patrzyła na lożę. Najpierw Carter z Jade. Ciężko jej było z tej odległości ocenić o czym rozmawiali, ale wyglądali oboje na spiętych. Kiedy Jade się odsunęła to na jej miejsce wsunęła się dziwnie znajomo wyglądająca dziewczyna. Czarne loczki. Krótka sukienka. Palce Sophii nieco mocniej zacisnęły się na kieliszku z bezalkoholowym drinkiem. Mogła stać daleko, ale potrafiła jeszcze dostrzec, kiedy dotykało się jej Cartera. Tyle, że Sophia nawet się nie poruszyła o krok. Patrzyła jak zahipnotyzowana. Niepewna, jak to się rozegra dalej. Carter odszedł, a Jade rozproszyła towarzystwo. To pozwoliło jej na wrócenie do rozmowy, która wciąż kręciła się wokół zaręczyn, pierścionka i tego, ile jest wart. Sophia wolała nie wiedzieć. Nosiła drogą biżuterię, ale to… To musiało kosztować więcej niż jej całe życie było warte. Tyle w zasadzie wiedziała.
— Macie już coś zaplanowane? — Victoria opierała się o blat baru tuż przy Sophii. Sączyła zielonego drinka z cytryną i rozmarynem w ozdobach. Była już podpita, co Sophia widziała w szklanych oczach przyjaciółki i sposobie, jak lekko chwiała się na nogach. — Chciałabym, żeby mi się ktoś oświadczył. — Wetchnęła z rozmarzeniem, a Sophia się roześmiała. Zwykle to we trzy były w takim stanie jednocześnie, więc nie dostrzegła tego, że Victoria po kilku kolorowych drinkach robiła się… Urocza.
— Minęło dopiero kilka dni, Vic. Oboje jesteście tak samo niecierpliwi. — Przewróciła oczami. Najlepiej, gdyby wszystko odbywało się dzień po dniu. W poniedziałek zaręczyny, we wtorek informowanie znajomych i rodziny, w środę i czwartek planowanie, w piątek dopięcie szczegółów, a w sobotę impreza, o której będzie głośno jeszcze przez kilka kolejnych miesięcy. I żeby Carter był jeszcze szczęśliwszy to dwa tygodnie po ślubie pojawiłby się potworek. Albo miesiąc, bo Sophia nie wątpiła, że Carter zamierzał ją jeszcze zabrać na podróż poślubną, która będzie jej się śniła po nocach przez minimum pierwszą dekadę ich małżeństwa. I szczerze mówiąc tego też Sophia chciała. Cartera i potworka, ale na obu musiała cierpliwie poczekać. I chciała poczekać. Z ich dwójki to akurat ona potrafiła być tą cierpliwszą.
— Tym razem bez szybkiego ślubu, huh?
Sophia wiedziała, że nie było to powiedziane w zły sposób, ale i tak… I tak znów zdążyło ją zirytować. Zacisnęła zęby, jakby wstrzymywała się przed wypowiedzeniem czegoś, czego naprawdę mogłaby zacząć żałować.
— Zaczynam żałować, że komukolwiek powiedzieliśmy. Wszyscy do tego pijecie, jakby jego przeszłość była ważniejsza niż to, co buduje ze mną. — Warknęła. Jednak nie miała w sobie tyle cierpliwości, aby znosić dalej te komentarze. Nawet, gdy pochodziły od jej przyjaciółek i w głębi Sophia wiedziała, że nie miały nic złego na myśli. — Ludzie się zmieniają. Szkoda, że nikt z was tego nie widzi.
Ze złości czuła, jak robi się jej gorąco. To był ten rodzaj wkurzenia, który nie schodzi z niej zbyt szybko, a gotował się w niej już od jakiegoś czasu.
Usuń— Ej, Soph. Nie miałam nic złego na myśli… — Próbowała się wytłumaczyć, ale Sophia ni chciała tego słuchać.
— Jasne, nikt nie ma nic złego na myśli. — Syknęła. — Tylko jakoś każdy co chwilę porównuje mój związek z Carterem do tego, jak był ze Sloane. Jak wszyscy tak tego chcecie, to jeszcze się dziś w tym Vegas możemy znaleźć i każdy będzie zadowolony.
Sophia nie zaczekała na odpowiedź i na tłumaczenia. Wiedziała, że ta złość jest irracjonalna. Zwłaszcza na przyjaciółki, ale już nad tym nie panowała. Chciała znaleźć Cartera i na moment zniknąć. Wyciszyć się może u niego w biurze albo na zewnątrz. Gdziekolwiek, gdzie będzie mogła wziąć głęboki oddech i wrócić do bycia sobą. Zatrzymała się wpół kroku, kiedy zobaczyła, że nie ma go w loży. Rozejrzała powoli i dostrzegła go po chwili na drugim końcu baru, przy którym wcześniej ona stała. Ale nie był sam. Nie rozpoznawała tej dziewczyny i to kim była, dla Sophii było też nieistotne. Zmrużyła oczy, gdy jej dłoń sunęła po jego przedramieniu.
Sophia podeszła z boku. Nie od przodu, aby Carter ją mógł od razu zauważyć.
Mogła to zignorować. Gniew buzował w niej cicho, a tego stanu Sophia wcześniej nie znała. Nie w ten sposób. Ona nie chciała kłótni. Nie chciała, aby wydarzyło się coś… Nad czym jej będzie ciężko zapanować.
Sophia niemal wcisnęła się między Cartera a dziewczynę. Dłoń z pierścionkiem ułożyła na jego torsie. Był nie do ominięcia, a już zwłaszcza, kiedy jej dłoń swobodnie i bez pytania muskała jego tors.
— Kolejna fanka? — Podniosła głowę, aby spojrzeć na Cartera. W oczach wciąż miała ten sam gniew z którym odchodziła od dziewczyn. I nie był on kierowany w jego stronę, ale fakt, że zastała go tu z kimś, kto sięgał po to co było jej wcale nie pomagał w uspokojeniu się.
Dopiero po chwili spojrzała na dziewczynę.
— Cześć, jestem Sophia. — Przywitała się, ale poznawanie jej imienia nie było na liście jej zainteresowań. — Jesteśmy tu prywatnie. Carter nie rozdaje autografów.
soph
Sophia spoglądała na dziewczynę z nutą znużenia w oczach. W przeciwieństwie do niej, Moreira mogła powiedzieć, że jest na swoim terenie. A przede wszystkim jest przy swoim facecie i nie zamierzała stać z boku i patrzeć na te przedstawienie, które tu wokół siebie tworzyła. Mogła być nawet pieprzoną księżniczką Danii, a i tak kazałaby jej spadać i nie ugięłaby się pod tego spojrzenia, które jej posyłała. Wcześniej Sophia pewnie nie byłaby tak pewna siebie, ale przez te ostatnie miesiące trochę się zmieniła. Nabrała pewności siebie, której przedtem w niej nie było.
OdpowiedzUsuń— A powinnam wiedzieć? — Odparła Sophia. Wiedziała kim jest, ale to tylko przez Cartera. Nie sprawdzała nałogowo jego współprac, ale interesowała się jego życiem i… Cóż, tak się stało, że miał z nią kawałek. Mia coś tam, o której prze chwilę było głośno na social mediach, a potem przycichło.
Brunetka przechyliła lekko głowę na bok i pozwoliła sobie na uśmiech, który naprawdę nie miał nic wspólnego z tym, jak urocza na co dzień potrafiła być. Wkurzył ją Kai, wkurzyły ją dziewczyny, a teraz jeszcze wkurzała ją ta cała Mia.
— I wspólna praca wymaga dotykania mojego narzeczonego? — Uniosła brew. Bez nacisku na słowo „narzeczony”. — Podobno pracujesz głosem, nie dotykiem… Czy coś pomyliłam?
Słowa padły z jej ust lekko, jakby wcale nad nimi wcześniej nie pomyślała. I może nie myślała, ale niczego cofać nie zamierzała. Kleiła się do jej narzeczonego, a po sposobie, jak się do niego uśmiechała i jak wyciągała w jego stronę, bez wątpienia, lepkie dłonie to wcale jej nie chodziło o nagranie nowego kawałka.
Sophia nie drgnęła, kiedy Carter parsknął śmiechem. Nie spojrzała na niego, tylko wciąż na tę dziewczynę, która nie chciała zniknąć tak szybko, jak Sophia by sobie tego życzyła. Grymas na twarzy brunetki zmienił się w lżejszy uśmiech, którego nie kierowała do Mii, a do samej siebie i Cartera, który zerkając na bok mógł go dostrzec.
— Nie czekałabym na ten telefon z zapartym tchem. — Poradziła Sophia, zanim dziewczyna, w końcu, zauważyła, że nie ma tu dla niej przestrzeni. — Będzie bardzo zajęty przez najbliższe… Całe życie.
Na odchodne Sophia pomachała dziewczynie. Obdarowując ja tym chłodnym, wymuszonym uśmiechem, który oblepiony z każdej strony był tą nową, ale pasującą do niej pewnością siebie.
Zwróciła się lekko w stronę Cartera i westchnęła, ale nie ciężko. Chociaż jakiś ciężar z siebie zrzuciła.
— Minuta później i by przed tobą klęczała. — Warknęła. Ta cała złość, która w niej siedziała wciąż brunetki nie opuściła, a Mia ją tylko podgrzała. Kiedy szła go poszukać liczyła, że będzie sam, ale nie można było go spuścić z oka na sekundę, bo zaraz zlatywał się wianuszek dziewczyn. — Jeśli się martwisz, że ci urządzę scenę… to nie tym razem, kochanie.
Nie była zła na Cartera. Była wściekła na wszystko wokół, chociaż to pewnie za moment z niej zejdzie. Już było lepiej, bo wystarczyło, że Carter sięgnął po jej dłoń, a ona drugą ręką go lekko objęła.
Westchnęła cicho, kiedy Carter ją do siebie przyciągnął. Uśmiechnęła się trochę lżej, jakby to cale napięcie z niej schodziło coraz szybciej. Sophia podniosła głowę, aby na niego spojrzeć. I to co dostrzegła w jego oczach było większym kopem niż mógłby zdawać sobie sprawę.
— Gdybym krzyczała, to zrobiłaby się z tego scena. Ja nie robię scen. — Wzruszyła ramionami. Nie potrzebowała podnosić głosu, żeby osiągnąć swój cel. I jak widać udało się jej to bezbłędnie.
Przeciągnęła dłońmi po jego torsie, a pod materiałem ciemnej koszulki wyczuwała dokładnie rysy mięśni, które Sophia znała już na pamięć.
Oparła głowę na moment o jego ramię, jakby potrzebowała paru chwil, żeby zregenerować siły, a w objęciach Cartera znajdowała swoją własną ładowarkę.
— Może na pięć minut możemy stąd wyjść. — Mruknęła. Jeszcze nie była pewna, czy chce Carterowi mówić skąd się w niej brała cała ta złość, a na pewno nie umknęło to jego uwadze. Kilka minut z dala od głównej Sali, weźmie głęboki wdech i wróci tak, jakby nic się nie wydarzyło. Brzmiało, jak plan. — Lubię, jak tak do mnie mówisz.
Uwielbiała wszystkie zwroty, którymi się do niej zwracał. Miała nawet swoje top trzy.
Usuń— Chyba już i tak powiedziałam coś, czego nie będę żałować. — Zaśmiała się. Absolutnie nie żałowała nawet jednej rzeczy, która rzuciła w stronę tamtej dziewczyny. — Nie wiem, czy dla mojego zdrowia psychicznego twoje następne collaby nie będą tylko z facetami. Zostawić cię na pięć minut nie można.
soph
Było wysoce prawdopodobne, że dawniej Sophia już po pierwszym spojrzeniu byłaby pokonana, ale nie tym razem. Pozwoliła sobie na to, żeby być w takiej wersji, bo to był ich wieczór. Mieli plan, aby nacieszyć się narzeczeństwem wśród znajomych. Nawet jeżeli znajomi Cartera nie uważali jej za swoją znajomą, to ona chociaż chciała udawać, że traktuje ich jako znajomych, a każdemu brało się na wspominanie byłej żony Cartera. Mia była jak ta zgniła wisienka na torcie, która sprawiła, że Sophia straciła już resztki cierpliwości. Zasłużyła sobie na każde jedno słowo, które między nimi padło i nie zamierzała za to przepraszać. Może na następny raz sobie to przypomni, kiedy będzie pchała łapy w stronę innego zajętego faceta.
OdpowiedzUsuńNa upartego mogłaby uznać, że to jego wina i się z nim pokłócić, ale nie była ślepa. Zrobiłaby to, gdyby dostrzegła, że Carter odwzajemnia energię, którą dawała mu tamta dziewczyna. Ale on nawet na odległość wyglądał na znudzonego.
Sophia odetchnęła trochę głębiej, kiedy jej plecy odbiły się od ściany, a ręka Cartera znalazła tuż przy jej głowie. Jak w pułapce, z której Sophia wcale uciekać nie chciała. Ścisnęła ze sobą delikatnie usta. Tyle i tylko tyle wystarczyło, aby się uśmiechnęła, a w środku poczuła to przyjemne ciepło, które rozlewało się w niej tylko przy Carterze.
— Masz ochotę na więcej takich scenek? — Mruknęła, lekko ciągnąć za jego koszulkę. — Do załatwienia. Odejdę na sekundę i przyleci kolejna. — Przewróciła oczami. Naprawdę ją ta myśl wkurzała. — Widziałam Ruby… Wiesz co, powinieneś mieć zakaz przychodzenia tu. — Stwierdziła. Tak, to rozwiązałoby wszystkie problemy. Bez wątpienia wtedy nie musiałaby się o nic martwić i wściekać. Żadnych scen. Żadnej zazdrości.
Sophia cicho się zaśmiała po jego słowach.
— Tak łatwo ci sprawić prezent… a ja główkowałam co ci dać na święta. Odrobina chłodu i będziesz zadowolony. — Pokręciła głową niemal niedowierzając, że coś tak prostego mogło go zadowolić.
Tyle jej naprawdę wystarczało, że miała Cartera obok z tym jego łobuzerskim uśmiechem, który potrafił ją rozłożyć na małe kawałeczki. Niczego więcej Sophia już nie potrzebowała, aby zaczęła się rozluźniać.
— Carter. — Mruknęła nisko, niemal ostrzegawczo. — Bo naprawdę cię tu nigdy więcej nie puszczę samego. I będę jedną z tych, które urządzają afery, jak słyszą „idę do klubu”. — Wolała nawet nie myśleć, co się dzieje, kiedy jej tu nie ma. Jak wiele ich wtedy się tu pojawia i… Czy którejś się udaje? Nie, nie mogło. Nawet nie szła tą drogą, bo to nie doprowadziłoby do niczego sensownego. Tej nocy nie chciała o tym myśleć.
— Bo to, ty, wszystko należy do mnie. — Powiedziała stanowczo. Jakby przypominała to nie tylko jemu, ale i samej sobie.
Zadrżała lekko od tych drobnych pocałunków, które Carter jej zostawiał. Na nadgarstku czy na szyi w dokładnie tych miejscach, które najbardziej na nią działały.
— Masz szczęście… — Westchnęła, a jej umysł dryfował już w innym kierunku. Trochę przyjemniejszym. Mimo, że Sophia wciąż jeszcze była trochę rozkojarzona. — Ale do collabów i tak masz brać facetów. — Zażartowała, choć to wcale by nie było takie złe, gdyby faktycznie z nimi tylko współpracował.
— Ja? Prowokować? Nie mam pojęcia o czym mówisz. — Przewróciła oczami. Uśmiechnęła się uroczo. — Pięć minut… Może dziesięć. Jak znikniemy na godzinę to nic się nie stanie.
Dała mu się poprowadzić przez salę, aż nie dotarli do jego biura. Było tutaj cicho. Żadnej, nawet tłumionej muzyki. Po prostu pomieszczenie, w którym była cisza. Tutaj było ciszej, ale głośniej działały jej myśli. Teraz sama nie była pewna, czy jest zła, czy może bardziej po prostu rozżalona, że niemal każdy po kolei próbował im ten wieczór popsuć. Specjalnie lub nie – ale to działało. Nie odeszła daleko. Stanęła przy szafce, na której było parę nagród Cartera, jakieś zdjęcia z przeszłości. Taki mały wgląd w to, jakie życie Carter prowadził.
Zerknęła na niego kątem oka, kiedy się odezwał, a kącik jej ust lekko drgnął.
— Czyyyy… — Przeciągnęła. — Czy jednak zamierzam cię prowokować?
Spoglądała przez chwilę na jego dłoń, którą wyciągał w jej stronę. I ujęła ją bez wahania, a chwilę później była schowana już w jego ramionach. Odetchnęła głęboko, jakby właśnie tutaj pozwalała sobie na to, aby wypuścić wszystko to, co trzymało ją teraz tak mocno za gardło.
Usuń— Uwielbiali ją, prawda? — Żadne imię nie musiało paść, aby Carter doskonale wiedział o kogo chodziło. Nie mówiła tego z pretensją. Nie mogła jej mieć. Nawet jeśli chciała, ale… Nie tej nocy. Próbowała zrozumieć. Nic innego za tym nie stało. — Pasowała tutaj.
Ona pasowała, Sophia nie. Wyrwana z innej bajki. Niepasująca w żaden sposób do Cartera i tego miejsca. Nieumiejąca znaleźć wspólnego języka z jego kumplami i dziewczynami. Zbyt niewinna, jak na to miejsce. Zbyt… Zbyt była sobą.
sloane
Nawet jeśli miała trochę popsuty humor, który Carter w niej przywracał, to Sophia nie mogła sobie odpuścić tego małego drażnienia się z nim i sprawdzania, kiedy żarty zmienią się w rzeczywistość, a dotyk przestanie być tak niewinny.
OdpowiedzUsuń— Jak tak mówisz, to zaraz wyjdzie, że samo oddychanie cię prowokuje. — Zaśmiała się pod nosem. Uwielbiała, kiedy mówił jej takie rzeczy. Kiedy wprowadzał ten konkretny nastrój między nimi. Sophia mogłaby tego wszystkiego słuchać bez końca.
Oczy brunetki lekko pociemniały, kiedy Carter ruszył w jej stronę. Zadrżała lekko, kiedy jego miękki, znajomy szept owinął się wokół jej ucha. Był to jedyny dźwięk, który mógł na nią tak kojąco wpłynąć. Przymknęła oczy i odchyliła lekko głowę do tyłu z cichym mruknięciem. Leniwym i przeciągłym.
Zaśmiała się miękko. Nie chciała musieć go bronić i wiedziała, że nie musi tego robić, a mimo to… Chciała to zrobić. Nie, bo pragnęła komuś coś udowodnić, ale bo naprawdę zależało jej na tym, aby wszyscy wokół wiedzieli, że Carter jest jej i tylko jej, a ona nie zamierza się nim dzielić.
— Skoro mam na to oficjalne pozwolenie to chyba będę się musiała wykazać. — Mruknęła. Nie była pewna, czy zawsze będzie miała w sobie taką siłę i odwagę, aby każdego rozstawiać po kątach, ale nie zaszkodzi spróbować. Skoro Carter miał po wszystkim na nią patrzeć w ten sposób to Sophia była jak najbardziej chętna do tego, żeby trochę się tu rządzić. — Niczego bardziej nie chcę, wiesz? Tylko, żebyś był ze mną… Tutaj, w naszym mieszkaniu czy na drugim końcu świata, ale… Chcę, żebyś po prostu był.
I był. Każdego dnia. Sophia wiedziała, że mógł przebierać. W modelkach, aktorkach, innych piosenkarkach, influencerkach. W każdej dziewczynie, która wpadłaby mu w oko. Mógł ich mieć na pęczki, a wybierał ją. To z nią kończył swoje wieczory i zaczynał poranki. Czego więcej mogłaby chcieć?
Bez słowa dała się odwrócić w jego stronę. Nawet w szpilkach musiała podrywać głowę do góry, aby na niego spojrzeć. Carter nie musiał nic mówić, a Sophia i tak wszystko wiedziała. Czytała to z jego oczu, ale i z tego, jaki przy niej był. Spokojniejszy, bez tego napięcia, które czasem mu towarzyszyło, gdy siedzieli w loży z resztą.
— Niedługo to nazwisko będę nosiła formalnie. — Mruknęła. Nie mieli wybranej daty, ale oboje wiedzieli, że to się niedługo zmieni. Za trzy miesiące. Pół roku. Czy nawet za rok, ale się zmieni. — Tam gdzie ty, tam ja. Na końcu świata czy w małym domku w górach… Byle z tobą.
Sophia cicho mruknęła, kiedy ją pocałował, a jej palce zacisnęły się mocniej na jego bokach. Odwzajemniła pocałunek bez choćby chwili wahania. Nie pospiesznie, jakby ktoś miał jej go odebrać. Westchnęła przeciągle, gdy ustami opadł na jej szyję. Tyle wystarczyło, aby zadrżała.
— Carter… — Zamruczała cicho. W pierwszej chwili nie słysząc o co ją poprosił. Dopiero po chwili udało się jej te słowa przetworzyć. Uśmiechnęła się, przygryzając lekko wargę. — To wszystko jest moje… Zwłaszcza ty. Mój i tylko mój.
Krótko mruknęła, kiedy jej plecy uderzyły o szafkę. Aż za dobrze wiedziała, jak to się może skończyć i wcale nie zamierzała tego zatrzymywać. Ich klub, ich biuro, ich wieczór, ale przede wszystkim ich decyzje.
Sophia uśmiechnęła się, gdy musnął miejsce tuż pod pierścionkiem. Ten prosty gest sprawił, że jej serce drgnęło trochę mocniej.
— Cieszę się, że mogę go nosić. — Szepnęła. — Że dostałam drugą szansę. — Dodała. Mogli już potem do tego tematu więcej nie wrócić, a mimo wszystko Carter go jej włożył na palec. Bez wahania.
Jej druga dłoń wolno sunęła po boku jego ciała. W spokojnym geście, który nie miał w sobie tego żaru, który prowadziłby do zdzierania ubrań, ale oboje wiedzieli, że mogło się to zmienić w przeciągu sekundy.
— Co? — Zaśmiała się nerwowo. Nie, bo słyszał, jak sobie podśpiewuje w kuchni. — Chyba oszalałeś. — Pokręciła głową. — Zdecydowanie oszalałeś. Nie nadaję się do takich rzeczy. Jeszcze ci popsuję kawałek. Zostańmy przy moim nuceniu, jak gotuję makaron.
Nie wyobrażała sobie, że miałaby coś takiego zrobić. To na pewno byłoby ciekawe doświadczenie, ale ona się do tego nie nadawała.
Sophia nie chciała, aby ich moment został przerwany przez wątpliwości, które miała w głowie. Żadne, które dotyczyły ich związku, którego Sophia była pewna. Tylko… Była niepewna tego wszystkiego. Czy tutaj na pewno jest jej miejsce, choć była świadoma, że będąc z Carterem musi również być tutaj. Nawet jeśli nie do końca pewne rzeczy się jej podobały.
Usuń— Była jedną z was. — Poprawiła o cicho. Nie musiał jej tego tłumaczyć. Rozumiała to, mimo, że bardzo nie chciała. Wolałaby nie rozumieć, ale może dzięki temu lepiej to zrozumie. Była tego świadoma, że Sloane pasowała do Cartera i jego świata. Nie była… Nie była tak inna od niej. Potrafiła się odnaleźć w tym świecie. Dopasować do niego, a Sophia chociaż chciała, to nie zawsze była w stanie to robić. Kiedy próbowała to nie wychodziło to naturalnie, a jakby przybierała maskę, która do niej nie pasowała.
Nie opierała się, kiedy Carter ją zmusił, aby na niego spojrzała.
— Za każdym razem, kiedy tu jesteśmy… Ten temat ciągle wraca. To jak… Jakby nigdy nie odeszła, wiesz? Albo jakby wszyscy sądzili, że jestem tu tymczasowo. Dopóki ta odpowiednia nie wróci. — Poruszyła lekko ramieniem. To nie była zazdrość w formie, którą Carter widział przy barze. Tylko coś co zwyczajnie bolało. Z dziewczynami, które go podrywały umiała sobie radzić, ale jak miała radzić sobie z byłą żoną? — Nie mam do ciebie o to pretensji, to nie twoja wina. Tylko… Mam wrażenie, że oni tylko odliczają dni, aż zniknę.
Nie miała pojęcia, czy robią to specjalnie. Czy to wychodzi przypadkiem. Nie chciała się dowiadywać, ale nie chciała być też tą, która zacznie robić afery, bo padło wspomnienie związane ze Sloane. Nawet jeśli było jej z tym niekomfortowo. Wolała udawać, że tego nie słyszy. Zignorować i iść dalej.
Przymknęła oczy, kiedy powiedział, że należy do niej. To było tak naprawdę jedyne zapewnienie, którego Sophia potrzebowała i które chciała usłyszeć.
— Nie… nie będziesz tego sprzedawał. Kupimy inne miejsce na galerię sztuki. — Zaśmiała się krótko. Chciała, aby Carter miał swoje miejsce. Nawet jeśli było ono… Tym. Będzie potrzebował miejsca, gdzie mógłby odreagować. — A tutaj… Tutaj wpadniemy, ja potworek będzie z opiekunką, a rodzice wyrwą się na night out.
tym razem soph x)
Sophia domyślała się, że Carter, a raczej Zaire, którego widywali w klubie to była główna wersja dla nich. Raper ze sceny. Głośny mężczyzna, który ustawiał do pionu jednym spojrzeniem. Kumpel od kreski i wódki. Ten co przyprowadza najlepsze dziewczyny i wysyła do kolegów. Wejściówki do najlepszych klubów w całych Stanach Zjednoczonych. Tutaj nie był Carterem, którego znała ona. Nawet, gdy przebijał się przez warstwy Zaire’a, to oni tego nie dostrzegali. To widziała tylko ona.
OdpowiedzUsuńTo nie była rozmowa, której się tej nocy spodziewała. Sądziła, że będą tu jakiś czas, pochwalą się pierścionkiem i nominacjami Cartera, że to będzie jeden z wielu wieczorów i nocy, które tu spędzą. Tymczasem znów wracał temat jego byłej. Ciężko było nie czuć, jakby ona tu wciąż była obecna, a Sophia zajmowała miejsce blondynki. Od samego początku czuła, że tutaj nie pasuje, że nie jest z tego świata, ale… Zakochała się. W najbardziej nieodpowiednim mężczyźnie, jaki chodził po tej planecie i świat się tak dziwnie ułożył, że on zakochał się w niej, a żadne z nich nie potrafiło z siebie zrezygnować. I dalej trwali ze sobą wbrew temu co mogli mówić czy myśleć sobie ludzie wokół nich.
— Ja to wszystko rozumiem, Carter. Naprawdę… Wiem, że miałeś inne życie. — Westchnęła. Nie próbowała wmówić sobie czy jemu, że zawsze było inaczej tylko nie trafił na odpowiednią osobę. — Nie chcę się nikomu przypodobać. Wystarczy mi, że ty mnie lubisz.
Uśmiechnęła się lekko. Bo to było wystarczające. Potrafiła oddzielić ich życie od tego, które czasem dzielili z jego kumplami. Próbowała na początku, kiedy jeszcze tak mocno się go trzymała, że gotowa była zmienić się od a do z w dziewczynę, którą nigdy nie była, aby tylko patrzył na nią. Dopiero z czasem zrozumiała, że nie musi. W jej życiu, ciele i umyśle nie było miejsca na Sophię, która tej jednej nocy całowała jakąś obcą dziewczynę na parkiecie, której dawała się dotykać. Robiła to tylko z myślą o… Nawet nie o Carterze. Tylko o tej wizji Cartera, którą wbijano jej do głowy, chociaż nigdy nie dał jej odczuć, że chce, aby się zmieniała. Aby jej sukienki były krótsze, a obcasy wyższe. Dekolt głęboki, a usta czerwone. Chciał ją taką, jaka była. Z jej zestawem dwudziestu sweterków w różnych kolorach, wieczorami z książką, herbatą i świecą o zapachu ciasteczek.
Jej spojrzenie uspokoiło się, kiedy Carter objął twarz brunetki w dłonie.
Nie chodziło o te wszystkie zapewnienia, które jej dawał. Ona to wszystko w głębi wiedziała. Tylko, kiedy z każdej strony słyszała o Sloane… To zaczynała wątpić w samą siebie. Nie w niego. W to, czy da mu na pewno wszystko, czego potrzebuje. Zmieniała mu życie i nie od razu zapytała, czy ma na to ochotę. Wprowadzała swoje zmiany, a Carter na to pozwalał.
— To źle brzmi, nie? „Tymczasowe”. — Prawie się wzdrygnęła. — Dla mnie to też takie nie jest, Carter. To co my mamy… Wiem, jak to się zaczęło między nami i… Okej, nie byłam w najlepszym miejscu w życiu wtedy, ale nie bawię się w krótkie relacje. Wtedy z tobą ja… Wiedziałam, że się zakocham. — Uśmiechnęła się słabo pod nosem. — Że się przywiąże i będę potem miała problem. — Poruszyła lekko ramieniem. Od początku była na to skazana, a Carter robił wszystko tak, aby Sophia szybciej przepadła. Specjalnie lub nie, ale ona przepadła.
— Więc co… albo rzucę kasę na stół albo mam zacząć coś brać i wtedy, może, mnie polubią? — Parsknęła śmiechem. Brzmiało to idiotycznie. Pokręciła lekko głową, niedowierzając, że tak to działa. — Chyba dobrze, że nie mam potrzeby, aby mnie wszyscy lubili… Ale mogliby z tym skończyć. To jest… Ciężko się słucha, jak ciągle coś o niej czy o was mówią. Rozumiem, macie wspólną historię, znajomych i całą resztę, ale jak tak za nią tęsknią to niech może się z nią umawiają.
Sophia lekko zmarszczyła czoło, kiedy mówił o zeszłym roku. Nie poruszali zwykle tych tematów, ale to nie była też zwykła noc, prawda? Lekko zmarszczyła nos, gdy przyznał, że wtedy ciągle brał lub pił. Wiedziała, że to dalej trwa. Tylko nie w takim ciągu, jak kilka miesięcy wcześniej.
— Mogę zapytać…, dlaczego zostaliście razem? — Skoro to był „wypadek”, to dlaczego tego nie rozwiązali? Prawo na to zezwalało z tego, co się orientowała. — To było dla zabawy czy… Próbuję to zrozumieć.
UsuńByła ciekawa, co ich do tego pchnęło, a jednocześnie zadanie tego pytania było dla brunetki, jak przełknięcie cierni. Nie chciała wiedzieć zbyt dużo, bo to dla niej nigdy nie było dobre. Zawsze kończyło się tak, że zbyt intensywnie myślała, a teraz nie musiała myśleć.
— Tak… To było trochę nagłe. — Przyznała z lekkim uśmiechem. Stało się szybciej niż podejrzewała. — Więc jesteś… czysty? — Bo może tylko myślała, że to jest tak trudne, że bez tego nie przetrwa. Może… Może skoro zmieniły mu się priorytety to już po nic nie sięgał. Po parę drinków czy shotów. Miała tę naiwną nadzieję, że tak właśnie jest.
Zamruczała cicho, kiedy Carter się pochylił do pocałunku. Objęła go instynktownie mocniej i przylgnęła do niego swoim ciałem. Jej dłonie swobodnie sunęły po jego ciele. Zrobiła jeden ruch pogłębiając pocałunek bardziej, który przekazywał jej więcej.
To był teraz jej czas. Tutaj z Carterem i u jego boku. I zamierzała wykorzystać to najlepiej, jak tylko potrafiła.
soph
Na początku próbowała to jeszcze ignorować. Była nowa i jej nie znali. Mieli prawo myśleć, że Carter znalazł sobie nową zabawkę, którą porzuci po kilku wspólnych nocach. Ale minęło już parę miesięcy, a Sophia wciąż była traktowana tu, jak ktoś tymczasowy. Nie zmienił tego fakt, że od niemal czterech miesięcy mieszkała z Carterem, że byli razem na poważnie i nie traktowali się jak opcji tymczasowej czy zapasowej. Sophia pojawiła się dziś z pierścionkiem, który już od kilku dni zdobił jej dłoń. Było też coś ważniejszego, czego mówić nikomu jeszcze nie chcieli, a brunetka wolała sobie nie wyobrażać, jak zareagują, kiedy dowiedzą się, że Zaire – ten kumpel od imprez i głośnego stylu życia – zostanie ojcem.
OdpowiedzUsuń— Nie próbuję się wpisać w niego, Carter. Ale muszę jakoś go zrozumieć. Jesteśmy i to część twojego życia, i nawet, jeśli mi się to nie podoba to wypadałoby, żebym go zrozumiała. — Westchnęła. Nie miała potrzeby, aby stać się ich ulubioną koleżanką. Nie musiała być lubiana, ale chociażby ze względu na to, że była narzeczoną Cartera należało się jej coś tak prostego, jak szacunek, choć Sophia czasem wątpiła, czy oni takie słowo znają, a jeśli je znają to czy rozumieją definicję.
Sophii ten jeden raz, gdy sięgnęła przypadkowo nie po swojego drinka wystarczył. Nigdy więcej nie chciała się już czuć w ten sposób. Pamiętała euforię, która jej wtedy towarzyszyła, ale jeszcze lepiej pamiętała, jak tragicznie było, gdy molly zaczęła z niej schodzić. Jak jej nieprzyzwyczajone do narkotyków ciało zareagowało w odpowiedzi na zwiększoną dawkę dobrego nastroju. Ciągłe zmiany nastroju. Od niepohamowanego śmiechu, po płacz, który zdawał się nie mieć końca.
— Nie musisz z nimi rozmawiać. — Zapewniła z cichym westchnięciem. Nie chciała być tą dziewczyną, która się skarży i biegnie do swojego chłopaka, kiedy coś jest nie w porządku. — Poradzę sobie jakoś z tym.
Jasne, że wolałaby, aby ten temat był za nimi, żeby nie musieli nigdy więcej do tego wracać, a wszyscy tutaj, którzy mieli co do ich relacji jakieś wątpliwości w końcu zrozumieli, że Sophia się nigdzie nie wybiera. Że ona jest dokładnie tu, gdzie ma być. Być może to był dla niej rodzaj sprawdzianu, czy utrzyma się w tym towarzystwie. Co z kolei wydawało się głupie.
Sophia słuchała tego, co Carter jej mówił o relacji ze Sloane. O tym, jak jego kumple się z nią „umawiali|”, wysyłali mu zdjęcia. Dlaczego razem wtedy zostali. Ciężko było o tym nie słyszeć. Udawać, że nie widzi się billboardów, na których byli razem reklamując nowy kawałek. Czy udawać, że nie widzi się kampanii Adidasa, którą razem mieli, a zdjęcia z tej sesji były rozsiane w każdych sklepach. Nowy Jork przez pewien okres żył tą dwójką. Byli głośni i piękni razem. Jak sen utkany z uzależniających materiałów. Wyglądali razem wspaniale, sprzedawali dobrą historię do mediów, a takie rzeczy zawsze się sprzedawały. Najlepiej w hurtowych ilościach. I robili to dobrze. Wykorzystali ten rok razem do granic możliwości. Czerpiąc z każdej współpracy, wywiadów, układów.
Sophia nie mogła wiedzieć, jak między nimi było naprawdę. Nie wątpiła, że byli w sobie zakochani. Nawet, jeśli ten ślub był przypadkiem, a oni zostali razem dla hałasu. Chociażby po tych piosenkach, które dla siebie pisali widać było, że uczucie między Sloane a Carterem nie było udawane. Że nie było ono tylko na chwilę. Tylko, że było czymś głębszym. Czymś z czym nie da się walczyć. Pamiętała jednak co Carter jej mówił na początku, gdy tylko luźno rozmawiali i przypadkiem dzielili się prywatnymi szczegółami z życia. Pamiętała, że był wtedy rozbity, a tak wyglądał tylko człowiek, który znał smak złamanego serca. Z jakim trudem, który starał się ukryć wtedy o tym mówił. Zauważała wtedy trochę więcej. Nerwowo splecione ze sobą dłonie. Pocieranie karku, kiedy nie miał już ochoty mówić czy chowanie się za kolejnym papierosem.
Z tym, że dla niej to była przeszłość. W jej głowie Sloane nie miała dostępu już do Cartera, a na pewno nie w taki sposób, jak dawniej. Mogła przychodzić z problemami, a on mógł jej pomóc, ale dla Sophii to było tylko tyle. Żadnych więcej uczuć. Żadnego patrzenia za sobą tęsknym wzrokiem. Wiedziała, że widział się z nią raz. Tuż po tym, jak zaczęli ten śmieszny układ między sobą. A Carter zapewnił ją, że to nie było nic poważnego, że tylko rozmawiali, że zakończyli to między sobą. I ona mu uwierzyła, bo dlaczego miałaby wątpić w jego słowa? Wierzyła we wszystko, co Carter jej mówił i co obiecywał. Może zbyt naiwnie, ale nie chciała wątpić w każde jego słowo. Mieć za kłamcę czy zarzucać mu, że nie jest z nią w pełni szczery. Mimo, że gdzieś w środku Sophia po prostu wiedziała, że Carter nie zawsze wszystko jej mówi.
