Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2174. Przyszłość jest prezentem, jaki robi nam przeszłość

 Podkład: Five Finger Death Punch - Wrong side of heaven


Poprzedniej nocy Dylan nie mógł zasnąć przez wiele godzin, a gdy wreszcie mu się to udało, pierwsze słoneczne promienie odbijały się już od szyb olbrzymich nowojorskich wieżowców oraz drapaczy chmur zwiastując piękno nadchodzącego dnia. Kasjopea wciąż jeszcze nie wróciła z nocnych łowów, więc był w domu sam. Wszystko to sprzyjało rozmyślaniom nad tym jak wiele tragicznych w skutkach wyborów dokonał w przyszłości i jak w związku z tym zapowiada się jego najbliższa przyszłość. A trzeba tu wspomnień, że nie rysowała się ona zbyt różowo. To znaczy, owszem, po roku ciężkich prób, na które narażona była w głównej mierze jego moralność oraz poczucie własnej wartości, za kilka krótkich godzin miał się wreszcie uwolnić od tej przeklętej obręczy, która przez ostatni rok skutecznie uprzykrzała mu życie (chociaż jak tak na to spojrzeć z drugiej strony - uchroniła go jednocześnie od kolejnego pobytu w więzieniu, więc powinien czuć się choć trochę bardziej wdzięczny swojemu obrońcy z urzędu) całkowicie uniemożliwiając mu nawet coś tak głupiego jak jednodniowy wypad poza granice stanu. Aż do tego momentu uważał, że popołudnie to będzie jednym z najwspanialszych w całym jego dotychczasowym życiorysie, ale im bliżej było momentu oswobodzenia, tym bardziej odczuwał jak serce kołacze mu się w piersi jakby lada chwila miało mu ją rozsadzić. Mimo najszczerszych chęci nie potrafił zapanować nad gonitwą myśli obijających mu się z siłą huraganu o ściany umysłu. Wczoraj wieczorem po raz ostatni poszedł do narzuconej mu sądowym wyrokiem pracy w charakterze sprzątacza w The Iridium i prawdę powiedziawszy nie za bardzo wiedział jakiego typu źródła zarobku powinien teraz szukać. Jasne, wielokrotnie z ust bliższych i dalszych znajomych słyszał, że odziedziczył po matce świetny głos, ale sam tak nie uważał. Świętej pamięci Esmeralda Clark była przecież światowej sławy divą operową, podczas gdy jej syn jak do tej pory koncertował głównie przed małą, amerykańską społecznością. I to przede wszystkim dzierżąc w ręku wysłużoną gitarę należącą wcześniej do jego ojca lub siedząc na stołku perkusisty. Śpiewanie wolał zawsze pozostawiać pozostałym członkom montowanego często naprędce zespołu. Zdecydowanie wciąż nie osiągnął zaszczytnego tytułu gwiazdy. W roli nauczyciela muzyki też raczej się nie widział. Obawiał się więc, że skończy jako jeden z tych bezdomnych grajków, których widywał wielokrotnie na ulicach. Bo tą niewielką klitkę, którą obecnie zajmował, mógł wynajmować tylko do końca miesiąca korzystając z programu resocjalizacyjnego. Jedno było z pewnością pewne - jeśli szybko nie zdoła czegoś wymyślić, Nowy Rok będzie świętował już pod gwiazdami. 

