Charlotte Lester
How it started...
Dawno, dawno temu za bezkresnym oceanem, niewielkim lasem i nieopodal przytulnego miasteczka znajdował się dom, w którym nigdy nie brakowało zrozumienia i miłości. Mieszkała w nim zwyczajna rodzina, której codzienne bolączki raczej nie urastały do rozmiaru wielkich kłód pod nogami. Radzili sobie z nimi indywidualnie lub też, gdy wymagała tego sytuacja działali wspólnie jak dobrze naoliwiona maszyna. Mieli swoje lepsze i gorsze dni, ale parli do przodu. Wspierali się, szanowali, a co ważniejsze darzyli niepodważalną miłością. Anthony i Grace jako małżeństwo oraz jako rodzice dokładali wszelkich starań, by nigdy niczego nie brakowało w domu i by pokazać pociechom, że osiągnięcie szczęścia wymaga pracy każdego z osobna. Christopher i Charlotte jako rodzeństwo i potomkowie państwa Lester byli wdzięczni, ale też nie jedno mieli za uszami, jak to dzieciaki! Za młody sprzeczali się o zabawki, kłótnie wybuchały kilka razy w ciągu jednego dnia. Na ratunek przychodzili rodzice, którzy, choć czasem opadały im ręce, doprowadzili do tego, że z biegiem lat trudno było spotkać bardziej zżyte rodzeństwo.
Upływający rok za rokiem zbliżał ich wszystkich do rozstania. Nikt nie chciał podcinać skrzydeł młodej Angielki, więc gdy ogłosiła, że jej wymarzona uczelnia znajduje się w Nowym Jorku zarówno Anthony, Grace, jak i Christopher okazali się dużym wsparciem. W zaciszu swych pokoi czuli, że będą tęsknić, a pewnie i nie jedna samotna łza spłynęła po policzku, gdy jedna z ich czteroosobowej brygady już wyfrunęła z domu.
Nie tak dawno, bo jakieś sześć, siedem lat temu, a jednak wydaje się to jak odległy sen, Charlotte przyleciała do Nowego Jorku, by spełnić swoje marzenie. Zaczęła studia, chwytała się każdej dorywczej pracy i mimo naprawdę świetnej organizacji czasu ledwo wiązała koniec z końcem. Nie chciała się poddać, nie mogła! Musiała ściągnąć z oczu różowe okulary i wyjść naprzeciw temu, co było poza zasięgiem jej wzroku, gdy mieszkała w Southampton. Zaczęła dostrzegać paskudna naturę człowieczeństwa, jego wady i obłudę, która rządziła światem o wiele sprawniej niż ktokolwiek chciałby głośno przyznać. Chowając dumę oraz poczucie obrzydzenia do kieszeni zaczęła prace w klubie go-go. Niemal naga wiła się przed oczami obcych ludzi, tylko po to, by móc utrzymać się na studiach bez finansowej pomocy ze strony rodziców. Zamknęła swe serce przed innymi, bo nikt nie wydawał się wart zaufania, gdy prowadziła podwójne życie. Nie chciała, by ktoś dowiedział się, gdzie pracuje, nie chciała, by oceniania ja przez pryzmat pracy do której zmusiła ja sytuacja… Chciała o tym nie myśleć. Po kilku nieprzyjemnych incydentach zaczęła trenować krav magę, która okazała się częściowym lekiem na to całe zło. Wyzywała się na macie i już nie była taka bezbronna, jakby się mogło wydawać. Zaczynała dostrzegać światełko w tunelu, a po otrzymaniu awansu za bar, niemal skakała z radości.
Skończyła studia i nie wiedzieć kiedy w jej otoczeniu pojawiły się osoby, które z czystym sumieniem mogła nazwać przyjaciółmi. Mimo, że większość nie miała pojęcia o jej przeszłości, to i tak czuła, że może na nich liczyć w każdej, nawet najbardziej absurdalnej sytuacji. Niepostrzeżenie otworzyła również swe serce na o wiele silniejsze uczucie, do którego myślała, że nie będzie już zdolna. Zakochała się i pierwszy raz nieśmiało wypatrywały przyszłości. Dostała wymarzona prace, miała u boku mężczyznę, z którym spodziewała się dziecka. Ta jednak znów zabarwiła się w odcieniach szarości… Została sama, całkiem sama w dziewiątym miesiącu ciąży. Nie wiedziała co powinna zrobić, ale nie mogła się poddać, bo walczyła dla kogoś, kogo jeszcze nie było na tym świecie.
Nie chciała nikogo obarczać swoimi problemami, lecz oto po raz kolejny przekonała się, że na całym świecie – poza jej rodziną – jest jeszcze jedna dusza, która zamierzała przy niej trwać, nawet za cenę własnego wolnego czasu. Jerome Marshall – wieloletni przyjaciel, jej Sunbeam bez zawahania wkroczył tworząc ich wspólną codzienność, bo najwyraźniej czuł, że inaczej mogłoby jej tu już nie być. Rozważała powrót do domu – na stałe, choć serce zostawiłaby w Nowym Jorku. Teraz nie musiała, bo nie była już sama. Miała swojego przyjaciela.
Nie wiedziała kiedy dokładnie zaczęła spoglądać na niego inaczej, czy nastąpiło to jeszcze w trakcie ciąży, czy tuż po porodzie, ale uparcie trzymała swe uczucia na wodzy. Nie chciała, by podrygi jej okaleczonego serce zaprzepaściły to co do tej pory wypracowali. Nie chciała go stracić, ponieważ sama ta wizja boleśnie odbijała się echem w jej wnętrzu. Potrzebowała go i choć sądziła, że jest to samolubne, była gotowa okłamywać jego i samą siebie, że przecież nic się nie zmieniło, jeśli to miała być cena za jego obecność w ich życiu – jej i córeczki Aurory.
Wtem wystarczył jeden świąteczny wieczór, jeden, który miał być tylko spędzeniem wspólnie czasu, a okazał się przełomem w ich relacji. Oboje przekroczyli granice i zrozumieli, że to co ich łączyło wychodziło poza ramy zwykłej, nawet najlepszej przyjaźni. Niepewnie, ale wspólnie stawiali kroki w tym co można by nazwać spotykaniem się. Byli oni i Aurora, która tylko sclaa cih uczucie.
How it is going...
Teraz Charlotte nie wyobraża sobie życia bez ukochanej córeczki Aurory i mężczyzny, który na nowo pokazał co to znaczy kochać i być kochaną – Jeroma Marshalla. Oto zaczynali zapisywać kolejne kartki ich wspólnej historii, jednak bez obawy, by tych miało im zabraknąć. W bajkach właśnie teraz padłoby żyli długo i szczęśliwe, i choć to wcale nie rozmijało się z prawdą, to rudowłosa nie zamierzała na tym poprzestawać. Chciała delektować się teraźniejszością i bez obaw spoglądać w przyszłość. Życie zatoczyło naprawdę dziwne koło, bo oto znów znajdowała się w domu,w którym nie brakowało zrozumienia i miłości.
Jerome wyraźnie się zamyślił, nim sięgnął po jedzenie. Przesunął wzrokiem po zgromadzonych wokół stołu osobach i pomyślał, że jeszcze nie tak dawno temu był przekonany, iż nieprędko będzie cieszył się podobnym widokiem. Przed rokiem jego życie posypało się jak domek z kart i choć to on sam był tym silnym podmuchem wiatru, który z łatwością zburzył delikatną konstrukcję, podjąwszy jedną znamienną decyzję, nie spodziewał się, że po wszystkim nie dojrzy absolutnie żadnego światełka w tunelu. To pojawiło się z czasem – najpierw nieśmiało rozbłysło w głębokiej ciemności, ledwo widoczne pod jej naporem, a później zaczęło powoli, acz uparcie rosnąć, by wreszcie zacząć przyjmować znajome kształty. Teraz te kształty Barbadosyjczyk miał na wyciągnięcie ręki i odruchowo obrócił głowę w stronę siedzącej po jego prawej Charlotte oraz znajdującej się nieco dalej Aurory. To one nadały nowy sens jego życiu i sprawiły, że wtedy, kiedy znajdował się w wyjątkowo mrocznym i zimnym miejscu, mimo wszystko podążył w stronę bijących od nich światła i ciepła.
OdpowiedzUsuńOcknął się, kiedy rudowłosa życzyła wszystkim smacznego i uśmiechnąwszy się do siebie, sam sięgnął ku półmiskom i solidnie napełnił swój talerz. Ostatnich kilkanaście, jeśli nawet nie kilkadziesiąt godzin było jedną wielką, pośpieszną krzątaniną i Marshall nie tyle nawet nie miał czasu zjeść, co po prostu o tym nie pamiętał. Teraz, kiedy siedział przy stole i czul te wszystkie zapachy, odezwał się w nim narastający głód, który należało czym prędzej nasycić.
— A niby co takiego jest tutaj do zwiedzania? — parsknął Matias, szczerze zaskoczony słowami młodej Angielki.
— Zdziwiłbyś się — odparła od razu Ivana, która zgromiła męża surowym spojrzeniem, jakby miała mu za złe, że ten nie zabierał jej na żadne ciekawe wycieczki, przez co mężczyzna wydawał się tym bardziej skonsternowany. Mieszkali w Rockfield od dziecka i poznali wszystkie jego zakamarki, więc nie widział niczego ekscytującego w eksplorowaniu miasteczka zasiedlonego głównie przez rybaków, którzy utrzymywali swoje rodziny z połowów, ale widać był odosobniony w tym poglądzie.
— Porozmawiamy, jak kiedyś odwiedzicie nas w Nowym Jorku — rzucił rozjemczo Jerome i z uśmiechem zerknął krótko na Lottę, jakby szukając jej przyzwolenia na to luźne zaproszenie siostry i jej męża do ich domu. Jeszcze żaden z członków jego rodziny nie odwiedził go w Wielkim Jabłku, ponieważ nie było ku temu okazji, ale może miało się to zmienić właśnie teraz, kiedy on i Charlotte mieli gdzie ugościć swoich krewnych? Poza tym właśnie teraz Marshall był przekonany o tym, że to Nowy Jork był miastem, w którym chciał spędzić resztę życia. Zawsze miał tęsknić za rodzinnym Rockfield, ale to właśnie w mieście, które nigdy nie zasypia, na dobre zbudował swoje dorosłe życie i przez to nie wyobrażał sobie, by to miało toczyć się gdzieś indziej.
Kiedy wszyscy zjedli, Jerome pozwolił sobie wyciągnąć się na krześle i w ciszy kontemplować to, w jakim gronie się znaleźli. Pozostawał nieco wycofany, obserwując Charlotte powoli zaznajamiającą się z jego bliskimi, ale nie mógł odmówić sobie tej przyjemności. Widok rudowłosej pośród jego rodziny napawał go swego rodzaju dumą i zadowoleniem. Trzydziestolatek szczerze się cieszył, że Lotta wreszcie mogła poznać jego rodzinę i vice versa. Koniecznie chciał, aby najdroższe mu osoby osobiście poznały tę kobietę, która uszczęśliwiała go każdego kolejnego dnia.
— Niestety do zlewu — westchnęła Ivana, która również zajęła się znoszeniem pustych talerzy i innych naczyń do kuchni. — Na szczęście to Matias pozmywa — ogłosiła i słodko uśmiechnęła się do męża. — Ja tego nienawidzę i nieomal w przysiędze małżeńskiej przemyciłam, że mogę codziennie gotować smaczne obiadki, ale to on będzie mył gary — dodała już bez cienia słodyczy w głosie i zachichotała wrednie, na co Matias tylko bezradnie rozłożył ręce, ewidentnie pogodzony ze swoim losem.
Po obfitym posiłku brunet zrobił się odrobinę ospały, ale nie chciał przepuścić okazji do udania się na plażę. Stąd szybko wciągnął na siebie świeże ubranie w postaci krótkich spodenek i lnianej, nieco pogniecionej koszuli. Doprowadzenie się do porządku po podróży zajęło mu kilkanaście minut, więc na Charlotte i Aurorę poczekał na dole, wcześniej upewniwszy się, że na pewno nie musi im z niczym pomóc.
UsuńKiedy rudowłosa zeszła na dół z Rory na rekach, Jerome poczuł się jak nastolatek odbierający swoją partnerkę z jej rodzinnego domu przed balem maturalnym. Co prawda sukience, którą rudowłosa miała na sobie, daleko było do balowej kreacji, ale nie przeszkadzało to w niczym temu, by serce Marshalla z ekscytacji i zachwytu fiknęło koziołka.
— Ale się wystroiłyście — zauważył, nie mogąc powstrzymać się przed tym komentarzem i raz jeszcze przesunął wzrokiem po sylwetce ukochanej. — Czy ja o czymś nie wiem i zaraz oberwie mi się za przegapienie jakiejś ważnej rocznicy? — zażartował, choć w jego głosie rzeczywiście krył się cień nerwowości, ponieważ brunet gorączkowo zaczął zastanawiać się nad tym, czy w istocie niczego nie przegapił.
Swoje rozważania porzucił, kiedy tylko wyszli z domu. Do pokonania mieli naprawdę niewielki odcinek – wystarczyło przejść przez wąską uliczkę i pokonać dwa rzędy domów znajdujących się niemalże przy samej linii brzegowej, a następnie ścieżką wydeptaną przez tutejszych mieszkańców przedrzeć się przez rzadkie zarośla, by… znaleźć się na szerokiej i opustoszałej plaży. Wyspiarz od razu zrzucił ze stóp klapki i chwyciwszy je w dłoń, przystanął przed Lottą, która wciąż trzymała na rękach Rory. Przyjrzawszy się ukochanej błyszczącymi z podekscytowania oczami, nachylił się i pocałował ją krótko, a kiedy się odsunął, na jego twarzy gościł szeroki, ociekający szczęściem uśmiech.
— Kocham cię — powiedział, nie odrywając spojrzenia od zielono-brązowych oczu rudowłosej. — I ciebie też — zaśmiał się, kiedy Aurora zamachała rączką, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Zauważył, że dziewczynka miała na stópkach sandałki, więc rzucił swoje klapki gdzieś na bok, nachylił się i szybko rozprawił się z obuwiem córki. To wylądowało gdzieś obok klapków, które na pewno nie miały wzbudzić niczyjego zainteresowania i tym samym miały pozostać tam, gdzie Jerome zdecydował się je zostawić.
— Mogę? — spytał, wyciągając ręce po Rory, a kiedy nie napotkał sprzeciwu, wyjął dziewczynkę z rąk jej mamy, chwycił ją pewnie pod pachami i przykucnąwszy, postawił Aurorę pomiędzy swoimi ugiętymi nogami, wprost na rozgrzanym słońcem piasku. Zaskoczona tym nagłym bodźcem dziewczynka pisnęła i zaczęła przebierać nogami, na co Marshall zaśmiał się wesoło i spojrzał w górę, na Charlotte.
— Jeszcze zrobimy z niej władczynię mórz i oceanów — zażartował, bo skoro drobny piasek wywoływał tyle emocji, to co dopiero fale! Do brzegu mieli jednak jeszcze kawałek, a Jerome nie zamierzał nigdzie się spieszyć. Pochyliwszy głowę, z zafascynowaniem i radością obserwował Rory, która, przytrzymywana przez niego, kręciła się w miejscu i tupała mocno, łaskotana w stopy przez mniejsze i większe ziarenka, podczas gdy wyspiarz poczuł, jak serce mocno tłukło mu się w piersi pod naporem zalewających go uczuć, zarówno względem Aurory, jak i stojącej tuż obok Charlotte.
JEROME MARSHALL 💛🏝️
Charlotte jeszcze tego nie wiedziała, ale Jerome również miał swoje plany i kiedy rudowłosa wspomniała o przemycaniu do przysięgi małżeńskiej kruczków przemawiających na jej korzyść, przeniósł na nią spojrzenie, które następnie nieśpiesznie przesunęło się po jej sylwetce, a kącik ust wyspiarza drgnął w półuśmiechu.
OdpowiedzUsuń— Tak, tak. Na przyszłość — zgodził się z nią, tym razem głęboko spoglądając wprost w jej oczy, nawet pomimo dzielącej ich odległości, a w tonie jego głosu czy bursztynowych tęczówkach wyjątkowo na próżno było szukać przeważnie towarzyszącego mu rozbawienia. Czy to miało zabrzmieć jak groźba, czy jak słodka, acz poważna obietnica? To miało póki co pozostać tajemnicą, w przeciwieństwie do niespodzianki dla Marshalla, która już niedługo miała ujrzeć światło dzienne, a której ten kompletnie się nie spodziewał.
— Bardzo — odpowiedział, kiedy znajdowali się w przedpokoju i miał okazję ocenić strój ukochanej. Rzucił ukradkowe spojrzenie przebywającym nieopodal Miatiasowi i Ivanie; gdyby tylko nie było ich w pobliżu, Lotta nie mogłaby długo nacieszyć się sukienką pozostającą na jej ciele. Niemniej brunet powściągnął wyobraźnię zarówno ze względu na młode małżeństwo, jak i na Aurorę, która ubrana podobnie do mamy, przydawała uroku obrazkowi, jaki Jerome mógł obserwować i na ten moment nie ukrywał, że obrazek ten chciał oglądać w całości.
— Coś kombinujesz — rzucił, kiedy kobieta rozwiała jego podejrzenia odnośnie do uroczystej okazji, którą miałby przegapić i przyjrzał jej się podejrzliwie spod lekko przymrużonych powiek. — Coś na pewno, ale jeszcze nie wiem, co — zawyrokował, a ton jego głosu świadczył o tym, że zamierzał rozwiązać tę zagadkę. Nie było to jednak nic, na czym zamierzał całkowicie się skupić i po chwili roześmiał się wesoło, a kiedy wyszli na zewnątrz, szybko zapomniał o tym, co go zaintrygowało i wzbudziło w nim detektywistyczne zapędy, skupiwszy się na tym, co tu i teraz.
A tu i teraz rysowało się tak malowniczo, ze Jerome zapragnął zatrzymać ten kadr na dłużej, tak by ten dobrze wyrył się w jego pamięci. Nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się tak niesamowicie; kiedy nie przytłaczało go widmo trosk i kiedy na jego drodze nie stały żadne problemy do rozwiązania; kiedy mógł po prostu być i nie martwić się tym, co miało nastąpić jutro.
— Tak? — rzucił, kiedy Lotta oznajmiła, że również go kocha. — Niesłychane — zażartował, nim przejął Aurorę, a później skupił się na dziewczynce i nie zwracał uwagi na nic innego do czasu, aż panna Lester zaproponowała, by podeszli bliżej brzegu. Brunet nie potrzebował dalszej zachęty. Kiedy Angielka złapała Rory za rękę, Jerome wyprostował się i ruszył wprost ku falom omywającym łagodny brzeg; po kilku kolejnych krokach już truchtał, nie oglądając się za siebie i dopiero kiedy pokonał tych kilka metrów, a ciepła woda obmyła jego kostki, zatrzymał się i szeroko rozłożył ręce, jakby witał się z dawno niewidzianym przyjacielem. Kiedy już opuścił ręce, zaczął brodzić w wodzie i uśmiechnął się do siebie, kiedy usłyszał zbliżające się Charlotte i Aurorę. Celowo nie odwrócił głowy w ich stronę, skupiając się tylko na szuraniu ich stóp po piasku, na śmiechu i piskach dziewczynki, aż zagadnięty przez rudowłosą, wyprostował się i odwrócił w ich stronę. Zrobił kilka kroków na przód, by wyjść z wody i przystanąć na wilgotnym piasku, a potem posłał kobiecie pytające spojrzenie, by następnie przenieść wzrok na Rory, która mocno ściskała w rączce jakiś papier.
Wyspiarz odruchowo przykucnął i wyciągnął ręce ku córeczce, by ją pochwycić i przytulic do siebie, kiedy ta wpadła w jego ramiona. Sam zaśmiał się wesoło, nim w ogóle zainteresował się wymiętoloną kartką papieru zabezpieczoną koszulką, którą Aurora przycisnęła do jego piersi. W tej samej, przykucniętej pozycji wyjął dokument z rąk dziewczynki i objął ją tak, że Rory została uwięziona pomiędzy jego nogami i ramionami; miała swobodę ruchu, ale nie mogła mu uciec, co też raczej jej nie przeszkadzało, bo zaczęła uderzać rączkami o jego udo jakby grała na bębenku. Tymczasem Jerome ułożył papier na swoim drugim udzie, przytrzymał go i rozprostował rękoma, a następnie pochylił się nad tekstem.
UsuńPoczątkowo jego oczy przebiegały po literach bez zrozumienia. Do jego głowy wpadały kolejne słowa o adopcji, o powołaniu się na odpowiednie paragrafy, o przejęciu prawnej opieki nad Aurorą Lester, ale było to tak niespodziewane i abstrakcyjne, że mężczyzna długo sunął wzrokiem po tekście, a im dłużej czytał, tym szeroki uśmiech dotychczas widoczny na jego twarzy przygasał, zastępowany przez powoli, powolutku ogarniające go zrozumienie.
— Co to… — zdołał wykrztusić, powracając od nagłówka i szarpnął głową, by krótko i szybko spojrzeć na Lottę. Potem powoli powrócił wzrokiem do kartki, którą przytrzymywał nieporadnie łokciem, by nie zdmuchnął jej lekki wiatr i wreszcie dotarło do niego, że Aurora wręczyła mu dokument, który na mocy prawa miał ustanowić go jej ojcem.
Tym razem to Jerome zmiął kartkę. Zacisnął na niej dłoń, gniotąc koszulkę i pochyliwszy się mocniej, przycisnął przegub do czoła. Jednocześnie drugą ręką mocniej przytulił do siebie wiercącą się Rory i z kucek osunął się na kolana, jakby nagle stracił władzę nad własnym ciałem, a jego skulone ramiona zatrzęsły się lekko. Trwał w tej pozie jakiś czas, podczas gdy niczym wzburzone fale, przewalały się przez niego kolejne emocje. To pismo rozłożyło go na łopatki jak nic nigdy dotąd w jego życiu, odebrało mu całą pewność siebie i siłę po to, by całkiem odsłonięty, mógł przyznać, że jego największym pragnieniem było zostanie tatą tej rudowłosej dziewczynki i choć już jakiś czas temu zaczął postrzegać siebie w ten sposób, teraz miało to być tym bardziej prawdziwe. Nie do końca wierzył, że Charlotte się na to zdecydowała. Że załatwiła to po cichu, za jego plecami, bo może podejrzewała, że sam nie odważyłby się jej o to poprosić?
W końcu wyprostował się i wstał, złapawszy Rory za rękę, by następnie wraz z nią podejść do Charlotte. Długo nie podnosił głowy, wpatrzony w nieporadnie stąpającą obok niego dziewczynkę, jakby nie miał odwagi spojrzeć w oczy ukochanej, ponieważ kiedy wreszcie to zrobił, rudowłosa mogła od razu dostrzec, jak bardzo był roztrzęsiony. Całe jego ciało dygotało lekko i nawet zaczerwienione oczy zdawały się być wyjątkowo rozbiegane, nim wreszcie Jerome pochwycił się spojrzenia rudowłosej jak doskonale znanej kotwicy i wyciągnął ku niej pogniecioną kartkę.
— Mam nadzieję, że masz drugi egzemplarz, który mogę podpisać, bo ten wstyd będzie pokazać urzędnikom — odezwał się cicho, ochryple, z trudem przepychając każde kolejne słowo przez mocno ściśnięte gardło, lecz kiedy skończył mówić, uśmiechnął się. Najpierw lekko, potem coraz szerzej. — Skarbie — odezwał się już pewniej i puścił rączkę Aurory, przez co ta klapnęła pupą na piasek, ale w niczym to jej nie przeszkadzało. Dzięki temu Marshall miał wolną rękę, którą mógł sięgnąć policzka Angielki i pogładzić go lekko. — To… Ja… Nie wiem, co mam powiedzieć. Dziękuję — wydukał łamiącym się głosem, a potem spojrzał w dół, na Aurorę i zaśmiał się głucho, a po jego policzkach spłynęło jeszcze kilka łez.
rozłożony na łopatki TATA AURORY 💛💛💛
Nie mógłby mieć za złe Charlotte, że ta o niczym mu nie powiedziała, ponieważ na takie wydarzenie jak to w żaden sposób nie można było się przygotować. Zapytanie go o zdanie i włączenie do całego procesu sprawiłoby tylko tyle, że Jerome poddawałby w wątpliwość słuszność decyzji ukochanej z tych samych pobudek, z których tak długo wzbraniał się przed przyznaniem przed samym sobą, że jest tatą Aurory. I mimo że finalnie to zrobił, powiedzenie tego na głos było czymś zupełnie innym, niż to, co wydarzyło się teraz - uznanie jego ojcostwa w świetle prawa. Gest Charlotte sprawił, że czuł się… pokonany? Może nie było to najlepsze porównanie, zważywszy na okoliczności, ale najlepiej oddawało targane wyspiarzem emocje, których mieszanka była wyjątkowo przytłaczająca.
OdpowiedzUsuńKiedyś, przed kilkoma miesiącami w pokoju, który miał być przeznaczony dla Lionela, wyspiarz powiedział rudowłosej, że nie musi już walczyć. W istocie, od momentu, w którym postawił stopę na płycie lotniska w Nowym Jorku, musiał stoczyć niejedną bitwę o własne marzenia, nawet wtedy, kiedy wydawało się, że te się spełniły. Nieustannie szamotał się z rzeczywistością, starając się wydrzeć z niej dla siebie to, co najlepsze, a kiedy już to zdobył, bynajmniej nie mógł spocząć na laurach. Musiał walczyć dalej, o różne rzeczy. O to, aby zostać w kraju. O swoje małżeństwo. O siebie samego, zagubionego pośród tego wszystkiego. Aż nadszedł ten dzień, kiedy zabrakło mu siły; kiedy przestał i niedługo potem wszystko, co dotąd wydarł dla siebie wprost z rąk przewrotnego losu, runęło jak ten domek z kart i jedynym, co Marshall mógł zrobić, to patrzeć na te zgliszcza.
Lecz razem z nim to pogorzelisko obserwowała Charlotte. Ich światy runęły, pożółkłe karty posypały się i pomieszały ze sobą, by przez jakiś czas leżeć smętnie u ich stóp. Aż wreszcie, kiedy byli gotowi, obydwoje sięgnęli po całkiem zniszczone i zupełnie nowe elementy tej układanki, nie zważając na to, które z nich należały do kogo, i zaczęli budować na nowo, razem, nie dwie osobne, lecz jedną karcianą wieżę, która miała oprzeć się wszelkim złośliwym podmuchom losu. I w miarę tego, jak karciany domek rósł; jak nie bez wysiłku przybywały kolejne piętra, Jerome poczuł, że nie toczy już żadnej bitwy. Że nie szarpie się, nie walczy, nie gryzie i nie kopie, by wydrzeć światu coś dla siebie. U boku Charlotte po raz pierwszy od dawna mógł po prostu być. I dziś, wręczając mu ten jeden szczególny dokument, Lotta sprawiła, że umarły w nim ostatnie echa wspomnień; że zginęło w nim uczucie, jakoby jeszcze kiedykolwiek musiał walczyć o coś, co mu się należało. Jakby pomimo wszystko był w nieustannej gotowości do tego, by podjąć walkę – jakąkolwiek – na nowo, a rudowłosa w mgnieniu oka go rozbroiła.
I to dlatego czuł się pokonany, ale w pozytywnym znaczeniu tego słowa, jeśli takowe istniało. Czuł się pokonany, ponieważ zrozumiał, że może być szczęśliwy – tak po prostu szczęśliwy, bez zabiegania o to szczęście, co dopiero przy boku rudowłosej stało się nie tylko możliwe, ale i się urzeczywistniło. Jakby los przestał się z nim droczyć, a świat stał mu się przychylny. Jakby przedarł się za jakąś niewidzialną barierę, za którą jego dotychczasowe wysiłki wreszcie zostały docenione i wynagrodzone.
Wszystko to młoda kobieta mogła zobaczyć w jego bursztynowych oczach, kiedy przyłożył dłoń do jej policzka. Te sprzeczne emocje i doznania, to wrażenie, że rozsypał się na tysiące drobnych kawałeczków właśnie przy niej i dzięki niej sprawiły, że nigdy nie czuł się tak pełen; że nigdy nie stanowił spójniejszej całości.
Nie miał na to wszystko odpowiednich słów, więc zamiast ich szukać, przymknął powieki i odwzajemnił pocałunek kobiety, która była całym jego światem i pokazała mu, że dobre rzeczy mogą dziać się same z siebie; że nie trzeba walczyć o każda jedną, najdrobniejszą z nich; że można złożyć bron i pozwolić, by to wszystko działo się samo i zmierzało w dobrym kierunku. Niedługo potem ujął jej twarz w obydwie dłonie i pogłębił pocałunek, wlewając w niego cały ogrom tego nieopisanego uczucia, którym ją darzył. Charlotte była jego ostoją; jego bezpiecznym miejscem, do którego zawsze chciał wracać i była czymś zdecydowanie więcej, niż jego domem. Była wszystkim.
UsuńWciąż nie potrafił wydobyć z siebie słowa, kiedy po pewnym czasie odsunął się od Angielki. Dawno nie było w jego życiu takiego momentu, jeśli w ogóle, w którym kompletnie by zaniemówił. Czuł jednakże, że cokolwiek by powiedział, nie miałoby to większego znaczenia. Wystarczyło bowiem na niego spojrzeć, by dostrzec, jak duże ta chwila miała dla niego znaczenie i jak bardzo go poruszyła; żadne słowa, nawet te najpiękniejsze, nie mogły oddać tego, jak się w tym momencie czuł i czego doświadczył.
Zerknąwszy na Lottę, pochylił się i podniósł Aurorę z piasku. Wsparł dziewczynkę o swój bok, przytrzymując ją jedną ręką, przez co drugą mógł złapać pannę Lester w talii i przyciągnął ją bliżej siebie, aż wsparł czoło na jej czole i odetchnął głęboko, jakby wcześniej przez długi czas wstrzymywał oddech. Spojrzał wprost w zielono-brązowe tęczówki, podczas gdy zadowolona Aurora kręciła się pomiędzy nimi, i uśmiechnął się lekko, z wyjątkowym spokojem, choć jego własne oczy wciąż błyszczały mocno od emocji.
oniemiały z wrażenia JEROME MARSHALL 💖💖💖
Charlotte słusznie zauważyła, że był to poważny krok i to taki, po wykonaniu którego nie można było bez konsekwencji wykonać nagłego zwrotu w tył. Jerome aż za dobrze zdawał sobie z tego sprawę i dlatego nie rozumiał, jakim cudem po tym, co zrobił, Colin z taką pewnością i przekonaniem wtedy, kiedy spotkali się na off roadzie, nazwał Aurorę swoją córką. Choć teraz, kiedy od tamtego wydarzenia minęło kilka dobrych miesięcy, wyspiarz być może wiedział, co powodowało mężczyzną – Rogers był w każdym calu egoistą. Roszcząc sobie prawa zarówno do Aurory, jak i samej Charlotte, nie myślał o ich dobru i szczęściu. Myślał o sobie, tylko i wyłącznie o sobie i to siebie samego postrzegał w kategorii ofiary – odebrano mu coś bez jego zgody, nawet jeśli sam do tego doprowadził, ale dla niego nie było to ważne. Colin siebie stawiał na pierwszym miejscu, zawsze i bez wyjątku, przez co zdaniem Marshalla nigdy nie mógłby stać się dobrym ojcem czy nawet partnerem. Dziś Jerome widział to wyjątkowo wyraźnie. I kto wie, może gdyby to właśnie dziś on i Charlotte odbyliby tę szczególną rozmowę o tym, czy kiedyś powiedzą Aurorze o tym, kto jest jej biologicznym ojcem, miałby inne zdanie?
OdpowiedzUsuńPrawie roczna rudowłosa dziewczynka, którą trzymał teraz w swoich ramionach, była jego córką bez względu na to, czy złoży podpis na odpowiednim dokumencie i właśnie w momencie, w którym Jerome otrzymał ten dokument do rąk własnych, dobitnie zdał sobie z tego sprawę. Może i nie płynęła w niej jego krew, ale czy to było w ogóle ważne? Dla niektórych więzy krwi stanowiły świętość, inni spoglądali na nie z przymrużeniem oka. Zdaniem trzydziestolatka rodzinę tworzyły nie geny, a szereg innych czynników takich jak miłość, przywiązanie i odwaga, która pozwalała na wzięcie odpowiedzialności za inne osoby – która pozwalała na postawienie tych osób przed sobą.
— Też cię kocham — odparł cicho, ponieważ jego głos wciąż był łamiący się i niepewny, przez co to wyznanie zabrzmiało wyjątkowo słabo, lecz tym razem to oczy wyspiarza krzyczały o sile uczucia, jakim darzył rudowłosą. Te dwa słowa wydawały się być tak małe w porównaniu z tym wszystkim, co do niej czuł i co jej zawdzięczał… Uśmiechnął się lekko, kiedy bez słowa ruszyli wzdłuż plaży. Wciąż był oniemiały, ale cisza, która pomiędzy nimi zapadła, w żaden sposób nie była krepująca. Poza tym nie musieli korzystać ze słów, by się ze sobą porozumiewać – przemawiały za nich gesty, którymi wzajemnie się obdarzali. I tak podczas tego nieśpiesznego spaceru Marshall cały czas mocno ściskał dłoń ukochanej i puszczał ją tylko wtedy, kiedy przyciągał ją bliżej siebie, by docisnąć ją do swojego boku i objąć ją ramieniem, czy też by pomóc wstać Aurorze, która nieporadnie szła między nimi i raz po raz wywracała się na pupę, lądując na miękkim i mokrym piasku, co komentowała wesołym, dziecięcym śmiechem.
Z zamyślenia wyrwały go słowa panny Lester, która niespodziewanie przerwała zapadłą pomiędzy nimi ciszę. Spojrzał na nią z lekkim zaskoczeniem, bo też potrzebował chwili, by wrócić do rzeczywistości – do tej pory takie obrazki jak ten, kiedy we trójkę kroczyli osłonecznioną plażą, widywał jedynie w wyobraźni i teraz również wydawało mu się, że śni na jawie.
Odpowiedź na jej pytanie nasunęła mu się od razu, ale zmilczał i tylko pokręcił głową, uśmiechając się przy tym lekko. Wtedy mógłby polecieć za Jennifer choćby i na Alaskę, bo miejsce nie miało znaczenia, ale nie chciał o tym wspominać, nie dziś. Zauważył też, że myśl o przeszłości oraz powodach, przez które opuścił Barbados już nie powodowała w nim bólu ani choćby odrobiny dyskomfortu. Ta przeszłość po prostu była, stanowiła istotny fragment jego życia, tworzyła jego osobę, ale dziś, w namacalnej teraźniejszości, nie grała już żadnej roli, a na pewno nie była powodem do zmartwień czy żalu i było to… wyjątkowo miłe uczucie.
— Czasem sam się sobie dziwię. — Po czasie zdecydował się na żartobliwą odpowiedź i zaśmiał się krótko. — Ale przynajmniej teraz o dowolnej porze roku mogę wyrwać się na wakacje na słoneczny Barbados — dodał i mrugnął porozumiewawczo do rudowłosej. — Komu bym o tym nie opowiadał, to zawsze widzę bezgraniczne zdziwienie. Wiesz, ile panienek można na to poderwać? — kontynuował, drocząc się z nią wyjątkowo odważnie, ale że dobry humor mu dopisywał, to plótł bez zastanowienia dokładnie to, co ślina przyniosła mu na język. Niemniej, by uniknąć katastrofy, przystanął i ujął w palce podbródek młodej Angielki po to tylko, by spojrzeć na nią z zaczepnym błyskiem w bursztynowych oczach. — Dobrze, że tę najmądrzejszą i najładniejszą zgarnąłem już dla siebie — poinformował, bez cienia wątpliwości mówiąc o pannie Lester. — Ładnie ci w tej sukience — dodał szeptem, nachyliwszy się nad nią tak, że słowa te wypowiedział wprost do jej ucha.
UsuńJEROME MARSHALL 💛💛💛
Nie chciał skupiać się dziś na przeszłości i nawet nieszczególnie musiał się starać, aby odegnać od siebie myśli na temat powodów, dla których zjawił się w Nowym Jorku. Przyszło mu na myśl, jakby poruszał się wzdłuż pasa barwnej tkaniny i jeszcze nie tak dawno znajdował się w miejscu, w którym łączyły się ze sobą dwa kolory, a przejście pomiędzy nimi nie było ostro zaznaczone. Raczej poszczególne włókna przeplatały się ze sobą i mieszały, tworząc rozmyty gradient, aż im dalej się posuwał, tym mniej było nici w starym kolorze, a coraz więcej w nowym. Wreszcie dominująca miała stać się tylko jedna barwa nierozerwalnie związana z teraźniejszością.
OdpowiedzUsuńZachowanie Charlotte, nawet pomimo tego, że było subtelne, podpowiedziało mu iż rudowłosa kobieta domyśliła się, o czym pomyślał. Przemilczał tę kwestię, wiedząc, że w tym momencie nie miała ona żadnego znaczenia i zdecydował się wprowadzić ich rozmowę na bardziej żartobliwe tony, co zresztą całkiem zgrabnie mu się udało i po chwili sam wystawił twarz ku słońcu, które nawet chyląc się ku zachodowi, wciąż przyjemnie grzało. Kiedy rozchylił powieki, Lotta już spoglądała na niego spode łba z zadziornym błyskiem w oczach, przez co wyspiarz mimowolnie parsknął krótko i zatrzymawszy się, zakołysał się na piętach niczym knujący coś gagatek.
— Muszę cię zmartwić. Amerykanie nie wiedzą, gdzie leży Europa i często myślą, że to nazwa państwa — zauważył z chytrym uśmieszkiem wymalowanym na twarzy. Jako że oni przystanęli, pozostawiona sama sobie Aurora klapnęła na pupę nieopodal nich i znowu zaczęła bawić się piaskiem, to poklepując go rączkami, to zaciskając w piąstki. Może powinni kupić jej jakieś wiaderko i łopatkę…? Niemniej dywagacje o zabawkach dla córki Jerome odłożył na później i teraz wpatrywał się twardo w pannę Lester. Jego spojrzenie, choć mocne, kryło w sobie dużą dozę rozbawienia, które można było dostrzec również w lekko uniesionych kącikach ust.
— Nigdy nie zamierzałem zamykać cię w złotej klatce — odparł spokojnie na jej słowa o wolności; mówił z przekonaniem, a ton jego głosu w połączeniu z nieustępliwym spojrzeniem i bez tego mówił, że rudowłosa kobieta była jego i żadna siła na tym świecie nie miała tego zmienić. Kiedy Charlotte droczyła się z nim w ten sposób, stawał się tym bardziej samolubny i nie zamierzał nigdy z nikim się z nią dzielić, w tym wszystkim jednak pozostawał wyjątkowo pewny siebie. Już kiedyś powiedział jej przecież, że zawsze wróci właśnie do niego, prawda?
Kiedy się od niego odsunęła, dumnie informując, że nie zamierzała ściągać zielonej sukienki, w której tak bardzo było jej do twarzy, przechylił głowę w bok niczym zaciekawiony szczeniak i przez dłuższą chwilę uważnie lustrował wzrokiem sylwetkę ukochanej, czyniąc to w taki sposób, jakby Lotta nie miała na sobie skrawka ubrań. Wreszcie powrócił spojrzeniem do jej zielono-brązowych tęczówek, których kolor wyjątkowo skłaniał się bardziej ku zieleni, podbijany przez sukienkę, i uniósł kącik ust w półuśmiechu.
— Masz rację, wystarczy ją podciągnąć — odezwał się ciszej, przypomniawszy sobie, jak pewnej sylwestrowej nocy postąpił w podobny sposób, nie mając czasu na pozbawienie panny Lester wszystkich ubrań. Jeśli w tym przypadku również tak bardzo zależało jej na pozostaniu w sukience, mógł jej to wręcz zagwarantować.
Atmosfera między nimi stała się na tyle gęsta, że niewiele brakowało, aby Charlotte poczuła piasek na pośladkach, podczas gdy oni sami nie zważaliby na wszystko inne. Jerome wręcz czuł, jak rodzące się pomiędzy nimi napięcie pręży się boleśnie, będąc niemożliwym do rozładowania przez niesprzyjające im teraz okoliczności i przez to aż skrzywił się z niezadowoleniem. Wtem do jego uszu wkradł się rozdzierający płacz Aurory. Wyspiarz rozejrzał się gorączkowo, nagle zdezorientowany, aż wypatrzył siedzącą nieopodal dziewczynkę. Ta płakała głośno i pocierała powieki rączkami – wszystko wskazywało na to, że sypnęła sobie piaskiem prosto w oczy, a teraz tylko pogarszała sytuację, trąc powieki brudnymi rączkami.
Marshall znalazł się przy córce w dwóch susach. Porwał ją na ręce i stanowczo, acz delikatnie odsunął rączki dziewczynki od jej twarzy. Rory wciąż zanosiła się płaczem, ale nie starał się jej uspokoić – łzy miały pomóc w wypłukaniu piasku. Z Aurorą na rękach, zerknął na Charlotte, a następnie ruszył przez plażę ku natryskom, które zarówno turystom, jak i lokalnym mieszkańcom pozwalały opłukać się ze słonej wody. Odkręciwszy jeden z nich, wstawił dłoń pod cieknącą ciurkiem wodę i zaczął ostrożnie obmywać twarz Aurory, starając się również delikatnie przecierać i przepłukiwać jej oczy, nawet jeśli powodowało to protesty ze strony dziewczynki i coraz głośniejszy, coraz bardziej rozdzierający płacz.
UsuńMinęło kilka długich minut, nim Aurora zamrugała, a wtedy zorientowała się, że wszystko jest już w porządku, wciąż jednak płakała, wyraźnie wystraszona zaistniałą sytuacją i tym, że Jerome poniekąd siłą interweniował, obmywając jej buzię zimną wodą. Jako że był teraz tym złym, włożył rozgorączkowaną dziewczynkę w ręce mamy i tylko krótko cmoknął ją w czubek rudej główki.
— Jeszcze kiedyś będzie miała piasek wszędzie i jej to nie wzruszy — rzucił, by poniekąd uspokoić również samego siebie i mrugnął porozumiewawczo do Lotty, a nawiązywał do własnego dzieciństwa. Czuł się odrobinę niekomfortowo; miał wrażenie, jakby przysporzył Aurorze więcej bólu i strachu, choć z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że było to konieczne, aby sprawnie jej pomóc.
JEROME MARSHALL 💛💛💛
OdpowiedzUsuń[Zajęło mi to tylko ponad dwa miesiące, ale wreszcie rzucam odpisem XD Dobrze, że jeszcze mnie nie zabiłaś :P]
Mei naprawdę cieszyła się z tego, że pracuje w wydawnictwie. Oczywiście nie była to świetnie płatna praca, ale i tak znacznie lepsza od tego, co dziewczyna miała wcześniej. Poza tym była wdzięczna za każda chwilę, którą spędzała z tymi hałaśliwymi, wesołymi i jednocześnie wkurzającymi ludźmi. Pewnie, stresowała się nie do końca stabilną emocjonalne szefową, sama bywała zmęczona lub zła, ale mimo wszystko… po prostu dobrze czuła się w tym miejscu, a ostatnie rozmowy z szefem przekonały ją, że naprawdę znajduje się tam, gdzie być powinna. I dlatego miała ogromną nadzieję, że nie straci tej pracy.
I dlatego była przerażona, gdy materiały promocyjne na premierę nie dojechały, a Mei właśnie za to odpowiadała. Odkąd kobieta z firmy marketingowej zaczęła się stale kontaktować z wydawnictwem w celu realizacji zlecenia na reklamę tego konkretnego tytułu, Mei samoistnie stała się koordynatorem procesu. Może dlatego, że redaktorka, która to wszystko zleciła, była osobą tak chaotyczną i wymagającą, że pozostałe dziewczyny z sekretariatu po prostu babska unikały, a Mei, jako najmłodsza wiekiem i stażem, dawała się wrobić w te zadania, na które koleżanki nie miały ochoty. Mei jednak nie narzekała, bo wredna redaktorka była niemal pokorną owieczką w porównaniu do zmarłego męża Lee. Właściwie wszystko było dobrze, dopóki… materiały nie zaginęły w akcji.
Wtedy rozpętało się piekło. Mei oczywiście wzięła wszystko na siebie i została po godzinach, żeby na kolejny dzień wszystko odpowiednio przygotować. Siedziała właśnie za biurkiem i drukowała awaryjne ogłoszenia, gdy zadzwonił telefon. Nie zdążyła go odebrać, bo słuchawkę przechwyciła wychodząca koleżanka.
- Mei? Jest, już ją daję – odpowiedziała kobieta i machnęła aparatem tak, żeby Mei była w stanie sięgnąć słuchawkę na długiej sprężynce.
- Lee Mei przy telefonie – przedstawiła się szybko.
Mei
Poczuł się poirytowany pełnym premedytacji zachowaniem Charlotte, mimo tego, że sam rozpoczął tę grę. Rudowłosa aż za dobrze wiedziała, jak zagrać mu na nosie, co swoimi poczynaniami nadto skutecznie uczyniła, lecz z drugiej strony Jerome lubił gonić przysłowiowego króliczka, nawet jeśli ten postanowił uciekać przed nim wyjątkowo zaciekle. Stąd, pomimo gryzących się w jego wnętrzu sprzecznych emocji, uniósł kącik ust w półuśmiechu i posłał ukochanej spojrzenie z kategorii tych, które mówiło coś w stylu jeszcze ja ci pokażę! Niemniej płacz Aurory wywołany dostaniem się piasku do jej oczu oraz szybka interwencja Marshalla ukróciły tę małą wymianę zdań pomiędzy nimi, która miała na celu pokazanie tej drugiej osobie, jakoby jeszcze nie wypadło się całkowicie z różnych towarzyskich gier.
OdpowiedzUsuń— A głowę mam tylko jedną — westchnął teatralnie, kiedy Lotta wspomniała o dwóch wkurzonych kobietach i z pewną żałością, ale i rozczuleniem spojrzał na małą Rory, która była na niego ewidentnie obrażona i cóż, trzeba było przyznać, że miała ku temu powody. Nie zmieniało to faktu, że serce Marshalla się krajało, kiedy córeczka patrzyła na niego w ten sposób. Czy tak miało być już zawsze? Zawsze, kiedy jego działania, mające na celu jej dobro, nie przypadną dziewczynce do gustu…?
Ten drobny wypadek na plaży skłonił ich do szybszego powrotu do domu Ivany oraz Matiasa. Ponieważ dzień chylił się ku końcowi, wszyscy zjedli przygotowaną przez młodszą siostrę wyspiarza kolację. Po zakończonym posiłku Ivana raz jeszcze pokazała parze ich pokój i wyjaśniła, gdzie znajduje się usytuowana na piętrze łazienka, a w niej przygotowane dla nich ręczniki. Po tym Jerome, Charlotte oraz Aurora zostali u góry sami – z racji tego, że Yoel wciąż był mały, Ivana i Matias urządzili zarówno swoją sypialnię, jak i pokój chłopca na dole i dopiero z czasem planowali re-aranżację poszczególnych pomieszczeń.
Pierwsza do porządku została doprowadzona Aurora. Wykąpana i przebrana w lekką piżamkę, chyba odzyskała dobry humor, ale wciąż zdawała się boczyć na Marshalla, więc ten jako pierwszy zdecydował się na wzięcie prysznica. W łazience spędził dobrych dwadzieścia minut, doprowadzając się do porządku zarówno po podróży, jak i wizycie na plaży, a uczucie czystości i świeżości zamiast go rozbudzić, spowodowało, że stał się senny. Pomimo tego zajął się Rory, kiedy to Charlotte udała się do łazienki – zdążył już nauczyć się, że niezależnie od jego samopoczucie, to Aurora była priorytetem.
