Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] I realized I’m in love. It's always been right in front of me

Charlotte Lester

Od najmłodszych lat przejawiała oślą upartość, która to nie pozwalała poddać sie w połowie obranego celu. Nie raz, nie dwa wplątała się przez nią też w kłopoty, jednak miała najbliższych, na których zawsze mogła liczyć. Była - i nadal momentami jest - optymistką z głową pełną szalonych pomysłów, która, nauczona doświadczeniem, nie zapomina stąpać twardo po ziemi. Zaczynając swoją przygodę w Nowym Jorku, musiała odbić się od dna, złamać wiele swych zasad, a dumę oraz wstyd schować głęboko do kieszeni. Każdy kolejny taniec na rurze, każdy kolejny trening krav magi i kolejny drink kształtowały ją na nowo. Nie była już tylko Lottą, która wiecznie chciała tworzyć kolorowe prace, która znajdowała inspiracje gdzie tylko się dało, ale stała się kimś, kto nie bał się samemu rzucać wyzwania. Może czasem faktycznie igrała z ogniem, ale nie sparzyła się jeszcze na tyle mocno, by z tego zrezygnować. Każda jedna kłoda pod jej nogami doprowadziła ją do tego miejsca i choć czasem chciało jej się wyć z bezsilności czy frustracji, nie cofnęłaby się w czasie, by cokolwiek zmienić. Nie sądziła, że los będzie dla niej takim srogim nauczycielem, który w najmniej oczekiwanym momencie postanowi ją nagrodzić. Po kilku latach zrozumiała, że nie jest w stanie funkcjonować bez bliskich dusz, bez osób, które nie będą pytać, co się stało, ale po prostu będą. Nauczyła się też, że przyjaźń to ciężki kawałek chleba, gdy nie jest darowna pod postacią brata od urodzenia. Wie też, że jej się poszczęściło, bo odnalazła w tej miejskiej dżungli ludzi, za którymi bez wahania wskoczyłaby w ogień. Jeśli chodzi o nieco inne związki, to niestety eksperyment, na który świadomie się zdecydowała kilka miesięcy wcześniej, krótko mówiąc nie wypalił. Dość szybko musiała przejść z trybu planowania przeprowadzki do rozpakowywania pudeł w swoim starym mieszkaniu i rzeczywistości, w której okazało się, iż jest samotną matką. Może nie do końca samotną, ponieważ zyskała nieocenią pomoc przyjaciela, który ratuje ją od tego, by nie zapakowała walizek i nie wyleciała do Anglii. Czułaby się wtedy jak przegrana, ponieważ Nowy Jork stał się dla niej domem, który sama dla siebie wybrała - siebie i swojej córki. Ma czasem takie dni, gdy pragnie uciec - od płaczu, pieluch, czy organizacji każdego dnia tak, by ze wszystkim się wyrobić. Tęskni za całkowitą wolnością, ale jednocześnie spogląda z czułością na śpiącą w jej ramionach Aurorę. Ten mały człowiek stał się dla niej najważniejszą osobą na tym świecie. Nawet, gdy snu ma jak na lekarstwo, kocha ją całym sercem i nie zmieniłaby swojej decyzji, którą podjęła, dowiądując się o ciąży. Zaczeła nowy rodział, lądując na dnie z kubłem zimnej wody wylanej na głowę, lecz wiedziała, że z pomocą da radę stanać na nogi. Nie pierwszy, nie ostatni raz.... Teraz czuje, że nareszcie ma pełnie władzy na sterem, choć nie zawsze jest w stanie przewidzieć przeszkodzy na swojej drodze. Niekóre poturbują jej statek, po innych przepłynie nawet nie zdając sobie z nich sprawy, jednak nie pozwoli, by któraś zatrzymała ją na dłużej. Ma dla kogo wlaczyc, ma też wsparcie, więc niczego więcej jej nie potrzeba.
NC

208 komentarzy

  1. Nie odpowiedział na propozycję Charlotte, która uwzględniała ustawienie klatki Harolda na jej biurku, przez co Jerome mógłby częściej zostawać na noc. Zamiast tego uśmiechnął się szeroko i radośnie, a następnie pochylił się i pocałował rudowłosą wcale nie tak krótko, co stanowiło jednoznaczną odpowiedź na jej pytanie. Może i było to myślenie typowe dla zakochanych nastolatków, ale wyspiarz naprawdę nie miał ochoty, by odstępować Angielkę chociażby na krok i istotnym było dla niego, by mieć ją choćby w zasięgu wzroku, tak jak podczas rozmowy z Colinem. Również jemu było niewygodnie w przestronnym łóżku, które wydawało się zbyt duże i wyjątkowo zimne, kiedy spędzał w nim noce w pojedynkę. To sprawiało, że naprawdę coraz śmielej myślał o wspólnym zamieszkaniu, uważał jednakże, że rozglądanie się za odpowiednimi lokalami powinien nieco odłożyć w czasie choćby ze względu na to, że jego głowę będzie zaprzątać rozwód i sprawa legalnego pobytu w Stanach Zjednoczonych, a kiedy będzie miał zbyt wiele spraw na głowie, nie skupi się należycie na żadnej z nich.
    Chwilę później udał się po gorącą czekoladę, a kiedy wrócił i Lotta wspomniała o szczęściu, obrócił się na rosnącą kolejkę. Następnie stanął przodem do kobiety i spojrzał prosto w jej oczy, jednocześnie wręczając jej kubeczek.
    — Niesamowite szczęście — zgodził się z nią, choć sam bynajmniej nie mówił w tym momencie o udanym zakupie gorącej czekolady bez kolejki. Nie odezwał się już jednakże ani słowem i tylko uśmiechając się pod nosem, poprowadził Lester ku kolejnej atrakcji, gdzie, jak się okazało, czekała na nich kolejna, drobna niespodzianka w postaci Katheriny i jej bliskich.
    Marshall nie przepadał za zimnem, ponieważ nie był do niego przyzwyczajony. Mierziły go niezliczone warstwy ubrań, które trzeba było nałożyć na siebie przed wyjściem z domu, by uchronić ciało przed zimnymi podmuchami i stąd niecierpliwie wypatrywał nie tyle nawet lata, co łaskawszej choć trochę od zimy wiosny. Kiedy jednakże siedział na ławeczce w zimowym Central Parku, z Charlotte przytuloną do jego boku, którą ciasno obejmował ramieniem, ostatnim, o czym myślał, było narzekanie na niską temperaturę. Na zmianę to popijał gorącą czekoladę, to muskał wargami czy to policzek, czy usta rudowłosej, skradając jej równie słodkie co napój pocałunki i nie przejmował się tym, że siedzący w dalszych rzędach ludzie mieli na nich doskonały widok. Nie był nawet aż tak bardzo zainteresowany powstającymi na ich oczach rzeźbami. Oczywiście podziwiał pracę artystów, ponieważ niektórzy z nich już na samym wstępie chwycili do dłoni mechaniczne piły, by ociosać lodowe bryły i nadać im bardziej obłe kształty, co było fascynujące z tego powodu, że lód bynajmniej się nie rozpadł i nie rozkruszył, wręcz przeciwnie, stawiał duży opór. Bardziej jednak niż na tym, co działo się przed nimi, skupiał się na Charlotte. Na tym, że czuł ją tuż obok siebie i że mogli swobodnie wymieniać uwagi dotyczące tworzących się rzeźb. Że po prostu cieszyli się chwilą, pomimo tego, że jeszcze nie tak dawno temu Colin przekuł ich małą bańkę; zdawało się jednak, że rozmowa Marshalla z Rogersem, a następnie dyskusja jego i Charlotte sprawiła, że razem nadmuchali kolorową bańkę większą, niż każda poprzednia.
    Zapatrzony w powstającą najbliżej nich rzeźbę, która faktycznie miała okazać się niedźwiedziem, zagadnięty przez Lottę trzydziestolatek początkowo drgnął, jakby zaskoczony, a następnie nachylił się ku niej i wysłuchał, co ta miała do powiedzenia. Wyłowiwszy sens jej słów, uśmiechnął się i wyjął komórkę z kieszeni, by sprawdzić godzinę. Wszystko wskazywało na to, że z powodzeniem mogli już udać się do knajpki, gdzie mieli zarezerwowany stolik; spacer powinien zająć im akurat tyle czasu, by dotarli na miejsce o godzinie, na którą Jerome zrobił rezerwację.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nim się podnieśli, pożegnali się z Katheriną i jej rodziną. Następnie wyspiarz wstał, zgarnął od Charlotte pusty, papierowy kubeczek i wyrzucił obydwa do najbliższego kosza. Kiedy już miał wolne ręce, objął swoją dziewczynę ramieniem i przycisnął do swojego boku, tak by razem mogli ruszyć we właściwym kierunku. Trzymał ją przy sobie cały czas, kiedy w milczeniu przemierzali nowojorskie ulice, by po około dwudziestu minutach dotrzeć na miejsce.
      Jerome nie wybrał na ten wieczór eleganckiej restauracji. Zważywszy na początkowy charakter tej randki i dopasowane do niego stroje, mogliby nawet nie zostać wpuszczeni do podobnego lokalu. Z drugiej strony, wyspiarz nie przepadał za restauracjami, do których należało chodzić, będąc pod krawatem. O wiele bardziej cenił sobie przytulne i klimatyczne knajpki, a taką właśnie była ta, do której drzwi otworzył przed Charlotte.
      — Mam nadzieję, że lubisz indyjskie jedzenie? — zagadnął, kiedy już obydwoje weszli do środka i w ich nozdrza uderzyły charakterystyczne zapachy. Jeden z kelnerów od razu się nimi zainteresował i kiedy brunet poinformował, że mieli rezerwację, poprowadził ich do dwuosobowego stolika znajdującego się w stosunkowo ustronnym miejscu. Zostawił ich, aby w spokoju zdjęli wierzchnie odzienie i kiedy już Jerome odwiesił ich płaszcze na wieszak znajdujący się przy wejściu oraz obydwoje się rozsiedli, kelner powrócił z menu.
      Trzydziestolatek niby to zaczął przeglądać kolejne strony, ale po pewnym czasie nachylił się nad blatem ku rudowłosej, by odezwać się konspiracyjnym szeptem:
      — Tyłek zaczyna mnie boleć…

      stęskniony JEROME MARSHALL z bolącym tyłkiem 💙

      Usuń
  2. Czy Charlotte Lester się rumieniła? Tym razem to Jerome musiał przyznać, że nie znał jej od tej strony. Nie miał jednakże również nic przeciwko temu, aby akurat tę stronę dogłębnie zbadać i trzeba było przyznać, że choć znali się doskonale, to odkrywanie tych nowych elementów, niespodziewanie wyskakujących na światło dzienne w zależności od sytuacji było niezwykle fascynujące. Nie dało się jednakże ukryć, że w każdej relacji człowiek wchodził poniekąd w inną rolę i miał prawo zachowywać się odrobinę inaczej jako przyjaciel i jako partner. Nie polegało to na tym, by każdej osobie prezentować inną twarz; w przypadku Marshalla polegało to raczej na subtelnym dostrajaniu się do drugiej osoby, przy czym niezależnie od łączących go z innym człowiekiem wibracji, zawsze pozostawał sobą.
    Konkretnie w ich przypadku jasnym jak słońce było, że będąc dotychczas wyłącznie przyjaciółmi, na dodatek związanymi jeszcze wtedy z poprzednimi partnerami, nie mogli pozwolić sobie na pewne zachowania. Dziś jednakże Jerome w ogóle nie zastanawiał się nad swoim zachowaniem w stosunku do Charlotte i robił to, co podpowiadało mu serce oraz umysł. Podpowiedzi tych bynajmniej nie analizował i nie rozkładał na czynniki pierwsze; kiedy miał ochotę, zarówno całował rudowłosą, jak i bez zastanowienia czy skrepowania mówił jej, że była jego szczęściem, ponieważ taka była prawda. Nie mógł się nie uśmiechnąć, kiedy na nią spoglądał. Szukał jej nie tylko wzrokiem, ale i poszukiwał jej dotyku. Cieszył się każdą, wykradzioną światu chwilą i śmiało spoglądał w przyszłość. Dla niego z kolei właśnie to było nowością; snuł plany i wyznaczał sobie cele, do których mógłby dążyć. W związku z Jennifer to czynniki zewnętrze poniekąd wymusiły na nich pewne decyzje, jakby to świat dyktował im swoje warunki. Dziś to Jerome dyktował warunki całemu światu.
    — Zatem przed nami kolejny pierwszy raz tego wieczora — skomentował, kiedy Lotta poinformowała, że nigdy nie jadła nic indyjskiego. Nie dość, że była to ich pierwsza randka, podczas której wyspiarz po raz pierwszy jeździł na łyżwach, to teraz rudowłosa miała – niebywałe! – pierwszy raz spróbować nowej dla siebie kuchni. Czyż to nie było ciekawe zrządzenie los? Wiele jednak zaczęło wskazywać na to, że dalsza część wieczora potoczy się według doskonale znanego im obojgu scenariusza.
    Marshall wyłapał ten charakterystyczny błysk w oczach swojej towarzyszki, które w takich momentach jak ten nabierały tym bardziej szczególnego wyrazu. Już wiedział, że w przeciągu kilku kolejnych sekund atmosfera ulegnie drastycznej zmianie i przez to poczuł dreszcz ekscytacji spływający w dół kręgosłupa, a kiedy Lotta się odezwała, przekonał się, że się nie pomylił.
    Otwierał usta, żeby jej odpowiedzieć, kiedy poczuł na udzie dłoń Angielki śmiało posuwającą się dalej i wyżej. Lester doskonale wiedziała, co i w jakim celu robiła, a Jerome nie zamierzał udawać, że jest inaczej.
    — Wybrałaś już coś? — spytał nieco gardłowo, tym samym przystając na jej propozycję i nie odrywając spojrzenia od jej twarzy, ostentacyjnie zamknął menu, gotów zamówić to samo, co ona. W tym momencie było mu absolutnie wszystko jedno, co zje i czy w ogóle później zje, skupiał się bowiem na konsumpcji zupełnie innego rodzaju. Sięgnął dłonią pod stół bynajmniej nie po to, by odtrącić dłoń rudowłosej, a po to, by owinąć palce wokół jej nadgarstka i poprowadzić jej rękę jeszcze wyżej. Uśmiechnął się przy tym prowokacyjnie, cały czas badając wzrokiem zielono-brązowe tęczówki i nie przestał, kiedy kelner wrócił do ich stolika, by przyjąć zamówienie. Widział, jak Lotta otwiera usta, by złożyć zamówienie i by poinformować, że mimo wszystko prosi o spakowanie ich posiłku na wynos, podczas gdy on cały czas trzymał palce owinięte wokół jej nadgarstka, nie pozwalając szczupłej dłoni choćby drgnąć. Wyprostował się i poluźnił uścisk dopiero, kiedy niczego nieświadomy kelner się od nich oddalił, a jego spojrzenie mówiło, że drogę powrotną do domu pokonają wyjątkowo szybko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdawało się, że Charlotte świadomie lub nie weszła w posiadanie pewnego przełącznika, którego pstryknięcie dawało dokładnie takie efekty, jakie mogła teraz zaobserwować. Trzydziestolatek nie był już wesoło roześmiany, choć w kącikach jego ust czaił się lekki uśmiech. Wyraz jego twarzy nie był łagodny, a zacięty, spojrzenie natomiast pozostawało nieustępliwe i wręcz napastliwie wwiercało się w zielono-brązowe tęczówki. Sam Jerome natomiast nie miał nic przeciwko temu, że rudowłosa posiadła nad nim taką władzę i wystarczył jeden jej gest, jeden sugestywny uśmiech czy jedno wymowne i głodne spojrzenie, by sprawić, iż myślami był już tylko wyłącznie przy niej, kompletnie utraciwszy zainteresowanie otoczeniem. Przy niej; przy jej ciele, uciążliwie schowanym pod warstwami zimowych ubrań, jakby dobrze wiedziała, jaką słodką torturę mu zadać.
      — Napisz smsa do Margaet, że niedługo wrócimy i może powoli się zbierać — poprosił, choć ton jego głosu nie miał w sobie niczego z potulnej i uprzejmej prośby.

      I'm a mad man for your touch, girl, I've lost control

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  3. Jedzenie było teraz ostatnim, o czym myślał Jerome i nie miał nic przeciwko temu, by wyszli z lokalu bez zamawiania czegokolwiek. Grzeczność jednakże nakazywała, aby przez wzgląd na wcześniejszą rezerwację nabili obsługującemu ich kelnerowi zadowalający rachunek, więc kiedy Charlotte złożyła zamówienie, wyspiarz poprosił o dorzucenie do niego jeszcze dwóch porcji tutejszych deserów. Oczekiwanie, aż kelner powróci z zapakowanym w pojemniki jedzeniem wcale aż tak bardzo mu się nie dłużyło; nie, kiedy zielono-brązowe tęczówki siedzącej naprzeciwko kobiety opowiadały mu niezliczone historie o tym, co będą robić po powrocie do niewielkiego mieszkania. Przez te około dwadzieścia, w porywach do trzydziestu minut wymieli może kilka zdawkowych uwag o sprawach mało ważnych, w ogóle nie związanych z tematami, wokół których krążyły ich myśli, za którymi za to podążały rzucane sobie nawzajem gorączkowe spojrzenia.
    Marshall przygotował portfel jeszcze przed tym, nim kelner ponownie podszedł do ich stolika, stąd kiedy tylko mężczyzna niosący pakunek z zamówionymi przez nich daniami zamajaczył na horyzoncie, brunet był gotowy do uiszczenia zapłaty i ubiegł w tym rudowłosą, przez co posłał jej nieznacznie rozbawione spojrzenie. Nie umknęło bowiem jego uwadze jej zniecierpliwienie i sam wcale nie krył się z tym, że chciał jak najszybciej znaleźć się w drodze powrotnej do mieszkania. Stąd podszedł do wieszaka, na który nie tak dawno odwiesił ich płaszcze i pomógł Charlotte się ubrać. Sam sprawnie zarzucił odzienie wierzchnie na grzbiet i chwycił w dłoń papierową torbę z jedzeniem, by następnie wraz z panną Lester ruszyć ku wyjściu.
    Żadne z nich nie zdawało sobie z tego sprawy, ale każdą kolejną przecznicę pokonywali szybciej i nieustannie przyspieszali kroku, przez co gdy znaleźli się pod klatką schodową, już nieomal biegli. Wspinając się na górę po schodach, trzydziestolatek przeskakiwał po dwa stopnie i nie zważał na to, że zostawił w tyle Charlotte. Szybsze dotarcie do mieszkania było przecież jednoznaczne z tym, że Margaret również szybciej je opuści, prawda?
    Podczas gdy Lotta prowadziła rozmowę z opiekunką, wyspiarz zrzucił ze stóp zimowe buty i odłożył torbę z jedzeniem na kuchenny blat. Dopiero teraz zaczął ściągać płaszcz i z nieukrywanym zniecierpliwieniem spojrzał na Margaret, która jeszcze opowiadała coś rudowłosej kobiecie, z którą to Jerome czym prędzej chciał zostać sam na sam. Stąd, kiedy blondynka odruchowo przeniosła wzrok na niego, uśmiechnął się uprzejmie, acz bez wątpienia sztucznie i odetchnął z ulgą, kiedy dziewczyna wreszcie skierowała się ku wyjściu, jeszcze na odchodnym informując, że w poniedziałek będzie o tej godzinie, co zwykle. Czy ona naprawdę musiała aż tyle mówić?
    Lotta najwyraźniej podzielała jego zdanie, ponieważ ledwo drzwi się zamknęły, a już przylgnęła do niego ciasno i odszukała jego usta. Jedną rękę Jerome owinął wokół jej tali, drugą zaś na oślep odszukał zamek przy drzwiach i kiedy tylko jego palce namacały mechanizm, przekręcił go dwa razy, tym gestem definitywnie odcinając ich od świata zewnętrznego, który teraz nie miał prawa im przeszkadzać. Odwzajemniał każdy pocałunek i jednocześnie pozbywał się to płaszcza, to szalika rudowłosej, a każda z części garderoby mało elegancko lądowała na podłodze, ku uciesze Biscuita, który później być może miał wykorzystać porzucone ubrania pachnące jego ulubionymi ludźmi jako swoje legowisko. Teraz kundelek spał w najlepsze w swoim posłaniu, tak samo zresztą jak Aurora w swoim łóżeczku, do którego Marshall zajrzał wraz z rudowłosą. Pozwolił sobie na chwilę obserwacji śpiącego smacznie dziecka, która jednakże nie trwała długo. Już w następnym momencie jego wargi przylgnęły do szyi Angielki, a ręce owinęły się wokół talii i po kilku krokach w tył, Jerome pociągnął kobietę na znajdujące się za nimi łóżko. Nie próżnował nawet po wylądowaniu na miękkim materacu, pośród zaścielonej pościeli, która niedługo miała zostać wzburzona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najpierw rozprawił się z ubraniami Lotty. Ściągnął z niej ciepłą sukienkę i rajstopy, robiąc to wyjątkowo szybko, bez zbędnego przeciągania wszystkiego w czasie i oszczędził tylko jej bieliznę. Następnie sam siebie pozbawił odzienia i pozostał wyłącznie w bokserkach, aż wreszcie wsparł się na ramionach, zawisając nad leżącą na łóżku kobietą i najpierw uśmiechnął się szeroko, a później odetchnął, jakby uznał, że wreszcie nadszedł ten moment, w którym mógł przestać się spieszyć.
      — I co zrobimy z tym zaoszczędzonym dzięki pominięciu kolacji czasem? — spytał z błyskiem w bursztynowych oczach i bynajmniej nie czekał na odpowiedź. Znajdując się wciąż nad Charlotte, pochylił się i pocałował ją mocno, lecz krótko. Tylko dlatego, że niedługo potem jego usta zaczęły wędrować po jej szyi, uważnie badając wciąż chłodną po spacerze skórę. Sam miał jeszcze zimne wargi i dłonie, co nie przeszkadzało mu w wodzeniu nimi po ciele rudowłosej. Ciele, które jak dotąd zawsze badał w pośpiechu, gnany pożądaniem, które i teraz sprawiało, że jego oddech był przyspieszony, a dłonie i usta poruszały się niecierpliwie, lecz Marshall skarcił w duchu samego siebie. W końcu godzina była jeszcze młoda, prawda? Aurora smacznie spała, a Biscuit dopiero co był na spacerze i teraz również drzemał. Wszystko wskazywało na to, że mieli mieć dla siebie przynajmniej kilka godzin i przez to szkoda by było załatwić wszystko w kilkanaście minut, racja?
      Klęcząc pomiędzy nogami Angielki, wyprostował się i spojrzał na nią z góry. Światło w salonie było zgaszone i ciemność rozpraszały jedynie lampy, które pozostały włączone w przedpokoju. Dzięki temu brunet widział wszystko stosunkowo wyraźnie, ale nie w taki sposób, jakoby miał podane wszystko na tacy. Padające cienie skrywały przed nim niektóre szczegóły, rysując przed nim wyjątkowo kuszący obraz, którego przyciąganiu nie potrafił się oprzeć. Pochylając się, chwycił dłonie Charlotte i przeniósł je nad jej głowę. Miała na tyle zgrabne przeguby, że bez problemu złapał je jedną tylko dłonią i przycisnął do poduszki, podczas gdy jego wargi już odnalazły jej usta, by obdarzyć ją mocnym pocałunkiem. Kiedy jednakże ponownie zsunął się z pocałunkami wzdłuż linii szczeki na jej szyję, nie przestał przytrzymywać jej nadgarstków. Jakby tym sposobem chciał jej dać do zrozumienia, by lepiej nie przeszkadzała mu w uważnym poznaniu jej ciała, tak jak to już dawno powinno zostać przez niego poznane.

      And I'll do anything to be your love or be your sacrifice

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  4. Nie miał mieć dość jej ciała, choćby i poznał każdy jego milimetr. Nie miał mieć dość otumaniającej bliskości Charlotte, od której był coraz bardziej uzależniony, o czym przypominał sobie wyraźnie właśnie w takich momentach jak ten, kiedy po całym tygodniu udawało im się wyrwać chwilę wyłącznie dla siebie. To dlatego pocałunkami znaczył kolejne fragmenty jej skóry, badając ją dokładnie i nieśpiesznie, przez co nie życzył sobie, by mu przeszkadzano w tym powolnym syceniu się świadomością, że Lotta była wyłącznie jego.
    Poczuł pod sobą spięcie ciała kobiety, kiedy chwycił jej nadgarstki. Przez to uniósł się na wyprostowanej ręce i pochwycił jej wzrok po to tylko, by spojrzeć na nią odrobinę karcąco.
    — Mam już wystarczająco obity tyłek — zauważył z tłumionym rozbawieniem, nawiązując jednocześnie do swoich niedawnych wywrotek na lodowisku oraz tego, że rudowłosa już parokrotnie sprowadziła go do parteru, obijając mu cztery litery. Stąd Marshall był świadom tego, że niezależnie od sytuacji, Lester zawsze będzie sobie w stanie z nim poradzić, czy jednakże musiał jej przypominać, że nie musiała tego robić? Jakby przekornie, nieco mocniej docisnął jej przeguby do poduszki i dla kontrastu pocałował ją wyjątkowo miękko, by odsunąć się dopiero po dłuższej chwili.
    — I ktoś ten tyłek miał rozmasować — przypomniał jej z przekąsem, jeszcze nim powrócił do wodzenia dłońmi oraz wargami po coraz cieplejszym ciele. Nie miałby nic przeciwko temu, gdyby czas się zatrzymał, właśnie teraz, kiedy cały jego wszechświat zamknął się do tej małej przestrzeni, jaką wyznaczała powierzchnia łóżka. Przestrzeń tę coraz intensywniej wypełniało ciepło bijące od ich ciał, a pościel przesiąkała ich zapachem. Jedynymi dźwiękami, jakie dało się usłyszeć były ich przyspieszone oddechy i ulatujące z rozchylonych warg westchnienia czy też jęknięcia, przed którymi wyspiarz bynajmniej się nie powstrzymywał, kiedy czuł, jak dłonie Charlotte pogrywały sobie z jego ciałem.
    Nie bez powodu wcześniej przytrzymał nadgarstki kobiety, które już dawno porzucił na rzecz wodzenia obydwiema dłońmi po jej ciele. Wiedział, że raczej prędzej niż później to Lotta będzie chciała przejąć kontrolę, podczas gdy jemu do szczęścia nie potrzeba było niczego więcej, jak tylko pieszczenia jej ciała. To dlatego postarał się możliwie odwlec ten moment w czasie, lecz kiedy poczuł, jak Anielka objęła go nogami, doskonale wiedział, co się święci i szybką zmianę pozycji skomentował cichym śmiechem.
    Spojrzał na nią z dołu i gdyby od razu się nie pochyliła, niechybnie sam natychmiast przyciągnąłby ją do siebie. Odwzajemnił ten pocałunek, odruchowo go pogłębiając, ale wcale nie przyspieszając. Dłoń wplótł w długie, rude kosmyki, a drugą rękę ciasno owinął wokół tali młodej kobiety, by mocno przytrzymać ją przy sobie. Kiedy czuł na sobie jej ciężar, całował ją zapamiętale i trzymał tak blisko siebie wiedział, że stała się całym jego światem, a ogrom uczuć, które do niej żywił nie miał prawa pomieścić się na ziemskim globie. Uczucia te na moment przytłumiły rosnące pożądanie; Jerome poluźnił uścisk i ujął w dłonie twarz Charlotte, nie przestając jej całować, w pocałunek ten natomiast wlewał wszystko to, co przepełniało go w tym momencie, a czuł rozpierające go szczęście i obezwładniającą siłę miłości.
    Jego ciało walczyło z rozumem, a rozum walczył z ciałem i ciężko było stwierdzić, która ze stron wygra. Czy którakolwiek musiała w ogóle wygrywać? Marshall wiedział, że pannie Lester się to nie spodoba, ale mimo wszystko odwrócił się na bok, nie odrywając się przy tym od jej ust. Dopiero po chwili uniósł się na łokciu i przesunął wzrokiem po jej twarzy, a jego spojrzenie pozostawało lekko rozmyte.
    — Kocham cię — odezwał się cicho i uśmiechnął się sam do siebie na dźwięk tych dwóch słów. Jeszcze przez kilka uderzeń serca przyglądał się jej twarzy, nie mogąc się nadziwić własnemu szczęściu, aż wreszcie podźwignął się na łóżku po to tylko, by również majtki Lotty wylądowały na podłodze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Uwierz mi, akurat ta zamiana bardzo ci się spodoba — zapewnił ją żartobliwie, kiedy szukał dla siebie miejsca pomiędzy jej długimi nogami. Dłońmi wsparł się po obydwu stronach jej tułowia i ostatni raz pocałował ją mocno, by następnie, już bez zbędnego wodzenia jej za nos, poświęcić należytą uwagę temu fragmentowi jej ciała, który był czuły na najlżejszy nawet dotyk. Zsunął się więc niżej, usadowił wygodniej i jakby mimo wszystko nie potrafiąc się z nią nie droczyć, najpierw lekko przygryzł skórę na jej podbrzuszu, później zaś na wewnętrznej stronie uda, aż wreszcie dotarł wargami i językiem tam, gdzie Lotta bez wątpienia najbardziej tego chciała.
      Tym razem to Jerome dobrze wiedział co robi, jak to robi i po co to robi. A czując i słysząc, jak Charlotte reaguje na jego pieszczoty, sam powoli tracił kontakt z rzeczywistością, choć jednocześnie starał się być uważnym, by sprawić jej jeszcze więcej przyjemności. W zasadzie nie zamierzał przerywać, lecz niespodziewanie przypomniał sobie, jak brzydko Lotta postąpiła z nim podczas Sylwestra, pozostawiając go na skraju wytrzymałości. Stąd tym chętniej i nie bez satysfakcji, pomagając sobie już również palcami, zadbał o to, by w drodze na szczyt rudowłosa zabrnęła wyjątkowo daleko, aż pozostawił ją samą sobie tuż przed zdobyciem upragnionego wierzchołka.
      Uniósł się na rękach i wyprostował, a następnie przesunął wyżej, tak by Charlotte mogła dobrze zobaczyć nie tylko, jak ostentacyjnie oblizuje wargi, ale i własne palce. Uśmiechnął się potem wcale nie tak niewinnie, lecz z satysfakcją i będąc w pełni świadomym tego, co zrobił, pochwycił jej rozpalone spojrzenie, czekając na to, co dalej.

      Where all the universe is open
      Love isn't random, we are chosen


      JEROME MARSHALL 💙😈🌶

      Usuń
  5. Zaśmiał się krótko, kiedy Charlotte zapewniła, że dotrzyma swojej obietnicy, a rozbawienie wywołane jej słowami szybko zamieniło się w zadowolenie, kiedy poczuł na pośladkach jej dłonie. Jednocześnie przyszło mu na myśl, że wszystko, co tyczyło się ich znajomości, przychodziło im wyjątkowo naturalnie, a już w szczególności seks. A przecież równie dobrze mogło się okazać, że nie odnajdą się na tym polu, prawda? Byli dwójką przyjaciół, którzy nie tyle nawet przez niemalże trzy lata trzymali swoją znajomość w ryzach, co nawet nie pomyśleli, że można ją wynieść na inny poziom i ani razu nie zostali skuszeni podobną wizją. To chyba dobrze o nich świadczyło ¬– byli wierni swoim ówczesnym partnerom i nawet jeśli inne osoby były dla nich atrakcyjne fizycznie, to nie w głowie im były zdrady, widać również nie brakowało im niczego w poprzednich związkach, by poszukiwali czegokolwiek poza nimi. Kiedy jednak okoliczności losu stały się ku temu sprzyjające, okazało się, że ani Marshallowi, ani też pannie Lester nie było po drodze z utrzymaniem wyłącznie tej damsko-męskiej przyjaźni. Może się przed tym wzbraniali, może wmawiali sobie, że tylko coś im się wydaje, lecz kiedy doszło, do czego doszło tamtego świątecznego wieczora, prawdopodobnie obydwoje przekonali się, że nie mogli lepiej trafić. Chemia, która zaiskrzyła pomiędzy nimi w momencie, w którym się poznali nie tylko nie zgasła (choć obydwoje świadomie ją stłumili), ale okazała się tak silna, że nie obawiali się spleść ze sobą swoich losów na wszystkich możliwych płaszczyznach.
    I Jerome zamierzał z tego korzystać. Choćby teraz, w tej chwili, kiedy Lotta najpierw zwinnie na nim usiadła, a później on, czyniąc na przekór rudowłosej, stosunkowo szybko ją z siebie zrzucił i zmienił pozycję. Oczywiście, że nie miał nic przeciwko temu, by to Angielka przejmowała przysłowiową pałeczkę i całym sobą pragnął czuć na sobie jej dłonie i usta, ale zdawało się, że pragnienie, by to właśnie on ją obdarzał pieszczotami, a nie na odwrót, było w nim silniejsze. Jeśli nie było tak zawsze, to na pewno było tak właśnie dzisiaj i to z tego powodu wyspiarz wkrótce znalazł się pomiędzy nogami kobiety, bynajmniej nie po to, by od razu doprowadzić do zbliżenia, z którego obydwoje czerpaliby satysfakcję. W tym wszystkim jednakże kryła się nutka – miejmy nadzieję, że zdrowego – egoizmu. W pewien sposób bowiem brunet chciał przejąć nad nią władzę – chciał pokazać jej, co potrafi z nią zrobić. Chciał słyszeć jej westchnienia i jęki, wiedząc, że to on i nikt inny był ich prowodyrem. Chciał związać ją ze sobą jeszcze bardziej, uzależnić ją od siebie, chciał wreszcie, by była już tylko jego i to do niego zawsze wracała.
    Była to jednakże obosieczna broń i Jerome dobrze zdawał sobie z tego sprawę, ponieważ z każdym jego posunięciem i każdą odpowiedzią Charlotte zatracał się coraz bardziej, a droga powrotna rozmywała się tuż za jego plecami.
    Kochał ją. I pragnął jej równie mocno, co ona jego.
    Widział ten zawód w jej zielono-brązowych oczach, kiedy przerwał w najmniej odpowiednim momencie, a oblizanie przez niego ust i palców wywołało taką reakcję, jakiej oczekiwał. Sam nie miał ochoty na przedłużanie tej zabawy, nie kiedy i jego ciało było pobudzone, zalewane przez kolejne fale gorąca i dreszcze zniecierpliwienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Dobrze, że zawsze dotrzymujesz słowa — wymruczał w odpowiedzi, kiedy już poczuł zmierzwioną pościel pod plecami i uniósł się na łokciach, by lepiej widzieć, co robi Lotta. Nie mógł nie uśmiechnąć się do siebie, kiedy w tempie ekspresowym ściągnęła mu bokserki; obserwowanie tego, w jakim stanie znalazła się przez niego, sprawiało mu satysfakcję. Wiedział, że miała rozbiegane spojrzenie i przyspieszony oddech, a ton jej głosu stał się niższy. Widział również, jak niecierpliwie wspięła się na niego, kiedy już pozbawiła go bielizny i odruchowo wyciągnął szyję, by ich usta szybciej się złączyły, ale Lester nie pozwoliła mu na przeciągnięcie tego pocałunku i przytrzymanie jej przy sobie. Nim wyspiarz nawet pomyślał, żeby to zrobić, rudowłosa już sięgała do nocnej szafki – tej samej, z której wypadła niegdyś erotyczna zabawka, co nie umknęło jego uwadze – by w następnej chwili niecierpliwie rozerwać palcami opakowanie prezerwatywy.
      Był to dla niego jasny sygnał, że nie powinien jej teraz przeszkadzać i dosłownie wyrywać z jej rąk inicjatywy, a że sam poniekąd zdążył już zrobić to, na co najbardziej miał ochotę, to pozwolił sobie opaść na poduszki i ułożyć się wygodnie. Niby doskonale wiedział, czego się spodziewać, ale kiedy poczuł palce Charlotte, która drażniła się z nim w takim momencie, najpierw jęknął głucho, a potem uniósł się nieznacznie na łokciach, by zmierzyć się z nią wzrokiem. W jego spojrzeniu nie było niczego łagodnego, a nieustępliwy wzrok zdawał się mówić ”dobrze wiem, do czego zmierzasz”. Nie ponaglił jej jednak. Pozwolił, by przeciągnęła tę chwilę i przypatrywał jej się przy tym natarczywie; tylko jego rozchylone wargi i przyspieszony oddech zdradzały, że jedynym, czego pragnął było to, aby wreszcie się w niej znaleźć. Całe szczęście, Lotta nie przeciągała zbytnio tej słodkiej tortury, a w zasadzie ten krótki przystanek pozwolił im tylko nabrać rozpędu.
      Zachłysnął się powietrzem, kiedy nie dość, że rudowłosa tak śmiało poruszała biodrami, to jeszcze jednocześnie go całowała. Wydawało mu się, że to zbyt wiele bodźców na raz i że ich nie udźwignie; jego ciało wysyłało mu tak wiele sygnałów, że głowa nie wiedziała czy skupić się może bardziej na okolicy ust, czy jednak lędźwi? A może na obydwu na raz? A może najpierw na tym, później na tamtym, a jeszcze chwilę tutaj i dopiero później znowu tam? Dosłownie zakręciło mu się w głowie, przez co kurczowo owinął ręce wokół tułowia Charlotte, jakby była jego kotwicą nie pozwalającą mu zgubić się w tym wszystkim, choć gubił się z prawdziwą przyjemnością i gdyby zależało to wyłącznie od niego, to mógłby się nie odnaleźć. Właściwie był bardzo bliski tego, by kompletnie się zatracić, kiedy to Lester zdecydowała, że pora na zmianę. Mógłby być tym zawiedziony, ale przeciwnie, nie czuł nic podobnego; podobało mu się to przesuwanie granicy o krok dalej, to igranie i tańczenie na krawędzi przepaści, kiedy to co rusz to nad nią zawisali i chwiali się niebezpiecznie, to znów się od niej oddalali i stąpali po bardziej stabilnym gruncie. Nie chciał szybko kończyć tego wieczora, a właściwie nocy, którą razem mogli doprowadzić aż do poranka.
      Najpierw spojrzał na kobietę z wyraźnym uznaniem i aż lekko skinął jej głową, kiedy tak zwinnie skrzyżowała kostki za jego szyją i ułożyła się wygodnie, jakby ta pozycja nie sprawiała jej żadnego wysiłku; on może i był wysportowany, ale na pewno nie tak gibki, by swobodnie ustawiać swoje ciało w różnorakich pozycjach. Na szczęście klęczenie nie stanowiło dla niego większego wyzwania, stąd lewą dłonią złapał za pośladek Charlotte, a prawą rękę oplótł wokół jej nogi i nawet się nad tym nie zastanawiając, zaczepnie i przekornie ugryzł ją w łydkę.

