Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] I try to fight it, but I love the violence

I wanna snarl and show you just how disturbed this has made me
You wouldn't last an hour in the asylum where they raised me

Sloane Fletcher

Sloane Senna Fletcher ——— 22 latka; urodzona 16 maja 2003 roku w Los Angeles. Piosenkarkatancerka i autorka tekstów o francusko-amerykańskich korzeniach, tworząca emocjonalny pop z elementami zmysłowości i surowej szczerości. Rodzice mieli fantazję, plany i prochy, dlatego Sloane w dokumentach widnieje jako Sloane Senna Fallon Delphina-Roux Petronille Fletcher-Basset. Jedyna córka Ivonne Basset - francuskiej modelki i jedno z wielu dzieci Desmonda Fletchera - amerykańskiego perkusisty zespołu alternatywnego Hollowed Souls. Właścicielka podążającej za nią krok w krok Rue. Zwyciężyni Grammy 2025 za Best New Artist, krążą plotki, że ojciec maczał palce w tym, aby dostała statuetkę. Między 2024, a 2025 była w międzynarodowej trasie don't call him back po wydaniu drugiego albumu old receipts. Mieszkanie w SoHo. Instagram.

Sloane Fletcher jest dziewczyną, która ma w życiu wszystko, a przynajmniej takie sprawia wrażenie. Bo nie pozwoli, aby obcy dostrzegli więcej niż chce pokazać. O swoich słabościach do ciemnych oczu, perfum z nutami tytoniu i słodkich słów, w które nie wierzy, opowiada w piosenkach podbijając TikToka i listy przebojów, na których króluje przez tygodnie. Urodziła się z nazwiskiem znanym od dekad. Otworzyło to przed nią wiele drzwi, zza które chętnie zagląda i garściami bierze to, co jest jej oferowane. Starannie pielęgnuje swoją karierę od szesnastego roku życia, kiedy pierwszy raz podzieliła się ze światem swoimi tekstami i głosem. Filmik wybił się momentalnie, a wytwórnie rozpoczęły między sobą wojnę, aby przygarnąć Sloane pod swoje skrzydła. Pierwszy poważny kontrakt podpisała dwa lata później. Wbrew matce, która wymarzyła dla niej karierę w Hollywood. Wbrew ojcu, który kręcił nosem na popowe szmiry, ale nawet mimo swojej niechęci, o ile nie jest czymś akurat naćpany lub nie szuka swoich zagubionych dusz na pustyniach, pojawia się na koncertach.

Sloane Fletcher sama do końca nie wie, jaka jest tak naprawdę. Na scenie jest głośna, pewna, nieco niebezpieczna. Nie ma tam chwili na zawahanie, a każda sekunda jest dokładnie zaplanowana. Poza sceną wśród mniej lub bardziej znajomych osób zdaje się, że wcale z niej nie schodzi. Ciągle odgrywa narzuconą sobie rolę, tyle, że przed mniejszą publicznością. Szuka towarzystwa, które bez mówienia tego na głos, da jej hałas i adrenalinę, aby zagłuszyć wszystkie niewypowiedziane na głos emocjonalne i fizyczne potrzeby. Nie pozwala ludziom się poznać, a oni, zdaje się, że wcale też nie chcą wiedzieć co tak naprawdę w niej się kryje.

Sloane Fletcher próbuje być autentyczna, ale nie wie, gdzie zaczyna się ona, a gdzie akt.

🎶🎶🎶

Cytaty od Taylor Swift & Isabel LaRosa. Tate Mcrae na wizerunku.
Notki: I
Karty: I, II