UsuńWestchnęła cicho, trochę z rezygnacją i smutkiem, ale też pełną świadomością rzeczywistości, kiedy zamiast powiedzieć „tak, jestem czysty” przyznał, że daleko mu do takiej rzeczywistości.
— A chcesz być? — Była zwyczajnie ciekawa, czy Carter ma w sobie taką chęć, aby na dobre z tym skończyć. Nie chciała mu teraz tego wszystkiego wyrzucać, bo to nie był czas ani miejsce. Nie chciała się z nim też kłócić. Nie dążyła do kłótni tylko do zrozumienia, choć… Jak można było takie coś zrozumieć? I akceptować?
Carter potrafił nią zakręcić tak, aby Sophia przejmowała się tym, jak najmniej. Że nie musiała się martwić dalej, bo odciągał ją od tematu. Robił to sprawnie, a ona nie była na tyle asertywna, żeby postawić na swoim i przycisnąć go do ściany i żądać odpowiedzi albo jakiejś decyzji. Nie postawiła go przed decyzją, która mogła mu zmienić życie o sto osiemdziesiąt stopni. Nie było żadnego wyboru. Ja albo narkotyki. Była cicha nadzieja, że Carter bez mówienia wybierze ją sam. Że w końcu zauważy, że ona go potrzebuje, ale przede wszystkim chce bez narkotyków, które miały w jego miejscu zdaje się, że czasem istotniejsze miejsce niż ona.
Sophia momentalnie wyczuła moment, w którym Carter przerwał rozmowę. Nie słowem, ale spojrzeniem. Wiedziała, że to był już ten moment, w którym Sophia musi przestać zadawać pytania, a skupić się na nim. Jeżeli jeszcze będą o tym rozmawiać, to nie tutaj i na pewno nie w tej chwili. Cicho zamruczała, kiedy jego dłonie sprawnie przesunęły się po jej ciele.
Przygryzła delikatnie dolną wargę.
— Och, na biurku? — Powtórzyła, a oczy brunetki wesoło błysnęły. Wstrzymała na moment oddech, kiedy podciągał materiał sukienki do góry. Zadrżała od chłodnego blatu biurka, kiedy ją na nim posadził. I nic więcej już nie mówiła.
Pozwoliła, żeby za nią mówiły dłonie i usta. Sprawnie, ale z pospiechem, który znali tylko z takich momentów, kiedy wiedzieli, że nie mają wiele czasu, ale, że spieszyć się również nie będą, sięgnęła do sprzączki paska. Tylko cztery ściany biura były świadkiem tego zbliżenia. Urywanych jęków, żarliwych pocałunków, które zostawiały po sobie niedosyt i dłoni, które były wszędzie.
Świat znów skurczył się tylko do ich dwójki. To co działo się poza tymi drzwiami ich już nie interesowało i było nieistotne. Jego kumple, jego byłe dziewczyny i cały ten świat, który próbował im rzucać kłody pod nogi. To wszystko było nieistotne, gdy Carter całował ją w sposób, który odbierał dech.
Jeszcze chwilę po wszystkim Sophia po prostu opierała się czołem o jego tors, lekko obejmowała w pasie i próbowała znaleźć poprzedni rytm oddechu i serca. Na jej twarzy malował się delikatny, pełen zadowolenia uśmiech. Palcami jednej dłoni sunęła po jego plecach kreśląc mało istotne znaczki.
soph
— Znowu podarłeś mi rajstopy. — Wymruczała unosząc głowę, aby na niego spojrzeć. — I jak ja mam się pokazać teraz ludziom? — Zaśmiała się lekko. Głos miała odrobinę zachrypnięty od intensywności ich zbliżenia, które jeszcze przez długi czas będzie wracało do niej niczym echo.
Usuńsoph
Zdawała sobie sprawę z tego, że nie musi wiedzieć wszystkiego o jego relacji ze Sloane. I prawda była też taka, że Sophia nie chciała wiedzieć wszystkiego. Nie musiała wiedzieć o tych wszystkich momentach, które dzielili dokładnie na tym samym biurku, na którym ona teraz siedziała. Nie tylko o spędzanych tu nocach nie musiała wiedzieć, ale o tych drobnych szczegółach, które tak naprawdę były nieistotne, ale oznaczały tyle, że Sloane tu wcześniej była, że miała swoje miejsce wcześniej w tym świecie, w którym to Sophia próbowała się teraz odnaleźć. Nic jej było po wiedzy, że ta dziura w podłokietniku sofy została wypalona przez Sloane, gdy przypadkiem wypuściła z dłoni papierosa. O kolczyku, który tu zgubiła po jednej z wielu nocy i po dziś nie udało się o znaleźć. Carter nie musiał jej opowiadać o tym, jak intensywna była ich relacja i jak wiele od siebie brali, ale i jak wiele sobie dawali. Te noce, kiedy Sloane ściągała go z powrotem na ziemię, bo wziął zbyt wiele i nie panował już nad samym sobą były jej zbędne. Rozumiała, że ich związek był trudny. To nie było małżeństwo usłane różami, a w nim było więcej krzyku niż miłości. Mimo, że Carter wiele razy jej mówił, że jego miłość jest głośna, że nie potrafi kochać w spokojny sposób tak, jak ona, to Sophia nie wierzyła. Nie wierzyła, że nie jest do takiej wolnej, spokojnej miłości zdolny. Sądziła, że nie jest jej nauczony, ale że z nią nie musi rozbijać butelek i kieliszków, że ich rozmowy nie będą kończyć się wrzaskami, a oni na zgodę nie pójdą do łóżka i nie odbiją ściany z farby czy tapety jego ramą.
OdpowiedzUsuńJedyna relacja jaka ją interesowała należała do nich.
Nie potrzebowała rozgrzebywać przeszłości z jego byłymi. Chciała patrzeć przed siebie, bo mieli przyszłość, która była warta przejścia przez wyboistą drogę. Wiedziała, że to nie będzie najłatwiejsze zadanie, ale Sophia wierzyła, że skoro są i będą razem to przejdą przez to wszystko sprawnie. Innej opcji po prostu już między nimi nie widziała. Musiało być w porządku. Oboje patrzyli w tym samym kierunku, prawda? Chcieli tej rodziny, którą powoli tworzyli. Pracowali nad tym wspólnie, aby im wyszło.
— Masz mnie taką na co dzień. — Wymruczała cicho mu o tym przypominając. Może nie była każdego dnia aż tak pewna siebie, jak tego wieczoru, ale była cholernie pewna Cartera i życia, które razem mieli. — Czy raczej to te scenki chcesz mieć na co dzień… — Mruknęła i zaśmiała się krótko. Lepiej, gdyby sobie to oszczędzali. Tak dla ich własnego bezpieczeństwa.
Palce Sophii wciąż kreśliły różne znaczki na jego plecach, a spojrzenie powoli zaczęło mięknąć. Rozluźniała się i rozleniwiała przy nim. Gubiąc chęć, aby wracać na imprezę. Wolałaby z nim wrócić do domu, aby mogli się na sobie skupić nieco uważniej.
— Mówiłam, że mogę je zdjąć, a ty się uparłeś, że „masz swój sposób”. — Śmiech wstrząsnął ciałem brunetki. Sposób Cartera kazał się jednym sprawnym szarpnięciem, a Sophia nawet nie mogła z tym walczyć. Nie zamierzała też udawać, że jej się to nie podobało. — Skoro z tego ma być tradycja… To nie mogę przestać ich nosić. A poza tym… Nie będę się okradła z takiej frajdy. — Mruknęła.
Sięgnęła dłonią do jego policzka, który delikatnie pogładziła. Jakby tym gestem chciała zdjąć z niego to wszystko, co jeszcze w nim siedziało, ale czego Carter jej nie mówił. Sophia wiedziała, że pewne rzeczy zachowuje dla siebie, chociaż chciała, aby mówił jej wszystko to nie zawsze było to możliwe.
— Wyjdę i wszyscy będą co robiliśmy. — Westchnęła i czuła, jak policzki jej się na samą myśl rumienią. Nawet jeśli to było wiadome i bez porwanych rajstop czy śladów na jej szyi po ustach Cartera. To nie był dla niej temat do plotek ani żartów, a była wręcz pewna, że komentarze o ich zniknięciu się pojawią. — Przykrywać ich pudrem nie zamierzam.
Może wolała, aby to pozostało między nimi, ale na pewne rzeczy nie miała po prostu wpływu. Zresztą, lubiła, kiedy wszyscy wiedzieli, że Sophia przyszła tu z Carterem. Że to ona była jego partnerką, że to z nią wychodził i wracał, a na policzku i szyi miał ślady po jej szmince.
Uniosła nieco wyżej głowę, kiedy dotyk mężczyzny odrobinę się zmienił. Wyczuwała już w nim te drobne zmiany. Z tego, który jeszcze chwilę temu wypełniony był pożądaniem, którego nie dało się stłumić do czułości, za którą Sophia szalała.
Usuń— Okej. — Przytaknęła. Sophia nie miała nic przeciwko temu, że oni po prostu byli obecni, ale kiedy wracał ten sam temat i to za każdym razem nie czuła się z tym najlepiej, ale nie czuła się też na silach, aby upominać się o odrobinę szacunku, który po prostu się jej należał. — Nie są źli. Tylko… naprawdę nie wiedzą, kiedy się zamknąć. — Wetchnęła. Może nie robili tego specjalnie. Nie próbowała ich tłumaczyć. Tylko… Sama nie wiedziała co. Chciała, aby się to skończyło. Docinki i wspomnienia, których Sophia częścią nie była, a które uderzały w nią mocniej niżby tego sobie życzyła.
— Ty również jesteś moim wszystkim. — Szepnęła cicho, ale zdecydowanym i pewnym tonem. Nie próbowała z tym walczyć. Tak po prostu było, a Carter… Carter był jej wszystkim. — I możesz tak do mnie mówić częściej. — Dodała, przesuwając dłonią po plecach jeszcze raz.
Obrzuciła Cartera krótkim spojrzeniem, kiedy wkładał koszulkę i poprawiał spodnie. Zacisnęła usta, a wzrok powędrował na bok, jakby nagle została przyłapana na gorącym uczynku podglądania kogoś, choć przecież był tuż przed nią, a to zdecydowanie nie była pierwsza taka sytuacja.
Zsunęła się z biurka, aby poprawić bieliznę i sukienkę, ale zanim dotarła do wygładzania i ściągnięcia sukienki bardziej na uda Carter jej to przerwał. Zaśmiała się, gdy tak dokładnie z każdej strony ją wygładzał.
— Po prostu chciałeś mnie jeszcze zmacać na odchodne. — Zaśmiała się. Przechyliła lekko głowę na bok i nią pokręciła. Ledwo co skończyli, a dalej ciężko było im trzymać ręce przy sobie. — Jestem pewna, że pięć minut dłużej i te biurko byłoby połamane. I wcale nie byłoby mi z tego powodu źle. — Mruknęła, a ręce zarzuciła mu na szyję i zrobiła krok w jego stronę. — Lubisz jak się rządze? — Upewniła się z lekko uniesioną brwią. — Hm… Uważaj, bo jeszcze stąd nie wyjdziemy i zacznę wymyślać co jeszcze na tym biurku mogłoby się wydarzyć, a moja wyobraźnia jest… rozpalona.
soph
Przyzwyczajona była do tego, że najczęściej to ona musi dostosować się do towarzystwa. I mimo, że w środku wiedziała, że tym razem to nie ona musi robić, to i tak chciała. Raczej nie chciała, a to był prostszy wybór niż „nawrócenie” grupy ludzi, którzy mieli zupełnie inny sposób myślenia od niej. Sophia nie potrzebowała żadnych kłótni między Carterem, a jego znajomymi, z którymi przecież widziała, że był blisko. Nie była tą dziewczyną, która każe wybierać między sobą, a kumplami. Mimo, że naprawdę czasami chciała Cartera przed takim wyborem postawić. Nie musiała tego robić. On sam to właśnie zrobił.
OdpowiedzUsuń— Wiem o tym. — Przytaknęła z cichym westchnięciem. Nie chciała ich bronić. To nie było jej zadanie i nic z tego też nie miała. Nawet niezbyt ją obchodziło to, że mogą się na Cartera obrazić czy strzelać głupie komentarze. Szczerze była zmęczona słuchaniem o Sloane i o tym, jak to kiedyś było, gdy Carter z nią był. I chciała, żeby to się skończyło. Najpierw myślała, że niereagowanie wystarczy, ale ten temat wracał jak bumerang. Cały czas. Jak taka niekończąca się historia.
Sophia uśmiechnęła się lekko, kiedy nazwał ją narzeczoną. Nigdy się jej to nie znudzi. Ale tak, jak uwielbiała, kiedy to mówił tak samo mocno nie mogła się doczekać, kiedy tytuł z narzeczonej zmieni się na żonę.
— Lubię, gdy tak o mnie mówisz, wiesz? — Spojrzała na niego z dołu z tym rodzajem uwielbienia w oczach, które Carter otworzył w niej już dawno temu. — Twoja narzeczona. Mama twoje dziecka… Kocham to. — Powtórzyła po nim z tą miękkością w głosie, która pojawiała się w niej zawsze, kiedy była wzruszona. Obecnie sama nie wiedziała, czy jest bardziej wkurzona na jego kumpli i swoje koleżanki, wzruszona tym co Carter mówił czy jeszcze się nim nie nasyciła w zadowalający w pełni sposób.
Sophia czasami, a nawet często mówiła dużo i dopiero z czasem zaczynała zadawać sobie sprawę z tego, jak i co mówi. Przy Carterze zapominała się coraz częściej, a teraz miała w głowie sporo pomysłów, które mogliby tu wykorzystać. Jakoś nie spieszyło się jej do powrotu. Może i to miała być ich noc, ale Sophia o wiele bardziej wolała świętować tutaj razem z nim niż tam ze wszystkimi. Może później znajdzie dziewczyny, chociaż to one powinny były znaleźć ją i przeprosić albo jakoś się dogadać. Teraz skupiała się na tym, że miała Cartera jeszcze dla siebie. Nawet jeśli tylko mieli tu zostać przez krótki czas.
Odchyliła głowę bardziej do tyłu, aby lepiej na niego spojrzeć.
— Przeze mnie? — Upewniła się i uniosła brew w rozbawieniu. — Kochanie, ja tylko chciałam posiedzieć pięć minut w ciszy, zanim zaczęłabym na wszystkich krzyczeć. Może napiłabym się wody… Posiedziała na sofie i odetchnęła. Ty zacząłeś mówić coś o tym, jak bardzo mnie chcesz na biurku. — Wymruczała, a palcami przesunęła po jego szyi. Miał przyjemnie ciepłą skórę. I cały był po prostu przyjemny.
Nie wstrzymała krótkiego westchnięcia, które wyrwał z jej piersi, gdy przyciągnął jej biodra do swoich. Przygryzła delikatnie wargę, jakby próbowała stłumić w sobie śmiech.
— Ja tylko chciałam być… posłuszną narzeczoną. — Mówiła dalej. Jakby sama wcale nie miała na niego takiej samej, jak nie większej ochoty. Wystarczyło, że na nią spojrzał w ten konkretny sposób, a Sophia zapominała o całym świecie, który ją otaczał i liczył się tylko i wyłącznie on. — Więc jeśli ktoś przez kogoś ma tylko jedno w głowie… To jestem to ja.
Och, Sophia bawiła się świetnie. Niekoniecznie poznając samą siebie, ale ta wersja bardzo jej odpowiadała. Była wesoła i bez pytania brała to, na co miała chęć.
Zrobiła krok do tyłu, a potem jeszcze jeden i wpadła z powrotem na biurko, na którym przysiadła, a jej wzrok nie schodził z Cartera. Znów bez koszulki. Taki prosty gest, który już znała na pamięć wystarczył, żeby serce zabiło jej ciut mocniej. Palce obu dłoni zacisnęła na krawędziach biurka, a myśli w jej głowie szalały. Jedna nie nadążała za drugą. Było ich zbyt wiele, ale wszystko dotyczyły jednego. Cartera.
Wzrokiem zlustrowała jego sylwetkę. Dziękując, że jest tu przygaszone światło, a jej rumieńców, które po takim czasie były już po prostu odrobinę zabawne, nie widać aż tak. Carter doskonale wiedział co robił. Tyle też wystarczyło, aby ta cała jej pewność siebie odsunęła się na bok, ale Sophia nie pozwoliła jej odejść zbyt daleko.
Usuń— Same miłe rzeczy. — Mruknęła wymijająco. — Mógłbyś… Mógłbyś usiąść na fotelu ze mną pomiędzy nogami. — Patrzyła mu w oczy z tym samym uporem co wcześniej. Walcząc z chęcią odwrócenia wzroku na bok. — Wiem, że nie żartujesz. Położyłbyś mnie na nim i pewnie strącił wszystko, co tu leży. — Obrzuciła biurko krótkim spojrzeniem. Jakieś małe przedmioty i tak z niego spadły w trakcie, ale nie zwrócili na to uwagi wtedy ani teraz. — I jestem pewna…, że gdy już będę tam leżała, to jedyne co będę w stanie powiedzieć, to będzie to twoje imię.
Sophia wzięła głębszy wdech, kiedy Carter się do niej zbliżył. I szczerze? Pojęcia nie miała, jak po tym niby mają wrócić tam do wszystkich, kiedy ich myśli będą przy tym cholernym biurku, na które się zdążyła z powrotem już wślizgnąć.
Uniosła lekko brew.
— Coś lepszego? Obawiam się, że… Niewiele może pobić to, co nam chodzi po głowie. — Zaśmiała się wesoło. Zdecydowanie nawet pokazanie wszystkim, że Carter i Sophia są w pakiecie nie da rady przebić tego, co Sophia miała w głowie. — Ale wiesz… Dla takich min jak ta Kia, czy jak miała na imię, jestem chyba skłonna tam wrócić.
Sophia odchyliła głowę i zamruczała cicho z zadowolenia w odpowiedzi na te pocałunki.
— Okej. — Westchnęła, ale zdawało się, że nie wie na co się godzi, bo jej myśli były tylko wokół tych pocałunków. — I po drodze wstąpimy na jedzenie… — Dodała. Punkt, z którym teraz Carter nie mógł walczyć.
soph
Sophia cicho mruknęła, kiedy jego usta były tak blisko jej ucha. Przymknęła oczy, kompletnie rozmarzona tym, że teraz tutaj razem byli i mieli dla siebie ten moment, którego nikt nie przerywał. Nikt nie ośmieliłby się przerwać, a być może to była zbyt śmiała myśl, ale Sophia była niemal pewna, że Carter byłby skłonny do przemocy, gdyby właśnie w tej chwili ktoś ośmielił się im przerwać.
OdpowiedzUsuń— Kocham wszystko o tobie. — Wymruczała wciąż brzmiąc na tak samo rozanieloną. — O tym, jak o mnie mówisz… Kiedy przedstawiasz mnie jako swoją narzeczoną. Kocham, kiedy mówisz do potworka… Jak wyobrażasz sobie naszą przyszłość. — Wyliczyła. Lista była długa. Mogliby spędzić tutaj wiele godzin, gdyby Sophia miała wyliczyć wszystko, co lubiła, gdy robił.
Jej uśmiech tylko się poszerzał, kiedy Carter mówił dalej. Tym sposobem, jakby smakował dokładnie każde jedno słowo na swoim języku i sprawdzał, jak ona zareaguje na jego ton oraz słowa. Reagowała dyskretnie. Bez gwałtownych ruchów. To widać było po minie brunetki i rozpalonych oczach, w których pożądanie mieszało się z miłością. Wspomagał to również jego dotyk, który w tej chwili zdawał się palić ją bardziej niż kiedykolwiek przedtem.
— Nigdy mi się to nie znudzi… Nigdy. — Powtórzyła z taką pewnością, że nawet, gdyby wciskała mu największe kłamstwo to nie miałby wyjścia, ale musiałby w nie uwierzyć. Sophia była beznadziejną romantyczką, dla której takie gesty nigdy nie staną się nudne. Jak komukolwiek mogłoby się nudzić wyznawanie miłości od osoby, którą kocha się najmocniej na świecie? — Ale próbuj… Nie będzie to udana próba, ale oboje będziemy się dobrze bawić. — Wymruczała. O tak, Carter zdecydowanie powinien jej to wszystko powtarzać do bólu. Tak często, że w końcu to przestanie brzmieć jak prawdziwe słowo, a ona wciąż nie będzie miała dosyć.
Sophia uważnie patrzyła na Cartera, kiedy to wszystko mówiła. Zdając sobie sprawę z tego, do czego może to doprowadzić. Nie cofnęła swojego spojrzenia. Wręcz przeciwnie. Wbiła je w niego jeszcze intensywniej, jakby chciała podkręcić to, co Carter już przez nią czuł. Gdyby tylko wiedział, co ona sama ze sobą tymi słowami zrobiła. Jak bardzo jej wyobraźnia zaczęła pracować. Na najwyższych obrotach i zdawało się, że nic teraz jej już nie zatrzyma. Szczególnie, gdy widziała jego reakcję. One nie musiały być drastyczne, aby Sophia nie zauważała. Właśnie to kochała w nim najbardziej, że nie musiał reagować gwałtownie, aby coś po nim było widać, a ona nauczyła się czytać te drobne sygnały.
Wystarczyłby teraz jeden gest, aby zostali tutaj na dłużej i na dobre zapomnieli, że gdzieś tam w głębi klubu czekają na nich znajomi, że może wypadałoby się jeszcze pokazać. Tylko, że to był Carter Crawford, a on nigdy nie dbał o to co wypada. Tylko, gdy był z nią, a obecnie Sophia miała poprawność gdzieś i nie zamierzała udawać dobrej właścicielki klubu.
— Czy to było… Zbyt intensywne? — Zapytała z tą nieświadomością w głosie, która się dawniej pojawiała, kiedy palnęła coś bez absolutnego zastanowienia się, a potem jej policzki paliły się z czerwoności. Śmielej uniosła głowę, kiedy Carter się przybliżył. Był wystarczająco blisko, aby czuła jego ciepły oddech na swojej skórze i aby od tego szalała. — Dopiero się rozkręcałam… To byłby początek.
Zamachała wesoło nogami, jedynie po to, aby otarły się o nogi Cartera. Sophia lekko odchyliła się do tyłu, jednak nie po to, aby od niego uciec.
— Wiesz, że ja z tobą nie gram. — Nigdy. Zawsze stawała na szczerość z nim. Nawet wtedy, kiedy ta szczerość była niewygodna czy… Odrobinę wstydliwa.
Sophia wciągnęła powietrze, gdy usłyszała tę groźbę, od której wręcz robiło się jej słabo, a nogi, gdyby nie to, że siedziała to ugięłyby się pod nią natychmiast. Palce mocniej zacisnęła na krawędziach biurka, jakby to teraz było jedyne co ją trzymało w pionie. Sophia nawet nie ukrywała tego lekkiego drgnięcia, kiedy Carter musnął jej udo. Sama zaczęła, a prędko mogło się okazać, że może tę grę przegrać.
— Mógłbyś to zrobić… Czy wolisz, żebym najpierw zaczęła o to prosić?
Robiło się między nimi coraz niebezpieczniej i Sophia o tym wiedziała. Jeszcze jedno słowo, a oni stąd naprawdę nie wyjdą aż do rana. Była tego świadoma. I to najprawdopodobniej im wcale przeszkadzać nie będzie, jeśli zdecydują się tu zostać na trochę dłużej.
UsuńMogli tu zostać. Nic ich nie powstrzymywało przed tym, aby jeszcze chwilę tu posiedzieli. Może tylko zdrowy rozsądek, który zdawało się, że jeszcze w nich pulsuje. Resztkami sił, ale był wystarczający, żeby powstrzymało ich to przed kolejnym zrzuceniem z siebie ubrań. Rozbrajanie Cartera czasem to była jak zabawa z tykającą bombą, ale nie tym razem. Teraz poszło sprawnie. I to nawet nie był jej cel. Sophia wyrzuciła z siebie to, co chodziło jej po głowie. Gdyby nie zapytał to zostałaby z tymi myślami sama. Lub domyśliłby się ich po jej minie, że chodzi jej po głowie coś konkretnego.
Rozczulał ją tymi słowami.
Nie w kiczowaty sposób, ale szczerze łapał ją za serce. Sophia była poruszona. Wierzyła w to wszystko już od dawna, a jednak na samym początku nachodziły ją myśli, że nie jest wystarczająca dla kogoś takiego, jak Carter. Że znów się okaże, że Sophia jest zbyt nudna i nijaka, że nie potrafi się bawić i w końcu ją zostawi, bo będzie miał na oku kogoś znacznie lepszego. Tymczasem Carter wybierał ją każdego dna. Już nie na swoją dziewczynę, ale na przyszłą żonę. Na kobietę, z którą będzie miał dziecko i z którą zakładał już rodzinę. Oni i pies, a za kolka miesięcy jeszcze maluch, który już zdążył wywrócić im życie do góry nogami.
— To niebezpieczne mówić takie rzeczy dziewczynie… Zwłaszcza takiej, która jest w tobie bez końca zakochana. — Powiedziała łagodnie. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo teraz karmił jej wyobrażenia o ich przyszłości razem. O teraźniejszości. Z tą różnicą, że Sophia teraz mogła sobie pozwolić na to, aby takie wizje prowadzić. — I uwierzyłbyś te pół roku temu, że ta pilnująca porządku kierowniczka będzie tą, dla której stracisz głowę… I nie tylko. — Sama roześmiała się z tego mało kreatywnego żartu.
Zamilkła na moment, aby mocniej wchłonąć każdy jego dotyk i szept, który teraz przyjemnie ją otulał. To było coś więcej niż zwykłe wyznanie sobie uczuć. Mimo, że Carter mówił jej wiele razy „kocham cię”, teraz… Teraz to wybrzmiało inaczej.
— Jeszcze nie skończyłam przestawiać ci tego świata, kochanie. — Szepnęła miękko. — I kiedy już to zrobię… Będę jedynym nałogiem, jakiego będziesz pragnął.
Jeśli tylko jej na to pozwoli, to Sophia tym się właśnie stanie. Jeśli tylko odwróciłby się na dłużej od tego, co go tutaj trzymało… To być może miałaby go w końcu dla siebie tak, jak pragnęła od samego początku. W pełni dla niej i bez tych wszystkich dodatków, na które Sophia nigdy się nie pisała, a które stały się poniekąd jej codziennością.
Nie próbowała już go dalej przekupić, aby tutaj zostali. Kiedy przyciągnął ją do siebie zeskoczyła lekko z biurka i od razu wpadła mu w ramiona.
Ochoczo pokiwała głową, kiedy pierwsze co zamierzał zrobić to ją nakarmić.
— Nie wiem co chcę. — Westchnęła. Wszystko i nic. Słodko albo na ostro. Mogła w ogóle jeść ostre? Musiała najpierw sprawdzić, a potem ewentualnie wybierać w propozycjach.
Uśmiechnęła się ciepło, kiedy pochylił się do brzucha. Sophia przesunęła dłonią po jego plecach aż do karku i głowy. Ten widok nigdy się jej nie znudzi. I pomyśleć, że będzie zakochana bardziej, kiedy będzie już widać. Fizycznie było niemożliwe, aby coś zobaczyć, więc póki co, ale wystarczyła im po prostu świadomość, że ten potworek tam jest.
— Czy my… dobry rodzicami? Nazywamy nasze dziecko potworkiem. — Zaśmiała się. Przyjęło się. Carter raz tak powiedział, a potem już żadne z nich inaczej o nim lub niej nie mówiło.
Nigdy, nawet w najśmielszych snach, nie podejrzewałaby, że coś takiego może się przytrafić jej i Carterowi. Że spotka ich takie… Szczęście. Może niespodziewane, ale Sophia była już tak przyzwyczajona do tej ciąży i przyszłości, którą będą mieli, że nie myślała o żadnych problemach. Nawet, gdyby te stały tuż przed nią to najpewniej by je zlekceważyła.
Oczy brunetki rozbłysły, gdy Carter spojrzał na nią z powrotem, a potem powiedział… To. Wstrzymała na moment oddech, a przez całe jej ciało przebiegł przyjemny dreszcz, którego nawet nie potrafiła ukryć.
Usuń— I to ja… ciebie doprowadzam do granic, tak? — Mruknęła. Jak na fakt, że lada moment mieli wrócić na salę to Sophia wcale nie czuła się gotowa. — Carter… Godzina. I wracamy do domu.
Nawet nie zamierzała tego negocjować. Godzina z zegarkiem w ręku. To i tak było za dużo.
Nie chciała tam wracać. Z jednego powodu – wolała zostać tu albo o d razu jechać do domu. Ale gdy tylko wyszli z biura wszystko do niej wracało. Klubowe światła i muzyka. Gwar rozmów. Mocniej ścisnęła dłoń Cartera, a z jej twarzy nie schodził uśmiech. Ona w podartych rajstopach i z malinkami na szyi. Carter z odbitą szminką na swojej szyi. I oboje z tym błyskiem w oku, który wyraźnie sugerował, że czas ze sobą spędzili w wyjątkowo miły sposób.
soph
Wszystko czego doświadczała z Carterem było intensywne. Nie tylko fizyczne zbliżenia, ale przede wszystkim te emocjonalne. Przy nikim wcześniej nie czuła tak wiele, a z nim… Straciła dla niego głowę na długo przed tym, jak pozwoliła sobie na dopuszczenie tej pierwszej nieśmiałej myli, że Carter mógłby znaczyć dla niej coś więcej niż znajomość zawarta w schronisku. Na dobrą sprawę nie była pewna, kiedy to się stało dokładnie. Tak, wtedy w schowku poczuła to naprawdę, ale już wcześniej przecież spoglądała na niego dłużej niż wypadało. Specjalnie układała im przerwy w taki sposób, żeby mieli je w tym samym czasie. Nieświadomie, gdy robiła kawę dla siebie to sięgała po drugi kubeczek, bo wiedziała, że zaraz przyjdzie i sam stanie przy ekspresie, a tak była dla niego gotowa.
OdpowiedzUsuńNie spodziewałaby się, nawet w tych najśmielszych snach, że Carter może dla niej stać się tak ważny. W przeciągu tych paru miesięcy zmieniło się wszystko, a Sophia wcale nie narzekała na to, jak jej życie teraz wyglądało. Może to było niespodziewane, ale zakochała się już w tym, co mieli, a jeszcze bardziej w tym, co było przed nimi.
Mogli wrócić do środka, ale Sophia myślami była cały czas w innym miejscu. W biurze za zamkniętymi drzwiami. W aucie, które zabierze ich do domu. W penthousie, gdzie będą tylko oni.
— Możemy wyjść już w tej chwili. — Powiedziała i zwróciła głowę w stronę Cartera. Ta godzina wcale nie była jej potrzebna. Gotowa była olać wszystkich i wszystko, jeśli to oznaczało, że spędzą czas razem.
Wystarczyło jej jedno spojrzenie na Cartera, aby wiedzieć, że i jego myśli nie są tutaj przy barze, ale w innych miejscach. Przy niej. Sophia uśmiechnęła się z zadowoleniem, którego nie próbowała ukryć. Podobało się jej to, że nie potrafił się skupić na niczym innym.
Przysunęła do siebie szklankę z wodą i ją podniosła. Wsunęła słomkę do ust.
— Nie mogę kawioru. — Westchnęła z rezygnacją. Żadnego sushi i kawioru. Miała ograniczyć fast foody z czym teoretycznie nie byłoby problemu, gdyby nie to, że to ostatnie na co miała ochotę. Nawet niektórych serów nie mogła. I musiała zmniejszyć swoją dzienną dawkę kawy, ale to akurat przez to, że ją odrzucało od zapachu. Nawet ta najlżejsza ją odrzucała. — Ale… Hm, mogłabym zjeść pizzę z pepperoni, pieczarkami i kukurydzą. I żeby miała brzegu z sosem pomidorowym albo serem. Albo jedno i drugie.
Zamieszała słomką w szklance, zastanawiając się co jeszcze mogłaby w sumie zjeść. Spędziłaby pewnie kolejne minuty na wymyślaniu, gdyby nie to jedno pytanie, które Carter jej zadawał. Mruknęła ciche „hm”, jakby go nie usłyszała, a potem jej wzrok powędrował w stronę, gdzie stały dziewczyny. Sophia zmarszczyła lekko nos, a potem wróciła do swojej szklanki z wodą, której w zasadzie już nie było. Zanim zdążyła chociaż podnieść wzrok na barmankę kolejna szklanka już przed nią stała.
— Tylko trochę. — Mruknęła i wzruszyła ramionami. Nie zdążyły się pokłócić, bo Sophia sobie poszła, ale wystarczyło te parę zdań, aby znalazła powód, żeby sobie pójść i być w nastroju w jakim była, gdy przyszła do Cartera. Tamta laska tylko ją wkurzyła bardziej, gdy się do niego kleiła. — Najwyraźniej dziś jest wieczór „kto wpieni Sophię bardziej”. — Westchnęła. Jeszcze taka pewna nie była kto zajmował pierwsze miejsce. Może wszyscy jednocześnie.
Nie lubiła się z nikim kłócić, a już na pewno nie z przyjaciółkami. Chciała razem z nimi świętować. Pochwalić się pierścionkiem, może potem by zniknęły na parkiecie, jak zwykle to miało miejsce, a zamiast tego to Sophia zniknęła, aby się wyciszyć. No i poniekąd się jej to udało, bo Carter skutecznie odwrócił jej uwagę od wszystkiego co się działo wokół.
— Mogły siedzieć cicho to by się nad tym teraz nie zastanawiały. — Odpowiedziała. Więcej nie zerknęła w ich stronę, a zajęła się swoją wodą, jakby to teraz była najbardziej interesująca rzecz na świecie. Ale każdy kto Sophię znał trochę lepiej wiedział, że takie udawanie obrażonej było dla niej ciężkie i nienawidziła niedomówień. Z tym, że pierwsza wyciągać ręki nie zamierzała, bo nie zrobiła nic złego.
Sophia przez moment spoglądała na Cartera, jakby się zastanawiała, czy mówi na poważnie z tym wszystkim, a potem westchnęła i wróciła do swojej wody. Nie chciała się z nimi kłócić, bo to było bez sensu. I wiedziała, że pogodzą się w przeciągu pięciu minut, ale jeszcze odpuścić nie potrafiła.
Usuń— Możesz im powiedzieć co chcesz. — Rzuciła z obojętnością, jakby naprawdę nie interesowało jej, czy się z nimi pogodzi, czy nie.
Bywała uparta w miejscach, w których uparta być nie powinna. Jak, teraz gdy wiedziała, że dziewczyny podeszły, ale jeszcze na przyjaciółki nie spojrzała. Zrobiła to dopiero po chwili.
— Jasne. — Powiedziała w końcu. Nie z rezygnacją, ale jakby do niej powoli docierało, że nie ma sensu rzucać kąśliwymi uwagami i się z nimi sprzeczać.
Uwagę brunetki jeszcze przyciągnął Carter, kiedy zasłonił włosami jej szyję i pocałował w policzek. Sięgnęła po jego dłoń, zanim odszedł.
— Jedzenie. — Przypomniała mu, choć wątpiła, że zapomniał. — I mam stąd dobry widok na lożę. — Dodała i przymrużyła nieco oczy. — Lepiej, żeby te twoje koleżanki mnie nie wpieniały. — Dodała ciszej, tylko dla niego i musnęła jego usta, zanim puściła jego dłoń.
soph
Gotowa była wyjść już teraz, ale wiedziała, że powstrzymają ją dziewczyny. I prawda była też taka, że Sophia nie chciała ich zostawiać bez słowa. Jeszcze tego nie wiedziała, ale gdyby wróciła bez rozmowy z nimi to by wyrzuty sumienia, że mogła to zrobić, ale nie zrobiła zżerałyby ją całą noc żywcem. Mogła się jeszcze chwilę dąsać, ale długo to nie potrwa.