      Usuń
    2. Bez problemu mógłby narzucić im to samo tempo, co wcześniej, lecz nie tego chciał. Spojrzenie skupił na tęczówkach dwudziestoparolatki i zaczął nieśpiesznie poruszać biodrami. Szybko zorientował się, że bardzo niewiele dzieliło go od spełnienia i to mogło go dopaść właściwie przy każdym następnym pchnięciu, jakby powoli i nieubłaganie przysuwał się coraz bliżej niewidocznej dla niego granicy i dopiero zetknięcie z nią miało pozwolić mu na ustalenie jej położenia. Stąd na przemian spoglądał prosto w oczy Charlotte i odchylał głowę, przymykając powieki, kiedy zagłębiał się na powrót w jej ciele, by później móc znowu pochwycić jej spojrzenie, a jego własne zdawało się mówić ”popatrz, co ze mną robisz”. I wbrew tego, co mogło się wydawać, jego wzrok wcale nie był rozmyty i nieprzytomny; spojrzenie miał ostre i czyste, wyjątkowo świadomie i nieustępliwe, nawet wtedy, kiedy jego ciałem wstrząsały coraz silniejsze dreszcze, a lędźwia pulsowały coraz silniej, prowadząc go ku nieuchronnemu. Serce tłukło mu się w piersi, urywany oddech uciekał spomiędzy rozchylonych warg, a przyjemność, po którą mógł sięgnąć, zdawała się być na wyciągnięcie ręki, lecz i tak mu umykała. Choć również niespecjalnie za nią gonił; mógł jeszcze przez jakiś czas trwać w tym stanie zawieszenia i przesuwać granicę resztkami sił, patrząc przy tym prosto w oczy kobiety, która do tego wszystkiego doprowadziła i której poczynaniom ani razu się nie sprzeciwił. Widział, że Charlotte musiała czuć się podobnie; że była jednocześnie blisko i daleko, jakby to do nich miała należeć decyzja, w którym momencie zdecydują się na wspólny skok, a ich ciała były im wyjątkowo posłuszne.

      We are the gods now

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  6. Kiedy ciało Charlotte po raz pierwszy wygięło się w łuk, przez co ich pozycja nieznacznie się zmieniła i to dostarczyło mężczyźnie innych niż dotychczas bodźców, ten zacisnął powieki i syknął krótko, oszołomiony nagłą falą przyjemności o innym wydźwięku niż te, które jeszcze przed chwilą obmywały jego ciało. To był poniekąd fałszywy alarm, ale i wyraźny sygnał, że obydwoje byli niezwykle blisko spełnienia, które mogło nadejść w każdej chwili i rzeczywiście, niedługo potem Jerome najpierw poczuł, a później zobaczył, że ciałem brunetki zawładnęła ta jedyna w swoim rodzaju rozkosz, co wywołało mały efekt domina, ponieważ drugim elementem przewracającym się w tej konkretnej konfiguracji był on sam.
    Po ostatnim, mocniejszym niż poprzednie pchnięciu, równie mocno zacisnął palce na pośladku Charlotte, nie będąc już w stanie skupić się na utrzymywaniu z nią kontaktu wzrokowego. Ze wszystkich sił zacisnął powieki, kiedy przez jego ciało zaczęły przetaczać się kolejne spazmatyczne fale i zdawało mu się, że żadna z nich nie była tą właściwą, na którą czekał z coraz większym zniecierpliwieniem. Zaczynał myśleć, że oszukało go jego własne ciało, kiedy gdzieś głęboko w jego wnętrzu wypiętrzyło się prawdziwe tsunami i uderzyło w niego z całą nagromadzoną siłą, zmiatając go z nóg. Najpierw zakrztusił się powietrzem, a później nie powstrzymał się przed głośnym i gardłowym jękiem, w który wkradło się również imię rudowłosej kobiety. Wreszcie, kiedy już nic z niego nie zostało, a ciało wciąż drżało lekko w mijającej ekstazie, wsunął się głębiej pomiędzy nogi partnerki, które już swobodnie opadły po bokach jego ciała i wsparł się rękoma przy jej głowie, by w ten sposób zawisnąć tuż nad nią.
    Oddychał ciężko, a spojrzenie miał mętne i nieprzytomne, lecz i tak w kącikach jego ust majaczył uśmiech. Jego wzrok prześliznął się po twarzy Lotty, a wargi rozciągnęły tym silniej w pełnym zadowolenia uśmiechu. Napięcie powoli opuszczało jego ciało, a za nim pojawiało się błogie rozluźnienie, choć wyspiarz i tak miał wrażenie, że koniuszki jego nerwów były tak mocno podrażnione, iż najdelikatniejsze muśniecie mogło wprowadzić go w ponowne drżenie.
    Nie miał wątpliwości co do tego, co zamierzała powiedzieć Angielka i sam zamierzał jej czym prędzej odpowiedzieć, lecz właśnie wtedy któryś z sąsiadów stracił cierpliwość. A raczej to jedna z sąsiadek chyba pozazdrościła pannie Lester i dała upust swojej frustracji, co również w Marshallu wywołało rozbawienie i ten zawtórował śmiechem leżącej pod nim kobiecie. Obydwoje jednakże nie przewidzieli tego, że również Aurora uzna, że to koniec tego dobrego i czas najwyższy wrócić do rzeczywistości. Stąd, kiedy brunet usłyszał jej płacz, westchnął z pewnym żalem, a z racji pozycji, w której się znajdował, nie mógł nie zauważyć tego, co się stało.
    — Najwyżej zmienimy pościel — skwitował i podparłszy się na jednej ręce, chwycił dłoń rudowłosej i odsunął od jej piersi. Przeniósł jej rękę wyżej, za głowę i splótłszy ze sobą ich palce, ponownie podparł się na obydwu rękach, a to wszystko po to, by pochylić się i ostatni raz pocałować Charlotte – Rory będzie musiała mu wybaczyć. Nie mógł jednakże się powstrzymać, a po tym, czego sobie nie powiedzieli przez poirytowaną sąsiadkę, chciał jej to przekazać w inny sposób. Stąd całował ją głęboko i mocno, ale nigdzie się przy tym nie spieszył i uważnie smakował jej usta, równie uważnie też podążał za jej językiem, jakby tym jednym pocałunkiem chciał jej przekazać to wszystko, co do niej czuł. Jakby chciał jej opowiedzieć, jak bardzo ją kochał i jak mocno jej pożądał, jak niebywale się od niej uzależnił i jak nie wyobrażał sobie, by to miało kiedykolwiek się zmienić. Ta opowieść nie mogła jednak być zbyt długa; nie, kiedy Aurora wciąż kwiliła w swoim łóżeczku, przez co Marshall wreszcie się odsunął.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Przyniosę ci ją — powiedział, by Charlotte się tym nie martwiła i już się nie ociągając, wyskoczył sprawnie, acz niechętnie z łóżka. Szybko znalazł się przy usytuowanym nieopodal łóżka łóżeczku, pochylił się nad nim i wziął płaczącą dziewczynkę na ręce. Ta bynajmniej nie uspokoiła się, czując ciepło drugiego człowieka, więc musiała być nie tylko rozdrażniona, ale i głodna. Przez to trzydziestolatek nie zwlekał, tylko podał Rory jej mamie, włożywszy ją wprost w ręce Charlotte. Rzucił im ostatnie spojrzenie i sam zniknął w łazience, by częściowo doprowadzić się do porządku.
      W tym niewielkim pomieszczeniu znalazł swoje dresowe spodnie, które finalnie wciągnął na goły i poobijany tyłek, nie kwapiąc się wcześniejszym poszukiwaniem bokserek. Dziwnym trafem, a może i wcale nie takim dziwnym, w mieszkaniu Lotty poniewierało się coraz więcej jego rzeczy, co było szczególnie przydatne w takich momentach jak ten. Łazienkę opuścił po kilku minutach i to częściowo ubrany, po czym wpakował się z powrotem do łóżka, w którym rudowłosa karmiła Rory.
      — Może skocze szybko do jakiegoś całodobowego sklepu i porzucę sąsiadom stopery do uszu? — zażartował, wygodnie wyciągając się na materacu i choć ziewnął, to bynajmniej nie zamierzał iść spać. W końcu ktoś mu tutaj obiecał, że nie będzie spał całą noc, prawda? I akurat na to Jerome bardzo liczył.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  7. Parsknął wesołym śmiechem, kiedy Charlotte dobitnie skomentowała zachowanie sąsiadów, a że leżał płasko na plecach, to śmiech ten wybrzmiał tym głośniej i tym dźwięczniej. Chichotał tak jeszcze stosunkowo długo, co tylko oznaczało, że nie zamierzał pędzić do sklepu po wspomniane stopery, a ulżenie niezadowolonym z życia sąsiadom w ich cierpieniu znajdowało się bardzo nisko w hierarchii jego priorytetów.
    Gdy jego rozbawienie już zelżało, skorzystał z tego, że Aurora jeszcze kończyła swój posiłek i przekręcił się na bok. W tej pozycji przysunął się bliżej rudowłosej i przycisnął się do jej boku, a że ona znajdowała się w pozycji półleżącej, a on z kolei leżał płasko na materacu, to głowę miał mniej więcej na wysokości jej bioder. Nie przeszkadzało mu to jednakże w tym, by wsunąć się pod kołdrę i twarz poniekąd przytulić do tegoż biodra. Ręką objął gołe nogi kobiety i wyraźnie zadowolony, westchnął sobie błogo niczym Rory, która chyba powoli się najadała, miała jednakże spędzić jeszcze chwilę przy piersi, przez co również Marshall liczył na chwilę wytchnienia i nawet przymknął powieki.
    Bynajmniej nie rozchodziło się o to, że był zmęczony i powoli szykował się do snu. Po prostu szukał bliskości Charlotte, która była dla niego jak narkotyk i kiedy tylko nadarzała się ku temu okazja, zamierzał aplikować sobie jego kolejną dawkę. Teraz, w tej pozycji, przysunięty tak blisko niej, czuł jej ciepło oraz czuł jej zapach i niczego więcej nie potrzeba mu było do szczęścia, jakby jego świat ograniczał się tylko do tych dwóch bodźców i nic więcej już go nie obchodziło. Mógłby tak trwać w nieskończoność, otoczony tym znajomym ciepłem i zapachem, które budziły w nim wyłącznie pozytywne skojarzenia i nie potrzebował nawet niczego więcej.
    W końcu jednakże Lester się podniosła i Jerome przekręcił się z powrotem na plecy. Ręce ułożył pod głową i uśmiechnął się na wieść o tym dniu dobroci dla rodziców.
    — Raczej noc dobroci — poprawił ją z lekkim rozbawieniem, ponieważ wieczór zdążył przejść w głęboką noc i nic dziwnego, że niektórzy chcieli ją spożytkować na sen. Wyspiarz jednakże miał inne plany i kiedy Lotta odwróciła się do niego przodem, by rozkołysanym krokiem zbliżyć się do łóżka, uśmiechnął się z zadowoleniem pod nosem. Widział na jej ciele ślady niedawnego zbliżenia; ślady, które pozostawiły jego dłonie. To, w połączeniu z echami rozkoszy, które wciąż odbijały się od ścian jego ciała, a także brak opinających bokserek pod miękkim dresem sprawiło, że Lester mogła wyraźnie zobaczyć, iż druga runda była więcej, niż wskazana.
    — Nie wiem, co teraz — przyznał, leżąc wciąż w tej samej pozycji i z dołu spoglądał na Charlotte. Nagle jego bursztynowe oczy rozbłysły, co oznaczało, że w jego głowie pojawił się pewien pomysł, a na ustach wykwitł chytry uśmieszek. — Ale może maszyna losująca nam to podpowie? — rzucił i natychmiast przeturlał się na łóżku tak, że znalazł się na jego skraju. Wyciągnął tułów nad krawędzią i sięgnął ręką ku szufladzie. Tej samej, w której znajdowały się prezerwatywy i tej samej, z której niegdyś wypadł pewien interesujący gadżet.
    Brunet otworzył szufladę, zawisł nad krawędzią łóżka, by mieć lepszy widok i zaczął z premedytacją w niej grzebać, ciekaw tego, co znajdzie. Tak, to właśnie była jego maszyna losująca. Przez pewien czas jego palce nie natrafiły na nic ciekawego, aż wreszcie namacał kilka ciekawych kształtów i zerknął na Charlotte.
    W pierwszej kolejności wyjął kajdanki, którym przyjrzał się krytycznie i po chwili namysłu rzucił je za siebie, na łóżko. Po tym sięgnął w głąb szuflady i wydobył wibrator, całkiem zgrabny i elegancki, choć nie sądził, że sam miałby w jakikolwiek sposób z niego skorzystać, ale… Zrobił minę, która sugerowała, że był zadowolony ze swojego znaleziska i z wibratorem w ręce sprawnie się podźwignął. Ponieważ do salonu wciąż dochodziło światło wyłącznie z przedpokoju, poniekąd po omacku włączył urządzenie i wybrał, jak mu się wydawało, najmniej intensywny tryb.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wraz ze swoim nowym pomocnikiem zbliżył się do Charlotte, a rozbawienie, które długo widoczne było na jego twarzy i w bursztynowych oczach, powoli ustępowało innym uczuciom i emocjom. Choć znalazł się blisko, nie dotknął kobiety, przynajmniej nie bezpośrednio swoimi rękoma, bowiem spojrzał prosto w jej zielono-brązowe oczy i wtedy też włączony wibrator dotknął wewnętrznej części jej uda, aż po chwili za pomocą Marshalla zaczął przesuwać się wyżej. Wreszcie, przytrzymywany przez niego, skupił się na najbardziej wrażliwym punkcie jej ciała.
      Sam Jerome z zaciekawieniem przechylił głowę i po prostu obserwował, co się dzieje, aż wyciągnął wolną rękę i sięgnął nią ku Charlotte. Wsparł dłoń na jej karku, a po chwili palce wplótł w jej włosy i nie przestał przy tym jej obserwować. Jego spojrzenie było świdrujące, jakby chciało wedrzeć się wprost do jej duszy i ją obnażyć. W końcu lekko pociągnął rude pukle, tym sposobem skłaniając Lottę, by odchyliła głowę i kiedy to zrobiła, przylgnął wargami do jej szyi, omiótł ucho ciepłym oddechem i przygryzł jego płatek.
      Nie wiedział, co zaraz się wydarzy. Nie miał też żadnego konkretnego planu i ta swoista niepewność sprawiała, że nieznośnie mrowiło go całe ciało, że każda jego komórka pulsowała w znanym tylko sobie rytmie. Krew szumiała w żyłach, serce tłukło się w piersi, a wydychane powietrze coraz szybciej ulatywało spomiędzy jego rozchylonych warg. I nie działo się nic więcej.
      Tymczasem wibrator nieprzerwanie spokojnie pracował.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  8. Zaśmiał się krótko i cicho, kiedy został nazwany przylepą i bynajmniej nie zamierzał się z tego tłumaczyć, ani tym bardziej się tego wstydzić. Żeby jednakże przypomnieć Charlotte, że nie zawsze był takim pluszowym misiem, tuż po tym, jak ta poruszyła biodrami, wyspiarz nieznacznie przekręcił twarz i przygryzł skórę na jej udzie, robiąc to lekko, ale jednakże w taki sposób, aby rudowłosa na pewno to poczuła. Kontakt fizyczny był dla niego ważny, podobnie jak dla samej Angielki. Sądził, że nie wszystko można było przekazać za pomocą słów, że spojrzenia i gesty mówiły równie wiele, jeśli czasem nawet nie więcej. I tak jak ważna była dla niego bliskość na poziomie mentalnym, jeśli można było w ogóle nazwać to w ten sposób, tak równie ważna pozostawała bliskość fizyczna, do której zaliczał się zarówno seks, jak i pieszczoty o innym wydźwięku, jak chociażby to zupełnie niewinne przytulenie się do niej przez niego.
    Potrzebował bliskości Charlotte, by funkcjonować i teraz, kiedy już tę bliskość poznał, nie wiedział, jak wcześniej radził sobie bez niej. Poznawszy jej smak, nie wyobrażał sobie, by kiedykolwiek miało zabraknąć jej w jego życiu i zamierzał dołożyć wszelkich starań, by nawet niesprzyjające okoliczności losu nie pokrzyżowały jego planów. Dziś był mądrzejszy i bardziej doświadczony. Wiedział już, że pozostawione samo sobie uczucie, choćby było najsilniejszym na świecie, nie ze wszystkim potrafiło sobie poradzić, a nawet że istniały takie czynniki, które z powodzeniem je tłumiły i sprawiały, że jego siła była ledwo pyłkiem w obliczu potęgi wszechświata. Miał jednakże wiele innych narzędzi, którymi mógł się posługiwać i nie chciał powielać błędów z przeszłości. Nie chciał dopuścić do sytuacji, w której coś sprawi, że drogi jego i Charlotte bezpowrotnie się rozminą, ale pomimo tego, że doświadczył czegoś podobnego i wiedział, że podobne rzeczy miały miejsce częściej, niż byśmy tego chcieli, był spokojny. Prawdopodobnie właśnie dlatego, że obydwoje mieli za sobą podobne przeżycia, że doświadczyli tego samego i przez to im obydwojgu tak samo zależało na tym, aby drugi raz do tego nie dopuścić.
    Nie obserwował jej, kiedy po omacku grzebał w szufladzie i tylko sporadycznie rzucał kobiecie krótkie spojrzenia, więc nie był świadkiem jej reakcji na odrzucenie kajdanek. Te wydały mu się mało interesujące akurat konkretnie w tym momencie, co nie oznaczało, że nie zamierzał skorzystać z nich w przyszłości, choćby po to, by wreszcie na dłużej unieruchomić tego rudego niecierpliwca, dziś jednakże już nie miał na to ochoty. Nie wykluczał również, że sam zostanie uruchomiony i nie miał nic przeciwko temu, aczkolwiek zależało mu na swobodzie i tym, by mieć obydwie ręce wolne, skoro przed nimi była jeszcze cała noc. Tym bardziej, że musiał sprawnie operować swoim nowym znaleziskiem.
    Czerpał satysfakcję z obserwowania jej w takich momentach jak ten, kiedy zatracała się w rosnącej przyjemności i co ważniejsze, kiedy to on był bezpośrednim, lub w tym przypadku nieco bardziej pośrednim sprawcą tejże przyjemności. Widok rozchylonych warg rudowłosej, jej mgliste spojrzenie, kurczowo utkwione w jego bursztynowych oczach sprawiały, że sam czuł rosnące podniecenie. Coraz głośniejsze jęki Charlotte pieściły jego uszy i sprawiały, że również jego oddech przyspieszał, starając się coraz cięższym i bardziej chrapliwym. Nie mając całkowicie pełnej kontroli nad tym, co się działo, mógł jedynie wyobrażać sobie, co musiała czuć rudowłosa i właśnie te wyobrażenia powodowały, że rosło w nim obejmujące całe ciało zniecierpliwienie, że potęgowało się odczuwane przez niego napięcie i że sam tchnął ciężko i drżąco w przygryzione jeszcze przed chwilą ucho kobiety, jakby co najmniej to ona pieściła jego, a nie on ją i jeszcze wtedy nie wiedział, co miało zaraz się wydarzyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czerpał satysfakcję z obserwowania jej w takich momentach jak ten, kiedy zatracała się w rosnącej przyjemności i co ważniejsze, kiedy to on był bezpośrednim, lub w tym przypadku nieco bardziej pośrednim sprawcą tejże przyjemności. Widok rozchylonych warg rudowłosej, jej mgliste spojrzenie, kurczowo utkwione w jego bursztynowych oczach sprawiały, że sam czuł rosnące podniecenie. Coraz głośniejsze jęki Charlotte pieściły jego uszy i sprawiały, że również jego oddech przyspieszał, starając się coraz cięższym i bardziej chrapliwym. Nie mając całkowicie pełnej kontroli nad tym, co się działo, mógł jedynie wyobrażać sobie, co musiała czuć rudowłosa i właśnie te wyobrażenia powodowały, że rosło w nim obejmujące całe ciało zniecierpliwienie, że potęgowało się odczuwane przez niego napięcie i że sam tchnął ciężko i drżąco w przygryzione jeszcze przed chwilą ucho kobiety, jakby co najmniej to ona pieściła jego, a nie on ją i jeszcze wtedy nie wiedział, co miało zaraz się wydarzyć.
      To warknięcie nie do końca go zaskoczyło – gdyby miał postawić się na miejscu Lester, wielce prawdopodobne, że zachowałby się zupełnie podobnie i przez to pozwolił jej na wszystko, co robiła w następnej kolejności. Nie protestował, kiedy wytrąciła wibrator z jego ręki i pchnęła go na łóżko, nie wyraził również sprzeciwu, gdy szybko pozbawiła go dresowych spodni, które w tym momencie więcej, niż przeszkadzały. Tym razem to on jęknął, kiedy poczuł na swoim ciele jej usta, które zachłannie posuwały się coraz wyżej i nie pozostawał w niczym dłużny. Już wyciągnął ręce, które gorączkowo błądziły po ciele rudowłosej, jego biodra zaś więcej niż szukały pełnego dostępu do jej ciała. Dał się porwać temu pędowi i temu zniecierpliwieniu, i nie w głowie było mu droczenie się teraz z Angielką, stąd kiedy ta oderwała się od jego szyi i zrobiła dokładnie to, do czego sam dążył i wreszcie się w niej znalazł, mocno zacisnął powieki i jęknął głucho, oszołomiony tym doznaniem. W tym samym momencie jego palce mocno zacisnęły się na jej biodrach, a wargi przyjęły i odwzajemniły ten natarczywy pocałunek.
      Ten początkowy bezruch nie trwał zbyt długo. Wyspiarz przesunął dłonie na pośladki Lotty i nadał temu zbliżeniu właściwy rytm, zupełnie różny od tego sprzed kilkunastu, góra kilkudziesięciu minut. Spieszył się – nie wiedział jeszcze dokąd i gdzie, ale spieszył się niemiłosiernie i w równie wielkim pośpiechu całował rudowłosą, przynajmniej do czasu, póki sam nie zaczął gubić oddechu. Gdzieś z tyłu jego głowy pojawiła się myśl, że znowu będą musieli udać się na spacer i zahaczyć podczas niego o aptekę, ponieważ ani myślał teraz przestawać, a nawet choćby kombinować ze zmianą pozycji. Nie miał na to wszystko czasu; nie, kiedy jego ciało doskonale pamiętało, co wydarzyło się nie tak dawno temu i jak po sznurkach, dążyło do kłębka, poruszając się doskonale znaną sobie drogą, przez co spełnienie uderzyło w niego wyjątkowo szybko i Marshall z pełną premedytacją nie zrobił niczego, by odwlec ten moment w czasie. Nie próbował również choćby łowić spojrzenia Charlotte; już nie był w stanie, a kiedy jego ciałem wstrząsnęły kolejne silne spazmy, mocno zacisnął powieki i poddał im się całkowicie, głośno informując świat, a w szczególności sąsiadów o swojej rozkoszy.
      — Kurwa — wyrwało mu się, kiedy już poniekąd wrócił do siebie i rozchyliwszy powieki, przesunął wzrokiem po sylwetce górującej nad nim Charlotte. Oczywiście była to kurwa o jak najbardziej pozytywnym wydźwięku; po prostu po tym, czego doświadczył, nie był w stanie użyć bardziej wysublimowanych słów, aby opisać swoje zadowolenie. — Nie wiem, co ty ze mną robisz, ale nie przestawaj — odezwał się ochryple, z uśmiechem czającym się w kącikach ust, a potem ułożył dłonie na plecach kobiety i przyciągnął ją do siebie, by pocałować ją tak, jakby tym razem bez żadnej przerwy mieli przejść do aktu trzeciego tego dwuosobowego przedstawienia.

      Give me a command, and I'll do what you ask
      'Cause my favorite music's your "Uh, uh"


      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  9. Świat Marshalla ograniczył się do tych kilku metrów kwadratowych, jakie stanowiło okupowane przez nich łóżko, by w miarę upływu czasu mógł skurczyć się wyłącznie do ciasno obejmujących go ramion oraz nóg rudowłosej kobiety. Jego uwaga nie była rozpraszana przez chęć poszukiwania innych atrakcji, jakie mogłyby stanowić powierzchnie różne od skrzypiącego materaca, ponieważ główną atrakcję tego wieczora oraz nocy stanowiła Charlotte sama w sobie. Dla Marshalla nie ważne już było jak i gdzie, byle z nią.
    To dlatego, kiedy tylko otrząsnął się z kolejnego orgazmu, zaczął całować młodą Angielkę zapamiętale, acz również odrobinę spokojniej, gotów dać się porwać kolejnej fali rozkoszy, nim jeszcze od brzegu nie ustąpiła poprzednia. Podobało mu się, że Lotta została przy nim i nie odsunęła się choćby o milimetr; że ich ciała wciąż pozostawały złączone, choć w przeciwieństwie do nich samych, potrzebowały chwili wytchnienia, by na nowo się rozpędzić. To jednakże w niczym im nie przeszkadzało, a już na pewno nie Marshallowi, którego dłonie błądziły spokojnie, lecz pewnie po ciepłym i gładkim ciele panny Lester tylko dlatego, że sprawiało mu to przyjemność i nie chciał sobie tej przyjemności odbierać. Wiedział, że nigdy nie nasyci się bliskością Lotty i nigdy nie będzie miał jej dość, że już zawsze będzie jej głodny i spragniony, nawet po nocy takiej jak ta.
    Westchnął z niezadowoleniem, kiedy dwudziestoparolatka mimo wszystko się odsunęła i podniosła się na wspartych na jego klatce piersiowej dłoniach. I po nim było widać, że dzisiejszej nocy nie próżnowali. Choć wcześniej włosy miał spięte, przytrzymująca je w kucyku gumka zdążyła się gdzieś zgubić i teraz ciemnobrązowe kosmyki plątały się wokół jego głowy. Usta miał zaczerwienione i opuchnięte od pocałunków, a na szyi po lewej stronie czerwieniła się świeża malinka, która dopiero rano miała rozlać się po skórze i przybrać bardziej fioletową barwę. Gdyby teraz ktoś zapukał do drzwi niedużego mieszkania przy Central Parku, a oni mimo wszystko postanowiliby otworzyć i nawet kompletnie by się ubrali, nie byliby w stanie ukryć, co działo się jeszcze przed paroma minutami. I czy w ogóle chcieliby to ukrywać?
    Spojrzał na Charlotte z dołu i uśmiechnął się ni to do niej, ni to do samego siebie. Jej długie, rude włosy luźno opadały po bokach jej twarzy i łaskotały go lekko w nagi tors. Dłonie przyjemnie ciążyły na klatce piersiowej, a spojrzenie kobiety fizycznie unieruchomiło go w miejscu. Z zakamarków jego ciała wciąż napływały przyjemne bodźce świadczące o niedawnym spełnieniu, lecz w tej chwili rozpierały go inne uczucia, które pojawiły się w odpowiedzi również na ton głosu Angielki.
    — Kocham cię — odparł tylko na jej słowa o tym, że już nigdy nie miał wrócić spać do siebie, nie tylko nie zamierzając sprzeciwiać się jej woli, ale również całkowicie się z nią godząc, a kiedy spostrzegł, że Lotta się ku niemu pochyla, uśmiechnął się z zadowoleniem. Odwzajemnił ten pocałunek i każdy kolejny; zaśmiał się jedynie cicho, kiedy sprawnie się przeturlali i odetchnął głębiej, kiedy ten ruch dostarczył mu zupełnie nowych bodźców.
    Po tej zmianie pozycji ciasno przylgnął do Charlotte, ale pozwolił sobie na chwilę bierności, kiedy dłonie kobiety zaczęły błądzić po jego ciele. Wsparty na łokciu prawej ręki, lewą dłonią przytrzymał podbródek rudowłosej i pocałował ją miękko, większość uwagi skupiając na smukłych palcach rysujących kolejne ścieżki na jego skórze. Czuł pulsujące ciepło i mrowienie, które stawały się coraz intensywniejsze, aż Marshall nieświadomie zaczął mruczeć z zadowoleniem niczym dopieszczony, stary kocur, któremu ktoś poświęcił odpowiednio wiele uwagi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pocałował ją mocniej, kiedy ułożyła jego dłoń na swojej piersi i jednocześnie ciaśniej wypełnił jej wnętrze. Z racji tego, że Lotta wciąż karmiła, zazwyczaj obchodził się z jej piersiami wyjątkowo łagodnie, skoro jednakże sama tak go poprowadziła, nie zamierzał być tak delikatny. Podźwignął się bardziej na ręce, nie zmieniając położenia swojej dłoni i spojrzał na rudowłosą dość nieprzytomnie. Zmęczenie i rozleniwienie mieszało się w nim z rosnącym podnieceniem i pożądaniem; wydawało mu się nawet, że zaraz niekontrolowanie dojdzie niczym nastolatek, który po raz pierwszy dotknął kobiecej piersi, tak bardzo w tym momencie kotłowało mu się w podbrzuszu, lecz było to mylne wrażenie i to tylko jego ciało już nie wiedziało, z których bodźców powinno czerpać, będąc wyjątkowo wrażliwym nawet na najlżejszy dotyk.
      — Jak najbardziej — odparł tylko tuż po tym, jak poczuł dłonie Charlotte na swoich pośladkach i posłał jej lekki uśmiech, który miał ją zachęcić do kontynuowania i wskazania mu właściwego kierunku.

      I'll keep it secret if you let me get a taste
      Tell me your limit, and we'll cross the line again


      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  10. Tym razem droga na szczyt była znacznie dłuższa, nie oznaczało to jednak, że przez to mniej przyjemna, z kolei zmęczone ciało Marshalla płatało mu figle. Kiedy już wydawało mu się, że zaraz zdobędzie upragniony wierzchołek, coś sprawiało, że potykał się podczas ostatniego kroku i upadłszy, turlał się nieomal na sam dół łagodnego zbocza. Otrzepywał się jednakże i raz po raz podejmował wędrówkę, wiedząc, że w końcu dotrze do celu. Zresztą na tym etapie czerpał przyjemność nie z dotarcia do wyznaczonego punktu, a z samej drogi. Dłońmi i ustami badał uważnie ciało Charlotte, jakby każdy jego fragment chciał zaznaczyć swoją obecnością. Niezależnie od tego, w jakiej pozycji się znajdowali, starał się nie odrywać od jej ust, które przy każdym pocałunku zdawały się smakować inaczej; lepiej.
    Przez te kilkadziesiąt ostatnich minut Jerome nie tyle uprawiał z Charlotte seks, co się z nią kochał i choć były to dwa różne określenia dla tej samej czynności, to jednakże dla wyspiarza istniała pomiędzy nimi znacząca różnica. Nawet jeśli jego ruchy płynnie zmieniały się z tych spokojniejszych na bardziej gwałtowne i odwrotnie, nawet jeśli to miękko całował rudowłosą, to niemal przemocą wdzierał się do jej ust, to w jego poczynaniach dało się wyczuć subtelną zmianę. Dało się poczuć, że wszystko to, co robił miało na celu to, aby mógł chłonąć bliskość i obecność Angielki całym sobą. W tym momencie splecione ze sobą były nie tylko ich ciała, ale również serca i dusze, a splot ten był ciasny i nierozerwalny. Nie potrzebowali już słów, by przekazać sobie tak wiele rzeczy.
    Kiedy nieopatrznie sturlali się z łóżka, brunet zaśmiał się krótko, ale podobnie jak Angielka, nie zamierzał się tym przejmować. Skupiał się nie na rosnącej przyjemności, ale na tym, że Charlotte wciąż była tuż obok i należała wyłącznie do niego. Nie chciał zmieniać tego za żadne skarby i kiedy przez myśl przemknęło mu, że mogłoby być inaczej, odczuł wręcz fizyczny ból. To dlatego objął ją jeszcze ciaśniej i jeszcze mocniej przycisnął do siebie, a w jego gestach pojawiła się ukryta tęsknota, jakby pragnął nasycić się bliskością kobiety na zapas, o ile w ogóle było to możliwe. Wydawało mu się jednakże, że kiedy tylko wyplączą się ze swoich objęć i pościeli, natychmiast odczuje jej brak i ten już zawsze będzie mu towarzyszył, w większym lub mniejszym stopniu.
    Ostatnie dreszcze subtelnej rokoszy przechodziły przez jego ciało, kiedy zainteresował się nimi Biscuit. Trzydziestolatek przekręcił się na plecy i z niezadowoleniem odnotował, że niebo widoczne za oknem faktycznie już szarzało, co oznaczało, że niedługo rzeczywistość znowu miała przekuć ich bańkę. Choć, czy na pewno? Czy bańka ta aby przypadkiem nie rozrosła się do takich rozmiarów, że zaczęła obejmować nie tylko ich dwójkę, ale również najbliższe otocznie?
    — I po tym najlepszym seksie w życiu chcesz spać na podłodze? — wymruczał z rozbawieniem, ale sam bynajmniej nie zamierzał nigdzie się ruszać. Dopilnował jedynie tego, by obydwoje byli ciasno owinięci kołdrą, przez co twarda podłoga nie miała stanowić dla nich żadnej przeszkody i ciasno objął ramionami rudowłosa kobietę, tak by pomiędzy ich ciała nie wkradł się najmniejszy nawet odstęp. Dopiero kiedy ułożył się wygodnie, odetchnął głęboko, wiedząc, że nie mieli przed sobą zbyt wiele snu, ale czy w czymkolwiek im to przeszkadzało?
    — W moim też — odparł tylko, nim pozwolił sobie odpłynąć w objęciach Morfeusza. — Z tobą wszystko jest najlepsze — dodał i ucałował czubek głowy Lotty, by następnie ostatni raz ziewnąć i zasnąć.

