Mówi się, że do wszystkiego można się w życiu przyzwyczaić – do zgiełku wielkiego miasta, w objęciach którego znalazłeś swój azyl; do pracy, którą pomimo dwunastogodzinnych dyżurów wysysających niekiedy ostatnie resztki sił chyba naprawdę lubisz. Do widoku zmasakrowanych po ofensywie ciał, które wbrew pozorom nie śnią ci się po nocach, i do tego, że nierzadko musisz trzymać nerwy na wodzy, mimo że nie raz osiągają swoje apogeum. W tej branży można przyzwyczaić się również do przykrej świadomości, że twoim zadaniem jest pomóc, choć nie zawsze jesteś w stanie. Ale bez względu na wszystko, zawsze podnosisz się z kolan i idziesz dalej, bo gdziekolwiek byś nie był, wiesz, że nie zabierzesz tych historii ze sobą do domu. Ani ty, ani twoi koledzy nie bierzecie tego do siebie i mówiąc brzydko – przy ilości kadrów, jakie ujrzały wasze oczy, po prostu spływa to was. Nie pozwalasz sobie na przeżywanie start; nie opłakujesz kogoś, kogo nie uratowałeś i bynajmniej nie dlatego, że śmierć jest ci obca. Po prostu nie możesz i duże prawdopodobieństwo, że już nie potrafisz. Mówi się, że podobno w ludziach jest tyle samo dobra, co zła, mimo że ten aktualnie zepsuty świat kładzie pomiędzy nimi granicę – dla Ciebie istniała ona zawsze. Bo człowiek wybiera drogę świadomie i w taki sam sposób czyni, a nikczemne decyzje nie zasługują dziś na miłosierdzie. Ale nie chodzi o nieprzemyślaną zemstę, bo ona zwykle nie zadowala – wystarczy determinacja, której pokłady nie pozwalają Ci się zatrzymać, a masz wystarczająco sił by płynąć – i płyniesz, bo dobrze już wiesz, że utrata życia nie jest wcale najgorszą rzeczą, jaka może spotkać człowieka. Najgorsza jest utrata tego, po co się żyje.
Zawsze, kiedy potrzebowałem ciszy, szukałem jej w lesie – w świecie dziesiątek zwierząt i tysiąca drzew, których zapach wielokrotnie przenikał materiał odzieży, dając się poczuć jeszcze w czterech ścianach rodzinnej chaty. W świecie, w którym nikt nie słyszał skowytu moich słabości, nie raczył mnie zbędnym politowaniem, gdzie nie musiałem liczyć przeklętego czasu, który tam, w kraju spowitym pyłem, zdawał się stać w miejscu. Ponieważ tam liczyło się go zupełnie inaczej – wybuchami, zapachem wsiąkającej w rozpaloną ziemię padliny i krzykiem. Najczęściej niewinnych. A kiedy pojawiała się sekunda ciszy; kiedy poza biciem własnego serca nie słyszało się niczego więcej, należało sięgnąć po broń, bo owszem – to była cisza, ale tylko przed burzą. Bo tam, w miejscu w którym cierpienie liczy się ilością zakleszczonych w ciele kul, a wygraną ilością przytarganych za łachy zwłok, nie miejsca na ciszę. Ani na człowieczeństwo, bo o czym pomyślisz, kiedy staniesz przed lustrem oblany ludzką krwią? Dlaczego dziś jej tak mało.
Nauczono nas działać na zimno, bez emocji. Nie zastanawiać się, czy twój poszkodowany jest kobietą, dzieckiem czy dorosłym facetem. To była nauka na wagę życia. Niesamowicie pomogło mi to na zmianie w Afganistanie, szczególnie gdy byłem wzywany do rannych po wybuchu ajdików, bo zwykle była tam taka rozpierducha, że nie wiedziałem, który ranny umrze najszybciej. Obecny wokół strach, złość, bezradność – te uczucia naprawdę mogą cię blokować. To trudne, ale musisz o nich zapomnieć. Jeśli mówimy o udzielaniu pomocy na polu walki, to nie ma tam miejsca na emocje. Musisz działać zimno, jak profesjonalista, bo ratowanie życia braci jest twoim największym priorytetem. A uczucia? Owszem, one niestety przychodzą, ale później – gdy opadnie kurz. Bo żołnierz, z którym walczysz ramię w ramię, zawsze przyjdzie ci z pomocą, gdy zostaniesz ranny – opatrzy cię, wyprowadzi spod ognia nieprzyjaciela; zaryzykuje swoim życiem, by ratować twoje, a jeśli będzie naprawdę ciężko, zostanie przy tobie.
I to właśnie jego twarz stanie się ostatnim obrazem w twojej pamięci.
Zawsze, kiedy potrzebowałem ciszy, szukałem jej w lesie – w świecie dziesiątek zwierząt i tysiąca drzew, których zapach wielokrotnie przenikał materiał odzieży, dając się poczuć jeszcze w czterech ścianach rodzinnej chaty. W świecie, w którym nikt nie słyszał skowytu moich słabości, nie raczył mnie zbędnym politowaniem, gdzie nie musiałem liczyć przeklętego czasu, który tam, w kraju spowitym pyłem, zdawał się stać w miejscu. Ponieważ tam liczyło się go zupełnie inaczej – wybuchami, zapachem wsiąkającej w rozpaloną ziemię padliny i krzykiem. Najczęściej niewinnych. A kiedy pojawiała się sekunda ciszy; kiedy poza biciem własnego serca nie słyszało się niczego więcej, należało sięgnąć po broń, bo owszem – to była cisza, ale tylko przed burzą. Bo tam, w miejscu w którym cierpienie liczy się ilością zakleszczonych w ciele kul, a wygraną ilością przytarganych za łachy zwłok, nie miejsca na ciszę. Ani na człowieczeństwo, bo o czym pomyślisz, kiedy staniesz przed lustrem oblany ludzką krwią? Dlaczego dziś jej tak mało.
Nauczono nas działać na zimno, bez emocji. Nie zastanawiać się, czy twój poszkodowany jest kobietą, dzieckiem czy dorosłym facetem. To była nauka na wagę życia. Niesamowicie pomogło mi to na zmianie w Afganistanie, szczególnie gdy byłem wzywany do rannych po wybuchu ajdików, bo zwykle była tam taka rozpierducha, że nie wiedziałem, który ranny umrze najszybciej. Obecny wokół strach, złość, bezradność – te uczucia naprawdę mogą cię blokować. To trudne, ale musisz o nich zapomnieć. Jeśli mówimy o udzielaniu pomocy na polu walki, to nie ma tam miejsca na emocje. Musisz działać zimno, jak profesjonalista, bo ratowanie życia braci jest twoim największym priorytetem. A uczucia? Owszem, one niestety przychodzą, ale później – gdy opadnie kurz. Bo żołnierz, z którym walczysz ramię w ramię, zawsze przyjdzie ci z pomocą, gdy zostaniesz ranny – opatrzy cię, wyprowadzi spod ognia nieprzyjaciela; zaryzykuje swoim życiem, by ratować twoje, a jeśli będzie naprawdę ciężko, zostanie przy tobie.
I to właśnie jego twarz stanie się ostatnim obrazem w twojej pamięci.
odautorsko
[no kolejny zawał! ♥
OdpowiedzUsuńKod jak zawsze zachwyca, a to co dzieje się w dodatkowych informacjach to już totalny kosmos!!! Czytanie Ciebie w narracji pierwszoosobowej było zaskakujące, ale czuję, że z tym panem będzie więcej niespodzianek :3
Najchętniej z miejsca porwałabyn do wątku, ale możliwe, że masz mnie dość :) widzę natchnienie lekturą i mocno trzymam kciuki, aby kreacja i prowadzenie Reggiego wyszło właśnie tak, jak sobie założyłaś :*]
Charlie i Elizabeth i Gwendoline
[Wiesz, że nawet wczoraj przemknęło mi przez myśli, kiedy pojawi się tutaj Reginald? A tutaj proszę, jaka niespodzianka do śniadania! :D
OdpowiedzUsuńChwała Ci za krótkie wytłumaczenie skrótów w zakładce, bo czulibyśmy się pewnie zagubieni (a przynajmniej ja), a tak to już wiemy trochę więcej o Twoim nowym bohaterze, któremu, swoją drogą, traumy nie szczędziłaś. Jednocześnie wyobrażam sobie, jak strasznie ciężko musiało mu być, gdy wracał do NY poza terenem wojny
i wyobrażam sobie, jak ciężko musi mu być dalej, nawet jeżeli o tym nikomu nie wspomina. ;)
Za to ja muszę wspomnieć, że ma szalenie uroczy domek na prawie totalnym odludziu, podoba nam się! :D
I cóż mogę powiedzieć, ponoć szczęśliwi czasu nie liczą, więc udajmy, że go mamy pod dostatkiem i zapraszam na wątek do Padmy, jestem pewna, że wyjdzie nam z tego coś super! :D
Baw się dobrze z Reginaldem! ;)]
Padma Dhawan
[ oficjalnie się zakochałam! O Panie! 🖤💚🖤 ]
OdpowiedzUsuńNatalie Mariposa-McVay
Raphael Bloom
[Imię Reginald chodzi za mną od jakiegoś czasu, a teraz wchodząc na blog - proszę jaka niespodzianka. :D Drugą rzeczą, która mi się natomiast rzuciła w oczy jest zdjęcie Noah i Ally w powiązaniach. ❤ A zdjęć postaci już komentować chyba nie muszę, bo każde kolejne wywołuje palpitacje serca. :D Chciałabym zrozumieć, czemu ludzie z własnej woli decydują się na taki, a nie inny zawód. Doświadczenie z tym nam nijakie, pomijając setkę filmów, które się obejrzało, ale jakie to daje pole do popisu? Tak czy siak, nie dziwię się rodzicom Reggiego (można tak skracać?:D), że nie są zadowoleni z jego wyborów. Na ich miejscu też pewnie umierałabym ze strachu za każdym razem, jak wyjeżdża na misje. ^^ Chętnie porwałabym do wątku, ale nie wiem, jak idą Ci wątki między panami, ale gdyb Reginald potrzebował kogoś z kim chciałby wypić piwo i pogadać tak na luzie, to zapraszam ciepło!^^]
OdpowiedzUsuńEthan Camber & Hudson Chambers
[ O borze najzieleńszy. A co tu się podziało!
OdpowiedzUsuńJestem w pełni podziwu, bo karta jest tak bogata, zarówno w treści, jak i w dodatkach, że nie wiem, co pierwsze czytać, na co patrzeć i czym jeszcze mocniej się zachwycać. Genialna robota!
Co do samej postaci, to poznając historię Reginalda od razu wyobraziłam sobie to wszystko, o czym napisałaś i muszę przyznać, że mężczyzna ma chyba bardzo mocną psychikę, ale jednocześnie jest osobą, która trzyma gdzieś w sobie ten cały ciężar wojny. I nic dziwnego - trudno by przecież było wyprzeć to wszystko. Piętno wspomnień wojny zapewne jest najcięższym, jakie można otrzymać.
Mam nadzieję, że upora się z tym wszystkim i życie "po" będzie dla niego lepsze i lżejsze :)
Weny i czasu dla tej postaci!
A w razie chęci zapraszam do siebie na wątek :) ]
Jen Woolf
[ Nie napiszę nic oryginalnego. Zachwyca mnie kod. Zachwyca mnie pan ze zdjęć (kropka w kropkę mój ideał!) i zachwyca mnie kreacja postaci. Zawsze, gdy coś wyjdzie spod Twoich rąk, jestem w pełni usatysfakcjonowana. Postać jest przemyślana i skonstruowana od a do z w konsekwentny sposób. Jestem pełna podziwu, naprawdę. Aż nie wiem co mogłabym więcej napisać.
OdpowiedzUsuńŻałuję, że nie wyszedł nam poprzedni wątek, ale z chęcią i jeśli tylko masz ochotę, ponownie zaproszę do siebie. Tym razem jednak proponuje Sadie, bo jest ona o wiele bardziej przystępna niż Maggie. Może w jakiś sposób mogłaby mu pomóc z uporaniem się z tymi demonami.
No i kurcze, jeszcze raz. ZAWAŁ MAM]
Sadie Bishop
[Moje zdanie na temat Twoich postaci już znasz i nic w tej kwestii się nie zmieniło, co nie oznacza iż widok kolejnej po prostu cieszy :) Nie dziwią mnie pozytywne komentarze z tego względu, ze są one w pełni trafne, a ja w pełni mogę się pod nie podpiąć nie wiedząc już co tak naprawdę mogę dodać poza tym iż życzę masy owocnych wątków, które niejednokrotnie spędza z Twoich powiek sen i zapewnia Ci spora ilość dobrych wrażeń :3]
OdpowiedzUsuńFelicity/Matthew
[Szybkie zakrycie tak pięknej, choć przerażającej swą treścią karty byłoby w moim odczuciu czystym barbarzyństwem, bo w dzisiejszym świecie, gdy większość z nas żyje daleko od chaosu wojny, zbyt często zapominamy jak cenny jest pokój. Tak, mimo że często sama tworzę postaci poszkodowane przez los, nie chcę sobie nawet wyobrażać chwili, w których musiałabym oglądać tysiące ludzkich zwłok na ulicach, jak jeszcze mój dziadek. Podziwiam z całego serca ludzi, którzy poświęcają swe losy dla służby bliźnich.
OdpowiedzUsuńNa koniec życzę Wam wielu wspaniałych przygód i masy weny.
PS. Gdybyście mieli czas i chęci, jak zwykle zapraszam do swych skromnych brzegów. Może uda nam się coś wspólnie wykreować.]
Alexis, Ángel, Narzes i Troy
[Mówisz i masz, zakryłam Ci zgodnie z życzeniem kartę! A teraz przychodzę i wymuszam wątek, bo znowu zachwycam się Twoją postacią i och... wiesz, mogłabyś kiedyś napisać, chociaż raz, jeden, jedyny raz nie tak piękną kartę. Serio. :D]
OdpowiedzUsuńAllia & Villanelle
[ Jest idealny i opłacało się na niego czekać!
OdpowiedzUsuńNie będę się zachwycać nad wykonaniem karty, bo to jest bezsprzecznie majstersztyk i chylę czoła, bo trud, który tu włożyłaś jest ogromny.
Będę się jednak zachwycać nad pamiętnikiem; Afganistan 2016 rozdarł mi serce swoim smutnym obrazkiem. Zawsze zbierają mi się łzy w oczach, gdy w trakcie świąt w wiadomościach widzę żołnierzy z dala od domu, dzielących się opłatkiem, ale wyborażenie sobie Silent Night, które milknie, gdy mundurowi widzą co dzieje się na bramie bazy, jest mega przytłaczające i smutne...
Jak się dogadamy na mailu, to wrócę <3 :D ]
Ari
[Chętnie z Reginaldem wypijemy więcej niż jedno piwo i staniemy się bardziej męskie niż niejeden facet :D]
OdpowiedzUsuńFel
[ Z tego zauroczenie zapomniałam zapisać, że Raphael nie zareagował na niego tak pozytywnie XD ale Natalie za to podwójnie, a może i potrójnie. Czy można liczyć na wątek? ]
OdpowiedzUsuńNatalie Mariposa-McVay
[Za mną chodzi od kilku dni, kiedy odkryłam, że pełne imię postaci z serialu właśnie brzmi Reginald i się w nim wręcz zakochałam. :D O Noah i Ally mogłabym się rozpisywać przez kolejne kilka stron, bezpieczniej będzie zamknąć ten temat. :D Tu na pewno masz rację. Na wojskowych sprawach nie znam się wcale, tyle co obejrzę czy gdzieś przeczytam, a to niekoniecznie jest zawsze wiarygodne źródło informacji. Osobiście chyba bym umarła, gdyby się okazało, że bliska mi osoba tak ryzykuje życiem. :D Ostatnio męsko-męskie mi jakoś uciekają, a tu może być całkiem fajnie. I tak, Ethan powstał na Mount Cartier!<3 Nawet chciałam mu w kart wpisać tutaj, że właśnie stamtąd jest, ale nie byłam pewna czy bym mogła, więc wyszukałam inną dziurę w Kanadzie i tak pojawiło się Chetwynd, które tak mi się spodobało, że trafiło na listę miejsc, które kiedyś może bym chciała zobaczyć. xD Też mi się wydaje, że Ethan będzie najlepiej do tej roli pasował. Lubię wplatać inne postacie w wątku, swoje postacie oczywiście, więc zaproponowałabym, aby nasi panowie spotkali się w barze czającego się w roboczych Tylera. Mogło być tłoczno, ludzi sporo i brak miejsca do siedzenia i zwyczajnie trafiliby do tego samego stolika? A że oboje sami, to nic im też nie stało na przeszkodzie, aby posiedzieć razem przy kuflu piwa i porozmawiać o nieznaczących rzeczach. Tak przez jakiś czas mogliby się w tym barze mijać, aż w końcu by uznali, że skoro ciągle się tam mijają to warto się lepiej poznać? :D I można byłoby właśnie też od tej zapoznawczej rozmowy zacząć? Chyba, że wolisz, jak postacie już się znają to coś wymyślę. :D]
OdpowiedzUsuńEthan Camber
[ Jak najbardziej się na to pisze. Sadie to taka dziewczyna, co się żadnych wyzwań nie boli. A sama stawiła czoła swoim demonom i wie, że nie jest to łatwe. Tak więc pisze się na wszystko!]
OdpowiedzUsuńSadie Bishop
[Cześć i czołem! Nie wiem, co zachwyca mnie bardziej - niesamowita karta czy te cudne oczy pana na zdjęciu. Z miejsca normalnie można się w nich zakochać ♥
OdpowiedzUsuńJeśli tylko jest chęć, zapraszam do Karmeli! Na pewno uda nam się stworzyć coś fajnego ^.^ Od siebie natomiast - dużo wątków i weny :>]
Carmen Gallardo
[Odezwałam się na Hangouts! :>]
OdpowiedzUsuńCarmen Gallardo
Carmen nie pamiętała już, skąd znała Mike'a, ale czasem odnosiła wrażenie, że jego po prostu znali wszyscy. Gdy patrzyła na wynajęty klub pełen bliższych i dalszych znajomych mężczyzny, którzy przyszli świętować z nim 30. urodziny, nie miała już wątpliwości – tak, Mike'a znali wszyscy albo, jak kto woli, Mike znał wszystkich.
OdpowiedzUsuńOdzwyczaiła się od tak dużych imprez i z początku czuła się nieco nieswojo, ale z czasem atmosfera robiła się coraz bardziej swobodna, a dobry humor zaczął udzielać się i jej. Kojarzyła coraz więcej ludzi, coraz częściej ktoś ją zagadywał, a i alkohol robił swoje, dodając jej nieco pewności siebie.
Z pustą szklanką po drinku w dłoni Carmen podeszła do baru. Oparła się o ladę i wzrokiem przywołała barmana. Posłała mu czarujący uśmiech.
- Raz jeszcze to samo – poprosiła i oddała mu puściutką szklankę, w której został tylko listek mięty i skórka po limonce. Tak, resztę limonki zjadła.
Odwróciła się plecami do baru i spojrzała na parkiet. Od dobrej godziny leciała typowo klubowa muzyka i choć nie przeszkadzała ona Carmen w większym stopniu, to też nie porywała na tyle, aby dziewczyna chciała iść poszaleć na parkiecie. Coś jednak podpowiadało jej, że jeszcze jeden, góra dwa drinki, i muzyka nie będzie robiła jej większej różnicy, a ona zostanie królową parkietu. Cóż, naturalny dar i wyuczone przez lata treningów kroki na szczęście nie znikały pod wpływem alkoholu, więc przynajmniej nie musiała się bać, że się skompromituje. Kolejny plus bycia zawodową tancerką i instruktorką.
- Proszę – usłyszała za plecami, więc odwróciła się, aby odebrać swojego ulubionego drinka, czyli mojito, ale w jej ręce trafiła szklanka z zupełnie inną zawartością.
Spojrzała na barmana, ale ten już zajmował się obsługiwaniem kolejnych, spragnionych procentów gości. Nauczona doświadczeniem, mieszać nie zamierzała. Wolała raczej poczekać aż barman znów będzie w stanie poświęcić jej chwilę, ale... jej wzrok padł na mężczyznę, który wpatrywał się w stojące przed nim mojito z wyraźnym zniesmaczeniem.
- Przepraszam, chyba masz mojego drinka – powiedziała, uśmiechając się do niego, a potem podniosła szklankę, którą przed momentem wręczył jej barman. - A to, zgadując, należy do ciebie.
Carmen
Odezwałam się na mailu
OdpowiedzUsuńNatalie Mariposa-McVay
[Lubię burze mózgów z Tobą, więc spodziewaj się maila <3]
OdpowiedzUsuńAllia Sweeney
[Troszkę już pozachwycałam się tym panem na shoutboxie, a teraz przychodzę pozachwycać się również tutaj :) Ja to generalnie często zaglądam sobie do Twoich kart, żeby móc się zachwycać ^^ Bo nie tylko wybierasz wspaniałe wizerunki, od których miękną kolana, ale też ubierasz treść w tak cudne kody, że aż głowa mała! ♥ Niezmiennie, za każdym razem jestem zachwycona i nie potrafię oderwać wzroku ♥ Ale oczywiście nie tylko stroną wizualną się zachwycam, bo i kreacja postaci powala! Dopracowana w najmniejszym szczególe i poparta solidnym researchem, to lubię :)
OdpowiedzUsuńZ powodu braku Vincenta niestety uciekł nam wspólny wąteczek, ale chyba mimo wszystko poczekam na pana ratownika :) Troszkę już wątków mi się uzbierało, doby wciąż brakuje i od czasu przeprowadzki jeszcze nie złapałam odpowiedniego rytmu w odpisywaniu, więc raczej nie będę sobie dokładać... ^^ Gdybyś jednak nie planowała powrotu Vincentem, daj znać, a chętnie pomęczę innego z Twoich cudnych panów!]
MAILLE CRESWELL & JEROME MARSHALL
[Wiesz, jak trudno zdecydować się na któregoś z Twoich panów? :D Karty zachwycają dopracowaniem w każdym szczególe - człowiekowi aż głupio ze swoją. Pewnie nic nowego nie powiem, więc skończę tylko na tym, że bardzo lubię to, jak kreujesz postaci. Bardzo lubię.
OdpowiedzUsuńPrzychodzę więc, bo chęci na wątek są i spróbowałabym ich poznać. Powiedz mi tylko, czy są na to szanse z Reginaldem, czy lepiej byłoby z innym panem - wolę o to dopytać ;)]
Tilda Ashbery
Powiedzenie, że była zdenerwowana to przesada, odczuwała jednak delikatne poddenerwowanie. Miała się dzisiejszego dnia spotkać z mężczyzną, którego z jednej strony znała, ale tak właściwie nie mogła być tego pewna w stu procentach. Zdawała sobie sprawę z tego, że sama delikatnie nagięła prawdę w jednej ze swoich wiadomości i to sprawiało, że nie miała pojęcia, czego tak naprawdę może spodziewać się na spotkaniu. Gdyby sama była całkiem szczera i prawdomówna, obawiałaby się mniej. Miała jednak świadomość, że powiedzenie czegoś nieprawdziwego, wcale nie było tak trudne... Wtedy po prostu nie podejrzewała, że ich znajomość dojdzie do takiego etapu, iż zapragną spotkania w rzeczywistości. Co ciekawe, sama tego spotkania chciała, naprawdę bardzo go chciała, a jednocześnie odczuwała delikatny niepokój. Trochę się bała, w końcu nie miała pojęcia, czego tak naprawdę może się spodziewać... Zerknęła z utęsknieniem na wyświetlacz swojego telefonu i uśmiechnęła się delikatnie. Nie pojawiło się na nim żadne powiadomienie, ale to właśnie wpatrując się w ten maleńki ekran, lub ten przy laptopie spędzała ostatnio całkiem sporo czasu na rozmowach ze swoim wirtualnym przyjacielem, który dziś miał stać się nim również w rzeczywistości.
OdpowiedzUsuńNawet sobie nie wyobrażasz, jaka jestem ostatnio zmęczona. Wiem, że to moja wina, nikt mnie na siłę przecież nie wyciągał do tego klubu, ale chyba wolę być zmęczona, niż siedzieć całkiem sama w mieszkaniu.
Zastanawiała się, czy dzisiejszy dzień miał mieć wpływ na jej kolejne piątkowe wieczory. Nadal będzie spędzała je w ten sam sposób, czy może spotkanie w Central Parku odmieni tak wiele w jej życiu? Chciałaby, wciąż odczuwała, że czegoś jej w życiu brakuje, chociaż nie umiała wskazać, czego konkretnie. Reginald miał być wypełnieniem tej pustki? Tak naprawdę sama Allia nie miała pewności, nie wiedziała nic, a to jedynie potęgowało te dziwne uczucie niepokoju.
dziewięć lat, kiedy mój ojciec po prostu wyszedł. Tak szczerze mówiąc, to nie mam pojęcia, co się stało. Wiesz, on po prostu opuścił swój rodzinny dom. Pamiętam tylko, że trzaskał drzwiami pokoju rodziców. Ja z mamą zostałam u dziadków, u jego rodziców. Wiesz… można powiedzieć, że jesteś pierwszą osobą spoza rodziny, której to mówię. To znaczy to, że za nim naprawdę tęsknie… tak mi się wydaje. Można tęsknić za kimś, kogo ledwo się pamięta?
Wszystkie napisane wspomnienia, zdania i pojedyncze słowa, miały przejść teraz do rzeczywistości i im bliżej było spotkania, tym bardziej się wahała. Czy na pewno tego potrzebowali? Czy ona naprawdę tego potrzebowała? Pozostanie w wirtualnym świecie było bezpieczne, ale… przecież życie toczyło się poza niebieskim ekranem.
Założę sukienkę do połowy łydki. Na jasnoróżowym tle będą wzory zielonych liści, będę miała jeansową kurtkę, w końcu powinno być w miarę ciepło. Włożę różę pod kolor sukienki w swoje włosy… uśmiecham się właśnie dziko do monitora pisząc to. Niczym wycięta scena, z jakiejś romantycznej komedii, nie uważasz?
Jak napisała tak zrobiła. Ubrała sukienkę, o której wspominała w jednej ze swoich wiadomości. Wplotła za ucho jasnoróżową piwonię, założyła trampki i jeansową kurtkę, a następnie ostatni raz zerknęła na wyświetlacz telefonu. Miała czterdzieści minut na dojazd i stawienie się w umówionym miejscu. Serce biło jej, jak szalone. Dłonie delikatnie drżały, a do tego czuła jak po jej organizmie rozchodzi się ciepło. Cholera, denerwowała się, jak nigdy wcześniej.
— Przestań się denerwować głupia babo — wypaliła sama do siebie, szczerząc się wesoło. Musiała wprawić się w dobry nastrój i naprawdę postarać się zapanować nad tymi drżącymi dłońmi, przecież takie rzeczy jej się nie zdarzały. Pracowała z klientem, miała kontakt z obcymi ludźmi i niczego się nie obawiała, na każdej imprezie kogoś poznawała… umiała w międzyludzkie relacje, ale… ale bała się, że on ma zupełnie inne wyobrażenie jej osoby niż te, którym jest w rzeczywistości.
Siedząc w taksówce napisała mu tylko krótką wiadomość:
UsuńJestem już w drodze, rozpoznasz mnie na pewno. Jestem ubrana dokładnie tak, jak ci pisałam wcześniej :)
Zatrzasnęła drzwi taksówki, wysiadając na Central Park Weest. Zagryzła nerwowo wargi, wygładziła materiał sukienki i wzięła głęboki oddech.
— Niech dzieje się wola nieba, z nią się zgadzać trzeba — wyszeptała cicho, podśmiechując się przy tym kącikami ust i zadzierając odrobinę szczękę, ruszyła przed siebie w umówione miejsce. Zasiadła na jednej z drewnianych ławek i obserwowała uważnie otoczenie. Przypatrywała się kręcącym się w pobliżu ludziom w poszukiwaniu tego jednego człowieka, na którego czekała. Powinien zjawić się lada moment, w każdej chwili mógł przed nią stanąć i rozpocząć ich znajomość na nowo, na zupełnie innym poziomie.
Allia
[Cześć! Serdecznie dziękuję za powitanie. Przyjemnie się patrzy na każdą z Twoich postaci i miałam niezłą zagwozdkę u której z nich się pojawić... :D Jednak jak dla mnie, Reginald absolutnie wygrywa. Chociaż są z innych światów, to chyba nie umiem odpuścić sobie wątku.
OdpowiedzUsuńAriana mogłaby pomagać mu w walce z demonami, albo to z nią mógł nawiązać listowną znajomość. W razie chęci, wiesz gdzie mnie znaleźć. ♥]
Ariana Pierce
[Naprawdę? ;o Absolutnie tego nie pamiętam, a szkoda! Z drugiej strony to było tak dawno temu, a ja mam pamięć Dory z Gdzie jest Nemo?, więc totalnie mnie nie dziwi, że nie pamiętam takich rzeczy. :D
OdpowiedzUsuńGdybyś była na tyle miła, aby zacząć to będę baaaaaardzo wdzięczna!♥]
Ethan Camber
[A jakże! Interesuje mnie wątek z Reginaldem, więc przychodzę i liczę na małą pomoc z pomysłami :) Na razie pomyślałam o wątku barowym, choć już teraz Tilda tak często nie bywa w pubach, tym bardziej sama. Zastanawiałam się, czy by może nie poznali się przez któregoś ze znajomych, u którego dziewczyna swego czasu mieszkała? Chyba że Reginald pisze się na prywatnego nauczyciela jazdy (jakoś tak zakładam, że mężczyzna prawo jazdy i samochód ma, jeżeli to błędne - skoryguj) i jest gotowy na jakąś wycieczkę z przygodami, bo Tilda na pewno coś by sknociła? :D]
OdpowiedzUsuńTilda Ashbery
Czerwona, długa sukienka wpisująca się idealnie w styl boho, luźno opadała na czarne botki na obcasie, będącymi jedynymi eleganckimi butami widniejącymi w szafie Arianny Jimenez, która zadowolona z całokształtu swojego stroju stała przed lustrem i pociągała po raz ostatni czerwoną szminką po ustach. Czerwień była zdecydowanie jej kolorem. Idealnie kontrastowała się z ciemną, meksykańską karnacją, będącą prezentem, dostanym w dniu poczęcia, od rodziców. Długie włosy, na codzień spięte w koka, rozpuściła i lekko podkręciła, a oczy ozdobiła delikatnym makijażem. Nie chciała uzyskać efektu seksbomby, która zachwyci wszystkich swoim wejściem do klubu, a później będzie opędzać się od mężczyzn, próbujących umówić się z nią na randkę. Chciała przeobrazić się jedynie z dziewczyny w białym kimonie przepasanym czarnym pasem, który był jej dumą, w tą subtelną, delikatną Ari, której nie trzeba się bać, a wręcz odwrotnie - można z nią porozmawiać i pożartować. Zerkając w stronę Sebastiana, swojego młodszego brata, który udawał, że pogwizduje na jej widok oraz uniósł w górę kciuki, była pewna, że misje można uznać za wykonaną. Sukienka, którą znalazła w odmętach pobliskiego second handu, zdawała swoją rolę śpiewająco. Nie opinała jej ciała, ani nie prezentowała się niczym kolokwialny wór kartofli.
OdpowiedzUsuńNigdy nie była stałym bywalcem imprez organizowanych w jej rodzinnym mieście; powodem niewątpliwie był brak czasu, który od dziecka poświęcała na kolejne treningi karate klasycznego - Shito Ryu, a także umiejscowienie swoich zainteresowań w całkiem innych sferach życia, aniżeli rozbijanie po kolejnych lokalach i wlewanie w siebie hektolitrów alkoholu. Gdy rówieśnicy gromko i podniośle rozprawiali, na przerwach między kolejnymi lekcjami, o nadchodzących wydarzeniach towarzyskich, brunetka meksykańskiego pochodzenia, zamykała się w pustych salach lekcyjnych ćwicząc ciosy w podbródek, Ago-zuki, technikę podcięcia stopą zwaną Ashi-barai, czy uderzenie Haito-uchi, które przez dyrektora placówki uważane było za niszczenie mienia szkoły, a ojciec dziewczyny, nie raz ani dwa, musiał za nie słono zapłacić. Rodzina Jimenez słynęła jednak ze swojego zacięcia do przeróżnych sztuk walki, więc nikogo nie dziwiło, że Arianna poszła w ślady swojego ojca i dziadka, odnajdując powołanie w sporcie.
Dziewczyna wręcz stroniła od towarzystwa na rzecz zamknięcia się w pomieszczeniu sportowym, i przyodziana w biel kimona. Wykonując kolejne ruchy, ciosy i przyjmując odpowiednie postawy, czuła się swobodnie, na swoim miejscu, z daleka od problemów dorastania, które przeżywały koleżanki z ławki. Nigdy nie miała zbyt wielu przyjaciół nie potrafiąc rozmawiać o chłopakach, czy artykułach prosto z, poczytnego pisma dla nastolatek, Bravo Girl. Dla niej największym zmartwieniem było to, czy jest wystarczająco dobra, by uzyskać kolejny stopień uczniowski, przybliżający ją do upragnionego pierwszego Dana i wyśnionego czarnego pasa, który z dumą będzie nosiła przez kolejne lata. Sensei, Jin Akanishi, który prowadził ją od samego początku, szybko zrozumiał, że z zaciętością zgromadzoną w sercu kilkunastoletniej Arianny, można zdobywać medale na arenie międzynarodowej. W jej oczach płonął ogień za każdym razem, gdy ktoś wspominał o Shito Ryu, czy ucząc się kolejnych ciosów i doskonaląc te dobrze już znane, z dumą prezentując rodzicom nowe pasy.
Gdy nad światem czternastoletniej, nieświadomej całego czyhającego za rogiem zła, zawodniczki, zawisły czarne chmury, a życie zawaliło się wraz ze słowami taty mama zaginęła, pasja dała ukojenie. W ramionach sztuk walki odnalazła spokój, którego tak bardzo brakowało, gdy każdy najmniejszy szelest dobiegający sprzed domu dawał nadzieję, że może tym razem to Maite Jimenez stanie w drzwiach i przytuli swoje dzieci, mówiąc jak bardzo je kocha i że już nigdy nie zostawi. Serce rozrywało się na kawałki widząc siedzącego w oknie ośmioletniego Sebastiana, który chciał krzyczeć, ale z piersi nie wyrwał się ani jeden odgłos. Arianna uderzała. Uderzała za każdym razem, gdy w oczach lśniły łzy; uderzała, gdy nadzieja pogrywała z jej nastoletnim sercem; uderzała, gdy dusza drętwiała z tęsknoty. Pierwsze miesiące przekładania bólu po stracie matki, zaprowadziły ją na matę Okinawy, gdzie w zawodach Shorinji-ryu Renshinkan zdobyła drugie miejsce przegrywając z koreanką Han Hyo-Joo. Otworzyła przed sobą nieznane dotąd jej drzwi prowadzące do kolejnych zawodów. Coraz więcej wyjazdów i mniej czasu, by myśleć o tym, jak potoczyło się życie.
UsuńBył Busan w Korei, gdzie zdobyła złoty medal; Perth w Australii, gdzie prawie się poddała, jednak stanęła na podium dumnie ujmując w dłoniach srebro; był Berlin i powrót na szczyt; a w między czasie Boston, Wilmington, Los Angeles, New Mexico, Waszyngton; by później wrócić do Sarajewa i Londynu. W wieku osiemnastu lat Arianna Jimenez przystąpiła do egzaminu kwalifikacyjnego na pierwszy Dan, który był spełnieniem jej dziecięcych marzeń, a tuż po nim wygrała po raz kolejny zawody w Japonii. Meksykańskie nazwisko rozprzestrzeniało się w kręgach osób imających się karate z prędkością światła. Była niewątpliwą gwiazdą Shito Ryu, która nie miała sobie równych.
Przez kolejne lata udało się zapomnieć o tym, że kiedyś w mieszkaniu na Brooklynie była ich czwórka, a po pokojach niósł się gromki śmiech. Oddała się pasji i rodzinie. W przerwach między treningami biegała do college’u, gdzie starała się uzyskać odpowiednie kwalifikacje do pracy z osobami głuchymi w ośrodku, w którym przez lata uczył się jej brat. Wiedziała, że sport nie zawsze będzie na pierwszym miejscu w życiu, bo to zajęcie z datą przydatności do spożycia, bo kiedyś nadejdzie termin i będzie usiała odłożyć do szafy kimono przypominające o tym, że można wypełnić swoje dni na ziemi czymś, co nie da nam spać po nocach. Wypełni każdą komórkę w ciele i będzie zawsze chciało się więcej i więcej. I choć marzyła by otworzyć własną szkołę sztuk walki, a uzyskany w wieku dwudziestu czterech lat piąty Dan na pewno napawał ją optymizmem, wciąż brakowało pieniędzy by to marzenie mogło zostać spełnione.
Całe życie poświęciła pasji, która wypełniała każdy jej dzień rezygnując z miłości, czy życia towarzyskiego w rozległym tego słowa znaczeniu; nauczyła się bowiem, że czasami do naszego świata wchodzą ludzie, których po prostu nie możemy odpuścić. I to dla niego, a właściwie z okazji jego urodzin, wystroiła się w czerwoną sukienkę i postanowiła się odprężyć po morderczych treningach przygotowujących do przyszłorocznej Olimpiady w Tokio, na którą została powołana. Alex należał do wąskiego grona przyjaciół, którzy pomogli przejść przez najgorszy rok w życiu. Podnosił ją z ziemi, gdy życie niczym wyszkolony zawodnik, wymierzało w klatkę piersiową tsui-uke, a później tulił w ramionach tak długo, jak brakowało tchu. Była mu wdzięczna, że nigdy z niej nie zrezygnował i pomógł nieść krzyż, który notorycznie przygniatał ją do ziemi.
Przez dwa ostatnie lata nie mogła pojawić się na przyjęciu urodzinowym przyjaciela. W 2017 roku odbywała zgrupowanie amerykańskiej kadry w Kioto, a rok później poproszono ją o przeprowadzenie dwutygodniowego zgrupowania dla dzieci w wieku szkolnym w Los Angeles. Tym razem nie mogło jej zabraknąć, z resztą Alex nie przyjmował już żadnych wymówek. Wciąż powtarzał, że to karygodne, że jedna z najbliższych mu osób unika jego imprez urodzinowych. Weszła więc z uśmiechem do klubu, którego mężczyzna był właścicielem i przywitała z kilkoma znajomymi. Czuła się nieswojo, więc poprosiła barmana o drinka na rozluźnienie nim pójdzie w głąb w poszukiwaniu jubilata. I choć wiedziała doskonale, że jej głowa nie jest przystosowana do spożywania alkoholu, po raz pierwszy w swoim 28 letnim życiu czuła, że to czas i miejsce, by się lekko znieczulić. Utwierdziła się w tym w momencie, gdy w oddali sali zobaczyła tak dobrze znaną twarz, którą często widziała gdy zamykała oczy.
Usuń- Zjebałeś to, Alexander, po całości - mruknęła do siebie z przyklejonym na twarz uśmiechem, po czym odwróciła się plecami do mężczyzny, który kiedyś był dla niej kimś więcej niż tylko znajomym. Wręcz wyrwała barmanowi szklankę i przechyliła cała zawartość do ust. - Niech się dzieje wola nieba, Ari…
Ari
Wielokrotnie jak byłam mała ostrzegano mnie przed internetowymi znajomościami. Słuchałam wtedy rodziców i nie zamierzałam się przeciwstawić zasadom najlepszego policjanta hiszpańskiej policji, który obecnie był cenionym komisarzem. Wraz z moją pełnoletnością przestałam tego przestrzegać i w ten sposób zdobyłam dwie koleżanki, które mieszkały niedaleko ode mnie, a gdyby nie Internet być może nigdy byśmy się nie poznały. Dwa dni temu z własnej ciekawości i zbyt dużej ilości wolnego czasu usiadłam przy laptopie, aby dokończyć przedostatnie tłumaczenie z języka hiszpańskiego i zająć się kolejnym tym razem w języku angielskim, ale odczuwając zmęczenie skończyłam pracę wcześniej. Wpatrywałam się w wygaszający ekran urządzenia, które kupiłam podczas ostatnich wakacji i zalogowałam się na forum, gdzie znajdowały się osoby nie będące rodowitymi nowojorczykami. Leżałam do tej grupy, bo gdyby nie małżeństwo z Milanem nie opuściłabym ukochanej Hiszpanii. Z zainteresowaniem przeglądałam przejrzystą stronę i słuchając ulubionych piosenek czytałam najnowsze oferty. Wśród czterech propozycji znajdował się tylko jeden mężczyzna, który do tej pory otrzymał dwa komentarze. Może spowodowane to było krótkim opisem, a może w ostatnim czasie nie zaglądało tutaj zbyt wiele kobiet? Klikając jego profil chciałam tylko przejrzeć to, co się kryło dalej, ale przypadkowo wybrałam opcję zaczepki i było już za późno, aby uciec z forum o nazwie zagubieniwnowymjorku. Przez własną nieostrożność poznałam Reginalda i oboje musieliśmy przebrnąć przez wybrane pytanie, które wybrali administratorzy znanej strony. Było ich pięć, dlatego na wstępie musieliśmy się sobie przedstawić, a następnie wyświetliło się kolejne, ale dosyć rozbudowane. Podaj powód, dla którego jesteś w tym mieście? I opisz swój wygląd oraz zainteresowania. Gdybym wiedziała, że to będzie takie trudne, to nawet nie czytałabym opisu forum opublikowanego w jednej z najnowszych gazet. Tylko ja chciałam mieć więcej znajomych, bo ciągłe spotkania z Mirandą, Meredith, Harveyem i Troyem mogły się nim znudzić. Dlatego od wczoraj nie byłam dostępna dla żadnego z nich. Skupiłam się na tym konkretnym mężczyźnie i postanowiłam napisać mu odpowiedź, bo zasady mówiły, że nikt nie może opisać o sobie czegoś dwa razy z rzędu. Starając się nie robić błędów ani nie wprowadzać słówek z języka hiszpańskiego spisywałam najważniejsze kwestie, starając się, aby nie pisać rozprawki, którą mogłabym go niepotrzebnie zanudzić.
OdpowiedzUsuńPrzeprowadziłam się Nowego Jorku ze względu na miłość mojego życia, ale wszystko się posypało, a ja tutaj zostałam i na chwilę obecną nie myślę o powrocie... Z wyglądu przypominam typową Hiszpankę; mam zaledwie 162 cm, ciemne włosy do łopatek oraz brązowe oczy, więc faceci wcale nie wzdychają na mój widok :D Zainteresowania? Jest ich naprawdę wiele, ale przede wszystkim uwielbiam zajmować się dziećmi, dlatego jestem przedszkolanką, cały czas uczę się języka angielskiego, bo głupio mówić po hiszpańsku, kiedy nikt nie może mnie zrozumieć, uwielbiam czytać książki, gotować oraz wychodzić na długie spacery z dwuletnim owczarkiem niemieckim <3 Kiedyś także ważny był dla mnie modeling, ale zrezygnowałam z tego zajęcia ze względu na małżeństwo, ale chyba po rozwodzie wrócę do tego. Miłego dnia i czekam na Twoją odpowiedź :)
Podniosłam się z obrotowego fotela, aby dolać do kubka gorącej malinowej herbaty, ale zrezygnowałam z tego pomysłu, gdy usłyszałam dźwięk oznaczający jego obecność na forum. Jak zahipnotyzowana patrzyłam na trzy kropeczki, które świadczyły, że właśnie pisze coś o sobie, zacisnęłam dłoń w pięść i nie mogłam ruszyć się z miejsca, chociaż powinnam powiesić pranie, wyprasować koszulę na jutrzejszy dzień w pracy i nakarmić Alexa, który wybudzał się powoli ze swojego snu.
Natalie Mariposa-McVay
Właściwie to istniało ryzyko, że nawet gdyby widział Carmen wcześniej, to teraz nie byłby w stanie jej poznać. Tego wieczora była tą lepszą wersją siebie, która była naprawdę o siebie dbała i doskonale wiedziała, jak dobrze wyglądać. Jej wysportowane ciało opinała czarna, idealnie dopasowana sukienka, która, choć dość krótka, nie miała w sobie nic wulgarnego. Głównie dlatego, że zestawiona została z cienkimi, czarnymi rajstopami i trampkami, a nie butami na wysokim obcasie. Ciemne, proste włosy opadały jej delikatnie na plecy, a duże, ciemne oczy podkreślały brokatowe cienie i ciemne kreski.
OdpowiedzUsuńNa co dzień jednak Carmen Gallardo prezentowała się zupełnie inaczej. Pracowała jako instruktorka tańca, a więc ruszała się bardzo dużo. Nie można się więc dziwić, że stawiała głównie na wygodę, a jej garderobę wypełniały różnego rodzaju dresowe spodnie, proste koszulki i bluzy z kapturami, które szybko mogła na siebie narzucić, gdy wyskakiwała na przerwie do bufetu. Carmen na co dzień też się nie malowała, a jedyną rzeczą, jaką robiła z włosami, było rozczesanie ich i spięcie w szybkiego koczka lub kucyka. Właściwie Gallardo rzadko nawet nosiła normalny stanik, zazwyczaj stawiając raczej na ten sportowy, który dużo lepiej sprawdzał się podczas intensywnych treningów.
Była jednak kobietą – młodą, atrakcyjną kobietą – która raz na jakiś czas chciała móc wyglądać jak milion dolarów. Okazji ku temu bywało jednak niewiele, więc Carmen skrzętnie wykorzystywała każdą, która się nadarzyła, a trzydzieste urodziny kumpla zdecydowanie do takowych należały.
Nie mniej jednak Carmen była święcie przekonana, że nie zna mężczyzny, w którego dłoniach spoczywał jej upragniony drink. Miała naprawdę całkiem niezłą pamięć do twarzy i raczej rzadko kiedy zapominała, że miała już z kimś styczność. Właściwie to się jej nie zdarzało. O ile imion nie pamiętała nigdy i miała ogromne problemy, aby je sobie przypomnieć, o tyle twarzy po prostu nie zapominała.
Uśmiechnęła się nieco rozbawiona, a potem po prostu wyciągnęła dłoń ze szklanką wypełnioną złocistym trunkiem w kierunku mężczyzny. Ona i tak nie byłaby w stanie tego przełknąć, bo najzwyczajniej w świecie nie lubiła takich alkoholi. Przeszkadzał jej już samych ich zapach.
- Ma szczęście, że jestem wyrozumiała i parę razy sama stałam za barem. Niezbyt wdzięczna robota, a niepomylenie drinków graniczy z cudem – powiedziała ze śmiechem. - Oddaję twoją własność. Mi się raczej nie przyda, a ty na pewno zrobisz z niego lepszy pożytek.
Kiedy już szklanka z jej mojito znalazła się w jej dłoniach, poczuła się znacznie lepiej. Problem polegał na tym, że atmosfera klubów bardzo sprzyjała alkoholizacji i Carmen rzadko kiedy umiała poprzestać na jednym czy dwóch drinkach, kiedy decydowała się na wyjście z domu. Zazwyczaj żałowała tego na drugi dzień, bo obdarzono ją nie tylko brakiem samokontroli, ale również słabą głową, ale przez tyle lat niczego nie zdążyło jej to nauczyć, że pomału traciła już nadzieję, że wydarzy się to kiedykolwiek.
- Ma Mike rozmach, prawda? - zaśmiała się wesoło, chcąc podtrzymać jakoś rozmowę. Poza samym gospodarzem znała naprawdę niewielu gości, a jakoś nie uśmiechało się jej dalsze samotne siedzenie przy barze. - Spodziewałam się, że będzie całkiem sporo ludzi, ale naprawdę nie sądziłam, że ten wariat wynajmie cały klub i zrobi imprezę zamkniętą.
Carmen
Carmen od zawsze miała łatwość w nawiązywaniu nowych znajomości i zagadywaniu nieznajomych ludzi. Nie stanowiło to dla niej żadnego problemu, ponieważ była zdecydowanie otwartą i gadatliwą osóbką, której jakakolwiek nieśmiałość była wręcz obca. Wyzwaniem było dla niej dalsze podtrzymanie znajomości, ponieważ wciąż była zabiegana i czasu na cokolwiek miała niewiele, a gdy chodziło o przyjaciół i znajomych... wolała poświęcić chwilę starym, niż zaniedbywać i tych, i nowych.
OdpowiedzUsuńCo zabawne, jeszcze w liceum była osobą dość cichą i nieśmiałą. Wszystko zmieniło się, gdy zaczęła tańczyć. Będąc na parkiecie, nie mogła być nieśmiała. To taniec nauczył ją pewności siebie, a nawet radzenia sobie z byciem w centrum zainteresowania. Z czasem właściwie zaczęło jej to sprawiać pewną przyjemność, a Carmen odkryła, że nawet w niej drzemią pewne pokłady próżności.
- Dwa lata – odpowiedziała na pytanie i wsunęła słomkę do ust. Napiła się drinka i delikatnie uśmiechnęła. Naprawdę uwielbiała mojito. No i... rzadko miała po nim kaca, a to był ogromny plus. - Nie wiem, czy to długo, czy nie. Poznaliśmy się na jakiejś imprezie w klubie, a wtedy jeszcze mieszkaliśmy niedaleko siebie, więc wracaliśmy razem i... tak jakoś ciągnie się nam ta znajomość do dzisiaj.
Chciała jeszcze dodać, że mimo wszystko zaskoczyło ją zaproszenie Mike'a, bo od dłuższego czasu nie utrzymywali mimo wszystko kontaktu. Ona na dość długo wyjechała z Nowego Jorku i nie kontaktowała się nawet z najbliższymi, a on... on żył swoim życiem. Kiedy więc zadzwonił do niej, czy nie wpadłaby na jego urodziny, zdziwiła się. Nie odmówiła jednak, bo mimo wszystko miała już naprawdę dość siedzenia w czterech ścianach i użalania się nad sobą.
- A wy? - zapytała z uśmiechem. - Wiesz... byłam na kilku... może kilkunastu domówkach u Mike'a, ale, jak sam zauważyłeś, na żadnej się nie spotkaliśmy.
Carmen
Medycyna była zupełnym przypadkiem. Czymś, o czym Peggy myślała jako ostatnie, kiedy miała te osiemnaście lat. Niegdyś pierwszym planem na życie były studia pedagogiczne, w głowie miliony marzeń związanych z nauką w szkole podstawowej. Potem zmieniło się wszystko. Wypadek sprawił, że całkowicie zmieniła plany na przyszłość, plany na swoje dalsze życie. Kilka miesięcy spędzonych w szpitalu chyba też zrobiły swoje. Świadomość, że mogłaby uratować czyjeś życie była znacznie silniejsza. Więc zrobiła wszystko, żeby dostać się na medycynę. Żeby Columbia University dały jej możliwość wyszkolenia się w tym niełatwym fachu.
OdpowiedzUsuńStudia te nie były łatwe. Nie mogła pozwolić sobie na zawalenie jakiegokolwiek egzaminu. Mało co udzielała się w życiu towarzyskim, bo bardziej zależało jej na tym, aby jak najlepiej napisać kolokwium, czy jak najwięcej wynieść z zajęć. Była pilna, pilniejsza chyba niż w liceum. Musiała pokazać nie tylko sobie, że podoła temu niełatwemu kierunkowi, jaki wybrała. Nie było mowy o tym, aby zrezygnowała z tego, ile włożyła w ciągu ostatnich lat.
Nim się obejrzała przyszedł czas, nadszedł czas kiedy musiała wybrać szpital, w którym miała odbyć swoje praktyki, a później prawdopodobnie też i staż. Nie musiała długo szukać. Keller Army Community Hospital był jednym z pierwszych, który przyjął ją w swoje progi. Jeśli na początku się nie bała - bo to były tylko suche fakty, kilka szybkich spotkań z różnymi lekarzami i przedstawienie wielu zasad - to teraz Margaret Brown była okropnie przerażona. Właśnie dziś wypadał pierwszy dyżur, być może dzisiejszej nocy też będzie pierwsze wezwanie, w którym weźmie udział. I choć wielu jej znajomych przeżywało dokładnie to samo, słyszała, że przecież ona nie ma tak źle. Mogła gorzej trafić, a szczęście jej dopisało, bo osobą, która będzie ją szkolić i trzymać pieczę nad jej edukacją był nikt inny jak Reginald Patterson. Jak to ujęła jej koleżanka z roku cholernie przystojny. Gdyby kiedykolwiek uległa wypadkowi, to właśnie takiego Reginalda chciałaby zobaczyć przed sobą. Tutaj Peggy nie mogła się nie zgodzić. Jej partner, a zarazem instruktor był przystojny. Ale przecież nie to było najważniejsze.
W dniu pierwszego dyżuru Peggy Brown pojawiła się w szpitalu pół godziny przed godziną rozpoczęcia pracy. Choć stres już trochę zelżał, to nadal był wyczuwalny. Ręce chyba jeszcze nigdy jej się tak nie trzęsły, kiedy przebierała się w strój roboczy. Minuty nigdy nie płynęły tak szybko jak teraz. Dziesięć minut przed czasem ruszyła na poszukiwania Reginalda Pattersona. W sumie, to nie wiedziała po co, być może dlatego, że chciała poczuć obok siebie obecność osoby, która jest z tym wszystkim zaznajomiona znacznie lepiej niż ona.
Peggy
[Wybacz mi za to wyżej! Zmęczenie i zaczynanie wątku to nie jest dobre połączenie, ale od razu obiecuję poprawę! <3]
W duchu modliła się, choć sama do końca chyba nie wiedziała o co. Jedyne, czego pragnęła to to, żeby dzisiejszej nocy nie było żadnego wypadku czy innego trudnego wezwania. Bo nie dałaby rady. Stres zjadał ją jeszcze bardziej i Peggy czuła, że bardzo dobrze to po niej widać. Zapewne teraz była blada jak szpitalne ściany. Choć z całych sił pragnęła nie pokazać po sobie tego, jak bardzo boi się dzisiejszej nocy, to emocje wzięły górę. Miała ogromną ochotę uciec jak najdalej się dało, ale mimo to uścisnęła rękę Reginalda a chwilę później jego kolegi, który równie szybko ulotnił się do swojego miejsca pracy. Peggy zaczęła mu zazdrościć - zdecydowanie wolałaby być na miejscu Michaela, bo jego praca wydawała jej się teraz o niebo łatwiejsza od tej, którą to ona miała wykonywać prawdopodobnie dzisiaj pierwszy raz w życiu. Choć jeszcze rano i przez całe południe miała wszystkie wiadomości w jednym palcu i mogła je powiedzieć na wyrywki, to teraz w jej głowie była jedna wielka pustka. Gdyby ktoś zadał jej jakieś pytanie związane z czymkolwiek, Margaret Brown spojrzałaby na tą osobę jak na wariata, zastanawiając się, czego on chce od niej do ciężkiej cholery.
OdpowiedzUsuńSpojrzawszy na zegar wiszący na ścianie stwierdziła, że właśnie w tej chwili rozpoczął się jej pierwszy dyżur. I choć towarzyszył jej Reginald, nadal mało co się uspokoiła. Dlatego też, niewiele myśląc, opadła z jękiem na krzesło przy stoliku i ukryła twarz w dłoniach. Nie interesowało ją za bardzo to, co mężczyzna mógł sobie pomyśleć o niej w tej chwili. Przez dłuższy moment trwała tak, z twarzą ukrytą w dłoniach, oddychając powoli. Próba uspokojenia nerwów niewiele dała.
-Czy tylko ja jestem tak zestresowaną praktykantką?-zapytała, nie ukrywając nadziei w głosie. Nie chciała być jedyna, choć jakiś cichy głos rozsądku podpowiadał jej, że przecież inni przeżywają dokładnie to samo. Ba, niektórzy byli równie zdenerwowani w momencie, kiedy były przeprowadzane wstępne przygotowania i omówienie wszystkiego.
Nie wiedząc co ze sobą zrobić, rozejrzała się po pomieszczeniu w któym przebywali. Monitory, naczynia, lodówka i inne sprzęty, które choć trochę przypominały, że wiele pomieszczeń wygląda podobnie. W okół panował niebywały spokój, w co Peggy nie mogła wręcz uwierzyć. Zawsze miała wrażenie, że szpital jest miejscem, gdzie o ciszę i spokój trudno. Tu zawsze coś się działo, albo ona po prostu miała złudne wyobrażenia. Odetchnąwszy, oparła się w końcu o oparcie krzesła, odchylając głowę nieco w tył. Z tego wszystkiego zapomniała o tym, aby związać tą swoją burzę loków, dlatego też uczyniła to dopiero z takim opóźnieniem.
-Błagam, niech pan powie, że to zawsze tak wygląda- powiedziała z rozbawieniem, kiedy w końcu już związała włosy i wyprostowała głowę. Wówczas spojrzała na mężczyznę siedzącego na przeciw niej.
-Że zawsze jest tak spokojnie. Że siedzicie sobie i po prostu cieszycie się, że nic złego się nie dzieje- dokończyła swoją myśl, opierając łokcie na stoliku.
[Jeju, na początku przeraziłam się nieco Twojego odpisu, ale jak lubisz tak długo pisać, to śmiało pisz! Ja postaram się też robić takie odpisy, ale jak na razie widać, trochę opornie mi to idzie, haha :D]
Peggy
Minęło kilka dni od rozwodu, a ja wciąż nie potrafiłam usiąść w spokoju przed laptopem, aby odebrać kolejne pytanie, przeczytać odpowiedź od Reginalda i przede wszystkim napisać chociaż kilka zdań. Odkąd stałam się wolna na krótką chwilę, bo tego samego dnia przyjęłam oświadczyny od partnera powracającego z misji w Strefie Gazy, wszędzie było mnie pełno. Więcej czasu spędzałam w przedszkolu; zaangażowałam się w prowadzenie popołudniowej świetlicy i przejęłam część obowiązków nauczycielki, która z początkiem roku celebrowała okrągłe, sześćdziesiąte urodziny. Miałam zaledwie dwadzieścia siedem lat i nie chciałam, aby kobieta pięć razy w tygodniu zostawała z dziećmi do godzin wieczornych; niektórzy rodzice pracowali do późna i w biegu odbierali swoje pociechy, dlatego to ja opiekowałam się nimi w każdy wtorek i czwartek. Następnie przyjmowałam więcej tłumaczeń z języka hiszpańskiego, bo wizja dodatkowego grosza potrafiła przyciągnąć; raz chciałam kupić nową sukienkę lub drogi kombinezon, a ze względu na związek z toksykologiem miałam więcej prezentów do kupowania na wszelkie święta. Wcześniej szukałam czegoś wyjątkowego dla męża, a teraz miałam jego i dwójkę dzieci, którymi zajmował się po śmierci siostry. Zaangażowałam się również w pomoc fundacji wspierającej ludzi po tym, jak uwolnili się z silnych ramion nałogów. Często wracając do mieszkania nie miałam siły na długi spacer z Alexem, ale dla niego robiłam wyjątek, jednak po powrocie wchodziłam do brodzika lub wanny, jadłam lekki, ostatni posiłek i rzucałam się na miękkie łóżko. Przemęczenie robiło swoje. Jednak podczas piątkowego poranku, gdy zajęcia w przedszkolu rozpoczynały się o dziewiątej, siedziałam w szlafroku przed monitorem laptopa. Zachwycałam się smakiem kawy, a z widocznymi rumieńcami na twarzy kończyłam czytać informacje o właścicielu błękitnych oczu. Naciskając lewy przycisk myszy wylosowałam trzecie pytanie.
OdpowiedzUsuńJakie masz ulubione miejsce w Nowym Jorku?
Witaj Reginald,
na wstępie przeproszę za moją kilkudniową nieobecność, ale bardzo wiele zmieniło się w moim życiu; na szczęście to same pozytywne zmiany, więc jestem zadowolona. Hmm... Często odwiedzam wiele miejsc w tym wielkim mieście, ale nie wiem, czy to nie jest zbyt odważne, aby zdradzać to konkretne. Pewnie nie zaskoczę Cię tym jakoś specjalnie, ale chociaż raz w tygodniu wybieram się na Times Square. To tam zatrzymuję się, chociaż wszyscy biegną i prześcigają się w tych wyścigach. Stoję jak zaczarowana z termicznym kubkiem pełnym mięty, owocowej herbaty, lemoniady albo ulubionej kawy i po kilkunastu minutach ruszam dalej. Wsiadam w tą piękną, żółtą taksówkę i wracam do domu. A chociaż raz na pół roku wybieram się do któregoś z teatrów znajdujących się w pobliżu; ostatnio ryczałam jak małe dziecko na Królu Lwie, ale warto było wyjść stamtąd z rozmazanym makijażem. Może kiedyś wpadniemy tam na siebie :) Życzę Ci z całego serca, abyś złapał odpowiednią gwiazdę, bo to naprawdę ważne w życiu.
Ściskam w ten chłodny wieczór.
Natalie
Zachowywałam się jak uzależniona od forum zagubieniwnowymjorku. Przez całą godzinę wpatrywałam się w ilość wiadomości znajdujących się pod grupą nazwaną naszymi imionami. Najchętniej chciałabym w tej chwili poznać jego ulubione miejsce, wylosować przedostatnie pytanie i nie pozwolić na zbyt długie oczekiwanie. Sprawdzając ostatni raz, że Patterson jest nieaktywny, zdjęłam pierścionek zaręczynowy, ale po kilku sekundach znalazł się na swoim stałym miejscu. Nagle mnie olśniło. Gdybym grała w jakimś filmie to nad moją głową znajdowałaby się święcąca żarówka. Czy byłam aż tak zachwycona osobą znajdującą się gdzieś w tym mieście, że nie wpadłam na pomysł, aby poszukać go na którymś z portali społecznościowych? Moja wyobraźnia stworzyła obraz Reginalda, ale może był stanowczo przystojniejszy lub czarujący. Wpisałam w przeglądarkę jego dane, jednak szczekanie owczarka niemieckiego przywołało mnie do porządku. Może kiedyś, w odległej przyszłości znowu zapragnę to zrobić, a może wcześniej spotkam go na żywo.
Natalie Mariposa-McVay
[Bardzo dziękuję za tak miłe powitanie! Cieszę się, że Josiane się podoba, jak i sama karta. Również uważam, że ludzie wrażliwi są bardzo potrzebni temu światu. Moim skromnym zdaniem, w szczególności w dzisiejszych czasach. Tyle że też sama wiem jak trudno jest utrzymać pozytywne podejście do życia, kiedy jest się w stanie popłakać na każdym, oglądanym filmie. Sama muszę Ci powiedzieć, że Twoi panowie są wspaniali, a karty przyjemnie łechtają poczucie estetyki. Na wątek jestem zawsze chętna, a patrząc na to, że Josie to taka mała sierotka, która może mieć problem z najprostszą rzeczą to pomoc chociażby takiego Reginalda byłaby na pewno nieoceniona! Nie wiem, chociażby z wniesieniem czterech siatek zakupów na czwarte piętro. Za to Reginalda szalenie szanuję za tę bluzkę z Joy Division z dodatkowych. Wybacz, że nie przychodzę z niczym konkretnym, ale mam nadzieję, że wspólnymi siłami uda nam się coś wymyślić!]
OdpowiedzUsuńJosiane Moreau
[ Moje serce oddałam tak samo, jak kolorowym serduszkom, wojsku lata świetlne temu. Byliśmy Żołnierzami to niezaprzeczalnie najlepszy film świata, a Order Honoru położył mnie do łóżka całą zapłakaną, bo bohaterstwo żołnierzy przez wieki mnie pokonało.
OdpowiedzUsuńZawsze jestem wdzięczna wszystkim służbom mundurowym za trud i oddanie, bo to nie jest robota dla każdego.
Chętnie bym Dżejn jakoś wmiksowała w środowisko wojskowe, choć niekoniecznie pasuje. A z Dżejn właśnie to, co nie pasuje jest najlepsze ;D więc jeżeli masz chęci i ochotę w kolorową Dżejn się pobawić, zapraszamy :) 💚 💜 💛 ]
dżejn💚 💜 💛
[Z kartą Reginalda zapoznałam się od razu po opublikowaniu i już wtedy się nią zachwycałam. Tym jak rozbudowana, ciekawa, przepełniona historią i ciekawostkami jest. A do tego wizualnie jaka piękna, czapki z głów! Wtedy z wątkiem nie przyszłam, ale obok Twojego zaproszenia obojętnie przejść nie mogę, tym bardziej, że chyba Reginaldowi przydałby się ktoś taki jak moja Marcy. Na pewno ta znajomość mu nie zaszkodzi! <3 Krótko mówiąc raz jeszcze mam wielką ochotę na wątek z Tobą.