Ułożona w łóżeczku po Yoelu dziewczynka wyglądała na zmęczoną, ale dzień pełen wrażeń sprawił, że miała kłopoty z zaśnięciem. Niemniej walka pomiędzy Morfeuszem, a rzeczywistością nie trwała wcale tak długo, jak Jerome się tego spodziewał i nim Charlotte wróciła do przydzielonej im sypialni, niespełna roczna dziewczynka smacznie spała.
Wyspiarz wypakowywał rzeczy ze swojej walizki, kiedy rudowłosa weszła do pokoju. Włosy miał rozpuszczone i wciąż wilgotne po umyciu ich pod prysznicem. Ciemne kosmyki opadały mu aż na nagie ramiona, ponieważ trzydziestolatek nie pokusił się o włożenie koszulki, natomiast wciągnął na siebie szare, dresowe spodnie, przez co wyglądał wyjątkowo po domowemu. Skrzypnięcie drzwi i kroki rudowłosej sprawiły, że nie tylko oderwał wzrok od rozłożonej na łóżku walizki, ale i wyprostował się, by następnie zmierzyć sylwetkę kobiety wzrokiem.
Zdawało się, że od momentu, w którym Aurora nieporadnie podeszła do niego na plaży i wręczyła mu dokumenty formalnie stanowiącego go jej ojcem, Jerome spoglądał inaczej również na samą Charlotte. Zdawał się być pod jeszcze większym wrażeniem jej osoby, niż dotychczas, o ile w ogóle było to możliwe, a w jego spojrzeniu kryło się nowego rodzaju ciepło. Również jego serce zabiło mocniej na jej widok, nawet jeśli zamierzał wyrywać laski na wakacje na Barbadosie, a ona facetów na podróże po Europie. Pomimo tego przekomarzania się wiedział, że rudowłosa kobieta należała do niego i że teraz… Że teraz naprawdę byli rodziną. Świadomość tego była tak doniosła i przytłaczająca, że aż go zabolała i o ile ból mógł być pozytywnym doznaniem, to ten jego rodzaj właśnie do takich należał. Był dojmujący i przeszywający, ale niósł ze sobą tak wiele dobrego!
UsuńJeszcze przez chwile wpatrywał się w Lottę intensywnie, walcząc z natłokiem myśli i uczuć, nim otrząsnął się i odchrząknął. Jego miękkie spojrzenie nabrało wyrazu i w bursztynowych tęczówkach pojawił się ten sam błysk, który gościł w nich jeszcze na plaży. Brunet nachylił się, zamknął walizkę i ściągnąwszy ją z łóżka, odstawił na bok, pod ścianę. Zerknął ku łóżeczku, upewniając się, że Aurora nadal smacznie spała, a potem przysiadł na skraju łóżka i pochyliwszy się, wsparł przedramiona na udach.
— Więc jeśli nie będziesz sprawdzać ich wiedzy geograficznej, to co? — spytał, nawiązując bezpośrednio do ich wcześniejszej rozmowy na plaży i spojrzał na nią wyzywająco, jakby miała mu pokazać, co zrobi, żeby przekonać do siebie potencjalnego kandydata na… No właśnie, na co…? Na samą myśl o tym mięśnie mężczyzny bezwolnie się napięły; zadrżały jego ramiona i bicepsy, a rysy twarzy wyostrzyły się wraz z zaciśnięciem szczęki wywołanym nagłym niezadowoleniem. A jednak, sam o to zapytał, prawda?
JEROME MARSHALL
Zarówno subiektywnie, jak i obiektywnie uważał Charlotte za atrakcyjną oraz seksowną kobietę i twierdził, że ciąża niczego jej nie ujęła. Może dla niektórych było to małostkowe, ale fizyczność była dla Marshalla ważna; na tyle, że nie zdecydowałby się związać nawet z najsympatyczniejszą kobietą pod słońcem, gdyby ta go nie pociągała. Z drugiej strony na atrakcyjność nie składał się dla niego tylko wygląd; stanowiło o tym wiele dodatkowych, subtelnych czynników, których konfiguracja czyniła w jego oczach inne osoby warte uwagi bądź nie. W przypadku Charlotte… Fakt, jak często nie potrafił oderwać od niej wzroku chyba mówił sam za siebie, prawda? Dziś miał ochotę patrzeć na nią bez końca; zachwycać się nie tylko jej urodą, ale także intelektem i charakterem. Te trzy składowe stanowiły mieszankę, której wyspiarz nie mógł się oprzeć i przeważnie wcale się z tym nie krył. , ponieważ tego wieczora postanowił jeszcze powrócić do tematu poruszonego przez nich podczas spaceru po plaży i żeby zachować resztki godności nie mógł nieustannie robić do rudowłosej maślanych oczu, nawet jeśli od razu dostrzegł, że w nowej piżamie wyglądała równie dobrze, co bez niej.
OdpowiedzUsuńObserwował ją, kiedy ruszyła w stronę łóżka, a kiedy wdrapała się na materac po drugiej stronie, obrócił się tak, aby móc bez przeszkód na nią spoglądać i uniósł brew, kiedy Charlotte chłodno i spokojnie wyjaśniła mu, w jaki sposób zamierzała sprawdzić potencjalnych kandydatów na jego miejsce. Zdenerwowanie wywołane palącą zazdrością zdążyło w nim opaść; jego krew już nie wrzała, ale wciąż zdawała się krążyć w krwiobiegu szybciej, niż zazwyczaj.
Siedział teraz po turecku, mniej więcej na wysokości rudowłosej, ale w pewnej odległości od niej i przyglądał jej się badawczo po tym, jak kobieta wygłosiła tych kilka słów.
— Wiem, że mu sprostam — odezwał się w końcu i uśmiechnął lekko, z pewną dozą nonszalancji. — Ale inni? — zasugerował, po czym zmienił pozycję. Wyprostował nogi, wyciągając je w stronę poduszek i odchyliwszy się, wsparł się rękoma za plecami, przez co oddalił się od ukochanej. — Nie wolisz postawić na kogoś sprawdzonego? Kogoś, kto bez wątpienia spełni… — urwał na moment i przesunął wzrokiem po sylwetce kobiety, po czym powrócił spojrzeniem do jej twarzy. — Twoje oczekiwania? — dokończył. — Możesz wiele razy nieprzyjemnie się rozczarować — dodał jakby z troską, a kącik jego ust drgnął w zaczepnym uśmiechu.
Oczywiście, że miał ochotę pokazać jej, że w konkurencji, o której rozmawiali, nikt nie mógł mu dorównać, ale kiedy Jerome chciał, potrafił być cierpliwy i powściągliwy. Nie łudził się jednakże, że będzie to trwało długo. Charlotte znała go za dobrze, by nie wiedzieć, w które jego czułe struny uderzyć po to, by w sekundzie owinąć go sobie wokół małego palca. Tymczasem jednak przyglądał jej się uważnie, z lekkim rozbawieniem, ale i zainteresowaniem, ciekaw argumentów, jakie kobieta wysunie, by udowodnić, że warto było sprawdzać tę wytrzymałość. Kogokolwiek lub czegokolwiek.
JEROME MARSHALL 💛
— Tak szybko przechodzimy do czynów? — zapytał z nieukrywanym rozbawieniem, przekonany, że Charlotte postara się bardziej, aby utrzeć mu nosa i nieprędko go do siebie dopuści, tymczasem kobieta aż nadto wyraźnie zachęcała go do tego, aby czym prędzej się wykazał. Oczywiście Jerome nie miał nic przeciwko temu, tym bardziej, że po wydarzeniach, które miały miejsce na plaży – i myślał tutaj zarówno o ich droczeniu się ze sobą, jak i o wręczonych mu dokumentach – ostatnim, na co miał ochotę, było utrzymywanie pomiędzy nim, a ukochaną jakiegokolwiek dystansu.
OdpowiedzUsuń— Mam tylko nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że zdeklasuję konkurentów? Przez co później każdy kolejny będzie tylko rozczarowaniem? — upewnił się, wciąż przyglądając się rudowłosej z rozbawieniem. Brzmiał, jakby chciał pchnąć ją w ramiona innego mężczyzny po to tylko, by później skruszona Charlotte wróciła do niego i przyznała, że nikt nie mógł się z nim równać, lecz robił to tylko dlatego, że wiedział, iż się droczyli i mógł sobie na to pozwolić. Prędzej rozszarpałby gołymi rękoma delikwenta, który ośmieliłby się dotknąć pannę Lester, niż bezczynnie się temu przyglądał. Lotta niezaprzeczalnie należała do niego i trudno było określić, w którym dokładnie momencie tak wyraźnie to pomiędzy nimi wybrzmiało. Marshall odnosił wrażenie, że stało się to bardzo szybko – że byli tego świadomi, nim jeszcze przyznali to przed sobą na głos, może nawet tamtego świątecznego wieczora, w który wszystko się odmieniło?
Uśmiechnął się szerzej, kiedy Angielka zmieniła pozycję, a satynowa piżama doskonale spełniła swoje zadanie. Z odgrywanej roli wyspiarz zdawał się wypaść już chwilę temu, ale zdawało się to mu w ogóle nie przeszkadzać. Nie zamierzał bowiem kryć się ze szczęściem, które go rozpierało i nie mieściło się w cielesnej powłoce. To szczęście było wyjątkowe, bo nie podszyte niepewnością, zagubieniem czy strachem. Zdawało się, że na jego związek z Jennifer nieustannie – od samego początku po jego koniec – padał niewiadomego pochodzenia cień i Barbadosyjczyk dostrzegał to wyraźnie dopiero teraz, kiedy był z Charlotte i ich relacji nic, ale to absolutnie nic nie przyćmiewało. Tak jak kobieta była pewna jego, tak on był pewny jej i wcześniej nie zdawał sobie sprawy z tego, jak przytłaczająco piękne jest to uczucie, jak wiele spokoju i radości potrafi ze sobą nieść.
Przez kilka uderzeń serca po prostu przyglądał się rudowłosej i dopiero po chwili poruszył się w ten sposób, by znaleźć się bliżej niej. Podparty na łokciu, dłonią odgarnął z jej twarzy kilka rudych kosmyków, skręconych mocniej niż zazwyczaj z powodu wysokiej wilgotności powietrza. Śledził przy tym ruch swoich palców i dopiero kiedy przeszkadzające mu pasma znalazły się za uchem kobiety, spojrzał wprost w zielono-brązowe tęczówki, co od razu przyprawiło go o szybsze bicie serca, a jego żołądek fiknął niespodziewanego koziołka. Wydawało mu się, że podobne rewelacje miał już dawno za sobą, ale dziś czuł się tak, jakby zakochiwał się w Charlotte na nowo. Dziś bowiem kobieta ofiarowała mu najpiękniejszy prezent, jaki tylko mogła – uczyniła go ojcem i Jerome nie mógł się tym nacieszyć.
Wreszcie, ułożywszy dłoń na jej policzku, przyciągnął ukochaną do siebie i pocałował. I tak jak wcześniej patrzył na nią inaczej, tak teraz całował ją również inaczej. Nie przemawiało przez niego pożądanie – nie tylko – a raczej te wszystkie emocje, które mu dziś towarzyszyły i pośród nich był ogrom wdzięczności oraz radości. Przylgnął przez to ściśle do warg Lotty, całując ją mocno i głęboko, ale nieśpiesznie, jakby całował ją po raz pierwszy i chciał wyraźnie zapamiętać ten moment. W jego pocałunku kryła się też drobna doza rozgorączkowania, wciąż jednak dopiero w drugiej kolejności podszyta pożądaniem, bo w pierwszej tym, co się dziś wydarzyło.
Po chwili Jerome odsunął się, pozwalając, by jego głowa opadła swobodnie na pościel, podczas gdy Lotta nadal leżała na brzuchu tuż przy nim, z głową zawieszoną nad jego.
Usuń— Kocham cię. Tak cholernie mocno cię kocham — powiedział cicho. — Nie wiedziałem, że można tak mocno, tak… niepodważalnie kochać.
JEROME MARSHALL 💛💛💛
Nie potrafił już dłużej grać, kiedy Charlotte wypominała mu, że za dużo gadał i bynajmniej nie robiła tego po raz pierwszy. To dlatego śmiał się cicho, kiedy dawała to małe przedstawienie, obrazując, jak bardzo znudzona była jego zapewnieniami, które tak naprawdę nic dla niej nie znaczyły. Obserwował ją przy tym uważnie, z radosnym błyskiem w bursztynowych oczach i czuł, jak ogrom uczucia, które żywił do rudowłosej kobiety, rozlewa się przyjemnym ciepłem po jego piersi. Kochał ją całą, w każdym momencie i w każdym wydaniu, tak jak teraz, kiedy nie potrafiła mu odpuścić i również wtedy, kiedy ulegała mu zbyt łatwo.
OdpowiedzUsuńW tym momencie Jerome najchętniej zatrzymałby czas i zamknął w wieczności chwilę, kiedy on i Charlotte leżeli razem w łóżku, przekomarzając się ze sobą, podczas gdy Aurora spała smacznie w łóżeczku obok – nie potrzebował do szczęścia niczego więcej, tylko ich obecności. Mógł znaleźć się teraz w każdym miejscu na świecie – na słonecznym Barbadosie lub w późnojesiennym Nowym Jorku – i miejsce to nie miało znaczenia tak długo, jak Charlotte i Aurora były przy nim, ponieważ to one były jego domem. Pierwszym, w którym czuł się tak bardzo bezpiecznie, do którego przynależał i miał poczucie, że kiedy w nim przebywa, wszystko jest dokładnie tak, jak być powinno i niezależnie od tego, co działoby się wokół, oni – cała ich trójka – mieli pozostać nienaruszeni właśnie w tym domu, który wspólnie zupełnie niespodziewanie, ale konsekwentnie zbudowali.
Kiedy się odsunął, zauważył, że Lotta także to odczuwała – coś się pomiędzy nimi zmieniło, coś nieuchwytnego, ale jednak wyczuwalnego dla ich dwójki. Spoglądając na niego z góry, najpierw ze zrozumieniem, a później jakby zaskoczeniem wywołanym jego słowami, wyglądała pięknie. Z rozpuszczonymi włosami opadającymi luźno wokół jej twarzy i łaskoczącymi go w pierś, z zaróżowionymi policzkami i dużymi, błyszczącymi oczami o niejednoznacznym kolorze, które intrygowały go i pociągały już od pierwszej chwili, w której wpadli na siebie wtedy, w barze, a w które teraz mógł bezkarnie się wpatrywać, zaglądając coraz głębiej i głębiej, jakby chciał wydrzeć dla siebie kawałek duszy rudowłosej, by zawsze mieć przy sobie jej cząstkę.
Zmarszczył brwi, kiedy Angielka mu podziękowała. Nie rozumiał, za co, ale zaraz kobieta rozwinęła swoją wypowiedź i Jerome uśmiechnął się lekko, jakby w nonszalancki sposób chciał powiedzieć „nie ma za co”. Nie myślał jednak w ten sposób i sam wiedział, jak wiele dał mu związek z Charlotte i jak bardzo był wdzięczny za to, że Lester pojawiła się w jego życiu, a przede wszystkim, że w nim została.
Odruchowo złapał ją za dłoń, którą ułożyła na jego piersi i lekko ścisnął w palcach, a potem pozwolił jej mówić, zachowując przy tym poważny wyraz twarzy. Słuchał i wiedział, że mógłby powiedzieć jej dokładnie to samo, że wolał nie myśleć nawet, w jakim miejscu by się znalazł, gdyby nie ona i Aurora. Kiedyś potrafił pięknie i długo mówić o miłości i o swoich uczuciach, ale dziś – o ironio! - rozumiał, że o wiele bardziej liczyły się czyny. Te czyny, których przed paroma minutami Charlotte tak bardzo się domagała, a które potrafiły często oddać więcej, niż słowa. Może dlatego, że Marshall nie potrafił w prosty sposób opisać tego, co czuł? Ponieważ przy rudowłosej czuł się wyjątkowo i jak nigdy dotąd w całym swoim życiu.
— Skarbie — odezwał się nieco ochryple, cały czas wpatrując się w nią intensywnie. Chciał sięgnąć dłonią do jej twarzy i zetrzeć kciukiem tę łzę, ale kobieta była szybsza. Poruszony jej słowami, podźwignął się i tym samym wymusił na nich zmianę pozycji. Teraz to rudowłosa leżała na pościeli, podczas gdy on znalazł się nad nią. Wsparty na łokciu, dłoń przyłożył do policzka Angielki i powoli przesunął wzrokiem po jej twarzy.
— Nawet tak nie mów — skarcił ją łagodnie. — To ty i Aurora jesteście moją siłą — powiedział, kciukiem gładząc skórę na jej policzku. — I dałyście mi powód do wzięcia się w garść dokładnie wtedy, kiedy myślałem, że już nie ma po co — dodał spokojnie, mówiąc przyciszonym tonem, ale z niezachwianym przekonaniem co do słuszności swoich słów. Wpatrywał się jeszcze przez kilka uderzeń serca w zielono-brązowe tęczówki, aż jego usta samowolnie rozciągnęły się w ociekającym szczęściem uśmiechu. Wtedy też wsunął dłoń pod głowę rudowłosej, pochylił się i znowu ją pocałował, znowu mocno i głęboko, ale tym razem z tęsknotą, która nigdy nie miała zostać zaspokojona. Już zawsze miało mu być jej mało, już zawsze miał chcieć więcej i nigdy nie mieć dość, co dało się wyczuć w jego kolejnych ruchach, ponieważ dziś chciał być szczególnie blisko niej. To dlatego odsunął się od Lotty po to tylko, by najpierw ściągnąć z niej satynową piżamę, a później odrzucić na bok własne spodnie dresowe i bokserki, z czego niecierpliwa w reguły rudowłosa powinna być zadowolona. Nagi, znalazł się znowu blisko niej i kiedy tylko poczuł ciepłą skórę Charlotte przy swojej, ogarnął go błogi spokój. Owinął ramiona wokół jej tułowia, ciasno przyciskając ją do siebie i odszukał jej usta, dzisiejszej nocy nie chcąc odrywać się od nich na dłużej, niż było to konieczne.
Usuń— Jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało — wymruczał gdzieś między jednym a drugim pocałunkiem, szczerze przekonany co do prawdziwości własnych słów.
Can I go where you go?
Can we always be this close?
Forever and ever
Take me out
And take me home
You’re my Lover
JEROME MARSHALL 💛💛💛
Szczęście bywało ulotne i Jerome zdążył się o tym przekonać, jednakże nie musiało to być regułą. To dlatego śmiało spoglądał w przyszłość, którą miał dzielić z Charlotte i Aurorą, będąc przy tym niebywale wdzięcznym za to, że te dwie kobiety mogły stać się stałym elementem jego życia. Gest, jakim obdarowała go Charlotte, za pośrednictwem Aurory wręczając mu dokumenty formalnie stanowiące go ojcem dziewczynki, prawdopodobnie przypieczętował ich wiązek bardziej, niż mogło zrobić to małżeństwo. Akt, na który zdobyła się rudowłosa, był w oczach wyspiarza nie tylko jak niepodważalny dowód miłości, jaką wobec niego żywiła, ale też dowód bezgranicznego zaufania i przywiązania. Dowód na to, że chciała go zarówno w swoim życiu, jak i życiu swojej córki bez względu na wszystko i pomimo wszystko, nie zważywszy na okoliczności i przeciwności losu, tak jakby cały świat stanowili tylko oni, wyłącznie ich trójka.
OdpowiedzUsuńZ tego powodu dziś Jerome spoglądał na Charlotte inaczej, całował ją inaczej, dotykał ją inaczej i kochał się z nią inaczej, odmieniony tym, czym młoda kobieta go obdarowała. Tej nocy nie zamierzał tracić czasu na sen, nawet jeśli kolejny dzień miał być intensywny i obfity w towarzyskie spotkania. Tej nocy chciał być nieprzerwanie jak najbliżej swojej ukochanej – kobiety, która przełomem wkroczyła do jego życia i również za sprawą przełomu w nim została, dziś stanowiąc jego nierozerwalną cześć. Przy tym nie zapomniał o wyzwaniu, które rzuciła mu Angielka i starannie zadbał o to, by panna Lester nie tylko ani nie pomyślała o tym, by choćby obejrzeć się na innego mężczyznę, ale też by kolejnego dnia rumieniła się za każdym razem, kiedy na niego spojrzy i przypomni sobie minioną noc. Noc, która niepostrzeżenie przerodziła się w dzień.
— Żartujesz — sapnął i niechętnie rozchylił przymknięte powieki, by spojrzeć na okno. I rzeczywiście, niebo poszarzało w ten charakterystyczny dla świtu sposób, a tuż przy linii horyzontu rysowała się różowawa łuna. — Ale może Aurora da nam pospać chociaż kilka godzin — szepnął, obejmując przy tym rudowłosą ramionami i zerknął w bok, w stronę łóżeczka. Rory spała w najlepsze, najwidoczniej zmęczona poprzednim dniem obfitującym w nowe dla niej wydarzenia. Jerome nie zamierzał marnować tej okazji i czym prędzej zacisnął powieki, by zaliczyć choć krótką drzemkę, co udało mu się z nawiązką. Nim Aurora się obudziła i oznajmiła to swoim rodzicom poprzez głośne gaworzenie, minęły trzy godziny. Może nie była to dawka snu odpowiednia dla dorosłego człowieka, ponieważ specjaliści zgodnie twierdzili, że to osiem godzin snu zapewniało odpowiednią regenerację, ale lepszy rydz niż nic, prawda?
Zresztą dzień rozpędził się tak szybko, że Charlotte oraz Jerome, choćby chcieli, nie mieli czasu na ziewanie. Kiedy zeszli z piętra na dół, Ivana z pomocą Matiasa już przygotowywali lekkie śniadanie, a Yoel kręcił się pomiędzy nimi. Tym sposobem wszyscy zostali szybko wciągnięci w rozmowę, a także w przygotowania posiłku i gdzieś pomiędzy tym wszystkim Jerome nawet podjął nieśmiałą próbę zapoznania Aurory z jej kuzynem. Ta przebiegła nadzwyczaj owocnie, kiedy zachęcony przez wujka Yoel zaczął przynosić Aurorze swoje autka, a ta po chwili zawahania rozsiadła się na podłodze i zaczęła się nimi bawić. Czyżby pierwsze lody miały zostać przełamane? I tak przy śniadaniu, które na co dzień jadło się w pośpiechu, wszyscy spędzili znacznie więcej czasu, niż zazwyczaj. Nikt nie spieszył się z jedzeniem i piciem aromatycznej kawy. Ivana wraz z Charlotte szybko zeszły na tematy rodzicielskie, podczas gdy Jerome i Matias jak zwykle dyskutowali o wszystkim i o niczym, płynnie skacząc z tematu na temat. Oczywiście niektóre ożywione dyskusje toczyli całą czwórką i przez to salon często wypełniał głośny, wesoły śmiech.
Tak niepostrzeżenie minął ranek i południe, aż nadszedł czas, aby zacząć szykować się do wyjścia do domu rodzinnego Marshallów. Państwo Doorly nie mieszkali daleko od rodziców Jerome’a i Ivany, ponieważ piechotą był to zaledwie piętnastominutowy spacer. Jednakże ze względu na to, że teraz łącznie mieli dwójkę małych dzieci na pokładzie, wszyscy zgodnie uznali, że zabiorą się na miejsce samochodem, a żeby było im wygodniej, Matias miał zrobić dwa kursy i najpierw zawieźć do rodziców Ivanę z Yoelem, a później wrócić po Jerome’a, Charlotte i Aurorę. Jak postanowili, tak też zrobili i niedługo potem podążali do oddalonego o kilka kilometrów domostwa.
Usuń— Przygotuj się — oznajmił Matias, zgasił silnik i spojrzał wymownie na pannę Lester, kiedy znaleźli się na miejscu. — Szał zacznie się za trzy, dwa, jeden…
— Jerry! — W stronę zaparkowanego na podjeździe samochodu wystrzelił czternastoletni, jasnowłosy chłopiec. Jerry, Jerry, Jerry! — Wykrzykiwał, pędem pokonując tę niewielką odległość dzielącą go od auta, póki nieomal nie odbił się od drzwi samochodu. Nim trzydziestolatek zdążył choćby sięgnąć ku klamce, jego najmłodszy brat otworzył drzwi i dosłownie wywlekł bruneta na zewnątrz. — Jerry! — zawołał po raz ostatni, kiedy już mógł swobodnie przytulić się do trzykroć większego od siebie bruneta. Ściskał go długo, przebierając przy tym nogami, nim się odsunął i spojrzał w górę na starszego brata. — Tęskniliśmy!
— No ja myślę, że tęskniliście — zaśmiał się Jerome i zmierzwił jasne włosy Thiana, podczas gdy Matias i Charlotte wysiadali z samochodu. — Reszta jest w środku? — zapytał, na co Thian energicznie i twierdząco pokiwał głową. Od dziecka był tak energiczny, że przywodził na myśl małą, nieustannie podskakującą piłeczkę i nic się w tej kwestii nie zmieniło. — W takim razie chodź, pierwszy poznasz, kogo trzeba — zachęcił, na co czternastolatek rozpromienił się cały i podszedł za Marshallem bliżej Charlotte już trzymającej na rękach Aurorę.
— To jest Charlotte, a to Aurora — przedstawił je, mimo że Thian doskonale wiedział, z kim ma do czynienia i już wlepiał wzrok w rudowłosą.
— Ale pani jest śliczna — wypalił bez najmniejszego skrepowania. — I ma pani śliczne włosy. Takich się tutaj nie widuje — uzasadnił swój zachwyt, uśmiechając się przy tym szeroko i szczerze.
— A to Thian — zdążył wtrącić Jerome ze śmiechem po tej serii komplementów. — Mój najmłodszy brat, jedyny z nas wszystkich podobny do matki.
— Chociaż on jeden! — Monique niepostrzeżenie wyszła przed dom i teraz schodziła ku nim po podjeździe, uśmiechając się miło. — Chodźcie, przywitajcie się, nim w środku wszyscy się na was rzucą — powiedziała. Jasne, kręcone włosy miała spięte w wysoki kok, a jej sylwetkę opływała zwiewna, błękitna sukienka. Spojrzenie miała pogodne, okolone siateczką zmarszczek. Jako pierwszego przygarnęła do siebie Jerome’a i długo nie wypuszczała go z objęć, a on nie pozostawał jej dłużny. Co prawda odwiedził rodzinę nie tak dawno temu, by poinformować wszystkich o swojej sytuacji życiowej, ale dopiero dziś czuł, jak dawno go tutaj nie było i jak wiele zdążyło się zmienić, podczas gdy on przebywał w Nowym Jorku.
— A o was dużo już słyszałam — powiedziała Monique, kiedy odsunęła się od najstarszego syna i podeszła do Charlotte. — To pewnie jest mała Aurora — oznajmiła i ostrożnie wyciągnęła dłoń, po czym pogładziła główkę o dziwo wciąż spokojnej dziewczynki. — A ty musisz być Charlotte — zauważyła, spojrzenie przenosząc na rudowłosą. — Thian ma rację, jesteś piękna — powiedziała i z rozbawieniem zerknęła na młodszego syna, który skakał wokół Marshalla. — Ale myślę, że nie tylko o zewnętrzne piękno tutaj chodzi — dodała i mrugnęła porozumiewawczo do Angielki. — Ivana już zdążyła mi wspomnieć, że Jerome świata poza tobą nie widzi — mówiła dalej i stanęła obok Lotty, by razem mogły spojrzeć na bruneta, który właśnie wziął Thiana na barana i najwyraźniej w ten sposób zamierzał wejść z nim do domu.
— Nie myśl sobie, że będziemy patrzeć na ciebie przez pryzmat Jennifer — odezwała się łagodnie, kiedy wszyscy znaleźli się poza zasięgiem jej głosu i pozwoliwszy sobie na ten śmiały gest, delikatnie ułożyła dłoń na plecach rudowłosej, na wysokości jej łopatek. — Kiedy Jerome nas odwiedził, wszystko nam wyjaśnił. Życie… jest przewrotne i potrafi potoczyć się różnie. Cieszę się, że byłaś przy moim synu, kiedy najbardziej tego potrzebował i kiedy my nie mogliśmy przy nim być — dodała, z uśmiechem zerkając na Charlotte. — I mam nadzieję, że nie za szybko rozboli cię głowa… — zaśmiała się Monique, bo kiedy podeszły bliżej drzwi, gwar dochodzący z wnętrza domu stał się jeszcze głośniejszy.
UsuńJEROME MARSHALL & marshall family 💛💛💛
Charlotte będzie musiała wybaczyć wyspiarzowi, ale ten nie miał najmniejszych szans na to, aby teraz dzielić uwagę na wszystkich po równo, otaczało go bowiem zbyt wiele osób łaknących jego atencji. Już teraz Thian skutecznie go zaabsorbował nie tylko swoją wesołą paplaniną, ale również tym, jak bardzo wyrósł. Jerome nie mógł napatrzeć się na swojego młodszego brata tak samo, jak wcześniej na Yoela i te namacalne, widoczne na pierwszy rzut oka zmiany, jakie zaszły w aparycji jego najbliższych dobitnie uświadomiły mu, że trzy, a niedługo cztery lata (pomyślałby kto, że te miały minąć już w marcu!), jakie spędził w Nowym Jorku, to nie mgnienie oka, jak mu się dotąd wydawało, ale solidny kawał czasu.
OdpowiedzUsuńPo przywitaniu się z mamą, napadnięty ponownie przez najmłodszą latorośl w rodzinie Marshallów, nie mógł podsłuchać, o czym Monique rozmawiała z Charlotte, choćby bardzo chciał. Pozwolił sobie tylko na kilka zerknięć w ich stronę i kiedy spostrzegł, że na twarzy zarówno jednej, jak i drugiej kobiety gościł uśmiech, skupił się w pełni na wygłupach z bratem. Wiedział, że ze strony pani Marshall nie padnie żadne przykre słowo i nie obawiał się o reakcję swojej matki, lecz dobrze wiedział, jak bardzo rudowłosa denerwowała się tym spotkaniem i miał nadzieję, że Monique szybko weźmie jego ukochaną pod swoje skrzydła. Zostawił w końcu Charlotte w najlepszych rękach, w jakich tylko mógł i nie wątpił w to, że blond włosa udźwignie ciężar, który spoczął na jej barkach. Co prawda gdyby tylko mógł usłyszeć, o czym teraz rozmawiała ta dwójka, bez wątpienia serce szybciej zabiłoby mu w piersi – i on nie spodziewał się bowiem, że jego rodzicielka tak szybko poruszy kwestię jego byłej żony, ale na pewno odetchnąłby szybko, gdyby tylko usłyszał, że zrobiła to wyłącznie w geście dobrej woli, tak by uspokoić rudowłosą, której głowa na pewno pełna była pytań, których nie odważyłaby się zadać na głos.
— To widać — odparła z lekkim rozbawieniem Monique, kiedy Lotta zgodziła się z jej śmiałym spostrzeżeniem. — Ale to dobrze. Każdy zasługuje na to, żeby być w centrum czyjegoś osobistego wszechświata — zauważyła, spoglądając na rudowłosą z uśmiechem, który nie schodził z jej twarzy. Kiedy z kolei to panna Lester zaczęła mówić, starsza kobieta słuchała jej w skupieniu. Bijące od niej ciepło bynajmniej nie zniknęło, ale rysy twarzy ułożyły się w poważniejszy wyraz i uśmiech ponownie rozświetlił jej twarz dopiero, gdy Angielka skończyła mówić.
— Czasem zastanawiam się, jak mi się to udało przy tej całej gromadzie — zażartowała, spoglądając ku najstarszemu synowi, który z Thianem niesionym na barana, niknął właśnie we wnętrzu domu, który na dobre opuścił przed czterema latami. — Ale, moja droga — zastrzegła. — Przy kimś musiał się tym mężczyzną stać, prawda? — podkreśliła i posłała rudowłosej znaczące spojrzenie, sugerujące, że to nikt inny, jak właśnie ona miała spory wkład w to, jakim człowiekiem Jerome stał się u jej boku. Monique zawsze mówiła szczerze, choć często starała się łagodzić wydźwięk swoich słów, w przeciwieństwie do Yamili, babci Marshalla. Ta osiemdziesięciolatka potrafiła prześwietlić człowieka na wylot, ale o tym Lotta miała dopiero się przekonać.
Tymczasem kobiety zbliżyły się do domostwa i wtedy pani Marshall przystanęła w progu, a następnie wyciągnęła ręce ku Aurorze.
— Mogę? — zapytała. — Wiem, że wygodnie mieć z niej tarczę, ale uwierz mi, inni i tak cię nie oszczędzą — poinformowała, a kiedy rudowłosa nie wyraziła sprzeciwu, wzięła dziewczynkę na ręce. Rory o dziwo nie protestowała i nie wydawała się wystraszona, za to wpatrywała się w Monique szeroko otwartymi zielonymi oczami i z lekko rozchylonymi, różowymi wargami.
— Dzień dobry, słoneczko — przywitała się jasnowłosa kobieta, wprawnie trzymając dziewczynkę w ramionach. — Zaraz zobaczysz bardzo dużo ludzi, którzy już nie mogą się doczekać, żeby cię poznać — mówiła cicho i spokojnie, tak by przez dochodzący z wnętrza gwar Aurora się nie wystraszyła. A w środku działo się naprawdę sporo, ponieważ kiedy tylko Charlotte oraz Monique weszły w głąb jednopiętrowego, niedużego domu, mogły być świadkami szeregu mniej bądź bardziej wylewnych powitań. Jerome, cały czas z Thianem uczepionym u nogi, wymienił uściski z bliźniakami, Gianem i Diego, a następnie podszedł do trzymających się z boku ojca i babci. Ponieważ Abisai nigdy nie był zbyt wylewny i niewiele mówił, ta dwójka jedynie uścisnęła się krótko. Siedzącą w swoim ulubionym fotelu babcię wyspiarz najpierw przytulił, a później złapał za ręce i przykucnął przed nią, by szeptem wymienić ze staruszką kilka uwag. Kiedy jednak Monique z Aurorą na rękach wprowadziła Charlotte do pomieszczenia, większość zgromadzonych w nim osób umilkła.
UsuńJerome momentalnie wyczuł, o co chodzi. Poniekąd celowo wszedł do domu pierwszy, by mieć wszystkie powitania z głowy i teraz wstał, by przedrzeć się pośród krzeseł i ludzi ku rudowłosej. Z pewnym zdziwieniem odnotował, że to nie Lotta, a jego mama trzymała zadziwioną Aurorę na rękach, ale bynajmniej nie stracił przez to rezonu. Stanął obok Angielki, objął ją ramieniem, a następnie przedstawił jej wszystkich po kolei. Wymienił braci bliźniaków, sugerując, by kobieta się nie przejmowała, jeśli ich pomyli, ponieważ Monique nawet po dziewiętnastu latach zdarzało się to robić. Następnie wskazał na ojca, który uprzejmie skinął Charlotte głową, a potem na babcię, który przypatrywała się rudowłosej uważnie, palcami prawej dłoni postukując o oparcie fotela, w którym siedziała.
— Nie sprawcie, żeby mi tutaj zwariowała, dobrze? — poprosił wymownie, zwracając się do wszystkich członków rodziny, a później odwrócił się ku ukochanej, uśmiechnął radośnie i cmoknął ją w policzek. — A ty nie daj im się zjeść, hm? — szeptem poprosił z rozbawieniem, nachyliwszy się ku niej, kiedy zajmowali swoje miejsca przy stole. Gdy już się rozsiedli, Monique przekazała Aurorę Jerome’owi i wraz z Ivaną zniknęła w kuchni, by dokończyć przygotowywanie obiadu.
Przy stole bynajmniej nie zapanowała niezręczna cisza. Thian, który musiał zająć miejsce obok Jerome’a, cały czas coś opowiadał. Matias dyskutował z Diego o ostatnim połowie, podczas gdy Yoel wdrapał się na kolana dziadka i zwykle skryty w sobie Abisai nagle cały się rozpromienił. Tylko Yamila i Gian nie dali wciągnąć się w żadną dyskusje i obydwoje zerkali ku Charlotte. Gian spod byka, co zbytnio nie podobało się Marshallowi, ale to właśnie ten bliźniak był najbardziej butny z całej rodziny. Yamila natomiast spoglądała ku rudowłosej z wyraźnym zainteresowaniem i Jerome dziwił się, że starsza pani nie znalazła jeszcze żadnych słów.
— Babciu? — W końcu nie wytrzymał i odezwał się jako pierwszy. — Nie rzucisz żadną błyskotliwa uwagą?
— Ale po co, skoro i wszystko widać jak na dłoni — stwierdziła staruszka i uśmiechnęła się, spoglądając to na wnuka, to na jego towarzyszkę. — Jesteście siebie pewni jak to, że słońce wstaje na wschodzie i znika na zachodzie.
— Ta… — prychnął Gian pod nosem, skrzyżowawszy ręce na piersi.— Cicho, smarkaczu. — Yamila skarciła go bez ceregieli. — Masz jeszcze mleko pod tym skąpym wąsem — dodała i stuknęła w podłogę przytrzymywaną w lewej dłoni laską. Zgromiła dziewiętnastolatka spojrzeniem, a następnie ponownie zwróciła się ku siedzącej nieopodal parze. — Dobrze was takich oglądać, jedno i drugie — powiedziała z zadowoleniem, bo o ile Jerome’a niejednokrotnie widziała w złym stanie, o tyle mówiła z takim przekonaniem, jakby i to, co skrywała Lotta, nie było jej obce.
JEROME MARSHALL & even more marshall family 💛💛💛
Wyspiarz odwykł od panującego w domu Marshallów zgiełku. Niegdyś przyzwyczajony do życia w hałasie, dziś miał wrażenie, że nie wystarczyło mieć oczu i uszu dookoła głowy, aby zorientować się we wszystkim, co działo się wokół. I skoro nawet dla niego, zaznajomionego z tym rozgardiaszem, mimo tego taka ilość osób okazała się przytłaczająca, to jak miała czuć się Charlotte? Stąd kiedy tylko rudowłosa weszła do nie tak znowu przestronnego salonu, który wydawał się tym mniejszy ze względu na zgromadzoną w nim ilość osób, Jerome momentalnie znalazł się przy jej boku. To nie tak, że którekolwiek z nich było szarą myszką i w tym momencie potrzebowało wsparcia – zazwyczaj obydwoje brylowali w towarzystwie i nie mieli nic przeciwko skupianiu na sobie uwagi, lecz czym innym były spotkania z przyjaciółmi, a czym innym poznanie całej rodziny partnera. I o ile Marshall miał do poznania ledwo trzy osoby, o tyle Lotta musiała skonfrontować się z całą armią.
OdpowiedzUsuńMonique szybko zapałała sympatią do dwudziestoparolatki. Zdążyła polubić ją już na podstawie opowieści Jerome’a i teraz, kiedy wreszcie przyszło im zamienić kilka słów osobiście, tylko utwierdziła się w przekonaniu, że jej najstarszy syn trafił na wartościową i ciepłą osobę, która była mu bez reszty oddana. Uważała też, że nie jej należało oceniać, jak szybko po podjęciu decyzji o separacji Jerome związał się z inną kobietą nie tylko dlatego, że po prostu nie była to jej sprawa, ale również dlatego, iż była zdania, że uczuć nie można mierzyć za pomocą tak przyziemnej miary, jaką był czas. Uczucia rządziły się swoimi prawami, często pojawiając się w najmniej spodziewanych, a przez to czasem i najmniej odpowiednich momentach i to miało prawo mieć miejsce, ponieważ człowiek nie miał nad uczuciami żadnej władzy. Jeśli Jerome i Charlotte trafili na siebie w momencie, w którym zarówno jedno, jak i drugie najbardziej tego potrzebowało, to Monique mogła temu tylko przyklasnąć.
Reszta członków rodziny zdawała się wyrażać milczącą aprobatę i podzielała zdanie Monique i Jerome nie spodziewał się, że miało być inaczej. Owszem, miał pewne wątpliwości co do najmłodszych członków rodziny i wątpliwości te objawiły się w osobie Giana, ale jego brat bliźniak, Diego i najmłodszy Thian zerkali na pannę Lester z życzliwymi uśmiechami. Nawet milczący Abisai, wciąż trzymający na kolanach Yoela, spoglądał ku Angielce i uśmiechał się nieśmiało, choć Jerome wcale by się nie zdziwił, gdyby ta dwójka nie zamieniła ze sobą słowa – Abisai taki już właśnie był. Nie można go było nazwać wycofanym – był naprawdę dobrym ojcem i trzydziestolatek nie uważał, by brakowało go w jego życiu. Pan Marshall charakteryzował się raczej zdrową powściągliwością i zdystansowaniem, lecz nigdy nie odmawiał rozmowy. Po prostu swobodniej czuł się w kontaktach jeden na jeden, niż kiedy miał przekrzykiwać całą rodzinę.
Jedną ręką przytrzymując Aurorę, drugą Jerome ściskał pod stołem dłoń ukochanej. Po tych kilku zdaniach, które wymienili z Yamilą podczas przywitania wiedział, że starsza kobieta była ciekawa rudowłosej właśnie z tego względu, jak brunet na nią patrzył. Nie spodziewał się więc, że babcia wygłosi opinię, która wywoła powszechne oburzenie, ale Gian…? Wyspiarz spoglądał na starszego z bliźniaków spod lekko zmarszczonych brwi i zastanawiał się, co go dzisiaj ugryzło. Aczkolwiek Gian był tym typem człowieka, który zawsze miał jakieś ale i śmiało można było o nim powiedzieć, że jego natura potrafiła być upierdliwa – był w gorącej wodzie kąpany i miał niewyparzony język. Z tej dwójki to Diego był tym spokojniejszym i bardziej rozsądnym bliźniakiem.
I proszę, rzeczywiście, długowłosy chłopak musiał dać znać o swoim niezadowoleniu, spowodowanym właściwie nie wiadomo czym. Jerome wyprostował się, gotów się odezwać, kiedy zupełnie niespodziewanie to Charlotte go wyprzedziła i… chyba nikt się tego nie spodziewał, ponieważ wszystkie rozmowy toczone wokół stołu ucichły. Zaniepokojone nagłą ciszą, nawet Monique i Ivana wychyliły głowy z kuchni. Marshall tymczasem zerknął kontrolnie na brata, a następnie przeniósł wzrok na profil rudowłosej. Jego własny wyraz twarzy i spojrzenie mówiły nie więcej niż you got it, girl i przez to, kiedy powoli odwrócił głowę ku Gianowi, na jego twarzy malował się pełen satysfakcji uśmieszek. Zadarłeś z niewłaściwym przeciwnikiem, koleżko.
UsuńDziewiętnastolatek najpierw uniósł brwi w wyrazie zaskoczenia, a później zmierzył wzrokiem sylwetkę rudowłosej. Siedział przy tym w dość luźnej pozie, z ramionami skrzyżowanymi na piersi i nogami wyciągniętymi pod stołem.
— Myślisz, że jesteś pierwsza laską, którą tu przyprowadził i wszystkim przedstawił? — rzucił, spoglądając na nią wyzywająco.
— No, jakby była dziesiątą — żachnął się Diego, spoglądając na bliźniaka z niedowierzaniem.
— Poczekaj. Rok. Może dwa — kontynuował beznamiętnie Gian. — Ciebie zostawi, bo coś mu się nie spodoba i przyleci z kolejną. Czy trzecia — w tym momencie Gian zwrócił się do Jerome’a — będzie brunetką?
— Gian… — jęknął Diego, przeczuwając nadchodzące kłopoty.
— O co ci chodzi, Gian? — zapytał dla odmiany Thian, który ni w ząb nie rozumiał, co się dzieje. — Jerome kochał Jennifer, ale musieli się rozstać, ponieważ nie potrafili się już porozumieć. Teraz jest z Charlotte i kocha ją nawet bardziej. Na dodatek Charlotte jest śliczna — wygłosił i spłonął dziecięcym rumieńcem. — Więc… No… Nic ci do tego! — zakończył, wcześniej zdążywszy obdarzyć wszystkich swoją dziecięcą mądrością.
— Po prostu… — Gian wywrócił oczami i wykonał bliżej nieokreślony gest dłonią, kręcąc nią w powietrzu. — Po co dziewczyna ma się oszukiwać? — mruknął. Wyglądało na to, że Gian nie miał pretensji do Charlotte, a do samego Jerome’a…? Nie tak dawno temu, kiedy wyspiarz był na Barbadosie sam, chłopak zachowywał się zupełnie inaczej…
— Dalej masz pretensje o to, że wyjechałem, prawda? — zapytał brunet, wlepiając nieustępliwe spojrzenie w brata.
Bingo. Wyraz twarzy Giana powiedział mu wszystko.
— W takim razie powiedź to mnie, a nie na około, atakując moich bliskich — kontynuował Jerome i odruchowo oddał Aurorę siedzącej obok Charlotte, jakby nie chciał trzymać córki na rękach, kiedy był taki wzburzony. — Byłeś niezadowolony wtedy, kiedy opuszczałem Barbados ze względu na Jen… I jesteś niezadowolony teraz, kiedy nadal to w Nowym Jorku układam sobie życie. O to chodzi, prawda? — pytał, nie przestając naciskać.
— Gówno wiesz — odpyskował Gian, a potem gwałtownie wstał od stołu i wyszedł, opuściwszy dom przez werandę wychodzącą na plażę przy oceanie. Wszyscy potoczyli za nim wzrokiem, ale nikt nie ruszył się z miejsca.
— No to pierwsze niesnaski za nami — westchnęła Yamila. — Nie martw się, kochana — dodała i spojrzała przy tym prosto na Lottę. — Gian już tak ma, nie potrafi powiedzieć wprost, co mu leży na tym buńczucznym sercu. Na pewno nie chciał cię urazić. Celował w Jerry’ego i cóż, wiedział, w co strzelać… — mruknęła. — Jerome? — rzuciła jeszcze, spojrzawszy na wnuka.
— Pójdę po niego, jak zjemy — odpowiedział, a potem odetchnął głębiej i spojrzał na Lottę. Chwile przyglądał jej się bacznie, a później nachylił się ku niej. — Pójdziesz ze mną? — poprosił przyciszonym tonem. — Wiem, gdzie go znajdziemy — dodał, choć nie sądził, że potoczy się to akurat w tym kierunku.
JEROME MARSHALL & MARSHALL FAMILY 💛💛💛
Gian lubił skupiać na sobie uwagę, a co za tym idzie, robić z igły widły. Domownicy byli do tego przyzwyczajeni, z czasem nauczyli się też temperować charakter dziewiętnastolatka lub po prostu nie zwracać uwagi na niektóre słowa, które wypływały z jego ust, lecz dziś zachowanie młodszego brata szczególnie ugodziło Marshalla. Chciał miło spędzić ten dzień i sprawić, by Charlotte mogła poczuć się komfortowo w jego rodzinnym domu, tymczasem nastolatek zaatakował ją niemalże tuż po tym, jak przekroczyła próg.
OdpowiedzUsuńTrafił jednakże na godnego przeciwnika. Jerome wiedział, że rudowłosa nie pozwoli wejść sobie na głowę i dlatego jej nie hamował – Gian musiał przekonać się na własnej skórze o tym, że tak jak jego rodzina potrafiła być dla niego wyrozumiała, tak nieznajomi wcale nie musieli mieć do niego tyle samo cierpliwości. Stąd, kiedy Lotta nie dała wytrącić się z równowagi, spokojnie odpowiadając na kolejne, stawiane wobec niej zarzuty, Jerome chmurnie spoglądał na dziewiętnastolatka, co nie przeszkadzało temu, by w kącikach jego ust czaił się zadowolony uśmieszek. I dopiero kiedy pochylona nad stołem Charlotte spojrzała na niego, uniósł głowę i pochwycił jej pełne determinacji spojrzenie, które wtórowało słowom, jakie przed chwilą wygłosiła. Wyspiarz nie mógł nie uśmiechnąć się lekko, usłyszawszy coś podobnego – tak po prostu dobrze było wiedzieć, że ktoś zamierzał walczyć o niego do samego końca i nie bał się do tego przyznać na głos, przy najbardziej wymagających świadkach.