    I love you since this morning
    Not just for aesthetic

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak Jerome zaplanował, ostatni weekend lutego miał spędzić na Barbadosie. Stąd kolejne dni upływały mu na przygotowaniach do wylotu i choć nie było tego wiele, obowiązki z tym związane pochłonęły pewną ilość jego wolnego czasu. Musiał sprawdzić i skompletować wszystkie swoje dokumenty, a także zadbać o to, by Haroldem miał się kto zaopiekować, przez co klatka świnki morskiej miała na dłużej zagrzać miejsce na biurku Charlotte. Wieczór przed wylotem spędził na pakowaniu się do niewielkiej walizki, by już kolejnego poranka wraz z Lottą udać się na lotnisko.
      Nie denerwował się spotkaniem z rodziną. Był z nimi w stałym kontakcie i już wiele zdążył im wyjaśnić, jednakże pewne sprawy wymagały tego, by porozmawiał z bliskimi w cztery oczy i nie chodziło tutaj nawet o niego samego, co o nich. Marshall bowiem wiedział, że rodzina się o niego martwiła, zależało mu więc na tym, aby zarówno jego rodzice, jak i rodzeństwo zobaczyli, że wszystko było z nim w jak najlepszym porządku. I że pomimo tego, iż podjął pewne decyzje, te nie były druzgocące.
      Bardziej niż wylotem na Barbados, martwił się rozmową z Jennifer, podczas której miał jej powiedzieć o rozwodzie, to zadanie jednakże miało zostać zrealizowane już po jego powrocie. Na dobrą sprawę to podczas pobytu na Barbadosie, w jego rodzinnym Rockfield i już po powrocie do Wielkiego Jabłka wszystko miało nabrać rozpędu, tak by Jerome mógł nieodwracalnie zamknąć poprzedni rozdział swojego życia.
      Na lotnisko udali się Uberem, a droga minęła im we względnym milczeniu. Na miejscu znaleźli się odpowiednio wcześnie, tak by Jerome zdążył spokojnie się odprawić i dopełnić innych formalności, kiedy zaś wraz z Charlotte, mocno trzymając ją za rękę, przemierzał znajome zabudowania lotniska, ogarnęło go równie znajome podniecenie. W jego powrocie do domu było bowiem coś symbolicznego i jeśli zerknąć w kalendarz, można było zauważyć, że wyspiarz znalazł się w tym samym punkcie, co dokładnie trzy lata temu. Mieli bowiem koniec lutego, a on trzeciego marca po raz pierwszy postawił stopę dokładnie na płycie tego lotniska. Jego pojawienie się w mieście było jak trzepot skrzydeł motyla, które wywołało huragan na drugim krańcu globu i proszę, oto znowu znajdował się w tym samym miejscu z zamiarem odbycia podróży do domu, która miała pomóc mu w domknięciu pewnych spraw. W uciszeniu ostatnich porywów tegoż huraganu.
      — Szkoda, że nie możesz lecieć ze mną — mruknął i spojrzał na Charlotte, kiedy już przystanęli przy rzędzie plastikowych krzesełek, gdzie kilka z nich było wolnych. I choć czuł podekscytowanie, było mu równocześnie ciężko. Był czwartek rano, a on już w niedzielę wieczór miał być z powrotem w mieście, które nigdy nie zasypia, lecz i tak wiedział, że będzie tęsknił Cholernie mocno tęsknił.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  11. Dzielenie wspólnej codzienności przyszło im nie tylko szybko, ale również wyjątkowo łatwo, lecz czy na dobrą sprawę mieli jakikolwiek powód, aby z tym zwlekać? Byli dwójką dorosłych ludzi, na dodatek w takim wieku, w którym wkroczenie w ową dorosłość mieli już dawno za sobą. Mieszkanie oddzielnie, chodzenie na randki i zostawanie u siebie nawzajem na noc bez wątpienia miało w sobie wiele niepowtarzalnego i nieodpartego uroku, lecz czy na dłuższą metę było im to do czegokolwiek potrzebne? To dlatego Jerome nie miał nic przeciwko temu, by skorzystać z propozycji Charlotte. Co prawda nie do końca się do niej przeprowadził, ponieważ zdecydowaną większość swoich rzeczy wciąż trzymał w swoim mieszkaniu, ale też stał się w nim bardzo rzadkim gościem i odwiedzał stare lokum mniej więcej raz w tygodniu, po to tylko, by sprawdzić, czy wszystko było z nim w porządku i by zabrać stamtąd o te kilka ubrań więcej, które akurat były mu potrzebne. To, z jakiego miejsca miał codziennie wyjeżdżać do pracy i gdzie będzie po tej pracy wracał, było mu całkowicie obojętne, o ile w tym samym miejscu przebywały Charlotte i Aurora. I pomimo tego, że to jego mieszkanie było większe, z pewnych oczywistych dla nich obydwojga względów, to nie w nim zaczęli budować tę niby nową, ale jednak już dobrze im znaną codzienność.
    Codzienność, która nabrała nowych kolorów, Jerome bowiem nie został stworzony do życia w samotności. Możliwość zasypiania i budzenia się przy Charlotte uzbroiła go w nowe, niespożytkowane i niewyczerpane pokłady energii, a panujący na niewielkim metrażu zgiełk i ciasnota skutecznie przywodziły mu na myśl rodzinny dom, co wywoływało w nim wyłącznie pozytywne skojarzenia.
    Nic więc dziwnego, że przychodziło mu z żalem zrezygnować z tego wszystkiego choćby na tych kilka dni, do tego stopnia, że żal ten poniekąd przyćmiewał radość z nadchodzącego spotkania z bliskimi. Jeszcze trzy lat temu Jerome był rozdarty pomiędzy dwoma miejscami na świecie; jego serce było rozdarte, jakby jedna jego połówka została na Barbadosie, a druga znajdowała się w Nowy Jorku. Dziś wiedział, że jego miejsce znajdowało się w Nowym Jorku. Że to do tego miasta i znajdujących się w nim ludzi przynależał. Wciąż miał kochać rodzinne Rockfield i wciąż miał za nim tęsknić, ale to miasto, które nigdy nie zasypia, stało się jego domem. Domem, który zbudował sam dla siebie i przez to ten był bardziej wyjątkowy, a nawet bliższy jego sercu, niż dom rodzinny.
    — Ja też — odparł i uśmiechnął się smutno, kiedy Lotta mocniej ścisnęła jego ręce. Objął ją też mocno, kiedy przylgnęła do jego ciała i w tym momencie uświadomił sobie, że również w jego sercu wykiełkował strach, choć to ziarenko zostało zasiane z innych względów, niż te, które odczuwała rudowłosa. Jerome bowiem przypomniał sobie swój inny powrót na Barbados. Ten, kiedy skończyła się jego wiza turystyczna i kiedy już na miejscu, w Rockfield, okazało się, że Parker oszukał go w sprawie wizy pracowniczej. Jego powrót do Wielkiego Jabłka stał wtedy pod dużym znakiem zapytania, lecz teraz nie mogło być tak samo, prawda?
    Przezorny był zawsze ubezpieczony. Kilka dni wcześniej Marshall skontaktował się z Phoebe i upewnił się, że jego pobytowi w Stanach Zjednoczonych nic nie zagrażało. Pracownica Urzędu Imigracyjnego zapewniła go wtedy, że mógł spokojnie opuścić kraj i do niego wrócić. Jednocześnie poinformowała go, że zebrała już komplet informacji i po jego powrocie powinni umówić się na spotkanie, tak aby przedyskutować wszystkie opcje. To było niepokojące i może właśnie to sprawiało, że wyspiarz odczuwał lęk?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Będę dzwonił codziennie. A nawet kilka razy dziennie — obiecał i wcale nie żartował. Nawet jeśli nie zamierzał zamęczać Charlotte telefonami, to smsami już na pewno. — Wrócę. Będę w niedzielę wieczorem — przypomniał jej i ujął twarz kobiety w dłonie, po to tylko, by mógł dłużej przytrzymać ją przy sobie i odwzajemnić ten pełen tęsknoty pocałunek. Wcale nie chciał się żegnać. Wcale nie chciał lecieć na Barbados, a na pewno nie sam. Z pewnymi sprawami jednakże musiał poradzić sobie sam, a jego rodzina na pewno zasługiwała na porządne wyjaśnienia.
      Pomimo tego, że oderwał się od ust Lester, nie odsunął się od niej. Raz jeszcze mocno przytulił ją do siebie, w nosie mając to, że rudowłosa mogła spóźnić się przez niego do pracy. Puścił ją dopiero po kilku kolejnych minutach i ostatni raz lekko pochylił głowę, by spojrzeć prosto w jej zielono-brązowe oczy.
      — Kocham cię. Ucałuj ode mnie Aurorę — powiedział. — A w niedzielę możesz na mnie czekać owinięta w kokardkę — rzucił z lekkim rozbawieniem, by nieco rozładować atmosferę. Nie uważał, by przeciąganie tego momentu służyło któremukolwiek z nich, więc chwycił rączkę walizki, cmoknął Lottę w czoło, a następnie z wyraźnym ociąganiem, ale jednak, ruszył ku bramkom i pierwszej weryfikacji biletów, po której miał odbyć odprawę. Żeby natomiast było zabawniej, szedł tyłem, tak by jeszcze przez jakiś czas nie tracić Charlotte z oczu i dopiero, kiedy istniało zbyt duże ryzyko, że zacznie zderzać się z innymi ludźmi, pomachał jej i odwrócił się do niej plecami. Tylko dlaczego przyszło mu to z tak ciężkim sercem?

      JEROME MARSHALL 💔 🛫

      Usuń
  12. Christopher przejmował się prawie w ogóle tłumem ludzi. Wtulał się w swojego tatę, próbując zasnąć, a Raun delikatnie gładził go po plecach, starając się mu to umożliwić. Ściągął nawet swoją bluzę, by przykryć synka. Jeon nigdy nie sądził, że mógłby tak się do kogoś przywiązać, tak czuć się odpowiedzialny, poświęcać się. Miał się raczej za egoistę, zależało mu na sobie, na swoim zdrowiu, na podróżach, rozwoju, na zarobieniu pieniędzy, by nie musieć się ograniczać. Teraz chciał być zdrowy dla syna, by mieć siłę mu pomagać, by być dla niego. Chciał mu zapewnić bezpieczną przyszłość. Był teraz na drugim planie, choć nie sądził, by to kiedykolwiek będzie możliwe.
    Kiedy jednak w poczekalni pojawiła się kolejna osoba z małym dzieckiem, które zaczęło płakać, Chris zrobił się bardziej marudny i cicho burczał pod nosem, bliżej nieokreślone słowa. Raun starał się w domu mówić do niego w swoim ojczystym języku, by miał łatwiej, gdyby w przyszłości chciał nauczyć się go więcej. I przez to mały Christopher mieszał niektóre słowa, używał języków tak, jak mu się podobało, a czasem jego mruczenie nie było zrozumiałe dla żadnego z rodziców. Aczkolwiek tym Jeon aktualnie się nie przejmował, mały gadał niezadowolony pod nosem, by wyrazić swoje niezadowolenie z nieprzyjaznych dla spania warunków.
    Koreańczyk tulił do siebie synka, nakładając mu na głowę kaptur swojej bluzy, by choć odrobinkę zagłuszyć dźwięki. Jednak synek nie chciał z nim współpracować i co chwila ściągał kaptur, posyłając swojemu rodzicowi niezadowolone spojrzenie. W końcu jednak nieco się uspokoił, albo się poddał, leżąc na swoim tacie w ciszy. Natomiast mężczyzna zaczął się rozglądać po poczekalni, aż w końcu zatrzymał swoje spojrzenie dłużej na pewnej kobiecie, która przypominała mu jego dawną znajomą. Wiedział, że to niegrzeczne tak się komuś przypatrywać, ale ciężko było mu oprzeć się wrażeniu, że to tylko zwykle podobieństwo. A nie chciał zaczepiać zmartwionej matki, gdyby miał się pomylić. Przez chwilę zastanawiał się czy w ogóle powinien to robić. Nie chciał się narzucać, ale skoro oboje i tak czekali w kolejce.
    Po chwili namysłu, uniósł się z Chrisem na ramionach i zaraz zajął wolne miejsce obok kobiety.
    - Charlotte? - spytał niepewnie. Nie widzieli się w końcu od lat! Nadal czuł, że może wybrał co do tego nieodpowiedni moment, ale nie mógł się powstrzymać.

    Raun

    OdpowiedzUsuń
  13. Na Barbadosie wylądował wczesnym popołudniem. Z jedynego lotniska na wyspie, które było usytuowane na obrzeżach Bridgetown – stolicy tego państwa – odebrała go młodsza siostra, Ivana. Od rodzinnego Rockfield, położonego w północno-wschodniej części wyspy, dzieliło ich niecałe półtorej godziny drogi, podczas której ani minuty nie spędzili na całkowitym milczeniu. To właśnie Ivana była pierwszą osobą, której Jerome opowiedział o wszystkim, co w ostatnim czasie się u niego wydarzyło. Zaczął od nakreślenia tego, co skłoniło go do podjęcia decyzji o separacji, a następnie miesiąc po miesiącu, lecz bez zagłębiania się w szczegóły, opisał przebieg wydarzeń, które doprowadziły go aż do tego miejsca. Które skłoniły go do powrotu w rodzinne strony, by mógł porozmawiać z bliskimi w cztery oczy. Wspomniał również o tym, co dopiero miało nadejść. O rozwodzie i o jego konsekwencjach, które mogły zagrozić jego legalnemu pobytowi w Stanach Zjednoczonych. Mówił o związanych z tym obawach, ale również, a nawet przede wszystkim, o nadziejach.
    Ivana tymczasem ¬– która prowadziła pick up’a niegdyś należącego wyłącznie do jej męża, a z którego od zawarcia związku małżeńskiego korzystali obydwoje – po prostu słuchała. Nie przerywała mu i nie wtrącała się nawet po to, by dopytać o nurtujące ją szczegóły czy niedomówienia, w czym była duża zasługa samego Marshalla, ten bowiem starał się przedstawić siostrze swoją historię w jak najbardziej zrozumiały sposób. Kobieta tylko co jakiś czas to potakiwała, to twierdząco kiwała głową na znak, że rozumie i że nieprzerwanie go słucha. Dopiero, kiedy Jerome skończył mówić i na dłużej zapadła pomiędzy nimi cisza, brunetka zdecydowała się zjechać na bok gruntowej drogi prowadzącej do Rockfield. Zatrzymała samochód tak, by przypadkiem nie przeszkodzić innym uczestnikom ruchu drogowego – co prawda przejeżdżające tędy w ciągu godziny samochody można było policzyć na palcach jednej ręki, ale przezorny zawsze ubezpieczony, prawda? – i kiedy już nie musiała częściowo skupiać się na jeździe, a także zyskała wolne ręce, obróciła się w stronę starszego brata i uścisnęła go ze wszystkich sił.
    — Nie musisz mi się tłumaczyć, Jerry — przypomniała mu łagodnie, nie odsunąwszy się od niego. — I wiem. Wiem, że to nie tłumaczenie, że po prostu chciałeś opowiedzieć mi o wszystkim. Ale nie chcę i nie pozwolę na to, by choćby przeszło ci przez myśl, że komukolwiek, z czegokolwiek i kiedykolwiek musisz się tłumaczyć — powiedziała i dopiero po tych słowach odsunęła się od trzydziestolatka. Spojrzała wprost w jego bursztynowe oczy, posłała mu wesoły uśmiech, a następnie przyłożyła dłoń do jego piersi, dokładnie na wysokości serca.
    — Ono zawsze dobrze cię prowadziło. Pamiętasz? — spytała, ponieważ kiedy wyspiarz przed trzema laty opuszczał Barbados, również kierował się głosem serca. — I nie sądzę, żeby miało cię wyprowadzić na manowce. Możecie razem błądzić, możecie doświadczać radości i cierpienia, ale z nim — urwała i zmieniła położenie płasko ułożonej dłoni, by teraz palcem wskazującym dźgnąć tors Jerome’a. — Z nim na pewno się nie zgubisz. Dokądkolwiek prowadzi cię twoje serce, ufam mu, a tym samym ufam również tobie i podejmowanym przez ciebie decyzjom — dodała i uśmiechnęła się tym szerzej, co zasiało we wnętrzu wyspiarza spokój, za którym tam bardzo tęsknił. Był w domu. Pośród ludzi, którzy nawet jeśli czasem go nie rozumieli, nie mieli go oceniać.
    — A teraz jedźmy — zarządziła Ivana, przekręciła kierownicę i docisnęła pedał gazu. — Wszyscy już bardzo się niecierpliwią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I rzeczywiście, w rodzinnym domu Marshallów panowało poruszenie, jakiego dawno tam nie było. Oprócz rodziców, babci wyspiarza oraz jego rodzeństwa – przy czym nie mogło zabraknąć również męża Ivany, Matiasa i ich synka, Yoela – obecni byli również jego barbadoscy przyjaciele. Tego dnia nie było czasu na rozmowy i poważne rozważania, był za to czas na świętowanie i celebrowanie wspólnie spędzanych chwil. W całym tym rozgardiaszu Jerome nie zapomniał poinformować Charlotte o tym, że wylądował. Co jakiś czas wysyłał jej też zdjęcia, na których nie brakowało członków jego rodziny, bliżej wieczora natomiast udało mu się wyrwać w bardziej ustronne miejsce, co pozwoliło mu na zadzwonienie do rudowłosej.
      Po samym jego głowie i sposobie mówienia Lotta mogła wywnioskować, że Jerome znalazł się w innym miejscu – miejscu, które pełniło w jego życiu funkcję zupełnie różną od tej, jaką przyjął na siebie Nowy Jork. Miejscu, które zawsze miało pozostać mu bliskie i do którego już zawsze miało go ciągnąć w tych gorszych chwilach, ponieważ to właśnie tutaj czuł się rozumiany i bezpieczny. To właśnie tutaj mógł liczyć na jedyne w swoim rodzaju wsparcie, na wiarę we własne możliwości, ale również na to, że kiedy będzie to konieczne, na jego głowę zostanie wylany kubeł zimnej wody.
      Pod koniec tej trwającej kilkanaście minut rozmowy – na szczęście Rockfield i Nowy Jork znajdowały się w tej samej strefie czasowej – Jerome zaczął opowiadać Charlotte o tym, co jej pokaże, kiedy już zabierze ją na Barbados ze sobą. Opowiadał jej o tym, co będą robić i jak bardzo żałował, że nie mogła być tu z nim dzisiaj. Obydwoje jednakże aż za dobrze zdawali sobie sprawę z tego, że z wielu względów było to niemożliwe, lecz i tak, pomimo racjonalizowanie sobie swojego położenia, Marshall nie tyle nawet chciał, co czuł silną wewnętrzną potrzebę, aby to właśnie z rudowłosą się tym wszystkim podzielić. Aby zrelacjonować jej ten dzień, przytoczyć kilka anegdotek, które padły przy kolacji, ale też zapytać, co u niej słychać i jak minął jej dzień w pracy. Nie widzieli się ledwo od kilkunastu godzin, a wyspiarz już tęsknił za ich wieczornymi rozmowami i nie tylko rozmowami; tęsknił za obecnością panny Lester, która przebojem wkradła się do jego życia i teraz, kiedy niespodziewanie jej zabrakło, pozostała pustka okazywała się tym bardziej dotkliwa. Jerome pocieszał się tylko tym, że już w niedzielę wieczorem o żadnej pustce nie mogło być mowy.
      Pobyt na Barbadosie zleciał mu jak z bicza strzelił, tym bardziej, że z każdej minuty spędzanej na słonecznej wyspie starał się wycisnąć jak najwięcej. Odbył oczywiście kilka trudnych rozmów – zarówno jego rodzice, jak i babcia chcieli wiedzieć, co się wydarzyło. Również oni, podobnie jak Ivana, nie oczekiwali tego, że Jerome, który był przecież dorosłym mężczyzną, będzie im się tłumaczył z podjętych decyzji i nie to miała na celu rozmowa, którą odbyli. Monique, Abisai oraz najstarsza z tej trójki Yamila chcieli po prostu upewnić się, że u bruneta wszystko było w porządku, a ich pytania oraz chęć poznania prawdy wynikały wyłącznie z troski. Nie dało się ukryć, że byli zadziwieni informacją o separacji, a także o rozwodzie, ale kogoż podobne wieści by nie zszokowały? Tym bardziej, że wyspiarz był bardzo daleki od dzielenia się wszystkimi szczegółami swojego związku z rodziną – jego bliscy wiedzieli niezbędne minimum i tak miało już pozostać. Oczywiście to nie tak, że wyspiarz ukrywał przed nimi pewne aspekty swojego życia, wręcz przeciwnie, jego rodzina była raczej dobrze poinformowana, co u niego, ale subtelna różnica kryła się w tym, że to nie z nimi Jerome podejmował decyzje i nie z nimi omawiał wszelakie problemy – on tylko informował swoich bliskich o tym, co już zaszło i co miało nastąpić. Jeśli chciał, pytał o radę, ale też wyraźnie stawiał nieprzekraczalne granice. Miał zresztą to szczęście, że żaden z Marshallów nie zamierzał narzucać mu swojej woli, choć podczas rozmowy z rodzicami i babcią pojawił się pewien drobny zgrzyt.

      Usuń
    2. — Tak szybko? — wyrwało się nieopatrznie Monique, jego matce, kiedy poinformował o tym, że związał się z Charlotte. — To znaczy… — jasnowłosa kobieta zająknęła się i popatrzyła najpierw po swoim mężu, a następnie po teściowej, kiedy zorientowała się, że poniekąd palnęła głupotę. — Myślałam, że… — plątała się w zeznaniach, wyraźnie speszona.
      — Że co? — odezwał się prowokująco Jerome, ugodzony tą uwagą tylko dlatego, że padła ona z ust jego matki. — Że będę się biczował przez kolejne miesiące?
      — Nie, ja po prostu…
      — A dajże ty chłopakowi spokój! — ofuknęła ją Yamila, babcia trzydziestolatka. — Myślałaś, że on i Jennifer będą jak ty i Abisai? Że skoro jedno za drugim pokonało pół świata, to to wystarczy? Pewnie, że tak by było prościej — stwierdziła i przeniosła wzrok z synowej na wnuka. — Ale nic nie jest proste, prawda? — zwróciła się do Jerome’a i mrugnęła do niego porozumiewawczo. — Marshallowie mają serca stworzone do miłości — zaczęła mówić starsza kobieta, spoglądając w bursztynowe oczy tak podobne do jej własnych. — Serca zbyt wielkie, by pozostawały puste, inaczej ta pustka zaczyna przytłaczać i zżerać od środka.

      barbadoski JEROME MARSHALL 🌴

      Usuń
  14. Jeśli Charlotte zależało na tym, by Jerome – po usłyszeniu jej głosu przez telefon – nie rzucił wszystkiego i nie wsiadł w samolot do Nowego Jorku, nie zważając na wszystko inne, to kobieta postąpiła słusznie, decydując się na komunikację jedynie za pomocą wiadomości tekstowych. Brunet nie musiałby nawet pytać o to, co się stało – powodem wystarczającym do powrotu było cierpienie rudowłosej, które bez wątpienia byłoby do wychwycenia w jej tonie. Tymczasem wyspiarz, który z natury nie zakładał spełnienia się najgorszych scenariuszy, założył, że widocznie Aurora miała ciężki dzień i dawała popalić swojej mamie, przez co rudowłosa nie mogła pozwolić sobie na spokojną rozmowę. Nie podejrzewał, że podczas gdy on – pomimo tych kilku trudnych rozmów – bawił się stosunkowo nieźle na słonecznym Barbadosie, jego ukochana poniekąd cierpiała katusze, które jemu samemu nie do końca były obce.
    Nie posiadał jednakże daru przewidywania, ani też nie potrafił wróżyć z smsów, więc nie miał zielonego ani jakiegokolwiek innego pojęcia, co się dzieje. I jeśli Lotta nie chciała się tym z nim podzielić, widocznie miała ku temu swoje powody.
    Zdawało się, że nim Marshall zdążył mrugnąć, jego pobyt na Barbadosie dobiegł końca. Na lotnisko w Bridgetown dostał się za pomocą tej samej osoby, która odebrała go w czwartkowe popołudnie – Ivana chciała spędzić jeszcze trochę czasu ze starszym bratem i uparła się, że poprowadzi. Zresztą nie tylko ona postanowiła pożegnać się z trzydziestolatkiem nie w Rockfield, a dopiero przed pierwszymi bramkami na lotnisku. Na pace starego pick up’a siedzieli bliźniacy – Gian i Diego – oraz najmłodszy z Marshallów, jasnowłosy Thian. Tuż za nimi drugi samochód prowadził Matias, wioząc rodziców Jerome’a – Monique i Abisaia. Jedynie Yamila, ze względu na swój wiek i podupadające zdrowie, pozostała w domu. Tym sposobem z tej podróży na lotnisko zrobiła się mała rodzinna wyprawa, ale Jerome bynajmniej nie miał nic przeciwko temu. Wręcz przeciwnie, nie chciał żegnać się z bliskimi, a fakt, że jego serce było rozdarte pomiędzy dwoma miejscami na świecie, nie miał mu w tym pomóc.
    W Nowym Jorku tęsknił za Rockfield, w Rockfield zaś za Nowym Jorkiem. Miał jednakże dobry powód – a nawet dwa dobre powody! – żeby wrócić i tak jak czuł żal spowodowany rozstaniem z rodziną, tak nie mógł już doczekać się momentu, w którym przekroczy próg małego mieszkania, na którego niewielkiej powierzchni mieściło się ostatnimi czasy zaskakująco dużo osób.
    Niestety już na lotnisku, po pożegnaniu się z rodziną i odprawie, okazało się, że jego samolot miał opóźnienie. Jerome od razu napisał do Charlotte, uprzedzając, że zjawi się później, niż było to planowane. Całe szczęście, o tym niefortunnym zdarzeniu nie musiał informować nikogo w pracy – jeszcze na jutro wziął urlop, ponieważ od razu po powrocie do Stanów Zjednoczonych chciał się udać do Urzędu Imigracyjnego, aby spotkać się z Phoebe i osobiście wypytać ją o wszystkie szczegóły, oraz o to, co dalej. Tymczasem jednak spędził na lotnisku nużące trzy godziny, nim wreszcie wsiadł na pokład samolotu. A wsiadł na niego mimo wszystko wypoczęty oraz zadowolony; było mu lżej ze świadomością, że jego bliscy nie tylko dowiedzieli się o tym, jak aktualnie wyglądało jego życie, ale również okazali mu zrozumienie i wsparcie. Co prawda niczego innego się po nich nie spodziewał, ale sytuacja, w której się znalazł była – nie ukrywajmy – mocno niecodzienna. Nie tak dawno temu zdecydował się na separację, by teraz otwarcie mówić o rozwodzie i nowym związku. To mogło wywołać różnorakie reakcje oraz wcale nie bezpodstawne obawy, lecz jego bliscy stanęli na wysokości zadania, co bez wątpienia dodało mu sił i sprawiło, że Jerome dostał wiatru w skrzydła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie tylko po jego błyszczących, bursztynowych oczach można było wywnioskować, że ten wyjazd dobrze mu zrobił. Te niepełne cztery dni spędzone na innej szerokości geograficznej wystarczyły, by jego skóra wyraźnie pociemniała od wszędobylskich promieni, które z racji na jego ciemną karnację tym chętniej i łatwiej ją opalały. Piegi rozsiane po całej jego twarzy stały się tym bardziej widoczne, a niektóre z kosmyków włosów nieznacznie pojaśniały. Niestety w Nowym Jorku, zamiast skwaru przywitały go chłód i nieprzenikniona ciemność. Wylądował krótko po północy, a podróż Uberem z obrzeży miasta do centrum zajęła nieco ponad godzinę, przez co pod budynkiem, w którym mieszkała Charlotte, zjawił się o wpół do drugiej w nocy. Na szczęście nie musiał nikogo budzić, a przynajmniej nie od razu – krótko po tym, jak zaczął praktycznie codziennie zostawać na noc i generalnie spędzać większość czasu w mieszkaniu rudowłosej, po prostu dorobił sobie klucze, z których teraz miał zamiar skorzystać. Nie musiał dzwonić na domofon i dostał się na klatkę schodową bez problemu. Zakładał, że Charlotte na niego nie czekała – w końcu było już późno, a kobieta szła jutro… a w zasadzie dzisiaj do pracy – i zależało mu na ty, aby nie obudzić ani jej, ani tym bardziej Aurory. Stąd ostatnie półpiętro pokonał możliwie jak najciszej, by i Biscuit niepotrzebnie nie wszczął alarmu i odstawiwszy niedużą walizkę na bok, ostrożnie wsadził klucz do zamka. Przekręcił go zdecydowanie, ponieważ nadmierna ostrożność zawsze powodowała zbyt wiele hałasu i po otworzeniu drzwi, powoli wszedł do środka, nie decydując się nawet na zapalenie światła…