OdpowiedzUsuńStandardowo chodź na maila, to wszystko sobie tam obgadamy elnattchio@gmail.com]
Marta Lenska
[Aj, Lisen przytrafiło się mnóstwo dobrych rzeczy, ale smutne karty brzmią po prostu lepiej! (Żartuję, oczywiście. Z tymi kartami. :)) Tak, jak zawsze podkreślam, ona po każdej wywrotce wstaje, otrzepuje spodnie i idzie dalej, bo w alternatywnie miałaby tylko płacz i histerię, a na co to komu? :P Cześć i dziękuję za powitanie! No i, tak sobie myślę, może Lisen nadałaby się do którejś z poszukiwanych opcji? :)]
OdpowiedzUsuńLisen Roth
[No, ja mam nadzieję, że rozruszamy! :D]
OdpowiedzUsuńZ jednej strony spodziewała się tego, że Keller Army Community Hospital nie przyjmuje wszystkich, którzy tylko tu przyjdą. Wiedziała, że w tym miejscu będzie o wiele spokojniej i ciszej niż w miejskim szpitalu, gdzie zawsze było głośno, a każde ręce były czymś zajęte. I choć szpital też musiał zająć się każdym człowiekiem potrzebującym pomocy, tutaj wydawało się, że każdy wie co ma w danej chwili robić. Profesjonalizm ten był wyuczony już od wielu lat u osób, które zasilały grono lekarzy i pielęgniarek. Dlatego nic dziwnego, że Peggy czuła się tutaj bardzo nie na miejscu. Choć miała sporą wiedzę z zakresu pomocy, to jeszcze nie zdążyła zapoznać się z tym wszystkim. Nie przeżyła tego, co większość pracujących tu ludzi. Jeszcze wiele przed nią, choć już można było stwierdzić, że Brown sobie nie odpuści. Była więc wdzięczna losowi za to, że praktyki będzie odbywać właśnie tutaj, licząc na to, że wyciągnie z tego miejsca jak najwięcej wiedzy. Musiała, nie miała innego wyjścia.
Kiwnęła delikatnie głową, sprawiając się krótszy kosmyk kręconych włosów opadł wzdłuż policzka. Szybko i zręcznie jednak założyła go za ucho, po czym uśmiechnęła się delikatnie w stronę mężczyzny.
-Margaret. Ale wszyscy mówią mi Peggy- również się przedstawiła. Ani trochę nie czuła się skrępowana tym, kiedy spojrzenie Reginalda spoczęło na jej twarzy, choć zazwyczaj było tak, że gdy ktoś patrzył się na nią zbyt długo, czuła się tym nieco przytłoczona. Miała wrażenie, że wówczas dana osoba chce wiedzieć o niej jak najwięcej, natomiast Margaret była na co dzień skrytą osobą, nie ujawniającą o sobie zbyt wiele. Na pewno już nie osobą, których dobrze nie znała. W tym jednak przypadku było inaczej. Nie wiedzieć czemu, od razu poczuła do Reginalda jakąś sympatię. Miała wrażenie, że jest tym typem osoby, która wie jak zdobyć zaufanie innych i że na pewno nigdy nie da powodu, aby te zaufanie zostało wykorzystane.
Również pochyliła się nieco w przód, unosząc w górę kąciki ust.
-Chyba bardziej zależy mi na zostaniu ratownikiem, choć zawsze może mi się odwidzieć. Tak naprawdę, zawsze chciałam iść na studia pedagogiczne, jednak pewne zdarzenie w życiu sprawiło, że całkowicie zmieniłam ścieżkę odnośnie mojego życia- odpowiedziała na zadane pytanie, wzruszając przy tym delikatnie ramionami.
-Interesuje mnie. Świadomość, że mogę uratować czyjeś życie pozwala mi... chyba odpokutować, jeśli tak to mogę nazwać. Daje mi to spokój ducha-dodała, na moment odwracając wzrok. Po chwili jednak znów bez najmniejszego skrępowania spojrzała na Pattersona.
-A Ty? Czemu akurat ratownictwo medyczne? -tym razem to ona zadała pytanie, ciekawa tego, czemu on zdecydował się nieść pomoc innym osobom.
Peggy
Chwilę po usłyszeniu charakterystycznego dźwięku należącego do forum zagubieniwnowymjorku usiadłam przy biurku i przesunęłam bliżej laptopa. Co z tego, że włączyłam właśnie najnowszy odcinek ulubionego serialu, przygotowałam wszystkie tłumaczenia i miałam zadzwonić do tęskniącej mamy. Odkąd przeprowadziłam się do Nowego Jorku, to każdego dnia dzwoniłam do rodziców, aby zrelacjonować im cały dzień, a także uspokoić, że naprawdę jestem szczęśliwa. W sumie może moje małżeństwo nie przetrwało, ale powiedziałam im o tym bez owijania w bawełnę, a także przyznałam się do nowego związku. Cóż na to wygląda, że Milan McVay nie był mi pisany do końca dni, więc na co miałam czekać? Na zmarszczki, dodatkowe lata i siwe włosy? Nie mogłam zmarnować mojej młodości, dlatego długo nie wahałam się nad przyjęciem drugich zaręczyn. Z szerokim uśmiechem zaczęłam czytać odpowiedź od Reginalda. To musi być bardzo pozytywny człowiek; pisał tak lekko, że chciałabym czytać o jego losach dniami i nocami, a dodatkowo czułam się, jakbym znała go od dziecka. W skupieniu wylosowałam przedostatnie pytanie i chociaż bałam się, że nasza znajomość wkrótce może się zakończyć, to zupełnie się tym nie przejmowałam. Ja na pewno będę chciała kontynuować naszą korespondencję, a nawet mogę spotkać się z nim na Times Square albo w tych pozostałych miejscach, które wymienił w swojej odpowiedzi. Głaszcząc za uchem Alexa, który czujnym okiem obserwował moje poczynania, przeniosłam się na łóżko, bo stary fotel nie należał do zbyt wygodnych.
OdpowiedzUsuńW jakim czasie przeważnie żyjesz? W przeszłości, teraźniejszości czy przyszłości? Czy chciałbyś/chciałabyś spotkać się z osobą, która została wybrana do tej rozmowy? Jeżeli tak, to istnieje warunek, że nie powinniście się kontaktować. Piszecie godzinę i miejsce spotkania, kiedyś znajomych znajdowało się na mieście bez telefonów
To ponownie ja. Chyba nie śpieszy mi się do krainy Morfeusza, więc widząc twoją wiadomość postanowiłam od razu odpisać. Wracając do naszej poprzedniej wiadomości, to może już wielokrotnie się minęliśmy, a zupełnie o tym nie wiedzieliśmy. Mogłeś być tym sympatycznym mężczyzną, który wskazywał starszej pani drogę albo śmiałeś się do telefonu na zatłoczonym Times Square, gdzie wszyscy znowu biegali i nie mieli czasu na odwzajemnienie uśmiechu. Obserwuj dobrze ten Brooklyn, bo może z tej odległości zobaczysz pewną niską Hiszpankę, bo mieszkam w tych okolicach i często można mnie tam znaleźć :D Teraz już przechodzę do odpowiedzi na pytanie. Przeważnie żyję w teraźniejszości, chociaż czasami marzę o przyszłości w jak najlepszych barwach. Przeszłości i tak nie zmienię, ale często wracam do niektórych pięknych wspomnień, które trzeba pielęgnować. Teraźniejszość chcę kształtować jak najlepiej, a natomiast w przyszłości widzę siebie z ukochanym przy boku i naszym dzieckiem. Druga część bardzo mnie zaskoczyła, bo chciałabym się spotkać, ale czy odnajdziemy się w tym tłumie? Zupełnie nie wiem... Masz jakieś miejsce na spotkanie? Ja mogę się dostosować, ale w najbliższych dniach mam bardzo napięty grafik :c
Miłych snów, uściski <3
Natalie
Hiszpanka
Margaret nie miała w zwyczaju ukrywać tego, co przeżyła. Terapeuta, do którego uczęszczała po wypadku sam jej doradził, żeby tego nie kryła, żeby nie robiła z tego żadnej tajemnicy. Miało to w jakimś stopniu pomóc jej pogodzić się ze stratą. Choć na początku słowa grzęzły jej w gardle, a oczy zachodziły łzami, teraz już nauczyła się, aby mówić o tym bez jakichkolwiek emocji. Nie chciała współczucia. Nie chciała słyszeć, jak komuś jest bardzo blisko. Inni przecież nie byli nią, nie czuli tego żalu i rozgoryczenia. Tej złości, którą towarzyszyła jej jeszcze po dzień dzisiejszy. Nie widzieli w głowie obrazów, które ciągle pojawiały się w jej głowie, dając ciągle znać o tym, że to wszystko wydarzyło się naprawdę, a nie było żadnym filmem.
OdpowiedzUsuńOdchrząknęła, prostując się nieco na krześle, zanim zaczęła mówić. W myślach raz jeszcze sobie wszystko powtórzyła, choć wiedziała, że wiele rzeczy jej umknęło, jakby ktoś specjalnie zabrał kilka długich chwil z tamtego dnia.
-Mając osiemnaście lat uległam wypadkowi. Było to kilka dni po zakończeniu szkoły, wracałyśmy z mamą zakupów, w nasz samochód wjechał pijany kierowca. Ona umarła zanim jeszcze zdążyła dojechać do nas karetka, a ja sama byłam przewieziona do szpitala w stanie zagrażającym życie. W sumie przeszłam dwie operacje, które uratowały moje życie i mogę być tu teraz. Stąd mój wybór, żeby studiować medycyny. Chcę uratować komuś życie, bo nie udało mi się pomóc mojej mamie. Dlatego też jest to moją swoistą pokutą- wyjaśniła, uśmiechając się przy tym delikatnie, choć w oczach można było dostrzec smutek, który pojawiał się za każdym razem, kiedy o wszystkim mówiła.
-Po wszystkim długo dochodziłam do siebie i uczęszczałam na terapię, a potem zdecydowałam się wyjechać, żeby móc zacząć życie od nowa, oddzielić grubą kreską to co było kiedyś i skupić się na czymś naprawdę praktycznym. Dlatego też wybór padł na Nowy Jork. Jest znacznie inny od małego Big Lake gdzie się wychowałam-dodała po chwili. Podparła rękę na prawym policzku, przechylając przy tym głowę lekko w bok.
-Wiedziałam, że w Twojej historii jest coś jeszcze. Więc wojsko. Marzenie z dzieciństwa, czy spontaniczny wybór? Mój dziadek jest byłym wojskowym, ale też nie lubi za bardzo rozmawiać o tym, co przeżył. Na ilu misjach byłeś?-zapytała z wyraźnym zaciekawieniem, nie spuszczając wzroku z Reginalda.
-W sumie, ogromny szacunek dla Ciebie i innych osób, które decydują się wstąpić do wojska, a potem brać udział w misjach. Ja nie wyobrażam sobie, że mogłabym wylądować w miejscu objętym wojną, widzieć na własne oczy śmierć tych, którzy są ci bliscy jak rodzina- powiedziała, kręcąc delikatnie głową na boki. Zapewne, gdyby ona była na miejscu Reginalda i przeżyła to co on, zapewne kompletnie załamałaby się psychicznie. Dlatego też nie potrafiła wyobrazić sobie jak silknym psychicznie trzeba być, by po takich przeżyciach wrócić do prawie normalnego życia.
-A dlaczego Nowy Jork?-zadała kolejne pytanie, po czym zaśmiała się cicho, uświadamiając sobie jedną rzecz.
-Przepraszam, czasami jestem za ciekawa wszystkiego. Wybacz to zasypywanie Cię pytaniami- powiedziała z uśmiechem.
Peggy
Od czasu wypadku słyszała zbyt wiele razy, że jest komuś przykro. Że jej współczuje. Ale Margaret Brown nie chciała współczucia, bo to nie wróci przecież życia jej matce. Odnosiła wrażenie, że jeśli ktoś jej powspółczuje, rzuci jakieś pocieszające słowo, to wszystko nagle wróci do normy, wszystko będzie dobrze. Ona poczuje się lepiej, znikną koszmary tamtego dnia, zniknie stres, który towarzyszył jej nieprzerwanie od tamtego momentu. Że wszystko po prostu będzie dobrze. Nie, już nic nie będzie dobrze. Życie nie będzie takie samo jak przed wypadkiem, ba, jest ono znacznie inne, trudniejsze. Niewiele osób rozumiało jej stratę i to co czuje. Dopiero na terapii poznała masę osób z takimi samymi problemami co ona. Dopiero tam poczuła, że nie jest z tym wszystkim sama i w sumie trzyma się całkiem dobrze psychicznie, bo niektóre osoby były wręcz wrakami w oczach Margaret Brown. W ich oczach nie było blasku życia, Peggy za to go miała. Wiedziała, że jeśli by się poddała, nie byłoby jej tu. Więc walczyła z całych sił. Najpierw na rechabilitacjach, potem na terapiach aż w końcu teraz tu - w Nowym Yorku. Nie mogła się poddać, bo w głowie miała myśl, że jej mamie by się to nie spodobało. Alessia Brown zawsze mówiła Peggy, że ma walczyć o swoje, niezależnie co by się działo.
OdpowiedzUsuńUśmiechnęła się nieco rozbawiona słowami Reginalda, choć wiedziała, że mężczyzna mówił prawdę. Kiedy zacznie go irytować, po prostu zwróci jej na to uwagę. Dlatego też Peggy postanowiła nigdy do tego nie doprowadzić. Po pierwsze, czułaby się wówczas strasznie głupio, a po drugie... Nie, po prostu czułaby się strasznie głupio, bo sama nie lubiła irytujących i natrętnych osób, a sama do takich nie należała.
-Wiesz, niektóre osoby są strasznie ciekawskie i lubią wiedzieć nieco więcej o innych. Nie, nie przeszukałam internetu czy też nie wypytywałam innych na Twój temat. Po prostu znajomi ze studiów wspominali kilka rzeczy o różnych doktorach i instruktorach, więc coś tam zapamiętałam na Twój temat- zaśmiała się cicho. Tak, niektórzy studenci byli strasznie dociekliwi i lubili wiedzieć co nieco na temat różnych wykładowców. Poza tym, poczta pantoflowa była najlepsza, żeby czegokolwiek się dowiedzieć.
-Mi na początku było strasznie trudno odnaleźć się w tym mieście. Chaos mnie przytłaczał, a nawet potrafiłam się zgubić w drodze do najbliższego sklepu. Ale z drugiej strony zawsze chciałam się tu znaleźć. Spokój małego miasteczka jakoś nigdy na mnie nie działał, bardziej irytowało mnie to, że każdy się znał i wszyscy o wszystkich coś wiedzieli. Tutaj jestem anonimowa, jedną z tysiąca osób mijanych na ulicy, i bardzo mi się to podoba- powiedziała zgodnie z prawdą. Nowy York od zawsze był jej marzeniem, drogą ucieczki ku lepszemu. Realizując je, Peggy w końcu poczuła że żyje i jest we właściwym miejscu.
-Owszem, w Teksasie. Wychowałam się na farmie, choć prawda jest taka, że koni się boję. Wolę obserwować je z odległości, bliższe spotkanie nie wchodzi w grę- powiedziała rozbawiona. Spokój nagle został przerwany przez nieco niezrozumiały na początku głos. Peggy odwróciła głowę w stronę krótkofalówki, z zaciekawieniem unosząc w górę jedną brew, by chwilę później spojrzeć na Reginalda. Znów poczuła lekki stres i już wiedziała, co to wszystko oznacza.
-Chyba czas na nas, hm?-zapytała.
Peggy
Pogoda za oknem mogła doprowadzić do depresji, ale odkąd przeczytałam odpowiedź Reginalda czułam się, jakby właśnie była wiosna. Z całej tej radości prawie przypaliłam obiad, ale jako kobieta z odziedziczonym talentem kulinarnym uratowałam potrawę w ostatniej chwili. Na spacerze z Alexem zrobiłam dodatkowe dwa kilometry i nie mogłam przestać się uśmiechać. Zawsze fascynowały mnie spotkania z osobami, które wydawały się idealne, kiedy się z nimi pisało. Dopiero podczas rozmowy na żywo będę mogła przekonać się, czy mężczyzna na pewno jest taki fajny. Czy rozpoznamy się od razu? Co jeśli podejdę do kogoś innego, a on zginie mi w tłumie? A może wcale nie będziemy w stanie się porozumieć? Bałam się tego niedzielnego spotkania, ale musiałam się zgodzić. W końcu kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Wylosowałam ostatnie pytanie i od razu przeszłam do pisania odpowiedzi. Była sobota, a ja przed spotkaniem chciałam przeczytać jego wypowiedź; dopiero dzisiaj mogłam lekko zwolnić, więc mój znajomy mógł pomyśleć, że wystraszyłam się tej propozycji, ale dorosłe życie nie należy do najłatwiejszych.
OdpowiedzUsuńJaka jest zazwyczaj Twoja pierwsza myśl rano?
Cześć! Oni chyba specjalnie wybierają dosyć trudne pytanie, bo ja często tuż po przebudzeniu myślę: nikt nie może przerwać mojego romansu z łóżkiem i wyłączam denerwujący alarm. Wstyd się przyznać, ale naprawdę czasami mam takiego lenia, że bardziej nakrywam się kocem i wtulam mocniej w poduszkę. I mija tak z dobrych pięć minut, a ja wstaję, bo wiem, że ten dzień może należeć do mnie, może wydarzyć się coś wspaniałego, mogę nauczyć czegoś dobrego te dzieciaki, które traktuje swoją przedszkolankę jak kogoś bliskiego <3 Wracając do Twojej propozycji spotkania, to zgadzam się, bo minął już tydzień, gdy nie byłam na Times Square. Trochę jestem przerażona, ale dla odważnych świat należy. Będę miała białą stokrotkę, a to ma jakieś znaczenie, czy tak to sobie wymyśliłeś? Może ty też weź coś charakterystycznego. Możesz założyć koszulę albo jakąś bluzę z kapturem, to chociaż będę wiedziała, jakiej górnej części garderoby szukać.
Uściski w to sobotnie przedpołudnie <3
Nat
Hiszpanka
Czy znajdzie się sposób, aby zabić człowieka i nie iść do więzienia? Odkąd tylko przeczytałam list, to miałam ochotę zamordować moją najwspanialszą siostrę bliźniaczkę. Bez mojej wiedzy umówiła się jako Lasair O'Hara z dwoma mężczyznami i zrobiła wszystko, aby tak szybko nie zapomnieli o byłym zawodowym żołnierzu i obecnej patolog. Zdenerwowana na nią odrzuciłam kolejne połączenie i ponownie przyjrzałam się sukienkom, które zakupiła matka chrzestna. Chyba zbyt dosłownie wcieliła się w rolę Mirandy z filmu Diabeł ubiera się u Prady. Nie widziałam siebie w tych strojach na moim pierwszym spotkaniu z Reginaldem. Najchętniej ubrałabym wygodne bojówki, luźną koszulkę i najwygodniejsze na świecie trampki, ale według Meryl Streep i Belli O'Hary miałam wyglądać jak milion dolarów. Wrzuciłam prezenty do szafy i zaczęłam szukać czegoś przeznaczonego na plażę. Gdybym miała wybrać którąś z poprzednich propozycji, to musiałabym zmienić miejsce spotkania na luksusową restaurację, a tym bardziej pokazać zbyt wiele. Na dwuczęściowy strój kąpielowy włożyłam czarną, koronkową sukienkę z rozkloszowanymi rękawami, która podkreślała to, co akceptowałam w swoim ciele. Na koniec pomalowałam usta koralową szminkę; podobno była odporna na pocałunki, ale miałam nadzieję, że nie będę tego testować. Wzięłam telefon, klucze i poszłam na plażę, chociaż serce podchodziło mi do gardła, to byłam w stanie zaryzykować. Najwyżej nic z tego nie będzie. Po dwudziestu minutach rozejrzałam się po plaży, ale nigdzie nie widząc mężczyzny ze zdjęcia, które podesłała mi Bella, usiadłam przy barze. Uśmiechnęłam się do młodego kelnera, ale z zamówieniem postanowiłam zaczekać. Może wcale nie przyjdzie, a ja nie będę musiała bać się tego, że zauważy we mnie jakąś różnicę. Najbardziej obawiałam się tego, że moja bliźniaczka obiecała mu gruszki na wierzbie, dlatego widząc go w oddali przeczesałam włosy, nie zakryłam widocznej blizny i zaczęłam swobodnie oddychać. Przez ten czas muszę zapomnieć, że cierpię na dwie fobie; jakoś pogodzę się z jego opinią, a rozbierać na pewno się przy nim nie będę. Zamierzam być sobą i nikim więcej.
OdpowiedzUsuńLasair O'Hara
Czy do kolorowego party można zaliczyć ubranie w odcieniu intensywnej czerni? Cieszyłam się, że wzięłam ze sobą limonkową narzutkę, a mój strój kąpielowy miał wiele barw, więc pozwoliłam sobie lekko opuścić jeden rękaw od sukienki. Miałam również złoty zegarek, a zawieszki przy bransoletce mieniły się różnymi kolorami. Patrzyłam na wszystkich z wyuczoną ostrożnością i byłam gotowa w obecności mężczyzny przerwać to ciągłe stanie w kącie, które pozwalało na bycie niewidocznym. Nie zamierzałam być tą nieśmiałą dziewczynką z przeszłości. Nie mogę uciekać przez całe życie Dosyć długo ukrywałam się za zbyt wielkimi swetrami i luźnymi spodniami. Dosyć długo rezygnowałam z różnych imprez, tłumacząc się, że na medycynie nie ma chwili wytchnienia. Chyba czas pożegnać się z nudną Lasair O'Harą, która była domatorką; często siedziałam przed telewizorem, na twarz nakładałam maseczkę, a na ławie stało schłodzone, owocowe piwo. Za jakiś czas również przestanę nosić czarne ubrania, ale od powrotu z Iraku byłam w żałobie; nie znałam zbyt dobrze niektórych ofiar, jednak przez te kilka miesięcy przebywaliśmy obok siebie, a na ich miejscu mogłam być ja. Wsłuchiwałam się w kolejną piosenkę - These Days i rozpoznałam w niej pierwszy utwór towarzyszący mi podczas podróży żółtą taksówką do miejsca zamieszkania. To chyba dobry znak, aby tutaj zostać i bawić się tak, jak nigdy wcześniej. Na pewno napiję się któregoś z kolorowych drinków, będę rozmawiać z brunetem, jakbym wcześniej była na tym spotkaniu, a przede wszystkim zdecyduję się na taniec. Chyba jeszcze w pamięci była tamta Lasair, która z radością tańczyła z byłym narzeczonym na tarasie domu i wtedy czuła się bezpieczna. Zerkając na wypisane kolorowymi kredami menu, miałam coś zamówić, ale w tym czasie przy barze pojawił się on. Reginald Patterson, który niezbyt wiele mógł się o mnie dowiedzieć. Miałam tylko nadzieję, że Bella nie miała podczas tego spotkania szalonego koloru włosów, założonych soczewek, dzięki którym byłaby przez chwilę ciemnooką trzydziestolatką. W sumie zrelacjonowała mi wszystko ze szczegółami, ale mogła ominąć coś najważniejszego, bo obudziłam ją w środku nocy. Cóż w Nowym Jorku była dwudziesta, ale w Irlandii było pięć godzin później, a ja z tego wszystkiego zapomniałam o różnicy czasu.
OdpowiedzUsuń- We własnej osobie. - uśmiechnęłam się delikatnie i wyciągnęłam dłoń w jego kierunku. Będzie gorzej, jeżeli Bella na powitanie wybrała muśnięcie jego policzka, ale ona zawsze należała do tych odważniejszych, chociaż nie była żołnierzem ani patologiem, a nagrywała tutoriale makijażowe ze znanymi osobami. - Cześć. Na wstępie chcę przeprosić za przekładanie tego spotkania, ale większość doby spędzałam w pracy i nie mogłam się po prostu wyrwać... - zagryzłam wargę i zamówiłam Sweet Red Totino.
Bądź sobą, a wszystko ułoży się dobrze! Jeszcze pochwalę się najważniejszym kobietom w życiu, że nie uciekłam stamtąd w prędkości światła, a spędziłam miło czas z naprawdę przystojnym mężczyzną. Jak dobrze, że jednak nie ubrałam tych bojówek i luźnej koszulki, bo inaczej stałabym tutaj sama, a tak obudziłam w sobie prawdziwą kobietą.
Lasair O'Hara
-Wolę dać się poznać sama, niż z opowieści innych osób-stwierdziła ze wzruszeniem ramion, posyłając mu delikatny uśmiech. I nie chodziło o to, że chodziły o Peggy jakieś dziwne plotki, ale prawda była taka, że wolała opowiedzieć o sobie samej, niż ktoś miałby mówić o niej innym. I tak już większość znajomych brało ją za spokojną, skupioną i sumienną, zazwyczaj tak bardzo nie pasującą do osób w jej wieku. Stroniła od imprez, miała niewielkie grono zaufanych sobie osób i wydawała się aż za nadto dorosła jak na swój wiek. Nie dawała jednak żadnych powodów, aby krążyły o niej zmyślone czy też krępujące plotki. Była po prostu cieniem, bo lubiła być w sumie anonimową osobą. Nigdy nie dążyła do tego, aby o niej mówiono głośno.
OdpowiedzUsuńLubiła otwartość w ludziach. Szanowała za to, że nie bali się mówić to co myślą, że nie bali się oceniać innych, budować sobie zdania na temat danej osoby. Że mówili prosto z mostu co o niej myślą - Peggy również taka była. Jako jedyna z roku powiedziała jednej dziewczynie, że bycie słodką idiotką jest okropne, ale jeśli lubi nią być, to już nie Peggy będzie mieć z tym jakikolwiek problem. Choć wówczas Alison miała do niej wielki problem o to, Margaret nie robiła sobie z tego zupełnie nic. Ot, wyraziła jedynie swoje zdanie o jej zachowaniu, a że dziewczyna nie umiała przyjąć krytyki, to już jej sprawa.
Słysząc słowa dyspozytora, wciągnęła głęboko powietrze w płuca, próbując powstrzymać nerwy, które dały o sobie znać. Nagle Peggy poczuła znowu stres, któy towarzyszył jej na początku zmiany. Ale, po chwili poczuła, że z każdą sekundą jest on nieco lżejszy, a ona już tak się nie boi. Ruszyła więc w ślad za Reginaldem, idąc za nim do garaży, gdzie stały karetki, a gdy znaleźli się przy odpowiedniej wsiadła do środka z pomocą mężczyzny. Myślała, że będzie znacznie gorzej. Że stres zje ją do tego stopnia, że nie będzie mogła wykonać choćby najmniejszego kroku, a z głowy wyparują wszystkie przyswojone informacje. Udało jej się jednak utrzymać nerwy na wodzy, co niezmiernie ją cieszyło. Przysłuchiwała się rozmowie kierowcy i ratownika, z ciekawością rozglądała się również po wnętrzu pojazdu, zapamiętując dokładnie gdzie co jest.
Na słowa Reginalda kiwnęła delikatnie głową. Mógł być pewny, że Peggy na początku na pewno będzie trzymać się gdzieś z boku, uważnie obserwując ich pracę. Gdy byli na miejscu, ruszyła za ratownikami do miejsca gdzie przebywał poszkodowany. Widok mężczyzny był jej dość znany. Kilka razy widziała, co działo się z jej kuzynem, którzy również był uczulony na jad owadów. Nie to jednak było teraz najważniejsze. Z uwagą przyglądała się temu, jak sprawnie pracuje Reginald oraz drugi ratownik. Jak dobrze wiedzą, co w danej sytuacji zrobić. Kiedy usłyszała polecenie machinalnie ruszyła w stronę torby, wyciągając z niej potrzebny opatrunek, po czym przyłożyła go do szyi mężczyzny. Z uwagą przyglądała się poszkodowanemu, który po chwili zaczął odzyskiwać świadomość. Naprawdę, miał wiele szczęścia, że jego koledzy zareagowali tak szybko.
Gdy policjant znalazł się na noszach i został zabezpieczony pasami, Peggy ponownie wsiadła do karetki, stwierdzając że ta akcja pewnie była nalżejszą, jaką mogła sobie wyobrazić. Słysząc głos Reginalda, uniosła głowę, kiwając nią delikatnie.
-Tak, w jak najlepszym- odpowiedziała zgodnie z prawdą.
Peggy
- Fakt, bywa ciężko – powiedziała rozbawiona. - Na szczęście, w miarę szybko idzie go też utemperować. Zwłaszcza od momentu, w którym zaczęła imprezować z nami Mona.
OdpowiedzUsuńNa chwilę oderwała wzrok od twarzy swojego rozmówcy, aby przyjrzeć się małemu tłumowi, który bawi się w klubie. Sama Carmen w życiu nie zrobiłaby tak wielkiej urodzinowej imprezy z jednej prostej przyczyny – ona nawet nie lubiła takiej ilości ludzi.
W końcu dostrzegła wśród ludzi w klubie niewysoką, dość drobną dziewczynę. Jasne włosy miała związane w wysoki kucyk, a ubrana była w zwykłe dżinsy i niebieską bluzkę. Zdawała się wcale nie wyróżniać z tłumu, ale Mike, z którym aktualnie dziewczę rozmawiało, wpatrywał się w nią jak w obrazek.
Carmen uśmiechnęła się lekko pod nosem i delikatnym skinieniem głowy wskazała na parkę. Mona i Mike zupełnie do siebie nie pasowali, a w oczach brunetki jedynym, co ich łączyło, było „M” na początku imienia. Z własnego doświadczenia wiedziała jednak, że w tym wszystkim logiki szukać się nie powinno.
- Mike ma na jej punkcie kompletnego bzika, ale, oczywiście, wszystkiego się wypiera – powiedziała z cwanym uśmieszkiem.
Carmen wcale nie zamierzała plotkować. Tak po prostu jakoś już wyszło, że całkiem sporo wiedziała, bo mieszkały z Moną na tej samej ulicy, a to ułatwiało znacznie przepływ informacji. Na wszelki wypadek jednak Gallardo ugryzła się w język, aby nie powiedzieć nic więcej. Nie chciała wyjść na nieznośną plotkarę. Sama nie cierpiała takich osób i naprawdę wolała nie być postrzeganą w taki sposób.
Od Mony i Mike'a jej myśli oderwała muzyka. W pierwszej chwili Carmen chciała sięgnąć po swój telefon, słysząc jedną ze swoich ulubionych piosenek, a potem dotarło do niej, że nikt do niej nie dzwoni. DJ wreszcie zdecydował się puścić coś, co odpowiadało jej gustowi muzycznemu. Uśmiechnęła się szeroko, dopiła swoje drinka (swoją drogą, zniknął naprawdę zadziwiająco szybko!), a potem zsunęła się z barowego stołka.
- Chodź, idziemy zatańczyć – zwróciła się ponownie do swojego towarzysza i wyciągnęła do niego dłoń w geście zaproszenie i ponaglenia.
Carmen Gallardo
Tylko mnie nie oceniaj. Tylko tego nie rób, bo nie wypiję do końca drinka i poczuję się bezpieczna we własnej sypialni, pod kocem i z wylewanymi łzami. Najważniejsze, że nie mam już rudych włosów, nie będzie kolejnym, który zobaczy moje idealne oceny i nie uwierzy w to, że jestem taką zdolną nastolatką, a przede wszystkim nie powinien nazwać mnie sztuczną lalą. Odwzajemniłam jego uśmiech i odstawiając trunek na bok, zerknęłam kątem oka na widoczny tatuaż.
OdpowiedzUsuń- Znalazłam nawet więcej niż chwilę. - roześmiałam się i zagryzłam wargę. - Widzę, że jesteś fanem malowanek na ciele jak to mówi moja babcia, nie bolało? - zmarszczyłam zabawnie nos. - Zawsze chciałam mieć tatuaż, nawet wybrałam sobie wzór, ale za bardzo się boję i chociaż przeżywałam już wiele, to dwa razy uciekłam sprzed salonu.
Bardzo bałam się tej naszej pierwszej rozmowy, ale postanowiłam zostawić stres za sobą i rozmawiać z brunetem o wszystkim; o pogodzie, zainteresowaniach, markach samochodów, pracy czy nawet o ulubionych kolorach. Z relacji Belli niewiele dowiedzieliśmy się o sobie, więc miałam na szczęście ułatwione zadanie.
- Może znasz jakieś dobre studio, w którym wykonaliby mi coś takiego? - podałam mu telefon, gdzie miałam zgrane zdjęcie tatuażu; znajdowałby się on na udzie, a elementy związane były z całym życiorysem. - Nim się obejrzę będę miała czterdziestkę na karku, a tatuażu brak. - upiłam ostatni łyk drinka.
- Be Happy dla kobiety z najpiękniejszym uśmiechem na tej plaży od naszego szefa. - barman delikatnie wskazał wysokiego mężczyznę w białej koszuli na krótki rękaw. - Przy okazji bardzo cierpi, że to Pan szybciej odnalazł tą Panią, miłej zabawy. - oddalił się, a ja zaskoczona cicho się roześmiałam.
Lasair O'Hara
[Tak przy okazji tam wyżej jest odpis od Natalie, bo może przypadkowo zaginął w tłumie.]
Nie zamierzałam rozpoczynać tej przypadkowej znajomości, dlatego natrafiając na wzrok wpatrzonego we mnie szefa baru, podziękowałam mu skinieniem głowy i delikatnym uśmiechem. Byłam tutaj z Reginaldem albo dla Reginalda, więc nie zamierzałam więcej zwracać uwagi na mężczyznę w białej koszuli. W tle leciała właśnie piosenka If I can't have you. A ja z zainteresowaniem wysłuchałam bruneta i nie zamierzałam mu przerywać. Miałam wrażenie, że złapaliśmy nić porozumienia, stres dawno odleciał, więc po chwili zdecydowałam się kontynuować rozmowę.
OdpowiedzUsuń- W takim razie zaufam Ci i zapiszę się właśnie tam na tatuaż. Najwyżej będę płakać i krzyczeć, bo to całkiem sporo pracy. - poprawiłam się na stołku i narzuciłam na siebie narzutkę, bo z każdą minutą robiło się coraz chłodniej. - Chyba, że chciałbyś mi towarzyszyć... - zaproponowałam z lekką obawą. Czy niezbyt wiele wymagam? Przeniosłam wzrok z jego twarzy na przygotowujących kolorowe drinki barmanów. - I z tymi gorszymi rzeczami masz rację. Wystarczy, że przypomnę sobie misję w Iraku... - mechanicznie zasłoniłam bliznę, a moje oczy zaszkliły się.
Nie umiałam jeszcze o tym rozmawiać, a raczej potrafiłam, ale po kilku minutach nie powstrzymywałam łez. Nie zamierzałam płakać wśród tych szczęśliwych ludzi. Większość z nich tańczyła, śmiała się, opowiadała kawały albo zamawiała kolejne drinki. Przy okazji nie zamierzałam psuć naszego spotkania. Chciałam, aby zapamiętał czas spędzony ze mną dobrze, więc po dłuższej chwili uśmiechnęłam się i wiedziałam, że nie mogę zamówić kolejnego trunku o wyszukanej nazwie. Miałam słabą głowę; przed wyjściem zjadłam dwa wafle ryżowe i mój żołądek na pewno był już pusty. Rozejrzałam się po plaży i zobaczyłam niedaleko restaurację. Nie przepadałam szczególnie za rybami, ale mogę skusić się nawet na taką potrawą.
- Może jesteś głodny? Pójdziemy tam, schowamy się trochę przed zimnem i przy okazji coś zjemy... - wstałam i zapłaciłam za alkohol.
Głodna Lasair
[Odpis Natalie dostaniesz być może jutro :))]
Szukaj drugiej stokrotki. Na pewno dostosuję się do polecenia, bo nie zamierzałam zbyt długo szukać bruneta w tłumie. W Nowym Jorku można było zaginąć na niewielkich ulicach, a co dopiero na Times Square, które zawsze odwiedzali turyści. Chyba na każdej z list urlopowiczów znajdowało się to miejsca, aby w końcu zobaczyć je na żywo i zachwycać się nim nie tylko na monitorze komputera. Z samego rana zrobiłam pożywne śniadanie dla narzeczonego i bliźniaków, a następnie wybrałam się do własnego mieszkania, aby odpowiednio przygotować się na spotkanie z Reginaldem. Zawiedziona patrzyłam na szyby, po których spływały krople deszczu, więc nie chcąc zamarznąć, ubrałam sweter w kolorowe paski, najwygodniejsze spodnie z przecięciami na kolanach i zapięłam ukochaną, pikowaną kurtkę. Po niecałej godzinie spacerowałam wśród ludzi w wyznaczonym miejscu i trzymałam w dłoni białą stokrotkę. Nigdy nie słyszałam, że są one kwiatami żołnierzy, ale oprócz Pattersona nie znałam nikogo wykonującego ten ciężki zawód. Upiłam kolejny łyk gorącej mięty z termicznego kubka i odwróciłam się, bo poczułam, jakby ktoś mi się przypatrywał. Mężczyzna oddalony o kilkanaście kroków musiał być moim znajomym z forum zagubieniwnowymjorku. Inaczej go sobie wyobrażałam, ale stał niedaleko i trzymał ten charakterystyczny kwiatek. Uśmiechnęłam się delikatnie i gdybym tylko mogła, to bym się do niego przytuliła. Pisaliśmy ze sobą, a ja już traktowałam go jak przyjaciela. Chyba zbyt szybko przyzwyczajałam się do ludzi, ale taka już moja natura. Poprawiając zsuwający się kaptur, zaczęłam iść w jego kierunku, bo chciałam usłyszeć głos Reginalda i przekonać się, że będziemy czuć się dobrze w swoim towarzystwie.
OdpowiedzUsuńKobieta ze stokrotką
Jak przystało na całkiem świeżą osobę w tym wszystkim, Margaret uważnie przyglądała się każdemu krokowi, który miał jej pomóc w tym aby jak najlepiej wykonać swoją pracę. Dlatego też śledziła każdy ruch ratowników, w pamięci notując każdy czyn, choć tak naprwdę pewnie minie jeszcze sporo czasu, aż Peggy przyswoi natłok tych informacji. Jednak, jak na pierwszy wyjazd było spokojnie, za co była bardzo wdzięczna, bo nie chciała od razu być wrzuconą na głęboką wodę. Gdyby przytrafił jej się jakiś poważny wyjazd, zapewne czułaby się bezużyteczna ze swoją niewiedzą jak prawidłowo postępować. Takie spokojne wyjazdy zdecydowanie mogły jej pomóc przed czymś naprawdę wymagającym.
OdpowiedzUsuńO dziwo, droga powrotna do szpitala nie dłużyła jej się. Nim się obejrzała, znów byli spowrotem, a poszkodowany był transportowany na odpowiedni oddział, gdzie miał być pod fachową opieką jeszcze przez jakiś czas, aż lekarze nie stwierdzą, że wszystko jest w porządku i może wrócić do domu. Było spokojnie, a mimo wszystko czas leciał dość szybko. Gdy słońce powoli wschodziło nad Nowym Jorkiem, ich zmiana dobiegała końca, a z każdą kolejną minutą Margaret zauważała, jak bardzo potrzebuje snu. Teraz w jej głowie była tylko myśl, aby położyć się do łóżka i móc odespać nocną zmianę. Choć zmęczenie dawało o sobie znać dość mocno, wytrzymała te kilka godzin bez jakiejkolwiek drzemki, choć pewnie gdyby na chwilę przymknęła oczy, zostałoby jej to wybaczone. Kilka minut przed końcem Margaret udała się do damskiej szatni, gdzie przebrała się w swoje ciuchy oraz zgarnęła plecak z szafki. Na szybko przejrzała również kilka wiadomości, które znajdowały się na telefonie. Wiadomość od ojca, że trzyma za nią kciuki przy pierwszej zmianie, informacja od współlokatorki, że tej nie będzie przez kilka najbliższych dni, a to wiązało się z tym, że całe mieszkanie należy od teraz do Margaret i może w nim robić co tylko chce. Dziewczyna uśmiechnęła się jedynie pod nosem, bo jedyne, co ją czekało przez najbliższy czas to wykłady i nauka oraz praktyki, a jej współlokatorka doskonale o tym wiedziała.
Powoli ruszyła w stronę pokoju socjalnego, by po chwili pożegnać się ze wszystkimi i podziękować za pierwszy dzień w pracy, a kiedy to już miała ruszać powoli w stronę wyjścia, dotarło do niej pytanie zadane przez Reginalda. Szybko sojrzała na zegarek, który spoczywał na jej nadgarstku. Do autobusu miała jeszcze sporo czasu, nie spieszyło się jej zbytnio.
-Mam jeszcze jakieś... dwadzieścia minut do autobusu, choć pewnie się trochę spóźni- powiedziała, uśmiechając się lekko.
-Nie kłopocz się, poczekam. Zahaczę jeszcze o automat z kawą, więc jakoś szybciej mi zleci ten czas- dodała, poprawiając ramiączko plecaka, które zsunęło się z jej ramienia.
Peggy
Peggy najzwyczajniej w świecie nie lubiła się narzucać i wykorzystywać czyjejś dobroci. Lubiła być samowystarczalna, a jazda autobusem, mimo że czasami męcząca, nie była też taka zła. Jazda tym środkiem komunikacji był jej już na tyle znany, że czasami nawet czuła się dziwnie, gdy przesiadała się do samochodu. Niemniej jednak, opcja znacznie szybszego powrotu do domu była bardzo kusząca, dlatego też Brown zaczęła się nad nią zastanawiać. Sam Reginald również nie sprawiał wrażenia, jakby to był dla niego problem - w końcu sam wspomniał, że jedzie praktycznie przez całe miasto, by dostać się do swojego domu. Owszem, czuła się nieco dziwnie i nie na miejscu z jego propozycją, ale czy tak właśnie nie działa znajomość? Że ludzie sobie w jakiś sposób pomagają, chociażby zwykłą podwózką pod dom, czy chociażby w jego pobliże?
OdpowiedzUsuńOdgarnęła kosmyk włosów, po czym przestąpiła z nogi na nogę. Widząc ten jego delikatny uśmiech, zaśmiała się cicho, kręcąc przy tym głową na boki. Czuła, że Reginald Patterson się z nią droczy, ale w żaden sposób nie czuła się z tym źle. Ba, nawet ją samą to bawiło. Dlatego też, po chwili znów się odezwała.
-Dobrze, przekonałeś mnie, Reginald. Skorzystam z Twojej propozycji zaoszczędzenia czasu. Ale najpierw kawa, muszę się jej napić inaczej zasnę- powiedziała, spoglądając w jego stronę, by chwilę później odwrócić głowę i spojrzeć na automat stojący nieopodal.
-Zaczekaj chwilkę- mówiąc to, szybkim krokiem ruszyła w stronę maszyny. Z kieszeni wyciągnęła drobne i nie zastanawiając się zbytnio nacisnęła pierwszy lepszy guzik. Cierpliwie poczekała, aż gorący napój znajdzie się w kubku, a kiedy już wszystko było gotowe wyciągnęła napój i chwytając za czarne wieczko, ruszyła ponownie w stronę Reginalda. Upiła łyk kawy, posyłając mu lekki uśmiech.
-Gotowa. Możemy iść- powiedziała, robiąc kilka kroków w stronę wyjścia. Kiedy w końcu znalazła się przed budynkiem szpitala rozejrzała się na boki. Było spokojnie, jak na tę wczesną porę. Zapewne gorzej było w centrum miasta. Kolejny łyk kawy sprawił, że nieco poparzyła sobie język, przez co też przeklęła cicho pod nosem.
Peggy
[Cześć i bardzo dziękuję. :) Zachwyciłam się obydwoma imionami, toteż musiała dostać oba, inaczej bym sobie to wyrzucała tak długo, aż bym je w końcu jej nadała, więc wolałam nie walczyć. Oj, tak, przez to, jakie miała dzieciństwo i życie nastoletnie, w zasadzie musiała nauczyć się zaradności, życie to na niej wymusiło, ale nie narzeka, przynajmniej może zgrywać kobietę niezależną. C: Chętnie napisałybyśmy jakiś wątek; widzę, że poszukujesz jakichś osób z rodzinki, to może Yvie by pasowała?]
OdpowiedzUsuńYvaine Piper
- Znam te wymówki – odparła ostrzegawczo, choć na jej ustach błądził wesoły uśmieszek. - Idę o zakład, że jesteś jednym z tych, co jest albo za mało pijany, albo za bardzo, aby tańczyć. Ale nie ze mną te numery.
OdpowiedzUsuńUjęła jego ciepłą dłoń i pociągnęła go za sobą na parkiet, prosto w tłum roztańczonych, pijanych ludzi. Co zabawne, właśnie tutaj Carmen nabierała naprawdę pewności siebie i czuła, że jest na bezpiecznym gruncie. Na parkiecie nikt nie mógł jej zagrozić.
Carmen nauczyła się już, że nie może za wcześnie wspominać tym, że jest zawodową tancerką. To naprawdę utrudniało znalezienie partnera do tańca w klubie czy na innej zabawie. Dlatego zazwyczaj trzymała język za zębami na tyle długo, aż nie była przyparta do muru i zmuszona opowiedzieć, czym się właściwie na co dzień zajmuje.
Tym razem również nie planowała puścić pary z ust.
Chociaż... tak naprawdę czasem wystarczyła uważna obserwacja. Gdy wchodziła na parkiet, w jej oczach pojawiały się iskierki, które nie tylko zdradzały niesamowitą radość, ale również pewność siebie. Poruszała się inaczej niż ludzie wokół niej. Muzyka po prostu przez nią płynęła, aż stawały się jednością. Nawet z klubowych rytmów Carmen umiała wymuskać to, co pozwalało jej dopasować dobrze znane kroki salsy czy rumby do nowych brzmień.
No i... umiała całkiem nieźle prowadzić, choć nie była do tego raczej przyzwyczajona. Co ważniejsze, umiała to robić w taki sposób, że nawet jej partner nie do końca wiedział, że Carmen już dawno przejęła stery. Po alkoholu zawsze jednak szło to dużo łatwiej.
Z Reginaldem wcale nie było inaczej. Carmen niemal natychmiast, choć bardzo subtelnie, przejęła prowadzenie, czekając z niecierpliwością na ten cudowny moment, gdy ich ciała wreszcie złapią wspólny rytm. Uwielbiała ten dreszcz podniecenia i ekscytacji, gdy jedno ciało dopasowywało się do drugiego, gdy zaczynały razem poruszać się rytm muzyki, jak gdyby nie robiły nic innego przez całe życie. To się zawsze udawało. Naprawdę musiałaby trafić na zupełnie fatalnego tancerza, aby się nie udało.
Przysunęła się do niego bliżej, aby wszystko mogli chociaż trochę pogadać. Na parkiecie było to zdecydowanie utrudnione, ale jeszcze nie niemożliwe. Wystarczyło tylko trochę podnieść głos i natężyć słuch, a okazywało się, że rozmowa może toczyć się właściwie całkiem swobodnie.
- Tak w ogóle... nie zapytałam nawet, czy właściwie lubisz tańczyć? - zapytała ze śmiechem.
Carmen Gallardo
[Przyszłam do Reginalda, bo jego jeszcze nie miałam okazji poznać. Przyszłam, przeczytałam i wbiło mnie w fotel. Nic nowego, że tworzysz cudownych, wielowymiarowych panów po przejściach i zawsze jestem nimi tak samo zachwycona. Ale dziś po raz pierwszy przeczytałam kartki z pamiętnika takiego pana i choć były napisane cicho i spokojnie, jakby to było coś zupełnie naturalnego, to mnie dotknęły do żywego. I, kurczaki, jest mi tak przykro przez to, co wojna zrobiła z Reginaldem, że mam ochotę tylko usiąść koło niego w ciszy i go przytulić, tak po ludzku. A skoro we mnie wzbudza tak opiekuńcze instynkty, to Michaela tym bardziej próbowałaby zbawić jego świat. I na pewno spróbuje chociaż trochę radości wnieść w jego życie, jeśli tyko nam na to pozwolicie. :D Przejrzałam sobie zakładkę z poszukiwaniami i myślę, że Starling doskonale sprawdziłaby się w roli opoki czy dystraktora w chwilach napadów demonów wojny lub internetowej/listownej znajomości. Na upartego mogłaby też zostać byłą partnerką, chociaż nie jestem pewna, czy zgrałyby nam się tu czas i miejsce. Tak czy siak, z przyjemnością wrzucimy tę jej iskierkę radości w codzienność Twojego medyka, jeśli i Ty masz na to ochotę. ^^
OdpowiedzUsuńJeśli udało mi się tym tekstem wywołać uśmiech na czyjejś twarzy, to spełniłam swoje zadanie należycie. ♥ Dziękuję pięknie za wszystkie miłe słowa i mam nadzieję, że tym razem uda mi się tu zagościć już na dobre. ^^]
Michaela Starling
Nowy Jork był bardzo chaotycznym miejscem. Bardzo pogmatwanym, niby wielkim, a jednak ciasnym, bo przepełnionym w każdym kącie. Przepełniony samochodami, tłumem ludzi, dzieci i zwierząt. Na każdym kroku było coś i odnaleźć się tutaj nie przychodziło łatwo. A już tym bardziej przyjemnie. Hałas był jeszcze do zniesienia. Cóż, taki urok wielkich miast, a już na pewno tych najludniejszych. Zapach także dało się wytrzymać. Gdyby ktoś zapytał Martę jak pachnie Nowy Jork, odpowiedziałaby, że niczym przyjemnym. Dymem, spalinami, przydrożnymi budkami i knajpami oraz najlepszy ze wszystkiego zapach zmieszanych perfum każdego mieszkańca, którego się mija na ulicy. Niby był Centarl Park – pachnąca roślinami oaza zieleni i teoretycznego spokoju, względnego w każdym razie. Bywało duszno, pochmurnie i bardzo deszczowo jak na przykład w tamtym tygodniu, w poniedziałek albo wtorek, gdy wyjście do sklepu – dziesięć minut od miejsca zamieszkania – skończyło się połamanym parasolem i prawie przemoczonymi spodniami przez pana idiotę, bawiącego się w rajdowca w kałużach. Marta nawet by tego tak dokładnie nie zapamiętała, gdyby nie fakt, że bardzo lubiła ten parasol. Jasnożółty w białe kropki. I właśnie w takich momentach docierało do niej jak bardzo tu nie pasuje. Jak bardzo nie potrafi wtopić się w tłum, za którym swoją drogą i tak iść nie chciała. Czasami myślała sobie, że jest straszne dziwna, a potem pocieszała się, że to wcale nie jest dziwne, a normalne. To przecież dobrze, że nie była jak każdy i zrobiło jej się niedobrze nawet z powodu głupiego parasola. Poza tym strasznie nie lubiła się spieszyć. Pierwsze cztery miesiące w Nowym Jorku spędziła na bieganiu z miejsca w miejsce, bo nigdy nie mogła zdążyć. Nie nadążała za tempem, nie potrafiła nawet na chwilę wpasować się w ten rytm. Finalnie może udało jej się to z dwa razy, ale każde z nich zakończyła padnięciem w domu na twarz i zaklinaniem się na wszystko, że to był ostatni raz. Może to brzmi śmiesznie, bo praca, której złapała się nagle, i to tak nagle i niespodziewanie, że samą siebie tym zaskoczyła, na samym początku nie pozwalała jej na chwilę wytchnienia. Stewardessy mają naprawdę przerąbane. Nie ma nic lepszego od świadomości, że jest się komuś potrzebnym, nawet jeśli to zupełnie obcy ludzie, ale wtedy Marta cały czas biegała jak na szpilkach i chodziła jak w zegarku. Pobudki o trzeciej czy czwartej to norma. Nagłe loty, bo ktoś nie dał rady, też były na porządku dziennym. I tyle ile nerwów pożarło biednej Marcy, tak jeszcze nic jej nie dało w kość. Pewnie za bardzo się w to angażowała. Na bank właśnie tak było. Za bardzo się starała, brała na siebie zbyt dużą odpowiedzialność i chciała zrobić dobrze każdemu. Praktycznie zrezygnowała z życia prywatnego dla zawodowego, ale tego aż tak bardzo nie żałowała. Praca, choć wyczerpująca i niełatwa, pomogła jej trochę odciąć myśli od Polski, rodziny i ludzi, których tam zostawiła. Jeśli spojrzy na to teraz z miejsca, w którym się znajduje, to naprawdę było warto. Co zobaczyła i zwiedziła, to jej. No i latać samolotami się nie boi.
OdpowiedzUsuńMarta nie bała się również jazdy samochodem, a za kółkiem naprawdę czuła się jak w fotelu urodzona. Nie żeby się przechwalała, że jest genialnym kierowcą, ale była całkiem niezłym. Problemów z jazdą raczej nie miewała. Jeździć całkiem lubiła, nawet w te dalsze trasy i często oferowała się jako kierowca, gdy ktoś chciał popić na imprezie. Czasami uważała, że samochodu wręcz nadużywa i jak na dbającą o przyrodę przystało, próbowała się przestawić. Próbowała, oj bardzo, ale jakie to było ciężkie! Najzwyczajniej w świecie nie rozumiała dlaczego samochody muszą być aż tak wygodne. A potem nie rozumiała dlaczego swoją księgarnię umieściła tak daleko od swojego domu. Sama sobie robiła na złość i sprawdzała swoje granice, ot co. Inaczej nie dało się wytłumaczyć tego i jakiś dwóch tysięcy pięciuset głupot, które jeszcze zrobiła.
O swój samochód, swojego Mini Coopera starała się dbać aż za bardzo. Naprawdę się nim „interesowała”. I wie, że to bardzo niepraktyczny samochód, że jest mały i ciasny, ale jej odpowiadał. Gdyby była samochodem to takim. Mogła jedynie narzekać sobie na malutki bagażnik, do którego ciężko było cokolwiek wpakować, a już na pewno kartony z książkami, ale to nic każdy ma jakieś wady. Oprócz tego na przestrzeni ostatnich dwóch tygodni Marta zauważyła, że coś było nie tak. Coś szarpało, coś nie wchodziło, coś jej się biegi ciężko zmieniało i generalnie było coś nie tak. Najpierw chciała to przeczekać, ale gdy poczekała pięć dni i nic to nie dało, to przez kolejne pięć zbierała się na wizytę u mechanika. Rzecz jasna musiała udać się do swojego ulubionego mechanika, bo swojego samochodu w byle jakie rączki nie odda.
UsuńOkolice Belle Harbor w maju były piękne. To znaczy każdego miesiąca, każdej pory roku i dnia były wyjątkowe, na szczęście dużo inne od tego całego szumu w centrum miasta, ale w maju stawały się jeszcze piękniejsze. W maju, gdy wszystko budziło się do życia i dodatkowo wieczorem, gdy nastrojowo cichło. I Martę ani trochę nie dziwiło, że Reginal tak je sobie upatrzył. Aż przyjemnie były jej tutaj wracać, spokojnie pokonując trasę do warsztatu, w którym pracował Reginald. Nawet nie denerwowała się na innych kierowców czy korki, a trzeba było przyznać, że denerwowała się w całkiem zabawny sposób.
Zatrzymała się powoli przed wjazdem, dostępnego tylko na wpół przez uchyloną bramę. Marcy wyciągnęła rękę przez otwarte okno, aby radośnie pomachać w stronę przyjaciela.
— Cześć! — Zdążyła nawet wykrzyknąć, używając klaksonu na przywitanie. Uśmiechnęła się sama do siebie, wjeżdżając powoli na teren Reginalda. Marta powoli wysiadła z samochodu, ale to nie dlatego, że jakoby miała problemy z wydostaniem się z małego autka. Miała jeszcze ze sobą własnoręcznie przygotowane ciasto, coby trochę zmiękczyć serce Reginalda, które oddane było starym samochodom.
— Reggie, ciebie też dobrze widzieć! — Krzyknęła prawie oburzona na ten komentarz w stronę jej auta, tupiąc jedną nogą. Posłała mu rozbawione spojrzenie, przelotnie zerkając na jego czarnego Mustanga. — Czy ty właśnie się ze mnie naśmiewasz? — Spytała retorycznie, kręcąc przy tym głową. W związku z tym, że tylko żartowała i na pewno nie poczuła się urażona, szeroki uśmiech wymalował się na jej twarzy, gdy dziarskim krokiem ruszyła w stronę przyjaciela. — Przyniosłam szarlotkę. Prawdziwą, własnoręcznie zrobioną szarlotkę — oznajmiła zadowolona, niemalże dumna ze swojego dzieła. — Jak powiesz, że nie lubisz, to nie uwierzę. A jak powiesz, że nie jesz słodyczy, to, wybacz, ale nie dam się tym spławić — znaczyła szybko. Prawdziwa, domowa szarlotka zrobiona z przepisu prawdziwej, polskiej babci. Nieskromnie trzeba przyznać, że lepiej trafić nie mógł. Jeszcze niedawno była ciepła.
Korzystając z okazji, i wyciągniętych rąk Reginalda, Marta przytuliła się do niego na powitanie, obdarowując przy tym jego policzek pocałunkiem. I w ogóle nie przejęła się jego ubrudzonymi dłońmi.
— Za bardzo to sama nie wiem, z czym przychodzę — odchrząknęła cicho, wzruszając ramionami. Wcisnęła w jego ręce blachę z ciastem, która była dla niego i spojrzała na swój samochód. — Coś jest nie tak. Coś mi szarpie, mam problemy ze zmianą biegów i podobno jest to coś ze sprzęgłem… Albo uszkodzone poduszki silnika — internet tak podpowiadał, więc wymądrzała się bardzo niepewnie.
— Olej też można by wymienić — rzuciła tak jakby to była propozycja nie do odrzucenia, nieznacznie przechylając głowę na bok. — To jak, zajmiesz się nim?
Marcy
[I przepraszam, że tyle to trwało. Od teraz będzie ładniej i regularniej! <3]
Zagubieniwnowymjorku zostaną okrzyknięci najlepszym forum tego roku. Sama najchętniej wręczyłabym im statuetkę. Zorganizowali to wszystko w najlepszy sposób; ja nie wpadłabym nigdy na coś takiego, a tak lekko poddenerwowana nie mogłam napisać wiadomości do Reginalda i zapytać o cokolwiek związanego z jego przybyciem na Times Square. W ten sposób nie musiałam go pośpieszać albo bombardować pytaniami za ile będziesz? a gdzie jesteś? To byłoby za bardzo męczące, a tak cierpliwie czekałam na jego przybycie i nawet niezbyt korzysta pogoda nie popsuła naszego planu. Uśmiechnięta przywitałam się z nim i omal nie pisnęłam z radości. Jeszcze wczoraj nie wierzyłam, że odnajdziemy się w tym tłumie, a tu proszę. Stał przede mną mężczyzna, który przede wszystkim nie skłamał na temat swojego wyglądu.
OdpowiedzUsuń- Cześć, Reginald. - szepnęłam i również zerknęłam na niego dłużej niż powinnam; mój narzeczony już nie byłby zadowolony. - Czy tylko ja miałam wrażenie, że za chwilę gdzieś się obrócę, ruszę i zniknę z Twojego pola widzenia? Chyba dlatego ostatnie dziesięć minut spędziłam prawie nieruchomo. - pokręciłam głową i cicho się zaśmiałam. - Dobrze nareszcie Cię widzieć, a nie jedynie odczytywać wiadomości, które uwielbiałam tak bardzo czytać.
Natalie
Idąc w kierunku niewielkiej restauracji zrozumiałam, że mógł mnie wziąć za osobę, która wierci komuś dziurę w brzuchu. Kto normalny prosi zupełnie nieznanego mężczyznę, aby towarzyszył w tak ważnym dniu? Tylko Lasair O'Hara, ale ja naprawdę nie miałam kogo poprosić. W Nowym Jorku towarzyszyła mi jedynie zapracowana współlokatorka, były narzeczony, drugi mężczyzna, z którym również się umawiałam i przyrodni brat, ale z nim musiałam najpierw odnowić kontakt. Wcale nie będę zdziwiona, jeżeli po dzisiejszym spotkaniu więcej nie zadzwoni, nie napisze i będzie chciał o mnie zapomnieć. Nie wiem czemu, ale odnosiłam wrażenie, że wcale nie przypadłam mu do gustu. Rozmawiało się dosyć miło, nie milczeliśmy, a ja nie czułam się skrępowana jego obecnością, ale wcale nie musiałam być idealną kobietą, z którą chciałby ponownie się spotkać. Być może nie połączy nas nawet ulotny romans, a co dopiero jakakolwiek znajomość. Zajmując stolik przy oknie, podziękowałam za menu i uśmiechnęłam się do malutkiego dziecka, które siedziało w foteliku i całe ubrudziło się sosem od spaghetti. Ten malutki chłopiec naprawdę był uroczy. Kochałam takie maleństwa i często żałowałam, że nie zostałam mamą, ale to praca zajmowała najważniejsze miejsce w moim trzydziestoletnim życiu.
OdpowiedzUsuń- Może opowiesz mi coś więcej o swojej pracy? Zawsze lubiłam słuchać o pasjach ludzi, dzięki którym mogą zarabiać też na życie, ale w Twoim przypadku mogę powiedzieć całkowicie Cię rozumiem. Na pierwszym spotkaniu dosyć mało się o tym dowiedziałam, nawet niewiele, bo jedynie powiedziałeś czym się zajmujesz. - przerzuciłam kilka stron i nachylając się zerknęłam na desery.
- Dzień dobry, co dla Państwa? - pojawiła się przy nas młoda dziewczyna, która miała większy dekolt od mojego i czułam się, jakby w jej oczach istniał jedynie Reginald. Dziewczę miało do dwudziestu pięciu lat, a najchętniej zaciągnęłaby go na zaplecze.
- Poproszę sernik Raffaello i kieliszek białego wina Baron De Ley, a Ty na co masz ochotę, hmm? - uśmiechnęłam się zalotnie do bruneta, a kelnerka niemal zamordowała mnie wzrokiem. Punkt dla mnie!
Lasair <3
Peggy zdecydowanie uwielbiała poranki. Tutaj w Nowym Jorku były zupełnie inne, ale i tak je uwielbiała. Mimo zmęczenia, wiedziała, że pierwszą rzeczą jaką zrobi będzie spacer z Santosem, któremu przyda się porządna godzina biegania. Kiedy więc znalazła się już na dworze odetchnęła głęboko, spoglądając kątem oka w stronę Reginalda, który ruszył w stronę swojego samochodu.
OdpowiedzUsuń-Klasyka-zaśmiała się, kiedy uświadomiła sobie, do którego samochodu się kierują. Oczywistym było, że Reginald nie mógł postawić na żaden inny samochód. A Peggy doceniała takie stare samochody, zapewne przez ojca, który był mechanikiem. Uwielbiał klasyki, często brał się więc za ich renowację. Kiedy mieszkała jeszcze w Big Lake, nieraz siedziała w garażu, pmagając ojcu w naprawach. Wsiadła do samochodu z uwagą rozglądając się po wnętrzu, aż jej spojrzenie w końću spoczęło na postaci Reginalda.
-Dwudziesta ósma ulica- odpowiedziała na zadane pytanie, zakrywając kubek z kawą wieczkiem, które do tej pory trzymała w dłoni. Zapięła pasy, po czym uśmiechnęła się delikatnie w stronę mężczyzny.
-Okej, a teraz mi powiedz, jak to jest. Czemu faceci dzielą się na tych, co lubią stare samochody jak ten, albo nowe, które robią w okół siebie masę hałasu. To się zmienia z wiekiem, czy co?-zapytała, poprawiając się w fotelu pasażera. Upiła kolejny, spory łyk kawy, przymykając na chwilę oczy.
-Mój tata miał taki sam samochód. Odrestaurował go od początku do końca, a potem zdecydował się go sprzedać. Bolało go serce przy sprzedaży, ale potem szybko kupił jakiś kolejny i znowu zniknął w garażu na kilka długich miesięcy-zaśmiała się na samo wspomnienie, kręcąc przy tym głową na boki.