Kiedy Lester z powrotem opadła na krzesło, trzydziestolatek otoczył ją ramieniem i zacisnął palce na smukłej tali kobiety poniekąd po to, by ją uspokoić i zapewnić, że już wszystko w porządku, ale również po to, by pokazać, że w pełni ją popierał. Również pozostali Marshallowie nie mieli jej za złe tego, że dała się ponieść emocjom, nikt też nie powiedział nic na głos o tym, że słowa Jerome’a doprowadziły do tego, że Gian wyszedł. Chyba wszyscy zgodnie uznali, że tak będzie lepiej i że poradzą sobie przy stole bez jednego naburmuszonego nastolatka, co Yamila zaraz potwierdziła swoimi słowami.
W odpowiedzi na słowa ukochanej Jerome tylko lekko siknął głową i mocniej ścisnął jej dłoń, a kiedy go pocałowała, posłał jej blady uśmiech. Teraz, kiedy emocje opadały, poczuł się przygnębiony zaistniałą sytuacją. Nie spodziewał się, że Gian ma do niego jakiekolwiek pretensje i dziś, kiedy to zrozumiał, poczuł się nie tylko zaskoczony, ale i zawiedziony. Miał żal do chłopaka o to, że ten zaatakował Lottę, tak naprawdę celując w niego, podczas gdy on… Niczego nie podejrzewał, będąc przekonanym, że wszystko jest w porządku. Może za rzadko z nimi rozmawiał? Za rzadko bywał w domu? Pluł sobie w brodę, a to, czego się dowiedział, było jak cierń w jego boku. I właśnie wtedy Aurora rozluźniła zgęstniałą atmosferę w najbardziej rozbrajający sposób, w jaki mogła to zrobić. Zdezorientowany Abisai najpierw rozejrzał się wkoło, jakby zastanawiał się, czy to na pewno o niego chodzi, a potem pozwolił, by na jego usta wkradł się nieśmiały uśmiech.
— Oczywiście — odparł Abisai tuż po tym, jak cicho odchrząknął. — Miejsca dla nikogo nie zabraknie — dodał i posadził Yoela tak, by ten zajmował tylko jedno kolano, by następnie Jerome mógł podać mu dziewczynkę i usadzić ją u dziadka. Zadowolona Rory pisnęła radośnie i spojrzała na Yoela, jakby chcąc mu powiedzieć widzisz? Ja też mogę!, na co większość zgromadzonych przy stole osób parsknęła śmiechem.
— Kupiła go jak twojego brata — mruknął, nachyliwszy się ku rudowłosej i musnął wargami jej skroń. Wtedy przyszła mu do głowy myśl, która sprawiła, że serce szybciej zabiło mu w piersi. Tym razem to on odszukał pod stołem dłoń ukochanej i ścisnął ją mocno, a następnie potoczył wzrokiem po rodzinie niezmiennie skupionej na Aurorze, która przed chwilą postawiła na swoim.
— W zasadzie chciałbym wam coś powiedzieć — odezwał się głośniej, przyciągając tym samym uwagę wszystkich. Nawet Ivana i Monique przestały znosić kolejne potrawy z kuchni, którymi zaczęły zastawiać stół po wyjściu Giana i przystanęły w progu. Tymczasem Jerome, tuż po tym, jak zainteresował wszystkich swoją osobą, przeniósł wzrok na rudowłosą i kiedy mówił, to od niej nie odrywał spojrzenia.
Usuń— Wczoraj… — zaczął, będąc nieco niepewnym tego, jak miał ubrać w słowa to, co chciał przekazać. — Wczoraj Charlotte dała mi dokumenty, które… Które formalnie, w świetle prawa czynią mnie ojcem Aurory — wypalił i nie odrywając wzroku od ukochanej, uśmiechnął się szeroko. Dopiero po chwili podniósł głowę i spojrzał bo bliskich.
Monique przycisnęła dłonie do twarzy, a jej niebieskie oczy wyraźnie się zaszkliły. Ivana najpierw szeroko otworzyła usta, a potem zrobiła niemalże dokładnie to samo, co matka. Yamila z uśmiechem pokiwała głową, jakby dokładnie tego się spodziewała, a rozradowany Matias tak po prostu zaczął klaskać.
— Super! — zawołał Thian, wyrzucając ręce w górę, a roześmiany Diego przyłożył palce do ust i zagwizdał głośno w ramach wiwatu. Siedzący na kolanach Abisaia Yoel oraz Aurora nic nie rozumieli i dalej zajmowali się sobą, bawiąc się łyżkami, które ściągnęli ze stołu, za to starszy mężczyzna z wnukami na kolanach aż się lekko zapowietrzył i spojrzał na Aurorę.
— To… Naprawdę… Wspaniale — wydukał, zarówno zaskoczony, jak i wzruszony, po czym cmoknął Rory w czubek głowy.
— Tym bardziej mamy co świętować — zakomenderowała Monique, a następnie klasnęła w dłonie i je zatarła. — Jedzcie! — niemalże rozkazała, rozkładając ręce i wskazując na suto zastawiony stół. Nim zajęła swoje miejsce, podeszła do Jerome’a i Charlotte. Przystanęła za ich krzesłami, a potem bez słowa uścisnęła ramię zarówno swojego syna, jak i rudowłosej. Popatrzyła po nich z zadowoleniem i po tym zajęła swoje miejsce obok Abisaia, który bardziej niż jedzeniem, był zainteresowany siedzącymi na jego kolanach dziećmi.
— Nie gniewasz się, że im powiedziałem? — spytał, z wciąż mocno bijącym sercem spoglądając na Lottę. Wykorzystał chwilę, że po wybuchu ogólnej radości wszyscy zajęli się nakładaniem jedzenia na talerze i nie spoczywały na nich ciekawskie, ale przy tym zadowolone spojrzenia. — W końcu i tak by się dowiedzieli… — usprawiedliwił się. Nie zapytał rudowłosej o zdanie i zachował się dość spontanicznie, ale nagle zapragnął podzielić się z najbliższymi sobie osobami tą nowiną, która od wczoraj dosłownie i w przenośni spędzała mu sen z powiek, w pozytywnym znaczeniu.
niosący dobrą nowinę JEROME MARSHALL & MARSHALL FAMILY 💛💛💛
Nie spodziewał się, że obiad w jego rodzinnym domu będzie miał tak intensywny przebieg, choć z drugiej strony było to nieuniknione przy tak dużej liczbie osób – Jerome najzwyczajniej w świecie odzwyczaił się od tego. Dziś dodatkowo musiał dzielić uwagę pomiędzy dwie rodziny, dwie własne rodziny, przy czym do jednej należał ze względu na urodzenie, drugą natomiast zbudował sam, za oceanem, w mieście, które nigdy nie zasypia, z nieocenioną pomocą pewnej rudowłosej kobiety, w której oczy teraz spoglądał, i jej córki. To dlatego zdecydował się powiedzieć bliskim o tym, co miało miejsce wczorajszego dnia, na plaży – był to zbyt ważny fakt z jego życia, by się nim nie podzielił i zachował go wyłącznie dla siebie.
OdpowiedzUsuńNie oglądał się za siebie, a przynajmniej nie robił tego często. Czasem jednak lubił odwrócić się i spojrzeć na drogę, którą przez te wszystkie lata podążał, by tym bardziej docenić miejsce, w którym teraz się znajdował. Zważywszy na to, co przeszedł i jak zdarzało mu się błądzić, kiedy zgubił z oczu cel, w kierunku którego podążał, dziś czuł się nie tylko szczęśliwy, ale też dumny. Tak, rozpierała go duma, kiedy najpierw spoglądał na Charlotte, a później reakcję swojej rodziny, której członkowie, choć na pewno zaskoczeni, tylko z radością przyklasnęli temu, co obecnie działo się w życiu wyspiarza. Czy mógł marzyć o czymś więcej? Owszem. Chciał zrealizować jeszcze jedną rzecz – zamknąć ten rok z równym przytupem, co go rozpoczął, choć w tej sekundzie, kiedy wokół rozbrzmiewały wiwaty, a po policzku rudowłosej spłynęła samotna łza pomyślał, że nie wytrzyma do trzydziestego pierwszego grudnia. I może nie powinien? Bo też w zasadzie wszystko zaczęło się odrobinę wcześniej, w pewien świąteczny wieczór…
— Skarbie — odezwał się, kiedy spostrzegł, że Lotta, cóż, rozkleiła się na dobre. — Nie płacz, bo wywołasz prawdziwą lawinę — zażartował i znacząco spojrzał ku matce oraz siostrze, które widząc, co się dzieje, same ledwo powstrzymywały się od płaczu. Spostrzegłszy to, Diego wraz z Matiasem roześmiali się tym głośniej i wymienili ze sobą znaczące spojrzenia mówiące ach, te baby!, na co Jerome sam zaśmiał się cicho, lecz jednocześnie przez lekkie drapanie i ścisk w gardle sam nie powiedział ani słowa. Zamiast tego przygarnął bliżej siebie rudowłosą, która przylgnęła do niego niespodziewanie i ciasno otoczył ją ramionami. Zakołysał nimi lekko, usta przyciskając do czubka głowy ukochanej, a po niespełna minucie ostrożnie odsunął ją od siebie, ujął jej brodę w palce i skłonił, by spojrzała na niego.
— Kocham cię — powiedział, kiedy tylko ich spojrzenia się skrzyżowały, a potem nachylił się i pocałował ją czule, wcale nie speszony tym, że świadkami tego pocałunku miała być cała jego rodzina. W końcu chyba zasłużyli sobie na podobny moment, prawda? Jej wargi były słone od łez, ale tak samo miękkie i ciepłe jak zawsze, znajome i jedyne, jakie miał całować do końca swoich dni.
Po tym spontanicznym wybuchu radości potrzeba było kilku minut, by osoby zebrane przy stole uspokoiły się i ponownie skupiły na jedzeniu. Niemniej już jakiś czas później pomieszczenie wypełnił szczęk sztućców stukających o talerze, a także gwar znacznie spokojniejszych rozmów. Emocjonalna huśtawka, jaka rozkołysała się od momentu, w którym Lester przekroczyła próg, wreszcie wyhamowała i teraz wszyscy mieli szanse porozmawiać, rozkoszując się przy tym prostymi, acz pysznymi potrawami i lekkim winem, które Monique pędziła w domowej piwnicy tuż obok nalewki robionej przez Abisaia, którą starszy mężczyzna zamierzał poczęstować wszystkich po obiedzie. Był to też moment, w którym rudowłosa została przeegzaminowana przez zainteresowanych. Diego pytał o to, czym zajmowała się na co dzień, a Thian dopytywał, czy jej kolor włosów był naturalny.
Po obiedzie atmosfera rozluźniła się na tyle, że całe towarzystwo zupełnie naturalnie podzieliło się na grupki. Ivana przysiadła się do matki, a Monique zachęciła gestem, by Lotta dołączyła do nich – kobiety były w zdecydowanej mniejszości w tym towarzystwie, ale co poradzić? Yamila, nie zainteresowana plotkami poprosiła, żeby wystawić jej fotel na werandę, czym zajął się Jerome, a kiedy staruszka rozsiadła się wygodnie na zewnątrz, jak gdyby nigdy nic posadził na jej kolanach Aurorę, która do tej pory krążyła z rąk do rąk i chyba jak nigdy była zadowolona z tego, że znajdowała się w centrum uwagi. Wyspiarz przysiadł na podłokietniku fotela, a wtedy babcia obejmująca rudowłosą dziewczynkę jedną ręką, chwyciła trzydziestolatka za dłoń.
Usuń— Pamiętasz, co ci powiedziałam wtedy na lotnisku? — zagadnęła i zadarła głowę, by lepiej przyjrzeć się wnukowi.
— Oczywiście — odpowiedział, gładząc kciukiem pomarszczoną i delikatną jak papier, naznaczoną plamami wątrobowymi skórę jej dłoni. Uśmiechnął się lekko, kiedy wyblakłe w jego pamięci wspomnienie pod wpływem tego impulsu nabrało kolorów.
Odrzuciwszy sportową torbę, która z powodzeniem wystarczyła mu do spakowania najpotrzebniejszych rzeczy, Jerome wyściskał wszystkich po kolei, a miał kogo ściskać. Początkowo nie potrafił odpędzić się od piątki młodszego rodzeństwa, a kiedy mu się to udało, krótko i po męsku pożegnał się z ojcem, potrząsając jego szorstką w dotyku dłonią, starając się nie zważać na pewien żal widocznych w oczach staruszka. Matka ucałowała go czule w obydwa policzki i posłała pełne wzruszenia spojrzenie, szepcząc coś o tym, że to u nich rodzinne i że doskonale pamięta, jak trzydzieści lat temu sama stanęła przed podobnym dylematem. Babcia wyglądała na dumną i niezwykle zadowoloną z siebie. Musiał przykucnąć, by stanąć z nią twarzą w twarz, a wtedy kobieta wyciągnęła pomarszczoną dłoń i ułożyła ją na jego piersi.
— Niech prowadzi cię dobrze — powiedziała tylko, a następnie odgoniła go niecierpliwym machnięciem ręki, całkiem tak, jakby przeganiała natrętną muchę. Nie było już więc odwrotu. W pożegnalnym i jakby nieco triumfalnym geście uniósł ukulele wysoko w górę, rzucił im wszystkim ostatnie spojrzenie i oddalił się w kierunku, który podpowiadało mu serce.
— Myślę, że wreszcie znalazłeś się u celu — oznajmiła, kiedy przez tę krótką chwilę spoglądali sobie w oczy, wspominając jej słowa.
— Tak? — rzucił z rozbawieniem, ponieważ zdawało mu się, że wtedy Yamila wróżyła mu inny cel.
— Nie powiedziałam, że to będzie wygodna podróż — cmoknęła i spojrzała przed siebie, gdzie na plaży Thian i Yoel starali się zbudować zamek z piasku. Pomagał im Matias. Abisai, który wrócił z piwnicy z kolejną flaszeczką nalewki, teraz wyszedł na werandę i przystanął nieopodal, by odpalić fajkę.
— Ani jak długo będzie trwała — kontynuowała nestorka rodziny. — Ale czy nie masz wrażenia, że…
— Że wreszcie mogę się zatrzymać, ale wcale nie będzie to oznaczało tkwienia w miejscu? — dokończył za nią Jerome, na co Yamila skinęła głową. — Tak. I ten…
— Spokój — wtrąciła babcia.
— Da! — zgodziła się Aurora, na co wszyscy, nawet stojący nieco z boku Abisai, zgodnie się zaśmiali.
— Możemy wam zostawić Aurorę? — zapytał po chwili milczenia Jerome i spojrzał na Yamilę. — Pójdziemy po Giana — dodał, gdyby nie miało to być jasne.— Ani się waż zabierać nam tego promyczka, prawda? — powiedziała kobieta i trąciła nos dziewczynki wykrzywionym artretyzmem palcem, na co Rory zaśmiała się, a później zagugała w proteście – z jej dziecięcych ust wydobywało się coraz więcej dźwięków, które przypominały zrozumiałe słowa, więc może nawet całkiem niedługo miała nazwać rzeczy po imieniu jeśli chodziło o jej rodziców?
Jerome najpierw pocałował babcię w policzek, a później Aurorę w czoło. Kiedy mijał Abisaia, uścisnął jego ramię i wszedł do środka, gdzie odnalazł pochylone ku sobie i szepczące jak stare przyjaciółki Monique, Ivanę i Lottę. Gdy tylko kobiety zdały sobie sprawę z jego obecności, zgodnie zamilkły.
— Przerwałem wam obgadywanie mnie? Jaka szkoda — zaśmiał się i stanął przy krześle, na którym siedziała rudowłosa, palce zacisnąwszy na jego oparciu. — Idziemy? — zapytał, lekko nachyliwszy się ku niej. Mimo sielskiej atmosfery, jaka zapadła w domu przy plaży w Rockfield, jakich wiele było w tej okolicy, Marshall nie zapomniał o pewnym zbuntowanym nastolatku, z którym musiał sobie co nieco wyjaśnić.
Usuńszczęśliwy jak stąd na Barbados JEROME MARSHALL & MARSHALL FAMILY 💛💛💛
— Co wyście jej nagadały? — spytał podejrzliwie, spoglądając przy tym na młodszą siostrę oraz matkę, lecz w tonie jego głosu próżno było szukać złości i można było znaleźć tam tylko rozbawienie. Obydwie kobiety jak na zawołanie zrobiły niewinne miny, na co Jerome tylko pokręcił głową, a następnie zaczekał na Charlotte, która poszła po swoje buty.
OdpowiedzUsuńPo tych kilku minutach wyprowadził ją przez werandę na zewnątrz, a następnie skierował się za dom, gdzie rozpościerała się zielona gęstwina.
— Cieszę się, że tak myślisz — powiedział i zerknął na rudowłosą. — A pamiętasz, jak się bałaś? — wytknął jej z rozbawieniem, lecz zaraz objął ją ramieniem, przyciągnął do siebie i pocałował w skroń. Mógł sobie pozwolić na to tylko teraz, ponieważ po pokonaniu kilku kolejnych kroków weszli na wąską ścieżkę przecinającą porastającą okolicę roślinność, przez co zmuszeni byli iść gęsiego.
Widać było, że ścieżka, którą podążali, była używana regularnie i choć nie była szeroka, wyraźnie odcinała się na tle gęstwiny, przez co nie sposób było się tutaj zgubić. Wyspiarz szedł pewnie przed siebie i co jakiś czas oglądał się na podążającą za nim Lottę. Po około dziesięciu minutach poruszania się w ciszy, wyszli na otwartą przestrzeń porośniętą wysoką trawą. Kilka metrów przed nimi widoczny był wysoki na około półtorej meta mur, w którym, nieco na prawo, można było dostrzec dziurę.
Kiedyś Marshall mieścił się w niej bez problemu, dziś nawet nie próbował zbliżyć się w stronę wyrwy w starych cegłach i chwyciwszy ukochaną za dłoń, poprowadził ją przez wysoką trawę wprost ku murkowi.
— Tylko się nie wystrasz, dobrze? — poprosił i uprzedził jednocześnie, nie wiedząc, jak kobieta zareaguje na to, co ukaże się jej oczom, kiedy przesadzą ogrodzenie. Po tych słowach podsadził ją na murek, choć podejrzewał, że rudowłosa poradziłaby sobie doskonale i bez jego pomocy. Następnie sam wdrapał się na górę, podciągając się na rękach i zeskoczywszy po drugiej stronie bariery, wyciągnął ręce po dwudziestoparolatkę. Kiedy już obydwoje znajdowali się na ziemi, zwrócili się plecami do ogrodzenia i tak ich oczom ukazał się… cmentarz. To dlatego Jerome poprosił, by Lotta się nie wystraszyła – w końcu chyba nie spodziewała się, że przyprowadzi ją akurat w to miejsce, prawda?
Ponownie złapał jej dłoń, zamykając ją w swojej i poprowadził ją pomiędzy nagrobkami wyraźnie nadgryzionymi przez ząb czasu. Cmentarz w Rockfield był stary i średnio utrzymany. Tutejszy pastor starał się rozsądnie gospodarować środkami, którymi dysponował, lecz na cmentarz zdawało się zawsze brakować. Stąd tamta dziura w ogrodzeniu ziała w nim od kilkunastu, jeśli nawet nie kilkudziesięciu lat, a na najstarszych płytach z trudem można było odczytać napisy głoszące, kto spoczywał w tym miejscu.
Nagrobek, w stronę którego zmierzali, nie należał do najnowszych. Niegdyś biały kamień wyraźnie poszarzał, gdzieniegdzie zaczął porastać go mech i porosty. Dopiero kiedy podeszli bliżej, dostrzegli kryjącą się za nagrobkiem sylwetkę – Gian siedział po turecku przed płytą, z łokciami wspartymi na kolanach i głową smętnie zawieszoną na splecionych ze sobą dłoniach. Nie zareagował na dźwięk ich kroków, szeleszczących wyraźnie pośród wysokiej trawy, której syn pastora znowu nie skosił na czas, jakby spodziewał się, że prędzej czy później go tutaj zastaną.Jerome jak gdyby nigdy nic klapnął na trawę obok młodszego brata i do tego samego zachęcił Charlotte. Cmentarz nie był duży, przy tym pozostawał opustoszały, więc nie musieli martwić się o to, że ktoś poczuje się urażony ich postawą wobec zmarłych. Zresztą, rodzeństwo Marshall było tutaj dobrze znane i niejednokrotnie widywano ich rozłożonych wokół nagrobka jak na pikniku, w którym miał uczestniczyć również ich zmarły przed laty brat.
Wyspiarz spojrzał ku płycie. Litery wykute w marmurze niezmiennie od piętnastu lat układały się w ten sam napis. Nahuel Marshall. Niżej widniała data jego urodzenia oraz śmierci, z czego można było wywnioskować, że chłopiec przeżył jedenaście lat i zmarł w dwa tysiące siódmym roku.
Trzydziestolatek nie miał pewności, czy kiedyś wspominał rudowłosej o tym, że miał jeszcze jednego brata. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek opowiadał jej o tym, jak zginął Nahuel i przez to, kiedy teraz zerknął na Charlotte, wydawał się odrobinę niepewny. Nie przyszli tutaj jednak po to, by toczyć dyskusje o jego zmarłym bracie, o tym mogli zawsze porozmawiać później. Musieli zainteresować się żywymi, a siedzący obok nich Gian milczał jak zaklęty.
Usuń— Gian — odezwał się Jerome, a jego głos przeciął zapadłą na cmentarzu ciszę. — Co się dzieje? — spytał, tak po prostu, wiedząc, że jeśli zaatakuje, to dziewiętnastolatek odpowie mu tym samym, a brunet nie przyszedł tutaj po to, żeby walczyć.
— Naprawdę niczego nie rozumiesz, prawda? — burknął chłopak, przy tym nie zaszczyciwszy Jerome’a oraz Charlotte choćby spojrzeniem. W końcu jednak westchnął głęboko, jakby z lekką irytacją i wyprostował się, a następnie popatrzył po rudowłosej i na jego twarzy pojawił się cień smutnego uśmiechu.
— Przepraszam — zwrócił się do Angielki. — Nie chodzi o ciebie, tak sądzę — dodał, wahając się, ponieważ wciąż nie był pewien tego, co czuł i nie do końca to rozumiał. — Wydajesz się naprawdę sympatyczną osobą — powiedział, a następnie przeniósł wzrok na swojego starszego brata. — Chodzi o niego — podkreślił, a ton jego głosu wydał się Jerome’owi zimny i obcy. Jednak, spodziewał się tego. Odgadł już przy stole, o co się rozchodzi, czyż nie?
— O co dokładnie? — spytał trzydziestolatek, skupiając wzrok na sylwetce brata. Gian tymczasem ponownie zwrócił się ku nagrobkowi i to w niego się zapatrzył.
— Pomyślałeś o nas chociaż raz, kiedy wyjechałeś? O tym, z czym nasz zostawiasz? — zapytał, nadal wpatrując się w ten sam punkt. — Dotychczas to ty wypływałeś z ojcem na połowy i logicznym było, że kiedy ojciec zaniemoże, to właśnie ty przejmiesz interes. Pomyślałeś kiedyś o tym, co to dla nas oznacza? Dla mnie, dla Diego i Thiana? Mogliśmy myśleć o innej przyszłości. Mogliśmy szukać dla siebie innego zajęcia i… robiliśmy to, bo taki był porządek rzeczy. Aż nagle wszystko wywróciło się do góry nogami. Rzuciłeś wszystko w cholerę i tak po prostu wyjechałeś, a ojciec cały czas potrzebuje pomocy. Nie stać nas przecież na zatrudnienie nikogo z zewnątrz, więc pływam z nim ja, pływa Diego. Pływa już nawet Thian — warknął, mówiąc coraz z większą goryczą. — Tobie kazali podążać za głosem serca, a nas nikt nie zapytał o to, czego chcemy.
— Gian… — wtrącił Jerome, kiedy udało mu się wreszcie wykrztusić chociaż słowo.
— Nie — zaprotestował nastolatek, nie chcąc, by mu przerywano. — Nie uważasz, że to niesprawiedliwe? Nie chcę pływać, Jerome. Nie chcę codziennie rano, kiedy płyniemy w ciemność, zastanawiać się, czy wrócimy do portu. Nie wiem, co innego mógłbym robić, ale… nie to. Nie chcę zastanawiać się, kto tym razem może nie wrócić — dodał i skinieniem głowy wskazał na nagrobek.
Jerome siedział z sercem nierówno tłukącym się w piersi, czując się jak sparaliżowany. Gian miał rację. Przez myśl mu nie przyszło, że może się o to rozchodzić. Opuścił rodzinne Rockfield przekonany, że jego bliscy doskonale poradzą sobie bez niego, lecz nigdy nie zastanawiał się nad kosztem, jaki będą musieli ponieść.
Nim się odezwał, na oślep odszukał dłoń siedzącej obok rudowłosej i ścisnął ją mocno, wręcz boleśnie.
— Przecież nikt was do tego nie zmusza… — tchnął, pochyliwszy głowę. — Rozmawiałeś z ojcem?
— Nie.
— Dlaczego?
— Przecież ten kuter to cały jego świat. Co innego mu z życia zostało? Co miałby robić?
— Gian, to wy jesteście całym jego światem — odparł bez zawahania Jerome. — I nie chce mi się wierzyć, że gdybyś powiedział mu, co czujesz, kazałby ci dalej wypływać z nim na połowy. Co jak co, ale tego mi nie wmówisz. Mogłeś powiedzieć. Cokolwiek…
— Mogłem. — Nastolatek szarpnął głową i spojrzał najpierw na starszego brata, a później na Charlotte. — Ale co byś zrobił? Rzuciłbyś wszystko i pomógł nam to na nowo poukładać? — spytał rzeczowo i obydwoje wiedzieli, o czym Gian mówił. Marshallowie utrzymywali się z rybołówstwa – stary kuter rybacki był ich jedynym źródłem dochodu, z którego żyła cała, kilkuosobowa rodzina. Teoretycznie powinno być im łatwiej zarówno wtedy, gdy wyprowadziła się Ivana, jak i wtedy, gdy wyjechał Jerome. W praktyce pojawiły się inne aspekty, o których nikt nie pomyślał.
Usuń— Może nie wszystko — odparł wyspiarz i w tym momencie spojrzał na rudowłosą, której dłoni wciąż się kurczowo trzymał, jakby ta stanowiła teraz jego jedyną kotwicę, nie pozwalającą mu się rozsypać. — Ale przyleciałbym i pomógł — odezwał się, przenosząc wzrok na brata. — Zostałbym na tak długo, jak trzeba — mówił, podczas gdy jednocześnie serce pękało mu na pół, rozdarte pomiędzy dwoma światami, które były mu tak samo drogie.
Zarówno fizycznie jak i psychicznie Jerome czuł się źle. To, co powiedział Gian poruszyło go tak mocno, że dosłownie rozbolało go serce. Czuł nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej i nie potrafił nabrać pełnego oddechu, a wszystko to z powodu stresu, którego właśnie doświadczał. Pojawił się przed nimi realny problem, który musieli rozwiązać. Wiedząc już, co tłucze się po głowie dziewiętnastolatka, Marshall nie zamierzał tego tak zostawić. Wiedział, że wszyscy będą musieli porozmawiać z ojcem. Zastanowić się, co zrobić. Tak jak powiedział, był przekonany, że Abisai nikogo siłą na kuter nie zaciągnie, nie był takim typem człowieka. Może początkowo będzie mógł pomóc finansowo rodzinie?
Te i inne myśli tłukły się po jego głowie, podczas gdy przez dłuższy czas nikt się nie odezwał, aż Gian ponownie podjął temat.
— Raz jeszcze cię przepraszam, Charlotte — powiedział ponownie i poprawił się tak, że siedział teraz przodem do rudowłosej. — Ale podczas gdy wy doskonale bawicie się w Nowym Jorku, my… — urwał i pokręcił głową. — Nie, nie marzy mi się życie w wielkim mieście i wyjechanie z Rockfield. Tylko… — zamilkł ponownie, wyraźnie zagubiony w tym, co chciał powiedzieć, jakby nagle miał problem z formowaniem myśli. — Jerry, to zawsze ty byłeś tym starszym i odpowiedzialnym bratem. Ja takim nie jestem… — dodał ciszej.
JEROME MARSHALL & GIAN MARSHALL 💛💔💛💔💛
Rozmowa z młodszym bratem wstrząsnęła wyspiarzem. Nie spodziewał się usłyszeć od Giana tego, co ten im powiedział. Przez te trzy, a niedługo już prawie cztery lata żył w swojej nowojorskiej bańce, przekonany, że pozostawiona na Barbadosie rodzina doskonale radzi sobie bez niego. Tymczasem wyglądało na to, że tylko on myślał w ten sposób i kiedy Gian otworzył mu oczy, Jerome poczuł, jakby miał się rozsypać na tysiące ostrych kawałków, które były zdolne jedynie ranić najbliższe otoczenie. To dlatego tak kurczowo ściskał dłoń Charlotte w swojej, będąc wdzięczny za jej obecność. Wiedział bowiem, że niezależnie od tego, jak beznadziejna nie byłaby sytuacja, z rudowłosą u boku na pewno sobie poradzi. Był zresztą pod wrażeniem tego, jak Lester się zachowała i co powiedziała, przez co miał wrażenie, że jego miłość do niej jeszcze bardziej urosła, a nie tak dawno wydawało mu się, że uczucie to już nie może osiągnąć większego rozmiaru.
OdpowiedzUsuńPo powrocie do domu rodziców nie od razu poruszył temat nakreślony przez jednego z bliźniaków na cmentarzu i o to samo poprosił Giana. Uważał, że zarówno on, jak i jego młodszy brat musieli odrobinę ochłonąć, inaczej na rodzinnym spotkaniu rozpętałaby się karczemna awantura, a tego Marshall chciał uniknąć. Niemniej nie zamierzał odkładać tej rozmowy i już kolejnego dnia udał się do domu rodziców, tym razem sam, nie mówiąc Ivanie i Matiasowi, dokąd się wybiera. Wiedziała tylko Charlotte, która została z Aurorą i choć Jerome najchętniej widziałby je u swojego boku podczas tej rozmowy, to sądził, że nie powinno w nią być zaangażowanych zbyt wiele osób poza głównymi zainteresowanymi. Znał swoich rodziców i wiedział, że będzie to dla nich emocjonujące przeżycie; państwo Marshall zapewne mieli być nie mniej zaskoczeni niż on wczoraj na cmentarzu. Stąd na tyle, na ile mógł, chciał im oszczędzić niepotrzebnego stresu.
W konsekwencji nad rodziną Marshallów zawisła burzowa chmura, z której na prawo i lewo trzaskały pioruny, lecz pomimo tego te kilka pozostałych dni, które Jerome i Charlotte spędzili w Rockfield, dalekie były od nieprzyjemnych. Rodzinny kłopot, który wymagał długofalowego oraz wspólnego działania, nie rzucił się cieniem na ich wakacyjny wyjazd, ponieważ choć ten kryzys był niespodziewany, nie należał do niczego, z czym Marshallowie nie potrafiliby sobie poradzić. I tak Jerome, Charlotte oraz Aurora spędzali dnie na plaży, a wieczory na werandzie czy to w domu Ivany i Matiasa, czy u rodziców wyspiarza. Bez wątpienia wszyscy jednogłośnie byli zachwyceni Aurorą i kiedy nadszedł czas pożegnań, wydawało się, że to właśnie za nią będą najbardziej tęsknić i płakać. Nie dziwił im się, sam wpadł jak śliwka w kompot i był gotów zrobić dla swojej córki wszystko, a ilekroć pomyślał o dokumentach, na których z radością złożył zamaszysty podpis, ogarniało go wzruszenie, które odbijało się w jego bursztynowych tęczówkach. Wiedział, że te tygodniowe wakacje na słonecznym Barbadosie będzie wspominał jeszcze długo, właśnie ze względu na to, jak szczególne wydarzenie miało podczas nich miejsce.
Lot powrotny mieli ustawiony tak, iż w Nowym Jorku znaleźli się po godzinie dwudziestej drugiej. Odebranie bagaży i dotarcie do mieszkania miało im zająć najpewniej dwie kolejne godziny, przez co Jerome w duchu dziękował, że zdecydował się wziąć jeszcze jeden dzień urlopu, gdyż na pewno nie dałby rady zwlec się z łóżka o zwyczajowej porze. I tak, zmęczeni, ale zadowoleni, wreszcie wysiedli z Ubera prosto pod pustym, cichym i ciemnym mieszkaniem. Kiedy wchodzili do środka, Rory płakała, zanosząc się coraz głośniej. Była zmęczona, a na dodatek śpiąca, bo co to za sen w trzęsącym się samolocie, a później samochodzie? Krótkie drzemki, na które zapadała podczas całej podróży jakby tylko ją rozdrażniły, a nie zregenerowały siły. Brunet mógł mieć tylko nadzieję, że kiedy ułożą dziewczynkę w jej łóżeczku, ta zaśnie snem sprawiedliwego.
Po przekroczeniu progu mężczyzna pstryknął włącznik światła i korytarz zalała jasna poświata. Wtedy też do jego uszu doleciał hałas, który rozległ się w salonie. Jakby ktoś kotłował się na kanapie? Zaniepokojony Jerome gestem i spojrzeniem nakazał pozostać rudowłosej trzymającej na rękach Rory w miejscu, a sam ruszył w kierunku źródła dźwięku, gdy w progu niespodziewanie zamajaczyła czyjaś sylwetka.
UsuńWyspiarz zadziałał instynktownie i uraczył napastnika prawym sierpowym, przez co ten zatoczył się i finalnie upadł na podłogę, kontrolując jednak odruchy ciała, czyli nie zamroczyło go aż tak mocno. Nie zważając na nic, Marshall ruszył na nieznajomego – mieszkanie miało czekać na nich puste, więc z góry założył, że w najlepszym przypadku mieli do czynienia ze złodziejem, w najgorszym? Wolał nie myśleć, kogo tutaj zastali.
— Jerome! — Siedząca na podłodze postać uniosła jedną rękę, chcąc się nią zasłonić przed wyspiarzem, podczas gdy drugą ściskała rozbity nos. — Przestań! To ja, Chris! Christopher!
— Chris? — Jerome zatrzymał się w połowie drogi do młodego mężczyzny, chcąc wymierzyć mu kolejny cios. Skonsternowany, wyprostował się i odszukał włącznik światła w salonie. Kiedy rozbłysły żyrandole, w świetle zamajaczyła znajoma, ruda czupryna.
— A co ty tu, kurwa, robisz? — warknął Marshall z sercem wciąż tłukącym się w piersi i adrenaliną buzującą w żyłach, gotowy do ataku, jakby wciąż był w stanie zagrożenia. — Jesteś niepoważny? Mogłem zrobić ci krzywdę — burczał na niego, mimo że nie do końca wierzył w to, co widzi. Co Christopher Lester robił w ich salonie? Już kilka dni temu miał wrócić do Anglii, a zapasowe klucze, które mu zostawili, miał odebrać od niego Jaime, który zresztą również na tych kilka dni miał wziąć Biscuita do siebie.
Rozprostowując palce dłoni, która uderzył Christophera, odwrócił się do pozostającej za jego plecami Charlotte. Wyglądał przy tym odrobinę groteskowo, bo oto w jego oczach już pojawiła się skrucha wywołana tym, że uderzył młodszego barat rudowłosej, a z drugiej strony wciąż był nabuzowany i gotowy do bronienia swoich najbliższych. Przy tym zaś ogarniała go coraz większe dezorientacja.
JEROME MARSHALL & coraz bliżej święta 💛😈💛😈
Jerome nie snuł apokaliptycznych wizji. Rozmowa z Gianem go poruszyła, ale nie sparaliżowała i był szczerze przekonany, że jakoś uda mu się rozwiązać problem, który postawili pośrednio przed nim, a bezpośrednio przed rodzicami i babcią jego młodsi bracia. Póki co wszyscy zgodnie ustalili, że na ten czas pozostawią stan rzeczy nienaruszonym – młodzi Marshallowie nie zamierzali z dnia na dzień przestać pomagać ojcu, kiedy już prawda wyszła na jaw, wręcz przeciwnie, okazali się tym bardziej chętni do dalszej pomocy, gdy dostrzegli przysłowiowe światełko w tunelu. To z kolei oznaczało, że Jerome mógł we względnym spokoju przetrwać najgorętszy okres roku, jakim bez wątpienia była jego końcówka, w której kumulowały się zarówno pierwsze urodziny Aurory, jak i kolejne Charlotte, a także święta oraz Nowy Rok.
OdpowiedzUsuńNie przewidział tylko, że do tej wyjątkowo wybuchowej mieszanki dołączy również Christopher i teraz, kiedy przejął Aurorę z rąk rudowłosej, w milczeniu przysłuchiwał się wymianie zdań pomiędzy rodzeństwem, tym samym pozwalając, by buzująca w jego żyłach adrenalina opadła.
— Przepraszam — wtrącił, kiedy Lotta podawała młodszemu Lesterowi lód owinięty szmatką i posłał mężczyźnie krzywy, przepraszający uśmiech. — Gdybym wiedział, że to ty… — urwał i westchnął, a potem pokręcił głową. Żadne z nich nie spodziewało się tego, że ten wieczór zakończy się właśnie w ten sposób, przez co wszyscy byli w pewien sposób poszkodowani. Christopher miał rozbity, ale na szczęście nie złamany nos, a Jerome i Charlotte musieli zmierzyć się z kolejnymi perypetiami nieprzewidywalnego losu.
Zdążył tylko posłać ukochanej niezrozumiałe spojrzenie, kiedy ta wspomniała o pozwoleniu na broń, a w duchu przyznać, że Chrisowi faktycznie się poszczęściło. W zasadzie gdyby to Lotta pierwsza weszła do mieszkania, mogłaby go unieruchomić o wiele bardziej skutecznie, niż sam Jerome, więc rudzielec naprawdę miał więcej szczęścia niż rozumu i zapewne na długo miał zapamiętać, by nie wywijać im ani nikomu innemu podobnych numerów. Niemniej wyspiarz z zaciekawieniem oczekiwał na moment, w którym mężczyzna zdradzi im powód swojej obecności w mieszkaniu i kiedy to nastąpiło, uśmiechnął się pod nosem, nie wiedząc zbytnio, jak inaczej powinien zareagować. Christopherowi się poszczęściło i ułożył misterny plan, który życie postanowiło zweryfikować, a następnie przepisać po swojemu, a oni przecież nie mogli wyrzucić go na bruk, prawda?
To dlatego kiedy Jerome i Charlotte leżeli w sypialni w swoim łóżku, a umordowana Aurora spała w swoim łóżeczku w pokoju obok, wyspiarz tylko przyciągnął rudowłosą bliżej siebie i z racji pozycji, w jakiej leżeli, cmoknął ją w czubek głowy.
— Nie masz za co przepraszać — mruknął sennie, wykończony dniem pełnym wrażeń. — I nie zapominaj, że jestem mistrzem w szukaniu mieszkań — zażartował, będąc przy tym bardziej ożywionym, a nawiązywał do tego, jak wynalazł lokum dla wracającej z Southhampton do Nowego Jorku Charlotte. — Coś dla niego wykombinujemy — dodał, nim na dobre zapadł w mocny i głęboki sen.
Tak jak do Nowego Jorku wrócili, kiedy jesień była w pełnym rozkwicie, tak ani się obejrzeli, a porywczy wiatr ogołocił drzewa z liści i na ulice spadł pierwszy śnieg, paraliżując całą metropolię. Jak co roku, powtarzała się ta sama historia, w której drogowcy nie byli przygotowani na nadejście zimy i Jerome był wyjątkowo zadowolony z tego, że do pracy dojeżdżał metrem. Tylko dzięki temu cudem nie spóźnił się na pierwsze urodziny córki, kiedy wyjątkowo w weekend musiał pilnie dokończyć jedną z robót. A nie dość, że był to roczek Rory, to jeszcze dodatkowo logistyczne wyzwanie dla jej rodziców, którzy musieli połączyć się zarówno z jednymi, jak i drugimi dziadkami. W duchu wyspiarz był mimo wszystko wdzięczny na to, że przylot państwa Lester jak i państwa Marshall został przełożony na wiosnę – zdecydowanie odzwyczaił się od takiej ilości osób przebywających pod jednym dachem, a może do tego czasu Chrisowi uda się znaleźć odpowiednie mieszkanie?
Sen z powiek spędzały mu nie tylko ostatnie wydarzenia. Wraz z końcem roku Jerome postanowił zrealizować pomysł, a raczej pragnienie, które tłukło mu się zarówno po głowie, jak i w sercu już od dłuższego czasu. Stąd pod koniec listopada rozpoczął intensywne poszukiwania pierścionka zaręczynowego, wychodząc z domu niby to pod pretekstem spotkania się z Jaime’em – który oczywiście o wszystkim wiedział i miał go kryć – podczas gdy w rzeczywistości odwiedzał kolejne sklepy jubilerskie. Miał pewną wizję tego, jakiego pierścionka dokładnie szukał i po dwóch tygodniach udało mu się dokonać zakupu, z którego był niebywale zadowolony. Aksamitne pudełeczko w kolorze butelkowej zieleni z cenną zawartością ukrył w niezbyt wyszukanym miejscu, bo w szafie, na półce z ubraniami, które zostały odłożone w oczekiwaniu na letni sezon.
UsuńZaplanował, że oświadczy się w Sylwestra. W tym celu z odpowiednim wyprzedzeniem kupił również dwie wejściówki na bal sylwestrowy organizowany w jednym z kilku gwiazdkowych hoteli, gdzie od razu zarezerwował nie pokój, a apartament. Wykosztował się, ale miał na to ochotę i postanowił sobie pofolgować. Zarówno otoczka, jak i całe podniosłe wydarzenie, które z dbałością planował nie wywoływały w nim zdenerwowania, wręcz przeciwnie – niecierpliwie oczekiwał do Sylwestra. Ubzdurał sobie, aby dniem oświadczyn była ważna dla nich data, a ostatni dzień roku bez wątpienia taką był i zamierzał trzymać się swojego planu.
Do czasu. Kiedy pewnego dnia całą piątką wrócili z zimowego spaceru i Jerome poszedł na górę, by się przebrać, o mało nie dostał zawału, spostrzegłszy rozrzuconą na łóżku stertę ubrań. Dokładnie tę samą, w której ukrył pierścionek! W panice zatrzasnął za sobą drzwi do sypialni, a potem zaczął przetrząsać ciuchy w poszukiwaniu pudełeczka, które na pewno gdzieś tam… Jest! A skoro on miał je w dłoni, to oznaczało, że Charlotte go nie znalazła. Z sercem tłukącym się w piersi poszukał dla tego skarbu bezpieczniejszej kryjówki, a potem przysiadł na łóżku i odetchnął głęboko, chcąc tym samym uspokoić rozszalałe serce. W międzyczasie zaczął składać wyrzucone z szafy ubrania i… doszedł do wniosku, że nie wytrzyma do Sylwestra. Nie tylko dlatego, że istniało spore ryzyko, że do tego czasu może dostać ataku serca jeszcze parokrotnie. On po prostu chciał to zrobić. Już, teraz, zaraz i w tej chwili, ponieważ był niezaprzeczalnie pewien, że Charlotte Lester powinna zostać jego żoną natychmiast, w tym momencie. Było to dla niego jasne już od kilku miesięcy, ale nie chciał wykazać się zbyt dużym entuzjazmem i nadto się pośpieszyć. Poza tym, jak już zostało wspomniane, marzyła mu się data oświadczyn, która dla ich dwójki była szczególna i… Był taki dzień, jeszcze przed Sylwestrem.
Tegoroczne święta mieli spędzić w większym gronie, niż poprzednie. Nie byli już dwoma samotnymi duszami, które przylgnęły do siebie pośród otaczającego ich mroku. Teraz stanowili rodzinę, pełną i szczęśliwą, co Jerome zamierzał wkrótce dodatkowo przypieczętować. Aby tradycji było zadość, dwudziestego czwartego grudnia postanowili spędzić w domu i urządzić sobie maraton filmowy z przekąskami. Miał im towarzyszyć Christopher, przez co wyspiarz nie był pewien, czy powinien go uczynić świadkiem oświadczyn czy może jednak nie i zaczekać z tym, aż brat Charlotte pójdzie spać? Nie miał co do tego pewności i to dlatego od rana chodził lekko podenerwowany. Niby się nie przejmował i nie mógł się doczekać, aż to zrobi, lecz z drugiej strony chyba mimo wszystko zaczynały zjadać go nerwy.
Pudełeczko z pierścionkiem nadal spoczywało w swojej kryjówce, kiedy wszyscy rozsiedli się w salonie z popcornem, a Jerome zachodził w głowę, jak się zorganizować. Raz po raz zerkał na Christophera wpatrzonego w ekran telewizora i postanowił, że chyba jednak zaczeka, aż ten pójdzie spać. Chyba.
Dziwnie spocone dłonie wytarł o spodnie i westchnął ciężko, na co siedząca akurat u niego na kolanach Aurora uniosła ku niemu głowę.
Usuń— Nic, kochanie — odparł i mocniej przygarnął dziewczynkę do siebie, pocierając przy tym jej policzek swoim, pokrytym zarostem, na co Rory niezmiennie reagowała tak samo – śmiała się jak szalona i zawzięcie odpychała od siebie rączkami to kłujące coś, by zaraz domagać się powtórki.
JEROME MARSHALL 💍💍💍
Drgnął niespokojnie, kiedy Charlotte zarządziła przerwę, a Chris oznajmił, że idzie spać. Czyżby to była jego szansa? Z pewnym ociąganiem oddał córkę jej wujkowi, by z pustymi rękoma zostać samotnie na kanapie, a jego wzrok stał się nieobecny. Czy to na pewno był dobry moment? Może jednak podczas sylwestrowego balu oświadczyny miały wypaść bardziej uroczyście i spektakularnie? A co, jeśli Lotta się nie zgodzi i zgromadzeni wokół postronni obserwatorzy – gdyby jednak zdecydował się na bal – nie mieliby powodu, dla którego mogliby wznieść gromkie oklaski? Wtedy bezpieczniej było oświadczyć się w zaciszu domowych ścian, prawda? Wtedy przynajmniej miałby gdzie schować się z podkulonym ogonem, a tam?
OdpowiedzUsuń— Co? — odezwał się, kiedy zorientował się, że kręcąca się po kuchni rudowłosa coś do niego mówi i ze znaczącym opóźnieniem przetworzył jej słowa. — Tak, nalej mi, proszę — odpowiedział podniesionym tonem, by na pewno usłyszała go z salonu, a potem po raz kolejny tego wieczora westchnął ciężko i pokręcił głową. Niedługo po tym Lester pojawiła się z powrotem w pomieszczeniu z dwoma lampkami wina i tabliczką czekolady, a on zdecydował, że musi się ruszyć, ponieważ serce miało mu zaraz wyskoczyć z piersi.
— Zaraz wracam — oznajmił, uśmiechnął się blado i tym razem to on zostawił ją na moment samą. Wspiął się po schodach na górę, a przechodząc obok pokoju Aurory, dosłyszał, jak w środku Chris cicho nuci dziewczynce kołysankę i uśmiechnął się do siebie. Następnie wszedł do ich sypialni i zamknął za sobą drzwi. Tym razem pierścionek ukrył na najwyższej półce w szafie, w pudle, w którym trzymał swoje rzeczy, a które nie znalazły swojego stałego miejsca po jego przeprowadzce do dawnego mieszkania Charlotte i tutaj również nie spieszyło mu się z ich rozpakowywaniem. Plusem tej kryjówki było to, że bez stołka Lotta nie miała dosięgnąć na górę, poza tym nie miałaby również powodu, aby przetrząsać jego stare rzeczy, przez co pierścionek zaręczynowy był bezpieczny. Teraz Jerome ściągnął pudło, wyjął z niego aksamitne pudełeczko, a następnie odłożył karton na miejsce.