      pędzący na ratunek JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  15. Nie spodziewał się, że Charlotte będzie na niego czekać. Może brałby to pod uwagę, gdyby jego lot nie był opóźniony, lecz nie zakładał niczego podobnego, kiedy wiedział, że na miejscu będzie grubo po północy. Przez to całą swoją uwagę skupił na tym, aby być jak najciszej – nie chciał obudzić ani Charlotte, ani tym bardziej Aurory i miał nadzieję, że Biscuit nie rozszczeka się niespodziewanie na jego widok. W świetle padającym z korytarza klatki schodowej nie widział jednakże kundelka i uznał, że ten najwidoczniej również smacznie spał, przez co domknął za sobą drzwi i przekręcił zamek, będąc gotowym do skradania się do łazienki po omacku.
    Wtem oślepił go nagły rozbłysk światła w salonie. Jerome zmrużył mocno oczy i dodatkowo osłonił się uniesioną dłonią przed tym niespodziewanym blaskiem, a nim jego oczy choćby w minimalnym stopniu przywykły do niespodziewanej jasności, nie tyle nawet zobaczył, co usłyszał i poczuł przy sobie rudowłosą kobietę. A zatem to by było na tyle, jeśli chodziło o jego próbę pozostania możliwie cicho – Lotta miała zgoła inne plany i on bynajmniej nie miał nic przeciwko, a korzystając z tego, że już nie musiał uważać na to, aby jej nie obudzić, zaśmiał się wesoło.
    — Cześć — odparł z rozbawieniem, bo tylko tyle był w stanie wykrztusić na to radosne powitanie, ponieważ wisząca na jego szyi Angielka skutecznie utrudniała mu wypowiedzenie kolejnych słów. Zamiast więc gadać, Jerome objął ją rękoma, docisnął do siebie i wyprostował się, przez co wsparł ciężar ciała kobiety na sobie i jej stopy znalazły się kilkanaście centymetrów nad podłogą. Trzymając ją mocno, okręcił się z nią najpierw w jedną, a później w drugą stronę. Następnie odstawił pannę Lester na ziemię i nie wypuszczając jej ze swoich objęć, od razu ją pocałował.
    — Ja też tęskniłem — powiedział, kiedy już odsunął się od niej na niewielką odległość i dopiero teraz spostrzegł, że wystrój salonu się zmienił. W miarę, jak dostrzegał kolejne szczegóły, od napisu zawieszonego na telewizorze począwszy, przez tort stojący na biurku, a kończąc na balonach z helem wiszących pod sufitem, jego uśmiech stawał się coraz szerszy i szerszy. — Ale ty chyba bardziej — skwitował z rozbawieniem, zaskoczony tymi wszystkimi elementami, które rzuciły mu się w oczy i sprawiły, że po jego wnętrzu rozlało się przyjemne, miękkie ciepło, które widoczne było również w jego bursztynowych oczach.
    Doceniwszy elementy wystroju, mógł skupić się przede wszystkim na samej Charlotte. Czuł pod palcami przyjemnie gładki materiał czarnego szlafroka i odsunął się o krok, by go ocenić, bo też nie przypominał sobie, żeby wcześniej miał okazję go widzieć. I dopiero, kiedy od rudowłosej dzieliła go ta niewielka odległość, dostrzegł przewiązaną w jej talii czerwoną wstążkę. Przyglądał się kokardce przez kilka uderzeń serca, po czym podniósł wzrok na dwudziestoparolatkę. Po kilku kolejnych sekundach ponownie zerknął na wstążkę i podobną operację, polegającą na skakaniu wzrokiem pomiędzy zielono-brązowymi tęczówkami, a czerwoną kokardką wykonał jeszcze parokrotnie, aż wreszcie zarechotał nieco głupkowato, co świadczyło wyłącznie o tym, jak bardzo zrealizowanie jego pomysłu przez Charlotte mu się podobało i jak bardzo coraz mniej trzeźwo przez to myślał.
    — A jednak owinęłaś się w kokardkę — skomentował, a po tym miękkim cieple widocznym w jego bursztynowych oczach nie było już śladu. Teraz w jasnych tęczówkach skrzyły się pożądliwe iskry, zaś sam Marshall na powrót przysunął się bliżej, podczas gdy jego dłonie mimowolnie powędrowały ku kokardce i rozsupłały wstążkę za pomocą jednego, płynnego pociągnięcia. Wyspiarz pozwolił, by kawałek czerwonego materiału opadł na podłogę, a poły satynowego szlafroka rozchyliły się, częściowo ukazując mu wnętrze tego specjalnego i jedynego w swoim rodzaju prezentu, którego widok sprawił, że wyspiarz zachłysnął się wydychanym ze świstem powietrzem.
    Dopiero po chwili odchrząknął głośno, a następnie zmarszczył brwi i wymownie zerknął na zapięty na lewym nadgarstku zegarek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wiesz, że nie pójdziesz jutro do pracy? — rzucił stosunkowo niewinnie, po to tylko, by jego ręce zupełnie nie-niewinnie wślizgnęły się pod materiał szlafroka, a usta odszukały usta Charlotte i wpiły się w nie zachłannie. Czerwona, koronkowa bielizna nie tyle zasłaniała strategiczne miejsca na jej ciele, co tym bardziej je podkreślała i uwypuklała, a na taki widok Marshall nie mógł być obojętny. Nie po czterech dniach rozłąki, nie kiedy oddał tej kobiecie już całego siebie, a ta jakby za każdym razem zagarniała go jeszcze więcej i więcej.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  16. To, jak dobrze Charlotte przygotowała się na jego powrót, było dla niego mile zaskakujące. Nie spodziewał się takiego powitania i przez to towarzyszyło mu lekkie zakłopotanie, które mimo wszystko nie było po nim widoczne i nie miało negatywnego wydźwięku. Owo zakłopotanie wiązało się raczej z tym, iż Marshall zastanawiał się, czym sobie na to wszystko zasłużył i właśnie w takich momentach jak ten nie dowierzał we własne szczęście. Wydawało mu się, że w ostatnich latach wyczerpał przysługującą mu pulę, tymczasem życie zaskakiwało go na każdym kroku i udowadniało mu, że się mylił, a czyniło to wszystko za pomocą osoby Charlotte.
    Babcia Yamila nie pomyliła się, mówiąc, że serca Marshallów były stworzone do miłości, ponieważ kiedy rudowłosa stała przed nim jak to niewiniątko i przygryzała dolną wargę, to właśnie miłość była uczuciem, które wybuchło w wyspiarzu jako pierwsze i rozbudziło pozostałe, płynnie rozpalając pożądanie dodatkowo podsycane przez nieukojoną tęsknotę. Widok, który ukazał się oczom bruneta po rozwiązaniu przez niego czerwonej wstążki i rozchyleniu się szlafroka, dodatkowo potęgował te wszystkie uczucia, a świadomość, że Lotta uczyniła to z pełną premedytacją, wiedząc, jaki efekt to wywoła sprawiał, że w dół kręgosłupa trzydziestolatka spływały niespokojne dreszcze, które kotwiczyły się w lędźwiach i objawiały niespokojnym pulsowaniem.
    Te dwie informacje, oddzielone od siebie przygryzieniem płatka jego ucha sprawiły, że Jerome zamruczał z nieukrywanym zadowoleniem. Jeśli mogli sprawić, by jeszcze przez kilkadziesiąt kolejnych godzin szara rzeczywistość ich nie dopadła, to było to jak najbardziej wskazane i mężczyzna zamierzał to wykorzystać. Wyjazd na Barbados i powrót do Nowego Jorku były dla niego jak czerwony znacznik na osi czasu, który wyznaczał zamknięcie jednego rozdziału i otworzenie kolejnego. Miał to być punkt zwrotny; moment, w którym nada bieg dalszym wydarzeniom i nie będzie wstrzymywał czekającej na niego przyszłości. Mógł jednak zając się tym o bardziej przyzwoitej godzinie, a nie w środku nocy, prawda? Teraz bardziej interesowały go inne, o wiele bardziej wyraźne, czerwone znaczniki.
    — Kocham cię — powiedział, mając po prostu ochotę poinformować o tym fakcie Lottę, która w tym momencie znajdowała się zdecydowanie za daleko od niego i należało to zmienić. Stąd Jerome przysunął się bliżej i spoglądając wprost w zielono-brązowe tęczówki, tak by cała jego uwaga skupiła się na stojącej tuż przed nim kobiecie, sięgnął ku szlafrokowi i zsunął gładki materiał z ramion Angielki. Pozwolił, by to zbędne wierzchnie okrycie opadło na podłogę i owinęło się wokół kostek rudowłosej, a kiedy sam zyskał nieskrepowany dostęp do jej ciała, natychmiast ją pocałował.
    Całował ją mocno i głęboko, ale ani nigdzie się przy tym nie spieszył, ani też nie narzucił przesadnie wolnego tempa. Zdawało się, jakby obrał dobrze znaną sobie drogę na sam szczyt i niezależnie od jej przebiegu, zamierzał pokonywać pnącą się w górę ściekę równym, mocnym i niezmiennym rytmem. Jego dłonie przylgnęły natomiast do ciała Charlotte. Z jej ramion przesunęły się na piersi skryte pod koronkowym materiałem, który od jej ciepłej skóry zdawał się różnić tylko fakturą i Jerome na moment mocniej zacisnął palce, po to tylko, by zaraz przesunąć się niżej. Również jego dłonie poruszały się po ciele kobiety zdecydowanie, ale niespiesznie, będąc mocno dociśniętymi do jej skóry, jakby każdym pocałunkiem i każdym gestem wyspiarz mówił jesteś moja, należysz do mnie i to jej pokazywał, śmiało sięgając po to, na co akurat miał ochotę.
    Wreszcie zacisnął palce na krągłych pośladkach i podczas gdy jego lewa dłoń tam pozostała, prawa przesunęła się do przodu i pewnie wślizgnęła pomiędzy uda rudowłosej. Gdy trzydziestolatek poczuł, że koronka była na tyle delikatna, iż czuł przez nią każdą wypukłość, każde załamanie oraz wyraźne podniecenie jej ciała, jęknął głucho prosto w ucha Charlotte i wcale się tego nie wstydził.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Lepszego prezentu nie mogłem sobie wymarzyć — skwitował z zadowoleniem, po czym mocno złapał kobitę pod pośladki i podniósł ją bez wysiłku, a kiedy w odpowiedzi Lotta owinęła się wokół jego ciała, zaniósł ją w pobliże kanapy i położył na meblu, by następnie od razu znaleźć się nad nią i odszukać jej usta, od których za nic nie chciał się odrywać.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  17. Pozwolił, by bliskość Charlotte szybko go otumaniła. Zatracał się w jej ciepłym i gładkim ciele, którego dotykał śmiało, a w głowie lekko mu wirowało od jej przyjemnego zapachu. Rosnąca przyjemność, którą odczuwał na poziomie fizycznym mieszała się również z zadowoleniem rozciągającym się na zupełnie innych płaszczyznach, które pojawiało się, kiedy tylko ich spojrzenia na dłużej się krzyżowały. W tych charakterystycznych, dwubarwnych tęczówkach, które przez to były niemożliwe do pomylenia z żadnymi innymi widział uczucie, jakim obdarzyła go rudowłosa i mimowolnie uginał się pod jego ciężarem. Czuł, jak z wrażenia zapiera mu dech w piersiach i wiedział, że nikt nigdy nie będzie w stanie podważyć prawdziwości tego, co ich ze sobą połączyło.
    W tym względzie babcia Yamila również się nie pomyliła – Jerome nie mógł nie kochać, jakby to stanowiło sedno jego egzystencji. Nie oznaczało to jednakże, że swoje uczucia lokował w kim popadnie; nie obdarzał wspomnianą miłością przypadkowych osób, ponieważ uczuciem darzył tylko tych, którzy przebojem potrafili zdobyć jego serce i zagarnąć je całe dla siebie. A Lotta bez wątpienia posiadała podobną umiejętność i kiedy już opadły klapki z jego oczu, Marshall nie miał innego wyjścia, jak tylko jej na to pozwolić.
    Jej ciche pomruki tłumione przez kolejne pocałunki sprawiały, że Jerome tym chętniej i śmielej przesuwał dłońmi po ciele rudowłosej kobiety, nie pozostawał przy tym jednakże głuchy i nieczuły na pieszczoty, którymi Charlotte postanowiła obdarzyć również jego. Uśmiechnął się lekko – co Angielka bez wątpienia mogła poczuć na swoich ustach – kiedy wplotła palce w jego włosy i kiedy te opadły luźno na jego ramiona, w miarę jak Lotta tym mocniej go do siebie przyciągała. Uśmiech ten nie zniknął z jego warg również później, kiedy poczuł smukłe palce na swoim brzuchu i niżej, kiedy palce te zaczęły walczyć z materiałem jego spodni. Nie wiedział, co powodowało, że nie mógł powstrzymać uśmiechu, kiedy czuł dłonie bądź usta rudowłosej na sobie, ale bynajmniej z tym nie walczył i nie zamierzał udawać, że mu się to nie podobało, kiedy było zgoła odwrotnie.
    — Ja na pewno nie wyglądałbym tak ładnie, owinięty w kokardkę — zauważył po drodze na kanapę i parsknął wesołym śmiechem, kiedy wyobraził sobie, wokół czego mógłby obwiązać czerwoną wstążeczkę. Przez chwilę śmiał się stosunkowo głośno, nie zważając ani na Biscuita, który niezadowolony opuścił kanapę, którą Jerome wraz z Charlotte postanowili przejąć, ani na Aurorę, która smacznie spała. Dziewczynka będzie musiała mu wybaczyć, że w ogóle się z nią nie przywitał, ale cóż, jej mama skutecznie skupiła na sobie całą jego uwagę.
    Nie protestował, kiedy dwudziestoparolatka postanowiła pozbyć się jego odzienia. Zamiast tego, w miarę możliwości jej w tym pomógł, chcąc wreszcie poczuć jej skórę przy swojej i kiedy tylko to nastąpiło, ze świstem wciągnął powietrze przez rozchylone wargi, czując promieniujące i obezwładniające ciepło rozchodzące się od każdego miejsca, w którym zetknęły się ich niemalże nagie ciała.
    Nie mógł się z nią nie zgodzić – i jemu było cholernie dobrze, kiedy oplótł ramionami jej sylwetkę i poczuł ją przy sobie, wreszcie bez dzielących ich warstw materiału. Przez kilka uderzeń serca po prostu trzymał ją mocno i całował zapamiętale, ciesząc się tym momentem i dopiero po chwili odsunął się, uniósłszy się na wyprostowanych rękach.
    — Ja swój prezent już dostałem — skomentował, rozbawiony tym, co zamierzał powiedzieć w następnej kolejności. — Ty na swój musisz jeszcze chwilę zaczekać — dodał i wymownie spojrzał w dół. Parsknął nawet cichym śmiechem, ale zaraz wrócił do całowania jej ust i badania jej ciała dłońmi, które nie oszczędzały żadnego zakamarka, nawet pomimo obecności czerwonej koronki, a może właśnie ze względu na jej obecność? Ten delikatny, czerwony materiał tak dobrze leżał na ciele Lotty, że wyspiarz nie chciał szybko i na własne życzenie pozbawiać się tych dodatkowych, wizualnych wrażeń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stąd po pewnym czasie ściągnął jedynie koronkowe majtki, które bez wątpienia by mu przeszkadzały, a delikatny biustonosz pozostawił na swoim miejscu i nie zamierzał go ruszać.
      Rozprawiwszy się z bielizną Charlotte, uporał się również ze swoimi bokserkami. Był to również moment, w którym grzecznie wstał i równie grzecznie poczłapał do dobrze sobie znanej szuflady, by wyjąć z niej prezerwatywy. Dzisiejszej nocy nie miał ochoty na droczenie się i przeciąganie gry wstępnej tak, by ich ciała znalazły się na skraju wytrzymałości jeszcze na długo przed tym, nim się ze sobą połączyły. Dziś chciał możliwie jak najdłużej cieszyć się bliskością Lotty, stąd sprawnie uporał się z zabezpieczeniem i zaraz znalazł się pomiędzy jej smukłymi nogami, by następnie bez niepotrzebnego zwlekania, znaleźć się również w jej wnętrzu. A kiedy tylko to nastąpiło, odetchnął głębiej od spotęgowanej nagle przyjemności i rozchylił przymknięte przed sekundą powieki po to, by móc spojrzeć prosto w błyszczące oczy ukochanej.
      I znowu, podobnie jak wcześniej, ani nigdzie się nie spieszył, ani też nie ślimaczył się i nie ociągał. Zmierzał do celu tempem marszowym, takim, które nie męczyło nawet podczas długiej wspinaczki, ale mimo wszystko sprawiało, że tętno było podniesione, a oddech lekko przyspieszony. I tak, poruszając biodrami, najpierw po prostu przyglądał się twarzy Charlotte, a uśmiech nie przestawał czaić się w kącikach jego ust. Spoglądał na nią i całym sobą chłonął to, co się działo; chłonął wypełzającą z okolicy podbrzusza i lędźwi rozkosz, która powoli wyciągała swe macki i obejmowała resztę jego ciała; chłonął to, że rudowłosa znajdowała się tak blisko. Że mógł na nią patrzeć, czuć ją, że mógł ją kochać i się z nią kochać. A kiedy nasycił się tym przynajmniej częściowo, pochylił się i odszukał jej usta. Ciężar swojego ciała wsparł na łokciu opartym przy jej głowie, a wolną rękę owinął wokół talii kobiety, przekładając ją pod jej plecami, przez co znaleźli się tym bliżej siebie, a pomiędzy ich ciałami nie było już praktycznie żadnej przerwy.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  18. Wyspiarz nie miał nic przeciwko pogaduszkom w trakcie seksu, co Charlotte z pewnością mogła zauważyć. Czasem tylko niewiele z toczonych dysput pamiętał, ale czy można go było za to winić? Targany uniesieniem, na pewno nie miał zaprzątać sobie głowy tym, by zakodować w pamięci każde wypowiedziane słowo i między innymi przez to, im przyjemniej mu było, tym też mniej gadatliwy się stawał, czemu nie można było się dziwić.
    Dziś śmiało i nieprzerwanie zmierzał do celu, a jego posunięcia były zdecydowane i na pewno nie miały na celu rozdrażnienia rudowłosej kobiety. Każda pieszczota, jaką jej serwował była pewna i dokładnie wycelowana w punkt, który miała poruszyć. Każdy pocałunek mocny i głęboki, a każde jego mruknięcie czy jęknięcie gardłowe i głośne, niczym nieskrępowane ani też niczym niestłumione. Jerome bowiem zdążył się stęsknić, nawet jeśli nie widzieli się tylko przez cztery dni. Odczuł brak panny Lester i teraz chciał pilnie nadrobić wszelkie zaległości, tak by te przypadkiem nie urosły do przytłaczających rozmiarów. Nie było już miejsca na to, by mógł dziwić się temu, jak bardzo i jak szybko się od niej uzależnił; przyjął to jako coś naturalnego i oczywistego; coś, co już zawsze miało gościć w jego codzienności i stało się jej stałym elementem. Nie poddawał niczego w wątpliwość, nie roztrząsał i nie zastanawiał się dłużej nad niczym; nad tym, dlaczego wcześniej pozostawali ślepi na to, co mogło ich połączyć i nad tym, co by było, gdyby wybrali jakąkolwiek inną ścieżkę. Był tu i teraz, mocno osadzony w otaczającej go rzeczywistości, która nabrała nowych, ale jakże pożądanych przez niego kształtów. Kochał i był kochany, a pomimo piętrzących się przeciwności losu, był również szczęśliwy i nie zamierzał umniejszać swojego szczęścia wyłącznie dlatego, że być może w oczach innych tak wypadało.
    Był. Przy Charlotte mógł znowu być. Być dla niej i dla siebie, być całym sobą i czerpać z tego życia garściami, a w tej chwili było to wszystko, czego potrzebował i czego zawsze pragnął.
    To zbliżenie miało być jeszcze inne niż wszystkie poprzednie, miało pozwolić im nacieszyć się sobą po krótkiej rozłące, nasycić bliskością i obecnością drugiej osoby. To dlatego Marshall chciał być naj najbliżej młodej Angielki, to dlatego możliwie nie odrywał się od jej ust i objął ją tym ciaśniej, kiedy rudowłosa owinęła ręce wokół jego szyi, chcąc za wszelką cenę przytrzymać go przy sobie. Ich przyspieszone oddechy mieszały się ze sobą, a tłukące się w piersi serca wychodziły ku sobie; granice pomiędzy dwoma, ciasno splecionymi ciałami zdawały się zacierać, szczególnie wtedy, kiedy niemalże jednocześnie wstrząsnęło nimi spełnienie.
    Trzydziestolatek zdążył uśmiechnąć się w odpowiedzi na krzyk Lotty, nim również przez jego ciało przetoczył się orgazm, najpierw powodując nieznośne i niewygodne napięcie, by później przynieść ze sobą błogą i pulsującą ulgę. I nawet kiedy trzęsły nim kolejne rozkoszne fale, choćby na milimetr nie odsunął się od ukochanej; wręcz przeciwnie, zdawało się, że tym mocniej do niej przylgnął, zarówno biodrami, jak i całym ciałem. Dopiero, kiedy było po wszystkim, uniósł się wyżej na łokciach i zmarszczył brwi, spostrzegłszy ten pospieszny ruch jej dłoni. Nim jednakże zdążył zareagować, Lotta znowu przylgnęła do niego ciasno, mocno się w niego wtulając.
    — Też cię kocham — odparł bez zawahania i wtulił twarz w jej włosy. Po kilku chwilach jednakże wyplątał się z objęć kobiety, nigdzie jednakże się nie wybierał. Zmienił tylko ich pozycję tak, że położył się płasko na kanapie i objąwszy Charlotte, przyciągnął ją do swojego boku i skłonił ją do ułożenia się na jego klatce piersiowej. Kiedy już leżeli wygodnie i uspokajali przyspieszone oddechy, utkwił spojrzenie w suficie i palcami zaczął gładzić nagie ramię kobiety.
    — Coś się stało, kiedy mnie nie było? — odważył się zapytać spokojnie, będąc zaniepokojonym tym, co spostrzegł i teraz serce biło szybciej w klatce żeber z powodu zgoła innego, niż jeszcze przed chwilą.

    JEROME MARSHALL 💙

    OdpowiedzUsuń
  19. Czy Jerome wiedział, jak stworzyć dobry związek? I czy należało brać go sobie za przykład do naśladowania, skoro zamierzał się rozwieść? Ktoś, kto posiadałby o nim wyłącznie takie informacje mógłby powiedzieć, że Marshall był ostatnią osobą, która powinna kogokolwiek prowadzić za rękę. Związek jednakże zawsze tworzyły dwie osoby, nie jedna i niezależnie od rodzaju relacji, zaangażowane musiały być obydwie strony. Może nawet niekoniecznie w równym stopniu; zaangażowanie to mogło przecież różnić się w zależności od charakteru danej osoby, lecz jego minimum było niezbędne, aby związek mógł nie tylko trwać, ale także rozwijać się. I kiedy jedna z osób tworzących związek przestawała się angażować, druga, choćby stawała na głowie, nie mogła udźwignąć tego ciężaru sama.
    Jerome może i prowadził Charlotte za rękę. Ale, co było równie ważne, to ona musiała mocno trzymać jego dłoń.
    Kiedy kobieta zaczęła mówić i wyjaśniła, dlaczego nie powiedziała mu o niczym przez telefon, zmarszczył ciemne brwi w wyrazie niezadowolenia. Nie odezwał się jednakże ani słowem, wiedząc, że strofowanie jej teraz nie miałoby najmniejszego sensu i pozwolił rudowłosej kontynuować. Gdy Lotta podniosła się na ręce i spojrzała na niego, uśmiechnął się lekko i dłonią sięgnął ku jej twarzy po to, by odgadnąć z niej zbłąkane rude kosmyki. Jednocześnie słuchał ukochanej i jego twarz skrzywiła się w grymasie, kiedy padło imię jej byłego partnera. Dlaczego wspólnik Colina postanowił odwiedzić ją akurat teraz? Czy wcześniej nie było na to wystarczająco wiele czasu? Nim jednak trzydziestolatek zaczął wysuwać błędne wnioski, Angielka mówiła dalej i szybko przeszła do sedna sprawy.
    W pierwszej chwili Marshall poczuł ukłucie bólu, które niespodziewanie było wycelowane prosto w niego i tylko pośrednio wiązało się z tym, co w czasie jego nieobecności spotkało pannę Lester. Nagle fakt, że osoba Colina wciąż wywoływała w kobiecie tak silne uczucia, stał się dla niego niewygodny. Nie pozwolił jednakże porwać się tym myślom i w wyobraźni zamienił się z rudowłosą miejscami - gdyby to on niespodziewanie spotkał się teraz z Jennifer lub z kimś z jej bliskiego otoczenia, kto opowiadałby mu podobne relacje, najpewniej zareagowałby podobnie do Charlotte. Takie rozdrapywanie ran, których nawet nie można było nazwać starymi, bo te wciąż krwawiły, na pewno było niemożliwie bolesne.
    — Moja słodka... — wymruczał i ciaśniej oplótł ramionami rudowłosą, by jeszcze mocniej przycisnąć ją do siebie i tym samym osłonić przed światem. Uniósł też głowę i pocałował czubek głowy Angielki, długo nie odrywając od niego ust. Dlaczego pozwolił sobie na użycie wobec niej takiego określenia, pomimo że na co dzień bez wątpienia było jej daleko do wspomnianej słodyczy? Ponieważ przy nim Lotta nie otaczała się żadną skorupką, za którą być może wciąż częściowo kryła się przed innymi.
    — David pewnie miał dobre intencje — odezwał się i nie przestał przy tym mocno tulić Charlotte do siebie. — A powiedział to wszystko, bo... Pewnie sam dziwi się zachowaniu Colina i go nie rozumie. Może to głupio zabrzmi, ale może i on czuje się w pewien sposób porzucony? Mówisz, że to jego wspólnik, a wygląda na to, że i on został z niczym — zauważył, podchodząc do tego tematu nieco na około, ale musiał zebrać myśli przed rozwinięciem swojej wypowiedzi. Poprawił się tak, że przycisnął usta do głowy rudowłosej i na moment przymknął powieki, pozwalając, by jego nozdrza całkowicie wypełnił jej zapach. Wziął kilka głębokich oddechów, a później odezwał się nieco ciszej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie tak wyobrażałaś sobie przyszłość. Zamiast mnie miał tutaj leżeć Colin — powiedział, ale bynajmniej nie po to, by wzbudzić w niej wyrzuty sumienia, ponieważ jeszcze nie dotarł do sedna swojej wypowiedzi. — I kiedy nasze wyobrażenia tak spektakularnie roztrzaskują się o ścianę, która wyrosła jak spod ziemi, to... To nie może nie boleć — stwierdził spokojnie. Lotta być może nie chciała reagować w ten sposób, uważając to za oczywistą słabość, ale nie mogła tego uniknąć. I nie mogła przed tym uciekać, ponieważ prędzej czy później te emocje i tak miały ją dopaść i zacząć zjadać od środka.
      — Ja też nie tak wyobrażałem sobie przyszłość. I też boli mnie wszystko to, co mogłem mieć, a co nie wiedzieć kiedy straciłem, ale... Chyba właśnie tak smakuje rozczarowanie i trzeba je po prostu przełknąć. I cieszę się, że nie muszę tego robić sam — zaznaczył, by podkreślić, jak ważną osobą była dla niego Charlotte. — Kocham cię. I doceniam to, że w ogóle mogę cię kochać. Że nie zniknęłaś z mojego życia i cały czas jesteś przy mnie. Dopilnuję, żebyś w nocy nie musiała tulić się do moich koszulek, bo... Chcę przy tobie być, Lotti. Zawsze — mruknął, zdaniu o koszulkach nadając odrobinę żartobliwy wydźwięk. Poza tym jednakże mówił zupełnie poważnie. Naprawdę zależało mu na tym, żeby trwać u jej boku bez względu na wszystko i pomimo wszystko

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  20. — To w takim razie ile krajów i miast zdążyłaś zwiedzić? — Zagadnęła, bo naprawdę była tego ciekawa. Lubiła słuchać o podróżach głównie przez to, że sama nie miała do nich za wielu okazji. Zwłaszcza odkąd zaczęła swoje dorosłe życie, które w przypadku Villanelle… Zaczęło się zupełnie inaczej niż tak naprawdę to przewidywała. Miała przecież wyjechać na studia do Szwajcarii: to było jej największym marzeniem, którego niestety nie udało się spędzić. Później korzystała z szalonych, studenckich lat… Aż za bardzo, bo w cóż, nie da się ukryć, prędko wpadła w początkowo niechcianą ciąże. Wówczas wyjechała po raz pierwszy najdalej od rodzinnego domu. W San Diego mieszkała jej ciotka, u której postanowiła w pierwszej chwili pozbyć się swojego problemu, jednak pobyt w słonecznej Californii sprawił, że Elle zaczęła zupełnie inaczej spoglądać na swoje życie. Tak czy inaczej nie było mowy o podróżach i zwiedzaniu, jakiego kiedyś pragnęła. Musiała przewartościować w tamtym czasie tak naprawdę całe swoje życie, ale czy żałowała? Nie. Kochała swoje dzieci i chociaż jej życie nie zawsze było usłane różami, mimo wszystko lubiła je, była szczęśliwa. Może nie konkretnie teraz, nie, kiedy działy się rzeczy, nad którymi nie panowała, ale starała się podchodzić do tego w konkretny sposób: nic nie dzieje się bez przyczyny, a po każdej burzy wychodzi słońce. Nauczyła się tego w przeciągu ostatnich pięciu lat i nie miała powodu, aby w to wątpić, chociaż były momenty, w których zwyczajnie była zmęczona. — U mnie to szalone San Diego i Los Angeles — zaśmiała się cicho — nie licząc oczywiście wypadów za miasto z rodzicami. Całkiem niedaleko jest świetne miejsce, taka farma świątecznych drzewek wraz z ośrodkiem noclegowym. Cudowna sprawa dla dzieci, kiedy już nieco podrosną. Organizują tam takie wieczorki ze Świętym Mikołajem i Elfami, są też organizowane warsztaty z pieczenia pierniczków… Cała magia świąt — dodała mrugając do dziewczyny. Sama bardzo lubiła święta, więc atrakcje wcale nie były idealne tylko dla dzieci, bo Elle jako świąteczna dusza sama świetnie bawiła się w takich miejscach. Czasami lepiej niż niejedno dziecko, jednak to nie było w tej chwili istotne. — Ale ruszyłaś w końcu w swoją podróż po stanach, czy jednak szansa się nie powtórzyła? — Spytała z czystej ciekawości. Zmrużyła również delikatnie powieki i skupiła się na przyjrzeniu się uważnie Charlotte. Tak na dobrą sprawę dziewczyny nadal się poznawały. Elle nie miała pojęcia ile lat miała rudowłosa, ale słysząc o skończonych studiach zaczęła się teraz nad tym zastanawiać. Oczywiście to nie miało większego znaczenia, ot, czysta ciekawość.
    — Gdybym mieszkała w pobliżu takiej kawiarni… — wymruczała, zjadając kolejną odrobinę ciasta. Jej rozmarzona mina mówiła więcej niż słowa — byłabym, co najmniej dwa razy większa — zaśmiała się cicho — nigdy nie umiałam opamiętać się, jeżeli chodzi o słodycze. Mogłabym żyć tylko na nich — powiedziała, łapiąc się kawy, aby odrobinę złagodzić czekoladowy smak — poważnie, jadłabym tutaj codziennie — zaśmiała się cicho, spoglądając na swój deser — a jak tam Aurora? Daje ci pospać nocami? Masz trochę czasu dla siebie w ciągu dnia? — Spytała, uśmiechając się przy tym przyjaźnie.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  21. Czując przy sobie ciepło ciała Charlotte, słysząc jej niespokojny oddech i będąc świadomym jej realnej obecności, leżący na kanapie Jerome myślał o niedawnej przeszłości ze spokojem. W tym konkretnym momencie nie czuł żalu ani smutku, choć wiedział, że czekająca na niego przeprawa z rozwodem mogła wzbudzić w nim jeszcze wiele negatywnych emocji. Dziś jednakże był przekonany o tym, że jego życie potoczyło się we właściwym kierunku i był z tego powodu najzwyczajniej w świecie szczęśliwy, a była w tym duża, jeśli nawet nie całkowita zasługa rudowłosej kobiety, którą cały czas mocno trzymał przy sobie, ciasno oplatając ramionami jej tułów. Miał pewność, że gdyby nie obecność Charlotte, nie potrafiłby ruszyć na przód. Najprawdopodobniej utknąłby w martwym punkcie, a życie toczyłoby się wokół niego swym zwyczajowym tempem, lecz bez jego czynnego udziału. Jerome nie chciał dla siebie podobnej egzystencji. Nie chciał być obojętnym i wypranym z emocji człowiekiem, który był jak ta chorągiewka na wietrze. Aby być szczęśliwym i spełnionym, musiał czuć. Musiał przeżywać, doświadczać, działać, próbować, odnosić zwycięstwa i ponosić porażki. Musiał kochać, cierpieć, cieszyć się i smucić, musiał się złościć, by później móc być spokojnym. Musiał być. Całym sobą, ponieważ nigdy nie uznawał półśrodków.
    Dlatego nie mógł po prostu trwać. Nie mógł obserwować, jak życie toczy się obok niego. Był przekonany, że to by go zniszczyło. Czuł to, kiedy przez pewien czas po podjęciu decyzji o separacji, wyprany z emocji, stał z boku i wyłącznie się przyglądał, aż to Charlotte wciągnęła go z powrotem w nurt życia. A może wciągnęli w niego siebie nawzajem, wyciągając ku sobie ręce i przyciągając się bliżej środkowi tej rzeki, gdzie wspomniany nurt był najbardziej rwący i najsilniejszy?
    Odetchnął wyraźnie, kiedy poczuł, że Lotta się uspokaja. Co prawda dobrze odczuł jej niemy protest, kiedy powiedział o Colinie, ale nie zamierzał w żaden sposób na niego reagować, bowiem aż za dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że jeszcze przed paroma miesiącami każde z nich zupełnie inaczej wyobrażało sobie przyszłość i choćby rozważali tysiące wariantów, żaden, ale to żaden z nich nie zakładał, że dziś będą leżeć nadzy i wtuleni w siebie na kanapie w salonie, w środku nocy walcząc z demonami przeszłości.
    Poprawił się nieco, kiedy Angielka zaczęła się podnosić i kiedy nad nim zawisła, spojrzał na nią z dołu, a uśmiech niezmiennie czaił się w kącikach jego ust. Podczas gdy Lester mówiła, wyspiarz słuchał jej uważnie, a z czasem jego uśmiech stawał się coraz szerszy, ponieważ mógłby powiedzieć kobiecie dokładnie to samo. I kiedy z kolei to ona wspomniała o Colinie, tym razem to Jerome pokręcił przecząco głową. Nie brał bowiem pod uwagę scenariusza, w którym był substytutem Colina i odwrotnie, w którym to Charlotte byłaby substytutem Jennifer. Absolutnie i pod żadnym pozorem nie można było rozpatrywać tego w tych kategoriach; rozchodziło się wyłącznie o to, że jeszcze do niedawna, w ich wyobrażeniach, nie tak to wszystko miało wyglądać. I mieli prawo być z tego powodu źli, smutni czy też rozczarowani, ale czy to z automatu oznaczało, że sytuacja, w której się znaleźli, była gorsza bądź lepsza niż ich wyobrażenia? Nie. Była po prostu zupełnie inna, a przy okazji przerosła ich najśmielsze oczekiwania, prawda?
    Nie zdążył sklecić żadnego składnego zdania, tak by z sensem odpowiedzieć pannie Lester, nim ta go pocałowała. Czasem jednakże mowa ciała potrafiła powiedzieć więcej, niż ułożone w szereg słowa i przez to brunet czym prędzej odwzajemnił ten pocałunek, a rękoma ponownie ciasno oplótł tułów rudowłosej kobiety, tak, by pomiędzy ich ciałami nie było choćby milimetra przerwy. Całował ją z całym tym spokojem, który dotyczył jego przeszłości oraz z ogromną pewnością co do ich wspólnej przyszłości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sam nie przypuszczał, że będzie potrafił kochać nie tyle nawet tak mocno, co tak pewnie i stabilnie, wręcz niezachwianie. Ta miłość naprawdę była fortecą; bezpiecznym miejscem, do którego zawsze pragnął wracać i w którym już zawsze będzie mógł się schronić. Wcześniejsze porywy serca, których doświadczył przy swojej niedługo byłej żonie na pewno miały być dla niego niezapomniane i na pewno miały pozostać epickie, lecz odnosił wrażenie, że wtedy dopiero uczył się kochać; że jego miłość była silna i porywająca, lecz niedojrzała. Uczucie, którym obdarzył Charlotte, nie było jak poryw wiatru; było jak bryła, której nie mogła poruszyć żadna siła; było nacechowane dojrzałością i niezachwianą pewnością co do jego trwałości.
      — Przykro mi, że to cię spotkało — odezwał się, kiedy już odsunęli się od siebie; nie miał pewności, czy w tym szalonym pędzie kiedykolwiek powiedział jej, że było mu żal, że rozstała się z Colinem oraz że ten porzucił ich córkę. — Przykro mi, że zostałaś tak bardzo zraniona. Że walczyłaś zaciekle, ale to niczego nie dało… — dodał ciszej, nie odrywając spojrzenia od zielono-brązowych tęczówek kobiety.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  22. Zaśmiał się wcale nie tak znowu cicho, kiedy w przypływie uczuć Charlotte niemalże zaczęła mu grozić. Przez ton jej głosu to gorliwe zapewnienie brzmiało odrobinę zabawnie, lecz choć wyspiarz zareagował śmiechem, nie miał wątpliwości co do tego, że słowa rudowłosej płynęły wprost z jej serca i nie była to czcza obietnica. Niezależnie jednakże od tego, w jaki sposób kobieta wypowiedziałaby te dwa zdania, Jerome wiedział, że może jej wierzyć i nie poddawał jej zapewnień w wątpliwość. Sam zamierzał dołożyć wszelkich starań, aby ten związek przetrwał nie tylko próbę czasu, ale również sprostał wyzwaniom, które czekały na nich tuż za rogiem i był przekonany, że dobrze sobie z tym poradzi. Miał do tego niezbędną wiedzę i narzędzia, a także ogromne chęci i naprawdę nie wiedział, co musiałoby się wydarzyć, aby on i Lotta nie zapanowali nad wspólną przyszłością.
    Tymczasem dłużej nie zastanawiał się nad aspektami przeszłości i czekającej na niego przyszłości, skupił się za to na teraźniejszości. Wykorzystał moment, kiedy wciąż leżeli tak blisko siebie, właściwie wtuleni w siebie nawzajem i przymknął powieki, a następnie parokrotnie odetchnął głęboko. Czuł, że znajdował się we właściwym miejscu i zmęczony długą podróżą, chciał się tym nacieszyć. Chyba nawet zaczął powoli odpływać w senny niebyt, kiedy panna Lester zaczęła się wiercić, by finalnie wyplątać się z jego uścisku. To sprawiło, że trzydziestolatek się rozbudził, aczkolwiek nie opuściło go przyjemne rozleniwienie. Ziewnął, przeciągnął się, a potem niechętnie podniósł się z kanapy i na kilka minut zniknął w łazience, by doprowadzić się do porządku. Gdy wrócił do salonu, odnalazł swoje bokserki i wciągnął je na tyłek, na tym jednakże poprzestał – nie było mu na tyle chłodno, by miał poszukiwać pozostałych części swojej garderoby.
    Kiedy Charlotte zapytała o to, czy Jerome był głodny, odpowiedziało jej głośne burczenie dochodzące z okolicy jego brzucha – jakby te dwa słowa przypomniały ściśniętemu żołądkowi, że dawno nie gościło w nim nic ciepłego. Jerome uśmiechnął się niby to niewinnie, lecz już po chwili jego oczy wyraźnie rozbłysnęły na widok butelki rumu. Sam nie pomyślał o prezentach, ponieważ podczas tego krótkiego i zarazem intensywnego pobytu na Barbadosie, najzwyczajniej w świecie nie miał na to czasu. Poza tym, jeśli faktycznie mieli zaplanować wakacje w Rockfield, na czym coraz bardziej mu zależało, to istniała szansa na to, że Lotta jeszcze sama wybierze coś dla siebie bezpośrednio na gorącej i skąpanej w słońcu wyspie.
    — Aż kusi mnie, żeby wyjechać na dłużej. Po to tylko, żeby przekonać się, jak mnie wtedy przywitasz — mruknął i niekoniecznie miał na myśli tutaj gorący poczęstunek oraz napitek. Posłał Charlotte znaczące spojrzenie, a kiedy ta mijała go w drodze do łóżeczka, dłoń zacisnął na jej talii, przyciągnął ją do siebie i pocałował krótko. Trwało to ledwo kilka sekund, aż puścił ją i sam podszedł do biurka, by zainteresować się rumem. Odkręcił butelkę, z kuchennej szafki wyjął szklankę i nalał do niej odrobinę alkoholu, mniej więcej na wysokość dwóch centymetrów. Podejrzewał, że po intensywnym weekendzie dokładnie taka ilość wystarczy, aby poczuł działanie rumu i jednocześnie zbyt szybko nie wylądował w łóżku po to, by zacząć głośno chrapać.
    Zdążył odwrócić się przodem do dziewczyn i upić łyk alkoholu, nim Charlotte podeszła bliżej. Kiedy to zrobiła, odstawił szklankę na bok i podniósł wzrok na Aurorę dokładnie w momencie, w którym ta, zwrócona w jego stronę przez swoją mamę, w pełni świadomie wyciągnęła ku niemu rączkę. Jerome poniekąd nie dowierzał temu, co widzi. W pierwszym odruchu spojrzał szybko na Charlotte, szukając u niej zapewnienia, że sobie tego nie wyobraził i sądząc po jej minie, rudowłosa również była świadkiem tego, co się właśnie wydarzyło. Upewniwszy się, że się nie pomylił, powrócił spojrzeniem do Rory i uśmiechnął się ni to do niej, ni to do siebie. Następnie, z mocno bijącym w piersi sercem, jakby pytająco wyciągnął ręce ku Angielce i jej córce, chcąc wziąć niemowlę na ręce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie musiał długo czekać. Lester od razu spełniła jego prośbę i Marshall przytulił Aurorę do nagiego torsu, przez co tym wyraźniej zauważył, jak bardzo wyciągnięta prosto z łóżeczka dziewczynka była ciepła. To z kolei wywołało w jego wnętrzu osobliwe poruszenie. Do tej pory bowiem Jerome opiekował się Aurorą z poczucia obowiązku, jakkolwiek brzydko by to w tym momencie nie zabrzmiało. Rozchodziło się jednakże o to, że choć świadomie wyraził chęć w uczestniczeniu w wychowaniu Aurory i bardzo mu na tym zależało, to podświadomie – najprawdopodobniej w wyniku doświadczeń w przeszłości – tłumił w sobie większość uczuć, które wzbudzała w nim trzymiesięczna dziewczynka. Nie mógł jednakże dłużej ich ignorować. Nie, kiedy Rory sama zauważała jego obecność.
      Ukradkiem, wyglądając przy tym na odrobinę zawstydzonego, zerknął szybko na Charlotte, a potem pochylił głowę i przytknął nos do główki, na której pojawiała się coraz bardziej gęsta i wyraźnie ruda czupryna. Małe dzieci podobno pachniały w sposób, który potrafił otumanić dorosłego człowieka i Jerome postanowił po raz pierwszy przekonać się o tym na własnej skórze. Ktokolwiek wymyślił to stwierdzenie, nie kłamał. Rory pachniała w sposób, którego nie potrafił opisać, jednakże zapach ten zdawał się koić wszystkie jego zmysły. I mimo, że dziewczyna zdążyła już sporo urosnąć, w jego muskularnych ramionach wciąż wydawała się taka mała, jakby dopiero co przyszła na świat.
      Trzydziestolatek trzymał przy sobie Aurorę i trwał w zastanawiającym bezruchu, który wynikał wyłącznie z tego, że dopiero otwierał się na doświadczenia, przed którymi nieświadomie się wzbraniał. Chyba po raz pierwszy z pełną świadomością skupił się na tym, co czuł – na tym małym człowieku, który był w stu procentach zależny od innych, a którego trzymał na rękach i czuł, że nie tylko sam nie mógłby wyrządzić mu żadnej krzywdy, ale i zniszczyłby każdego, kto tylko próbowałby to zrobić. Ta świadomość, to nietypowe ciepło bijące od ciała dziecka, ten zupełnie nowy zapach i jego własne reakcje na to wszystko sprawiło, że miał lekko ściśnięte gardło i nie potrafił się odezwać.
      Czy naprawdę mógł zostać jej tatą? Czy naprawdę dostąpił tego zaszczytu? Wciąż nie potrafił w to wszystko uwierzyć; wciąż wydawało mu się, że nie powinien tak śmiało wkraczać w życie tego dziecka, ale czyż decyzja nie zapadła już dawno temu? Może nawet w momencie, w którym przeciął pępowinę…?