Peggy
[Wybacz za długość, jestem trochę wykończona po pracy, ale też nie chciałam dłużej zwlekać z odpisem :)]
[Cześć! Najpierw przeproszę za to, że przyjście z odpowiedzią zajęło mi całą wieczność, ale tak zapoznawałam się z Twoimi skromnymi progami, które wcale nie są takie skromne a fascynujące, i zastanawiałam się co fajnego mogłybyśmy wykombinować, żeby to miało ręce i nogi, bo umówmy się, ale moja Ivy i Twoi panowie to jak ziemia i niebo. Trzymając się wszystkich trudnych, skomplikowanych i zawiłych relacji, pomyślałam sobie, że można wepchnąć Ivy w jakiś taki niemoralny układ, bo ona z tych co nadają się do niemoralnych rzeczy. Nie wiem za bardzo jak Ty się zapatrujesz na takie rzeczy, ale moja propozycja jest taka, że Ivy i Reginald półtora roku temu byli uwikłani w romans, ten z rodzaju tych pełnych namiętności i wzajemnej potrzeby, a niekoniecznie wyższych uczuć. Ona szukała ukojenia w ramionach starszego, potrzebowała bliskości i zainteresowania nawet takiego na chwilę. Oczywiście to im się rozpadło, Ivy aktualnie przeżywa duży kryzys i myślę, że mogłaby być już na skraju wytrzymania, sama w barze, poważnie zastanawiając się nad kupnem towaru aż tu nagle wpada na Reginalda. Albo zaczepiłby ją jakiś pijany klient. Na tę chwilę tylko na coś takiego wpadłam :>]
OdpowiedzUsuńIvy
[Myślę, że tak, to może być ich pierwsze spotkanie po półtorarocznej przerwie. Za zaczęcie będziemy bardzo wdzięczne, a za wyciąganie z kryzysu jeszcze bardziej!]
OdpowiedzUsuńIvy
[Dziękuję za zaczęcie! Zrobiłaś niesamowite wprowadzenie postaci, wow! c: ]
OdpowiedzUsuńZaczynały drażnić ją rzeczy, na które wcześniej nie zwracała uwagi. Dzieci za głośno biegały po nowojorskich parkach i uliczkach, za głośno odbijały piłkę i irytująco uderzały plastikowymi łopatkami o drewniane brzegi piaskownicy. Ptaki zdecydowanie za wcześnie urządzały sobie koncerty za oknem, nie pozwalając Ivy spać. Samochody wydawały się jeszcze bardziej hałaśliwe, a kierowcy jeszcze głupsi jakby faktycznie prawo jazdy znaleźli w opakowaniu po płatkach. Wszystko wesoło wracało do życia, zwiastując piękne lato, tylko Ivy ciągle narzekała, że jest za ciepło. W tamtym tygodniu bardzo niekulturalnie zwróciła uwagę starszej kobiecie, która nieumiejętnie poruszała wózkiem po sklepie, blokując przejście, a dwa dni temu bezczelnie zapaliła w eleganckiej restauracji, podczas jednej z tych słynnych rodzinnych kolacji, ignorując upomnienie kelnerki. Nie powinna robić tego oraz wielu innych rzeczy, a jednak nie mogła się powstrzymać. Za dobrze zdawała sobie sprawę, że są to jawne ostrzeżenia, głośne ale pozostające bez odpowiedzi apele, zwiastujące coś niedobrego. A strach przed tym i dalszymi konsekwencjami, to był jeden, ale porządny i konkretny powód, który wspomagał ogólne rozdrażnienie.
Ivy przechodziła kryzys średnio raz na pół roku, od kiedy znalazła się poza zamkniętym ośrodkiem leczenia uzależnień, ale ten wyzywająco się przeciągał, trwając za długo. To zaczęło nie tyle co drażnić, a przerażać, pozostawiając w głowie Ivy uciążliwą myśl co jeśli weźmiesz.
Jedna jaskółka wiosny nie czyni, prawie tak samo jak jedna kreska narkomana, ale przykład Ivy zdaje się być bardziej skomplikowany. Ona nie chciała do tego wracać, nie chciała znowu brać, tylko coraz częściej przyłapywała się na myśli, że inaczej nie potrafi. Teraz wydawało jej się, że może to kontrolować. Przecież nie brała przez trzy lata, trochę kokainy albo LSD nie spowoduje, że na nowo się od tego nie opędzi. Potrafiła to sobie wytłumaczyć, to musiało oznaczać, że naprawdę ma problem.
Muzyka dudniła w uszach, jeszcze trochę męcząco przez małą ilość procentów, które Ivy w siebie wpakowała, ale było ich wystarczająco, aby się rozluźnić. Wziąć wdech i wydech, oczyścić głowę z uciążliwych myśli i będąc nietrzeźwym pomyśleć trzeźwo. Nie powinna pić i palić, ponieważ to również były używki, a tacy jak ona, często w nich szukają sobie zastępstwa. Poza tym od mocno zakrapianej imprezy, całkiem łatwo przejść do blanta za klubem albo kreską w toalecie. Ivy nie lubiła stąpać po kruchym lodzie, a jednak to robiła.
Wybrała znajomy klub; nie chylącą się ku upadkowi norę ani nie przesadzony bogactwem pałac. Klub z rodzaju tych dosyć popularnych i lubianych, z przystępnymi drinkami, dobrą muzyką i znajomym dilerem, bo to, że używki dostępne były na każdym kroku, tego chyba nie musiała mówić.
Wciąż walczyła ze swoimi myślami, miotając się między po co a raz nie zaszkodzi, a gdy pospiesznie wracała z toalety do baru, aby się jeszcze napić i ostatecznie zadecydować co zrobi, jej ciało nagle zderzyło się z czymś twardym. Nie czymś, a właściwie kimś.
— No do cholery — mruknęła pod nosem Ivy, kiedy prawie wypuściła z rąk niewielką torebkę, która cudem nie utonęła w ciemnej otchłani pod ich nogami, a której zawartość była dla blondynki wyjątkowo cenna.
— Jeszcze tego by brakowało, to moja ulubiona sukienka — odburknęła, dłońmi odruchowo przejeżdżając po delikatnym materiale sukienki. Białej z koronkowymi stawkami w stylu artystycznej bohemy, takiej która kojarzy się z luzem i niewinnością, choć noszą ją dziewczyny, które niewinność już dawno straciły. To była jej wina, że jej drobne ciało zderzyło się z innym, silnym i dobrze zbudowanym, ale nawet nie przeprosiła. Podniosła wzrok na mężczyznę, dopiero słysząc przywitanie i wtedy trochę ją ocknęło. Zmierzyła wzrokiem Reginalda, który po półtorarocznej przerwie prezentował się nadal nieprzyzwoicie dobrze.
— Liczyłam na to, że jeśli znów się kiedyś spotkamy, usłyszę nieco więcej niż zwykłe cześć — powiedziała pewnie, zmieniając ton swojego głosu. Wsparłszy się na palcach, przezwyciężyła swoje marne metr pięćdziesiąt siedem (aktualnie ciut więcej przez obcasy), i złożyła na jego policzkach subtelne acz pełne konkretnej znajomości pocałunki, po jednym na każdym. Palcami zahaczyła o kołnierz jego koszuli, nieznacznie poprawiając jasny materiał i odsunęła się, jak gdyby nic.
Usuń— Nie sądziłam, że w napiętym grafiku, znajdzie się czas na takie miejsca.
Ivy
[Po pierwsze – dziękuję bardzo za powitanie.
OdpowiedzUsuńPo drugie – muszę przyznać, że dosłownie szczęka mi opadła, gdy zapoznałam się z kartami Twoich postaci, nie żartuję. Już nawet nie chodzi o samą prezentację (to najpiękniejsze kody jakie kiedykolwiek widziałam), ale o samą kreację bohaterów. Georgina ma w sobie coś naprawdę magnetycznego, a pomysł na jej tło jest niesamowicie interesujący, choć tak hermetycznie zamknięte środowiska bezustannie wzbudzają we mnie niepokój. Reginald z kolei jest postacią tak rzeczywistą, tak dopracowaną, że poczułam niemal zazdrość – nigdy nie wychodziły mi tak dokładne opisy. Ponadto, muszę Ci podziękować za to jak wiele dowiedziałam się dzisiaj o armii USA i jej strukturze, a także za fachowe nazewnictwo.
Podsumowując cały ten mój wywód – będę naprawdę zachwycona, gdy uda nam się stworzyć coś wspólnie. Daj mi tylko znać z kim widziałabyś moją Sav, a ja postaram się wymyślić coś ciekawego i nieoczywistego.]
Savannah Mackencie
[Nawet nie wiesz jak się ucieszyłam, gdy powiedziałaś, że prowadzisz także Archarda i Cesara, bo pomimo tego, iż również nie wiem jak mogłabym powiązać ich z Sav, to wielką przyjemność sprawiło mi przeczytanie ich kart. I tu przyznaje – o ile karta Reginalda jest rozbudowana tak zmyślnie, że lepiej już chyba nie można, o tyle opis w karcie Archarda i porównanie go do wiatru sprawiło, że autentycznie coś we mnie "kliknęło". Wspaniałe kreacje, naprawdę rzadko kiedy się takie spotyka.
OdpowiedzUsuńCo do wątku – widziałam, że poszukujesz kogoś do wątku z uratowanym żołnierzem, toteż na tej podstawie wywnioskowałam, że Reginalda interesują losy towarzyszy broni. Hotelu w którym pracuje Savannah mogłoby zostać zorganizowane wystawne przyjęcie na część tych, którzy wrócili do domu z misji sponsorowane przez VA New York Regional Office. Takie wydarzenie jest jak najbardziej prawdopodobne, bo zbliża się 4 lipca, czyli dzień, w którym kult bohaterów wojennych tylko przybiera na sile.
Sav byłaby oczywiście na tym wydarzeniu jako osoba odpowiedzialna za organizację, natomiast Reginald wybrałby się tam, aby spotkać się z kimś znajomym i ewentualnie wywinąć się od odwiedzin u swoich rodziców. Reginald mógłby być podminowany tym w jakim stanie znajduje się jego dawny znajomy oraz faktem jak niewiele dostał od państwa w ramach wynagrodzenia za poniesione fizyczne krzywdy (przykładowo brak którejś kończyny). Widząc przepych zorganizowanego przyjęcia, mógłby dać się ponieść emocjom i zrobić coś przez co Savannah zostałaby nakaz od swojego szefa, aby go wyprowadzić/uspokoić.
Nie wiem czy takie zachowanie pasuje do Reginalda, także nie krępuj się zgłaszać uwagi, zawsze możemy zmodyfikować ten pomysł lub zastanowić się nad czymś nowym. Jestem otwarta na różnorakie opcje, chodzi przecież o zabawę :)]
Savannah
[Ależ wspaniała karta! Naprawdę, jestem pod ogromnym wrażeniem. Esetyka niesamowita, ale treść również świetna. Bardzo lubię, kiedy z karty dowiadujemy się o postaci dużo, ale nie zbyt dużo.
OdpowiedzUsuńTak czy inaczej, dziękuję ślicznie za powitanie i za miłe słowa! :) Też bardzo lubię komplikacje i widzę, że tutaj ich nie brakuje. Reginald to bardzo ciekawa postać, odważna i z charakterem. Dlatego skorzystam z zaproszenia! :) Pomyślałam, że Perlie mogłaby być nawet jego rodziną. Wprawdzie urodziła się i wychowywała w Tennessee, ale przecież jakiś brat/jakaś siostra/jakiś kuzyn któregoś z rodziców Reginalda mógł sobie wyemigrować do innego stanu ;) Co myślisz? :)]
Perlie Jamison
[Zanudziła? W życiu! :D]
OdpowiedzUsuńIvy nie rozumiała miłości. Szczególnie tej czystej, bezgranicznej i pięknej. Miłości, którą ogląda się w filmach i, o której czyta się książki. Już w przedszkolu trzymała się z chłopakami za ręce, rodzice zachwycali się najsłodszym widokiem i robili zdjęcia. Gdy miała czternaście lat, znalazła chłopaka. Pierwszego, dwa lata starszego, z Beverly Hills. Poznała smak pierwszy, niewinnych pocałunków, zazdrości koleżanek i brzydkiego rozczarowania. Potem wolała trzymać się z dziewczynkami, bo chłopcy byli jak ojciec. Nie miała od kogo nauczyć się miłości. Rodzice byli żywym przykładem tego, jak związek nie powinien wyglądać. Ona zapatrzona w pieniądze, on w zgrabny tyłek w obcisłych jeansach. W rocznice najbardziej zakochani, słodzący sobie od rana do wieczora, a przez resztę roku obcy. Chłód powiewał w każdym kącie rodzinnego domu Ivy, pozbawiając ciepła nawet dzieci, które bardzo chciały, ale nie miały z kogo wziąć przykładu. Po cichu marzyła o tym, żeby wreszcie się zakochać. Tak bez tchu, do utraty przytomności, na zabój i prawdziwie. Kochać kogoś miłością romantyczną i bezwzględną, mimo wszystko odróżniając zalety od wad i kochając za nie jeszcze bardziej. Marzyła, tylko bała się rozczarowania, więc bezpiecznie wolała wybierać tylko chwile zapomnienia. Moment fizycznej bliskości, krótkiej zabawy w idealnie dopasowaną jedność, noce bez tchu, słodkie poranki albo ich brak. Przy boku Reginalda miała to wszystko. Niby nic poważnego, cholerny seks bez zobowiązań, dobra zabawa i do widzenia. Jak gówniarze, którzy wiele nie rozumieją, ale oni rozumieli chyba za dużo. Przynajmniej na chwilę stawała się dla niego ważna i chociaż wcale się nie kochali, zachowywali się jakby było inaczej. Uwielbiała pozory, które stworzyli. Niebezpiecznie przeciągając strunę, z każdym dniem, z każdą nocą i każdym spotkaniem.
— Pytasz mnie o pozwolenie? — Podłapała jego bezwstydne pytanie, które zadał jakby przerwy w ogóle nie było. Odwdzięczyła się, wzrokiem powoli skanując całą jego postawę, aż wreszcie zatrzymała wzrok na jego błękitnych oczach, wyzywająco podnoszą brew. Wiele się nie zmieniła.
— To brzmi jak dobry wstęp, spotkanie po latach — z trudem powstrzymywała dwuznaczny uśmiech, który ukradkiem i tak pojawił się na jej zaczerwienionych ustach.
— Przypomnij sobie chociaż jeden razy, kiedy nie wyglądałam dobrze — zagaiła, w ten sposób dziękując za komplement. Jak na kobietę, która prowadziła dosyć rozwiązły tryb życia, do którego narkotyki tylko dodawały pikanterii, miała całkiem wysoką samoocenę. A Reginald, doprawdy, widział ją wielu niecodziennych sytuacjach. Takich, którymi inni dzielą się z wybranymi, a ona dzieliła się z nim.
— Za dużo powiedziane. Szwendam się z kąta w kąt, chowając na dnie torebki ćwiartkę i już nie jestem sama — zauważyła, wysilając się na niewinne i niemal niezauważalne wzruszenie ramion. — Chyba, że masz lepsze towarzystwo. Na pewno gdzieś tu znajdzie się taka grzechu warta, Reg — oznajmiła bezceremonialnie, na chwilę zaplatając ręce za plecami.
— To jak, postawisz mi drinka?
Ivy
[Tak właśnie czułam, że Reginald mógłby tak nie ulec emocjom, natomiast Twoja propozycja uratowała ten pomysł. Jestem więc chętna, by przystąpić do pisania, także czekam na początek, jeśli będziesz tak miła :)]
OdpowiedzUsuńSavannah
Gdy tylko usłyszała od Clemensa, menadżera hotelu, że to właśnie Library Hotel został wybrany przez VA New York Regional Office do zorganizowania uroczystego przyjęcia dla przedstawicieli służb wojskowych, a także weteranów, którzy powrócili z frontu i ich rodzin, nie posiadała się z radości. Wiedziała, iż jest to wielkie wyróżnienie dla hotelu, a przy tym ogromna szansa dla niej, bo od ponad dwóch lat to właśnie ona była prawą ręką menadżera podczas organizacji różnorakich uroczystości i każde wzorcowo przygotowane przyjęcie było zapisywane na jej korzyść. Savannah jednak nie była podekscytowana tylko dlatego, że tak duże wydarzenie mogło poprawić pozycję hotelu czy jej jako pracownika. Czwarty lipca od zawsze był dla niej niezwykle istotny – rodzicom udało się wychować ją na prawdziwą patriotkę, jednakże w tym roku święto miało być dla niej jeszcze bardziej wyjątkowe. Przedtem nigdy nie miała sposobności, by móc poznać któregoś z żołnierzy tak dzielnie walczącego w imię dobrej sprawy, bo nie obracała się w takich kręgach, a tego dnia miało się to zmienić. Bardzo zależało jej na tym, by porozmawiać choć z kilkoma odważnymi weteranami, móc przekazać im swą wdzięczność za to co robili kraju i okazać podziw, na jaki niewątpliwie zasługiwali w jej mniemaniu.
OdpowiedzUsuńOd porannych godzin szatynka przebywała w hotelu, dopinając na ostatni guzik wszystkie sprawy związane z obchodami Dnia Niepodległości. Przez całe osiem lat pracy w Library Hotel i dwóch ostatnich spędzonych na stanowisku asystentki menadżera, kobieta zdążyła już wypracować sobie swój system pracy, wiedziała też na co musi poświęcić więcej czasu. Niezliczoną ilość razy sprawdzała więc winietki przy okrągłych stołach w części jadalnianej, upewniając się, że każdy z gości będzie mógł z łatwością odnaleźć swoje miejsce. Kontrolowała także pracę firmy florystycznej, dekorującej salę bankietową świeżymi kwiatami w barwach narodowych, a później, gdy pojawili się fachowcy, montujący specjalne wzniesienie, na którym to miały odbywać się przemówienia, samodzielnie je testowała, by uniknąć ewentualnych wypadków związanych z niestabilnością konstrukcji. Przez cały ten czas, wszędzie nosiła ze sobą swój kalendarz, w którym to skrzętnie notowała wszystkie uwagi i techniczne szczegóły, aby o piętnastej móc zdać szczegółowy raport Clemensowi.
– Dobrze się spisałaś, Sav – powiedział jej przełożony, gdy skończyli omawiać cały proces organizacji w hotelowej kuchni przy kubkach z kawą. – Zaraz sprawdzę fotografa, ty zajmij się nagłośnieniem. Później można dać znać kelnerkom, żeby zaczęły wynosić poczęstunek do bufetu. Kolacja ma być o dziewiętnastej, tuż po części oficjalnej z przemówieniami, które rozpoczną się o siedemnastej. Mamy więc półtorej godziny na zamknięcie spraw, bierzmy się do roboty – oświadczył siwowłosy mężczyzna, podnosząc się z miejsca.
Savannah uwielbiała z nim pracować z wielu względów. Przede wszystkim nigdy nie dał jej odczuć, że jest od niego w jakiś sposób gorsza – zawsze działali wspólnie, byli drużyną. Po tym jak kobieta awansowała z posady konsjerża, Clemens dokładał wszelkich starań, by móc nauczyć ją jak największej ilości rzeczy, szkolił ją na swoją następczynię. Zawsze powtarzał jej też, iż nie istnieją głupie pytania, a jego obowiązkiem jest odpowiedzieć na każdą z jej wątpliwości. Szatynka nie mogła być bardziej wdzięczna za tak wspaniałomyślnego mentora i szefa w jednym.
Punktualnie o szesnastej trzydzieści, gdy wszystko zostało już sprawdzone i odpowiednio przygotowane, kobieta wraz ze swoim przełożonym witała gospodarzy tego wydarzenia – przedstawicieli VA New York Regional Office. Wkrótce potem, zaczęli dołączać kolejni goście, rozpoczęły się przemówienia i wszystko szło naprawdę gładko aż do momentu, w którym podczas przemówienia jednego z weteranów, pewien mężczyzna wtargnął na podest i zaczął wygłaszać niepochlebne opinie o całym systemie. Clemens miał już interweniować, ale ubiegł go w tym jeden z gości, który niemal siłą ściągnął ze sceny rozemocjonowanego mówcę.
– Postaram się przywrócić ład przemówień, proszę zajmij się tym człowiekiem – rzucił do Savannah, samemu krocząc w kierunku podestu.
UsuńDwa razy nie trzeba było jej powtarzać, bo dosłownie kilkadziesiąt sekund później niemal zmaterializowała się przy boku kipiącego złością mężczyzny i jego towarzysza.
– Panowie, bardzo mi przykro z powodu zaistniałej sytuacji – powiedziała szczerze, kładąc dłoń na ramieniu zdenerwowanego żołnierza. Czerwień jej paznokci rażąco odcinała się na tle ciemnego materiału marynarki. – Czy mogę zaprosić pana na drinka do części restauracyjnej? Chciałabym poznać pana zdanie na temat ostatniego przemówienia, ale nie ukrywam, że ze względu na to, iż jest to sprawa mocno emocjonująca, wolałabym zrobić to w nieco spokojniejszych okolicznościach – uśmiechnęła się delikatnie, łapiąc kontakt wzrokowy ze swoim rozmówcą, który wyglądał tak jakby miał się zgodzić. – Pana oczywiście również zapraszam. Będzie mi więcej niż miło, jeśli mi panowie potowarzyszą – dodała jeszcze, spoglądając na mężczyznę, który nie dalej jak pięć minut temu uratował całą sytuację, ściągając swego kolegę ze sceny.
Savannah
[ Karta robi wrażenie, ale zachwyty na pewno już powyżej się znalazły, wiec od razu przejdę do meritum: niebywale ciekawa i dopracowana historia, widać, że poświęciłaś trochę czasu, by mieć pojęcie o czym piszesz. Chętnie połączyłabym jakoś nasze postaci i może rozwinęła jakiś ciekawy wątek? ]
OdpowiedzUsuńSophia Yasbeck
[ Odezwałam się na mejla :) ]
OdpowiedzUsuńSophia Yasbeck
[ A ja też naskrobałam na maila ;) ]
OdpowiedzUsuńLiliana
Jej życie było dobre, nim przeprowadziła się do Nowego Jorku, a dokładniej nim jej światem nie zawładnęło coś, nad czym nie miała kontroli. Miała dalekosiężne plany, wizje o tym, jak będzie wyglądał jej zwykły sobotni poranek, dzień wolny od pracy w miejscowej bibliotece. Wydawało jej się, że sam fakt, iż mogła pochwalić się tak poukładaną codziennością wystarczy, by przezwyciężyć każdy problem. Zderzenie z rzeczywistością było bolesne, gdy uświadomiła sobie, że ta pewność dotyczyła ich duetu, w pojedynkę zaś stała się niesamowicie bezradna, a przeskoczenie przeszkody przy jednoczesnej próbie przeciągnięcie na drugą stronę ukochanego, okazało się ponad jej siły. Wtedy właśnie przeprowadziła się do tej wielkiej metropolii, miasta, które wcześniej kompletnie nie było związane z jej marzeniami. Wszystko różniło się od spokoju i ciszy, do której przywykła w swojej rodzinnej mieścinie. Ludzie z twarzami pozbawionymi uśmiechu mijali ją w pośpiechu na drogach, a ona czuła się dziwnie, nie unosząc ręki na powitanie do każdej napotkanej osoby. W powietrzu nie czuła czystego, świeżego zapachu, lecz powietrze ciężkie od smogu i innych zanieczyszczeń. Jednakże rozkoszowała się tym wszystkim właśnie dlatego, iż tak drastycznie różniło się od tego, do czego przywykła. Nie chciała wspomnień, lecz nowego początku, tak jakby przeszłość nie istniała, a przynajmniej nie obejmowała jej skromnej osoby. Pragnęła nowego startu, który wymazałby złe wspomnienia, okazało się, że nie jest to takie łatwe, ale uparcie trzymała się swojego sposobu. Często, gdy jej myśli stawały się zbyt ciężkie, napierały na jej bezpieczne mury, stawiała kolejną ścianę, wmawiając sobie, że tamte chwile nie dotyczą jej, ale kogoś, kogo już na tym świecie nie ma.
OdpowiedzUsuńHistoria nie lubi, by o niej zapominano, nie da się jej tak po prostu wymazać, licząc, że cała reszta nagnie się swobodnie do jej woli. Nie można było wyrwać kilku książek z księgi, naiwnie wierząc, że pozostałe losy także ulegną zmianie. Magiczna siła nie chroniła jej przed ponownym bólem, tylko dlatego, iż postanowiła nie wracać do tego, co zostawiła za sobą, wyjeżdżając z miasteczka i witając Nowy Jork. To, przed czym uciekała, znalazło ją nawet tutaj, chociaż stało się to przez zupełny przypadek, a może los po prostu lubił z niej kpić. Nie znała odpowiedzi na to pytanie. Wiedziała jedynie, że wszystkie mury, którymi się chroniła, kruszą się, jakby ktoś raz za razem uderzał w nie kulą, pragnąć by opadły raz na dobre. Wspomnienia, od których uciekała, zaczęły napierać na nią z każdej strony, a samo zamknięcie oczu nie sprawiało, że znikały i rozpływały się niczym proch na wietrze.
Teraz znajdowała się w tym dziwnym stanie, które mogłaby nazwać zawieszeniem. Jej przeszłość i teraźniejszość zetknęły się ze sobą, a jej uczucia były jak tornado, nad którym nie mogła zapanować. W jednej minucie ogarniał ją gniew, by za chwilę zostać wypartym przez rozpacz, a po tej pojawiało się zmieszanie i smutek. Gdzieś tam błąkała się jeszcze jakaś nostalgia i zalążki tęsknoty, której nie umiała wyjaśnić. Próbowała dojść do ładu sama ze sobą albo postarać się zrobić to, co sprawdzało się przez ostatnie cztery lata, umknąć przed tymi emocjami. Zapewne właśnie dlatego przechodząc przez ulicę, którą mijała praktycznie dzień w dzień od dobrych trzech lat, nie rozejrzała się wystarczającą ilość razy, a może jej zamroczony umysł nie działał wystarczająco dobrze, by dostrzec zbliżający się samochód. To był Nowy Jork, tu samochody jeździły jeden za drugim, nawet jeśli to była jedna z mniej ruchliwych uliczek. Gdyby kierowca jechał trochę szybciej, nie udałoby jej się uskoczyć do tyłu, na tyle, by zderzyć się jedynie z bokiem samochodu i za sprawą tego polecieć do tyłu, lądując na chodniku. Chciałaby powiedzieć, że wszystko zadziało się w zwolnionym tempie, a jej życie przemknęło dzień po dniu przed jej oczami. Nic takiego nie miało miejsca.
W jednej chwili była na ulicy, próbując przejść przez pasy, w następnej leżała na chodniku. Wokół zaraz pojawili się ludzie, rzucając w jej stronę miliony pytań, zaraz potem pojawił się kierowca owego samochodu, który uświadomił sobie, że kobieta, którą praktycznie potrącił jest przytomna, zaczął krzyczeć, a ona poczuła, jak zamyka się w sobie na ten dźwięk, a macki przeszłości odbierają jej dopływ powietrza. Widziała, jak ktoś go odciągał, gdy próbował się do niej zbliżyć, a później po prostu pozwalała, by wszystko się działo. Dwie kobiety próbowały się nią zając, gdy podniosła się do pozycji siedzącej, co tamte jej odradzały.
UsuńSłyszała w oddali dźwięki karetki, które jednak dochodziły do niej lekko przytłumione tak jak zresztą wszystkie odgłosy z zewnątrz. Nie wiedziała, czy było to spowodowane przeżytym wypadkiem, wynikającym z niego szokiem czy może po prostu była tak otępiała na bodźce wokół, że niczego w zasadzie nie rejestrowała. Z opóźnieniem docierało do niej to, że kobiety, które krzątały się wokół niej, nagle się odsunęły, ale chwilę później ktoś zajął ich miejsce. Zamrugała, jakby budząc się z letargu, w który wpadła, a wtedy jej wzrok skupił się na niebieskich tęczówkach, które się w nią wpatrywały. Sekundę zajęło jej rozpoznanie twarzy i naprawdę starała się, by to ta twarz zagościła w jej umyśle, ale jej koszmary nie pozwalały jej o sobie zapomnieć. Patrzyła na niego, a w głowie pojawiał jej się obraz kogoś innego, przez co wszystkie instynkty samoobrony, jakie w sobie miała, budziły się do życia. Nim uświadomiła sobie, co robił, zaczęła odsuwać się na bok. Poczuła ból w ręce, który promieniał i skrzywiła się na to odczucie. Ktoś wcześniej mówił, że ręka może być skręcona albo przynajmniej mocno obtłuczona. Najwyraźniej krążąca w jej żyłach adrenalina przestawała działać, ale mimo to nie mogła się powstrzymać, by spróbować zwiększyć dystans między nią a mężczyzną. Nie była go nawet w stanie objąć swoim zielonym spojrzeniem, wydawało się, że wypełniał całą przestrzeń i zagarniał dostępne powietrze, pozbawiając ją tchu. Zdawała sobie sprawę, że patrzy na niego z przerażeniem, wyglądając przy tym, jak ktoś opętany, ale naprawdę nie chciała, by ktokolwiek ją dotykał. Uściślając, by jakikolwiek mężczyzna zbliżył się do niej na tyle, by móc choćby musnąć ją opuszkami palców. Dopiero teraz zwróciła uwagę na jego strój czy też torbę, którą miał przy sobie. Jednakże samo uświadomienie sobie, że był ratownikiem i pojawił się tu po to, aby jej pomóc, nie pomagał ani nie zmniejszał jej lęków. Chciała uciec z miejsca, w którym znalazł się jej umysł, ale nie wiedziała jak to zrobić i nagle czuła się, jakby wszystkie lęki, których przez lata się pozbywała, a przynajmniej ukrywała je głęboko w sobie, by móc normalnie funkcjonować, zaczęły atakować ją raz po raz, nie dając chwili wytchnienia.
— Nic mi nie jest. — mruknęła zachrypniętym głosem, zdając sobie sprawę, jak idiotycznie brzmi to zapewnienie w obecnej chwili i zaistniałej sytuacji, ale byłaby w stanie powiedzieć wszystko, by móc zamknąć się w swoim bezpiecznym kokonie, gdzie nikt nie miałby do niej dostępu. Jakaś cząstka jej umysłu, ta, która zapewne odpowiadała za zdrowy rozsądek, podpowiadała, że Reginald nie jest zagrożeniem i musi wziąć się w garść. Jednakże nic nie mogła poradzić na to, że w głowie znajdywała podobieństwa pomiędzy tą sytuacją a ostatnią nocą spędzoną w rodzinnym mieście. Z pozoru to były dwa zupełnie różne zdarzenia, a mimo to uczucie łez na policzkach czy ból w ramieniu wysyłały ją ponownie do tamtego dnia, który chciała usilnie wykreślić ze swojej pamięci.
Liliana
[Nie ma sprawy! Relaksuj się i zasłużenie odpoczywaj :3]
OdpowiedzUsuńMłodzi mają do siebie to, że uważają iż stać ich na więcej. Mogą, potrafią i lepiej wiedzą, bo urodzili się w tych nowoczesnych czasach, przepełnionych technologią. Posiadają wysokie mniemanie o swoich umiejętnościach, przekonanie o własnej wyjątkowości i wygórowane oczekiwania. Ivy niewiele się od nich różniła. Bardzo długo żyła w przekonaniu, że może więcej, a w dodatku czuła się przy tym jak pępek świata, bo chociaż rodzice nigdy nie traktowali jej jak oczka w głowie, to nie mogła narzekać na brak tego, co można posiadać fizycznie. Jeśli pragnęła nowych butów, miała nowe buty, jeśli marzyła o zakupach w Mediolanie, rodzice od razu dzwonili do ciotki we Włoszech. Posiadała wszystko, co tylko zapragnęła, ale to, że miała niewiele oznaczało. O życiu bardzo długo nic nie wiedziała. Nie żyła pod kloszem, ale w bańce już owszem. W bardzo pięknej bańce, kolorowej z wierzchu, takiej, która na tych z zewnątrz robiła ogromne wrażenie. W środku było całkiem pusto i głucho. To, co ładne niekoniecznie przynosi ze sobą coś wartościowego. Z pierwszej połowy życia urządziła sobie niekończoną się fiestę i uważała, że jej wolno, bo to jej życie i wszystko jest w jej rękach. O konsekwencjach nie myślała, no bo dlaczego miała zawracać sobie tym głowę? Przejmować się zamiast bawić, żyć strachem a nie odważnie. Tak długo dopóki poruszała się na linie ponad ziemią, stąpała po cienkim lodzie i czuła szalejącą w żyłach adrenalinę, poznając smak ekscytacji, a wszystko to kończyło się dobrze — tak długo nie mogła się temu oprzeć. Kręciło ją to niesamowicie. Świetnie pamiętała kiedy wzięła po raz pierwszy, kiedy jaranie z bratem zamieniło się w niewinne coś mocniejszego, a potem już nawet nie miało znaczenia, co wezmą. Grunt, że brali, że działało i odlatywali. Im dalej tym lepiej. Tylko wszystko zwaliło się nagle wraz z śmiercią brata. Wcześniej nie przypuszczała, że bańka pęknie z otępiającym hukiem i stanie się zwiastunem takiego tragicznego finału. Właściwie to nie wiedziała, dlaczego wtedy się trzymała, jakim cudem nie wykończyła się zaraz po bracie, bo przecież mogła przedawkować jak on a najlepiej to razem z nim, i czasami nie rozumiała po co poszła na odwyk. Na pewno nie dla rodziców, bo dla nich zmieniać się nie chciała. Teraz, i trzy lata temu, była inna niż za czasów szaleńczej pogoni za wolnością i miłością, gdy mając wszystko, nie miała nic. Dalej nie miała nic, ale chociaż zebrała jakieś życiowe doświadczenie, więc nie była już tak naiwna jak kiedyś, w różowej sukience i takich samych okularach. Z Reginaldem więcej rzeczy ją dzieliło aniżeli łączyło. Mieli mało wspólnych cech, o ile w ogóle jakieś. Ivy pomimo braku rodzinnego ciepła i miłości była zdecydowanie bardziej uczuciowa. Nigdy nie powie, że wrażliwa, ale też nie oschła. Reginald zobaczył więcej, przeżył więcej i w przeciwieństwie do niej, nie był egoistą. Bo Ivy często się tak zachowywała, a o nim, o człowieku, który ratuje życie innych, naraża swoje i walczy, nie śmiałaby tak powiedzieć. Poza tym zdawał się być bardziej powściągliwy od niej. Ona za szybko ulegała emocjom; przeróżnym, ze skrajności w skrajność, a on zawsze zaskakiwał tym jak nie dawał się im ponieść. Zawsze ją fascynował, jawiąc się jak chodząca tajemnica, którą pragnie się odkrywać po kawałku. Ivy zostawiła dla siebie to, do czego udało jej się dojść i Reginald miał z nią podobnie, a przynajmniej tak myślała.
— Tequila — zarządziła nagle, nie rozwodząc się nad tym zupełnie. Wierzyła, że przy Reginaldzie może sobie pozwolić na więcej, nawet jeśli od ich ostatniego spotkania minęło więcej niż dwanaście miesięcy. Gusta pozostawały niezmienne, ale jeśli idzie o alkohol, to Ivy rzadko kiedy wybrzydzała. Mogła pić drogiego szampana, słodkie, owocowe wino w letni dzień na plaży albo i najtańsze, palące przełyk szczyny gdzieś w ciemnej uliczce.
— Najlepiej podwójna. Czuję, że muszę się napić i najlepiej, żebyś zabrał też dla siebie — zaproponowała niedyskretnie, gdy barman zwrócił się w ich stronę. Nie zapomniała, że mężczyzna ciasno ściskał w ręce szklankę z bursztynowym alkoholem, dbając o to, aby nie uronić nawet kropli, ale Ivy stwierdziła, że jeden kieliszek jeszcze nikomu nie zaszkodził. Ona przecież też piła wcześniej coś innego.
UsuńSkierowała wzrok na przygotowany alkohol, a potem na twarz swojego towarzysza, zachęcająco unosząc kąciki ust.
— Pij, będziesz łatwiejszy — zasugerowała w żartobliwym tonie, dbając o to, aby odpowiednia ilość soli znalazła się na jej dłoni. Nie chciała bezczelnie namawiać Reginalda na to, aby pił z nią tequile, której ostry zapach już drażnił nozdrza, dlatego nie czekając na niego złapała za kieliszek. Zlizawszy rubasznie sól, nie oderwała wzroku od Reginalda. i porządnym haustem pozbawiła kieliszek alkoholu. Już wtedy wiedziała, że to wcale nie jest najlepszy pomysł, ale dokładnie tego potrzebowała.
— Jak widać półtora roku niewiele u mnie zmieniło, a co z tobą? — Odchrząknęła bezpośrednio, ścierając językiem kwaśny posmak, który został na jej wargach po limonce. Na własnej skórze przekonała się, że wystarczy miesiąc aby całe życie stanęło do góry nogami, a co dopiero tyle czasu.
Ivy
[Baw się świetnie i niczym się nie przejmuj! :)]
OdpowiedzUsuńW głębi ducha odetchnęła z ulgą kiedy mężczyzna zgodził się udać się w jej towarzystwie do części barowej, bo naprawdę uważała, że uroczystość w tak ważnym dla ich kraju dniu nie powinna być zakłócana przez agresywne wybuchy powodowane nadmiernymi emocjami. Nie chciała też oczywiście, aby Clemens był zawiedziony jej postawą, ale tak naprawdę zależało jej na tym, by VA New York Regional Office zrezygnowało z urządzania takich uroczystości, ponieważ jak na dłoni widoczne było to, iż to spotkanie pomogło wielu osobom poczuć się docenionymi, a w jej przekonaniu to było najważniejsze. W końcu ludzie, którzy narażali swe życie i zdrowie walcząc w imię dobra większości zasługiwali na szacunek i wdzięczność, a czwarty lipca był wspaniałą okazją, aby przypomnieć im o tym, że dla wielu ludzi, nawet tych niezwiązanych z armią, jak na przykład Savannah, byli prawdziwymi bohaterami. Nie mniej, całkowicie rozumiała przyczynę złości mężczyzny, bo i jej nie mieściło się w głowie, że ktoś kto tak bardzo poświęcał się dla kraju mógł skończyć na wózku i nie mieć zapewnionej niezbędnej opieki.
– Dziękuję panom – powiedziała i zaczekawszy, aż sprawca całego zamieszania opuści salę bankietową, ruszyła jego śladami, wraz z drugim mężczyzną.
Spojrzała dyskretnie na swego towarzysza, gdy zaczął tłumaczyć pobudki kierujące jego kolegą i przygryzła mocno dolną wargę, zastanawiając się nad tym co mówi. Prawdę mówiąc Savannah nigdy nie zastanawiała się nad tym co czuli żołnierze opuszczający swe rodziny ze świadomością, że mogą do nich nie wrócić. W jej rodzinie nikt nie parał się zawodowo wojaczką, więc prawie wszystko co wiedziała na temat armii znała z filmów czy książek, a wiadomo przecież, że z ich autentycznością bywało różnie. Właśnie dlatego kobieta tak bardzo cieszyła się, iż w ramach swojej pracy będzie mieć okazję wysłuchać wszystkich wystąpień, porozmawiać z kimś kto faktycznie wiele przeżył. Nie zamierzała jednak być nachalna, nie zaliczała się raczej do osób wścibskich. Poza tym, jako człowiek o mocno empatycznym usposobieniu, nie potrafiłaby wypytywać swoich rozmówców o szczegóły ich misji, wiedząc, iż w ten sposób mogłaby rozdrapać wiele ran.
– Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób – przyznała, choć ktoś inny pewnie wolałby nie mówić tego na głos w obecności człowieka, który sam narażał swoje życie w imię wielu nieznanych dusz. – Dzieci zawsze przewartościowują hierarchie swoich najbliższych, w takim wypadku strach jest czymś całkowicie zrozumiałym. Bardzo mi przykro, że zarówno pana kolega, być może pan i wiele innych ludzi znajduje się w takim położeniu – powiedziała cicho i szczerze.
Nie dalej niż kilka minut później wszyscy troje zajęli już miejsca przy jednym ze stolików w hotelowym barze, a Savannah spojrzeniem dała znać barmanowi, iż korzystając z chwilowego braku gości na sali może do nich podejść i zebrać zamówienie.
– Czego się panowie napiją? – zapytała uprzejmie, przenosząc wzrok ze Scotta, który pojawił się przy ich stoliku, na swoich rozmówców.
Obaj w eleganckich marynarkach prezentowali się bardzo przystojnie, ale nie to przykuło jej uwagę. Twarze mężczyzn zaabsorbowały ją całkowicie, gdy w myślach stwierdziła, że mieli nie wiele więcej lat niż ona, może wręcz byli rówieśnikami? Wystarczyło jednak jedno dłuższe spojrzenie skupione na ich oczach, by do Savannah momentalnie dotarła świadomość tego jak niewiele wie o prawdziwych krzywdach, poświęceniu i traumie, z którymi ci mężczyźni musieli zmagać się niemal na co dzień. Poczuła coś na wzór dumy spowodowanej tym, że miała okazję poznać tak dzielnych ludzi, ale jednocześnie smutku – jak wielką cenę mieli kiedyś zapłacić za swoją odwagę?
– Proponuję skończyć z panią – odezwała się po tym jak Scott odszedł w kierunku baru, by przyrządzić zamówione przez nich napoje. – Mam na imię Savannah, bardzo mi miło – przedstawiła się i z uśmiechem na ustach podała dłoń każdemu z mężczyzn. – Czy mogę zadać pytanie odnośnie tego jak traktowani są weterani? Jak to się dzieje, że niektórzy otrzymują większą pomoc od innych? Przyznaję, że nigdy nie miałam okazji zagłębić się w temat opieki jaką otrzymują żołnierze niezdolni do dalszej służby, ale nie rozumiem pewnej rzeczy. Chociażby dzisiaj, niektórzy z prelegentów mocno chwalili sobie system opieki medycznej i materialnej, a jednak tak jak słusznie zauważyłeś, nie każdy otrzymuje tyle samo wsparcie mimo podobnych obrażeń. Od czego to zależy?
UsuńSavannah
- Mamo, proszę nie dzwoń do mnie więcej o ósmej trzydzieści w poniedziałkowy poranek, wygrażając się, że jeszcze popamiętam twój gniew, jeżeli nie spełnię kolejnej z twoich próśb… - Długie paznokcie w kolorze głębokiej czerwieni wystukiwały rytmicznie melodię piosenki Alicii Keys i Jaya-Z, Empire State of mind, o deskę rozdzielczą białego Mercedesa CLS z lini AMG, rocznik 2019. - Wykonałaś kawał dobrej roboty w sobotę, pokazując jak bardzo wolisz dbać o swoje własne interesy i przekonania, nie słuchając tego, co do ciebie mówię - głos brunetki był chłodny, choć dobre wychowanie, które nabyła w drogich, prywatnych szkołach jako dziecko, nakazywało nie odzywać się w ten sposób do matki, to tym razem nie mogła oprzeć się pokusie.
OdpowiedzUsuń- Dobrze wiesz, jak prestiżowym wydarzeniem jest Bal Debiutantek. Czy muszę przypominać ci, że jedenaście lat temu stałaś obok córki Markizy Caleruega i wdzięczyłaś się do aparatu?
- Mamo, jeszcze jedenaście lat temu wciągałam kokę przed twoimi elitarnymi wydarzeniami - w słuchawce dało się słyszeć głośne westchnięcie wskazujące na matczyną dezaprobatę - a później wypijałam kilka szklanek whisky. Widzisz różnicę? Nie mam zamiaru brać udziału w organizacji tego balu. Do zobaczenia - palec wskazujący Sophii wylądował na dotykowym ekranie, by rozłączyć połączenie z Fernandą Yasbeck, nim ta zdąży jeszcze dodać kolejne pięć centów do tematu. Ostatni weekend spędzony w towarzystwie rodzicielki był aż nadto, nie miała ochoty psuć sobie poniedziałkowego poranka, który już i tak zdawał się nie zaczynać zbyt dobrze. - New York, concrete jungle where dreams are made of. There’s nothing you can’t do zanuciła pod nosem podgłaśniając jeden ze swoich ulubionych utworów o otaczającym ją mieście.
Nowy Jork, miasto w którym się urodziła, dorastała, nauczyła gry na fortepianie, całymi dniami ćwiczyła śpiew w szkole muzycznej. Wypaliła pierwszego papierosa i pocałowała chłopaka; straciła dziewictwo z kolegą z klasy, który był w niej zakochany po uszy. Miasto w którym zdecydowała, że nigdy nie zajmie się rodzinnym biznesem, choć rodzice nawet dekadę później nie potrafili zrozumieć, że zainteresowania jedynej córki odbiegają daleko od ich oczekiwań. Nie dla niej była przyszłość jako potentat kawowy, nie chciała żyć w rozjazdach między Nowym Jorkiem a Brazylią i Kolumbią, gdzie znajdowały się rodzinne plantacje. Nie miała w zamiarze brać udziału w spotkaniach zarządu i sprawdzać o poranku notowania firmy na giełdzie. Gdy była osiemnastoletnią dziewczyną oświadczyła rodzicom, że jej przyszłość jest zapisana na pięciolini, a nie arkuszu kalkulacyjnym w Excelu, to Nowy Jork utulił ją w swoich ramionach, kojąc ból w sercu spowodowany rozczarowaniem, które zobaczyła na twarzy Cartera i Fernandy Yasbecków. Wielkie Jabłko i jego mieszkańcy było oazą. Nie ważne, czy uciekała przed samą sobą, obowiązkami, czy oczekiwaniami innych. Nigdy nie czuła się w nim samotna, wiedząc, że przecznice dalej, ktoś zmaga się z podobnymi problemami. Próbowała żyć w Londynie, ale po dwóch latach serce rwało za bardzo do domu. Londyn nie miał żółtych taksówek, zakorkowanych ulic do tego stopnia, że większość dnia spędzasz na przedostaniu się z punktu A do B na Manhattanie; Londyn miał starą duszę, do której rozrywkowa Sophia nigdy nie pasowała, a wręcz dusiła się gdy przechodząc ulicami stolicy ojczyzny Beatelsów, przypominała sobie swoją, nienawidzącą pracy, guwernantkę z dzieciństwa. Nie pasowała do Anglików i ich wymuszonych grzeczności, nie rozumiała czarnego humoru i zbyt często zapominała parasola, by nazwać to miasto swoim nowym domem. Wróciła w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, nie mówiąc o tym nikomu, zaszywając się w apartamencie na Upper East Side, do którego klucze miała tylko ona; podziwiając przez cały dzień zaśnieżony Central Park z okna czternastego piętra wieżowca, w którym od teraz miała mieszkać.
Nie przeszkadzało jej to, że każdego dnia spóźnia się do pracy, bowiem cała metropolia staje w korku. Cierpliwie akceptowała falę czerwonych świateł i nacierających z każdej strony przechodniów, którzy nie akceptowali zasad ruchu drogowego. Sam David Latterman mówił, że sygnalizacja świetlna w NYC jest tylko wskazówką. Choć studio, w którym pracuje znajduje się pomiędzy Drugą a Trzecią Aleja na Manhattanie, niecałą mile od penthouse na Upper East Side, to jednak dzisiaj przedarcie się przez ten odcinek zajęło jej równe czterdzieści minut.
Usuń- I po co było mi to auto? - Zapytała retorycznie samą siebie, skręcając do podziemnego parkingu. Zaparkowała w swoim stałym miejscu oznaczonym jej inicjałami: SMY i zgasiła silnik naciskając guzik umiejscowiony z prawej strony kierownicy. Do skórzanej torebki opatrzonej logiem jednego ze znanych projektantów, wsadziła smartfona i wysiadła z pojazdu zamykając za sobą drzwi.
Dzisiaj, jak w każdy pierwszy dzień tygodnia, spotykała się z jedną z gwiazd większego formatu, które pomimo młodego wieku, już zdążyły narobić szumu dookoła swojej osoby. Betty Johnson, którą świat poznał dzięki tanecznemu kawałkowi wyprodukowanego przez DJ Khalida, gdy ta miała zaledwie piętnaście lat. Posiadaczka czarującego mezzosopranu, który najlepiej brzmiał w niskich partiach, ma na swoim koncie już dwie płyty, które pokryły się platyną i kilka nominacji do Grammy. Betty pomimo swojego młodego wieku (tydzień temu bawiły się na jej dwudziestych pierwszych urodzinach w nocnym klubie znajdującym się w Dolnym Manhattanie), wiedziała czego chce od muzyki i którą drogą powinna stąpać by odnieść upragniony sukces. Kolaboracje z Justinem Bieberem i Rihanną były tylko kwestią czasu, a Sophia intensywnie pracowała nad spełnieniem marzeń swojej podopiecznej. Trzeci album, którego premiera planowana była na późną wiosnę przyszłego roku, miał być dorosły, odcinający Betty od wizerunku nastolatki. Nie miały jednak zamiaru pójść w ślady Miley Cyrus, nie chciały przesadnych wulgaryzmów, ani roznegliżowanych teledysków, to nie pasowało do wokalistki.
Weszła przez wielkie, szklane drzwi do recepcji, witając się w niej z Nancy i Kat, które pracowały jako sekretarki dla Columbia Records i były w stanie załatwić nawet sprawy niemożliwe. Nancy podała jej świeżą kawę i plik listów, które były zaadresowane na nazwisko Yasbeck. Przeglądając koperty ruszyła w stronę studia, nie zahaczając nawet o własne biuro, była już aż nadto spóźniona. Pchnęła czerwone drzwi, prowadzące do królestwa, w którym czuła się jak ryba w wodzie, nie zerkając na nikogo, po prostu się przywitała podchodząc do konsoli i stawiając tam kubek, w końcu zerknęła na kanapę umieszczoną w prawym rogu studia.
Obrazek, który miała przed sobą sprawił, że poniedziałkowy poranek zamienił się w koszmar. Młoda blondynka leżała na skórzanej sofie, z pustą butelką whisky, a na stoliku przed usypane były dwie ścieżki białego proszku, gotowego do wciągnięcia; oprócz tego buteleczka środków nasennych o mocnym działaniu. Sophia zdała sobie sprawę, że Betty chciała odebrać sobie życie. Momentalnie podbiegła do leżącej dziewczyny i sprawdziła puls, nie wyczuła go, więc wyciągnęła telefon z kieszeni marynarki i wybrała numer pogotowia ratunkowego. Szczegółowo opisała dyspozytorce sytuację i przeszła do pierwszej pomocy, wykonując koleje polecenia kobiety po drugiej stronie linii.
UsuńNie wiedziała ile czasu minęło od zorientowania się co takiego Betty zrobiła, poprzez resuscytację, a skończywszy na przyjeździe medyków. Dla brunetki to była wieczność, jakby ktoś wyciął jej niezły kawał i zatrzymał zegar. Nie rejestrowała tego, co działo się dookoła, skupiona na głosie kobiety, który wydobywał się z najnowszego modelu iPhona, nie zwróciła uwagi, gdy pomieszczenie wypełniło się kolegami z pracy, a także kilkoma artystami, którzy tego dnia pracowali w siedzibie Columbia Records. Ocknęła się dopiero gdy jeden z mężczyzn obecnych w studio odciągnął ją, by zrobiła miejsce specjalistom. Ukryła twarz w dłoniach i starała się uspokoić, choć jej serce biło przeraźliwie szybko. Modliła się by Betty nie osiągnęła swojego zamiaru i wyszła z tego cało.
- Tak… To ja ją tutaj znalazłam… - odpowiedziała na pytanie jednego z paramedyków, który najwyraźniej chciał się dowiedzieć czegoś więcej. Popatrzyła na niego oczami, w których malował się strach o podopieczną. Betty była dla niej jak młodsza siostra, nie mogła jej teraz stracić. - Mogę pojechać z wami?
Sophia
Życie składa się z wyborów, a Ivy Belfort była w tym całkiem fatalna. Nie chciała, aby ktoś podejmował decyzję za nią; matka się do tego nie nadawała i przy dobrych wiatrach Ivy skończyłaby jak ona, a ojciec nie interesował się swoją rodziną, po prostu. Czasami go rozumiała, odnajdując w sobie cechy, które niestety się u nich powielały. Tak samo uparta, chodząca własnymi ścieżkami, taka nad wyraz niezrozumiała przez wszystkich, chociaż nawet się o to nie starała. Ze swoimi ciemnozielonymi oczami i złocistymi włosami była fizycznie bardziej podoba to matki niż ojca, i dobrze, bo po niej nic więcej przejąć nie chciała. Wybory, których dokonała w życiu Ivy zaprowadziły ją, aż albo dopiero, tutaj i gdyby nie one, nigdy nie poznałaby Reginalda. To z ręką na sercu było najlepszym czymś, co jej się do tej pory przytrafiło. Potem postanowiła odejść. Zniknąć nagle tak jak się pojawiła. Niczym zjawa w pięknym śnie, nakazując szybko się z niego obudzić. Nie potrafiła powiedzieć, dlaczego to zrobiła. Z Reginaldem wiązały się same wspaniałe wspomnienia. Nie był jej pierwszym mężczyzną, zresztą to i tak nie miało najmniejszego znaczenia, skoro aż tyle jej dał. Czasami naprawdę uważała, że na to wszystko nie zasłużyła. Na ich intensywne i ekscytujące spotkania, na ich bliskość, na te wszystkie wypowiedziane słowa i opiekę. Może łączyło ich tylko pożądanie i pragnienie, ale chociaż nigdy się w tym nie oszukiwali. Uciekała w jego ramiona przed całym światem, jego dotyk wiązał się z dotarciem do bezpiecznej przystani, a każdy skradziony pocałunek o tym przypominał. Chociaż nigdy o to nie poprosiła, miała stabilizację, której brakowało jej przez całe życie. A potem i ona ją przerosła…
OdpowiedzUsuńOdchodząc od Reginalda czuła pustkę. Zamykała pewien rozdział, coś co według niej zaczynało być ryzykowne, ciągnęło się, trwało dłużej niż przypuszczała. Nie znudziła się nim, Ivy po prostu pożegnała się i zniknęła.
W życiu nie spodziewałaby się, że po takiej „przerwie” spotka się z nim ponownie, w klubie, w dodatku w momencie swojego największego kryzysu. Przez tyle miesięcy mijali się gdzieś na nowojorskich ulicach, gubili się w tłumie mieszkańców, potrafili o sobie nie pamiętać, tylko po to, aby teraz kiedy Ivy miała ochotę po prostu coś wziąć, cokolwiek i gdziekolwiek, znowu na siebie trafić. Bezpieczna przystań wróciła
Ivy nie mogła się powstrzymać, ponieważ tequila w najczystszej postaci była dla niej całkiem mocnym alkoholem(jeszcze w tym stanie trzeźwości), dlatego przygryzła również limonkę, aby pozbyć się ostrego smaku. Palcami otarła kącik ust i niedyskretnie przyjrzała się Reginaldowi. Widziała jak na nią patrzył, zresztą nie pozostała mu wdzięczna. Po takim czasie chciała odpowiednio nacieszyć się jego widokiem. Ivy często ubierała białe rzeczy, szczególnie sukienki, które podkreślały jej urodę, ale przede wszystkim dodawały uroku, dziewczęcości i niewinności, której mogłaby mieć trochę więcej. Zwykły kolor potrafił stworzyć pozory i podkreślić atuty, działając na zmysły. Zresztą Ivy skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie o to chodziło. O to i pamiętała, że Reginald również lubił ten kolor.
— Mówiłam ci, że to miasto nie jest takie straszne — zaśmiała się dźwięcznie, przy okazji prosząc barmana o drinka dla siebie. Zamówiła klasyczną margaritę, zostając w klimatach meksykańskiej tequili.
— Nic cię tu nie zatrzyma, hm? — Spytała dosyć retorycznie, bo odpowiedź na to pytanie znała aż za dobrze. Z uznaniem kiwnęła głową, bo Reginald zawsze jej imponował. Swoją postawą, motywacją, zaangażowaniem.
Ivy zaśmiała się cicho i cierpko jednocześnie, bo siedzieli tutaj może kilka minut, a on tak szybko ją rozgryzł. W konsternacji dotknęła językiem górnej wargi i zerknęła na niego, wzruszając ramionami.
— Trochę skłamałam. Ćwiartkę musiałam opróżnić przed klubem, nie wpuściliby mnie z nią — powiedziała wreszcie, jeszcze jakoś omijając temat, który sam się nasunął. Przecież to, do czego Ivy miała największą słabość było mocno oczywiste i próbując to dzisiaj zdobyć, wykonała pierwszy krok do złamania abstynencji.
— Nie wszystko, ale większość jest z porządku — beztrosko pokiwała głową na boki, aż wreszcie się zatrzymała. — Jest beznadziejnie — potwierdziła zaskakująco obojętna, przyciągając do siebie kieliszek, z którego wzięła porządny łyk drinka. Nienawidziła pokazywać tego, że coś się nie układało. Robiło jej się wstyd, bo niby taka dorosła a tak sobie nie radzi.
Usuń— I to cholernie żenujące, że spotykamy się w takim momencie. Wierz mi, miewam lepsze dni — zapewniła, śpiesząc się z dziwnego rodzaju tłumaczeniem.
Ivy
Pod kątem życiowych ścieżek Savannah, podobnie jak Reginald, niespecjalnie wpasowywała się w najpopularniejsze nurty zachowań. W teorii, bowiem, każdy miał indywidualny pomysł na siebie, przeżywał swoje życie tak jak to sobie obmyślił, jednakże nie dało się ukryć, że w praktyce na co dzień spotykane były dwa typy kobiet w jej wieku. Pierwsza grupa, którą najczęściej spotykano na przedmieściach dużych miast lub w niewielkich miejscowościach pośrodku niczego, stanowiła kobiety zamężne, spełniające się w rolach matek. Szatynka nie należała już przecież do najmłodszych osób, owszem kłamstwem byłoby stwierdzenie, że jest stara, lecz zbliżała się już do wieku, o którym mówiono jako średnim – w opinii całej masy ludzi zdecydowanie był to czas na zakładanie rodziny, oddawanie się macierzyństwu. Wiele jej przyjaciółek czy koleżanek ze szkolnej ławki podążyły właśnie tą drogą – znalazły sobie mężów, osiedliły się w przyjaznej okolicy i każdego dnia oddawały się obowiązkom matek i żon, dzieląc swój czas między rodzinę, dom i niekiedy pracę. Drugą, najpopularniejszą w wielkich miastach aspiracją było oczywiście budowanie kariery. Niektóre z kobiet każdego dnia prężnie działały i walczyły o to, aby wspiąć się na sam szczyt, wygryzając przy tym całą konkurencję. Nie w głowach im były dzieci, rodzina czy chociażby zwolnienie tempa – miały jasny cel i dawały z siebie sto procent, aby go osiągnąć.
OdpowiedzUsuńSavannah z kolei nie zaliczała się do żadnej z tych grup. Owszem, gdy była małym dzieckiem wydawało się jej, że mając trzydzieści lat będzie miała już syna i może nawet córkę, lecz teraz ani trochę się jej do tego nie spieszyło. Nie szukała na siłę partnera, nie zadowalała się towarzystwem mężczyzn, którzy nie absorbowali jej całkowicie, lecz nadawali się na męża czy ojca. Zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli będzie zwlekać jeszcze kilka kolejnych lat to jej zegar biologiczny zacznie ostrzegawczo tykać, ale póki co podchodziła do tego bardzo zdroworozsądkowo. Daleko było jej również od typowych kobiet biznesu – jasne, praca była dla niej ważną częścią życia, szatynka uwielbiała nowe wyzwania i z chęcią uczyła się nowych rzeczy, jednak brakowało jej zdecydowanego parcia naprzód – kobiecie podobał się niespieszny tryb życia, w którym praca była środkiem do przyjemnego życia, a nie celem samym w sobie. Finalnie, Savannah nie miała więc dzieci i męża ani imponującej posady, której można by jej zazdrościć. Mieszkała w kawalerce w całkiem przyjemnej okolicy i chodziła do pracy z uśmiechem na ustach, ale to dopiero potem, gdy mogła przebiec Most Brookliński całkiem porządnym tempem lub obejrzeć cudowne przedstawienie w ciasnym Nederlander Theater czuła, że żyje. Savannah można więc było określić jako fankę uważnego życia, która niekoniecznie zastanawiała się nad swoją przyszłością, choć do lekkoducha także wiele jej brakowało.
Słuchała uważnie, gdy Reginald opowiadał jej o tym jak wygląda sytuacja żołnierzy pod kątem przysługujących im benefitów, bo temat szczerze ją zainteresował. To była jej pierwsza okazja do porozmawiania z kimś kto wiele czasu spędził na froncie, od podszewki znał wojskowy system i w dodatku chętnie dzielił się z nią tą wiedzą. Szatynka zdawała sobie sprawę z tego, że mężczyzna prawdopodobnie na podorędziu znalazłby milion spraw, o których wolałby jej nie mówić, ale ona oczywiście nie zamierzała o nie pytać – mogła zadowolić się tym co chciał jej przekazać.
UsuńPokiwała delikatnie głową, gdy jej towarzysz zakończył swoją wypowiedź i umilkła na chwilę, przetwarzając wszystkie informacje. Rozumiała emocje kierujące Jamesem, bo nie wyobrażała sobie, aby utrata nogi lub ręki w jakikolwiek sposób mogła zostać zrekompensowana – to było po prostu zbyt wiele, czegoś takiego nie dało się wycenić. Z drugiej jednak strony system opieki nad osobami poszkodowanymi choć nieidealny to zdawał się funkcjonować. Owszem, wsparcie okazywane niektórym osobom powinno być większe, ale jeśli faktycznie każdy kto wstępował do wojska od samego początku miał świadomość tego na jaką pomoc może liczyć on i jego rodzina w razie tragicznego zajścia, to pretensje Walkera były poniekąd bezzasadne. W tamtym momencie do Savannah dobitnie dotarło to jak okrutnym motywatorem był strach.
– W jaki sposób w ogóle dajecie sobie z tym wszystkim radę? – spytała cicho ze wzrokiem utkwionym w oczach Reginalda, opuszkami palców wodząc po kieliszku z białym winem, które Scott przyniósł w międzyczasie wraz z drinkami jej towarzyszy. – Być tam ze świadomością jak ważne jest to co robicie i jednocześnie wiedzieć ile możecie stracić z tego co macie tutaj? To niemalże nadludzkie poświęcenie – powiedziała jeszcze, choć prawdopodobnie poruszanie takich tematów nie było stosowne, w końcu nie tego od niej dzisiaj oczekiwano. – Przepraszam, mam zwyczaj mówienia tego co pomyślę zanim zdążę się nad tym zastanowić – uśmiechnęła się delikatnie i wreszcie upiła łyk wina.
[Witaj po urlopie! :)]
Savannah
Ivy wiedziała, że przy Reginaldzie może wszystko. Ich spotkania nie trwały długo, nie łączyły ich lata znajomości ani nie wiązało się to z wyniosłym i wielkim uczuciem. Nie rozstali się w kłótni, z głowami pełnymi niewypowiedzianych słów, zawiedzeni, z żalem, niesmakiem. U nich wszystko toczyło się bardzo naturalnie. Wymuszone gesty czy słowa nie były potrzebne, na porządku dziennym znajdowało się wzajemnie zaufanie i szczerość. Za to Ivy najbardziej ceniła Reginalda. Imponował jej jeszcze pod wieloma innymi względami; zarówno atrakcyjności fizycznej jak dyscypliny i zaangażowania w pracę, bowiem był człowiekiem z prawdziwym powołaniem, których Ivy do tej pory nie spotykała na swojej drodze za często. Właściwie to nigdy, on był pierwszy.
OdpowiedzUsuńZawsze otaczała się nieodpowiednimi ludźmi. Ciągnęło ją nie tylko do starszych od siebie, ale przede wszystkim do ludzi, z którymi nie mogła zbudować trwałej i zdrowej relacji. Te oparte na narkotykach wypalały się szybko, gdy tylko skończył się towar. W związku z tym niespodziewana znajomość z Reginaldem miała znaczący i dobry wpływ na Ivy. Wiele jej dała, jeszcze więcej nauczyła, zdecydowanie pomogła.