Wciąż bił się z myślami. Nie miały to co prawda być jego pierwsze zaręczyny, więc teoretycznie nie powinno brakować mu odwagi (a może właśnie dlatego denerwował się tak bardzo?), w praktyce chciał jednak, aby były wyjątkowe i takie, jak należy. Zdenerwowany i zdezorientowany, przysiadł na skraju łóżka, a potem otworzył pudełko. Jego oczom ukazał się złoty pierścionek z trzema oczkami. Środkowe stanowił zielony szmaragd, a dwa skrajne były nieco mniejszymi od niego diamentami. Wszystkie kamienie mieniły się delikatnie w ciepłym świetle bijącym od lampy i widok ten sprawił, że wyspiarz uśmiechnął się sam do siebie. Przypomniał sobie, z jaką ekscytacją szukał pierścionka, ale też zaczęły napływać do niego inne wspomnienia.
Jak dokładnie rok temu, pieprząc to wszystko, pocałował Charlotte. Jak nie mógł oderwać od niej nie tylko wzroku, ale także rąk podczas sylwestrowej nocy i jak później nieomal powiedzieli sobie, co do siebie czują, ale z jego inicjatywy się przed tym powstrzymali. Jak później mimo wszystko powiedział jej, że ją kocha i w zamian usłyszał dokładnie to samo. Jak nieśmiało zaczął myśleć o Aurorze jak o swojej córce i jak spotkanie z Colinem otworzyło mu oczy – ona faktycznie była jego córką. Jak wspólnymi siłami pokonywali przeciwności losu i odkrywali przed sobą te karty przeszłości, których do tej pory przed sobą nie wyłożyli. I wszystko to robili może nie bez zawahania, ale zawsze zgodnie, ramię w ramię, mając pewność, że jedno nigdy nie odwróci się od drugiego.
— Pieprzyć to — powiedział i z trzaskiem zamknął pudełeczko. — Teraz, albo nigdy — dodał, a na jego twarz wypłynął szeroki uśmiech pełen zadowolenia. Nie mógł dłużej czekać, nie wytrzymałby.
Kiedy wychodził z sypialni, jego wzrok padł na niedomkniętą szafę i brunet dostrzegł coś jeszcze, na widok czego zaśmiał się wesoło.
U szczytu schodów upewnił się, że Aurora już smacznie spała, a Christopher pochrapywał w pokoju gościnnym. Szybko im poszło, ponieważ on w sypialni spędził łącznie może kilka minut. Ściskając pudełeczko z pierścionkiem w lewej ręce, zszedł po schodach i tuż przed wejściem do salonu schował pierścionek do tylnej kieszeni spodni.
Usuń— Patrz, co znalazłem! — rzucił dla niepoznaki, zastając kręcącą się po pomieszczeniu rudowłosą, która akurat poprawiała jedną z bombek wiszącą na choince. Kiedy odwróciła się do niego przodem, szeroko rozłożył ręce i zaprezentował jej sweter, który miał na sobie dokładnie rok temu. Był on wykonany z czarnej wełny o grubym splocie, na środku zaś znajdowała się naszywka z głową renifera. W miejscu nosa widniała czerwona kulka, na pierwszy rzut oka wykonana z pluszowego materiału, lecz kiedy Jerome nacisnął ją w odpowiednim miejscu, nos renifera zaświecił na czerwono. Zamigotały również białe lampki owinięte wokół jego poroża. Uruchomiwszy świecący mechanizm, zaśmiał się wesoło, a potem podszedł bliżej rudowłosej.
Na dnie jego żołądka spoczywał dokuczliwy ciężar, ale odczuwane zdenerwowanie Marshall zepchnął w głąb siebie. Choć może mylił pojęcia? Może zżerała go ekscytacja, a nie nerwy? Teraz to już było nieważne, ponieważ spoglądał wprost w oczy kobiety, z którą chciał spędzić resztę życia. Choinkowe lampki rozświetlały jej twarz ciepłym blaskiem, przez co też rude loki opadające na jej ramiona zdawały się płonąć żywym ogniem. Była piękna i była tylko jego.
— Charlotte Lester — odezwał się, odchrząknąwszy uprzednio i przysunął się jeszcze bliżej niej, tak że ich czoła niemalże się stykały. Jednocześnie sięgnął do tylnej kieszeni spodni i wyjął z niej pudełeczko, a dłoń, którą na nim zacisnął, przesunął do przodu, pomiędzy nich. — Czy chcesz pieprzyć ze mną to wszystko — zapytał żartobliwie, nawiązując do tego, od jakich jego słów rozpoczęła się ich wspólna przygoda, która trwała już rok — i zostać moją żoną? — spytał, czując, jak mocno serce tłucze mu się w piersi, jakby zaraz miało z niej wyskoczyć wprost ku rudowłosej. Nie uklęknął jeszcze, chcąc najpierw zobaczyć reakcję Charlotte, tak by nie stracić z tego momentu niczego i dopiero po paru sekundach przykląkł na jego kolano, otworzył pudełeczko z pierścionkiem i spoglądając z dołu na ukochaną, wyciągnął ku niej namacalny dowód na to, że Charlotte Lester do końca swoich dni miała być już tylko jego. O ile oczywiście zamierzała się zgodzić, przez co wpatrywał się w nią z nadzieją, ale i całą tą miłością, którą do niej żywił, a na jego twarzy malował się szeroki, radosny uśmiech. Tylko jego serce wciąż pędziło w szalonym galopie, nie mogąc się zatrzymać, za to z każdym uderzeniem jakby jeszcze bardziej przyspieszało i Jerome wiedział, że przy jeszcze tylko przez jakiś czas pannie Lester miało ono nigdy nie wyhamować.
Baby, this love, I'll never let it die
Can't be touched by no one
I'd like to see 'em try
I'm a mad man for your touch, girl, I've lost control
I'm gonna make this last forever, don't tell me it's impossible
'Cause I love you for infinity
Oh, darling, my soul
You know it aches for yours
And you've been filling this hole, since you were born, oh
'Cause you're the reason I believe in fate
You're my paradise
And I'll do anything to be your love, or be your sacrifice
'Cause I love you for infinity
JEROME MARSHALL 💍💍💍
Zaśmiał się wesoło, kiedy Charlotte odbiła piłeczkę i zwróciła się do niego pełnym imieniem oraz nazwiskiem. Po tym, jak zaczepnie rozbłysły jej zielono-brązowe oczy wiedział, że niczego się nie spodziewała, a na tym szczególnie mu zależało i teraz był tym bardziej ciekaw jej reakcji. Jednocześnie sam poczuł, jak zdenerwowanie powoli opuszcza jego ciało i jest zastępowane wciąż intensywnymi, ale bez wątpienia pozytywnymi emocjami. Robił właśnie rzecz, co do której miał stuprocentową pewność i był przekonany co do słuszności swojej decyzji. Co prawda nie do końca wiedział, co Lotta sądzi o instytucji małżeństwa, ponieważ nigdy wcześniej o tym nie rozmawiali i ze względu na jej wcześniejsze doświadczenia mogła uważać, że nie warto z nikim wiązać się na papierze, lecz postanowił zaryzykować. Pragnął, żeby rudowłosa była tylko jego i chciał przypieczętować to w sposób bardziej znaczący niż tylko za pomocą własnych słów. Chciał, by to, co ich łączyło i z czego obydwoje doskonale zdawali sobie sprawę, co pielęgnowali każdego dnia, znalazło swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Przede wszystkim zaś chciał mówić o niej jako o swojej żonie.
OdpowiedzUsuńPostronnym obserwatorom mogło wydawać się, że w oczach rozwodnika instytucja małżeństwa może wiele stracić. Jerome miał co do tego inne zdanie. Czy żałował, że panna Lester nie była pierwszą kobietą, przed którą przyklęknął z pierścionkiem w dłoni? Być może gdzieś odrobinę, głęboko na dnie jego serca krył się podobny żal. Był on jednak przytłumiony przez ogromną wdzięczność wywołaną tym, że wyspiarz dostał od losu jeszcze jedną szansę i mógł teraz spróbować szczęścia z kobietą, której był pewien jak niczego innego w całym swoim życiu.
Stąd przyglądał jej się z dołu z niegasnącym uśmiechem. Widział, jak zmienił się wyraz jej twarzy i całe ciało lekko zwiotczało. Przez jej twarz przetoczył się kalejdoskop emocji, ale to na wpatrzonych w niego oczach Jerome był skupiony i to w nich szukał odpowiedzi na zadane z przekąsem pytanie, którego nie mógł ubrać w inne słowa. Bo czyż nie od pieprzenia wszystko się zaczęło? Na długo przed tym, nim rudowłosa zaczęła energicznie kiwać głową, poznał odpowiedź na swoje pytanie i sam odczuł przez to uporczywe drapanie w gardle. A później czas stojący w miejscu ruszył z impetem i niesamowitą prędkością.
Objął Angielkę i przycisnął do siebie, kiedy ta dopadła do niego, najpierw szepcząc gorączkowo, a później mówiąc coraz głośniej i wyraźniej. Odruchowo zamknął trzymane w dłoni pudełeczko i zacisnął na nim palce, cały czas trzymając kobietę przy sobie, póki ta nie odsunęła się i nie ujęła jego twarzy w dłonie.
— Właśnie na taką odpowiedź liczyłem — zdołał wtrącić nieco ochrypłym od emocji głosem, nim rudowłosa pocałowała go zachłannie. Poddał jej się całkowicie, przez co po chwili obydwoje leżeli pod choinką, lecz bynajmniej w niczym mu to nie przeszkadzało. Dopiero po pewnym czasie zorientował się, że pominęli najistotniejszą część zaręczyn i nie mógł na to pozwolić. Przez to podźwignął się do pozycji siedzącej i pociągnął za sobą Charlotte, tak że usadził ją na swoich udach, a żeby było mu nieco wygodniej, oparł plecy o pobliską ścianę.
— Jeśli masz mnie tak całować — zaczął i znowu wysunął na pierwszy plan aksamitne, zielone pudełeczko — to tylko oficjalnie jako moja narzeczona — dokończył, z uśmiechem zajrzał wprost w jej oczy, a potem otworzył pudełko i wyjął z niego pierścionek. Zbędne opakowanie odłożył na bok, gdzieś pod choinkę i sięgnął po lewą dłoń ukochanej, by następnie zdecydowanym i płynnym ruchem wsunąć na jej palec serdeczny pierścionek. Z rozmiarem trafił idealnie, z czego był niebywale zadowolony. Przytrzymał przez chwilę dłoń Charlotte i przyjrzał się spoczywającej na niej błyskotce, aż wreszcie to na nią uniósł wzrok. Teraz nie tylko serce tłukło mu się w piersi, ale i szeroki uśmiech nie schodził z twarzy.
— Uszczęśliwiasz mnie, Charlotte Lester — powiedział i sięgnął dłonią ku twarzy kobiety, by kciukiem przesunąć po jej zarumienionym policzku. — A będę jeszcze szczęśliwszy, kiedy zostaniesz panią Marshall — dodał, a jego roześmiane spojrzenie nabrało głębi. Dłoń niespiesznie przesunął z policzka na kark kobiety, a następnie przyciągnął ją do siebie i pocałował mocno. Wyprostował się przy tym i oderwał plecy od ściany, chcąc być jeszcze bliżej ukochanej. Sweter, który miał na sobie, wciąż migotał gdzieś pomiędzy nimi, ale żadne z nich już nie zwracało na to uwagi.
Usuń💛💛💛 JEROME MARSHALL 💛💛💛
Nie podejrzewał, że miejsce w kącie przy choince okaże się tak wygodne. Nie przeszkadzała mu ani twarda ściana za plecami, ani chłodna podłoga pod tyłkiem. Nie, kiedy w ramionach trzymał cały swój świat i był z tego powodu szczęśliwy jak cholera, co zdawała się krzyczeć cała jego postura, na czele z błyszczącymi oczami i szerokim uśmiechem, który nie gasł ani na sekundę i od którego zaczynały boleć go policzki. Zauważył, że w tak emocjonalnych i niezaprzeczalnie szczęśliwych momentach dotyczących ich dwójki, wątpił w ich realność i po raz nie wiadomo już który podczas trwania związku z Charlotte, miał ochotę się uszczypnąć. Jeszcze przed sekundą – ponieważ wydawało mu się, że właśnie tyle czasu dopiero minęło – siedział na górze w sypialni i denerwował się oświadczynami, a teraz złoty pierścionek zdobił palec rozradowanej rudowłosej, która siedziała na nim okrakiem i podziwiała ten szczególny podarunek.
OdpowiedzUsuń— Cieszę się, bo nie wyobrażam sobie, że mielibyśmy go zwrócić i chodzić po jubilerach, żeby znaleźć ładniejszy — zażartował i tak jak kobieta wpatrywała się w pierścionek, tak on nie odrywał wzroku od niej. Miał wrażenie, że zmieniło się wszystko i jednocześnie nie zmieniło się nic, ponieważ o tym, że chciał się oświadczyć pannie Lester, wiedział już od dawna. W zasadzie zdążył na tyle przepracować te oświadczyny w swojej głowie, że nie miał nic przeciwko, aby już jutro ustalili datę ślubu i zaklepali termin w urzędzie.
— Też cię kocham — zdążył odpowiedzieć, a później już zapomniał o całym świecie. Otrzeźwiał odrobinę dopiero, kiedy Angielka ściągnęła z niego świąteczny sweter i poczuł na nagiej skórze nie tylko jej spojrzenie, ale i powiew chłodniejszego powietrza.
— O nie — zaprotestował niespodziewanie i zdecydowanie chwycił Lottę za nadgarstki, by tym samym zapobiec temu, aby kobieta się do niego przysunęła. Spojrzał na nią szybko i uśmiechnął się pod nosem. — Popłaczę się, jeśli Chris nagle się obudzi i stwierdzi, że chce mu się pić, więc zejdzie na dół tak, jak wtedy — powiedział i posłał ukochanej wymowne spojrzenie. — Nie, nie i jeszcze raz nie — zakomenderował i zaczął podnosić się z podłogi, jednocześnie pomagając w tym Charlotte. Nie wierzył bowiem, że dopisze im tyle szczęścia, co ostatnio i młodszy brat rudowłosej zastanie ich w momencie, w którym jeszcze jakoś będą mogli się zakryć i udawać, że przecież nic takiego się nie dzieje.
— Idziemy — zarządził przez to, kiedy obydwoje już stali na nogach i złapawszy kobietę za rękę, poprowadził ją za sobą do sypialni. Uśmiechał się do siebie przez całą drogę po schodach, ponieważ pod palcami czuł materiał pierścionka i uśmiechał się także, kiedy zamykał za nimi drzwi, a następnie przekręcał cenny i jakże przydatny kluczyk w zamku. Zaśmiał się nawet cicho, kiedy jego wzrok padł na zamontowaną w sypialni rurę, żartobliwie okręconą przez nich świątecznymi lampkami w czerwonym kolorze. Te stanowiły teraz jedyne źródło nikłego światła w sypialni, ale wyspiarzowi w niczym to nie przeszkadzało. Podszedł do narzeczonej, musnął szybko i krótko jej wargi, a następnie, kiedy wciąż jeszcze stali, pozbawił ją zbędnych elementów ubioru, zostawiając jedynie bieliznę. Wtedy sam przysiadł na skraju łóżka, złapał ją za rękę i pociągnął na siebie, a potem przekręcił ich tak, że znalazł się nad rudowłosą i zawisł nad nią na wyprostowanych rękach, wcześniej kolanem już zdążywszy rozchylić jej uda.
— Chciałem poczekać do Sylwestra — powiedział i podążył wzrokiem ku jej lewej dłoni, by zatrzymać spojrzenie na pierścionku. — Ale uznałem, że nie wytrzymam — przyznał z rozbrajającą szczerością i uśmiechnął się szeroko. — Za to dzięki temu mamy już zarezerwowaną miejscówkę na zabawę, a Chris obiecał zająć się Aurorą. Nie wiem, kiedy biedaczek odkupi winy za tę niespodziewaną przeprowadzkę do nas — zarechotał, wciąż pozostając zawieszonym nad ciałem ukochanej. — Wiem, jak zwykle za dużo gadam — oznajmił i zajrzał wprost w jej oczy. — Ale to ze szczęścia — dodał na swoje usprawiedliwienie. — Możesz mnie ucieszyć — zaproponował, wciąż wyrzucając z siebie kolejne słowa ze zdecydowanie zbyt dużą prędkością. — Albo sprawić, że będę wydawał inne dźwięki — zasugerował i zabawnie poruszył brwiami, a potem bez ostrzeżenia opadł na Angielkę, ciasno objął ją ramionami i znów ich przekręcił, tym razem jednak w taki sposób, aby to rudowłosa leżała na nim. Kiedy to nastąpiło, pozwolił sobie przesunąć dłońmi po jej ciele, nie spuszczając przy tym wzroku z jej twarzy. Jego rozbiegane i rozradowane spojrzenie krzyczało o tym, jak bardzo był szczęśliwy. Serce znów – a może nadal? – tłukło mu się w piersi w szalonym rytmie, nie nadążając za wszystkimi pozytywnymi emocjami, które kolejnymi falami przetaczały się przez ciało wyspiarza.
Usuń— Kocham cię — powiedział tym razem on, ująwszy twarz Lotty w dłonie. — I skopałbym ci tyłek, gdybyś się nie zgodziła — paplał radośnie. — Skarbie, spraw wreszcie, żebym się zamknął, bo zaczynam mieć sam siebie dość.
💛💛💛 pijany szczęściem JEROME MARSHALL 💛💛💛
Zaśmiał się wesoło, kiedy Charlotte pokazała mu język, broniąc swojej zdobyczy w postaci pierścionka zaręczynowego. Cieszył się, że trafił w jej gust i nieskromnie musiał przyznać, że jego zdaniem pierścionek był bardzo ładny, a przynajmniej jemu samemu się podobał i tak jak od razu rzucił mu się w oczy u jubilera, tak na palcu rudowłosej prezentował się jeszcze lepiej. To było… niesamowite. Dziś Jerome miał wrażenie, że miniony rok minął w mgnieniu oka i nie chciało mu się wierzyć, że on i Lotta zdołali zajść przez ten czas tak daleko. Nie nazwałby związanych z tym emocji zaskoczeniem, może lepiej byłoby powiedzieć, że był pod wrażeniem tego, jaką drogę wspólnie przeszli? To była niesamowicie długa podróż, a jednocześnie najprzyjemniejsza, jaką dotychczas odbył w swoim życiu, ponieważ pierwszy raz miał u swojego boku towarzyszkę, co do której miał pewność, że ta nigdy go nie opuści.
OdpowiedzUsuńZaśmiewał się nadal, kiedy panna Lester rzuciła groźbę pod adresem swojego młodszego brata i chichotał tym weselej, kiedy popędzała go na schodach, w drodze do sypialni. Był w iście szampańskim nastroju i przypomniał sobie, że rok temu, kiedy Angielka zaprosiła go do siebie i wtedy ledwo miesięcznej Aurory, również dopisywał mu dobry humor. Do tego stopnia, że rudowłosa miała pełne prawo podejrzewać, iż brunet przyszedł do niej w stanie wskazującym, podczas gdy on… Był szczęśliwy, tak po prostu. Rok temu dojrzał dla siebie światełko w ciemnym tunelu, dziś natomiast oślepiał go blask i to wcale nie reflektorów nadjeżdżającego pociągu, a czegoś o wiele większego i trudnego do opisania. Dziś to szczęście, które rok temu zaczęło ledwie nieśmiało się tlić, płonęło z całą mocą i Jerome z przyjemnością pozwalał mu się pochłonąć.
Za zamkniętymi drzwiami sypialni zarówno spojrzenie, jak i uśmiech Charlotte zdawały się mówić, że żarty się skończyły. Wyspiarz jednakże koniecznie musiał opowiedzieć kobiecie o sylwestrze, a że później nie potrafił przestać gadać, to już szczegół, prawda?
— Och — wyrwało mu się, kiedy Lotta tak płynnie zmieniła temat ich rozmowy, a następnie przejechała dłonią po jego ciele, tuż przed tym, jak Jerome po raz kolejny ich przekręcił. Jej słowa i spojrzenie wystarczyły, by zaniemówił, choć nie trwało to długo i w następnej sekundzie już mówił dalej, choć zdawało się, że z coraz większym trudem, w miarę tego, jak rudowłosa pocałunkami znaczyła kolejne fragmenty jego ciała.
Pochwycił jej spojrzenie, kiedy na powrót znalazła się nad nim i uśmiechnął się szeroko, gdy kobieta wypowiedziała te dwa znaczące słowa. Szczerzył się jak przysłowiowy głupi do sera, ale naprawdę nie mógł niczego na to poradzić, ponieważ było to dla niego jak walka z wiatrakami i dopiero pocałunek rudowłosej sprawił, że jego wargi zajęły się czymś innym, niż dawanie wyrazu ogarniającemu go szczęściu, które najzwyczajniej w świecie się w nim nie mieściło i szukało ujścia na zewnątrz. Natomiast im śmielej Angielka poczynała sobie z jego ciałem, tym mniej było mu do śmiechu. Przyciągnął ją bliżej siebie – o ile w ogóle było to możliwe – kiedy tak go całowała i się o niego ocierała, na co jego ciało reagowało automatycznie. Już po chwili jęknął cicho wprost w nabrzmiałe od pocałunków usta ukochanej, czując znajome, kumulujące się powoli w ciele napięcie, które zaczynało oplatać lędźwia i podbrzusze, drażniąc je delikatnym pulsowaniem.
Pociągnięty do góry, usiadł bez zawahania. Obserwował poczynania rudowłosej, śledząc uważnie każdy jej ruch, aż ta odsunęła się od niego na zbyt znaczącą odległość, przez co z niezadowoleniem zmarszczył brwi. Również ze zmarszczonymi brwiami przyglądał się temu, co robiła dalej, podążając pożądliwie wzrokiem za jej dłonią, aż powrócił spojrzeniem do twarzy kobiety i wtedy ta mogła spostrzec, że z jego bursztynowych tęczówek uleciało całe dotychczas towarzyszące mu rozbawienie.
— Kiedyś chętnie popatrzę, jak radzisz sobie sama, ale nie dziś — mruknął i przyciągnął ją bliżej siebie. Kiedy siedział lekko zgarbiony, piersi siedzącej na nim Charlotte znajdowały się niemalże idealnie na wysokości jego ust, z czego zrobił użytek. Objął wargami najpierw jeden, a później drugi sutek, póki nie poczuł, jak te twardnieją, a drażnione pieszczotami piersi nabrzmiewają. Poświęcił im jeszcze jakiś czas, podczas gdy Lotta mogła zauważyć, że wreszcie się zamknął i nie odezwał się również wtedy, kiedy na chwilę oderwał się od jej ciała, po to, by ułożyć rudowłosą na plecach. W tej pozycji pozbył się jej majtek, a przy okazji ściągnął również własne bokserki, które w najbliższym czasie na pewno nie miały mu być potrzebne i znalazł się między udami ukochanej. Pochylony nad nią, pocałunkami wyznaczył ścieżkę wiodącą spomiędzy jej piersi, przez brzuch, aż ku podbrzuszu i niżej, na jej kobiecości kończąc. Nie zamierzał się z nią droczyć, co mogła od razu zauważyć i prowadził ją prosto na sam szczyt, kiedy natomiast Lester wspięła się na wierzchołek rozkoszy, nie dał jej nawet kilku sekund na złapanie oddechu. Podczas gdy jej ciałem wciąż wstrząsały fajne przyjemności, on przesunął się wyżej i wszedł w nią, kiedy jeszcze z jej ust ulatywały ostatnie jęki.
UsuńZatopiony w jej przyjemności, syknął krótko przez zaciśnięte zęby wprost do jej ucha, którego płatek zaraz przygryzł.
— Czy moja narzeczona jest zadowolona? — spytał i poruszył biodrami. Wsparty na jednej ręce, drugą błądził po jej ciepłym i gładkim ciele. Obserwował rudowłosą spod na wpół przymkniętych powiek, a w kącikach jego ust czaił się zaczepny uśmieszek. Oddech miał przyspieszony, serce nadal tłukło mu się w piersi, a w ustach wciąż czuł jej smak i przez to oblizał wargi.
JEROME MARSHALL 💛💛💛
Marshall chyba już do końca życia miał nie przestać nie dowierzać w szczęście, które go spotkało. Był przekonany, że ten rok, który minął, był ledwo nieśmiałym wstępem do kolejnych lat, które miał spędzić razem z Charlotte, a związek z nią już na zawsze miał pozostać najpiękniejszym, co mu się przytrafiło. Nie mógł się doczekać tego, co przyniosą im kolejne miesiąca, lata i… dziesięciolecia. Tymczasem jednak skupiał się na tym, co tu i teraz, by po znalezieniu się w sypialni rozświetlonej wyłącznie blaskiem czerwonych lampek, nie odrywać zarówno rąk, jak i spojrzenia od ciała ukochanej.
OdpowiedzUsuńA musiał się wykazać, skoro Lotta postawiła przed nim kolejne wyzwanie, prawda? Tak jak na Barbadosie musiał dać jej namacalny dowód swoich umiejętności, by zdeklasować potencjalnych konkurentów, tak teraz nie mógł zawieźć swojej narzeczonej. Skłamałby jednakże, gdyby owo zadanie uznał za karkołomne i z przyjemnością realizował kolejne kroki, które finalnie miały doprowadzić rudowłosą do postradania zmysłów. Dobrze znał ten stan, w którym przebodźcowane ciało niemalże boleśnie reagowało na kolejną pieszczotę i jednocześnie wciąż pragnęło więcej, co dzisiejszej nocy zamierzał sprezentować Angielce i dlatego nie ustawał, najpierw w pieszczotach jej piersi, a później najwrażliwszego punktu na jej ciele, by później od razu zasypać ją kolejnymi doznaniami.
Uśmiechnął się z nieukrywaną satysfakcją, kiedy w odpowiedzi na jego poczynania wykrzyczała przekleństwo, by następnie nie potrafić wyartykułować pełnego zdania.
— Czego tylko moja narzeczona zapragnie — mruknął, nie potrafiąc powściągnąć nikłego rozbawienia i zgodnie nie tyle z prośbą, co z błaganiami kobiety, wzmożył ruchy biodrami do tego stopnia, że w pewnym momencie zerknął w górę, by upewnić się, że Lester przypadkiem nie zacznie uderzać czubkiem głowy o ramę łóżka, co raczej nie byłoby dla niej przyjemne. Musiał jednakże zwolnić odrobinę, kiedy tym silniej przyciągnęła go do siebie i ciasno do niego przylgnęła. Wtedy też skupił się bardziej na sobie; na ciepłych dłoniach, które niecierpliwie błądziły po jego ciele, raz po raz drażniąc skórę paznokciami. Zorientował się, że serce chyba zaraz wyskoczy mu z piersi, a kłębiące się w podbrzuszu pożądanie rozpaczliwie szukało ujścia na zewnątrz, lecz mimo to jakby nie potrafiło znaleźć właściwej drogi.
— Kurwa — wyrwało mu się z tegoż powodu, przez co podniósł się na łokciu i posłał Charlotte niby to niewinny uśmieszek. Chwilę później pocałował ją mocno i chaotycznie, lecz krótko, bo nie potrafił już złapać oddechu. Niezmiennie wydawało mu się, że od uwalniającego i rozluźniającego orgazmu dzieliło go już tylko jedno pchnięcie, ale ten nie nadchodził uparcie, jakby dziś z wyspiarzem droczyło się jego własne ciało. W końcu jednakże spełnienie nadeszło i kiedy to nastąpiło, pochłonęła go otchłań bez dna, w której zanurzył się bez zawahania. Po jego tkankach rozlała się fala obezwładniającej przyjemności, która skutecznie na kilka długich minut odcięła go od rzeczywistości, obezwładniając wszystkie jego zmysły po kolei. Liczyła się tylko pulsująca w ciele ekstaza, która opadła powoli, na powrót oddając mu władzę nad kończynami.
Kilka godzin później żadne z nich nie potrafiło się ruszyć. Leżeli bezwładnie na pomiętej pościeli i tak jak ich ciała zroszone były kropelkami potu, tak przez zgromadzone w pomieszczeniu ciepło wilgoć zebrała się wokół ram okiennych i osiadła na szybach, pokrywając je mleczną warstwą. Oddychając ciężko i głęboko, Jerome leżał wtulony w plecy ukochanej, z jedną ręką przełożoną pod jej głową i drugą oplecioną wokół jej talii. Ich nogi stanowiły osobną plątaninę, którą trudno byłoby rozdzielić, jakby wciąż chcieli pozostać najbliżej siebie, jak tylko było to możliwe.
W pewnym momencie trzydziestolatek odszukał lewą dłoń rudowłosej i zaczął w palcach obracać zdobiący jej palec serdeczny pierścionek, przekręcając go raz w jedną, raz w drugą stronę, co wywołało na jego twarzy lekki uśmiech.
— Kocham cię — mruknął niewyraźnie, a rude kosmyki, które zdawały się być wszędzie wokół, połaskotały go w twarz. — I dobrze mi z tobą — dodał, tak po prostu, ubierając prawdę w najprostsze możliwe słowa. — Cholernie dobrze — podkreślił i zaśmiał się cicho, a potem przyciągnął rudowłosą jeszcze bliżej siebie. Wcale by się nie zdziwił, gdyby zaraz miało zacząć świtać, tak jak wtedy, na Barbadosie. W niczym mu to jednak nie przeszkadzało. Nie zorientował się też, bo i jak, że Christopher zdecydował przenieść się na kanapę, nie mogąc już dłużej ich słuchać i teraz pochrapywał na dole, bo choć kanapa najwygodniejsza do spania nie była, to zmorzył go silny sen.
Usuń— Prysznic? — zaproponował, skoro do dyspozycji mieli łazienkę u góry i podźwignął się odrobinę po to tylko, by odgarnąć na bok włosy panny Lester i leniwymi, wręcz zmęczonymi pocałunkami zacząć znaczyć jej szyję. — Pewnie i tak zaraz będziemy musieli wstać — dodał, przesuwając się na jej ramię, by dalej wodzić ustami po ciepłej skórze, acz na myśl o wstaniu jęknął cicho, bo na pewno miały mu się trząść nogi.
JEROME MARSHALL 💛💛💛
— Widziały gały co brały — odparł przekornie, skarcony za własne gadulstwo i uśmiechnął się pod nosem, a kiedy Charlotte obróciła się przodem do niego, poprawił się nieco, by następnie odgarnąć rude kosmyki z jej twarzy. Nie spuszczał przy tym wzroku z wpatrujących się w niego zielono-brązowych tęczówek, co spowodowało, że znowu wyraźniej poczuł bijące w piersi serce, jakby to ożywiało się za każdym razem, kiedy tylko miał okazję spojrzeć wprost w oczy ukochanej. Przysłuchiwał jej się uważnie, kiedy mówiła, a z jej każdym kolejnym słowem uśmiech błąkający się na jego ustach stawał się coraz szerszy.
OdpowiedzUsuńNie odpowiedział jej, a raczej nie zrobił tego w werbalny sposób. Wpatrywał się w nią tylko z tym niegasnącym uśmiechem i nawet parsknął krótko, kiedy wspomniała o tym, że była zbyt napalona, a po kilku kolejnych uderzeniach tłukącego się w piersi serca, które od ogromu uczuć zdawało się zacząć mu realnie ciążyć, przysunął się jeszcze bliżej i po prostu ją pocałował. Mocno, głęboko, z przekonaniem i bez zastanowienia, co ewidentnie mówiło o tym, że Charlotte Lester była tylko jego. W pewnym momencie nawet podźwignął się na łokciu i pochylił nad kobietą, nie przerywając intensywnego pocałunku.
Skłamałby, gdyby powiedział, że nigdy się nad tym nie zastanawiał – nad tym, co by było, gdyby wtedy dali sobie szansę. Gdyby nie postawili na rozsądek, a poryw serca, choć w tamtym momencie raczej podrygi pożądania? Nie przepadał za gdybaniem, ale w swojej głowie parokrotnie rozważył scenariusz inny od tego, który ostatecznie podyktowało im życie, lecz czy mógł przy tym powiedzieć, że żałuje? Nie chciał postrzegać tego w ten sposób. Wolał myśleć, że tamten moment w klubie był nieodpowiedni; że to jeszcze nie był ich czas i miejsce. Za to teraz? Teraz najbliższe lata miały należeć tylko i wyłącznie do nich.
Gdyby nie zmęczenie, żadne z nich nie wykazałoby się choćby odrobiną silnej woli, która po tym pocałunku z ledwością doszła do głosu. Musieli jednak podźwignąć się z pomiętej pościeli i opuścić zacisze sypialni, by zmierzyć się z rzeczywistością, która w ich przypadku malowała się wyłącznie w ciepłych barwach. Gorący prysznic tylko bardziej rozespał wyspiarza, więc pod koniec brania natrysku ten potraktował ciało strumieniem zimnej wody, co skutecznie go rozbudziło i przytępiło zmęczenie. Ubrany w szare, dresowe spodnie i zwykły t-shirt (ponieważ jego świąteczny sweter z reniferem walał się gdzieś pod choinką), wyszedł z łazienki i wtedy dosłyszał dochodzące z dziecięcego pokoju dźwięki. Nie mogąc się powstrzymać, podkradł się pod drzwi i przystanął w progu po to tylko, by w milczeniu obserwować kręcącą się po pokoju Charlotte z Aurorą na rękach. Mógłby przyglądać się im długo, do końca świata i o jeden dzień dłużej, gdyby to Rory nie zdradziła jego obecności. Roześmiana w ramionach mamy, w pewnym momencie dostrzegła stojącego w drzwiach mężczyznę i natychmiast zareagowała na jego widok.
— Da-da! — oznajmiła głośno, wyciągnąwszy w jego stronę rączki. Zdawała się mówić z pełną świadomością i premedytacją, w ten sposób po raz pierwszy określając dobrze jej znanego człowieka. — Da-da! — powtórzyła dobitnie, odrobinę niecierpliwie i poruszyła rączkami, wyginając się w jego stronę, podczas gdy dotychczas wsparty o framugę Marshall aż się wyprostował.
— Czy ona właśnie…? — rzucił szeptem. To, że począwszy od wczorajszego wieczora, aż do teraz nie dostał jeszcze zawału, było tylko świątecznym cudem, bowiem jego serce znowu poderwało się do szaleńczego biegu.
— DA-DA! — Aurora za to najwyraźniej zamierzała postawić na swoim, bo teraz nieomal krzyknęła, co było dla wyspiarza jak kubeł zimnej wody. Ten na trzęsących się nogach – co było spowodowane już nie tylko bezsenną nocą – podszedł do rudowłosej i wyjął z jej rąk wyrywającą się ku niemu córkę. Kiedy tylko dziewczynka znalazła się na rękach u taty, przytuliła się do niego, wyraźnie zadowolona z tego, że osiągnęła swój cel. Jerome natomiast… Cóż… Kurczowo tulił dziewczynkę do siebie, ponad jej główką spoglądając na Charlotte i walczył przy tym z nieznośnym uściskiem w gardle, który sprawił, że jego oczy zaszkliły się wyraźnie. Wypuścił drżący, wstrzymywany dotychczas oddech i przytrzymawszy Aurorę jedną ręką, drugą sięgnął ku jeszczepannie Lester i przyciągnął ją do siebie, by następnie przycisnąć wargi do jej czoła.
Usuń— Moje dziewczyny — szepnął, bo tylko na tyle pozwalało mu ściśnięte gardło i wolną ręką objął Lottę, przez co trwali w uścisku wszyscy troje. — Tylko moje.
JEROME MARSHALL 💛💛💛
Jak miał gdybać o przeszłości, kiedy teraźniejszość miała tyle do zaoferowania? Stał na środku pokoju, jedną ręką przytrzymując przytulającą się do niego Aurorę, a drugą obejmując Charlotte i wciąż pozostawał pod wpływem sceny, która rozegrała się w przeciągu niespełna minuty. Bo to, że otworzył się na własne emocje oraz uczucia i przyznał się do tego, że traktował rudowłosą dziewczynkę jak własną córkę nijak nie miało się do tego, kiedy to sama Rory dobitnie stwierdziła ten fakt, domagając się właśnie jego uwagi, czemu przed chwilą dała wyraz. Właśnie ona, dziecko, które stwierdziło i nazwało oczywistą dla niego oczywistość, bez zawahania, za to z przekonaniem i zniecierpliwieniem definiując jedną z najbliższych jej osób i na zawsze określając jej miejsce w swoim życiu. Teraz to dopiero nie było odwrotu, prawda? Bo Jerome, gdyby miał jeszcze jakieś wątpliwości czy obawy – które zostały rozwiane dawno temu – nie mógłby jej odmówić.
OdpowiedzUsuń— Bardzo — przytaknął tylko krótko, nadal woląc nie ryzykować wyrzuceniem z siebie większej ilości słów, ponieważ drżący głos mógłby go zawieźć. Zamiast tego jeszcze na chwilę mocniej przygarnął do siebie swoje dziewczyny i lekko, jakby z niedowierzaniem pokręcił głową. Nie chciał rozpamiętywać przeszłości, ale jeszcze jakiś czas temu nie tak wyobrażał sobie swoją przyszłość i postrzegał ją raczej w ponurych barwach, jeśli w ogóle zakładał, że jakaś przyszłość na niego czekała. Dziś nie wiedział, czym zasłużył sobie na tyle prezentów od losu, ale nie zamierzał wybrzydzać i kręcić na nie nosem, wręcz przeciwnie, rozpierała go wdzięczność, której nie był w stanie opisać.
Kiedy zeszli na dół, Jerome przystanął na widok śpiącego na kanapie Christophera, a następnie parsknął cicho. Czyżby w nocy znowu dali mu aż tak bardzo popalić? I to naprawdę nie motywowało go do szybszego znalezienia własnego lokum? Niesłychane. Rozbawiony tą myślą, parsknął raz jeszcze, jednocześnie z zainteresowaniem obserwując poczynania zakradającej się Lotty. Oczywiście dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że to inne aspekty wpływały na fakt, iż młodszy brat kobiety nadal z nimi mieszkał. Znalezienie mieszkania w przystępnej cenie, które jednocześnie nie byłoby ruderą i nie było położone w najgorszej dzielnicy graniczyło niemalże z cudem, ale kto wie, może i Christopher będzie mógł liczyć na swój świąteczny cud i szczęście się do niego uśmiechnie? Nie, żeby rudowłosy mężczyzna przeszkadzał wyspiarzowi. Dogadywali się zaskakująco dobrze, a i wspólne mieszkanie okazało się całkiem bezproblemowe, czego w pierwszym momencie, kiedy prawda wyszła na jaw, chyba nikt się nie spodziewał.
Zaśmiał się już otwarcie, ale jednocześnie nakrył dłonią ucho wciąż trzymanej na rękach Aurory i lekko docisnął jej główkę do swojej piersi, chcąc oszczędzić dziewczynce potoku niecenzuralnych słów, jaki mógł paść z ust jej wujka. Na szczęście młody mężczyzna się opamiętał i wyspiarz przestał obawiać się, że drugim słowem, które padnie z ust jego córki, będzie przekleństwo. Zaczął krążyć po salonie i uchylił przeszklone drzwi na ogródek, z czego Biscuit chętnie skorzystał, a jednocześnie kątem oka cały czas obserwował poczynania rudowłosej i uśmiechnął się, spostrzegłszy, jak ta sprytnie chwali się pierścionkiem. Poniekąd wciąż nie dowierzał, że wczorajszego wieczora kobieta została jego narzeczoną, jakby ostatnie kilkanaście godzin było tylko pięknym snem. Snem, z którego nigdy nie zamierzał się obudzić.
— Mieliśmy całkiem niezły powód — odparł na uwagę Chrisa, zupełnie niezrażony i zaśmiał się krótko. W końcu to on był u siebie i nie zamierzał się krępować. Zresztą, nawet gdy on i Charlotte nie byli u siebie, zazwyczaj nie trzymali rąk przy sobie, o czym świadczył chociażby ich krótki urlop na Barbadosie.
— A teraz przydaj się na coś, a ja zajmę się śniadaniem — stwierdził i podał Aurorę Christopherowi. Ta nie protestowała i nie miała nic przeciwko znalezieniu się na rękach u wujka, który z tego powodu na chwilę musiał przerwać tańce z Charlotte, ale dzięki temu Jerome mógł ruszyć do kuchni i zająć się przygotowywaniem śniadania oraz hektolitrów kawy. Po wyczerpującej nocy brakowało mu energii i czuł, że jeśli szybko nie uzupełni deficytu spalonych kalorii, to jeszcze będzie miał zakwasy, dlatego przygotował dla każdego po omlecie z trzech jajek, ze szczypiorkiem i przyjemnie roztopionym w środku serem, a do tego ogarnął górę tostów. Wybrał też trzy największe kubki, jakie tylko mieli w szafce, tak aby każdy z domowników mógł poratować się solidną porcją kofeiny. W końcu również Chris miał niełatwą noc, prawda?
UsuńKilka kolejnych dni minęło w ekspresowym tempie, a to oznaczało, że ostatniego dnia roku Jerome i Charlotte mogli w pełni oddać się przygotowaniom do sylwestrowej zabawy. Marshall odrobinę żałował, że nie mieli spędzić tego dnia z Aurorą i odrobinę obawiał się o to, czy dziewczynka nie przestraszy się huku fajerwerków, ale też nie był tym rodzicem, który miał do przesady panikować i bez większego żalu miał opuścić wieczorem mieszkanie, zostawiwszy córkę pod opieką Christophera, który wydawał się wyjątkowo zadowolony z tego, w jaki sposób miał spędzić dzisiejszy wieczór. Spróbowałby nie!
Impreza w hotelu The Times Square EDITION miała rozpocząć się o godzinie dwudziestej, przez co – zważywszy na typowo nowojorskie korki, które w Sylwestra zapewne osiągną szczytowe rozmiary – z mieszkania musieli wyjechać już o dziewiętnastej, tym bardziej, że musieli dostać się do ścisłego centrum miasta. Wiedząc, że ten dzień dla wszystkich będzie gorączkowy, Jerome zamówił taksówkę już z kilkudniowym wyprzedzeniem i teraz, na kilkanaście minut przed umówioną godziną odbioru, czekał na Charlotte u dołu schodów. Ubrany w czarny smoking, prezentował się nienagannie, lecz nie miał wątpliwości co do tego, kto zawojuje ten wieczór i czekał na narzeczoną lekko poddenerwowany, co najmniej tak, jakby byli w liceum i wybierali się na bal maturalny. Tym bardziej, że rudowłosa kobieta uparła się, aby Jerome wcześniej nie oglądał jej sukienki i skoro była tak zawzięta i zdecydowana w tym temacie już teraz, to co dopiero przed ślubem…?
JEROME MARSHALL 💛🎉💛🎉💛
Wideokonferencja musiała odbyć się również z rodziną Marshallów, a że ci byli znacznie liczniejsi i żaden z jej członków nie przebywał obecnie w Nowym Jorku, to z ledwością wszyscy mieścili się na niewielkim ekranie laptopa. W zasadzie na pierwszym planie widoczni byli tylko rodzice Jerome’a oraz jego babcia, z tyłu natomiast co rusz migały to głowy bliźniaków, to Thiana, to Ivany, która wpadła na obiad. Wyspiarz cieszył się, że miał do dyspozycji młodsze pokolenie, które nie miało problemów z posługiwaniem się dobrodziejstwami oferowanymi przez współczesną technologię, ponieważ w innym przypadku oglądałby rodziców oraz babcię tylko od święta. Ponieważ jednakże Gian oraz Diego zawsze byli pod ręką, to oni usadzali Monique, Abisaia i Yamilę przed ekranem oraz akceptowali połączenie, dzięki czemu również osoby zgromadzone w Rockfield mogły wyrazić zarówno swoje zaskoczenie, jak i podziw dla pierścionka, który spoczął na palcu rudowłosej.
OdpowiedzUsuńI tak jak Jerome cieszył się, że mogli podzielić się radosną nowiną z rodzinami, tak jeszcze bardziej cieszyła go wizja zamknięcia się w ich osobistej bańce wypełnionej szczęściem, co miało nastąpić jeszcze tego wieczora, w ostatni dzień starego roku.
Czekając na Charlotte, nie mógł nie rozmyślać o zeszłorocznym Sylwestrze, przez co jego serce znowu przyspieszyło bieg, a ciało zalało przyjemne ciepło. Gdyby nie gęsty, ciemny zarost przykrywający w większej części jego policzki, pewnie z wypiekami wspominałby wydarzenia tamtej nocy, a tak reakcje jego ciała przynajmniej częściowo skrywała zadbana broda. Jednocześnie nie mógł nadziwić się temu, że zarówno wtedy, jak i teraz czuł się jak zakochany szczeniak, który z ledwością nad sobą panował, zarówno w sferze emocjonalnej, jak i tej cielesnej. Kiedy tylko przyszła pani Marshall pojawiała się w polu jego widzenia, cały świat przestał istnieć. Liczyła się tylko ona, a to, jak dodatkowo właśnie nazwał ją w myślach sprawiło, że tylko zakręciło mu się w głowie i wcale nie potrzebował do tego licznych kieliszków szampana, jakie pewnie mieli dzisiaj wypić.
Poruszenie u szczytu schodów sprawiło, że zadarł głowę, a kiedy tylko jego oczom ukazała się gotowa do wyjścia Lotta, mocniej zacisnął palce na poręczy i głośno przełknął ślinę. Urzeczony obserwował, jak powoli i ostrożnie pokonywała kolejne stopnie, dając się oczarować każdemu jej ruchowi. Wieczorowa suknia eksponowała każdy atut jej ciała, a makijaż i fryzura podkreślały nietuzinkową urodę. W pewnym momencie Jerome przyłapał się na tym, że wstrzymuje powietrze i kiedy Angielka zatrzymała się przed nim, wypuścił drżący oddech.
— Wyglądasz zjawiskowo — powiedział, nie potrafiąc oderwać od niej roziskrzonego spojrzenia, a potem jak prawdziwy dżentelmen ujął jej dłoń i ucałował jej wierzch. Niczego sobie nie robiąc z obecności Christophera, delikatnie przyciągnął ją bliżej siebie i nie puszczając jej dłoni, którą wciąż trzymał uniesioną, najpierw wspomnianą dłoń przycisnął do swojej piersi, a później złapał ją w tali i sprawił, że ich ciała się zetknęły.
— Mówiłem już, że mamy na noc zarezerwowany apartament? — tchnął wprost do jej ucha jak słodką obietnicę, z ledwością powstrzymując się przed tym, by przerzucić ją sobie przez ramię i zanieść wprost do sypialni. Opamiętał się jednakże i odsunąwszy się, obdarzył ją przelotnym uśmiechem, by wreszcie zwrócić się w stronę Christophera.
— Póki jesteśmy tacy ładni, poprosimy pamiątkowe zdjęcie — zwrócił się do rudzielca i wręczył mu swoją komórkę. Chris pstryknął im kilka fotek, a że do przyjazdy taksówki mieli jeszcze parę minut, to skończyło się na tym, że całą czwórką robili sobie roześmiane selfie. Do porządku przywołało ich ponaglające trąbienie, przez co Jerome pomógł Charlotte ubrać płaszcz, nim zarzucił swój własny. Nie chciał, by poirytowany taksówkarz odjechał im sprzed nosa, ponieważ pewnie nie był to jego jedyny kurs tego wieczora.
Na zewnątrz było chłodno, ale wyspiarz zdawał się nie zwracać na to uwagi. Przepuścił rudowłosą w drzwiach, a później ruszył przodem, by otworzyć przed nią drzwi taksówki. Kiedy kobieta usadowiła się w środku, obszedł samochód i zajął miejsce na tylnej kanapie obok niej, gdy zaś jego pasażerowie byli gotowi do drogi, kierowca ruszył z miejsca.
