aktualności

24.12.2025
Wesołych Świąt!
Kochani, życzymy Wam Wesołych Świąt! Zdrowia, szczęścia oraz pomyślności! Najedzcie się pysznego jedzonka, nacieszcie bliskimi i odpocznijcie, a do nas wróćcie pełni sił i zapału do pisania wąteczków 💙
15.12.2025
Porządki po liście obecności
Przeprowadzono ostateczne porządki po liście obecności. Z listy autorów usunięto maile osób, które się na nią nie wpisały, a karty postaci przeniesiono do kosza (z którego są one automatycznie usuwane po 90 dniach).
14.12.2025
Azyl to też niewola...
Wszystkich zainteresowanych grą na blogu fantasy zapraszamy na The Last Salvation, które pozostaje otwarte dla wszystkich istot paranormalnych poszukujących azylu...
6.12.2025
Koniec listy obecności
Karty postaci autorów, którzy się na nią nie wpisali, zostały usunięte z linków. Po 10grudnia karty postaci zostaną usunięte z listy postów i przeniesione do kosza.
01.12.2025
Lista obecności
Na blogu pojawiła się lista obecności. Prosimy o wpisywanie się. Lista potrwa do 5.12.2025.
11.11.2025
Porządki po liście obecności
Przeprowadzono ostateczne porządki po liście obecności. Z listy autorów usunięto maile osób, które się na nią nie wpisały, a karty postaci przeniesiono do kosza (z którego są one automatycznie usuwane po 90 dniach).
06.11.2025
Koniec listy obecności
Karty postaci autorów, którzy się na nią nie wpisali, zostały usunięte z linków. Po 10 listopada karty postaci zostaną usunięte z listy postów i przeniesione do kosza.
01.11.2025
Lista obecności
Na blogu pojawiła się lista obecności. Prosimy o wpisywanie się. Lista potrwa do 5.11.2025.
31.10.2025
Aktualizacja regulaminu bloga
W Regulaminie dodano punkt dotyczący rozwiązywania sporów między autorami. Prosimy o zapoznanie się z nim.
26.10.2025
Wgranie poprawki
W kodzie wgrano poprawkę dotyczącą wyświetlania szablonu na urządzeniach mobilnych. Wszystkim pomocnym duszyczkom - dziękujemy ♥
24.10.2025
Aktualizacja szablonu
Po trzech latach nasz kochany NYC doczekał się nowej szaty graficznej ♥ Jeśli dostrzeżecie jakieś nieprawidłowości, prosimy o ich zgłaszanie w zakładce Administracja.

01/02/2025

[KP] Don't hope, it's the hope that kills me every time


Ian Hunt

Wanna stay, wanna run, wanna disappear
I keep biting my tongue just to keep you here
Made you wait for someone I could never be
And it's killing me

I need comfort
But I hate being comfortable
urodzony 29 stycznia 1999 roku w Nowym Jorku, USA // 26 lat // kierowca Ubera - Cadillac CT5V Blackwing // diler // wynajmuje mieszkanie na Harlemie, przy 119th Street // od 6 roku życia wychowanek domu dziecka // trzy epizody w dwóch różnych rodzinach zastępczych // starszy o 4 lata brat, Louis - policjant // rodzice zapili się lub zaćpali, co do tego nie ma pewności - wie tylko, że nie żyją // nie pije, nie pali, a już na pewno nie bierze narkotyków - wystarczająco napatrzył się na skutki uzależnień w domu i bidulu // nigdy nie poznał innego życia niż to, które prowadzi // nigdy nikt nie pokazał mu innej drogi // od około roku raz w miesiącu gra w Texas Hold'em w Fire Moon // tell me every terrible thing you ever did, and let me love you anyway
Linda z westchnieniem opadła na tylną kanapę, a następnie wychyliła się i sięgnęła ku klamce, by z trzaskiem zamknąć za sobą drzwi.
— Zróbmy rundkę wokół osiedla — poprosiła, a po chwili ich spojrzenia skrzyżowały się w odbiciu wstecznego lusterka. Kobieta uśmiechnęła się blado, czego on nie odwzajemnił. Wrzucił bieg i pozwolił, by pojazd potoczył się w dół wysypanego żwirem podjazdu; lubił ten charakterystyczny chrzęst kół, więc nieśpiesznie zbliżali się ku bramie, zostawiając za sobą fasadę luksusowej willi.
— W ten weekend potworki są u swojego ojca — odezwała się Linda, kiedy wyjechali na osiedlową drogę. Był wieczór, więc co rusz wjeżdżali w plamy światła rzucane przez rozstawione po obydwu stronach drogi latarnie.
Potworki, pomyślał Ian i we wstecznym lusterku zerknął na zapatrzoną w okno czterdziestoletnią kobietę. O nas matka też tak mówiła.
Kolejne westchnienie uleciało spomiędzy rozchylonych warg Lindy. Ta jakby nagle otrzeźwiała; poruszyła się niespokojnie, usiadła wyżej na siedzeniu i wyprostowała, by wreszcie utkwić wzrok w tyle głowy Iana. Uśmiechnęła się lekko i tym razem ten uśmiech dosięgnął jej brązowych oczu.
— Jaki ci minął dzień, Ian? — zagadnęła niezobowiązującym, konwersacyjnym tonem.
— W porządku — odparł, wrzucił prawy kierunkowskaz i rozejrzał się, choć ruch na osiedlu, na którym mieszkała Linda, zawsze był znikomy, niezależnie od pory dnia. Skręcili i szatyn zredukował bieg, ponieważ właśnie wtaczali się pod łagodny pagórek, z którego wierzchołka rozpościerał się widok na bogate domostwa.
— A ty? Planujesz odpowiednio uczcić weekend bez potworków? — zapytał z grzeczności, mimowolnie kładąc nacisk na ostatnie słowo.
Linda zaśmiała się perliście.
— Inaczej bym nie dzwoniła.
Dwudziestominutową przejażdżkę zakończyli tam, gdzie ją rozpoczęli. Linda sięgnęła do torebki i wyjęła z niej portfel.
— Ile płacę? — spytała z przekąsem, ponieważ już znała odpowiedź.
— Tyle, ile zawsze.
Wyciągnęła rękę pomiędzy dwoma przednimi siedzeniami. Szatyn wyjął spomiędzy jej palców złożone banknoty, rzucił je na fotel pasażera po swojej prawej i otworzył schowek. Pojedynczy foliowy woreczek z kilkoma gramami amfetaminy wyglądał wyjątkowo smutno na tle pustej przestrzeni, ale na jego widok brązowe oczy Lindy zapłonęły niezdrowym blaskiem.
— Miłego weekendu, Lindo — życzył jej Ian, ale odpowiedział mu tylko trzask zamykanych drzwi. Nim odjechał, uśmiechnął się kwaśno i rzucił ostatnie spojrzenie kobiecie żwawym krokiem zmierzającej ku willi, która przypadła jej po rozwodzie z mężem.

***

Długimi susami pokonywał po dwa stopnie, aż znalazł się na trzecim piętrze. Lewą dłonią przytrzymał materiał kurtki, prawą zanurkował w kieszeni i namacał klucze. Kiedy uniósł głowę, jego spojrzenie napotkało mężczyznę opierającego się plecami o ścianę tuż obok drzwi jego mieszkania.
— Chłopaki planują akcję — odezwał się. — Lepiej, żebyś przez najbliższy tydzień się nie wychylał.
Nie patrząc w jego stronę, Ian wsunął klucz do zamka, przekręcił dwa razy i otworzył drzwi, które uchyliły się do środka.
— Pierdol się, Louis — poradził mu serdecznie i zniknął w środku.
1. Did I disappoint you? / 1.02.2025 - 6.07.2025 /
2. Did I disappoint you? / 6.07.2025 - 25.11.2025 /
3. Don't hope, it's the hope that kills me every time / 25.11.2025 - ??? /
Cytaty: Nicholas Galitzine - Comfort
Wizerunku użycza: Nicholas Galitzine
Ostatnia aktualizacja: 25.11.2025 ⬩ karta postaci
Kontakt: panienkazokienka92@gmail.com

Jak to bywa z naszymi autorskimi tworami, postać pokroju Iana od dłuższego czasu krażyła mi po głowie i dziekuję poison killer za pomoc w nadaniu jej finalnego kształtu :) Jeszcze nie wiem, czy potrafię w postacie takie, jak Ian, ale chcę spróbować!
Zapraszam wszystkich chętnych do wspólnej zabawy :) Staram się odpisywać regularnie, w zależności od ilości wolnego czasu, a jakiekolwiek większe odpisowe zaległości nadrabiam w weekendy :)
Emme

29 komentarzy:

  1. Odchylił głowę, opierając kark o zagłówek i obserwując krajobraz za oknem. Miał wrażenie, że przez te wszystkie lata Ian nijak się nie zmienił, choć pewnie jako dzieciaka i tak nieco łatwiej było zmusić go do mówienia.
    - Kilka miesięcy temu, także w sumie to dość świeża sprawa - westchnął, bo choć naprawdę cieszył się, że ma tamten przeklęty etap za sobą, wciąż nie do końca potrafił się w tym wszystkim odnaleźć. Przynajmniej nie na tyle, na ile wymagała od niego tego rodzina - I faktycznie mam kierowcę - prychnął, zażenowany nieco tą sytuacją. Przed odsiadką cały ten świat był dla niego czymś oczywistym i naturalnym, teraz nawet jego sypialnia wydawała się być totalnie abstrakcyjna - Jeszcze niedawno spałem na łóżku, które było twardsze niż ta deska w bagażniku - mruknął, skinieniem głowy wskazując tył auta - I musiałem sobie radzić sam, odwiedzała mnie głównie siostra, rodzice mieli w dupie to, czy i jak sobie radzę - wyciągnął rękę, przesuwając palcem po zimnej krawędzi szyby, jakby to pomagało poukładać słowa - A teraz nagle mam żyć jak król. Z kierowcą, wypasioną willą, z opieką, z pieniędzmi, jakby zrobili sobie przerwę na kilkanaście lat i teraz nadrabiali wszystko na raz - wzruszył ramionami, uśmiechając się z politowaniem - Czuję się trochę jak eksponat, który po latach wrócił sobie grzecznie na półkę - dodał, zatrzymując po tym dłużej wzrok na Ianie - Przepraszam, nie wiem, dlaczego ci o tym wszystkim mówię i zaatakowałem cię jakimś pieprzonym wywodem słów. Dzięki, że mogłem to do ciebie wyrzucić, nawet, jeśli nie miałeś na to wpływu, bo nie dałem ci dojść do słowa - zaśmiał się lekko i odetchnął, urywając swój słowotok. Jego życie przed odsiadką było usłane różami, a to, że skończył za kratami, było tylko i wyłącznie wynikiem jego głupoty i brawury, zasłużył w pełni na to, co go spotkało, czego o swoim przyjacielu z dzieciństwa powiedzieć nie mógł. On nie miał wyboru i nijak nie był winny tego, że musiał wychowywać się w domu dziecka, czy trafiać ciągle od jednej do drugiej rodziny zastępczej.
    - Masz kogoś? – rzucił, skupiając się już na nim. Nie miał pewności, czy mężczyzna otworzy się przed nim na tyle, aby dzielić się z nim tak osobistymi sprawami, ale miał nadzieję, że mimo wszystko w życiu Iana pojawił się ktoś, kto go pilnował i dbał o to, aby nie narobił sobie zbyt dużych kłopotów. Sam co prawda także chętnie by się tym zajął, ale znając Hunta, pewnie tylko wkurzyłby go tą troską, a nie osiągnął zamierzonego celu. Zresztą, po kilkunastu latach nieobecności, nie miał żadnego prawa wpieprzać się w jego życie, czy jakkolwiek go moralizować.

    [Awww, jakie tu nowości i piękności <333]

    Rowan

    OdpowiedzUsuń
  2. To było naprawdę proste. Zadziwiająco proste było to, jak łatwo i szybko odnajdywali wspólny rytm, nawet jeśli to wszystko było jak najbardziej spontanicznie. Debbie nie sądziła, że wyjście Iana z łazienki sprawi, że wylądują wspólnie na kuchennym blacie, a właściwie, że Ian przyciśnie ją do tego blatu i weźmie tak, jak tego chciał. Grayson się to podobało. To, że Hunt poczynał sobie z nią tak, jakby rościł sobie do Deborah Grayson wszelkie prawa. Miał w tym słuszność. Bo Debbie była jego i to było właśnie proste. Pozwalała mu na wszystko, bo miała świadomość, że będzie czerpała z tego przyjemność, że Ian o niej nie zapomni, że to nie będzie tylko przedmiotowe traktowanie, że Debbie nie jest tylko i wyłącznie środkiem do osiągnięcia celu.
    Debbie była charakterna. Potrafiła postawić na swoim, potrafiła unieść głos i być groźną, potrafiła zdominować spojrzeniem, ale przy Ianie mogła być miękka i uległa, mogła pozwalać na to, aby był górą, nawet jeśli w tym konkretnym przypadku był za nią.
    Orgazm może nie nadszedł jednocześnie, ale nie musiała długo czekać na Hunta. Dotkliwiej poczuła jego ciężar na sobie, ale też miała wrażenie, że był jeszcze bliżej niż dotychczas. Nie mogła się nie uśmiechnąć, choć uśmiech był ten zniekształcony przez grymas rozkoszy, która raz po raz wędrowała po jej ciele. Dreszcze objawiały się gęsią skórką, oddech ugrzązł jej w gardle, mocniej zacisnęła dłoń na krawędzi kuchennego blatu.
    Poczuła to ugryzienie, pozwoliła sobie na cichy śmiech, który jak szybko się pojawił, tak szybko się urwał, bo Ian odsunął się od Debbie, a Debbie faktycznie poczuła chłód, który wdarł się w przestrzeń między ich ciałami. W przestrzeń, której przed chwilą wcale nie było. Był sierpień, gorący, letni dzień, a Debbie poczuła chłód. Jęknęła cicho, wyrażając tym samym swoje niezadowolenie i tylko tyle zdążyła zrobić.
    Odwrócił ją w swoim kierunku, posadził na blat, a ona nieznacznie podskoczyła, nagimi pośladkami lądując na chłodnym blacie, choć pewnie nie tak zimnym, jaki byłby, gdyby nie to, że przed chwilą prawie na nim leżała. Mogłaby leżeć na Ianie, ale blat też był niczego sobie. Zdołała lekko zadrzeć głowę ku górze, ba, nawet chciała coś powiedzieć, ale nie było jej to dane.
    Objęła go w udami w biodrach, odwzajemniając pocałunek. Jej dłonie błądziły po nagim torsie, sunąc ku górze, w kierunku barków. Wtedy przyciągnął ją jeszcze bliżej. Piersi Debbie faktycznie oparły się o tors Iana, a jedyną przeszkodą okazał się zapomniany stanik.
    Nigdzie im się nie spieszyło, mogli w końcu mieć czas tylko i wyłącznie dla siebie. Mogli mieć samych siebie na wyłączność i Debbie taki rozkład sił pasował jak najbardziej.
    Serce nadal dudniło w jej klatce piersiowej, gdy pocałunek, wpierw gorliwy i intensywny, z upływem czasu tracił właśnie na tej intensywności. Stał się bardziej leniwy i rozkosznie namiętny. Palce jednej dłoni wplotła we włosy Iana tuż nad karkiem, kiedy postanowiła się oderwać od jego ust.
    Odchyliła głowę do tyłu, palce wolnej dłoni zacisnęła na ramieniu Iana.
    — Heej — wyszeptała głosem nadal lekko drżącym po doznanej przyjemności i ochrypłym od jęków i krzyków, które wydzierały się z jej gardła z każdym kolejnym pchnięciem Hunta. A mimo to, że seks z nim był niesamowity, to Debbie za każdym razem wracała do jego oczu z trudną do opisania tęsknotą.