Nie mogła zaprzeczyć, z Reginaldem dzielili wiele wspólnych momentów. Nigdy nie roztrząsała tego czy za każdym razem prezentowała się nienagannie i dobrze, właściwie to zdawała sobie sprawę z tego, że wcale tak nie było. Wraz z upływem czasu, lepszym poznaniem siebie, dotarciem i zaufaniem przyszła rzeczywistość. Gorsze chwile, na pewno bardziej żenujące od tej, choć ta też nie była najlepsza.
Ivy zaśmiała się cicho, choć miało to raczej mało beztroski wydźwięk, i pokiwała głową. Kolejny raz wypadało się zgodzić z Reginaldem — była świetna w maskowaniu beznadziejności. Z tym nie dało się urodzić, tę cechę nabyła, bo nie miała wyjścia. Nie rozwiązywała problemów, zmniejszała ich znaczenie i wagę, zamiatała pod dywan i udawała, że wszystko jest dobrze.
— Tęsknisz? — Spytała od razu, gdy usłyszała jego słowa, a ich spojrzenia gwałtownie się ze sobą zderzyły. Była zwyczajnie ciekawa, ale pozwoliła sobie na szczyptę kokieterii. Myśleć nie oznacza tęsknić. Ona również o nim myślała. Zdarzało się, że wracała myślami do ich wspólnych wspomnień. Zastanawiała się co u Reginalda; jak sobie radzi, bo to, że radzi było oczywiste, czy kogoś znalazł, czy wszystko układa się po jego myśli. Przy okazji tęskniła. Za ich rozmowami, szczerością, zrozumieniem.
— Nie pakuję, kłopoty same mnie znajdują — rozłożywszy ręce, wzruszyła ramionami. Posłała mu niewinny uśmiech, nie chcąc całej rozmowy utrzymywać na takim poważnym poziomie. Ufała mu. Ufała tak samo jak półtora roku temu, ponieważ Reginald nie zrobił nic, co mogłoby to zmienić. Zaufanie odgrywało ogromną rolę w ich relacji.
— Przyszłam tu po narkotyki — przyznała się jak dziecko, patrząc na niego uważnie, choć kusiło ją, aby odwrócić wzrok. Była przekonana, że nie będzie jej oceniał, ale to naprawdę wyjaśniało dlaczego moment ich ponownego spotkania nie jest błahy.
— Zapowiada się na to, że będę musiała wrócić na terapię odwykową — podkreśliła ostatnie słowo w sposób prześmiewczy, ponieważ nie chciała robić z tego wielkiej sprawy. To miejsce nie było odpowiednie, żeby takimi bzdurami zawracać mu głowę. — U ciebie wszystko w porządku, tak? — Pytała, choć wcześnie zadała całkiem podobne pytanie, ale chciała zejść z tematu, który sama zaczęła. Nie lubiła go, ponieważ nie miała się czym chwalić.
— Mogłeś się do mnie odezwać, nie usunęłam twojego numeru — zaproponowała, powracając do jego wcześniejszych słów. Puściła mu oczko, przyciągając do siebie kieliszek, żeby szybko się napić.
— Może potem zatańczymy? Pamiętam, że radzisz sobie całkiem nieźle – uniosła brew, nie powstrzymując zadziornego uśmiechu, który ukradkiem wkradł się na jej usta. Była niezła w przeskakiwaniu z jednego tematu w drugi, jednocześnie nie unikając odpowiedzi na pytania.
Ivy
Savannah nigdy w życiu nie zaliczyłaby Reginalda ani innych jego kolegów po fachu do grupy ludzi, dla których praca była najważniejsza. Owszem, nie wiedziała do końca jak wygląda wojsko od środka, nie zdawała sobie sprawy również z tego dlaczego ludzie w ogóle decydowali się na podjęcie tego zawodu, ale mimo wszystko w jej głowie służby nie dało się zakwalifikować jako zwykłej pracy. To było coś więcej, coś co zapewne definiowało większą część życia i osobowości takich ludzi jak Patterson – nawet po zakończeniu służby wszystko to co przeżyli na froncie dalej miało wywierać na nich ogromny wpływ, toteż porównanie takiego stylu życia z byle pracą było po prostu niemożliwe. To do czego zdolni byli żołnierze po prostu wykraczało ponad wszelkie normy – nie dało się tego przyrównać nawet do pracy strażaka czy policjanta, choć oczywiście te zawody także nie należały do łatwych, lekkich i przyjemnych.
OdpowiedzUsuńKiedy usłyszała, że mężczyzna mówi o tym, iż w jego przypadku podjęcie decyzji o pełnieniu służby było prostsze ze względu na to, iż nie miał nic do stracenia, Savannah o dziwo nie poczuła wszechogarniającej jej litości czy współczucia. Przez dłuższą chwilę analizowała to co powiedział siedzący naprzeciwko mężczyzna, marszcząc przy tym czoło w charakterystyczny dla siebie sposób i milczała. Zdawało się jej, że rozumie, bo sama była w podobnej sytuacji. Oczywiście nie ryzykowała swego życia w imię dobra innych ludzi, ale zdecydowanie mogła utożsamić się z tym co powiedział Reginald pod pewnym względem – ona również nie miała niczego co mogłaby zrujnować swoją śmiercią. Nie miała dzieci, partnera czy zobowiązań, które w razie jakiegoś wypadku spoczęłyby na kimś innym. Owszem, jej rodzice czy bliżsi przyjaciele z pewnością odczuliby jej brak, jednak była przekonana, że otrząsnęliby się z tego szybciej niż mogłoby się im wydawać. Savannah nie była dla nikogo niezastąpiona i choć ktoś mógłby powiedzieć, iż to smutne, jej nigdy specjalnie to nie przeszkadzało. Rozumiała za to dlaczego taki stan rzeczy był pomocny w ekstremalnych sytuacjach, w których Patterson musiał odnajdywać się praktycznie na co dzień podczas misji.
– To bardzo odpowiedzialne podejście – powiedziała, zastanawiając się w duchu czy sam wybrał taką drogę czy po prostu splot wydarzeń i zjawisk sprawił, iż mężczyzna był zdany sam na siebie. – Choć niewątpliwie powroty byłyby dla ciebie łatwiejsze, gdyby ktoś jednak na ciebie czekał i uważał za centrum wszechświata – dodała i posłała mu łagodny uśmiech.
Zatknęła za ucho kosmyk swoich falowanych włosów i westchnęła lekko, gdy stwierdził, że nie miał w zwyczaju na co dzień rozmawiać o tym jak wyglądało jego życie przez pryzmat służby. Nie chciała, aby mężczyzna czuł się zobowiązany odpowiadać na wszystkie jej pytania, a powiedzmy sobie szczerze – miała ich mnóstwo, zaś z każdą wypowiedzią mężczyzny dodatkowo ich przybywało.
Usuń- Nie wydaje mi się, żebym była choć w połowie tak interesującym tematem co ty – rzuciła pogodnie.
Ktoś mógłby stwierdzić, iż kobieta powiedziała tak tylko po to, by rozmówca zaprzeczył i zaczął zapewniać ją o tym, że jest całkowicie odwrotnie, lecz Savannah zupełnie nie miała tego na myśli. Jej zawód, życie osobiste i zainteresowania były po prostu niesamowicie powtarzalne, stąd mało komu mogły wydać się ciekawe. Nie było w tym niczego złego, w końcu sama obierała swoją życiową ścieżkę i była w niej względnie zadowolona, zwyczajnie nie zaliczała się do osób nietuzinkowych – a to właśnie te intrygowały najbardziej.
– Myślisz, że powinniśmy sprawdzić co z Jamesem? – spytała po chwili, uświadamiając sobie, że przecież całe to wyjście na drinka miało pomóc mu się uspokoić, tymczasem mężczyzna zniknął dobrych kilkanaście minut temu. – Chciałabym go w jakiś sposób zapewnić o tym, że nie zostanie potraktowany tak jak ci weterani, o których mówił, ale nie mam takiej gwarancji, poza tym jestem tylko obcą kobietą, która nie ma o niczym pojęcia. Może ty masz pomysł jak sprawić, by poczuł się lepiej?
[Nawet nie wiesz ile się od Ciebie uczę, googlując praktycznie każde słowo z wojskowego żargonu! Wielki podziw z mojej strony za to, że tak bardzo wczuwasz się w postać i sprawiasz, iż jest jeszcze bardziej realna :)
I w razie czego, gdyby miało Ci się to przydać w przyszłości – Savannah ma zielono-piwne oczy, choć faktycznie zdjęcia w karcie sugerują, że mogłyby być brązowe.]
Savannah
Dziwnie było usłyszeć jego głos w tym momencie, po tym, jak już przyzwyczaiła się do tego, by sczytywać jego słowa z kartki papieru. W dalszym ciągu miała wszystkie jego list, każdy, który jej wysłał, skryte w małej skrzynce. Były dla niej czymś cennym, miały wagę, której do końca nie potrafiła nawet opisać. Do tej pory pamiętała niezliczone momenty, gdy brała do ręki ostatni list lub jeden z tych, które lubiła najbardziej i zastanawiała się, kiedy przyjdzie następny, a nawet czy w ogóle przyjdzie. W trudnych momentach potrafiły dodać jej otuchy i być wsparciem, którego w danym momencie potrzebowała. Od dawna nie przeczytała ponownie ani jednego z jego listów, chociaż niegdyś robiła to regularnie, do tego stopnia, że potrafiła zacytować niektóre fragmenty, które najbardziej zapadły jej w pamięć. Jednakże po wyprowadzce nie mogła już zdobyć się na to, by do niego napisać, chociaż to może nie jest do końca prawda. Jej pióro często zatrzymywało się nad kartką, a później słowa przenosiły się na papier bez jej większego udziału. Pod sam koniec patrzyła na własne przemyślenia, uczucia, które z siebie wylała, aż jej wzrok padał na słoneczko w rogu kartki. Pamiętała dzień, w którym kupiła ogromny plik papieru właśnie z tym symbolem w rogu, z myślą o tym, że będzie używała ich do pisania listów tylko i wyłącznie skierowanych do niego. Napisała mu nawet o tym, opowiadając, że zastanawiała się nad symbolem kwiatka, który był prześliczny, ale uznała, że żaden mężczyzna nie chciałby dostawać wiadomości na kartce z namalowaną lilią, choć było to odrobinę zabawne, odnoszące się do jej imienia. Wybrała kółeczko z promykami, które w jej zamyśle mówiło o tym, iż po każdej burzy wychodzi słońce, prędzej czy później, zapewniało, że zawsze jest jakaś nadzieja i należy się jej trzymać. Należało wierzyć, że na każdego czeka coś dobrego, po wielu dniach ulewy musiało się wreszcie rozpogodzić. Ona jednak w pewnym momencie straciła swoją nadzieję, wiarę w to, że chmury nad jej głową się rozpogodzą, ponieważ czuła jak coraz bardziej pogrąża się w ciemności, chociaż poniekąd robiła to z własnej woli. Początkowo nie była w stanie odpisać na jego ostatni list, a później nie mogła się zdobyć na nic sensownego. Mimowolnie zawsze zbaczała na temat, o którym nie chciała nawet myśleć, a co dopiero pisemnie się nim dzielić. Nie chciała go też okłamywać, gdyż nigdy wcześniej tego nie robiła. Nie mogła mu powiedzieć, dlaczego nagle zmieniła adres, dlaczego jej listy są takie smutne albo pozbawione emocji, ponieważ czasami też i tak się czuła. Jakby była pusta w środku i chwilami ten stan rzeczy był dobry, lepsza była nicość niż ból, tęsknota czy koszmary. Jednocześnie chciała się z nim tym wszystkim podzielić, ale czuła, że to złe. Jakie prawo miała do tego, by użalać się nad sobą i swym własnym cierpieniem, obarczając go swoimi problemami, podczas gdy on widział rzeczy, których nawet nie mogłaby sobie wyobrazić. Nie chciała być taką egoistką, równie bardzo, jak nie chciała dzielić się tym sekretem. Reginald jako pierwszy dowiedział się, że w jej związku coś jest nie tak. Nie mówiła mu o szarpaninach i strachu, o ciągłych łzach, ale podzieliła się samotnością i obawą o swojego ukochanego. Podzieliła się tym, że dostrzega w nim pewne zmiany, lecz nie jest w stanie znaleźć przyczyny takiego stanu rzeczy. Nie wyznała, że mężczyzna jest uzależniony, gdy już się o tym dowiedziała. Napisała po prostu, że jest z nim gorzej, aczkolwiek w tych wiadomościach zawsze była nadzieja, pewien optymizm, którego nie chciała opuszczać, ponieważ tak bardzo kierowana była wszechogarniającą miłością. Ślepo wierzyła, że to uczucie zwalczy przeszkody, liczyła na to, że sobie z tym poradzą. Stało się jednak inaczej, a ostatni list od Reginalda otrzymała tego samego dnia, którego ze łzami w oczach, ocierając strużkę krwi z twarzy, pakowała w pośpiechu walizki, zostawiając swoje życie za sobą.
OdpowiedzUsuńMimo tych wspomnień jego słowa były tak neutralne, spokojne i pozbawione silniejszych emocji, iż zaczęła rozważać nawet to czy w rzeczywistości z nim pisała. Miała jednak na potwierdzenie tego zbyt wiele złożonych kartek, by ktokolwiek mógł podważyć te dowody. Jego wzrok jednak nie wskazywał na to, by on w jakimś stopniu ją rozpoznał. Wyglądał jak ratownik i może ta myśl sprawiła, że przestała się wycofywać. Nie lubiła łączyć tego życia z przeszłością, a Reginald był jakąś częścią jej historii. Przywoływał wspomnienia, choć robił to nieświadomie i bezwiednie, lecz jej umysł był pokręconym miejscem i czasami nie rozumiała sama siebie. Patrzyła, więc na niego jak na lekarza, który jej nie zna, nie wie kim jest, a zarazem próbowała przekonać ten strach, który nią kierował, by ustąpił w jego obecności, ponieważ Reginald, którego wiadomości tak lubiła czytać, nigdy nic by jej nie zrobił.
UsuńZamknęła wreszcie oczy na dźwięk jego kolejnych słów, biorąc głęboki oddech, który był kompletnie odmienny od tych płytkich i krótkich wdechów, które dotychczas brała. W takich momentach zwykli ludzie liczyli do dziesięciu, co pozwalało im się uspokoić i jakoś zapanować nad samym sobą. Ona nie lubowała się w liczbach, gdyż jej domeną były słowa. Dlatego spróbowała przypomnieć sobie pierwszy cytat, który przychodził jej do głowy. W głowie usłyszała głos z „Wichrowych wzgórz”, który cicho wypowiadał swoje przemyślenia.
Jestem pewna, że stałabym się znów sobą, gdybym mogła się znaleźć wśród wrzosów na tamtych wzgórzach.
Nie wiedziała czemu to zdanie akurat pierwsze do niej przybyło, ale chwyciła się go i po chwili poczuła choćby minimalną ulgę. Wreszcie otworzyła oczy i ponownie spojrzała na ratownika. Nie była pewna czy wiedział co przed chwilą robiła, ale była niemal pewna, że w jednym z listów wspomniała o tym, że czasami w trudnych momentach lubi przypomnieć sobie jakieś cytaty, skupić się na chwilę na czymś innym. Miała swoje dziwactwa i to było jedno z nich. Jej zawód nie był wybrany ot tak, był jej pasją, ratunkiem i wybawieniem w trudnych chwilach. Dlatego tak często w swoich odpowiedziach na jakieś jego wiadomości, dopisywała fragmenty książek, które akurat przyszły jej do głowy. Co więcej, zdarzało się, że słowa innych pisarzy o wiele lepiej wyrażały jej myśli, niż ona kiedykolwiek byłaby to w stanie zrobić. Czasami nie wyrażała swoich uczuć dosadnie, chciała, aby ktoś domyślił się ich poprzez jakiś cytat, który mógł być zawiły, ale przekazywał prawdę o niej samej.
— Boli mnie ręką i trochę głowa. — odpowiedziała wreszcie, uświadamiając sobie, że jej głos brzmi niesamowicie cicho w całym tym otaczającym ich szumie. Przyłożyła zdrową dłoń do głowy w miejscu, które pulsowało i mimowolnie się skrzywiła, choć z ulgą mogła stwierdzić, że nie wyczuła ciepłej cieczy, a więc mogła zaliczyć to do pewnych plusów. Nie zmieniało to jednak faktu, iż czuła się jakby ktoś zwolnił pracę jej umysłu, a jednocześnie doskwierał jej pulsujący ból i mdłości, które co prawda mogły być wynikiem stresu, lecz równie dobrze mogły znaczyć coś innego. Prawda była taka, że cały przebieg wypadku był jakby zamazany i nie była w stanie powiedzieć co się stało. W jednej chwili stała, w drugiej leżała, zakładała więc, że podczas upadku uderzyła się w głowę i stąd ten ból. Nie wiedziała co stało się z ręką, może próbowała zamortyzować upadek? Sam to, że nie była w stanie sięgnąć pamięcią i przypomnieć sobie całego zdarzenia na tyle, by odpowiedzieć na to pytanie był irytujący i niepokojący. Była na tyle oszołomiona tym wszystkim, że całkiem zapomniała o tym, że próbuje ustrzec się przed jego dotykiem. Było tak jakby jej umysł mógł skupić się na jednym problemie jednocześnie, a i to było sporym wyzwaniem.
Spojrzała na niego, a jakaś jej cześć chciała zapytać, czy to konieczne. Całe badanie, bliskość, dotyk. Zerknęła na jego dłonie, których jeszcze nie położył na jej ciele. Były spore i tym bardziej przerażające, jednocześnie jednak uświadomiła sobie, że te same dłonie trzymały długopis i pisały do niej te wszystkie listy. Wreszcie skinęła głową i siadła spokojnie, czekając na jego kolejny ruch. —Trochę mnie mdli. — dodała jeszcze w celu ostrzeżenia, chociaż wątpiła, by to go powstrzymało. Pewnie widział gorsze rzeczy i mierzył się ze znacznie większym ryzykiem.
Usuń[ Mam nadzieję, że mi wybaczysz błędy, jeśli takowe się pojawią. Jestem ograniczona do pisania odpisów z telefonu, więc może być trochę nieskładnie, ale nie chcę przerywać naszego wątku. :D
Poza tym witam po urlopie, mam nadzieję, że wypoczęłaś. :P]
Liliana
Savannah, podobnie jak Reginald, nie posiadała wielu osób, które byłyby jej nadzwyczaj bliskie, aczkolwiek nigdy jej to nie przeszkadzało. Na co dzień otoczona była bowiem współpracownikami, zresztą w swym zawodzie niemal każdego dnia poznawała nowe osoby i przeprowadzała wiele mniej lub bardziej przyjemnych rozmów, toteż nie czuła się samotna. Ponadto, od tych czterech czy pięciu osób, które były w jej życiu praktycznie od zawsze otrzymywała taki ogrom wsparcia i bliskości, że nie potrzebowała szukać kogoś kto pomógłby jej zapełnić pustkę w sercu. Niezastąpieni byli w tym jej rodzice, będący jej najlepszymi przyjaciółmi od skończenia przez nią bodajże piętnastu lat, czyli od momentu, w którym hormony przestały jej buzować na tyle, aby uwolnić ją od myślenia, iż jej opiekunowie byli jej wrogami numer jeden. Dla wielu ludzi taki stan rzeczy był dziwny, bo rodzicom owszem, należał się szacunek, ale prawdziwa przyjaźń? Chęć mówienia im o wszystkim, dzielenia się swoimi troskami i radościami? To była abstrakcja, szczególnie dla osób w wieku Savannah – często posiadających już własne rodziny. Ona jednak nigdy nie widziała w tym nic złego, było to dla niej naturalne. Kochała Benjamina i Louise całym sercem i wiedziała, że zawsze mogą liczyć na siebie i swoje wsparcie. Jakimś cudem udało się im stworzyć najlepszą relację na świecie, której inni ludzie nie mieli zaznać w całym swoim życiu. Dlatego też, gdyby wiedziała, że rodzice Reginalda nie wspierali go w wyborze jego ścieżki pewnie poczułaby współczucie, ale przede wszystkim dezorientację – bo dlaczego osoby, które włożyły w jego wychowanie tyle trudu nie pozwalały mu podejmować swoich wyborów i zakładały z góry, że są one nieodpowiednie? Nie potrafiła tego zrozumieć i chyba nigdy nie miała się nauczyć – mimo, że jej najlepsza przyjaciółka od wielu lat wtajemniczała ją w swoje napięte relacje z rodzicami, Savannah dalej nie mieściło się to w głowie.
OdpowiedzUsuńW zamyśleniu przekrzywiła delikatnie głowę, gdy Reginald powiedział o tym jak ważne jest skupienie podczas wykonywania jego obowiązków. Ani przez chwilę nie przyszło jej do głowy, aby w to wątpić, ale wiedziała, że posiadanie kogoś w domu, kogoś kto na ciebie czekał i liczył na to, że wrócisz do niego w jednym kawałku, bez wątpienia bywało motywujące. Może jednak Patterson nie zaliczał się do takich osób? Może poczucie obowiązku wrócenia z misji w dobrym stanie by go sparaliżowało? Trudno było to sobie wyobrazić, bo siedząc przed nią ani trochę nie sprawiał wrażenia człowieka, który mógłby bać się tak bardzo, by nie przywiązywać uwagi do szczegółów, które mogły zaważyć na jego życiu. Savannah jednak wcale go nie znała.
Uspokoiła się nieco, słysząc zapewnienie Reginalda o tym, że James wkrótce poczuje się lepiej. Mężczyzna lepiej od niej wiedział z czym musi zmagać się teraz jego kolega, a poza tym wyglądał na tak pewnego swoich słów, iż szatynka mimowolnie mu zaufała. Patterson bez wątpienia miał w sobie coś niezwykłego, coś co sprawiało, że nawet kobieta, która poznała go dosłownie pół godziny temu odczuwała coś na wzór poczucia bezpieczeństwa. Ciekawe czy było to charakterystyczne dla żołnierzy, którzy w swoim życiu przeżyli tyle makabrycznych momentów, że mogliby obdzielić nimi setki ludzi i potrafili chłodno spojrzeć na wszelkie inne zagrożenia, czy też była to cecha typowa dla Reginalda.
– Chyba wolałabym się upewnić, że wszystko z nim w porządku – odpowiedziała, ponieważ naprawdę przejęła się losem Walkera i to bynajmniej nie dlatego, iż mógł z powodzeniem zrujnować całą uroczystość, nad którą przecież tak bardzo się napracowała. Savannah posiadała duże pokłady empatii, dlatego jakiś czas później oboje znajdowali się przed budynkiem, w miejscu wydzielonej palarni. Kobieta mimowolnie zmrużyła oczy, czując zapach dymu papierosowego i westchnęła lekko, co zwróciło uwagę Reginalda.
Usuń– Jestem palaczem, wciąż bardzo reaguję na dym – powiedziała prosto. – W przeciągu ostatnich sześciu lat zapaliłam może cztery razy, ale to jak z alkoholizmem, nigdy nie wiadomo kiedy się do tego wróci – stwierdziła i uśmiechnęła się delikatnie, wcale nie pogodnie tylko trochę z rozżaleniem? Nie lubiła być uzależniona.
Pewnie nie powinna mówić o czymś takim osobie, którą dopiero co poznała, bo choć palenie dla nikogo nie było dobre, to jednak kobiety zawsze stawiało w bardzo złym świetle, ale tak jak już wcześniej powiedziała swemu towarzyszowi – Savannah zwykle coś mówiła, a dopiero później zastanawiała się nad tym co właśnie zrobiła. Miało to oczywiście swoje dobre strony, bo przynajmniej nigdy nikogo nie udawała, ale z drugiej strony chyba nigdy nie udałoby się jej policzyć sytuacji, w których czuła się skrępowana przez własne gadulstwo.
Rozejrzała się dookoła, lecz nigdzie nie dostrzegła Jamesa i mimowolnie zrobiła zmartwiona minę.
– Możemy sprawdzić czy nie wrócił do sali konferencyjnej? – poprosiła i już po chwili byli w odpowiednim pomieszczeniu, gdzie niestety także nie znaleźli Walkera.
Zorientowali się za to, że część wypełniona przemówieniami dobiegła właśnie końcowi i wszyscy udawali się do części bankietowej, gdzie czekała ich uroczysta kolacja i część rekreacyjna wypełniona muzyką na żywo. Podążyli więc za resztą gości i zatrzymali się dopiero w eleganckiej sali, w której znajdował się parkiet oraz odpowiednio udekorowane okrągłe stoły.
– Żałuję, ale muszę się teraz z tobą pożegnać. Sama pilnowałam dzisiaj rozmieszczania winietek i wiem, że nie siedzisz obok mnie – odezwała się do mężczyzny. – Mam jednak nadzieję, że uda nam się jeszcze porozmawiać…? Do następnego, Reginaldzie – dodała i posławszy mu swój promienny uśmiech, ruszyła w stronę stołu, przy którym siedział już jej szef i kilka innych osób.
[Miałabyś mnie zanudzać? Dobre sobie! Uwielbiam kiedy dowiaduję się czegoś nowego i jestem bardzo zadowolona z tego, że chociaż zapoznałam się z kartą Reginalda to dalej mnie szkolisz :D]
Savannah
Fakt, iż mężczyznę wychowało wujostwo zapewne wiele by zmienił w sposobie rozumowania kobiety, tak samo jak okoliczności, w których Patterson przyszedł na świat. Jeśli jego rodzice nie czuli się gotowi na zostanie opiekunami całkiem bezbronnej kruchej istoty, to nie można było się dziwić, iż nie poświęcili mu zbyt wiele czasu i miłości tylko zdecydowali się zręcznie wymigać od problemu. Choć taka sytuacja była dla Savannah bardziej zrozumiała to i tak w żadnym przypadku nie dało się jej jednak uznać za normalną, a wręcz przeciwnie. Szatynka chyba nigdy nie miała dowiedzieć się co czują ludzie, którzy wbrew wszelkim swoim obawom decydują się na dziecko i to wcale nie dlatego, że była samotna i jakichkolwiek szans na zostanie matką w tym momencie nie posiadała. Ona po prostu znała siebie i miała świadomość tego, iż w przypadku ciąży zrobiłaby wszystko, by jej potomek miał dobre i szczęśliwe życie, niezależnie od tego czy jego ojciec chciałby utrzymywać z nim kontakty czy nie. Savannah była po prostu kompletnie inną kobietą niż matka Reginalda, która pod presją pracy i otoczenia całkowicie skupiła się na sobie, pomijając to jak czuło się jej dziecko.
OdpowiedzUsuńUśmiechnęła się lekko, gdy Reginald wspaniałomyślnie stwierdził, iż cztery papierosy były nic nie znaczącą kroplą w morzu dni bez palenia, ale niekoniecznie się z nim zgadzała. Jasne, kiedyś machnęłaby na to ręką, ale od momentu, gdy poszła po rozum do głowy i stwierdziła, że raz na zawsze kończy z szczeniackim nałogiem jakiego nabawiła się w trakcie studiów, patrzyła na to zupełnie inaczej. Obecnie świadome trucie swojego organizmu kojarzyły się z Savannah jedynie z ograniczeniem umysłowym ludzi, którzy wmawiali sobie, iż tylko dymek jest w stanie ukoić ich nerwy, podczas gdy z autopsji wiedziała, że to wierutne bzdury. Właśnie dlatego tak bardzo wyrzucała sobie więc te cztery razy, z których trzy nastąpiły dokładnie po sobie, kiedy to uległa pokusie. Nie chciała być ograniczona, nie zamierzała oddawać władzy nad swoim umysłem i ciałem komuś innemu, nawet jeśli chodziło o parę papierosów na przestrzeni lat.
Przy odpowiednim stole pojawiła się z uśmiechem i już po chwili tłumaczyła swemu przełożonemu gdzie zniknęła na dłuższy czas. Od Clemensa dowiedziała się natomiast jak wyglądała reszta przemówień, dzięki czemu mogli na spokojnie omówić resztę uroczystości od strony technicznych detali, bo choć część z prelekcjami była już za nimi, to oboje mieli jeszcze na głowie całkiem sporo obowiązków. Przez następne dwie godziny, dokładnie od momentu, w którym skończyła pospiesznie jeść pierwsze danie, Savannah znajdowała się w ciągłym ruchu. Sprawdzała czy kuchnia wyrabia się z przygotowywaniem potraw, czy serwis kelnerek nie pozostawiał nic do życzenia, a nawet upewniała się także czy muzycy zdążyli dotrzeć na czas i czy wydzielona dla nich strefa na pewno spełniała wszystkie wymagania. Śmiało można było powiedzieć, że to właśnie ona grała dzisiaj pierwsze skrzypce – Clemens bowiem, widząc jak dobrze jej idzie, osunął się w tył i znaczną uwagę poświęcił po prostu gościom, zostawiając pannie Mackenzie dbałość o szczegóły. Mało który menadżer hotelu postąpiłby w taki sposób podczas tak ważnej uroczystości, ale Clemens zawsze zachowywał się lepiej niż w porządku. Teraz na przykład stwarzał jej okazję do sprawdzenia się i pokazania z jak najlepszej strony co bardzo wiele znaczyło dla Savannah. Lubiła swoją pracę i świetnie się w niej odnajdywała, a to, że mogła poczuć na swoich barkach ciężar odpowiedzialności spoczywający na organizatorze tak dużego i ekskluzywnego przedsięwzięcia niesamowicie ją motywowało.
Wolną chwilę znalazła dopiero wtedy, gdy kolacja płynnie przeszła w bankiet i niektórzy ludzie tańczyli do muzyki granej przez zespół utalentowanych muzyków. Savannah przystanęła na chwilę przy jednym z wolnostojących wazonów wypełnionym świeżymi kwiatami i ze wzruszeniem oglądała jak niektórzy z weteranów tańczą ze swoimi partnerkami pomimo tego, iż nie poruszali się do końca sprawnie. To był naprawdę piękny widok i gdyby tylko mogła, wydłużyłaby tą chwilę w nieskończoność. Coś, a w zasadzie ktoś, wybudziło ją jednak z letargu myśli – usłyszała donośny śmiech po swojej lewej stronie i automatycznie obróciła się w tamtą stronę, żeby po chwili dojrzeć rozbawionego Jamesa w towarzystwie innych mężczyzn, w tym Reginalda. Najwidoczniej humor mu się już poprawił na co Savannah zareagowała promiennym uśmiechem do samej siebie. To był wyjątkowy dzień dla Amerykanów, nikt nie powinien być dzisiaj smutny czy zdenerwowany.
Usuń[Jak tam powrót do pracy? Było bardzo źle czy tylko źle? A może znośnie? :D]
Savannah
[Weszłam w kartę, weszłam w zakładki i szczęka mi opadła. Podziwiam za chęci, za dopracowanie i estetykę. Cała karta pokazuje faceta z historią, po prostu stworzyłaś całą osobę, a nie płaską postać. Ukłony z mojej strony.
OdpowiedzUsuńInne Twoje dzieła też świetne, ale ten jakoś zwrócił najbardziej moją uwagę ;)
I dziękuję za powitanie! :)]
Katherine
[Wątek napiszę z chęcią, tylko on wydaje się taki poważny i odpowiedzialny, nie mam pojęcia czy w ogóle dogadają się z moją Katherine. Co prawda w jej pracy też nie ma miejsca na pomyłki, ponieważ mogłaby zniszczyć tym komuś życie, ale może akurat jakoś przypadną sobie do gustu :) Moją uwagę przykuł dosyć mocno Ford w karcie i w związku z tym mam dwa pomysły.
OdpowiedzUsuń1 - Reginald potrąci Kat, którą jakiś idiota na rowerze popchnie na ulicę. Na szczęście przez korki i małą prędkość nie będzie to poważna sprawa, jednakże przez związek z medycyną mężczyzna będzie chciał się upewnić, że wszystko z nią w porządku.
2 - szalona Katherine tak zapatrzy się w samochód, że będzie błagać nieznajomego o drobną przejażdżkę, bo zawsze marzyła o aucie w tym stylu.
Jeśli masz jakieś własne pomysły, koniecznie daj znać ;)]
Katherine
Ona również mogła odezwać się jako pierwsza, skoro przyznała się do tego, że zdarzało jej się zatęsknić za Reginaldem, i nie zrobiła tego nie z powodu dumy, której nie potrafiła schować do kieszeni, a dlatego, żeby nie bawić się w kotka i myszkę. Nie chciała pojawiać się i znikać, kiedy tylko najdzie ją taki kaprys, ponieważ może. Bo mogę w ten sposób każde zachowanie tłumaczył jej ojciec, a ona nie chciała być jak on. Lubiła Reginalda i przez całą sympatię do niego, nie miała śmiałości wciągnąć go w dziwną grę, w której na przemian wraca i odchodzi. Poza tym uważała, że on zdecydowanie zasługuje na coś więcej.
OdpowiedzUsuńGdy spotkała Reginalda po raz pierwszy, również znajdowała się w niemałym dołku. Rok i parę miesięcy niebrania, złe samopoczucie i noce, których niedosypiała. Była w złej formie, choć nie gorszej niż teraz, ale wtedy to właśnie Reginald jej pomógł. Świadomie czy też nie, ale zrobił to i Ivy wydawało się, że przyszło mu to łatwo, wręcz naturalnie. Zrobił to, a przecież jak każdy i on miał swoje demony, które niejednokrotnie dopadały jego myśli. Ivy dobrze o tym wiedziała i chociaż niczego sobie nie obiecywali, chciała być dla niego czymś więcej niż chwilą zapomnienia. Zapomnieniem w większej postaci, istotniejszej niż chwila. Być z nim, rozmawiać, dotykać, dać mu tyle ile on jej. I dobrze było słyszeć, że czasami o niej myślał. Nawet jeśli rzadziej niż częściej, w skrajnych i wyjątkowych chwilach.
Narkotyki były tematem, którego Ivy nie lubiła podejmować. Nie dlatego, że uparcie próbowała o tym zapomnieć, wybielić się i udawać, że co złego to nie ona, bo aż tak wysokiego poziomu hipokryzji nie osiągnęła. Nigdy i przed nikim nie udawała, że jest tak ułożona i grzeczna, że nie wie o co chodzi. Chwalić się nie chwaliła, bo nie było czym, ale ściemniać także nie lubiła. Często udawała, że ten temat już nawet jej nie rusza, że potrafi obojętnie obok niego przejść, przebrnąć bez chwili zawahania, ponieważ trudno zmierzyć się z taką brzydką prawdą. Brała i to ją, najzwyczajniej w świecie, onieśmielało. Na zmianę próbowała uporać się ze wstydem i złością, a teraz doszedł do tego cholerny kryzys, który potęgował irytację. Starała się, chyba trzy lata o czymś świadczyły, ale czasami wydawało się to trudniejsze. Gdyby mogła być inna — byłaby.
Pierwszy kryzys przyszedł dwadzieścia dwa dni po wyjściu z odwyku. Potem przychodziły one stopniowo co jakiś czas, z różną intensywnością. Po pogorszeniu przychodziło polepszenie i tym Ivy mogła się pocieszać, ale po co, skoro po polepszeniu musiało się pogorszyć. To jak jazda rollercoasterem tylko takim beznadziejnym, od którego mdli i który przynosi mało frajdy. Być może to Ivy robiła coś złe, ale nikt nie dał jej instrukcji.
Pewna siebie pokiwała głową, aby potwierdzić swoją wcześniejszą prośbę. Chciała zatańczyć, nawet jeśli w tamtym momencie wydawało się to idealną wymówką. Ivy nie pamięta, aby z ust Reginalda kiedykolwiek padło choć słowo krytyki albo oceny względem jej, jej wyborów i tego, w co się wpakowała, ale mówiąc mu o tym, czuła się zwyczajnie głupio. Tym bardziej jeżeli przez takie wyznanie wyszła na kogoś, kto prosi o pomoc albo wsparcie. Cały czas nie umiała tego robić.
Wbrew pozorom nie eksperymentowała dużo i nie próbowała wszystkiego, co znalazło się na rynku. Kiedyś tylko sobie popalała, ale potem w jej ręce zupełnie przypadkowo wpadł oksykodon, a ciekawość była silniejsza.
Rozciągnęła usta w podstępnym uśmiechu, nieznacznie odchylając się na krześle. Przypuszczała, że Reginald nie puści jej słów głucho, ale wyjście z takim ultimatum nawet ją zaskoczyło.
— Przejdzie mi — zapewniła przekonująco. Ignorowała powagę swoich kryzysów, ponieważ miała ku temu solidne podstawy — żadnej jej jeszcze nie złamał.
— Wolałabym nie szukać nowego towarzystwa — rzuciła zaczepnie, kontrolnie zerkając na parkiet, który pomimo przyzwoitej muzyki wcale nie tonął w roztańczonych parach, a raczej zapełniony był rozbawionymi dziewczynami, obserwowanymi przez przeróżnych mężczyzn. Ivy tamto towarzystwo zupełnie nie odpowiadało, czego postanowiła nie ukrywać.
Droczyła się aż do momentu, gdy wyciągnęła dłoń w jego stronę, gestem pokazując mu, aby pochylił się jeszcze bardziej. Przesunęła wzrokiem po jego twarzy, odnajdując wreszcie tak znajome spojrzenie.
Usuń— Dopóki jesteś, będziesz jedynym — wyszeptała, dlatego też i ona przybliżyła się do Reginalda, aby mógł ją usłyszeć. Tyle była w stanie mu obiecać i mieć pewność, że dotrzyma słowa, jednocześnie nie kryjąc się z tym, że nie wie co będzie, gdy się rozstaną. W jej sytuacji trudno było cokolwiek przewidzieć i to coraz bardziej ją męczyło. Niepewność, obawa przed własnymi wyborami, strach, że pragnienia przejmą kontrolę.
— Masz wyczucie czasu — uniosła kąciki ust, układając je w nikły uśmiech i dosięgnęła kieliszka z zamiarem opróżnienia go, zanim udadzą się na parkiet.
Ivy
Savannah ani przez chwilę fakt, iż mężczyźni tak dobrze się bawili, śmiejąc się i żartując, nie wydał się nawet odrobinę dziwny. To było przecież normalne, że po tym wszystkim co przeżyli umieli się cieszyć - tak właśnie wyglądało życie, czasem sypało ludziom piach w oczy, a czasem po prostu cieszyło. Owszem, doświadczenia obecnych na bankiecie mężczyzn diametralnie różniły się od złych przeżyć przeciętnego człowieka, ale jeśli oni potrafili pozostawić za sobą złe wspomnienia, odciąć się od pracy wypełnionej brutalnością i śmiercią, to można było ich tylko za to podziwiać. Szatynka na przykład, patrząc na znanych już sobie żołnierzy czuła ogromny szacunek, a przy tym zwykłą radość, bo widok dwóch rosłych, znacznie wyższych od niej mężczyzn zaśmiewających się praktycznie do łez sprawiał, że wydawali się być o wiele bardziej ludzcy, bardziej przystępni? Savannah nie potrafiła do końca ubrać w słowa myśli krążących jej po głowie, lecz niewątpliwie cieszyła się z tego, iż James nieco się już uspokoił i potrafił miło spędzić czas. Miała tylko nadzieję, że ten śmiech i żarty były szczere, nie były maską, którą przybrał, tłumiąc w sobie negatywne uczucia.
OdpowiedzUsuńSłysząc jak Walker się do niej zwraca, od razu skierowała swe kroki w jego stronę i już po chwili z rozbawieniem przypatrywała się trzymanemu przez Reginalda guzikowi.
– Sytuacja awaryjna, co? – rzuciła z uśmiechem, po czym odruchowo włożyła dłoń do kieszeni swojej czarnej marynarki, którą w międzyczasie narzuciła na sukienkę. – Myślę, że będę mogła pomóc – powiedziała, wyciągając plastikową kartę. – Przepraszamy na chwilę – zwróciła się do Jamesa i zerknąwszy na Reginalda, oboje ruszyli ku wyjściu z sali bankietowej. Walker nie musiał przecież tracić czasu na ratowanie sytuacji, wyglądało na to, że dobrze się bawił, zresztą przyszycie guzika nie powinno zająć im więcej niż parę minut.
Jakiś czas później Savannah przytknęła kartę do czytnika przy wejściu do pomieszczenia, które stanowiło biuro Clemensa oraz jej. Gabinet nie był duży, ale mieścił wszystko to co było im niezbędne do pracy – dwa solidne drewniane biurka ustawione prostopadle do okna, wysoki regał wypełniony segregatorami z dokumentami, a także niewielką kanapę ze stolikiem, przy którym co tydzień omawiali plan pracy hotelu. Mackenzie z niezrozumiałych sobie przyczyn uwielbiała ten pokój i często, gdy musiała uzgodnić z klientami przebieg jakiejś uroczystości organizowanej przez hotel, zapraszała ich właśnie tutaj, choć sala restauracyjna była o wiele bardziej szykowna. Szatynka czuła się tu jednak najlepiej, kto wie, być może przez to, że te cztery ściany kojarzyły się jej tylko ze spokojem? Tutaj zawsze potrafiła wpaść na najlepsze pomysły opanowania chaosu, który nie oszukujmy się, był częstym gościem w Library Hotel i to bynajmniej nie ze względu na słabo wykfalifikowaną kadrę. Po prostu, tam gdzie byli ludzie, był też obecny rozgardiasz i panowanie nad nim należało właśnie do jej obowiązków.
– Zapraszam – powiedziała do Reginalda i z uśmiechem wskazała mu sofę, zachęcając do tego, aby na niej usiadł. Następnie podeszła do swojego biurka i zaczęła po kolei otwierać jego szuflady, spodziewając się, że w którejś z nich znajdzie podręczny zestaw do szycia. – Aha, mam! – oznajmiła z zadowoloną miną. – Mogę to dla ciebie przyszyć – zaoferowała, wyciągając z niewielkiego opakowania igłę oraz nitkę w odpowiednim kolorze. – Rozbierz się – rzuciła przez ramię, a uświadomiwszy sobie jak to zabrzmiało, zaśmiała się pogodnie. – To znaczy zdejmij marynarkę, zaraz sobie z tym poradzimy – wyjaśniła, siadając obok mężczyzny na kanapie.
UsuńZerknęła na prawy mankiet, z którego zwisały smętne nitki, a później wzięła od Reginalda złoty guzik. Kilkukrotnie przebiegła po nim palcami, badając jego fakturę i uśmiechnęła się delikatnie.
– Jest piękny – powiedziała krótko, oczywiście się nad tym nie zastanawiając. Lubiła dostrzegać piękno we wszystkim co ją otaczało, ale z perspektywy kogoś kto jej nie znał, takie komentarze mogły wydawać się dziwne.
Drobne dłonie kobiety raz dwa uporały się z przyszyciem guzika w odpowiedni sposób, choć niewątpliwie Reginald ze względu na swoją profesję również nie miałby z tym najmniejszego problemu. Obcięła jeszcze nadmiar nici, po czym wręczyła marynarkę swojemu towarzyszowi.
– Jak często bywasz na takich imprezach? – spytała, odkładając niewielkich rozmiarów przybornik na jego miejsce w szufladzie. Nie chodziło jej oczywiście o wydarzenia publiczne z okazji czwartego lipca, tylko oficjalne wojskowe uroczystości. Interesowało ją to czy tego typu spotkania zawsze przebiegały tak jak ta dzisiejsza.
[Wow, pracujesz w szpitalu? Podziwiam za nerwy, ja nawet jako odwiedzająca nie lubię tam przebywać. Ten zapach wydaje mi się odstręczający :o A co do akcji z guzikiem – podoba mi się bardzo! Nawet sobie googlowałam ich mundury, żeby go sobie odpowiednio wyobrazić :D]
Savannah
Savannah pod tym względem zdecydowanie różniła się więc od Reginalda, bo mimo najszczerszych chęci nikt nigdy nie mógłby nazwać jej perfekcjonistką. Owszem, kobieta ogromną uwagę przywiązywała do detali i szczegółów teoretycznie niewidocznych na pierwszy rzut oka, jednak dotyczyło to wyłącznie pracy. Szatynka zdawała sobie sprawę z tego, iż Library Hotel musiał pracować jak dobrze naoliwiona maszyna, więc dokładała wszelkich starań, by tak właśnie było. Uwielbiała mieć świadomość, że wszystko idzie zgodnie z planem i przeważnie skrywała w zanadrzu trzy plany awaryjne na wypadek gdyby jednak coś wymagało modyfikacji, bo nie chciała nikogo zawieść. Kiedy jednak opuszczała mury ceglanego budynku przy 299 Madison Ave, jej cecha perfekcjonistki znikała, zupełnie tak jakby Savannah upychała ją w szufladzie swego biurka po zakończonej zmianie, odgrzebując ją podczas kolejnego dnia pracy. Poniekąd mania kontroli była więc częścią roboczego uniformu kobiety, składającego się z eleganckiej plakietki z wygrawerowanym Library Hotel przypinanym do klasycznych sukienek. Mackenzie nie miała jednak problemu z przenikaniem swoich ról, a wręcz przeciwnie – płynnie przechodziła od wspaniałej organizatorki do osoby jaką była prywatnie, a która nie widziała nic złego w pozostawionych kubkach na kuchennym blacie. Jej mieszkanie bowiem ani trochę nie przypominało chociażby gabinetu w hotelu, gdzie zawsze sumiennie utrzymywała ład i porządek, wiedząc, iż są one kluczowe w kwestii wydajnej pracy. Mała kawalerka na rogu Pinnaple i Henry St. posiadała kilka niepotrzebnych mebli takich jak piękny wiklinowy fotel, który wołał do niej ze sklepowej witryny tak długo aż zdecydowała się go kupić czy solidny, drewniany kredens, pamiątka po jej dziadkach. Savannah lubiła otaczać się przedmiotami, które sprawiały, iż jej niewielkie mieszkanie stawało się jeszcze bardziej przytulne i nie przeszkadzało jej to, że półka z pokaźną kolekcją winyli wisiała nieco krzywo, a każdy mebel miał inny odcień drewna. Dzięki temu jeszcze bardziej czuła się jak w domu, miejscu, które kojarzyło się jej z ciepłem domowego ogniska. Inna sprawa, że prawdopodobnie gdyby miała kogoś z kim mogłaby dzielić tę przestrzeń nad kawiarnią, nie zależałoby jej aż tak bardzo na wystroju wnętrza – domowa atmosfera stworzyłaby się wówczas samoistnie. Savannah była jednak sama przez większą część swego życia, a to znaczyło, że potrzebowała znaleźć metodę na to, aby dobrze czuć się we własnym domu.
OdpowiedzUsuńUśmiechnęła się, słysząc, że mężczyzna ma u niej dług, bo w zasadzie wiedziała już jak go spłaci, oczywiście o ile będzie miał ochotę. Nie odezwała się jednak słowem, tylko schowała przybornik do odpowiedniej szuflady, po czym usiadła obok Reginalda na kanapie. Za chwilę mieli wrócić na salę bankietową, ale szatynka doszła do wniosku, iż pięć minut rozmowy w zacisznym miejscu nie miało sprawić, że przyjęcie się zepsuje. Ulokowała więc swe spojrzenie w twarzy Reginalda i z przyjemnością stwierdziła, iż nigdy wcześniej nie widziała tak niesamowitych błękitnych oczu. W połączeniu z dobrze zarysowaną szczęką i czarującym uśmiechem tworzyły wysoce satysfakcjonującą mieszankę. Patterson był bardzo przystojny.
– Poniekąd masz rację – odpowiedziała z uśmiechem, bo mężczyźnie udało się zgadnąć. – Jestem asystentką menadżera hotelu, więc brałam już udział w organizacji różnego rodzaju uroczystości: ślubów, zjazdów absolwentów, konferencji naukowych… – wyliczała. – Clemens, to jest menadżer Library Hotel, szkoli mnie na swego następcę, ale do tej pory chyba nigdy nie grałam pierwszych skrzypiec w tylu procentach co dzisiaj. Clemens jakby zupełnie odsunął się w cień, żeby dać mi szansę się wykazać, więc to dla mnie bez wątpienia wyjątkowy wieczór – przyznała, a na jej twarzy malowało się zadowolenie, które pojawiało się za każdym razem, gdy opowiadała o swoim zawodzie, a także przełożonym. Savannah uwielbiała pracę jako podwładna, a raczej partnerka Clemensa i było to widoczne gołym okiem. – Na co dzień jednak moje zajęcie nie jest aż tak interesujące. Muszę mierzyć się z rzeczami, których nikt zwykle nie dostrzega, na przykład opóźnionymi dostawami prania hotelowych pościeli – powiedziała rozbawiona, ale po jej minie widać było, że wcale jej to nie przeszkadza. Każdy aspekt pracy w hotelu jej odpowiadał, włącznie z układaniem grafików i kontrolowaniem jakości usług pokojówek. Savannah po prostu dobrze się w tym wszystkim odnajdywała, choć bezsprzecznie to organizacja dużych imprez okolicznościowych podobała się jej najbardziej – wówczas mogła dać upust swojej kreatywności.
Usuń[Wow, imponujesz mi coraz bardziej :D Tak w ogóle – karta Reginalda wygląda jeszcze piękniej niż przedtem ♥]
Savannah
Dla Savannah Nowy Jork był wszystkim i w stwierdzeniu tym nie zawierał się ani gram przesady. Kobieta, podobnie jak jej rodzice i dziadkowie urodziła się w Wielkim Jabłku i wysoce prawdopodobne było to, iż również w tym miejscu umrze. Całe swe dzieciństwo spędziła w obrębie Springfield Gardens, gdzie jej rodzice zamieszkiwali niewielkich rozmiarów dom, ale z czasem zaczęła poznawać też inne, charakterystyczne dla miasta lokacje. To właśnie w Central Parku zdobyła umiejętność jazdy na rowerze, to Most Brooklyński był świadkiem jej pierwszych, nastoletnich uniesień, a swoją dorywczą karierę baristki zaczęła w Sturbucksie na sześćdziesiątej szóstej, nieopodal Juilliard School, co było szalenie niepraktyczne ze względu na odległość od jej domu rodzinnego. Praktycznie w każdej z dzielnic miasta istniało więc miejsce, które wiązało się ze szczególnym momentem w jej życiu, a bądźmy szczerzy – przez ponad trzydzieści lat przebywania na tym świecie udało się jej zebrać całkiem pokaźną liczbę wyjątkowych wspomnień. Siłą rzeczy kobieta znała więc wiele miejsc w Nowym Jorku, tych popularnych wśród turystów i tych, o których prawie nikt nie słyszał, a mimo to, Wielkie Jabłko wciąż potrafiło ją zaskoczyć, odkrywając przed nią swoje kolejne oblicze.
OdpowiedzUsuńO dziwo, nigdy nie przeszkadzał jej też charakterystyczny dla metropolii pośpiech, kobieta nie miała też problemów z nadążaniem za resztą ludzi, zupełnie tak jakby zdolność do szybkiego życia wyssała z mlekiem matki. Kto wie, może naprawdę tak było? Savannah nie znała przecież innego otoczenia. Pochodziła ze średnio zamożnej rodziny, która niespecjalnie mogła pozwolić sobie na coroczne wakacje spędzane z dala od domu, toteż w gruncie rzeczy nie miała realnego pojęcia jak jej życie mogłoby wyglądać gdyby mieszkała w małym miasteczku gdzieś na Zachodnim Wybrzeżu, nie wspominając już o innym kraju. Szatynka nie narzekała jednak na ten stan rzeczy, a wręcz przeciwnie – każdego dnia doceniała miejsce, w którym przyszło jej być i zdobywać nowe doświadczenia, była świadoma tego jak wiele ludzi postrzegało Nowy Jork jako miasto marzeń.
Uśmiechnęła się z zadowoleniem na słowa Reginalda, bo jakby nie patrzeć była tylko człowiekiem i jak chyba każdy lubiła słyszeć pochwały pod swoim adresem. Oczywiście brała pod uwagę to, iż Patterson mógł powiedzieć to tylko dlatego, że był kulturalny i dobrze wychowany, ale sama przed sobą Savannah musiała przyznać, iż dzisiejsza uroczystość okazała się być sukcesem. Nie była to rzecz jasna wyłącznie jej zasługa, lecz biorąc pod uwagę to jak bardzo Clemens odsunął się dziś w cień, miała świadomość, że poszło jej po prostu dobrze i mogła być z siebie zadowolona.
– Dziękuję, w twoich ustach to dużo znaczy. Sam przecież przyznałeś, że często bywasz na takich uroczystościach. Dla mnie to był pierwszy raz – powiedziała, zatykając za ucho kosmyk swoich jasnych włosów.
Zaśmiała się pogodnie kiedy do listy jej obowiązków mężczyzna dopisał także usługi krawieckie. Faktycznie, chyba nigdy przedtem nie miała okazji ratować kogoś swoim małym przybornikiem do szycia, ale jak widać nawet i temu była w stanie sprostać.
Usuń– Zdecydowanie dopiszę to sobie do CV, chociaż wydaje mi się, że określanie ciebie mianem nierozgarniętego jest dużym niedopowiedzeniem. Dzisiejsze zajście to oczywiście tylko wypadek przy pracy, ale wydaje mi się, że na co dzień nie masz problemów z roztargnieniem, mam rację? – spytała.
Mimo, iż znała mężczyznę od kilku godzin to coś podpowiadało jej, że ostatnie co można było powiedzieć o Reginaldzie to to, iż jest nierozgarnięty. Sprawiał wręcz odwrotne wrażenie, Savannah była przekonana o tym, że Patterson był jednym z najbardziej skupionych na swoich działaniach żołnierzy. I choć gdyby spytał ją dlaczego tak sądzi to nie potrafiłaby odpowiedzieć, ale i tak była tego pewna.
– Co lubisz robić w wolnym czasie? – zapytała z ciekawością. Zastanawiała się nad tym czy Reginald był fanem wysiłku fizycznego, literatury, a może muzyki?
[Całość wyszła świetnie, więc nie dziwię się, że planujesz pozostawić tę oprawę jako ostateczną. Można tylko zazdrościć Ci umiejętności :)]
Savannah
[Dziękuję pięknie za miłe słowa pod kartą Jane ♥]
OdpowiedzUsuńJane/Sav
[Ooo, jakie zmiany :3 Też tak właśnie myślałam o pierwszym pomyśle, dlatego ta opcja podoba mi się o wiele bardziej. Zacznę od razu ;)]
OdpowiedzUsuńOd zawsze uwielbiała stare samochody, miały w sobie jakąś klasę, urok, którego brakowało większości nowych aut. Mimo tego uwielbienia, na samych pojazdach się nie znała. Co prawda miała prawo jazdy, oponę jakimś cudem zapewne udałoby jej się zmienić, jednak gdy przychodziło do kwestii technicznych, nie oszukujmy się, Williams wymiękała. Miała o tyle szczęścia w życiu, że jej brat był mechanikiem i gdy tylko coś się psuło, służył pomocą. Choć teraz nie miało to znaczenia, ponieważ w trakcie przeprowadzki z domu rodzinnego sprzedała auto, to nadal doceniała umiejętności Thomasa.
To uwielbienie zaprowadziło Katherine prosto na imprezę, na której kluczową rolę odgrywały stare pojazdy. Dziewczyna była wniebowzięta, że mogła obejrzeć ich tyle z bliska. Cieszyła się jak mały dzieciak, gdy właściciele pozwalali jej usiąść na miejscu kierowcy i przez choć przez chwilę poczuć się jakby podróżowała do przeszłości i czasów młodości fury, w której siedziała. Wspaniałe uczucie. Łatwo mogła sobie wyobrazić wiatr we włosach i wolność, z jaką kojarzyły jej się te samochody.
Jeden Ford w szczególności wpadł jej w oko. Miała ochotę podejść i spytać czy może wsiąść chociaż na chwilę, lecz właściciela nigdzie nie było widać. Nie miała zamiaru wpychać się do czyjejś własności bez pytania, więc wzdychając ze zrezygnowaniem ruszyła na dalszy obchód. Chcąc nie chcąc, po upływie prawie godziny znów stanęła przed tym samym autem. To nie mógł być przypadek, o nie! Podeszła bliżej, zajrzała do środka i kiedy się odwróciła, by ponownie poszukać potencjalnego właściciela, o mało nie wpadła na jakiegoś mężczyznę. Uniosła do góry wzrok przepełniony nadzieją.
— Proszę, powiedz, że jest Twój i będę mogła wejść choć na moment do środka — uśmiechnęła się do niego promiennie. Udało jej się, znalazł się, a przynajmniej tak jej się wydawało. Miała tylko nadzieję, że nie okaże się bucem i nie stwierdzi, że jeszcze uszkodzi mu coś wewnątrz. Tacy fanatycy też się zdarzali na wydarzeniach tego typu. Błagam, żeby tylko nie był jednym z nich. Ta jedna myśl przemknęła przez głowę Katherine, kiedy czekała na jego odpowiedź.
Katherine
Reginald w swoich listach poruszał struny w jej ciele, o których istnieniu nie miała nawet pojęcia. Jego szczerość czasami była bolesna i rozrywała serce na strzępki, lecz jednocześnie nie pragnęła od niego niczego innego. Dzięki temu wiedziała, że sama również może obdarzyć go pełnym zaufaniem i mieć pewność, że on to zrozumie. Ich listy potrafiły być zwykłymi, czasami przeciętnymi opowieściami o codzienność. Częściej jednak były pełne emocji, do tego stopnia, iż zasiadając do odpisu, nie mogła powstrzymać łzy, która sunęła jej po policzku, a nim zdążyła otrzeć ją dłonią, słona kropla lądowała na papierze, wsiąkając w niego i rozmazując kilka liter, na które spadła. Zawsze mogłaby zacząć od nowa, ale patrząc na napisane już słowa, nawet na te, które były odrobinę niewyraźne, nie czuła takiej potrzeby. To była właśnie ona. Czasami zbyt wrażliwa, pozwalająca by emocje przejmowały prym w jej życiu, lecz Reginald o tym wiedział i nie musiała tego ukrywać. Sam pisał jej o swoich przemyśleniach, o tym, co czuł, gdy kogoś uratował lub jak wpływała na niego świadomość, iż jest tylko człowiekiem i tego dnia akurat nie udało mu się wyszarpać kogoś ze szponów śmierci. Jej problemy były o wiele bardziej przyziemne. Zastanawiała się nad swoją przyszłością, nad tym, czy jej schorowanej babci uda się doczekać do kolejnych urodzin. To z czasem pojawiły się jej kolejne problemy, takie jak kłótnie z narzeczonym, zamartwianie się o niego, gdy nie wracał na noc do domu. Zmiany, które w nim dostrzegała, a których przyczyny nie potrafiła dostrzec. Ciągłe kłótnie i strach o ukochanego, a wreszcie o samą siebie. Nigdy nie pisała wprost o tym, iż coraz bardziej boi się mężczyzny, z którym mieszka i jego napadów szału. Tego, jak jego ręka zatrzymywała się przy jej twarzy lub dłoń zostawiała siniaki na przedramieniu. Tego, że jego źrenice były dziwne, zachowanie podejrzane, aż w końcu odkryła, iż był uzależniony. O tym wszystkim nigdy nie napisała wprost, aczkolwiek jej emocje czasami były tak silne, iż Reginald mógł się pewnych rzeczy domyślić czytając między wersami. Oboje znaleźli w sobie powierników, których najwyraźniej potrzebowali. Prawda była taka, że jakimś cudem nie tęskniła jedynie za jego listami, lecz również za jego obecnością. Nie był tylko jej powiernikiem, ale stał się również przyjacielem, którego niebywale potrzebowała w swoim życiu. Tym większy czuła strach o niego, mając świadomość, iż w każdej chwili mógł zniknąć, a ona nie otrzymałaby już więcej od niego żadnego listu. Irracjonalny więc wydawał się fakt, że to właśnie ona była tą, która zakończyła ich wspólną wymianę korespondencji. Nigdy jednak o nim nie zapomniała i zawsze zastanawiała się nad tym, co się z nim stało, jak mu się wiedzie, czy jest zdrowy i szczęśliwy. Nie przyjmowała do wiadomości tego, że tak naprawdę mogło go już nie być na tym świecie. Może faktycznie w którymś momencie straciła wiarę w słoneczko na rogu każdej kartki, którą do niego słała, aczkolwiek jednocześnie wierzyła, że miało to jakąś moc, a przynajmniej znaczenie.
OdpowiedzUsuńGdy go teraz zobaczyła, jak stał przed nią w pełni sił, próbując ją uspokoić i zrobić wszystko, by poczuła się lepiej, jakiś ciężar spadł jej z piersi. Jej wiara się potwierdziła, a ona mogła mieć pewność, że miała rację, nigdy nie wątpiąc w wiarę w tego silnego i nieposkromionego mężczyznę. Zaczęła mu jednocześnie zazdrościć pokładów energii, jakie miał w kwestii pomagania ludziom. Ona czasami czuła się jakby nie miała siły wstać z kolan czy wystawić głowę spod kołdry. Tak było przez zdecydowanie zbyt długi okres po przeprowadzce do Nowego Jorku. Teraz jednak życie znów testowało jej granicę, a ona czuła, że ugina się pod zbyt silnym wiatrem nowych doświadczeń. Mogła wierzyć, że była jak drzewo, któremu udało się odrodzić na nowo, ale znów nastał moment, w którym jej gałęzie chyliły się do ziemi, nie było nikogo, kto mógł je podeprzeć w pełni, a ona nie miała pewności czy jest w stanie zrobić to samodzielnie.
Spojrzała na jego wyciągniętą dłoń, a później na jego twarz, dostrzegając w jego wzroku coś, czego potrzebowała. Nie wiedziała nawet, czym to owe „coś” było. Wystarczyło, że dostrzegła jego pewność i swego rodzaju zapewnienie. Mogła mu ufać, a przynajmniej spróbować. Nie była w tej kwestii najlepsza, zwykle trzymała ludzi na pewnie dystans, a przynajmniej teraz tak było. Od zawsze była nieśmiała, lecz jednocześnie nie broniła się od ludzi, jednak po tym wszystkim, co się stało miała wiele obaw i stała się bardziej zdystansowana. Reginald jednak nigdy nie miał okazji nadszarpnąć zaufania, którym go obdarzyła, wręcz przeciwnie, prędzej to jej można było to przypisać, skoro zerwała z nim kontakt bez żadnego uprzedzenia i wyjaśnienia. Dlatego po kilku sekundach wahania złapała jego dłoń, nie spuszczając wzroku z jego twarzy, po czym powoli podniosła się z ziemi, próbując ukryć grymas, który pojawił się na jej twarzy. Jej nogi początkowo były jak z waty i gdyby nie jego wsparcie zapewne nie udałoby jej się utrzymać pionu.
Usuń— Co z kierowcą? — zapytała wbrew sobie, rozglądając się za wspomnianym mężczyzną. Z całą pewnością nie chciała znów go spotkać, był jedną z przyczyn, które obudziły w niej dawne lęki. Może nie sama jego osoba, lecz krzyki i oskarżenia, które kierował w jej stronę wystarczyły, by wpadła w większą przepaść, w której i tak znajdowała się już przed wypadkiem.
—Mógłbyś... Czy... — zaczęła, próbując ubrać w słowa swoje własne potrzeby. Nie wiedziała, czy miała do nich prawo ani czy w rzeczywistości właśnie to było dla niej najlepsze. Jednocześnie jednak obawiała się, że za chwilę pojawi się inny ratownik, który nie będzie tak wyrozumiały, a ona ostatecznie wyskoczy na ulicę i ucieknie. — Zostaniesz? — zapytała wreszcie, spoglądając na niego niepewnie spod zasłony ciemnych rzęs.
[ Kurde, znam ten ból, sama nienawidzę pisać drugi raz. Dlatego nie lubię dzielić komentarzy na telefonie, gdy jest za długi i kopiuję wszystko dziesięć razy, bo się boję, że mi zniknie. Cieszę się, że wzmianka o słoneczku przypadła do gustu, sama też lubię takie małe smaczki, chociaż ten wyszedł kompletnie przypadkowo. Ah, mogę Ci zdradzić, że Reginald poniekąd stał się inspiracją dla mojej nowej pani, która pojawi się po moim powrocie. Żołnierzem nie będzie co prawda, ale to od twojego pana zaczął się tworzyć w mojej głowie jej zarys.