Usuń— Moja narzeczona — mruknął gardłowo, wpatrzony w nią jak w obrazek i dłoń położył na smukłym udzie, które wychylało się z głębokiego rozcięcia sukni. — Taka piękna — dodał, nieco mocniej zacisnąwszy palce na jej skórze. — Przeszłaś dziś samą siebie, wiesz? — rzucił, co zresztą widać było w jego spojrzeniu, w którym zachwyt mieszał się z lubieżnością. A żeby dać poparcie swoim słowom, Jerome cofnął rękę i ujął dłoń rudowłosej, po to tylko, by niepostrzeżenie poprowadzić ją na swoje krocze, przez co kobieta bez wątpienia mogła wyczuć, jak na jej widok zareagowało jego ciało. I choć ciemne wnętrze taksówki wiele skrywało, Marshall zaraz cofnął jej rękę, by przypadkiem nie gorszyć pana taksówkarza, który, choć skupiony na drodze przed nimi, mógł zerknąć na swoich pasażerów we wstecznym lusterku.
JEROME MARSHALL 💛🎉😈💛🎉😈
Charlotte podobała mu się w tym eleganckim wydaniu bardziej niż przypuszczał i tak jak był zachwycony narzeczoną, tak po ubraniu smokingu również na swoje odbicie w lustrze spojrzał z przyjemnością. W końcu nie co dzień mieli okazję się tak wystroić, bo o ile – mimo tego, że posiadali małe dziecko – udawało im się wychodzić stosunkowo często, nigdy nie były to wydarzenia, które pozwalały im na wybranie oraz założenie takich strojów. I choć ten Sylwester miał się znacząco różnić otoczką od zeszłorocznego, spędzonego w głośnym klubie, to niektóre elementy miały pozostać te same i towarzyszyć im chyba już co roku, choćby jak te gorące i pożądliwe spojrzenia, które pomiędzy sobą wymieniali.
OdpowiedzUsuńI czy przypadkiemto jedno zdjęcie z sesji nie nadawało się idealnie na media społecznościowe, by mogli całemu światu obwieścić radosną nowinę?
Gdy znaleźli się w taksówce, myśli Marshalla tylko pobieżnie krążyły wokół dzisiejszego wieczora i wystawnego bankietu organizowanego z tej okazji przez hotel. Wejściówki na to wydarzenie do tanich nie należały, ale dla takich widoków i atrakcji, jakie rudowłosa prezentowała mu na tylnej kanapie, mógłby zapłacić choćby i dziesięć razy więcej. A należało podkreślić, że do takich wniosków doszedł ledwo po tym, jak kobieta cmoknęła go w ucho, bo to, co nastąpiło później, nawet nie przyszło mu do głowy… Jeszcze niczego się nie spodziewał, kiedy Lotta poprosiła kierowcę o zamknięcie okienka, które umożliwiało im kontakt z nim. Ot, pewnie chciała tym sposobem zapewnić im odrobinę więcej prywatności, co było zrozumiałe. Kiedy jednak płynnym, wyćwiczonym ruchem pozbyła się bielizny, wyspiarza oblała niespodziewana fala gorąca, a wypukłość w spodniach, z którą zresztą przed sekundą sam zapoznał narzeczoną, tylko bardziej się uwidoczniła. Nie zdążył choćby sapnąć ni to z zachwytu, ni to z zaskoczenia, kiedy Angielka usiadła na nim okrakiem i niecierpliwie zaczęła manipulować dłońmi przy jego rozporku. Jerome patrzył na nią nieco z dołu, szczerze zadziwiony, lecz również pełen uznania dla tego odważnego kroku, na który panna Lester się zdecydowała i z tego wszystkiego z ledwością odwzajemnił jej zachłanny pocałunek.
Nie potrafiąc się powstrzymać, zaśmiał się krótko, kiedy kobieta dobitnie poprosiła go o pomoc. Nie zamierzał jednak protestować – nie w sytuacji, kiedy odkąd ją zobaczył, myślał tylko o jednym. Sprawnie uporał się z zapięciem spodni, rozchylił je i zsunął niżej bokserki, a następnie wolną dłonią złapał rudowłosą za biodra i dosunął ją do siebie, przez co już w następnej sekundzie płynnym ruchem znalazł się w jej wnętrzu i jęknął gardłowo niemalże wprost w jej usta, kiedy tylko poczuł, jak bardzo była na niego gotowa. Wciąż przytrzymując ją przy sobie, drugą ręką sięgnął do rudych pukli i zacisnąwszy palce tuż przy samej skórze głowy, lekko pociągnął je w dół, przez co Lotta zmuszona była odchylić głowę.
— Będziesz niegrzeczną żoną — stwierdził ochryple, ciepłym i rozedrganym oddechem omiatając odsłoniętą szyję kobiety. To powiedziawszy, mocniej zacisnął palce na jej biodrze i skłonił ją do poruszenia się, do czego zresztą specjalnie i tak nie musiał jej zachęcać. Obydwoje aż za dobrze wiedzieli, czego w tym momencie chcieli i żadne z nich nie zamierzało używać półśrodków do osiągnięcia celu.Fakt, że znajdowali się w poruszającej się taksówce, odziani w eleganckie stroje i dopiero zmierzali na sylwestrową imprezę tylko potęgował doznania. Jerome już wcześniej czuł palące napięcie w podbrzuszu i teraz kwestią minut pozostawało, aż to zostanie uwolnione. Jedną ręką nieustannie dociskał Charlotte do siebie, drugą błądził po jej ciele, podczas gdy jego usta to skradały jej kolejne, chaotyczne pocałunki, to błądziły po odsłoniętej szyi i dekolcie. Im jednakże bliżej był spełnienia, z tym większą trudnością przychodziło mu trzeźwe myślenie.
W końcu wsparł głowę o zagłówek, pozwalając, by spomiędzy jego warg uciekały chrapliwe oddechy i to zaciskał powieki, to zamglonym wzrokiem łowił spojrzenie ukochanej, aż wreszcie, z kolejnym ruchem jej bioder, doszedł głośno, nie przejmując się siedzącym z przodu taksówkarzem. Widział tego człowieka pierwszy i ostatni raz w życiu, więc co mu szkodziło? Orgazm był krótki, ale przetoczył się po jego ciele z obezwładniającą siłą gromu.
Usuń— Kurwa — sapnął, kiedy tylko udało mu się względnie uspokoić oddech, ze wzrokiem wciąż wbitym w jasną podsufitkę. Dopiero po tym podźwignął głowę i spojrzał na rudowłosą, a przy tym przesunął dłońmi po jej nagich udach, mocno dociskając je do gładkiej skóry. — Co ty ze mną robisz…
JEROME MARSHALL 💛😈💛😈💛
Jego klatka piersiowa wciąż unosiła się i opadała ciężko, kiedy zapinał rozporek. Nawet przy wykonywaniu tej czynności nie oderwał wzroku od narzeczonej, na którą spoglądał z niegasnącym zafascynowaniem. Serce wciąż tłukło mu się w piersi, niemalże boleśnie obijając się o żebra, a żołądek zdawał się być wywrócony do góry nogami. I choć ledwo przed chwilą jego ciałem wstrząsnął silny orgazm, wyspiarz bynajmniej nie czuł się nasycony, a wręcz przeciwnie. To zbliżenie tylko podrażniło zmysły i rozbudziło głód, który niespokojnie pełzał tuż pod jego skórą. Napięcie, które urosło pomiędzy nimi do niebotycznych rozmiarów, opadło, ale nie całkowicie i już wzbierało kolejną potężną falą, która miała roztrzaskać się o brzeg.
OdpowiedzUsuńTo, że Charlotte jak gdyby nigdy nic wróciła na swoje miejsce sprawiło, że Jerome obdarzył ją zainteresowanym, głębokim spojrzeniem. Świadomość, że tylko oni (i może niektórzy przechodnie oraz taksówkarz…) wiedzieli, co przed chwilą miało miejsce tylko potęgowała ulotność chwili, a jednocześnie sprawiała, że powstała pomiędzy nimi tajemnica, która miała kryć się w ich spojrzeniach już przez cały wieczór.
— Pełne? — powtórzył za rudowłosą i zręcznie pochwycił jej dłoń, a następnie ucałował jej grzbiet, co tego wieczora prawdopodobnie miał robić często. Zresztą odkąd wsunął pierścionek zaręczynowy na jej palec, tym częściej i chętniej sięgał po jej rękę, by spleść ze sobą ich palce. — To już niczym mnie nie zaskoczysz, jak założę ci obrączkę? — spytał, wyginając kąciki ust w prowokującym uśmiechu. Podejrzewał, że na to stwierdzenie Lotta może mu zgrabnie odpyskować, ale ani trochę mu to nie przeszkadzało. — A może sam mam jakieś dodatkowe funkcje? — zażartował i zabawnie poruszył brwiami.
Nim zdążyła się odsunąć po wyszeptaniu tego wyznania do jego ucha, odwrócił głowę i skradł jej pocałunek. Mocny i głęboki, taki który nie pozostawiał wątpliwości, że odwzajemniał jej uczucia i pragnienia, jakby jeszcze nie było to oczywiste. Już do końca trasy nie puścił jej dłoni, którą trzymał w swoich.
Na miejsce dojechali po kolejnych piętnastu minutach, przez co pod hotelem The Times Square EDITION zjawili się stosunkowo wcześnie, bo już dwadzieścia minut przed dwudziestą. Ich kierowca z trwogą otworzył okienko, o zamknięcie którego wcześniej poprosiła Angielka i nawet niespecjalnie ukrywał się z tym, że odetchnął z ulgą, kiedy spostrzegł, że jego pasażerowie zajmujący tylną kanapę siedzą od siebie w przyzwoitej odległości. Ponieważ Jerome zapłacił za kurs z góry, teraz tylko uprzejmie podziękował za dowiezienie ich na miejsce. Tak jak wcześniej otworzył dla panny Lester drzwi, tak teraz wysiadł pierwszy i uczynił to samo, a także podał jej rękę, by pomóc jej wysiąść. Przez zaaferowanie pojawieniem się w docelowym miejscu imprezy, a także sobą nawzajem, obydwoje zapomnieli, że na podłodze pozostały koronkowe majtki, które w pewnym momencie ich podróży okazały się zbędne.
Kiedy zmierzali ku wejściu, wyspiarz użyczył ukochanej ramienia. Zaraz za przeszklonymi drzwiami powitał ich mężczyzna z obsługi, który sprawdził ich wejściówki, a następnie pokierował ich do znajdującej się na parterze szatni i dalej, na wyższe piętro, gdzie znajdowała się sala balowa. Po zostawieniu płaszczy u szatniarza, skierowali się do windy i Jerome trzymał ręce przy sobie tylko dlatego, że w kabinie znajdowali się wraz z nimi inni goście zmierzający na przyjęcie.
Wysiedli na dwudziestym piętrze, gdzie znajdowała się najbardziej atrakcyjna część hotelu – przeszklona, zazieleniona sala wraz z tarasem, które przywodziły na myśl kawałek dżungli w środku miasta, a wysokie okna i wyjście na wspomniany taras gwarantowały wspaniałe widoki na miasto, które dzisiejszej nocy miało nie położyć się spać. Już na wejściu zostali przywitani kieliszkami szampana, a także pokierowani do zarezerwowanego przez bruneta stolika. Wieczór miał zacząć się od kolacji, a z racji tego, że goście dopiero się schodzili, obsługa jeszcze nie serwowała zaplanowanych na ten dzień dań. Kiedy szli ku wskazanemu miejscu, mogli dostrzec obszerne pomieszczenie urządzone z prawdziwym przepychem. W jednej jego części znajdował się imponujący bar, za którym kilku barmanów już serwowało wymyśle drinki. Ciężkie meble wraz z zieloną roślinnością nadawały temu wnętrzu niepowtarzalny klimat, jakiego próżno było szukać w innych częściach miasta.
UsuńIch dwuosobowy stolik znajdował się w jednej z wnęk przy wysokich oknach. W tej części lokalu znajdowało się jeszcze kilka stolików, oddzielonych od innych przepierzeniem z roślin. Dalej można było znaleźć drogę na przygotowany specjalnie na tę okazję parkiet. Jerome odebrał od Lotty jej kieliszek, odstawił go wraz ze swoim na blat stolika i odsunął dla niej krzesło – nic nie mógł poradzić na to, że chyba pod wpływem założonego smokingu wyszedł z niego prawdziwy dżentelmen. Poza tym jak nie mógł obskakiwać takiej kobiety jak Charlotte? Jeśli nie on, na pewno znalazłby się inny chętny; Marshall dostrzegł, że kiedy tylko przekroczyli próg sali, rudowłosa zwróciła na siebie uwagę większości mężczyzn. Po tym, jak Angielka usiadła, również on zajął miejsce i choć najpiękniejsze widoki miał przed sobą, na kilka chwil zwrócił twarz ku oknu.
— Podoba ci się? — spytał, tak po prostu, kiedy już wrócił spojrzeniem do ukochanej i posłał jej lekki uśmiech. — Pamiętasz, jak mówiłem, że planowałem oświadczyć się w Sylwestra? — zapytał jeszcze. — Zaplanowałem wszystko tak, żeby nawet wystrój pasował pod kolor pierścionka — zażartował ze śmiechem, nawiązując do wszechobecnej zieleni i szmaragdowego oczka, choć po prawdzie był to czysty przypadek.
JEROME MARSHALL 💛💛💛
Uśmiechnął się do siebie, kiedy spostrzegł, jaką reakcję wywołało u Charlotte pojawienie się w miejscu, w którym mieli spędzić dzisiejszy wieczór. Zresztą nie mógłby przegapić tego, jak rudowłosa się zachwyciła, skoro odkąd tylko zobaczył ją na schodach jeszcze w ich mieszkaniu, nie potrafił oderwać od niej wzroku. Nie skomentował kwestii pieniędzy i nie pozwolił sobie na to, by jego myśli zbłądziły w tym kierunku. Wolał skupić się na wprowadzeniu narzeczonej do środka i obserwowaniu, jak ta chłonie każdy detal wystroju, odkąd tylko przekroczyli próg The Times Square EDITION, a jego serce rosło, kiedy mógł obserwować ją taką zadowoloną i szczerze zachwycą oraz urzeczoną wybranym przez niego miejscem. Gdyby mógł, skradłby dla niej gwiazdkę z nieba, ale że nie posiadał takiej mocy, musiał skupić się na zapewnieniu jej bardziej przyziemnych atrakcji, co też czynił z prawdziwą przyjemnością.
OdpowiedzUsuń— Cieszę się, że ci się podoba — odparł szczerze, przyglądając jej się z niegasnącym uśmiechem, a kiedy wspomniała o odblokowywaniu nowych funkcji, zaśmiał się dźwięcznie. — Ale tylko na poziomie narzeczeńskim — zastrzegł i uniósł przy tym palec wskazujący dla podkreślenia wagi swoich słów, a także zabawnie poruszył brwiami. Jednocześnie mocniej zacisnął palce na dłoni Angielki, tej, którą kobieta wcześniej do niego wyciągnęła, by spleść ze sobą ich palce ponad blatem stolika. On również nieczęsto odwiedzał eleganckie lokale, ponieważ te najzwyczajniej w świecie nie były na jego kieszeń. Oczywiście zdarzało mu się chodzić do restauracji, gdzie nie wypadało pokazać się w dresowej bluzie i dżinsach, ale na pewno nie były to lokale z rodzaju tych, gdzie butelka wina kosztowała całą jego wypłatę. Tutaj natomiast… Marshall wolał nie zastanawiać się nad tym, ile musiał kosztować choćby szampan, który podano im przy wejściu. Poza tym, wszystko wliczone było w cenę wejściówek, a on nie zamierzał zaprzątać sobie głowy cenami z kosmosu – gdyby raz do roku nie było go stać na podobną przyjemność, zwyczajnie by sobie na nią nie pozwolił, tymczasem on i Charlotte mogli korzystać z uroków życia, które na co dzień mimo wszystko pozostawało poza ich finansowym zasięgiem.
Również Jerome zdecydował się na mięsne menu, a przy wyborze wina skorzystał z polecenia kelnera, ponieważ daleko mu było do konesera i nie miał pojęcia, który z trunków będzie pasował do kolacji. Kelner stanął na wysokości zadania, od razu proponując butelkę, która powinna zadowolić ich kubki smakowe oraz dopełnić serwowane przez kucharza dania. Młody mężczyzna przypomniał im przy okazji, że kolacja nie była jedynym posiłkiem i podczas trwania przyjęcia miały być serwowane przekąski, a po północy kolejny ciepły posiłek, tak by goście mieli siły na zabawę do białego rana.
Kiedy kelner opuścił ich stolik, przeniósł spojrzenie na Charlotte i parsknął krotko w pierwszym odruchu na jej słowa.
— Przed — odparł natychmiast, bez chwili zawahania. — Mogę postawić na to wszystkie moje oszczędności — dodał, a potem przesunął wzrokiem po sylwetce Lotty i pokręcił głową. — A gdybyś zamierzała zrobić mi na złość, i tak postawiłbym na swoim — stwierdził i wyprostował się bardziej nie tyle na krześle, co obitym skórą fotelu, który jednak nie był zbyt ciężkim meblem i siedziało się w nim wygodnie. W końcu Jerome chyba już wystarczająco wiele razy udowodnił, na co go stać, prawda?
Przechylał właśnie kieliszek z szampanem, którego nie zdążył jeszcze opróżnić, kiedy Angielka odezwała się dość zagadkowo. Najpierw wyspiarz zmarszczył brwi i odstawiwszy pusty kieliszek, spojrzał na nią pytająco. Dopiero kiedy przełknął szampana – i całe szczęście dla niego, że stało się to właśnie w tym momencie – połączył przysłowiowe kropki i wyszczerzył zęby w szerokim, bezczelnym uśmiechu.
— Będziemy musieli uważać, żeby cię nie przewiało — zażartował, a wizja tego, iż pod tą cholernie seksowną sukienką przyszła pani Marshall nie miała bielizny sprawiła, że Jerome znowu mógłby chwycić dłoń kobiety i pokazać jej, do jakiego stanu go doprowadzała. Tym razem jednak znajdowali się za daleko od siebie, by trzydziestolatek mógł pozwolić sobie na podobną poufałość i tylko pokręcił głową, zagryzając przy tym wargi.
UsuńKilka minut po godzinie dwudziestej, kiedy większość gości już znajdowała się na miejscu, po sali rozpierzchli się kelnerzy, każdy z naręczem talerzy. Przez to pod nosy Charlotte oraz Jerome’a szybko trafiły przystawki, po nich zaś danie główne i deser. Dania prezentowały się jak małe dzieła sztuki, a smakowały wybornie! Brunet rozpływał się nad każdym kęsem i choć nie potrafiłby powtórzyć żadnej z wymyślnych nazw, jakimi tutejszy kucharz ochrzcił swoje potrawy, był przekonany, że nie jadł niczego lepszego w całym swoim życiu. Przyjemnie najedzony, ale nie przejedzony, sięgnął po kieliszek z winem, które rzeczywiście pasowało idealnie do posiłku i upił kilka łyków, spłukując z języka słodki smak deseru.
Nim zjedli i odsapnęli po jedzeniu, minęła godzina, którą spędzili na spokojnej rozmowie i wymienianiu się wcale nie tak spokojnymi spojrzeniami. W momencie, w którym ich stolik został uprzątnięty niemal do czysta – zostały tylko kieliszki na wino oraz butelka w wiaderku z lodem, szklanki na wodę oraz talerzyki, najpewniej na przekąski – pomieszczenie wypełniła głośniejsza, ale spokojna muzyka. Choć organizatorzy przedsięwzięcia byli na to gotowi, gości nie trzeba było zachęcać do zabawy i pierwsze pary ruszyły na parkiet. Również Marshall wstał od stolika, a następnie nachylił się ku rudowłosej i wyciągnął do niej dłoń.
— Pani pozwoli — zwrócił się do niej z uśmiechem, a kiedy Lotta skorzystała z zaproszenia, poprowadził ją na pakiet, gdzie kołysało się już kilka par. Nie puściwszy jej ręki, którą uniósł odrobinę wyżej, wolną dłoń przycisnął do dołu jej pleców i zdecydowanym ruchem przyciągnął kobietę do siebie, przez co dolne połowy ich ciał szczelnie się ze sobą zetknęły. Następnie, przesuwając wzrokiem po jej twarzy, poprowadził ją w spokojnym tańcu przez parkiet.
— Widziałaś, jak na ciebie patrzą? — odezwał się przyciszonym głosem i pochylił się tak, że mówił niemal wprost do jej ucha, a ciepłym oddechem muskał odsłonięta skórę. — Chyba nie było faceta, który na ciebie spojrzał, kiedy weszliśmy. Niech patrzą, tylko na tyle mogą sobie pozwolić — mruknął z pełnym satysfakcji uśmiechem, którego rudowłosa nie mogła w tym momencie zobaczyć, ale na pewno mogła wyczuć go w tonie głosu wyspiarza, który następnie przesunął wargami po odsłoniętej szyi rudowłosej, jakby w ten sposób chciał pokazać wszystkim wścibskim podglądaczom, że panna Lester należała do niego.
JEROME MARSHALL 💛💛💛
W pierwszym odruchu kontrolnie zerknął na stolik, kiedy niespodziewanie poczuł na kroczu stopę kobiety. Pieczołowicie udrapowany na blacie obrus sięgał niemalże podłogi, więc Jerome nie musiał się martwić, że postronni obserwatorzy odgadną, co dokładnie wywołało ten uśmieszek pełen zadowolenia, jaki momentalnie zagościł na jego twarzy. Dodatkowo bujna roślinność tworzyła swego rodzaju nisze, zgrabnie oddzielone od całej sali, przez co część stolików – tych możliwych do zarezerwowania po wyższej cenie, oczywiście – zdawała się być odcięta nie tylko od lokalu, ale i całego świata.
OdpowiedzUsuńNie odrywając wzroku od ukochanej, rozparł się wygodniej na swoim miejscu i mocniej rozchylił uda, jakby tym samym usłużnie oferował jej większe pole do manewru. Rudowłosa nie musiała długo czekać, by poczuć, że jej śmiałe poczynania wywołały pożądany efekt, a kiedy mocniej docisnęła stopę do jego ciała, mogła spostrzec, że Jerome zachłysnął się wdychanym powietrzem. Nagle smoking, który leżał na nim jak skrojony na miarę, choć kupiony w zwykłym sklepie, zaczął go uwierać. Szwy drapać, a zagięcia materiału cisnąć. Jego ciało oblało przyjemne gorąco, które promieniowało od pulsującego podbrzusza, a spojrzenie utkwione w rudowłosej stało się nieco nieprzytomne, mgliste.
— Jeden wieczór na pewno nam nie wystarczy — zgodził się z nią, a kiedy mówił, prawą dłonią sięgnął pod stolik. — W końcu po coś chcę być z tobą do końca moich dni — zauważył, po części żartobliwie, bo choć nie miał nic przeciwko temu, by on i Charlotte przez cały związek nigdy nie wychodzili z łóżka, to nie należało zapominać, że szczerze cenił sobie również inne zalety płynące z tego, iż postanowili się ze sobą związać.
Obserwując twarz przyszłej pani Marshall, opuszkami palców przesunął po jej kostce, a następnie smukłej łydce, sięgając tak daleko, jak tylko pozwalała mu na to aktualna pozycja. Podrażnił paznokciami delikatną skórę w zgięciu kolana i przesunął dłoń dalej, wzdłuż uda i mocniej zacisnął palce na ciepłym ciele, kiedy krawędź blatu nieco boleśnie wbiła mu się w biceps. Niemalże jęknął z zawodem, nie mogąc sięgnąć jeszcze dalej, ale wtedy przy ich stoliku zjawił się kelner z posiłkiem i wyspiarz był poniekąd zmuszony powściągnąć emocje.
Kiedy jedli, tylko cudem skupił uwagę na kolacji oraz rozmowie. Charlotte jednakże okazała się na tyle litościwa, iż nie poruszała stopą zbyt często oraz intensywnie, dzięki czemu Marshall mógł normalnie funkcjonować i tylko częściej sięgał po kieliszek z winem, by zwilżyć zasychające co rusz gardło. Zdobył się także na zaproszenie jej do tańca, co tylko stanowiło o trzeźwości jego umysłu i ciała, choć nie wątpił, że ten stan nie utrzyma się dłużej, niż było to konieczne.
Tuż po tym, jak musnął wargami jej szyję, wyprostował się i Angielka wciąż mogła zobaczyć uśmiech wywołany jej wcześniejszymi słowami. Uśmiech bezgranicznie szczery i czysty, podszyty wyłącznie pozytywnymi uczuciami i zadowoleniem wywołanym tym, co Jerome usłyszał. W takich chwilach bardziej przypominał chłopca niż dorosłego mężczyznę; pozbawionego wszelkich trosk, wolnego od kłopotów, nie znającego bólu. Niewinnego. Tak jakby Lotta w momencie potrafiła go zaczarować i wyciągnąć z niego wszystko to, co najlepsze.
— Nie? — podchwycił i lekko uniósł brwi. — Ktoś jeszcze się odważył? — spytał, a że odpowiedzią na jego pytanie było to wymowne warknięcie, to zaśmiał się krótko. Wiedział, że rudowłosa nie pozwoli innej kobiecie choćby na niego spojrzeć, a widać jedna ze znajdujących się w okolicy pań pozwoliła sobie na zbyt wiele. Z jednej strony go to bawiło, z drugiej ujmowało. Czy inne kobiety naprawdę nie widziały, jak patrzył na tę jedyną u swojego boku i gotowe były robić sobie nadzieję lub chociaż puszczać wodze fantazji?
Odruchowo skłonił ku niej głowę, kiedy poczuł to delikatne ugryzienie, a następnie wilgotny język przesuwający się po małżowinie ucha. W odpowiedzi mocniej docisnął dłoń do dołu jej pleców, przez co znaleźli się jeszcze bliżej siebie, o ile w ogóle było to możliwe. Czuł, jak biodra kobiety kręcą się tuż przy jego biodrach, jak nagie udo wysuwające się z głębokiego rozcięcia sukni ślizga się po materiale jego czarnych spodni i wiedział – wiedział aż za dobrze – że tak jak ich ciała idealnie dopasowywały się do siebie w tańcu na parkiecie, tak mogły przylegać do siebie jeszcze ściślej.
Usuń— Hm? — mruknął, kiedy rudowłosa go zagadnęła, a w obliczu jej kolejnych słów jego pytający wyraz twarzy wyglądał wyjątkowo niewinnie. Kiedy jednakże usłyszał, o co chodzi, zmieniająca się mimika aż nadto dała wyraz jego myślom. Brwi, wcześniej lekko uniesione, ściągnęły się. Rozwarte powieki przymrużyły, mięśnie żuchwy napięły się, a usta zacisnęły. Nozdrza zadrgały lekko pod wpływem mocno wydychanego powietrza, a następnie klatka piersiowa uniosła się wyraźnie od ciężkiego wdechu przez rozchylone tym razem usta.
— Jakże mógłbym ci odmówić — wymruczał, układając to zdanie tak, że nie wyszedł z roli eleganckiego dżentelmena, choć teraz była to tylko powłoka, pod która wiło się palące pożądanie. Zachowawszy pozorny spokój, po raz kolejny tego wieczora przysunął rękę narzeczonej do twarzy i nie odrywając wzroku od jej zielono-brązowych tęczówek, ucałował wierzch jej dłoni, a następnie, nie rozplątując ich palców, poprowadził ją za sobą.
Szedł spokojnie, kiedy schodzili z parkietu. Im bliżej jednakże byli wind, tym jego krok stawał się szybszy i cięższy. Wreszcie dotarli do odpowiedniej części korytarza i minęli parę, która akurat wyszła z kabiny. Jerome zablokował ręką zamykające się drzwi, a kiedy te się rozsunęły, przepuścił rudowłosą przodem po to tylko, by wejść do windy zaraz za nią i nim chociażby metalowe drzwi za nimi zaczęły się zamykać, naparł na nią i po kilku krokach docisnął do zbudowanej ze szklanej tafli ściany. Nachylił się tak, że znowu dzieliły ich ledwo milimetry, ale nie pocałował jej od razu. Łącznie trwało to sekundę, może dwie. Najpierw spojrzał na jej usta i oblizał własne, później spojrzał prosto w jej oczy, tak, jakby chciał wydrzeć wszystkie jej tajemnice, po czym znowu zwrócił spojrzenie wprost na kuszące wargi i kiedy w kabinie rozległ się cichy dzwonek świadczący o tym, że drzwi się zamknęły, pocałował Charlotte zachłannie.
Oderwał się od niej tylko na chwilę, kiedy zorientował się, że nie ruszyli w górę. Wybrał właściwy guzik odpowiadający numerowi piętra, na którym znajdował się ich pokój i wrócił do przerwanej czynności, a że wspomniane piętro było jednym z najwyższych, to jeszcze długo mógł smakować ust panny Lester, jedynych, jakie chciał w swoim życiu całować.
Wreszcie mogli wysiąść na właściwym piętrze, co, będąc tak rozgorączkowanymi, uczynili wyjątkowo chaotycznie. Jerome nie wiedział czy szukać ust ukochanej czy może jednak karty do pokoju w wewnętrznej kiszeni smokingu, więc robił jedno i drugie naraz, aż uderzył ramieniem o skrzydło z numerem zarezerwowanego apartamentu, przyłożył kartę do zamka i wszedł do środka, pociągając za sobą swoją przyszłą żonę – przeszedł go dreszcz, kiedy uderzyła go ta myśl. Pchany tym impulsem, przyciągnął rudowłosą bliżej siebie.
Nie zapalili światła, żadne z nich o tym nie pomyślało, ale apartament rozświetlały światła metropolii, wpadające do środka przez wysokie okna zajmujące jedną ze ścian, która cała była przeszklona. Wyspiarz pochwycił spojrzenie ukochanej, a potem wplótł palce w jej włosy i pochyliwszy głowę, pocałował ją mocno. W tym samym czasie jego druga dłoń prześlizgnęła się po nagim udzie, a następnie wsunęła w rozcięcie sukni i powędrowała wprost do zbiegu ud kobiety. Gdy brunet wyraźnie poczuł pod palcami, że jeszcze na parkiecie rudowłosa bynajmniej nie kłamała, jęknął głucho wprost w jej wargi tak, jakby zaraz miał postradać rozum.
JEROME MARSHALL, który z chęcią usmaży się w przygotowanym przez Charlotte kotle ❤️🔥❤️🔥❤️🔥
W momencie, w którym Charlotte zdradziła mu, czego w tej chwili pragnie, Jerome nie wiedział, czy wystarczy mu cierpliwości, aby dotrzeć wraz z nią do zarezerwowanego apartamentu. Nie miałby nic przeciwko, gdyby nieco wcześniej zboczyli z drogi i znaleźli nie tyle nawet czyjeś biuro, jak podczas zeszłorocznego Sylwestra, co choćby składzik z mopami, byle tylko mógł szybciej zetknąć swoje ciało z jej. Tylko resztki silnej woli pozwoliły mu na doprowadzenie rudowłosej aż do wind, gdzie w jednej z kabin podczas drogi na właściwe piętro nie odrywał warg od jej ust. Tego jednakże, co miało nastąpić po tym, jak weszli do pokoju, ani trochę się nie spodziewał.
OdpowiedzUsuńTo nie był pierwszy raz, kiedy panna Lester miała go zaskoczyć, lecz on wciąż zdawał się być do tego nieprzyzwyczajony. Jęknął z zawodem, kiedy mu przerwała i pociągnęła w stronę łóżka, ponieważ ostatnim, na co miał ochotę, było oddalanie się od niej choćby na milimetry. Pchnięty na materac, usiadł, poniekąd nie mając innego wyjścia i zadarł głowę, by móc swobodnie obserwować poczynania kochanki. Lotta odsunęła się od niego zgrabnie, a następnie z gracją pozbyła się widowiskowej kreacji. Stanęła przed nim naga, a jej doskonałe ciało skąpane było w cieniach rozpraszanych wyłącznie przez uliczne, chłodne światło. Nogi obute w wysokie szpilki zdawały się być jeszcze dłuższe i smuklejsze niż zazwyczaj, a sterczące nad płaskim brzuchem krągłe piersi kołysały się lekko, kusząco i zachwycająco. Drgnął, gotów do niej doskoczyć i wziąć w posiadanie zarówno to ciało, jak i ją samą, ale wtedy Angielka kazała mu nie ruszać się i uczyniła to tonem, który momentalnie zmroził jego mięśnie, mimo że całe ciało było rozpalone do czerwoności.
Jerome uniósł kącik ust w półuśmiechu, obserwując przemieszczającą się kobietę. Domyślał się już, że Lester zamierzała obdarzyć go słodką torturą, nie wiedział tylko jeszcze, jaką. Czuł pełzające pod skórą macki pożądania i mrowienie przemykające falami po jej powierzchni, czym objawiało się rosnące zniecierpliwienie. Z lekko rozchylonymi wargami, bo i jego klatka unosiła się i opadała w coraz szybszym rytmie pod wpływem ciężkich oddechów, spoglądał, jak rudowłosa chwyta krzesło i ciągnie je za sobą, by następnie ustawić mebel tuż przed nim, nie za blisko jednak. Tak, by nie mógł jej dosięgnąć.
— Kiedyś, tak… — przytaknął nieskładnie, jakby ogłupiały, bo też już nie myślał trzeźwo. Nie odrywał coraz bardziej rozgorączkowanego spojrzenia od narzeczonej i tylko gdzieś na skraju jego jaźni pojawiło się echo myśli, do czego to wszystko zmierzało, przez co głośniej przełknął ślinę, by zwilżyć nagle zaschnięte gardło. Śledził uważnie każdy jej ruch. Podążał wzrokiem za ślizgającą się po ciele dłonią, nie mogąc nie wyobrażać sobie, że to jego ręka, a kiedy rudowłosa sugestywnie rozchyliła nogi, spojrzał prosto w jej pociemniałe oczy. Dostrzegł w nich ten charakterystyczny, zadziorny i chochliczy blask, jakby Lotta rzucała mu kolejne wyzwanie, a on odruchowo zadarł wyżej podbródek, jakby tym drobnym gestem chciał dać jej znać, że je przyjmuje. Nie musiał patrzeć, by wiedzieć, w którym momencie jej palce dotknęły kobiecości, dostrzegł to po jej zmieniającym się wyrazie twarzy oraz tonie głosu.Pamiętał aż za dobrze. A teraz patrzył na nią, kiedy siedziała na krześle naprzeciwko i sama robiła to, co zazwyczaj było jego zadaniem.
— Ja pierdolę — wyrwało mu się sykliwie, kiedy szarpnął się na łóżku, a wzrok uciekł pomiędzy rozchylone uda. Nie wiedział, jaka siła przytrzymywała go na materacu, kiedy całym sobą pragnął tylko tego, by znaleźć się pomiędzy nogami kochanki i odepchnąć jej dłoń. Nie wiedział, gdzie ma podziać wzrok i to bynajmniej nie ze wstydu. Skakał spojrzeniem pomiędzy twarzą Charlotte, a pewnie poruszającymi się palcami, słuchał jęków coraz częściej ulatujących z jej ust i czuł, że coś skręca go w środku. Ucisk w podbrzuszu stał się nieznośny i kiedy Charlotte doszła, on zrobił nieomal to samo.
Czuł się jak pijany, choć nie zdążył wypić wiele. W głowie mu szumiało, oddech miał płytki i szybki, a serce tłukło się w piersi pompując krew tak szybko, że ta zdawała się palić, kiedy przepływała przez kolejne arterie. Nie do końca dowierzał w to, co się właśnie działo, jednakże nie mógł zaprzeczyć odruchom ciała i pragnieniu, które urosło do niebotycznych rozmiarów, przez co osiągnęło status niezaspokajalnego.
UsuńJak zahipnotyzowany poderwał się z materaca i podszedł do niej, kiedy wreszcie mu na to pozwoliła. Pomógł jej podźwignąć się, poprowadził ją w stronę łóżka i szczerze powiedziawszy, nawet nie spojrzał na gadżety, które wysypała na pościel z torebki.
— Na ciebie — odparł ochryple. — Tylko na ciebie.
Pozbył się pozostałych ubrań, jakby te były strzępkami nic nie wartych, wiszących na nim szmat, a następnie już nagi, zawisł nad leżącą na łóżku kobietą, wsparty na wyprostowanych ramionach. Spoglądając wprost w jej oczy, chwycił ją pod biodra jedną ręką, dosunął do siebie i wszedł w nią płynnym ruchem, niezdolny do jakiejkolwiek zwłoki. Poczuł jej ciepło, gorącą skórę przy swojej, nabrzmiałe sutki ocierające się o tors. Słodki zapach kochanki, który natychmiast go otulił. Swoim występkiem doprowadziła go do takiego stanu, że te bodźce w połączeniu z innymi sprawiły, iż wystarczyło ledwo kilka mocnych pchnięć, by zaczął szczytować, zupełnie tracąc kontrolę nad doprowadzonym na skraj ciałem. Poczuł niemalże ulgę, kiedy skumulowane napięcia opuściło jego mięśnie, spłynęło z lędźwi i podbrzusza, uwalniając się w obezwładniającym orgazmie, który otumanił jego zmysły i nim Jerome był w stanie znowu rozchylić powieki, minęła pewna chwila. Spełnienie bynajmniej nie przyniosło mu spokoju i nasycenia.
Otworzywszy oczy, przesunął spojrzeniem po twarzy Charlotte. Nawet gdyby chciał coś powiedzieć – bo przecież bywał nieznośnym gadułą – nie potrafił znaleźć słów. Stąd tylko spoglądał na kobietę, łapiąc oddech, aż ponownie zaczął poruszać biodrami i panna Lester mogła poczuć, że nie potrzebował choćby krótkiej przerwy; nie po tym, co zobaczył i czego doświadczył. Tym razem był jednakże bardziej świadomy tego, co robi. Zapatrzony w ukochaną, z uśmieszkiem błąkającym się na ustach, pochwycił najpierw jej jedną rękę i przeniósł nad głowę kobiety, a później to samo uczynił z drugą. Bez problemu złapał ją za nadgarstki i oparłszy ciężar ciała tylko na przytrzymującej ją ręce, przycisnął jej dłonie do materaca. Drugą, wolną ręką sięgnął po znajdujące się w zasięgu kajdanki, a przy tym cały czas poruszał biodrami, aż w duchu z niejakim rozbawieniem pogratulował sobie koordynacji. W następnej minucie, nieco rozbawiony, starannie przypiął ręce Charlotte do niewysokiej kolumienki znajdującej się w rogu łóżka, a unieruchomiwszy ją w ten sposób, wyglądał na niezwykle z siebie zadowolonego. Wiedział bowiem, jak bardzo rudowłosa potrafiła być niecierpliwa i jak nie na długo lubiła pozostawać bierna, tymczasem mocno ograniczył jej pole do manewru. Oczywiście gdyby zechciała, w każdej chwili mogła się uwolnić, ale Marshall miał nadzieję, że nie tak szybko popsuje mu zabawę.
Nim odsunął się całkowicie i tym samym wysunął z jej wnętrza, pocałował ją mocno. Dopiero po tym pozwolił, by pomiędzy ich ciała wdarł się nieprzyjemny chłód i sięgnął po upatrzoną wcześniej opaskę na oczy, którą delikatnie założył unieruchomionej kobiecie, a kiedy to uczynił, po prostu położył się obok, w takiej odległości, by rudowłosa nie czuła nawet ciepła bijącego od jego ciała. Obserwował ją w milczeniu tak długo, aż na jej ciele pojawiła się delikatna, gęsia skórka. Sycił oczy jej widokiem i dopiero, kiedy prześlizgnął się po każdym skrawku jej skóry, wyciągnął rękę. Po chwili, wciąż bez słowa, opuszkami palców przesunął niespiesznie od wzgórka łonowego w górę, przez brzuch i pomiędzy piersi. Na tym poprzestał i oderwał dłoń od jej skóry.
Nie minęło jednak kilka sekund, a Lotta mogła poczuć kolejne muśnięcie po zewnętrznej stronie uda. Następne na lewej piersi. Na odsłoniętej szyi. Wewnętrznej stronie nadgarstka. Prawym sutku. Podbrzuszu. Łydce. Po wewnętrznej stronie uda. Na żebrach. Rozchylonych wargach. Znowu na piersi. A w końcu również na pulsującej lekko kobiecości i choć w tym jednym miejscu wyspiarz zdecydował się pozostać na dłużej, nie przysunął się bliżej. Rudowłosa mogła czuć tylko jego palce, poruszające się początkowo wręcz leniwie, drażniące się z nią, szukające odpowiedniego rytmu i nacisku, aż jego ruchy przybrały na sile i intensywności w miarę tego, jak klatka piersiowa kobiety coraz szybciej unosiła się i opadała.
Usuń— A ty? — niespodziewanie odbił piłeczkę, odzywając się po raz pierwszy od dłuższego czasu. — Na co masz ochotę?
JEROME MARSHALL ❤️🔥❤️🔥❤️🔥
Kiedy Charlotte zwróciła uwagę na jego milczenie, nie zareagował niczym innym ponad wymownym spojrzeniem podszytym odrobiną rozbawienia. Już jakiś czas temu doszedł do wniosku, że uczuć, które żywił do rudowłosej, nie sposób było opisać prostymi słowami i często wydawało mu się, że sławetne kocham cię było niewymownie blade w obliczu tego, co naprawdę do niej czuł. Jakby to nie była miłość – nie tylko – ale coś znacznie większego; coś, co dotychczas znajdowało się poza pojmowaniem ludzkości.
OdpowiedzUsuńPanna Lester w swojej osobie łączyła wiele funkcji. Była nie tylko jego partnerką, a teraz już narzeczoną, by w najbliższej przyszłości stać się żoną. Była również jego najbliższą przyjaciółką, która rozumiała go jak nikt inny i często nawet nie musiał wypowiedzieć pojedynczego słowa, by zasygnalizować, że coś jest nie tak. Była jego kochanką; taką, dla której tracił głowę w przeciągu ułamka sekundy i przez którą spalał się w ogniu pożądania raz za razem, z ochotą poddając się słodkiemu zatraceniu. Była jego kompanem; rozrywkową towarzyszką, z którą nawet najnudniejsze popołudnie mogło przerodzić się w niezapomnianą przygodę, choćby razem robili najzwyklejszą rzecz pod słońcem. Wreszcie była matką jego dziecka, można jednak było powiedzieć, że nie z konieczności, a z wyboru i wybór, którego dokonała urastał w oczach Marshalla do najpiękniejszego wyróżnienia, jakim kiedykolwiek go obdarzono.
Była odpowiedzią na wszystkie jego pragnienia, zarówno te, z których istnienia zdawał sobie wcześniej sprawę, jak i te, o których istnieniu dowiedział się dopiero przy niej. Stała się wszystkim i czymś większym niż wszystko.
Jerome czuł satysfakcję płynącą z możliwości unieruchomienia panny Lester, a także odebrania jej jednego ze zmysłów. Badając ostrożnie jej ciało, z uśmiechem błąkającym się na ustach obserwował każdą reakcję będącą odpowiedzią na jego poczynania, a przy tym sycił oczy niesamowitym widokiem. W zimnym świetle nocy wpadającym do apartamentu przez wysokie okna prężące się ciało rudowłosej wyglądało tym bardziej kusząco oraz ponętnie. Zarysy wyżłobionych treningami mięśni stawały się ostrzejsze, uwypuklając atuty jej sylwetki, a łagodzone były przez miękkie krzywizny unoszących się od ciężkiego oddechu piersi i krągłych bioder. Wyspiarz długo badał to ciało samymi opuszkami palców, a kiedy kobieta błagalnym tonem wypowiedziała swą prośbę, nie zamierzał okazać litości.
— Jeszcze chwilę — odezwał się ochryple, głosem umęczonym wcześniejszymi doznaniami i przerwał dotychczasową pieszczotę, przez co Angielka znowu mogła poczuć obejmujący jej osamotnione ciało chłód. Tym razem jednakże nie na długo. W następnej chwili brunet poruszył się, przez co materac pod nim ugiął się, a pościel zaszeleściła. Znalazł sobie miejsce pomiędzy nogami kochanki, bynajmniej nie po to, by spełnić jej prośbę. Jak powiedział przed chwilą, jeszcze nie teraz. Zamierzał bowiem skrzętnie wykorzystać to, że rudowłosa pozostawała unieruchomiona i nagiąć jej cierpliwość do własnych potrzeb.
Pochylił się, podpierając się rękoma po bokach narzeczonej, przez co ta mogła poczuć na sobie jego ciężar. Skórę miała chłodną, co wyspiarz mógł poczuć na sobie, lecz tym razem nie zamierzał utrzymywać pomiędzy nimi niepotrzebnego dystansu. Nachyliwszy się jeszcze niżej, dosięgnął jej warg, spijając z nich przyspieszony oddech wywołany swoimi wcześniejszymi poczynaniami; sam był spokojny, znacznie spokojniejszy niż ona, choć nie spodziewał się, że tak szybko wyciszy się po tym pokazie, który miał na zawsze zapaść w jego pamięć. Wtedy, na tę myśl, kilka gorących obrazów zatańczyło pod jego przymkniętymi oczami, przez co jęknął głucho prosto w całowane wargi i mocniej wpił się w ukochane usta, lecz po kilku kolejnych sekundach przestał. Z pocałunkami zsunął się niżej, najpierw na linię żuchwy, później odsłoniętą szyję.
Znaczył jasną, delikatną skórę zarówno wargami, jak i wilgotnym językiem oraz ostrymi zębami, niespiesznie scałowując każdy centymetr skóry kobiety, na co nigdy wcześniej w towarzyszącym im pośpiechu, napędzanym kumulującym się między nimi napięciem, nie mógł sobie pozwolić. Dziś Lotta mogła się przekonać, że kiedy chciał – i kiedy jej ręce gorączkowo nie błądziły po jego ciele, a pociemniałe spojrzenie nie opowiadało bez słów, co zamierzała z nim zrobić – potrafił mieć nerwy ze stali.
UsuńDopieszczenie każdego fragmentu jej ciała sprawiało mu przyjemność, w końcu cała zasługiwała na jego wyłączną uwagę i niezmiennie od dawna cała go zachwycała. Każdy centymetr kwadratowy jej ciała, które teraz niby to niespiesznie, ale z rosnącą zachłannością badał, co dało się wyczuć, był dla niego jak drogocenny kryształ.
W ślad za wargami podążyły dłonie i podczas gdy usta pieściły jeden z sutków, druga pierś ginęła w uścisku szorstkich palców. Nie mniej uwagi poświęcił płaskiemu brzuchowi i podbrzuszu, a także pośladkom, pod które włożył dłonie, kiedy znaczył wilgotną ścieżką wewnętrzną stronę jej ud, skrzętnie omijając ten najwrażliwszy punkt, któremu więcej uwagi zamierzał poświęcić dopiero później. Przestał dopiero, kiedy na ciele Charlotte nie było takiego miejsca, którego nie dotknąłby lub nie pocałował, a on sam nasycił zmysły. Miał wrażenie, że nawet kiedy odsunął od niej dłonie, po opuszkami palców czuł miękką i ciepłą skórę. W nozdrzach kłębił się jej zapach przyjemniejszy niż najdroższe perfumy, a na oblizanych językiem wargach pozostał smak jej ciała. Zaspokojony i jakby sam tym sposobem dopieszczony, z uśmiechem, którego jeszcze nie mogła widzieć, pochylił się nad narzeczoną. Najpierw zdjął z jej oczu opaskę, którą odrzucił na bok, później uwolnił z kajdanek tylko jedną, lewą rękę i wolną obręcz zamknął z powrotem na słupku łóżka, czyniąc to z rozmysłem. Wiedział, że kiedy tylko zwróci Charlotte wolność, ta przejmie stery, a na to dzisiejszego wieczora jeszcze mieli czas.