      odrobinę porażony i skołowany JEROME MARSHALL w nowej roli 💙

      Usuń
  23. Szczerze mówiąc naprawdę nie pamiętała, kiedy ostatni raz widziała się z Charlotte na dłużej. Nie licząc momentu, gdy odwiedzała ją i małą Aurorę, która nie tylko była prześliczna i urocza, ale też sprawiała, że miała ochotę na takie maleństwo w domu, choć sama dopiero co nieco odchowała swoje i niby nieszczególnie spieszyło się jej do tego, aby znów przechodzić przez nieprzespane noce, połóg i całą masę innych rzeczy związanych z dziećmi. W dodatku bliźniaki dopiero teraz zaczynały zasuwać, interesowały się wszystkim i z pewnością kolejny taki maluch nie byłby dobrym rozwiązaniem. Nie mogła nic jednak poradzić na to, że trzymanie na rękach Aurory, gdy odwiedzała przyjaciółkę przywoływało wspomnienia. Wiedziała, że jednak chwilowo lepiej się z tym wstrzymać. Miała zdecydowanie za wiele planów, aby utknąć w domu z dzieciakami. Uwielbiała bycie mamą, ale to zdecydowanie powinno poczekać.
    I skoro Charlotte dawała jej wolną rękę do wyboru miejsca Carlie zdecydowała się, że pojadą do Electric Lemon. Obie znajdą tam jedzenie, które im będzie pasowało, a przy okazji będą miały piękny widok na sporą część miasta, a widok Nowego Jorku nigdy się jej nie nudził. Mimo, że spędziła tu już naprawdę kilka dobrych lat. Właściwie to nawet, gdyby Charlotte nie wysiadła z samochodu pierwsza i tak miałaby nad Carlie przewagę tych kilkunastu sekund. Rudowłosa musiała sięgnąć po torebkę, która była rzucona do tyłu i podczas jazdy spadła, jeszcze zerknęła w lusterko czy wygląda w miarę w porządku, co weszło jej w nawyk, ale zarówno makijaż, jak i włosy prezentowały się w miarę dobrze, więc mogła spokojnie wyjść.
    — Idziemy tam — powiedziała wskazując palcem w górę. Właściwie niewiele było widać. Weszły więc do środka, aby windą wjechać na odpowiednie piętro. Coś czuła, że powinna zrobić rezerwację, ale raczej powinny dostać stolik bez większych problemów. I właściwie niewiele się pomyliła, bo choć musiały zaczekać chwilę to nie trwało to dłużej niż dziesięć minut. Chwilę później zostały zaprowadzone do stolika, a menu zostało im wręczone i zostały tak naprawdę same.
    — Nie wiem, czy mam zaczynać ja, czy ty… o ile masz mi coś do powiedzenia — zaczęła z lekkim uśmieszkiem. Może wypadałoby najpierw zamówić, a potem przejść do interesów? Nie miała tak naprawdę pojęcia, a to przecież nie był żaden oficjalny obiad, a spotkanie dwóch przyjaciółek po paru tygodniach niewidzenia się nawzajem. Niby mieszkały w tym samym mieście, ale prawda była taka, że ciężko było znaleźć czas na to, aby się wyrwać na kawę. Zwłaszcza, gdy miało się dzieci na głowie, pracę i jeszcze facetów, choć Carlie nie była właściwie pewna, jak wygląda sytuacja u Charlotte, a nie chciała zarzucać ją setką pytań na ten temat i wolała, aby sama zdecydowała co chce jej powiedzieć.
    — Bo ja mam. Właściwie to mam pytanie, na które liczę, że odpowiesz pozytywnie. Ale nie czuj się do czegokolwiek zobowiązana. Odmowę też przyjmę. Mooooże z małym foszkiem, ale przyjmę i nie będę miała za złe.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  24. Jerome nie był przygotowany na to, że zostanie ojcem – tym jednym zdaniem można było określić, z czego wynikało jego zachowanie, lecz to jedno zdanie nawet w ułamku nie opisywało tego, do czego owo nieprzygotowanie się sprowadzało. Trzydziestolatek nie tyle nawet nie miał czasu na oswojenie się z myślą, że pod jego opieką znajdzie się mały człowiek, co w ogóle tego nie zakładał. Nie wiedział, że Charlotte zostanie sama w dziewiątym miesiącu ciąży; nie wiedział, że będzie jej towarzyszył przy porodzie zamiast Colina i nie wiedział, że zwiąże się z przyjaciółką, która nie tak dawno temu została mamą. To przywiązanie, które odczuwał względem panny Lester, musiało prędzej czy później wypuścić również inne nici, które coraz śmielej sięgały ku trzymanej przez niego w ramionach dziewczynce, by nieodwracalnie spleść ze sobą ich losy. Nici te jednakże dopiero co znalazły punkt oparcia i miały zacząć ciaśniej się zawiązywać w najbliższej przyszłości, wcześniej będąc skutecznie wstrzymywanymi przez samego Marshalla.
    Nie wiedział, skąd pojawił się w nim ten opór. Może wynikał ze strachu? Może ze świadomości, jak wielka miała spocząć na nim odpowiedzialność? Może z chęci chronienia Aurory, a może Jerome tak naprawdę chronił samego siebie? Wspomniany opór przed dopuszczeniem kiełkujących uczuć do głosu na pewno jednakże nie wynikał z tego, że brunet nie był biologicznym ojcem Rory. Może było to zadziwiające, może ktoś inny na jego miejscu właśnie ze względu na to potrzebowałby czasu, ale akurat tego wyspiarz w ogóle nie roztrząsał i o tym nie myślał. Ta wstrzemięźliwość wynikała raczej z tego, że nie dowierzał, iż los dał mu tak ogromną szansę. Że postawił na jego drodze nie tylko Charlotte, ale również jej córkę i choćby bardzo się przed tym wzbraniał, Jerome nie mógł nie pomyśleć, że otrzymał wszystko to, co niegdyś stracił. Czy to nie było zbyt wiele?
    Nie wiedział, jak długo już trwał w bezruchu, kiedy Lotta dotknęła jego ramienia i poinformowała, że Rory zasnęła. Barbadosyjczyk spojrzał na rudowłosą kobietę nieco nieprzytomnie, a następnie skupił rozpierzchnięte w różnych kierunkach myśli i skierował swą uwagę ku dziewczynce, która – rzeczywiście – oddychała cicho i miarowo, śpiąc głęboko i spokojnie. Zorientowawszy się, że Angielka się nie myliła, Jerome znad główki dziecka posłał jej lekki uśmiech i odetchnął głębiej, gdy został pocałowany w policzek. Coś niespokojnie wierciło się i rozpychało w jego wnętrzu i dlaczego mężczyzna miał wrażenie, że gdyby pozwoliłby temu rozlać się na całe ciało, to wstrząsnąłby nim cichy płacz? Czy przytłaczało go to wielkie szczęście, które go spotkało?
    Skierował się ku łóżeczku, nad którym przystanął i delikatnie odsunął Aurorę od swojej piersi, by następnie ułożyć ją na materacu. Bynajmniej nie odsunął się od razu, kiedy tylko poczuł, że ma wolne ręce; zamiast tego stał jeszcze przez chwilę przy łóżeczku i wsparty dłońmi o ochronną barierkę, przyglądał się śpiącemu dziecku. To tajemnicze coś nadal dusiło się w jego wnętrzu, kiedy tak spoglądał na trzymiesięczne niemowlę, ku któremu rwało się jego serce.
    Może i jeszcze nie potrafił nazwać Aurory swoją córeczką, ale dziś był o kilka kroków bliżej tej chwili, niż jeszcze wczoraj.
    Nęcony zapachem jedzenia, wreszcie podszedł do Charlotte i rozsiadł się przy niej. Nim jednakże zabrał się za jedzenie, przyciągnął dwudziestoparolatkę do siebie i pocałował mocno, cały czas napędzany przez to osobliwe, towarzyszące mu uczucie, które obudziło się w jego wnętrzu tej nocy, w momencie, w którym Rory wyciągnęła ku niemu rączkę. Myśl, że on, Charlotte i Aurora mogli stworzyć prawdziwą rodzinę na swój sposób go paraliżowała, ale i sprawiała, że na jego twarzy pojawił się szeroki i promienny uśmiech.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marshall zjadł swoją porcję, i to całą, ze smakiem. Po tak obfitym posiłku, do którego na dodatek opróżnił zapełnioną wcześniej szklaneczkę rumu, nie nadawał się już do niczego i zakopał się pod kołdrą równie chętnie, co rudowłosa. Zasnął szybko i mocno, przez co nad ranem nawet nie zarejestrował momentu, w którym Lotta wyłączyła budzik. Jej niespokojne poruszenie sprawiło, że wyspiarz tylko mocniej przyciągnął kobietę do siebie, wcisnął twarz w zagłębienie jej szyi i w najlepsze spał dalej, skutecznie ignorując rzeczywistość, która próbowała go sobie przywłaszczyć i wyrwać z sennej krainy.
      Dopiero pojawienie się Margaret skłoniło go do wyjścia spod nagrzanej kołdry. Podczas gdy Lotta ruszyła do drzwi, on podniósł się z ciężką głową i rozejrzał się po salonie, gdzie wciąż walały się jego ubrania. Zaczął je zbierać, nie zważając na to, że Margart już zdążyła wejść do środka i kiedy skompletował swój wczorajszy ubiór po to tylko, by odłożyć go gdzieś na bok w celu późniejszego wyprania, wyprostował się i stanął niemalże twarzą w twarz z młodą blondynką, która zdążyła wejść w głąb mieszkania.
      — Dzień dobry, Margaret — przywitał się i posłał kobiecie zaspany, acz miły uśmiech. Następnie, z ubraniami w jednej ręce, wyminął ją i skierował się do łazienki, gdzie zamierzał odbyć poranną toaletę. Oczywiście, że nie zauważył spojrzenia studentki, robiącej sobie aktualnie przerwę od nauki, które śmiało prześlizgiwało się po jego sylwetce, nie oszczędzając nawet kryjących się pod materiałem bokserek wypukłości. I podczas gdy Margaret odprowadziła go wzrokiem aż do łazienki, Jerome w ogóle nie zorientował się, że oto stał się obiektem zainteresowania opiekunki, która swoją uwagę powinna poświęcać raczej nie jemu, a komu innemu.
      Niecałą godzinę później zarówno Jerome, jak i Charlotte byli gotowi do wyjścia. Jeszcze wczoraj udało im się ustalić, że do Urzędu Imigracyjnego wybiorą się razem. Cóż, skoro wyspiarz powiedział A, to teraz należało zabrać się za wypowiadanie kolejnych liter w alfabecie, prawda?

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  25. Jerome denerwował się przed wizytą w Urzędzie Imigracyjnym. Wierzył, że jego opiekunka trzymała rękę na pulsie i na pewno poinformowałaby go, gdyby działo się coś niepokojącego, więc skoro do tej pory się nie odezwała, wszystko musiało być w należytym porządku. To jednakże nie wystarczyło, aby wyspiarz zachował stoicki spokój i nie potrafił okiełznać podenerwowania, ponieważ samo miejsce, do którego zmierzali wraz z Charlotte, źle mu się kojarzyło. Nie potrafił wymazać z pamięci swoich poprzednich przepraw z tutejszymi urzędnikami i aż za dobrze pamiętał swoje starania się o wizę, najpierw pracowniczą, później narzeczeńską, choć wtedy przynajmniej wiedział, o jaki dokładnie rodzaj wizy powinien się starać. Dziś nie miał bladego pojęcia o tym, co powinien zrobić i jak miała ukształtować się obecna sytuacja w świetle nadchodzącego rozwodu.
    Phoebe Phalange miała mu jednakże o wszystkim opowiedzieć. Do pokoju, w którym wraz z dwoma innymi koleżankami przebywała Phoebe, Jerome wszedł sam. Rozsiadł się przy biurku kobiety, które było umiejscowione w takiej odległości od pozostałych, że mogli spokojnie porozmawiać i nawet jeśli przy dwóch pozostałych meblach toczyły się zawzięte dyskusje, to docierały do ich uszu w znikomym stopniu. Phoebe od razu przeszła do rzeczy. Powiedziała, że po upływie dwóch lat od zawarcia związku małżeńskiego, Jerome powinien złożyć kolejny pakiet dokumentów, na podstawie którego zostałoby mu przyznane stałe obywatelstwo, jednakże nic podobnego nie miało miejsca ze względu na separację, która została sfinalizowana w sądzie przed upływem wspomnianych dwóch lat. Wyłącznie z tego powodu Marshall nie był zobligowany do doniesienia odpowiedniej dokumentacji i do czasu podjęcia decyzji o tym, co dalej, objęty był swego rodzaju okresem ochronnym, a wszystkie procedury zostały wstrzymane. Gdyby małżonkowie zdecydowali się do siebie wrócić, uruchomiona zostałaby zwyczajowa procedura, która obejmowała wszystkich imigrantów po dwóch latach od ślubu.
    W tym momencie trzydziestolatek przerwał jasnowłosej kobiecie i poinformował ją, że ta opcja w ogóle nie była brana pod uwagę. Wyjaśnił, że zdecydował się na rozwód, choć jeszcze nie podjął prawnych kroków, ani nie poinformował o tym swojej żony. Phalange była wyraźnie skonsternowana tą informacją, ale szybko przyjęła ją do wiadomości, zastanowiła się przez chwilę, a następnie opowiedziała Marshallowi o tym, co go czekało. Okazywało się bowiem, że okres ochronny obowiązywał go do momentu wpłynięcia stosownych dokumentów, dotyczących rozwodu, do Urzędu Imigracyjnego. Kiedy jednakże te już trafią do teczki wyspiarza, nie będą mieli wiele czasu – Phoebe powiedziała, że Urząd od razu się nim zainteresuje, ponieważ zielona karta przyznana mu ze względu na zawarcie związku małżeńskiego z obywatelką Stanów Zjednoczonych natychmiast straci swoją ważność. Legalność pobytu bruneta w USA stanie pod dużym znakiem zapytania i będzie to pierwsze wskazanie do jego deportacji, chyba że odpowiednio wcześniej podejmie właściwe kroki. Tymi krokami miało być ponowne postaranie się o wizę pracowniczą, jednakże innego rodzaju niż ta, o którą Jerome ubiegał się za pierwszym razem – miała być pewniejsza, jak powiedziała zasiadająca po drugiej stronie biurka blondynka, ponieważ Jerome nie tylko stał się dla swojego pracodawcy niezbędny, ale i na pewno wytworzył więzi społeczne, których przerwanie niosłoby ze sobą negatywne skutki.
    — Słowem, musimy udowodnić, że pracujesz legalnie, ale że twój pobyt w Stanach nie ogranicza się do celów zarobkowych. Inaczej państwo potraktuje cię jako osobę zabierającą miejsca pracy jego obywatelom — wyjaśniła, bezradnie rozkładając ręce, ponieważ choćby bardzo chciała, nie mogła zmienić wydźwięku przepisów. — Czeka nas długa droga, Jerome. Długa i pełna biurokracji, ale jeśli dopilnujemy wszystkiego, rozwód w żaden sposób ci nie zagrozi i nie zostaniesz deportowany — podsumowała, a następnie na kartce rozpisała, gdzie Jerome powinien się udać i jakie formularze pobrać, by od razu móc zająć się ich wypełnianiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po opuszczeniu pokoju, w którym urzędowała Phoebe, Jerome od razu opowiedział o wszystkim Charlotte, a następnie wraz z nią tkwił w długich kolejkach do kolejnych okienek, z których odbierał pliki dokumentów tak grube, że pod koniec wizyty w Urzędzie Imigracyjnym z ledwością potrafił je unieść. Zdawało się, że w pierwszej kolejności czekała go walka z papierami, a dopiero potem z ludźmi.
      Ten dzień bynajmniej nie zakończył się na wizycie w Urzędzie Imigracyjnym. Korzystając z wolnego dnia, już po powrocie do domu, trzydziestolatek zadzwonił do znajomej prawniczki, która specjalizowała się w rozwodach. Do tej sprawy należało podejść ostrożnie, jeśli Marshall chciał mieć czas na zgromadzenie całej niezbędnej dokumentacji dla Urzędu Imigracyjnego, a drobiazgowość Josephine miała mu w tym pomóc. Umówił się z kobietą na spotkanie i od niej również dostał całą listę dokumentów, które powinien od razu ze sobą przynieść, tak aby nie tracić czasu.
      I kiedy formalności miał z głowy, pozostała mu do załatwienia ostatnia, ale najważniejsza sprawa – musiał skontaktować się z Jennifer. Nie chciał odwlekać tego w czasie i siłą rozpędu wybrał jej numer niemalże od razu po zakończeniu rozmowy z panią Bowman. Siedząc na kanapie, wyraźnie się spiął. Nogi podciągnął do siebie i usiadł po turecku, a jego kolana poruszały się rytmicznie w górę i w dół. Telefon mocno przycisnął do ucha, a drugą rękę owinął wokół ciała i ulokował dłoń pod pachą, mocno dociskając ją łokciem do boku. Wyglądał poniekąd tak, jakby chciał zapaść się w sobie i kiedy w słuchawce rozległ się znajomy głos, początkowo tylko bezgłośnie poruszył ustami. Z tego, że nie wypowiedział żadnego słowa, zdał sobie sprawę jakby po czasie i odchrząknąwszy, w końcu się odezwał.
      — Halo? Jennifer? Chyba coś przerywa…? — wydusił z trudem, a jego skrzyżowane nogi zaczęły się tym mocniej trząść. Nie wiedział, jak długo rozmawiał z żoną. Nie miał pojęcia, jakich słów użył i jak wyłuszczył sprawę rozwodu. Tuż po tym, jak się rozłączył, uprzytomnił sobie, że nie pamiętał niczego z zakończonej przed sekundą rozmowy. Błędnym, rozbieganym spojrzeniem odszukał znajdującą się w pobliżu Charlotte i to ją musiał zapytać o to, czy aby na pewno powiedział Jen, że chce rozwodu. Do końca dnia pozostał struty, ale czy można było mu się dziwić? Właśnie zrealizował wszystkie kroki, o których dotychczas jedynie rozmawiał z Charlotte i poinformował swoją żonę o chęci rozwodu, co obudziło w nim różnorakie emocje. Nie mógł nie myśleć o tym, że to z Jennifer miał budować swoją przyszłość, podczas gdy życie mocno wtrąciło się w ich historię i nastąpił zwrot o sto osiemdziesiąt stopni. Wyspiarz nie mógł odpędzić się od myśli, że zbyt szybko się poddał, że mógł walczyć o ten związek, o swoje małżeństwo; że może źle zinterpretował pewne sygnały i że przesadził, bo wcale nie było tak źle? Po tej rozmowie, z której tak niewiele pamiętał, był wyraźnie rozbity i nawet nie starał się tego ukrywać; wiedział, że Charlotte go zrozumie. Sama doświadczała czegoś podobnego, czy to wtedy, gdy zadzwonił Colin czy w czasie nieobecności Marshalla, kiedy w jej biurze zjawił się David. Jakby przeszłość niestrudzenie próbowała wedrzeć się do ich teraźniejszości, niosąc ze sobą niepotrzebny ból i chaos.

      Usuń
    2. Kolejnego dnia trzydziestolatek zaczął powoli wracać do siebie. W miarę tego, jak opuszczał go silny stres, przypominał sobie również rozmowę z Jennifer. Kobieta przebywała obecnie w Meksyku i pracowała nad książką podróżniczą. Była bardzo zaskoczona słowami bruneta, ale… zareagowała pozytywnie, jeśli można było użyć tego określenia właśnie w tym przypadku. Zamierzała podpisać papiery rozwodowe i nie brzmiała tak, jakby zamierzała robić wyspiarzowi jakiekolwiek problemy, a Jerome dobrze wiedział, z czego to wynikało – żadne z nich nie mogło zaprzeczyć, że wciąż się kochali i mieli kochać się już zawsze, choć na przestrzeni lat łączące ich uczucie zmieniało się i ewoluowało. Jerome nie chciał krzywdy Jennifer, tak jak i ona nie chciała tego dla niego. Pragnął, by była szczęśliwa i aby znalazła swoje miejsce w świecie, ona z kolei życzyła mu dokładnie tego samego. Ich drogi jednakże się rozeszły i nie zmierzali już w tym samym kierunku; każde ruszyło w swoją stronę, po odebraniu być może najważniejszej i zarazem najtrudniejszej lekcji od życia.
      Kolejne dni upływały stosunkowo normalnie. Barbadosyjczyk codziennie chadzał do pracy, popołudniami natomiast ślęczał przy biurku Charlotte i mozolnie wypełniał dokumenty, których stosy piętrzyły się wokół niego. Coraz rzadziej odwiedzał też swoje mieszkanie, a klatka Harolda znalazła swoje stałe miejsce w lokum należącym do Charlotte. Phoebe działała na pełnych obrotach w Urzędzie Imigracyjnym, podczas gdy Josephine zbierała dokumentację niezbędną do założenia sprawy rozwodowej. Pracodawca Marshalla również dostał swoją część papierów do wypełnienia i tak te wszystkie sprawy toczyły się równolegle, w swoim rytmie. Wieczorami Jerome przeważnie padał, wykończony walką z dokumentami, lecz zawsze znajdował czas dla Charlotte i Aurory. Powoli, powolutku był coraz bardziej świadom tego, że niedługo miał z hukiem zamknąć stary rozdział swojego życia, by z czystą kartą rozpocząć kolejny i właśnie to motywowało go do działania.
      Dokładnie w połowie marca, będąc w pracy, został bardzo zaskoczony przez jednego ze swoich kolegów. Propozycja, którą otrzymał, poruszyła go na tyle, że od razu po skończeniu zmiany udał się do biurowca, w którym na jednym z pięter mieściła się siedziba agencji, w której pracowała Charlotte. Brunet miał to szczęście, że kobieta kończyła dziś pracę nieco później od niego i ucieszył się, kiedy na recepcji powiedziano mu, że pani Lester jeszcze nie wyszła i znajdzie ją w jej biurze. Pokierowany przez uprzejmą sekretarkę, wyspiarz jak burza przemknął przez siedzibę agencji i odnalazł odpowiedni pokój. Chciał wtargnąć do środka, ale uprzytomnił sobie, że Lotta mogła mieć spotkanie, więc grzecznie zapukał i dopiero po usłyszeniu stłumionego przez drzwi proszę, wszedł do środka.
      — Musze ci coś powiedzieć. I pokazać — oznajmił od razu w ramach przywitania. W kilku krokach podszedł do biurka, obszedł je i stanął za plecami rudowłosej. Dłonie ułożył na oparciu jej fotela i obrócił go tak, by Angielka zwróciła się przodem do niego. — Albo pokazać i powiedzieć — dokończył i przykucnął, by znaleźć się mniej więcej na tej samej wysokości, co ona. — Możesz urwać się chwilę wcześniej? — poprosił i cały lekko trząsł się z podekscytowania. Jego bursztynowe oczy błyszczały jasno i mocno, a wargi były rozciągnięte w szerokim uśmiechu, którego nie mógł powstrzymać. Serce tłukło mu się w piersi, ponieważ odrobinę denerwował się tym, czego się dowiedział i nie miał pojęcia, jak na to wszystko zareaguje Lotta.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  26. Wyspiarz był wdzięczny Charlotte za okazywane mu wsparcie i nie bez znaczenia był tutaj fakt, że przez minione lata się przyjaźnili. Właśnie ze względu na to trzydziestolatek wiedział, że nie musi kryć się ze swoimi uczuciami przed przyjaciółką, a przez to było mu łatwiej przepracować emocje, które pojawiły się po telefonie do Jennifer. Świadomość, że jego zachowanie nie miało urazić panny Lester i mogło spotkać się wyłącznie z jej rozumieniem dodawała mu siły, dzięki której już kilka dni po tej znaczącej rozmowie telefonicznej nie tylko poukładał sobie wszystko w głowie, ale i opuściły go negatywne uczucia oraz swego rodzaju wyrzuty sumienia. Nikt inny nie zaoferowałby mu podobnego wsparcia, nikt inny nie wykazałby się podobną cierpliwością i zrozumieniem. Jerome miał szczęście, cholerne szczęście, że to właśnie rudowłosa Angielka stanęła na jego drodze i nieustannie mu towarzyszyła, z tą różnicą, że przed kilkoma miesiącami zmieniła się rola, którą zaczęła odgrywać w życiu Marshalla i cóż, obydwoje nie przypuszczali, że będzie to tak owocna zmiana.
    Teraz kucał przed siedzącą w obrotowym fotelu kobietą i uśmiechał się od ucha do ucha, nie potrafiąc oderwać spojrzenia od jej twarzy. Błądził wzrokiem po doskonale znanych sobie rysach, zaglądał w zielono-brązowe tęczówki i ślizgał się spojrzeniem po kuszących wargach, mierząc się z ekscytacją, która rozpierała jego wnętrze. Ledwo wykonał kilka milowych kroków, a już musiał przygotować się na zrobienie kolejnego i było to odrobinę porażające; brunet miał jednakże świadomość tego, że dostał od losu ogromną szansę i żal byłoby ją zmarnować.
    — Koniecznie dziś musimy pojechać w jedno miejsce — poinformował i przy tym wcale nie spełnił jej prośby o to, by przestał mówić w zagadkowy sposób. — Najpierw musisz coś zobaczyć, a później ci wszystko wytłumaczę, dobrze? Tego się nie da opisać prostymi słowami — wyjaśnił i nawet to cmoknięcie w usta nie zrobiło na nim większego wrażenia, a to oznaczało, że ewidentnie coś było na rzeczy. Coś pozytywnego, sądząc po zachowaniu mężczyzny; gdyby spotkało go coś przykrego lub złego, Charlotte bez wątpienia by to dostrzegła, tymczasem od Barbadosyjczyka wręcz biła pozytywna energia, która za wszelką cenę starała się znaleźć ujście.
    Podczas gdy Lotta się zbierała, Jerome niecierpliwie drobił w miejscu. Obserwował każdy ruch rudowłosej, a kiedy ta się ubrała, od razu wyciągnął ku niej rękę.
    — W takim razie chodźmy — poinformował i przepuścił ją w drzwiach po to tylko, by szybkim krokiem ruszyć ku wyjściu z agencji. Cały czas mocno ściskał przy tym dłoń rudowłosej i nie puścił jej nawet wtedy, kiedy znaleźli się w windzie. Podczas gdy kabina sunęła w dół, Marshall zamówił dla nich Ubera i w duchu po raz kolejny upomniał się, że dobrze by było znaleźć jakiś sensowny i przede wszystkim własny środek transportu.
    Kierowca podjechał pod budynek po kolejnych pięciu minutach. Podróż na miejsce zajęła im około pół godziny; znaleźli się nieco dalej od głośnego centrum, na osiedlu, w którym roiło się od niskich, dwupiętrowych budynków, których szeregi stały wzdłuż wąskich uliczek. Kierowca Ubera przez jakiś czas krążył pośród plątaniny uliczek, pomiędzy budynkami wykonanymi z czerwonej cegły, aż wreszcie zatrzymał się pod wskazanym przez wyspiarza adresem. Kiedy Jerome i Charlotte wysiedli, mężczyzna rozejrzał się za odpowiednim numerem, a kiedy go namierzył, podprowadził Lottę pod schodki, które prowadziły ku drzwiom do jedno z budynków mieszkalnych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Teraz ci wszystko wyjaśnię — poinformował, sugerując tym samym, że Angielka powinna słuchać uważnie i nabrawszy powietrza w płuca, zaczął mówić: — Rozmawialiśmy sobie dziś w trakcie przerwy śniadaniowej z chłopakami z pracy i w pewnym momencie jeden z nich, Arthur, zaczął żalić się, że ma kłopoty z mieszkaniem po dawno zmarłych dziadkach. Arthur chce to mieszkanie wynająć lub sprzedać, ale lokal jest w złym stanie, zeszłej zimy był problem z instalacją wodociągową, pękła rura i cały parter został zalany. To mieszkanie stoi puste właściwie już od kilku lat i z tego, co mówił Arthur, jest w opłakanym stanie. Będzie musiał włożyć w nie dużo pracy, żeby sprzedać je lub wynająć w korzystnej cenie. Chciał to powierzyć agencji, ale kiedy padła kwota, za którą mogliby zająć się wszystkim zamiast Arthura, wyszło na to, że taniej będzie mu to zrobić samemu… Właśnie wtedy mnie olśniło — powiedział, a im dłużej mówił, tym bardziej ze zdenerwowania trząsł mu się głos. Lewą ręką chwycił dłoń Charlotte, a prawą pogrzebał w kieszeni zimowej kurtki i po chwili wyciągnął z niej niewielki pęk kluczy. Klucze ułożył na dłoni kobiety, którą od spodu lekko przytrzymywał.
      — Zapytałem Arthura, jaką może zaproponować cenę najmu, jeśli sam wszystko wyremontuję i tym samym rozwiążę jego problem. Oferta jest bardzo korzystna, a mieszkanie… — urwał i wymownie zerknął w lewo, na budynek tuż przy nich, wciśnięty w rząd innych, podobnych sobie zabudowań. — Możemy je teraz obejrzeć — dodał i spojrzał na Charlotte, która właśnie tonęła od nadmiaru informacji, jakimi sam ją zarzucił.
      Wyspiarz miał wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi, a jego oczy płonęły jak w gorączce. To była niespotykana szansa, obok której nie można było przejść obojętnie, ale jak na te rewelacje miała zareagować panna Lester? Czym innym było pomieszkiwanie Marshalla u niej, a czym innym wyremontowanie i wspólne wprowadzenie się do nowego lokum. Oczywistym jednakże było, że w mieszkaniu wyspiarza urządzać się nie chcieli, to zaś, które wynajmowała sama Charlotte, w przyszłości miało okazać się zdecydowanie za małe… A oni przecież chcieli budować wspólną przyszłość, prawda? Dlatego Jerome pomyślał, czemu nie mieliby zrobić tego właśnie tutaj, gdzie przywiózł rudowłosą? Dlaczego nie teraz?

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  27. To prawda, kolejne dni wydawały się być takie same – pobudka, ogarnianie się do pracy lub na uczelnię, potem czas spędzony właśnie albo w pracy, albo na uczelni, spotkania z Noah lub nauka. Tak, nawet Jaime się uczył mimo swoich… umiejętności. Czasami chłopak miał inne zajęcia, jak spotykanie się z przyjaciółmi. Weekend zapowiadał mu się wolny, Noah też miał być zajęty, więc Jaime pomyślał, że może dobrze by było się znów z kimś zobaczyć. Tak, Jaime sam proponujący spotkania towarzyskie to było coś. Chociaż już chyba nie tak bardzo. Przyzwyczaił się do tego i takie rzeczy były dla niego nawet całkiem normalne.
    Nie chciał tak dzwonić od rana do Jerome’a, ale to właśnie o nim pomyślał. Dawno się nie widzieli, a Moretti chciał się dowiedzieć, jak tam życie mija, jak robi radził jako wujaszek i jak tam z Charlotte. No co, byli przyjaciółmi, bliskimi, Jaime chciał wiedzieć takie rzeczy.
    Wstał dość wcześnie, przygotował się do wyjścia, a korzystając z małego nadmiaru czasu, sięgnął po telefon. Nie trwało długo, kiedy ktoś odebrał. Hm, to zdecydowanie nie był głos Jerome’a. Ach, to pewnie Charlotte. Jej głos był dość dziwny, może się pokłócili z Marshallem? Ale w takim razie… po co by odbierała jego telefon?
    – Cześć? – zaczął, unosząc jedną brew wyżej. – Charlotte? Wszystko w porządku?
    No i poszło. Jaime aż usiadł na narożniku, słuchając dziewczyny, która opowiadała mu o całym zajściu rano. Kurwa, pomyślał Moretti. Nie znał się na prawie imigracyjnym, ale przecież Jerome nie wziął jeszcze rozwodu? Chyba? Jak to wszystko działało, do cholery?
    Pewne było jedno – potrzebował adwokata. Naprawdę dobrego adwokata, specjalisty w tej dziedzinie prawa. Jaime poprosił Charlotte, aby ta poczekała na niego. Upewniwszy się, gdzie w ogóle teraz dziewczyna jest, Moretti wyszedł z mieszkania i poszedł do swojego samochodu. Napisał do swojego przełożonego, że niestety nie pojawi się dzisiaj w pracy. Cóż, jego przyjaciel był ważniejszy. Na szczęście Jaime miał dobre relacje z szefem, rzadko kiedy urlop brał, więc nie powinno być problemu.
    Wkrótce Moretti parkował przed budynkiem, w którym mieszkał Jerome. Szybko pokonał dzielącą go odległość od lokum, a potem zapukał do drzwi.
    – No dobrze, to w takim razie jeszcze raz od początku – poprosił Jaime, kiedy tylko wszedł do środka. Zaraz też chwycił za telefon, wpisując w wyszukiwarkę dobrego adwokata. Zaraz jednak się zatrzymał. A może mógłby się skontaktować z ojcem? Może… na pewno znał prawników, którzy znali innych prawników, speców od prawa imigracyjnego. Ewentualnie mógłby jeszcze zadzwonić do wujka.