10 komentarzy

  1. James nie ruszał się przez moment, jakby musiał się od nowa nauczyć oddychać. Każdy centymetr ich styku palił go żywym ogniem. Zaciśnięte zęby, ręce zaciskające ją w jego objęciach, nie po to, żeby ją zatrzymać, ale żeby samego siebie utrzymać w ryzach. Przylgnął czołem do jej czoła. Oddychali wspólnie, ciężko, nierówno, splątani, zlani potem. Była ciepła. Drżała pod nim. Wciąż zaciskała się wokół niego dokładnie tak, jak to sobie wyobrażał, a może jeszcze lepiej. Bo to nie był tylko seks. To była przysięga. To było jak zderzenie z czymś większym niż on sam. Jakby całe jego życie przed tą chwilą nie było niczym więcej niż czekaniem. A teraz… teraz wszystko, kim był, kim się stał, kumulowało się w tej jednej, nieprzyzwoicie doskonałej chwili, gdy Sloane była pod nim, wokół niego, dla niego. Stracił rachubę czasu. Leżeli tak minutę, dziesięć, może dłużej, sam już nie wiedział. Zsunął powoli dłoń na jej udo, przelotnie głaszcząc delikatną skórę, a potem ostrożnie przesunął się, nie wypuszczając jej z objęć. Po prostu obrócił ich tak, by leżeli na boku, spleceni ze sobą, bez żadnej przestrzeni pomiędzy. Pocałował ją w czoło, jeszcze cicho rozedrgany, i westchnął, jakby dopiero teraz znów mógł oddychać.
    — Tak pięknie na mnie wyglądasz, że nie wiem, czy na to zasługuję. — Wypowiedział to przez ściśnięte gardło, z niedowierzaniem, jakby nadal nie mógł uwierzyć, że to naprawdę się dzieje. Że ona, cała, cielesna, duszna, rozpalona i naga, była właśnie tu, pod nim. Z nim. Dla niego.
    Przesunął jedną dłoń w górę, wplatając palce w jej włosy. Drugą gładził bok jej uda, podciągając jej nogę wyżej na swoje biodro.
    Słyszał ją. Czuł ją. I wiedział jedno. Nie będzie umiał jej wypuścić.
    — Sloane…
    Było w tym jej imieniu tyle zachwytu, czułości i ulgi, że sama jego barwa mogła rozłożyć ją na łopatki. Zamknął oczy, przyciskając ją do siebie, jakby jeszcze nie mógł uwierzyć, że naprawdę tu była. Że miała go w sobie. Że to się naprawdę wydarzyło. Potrzebował czuć ją tak blisko, jej ciepło, jej oddech mieszający się z jego własnym, jej ciało dopasowane do jego tak idealnie, jakby zostali stworzeni właśnie do tego.
    Ale kiedy znów westchnęła cicho, z policzkiem wtulonym w jego ramię, odsunął się delikatnie.
    Wysunął się z niej z ledwo stłumionym pomrukiem, mięśniami napiętymi do granic. Opadł obok na deskę pomostu, wspierając się na łokciu. Oddychał ciężko, a jego dłoń przesunęła się wzdłuż jej uda, zostawiając tam ciepło i dreszcz. Zerknął na nią z dołu, rozedrganą, rozświetloną tylko bladym światłem księżyca i uśmiechnął się półgębkiem. Nie potrafił inaczej. Nachylił się, muskając jej biodro ustami.
    — Chodź tutaj, Sloane. — Jego głos był niższy niż zwykle, ochrypły. Zarzucił sobie jej ramiona na szyję, jakby była najcenniejszym ciężarem, i z łatwością ją uniósł. Zrobiła się miękka w jego objęciach, pozwalając mu nieść się przez noc jak coś kruchego i całkowicie należącego tylko do niego.
    Pomost za nimi zniknął w ciemności, a księżyc prowadził ich w stronę otwartych drzwi i czekającego łóżka. Tam mógł ją położyć, delikatnie, z czułością, jakby chciał nie tylko dać jej sen, ale też bezpieczeństwo, o jakim nigdy głośno nie mówiła, a którego potrzebowała. Potem dołączył do niej, znów obok. Znów blisko. Zasłużenie. Z nią.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pochylił się nad nią i musnął jej usta. Powoli. Smakując, zatrzymując się na chwilę, jakby chciał zapamiętać dokładnie każdy kształt. Jej oddech. Ciepło. Ten pocałunek nie był już zachłanny. Nie musiał. Był zmysłowy, miękki, wilgotny w najpiękniejszy sposób, pełen podziękowania, ulgi, podziwu i… czegoś więcej.
    Ale gdy tylko ich usta się rozdzieliły, James jęknął cicho, przeciągle, bardziej do siebie niż do niej i opadł czołem na jej szyję, jakby próbował się opanować. Jakby miał w sobie jeszcze morze pożądania.
    — Cholera… — mruknął nisko, z cichym westchnieniem niedowierzania. Jego palce przesunęły się po jej biodrze, jakby ciało samo decydowało za niego.
    — Wiesz, że doprowadzasz mnie do granic? — mruknął jej w skórę, całując bok jej szyi. Jego głos był miękki, ale pod nim pulsowało napięcie, które znowu się w nim budziło. — Powinienem być wykończony… a moje ciało już chce więcej.
    Uśmiechnął się krótko, kręcąc głową w niedowierzaniu, ale nie odsuwał się. Był wciąż przy niej. Dłoń ułożył na jej żebrach, a potem przesunął nią powoli ku talii.
    — Co ty ze mną robisz, Fletcher? — szepnął, patrząc jej w oczy. I wyglądał tak, jakby naprawdę nie miał pojęcia, czy to sen, czy jego nowa, szalenie uzależniająca rzeczywistość. Przez moment po prostu na nią patrzył. Oddychała nierówno, ale już spokojniej, jakby właśnie wróciła z innego wymiaru. A on? On czuł, że wciąż tam tkwi. Jego kciuk leniwie przesunął się po jej talii, nigdzie się nie spiesząc, wchłaniając dotykiem każdy centymetr jej skóry, jakby chciał się upewnić, że zostawi na niej jeszcze jeden ślad, nawet jeśli ledwie wyczuwalny.
    — Powinienem dać ci odetchnąć — wymruczał, choć nie brzmiał, jakby naprawdę miał zamiar to zrobić. Jego głos był obniżony, lekko zachrypnięty, przesiąknięty czułym napięciem. — Ale do cholery… — Zsunął się niżej. Całował ją spokojnie, jakby chciał ją ułagodzić i jednocześnie rozbudzić na nowo. Policzek, ramię, obojczyk…
    — Nie potrafię przestać cię dotykać. — Przysunął się z powrotem do jej twarzy. — Jesteś jak uzależnienie. Nie umiem cię wypuścić z rąk nawet na chwilę.
    Pochylił się, złożył kolejny pocałunek na jej ustach. Głęboki. Rozciągnięty w czasie. A kiedy się odsunął, w jego oczach nie było już tylko pożądania, było coś więcej.
    — Mam ochotę zatrzymać czas. Po prostu… tu. Z tobą. Na tej pierdolonej wyspie — wyznał cicho, z czułością, która kontrastowała z siłą jego ciała.