OdpowiedzUsuńWiedziała, że go wkurzała. Nie musiał jej tego mówić wprost, ale pewne rzeczy po prostu się czuła. Była młodsza, rządziła się i rozstawiała go po kątach. Krytykowała, jeśli coś zrobił nie tak, jak należało. Zaczęła mięknąć z czasem, ale w życiu by się do tego nie przyznała. Wtedy w jej głowie nie było nawet ułamka myśli, że Sophia mogłaby u Cartera mieć jakąkolwiek szansę. To była czysta fantazja. Nic co miało wyjść poza ramy jej umysłu. Podziwiałaby sobie go z daleka przez te pozostałe sześć tygodni, a potem spróbowała zapomnieć. Tylko, że wydarzył się potem tamten schowek, który zmienił dosłownie wszystko, a reszta to była już pokręcona i niespodziewana historia. Powtarzała sobie, że jest tylko miła, gdy przynosiła ze sobą śniadanie dla Cartera. Że to nic jej nie kosztuje, bo robi w końcu dla siebie to równie dobrze może i jemu zrobić tego bajgla, przygotować świeżą kawę w kubku termicznym i udawać, że to wszystko to czysto przyjacielski gest. Podziękowanie, bo woził ją i odwoził do schroniska, chociaż wcale nie musiał.
Uśmiechnęła się lekko, kiedy usłyszała ten zaniepokojony ton. To było urocze, naprawdę. Sama niewiele, jeszcze, o ciąży wiedziała, ale uczyła się. I Carter w tej przygodzie był razem z nią.
— Wszystko co surowe odpada do lipca. Chodzi o bakterie, żeby się nie zarazić. Teraz jestem… w grupie podwyższonego ryzyka. — Wyjaśniła i wzruszyła ramionami, bo to nie było w zasadzie nic szczególnego. — I tak, można. Nie martw się, endorfinki dobrze mi zrobią. — Puściła mu oczko i uśmiechnęła się, kompletnie rozczulona jego pytaniami. Nie mieli prawa tego wiedzieć. Sophia siedziała i czytała różne rzeczy. Zwłaszcza w nocy, kiedy nie mogła spać, a nie chciała budzić Cartera i prosić, aby ją zabawiał.
— O zaręczynach. Nikomu nie powiem o ciąży, dopóki nie uznamy, że chcemy zacząć mówić. — Zapewniła. Mimo, że to już cisnęło się jej na usta to najpierw Sophia chciała, żeby to przegadali, a potem zaczęli decydować, co właściwie dalej z tym wszystkim robią. — O to samo poszło, o co z resztą. Głupi komentarz i tyle. — Westchnęła i wzruszyła ramionami. Była już dziś przeciążona tym tematem i ten jeden dodatkowy komentarz sprawił, że Sophia po prostu pękła i zwyczajnie się jej ulało. Może nie powiedziała zbyt wiele, ale to było wystarczające, aby z dziewczynami trochę się popstrykać i żeby każda poszła w swoją stronę.
Udawała, że wcale nie zrobiła miny, kiedy Carter powtórzył po niej coś o „swoich koleżankach”. Sophia przewróciła tylko oczami i westchnęła, ale nie dodała niczego więcej, bo to tylko przedłużyłoby rozmowę, a Selena i Victoria czekały już na to, aż Sophia w końcu zwróci na nie uwagę, aby mogły porozmawiać. Zgodnie z przypuszczeniami brunetki – pogodziły się w przeciągu pięciu minut. Spojrzenie w stronę loży wystarczyło, aby Sophia zauważyła, że coś jest nie w porządku. Tylko, że z tej odległości nie potrafiła stwierdzić o co mogło Carterowi i Kai’owi pójść. Wątpiła, że to była tak mocna reakcja na te głupie komentarze, które rzucał cały wieczór Kai i reszta jego kumpli. Włączyła się do tego Jade, więc z pewnością… Coś było nie w porządku, a Sophia nie miała pojęcia, czy to ten moment, w którym należy iść i to przerwać, a może raczej wtrącić się i zapytać, czy wszystko jest w porządku, ale zanim zdążyła podjąć decyzję to Carter już stąd wychodził. Nie z klubu, ale z Sali. Znała dobrze ten ruch. Miał zniknąć na kilka minut, a ona miała się stąd nie ruszać i zaczekać, aż do niej wróci. Miała być łatwa do znalezienia i naprawdę zamierzała się posłuchać, bo pamiętała, co działo się ostatnim razem, kiedy szukała go na własną rękę.
Pogodziła się z dziewczynami w ekspresowym tempie. Wsiąknęły znów na moment w rozmowie o zaręczynach, a potem skupiły się na czym, co nie było Sophią i Carterem, aby trochę odpocząć od tego tematu.
UsuńPo około dwudziestu minutach Sophia zaczęła się nie tyle co niepokoić, a ciekawość. Wysłała mu krótką wiadomość, która zawierała tylko emotkę klepsydry i buźkę, która zasłania usta dłonią. Nie pytała, kiedy wróci, czy już skończył. Zablokowała telefon, ale trzymała go w dłoni w razie, gdyby odpisał, Tylko, że mijało coraz więcej czasu, a wiadomość została tylko wyświetlona to było dla niej znakiem, że dalej jest zajęty.
Była trochę już sfrustrowana, ale trzymająca emocje w sobie, kiedy wróciła do loży. Nie lubiła się o nic pytać Jade. Kobieta może nigdy nie była wprost dla niej niemiła, ale Sophia… Sophia miała swoje przeczucia, których z reguły nie ignorowała.
— Hej, wiesz, gdzie jest Carter? — Zapytała siadając na miękkiej sofie. Poczuła niemal natychmiastową ulgę, bo ostatnie jakieś czterdzieści minut spędziła na nogach, a szpilki coraz mocniej dawały o sobie znać. — Widziałam, że rozmawiał z tobą zanim wyszedł.
soph
Miała złe przeczucie.
OdpowiedzUsuńCarter za każdym razem, kiedy znikał w ten sposób wracał w wisielczym nastroju. Z tą dziwną atmosferą wokół siebie, jakby wystarczyło tylko jedno nieodpowiednie słowo, aby go rozjuszyć i czasami naprawdę tyle tylko trzeba było, a on wybuchał. Nigdy na nią, może, poza tym jednym razem, kiedy faktycznie zaczął na nią krzyczeć, ale Sophia była wtedy na haju swojego życia i nie rejestrowała wszystkiego tak, jak powinna była. Nie odebrała wtedy jego tonu głosu jako ataku. Nie pamiętała, co wtedy właściwie sobie myślała. Emocje miała przeróżne. Różnica była taka, że teraz była trzeźwa. W jej systemie płynęła woda gazowana z cytryną i zwiększona ilość Coli Zero. Przeczuwała, że coś jest nie w porządku. To było takie uczucie w żołądku, którego nie można zignorować. Próbowała przekonać samą siebie, żeby zostać tutaj. W loży i zaczekać, aż Carter wróci. Zawsze przecież wracał, ale nie potrafiła uciszyć tego głosu w głowie, który podpowiadał jej, że coś jest bardzo nie w porządku. Może niepotrzebnie się nakręcała, a Carter… Carter za chwilę wyjdzie spomiędzy tych drzwi. Ale nie nadchodził, a reakcja Jade powiedziała Sophii więcej niż mogłoby się wydawać.
— Nie pytam się co powiedział. Tylko gdzie jest. — Poprawiła swoje zapytanie, którego najwyraźniej brunetka nie zrozumiała w odpowiedni sposób. Sophia wiedziała, że miała „zadanie”, aby ją tu zatrzymać. A Sophia nie miała w planach tego, aby się jej słuchać.
Pomijając już to kim Jade była, Sophia nie należała do dzieci, aby się nią zajmować. Nie musiała jej prowadzić za rączkę i udawać, że robi to wszystko z troski, aby przypadkiem niewinna, słodka i spokojna Sophia nie zobaczyła czegoś, czego nie powinna była.
— Puszczaj. — Syknęła i wyrwała rękę z jej uścisku, który nie był silny. Gdyby nie sytuacja uznałaby go za poniżający.
Domyśliła się, że musiał być w biurze. Tym samym, które godzinę temu było świadkiem ich miłości, teraz najpewniej stało się miejscem, w którym nie działo się nic dobrego. Podążyła wzrokiem za Jade i sekundy później dostrzegła Kai’a. Panika na jego twarzy była wyczuwalna z daleka. Sposób w jaki się poruszał chaotyczny i… Przestraszony. Dla Sophii to powinien być znak, aby siedziała na tyłku, ale ona wiedziała, że tego nie zrobi. Nigdy przedtem chyba nie widziała, aby Kai w ten sposób wyglądał. Zawsze uśmiechał się w taki głupkowaty sposób, który był strasznie wkurzający, a teraz nie było po tym nawet śladu. Sophia miała wrażenie, że na sercu pojawia się jej ciężar. Nie znała tego uczucia wcześniej, ale wiedziała, że jest związany z Carterem. Kai przed czymś lub kimś uciekał. Jade również to wiedziała. Jade wiedziała także więcej, a może wszystko niż Sophia. Jej reakcja utwierdziła ją w przekonaniu, że absolutnie nie może tutaj zostać i patrzeć na to, co się dzieje.
Była tu jeszcze przez moment, kiedy Jade rzuciła się sprawnym krokiem w stronę Kai’a, jakby chciała go tutaj zatrzymać. Przynajmniej na parę chwil, zanim nie wróci do Sophii. Spoglądała w jej kierunku, ale musiała się skupić na Kai’u. Przynajmniej przez parę chwil, a ten właśnie moment Sophia wykorzystała.
Całe jej ciało krzyczało, aby przestała. Każdy krok palił mocniej, gdy zbliżała się w stronę przyciemnionego korytarza, który dobrze znała. Nie zwolniła tempa, jak w obawie, że lada moment Jade ją złapie i zaciągnie bez litości z powrotem do loży. Gdyby została tam sekundę dłużej straciłaby rozum.
Sophia wiedziała, że dzieje się coś złego. Coś, czego nie powinna była widzieć ani o tym wiedzieć, a mimo to – nie potrafiła się zatrzymać. Musiała sprawdzić, czy z Carterem wszystko jest w porządku. Przez głowę przebiegało jej tysiące myśli i żadna z nich nie miała żadnego sensu. Nic się jej nie kleiło.
Brunetka nie odwracała się za siebie. Wolała nie wiedzieć, czy Jade zauważyła jej zniknięcie. Bala się, że jeśli się odwróci to pierwsze co się stanie to złapie ją za rękę i zaciągnie z powrotem do loży.
Sophia wpadła do korytarza, którym jeszcze nie tak dawno temu szła razem z Carterem. Oboje uśmiechnięci i ze wspomnieniem pocałunków na ustach, a teraz towarzyszył jej niepokój. Ten rodzaj, którego nie potrafiła sobie w żaden sposób wytłumaczyć. Brunetka ściskała mocno telefon w dłoni. Jedyne co ze sobą miała. Carter wciąż nie odpowiedział na wiadomość, ale teraz to zdawało się, że było już bez znaczenia.
UsuńWpadła na surową, betonową przestrzeń za zapleczem. Jeszcze nie przy biurze, ale już prawie. Światło tutaj było intensywniejsze, ostre i niemal przemysłowe. Odbijało się od podłogi, na której nie było nic oprócz śladów butów i… Cartera.
Sophia zatrzymała się gwałtownie. Dosłownie zamierając wpół kroku.
Carter leżał na betonowej podłodze z policzkiem przyciśniętym do ziemi. Nad nim z kolanem wbijającym się w plecy górował mężczyzna, którego Sophia nigdy przedtem nie widziała na oczy. Drugi stał kawałek dalej celując w mężczyznę, w jej mężczyznę, z broni. Przez sekundy jej mózg nie nadążał za oczami. Nie był w stanie przetworzyć obrazów, które Sophia przed sobą widziała. Były zbyt ostre. Zbyt wyraziste. Zbyt… niepasujące do tego, co miało miejsce jeszcze godzinę temu.
Powietrze uciekło jej z ust świstem, który odbił się echem po ścianach.
Nie krzyczała. Nie podbiegała bliżej. Nie zrobiła nawet małego kroku.
Dłonie brunetki niemal automatycznie, jak odruch, którego w sobie nigdy nie miała, uniosły się w górę. Coś, co widywała tylko na filmach i serialach. Poza telefonem, który trzymała między wnętrzem dłoni, a kciukiem były one puste.
Uwaga agentów się nie rozproszyła, ale zauważyli ją. Stukanie obcasów sprzed chwili. Świszczący oddech.
Patrzyła na Cartera.
Dopiero docierało do niej, że oddycha za szybko. Serce waliło w uszach tak głośno, że nie słyszała własnych myśli. Rozchyliła usta, jakby chciała coś powiedzieć, a przez sekundę naprawdę miała na końcu języka co ty zrobiłeś…
— Carter… — Ledwo to wyszeptała. Jakby się bała, że usłyszenie jego głosu mogłoby coś w nim złamać.
Stojący nad Carterem agent zrobił w jej stronę krok. Uważnie lustrując wzrokiem. Sprawdzając, czy nie jest zagrożeniem.
— Kim pani jest?
— Sophia. — Przełknęła ślinę. — Jestem… Jestem jego partnerką.
W betonowej przestrzeni to słowo brzmiało obco. Za delikatnie. Jakby nie miało prawa istnieć między kajdankami, bronią i betonową podłogą.
Jej wzrok nie odszedł nawet na sekundę od Cartera. Policzek wciśnięty w podłogę. Skute za plecami nadgarstki. Napięcie w karku i ciele. Wzrok… Wzrok, którego nigdy przedtem u niego nie widziała. I nagle wszystko się w niej zapadło. Nie płakała. Nie krzyczała. To rozpadło się po cichu.
Któryś z nich nakazał jej zostać w miejscu.
Sophia nie poruszyła się nawet na milimetr.
Miała w głowie tylko jedną myśl.
To nie tak miało wyglądać.
soph
Sophia miała wrażenie, że patrzy na scenę z filmu, a nie na rzeczywistość. Poczuła się tak, jakby znalazła się nagle na planie zdjęciowym, a jej przypadła dramatyczna rola. Taka, która nie wymagała głośnego płaczu ani krzyku, żeby robić wrażenie. Może za tę scenę otrzymałaby Oscara. Za najautentyczniejszą minę podczas… Czego? Czym to właściwie było? Na to ona teraz patrzyła? Nie potrafiła ubrać teraz tej dziwnej rzeczywistości w słowa. To był jak koszmar, z którego nie potrafiła się wybudzić.
OdpowiedzUsuńPrzesunęła się na bok z automatu. Bliżej ściany, bo czuła, że sekunda dłużej, a rozpadnie się nie tylko coś w niej, ale ona sama i będą mieli jeszcze większy problem. Oczywiście, że nie chciała stać, jak słup soli i patrzeć, jak to wszystko się rozpada. Jak go zabierają bez udzielenia chociaż jednej odpowiedzi. Bez powiedzenia czegokolwiek. Ciszę, która na moment zapadła w korytarzu niemal natychmiast przerwała Jade. Głośna, wkurwiona i bezlitosna. Coś, czym Sophia być może nigdy nie będzie potrafiła być. Czym nie chciała być. Mimo, że wszystko w niej krzyczało, aby Carterowi jakoś pomóc. To ona po prostu nie wiedziała, co ma zrobić.
Nie nadawała się do takiego życia.
Do takiego chaosu i hałasu.
Do tych uczuć, które w niej były, a których nie rozumiała.
Oczywiście, że chciała coś zrobić. Cokolwiek, aby być przydatną, ale… Nie miała pojęcia, jak ma to zrobić. Gdzie zacząć. Więc to Jade przejęła pałeczkę. Wpadając tu z wrzaskiem i pytaniami, na które nikt nie odpowiadał. Z wściekłością w oczach, której nie dało się podrobić ani udawać.
To nieporozumienie. Wracaj do domu.
Pewnie, już biegnie. Być może i by to zrobiła, gdyby potrafiła się ruszyć, ale ona tylko… Nawet nie obserwowała. Czuła, że to wszystko dzieje się poza jej ciałem.
To wszystko trwało… Chwilę. A zdawało się, że ciągnie się w nieskończoność. Krzyk Jade nie złagodniał. Syczenie Cartera również nie. Dobijające było najbardziej jednak jej milczenie. To, jak nie potrafiła z siebie wydusić nawet jednego pieprzonego słowa, aby chociaż wymusić na nich jedną odpowiedź. Cokolwiek. Drzwi za nimi tylko zamknęły się z hukiem, a w korytarzu została Sophia z Jade, która pulsowała wściekłością. Wymierzając ją w brunetkę, ale nawet nie zwróciła na to uwagi. Zwróciła uwagę za to na coś innego. Pojedynczy klucz na podłodze, którego kształt dobrze znała. To ją zmusiło do tego, aby się ruszyć z miejsca. Kompletnie ignorując dziewczynę, która już nawet na nią nie zwracała uwagi. Sophia schyliła się po klucz, a kilka sekund później otwierała już biuro, które zamknęła od środka.
Dopiero tutaj pozwoliła sobie na głębszy oddech, a jeszcze działała na autopilocie. Opierała się plecami o drzwi przez parę sekund. I dopiero wtedy zaczęła działać, chociaż nie miała pojęcia, czy to zadziała. Carter dawno temu dał jej już numery do osób, gdzie miałaby w razie jakiejkolwiek kryzysowej sytuacji dzwonić. I właśnie to zrobiła. Odbijała się niemal cały czas od poczty głosowej. Aż w końcu ktoś odebrał. Teraz już nie była pewna, czy to jego menadżer, prawnik, czy Bóg raczy wiedzieć kto jeszcze.
— Aresztowali Cartera.
Dwa słowa. Tyle wystarczyło, a po drugiej stronie padło soczyste kurwa. Głos, który na początku zdawał się jeszcze być nietrzeźwy teraz stał się aż nazbyt zorientowany. Krótkie pytania. Gdzie? Kto? Gdzie go zabrali? Potrafiła odpowiedzieć tylko na parę z nich. Z klubu. Dwóch agentów FBI. Nie powiedzieli, gdzie go zbierają. To nie było wystarczające, ale… Ale ktoś chociaż wiedział. Sophia w odpowiedzi usłyszała, że się tym zajmie i już namierzają Cartera, że się odezwie, kiedy coś będzie wiedział. Jakby to było takie kurwa proste. Chciałaby wierzyć, że to takie będzie. Że to wszystko naprawdę jest tylko głupim nieporozumieniem, które wyjaśni się za godzinę, ale nie mogła być aż tak naiwna.
Była sama w biurze, które ponad godzinę temu widziało inną scenę. Dwójkę oddanych sobie ludzi, którzy nie chcieli stąd wychodzić. Może, gdyby tu zostali to nic złego by się nie wydarzyło. Może, gdyby wrócili do domu tak, jak sobie to obiecywali… To wszystko byłoby w porządku.
Stała pośrodku pomieszczenia z rękami opuszczonymi wzdłuż ciała i nie wiedziała, co dalej. Wracać do domu czy czekać tutaj? W końcu się ruszyła. Potrzebowała usiąść. Siadła przy biurku, gdzie stała jeszcze butelka wody. Sięgnęła po nią niemal od razu. Kiedy odkręcała butelkę korek wyślizgnął się jej z dłoni. Schyliła się, aby go podnieść, ale wtedy jej uwagę przyciągnęło coś, czego Sophia nie spodziewała się zobaczyć. Schowana w idealnym miejscu, aby po nią sięgnąć broń. Niemal identyczna do tej, którą Sophia widziała w mieszkaniu. Wpatrywała się w nią kilka długich sekund, jakby sprawdzała, czy jest prawdziwa. Nie dotknęła jej. Nawet nie próbowała. Ulokowana niemal pod miejscem, gdzie ponad godzinę temu siedziała Sophia. W miejscu, gdzie kochała się z Carterem, gdzie pozwalała…
UsuńTylko, że zamiast się stąd wycofać…
Otworzyła pierwszą szufladę.
Przerzucała leżące w niej dokumenty, które na pierwszy rzut oka wydawały się być powiązane z klubem. Faktury za dostawy alkoholu, cytryn czy cholernych szklanek. Przypadkiem oparła się mocniej dłonią o szufladę, a wtedy jej dno podskoczyło do góry. Zamrugała kilkakrotnie zaskoczona, a choć nie chciała tam zaglądać… Wsunęła rękę. Pierwsze co napotkała to coś metalicznego i zimnego. Zaczepiła o coś paznokciem, aby przysunąć przedmiot bliżej, ale niemal nie drgnął. Podniosła dno szuflady, wypadły z niej dokumenty, a jej oczom ukazało się to, co chowało drugie dno. Kolejna broń. Broń razem z… Jakieś pudełka. Sięgnęła po pierwsze, a to, co zobaczyła było imprezowym zestawem, który dobrze znała. Kojarzyła te małe woreczki strunowe z białym proszkiem. Z kolorowymi pigułkami. Lusterka. Jedno zbite, drugie w całości. Zrulowane banknoty. Stare karty. Przetarte. Nieużywane. Nie do płacenia w każdym razie.
Zamknęła ją z hukiem. Nie zwracając uwagi na to, czy układa dokumenty tak, jak leżały wcześniej. Jakie to teraz miało znaczenie? Żadnego. Wpychała je byle jak, a potem otwierała kolejne. Jakby szukała kolejnych dowodów. Miała to stąd zabrać? Kryć Cartera, gdyby wpadli z nakazem?
Następne szuflady nie miały już ukrytego dna. Były w nich po prostu papiery. Legalne i z klubu. Teczki pełne umów z pracownikami, dostawcami. Nic podejrzanego. Nie zatrzymała się tylko tutaj. Było więcej zakamarków, w które Sophia jeszcze musiała zajrzeć. Zabrała się za drugą stronę biurka. Podobna sprawa, ale z jakimiś przedmiotami. Długopisy, samoprzylepne karteczki. Biurowe rzeczy, póki nie trafiła na prostokątne opakowanie. Potem kolejne i jeszcze jedno. Dwa z nich otwarte, trzecie jeszcze w folii. Zacisnęła zęby, a potem po jedno sięgnęła. I dokładnie przeliczyła. Z ośmiu było sześć. W drugim brakowało jednej.
Zerwała się z miejsca, gdy tylko poczuła, jak wszystko co wieczorem zjadła i wypiła podchodziło jej do gardła. Wpadła do łazienki, do której drzwi znajdowały się w biurze. Ciałem brunetki wstrząsnęły torsje, kiedy nachyliła się nad toaletą. Kolana opierała o zimne kafelki. Nie wiedziała, ile spędziła tu czasu. Pobladła i osłabła, a kiedy już skończyła, a tak się jej przynajmniej wydawało usta przetarła papierem i powoli się podniosła, aby przemyć usta wodą pod kranem. W tej samej chwili usłyszała, jak ktoś dobija się do drzwi od biura i szarpie za klamkę, a potem woła jej imię. Przez moment to do niej nie docierało, a potem rozpoznała głos Jade.
Prawie słaniając się na nogach podeszła, aby otworzyć drzwi.
— Co? — Warknęła. — Jak zamierzasz dalej wrzeszczeć, że nic nie robię, to się spóźniłaś. Dodzwoniłam się do jego prawnika. Znalazłaś Kai’a?
Nie obchodziło jej, gdzie był Kai. Obchodziło ją to, aby cholerny prawnik Cartera do niej oddzwonił i powiedział, co się dzieje, gdzie jest Carter i wyjaśnił co tu się wydarzyło. Nie patrzyła na bałagan przy biurku. Na to, że rozsypała te durne biurowe przedmioty po biurku i na podłodze. Że było widać, że czegoś szukała.
soph
Sophia przesunęła się na bok, aby Jade weszła do środka. Z tych wszystkich ludzi, którzy mogli się tu zjawić chyba nawet… Cieszyła się, że to jest właśnie ona. Z całego towarzystwa to Jade zdawała się mieć najwięcej rozumu. Chłodna kalkulacja zamiast gwałtownych reakcji. Coś czego Sophia teraz potrzebowała. Lepsze było to niż trzęsienie się nad nią, choć w tej sytuacji to nie Sophia na uwagę zasługiwała i nie ona jej potrzebowała, a Carter. Wciąż nie było wiadomo, gdzie on tak naprawdę jest. Telefon brunetki miał włączone dźwięki, ale powiadomienia, które przychodziły nie miały nic wspólnego z Carterem. Nie dzwonił ten numer, który powinien był zadzwonić. Jeden chociaż SMS, aby potwierdzić, że wie, gdzie Carter jest i że się już nim zajmują. Tymczasem telefon milczał, a z drugiej strony… Może cisza była dobrym znakiem? Sama nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć ani tym bardziej jak się zachować.
OdpowiedzUsuńObserwowała, jak Jade wyciąga torbę. Jej ruchy były mechaniczne, niemal wyćwiczone. Jakby nie robiła tego po raz pierwszy. I pewnie nie robi, przeszło jej przez myśl. Ile takich akcji Carter miał już za sobą?
— Wystarczająco, aby wiedzieć, że nie zabrali go, bo przejechał na czerwonym świetle. — Syknęła w odpowiedzi. Tak naprawdę, Sophia nie wiedziała nic. Żadnych konkretów. I Jade musiała pewnie wiedzieć, że Carter nie rozgadywał się o tym na lewo i prawo. Sophia nie we wszystko też, co Carter jej mówił wierzyła. Niemal w środku wiedząc, że tak naprawdę to, czym ją karmił – ta pojedyncza paczka znaleziona w ciężarówce, zatrzymanie – to jest tylko wierzchołek góry lodowej. Trzymał ją od tego z daleka, a jednocześnie na tyle blisko, aby nie zaczęła zadawać pytań, od których będzie mu niewygodne.
Właściwie to nie rozumiała, dlaczego zaczęła jej pomagać z opróżnieniem szafek. Dlaczego pakowała się w coś... Coś, czego nigdy nie chciała się dotykać. Gdyby tu teraz ktoś wpadł z nakazem… Wolała nawet nie myśleć, co mogłoby się wydarzyć. Jakie konsekwencje Sophia by poniosła, o ile w ogóle jakieś.
— Nie macie jakiegoś miejsca na… awaryjne sytuacje?
Odpadało, aby zabrać to ze sobą do penthouse’u. Tam równie dobrze też mogło coś być, chociaż Sophia była, do dziś, święcie przekonana, że poza ziołem Carter w mieszkaniu nic więcej nie trzyma. Ale przecież nie miała pojęcia, co skrywa tamten schowek. Poza bronią mogło być… Więcej rzeczy, o których istnieniu Sophia nie miała najmniejszego pojęcia.
Sophii nie chciało się wierzyć, że Carter nie miał jakiegoś planu B, C, D i całego cholernego alfabetu na takie sytuacje, jak właśnie ta. Był przygotowany zawsze na wszystko, a takie przynajmniej sprawiał wrażeni. Kto by się spodziewał, że coś takiego wydarzy się tej nocy? Akurat dziś, kiedy mieli nie jeden, nawet nie dwa, ale trzy powody, aby świętować w gronie osób, które były im bliskie?
Ta pomoc Sophii nie była niczym spektakularnym. Właściwie, to prawdopodobnie bardziej jej przeszkadzała niż robiła coś pożytecznego. Walczyła z tymi uporczywymi mdłościami, które nie wiedziała już, czy spowodowane są sytuacją, tym co widziała w tych szafkach czy byciem w ciąży.
Jade poruszała się szybko, mówiła jeszcze szybciej, a Sophia jedną ręką podtrzymywała się biurka. Otwierała już usta, kiedy do dwóch szklanek wlała alkohol i miała wymyślić jakieś kłamstwo, że ona tego nie pije, że jest zbyt mocne, ale zamiast słów było milczenie i mina, która zdradzała zdecydowanie zbyt wiele. Nawet nie potrafiła zaprzeczyć, kiedy potwierdzenie padło z ust Jade.
— Cóż, tak. — Mruknęła pod nosem, bo jaki niby był sens w tym, żeby udawała, że nie jest? Przysiadła na brzegu biurka. Chwytając butelkę wody od Jade. — Nie rozklejam się. Próbuję nie zwymiotować ci na tę śliczną sukienkę.
Rozklejała się, ale musiała się teraz trzymać minimalnie w pionie. Tu naprawdę nie chodziło o nią. Nie potrzebowała być teraz głaskaną po główce i słuchać, że wszystko będzie w porządku, kiedy żadna z nich nie wiedziała, co właściwie się wydarzy dalej. Piła małymi łykami, ale po wodzie było jej minimalnie lepiej.
— Nie wyglądasz, jakby ci było obojętne.
UsuńSophia przecież nie była ślepa. Jade nie musiała się uwieszać na szyi Cartera, aby było widać, że jej zależy. W jakim kontekście, to już było między Jade, a Carterem tak naprawdę. Sophia nie chciała się w to mieszać. Mimo, że wcale nie podobało się jej to, że jego była się wciąż wokół niego kręciła. Jednej nie było, ale za to druga, a może raczej ta pierwsza ciągle była na wyciągnięcie ręki.
— Dzięki za gratulacje. — Mruknęła złośliwie pod nosem. Niby w jakiej rzeczywistości dostaliby gratulacje będąc krótko w związku i w dodatku jeszcze z ciążą, która była jednym, wielkim przypadkiem? — Myślisz, że to dla mnie idealna sytuacja? Że właśnie tak wymarzyłam sobie spędzać piątkową noc? Chowając broń i narkotyki? — Sophia niemal się roześmiała, bo sama w zasadzie nie wierzyła, że mówi takie rzeczy. A potem faktycznie się zaśmiała. To przecież było idiotyczne. Nie do pomyślenia. A jednak… Jednak się wydarzyło.
Wiedziała przecież tak naprawdę od samego początku, że Carter nie jest krystalicznie czysty. Że są rzeczy, które robi, a które nie należą wcale do tych legalnych.
— Ma jakieś… nie wiem, mieszkanie czy cokolwiek niezapisane jego imieniem, żeby to tam zostawić? Kogoś kto to weźmie…? — Sophia nie miała pojęcia co z tym zrobić. Gdzie schować. Ani tym bardziej dlaczego się tym przejmuje. Dlaczego wdepnęła w coś takiego.
soph
Oczywiście, że nie lubiła takich facetów. Kochała Cartera, a to zmieniało wszystko. Miłość była w końcu ślepa, prawda? I zdawało się, że Sophia maskę na oczach miała przyklejoną na super glue, bo nie mogła jej z nich zsunąć nawet na ułamek sekundy. Czasem tylko widziała przebłyski światła. Rzeczywistości, która do niej krzyczała, aby wróciła, a Sophia… Ona uparcie trwała przy Carterze. Mimo wszystkiego, co robił.
OdpowiedzUsuń— Jestem tu tylko z jednego powodu. — Powiedziała. Nie musiała dodawać, że ten powód nazywał się Carter. Może była zaślepiona. Może dala się zarzucić miłością, którą Carter obsypywał ją każdego dnia, tymi wyobrażeniami o przyszłości, a teraz jeszcze ciąża, która związała ich na całe życie. Ona naprawdę w to wierzyła, aż do dziś. Że mogliby mieć normalne życie. Że daliby temu dziecku wszystko, na co zasługuje. Ale jeśli tym wszystkim miał być ojciec za kratkami… To Sophia wcale nie była taka pewna, czy robi dobrze. Czy właśnie tutaj powinna była być.
— Nie panikuję. — Bo nie panikowała. Próbowała wymyślić cokolwiek, aby Carter nie wpadł w jeszcze większe kłopoty, a tych miał aż nadto. — Co z tamtym pokojem… — Przypomniała sobie nagle. Nie wiedziała, czy mają ich tu więcej, ale Jade musiała wiedzieć o co jej chodzi. Tamten zaciemniony z dala od Sali. Niedostępny la klubowiczów. — Tam też coś ostatnio miał.
Może miał inne miejsca, w których można było znaleźć narkotyki. Sophia nie miała bladego pojęcia. To było niedorzeczne, że mówiła o takich rzeczach z takim spokojem. Jakby się jej pytała, czy pomieszczenia zostały dobrze posprzątane przez ekipę sprzątającą, a nie czy narkotyki, które ściągał tu Carter były pozbierane w razie, gdyby agenci wpadli tu z nakazem i przetrzepali cały klub od deski do deski.
— Powiedział co? — Nie musiała się powtarzać, bo doskonale ją usłyszała. Carter wiedział… Wiedział, że coś wisi w powietrzu. Sophia przez moment coś analizowała w głowie. Wszystkie wieczory, kiedy znikał i wracał nad ranem, kiedy nawet prysznic nie pomagał zmyć z jego skóry zapachu dymu i klubu. — Kiedy przychodził tu sam… Chodziło o to… cokolwiek się dzieje, prawda? — Szukała w niej tego potwierdzenia, które nie musiało być werbalne. Samo spojrzenie brunetce wystarczyłoby w zupełności. Podejrzewała, że Jade też była tu równie często, co Carter. Czasem się jej zdawało, że wszyscy tu przesiadują po 24/7 i nikt nie spędza czasu w domu. A ona wiedziała więcej. Najwyraźniej też nie wszystko, ale dostatecznie, aby wiedzieć co robić i jak w takiej sytuacji się zachować.
— Postaram się. — Mruknęła, a kącik jej ust drgnął. Drzwi do łazienki były cały czas szeroko otwarte, a Sophia uspokajała się powolnymi wdechami. Nie było tragedii. Mimo tego kwaśnego uśmiechu daleko jej było do tego, aby się rozluźnić. Ramiona wciąż miała napięte, a zmysły wyczulone na wszystko. Każda wibracja telefonu sprawiała, że drgała i patrzyła, czy to nie wiadomość od prawnika, ale nie. Cisza. Cholerna cisza i jakieś nieistotne wiadomości, których Sophia teraz nie chciała sprawdzać.
Jade nie musiała tego wszystkiego mówić, aby Sophia się domyśliła. To widać było po oczach i tonie głosu. Zacisnęła lekko usta. Domyślała się wcześniej, ale teraz wiedziała… Absurdalne było to, że siedziała z kobietą, która była zakochana w Carterze, a ona… Ona nosiła w sobie jego dziecko i jego pierścionek.
— Rozumiem. — Powiedziała cicho. Nie dodała niczego więcej, żadnego „kochasz go” czy innych rzeczy, które były po prostu zbędne. Znała to uczucie i potrafiła je rozpoznać. I jakoś wątpiła, że Jade chciałaby z nią rozmawiać o swoich uczuciach do Cartera, gdy Sophia była tą, która w zasadzie sprzątnęła go jej sprzed nosa.
— I go zostawiła? — Uniosła brew spoglądając na siedzącą przy biurku kobietę. Carter na pewno tego mógł chcieć, ale nie potrafiłaby wyjechać wiedząc, że on wcale nie jest bezpieczny. — Prawnik miał oddzwonić… — Westchnęła i zerknęła na telefon, który leżał z ciemnym ekranem na biurku. Nic. Zero. Żadnego powiadomienia odnośnie Cartera.
Sophia z każdym jej słowem zdawała sobie coraz bardziej sprawę z tego, że ona tak naprawdę nie zna Cartera. I być może nigdy nie pozna go w całości. Nie dopuszczał jej do tych miejsc, a teraz… Teraz znalazła się w centrum czegoś, czego być może nigdy nie zrozumie. I patrzyła na kobietę, która go rozumiała w sposób, którego Sophia nie będzie w stanie pojąć.
UsuńJade znała ten świat. Plan ucieczki. Jakie rzeczy pozabierać. Gdzie je ukryć. Jak opatrywać rany po postrzale. To by tłumaczyło te wszystkie blizny na jego ramionach. Może w innych miejscach. Nigdy nie odpowiadał konkretnie. Zawsze… Półsłówkami. Historiami, które nie miały początku ani końca.
— Dam sobie radę. — Próbowała przekonać bardziej siebie niż ją. — Powinnam… sprawdzić mieszkanie i auta? W razie czego, gdyby… coś poszło nie tak?
Nie znała jego kryjówek. Nie wiedziała co robić, ale Jade z kolei już owszem. Ona tę wiedzę miała. I doświadczenie.
Uniosła lekko brwi na jej propozycję. Ostatnie czego się spodziewała. Prawdę mówiąc, nie sądziła, że ktokolwiek tu… Wyciągnąłby w jej stronę rękę.
— Będę o tym pamiętała. — Uśmiechnęła się kącikiem ust. — I nie musisz być miła. Potrafię sobie poradzić z… nieuprzejmością. — Dodała prawie brzmiąc na rozbawioną. Mimo, że żadnej z nich nie było do śmiechu, ale potrzebowały tego. Chociaż na parę sekund się wyłączyć z tego chaosu.
— Mogłabyś… Nikomu nie mówić o ciąży? — Sophia jej nie znała, a choć Jade zdawała się być osobą, która nie paplała językiem na lewo i prawo, to i tak wolała się upewnić, że to zostanie między nimi.
soph
Domyślała się, że Jade nie powie jej wszystkiego. Nie powie jej nawet jednej dziesiątej tego, co naprawdę się dzieje, gdy Carter jest tu sam, a nawet, gdy ona jest razem z nim, ale znika za ciężkimi, metalowymi drzwiami, gdzie nikt nie ma wstępu. Nawet ona. Tłumaczył, że tam przyjeżdżają po prostu dostawy alkoholu i całej reszty, że to zwykły podziemny parking, gdzie jest zimno i nieprzyjemnie, a już na pewno nie jest to miejsce dla niej. Domyślała się, że w tamtym pokoju również dzieje się coś… Coś czego Sophia wiedzieć nie mogła. I czego wiedzieć najpewniej też nie chciała.