    Debbie Grayson ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Może i nie było jej do końca wygodnie, na pewno nie tak wygodnie, jak byłoby na tym całkiem sporym narożniku, który stał znowu nie tak daleko od nich albo nie tak wygodnie, jak na łóżku Iana, w którym spędziła już dwie noce, w tym jeden całkiem udany poranek. Ale Debbie nie zamierzała wcale na tę niewygodę narzekać. Nie w momencie, kiedy Ian był tak blisko, bo właśnie, z zaskakującą łatwością, doszła do wniosku, że dla Iana mogłaby znosić każdą, nawet najgorszą niewygodę. I to nie tak, że Hunt te niewygody miałby powodować. To też nie tak, że wszystkie niewygody w życiu Deborah kręciłyby się wokół niego, ale przecież oboje mieli świadomość tego, że ich związek był w cholerę niewygodny. Bo Ian był dilerem i mógł zniszczyć Grayson, mógł zniszczyć wszystko to, co znała do tej pory i co stanowiło jej niezbyt kolorową, ale jednak stabilną rzeczywistość.
    Aktualną niewygodę przyćmiewał uśmiech Iana. Rozkoszny, pojawiający się na jego twarzy powoli, w niemal kontrolowany sposób rozciągając jego pełne usta. Dodawało mu to chłopięcego uroku i choć Debbie nie mogła teraz oderwać wzroku od jego twarzy — oczu, ust, ładnie zarysowanych policzków, które nadal był lekko zaczerwienione po wysiłku, to wiedziała, że jego ciało było nijak chłopięce. Ian pociągał ją nie tylko jak człowiek o pięknym wnętrzu, ale też jako mężczyzna i pewnie gdyby nie fakt, że tak łatwo i lekko wpadła do jego życia, to śliniałaby się do brata Louisa Hunta po cichu i dyskretnie. Ale nie musiała tego robić, bo przecież teraz Ian wiedział, że podobał się Debbie, a Debbie od samego początku — od poprawiania przekrzywionej tiary i posyłania mu pijackich uśmieszków z tylnego siedzenia Cadillaca — wcale się z tym nie kryła.
    Teraz, podobnie jak wtedy i dziesiątki innych razów, przygryzła delikatnie swoją dolną wargę, gdy obserwowała go takiego — nieco bezbronnego, odkrytego, z bezwiednym uśmiechem, ciepłym spojrzeniem o pięknym bursztynowym spojrzeniu. Za każdym razem, gdy spoglądała w jego oczy, doszukiwała się w jego tęczówkach czegoś nowego. Były fascynujące, nie tak jednolite jak jej własne.
    — Zmęczona? — powtórzyła zaraz po nim. Ta dłoń, którą do tej pory trzymała na jego karku, zsunęła się miękko po szyi Iana, Debbie dzięki temu mogła wyczuć pod palcami coraz to spokojniejsze tętno Hunta. Uśmiechnęła się. Jej drobne palce wylądowały z niezwykłą czułością na policzku Iana.
    W tym momencie to ją przydusiło coś tak ciężkiego i pięknego, że potrzebowało słów, aby znaleźć ujście, ale Debbie nie była w stanie sobie na nie pozwolić. Przede wszystkim z obawy, że mogłaby spłoszyć tym Iana, a nie chciała. Ale też dlatego, że nigdy w swoim dorosłym i świadomym życiu nie zdecydowała się na tego typu wyznanie. Ian był wyjątkowy i Ian miał być adresatem tych słów, ale w głowie Grayson wymagały one znacznie okazalszej oprawy, nawet jeśli wcale tak nie było.
    Kciukiem sunęła delikatnie po łuku, który wyznaczała kość policzkowa Iana.
    — Nie. — Odpowiedziała w końcu na jego pytanie. Mimo że był to długi dzień, Debbie wcale nie czuła się zmęczona. Była wręcz pobudzona, głównie przez ten szybki i intensywny numerek, który sobie zafundowali przy kuchennych meblach, ale też miała świadomość, że ta energia może szybko zacząć z niej uciekać.
    — Ale jestem głodna. I chętnie obejrzę z tobą jakiś film — powiedziała cicho, nadal wpatrując się w jego oczy. — Nie musisz ubierać koszulki — dodała, a wtedy przekorny uśmiech pojawił się na jej buzi, gdy frywolnie przechyliła głowę w bok. A ta dłoń do tej pory grzecznie tkwiąca na jego ramieniu, przesunęła się leniwie po jego klatce piersiowej, kierując się w dół.

    Debbie Grayson ♥

    OdpowiedzUsuń
  4. Debbie uwielbiała śmiech Iana. Choć Ian mógł w ogóle nie zdawać sobie z tego sprawy, bo jego śmiech nigdy nie był specjalnie głośny, a już na pewno nie rubaszny, ale mimo tego, że bardziej brzmiał jak przytłumiony, nigdy nie był wymuszony i duszony w piersi przez samego Hunta i Debbie doskonale to wiedziała. Dlatego lubiła ten śmiech. Bo był taki jego. Był jak cały Ian. Prosty, niezbyt głośny, nie zabierający wokół zbyt wiele przestrzeni, a mimo to — Ian zdołał zabrać bardzo dużo przestrzeni w życiu i w sercu Debbie tylko dla siebie.
    Uwielbiała ten śmiech, dlatego, gdy ciało Iana zatrzęsło się pod jego naporem, gdy sunęła dłonią po jego torsie, pozwoliła sobie na szerszy uśmiech. Przestała też w końcu przygryzać dolną wargę, bo doskonale wiedziała, dlaczego musi to zrobić. Sama chciała coś zjeść i obejrzeć film.
    Z jednej strony przecież wiedziała też, że Ian, a właściwie jego zawód, mógł ją zniszczyć, a z drugiej czuła się przy nim niesamowicie bezpieczna, a choć była policjantką, to wcale nie czuła się tak silna, jak mogłaby być. Natomiast nigdy nie odmawiała tej siły Huntowi, a teraz — kiedy mieli już swoją zgodę na wszystko, kiedy ustalili, że będą razem na przekór wszystkiemu, Debbie wiedziała, że ramiona Iana staną się jej bezpieczną przystanią. Mimo wszystko.
    Nie powinno tak być. Debbie nie powinna była zakochać się w dilerze, a diler w policjantce, ale chyba oboje pogodzili się już z tym, że jest zdecydowanie za późno na to, aby choćby próbować się z tego wszystkiego wycofać. Widziała to w jego spojrzeniu, czuła w delikatnych pocałunkach i nawet w tym, jak obejmował ją w talii.
    — Trzymam się — mruknęła jeszcze, w ogóle nie zdając sobie sprawy z tego, że wraca do momentu, w którym powtarzała niemal każdego słowo Iana. Może dlatego, że podobało jej się to, że wcale nie musiała przy nim dużo mówić, że nie czuła tej presji, aby błaznować i być niesamowicie zabawną i angażującą. Lubiła opowiadać Ianowi, lubiła zadawać mu pytania, ale lubiła też ciszę między nimi, która wcale nie był zła.
    Objęła go rękoma w karku, nogami nadal obejmowała jego biodra, ale gdy Ian skutecznie oderwał ich od kuchennego blatu, Debbie opuściła nogi i cofnęła ręce dopiero w momencie, gdy jej własne stopy dotknęły chłodniejszej w odczuciu podłogi. Choć wcale nie było chłodno, był przecież ciepły, sierpniowy wieczór i to drobne ochłodzenie po zachodzie było zbawienne dla miasta trawionego przez letni upał.
    Debbie, w samym biustonoszu, obserwowała jak Ian zbierał ich ubrania. Pochwyciła od niego swoje spodenki i koszulkę, ale nawet nie zaczęła się ubierać, czekając, aż ten poda jej majtki. Widziała je przecież w jego dłoni i wyciągnęła już swoją w jego stronę, kiedy Hunt bezczelnie wsunął na swój seksowny tyłek dresy i schował do ich kieszeni jej bieliznę. Debbie w tym momencie przechyliła głowę.
    — Ty bez koszulki, ja bez majtek, ha? — spytała, unosząc lekko brew. Pokręciła tylko głową, wsunęła na swoje biodra szorty, ubrała koszulkę i w powierzchownie kompletnym stroju, posłała szeroki uśmiech Ianowi. — Dobrze — dodała, jakby po chwili, jakby wcale nie przerwała wcześniej swojej wypowiedzi. — Ale ty wybierasz film — stwierdziła ze słodkim, zupełnie niewinnym (wyłącznie pozornie) uśmiechem. — I pomożesz mi w ogarnięciu kolacji — zadecydowała, zlecając mu dodatkowe zadania, jakby faktycznie była w pozycji, która prowadzenie takich negocjacji jej umożliwiała.
    Nie było tak i Grayson miała tego świadomość, bo pamiętała wcześniejsze słowa Iana, zwłaszcza te dotyczące jej majtek, ale jeśli miała mieć kiedyś możliwość testowania posłuszeństwa Hunta, dodając do tego nutę żartobliwości i szczyptę zadziarności, to tylko w takich sytuacjach, gdy czerpali ze swojego towarzystwa samą przyjemność i mieli mieć z tego dobry, udany wieczór.
    Debbie lubiła przeginać, Debbie lubiła się droczyć i nawet jeśli Hunt nie musiał zawsze umieć ją prawidłowo odczytać, miał okazję, aby się tego nauczyć. Rudowłosa oparła więc swoje dłonie na biodrach, patrząc na niego co najmniej wyzywająco. Bo przecież to ona tu rządziła.

    Debbie Grayson ♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Ruszyła biegiem za dziewczynką, próbując ją dogonić i zatrzymać. Wytłumaczyć, że nie może robić w ten sposób, że nagłe zrywanie i odbieganie od mamy jest czymś, czego pod żadnym pozorem nie może więcej robić, ale wtedy usłyszała jej słodki, pełen podekscytowania i radości głosik.
    Wujek Ian.
    Słysząc te słowa, Adeline zamarła, bo nie znała żadnego wujka Iana. Nie. Nie było żadnego wujka Iana. LaRue zmarszczyła brwi, gdy dogoniła córkę i spojrzała na mężczyznę, który przestał biec i zatrzymał się na parkowej alejce.
    Adeline przez krótką chwilę obserwowała, jak klatka piersiowa mężczyzny unosiła się wraz z próbą uspokojenia oddechu po biegu. Złapała dziewczynkę za ramię i delikatnie odsunęła od mężczyzny, przysuwając ją nieco zbyt gwałtownym, zbyt stanowczym ruchem do siebie.
    — Aua! — Mireille wyszarpnęła się z uścisku mamy i spojrzała na nią pełnym buntu spojrzeniem. W normalnej sytuacji, Adeline momentalnie przeprosiłaby dziewczynkę za zbyt mocny uścisk, za zbyt emocjonalną reakcję, ale nie podobała jej się cała ta sytuacja.
    — Mówiłam ci, że masz trzymać się blisko — powiedziała stanowczo — i nie wolno zaczepiać nieznajomych — przypomniała jedną z podstawowych zasad.
    — Ale to jest wujek Ian — wskazała palcem na wspomnianego wujka i uśmiechnęła się do niego szeroko, pokazując wszystkie swoje mleczaki. Adeline ponownie ułożyła dłoń na ramieniu córki, ale tym razem nie zaciskała na nim palców. Trzymała ją lekko ułożoną, jakby chciała mieć pewność, że dziewczynka jest blisko.
    — To… przepraszam — Adeline spojrzała na nieznajomego, uważnie mu się przyglądając. Przymrużyła przy tym lekko powieki, jakby próbowała dopasować twarz do imienia, do kogoś, kogo powinna znać, skoro jej córka nazywa tego mężczyznę swoim wujkiem — mała jest otwarta na nowye znajomości, przepraszamy — brunetka chciała uciąć te niespodziewane spotkanie i wrócić do tego, co zostało przerwane przez nagłe, impulsywne zachowanie jej córki. Mireille miała jednak zupełnie inny plan, bo zamiast posłuchać mamy, tyko uśmiechnęła się szeroko, odwróciła głowę w stronę kobiety i spojrzała na nią swoimi wielkimi oczami, które tak bardzo przypominały Adeline oczy jej ojca.
    — Pomyliłaś się, mamoo — dziewczynka zaśmiała się wesoło, przeciągając samogłoski — to jest wujek, a nie ktoś opcy — stwierdziła i zrobiła krok w stronę mężczyzny.
    Addie wykonał pół kroku tuż za Mireille, chcąc ją cały czas czuć przy sobie.
    — Znasz mnie! Znasz tatusia, to jest wujek — wzruszyła beztrosko ramionami i spojrzała na mamę — możemy się razem pobawić? Pokaż Ianowi jeża i wiewiórkę! Pooooobaw się z nami — mówiła raz do mamy, raz do mężczyzny, wpatrując się to w jedno, to w drugie swoimi ciemnymi oczami. Spojrzenie, które właśnie prezentowała za każdym razem sprawiało, że Addie miękła i nie była w stanie odmówić dziewczynce.
    Tym razem nie było wcale inaczej, chociaż zdrowy rozsądek kazał jej zachować dystans, bo nigdy wcześniej nie słyszała o żadnym Ianie ani od córki, ani męża i cała ta sytuacja nie podobała jej się ani trochę… chciała jak zawsze, żeby to Mireille była szczęśliwa.