Mój urlop tak naprawdę nie miał być urlopem, a pracą i miałam zostać na Zielonej Wyspie, jaką jest Irlandia przynajmniej do października, ale wracam w poniedziałek. Dlatego to ostatni odpis z telefonu, obiecuję, ale Tobie zazdroszczę kolejnego wyjazdu, chociaż ja na ten moment mam dość gór, deszczu i zieleni, chociaż za spacerami po klifach będę tęsknić.
Ps. Zachwycam się wyglądem karty *.* i już cicham, bo się rozpisałam c: ]
Liliana
Z zaciekawieniem przysłuchiwała się mu uważnie, gdy opowiadał jej o tym co robi w wolnym czasie, gdy nie jest na służbie i czuła jak z każdym jego słowem jej podziw wzrasta. To czym zajmował się zawodowo niewątpliwie wyróżniało się na tle tysięcy innych zawodów, ale w połączeniu z jego zajęciami dodatkowymi tworzyło onieśmielająco imponujący dorobek życiowy. Prawdopodobnie sam nie postrzegał tego w taki sposób, ale akurat za to odpowiedzialna była ludzka przypadłość niemożności docenienia samego siebie. Ludzie z zewnątrz zwykle oceniali człowieka o wiele łagodniej niż on sam siebie, potrafili też dostrzec jego zalety, które on traktował jako coś oczywistego. Savannah z każdą chwilą czuła więc, że tego dnia los był dla niej niezwykle łaskawy i to bynajmniej nie z powodu świetnie zorganizowanej uroczystości dla prestiżowego klienta jakim niewątpliwie było VA New York Regional Office. Szatynka bardzo doceniała możliwość poznania kogoś takiego jak Reginald, kogoś niewątpliwie wyjątkowego, kogo miała zapamiętać na dłużej, o ile nie na zawsze.
OdpowiedzUsuń– Przyznaj się, jak wielu ludzi onieśmieliłeś już swoimi zajęciami? – zapytała z uśmiechem, ale widać było, że wcale się nie nabijała. To co robił na służbie i poza nią dla większości szarych ludzi było czymś nadzwyczaj odważnym i była pewna, że Reginald nie raz, nie dwa miał do czynienia z reakcją podobną do jej. – Co lubisz czytać? – spytała jeszcze, bo o ile ona sama najczęściej sięgała po kryminały, o tyle wątpiła, by Patterson, człowiek, który z krwią i śmiercią miał styczność na co dzień lubował się w zawiłych opowieściach o wynaturzeniach psychopatów.
Uśmiechnęła się delikatnie, gdy zadał jej pytanie, ale nie musiała zbyt długo zastanawiać się nad odpowiedzią. Od wielu lat jej życie wyglądało bardzo podobnie i nie licząc jakichś spontanicznie podejmowanych decyzji, kobieta w kółko zajmowała się tym samym, co oczywiście ani trochę jej nie przeszkadzało. Lubiła swoją rutynę.
– Kiedy nie jestem tutaj, najczęściej przebywam w pobliżu rezerwatu przyrody Fresh Creek na Brooklynie, a konkretniej w domu opieki Lakeside – odpowiedziała, po czym poszła w ślady swojego rozmówcy i wygodniej usadowiła się na sofie. – Wbrew pozorom, starość dla wielu ludzi przychodzi niespodziewanie. Dorośli nagle orientują się, że ich kochani rodzice nie są już tacy młodzi i sprawni jak kiedyś, więc za cel obierają sobie, aby zapewnić im dobre, spokojne dogorywanie. Nagle z kochającej matki, która całe swoje życie poświęciła jedynemu synowi nie zostaje nic oprócz problemu, który trzeba rozwiązać w taki sposób, by nie mieć wyrzutów sumienia. – Splotła palce swych dłoni i zastanowiła się nad tym jak ubrać myśli w słowa. – Starość jest brzydka. Pełna bezzębnych uśmiechów, pomarszczonej skóry i często zatraconych podczas demencji wspomnień. Większość ludzi nie chce mieć z nią do czynienia, więc czułość i troska dzieci zazwyczaj kończy się na wysyłanych do ośrodka czekach. Nawet wolontariusze, których w Nowym Jorku jest przecież wielu, omijają takie placówki z daleka, bo łatwiej jest czuć współczucie na widok dzieci z sierocińców w zbyt dużych ubraniach. – Westchnęła lekko, przypominając sobie jak pół roku temu do ośrodka trafiła trójka ochotników, którzy zrezygnowali z wolontariatu po pierwszej wizycie. – Dlatego właśnie tam spędzam prawie wszystkie popołudnia i znaczną część wolnych weekendów. Uczę się gry w szachy, słucham niekończących się opowieści i piję hektolitry kawy z porcelanowej zastawy, dając im wszystkim namiastkę domów, które mieli kiedyś – powiedziała, uśmiechając się szeroko na wspomnienie tego ciepła, które za każdym razem znajdowała w Lakeside. Savannah naprawdę potrzebowała ludzi, na których mogła przelewać swą miłość.
– Trochę też gram – dodała po chwili, bo oprócz wizyt w ośrodku, tylko jedną czynność wykonywała niemal codziennie. – Od małego kocham wiolonczelę, więc wieczorami zwykle daję darmowe koncerty dla swoich sąsiadów – powiedziała rozbawiona. Miała szczęście, że nikt nigdy nie miał nic przeciwko jej ćwiczeniom. – Nie jestem żadną profesjonalistką, nigdy nie chciałam być też muzykiem. To coś co robię dla samej siebie, bo w ten sposób mogę zapanować nad wewnętrznym niepokojem – wyjaśniła.
UsuńFaktycznie, choć od momentu, w którym w ramach szkolnej wycieczki wybrała się na koncert instrumentów smyczkowych bez pamięci zakochała się w ciepłych dźwiękach wydawanych przez wiolonczelę, przez całe życie w jej głowie nie pojawiła się myśl, aby powiązać z grą swoją karierę zawodową. Nie, żeby to było możliwe – pierwszy raz usłyszała beczkę kiedy miała osiem lat, a zaczęła grać dopiero w wieku dwunastu, kiedy jej rodzice, którzy łącznie zarabiali może siedemdziesiąt tysięcy dolarów rocznie, spełnili jej największe marzenie i kupili jej pierwszy instrument. W tym wieku większość zawodowców miała już podstawy w małym palcu, ona zaś dopiero uczyła się jak osiągnąć różne wysokości dźwięku przez przeciąganie smyczkiem po strunie przy jednoczesnym skracaniu jej długości palcem drugiej dłoni. Ponadto, jej rodziców nigdy nie byłoby stać, żeby posłać ją do szkoły muzycznej, czesne zdecydowanie przekraczało ich możliwości finansowe. Udało im się jednak zapisać ją na półroczne zajęcia z nauczycielem muzyki, dzięki którym kobieta zdołała opanować podstawy. To czego nauczyła się później, było już tylko efektem jej wytrwałej pracy. Nigdy jednak nie traktowała ćwiczeń jako środka do celu, narzędzia, które kiedyś miało umożliwić jej zarabianie. Dla Savannah gra na wiolonczeli była czymś niebywale osobistym i na tyle cennym, by chcieć zatrzymać to dla siebie na zawsze.
– Zresztą, nie muszę ci tego tłumaczyć. Podejrzewam, że twoja gra na gitarze ma podobny cel, nawet jeśli wydźwięk instrumentu znacznie różni się od mojej beczki – skwitowała z uśmiechem.
[Jak tam przygotowania do wyjazdu? To w tym tygodniu, racja? :)]
Savannah
Nie wątpiła w to, że rzeczywistość Pattersona nie była tak barwna jak zdawało się większości ludzi, nawet jej samej. Savannah nie była świadkiem wielu traumatycznych wydarzeń, ale zdawała sobie sprawę z tego, iż Reginald nie miał tego komfortu. Jego zawód, styl życia jaki prowadził ściśle wiązał się z nabywaniem wspomnień, które dla przeciętnego człowieka byłyby zbyt bolesne, wręcz uniemożliwiające dalsze, normalne funkcjonowanie. Szatynka nie była naiwna i wiedziała, że nawet jeśli teraz obcowała z mężczyzną, który był miły i pogodny, to miewał on swe gorsze momenty, które nijak nie mogły równać się z chociażby złym dniem typowego człowieka. Drżała na samą myśl o tym co musiało przychodzić wówczas Reginaldowi do głowy i tym bardziej podziwiała jego niezłomny hart ducha, dzięki któremu w jakiś abstrakcyjny sposób udało mu się opracować odpowiedni sposób na to, aby po prostu żyć dalej, pomimo tych wszystkich okrutności jakich niewątpliwie doświadczył.
OdpowiedzUsuńZ rozbawieniem pokręciła głową, kiedy stwierdził, że gdyby na świecie byłoby więcej ludzi takich jak ona to Ziemia byłaby lepszym miejscem. Wcale nie przemawiała przez nią fałszywa skromność, Savannah nie miała w zwyczaju wymuszać żadnego rodzaju komplementów. Miała na to po prostu inne spojrzenie.
– Wydaje mi się, że świat i tak nie jest wcale taki najgorszy – stwierdziła, ukazując oblicze swej wewnętrznej optymistki. – Każdy człowiek powinien po prostu od czasu do czasu robić dla innych to co potrafi. Ja nie mam problemu jeśli chodzi o kontakty ze starszymi ludźmi, bo naprawdę cenię ich samych i to wszystko co przeżyli, ale jestem w stu procentach pewna, że nie umiałabym zajmować się chorymi w szpitalach, a to przecież równie potrzebne, tak samo jak to co robisz ty sam. Myślę więc, że jako ludzkość radzimy sobie całkiem nieźle, uzupełniając się wzajemnie, choć oczywiście istnieją wyjątki od reguły – stwierdziła, a na jej czole pojawiła się zmarszczka, świadcząca o jej niezadowoleniu. Nie była przecież głupia, wiedziała, iż na świecie żyje masa ludzi, którzy ani myślą robić coś dla dobra ogółu, a wręcz przeciwnie – tylko wszystko psuli.
– Kto wie, może kiedyś faktycznie usłyszysz coś w moim wykonaniu? Tylko jeśli już miałabym nagiąć swoje zasady i zagrać dla publiczności, którą faktycznie widzę, to nie istnieje szansa na to, żebyś sam się od tego wywinął – stwierdziła pogodnie. – Ja również lubię gitarę, w końcu struny to struny – zażartowała.
Wygładziła swoją sukienkę i spojrzała na zegar wiszący na jednej ze ścian. Ich krótka nieobecność przerodziła się w dosyć dłuższą pogawędkę i choć absolutnie jej to nie przeszkadzało, to jednak była w pracy, a swoje obowiązki traktowała z należytą powagą.
– Myślę, że skoro twoja marynarka znowu wygląda tak świetnie jak wcześniej to powinniśmy wrócić – powiedziała, podnosząc się z sofy.
Jakiś czas później znaleźli się na sali bankietowej, gdzie zabawa trwała w najlepsze. Szatynka pożegnawszy się ze swoim nowym znajomym, ponownie rzuciła się w wir pracy, sprawdzając wszystko co wymagało kontroli, a także zabawiając poszczególnych gości. Udało jej się także omówić parę kwestii z Clemensem, który zapewnił ją o tym, że cała uroczystość przebiega jak należy. Kiedy więc znowu zyskała wolną chwilę, rozejrzała się po sali w poszukiwaniu Pattersona. Chociaż przy stolikach siedziało wiele osób, a na parkiecie bawiła się jeszcze liczniejsza grupa, wychwycenie twarzy Reginalda z tłumu nie zajęło jej wiele czasu. Dostrzegłszy go przy barze skonstruowanym specjalnie na tę okazję, od razu ruszyła w jego stronę. Miała nadzieję, że mężczyzna nie odbierze jej zachowania jako narzucania się, ale odniosła wrażenie, że przez ten wieczór wykształciła się między nimi nić porozumienia, a zważywszy na to jak ciekawie się im rozmawiało, Savannah nie mogła zmarnować takiej szansy na poznanie Reginalda. W końcu mogli się już więcej nie zobaczyć.
Usuń– Pamiętasz jak mówiłeś o tym, że masz u mnie dług? – zagaiła, gdy znalazła się już obok niego. – Uznałam, że możesz go spłacić jeśli ze mną zatańczysz – powiedziała, uśmiechając się wesoło.
[W takim razie trzymam kciuki za świetną pogodę :D]
Savannah
Odwzajemniła uśmiech mężczyzny, gdy na nią spojrzał i szczerze ucieszyła się, że Reginald nie potraktował jej jak natręta, tylko podszedł do jej pomysłu z podobnym entuzjazmem co ona. Rozbawiło ją to, iż nie przystał na to, aby taniec był formą spłaty długu, tak samo jak to, że chociaż propozycja wyjścia na parkiet już padła, on powtórzył ją w taki sposób, by obydwoje mieli pewność kto kogo zaprosił do tańca. To było miłe, ponieważ stanowiło potwierdzenie jej wcześniejszych przypuszczeń, że faktycznie zdołali wykształcić między sobą nić porozumienia i z jakichś niewyjaśnionych przyczyn poznali swoje wzajemne cechy i zainteresowania, którymi nie dzielili się ze wszystkimi dookoła, zwłaszcza w tak krótkim czasie od poznania.
OdpowiedzUsuń– Jesteś tak czarujący, że nie mogłabym wyzbyć się kolejnej okazji do spędzenia z tobą kilku chwil – odpowiedziała, zachowując nieco żartobliwy ton.
Ktoś mógłby odczytać jej słowa jako próbę nabijania się, może droczenia, ale Savannah z jakichś powodów wiedziała, iż Reginald zrozumie jej poczucie humoru i będzie wiedział, że kobieta mówiła szczerze. Może dlatego, że przez cały czas mówili sobie prawdę?
Ujęła wyciągniętą do niej dłoń i z zadowoleniem ruszyła na parkiet wraz ze swoim towarzyszem, by już chwilę później obracać się w rytmie przyjemnej melodii granej przez zespół, w oryginale wykonywanej przez The Chords. Savannah bardzo szybko dostrzegła, że Reginald był dobrym tancerzem. Prowadził ją stanowczo, dzięki czemu doskonale wiedziała jaki ruch powinna wykonać, aczkolwiek nie dominował jej w tańcu tak jak robiło to wielu innych mężczyzn, myśląc, że właśnie tego się od nich oczekuje. Patterson wyczuwał subtelną różnicę między tymi dwoma pojęciami, więc szatynka nie czuła się ograniczona ani szarpana, razem naprawdę dobrze sobie radzili. W przyjemnej atmosferze i przy akompaniamencie naprawdę wprawionego zespołu, przetańczyli kilka numerów, cały czas się do siebie uśmiechając, aż wreszcie zeszli z parkietu, by zamówić coś do picia.
– Zawsze jesteś taki dobry, czy się popisywałeś? – zapytała rozbawiona, gdy złożyli już swoje zamówienie u jednego z barmanów pracujących za długim kontuarem. – Z innym repertuarem też byś sobie poradził? – spytała jeszcze i uniosła jedną brew.
Muzyka na bankiecie z oczywistych względów nie należała do najszybszych, choć i tak była na tyle żwawa, by porwać do tańca większość gości. Parkiet wypełniony parami prezentował się niezwykle atrakcyjnie, a widok weteranów z żonami zwyczajnie chwytał za serce. Savannah miała swój udział przy doborze programu, więc oczywiście utwory wykonywane przez zespół muzyków wpisywały się w jej gust, ale kiedy prywatnie szła do klubu to zwykle wybierała miejsca z bardziej energetyzującymi piosenkami. Lubiła taniec i to jak zmęczona po całej nocy przyjemnego wysiłku wracała do mieszkania, by po prostu paść na łóżko z wycieńczenia. Miała nawet kilka swoich ulubionych klubów, które odwiedzała w miarę regularnie, choć daleko jej było do szalonej imprezowiczki.
– Lata sześćdziesiąte i swing? Albo szalone lata osiemdziesiąte? – zapytała ciekawa czy Reginald miał już okazję bawić się w takich klimatach. Zastanawiała się jakby wypadł przy niej w jej ulubionych miejscówkach.
Z wdzięcznością odebrała od barmana swoje zamówienie, czyli niegazowaną wodę z dwoma plastrami cytryny i podziękowawszy mu promiennym uśmiechem, upiła łyk chłodnego napoju. Nie chciała przesadzać z alkoholem, bo choć na oficjalnych imprezach w odróżnieniu od większości obsługi mogła raczyć się wysokoprocentowymi trunkami, to rzadko kiedy korzystała z tego przywileju. Przeważnie piła alkohol wtedy, gdy nie chciała wprawiać gości w zakłopotanie sięgając po coś bezalkoholowego, jednak przy Reginaldzie czuła się na tyle swobodnie, iż nie czuła takiej potrzeby.
– Dobrze, więc teraz już wiesz, że oprócz wszystkiego co powiedziałam ci wcześniej, lubię też taniec – zaczęła. – I cytrusy, je też uwielbiam – dodała rozbawiona. – A co takiego ty lubisz? Wymień trzy rzeczy, które jako pierwsze przychodzą ci na myśl – poprosiła.
Ponownie upiła łyk swojego napoju i odgarnęła włosy z policzka, niedbale zatykając je za ucho.
Usuń– Nie ciągnę cię za bardzo za język? – spytała. – Jak już zauważyłeś jestem całkiem sporą gadułą i lubię poznawać nowych ludzi, stąd te wszystkie pytania. Jeśli jednak masz już dosyć, to nie krępuj się i mi to powiedz. Będziesz bardziej niż usprawiedliwiony – zaoferowała i posłała mu pogodny uśmiech, który zdawał się sięgać jej oczu.
Faktycznie przez cały wieczór praktycznie bezustannie wypytywała o coś Pattersona. Mężczyzna co prawda nie wyglądał na zirytowanego takim stanem rzeczy, za każdym razem jej odpowiadał i sam podsuwał kolejne tematy do rozmów, ale nie znali się długo – równie dobrze mógł to robić dlatego, że miał po prostu odpowiednie wychowanie i nie chciał zwracać jej uwagi. Ostatnim czego pragnęła Savannah byłoby naprzykrzanie się mu czy psucie tego wieczoru swoimi niekończącymi się pytaniami. Tym bardziej, że Reginald sprawiał wrażenie człowieka, który na co dzień raczej nie był zainteresowany rozmawianiem w dużej mierze o sobie samym.
[Absolutnie mnie nie zanudzasz, nawet tak nie żartuj. Bardzo przyjemnie mi się z Tobą pisze, mam nadzieję, że z wzajemnością :D Udanego wyjazdu! ♥]
Savannah
[A proszę bardzo ;)]
OdpowiedzUsuńByła pod wrażeniem, jak bardzo niektórzy przygotowali się na tę imprezę. Nawet najmniejsze detale były dopracowane, byle tylko wpasować się w klimat wydarzenia. Nie tylko organizatorzy postarali się, by wszystko wyglądało wspaniale, ale również goście budzili podziw w swoich strojach zaplanowanych od fryzury, aż po buty. Katherine nie spodziewała się, że tematyka zlotu skłoni uczestników do takiego stopnia przygotowań i sama, z racji na panującą wysoką temperaturę, włożyła jedynie zwiewną, jasną sukienkę, nie przejmując się tym, czy kojarzy się ona z old schoolem, czy też nie. Rzadko kiedy prezentowała się w takim wydaniu, jednakże w wakacje wybór był jak najbardziej uzasadniony.
Ucieszyła się, gdy dosyć szybko okazało się, że trafiła na przyjazną osobę, która nie miała żadnych oporów przed pokazywaniem swojego skarbu. O tak, bo takie samochody potrafiły być niczym skarb - wyjątkowe, a często również bardzo kosztowne. Niektórzy dostawali je w spadku, inni kupowali za ogromne pieniądze, a byli też tacy, jak Reginald, którzy praktycznie od zera składali swoje auta.
— Dziękuję — uśmiech nie schodził z jej twarzy. Nie było takiej opcji w tej sytuacji i atmosferze całego wydarzenia. Weszła do środka, by po chwili móc zachwycać się wnętrzem auta. — Jest przepiękny — powiedziała prawie szeptem, przejeżdżając dłonią po desce rozdzielczej.
Pasją do samochodów zaraził ją brat. Już za dzieciaka oboje zbierali naklejki z gum do żucia, na których można było znaleźć wszelkiego rodzaju auta. I choć starszy z rodzeństwa preferował nowsze samochody wyścigowe, tak Katherine upodobała sobie te starsze modele mające, według niej, o wiele więcej do zaoferowania niż tylko warkot silnika i statystyki, jak szybko osiąga prędkość stu kilometrów na godzinę. Co prawda nigdy nie zagłębiła się w tę pasję, tak mocno jak jej brat, jednakże miłość pozostała do teraz, o czym doskonale świadczyła jej obecność tutaj, a także ekscytacja z jaką rozmawiała ze wszystkimi i oglądała pojazdy.
— Jakże cudownie musi być nim jechać — rzuciła z rozmarzeniem, przenosząc wzrok na mężczyznę, który również wsiadł z nią do samochodu. W tym momencie ta codzienna, ironiczna Kat gdzieś zniknęła, zastąpiona pełną energii dziewczyną, która przypomniała sobie, że życie potrafi być wspaniałe. — Opowiedz mi, jak to jest nim jechać — poprosiła swojego rozmówcę z błyszczącymi z podekscytowania oczami.
Katherine
[Mogę odpisywać z różną długością. Z reguły ostatnio wychodzą mi średniaki, ale trafi się też esej czy coś krótszego. Mam nadzieję, że to Ci nie przeszkadza. Pewnie jak się rozkręcę, to dopasuję się z tym ;)]
W przeszłości Liliana dla każdego była niczym otwarta księga, której strony można wertować, czując, jak papier pod palcami robi się coraz cieńszy. Nigdy nie należała do osób przesadnie pewnych siebie czy ekstrawaganckich. Już od dziecka cechowała ją pewna nieśmiałość, aczkolwiek mimo tej cechy nie ukrywała się przed światem, oprócz tych chwil, gdy naprawdę miała ochotę na samotność, która ją uspokajała i koiła. Przy tym wszystkim była osobą, która zazwyczaj otwarcie prezentowała swoje emocje. Jeśli działo się inaczej, niezwykle łatwo było ją przejrzeć. Nie trudno było zatem odgadnąć, kiedy tryskała radością, kiedy coś ją rzeczywiście rozbawiło czy może wręcz przeciwnie. Łatwo było dostrzec, gdy cierpiała z jakiegoś powodu bądź czuła się zraniona. Nie nosiła masek, za którymi mogłaby się skrzętnie skryć, gdyż najzwyczajniej w świecie nie czuła takiej potrzeby. Wychowała się w rodzinie, która ceniła sobie szczerość i otwartość. Zarówno jej matka, jak i ojciec otwarcie rozmawiali o problemach, a gdy sytuacja tego wymagała, bez chwili wahania zwoływali rodzinne narady, tak by każdy mógł opowiedzieć o tym, co leży mu na sercu. Pierwsze objawy jej wycofania pojawiły się wraz z początkami problemów w jej związku. W dalszym ciągu była fatalnym kłamcą, więc decydowała się na pewne zdystansowanie, a nawet swego rodzaju izolację. Nie potrafiłaby spojrzeć w oczy matki i zapewnić, że wszystko jest dobrze. Nie byłaby w stanie rozmawiać z rodzicami swojego ukochanego i zatajać przed nimi prawdę o uzależnieniu ich syna. Po wyjeździe otwartość Lil drastycznie zmalała. Jej emocje w dalszym ciągu można było bez trudu rozszyfrować lub przynajmniej dostrzec pewne sygnały, aczkolwiek ona sama skrywała swoje sekrety głęboko w sobie, pilnując, by nie ujrzały światła dziennego. W kwestii kłamstw również nic się nie zmieniło, a przejrzenie jej w sytuacji, gdy mijała się z prawdą, było zdecydowanie zbyt proste, dlatego niemal do perfekcji opanowała sztukę uników i zmieniania tematu.
OdpowiedzUsuńSama jednak mogła nazwać się niezwykle dobrym obserwatorem. Już jako nastolatka lubiła przysłuchiwać się rozmową toczonym wokół, czasami biorąc w nich niezwykle nikły udział, przy tym angażując się w słuchanie i analizowanie innych. W tym całym pędzie, który ich wszystkich otaczał, potrafiła dostrzec więcej, niż można byłoby powiedzieć na pierwszy rzut oka. Zdążyła się jednak nauczyć, iż niektórzy ludzie należeli do niezwykle trudnych przypadków. Ciężko było stwierdzić, o czym myśleli i co chodziło im po głowie. Kryli wszystko głęboko w sobie, a jej zielone tęczówki nie były w stanie ich w pełni przejrzeć. Reginald należał właśnie do tej grupy. Kiedyś mogła powiedzieć, że wie doskonale, co siedzi mu w głowie. W końcu dzielili się nawzajem swoimi myślami, skrywanymi i niewypowiedzianymi na głos. Bez wątpienia listownie każdy człowiek otwiera się trochę bardziej. Wielokrotnie pisząc do niego z jakimś pytaniem lub sugestią, była w stanie przewidzieć, jakie zajmie stanowisko, wnioskując to po jego wcześniejszych wypowiedziach i wiedzy, jaką zdobyła na jego temat, którą on sam zechciał się z nią podzielić. Jednakże teraz patrząc mu w oczy, trudno jej było zidentyfikować jego uczucia czy też myśli odnośnie do całego wypadku, a także ich spotkania. Zapewne wynikało to również z jej szoku i ogólnego stanu oraz sytuacji, w której się znalazła, lecz nawet mimo tego powinna być w stanie dostrzec cokolwiek. Widziała jedynie ratownika, który chciał jej pomóc, wykonując tym samym swoją pracę i odcinając od siebie emocje, które w jakikolwiek sposób mogłyby zaburzyć jego osąd czy utrudnić wykonanie zadania. Rozumiała to, szanowała, a nawet podziwiała, lecz jednocześnie w głębi ducha pragnęła zobaczyć coś więcej, choć wydawało jej się to egoistyczne.
Skinęła głową, ruszając w stronę karetki. Dopiero rozglądając się za drugim kierowcą zdała sobie sprawę, że wokół zgromadził się mały tłumek, obserwujący uważnie całe zdarzenie. Pomimo bólu głowy i ogólnego zmieszania, poczuła się zawstydzona i przesadnie obserwowana. Tym bardziej więc była wdzięczna za obecność Reginalda.
Nie potrafiła tego logicznie wytłumaczyć, ale gdy objął ją, by pomóc jej dojść do ambulansu, nie poczuła, jak jej wnętrzności ściskają się w supeł, a ona sama próbuje ukryć się w sobie. Nie było tego mrowiącego uczucia na skórze, które wywoływało w niej dyskomfort. Jej myśli nie uciekły w głąb przeszłości, a obrazy krwi i siniaków nie zalewały jej umysłu, tak jak byłoby w przypadku każdego innego mężczyzny, którego nie darzyła pełnym zaufaniem. Przy jego boku poczuła się bezpieczna i chroniona. Oczywiście, miała świadomość, iż była to jego praca, acz nie potrafiła zmienić własnych odczuć i tego, iż w duchu dziękowała, że los miał dla niej jeszcze trochę łaskawości, by postawić na jej drodze właśnie jego.
UsuńPonownie kiwnęła głową, zgadzają się z jego kolejnymi słowami, gdyż w gruncie rzeczy nie mogła postąpić inaczej i jakkolwiek się sprzeciwić. Reginald mógł z nią zostać jedynie do pewnego czasu, doskonale zdawała sobie z tego sprawę, choć jednocześnie poczuła skurcz w żołądku, gdy myślała, że niebawem będzie musiała radzić sobie sama. Z drugiej strony samotność była czymś, na co w pewnym sensie się zdecydowała. Walczyła o własną samodzielność, aczkolwiek w tym momencie nie czuła się na siłach, by móc walczyć we własnym imieniu. Liczyła na to, że w jakiś sposób uda jej się zaczerpnąć energii, którą emanował jej towarzysz. To było niczym niewidzialna aura, którą się otaczał, a którą z pewnością dostrzegali wszyscy inni. Obiektywnie mogła stwierdzić, iż nie była taka pewna, czy to jej przyglądali się ludzie, gdy oboje zmierzali do karetki czy raczej jemu. Nie był kimś, kogo można byłoby przeoczyć i przesunąć wzrokiem, jak po kimś niewidzialnym.
Rozejrzała się po wnętrzu karetki, nim wreszcie usiadła na noszach, które wskazał jej brunet. Przez tyle lat swojego życia nigdy nie znalazła się w ambulansie ani jako pacjent, ani jako osoba towarzysząca. W szpitalach również bywała rzadko, a sama myśl o tym miejscu przywoływała zimny dreszcz. Nie chcąc się na tym skupiać, ponownie omiotła spojrzeniem wnętrze, w którym się znalazła. Zatrzymała wzrok chwilę dłużej na urządzeniach, by po chwili przesunąć go na liczne półki, w których zapewne skrywały się wszelkie niezbędne leki i inny sprzęt medyczny.
Wątpiła, by jakikolwiek relaks był w tym momencie możliwy. Ból głowy w dalszym ciągu nie ustępował, choć mdłości zdecydowanie się zmniejszyły. Czuła nieprzyjemny posmak w ustach i zapewne powinna wyrecytować wszystkie swoje objawy, aczkolwiek zamiast tego obserwowała Reginalda przy pracy, gdy krzątał się po karetce. Przyglądała się, jak wsuwał ciśnieniomierz na jej biceps i małe urządzenie na palec. Skrzywiła się, gdy ucisnął pulsujące nieprzyjemnie miejsce, mimowolnie próbując umknąć przed jego dotykiem, co było raczej reakcją instynktowną, niżeli racjonalną. — Boli. — odparła, marszcząc brwi, gdy przyglądała się miejscu, w którym obrzęk był już widoczny. Podejrzewała, że uraz ten wyniknął podczas próby podparcia się podczas upadku. Nie było to najwyraźniej inteligentne posunięcie, lecz z drugiej strony w tamtym momencie jej ciało było jakby samozachowawcze. Próbowało się ratować w każdy możliwy sposób. — Trochę jęczę, co? — rzuciła, zmuszając się do krzywego uśmiechu.
[ Ja Irlandię odwiedzam regularnie, klify nie znudzą mi się nigdy, ale jakimś cudem udało mi się jeszcze uniknąć tam wypadku. Co prawda wiele butów nie przetrwało, ale warto. W Szkocji byłam tylko raz, bardzo krótko i niewiele zobaczyłam, ale planuję kiedyś wybrać się ponownie. Mimo wszystko nasze Polskie góry i tak zawsze będą dla mnie chyba najpiękniejsze, sentyment, ponieważ to od nich zaczynało się wszystkie wędrówki. Chyba że kiedyś wybędę za granicę Europy i pokocham jakieś inne miejsce. Chociaż widzę, że przy tobie to ja jestem taki mały wędrowiec, a ty jesteś zdobywca szczytów. :D Przy okazji mam nadzieję, że kolejny wypad się udał ;)
UsuńCo do pani, nie zdradzam wiele, Reginald był bardziej inspiracją postaci jej ojca, który był żołnierzem i zginął na służbie. Rozważam dodanie jeszcze jakiegoś epizodu z armii u panienki, aczkolwiek to byłaby raczej krótka rola rekruta, zakończona szybciej niż później. Głównie opieram się na jej ojcu, miało to spory wpływ na jej życie, można powiedzieć, że w jakimś stopniu dalej to w niej tkwi. Jest w roboczych i niebawem się pojawi. Tak czytałam jeszcze raz co tam masz w poszukiwanych i widziałam byłą dziewczynę. Jak już Eden się pojawi, to może wpasuje się w tę wizję? To zerwanie tym bardziej miałoby sens, ponieważ ona mogłaby sobie źle radzić z tym, iż Reginald tak jak jej ojciec również wyrusza na misję, nie chciałaby go stracić, więc wolałaby się z nim rozstać. Pokrętna logika, ale mimo wszystko ma jakiś sens. ]
Liliana
Zahra przysiadła na brzegu wąskiego łózka, które pachniało niepraną pościelą i przykładając długie palce do ekranu smartfona, zaczęła wystukiwać dłuższą wiadomość. To że słowa same brały się znikąd, a w efekcie końcowym i tak umiała przekać wszystko co chciała, zawsze ją zdumiewało. W tych wymienianych mailach, które rozpoczęły się od paru pytań, kilku pojedynczych zdań, kiedy zgłosiła się do programu wolontaryjnego pisania do żołnierzy szmat czasu temu; była sobą najbardziej. Porzucała prowokacje, porzucała intencjonalne szokowanie i brnięcie w paradoks, aby zmusić ludzi do myslenia, do czucia, do empatii. Na powrót była kimś, kto piętnaście lat temu został zmiażdżony, kto teraz żył samotnie, kto odsuwał się od rodziny by więcej nikogo nie zranić i nie rozczarować. W tych mailach, które wymieniała z pewnego rodzaju ufnością, w których polegała na ocenie drugiej strony i nie miała oporów przed dzieleniem się swoimi lękami i wątpliwościami; była szczera i swobodna. I tam była Zahrą Williams, nie projektantką Zee, która co tydzień przewraca się w łózku innego faceta i ląduje na łamach plotkarskich stron.
OdpowiedzUsuńDrogi Żołnierzu, zaczęła standardowo i lubiła zwracać się do tego mężczyzny właśnie tak. Nawet jeśli znała jego imię, to skoro nie poznała go nigdy w rzeczywistości, zachowanie etykietek i anonimowości, tworzyło przyjemną atmosferę. Miała momentami wrażenie, że znają się lepiej, niż można by przypuszczać, że wiedzą os obie takie rzeczy, o których nie mówią nawet przyjaciołom. Dystans i monitor dawały spore poczucie bezpieczeństwa.
Kontynuowała, popijając krystalicznie czystą wodę- chcę zacząć od życzeń – wszystkiego najlepszego z okazji wspólnej rocznicy! Dziś mija dokładnie drugi rok, od kiedy napisałam do Ciebie po raz pierwszy, a ty jakimś cudem mnie nie zablokowałeś, choć byłam bliska zapchania Ci skrzynki mailowej. Czy kiedykolwiek podejrzewałeś, że z jakąś kobietą będzie Cię łączyć tak długa i bliska więź, nawet jeśli nigdy nie widzieliście się na oczy? Jestem zdumiona jak pędzi ten czas, co więcej, oszałamia mnie to, że pisanie do Ciebie stało się moim zdrowym nawykiem (podobnie jak porzucenie czarnej kawy na sniadanie, również dzięki Tobie :P).
Co u Ciebie? Ostatnio nie pisałam, bo utknęłam w maleńkiej Węgierskiej wioseczce bez internetu – warto było się odciąć, tu jest prześlicznie. Powietrze czyste, rześkie, oddycha się całkiem inaczej. Nawet wodę można pić z źródła! A widoki... to jest całkowicie nie do opisania, jeśli tylko nadarzy Ci się okazja do podjęcia podróży w okolice Miskolca, nie wahaj się! Odpoczniesz na pewno od zgiełku, od stresu, od codzienności, a przy okazji idealne trasy na pływanie łódką, czy kajakiem, czy choćby piesze zwiedzanie regionu... polecam! ;)
Przez to że nie miałam internetu, przejrzałam kilka naszych starych wiadomości... dokopałam się to tej sprzed prawie pół roku, w której pytałam, czy polecasz spróbować skok na bungee... Tutaj miałam okazję znów stanąć przed wyborem i za Twoją namową, aby nie bać się w życiu ryzykować, skoczyłam. UWIELBIAM TO! <3 Uczucie keidy lecisz, całkowicie nie do opisania. To jak... zerwanie się z wszystkich smyczy! Poczułam się tak, jakbym oddychała pierwszy raz, jakbym do tej pory była w półśnie i dopiero otworzyła oczy. Na pewno zrobię to kiedyś znowu! Gdybym uwieczniła jakieś zdjęcia, pewnie bym je opublikowała na swojej stronie, ale... chyba wolę jej nie paskudzić swoimi ujęciami, moi informatycy by mnie ukatrupili, długo ją dopieszczali, haha :D
Życzę ci przyjemnej końcówki lata :* Niedługo wracam do Stanów i do swojego miasta, więc na moment porzucam podróże i będę w stanie częściej się odzywać.
Czarna Perła
Gdy wiadomość została wysłana, ułożyła się wygodnie na starym tapczanie i przyciskając smartfon do piersi, odetchnęła z uśmiechem. Kontakt z nieznajomym, którego jednak znała bardzo dobrze przypominał jej, od czego się odcina. Potem zaś wciągneła na tyłek szorty i wyszła na zewnątrz, bo pomimo iż była za granicą, nie były to jej wakacje.
UsuńDo Nowego Jorku miała wrócić w kolejnym tygodniu, a skoro czas mijał nieubłaganie, o czym przekonała się już nie raz, zanim zdołała obejrzeć, jej agent przysłał wiadomość z danymi odlotu, zapewniając że na lotnisko dowiezie ją wynajety samochód. Zahra z jednej strony lubiła to, że inni dbają o jej interes, bo zawsze mogła wykręcić im jakiś numer, ale z drugiej chciała się momentami zgubić... Zgubić i odnaleźć gdzieś indziej, jako ktoś inny. Problem polegał jednak na tym, że zawsze jakieś spojrzenia na niej spoczywały, a co więcej, w pewnym momencie to że ktoś ją wyręczał, wiązało jej ręce i sama niewiele miała do powiedzenia, nawet w własnym interesie. Gdy jednak nadeszła data powrotu do kraju ojca, a samochód zgodnie z obietnicą dowiózł ją na lotnisko, na przekór agentowi zamiast zająć swoje miejsce, zamieniła się biletem z uprzejmą starszą panią i w efekcie doleciała wymieta i usatysfakcjonowana jako anonim schowany w ciemnej granatowej bluzie, który przemknął do jej apartamentu niezauważony. Pierwszą rzeczą zaś jaką zrobiła, to po wejściu mieszkania zapalenie wielu aromatycznych świec, otwarcie wszystkich okien na oścież i napuszczenie wody do szerokiej wanny. A gdy już się w niej ulokowała, przysunęła sobie laptop na niskim stoliku obok, zapuściła jakieś nuty i zerknęła na pocztę, by odszukać ewentualną odpowiedź od internetowego przyjaciela. Bowiem Żołnierz już od dłuższego czasu takie nosił miano i w sumie mogłaby przyznać, że zajmuje istotne miejsce w jej życiu, bo wspiera ją, doradza i rozumie w kwestiach, które nie każdy by chciał nawet wysłuchać. Widząc podświetloną nieodczytaną wiadomość, od razu w nią weszła, odruchowo nawet klikając w pole do odpisania, bo chciała dać znać, że wróciła do Nowego Jorku i że niestety nic się w nim nie zmieniło, jak przypuszczała.
Zahra
Liliana jako mała dziewczynka zawsze powtarzała, iż w przyszłości zostanie weterynarzem. Nie były to słowa specjalnie abstrakcyjne, gdyż bardzo często przyprowadzała do domu zwierzęta znalezione na ulicy, z chęcią niesienia pomocy i zapewnienia im schronienia. Jej rodzice mieli bardzo trudne zadanie, próbując wytłumaczyć ich jedynaczce, że nie może przyprowadzać do domu każdej małej istotki, jaką napotka na swojej drodze. Ten plan dotyczący jej przyszłości zmienił się dopiero w wieku nastoletnim, gdy jej pasja do książek wzmogła się na silnie. Od zawsze uwielbiała pochłaniać książki, a miłość do nich zapoczątkowała w niej babcia, która bardzo często jej czytała, gdy ta jeszcze nie potrafiła wystarczająco dobrze składać literek. W którymś momencie jej okresu dojrzewania weterynaria odeszła na drugi plan, a ona nie wyobrażała sobie, by w przyszłości mogła zajmować się czymś innym, niezwiązanym z literaturą. Początkowo co prawda nie planowała pracy w wydawnictwie i wyjazdu z miasteczka. Oczywiście istniała opcja dojeżdżania, czego wtedy jej ukochany nie wykluczał. Był mężczyzną, który zachęcał ją do spełniania marzeń i własnego rozwoju, lecz wtedy jej największym marzeniem było życie z nim i założenie rodziny. Przez to planowała pracę w małej bibliotece w ich miasteczku. Rozstanie przyniosło za sobą przewartościowanie swojej teraźniejszości, a także wszystkiego, co dotyczyłoby przyszłości. Wtedy też zdecydowała się na pracę w wydawnictwie, która ostatecznie okazała się spełnieniem jej wszystkich najskrytszych pragnień. Kochała to co robiła całym sercem, nawet jeśli niektórzy uznaliby to za monotonne i pozbawione ekscytacji. Z kolei weterynaria nie odeszła tak całkowicie w zapomnienie, ponieważ w tej kwestii Liliana spełniała się jako wolontariuszka, pomagając w schronisku zawsze, gdy znalazła wolną chwilę.
OdpowiedzUsuń— Miałam nadzieję, że powiesz, iż mimo wszystko jestem dzielna. — wyznała z udawaną urazą w głosie, unosząc wzrok na chwilę na jego twarz, by zaraz znów skupić się na jego poczynaniach, gdy sięgnął po niewielki aerozol. Uczucie chłodu początkowo było dziwne, lecz zaraz zaczęło przynosić ulgę, a ból w jakimś stopniu zaczął ustępować. Nic dziwnego, skoro preparat błyskawiczne obniżył temperaturę jej ciała w miejscu kontuzji, tym samym sprawiając, iż ów miejsce przynajmniej na jakiś czas pozostało znieczulone. Zastanawiała się, czy nadgarstek jest stłuczony, czy może zwichnięty. Wątpiła, aby był złamany, choć z drugiej strony nie mogła mieć żadnego porównania, ponieważ nie przypominała sobie, by kiedykolwiek wcześniej złamała rękę. Może we wczesnych czasach szkolnych czego zresztą już nie pamiętała. Zazwyczaj była jednak niezwykle spokojnym dzieckiem, o czym uwielbiała wspominać jej babcia, a zatem wspinaczki na drzewa czy skoki budynków nie były czymś, w czym mała Liliana brałaby udział. Jedyny większy problem, jaki sobie przypominała miał miejsce po jej wyjeździe z rodzinnego miasteczka. Upadając na kafelki, porządnie się wtedy potłukła i przez dłuższy czas nosiła koszulki z długim rękawem, by ukryć liczne siniaki zdobiące jej skórę od ramienia praktycznie do nadgarstka.
— Mdłości już trochę ustąpiły. Zawroty głowy zmalały, gdy znaleźliśmy się w karetce i mogłam z powrotem usiąść, choć czuję coś jak niepewność w głowie. — odpowiedziała posłusznie, unosząc ostrożnie rękę, gdy Reginald zapiął bandaż, by móc się uważniej przyjrzeć opatrunkowi. Musiała przyznać, że dziwnie się czuła, gdy mężczyzna tak skrupulatnie ją oglądał, mimo pełnej świadomości, iż była to jego praca, którą bez wątpienia wykonywał niezwykle sumiennie. Wynikało to po prostu z tego, iż znali się w prawdziwym życiu, a to z kolei wywoływało pewien dyskomfort. Jednocześnie jednak wiedziała, że nie potrafiłaby tak rozluźnić się przy żadnym innym mężczyźnie, nawet gdyby był on ratownikiem, który miał na względzie jedynie jej dobro i zdrowie.
Uniosła szybko wzrok na jego twarzy, gdy usłyszała jego słowa. Kiedyś mogła powiedzieć, że to motto było domeną w jej życiu. Wtedy była wieczną optymistką, a przynajmniej starała się kimś takim być. Wierzyła w lepsze jutro i w to, że nawet jeśli w którymś momencie życie jest ciągłymi wzlotami i upadkami, krętą linią, wreszcie przyjdzie moment, w którym wszystko się unormuje, przyjdzie czas na równowagę i spokój. Z czasem utraciła bardzo dużą część tej wiary, co można uznać po prostu za kolejny etap jej dorastania i mierzenia się z prawdziwym życiem. Potrzebowała naprawdę mocnego ciosu, by wreszcie przyznać, że jej optymizm bardzo zmalał. Teraz mogła zaliczać się bardziej do realistów, przyjmowała to, co miała, nie wybiegając myślami w przyszłość, nie starając się widzieć, ani czarnych scenariuszy, ani tych pesymistycznie kolorowych. Jej różowe okulary już dawno zostały zbite, więc teraz patrzyła na świat przez zwykle szkła. Wierzyła, że po prostu będzie to, co ma być, mimo wszystko próbując powtarzać sobie, że będzie dobrze. Jednakże poczuła pewne ciepło, które ogrzało ją od środka, gdy uświadomiła sobie, iż Reginald pamiętał jej dawne słowa. Mimowolnie się uśmiechnęła, w ten typowy dla siebie sposób, lekki, lecz promienny. Zwykle to w jej oczach kryły się wszystkie emocje, więc teraz łatwo było zobaczyć w nich iskrę szczęścia, a może nawet błysk tęsknoty, której nie umiała do końca wytłumaczyć.
Usuń— Kiedyś zapewne wychodzi. — odparła cicho, przyglądając się jak wpisywał jakieś dane w karcie. Przyłapała się na tym, że miała nadzwyczaj dużo pytań, które cisnęły jej się na usta. Teraz gdy ból nadgarstka przestał być uciążliwy, z kolei ból głowy był ostatecznie znośny, emocję odrobinę opadły. Nie była już tak przerażona i wycofana, co poniekąd zawdzięczała jego obecności. Działał kojąco na jej nerwy, a sam jego czujny wzrok i precyzyjne zabiegi sprawiały, iż wypełniał ją po części spokój. — Pacjentka może pytać ratownika o jego życie prywatne? — zagadnęła, przygryzając wnętrze policzka, gdy przyglądała mu się z ciekawością i odrobinę niepewności, którą zresztą było słychać w jej głosie.
[ W takim razie kolejny wyjazd na kiedy planujesz? ;D Pani pojawi się zapewne dzisiaj albo jutro, więc będziesz mogła zobaczyć czy spełnia wszystkie warunki, by zająć stanowisko jego byłej dziewczyny. Liliana
To dobrze, że jej słowa sprawiły mu przyjemność, bo właśnie taki był ich cel. Savannah nie kłamała, mówiąc, iż uważa Reginalda za czarującego, a jak już Patterson zdołał się przekonać – kobieta miała w zwyczaju wygłaszać swe myśli na głos. Uważała przy tym, że ludzie powinni częściej doceniać siebie nawzajem, chociażby w kontekście tego czy ktoś był dobrym rozmówcą. Reginald z kolei, według standardów Mackenzie zdecydowanie zaliczał się do tej grupy ludzi, z którymi można było rozmawiać godzinami – sprawiał, że konwersacja toczyła się niemal samoistnie, przy tym sprawiając niemałą przyjemność osobom w nią zaangażowanym. Szatynka nie wiedziała co prawda czy mężczyzna zawsze zachowywał się w ten sposób, ale przy niej był przyjazny i otwarty, toteż nie można było się jej dziwić, że go o tym poinformowała, w efekcie dokarmiając jego wewnętrzne łaknienie pochwał.
OdpowiedzUsuńZaśmiała się pogodnie, gdy Reginald stwierdził, że nie jest aż tak doskonały, by poradzić sobie ze swingiem, lecz prawdę mówiąc niekoniecznie w to uwierzyła. Patterson miał wyczucie rytmu, posiadał koordynację ruchową, a przy tym był na tyle wysportowany, aby nie dostać zadyszki po dwóch szybkich tańcach. Druga część jego wypowiedzi bardziej ją przekonała, o czym świadczył jej szeroki uśmiech. Kto wie, może kiedyś będzie mu dane sprawdzić się w swingu?
Uspokoiła się nieco po zapewnieniu mężczyzny, że poinformuje ją o tym, iż ewentualnie zaczęły mu przeszkadzać jej niekończące się pytania, choć w głębi duszy liczyła na to, że taki moment nigdy nie nastąpi. Zdecydowanie wolałaby po prostu miło spędzić czas i dowiedzieć się o nim czegoś więcej – Reginald był niesamowicie interesującym mężczyzną.
– Czuję się zaszczycona – rzuciła, gdy jej towarzysz podzielił się z nią większą ilością faktów ze swego życia. – Co rozumiesz przez skoki z gór? – spytała, wyraźnie zaintrygowana, mając nadzieję, iż Patterson rozwinie ten temat. – Dasz wiarę, że chyba nigdy nie widziałam konia z bliższej odległości niż trzy metry, nie wspominając o dotykaniu go? – rzuciła. – Jestem okropnym mieszczuchem – dodała rozbawiona.
Koniec końców całe jej życie zamykało się przecież w granicach Nowego Jorku, a ZOO, do którego chadzała jako młodsza dziewczynka zdecydowanie skupiało się bardziej na egzotycznych okazach zwierząt niż na pospolitych koniach. Owszem, w mieście znajdowały się specjalne ośrodki, w których prowadzono lekcje jazdy konnej dla dzieci i nie tylko, ale uczęszczanie na tego typu zajęcia zdecydowanie przekraczało możliwości finansowe jej rodziców, choć oczywiście kobieta nigdy nie miała im tego za złe. W Wielkim Jabłku i tak nie sposób było się nudzić, więc szatynka nie narzekała na brak rozrywki. Zresztą, nic nie było jeszcze przesądzone – teraz, gdy utrzymywała się samodzielnie, bez problemu mogła zrobić coś w kierunku jazdy konnej.
– Trafiony, zatopiony – stwierdziła, gdy Patterson zaczął wymieniać rzeczy, które potencjalnie mogła lubić. – Kocham kawę, więc moje ulubione kawiarnie to te, które serwują bezpłatne dolewki – zaśmiała się. – Czekoladę też lubię, ale daleko mi od jej wyznawczyń. Gdybym na przykład musiała do końca życia jeść jedną rzecz to najpewniej wybrałabym makaron, a nie czekoladowe ciasteczka. – Zamilkła na chwilę, zastanawiając się co jeszcze mogłaby zdradzić Reginaldowi na swój temat. – Uwielbiam biegać, najlepiej rano, gdy na ulicach nie ma jeszcze tysięcy spieszących się ludzi. W zasadzie wieczory też by mi pasowały, ale mieszkam na Brooklynie i jestem dużym tchórzem, moje tętno nie potrafi się uspokoić, gdy słyszę różne dźwięki – pokręciła z rozbawieniem głową.
UsuńNie mieszkała przecież w najgorszej okolicy, sąsiedztwo jej mieszkania było naprawdę w porządku – nie kręcili się tam żadni podejrzani na pierwszy rzut oka ludzie, brak też było osób, załatwiających szemrane interesy. Savannah była jednak mocno przewrażliwiona na punkcie swego bezpieczeństwa, prawdopodobnie dlatego, iż zdawała sobie sprawę, że zaliczała się do grupy łatwych ofiar – nie była nadto krzepka, nie umiała się bić, w zasadzie jej jedynym atutem w jakimkolwiek starciu stanowiła umiejętność szybkiej ewakuacji. Wolała więc po prostu zachować zdrowy rozsądek i nie narażać się specjalnie na potencjalnie niebezpieczne sytuacje.
– Lubię też gotować – powiedziała po chwili. – Nie jestem w tym najlepsza i nie jest to fałszywa skromność, ale naprawdę podoba mi się krzątanie między garnkami. No i jak do tej pory nikt jeszcze nie był niezadowolony z tego co wyszło z mojej kuchni, więc znowu najgorzej też ze mną nie jest – uśmiechnęła się.
[Witam po urlopie! Pogoda chyba dopisała, co? :)]
Savannah
[ Dziękuję za miłe słowa i bardzo się cieszę, że Eden przypadła do gustu. Teraz pytanie od czego chcemy zacząć wątek i kiedy mniej więcej się rozstali? Ja myślałam, aby zrobić tutaj mały przeskok. Mogliby się rozstać przed powrotem z jego ostatniej misji albo przynajmniej jakiś czas temu. Teraz po czasie spotkaliby się ponownie, może jakieś tam sprawy dalej mieliby nieprzegadane? Jak zapatrywałabyś się na spotkanie w jakimś barze? Eden mogłaby tam bawić się ze znajomymi, trochę alkoholu, dłuższy język... Reginald dałby się wciągnąć na scenę i porwać na karaoke? :P ]
OdpowiedzUsuńEden
[ Eden w Nowym Jorku mieszka od sześciu lat, co prawda w międzyczasie miała jakieś tam wyjazdy, ale były to raczej po prostu krótkie wyprawy. Zatem zależy wszystko od tego, jak długo oni byli razem. Jak dla mnie, mogliby zacząć się spotykać właśnie w 2017, gdy on przeprowadzał się do miasta. Ich relacja się rozwijała i rozwijała, a rozstać się mogli przed tą miesięczną misją rok temu albo tuż po jego powrocie. Większy dramat zapewne byłby, gdyby rozstali się przed tą wyprawą. Ona mogłaby go poprosić, aby został albo chociażby zacząć wspominać o tym, że nie może dłużej znieść jego ciągłych wypraw i oczekiwania. Może powiedziała, że jeśli pojedzie, dla niej to będzie koniec. On oczywiście by pojechał, wróciłby, a ona zostawiłaby mu wiadomość, że to koniec i dziękuje za spędzony czas. :P Jeju, skąd we mnie nagle taki dramatyzm, to ja nie wiem.
OdpowiedzUsuńSpokojnie, Eden nie jest aż taką aktorką romantycznych tragedii, więc gdyby się ponownie spotkali po jakimś czasie, nie byłoby tak źle, a prędzej zabawnie ;D W sumie ta impreza wspólnego znajomego ma jak najbardziej sens i ja poszłabym właśnie w tym kierunku.
Skoro nie śpiewa, jeszcze ciekawiej, będzie go chuchro na siłę wciągać na scenę ;P ]
Eden
W internetowej znajomości najbardziej odpowiadało jej to, że nie przenika ona do świata realnego. Potrzebowała Żołnierza po drugiej stronie ekranu, aby pochwalić się swoimi osobistymi sukcesami -tymi drobnymi, których sama nie umiałaby dostrzec gdyby nie on; aby wysłać mu kolejne szkice nowej biżuterii – okazywało się, że facet ma naprawdę doskonały zmysł smaku i gust; aby pomarudzić i poprosić o poradę. Potrzebowała go przede wszystkim do tego, by być sobą, by móc pokazać że się boi, martwi, że czasami się smuci i nawet płacze. Utknęła w świecie, gdzie nie ma miejsca na potknięcie i lubiła to, była silna; ale miała też momenty, gdzie chciała aby jej wrazliwość została dostrzeżona. Nie należała co prawda do ckliwych i delikatnych panienek, ale nie była przecież robotem, nie żyłą tylko skandalami i seksem, miała swoje zmartwienia i wiedziała, że tego ludzie jej najbliźsi nie pojmują. Żołnierz z kolei był od niej najbardziej oddalonym człowiekiem na ziemi – ekran choć budowal porozumienie, trzymał wciąż dystans; jemu jednak nie bała się zaufać i on paradoksalnie wielokrotnie okazywał się najbliższy. Gdy więc odczytała kolejną jego wiadomość, w złości i obawie, ze wszystko co zdobyli runie, zatrzasnęła laptop z mocą i nawet aromatyczna kawa nie poprawiła jej nastroju, choć zajadała ją korzennymi wypiekami.
OdpowiedzUsuńŻaden jej dzień nie był taki sam. Inne wywiady, inne sesje, a nawet jeśli spędzała godziny nad szkicami, czy wertowała dostawców minerałów i kruszców, albo planowała kolejną podróż, czy pokaz, nic się nigdy nie powtarzało. Żyła w ciągłym ruchu, czasami w biegu, czasami z duszą na ramieniu i jednocześnie w większości skupiała się na sobie. Gdy dwa lata temu umarła jej babcia, na pogrzeb przyszła pijana – bo sobie nie radziła, nieważne że dziadek przechodził to ciężej i to jemu było najtrudniej. Gdy po wypadku rodziców wpadła w wir modelingu i skończyła na odwyku, nie chciała się oczyścić, bo było jej łatwiej na prochach – nieważne że dziadkowie którzy przejęli rolę rodziców mieli od niej o wiele mniej sił do życia, a i chęci zanikały przez wnuczkę. Gdy okazało się, że jej młodsza siostra [się chyba tworzy xD] może sprawiać te same problemy, jak nie gorsze, odcięła się od niej, uznając że nie jest jej matką i nie będzie jej wychowywać. Była totalnym przeciwieństwem swojego internetowego przyjaciela, bo w niej nie było nic, za co można by ją podziwiać. Sukces zawodowy? Wielu ludzi osiągneło większy. Oderwanie się od toksycznych relacji? Nadal w wielu tkwi i sama je buduje. Niezależność? To nie to samo co wolność. Zahra miałą więcej wad niż zalet i obawiała się, że jeśli zgodzi się na spotkanie z Żołnierzem, rozczaruje go, zawiedzie, zniesmaczy. Innych ludzi mogła szokować, obezwładniać swoimi występkami, lecz tamtych prowokowała naumyślnie. Potrzebowała jednak jednej osoby, takiego jednego wyjątkowego kogoś, kto będzie przy niej niezależnie od tego, co nawywija. Bowiem w gruncie rzeczy miała dobre życie, lepsze niż większość ludzi, bo nic jej nie brakowało. Nie chciała jednak tracić tej ich wspólnej przestrzeni zrozumienia, bo z tego co wiedziała, on żył z dnia na dzień, ale także miał swoje koszmary, demony i tym nie dzielił się łatwo. Dlatego po kilku dniach napisała krótko, co myśli na ten temat.
Mój drogi Żołnierzu,
lubię myśleć, że mógłbyś mnie polubić. Nie spotkamy się nigdy.
Czarna Perła
Chęć na opisanie mu nowo zakupionego kompletu szafek i stołów do swojego biura, które urządziła w jednym z pomieszczen ogromnego apartamentu, przeszła jak ręką odjął. Humor jej się totalnie popsuł, a gdy wyjeżdżała z podziemnego parkingu, aby dotrzeć na czas do redakcji modowego czasopisma, wiedziała, że to będzie paskudny dzień. Potem zaczeło padać.
Lubiła wyobrażać sobie, że jej przyjaciel ją zaakceptuje. Że widząc jej twarz, dopasowując treść z maili do treści ogólnie znanych plotek wyssanych przez media z palca – nie zawsze co prawda; nie odwróci się od niej zniesmaczony. Bo w ich prywatnych wiadomościach nie była taka zła, jaką widział ją świat i jaką widziała sama siebie. I co najwazniejsze, nawet nie próbowała go uwodzić przez klawiaturę, a nacodzień trudno jej było nie flirtować chociażby z kurierem, gdy przynosił jej paczki! Tam była kimś innym, kimś kim już nie mogła być w prawdziwym życiu, bo wizerunek jaki sama wykreowała i jkiego się trzymała, to było coś, co też stanowiło jej nieoderwalną część. Lubiła pyskować, szokować i zadziwiać, lubiła sprawiać psikusy i lubiła seks – o to zawsze najgłośniej komentowano. Gdy jednak dojechała do redakcji, posłała kolejnego maila, choć skruchy po szorstkiej odmowie nie było w nim zupełnie.
UsuńPs. Hipotetycznie gdybysmy się spotkali... Gdzie i o której?
Zahra
[ Faktycznie mogłoby być ciekawiej, gdyby to był kolega, dzięki któremu się poznali. Możemy uznać, że wtedy też urządzał urodziny i się na nich poznali, a później zaczęli spotykać. Teraz ten kolega ponownie robi imprezę i się na niej spotkają. Eden mogłaby zrobić takie wielkie wejście z kilkoma koleżankami, przyjść trochę spóźniona, a później zaskoczona, że jest tu także Reginald, ponieważ wcześniej jakoś nie pomyślała o tym, że on może się pojawić. Poza tym mogłaby nie wiedzieć czy chłopak teraz jest na jakieś misji czy też nie. ]
OdpowiedzUsuńEden
Jej także bardzo dobrze rozmawiało się z Reginaldem, zresztą nie tylko w konwersacji Patterson okazał się dobrym kompanem – taniec z nim także zaliczał się do przyjemnych doświadczeń. Nic więc dziwnego, że Savannah cieszyła się, iż podczas przyjęcia udało się jej poznać mężczyznę, nawet jeśli okoliczności ich zapoznania nie były nadzwyczaj miłe, bo przecież dotyczyły niesprawiedliwego traktowania zużytych żołnierzy. Teraz na szczęście również kolega Reginalda, James, wcześniej bardzo poruszony tą sprawą, wydawał się dobrze bawić, dzięki czemu kobieta mogła skupić swoją uwagę na samym Pattersonie. I co tu dużo mówić – podobało się jej to czego się o nim dowiadywała. Przede wszystkim dlatego, że był nietuzinkowy w każdym calu, lecz w żadnym wypadku się tym nie chełpił. Zachowywał się skromnie i przyjaźnie, a przy tym nie sprawiał wrażenia człowieka, który robiłby cokolwiek po to, by komuś zaimponować. W dobie ludzi, którzy nigdy nie uważali się za wystarczająco interesujących, by nie musieć czegoś podkoloryzować, Reginald wyróżniał się jeszcze bardziej.
OdpowiedzUsuńZ ciekawością przyglądała mu się, gdy zaczął szukać czegoś w swej marynarce, ale nie przeszkodziło jej to w odpowiedzeniu na jego pytanie.
– Mimo bezgranicznej miłości do makaronu, niekoniecznie przepadam za włoskimi przepisami. Brakuje mi w nich wyrazu: ostrości chilli, charakterystycznego aromatu kolendry czy ziemistego posmaku curry. Dlatego oprócz autorskich pomysłów na makaron, najczęściej wykonuję przepisy z kuchni indyjskiej.
Odstawiła na blat pustą szklankę po swojej wodzie i uśmiechnąwszy się do Reginalda, wzięła od niego telefon, aby móc obejrzeć wybrane przez niego nagranie. Widząc poszczególne ujęcia, skaczących z wysokości osób, o dziwo nie ogarnął jej jednak strach, choć nie dało się zaprzeczyć, że całość wyglądała raczej niebezpiecznie. Stojący przy niej Reginald był jednak żywym dowodem na to, iż tego typu skoki były organizowane odpowiedzialnie i z głową – inaczej przecież już by go obok niej nie było.
– Uczucie, gdy lecisz w dół musi być niesamowite – powiedziała, bynajmniej nie mając na myśli adrenaliny. Owszem, ta pewnie napędzała człowieka do podchodzenia do kolejnych skoków, ale szatynka skupiła się przede wszystkim na tym, iż taki lot musi być niesamowity ze względu na wewnętrzny spokój, który prawdopodobnie ogarniał wtedy człowieka. Nagle nie liczył się cały trud życia codziennego, wszelkie troski i zmartwienia zostawały zagłuszone przez pęd powietrza świszczącego w uszach. To musiało być wyjątkowe.
– Właśnie sprawiłeś, że mam kolejny cel w swoim życiu – zwróciła się do Reginalda, kiedy nagranie dobiegło końca, a ona oddała mu jego własność. – Chciałabym chociaż zobaczyć coś takiego na własne oczy – dodała jeszcze, nie wiedząc czy skok w jej przypadku byłby możliwy. Nie wiedziała czy nie jest zbyt wielkim tchórzem, ale nie bała się tego przyznać nie tylko przed samą sobą.
Przez chwilę stali jeszcze w miejscu rozmawiając, gdy nagle znikąd zjawiła się jedna z kelnerek, która oświadczyła, że Savannah jest potrzebna gdzieś indziej. Kobieta po raz kolejny tego wieczoru pożegnała więc Reginalda, dziękując mu za tych kilka wspólnie spędzonych chwil, jakie udało im się skraść, a następnie oddaliła się w odpowiednim kierunku.
UsuńNiestety, dalsza część wieczoru obfitowała w pracę – szatynka bezustannie musiała coś koordynować lub zabawiać niektórych z gości, później zaś nadszedł czas, aby żegnać ich u boku Clemensa. Savannah nie miała zatem sposobności, by ponownie znaleźć się w towarzystwie Pattersona i móc z nim spokojnie rozmawiać. Co jakiś czas migał jej jednak w tłumie, ale ten zaczął się już przerzedzać – prawdopodobnie cała uroczystość nie miała potrwać już długo. Kobieta postanowiła więc jeszcze raz, na moment zawiesić swoje obowiązki i znaleźć Pattersona przed jego wyjściem.