OdpowiedzUsuńWzięła od niej numer telefonu, bez przeciągania rozmowy dalej. Obie były zmęczone, a to wcale nie był koniec nocy. Tutaj Sophia nic więcej nie zrobi. Nie da rady sama nic zrobić. Nie wiedziała nawet, gdzie ma go szukać i czy w ogóle jest jakiś sens. Była setka, jak nie więcej, komisariatów w Nowym Jorku. Nie starczyłoby jej nocy ani dnia, aby objechać każdy po kolei. I tak nic by jej nikt nie powiedział, więc naprawdę jedyne co mogła zrobić… To wrócić do domu. Zgarnęła jeszcze tylko telefon Cartera, który tutaj zostawił, gdy byli wcześniej w biurze razem. Powrót do domu był cichy, a przecznice dłużyły się jej w nieskończoność. Penthouse powitał ją jak zawsze szuraniem pazurków na podłodze i wesołymi piskami Gigi, która mimo, że czekała na Sophię równie mocno, to jednak zawsze bardziej wolała zobaczyć Cartera, którego tym razem z Sophią nie było. Sophia długo przetwarzała sobie to, co powiedziała jej Jade. Pamiętała ten wieczór, kiedy Carter wrócił do domu. Waliło od niego wódką, whisky i ziołem na tyle mocno, że myślała, że ją wykręci, ale przemilczała to. To było zaledwie dwa dni po tym, jak Sloane pojawiła się w klubie i zniknęła z Carterem w biurze. Jade nie musiała wypowiadać jej imienia, aby brunetka wiedziała, że to o nią chodziło. Że to z nią się wtedy widział, gdy całą noc był niedostępny. Gdy jego ton zdawał się być przepraszający, ale wtedy nie rozumiała o co mógłby ją przepraszać. Bo wrócił nietrzeźwy? Bo siedział tam dłużej niż powinien?
Był środek nocy, parę minut po trzeciej, kiedy telefon Cartera się rozświetlił. Najpierw nie spoglądała, ale ekran co chwilę błyskał. Dopiero wtedy wzięła telefon do rąk. Nie mogła przeczytać zawartości wiadomości, ale widziała nadawcę. Sloane. Zacisnęła usta, wstrzymując chęć, aby rzucić telefonem o ścianę. Nie zrobiła tego, a zamiast… Spróbowała jednej kombinacji cyfr. Na nic. Potem druga. Poddała się po trzeciej, aby nie zablokować telefonu na dłużej. Nie ważne, co próbowałaby wpisać i tak nie zadziała. To było bez sensu. Ignorowała przychodzące wiadomości. Robiła za to coś innego. Przetrzepała każdą szufladę w domu. Szukając wszystkiego – każdego woreczka z kokainą czy pigułkami, każdego jointa. Znalazła. Ten sam zestaw co w klubie, a może mniejsza ilość. W miejscach, do których Sophia nie miała dostępu, bo nie miała powodu, aby go mieć. Głównie w studiu. I nie wiedziała, co z tym zrobić. Zatrzymać? A co, jeśli ktoś się pojawi? Wyrzucić? A co, jeśli się wścieknie? Ostatecznie to zostawiła. Czuła się, jak przestępca, kiedy to chowała.
Wtedy telefon zadzwonił pierwszy raz. Zignorowała, gdy zobaczyła kto to. Potem drugi. Odebrała przy trzecim. Niewyraźny, wyraźnie ubarwiony alkoholem albo używkami kobiecy głos.
Jęczała do słuchawki niemal płaczliwym tonem jego imię. Zaire, nie Carter. W tle słychać było odgłosy muzyki, śmiechy ludzi i typowe imprezowe dźwięki. Przez dobrą minutę Sloane mówiła. Zamilkła dopiero wtedy, kiedy Sophia się odezwała. I na moment zapadła między nimi cisza, jakby blondynka po drugiej stronie nie była pewna, czy to dzieje się naprawdę, czy to tylko jej przytłumiony alkoholem umysł płata figle. Sophia rzuciła krótkie zdanie. Była pełna żalu, wściekłości i tego poczucia zdrady, na którą nie miała żadnych dowodów.
— Aresztowali Cartera, jesteś z siebie zadowolona? — Wysyczała to tak wyraźnie, jak tylko potrafiła. Nie chciała jej słyszeć. Tego bełkotu o zaręczynach, o tym, jak jest zakochana, że przeprasza i że ona to wszystko jeszcze naprawi, żeby nie robił tego na poważnie, że ona będzie lepsza. Wszystko wyrzuciła z siebie w zastraszająco szybkim tempie, a potem zamilkła, gdy Sophia jej przerwała. Tylko, że nie potrafiła się rozłączyć, a mimo ciszy, która na moment zapadła potem zaczęła się wydzierać o to, gdzie jest Zaire, jak to go aresztowali, o czym Sophia bredzi. Mówiła coś, ze wsiądzie w samolot, ale to chyba już nie było do Sophii. Zanim Sloane powiedziała coś więcej, Sophia się rozłączyła.
UsuńSloane po raz kolejny już nie dzwoniła.
Sophia została w ciszy penthouse sama. Jedynie Gigi siedziała przy drzwiach i czasem łapką drapała w drzwi, popisując w oczekiwaniu, aż wróci Carter. Dopiero wtedy pierwszy raz pozwoliła sobie na to, aby wszystko to, co w niej siedziało w końcu pękło. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz tak płakała. Ledwo łapiąc oddech, z bólem w klatce piersiowej i ściśniętym gardłem. Nie tylko, dlatego, że aresztowali Cartera. Spełniało się wszystko to, o czym ją przestrzegali, a co Sophia ignorowała. Miała mieć dziecko z kimś kto… Kto siedział po uszy w „biznesie” związanym z narkotykami. Z kimś kto w każdej chwili mógł nie więcej nie chodzić swobodnie po ulicach Nowego Jorku. Powierzała nie tylko swoje życie, ale i tak niewielkiej istoty, która się rozwijała pod jej sercem. Która mogła zostać w każdej chwili półsierotą, wychowywać się bez ojca lub… Lub widywać go naćpanego i pijanego. Od czasu do czasu może byłby trzeźwy. Może nawet udałoby mu się zapamiętać jego imię. Naprawdę uwierzyła, że Carter – Zaire – nagle odwróci swoje życie? Że zadowoli go rodzinne życie? Że będzie… Że będzie z nią szczęśliwy? Że będzie szczęśliwy w roli ojca?
Nie zmrużyła tej nocy oka. Gigi wyprowadzała na spacer w ubraniach z zeszłej nocy, które zakryła tylko płaszczem. Żadnej wiadomości. Nie od prawnika czy menadżera. Od nikogo. Nikt nie odbierał od niej wiadomości. Nawet ich nie odczytywał.
Nie miała wystarczająco dużo czasu, aby to wszystko przemyśleć, ale wiedziała, że nie może tu zostać. Nie w tym życiu. Nie z tym człowiekiem. Straciła rachubę, która jest godzina, który jest dzień. Minęło może czterdzieści osiem godzin, a może mniej. Nie miała tak naprawdę pojęcia. Za oknem w każdym razie było już ciemno. Taras penthouse pokrył się grubą warstwą śniegu. Sophia siedziała w ciemności z Gigi na kolanach. Patrzyła na spadający śnieg. Słońce dopiero zaszło. Była może siedemnasta albo osiemnasta, kiedy usłyszała ten charakterystyczny dźwięk otwierających się drzwi.
Sophia nawet nie drgnęła, ale Gigi za to owszem.
Wrócił. Wrócił, a jej to… Nie obchodziło. Gdzieś głęboko owszem, ale z wierzchu… Z wierzchu nie było nic. Gigi za to wesoło merdała ogonem. Szczekała i piszczała skacząc na Cartera, jakby nie widziała go cale wieki, a nie zaledwie niespełna dwa dni temu.
soph
Myślała o tych wszystkich nocach, kiedy Carter nie wracał do domu. Kiedy widziała go dopiero na następny dzień i nie zadawała pytań, bo w głębi wiedziała, że Carter nie da jej żadnych odpowiedzi. Mruknie coś pod nosem, aby się odczepiła i przestawała go przepytywać, jakby był na przesłuchaniu. On zamykał się w sobie, a Sophia nie wiedziała, jak ma do niego dotrzeć. Czy jest w ogóle w stanie zrobić dla niego cokolwiek, aby jakoś mu pomóc uporać się z tym co przechodził. Zastanawiała się, ile było takich nocy, które spędzał ze Sloane. A ile tych nocy spędził z kobietami, których imion nie znał? Nie wiedziała, jak miała wytłumaczyć sobie te napoczęte opakowania prezerwatyw. Z nią ich nie używał, a już na pewno nie w biurze. Miała uwierzyć, że wpuszczał tam swoich kumpli? Próbowała się nie nakręcać. Nie wyobrażać sobie zbyt wiele, ale nie umiała się też wyłączyć. Analizowała każde jedno jego wyjście. Każdy jego gorszy nastrój, po dostaniu wiadomości czy telefonach, których nigdy nie odbierał przy niej. Jej umysł pracował na najwyższych obrotach. Rozkładając na czynniki pierwsze wszystko. Każdą jedną rzecz, która kiedykolwiek się między nimi wydarzyła. Ile z tego było prawdziwe? Ile na pokaz przed kumplami? Ile mogła powiedzieć, że naprawdę należy do nich?
OdpowiedzUsuńSophia milczała, kiedy Carter podszedł. Nie była w stanie powiedzieć niczego, jeszcze nie. Wszystko brzmiałoby, jak oskarżenie. Powinno tym być. Powinna była mu wyrzucić teraz wszystko to, co w niej siedziało przez ostatnie godziny. Głos miała zachrypnięty od płaczu, oczy podkrążone i przekrwione. Nie radziła sobie i nie miała nikogo z kim mogłaby o tym porozmawiać. Nikomu komu mogłaby z tym zaufać. Nie mogła powiedzieć Selenie. Nie mogła powiedzieć Maddie, a już na pewno nie dzwoniłaby do Jade. Z tym musiała poradzić sobie sama. Sama wpakowała się w ten syf i sama musiała z niego wyjść. Nie tyle co dla samej siebie, ale dla tego dziecka, które… Które zasługiwało na to, aby mieć chociaż jednego rodzina, który nie będzie wplątany w ten syf. Aby nigdy nie musiało widzieć, jak jego ojciec jest aresztowany i wyprowadzany w kajdankach przez uzbrojonych ludzi, którzy traktują go jak najgorszego przestępcę.
— Tak, w porządku. — Potwierdziła krótko. Nic nie było w porządku.
Jeszcze na niego nie spojrzała. Milczała dłużej, a każda minuta wypełniająca się ciszą między nimi zdawała się nie mieć końca. Sophia wiedziała, że w końcu będzie musiała się odezwać. Przerwać tę lawinę milczenia, ale jeszcze nie potrafiła się do tego zmusić. Odsunęła się od niego minimalnie. Zaledwie na milimetr, ale to było wystarczające. Powiedziało mu więcej niż jakiekolwiek słowa by mogły. Nie była gotowa na dotyk. Na kolejną manipulację, w którą dałaby się złapać. Na zapewnienia, że to było nieporozumienie.
— Jade zabrała wszystko z biura. — Powiedziała to beznamiętnie. Jakby informowała go o godzinie, a nie o tym, że próbowały ratować mu tyłek po aresztowaniu. Pięć słów, a wystarczyły, aby wiedział, że Sophia zobaczyła tam więcej niż należało. — Musisz z nią porozmawiać. Powie ci, gdzie te rzeczy są.
Miał rację, nie ufała mu. Nie potrafiła mu po tym spojrzeć w oczy i udawać, że wszystko jest takie, jakie być powinno. Zmusiła się dopiero po chwili, aby na niego spojrzeć. Światła padające z tarasu wystarczyły, aby dostrzegła, że wyglądał inaczej. Odciski na nadgarstkach. Zacisnęła usta, czując, jak ściska ją coś w sercu. Bo nawet, jeśli teraz panowała w niej obojętność to nigdy nie potrafiłaby przejść obok niego obojętnie. Nawet wściekła, oszukana i rozczarowana nie umiałaby się o niego nie martwić. Był blisko, a Sophia czuła bijący od niego chłód.
— Idź weź gorący prysznic. — Mimo tej lekkiej chrypki jej glos pozostał dziwnie… Ciepły. — Zostawiłam ci świeże ubrania w łazience.
Przygotowała je w jakiejś manii, kiedy jeszcze myślała, że to wszystko może być nieporozumieniem, a potem już je tak zostawiła. Nie mając sił, aby je poskładać z powrotem. Bo ich właściciel i tak po nie wróci, a przynajmniej miała nadzieję, że po nie wróci.
— Jak ty się czujesz? Czy oni… zrobili ci coś?
Nie była obojętna. Nie tak naprawdę. Musiała usłyszeć, że nic mu nie jest. Że to tylko było… rutynowe przesłuchanie. Chciałaby nie widzieć tych wszystkich rzeczy, nie mieć w głowie tej rozmowy ze Sloane i z Jade, wiadomości, które przychodziły jak szalone. Wątpliwości. Chciała wdrapać mu się na kolana i przytulić. Siebie do niego, jego do siebie. Ich. Zapewnić, że wszystko jest w porządku, że się ułoży i że są w tym razem, ale nie potrafiła. Gdyby to zrobiła, okłamywałaby samą siebie oraz jego. Przede wszystkim jego.
Usuń— Zrobię ci coś do jedzenia. Możemy porozmawiać za chwilę.
Wstała z kanapy, jakby czuła, że kilka sekund dłużej i cały ten mur, który wokół siebie budowała się rozpadnie w zaledwie sekundę. Zsunęła z siebie płaszcz, ale nie poszła go odwiesić tylko rzuciła na fotel. Panował tu porządek, a jednocześnie zdawało się, że nic nie jest na swoim miejscu. I nie było. Może nie fizycznie, ale emocjonalnie… Emocjonalnie wszystko było rozsypane w drobny mak.
soph
Odetchnęła z ulgą, kiedy potwierdził, że nic mu nie zrobili. Bo mimo tego, jak bardzo teraz brunetka próbowała się odciąć od tego, co między nimi było – od całej miłości, którą mieli i przyszłości, którą planowali – Carter nie był jej obojętny. Zadręczała się przez te wszystkie godziny, co się z nim dzieje, gdzie jest i czy w końcu do niej wróci, czy wróci do domu. Nawet, jeśli ona już podjęła decyzję i wiedziała, że nie spędzi tej ani następnych nocy w tym apartamencie. Potrzebowała widzieć na własne oczy, że Carter wrócił do domu. Był tutaj, choć nie wyglądał, jak Carter, którego Sophia znała z wspólnego czasu. Jakby teraz stał przy niej zupełnie obcy mężczyzna, a ona patrzyła na niego po raz pierwszy w życiu. Przyjęła w ciszy, gdy odmówił jedzenia. Jej apetyt też… Nie był zadowalający. Cokolwiek jadła, zaraz zwracała. To był nieustanny cykl, który się nie kończył od tamtej nocy. Próbowała nie zareagować w żaden sposób, kiedy podszedł, a na jej czole złożył pocałunek. Mimowolnie, ale się napięła. Nie ze strachu, ale gorzkiej świadomości, że to ostatni raz.
OdpowiedzUsuńNie odprowadziła go wzrokiem tak, jak zwykle miałoby to miejsce. Stała dalej w tym samym miejscu wpatrując się w jakąś ciemną plamkę w przestrzeni. Teraz… Teraz nic nie miało sensu. Wszystko było nijakie. Dopiero, kiedy nie słyszała żadnych kroków nachyliła się, aby zapalić jakąś małą lampkę. Była zmęczona. Niewiele spała. Nerwy jej nie pozwalały. Myśli również. Tych było zbyt wiele, a Sophia nie umiała ich zatrzymać. Kiedy wrócił one zaczęły się tylko mnożyć. To się nie kończyło. Było tego za wiele.
Została w kuchni. W miejscu, gdzie każdego ranka razem pili kawę. Sadzał ją na blacie i całował po szyi, muskał dłońmi talię i brzuch. Szeptał wszystko to, co Sophia chciała usłyszeć. Był troskliwy i opiekuńczy, czuły i wrażliwy. Nie było tu śladu po Carterze, który istniał naprawdę. To była jak projekcja wyświetlana tylko dla niej. Odpowiednio dobrana maska, która nigdy nie spadała. Wyuczona na pamięć rola.
Sloane. Telefon. Biuro. Szuflady. Jade.
Wracała do tego. Bo wiedziała, że gdy tylko pozwoli sobie na to, aby myśleć, jak między nimi było to zacznie robić wszystko, aby o tym zapomnieć. O tym co widziała, co nie pozwalało jej zmrużyć oka. O każdej jednej rzeczy, którą zobaczyła w tych szufladach. O kajdankach. O tym, jak go wyprowadzali, jakby złapali właśnie groźnego przestępcę. Może złapali. Może wypuścili, bo było zbyt mało dowodów. Może dzieliła łóżko i ciało z kimś, kto nigdy nie powinien był na nią nawet spojrzeć, a co dopiero dotknąć.
Mieszała łyżeczką w kubeczki, kiedy usłyszała, że zszedł. Drugi kubek był obok. Zrobiła taką, jaką zwykle pił z nią. Tak, jak lubił i jak najbardziej mu smakowała. Z przyzwyczajenia, ale i z faktu, że go kochała. Że nawet, jeśli… jeśli wiedziała, że zaraz stąd odejdzie to chciała mu jeszcze na swój sposób pokazać, że go kocha. Tymi małymi gestami.
Sophia zacisnęła lekko usta, gdy do niej podszedł. Pachniał… Jak on. Znajomym szamponem i żelem. Pachniał jak jej Carter. Robił to, co robił jej Carter. Odstawiła kubek z gorącym napojem na blat. I przez sekundę zawahała się, czy to zrobić, ale ostatecznie ułożyła swoje dłonie na jego przedramionach. Nie odsunęła się i nie uciekała przed nim.
— Mówiłeś, że tego nie zaplanowałeś, więc… — Nie dokończyła i lekko poruszyła ramionami. Nie miał na to wpływu, prawda? Może, gdyby wtedy nie sięgał po klucz, może, gdyby powiedział im, że chce wyjąć klucz to do niczego by nie doszło. Porozmawialiby, a Carter i Sophia jeszcze tej samej nocy wróciliby do domu razem. Może nie byłoby tego, co się wydarzyło.
Nie wiedziała, jak ma zacząć z nim rozmawiać. Co powiedzieć pierwsze. Pierwsze co zrobiła, to zamknęła oczy. Pozwalając sobie jeszcze na chwilę, aby postać w jego objęciach. Nawet jeśli wydawały się jej one teraz być obce i… Oszukane. Jakby nie należały do Cartera, którego ona znała. I nie należały. Nic, co mieli, nie należało do niej ani do niego. Tylko do jakiejś wizji ich dwójki, ale… Ale na pewno nie do nich.
Znalazła się w przedziwnej sytuacji.
UsuńWidywała takie sytuacje tylko na filmach albo serialach, czasem w książkach, ale nigdy nie sądziła, że będzie częścią czegoś takiego. Ale była i to od bardzo dawna, ale dopiero teraz zaczęła zdawać sobie z tego sprawę. Nie wiedziała, czy to ona ma zacząć mówić, czy dać mu szansę, aby nakarmił ją kolejnym kłamstwem, które na moment przykryje jej oczy, a potem maska znów się ześlizgnie w najmniej oczekiwanym momencie.
— Więc… teraz co się stanie?
soph
Przez te niespełna dwa dni brakowało jej jego bliskości. Samego faktu, że jest razem z nią w mieszkaniu i że przede wszystkim jest bezpieczny, a przynajmniej częściowo, bo przecież Sophia dalej niczego nie wiedziała. Carter jej wciąż nie wytłumaczył wszystkiego, a ona… Sophia już nie wiedziała, czy w jakiekolwiek wymówki uwierzy. W półprawdy, którymi karmił ją od miesięcy, a na które brunetka pozwalała. Pozwalała, żeby Carter nie był z nią szczery, bo ona sama nie chciała też znać wszystkiego. Bo wiedziała, że jeśli pozna prawdę – tę brudną i nieprzyjemną – to ucieknie i nie będzie się za siebie oglądała. Tak byłoby wcześniej, a teraz… Teraz Sophia musiała rozważyć również to, że mieli mieć dziecko. Że nie była jedyną w życiu Cartera, która się dla niego liczyła. Tylko czy na pewno? Czy może to wszystko to był tylko dobrze zagrany akt, aby się przestała czepiać?
OdpowiedzUsuńStała w jego objęciach, z których nie potrafiła się wyrwać. Wiedziała, że nadchodził koniec, którego żadne z nich nie chciało i nie przewidywało. Przynajmniej na jakiś czas, dopóki Carter się nie ogarnie. To przecież się nie skończy. Nie dziś, nie jutro. Nawet nie za miesiąc, a ona była odpowiedzialna już nie tylko za swoje życie. Być może, gdyby nie była w ciąży to potrafiłaby spojrzeć na to inaczej, ale była w takiej, a nie innej sytuacji i nie mogła… Nie mogła po prostu tak tego zostawić czy udawać, że niczego nie widzi.
Z cichym westchnięciem przesunęła dłonią po jego przedramionach, a później zacisnęła na nich lekko palce, ale nie w geście, aby go z siebie strącić. Jeszcze nie. Jeszcze… Jeszcze chciała, aby Carter przy niej był. Może kilka chwil dodatkowych, zanim wszystko rozsypie się jeszcze bardziej. Wczuwała, jak bardzo próbował to naprawić, ale tym razem to nie będzie tak proste, aby wystarczyło kilka gestów i parę słów, które niby miały brzmieć, jak „przepraszam”, ale były tego dalekie.
Wzięła głębszy wdech, kiedy Carter mówił o wynagradzaniu jej tego wszystkiego, że się martwiła i na to nie zasłużyła. Przymknęła oczy, ale nie pozwoliła sobie na to, aby w to uwierzyć. Teraz było już za późno, aby mogła wierzyć w to wszystko z taką łatwością, jak dawniej. Kiedy sama jeszcze się oszukiwała, że to drobne nieporozumienia, że to się da rozwiązać w przeciągu chwili. Czymkolwiek te „to” było. Mogła się domyślić, ale naprawdę tym razem potrzebowała, żeby Carter z nią był szczery i to tak, jak nigdy przedtem, ale nie była pewna, czy da radę się sam do tego zmusić. Czy jego pierwszym odruchem nie będzie chronienie jej przed prawdą, której mogłaby nie być w stanie udźwignąć.
— Tak, Jade mówiła… Mówiła, że powiedziałeś jej, aby stąd wyjechała. Gdzieś daleko. — Powiedziała cicho. Jade mówiła też wiele innych rzeczy, które Sophia dobrze sobie zapamiętała. — Że chciałbyś, żebym też stąd wyjechała. I może… Może właśnie to powinnam robić. Wyjechać.
Nie mówiła, że oni powinni wyjechać. Ona. Sama. Z dala od Nowego Jorku i z dala od Cartera. Nie zabrała mu tej możliwości, aby dotknął jej brzucha. Tego miejsca, w którym teraz był najważniejszy człowiek w jej świecie, którego stworzyli razem. Nie chciała mu tego odbierać, jeśli naprawdę chciał… Nie odbierze mu tego, ale nie mogła tutaj też zostać i udawać, że wszystko się pokłada, gdy wyjadą na „wakacje”. Jak wrócą to wtedy co? Zacznie się od nowa. Kolejne kłamstwa, ukrywanie się, może kolejne aresztowanie?
— Wiem, że ci zależy. — Nie wątpiła w to. Nawet, kiedy chciała się przekonywać, że to między nimi było ładnie oszlifowanym kłamstwem, to nie potrafiła. Nie potrafiła uwierzyć, że ktokolwiek byłby skłonny do tylu kłamstw. Rozkochania w sobie, a potem… Potem udawania całego związku. Planowania rodziny, oświadczyn, tego wszystkiego. — Ale to już trochę za mało, Carter… To, że ci zależy, nie wystarczy.
Wahała się długo, czy odwrócić się w jego stronę. Zdawała sobie sprawę, że gdy to zrobi to łatwiej będzie mu ją przekonać, aby została. Sophia podjęła decyzję, której Carter jeszcze nie znał, ale mógł przypuszczać, co zamierza.
Przygotowała sobie już zeszłej nocy niewielką walizkę. Trochę ubrań, dokumenty, iPad i laptop. To, czego mogłaby potrzebować w razie awaryjnej sytuacji, a to była awaryjna sytuacja. Ta mała, bladoróżowa walizka stała w szafie w korytarzu. Razem z kurtkami i butami. Tuż przy wyjściu, aby ją złapać i bez słowa wyjść.
UsuńOdetchnęła głęboko i w końcu odwróciła się w jego stronę. Oparła się lekko o blat za sobą. Widziała to, jak Carter… jak jego pokiereszował tamten wieczór. Widziała, że się starał, że próbował, ale przestało jej wystarczać.
— O czym chcieli rozmawiać? — FBI nie przychodziło, bo mieli ochotę na wspólnego drinka. Nie angażowali się, jeśli sprawa nie była poważna. Zajmowali się tymi najpoważniejszymi przestępstwami, których zwykła policja mogła nie być w stanie udźwignąć. —Taką malutką paczką, która podobno miałeś w ciężarówce FBI by się nie zainteresowało… Więc o co chodziło?
Nie mówiła, że miał jedną szansę na odpowiedź. Mógł to wszystko zobaczyć w jej oczach. Była tam jednocześnie determinacja, aby o nich zawalczyć, ale tylko wtedy, jeśli będzie z nią szczery, a Sophia wcale nie była taka pewna, czy go na to będzie stać.
soph
Sophia nie chciała na początku wiedzieć, jak wyglądała jego przeszłość. Z jednego powodu – to była przeszłość. Wydarzyło się zanim ją poznał i nie miał już wpływu na codzienność. Tłumaczyła sobie to w ten sposób. Wmawiała sobie, że Carter jakiekolwiek życie przed nią prowadził z nim skończył. To było tak naiwne myślenie, że miała ochotę roześmiać się z tego, jak naprawdę naiwna była. Jak wierzyła w te wszystkie kłamstwa, którymi ją karmił od samego początku. Ile ich tak naprawdę było? Jak wiele razy okłamywał ją, gdy przychodziła z jakimś pytaniem? Ile z tego, co Carter jej mówił o klubie, znajomych, z którymi prowadzi biznes było prawdą, a ile wygodnym kłamstwem, które pozwalało im żyć w tak… Idealnym niemal świecie?
OdpowiedzUsuńKiedy ją pocałował Sophia nie poruszyła się. To był tak znajomy dotyk, wypełniony czułością, którą tak dobrze znała, a która zdawała się jej teraz być przepełniona kłamstwami. Za każdym razem, kiedy jej teraz dotykał Sophia miała wrażenie, że to kłamstwo. Że robi to, aby się uspokoiła i przestała myśleć, aby wróciła do tego, co Carter znał i do czego się przyzwyczaili.
— Nie na wakacje… — Powtórzyła po nim i bez wesołości zaśmiała się pod nosem. — Więc chcesz uciec? Dopóki… Co? Sprawa nie przycichnie? Kai z resztą nie wyniosą wszystkich narkotyków z klubu, twoich mieszkań, aut? Żeby pozbierali wszystkie ślady obecności po innych dziewczynach? — Zamrugała kilka razy i szybko, jakby chciała powstrzymać swoje własne łzy, które próbowały wepchnąć się jej do oczu, ale tym razem Sophia im nie pozwalała przejąć kontroli. Nie miała na to żadnych dowodów poza tamtymi opakowaniami, a to było za mało i jednocześnie wystarczające w pełni. Jasne, mogły być sprzed wielu miesięcy, ale po co mu wtedy niby były?
— Jesteś, ale na ile, Carter? — Westchnęła i spojrzała na niego w nieodgadniony sposób, którego sama nie mogłaby rozszyfrować. — Do następnej takiej akcji? Do kolejnego razu, aż będą chcieli porozmawiać?
Sophia wiedziała więcej niż Carterowi się wydawało. Nawet, jeśli Sophia jeszcze nie znała całej prawdy to dostała wystarczająco wiele szczegółów tamtej nocy, aby jej wątpliwości się pomnożyły przez razy tysiąc. Przełknęła ślinę, kiedy Carter objął jej twarz w dłonie. I w pierwszym odruchu chciała je ściągnąć, ale tego nie zrobiła. Nie potrafiła tego zrobić, kiedy wiedziała, jak niewiele czasu im jeszcze tutaj zostało.
— Wiem, że nie chodzi o paczkę. — Czy kiedykolwiek chodziło tylko o paczkę? Tylko o jakąś małą, nieistotną zawartość? — Raczej przecinają, prawda? Bo to się wcale nie skończyło. To wciąż… To nie przeszłość cię dopada, tylko teraźniejszość, Carter.
Nie musiał jej odpowiadać. Wystarczyło, żeby spojrzał jej w oczy i wiedziałby, że ona wie więcej niż Carter jej mówił przez te wszystkie miesiące. Że dowiedziała się prawdy w najbardziej nieoczekiwany sposób, który rozbił w niej wszystko.
— I dałeś im te wszystkie odpowiedzi? — Zapytała wprost. Bez cackania się i z tym oczekiwaniem, że powie „tak, kochanie. Wszystko co wiem im powiedziałem i dlatego to tak długo trwało. Przepraszam, już będzie lepiej”. — Czy powiedziałeś, że nic nie wiesz, nikogo nie rozpoznajesz, a to wszystko to pomyłka i mają złą osobę?
Dałaby wszystko, żeby to naprawdę była pomyłka. Nie po tym, jak Jade zareagowała. Jak pakowała te rzeczy. „Niebezpieczny biznes”. Tak to nazwała tamtej nocy w jego biurze.
— Chcę ci wierzyć, Carter… — Odezwała się cicho i sięgnęła rękami po jego dłonie. Nie zrobiła tego, zamiast przytrzymała je przy sobie, bo jeszcze nie była gotowa, aby go wypuścić. — Jak mam nie patrzeć? Okłamywałeś mnie… Ile razy mówiłeś, że to nic takiego? Że to tylko „problemy z klubem”. Nic o co muszę się martwić. Ile razy znikałeś i wracałeś nad ranem albo w środku nocy? W takim stanie, że lepiej było nie podchodzić? — Przechyliła lekko głowę, a palce mocniej zaciskała na jego przedramionach. — Zapewniałeś, że to nic takiego. A wiesz co robiłam, kiedy cię zabrali? Sprzątałam twój syf. Twoje prochy. Twoją broń.
Sophia nawet nie brzmiała na złą. Raczej na rozczarowaną, ale przede wszystkim, jakby była w niej masa rezygnacji i absolutnie zero wiary w Cartera. Patrzyła na niego, ale nie widziała swojego narzeczonego ani ojca swojego dziecka. Widziała obcego mężczyznę, który nosił broń za paskiem od spodni, a w szafkach trzymał wydzielone dawki kokainy.
Usuń— Słyszałam to już, wiesz? — Uśmiechnęła się blado. — Daj mi kilka dni… załatwię to… będzie tak, jak dawniej.
Mogła powtórzyć jeszcze kilka podobnych tekstów. Wtedy w nie wierzyła, a teraz były już bez znaczenia. Dopóki nie widziała zmiany, nie będzie w to wierzyć. Nie zamierzała udawać, że wciąż tak ślepo będzie mu wierzyć na słowo. Już było za późno na to, aby ładne słowa jej wystarczyły.
Zamknęła oczy, kiedy Carter oparł się swoim czołem o jej. Był tak blisko, a ona nie czuła niczego tego, co przedtem. Kochała go, to się nie zmieniło. Być może nigdy się nie zmieni, ale nie mogła w tym dłużej trwać.
— Musisz Carter… Jeżeli chcesz mnie i dziecka… To musisz to zrobić. — Szepnęła cicho, odrobinę drżącym głosem, bo czuła się, jakby właśnie stawiała mu wyrok. — Ale zrobię to… Ostatni raz. Dam ci czas. Żebyś… żebyś się zastanowił, czego tak naprawdę chcesz.
Da mu ten czas, o który prosił. Nie nielimitowany okres, aby mógł za pięć lat zdecydować, że może to już ten czas, aby się ustatkować i zacząć normalniejsze życie. Może to, co robił do tej pory było dla niego normalne, ale nie dla Sophii.
Nie odsunęła się od niego. Mimo, że czuła coraz większą potrzebę, aby zbudować dystans między nimi. Jeżeli tego nie robi, to wiedziała, że będzie jej trudniej odejść. Już było. Bo nie chciała tak naprawdę odchodzić.
— Ale… Wezmę radę Jade i wyjdę na jakiś czas. — Niemal czuła, jak głos się jej łamie. Ciężko było przełknąć jej ślinę, a co dopiero mówić. — A ty w tym czasie… Nie będziesz się ze mną kontaktował. Nie, dopóki nie zdecydujesz czego chcesz. Kiedy to zrobisz… Jeżeli naprawdę chcesz założyć ze mną rodzinę, to wszystko… Prochy, broń, ci wszyscy ludzie…. To musi zniknąć. Ty musisz trzeźwy i czysty. Nie będę wychowywała dziecka z kimś kto w poniedziałek rano wciąga kreskę przed śniadaniem.
Wiedziała, że brzmi ostro. Może nie fair, ale tu już nie chodziło tylko o Cartera. Chodziło o ich wspólne dziecko, które zasługiwało na znacznie więcej, a przede wszystkim zasługiwało na rodziców, którzy mogą mu dać wszystko co najlepsze, a Carter… Carter był daleko od swojej najlepszej wersji.
— Zaczekam… Do czerwca. Chcę przed rozwiązaniem, co dalej. A ty… podejmiesz w tym czasie decyzję, która będzie najlepsza dla ciebie.
Musiała odwrócić od niego wzrok, aby nie widział tego, jak dla niej to ciężkie było. Może będzie mu łatwiej, jak pomyśli, że robiła to bez mrugnięcia, że w środku wcale cała nie drżała od każdego słowa, które właśnie wypowiadała w jego kierunku. Że najchętniej cofnęłaby to wszystko.
soph :'))
Każde słowo, które wypowiadała paliło ją w płuca. Zostawiało po sobie piekące, wypalone ślady, które Sophia czuła przy braniu każdego pojedynczego wdechu. Chciałaby być w stanie podjąć inną decyzję. Taką, która umożliwi im zostanie razem. Przejście wspólnie przez to, co właśnie się działo, ale była zbyt słaba. Nie potrafiła tego udźwignąć. Odnaleźć się w tej rzeczywistości, która nie była z jej świata. Wszystkie te kluby i imprezy, backstage po koncertach, głośny styl życia oprószony narkotykami o ładnych nazwach, a czasem schowanych w kolorowych drinkach, nigdy przecież nie należał do niej. Próbowała się w tym odnaleźć od miesięcy. Znosiła to, jak często musieli się tam pojawiać, zagryzała wargi, kiedy zabierał ją na kolejną imprezę, bo chciała pasować. Do jego świata, który powinien dla niej zostać zamknięty.
OdpowiedzUsuń— Mam uwierzyć, że chciałeś wysłać Jade na „wakacje”, tej samej nocy, kiedy cię aresztowali? — Nerwowo się zaśmiała. Naprawdę miał ją za aż tak naiwną? — Powiedziałeś jej, że może zrobić się „gorąco”, a ona powiedziała mi. Proszę, nie rób ze mnie idiotki i nie wmawiaj mi, że chcesz dla wszystkich wakacji pod palmą z drinkiem.
Musiała na moment spojrzeć w bok. Pozbierać myśli, których było zbyt wiele, a które były zbyt głośne. Jak miała wierzyć w cokolwiek, co Carter jej mówi, skoro ona już wiedziała, a on i tak dalej kręcił i omijał to, co było już wiadome? Jakby próbował to przykryć ładnie brzmiącymi słowami.
— Widziałam co masz w szufladach, Carter. Twoich szufladach. I oboje wiemy, że nie używałeś tego ze mną. — Kiedy je zobaczyła była wściekła i rozgoryczona. Teraz siedziała w niej obojętność, jakby nie dawała tym myślom przebić się zbyt mocno do świadomości. Nie dodawała nic więcej i naprawdę nie chciała, aby Carter mówił cokolwiek. Jego milczenie, uciekanie wzrokiem w bok czy cokolwiek zrobi powie jej wystarczająco. Potwierdzi albo zaprzeczy. Powie, że to sprzed czasów Sophii, a ona może w to uwierzy, a może nie.