    JH

    OdpowiedzUsuń
  3. James leżał pod nią, z sercem w gardle i palcami zatrzymanymi na jej ciele jakby dotykał czegoś świętego. Każde słowo, które wypowiadała, wpuszczał w siebie głęboko, pozwalał im rozchodzić się po jego wnętrzu jak echo, które jeszcze długo miało w nim drgać. Jej włosy opadały na jego tors, a zapach skóry i ciepło jej ciała przyprawiały go o zawrót głowy. I kiedy spojrzała mu w oczy z tą prośbą, a może to było błaganie, coś w nim pękło. Powiedziała: „Tylko mnie już nigdy nie wypuszczaj…”, a on miał ochotę zatrzymać czas.
    Chciał odpowiedzieć od razu, ale coś mu stanęło w gardle. Jej słowa uderzyły w najczulsze miejsce. W te nieprzyjemne, kłujące myśli, które wracały każdej nocy, gdy był zbyt długo sam. Zaire. Nowy Jork. Tajemnica ich relacji. Przyszłość, której nie mógł jej obiecać.
    To wszystko istniało, gdzieś tam, ale nie w tej chwili. Nie kiedy siedziała na nim, naga, rozgrzana i rozbrajająco szczera, a on czuł jej oddech na ustach. Westchnął. Cicho, głęboko. Sięgnął dłonią do jej pleców, sunąc nią powoli w górę, po kręgosłupie, jakby chciał zapamiętać każdy łuk i załamanie. Drugą dłonią przesunął się na jej kark, przysuwając ją do siebie. Ich czoła znów się stykały.
    — Słyszę cię. — wyszeptał niskim, zachrypniętym głosem. — Słyszę wszystko, co mówisz… i nie wiem, co mnie bardziej zabija. To, że mogę cię mieć tylko w ukryciu… czy to, że przez całe pieprzone życie nie chciałem nikogo tak, jak ciebie teraz.
    Zamknął oczy na sekundę. Oddech mu drżał. Gdy znów na nią spojrzał, był w nim ten sam błysk, który miała ona. Głód. Tęsknota. I coś więcej, ta cicha, uporczywa miłość, która wbijała mu się pod żebra, odkąd tylko przestała być „nietykalna”. Jego dłonie zaczęły znów pracować. Wolno, z wyczuciem. Jedna zsunęła się z jej karku w dół kręgosłupa, zatrzymała się na biodrze. Kciukiem zatoczył na niej kółko, a potem zjechał jeszcze niżej.
    — Mówisz, że jesteś gotowa na wszystko…? — mruknął nisko, muskając nosem jej skroń. — Że chcesz, żebym cię całował, dotykał, pieprzył… kochał. W takim razie musisz wiedzieć jedno.
    Ujął jej twarz w dłonie. Patrzył na nią z dołu, z intensywnością, która wbijała się w nią jak ostrze. — Nie ma już odwrotu. Bo jeśli jeszcze raz poczuję cię tak blisko, jeszcze raz zasmakuję cię w taki sposób… to nawet, jeśli wrócimy do Nowego Jorku… nawet jeśli będziesz żoną Cartera, nawet jeśli będziesz miała pieprzony pierścionek na palcu i jego nazwisko na dokumentach, ja nie będę potrafił cię oddać.
    Wsunął palce między jej uda. Znów. Jakby musiał się upewnić, że to, co widział w jej oczach, było prawdą. Pocałował ją wtedy. Powoli, ale intensywnie. Z głodem, który zbierał się w nim przez miesiące. Jedna jego dłoń mocno spoczywała na jej udzie, druga znów wplotła się w jej włosy. Jęknął w jej usta, nie kontrolując tego.
    — Kurwa… Co ty ze mną robisz…? — mruknął, ledwo słyszalnie, głosem zgaszonym przez ogień między nimi. Jego ciało znów było gotowe. Na więcej. Na wszystko..