    [A przestań, dobrze jest xd]

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  28. To, co Jerome zamierzał pokazać Charlotte, ciężko było nazwać niespodzianką. Dla niego niespodzianka ze swej definicji była czymś, co misternie przygotowywano w celu zaskoczenia drugiej osoby, podczas gdy brunet niczego nie przygotowywał. Działał spontanicznie i wychodził na przeciw szansom, które dawał mu los, przez co niejednokrotnie zaskakiwał samego siebie. O tym, że Arthur miał problem z mieszkaniem po dziadkach i nie wiedział, co począć z tym lokalem, dowiedział się ledwo przed paroma godzinami. Również przed paroma godzinami wpadł na pomysł wyremontowania tego mieszkania – przecież miał fach w ręku – i sprowadzenia się tam wraz z Charlotte oraz Aurorą, skoro wiadomym było, że w bliższej lub dalszej przyszłości będą musieli poszukać czegoś większego. Sam był zaskoczony tym rozwojem wydarzeń, ale chwycił tę szanse niczym sznurek balonika napompowanego helem, który podskakiwał wysoko nad jego głową i tuż po pracy z tymże balonikiem pognał od razu do rudowłosej.
    Dlaczego o niczym nie powiedział ukochanej czy to jeszcze w jej biurze, czy już w samochodzie, w drodze na miejsce? Chyba mimo wszystko zależało mu na efekcie zaskoczenia, a także na tym, aby Lotta nie spłoszyła się przed oględzinami mieszkania. Sam czuł się podenerwowany, w końcu był to duży, a wręcz ogromny krok, lecz czy drugi raz miała im się trafić podobna okazja? Jerome nie sądził, aby było to prawdopodobnie i to dlatego tak bardzo zależało mu na tym, aby razem udali się pod właściwy adres i razem ocenili, czy jego pomysł miał jakikolwiek sens.
    Obserwował, jak wyraz twarzy Angielki zmieniał się w miarę tego, jak z przejęciem opowiadał o tym, czego udało mu się dzisiaj dowiedzieć oraz o pomyśle, na który wpadł. Aż za dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że głos drżał mu lekko, a jego słowom towarzyszyła żywa gestykulacja. Był wyraźnie przejęty i podekscytowany, ale też zdenerwowany, ponieważ nie miał pojęcia, jak na to zareaguje Lotta i to dlatego, kiedy skończył mówić, posłał jej wyczekujące spojrzenie.
    — Mogłoby by być — uściślił, odpowiadając uśmiechem na jej uśmiech. — Jeśli tylko nam się spodoba — uściślił, lecz zdawało się, że Charlotte już go nie słucha, uwiesiła się bowiem na jego szyi, a w jego uszach wybrzmiał jej dźwięczny śmiech, który był najpiękniejszą znaną mu melodią.
    — Czyli nie zabijesz mnie za ten pomysł? — spytał i objął ją krótko, nie chcąc przytrzymywać kobiety zbyt długo; sam się niecierpliwił i koniecznie chciał już zajrzeć do środka, stąd kiedy rudowłosa się od niego odsunęła, bez zająknięcia przejął klucze z jej rąk i wbiegł po tych kilku schodkach dzielących go od drzwi. Kiedy wsadził klucz do zamka i go przekręcił, a następnie ułożył dłoń na klamce, uniósł głowę i na kilka uderzeń serca zajrzał w zielono-brązowe tęczówki stojącej blisko kobiety. Wreszcie wciął głęboki wdech i pchnął drzwi, a potem to pannę Lester puścił przodem.
    Po wejściu do środka znaleźli się w niewielkim, prostokątnym wiatrołapie. Od wnętrza mieszkania (a może lepiej było mówić o tym budynku jak o małym domu?) dzieliły ich stare drzwi w loftowym stylu. Szybki były mocno wybrudzone, więc Jerome od razu pchnął skrzydło, tak by mogli wejść głębiej. Z wiatrołapu wchodziło się do przestronnego korytarza, na końcu którego znajdowała się prawdopodobnie łazienka oraz schody wiodące nad piętro; jeśli spojrzeć w górę, to nad sobą mieli ich skośną kondygnację. Po ich prawej otwierało się przejście do przestronnego salonu oraz kuchni. Nim jednakże na dobre mogli rozejrzeć się po zaniedbanym i zakurzonym wnętrzu, w ich nozdrza uderzył nieprzyjemny zapach stęchlizny; najpewniej pewna cześć wilgoci po nieszczęsnym zalaniu została w murach i należało nie tylko dobrze osuszyć pomieszczenia, ale również sprawdzić, czy w ścianach nie rozwinął się grzyb.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myśląc o tym, Jerome westchnął ciężko. Czekało ich dużo pracy, ale… oczyma wyobraźni potrafił dostrzec, jak mogłyby wyglądać poszczególne pomieszczenia, gdyby zostały odświeżone.
      — Nie dziwię się, że Arthur nie wie, co z tym począć — wymruczał pod nosem i wiedziony ciekawością, ruszył w prawo, do głównych pomieszczeń.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  29. — Bo o tym nie rozmawialiśmy? — podsunął jej z widocznym w bursztynowych oczach rozbawieniem. Co prawda Jerome poniekąd wprowadził się do Charlotte, choć większość jego rzeczy pozostawała w starym mieszkaniu mężczyzny, ale na pewno nie był to tak poważny krok, jak wspólne wyremontowanie mieszkania oraz późniejsze wprowadzenie się do niego. Nie czuł też, jakoby mieszkał u rudowłosej i zapytany o swoje odczucia, musiałby odpowiedzieć, że czuje się, jakby zatrzymał się u niej tylko na jakiś czas i pomieszkiwał u niej kątem, a zależało mu zdecydowanie na czymś więcej.
    Oczywiście ta mini-przeprowadzka Marshalla do młodej kobiety stanowiła dla nich najwygodniejsze rozwiązanie i wyspiarz nie miał nic przeciwko takiemu stanowi rzeczy, oczami wyobraźni jednakże widział ich za kilka lat w nowym (w porównaniu z mieszkaniami, które obydwoje wynajmowali teraz samodzielnie) i przede wszystkim wspólnym lokum. Zakładał jednakże, że nim finansowo będą mogli sobie pozwolić na coś podobnego, minie jeszcze sporo czasu i to dlatego nie zdecydował się, aby poruszyć ten temat. Tymczasem los im sprzyjał i oto mieli okazję, aby wynająć coś po względnej taniości, z tym że wcześniej nie mieli okazji do skonfrontowania wizji tej niedalekiej przyszłości oraz wspólnego zamieszkania. To dlatego Jerome miał prawo zastanawiać się nad tym, jak Charlotte zareaguje na to, dokąd ją przywiózł i co jej zaproponował.
    Wyspiarz zajął się oględzinami parteru, gdzie było mniej pomieszczeń. Oprócz wiatrołapu i korytarza, trzydziestolatek zwiedził przestronny salon oraz kuchnię, które nie były oddzielone od siebie wyspą, jak to teraz było modne, a niską ścianką, po której pociągnięto kuchenny blat. Dzięki temu salon pozostawał częściowo otwarty na kuchnię i człowiek nie odnosił wrażenia, że było to jedno duże pomieszczenie, a faktycznie czuło się, jakoby były to dwie osobne, acz integralne części. Oprócz tego z korytarza wchodziło się do toalety, która była mała i mieściła w sobie wyłącznie muszlę klozetową oraz umywalkę. Wszystko dlatego, że obok znajdowało się niemalże bliźniacze pod względem wymiarów do toalety pomieszczenie, które kiedyś prawdopodobnie pełniło funkcję schowka i nadal można było w nim znaleźć wiele rupieci. Jerome akurat domykał drzwi, uprzednio upewniwszy się, że nic nie wypadnie ze środka, kiedy usłyszał wołanie rudowłosej.
    Wspiął się po schodach na górę i odnalazł ją w jednym z czterech pokoi, a kiedy Lester zadała mu pytanie o ogródek, podszedł do wskazanego przez nią okna. Wyjrzał na zewnątrz i zadumał się na chwilę, aż ocenił, że spoglądał na tył budynku i o ile się nie mylił, w salonie znajdowały się drzwi prowadzące do tego miejsca.
    — Wydaje mi się, że tak — odparł i odwrócił się przodem do kobiety, by posłać jej lekki uśmiech. Jednocześnie nie pałał ogromnym entuzjazmem; Arthur wcale nie kłamał, że mieszkanie było w złym stanie i doprowadzenie go do porządku na pewno miało kosztować Barbadosyjczyka wiele wysiłku. Jerome był tego świadomy i nie dziwił się, że Charlotte dzieliła z nim podobne obawy.
    — Porozmawiam najpierw z Arthurem, a najlepiej będzie, jeśli z nim tutaj przyjadę — zdecydował. — Dowiem się przede wszystkim, ile miałby wynosić czynsz, bo jeśli nie będziemy sobie mogli pozwolić na jego opłacenie, a do tego dojdą jeszcze inne opłaty, to nawet nie ma co myśleć o remoncie — mruknął i wsunąwszy ręce do kieszeni kurtki, rozejrzał się wokół. Na pewno nie mieli obejść się bez kredytu, ponieważ również oszczędności Marshalla nie miały pokaźnych rozmiarów. Może miały starczyć na zakup pierwszych materiałów, ale co dalej?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Także, tak… — cmoknął, nie wiedząc, co jeszcze mógłby dodać na tym etapie. — Jeśli w ścianach nie rozwinął się grzyb i trzeba tylko dosuszyć pomieszczenia oraz zafundować im porządne wietrzenie… I jeśli wszystkie instalacje są sprawne… To tylko kwestia odświeżenia ścian i podłóg, wysprzątania wszystkiego i urządzenia… Jest to do ogarnięcia — wyliczał, a następnie podsumował, spoglądając przy tym wprost na Charlotte. — O ile, tak jak powiedziałem, z tego zalania nie wynikają inne problemy. Dlatego niezbędny jest mi Arthur. Umówię się z nim na jutro, chyba że… — urwał i spojrzał na rudowłosą spod lekko przymrużonych powiek, a potem przysunął się do niej bliżej, z rękoma wciąż utkwionymi w kieszeniach kurtki i trącił nos jej nosem.
      — Chyba że ci się nie podoba? I nie chcesz ze mną mieszkać? — spytał i choć szczerzył się przy tym odrobinę głupkowato, to wbrew pozorom były to dwa bardzo ważne pytania, które należało zadać. Z góry założył, że prędzej czy później, on i Charlotte poszukają czegoś razem, ale może się mylił? Może rudowłosa miała inną wizję przyszłości? I może miało to być później niż prędzej? I choć nie wydawało mu się, aby tak było, musiał usłyszeć to z jej ust. Ust, na które zerkał raz po raz, kiedy stał tak blisko niej w mieszkaniu, które potencjalnie mogło stać się ich mieszkaniem i może dlatego w dół jego pleców spłynął niespokojny, ekscytujący dreszcz?

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  30. Z nieoczywistym wyrazem twarzy, który na pewno nie zwiastował niczego przyjemnego, pokręciła głową, niejako wtórując tym kobiecie. Padło pytanie, które nie potrzebowało odpowiedzi, a jednak Sadie poczuła obowiązek wytłumaczenia się. Zakładała, że gdyby sprowadziłby ją tutaj wywiad, atmosfera nie zmieniłaby się aż tak gwałtownie; powietrze stało się jakby jakieś gęstsze, tykający zegar upierdliwy, a każdy oddech wyraźniejszy. Charlotte miała prawo do wszelkich podejrzeń, właściwie był to przejaw zdrowego rozsądku, ponieważ Sadie oprócz swojego słowa nie mogła zagwarantować jej nic więcej. Nie miała przekonującej odznaki jak gliniarze, nie mogła wyłożyć na jej biurko dowodów. Mogła tylko mówić i na tej rozmowie postanowiła się skupić.
    Uniosła kąciki ust, słysząc kolejne pytanie, które pozostawiła bez dosadnej odpowiedzi, wzruszyła jedynie ramionami. Oczywiście, że niestety była świadoma klauzuli poufności, którą w takich sytuacjach najczęściej się podpisuje i którą wielokrotnie ludzie wykorzystywali jako argument, jednak dla niej nie stanowiło to żadnego problemu. Po pierwsze obiecała, że ta rozmowa pozostanie między nimi, a po drugie wierzyła, że cel uświęca środki. Reakcja kobiety na nazwisko, które wspomniała, jeszcze bardziej utwierdziła Sadie w słuszności swoich działań. Nelson był najzwyklejszą w świecie szują, której działania wreszcie ktoś musiał ukrócić. Wstępnie, z reakcji swojej rozmówczyni, mogła śmiało wyczytać, że przynajmniej go kojarzyła. Musiała, bo tego cwaniactwa ubranego w drogie garnitury się nie zapomina.
    — Pani Lester, jakby to pani powiedzieć, Elijah Nelson to oszust — skwitowała jeszcze całkiem bezpośrednio, absolutnie przekonana o swojej racji, licząc na to, że może to coś zmieni. Może bardziej przekona Charlottę do Sadie, a może przynajmniej rozjaśni tę niezapowiedzianą wizytę. — Który właśnie wciąga w swoje przekręty agencję, w której pani pracuje — wyjaśniła uprzejmie, choć nie wątpiła, że jej rozmówczyni jest w stanie dodać do siebie odpowiednie fakty, aby samemu do tego dojść. Wielokrotnie spotykała się jednak z takimi ludźmi, co musieli coś usłyszeć, aby cokolwiek do nich dotarło.
    Wzrokiem odprowadziła kobietę w stronę drzwi. Uśmiechnęła się delikatnie, uznawszy to za dobry znak. Przezorności nigdy za wiele, Dalton również nie chciała, aby przypadkiem podsłuchała ich jakaś życzliwa osoba, która zechciałaby przypodobać się szefostwu. Wszystko wskazywało na to, że rudowłosa chciała z nią rozmawiać, a przynajmniej chciała jej wysłuchać, co już było istotne.
    — Może mi pani powiedzieć, kiedy przypada termin oddania projektu? — zapytała w końcu, przyglądając się kobiecie równie uważnie co ona jej.
    — I czy Nelson — urwała na chwilę, poprawiając się na fotelu. — Finansował agencji jakiś sprzęt? Nowe komputery? Może telefony? Przyjaźni się z kimś? — dokończyła, unosząc brew i z zaciekawieniem patrzyła na Charlotte. To chyba były pytania, które wykraczały poza sztywne ramy klauzuli, a nawet jeśli nie, to i je dało się naginać. Sadie uważała, choć na to żadnych dowodów nie miała, że Nelson ze swoimi zdolnościami mówienia z łatwością zdążył przekonać do siebie pracowników agencji, dlatego nie przychodziła z tym do przełożonych Charlotte, którzy najprawdopodobniej dla ważnego i cennego klienta zrobiliby dużo, a wprost do niej. Uważała ją za jej jedyną nadzieję.

    Sadie
    [Wybaczcie nam takie opóźnienie, ale miałyśmy mały zastój!]

    OdpowiedzUsuń
  31. Zawahanie i niepewność Charlotte w momencie, w którym Jerome zwrócił uwagę, że nie rozmawiali wcześniej o wspólnym zamieszkaniu, dały mężczyźnie do myślenia. Kiedy poruszał się po parterze, oceniając salon oraz kuchnię, a także korytarz z łazienką oraz schowkiem, czuł się w pewien sposób skrępowany, jakby stał się więźniem własnych myśli oraz przekonań. Jakby wciąż coś go przytrzymywało i nie pozwalało z impetem ruszyć na przód, wyspiarz natomiast doskonale wiedział, co to było i sądził, że póki się nie rozwiedzie oraz nie dostanie do ręki dokumentów potwierdzających, że może pozostać w Stanach Zjednoczonych tak długo, jak tylko żywnie mu się podobało, mimo wszystko będzie stąpał wyjątkowo ostrożnie. Bynajmniej nie robił tego świadomie; zdał sobie z tego sprawę dopiero teraz, w momencie, w którym Lotta tak, a nie inaczej zareagowała na jego słowa i przez to brunet poczuł się nie do końca komfortowo. Chciał cieszyć się oględzinami tego mieszkania, które było w opłakanym stanie, ale mogło stać się ich mieszkaniem. Chciał nie tylko śmiało snuć plany na ich wspólną przyszłość, ale również mieć pewność, że on i Lotta będą mogli je zrealizować.
    — Ja? Niemożliwy? — mruknął z rozbawieniem i jednocześnie obserwował poczynania panny Lester; to odstawienie przez nią laptopa na bok sugerowało mu, że kobieta koniecznie chciała mieć wolne ręce i wcale się nie pomylił, ponieważ już w następnej chwili ich usta spotkały się w intensywnym pocałunku. Dłonie Marshalla odruchowo powędrowały ku talii rudowłosej i zacisnęły się na niej mocniej, kiedy zaś Lotta wplotła palce w jego włosy, zamruczał z nieukrywanym zadowoleniem, nie przerywając przy tym pocałunku, który był odpowiedzią na zadane przez niego pytania.
    Gdy Angielka się odsunęła, wyglądając przy tym na zadowoloną ze swoich poczynań, Jerome popatrzył po niej z lekkim rozbawieniem, samemu jednakże będąc wyraźnie uszczęśliwionym z powodu takiego rozwoju sytuacji.
    — Satysfakcjonuje — odparł z uśmiechem, gdyby Lotta miała co do tego jakiekolwiek wątpliwości. Nie przestał przy tym trzymać dłoni na jej talii, jego spojrzenie zaś błądziło spokojnie po twarzy rudowłosej. W takich momentach jak ten nie dowierzał w swoje szczęście, co tylko potęgowało rozterki, jakich doświadczył podczas przechadzki po parterze. Wbrew pozorom nie miało to negatywnie wpłynąć na jego nastrój; takie chwile jak ta sprawiały, że Jerome do upadłego zamierzał walczyć o ich wspólną przyszłość i wiedział, że nie może i nie chce się poddać, choćby nie wiadomo, co się działo. Rozwód oraz walka o obywatelstwo nie miały być łatwe, ale za wygraną w tych bitwach czekała na niego niebotyczna nagroda. Nagroda, w której zielono-brązowe tęczówki teraz ufnie spoglądał, wiedząc, że Charlotte miała być tuż obok i podtrzymać go wtedy, gdyby się potknął.
    — Wiesz, kiedy w moim małżeństwie coraz gorzej się układało… — zaczął ostrożnie. — Nie sądziłem wtedy, że jeszcze kiedykolwiek spotka mnie tak wielkie szczęście. Przy tobie to nie tylko jest możliwe, to dzieje się już teraz — powiedział, a w tonie jego głosu przebijało się to lekkie niedowierzanie, które czasem odczuwał. Nie odrywając wzroku od Charlotte, powoli pokręcił głową, a potem ujął jej twarz w dłonie i pocałował mocno, przez co serce mocniej zaczęło tłuc się w jego piersi. Odsunął się od kobiety dopiero po dłuższej chwili, kiedy strumień jego myśli już nie rozpierzchał się na boki i skupił się na tym, co najistotniejsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Umówimy się z Arthurem już na jutro — stwierdził, a mówił w liczbie mnogiej, ponieważ uważał, że Lester powinna uczestniczymy w tym spotkaniu. — Zgarnęlibyśmy cię jutro prosto po pracy? — zaproponował. — Jeśli okaże się, że z tego mieszkania da się coś wycisnąć, porozmawiam z chłopaka z pracy i z szefostwem. Myślę, że Arthur i Nico chętnie pomogą w remoncie — powiedział. Arthur i Nico byli pracownikami, którzy zatrudnili się w Fibre w tym samym czasie, w którym zrobił to Jerome i od tamtej pory trzymali się razem. — A jeśli szef się zgodzi, może uda nam się kupować materiały po cenach hurtowych przy okazji zakupów dla firmy — dodał, tym samym sugerując, że to wszystko było do ogarnięcia i uśmiechnął się szeroko, zadowolony z tego, że mieli jakiś wstępny plan.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  32. Jerome nie potrafił przestać być zadziwiony tym, jaki obrót przybrało jego życie, lecz może oto nadszedł czas, aby z owym zdziwieniem się rozprawił? Może jeszcze to do niego nie docierało, ale na separację z żoną nie zdecydował się wczoraj. Powoli mijały cztery miesiące od dnia, w który postanowił przestać walczyć o swoje małżeństwo i niektórzy oczywiście mogli uważać, że Marshall zaskakująco szybko zdecydował się wejść w nowy związek, ba!, jemu samemu wydawało się, że to szybko i na pewno nie spodziewał się, że to wszystko tak się potoczy, ale jednocześnie nie nękały go wyrzuty sumienia. Był szczęśliwy i to bardziej, niż kiedykolwiek spodziewał się, że będzie. Dostał od losu niesamowitą szansę i podejrzewał, że gdyby nie ona – zmaterializowana w postaci rudowłosej Angielki – to mógłby znaleźć się w bardzo mrocznym miejscu, pozbawionym wszelakiego sensu. Jedynym, co nad nim ciążyło, było widmo przeszłości, które rzucało cień na jego teraźniejszość i aby tak przestało być, musiał definitywnie zamknąć ten rozdział. Po powrocie do Barbadosu zaczął dążyć do tego bardzo intensywnie; naprawdę niewiele brakowało, by zatrzasnął za sobą kluczowe drzwi.
    Nie sądził, że jego słowa wywołają w Charlotte tak wielkie poruszenie. Nim jednakże zdążył uraczyć ją zdaniem, które ostatnio tak często wypowiadał, kiedy tylko jej oczy zaczynały choćby lekko się szklić, ich usta ponownie złączyły się w żarliwym pocałunku. To było niesamowite; niesamowity był fakt, że Jerome mógł kochać i był kochany.
    Kiedy się od siebie odsunęli i rudowłosa tak, a nie inaczej skomentowała jego dokonania, wyspiarz parsknął krótko, acz wesoło.
    — Chyba już kiedyś wspominałem, że gdyby miało być inaczej, dołożyłbym wszelkich starań, żebyś jednak zmieniła zdanie…? — rzucił i skorzystał z okazji, że wciąż byli blisko siebie; kiedy bowiem mówił, jego prawa dłoń przesunęła się z talii bardziej na plecy kobiety. Jerome pokierował ją niżej, na krótką chwilę wsparł rękę na lędźwiach Lotty, a następnie przesunął dłoń jeszcze niżej, na krągły pośladek, który ścisnął wcale nie tak znowu lekko. Uśmiechnął się przy tym zadziornie, spoglądając wprost w jej błyszczące jak u chochlika oczy, jakby chciał dać rudowłosej do zrozumienia, że nie zamierzał pozostać obojętnym na jej zaczepki. Zaczepki, które sprawiały, że nawet teraz w jego wnętrzu coś kotłowało się niespokojne i wystarczyło jedno słowo czy też jeden gest Charlotte, by owo drzemiące niespokojnie pożądanie wybudziło się z letargu i przejęło kontrolę.
    — Dobrze, to napisz mi później, co i jak — dodał i pocałowany w policzek, uśmiechnął się lekko. — Wracamy do Aurory? — zagadnął i odsunął rękę od pośladka kobiety po to tylko, by odszukać jej dłoń i mocno spleść ze sobą ich palce.

    JEROME MARSHALL 💙

    OdpowiedzUsuń
  33. To jedno spojrzenie wystarczyło, żeby Jerome w nim utonął; Charlotte naprawdę była w posiadaniu przełącznika, który wystarczyło lekko poruszyć, by wyspiarz zapomniał o całym świecie i skupił się wyłącznie na rudowłosej kobiecie, które nie dość, że pożerała go wzrokiem, to teraz bezczelnie przykładała palec do ust, wyraźnie się z nim drocząc. W odpowiedzi brunet przymrużył powieki i przyjrzał jej się uważniej, a jednocześnie znajome napięcie rozlało się po jego ciele, po drodze trącając każdy nerw, przez co Marshall czuł, jakby ktoś wprawił go w niespokojne drżenie, mimo wszystko niewidzialne dla ludzkiego oka.
    Jak ona to robiła? Jak sprawiała, że w mgnieniu oka przestawało być istotne to, gdzie się znajdowali i o czym wcześniej rozmawiali? Teraz liczyło się tylko to, co z nim robiła.
    Widząc, jak Lotta schyla się po torbę, wyspiarz przymknął powieki i uśmiechnął się leniwie. Nie miał już żadnych wątpliwości co do tego, w jakim kierunku zmierzali i nie zamierzał zboczyć z raz obranej ścieżki. Kiedy rudowłosa się wyprostowała, sięgnął ku jej dłoni zaciśniętej na rączce laptopa i zacisnął na niej palce.
    — Naprawdę? Wydawało mi się, że jest później — rzucił, gotów przyznać się do własnego rozgorączkowania. — Dwie godziny to w sam raz, żeby przypomnieć ci, co trzeba — oznajmił zdecydowanie i równie zdecydowanym ruchem złapał za rączkę torby z laptopem, by następnie wyjąć ją z jej ręki. Nie kwapił się tym, by odłożyć sprzęt w bezpieczne miejsce. Kiedy tylko laptop znalazł się w jego ręce, po prostu puścił uchwyt tak, że torba zsunęła się po jego nodze na podłogę, przez co narzędzie pracy panny Lester miało nie ucierpieć i była to prawdopodobnie ostatnia racjonalna myśl, która rozbłysła w jego umyśle.
    Oczywiście, że miał ochotę się z nią podroczyć i wodzić przez dłuższy czas za nos. Zdążył jednakże poznać Charlotte na tyle, by wiedzieć, że ta niekoniecznie za tym przepadała, a jej zaczepka była aż nadto jednoznaczna. Stąd, kiedy już torba z laptopem znalazła swoje miejsce na podłodze, Jerome po prostu odwrócił rudowłosą przodem do siebie i pocałował ją głęboko. Dobrze wiedział, co na niego czekało i jak po to sięgnąć, przez co, nie przerywając pocałunku, odruchowo i mimowolnie zamruczał cicho z zadowoleniem, ale i pewnym zniecierpliwieniem. Właśnie to zniecierpliwienie skłoniło go do odszukania wspomnianego zamka, który udało mu się odpiąć do połowy, przez co kombinezon zsunął się jedynie z ramion rudowłosej.
    — Jeśli potrzebujesz więcej czasu na przypomnienie sobie wszystkiego… — zaczął, odsunąwszy się na niewielką odległość. — To chętnie powtórzę, co trzeba — dodał, a kiedy mówił, przesunął się na powrót tak, że stanął za kobietą. Skierował ją ku szerokiemu parapetowi, który wypatrzył już wcześniej i jednocześnie rozpiął zamek do końca, przez co nim dotarli do celu i choćby usiedli na wspomnianym parapecie, jego ręce już błądziły pod materiałem kombinezonu.

    JEROME MARSHALL 💙

    OdpowiedzUsuń
  34. — Nie zmienisz zdania — odparł ciszej i niższym tonem, oraz z niezachwianą pewnością, jakby rozmawiali o tym, że jutro znowu wzejdzie słońce. Charlotte mogła droczyć się z nim do woli, co lubił i na co zawsze chętnie jej pozwalał, jednakże pozostawały pewne kwestie, których nie zamierzał poddawać w wątpliwość i tym chętniej podkreślał ich znaczenie. Jak chociażby to, iż był świadom tego, że nierozerwalnie przywiązał kobietę do siebie i ta już nie miała nigdzie przed nim uciec, bo niby gdzie i z kim byłoby jej lepiej? Działało to również w drugą stronę, ale w tym momencie to nie Marshallowi trzeba było o tym przypominać, prawda?
    Podobało mu się to, że obydwoje aż za dobrze zdawali sobie sprawę z tego, co miało niedługo nastąpić i że sama myśl o tym wprawiała ich w niespokojne oczekiwanie, już teraz wymuszając na nich pomruki oraz jęki zadowolenia, choć przecież ledwo się całowali i obydwoje pozostawali kompletnie ubrani. To akurat miało niedługo się zmienić, ale nim Jerome sięgnął ku delikatnemu suwakowi, jego wyobraźnie pracowała na najwyższych obrotach. Doskonale pamiętał, co skrywało się pod materiałem eleganckiego ubrania i nie mógł się doczekać, kiedy mógł będzie zacząć swobodnie pieścić to ciało. Kiedy poczuje Charlotte przy sobie, skóra przy skórze, kiedy ich oddechy będą mieszały się ze sobą, a ciała pozostaną na długo złączone. Myślał o tym wszystkim, podczas gdy jego usta podążały za jej wargami, a język muskał jej język i w pewnym momencie Jerome już nie wiedział, co było prawdą, a co podpowiadała mu wyobraźnia. Czuł, jakoby miękły mu nogi, im bardziej zatracał się w kolejnych bodźcach.
    Zmiana tonu głosu rudowłosej sprawiła, że w dół jego pleców spłynął elektryzujący dreszcz. To miękkie i niemalże błagalne proszę wstrząsnęło jego ciałem, duszą i sercem, wzburzając je niczym huragan wzburzający powierzchnię oceanu. Pozwolił sobie gorączkowo, ze świstem wypuścić powietrze z płuc i ciepłym oddechem owiał kark panny Lester, która świadomie bądź nie, ale uderzała w najczulsze struny zarówno w jego ciele, jak i umyśle. To, jak poddawała się jego dłoniom tylko zachęcało je do dalszej, coraz bardziej niecierpliwej wędrówki, aż dotarli bliżej parapetu i Lotta odwróciła się do niego przodem, a czarny kombinezon opadł wokół jej kostek.
    W tym momencie mogła z nim zrobić, co tylko chciała. Był tak bardzo zafascynowany widokiem jej niemalże nagiego ciała, że mogła go rozebrać, a później ubrać z powrotem, a on nie zorientowałby się, co miało miejsce. Pomagał jej w pozbywaniu się kolejnych części swojej garderoby bardziej nieświadomie niż świadomie, to odruchowo unosząc ręce, to przesuwając biodra bardziej w jej stronę, kiedy sięgnęła ku paskowi.
    Zatrzymali się na krótką chwilę w tym pędzie ku przyjemności. Jerome pochwycił spojrzenie Lotty i spostrzegł, jak przesunęła spojrzeniem po jego ciele; miejsca, które obserwowała, zdawały się palić żywym ogniem.
    — Co teraz? — podchwycił, ale nie zdążył dokończyć swojej myśli, ponieważ kobieta zaskoczyła go swoim nagłym wyznaniem. Początkowo przypatrywał jej się jakby z niezrozumieniem, tak bardzo nie spodziewał się tego, że te dwa słowa padną akurat w tym momencie, a kiedy wreszcie dotarł do niego sens tego, co usłyszał, jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.
    — Szybko przypomniałaś sobie o najważniejszym — zauważył z rozbawieniem, a później odetchnął głęboko, jakby porażony tą chwilą, która wyraźnie, acz niespodziewanie zmieniła nastrój. Pożądanie usunęło się na moment na dalszy plan, kiedy spoglądał teraz na Charlotte, która odsłaniała przed nim nie tylko swoje ciało, ale przede wszystkim najskrytsze zakamarki duszy i robiła to z ufnością, która sprawiała, że po wnętrzu wyspiarza za każdym razem rozlewało się obezwładniające ciepło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyplątał stopy ze spodni, dzięki czemu mógł przysunąć się bliżej, a kiedy to zrobił, objął rudowłosą i pocałował ją z tym ciepłem, które w nim rozbudziła, ale również z łaskoczącym jego trzewia pożądaniem. Stąd jego pocałunek był bardziej subtelny, niż poprzednie, ale wciąż pozostawał głęboki i nie pozostawiał wątpliwości co do tego, ku czemu obydwoje zmierzali.
      — Też cię kocham — wymruczał, odsuwając się tylko na tyle, by móc swobodnie się odezwać. — Bardzo — dodał, zerknął w zielono-brązowe oczy, w których zgubił się na moment, a potem sięgnął ustami ku szyi Angielki. — Bardziej, niż mógłbym się spodziewać — mówił, wargami przesuwając po jasnej i delikatnej w tym miejscu skórze. Jego dłonie natomiast przesunęły się po jej ramionach, plecach, pośladkach i udach, pokonując drogę w dół po to tylko, by tym samym szlakiem wrócić w górę. Całował jej szyję i palcami gładził miękkie ciało, aż pokierował kobietą tak, by ta usiadła na znajdującym się za nią parapecie. Kiedy to nastąpiło, przyklęknął przed nią i wsunął się pomiędzy jej nogi, a ręce wsparł na parapecie po obydwu stronach jej ciała, by mogli znaleźć się na tej samej wysokości i by mógł swobodnie pocałować ją znowu.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  35. Bardzo lubiła odkrywać nowe restauracje, a w Nowym Jorku było ich na pęczki. Jedna się zamknęła, a na jej miejsce otwierało się dziesięć następnych. To było niesamowite, a jednocześnie trochę przykre, gdy nie każdemu wychodziło. Electric Lemon było Carlie znane już wcześniej i dlatego uznała to za dobry wybór. Samo miejsce również trafiło im się z widokiem na Nowy Jork. Czasem było jej dziwnie z myślą, że tyle ludzi mieszka w tym mieście, a w każdym budynku mieszkają rodziny, miliony żyć, o których nie miało się pojęcia. To było naprawdę zaskakujące, ile ludzi było dookoła i nie miało się o nich nawet pojęcia. Sama się przyłapała na tym, że odpłynęła trochę za bardzo myślami do swoich teorii, więc na nowo skupiła się na rudowłosej przyjaciółce. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo tęskniła za takimi wyjściami z przyjaciółmi. Głównie pracowała i zajmowała się dziećmi, więc nic dziwnego, że teraz takie wyjścia nie były dla niej codziennością, jak kiedyś. Od początku starała się jakoś zrównoważyć bycie mamą z życiem towarzyskim, ale prędko wyszło, że to jest dość ciężkie do zrobienia. Chwilami właściwie było niemal niemożliwe. Na jej szczęście większość osób to rozumiała, a już na pewno rozumiały to osoby, z którymi Carlie na co dzień spędzała czas.
    Zajęła się na momentu menu, aby w końcu zdecydować się na Filet Mignon z dodatkowymi frytkami. Była naprawdę głodna, potrzebowała czegoś więcej dziś, a to w sam ułoży się do wieczora. Złożyły zamówienie, a gdy kelnerka od nich odeszła Carlie wtedy dopiero zdecydowała się mówić. Jakoś wolała po prostu uniknąć sytuacji, że coś ktoś usłyszy i ją rozpozna, a potem informacje będą latać po szmatławcach. To miał być rodzinny czas i niby mogła wybrać lepsze miejsce do takich rozmów z Charlotte, ale kto wiedział, kiedy znowu się zobaczą? A musiała jej przecież dać znać wcześniej.
    — No ja mam nadzieję, że obejdzie się bez fochów — powiedziała z lekkim uśmiechem — a tak na poważnie to co robisz w maju? — spytała. Było jeszcze trochę czasu, nie za wiele, ale było i akurat, aby Charlotte mogła się na spokojnie zdecydować, przemyśleć i dać odpowiedź Carlie.
    — Bo będę potrzebowała druhny i nie mogłoby przecież zabraknąć tam ciebie.
    Planowali razem z Matthew już od jakiegoś czasu ślub. Chciała przeżyć ten czas z rodziną i bliskimi, ale tu dzieci, potem wyjazd sprawiły, że nie mieli okazji zrobić tego wcześniej. Teraz był odpowiedni czas i miała nadzieję, że panna Lester dotrzyma jej towarzystwa.
    — Oczywiście zapewniam też opiekę dla Aurory już na miejscu, aby też mogła być częścią tego dnia, a zawsze obok będzie ktoś, kto się zajmie dziećmi — dodała od razu, aby uspokoić młodą mamę.