    Addie

    OdpowiedzUsuń
  6. To były wspaniałe dni, tygodnie i miesiące. Czas, który Debbie spędzała z Ianem, niewątpliwie mogła zaliczyć jako najwspanialszy w swoim życiu. Od śmierci ojca dopiero teraz czuła, że wszystko wróciło na swoje miejsce. Na właściwie miejsce. Debbie w końcu nie bała się myśleć tylko o sobie i swoim szczęściu, którym był nie kto inny jak Ian. To on dawał jej to szczęście, to on pozwalał i pomagał jej w tym, aby była samolubna dla całego świata, który ich otaczał. To on sprawiał wrażenie, jakby gotów był uchylić jej skrawka nieba i sięgnąć po tę gwiazdkę, którą sobie wymarzyła. To przy Ianie Debbie promieniała i dostrzegała, że również i Hunt promieniał przy niej. Czas wolny, czyli ten, który mieli tylko dla siebie, spędzali głównie w jego mieszkaniu. Nikt im tutaj nie przeszkadzał, a Tanya — współlokatorka Grayson — mogła cieszyć się coraz częściej z wolnego mieszkania i sprowadzać tam swoje kolejne randki z Tindera. Dobrze, że Debbie, mimo wszystko, miała pokój zamykany na klucz i robiła to zawsze od momentu, w którym zorientowała się, że ktoś ukradł z jej sypialni gumki. Nie podobało jej się to, nawet jeśli maczała w tym palce Tanya, bo sama myśl, że ktoś obcy chodził po jej sypialni, przyprawiał ją o nieprzyjemne dreszcze. Debbie nie trzymała w mieszkaniu broni, ale miała tam zapasowe, wyprane mundury, kajdanki czy paralizator i wolała, aby nikt się do tego nie dostał. Kupiła wielkie pudło prezerwatyw i ulokowała je w łazience, skoro obie z Tonyą coraz częściej skwapliwiej z nich korzystały.
    To było nieco upierdliwie. Im więcej czasu spędzała z Huntem, tym więcej o tym myślała. Zabezpieczanie się było ważne, czasami jednak zdawali się być z Ianem na siebie tak napaleni, że szukanie prezerwatyw zajmowało zdecydowanie zbyt dużo czasu… W planach miała wizytę u ginekologa, aby ułatwić im nieco te sprawy, bo nastoletnia ciąża nie była jej w smak, nawet jeśli to, co czuła do Iana, było coraz silniejsze.
    Mimo upływu kolejnego miesiąca, Debbie nadal nie odważyła się na to, aby wyznać Huntowi swoje uczucia. Zamiast tego w bardzo ładny sposób poprosiła go o to, aby poszedł z nią na halloweenową imprezę w nowym mieszkaniu Mike’a, która w dodatku zbiegła się z urodzinami ich wspólnej znajomej. Ian nie wydawał się być przekonany, a tym mniej przekonany był, im więcej opowiadała mu Debbie. Widziała jego wątpliwości, gdy zasugerowała wspólne przebranie, ale wtedy zaproponowała, żeby zgłosił się po prostu do Louisa, bo w jej mundur z pewnością się nie zmieści. Musiała go przekonać. I zrobiła to. Użyła nie tylko siły perswazji, ale również swoich ust i wiedziała, że w sumie było to zbędne, bo Ian zgodziłby się bez tego. Chciała tego. Chciała wynagradzać Hunta w ten sposób, chciała mu w podobny sposób dziękować i być dla niego tym światłem, którego potrzebował.
    Zauważyła, że pierwsze tygodnie w ich wydaniu ociekały szybkim, częstym seksem, a im głębiej wchodzili w tę relację, tym ten seks potrafił pojawiać się podobnie często, ale był zdecydowanie wolniejszy, bardziej zmysłowy i rozkoszny. Nie było chyba miejsca w mieszkaniu Hunta, w którym by tego nie robili. Nawet drzwi wejściowe, o które ją wsparł zaraz po tym, jak wrócili z wieczornego, wspólnego biegania, gdy Debbie zdecydowała się na powrót do treningów.
    Uśmiechnęła się na samą myśl, a że akurat stała w łazience, przed lustrem, czyniąc odpowiednie przygotowania, dostrzegła to. Podobnie, jak i wypieki na swoich policzkach. Kochała go. Wiedziała to. Czuła to całą sobą, tym bardziej nie rozumiała, dlaczego jeszcze mu tego nie powiedziała.
    Dzisiejszy strój rudej stanowił przeciwieństwo tego, w czym chodziła na co dzień do pracy. Ubrała czarne, obcisłe rurki, nieco luźniejszą koszulkę z długim rękawem w poziomie czarne i białe pasy. Fragment jej materiału wsunęła w przód spodni i akurat, gdy do drzwi rozległo się pukanie, a zaraz za nim głos Iana, Debbie sznurowała z tyłu głowy czarną, materiałową maskę z wycięciami na oczy. Te miała pomalowane mocno czarną kreską, usta podkreślone intensywną, czerwoną szminką. Włosy ułożyła w delikatne fale.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zachichotała. Policja. Dobre sobie. Wiedziała, że to tylko żarty i miała nadzieję, że sąsiedzi również tak pomyślą. Debbie sięgnęła jeszcze po gładkie, czarne rękawiczki, założyła jedną i chwyciła nią klamkę. Otworzyła drzwi i akurat kiedy je puściła, zaczęła powoli wsuwać drugą rękawiczkę, taksując stojącego naprzeciwko Hunta.
      Wmurowało ją. Ubierała tę rękawiczkę tylko dlatego, że tak to sobie wymyśliła. Ale gapiła się na swojego chłopaka tak, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu. Głośno przełknęła ślinę, nawet nie zdając sobie do tej pory sprawy, że ma słabość do facetów w mundurze. Wiadomo, że do tego konkretnego miała największą, ale…
      — Nic nie ukrywam, panie władzo — odezwała, a potem, obie dłonie w rękawiczkach uniosła wyżej, mniej więcej na wysokość swojej głowy. — Może mnie pan przeszukać, jeśli mi pan nie wierzy — zauważyła przekornie, cofnęła się o krok, a potem drugi, robiąc mu miejsce w wąskim przedpokoju. I żeby miał trudniej, przygryzła znowu tę dolną wargę. Dokładnie w taki sposób, jak robiła to zawsze, kiedy na niego patrzyła.

      master of evil Debbie Grayson ♥

      Usuń
  7. — Polemizowałabym — rzuciła tylko krótko w reakcji na słowa Iana. Polemizowałaby z tym, że Ian byłby słabym gliną. Przecież wyglądał w tym mundurze jak twarz nowojorskiej policji i mógłby być na każdym banerze zachęcającym do tego, aby dołączyć w szeregi formacji. I teraz, nawet jeśli nie był prawdziwym policjantem, to Debbie i tak zamierzała umożliwić mu przeszukanie siebie. Choćby na chwilę nim w ogóle wyjdą do Mike’a.
    Nie zdołała jednak powiedzieć nic więcej, bo dłonie Iana szybko odnalazły sobie miejsce na talii Debbie, a jego usta dążyły do ust Grayson. Oczywiście, że odwzajemniła ten powitalny i wcale nie niewinny pocałunek, który poniekąd sama sprowokowała. Nie przeszkadzało jej być przyciskaną do tej ściany, bo zwyczajnie to lubiła. Nie mogła się więc w tym pocałunku nie uśmiechnąć, co Hunt mógł z łatwością wyczuć. Dłonie Debbie, na których miała już czarne, cienkie rękawiczki, odnalazły kark mężczyzny. Wplotła palce jednej z nich we włosy Iana, wprowadzając w ich ułożenie jeszcze większy nieład.
    Ten pocałunek mógłby trwać i trwać, ale Ian postanowił go przerwać. I wtedy, nim w ogóle cokolwiek powiedział, zamaskowana Debbie jęknęła cicho. Z żalem, że musieli skończyć. Dokładnie tak. Skończyć, nie przerwać, bo…
    Ruda ledwo otworzyła usta, ale zamiast się odezwać, pozwoliła na to, aby ciszę przerwało skrzypnięcie drewnianej podłogi w salonie. Debbie odwróciła głowę w tamtą stronę, wciąż będąc niemal przyklejoną do Iana. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
    — Jest Tonya? Ano jest — odezwała się ciemnowłosa, młoda kobieta, która aktualnie była przebrana za najbardziej przerażającą zakonnicę w całym Nowym Jorku. Brakowało jej tylko nakrycia głowy do uzupełnienia kostiumu. — Cześć, Ian — dodała, trzymając w dłoni czarną, złodziejką czapkę. — Zapomniałaś tego, Debs — mruknęła, machając klasyczną, czarną beanie.
    Mieli jedynie szczęście, że Tonya wybierała się na zupełnie inną imprezę niż oni. Z tego, co jednak wspominała, również czekała na sygnał do wyjścia, więc… ani ona nie zamierzała opuścić mieszkania pierwsza, ani w sumie Debbie, która teraz spojrzała na Iana. Uśmiechała się szeroko, szczerząc zęby. Pozwoliła by jej dłonie zsunęły się po bokach jego szyi, barkach i ramionach.
    — Nie wiem, które z was wpadło na ten pomysł — mówiła dalej Tonya. Poznała Iana przelotem, spędzili nawet kiedyś wspólnie kawałek wieczoru, kiedy oglądali jakiś film, ale tak naprawdę nie wiedziała o Ianie nic poza tym, co mówiła jej Debbie. A ta tematu dilerki wcale nie podejmowała w towarzystwie swojej przyjaciółka, która przecież regularnie popalała trawkę. — Ale Debs… wyglądasz idiotycznie — zaśmiała się. — Wielkiej pani policjant zamarzyło się być niegrzeczną — kontynuowała rozbawiona. — Ale masz moje błogosławieństwo, ruda, rozgrzeszam. — W powietrzu wytyczyła znak krzyża, a potem rzuciła w Iana czarną czapką. — Przed chwilą dzwonił twój telefon. Chyba Mike — dodała jeszcze, a potem wróciła do salonu. Na kanapę, gdzie oglądała jeden ze swoich ulubionych horrorów. Zakonnicę, którym zresztą inspirowany był jej strój i make-up.
    — Taaaak… — rzuciła tylko Debbie. Odprowadziła przyjaciółkę spojrzeniem, a potem znowu uczepiła się nim Iana. — Chyba z przeszukania nic nie wyjdzie — zauważyła, przechylając lekko głowę.

    Debbie Grayson ♥

    OdpowiedzUsuń
  8. Debbie była wielce zadowolona, że jej chłopak i jej współlokatorka się tolerowali, a może nawet darzyli jakąś sympatią — w to specjalnie ruda nie wnikała. Cieszył ją taki stan rzeczy, jaki między nimi istniał. Trudno było jednak ukryć, że w towarzystwie Iana, skupiała się przede wszystkim na Ianie i dzisiejsze wyjście na przebieraną domówkę miało być testem ich relacji, ich skupienia, bowiem od tego słodkiego sierpniowego wieczora, kiedy postanowili być razem, nie zdarzało im się spędzać czasu w większym towarzystwie. Jasne, byli w kinie, ale tam nie musieli poświęcać czasu innym ludziom, byli w zoo, ale tam sytuacja była analogiczna, nawet na plaży, na której spędzali sporo wolnych wieczorów, mimo tego, że otaczali ich inni, byli poniekąd sami. Dzisiaj mieli jednak brylować w towarzystwie, mieli rozmawiać z innymi, opowiadać żarty, brać udział w grach.
    Debbie nie była pewna, czy jej się to uda. Ian na co dzień potrafił skutecznie rozpraszać jej uwagę, a co dopiero teraz, kiedy pojawił się w policyjnym mundurze i wyglądał tak, że miękły jej nogi, a ona miała ochotę z niego ten mundur, iście po złodziejsku, zedrzeć.
    Przysłuchiwała się wymianie zdań Tonyi i Iana, posyłając współlokatorce iście promienny uśmiech, gdy ta postanowił rzucić jej czapką.
    — Tonya i grzeczna? — Prychnęła ostatecznie i westchnęła ciężko. Nowiny, które przekazała im młoda kobieta nie były zbyt dobre. Świadomośc wyjścia na imprezę okazała się nieunikniona i jak zwykle Debbie imprezom nie odmawiała, tak odkąd spotykała się z Ianem, jej życie klubowe zostało nieco ograniczone. I to nie tak, że Grayson tego jakoś specjalnie żałowała. Po prostu — piła mniej, szlajała się mniej, była zdrowsza i szczęśliwa, ale nie było miesiąca bez solidnej imprezy. To był jej układ z Tonyą i najczęściej wybierała na to wieczory, gdy Hunt był mocno zajęty z Zanem. Z Zanem, którego Debbie jeszcze nie poznała.
    Debbie pozwoliła sobie na to, aby szybko pocałować Iana prosto w usta. Szybko i mocno. To był cmok, którego w salonie musiała słyszeć Tonya. A Debbie wróciła do łazienki, z czarną czapką na głowie. Ten gest Iana ją rozbawił, więc chichotała, zamiast skupić się na poprawie makijażu. Starła szminkę wacikiem nasączonym płynem micelarnym i poprawiła ten element makijażu. Wychodząc, zatrzymała się przed wąskim, długim lustrem w przedpokoju, wsunęła palec pod czapkę i poprawiła ten niesforny kosmyk, który nawet w takiej sytuacji robił jej na złość. Proste, czarne martensy dopełniły strój, a zaraz po nich czarna, zamszowa ramoneska. Nie ubierała się szczególnie ciepło, wiedząc, że trasę pokonają w samochodzie Iana. I już w butach wróciła do łazienki, skąd wzięła szminkę.
    — Uciekamy. Paaa — zawołała, wychylając się przez framugę do salonu. — Baw się dobrze, jak coś to pisz — mruknęła jeszcze, Tonya coś tam odpowiedziała, a Debbie już łapała Iana za rękę. Wspólnie schodzili w dół. I to znowu był tak naturalne, że Grayson nie mogła się nadziwić, jak przez te wszystkie lata funkcjonowała bez niego.
    A może tak miało być? Może dopiero w tym momencie swoich żyć mieli się spotkać? Może dopiero teraz byli dojrzali na tyle, aby chcieć walczyć z przeciwnościami?
    Debbie spojrzała w bok, zadarła głowę, aby obserwować profil Iana. Wiedziała, że nie musi kontrolować drogi ani ilości schodów do pokonania, bo Hunt o to zawsze dbał.
    — Wyglądasz tak… — urwała, wzdychając ciężko. — Cholernie seksownie. — Przyznała ciszej.