    OdpowiedzUsuń
  4. Jej usta były gorące. Jak zaklęcie. Jak uzależnienie, z którego nie potrafił i nie chciał się wyplątać. Jej język zatańczył z jego, a on pozwolił, by zassała mu powietrze z płuc, myśli z głowy, kontrolę z dłoni. Zgubił się w tym, jak usiadła na jego biodrach. Jak otuliła go ciepłem i wilgocią swojego ciała. Jak przylgnęła do niego z zamkniętymi oczami, jakby oddawała mu siebie nie tylko fizycznie, ale w całości. Jego ręce nie drżały, ale było w nich coś nowego, niepokój graniczący z nabożnym podziwem. Nie potrafił oderwać od niej wzroku. Od jej skóry, od jej piersi, które unosiły się w równym rytmie z jego oddechem. Od cienia uśmiechu na jej ustach. Od połysku potu na obojczykach. Była najpiękniejsza, gdy nad nim dominowała. Bezbronna w swojej sile. Naga, a przecież nieustraszona.
    Słońce jeszcze nie wzeszło, ale światło lampki z sypialni tańczyło po jej ciele. Na chwilę zapomniał, że istnieje coś poza tą sypialnią.
    — Jesteś… nierealna — wyszeptał, gardłowo, jakby to słowo samo go zaskoczyło. Zacisnął palce na jej udach, gdy poruszyła się delikatnie, zaledwie przesuwając się po nim, prowokując, jakby sprawdzała, jak długo wytrzyma. Nie wytrzyma długo. Jęknął cicho, gdy sięgnęła jego karku i wplotła dłonie we włosy. Jej oddech był głośniejszy. Ciepły. Miękki. Z każdym kolejnym ruchem jego ciała odpowiadało na nią jak rozgrzana stal na dotyk zimnej wody, z trzaskiem, z drżeniem. I kiedy patrzyła mu w oczy, dokładnie wtedy, gdy lekko uniosła biodra, a potem wolno opadła, James nie miał już żadnych wątpliwości.
    Była jego. A on był jej.
    Bez zasłon. Bez zasad. Bez powrotu.
    — Tak… tak, Sloane — jęknął, nie rozkazując, ale błagając. Nie tylko o więcej ciała. O więcej niej.
    — Do samego końca, pieprzona królowo chaosu.
    Złożył pocałunek na jej piersi, muskając skórę wrażliwą od wcześniejszych doznań.
    — Jeśli to piekło, spal mnie. — Wciągnął ją do siebie, ramionami otaczając jak twierdzę. Szeptał jej do ucha słowa, których nie był już w stanie kontrolować. — Jeśli to sen, nie budź.
    A potem oddał się jej. Każdym nerwem, każdą kroplą krwi, każdym oddechem.
    W całości.
    Tej nocy jeszcze długo nie dali sobie zasnąć. Kiedy jedno z nich próbowało odpocząć, drugie nachylało się z pocałunkiem, sięgało dłonią, znów rozniecało ogień pod skórą. Ich ciała odnajdywały się raz po raz, niecierpliwe, zmęczone, ale spragnione siebie nawzajem. Rytm się zmieniał: od szalonych, desperackich zbliżeń, po ciche, ledwie słyszalne oddechy, splątane palce i dotyk przypominający modlitwę. Szeptali do siebie słowa, które nie zawsze miały sens. Przekleństwa, śmiechy, urwane westchnienia i zdania, które brzmiały jak wyznania, ale nie potrzebowały definicji. Byli wszystkim, czego potrzebowali, na tej pościeli, w tym pokoju, tej nocy. Sypialnia wypełniona była ich dźwiękami, drżeniem materaca, szybkim oddechem, który z czasem zamieniał się w cichy jęk ulgi, w westchnięcie spełnienia. Kiedy w końcu ich ciała się poddały wyczerpane, zgrzane, obolałe, padli obok siebie w milczeniu. Nie musieli mówić. Tylko trwali. Przylgnięci do siebie, jakby od tego zależał ich oddech. James objął ją ramieniem, wtulił twarz w jej włosy. Sloane osunęła się na jego tors, z dłonią spoczywającą na jego sercu. Ich oddechy powoli się wyrównały, a ciała, jeszcze przed chwilą szukające siebie z głodem, teraz odnalazły spokój. Za oknem świtało, gdy zasnęli. Otuleni sobą. Wycieńczeni tym, co wydarzyło się między nimi. Bez słów i bez żadnych wątpliwości. Tego poranka nie obudziło ich słońce. Ani świat. Spali długo. Jakby musieli odespać nie tylko tę noc, ale i wszystkie dni, które ich od niej oddzielały.