— Myślisz, że nie wiem?! — Z frustracji, gniewu i niepewności aż podniosła głos, który jednak nie przypominał krzyku, a raczej był… Przerażony. Tym co jeszcze może się wydarzyć. Tym, że może wcale nic nigdy się nie poukłada. — Że żyję w jakimś różowym świecie, gdzie wszystko da się załatwić od tak?! Powiedz mi, że zrobiłeś cokolwiek. Że powiedziałeś cokolwiek, żeby to się skończyło. Spójrz mi w oczy i… powiedz, że to się stanie.
Czy był w stanie? Czy to będzie tylko kolejna gra, w której ona nieświadomie zaczęła brać udział miesiące temu? Ale nie potrafiła go jeszcze wypuścić. Odwrócić się i odejść. Jeszcze było za wcześnie.
— Chcę, Carter… Naprawdę… Niczego bardziej nie chcę niż tego, aby ci uwierzyć. — Powiedziała cicho, niemal szeptem, jakby się bała, że jeśli powie coś głośniej to wszystko się rozpadnie w drobny mak. — Ale nie wiem, czy jeszcze umiem.
Znała tę minę. Znała ten sposób w jaki się poruszał, jak próbował wszystkiego, aby przy nim została i jeszcze nie odchodziła. Aby wciąż przy nim trwała tak mocno, jak do tej pory, ale tym razem to już nie było wystarczające. Tym razem Sophia potrzebowała dowodów, a nie słów i czasu, bo to otrzymała już wcześniej i nie zmieniło się absolutnie nic.
— Kiedy, Carter? Kiedy to się skończy? — Pytała, choć wiedziała, że nie da jej odpowiedzi. Nie mógł jej ich dać. Nie, gdy sam jeszcze nie wiedział jak się za to zabrać. — Zanim się urodzi? Za rok? Dwa? Pięć? Dziesięć? — Mogłaby wyliczać dalej, a on… Carter nie mógłby jej zatrzymać, bo nie wiedział tego sam.
Próbował. Czuła każdą najmniejszą komórką ciała, że próbuje to ratować. Jak łapie się każdego możliwego elementu w niej, aby tylko to, co razem stworzyli nie zniknęło, ale już nie potrafiła być dla niego oparciem. Nie tak, jak przedtem. Trwać przy nim i udawać, że ona to wszystko rozumie. Że jest w stanie z nim przejść przez piekło.
I znów ujął jej twarz w dłonie, a ona… Sophia poczuła, jak coś się w niej powoli zapada. Bez huku, jednak boleśnie. Zamknęła oczy i pokręciła głową. Nie mogła tego dłużej robić.
— Wiem, że chcesz. — Przyznała cicho. — Wiem…
UsuńWiedziała, a mimo wszystko… Odbierała mu to. Inaczej już nie mogła postąpić. Patrzeć, jak to wszystko się rozpada na jej oczach. Wciąż widziała, jak go aresztują. Jak go wyprowadzają. Tamte szuflady, broń i narkotyki. Cała reszta.
— Myślisz, że to dla mnie jest łatwe?! —Głos jej drżał od emocji, których próbowała nie pokazywać, bo wystarczyła jedna chwila, aby się złamała i już się nie pozbiera. — Że chcę robić to bez ciebie? Że chcę odejść…? Ale nie zostanę tu. Nie, jeśli… — Urwała na moment, aby wziąć głębszy wdech. Może się uspokoić. — Nie, gdy dzieją się takie rzeczy, a twoja ex wydzwania po nocach wyznawać ci miłość. Zasługuję na więcej i o tym wiesz. I to dziecko… Ono przede wszystkim zasługuje na więcej. Nie na ojca, który w każdej chwili może pójść siedzieć na Bóg wie, jak wiele lat. Naprawdę tego chcesz? Wizyt raz w tygodniu przez szybę? Małej rączki na szybie? Dziecka, które cię nie zna? Nie zna twojego zapachu, głosu, twarzy… Tylko faceta za szybą?
Myślała nad tym wszystkim zbyt intensywnie. Wyobrażała sobie… Najgorsze. I dałaby wszystko, aby tu zostać. Przejść razem z nim przez to, co się działo, ale nie potrafiła. Nie umiała mu zaufać. Uwierzyć w te „naprawię to”. Już po prostu nie wierzyła.
— Nie, masz wykorzystać ten czas… I coś zmienić. Nie mogę… nie będę tego częścią, Carter. Nie potrafię i nie chcę takiego życia.
Nawet nie umiała sobie wyobrazić, że ma zasnąć bez niego. Prowadzić życie bez niego, ale musiała coś zrobić, aby chociaż ten maluch miał lepiej. Nawet, jeśli tylko minimalnie.
— Daję ci wybór, Carter. — Odparła. Nie zamierzając dać się wciągnąć w gierkę. Zmanipulować do trwania przy nim. — Nie wiem, jak ci pomóc ani jak to zrobić. A ty będziesz miał czas, żeby… Zdecydować, co chcesz zrobić.
Chciałaby być silniejsza i przejść przez to wszystko, ale nie była.
Zamknęła oczy potrząsając głową, jakby już nie chciała na niego patrzeć i go słuchać. I czuła, że się łamie, że coś znów zaczyna w niej pękać. Ta tama, którą budowała przez ostatnie godziny. Ten mur wokół niej się kruszył, a Carter… On znajdował te pęknięcia i próbował się prześlizgnąć do środka.
— Nie chcę… — Ale nie skończyła. Nie chciała iść, nie chciała tego życia. Nie chciała niczego, co nie było nim. — Nie chcę tego robić, Carter… Nie chcę… — Powtórzyła cicho i sama znalazła jego ramiona. Jakby szukała tej ostatniej podpory, aby nie upaść. Wiedziała, że musi odejść. Przynajmniej na trochę. Pozwolić mu poukładać myśli, przemyśleć wszystko, ale jeszcze nie potrafiła odejść.
Jeszcze przez chwilę chciała się trzymać tego, co ich łączyło mimo, że teraz zadawało się to być zbyt kruche, aby nawet spojrzeć w obawie, że od samego wzroku pęknie na dobre.
soph
Był czas, że Sophia wierzyła mu bezwarunkowo we wszystko, co jej powiedział. Nie ukrywał tego, że miał skomplikowaną przeszłość, która nie należała do tych bezpiecznych. Sophia wiedziała niewiele. Carter nigdy tak w pełni się przed nią nie otworzył. Wiedziała, że opuścił dom mając szesnaście lat, że długo mieszkał z Rio zanim jego życie przybrało kompletnie inny obrót, że zanim pojawiły się wysokie czeki dzielili małe mieszkanie, a za obiad służyły im zupki robione na szybko. Wiedziała o tym, że Carter potrafił bywać agresywny i gwałtowny. Wystarczającym dowodem było chociaż to wydarzenie z klubu, kiedy napadł na tamtego chłopaka. Trzymał w domu broń, co i być może było w tym kraju normalne, ale jeszcze nie oznaczało, że Sophia się z tym zgadzała i że chciała, aby to siedziało w ich garderobie.
OdpowiedzUsuńCoś błysnęło w jej oczach, kiedy Carter tak szybko i gwałtownie zaprzeczył. Frustracja w jego głosie narastała, jakby Sophia dotknęła tematu, który był dla niego niewygodny.
— To już bez znaczenia. — Poruszyła ramionami. Nie była naiwna, aby sądzić, że spędzał noce w klubie bez niej sam. Tylko… Tylko w jej głowie nie robił nic, poza tym, że pozwalał im siedzieć w swojej loży. Odrobina uwagi od gwiazdy rapu. Od tego Zaire’a. Szybka fotka, którą potem można się pochwalić w sieci, a inni będą ściskać zęby z zazdrości. Nawet nie próbowała sobie wyobrażać, że Carter mógł jakąkolwiek całować tak, jak ją, że tymi samymi dłońmi, które pieściły ją, dotykał inne kobiety.
Wszystko wymykało im się z rąk. Ich związek, cała przyszłość, którą przed sobą mieli. Coraz wyraźniej zaczynała czuć, że to co ich łączyło zaczyna się niebezpiecznie kruszyć, a każdy, nawet najmniejszy krok, może sprawić, że rozbiją się na dobre.
Sophia nawet nie drgnęła, kiedy Carter wybuchł. Wciąż stała w tym samym miejscu i ciągle na niego patrzyła. Z mieszanką strachu, który nie był spowodowany nim. Nie bała się go, jak mogłaby? Bała się tego, co te sekrety z nimi robiły.
— Już nie jestem pewna, czego naprawdę chcesz. — Obniżyła głos. Bez krzyku i bez tej frustracji sprzed chwili. Niczego nie była już pewna, a wszystko co robili było… Było okryte kłamstwami. Nieustannie były między nimi półprawdy, przyjemnie brzmiące kłamstwa. Skąd miała wiedzieć, co jest prawdą, a co kolejnym kłamstwem?
Z tej sytuacji nie było żadnego wyjścia. Niezależnie od tego, co by jej powiedział – Sophia miałaby przed sobą dokładnie ten sam wybór. Odejście. Jak miała się odnaleźć w tym świecie? Jak miała… Skąd miała brać siłę?
— Nie zadecyduję za ciebie. — Mógł jej opowiedzieć o wszystkim. Posadzić na tej kanapie i mieć nadzieję, że go wysłucha i nie wyjdzie bez słowa. Wybierał od dawna kłamstwa. Dawała mu przecież tyle szans, aby powiedział prawdę. — Zresztą, sam zdecydowałeś, Carter. Pytałam się… Wiele razy. Przypomnieć ci, co usłyszałam w odpowiedzi? — Wbiła swoje spojrzenie w niego. Nie umykało jej to, jak krążył po salonie. Jak łapał się za włosy, zaciskał palce na karku, a nerwy z niego wychodziły z każdej możliwej strony.
— „Nie martw się tym, Soph. Załatwię to, Soph. To nic takiego, Soph”. — Wyliczać mogła jeszcze dalej. Ile było takich wieczorów, kiedy kazał się jej nie martwić? Uspokajał, że to nie jest nic takiego, a ona… Ślepo we wszystko wierzyła.
Spojrzała w bok, bo spoglądanie na Cartera było teraz po prostu… Bolesne. Wbijało się jej między żebra, kiedy na niego patrzyła, gdy zachowywał się w ten sposób. Chciała móc powiedzieć, że się wszystko poukłada, że poradzą sobie, ale to byłoby kłamstwo, a Sophia… Sophia nie chciała go w ten sposób okłamywać. Dawać fałszywej nadziei.
— Zrobiłeś to dla mnie…, ale nie możesz mi powiedzieć i mam ci wierzyć na słowo? — Powtórzyła po nim i zaśmiała się ciężko. Nawet nie chciała, żeby jej odpowiadał.
Wszystko co mówił po prostu przez nią przechodziło.
Sophia nie chciała go stracić, to było oczywiste. Tego co razem budowali od miesięcy, tego za co tak uparcie walczyła ze wszystkimi. Próbował i nie mogła temu zaprzeczyć, ale nie mogła też udawać, że jest w stanie to jeszcze znosić i dalej przymykać oko na jego ciemniejszą stronę.
Myślała, że podjęła decyzję już zeszłej nocy, kiedy wpychała do tej malej walizki ubrania. Nawet nie patrzyła co tam tak naprawdę wkłada. Nic istotnego w każdym razie, ale była wtedy pewna, że robi dobrze. Natomiast teraz, kiedy patrzyła na Cartera i na to w jakiej rozsypce był – nie wiedziała już niczego. Nie wyglądał, jak mężczyzna, który wracał do niej wczesnym rankiem dręczony przez własne demony. Wyglądał, jak człowiek, który właśnie zdał sobie sprawę z tego, że wszystko co z nią budował zaczęło się psuć do tego stopnia, którego nie da się już odwrócić. I to bolało.
UsuńNie potrzebowała spoglądać mu na twarz, aby wiedzieć, jak te słowa na Cartera zadziałały. Drżały mu ramiona, dłonie czasem zaciskał w pięści, a ona wiedziała, że to nie jest ze złości na nią, a z frustracji na tę sytuację. Na to, że nad niczym już nie panował. To był strach. Taki, którego u takich ludzi, jak Carter nie widuje się często. Tylko przez ułamek sekundy błysnęły jej jego mokre, czerwone oczy. Policzki były jednak suche. Nie pozwalał sobie na to. Jęknęła cicho, gdy mocniej oplótł ją ramionami, a chociaż tak bardzo przekonywała samą siebie, żeby odejść to nie umiała zrobić tego ostatecznego kroku.
— Ale nie wiesz, kiedy się tego pozbędziesz. — Zacisnęła usta. Oparła policzek o jego pierś, a jej klatką wstrząsnął niewielki dreszcz, jakby zbierało się jej na płacz, ale podobnie do Cartera nie pozwalała sobie na to. — I potrzebuję… Potrzebuję, żebyś taki był teraz, Carter… I wiem, że to się nie stanie.
Mógł obiecywać, że rzuci, ale oboje wiedzieli, że wciąż będzie to trwało.
Odetchnęła głęboko, kiedy ujął jej twarz w dłonie. Gdzieś tam w niej wciąż była nadzieja, że znajdzie powód, aby zostać, że ją przekona i przebije się przez wszystkie jej warstwy, które na siebie nałożyła przez te kilkadziesiąt godzin, kiedy go nie było.
— Jak… — Zaczęła, ale musiała przerwać, kiedy jej głos zadrżał, a gardło ścisnęło. — Jak mam w to uwierzyć, Carter? — Szepnęła. Naprawdę próbowała. Spojrzeć na niego w taki sposób, jak jeszcze w klubie, zanim wszystko się rozsypało.
— Myślisz, że chcę przechodzić przez to sama? — Przerażało ją to, że nagle może zostać sama. Nie to, że chciała odejść, ale, że Cartera naprawdę mogłoby nie być. Że stałoby się coś czego nikt nie będzie w stanie odwrócić. — Nie mogę żyć w ten sposób, Carter… Martwiąc się, co się wydarzy, czy wrócisz do domu… zastanawiać w jakim stanie wrócisz… nie nadaję się do tego…
To nie był jej świat. Nigdy nie był i nie będzie. Mogła próbować się dostosować, ale zawsze będzie odstawać.
— Nie jestem Jade ani Sloane… — Westchnęła kręcąc głową. — … to nie moje miejsce.
soph
Sophia nie wiedziała już w co ma wierzyć. Chciałaby mu zaufać tak ufnie, jak przedtem. Uwierzyć, że to wszystko to sprawa, która zaraz przycichnie na dobre, a oni wrócą do tego życia, które oboje tak dobrze znali i które próbowali ze sobą zbudować. Do tych cichych wieczorów, kiedy leżeli w łóżku, a palce Cartera muskały jej skórę na brzuchu z taką czułością, której wcześniej u niego nie widziała i nie doświadczyła. Naprawdę tego wszystkiego chciała, a myśl o tej przeklętej walizce w szafie sprawiała, że serce się jej kurczyło. Chciała usłyszeć jego tłumaczenia, a jednocześnie miała ich dosyć, bo po prostu wiedziała, że one nie wniosą nic nowego do tej sytuacji. Nie postawią go w lepszym świetle. Myślała na początku, że sobie z tym poradzi. Z jego aresztowaniem, zbieraniem z biura prochów i broni, że to tylko… Tylko jednorazowa sytuacja, ale przecież nic z tego nie było jednorazowe, a na pewno nie było przypadkowe.
OdpowiedzUsuńPokręciła przecząco głową po jego słowach.
— Nie… Wcale nie jest. — Nie mówiła tego z rozżaleniem czy złością, ale tą frustrującą prawdą, która chwytała za gardło. — Owszem, tutaj z tobą… Ale nie tam. Nie z… Zairem. — Próbowała ich nie oddzielać. Traktować jako jedno, ale to po prostu było niemożliwe. Carter w domu, a Zaire… Brzmieli i wyglądali tak samo, ale różnice były ogromne. Nawet, jeśli jego ręka wisiała na jej ramieniu w klubie, gdzie wszyscy zwracali się do niego ‘Zaire’ miała wrażenie, że traktuje ją inaczej. — Jade od razu wiedziała, co robić, czego szukać i gdzie, a ja… Sloane też by wiedziała, prawda? Do kogo zadzwonić, gdzie masz poukrywaną broń i pudełka z narkotykami. Gdzie to schować w razie, gdyby…
Znikała w niej nawet ta złość, którą kierowała się na początku. Pojawiła się za to gorzka akceptacja.
— Dla mnie nie ma miejsca w tamtym świecie, Carter. — Podniosła na niego wzrok. Ciężki i przytłoczony, czuła się, jakby miała na ramionach kilka ton, a z każdym kolejnym zdaniem pojawiały się kolejne. — I mnie ostrzegałeś od samego początku, a ja… Nie chciałam słuchać.
Przekonywała samą siebie od początku, że to nic takiego. Wszystko, co o nim pisali, że to przeszłość, że to niewiele znaczące plotki. Doświadczyła przecież tego, jak Carter potrafił być cudowny, kochający i troskliwy. Dla niej zawsze taki był. Nawet w tych najgorszych chwilach, kiedy ich głosy się unosiły to ani razu kłótnie nie przerodziły się w coś czego żadne z nich nie było w stanie naprawić. Aż do dziś. Bo nawet teraz, kiedy jeszcze przez chwilę tak kurczowo się go trzymała i nie chciała wypuszczać, to w środku wiedziała, że naprawienie tego, o ile się uda, zajmie miesiące, jak nie dłużej. Że jedna rozmowa nie wystarczy, aby sprawy między nimi wróciły na swoje miejsce.
— Myślisz, że ja wiem? — Spytała z cichą rezygnacją w głosie. — Że chcę…, że chcę się uczyć zasypiać bez ciebie? Żyć bez ciebie? — Ta myśl napawała ją przerażeniem, że musiałaby to wszystko robić bez niczego. Stawiać kroki w świecie, w którym nie było już Sophii i Cartera. — Mieliśmy zacząć razem rodzinę, Carter…
Odbierali sobie to nawzajem.
Sophia, bo nie potrafiła zostać i przymknąć oka na to wszystko, co działo się wokół. Nie umiała dać mu kolejnej szansy, kiedy nie widziała cienia przyszłości, którą sobie nawzajem obiecywali. Nie z tym wszystkim, co działo się wokół. Z Carterem, który był uwikłany w nielegalne interesy, a nocami z klubu wyprowadzało go FBI. Z tymi wszystkimi rzeczami, które znalazła w domu i jego biurze. To nie było jej życie. To nigdy nie miało być jej życie. Jakim prawem sprowadzali do tego życia dziecko? Narażali na to wszystko, przez co ona właśnie przechodziła?
— Przepraszam? — Powiedziała, gdy się odezwał i zamrugała parę razy, jakby nie rozumiała, co właśnie do niej powiedział. Gorzki, nieprzyjemny odgłos udający śmiech wyrwał się z jej gardła. — Wybacz, że nie chcę, aby moje dziecko wychowywało się w takich warunkach.
Naprawdę myślał, że ona chciała odchodzić? Że wymyśliła to sobie dla zabawy, a podjęcie decyzji było prostsze niż zdecydowanie co chce zjeść na kolację?
— Nie będę za to przepraszać. — Wycedziła robiąc krok w jego stronę. Robiła to, aby je chronić. Siebie i to dziecko, za które była odpowiedzialna od momentu, kiedy te dwie blade kreski pojawiły się na testach. — Jak ty sobie to wyobrażasz, co? Szczerze… myślisz, że z dzieckiem dalej mógłbyś to wszystko robić? — Nie doprecyzowała, ale Carter doskonale przecież wiedział o co Sophii chodziło. Imprezy i prochy, tylko trochę tu czy tam, aby „jakoś się trzymał”. Zrobiła krok w jego stronę, wchodząc w jakiś tryb ochronny, o którego istnieniu nawet wcześniej nie wiedziała.
UsuńNie miała pewności, że zostałaby, gdyby powiedział jej o tym wszystkim wcześniej. Wiedział, że się czegoś domyśla. Ma swoją wizję tego, co dzieje się w jego biurze i na tym podziemnym parkingu, gdzie jej nie dopuszczał.
— Potrzebujesz tego… czy po prostu już ci się skończyły wymówki, którymi możesz mnie karmić? — Zapytała. Nie wierzyła, że znaleźli się w takim momencie, że wszystko teraz… Rozpadało się. I tym razem nie było widać szansy na to, że cokolwiek jeszcze uda im się pozbierać. — Jeśli zostanę… To co wtedy? Przestaniesz się bawić w dilera? — Zaśmiała się, kiedy to słowo opuściło jej słowa. — Czy zmienisz sposób dostaw, hm? Wymiany na spacerze z dzieciakiem? Schowany w wózku towar, bo przecież nikt się nie domyśli, że między chusteczkami, a pieluchami leży kokaina, nie?
To wszystko brzmiało tak absurdalnie, że po prostu chciało się jej śmiać
— Dwa dni temu nie wiedziałam, kim naprawdę jesteś! — Niemal to krzyknęła z tą całą złością, która narastała w niej od tak wielu godzin. Zacisnęła usta, a potem na moment odwróciła się do niego plecami, aby nie widział tych mokrych oczu, choć sposób w jaki unosiła się jej klatka piersiowa wszystko zdradzał. Otarła oczy i dopiero wtedy odwróciła się w jego stronę. — „Cokolwiek” nigdy nie odnosiło się do krycia twoich narkotyków, Carter! Naprawdę myślałam, że najgorsze co nas może spotkać to mój ojciec i macocha… — Westchnęła z rezygnacją. O wiele prościej by było, gdyby to było tylko to. Z tym sobie radzili. Poradzili, ale to? To było zbyt wiele.
— To nie ma już sensu… to… my… to nie ma przyszłości.
soph
Kiedy wypowiedziała te ostatnie słowa czuła, że coś się w niej przestawia. Ostatnie miesiące spędziła na wyobrażaniu sobie przyszłości z Carterem. Każdy jeden dzień planowała w głowie, jakby od tego zależało całe jej życie, a potem pojawiła się ta ciąża i wtedy sądziła, że ich świat przewrócił się do góry nogami. Przez moment myślała, że to ich zniszczy. Było zbyt wcześnie, aby w ten sposób teraz komplikowali sobie życie, ale zamiast się załamać oni zaczęli planować dalsze życie. Wprowadzili przestrzeń dla dziecka w tym miejscu, które do tej pory dzielili we dwójkę, potem z psem, a za parę miesięcy mieli być z maluchem, a teraz to wszystko stanęło w płomieniach. Już nawet nie pod znakiem zapytania, ale w płomieniach. Każde kolejne słowa, które opuszczały jej czy jego usta zbliżały ich do nieuchronnego końca, z którego nie było odwrotu.
OdpowiedzUsuń— I myślisz, że to wystarczy? Ładny penthouse w chmurach i kilka spokojnych nocy? Co z tymi nocami, kiedy będziesz wracał z furią w oczach do domu? Co z tymi pochowanymi rzeczami w domu? — Nie krzyczała. Niczego już nie była pewna. Czy próbuje mu to jakoś wytłumaczyć, ale cokolwiek mówiła to było, jak odbijanie się od ściany. Jakby on nie rozumiał, że to nie jest jej widzimisię. Że te wszystkie obawy wcale nie są bezpodstawne. — Co, jeśli te przysięgi nie wystarczą, Carter? — Zapytała spoglądając mu prosto w oczy. Pamiętała tamtych ludzi z jego biura, kiedy wpadła bez zapowiedzi. Ich obślizgły wzrok. Słowa, które siadały ciężko. Od samego patrzenia czuć było, że to nie jest rodzaj ludzi, który chce się spotkać w ciemnej uliczce czy nawet za dnia w zatłoczonym miejscu.
Nie wiedziała, jak ma z nim rozmawiać. Jak to wszystko mu wytłumaczyć. Słuchał, ale nie rozumiał, a może nie chciał rozumieć. Może… Może traktował to tak lekko, bo dla niego to była codzienność. Coś do czego był przyzwyczajony i czego nie traktował jak odstępstwa od normy.
— A skąd mam wiedzieć, jak jest naprawdę, Carter?! — Była już zmęczona, ale nie potrafiła tego skończyć. Tej długiej, ciągnącej się bez końca kłótni, która zdawała się nie mieć końca. Nie doszli do żadnego porozumienia. Nie wyjaśnili sobie nic, a jednocześnie… Jednocześnie padło tak wiele słów, że Sophia nie wiedziała, jakim cudem kiedykolwiek uda im się wrócić do tego, co mieli wcześniej. — Skąd mam wiedzieć, co jest dla ciebie, a co upychasz innym czy Bóg jeden wie co z tym robisz!
Nawet nie potrafiła sobie wyobrazić tego, co tak naprawdę Carter z tymi rzeczami robił. Ani jak to w rzeczywistości wyglądało. Sophia widziała przecież tylko niewielkie ilości. Tyle co przynosili do loży, aby się „obsłużyć” i mieć wesołą resztę nocy. Nie miała pojęcia o tych wszystkich rzeczach, które naprawdę się działy.
— Nie mam pojęcia Carter, jak to wszystko wygląda. Ale nie wygląda dobrze i o tym doskonale wiesz. — Wysyczała już niemal brakiem emocji w głosie. Była wyczerpana, ale jak miała przestać, kiedy oboje tylko bardziej się nakręcali? Padało coraz więcej słów, których w końcu nie da się cofnąć. Mimo tych wszystkich chęci… Nie da się wycofać z tego, co właśnie sobie nawzajem mówili.
Słuchała go, ale w głowie miała mętlik. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo Sophia chciała uwierzyć we wszystko, co Carter mówił. W jego starania i próby odejścia. Że to nie jest jego plan na życie, że naprawdę chce być dla niej lepszy, że chce zostawić to za sobą.
Skrzyżowała ręce pod piersiami i spoglądała w bok, jakby samo patrzenie na niego było teraz zbyt bolesnym doświadczeniem. Jakby wiedziała, jak niewiele jej będzie trzeba, by zaczęła to wszystko cofać i błagać, aby zaczęli tę rozmowę od nowa. Aby zrozumiał, że Sophia wcale odchodzić nie chce, a przecież ich dziecko zasługuje na dwójkę rodziców. Na te życie, które nawzajem sobie wyobrażali. Było wcześnie, ale ona już widziała, gdzie będzie pokój dziecięcy i w jakich kolorach urządzony, już przeglądała strony z imionami i ubrankami oraz akcesoriami. Sophia całe ich życie już widziała i miała dokładnie ułożone.
Przynajmniej miała je poukładane do tamtego wieczoru, a teraz… Teraz te wyobrażenia pękły.
— Nie wiem, czym to miało być, Carter. Kiedy ani dlaczego się zaczęło. — Cóż, teraz wiedziała przynajmniej, że trwa to kilka lat. Jade i jej doświadczenie na to wskazywały, a on to właśnie potwierdził. — I jak ci idzie, co? To zamykanie i odcinanie się od tego? — Przełknęła ślinę, jakby połykała słowa, których nie chciała mu mówić, aby nie pogarszać tego jeszcze bardziej. — Wyjaśnij mi, na czym to polega. No dalej, powiedz mi to, czego nie wiem. Skoro nie jest tak, jak sobie to wyobrażam, to w takim razie co się tak naprawdę dzieje? Co tak naprawdę robisz, Carter? Jak i dlaczego? — Rzucała w niego kolejnymi pytaniami, choć wiedziała, że odpowiedź jej wcale nie zadowoli i nie zmieni zdania. Że wciąż… Wciąż to będzie ta sama decyzja, którą podjęła zeszłej nocy.
Usuń— Carter, ja już nie wiem co jest prawdziwe! — Jęknęła z bezradnością w glosie i czymś co mogło przypominać gest poddania. — Ale kłamałeś, Carter! Za każdym razem, gdy się pytałam co się działo… Kłamałeś. Albo mówiłeś coś, co może było prawdą, ale nie taką w pełni.
Odetchnęła głębiej i na moment zamknęła oczy.
— Wtedy, gdy wróciłeś nad ranem… Zły i cichy… Byłeś ze Sloane, prawda? — Zapytała i kiedy otworzyła oczy spojrzała prosto w jego. Dalekie od tych, które tak bardzo kochała. — Powiedziała, że kiedy tu przyszła… wtedy wszystko zaczęło się sypać. Pokłóciliście się… to była tamta noc. — Mówiła, ale bardziej jak do siebie. Jakby w końcu łączyła wszystkie kropki. Jakby dopiero teraz miała cały materiał przy sobie. — Co się wtedy stało, Carter?
Zmarszczyła czoło, kiedy zaczął mówić, a usta lekko rozchyliła. Jakby nie do końca słyszała to, co do niej mówił.
— Co? — Rzuciła, ale nie musiał się powtarzać. Ona go słyszała. Głośno i wyraźnie. — O czym ty do cholery mówisz, Carter? Niewystarczająco dobry… Co? Słyszysz siebie? — Pokręciła głową, a to, co właśnie słyszała było po prostu niedorzeczne. Zamrugała parę razy, kiedy zaczęła zdawać sobie sprawę z tego, co i dlaczego mówił.
Mówił, a jej głowa tylko delikatnie trzęsła się na boki. Jakby chciała zaprzeczyć temu wszystkiemu, co mówił. Przecież… Nie… Nie chciała tego. Nie takich zmian. Nie takich…
— Carter… — Ale nie powiedziała nic więcej. Nie potrafiła zaprzeczyć. Nie potrafiła mu wytłumaczyć tego, co w niej siedziało. — Nie chcę tego… — Głos jej zadrżał. To było jednak za mało, aby mógł uwierzyć. Bo tak, chciała zmiany, ale nie tego, aby zapominał kim tak naprawdę jest. Nie tworzyła sobie własnej projekcji Cartera, a przynajmniej starała się tego nie robić.
Chciała zrobić krok w jego stronę. Cokolwiek, aby zobaczył, że Sophia wciąż tutaj jest i trzyma się mocno tego, co między nimi było, ale w tej samej chwili wszystko co leżało na blacie zsunął jednym, aż nazbyt sprawnym ruchem ręki. Szkło pękło, napoje się rozlały, a cisza, która zapadła w salonie była głośna. Dudniąca w skroniach. Sophia zrobiła aż krok do tyłu. Nie wiedząc, jak na to ma zareagować.
Usta jej drżały. Podobnie, jak dłonie, a ramiona napięły się do granic możliwości. Może coś co przypominało strach błysnęło jej w oczach. Nie była pewna. Gdzieś w tle tylko pisnął cicho pies. Wzrok miała wciąż na Carterze. Ciężko oddychającym z oczami, które były tak obce i nieprzyjemne, że ściskało ją w piersi, że ten sam mężczyzna, któremu każdego dnia wyznawała miłość, właśnie posunął się do czegoś tak prymitywnego.
Rozchylała usta, ale żaden dźwięk z nich nie wychodził. Miała wrażenie, że przestała nawet oddychać.
— Kim ty jesteś?
Oczy się jej zaszkliły, dłonią zasłoniła usta, jakby chciała tym samym wstrzymać jakikolwiek dźwięk, który mógłby opuścić jej usta. I pierwszy raz tego wieczoru tym razem naprawdę spojrzała na niego, jak na kompletnie obcego człowieka.
soph
Sloane zawsze była obecna w jego życiu. Wiedziała to jeszcze zanim zaczęli być razem. Ten rodzaj byłej partnerki, której nie da się pozbyć z życia całkowicie, bo zawsze będą mieli jakieś powiązania ze sobą. Ona zawsze będzie wracała, a Sophia nie potrafiła się z tym pogodzić. Najpierw tłumaczyła sobie to tym problemem, który miała, ale czy naprawdę chodziło tylko o to? Nawet nie chciała go o nic oskarżać czy myśleć, że może był jej niewierny, bo to nie mieściło się jej w głowie. Chciała zrozumieć, co takiego tamta dziewczyna w sobie ma, że Carter do niej nieustannie wraca, że potrafi go doprowadzić do takiego stanu, kiedy ledwo nad sobą panuje, a wiedziała, że on wtedy naprawdę ledwo się trzymał. Nie miała pojęcia, jakim cudem udało się jej do niego wtedy dotrzeć i ciągnąć na ziemię.
OdpowiedzUsuńCarter nie rozumiał jednego. Sophia dawała mu miłość, ale nie mogło jej być bez zaufania, a te zostało nadszarpnięte do tego stopnia, że brunetka nie potrafiła odnaleźć się w tym, co jest między nimi prawdą, a co było od samego początku kłamstwem. Nie pomagała też sobie samej. Była rozgoryczona, rozczarowana i chciała, aby świat w końcu wrócił na swoje miejsce. Do tego, co było przed tym klubem, kiedy jeszcze byli w sobie tak bez pamięci zakochani.
— Rozumiem. — Nie zapytała, co takiego robili. Nie chciała nawet wiedzieć. Spojrzała w bok. Jej samej było ciężko na niego teraz patrzeć. Na to, co mieli, a co właśnie coraz bardziej traciło na znaczeniu i na… Prawdziwości.
Spojrzała na swoje dłonie. Na ten pierścionek, który błyszczał się na jej dłoni, a którym miał być symbolem ich przyszłości. Tym „na zawsze”, które sobie obiecywali tak gorąco i namiętnie, a teraz jego ciężar przygniatał i był trudny do wytrzymania.
— Już mi nic nie musisz tłumaczyć. — Szepnęła cicho w odpowiedzi. Jakby nagle zrozumiała, że może prosić i błagać, tłumaczyć, dlaczego się tak, a nie inaczej poczuła, a Carter i tak będzie miał swoją wersję. Nie będzie próbował nawet jej zrozumieć. Wszystko odbierał, jak atak. Jak koniec ostateczny, kiedy przecież wcale nie o to jej chodziło, ale nie miała już sił, aby się trzymać tego, co mieli. Jedyne, być może, co ich teraz tak naprawdę łączyło to było to dziecko, które zgodzili się zatrzymać i wychować, a w obecnej sytuacji Sophia nie miała pojęcia, jak to wszystko będzie wyglądało. Czy był sens… łączyć się na całe życie, skoro tak wyglądała teraz ich rzeczywistość.
— Nie, Carter. Nic w tym nie jest proste. — Wycedziła zmęczonym głosem, któremu bliżej było poddania się niż dalszej walki. — Wytykam? — Parsknęła i podniosła na niego wzrok. — Miałam ci podziękować za miesiące kłamstw? Za to, że pozwoliłeś mi wierzyć, że wszystko jest w porządku? Że to „tylko” coś w klubie? — Pokręciła głową z ciężkim westchnięciem.
Naprawdę nie miała już sił na to, aby mu tłumaczyć więcej. Próbować pokazać swój punkt widzenia. Może ona źle dobierała słowa, a może to Carter tak naprawdę nie chciał wiedzieć, jak to wygląda, bo wygodniej było mu żyć w przekonaniu, że wszystko jest przecież zajebiście dobrze, a Sophia, jak zwykle, jest tą, która przesadza.
Cisza była przytłaczająca. Taka, w której nie potrafiła się odnaleźć. Spoglądała na roztrzaskane szkło, na plamy z napojów na podłodze, a dopiero po chwili spojrzała na Cartera. Wręcz, jakby się spodziewała, że to będzie jakiś koszmar, z którego się zaraz oboje obudzą. Może to on wybudzi ją, ale to nie był sen. Tylko rzeczywistość, z którą musiała się teraz zmierzyć. Oczy zaszły jej łzami, których mimo chęci, ale nie potrafiła już trzymać w sobie. Zagryzła usta, jakby nie chciała z siebie przypadkiem wydać żadnego dźwięku. Łzy popłynęły w ciszy.
Nie miała w sobie nawet siły, aby zaprzeczyć temu wszystkiemu. Nigdy go tak przecież nie widziała. Pierwsze co mu powiedziała podczas pierwszego spaceru z Gigi w parku to, że wszyscy popełniają błędy. Zrobiła to zaraz po tym, jak mówił o tym „wypadku” w klubie. I nigdy w ten sposób o nim nie pomyślała, choć wszyscy wokół próbowali ją właśnie do tego przekonać, że to właśnie tym Carter jest. Kryminalista z ładną buźką, która ją uwiodła.
— Tak, może powinnam się była posłuchać.
UsuńPrzytaknęła mu bez większego zastanowienia. Jakby tylko chciała, aby ta rozmowa się skończyła. Chciała przestać czuć się w ten sposób. W tak okrutnie potworny sposób, jakby to wszystko co się wydarzyło było jej winą. Już nawet nie patrzyła na Cartera, tylko gdzieś z boku. Świadomie chowając się przed jego spojrzeniem. Nie złością, ale bólem i rozczarowaniem nią, które widziała w jego oczach.
Cofnęła się o krok, kiedy zaczął do niej znów mówić. Nie ze strachu, a z potrzeby dystansu. Nigdy wcześniej tak bardzo nie chciała, aby był z dala od niej. To, że między nimi coś się skończyło było widoczne.