    [A tu też takie cudowne zdjęcia *____*]
    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  36. Zauważył, że w Charlotte zaszła pewna zmiana. Kobieta porzuciła żartobliwy ton i nawet z jej oczu zniknęły te charakterystyczne, zaczepne iskierki. Wydawała się czymś oszołomiona, a jednocześnie wpatrywała się w niego tak intensywnie, jak nigdy dotąd i wyglądała przy tym na żywo zafascynowaną. Było to dla Marshalla o tyle niespodziewane, że poniekąd przygwożdżony tym spojrzeniem, zamarł w oczekiwaniu na to, co miało nastąpić później. Nie śmiał drgnąć, nie chcąc przerwać czegoś, czego sam nie potrafił nazwać i tylko oddychał głęboko, pozwalając, by w tym czasie Lotta badała jego sylwetkę wzrokiem, aż wreszcie sięgnęła dłonią ku jego twarzy, na co Jerome odruchowo przymknął powieki, skupiając się na bijącym spod jej palców cieple.
    — To nie jest sen — mruknął, a kącik jego ust drgnął w półuśmiechu i dopiero po tym wyspiarz rozchylił powieki. — Lepiej, to nasza nowa rzeczywistość — podkreślił z zadowoleniem, podczas gdy jego dłonie nadal wędrowały po ciele rudowłosej. Chyba rozumiał, czym była spowodowana nagła zmiana w zachowaniu Charlotte i dlaczego przez tych kilka uderzeń serca wyglądała na przytłoczoną czymś, co zdawało się być poza jego zasięgiem. Tak naprawdę jednakże sam czuł się podobnie, kiedy myślał o nich. O uczuciu, które ich połączyło. O tym, jak wielkie miał szczęście, że te trzy lata temu ich ścieżki się ze sobą przecięły i od tamtej pory nie tyle krzyżowały się często, co biegły równolegle do siebie, by przed kilkoma miesiącami móc zlać się w jednolitą drogę.
    Również jemu momentami wydawało się, że śni. Kiedy w jego małżeństwie przestało się układać, widział swoją przyszłość raczej w czarnych barwach. Zakładał, że bez Jennifer u boku nie będzie już sobą, jakby wraz z odejściem jasnowłosej kobiety miała zniknąć bezpowrotnie jakaś jego istotna cząstka. Tymczasem Jerome nie czuł się niekompletny, wręcz przeciwnie; wydawało mu się, jakby nigdy wcześniej nie był pełniejszy. Te trzy lata spędzone w Nowym Jorku były dla niego prawdziwą szkołą życia i to dlatego teraz mógł obdarzyć Charlotte uczuciem, które było niesamowicie mocne i którego ogrom go przytłaczał. Wiedział, że zaszła w nim istotna zmiana i to ona była katalizatorem wielu kolejnych przeobrażeń, które wciąż trwały. Życie bowiem doświadczyło go na tyle i postawiło w tylu różnych sytuacjach, że trzydziestolatek stał się pewny samego siebie; poznał siebie i swoje reakcje, które teraz był w stanie lepiej przewidywać. Oczywiście wciąż rozpościerało się przed nim wiele niewiadomych, ale nie czuł się już jak chorągiewka na wietrze. Nie wątpił w siebie i tylko dlatego był zdolny do wykrzesania z siebie właśnie takiej miłości – mocnej, solidnej i niezachwianej.
    Może właśnie z tego względu reagował tak intensywnie na każdą z pieszczot, którą Lester postanowiła go obdarzyć? Wsparty dłońmi o parapet, byle tylko być jak najbliżej rudowłosej, mimowolnie odchylił głowę tak, by pełne usta Angielki mogły śmiało eksplorować większy obszar jego ciała. Rozchylił nawet wargi, by głębokie oddechy mogły swobodniej przetaczać się przez jego płuca i by chrapliwe wydechy stawały się tym głośniejsze, im dalej Charlotte wędrowała ustami. Niewiele brakowało, by zaczął drżeć i wić się czy to pod jej wargami, czy to palcami, prosząc o więcej, lecz wtedy dwudziestoparolatka postanowiła się odsunąć i obdarzyć go właśnie tym spojrzeniem, które zawsze pchało go do działania. Tak, jakby chciał jej pokazać, że droczenie się z nim wcale nie popłacało.
    Stąd osunął się niżej na kolanach, nie zważając na brudną podłogę i dłońmi mocno przesunął po zachęcająco rozchylonych udach. Chwilę później już znaczył wargami ich wnętrze, całując, liżąc i kąsając, a przy tym nieuchronnie posuwał się coraz dalej. I podczas gdy jego usta cały czas badały skórę po wewnętrznej stronie uda, dłoń wsunęła się pod satynową bieliznę, tak by kciukiem Jerome mógł swobodnie kreślić kółka wokół najbardziej wrażliwego punktu na ciele kochanki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez to nieomal nie usłyszał dochodzącego z parteru wołania.
      — Jerome! Jesteście tu jeszcze?
      Wyspiarz wyprostował się gwałtownie i posłał Charlotte spłoszone spojrzenie.
      — Arthur…! — wyszeptał gorączkowo i niemal bezgłośnie, podczas gdy przez jego ciało przetoczyła się fala żalu, gasząc przyjemne pulsowanie w podbrzuszu i lędźwiach. To jednakże nie miało zniknąć całkowicie i brunet wiedział o tym aż za dobrze; wiedział, że będzie je czuł, kiedy Arthur wejdzie na górę. Kiedy będzie z nimi rozmawiał o mieszkaniu; o tym, czy im się podobało i co było w nim do zrobienia.
      — Jerome? — Znowu to cholerne wołanie!
      — Tak… — odezwał się cicho i ochryple, czego krążący po parterze Arthur na pewno nie mógł usłyszeć. Wyspiarz więc odchrząknął, spojrzał na Lottę niczym zbity, rozżalony szczeniak i zawołał głośniej: — Tak! Na górze!
      A potem wstał pośpiesznie, poderwał z podłogi czarny kombinezon i rzucił go Charlotte, po czym odszukał swoje ubrania, strzepnął je z kurzu i czym prędzej zaczął je na siebie wciągać. Kątem oka zerkał, jak idzie rudowłosej i o ile koszulkę ubrał bez problemu, a także wsunął nogę w pierwszą nogawkę spodni, o tyle zaplątał się w drugą i omal nie wywrócił; jego stopa utknęła w połowie, podczas gdy kroki Arthura zaczęły wybrzmiewać już na schodach.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  37. Charlotte była pierwszą kobietą, która działała na niego w ten sposób. Która budziła w nim nieomal zwierzęce pożądanie samym spojrzeniem. Której muśnięcie palców rozpalało wszystkie jego zmysły do czerwoności. Jak przez tak długi czas mógł być na to ślepy? Teraz wystarczyła prosta myśl podsunięta przez wyobraźnię i Jerome był gotów jęczeć z rozkoszy. Czuł się w pewien sposób zniewolony i nie miał nic przeciwko temu zniewoleniu, nie zastanawiał się również nad tym czy było to zdrowe, czy też nie. Pociągała go pewność siebie Lester; to, że doskonale wiedziała, co i jak zrobić, by doprowadzić go na skraj i że jednocześnie była w pełni świadoma tego, jak na niego działała. Lubił, kiedy wykorzystywała te swoje atuty; kiedy z nim pogrywała i wodziła go za nos, wiedząc, że nikt nie zrobi tego lepiej od niej; kiedy korzystała z władzy, którą nad nim posiadła.
    To dlatego jego ciało przeszedł wiele obiecujący dreszcz, kiedy poczuł, jak kobieta śmiało wplata palce w jego włosy. Odchylił głowę z jęknięciem i pozwolił pociągnąć się za ciemne pukle, podczas gdy w jego wnętrzu wręcz się kotłowało. Targało nim niezaspokojone pożądanie; wprawiało w drżenie każdy nerw, pulsowało obietnicą nadejścia obezwładniającej rozkoszy. Lubił jednakże również te momenty, jak ten sprzed chwili. Kiedy ciężka kurtyna rozbudzonego pożądania opadała, ukazując głębię łączącego ich uczucia; gdy Lotta wyglądała tak, jakby miękła pod jego siłą i mimowolnie się odsłaniała, pokazując przy tym, że cała należała do Marshalla. Wiedział wtedy, że była jego, on z kolei należał do niej i było coś pochłaniającego w tym, jak ludzie mocno mogli się ze sobą związać i jak na wielu płaszczyznach to czynili. Otwierali się na siebie, licząc na to, że spotka ich coś dobrego, a wręcz najlepszego i jednocześnie stawali się podatni na zranienie; ufali sobie jednakże na tyle, by dobrowolnie podjąć to ryzyko i wystawić się na cios w imię obietnicy o lepszym jutrze.
    Barbadosyjczyk, po tym, jak rudowłosa wplotła palce w jego włosy, nie zdążył powrócić do przerwanej czynności. Głos Arthura wwiercił się w jego świadomość równie mocno, co pretensjonalny ton Charlotte.
    — Miał nie mieć dzisiaj czasu…! — odparł, ponieważ sam był zaskoczony. Arthur przekazał mu klucze i powiedział, żeby on i panna Lester wybrali się na oględziny mieszkania sami, ponieważ mężczyzna miał coś do załatwienia na mieście i nie mógł im towarzyszyć. Jak Jerome miał przewidzieć, że jego kolega z pracy jednak znajdzie chwilę i postawi złożyć im niespodziewaną wizytę, podczas gdy oni zdążyli już całkiem nieźle się tutaj zadomowić?
    Jego ciało pozostało jakby w innym świecie i chyba przez to nie było mu posłuszne. Walczył ze spodniami, podczas gdy Angielka poradziła sobie z kombinezonem wyjątkowo sprawnie, acz trzydziestolatek widział w jej ruchach nerwowość i rozdrażnienie. Schlebiało mu to w pewien sposób i jednocześnie ani trochę jej się nie dziwił; sam był nieznośnie spięty i to spięcie domagało się, aby dać mu upust, tymczasem wyspiarz musiał wrócić do siebie i przywołać zarówno umysł, jak i ciało do porządku, tak by rzeczowo porozmawiać z Arthurem. Rzeczowo i szybko. Przede wszystkim szybko.
    Posłał pannie Lester pełne wdzięczności spojrzenie, kiedy ta zaoferowała, że przytrzyma niezapowiedzianego mężczyznę na korytarzu. Co prawda Arthur nie raz, nie dwa widział go w bokserkach – przebierali się przecież razem w szatni – ale nigdy nie miał okazji obserwować go w sytuacji, w której wyraźna wypukłość pod ciemnym materiałem bielizny mówiła sama za siebie, co działo się jeszcze przed chwilą.
    Wreszcie, udało się! Wyspiarz wciągnął na siebie spodnie, podczas gdy z korytarza do jego uszu dolatywał głos Charlotte. Kobieta zagadywała Arthura uprzejmie, ale brunet wyraźnie słyszał w jej tonie chłodną, jeśli nie nawet lodowatą nutę. Nie miał jeszcze okazji poznać graficzki od tej strony; nawet Aurora była dla nich łaskawsza i domagała się uwagi przeważnie w momencie, w którym obydwoje byli usatysfakcjonowani; nie to co Arthur, który wkroczył w kulminacyjnym momencie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Cześć, Arthur — przywitał się Jerome, kiedy rudowłosa wraz z jego znajomym weszli do pomieszczenia. Trzydziestolatek był już kompletnie ubrany i może tylko jego włosy, spięte w kucyk, pozostały lekko zmierzwione. — Miałeś dzisiaj nie mieć czasu? — rzucił i wyciągnął ku mężczyźnie dłoń, by się z nim przywitać. Tę samą, która przed minutą znajdowała się pod satynowymi majtkami Charlotte.
      — Tak, tak — zgodził się drugi budowlaniec i potrzasnął ręką Marshalla. — Ale udało mi się szybciej ze wszystkim wyrobić i pomyślałem, że jeśli jeszcze was tutaj zastanę, to od razu będziemy mogli ustalić, co i jak. Zatem… — urwał i spojrzał to na Jerome’a, to na towarzyszącą mu Charlotte. — Jak się wam podoba? — zapytał. Arthur był wysokim i szczupłym mężczyzną, a co zabawne, jego głowę zdobiła czupryna niemalże tak samo ruda, jak pukle rozsypane wokół twarzy Angielki. Arthur jednakże był już ojcem dwójki dzieci i z racji wieku, kolor w jego pasmach był nieco wyblakły.
      — Bardzo nam się podoba — odparł Jerome i przysunął się bliżej kobiety, by móc objąć ją ramieniem. — Martwi nas tylko ta… wilgoć — mruknął i zmarszczył ciemne brwi, czując w podbrzuszu niewygodne wiercenie, bo czyż jeszcze przed chwilą nie czuł pod palcami zupełnie innego rodzaju wilgoci? Odchrząknął jednakże i posłał znajomemu lekki uśmiech. — Wiesz, nie mamy aż tyle pieniędzy, by wyciągnąć to mieszkanie z nie wiadomo jak opłakanego stanu. Martwię mnie te ściany. Czy nie rozwinął się w nich jakiś grzyb? Jak poważne było to zalanie?

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  38. Arthur nie wyglądał na człowieka, który podejrzewałby, co jeszcze przed chwilą działo się w mieszkaniu, z którym od kilku lat miał taki problem. Uśmiechał się serdecznie zarówno do Charlotte, jak i Jerome’a, którego przecież znał doskonale i bynajmniej nie czuł, że w czymkolwiek przeszkodził tej dwójce. Nie miał pojęcia, że w ich oczach stał się nikim inny, jak intruzem i teoretycznie nie można było mieć mu niczego za złe, prawda? Przygnały go tutaj wyłącznie dobre chęci, a że moment był nieodpowiedni… To Jerome i Lotta musieli jakoś przełknąć, choć nie ułatwiali sobie nawzajem tego zadania. Kiedy wyspiarz poczuł, jak palce Angielki bezpardonowo zacisnęły się na jego pośladku, zmuszony był zagryźć zębami dolną wargę, by żadne niepożądane dźwięki nie uleciały z jego ust. Lekko odchylił głowę, a potem skłonił ją ku rudowłosej, by aż nadto wymownie zajrzeć prosto w jej zielono-brązowe oczy, które jak na złość wpatrywały się teraz w Arthura. Co więcej, rudowłosa zadawała całkiem rzeczowe i bez wątpienia trafne pytania; Jerome nie był pewien, czy potrafiły należycie poprowadzić tę rozmowę.
    — Broń Boże nie chcę, żebyście utopili w tym mieszkaniu pieniądze! — Arthur aż lekko podniósł głos i uniósł dłonie jakoby w obronnym geście, po czym lekko nimi pokręcił, przez co sugerował, by Charlotte nie podążała tym tokiem myślenia, który obrała.
    — Ja i Jerome nie zdążyliśmy spokojnie porozmawiać w pracy, dlatego zdecydowałem się przyjechać — kontynuował rudowłosy mężczyzna. — Po tym, jak skarżyłem się na to mieszkanie i jak żaliłem się, ile to już lat mam z nim problem, to byłbym zwykłą świnią, gdybym tak po prostu je wam wcisnął i zostawił was z tym samych. Nie, nie, nie — powiedział i uśmiechnął się dobrodusznie. — Jak wspominałem Jerome’owi, w takim stanie nikt tego mieszkania by ode mnie nie wynajął, ani tym bardziej nie kupił. Wiem, że jego stan nie jest zadowalający, ale ręczę, że ten zapach stęchlizny to kwestia porządnego wietrzenia. Zadbałem o to, żeby w ścianach nie rozwinął się grzyb, inaczej naprawienie tego byłoby droższe, niż wcześniejsze zapobiegnięcie temu. Ale, do rzeczy!
    Tak, Arthur, do rzeczy!, ponaglił go w myślach wyspiarz, który nadal czuł szczupłą dłoń na swoim pośladku. Starał się słuchać swojego znajomego z pracy, ponieważ ten mówił o ważnych rzeczach, ale zdawało mu się, że łowił może co piąte słowo. Skupiał się bowiem zgoła na czym innym; jego dłoń zsunęła się z talii Charlotte zdecydowanie niżej. Musnęła skryte pod materiałami kombinezonu pośladki i niby to niewinnie wsunęła się od tyłu pomiędzy jej uda, na tyle jednak delikatnie, by Arthur niczego nie widział. Czy on naprawdę zawsze był taki rozgadany?
    — Chciałbym, żebyśmy w miarę możliwości podzielili się kosztami remontu i doprowadzeniem mieszkania do stanu surowego. Sam pogadam z naszym szefem i może uda się nam kupować materiały po cenach hurtowych. Co do późniejszego wynajmu… Nie będę brał dla siebie żadnego procentu. Zapłacicie dokładnie tyle, ile wynosi tutejszy czynsz, oczywiście plus rachunki. Będę szczęśliwy, kiedy po prostu odejdzie mi koszt utrzymania tego mieszkania. Jeśli się zdecydujecie, to na dobrą sprawę wyświadczycie mi ogromną przysługę, więc pomogę wam tak, jak tylko będę potrafił. Więc…?
    — To brzmi bardzo uczciwie — przyznał Jerome, który pomimo tego, że jego dłoń spoczywała pomiędzy wyjątkowo atrakcyjnymi i zgrabnymi udami, jakoś tak dał się wciągnąć w drugą część wypowiedzi mężczyzny. — Charlotte? — zagadnął i jednocześnie lekko poruszył trzymaną w wiadomym miejscu ręką, by i ona się wypowiedziała. Starał się przy tym aż tak bardzo zaczepnie nie uśmiechnąć, ale jakoś tak dziwnym trafem, nie potrafił się przed tym powstrzymać.

    JEROME MARSHALL 💙

    OdpowiedzUsuń
  39. Arthur wyglądał na więcej niż ukontentowanego i uśmiechnął się szeroko, kiedy zarówno Jerome, jak i Charlotte wyrazili swoje zdanie co do jego propozycji. Już zaczynał kręcić przecząco głową, kiedy usłyszał o podniesieniu czynszu, ale wzmianka o grillu i poniekąd karcące spojrzenie Marshalla sprawiły, że mężczyzna skapitulował i tylko zaśmiał się krótko.
    — Niech wam będzie — zgodził się i wyglądało na to, że chciał dodać coś jeszcze, kiedy Lester sprytnie mu przeszkodziła. Pomimo oczywistego rozproszenia, uwadze wyspiarza nie umknął fakt, że w pomieszczeniu nie rozdzwonił się żaden telefon, ani też nie rozległ się inny dźwięk świadczący chociażby o otrzymaniu powiadomienia, lecz Arthur zdawał się być tak bardzo zadowolony z zawiązanej słownie transakcji, że nie zwrócił na to uwagi. Jedynie ze zrozumieniem kiwał głową, kiedy rudowłosa tłumaczyła, że wraz z Barbadosyjczykiem muszą już się zbierać.
    — W razie czego codziennie widzimy się z Jerome’em w pracy, więc na pewno będziemy w kontakcie — zapewnił, kiedy Lester wspomniała o dogadaniu szczegółów, podczas gdy trzydziestolatek doskonale wyczuł intencje swojej partnerki i w międzyczasie sprawdził, czy aby na pewno miał przy sobie najważniejsze rzeczy. Głupio byłoby wracać się po zgubiony na podłodze portfel, prawda?
    — Dzięki, Arthur — powiedział i pożegnał się z mężczyzną, zbijając z nim typową, męską piątkę, a następnie ruszył przodem, ku korytarzowi i schodom. — Zamówię nam Ubera! — zawołał, kiedy Arthur mówił jeszcze coś o tym, żeby się nie kłopotali i że on wszystko za nimi zamknie, a także postara się czym prędzej zgromadzić plany budynku, o które prosiła Charlotte. Jerome jednakże już go nie słuchał i podejrzewał, że podobnie było z pędzącą tuż za nim rudowłosą. Z mieszkania, które miało być ich wymarzonym wypadli co najmniej tak, jakby to nie było jakiś czas temu zalane, ale jakby właśnie się w nim paliło i dopiero na ulicy mogli zaczerpnąć haust świeżego powietrza.
    — Kierowca będzie za sześć minut — powiedział brunet, zerknąwszy w aplikację i nie zważając na to, że stali na środku chodnika – w tej części miasta akurat mało ruchliwego – przysunął się bliżej kobiety, ułożył dłoń na jej karku i pocałował ją tak, jak gdyby nikt im nie przeszkodził. Właściwie dopiero nieco niecierpliwe trąbienie sprawiło, że oderwał się od panny Lester, a posłał jej przy tym głodne spojrzenie i zaczepny uśmieszek. Już w samochodzie, kiedy obydwoje usiedli na tylnej kanapie, bynajmniej nie trzymał rąk przy sobie, ale też nie robił niczego, co zgorszyłoby zerkającego we wsteczne lusterko kierowcę. Chciał w końcu jak najszybciej dotrzeć do mieszkania młodej Angielki, a żeby to zrobić, lepiej było nie narażać się kierowcy Ubera, który mógłby nie tylko wyrzucić ich gdzieś na najbliższym zakręcie, ale i wezwać policję.
    Po kilkunastu minutach jazdy wysiedli pod właściwym adresem. Teraz tylko należało pożegnać się z Margaret i będą mogli dokończyć to, co zaczęli jeszcze w poprzednim lokum, choć zdawało się, że zwolnienie opiekunki do domu miało okazać się dla Marshalla problematyczne. Kiedy bowiem znaleźli się przy drzwiach mieszkania, Jerome przyparł Lottę do znajdującej się obok ściany i zachłannie wpił się w jej wargi. Tak jak wcześniej nie interesowało go, że przystanęli na chodniku w oczekiwaniu na transport, tak teraz nie miał dla niego znaczenia fakt, że okupowali klatkę schodową i w każdej chwili mogli zostać przydybani przez któregoś z sąsiadów.
    Opamiętał się dopiero po chwili. Ręką wymacał klucze w kieszeni kurtki, wyciągnął je i z pełnym niezadowolenia westchnieniem odsunął się od Charlotte, by z pewnym trudem trafić kluczem do zamka.

    JEROME MARSHALL 💙

    OdpowiedzUsuń
  40. Przy Charlotte wyspiarz zachowywał się jak gówniarz. Gówniarz, który dopiero co zachłysnął się życiem i wszystko było dla niego nie tylko nowe, ale i niesamowicie intensywne. Daleko mu było do statecznego trzydziestolatka, jak widział siebie w wyobrażeniach z nastoletnich lat i bynajmniej nie czuł się z tego powodu zawiedziony czy też rozczarowany. Zamierzał sycić się każdą chwilą, nawet jeśli te były przeganiane przez rosnące zniecierpliwienie i pozostawały niemalże nieuchwytne. Zdawało się, że czas ucieka mu przez palce i tak jak pragnął delektować się każdym momentem spędzanym u boku rudowłosej, tak coś kazało mu nieustannie się spieszyć, jakby to życie miało nie wystarczyć, aby poczuł się usatysfakcjonowany i spełniony; jakby nawet u kresu swoich dni, miało mu być mało. Wiecznie mało.
    To dlatego gnał do mieszkania panny Lester jak oparzony i dobrze wiedział, jakiego rodzaju płomienie sprawiały, że na jego ciele wyskakiwały piekące bąble, a ból, który powodowały, należało natychmiast ukoić. Czar chwili, którą wspólnie rozciągnęli do granic możliwości i wbrew wszelkim zasadom, prysł jednakże, kiedy tylko brunet pchnął drzwi do mieszkania. Wystarczyło lekko uchylić skrzydło, a do uszu jego i Charlotte wdarł się rozdzierający płacz, który momentalnie otrzeźwił Marshalla. Mężczyzna wszedł do środka tuż za graficzką i jedynie zdążył domknąć za nimi drzwi, a kiedy się obrócił, Lotta już trzymała córkę na rękach i rozmawiała z widocznie zmęczoną Margaret. Ten płacz był nawet jeszcze bardziej poruszający niż tego dnia, kiedy Jerome odwiedził przyjaciółkę nie potrafiącą uspokoić dziecka. Wtedy Rory była malutka i kiedy Barbadosyjczyk przypomniał sobie tamte zdarzenia oraz spojrzał w tej chwili na kołyszącą Aurorę rudowłosą, uświadomił sobie, jak bardzo dziewczynka zdążyła urosnąć. Nie była już nieporadnym noworodkiem, a kilkumiesięcznym niemowlęciem, które coraz lepiej komunikowało się z otaczającym je światem.
    Nie sposób było kontynuować to, co zaczęli w najprawdopodobniej ich przyszłym, nowym mieszkaniu, kiedy Aurora całą sobą okazywała wielkie niezadowolenie, a próby jej uspokojenia były nieskuteczne. Jerome pozbył się wierzchniego odzienia, pożegnał się z Margaret i przez kilkadziesiąt dobrych minut w ciszy obserwował, jak Charlotte próbowała uspokoić córkę, aż zdecydował się przejąć pałeczkę.
    — Może ja spróbuję? — zaproponował, a potem wziął Rory na ręce, lecz nie przyniosło to żadnego efektu. Nie zadziała się ta sama magia, co przed kilkoma miesiącami, kiedy Marshall z marszu uspokoił zapłakane niemowlę. Widać dziś Aurora po raz kolejny miała sprawdzić granice ich wytrzymałości i zdecydowała się na to w najmniej pożądanym momencie; choć ten płacz i rozdrażnienie małego dziecka zepchnęły pożądanie na dalszy plan, jego echa wciąż wybrzmiewały w ciele wyspiarza i ten nie potrafił pozostać na nie głuchy. Były jak nieokreślone nawoływanie; jak magnetyczny głos, który przyciągał i kusił tak, że nie sposób było za nim nie podążyć. A jednak, Jerome nieustannie kołysał Aurorę, jednakże bez skutku.
    Przez kolejną godzinę on i Charlotte na zmianę zajmowali się dziewczynką. Nosili ją, kołysali, zabawiali i kiedy już zdawało się, że Rory uspokajała się i przysypiała, po kilku minutach znowu zaczynała mocno płakać. W końcu chyba zmęczenie zaczęło brać nad nią górę. Aurora była cała spocona i wręcz czerwona, zachlipała po raz ostatni, a później dosłownie odpłynęła na rękach wyspiarza, który po pewnym czasie odłożył ją do łóżeczka.— Sukces — szepnął jakieś dwie godziny po tym, jak on i Charlotte wrócili do domu. Ton jego głosu był spłaszczony przez zmęczenie, które zaczęło ogarniać jego samego, gdzieś w środku czuł się również zmartwiony. W końcu nie znali przyczyny tego płaczu i brunet obawiał się, czy aby na pewno wszystko było w porządku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podszedł do kanapy, na której przysiadła rudowłosa i przycupnął obok, po chwili zaś po prostu wyciągnął się na meblu z głową ułożoną na udach kobiety i spojrzał na nią z dołu.
      — Myślisz, że zasnęła na dobre? — spytał, a jego bursztynowe oczy zalśniły lekko; przez jego ciało i umysł przetoczyły się wspomnienia dotyczące pewnych niedokończonych spraw.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  41. Nie podejrzewał, by z Aurorą było coś nie tak, a przynajmniej taką miał nadzieję. Na ząbkowanie było chyba jeszcze za wcześnie, prawda? Wyglądało na to, że dziewczynka po prostu miała gorszy dzień i musieli przetrwać to wszyscy troje, ponieważ najzwyczajniej w świecie nie mieli innego wyjścia. Jerome robił, co mógł i nie wyobrażał sobie, że miałby czynić Charlotte jakiekolwiek wyrzuty; zresztą mężczyzna, który posunąłby się do czegoś takiego, raczej nigdy nie powinien zostawać ojcem. Owszem, Jerome czuł irytację i rozdrażnienie, ponieważ on również nie dostał tego, czego chciał, ale nie był to powód, by obarczać kogokolwiek winą. Winą za co, tak właściwie? Za to, że Aurora była małym dzieckiem i czasem płakała bez wyraźnego powodu? To byłoby niedorzeczne.
    Niemniej jednak kiedy płacz ucichł i zdawało się, że ucichł na dobre, wyspiarz odetchnął z ulgą. Kiedy kładł głowę na udach Charlotte, w uszach wciąż mu dzwoniło i obawiał się, że była to tylko cisza przed kolejną burzą, ale mijały minuty, a od strony łóżeczka nie dolatywały żadne niepokojące dźwięki. Czyżby faktycznie ten długi dzień wreszcie dobiegł końca?
    Trzydziestolatek popełnił błąd, o ile bowiem, kiedy przyglądał się rudowłosej, czuł się nie tak bardzo zmęczony, o tyle, kiedy przymknął powieki, poczuł, że najchętniej już by ich nie otwierał. Uśmiechnął się leniwie, kiedy poczuł na sobie usta kobiety i dłoń gładzącą jego policzek, ale było to wszystko, na co w tym momencie było go stać. Co prawda jego ciało, choć zmęczone, wciąż było pobudzone, acz nie domagało się doprowadzenia do spełnienia z taką intensywnością, jak to jeszcze miało miejsce, kiedy on i Charlotte przekraczali próg mieszkania. Chociaż, może… Marshall drgnął niespokojnie, kiedy Lotta tak nagle wspomniała o pracy i wyplątała się spod niego. Jego głowa smętnie opadła na kanapę, z której spoglądał na Lester, która zasiadła przy biurku. Był to widok, którego zdecydowanie nie chciał oglądać; nie o tej porze i nie po tak intensywnym dniu pełnym różnorakich wrażeń.
    — Daj spokój — odezwał się i dopiero po tych słowach podźwignął się z kanapy. Podszedł do biurka i stanął za krzesłem Lotty. — O tej porze będziesz kończyć projekt? I tak już ledwo patrzysz na oczy — powiedział i zebrał włosy kobiety tak, że ułożył je na jej prawym ramieniu, przez co po drugiej stronie odsłonił jej smukłą szyję. Nachylił się i złożył na gładkiej skórze kilka lekkich pocałunków.
    — Za dziesięć minut chcę cię widzieć w łóżku — powiedział i uśmiechnął się pod nosem. — Nawet, jeśli mamy tylko zakopać się pod kołdrą i od razu odpłynąć — dodał z nikłym rozbawieniem, nie będąc do końca zdecydowanym, czy aby na pewno chce zarwać tę noc. Z drugiej strony, planował zebrać się do łazienki, by wziąć szybki prysznic, ale dziwnym trafem nie potrafił oderwać się od szyi ukochanej, przytrzymywany przy niej przez tę obezwładniającą siłę; tę samą, która pchnęła go ku niej tamtego świątecznego wieczora.

    JEROME MARSHALL 💙

    OdpowiedzUsuń
  42. Jaime też był zdenerwowany. Martwił się o przyjaciela, a Charlotte wyglądała na bardzo, bardzo przejętą. Wcale się nie dziwił. Skoro on się zamartwiał, to dziewczyna tym bardziej. W końcu byli w związku i znali się bardzo długo. Jaime jednak nie dawał ponieść się emocjom. Nie był na to czas. Musiał zachować zimną krew nie tylko ze względu na Charlotte, ale też i na Jerome’a. Mężczyzna potrzebował pomocy, a więc oni musieli myśleć trzeźwo. Na spokojnie przemyśleć, co mogli w tej sytuacji zrobić i jak osiągnąć dany cel. Moretti nie znał się na tym konkretnym prawie i nie zdążył przeczytać o nim wiele. Ale nie sądził, aby Urząd Imigracyjny ot tak mógł zatrzymać Jerome’a. I go przetrzymywać lub – co gorsza – deportować. Chociaż… przecież Jaime się nie znał. Jasna cholera!
    – Skoro powiedzieli, że mamy się kontaktować z Urzędem Imigracyjnym, to też powinniśmy zrobić – powiedział spokojnie Jaime.
    Zajął wolne miejsce, dalej przeszukując internet w poszukiwaniu dobrych adwokatów. Wciąż się zastanawiał, czy może faktycznie nie powinien odezwać się do swojego ojca i zapytać, czy nie ma jakichś znajomych. W sumie czym ryzykował?
    – Nie znam się, ale chyba nie wpadliby tutaj, zabierając ze sobą Jerome’a, gdyby jakiś dokument poszedł nie tam, gdzie trzeba. Chociaż z drugiej strony… Od razu mogli uznać, że coś jest nie tak – pokręcił głową. – Nie ufam urzędom, zawsze może się gdzieś zagubić jakiś dokument – odetchnął głęboko.
    Jaime ostatecznie odszukał numer do swojego ojca. Nim jednak zadzwonił, spojrzał na Charlotte, która nie mogła sobie znaleźć miejsca i chodziła po pomieszczeniu.
    – Poszukaj w internecie jakichś informacji dotyczących takich… zatrzymań, okej? – zatrzymał na niej spojrzenie.
    Dziewczyna musiała się czymś zająć. A szukanie takich wiadomości było przynajmniej pożyteczne. A Jaime w końcu wykonał połączenie. Podniósł się z miejsca i podszedł do okna. Ostatnimi czasy rzadko kiedy potrzebował coś od rodziców. Dziwnie było mu tak dzwonić. Ale to oczywiście mu w niczym nie przeszkadzało.
    Po krótkiej rozmowie Charlotte mogła usłyszeć „dzięki” ze strony chłopaka, który po zakończeniu połączenia, odwrócił się do niej przodem.
    – Mój ojciec powiedział, że już zabiera się do szukania kogoś dobrego – poinformował ją i wrócił na swoje miejsce. – Okej, znalazłaś coś? Może zaraz się okaże, że nie potrzebujemy prawnika.
    Jaime’ego wkurzało to, że nie wiedział, co mógł robić. Nie miał pojęcia, na czym stoją, co się może dalej wydarzyć i co z Jerome’em się teraz działo. Ta niewiedza była najgorsza.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  43. W momencie, w którym Charlotte poinformowała, że musi dokończyć prezentację Jerome ucieszył się, że jego pracy w żaden sposób nie można było zabrać do domu. Mógł spędzić na budowie dwanaście godzin i nie było najmniejszych szans na to, żeby po powrocie do mieszkania pracował dalej. Chociaż? Czy w najbliższym czasie nie miało się to zmienić? Jeśli uda im się dograć z Arthurem wszelkie szczegóły, mieszkanie, które dzisiaj oglądali, będzie ich. I żeby jego remont nie trwał kolejny rok, koniecznym będzie, aby Marshall zaglądał tam zarówno w weekendy, jak i po pracy.
    Te i inne myśli zaprzątały jego głowę, kiedy leniwie błądził ustami po szyi rudowłosej i gotów był skapitulować, kiedy kobieta niespodziewanie dla niego (i dla samej siebie prawdopodobnie również) poderwała się z krzesła i przylgnęła do wyspiarza całym ciałem. Było to o tyle miłe zaskoczenie, że pchnięty na łóżko brunet nie opierał się i tylko uśmiechnął się pod nosem, ręce już wyciągając ku Charlotte.
    — W dziesięć minut można zrobić całkiem dużo — zgodził się z nią i uśmiechnął zachęcająco, choć sądząc po zachowaniu kobiety, ta żadnej dodatkowej zachęty z jego strony nie potrzebowała. Już po chwili, leżąc na plecach, mruczał prosto w jej usta, a pomruki te stawały się tym głośniejsze, im sugestywnej Lotta poruszała biodrami.
    Kiedy ściągnęła koszulkę i jej rude loki luźno opadły na nagie plecy oraz ramiona, Jerome poświęcił chwilę z tych cennych dziecięciu minut po prostu na obserwację; na przypatrywanie się jej i zachwycanie się tym, jak piękna była. Otrząsnął się jednakże z tego zauroczenia stosunkowo szybko; może i w dziesięć minut można było dużo zrobić, jak powiedział, ale żeby tak było, trzeba było działać! Stąd w następnym momencie ich ubrania, stanowiące teraz tylko przeszkodę, wylądowały na podłodze. Chwilę później zarówno usta jak i dłonie Marshalla błądziły po niecierpliwie po ciele panny Lester, aż wreszcie trzydziestolatek odsunął się na chwilę po to tylko, by pogrzebać w już dobrze sobie znanej i często używanej szufladzie. Dokładnie w momencie, w którym założył prezerwatywę i wyprostował się, gotowy dobrze wykorzystać te siedem minut, które im pozostało, Aurora, bez żadnego ostrzeżenia, rozpłakała się tak głośno, jak płakała wtedy, kiedy wrócili do mieszkania.
    Jerome zaklął bezgłośnie, poruszył jednak ustami tak wyraźnie, że Charlotte bez większego problemu mogła się zorientować, co powiedział. Potem bezsilnie opadł na materac i można było powiedzieć, że nie tylko ręce mu opadły.
    — Trzy dla Arthura i Aurory, zero dla nas — podsumował i sam już nie wiedział, czy był przez to wszystko bardziej wściekły niż sfrustrowany, a może jednak trochę rozbawiony.