    Debbie Grayson ♥

    OdpowiedzUsuń
  9. — Ty może lepiej trzymaj się od policji z daleka — mruknęła w odpowiedzi na jego słowa o karierze w policji. Nieco bezmyślnie. I powiedziała to już nie patrząc na Iana. Mimo tego, że do tej pory rozmawiali żartobliwie, to Debbie naprawdę bała się o Hunta. O to, że wpadnie, że policja dotrze do niego przez nią. Bo w karierze dilerskiej Iana słabym ogniwem była Debbie. Była jego słabością wielowymiarowo, na wielu płaszczyznach. Nie tylko go zmiękczała i pomagała przystosować mu się do życia wśród ludzi, ale czyniła go podatnym na zranienia — niekoniecznie te emocjonalne. Bała się tego, że któregoś dnia ktoś ją przyłapie, ktoś pociągnie za sznurki, ktoś dotrze do Iana i go przymknie. To czasami budziło ją w nocy, nawet wtedy, kiedy obok niej spał spokojnie Hunt. Trudno jednak było porzucić te obawy kompletnie. I Ian musiał o tym wiedzieć, dlatego obydwoje teraz nie kontynuowali tego tematu.
    A uwaga Debbie, choć głupia, bo przecież ona była policjantką, zakończyła tę dyskusję nim w ogóle ona się na dobre zaczęła. Nie zmieniało to też faktu, że Hunt w mundurze wyglądał po prostu świetnie i ruda wolałaby go oglądać w takim wydaniu nawet codziennie niż w tyle głowy mieć myśli o jego nielegalnych interesach. Ale wzięła go w całości. Takiego, jakim był. Z zajęciem, które zajmowało mu sporo czasu i było właściwie zajęciem na cały etat. Nie mogła, ba, nie chciała się teraz wycofać. Nie mogła.
    Mieli szczęście, że ktoś wpuścił na klatkę schodową młodych przebierańców. Debbie niemal przywarła do ściany i zaśmiała się, słysząc ich entuzjazm w głosie. Zacisnęła palce mocniej na dłoni Iana i obejrzała się za siebie, dostrzegając znikającą jej z pola widzenia niebieską pelerynę.
    — Ten Kapitan Ameryka był spektakularny — zauważyła rozbawiona. Karykaturalnym było to, że za kapitana przebrany był najniższy i najszczuplejszy z chłopców, ale każdy, kto oglądał filmy Marvela wiedział, że Steve Rogers zaczynał dokładnie tak samo. A Debbie była fanką Avengersów. I Ligi Sprawiedliwości. I w ogóle lubiła oglądać filmobajki o superbohaterach i złoczyńcach. Zawsze. — Może za rok się przebierzemy za Wandę i Visiona? — spytała. Być może Ian z czerwoną głową byłby mniej seksowny, ale na pewno nie musiałaby się zmuszać do tego, aby nie myśleć o tym, że w rzeczywistości ich role były… odwrotne. Niemal.
    Pokonali ostatnie piętro i wyszli na dwór. Po drugiej stronie ulicy mignęła im druga grupka przebierańców z towarzyszącymi im dwoma dorosłymi.
    — Chodziliśmy zbierać słodycze. Najczęściej chodził z nami tata — zaczęła mówić. — Ja, Maddie i Mike — mruknęła, dostrzegając znajomą sylwetkę samochodu Iana. — Tata często brał specjalnie wolne, aby z nami pójść. I mieli ubaw, że przez wiele, wiele lat przebierałam się za ducha. W jedno i to samo prześcieradło — parsknęła śmiechem. Momentami głupio jej było opowiadać o szczęśliwym dzieciństwie, wiedząc, jakie dzieciństwo miał Ian, ale przecież wiedziała, że wcale mu to nie przeszkadza.
    — Jesteś pewien, że chcesz tam iść? — spytała i momentalnie spoważniała. Świadoma była też tego, że Ian idzie tam tylko i wyłącznie ze względu na nią.

    Debbie Grayson ♥

    OdpowiedzUsuń
  10. Słabo mu to wychodziło. Bardzo słabo, biorąc pod uwagę fakt, że Debbie faktycznie nie była ani pierwsza, ani jedyna. Przynajmniej jeśli chodziło o powiązania Iana z policją. Był jeszcze Louis. Louis, za którym Debbie tęskniła, nawet jeśli ich partnerska relacja nie była partnerska od początku, ale odkąd dostała kulkę i nie mogła pracować, i teraz, kiedy wróciła do pracy za biurkiem, tęskniła za Louisem. Za ich patrolami, za wiecznym siedzeniem na miejscu pasażera, za tą czarną, ohydną kawą, do której się powoli przyzwyczaiła. Brakowało jej tego. Czynnej służby. Cholernie.
    Westchnęła ciężko, spoglądając na Iana, gdy wspomniał o swoim bracie. Wiedziała, że chciał dobrze, że chciał ściągnąć z jej barków ten nieznośny ciężar, który znikał, gdy oboje zapominali o otaczającym ich świecie. A łatwo było o tym zapomnieć. Debbie nie miała z tym żadnych problemów.
    — Pasowałabym? — spytała, a potem wolną dłonią dotknęła swoich włosów. — Miała dłuższe włosy — zauważyła, marszcząc lekko czoło. I ten swój nosek, jak to miała w zwyczaju. — Trzeba będzie ogarnąć perukę, wiesz? — zaśmiała. I w ten sposób Debbie myślami była już w przyszłym roku, bo skutecznie kompletowała nowy strój. To też było łatwe. Wyobrażenie sobie każdego kolejnego dnia, kolejnego święta i kolejnej imprezy w towarzystwie Iana. Łatwo było wyobrazić sobie żyć z nim, choć te wyobrażenia musiały sięgać konkretnych dni i rzeczy. Takich, jak halloween. Bo nie potrafiła ich sobie wyobrazić za dziesięć lat w bliżej nieokreślonej sytuacji. Nie wiedziała, co będzie z nimi za dziesięć lat. Ale te małe marzenia, niewielkie dywagacje i uciekanie w przyszłość w konkretnym celu nie było takie trudne. Było przyjemne.
    Na śmiech Iana odpowiedziała uśmiechem, ale mina jej zrzedła, gdy Ian stwierdził, żeby pieprzyć jej pomysły na stroje. Był rozbawiony, więc i jej trudno było utrzymać powagę. Zaśmiała się.
    — Chcesz ducha. — Powtórzyła i pokręciła głową. — Musisz spytać mojej mamy. Może go nie wyrzuciła — odparła, popadając w niewielką zadumę. Naprawdę istniała spora szansa, że jej matka trzymała to prześcieradło w jednym z pudeł na strychu lub w garażu. — I chyba z niego wyrosłam — zastrzegła, gdyby miało się okazać, że prześcieradło jest, ale za krótkie. Wolała nie rozczarować Iana.
    Zaskoczył ją. Gotowa już była wsiąść do auta, na swoje miejsce, gdy Ian objął ją niespodziewanie w talii. Odbiła się od niego i zadarła głowę ku górze, spoglądając na niego z delikatnym uśmiechem. Oczywiście, że nie uciekła od niego spojrzeniem. Wpatrywała się w jego oczy i w tym momencie naprawde nie istniało nic dookoła nich. Te wszystkie grupki przebierańców, mijające ich auta, dźwięki pojazdów na sygnale trzy przecznice dalej. Nic nie miało znaczenia.
    — Chcesz ze mną wszystko — powtórzyła zduszonym głosem. Coś ścisnęło ją w mostku, przyjemny i niespodziewany dreszcz przetoczył się falą po całym jej ciele. Oczy mogły lśnić ze wzruszenia, bo Debbie wiedziała, co znaczą te słowa. Znaczyły dokładnie to, czego nie chcieli sobie mówić. Ruda w swoją dłoń ujęła policzek Iana. I westchnęła. Musiała wyrzucić z siebie to powietrze, które — miała wrażenie — ugrzęzło jej w gardle razem z tymi słowami, które dusiły ją od dłuższego czasu. — Chcę… — urwała. Nagle. Bo wiedziała i Ian też musiał wiedzieć, że Debbie chciała z nim wszystko i chciała dać mu wszystko. Zamiast słów, wspięła się na palce i go pocałowała. Długo, ale delikatnie. Z uczuciem, z przekonaniem, że to, co robią, było dobre. I… jebać tę czerwoną szminkę.

    Debbie Grayson ♥

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie powinna była czuć tego dziwnego ucisku w środku, kiedy Ian wypowiedział swoje nie powiedziałem ci, bo uznałem, że tak będzie lepiej. Jednak poczuła. Tak jakby dotknął czegoś, co starała się trzymać spięte, zapięte, zasznurowane w środku i jednym zdaniem poluzował wszystkie troczki.
    Bo prawda była taka, że gdyby powiedział jej wcześniej. Nie, poprawka, gdyby ktokolwiek powiedział jej wcześniej, pewnie i tak odruchowo zrobiłaby coś głupiego. Obejrzała się przez ramię. Przyspieszyła kroku. Zadziałała nerwami zamiast głową. Ale to, że została postawiona przed faktem dokonanym, nie dawało jej wyboru, musiała udawać, że nic się nie dzieje, a teraz słuchała, jak Ian mówi o tym tonem, który brzmiał w pewien sposób troskliwie, choć on był ostatnim człowiekiem na świecie, którego o troskę by podejrzewała.
    Kiedy przypomniała mu o Louisie i usłyszała to ciche och, domyślam się, zobaczyła w jego profilu coś, czego nie widziała nigdy wcześniej, czy to był może cień uśmiechu? Może samo wspomnienie tamtej historii było dla niego odrobinę zabawne, a może po prostu rzadko miał okazję się z czegoś szczerze ucieszyć. Ostatnio oboje nie mieli powodów do radości.
    A jednak atmosfera w samochodzie była dziś jakoś lżejsza niż to, co działo się niedawno na ulicy czy w głowie Vanessy.
    Ale kiedy powiedział porozmawiam, z kim trzeba, coś ścisnęło ją w klatce piersiowej tak mocno, że nagle musiała odwrócić wzrok ku szybie, jakby nocne światła miasta miały jej pomóc w ogarnięciu rosnącego niepokoju. Bo to brzmiało tak, jakby już podjął decyzję, a Vanessa, choć nie przyznałaby tego na głos, naprawdę chciała wiedzieć, czy przez nią znowu nie pakował się w coś, w co nie powinien.
    Kiedy zatrzymali się przed jej blokiem, powietrze zrobiło się ciężkie, jakby miało zapaść się między nimi. Vanessa odpięła pas powoli, zbyt powoli, jakby liczyła na to, że Ian powie coś jeszcze. Że doda jedno zdanie. Jedno słowo. Jedną wskazówkę. Cokolwiek, co pozwoliłoby jej przestać czuć, że w tej całej sytuacji stoi na cienkim lodzie, ale on tylko zerknął na nią kątem oka, tym swoim szybkim, pozornie obojętnym spojrzeniem, za którym zawsze kryło się więcej, niż mówił na głos.
    Skinęła głową, gdy powiedział, żeby dała znać jeśli zauważy, że za nią chodzą, choć miała wrażenie, że to równie dobrze mogło zostać niezauważone. Drzwi zamknęły się za nią miękko, a ona została sama na chodniku. Nagle za bardzo świadoma wszystkiego, tego chłodu powietrza i nawet faktu, że jej ręce lekko drżały. Nie ze strachu. Ze zmęczenia. Z napięcia, które nie opuszczało jej od kilku dni. I z czegoś jeszcze, czegoś, co miało coś wspólnego z Ianem siedzącym za kierownicą Cadillaca, patrzącym na nią ułamek sekundy dłużej, niż robiłby to ktokolwiek inny.
    Dopiero gdy auto ruszyło i zniknęło za rogiem, Vanessa wyprostowała plecy i weszła do klatki. Mieszkanie przywitało ją ciszą, a ona zamiast włączyć światło, opadła od razu na łóżko. Tylko na chwilę. Odpocząć. Ułożyć myśli, ale one nie chciały się ułożyć.
    Słowa Iana wracały jedno po drugim — „Nie powiedziałem ci, bo uznałem, że tak będzie lepiej.” „Porozmawiam, z kim trzeba.” „Daj mi znać.” Dlaczego brzmiał, jakby naprawdę mu zależało?
    Nie wprost. Nie nachalnie. Nie emocjonalnie, bo Ian był ostatnią osobą, która pozwoliłaby sobie na odrobinę emocji, ale w jego sposobie mówienia było coś, co siedziało teraz w jej głowie nieustępliwie. Wiedziała jedno. Że dzisiejszy wieczór zostanie z nią na dłużej, niż powinna na to pozwolić. Ponieważ Ian Hunt dbał o nią bardziej niż w obowiązku powinien mieć to Zane Maddox.