    JH

    OdpowiedzUsuń
  5. James nie odpowiedział od razu. Jego dłoń sunęła wzdłuż jej nagich pleców leniwym ruchem, jakby badał znajomy już teren, ale wciąż nie mógł się nim nacieszyć. Kiedy w końcu uchylił powieki, spojrzał na nią tym spojrzeniem, które zostawiało ślady głębiej niż jego usta czy dłonie. Tak właśnie na nią patrzył. Jakby była wszystkim. Wczoraj. Teraz. I pewnie jeszcze długo po tym, jak to łóżko znów będzie zimne. Uśmiechnął się. Ten lekki, senny, ale pełen satysfakcji grymas, który mówił więcej niż słowa. — Podejrzana wygląda na bardzo zadowoloną, jak na osobę rzekomo wykończoną — powiedział po chwili, z ledwie wyczuwalnym rozbawieniem. Jego palce zatoczyły leniwe koło na jej biodrze, zanim przysunął ją bliżej, tak, jakby jeszcze nie czuł jej wystarczająco blisko. Zanurzył twarz w jej włosach, przymknął oczy na kilka sekund. Przesunął nosem po jej skroni, potem niżej, zostawiając ciepły, ledwie uchwytny pocałunek na jej policzku.
    — Może jednak przesłuchanie trzeba będzie powtórzyć. Dla pewności, że nie przeoczyłem żadnych… istotnych szczegółów. — Westchnął cicho, pozwalając dłoni zsunąć się na jej pośladek. Nie było pośpiechu. Nie teraz. James nie wypuszczał jej z objęć. I nie miał zamiaru. Póki się nie ruszy, póki świat nie wróci. A oni mieli jeszcze chwilę. W tym łóżku. W tym domu. W tym „my”, które dla niego znaczyło teraz wszystko. Oddychał głęboko, leniwie, jakby to był jedyny moment w życiu, który nie potrzebował żadnych słów ani decyzji. Zamruczał cicho w odpowiedzi na jej ostatnie słowa, muskając ustami linię jej szczęki. — Cel osiągnięty? — wymruczał. Jego dłoń powędrowała wyżej, głaskał ją przez plecy, muskając jej skórę opuszkami palców. Powoli, uważnie, jakby każda linia i napięcie w jej ciele mówiły mu coś więcej, niż słowa mogłyby przekazać. — A ja mam wrażenie, że ten „cel” to był dopiero pierwszy etap. — Zatrzymał się na moment, milczał, czując jak oddycha, jak jej ciało opiera się o jego z ufnością, która poruszyła w nim coś głębiej. — Chyba, że celem było doprowadzić mnie do stanu, w którym już nie pamiętam, kim byłem bez ciebie… — uśmiechnął się, tym razem szczerze, z nutą czegoś łamiącego się w środku. — To tak. Cel osiągnięty.
    James nie był już tym samym mężczyzną, który rok temu trzymał ją w ryzach, pilnował na dystans i tłumił wszystko, co czuł. Tamten facet był twardy, nieugięty, ale pusty. Teraz? Teraz miał w ramionach kobietę, która rozbroiła go kawałek po kawałku. Spojrzał na nią spod rzęs, gdy oparła głowę w zagłębieniu jego szyi. — Wiesz, że mogłabyś tak mówić codziennie? — wymruczał. — A ja i tak za każdym razem uwierzyłbym na nowo. — Jego głos był niski, ochrypły, zaspany i miękki. Głos człowieka, który odnalazł miejsce, do którego chce wracać. Wsunął palce w jej włosy, odgarniając je z twarzy. Na razie istniało tylko to łóżko. Ona. I jego ręce, które w końcu trzymały dokładnie to, czego od miesięcy pragnęły najbardziej.

    OdpowiedzUsuń
  6. Po śniadaniu Sloane zniknęła w łazience, a James w kuchni włączył ekspres. Zapach zmielonej kawy wypełnił dom delikatnym aromatem, który przez chwilę niemal zakrył wspomnienie ciepła ich ciał. Prawie. Wziął kubek do ręki. Oparł się biodrem o framugę drzwi, które prowadziły na zewnętrzny taras. Spojrzał na pomost. Ten sam, na którym jeszcze kilka godzin temu… W głowie miał jej stłumione jęki. Jej czoło oparte o jego, jej dłonie prowadzone po jej własnym ciele, ten moment, w którym stracił nad sobą kontrolę. Gdy wszedł w nią po raz pierwszy. Każdy oddech. Jego dłoń zadrżała na uchwycie kubka. Słońce odbijało się w tafli wody, łagodnie falującej. Cała okolica wydawała się nieprzyzwoicie spokojna, jakby noc nigdy się nie wydarzyła. Jakby pomost był tylko pomostem. A przecież nie był. Flashbacki były intensywne. Ten moment, kiedy wsunęła rękę między uda i spojrzała mu prosto w oczy, nie spuszczając z niego wzroku. Albo ten, gdy błagała go, żeby powtórzył, do kogo należy. Tak, tamtej nocy nie zapomni nigdy. I choć nie planował się tak rozpaść, nie planował aż tak się otworzyć, przy niej nie miał już zbroi. Nie miał żadnego pancerza. Słowa „Nie wypuszczaj mnie, James” nadal dźwięczały w jego głowie.
    Uśmiechnął się sam do siebie. Wciąż czuł ją na swoich dłoniach. W sobie. Czuł, jak jej paznokcie wbijały się w jego ramiona i kark, zostawiając krwistoczerwone ślady, które wyraźnie utrzymywały się na jego skórze jeszcze dziś, jak żywe dowody na to, co działo się w nocy. Na moment skupił wzrok na swoim odbiciu w szybie. Nie miał na sobie koszulki, na szyi i klatce piersiowej miał za to się kilka drobnych, czerwonych malinek i zadrapań. Westchnął. Długi, głęboki oddech. A potem… znów spojrzał na pomost.
    To nie był tylko seks. To było przeżycie na poziomie metafizycznym. W głowie zakotłowała mu się natrętna myśl o tym, jak długo mogą zostać w tym zawieszeniu, zanim świat się upomni o nich z powrotem?
    Za jego plecami rozległ się dźwięk otwieranych drzwi łazienki. Westchnął cicho, jakby odganiał myśli, które nie powinny jeszcze wracać. Odwrócił się powoli. I wtedy ją zobaczył. Jeszcze wilgotną od pary, otuloną ręcznikiem, z lekko potarganymi włosami i tym spojrzeniem, które zawsze go rozbrajało. I mimo tych wszystkich obrazów z przeszłości… mimo flashbacków, mimo strachu, uśmiechnął się. Bo miała rację. Cel został osiągnięty. A on, choć jeszcze nie wiedział jak, zrobi wszystko, by go nie stracić.