– Dobrze, że udało mi się cię złapać – powiedziała kiedy odnalazła go niedaleko wyjścia z sali bankietowej. – Niestety nie mam więcej niż kilka minut, ale chciałam cię odnaleźć. Bardzo miło spędziłam z tobą dzisiaj czas i chętnie bym to powtórzyła, może oprócz tej części, kiedy musiałam pracować – uśmiechnęła się rozbawiona. – Chciałabym więc dostać twój numer, oferując w zamian swój.
Sama do końca nie wiedziała czy oferuje Reginaldowi randkę czy tylko koleżeńskie spotkanie, bo prawdę mówiąc nie miała nawet chwili spokoju, żeby się nad tym zastanowić. Wiedziała jedynie, że niecodziennie spotykała osoby takie jak Reginald, z którymi rozmawiało się jej tak swobodnie, a przecież Savannah była bardzo towarzyska i miała setki okazji do poznawania ludzi. Nie chciała więc, aby okazja bliższego poznania mężczyzny przeszła jej koło nosa, a że była bezpośrednia – nie wstydziła się też o to zawalczyć.
[Widok, który przedstawia zdjęcie jest po prostu przepiękny, super, że miałaś okazję zobaczyć to na żywo ♥
Co do naszego wątku – co Ty na to, aby założyć, iż Reg & Sav spotkali się po bankiecie kilka razy na kawę, dzięki czemu lepiej się poznali, aż w końcu umówili się na kolację u niej lub u niego? Reginald mógłby mieć gorszy humor ze względu na nawracające wspomnienia/zły dzień w pracy ratownika i wtedy kobieta mogłaby wykazać się czymś więcej niż tylko zdolnością do lekkich i przyjemnych rozmów.]
Savannah
Eden poznała Jasona krótko po swojej przeprowadzce do Nowego Jorku. Był jedną z pierwszych osób, które udało jej się tu zapoznać, a okoliczności ich spotkania nie należały do najzwyklejszych. Kobieta złapała tak zwaną gumę, a mężczyzna zaoferował jej swoją pomoc przy wymianie koła. Oczywiście nie obyło się przy tym bez feministycznej przemowy, lecz ostatecznie skończyło się na sprawnym samochodzie, kolacji i znalezieniu wspólnego języka. Prawdopodobnie połączył ich przede wszystkim fakt, iż Jason również niespecjalnie radził sobie z lewarkiem. W ten właśnie sposób rozpoczęła się ich przyjaźń, która trwała niezmiennie do dnia obecnego. W swojej relacji nigdy nie przekroczyli neutralnej granicy, świadomie nie wkraczając w sfery romantyczne, gdyż żadne silniejsze uczucie nigdy między nimi nie zaiskrzyło. Dzięki temu uniknęli niezręcznych sytuacji, nie psując tym samym dobrej znajomości. Dlatego Eden nie wyobrażała sobie, iż miałoby jej zabraknąć na jego urodzinach, w szczególności, gdy były jubileuszem i świętować mieli jego pożegnanie z dwójkę z przodu, a zastąpienie jej trójką.
OdpowiedzUsuńEden, choć nie należała do osób stricte spóźnialskich, pojawiła się na imprezie odrobinę po czasie, od razu po wejściu do środka zauważając, iż zapewne zjawiła się jako ostatnia. Miała na to jednak dobre wytłumaczenie, jakim był jej zepsuty samochód, który ostatecznie nie chciał z jakiegoś powodu odpalić, co zresztą raz na jakiś czas mu się po prostu zdarzało. Podejrzewała, że mechanik naprawiał go tymczasowo, byle tylko pojawiła się u niego ponownie. Brunetka, pomimo tego, iż uwielbiała Blue, kompletnie się na samochodach nie znała, nad czym zapewne powinna ubolewać. Ostatecznie uznała to za znak z góry, który mówił tyle, że powinna pojawić się taksówką i podczas wieczoru nie przejmować tym, iż prowadzi, lecz po prostu dobrze się bawić.
Ubrana była w koszulkę ze słynnym napisem „They don't know that we know they know we know”, który był cytatem z serialu, który zdarzyło jej się wspólnie oglądać właśnie z Jasonem. W rzeczywistości zarwali kilka nocy, gdy Eden przyznała, iż nigdy nie rozumiała zachwytu nad tą produkcją, z kolei przyjaciel obrał sobie za cel zmienienie jej stanowiska. Ostatecznie w tej kwestii niewiele się zmieniło, lecz dobrze wspominała wspólny czas, który spędzili przed telewizorem w towarzystwie butelek piwa i popcornu. Czarną koszulkę skompletowała z białymi poszarpanymi szortami, co zapewne nie tworzyło zbyt imprezowego stroju, w szczególności, gdy dostrzegła kilka kobiet ubranych w sukienki. Ona jednak często ubierała się mniej stosownie, niż sytuacja tego wymagała i choć w swojej szafie miała wiele oszałamiających kreacji, często decydowała się na coś prostego, bądź jak w tym przypadku, sentymentalnego.
Rozejrzała się po zgromadzonych osobach, poszukując twarzy jubilata, gdy dojrzała jego uśmiechniętą twarz i machającą dłoń, którą próbował zwrócić jej uwagę. Zrobił kilka kroków w jej kierunku, więc ona szybko ruszyła w jego stronę, skupiając na nim całą swoją uwagę. Spotkali się zapewne w połowie drogi, szybko go uścisnęła, gdy tylko znalazła się wystarczająco blisko, witając się z nim radośnie i składając krótkie życzenia urodzinowe. Wiedziała jednak, że mężczyzna nie przepadał za takimi rzeczami, więc szybko sięgnęła do kieszeni spodni, wyciągając z nich małą kopertę z jego imieniem. Wykupiła dla niego skok ze spadochronem, pomimo faktu, iż mężczyzna prosił, aby impreza odbyła się bez tej jego zdaniem zbędnej części, jaką były podarunki. Zdaniem Eden było to jednak niedopuszczalne, a ona już jako dziecko została nauczona, iż w urodziny każdy zasługiwał na prezent, nawet jeśli miał to być malutki, czasami nawet praktycznie bezwartościowy drobiazg. Ostatecznie najważniejsze były intencję i sama świadomość, że ktoś myślał właśnie o jubilacie przy wyborze prezentu lub chociażby trudził się na tyle, by o tym przynajmniej pamiętać.
- Nim coś powiesz, nie jest tak naprawdę zapakowany, więc to nie prezent. Robiłam porządki w szafie i uznałam, że ten świstek jest mi zbędny. - rzuciła na wstępie, powstrzymując go od słów sprzeciwu. Jason znał ją wystarczająco długo, by wiedzieć, że jakakolwiek próba odmowy w kontakcie z nią nie ma tak naprawdę sensu, ponieważ ostatecznie Eden i tak postawiłaby na swoim. - A teraz musimy wypić twoje zdrowie. - dodała, obejmując go w pasie i odwracając się, by ruszyć w stronę baru, skąd przyszedł Jason. W lokalu nie było aż tak dużo osób, lecz spora część zebrała się przy ladzie, zapewne przez to kobieta wcześniej nie dostrzegła twarzy mężczyzny, którego porzucił Jason, by móc się z nią przywitać. Jednakże, gdy znaleźli się wystarczająco blisko, nie mogłaby go przeoczyć, ani tym bardziej oderwać od niego wzroku. Jej twarz zastygła w wyrazie zaskoczenia, a ona mimowolnie się zatrzymała, chłonąc go wzrokiem. Dopiero po kilku sekundach zamrugała, a na jej twarzy pojawił się nikły uśmieszek. Odetchnęła głęboko i zrobiła kilka kroków, by znaleźć się trochę bliżej niego.
Usuń- No, no, no... Tego spotkania się nie spodziewałam. - rzuciła na powitanie, jak zawsze witając się w dosyć specyficzny sposób, co można byłoby uznać za jej znak rozpoznawczy. Zwykle „Witam” najwyraźniej jej po prostu nie wystarczało. Poza tym to była pierwsza rzecz, która przyszła jej do głowy, a rzadko gryzła się w język.
[ Jest świetnie <3 ]
Eden
[Bardzo dziękuję za powitanie i miłe słowa.
OdpowiedzUsuńTwoja karta - WOW. JA dopiero od przedwczoraj bawię się w te kody i jeszcze długa droga przede mną, żeby Ci dorównać .
Jestem też zauroczona samym panem i chętnie bym pomyślała nad jakimś wątkiem, jeśli masz ochotę ;)]
Helen
Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że Savannah nie podziwiała zajęcia jakim parał się Patterson, bo przecież sama otwarcie przed nim przyznała, iż jego życiorys jest imponujący. Nie miała jednak na myśli niczego złego, nie chodziło jej bynajmniej o to, aby móc podbudować swoje ego znaczącą znajomością, prawdę mówiąc, coś takiego w ogóle nie przyszłoby jej do głowy. Szatynka podziwiała zawód Reginalda, gdyż potrafiła sobie wyobrazić poświęcenie jakie się z nim wiązało i to, że mężczyzna świadomie podejmował się tych wszystkich wyrzeczeń był według niej godny podziwu. Mimo to, przez cały wieczór, kobieta nie definiowała samego Pattersona przez pryzmat zajmowanego przez niego szczebla w wojskowej hierarchii, wręcz przeciwnie – bezustannie próbowała dowiedzieć się więcej czegoś o nim samym, poznać osobę, która kryła się za świetnie skrojonym mundurem, choć nie wątpiła, iż jego zawód oraz przeżycia z nim powiązane stanowiły ogromną część jego samego.
OdpowiedzUsuńPoza tym jeśli mieli już być całkowicie szczerzy to należało stwierdzić, iż mężczyzna na tle innych ludzi nie wyróżniał się jedynie szerokimi barkami, ale po prostu swoją urodą – Reginald był przystojny i jakiekolwiek temu zaprzeczanie nie miało większego sensu. Miał wyraźnie zarysowaną szczękę, przenikliwe oczy i atletyczną sylwetkę, czyli dokładnie wszystkie atrybuty, które w społeczeństwie decydowały o tym czy kogoś można było uznać za atrakcyjnego.
Przez kolejnych kilka tygodni, Savannah osobiście mogła się jednak przekonać o tym, że Patterson nie przywiązywał większej uwagi do zainteresowania jakie mu okazywano, mniej lub bardziej ostentacyjnie. Od czasu bankietu udało im się bowiem parokrotnie spotkać, wcisnąć w ich napięte grafiki kilka przyjemnych spacerów letnimi wieczorami i parę rozmów w porze lunchu, które spędzali w kawiarniach z darmowymi dolewkami. Dzięki tym skradzionym momentom, mogli poznać siebie nieco bliżej i spojrzeć na siebie z innej perspektywy, tej delikatniejszej, prywatnej, którą niekoniecznie odsłaniali w towarzystwie swoich współpracowników. Mężczyzna cały ten czas nie zwracał jednak uwagi na spojrzenia posyłane mu przez niektórych przechodniów, w żaden sposób nie chełpił się także swymi osiągnięciami podczas rozmów, a trzeba przyznać, że tych odbywali z Savannah naprawdę wiele. Ani razu nie zabrakło im też tematów do rozmów, ba, można powiedzieć, iż Reginald w obecności szatynki niemal dorównywał jej w gadatliwości, więc wyglądało na to, że mimo krótkiego stażu ich znajomości, oboje czuli się już w swoim towarzystwie naprawdę swobodnie.
To dlatego Savannah nie widziała nic złego w tym, aby zaprosić Reginalda do siebie na kolację pewnego piątkowego wieczoru, gdy wcześniej ustalili, iż oboje mają wtedy wolny czas. Ponownie, tak jak na przestrzeni ostatnich tygodni, nie zastanawiała się nad tym jak mogłoby coś takiego wyglądać dla kogoś z boku – w krótkim czasie szukanie okazji do tego, by spędzić czas z Pattersonem stało się dla niej normalne.
UsuńTego dnia specjalnie wyszła z hotelu nieco wcześniej, by móc wszystko odpowiednio przygotować – chciała aby ten wieczór był miły dla nich obojga. Zadbała więc o świeżość wszystkich składników, uzupełniła braki w swoim barku i posprzątała, dzięki czemu niewielka kawalerka z wnęką, którą zaanektowała na sypialnię, niemal lśniła, choć dalej czuło się przytulny, domowy klimat, który kobieta tak skrupulatnie tworzyła przez lata.
Kończyła właśnie układanie talerzy na okrągłym stole, stojącym w centrum pomieszczenia, gdy do jej uszu dobiegł dźwięk dzwonka. Wytarła dłonie w pastelowo–niebieski fartuch, który chronił jej beżową sukienkę przed wszelkimi zabrudzeniami, po czym podeszła do drzwi, żeby zaraz ujrzeć w nich znajomą sylwetkę.
– Dobry wieczór – przywitała się i wpuściwszy mężczyznę do środka, musnęła ustami jego policzek, tak jak robiła to podczas ich ostatnich spotkań. – Nie miałeś problemu ze znalezieniem adresu? – spytała, przechodząc ze swoim towarzyszem do kuchni. – Czego się napijesz? Wino, whisky, czy może dżin z tonikiem? – zaproponowała z ciepłym uśmiechem i otworzyła lodówkę, by móc wyjąć to czego zażyczył sobie mężczyzna.
[Fajnie, że pomysł Ci podpasował :)]
Savannah
Brunetka słynęła z tego, iż była osobą bardzo spontaniczną i często wiele decyzji podejmowała pod wpływem chwili, nie rozkładając wszystkiego na czynniki pierwsze, a tym bardziej nie zważając na konsekwencję. Wielokrotnie szła przez życie jak taran z zamkniętymi oczami, po prostu wierząc, że jej się uda i nic akurat nie stanie na jej drodze. Miała w sobie całkiem sporą szczyptę szaleństwa, z której bardzo często korzystała, czerpiąc z tego garnuszka, gdy tylko nadarzyła się okazja. Tak było również w przypadku otrzymanego zaproszenia na urodziny przyjaciela, którego znała od lat. Nie przejmowała się tym, kto przyjdzie na imprezę i czy pojawi się ktoś, za kim nie przepadała. Nie należała do osób konfliktowych, choć sprzeczki zdarzały się w jej życiu wcale nie tak rzadko, biorąc pod uwagę jej temperament, który potrafił być bardzo gorący i trudny do okiełznania. Ostatecznie jednak z większości sytuacji potrafiła wybrnąć ze śmiechem i w jakiś sposób rozładować napięcie. Co więcej, nawet jeśli pojawiał się ktoś, komu jakimś cudem udało się nadepnąć na jej ogon, po prostu go ignorowała. Do tego typu spraw starała się podchodzić bardzo banalnie i najzwyczajniej w świecie ich unikać. W konsekwencji w ogóle nie zastanowiła się kto pojawi się na jubileuszu Jasona, a jedynie na tym, co powinna mu sprezentować lub na tym, by dopilnować, aby nic naglącego jej w tym terminie nie wypadło. Dlatego tym bardziej nie spodziewała się obecności Reginalda. Zapewne powinno jej to przejść przez myśl, ponieważ koniec końców poznali się właśnie dzięki wspólnemu przyjacielowi, aczkolwiek jakimś cudem nie wpadła nawet na to, by zapytać, czy jej były partner również się zjawi. Nie widzieli się ponad rok, a przed ich rozstaniem Reginald wyjechał, prawdopodobnie właśnie przez to jej podświadomość założyła, iż nie będzie go nawet w mieście. W tym czasie spotykała się wielokrotnie z Jasonem, podejrzewała także, iż jej przyjaciel ma kontakt z mężczyzną, któremu udało się bardzo zawrócić w jej życiu, jednakże nigdy o niego nie pytała i celowo umykała tematem w kompletnie inne rejony, gdy pojawiała się okazja, aby padła jakakolwiek wzmianka o nim.
OdpowiedzUsuńTeraz jednak stała tuż przed nim i mogła chłonąć go całą sobą, co zdecydowanie przytłoczyło jej zmysły po tak długim czasie. Zalała ją fala emocji, którą próbowała mimo wszystko zdusić w zarodku, ponieważ nie wszystkie były przyjemne i z całą pewnością nie chciała się z nimi mierzyć w tym konkretnym momencie. Pomimo burzy, która rozpętała się w jej ciele, niezachwianie utrzymywała lekki uśmieszek na ustach, który był niczym zbroja oddzielająca świat zewnętrzny od uczuć, które wolała zachować dla siebie. Z natury nie należała do osób skrytych, większość znajomych, którym udało się spędzić z nią trochę czasu, bez wahania nazwałaby ją kimś bardzo otwartym, lecz były rzeczy, które zachowywała tylko dla siebie i zaskoczeniem mógł być fakt, iż było ich całkiem sporo.
Musiała mocno się wysilić, by nie dać nic po sobie poznać, gdy przysłuchiwała się ich rozmowie. Jakaś jej część poczuła się ugodzona, gdy Reg jasno dał do zrozumienia, że gdyby tylko wiedział o jej obecności na tej imprezie, nie postawiłby nawet stopy w progu. Sama również była zaskoczona jego widokiem i nie mogła winić Jasona za to, iż jasno nie zaznaczył, kto pojawi się na jego urodzinach. Eden z kolei nie wiedziała, jak zachowałaby się, gdyby ówcześnie została poinformowana o tym małym, lecz istotnym fakcie. Nie lubiła gdybać, lecz zakładała, że ostatecznie pojawiłaby się na przyjęciu, a przynajmniej chciała wierzyć we własną determinację.
— Enfriar fuera, chico. — mruknęła cicho pod nosem, podczas tej ich małej wymiany zdań, której zapewne wolałaby nie być światkiem. W emocjach o wiele częściej zdarzało jej się mówić po hiszpańsku i zapewne to był jeden z tych elementów osobowości, który zdradzał jej rzeczywiste emocje. Zbyt dużo czasu spędziła w Argentynie, by tak po prostu wyplewić ten język ze swojego umysłu. Tam dorastała i poniekąd stawała się osobą, którą jest teraz. Poza tym w niektórych momentach lubiła komfort, który dawał jej fakt pozostawania niezrozumianą.
UsuńSpojrzała na niego zaskoczona tym, iż wreszcie postanowił się do niej odezwać. Zawsze uwielbiała sposób, w jaki wymawiał jej imię. Nie wiedziała dlaczego tak było, lecz odkąd go poznała, uwielbiała dźwięk tych kilku liter wypowiadanych właśnie przez niego. Odwzajemniła jego spojrzenie, przyglądając mu się chwilę dłużej niż to było konieczne. Ostatecznie jednak wygrała jej uparta strona, a ona odwróciła się w stronę barmana, posyłając mu uśmiech, który na jakiś czas spełzł z jej twarzy, by teraz powrócić z większą energią. — To samo co chłopcy. — poprosiła, choć początkowo zakładała, iż wybierze whisky, gdyż był to jej dosyć częsty wybór, który wielokrotnie zaskakiwał jej nowych znajomych. Nie wyglądała na kogoś, kto lubowałby się w mocniejszych alkoholach, lecz tak właśnie było.
— Odpowiem na niezadane pytanie... — zaczęła, opierając się biodrem o blat, by móc znów na niego spojrzeć i przekrzywić lekko głowę. — Ja też jestem zaskoczona tym spotkaniem. — oznajmiła, ponieważ on wcześniej jasno dał do zrozumienia, że jej obecność to dla niego niespodzianka, raczej ta z rodzaju tych niemiłych. — Nie spodziewałam się, że jesteś w Nowym Jorku.
Eden
Podczas ich spotkań, ona także wiele mu o sobie powiedziała, przez co Reginald miał już całkiem niezły zarys tego, jakim człowiekiem była Savannah, zwłaszcza, że w swoich opowieściach niczego nie koloryzowała, otwarcie mówiąc o swoich sukcesach, ale także porażkach. Opowiedziała mu na przykład o swoich studiach, na które poszła głównie ze względu na swoich rodziców, dzięki czemu posiadała teraz dyplom z ekonometrii, choć już po pierwszym roku wiedziała, iż nie planuje z tym zawodem swojej przyszłości. Szatynka co prawda dobrze czuła się w środowisku liczb, a tworzenie skomplikowanych algorytmów zwyczajnie ją odprężało, lecz w ścieżce kariery, jaką wybrał dla niej jej ojciec, Benjamin, od zawsze brakowało jej kontaktów z innymi ludźmi, czegoś w czym kobieta najbardziej się spełniała. Nie winiła jednak swych rodziców za to, że nakłonili ją do podjęcia tych studiów – te wszystkie lata spędzone na New York University wspominała bardzo miło, poza tym wiedziała, iż zarówno Benowi jak i Louise zależało na jej dobrze, pragnęli po prostu, by miała większe perspektywy niż oni sami. Kobieta zdradziła też Reginaldowi jak wyglądały jej początki w branży hotelarskiej, opowiedziała mu też więcej o swoim wolontariacie i tym co kierowało nią, gdy po raz pierwszy zjawiła się w domu opieki. Najpiękniejsze w tym wszystkim było jednak to, że ich rozmowy w żadnym wypadku nie przypominały monologów – każda ze stron zadawała pytania, gdy coś ją interesowało, wymieniali się opiniami odnośnie poszczególnych zdarzeń, czy nabijali się z dawnych upodobań muzycznych. Generalnie, po prostu czuli się w swoim towarzystwie bardzo swobodnie, jakby znali się od lat, a nie kilku tygodni.
OdpowiedzUsuńPokręciła z rozbawieniem głową, gdy mężczyzna przyznał się, że miał problem ze znalezieniem miejsca parkingowego. Cóż, stare budynki miały to do siebie, iż nie posiadały podziemnych garaży, z kolei samych aut w Wielkim Jabłku było zwyczajnie za dużo, więc niewielkie parkingi wcale nie załatwiały sprawy.
– Mówiłam, żebyś przyjechał metrem lub taksówką – rzuciła z rozbawieniem, a potem zamknęła lodówkę, słysząc, że Reginald przyniósł coś specjalnego. Posłała mu szeroki uśmiech, zabierając od niego wino, po czym zawiązała na szyjce butelki czystą serwetkę z czarnego materiału, która pasowała do jej zastawy. – Dziękuję, że o nas pomyślałeś – powiedziała, wyjmując z odpowiedniej szuflady korkociąg. – Mógłbyś? – spytała prosząco mając na uwadze to, aby mężczyzna uporał się z otwarciem wina, a następnie sama odwróciła się do dużej kuchenki, na której stało parę garnków i patelnia.
Savannah nie skłamała, gdy powiedziała Pattersonowi, iż lubi gotować i jeśli mężczyzna miał co do tego jakieś wątpliwości to dzisiaj wszystkie miały zniknąć gdzieś pomiędzy jednym, a drugim daniem. Szatynka, bowiem, nie umiejąc zdecydować się na konkretne danie, przygotowała po prostu wszystko to, co przyszło jej do głowy i naprawdę świetnie się przy tym bawiła. Ugniatanie ciasta, krojenie i smażenie w jakiś sposób sprawiało jej przyjemność, a tego wieczoru dodatkowo towarzyszyła jej myśl o tym, że nie gotowała tylko dla siebie, tym razem miała do wykarmienia kogoś jeszcze, toteż radość z kręcenia się w kuchni odczuwała podwójnie.
– Tak naprawdę to nie wiem – odpowiedziała szczerze, bo zapachy zdążyły się już przegryźć i teraz ciężko było stwierdzić co dało wyczuć się najbardziej. – Pomyślałam, że jeśli mam zrobić w życiu jedną dobrą rzecz to powinno być to zaszczepienie miłości do makaronów w drugim człowieku. Jako szef kuchni mam więc przyjemność zaprezentować panu tagiatelle z gorgonzolą i szparagami – powiedziała, pokazując mu turkusowy półmisek, do którego w międzyczasie zdążyła przełożyć potrawę. – Menu obejmuje także czarny makaron z krewetkami i awokado – dodała, przekładając kolejne danie na następny półmisek. – No i oczywiście makaron udon z duszoną wołowiną – skinęła głową w kierunku z patelni, którą miała zaraz się zająć. – Gdybyś się zastanawiał to każdy makaron też robiły te oto ręce – rzuciła rozbawiona, pokazując mu niewielkie czarne plamki, które zostały na nich po tym, jak barwiła jeden z makaronów mątwą morską. – Na deser mamy też kupne lody. I tak w zasadzie to już teraz mogę zaprosić cię na jutrzejszy obiad, bo nie ma szans, żebyśmy to wszystko przejedli – nie przesadzała, choćby jedli przez najbliższych kilka godzin i tak raczej nie udałoby się im zjeść choćby większej części wszystkich potraw.
UsuńPrzez chwilę zajmowała się jeszcze kuchnią, upewniając się, że wszystko wygląda i smakuje tak jak powinno, po czym zdjęła swój fartuszek i odwiesiła go na specjalny haczyk. W końcu mogli więc usiąść przy okrągłym stole zastawionym półmiskami i spróbować wina, które przyniósł Reginald.
– Proponuję toast za spotkanie – powiedziała unosząc swój kieliszek i uśmiechnęła się ciepło do Pattersona.
Savannah
Znajomość z Reginaldem była tym cenniejsza, bowiem wobec niego mogła pozwolić sobie na bycie sobą, na całkowitą szczerość, okazanie tych emocji, jakich nie mogła pokazać na co dzień. Nie mógł tego pojąć, bo nigdy nie przyznała się, kim tak naprawdę jest, a bezpieczna anonimowość była czymś, co pozwalało jej nabrać dystansu do samej siebie. Ponieważ Williams była postacią znaną w mediach. Szokowała, prowokowała, lecz nigdy nie udawała kogoś, kim nie jest. Była wiarygodna w swym śmiałym i szczerym aż do bólu wizerunku, lecz pzowalała sobie na zbyt wiele, a ponadto, czuła się dziś dużo silniejsza niż nawet te parę lat temu, gdy cieszyła się większą sławą, będąc światową modelką z wybiegów najznamienitszych projektantów. Sama jednak nie dotarłaby tak daleko, sama nie wywalczyłaby osobistych praw do tworzonej przez siebie marki, a co najwazniejsze, sama nie przeskoczyłaby koszmaru, który mógł ją zmiażdzyć. Reginald zaś wiedział, że jest kimś, kto wiele osiągnął, ale i wiele na włąsny sukces pracował i to w niej podziwiał, a tego podziwu jej brakowało – bez otoczki, jaka wisiała ponad nią.
OdpowiedzUsuńZnała wielu wpływowych ludzi już od paru ładnych lat, ale dopiero gdy jeden z surowszych adwokatów wygrał jej sprawę, którą wniosła oskarżając swojego agenta w agencji o molestowanie; ona sama została dostrzeżona i jej zdanie wzięte pod uwagę. Reginald nie potrzebował nic poza parę wymienianych maili, aby ją dostrzec i to dlatego tak go ceniła. Nie chciała jednak wpuszczać go do swojego świata, bo pełen był brudów, zakłamania i wszystkiego tego, czemu się sprzewiała, a wobec czego też sama nie była tak nieskazitelna i szlachetna. Cieszyła się tylko tym, że jej rodzice, którzy zginęli w wypadku pietnaście lat temu, nie widzieli jak się wznosi na szczyt, aby całkiem z niego spaść i na parę ładnych lat grzebać po dnie. Nie widzieli jak ćpała, jak się czyściła na odwyku, ani jak osiągała własne sukcesy, odgradzając murem od ludzi, którym sami córkę powierzyli, ufając że jako modelka jest muzą, czystą inspiracją, bezpieczną jednostką w świecie biznesu. Niestety dla dziadków, którzy potem ją wychowywali tyle dobroci już los nie uświadczył, lecz... Zahra wydawała się dziś skupiona jedynie na własnych korzyściach i silniejsza niż kiedykolwiek. I taką silną, niezależną i wolną już pokazywała przyjacielowi w wiadomościach i taką chciała dla niego być – bez skazy.
Stworzyła swój wizerunek na paru szokujących wydarzeniach. Plotki o tym, że codziennie sypia z kimś innym, już na nikim nie robiły wrażenia. Informacje, że podczas sesji wylizała własną modelkę, albo sama się rozebrała, oddając dla zabawy, też nie budziły kontrowersji, bo to wszystko już było. Ale wszystko to, choć po trochu było prawdą, było przesadzone i wyrwane z kontekstu, a ona wiedziała że ci co ją znają, doskonale o tym wiedzą. Zresztą, przed obcymi, samą sobą, a co dopiero przyjaciółmi (czy rodziną, którą odsunęła od słodko-gorzkiego smaku sławy) nie wstydziła się własnych czynów. Przy Reginaldzie jednak odkryła nieco wrazliwszą i bardziej samotną odsłonę swojego życia, w nim odnalazła kogoś, komu powierza swoje troski, zwierza się z problemów i żali, dzieląc smutkami. I jak długo mogła mu ufać, tak długo gotowa była pielęgnować tę przyjaźń i o nim pamiętać. Była jednak więcej jak pewna, że gdy poznają swoje tożsamości, czar pryśnie. Stąd niemal panicznie bała się spotkać, a tym samym stracić kogoś tak wyjątkowego w swoim życiu. Poza tym gdyby przyłapali ich paparazzi, ich znajomość rozniosłaby się z kolejną falą plotek i cała wyjątkowość by prysła. Egoistycznie chciała go mieć tylko dla siebie.
Gdy otrzymała odpowiedź, pierwszym odruchem było naciśnięcie znaku, aby przejść do edycji tekstu z odpowidzią. Czuła, że swoim wyraźnym i agresywnym sprzeciwem mogła Żołnierza urazić i chciała go przeprosić, on jednak jak zwykle wyrozumiale się z nią obszedł. To także w nim uwielbiała, rozumiał ja nawet, gdy nad wyraz emocjonalnie reagowała, gdy działała bez namysłu i dopiero potem jawnie pokazywała, że z odpisem i komentarzem się pospieszyła. Zupełnie jakby naprawdę ją znał... Aż czasami zastanawiała się, czy aby ta dwuletnia znajomość nie jest jedną z lepiej rozwiniętych przyjaźni, a już na pewno lepiej niż te prowadzone tu obok niej na żywo?
UsuńDrogi Żołnierzu,
dla podóznika kompas to prezent idealny, myślę, że sprawdzi się znakomicie i nie wyląduje na półce jako zbieracz kurzu – osobiście nie znoszę takich podarunków, są całkowicie bezuzyteczne. Nie mogłabym zaproponować nic lepszego, gdybyś pytał o poradę, a wierzę, żę twój kolega na pewno doceni nie tylko sam prezent, jak sam gest i pamięć. ;) Pamiętaj aby na imprezie się wybawić tak, żeby było co opowiadać!
Jutro wybieram się na negocjacje do konferencyjnych sal na 675 3rd Ave, podobno najlepsze głowy biznesu się tam spotykają... Trzymaj kciuki, bo boję się, że okażę się totalnym żółtodziobem, skoro po drugiej stronie staną przedstawiciele z Korei! Gdyby tylko udało się nawiązać współpracę, w tym roku zobaczę skrawek Azji! Byłeś tam kiedykolwiek? Jak najdalej od Stanów się znalazłeś? Ciekawe czy keidykolwiek widzieliśmy te same zakątki świata...
Czarna Perła
Odpisała szybko, specjalnie omijając temat spotkania. Chciała, aby to naturalnie wygasło... Zapamięta jednak propozycje, a może gdy faktycznie kiedyś uwierzy, że dowiadując się kim jest, jej przyjaciel jej nie potępi i sam się nie odsunie, zdecyduje się wysunąć kolejny raz propozycję...? Żołnierz był kimś szczególnym, był jej osobistą ostoją i nie chciała go rozczarować, nie chciała szczególnie rozczarować samej siebie, doświadczając jego rozczarowania.
Zahra nie mogła tego wieczoru do późna siedzieć i czekać na wiadomość, choć sprawdzanie poczty wieczorami stało się jej rytuałem. Przed wspomnianym spotkaniem jednak musiała się przygotować i dodatkowo wyspać, zanim więc cokolwiek przyszło, już się kładła spać.
Zahra
[Ostatnio nie nabył się tutaj za długo, także teraz postaram się, żeby było tak jak mówisz i żeby jednak trochę się w tym NY zadomowił. Jestem pełen podziwu dla dopracowania Twoich postaci, o samych kartach już nawet nie wspominając. Niby to tylko internet, ale jednak jakby czary-mary ;D Wątków Ci pewnie nie brakuje, więc chyba nie będę się wciskał na dokładkę, ale gdyby kiedyś coś, to zapraszam serdecznie, coś pomyślimy. Dzięki za powitanie!]
OdpowiedzUsuńMarcell
Gdy przed ósmą zadzwonił budzik Zahra z jękiem przewaliła się z pleców na bok. Jej ramię samoistnie wystrzeliło w kierunku sprzętu wydającego nieznośny jazgot i z złością stukneła w wieczko, wyłączając ustawiony dzień wcześniej alarm. Podniosła smukłe palce do twarzy i przetarła powieki, dopiero po chwili je uchylając i mrużac natychmiast, gdy ostre światło dosięgnęło jej spojrzenia. Dźwignęła się do siadu i wreszcie wstała, rozciągając ramiona w drodze do kuchni. śniadanie zastąpiła mocna kawa i dwa wypalone papierosy, a po szybkim prysznicu spędziła dobry kwadrans w swojej szerokiej garderobie, namyslając się w jakie łachmany dzisiaj wskoczyć.
OdpowiedzUsuńZahra kiedyś wstawała o piątej, codziennie. Biegała, później jadła pełnoziarniste dwie kromki- jedna z plastrem sera i pomidorem, druga z serkiem twarogowym i rzodkiewką. Następnie wypijała szklankę świeżo wyciśniętego soku i ubierała się w rzeczy z kolekcji, jaką promowała. W modeling poszła jako czternastolatka i dobre dziesięć lat w tym siedziała, po drodze przechodząc sporo. Teraz sama była sobie panią, nikt jej nie mówił co ma nosić, nikt jej nie wskazywał, do kogo się uśmiechać, nikt nie miał prawa zasłonić jej ust dłonią. Miała swoje zdanie i sporo do powiedzenia, co najwazniejsze, nie była pomijana. Przy tym jednak nabyła nonszalanckiej niedbałości, a gdy paparazzi wychwyciło że w totalnym bezguście połączyła na przykład baseballową czapkę z wizytową sukienką, nie przejmowała się totalnym oburzeniem i negatywnymi komentarzami mediów, bo po dwóch tygodniach kreowano jej wybryki jako trendy. Bawiło ją to, jak łatwo można manipulować ludźmi, co więcej, niekiedy z premedytacją torowała sobie drogę do nagłówków gazet, by coś udowodnić – najczęściej samej sobie. Dzisiaj jej szafa wymagała jednak rozmysłu, bowiem spotkanie należało do poważnych, a więc skończyła na wysokich krótkich czarnych szortach i koszulowej białej bluzce w połączeniu z wiązanymi u kostki sandałkami na mocnym grubym obcasie. Krótkie przycięte za ucho włosy przyczesała gładko, utrwalając żelem, na głowę dorzuciła ciemny kaszkiet, a oko podkreśliła jedynie maskarą, na policzki dodając odrobinę różu. Jeszcze dobre pięć, sześć lat temu bez pełnego makijażu nie wyszłaby z domu, dzisiaj jej cera była gładka, jędrna, lśniąca i lubiła gdy czuła jak oddycha.
Wiadomość od Żołnierza przeczytała w drodze na spotkanie. Miał spotkanie godzinę po niej... Mogła go spotkać. Mogła na niego zaczekać. Mogła zburzyć mur anonimowości. Ta mozliwość, żę przejdą obok siebie, miną się w wejściu budynku, albo pojadą kilka pieter wspólnie jedną winda, była pociagająca, aż poczuła jak mrowi ją skóra na przedramionach. Gdy dojeżdżała na miejsce, wciąż nie wiedziała, czy właśnie tego jednak chce.
Na spotkaniu, któe całkowicie pochłonęło jej uwagę, omawiała pozyskiwanie nowych złóż złota. Osobiście brała udział w tym i każdym, który dotyczył jej marki. Ona ją założyła, za nią odpowiadała, ona zatrudniała ludzi na każdym szczeblu, ona była nawet własną ambasadorką, musiała zatem wiedzieć, co się dzieje w jej interesie. A działo się sporo i gdy po niemal dwóch godzinach wychodziła z sali, czuła że jeśli nie zapali zaraz papierosa, rozniesie kogoś w pył. Ceny prac przy wydobyciu były o wiele wyższe niż jeszcze pod koniec zeszłego roku, nikt jej o tym nie uprzedził. Miała jednak środki, musiała tylko dobić targu... Lecz wahała się, mając uczucie, że cena jest zawyżona i niesprawiedliwa. Sama nie była w stanie podjąć decyzji, to nie leżało w jej kompetencjach, musiała się jeszcze skonsultować z kilkoma osobami. Stominutowe spotkanie ją przerosło, gdy zatem wyszła na korytarz, powolnym krokiem skierowała się na tył budynku, by wyjść na klatkę wyjścia ewakuacyjnego wiodącą po zewnętrznej stronie ścian i tam przy schodach zapalić.
Zaciąnęła się mocno grubym Marlboro które zastępowały jej już wszystkie inne uzywki, w jakich swego czasu tonęła i schodziła na dno i uwaznie powiodła ciemnymi tęczówkami po budynku. Nie wypatrywała nikogo w oknach, zresztą przez słońce i tak nic nie mogła dostrzec z zewnatrz, rozmyslała jedynie, czy warto wrócić do środka i odszukać salę, jaką wymienił jej przyjaciel w mailu. Szala korzyści i strat była nierówna, bo mogła go zyskać dodatkowo na zywo, ale mogła go też całkowicie stracić; nie wiedziała co zrobić. Tyle że gdyby nigdy nie ryzykowała, nie zaszłaby tu, gdzie jest teraz... To był trudny wybór.
UsuńSiedem minut później, zatrzymała się przed drzwiami z wybitym numerem 91. Były zamknięte, zaś zza drugiej strony słyszała męskie głosy. Rozejrzała się po pustym korytarzu, zastanawiając się, czy w ogóle dobrze robi, czekając tu na kogoś, kogo nawet nie widziała na oczy i nie wie, czy jest w stanie go rozpoznać, skoro nawet nie podzielili się zdjęciami. Na jej spotkaniu było blisko pięćdziesiąt osób, jeśli z tej sali wyjdzie podobna liczba, nie będzie w stanie choćby zapamiętać połowy twarzy i nigdy nie zgadnie, jak jej Żołnierz może wyglądać. A jednak nie zawróciła, przyciągneła sobie krzesło bliżej drzwi i usiadła na nim, czekając.
Żołnierzu,
czekam.
Czarna Perła
Wysłała wiadomość z chwilą, gdy do jej uszu dobiegł dźwięk szuranych krzeseł. Jeśli był w środku, zapewne odczyta ją za moment, lub w ogóle później, minąwszy ją. Być może jednak los im nie sprzyjał, lecz to nic nie zmieni. Zmienić mogło wiele spotkanie.
Kiedy drzwi się otworzyły, podniosła się z krzesła, napotykając wyłaniające się z środka pierwsze sylwetki. Stanęła prosto, ściskając w dłoni komórkę i zacisnęła lekko usta w niepewności. Zahra Williams nie bywała niepewna, nie wahała się, nie okazywała strachu, ani zagubienia. Świat jej takiej nie widywał, od kiedy wygrała sprawę o molestowanie dziesięć lat temu.
Zahra
Eden i Reginald różnili się na naprawdę wielu płaszczyznach i ktoś, patrząc na nich, mógłby śmiało założyć, iż nie znajdą wspólnego języka, a tym bardziej nie stworzą związku. Jason zapewne również nie zakładał, że sprawy między dwójką jego przyjaciół, których postanowił ot tak sobie przedstawić, nabiorą tak niespodziewanego tempa. Ona w tamtym czasie z całą pewnością nie szukała stałego związku, chociaż jednocześnie przeraźliwie się również przed nimi nie broniła. Jednakże, gdy poznała Reginalda, wiele zasad, które sama sobie narzuciła, poszło w zapomnienie. Potrafił sprawić, iż jej serce biło szybciej, a uśmiech był zawsze szczery. Przy nim czuła ten rodzaj wolności, o którego istnieniu zdążyła przez lata zapomnieć. Samą siebie uważała za ptaka, który nie jest niczym ograniczony, lecz mężczyzna uświadomił jej, że mimo wszystko była w błędzie. Przy nim mogła na chwilę porzucić natarczywą myśl powtarzającą, że powinna troszczyć się sama o siebie, brnąć przez życie w pojedynkę i po prostu jakoś sobie radzić. Był oparciem, którego nie szukała, a którego jednak w jakimś stopniu potrzebowała. Potrafił sprawić, iż wypełniał ją wewnętrzny spokój, gdy znajdowała się w jego ramionach, a jednocześnie czuła się wystarczająco silna, by mogła wierzyć, że zdolna jest przenosić góry. Patrzyła na niego, na to, jakim był człowiekiem, jakie decyzje podejmował i z czym przychodziło mu się mierzyć, dzięki czemu nie potrzebowała większej motywacji do samorealizacji. Jednocześnie bywały chwile, gdy patrzyła w jego tęczówki, a nabierała świadomości, że nie wszystko jest tak kolorowe, jak mogłoby być, a on widział więcej, niż zdołałby opisać słowami. W takich chwilach czuła się z kolei potrzebna. Jednakże pomimo tych licznych przepięknych emocji, które wplatał w jej życie, tych licznych lekcji, które wyciągała z ich związku, ich sprzeczna cele wreszcie zaczęły się mijać, a przynajmniej ona tak to widziała. Odpowiedzialność, której wcześniej się nie spodziewała, zaczęła coraz bardziej ciążyć na jej barkach. Samotne wieczory były gorsze, niż te, które spędzała, nim go poznała. Nigdy nie przyznała tego głośno, lecz w tamtych chwilach przenosiła się myślami do przyszłości, wyobrażała sobie swoją poszewkę w czerwone biedronki i małą lampę, która tworzyła niesamowite wzory na ścianach. Nic jednak nie było w stanie przegonić wszystkich czarnych wspomnień, które ją nawiedzały i w którymś momencie osiągnęła szczyt. Nieważne jak trudna była tamta decyzja, nie wyobrażała sobie wtedy, by mogła podjąć jakąkolwiek inną. Sądziła, iż musi ze wszystkich sił spróbować zerwać ten niewidzialny łańcuch, który ściągał ją do otchłani i utrudniał swobodne oddychanie. Chciała pozbyć się tego ciężaru na sercu, więc po prostu uciekła, z goryczą witając ciężar, który miał zupełnie inną wagę i przytłaczał w zupełnie inny sposób.
OdpowiedzUsuńNie lubiła myśleć o przeszłości i zawsze starała się skupiać na przyszłości, wiedząc, iż tylko to może uchronić ją przed bólem, żalem, czy też palącą tęsknotą, która potrafiła rozrywać ludzi na strzępy. Nie chciała mierzyć się ze wspomnieniami, z obrazami, których się pozbyła, a przynajmniej tak sobie wmawiała, do momentu, aż one nagle wracały i znów ją atakowały. W każdym razie próbowała odciąć się od tego, co było, zatem również o byłym ukochanym starała się myśleć, jak najrzadziej. Łatwiej było powiedzieć, niż zrobić, lecz usilnie próbowała, robiąc to, co umiała najlepiej, brnąc do przodu. Teraz jednak mając go tuż przed sobą, niełatwo było stłamsić wszystkie emocje, które pojawiły się wraz z tym spotkaniem. Minęło naprawdę wiele czasu, ona jednak z doświadczenia wiedziała, iż czas to zbyt mało, by ze wszystkich się uporać. Nie mogła powiedzieć, iż niczego nie czuła w związku z jego osobą, ponieważ byłoby to wielkie kłamstwo. Zbyt wiele ich łączyło, a ich sprawy nie zakończyły się w zbyt dobry sposób, by teraz mogła podejść do tego neutralnie.
Słysząc jego odpowiedź, skinęła jedynie głową, przysuwając kieliszek w swoją stronę. Jakaś gorycz, której nie mogła pozbyć się w stosunku do jego pracy i misji, których się w życiu podjął, chciała powiedzieć, iż jak na razie wracał, mogło się to jednak zmienić. Nie powiedziała tego na głos, ponieważ przemawiała przez nią dziewczynka, którą Eden uciszała od wielu lat, udając, że niektóre rzeczy nie istnieją, a przynajmniej powinny pozostać zakopane.
UsuńUniosła swój kieliszek, zerkając w stronę Jasona, by posłać mu mrugnięcie i uśmiech, w ten sposób życząc mu wielu podobnych, a nawet jeszcze lepszym imprez na jego cześć. Przysunęła alkohol do ust, szybko opróżniając zawartość i od razu sięgając po limonkę, próbując się przy tym nie krzywić ani odrobinę, choć jak zwykle poniosła w tej kwestii porażkę. Nie oznaczało to jednak, że zamierzała zrezygnować z kolejnych kolejek, w szczególności za zdrowie przyjaciela.
— To twój wieczór. — skwitowała z uśmiechem, popychając go w stronę gości. Chciałaby spędzić z nim więcej czasu, wiedziała jednak, że nie była jedyną, co więcej, zamierzała go niebawem znów wykraść i zamknąć na chwilę w swoich szponach. Ostatnimi czasy spotykali się o wiele rzadziej, lecz miała świadomość, że to ona była przyczyną tego stanu rzeczy, a także szalony tryb życia, który prowadziła.
— To pytanie ma tylko jedną poprawną odpowiedź, Reg. — stwierdziła, posyłając mu swój firmowy uśmieszek, nim przeniosła wzrok na barmana. — Jeszcze po jednym. — poprosiła, przez chwilę patrząc, jak mężczyzna kiwa głową i zabiera się do przygotowywania zamówienia. Dopiero po krótkim namyśle znów przeniosła wzrok na swojego towarzysza. — Gdybyśmy byli na jednej z tych randek, które pokazują w telewizyjnych programach, a ty miałbyś kilkanaście sekund, by powiedzieć mi coś o sobie, co byś powiedział? — zapytała, w ten nietypowy sposób pytając o to, co u niego słychać i jak teraz wygląda jego życie.
Eden
Zerknęła wpierw na materiał, który wylądował na jej kolanach, mimowolnie dotykając go zdrową ręką. Szybko jednak uniosła głowę, gdy Reginald wsparł dłonie o stalowe brzegi, niwelując tym samym pewną odległość, która mimo wszystko przez większość czasu ich dzieliła. W tym momencie zdecydowanie mogła mu się lepiej przyjrzeć i zamiast pozwolić, by lęki przejęły nad nią kontrolę, po prostu lekko się uśmiechnęła, w milczeniu uważnie studiując jego twarz. Nie była jedną z tych osób, które zawsze wiedziały co powiedzieć i często wybierała milczenie i słuchanie tak jak w tym wypadku. Mogłoby wydawać się to niedorzeczne, biorąc pod uwagę jej pracę. Powinna operować słowami, bawić się nimi i pozwalać, by płynęły między jej palcami swobodnie i bez przeszkód. Było tak jedynie na papierze, gdy przelewała swoje myśli za pomocą pióra czy zwykłego czarnego długopisu, których miała dziesiątki w szufladzie swojego biurka. Chyba za bardzo ceniła sobie słowa, by tak bezwiednie je marnować. Znaczący wpływ na to miała również jej nieśmiała strona, której nigdy przecież się nie wyzbyła. Nie należało również zapominać o tym, iż Reginald był bardzo absorbującą osobą, jak również onieśmielającą, nie tylko ze względu na swoją posturę czy wykonywany zawód. Jego postawa, zachowanie, to jak pewnie się poruszał czy nawet jego skrupulatne działanie sprawiały, iż niektórzy mogliby poczuć się zawstydzeni. W jej przypadku po części tak właśnie było, lecz pomimo tego wszystkie, Reginald miał również coś, co nie pozwalało jej odwrócić od niego wzroku w tamtym momencie. W tamtej chwili przypomniał jej się fragment Anny Kareniny. „Zszedł na dół starając się nie patrzeć na nią zbyt długo, jak nie patrzy się na słońce. Ale nawet nie patrząc na nią widział ją, jak widzi się słońce.” Nie potrafiła inaczej tego wytłumaczyć ani ubrać w trafniejsze słowa, ponieważ te jej zdaniem odpowiednio oddawały to, w jak szczególny sposób Reginald przyciągał spojrzenia i skupiał na sobie uwagę, nawet w ten nieświadomy i niezamierzony sposób.
OdpowiedzUsuńPosłała mu lekko pytające spojrzenie, ponieważ poczuła się skołowana jego odpowiedzią, a zarazem odrobinę zaciekawiona. Patrząc na to obiektywnie, nigdy wcześniej nie zastanawiała się specjalnie szczegółowo nad prawami, jakie obowiązują pacjentów, którym ratownicy udzielali swojej pomocy. Wątpiła jednak, by Reginald w jakikolwiek sposób podkolorowywał rzeczywistość, przedstawiając jej bardziej ubarwioną wersję. Zdążyła go poznać wystarczająco, by mieć pewność, iż ukazywał świat takim, jakim był wraz z jego wszystkimi ciemnymi odcieniami; nie był typem człowieka, który doszukiwał się we wszystkim przesadnej dramaturgii czy tym bardziej sam jej dodawał. Nie wierzyła, by mogłaby tak się pomylić co do niego, toteż od razu mogła założyć, iż mówił jej prawdę, odnoście tego, iż pacjenci mogli praktycznie wszystko. Chciała zapytać o to z czym musiał się mierzyć w pracy, podejrzewała, że sama nie byłaby w stanie wyobrazić sobie nawet połowy rzeczy, jakie go spotykały, aczkolwiek jednocześnie nie sądziła, by zadawanie podobnych pytań było na miejscu. Ponadto nie do końca orientowała się w dziedzinie zachowania tajemnicy lekarskiej, a Reginald był jej zdaniem człowiekiem honoru, podchodzącym do pracy poważnie, nie po to zaś by później o niej plotkować. Zakładała, iż wiele jego historii mogłoby być nieciekawych, czasami może zabawnych, lecz jednocześnie miała pewność, że wielu z tych ludzi było w szoku lub mierzyło się z innymi silnymi emocjami, między innymi z lękiem, tak jak było w jej przypadku. Ostatecznie zatem czuła, iż niektóre ich reakcje mogły być w jakimś stopniu usprawiedliwione.
— Jesteś szczęśliwy? — zapytała szybko, gdy tylko uzyskała pewnego rodzaju pozwolenia, a także, gdy Reginald wyprostował się tworząc między nimi pewny, co prawda w dalszym ciągu niewielki zważywszy na wymiary karetki, dystans. Wiedziała, iż jej pytanie zapewne nie jest typowe. Mogła zapytać o, to kiedy miał ostatnią misję, kiedy szykował się do następnej, na jak długo zostawał w mieście, czy nawet o to, jak bardzo jego życie się zmieniło od momentu, w którym przestali pisać. Minęło naprawdę wiele czasu, podejrzewała zatem, iż w tym okresie jego świat mógł drastycznie się pozmieniać. Bez wątpienia chciała znać odpowiedzi na każde z tych pytań i mogłaby zalewać go nimi jedno po drugim, aczkolwiek zdecydowała się zapytać wpierw o to, czy był zadowolony z punktu, w którym się znajdował. Zakładała, że sama ta jedna odpowiedź będzie w jakimś stopniu wiele mówiła, dając jej tym samym pewne odniesienie do każdego kolejnego pytania.
UsuńOdwróciła głowę lekko na bok, by spojrzeć na mężczyznę. Domyśliła się, iż podczas tego zabiegu będzie musiała mu mimo wszystko pomóc, a przynajmniej unieść rękę i pozwolić mu wykonać swoje zadanie. Jednakże ta świadomość nie likwidowała lęku przed bólem, którego jej umysł, nie zważając na użyty wcześnie aerozol, oczekiwał. Pomimo tego uniosła lekko rękę, nie spuszczając wzroku z dłoni Reginalda, które zajęły się zapięciem stabilizatora. Na całe szczęście ból był znikomy, podejrzewała, iż płynął bardziej z jej umysłu, choć uczucie w dalszym ciągu było nieprzyjemne. Spodziewała się jednak czegoś gorszego, zatem po wszystkim odczuła pewną ulgę.
— Gustownie. — skwitowała z krzywym uśmieszkiem, unosząc wzrok, by móc na niego spojrzeć.
[ Przepraszam, że zajęło to tak długo! Podczas pisania pierwszej wersji padł mi laptop, a zabranie się do pisania od nowa praktycznie tego samego jest co najmniej irytujące ;P ]
Liliana
Zahra w pierwszym odruchu odcięła im drogę do poznania się w rzeczywistości, bo nie była kimś, kto jest zdolny się tak uzewnetrzniać, jak gotowa była to robić w mailach. Przez swoją sławę i historię, która w mediach była rozdmuchiwana od piętnastu lat, wiedziała, że pewne zachowania, ataki niekiedy, stanowią najskuteczniejszą metodę obrony siebie samej. Zatem Zahra znana powszechnie, nie byłaby zdolna zachwycać się widokami na Węgrzech, a narzekałaby że są tam ograniczeni pensjonariusze, których nie może przelecieć. Znana w mediach nie piszczałaby z radości po skoku na bungee, bo czuła się wolna jak nigdy dotąd, ale bo było to zajebiste uczucie i dawało strzała jak pastylka na imprezie. To co znał Żołnierz z ich wymienianych zapisków, było o wiele bardziej osobiste i intymne, niż sądził, bo na co dzień Zahra wydawała się pustą, puszczalską i zepsutą babą, która lgnie do każdego nowo poznanego faceta. A taka i owszem, też trochę była,, choć nigdy na to sama nie narzekała. Lubiła żyć szybko i dziko i bez żadnych ograniczeń.
OdpowiedzUsuńKiedy większość mężczyzn się rozeszła, a pod drzwiami została trójka w odświętnych mundurach, zagryzła wargi, lustrując każdego po kolei. Jeden był jak na jej gust za stary i od razu odrzuciła możliwość, że mógłby być jej przyjacielem. Zresztą z tego co na początku przyznał, miał zaledwie trzydzieści parę lat, a po sposobie w jaki rozmawiali, czuła, że musi być pewny siebie i lubić uporządkowane życie, więc wyobrażała sobie, że te cechy są w nim tak mocno zakorzenione, aż od niego biją. Po chwili, nim zdążyła chociażby zgadnąć i wytypować tego, który z pozostałej dwójki jest jej znajomym, pod drzwiami 91. został już tylko jeden mężczyzna. Na dodatek jego zachowanie dało Zahrze pewność, że to właśnie ten, którego szuka. Gdy spojrzał w telefon, później zaś uniósł oczy, lustrując korytarz, podziałało to na nią jak porządny kop. Ściągnęła łopatki i z odrobinę zawadiackim uśmiechem do niego podeszła, lekko wystukując obcasami rytm pewnych kroków o posadzkę.
Nie raz i nie dwa zdarzały się imprezy, czy bardziej wykwintne przyjęcia, na których Zahrze ktoś wpadł w oko. I nie trudno było to dostrzec, pojawiał się wtedy w jej spojrzeniu taki drapieżny błysk i już ofiara wiedziała, że została upatrzona. To była taka charakterystyczna chemia, jaką przesiąknięty był jej chód, jej uśmiech i każde wypowiadane słowo. Jakby wodziła na pokuszenie stojąc z daleka, a ona sama wtedy czuła się seksowna jak nigdy przedtem. Lubiła ten stan, gdy nawet powietrze wokół niej bło smaczniejsze, naelektryzowane czymś, czemu się nie da rady nikt oprzeć. A teraz tym bardziej lubiła widok, jaki miała przed sobą.
- Długo każesz na siebie czekać dziewczynie, Żołnierzu – powitała go bezpośrednio, posyłajc szeroki uśmiech i wyciągnęła doń rękę. - Zahra – przedstawiła się krótko z czystą ciekawością wymalowaną na twarzy, lustrując go uważnie. Nie było to nachalne spojrzenie, bowiem ciemnowłosa jeszcze nie zdecydowała w jakie karty chce tu zagrać.
Nigdy nie zastanawiała się nad tym, czy jej przyjaciel kogoś ma, czy lubi tak pewne siebie kobiety jak ona, czy gdyby na siebie wpadli, spodobaliby się sobie. Nauczyła się go słuchać, czytać, z czasem dzielić się odrobinę sobą. Pomału oswajała się z nim i po drodze gdzieś zbudowali zaufanie. To była piękna i czysta relacja, której nie chciała stracić i nie było w niej miejsca na aluzje i seks. Zatem musiała podjąć jeden z dwóch kroków, a ten pierwszy i bardziej odpowiedzialny, w sumie jedyny słuszny, wydawał jej się niewygodny. Mogła albo przyznać się kim jest i jakie życie wiedzie i pozostawić mu wybór, czy to zaakceptuje, czy powrócą do maili (choć podejrzewała, że wtedy nie będą wobec siebie tak swobodni). Albo... mogła być sobą i dodatkowo w ogóle go nie tracić. Być Zahrą tu i Czarną Perłą w wiadomościach. Gdyby tylko ten facet nie miał tak szerokich ramion, głebokiego spojrzenia i apetycznie mocnej szczęki, nawet by nie pomyslała o tym, aby go uwieźć i się z nim przespać! Do diaska z wojskowymi!
Usuń- Musisz wybaczyć Perełce, wystraszyła się i kazała mi porwać cię na obiad w ramach rekompensaty za jej tchórzostwo – oznajmiła, wybierając prostszą drogę. Prostszą dla niej, może wyodniejszą, na pewno ciekawszą.
A gdy dłoń mężczyzna dosięgła jej, na dłuższy moment oplotła jego palce swoimi smukłymi, odrobinę mrużąc powieki. Miał mocne, ciepłe i niedelikatne dłonie, to zapowiadało się naprawdę cudownie. Odrobinę już tylko żałowała, że okazał się takim przystojniakiem, dodatkowo zbudowanym jak marzenie kobiety, bo nie tylko buźkę miał ładną... Bo teraz nawet odpisując na jego maile, już inaczej będzie go postrzegać...
- Wszystko ci opowiem – obiecała, bo pewnie odrobinę w tej napaści zbiła faceta z tropu, choć sama zaczynała się po prostu dobrze bawić. - Jaką kuchnię lubisz? - spytała wprost, sięgając po telefon, aby znaleźć odpowiednią knajpę i dokonać rezerwacji. Godzina była zbyt późna na to, ale jednak nazwisko i wpływy miały naprawdę sporo zalet. Pamiętała też, aby aparat wyciszyć, bo gdyby zechciał odpisać, a za moment w jej smartfonie odezwałby się dźwięk, kłamstwo szybko wyszłoby na jaw.
Zahra
Zahra potrafiła grać, w pewnym sensie musiała, bo od tego często wiele zależało. Na spotkaniach inwestycyjnych była nieugieta, choć w gruncie rzeczy zazwyczaj bała się, że przegnie i powie o słowo za dużo. Na imprezach była często zbyt wyzywająca, choć akurat wtedy zwykle wypiła już co najmniej cztery martini. Przy wywiadach była bardziej tajemnicza i uwodzicielska, a na czerwonym dywanie podczas rozdań nagród, nazbyt swobodna. Ogólnie często zdarzało jej się być zbyt, albo za bardzo. Jesli chodzi o kłamstwo, nie brzydziła się nim, obracała się w nim, a choć sama wolała się nie babrać w tym gnoju, teraz nie umiała się wycofać. Nie chciała zresztą też.
OdpowiedzUsuńReginald przerósł jej najsmielsze oczekiwania i najbardziej wybujałe fantazje. Był jej anonimowym przyjacielem, który nie znajdował się w zasięgu do uwodzenia i zabawy. Traktowała to łagodniej, poważniej i szczerzej. Ale gdy teraz go zobaczyła, nie mogła przejść obojętnie. Takich facetów nie spotyka się na ulicy. I nie czuła ani odrobiny wyrzutów sumienia, choć dostrzegła pewien cień w jego spojrzeniu, zdradzający iż on nie dzieli tego entuzjazmu.
Zdarzało się, żę pewność Zahry zniechęcała, albo odstraszała. Ale w gruncie rzeczy nie była złą dziewczyną, a na pewno się nie narzucała. Nawet gdy odrobinę wypiła i stawała się nachalna, było to nieszkodliwe, a odrzucenie umiała obrócić w żart i wyjść z sytuacji obronną ręką. Była jak kot, spadała zawsze na cztery łapy. I miała niejedno oblicze, jak te stworzenia wiele żyć.
- Czy to co widzisz, jest az tak złe? - podchwyciła, rozpoczynając niewinny flirt okraszony pogodnym uśmiechem. Nie byłaby sobą, gdyby nie pozwoliła sobie na zaczepki.
Nie trudno było grać siebie, kto jednoczesnie sobą nie jest. Bo w gruncie rzeczy na monitorze Żołnierz, który teraz się urzeczywistnił, który zyskał wygląd, konkretne imię i konkretne brzmienie głosu, znał zupełnie inną osobę. Mogła być sobą, zachować się jak zwykle, a on na pewno by nie połączył jej, jaką ma przed swoją twarzą, tak blisko siebie, z tą drugą z którą jedynie wymienia maile. Pożałowała jedynie samej siebie, że jest takim tchórzem, ale rozumiała swoje wybory i decyzje i choć zamierzała mu o tym opowiedzieć przy posiłku, nie liczyła, że on też to zrozumie. W jego przypadku sprawy były proste, ale może tylko z jednej perspektywy.
- Musicie być naprawdę blisko, skoro nie zostawiła cię samego – zwróciła uwagę, kierując się do windy. Gdy zjeżdżali w dół, a dosiadło się parę osób, choć nie musiała, to przysunęła się bliżej, niemal dotykając ramienia szatyna. Chciała zbić sobie kilka punktów, dla Zahry i dla nieobecnej Czarnej Perły, mając nadzieję, że mężczyzna się nie zawiedzie. Ona na pewno nie.
Zaproponowała znaną meksykańską knajpę, w której najbardziej znane w tej okolicy były róznego rodzaje zapiekanki z dodatkiem awocado i mango. Ona sama jadała tam rzadko, choć głównie dlatego, bo po prostu nie bywała w tej częśći miasta zbyt często. Było to jedną przecznicę stąd, zatem bez sensu aby jechali samochodem, zaś gdy Reginald wyraził zgodę i dotarli niebawem na miejsce, ujeła go pod ramię przy głównym wejściu i poprowadziła dalej, aż skręcili w boczną aleję dla dostawców.
- Nie bój się, nie zjem cię – zapewniła z rozbawieniem, wskazując na boczne wejście, w którym wyjrzał młody kelner i dostrzegając ich, pomachał, wołając do środka. - Mamy specjalne wejściówki dla vipów – oznajmiła z dumą a chłopaka przywitała uściskiem jak dobrego przyjaciela.
UsuńZwykle gdy Zahra wychodziła na randki, czy na posiłek z kimś, na kogo miała ochotę, było to późnym popołudniem, lub pod wieczór. I wtedy zwykle kończyło się na popularnej restauracji z przyciemnionym światłem, intymnym odgrodzeniem stolików w postaci ustawionych lamp, ozdobnych buduarów, czy czegokolwiek. Taki lokal w burdelowo klubowym wydaniu. Teraz faktycznie była głodna, a poza tym Reginald nie był kimś, kogo znalazła na moment dla uciechy. No... mógł być takim kimś dla Zahry, ale nie dla Czarnej Perły, a była jedną i drugą.
- Dziekuję Mario, nawet nas nie zauważycie – zwróciła się do znajomgo, który zaprowadził ich przez kuchnię, w której zapachy, kolory i duchota sprawiły, że Zahra poczuła jak brakuje jej tchu gdy szli do stolika, ustawionego w pustym kącie przy przejściu z kuchni na salę. Zahra pamiętała jak jeszcze trzy lata temu, stały tu długie regały z zapasowymi talerzami, ale popularność tak wzrosła, że musieli wbudować szafki po drugiej stronie, gdzie też dorobili drugi zmywak, na którym obecnie uwijały się dwie młode panienki o bogatych kształtach.