    Vanessa Kerr

    OdpowiedzUsuń
  12. Olivia nigdy nie przyznałaby sama przed sobą, ani przed kimkolwiek, że ćpa w sposób elegancki. Z bardzo prostego powodu — Olivia nigdy nie przyznałaby się przed kimkolwiek, że ćpa. Ze sobą prowadziła już tego typu rozmowy. Samej sobie przyznawała, że to uzależnienie, a nawet dochodziła do momentu, w którym chciała przestać, w którym odrzucała tabletki. Na chwilę. Na jeden dzień, na dwa. Dłużej nie potrafiłą wytrzymać, a odwyk w luksusowej placówce był zbyt… celebrycki, aby mogła się na to skusić. Jeszcze nie dotknęła dna, choć wydawało jej się, że tak jest. Wielokrotnie. Ale ktoś, kto obserwowałby ją z zewnątrz, ktoś, kto wiedział, jak wyglądają ludzie sięgający dna, mógłby stwierdzić, że nie jest z nią tak źle. Może trochę schudła, może zapadła się w sobie, może miała okropne cienie pod oczami i czasami nie brała prysznica zbyt długo, aby uchodzić za kogoś, kto o siebie dba, ale żyła, funkcjonowała, przynajmniej kilka dni w tygodniu zmuszała się do tego, aby pojawić się w siedzibie spółek, kilka dni poświęcała na działalność lekarską i miała wrażenie, że tylko to trzyma ją w ryzach.
    — Wezmę wszystko, co masz — odpowiedziała, co by nie miał wątpliwości, ile tabletek powinien jej przywieźć. Wszystko nagle stało się proste. Łatwe. Osiągalne. I niewymagające wysiłku. Wszystkim, co miała zrobić Olivia, to wpisać swój numer i podać adres. Proste. Przyjemnie i łatwo było wyręczać się kimś innym, a Ian Hunt wydawał się chcieć wyręczać Olivię w zdobywaniu narkotyków.
    — Dam znać, czy masz zacząć, jak przywieziesz to, co masz — zauważyła całkiem trzeźwo. Najpierw musiała się upewnić, że jego towar nie jest lewy ani zanieczyszczony. Była lekarzem. Mogła to zrobić. Była lekarzem. Skrzywiła się.
    — 35 Hudson Yards, apartament 7302 — poinformowała go. Hudson Yards był jednym z wieżowców mieszkalnych w Nowym Jorku. Samochód Iana miał tam pasować. — Portier cię wpuści — dodała. Jej dwupoziomowe mieszkanie mieściło się na siedemdziesiątym trzecim i siedemdziesiątym czwartym piętrze, Iana czekała więc kilkuminutowa podróż windą. Ale żadne z nich miał tego nie żałować.
    Potem podała mu swój numer telefonu. Uniosła brew w oczekiwaniu, aż Ian potwierdzi, że go zapisał. Pozostało jej skinąć głową i odwrócić się na pięcie. Wyciągnęła z kieszeni płaszcza pilot do Volvo i po chwili siedziała już w samochodzie. Dłonie zacisnęła na kierownicy i oparła na przedramionach głowę. Musiała się zebrać w garść, jeśli miała stąd dojechać na środkową część Manhattanu.

    Olivia Fitzgerald

    OdpowiedzUsuń
  13. — Zapuszczę włosy? — Uniosła brew, spoglądając na Iana trochę tak, jakby nie rozumiała, co mówił. Debbie była fatalna w zapuszczaniu włosów, każda próba, którą podejmowała, kończyła się radykalnym cięciem, a długość, w której jej rude kosmyki sięgały barków, była długością idealną. — Mogę spróbować — dodała niemal od razu, bo zapuszczenie włosów dla Iana już nie było zadaniem niewykonalnym, a całkiem przyjemnym. Bo Debbie, choć może jeszcze sobie tego nie uświadomiła, ani nie przyznała na głość, chciała dbać o to, aby Ian był zadowolony i szczęśliwy. Przy niej. I z nią. Miała też jednak świadomość tego, że Hunt z pewnością uważał ją za atrakcyjną, ale długość włosów miała zdecydowanie niewielkie znaczenie w tym, jak ją postrzegał. Dla Grayson Ian bardzo szybko stał się najprzystojniejszym mężczyzną na ziemi. Nocami śniła o jego ciepłych oczach, ślicznych uśmiechach, które jej posyłał i wyrazistych rysach twarzy. Uwielbiała wtulać się w jego szeroką klatkę piersiową i niemal tonąć w silnych objęciach. Potrzebowała tego. Czasami zwyczajnie potrzebowała poczuć, że obok jest ktoś, kto na chwilę ściągnie ten nieznośny ciężar z jej barków, a Ian radził sobie z tym doskonale. Działał na nią kojąco. Nie potrzebowała wcale zbyt wiele czasu, aby zapomnieć przy Ianie o całym świecie, bo przychodziło to naturalnie i lekko, jak za pstryknięciem palca.
    Nie wiedziała jednak, jakie myśli krążą w głowie Iana, gdy wspominał o dłuższych włosach, ale przecież mieli dużo czasu, aby przekonać się, czy Debbie ostatecznie te włosy zapuści i czy Ian z tego skorzysta. Niemniej jednak, gdy hunt złożył na jej skroni krótki pocałunek, Debbie zmarszczyła rozkosznie nos, poddając się tej delikatnej, frywolnej niemal pieszczocie.
    Przebywając ze sobą, mieli spory problem, aby utrzymać dłonie i usta z daleka od tego drugiego. Niewątpliwie nie należało to do zadań prostych, bo Debbie lubiła czuć Iana blisko siebie, a właściwie to jak najbliżej. Dlatego teraz, gdy już mogła to robić, to korzystała. Dlatego ten pocałunek, którego nie mogli skończyć w jej mieszkaniu ze względu na Tonyę, trwał teraz w najlepsze. Za sobą Debbie czuła chłód Cadillaca, o którego ostatecznie wsparła się biodrami, natomiast przed sobą miała Iana.
    Nie przeszkadzało jej to, że pozostają na widoku, że widzi ich więcej ludzi niż do tej pory, bo dzisiaj ulice, nawet w tej dzielnicy, były wyjątkowo tłoczne ze względu na święto, które Amerykanie szczególnie sobie upodobali.
    Mogłaby całować Iana bez końca. Do kolejnego halloween albo i dłużej, nie spieszyło jej się, bo przy Huncie, zwłaszcza, gdy byli tak rozkosznie zajęci, czas zdawał się zwalniać. Nie miała ani dokąd, ani po co się spieszyć, skoro trzymała przy sobie wszystko, czego potrzebowała do życia.
    Wibracje jej telefonu okazały się wyjątkowo upierdliwe, bo schowała go do tylnej kieszeni spodni. Odsunęła się więc od Cadillaca jak oparzona, a tym samym przerwała pocałunek. Ale nie tak od razu. Bo skradła kolejny, krótszy i szybki, zanim sięgnęła po telefon. Huntowi pokazała tylko wyświetlacz. Mike. Nikogo innego się też nie spodziewała. Odebrała, ale nie zdążyła się odezwać, kiedy zalała ją tyrada słów z drugiej strony.
    — Nie uwierzysz, ale właśnie wsiadamy do auta — powiedziała, a dzięki dłuższemu wywodowi brata, mogła nieco popracować nad uregulowaniem oddechu. Patrzyła na Iana, ale wbrew swoim słowom, nawet nie sięgnęła do klamki. Nawet nie pozwoliła Ianowi na to, aby wpuścił ją do auta. Stała, wpatrując się w Hunta jak oczarowana.
    — Mhm… ahaaaa… okej.
    Rozłączyła się, a potem zacisnęła wolną dłoń na boku Iana, podchodząc o krok bliżej, tak, że wolna przestrzeń między nimi przestała w ogóle istnieć.
    — Mamy misję, panie władzo… — zaczęła cicho, zamachała swoim telefonem, a potem bez żadnych skrupułów wsunęła go do przedniej kieszeni spodni Hunta. Przechyliła głowę lekko w bok. — Musimy ukraść z najbliższego sklepu trzy butelki whisky, kratę piwa i sporo paczek chipsów — poinformowała go, utrzymując, choć z trudem, powagę. — Gotowy na skok życia?

    Debbie Grayson

    OdpowiedzUsuń
  14. Rozsiadł się wygodniej na fotelu pasażera i przyglądając się miastu, które powoli zostawiali za sobą. Ian mówił mało, a za pewne jeszcze mniej rozumiał z tego, co do niego mówił, jakby nagle pasażer przeszedł na zupełnie obcy język. I tak naprawdę nie było w tym nic dziwnego, jego życie przez piętnaście lat w więzieniu, brak rodziny, brak opieki, brak normalności, jak ktoś, kto nigdy nie widział słońca, nagle miałby opisywać świat ludzi, którzy żyli w nim bez ograniczeń. Ian nie musiał tego rozumieć. On sam zresztą też nie oczekiwał, że będzie próbował. Zmrużył oczy, kiedy Ian wypowiedział to jedno, krótkie: mam. Tego się zdecydowanie nie spodziewał po facecie, który dotąd wyglądał, jakby romantyczne życie wymieniono mu na instynkt samozachowawczy i tę wieczną, ponurą obojętność. Rowan powoli odwrócił głowę, jakby musiał jeszcze upewnić się, czy naprawdę to usłyszał. I gdy zobaczył w kąciku ust Iana ten miękki, kompletnie nie pasujący do niego uśmiech, uśmiech, który sam próbował ukryć, oblizując nerwowo wargi, parsknął głośniej, niż wypadało, z autentycznym rozbawieniem.
    - Hunt… Hunt, ty kogoś masz? - wyrzucił z siebie, prawie śmiejąc się pod nosem - No weź, powiedz to jeszcze raz, bo nie wiem, czy się przesłyszałem, czy świat właśnie się skończył - wbił w niego zaciekawione spojrzenie i nie, nie zamierzał odpuścić, nawet jeśli miałby za to oberwać - To kto to jest? - dopytał z przesadnie niewinnym zainteresowaniem - No dawaj, nie wstydź się. Blondynka? Brunetka? Ktoś normalny, czy ktoś, kto ma nierówno pod sufitem, że się z tobą zadaje? - uniósł brwi, nachylając się odrobinę w jego stronę, jakby próbował podejrzeć tajemnicę czającą się pod tym jednym słowem „mam” - Masz mi to opowiedzieć. Musisz - ton miał lekko zaczepny, może nawet trochę triumfalny, bo oto pojawił się temat, który mógł poruszyć Iana bardziej niż wszystkie ich wcześniejsze rozmowy - Ja ci się zwierzam z jakichś pierdolonych pałaców i kierowców, a ty mi tu rzucasz bombę i udajesz, że to nic wielkiego? No już, Ian. Nie psuj mi zabawy. Powiedz, kim ona jest. I nie próbuj zabić tego tym swoim pieprzonym milczeniem, bo będę pytał tak długo, aż pękniesz - odwrócił się w jego stronę na tyle, ile było to możliwe z pozycji pasażera samochodu, wbijając przy tym w niego wyczekujące spojrzenie - Długo jesteście razem? Wie o tym, czy naprawdę się zajmujesz i że każdego dnia balansujesz na tak cienkiej granicy? - ciągnął dalej ten temat, choć wiedział, że znając Iana, ciężko będzie cokolwiek od niego wyciągnąć, zwłaszcza w takiej kwestii. Miał nadzieję, że jego dawny kumpel jednak wiedział, że mimo upływu lat i przerwy w ich relacji, nadal mógł mu bezgranicznie ufać, bez obaw, że któraś z jego tajemnic ujrzy światło dzienne.

    Rowan

    OdpowiedzUsuń
  15. Spokój bijący od Dalaji stanowił pokłosie mieszaniny genów wiecznie uśmiechniętej matki, która potrafiła wręcz perfekcyjnie wyczuć gniew męża przebijający się przez zmęczenie widoczne na jego twarzy po powrocie z wyjątkowo wymagających dyżurów w szpitalu i ukoić go zaledwie kilkoma z pozoru prostymi gestami lub słowami przypominającymi mu, że życie to nie tylko praca oraz wielu tragicznych wspomnień. W przeciwieństwie do swojej rodzicielki w całym swoim odziedziczonym po ojcu poświęceniu dla innych często zapominała o własnych potrzebach do tego stopnia, że gdyby nie niemal codzienne uwagi Milo zapewne w pewnym momencie mogłaby dosłownie zasnąć na środku ulicy i nawet tego nie zauważyć. To on jako jedyny z otaczających ją ludzi potrafił okazać na tyle dużo odwagi, by, gdy zaszła takowa potrzeba, bezceremonialnie odebrać jej kluczyki do baru i wrzuciwszy ją niemal siłą do auta, zawieść z powrotem do jej apartamentu, gdzie pozostawał tak długo aż wreszcie nie upewnił się, że odpłynęła do Krainy Morfeusza. I choć początkowo po podobnej akcji nie odzywała się do niego przez następne kilka dób, z czasem zrozumiała, że robi to wyłącznie dla jej dobra.
    Odpowiedź Iana skwitowała jedynie lekkim kiwnięciem głową. Choć chłopakom nie raz zdarzało się zostawić swoje łachy w jej mieszkaniu nie była pewna, czy Chrisowi uda się znaleźć wśród nich jakiś czysty komplet. Owszem, w ramach wdzięczności za stałe monitorowanie jego okolic regularnie je prała, lecz nie raz zdarzało się, że po wyjęciu z pralki za cholerę nie potrafiła odgadnąć które z nich stanowią jeden zestaw. Jakim cudem oni sami byli się później w stanie w tym połapać, pozostawało dla niej kompletną zagadką. A może zwyczajnie się nimi wymieniali… No mniejsza, najwyżej będzie musiał trochę pokombinować.
    - Medycy zwykle zasłaniają się tajemnicą lekarską, ale… - Tu ściszyła głos na tyle, by mógł ją usłyszeć wyłącznie Ian. - … znam tu takich, którzy za drobną łapówkę chętnie o niej zapomną. – Wzruszyła ramionami.
    Dostrzegłszy, że jeden z ratowników wyraźnie podąża w ich kierunku, natychmiast przywołała profesjonalny uśmiech. Jeszcze tego by im brakowało, żeby domyślił się o czym tak szeptała przed chwilą. Choć wszyscy wiedzieli jakimi prawami rządzi się prawo rynku tak zwanych ściśle tajnych informacji, każdy wolał bowiem udawać, że nie ma o tym zielonego pojęcia. Tak na wszelki wypadek, gdyby miało się do czynienia z kapusiem lub przedstawicielem organów ściągania.
    - Pani Ovando, jak sądzę. – Starszy, wyraźnie znudzony życiem facet przez krótką chwilę patrzył na Dalaję, po czym znacznie uważniejsze spojrzenie przeniósł na Hunta. – Ale Pana nazwiska tutaj nie widzę. – Przewertował trzymane w ręku papiery.
    - To mój przyjaciel. – Meksykanka, wyczuwając że mają przed sobą służbistę, wtargnęła między obu mężczyzn, dając tym samym znać, że nie zamierza się tak łatwo wycofać.
    - To nie zmienia faktu, że jego dane także powinny znaleźć się w raporcie z sesji.
    - Podrzucił mnie pod odpowiedni adres, bo zepsuł mi się motor i to powinno panu wystarczyć. – Nie chcąc wchodzić z nim w głębsze dyskusje, uciekła się do małego kłamstwa. - Może pan go tam wpisać jako świadka, a tych, jak zapewne panu wiadomo…
    - Dobrze, już dobrze. Niech już pani będzie. – Westchnął ciężko. – W takim razie proszę za mną. – Mrucząc coś do siebie pod nosem, poprowadził ich przez szpitalne korytarze. – Zapraszam do środka. – Uchylił drzwi do mikroskopijnego pomieszczenia mieszczącego jedynie miękką sofę, niewielki stół i kilka roślin doniczkowych. - Pani psycholog zaraz przyjdzie, a policja zapewne standardowo zleje całe to spotkanie, bo im można przecież wszystko. – Dodał jeszcze na odchodnym.