    JH

    OdpowiedzUsuń
  7. James nie ruszył się ani o krok, kiedy Sloane weszła do kuchni, jakby w jednej chwili jego ciało przestało być zdolne do ruchu. Przez kilka sekund patrzył na nią tylko w ciszy. Mokre włosy, ręcznik z trudem zakrywający to, co jeszcze kilka godzin temu dotykał bez opamiętania, ten lekki uśmiech, który nosiła… nosiła jeszcze dla niego. Wszystko w niej mówiło jeszcze jesteśmy tu. Jeszcze należymy do tej ciszy, do tego domku, do siebie.
    A potem ekran telefonu rozbłysł.
    James wiedział, że coś się zmieniło, zanim jeszcze się odezwała. Zobaczył to w jej oczach, gdy tylko uniosła wzrok znad jego telefonu. Drobna, ostra zmarszczka pojawiła się między jej brwiami. Usta nie były już miękkie. Głos, zupełnie inny. Chłodny, suchy. Obcy. Aż zbyt spokojny. I właśnie to wzbudziło w nim alarm. Wciągnął powietrze, prostując się nieznacznie. Zacisnął lekko szczękę, ale w jego oczach nie było winy, tylko… wewnętrzna walka. Znał ten moment, przewidział go. Nie chciał go, ale wiedział, że nadejdzie. Słowa Sloane były jak szklanka lodowatej wody rzucona prosto w jego twarz. Przeniósł spojrzenie z jej twarzy na telefon, który jeszcze chwilę temu trzymała. Nie odzywał się od razu. Przez ułamek sekundy mierzył ją wzrokiem. Jej zaciśniętą szczękę. Ramiona, które jakby zesztywniały pod ręcznikiem. Rękę, którą wciąż trzymała przy biodrze, tak, jakby walczyła, by nie roztrzaskać mu telefonu o podłogę. Przeklął w myślach. Nie dlatego, że go przyłapała, ale dlatego, że krótka wzmianka o Carterze tak łatwo mu ją odebrała. Zrobił krok w jej stronę.
    — Sloane — odezwał się cicho, ale stanowczo. Ton miał niski, spokojny, z tą charakterystyczną dla siebie nutą opanowania, która jednak tym razem zdradzała też pewien żal. — Nie chciałem ci mówić, dopóki nie miałem żadnej konkretnej informacji — odezwał się w końcu, spokojnie, ale z wyraźnym napięciem pod powierzchnią. Oczy jej błysnęły, ale nie był pewien, od wody, emocji, czy łez, których jeszcze nie wypuściła. — Chciałem dowiedzieć się najpierw czegoś więcej — dodał. Zamilkł na moment, patrząc na nią długo i zbyt czujnie, zbyt intensywnie, jakby chciał przewidzieć, co się wydarzy za sekundę.
    Zrobił krok w jej stronę. Nieśpieszny, uważny. Tak, jak zawsze przy niej. Zatrzymał się pół metra przed nią. Nie próbował jej dotykać. Nie teraz. Jakby wiedział, że każdy nieostrożny ruch może skończyć się źle. Nie powiedział nic więcej. Nie próbował jej uspokajać na siłę. Stał i czekał, aż to ona zdecyduje, co zrobi z tą informacją. Bo dobrze wiedział, że nawet najpiękniejsze noce mogą nie przetrwać dnia.
    Nie potrzebowała wyjaśnień. Nie dała mu przestrzeni. Nie zadała pytań. Po prostu założyła, że jej nie powiedział, bo nie chciał.
    I to go uderzyło. To, jak bardzo wciąż nosiła tamtego w sobie. Jak jego cień potrafił w mgnieniu oka wyciągnąć ją z tej czułości. Z ich wspólnego świata. Z jego ramion. James przełknął ślinę, ale gardło miał suche.