Potem położył się obok rudowłosej i chwyciwszy ją za biodro, przekręcił ją na prawy bok. Dosunął się do niej, torsem przylgnąwszy do jej pleców, a następnie przesunął dłonią po pośladku i niżej, ku wewnętrznej stronie ud, by następnie śmiałym gestem chwycić kobietę pod kolanem i lekko unieść jedną z jej nóg. To wystarczyło, by w następnej chwili wszedł w nią, naparłszy na nią całym ciałem.
— Jestem wreszcie — zażartował, nawiązując do wcześniejszych, wyszeptanych przez nią błagalnie słów, a lekkie rozbawienie uniosło kącik jego ust w półuśmiechu. Ten jednakże zniknął szybko pod naporem innych, znacznie intensywniejszych doznań, Jerome bowiem poruszał biodrami zdecydowanie i rytmicznie, przytrzymując rudowłosą za biodro. Podparty na łokciu, nachylił się nad nią nieznacznie, ustami błądząc po jej ramieniu, a kiedy znalazł wygodną i przede wszystkim stabilną pozycję, ręką, którą dotąd ją przytrzymywał, sięgnął pomiędzy jej uda i zsynchronizował ruch palców z biodrami, co było wyraźnym sygnałem świadczącym o tym, że nie zamierzał dłużej droczyć się z rudowłosą, za to chciał zadbać zarówno o jej przyjemność, jak i swoją własną. Czuł, jak na niego reagowała. Jak wyprężyła ku niemu pośladki i przez to jakby warknął krótko, zaciskając zęby na skórze jej ramienia, nie bez wyczucia jednak. Był spokojny? Już nie teraz. Nie, kiedy rosnąca przyjemność pulsowała w jego podbrzuszu, rozlewając się miękkim ciepłem na reszcie ciała. Nie, kiedy miał Lottę tuż przy sobie, kiedy czuł ją tak blisko; najbliżej, jak tylko się dało. Nie, kiedy raz po raz zanurzał się w jej wnętrzu, nie, kiedy jej rozgrzana skóra drażniła jego ciało, a wyczulone zmysły coraz intensywniej odbierały każdy bodziec. Jeśli wcześniej wydawało mu się, że zdołał się nią nasycić to właśnie teraz poczuł, jak bardzo się mylił.
JEROME MARSHALL ❤️🔥❤️🔥❤️🔥
Wyspiarz domyślał się, że unieruchomiona Charlotte cierpiała katusze. Starał się jednakże i to ze wszystkich sił, aby prezentowane przez niego tortury doprowadziły ją do postradania zmysłów bynajmniej nie z bólu, a z rozkoszy. Wiedział już, że była niecierpliwa, przez co szybko i zdecydowanie sięgała po to, na czym najbardziej w danym momencie jej zależało, na co dzisiejszego wieczora z premedytacją jej nie pozwolił. To, jak wiła się pod jego ciężarem i wzdrygała od kolejnych pocałunków tylko utwierdzało go w przekonaniu, że igrał z ogniem trawiącym ciało rudowłosej. Potrafił przy tym postawić się na jej miejscu. Wyobrazić sobie, jakby się czuł, gdyby pogrywała z nim w podobny sposób; jak nieznośnym stałoby się rosnące pożądanie nie mogące znaleźć ujścia, jak drażniące pulsujące w podbrzuszu niezaspokojone pragnienie. A mimo tego, nie zważając na jej reakcję, nie przestawał pieścić jej ciała, dopóki sam nie zdecydował, że już wystarczy.
OdpowiedzUsuńWtedy uwolnił jedną z jej rąk z kajdanek i zdjął opaskę przesłaniającą oczy, a spojrzenie, którym go obdarzyła, tylko popchnęło go do działania. Lotta wydawała się być umęczona i tylko on mógł ukrócić jej męki, co zaraz skrzętnie uczynił, samemu czerpiąc z tego niebywałą przyjemność. Doprowadził tę nieposkromioną kobietę do stanu, w którym ta uległa mu całkowicie i jęczała głośno z jego imieniem na usta, co – nie mógłby zaprzeczyć – dodatkowo mu schlebiało, ale i sprawiało, że coraz bardziej kręciło mu się w głowie. Niewiele było trzeba, by ich ciała odnalazły wspólny rytm, przez co wydawało się, że zlały się w jedno. Ich szybkie, krótkie oddechy mieszały się ze sobą, tak jak przeplatały się ich westchnienia i nieskrępowane jęki. Im bliżej trzydziestolatek był spełnienia, tym bardziej tracił nad sobą kontrolę. W pewnym momencie, kiedy nieomal tracił oddech, a kolejne fale przyjemności odbierały mu ostrość widzenia, podparł się wyżej na wolnej ręce, a palce tej, którymi dotąd pieścił kochankę, mocno zacisnął na jej biodrze. Doszedł głośno niemalże w tym samym momencie, co ona, z imieniem Charlotte na ustach. Na kilka szaleńczych uderzeń serca spełnienie odebrało mu rozum i odcięło od rzeczywistości. Całe jego ciało drżało wcale nie lekko, spazmy przyjemności powodowały nieregularne skurcze mięśni, niczym huragan przetaczając się przez ciało i siejąc spustoszenie.
Nie potrafiąc złapać oddechu, Marshall opadł częściowo na narzeczoną, częściowo na wymiętą pościel i wsparł zroszone kropelkami potu czoło na ramieniu ukochanej, przymykając powieki. Przez dłuższą chwilę po prostu leżeli tak, w milczeniu, niezdolni się ruszyć, podczas gdy zarówno ich oddechy, jak i za szybko bijące serca powoli się uspokajały. I kiedy już Jerome był w stanie swobodnie zaczerpnąć powietrza, oswobodził rudowłosą z kajdanek, a następnie przyciągnął ją do siebie i opadł ciężko na poduszki. O tym, że kilka pięter niżej w najlepsze trwała sylwestrowa zabawa przypomniał mu samotny fajerwerk, który huknął wysoko, gdzieś za oknem, a pokój zalały rozbłyski migoczącego, czerwonego oraz białego światła.— Dziękuję — odparł z zadowoleniem w głosie na ten oczywisty komplement i uniósłszy głowę, pocałował rudowłosą w czubek głowy. — I vice versa — dodał z rozbawieniem, które powoli wyłaniało się zza kotary przytłaczającego zmęczenia. Gdyby miał utworzyć swój osobisty ranking kochanek, nie musiałby zastanawiać się, kogo umieścić na jego szczycie – panna Lester bezapelacyjnie wysuwała się przed szereg i pozostałe pretendentki do pierwszego miejsca zostawiała za sobą, hen, daleko w tyle. Wystarczyło, że Jerome pomyślał o tym, jak dziś zaspokajała się na jego oczach. Jak na zeszłorocznym sylwestrze zatańczyła dla niego na rurze lub jak porwała go z parkietu do tamtego gabinetu, by bez zawahania przed nim przyklęknąć. Jak przywitała go po powrocie z Barbadosu i… Już teraz, mimo że wyczerpany, czuł w podbrzuszu niespokojnie pełzające pożądanie, a jego ciało przeszył rozkoszny dreszcz.— Kocham cię — powiedział, trzymając ją mocno przy sobie.
Pozwolili sobie na jeszcze kilkanaście minut odpoczynku. Barbadosyjczyk nie wiedział, która była godzina i mało co go to obchodziło, ale nie uważał, by mieli przegapić wybicie północy. Niemniej w końcu obydwoje zwlekli się z łóżka, a kiedy Jerome odkrył, że prysznic w hotelowej łazience był w stanie spokojnie pomieścić pięć osób, a co dopiero ich dwójkę, nie przepuścił okazji i wciągnął narzeczoną pod natrysk, uważając przy tym, by oszczędzić jej makijaż, który trzymał się zaskakująco dobrze pomimo tego, jak intensywnie spędzali ten wieczór.
UsuńWreszcie doprowadzili się do względnego porządku i nieco wymięci, zdecydowali się zejść na dół. Tam też przekonali się, że do północy pozostała nieco ponad godzina. Szybko uzupełnili siły, decydując się na zjedzenie kilku zimnych przekąsek oraz dopicie wina z kolacji, przez co obydwoje pewniej trzymali się na nogach. Niedługo potem Jerome zaproponował, że zejdzie na dół po ich płaszcze. Tak się bowiem składało, że jedną z atrakcji było oglądanie fajerwerków z tarasu znajdującego się na dachu hotelu, z którego rozpościerał się spektakularny widok na całe miasto. W tym czasie Lotta miała podejść do baru i zorganizować dla nich drinki, tak aby o północy mieli czym wznieść toast.
Nie było go raptem dziesięć, może piętnaście minut. Przy znajdującej się na parterze szatni panował tłok, lecz obsługa uwijała się jak w ukropie, tak aby wszyscy goście odebrali swoje okrycia przed godziną zero i nie marzli na zewnątrz. I mimo że jego nieobecność trwała zaledwie chwilę, powróciwszy na salę Jerome dostrzegł, że stojąca przy barze rudowłosa nie była sama. Zaskoczony tym widokiem, na moment zamarł w miejscu, po czym, trącony przez kogoś, kto zresztą zaraz go przeprosił, ramieniem, otrzeźwiał i podszedł do ich stolika. Tam przewiesił płaszcze przez oparcie jednego z foteli i poprawiwszy smoking niczym kogucik szykujący się do walki piórka, podszedł do baru. Marshall jednakże nie zamierzał rozpętać awantury.
Mężczyzna, który zagadywał Charlotte, wsparty był łokciem o kontuar, przez co pozostawał lekko pochylony w bok. Był niemalże tego samego wzrostu, co Jerome, ale przy tym pozostawał od niego smuklejszy i choć pod dobrze skrojonym garniturem kryły się mięśnie, na pewno nie były to takie zwały jak u wyspiarza. Barbadosyjczyk nadłożył nieco drogi, by nie iść prosto na rozmawiającą parę i podszedł do baru, zachodząc nieznajomego od tyłu. Przystanął za nim, tak by zwrócona przodem do swojego rozmówcy Lotta na pewno go zauważyła i rozparł się o kontuar w podobnej pozie, co nieznany mu delikwent.
— Prawda, że to miejsce jest niesamowite? — mówił tymczasem niebieskooki szatyn i zatoczył dłonią, w której nie trzymał szklanki z alkoholem, delikatny łuk, by wskazać na hotelową salę. — Długo zastanawiałem się, gdzie spędzić tegorocznego sylwestra, ale The Times Square EDITION okazał się bezkonkurencyjny.
Słuchający tego Jerome, którego Angielka mogła widzieć ponad ramieniem szatyna, zrobił minę w stylu no co ty nie powiesz? i zmierzył wzrokiem sylwetkę mężczyzny, po czym z dezaprobatą pokręcił głową.
— Poza tym… — zreflektował się tamten. — Nazywam się Samuel Hargrove. A pani to…? — urwał, spoglądając na rudowłosą zachęcająco.— Charlotte Marshall — odparł Jerome, niespodziewanie wyłoniwszy się zza pleców Samuela, który drgnął, zaskoczony nagłym pojawieniem się bruneta. — A ja to Jerome Marshall — przedstawił się z jakże uprzejmym uśmieszkiem, a następnie wyciągnął dłoń, którą zdezorientowany szatyn odruchowo uścisnął. — Dziękuję, że zaopiekował się pan moją żoną na czas mojej nieobecności — dodał i przysunąwszy się bliżej rudowłosej, objął ją w tali. — Teraz jednak jest pan już, cóż… zbędny. — Ostatnie słowo wycedził przez wyszczerzone w sztucznym uśmiechu zęby. Hargrove wyraźnie się speszył. Ta kobieta, do której odważył się odezwać, była zjawiskowa! I nie widział przecież obrączki na jej palcu…
— Ale… — odważył się zaprotestować słabo, ale Jerome odprawił go ostrzegawczym uniesieniem brwi, po czym odprowadził wzrokiem odchodzącego mężczyznę. Kiedy ten wmieszał się w tłum, obrócił się przodem do rudowłosej, puścił ją i wsparł się dłońmi o kontuar za jej plecami, przez co przytrzymał ją w miejscu.
Usuń— Nie bez powodu mówiłem, że jesteś tylko moja — oznajmił, przypatrując jej się z góry i chyba po raz pierwszy, odkąd byli razem, Lotta mogła tak wyraźnie dostrzec w jego bursztynowych tęczówkach zaborczy błysk.
JEROME MARSHALL ❤️🔥😈❤️🔥😈❤️🔥😈
Marshalla rozbawiło to, jak obydwoje zgodnie odprawili Samuela, któremu najprawdopodobniej złamali serce, a nawet jeśli nie, to na pewno wbili w nie małą szpileczkę, która miała kuć go do końca sylwestrowej zabawy. Niemniej Jerome nie zamierzał tracić czasu na rozmowę z osobnikiem, którego po raz pierwszy i najprawdopodobniej ostatni widział na oczy, po to tylko, by nie wyjść na ostatniego gbura. Owszem, mógł przez kilka minut obserwować rozwój sytuacji, najprawdopodobniej tylko po to, by połechtać własne ego. Przyjemnie było śledzić umizgi szatyna, mając przy tym świadomość, że kobieta, o której względy zabiegał, była nim zainteresowana tylko z grzeczności, ponieważ jej serce – i nie tylko – należało już do kogoś innego. Kogoś, kto zresztą nie omieszkał podkreślić tego w odpowiednim momencie.
OdpowiedzUsuńTeraz Jerome stał z rękoma wspartymi o kontuar, przez co odgrodził rudowłosą od otoczenia i spoglądał na nią z góry, podczas gdy kobieta poprawiała materiał jego ubrania i wydawała się być przy tym niezwykle zadowolona z takiego, a nie innego obrotu sytuacji.
— Kiedy? — powtórzył za nią, aby kupić sobie nieco czasu do namysłu i lekko przechylił głowę w bok, przypatrując się Angielce spod lekko przymrużonych powiek. — Mam wrażenie, że wtedy, kiedy po raz pierwszy skopałaś mi tyłek w barze — powiedział powoli i z namysłem, a kiedy już wypowiedział całe to zdanie, poczuł, jak jego serce mocniej zabiło w piersi. Tym stwierdzeniem poddawał w wątpliwość wszystko to, co miało miejsce po drodze, a przecież nie były to dla niego bezwartościowe momenty, lecz… Gdyby wtedy nie pokierowali się zdrowym rozsądkiem? Kto wie, co wtedy by się wydarzyło…? To, co powiedział, było odważne, ale bynajmniej nie żałował swoich słów. Nie zamierzał udawać, że tamto spotkanie nie miało znaczenia.
Tak jak do tej pory trwał nieruchomo, tak teraz poruszył się nieco niespokojnie. Oderwał dłoń od baru za plecami panny Lester i sięgnął ku jej twarzy, by zaczesać za ucho zbłąkany rudy kosmyk. Nie odrywał przy tym poważnego i głębokiego spojrzenia od jej zielono-brązowych tęczówek, aż odruchowo zerknął na jej wargi i to na nich skupił się na dłużej, aż zdecydował się pocałować narzeczoną, nie zważając przy tym na kręcących się w pobliżu gości. Odsunął się od niej dopiero po dłuższej chwili, a kiedy to zrobił, uśmiechnął się lekko i ujął dłoń kobiety.
— Chodźmy — zarządził, kiedy większość gości skierowała się ku wyjściu i korytarzowi, by za pomocą wind wyjechać na dach. — W tym roku nie przegapimy fajerwerków — dodał z rozbawieniem, prowadząc Charlotte do ich stolika. Przy nim ubrali się w płaszcze i gotowi do wyjścia, byli jednymi z ostatnich gości, którzy ruszyli w stronę wind. Tym razem nie byli sami w kabinie, czego Jerome poniekąd żałował, wciąż mając w pamięci to, co jeszcze niedawno działo się w sypialni oraz biorąc pod uwagę fakt, że swoje majtki Lotta zostawiła w taksówce. Z niebywałym trudem trzymał ręce przy sobie, nawet jeśli w jednej kurczowo ściskał szklankę z drinkiem, a palce drugiej splótł z palcami ukochanej.
Wreszcie znaleźli się u celu i wyszli na rozległy taras na dachu. Wyspiarz wzdrygnął się w odpowiedzi na podmuch zimnego wiatru, który uderzył w jego ciało, wciąż rozgrzane po niedawnych wydarzeniach. Szczelniej otulił się płaszczem, a potem objął rudowłosą ramieniem i podprowadził ją do wysokiego murku, przy którym stanąwszy, mogli swobodnie obserwować zarówno panoramę miasta, jak i mające się niedługo zacząć szaleństwo.
— Dziesięć minut — odezwał się, tym samym oznajmiając, ile dokładnie czasu pozostało do wybicia północy. Wsparł się łokciami o murek i zapatrzywszy się w dal, przytknął szklankę do ust. Uśmiechnął się lekko, kiedy wyczuł ulubiony rum i po upiciu kilku łyków odwrócił głowę tak, by móc swobodnie spoglądać na Charlotte. Od chłodu lekko zaróżowiły jej się policzki, a nieco potarganymi rudymi kosmykami raz mocniej, raz słabiej poruszał wiatr.
Kiedy tak obserwował jej profil, wyglądała wyjątkowo niewinnie, przez co goszczący na twarzy trzydziestolatka uśmiech stał się jeszcze szerszy. Wyciągnąwszy rękę, objął dwudziestoparolatkę w tali i przysunął ją bliżej siebie.
UsuńWyglądał, jakby chciał coś powiedzieć. Ostatecznie jednak znowu zabrakło mu słów, więc po prostu rzucił Charlotte ostatnie spojrzenie i skupił się na rozpościerającymi się przed oraz pod nimi widoku. Czuł się szczęśliwy. I spełniony. Jeszcze rok temu jego przyszłość pozostawała niepewna, podczas gdy dziś w ogóle się o nią nie martwił. W zasadzie nabrał ochoty, aby całemu pogrążonemu w ciemności miastu wykrzyczeć, jak bardzo był szczęśliwy, tak aby nikt nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Zamiast tego jednakże wyprostował się i pocałował Angielkę w skroń, na kilka uderzeń serca przyciskając usta do jej skroni. I kiedy tak stali, blisko siebie, każde pogrążone we własnych myślach, w niebo wystrzeliły pierwsze fajerwerki, wybuchając wysoko nad ich głowami. Zamyślony Jerome nawet nie usłyszał odliczania, które wykonali pozostali goście i teraz, zaskoczony, roześmiał się głośno.
— Szczęśliwego Nowego Roku? — mruknął z przekąsem, pamiętając, w jakich okolicznościach złożył jej podobne życzenia w zeszłym roku i w tym momencie odrobinę pożałował, że jednak nie zostali w sypialni, ale… Ta chwila na dachu wraz z czasem, który upłynął, odkąd się ze sobą zeszli, również miała w sobie coś magicznego.
JEROME MARSHALL 🎉🎉🎉
Huk wybuchających fajerwerków zagłuszył słowa rudowłosej, a zapatrzony w rozświetlone, nocne niebo Jerome nie zauważył ruchu jej warg. Może to i lepiej dla niej? Ponieważ gdyby tylko dotarło do niego, co powiedziała, bez wątpienia udzieliłby jej srogiej reprymendy. Tymczasem spojrzał na nią dopiero, kiedy również życzyła mu szczęśliwego nowego roku i nazwała go swoim narzeczonym. Wtedy świat znowu stracił na znaczeniu i jedynymi iskierkami, jakimi zainteresowany był wyspiarz, były te widoczne w oczach panny Lester.
OdpowiedzUsuńReszta nocy minęła im na szampańskiej zabawie, którą dzielili równo pomiędzy parkiet i wynajęty apartament. Kiedy kładli się spać, słońce już dawno wdrapało się ponad linię horyzontu i zaglądało do sypialni przez przeszkloną ścianę, przez co nim Marshall padł bez życia na pościel, wykończony – w pozytywnym znaczeniu tego słowa – wielogodzinną zabawą, zaciągnął ciężkie zasłony i tym samym zaciemnił pokój. Mogli pozwolić sobie na odpoczynek, skoro wcześniej Christopher poinformował ich, że u niego i Aurory wszystko w porządku, że dziewczynka nie marudziła i teraz spała jak suseł po pokazie fajerwerków, na który o odpowiedniej porze obudził ją wujek. Stąd, do rzeczywistości wrócili względnie zrelaksowani i wypoczęci, a w ich przypadku rzeczywistość ta bez wątpienia nie była szara, a pełna najintensywniejszych i najpiękniejszych kolorów.
***
Czas, który następował po zamknięciu starego roku i rozpoczęciu nowego miał to do siebie, że płynął nieubłaganie, a przy tym z niesamowitą, zatrważającą wręcz prędkością. Marshallowie ani się obejrzeli, a minął styczeń. Christopher wciąż zajmował pokój gościnny i poszukiwał swojego kąta, przez co Margaret przychodziła do nich rzadziej, niż tuż po tym, jak Aurora pojawiła się na świecie, lecz nie sposób było całkowicie zrezygnować z jej pomocy. Tym sposobem na zmaganiu się z codziennością minął im nie tylko styczeń, ale i spory kawałek lutego, niemniej przemijające szybko dni wcale nie napawały Jerome’a optymizmem i zdawało się, że im bliżej było wiosny, tym wyspiarz bardziej tęsknił za słonecznymi, ciepłymi dniami. Zima w tętniącej życiem metropolii okazała się mimo wszystko przytłaczająca. Dni nie dość, że były krótkie, to jeszcze w przeważającej mierze pochmurne, przez co Nowy Jork pozostawał szary i smutny. Barbadosyjczyk jednakże miał naturę, która nie pozwalała mu poddać się chandrze. Po pracy starał się regularnie uczęszczać na siłownię, by zaznać zbawiennego zarówno dla ciała, jak i głowy ruchu, czas wolny natomiast spędzał z rodziną i przyjaciółmi. A odkąd Aurora zaczęła chodzić, coraz częściej wszyscy wybierali się na spacery i to w różnorakich konfiguracjach, bo skoro ich mieszkanie zamieszkiwały łącznie cztery osoby i jeden pies, to możliwości mieli naprawdę sporo.
Rzadko kiedy zdarzało się, by którekolwiek z nich szło na spacer samo, ale tego sobotniego popołudnia było inaczej. Christopher umówił się ze swoimi nowymi, nowojorskimi znajomymi na mieście, a Charlotte była na treningu. Co prawda Jerome mógł poczekać, aż narzeczona wróci, ale Rory była na tyle marudna, że nie pozostawało mu nic innego, jak wyszykować ich do wyjścia. Kto wie, może znowu miało udać się im dotrzeć pod klub, w którym trenowała mama i miło ją zaskoczyć?
Barbadosyjczyk z zadowoloną Aurorą siedzącą w spacerówce, czekającą tylko, kiedy tata wyjmie ją z wózka i pozwoli dreptać obok, zdążyli odejść zaledwie kilka przecznic od domu, kiedy wydarzyło się coś niespodziewanego. Pchający przed sobą wózek Jerome, który okrężną drogą faktycznie zmierzał do klubu, w którym trenowała Lotta, zupełnie nagle poczuł mocne uderzenie w tył głowy. Nie słyszał napastnika, ani tym bardziej go nie widział, a cios okazał się na tyle silny, że choć brunet nie wywrócił się, to zatoczył się i pociemniało mu przed oczami.
Nie zdążył się choćby zdziwić, nie mówiąc o zawołaniu po pomoc czy rozejrzeniu się i sprawdzeniu, czy ktokolwiek znajdował się w pobliżu. Promieniujący ból wciąż zalewał jego czaszkę, a przed oczami tańczyły mroczki, kiedy poczuł drugie uderzenie, wprost w miękką skroń.
Zarówno w ten, jak i poprzedni cios przeciwnik włożył całą siłę, co do czego osuwający się na kolana Jerome nie miał żadnych wątpliwości. Puścił rączkę wózka, dłońmi podparł się o chodnik, jeszcze tylko cudem nie straciwszy kontaktu z rzeczywistością, choć odniósł wrażenie, jakby nagle od świata odgrodziła go gruba tafla szkła. Zza niej dolatywał do niego przytłumiony płacz Aurory, lecz widok miał rozmazany. Próbował się rozejrzeć, a wreszcie podźwignąć, ale oszołomione bólem wywołanym celnymi oraz skutecznymi razami ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Wystraszona Aurora płakała coraz głośniej i tylko to było jego motorem napędowym, tylko to pchało go do działania. Poderwał głowę, gotów się podnieść, ale wtedy ktoś kopnął go prosto w twarz. Jerome przewrócił się na bok i poczuł zalewającą usta, gorącą krew.
Usuń— Zachciało ci się być tatusiem dla mojej córki, skurwielu? — Usłyszał drżący szept tuż przy swojej głowie. Ten ktoś nachylał się nad nim, chcąc zostać usłyszanym. — A na dodatek postanowiłeś sobie przywłaszczyć też moją kobietę?
— One — wycharczał, bo przeszkadzał mu złamany nos. — Nigdy nie były twoje — dokończył i wyciągnął rękę, jakby chciał zacisnąć palce na gardle Colina, ale jego dłoń namacała tylko powietrze.
Kolejne kopniaki spadały losowo na jego ciało. Na plecy, brzuch, głowę, którą starał się osłaniać rękoma, nim i te zostały skopane. Raz za razem, wydawałoby się, że bez ustanku, aż Rogers się zmęczył. A może kogoś się przestraszył? Może ktoś pojawił się na uliczce, którą przemierzali? Ostatnim, co zobaczył leżący na chodniku wyspiarz, była sylwetka nachylająca się nad zarysem wózka. Później stracił przytomność.
W uliczce pojawiło się starsze małżeństwo, które mieszkało w okolicy i również postanowiło wybrać się na spacer. To właśnie oni spłoszyli brodacza i to oni dostrzegli, że kiedy ten przestał okładać leżącego na zmieni mężczyznę, porwał z wózka roczną dziewczynkę, która zanosiła się głośnym płaczem. To również oni zadzwonili najpierw po pogotowie, a później na policję.
***
Znał te dźwięki oraz charakterystyczny zapach medykamentów pomieszanych ze środkami czystości. Jeszcze nim otworzył oczy, wiedział, że znajduje się na szpitalnej sali i że kiedy tylko rozchyli powieki, porazi go jasne, chłodne światło. Drgnął, stopniowo odbierając coraz więcej bodźców docierających do niego z otoczenia, w tym ból zdający się czaić w każdym zakamarku ciała. Zapragnął się wycofać do kojącej nicości, w której był pogrążony przez kilka ostatnich godzin, by uciec przed bólem, ale wtedy pod zamkniętymi wciąż powiekami mignął obraz wyciąganej z wózka dziewczynki.
Jerome poderwał się do siadu, a aparatura, której czujniki podłączone były do najróżniejszych części jego ciała, momentalnie się rozwrzeszczała.
— Rory? — wycharczał, tocząc niewidzącym spojrzeniem po sali. Gardło miał suche i opuchnięte, a białko zdrowego oka zaczerwienione. Drugie było tak opuchnięte, że nie był w stanie rozchylić powiek, z czego jeszcze nie zdawał sobie sprawy. — Gdzie jest Rory?! — powtórzył i gdyby nie słabość ciała, najpewniej wykrzyczałby te kilka słów. Tymczasem jedynym, co opuszczało jego spękane wargi, był słaby charkot.
JEROME MARSHALL 🤕
Choć jego rozbiegane spojrzenie prześlizgnęło się po rudowłosej, wydawało się, że Jerome nie dostrzegł kobiety. Dopiero kiedy ta się odezwała, z pewnym trudem skupił na niej uwagę, a to dlatego, że wciąż dudniło mu w głowie do wtóru z dźwiękami wydawanymi przez aparaturę, która zareagowała na nagłe poruszenie się wyspiarza. Słowa, które wypowiadała Charlotte, z trudem docierały do oszołomionego bruneta i początkowo ten tylko powoli, przecząco pokręcił głową, a na jego poturbowanej twarzy odbił się wyraz niezrozumienia. Niemniej na widok narzeczonej odczuł pewną ulgę i na ułamek sekundy zapomniał o wspomnieniu, które tak gwałtownie wyrwało go ze wspomaganego morfiną snu. Dłoń, która do tej pory spoczywała bezwładnie, zacisnęła się mocno na kurczowo ściskających go palcach Lotty, a sam Marshall szybko przebiegł wzrokiem po ciele ukochanej, dzięki czemu upewnił się, że nic jej nie było. W jego głowie bowiem pojawiła się absurdalna myśl, że Colin mógł skrzywdzić również ją, więc kiedy okazało się, że nic podobnego nie miało miejsca, Jerome wyraźnie odetchnął. Nie na długo jednak. Rozdzierający płacz rudowłosej na nowo wzbudził jego czujność, a pokiereszowany umysł wrócił do tego, co wydarzyło się przed paroma godzinami.
OdpowiedzUsuń— Nie ma jej? — powtórzył za nią cicho, jak echo i mocniej zmarszczył brwi, nie zważając na ból, który mu towarzyszył. — Nie, to niemożliwe — zaprzeczył w pierwszym odruchu. — On nie mógłby… Na pewno nie… — zaczął dukać, jednocześnie nie odrywając wzroku od sylwetki Angielki, która wręcz krzyczała, że to, co Jerome zobaczył jako ostatnie na chwilę przed tym, nim stracił przytomność, wcale nie było wymysłem jego umysłu.
— Nie — powtórzył, ale już bez przekonania. — Kurwa, nie! — krzyknął ochryple i uderzył pięścią o materac łóżka, a następnie wyswobodził rękę z uścisku Charlotte i schował twarz w dłoniach. Kiedy walczył z buzującą w nim wściekłością, ale i ogromną falą strachu o Aurorę, dotarł do niego sens kolejnych słów rudowłosej.
— Co? — spytał słabo, spoglądając na nią spomiędzy palców zdrowym okiem. — Nie rozumiem, twoja wina? O czym ty mówisz? — dopytywał, pozostając wyraźnie zagubionym. Niby w jaki sposób Lotta miała przyłożyć rękę do tego, co się wydarzyło?
Zaalarmowana nieprzerwanym wyciem aparatury pielęgniarka weszła do sali w środku ich rozmowy, lecz wyspiarz nie zwrócił na nią uwagi. Kobieta również nie próbowała interweniować, za to wyciszyła monitor obrazujący pracę serca Marshalla i sprawdziła, czy ten nie wyrwał sobie wenflonu założonego w przegubie. Instynkt wypracowany podczas wieloletniej pracy na oddziale podpowiadał jej, że próby uspokojenia pacjenta przyniosą odwrotny skutek do zamierzonego i miała rację. W tym momencie bowiem Jerome nie dbał o swoje zdrowie. Nie, kiedy Aurora zniknęła, porwana przez Colina, a Charlotte siedziała przed nim, wyglądając jak kupka nieszczęścia.
— Skarbie, powiedz mi, co się dzieje — odezwał się i złapał narzeczoną za dłoń. Czuł się rozdarty. Nie wiedział czy uspokajać Lester, czy odłączyć wszystkie kabelki, które aktualnie były podpięte do jego ciała i ruszyć na poszukiwanie córki. Colin na pewno nie mógł uciec z nią gdzieś daleko, przecież nie minęło wcale tak wiele czasu. Prawda…? Na myśl o tym skurwielu obrała go fala gorąca. Jak mógł zrobić coś takiego? I dlaczego Jerome dał się tak łatwo podejść? Dlaczego nie zdążył zareagować i nie obronił Rory…? To było… absurdalne. Jego umysł, zamknięty w pulsującej bólem czaszce bronił się przed prawdą; nie dopuszczał jej do siebie, ponieważ ta była zbyt druzgocząca.
JEROME MARSHALL 💔
W tym momencie jego własny ból – ten fizyczny – go nie interesował i choć przesłonił mu wszystko inne, kiedy Jerome się ocknął, teraz bez większego wysiłku odsunął go na bok. Poturbowane ciało miało wyzdrowieć, opuchlizna zejść, otarcia i pęknięcia skóry się zasklepić, krwiaki rozlane pod skórą wchłonąć, a pęknięte dwa żebra zrosnąć. Tym, co nie miało naprawić się samo, było zniknięcie Aurory. Było to, że Colin z niewiadomych powodów po raz kolejny postanowił wtargnąć do ich życia i posunąć się do czegoś, o co najprawdopodobniej nikt go nie podejrzewał. Wyspiarz jednakże nie pojmował, dlaczego. Dlaczego Rogers zaatakował go w biały dzień i porwał Aurorę? Jego umysł pracujący teraz na najwyższych obrotach nie potrafił znaleźć na to racjonalnego wytłumaczenia i to dlatego uparcie wpatrywał się w szlochającą Charlotte, kiedy zrozumiał, że ta miała odpowiedź.
OdpowiedzUsuńCzekał, wodząc wzrokiem po sylwetce ukochanej i wciąż kurczowo ściskając jej dłoń. Fakt, że tu była i nic jej się nie stało dodawał mu otuchy i pozwalał skupić się na zadaniu, jakim było odnalezienie córki. Gdyby Rogers sięgnął również po nią, Marshall nie potrafiły oprzeć się szaleństwu wywołanemu wściekłością, tymczasem tylko dlatego, że rudowłosa była przy nim, jeszcze nie poderwał się ze szpitalnego łóżka, by naprawić to, co się wydarzyło i czekał, wciąż czekał na to, co Lotta miała mu do powiedzenia.
Wreszcie zaczęła mówić. A w miarę tego, jak z jej ust ulatywały kolejne drżące słowa, aparatura monitorująca pracę serca wyspiarza znowu zaczęła wydawać alarmujące dźwięki, informując że ten jakże ważny organ znowu zaczął bić szybciej, zdecydowanie za szybko.
— Pisał do ciebie? — powtórzył, nie kryjąc zaskoczenia. Spoglądał na nią z niedowierzaniem, czego nie mogła zauważyć, nie, kiedy unikała jego wzroku. — Zaraz po Sylwestrze? — dodał, kiedy dotarło do niego, ile czasu upłynęło od tamtego dnia i powoli pokręcił głową, nie wiedząc, jak powinien zareagować na te rewelacje. Jego również coś zakuło w piersi, mocno i boleśnie, kiedy zaczął rozumieć, że Charlotte przez cały ten czas niczego mu nie powiedziała. Nie wspomniała choćby słowem o tym, że Rogers znowu się nią zainteresował. Nią i prawdopodobnie również Aurorą, którą z takim przekonaniem nazwał swoją córką na offroadzie.
Coś niespokojnie poruszyło się w jego wnętrzu, a spękane wargi wykrzywił grymas. Nie on był w tym momencie najważniejszy, ale poczuł się na swój sposób dotknięty.
— Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? — spytał cicho i zaskakująco chłodno, a w jego bursztynowych tęczówkach odbił się żal pomieszany z wyrzutem. Zaczął oddychać szybciej, a w jego głowie zaświtała myśl, że mógł temu zapobiec. Że gdyby wiedział, być może baczniej zwracałby uwagę na otoczenie. Że może mogli zgłosić Colina na policję, oskarżyć go o nękanie, cokolwiek… A teraz? Nie wiedzieli nawet, gdzie była Aurora.
Wyraz twarzy bruneta wyraźnie się zmienił, kiedy przez jego głowę przetaczały się kolejne niespokojne myśli. I jakkolwiek miał wiele zalet, jego wadą było to, że bezsilność najczęściej przekuwał w złość.
— Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? — powtórzył ostrzej, tym uparciej lokując spojrzenie w twarzy rudowłosej. — Charlotte, mieliśmy być w tym wszystkim razem… — jęknął ni to ze złością, ni to żałośnie, kiedy w jego wnętrzu zdawały się walczyć dwie natury, a Jerome był niezdecydowany, której się poddać. — Pamiętasz? Mieliśmy nie pozwolić, żeby ten skurwiel kiedykolwiek zrobił jej krzywdę — przypomniał, nawiązując do rozmowy mającej miejsce po niezapomnianym z wielu względów wypadzie na off road. — Jak mam was chronić, kiedy nie mówisz mi o takich rzeczach? Byłem przekonany, że wszystko jest w porządku! Kurwa, Charlotte! — Ostatnie słowa wykrzyczał, nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Nie rozumiał, dlaczego mu nie powiedziała, a wytłumaczenie, że najprawdopodobniej nie chciała go martwić nie stanowiło żadnego argumentu. Poczuł się oszukany. Odsunięty. A na dodatek nie ochronił swojej córki, która teraz znajdowała się nie wiadomo gdzie i nie wiadomo z kim.
Żal pomieszany ze złością ścisnął jego gardło. Jerome z trudem przełknął ślinę, puścił dłoń Charlotte i sięgnął ku swojej piersi, by niewprawnymi szarpnięciami zacząć odrywać od niej kolejne elektrody monitorujące prace jego serca.
Usuń— Panie Marshall… — zaprotestowała wciąż obecna w sali pielęgniarka.
— Chce się wypisać — oznajmił twardo. — Nie mam na to wszystko czasu — dodał gorączkowo i kiedy wszystkie elektrody zostały odpięte, sięgnął po wenflon, ani razu podczas wykonywania tych wszystkich czynności nie spojrzawszy na pannę Lester.
JEROME MARSHALL 💔
I osiągnęłaś skutek odwrotny od zamierzonego! Jerome tylko cudem powstrzymał się od wygłoszenia komentarza, który rozbrzmiał w jego głowie w odpowiedzi na słowa Charlotte. Co prawda już otwierał usta, ale zreflektował się i zacisnął wargi w wąską kreskę, ponieważ gdzieś ponad falą przetaczającej się przez jego ciało złości pojawił się cień zrozumienia. I choć nie miało to rozproszyć żalu, który miał do rudowłosej przez to, że ta o niczym mu nie powiedziała, musiał pamiętać, że jej milczenie względem niego w żaden sposób nie wpłynęło na to, co zdecydował się zrobić Colin i jeśli Jerome powinien kogokolwiek winić o to, co się wydarzyło, to Rogersa. Nikogo innego.
OdpowiedzUsuńPatrzył na nią nieprzerwanie, kiedy odpowiadała na jego słowa, a wyraz jego twarzy stawał się coraz bardziej posępny i pochmurny. Nie zamierzał w momencie zmienić frontu. Powiedzieć, że nic takiego się nie stało. Że następnym razem, kiedy Colin się do niej odezwie – choć szczerze miał nadzieję, że nic takiego nie będzie miało miejsca, ponieważ ta szuja zgnije w więzieniu – również nie musi o niczym mu wspominać, bo przecież nie było to nic, co dotyczyło ich związku oraz ich dziecka. Prawda?
Nie odezwał się już słowem i ostatecznie skupił się na tym, by czym prędzej wydostać się ze szpitalnego łóżka, aby móc zacząć działać. Pielęgniarka, która wcześniej łagodnie go skarciła, zdołała w międzyczasie przywołać przez pager lekarza i teraz wyciągała wenflon z przedramienia Marshalla, ponieważ dobrze wiedziała, że było to lepsze, niż gdyby mężczyzna sam go sobie wyszarpnął. Zawsze mogła założyć kolejne wkłucie, na co po cichu liczyła, ponieważ nie sądziła, że lekarz zechce wypuścić swojego pacjenta. Z drugiej strony, ten miał pełne prawo do wypisu, na który się zdecydował. Nim jednakże dyżurujący lekarz zdołał dotrzeć do szpitalnej sali i nim Marshall został całkowicie odpięty od aparatury, rozdzwonił się telefon Angielki.
Przyglądający się czynnościom wykonywanym przez pielęgniarkę, wyspiarz szarpnął głową i spojrzał w kierunku Charlotte, która odebrała. Początkowo, podobnie jak ona, był przekonany, że to policja, lecz z kontekstu trwającej rozmowy wywnioskował, czyj głos rozbrzmiewał w słuchawce telefonu i kiedy tylko został uwolniony, poderwał się z łóżka. Za późno jednakże, by ruszyć za Charlotte, która zgrabnie wyminęła wchodzącego do sali lekarza i zniknęła, przez co z ust Marshalla wypłynął szereg niewybrednych przekleństw.
Wypis uzyskał w przeciągu kolejnych trzydziestu minut i jedynym, o czym był w stanie myśleć podczas załatwiania formalności było to, dokąd Colin zwabił Charlotte i czy zarówno jej, jak i Aurorze nic nie groziło. Był wściekły, ale też wystraszony. Kiedy krążył po sali, ubrany już w swoje ciuchy, które oddała mu pielęgniarka i czekał na ten jeden świstek zwracający mu wolność, uświadomił sobie, że jeszcze nigdy dotąd w całym swoim życiu tak bardzo się nie bał. Nawet kiedy zginął Nahuel, nie towarzyszył mu tak silny strach – to akurat wydarzyło się tak szybko, że szesnastoletni Jerome nie zdążył niczego poczuć, nim zrozumiał, że sztorm nie odda mu młodszego brata. Ten strach o najważniejsze dwie osoby w jego życiu przesłonił mu wszystko inne, jednocześnie go paraliżował i nakręcał do działania. Kiedy więc otrzymał wypis, czym prędzej pokuśtykał ku wyjściu, lecz pod drzwiami sali natknął się na funkcjonariuszy policji.
Szybko okazało się, że ci zjawili się w szpitalu w sprawie pobicia oraz porwania Aurory, mając nadzieję na to, że Marshall się już ocknął i będzie mógł złożyć zeznania. Jerome próbował wytłumaczyć, że nie było na to czasu, że musiał znaleźć Charlotte, kiedy ta przysłała mu wiadomość ze swoją lokalizacją. To wystarczyło, by po nakreśleniu sytuacji przez wyspiarza, dwójka policjantów pojechała z nim we wskazane przez Rogersa miejsce.
Jeszcze w jadącym na sygnale radiowozie Jerome zastrzegł, by funkcjonariusze nie wchodzili z nim do środka, a przynajmniej nie od razu, na co policjanci przystali. Zgadzali się z trzydziestolatkiem co do tego, że na widok policjantów Rogers mógł zareagować różnie, a skoro nikt nie podejrzewał go o to, że zdecyduje się na porwanie dziecka, równie ciężko było przewidzieć jego następny krok. Kiedy Jerome myślał o tym, że ten skurwiel przetrzymuje jego córeczkę, która musiała być przerażona, pękało mu serce. Marzył tylko o tym, by wyrwać Aurorę z jego rąk i mocno ją do siebie przytulić. Dopiero później zamierzał rozszarpać Colina gołymi rękoma, by coś podobnego nigdy więcej się nie powtórzyło.
UsuńBliżej docelowego miejsca policjanci wyłączyli koguta oraz sygnał dźwiękowy. Ruszyli za Marshallem na odpowiednie piętro, aż trójka mężczyzn zatrzymała się przed niedomkniętymi drzwiami. Z wnętrza lokalu mieszkalnego dochodziły do nich odgłosy rozmowy przytłumionej przez dziecięcy płacz. Zgodnie z ustaleniami, Jerome wszedł do środka. Funkcjonariusze mieli zaczekać przy drzwiach, skąd dość dobrze wszystko słyszeli, będąc gotowymi do interwencji.
— To ja! — zawołał, pchnąwszy skrzydło drzwi. Nie wiedział, co zastanie w środku, więc wolał uprzedzić o swoim przybyciu. Wszedł w głąb mieszkania, a do celu doprowadziło go światło wylewające się tylko z jednego pomieszczenia. Lotta stała blisko przejścia, podczas gdy Colin stał w głębi pokoju i trzymał Aurorę. Dziewczynka zanosiła się płaczem, wołała mamę, która znajdowała się na wyciągnięcie jej małych rączek i wyrywała się swojemu porywaczowi niczym złapane w sidła małe zwierzątko.
— Ty… — zaczął Jerome, lecz urwał i zacisnąwszy dłonie w pięści, zatrzymał się przy boku rudowłosej, pozostając przy tym o pół kroku za nią. Nie wiedział, co zrobić. Bał się. Skakał spojrzeniem od twarzy Colina, do sylwetki Rory, przez całe pomieszczenie, jakby szukał potencjalnych zagrożeń. Nie miał pojęcia, co Rogers chciał osiągnąć swoim zachowaniem i do czego był zdolny. Bał się, że jedno jego nieostrożne posunięcie wystarczy, by brodacz posunął się do skrzywdzenia Rory, a tego nie wybaczyłby zarówno jemu, jak i sobie.
JEROME MARSHALL 💔
Jerome nie wiedział, o czym ta dwójka rozmawiała wcześniej, ale w tym momencie nie miało to dla niego większego znaczenia. Liczyło się tylko to, aby odebrać Colinowi zapłakaną oraz wystraszoną Aurorę, bez względu na użyte w tym celu środki. I choć wyspiarz bardzo chciał działać, wewnętrzny instynkt nakazał mu pozostanie w miejscu. Zdążył przekonać się, jaki Rogers miał do niego stosunek i tak jak wcześniej nie pomyślałby, że brodacz jest zdolny do porwania dziecka, tak teraz nie mógł odpędzić się od myśli, że Colin byłby gotów skrzywdzić Aurorę tylko po to, żeby zrobić mu na złość. Nie ufał mu za grosz i teraz, kiedy przypomniał sobie o tym, że rozważał udział Rogersa w życiu Aurory, jako że ten był jej biologicznym ojcem, zachciało mu się żałośnie śmiać. Patrzył na Colina kurczowo trzymającego jego córkę, który znowu nazywał ją swoim dzieckiem, choć nie miał do niej absolutnie żadnych praw i aż cały zatrząsł się z bezsilności pomieszanej z wściekłością.
OdpowiedzUsuńMiał bowiem przed sobą urzeczywistnienie swoich najgłębiej skrywanych lęków. Bał się dnia, w którym Colin upomni się o Aurorę, szczególnie gdyby ta miała być wtedy starsza. Bał się tego, że córka zarzuci mu kłamstwo i że się od niego odwróci. I choć jego wizje dotyczyły dalekiej przyszłości, jego strach zmaterializował się znacznie wcześniej, niż Jerome przypuszczał, że to nastąpi. Colin był gotów walczyć bez względu na wszystko, ale czy nie była to z góry przegrana walka?
Wyspiarz drgnął, kiedy zdesperowany mężczyzna wspomniał o odebraniu mu drugiego dziecka. Wiedział, że Colin miał syna i że szczególnie się nim nie interesował, kiedy ten był dzieckiem. Kurwa, czy musiał zechcieć naprawiać swoje błędy z przeszłości za pomocą Aurory? Skrzywił się mimowolnie, kiedy Charlotte nazwała mężczyznę Miśkiem, a w dół jego kręgosłupa spłynął zimny dreszcz. Mimo tego wciąż stał w tym samym miejscu, w którym zatrzymał się po wtargnięciu do mieszkania, nie będąc nikim więcej, jak tylko biernym obserwatorem. Niewiele brakowało, a wstrzymałby jeszcze oddech, byle tylko nie rozdrażnić i nie sprowokować do niczego Colina. Skakał wzrokiem pomiędzy mężczyzną, a powoli zbliżającą się do niego rudowłosą. Był pełen podziwu, że ta potrafiła zachować wręcz stoicki spokój, choć z drugiej strony domyślał się, co musiało dziać się w jej wnętrzu. Niemniej teraz stawała na wysokości zadania, podczas gdy Rogers… dał się podejść. Widać było po nim, że pęka. Że przygniótł go ciężar zarówno tego, jak potraktowała go była partnerka, jak i tego, co sam teraz zrobił. W innych okolicznościach Marshall być może nawet byłby w stanie mu współczuć, lecz teraz z zimną obojętnością obserwował, jak walił się cały świat brodacza.