    Dalaja

    OdpowiedzUsuń
  16. Drzwi opatrzone napisem pokój przesłuchań były uchylone; wewnątrz dwójka policjantów opowiadała sobie nawzajem o swoich podbojach w ostatni sobotni wieczór, a ja od dziesięciu minut czekałam na korytarzu niemal całkiem nieruchomo i wsłuchana w odgłosy dobiegające z sąsiednich pomieszczeń. Niezależnie od pytań, jakie miałam usłyszeć na przesłuchaniu, miałam w głowie uporządkowaną i całkowicie zgodną z prawdą opowieść o tym, jak przypadkowo znalazłam portfel faceta uciekającego z Ubera jak opętany i o tym, że kierowca Ubera nie wyglądał na zainteresowanego stanem psychicznym swojego klienta – bo odjechał z docelowego miejsca niemal od razu po wypuszczeniu pasażera na ulicę. Nie widział, że z gościem dzieje się coś niedobrego, albo nie chciał tego widzieć. Postąpiłam tak, jak należało postąpić. Nie miałam żadnych podejrzeń, nie umiałam snuć dalekosiężnych teorii spiskowych, po prostu zgłosiłam to, co udało mi się zapamiętać z miejsca zdarzenia, a pamięć miałam dobrą i szczegółową.
    Nie mogłam jedynie przewidzieć, że właściciel portfela zostanie na drugi dzień odnaleziony martwy.
    W pewnym momencie, zmęczona niewygodnym krzesłem wbijającym mi się w tyłek, zaczęłam skubać palcami rękaw swojego swetra. Rozciągałam go, to znowu podwijałam go z powrotem bliżej nadgarstka i w ten sposób upłynęło mi kolejnych kilka minut. Wystarczająco długo, aby na krzesełku obok mnie pojawił się jakiś młody chłopak. Cywil, więc to zapewne to on zawdzięczał mi wezwanie na przesłuchanie. Rozpiął kurtkę, zerknął na swój telefon, nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów, nie rozglądał się w popłochu, nie tupał nogami. Po prostu czekał na wypełnienie obywatelskiego obowiązku, tak jak czeka się na odebranie swojego zamówienia od kuriera. Zwyczajna czynność, którą należało odhaczyć na liście obowiązków zaplanowanych na ten dzień, aby móc z czystą głową ruszyć dalej. Nic rozbrajającego.
    Popatrzyłam na chłopaka z ukosa i wtedy z pokoju przesłuchań wyłoniło się tych dwóch lowelasów, którzy zdążyli opowiedzieć sobie ze szczegółami o wszystkich swoich blondynkach, brunetkach i tych o egzotycznym pochodzeniu.
    — Kierowca Ubera? Do pokoju 402 — zakomenderował jeden z nich, ten niższy i ze szpakowatą czupryną na głowie — Świadek od portfela, naprzeciwko.
    Zadbali o to, żeby nas od siebie odseparować na przesłuchaniu, ale celowo narzucili nam przy sobie konkretne role w tej sprawie już na samym początku. To na pewno nie był przypadek ani nieuwaga; raczej próbowali wybadać nasze reakcje i sprawdzić, jak sprawy potoczą się między nami już po przesłuchaniu, kiedy – na jakiś czas przynajmniej – wrócimy do swoich małych rzeczywistości.
    Zerknęłam na Ubera po raz ostatni i zniknęłam za drzwiami mojego pokoju przesłuchań z tym drugim funkcjonariuszem. Wyższym, młodszym, o ostrzejszych i nietypowych rysach twarzy, który okazał się równie konkretny, jak cała jego postura. Zadawał pytania, których się spodziewałam. Odpowiadałabym na nie jak z automatu, gdyby facetowi potwornie nie śmierdziało z ust papierosami i tanią kawą z tekturowego kubeczka, co było dla mnie gorsze od resztek nieprzeżutego jedzenia spomiędzy zębów, gdyby takowymi mnie zaszczycił. Gdy stamtąd wychodziłam, miałam żołądek wywleczony na lewą stronę.
    — Powiedziałam tylko to, co widziałam. Nie mniej, nie więcej — powiedziałam do kierowcy Ubera, gdy wyszliśmy z powrotem na korytarz, niemal w tym samym momencie. Coś w jego spojrzeniu powiedziało mi, że potrzebuje takiego zapewnienia. — Ale policjant, który mnie przesłuchiwał, powiedział mi dziwną rzecz. Że nie jesteś tu turystą, że jesteś tu prawie jak u siebie.
    Odetchnęłam głębiej i uniosłam brew.
    — Jeśli to jest coś grubszego, jeśli coś mi grozi, muszę to wiedzieć.

    Wszystko pięknie! Tylko mi się trochę zeszło z odpisem, wybacz 🖤
    Anna Reed

    OdpowiedzUsuń
  17. Jeśli mieliby jechać w kompletnej ciszy, to ta nie ciążyłaby Emmie. Z tym uosabiała spokój. W tym mogłaby się odnaleźć. Mogłaby odszukać jakieś ukojenie, choćby miało trwać ledwie dwadzieścia minut. To nic... wolała to niż wymuszoną pogawędkę, więc ani ona narzucać sie nie będzie i nie oczekiwała też zagadywania od kierowcy. I chyba nawet nie byłoby to niezręczne, skoro oboje są milczkami.
    Nie chodziło o jego milczenie, brak natychmiastowej odpowiedzi, bo nie wywoływała go jak nauczyciel przy tablicy. To nie dlatego przeprosiła. Ale trzeba byłoby znać Emmę, wiedzieć co i ile przeszła, a było tego sporo i od miesięcy nieustannie ją przygniatało coraz bliżej ziemi. Trzeba byłoby wiedzieć, jak wygląda jej codzienność i jak wyglądała dwa, trzy, siedem lat temu, by zrozumieć to wycofanie i wstyd, że nie umie się opanować i słowo wypłynęło bez kontroli. Trzeba byłoby po prostu wejść w jej skórę, a może i to nic by nie dało... Bo kto się boi własnego cienia? Kto się boi za głośno oddychać? Czy w ogóle ktoś taki ma prawo istnieć?
    Kiedy usłyszała odpowiedź, ściągnęła łopatki, zdumiona i zaciekawiona. Spojrzała w wsteczne lusterko, podchwyciła spojrzenie kierowcy i nawet lekko drgnął jej kącik ust w odpowiedzi na to, że tak uprzejmie pozwolił sobie też przeciągnąć odpowiedź żartem. Skinęła lekko i z zrozumieniem, zamyslając się na dłuższy moment. Nowy Jork błyszczał, tu się nic nie zmieniało, a jednak nic nie było stałego. Ona cytryn nie lubiła, ewentualnie do herbaty, ciemnej i mocnej, pitej wieczorami na jesień i zimę z dużą łyżką miodu. Ale kwaśny smak nie był jej ulubionym. Słony przy obiedzie i słodki na deser, to tak, standardowy, klasyczny, nudny i nie wyróżniający się niczym. Jak ona. Ale kwaśny? Kwaśny był ciekawy, był odważny, był elektryzujący. To nie ona. Ale pytała, bo chciała upiec cytrynę, a nie wiedziała, z czym to połączyć.
    - Zastanawiałam się, co do tego smaku pasuje - przyznała, odwracając wzrok i zerkając przez boczną szybę na światła mijanych witryn. Opuściła nieco powieki, zmrużyła je i wszystko wokół było ładniejsze, rozmyte, mniej realne.
    Trzymała dłoń na wysokim kartonie asekuracyjnie, aby nic się nie przewróciło, ale dostrzegła płynną jazdę. Czy to specjalnie ze względu na pakunek, czy mężczyzna naprawdę miał takie umiejętności, trudno jej było ocenić, skoro jechała z nim pierwszy raz, ale doceniała starania. Odetchnęła głębiej, czując pod żebrem jakiś ucisk, poprawiła wąski pasek torebki.
    - Gorzka czekolada? - zerknęła na sekundę w wsteczne lusterko, może tym razem z nadzieją na kolejną odpowiedź. Gdyby taka padła, to można by to podciągnąć nawet pod rozmowę. - Jadł pan ciasto cytrynowe z czekoladą? - wystrzeliła jak z procy z kolejnym pytaniem i niech się świat zatrzyma, naprawdę poszalała.

    [Nie chcę nikogo odstraszać! <333]

    Emka

    OdpowiedzUsuń
  18. Ian dla Debbie również był idealny. Najidealniejszy. Najlepszy. Najprzystojniejszy. Nie musiała się długo nad tym zastanawiać, ale kiedy widziała ich każdego ranka, gdy zdarzało im się w jednym czasie myć zęby, zauważała w odbiciu lustra, że tworzą ładny obrazek. Pani wypożyczająca im łyżwy na lodowisku miała rację — byli ładną parą. Debbie podobało się to, że żeby spojrzeć na Iana, musiała zadrzeć głowę ku górze. Podobało jej się to, że ich ciała zdawały się idealnie do siebie pasować. Każda krzywizna, delikatna wypukłość czy ładne wgłębienie — byli do siebie dopasowani. Dłonie Iana idealnie odnajdywały się na ciele Debbie, a palce Grayson skutecznie wpasowywały się w miejsca, które skrupulatnie badała. Ich relacja nie ograniczała się jednak do fizycznego pociągu i tego, że ładnie razem wyglądali. Debbie pociągało w Ianie to, kim był jako człowiek. Był pełen ciepła, do którego musiała się dokopać, dlatego tak ochoczo zajęła sobie miejsce najpierw w jego samochodzie, a potem w jego życiu. Uwielbiała w nim te wszystkie czułostki, na które się wobec niej zdobywał i dzięki którym nie miała wątpliwości, że czują do siebie to samo.
    Bycie obok Iana było czymś naturalnym dla Debbie, która do tej pory nie miała takiej osoby. Wspierała ją mama, Mike i Maddie, ale były to relacje zupełnie innego typu. Debbie przy swoich najbliższych starała się zawsze być tą najsilniejszą wersją siebie, a przy Ianie mogła być sobą — czasami słabą i podłamaną tak, że nie była w stanie prowadzić żadnej rozmowy, czasami tak zmęczoną, że wtulenie się w bok Iana była ostatnią rzeczą, jaką pamiętała z danego dnia. Ian przy niej był.
    Zaśmiała się, gdy Ian sięgnął do klamki i odwrócił ją do siebie tyłem, ale śmiech ten zamarł niemal na samym początku, gdy Hunt sięgnął po jej dłonie. Zerknęła na niego znad ramienia, a właściwie to próbowała to zrobić, choć w zasadzie nie była w stanie, bo brakowało tylko, żeby Ian położył dłoń na czubku jej głowy i popchnął w dół, aby poczuła się jak prawdziwa kryminalistką.
    — Ależ panie władzo, skąd ta niepotrzebna brutalność — zaczęła lamentować, kiedy Ian zwyczajnie zamknął jej drzwi przed nosem, a gdy usiadł na swoim miejscu — miejscu kierowcy, Debbie posłała mu promienny uśmiech zapinając swój pas. — Złożę zażalenie. Nadużywa pan swoich uprawnień, oficerze Hunt — mruknęła, nie wychodząc przez cały ten czas ze swojej roli. Mimo powagi, która pobrzmiewała w jej głosie, nadal się uśmiechała. Pas zaklikał, kiedy znalazł się we właściwym miejscu, a Debbie mocniej wbiła się plecami w oparcie samochodowego fotela. Fotela, który zawsze był w tej samej pozycji, w jakiej go zostawiała.
    Obserwowanie Iana, nawet teraz, kusiło, aby powiedzieć mu znacznie więcej. Ale zamiast tego pozostawał jej uśmiech i przeciągłe spojrzenia.
    — Po drodze do Queens powinien być jakiś market — zauważyła, a potem sięgnęła po telefon Iana, który niezmiennie tkwił w uchwycie. Wbiła adres Mike’a, który choć nowy, to znała już na pamięć i ustawiła nawigację. Bardziej dla siebie niż Iana, który zdawał się znać Nowy Jork od strony kierowcy znacznie lepiej niż Debbie, która i tak znała niemal każdy zakamarek Brooklynu.
    — Ian… — zaczęła po chwili, ciszej, spokojniej, opierając głowę o zagłówek i odwracając ją w stronę Iana, gdy ten odpalił auto i włączył się do ruchu. Musieli to zrobić. Pojechać do Mike’a, chociaż tak w zasadzie nie musieli nic. Debbie mogłaby zarządzić natychmiastowy odwrót, ale tego nie chciała, bo choć bardzo chętnie spędziłaby czas tylko i wyłącznie z Ianem, najlepiej w jego sypialni, którą w głowie, skrycie nazywała ich sypialnią, to chciała też spotkać się z Mikiem, z którym kontakt w ostatnim czasie nieco nadszarpnęła. Mike pochłonięty był przeprowadzką, nowym związkiem — Debbie nie potrafiła już zliczyć, który to był związek w tym roku i awansem w pracy, czego mogła mu pozazdrościć.
    — Będziemy się dobrze bawić — stwierdziła nagle. I kwestią zasadniczą było to, czy próbowała przekonać Iana, czy raczej samą siebie.