    OdpowiedzUsuń
  8. James spojrzał na nią z tą samą intensywnością, z jaką jeszcze przed chwilą całował jej skórę, tylko teraz w jego spojrzeniu nie było pożądania. Ona stała naprzeciwko niego. Okręcona ręcznikiem. Jeszcze przed chwilą pachniała mu jak intymność, jak nowy początek. A teraz? Teraz pachniała, jak wspomnienie czegoś, czego nie potrafi zatrzymać. Walczył ze sobą, z tym, żeby nie powiedzieć za dużo. Żeby jej nie obarczyć, nie zniszczyć tej jednej, pięknej rzeczy, którą wspólnie właśnie tworzyli. Ale już nie potrafił milczeć.
    — Sloane… On napadł na człowieka. Zmasakrował go. W klubie. Publicznie. Pod wpływem kokainy i alkoholu — powiedział wprost, nie siląc się już na żadne omijanie sedna. — Zatrzymanie… przesłuchanie… to było nieuniknione. Ale gdybym ci powiedział wcześniej… Gdybym rzucił to na stół wczoraj, w nocy… Powiedz, bylibyśmy tutaj teraz? — Jego głos był surowy, ale nie zły. — I ja wiem, że może powinniśmy byli porozmawiać o tym od razu. Ale, do cholery, Sloane… ja też jestem tylko człowiekiem. — Zacisnął pięści, potem je rozluźnił. Przełknął ślinę, jakby dusił w gardle więcej słów, niż pozwalał sobie wypuścić.
    Westchnął ciężko, zaciskając lekko usta. Jego wzrok zsunął się na jej dłoń, którą wciąż trzymała blisko telefonu, a potem znów wrócił na jej twarz. Oczy miał zmrużone, jakby każde słowo, które zaraz miał wypowiedzieć, było czymś, co już od dawna w nim siedziało i teraz musiało wyjść na głos.
    — Ale nie musisz się martwić, Sloane. Twój mąż jest nietykalny. Zaraz znów będzie pił szampana na tarasie i mówił, że to „kolejna gównoburza”.
    Spojrzał na nią z mieszaniną bólu i bezsilnego gniewu. — Tacy jak on zawsze się wywijają, Sloane. — Zamilkł na moment, nie spuszczając z niej wzroku. James poczuł to, zanim jeszcze w pełni zrozumiał, co właściwie zabolało najbardziej. To nie była tylko złość w jej głosie. To nie była sama wiadomość o Carterze. To była reakcja. Sposób, w jaki zgasła. Jakby cały ich poranek, ta bliskość z nocy, ta miękkość, z którą się w niego wtulała, zostały wymazane jednym słowem. Jednym nazwiskiem. Crawford.
    — Wiem, że to nazwisko robi ci w głowie burzę — powiedział cicho, głucho. — Ale nie sądziłem, że wystarczy jedna wiadomość, żebyś spojrzała na mnie tak, jakby nic między nami nie było. — James przez dłuższą chwilę stał w miejscu, jakby jego ciało zamarło pod ciężarem emocji, które dopiero co przeszły przez gardło i znalazły ujście w głosie. Nie podnosił głosu. Ale jego oczy zdradzały wszystko. Te oczy, które jeszcze parę godzin temu patrzyły na nią z czułością tak silną, że łamała powietrze między nimi, teraz miały w sobie ciężar kogoś, kto wie, że może za chwilę straci coś, co ledwo udało mu się zbudować.

    JH

    OdpowiedzUsuń
  9. James wciągnął powietrze głęboko, jakby próbował w sobie zdusić wszystkie odpowiedzi, które cisnęły mu się na język. Patrzył na Sloane, ale nie było w nim pretensji. Tylko to zmęczenie… to cholernie znajome zmęczenie człowieka, który starał się być dla niej wszystkim, tarczą, kotwicą, ramieniem i powietrzem i nagle musiał znów ustąpić komuś, kto rujnował wszystko, czego dotknął.
    James zacisnął szczękę. Nie odpowiedział od razu. Bo to, co usłyszał, wcale nie było pytaniem. To była kara. Ostra, precyzyjna, wymierzona w punkt, który nie zdążył jeszcze przestać pulsować od wcześniejszych słów.
    — Nie, Sloane. — W końcu powiedział. Cicho, ale wyraźnie. — Nie chciałem powiedzieć „tacy jak wy”. — Stał naprzeciwko niej, jego ręce były rozluźnione, ale nie było w nim ani krzty obojętności. Przeciwnie. Patrzył na nią, jakby wszystko, co właśnie padło, musiał wchłonąć głęboko pod skórę, nawet jeśli bolało.
    — Wiem, że zasłużyłaś, żeby wiedzieć, ale zasłużyłaś też na to, żeby przez chwilę żyć tak, jak dawniej, żeby oddychać, nie rozliczając się z przeszłości co pięć minut. Ale z nim nie ma przerwy, prawda? — Westchnął i potrząsnął głową jakby nie dowierzał w to, co słyszał. Przeniósł wzrok na bok, na moment, jakby musiał złapać powietrze, zanim dokończy. Wrócił jednak spojrzeniem na nią. Patrzył na jej twarz, już nie rozgrzaną czułością, tylko napiętą, ściągniętą złością i rozczarowaniem. Oczy wciąż miała piękne, ale teraz błyszczały czymś innym niż pragnieniem. Stał, patrząc jak drży. Jak z trudem utrzymuje ręcznik i jeszcze większym swoje emocje.
    W końcu jego żuchwa drgnęła. Uniósł nieco głowę, jakby zebrał się na odwagę, żeby powiedzieć coś trudniejszego niż to, co już padło.
    — I nie, Sloane, nie każe ci udawać, że się nie przejmujesz.— Głos mu zadrżał. Nie z gniewu, ale z jakiegoś wewnętrznego rozdarcia. — Ale może przestaniesz rzucać we mnie nożami, kiedy coś cię boli, bo nie jestem twoim wrogiem.
    Zrobił krok w bok, jakby chciał dać im obojgu przestrzeń do oddychania, ale nie odwrócił się od niej. Trwał. Zmęczony. Napięty. Zaskakująco cierpliwy, choć w oczach miał coś pękniętego, może tę jedną, drobną wiarę, że uda się zatrzymać między nimi to światło, które budowali przez ostatnie godziny.
    To, jak wypowiedziała te słowa „Wybacz, jeśli niekoniecznie jestem teraz w nastroju, aby przed tobą klękać” trafiło w niego mocniej, niż się spodziewał. Nie od razu, nie z hukiem. Ale cicho, głęboko, precyzyjnie. Jak wbity nóż między żebra. James odruchowo cofnął się o krok, nie fizycznie, ale wewnętrznie. Jego postawa się spięła, ramiona zesztywniały, a spojrzenie na ułamek sekundy przymknęło się jakby odcięte od zbyt jasnego światła. Nabrał tchu przez nos, powoli, głęboko, jakby próbował wypłukać z siebie gorycz. Ale nie udało się. Ona już to powiedziała a jej słowa odarły go ze złudzeń. Z każdego cichego marzenia, które zakorzeniło się w nim przez te dni spędzone razem, w tej bańce, z dala od świata. Z każdej myśli, że może jednak mają przed sobą coś więcej niż tylko tę krótką ucieczkę od rzeczywistości. Bo może nie mówił tego na głos, może sam siebie przed tym powstrzymywał, ale pragnął czegoś więcej. Po raz pierwszy od dawna. Pragnął jej nie tylko na chwilę. „Jak mogłem być aż tak głupi”, pomyślał z nagłą, palącą frustracją. Spędzili ze sobą noce, które zmieniały człowieka. Padały słowa, których nie rzucało się byle komu. Uśmiechy, które zostawały pod powiekami na lata. A teraz wystarczyła jedna wiadomość. Jedna, cholerna wiadomość i jedno chłodne zdanie, żeby wszystko się przewróciło.