Chciała mu coś odpowiedzieć. Wytłumaczyć, że tak naprawdę chciała, aby był lepszy sam dla siebie, że ona jest dopiero na drugim miejscu, ale żadne słowa nie chciały przejść jej przez gardło. Wchłaniała każde słowo, które z ostrością rzucał w jej stronę, mimo że jego głos był zaskakująco spokojny. Nie próbowała go zatrzymać. W końcu tego właśnie chciała, prawda? Odejść, dać mu czas i pozwolić, aby wrócił do niej, kiedy już się sam ogarnie. Kiedy zrozumie, że nie może prowadzić tego stylu życia, jaki prowadził, gdy w drodze było dziecko, ale nic z tego nie powiedziała. Dała mu wypluć z siebie te wszystkie słowa. Nie groziła, że jej nie znajdzie, że nie zobaczy dziecka. Jakby przeczuwała, że nie będzie się nim i tak interesował, że może wpadnie w ciąg imprez i nie będzie o nich myślał, bo głowę zajmie sobie czymś innym.
Nie patrzyła za nim, gdy się ubierał i znów wychodził. Żadne z nich już nie walczyło o siebie nawzajem. Oboje się poddali. Oboje przestali… Chcieć.
— Do jutra mnie nie będzie. — Nie miała pewności, czy ją słyszał, czy tylko poruszyła ustami próbując wypowiedzieć te słowa. Obiecywała, choć… Gdzie miała pójść? Została bez niczego. Ale wiedziała, że tutaj… Tutaj nie zostanie. Nie będzie czekała na jego kolejne powroty, na naprawienie tego, czego ona nie popsuła.
Sophii tu po prostu nie będzie.
soph
Wszystko zostało już powiedziane. Nic co powiedzą nie zmieni ciężaru słów, które między nimi padły. To wcale nie była łatwa decyzja. Jeszcze przez moment sądziła, że da się to zmienić, że któreś z nich się w końcu zatrzyma i dojdą do jakiegoś porozumienia, a to wszystko pod koniec będzie po prostu ciężkim weekendem, który zostawią za sobą. Teraz jednak stojąc na środku salonu ze ściśniętym sercem pierwszy raz przez cały okres trwania ich związku Sophia po raz pierwszy poczuła, że to naprawdę jest koniec. Nie zatrzymała ich nawet ciąża. Nie była w stanie teraz nawet myśleć o tym, co będzie za parę miesięcy i jak ma sobie z tym wszystkim poradzić. Nie miała planu na to, gdzie spędzi jutrzejszą noc i co zrobi z resztą życia. Mogła wrócić do domu. Mimo, że na samą myśl było jej niedobrze, ale wiedziała, że przecież tutaj już nie zostanie. Nie miała tutaj już swojego miejsca. Nie musiał jej wyrzucać ani nawet mówić, żeby zabierała stąd swoje rzeczy. Jak miałaby zostać w przestrzeni, która wypełniona była ich wspomnieniami? Jak miałaby to miejsce i samą siebie utrzymać? Pojawiło się tak wiele pytań, o których wcześniej nawet nie myślała. Takich ludzkich i zwykłych, którymi nigdy przedtem nie musiała się martwić, a które właśnie zaczynały po nią sięgać coraz szybciej i z coraz większą siłą. Nawet nie wiedziała, jak ma się przed tym bronić ani od czego zacząć. Wszystko stało się takie… Prawdziwe. Ich rozstanie stało się prawdziwe. Jeszcze tylko jedna noc tutaj, a potem wszystko się skończy.
OdpowiedzUsuńOstatnie co chciała robić to przed nim płakać. Pokazywać jakąkolwiek słabość. Starła je wierzchem dłoni, jakby to cokolwiek miało zmienić jeszcze w jej nastawieniu. Naprawdę wierzyła, że Carter mógłby się dla niej zmienić. Dla ich rodziny, którą mieli razem założyć. Ale on nie chciał się zmieniać. Teraz to widziała. Może mógł brać mniej, przestać być tak nerwowy, jak przedtem, ale się nie zmieni. Nie musiał jej mówić tego wprost. Wyczytała to między wierszami. Nigdy tego nie planował. Wystarczająco, aby zamydlić jej oczy, ale niedostatecznie mocno, aby zadziałało to na dłuższą metę.
Nie patrzyła już za nim, gdy stał przy drzwiach. Wiedziała, że jeśli to zrobi to jej emocje znów zaczną wylewać się na wierzch. Będą widoczne z każdej strony, a Carter ją zbyt dobrze ją znał, aby tego wszystkiego w niej nie zauważyć. Było jej ciężko, a ta decyzja… Ona już zapadła. Nie tylko z jej strony. Carter tylko być może jeszcze tego do siebie nie dopuszczał.
Słyszała, że do niej podchodził, ale nie patrzyła w jego stronę. Miała chyba nadzieję, że cofnął się po telefon czy po cokolwiek innego, ale nie, że wrócił do niej. Próbowała odwrócić głowę, kiedy ujął jej twarz w swoje dłonie. Te same znajome, które potrafiły jednym ruchem ją uspokoić, a teraz nie potrafiła w nich odnaleźć tego samego komfortu co wcześniej.
— I jak sobie to wyobrażasz? — Spytała. Jeszcze na niego nie spojrzała. Ta dziewczyna, której Carter tak uparcie w niej szukał wciąż była, a jednocześnie… Nie potrafiła dopuścić jej teraz do głosu. — Mam po prostu… Zapomnieć? Udawać, że nic nie wiem?
Mówiła cicho i niemal beznamiętnie, bo już nie miała sił na to, aby szukać w sobie jakichkolwiek emocji. Była wyczerpana tym weekendem, ich kłótnią, ciążą i życiem, które nagle stało się zbyt przytłaczające.
Wzruszyła ramionami, bo nie wiedziała.
— Coś wymyślę. — Mruknęła pod nosem. Mogła zatrzymać się u Leo. Nie zadawałby pytań, nie naciskał i dał przestrzeń, gdzie mogłaby przez jakiś czas się zatrzymać. Została bez niczego i wiedziała, jak głupie jej „wyprowadzam się” brzmi. Gdzie niby miała się wynieść?
Chciała mu powiedzieć, że zostanie i wszystko to sobie wyjaśnią, ale nie potrafiła. Musiałaby okłamać samą siebie i jego, a ostatnie co chciała robić to rozejść się w kłamstwie lub w nim dłużej przy nim trwać.
— Teraz może nie ma, ale nabierze z czasem. — Sama w to nie wierzyła. Życie bez Cartera nie miało sensu. Robienie tego samej nie miało sensu. Nic nie miało sensu.
Zamknęła oczy, a bliskość Cartera była przytłaczająca w tej chwili. Jego dłonie na jej policzkach, które próbowały zetrzeć każdą łzę. Znajomy zapach żelu z jego ciała i ciepło. Wszystko takie znajome, ale odległe jednocześnie.
Usuń— Zostanę i wtedy co? — Jak sobie to niby wyobrażał? Że będą szczęśliwą rodzinką, a Sophia o tym wszystkim czego się dowiedziała ma zapomnieć? — Nie widzę tego, Carter… Nie dzisiaj. Staram się, ale… nie wiem.
Westchnęła bezgłośnie, ale nie próbowała się wyrwać. Już nie unosiła głosu i nie awanturowała się, jak przedtem. Trwała w jego bliskości i tych prośbach, aby została, ale nie umiała się zgodzić. Chciała, naprawdę. Dla tego dziecka i przede wszystkim dla nich, ale… Naprawdę nie umiała tej przyszłości z nim sobie teraz wyobrazić.
— Nie mów tak… — Szepnęła cicho, a jej dłoń sięgnęła do jego przedramion, choć ich nie ściągnęła. — Może… Może dobrze nam zrobi. — W to również nie wierzyła. W nic już chyba nie wierzyła. — Nabierzemy dystansu i… za jakiś czas możemy… spróbować na nowo.
soph
Aresztowali Cartera, jesteś z siebie zadowolona?
OdpowiedzUsuńRzuciła telefonem wtedy o najbliższą ścianę. Stało się. Najgorsze co mogło się wydarzyć, czego Sloane się bała i czego próbowała przez ten cały czas uniknąć właśnie się wydarzyło. Telefon był w rozsypce, ale jeszcze działał. Wykręcała numer do Jamesa chyba pięćset razy, ale odbijała się za każdym razem od poczty głosowej. Wysłała mu drugie tyle wiadomości i wciąż nie dostała odpowiedzi. Nie przeszło jej wtedy przez myśl, że między Los Angeles, a Nowym Jorkiem były trzy godziny różnicy i kiedy u niej wybiła północ – Nowy Jork dawno miał środek nocy. Sloane znalazła się na pokładzie samolotu pięć godzin po rozmowie z Sophią. Przespała cały lot, ledwo dobudziła się po przylocie, a potem musiała zacząć od razu działać. Pobudziła się w najlepiej sobie znany sposób, ale nie osiągnęła absolutnie niczego. Nikt z kim mogła porozmawiać nie wiedział, gdzie Carter jest. Nikt nie odpowiadał, a Sloane zaczynała frustrować się coraz bardziej.
Nie myślała o Los Angeles i nowych zobowiązaniach. O tym, że w poniedziałek miała zjawić się na tym głupim spotkaniu. Jej jedynym celem było teraz tak naprawdę odnalezienie Cartera, co okazało się zadaniem niewykonalnym. Dawno tak zmobilizowana nie była, aby tego mężczyznę znaleźć. Myślała o nim nieustannie przez miesiące, a kiedy naprawdę potrzebowała go znaleźć okazywało się, że jej wszystkie stalkerskie zdolności poszły na marne. Straciła rachubę, ile dni właściwie minęło. Nie zaglądała w telefon, który nawet nie uginał się od powiadomień, ale podświadomie wiedziała co w nim znajdzie, jeśli go odblokuje. Póki co, ale był więc wyciszony. Powiadomienia włączone miała jedynie od kilku osób, które również, jak na złość milczały.
Black Room był tak naprawdę jej jedyną sensowną opcją. Jeżeli już wyszedł, a nie mogli go trzymać w nieskończoność, to byłby właśnie tam. Pojechałaby do apartamentu, ale była zbyt duża szansa na to, że trafi na jego narzeczoną, a ostatnie na co Sloane miała ochotę to patrzeć na Sophię. Drażniła ją z tym swoim wielkim pierścionkiem i niewinnym uśmiechem.
W klubie panowała inna atmosfera. Od przekroczenia progu miała wrażenie, że jest tu inaczej. Napięta. Bas pulsował tak, jak zapamiętała z ostatniego razu. Muzyka wbijała się w bębenki, a kolorowe światła błądziły po ciałach rozgrzanych ludzi. Większość nie ogarniała już rzeczywistości. Inni dopiero się od niej odcinali. Zanim Sloane skręciła w znajome korytarze, które prowadziły do tej oddzielonej części zatrzymała się przy barze. Martini, jak zwykle, a przed nim dwa shoty tequili. Tak na rozgrzanie, choć wcale tego nie potrzebowała.
Obserwowała lożę od jakiegoś czasu. Widziała znajome twarze i parę nowych. Widziała również Cartera z brunetką, obok która miała swoją twarz zagrzebaną w jego szyi. Uniosła lekko brew. Zaskoczona, że narzeczona tak ochoczo się do niego dobiera, bo zdecydowanie nie sprawiała wrażenia tak… Otwartej. Dopiero jednak, kiedy podeszła odrobinę bliżej zorientowała się, że to nie Sophia. Skrócony dystans odsłonił przed nią drugą dziewczynę po jego lewej stronie z dłońmi, które zbyt sprytnie sunęły po jego udzie. Przymrużyła oczy, a w środku poczuła te znajome uczucie, które pojawiało się zawsze wtedy, kiedy widziała jak wokół niego kręcą się różne kobiety i tylko czekają na swoją szansę. Nienawidziła tego, gdy byli razem, a jak się okazuje – równie mocno tego nienawidzi, gdy już nie są razem.
Ruszyła w stronę loży, a kiedy Kai dostrzegł zbliżającą się Sloane szturchnął znajomego po swojej prawej. Szybkie obrzucenie miejscówki wzrokiem pozwoliło jej na ustalenie kto tu był. Prawie cały skład – poza Jade. Ciekawe. Znała ich rytm na tyle, aby wiedzieć, że zawsze pojawiała się obok Cartera. Niezależnie od sytuacji i nie opuściła nawet dnia w tym pieprzonym klubie, jeśli Carter tu był.
Weszła tu tak, jak do siebie. Niezatrzymana przez ochroniarza, który znał ją od tak wielu miesięcy. Nawet nie drgnął mu mięsień, kiedy Sloane wślizgnęła się do prywatnej przestrzeni Zaire’a. Dopiero będąc tutaj ostrzegła, że brunetka wklejona w jego szyję to… Ruby.
— Stare przyzwyczajenia nie wymierają z tego co widzę.
UsuńWzniosła kieliszek z martini do góry. Nie musiała się odzywać, aby zwrócić na siebie uwagę. Sukienka przylegała do jej ciała niczym druga skóra, a ta z kolei lśniła świeżą opalenizną i balsamem, który miał w sobie drobinki złota. Ramiona i nogi Sloane delikatnie się świeciły, kiedy światła w odpowiedni sposób na nią padały. Dopiero po jej słowach widziała, jak Zaire unosi głowę, którą przez chwilę miał odchyloną w tył. Ruby również zwróciła na nią uwagę, a w tych jasnozielonych oczach Sloane widziała dobrze sobie znany blask.
— Cześć, Sloane. — Wymruczała cicho, jak kociak, który właśnie dostał upragnione pieszczoty tuż za uszkiem. — To może być interesująca noc. — Westchnęła w ucho Cartera. Różne wspomnienia wracały, ale jeszcze nie teraz. Jeszcze było za wcześnie.
Sloane weszła do loży, a jej wzrok padł na dziewczynę po drugiej stronie Cartera.
— Odsuń się.
Nie znała tej drugiej. Dziewczyna spojrzała na nią, jakby widziała ją po raz pierwszy i parsknęła śmiechem. Na co Sloane tylko się uśmiechnęła. Kochała, kiedy się stawiały. Jak myślały, że mają tu więcej do powiedzenia.
— Głucha jesteś? — Sloane uniosła brew, a zanim dziewczyna zdążyła się odezwać ktoś siedzący kawałek dalej pociągnął ją za rękę. Blondynka tylko kątem oka dostrzegła, że to był Kai i rzucił do niej coś co brzmiało jak „powiedziała, że masz się odsunąć”. Tęskniła za tym klimatem. Bardziej niż się spodziewała. — Dziękuję, Kai.
Puściła do niego oczko, a chwilę później siedziała na miejscu tamtej, która nie tylko się musiała przesunąć, ale i stąd wyjść. Nie zwracała na nią już uwagi. Skupiła się na Zairze.
— Jeden jebany telefon, Zaire. — Wycedziła przez zęby mu do ucha. — Nie mogłeś odpowiedzieć na jeden pierdolony telefon? — Syczała dalej. Odchodziła od zmysłów. Była przerażona. Nikt jej nic nie mówił, a on jak gdyby nigdy nic siedział w tym cholernym klubie otoczony swoim małym haremem i bawił się w najlepsze.
hi <3
Wszystkie ich dotychczasowe plany rozmyły się w powietrzu. Stopniowo zanikały, aż nie było niczego, czego można było się chwycić, aby chociaż przez jeszcze jakiś czas udawać, że oni mają prawo istnieć. Nie potrafiła się jednak trzymać tylko ich planów i uczuć, które jeszcze kilka dni temu były tak silne, że zdawało się, że żadna siła ich nie rozdzieli. Wyszło na jaw zbyt wiele kłamstw, drugie życie, którego Sophia nigdy przedtem nie znała i którego nie potrafiła zaakceptować. Próbowała się jeszcze przez jakiś czas przekonać, że da radę to odsunąć na bok. Rozdzielić, aby mogli dalej mieć to co do tej pory, ale to było niemożliwe. Nie istniała szansa na to, aby Sophia mogła być częścią czegoś takiego.
OdpowiedzUsuńNie oczekiwała od niego odpowiedzi, bo prawda była taka, że nie można było na jej pytanie łatwo odpowiedzieć. Ona sama nie wiedziała, jak to mogłoby wyglądać. Wizja ich życia, którą miała dla nich była zupełnie inna od prawdy, która ich osaczyła.
Obecnie nie widziała innego rozwiązania. Mimo, że rozstanie nie chciało przejść jej przez gardło. Wolała to traktować jako chwilową przerwę, dopóki oboje nie ochłonął i nie poukładają sobie wszystkiego w głowach, a wtedy do siebie wrócą. Nigdy nie sadziła, że to ona będą tą, która odchodzi. Pierwsza zawsze dążyła do szukania rozwiązania, zasypywała niewygodnymi pytaniami i w kółko powtarzała, że rozmowa jest najważniejsza, a teraz przekonywała się, że czasami nawet rozmowa niewiele jest w stanie zmienić między ludźmi. Zwłaszcza, kiedy wydarzyło się tak wiele rzeczy, nad którymi nie ma się absolutnie żadnej kontroli. Nie mogła go prosić, aby wymienił swoje życie i wyrzucił z niego te elementy, które jej nie pasują. To była część Cartera, coś co go tworzyło, a ona… Ona nie mogła go zmienić. Wybrać najlepszych cech i udawać, że tylko ta wersja istnieje, a drugiej nawet nie zauważać.
— Myślałam to samo. — Mówiła mu to tak wiele razy. Z tak wielkim zaangażowaniem i pasją, że nikt nie pomyślałby, że jakikolwiek problem może stanąć im na drodze, że cokolwiek… Ich wstrzyma. Tak intensywnie o niego walczyła i próbowała każdemu pokazać, jak bardzo się mylą co do Cartera, a tymczasem wypuszczała go ze swojego życia. Oddalała się coraz bardziej mimo tych wszystkich słów, które jej mówił i które mogłyby ją zatrzymać, ale było już za późno. —Wygląda na to, że oboje się myliliśmy.
Zacisnęła usta, kiedy puścił jej twarz. Już w tej sekundzie wiedziała, że jeżeli istniała jakkolwiek nadzieja, że to da się naprawić to właśnie w tej chwili ona zniknęła na dobre. Bez unoszenia głosów i bez dzikiej furii w oczach. Ona znikała powoli, po cichu, ale boleśnie. Zabierając ze sobą wszystkie wspomnienia, plany oraz marzenia. Małe i duże, te pasujące do ich wspólnej rzeczywistości i również takie, które nie miały prawa się spełnić. Odbierała im wszystko co jeszcze mieli.
Potrząsnęła lekko głową w sprzeciwie.
— Nie chcę odchodzić, Carter. — Mówiła to tak wiele razy, że przestało już brzmieć jak prawda. — Próbowałam się przekonać, że mogę być ponad tym wszystkim, co robisz i jak wygląda to życie, ale nie mogę. Gdybym została to bym cię okłamywała.
Nie mogli żyć w kłamstwie, a to, co teraz się działo było właśnie tego przykładem. Okłamał ją. Nie zrobił tego wprost, ale było to wystarczające, aby ten grunt, który budowali przez miesiące zaczął się kruszyć, aż w końcu tej jednej nocy wszystko legło w gruzach. Spod których oni nie dali rady się już wygrzebać, a może spod których to Sophia nie potrafiła tego zrobić.
Nie powiedziała mu na odchodne „wciąż cię kocham”. Nie spojrzała za nim tak, jakby obiecywała, że kiedyś uda im się to naprawić. Pozwoliła sobie tylko na jedno dłuższe spojrzenie, jakby chciała go zapamiętać w najlepszy możliwy sposób. Nie jako człowieka, który odchodził, aby dać jej przestrzeń, o którą go prosiła, bo nie widziała innego wyjścia z tej sytuacji. Spojrzała na niego, jak na mężczyznę, którego kochała, ale z którym nie potrafiła zbudować już przyszłości.
Mogli obiecywać sobie tysiące pięknych rzeczy. Snuć wizje niczym z filmów i najskrytszych marzeń, jednak w świetle tych wszystkich rzeczy, które się wydarzyły i które jeszcze się wydarzyć mogą – nie mogli tego przetrwać. Jeśliby mu uległa, zapadła się w jego ramionach, jak wiele razy przedtem i przytaknęła na wszystko co mówił – rozsypaliby się w inny sposób. Między Sophią a Carterem było zbyt wiele niedopowiedzeń, kłamstw i zakręcania rzeczywistością, aby ten związek stał się czymś więcej niż tylko piękną fantazją, którą chcieli ze sobą stworzyć. Może to wcale nie musiało być na zawsze jak sobie obiecywali. Może to miało im tylko pokazać, że potrafią kochać w sposób, który odbiega od tego do czego oboje byli przyzwyczajeni.
UsuńSkończyło się w ciszy. Bez mocnych uderzeń drzwiami o framugę, uniesionych głosów i kolejnych zbitych naczyń. Sposób w jaki się to skończyło mówił aż nazbyt wiele. W tej samej chwili, kiedy drzwi za Carterem cicho się zatrzasnęły Sophia poczuła to znajome piekące uczucie w środku, które już nie przypuszczało, ale tym razem zwiastowało definitywny koniec.
bye🥲
Wystarczyło jej jedno spojrzenie na Zaire’a, aby wiedzieć, że znajdował się dokładnie w tym miejscu, którego ona z całego serca nienawidziła. To było jak patrzenie na ich początki, kiedy siedział rozłożony w loży z kobietami u swojego boku, kompletnie niezainteresowany tym, co mu robiły, ale pozwalał na wszystko. Bez znaczenia było, gdzie były ich usta czy dłonie, czy koszulkę miał podwiniętą czy nie. Widziała takie sceny już wiele razy w przyszłości, a to zawsze sugerowało jedno – Zaire wrócił do swojego mrocznego miejsca i odcinał się od rzeczywistości w najlepiej znany sobie sposób. W sposób, który ratował go przed pożerającymi żywcem myślami. Stolik również to sugerował. Lusterko, na którym były rysy po kartach kredytowych bądź innych plastikach, które pomagały mu ułożyć równo kreskę. Pokruszone tabletki, resztki zioła, które wypadły w trakcie skręcenia kolejnego skręta, choć to z całego zestawienia było najbardziej niewinne. Sloane dobrze znała ten stan Zaire’a i wiedziała, że teraz nie wyciągnie z niego absolutnie nic. Znajdował się w tym miejscu, z którego czasem nawet ona nie była w stanie go wyciągnąć. Teraz tym bardziej, kiedy nie wiedziała co tak naprawdę się wydarzyło i dlaczego Zaire jest tutaj. W dodatku sam i bez swojej narzeczonej, a może to właśnie był powód. Sloane ledwo pamiętała rozmowę z Sophią przez telefon, ale kiedy ta wyraźnie zarzuciła jej, że to wina blondynki, gdy aresztowali Zaire’a miała ochotę coś lub kogoś roztrzaskać. I zrobiła to, a choć miała już nowy telefon to wciąż jej potrzeba nie gasła.
OdpowiedzUsuńOpadła obok Zaire’a na kanapie. Nie dotykała go, poza jej włosami, które trochę opadły na jego przedramię i uda. Westchnęła, ale nie była zrażona jego podejściem do niej. Jak nikt potrafiła sobie radzić z jego nastrojami, kiedy trafiał w tak nieciekawe miejsca, ale teraz, kiedy na niego patrzyła nie była pewna czy da radę go z tego wyciągnąć.
— Szukałam cię, Zaire. — Westchnęła, ale wątpiła, że to do niego w obecnym stanie dotrze. Siedziała do niego bokiem. Przechyliła lekko głowę na bok, spoglądając mu w twarz. Był prawie nieprzytomny i nie chodziło jej o stan fizyczny, ale psychiczny. Nie był obecny, a Sloane to wiedziała jeszcze zanim tu podeszła. Nie pytała o Sophię. Nie pytała o aresztowanie. To nie był dobry czas na takie pytania. Fakt, że Ruby była uwieszona na nim z drugiej strony mówił jej wszystko.
Sloane sięgnęła po szklankę, nie wiedziała co w niej jest, ale domyślała się, że to whisky i przechyliła ją sprawnym ruchem, a potem wypiła jej zawartość. Była zbyt trzeźwa na to miejsce, a jednocześnie nie mogła sobie teraz pozwolić na to, aby przyćpać mocno razem z nim i udawać, że wszystko jest w porządku.
Oczy jej błysnęły na tę propozycję. Ruby też jakby się ożywiła, kiedy Zaire wypowiedział te kilka słów. Sloane westchnęła, a potem się roześmiała lekko, a dłonią przesunęła po jego udzie. Nie w takim prowokacyjnym geście, a tak, jak robiła to wtedy, gdy byli razem i zapewniała go, że jest obok i słucha uważnie.
— Jeśli mam dołączyć to chyba mi się coś należy, nie sądzisz? — Mruknęła pochylając się lekko w jego stronę. Czuła od niego zioło i papierosy, jakieś perfumy, których nie rozpoznawała, a jednocześnie, które były znajome. Mogła sobie pozwolić na jedną kreskę albo jedną pigułkę, która ją rozbawi. Jedno cokolwiek, aby dotrzymać mu kroku. Wystarczająco, żeby czuła się lekko i jeszcze ogarniała rzeczywistość, ale nie na tyle, żeby zatracić się na dobre w nocy.
Patrzyła na bruneta, jak z powrotem odchyla głowę do tyłu. Jakby już go tutaj nie było. Bo pewnie nie było. Wracał tylko co jakiś czas, kiedy odzyskiwał kontrolę nad sobą, a potem zatracał się w sobie od nowa i w tych wszystkich myślach, które tkwiły mu w głowie.
— Zaire. — Wymruczała mu przy uchu, próbując go do siebie ściągnąć. — Pobaw się ze mną. — Szepnęła, dokładnie tak samo, jak wiele miesięcy temu, kiedy jeszcze się poznawali i niczego o sobie tak naprawdę nie wiedzieli.
Musiała go czymś zająć. Sobą, Ruby albo sobą i Ruby, aby odciągnąć go od tych myśli, w których próbował utonąć. Nie mogła mu na to pozwolić. Nie, kiedy był tak blisko przekroczenia tej granicy, z której potem nie było szans go ściągnąć z powrotem.
UsuńRuby z kolei przykleiła się mocniej do jego boku, a usta brunetki sunęły po jego szyi, gdzie zostawiały mokre ślady po pocałunkach. Sloane ten obrazek aż za dobrze pamiętała. Nie tylko z tej pierwszej nocy, ale i wielu innych. Kącik ust jej drgnął. Nie w zachwycie, a raczej tej cichej zazdrości, której nigdy nie potrafiła poskromić. Bo nawet, jeśli oboje tego chcieli, to zazdrość Sloane nie malała, gdy był z inną. Gdy to inna go zadowalała, całowała. Przymknęła na moment oczy, a kiedy je otworzyła jej spojrzenie skrzyżowało się z ciemnymi oczami Zaire’a.
sloane
Sloane dobrze znała te stany z przeszłości, kiedy Zaire odpływał tak mocno, że nic do niego nie docierało. Z czasem to ona była tą, która mogła się przedrzeć przez te wszystkie warstwy, które na siebie nakładał. Nie stało się to od razu, ale od budowanego zaufania przez tygodnie poprzedzające ich małżeństwo, a także później już w jego trakcie, kiedy uczyli się wspólnego życia razem. Siedząc tutaj z jego boku można było odnieść, że nic się nie wydarzyło między nimi, że oni wciąż byli w sobie tak samo bezgranicznie zakochani, jak dawniej. Ona była, ale Zaire to była inna kwestia. I chwilowo jeszcze tego od niego nie zamierzała wyciągać. Jej planem było tylko to, aby tutaj przy nim być. Nie pozwolić mu odejść zbyt daleko, aby nie pogubił się w swojej własnej głowie. Sloane wiedziała, jak niebezpieczne jest to miejsce. Jak łatwo można było z jednego problemu wskoczyć w następny.
OdpowiedzUsuń— Przyszłam do ciebie, głuptasie. — Odpowiedziała mu z uśmiechem. Tym miękkim i dla niego. Uśmiechała się niemal tak samo, jak w te wszystkie poranki, kiedy budzili się razem, ich nagie ciała wciąż były ze sobą splątane, a rzeczywistość była daleko od nich. — Cieszysz się, że tu jestem?
Pozwalała mu na to, aby sprawdził, czy Sloane istnieje naprawdę. Każde muśnięcie było teraz, jak przypomnienie tego, co dawniej było między nimi. Sięgnęła swoją dłonią do jego, jak na potwierdzenie, że ona naprawdę tutaj jest i nie zamierza znikać, że nie jest tylko kolejnym wytworem jego wyobraźni. Mogli to zmienić w rzeczywistość. To nie musiał być tylko jednorazowy wieczór, którego nigdy więcej nie powtórzą. Sloane nie wiedziała, co się wydarzyło, ale znała Cartera na tyle, aby wiedzieć, że nie reagował w ten sposób, kiedy nic się nie działo. To nie był jego imprezowy stan, ale coś znacznie gorszego. Na tych zwykłych imprezach siedział rozłożony w loży dokładnie tak, jak teraz. Tylko jego spojrzenie było uważniejsze. Między palcami zawsze miał skręta, a wzrok nie był tan nieobecny. Nie pozwalał wtedy na to, aby ktokolwiek się tu dosiadał. Wydarzyło się coś i to na tyle poważnego, że robiło go na małe kawałeczki, a on wcale nie próbował poskładać się z powrotem tylko o tym zapomnieć.
— Tej nocy wystarczysz mi tylko ty, kochanie. — Zapewniła. Ty i niewielka ilość kokainy, ale przede wszystkim ty. Palcami musnęła jego policzek. Skórę miał szorstką. Był pewnie odwodniony, jak zwykle, gdy wpadał w ten szał narkotyków i alkoholu. — Tęskniłeś za mną? — Spytała.
Świat wokół mógł nie istnieć. Sloane pytała, bo wiedziała, że Zaire teraz powie jej dokładnie to, czego chce usłyszeć. I nawet jeśli to nie będzie prawda, to chciała to usłyszeć. Nakarmić tę swoją wewnętrzną potrzebę wciąż bycia ważną. Poudawać przez chociaż jeszcze jedną noc, że Carterowi na niej nadal zależy. Mimo, że już od bardzo dawna to nie Sloane była centrum jego świata, a inna drobniejsza od niej dziewczyna, której tej nocy tutaj nie było. I zakładała, że poprze niej również i być może nie było jej tu od tygodnia.
Sloane myślała, że gdy tu wpadnie to znajdzie go z Sophią. Jakie było jej zaskoczenie, kiedy okazało się, że dziewczyny tu nie ma. Była Ruby i jakaś inna, której Sloane nie znała. I dlatego to wykorzystała. To nie tak, że robiła to wszystko z dobroci serca. Bywała samolubna i egoistyczna, a teraz chciała Cartera przygarnąć dla siebie. Na noc lub kilka kolejnych, dopóki… Dopóki będzie jej chciał, a potem wróci do Los Angeles i tego nowego życia. Będzie się rozbijała tam na nowe sposoby, ale teraz chodziło o Zaire’a. O to, aby go stąd wyciągnąć, ale nie mogła tego zrobić zbyt szybko. Jeszcze nie był w tym stanie, kiedy mogła za niego decydować, a on posłusznie za nią pójdzie wszędzie.
Pozwalała mu, aby na nią patrzył i dotykał. W ten sam sposób, jaki robił tysiące razy wcześniej, a Sloane od tego się rozpływała. Tak bardzo za tym wszystkim tęskniła. Za tym, jak Carter na nią patrzył, jakby była jedyną kobietą na świecie. Nawet, kiedy inna była uwieszona na jego szyi i próbowała ściągnąć uwagę na siebie. Carter ich nie zauważał. Teraz istniała tylko Sloane.
Tęskniła za sposobem w jaki do niej mówił. Wiedziała, że to narkotyki, że ten trzeźwy Carter miał już inne priorytety, a Sloane do nich nie należała, ale teraz to było bez znaczenia. Wystarczyło jej, że w tej chwili patrzył na nią, jakby była jedyną dla niego i to jej odpowiadało.
Usuń— Jestem tutaj, Zaire. — Zapewniła miękko, a jej palce z policzka zsunęły się na szyję. — Zostanę z tobą, dobrze? — Mruknęła, ale choć pytała to nie dawała mu tak naprawdę żadnego wyjścia. On już wpadł w tę małą pułapkę, którą wokół niego zaczepiła i wchodził w nią coraz głębiej.
Zerknęła na jego dłonie, kiedy wyciągnął z kieszeni mały zestaw, który tak dobrze znała. Przygryzła delikatnie wargę, a potem go od niego odebrała muskając jego palce swoimi. Przetrzymała jego dłoń na moment w uścisku.
— Dziękuję. — Szepnęła i nachyliła się, aby musnąć jego policzek. Przetrzymała usta na nim trochę dłużej, a kiedy się odsunęła to na policzku został jasny ślad po jej szmince. — Zostaw go… Dzisiaj będziesz tylko mój.
Bez tego już był. Musiała z nim podtrzymać rozmowę i poprowadzić tak, aby nie chciał uciekać. Odebrała od niego kokainę, podsunęła lusterko do siebie. To były już mechaniczne, wyćwiczone na pamięć ruchy. Bez zastanawiania się, czy ktoś to zobaczy i będzie miał problem. Sloane pochyliła się nad lusterkiem, a włosy opadły na jedną stronę, jakby chroniły ją przed ciekawskimi spojrzeniami. Zrobiła to szybko. Znajome pieczenie w nosie. Odchyliła się do tyłu, głowa opadła, a spomiędzy ust uciekło ciche westchnięcie. Potrzebowała tego, ale jeszcze bardziej potrzebowała Cartera.
Spojrzała na niego po chwili, a na jej twarzy rozlał się uśmiech.
— Chcesz ze mną zatańczyć? — Przybliżyła się do mężczyzny, strącając rękę dziewczyny z jego torsu. — Czy chcesz, żebym ja zatańczyła dla ciebie?
sloane
Nie próbowała ściągnąć go na siłę. To nigdy nie działało. Musiała iść najpierw tym samym rytmem co on, podążać za jego głosem, a jednocześnie próbować wprowadzić go na własną ścieżkę, aby się nie zgubił jeszcze bardziej. Jakby zbyt wcześnie poczuł, że Sloane próbuje nim manipulować mógłby znów kazać się jej odpierdolić, a ona chciała tylko przez moment udawać, że między nimi wciąż jest tak samo idealnie, jak było dawniej. W środku wiedziała, że wszystko co jej teraz mówił to częściowa prawda. Otumaniony był przez narkotyki i własne demony, które teraz niebezpiecznie mocno zaciskały się wokół nich, a Sloane robiła co mogła, żeby się do tego stolika nie dosiadły. Aby Carter skupiał się na jej głosie i cieple. Na tym, że była obecna przy nim. Tak samo skupiona na nim, jak w te wszystkie noce, kiedy Sloane zbierała go z klubowej podłogi, gdy znów przesadził z prochami. Palce blondynki przeciągnęły po jego policzku, a ona uśmiechnęła się czule.
OdpowiedzUsuń— Widzę je, kochanie. — Powiedziała, gdy wspomniał o lusterku. — Tak dobrze o mnie dbasz. — Westchnęła i znów się pochyliła, aby pocałować go w policzek. To zdanie brzmiało śmiesznie i nierealnie, gdy wręczał jej narkotyki. To był w końcu ich język miłości, prawda? Pokazywanie sobie nawzajem, jak się kochają poprzez wręczanie syfu, który od dawna ich rozpieprzał od środka, a przy okazji wszystko na zewnątrz również. Wszystkie relacje, które mieli z innymi ludźmi i ze sobą nawzajem.
Sloane sama nie wiedziała w jakiej roli do niego tutaj przyszła. Czy to naprawdę była tylko potrzeba usłyszenia paru słów, które potem będzie powtarzać sobie przez miesiące i znów doprowadzi się do stanu, kiedy nie ma z nią kontaktu, a ona jak idiotka do niego wydzwania i błaga, aby sobie przypomniał, jak dobrze im razem było?
Roześmiała się perliście, kiedy potwierdził, że się cieszy i jest na haju.
— Wiem, że jesteś. — Zgodziła się z nim, a jej palce znów musnęły jego policzek. Sloane jeszcze była trzeźwa, a kreska nie miała czasu, aby zacząć działać. Widziała poszarzałą twarz, oczy, w których balansowała pustka, ale które się rozświetlały, kiedy na nią patrzył. A patrzył tak, jakby ona wciąż coś znaczyła. — Dla ciebie jestem najprawdziwsza, Zaire. I jestem tu tylko dla ciebie.
Zapewne, gdyby nie to aresztowanie to by się tutaj nie pojawiła. Wiedziała, że był z Sophią, a przynajmniej ostatnim razem, gdy tu była. Najwyraźniej wiele się pozmieniało, ale jeszcze nie zamierzała o to pytać. To był ten temat, który zapewne zadziała na niego jak czerwona płachta na byka. Musiała to z niego wyciągnąć w inne sposoby. Tak, aby nie zorientował się, że pyta o jego narzeczoną.