Angielka wykorzystała ten moment i kiedy znalazła się wystarczająco blisko, wyrwała córkę z rąk porywacza. Reszta wydarzeń potoczyła się szybko. Kiedy tylko rudowłosa z Aurorą na rękach się przy nim znalazła, Jerome chwycił ją za ramiona i w pierwszej kolejności odgrodził ją oraz dziecko własnym ciałem od Colina. Następnie, nie zważając na słowa mężczyzny, położył dłoń na plecach narzeczonej i pokierował ją ku wyjściu, samemu nie odrywając przy tym wzroku od Rogersa. W tej chwili najbardziej zależało mu na tym, żeby wyprowadzić stąd Lottę oraz Rory, jak najdalej od tego człowieka. Nie wydawało mu się, by po tym wszystkim Colin za nimi ruszył, ale tak długo, jak tylko było to możliwe, nie przestawał go obserwować, a kiedy znaleźli się w korytarzyku prowadzącym do wyjścia, przyspieszył kroku.
— Charlotte?! — Za nimi rozległo się jeszcze słabe wołanie, ale Jerome nie obejrzał się za siebie. — Pixie, nie rób mi tego…W momencie, w którym najpierw rudowłosa, a później on przekroczył próg mieszkania i znalazł się na klatce schodowej, dwójka policjantów czekających na zewnątrz wpadła do środka, gotowa ująć sprawcę. Wyspiarz przeszedł jeszcze parę metrów, pchany nieznaną siłą, cały czas prowadząc przed sobą Lottę, nim zatrzymał się i po prostu przyciągnął do siebie kobietę wraz z dzieckiem na rękach, a następnie ciasno objął je obie ramionami.
W jego wnętrzu kotłowało się wiele emocji, jednak dominujący był strach i nawet pomimo tego, że Aurora była już bezpieczna, lęk nie chciał ustąpić pola uldze. To dlatego Jerome kurczowo przyciskał dwie rudowłose do siebie, chcąc poczuć ich fizyczną obecność, jakby ich ciepło i zapach miały rozwiać obrazy, które w jego umyśle wciąż były żywe.
UsuńNie minęło kilka minut, a policjanci wyprowadzili z mieszkania skutego w kajdanki Colina. Wyspiarz nie słyszał odgłosów szamotaniny ani krzyków; albo nadal był tak zamroczony tym, co się wydarzyło, albo mężczyzna nie stawiał oporu. Kiedy jednak w polu jego widzenia nastąpiło wyraźne poruszenie, wyprostował się i uniósł głowę. Widok prowadzonego korytarzem Rogersa sprawił, że coś w nim zawrzało, a ponieważ Aurora i Charlotte były bezpieczne, nie musiał martwić się konsekwencjami własnego zachowania. Puścił swoje dziewczyny i ruszył ku zbliżającym się postaciom.
— Zabiję cię — wycedził przez zaciśnięte zęby. — Zabiję cię, Rogers — powtórzył wściekle, nacierając wprost na Colina, jakby ten wcale nie był prowadzony przez policjantów, lecz kiedy znalazł się blisko, gotowy do zadania ciosu, znajdujący się bliżej funkcjonariusz ułożył dłoń na jego piersi i przytrzymał w miejscu. Kłujący ból w piersi na moment odebrał mu dech.
— Panie Marshall — odezwał się i choć groźby, jakie rzucał brunet były karalne, nie miał zostać za to upomniany. — Teraz my się nim zajmiemy — powiedział, spojrzał wyspiarzowi prosto w oczy i kiedy upewnił się, że ten nie zrobi niczego głupiego, wraz z partnerem ruszył korytarzem.
— Pixie… — Colin wciąż próbował coś powiedzieć, kiedy mijali rudowłosą, ale policjanci uciszyli go szarpnięciem. Nim zniknęli za załomem korytarza, drugi z policjantów rzucił coś o jeszcze jednym patrolu i pogotowiu, które już były w drodze i miały się nimi zająć, a także sprawdzić, co z dzieckiem.
Straciwszy Colina sprzed oczu, Jerome wyraźnie się uspokoił. Podszedł bliżej Lotty i drżącą dłonią pogładził główkę wciąż płaczącej Aurory. Na nogach trzymał się prawdopodobnie tylko dzięki uwolnionej do krwiobiegu adrenalinie. Oderwawszy wzrok od córki, spojrzał na narzeczoną i głośno wypuścił powietrze z płuc. Czuł się zamrożony. Jakby nie brał w tym wszystkim udziału, a tylko się przyglądał, lecz kwestią czasu pozostawało, aż wszystko to, czego doświadczył, uderzy w niego z całą mocą.
JEROME MARSHALL 💔
— Charlotte! Nie, nie, nie! — zaczął powtarzać gorączkowo, kiedy tuż po tym, jak wziął Aurorę na ręce, rudowłosa zaczęła osuwać się na podłogę. Stał wystarczająco blisko, by osłonić jej ciało przed bezwładnym upadkiem, przez co kobieta poniekąd spłynęła po nim i nie gruchnęła o twardą posadzkę, lecz przez to, że miał zajęte ręce, nie mógł jej w żaden sposób przytrzymać i tylko bezradnie spoglądał na tracącą przytomność ukochaną.
OdpowiedzUsuń— Nie, nie, nie… — powtarzał to jedno słowo niczym mantrę, która mogła odwrócić bieg wydarzeń. Przykucnął przy narzeczonej, jedną ręką przytrzymując przy sobie Rory, która z powodu zaistniałego zamieszania znowu zaczęła płakać, niemalże tak samo rozdzierająco, jak jeszcze przed paroma minutami w ramionach Colina. Wolną dłonią dotknął policzka rudowłosej, podczas gdy jego wzrok skakał po jej ciele, rozpaczliwie doszukując się oznak tego, że było to tylko omdlenie. Płacząca i wiercąca się w jego uścisku córka nie ułatwiała mu zadania, przez co Jerome poczuł, jak wzbiera w nim panika, ale wtedy dostrzegł, jak klatka piersiowa Angielki unosi się i opada. Zakręciło mu się w głowie pod wpływem fali ulgi, która przetoczyła się przez jego ciało. Przysiadłszy na podłodze, wsparł głowę rudowłosej na swoich udach i przytulając do siebie Aurorę, czekał na przyjazd odpowiednich służb. Wydawało mu się, że to było kilka najdłuższych minut w całym jego życiu, lecz wtedy jeszcze nie wiedział, co go czeka.
Odgłos dudniących kroków i podniesionych głosów na klatce schodowej był wybawieniem. Marshall zaczął nawoływać zarówno ratowników, jak i policjantów, a kiedy ta kilkuosobowa grupa znalazła się w jego polu widzenia, poczuł namiastkę spokoju, jaką dała mu obecność profesjonalistów. Pozwolił, by ratownicy zajęli się zarówno Charlotte, jak i Aurorą i choć zarówno jego umysł, jak i ciało znajdowały się na skraju wyczerpania, starał się jak najdokładniej odpowiadać na zadawane mu pytania. Niemalże w tym samym momencie, w którym jeden z mężczyzn oddał mu Aurorę, informując przy tym, że wszystko z nią w porządku i jest po prostu wystraszona, kobieta doglądająca Charlotte alarmująco krzyknęła.
— Co się dzieje? — zawołał, ponad ramionami zgromadzonych starając się spojrzeć na nosze, na których leżała rudowłosa. — Co się z nią dzieje?! — krzyknął i docisnąwszy dziecko do piersi, zaczął przeciskać się bliżej.
— Nie teraz! — warknął na niego ratownik, ten sam, który wcześniej z takim spokojem oddał mu córkę i stanowczo odsunął go na bok. Cały zespół zakręcił się przy noszach, padły słowa o jakimś wstrząsie, ta sama kobieta, która wcześniej krzyknęła, wyjęła z medycznej torby ampułkostrzykawkę, którą wbiła w udo nieprzytomnej kobiety. Tuż po tym ratownicy poderwali się i ruszyli do wyjścia, byle tylko wraz z Charlotte czym prędzej udać się do szpitala.
— Kurwa, powiedzcie mi chociaż, dokąd ją zabieracie! — zawołał za nimi wyspiarz i tym razem usłyszał zdawkową odpowiedź, której kurczowo się złapał. Jak w transie obserwował ratowników manewrujących noszami, byle tylko szybciej wydostać się z klatki schodowej, aż ci zniknęli i niedługo potem, gdy ucichł sygnał odjeżdżającej karetki, w budynku zapanowała nieznośna cisza. Nawet trzymana przez Marshalla Aurora w którymś momencie przestała płakać.
Wyspiarz stał na środku korytarza, przyciskał córkę do piersi i z trudem łapiąc powietrze, wodził niewidzącym spojrzeniem wokół. Wywabieni hałasem mieszkańcy wyszli na klatkę schodową, ale brunet nie widział wpatrujących się w niego twarzy. W jego głowie huczało, a w uchach dzwoniło, jakby zapadła wokół cisza kłóciła się z panującym w jego wnętrzu jazgotem. Strach, którego nawet nie zdążył odsunąć na bok po tym, jak Aurora była już bezpieczna, napadł na niego ze zdwojoną siłą. Drżał lekko na całym ciele, oblał go zimny pot, a serce biło tak szalenie szybko, że aż gubiło rytm. Znowu poczuł dławiącą panikę wpychającą mu się do gardła i zaciskającą na nim łapska, lecz wtedy zbliżył się do niego jeden z policjantów.
— Zawieziemy pana — powiedział, najpewniej mając na myśli szpital, do którego miała trafić Charlotte, na co Jerome tylko twierdząco skinął głową, a następnie sztywno ruszył za funkcjonariuszami. Nie wiedział, skąd brał siłę, by poruszać nogami i trzymać Aurorę. Działał mechanicznie, a czas zatrzymał się dla niego w miejscu, tych kilka minut temu, kiedy ratownicy zabrali pannę Lester.
UsuńPolicjanci nie tylko odstawili go na izbę przyjęć, ale i pomogli mu dowiedzieć się, gdzie dokładnie zabrano rudowłosą. Chyba musiał wyglądać naprawdę żałośnie, skoro funkcjonariusze zdecydowali się wykonać dla niego tych kilka czynności spoza ich zakresu obowiązków i odprowadzili go aż pod drzwi oddziału intensywnej terapii. Tam zostawili go, wcześniej poinformowawszy, że ktoś na pewno skontaktuje się z nimi w sprawie pobicia oraz porwania. Jerome podziękował im, znowu bez słów, a tylko skinieniem głowy, odprowadził ich wzrokiem, aż ci zniknęli w windzie, a potem rozejrzał się wokół, aż dojrzał coś na kształt niedużej recepcji. Za niskim kontuarem siedziała wpatrzona w monitor dyżurująca pielęgniarka.
— Charlotte Lester — odezwał się od razu, ani się nie przywitawszy, ani nie przedstawiwszy. — Powie mi pani, gdzie znajdę Charlotte Lester?
— A pan to…? — Pielęgniarka zawiesiła głoś i spojrzała na niego znak okularów.
— Jestem jej narzeczonym. Jerome Marshall — przedstawił się i poprawił trzymaną na rękach Rory. Dziewczynka zasnęła w drodze do szpitala, ale teraz przebudziła się i niemal od razu zaczęła cicho płakać.
— Nie może jej pan jeszcze zobaczyć — odparła rzeczowo.
— Więc niech mi pani chociaż powie, co z nią? — warknął, zniecierpliwiony i zakołysał się, podejmując marną próbę uspokojenia córki.
— Lekarz jeszcze nie udzielił informacji — powiedziała i już zamierzała odprawić wyspiarza z kwitkiem, kiedy chyba coś w niej pękło. — Miała wstrząs anafilaktyczny, ale ratownicy od razu podali adrenalinę. Wszystko powinno być w porządku.
Ta informacja bynajmniej nie uspokoiła wyspiarza. Obdarzył pielęgniarkę długim, uważnym spojrzeniem, a potem odwrócił się i zaczął chodzić po korytarzu, starając się, by Aurora ponownie zasnęła. To, że nie mógł niczego zrobić, było dla niego najgorszą możliwą karą. Czuł się tak, jakby ktoś wyrwał go z dobrze znanej mu rzeczywistości i postawił obok, zmuszając go, żeby patrzył. Ze swojego miejsca nie mógł niczego, absolutnie niczego zrobić i bolało go to wręcz fizycznie. Chodząc tam i z powrotem po korytarzu i spoglądając na białe ściany, mimowolnie poczuł się jak przed laty. Żółć podeszła mu do gardła na wspomnienie innego bezsilnego oczekiwania, kiedy lekarze walczyli o życie jego dziecka i Jennifer, a on mógł tylko bezczynnie czekać na informacje, nie mając żadnej mocy sprawczej. Tamten strach powrócił, zmieszał się z obecnym i sprawił, że myśli wyspiarza zaczęły biec gorączkowo zarówno ku tym dobrym, jak i złym scenariuszom. Dlaczego to go znowu spotykało? Dlaczego los tak okrutnie z niego drwił? Gdyby tylko nie dał się zaskoczyć Colinowi, żadna z tych rzeczy, która doprowadziła go do tego miejsca, nie miałaby prawa się wydarzyć.
Do porządku przywołała go Aurora, której płacz nie cichł, przez co Jerome znowu podszedł do kontuaru.
— Muszę ją przewinąć i nakarmić — powiedział, błagalnie wpatrując się w pielęgniarkę. Ta wyglądała na poirytowaną tym, że jej się przeszkadza, ale w końcu podniosła się z krzesła i pomogła wyspiarzowi. Zaprowadziła go do osobnego pomieszczenia, a po pewnym czasie przyniosła pampersy i kilka słoiczków dla dzieci, a nawet czyste ubranka. Te, które miała na sobie Rory, były mokre zarówno od jej potu, jak i łez. Kobieta może i była szorstka, ale nie bez serca. Ostatecznie pomogła Marshallowi nie tylko przebrać, ale i umyć dziecko. Zaopiekowania w ten podstawowy sposób Aurora wydawała się spokojniejsza i choć początkowo grymasiła przy próbie podania jedzenia, jakiś czas potem wyspiarzowi udało się ją nakarmić. Niedługo potem zasnęła i to tak mocno, że Jerome był przekonany, że nic nie będzie w stanie jej obudzić przez kilka najbliższych godzin.
Podziękował pielęgniarce, a potem usiadł na jednym z plastikowych krzesełek przed wejściem na oddział. Kołysał się lekko chyba bardziej po to, by uspokoić siebie niż zadbać o to, by córka śpiąca z główką wspartą na jego ramieniu się nie obudziła. Nie wiedział, ile dokładnie minęło czasu, aż w końcu na korytarz wyszedł mężczyzna wyglądający na lekarza, przez co brunet od razu poderwał się z miejsca. Człowiekowi wystarczyło jedno spojrzenie, by domyślić się, kim był.
Usuń— Może pan do niej iść. Sala numer osiem.
Nie musiał mu dwa razy powtarzać, trzydziestolatek od razu popędził przed siebie.
Coś zatrzymało go w progu sali. Spojrzał na leżącą na szpitalnym łóżku ukochaną, obstawioną wydającą miarowe dźwięki aparaturą. Nie wiedział czy Lotta była wciąż nieprzytomna czy może spała, lecz niezależnie od tego wyglądała wyjątkowo słabo, a jej pobladła cera niemalże zlewała się kolorem z białą pościelą, w której leżała. Obserwując ją, Marshall wciąż nie ruszył się z miejsca, a tym, co kurczowo go przytrzymywało, był strach. Nie mógł odpędzić od siebie myśli o tym, że kilka lat temu podobna wizyta w szpitalu wywróciła jego życie do góry nogami. Wróciły do niego wszystkie towarzyszące mu wtedy uczucia, zwielokrotnione teraz przez obecną sytuację. Był przerażony, ale i zagubiony. Nie potrafił uporać się z myślą, że mógł stracić rudowłosą. Nie wiedział też, jak to, co miało dzisiaj miejsce, wpłynie na ich przyszłość. W końcu jednakże odepchnął od siebie demony przeszłości i wszedł w głąb pomieszczenia. Po chwili zawahania położył śpiącą Aurorę na wolnym łóżku obok i dopiero kiedy odłożył ją na materac, poczuł, jak bardzo omdlewały mu ręce od ciągłego jej trzymania. Podniósł barierki szpitalnego łóżka, tak by dziewczynka przypadkiem nie spadła, a potem przysunął sobie stołek i usiadł przy rudowłosej. Przesunął wzrokiem po jej drobnej sylwetce i zacisnął wargi w miarę tego, jak ścisnęło mu gardło. Ostrożnie podniósł jej dłoń z pościeli i delikatnie zamknął pomiędzy swoimi dłońmi, jakby Lotta zbudowana była nie z krwi i kości, a kruchej porcelany. Odniósł wrażenie, że jej dłoń była wyjątkowo chłodna, ale miarowe pikanie aparatury utwierdzało go w przekonaniu, że nie powinien się tym martwić.
Pochyliwszy się, wsparł dłonie, w których trzymał dłoń Angielki, na materacu, a na nich oparł czoło i wbił wzrok w szare kafelki pomiędzy swoimi stopami. Wziął jeden głęboki oddech. Potem drugi. Nie wiedzieć, kiedy, jego wymęczonym ciałem zaczęły wstrząsać kolejne dreszcze, a w końcu także cichy szloch. W duchu na przemian to błagał o to, by rudowłosa wreszcie się obudziła i była cała i zdrowa, to zarzekał się, że zrobi wszystko, by Colin nigdy nie wyszedł z więzienia, by już nigdy się do nich nie zbliżył. W końcu myśl o rozprawieniu się z Rogersem zaczęła go napędzać. Może nie mógł go zabić, tak jak zarzekał się niedawno, ale mógł zamknąć go za kratami na długie lata, mógł postarać się o zakaz zbliżania i zmusić go do wyjechania z miasta, mógł nabruździć mu w papierach i utrudnić życie tak bardzo, jak było to możliwe.
JEROME MARSHALL 💔
Nie liczył czasu spędzonego przy łóżku narzeczonej. Tkwił w tej samej pozie, którą przybrał na samym początku i toczył nierówną walkę zarówno z własnym pokiereszowanym ciałem, jak i rozszarpującymi go od środka demonami, które wywlekały na światło dzienne jego najgłębiej skrywane lęki. Pojawienie się w sali pielęgniarki wyrwało go z letargu. Wyprostował się i zamrugał szybko zdrowym okiem, nieprzyjemnie ugodzony panującą w pomieszczeniu jasnością. Na wzmiankę o tym, że Charlotte odzyskiwała przytomność, wyraźnie się ożywił i odruchowo nieco mocniej ścisnął jej dłoń, której przez cały ten czas ani na sekundę nie puścił, do czego zmusił go dopiero lekarz. Jerome posłał mu niechętne spojrzenie, ale bez słowa sprzeciwu wykonał polecenie, nie chcąc przeszkadzać mężczyźnie w wykonywaniu jego pracy. Stanął w odległości nie większej, niż było to konieczne i skrzyżowawszy ręce na piersi, uważnie obserwował poczynania personelu, a także słuchał tego, co ten miał do powiedzenia. Wcześniej nikt nie udzielił mu konkretnych informacji, a on nie pytał, warując przy łóżku ukochanej jak pies. Czekając, zerknął kontrolnie na Aurorę, ale ta wciąż mocno spała na sąsiednim łóżku i wyspiarz nie ośmielił się jej tknąć, nie chcąc odbierać dziewczynce tego spokoju i wytchnienia, na które bez wątpienia zasługiwała. Kiedy spała, nie widać było po niej choćby śladu tego, co się wydarzyło i Marshall miał nadzieję, że tym razem Rory obudzi się bez płaczu, a na samą myśl, że mogłoby być inaczej, żal wymieszany ze złością ścisnął mu serce.
OdpowiedzUsuńColin. Wszystkiemu był winien Colin.
Oderwał wzrok od córki, kiedy zorientował się, że lekarz zwracał się bezpośrednio do panny Lester. Drgnął niespokojnie, gotowy natychmiast znaleźć się bliżej, ale w tym samym momencie przechodząca obok pielęgniarka lekko dotknęła jego ramienia, tym gestem nakazując mu jeszcze przez jakiś czas być cierpliwym. Wyspiarz obrzucił ją nieprzychylnym spojrzeniem, lecz jednocześnie cały stężał w biernym oczekiwaniu. Znowu musiał czekać! Wpatrywał się kurczowo w sylwetkę rudowłosej, a kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały, nie potrafił powstrzymać lekkiego uśmiechu, który rozjaśnił jego zmizerowaną twarz i zakołysał się lekko na piętach, jakby już szykował się do tego, by podejść bliżej. Kiedy tylko lekarz oraz pielęgniarka mu to umożliwili i opuścili pomieszczenie, znalazł się przy łóżku w dwóch krokach i zajął swoje stałe miejsce na stołeczku, po czym znowu złapał dłoń rudowłosej między swoje i przycisnął ją do ust.
— Przestań — wymamrotał niewyraźnie, skacząc spojrzeniem po jej bladej i jakby zapadłej twarzy. Wyglądała naprawdę słabo, ale najważniejsze, że się obudziła, a lekarz nie wyglądał na zmartwionego jej stanem, nie mówił też nic niepokojącego i wydawał się być dobrej myśli, a to było dla Marshalla jak iskierka nadziei, której mógł pochwycić i skrzesać z niej prawdziwe ognisko.
— Przestań — powtórzył, a potem przysunął się na swoim siedzisku jeszcze bliżej, o ile w ogóle było to możliwe, tak że wsparł łokcie na materacu łóżka. — Najważniejsze, że nic wam nie jest — powiedział i dopiero, kiedy wypowiedział te słowa na głos, sam w nie uwierzył. Na przemian to poluźniał, to wzmacniał uścisk palców na dłoni ukochanej, a w pewnym momencie jego kolano zaczęło nerwowo podrygiwać, jakby w ten sposób ciało próbowało pozbyć się nagromadzonych w nim emocji. Również bursztynowe oko mężczyzny, to, które nie zostało uszkodzone przez Rogersa, zaszkliło się wyraźnie, a kiedy ten mrugnął, po jego policzku ciurkiem spłynęły łzy. Teraz dygotał już cały, łapiąc spazmatyczne oddechy, a w duchu dziękował wszystkim znanym sobie bóstwom za to, że los pozostawił przy nim dwie najważniejsze dla niego istoty, bez których już nic nie miało znaczenia. Powoli, powolutku zakorzeniony w jego umyśle strach się wycofywał. Nie miał zniknąć całkowicie, ale kiedy spoglądał na przytomną Lottę, nie był już tak obezwładniający. Teraz już wszystko miało być dobrze, prawda?
JEROME MARSHALL 💔
— Wyliżę się — odparł tylko i wzruszył lekko ramionami, czego zaraz pożałował, ponieważ dwa pęknięte żebra odezwały się kłującym bólem. Powstrzymał grymas, który cisnął się na jego twarz i tylko wypuścił powietrze przez zaciśnięte zęby. W najbardziej opłakanym stanie była jego twarz, pokiereszowana przez celne ciosy Colina zadane wyspiarzowi z zaskoczenia, które też skutecznie go ogłuszyły. Wciąż był zły na siebie samego za to, że dał się tak podejść, że to przez jego nieuwagę Rogers wywalczył sobie szansę na porwanie Aurory. Ręce, którymi osłaniał się przed kopniakami, również były mocno poobijane, niemniej kurtka, którą miał na sobie, w pewien sposób amortyzowała uderzenia. Tylko kilka naprawdę mocnych kopnięć sięgnęło celu, między innymi to, które doprowadziło do pęknięcia żeber, reszta miała pozostawić po sobie tylko stłuczenia i siniaki.
OdpowiedzUsuńTak naprawdę fizyczne rany zadane mu przez Colina nie miały żadnego znaczenia. O wiele bardziej bolesne były te ciosy, które raniły głęboko jego duszę. Porwanie Aurory oraz doprowadzenie Charlotte do takiego stanu były dwoma ranami, które broczyły krwią, a wylewający się wraz z posoką ból paraliżował ciało. Rogers wiedział gdzie mierzyć, może nie dosłownie, ale bez wątpienia w przenośni, a zadane przez niego rany miały jeszcze długo się jątrzyć. Czy kiedykolwiek zdołają się zagoić?
— Nic jej nie jest — odparł i odruchowo zerknął na sąsiednie łóżko, na którym rudowłosa dziewczynka, mimo otaczających ją hałasów, wciąż mocno spała. — Jest tylko wystraszona — powiedział, niemalże wypluwając słowo tylko. I on miał nadzieję, że Rory była zbyt mała, by zapamiętać to, co się dzisiaj stało. Miał ogromną nadzieję równie mocno podszytą strachem, że kiedy się obudzi, będzie już spokojna. Nie chciał nawet wyobrażać sobie tego, jak duże spustoszenie w jej dziecięcej psychice mogło wywołać zagranie Colina, jakie konsekwencji spowodować… Ta myśl sprawiła, że krew w jego żyłach zawrzała, a chęć zemsty na Rogersie rozgorzała w nim z nową siłą. Za to, jaką krzywdę wyrządził jego córce swoim zachowaniem, miał ochotę zadać mu cierpienie nieporównywalnie większe do tego, którego doświadczyła Aurora.
Powrócił spojrzeniem do Angielki, kiedy ta ponownie się odezwała. Przyglądał jej się zdrowym okiem, nieustannie trzymając jej dłoń w swojej, podczas gdy łzy, których w ogóle nie kontrolował, wciąż wypływały z jego oczu i kryły się w gęstej brodzie. Gdyby tylko wiedział, jakie myśli towarzyszyły jej w tym momencie, kiedy ich spojrzenia się krzyżowały, wszystko inne straciłoby na znaczeniu. Jeśli Colinowi udało się zranić go do głębi, tylko Charlotte miała w sobie tę siłę, by zadać mu cios jeszcze dotkliwszy, przeszywający na wskroś, a właśnie tym były jej domniemania dotyczące tego, że Jerome mógłby ją zostawić. Ale może miała pełne prawo tak myśleć? Po tym, jak zakończył jeden związek, jak to od niego wyszła decyzja najpierw o separacji, później o rozwodzie? Jeśli raz to zrobił, dlaczego nie miałby drugi…?
— Też cię kocham — odpowiedział tylko, nieświadom tego, o czym rozmyślała rudowłosa i ucałował wierzch jej dłoni, a kiedy powiedziała o Colinie, potrafił tylko skinąć głową.
Chwilę później do sali wpadł zziajany Christopher. Jego nagłe pojawienie się na tyle rozkojarzyło Marshalla, że ten z trudem wodził wzrokiem za sylwetką mężczyzny. Szczerze powiedziawszy, na tych kilka długich godzin zapomniał o jego istnieniu, zapomniał o tym, że młodszy brat panny Lester był ich domownikiem i prędzej czy później miał się o wszystkim dowiedzieć, choćby od sąsiadów. Nie było jednakże nic dziwnego w tym, że zaskoczyła go obecność Chrisa w szpitalu, skoro na długi czas przestał liczyć się dla niego cały świat. Teraz jednakże, kiedy Charlotte i Aurora były bezpieczne, a także miał kto z nimi zostać, rzeczywistość upomniała się o wyspiarza.
— Zostaniesz z nimi? — zapytał, mimo że zadawanie tego pytania było zbędne, ponieważ znał odpowiedź. — Muszę wyjść do toalety — powiedział, a kiedy chłopak skinął twierdząco głową, spojrzał na Lottę. Dopiero po tym puścił jej dłoń, wstał i skierował się do wyjścia, a znalazłszy się na korytarzu, zaczął rozglądać się za odpowiednim pomieszczeniem. To znajdowało się na końcu korytarza. Jerome wypatrzył właściwe oznaczenia i ruszył w tamtym kierunku, a kiedy znalazł się we wnętrzu łazienki przeznaczonej dla mężczyzn, zamknął za sobą drzwi i starannie przekręcił zamek. Dopiero po tym opadł plecami na zamknięte skrzydło i osunąwszy się po nim, usiadł na zimnych kafelkach.
UsuńDemony przeszłości darły pazurami jego plecy odkąd pogotowie zabrało rudowłosą do szpitala. Szponiaste łapska wydzierały z ciała kawałki mięsa, jakby chciały ominąć kręgosłup i przedrzeć się wprost do jego serca. Przez cały ten czas Jerome nie odważył się obejrzeć przez ramię i spojrzeć w twarz koszmarom, ale też nie potrafił zignorować ich obecności. Te zwietrzyły okazję i teraz zawzięcie domagały się uwagi, szarpiąc go nieustannie. Zamknięty w toalecie, w końcu mógł zwrócić się w ich stronę.
W swoim życiu doświadczył już niejednej straty. W młodości musiał uporać się ze śmiercią brata, której po dziś dzień czuł się winny, choć nauczył się żyć z tą winą. Trzy lata temu stracił syna, którego nie zdążył nawet poznać i ta tęsknota za nieznanym była przytłaczająca. Rozwód z Jennifer, choć był jego świadomym wyborem, również wiązał się z pewną stratą i przejściem swego rodzaju żałoby. Wydawałoby się, że przeżywszy to wszystko, Barbadosyjczyk powinien potrafić poradzić sobie z wiją utraty Charlotte, a także Aurory. Nic bardziej mylnego.
Kroplą, która przelała czarę goryczy była niedawno przekazana mu informacja o tym, że również Jaime znalazł się w niebezpieczeństwie. Że na jego życie czyhał seryjny morderca i tylko udana obława policji sprawiła, że Moretti wciąż był wśród żywych. Niemniej to właśnie tamtego dnia, kiedy przyjaciel opowiedział Jerome’owi o tym, czego doświadczył, przebudziły się dotychczas pogrążone w letargu demony. Karmiły się jego strachem i żerowały na poczuciu, że Marshall nie poradziłby sobie, gdyby z jego życia zniknęły kolejne bliskie mu osoby. Rosły w siłę, podsycając świadomość, że tego wszystkiego było po prostu za dużo; że ten strach przed stratą nieustannie drążył jego wnętrze i pożerał pokiereszowaną duszę.
Spadło na niego dławiące przerażenie. Szarpał palcami materiał koszulki na piersi, oddychając spazmatycznie. Miał wrażenie, że nie potrafi nabrać powietrza, że się dusi. Zdrowe oko pozostawało szeroko rozwarte, skierowane ku sufitowi i poruszało się to w prawo, to w lewo za obrazami, które widział tylko mężczyzna. Nahuel zmyty z pokładu kutra przez sztorm. Mała biała trumna spuszczana do płytkiego grobu i spojrzenie Jennifer, które już do końca pozostało puste. Jaime, wpadający do wody podczas ich wizyty na Barbadosie, ginący pośród fal jak wtedy Nahuel i Jaime w masowym grobie, tym samym, w którym spoczęła reszta ofiar. A w końcu także one. Aurora w ramionach Colina, wyrywająca się ku niemu, lecz oddalająca się coraz bardziej. I Charlotte, spoczywająca bez życia na noszach ratowników.
Za dużo. Za dużo.
Kopał nogami, szorując piętami po podłodze, jakby próbował odsunąć się od tego wszystkiego i mocniej wciskał plecy w zamknięte drzwi, ale obrazy napierały na niego, a demony szczerzyły do niego ociekające krwią kły. Czy był sens dłużej im się opierać? Zamarł, z dłońmi zaciśniętymi na koszulce, z podkurczonymi nogami, wpatrzony w bliżej nieokreślony punkt. Oddychał płytko i szybko, choć sam wciąż miał wrażenie, że nie potrafi nabrać powietrza. Aż w końcu poddał się i wtedy to wszystko po prostu przez niego przepłynęło, a demony przedarły się i przenicowywały go na drugą stronę, zabierając po drodze dokładnie to, czego chciały, bo nie widział innego wyjścia, jak tylko im na to pozwolić.
Ocknął się, kiedy jego policzek dotknął zimnych kafelek. Przewrócił się na bok, ale nie wiedział, kiedy i jak długo tak leżał. Zamrugał, podźwignął się na dłoniach i syknął, kiedy ból przeszył jego pokiereszowane ciało. Wstał ostrożnie i stanąwszy na nogach, zachwiał się, jednakże ustał. Podszedł do umywalki i wsparłszy się na niej, podźwignął głowę, by spojrzeć w lustro. Był blady, jakby zapadły w sobie, ale zdrowe oko spoglądało na niego z lustra wyjątkowo trzeźwo i przytomnie. W głowie zaś królowała przyjemna pustka, która nie wydawała się zwodnicza. Jerome zwrócił się w głąb siebie, ale nie poczuł niczego ponad obezwładniające zmęczenie. Drążył i szukał, ale demony zdawały się odejść, jakby wystarczająco się nasyciły.
UsuńMarshall odetchnął, obmył twarz zimną wodą, a potem łapczywie napił się prosto z kranu. Miał nadzieję, że nakarmił koszmary na wystarczająco długo.
W drodze powrotnej do sali, w której leżała Charlotte, wyciągnął wetknięty w tylną kieszeń spodni telefon i sprawdził godzinę. Choć dla niego upłynęła cała wieczność, minęło ledwo kilkanaście minut, a to mógł łatwo wytłumaczyć. Wszedłszy do pomieszczenia, zastał ten sam widok. Christopher siedział przy łóżku Charlotte, a Aurora spała obok. Ten widok sprawił, że na jego twarz wypłynął lekki uśmiech – koszmary były tylko koszmarami.
— Już jestem — powiedział, jakby nie było to oczywiste, a w tonie jego głosu krył się spokój, jakiego wcześniej brakowało. Podszedł najpierw do łóżka, na którym spała Aurora. Przypatrywał jej się chwilę, a później pogładził ją po włosach i odszedł, by zająć swoje poprzednie miejsca na stołeczku. Znowu wyciągnął rękę, by złapać dłoń Lotty, a kiedy to zrobił, przytknął ją do swojego policzka, wsparł się łokciami o materac i przymknął powieki.
Mimo że dłoń rudowłosej pozostawała chłodna, biło od niej znajome ciepło. Nie to typowo fizyczne, a innego rodzaju; to, które koiło duszę i przypominało, że w ostatecznym rozrachunku nic złego się nie stało. Nic tak bardzo złego, co mogłoby się stać. Pokrzepiony tą myślą wyspiarz odetchnął głębiej i pochylił głowę.
Był zmęczony. Tak bardzo zmęczony.
JEROME MARSHALL 💔❤️
Czy Jerome byłby hipokrytą, gdyby upierał się przy tym, aby Charlotte została w szpitalu na noc? Najprawdopodobniej. Sam ledwo przed paroma godzinami – które w perspektywie zaistniałych zdarzeń wydawały się być całą wiecznością – na własne życzenie wypisał się ze szpitala. Byłby spokojniejszy, gdyby rudowłosa znajdowała się pod profesjonalną opieką przez całą noc, ale wiedział, że aby mogło się to stać, musiałby własnoręcznie przywiązać ją pasami do łóżka i dlatego nie oponował, kiedy lekarz zasugerował przygotowanie wypisu. Po prawdzie to, że wszyscy mogą pójść do domu, było mu na rękę, inaczej bowiem zamierzał nocować w szpitalu, nawet jeśli pielęgniarki miałyby go ganiać z kąta w kąt.
OdpowiedzUsuńZmusił się do rozchylenia powieki, co zdawało się nadludzkim wysiłkiem i spojrzawszy na Lottę, uśmiechnął się lekko, jakby na znak, że już niedługo mieli znaleźć się w znajomych i przede wszystkim bezpiecznych czterech ścianach. Dzisiejszą noc, a pewnie także kolejne Rogers miał spędzić w areszcie, więc nawet pomimo ich najgorszych obaw, nie mógłby ich niepokoić. Póki co jednakże wyspiarz nie miał siły, aby o tym rozmyślać. Zmęczenie, które dopadło go po wyjściu z toalety, stawało się coraz bardziej obezwładniające. To dlatego brunet nie odezwał się ani słowem, a co więcej, pozwolił, aby to Christopher przejął dowodzenie. W innym wypadku najpewniej by do tego nie dopuścił, choćby nie wiadomo, jak bardzo był słaby, ale w tej kryzysowej sytuacji odkrył, że… ufa temu sympatycznemu rudzielcowi. Chris mieszkał z nimi już od dobrych kilku miesięcy i Jerome zdążył go szczerze polubić (miał cichą nadzieję, że działało to również w drugą stronę), jednakże jak do tej pory nie zdawał sobie sprawy z tego, jak dużym kredytem zaufania obdarzył Lestera. Nie mógł się jednak oszukiwać – widział, w jaki sposób Chris traktował swoją starszą siostrę i jak obchodził się z Aurorą. Było jasnym jak słońce, że ten młody mężczyzna był gotowy zrobić dla swojej rodziny wszystko, więc teraz mógł zabrać ich wszystkich do domu, prawda?
Podczas towarzyszącej wypisowi krzątaninie, obserwując Christophera, Jerome pomyślał, że to miła odmiana. W przypadku rodziny Jennifer, cóż, najpewniej nie pozwoliłby nikomu kiwnąć palcem, a Noah pierwszy wyleciałby za drzwi. I o ile jego stosunki z tym ostatnim znacząco się ociepliły – zważywszy na to, co było na początku – o tyle pozostałym nie ufał za grosz. Ich relacje z Jen były skomplikowane, a zdaniem samego Marshalla również toksyczne. Może nie było to z jego strony empatyczne, ale na swój sposób cieszył się, że to już nie był jego problem.
Kiedy wszystko było gotowe, a Charlotte mogła zamienić szpitalne wdzianko na swoje ubrania, Jerome podźwignął się z zajmowanego dotąd krzesełka i podszedł do łóżka, na którym spała Rory. Ostrożnie wziął córkę na ręce, ale ta spała tak mocno, że jej ciało wręcz bezwładnie przelewało mu się pomiędzy rękoma. Christopher tymczasem asystował pannie jeszcze Lester i wyspiarz naprawdę był mu za to ogromnie wdzięczny. Szczególnie dziś docenił jego obecność w Nowym Jorku i cieszył się, że kiedy tylko młodszy brat Lotty dowiedział się o wszystkim, na złamanie karku przygnał do szpitala. Prawdopodobnie tylko on oraz rodzice rudowłosej byli osobami, w ręce których Jerome mógł oddać ukochaną bez zawahania, mając pewność, że te w razie potrzeby zadbają o nią nawet lepiej od niego.
Droga do domu nie była długa. Jadąc zamówioną przez Chrisa taksówką, wszyscy milczeli, a po przekroczeniu progu mieszkania usytuowanego w rzędzie szeregowców, Marshall rzucił niechętne spojrzenie wiodącym na górę schodom. Dziś ich szczyt wydawał się odległy niczym czubek Mont Everest, ale brunet nie wyobrażał sobie, by mieli spać na kanapie. Podjął więc mozolną wspinaczkę i zaraz usłyszał, że Chris oraz Charlotte ruszyli za nim. Wciąż trzymał na rękach Aurorę, ale po wdrapaniu się na górę bynajmniej nie skierował się do jej pokoju. Wszedł z dziewczynką do ich sypialni i ułożył ją na środku łóżka – nie wyobrażał sobie, by miała spać dziś gdziekolwiek indziej, choćby tylko za ścianą. Kiedy odwrócił się przodem do drzwi, Chris podprowadził rudowłosą do sypialni.
Usuń— Nie będę zamykał dziś drzwi — poinformował chłopak. — I wy też tego nie róbcie — dodał i popatrzył po nich karcąco, ale też kącik jego ust był uniesiony w zaczepnym uśmiechu. — Wolałbym słyszeć, gdyby coś się działo. W razie czego wołajcie, dobrze? — poprosił, a potem życzył im dobrej nocy i wycofał się na korytarz.
Jerome ani trochę mu się nie dziwił, w końcu stan zdrowia jego i Charlotte pozostawiał wiele do życzenia. To, jak bardzo Christopher się o nich troszczył sprawiło, że pierwszy raz tego dnia poczuł przyjemne ciepło, jakby po tym, co zrobił Colin, jego wiara w ludzi całkiem nie umarła.
Jedyne, o czym marzył wyspiarz, to przyłożyć głowę do poduszki. Ale czasem marzenia należało odsunąć na bok i skupić się na tym, co na ten moment najważniejsze. Dlatego podszedł do narzeczonej, popatrzył po niej krótko i przysunąwszy się jeszcze bliżej, przytulił ją do siebie. Na tyle mocno, na ile pozwalało mu jego pokiereszowane ciało oraz zdrowy rozsądek, podpowiadający, że rudowłosa wciąż była słaba. Przygarbiwszy się nieco, schował twarz w zagłębienie jej szyi i odetchnął głębiej znajomym, ulubionym zapachem. Jedynym, na czym teraz mu zależało, to mieć ją blisko siebie.
JEROME MARSHALL 💙💙💙
— Nie zostawię. Obiecuję — odparł od razu, ledwo Charlotte skończyła mówić. Przestawszy ją obejmować, uniósł obydwie ręce i odgarnął nimi kilka luźnych kosmyków okalających twarz kobiety, które wymsknęły się z chaotycznego splotu na czubku jej głowy. Następnie delikatnie objął dłońmi twarz ukochanej i pocałował ją w czoło, tuż przy linii włosów. Doświadczył dziś jednej z gorszych rzeczy w życiu i bynajmniej nie było to pobicie przez Colina. Irracjonalny lęk wywołany świadomością, że mógłby stracić zarówno Aurorę, jak i Charlotte wyssał z niego wszystkie siły; dotknął go o wiele bardziej, niż kopnięcia rozszalałego brodacza. Niemniej teraz było już po wszystkim, a na pewno po tym najgorszym.
OdpowiedzUsuńJerome drgnął w tym samym momencie, w którym rudowłosa rzuciła się do łóżka. Obydwoje byli przeczuleni, ale bez wątpienia mieli ku temu dobre powody, choć każde z nich wolałoby, aby te nigdy nie zaistniały. Na szczęście śpiąca jak suseł Rory była bezpieczna i Jerome modlił się w duchu do wszystkich znanych sobie bóstw, aby ten dzień w żaden sposób się na niej nie odbił; aby niczego nie zapamiętała. I choć była już duża, o wiele większa niż wtedy, kiedy wyspiarz przecinał pępowinę, liczył na to, że była też wciąż wystarczająco mała, by nazajutrz, no, może za kilka dni o niczym nie pamiętać.
— O niczym innym nie marzę — odparł z nutą przekory w głosie i mocniej zacisnął palce na dłoni rudowłosej. Pokusił się wyłącznie o ściągnięcie dżinsów i to tylko z tego względu, że te zapewne uwierałyby go nieprzyjemnie podczas snu, po czym zajął jedną ze stron łóżka. To było na tyle duże, że cała ich trójka bez problemu mieściła się na materacu. Zasnął, nim na dobre przyłożył głowę do poduszki.
Kolejne dni nie przyniosły im upragnionego spokoju, jednak mogli się tego spodziewać. Policja nalegała na to, aby każde z nich złożyło zeznania, co też zgodnie uczynili. Obiecali sobie przecież, że Rogers miał pożałować swojego występku, prawda? I choć Jerome miał przemożną ochotę odpłacić mu pięknym za nadobne, wiedział, że fizyczna krzywda nie wyrządzi Colinowi większej szkody. Mógł tłuc go tak długo, jak on jego, do utraty przytomności, ale co z tego? Pewnie przyniosłoby mu to satysfakcję, ale nic poza tym. Dlatego należało wytoczyć cięższe działa, które – Marshall miał na to ogromną nadzieję – umieszczą Colina za kratkami.
Stąd podczas składania zeznań zarówno on, jak i Charlotte dali z siebie wszystko. Dodatkowo zgodnie z sugestią prowadzących sprawę pobicia oraz porwania funkcjonariuszy, Jerome udał się na obdukcję, tak by jej wynik mógł być dowodem w sprawie. Także rudowłosa została poproszona o przedstawienie dokumentacji medycznej, jaką otrzymała wraz z wypisem ze szpitala, ponieważ policjanci uważali, że czyn Colina miał bezpośredni wpływ również na jej zdrowie.
To, co również im zasugerowano, a o czym sami od razu pomyśleli, była wizyta z Aurorą u psychologa. Zaangażowana w sprawę policjantka podała im kilka sprawdzonych kontaktów, spośród których wyłonili ten, który wydał im się najbardziej odpowiedni. Obydwoje drżeli przed tą wizytą, bojąc się tego, co usłyszą, ale po około dwóch godzinach spędzonych w gabinecie sympatycznej kobiety w średnim wieku, która rozmawiała z nimi i oceniała zachowanie Aurory na podstawie znanych tylko sobie metod, usłyszeli, że dziewczynce nic nie dolegało. Psycholożka uprzedziła ich, że jeszcze przez jakiś czas Rory może wydawać się wystraszona i gwałtowniej reagować na niektóre bodźce, że powinni ją obserwować i zgłosić się na wizytę, jeśli tylko zauważą coś niepokojącego, ale mogą być dobrej myśli. Ta diagnoza bez wątpienia ich uspokoiła i jednocześnie nie była bez znaczenia dla zbierających dowody funkcjonariuszy.
Na czas trwania śledztwa Colin przebywał w areszcie. Z kolei Jerome i Charlotte musieli wnieść oficjalne oskarżenie do sądu, co też uczynili wręcz z ochotą, bez najmniejszych skrupułów. Liczyli na to, że Rogers nie tylko spędzi jakiś czas w więzieniu, ale też po wyjściu z niego dostanie zakaz zbliżania się do ich rodziny.
O tym jednak, jak finalnie zostanie rozwiązana ta sprawa, mieli przekonać się dopiero za jakiś czas.
UsuńOd dnia, którego zapewne nigdy nie mieli zapomnieć, minął nieco ponad tydzień. Marshall przebywał na zwolnieniu lekarskim – nie mógł wrócić do pracy, póki nie zagoją się dwa pęknięte żebra, a te potrzebowały nieco czasu na zrośnięcie się. Opuchlizna z jego twarzy zeszła prawie całkowicie, a oko, którego wcześniej nie potrafił otworzyć, zdobił teraz malowniczy siniak rozlewający się praktycznie na połowę jego twarzy. Zresztą niemalże całe jego ciało było pokryte podobnymi śladami, które miały przybrać wszystkie kolory tęczy po kolei, nim znikną na dobre. Jeśli zaś chodziło o nastrój Barbadosyjczyka, ten byłam zmienny. Wciąż tliła się w nim złość na Colina, raz na jakiś czas również dopadały go ponure myśli. Był jak wiosenne niebo nad jego głową, po którym wiatr nieustannie gnał szare chmury, jednakże pośród tych chmur pojawiało się coraz więcej błękitnych prześwitów, aż bezkresna połać nieba miała zostać odkryta całkowicie.
— Może jednak ci pomogę? — zagadnął Chris, kiedy w słoneczne popołudnie on i Marshall przesiadywali w ogródku. Korzystają z wolnego, Jerome montował charakterystyczną, drewnianą ławkę będącą jednocześnie huśtawką i właśnie skończył wkręcać hak do górnej belki.
— Zaraz — powiedział po raz kolejny wyspiarz. — Będę potrzebował dodatkowej pary rąk, jak zajmiemy się ławką — wyjaśnił i skinieniem głowy wskazał na profilowane siedzisko leżące w zieleniącej się trawie. — Jeśli tak bardzo chcesz się przydać, lepiej przypilnuj Biscuita — zasugerował z rozbawieniem, widząc, że kundelek przymierza się do obsiusiania ławki. Spostrzegłszy to, Chris rzucił się ku psiakowi, a Marshall parsknął krótko.
JEROME MARSHALL 💛💛💛
Kiedy Jerome dosłyszał dobiegający z wnętrza mieszkania głos Charlotte, poczuł, jak niknie niewidzialny ciężar, który zdążył osiąść na jego ramionach. Nie było jej dłużej, niż wynikałoby to po średniej długości jej zwyczajowego treningu, co odrobinę zaniepokoiło mężczyznę. Oczywiście nie wynikało to ze skłonności do nadmiernej kontroli; w świetle ostatnich wydarzeń brunet był bardziej wyczulone na różne, w tym te subtelne sygnały, które on i rudowłosa nawzajem do siebie wysyłali. Zerknął ku wyjściu na ogródek i uśmiechnął się lekko, kiedy w przejściu pojawiła się smukła kobieta.