    OdpowiedzUsuń
  10. Zacisnął zęby. Wściekłość nie była gwałtowna. Była ta cicha, niebezpieczna. Taka, która w nim zawsze siedziała, stara, dobrze znana. Tak samo jak rozczarowanie. Ona mogła nie zauważyć, ale dla niego każde jej słowo było jak cios, bo nie był jednym z tych, których można było dopuścić tylko do łóżka.
    — I nie wiem, co mnie bardziej boli. To, że używasz takich słów, żeby mnie zranić… czy to, że ci się to naprawdę udało.
    James był tu cały. Z uczuciami, z walką, z chęcią. A teraz czuł, jak znów cofa się o kilka kroków w głąb siebie. Jakby na nowo zakładał ten mentalny pancerz, którego ostatnio niepotrzebnie się pozbył. — Ale rozumiem, że jestem tylko od pieprzenia na pomoście, kiedy akurat się nie myśli o mężu… — zamilkł. Nie odezwał się przez chwilę. Bał się, że jeśli otworzy usta, to powie coś, czego oboje będą żałować. Więc tylko stał. Napięty jak struna. W oczach miał błysk złości, ale jeszcze bardziej, rozczarowanie. I ból, którego nie potrafił już ukryć.
    — Skoro tak bardzo cię to ruszyło — warknął przez zaciśnięte zęby, spojrzenie ostre, twarde, niemal nie do poznania — to może od razu cię do niego zawiozę, Sloane. Do twojego męża. Do faceta, który po raz kolejny zrobił burdel z własnego życia i jak zwykle spadł na cztery łapy. Może nie ma sensu tego przeciągać, co? — ciągnął, głosem niższym, ostrym jak brzytwa. Patrzył na nią, klatka piersiowa unosiła mu się ciężko. Miał wrażenie, że zaraz wybuchnie albo zamilknie na zawsze.
    Przechylił głowę, nie spuszczając z niej wzroku.
    — Bo chyba właśnie tam teraz chcesz być, prawda? — Słowa cisnęły mu się z ust, zanim zdążył je zatrzymać. Nie z chłodnej kalkulacji. Z tej gwałtownej mieszanki gniewu i zawodu, która zakotłowała się w nim tak szybko, że sam ledwo nadążał za tym, co czuje. — Chcesz wracać do świata, w którym jesteś tylko dodatkiem do jego nazwiska, dodatkiem do jego ego? Proszę bardzo. Ale nie stój tu przede mną i nie patrz na mnie jakbym to ja coś ci zabrał. — Zamilkł, ale nie odwracał wzroku. Przez kilka sekund było tylko napięcie. I ten jego wzrok. Zbyt cichy, zbyt intensywny. — Bo jeśli wystarczy jedno pieprzone powiadomienie, żebyś zaczęła się cofać… — mówił ciszej, ale nie łagodniej — to może ja wcale nie byłem tak blisko, jak mi się wydawało.
    Zrobił krok w bok, jakby robił jej miejsce. Jakby serio był gotów to zrobić. Bo nie potrafił już walczyć z jej sumieniem za nią.

    JH

    OdpowiedzUsuń