    Debbie Grayson ♥

    OdpowiedzUsuń
  19. Małomówność Iana, choć przez większość tak zwanego cywilizowanego społeczeństwa, postrzegana jako wada, w przypadkach kontaktów z czepliwymi ludźmi posiadającymi choć minimalną władzę, mogła okazywać się wręcz zbawienna. Na ten przykład, gdyby teraz postanowił dyskutować z ratownikiem, mogłaby mieć później olbrzymi problem z wymazaniem jego danych z oficjalnych formularzy. A pewna część chłopaków, z którymi tu przyjeżdżała odznaczała się dość przewidywalnym schematem postępowania – gdy ktoś z personelu zarzucał im brak podania imienia i nazwiska przy rejestracji, niemal natychmiast opowiadała mu jakąś wyssaną z palca historyjkę o bliższych powiązaniach z Dalają. I pal jeszcze sześć, gdy pamiętali jej treść do końca sesji. Wówczas zazwyczaj łatwiej było przepchnąć takie sfałszowane papiery przez bezwzględną maszynę biurokratyczną. W przeciwnym przypadku niejednokrotnie niezbędna okazywała się wyższa sztuka dyplomacji.
    - Przede wszystkim byłabym ci wdzięczna, gdybyś dla odmiany postarał się trochę rozwinąć swoje wypowiedzi. – Zająwszy miejsce tuż obok niego na wąskiej sofie, przygryzła lekko dolną wargę. Nie lubiła zmuszać nikogo do nakładania maski Normana lub Normy, lecz wiedziała też, że czasem nie da się tego uniknąć. Pozostawało mieć tylko nadzieję, że Ian nie poczuje się tym nakazem zbytnio przytłoczony. Nie chciałaby go później widzieć u siebie na kozetce, bo zapewne długo nie mogłaby pozbyć się wyrzutów sumienia, że go w to wciągnęła. – Z własnego doświadczenia wiem, że gdy pomaga się przy przesłuchaniach osób będących świadkami jakichś tragicznych wydarzeń, ograniczona komunikacja werbalna pacjenta jest zazwyczaj traktowana jako objaw wycofania spowodowanego traumą. I o ile ja mniej więcej zdaję sobie sprawę, z czego może wynikać ona u ciebie, pani psycholog nie będzie znała twojej historii. Musisz o tym pamiętać. – Zakończyła tuż przed tym, gdy drzwi się uchyliły, a do środka weszła średniego wzrostu Azjatka o ciemnych włosach zaplątanych w gruby koński ogon w bliżej nieokreślonym wieku.
    - Dobry wieczór. – Posłała im lekki uśmiech, zasiadając naprzeciwko nich. – Nazywam się Tanaka Manami. – Przedstawiła się. – Z tego co mi powiedziano, wynika że niedawno odebraliście z ulicy dwójkę małoletnich będących ofiarą ojczyma alkoholika, a narzędziem zbrodni był najprawdopodobniej nóż rzeźnicki. – Obdarzyła ich przeciągłym, acz współczującym spojrzeniem. – Dziewczynka przebywa obecnie na intensywnej terapii, a chłopiec zostanie do jutra na obserwacji. Jakimś cudem doznał zaledwie jednej rany pleców niezagrażającej życiu. – Choć starała się zdawać im spokojną relację, głos lekko jej drżał. Co jakiś czas muskała także pierścionek na wskazującym palcu lewej dłoni. Najwidoczniej była dopiero na początku kariery zawodowej i nie potrafiła jeszcze do końca kontrolować swoich doznań. – Chciałabym upewnić się, jak ta sytuacja wpłynęła na was. Czy jest coś, o czym chcielibyście ze mną porozmawiać ? A może czujecie, że wrósł u was poziom smutku lub rozgoryczenia światem lub macie jakieś refleksje na temat schematu w jaki moglibyśmy ograniczyć liczbę takich interwencji ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Po pierwsze chciałabym ci podziękować za tak szybkie przybycie. – Odparła panna Ovando. – Osobiście pracuję na co dzień z ludźmi pochodzącymi z różnych środowisk, w tym przemocowych. Wydaje mi się, więc że jestem do takich zdarzeń przyzwyczajona. Nie oznacza to jednak oczywiście, że stałam się na nie całkowicie nieczuła. Wciąż niezwykle irytuje mnie, że pozwalamy, by tak bezduszni ludzie chodzili wolno tylko, dlatego że ich partnerzy nie mają wystarczająco dużo odwagi, by dotrwać do wydania wyroku podczas rozprawy rozwodowej. W tym konkretnym przypadku cierpią na tym również dzieci, które w każdej chwili mogą ponieść śmierć. Jak do tej pory udało mi się jedynie wymusić założenie mu niebieskiej karty, lecz to za mało. Sędziowie, z którymi rozmawiałam o ich bezpieczeństwie, jak jeden mąż stali za stwierdzeniem, że skoro matka złożyła dokumenty rozwodowe, należy czekać na zakończenie rozprawy. Z tym, że do tego nigdy nie doszło, bo ich matka zawsze w pewnym momencie się rozmyśla i wycofuje pozew. To jest niezwykle demotywujące i denerwujące zarazem. Moim zdaniem przede wszystkim należy w trybie natychmiastowym odizolować te dzieci od ich prześladowcy, czyli ojczyma, bo w innym wypadku niedługo mogą nie mieć tyle szczęścia, co dzisiaj.

      Dalaja

      Usuń
  20. Wysiadł z sedana powoli, pozwalając, by chłodne nocne powietrze nieco ostudziło jego rozbiegane myśli. Informacja o tym, że kobieta jest ruda, była jedynym ochłapem, jaki rzucił mu Ian, i Rowan musiał się nim zadowolić. Choć w głowie już układał sobie dziesiątki scenariuszy, dlaczego ten fakt był aż tak pilnie strzeżoną tajemnicą, postanowił, wyjątkowo rozsądnie, zachować je dla siebie. Spojrzał na oświetloną willę, z której dobiegały przytłumione dźwięki muzyki i gwar rozmów. Przez chwilę bił się z myślą, czy nie wrócić do środka, by sprawdzić, czy kuzyn jeszcze żyje, albo czy Lucas nie potrzebuje kogoś, kto doleje mu drinka, ale sylwetka Iana przy Cadillacu skutecznie wybijała mu to z głowy. Atmosfera stała się gęsta i wiedział, że jeśli teraz naciągnie strunę choć o milimetr dalej, powrót do domu odbędzie się w grobowej ciszy, albo co gorsza, piechotą.
    - Idę, idę - odkrzyknął, ruszając w stronę lśniącego Cadillaca. Podchodząc do auta, uniósł dłonie w obronnym geście, jakby chciał zasygnalizować, że limit pytań na dzisiejszą noc został definitywnie wyczerpany - Spokojnie, już milczę. "Ruda" mi wystarczy. Ma to swój urok, brzmi... tajemniczo - otworzył drzwi pasażera i opadł na skórzany fotel z cichym westchnieniem ulgi. Zerknął na profil Iana, próbując wyczuć, czy poziom jego irytacji zdążył już spaść do bezpiecznego poziomu.
    - Dzięki za podwózkę - dodał ciszej, tym razem zupełnie poważnie, zapinając pas - I za to, że mnie nie zabiłeś przy tym szóstym czy siódmym pytaniu. Doceniam twoją powściągliwość - oparł głowę o zagłówek, obserwując, jak światła willi zostają w tyle, gdy ruszyli w stronę miasta. Przez chwilę rzeczywiście milczał, pozwalając, by to Ian nadawał ton tej podróży.
    - Wiesz... - zaczął po krótkim czasie, tym razem o wiele ciszej i spokojniej - Nie chciałem cię przygnieść tymi pytaniami. Po prostu, przez te wszystkie lata w celi układałem sobie w głowie scenariusze, co u ciebie. A teraz, jak cię spotkałem, czuję się, jakbym oglądał film, w którym wycięto środek i próbuję go sobie dopowiedzieć - zerknął na Iana, na jego zaciśnięte na kierownicy dłonie. Cenił to, że Ian go nie oceniał, że po prostu go zgarnął spod tej willi i teraz odwoził do domu.
    - To, że jest ruda, to już coś - dodał z lekkim uśmiechem - Pasuje do ciebie. Zawsze lubiłeś wyzwania, nawet jeśli udawałeś, że jest inaczej - westchnął. Wiedział, że nie wyciągnie z Iana nic więcej tej nocy, ale sama obecność przyjaciela z dzieciństwa była dla niego ważniejsza niż odpowiedzi na jakiekolwiek pytania.
    - Fajnie , że jesteś, stary - rzucił ni stąd, ni zowąd. Naprawdę się cieszył, że chłopak żył i w pewnym sensie, nie licząc tego, czym się trudził, radził sobie całkiem dobrze - Nadal jesteś tym samym małomównym typem, który zawsze wyciągał mnie z kłopotów. Następnym razem ograniczę się do trzech pytań. Obiecuję - uniósł do góry palce w geście przyrzeczenia, choć nie mógł mieć pewności, czy Ian w ogóle będzie chciał, aby czekał ich jakikolwiek następny raz.

    Rowan

    OdpowiedzUsuń
  21. Debbie od początku dostrzegała w Ianie niemal same plusy. Wpierw przyszło dostrzeżenie tego, jak wyglądał. A wyglądał niesamowicie dobrze. Był wysportowany, a jego sylwetka była po prostu pociągająca. Miał jednak też cudowne oczy kolorze w whisky, do której wpadały promienie słońca. Miał też czarujący uśmiech. Tej kombinacji nie mogła oprzeć się Debbie, która w jego spojrzeniu mogła zatapiać się niemal od pierwszego spojrzenia. Miał w sobie magnetyzm, na który nie mogła pozostać obojętna.
    Potem przyszło coś więcej. Wymiana zdań w kawiarnii i ta kiełkująca, zupełnie niespodziewana nić porozumienia, która zmieniła się w podwózkę do domu, kawę po pracy i wypad na lodowisko. Krótka rozmowa wystarczyła jej do tego, żeby dojść do wniosku, że Hunt był ciekawą osobą. Lubiła tę jego inteligencję emocjonalną, to, jak nie wstydził się swojej przeszłości i otwarcie opowiadał o niej Debbie. Nie mogła na niego nie polecieć, kiedy świadomie bądź nie, robił wszystko, aby tak właśnie było. Rzeczą, która boleśnie zarysowała wizerunek Iana, było zatajenie jego prawdziwego zawodu. Do tej pory czasami zastanawiała się, jakby potoczyła się ich relacja, gdyby powiedział jej wcześniej. Albo gdyby wcześniej się domyśliła.
    Doszli jednak zgodnie do wniosku, że jebać wszystko, a dzisiaj do tego doszło to, że będą się świetnie bawić. Może nie świetnie, ale na pewno dobrze. Bo ze sobą zawsze bawili się dobrze albo, jak zauważył Ian, mogliby bawić się lepiej sami ze sobą. W innym miejscu. I w innych okolicznościach.
    Spojrzała na niego, dostrzegając ten wymowny gest, który wcale nie czynił go grzecznym, a wręcz odwrotnie. Rozciągnęła usta w uśmiechu i gdy ruszyli, mijając kolejne skrzyżowanie, patrzyła z tym uśmiechem na drogę. Bawiło ją to. To, w jaki sposób na siebie reagowali i to, jak zapełniały się ich myśli, biegnąc zapewne zupełnie nieświadomie w jednym kierunku.
    Był podobny do Louisa i zauważyła to na samym początku, ale teraz, gdy był w policyjnym mundurze to podobieństwo było wręcz oszałamiające. Louis miał jednak jaśniejsze włosy i oczy od Iana, był nieco niższy, ale poza tym… to, że płynęła w nich jednak krew było oczywiste. Ale to nie Louis, którego widywała głównie w mundurze, przyciągnął uwagę Debbie. Tylko Ian.
    Dostrzegała więc w Ianie wygląd, inteligencję, czułość, dopasowanie, bo to niewątpliwie im towarzyszyło. Trudno było zaprzeczyć chemii, która się między nimi pojawiał niemal od samego początku. Ale dostrzegała też w Ianie te braki, które wynikały z przykrego startu w życiu. Ona osobiście nie lubiła wracać do tego momentu w historii, w którym Ian był biednym dzieciakiem z bidula, ale musiała. I chciała, bo przecież stanowiło to część jej Iana, a ona akceptowała go takim, jakim był i uzupełniała, jak tylko mogła. Nie robiła tego jednak na siłę. Tam, gdzie czegoś brakowało Ianowi, Debbie pojawiała się zupełnie niespodziewanie, ale wcale nie nachalnie. Uczyła robić go śniadania, opowiadała o swoim dzieciństwie, choć kontrastowało ono z tym, które przeżył Ian.
    — Oczywiście, że wiesz — odpowiedziała tylko przeciągle i westchnęła z rozbawieniem. Ona też to wiedziała, ale nie mogli tam teraz być. Bo przede wszystkim byli zaproszeni na imprezę, ale też mieli misję do wykonania.
    I gdy Ian parkował, Debbie poprawiła swoją złodziejską maskę i czapkę na rudych włosach. Jej strój dzisiaj nie był niczym nadzwyczajnym i pewnie nikt nie zwróciłby na nią uwagi, dlatego ze spokojem ducha, ruszyła przez parking i tylko z zaskoczeniem spojrzała na Iana, gdy skutecznie unieruchomił jej rękę za plecami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ianie Hunt.. — rzekła z pełną powagą. — Widzę, że świetnie się czujesz w roli policjanta. — Uniosła brew, ale zasłaniała to maska. — Może zmienisz zawód? — spytała żartobliwie, bo przecież wiedziała, że to niemożliwe. Choć gdyby było, ich życie byłoby o wiele łatwiejsze.
      Ruszyli więc na zakupy, biorąc spory wózek sklepowy i zapełniali go piwem, słonymi przekąskami i paczką kwaśnych żelek, które Debbie jadła niemal zawsze, gdy piła piwo. Stali już przy kasie, w dość sporej kolejce, za grupką głośnych imprezowiczów, gdy Debbie rozglądając się po asortymencie w pobliżu, pisnęła z zachwytem. Chwyciła Iana, opierającego się o wózek, za nadgarstek.
      — Patrz, piesek! — I faktycznie. Na smyczy, przez alejki sklepowe zmierzał piesek. Mały, puchaty i słodki cocker spaniel. — Jest uroczy — westchnęła. Zawsze chciała mieć psa, ale alergia Maddie nigdy im na to nie pozwalała.