OdpowiedzUsuń— Robimy bujaną ławkę! — odparł ochoczo Christopher, podczas gdy Jerome wywrócił oczami na dźwięk słowa „robimy”. Na miejscu rudowłosego chłopaka nie pokusiłby się o użycie liczby mnogiej, ponieważ do tej pory pracował głównie on sam, ale nie mógł odmówić przyszłemu szwagrowi zapału oraz chęci do pomocy, z której miał skorzystać już niedługo, dlatego nie odezwał się ani słowem i wrócił do pracy. W tej chwili nie mógł przerwać wykonywanej czynności i skupił się na dokręceniu do belki właściwych elementów, które miały przytrzymać całą konstrukcję. Nie przeszkadzało mu to jednak w tym, by obserwować najbliższe otoczenie, przez co widział doskonale, jak Charlotte porwała Aurorę na ręce i się z nią przywitała, a następnie przeszła pomiędzy dwójką męskich członków tej rodziny. Ten widok mógłby oglądać do końca świata i o jeden dzień dłużej, szczególnie po tym, co miało miejsce. Było jeszcze zbyt wcześnie, by występek Colina przestał zaprzątać jego myśli i podejrzewał, że podobnie było w przypadku panny Lester, jednakże właściwie nie rozmawiali o tym wiele. Bo czy były jakiekolwiek słowa, które pozwoliłyby im wyrzucić ten żal i frustrację, tą rozpierającą złość?
— Jeszcze nie — odezwał się ponownie Chris, który kręcił się po ogródku, szukając dla siebie miejsca. — Może coś zamówimy? — zaproponował, a Jerome nie miał nic przeciwko temu. Sprawnie dokończył to, co akurat robił, a potem odłożył narzędzia na bok i wykorzystał okazję.
— Nasza kolej, żeby coś postawić — oznajmił, bo też jeśli już decydowali się na jedzenie z dowozem lub wyjście na miasto całą trójką (czwórką? A może i piątką, jeśli liczyć również kundelka?), to pilnowali tego, by raz płacili oni, raz Christopher. Było to rozwiązanie, którego w żaden sposób nie przedyskutowali, ale za to do którego chętnie się stosowali. — Przypilnuj tej dwójki — skinieniem głowy wskazał na Aurorę goniącą rozszczekanego Biscuita — a my coś wybierzemy — powiedział, a następnie zbliżył się do Angielki, złapał jej dłoń i poprowadził ją za sobą do wnętrza mieszkania, które z powodu tego, że przeszklone drzwi prowadzące na ogródek były otwarte na oścież, pachniało wiosennym powietrzem i było w nim odrobinę chłodniej, niż zazwyczaj.
Jerome poprowadził Lottę do kuchni i choć trasa ta nie była długa, kilkukrotnie obejrzał się przez ramię na ukochaną. Kiedy znaleźli się w pomieszczeniu oddzielonym od salonu, a tym samym poza zasięgiem oczu i uszu zarówno Christophera, jak i Rory, poniekąd ustawił narzeczoną przy kuchennych szafkach, doprowadzając do tego, że oparła się o kant blatu pośladkami i stanął tuż przed nią, jakby w ten sposób chciał dopilnować, aby mu nie uciekła.
— Wszystko w porządku? — spytał prosto z mostu, bez żadnego wyszukanego wstępu i bez ostrzeżenia. Przesunął przy tym wzrokiem po twarzy rudowłosej, jakby to w jej mimice doszukiwał się odpowiedzi na swoje pytanie i cóż, wiedział, że odpowiedź na nie wcale nie była taka prosta. — Długo cię nie było — dodał, w ten sposób tłumacząc, co wywołało jego niepokój i podniósł spojrzenie do jej zielono-brązowych oczu, przy których zatrzymał się na dłużej.
Dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że potrzebowali czasu, by przepracować krzywdę, jaką ich rodzinie wyrządził Colin, a tego – wspomnianego czas – nie upłynęło wiele. Podświadomie nie chciał jednakże, by każde z nich robiło to na swój sposób; osobno. Chcąc, nie chcąc, miał w tym temacie pewne doświadczenie i nie chciał powtórzyć błędu z nie tak dalekiej przeszłości.
Chciał dodać coś jeszcze, ale tylko rozchylił wargi i zaraz z powrotem je zacisnął – zabrakło mu słów. Zamiast tego wyciągnął rękę i w swoim niemal ulubionym geście odgarnął za ucho ogniste kosmyki, które wymsknęły się z kucyka, a następnie pogładził kciukiem gładką skórę na policzku ukochanej.
UsuńJEROME MARSHALL 💛💛💛
Nie odrywał wzroku od ukochanej i kiedy ta rozchyliła powieki, pochwycił jej spojrzenie i skrzywił się mimowolnie. Bynajmniej nie w wyrazie niezadowolenia i dezaprobaty, raczej z żalu i złości wywołanej tym, co zrobił Colin i jak bardzo wpłynął tym na ich małą rodzinę. Jedyną pociechą w tym wszystkim był fakt, że Aurora miała tego nie zapamiętać – nawet teraz, mimo że stali w kuchni, mogli dosłyszeć jej dziecięcy i beztroski śmiech, który rozbrzmiał najpewniej w odpowiedzi na wygłupy Christophera. Oni z kolei byli dorośli i prędzej bądź później mieli się z tym uporać. Prawda?
OdpowiedzUsuńMilczał, pozwalając Charlotte mówić i z każdym jej kolejnym słowem na jego sercu osiadał coraz większy ciężar. W końcu sam przymknął powieki i zacisnął usta w wąską linię, a następnie powoli pokręcił głową. Kiedy ponownie otworzył oczy, Charlotte wpatrywała się w niego uparcie, przez co obdarzył ją lekkim, bladym uśmiechem.
— Najchętniej urwałbym mu jaja… — westchnął, jednak bez zaciętości i ciasno objął rudowłosą ramionami, kiedy ta do niego przylgnęła. Wsparł policzek na czubku jej głowy i zakołysał lekko ich ciałami; jakby to kołysanie, o którym wcześniej pomyślała kobieta, faktycznie miało ich ukoić. Obecnie nie buzowała w nim złość, choć podejrzewał, że ta w końcu miała się pojawić – tliła się w nim nieustannie od tamtego dnia i co rusz buchała jasnym, gorącym płomieniem, lecz aktualnie tłumił ją żal i fakt, że martwił się o narzeczoną. Czyn Colina zadał mu wiele ran na duszy, a także obudził strach, który wcześniej wyspiarz zdołał głęboko uśpić. Irracjonalny strach o bliskich, który był rzeczą naturalną, jednakże nie wtedy, kiedy rósł do niebotycznych rozmiarów i paraliżował. Jego Jerome jeszcze nie zdołał ponownie ukołysać do snu.
— Wiem — mruknął w odpowiedzi na jej kolejne słowa. — Najchętniej zrobiłbym mu to samo, co on nam i o wiele więcej… ale wtedy musielibyśmy dzielić z nim celę — zażartował słabo i pokręcił głową na tę niesprawiedliwość. Na swój sposób zatęsknił za dawnymi czasami, za zasadą oko za oko, ząb za ząb. Bardziej jednak niż zemsta na Colinie, jego głowę zaprzątała teraz chęć pomocy Charlotte. Odsunął ją od siebie na niewielką odległość, tylko taką, by móc swobodnie pochwycić jej spojrzenie. W tym też momencie przypomniał sobie o czymś; przed jego oczami stanęła scena z dalekiej teraz przeszłości i choć było to smutne wspomnienie, kąciki ust wyspiarza mimo wszystko lekko się uniosły.
— Masz czas wieczorem? — spytał niespodziewanie. — Coś mi przyszło do głowy… — wyjaśnił oględnie, choć nie miał pojęcia, czy to w jakikolwiek sposób pomoże.
JEROME MARSHALL 💛💛💛
Jerome wierzył, że ta złość, którą wzniecił w nich Colin, musiała po prostu się wypalić, niezależnie od tego, jak długo miałoby to trwać. Nie wiedział innego wyjścia z tej sytuacji, tak jak i nie wiedział sensu w rwaniu sobie włosów z głowy teraz, kiedy było już po wszystkim. Owszem, ich spokój został zaburzony, tak jak wzburzona jest tafla jeziora po wrzuceniu do niej kamienia, ale rozchodzące się po wodzie okręgi z czasem niknęły i nikt już nie pamiętał o spoczywającym na dnie kamieniu, który wprowadził chwilowy zamęt w spokojną toń. Tak też ich wzburzona rzeczywistość i zniekształcające ją zmarszczki miały z czasem się wygładzić i nie pozostawić po sobie widocznego śladu, i może tylko na dnie ich serc miał zalec dodatkowy, kanciasty ciężar, ale czy nie nauczyli się już razem radzić sobie z większymi trudnościami?
OdpowiedzUsuń— Da się zrobić — odparł z zawadiackim uśmiechem, wyraźnie pewny swego, kiedy Charlotte oznajmiła, że będzie do jego dyspozycji tylko wtedy, kiedy Chris zostanie z Aurorą. Co do tego, że młodszy z rodzeństwa Lester się na to zgodzi, Jerome nie miał żadnych wątpliwości. Tak się bowiem składało, że Rory owinęła sobie wujka wokół małego palca i ten był na każde jej skinienie.
Klepnięty w klatkę piersiową, skrzywił się nieznacznie.
— Ej, te pęknięte żebra jeszcze bolą, wiesz? — rzucił z rozbawieniem, bo choć nie czuł się już jak przejechany przez walec drogowy, to jego ciało wciąż potrzebowało czasu, by wrócić do pełni sprawności i nie reagować bólem na pewne nieostrożne ruchy, co na swój sposób go irytowało. Nie lubił bowiem być taki niesprawny i nieprzydatny, ale niestety, pewnych rzeczy nie mógł przeskoczyć. Inaczej pewnie już dawno wróciłby do pracy, tymczasem musiał jeszcze jakiś czas spędzić na zwolnieniu lekarskim. Ile dokładnie, o tym miał dowiedzieć się na wizycie w kolejnym tygodniu.
Choć ogród przyległy do ich mieszkania nie był duży i z powodzeniem można było nazywać go ogródkiem, Jerome był niezwykle zadowolony z tego, że mieli dla siebie ten skrawek zieleni. Zajadając się pizzą, wystawiał twarz ku wiosennemu słońcu, a jego nawykłe do wysokich temperatur ciało nie mogło doczekać się dni, w których nie trzeba było nakładać na siebie dodatkowych warstw ubrań, by wyjść na zewnątrz.
— To my znamy jakąś Margaret? — zażartował wyspiarz i podrapał się po policzku pokrytym zarostem jakby w zmieszaniu, bo i on zdążył zapomnieć o towarzyszącej im od ponad roku opiekunce. Zdążyło wydarzyć się tyle, że kompletnie nie miał głowy do ustalania jakiegokolwiek grafiku, nie wiedział też, kiedy dokładnie wróci do pracy.
— Dla mnie w porządku.
W zasadzie przez to, od jak dawna Margaret zajmowała się Aurorą, dla Marshalla stała się stałym elementem ich codzienności. Obecność tej jasnowłosej kobiety w ich mieszkaniu nie przeszkadzała mu tak, tak jak nie przeszkadzał mu Christopher, który przecież został u nich na o wiele dłużej, niż początkowo wszyscy to zakładali i brunetowi ten stan rzeczy ani trochę nie przeszkadzał.
Po wspólnym posiłku Jerome zabrał się za realizowanie swojego skromnego planu. Najpierw poprosił Christophera o zostanie z Aurorą i ucieszył się, kiedy ten nie miał nic przeciwko temu. Mając wolną rękę w tym względzie, mógł działać dalej i zamknąwszy się w sypialni, skontaktował się z odpowiednią osobą. Również tutaj poszło mu gładko i tym sposobem około godziny dziewiętnastej trzydziestolatek wręczył rudowłosej jej sportową torbę, uzupełnioną o świeże ubrania sportowe.— Idziemy — zarządził bez słowa wyjaśnienia, choć panna jeszcze Lester mogła wyjątkowo łatwo domyślić się, co zamierzał. Niedługo potem znaleźli się przed budynkiem, w którym mieścił się klub, w którym trenowała kobieta. W tym konkretnym dniu i o tej godzinie nie odbywały się już żadne zajęcia, ani indywidualne, ani grupowe, przez co Michael mógłby już zamknąć swój przybytek, ale na prośbę Marshalla wyjątkowo tego nie zrobił i oczekiwał na parę na sali do treningu, o czym stojąca przed wejściem rudowłosa jeszcze nie wiedziała.
— Przypomniałem sobie, jak kiedyś, dawno temu, spotkaliśmy się w klubie — odezwał się, kiedy jeszcze stali na zewnątrz. — To było niedługo po tym, jak Jen poroniła, a Colin po którymś z kolei zniknięciu wrócił do miasta. Waliliśmy wtedy w worek do upadłego — mruknął i uśmiechnął się lekko, przypomniawszy sobie, jak niemal bez życia, dysząc ciężko, leżał na macie. — Pomyślałem, że może… — urwał i lekko wzruszył ramionami, nie będąc pewnym, czy dobrze zrobił, ale i tak poprowadził narzeczoną do środka. Sam także miał ze sobą sportowe rzeczy na przebranie, bo choć może nie był w pełni sił, to z chęcią by w coś przywalił.
UsuńKiedy weszli na salę treningową, już przebrani, zastali tam Michaela. Stał, podparty o ścianę, a jego ciało tu i ówdzie zdobiły specjalne ochraniacze.
— Pomyśleliśmy, że lepiej będzie, jeśli zorganizujemy ci przeciwnika równego tobie — odezwał się mężczyzna, który na co dzień raczej nie korzystał z tych gadżetów, ale dziś miał ku temu dobry powód. — I że przy okazji będziesz mogła się nieco wyżyć — dodał i znacząco poklepał napierśnik mający chronić go przed kopnięciami. Podczas rozmowy telefonicznej Michael i Jerome zgodnie uznali, że dziś worek treningowy może nie być dla Charlotte wystarczający, ale żywy cel już owszem. W końcu zawsze mogła sobie wyobrazić, że to nie Michaela okłada, prawda? Przez chwilę mężczyźni zastanawiali się nawet, czy nie przygotować maski z podobizną Rogersa, w której wycięliby tylko otwory na oczy, tak żeby właściciel klubu miał szanse się bronić, ale uznali, że to byłaby już przesada…
JEROME MARSHALL 💛💛💛
— Na szczęście już po wszystkim — odparł i uśmiechnął się lekko, a kiedy Lotta się do niego przytuliła, objął ją ramionami i przytrzymał przy sobie. Trzymał się tej myśli, którą przed chwilą wypowiedział na głos, wierząc, że z czasem wrócą do znanej sobie codzienności i wszystko będzie dobrze. W zasadzie tuż po tamtym dniu, w którym Colin wywrócił ich życie do góry nogami, wydawało mu się, że będzie go to bardziej gryzło i dłużej w nim siedziało, tymczasem z każdym kolejnym upływającym dniem widział poprawę. Oczywiście towarzyszące mu emocje nie miały zniknąć z dnia na dzień, ale też nie przybierały na sile, a blakły. Miał na to jedno, proste i sensowne wytłumaczenie – był święcie przekonany o tym, że wspólnie on i Charlotte stawią czoła każdej przeciwności losu. Był pewien panny Lester jak niczego innego w swoim życiu i ta niesamowita pewność napełniała go nadzieją, pozwalając ze spokojem spoglądać w przyszłość, ponieważ wiedział, że cokolwiek ich spotka, cokolwiek jeszcze się wydarzy, nie odwrócą się od siebie, a wręcz przeciwnie.
OdpowiedzUsuńKiedy siedzieli w ogrodzie i rudowłosa zarzuciła mu, że z jego głową nie do końca było w porządku, parsknął śmiechem podobnie jak Christopher. Może na żartowanie sobie z tego, co ich spotkało faktycznie było jeszcze za wcześnie, ale Jerome miał nadzieję, że kiedyś faktycznie przyjdzie taki dzień, kiedy będą mogli swobodnie i bez żalu się z tego śmiać. Tymczasem skupił się na zrealizowaniu swojego pomysłu i tym sposobem niedługo potem stali przed dobrze znanym Angielce budynkiem.
— Czym? — mruknął, powtarzając za nią. Ucieszył się, kiedy wcześniej dostrzegł w jej spojrzeniu to, na czym mu zależało, ponieważ to utwierdziło go w przekonaniu, że postąpił słusznie, przyprowadzając ją ponownie przed salę treningową. — Może tym, że jesteś przy mnie, odkąd pierwszy raz postawiłem stopę w Nowym Jorku? Cały czas, bez względu na to, co by się działo? — zasugerował i choć początkowo mówił z powagą, pod koniec jego wypowiedzi na jego twarzy pojawił się zawadiacki uśmieszek, bowiem w głowie – może faktycznie uszkodzonej? – Marshalla już zawitała kolejna myśl. — A może po prostu jesteś dobra w te klocki? — palnął, nie mogąc się przed tym powstrzymać. Wyszczerzył zęby w głupkowatym uśmiechu, licząc się z konsekwencjami własnych słów, ale przecież sam Christopher mądrze zauważył, że śmiech to zdrowie, prawda?
Po znalezieniu się w szatni Jerome przebrał się w sportowe ubrania i wraz z rudowłosą podążył na salę, gdzie czekała na nią kolejna niespodzianka. Stojąc nieco z boku, obserwował reakcję ukochanej i kiedy ta podbiegła w jego kierunku, zaśmiał się krótko. Nie zdążył jednak się odezwać, ponieważ kobieta zamknęła jego usta pocałunkiem, który ten z ochotą odwzajemnił.
— Nie ma za co — odparł z zadowoleniem, kiedy Lotta się od niego odsunęła, ale nie miał pewności, czy go usłyszała, ponieważ już zmierzała w kierunku Michaela. Nim Jerome zajął się przygotowanym dla niego workiem, pozwolił sobie na chwilę obserwacji tej dwójki. Musiał później solennie podziękować mężczyźnie, który przystał na jego pomysł i udostępnił im nie tylko miejsce do treningu, ale i zgodził się zostać żywym celem. Miał nadzieję, że ta możliwość wyżycia się na trenerze pomoże Charlotte uporać się z tym, co gryzło ją od środka. Nie chciał, by jego narzeczona spalała się przez Colina. Ten człowiek nie był tego wart.
Uderzał i kopał w worek, nie zważając na ból. Zresztą, kiedy jego zesztywniałe ciało nieco się rozruszało, fizyczny dyskomfort stał się mniej uciążliwy i Jerome już nie widział przed sobą przedmiotu, a twarz Rogersa, co sprawiało, że wyprowadzał coraz silniejsze ciosy, klnąc przy tym na wszystko, na czym świat stoi. Zmęczył się szybciej, niżby sobie tego życzył, ale przestał uderzać w worek, kiedy lekko pociemniało mu przed oczami, jakby organizm próbował mu przypomnieć, że jeszcze nie był w pełni sił. Z trudem łapiąc oddech, sięgnął po wodę i zwrócił się w stronę maty, na której rudowłosa dawała wycisk Michaelowi, który cierpliwie znosił jej ciosy, ale i przy tym nie pozostawał jej dłużny, jakby kolejnymi zaczepkami starał się wyciągnąć z Lester wszystko to, co w niej siedziało, aż wreszcie obydwoje padli na matę. Obserwując poczynania ukochanej Jerome pomyślał, że szkoda, iż to faktycznie Colin nie jest na miejscu trenera, ponieważ raz na zawsze mieliby z nim święty spokój.
Usuń— Jeśli nie lepiej, będziemy tu siedzieć do rana, jeśli trzeba — zauważył, zbliżywszy się do zziajanej dwójki i przysiadłszy na macie, wyciągnął butelkę wody w stronę rudowłosej. Nie omieszkał przy tym spojrzeć wprost w jej zielono-brązowe oczy, jakby to tam doszukiwał się odpowiedzi na zadane przez Michaela pytanie.
JEROME MARSHALL 💛💛💛
Ten, kto powiedział, że czas leczy rany, bynajmniej nie kłamał. Wystarczyło, że minęły dwa miesiące od incydentu z Colinem w roli głównej, by Jerome mógł zamknąć go w szufladce opatrzonej napisem przeszłość, do której nie zamierzał zbyt często zaglądać. Nie można było powiedzieć, że to wydarzenie nie odcisnęło na nim swojego piętna, ponieważ w jego sercu już na zawsze miał pozostać po nim trwały świat – tak jak i po innych epizodach, które miały miejsce w przeciągu całego jego życia – ale wyspiarz nie zamierzał dopuścić do tego, by występek Rogersa rzucał cień na jego małą rodzinę. A żeby temu zapobiec, nie mógł w nieskończoność roztrząsać tego, co się wydarzyło – musiał, po prostu musiał odsunąć to na bok i przejść nad tym do porządku dziennego. Tym bardziej, że zarówno policjanci, jak i prokurator prowadzący tę sprawę spisali się na medal. Obecnie, po kilku trudnych rozprawach w sądzie, Colin Rogers tkwił w więziennej celi i miał spędzić w niej dość czasu, by zarówno Jerome, jak i Charlotte oraz mała (chociaż, czy aby na pewno już taka mała?) Aurora mogli zapomnieć o jego istnieniu. Mieli też to szczęście w nieszczęściu, że dziewczynka nie zapamiętała niczego z porwania, co zresztą dla własnego spokoju potwierdzili jeszcze jedną wizytą u dziecięcego psychologa i Marshall był za to dozgonnie wdzięczny wszystkim znanym sobie bóstwom. Gdyby nie to – gdyby Rory stała się jakakolwiek, najdrobniejsza nawet krzywda – odsunięcie się od tego, co ich spotkało, nie byłoby takie proste. Ba!, najpewniej w ogóle nie byłoby możliwe.
OdpowiedzUsuńRównież trzydziestolatek wrócił do pełni sił oraz zdrowia; wszystkie obrażenia, jakich doznał, zagoiły się na nim jak na przysłowiowym psie i kiedy tylko jego ciało przestało być obolałe, mężczyzna wrócił do pracy na budowie. Jakkolwiek nie miał nic przeciwko spędzaniu czasu w domu i cieszył się z możliwości odpoczynku, w pewnym momencie zatęsknił za dobrze znaną sobie rutyną oraz kolegami z pracy, z którymi znał się przecież już długie lata. Wyglądało więc na to, że wszystko wróciło na dobre tory i kto wie, może ten metaforyczny pociąg nie miał w najbliższym czasie się wykoleić?
W sobotni poranek Jerome obudził się jako pierwszy. Słońce już od wczesnych godzin porannych zaglądało im w okna i nawet zaciągnięte zasłony nie do końca zaciemniały pokój. Dodatkowo dawało im się we znaki upalne lato i nawet gdy człowiek chciał, nie można było wylegiwać się zbyt długo, jeśli nie chciało ugotować się w pościeli. I choć tak gorące lato w mieście było zupełnie inaczej odczuwalne niż chociażby na Barbadosie, wyspiarz starał się nie narzekać. Będąc z natury ciepłolubnym, z przyjemnością wygrzewał na słońcu stare kości, a jego twarz znowu przyozdobiła niezliczona ilość drobnych piegów.
Przeciągnąwszy się, pocałował w czoło wciąż smacznie śpiącą narzeczoną i wyszedł z łóżka. Jeszcze przed poranną toaletą zajrzał do pokoju Aurory, ale dziewczynka również spała w najlepsze – najprawdopodobniej niechęć do wczesnego wstawania była kolejną cechą, którą odziedziczyła po swojej mamie. Korzystając z okazji, Marshall doprowadził się do porządku i wyszedł na zakupy do pobliskiego sklepu, przy okazji wyprowadzając Biscuita na krótki, poranny spacer. Kiedy wrócił, wypuścił psa do niewielkiego ogródka, a przy okazji wyciągnął z klatki również świnkę morską, Harolda i umieścił go w niedużej zagródzie skonstruowanej z siatki, którą wraz z Jaime’em zainstalowali w jednym z rogów ogrodu, tak by i Harold miał coś z życia i mógł biegać po zielonej trawce. Ogarnąwszy zwierzaki, zabrał się za przygotowywanie śniadania. Postawił na wytrawne produkty, ponieważ przy tak wysokiej temperaturze nie miał ochoty na nic słodkiego i po pewnym czasie stół zaczął zapełniać się różnymi pysznościami, tworząc bufet nie gorszy niż w kilku-gwiazdkowym hotelu.
Christopher nocował dziś poza domem i zdarzało mu się to coraz częściej. Nie powiedział im na ten temat wiele, ponieważ być może nie chciał zapeszać, ale Jerome i Charlotte zgodnie podejrzewali, że chłopak musiał kogoś poznać. W żartach próbowali ciągnąć go za język, ale też nie do przesady, tym bardziej, że nie można było powiedzieć, że nie korzystali na nieobecności młodszego brata panny Lester.
UsuńDochodziła godzina dziewiąta rano, kiedy kończył przygotowywać śniadanie i zabrana z sypialni elektroniczna niania dała mu znać, że Rory się obudziła. Rzuciwszy wszystko, co robił, poszedł na górę do pokoju dziewczynki i wyjął zaspaną córeczkę z łóżeczka, po to tylko, by przetransportować się wraz z nią do sypialni i obudzić Charlotte.
— Dzień dobry — powiedział od progu i z Aurorą na rękach podszedł do okna, by odsunąć zasłony i wpuścić do sypialni więcej światła. — Koniec spania!
— Da! — zgodziła się Rory, która artykułowała coraz więcej wyrazów. — Mama! — oznajmiła, wyciągając rączki w kierunku łóżka, więc Marshallowi nie pozostało nic innego, jak tylko rozsiąść się na materacu, czemu zresztą nie miał nic przeciwko. Posadzona na pościeli Aurora sprawnie przetransportowała się ku rudowłosej i zaczęła się na nią wspinać, nic nie robiąc sobie z tego, że mama dopiero co otworzyła jedno oko. Jakby nie patrzeć, była to najmniej brutalna i jednocześnie najbardziej słodka pobudka, jaką mógł jej zgotować.
JEROME MARSHALL 💛💛💛
— Dzień dobry — powtórzył, tym razem jednakże w pełni skupiony na narzeczonej. Przyglądał jej się z leniwym uśmiechem błąkającym się na ustach, aż w pewnym momencie jego spojrzenie prześlizgnęło się niżej i zatrzymało na fragmencie ciała niezasłoniętym piżamą.
OdpowiedzUsuń— Dopiero dziewiąta — odpowiedział, tym krótkim pytaniem zostawszy przywołanym do porządku i powrócił spojrzeniem do twarzy rudowłosej, po czym uśmiechnął się zgoła niewinnie. — Daleko do twojego nieoficjalnego rekordu — dodał i mrugnął do niej porozumiewawczo, po czym przytrzymał Aurorę za rączki, ponieważ ta zdążyła w międzyczasie wstać, a że materac nie był najbardziej stabilnym podłożem, to dziewczynka chwiała się na wszystkie strony świata. Chwilę potem jednakże Charlotte zdążyła przechwycić ich córkę i usadziła ją sobie na nogach. Korzystając z okazji, Jerome usiadł na łóżku głębiej i oparł się plecami o poduszki, a nogi swobodnie wyciągnął przed siebie. Nie mieli na dziś żadnych konkretnych planów, więc nigdzie nie musieli się spieszyć.
— Śniadanie już podano — poinformował, przyglądając się dwójce swoich ulubionych rudzielców, po czym ziewnął i przeciągnął się, wyprężając ciało. Mimo że rozpoczął dzień już jakiś czas temu, zawsze potrzebował nieco więcej czasu, żeby się rozbudzić. Nie miał też nic przeciwko leniwym porankom, które ciągnęły się aż do południa.
— Am! — oznajmiła dziewczynka w odpowiedzi na słowo śniadanie, ewidentnie bardzo dobrze wiedząc, z czym to się wiąże. Mieli to szczęście, że Rory nie grymasiła przy jedzeniu i zazwyczaj chętnie zajadała się wszystkim, co jej dawali. W tym przypadku ewidentnie musiała brać przykład z góry, ponieważ jej rodzice również lubili zajadać się pysznościami. Generalnie, czyż ona nie była złotym dzieckiem?
— Dokładnie — zgodził się z nią Jerome, nie kryjąc rozbawienia. Niedługo potem wstał, czując, że materac robi się zdecydowanie zbyt wygodny i zaczyna za mocno go przyciągać, po czym porwał Aurorę z kolan Lotty i wziął córkę na ręce. — Maszerujemy na dół — poinformował. — A ty — sugestywnie wycelował palcem w pozostającą w łóżku rudowłosą — masz pięć… No dobrze, dziesięć minut, żeby do nas dołączyć — zakomenderował i choć jego ton pozostawał rozkazujący, w bursztynowych oczach igrały wesołe iskierki.
Zabrana od mamy Aurora nie protestowała – widać jedzenie było ważnym elementem jej życia. Poza tym znajdowała się w bardzo dobrych rękach, prawda? Wycofując się z sypialni, Jerome i Aurora zgodnie pomachali jeszcze pannie i jeszcze Lester, po czym zeszli po schodach, a raczej to wyspiarz po nich zszedł, przytrzymując przytuloną do jego boku prawie dwulatkę (?!?!) jedną ręką. Jak Charlotte zdążyła zauważyć, Rory już swoje ważyła, ale Marshall nie mógł odmówić sobie tej przyjemności, jaką było noszenie jej wszędzie, gdzie tylko się dało. Jak zwykle – i jak miało pozostać najprawdopodobniej już na zawsze – w głowie mu się nie mieściło, że już za trzy miesiące Aurora miała skończyć dwa latka. Przecież ledwo wczoraj świętowali jej roczek…
Już na parterze Jerome usadził dziewczynkę przy stole, wykorzystując w tym celu specjalne i niezbędne do tego krzesełko. Podsunął Rory talerz z pokrojonymi owocami i bananowymi placuszkami, po czym sam zajął się robieniem kawy, przez co gdy rudowłosa zeszła na dół po porannej toalecie, wręczył jej kubek z aromatyczną zawartością i cmoknął ją przy tym prosto w usta.
JEROME MARSHALL 💛💛💛
— Życiem? — zasugerował nieśmiało z lekkim rozbawieniem. Niby żadne z nich nie musiało nigdzie pędzić, ale świat sam z siebie narzucał im niezłe tempo i nie miało w tym momencie znaczenia, że mieszkali w tętniącej życiem metropolii. Praca, domowe obowiązki, wyrwanie tych kilku chwil na hobby – człowiek miał prawo poczuć się zmęczony, nawet jeśli jednocześnie odnosił wrażenie, że tych powodów do zmęczenia wcale nie było.
OdpowiedzUsuń— Żeby to raz? — odparł w odpowiedzi na jej pytanie, mrucząc wprost w jej rozchylone wargi. W takich momentach jak ten – ale tylko odrobinę – żałował, że to Aurora była centrum ich wszechświata. Gdyby nie to i fakt, że ich córka wyraźnie domagała się śniadania, pewnie wykorzystaliby nieobecność Christophera i jeszcze długo nie wyszli z łóżka. A że nie mogli sobie na to pozwolić, Jerome zdecydował się przetransportować się na dół i to tam zaczekać na ukochaną. Parząc kawę, zastanawiał się nad tym, co mogliby dzisiaj robić, ale nic konkretnego ani tym bardziej ciekawego nie przychodziło mu do głowy. W zasadzie nie potrzebował dodatkowych atrakcji – do pełni szczęścia miało wystarczyć mu rozłożenie się na kocu w przydomowym ogródku. Posiadanie na wyłączność tego skrawka zieleni przypomniało mu o tym, jak niezwykłe na Barbadosie było to, że weranda domu jego rodziców wychodziła wprost na plażę. W zatłoczonym Nowym Jorku nie mógł za tym nie tęsknić, na szczęście Barbados nie był aż tak daleko i zawsze istniała możliwość, żeby wyrwać się na tę skąpaną w słońcu wyspę.
Po wręczeniu kawy rudowłosej skierował się ku stołowi, ale zatrzymał się w pół kroku i odwrócił przodem do Charlotte po to tylko, by wpatrzyć się w kubek spod zmarszczonych brwi.
— Nie wydaje mi się — mruknął, bo kiedy przygotowywał te dwie porcje, nic, ale to nic nie wydało mu się podejrzane ani nie zwróciło jego uwagi. Wciąż lekko skonsternowany, poczekał, aż panna Lester do niego podejdzie i kiedy się zbliżyła, nachylił się nad jej kubkiem. Zaciągnął się głęboko przyjemnym aromatem, nie wyczuwając w gamie zapachów ani jednej fałszywej nuty.
— Nie, wszystko w porządku… — powiedział, przeciągając samogłoski, co zdradzało, ze jeszcze nie miał co do tego stuprocentowej pewności. Żeby ją zyskać, objął dłonie Charlotte trzymające kubek swoimi własnymi, a potem ostrożnie upił łyk gorącego napoju.
— Smakuje też w porządku — oświadczył, kiedy już przełknął i lekko wzruszył ramionami. — Coś musi ci się wydawać — zawyrokował i rozsiadł się przy stole, aż w pewnym momencie coś go tknęło i wyprostowawszy się, rzucił ukochanej uważne spojrzenie. Ani przez moment jednak nie pomyślał o tym, co faktycznie się działo i wielce prawdopodobne, że rudowłosa również nie miała na to wpaść tak od razu.
— A nie wspominałaś, że twoja koleżanka z pracy jest na zwolnieniu, bo złapała covida? — spytał podejrzliwie i niby to karcąco, jakby młoda kobieta miała jakikolwiek wpływ na to, że się zarazi. Oczywiście się zgrywał i sobie żartował. — Ta nowa, chyba dwudziesta z kolei odmiana, znowu zaburza zmysł węchu i poczucie smaku — dodał, bo rzeczywiście, ostatnio nawet czytał o tym w sieci. — Oj, co my poczniemy na tej kwarantannie — rzucił niby to beztrosko, aczkolwiek spojrzenie, którym obdarzył Lottę mówiło, że bardzo dobrze wiedział, co poczną.
JEROME MARSHALL 💛💛💛
W odpowiedzi na to, że Lotta nie miała kontaktu ze swoją koleżanką, Jerome tylko wzruszył ramionami. Bo cóż innego miałby począć? W tym momencie spanikowanie nie miałoby większego sensu. Poza tym, jak zdążyła zauważyć rudowłosa, mężczyzna żartował i nie podejrzewał, że miało skończyć się na czymś więcej, niż na żartach. To po prostu było pierwsze skojarzenie, które przyszło mu na myśl, nic więcej.
OdpowiedzUsuń— A może to ja źle dobrałem proporcje? — rzucił i podrapał się po pokrytym ciemnym zarostem policzku. Marshall nie był smakoszem, jeśli chodziło o kawę i nie śmiał konkurować z baristami biegłymi w sztuce parzenia kawy. Nie rozróżniał nie tylko odmian poszczególnych, palonych ziaren, ale i nie znał więcej rodzajów kaw, niż te najbardziej podstawowe, podawane w kawiarnii. Przez lata pił najzwyklejszą, rozpuszczalną kawę, obowiązkowo z mlekiem czy śmietanką oraz cukrem (co niektórzy uważali za barbarzyństwo) i przez to zdążył ustalić swoje złote proporcje, jak nazywał je w żartach. Jeśli tylko bowiem zachwiał ustaloną równowagę pomiędzy poszczególnymi składnikami, kawa nie smakowała już tak dobrze.
— Jeśli chcesz grzebać sobie tym patyczkiem w nosie… — mruknął, spoglądając na ukochaną ze współczuciem. Gdyby chodziło wyłącznie o niego, machnąłby ręką i poczekał na to, co będzie, ale pomyślał o tym samym, o czym panna Lester wcześniej – musieli zatroszczyć się o Aurorę. Zabawne, że jeszcze nieco ponad dwa lata temu żadne z nich nie przejęłoby się podobną drobnostką, prawda?
Śniadanie minęło im w spokojnej, wręcz nudnej atmosferze. I kiedy tylko ta nudna myśl pojawiła się w głowie trzydziestolatka, ten uśmiechnął się do siebie. W jego życiu zdążyło się już tyle wydarzyć, że naprawdę, ale to naprawdę nie miał nic przeciwko tej nudzie. Zarówno on, jak i Charlotte zdążyli już swoje wycierpieć – jeszcze osobno, jak i już będąc razem. Należał im się ten długo wyczekiwany spokój, nawet jeśli mieli ziewać co dwie minuty.
— Można nawet nie taki mały, żeby wieczorem bez problemu zasnęła — zgodził się i dodatkowo rozszerzył propozycję kobiety. Ich mały aniołek, któremu czasem wyrastały różki, potrzebował coraz mniej snu i co za tym idzie, momentami naprawdę trzeba było stawać na głowie, by zapewnić Rory należytą ilość atrakcji. Gdyby ta rozumiała, o czym teraz rozmawiali dorośli, pewnie głośno by zaprotestowała – po co komu sen?!
Wyspiarz również parsknął, kiedy spojrzał na ich córkę. Brudne dziecko, to szczęśliwe dziecko, prawda? Podczas gdy Charlotte doprowadzała małą do porządku, Jerome przygotował ich do spaceru. W końcu nie wystarczyło tylko wyjść, uprzednio zabrawszy klucze. Te czasy już dawno się dla nich skończyły. Teraz musieli zaopatrzyć się w małą wyprawkę, umieszczoną w torbie przyczepionej do rączki spacerówki – zawsze brali ze sobą wózek, bo te małe nóżki szybko się męczyły i cóż, nie miały szansy za nimi nadążyć. I tak, przygotowawszy wszystko w przedpokoju, Marshall odstawił jeszcze Harolda do klatki, a Biscuitowi ubrał szelki, by upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – kundelek również zasługiwał na spacer.
— Gotowe na podbój apteki? — zapytał, wchodząc do dziecięcego pokoju, w którym Lotta skończyła przebierać Aurorę.
JEROME MARSHALL 💛💛💛
Jerome wzdrygnął się na samo wspomnienie zarówno domowego testu na covid, jak i tego, który wykonywany był w przychodni. Nie było to nic przyjemnego, ale jak mus, to mus, prawda? Cieszył się, że pod tym względem najgorszy okres mieli już za sobą i miał nadzieję, że koleżanka rudowłosej nie zdążyła roznieść tego cholerstwa po całym biurze. Na pewno istniało inne wytłumaczenie tego, dlaczego kawa nie pachniała dziś dla panny Lester tak, jak powinna.
OdpowiedzUsuń— Owszem, nie wolno tracić wiary — zażartował i mrugnął porozumiewawczo do rudowłosej. I choć obydwoje bywali zmęczeni, a często także niewyspani, Jerome nie zamieniłby na nic innego czasu spędzonego z Aurorą, szczególnie tego spędzonego na jej usypianiu. Bo choć często trwało to dłużej, niż powinno, Marshall nie potrafił odmówić córce jeszcze jednej bajki, jeszcze jednego całusa i jeszcze jednego przytulenia, kiedy ta wpatrywała się w niego tymi swoimi dużymi, zielonymi oczami, które błyszczały w półmroku, kiedy dziecięcy pokoik rozświetlała tylko delikatna, mała lampka. Zdarzało się nawet, że to on zasypiał pierwszy, a kiedy się budził, Rory spała na nim, mocno w niego wtulona. Odsunięcie jej od siebie i odłożenie do łóżeczka zawsze przychodziło mu z niebywałym trudem.
Jerome ubrał się do wyjścia niemalże tak, jakby właśnie przebywał na słonecznym Barbadosie, jednakże nie mógł wybrać innego stroju, skoro upał w mieście doskwierał bardziej, niż nad brzegiem oceanu. Jasne, materiałowe spodenki sięgały mu przed kolano, odsłaniając tatuaże. Na grzbiet zarzucił mocno wyciętą koszulkę, w której jego muskularne ramiona również pokryte licznymi tatuażami prezentowały się lepiej niż dobrze – mimo nawału obowiązków starał się regularnie odwiedzać siłownię, a i praca typowo fizyczna pomagała mu w utrzymaniu formy. Na głowę ubrał czapkę z daszkiem, zawadiacko przekręcając ją daszkiem do tyłu, by nie spiekło mu karku, a na stopy wsunął japonki. Był bardziej gotowy do wyjścia na plażę niż do apteki, ale cóż, jak zostało wspomniane, lato w mieście rządziło się swoimi prawami, a oni wybierali się tylko na spacer, a nie do eleganckiej restauracji. Choć wypady do eleganckich restauracji miały swoje uroki – trzydziestolatek aż za dobrze pamiętał wszystkie piękne stroje, w których zaprezentowała mu się Charlotte, kiedy dokądś ją zabierał.
— A wy co? — spytał żartobliwie, kiedy rudowłosa tak, a nie inaczej zareagowała na jego widok. — Znowu coś razem uknułyście? — dociekał z rozbawieniem, nawiązując do niespodzianki, którą zrobiły mu na Barbadosie, kiedy to Rory wręczyła mu dokumenty adopcyjne. Jak widać, źle zinterpretował zachowanie ukochanej, a jej ponurą minę przypisał temu, że ta martwiła się ewentualną chorobą, która wygnałaby ją na krótką kwarantannę.
Kiedy weszli do apteki, Jerome przejął Aurorę. Wziął ją na ręce i zaczął spacerować z małą po klimatyzowanym pomieszczeniu, pozostawiając Lottę samej sobie. Sam skupił się na tym, by czymś zainteresować dziewczynkę, ponieważ podejrzewał, że gdyby puścić ją samopas, ta zaczęłaby zrzucać kolorowe opakowania z niższych półek. Stąd nie śledził tego, gdzie akurat znajdowała się rudowłosa, ani o czym rozmawiała z farmaceutką i podszedł do niej dopiero, kiedy ta znajdowała się przy kasie. Pobieżnie zerknął na to, co narzeczona miała w rękach i minęła chwila, nim jego mózg przetworzył obraz pochodzący od oka. Wtedy też Jerome zmarszczył brwi i przełożył Aurorę z jednego boku na drugi, wspierając ją o biodro, po czym powrócił spojrzeniem do kasowanych przez farmaceutkę testów. Testów, spośród których tylko jeden był testem, po który dzisiaj przyszli.
Wciąż z mocno zmarszczonymi brwiami, obrócił się lekko i posłał rudowłosej uważne spojrzenie. Otworzył usta, zamknął je, potem znowu otworzył i zamknął.
— Czyżby przytrafił nam się zupełnie inny rodzaj wirusa niż ten, o którym myślimy? — palnął w końcu, a na jego twarz wypłynął nieco głupkowaty uśmieszek. Nie wiedział czy to kwestia wypitej rano kawy, która może była za mocna, czy rosnących w nim emocji, ale jego serce zaczęło bić szybciej, a całe ciało jakby lekko mrowić. Mimo że w aptece było chłodno z powodu klimatyzacji, zrobiło mu się też zauważalnie cieplej. Niby uważali, ale nie oszukujmy się, częściej zdarzało im się jednak nie uważać, niż uważać. Do tej pory zdawało to egzamin, ale obydwoje byli dorośli i aż za dobrze zdawali sobie sprawę z tego, czym może się to skończyć. Z tym że o powiększeniu rodziny rozmawiali jak dotąd raz, dawno temu i to dość żartobliwie…
UsuńJEROME MARSHALL
Życie samo w sobie nie było łatwe – a szkoda, chciałoby się powiedzieć. Jednakże od pewnego czasu trudności, jakie stawały na drodze Marshalla były tymi, z którymi chciał się mierzyć. Z Charlotte u boku to życie, w które w pewnym momencie mocno zwątpił, znowu nabrało rumieńców i nawet jeśli razem mierzyli się z trudnościami, wyspiarz ślepo wierzył w to, że prędzej czy później je pokonają. Mając przy sobie Charlotte, niczego nie poddawał w wątpliwość. Stąd – może rudowłosa nie zdawała sobie z tego sprawy – to właśnie ona w dużej mierze była odpowiedzialna za optymizm, którym Barbadosyjczyk tryskał i jeśli on był jej niegasnącym słońcem, to ona zdecydowanie była bateryjką, która sprawiała, że to słońce tak mocno świeciło. I nie przygasło nawet teraz, kiedy okazało się, że w aptece muszą kupić nie jeden, a dwa rodzaje testów i to skrajnie się od siebie różniących.
OdpowiedzUsuńUśmiechnął się nieco szerzej, kiedy rudowłosa podchwyciła wzmiankę o innym wirusie, ale ten uśmiech zaraz przygasł, kiedy dostrzegł strach w zielono-brązowych tęczówkach. Pożegnał się grzecznie z farmaceutką, która obsłużyła ich bez zająknięcia i wyszedł za ukochaną na zewnątrz, a wiedząc, że muszą coś począć z zaistniałą sytuacją, usadził Aurorę w spacerówce. Dziewczynka jak zwykle miała niesamowite wyczucie czasu, ponieważ nie protestowała, tylko zajęła się przeglądaniem podsuniętą jej przez Marshalla książeczką, dzięki czemu mężczyzna mógł całkowicie skupić się na młodej Angielce.
Ze stoickim spokojem przyglądał się temu małemu atakowi paniki, pozwalając mu wybrzmieć. Obserwował, jak rudowłosa kobieta krąży wkoło i pozwolił jej na kilka takich okrążeń, podczas których panna Lester wyrzuciła z siebie wszystko co, co leżało jej na sercu. Dopiero gdy to nastąpiło, wyciągnął rękę, zręcznie złapał ją za przegub i przyciągnąwszy do siebie, objął ją drugim ramieniem.
— Spokojnie — odezwał się cicho, a potem pochylił głowę i pocałował ją w czoło, tuż przy linii włosów. Następnie chwycił podbródek kobiety pomiędzy palce i lekko zadarł jej głowę, tak by móc spojrzeć wprost w jej oczy i skupić rozbiegane spojrzenie wyłącznie na sobie.
— Wrócimy do domu i zrobimy… testy. Musimy tylko zdecydować, który pierwszy — rzucił z przekąsem, nie odrywając spojrzenia od oczu narzeczonej, choć obydwoje dobrze wiedzieli, który był dla nich tym ważniejszym testem. — Chcesz sikać na patyczek już po tym, jak innym patyczkiem pogrzebiesz sobie w nosie czy odwrotnie? — zażartował, cały czas trzymając ją przy sobie mocno i pewnie, bo choć nastrój do żartów go nie opuścił, to nie chciał, by Lotta pomyślała, że bagatelizował temat. Niemniej, na dobrą sprawę, tu i teraz jeszcze niczego nie mogli być pewni.
— Lotti… Poradzimy sobie. Mamy przecież mnóstwo rzeczy po Rory, więc ominie nas część wydatków, a znajomi będą mogli nas odwiedzać tylko pod warunkiem, że przyniosą ze sobą paczkę pieluch, co nieco zminimalizuje koszta — mruknął, nie tracąc dobrego humoru. Gdzieś w tym wszystkim było również miejsce na szok i niedowierzanie, ale bursztynowe oczy wyspiarza błyszczały w sposób, który sugerował, że zależało mu na pozytywnym wyniku przynajmniej jednego testu. — No i zawsze może jeszcze się okazać, że to po prostu covid — podsumował i puściwszy jej podbródek, trącił palcem wskazującym nos rudowłosej. Szczerze powiedziawszy, w tym momencie nie chciał niczego zakładać ani prognozować. W końcu szanse rozkładały się po pięćdziesiąt procent na każdą z opcji, prawda? Nie wiedział, że jeszcze rano Angielka przeliczała w łazience podpaski, ale też za powód do ich liczenia mógł być odpowiedzialny stres związany z zajściem z Colinem, bo choć oni już wyparli je z pamięci, być może organizm Lotty dopiero musiał swoje odchorować.
JEROME MARSHALL 💛💛💛
Hej! To prawda, stęskniłam się za Wami.
OdpowiedzUsuńMiło widzieć, że Lotta jest szczęśliwa! :)
Dziękuję! Tobie również życzę wszystkiego dobrego, może jeszcze historia naszych postaci się kiedyś skrzyżuje :)
Wade Washington