Zaire mimo swojego chaosu, który w sobie nosił był wciąż tak samo uzależniająco piękny. Kiedyś, dawno temu, był jej. Nawet, jeśli nie w stu procentach, nawet jeśli nieświadomie dzieliła się nim z innymi, to był jej. W tych momentach, kiedy mówił jej, że ją kocha. Wtedy był tylko jej.
— Musiałam na jakiś czas wyjechać, pamiętasz? — Palcami musnęła jego kark. Nie pamiętał, skąd miał? Pytała czy tęsknił za tym, że odeszła. Że mimo kilku prób on wcale nie chciał jej z powrotem. Czy tęsknił za nią w noce, które spędzał sam. — Do pracy, kochanie. Dlatego się pytam, czy tęskniłeś.
Sloane nie chciała siedzieć tylko obok niego. Podniosła się, aby usiąść mu na kolanach. Tak, jak robiła to tysiące razy wcześniej. Zrobiła to z typową dla siebie gracją.
— Możesz iść, Ruby. Jeśli będziesz nam potrzebna to cię znajdziemy.
— Ale… — Zaprotestowała. Jednak jedno spojrzenie Sloane wystarczyło, aby dziewczyna się wycofała. Była urocza, ale chwilowo Sloane nie miała na nią siły. Ani ochoty. — Jasne.
Uwaga blondynki z powrotem skierowała się na Cartera. Na jego mętne, nieobecne oczy i dłoń, która sunęła po jej skórze uda. Nie tak, jakby zaraz zamierzał wsunąć dłoń głębiej, ale jakby sprawdzał, czy Sloane jest tak prawdziwa, jak sobie to wyobrażał.
— Wiem, kochanie. — Przytaknęła, a nosem przesunęła po jego policzku. — Ja ciebie też kocham, Carter. Zawsze cię kochałam.
Nie próbowała przekonać się, że to kłamstwa i mówi pod wpływem. Potrzebowała, aby tej nocy to była prawda. Przynajmniej jeszcze przez godzinę, a może dwie. Chciała się znów poczuć tak lekko, jak wtedy, kiedy tańczyła kilka metrów od loży, a Carter ją obserwował z głodem w oczach, a ona potem wpadała w jego ramiona i całowała z taką pasją, że obojgu po sekundach brakowało powietrza.
UsuńSloane pozwalała mu na wszystko. Nie próbowała ściągnąć z ciała jego dłoni, które zdawały się teraz być trochę chaotyczne. Chłonęła ten dotyk. Pragnęła jeszcze więcej, nie tylko tego i tych wyznań, które pewnie wraz ze wschodem słońca zniknął.
— Lubię, kiedy mówisz, że mnie kochasz. — Przyznała. Obejmowała go za kark jedną ręką, a palce drugiej znów musnęły jego policzek. Był tak… Nieporadny. Tak nieswój, a jednocześnie był kompletnie jej. W pełni i bez sprzeciwu. — Zostaję tylko z tobą, Carter. Obiecuję… Zostanę tak długo, jak będziesz chciał. — Wyszeptała przy jego ustach, ale nie pozwoliła sobie na więcej. Mogła, ale był jeden problem. Ona wciąż była trzeźwa, a Carter odpłynął dalej. I tak, jak chciała go w całości to po prostu byłoby niepoprawne, gdyby sięgnęła po wszystko.
— Jestem tutaj… Już nie musisz tęsknić. Jestem tutaj. — Powtórzyła z mocą, której brakowało jej wcześniej. Była tu na jego kolanach z jego oddechem na ustach. Carter nie musiał już tęsknić. Nie tej nocy.
Pokiwała głową, jakby tym samym zgadzała się na wszystko co mówił. Nie był w tym stanie, aby wstać. Może za jakiś czas, a ona nie chciała z nim tańczyć. Chciała z nim zniknąć. Przekonać się, że jest prawdziwy. Nie tylko on musiał to sprawdzić.
— Masz mnie, Carter. — Zapewniła i podłapała jego spojrzenie. Mimo, że nieobecne to zdawało się, że gdy na nią patrzył to robił wszystko, aby się skupić. — Opowiedz mi, kochanie, czym jest to wszystko, czego ze mną chcesz?
Przesuwała wzrokiem po jego twarzy, która była tak znajoma i odległa jednocześnie.
— Zrobię dla ciebie wszystko, kochanie. Wszystko czego zapragniesz… Będzie twoje.
sloane
Udawała, że nic złego między nimi się nie wydarzyło. To po prostu kolejna z setek nocy, którą spędzają razem. Nie było żadnego Xaviera, żadnego Jamesa, a przede wszystkim nie było żadnego rozwodu. Była tylko Sloane i Carter. Mieszanka wybuchowa, którą najlepiej było trzymać z zamknięciu przed światem, ale gdy wybuchali razem – nikt nie mógł zaprzeczyć, że byli razem piękni. Tylko z nim potrafiła się tak rozpaść i poskładać z powrotem. Nigdy z nikim później nie odnalazła już tego uczucia. Nawet, jeśli wiedziała, jak toksyczne to jest i jak pokręcone, że ciągle do siebie wracali i ranili nawzajem to nie potrafiła przestać. Jeżeli tylko mogła go mieć jeszcze na parę godzin to zamierzała to wykorzystać, a to, że był naćpany… To było nieistotne. Sloane się tym nie przejmowała. Dla niej to było prawdziwe. Te słowa i ten dotyk ją karmiły w najlepszy, a zarazem najgorszy z możliwych sposobów.
OdpowiedzUsuń— Chcesz mnie? — Powtórzyła i lekko się zaśmiała. Boże, tyle czekała, aby jej to powiedział. Chciała tego od wielu miesięcy, aby to jej chciał i pragnął. Z nią tak spędzał wieczory i po prostu, żeby z nią był. Może tym razem kochaliby się w odpowiedniejszy sposób. Taki, który nie był krzywdzący.
Wierzchem dłoni przesunęła po jego policzku. Dawno temu myślała, że przestała już go tak obsesyjnie kochać, ale znów była na jego kolanach. Znów była wpatrzona w jego oczy i jedyne czego chciała to, żeby Carter kochał ją tak, jak ona kochała jego. Żeby powiedział jej to rano, kiedy narkotyki zaczną z niego schodzić, a on spojrzy na nią trzeźwym okiem.
— Mieszkam teraz w LA. — Dziwnie to brzmiało. Jak… Jak coś niedorzecznego. Wiedział, jak nienawidzi tego miasta. Widział, jak wyglądały spotkania z jej matką, a wyskoczyła mu z taką nowością. — Zwolniłam caaały swój team, wiesz? Jestem… Jestem teraz chyba szczęśliwsza. Zawodowo.
Musiała doprecyzować, bo w życiu osobistym dalej była tą samą, połamaną Sloane, która uśmiechała się tylko wtedy, kiedy kamery były w zasięgu wzroku. Nie przestawała muskać ustami jego policzka, który pokrywał się coraz bardziej czerwienią jej szminki.
— Lubisz te za małe sukienki. — Wymruczała mu do ucha. — I wiesz, że ja nie robię prania. Nie ma sensu… zawsze je ze mnie zrywałeś, pamiętasz? Psułeś mi je. — Zaśmiała się. Pogładziła dłonią jego ramię, a krótki dreszcz przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa, kiedy sobie to przypomniała. Powoli czuła, jak kreska sprzed kilkunastu minut zaczyna w końcu działać. Pobudzać i wciągać w ten świat, w którym był Zaire. Potrzebowałaby więcej, kolejnej, aby wejść na wyższy poziom, ale to jej teraz wystarczyło. Póki co ta jedna wystarczy.
— Marzą ci się Karaiby, kochanie? — Uśmiechnęła się. Pamiętała. Oczywiście, że to wszystko pamiętała. Wkurzanie się na fale, jego bez ubrań i skrawek prywatnej plaży, na której mogli robić co chcieli, chodzić ubrani lub rozebrani i nikt ani nic nie stało im na przeszkodzie. — I co będziemy robić w tym hotelu? — Zapytała z cichą prowokacją w głosie. Niech to powie. Wszystko co mu siedzi teraz w głowie.
Znów robił jej wodę z mózgu, a Sloane na to pozwalała. Aby znów wsiąknął w jej życie i przestrzeń. Sama tego szukała. Jego. Tego uczucia, które mógł dać jej tylko Carter.
— Tęskniłam za tobą, Carter. Tęskniłam za nami, wiesz? — Zaniżyła trochę głos, jakby przyznawała się do czegoś wstydliwego. — Szukałam… Ciebie w innych, wiesz? Ale jest tylko jeden Zaire… Tylko jeden. Powiedz, że jesteś wciąż mój… że wciąż mogę tak o tobie myśleć.
Powinna być szczęśliwa, prawda? Pierwszy raz od miesięcy miała go tak blisko siebie, a jednak nie była szczęśliwa. Ten smutek się w niej wciąż tlił, a gdy zacznie go karmić to zacznie płakać, a nie chciała tego teraz. Nie, kiedy wiedziała, że wystarczy jedna łza, aby tego nie dało się zatrzymać.
— Zostaniemy tutaj jeszcze przez jakiś czas. — Obiecała. Było za wcześnie, aby wychodzić. To jeszcze nie był ten stan, aby mogli wyjść. — Hej… kochanie, nie wybieram się nigdzie. Słyszysz? — Ujęła jego twarz w dłonie i zmusiła, aby na nią spojrzał. Uważniej niż do tej pory. — Jestem z tobą, kochanie. Tylko z tobą.
Znała te stany. To, jak lgnął do rzeczy i ludzi, którzy mogli dać mu komfort. Czasem to była Sloane, innym razem to była Jade. Dziś wygrywała Sloane. W tym wszystkim jeszcze była Sophia, ale tej jakoś nie było w pobliżu. Może się pokłócili. Może zerwali. Może po prostu miał dość udawania, że zwykłe życie jest dla niego. Może była za spokojna. To wszystko bez znaczenia, bo teraz Sloane go miała i dopóki chciał, to go nie wypuści.
Usuń— Chcę tylko ciebie, Carter. — Powtórzyła po nim jego słowa. Niczego więcej nie potrzebowała. Tylko, aby przy niej przez te parę minut jeszcze był. I to wystarczy. W zupełności. — Żebyś był, dobrze? Zostań tutaj ze mną.
I niczego więcej już potrzebować nie będzie.
Sloane cicho zamruczała w odpowiedzi, kiedy jego usta prześlizgnęły się po jej skórze. Nabrała gwałtowniej powietrza. Nie spodziewając się, że to zrobi. Było to takie delikatne. Ledwo wyczuwalne, ale ona wszystko to poczuła. Tak dokładnie, że aż zapiekło w najprzyjemniejszy z możliwych sposobów.
— „Dla was”? — Powtórzyła marszcząc lekko nos. — Dla kogo jeszcze, Carter? — Zapytała. Mamrotał. Nie wiedział co się dzieje. Pewnie chodziło o nią i Rue. O nich też mówił w liczbie mnogiej. — Cii, cii kochanie. Nie zrobiłeś nic złego… Nic nie zjebałeś. Kocham cię takim, jakim jesteś. Nie zmieniaj się, Carter. — Szeptała, a jej dłonie raz były na jego ramionach, a raz na policzkach.
— Ty też jesteś piękny… Najpiękniejszy.
Zawsze taki był. Kiedy wznosił się wysoko przez narkotyki. Kiedy leżał przy niej w łóżku. Gdy był dziki na scenie. Zawsze był piękny. Niebezpieczny, ale piękny.
— Nie mogę tu tego zrobić. — Zaśmiała się w jego szyję, na której pozwoliła zostawić sobie pocałunek. — Bo to chcę zrobić… tylko ty powinieneś widzieć i czuć… — Westchnęła, ale nie podniosła głowy. Tylko jeszcze raz go pocałowała. Czując, jak i ona powoli zaczyna mieć zamglony umysł. — Ale mogę ci powiedzieć… Na ucho. W tajemnicy. — Znów się roześmiała.
Było jej tak lekko i przyjemnie, bo on tu był. Bo w końcu, gdy znów coś wzięła to nie tęskniła za tym, co sobie wyobrażała. Tym razem wszystko za czym tęskniła miała tuż pod sobą.
sloane
Widziała, że Carter sam do końca nie jest pewien w jakiej rzeczywistości się znajduje. Zachowywał się tak, jakby zawieszony był między dwoma różnymi światami. Był Turaj razem z nią; reagował fizycznie na jej krótkie pocałunki, zapach i bliskość, a jednocześnie jego umysł znajdował się najpewniej w odległej galaktyce, która niewiele miała wspólnego z nią. Pamiętała, że prowadził w ostatnim czasie inne życie. Spokojniejsze i takie, w którym nie było już miejsca dla niej. Z jakiegoś powodu Carter pozwolił jej na nowo się zaczepić w jego świecie, ale cokolwiek się wydarzyło w tym drugim wciąż nie dawało mu spokoju.
OdpowiedzUsuń— Jestem piosenkarką, pamiętasz to jeszcze? — Posłała mu ciepły uśmiech. Za dużo informacji w tym zbyt krótkim czasie. Źle dobrała słowa, a dopóki ogarniała to zamierzała to naprawić. — Mam tylko nagrania w LA. Zawsze będę do Ciebie wracać. — Obiecała półszeptem. Nie musiał wiedzieć, że w zasadzie w zeszłym tygodniu przeniosła tam całe swoje życie, a w Nowym Jorku znalazła się z powrotem przez tamto aresztowanie. To byłaby zbyt ciężka informacja na jego obecny stan. Teraz zadaniem Sloane było upewnienie się, że Carter czuje się lekko i miękko, że odpocznie przy niej i nie będzie musiał sięgać po kolejne narkotyki. Wystarczy, że ona je teraz wzięła. — Nie myśl już o tym, kochanie. To nie jest ważne. Ty jesteś za to ważny.
Pochyliła się, aby znów musnąć jego policzek. Robiła teraz wszystko, aby odciągnąć jego myśli. Dostrzegła to zagubienie i należało się go jak najszybciej pozbyć. W innym wypadku zacząłby zbyt intensywnie myśleć, coś sobie przypominać, a tego Sloane teraz nie potrzebowała. Chciała go, poniekąd, w takim stanie, kiedy naprawdę mógł należeć tylko do niej. Pasowało jej, kiedy skupiał się na niej, a o reszcie zapominał.
— Możemy tam polecieć. — Mogli już teraz wsiąść w samolot. Pilot zapewne byłby gotowy niedługo, Ale z nagłymi decyzjami jeszcze czekała. — I będziesz tylko Ty, ja i moje za małe sukienki.
Sloane była tak blisko, jak to możliwe. Jej palce w jego włosach, usta na policzku i szyi. Robiła wszystko, była tylko zatrzymać go przy sobie. Żeby po prostu przy niej trwał bez zastanawiania się co dalej, gdzie będą jutro. Tego się mogli dowiedzieć później, a teraz liczył się tylko ten moment między nimi.
Westchnęła krótko w odpowiedzi na to, jak jego palce ściskały jej biodra. Musiała aż przymknąć oczy, aby nie zatopić się w jego dotyku na dłużej. Kreska zaczynała działać, a Sloane czuła się coraz lepiej. W końcu było tak, jak miało być. Carter był razem z nią. Może ledwo kontaktował, Ale był i to było teraz najważniejsze. Myślała, że będzie to trudniejsze. Dotarcie do niego, zostanie w tej loży. Carter tymczasem powitał ją tak, jakby nic się między nimi nie zmieniło. I być może nic się nie zmieniło. Być może oni wciąż byli sobą. Wciąż razem.
— Zostaję. Obiecuję, że z tobą zostanę.
Obietnice może nie miały sensu, ale tej dotrzyma, a kiedy Carter się ocknie to być może nie będzie się kłóciła. Tylko odejdzie bez tego dramatu, który zwykle mu urządzała i błagała, żeby przyjął ja z powrotem.
— Polecimy na Karaiby. — Zaczęła mówić, aby nie odpłynął zbyt daleko. — Ty i ja. Odpoczniemy trochę od tego świata, co Ty na to? Zostawimy telefony i znikniemy dla świata.
Tak, jak zrobili to z Vegas. Tylko na Karaibach może nie wezmą drugiego ślubu. Sloane tego naprawdę chciała. Tak ucieczki z rzeczywistości. Zabrać Cartera i uciec daleko, gdzie nikt i nic im nie będzie przeszkadzać. Ona była gotowa, Ale nie Carter. Wciąż było za wcześnie, a nie chciała pakować w niego kreski, po której się rozbudzi. Wiedziała, że wtedy się ocknie i przestanie być miły, a Sloane bardzo potrzebowała, aby przez moment jeszcze ją kochał.
Nie mogła rozgryźć czym jest te „dla was”. Nie miała już też mózgu, aby o tym myśleć. Pozwoliła więc, żeby pozbierał swoje myśli, Ale najwyraźniej były one w większej rozsypce niż się jej początkowo wydawało.
— Co takiego ma się wydarzyć w lipcu? — Zapytała miękkim głosem. Takim opiekuńczym, zatroskanym. Głosem, któremu można ufać. Słysząc samą siebie była skłonna opowiadać o wszystkich sekretach.
Był zagubiony.
UsuńMieszał słowa. Mieszał miesiące, a może nawet lata. Sloane czule gładziła jego policzek, uśmiechała się do niego ciągów tak, jak tego potrzebował. Lubił ten uśmiech w niej, a ona chciała mu teraz podarować cały świat.
— W porządku, później się zastanowimy nad lipcem. — Zapewniła i tym samym chciała zdjąć z niego ten ciężar, który w sobie nosił, a którego Sloane nie rozumiała. Wydarzyło się coś i tyle tylko wiedziała. Może chodziło o areszt, może w lipcu planowali jakaś akcje. Nie miała pojęcia.
Bezgłośnie westchnęła. Sama nie próbowała dotrzeć do tego co dzieje się w lipcu. Carter prędzej czy później sobie przypominał te urywki ze swojego życia, a jak uzna, że chce jej zaufać to o tym jej opowie.
— To nieprawda, Carter. — Zapewniła go od razu. Oboje wiedzieli, że teraz kłamała, Ale właśnie tego Carter potrzebował od niej. — Popatrz na nas… co tu kasy skomplikowane, hm? Jestem szczęśliwa i z tobą. Nie widzę komplikacji.
Jej palce znów musnęły policzek mężczyzny. Był tak pogubiony, że sama zaczynała się martwić czymś co jemu chodziło po głowie.
— Może teraz Ty mi coś opowiesz? — Zapytała po chwili. — Tęskniłam za twoim głosem. za wszystkim co jest Twoje.
sloane
Cała ta ich rozmowa była tylko przyjemnym udawaniem. Sloane o tym wiedziała, jak zawsze, kiedy Carter był pod wpływem czegoś. Mogła domyślać się co brał, niektóre rzeczy były oczywistością, ale nie wiedziała co jeszcze mogli mu podsuwać pod nos. Był w takim stanie, że wziąłby wszystko i nie zastanawiał się skąd to jest ani czym to jest. Zresztą, żadne z nich się nad tym nie zastanawiało, kiedy w ich ręce trafiały narkotyki. Ale teraz się tym nie przejmowała. Chciała tylko, aby Carter dalej jej mówił, jak bardzo ją kocha, że ją chce i że pragnie tylko jej i tych za małych sukienek, a to wszystko na Karaibach. Nawet z tą czającą się świadomością, że kiedy obudzi się rano, a bez wątpienia obudzi się z nią obok, bo przecież go nie zostawi samego, będzie pewnie kazał jej wyjść. Może się znów pokłócą. Nie było pewne co się wydarzy między nimi jeszcze.
OdpowiedzUsuń— Tak, skarbie. Będziemy na Karaibach.
Jej dłoń wolno sunęła po ramieniu Cartera, jakby zapewniała go, że ona naprawdę jest obok i nie zamierza się nigdzie wybierać. Nie był teraz sam. Mógł się o nią oprzeć. Znaleźć w niej to, czego tak bardzo potrzebował i chciał od życia. Sloane gotowa była dać mu teraz wszystko. Od najpiękniejszych słów po samą siebie. Byle tylko jej nie zostawiał, aby jeszcze przez moment pozwolił jej wierzyć, że to wszystko między nimi może być prawdą. Że to jest prawda, a dla nich to kolejny wieczór.
Tylko, że to wszystko było kłamstwem, a Sloane o tym głęboko w sobie wiedziała. Carter mógł ją kochać, być może nigdy nie przestanie, ale była też kwestia tego, czy jest w niej zakochany. Miała nadzieję, że był. Taka ogromną, że ten cały jego związek z Sophią był na pokaz, aby poszło jej w pięty, a teraz skoro już Sophii nie było to może… to może on wróci do niej. Musiał do niej wrócić. To było przecież najrozsądniejsze, prawda? Sloane i Carter – ta power couple, której wszyscy wszystkiego zazdrościli. Chaotycznego życia, wielkich uniesień miłosnych i po prostu tego, jacy razem byli, a byli świetni. Nawet wtedy, a może zwłaszcza wtedy, kiedy wykłócali się o najgorsze rzeczy i próbowali sobie nawzajem udowodnić, które z nich potrafi zachować się gorzej.
Sloane na dłuższy moment zamarła, kiedy się odezwał.
W lipcu będziemy we troje.
Przetwarzała jego słowa w myślach. Troje. Ona. Carter i… I kto jeszcze? Co jeszcze? Nie patrzyła na niego, ale przed siebie. Na tańczących ludzi, którzy skąpani byli w kolorowym świetle. Na tych, który pili przy barze i wesoło się śmiali.
Troje.
Ona. Carter i… Nie, nie Sloane i Carter.
Sophia i Carter. I jeszcze coś. Może ktoś. Może pies. Ale on już miał psa. Widziała po postach, które dodawał. Biszkoptowy pisak z nim na kolanach. Sophia tuląca biszkoptowego psa na jego kanapie. Spacer z psem po paru, gdzie kiedyś chodzili na spacery z Rue.
W lipcu będziemy we troje.
— Ja pierdolę. — Jęknęła cicho pod nosem. Tak, aby nie usłyszał, ale może słyszał. Nie wiedziała. Nie obchodziło jej to w tym momencie.
Lipiec… Do lipca było siedem miesięcy. Wysilała swoje myślenie bardziej niż zazwyczaj. Liczyła, powtarzała słowa. Grudzień, listopad… To dwa, a do lipca siedem. Kurwa. Te obietnice, że dla nich zrobi wszystko. Przeprosiny. To zaczęło mieć zbyt wiele sensu, a Sloane nie była pewna, czy bardziej widzi przed oczami czerwień ze złości czy zaczyna jej przed nimi ciemnieć, a ona zaraz straci z nerwów przytomność. Ale jak… Dlaczego? Całe napięcie, które w sobie miała nagle zniknęło, ale nie, bo ta wizja ją ukoiła, a bo… Bo nie miała na nią żadnego wpływu. Jeszcze nie była pewna, czy dobrze myśli, czy to nie jest jakiś błąd, ale Carter był tak jasny w swoich słowach, a jednocześnie tak naćpany, że mógł sobie to wszystko wymyślić, a ona zero pojęcia, jak wyciągnąć z niego prawdę, aby się nie wkurwił.
— Opowiedz mi więcej o lipcu. — Poprosiła szeptem i spojrzała na niego. Bez gniewu, który łatwo mógł się pojawić. Popatrzyła tak, jakby naprawdę chciała wszystko wiedzieć. O jego planach, o przyszłości o wszystkim czego teraz nie wiedziała. — Co będziemy wtedy robić, Carter? Co będziemy świętować?
Nie zapytała wprost. To by go wystraszyło. A Sloane nie potrzebowała, aby Carter teraz od niej uciekł. Potrzebowała, aby jej zaufał, aby wiedział, że może jej ufać. Gdyby wybuchła, a była tego blisko, to całe ich zbliżenie poszłoby na marne. Wiedziała, że kłamał lub mówił to co czuł, gdy byli razem. Nie kochał jej. Nie tak, jak dawniej. Mówił już przecież, że nie potrafi jej kochać. Nie po tym wszystkim co mu zrobiła. Więc… Sloane po prostu siedziała dalej przy nim. Z dłonią na jego karku, paznokciami, które muskały jego skórę i czujnym spojrzeniem, które mu mówiło, że tutaj jest.
UsuńJeszcze nie była gotowa na to, aby Carter ją puścił. Aby zorientował się, że Sloane to Sloane, że tak naprawdę to nie było jej miejsce przy nim. Jeszcze przez moment chciała, aby udawali. Ona i on i nic więcej.
— Myślałeś kiedyś… jak będzie nasze życie wyglądać za kilka lat? — Zapytała i podłapała jego spojrzenie. Nie było przytomne, jeszcze, ale było w nim coś… Coś co Sloane znała, ale teraz nie potrafiła nazwać. Jakby znajdował się między rzeczywistością, a narkotycznym hajem i nie wiedział w którą stronę ma zmierzać. — Czego byś dla nas chciał, kochanie? — Mówiła dalej, ale choć pytała o siebie i niego to czuła, że jego odpowiedź może nie być kierowana do Sloane, ale do tej dziewczyny, której teraz u jego boku brakowało.
sloane
Nie rozpoznawał jej w pewnych momentach. Widziała to po jego oczach i sposobie w jaki się jej przyglądał, jakby spodziewał się, że zaraz pojawi się tutaj ktoś inny. Carter nie musiał mówić kogo chce zobaczyć. Sloane to po nim widziała. Blondynka nie była tą dziewczyną, którą chciał mieć na swoich kolanach, ale był w takim stanie, że było mu to już obojętne. Równie dobrze mogła na nim siedzieć Ruby lub jakaś fanka, które zawsze się tutaj kręciły i miały nadzieję, że Zaire zwróci na te dziewczyny uwagę i poświęci im kilka minut. Czasem ją widział i mówił, że ją kocha, a Sloane sobie pozwalała to wszystko słyszeć i udawać, że to jego prawdziwe słowa, których po prostu wcześniej nie mógł jej powiedzieć. Ona w środku naprawdę wiedziała, że ta ich wielka love story dawno temu dobiegła końca, ale nie potrafiła jeszcze go w pełni wypuścić ze swoich dłoni. Pragnęła go w ten desperacki sposób, który wiele razy u niej widział podczas rozstania. Jakby nie potrafiła bez niego funkcjonować. Bo nie potrafiła. Jeszcze się tego nie nauczyła, ale być może z czasem zrozumie, że jej miejsce już nie jest przy Carterze. Nie była tego pewna. Niczego nie była już pewna.
OdpowiedzUsuńSloane myślała nad tym lipcem. Siedem miesięcy. Wszystko wtedy miało się zmienić. Z dwójki zmiana na trójkę. To było jasne, że nie mówił o żadnym cholernym psie. Jeszcze nie wiedziała, jak ma na to zareagować. Ani czy miała prawo zareagować. Może Carter bredził od rzeczy. Może… Może wcale nie chodziło o jakieś dziecko. Carter i dziecko? Bycie ojcem? Przerastało go – ją zresztą też – opiekowanie się psem, a co tu mówić o dziecku. Tylko to też wszystko miało sens. To, co Carter mówił. Jak się napinał i denerwował. Sophia wpadła i go zostawiła? Przestraszył się i sam odszedł, a teraz było za późno, żeby to cofnąć? Nie miała odwagi, aby zapytać. Milczała, jakby nie chciała, aby ten temat wracał. Naiwnie myślała, że jeśli nie będzie się odzywać to się ten lipiec nie wydarzy. Może okaże się, że Carterowi coś się po prostu pomieszało.
Sloane słuchała go w ciszy. Nie przerywała, nie wtrącała już żadnego „będzie dobrze, kochanie”, bo wiedziała, że nie będzie. Nie z nią. To nie jej Carter potrzebował. Tym razem potrzebował tej dziewczyny, z którą był od miesięcy i z którą… To jej nawet nie chciało przejść przez gardło, ale z którą spodziewał się dziecka. Najwyraźniej. Bo Sloane jeszcze prze chwilę miała nadzieję, że Carter po prostu bredzi i mu się coś pomyliło, że to nie jest prawda, a to wszystko to jakieś jedno wielkie nieporozumienie.
Sama ześlizgnęła się z jego kolan, jakby automatycznie chciała mu dać przestrzeń, której teraz tak bardzo potrzebował. Lub wydawało się jej, że potrzebuje. Miotał się w spojrzeniu i gestach, które były odrobinę zbyt chaotyczne, a jednocześnie zdawały się być odpowiednio przemyślane. Sloane patrzyła za Carterem, gdy sięgał po zioło od kogoś, a potem odchodził. Nie zaprosił jej ze sobą, nie spojrzał na nią. Z początku myślała, aby dać mu święty spokój, ale to nie był czas, żeby został sam. Nie mógł teraz za nic zostać sam, a ona chociaż czuła się… Podłamana tym co usłyszała postanowiła, że pójdzie za nim. Zabrała swoją kurtkę oraz torebkę. Dobrze wiedząc, gdzie znajdzie Cartera. Sloane szła znajomymi korytarzami. Poszła za nim kilka minut później. Wypiła przy stoliku jeszcze jakiegoś shota, a może dwa. Nie była już pewna. Narkotyk krążył w jej żyłach, ale nie pobudzał tak, jak zwykle to miało miejsce. Czuła się dziwnie. Inaczej niż zazwyczaj. Po tym miała dwa nastroje – była najszczęśliwsza na świecie albo przechodziła przez jakiś depresyjny epizod, który potrafił trwać godzinami.
To wszystko to było kłamstwo. Oni i te Karaiby. Wiedziała o tym.
Miłe wspomnienie, ale to by było na tyle. Carter był teraz kimś innym. Facetem, który miał inne priorytety, a którymi nie była Sloane ani jej życie. Musiała to kiedyś w końcu zaakceptować. Zabrałaby go tam. Do tego hotelu, gdzie byliby tylko we dwójkę. Do tego świata, gdzie nikt poza nimi się nie liczył. Udawałaby, że mogą tam się skryć na zawsze. Uciec przed wszystkim.
Uderzyło w nią mroźne, grudniowe powietrze. Gdzieniegdzie zalegał śnieg. Nowy Jork był go teraz pełen. Jednak nie w takich zakamarkach, gdzie łączył się z brudem na betonie i przypominał błotnistą breję. Sloane westchnęła bezgłośnie, kiedy zobaczyła Cartera. Bez słowa siadła obok niego.
Usuń— Ja to zrobię. — Powiedziała cicho i wzięła do niego nieskręconego blanta, aby mu z tym pomóc. Drżały mu dłonie. W głowie miał chaos. Ona zresztą też, ale zdawało się, że jest bardziej… Rozgarnięta niż on. Lub tylko sobie to wmawiała.
Skręcenie go było zadaniem automatycznym. Takim, przy którym nie trzeba myśleć. O ile ma się myśli w odpowiednim miejscu, a żadne z nich ich nie miało. Sloane nie chciała pytać, choć miała setki pytań do Cartera. Dlaczego, kiedy, po co, jaki jest plan, czy on w to naprawdę wejdzie. Milion innych, ale nie wypowiedziała na głos nawet jednego. Siedziała obok niego na schodkach, nie czuła chłodu. Przynajmniej jeszcze go nie czuła, ale wszystko mogło się zmienić w każdej chwili, nie? Od betonu bił mróz, a ona siedziała na nim mając tylko cienką kieckę, a pod tyłkiem kawałek skrawka kurtki. Niewiele ją chroniło przed zimnem,
— Gotowe. — Oznajmiła i podała mu gotowego skręta. Spojrzała na Cartera z lekkim uśmiechem, jednak nie tym kuszącym, który posłałaby mu jeszcze jakiś czas temu. — Mogę zostać?
Mogła zacząć się z nim kłócić. Drzeć o to, że jakim prawem zrobił bachora i bajeruje ją w klubie i mówi, że kocha, ale to było bez sensu. Carter nie wiedział komu mówi „kocham cię”. I Sloane to wiedziała. Może akceptowała, a może nie. Chciała to usłyszeć. Nakarmić swoje iluzje i to dostała. W całym jebanym familijnym pakiecie.
sloane
Sloane się nie spieszyła. Robiła to wiele razy w przeszłości. Czasem sama, ale najczęściej z nim. Mogła teraz przywołać dziesiątki takich wspomnień. Jak chociażby to, kiedy leżeli w środku zimy w penthousie, oknem padał śnieg, a oni nie przejmowali się absolutnie niczym. Prawie się do tego uśmiechnęła, ale na więcej sobie nie pozwoliła. Wracanie do tego, a zwłaszcza z nim obok, było niepotrzebne i mogło prowadzić do niepotrzebnych emocji, a Sloane wolała uniknąć wybuchu. Była go blisko. Tylko resztkami czegoś się po prostu pilnowała, aby nie pozwolić sobie na niepotrzebne słowa. Chyba… Chyba zwyczajnie była w szoku. I to większym niż kiedy zobaczyła oświadczyny. To mogłaby sobie wytłumaczyć. Carter zawsze szybko podejmował decyzje i lubił mieć kontrolę, a ślub łączył mocniej niż zwykłe chodzenie ze sobą. Mogłaby go wtedy kryć. Wszystko co wiedziała o jego biznesie na boku, choć Sloane miała wrażenie, że to rapowanie jest na boku, ale to już bez znaczenia było w tym momencie. Ale dziecko? To była zbyt duża odpowiedzialność, jak na życie, które prowadził. Zbyt ogromna zmiana. Nawet nie wiedziała, czy on kiedykolwiek je chciał mieć. Nie poruszali tego tematu. Sloane tego instynktu nigdy nie miała i nie chciała mieć. Zresztą, byłaby naprawdę chujową matką, więc robiła przysługę sobie i temu ewentualnemu dziecku tak naprawdę. Za bardzo lubiła też swoje ciało, aby przechodzić przez takie zmiany, które ją też zwyczajnie w świecie obrzydzały. Dalej nie mieściło się jej to w głowie. Carter ojcem. Zaire ojcem. Facet, który swoje życie spędzał w nocnym klubie i na scenie ojcem. Ok, to nie było z kolei takie niespotykane, ale mimo wszystko wydawało się niemożliwe.
OdpowiedzUsuń— Luz. — Rzuciła w odpowiedzi, kiedy skończyła i mu go podała. Dobrze wiedziała, że nie chodziło tylko o tego skręta, ale o obecność. Nikt z obecnych nie wiedział, kiedy za nim iść. Za bardzo się go bali, aby nacisnąć mu na odcisk i przywołać do porządku, ale nie Sloane. Ona wiedziała, które guziczki wcisnąć, żeby Carter się uspokoił, a które doleją paliwa do już rozgrzanego ognia. Tym razem wybrała pierwszą opcję, bo naprawdę nie zamierzała się z nim kłócić. Nie przyszła tutaj z takim zamiarem. Przyszła, żeby go zobaczyć. Sprawdzić, czy jeszcze żyje.
— Nauczyłeś mnie jak to robić poprawnie. — Przypomniała mu, a na moment jej twarz rozlało to rzadkie światło, które wyrwać z niej potrafił Carter w najmniej oczekiwanych momentach.
Wielu rzeczy ją nauczył. Nie tylko tego, ale wybieranie się na spacer ścieżką wspomnień było kiepskim pomysłem. Wolała siedzieć i milczeć niż mu marudzić o tym, jak kiedyś było im super. Bo było, ale w przeszłości, a obecnie znajdowali się w dwóch różnych miejscach.
Sloane podciągnęła nogi pod siebie, jakby w ten sposób się chciała ogrzać. Mimo, że jeszcze nie czuła tego szczypiącego chłodu. Trzymały ją emocje, które nie pozwalały jej na myślenie o czymś tak prozaicznym jak zimno.
Zerknęła na niego, kiedy się zakrztusił.
— Spokojnie, nie rób tego jak dzieciak na przerwie. — Zaśmiała się krótko, ale bez szydzenia z niego. Raczej chciała trochę rozluźnić atmosferę, która nie należała do najprzyjemniejszych. I o dziwo, ale tym razem to nie była jej wina.
Chętnie wróciłaby do tego, jak siedzieli na sofie i udawali, że wszystko jest takie, jakie być powinno, ale okłamywaliby się tylko mocniej, a potem oboje nie potrafiliby się z tego tak łatwo podnieść. Może lepiej było trzymać się rzeczywistości.
— Też nieszczególnie mam mądre rzeczy do powiedzenia. — Wzruszyła. Naprawdę nie wiedziała, jak mogłaby go w tej sytuacji pocieszyć czy jakie rozwiązanie zaproponować. Gdyby chodziło o nią decyzja byłaby tylko jedna i nie do negocjacji.