      Debbie Grayson ♥

      Usuń
  22. Postanowiła przemilczeć kwestię tego, czy jeden Hunt w policji faktycznie miał wystarczyć. Wiadomym było, że nie zamierzała na Iana naciskać, bo nawet gdyby próbowała, wyszłaby na wariatkę. Ian Hunt był dilerem i nie mógł zostać policjantem. Debbie nie wiedziałam jednak, że jej Ian wyciągnął kartę SIM z telefonu. Tę kartę, która stanowiła źródło jego zarobków i kontaktu z tą mroczniejszą częścią świata. Świata, do którego nie chciał i pewnie nie mógł wpuścić Debbie, choć istniało ryzyko, że Debbie trafi tam kiedyś sama. Gdy wróci do pracy w patrolach, gdy zaczną dochodzić po nitce do kłębka, od małych szmuglerów na ulicach, przez dobrze zorganizowanych dilerów, po wysoce skoordynowane mafie. To były ryzyko, jakie podejmowali, a o którym nawet nie wspomnieli. Mówili o tym, że Ian handluje, a Debbie takich, jak on łapie. Mówili, że i jedno, i drugie może zerwać ze swoją pracą, ale wydawać by się mogło, że teraz, kiedy tak beztrosko przemierzali kolejne alejki w sklepie, by ostatecznie dotrzeć do kolejki do kasy, żadne nie pomyślało o tym, że mogą się spotkać na gruncie zawodowym. Zamiast tego wydawałoby się, że sobie z tego drwili, kiedy na halloween postanowili się przebrać - Ian w policjanta, Debbie w złodziejkę.
    Prawda była taka, że Grayson faktycznie się tym nie przejmowała. Nie teraz, kiedy jej uwagę przyciągnął uroczy spanielek. Początkowo nawet nie zwróciła uwagi, że jej kolor włosów nie odbiega znacząco od koloru futerka czworonożnego pupila.
    — Pasowałby? — I gdy Ian zdawał mówić się poważnie, Debbie odruchowo sięgnęła po rudy kosmyk i zawinęła go na palec. — Nawet jakbym chciała, to właściciel robił Tonyi burdę o chomika — rzuciła cicho, odrobinę zezłoszczona. Nie miały w umowie zapisu o zakazie sprowadzania zwierząt, więc Tonya sprowadziła chomika. Pech chciał, że tydzień później pękła rura w łazience i pojawił się właściciel. Zobaczył małą klatkę i szybko wprowadził stosowne zmiany w umowie, a chomik trafił do rodziców Tonyi. Kto wie, może mały Jack był teraz na Hawajach?
    — Do ciebie pasowałby… — mruknęła, lustrując Iana uważnym spojrzeniem. — Teraz owczarek niemiecki, ale tak na co dzień — kontynuowała, wykładając na taśmę pojedyncze produkty. — Dalmatyńczyk — dodała z szerokim uśmiechem i już skupiała się na tym, aby wyłożyć wszystko.


    Nie mieli szans, żeby to wszystko wnieść na jeden raz. Debbie napisała do Mike’a, żeby ktoś zszedł i im pomógł, ale albo impreza trwała w najlepsze, albo wiadomość Grayson nie dotarła. Wzięła, ile mogła, Ian zabrał znacznie więcej, ale część zakupów została w bagażniku i prędzej czy później ktoś musiałby po nie wrócić. Póki co, Ian i Debbie dotarli pod klatkę schodową dwupiętrowego budynku. Musieli dostać się na to pierwsze. Drzwi do klatki otworzyła im uprzejma starsza pani, wyprowadzająca akurat swojego szczekliwego yorka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie musieli zastanawiać się, które drzwi należały do mieszkania brata Debbie. Muzyka docierała aż na korytarz, dlatego ruda nie zamartwiała się pukaniem. Po prostu otworzyła drzwi i weszła do środka.
      Trafiła tam na… policjanta. Nie takiego, jak Ian, a bardziej przypominającego striptizera. Czarne, lateksowe, błyszczące spodnie o kroju dzwonów wyraźnie opinały wyćwiczone pośladki. Kamizelka z podobnego materiału i policyjną odznaką na piersi odsłaniała umięśniony, wydepilowany i naoliwkowany tors. Całości stroju dopełniała czapka.
      — Ty musisz być Debbie! Jaka ty jesteś śliczna! — Mężczyzna odezwał się z entuzjazmem. Był mulatem, miał ciemniejszą karnację i niesamowicie błękitne oczy, które uśmiechały się do nich już na starcie. — A to ten twój tajemniczy chłopak? No, no, no…
      Elijah oparł ręce na biodrach i spojrzał na Hunta, który wszedł do mieszkania tuż za Debbie. Mulat zreflektował się i zamknął za nimi drzwi, odebrał od Debbie siatkę, a wolną dłonią dotknął jej ramienia, cmokając jej policzek.
      — Elijah — przedstawił się, poklepując Iana po plecach. — Chłopak Mike’a — dodał, a potem ruszył, ruchem ręki zapraszając ich za sobą. Do kuchni.
      Debbie była oniemiała. Nie kojarzyła Eli’a, Mike musiał naprawdę często zmieniać chłopaków. Grayson odwróciła się w stronę Iana.
      — Będziemy się dobrze bawić? — spytała, a w jej głosie dało się słyszeć i nutkę rozbawienia, i powątpiewania.
      Wszystkim wskazywało na to, że w mieszkaniu bylin tylko w czwórkę. Mike w łazience i oni, pokornie zmierzający za Elijah do kuchni.

      Debbie Grayson 🩷

      Usuń
  23. Życie pod jednym dachem z Dio nie zamieniło co prawda Dalaji w cichą myszkę, miało ku temu wbudowane zbyt mocne podstawy jeszcze wcześniej, lecz z pewnością sprawiło, że podobnie jak Ian starała się wracać myślami do tamtych chwil dopiero wtedy, gdy było to nieuniknione. Ba, słuchając jego słów, złapała się na zaskakującym stwierdzeniu, że chyba miała o wiele większy problem z otwartym przyznaniem się do tego jakie piekło zgotował jej ten popapraniec niż siedzący teraz obok niej mężczyzna. Szczegóły jej historii po przeprowadzce do Ameryki znali tylko ci, przed którymi nie dało jej się w żaden sposób zataić – dawni klienci Fire Moon, grupka jej najbliższych przyjaciół z tamtego okresu i ginekolożka, do której gabinetu chodziła na regularne kontrole, a która domyśliła się wszystkiego sama. Do dziś nie potrafiła znaleźć w sobie wystarczająco dużych pokładów odwagi, by opowiedzieć ją komukolwiek innemu. Choć swoich pacjentów zapewniła, że najważniejsza w ich wspólnej podróży jest obustronna szczerość, tą jedną tajemnicę nieodmiennie pozostawiała dla siebie. Prawdopodobnie też właśnie z tego powodu nie umiała utworzyć żadnego długotrwałego związku. Ludzie w niedalekiej przyszłości mający wspólnie założyć rodzinę powinni być w stanie powiedzieć sobie o wszystkim, więc chcąc nie chcąc była skazana na samotność pośród tłumu.
    - Podsumowując, pragniecie bym w sprawozdaniu z tego spotkania zapisała, że Panu… - Azjatka przewróciła kilka kartek w rozłożonej przez nią teczce. - … Harrisowi należy odebrać prawa rodzicielskie do tej dwójki. Dla pocieszenia dodam, że doktor Black przewodzący dzisiejszej operacji dziewczynki natychmiast po jej zakończeniu osobiście zadzwonił do pracującego przy tym śledztwie prokuratora, prosząc by przyjął go jak najszybciej w swoim gabinecie. Trzeba wam wiedzieć, że ten chirurg już nie raz działał cuda na salach sądowych podczas spraw dotyczących przemocy domowej przeciwko nieletnim. Jest jednak małe, ale… - Tu skupiła się głównie na Huncie. - Nawet jeżeli wygra, a facet trafi za kratki, nie mogę was na ten moment zapewnić, że dzieciaki zostaną z matką. Przykro mi.
    - Cóż, miejmy więc nadzieję, że właśnie tak będzie. – Uśmiechnęła się lekko Ovando.
    - Jeśli nie macie nic więcej do dodania, dziękuję za spotkanie i proszę Panią Ovando o podpis na protokole. Jeśli bowiem dobrze kojarzę, Pan woli pozostać anonimowy.

    Dalaja

    OdpowiedzUsuń
  24. To miało być proste. Więcej niż proste. Banalne. I z takim przeświadczeniem Olivia podyktowała Ianowi te wszystkie informacje, zarzucając go nimi w racjonalny sposób. Towarzyszył jej jednak pewien lęk, że podaje swój domowy adres obcemu mężczyźnie, a nawet jeśli na pierwszy rzut oka wyglądał na młodszego od niej, to wcale nie czyniło go to mniej groźnym, prawda? Lęk ten, mimo wszystko, ustąpił miejsca głodowi, a ten był o wiele bardziej irracjonalny niż towarzysząca jej obawa, ale skutecznie tłumił zdrowy rozsądek kobiety.
    Olivia była na zjeździe. Olivia potrzebowała swoich tabletek, aby móc nadal funkcjonować, aby nie czuć tego bólu, który według lekarzy był już wyimaginowany, a według Olivii nigdy nie był prawdziwszy, jak właśnie w takich chwilach. Obawiała się tego, że nie wytrzyma, że rozwali coś po drodze do domu i najpewniej to będzie właśnie ona.
    Dojechała jednak do domu. W jednym kawałku. W jednym kawałku dotarła też do swojego mieszkania i tam rozwaliła się na wielkiej kanapie. Dosłownie. W butach, w płaszczu, padła na nią, jedną nogą dotykając podłogi. Potrzebowała rozprostować plecy, a ta pozycja jej to umożliwiała. Wpatrywała się w sufit, leżąc przy tym niczym niedbale porzucona marionetka przez swojego operatora. Potrzebowała operatora. To była myśl. Uśmiechnęła się blado.
    Milo był pierwszy w przedostaniu się na kanapę, a za nim podążała znacznie cichsza Bella. Milo usiadł na brzuchu swojej właścicielki, spoglądając na nią niemal z pogardą, a Bella podeszła od boku, wciskając się między Liv a oparcie narożnika i zaczęła obwąchiwać jej dłoń, co chwilę trącając ją delikatnym, zimnym noskiem.
    Fitzgerald nie reagowała. Kochała te sierści uchy, ale nie potrafiła dać im tyle uwagi i tej miłości, ile potrzebowały. Milo miauknął, gdy telefon w zwisającej nad podłogą dłoni Olivii, zawibrował. Jęknęła głośno, bo pierwszą myślą, jaka pojawiła się w jej głowie to ta, że musiała wstać. Nie chciała wstawać, było jej wyjątkowo dobrze na tej kanapie.
    Dopiero potem dotarło do niej to, co przeczytała. Trzydzieści dziewięć tabletek. Nie pamiętała już, kiedy miała ich taką ilość. Lekarze przepisywali jej znacznie mniej, dawkując lęk, dlatego musiała kombinować. Trzydzieści dziewięć. Uśmiechnęła się, dźwignęła na łokciach, spojrzała groźnie na Milo, który ostatecznie się ewakuował i tak, jakby wstąpiła, w nią nowa energia, wyszła z domu.
    Musiała wybrać gotówkę. Wiedziała, że mogłaby wypisać czek, w końcu książeczkę nosiła zawsze przy sobie, ale nie sądziła, aby dilerzy byli zadowoleni z takiego rozwiązania. To nie był problem, więc po półgodzinie wróciła. Rozebrała się, nałożyła kotom karmy, uzupełniła miseczkę z wodą i czekała. Pieniądze przełożyła do koperty, wrzucając tam więcej niż tysiąc pięćset dolarów, jakby to wydawało jej się słuszne – podziękować za fatygę.
    Pukanie do drzwi nie było zaskoczeniem, telefon od portiera poinformował ją o gościu. Wyczekiwanym gościu. Koty zajęte były swoją kolacją, a Olivia otworzyła drzwi. Ubrana w zwykłe jeansowe spodnie i prosty t-shirt sygnowany nazwiskiem Hilfigera, spoglądała na Iana z lekkim uśmiechem.
    — Wejdź — zaprosiła go do środka, robiąc mu miejsce, a gdy przekroczył próg, zamknęła za nim drzwi. — Napijesz się czegoś? — spytała, bo w sumie nie wiedziała, jakby to miało się odbywać, a siłą rzeczy zależało jej na tym, aby dobrze żyć ze swoim dilerem.

    Olivia Fitzgerald

    OdpowiedzUsuń