Usiadła z gracją, na oparcie za sobą przewieszając torebkę i kaszkiecik, który zdjęła z łowy a rękawy koszuli podwinęła aż do łokci, rozpinając guziki na dekolcie. Była po spotkaniu, mogła już zdecydowanie się rozluźnić. Wyprostowana sięgnęła po podane karty menu i posłała towarzyszowi szeroki uśmiech.
- Proponuję zdjąć marynarkę, bo się ugotujesz – zaugerowała, bo choć nie było tu tak gorąco jak przy garach, klimatyzacja by się przydała i odczuwała to wyraźnie, choć była w krótkich szortach. Wiedziała że za moment Mario pewnie podsunie niewielki wiatraczek, który przyniesie chłód i ulgę, ale jak na razie na luksusy musieli poczekać choć parę minut. Ale przynajmniej tu nikt jej nie rozpozna i nie napadnie, a jego nikt nie złapie i nie upomni za noszenie munduru publicznie.
Zahra
Zahra miała wiele twarzy, ale nie brzydziła się żadną. Mogłaby nawet z dumą przyznać, że lubi każde swoje oblicze, choć do niektórych po prostu trudno jej się przyznać. Po pierwsze sama stanowiła twarz swojej marki, po drugie była znana niekiedy nie jako persona, ale jako produkt, od tego zaczęto ją kreować gdy miała czternaście lat. Od pewnych wzorów i schematów nigdy nie ucieknie, więc przykładała to do swoich potrzeb i dostosowywała do nich, tworząc nowe wzorce. Była kombinatorką, która naprawdę wie, jak wyjść na prostą, choć często sama z sobą się gubiła. Jak w tym wypadku na przykład. Jednak ona i Reginald żyli w dwóch róznych światach, a jedyne co mogłaby powiedzieć, że mu zazdrości. Ona nigdy nie będzie tak wolna, jak on.
OdpowiedzUsuńZerknęła na niego krótko, gdy wspomniał o znajomej zza monitora i tylko lekko zacisnęła usta. Przejdą do tej rozmowy w swoim czasie. Chciała samą siebie usprawiedliwić, obrazując to wszystko zgodnie z scenariuszem, jaki przygotowała na poczekaniu. Na prawdę za blisko się siebie znaleźli, aby mogła od tak porzucić tę szansę na spotkanie. Ale też nie wierzyła, aby ją taką zaakceptował. Była za głośna, za wyzywająca, zbyt szalona i zaczepna jak na osobę, którą już poznał. A poza internetem nie umiała być inna. Była więcej jak pewna, że by się zawiódł, a nie chciała być dla kogoś rozczarowaniem. Nie znów. Nie kolejny raz dla kogoś bliskiego.
- Jesli nie wiesz, to dobra nasza, może nie uciekniesz – obróciła jego zdziwienie w żart, lecz tylko jej najwyraźniej było wesoło. Reginald wydawał się poważną, zorganizowaną osobą i zaczynało ją to peszyć, a nawet męczyć. Miała wrażenie, że stara się na próżno, bo w realnym świecie, nigdy nie znajdą porozumienia, bowiem są zbyt różni. Jak do tej pory, tylko ona okazywała jakiekolwiek chęci, czy entuzjazm. Choć może znów zapominała, jak bardzo się od siebie różnią.
Kiedy siedzieli nad kartami menu, ciekawszym widokiem od pozycji oferowanych dań, były odkryte skrawki ciała jej towarzysza. Skórę miał apetycznie zarumienioną, jakby słońce zbyt agresywnie polizało jego skórę zostawiając ramiona bardziej zarumienione, z kolei tatuaże grały przy ruchu mięśni w ten pociągający sposób, który przyprawiał o dreszcze i Zahra musiała się pilnować, aby jej nie przyłapał na tych oględzinach. Musiała zresztą przy okazji opracować plan i wymyslić, co ma mu powiedzieć, bo przecież żadne z nich nie przyszło tu tylko dlatego, bo było głodne. A skoro Czarna Perła ich chwilowo połączyła, mogła też na coś się przydać.
To że nie skomentował nietypowego wejścia i miejsca na stolik nieco ją przybiło. Nie dla każdego tak się starała i nie każdemu chciała zaimponować. Reginald wydawał się jednak głównie zdziwiony, a przede wszystkim zainteresowany swoją internetową przyjaciółką. Czy to możliwe, że ktoś tak skyry i w porównaniu z jej bujnym realnym życiem był ciekawszy? Czy to możliwe, aby była zazdrosna sama o siebie? Zahra zwykła wygrywać każdą potyczkę, ewentualnie drugą rundę, walczyła o swoje sukcesy i wygrane jak lwica i do upadłego. Teraz jednak nie była pewna, jak w ogóle obchodzić się z tym człowiekiem, którego niby znała, a jednak teraz stanowił kompletną zagadkę. I musiała przyznać, żę odrobinę ją onieśmielał, aż miała wrażenie, że jej własna śmiałość go irytuje.
Po zamówieniu ryby w kokonie kukurydzy i dużej schłodzonej margerity (zignorowała fakt, że przyjechała samochodem), zatrzymała spojrzenie na Reginaldzie. Pozwoliła sobie przez kilka chwil topić się w tych niebieskich tęczówkach i nawet uśmiechnęła się lekko, bo przypominały jej koloryt ciepłych wód na Hawajach, które niegdyś odwiedziła. Pytanie mężczyzny jednak skutecznie ściągnęło ją z powrotem do miejsca tu i teraz, gdzie z jednej strony dochodził do nich stłumiony przez drzwi gwar rozmów gości, a z drugiej nieustające granie od kuchni lokalu- brzdęk garnków, polecenia kucharza, odgłosy siekania, tłuczenia i mieszania. Podparła łokiec na krańcu ich stolika i wsparła o dłoń podbródek, lekko opuszczając powieki, jakby ogarnęło ją nagła melancholia.
Usuń- Myślę, że jesteście naprawdę blisko, skoro będąc pod drzwiami nie uciekła bez słowa, a poprosiła mnie, aby ci to wyjaśnić – zaczęła, nawiązując do jego wcześniejszych słów. - Była tam, pod pokojem 91. i wiedziała, że jesteś po drugiej stronie. Ale nie jest łatwo być nią i nie jest łatwo ją zrozumieć, a tym bardziej polubić. Myślę, że po prostu się bała, że jej nie poznasz, a jeśli poznasz, nie polubisz i rozjedzie się ten obraz wyobrażenia i rzeczywistości. Chyba najbardziej obawiała się, że stracicie swoją nić porozumienia – wyjaśniła. - Nie chciała cię zawieźć – przyznała całkiem poważnie, a gdy wrócił Mario z ich napojami, z ulgą zamoczyła usta w swoim drinku. Powiedziała dużo, miała nadzieję, że wystarczająco, aby załagodzić ewentualny zawód, a może i złość mężczyzny. - Na pewno jeszcze osobiście cię przeprosi, ale chyba... na drodze, którą do tej pory prowadziliście, żeby mieć kontakt – z jego perspektywy pewnie brzmiało to jak zgadywanie, ale Zahra wiedziała, była wręcz pewna, że poruszą kwestie spotkania i tego, że do niego nie doszło, mailowo.
Zahra
Związek z Reginaldem przyniósł jej naprawdę wiele wspaniałych chwil, do których z całą pewnością należało wracać z uśmiechem. Sprawiał, iż czuła się kochana i nigdy nie dał jej powodów, by mogła zwątpić w jego uczucia. Jego wyjazdy nie zasiewały w jej umyśle niepokoju w kwestii wierności, nie doprowadzały jej do szaleńczego myślenia o tym, czy ukochany ją zdradza, czy też nie, ponieważ w pełni w niego wierzyła, co więcej, wiedziała, iż był zaangażowany w swoją pracę, wtedy zatem nie miał nawet czasu, by spotkać się z kimś innym. Problemem były demony, z którymi musiała się mierzyć podczas jego nieobecności. Natarczywe myśli związane z przeszłością, które zatruwały ją dzień po dniu. Nigdy nie potrzebowała rozplanowywać swojej przyszłości, z dokładnością co do jednego dnia zarządzić, kiedy weźmie ślub, zasadzi drzewo, zbuduje dom czy też urodzi dziecko. Jednakże w przypadku Reginalda obawiała się, iż nie będzie jej dana żadna z tych rzeczy, lecz ostatecznie skończy tak samo, jak swoja matka. Nie wyobrażała sobie, by mogła pogodzić się z jego stratą, dlatego poniekąd wbrew sobie postawiła mu ultimatum, z góry wiedząc, jaka będzie jego odpowiedź. Rozumiała jego powiązanie z wojskiem, była przecież córką mężczyzny, który oddał życie za swój kraj. Podziwiała zatem Reginalda, lecz jednocześnie uważała, iż nie ma w sobie tych sił, którymi wykazywała się jej matka, wiążąc się z człowiekiem, który ryzykował każdego dnia, jej rodzicielce ostatecznie także zabrakło energii, by pogodzić się ze stratą.
OdpowiedzUsuń— Z pewnością by była. — potwierdziła z uśmiechem bez cienia wątpliwości w głosie. Gdyby to rzeczywiście była ich randka, Eden bez wątpienia chciała, aby spotkanie było bardziej elektryzujące, w szczególności, gdyby miała kogoś poznawać od nowa krok po kroku. Mimo wszystko nawiązanie do programów telewizyjnych i przedstawianych tam randek było pewnego rodzaju próbą przełamania lodów, ponieważ nieważne jak bardzo mogła udawać, iż jest inaczej, powietrze między nimi w dalszym ciągu pozostawało odrobinę cięższe, niżeli by chciała.
Musiała przyznać, iż jego odpowiedź zaskoczyła ją bardziej, niż dała po sobie poznać. Z drugiej strony to właśnie szczerość była od zawsze cechą, którą w nim ceniła. Chciała znać rzeczywistość taką, jaka była, potrafiła zmierzyć się z prawdą, która w jasny, czasami nawet bolesny sposób zostawała jej przedstawiana i nie potrzebowała, by ktokolwiek obchodził się z nią jak z piórkiem. W życiu przeżyła zbyt wiele, by pozwalać sobie na kruchość, co nie znaczyło, iż takowej cechy nie ukrywała w sobie głęboko, tak by tylko nieliczni mogli ją dostrzec. Pilnowała się jednak, by wystrzegać się od jakiegokolwiek zranienia, ponieważ ponowne sklejanie porcelany, jaką tworzyły jej uczucia, nie należało do rzeczy, które chciałaby robić.
Prawda jednakże była po części jak kubeł zimnej wody lub dodatkowy przytyk, który sprawił, iż uruchomiła pewne mechanizmy obronne, zadzierając lekko podbródek ku górze, choć na niewiele się to przecież zdawało, biorąc pod uwagę wzrost Reginalda. Eden nie należała do niskich kobiet, lecz przy nim zawsze czuła się mniejsza, co wcześniej uważała za urocze, teraz za bardziej irytujące i doskwierające. Słysząc jego pytanie, uniosła palec do góry, prosząc tym samym, by dał jej sekundę. Zaraz potem sięgnęła po kieliszek i szybko go wypiła, znów powtarzając rytuał i zagryzając gorzki smak limonką. Od razu też spojrzała na kelnera, który stał teraz kawałek dalej, wskazując na swój kieliszek i gestem prosząc o powtórkę.
— Gdyby to była nasza pierwsza randka, a ty zrzuciłbyś taką bombę, zapytałabym, dlaczego zakładasz, że od razu chcę się z tobą wiązać. Może być przecież tak, że chcę... — urwała, wpatrując się w niego z krzywym uśmieszkiem, nim zrobiła krok w jego stronę, zmniejszając dzielący ich dystans. — Chcę tylko jednej namiętnej nocy, by później móc wspominać o uroczym żołnierzu, a nie zamartwiać się podejmowaniem trudnych decyzji. — stwierdziła, unosząc głowę do góry, by móc pewnie się w niego wpatrywać.
Sama do końca nie wiedziała co robiła, lecz z drugiej strony jej decyzje często były spontaniczne, a tym samym niezbyt przemyślane. W takich momentach nie zważała na konsekwencje czy to, co stanie się później, po prostu żyła chwilą. Chwilą, która jednak od razu została zakłócona, gdy kątem oka dojrzała kelnera, który stawiał na blacie jej zamówienie. Wycofała się na swoje poprzednie miejsce, znów opierając się o blat.
Usuń— Poza tym musisz przyznać, że twoja przemowa byłaby strasznie poważna. Ja za to powiedziałabym, że chociaż mam na imię Eden, bramy raju już dawno zostały przede mną zamknięte, ale moje życie jest wystarczająco szalone, więc nie narzekam. Powiedziałabym, że uwielbiam kuchnię meksykańską i świetnie ją przyrządzam. Ah, no i oczywiście nie wolno zapominać o moich urodzinach, bo znam kilka chwytów karate. — odparła z błyskiem w oczach, sprawiając, iż jej wypowiedź była o wiele luźniejsza od jego wyznania, choć w dalszym ciągu szczera. Mogłaby co prawda wspomnieć o poważniejszych aspektach lub chociażby odnieść się do jego wypowiedzi i wyznać, iż nim zdecydowała się z nim być, przemyślała swoją decyzję, lecz ostatecznie nie mogła przewidzieć, jak trudny będzie ich związek w zestawieniu z uczuciami, z którymi musiała się mierzyć, a o których nie chciała jednocześnie rozmawiać. Nie sądziła, by był to dobry temat do rozmów w barze przy kieliszkach alkoholu, w dodatku na urodzinach przyjaciela.
Eden
Katherine również nie była obeznana ze zwyczajami panującymi na zlotach. Szczerze powiedziawszy, ten był jej pierwszym i nie żałowała ani trochę, że się na nim pojawiła. Była zachwycona, zaś przerwa od pracy każdemu była potrzebna, nawet jeśli ten ktoś starał się robić wszystko, byleby tylko zająć czymś swój umysł. Zdecydowanie za bardzo wpadała ostatnio w pracoholizm, a takie wyjścia były przyjemną odskocznią. Ach, dlaczego pozwalała sobie zapomnieć, że świat potrafi być piękny i mieć tak wiele do zaoferowania? Co jakiś czas na nowo musiała sobie przypominać, jak to jest cieszyć się życiem i tym, co można robić. Możliwości były nieograniczone, często należało jedynie przełamać swój strach przed nieznanym. Tym razem jej się udało i znalazła się tutaj, bez żadnego towarzystwa, sama, ciesząc się z prostych rzeczy. Szkoda tylko, że o wiele częściej pozwalała sobie na nieprzyjemne rozmyślania, spędzając dnie samotnie z kolejną książką oraz wielkim kubkiem wypełnionym, nową w kolekcji, herbatą.
OdpowiedzUsuńSłysząc propozycję mężczyzny, jej usta mimowolnie lekko rozchyliły się w zdumieniu, gdy wbiła w niego zaskoczone spojrzenie. Jej policzki pokryły się lekkim różem, a oczy lśniły w podekscytowaniu. Tego na pewno się nie spodziewała, jednak po chwili opanowała się i zaśmiała, uświadamiając jak głupio musiała przed momentem wyglądać.
— Wybacz reakcję, ale właśnie zafundowałeś mi całkiem niezły prezent — usiadła wygodniej, zapięła pas i ponownie przeniosła wzrok na swojego obecnego towarzysza. — Nie śmiałabym odmówić. I tak poza tym, jestem Katherine. Wiem, że to długie imię, więc skracaj jak chcesz, oby tylko nie Katy — uśmiechnęła się do niego ciepło. Z ekscytacji najwyraźniej włączył jej się słowotok, który czasem ciężko było przerwać. Mimo wszystko dopiero poznała się z tym miłym człowiekiem, więc postanowiła się trochę opanować. Przecież nie na co dzień dostawało się możliwość przejażdżki samochodem, który uwielbia się od lat. Przykro byłoby już na samym początku odstraszyć osobę, chcącą umilić jej czas na tym wydarzeniu. — Przepraszam, jeśli za dużo mówię. I jeśli za często przepraszam — dodała po chwili, marszcząc lekko brwi. Zdecydowanie powinna częściej wychodzić do ludzi, by uniknąć takich sytuacji, gdy nie była w stanie ugryźć się w język i mówiła to, o czym akurat myślała.
Katherine
Podejmując swoją decyzję sama nie wiedziała czy jej pobudki są tylko i wyłącznie egoistyczne. Chciała wierzyć, iż tak nie było, a przynajmniej nie do końca. Reginald był dla niej ważny, zatem liczyła się również z jego uczuciami, odchodząc uznała, że ten krok będzie najlepszy dla każdego z nich. Ona nie potrafiła zasypiać z niewiedzą co się z nim dzieje. Walczyła z tęsknotą i strachem, a oba te uczucia były przez nią od lat znienawidzone. Tym większa zalewała ją gorycz, gdy mężczyzna opuszczał kraj. Jednocześnie wiedziała, że ogromna część serca Reginalda jest na froncie, ku ironii, była to jedna z rzeczy, którymi ją oczarował, ta sama rzecz niestety doprowadziła do rozpadu ich związku. Nie była w stanie przewidzieć czy na dłuższą metę będzie gotowa się z tym mierzyć, nie chciała też żyć z ciągłymi wątpliwościami, dając mu tylko połowę samej siebie, gdy on zasługiwał na całość. Nie chciała stawiać go w sytuacji, w której musiałby wybierać pomiędzy nią a służbą, mimo ultimatum, które zostało mu postawione pod wpływem emocji. Odeszła również w ten, a nie inny sposób po to, by on nie mierzył się z poczuciem winy za rozpad ich relacji. W konkluzji, chociaż nie była to obiektywna opinia, wierzyła, iż odchodząc, robiła to zarówno dla siebie, jak i dla niego. Może istniał inny sposób, mniej inwazyjny, który nie wyglądał, jak szybkie zrywanie plastra, aczkolwiek w tamtym momencie uważała ten scenariusz za najłatwiejszy. Zostawiła mu wiadomość, informując o swoim odejściu i dalej żyła swoim życiem, niestety już bez Reginalda u boku. On również mógł ruszyć do przodu bez towarzystwa ciemnowłosej dziewczyny o wiśniowych ustach. Mogłaby powiedzieć, że było tak, jakby nigdy się nie spotkali, aczkolwiek mijało się to z prawdą, ponieważ po ich związku pozostała masa wspomnień, emocji, a nawet zdjęć czy też innych pamiątek. Do tej pory mogłaby wygrzebać z szafy kilka świstków papieru, które jakimś cudem się u niej znalazły. Były to krótkie wiadomości, które pisała w dziwnych momentach dnia nawet podczas przygotowywania soku z mango. W ten sposób informowała go, iż akurat w tym momencie dnia o nim myślała, o jego uśmiechu, kolorze jego oczu, sposobie, w jaki oddychał przez sen, nieładzie na jego głowie o poranku, jakimś śmiesznym bądź nawet zwykłym wspomnieniu. Czasami było to zwykłe „Te amo” albo rysunek uśmiechniętego duszka czy też gałązki wiśni. Nie wiedziała czemu zatrzymała niektóre z tych karteczek, skoro ostatecznie były kierowane do ukochanego, aczkolwiek wszystkie wiązały się z miłymi wspomnieniami. Nie należała do osób przesadnie ckliwych, nie miała zbyt wielu pamiątek pokroju pierwszego pukla włosów czy własnych mleczaków, aczkolwiek od czasu do czasu ukazywała się w niej większa uczuciowość, która na co dzień zwykle ginęła pod masą uśmiechów i szalonych pomysłów, na które wpadała.
OdpowiedzUsuń— Nadal pamiętasz... — stwierdziła z uśmiechem, a w jej głosie można było usłyszeć pewnego rodzaju podziw. Sama co prawda również nie zapomniała daty jego urodzin, aczkolwiek mężczyźni zawsze przykładali mniejszą wagę do dat i szczególnych okazji. Reginald jednak nie zaliczał się do schematycznych mężczyzn, więc nie powinno jej to dziwić. Poniekąd właśnie dlatego skradł jej zdrowy rozsądek i sprawił, iż stworzyli trwały związek, pomimo jej wspomnień z dzieciństwa odnoszących się do jego zawodu. Ich charaktery znacznie się różniły, aczkolwiek Reg miał w sobie coś, co po prostu ją oczarowało, inaczej nie potrafiła tego ująć.
Co prawda wzmianka o karate mogła być trochę przesadzona, ponieważ ostatecznie uczęszczała na kurs samoobrony i zajęcia bokserskie, na które zapisała się krótko po napadzie, o którym wolała nie rozmawiać. Było wiele rzeczy w jej życiu, co do których stosowała metodę przemilczenia, nie dzieląc się nimi ze światem. Jakaś jej część wierzyła, iż niemówienie o nich sprawi, iż zaczną blednąć i wreszcie rozwieją się na wietrze niczym kurz. Świat jednak o wiele za często udowadniał jej, że teoria ta niestety jest błędna.
Usuń— Skoro mowa o moim szalonym życiu, nie uważasz, że przydałoby się trochę kolorów w twoim? — zapytała z uśmieszkiem i błyskiem w oku, który zawsze sugerował, iż w tym momencie miała już coś konkretnego na myśli, choć nie zdradzała się z tym pomysłem od razu. Po swoich słowach znów trochę się do niego zbliżyła, zabierając mu z dłoni szklaneczkę z trunkiem, unosząc przy okazji brew ku górze w niemym zapytaniu, czy może, chociaż i bez tego pozwoliła sobie na ten gest. Przysunęła szkło do ust, upijając mały łyk, po czym odstawiła szklankę na blat. — To dla Twojego zdrowia. — stwierdziła słowem wyjaśnienia, wzruszając lekko ramieniem.
Eden
Zahra nie przywykła do tego, że ktoś na nią nie patrzy z zainteresowaniem, czy chociażby wyczekiwaniem na to, czy popełni gafę, czy się wygłupi, rozbierze albo inaczej zaszokuje. Całkowicie spokojny i opanowany Reginald, był więc towarzystwem, który nieco zbił ją z pantałyku. Odrobinę liczyła na to, że okaże się zwykłym facetem, o niezłomnym charakterze, z którym łatwo nawiąże wspólny język, a tymczasem miała wrażenie, że dystans między nimi nie zanika zupełnie. Wręcz przeciwnie, jakby budował się mocniejszy z każdą mijaną sekundą, a przecież popisywała się dość subtelnie jak na siebie, organizując im naprawdę wyjątkowe miejsce na posiłek i do tego nie gorszyła go bezpośrednimi propozycjami (a mógł być pewien, że już niejedna niegrzeczna myśl zaświtała jej w głowie). Tymczasem nie pozwalał sobie na nic więcej prócz powagi i gdy była już w połowie swojej margarity, ściągnęła brwi i z postanowieniem, że rozluźni towarzysza, cmoknęła prostując się na swoim krześle.
OdpowiedzUsuń- A jaka jest twoja rzeczywistość? - chwytając go za słowko, postanowiła odejść od tematu Czarnej Perły i jej niepojawienia się. Bo w gruncie rzeczy była tutaj przecież, lecz powiedzieć mu o tym nie chciała, nie mogła zresztą, bo pewnie zdumiałby się jeszcze bardziej. No i gdybanie nad tym, wydawało się po prostu stratą czasu.
Odsunęła się odrobinę od blatu, robiąc miejsce dla Mario, który przyniósł ich zamówienia z uśmiechem. Odstawiła szkło z alkoholem na blat i spojrzała na dania, uśmiechając się lekko – wyglądało to absolutnie pysznie. Usiadła wygodniej i chwyciła za swój widelec, chcąc rozbroić kokon z kukurydzy, aby dostać się do zapiekanej w srodku ryby.
- Służenie w armii to nie jest zwykła praca – zauwazyła z nieskrywanym uznaniem, dłubiąc w swoim talerzu zajadle, aż odsłoniła liście i ujrzała białe mięsko. - To jest powołanie, styl życia tak naprawdę... Czyż nie? - podniosła na niego ciemne onyksowe tęczówki i na moment wpatrywała się w niego wyczekująco.
Znała odpowiedź na to pytanie i na wiele banalnych, od których zaczyna się nowe znajomości. Bo znała jego. Ale w gruncie rzeczy chęć usłyszenia tego ponownie bezpośrednio z jego ust, była o wiele większa, a ona zwykle zaspokajała wszystkie swoje chęci i nieskrepowanie sięgała po to, na co najdzie ją ochota. Teraz chciała poznać Reginalda na nowo, na żywo, jako ktoś zywy, kogo widzi przed sobą. Była zbyt pewna siebie i zbyt lubiła swoje życie, by pamietać, że to właśnie niepewność, a wręcz obawa, że to jaka jest mu się nie spodoba, doprowadziła ich do momentu, w którym on uznaje ją za kogoś obcego. On traktował ją jak kogoś, kogo spotkał pierwszy raz w zyciu, a to w pewien sposób też otwierło im nowe drzwi innej znajomości. Nie wahała sę przed przekroczeniem tego progu.
Jęk uznania dla kucharza wyrwał się z jej pełnych warg, gdy posmakowała mięsa. Posłała w kierunku pracowników szeroki uśmiech, wracając znów uwagą do stolika.
- Za każdym razem gdy tu przychodzę, wychodzę z pełnym brzuchem i wypieszczonym podniebieniem – oznajmiła z zadowoleniem i sięgneła po swój kieliszek, upijając łyk drinka, dla schłodzenia warg. - Jeśli znasz drugie tak dobre miejsce w mieście, postawię ci pomnik – dodała żartobliwie. Przed propozycją, aby ja tam zabrał, jeszcze się wstrzymała, choć musiała ugryźć się w język. Przecież to był jej Żołnierz, znał ją na wylot i choć gra wydawała się zabawna, w pewnych momentach też musiała się pilnować, by nie być aż zbyt swobodna i zżytą z teoretycznie obcym facetem.
Zahra
Zahra i Czarna Perła, jako że stanowiły jedną i tę samą osobę, ale składały się na całość osobno będąc zupełnie róznymi jednostkami, mogły odrobinę zaskoczyć, a może nawet zadziwić Reginalda. Dlatego podjęła spontaniczny krok, rozdzielając swoją osobowość z wymienianych maili, od tej co widują ją ludzie na co dzień, choć możliwe że popełniła błąd. Ale cofnąć czasu nie mogła, a najwidoczniej Reginald nawet jeśli by się dwoił i troił nad rozwikłaniem zagadki powodu jej decyzji, nie pojmie jej wcale. Bo nie znał Zahry, a poznanie jej było konieczne, łącznie z jej historią z ostatnich piętnastu lat, aby pojąć w pełni każde przelane przez monitor słowo i ocenę jej samej, tworzącej pod pseudonimem. Nie mogła mu zresztą prosto z mostu powiedzieć, żę jej decyzję może i szanuje, ale na pewno nie rozumie, bo prędko by się wydało, że coś kręci, a już i tak dość miałą walki z jego zdystansowaniem, by podkopywać samej sobie dołki.
OdpowiedzUsuń- Ała... - mrukneła, odrobinę pochmueniejąc na jego uwagę, iż Czarna Perła o niej nie wspominała nigdy... Zabrzmiało to odrobinę jak przytyk w samoobronie, choć rozumiała, że proste pytanie o jego profesję było zbyt odważnym krokiem wkroczenia w prywatną strefę życia mężczyzny. Uśmiechneła się jednak lekko, zupełnie niezrażona i może nazbyt śmiało, wręcz nieostrożnie, spoglądając na niego, wcale nie zaprzestała tematu. - Nie wiem o tobie wiele więcej, niż mówi sam ubiór – skinieniem wskazała na wiszącą za jego plecami na oparciu marynarkę. - Nikt nie musiał mi nic opowiadać, żebym wiedziała, że służysz – zauważyła, bowiem mundur był aż nadto wymowny. - To samo tyczyłoby się na przykłąd księdza, gdybym miała przyjemność z nim jeść, więc... Nasza wspólna znajoma powiedziała mi tylko tyle, że jesteś jej przyjacielem, ale obawia się, że jej realna twarz nie odzwierciedli twojego możliwego wyobrażenia i wizualizacji jej zza ekranu. Reszta to ja, moje wnioski, domysły i zgadywanki.
To co wiedziała o żołnierzach, to to że pięknie się prezentują w swoich mundurach. Że mają wytrenowane ciała, zwykle miła dla oka aparycję i niezłomny charakter. Że służąc, często godzą się ryzykować wszystko co mają. Że broniąc ojczyzny, walczą o tych, których nie znają, nie widzieli i nigdy nie ujrzą, a ich bohaterstwo nie jest doceniane, mimo wznoszenia na piedestały. Że wiele osób które zawdzięczają im naprawdę mnóstwo, nigdy nie będzie mieć możliwości powiedzieć dziękuję. Że są anonimowymi bohaterami. Nie wiedziała jednak jak się z nimi żyje, jak całuje, czy kocha. Nie wiedziała jak się z nimi rozmawia, jacy są poza jednostką, prywatnie i w domu. Nie wiedziała jak można się z nimi kłócić, czy są pamiętliwi, agresywni, czy często miewają koszmary przywozone z frontu i jak ich to morduje od środka. Właściwie wiedziała mniej niż więcej, a teraz rozpalała się lampeczka ciekawości za sprawą spotkania Reginalda. Aczkolwiek on nie wydawał się chętny do uchylenia rabka tajemnicy i odkrycia przed nią tego, co nieznane.
- A jak to jest z tobą? - spytała wprost. W sumie... teraz gdy ją tak zbył, sama zaczęła wątpić, czy aby na pewno go zna i czy aby na pewno cokolwiek o nim wie.
W wymienianych wiadomościach nie kłamała, nie grała, nie pisała tego, co druga strona oczekiwała, czy chciała odczytać. Była szczera i nie bała się mieć innego zdania, nie unikała nawet konfrontacji w róznicy oceny jakiegoś wydarzenia, czy poglądu. To jej się najbardziej podobało, że mogli nawet być po przeciwnych stronach, a każde szanowało tego drugiego, aby go wysłuchac, przyjąć drugą opinię i ewentualnie ją przedyskutować. Teraz zaś miała wrażenie, że cokolwiek nie powie, zostanie zbite jak banał i zignorowane, albo przyjęte z cichym rozumiem. Trochę tak jakby waga jej zdania tutaj, w realnym świecie, całkowicie spadła do minimum.
Usuń- Nie miałam na mysli konkretnej kuchni - sprostowała, skubiąc rybę i nabierając kolejny kawałek na widelec. - Chodziło mi ogólnie o lokal, który nigdy cię nie zawiódł -wyjaśniła. - Znasz taki? - przechyliła głowę, obserwując go i wyprostowała nogi pod stołem, aby jedną założyć na drugą i niby przypadkiem trąciła go lekko stopą. Niby przypadkiem i niby uśmiechnęła się przepraszająco, ale de facto nie poczuła skruchy. Ot takie małe zaczepki.
Zahra
Uśmiechnęła się widząc ten niezadowolony grymas, który przemknął po jego twarzy, po tym, jak postanowiła podkraść mu szklaneczkę z alkoholem. Oczywiste było, iż wcale nie obawiała się o jego zdrowie, ponieważ była pewna, że Reginald mógłby pochwalić się niemal idealnymi wynikami badań. Podejrzewała nawet, iż jego kondycja była znacznie lepsza od tej, którą mogłaby zaprezentować Eden, mimo iż kobieta starała się dbać o zdrowie jak najlepiej, a przynajmniej próbować. Najzwyczajniej w świecie naszła ją ochota na mocniejszy trunek, co zresztą nie było niczym zaskakującym, ponieważ Farris o wiele częściej stawiała na wysokoprocentowe alkohole, niżeli wymyślne drinki.
OdpowiedzUsuń— Nie ma w nim mnie, więc oczywiście, że brakuje kolorów. — odparła z powagą, nim na jej twarzy znów pojawił się uśmiech, a ona posłała mu niewinne spojrzenie, które w jej przypadku było niebywałą rzadkością. — Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać. — przyznała z ledwo dostrzegalną skruchą, gdy zakładała jeden z uporczywych kosmyków ciemnych włosów za ucho, tak by przestał łaskotać jej policzek. Rzadko kiedy przepraszała za swoje słowa, często kierowane nagłym impulsem. Jednakże ich wspólna historia nie należała do najłatwiejszych, a przynajmniej jej zakończenie takowe nie było, zatem obawiała się, iż Reginald nie będzie tak skłonny do używania rozbawionego tonu w odniesieniu do łączącej ich niegdyś relacji. Czas, który spędzili osobno, w połączeniu ze wszystkimi negatywnymi emocjami związanymi z odejściem od mężczyzny sprawił, iż w niektórych chwilach wahała się w jego towarzystwie. Niezwykle trudno było ją speszyć, a tym bardziej zapędzić w kozi róg, bała się jednak, że były partner miał takową moc.
— Nie miałam na myśli całkowitego braku kolorów. Może bardziej spontaniczności, swawoli? Zrobienia czegoś bez zastanawiania się nad tym, co ktoś pomyśli, czy nad tym, co później się wydarzy? — wyrzucała z siebie słowa, nie spuszczając przy tym wzroku ze swojego towarzysza, tak jakby nie dostrzegała nikogo w koło. W barze znajdowało się wiele osób, lecz w tym konkretnym momencie ona widziała tylko jego i na tę chwilę, nie chciała zmieniać tego stanu rzeczy. Wypity alkohol nie pozbawiał jej zdrowego rozsądku, ponieważ wypiła go zbyt mało, by stracić kontakt z rzeczywistością, biorąc pod uwagę, że jak na swoją drobną posturę, cechowała się całkiem wytrzymałą głową. Mimo wszystko, opróżnione kieliszki sprawiały, iż alkohol rozgrzewał ją od środka i sprawiał, że cechy takie jak bezceremonialność czy śmiałość, które na co dzień były widoczne, wyostrzały się jeszcze bardziej.
Zerknęła przelotnie za siebie, na kilka chwil skupiając wzrok na pewnym miejscu, by zaraz znów wrócić spojrzeniem ciemnych tęczówek do Reginalda. Znała go na tyle, by móc śmiało zakładać, że przekonanie go do swojego pomysłu nie będzie należało do zadań najłatwiejszych, można było pokusić się nawet o stwierdzenie, iż graniczyło to z cudem. Jednocześnie jednak wiedziała, że ma w sobie na tyle pokładów wytrwałości i zaciętości, która zakrawała na ośli upór, by wierzyć, iż dokona wszelkich starań, by postawić na swoim. Miała świadomość tego, że potrafi być irytująca i doprowadzać tym samym ludzi do szału, aczkolwiek niektórych rzeczy nie można było zmienić, a ta cecha jej osobowości była właśnie jedną z tych niezmiennych aspektów.
— Myślę, że jubilat zasłużył na jeszcze jeden prezent, wspólny od nas. Musisz mi towarzyszyć. — poprosiła, wyciągając drobną dłoń w jego stronę, poruszając przy tym zachęcająco palcami, jakby to mogło przekonać go do tego, by poszedł z nią w nieznane, choć w rzeczywistości nie zamierzała go wcale wyciągać bardzo daleko, lecz tylko kilka metrów dalej.
Eden
Czarna Perła wiedziała, że jej przyjaciel jest kimś, kto chroni, ratuje i walczy jednocześnie. Wiedziała, że jest w pełni zaangażowany w swoją misję, że nie traktuje tej służby tylko jako pracy i gotów jest się jej poświęcić bez reszty, bo sam dla siebie wybrał ten los. Ona wiedziała, że Żołnierz to mężczyzna pewny siebie, niezachwianie brnący przez życie do przodu, nie mogący pozwolić sobie na wahanie, ani sentyment, acz jednoczesnie nie odbiera mu tego ludzkiej wrażliwości. Wiedziała, że jest charakterem mocnym, acz trawiącym samotnie swoje koszmary, bo przecież od tego zaczeło się ich pisanie i budowanie tej relacji, jaka w dniu dzisiejszym wydawała się niezwykle mocna, bliska i trwała. I to niezaleznie od jej własnych uchyleń od przyznania się do prawdy i drobnego kłamstwa, którym uwieńczyła rzeczywiste spotkanie. Ona, jako ta wyrozumiała, ciepła i wrażliwa kobieta zza ekranu, znała Żołnierza bardzo dobrze i ceniła w nim wszystko, czekała często z niecierpliwością na jakieś napisane słowo z jego adresu i tęskniła za nim, dy nie odpowiadał, modląc się w duchu o jego zdrowie i bezpieczny powrót do domu. Zahra nie mogła wiedzieć o Reginaldzie nic, choć obydwoje byli przecież tymi samymi ludźmi, którzy poznali się na innej płaszczyźnie tego świata. Zahra miała przed sobą nieprzyzwoicie przystojnego i dobrze zbudowanego faceta, który był irytująco niedostepny i pociągający. Zahra siedziałą przy stoliku z kimś, kogo sama nie interesowała i przy kim musiała się zachowywać grzecznie, bo doskonale zdawała sobie sprawę, że jeden jej wybryk skreśli całkowicie ją w oczach mężczyzny, którego w gruncie rzeczy chciała poznać (to, że znali się bardzo dobrze, lecz w rzeczywistości wirtualnej bladło w obliczu tego realnego spotkania).
OdpowiedzUsuńTo że tak trudno było jej złapać kontakt z mężczyzną odrobinę ją zbiło z tropu. Ta jego niedostępność już niekoniecznie, pamiętała bowiem jego rezerwę w odpisach, gdy zaczęli z sobą korespondować. Ale mimo wszystko poczuła się urażona, bo odpychał ją, nawet nie znając. Tego się nie spodziewała, bo zwykle tak prędką oceną i decyzją czy wyrazistą i krzykliwą osobowość do siebie dopuścic, czy nie, to dokonują osoby z sfery, którą wpuszczała do swojego świata z przymusu – chodzi o modeling i całe koło biznesu nakręcające także jej firmę, finanse, handel i marketing. Tyle że tam człowieka przelicza się na wartość rynkową, wycenia się korzyści i straty wynikające z znajomości, a Reginald chyba nie był ekonomistą na poziomie interakcji... Cóż, mogła się mylić. Może ona miała zbyt wysokie mniemanie o nim, tak jak sama obawiała się, że on rozczaruje się poznając jej prawdziwe imię i twarz. Byłoby to sprawiedliwe, za monitorem mogło kryć się naprawdę wszystko.
- Lubię szybkie śniadania – przyznała z lekkim uśmiechem i takim błyskiem w oku, który dla kogoś kto ją znał choć odrobinę, mógł zapowiadać, że już coś wpadło jej do głowy. Bo w istocie już zaplanowała odwiedzić to wspomniane małe miejsce niebawem, a jeśli nie z nadzieją na to, że wpadnie na Reginalda, to na sprawdzenie czy dziupla faktycznie warta jest uwagi. Bo mimo całej swojej sławy, niebywale często szukała miejsc, które pozwalały na swobodę bez obaw, że zza rogu wyskoczy fotoreporter i uwieczni ją nieumalowaną, nieuczesaną, czy wczorajszą.
Zakołysała kieliszkiem w dłoni i upiła znów łyk alkoholu. Ten wydawał się smakować jej o wiele bardziej niż wspomniany posiłek, aczkolwiek nie było to niczym zadziwiającym. Jadała z reguły zdrowo, nie trzymała się restrykcyjnej diety jak przez wiele lat, gdy modelingowała, lecz teraz choć pozwalała sobie na więcej, często też pomijała posiłki. Albo zamieniała je na jakieś świństwo i nie miała potem nawet wyrzutów sumienia! Teraz zaś od całego lunchu bardziej przejmowała się nie swoim żołądkiem, a mężczyzną siedzącym po drugiej stronie stoliczka.
- Byłam tam już na niejednym drinku – oznajmiła z ozywieniem, posyłając mu szeroki uśmiech. Ha! To był pierwszy strzał, który jakoś ich połączył i poczuła niemal fizycznie jak ciężar spada jej z ramion! Może w istocie mieli z sobą więcej wspólnego niż z początku się zapowiadało – czyli nic. - Fantastyczne miejsce, świetna atmosfera – pokiwała głową, nie komentując oferowanego menu. Bo trunek to trunek, ma procent i wypity w dostatecznej ilości i tak człowieka powali z nóg.
UsuńMartini wylądowało na bladzie obok talerza, a ona na powrót zajęła się jedzeniem, wybierając kawałki ryby z kukurydzianego kokonu. Rzuciła mu krótkie spojrzenie, wciąż się uśmiechając, bo wspomniany przez niego bar sprawił, że humor znacząco jej się poprawił i gdy wsuwała kolejny kawałek posiłku do ust, wyprostowała się niemal dumna z siebie. Zahra lubiła mieć rację i ufała swoim przeczuciom, a jedno z nich mówiło, że skoro Czarna Perła i Żołnierz są przyjaciółmi, którzy się znają od podszewki i sobie ufają, to oni , ci sami, w rzeczywistości, też znajdą wspólny język. Moze tylko teraz przyjdzie im to z większym wysiłkiem i w wolniejszym tempie, drobnymi krokami.
- Mam tylko wrażenie, że nieczęsto imprezujesz – dodała, bo choć sama gotowa była choćby dzisiejszego wieczoru wskoczyć w bikini i upić się na plaży w pląsach do muzyki, nie sądziła, że codziennie można spotkać tak Reginalda. W ogóle... wydawał się bardziej poważny w realnym świecie, niż w tym wirtualnym, choć może to kwestia dystansu do obcej osoby, z którą został niejako zmuszony zjeść posiłek. Ona oporów nie miała, ale rozumiała, że nie każdy musi być tak swobodny. - Często tam bywasz? - zagaiła i gdy mijał ich Mario, uniosła dłoń,w skazując na swój pusty już kieliszek. Humor jej teraz dopisywał, zamierzała wrócić taksówką.
Czarna Perła nie była nieśmiała, ale nie była aż tak śmiała jak Zahra. Ta druga zaś nie zbaczała na ocenę i spojrzenia ludzi wokół, bo zbyt wiele razy musiała się im podporządkować i z nimi liczyć, pomijając własne zdanie. Teraz zaś wszystko było odwrotne, sama dla siebie była na pierwszym miejscu. I to niemal aż do niej biło, była jakby niezrażona ewentualną niechęcią, czy zniesmaczeniem. Dbała przede wszystkim o swój komfort, nie licząc się z nikim i niczym i chyba głównie to sprawiało, że tak często lądowała na łamach plotkarskich portalach. A jednak jej prywatne życie, jej dom i rodzina zawsze przez nią chronione, kryły się w cieniu, więc gdy jej telefon zadzwonił, a ona zerkając na wyświetlacz ujrzała kontakt wskazujący na dziadka, skrzywiła się wyraźnie zirytowana, ale i zaniepokojona. Nie musiała odbierać, wiedziała, że telefon oznacza kłopoty z Nalą – kolejne.
Skupiła pytające spojrzenie na Reginaldzie, wyciszając połączenie. Oddzwoni. A dziadek sobie jak zwykle poradzi, więc gdy ona dotrze do domu, czeka ją zaszczytna rola kata. Kochała ich z całego serca, ale czasami miała ich dość.
Zahra
Cóż, zważywszy na to, że Reginald nie spodziewał się tego co zastanie w domu Savannah po tym jak zaprosiła go na kolację, zdecydowanie nie znali się jeszcze zbyt dobrze, bowiem żaden z bliskich kobiecie osób nie posądziłby jej o podanie zamówionej pizzy. Szatynka zdecydowanie za bardzo kochała krzątanie się w kuchni, aby pozbawić się tej przyjemności, zwłaszcza, że niecodziennie miała okazję do tego, aby przygotowywać posiłki dla kogoś innego niż dla samej siebie. Może, gdyby dowiedziała się o odwiedzinach na pół godziny przed przybyciem gości faktycznie skusiłaby się na skorzystanie z usług jednego z pobliskich lokali, który słynął z cudownie wypieczonego ciasta, ale w żadnym innym wypadku takie rozwiązanie nie wchodziło w grę. Prawdą było jednak to, iż do wieczornego spotkania z Reginaldem przygotowała się bardziej niż zwykle, a to wszystko dlatego, że podczas ich licznych rozmów, mężczyzna przyznał się jej, iż nie miał w swoim życiu zbyt wielu okazji do spróbowania wielu dań z makaronem, toteż Savannah chciała mu to umożliwić. Makaron był przecież w jej życiu na szczycie piramidy żywieniowej i gdyby nie to, iż naprawdę lubiła ćwiczenia i poważnie traktowała swoje codzienne przebieżki na pewno dałoby się to zauważyć po jej figurze – mogła sobie odmawiać słodyczy, ale węglowodany w postaci makaronu przynajmniej dwa razy w tygodniu musiały wylądować na jej talerzu.
OdpowiedzUsuń– No dobrze, może masz rację – przyznała, bo faktycznie wszystkich potraw miało starczyć na więcej niż dwa dni. – Ale w zasadzie to tylko lepiej dla nas, jeśli coś ci posmakuje to dostaniesz na wynos. Poza tym, zawsze mogę zabrać trochę do Lakeside, mam tam kilkoro amatorów makaronów – stwierdziła z uśmiechem.
Faktycznie, niejednokrotnie zdarzyło się już przynosić jedzenie do ośrodka, w którym regularnie się pojawiała. Oczywiście nie każdy z rezydentów Lakeside mógł spożywać przygotowane przez nią potrawy, bo z podeszłym wiekiem wiązały się także różnorakie schorzenia wymagające specjalistycznych diet, ale nie dotyczyło to każdego. Poza tym, Savannah często dzieliła się też jedzeniem w punktach wymiany żywności, zanosząc tam wszystko to czego sama nie była w stanie przejeść. Przez lata udało się jej więc opracować idealny system dzielenia się swoimi potrawami w taki sposób, aby nie marnować jedzenia i była to dla niej bardzo ważna kwestia – nie wyobrażała sobie wyrzucać czegoś co było dobre, gdy tyle ludzi na świecie dalej głodowało mimo wszechobecnego postępu.
Z przyjemnością przejechała językiem po dolnej wardze, odstawiając kieliszek na stół, gdy już skosztowała wina. Savannah nigdy nie była najlepsza w rozpoznawaniu składników win, chociaż ze względu na swój zawód, nie raz i nie dwa miała przyjemność spotkania się z profesjonalnym sommelierem. Potrafiła za to stwierdzić kiedy coś jej smakowało i tak właśnie było z trunkiem, który przyniósł Reginald.
– Jest pyszne – pochwaliła, palcem ścierając kropelkę wilgoci z pękatego kieliszka.
Uśmiechnęła się ciepło, gdy Reginald zabrał się za nakładanie dania na swój talerz i sama chwyciła za półmisek wypełniony makaronem ze szparagami.
– Całkiem poważnie mówiłam wcześniej o tym, że moją spuścizną ma być zaszczepiona w kimś miłość do makaronów, więc nie możesz mówić, że ci smakuje tylko ze względu na swoje dobre wychowanie. Jeśli dzisiaj nic cię nie zachwyci prawdopodobnie na naszym kolejnym spotkaniu dalej będę dręczyć cię różnymi makaronowymi wariacjami aż do momentu, w którym się zakochasz. Może nawet zrobimy z tego cykliczne spotkania klubu makaroniarzy? – zażartowała, choć w zasadzie część jej wypowiedzi można było uznać za prawdziwą – naprawdę chciała przekonać Reginalda do makaronu, tak jak on poniekąd przekonał ją do yerba mate, którą po raz pierwszy w życiu skosztowała właśnie w jego towarzystwie.
Usuń– Co się u ciebie działo przez te ostatnie dni? – spytała swobodnie jakiś czas później, nawijając makaron na widelec.
Ostatni raz widzieli się na samym początku tygodnia, gdy wyskoczyli wspólnie na kawę w porze lunchu, bo Patterson akurat miał wolne, a ona miała ten przywilej samodzielnego ustalania czasu swojej przerwy. Od tamtej pory minęło więc już trochę czasu, zaś Savannah przyzwyczajała się do tego, iż oboje raczyli się opowieściami nie tylko o swojej przeszłości, lecz również o tym jak wyglądała ich codzienność. Kobieta zdecydowanie lubiła słuchać Reginalda.
Savannah
Liliana była przekonana o tym, iż było wiele rzeczy, których chciałaby się od Reginalda nauczyć albo chociażby próbować do pewnych kwestii podchodzić w podobny sposób. Może powinna zapytać o to, skąd czerpał siłę, by wstawać każdego dnia, po tych wszystkich rzeczach, które widział, czy też tych, które przyszło mu niestety doświadczyć. Wystarczyło na niego spojrzeć, by mieć pewność, że ma w sobie ogromne pokłady energii, która napędza go do tego, by przeć do przodu i w jakimś stopniu zmieniać świat. Oczywiste było, iż jedna jednostka nie zmieni otaczającej ludzi rzeczywistości, aczkolwiek Reginald był niebywałą osobą, która znaczyła bardzo wiele. Gdyby było więcej osób takich jak on, świat byłby miejscem znacznie piękniejszym. Był bohaterem, człowiekiem z wadami, który mimo wszystko sprawia, że ci, którzy znajdowali się wokół niego, mieli niezwykłe szczęście, kąpać się w swego rodzaju promieniach, które od niego biły. Był swoim własnym słońcem, w znacznym stopniu decydował o tym, co napędza go do działania, nie pozwalając sobie gasnąć. Tak przynajmniej widziała go Liliana. Zapewne w jakimś stopniu go idealizowała, choć ona akurat doskonale wiedziała, że nie ma ludzi idealnych. Przeżyła jednak tyle, by mieć potrzebę zachowania wiary w to, że dobrzy ludzie istnieją, w szczególności porządni mężczyźni. Tacy, którzy nie zmieniają się z dnia na dzień, nie poddają tak łatwo pokusą i słabością. Tacy, którzy są oazą i nie przestają nią być z dnia na dzień. Musiała wierzyć, że istnieją mężczyźni, którzy są przystanią, tą dobrą, która nie roztrzaskuje własnych statków, rzucając je w stronę klifów, patrząc, jak się roztrzaskują. Dzięki temu mogła zachować tę iskrę nadziei, mówiącą, że przyjdzie dzień, może nie jutro czy za miesiąc, lecz za jakiś czas, gdy spotka kogoś, kto odbuduje jej wiarę w pełni, poskłada ją w całość i stworzy z niej jedność, którą w tym momencie zdecydowanie nie była.
OdpowiedzUsuń— W naszym przypadku chyba może być trudno znaleźć łatwe pytania. — stwierdziła w gwoli wyjaśnienia i gdyby nie obawiała się, iż przez jej rękę znów przepłynie nieznośny ból, zapewne wzruszyłaby ramionami. Tak ograniczyła się jedynie do lekkiego uniesienia ramienia po tej zdrowej, zdecydowanie mniej uszkodzonej stronie, co zapewne wyglądało niezdarnie, lecz ostatecznie przecież leżała na noszach, nie prezentując się zbyt olśniewająco.
W życiu nauczyła się, iż szczęście faktycznie nie jest tak prostym tematem do rozmów. Kiedyś zdecydowanie było ono przez nią w jakimś stopniu niedoceniane. Miała dobre dzieciństwo, które nie było pełne przepychów czy luksusów, lecz opierało się na najważniejszych fundamentach takich jak miłość, szacunek czy też zaufanie i oddanie. Miała kogoś, kto trzymał ją za małą, pulchną rączkę, gdy stawiała pierwsze kroki, kogoś, kto ocierał jej łzy po upadku i obmywał skaleczenia. Później do tego wszystkie dołączyła młodzieńcza miłość, która z biegiem lat zmieniła się w prawdziwe, silne uczucie. Miała plany na przyszłość, dobre wykształcenie i poczucie bezpieczeństwa. Zdarzały się momenty, gdy było ciężko, a los nie był łaskawy, aczkolwiek jednocześnie zawsze otaczała się osobami, które mogły ją we wszystkim wesprzeć. Nie było ciężarów, które nosiła w pojedynkę, do momentu, aż wszystko zaczęło się sypiać, cegła po cegle, zostawiając jedynie niezbędne fundamenty. Dopiero po czasie potrafiła określić, czym było szczęście, a było ono niezwykle skomplikowane i bardzo złożone.
Przyglądała się mu, gdy zbierał myśli, czekając na jego odpowiedź w skupieniu, a gdy wreszcie ją otrzymała, odczuła swego rodzaju ulgę. Była szczęśliwa z tego powodu, ponieważ całą sobą wierzyła, że kto jak kto, ale Reginald zasługiwał na to, co dobre. Wiedziała, że w życiu widział rzeczy, które zostaną z nim na zawsze, prawdopodobnie do ostatniego oddechu, zatem nie chciała, by los jeszcze bardziej go obarczał, zrzucając mu na barki coraz to nowsze problemy, tak by nie mógł ich udźwignąć.
Posłała mu smutny uśmiech, który był odpowiedzią na jego ostatnie słowa, nim na chwile pozwoliła swoim myślą odpłynąć, zamykając się w swoim własnym świecie, który czasami był dla niej schronieniem, często jednak przemieniał się w klatkę, z której nie potrafiła uciec. Żałowała, że nie mogła z pełnym przekonaniem odpowiedzieć twierdząco, również zapewnić, że jest w pełni szczęśliwa, tak by jej zielone oczy nie zdradzały prawdy ukrytej głęboko w niej. Kiedyś ktoś powiedział, że czas jest w stanie uleczyć wszystkie rany. Podejrzewała jednak, że to stwierdzenie odnosiło się do ran cielesnych, ponieważ te fizyczne mogły się zagoić. Czasami pozostawała po nich blizna, będąca wspomnieniem złych chwil, lecz także dumą, iż udało się je przetrwać. Momentami wierzyła, że to rany duchowe bolały o wiele bardziej, gdyż nie chciały tak łatwo się zasklepić. Tak naprawdę dopiero niedawno się w tym upewniła. Sądziła, że rany na jej duchu czy sercu zaczynają się goić, dzień po dniu odchodząc w zapomnienie, lecz gdy przeszłość znów w nią uderzyła, wszystko to okazało się tylko marzeniami. Wszystkie skaleczenia ponownie dały o sobie znać, otwierając jej oczy i tłumacząc, że przez ten czas po prostu nie dawały jej się tak znaczące we znaki, lecz nie zniknęły całkowicie. Czuła się jakby wszystkie te zadrapania znów zaczynały piec i nie znała sposobu na to, by ukoić ten specyficzny rodzaj bólu.
UsuńNie mogła mu jednak tego wszystkiego powiedzieć lub po prostu nie była w stanie wydobyć z siebie słów, choć te niemiłosiernie jej ciążyły. Znów chciała zostawić to dla siebie, próbując tym samym uciec od problemów, chociaż wiedziała, że one są o wiele szybsze od niej i ostatecznie, tak czy siak, ją dogonią. To nie zmieniało faktu, iż zamierzała próbować, przynajmniej przez kilka chwil. Dlatego znów wróciła do niego spojrzeniem, odganiając złe obrazy, które zaczynały gromadzić się pod jej powiekami.
— Szczęście to rozległe pojęcie, przychodzi, odchodzi. Czasami stoi za naszymi drzwiami, ogromne i nieosiągalne, czasami przechodzi przez próg i wtedy go nie dostrzegamy. — odparła, przywołując na twarz lekki uśmiech. Zapewne nie było to idealną odpowiedzią, potwierdzeniem czy też zaprzeczeniem, aczkolwiek nie sądziła też, aby Reginald potrzebował którejkolwiek z tych opcji. Widziała po jego spojrzeniu, iż znał prawdę, był wystarczająco domyślni, by poskładać elementy układanki, a przynajmniej te części, które były w miarę widoczne. Nie chciała przedstawiać sobą kupki nieszczęścia, lecz przypuszczała, że podczas ich spotkania na drodze, gdy zobaczyli się po raz pierwszy, a ona próbowała zrobić wszystko, by uciec od jego, czy też jakiegokolwiek dotyku, prezentowała się niczym zagubione zwierze, z dzikim przestraszonym spojrzeniem. Samo to wiele mówiło o jej sytuacji, zatem słowa były prawdopodobnie zbędne.
Wiedziała, że zbliżają się do szpitala, lecz nie sprawiało to, iż odczuwała jakąkolwiek ulgę. Miała jedynie świadomość, że niebawem ktoś zastąpi Reginalda w pełnieniu obowiązków. Zjawi się lekarz, choć wciąż miała nadzieję, że będzie to ostatecznie lekarka, która sprawi, że to wszystko będzie o wiele łatwiejsze. Dzięki towarzystwu Reginalda jej nerwy znacznie się uspokoiły, a demony zostały zepchnięte w kąt, aczkolwiek nie miała pewności, że nie pokażą się w chwili, w której mężczyzna będzie musiał się oddelegować. Wcześniej poprosiła go o to, by został, miała jednak świadomość, że mógł z nią być jedynie do pewnego czasu, ponieważ mimo przeszłości czy listów, które ich łączyły, ostatecznie on był ratownikiem, a ona pacjentką. Pacjentką, która gdyby mogła, wolałaby się go kurczowo trzymać, jego i poczucia bezpieczeństwa, które poniekąd jej zapewniał. Nie miała jednakże w sobie ani tyle odwagi, ani tym bardziej śmiałości.
Liliana
Nie było miejsca na świecie, które nie podobałoby się Marianne. Autentyczny uśmiech zachwytu przemieszanego z ciekawością widniał na jej twarzy, kiedy przemierzała raz po raz długości i szerokości geograficzne nawet w sobie nieznanym kierunku. Ciężko było zliczyć miejsca, w których miała szansę się zatrzymać, czasem zostając na dwa dni, innym razem tydzień lub kilka, a jeszcze innym, na długie, o wiele za długie miesiące. Niczym wytrawna podróżniczka pisała dzienniki, a także robiła zdjęcia w obawie przed zapomnieniem wszystkiego, co kiedykolwiek ją urzekło. A urzec potrafiło ją naprawdę wszystko. Miała w sobie coś z naiwności dziecka dopiero poznającego świat, tę samą ciekawość i gotowość do odkrywania nieznanego, ponieważ wychodziła z założenia, że od każdego, zawsze i wszędzie można się czegoś nauczyć. Zdawała się charakteryzować prawdziwym darem do pozyskiwania cudzej sympatii, nawet jeśli z początku miejscowi brali ją przez jej brytyjski akcent i kilka markowych ubrań za rozpuszczoną dziewczynę, która w ramach jednej z wielu zachcianek zdecydowała się na samotną podróż. Nie bała się pracy, chętnie przyjmując każde wyzwanie, co ostatecznie sprawiało, że nim się obejrzała, potrafiła wniknąć w każdą społeczność, znajdując w niej dla siebie miejsce. A kiedy w końcu to się działo… Uciekała dalej. Sunęła więc palcem po mapie w ten sposób wybierając kolejne destynacje, z tylko sobie znaną wprawą unikając Stanów Zjednoczonych, a wraz z nimi przeklętego Nowego Jorku. Bo o ile sama Marianne sprawiała wrażenie nieustraszonej, tak to jedno miejsce napełniało ją strachem, budząc najgorsze z możliwych wspomnień. Wciąż, kiedy zamykała oczy bez problemu umiała przypomnieć sobie drogę, którą pokonywała każdego dnia jadąc do szkoły. Bez zająknięcia potrafiłaby wymienić wszystkie mijane przecznice, zwracając szczególną uwagę na Bryant Park, przy którym to podczas powrotu Bruno rozpoczynał rozmowy w dni, kiedy była szczególnie milcząca, ukrywając w ten sposób wszystkie nieprzyjemności, które miały miejsce kilka godzin wcześniej. Nienawidziła tego miasta. Jego zapachu, który do dnia dzisiejszego cuchnął dla niej jej własnym strachem, otumaniającego hałasu i całego nieszczęścia, które ją w nim spotkało. A jednak teraz była właśnie tutaj, w nieszczęsnym rodzinnym domu, który po śmierci babki należał już wyłącznie do niej i miał należeć tak długo, dopóki nie upora się ze spłaceniem zaciągniętego u niej przed laty długu. Nie mogła wyjechać, wbrew dygoczącym resztkom serca i drżącym nogom, które były najlepszym dowodem na to, jak bardzo potrzebowała zmiany kontynentu, która tym razem musiała jednak poczekać.
OdpowiedzUsuńTo, co obcym jawiło się jako ciekawość owocująca w niesamowite podróże, w rzeczywistości było jednak niczym innym, jak tchórzliwą ucieczką. Tak było wtedy, dziewięć lat temu, kiedy Marianne pod wpływem emocji zdecydowała się wyjechać i tak było też później. Potrzebowała ruchu, ciągłych doznań i zmian, jakby gonił ją czas, zaciskając na jej szyi uwierającą pętlę, odzywając się za każdym razem, kiedy w którymś z nowych miejsc poczuła się zbyt pewnie. Pobudzała więc samą siebie do ruchu, nie pozwalając sobie na zakorzenienie się gdziekolwiek, bo to prędzej czy później owocowało w zażyłości, a tych Marianne starała się unikać za wszelką cenę, wiedząc, że nie wyniknęłoby z nich nic dobrego. Chroniła ludzi przed sobą, a także siebie przed ludźmi, nie pozwalając sobie na jakąkolwiek bliskość. Nie miała rodziców, do których mogłaby się zwrócić z każdym problemem, chłopaka, który by ją wspierał, ani też przyjaciółki, której mogłaby się zwierzyć z najgłębiej skrywanych myśli. A jednak miała Reginalda. Na tyle, na ile było to możliwe przy braku stałego dostępu do internetu, podczas co poniektórych wyjazdów, ale niezależnie od tego, jak długo by się nie odzywała, miała pewność, że kiedy znów połączy się z siecią, on gdzieś tam będzie, prędzej, czy później gotowy odpowiedzieć na jej wiadomość.
Poruszyła się niespokojnie na dźwięk powiadomienia, dopiero teraz czując, że nogi jej ścierpły, podobnie jak i reszta ciała, od siedzenia w kuckach przy jednym z niemożliwej do policzenia liczbie albumów z rodzinnymi zdjęciami. Trudno było jej się nie uśmiechnąć na widok nowej wiadomości, tak jakby Reginald jakimś cudem wyczuł czego właśnie potrzebuje, a jednak już po chwili mimowolnie zagryzła wargi, przez chwilę się wahając, jakby w tej krótkiej chwili starała się samą siebie przekonać, że spotkanie z nim nie jest aż tak złym pomysłem, jak mogłoby się Mari wydawać.
UsuńHawajska impreza brzmi lepiej niż świetnie. Przynajmniej przez chwilę będę mogła udawać, że wcale mnie nie ma w Nowym Jorku, a właśnie tego mi trzeba!
Odpisała niemalże z przysłowiową prędkością światła, nim zdążyłaby się rozmyślić, dopiero po wysłaniu wiadomości zdając sobie sprawę z tego, jak wielkie popełniła faux pas, którego jej własna babcia nigdy w życiu by jej nie wybaczyła.
Z kolei Hawajska impreza z Tobą brzmi jeszcze lepiej, niż lepiej niż świetnie! Już szykuję deskę surfingową i rozpoczynam treningi tańca hula!
Dopisała momentalnie, już po chwili wysyłając mu kolejną wiadomość, śmiejąc się pod nosem z samej siebie na widok dwóch wykrzykników pod rząd, których zwykle nadużywała, kiedy chciała okazać swoje podekscytowanie, jak chociażby wtedy, gdy pokrótce opisywała Pattersonowi wszystkie te miejsca, które odwiedzała.
Marianne
[Dziękuję ślicznie za miłe słowa i ciepłe powitanie, od razu się fajniej przygodę na blogu zaczyna. ;))]
OdpowiedzUsuńBunny
[Bardzo mi miło słyszeć tyle ciepłych i dobrych słów. W dodatku od kogoś, kto ma tak świetnie dopracowaną postać. Nie będę oryginalna, trochę bardzo pozachwycam się rozbudowaną kartą nie tylko pod względem wizualnym, ale i samej treści. Masz talent!
OdpowiedzUsuńZ pamiętnika medyka przeczytałam już z trzy razy, podziwiam.
Mam nadzieję, że z Mią faktycznie zostaniemy tutaj na dłużej, bo z czasem jest różnie, ale tak tu na blogu macie tak fajnie, że szkoda się żegnać.]
Mia Munroe
[A ja z tego wszystkiego zapomniałam dodać, że Georgina jest piękna i urocza, a nad jej kartą można się rozpłynąć.
OdpowiedzUsuńOchota znajdzie się zawsze i wszędzie, więc jak najbardziej możemy nad czymś pomyśleć.