Odebrała od niego skręta w milczeniu. Wsunęła go między usta i zaciągnęła się, ale ostrożniej niż Carter. Przetrzymała dym chwilę w płucach, a potem wypuściła go nad ich głowami. Unosił się chwilę w powietrzu, a potem zniknął. Szkoda, że problemy tak szybko nie znikały. Sloane była pewna, że wtedy życie byłoby łatwiejsze.
Odwzajemniła jego spojrzenie. I w jej oczach nie było tego pustego pożądania, które jeszcze chwilę temu w niej tkwiło. Wciąż jednak była miłość do niego. Pokręcona i poplątana, której nie potrafiła sobie ani jemu wytłumaczyć, ale była. Bolesna i trudna, ale żywa.
Usuń— Czyli to prawda… — Westchnęła ciężko i oddała mu skręta. Zakuło to. Mocniej niż się Sloane spodziewała. Po prostu było takie… Nieprzyjemne. — Cholera.
To chyba był najlepszy komentarz, jaki mogła mu dać. Mogła szydzić i się śmiać, ale Carter tego nie potrzebował. Nie wątpiła, że inni zrobią to za nią, gdy się dowiedzą. Ciężko coś takiego raczej ukryć.
— Masz szuflady pełne gumek. Skorzystaj z nich czasem. — Mruknęła i musiała odkaszlnąć, jakby coś jej zalegało w płucach, a może na języku.
Nie wiedziała, dlaczego, ale oparła głowę o jego ramię. Bez proszenia o coś więcej.
— Chcesz mi opowiedzieć co właściwie się odjebało? — Zapytała bez nacisku. Nie była już jego powierniczką i jej nie ufał, więc zrozumiałaby, gdyby nie chciał, aby zaglądała w te strony jego życia. Czy w jakiekolwiek strony.
Dopiero, kiedy powiedział, że zmarznie poczuła chłód. Zadrżała, kiedy wiatr musnął jej odsłonięte nogi.
— Przeżyję. — Odpowiedziała. Nie chciała go pospieszać, jeśli potrzebował tutaj zostać, ale bardzo możliwe, że oboje zaraz zrobią się fioletowi, a tyłki im przymarzną do betonu. — Powinieneś odpocząć, Carter. Widzę, że nie sypiasz.
Parę godzin być może, a resztę dnia i nocy ciągnął na narkotykach, które go pobudzały i to by było na tyle.
— Możesz wrócić ze mną. Nie powinieneś teraz być sam. — Przemawiała przez nią troska. Chciała go ze sobą zabrać. Upewnić się, że jest bezpieczny i prześpi więcej niż dwie godziny. — Mam mrożoną pizzę i dwa litry coli zero. I piwo. To jednorazowa oferta, jeśli nie to zjem i wypiję to wszystko sama, a jak przytyję chociaż pół kilo to zwalę winę na ciebie.
Próbowała jeszcze humorem ratować sytuację, ale wiedziała, że teraz to nic nie da. To tylko odwlekało w czasie to, co nieuniknione tak naprawdę. Pogodzenie się ze stratą i podniesienie po tym albo zwalczenie ostatni raz o osobę, którą się kocha.
sloane
— Dużo mówisz, jak się czegoś nabierzesz.
OdpowiedzUsuńNie musiała mówić mu więcej. To mówiło wystarczająco wiele, a ona już sobie dodała dwa do dwóch. Teraz to miało więcej sensu, kiedy wspomniał o aresztowaniu. Sloane nie chciała sama zaczynać tego tematu, bo wiedziała, jak łatwo było go spłoszyć, a to ostatnie czego dla niego teraz chciała. I dla siebie samej. Nie potrzebowała, aby się od niej odwracał i uciekał.
— Możemy przestać udawać, że nie byliśmy razem i nie wiem, co trzymasz przy łóżku? — Uniosła lekko brew. Akurat nie odnosiła się do tego co można było znaleźć w jego biurze. Po prostu wiedziała. Ale może się zmienił. Może już nie były ich pełne, a poradników „jak spokojnie przetrwać noc” czy inne głupoty, w które żadne z nich nie wierzyło.
Kiedy lekko poprawił bark Sloane odebrała to za znak, aby się odsunąć, ale nie potrafiła się do tego zmusić. Znajdowała zawsze jakiś komfort w tym, że miała go tak blisko, a teraz… Teraz miała wrażenie, że to może naprawdę być ostatni raz, jak tak z nim posiedzi.
Zaciągnęła się po raz kolejny, zanim mu odpowiedziała.
— Wiem. — Przyznała. Ale tylko tyle wiedziała, bo i ona była trzymana z dala od informacji. — Powiedziała mi. Dlatego tu jestem.
Nie musiała wypowiadać jej imienia, aby Carter wiedział o kim Sloane mówiła. Pamiętała tamtą rozmowę, jak przez mgłę. Była naćpana i pijana, wściekła i jedyny głos czyj chciała usłyszeć to Cartera, a zamiast tego była jego narzeczona, która grzecznie poinformowała ją o tym, że Carter został aresztowany.
— Dlaczego to zrobili? — Przecież to nie miało sensu. Plan był zupełnie inny. Obiecywał jej coś innego, ale obiecywał też, że jeśli coś pójdzie niezgodnie z planem to nie będą się wahać. Westchnęła ciężko, już nawet nie reagując na wzmiankę o Jamesie jakby był jej. — I nie jest mój, tak dla jasności. — Wzruszyła ramionami, ale chciała mu to powiedzieć. Może bez szczegółów, ale… To chyba był zamknięty temat? Sama nie wiedziała. Zawieszony czy coś.
— Nie bądź idiotą, Carter. — Poprosiła cicho. Rozumiała, że to nie jest łatwa sytuacja. Sama była w to przecież zamieszana, choć bardziej jako świadek, ale wciąż nawet będąc w Los Angeles oglądała się za siebie czy przypadkiem nie ma w pobliżu tego faceta z blizną biegnącą przez połowę jego twarzy. — Jeśli zostaniesz w tym… wiesz, że to się nigdy nie skończy. I wiem, że strasznie ci wszystko rozjebałam, gdy mu o tym powiedziałam i jesteś za to wkurwiony, ale naprawdę, naprawdę, chciałam cię z tego wyciągnąć.
Nie zrobiła nic po złości ani w imię jakiejś zemsty. Chodziło o ochronę. Jego, nie siebie. Mogła się martwić o to, co stanie się z nią, ale przede wszystkim chodziło o Cartera i o to, aby był bezpieczny.
— Ucieczka to nie jest rozwiązanie. — Prawie się na to roześmiała, bo sama to przecież cały czas praktykowała. W każdym aspekcie swojego życia. Sloane cały czas przed czymś uciekała. Obowiązkami, miłością, przywiązaniem.
Nie patrzyła na niego oceniająco. Raczej, jak ktoś kto rozumie ten stan. Nawet jeśli jej było daleko do tego, żeby dokładnie poczuć to, co on.
— Masz opcję, aby nie radzić sobie z tym sam. — Powiedziała. Rozumiała ten wstyd przed proszeniem o pomoc. Sama wciąż się tego uczyła. Życia, w którym nie musi zawsze być dzielna. — To też przepustka, żebyś mógł… żebyś dostał życie, na które zasługujesz, Carter. Bez tego gówna i tych ludzi.
Miał powody, aby się bać i Sloane nie zamierzała udawać, że to prosta sytuacja. Bo nic w tym nie było proste. W każdej chwili coś się mogło spierdolić, a Carter… On miał teraz znacznie więcej do stracenia niż wcześniej.
— Mógłbyś mieć to życie, na które zasługujesz z nią.
Prawie nie wierzyła, że to powiedziała. Czuła nieprzyjemny ścisk w środku, kiedy to powiedziała. Może jeszcze nie było na to za późno, a czasami jedna szczera rozmowa naprawdę wiele zmieniała. Tak mogło być i z nimi, ale tego Sloane już nie wiedziała.
— Musisz coś jeść, Carter. — Westchnęła. — Kiedy jadłeś ostatni raz?
Nie była najlepszym przykładem. Omijała posiłki jak głupia, ale jemu już nie musiała na to pozwalać.
Sloane nie próbowała go zmuszać. To ostatnie co chciała zrobić. Za to dalej siedziała obok z głową na jego ramieniu i nogami, które obejmowała rękami, aby trochę chociaż uciec od tego nieprzyjemnego zimna.
Usuń— Spróbuj chociaż… Masz dla kogo zaryzykować.
sloane
Sloane westchnęła przeciągle i przewróciła oczami, bo zdawała sobie sprawę z tego, że Carter nie zareaguje dobrze. Ba, będzie wkurwiony, a przed oczami jedyne co będzie widział to czerwień. Taką krwistoczerwoną, która popchnie go do mówienia i robienia najgorszego. Dobrze wiedziała, że o wkurwi tym, że rozmawiała z Sophią, a może raczej, że dzwoniła do niego tamtej nocy.
OdpowiedzUsuń— Dzwoniłam do ciebie tamtej nocy, kiedy cię aresztowali. — Przyznała. Nawet się nie dziwiła, że nie wiedział, bo nie sprawdzał aż tak dokładnie wszystkich wiadomości. — Pieprzyłam jakieś głupoty Carter, byłam pijana i na haju i ty byłeś jedyną osobą, z którą chciałam porozmawiać. I w końcu odebrała, wtrąciła, że cię aresztowali i na tym się skończyło Carter. I teraz jestem tutaj. I szukałam cię przez cały weekend, ale nikt nie wiedział, gdzie jesteś.
Sloane opuściła ramiona z kolejnym westchnięciem. Naprawdę nie chciała go dodatkowo wkurzyć, ale na to chyba zwyczajnie było już za późno. Znała jego postawę i to, jaki się robił, kiedy coś szło nie po jego myśli, a teraz… Teraz pewnie będzie obwiniał ją za to co wydarzyło się między nim, a Sophią. Nawet, jeśli częściowo miał rację, bo Sloane między nimi mieszała. Czasem świadomie, a czasem nie.
— Jak się martwisz, że nasz mały sekrecik się wydał, to nie, Carter. Nie kłapię językiem aż tak. — Warknęła. Nie mówiła, chyba, o tym co działo się w biurze. Ledwo już pamiętała co mówiła. Miała tylko jakieś przebłyski tego, że mówi mu (jednak Sophii), że go kocha i chce się postarać być lepszą, że gdyby jej dał szansę to pokazałaby mu, jak bardzo jej zależy, ale to już było bez znaczenia.
Patrzyła na niego z zaskakującym spokojem, chociaż mogłaby się wydrzeć również na niego. I chyba nawet tego chciała. Może on tego potrzebował, ale wątpiła, że tył klub był do tego dobrym miejscem. Padały między nimi zbyt poufne informacje, których lepiej było nie puszczać w obieg byle gdzie.
Sama się podniosła, aby mniej więcej zrównać się z nim wzrostem.
— Jestem dumna, Carter. — Wycedziła i uważnie patrzyła mu w oczy. — Chcesz wiedzieć, dlaczego? Bo wiem, że sam byś z tego nigdy nie dał rady wyjść. Sam mi to mówiłeś, pamiętasz? Nikt stąd ot tak nie wychodzi. Dałam ci szansę, po którą sam nigdy byś nie sięgnął!
Zrobiła krok w jego stronę, aż była na tyle blisko, że niemalże czuła jego oddech na skórze. Z tym, że teraz nie było między nimi tego pożądania, co jeszcze na kanapie. Tego wywołanego przez wspomnienia i narkotyki.
— Może ze wstydu, może ze strachu. To bez znaczenia, ale ją masz i ją wykorzystaj. — Syczała dalej. Wściekła, ale nie na niego, o dziwo. Tylko na wszystko wokół co doprowadziło do tego, że tu się znaleźli. — Przynajmniej spróbuj. Jeśli nie dla siebie i nie dla niej, to może dla tego kogo sobie razem zmajstrowaliście. Do lipca masz jeszcze trochę czasu, aby się ogarnąć.
Sloane prychnęła z rozbawieniem na jego kolejne słowa, a potem się gorzko zaśmiała.
— Wyjebane? — Powtórzyła kręcąc głową. — Tak, bo właśnie tak zachowuje się człowiek, który ma wyjebane. Znam cię, Carter. Możesz sobie wmawiać, że nie, ale cię znam. I wszystko co dziś widziałam mówi, że nie masz wyjebane. Upieraj się przy tym, ile chcesz, ale nie siedziałbyś tutaj ze mną, gdyby było inaczej.
Wróciłby do środka. Bawiłby się dalej, ale nie z tym nastrojem, który wyraźnie mówił, że on próbuje o czymś zapomnieć, a to coś nie odchodzi tylko trzyma go za gardło, bo mu zależy.
— Z nami było inaczej. — Mruknęła, ale nie w formie tłumaczenia się. Po prostu sytuacja była inna. — Nie dałam sobie z tym rady, Carter. Okej? My… źle zrobiliśmy wiele rzeczy i cofnęłabym wszystko, żeby cię nie stracić. Nie mogę tego zrobić, nie mogę naprawić. Nie mogę nic zrobić, ale ty wciąż możesz się postarać naprawić to z nią. Ale dobrze wiesz, że nie zrobisz tego siedząc tutaj i ćpając w kółko z Ruby i resztą.
Nie było w jej głosie oskarżenia, a raczej czysta prawda. Bo jeżeli Carter chciał coś naprawić to musiał się za to zabrać już teraz. Nie za tydzień, nie za pół roku, nie w lipcu – teraz. I chociaż ją bolało to nie zamierzała patrzeć, jak dalej niszczy sobie życie.
Był już ogarnięty na tyle, że Sloane naprawdę miała wrażenie, że zmierza w dobrym kierunku. Tamtej nocy na tarasie w jego penthousie, kiedy się z nią żegnał. Wyglądał na człowieka, który wie czego chce i że tym kimś nie jest ona ani życie z nią.
UsuńWróciła na schodki, choć nie wiedziała po co. Z torebki wyjęła paczkę fajek i odpaliła jednego, a kiedy Carter usiadł obok podsunęła mu paczkę niemalże pod nos.
— Zajebiste ma znaczenie. — Westchnęła. Nie miała sił, aby mu to wszystko tłumaczyć. On teraz i tak by tego nie usłyszał. Po prostu robiłby dalej swoje, zachowywał się wciąż w ten sam sposób.
Paliła w tej głębokiej ciszy, w której nie było spokoju. Raczej ciężkość, której łatwo się nie można pozbyć. Zamknęła oczy, kiedy się zaciągnęła, jakby chciała się przenieść w jakieś lepsze miejsce. Na przykład na Karaiby. Razem z nim.
Sloane otworzyła oczy i spojrzała na niego, kiedy się odezwał, a potem znów prychnęła i wstała.
— Wstawaj. — Wycedziła. — Wstawaj, Carter! Nie będziesz tu siedział pół nocy i się nad sobą użalał. I tym bardziej nie wrócisz tam i nie będziesz dalej ćpał. — Nachyliła się nad nim, chcąc mu uważnie spojrzeć w oczy. — I grzecznie pójdziesz ze mną. Wyjebane mam w twoje fochy i nastawienie „jestem najgorszy na świecie”, gówno prawda. Raz pozwoliłeś sobie w to uwierzyć i trzymasz się tej wersji, jakby była ona jedyna i prawdziwa. Gdybyś naprawdę był tak zajebiście zły i niewart wszystkiego… żadna z nas by do ciebie nie wracała.
Sloane wracała. Sophia wracała. Jade wracała. Każda z różnych powodów, ale żadna nie umiała sobie go odpuścić, nawet, jeśli należało. Prędzej czy później wracały. Może z uzależnienia, może potrzeby bycia kochaną, a może… Może mimo tych wszystkich wad i problemów widziały w Carterze coś więcej niż niebezpieczeństwo.
sloane
Sloane mogła to wszystko olać. Zniknąć z Nowego Jorku i nigdy więcej nie patrzeć nawet w jego kierunku. Potrafiła się tak odłączyć od ludzi, ale „problem” z Carterem leżał w tym, że ona wcale tego robić nie chciała. Zapomnieć o nim i wyrzucić go z głowy, jakby nigdy nie istniał. Carter nigdy nie był chwilową zachcianką ani facetem, o którym za dwa dni się zapomni, bo pojawił się ktoś inny.
OdpowiedzUsuń— Wiem, że nie prosiłeś. — Przytaknęła. Chciał to wszystko załatwić po swojemu i bez udziału osób trzecich, a Sloane działała po swojemu. Może zrobiła dobrze, a może to za chwilę wszystko jebnie i będą wszyscy razem dzielić wyrok. — Ale chyba nie myślałeś, że się posłucham, co? — Uniosła lekko brew, ale bez rozbawienia. Sloane często działała impulsywnie i to była jedna z tych decyzji, ale jej nie żałowała. Nie, jeśli to ma się przyczynić do tego, że Carter będzie wolny.
— Nie, masz rację. Chodzi o twoje życie. Tobie może nie zależeć, ale są ludzie, którym zależy, Carter. Nie zrobiłam tego, aby się odegrać czy zrobić ci na złość. Może kiedyś to zrozumiesz.
Gdyby jej nie zależało to nie wsiąknęłaby w ten świat. Nie stałaby tutaj teraz ze świadomością, że prawdopodobnie nie ma do czego wracać w Los Angeles. Zawaliła wszystko co było w tym tygodniu ważne, aby znaleźć Cartera. Sprawdzić, czy jeszcze w ogóle żyje i czy nie zamknęli go na zbyt długo. Oby to było warte tego, co zostawiła w LA.
— Nawet przez sekundę nie pomyślałam, że to jest łatwe. — Kurwa, to nie mogło być proste. Sloane sobie nie potrafiła wyobrazić tego, że Carter swoje życie musi tak przeorganizować. Zostać ojcem, prowadzić inny rodzaj życia. To brzmiało idiotycznie. Nie jak życie, do którego Carter był stworzony. — Ale cię znam. I jeśli zależy ci tak, jak mi się wydaje… To nie odpuścisz tak szybko.
Bywał uparty. Do tego stopnia, że Sloane czasem miała mu ochotę za to przyłożyć, kiedy byli razem, bo tak się na coś upierał. Nie chciało się jej wierzyć, że Carter tak po prostu odpuści. Chyba, że… Chyba, że może jednak tego nie chciał. Nie tak w stu procentach. I po prostu znalazł sobie wymówkę, dlaczego odpuszcza. Zresztą, to nie jej sprawa. Nie ona została sama z brzuchem w końcu, nie? Sloane by do tego nie dopuściła.
— I zamierzasz udawać teraz, że nie istniała? — Uniosła brew. Sloane jeszcze pewnych słów nie potrafiła wypowiedzieć na głos. Dziwnie było o tym myśleć, a co dopiero je mówić. — Wiesz… ma coś do czego też masz prawo, więc… Może znikać sobie, ile chce, ale nie może cię odciąć. Jeśli tego chcesz. — Wzruszyła ramionami. Nie była żadnym prawnikiem, ale pewne rzeczy wiedziała i bez tego. Nawet jeśli jej one kompletnie nie dotyczyły.
Słuchała go bez przerywania, ale nie miała nic sensownego do powiedzenia. Tak się jej przynajmniej wydawało, bo może jednak mówiła z większym sensem, ale nie brałaby swoich rad na poważnie. Była naćpana. Nawet jeśli trzymała się nieźle i tym razem nie było zalewania się łzami.
— Nie patrz na mnie, ja jej nie powiedziałam. — Mruknęła. Nie zająkała się nawet słowem o tamtej nocy. — Nie poprawiłeś jej, bo tak było łatwiej niż wytłumaczyć prawdę, Carter.
Boże, bawiła się w jakaś jebaną terapeutkę swojego byłego męża, który stracił dziewczynę. To dopiero było niedorzeczne. Parę miesięcy temu w ogóle by w to nie uwierzyła. Wyśmiałaby każdego kto by próbował jej to powiedzieć.
— I co? Chcesz się naprawdę poddać? — Spytała. Powinna się cieszyć. To mogła być jej szansa, aby się znów wślizgnąć w jego życie. Może musiałaby go chwilę przekonywać, ale… Ale w końcu by jej uległ. Carter nienawidził być sam tak samo mocno, jak ona. Ich związek po prostu miał sens. Nawet przepełniony kłamstwami, krzykami i awanturami, ale miał sens.
— Nie spodziewałabym się tego po tobie.
Wiedziała, że pewnie zabrzmi teraz ostro. Może być ostro. Jak ktoś kto ocenia, ale ktoś nim musiał potrząsnąć. Tylko, dlaczego to musiała być ona? Dlaczego zamiast dobrać się do tego tak, jakby był wciąż jej ona próbowała naprawić związek, których nic nie miał z nią wspólnego?
— Carter, którego ja znam, nie rezygnuje. Nie, kiedy świat się wali, a już szczególnie nie z ludzi, których kocha. — Miała ochotę sama sobie przyłożyć za to. Powinna była rezerwować im hotel na tych jebanych Karaibach, a nie robić mu sesję terapeutyczną za klubem. — Ale skoro masz ochotę, żebyś jakiś inny facet wychowywał ci dzieciaka… Droga wolna.
UsuńTo nie jej sprawa. Na koniec dnia. Mogła go utwierdzić w przekonaniu, że robi dobrze i należało o niej zapomnieć, ale oboje wiedzieli, że to nie jest prawda. Carter nie chciał, żeby to była prawda, a Sloane to wszystko w nim widziała.
— Wiesz, kiedy zobaczyłam parę tygodni po tym, jak z nią byłeś… Wydaje mi się, że to była najzdrowsza wersja ciebie, jaką kiedykolwiek widziałam.
Ich związek opierał się na zbyt wielu przećpanych i przepitych nocach. Na imprezach, kiepskim żarciu i oboje nie byli w najlepszych formach. Wciąż olśniewający, ale czegoś w nich brakowało. Spokoju. Sloane ten spokój znalazła w Jamesie, a potem w Nico, a Carter w Sophii i… I widać było, gdy spokój zaczynał ich opuszczać.
— Teraz masz realną szansę, aby było lepiej, Carter. Nie miałeś tego ze mną ani z Jade. — Westchnęła, a tym razem nawet to imię nie brzmiało na jej języku jak przekleństwo. — Ale masz z Sophią. Więc… Zdecyduj, czy chcesz z niej skorzystać, czy wolisz resztę życia spędzić sam w klubie z obcym dotykiem.
Nie mówiła, że mógłby zawsze wrócić do niej czy do Jade. Carter to wiedział. Obie na niego czekały i bez wahania przyjęłyby z powrotem. Tylko, że wtedy to wciąż wyglądałoby tak samo. Długie noce z nieznaną kobietą obok lub kobietami, uciekanie przed sprawiedliwością i wymiana towaru. Niekończąca się historia.
— Lubię się rządzić, Crawford. Chyba zapomniałeś, więc się przypominam. — Wysiliła się na lekki uśmiech, a potem podeszła do niego i wsunęła swoją rękę pod jego ramię. W formie oparcia, niczego więcej. Przynajmniej chwilowo. — Chodź, kochanie. — Westchnęła, a w tym pieszczotliwym określeniu nie było tej czułości z loży, ale… taka zwykła troska, która mimo upływu czasu nie znikała.
Nie chciała jego obietnic ani poprawy. Tej nocy wystarczyło jej tylko to, że Carter z nią pójdzie i zaśnie przy niej albo chociaż w jej mieszkaniu, a nie w nieznanym miejscu z twarzami, których nie rozpoznawał. Tylko oni, odgrzewana pizza i nic więcej. Jakby wszystko wciąż było na swoim miejscu.
sloane
— Wiesz, że to pojebane, aby była żona przekonywała cię, żebyś zawalczył o laskę, którą wziąłeś po niej? — Westchnęła i spojrzała na niego z lekkim politowaniem, ale raczej to spojrzenie powinna była kierować do lustra, a nie do Cartera. Sloane przyjeżdżając tutaj nie spodziewała się, że będzie mu te wszystkie rzeczy mówić i spróbuje go ściągnąć na dobrą drogę. Chciała czegoś zupełnie innego. Cartera, ale w pełni dla siebie. Przez moment nawet myślała, że im się to uda, kiedy byli w loży i rozmawiali, mimo, że wiedziała, że przez Cartera przemawiały wtedy narkotyki i tęsknota za znajomym dotykiem, a to, czy należał on do Sloane czy do Sophii to było już tak naprawdę bez znaczenia. Wystarczyło, że dobrze mu się kojarzył, a potem zaczął odzyskiwać świadomość i bajka się skończyła. Żadnych Karaibów i za małych sukienek. Tylko brudna, ciężka rzeczywistość, w której przyszło im żyć.
OdpowiedzUsuń— Zrobisz, jak uważasz.
Wzruszyła ramionami. Nie zamierzała udawać, że Carter jako singiel to nie była kusząca wizja. Zresztą, nie musiała mu tego mówić, bo i tak wiedział, że Sloane czekała na to, aż pojawi się okienko z okazją. Tymczasem sama go pchała do tego, aby po nią wrócił. Naprawdę w to nie wierzyła.
— Jak już mówiłam, z nami było inaczej, Carter. — Dwie różne sytuacje, których nie można było ze sobą porównywać. Sloane w tym związku nie była święta, a prawda też była taka, że nie uciekła, bo przerastała ją ta część Cartera, a po prostu była niezdecydowana. Zasmakowała raz trochę innego życia i chciała sięgnąć po więcej, ale nie mogła tego zrobić bez krzywdzenia Cartera i zniszczenia ich relacji.
Słuchała go chyba z takim spokojem, bo nie miał komu innemu się wygadać. Kto miałby niby go słuchać? Kai? Który jeszcze przytaknie, że robi dobrze? Czy Jade, która też sięgała po Cartera z taką samą siłą, jak Sloane? Być może blondynka była naprawdę jedyną, która mogła go wysłuchać, która nie oceni i która… Zrozumie. Nawet, jeśli nie wszystko to jakąś część.
— LA mi chyba siadło za mocno na łeb. — Mruknęła. Zdecydowanie te wszystkie jogi i pilatesy swoje robiły. I darmowa terapia na tarasie i plaży dołożyła jeszcze swoje trzy grosze. Kurwa, LA… Zacisnęła na moment usta, ale zaraz przestała się tym przejmować. Trudno. Zajmie się tym po powrocie. — Jak się okaże, że zostałam bezrobotna to wrócę po zapłatę, a póki co rady masz za darmo.
Prychnęła w rozbawieniu. Rady od byłej żony, aby leciał po obecną narzeczoną. To dopiero było idiotyczne i niespotykane. Jednocześnie… Co, jeśli Carter uzna, że to naprawdę bez sensu? I nie wróci po Sophię? Czy wtedy Sloane miałaby swoją szansę? Czy wtedy mogliby dać sobie czas na to, aby spróbować jeszcze raz? Bez wymazywania przeszłości, ale bez rozdrapywania jej na małe kawałki i ranienia siebie nawzajem? Chciałaby tego. I jakaś jej część miała nadzieję, że Carter nie będzie próbował do niej wrócić.
Przytaknęła, kiedy poprosił, aby skończyła z tym wszystkim. Z wielką chęcią. Ona również nie miała już ochoty na to, aby dalej o tym mówić. Wolała skupić się na czymś innym i znacznie przyjemniejszym.
Roześmiała się, ale nie tak głośno i wesoło, jak miało to czasem miejsce.
— W życiu. Z glutenem i mięsem, poczwórny ser i z sosem, który ma w sobie zapas kalorii na trzy dni. — Dobrze było oderwać się od tych myśli. Tak po prostu pogadać o czymś innym, a nie o problemach, które się tylko piętrzyły.
Pociągnęła go w stronę ciemnego auta, które zawsze stało w tym samym miejscu. Kierowca gotowy o tego, aby odjechać w każdym momencie. Sloane to w ich życiu naprawdę uwielbiała. Nikt nie musiał łapać taksówek. Czekać na zimnie. Ciepłe miejsce po prostu na nich czekało. Bez słowa wślizgnęła się do auta, które dobrze znała i które mieściło w sobie wiele wspomnień. Kierowca również był znajomy. Wystarczyło powiedzieć, że jadą do Sloane i tyle. Znał drogę i adres. Nie pytał o nic więcej. Droga też minęła w dziwnej, ale potrzebnej ciszy. Każde skupione na swoich myślach. Na tym z czym przyszli i co za sobą zostawili, a co podążało za nimi jak cień.
Sloane pamiętała wieczór, kiedy był u niej ostatni raz. Jak siedzieli na podłodze z tą paskudną whisky i jak Carter potem wyszedł. W jakim stanie znalazła go na parkingu. Tego błędu drugi raz nie zamierzała popełnić. Tej nocy nie da mu stąd zbyt łatwo wyjść. Przede wszystkim, bo chciała go mieć dla siebie chociaż na parę godzin. Nawet jeśli nie będzie tak naprawdę jej i nawet jeśli nic się nie wydarzy. Sama świadomość, że będzie obok jej wystarczy. I oczywiście nie chciała też, aby był tej nocy sam. Potrzebował kogoś, a jego kumple nie byli najlepszym towarzystwem.
Usuń— Czuj się jak u siebie,
Rzuciła to zgodnie z tym, co czuła. Pazurki ciągnące po panelach ich powitały. Było to tak znajome, że niemal bolesne wspomnienie. Rue, która wskoczyła najpierw łapkami na nogi Sloane, a dopiero po chwili spojrzała na Cartera i potrzebowała dwóch sekund, aby mężczyznę sobie przypomnieć. W tej samej chwili jej piski stały się niemal nieznośne. Sloane uśmiechnęła się pod nosem.
— Wstawię tą pizzę i przy odrobinie szczęścia nie spalę kuchni. — Rzuciła i skierowała się do kuchni. Rzadko z niej korzystała i pewnie łatwiej byłoby coś zamówić, ale chyba potrzebowała zająć czymś ręce. Zrobić cokolwiek, aby nie myśleć zbyt intensywnie o tym, że w salonie kręcił się Carter. Ten Carter, do którego nie mogła podejść i objąć, jak gdyby nigdy nic. Z którym nie mogła zrobić nic poza trzymaniem jakiegoś bezpiecznego dystansu i udawaniem, że to jej pasuje.
sloane
Prawda była taka, że Carter nie był dla Sloane tylko byłym mężem. Był też wszystkim pomiędzy i ludziom było ciężko to zrozumieć. Oni sami najpewniej nie rozumieli tej relacji do końca. Nie była to czysta miłość, ale to nie była również nienawiść. Ciężka do zidentyfikowania przyjaźń? Niedokończone sprawy? Sloane nie miała pojęcia, jak mogliby się określić. Najprościej chyba było powiedzieć, że byli dla siebie wszystkim. Sloane bez zastanowienia rzuciła wszystko, aby go znaleźć i nie miała wątpliwości, że Carter zrobiłby dokładnie to samo dla niej. Nie martwiła się o to, co będzie po powrocie. Najważniejsze teraz stało przed nią, a póki jeszcze mogła to zamierzała się nacieszyć jego obecnością.
OdpowiedzUsuń— Więc doceń, że nie rzucam kurwami, tylko ci daję… porządne rady, jak na naćpaną ex żonę przystało. — Odparł luźno, a potem się krótko zaśmiała, kiedy zdała sobie sprawę z tego, jak to naprawdę wszystko brzmi i jak ta scenka wygląda. — Nie, Carter. Nigdy nie byliśmy normalni. — Westchnęła, ale chyba nie było jej z tym źle. Inaczej nie potrafili funkcjonować, a jeśli ktoś nie rozumiał ich dynamiki to szczerze, ale to nie był problem Sloane i Cartera, a tych który próbowali za nimi nadążyć, kiedy oni sami nie wiedzieli, który bieg już wrzucali. Pędzili przez życie jak po torze wyścigowym i odnajdowali się w tym świetnie.
Spodziewała się wielu rzeczy, ale nie tego, że Carter będzie w jej mieszkaniu tej nocy. Jeszcze w loży sądziła, że może wylądują w jakimś hotelu lub w innym kraju. To nie byłby problem wsiąść w prywatny samolot i w przeciągu paru godzin znaleźć się w raju. Był natomiast w jej mieszkaniu. Pierwszy raz od wielu miesięcy, a Sloane… Sloane nie wiedziała, co ma o tym sądzić. Sama go tu ściągnęła i chciała go tutaj, ale gdy już był to nie wiedziała, jak ma się zachować. Uciekła do kuchni, jakby była prawdziwą panią domu i wiedziała, jak obsługiwać ten piekarnik. Nie gotowała. Nigdy. Nauczyła się tylko tej głupiej jajecznicy, bo się na to uparła, ale przecież nie będzie karmiła go jajkami. Bez przesady, nie?
Wyjęła pudełko z pizzą i rozerwała je, bez czytania instrukcji, bo po co? Paznokciami rozerwała folię na pizzy, a ta leżała na blacie, kiedy Sloane próbowała włączyć piekarnik. Na ile stopni? Na ile minut? Jak się go do cholery włącza? Mamrotała pytania do siebie pod nosem, kiedy z salonu usłyszała głos Cartera.
— Co? — Zawołała, choć słyszała go doskonale. — Spril… Co? Boże, co ty w siebie wciskasz. — Mruknęła, ale wiedziała, że ją słyszy. Jej również brakowało tej lekkości. Tych żartów, które tak naprawdę nimi nie były, ale pomagały odłączyć się od rzeczywistości. Rozejrzała się po kuchni, ale nie było tu zbyt wiele. — Mam kiwi! Ale nie wiem, ile tu leży. Na własne ryzyko możesz się częstować.
Nie było jej tu ponad tydzień. Nawet nie wiedziała, czy ktoś tu przychodzi sprzątać. Pozmieniało się trochę od ostatniego czasu. Teraz to zresztą było bez znaczenia.
Stała przy piekarniku, który się owszem świecił w środku, ale nie wydawał żadnych piekarnikowych dźwięków. Klikała coś na ekranie, ale pojęcia nie miała co robi. Przewijała jakieś ustawienia, programy, ale cholera nic jej nie pasowało.
Zwróciła głowę w stronę Cartera, kiedy tu wszedł. I przez moment poczuła, jakby wszystko było tak, jak powinno. Nie pierwszy raz próbowała rozpracować piekarnik i zwykle to jemu się udawało to zrobić. Stał oparty tak, jak wiele razy przedtem z tym swoim półuśmiechem, który sprawiał, że Sloane momentalnie również się uśmiechała i dokładnie to samo zrobiła w tej chwili.
— Mhm, kokaina zapijana zielonym smoothie. Wspaniały balansik, co? — Zaśmiała się, bo to nie był żaden przytyk. — Hej, właśnie! Miałeś swoją dawkę zielonego na schodkach. Teraz pora na obleśnie tłustą pizzę.
Mogłaby uwierzyć, że to ich codzienność. Przyzwyczaiłaby się do tego w moment. Może już się przyzwyczajała do Cartera przy sobie. Do tego, że kręcił się po jej kuchni grzebał w jej szafkach, jakby był u siebie. Poniekąd był, a Sloane nigdy nie odmówiłaby mu miejsca w swojej przestrzeni.
— Odczep się od moich szuflad. — Rzuciła i prawie pogroziła mu palcem. — To artystyczny nieład.
UsuńZwróciła się znów do piekarnika i chyba w końcu się jej udało. Dwieście stopni wydawało się, że to za mocne, a może tak szybciej się zrobi? Wzruszyła ramionami i zmniejszyła do stu osiemdziesięciu pięciu, a potem wrzuciła pizzę do środka. Powinno wystarczyć, a jak się spali lub będzie ohydne to zamówią coś przyszykowane przez innych ludzi, a niewypał z pizzą zostawią za sobą.
Kątem oka obserwowała, jak wyciąga colę i szklanki. Robił to tak, jak zawsze. Było w tym coś tak nieznośnie znajomego. Nie mogła przestać się gapić. Nie tak nachalnie. Z pewnym sentymentem. Sięgnęła po szklankę, a chłodny napój przyjemnie ukoił pragnienie, o którym wcześniej nie myślała.
Podążyła za nim wzrokiem, kiedy wskazał na łazienkę.
— Pewnie. — Nie musiała się zastanawiać nad odpowiedzią. Uśmiechnęła się lekko, a w środku coś się w niej ścisnęło. Ta dziwna świadomość, że on tu naprawdę zostaje i nie szuka ucieczki przy pierwszej możliwej okazji.
Na moment zawahała się przed tym, czy to powiedzieć, ale jednak powiedziała.
— Ukradłam ci parę ciuchów. — Wzruszyła ramieniem, jakby to było nic wielkiego. — Okej, w porządku. Więcej niż parę, ale nie upominałeś się, więc założyłam, że ich nie potrzebujesz.
Próbowała mu w ten sposób dać znać, że ma dla niego coś, jeśli chce. Podejrzewała, że będzie chciał, bo nie było nic przyjemnego w zakładaniu przesiąkniętych papierosami, ziołem, potem i klubem ubrań.
sloane
Niech będzie do 200🤭💰
OdpowiedzUsuń