***

Mało brakowało, a przespałby swój przystanek. Na całe szczęście jeden ze współpasażerów przypadkiem trącił go w bark, wyrywając tym samym z opiekuńczych ramion Morfeusza. Chłopak przeciągnął się nieznacznie, po czym skierował prosto do wyjścia z autobusu. Budynek należący do NYPD jak zwykle budził w nim nieprzyjemne emocje. Zresztą nie było się czemu dziwić, w końcu był byłym kryminalistą. Nawet teraz, gdy w jego wnętrzu miał spędzić tylko krótki okres czasu, musiał zebrać całą swoją odwagę, by przekroczyć próg. Zaledwie parę minut później siedział już na krześle stojącym przed dużym, dębowym biurkiem, za którym zgromadziło się kilka osób w mundurach miejscowej policji oraz jedna rudowłosa kobieta, której ubranie znaczyły zagraniczne emblematy, co wydało mu się nieco dziwne. Kim była, skoro zaproszono ją na spotkanie dotyczące zwykłego, chilijskiego rzezimieszka ? Tego dowiedzieć się miał niedługo po tym, gdy przewodzący mu inspektor, przedstawił wszystkich pozostałych i oswobodził go spod władzy nadajnika. 

- Zapewne zastanawia się Pan dlaczego pozwoliliśmy sobie na zaproszenie tu naszej irlandzkiej koleżanki, sierżant Gráinne Fleming. - Oświadczył mężczyzna wskazując głową na siedzącą obok niego Europejkę. - Otóż to ona jest tą osobą, która z powodów, które tutaj przemilczę, zdecydowała się przekonać nas, by dać Panu jeszcze jedną szansę powrotu na łono społeczeństwa. Muszę przyznać, że nie za bardzo byłem przekonany do tego pomysłu, ale wygląda na to, że miała rację. 

- Mimo tego co najmniej przez następne pół roku będę Cię miała stale na oku. - Dodała wyspiarka. 

Chciał zaoponować, ale była szybsza:

- I ani waż mi się sprzeciwiać. I tak aż za dobrze zdaję sobie sprawę z Twojej sytuacji majątkowej. Moi koledzy zza oceanu okazali się na tyle uprzejmi, że zgodzili się przymknąć oko na nasze koligacje rodzinne i udostępnili mi Twoje dane w zamian za obietnicę przeprowadzenia darmowego kursu psychologicznego dla osadzonych. To jak będzie, przyjmiesz propozycję przyrodniej starszej siostry i pozwolisz uratować się od przymusowego pobytu w ośrodku dla bezdomnych ?

Był zbyt zszokowany, by choćby podjąć próbę złożenia logicznego zdania, więc tylko kiwnął głową. Niby uczestniczył w całej rozmowie, ale i tak miał wrażenie, że coś go ominęło. W tej zwariowanej układance wyraźnie brakowało kilku ważnych elementów. Skoro jednak żaden z pozostałych stróżów prawa nie zamierzał zareagować, on sam postanowił po prostu poddać się dalszemu rozwojowi wydarzeń i poczekać cierpliwie co z tego wyniknie. A wyniknąć miała poważna rozmowa między rodzeństwem, które do niedawna nawet nie wiedziało o swoim istnieniu. Dlaczego ? Otóż już podczas podróży powrotnej na Bronx okazało się, że zmarły wiele lat temu Pan Clark w cale nie był tak bardzo czułym i wiernym mężem jakim się powszechnie wydawał. W położonej na Szmaragdowej Wyspie Ballinie posiadał bowiem  drugą rodzinę, o której nigdy nikomu nie wspominał, co zdawały się potwierdzać liczne zdjęcia oraz miłosne listy, które wręczyła młodemu Amerykanowi kierująca samochodem ognistowłosa. 

- Przykro mi, że musiałeś się tego dowiedzieć właśnie w taki sposób. - Spojrzała na świeżo odnalezionego brata z mieszaniną współczucia i lekkiego rozczulenia. - Obiecuję Ci, że razem obrócimy to jeszcze w coś dobrego. Musisz mi jedynie zaufać. 


Tylko czy on nadal wiedział jak to się w ogóle robi ? Być może, a nawet jeśli nie, z pewnością prędzej czy później sobie przypomni. Bo brunet nie był złym człowiekiem. Pogubionym i mało pewnym siebie, ale na pewno nie złym do szpiku kości. 


***


Cytat w nagłówku za Andrém Malrauxem. 

Brak komentarzy

Prześlij komentarz