Jeśli zaczynałybyśmy od pierwszego spotkania, to jedyne na co w tej chwili wpadłam to, że wspólni znajomi Reginalda i Mii mogli zorganizować imprezę (świętowali zaręczyny albo coś mniej zobowiązującego jak urodziny, cokolwiek) i oni znaleźli się na liście gości. Wiadomo jak jest na takich imprezach, ludzie mniej więcej zapoznają się ze wszystkimi, a jak nie to podpici gospodarze im w tym pomagają. Zakładam, że Reginald i Mia mieliby o czym rozmawiać i w którą stronę pociągnąć temat, a żeby móc wątek poprowadzić dalej tak, żeby ich znajomość nie skończyła się na samej imprezie, tuż po niej auto Mii może się zepsuć. Gdy będzie chciała wracać okaże się, że złapała gumę (ktoś celowo dla żartu mógł to zrobić) albo, jeszcze lepiej, w coś przypadkowo wjedzie i pomoc Reginalda będzie nieoceniona. Inna wersja może być taka, że kolega Reginalda zacznie podrywać koleżankę Mii i w ten sposób drogi im się skrzyżują.
Natomiast druga kwestia jest taka, że Mia i Reginald jak najbardziej mogli się już kiedyś gdzieś poznać. Chociażby na wojskowej uroczystości, gdy Mia jeszcze w tym trwała, to jest do dogadania. Generalnie mają tutaj bardzo duży potencjał, a przez to może łatwiej będzie zorganizować im spotkanie w teraźniejszości.
Mia ma chorego ojca, z nerką do utylizacji, ale on ciągle pije i nic sobie z tego nie robi. Któregoś dnia mógłby się doigrać i po świetnej libacji zatruć się alkoholem, przewrócić się gdzieś w okolicy kamienicy, w której mieszka i zaniepokojeni sąsiedzi wezwaliby karetkę. Złożyłoby się tak, że Mia akurat przyjechałaby odwiedzić ojca, wpadłaby w sam środek całej sytuacji z tatusiem oraz ratownikami i jakby było mało wcale nie powstrzymałaby się przed tym, żeby powiedzieć mu, co takiego myśli. Potem jeszcze wściekłaby się na Reginalda, że pomaga takim ludziom a nie tym, co faktycznie tego potrzebują aż wreszcie przeprosiłaby za swoje zachowanie, kupiła nawet kawę na przeprosiny i powspominała dobre czasy.
Tak jakoś te pomysły najpierw wpadły mi do głowy, ale jeszcze nad czymś pomyślę :)]
Mia Munroe
Świat Zahry pod wieloma względami przypominał ten Reginalda. W jej życiu wciąż przewijało się mnóstwo ludzi, gdzie znacząca większość pojawiałą się na jedynie ulotną chwile, tak jak u mężczyzny. I tak samo jak Reginald, także i ciemnoskóra nie była w stanie skupić się na każdym, a tym bardziej ich zapamiętać. Lecz być może ona w przeciwieństwie do mężczyzny częściej była w stanie się zatrzymać i na tych, których spotyka, spojrzeć przychylniej i im się na moment poświęcić. Bo Zahra ani w nawiązywaniu, ani w utrzymywaniu kontaktów nie była za dobra, a poprawić relacje umiała w jeden sposób, który w ogóle nie gwarantował poprawy na dłużej niż chwila. Ale tak jak Reinald, ona też nie miała wiele wolnego czasu, jednak na imprezy zawsze go znajdowała – najczęściej kosztem snu. Nie dbała o siebie, nie tak jak powinna, często się przemęczała i całkowicie tego świadoma, nie zmieniała nic. On wypełniał sobie czas, aby odpędzić się od dręczących myśli i rozdrażnienia, ona zaś aby odciąć się od tego, o co naprawdę się troszczy.
OdpowiedzUsuń- Czyli jesteś chwilami też barmanem? - z szerokim uśmiechem odstawiła sztućce, podnosząc spojrzenie na Reginalda i stwierdzając, że dość ma już dziobania ryby sięgneła po szklankę z drinkiem, skupiając się już tylko na nim. - To cudownie, uwielbiam taki typ mężczyzn – przyznała zupełnie swobodnie i wcale nie odwróciła wzroku, bo nie było tu sensu udawać zawstydzonej. Nie była ani trochę przecież i ewidentnie przeszła z badania gruntu do otwartego abordażu na jego uwagę.
Zahra nie była złą dziewczyną, ona po prostu lubiła się bawić. Korzystała z życia. Czerpała z świata tyle, ile mógł w stanie jej ofiarować, brała to, co chciała śmiało i bez zahamowań. Owszem, szokowała, zadziwiała i czasami gorszyła ludzi, ale zwykle byli to ludzie niewiele dla niej znaczący: paparazzi, krytycy, randomowi ludzie, co obserwują świat i po prostu chcą zaistnieć tym, że są, a nie że coś robią – takich nie znosiła najbardziej. Dlatego nie przejmowała się ludźmi, choć nie wszystkimi, bo po prostu wokół było całe mnóstwo typów, co to nie wiedzą o niej nic, a lubią komentować sytuacje wybiórcze. I na tym zbudowała swój kolorowy, dziwny i wyrazisty wizerunek osoby nieokrzesanej, nieobliczalnej i tak kolorowej, że aż rażącej.
Nie była jednak zła tak do szpiku kości. Chroniła swoją rodzinę, strzegła prawdziwej prywatności, nie tej należącej jedynie do samej Zahry, ale siostry i dziadka. Im pomagała i o nich się troszczyła, acz na swój specyficzny sposób, który mógł uchodzić za szorstki. I z nimi również nie umiała się dogadać, acz to dotyczyło zupełnie czegoś innego niż tej niemej wojny z mediami. I gdy na wyświetlaczu pojawił się kontakt właśnie od kogoś bliskiego, kogo chciała trzymać z dala od tego, co dzieje się wokół niej na co dzień, nie umiała opanowac grymasu. Z kolei fakt, że Reginald to zauważył i dobroducznie zaproponował, aby odebrała, tylko ją rozdrażnił. Momentalnie ochota na flirt i przeciągnięcie spotkania minęły, a fakt, że szatyn nie ma ochoty się z nią bawić tak, jak ona z nim – być może jeszcze na to nie wpadł, geniusz jeden; zniechęcił ją do dalszych podchodów.
- Nie będzie takiej potrzeby, już po wszystkim – wzruszyła ramionami i jednym haustem dopisała to, co miała jeszcze w szklance.
UsuńZ początku miała wrażenie, że Reginald jest zdystansowany, bo jest obcą osobą. Nie była Czarną Orchideą, którą zamierzał spotkać i której się właściwie spodziewał. Choć nią była też, o czym nie wiedział... Starała się być miła i sympatyczna, aby przełamać lody i jakoś poznać mężczyznę, lecz ten twardo pilnował swoich granic prywatności i niełatwo było się przebić przez pancerz, jaki wokół siebie wybudował. Acz pamiętała, że początki ich pisemnej znajomości tez nie był łatwe i dopiero z czasem zbudowali nić zaufania i szczerości względem siebie. Tyle że Zahra nie lubiła bawić się w podchody, ona bezpośrednio już, natychmiast, lubiała brać to, co chciała i otrzymywać nagrodę. Zatem gdy kończyli posiłek w uprzejmej, ale nie emocjonującej atmosferze, ona dowiedziała się jeszcze, że mężczyzna pracuje jako ratownik w szpitalu, sama z kolei zdradziła jedynie tyle, że jej życie to tułaczka od zabawy do obowiązku i z ich wspólną przyjaciółką – tą nieobecną; podrózuje po świecie. A potem się rozeszli każde w swoją stronę bez żalu, ani uczucia niezręczności, choć gdy Reginald odchodził, miała ochotę go dogonić i przytulić. Spotkanie jej prawdziwego Żołnierza było bowiem i tak niezwykłe, a ona wiedziała, że gdyby nie kłamała, mogłoby przebiec zupełnie inaczej. On wobec niej, jej prawdziwej tożsamości, mógł zachować się inaczej.
Nie chciała nic wyjaśniać, ale zasługiwał na przeprosiny. Najwygodniej by było pminąć kwestię podmiany osoby przed spotkaniem, ale nie mogła być aż tak nieszczera i bezczelna. Zatem jeszcze tego samego dnia wieczorem napisała do przyjaciela.
Drogi Żołnierzu,
przepraszam za dziś. Stchórzyłam i nie potrafię Ci wyjaśnić dlaczego. Jestem osobą zabieganą – już to wiesz, zmienną – może tego nie wiesz i umiem dbać o tych, na których mi zależy. Ale to tylko jedna strona medalu, a druga naprawdę mogłaby Ci się nie spodobać. Nie chcę stracić w twoich oczach, nie chcę Cię rozczarować i siebie przez to przygnębić. Nie chcę, aby cokolwiek nas podzieliło, a wiem, że jeśli coś miałoby się pojawić, to ja mogłabym to pierwsza zbudować. Zahra to osoba niezwykle mi bliska, jest diametralnie inna od ciebie i twojego świata, ale pasuje do mojego... widzisz, jaki dystans nas dzieli? Czasami am wrażenie, że to cały świat i jeszcze kawałek.
Na prawdę przepraszam,
Twoja Przyjaciółka
Czarna Perła
Po wysłaniu, wypiła kieliszek wina i położyła się spać. Wyciszyła telefon, chcąc zasnąć spokojnie, bez oczekiwania na dźwięk otrzymywanej odpowiedzi, jeśli ta nadeszłaby jeszcze tego samego dnia. A zasypiając już wiedziała, że niebawem pojawi się na plaży, w swoim najlepszym stroju, aby jeszcze raz pokusić los o spotkanie z Reginaldem. Nie mogła odpuścić.
Zahra
Niektórzy twierdzili, iż kobieta w przyszłych partnerach zawsze poszukuje przynajmniej części cech, którymi odznaczał się jej ojciec. Eden nie wiedziała, jak wiele było w tym stwierdzeniu prawdy, ponieważ jej partnerzy byli naprawdę różni. W czasach młodości, gdy popełniała jeden błąd za drugim, próbując dać upust złości, jaka trawiła ją od środka, z pewnością nie wybierała mężczyzn, którzy przypominali jej ojca. Wtedy mogłaby z pełną szczerością przyznać, iż spośród kandydatów, zawsze trafiała ostatecznie na tych spod trochę ciemniejszej gwiazdy. Z czasem jej życie zaczęło obierać inny tor, zmierzając w przeciwnym kierunku, znacznie lepszym od tego, w którym dotychczas podążała, zatem dobór partnerów również uległ zmianie, aczkolwiek w dalszym ciągu raczej daleko im było do honorowych i pokładanych, a taki z pewnością był jej ojciec. Do momentu, aż poznała Reginalda i mimo iż na początku sobie tego nie uświadamiała, teraz po upływie sporego kawałka czasu mogła przyznać, że jej były partner miał wiele cech, które w jakimś stopniu upodabniały go do jej ojca. Począwszy od bycia żołnierzem, przez wygląd, na cechach charakteru kończąc. Był szczery, odważny, zapewniał jej poczucie bezpieczeństwa, ale jednocześnie przy promieniującej od niego męskości, wyczuć można było czułość, z którą się do niej odnosił. Przede wszystkim był dobrym człowiekiem i nigdy w to nie zwątpiła. Może właśnie dlatego ich związek był jednym z najtrwalszych oraz najbardziej zapadającym w pamięć, z tych wszystkich, które przewinęły się w jej życiu. Poniekąd też również dlatego się rozpadł, przez to niezaprzeczalne podobieństwo i fakt, że w jakimś stopniu zaczynała czuć się jak swoja matka, kobieta, której los nie był usłany różami, ta sama, która po stracie męża stała się powłoką.
OdpowiedzUsuńPrzekrzywiła głowę, nieświadomie naśladując jego gest i uśmiechając się pod nosem, gdy wypowiedział jej imię. Wiedziała, że było dziwne, ponieważ nazwanie dziecka na cześć rajskiego ogrodu nie było czymś zwyczajnym, aczkolwiek z czasem przyzwyczaiła się do tej odmienności, gdyś poniekąd odzwierciedlała jej wewnętrzną inność. Lubiła je jeszcze bardziej, gdy zbitek tych kilku liter zostawał wypowiedziany przez Reginalda, jego niskim, męskim głosem. Dlatego kompletnie nie przejęła się tym, iż nie zgodził się z jej słowami i wyznał, że nie brakuje mu tych wszystkich rzeczy, które wymieniła. Ostatecznie, to też w nim uwielbiała. Byli różni, na naprawdę wielu płaszczyznach. Niczym planety, znajdujące się po dwóch przeciwnych stronach kosmosu, ale jednak mimo tych przeciwieństw, jakimś cudem udało im się znaleźć drogę do siebie i stworzyć coś naprawdę pięknego, przynajmniej przez jakiś czas. Nie była romantyczką, aczkolwiek w jego towarzystwie czasami czuła, jakby ta cecha trochę budziła się w niej do życia, co było zarazem przerażające i piękne, sprzeczne, jak oni sami.
Popatrzyła na niego spod przymrużonych powiek, udając dotkniętą do żywego jego komentarzem. — Normalność jest przereklamowana. — odparła, odbijając pałeczkę i posyłając mu przy tym typową dla siebie upartą minę. Może to nie była do końca prawda, ponieważ czasami brakowało jej tej szarej codzienności. W momentach, gdy działo się coś ważnego i mimo swojego wieku, chciała się tym podzielić z rodzicami. W momentach, gdy przychodziły święta czy nawet urodziny. Może dlatego jej świat był taki zwariowany, łatwo się było w tym zagubić i nie skupiać na tym, czego może w jej życiu brakować, a gdyby się zatrzymała, znalazłaby zbyt wiele takich rzeczy. Spędziła zbyt dużo czasu na rozżalaniu się nad tym wszystkim, na przeklinaniu losu i świata, nie mogła dopuścić do tego, by tym uczuciom znów udało się ją dosięgnąć.
Posłała mu olśniewający uśmiech, gdy jednak splótł ich palce ze sobą. Po jej ciele rozlało się przyjemne ciepło, które jednak zignorowała, gdyż wynikało po prostu z bliskości drugiego człowieka, której ona z kolei zawsze łaknęła. Nienawidziła samotności, mimo iż czasami sama do niej uciekała, gdy świat i wspomnienia stawały się przytłaczające, a ona nie chciała, by ktokolwiek ujrzał tę stronę jej osobowości. Była niczym ogień, który nie gasł i pragnęła, aby każdy w to po prostu wierzył i nie pytał o sprawy, o których rozmawiać nie lubiła.
Usuń— Po prostu mi zaufaj. — poprosiła z błyskiem w oczach, posyłając mu mrugnięcie, nim odsunęła się od baru, przy którym stali, kierując się w stronę upatrzonego już wcześniej miejsca. Była w tym barze wcześniej raz czy dwa, dlatego wiedziała, że zdarzały się tu typowe wieczorki karaoke, podczas których kobiety po paru drinkach wkraczały na scenę, zdrapując sobie gardła, a mężczyźni od czasu do czasu próbowali im w ten sposób zaimponować. Nie wiedziała, czy jubilat na ten wieczór coś podobnego zaplanował i czy chciał, aby któryś z jego gości pojawił się na scenie, co nie znaczyło, iż Eden nie zamierzała tego zrobić. Zatrzymała się przy schodkach, które prowadziły na niewielki podest. Z tego miejsca bez trudu można było dostrzec urządzenie z ekranikiem, które służyło do wybieranie piosenek, zerknęła na nie, a później na Reginalda.
— Dodasz trochę barw do mojego życia? — zapytała z uśmiechem, posyłając mu pytające spojrzenie, choć jednocześnie nietrudno było się domyślić, iż była gotowa zrobić wiele, by Reg stanął z nią na tej scenie.
Eden
[ Dziękuję za powitanie i od razu przepraszam za zniknięcie ostatnim razem. Gdybyś chciała kontynuować tamten pomysł, to śmiało zapraszam ;) ]
OdpowiedzUsuńAri
Uśmiechnęła się szeroko na słowa mężczyzny i przez chwilę wydawało się, iż twarz Savannah pojaśniała jeszcze bardziej niż zwykle. Panna Mackenzie naprawdę lubiła gotować, po tylu latach nabierania wprawy jej dłonie pracowały już niemal automatycznie i nie miały problemów chociażby z ugniataniem składników podczas wyrabiania domowego makaronu. Jednocześnie wykonywanie mechanicznych czynności pozwalało jej na oderwanie się myślami od wszystkiego innego, dzięki czemu w trakcie gotowania szatynka zwyczajnie się odprężała, choć nie na każdego kręcenie się w kuchni działało w ten sam sposób. Ona miała jednak to szczęście, więc starała się codziennie znaleźć trochę czasu na to, aby stworzyć coś dobrego, bo oprócz relaksujących właściwości gotowanie w jej przypadku miało też jedną wielką zaletę – umożliwiało Savannah pomaganie innym. Kobieta często korzystała z tak zwanych jadłodzielni albo po prostu obdarowywała ciepłym obiadem swoich znajomych lub zaprzyjaźnionych sąsiadów. To było miłe dla każdej ze stron, toteż nie zapowiadało się, by kobieta w najbliższym czasie zmieniła swoje nawyki. I choć często słyszała pochwały odnośnie tego, że dobrze radzi sobie w kuchni, to i tak za każdym razem cieszyły ją one tak samo. Tym razem nie było inaczej – szatynka była bardzo zadowolona z tego, że Reginaldowi przypadł do gustu przygotowany przez nią posiłek.
OdpowiedzUsuńZaśmiała się wesoło, bo chyba w tym samym momencie doszli do jednakowego wniosku – w Nowym Jorku z całą pewnością funkcjonował już jakiś klub wielbicieli makaronu. O ile Patterson nie był tego do końca pewny, tak Savannah była o tym przekonana zaledwie parę sekund po tym jak wypowiedziała to zdanie na głos. Wielkie Jabłko przepełniali ludzie z różnych zakątków świata o odmiennych światopoglądach, a przez to, iż nawiązanie bliższej relacji z innym człowiekiem było utrudnione ze względu na szybki tryb życia, kluby tworzone poprzez portale społecznościowe cieszyły się ogromną popularnością – umożliwiały ludziom poznanie kogoś o podobnych zainteresowaniach. Sama kobieta słyszała już o wielu niezwykle interesujących, a przy tym zupełnie nieoczywistych, więc coś takiego jak klub makaroniarzy z pewnością musiał już istnieć.
– No i to tyle jeśli chodzi o moją pomysłowość i oryginalność – rzuciła rozbawiona i upiła łyk wina, skupiając się na kolejnych słowach Reginalda.
Przez ostatnie tygodnie kiedy to rozwijali swoją znajomość, zdążyła już zauważyć, iż mężczyzna prowadził bardzo aktywny tryb życia przez co jego grafik był mocno napięty, ale ani razu nie słyszała, aby Patterson się na to uskarżał, wręcz przeciwnie, zdawał się to lubić. Savannah oczywiście nie miała pojęcia o tym, iż Reginald brał na swoje barki tyle zajęć w ściśle określonym celu, by nie musieć mierzyć się ze swoimi demonami – uważała raczej, że mężczyzna po prostu wpasował się ze swoim pomysłem na życie w klimat Nowego Jorku, tutaj przecież każdy gdzieś się spieszył, miał wiele rzeczy do zrobienia.
– Jak wygląda taki proces? Musisz zdać jakiś egzamin, próbę praktyczną? – spytała szczerze zainteresowana. Nie znała nikogo kto chociażby raz w życiu skoczył ze spadochronem – oczywiście poza samym Pattersonem – a co dopiero starał się o licencję instruktora.
UsuńPrzez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią na jego pytanie, myślami powracając do wszystkich wydarzeń, które działy się w przeciągu minionego tygodnia. Nie było ich jednak za wiele, życie kobiety zaliczało się raczej do spokojnych. Oczywiście nie znaczyło to, że dysponuje dużymi ilościami wolnego czasu – ten wolała zawsze jakoś spożytkować, ale Savannah nie słynęła po prostu z interesującego życia. Poza zabawnymi anegdotkami na temat tego co spotykało ją w Library Hotel oraz opowieściami, którymi raczyli ją jej podopieczni w Lakeside, nie miała czym zabłysnąć w towarzystwie, choć w zasadzie ani trochę jej to nie przeszkadzało. Lubiła to jak wyglądała jej codzienność.
– W zasadzie to nic nowego – powiedziała w końcu zgodnie z prawdą. – Jest stabilnie, zarówno w pracy jak i poza nią, nikomu się na szczęście nie pogorszyło – mówiła oczywiście o mieszkańcach domu opieki nad osobami starszymi, gdzie pełniła funkcję wolontariuszki. – W zasadzie jedyną nowiną jest to, że będziemy organizować dla mieszkańców Lakeside jesienny festiwal. No wiesz, jesienne dekoracje, ciepłe koce, herbaty z owocami, muzyka Cheta Bakera. Normalnie wstrzymalibyśmy się z tym do momentu aż będzie można poczuć prawdziwą jesień, ale chcemy by wszyscy mogli zażyć trochę ogrodowego powietrza, a obawiamy się, że później będzie na to już za zimno.
Savannah
Pokręciła głową, jakby z niedowierzeniem, gdy Reginald oznajmił jej, że poniekąd cały proces ma już za sobą i to od dziesięciu lat. To było wprost niesamowite ile rzeczy już zdążył zrealizować mimo tak młodego wieku. Oczywiście część jego dokonań była ściśle związana z zawodem jaki wykonywał, lecz i tak, dobytek przeżyć Pattersona był po prostu imponujący. Swoimi osiągnięciami mężczyzna po prostu onieśmielał, więc prawdopodobnie większość rozmówców w jego towarzystwie czuła się speszona, nawet jeśli nie mówili tego na głos. Savannah na szczęście miała jednak duży dystans do siebie, a ze względu na swoje podejście do życia, wierzyła, że świat potrzebuje zarówno tych wyróżniających się jednostek takich jak Reginald, ale również takich zwykłych, przeciętnych szaraczków jak ona sama. Nie czuła więc skrępowania, gdy dowiadywała się o kolejnych niesamowitych wyczynach mężczyzny, była po prostu szczęśliwa, iż udało się jej nawiązać relację z kimś tak wyjątkowym, od kogo mogła się tyle dowiedzieć i nauczyć.
OdpowiedzUsuń– Nie przestajesz zaskakiwać – powiedziała i posłała mu ciepły uśmiech.
Dokończyła swoją porcję makaronu, po czym upiła łyk wina. Rzuciła spojrzenie swemu towarzyszowi i dostrzegłszy, że on także zrobił sobie chwilową przerwę w jedzeniu, podniosła się z miejsca. Nie musieli przecież cały czas siedzieć przy stole, zależało jej na tym, aby Reginald poczuł się w jej mieszkaniu swobodnie, zwłaszcza, iż takie wieczory prawdopodobnie miały się powtarzać – Savannah lubiła mieć gości i wyraźnie przepadała za towarzystwem mężczyzny, toteż zaproszenie, jakiego doświadczył Patterson, niewątpliwie nie było ostatnim.
– Co powiesz na chwilową sjestę? – rzuciła pogodnie, zabierając swój kieliszek ze stołu.
Z uśmiechem na ustach podeszła do wieży, aby przełączyć playlistę na nieco żywszą, wypełnioną głównie utworami zespołu The Black Keys, który idealnie nadawał się do umilania im czasu, a przy tym był przyjemną odmianą od jazzu, jaki Reginald mógł usłyszeć wcześniej. Kiedy już z głośników popłynęła znana kobiecie melodia Mind Eraser’a, odwróciła się w stronę mężczyzny i gestem zaprosiła go do siebie na miękką kanapę, gdzie zaraz wygodnie się usadowiła w towarzystwie licznych ozdobnych poduszek. O tak, Savannah zdecydowanie lubiła te wszystkie dekoracje, dzięki nim jej mieszkanie wyglądało na niezwykle przytulne, ale jakimś cudem mimo jego niewielkich rozmiarów kobiecie udało się go nie zagracić. Zaczekała aż Patterson również usiądzie na wygodnym meblu, po czym spełniła jego prośbę i opowiedziała mu nieco o imprezie, jaką organizowała wraz pracownikami ośrodka dla jego mieszkańców. – Tak naprawdę jesienny festiwal to chyba za dużo powiedziane, bo impreza będzie raczej kameralna – stwierdziła, zatykając za ucho kosmyk włosów. – Oczywiście zaproszone są najbliższe rodziny rezydentów, w tym ich wnuki, bo wiadomo, że dzieci dostarczają im najwięcej radości. Wszystko zacznie się dosyć wcześnie, bo o pierwszej, tak aby dorośli mogli podziwiać swoje pociechy podczas zabaw i konkurencji, które dla nich przygotowaliśmy, a przy tym nie zmarzli, bo nawet zwykłe przeziębienie może być dla nich zabójcze. – Upiła łyk wina, by zwilżyć usta i kontynuowała. – Zaczniemy więc właśnie od sekcji na podwórzu. Dzieciaki będą szaleć, a w tym czasie dorośli będą mieli sposobność do rozmowy. Każdy dostanie koc, będziemy serwować ciepłą herbatę z suszonymi owocami oraz miodem, no i oczywiście masę jesiennych przysmaków: grzane wino, zupę z kukurydzy, placek dyniowy, bułeczki z cynamonem – wyliczała z uśmiechem. – Pewnie koło czwartej lub piątej cała impreza przeniesie się do środka, będzie normalny obiad dla głodnych, podane zostaną leki, część krewnych pewnie już wyjedzie i w ten sposób przejdziemy płynnie do kolejnej części imprezy, czyli wieczorka muzycznego. Tak jak mówiłam wcześniej, królować będą pewnie nagrania Chet’a Bakera, ale mam nadzieję, że uda mi się przemycić też kogoś innego, może Sinatrę? Część osób na pewno będzie tańczyć, reszta będzie słuchać muzyki, rozmawiać… W ten sposób przywitamy jesień – zakończyła z uśmiechem.
Impreza, o której opowiadała właśnie Reginaldowi nie była niczym szczególnym dla ludzi w ich wieku – młodych, pełnych energii i w kwiecie wieku, ale dla większości mieszkańców ośrodka Lakeside spędzony w ten sposób dzień miał być niezwykłym wydarzeniem. Osoby w podeszłym wieku nie miały już sił na obchodzenie halloween, prawdopodobnie nie poradziliby sobie nawet w wydrążeniem dyni, bo wbrew pozorom jest to czynność, która wymaga użycia sporej ilości siły, której oni, po przeżyciu mniej więcej osiemdziesięciu lat na tym świecie, zwyczajnie nie mieli. Savannah z pracownikami ośrodka musieli więc rozplanować wszystko tak, aby cała impreza była atrakcyjna dla seniorów, ale przy tym nie była dla nich zbyt męcząca, bo nikt nie chciał, aby komukolwiek się pogorszyło.
UsuńSavannah
Dla Marianne przyszłość nie istniała. To co miało dopiero nadejść stanowiło enigmę, której wcale nie próbowała odgadnąć, wychodząc z prostego założenia, że co ma być i tak nadejdzie. Kierowała się impulsem, potrafiąc z dnia na dzień wyjechać, tym samym rzucając dotychczasową pracę i odcinając się od ludzi, którzy wbrew jej postanowieniom nieustannie pojawiali się w jej życiu. Nie umiała i nie chciała planować, zdając się na indywidualne zachcianki, intuicję i niemożliwy do odgadnięcia los, który już niejednokrotnie udowodnił jej, że niezależnie od tego jak bardzo by się nie postarała, nic nie jest pewne. Jej życie składało się z przypadków i zbiegów nieszczęśliwych wypadków, których nieustannie zdawała się być centrum. Sam fakt, że po raz kolejny znalazła się w Nowym Jorku był tego najlepszym dowodem. Wiadomym co prawda było, że Philomene nie będzie żyła wiecznie, choć Marianne nabrała już całkiem niezłej wprawy w zakrzywianiu rzeczywistości i wciąż biegnącego czasu. Kiedy jednak niechętnie myślała o tym, że kiedyś w dalekiej, zamglonej przyszłości będzie skazana na powrót do rodzinnego miasta, była bardziej, niż pewna, że jej wizyta nie potrwa dłużej, niż jeden, bądź dwa dni. Ba! Jeszcze kiedy wysiadała z samolotu tuż po przylocie do Wielkiego Jabłka, spoglądała nerwowo na zegarek, odmierzając czas, który będzie zmuszona tu spędzić, myślami będąc już daleko, w kolejnych krajach, do których planowała szybko uciec. Zamiast jednak to zrobić, pozostała na miejscu, w domu, który budził serię możliwie najgorszych wspomnień i chociaż wciąż obiecywała sobie, że już niebawem uwolni się od wszystkich powinności, gdzieś tam w głębi resztek swojego serca, wiedziała, że będzie potrzebowała do tego więcej czasu, niż ten, który sobie z początku wyznaczyła. Może gdyby nabrała tego przekonania już wcześniej, poinformowałaby Reginalda o swoim pobycie w Nowym Jorku bez porównania szybciej. Ich kontakt ograniczał się do mniej i bardziej regularnych, krótszych i dłuższych wiadomości, a jednak gdyby Mari miała wymienić wszystkie osoby, które były jej najbliższe Patterson bez wątpienia znajdowałby się w ścisłej czołówce. Niezależnie od tego gdzie się znajdował, był tam z telefonem pod ręką i nawet kiedy nie odpisywał od razu, miała świadomość, że prędzej, czy później, odezwie się, ofiarując jej namiastkę ludzkiej bliskości. Był stałym, niezmiennym punktem trwającym w nieustannie zmieniającej się rzeczywistości, a przy tym dzieląca ich odległość dawała Marianne poczucie bezpieczeństwa.
OdpowiedzUsuńDo najbliższej soboty pozostało wystarczająco dużo czasu, aby Marianne nabrała wątpliwości, co do tego, czy rzeczywiście powinni się spotkać i wystarczająco mało, aby podjąć przemyślaną decyzję, co i tak nie były jej domeną. Działała intuicyjnie i spontanicznie, bardziej robiąc, niż myśląc i podobnie było tym razem, kiedy w sobotnie popołudnie stwierdziła, że niczego nie potrzebuje równie mocno, co chociaż tego substytutu ucieczki prosto na Hawaje. Dotychczasowe chowanie się za internetowymi wiadomościami stanowiło przyjemny azyl, tak jakby w ten sposób Mari nie była w stanie sprowadzić na Reginalda wszystkich tych klęsk i nieszczęść, które zwykle sprowadzała na swoich bliskich. Jedno spotkanie. Tyle miało wystarczyć, aby zaspokoić ciekawość, która zdążyła się w niej zrodzić przez te wszystkie lata wymienianych wiadomości i jednocześnie nie zniszczyć jedynej trwałej relacji. Nie pozostało więc Marianne nic innego, jak wybór letniej sukienki, które mimo rozpoczynającej się jesieni stanowiły zdecydowaną większość jej ubrań po bezpośrednim opuszczeniu upalnego Caracas. Jej wciąż opalone ciało nie pachniało już słońcem, a wspomnienia wenezuelskich zamieszek przypominały już wyłącznie jeden z wielu dawnych snów, ale tyle wystarczyło, aby Mari przemierzając dobrze znane nowojorskie ulice poczuła na chwilę tę wolność, która towarzyszyła jej za każdym razem, kiedy udawała się w kolejną podróż, opuszczając wszystko to, co w przy ciągu zaledwie kilku chwil udało jej się zbudować.
Ciężko było powiedzieć, czy miała jakiekolwiek oczekiwania dotyczące tego wieczoru, jednak kiedy przybyła do Low Tide, czuła już w kościach, że się nie zawiedzie.
UsuńJuż przybywam. Rozpoznamy się? Coś mi się wydaje, że nie będziesz jedynym uzbrojonym w lei.
Wysłała szybko wiadomość, uciekając się do minimalnego kłamstwa, bo przecież na miejsce zdążyła już dotrzeć, a jednak wraz z momentem, kiedy jej wzrok padł na bar, nabrała chęci na szybki łyk odwagi, który miał ją przekonać, że ostatecznie podjęła dobrą decyzję. Zanim jednak zdążyła ruszyć w tamtym kierunku jej wzrok mimowolnie zatrzymał się na wysokim mężczyźnie w błękitnej koszuli. Sięgał po telefon chwilę po tym, jak Marianne wysłała wiadomość, z kolei jego postura zdradzała zamiłowanie do ćwiczeń i tyle wystarczyło, aby Mari nabrała pewności co do jego tożsamości. Miała fatalną pamięć do twarzy. Spotkała w swoim życiu już zbyt wiele osób, aby móc je wszystkie spamiętać. Pamiętała ich historie i opowieści, cząstki wspomnień z nimi związane, które skrupulatnie zapisywała w swoich dziennikach, a jednak wiedziała doskonale, że gdyby miała okazję minąć na ulicy dobrego znajomego sprzed lat, nigdy by go nie rozpoznała.
— Niespodzianka! — Rzuciła, zachodząc go od tyłu, co po dłuższym zastanowieniu się, było całkowicie bez sensu, bo przecież nie była żadną niespodzianką, a jednak było to jedyne co jej przyszło do głowy. — Błagam, powiedz mi, że się nie pomyliłam i to ty. — Dodała momentalnie, nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu, ale zaraz jednak pokręciła głową przecząco, na przekór własnym słowom, jakby zmieniła zdanie, nie zgadzając się z tym, co przed chwilą powiedziała. — Albo nie. Lepiej mi powiedz, jeśli się pomyliłam, bo nigdy bym sobie nie wybaczyła wystawiając faceta, z którym się dzisiaj umówiłam. — Wyjaśniła, patrząc na niego wyczekująco, niczym skazaniec oczekujący sądowego wyroku.
Marianne
Uśmiechnęła się szeroko na opowieść Reginalda, bo to o czym mówił było bardzo bliskie jej sercu. Kobieta co prawda urodziła się i wychowała w Nowym Jorku, będąc typowym mieszczuchem, ale odkąd sięgała pamięcią zawsze najbardziej lubiła wydarzenia sezonowe, organizowane przez lokalne domy kultury w poszczególnych dzielnicach, gdzie można było zaznać małomiasteczkowego klimatu mimo przebywania w gigantycznej metropolii. Pamiętała niemal wszystkie festyny, na które zabierali ją rodzice – te letnie spędzane głównie na piknikowaniu, a także te zimowe, przepełnione atrakcjami związanymi z tworzeniem świątecznych ozdób i jedzeniem zatrważających ilości pierniczków. Oczywiście jej wspomnienia z pewnością znacznie różniły się od tych reginaldowych, bo w Nowym Jorku nie było możliwości uświadczenia kameralnych ognisk – zwykle, bowiem wszystkie lokalne imprezy odbywały się na mikroskopijnych podwórkach wśród licznych zabudowań – czy chociażby jazdy konnej, o czym już kiedyś mu wspominała – nigdy nawet nie znajdowała się w bliskiej obecności konia, ale i tak klimat tego typu wydarzeń musiał być podobny, szatynka podświadomie to wyczuwała. Miło było, że oboje lubili więc podobne formy spędzania czasu, choć wywodzili się z całkowicie odmiennych środowisk.
OdpowiedzUsuń– Byłam kiedyś z rodzicami na farmie dyniowej w Connecticut, nawet nie wyobrażasz sobie jaka to była dla mnie atrakcja, a ty tymczasem miałeś to wszystko na co dzień… – uśmiechnęła się i odstawiła kieliszek na stolik kawowy. – Odwiedzasz czasem swoje rodzinne strony? – zapytała, spoglądając na niego.
Przez tych kilka tygodni ich znajomości kobieta zdążyła już dowiedzieć się naprawdę wielu rzeczy odnośnie miejsca, w którym Reginald się wychowywał. Patterson raczył ją licznymi opowieściami o swoich obowiązkach związanych z pomaganiem w gospodarstwie, mówił jej także o swoim kuzynostwie i typowych sposobach na spędzenie czasu w jego rodzinnych stronach, ale chyba nigdy nie wspominał o odwiedzeniu rancza, które było tak istotną lokalizacją w jego życiu. Po tym jak mężczyzna kiedyś powiedział jej coś na temat niekoniecznie wspaniałych kontaktów ze swoimi rodzicami, szatynka domyślała się, że prawdopodobnie nie było mu spieszno, aby się z nimi spotykać, ale przecież oprócz nich miał jeszcze masę cudownych krewnych, którzy na pewno za nim tęsknili. Owszem, jego napięty po brzegi grafik pewnie nie sprzyjał dłuższym wyjazdom, a sama podróż mogłaby być dla niego męcząca, ale raz na jakiś czas mógł przecież odwiedzić miejsce gdzie dorastał, prawda? Tak przynajmniej rozumowała Savannah, lecz ona oczywiście nie wiedziała wszystkiego na temat relacji rodzinnych Reginalda – nie znali się przecież od lat, choć przez większość czasu tak się właśnie czuła – mogła więc być w całkowitym błędzie.
– Tak, też uważam, że im się spodoba – przytaknęła, bo w Lakeside była wolontariuszką już naprawdę długo, dzięki czemu zdążyła poznać wszystkich rezydentów, a z większością nawet się zaprzyjaźnić. Wiedziała więc jakich reakcji mogła się po nich spodziewać i miała niemal stuprocentową pewność, że plan imprezy przypadnie do gustu mieszkańcom ośrodka.
– Wiesz, jeśli miałbyś ochotę i trochę wolnego czasu w najbliższą sobotę, to w imieniu wszystkich moich podopiecznych serdecznie cię zapraszam. Znasz już program całego wydarzenia, więc wiesz, że nie będzie to nic spektakularnego, ale obiecuję osobiście zadbać o to, abyś się nie nudził. Poza tym, jeśli po wszystkim będziemy cierpieć na brak wrażeń to zawsze możemy wyskoczyć na drinka albo lepiej, do klubu, żebyś mógł sprawdzić jak poradzisz sobie ze swingiem – zaproponowała, wesoło nawiązując do ich pierwszego spotkania.
Savannah
Uśmiechnęła się ciepło na odpowiedź mężczyzny, bo Savannah była raczej prostym człowiekiem, cieszącym się z małych rzeczy, jak chociażby utrzymywania kontaktów z rodziną. Chociaż jej familia nie była nie wiadomo jak liczna, to jednak rodzicom szatynki udało się zaszczepić w niej miłość do krewnych, chęc do spędzania z nimi czasu. Kobieta uwielbiała więc wszelkiego rodzaju wydarzenia rodzinne takie jak urodziny, rocznice ślubu czy chociażby spotkania z nowonarodzonymi członkami rodu. Zwykle przed takimi imprezami spędzała masę czasu w kuchni wraz ze swoją mamą, dbając o to, aby każdy mógł napełnić swój żołądek tym co lubi najbardziej, a później tylko poświęcała się licznym rozmowom i z uśmiechem wsłuchiwała się w przyjemny dla ucha gwar. Dla Savannah familia bezsprzecznie bardzo ważną częścią życia i nigdy nie wstydziła się tego przyznać, nawet kiedy jeszcze była nastolatką, a wszyscy jej rówieśnicy jak tylko mogli wykręcali się od spotkań z krewnymi. Niektórzy z jej bliskich dziwili się dlaczego szatynka sama nie posiada jeszcze męża czy dzieci, skoro jak na dłoni widoczny był jej ogromny entuzjazm i miłość, którą przelewała na swoich młodszych krewnych, ale każde pytanie tego typu było przez nią zwyczajnie ignorowane. Kobieta nie zamierzała się z niczym spieszyć i ładować w coś, co miałoby rozpaść się po kilku latach, wolała więc zwyczajnie zaczekać, w końcu i tak miała się przekonać czy los zaplanował dla niej macierzyństwo.
OdpowiedzUsuń– Jak wyglądają święta na ranczu? – spytała ciekawa, spoglądając na Reginalda.
Wszystko co wiedziała o wiejskim życiu znała jedynie z książek czy filmów, sama nigdy nie miała okazji, aby być na farmie chociażby przez tydzień, stąd interesowało ją to jak święta obchodziła rodzina Pattersona.
Rozprostowała nogi, wstając na chwilę, aby dolać wina do ich kieliszków, po czym ponownie wygodnie usadowiła się na kanapie, lokując miękką poduszkę na swoich kolanach. Posłała mężczyźnie pogodny uśmiech, gdy zgodził się przyjść na organizowany w Lakeside festiwal, bo naprawdę ją to ucieszyło. Lubiła towarzystwo Reginalda, to jasne, ale przede wszystkim wiedziała, że jego pojawienie się w ośrodku będzie wiele znaczyć dla mieszkających tam seniorów. Rzadko kiedy odwiedzał ich ktoś z poza rodziny, większość ludzi wolała po prostu ignorować fakt istnienia ludzi po siedemdziesiątce, schorowanych, często nie do końca w pełni sił umysłowych. Savannah już kilkukrotnie przychodziła do domu opieki wraz ze swoimi rodzicami, więc miała realne pojęcie o tym jak bardzo mieszkańców Lakeside cieszą nowe twarze, z którymi mogli porozmawiać przez tych kilka minut o pogodzie lub czymkolwiek innym, dlatego była pewna, że odwiedziny Reginalda będą dla seniorów niemal taką samą atrakcją co sam jesienny festiwal.
– Jeśli ci się uda, to będzie wspaniale, naprawdę – powiedziała z uśmiechem. Wiedziała przecież, że Patterson miał wiele obowiązków i równie dobrze mogło wypaść mu coś ważnego, ale samo to, iż zobowiązał się postarać, aby dotrzeć na festiwal i tak wiele dla niej znaczyło. – Swoją drogą, już któryś raz cię gdzieś zapraszam i skromnie mówiąc, oferuję same wspaniałe atrakcje – rzuciła żartobliwie. – Jak ty mi się odwzajemnisz? – spytała bezpośrednio, tak jak to miała w zwyczaju, choć oczywiście w na jej twarzy dalej malowało się rozbawienie.
[Przepraszam, że trochę pokręciłam z miejscem zamieszkania jego rodziców, mam ostatnio sitko zamiast mózgu :D]
Savannah
Minął rok, nim zdołała w końcu zmierzyć się z przeszłością – tą namacalną, tą zapisaną na dysku z ostatniego wyjazdu do Syrii. Obrazy wciąż powracały, pytania i wątpliwości przyprawiały o ból głowy, którego nie była w stanie się pozbyć, bo był on cząstką jej samej. Wiele razy zastanawiała się, czy to, co robi ma sens, czy realnie wpływa na innych, czy to jej poczucie misji i chęć powstrzymania wojen nie są zbyt naiwne wobec tego, co widzi poprzez obiektyw, czy faktycznie jej fotografie skłaniają do autorefleksji i kwestionowania rzeczywistości, czy pozostawiają w odbiorcy i odbiorczyni jakąś niewygodną wyrwę, której nijak nie mogą się pozbyć, czy wpływają na ich poglądy, słowa, myśli, wybory, decyzje wyborcze, udział w akcjach humanitarnych, zaangażowanie. Pragnęła mocy sprawczej, choć raczej częściej odczuwała niemoc. Wiele razy chciała to rzucić, nie narażać się, nie czuć tej krwi w ustach, ale jeszcze częściej chciała wciąż do tego wracać, wyjeżdżać, nie bać się o siebie, a o drugiego człowieka. Bo w fotografii przede wszystkim chodziło o człowieka, o każdy aspekt człowieczeństwa. Nic innego nie mogło się liczyć, tylko pozostać przy życiu i dalej fotografować – podchodzić bliżej, wejść „tam”, być częścią, nie stać z boku i nie myśleć o konsekwencjach. To właśnie ten decydujący moment. Gdyby pamiętała tam o samej sobie, to nie zdołałaby nadusić na spust migawki. Nie była już tam dla siebie; jej ciało, jej myśli i spojrzenie nie należały do niej – tylko do sprawy, do idei, dla prawdy. Wielokrotnie rozmawiała o tym z Taharem, który znacznie bardziej wierzył w słuszność misji niż ona. W chwilach słabości to on rozganiał wszelkie jej wątpliwości i z pełnym zaufaniem oddawali się sprawie, która była najważniejsza w ich związku. Tam byli przede wszystkim partnerami, którzy zdawali sobie sprawę z niebezpieczeństw i że któreś z nich może umrzeć – druga osoba nie miała wówczas rezygnować z aparatu, to musiało się dziać przed obiektywem. I tak właśnie się stało.
OdpowiedzUsuńZ materiału z ostatniej misji, liczącego ponad tysiąc zdjęć, mogła wybrać jedynie czterdzieści. Długo zwlekała, aby je uporządkować, a tym bardziej, aby zorganizować wystawę. Niemniej nie był to do końca jej pomysł – wiele osób i stowarzyszeń nakłaniało ją, aby w końcu pokazała swoje ostatnie zdjęcia szerszej publiczności, że będzie to niejaki hołd dla zmarłego męża. Dreszcz ją przeszedł. Długo wzbraniała się przed takim uprzedmiotowieniem jej własnej tragedii, robienia wokół niej sensacji i sprowadzenia śmierci jej męża tylko do nagłówka na stronie internetowej z wiadomościami, jednakże już sama decyzja o naciśnięciu spustu migawki spowodowała zreifikowanie tej chwili najintymniejszej. Sama ciągle powracała do zdjęć z tego momentu, wciąż na nowo odtwarzała go w pamięci, choć tak naprawdę niewiele już pamiętała – teraz to fotografie stanowiły całą jej pamięć. Usłyszała strzały, padła na ziemię i już miała się po chwili podnieść, otrzeć piach z twarzy, wyciągnąć aparat i ocenić sytuację – co się dzieje, gdzie podejść, czy są ranni – gdy wtem usłyszała, że ją woła. Tyle wystarczyło, aby zdała sobie sprawę z tego, co się właśnie zdarzyło. Była spokojna. Sama się dziwiła, że nie straciła nad sobą kontroli, że nie poddała się emocjom, lękowi i panice. Pamiętała o ich umowie, aby i śmierć drugiego potraktować jako ujęcie, nie zaś tylko do prywatnych pobudek. Sięgnęła więc po aparat, gdy przywarł do niego żołnierz i próbował go jeszcze uratować dłońmi, które nie tak dawno wprawiały w drżenie jej własne ciało.
A teraz stała tu z lampką wina w tej surowej sali wśród chropowatych wspomnień z kraju objętego wojną, gdzie żywi i umarli mieli możliwość scalenia się w jedno dzięki jej fotografiom sprzed roku; czuła jakby sama była wyjęta z tych obrazów ogarniętych chaosem. Spoglądała na ludzi, którzy przyszli doświadczyć tego piękna w nieporządku świata, szczególnie wyglądając jednej twarzy odbitej na jednym z fragmentów. Nie brylowała w towarzystwie, stała z boku, często podchodzili do niej ludzie, aby porozmawiać, złożyć kondolencje, zapewnić o wzruszeniu, dreszczach, przerażeniu, jakie wywarły na nich zdjęcia, utwierdzić w przekonaniu, że to, co robi jest właściwie, że jest silną kobietą, że powinna dalej nieść tę krwawą nowinę… Nie spodziewała się, że uśmiech i „dziękuję” przyjdą jej z takim trudem.
UsuńWłaśnie skończyła kolejną rozmowę o brudzie wojny i cierpieniach cywilów, gdy dosięgnęła ją przeszłość – oto stał przed samym sobą żołnierz. Do końca nie wiedziała, czy przyjdzie na jej zaproszenie, a to był jedyny warunek, jaki postawiła organizatorce wystawy – chciała go w końcu zobaczyć, nie tylko na zdjęciu. Jako że była w pełni zanurzona w przeszłości, nie wiedziała, co powinna teraz zrobić. Tutaj się przeliczyła – należy jednak zważać na konsekwencje.
Szybko wychyliła pozostałą zawartość kieliszka i sięgnęła po kolejny byleby trzymać coś w dłoni. Przez długi czas przyglądała mu się z daleka, badała jego rysy, pamiętając jeszcze ich fakturę i zapach. Miękkość ust, delikatność dłoni, przyspieszony oddech, ale też stanowczość i niejako obojętność. Ze wspomnień wyrwali ją dopiero dwaj mężczyźni, od których odebrała bukiet eustom. Nie zamierzała wdawać się w kolejną rozmowę, dlatego po krótkiej wymianie ogólnych zdań o wystawie i doświadczeniach wojennych przeprosiła ich i ruszyła w kierunku Reginalda. Przystanęła z boku, nieco za nim. Akurat wpatrywał się w zdjęcie, na którym widniał on i umierający Tahar – wstrzymała oddech, nie sądziła, że to może być takie trudne.
– Nie zdążyłam ci wtedy podziękować – zaczęła cicho, spoglądając na fotografię, choć nie wiedziała, czy to najodpowiedniejsze słowa, jakie powinny paść po roku zupełnej ciszy i po przeżyciach na froncie. Poprawiła bukiet, który teraz zajął jej drugą rękę. Nie należały się jej. Najchętniej by mu oddała te kwiaty, które zaczęły jej ciążyć cierpieniem fotografowanych przez nią ludzi i miejsc, ale wiedziała, że i on ich nie przyjmie, chociaż to właśnie on był wśród zgromadzonych jedynym bohaterem.
Linda Wyler
Uśmiechnęła się zachęcająco, gdy Reginald zaczął mówić o tym jak wyglądały święta Bożego Narodzenia w jego rodzinnych stronach. Nie zdziwiła ją to, że okres przedświąteczny był dla niego i jego bliskich pracowitym czasem w roku – już wcześniej, podczas któregoś spotkania przy kawie opowiedział jej o tym, iż to jego rodzina była w dużym stopniu odpowiedzialna za dostarczanie mieszkańcom pobliskich miejscowości świątecznych drzewek, zresztą pewnego razu Reginald streścił jej swój typowy dzień na farmie, więc Savannah dobrze pamiętała to, że życie na wsi wiązało się z ciężką pracą. Do tej pory nie miała jednak pojęcia o tradycji jaka kultywowana była w Barnardsville, a która wiązała się ze masowym składaniem życzeń i trzeba było przyznać, że spodobał się jej ten zwyczaj. W jej rodzinnym domu świętowanie było ograniczone tylko do dalszych i bliższych krewnych, raczej niespotykane było spędzanie czasu chociażby z sąsiadami, dlatego wizja tego, o czym mówił Patterson wydała się jej niezwykle interesująca, a przy tym po prostu urocza. Musiało być miło żyć w miejscu, w którym niemal wszyscy się znali i traktowali jak kogoś bliskiego, niestety w tak dużym mieście jak Nowy Jork, podobne ewenementy nie miały miejsca – każdy żył tu swoim życiem, w dodatku w zawrotnym tempie.
OdpowiedzUsuń– Brzmi wspaniale – powiedziała szczerze, uśmiechając się szeroko.
Savannah była bardzo ciepłą osobą, o czym Reginald miał okazję się już przekonać, toteż całkiem oczywiste było to, iż sposób celebrowania świąt w Barnardsville przypadnie jej do gustu. Kobieta uwielbiała, gdy ludzie okazywali sobie sympatię i troskę, a poza tym była naprawdę ogromną fanką świątecznej krzątaniny i tego wyjątkowego klimatu z jakim wiązały się wszelkiego rodzaju przygotowania, włączając w to ozdabianie domów czy przystrajanie choinek. Cieszyła się, że Patterson miał okazję dorastać w tak miłym miejscu i korzystać ze wszystkich uroków małego miasteczka.
Upiła łyk wina, skupiając wzrok na twarzy Reginalda, kiedy on sam opowiadał jej o tym jak odwdzięczy się jej za wszystkie atrakcje i spotkania, jakie do tej pory mu zorganizowała. Oczywiście żartowała, kiedy zadała to pytanie mężczyźnie, bo tak naprawdę nie oczekiwała żadnego odwzajemniania się – każde spotkanie jakie mu proponowała wynikało ze szczerej chęci spędzenia z Pattersonem większej ilości czasu, więc jakby nie patrzeć miała w tym swój interes i nie żądała niczego w zamian, wystarczało jej to, że Reginald po prostu chciał się z nią widywać. Przez ten krótki okres ich znajomości Savannah naprawdę polubiła mężczyznę – podobało się jej to, iż potrafili rozmawiać ze sobą o wszystkim: podczas pogawędek poruszali bowiem zarówno te trudniejsze, jak i lżejsze tematy. Kobietę cieszył więc fakt, że w jej życiu pojawił się ktoś, kto był tak interesujący, a przy tym przystępny, dzięki czemu ich relacja naturalnie się rozwijała, a nić porozumienia jaka wytworzyła się między nimi już podczas bankietu w Library Hotel zacieśniała się z każdą chwilą. Świadomość, iż można spędzić czas z kimś w przyjemny sposób, nie oddając się przy tym wyłącznie zabawie, była budująca, dawała nadzieję na to, że w dobie szybkiego życia można było jeszcze nawiązać szczere, pozytywne znajomości.
– Musiałabym być szalona, żeby odmówić – powiedziała z szerokim uśmiechem. – Zresztą już ci to mówiłam, jesteś zdecydowanie zbyt interesujący, abym mogła odmówić sobie tej przyjemności spędzenia z tobą czasu – dodała jeszcze, odstawiając kieliszek na stolik kawowy. – No dobrze, to teraz czas na kolejną atrakcję – oświadczyła, podnosząc się z kanapy. – Jako mój honorowy gość możesz teraz zdecydować co będziemy robić: mam przynieść lody, żeby już całkiem się zapchać, czy może wolałbyś usłyszeć jak gram? – spytała. – Normalnie bym ci tego pewnie nie zaproponowała, ale skoro przed chwilą obiecałeś mi, że dla mnie zagrasz, to nie widzę przeszkód ku temu, żebyś dzisiaj został moją prywatną widownią – dodała jeszcze i posłała mu łobuzerski uśmiech. W końcu jeszcze w Library Hotel ustalili takie warunki co do wzajemnego muzykowania.
Usuń[Dziękuję za wyrozumiałość, ale na przyszłość się poprawię :D]
Savannah
Savannah mogła tylko próbować sobie wyobrazić jak wyglądało życie Reginalda, gdy przebywał poza granicami swojej ojczyzny, jednakże pomimo tego, iż kobieta słynęła raczej z szerokich horyzontów, to zdawała sobie sprawę z tego, że żadna wykreowana przez nią wizja misji nie mogła się nawet umywać do rzeczywistości z jaką zmagał się Patterson na służbie. Nie potrafiłaby więc zrozumieć tego jak wiele dla żołnierza mogła znaczyć jedna koperta, jak list mógł być największą motywacją do tego, aby po całodniowym wykonywaniu rozkazów wrócić na teren bazy żywym, by móc zatopić się w lekturze słów kogoś dla nich bliskiego. To wszystko było poza granicami jej umysłu, niezdolnego do wczucia się w tak bardzo ekstremalną sytuację. Savannah przez wszystkie lata pielęgnowała jednak wewnętrzne pokłady empatii, więc z całą pewnością dokładałaby wszystkich starań, żeby sprawić, by bliska jej osoba czuła się tak komfortowo jak to tylko możliwe w tak niesprzyjających warunkach, wliczając w to pisanie długich i obszernych listów, nawet jeśli mogły one nigdy nie dotrzeć do adresata.
OdpowiedzUsuńSkinęła głową na słowa Reginalda, kiedy oświadczył, że wolałby usłyszeć jak gra. Bez chwili wahania ruszyła w kierunku szafy, przy której znajdował się futerał z wiolonczelą, a następnie zabrała krzesło od stołu, ustawiając je na środku pomieszczenia w taki sposób, by nic nie krępowało jej ruchów podczas gry. Dopiero wtedy ukucnęła, aby móc wyjąć instrument z pokrowca w odcieniu głębokiej zieleni, ale nie zrobiła tego od razu – najpierw z czułością przebiegła opuszkami palców po pokrytej lakierem, świerkowej płycie wierzchniej, jakby witając się ze swoją przyjaciółką. To była już trzecia wiolonczela kobiety, pierwsza, którą kupiła za w pełni samodzielnie zarobione pieniądze, sowicie dopłacając za ręczną pracę niemieckiej pracowni. Na jej ustach pojawił się ciepły, serdeczny uśmiech, gdy podniosła instrument, a także smyczek i zajęła miejsce na przygotowanym wcześniej krześle. Jej ruchy były niemal automatyczne – odgarnęła włosy na prawe ramię, podwinęła nieco dół sukienki, aby móc odpowiednio ulokować wiolonczelę między nogami i poprawiła się na siedzisku tak, że jej biodra znajdowały się tylko nieco wyżej niż kolana, a następnie pochyliła się nieznacznie, aby móc z łatwością dociskać struny lewą ręką przy prowadzeniu smyczka prawą. Przez cały ten czas nie spojrzała na Reginalda, mimowolnie ignorując jego obecność i spojrzenie jakim ją mierzył. Jej nieśmiałość nie wynikała jednak z obawy przed tym czy jej umiejętności muzyczne okażą się wystarczające, by móc oczarować go swą grą, to było coś innego.
Savannah od wielu lat traktowała instrument jak swego najlepszego kochanka – czułego, zawsze spragnionego dotyku, zdolnego do wydawania z siebie najpiękniejszych dźwięków w czasie ekstazy. To z kolei sprawiało, iż gra na wiolonczeli była dla niej czymś niebywale intymnym, jakby świętym rytuałem, w jakim absolutnie nikt nie mógł jej przeszkadzać. Szatynka nie miała więc w zwyczaju grać przed jakąkolwiek publiką, nawet mężczyzna, z którym niegdyś planowała spędzić resztę swojego życia jako jego żona, nie widział jej podczas gry. Wyjątkiem od reguły były te sporadyczne koncerty, które urządzała czasem dla swych rodziców w podziękowaniu za to, iż umożliwili jej poznanie smaku bezgranicznej miłości jaką darzyła wiolonczelę, gdy w dzieciństwie kupili jej pierwszy instrument i załatwili pierwsze lekcje muzyki. Fakt, że za chwilę miała zagrać przed Reginaldem znaczył więc dla niej o wiele więcej niż mężczyzna mógł sobie wyobrazić, lecz nie było to coś do czego Savannah czuła się zobligowana. Nić porozumienia, która się między nimi wykształciła, podpowiedziała jej po prostu, iż Patterson zrozumie jej zachowanie, że będzie w stanie dostrzec siłę uczucia, które kobieta żywiła do instrumentu.
Do ostatniej chwili szatynka zastanawiała się jaki utwór powinna zaprezentować tym razem, bo znała dwa idealne utwory na ten wieczór. Pierwszy z nich był kompozycją Marka Summera o dźwięcznym tytule Julie – O. Charakteryzował się on wykorzystaniem włoskiej techniki pizzicato, polegającej na szarpaniu strun, przez co wiolonczela brzmiała momentami podobnie do gitary, czyli instrumentu bliskiemu Reginaldowi. Ponadto był to utwór żywy, bardzo pogodny, wspaniale nadający się do podtrzymania miłej atmosfery jaka towarzyszyła im na kolacji. Druga kompozycja miała cięższe brzmienie, wymagała też większych umiejętności w graniu, ale ostatecznie to na nią zdecydowała się Savannah. Pragnęła pokazać Pattersonowi jaka muzyka w pełni ją absorbuje, dlatego też po krótkiej chwili w jej mieszkaniu dało się usłyszeć głębokie dźwięki najpopularniejszego utworu Bacha zaaranżowanego pod wiolonczelę.
Usuń– Odkąd usłyszałam wiolonczelowe wykonanie tego utworu, Tocatta d–moll na stałe zadomowiła się w moim sercu, choć na organach brzmi niemal równie wspaniale – powiedziała, gdy skończyła grać i wreszcie podniosła wzrok znad beczki, by móc spojrzeć na Reginalda.
[Dziękuję! Widzę, że u Ciebie także nastąpiły zmiany – jak Ty to robisz, że każda kolejna wersja karty wygląda jeszcze cudowniej niż poprzednia? ♥]
Savannah Mackenzie
[Ano coś Ty, nic się nie stało!! Nie mam w zwyczaju upominać się o takie rzeczy ani się wściekać, bo sama wiem jak czasami wiadomość może zaginąć pod napływem innych, także wszystko gra :* Dalej z Mią bardzo chętnie coś napiszemy, jesteśmy otwarte na propozycje i z przyjemnością pomożemy w dalszym kombinowaniu tutaj, na mailu czy hangouts, wszędzie jesteśmy dostępne]
OdpowiedzUsuńMia Munroe
Po przeczytaniu wiadomości od Reginalda, poczuła jak ściska ją w piersi. Uniosła nawet dłoń, co by przyłożyć ją do falującej klatki i zacisnęła powieki tak mocno, aż pojawiły jej się kolorowe plamki na jawie. Z jednej strony sądziła, że trzymanie tej znajomości na płaszczyźnie internetowej to słuszny pomysł. Tam powstała, tam się rozwinęła i tam wciąż umacniała. W mailach rosła ich zażyłość, ufność i jeszcze większa sympatia wobec drugiej strony. Tam nawet przy różnicy zdań, potrafili się szanować, a odmienne światy w jakich żyli, stanowiły egzotyczne tło dla osoby, jaką ona i Żołnierz prezentowali i czasami miała wrażenie, że to dlatego są dla siebie wciąż nieustannie ciekawi. Była jednak też druga strona medalu... W internecie wszystko jest bezpieczne, bo anonimowe, zakamuflowane, a ona chciała wyrwać się z okowów ekranu i jednak pokazać prawdziwą twarz. Bała się jednak, że nie otrzyma tyle zrozumienia, ile dostawała w szeregach wypisanych linijek na monitorze. I dziś przekonała się, że faktycznie może być z tym krucho, a kontrast między nią, niepoukłądaną, wyzwoloną i szaloną, a zorganizowanym i pilnym Reginaldem, jest zbyt wielki... To zabolało. Doznała takiego uczucia zawodu, jakby już ją odtrącił i skreślił z listy bliskich sobie przyjaciół, jak zakładał że się na niej znajduje.
OdpowiedzUsuńMusiała dać emocjom opaść, nie odpisywała więc kolejne kilka dni. Nie miała zresztą czasu, bowiem w pewnej chwili młodsza siostra całkowicie zgarneła na siebie pełną uwagę Zahry. Młoda Nala ściągałą kłopoty na siebie i rodzinę niczym mangez, idąc w zaparte śladami siostry jeśli chodzi o niedoborowe towarzystwo i środki uzależniające. A Zahra choć pozornie szalała na imprezach i dodatkowo bawiła się życiem, w rzeczywistości szalała po to, by odciągnąć uwagę od tego, co było dla niej naprawdę istotne – rodzina.
Gdy wreszcie niemal po tygodniu usiadła do laptopa, załamała ręce. Chciała dobrego słowa od przyjaciela i chciała również wszystkim się podzielić, zrzucić z siebie ten balast odpowiedzialności za siostrę, jaki czuła od paru lat, a także rozbicie jakie ją dopadało gdy chodziło o kwestie nie dogadywania się z dziadkiem. Do tej pory jednak trzymała te kwestie na uboczu i nie była pewna, czy jej Żołnierz byłby w stanie i czy w ogóle by zechciał, zejść na tematy rodzinne, skoro sam niewiele o nich również wspominał. Musiała wypić kieliszek zrobionego na szybko mojito, aby upewnić się w jednej, słusznej decyzji – prowadzona po internetowych przyjaźń rozwijała się dobrze, bo niczego na siłę nie zmieniali, tak więc powinno zostać.
Drogi Żołnierzu,
myslę, że jeśli los postawi nas na swej drodze, rozpoznamy się i nasza przyjaźń nic nie straci, nie jestem jednak jeszcze na to gotowa. Moje spotkanie przebiegło pomyślnie, nawet to niespodziewane kolejne następujące po nim. Liczę, że zrozumiesz moją decyzję, a tymczasem czekam na zdjęcia z kursu, bo czuję, że to bedzi ekolejna niezapomniana przygoda w Twoim życiu.
Twoja Czarna Perła
Lubiła te zaimki osobowe, którymi nazywali siebie swoimi. Lubiła pisac do niego Mój i lubiła pisać o sobie Twoja. Teraz, gdy zawiodła się i poczuła że nie odnaleźliby się w swoich światach na żywo, ta wyjątkowa zażyłość wypracowana mailami wydawała jejs ię jeszcze bardziej unikatowa. To jednak nie było w stanie przysłonić jej i tak rzeczywistości, a na niej musiałą się skupić.