    JEROME MARSHALL 💙

    OdpowiedzUsuń
  44. Wydarzenie w windzie miało miejsce stosunkowo niedawno temu, a miał wrażenie, że życie Charlotte zdążyło się w tym czasie zmienić o 180 stopni. Pojawienie się na świecie dziecka, nowy partner, powrót do pracy, wszystko to brzmiało jak szereg wyzwań z którymi za pewne nie każdy byłby w stanie poradzić sobie tak sprawnie i łatwo jak ona.
    - Przykro mi, ale właśnie wychodziliśmy zapalić – uśmiechnął się przepraszająco w kierunku kobiety, która wyraźnie chciała wplątać przyciągającą uwagę innych rudą w rozmowę z jej synem i narazić ją za pewne tym samym na nieudolne zaloty z jego strony. Udało mu się kiedyś poznać osobiście tą rodzinę i nijak nie dziwił się, że facet nadal pozostawał kawalerem. Nie dość, że był nudny jak flaki z olejem, to jeszcze wszędzie pojawiał się ze swoją matką, a złośliwi plotkowali na temat tego, że ta z pewnością nadal wrzuca jego skarpetki do pralki.
    - Masz teraz u mnie dług wdzięczności – mrugnął do niej porozumiewawczo i zanim starsza kobieta zdążyła cokolwiek powiedzieć, wziął Charlotte za rękę i skierował się z nią w stronę mieszczącego się na dachu sporego tarasu – I odpowiadając na twoje pytanie, tak, za pewne by była, ale ja już mniej – zaśmiał się, bo choć spotykał się z różnymi kobietami, starał się jak ognia unikać tych, na które czekał w domu jakiś ‘uroczy bąbelek’, który później mógłby zaburzyć także i jego spokój, jeśli jakaś kobieta za dużo by sobie wyobraziła i nawinie wierzyła w to, że mógłby ułożyć sobie z nią życie – Czyli na dobre dałaś sobie z nim spokój? Ten nowy jest lepszy? Bardziej przystojny czy przez to, że masz dziecko, musiałaś to jednak postrzegać w kategorii jego ojcowskiego instynktu i charakteru? – uniósł pytająco brew, rozsiadając się wygodnie na jednym z foteli i obserwując rozpościerający się przed nimi widok na miasto. Sam zazwyczaj kierował się jedynie względami estetycznymi, nie licząc związku z Maille, kiedy liczyła się dla niego nie tylko jej uroda, ale i charakter i styl życia.
    - Czyli rozumiem, że mogę przesłać ci zaproszenie? Mam je wysłać na adres firmy czy wolisz podać mi swój prywatny? – rzucił, nawiązując do wspomnianej imprezie na jachcie. Nie znał jej zbyt dobrze, ale skoro do tej pory nie zdradziła jego sekretu odnośnie siostry, wierzył, że może jej ufać i że nie pojawi się na jachcie tylko po to, aby zdobyć jakieś cenne dla dziennikarzy zdjęcia lub kompromitujące go informację – Częściowo ty, częściowo niania i pewnie częściowo twój nowy partner, co? Nie żałujesz tego wszystkiego? Nie chciałabyś wrócić do punktu, kiedy byłaś wolnym duchem i tańczyłaś w klubie? – uniósł pytająco brew, skinieniem ręki dziękując kelnerowi, który postawił przed nimi drinki.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  45. Dzień, w którym los niejednokrotnie stanął im na drodze, materializując się czy to w postaci Arthura, czy Aurory odszedł w niepamięć w obliczu nadchodzącej rozprawy rozwodowej. O jej terminie Jerome dowiedział się na krótko przed swoimi trzydziestymi pierwszymi urodzinami. Jospehine, jego prawniczka, poinformowała go o tym podczas rozmowy telefonicznej, a oficjalne pismo z sądu trafiło do jego skrzynki pocztowej następnego dnia. Wyspiarz wiedział, że teraz był o krok od zamknięcia poprzedniego rozdziału swojego życia, choć podejrzewał, że nim to nastąpi, czekała na niego jeszcze batalia z Urzędem Imigracyjnym. W końcu to właśnie po rozprawie rozwodowej Urząd miał dostać sygnał, że zielona karta Marshalla straciła swoją wartość.
    Wbrew swoim wcześniejszym obawom, brunet nie denerwował się nadchodzącą wizytą w sądzie. O rozwodzie postanowił przecież już przed paroma miesiącami i zdążył oswoić się z tą myślą, niemniej jednak, kiedy nadszedł dwudziesty drugi kwietnia - dzień, na który wyznaczono rozprawę - obudził się już o piątej rano i nie potrafił zmrużyć oka. By nie obudzić Charlotte, po prostu leżał z rękami założonymi pod głową i wpatrywał się w zabudowę nad łóżkiem. Czuł ucisk w żołądku i suchość w gardle; mimo wszystko zaczynały zjadać go nerwy i wcale się temu nie dziwił. W końcu dziś po raz pierwszy od dawna miał zobaczyć Jennifer; po raz pierwszy i prawdopodobnie również po raz ostatni. Kobieta na co dzień przebywała w Meksyku i wielce prawdopodobne, że po rozprawie miała tam wrócić; wyspiarzowi wydawało się, że przez to ich ścieżki na dobre się rozejdą.
    Cieszył się, że Lotta postanowiła wziąć wolne, aczkolwiek do sądu zamierzał udać się sam, jakby w myśl tego, że skoro sam to wszystko rozpoczął, to teraz również sam musiał to zakończyć.
    — Tak — odparł krótko, zapytany o to, czy miał wszystko i posłał rudowłosej blady uśmiech. Wiedział, że zdenerwowanie osiągnie punkt kulminacyjny dopiero w sądzie, ale już teraz odczuwał jego fizyczne konsekwencje do tego stopnia, że jego śniadanie ograniczyło się do kilku łyków kawy.
    Kiedy znaleźli się na dole i przystanęli przed klatką, a Charlotte ułożyła dłonie na jego ramionach, Jerome uśmiechnął się słabo.
    — A mam inne wyjście? — spytał, siląc się na żartobliwy ton, a że zabrzmiało to dość marnie, to wyspiarz tylko pokręcił głową, a potem przysunął się bliżej i pochylił, by móc lekko ją pocałować.
    Charlotte już dawno przestała być tylko jego przyjaciółką, a stała się przede wszystkim jego partnerką. Funkcja ta była o tyle znacząca, że łączyła w sobie kilka ról, pomiędzy którymi Charlotte poruszała się wyjątkowo sprawnie i z niezwykłym wyczuciem, jednakże właśnie w tym momencie Jerome zapragnął, by zrezygnowali z tego swoistego podziału na kategorie, które poniekąd sami sobie narzucili. Dziś miał znowu być wolnym człowiekiem, a to z kolei miało pozwolić mu wkroczyć w przyszłość bez dotychczasowych zobowiązań, które były jak hamujący go ciężar.
    Kiedy odsunął się od rudowłosej, uniósł dłoń do jej policzka i pogładził jasną skórę kciukiem. Następnie zerknął na leżącą w wózku Aurorę i uśmiechnął się ni to do siebie, ni to do dziewczynki. Wtedy też w pobliżu zaparkował zamówiony wcześniej Uber i ostatni raz zerknąwszy na Lottę, Jerome bez słowa ruszył w stronę samochodu.
    Rozprawa trwała krótko. Jerome i Jennifer nie orzekali o winie i nie mieli wiele wspólnego majątku do podziału. Żadne z nich nie chciało robić drugiemu pod górkę, więc prowadząca ich sprawę sędzina sprawnie przebrnęła przez formalności, podczas gdy oni odpowiadali na pytania i podpisywali podsuwane im dokumenty. Przy Marshallu czuwała zarówno jego prawniczka, jak i opiekunka z Urzędu Imigracyjnego, choć Phoebe zjawiła się tutaj prywatnie, a nie służbowo. Zdążyła polubić tego Barbadosyjczyka, którego akta w Urzędzie znajdowały się pod jej opieką i choć w zakresie jej obowiązków nie leżało towarzyszenie mu podczas sprawy rozwodowej, zdecydowała się na to z czystej sympatii oraz chęci dopilnowania wszystkiego osobiście; wiedziała, że niedługo po tej rozprawie znacznie przybędzie jej pracy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy pod nos Marshalla ostatecznie podsunięto dokument rozwiązujący jego małżeństwo z Jennifer Woolf, trzydziestojednolatek zamarł z długopisem uniesionym nad kartką papieru. Trwał tak przez kilka uderzeń serca i kiedy zdecydował się odwrócić głowę w bok, spostrzegł, że Jen zastygła dokładnie w tej samej pozie. Jakby czując jego spojrzenie na sobie, blondynka uniosła głowę i ich spojrzenia się skrzyżowały. To wystarczyło, by Jerome wstał i ignorując cichy protest sędziny, przesiadł się do ławki zajmowanej przez Jennifer. Nie zamieniwszy ze sobą ani słowa, wymienili lekkie uśmiechy i zetknąwszy się ramionami, jednocześnie złożyli podpisy na dwóch kopiach dokumentu orzekającego, że z dniem dwudziestego drugiego kwietnia dwa tysiące dwudziestego drugiego roku przestają być małżeństwem.
      Przed budynek sąd wyszli razem. Porozmawiali jeszcze kilka minut, a potem uścisnęli się i Jennifer odwróciła się, by odejść w swoją stronę. Jerome odprowadził ją wzrokiem i wpatrywał się w jej plecy, dopóki jasnowłosa kobieta nie zniknęła pośród tłumu Nowojorczyków; tego samego, pośród którego z taką łatwością znalazł ją przed laty.
      To już? odezwał się w myślach do samego siebie. Myśl o rozwodzie na tyle mocno zakorzeniła się w jego umyśle, że nie chciało mu się wierzyć, że miał za sobą formalności. Że znowu był wolnym człowiekiem, nie związanym prawem z drugą osobą. Zdawało mu się to abstrakcyjne, nawet pomimo tego, że o rozwodzie postanowił już w grudniu i od tamtej pory jego działania skupiały się na tym, aby do niego doprowadzić. Teraz, stojąc przed budynkiem sądu, w pewien sposób było mu ciężko myśleć o tym, że nie był już niczyim mężem. Wtedy też, wiedziony nagłym impulsem, wyciągnął przed siebie prawą dłoń i spojrzał na założoną na palec serdeczny obrączkę - tak, jeszcze jej nie ściągnął. Nosił ją przez cały ten czas i dopiero teraz ten kawałek szlachetnego metalu zaczął mu ciążyć. Do tego stopnia, że Marshall przysiadł na ostatnim stopniu schodów prowadzących do sądu, nie zważając na mijających go ludzi, którzy to spieszyli na rozprawy, to równie pośpiesznie opuszczali budynek.
      Jeszcze przez chwilę przypatrywał się obrączce, aż zdjął ją i położył płasko na dłoni. Miejsce po obrączce było wyraźnie bledsze i szczuplejsze, lecz po kilku tygodniach miało przestać się odznaczać. Naprawdę tylko tyle było trzeba? Kilku tygodni, by zniknął ostatni ślad po tym, co łączyło go niegdyś z byłą żoną?
      Siedzący na schodach Jerome, z wzrokiem utkwionym w położonej na dłoni obrączce nie wiedział, jak się czuł. Miał wrażenie, jakby ktoś umieścił w jego żołądku kilka kamieni, które ciążyły mu niemiłosiernie, lecz przy tym pozostawał niezwykle spokojnie. W jego umyśle nie rozpętała się gonitwa myśli, wręcz przeciwnie, zapanowała w nim przyjemna pustka. Popadał w stan wygodnego, acz jednocześnie dręczącego sumienie odrętwienia. Wreszcie zacisnął palce na obrączce, a wolną dłonią potarł zmęczoną twarz, szykując się do tego, by wstać i wrócić do domu. Do Charlotte i Aurory. Nie pomyślał o swoim dawnym mieszkaniu; tym, z którego najmu zrezygnował jeszcze w zeszłym tygodniu i tylko umowa podpisana z agencją nieruchomości zobowiązywała go do zapłacenia czynszu za jeszcze kolejny miesiąc. Pomyślał o małym, jednopokojowym mieszkanku, bo wiedział, że to właśnie w nim znajdzie schronienie bez względu na to, w jakim stanie się tam zjawi.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  46. Nawet gdyby Jerome był świadom obecności rudowłosej po drugiej stronie ulicy, nie powstrzymałby się przed wymienieniem z Jennifer tego ostatniego uścisku. Ten kontakt fizyczny z byłą żoną nie miał sprawić, że wyspiarz zostanie postawiony przed wyborem; że nagle zechce zmienić zdanie. Wyboru bowiem dokonał już dawno temu, przed paroma miesiącami, być może nawet w momencie zdecydowania się na separację, choć wtedy jeszcze nie miał pełnej świadomości tego, co miało to dla niego oznaczać. Dziś chciał tylko pożegnać się z osobą, która znaczyła w jego życiu naprawdę wiele, a której być może miał już nigdy więcej nie zobaczyć. Spoglądając za odchodzącą w swoją stronę Jennifer nie czuł się tak, jakby patrzył za utraconą miłością; nie czuł żalu, a wdzięczność. Wdzięczność za to, że ten epizod z udziałem blondynki miał miejsce w jego życiu; że wiele go nauczył i ukształtował, w znacznym stopniu czyniąc go człowiekiem, którym był teraz.
    Może dziś jeszcze nie dopuszczał tego do siebie, ale z perspektywy czasu miał nauczyć się patrzeć na swoje zakończone małżeństwo właśnie w ten sposób. Póki co ciężko było mu pogodzić się z myślą, że przed kilkunastoma minutami zakończył coś, co w jego mniemaniu miało potoczyć się w zupełnie inny sposób. To było trudne doświadczenie i inaczej było mówić o chęci rozwodu i dążyć do niego, a inaczej go doświadczyć. Podpisać papiery, pożegnać się z Jennifer i zdjąć obrączkę z serdecznego palca.
    Z obecności Charlotte zdał sobie sprawę dopiero, kiedy rudowłosa kobieta wyrosła tuż przed nim. Spojrzał na nią z nieukrywanym zdziwieniem, a supeł zawiązany wokół jego żołądka zacisnął się mocniej. Poczuł się nie tylko zaskoczony, ale i w pewien sposób zmieszany; jakby i on został przyłapany na gorącym uczynku. Na oczywistej słabości, która mogła dosięgnąć nie tylko jego, ale również pannę Lester.
    — Charlotte? Co ty tu… — urwał, kiedy z jej ust padło to jedno zdanie, które wszystko mu wyjaśniło.
    Nie chciałam, żebyś był sam.
    Uśmiechnął się blado w odpowiedzi na te słowa, a propozycja obiadu zdawała się w tej chwili go nie interesować. Błądził wzrokiem po twarzy Angielki i czuł rosnący ucisk w klatce piersiowej, któremu towarzyszyło niespokojne i nierówne dudnienie przygniecionego nieznanym ciężarem serca. Jego spojrzenie omiotło rozsypane wokół jej twarzy rude pukle i wreszcie skupiło się na zielono-brązowych tęczówkach, które wpatrywały się w niego bez cienia strachu czy zawodu, za to z niespotykaną ufnością. To sprawiło, że Jerome sapnął cicho, postąpił krok w przód i objął Lottę, mocno się do niej przytulając. Skłonił głowę i schował twarz w jej włosach, a następnie odetchnął głębiej, tak by jej zapach wypełnił jego nozdrza. Nim się zbliżył, zdążył jeszcze wsunąć obrączkę do kieszeni kurtki.
    Nie od razu poczuł się lepiej. Im dłużej jednakże czuł ciepło jej ciała, tym jego napięte mięśnie coraz bardziej się rozluźniały. Lewą rękę ciaśniej owinął wokół jej talii, podczas gdy jego prawa dłoń przesunęła się w górę pleców Lester, aż palce wyspiarza prześlizgnęły się po jej karku i wplotły w rude włosy. Przymknął powieki, twarz wciąż przyciskając do czubka jej głowy i zamarł.
    Nie wiedział, jak długo trwał w tej pozie, ale potrzebował tego. Potrzebował obecności Charlotte bardziej, niż zdawał sobie z tego sprawę i pragnął jej bliskości jak nigdy dotąd. Trzymając ją w ramionach, powoli, powolutku odnajdywał kontakt z rzeczywistością, jakby kobieta była kotwicą, której mógł się przytrzymać i dzięki której nie miał opaść na dno.
    Poruszył się tylko po to, by wyprostować się nieznacznie i wesprzeć czoło o jej, przez co czubki ich nosów niemal się stykały. Nie rozchylił jeszcze powiek, za to kąciki jego ust drgnęły, kiedy wplątał dłoń spomiędzy jej włosów i przesunął dłoń na policzek kobiety, po to tylko, by następnie odszukać jej usta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pocałował ją miękko, jakby obawiał się, że Lotta była tylko duchem, który pod naporem jego warg rozmyje się w powietrzu niczym poranna mgła. Kiedy nic podobnego nie nastąpiło, pogłębił pocałunek i mocniej zacisnął powieki, czując pod nimi piekące łzy. Coś poruszyło się w jego sercu, które po rozprawie rozwodowej zdawało się być martwe i wprawiło je w niespokojne drżenie. Było wolne. Było wolne i mogło wyrwać się w każdą stronę, w którą tylko zapragnęło, lecz uparcie rwało się do przodu; a przed nim przecież, tak blisko, znajdowała się tylko Charlotte Lester.
      Stąd pocałował ją jeszcze mocniej i jeszcze głębiej, nie zważając na świat wokół nich, który ani myślał się zatrzymać i dalej uparcie pędził przed siebie. To jednak zdawało się nie mieć żadnego znaczenia i Jerome odsunął się od rudowłosej dopiero, kiedy miał pewność, że ta nie dostrzeże w jego bursztynowych tęczówkach nic ponad uczucia, które względem niej żywił.
      — Obiad brzmi dobrze — odparł odrobinę ochryple i uśmiechnął się pod nosem, ponownie wsparłszy czoło o czoło towarzyszącej mu kobiety. Nie miał najmniejszej ochoty na to, by się od niej odsuwać. Wciąż jedną ręką oplatał wokół jej talii, a kciukiem gładził skórę na jej policzku, sporadycznie zahaczając opuszkiem palca o wargi, które przed chwilą całował.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  47. Trochę się denerwowała, jak Charlotte może zareagować. Szczególnie, że już w tajemnicy przed wszystkimi wzięła ślub. Teraz chciała to nadrobić, spędzić ten wyjątkowy czas z rodziną oraz najbliższymi przyjaciółmi. Chciała też, aby najważniejsze osoby były blisko niej tego dnia, a tak się składało, że Charlotte zaliczała się do bardzo bliskich przyjaciół. Poznały się już całe lata temu, gdy obie jeszcze studiowały. Co prawda głównie były takimi koleżankami od spotkań w przerwach od zajęć, ale z czasem przeszły na inne etapy w znajomości i bez wahania rudowłosa mogła teraz nazywać Lottę swoją przyjaciółką. A tych nie miała w życiu zbyt wiele.
    — Bo w maju będziesz mi ekstremalnie potrzebna — odparła z uśmiechem.
    Właściwie to sama jeszcze jakiś czas temu nawet nie pomyślałaby o małżeństwie. Wszystko się pozmieniało, gdy poznała Matthew. Była trochę przeciwna temu związkowi z początku. Próbowała przekonać samą siebie, że nie jest jej związek potrzebny, a Matt powinien być z kimś z jego otoczenia. Carlie nie nadawała się do życia w blasku fleszy, choć i on sam z niego uciekł i nigdy tak naprawdę nie ciągał jej po galach, czy nie ustawiali się na zdjęcia z paparazzi, jak masa innych celebrytów. Carlie się nie uważała za żadną celebrytkę, ale chyba w oczach ludzi tym właśnie była. Naprawdę za tym nie nadążała, ale wiedziała, że zgodziłaby się z Charlotte niemal natychmiast, że małżeństwa i związki są do kitu. Teraz uważała, że nie są do kitu, ale nie wszyscy muszą w nich być i każdy powinien żyć według własnego uznania i robić to, na co ma ochotę. Brać ślub, nie brać ślubu. Wyprawić ogromne wesele na pięćset osób, zrobić skromną ceremonię tylko ze świadkami.
    Czekała na dalszą reakcję przyjaciółki, ale była cisza. Przez chwilę zastanawiała się, czy przypadkiem nie zrzuciła na nią ogromnej bomby z informacjami. Ale na szczęście ciszę przerwała kelnerka, która przyszła z jedzeniem. Teraz poczuła, jak bardzo jest głodna i jak ucieszyła się na widok pełnego talerza.
    — Cudownie! Nie masz pojęcia, jak się cieszę. Przez chwilę myślałam, że już się więcej nie odezwiesz — powiedziała z uśmiechem, ale pewnie sama zareagowałaby podobnie, gdyby Charlotte wyleciała z taką informacją. — No oczywiście, że będziesz mogła przyjść z osobą towarzyszącą. Właściwie to… z kim? Znaczy, dawno nie rozmawiałyśmy i wiesz, nie jestem na bieżąco.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  48. W tej jednej chwili, nim znalazł schronienie w ramionach Charlotte, wszystko, co wydarzyło się do tej pory, wydawało mu się nierealne. Nie dowierzał, że jego życie potoczyło się właśnie w ten sposób i dopiero, kiedy poczuł przy sobie rudowłosą, powoli wracał do rzeczywistości. Jej dotyk zdawał się nie tylko go uspokajać, ale jakby również osadzać go w miejscu; przypomniał mu, gdzie na tej pokręconej osi czasu i miejsca w swoim życiu się znajdował i że było to miejsce, w którym nader wszystko pragnął się znaleźć. Czyż nie do tego dążył przez ostatnie miesiące?
    Nim jeszcze przerwał ten pocałunek, który w czasie przybrał na sile i intensywności, kąciki jego ust uniosły się nieznacznie w lekkim uśmiechu. Przyjemne i kojące ciepło rozlało się po jego wnętrzu i przez to ani myślał, by odsuwać się od Angielki na odległość większą, niż kilkanaście centymetrów, w końcu jednak musiał to zrobić, choćby po to, żeby na nią spojrzeć.
    — Zrobiłaś już nawet rezerwację? — powtórzył za nią z nieukrywanym rozbawieniem, wywołanym prawdopodobnie przez entuzjazm, który aż bił od rudowłosej. Widać było po niej, że cieszyła się, iż Jerome zamknął pewne sprawy i cóż, on sam również się z tego powodu cieszył. Sumienie gryzło go tylko odrobinę, wyspiarz nie miał jednak wyrzutów dotyczących samego rozwodu, a tego, że po rozprawie i pożegnaniu z Jennifer czuł się… stosunkowo dobrze. Właśnie to dobre samopoczucie w pewien sposób go martwiło i sprawiało, że czynił sam sobie lekkie wyrzuty; jakby spodziewał się po sobie, że będzie bardziej przygnębiony. Domyślał się jednak, czym było to spowodowane - wiedział, że wiążącą decyzję podjął w momencie, kiedy wyszedł z inicjatywą dotyczącą separacji i czuł, że będzie prowadziło to do rozwodu. Może przez pewien czas nie dopuszczał do siebie tej myśli, ale im więcej czasu mijało, tym bardziej był o tym przekonany, a w święta nabrał co do tego stuprocentowej pewności. Po prostu… nie bez powodu podjął decyzję o separacji, a zwlekał z nią możliwie jak najdłużej. Wiele rzeczy zdążył już nie tylko przepracować, ale również przeboleć. I teraz nie chciał sztucznie się umartwiać, sztucznie zmuszać do smutku czy innych zgryzot.
    Nie, kiedy spoglądał na kobietę, którą obdarzył wyjątkowym uczuciem i która to uczucie odwzajemniała.
    — Tak? — wtrącił, kiedy wypowiedziała jego imię i odszukała jego wzrok, a po chwili zaśmiał się cicho, słysząc to wyznanie. Nim zdążył odpowiedzieć, Lotta wtuliła się w niego, a on mocno przygarnął ją do siebie i ponownie schował twarz w jej włosach, chcąc wykraść dla nich jeszcze trochę czasu.
    Aurora nie zamierzała na to pozwolić. Widocznie uznała, że ostatnio dawała im tyle czasu dla siebie, iż teraz, dla zachowania balansu, powinna walczyć o ich uwagę i rozpłakała się niespodziewanie. Przez to Marshall drgnął, ale nie od razu rzucił się w kierunku dziecka; najpierw odsunął się na odległość wystarczającą do tego, aby mógł swobodnie spojrzeć w zielono-brązowe tęczówki.
    — Też cię kocham — powiedział, a potem nachylił się i musnął jej wargi. — I cieszę się, że przyszłaś — dodał, a po tych słowach jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech, który sięgnął również jego bursztynowych oczu.
    Jeszcze przez kilka sekund Jerome po prostu przypatrywał się pannie Lester, aż wreszcie odsunął się, by móc pochylić się nad wózkiem i wziąć płaczącą dziewczynkę na ręce.
    — Tak, ty też przyszłas, no przecież widzę — odezwał się, kołysząc się lekko wraz z Rory, która po wzięciu na ręce zaczęła powoli się uspokajać. Widać znudziło jej się leżenie w wózku i domagała się uwagi, co czyniła coraz bardziej świadomie. Miała już pięć miesięcy i nie sposób było o niej myśleć jak o nieporadnym noworodku; trzymana przez Marshalla przy jego boku, przestała płakać i zaczęła rozglądać się wokół, badając otoczenie dużymi, zielonymi oczami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jerome poprawił się tak, że przytrzymywał dziewczynkę jedną ręką, drugą zaś owinął wokół tali panny Lester i przyciągnął ją bliżej siebie; chyba do końca dnia nie zamierzał odstępować jej na krok.
      — To co, idziemy? — zagadnął, gotów udać się na wspomniany obiad, a że miał Lottę tak blisko siebie, skorzystał z okazji i pocałował ją w skroń. Naprawde był jej wdzięczny za to, że się tutaj zjawiła; że przegoniła demony, które był skłonny przywołać do siebie tylko dlatego, iż wydawało mu się, że powinien bardziej przeżywać rozprawę rozwodową. Nie wiedział jeszcze, że mimo wszystko zaczęły zbierać się nad nim ciemne chmury, których nie będzie w stanie odgonić ani Charlotte, ani Aurora, która gaworzyła tuż obok jego ucha.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  49. Z rozbawieniem oraz dozą niedowierzania pokręcił głową; sam nie pomyślał o tym, że przecież dziś będą mieli co świętować. Mimo wszystko nie postrzegał swojego rozwodu jako sukcesu, którego można mu było pogratulować. Był to bez wątpienia ważny krok w jego życiu; krok, który pozwalał mu wkroczyć na zupełnie nową ścieżkę, lecz wiążące się z jego wykonaniem uczucia miały jakby słodko-gorzki posmak. Nie stało to jednak na przeszkodzie, by pomimo odczuwanej goryczy, Jerome świadomie skłonił się ku słodyczy. Ciasno obejmując Charlotte w tali i przytrzymując Aurorę drugą ręką, ruszył we wskazanym przez rudowłosa kierunku.
    Niewielki odcinek drogi pokonali w milczeniu, aż panna Lester zaczęła opowiadać mu o miejscu, do którego postanowiła go zabrać, a w którym już wcześniej była. Słuchał jej uważnie, a na jego ustach majaczył lekki uśmiech który stawał się szerszy za każdym razem, kiedy zerkał w bok, na profil kobiety, którą kurczowo przyciskał do swojego boku. Nie zważał na to, że w tej konfiguracji – ciasno ze sobą spleceni, z Aurorą, którą wyspiarz wciąż trzymał na rekach i wózkiem, który Lotta pchała przed sobą – stanowili wcale nie taką prostą przeszkodę do pokonania dla pozostałych przechodniów. I kiedy to Marshall przeważnie ustępował z drogi innym, spieszącym się gdzieś Nowojorczykom, dziś nie miał nic przeciwko, aby to oni ustępowali jemu.
    — W takim razie to dobrze, że tak się dziś wystroiłem — zażartował, nawiązując do swojego ubioru, kiedy usłyszał, że miejsce, do którego się wybierali, było tak bardzo oblegane. Miał na sobie koszulę w kolorze złamanej bieli, której kołnierzyk rozpiął tuż po opuszczeniu budynku sądu. Do niej dobrał ciemne, materiałowe spodnie o nie tak znowuż eleganckim kroju, przez co bynajmniej nie wyglądał, jak zdjęty prosto z żurnala, ale w porównaniu z tym, jak ubierał się na co dzień, naprawdę można było powiedzieć, że trzydziestolatek prezentował się odświętnie.
    Obserwował otoczenie, kiedy zmierzali do celu, aż Charlotte pokierowała ich ku właściwemu budynkowi i szybko zostali połknięci przez jego wnętrze. W windzie Jerome odłożył Aurorę do wózka; dziewczynka nie spała, ale widać cała droga do restauracji pokonana na rekach bruneta wprawiła dziewczynkę w dobry nastrój, gdyż już nie grymasiła. W leżącej pozycji nadal z zainteresowaniem obserwowała to, co działo się wokół niej. Tymczasem Marshall, wykorzystując fakt, że z powrotem miał wolne obydwie ręce, przyciągnął Lottę do siebie i wsparł podbródek na czubku jej głowy. Naprawdę potrzebował dziś jej bliskości i jak można było zauważyć, wcale się z tym nie krył.
    Puścił kobietę dopiero, kiedy drzwi windy się rozsunęły i zmuszeni byli pokonać krótki odcinek korytarza, aby znaleźć się w lokalu. Kiedy tylko przekroczyli próg, podeszła do nich jedna z kelnerek. Usłyszawszy, że mieli rezerwację na nazwisko Lester, od razu poprowadziła ich ku stolikowi usytuowanemu tuż przy wysokich oknach.
    Mężczyzna nie od razu zajął miejsce. Przystanął po prostu naprzeciw okna i wyjrzał na zewnątrz, gdzie rozciągał się widok zarówno na panoramę miasta, jak i rzekę Hudsona.
    — Niesamowite — mruknął i zwrócił głowę w stronę Charlotte, a kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały, posłał rudowłosej szeroki uśmiech. W jego spojrzeniu nie było już widać tego cienia przygnębienia, który towarzyszył mu tuż po opuszczeniu sądu. Zdawało się, że wraz z pozostawieniem za sobą tego budynku, Jerome również coraz dalej zostawiał za sobą swoją przeszłość. Przyszłość za to rozpościerała się przed nim w całej swojej krasie.

    JEROME MARSHALL 💙

    OdpowiedzUsuń
  50. Wyspiarz czuł się odrobinę zagubiony, ponieważ nie wiedział, jak powinien się czuć po dzisiejszej rozprawie rozwodowej. Z jednej strony nie chciało mu się wierzyć, że to już; że wystarczyły niecałe dwie godziny na sali sądowej, aby jego dwuletnie małżeństwo z Jennifer formalnie przestało istnieć. Z drugiej – o czym myślał już wcześniej – przygotowywał się do tego dnia od dobrych kilku miesięcy; wiedział, że prędzej czy później ten dzień nadejdzie. Decyzję, którą podjął już w momencie poproszenia Jen o separację przypieczętował tamtego świątecznego wieczora, kiedy pocałował Charlotte.
    Teraz był wolnym człowiekiem, także w świetle prawa i zmieniało to właściwie tyle, że gdyby zdecydował się sformalizować związek z rudowłosą kobietą, już nic nie stało ku temu na przeszkodzie. Ta myśl sprawiła, że Marshall uśmiechnął się do siebie; do tej pory nie spoglądał na to z tej perspektywy. O tym, że pokochał Charlotte, wiedział już od dawna, lecz dopiero teraz dostrzegł, że otworzyła się przed nim jeszcze jedna, nowa ścieżka i jeśli nawet pojawiała się już gdzieś na krawędzi jego umysłu, to właśnie teraz dostrzegł ją po raz pierwszy tak wyraźnie.
    — Naprawdę? — rzucił z rozbawieniem, kiedy Lotta wspomniała o koszuli. — Chyba postaram się, żebyś mogła częściej mnie w niej oglądać. Skończyły mi się tylko osoby, z którymi mógłbym się rozwodzić — zażartował odrobinę ponuro, choć w tonie jego głos wybrzmiewało wyłącznie rozbawienie. Nim jeszcze opuścili windę, z jego piersi wyrwało się głębokie westchnienie; Noah pewnie nie byłby zadowolony, gdyby usłyszał podobne słowa padające z jego ust. Zresztą twarz Marshalla wciąż była odrobinę pokiereszowana po ich starciu, które miało miejsce przed tygodniem, podczas jego urodzin i tylko za pomocą Lotty, która zrobiła użytek ze swoich kosmetyków, nikt w sądzie nie pytał wyspiarza o to, co się stało.
    Kiedy znaleźli się przy stoliku i ich palce splotły się ze sobą, Jerome spojrzał najpierw w dół, na ich złączone ze sobą dłonie, a dopiero później uniósł głowę i napotkał spojrzenie zielono-brązowych oczu.
    — W końcu — odparł i uśmiechnął się szerzej, ponieważ czuł, że wreszcie z czystym sumieniem może zdjąć nogę z hamulca, który sam przytrzymywał. Na wzmiankę o pozdrowieniach od rodziców Charlotte zaśmiał się krótko, nie mogąc odpędzić się od wspomnienia o tym, jak się poznali. — Przy najbliższej okazji też ich ode mnie pozdrów. A co do odwiedzin… — urwał i wymownie spojrzał na wózek oraz leżącą w nim Aurorę. — To chyba nie my musimy wyznaczyć termin — dokończył i wrócił spojrzeniem do panny Lester, której dłoń wciąż trzymał w swojej.
    Kiedy zjawiła się przy nich kelnerka, niechętnie oderwał wzrok od rudowłosej. Zajął miejsce przy stoliku i zerknął na wręczone mu menu, a zapoznając się z kolejnymi pozycjami, w pewnym momencie aż cicho sapnął, bo też zbytnio nie wiedział, na co się zdecydować. Nie był szczególnie głodny, jakby jego organizm jeszcze walczył ze stresem, który bez wątpienia odczuwał w trakcie rozprawy i ten nie zdołał jeszcze go opuścić. W końcu zdecydował się na rybę i znad menu spojrzał na Charlotte.
    — Może nie teraz? — rzucił, kiedy Angielka wspomniała o alkoholu. — Wieczorem powinna być jeszcze ku temu okazja — dodał, a jego jego bursztynowe tęczówki wpatrzone w rudowłosą lekko pociemniały, przez co jego spojrzenie stało się wyraźnie cięższe. Rozjaśniło się powoli dopiero po odejściu kelnerki, a przed podejściem do ich stolika chłopaka z krzesełkiem.
    Nagle o czymś mu się przypomniało; w ostatnich dniach skupiali się głównie na jego osobie, a przecież również Charlotte miała na głowie co najmniej kilka zmartwień.
    — Ten wspólnik Colina… — mruknął, kiedy Aurora została usadzona w krzesełku. — Odzywał się do ciebie jeszcze? — spytał ostrożnie. Nie chciał psuć miłego nastroju; ta myśl po prostu nagle pojawiła się w jego głowie i nie zamierzała dać mu spokoju; jakby Jerome chciał się upewnić, że faktycznie mogli zamieść ostanie okruchy przeszłości pod dywan i przynajmniej przez jakiś czas tam nie zaglądać.

    JEROME MARSHALL 💙

    OdpowiedzUsuń
  51. Pomimo teraz już realnego widma rozwodu, brunet nie przestał wierzyć w instytucję małżeństwa. Jedynym, co zmieniło się w jego podejściu było prawdopodobnie to, że nie romantyzował już idei formalnego związku dwójki ludzi. Oznaczało to dla niego tyle, że jeśli ścieżki związanych ze sobą osób się rozchodziły i nie istniał choćby cień szansy na to, że zejdą się ponownie, nie można było na siłę pozostawać razem tylko dlatego, że przed laty podpisało się stosowne dokumenty czy nawet przysięgało się przed ołtarzem. Czasem prościej było zbudować coś od nowa, na czystym gruncie, niż próbować wnieść solidną budowlę na gruzowisku tylko ze względu na sentyment i fakt, że coś, kiedyś tam stało.
    Myśl, że kiedyś on i Charlotte mogliby wziąć ślub była nie tylko przyjemna, ale i przepełniała go nieoczekiwanym spokojem; jakby już teraz wyspiarz wiedział, że będzie to dobrym posunięciem. Nie odważył się jednak wspomnieć o tym na głos, nie w dniu swojego rozwodu, jakby obawiał się, że wypowiedziane w złą godzinę życzenie, zamiast się spełnić, obróci się przeciwko niemu. Milczał więc i tylko zerknął na towarzyszącą mu rudowłosą kobietę, kiedy ta z niezachwianą pewnością oznajmiła, że nigdy nie pozwoli mu się z nią rozwieść.
    — Właśnie na to po cichu liczę — odparł, a kiedy spostrzegł rumieńce, które wykwitły na twarzy rudowłosej, uśmiech malujący na jego twarzy stał się tym szerszy. Nie mogąc się powstrzymać, ujął jej twarz w dłonie i złożył na jej wargach miękki pocałunek tuż przed tym, jak drzwi windy się rozsunęły i rzeczywistość znowu pochłonęła ich na dobre.
    — Ludzie latają z jeszcze mniejszymi dziećmi — zauważył, kiedy wciągnęła ich rozmowa przy stoliku i wypowiedział na głos to, co tłukło się po głowie Angielki. — Zazdroszczę im odwagi — dodał z lekkim rozbawieniem i spojrzał na siedzącą w krzesełku Aurorę. Siedzącą! Kiedy ona zdążyła tak szybko urosnąć? Daleko jej już było do umorusanego noworodka, którego tuż przy nim przytrzymywał lekarz położnik, kiedy Jerome przecinał pępowinę. Od tego czasu wydarzyło się tak wiele i to tak znaczących rzeczy, że wspomnienie to, choć było ledwo sprzed kilku miesięcy, wydało mu się nagle o wiele bardziej odległe.
    Może Rory miała całkiem dobrze znieść lot samolotem? Jerome nie wiedział, ile zajmowała podróż do Anglii, ale cztery godziny, jakie zazwyczaj leciało się z Nowego Jorku na Barbados może miały upłynąć całkiem gładko?
    Zmarszczył brwi, kiedy w odpowiedzi na pytanie o wspólnika Colina, Charlotte udzieliła mu wymijającej odpowiedzi. Szybko okazało się, że rudowłosa sama nie wiedziała, co tym wszystkim sądzić i widząc jej zagubienie, a także lekkie zmartwienie, które ją ogarnęło, Marshall sięgnął ponad blatem stolika po jej dłoń i splótł ze sobą ich palce, tym gestem chcąc dodać kobiecie otuchy i pewności.
    — Właściwie… Teraz nasze relacje z wieloma osobami są poplątane — zauważył i uśmiechnął się blado. — Noah i Jaime — wymienił. — Wspólnik Colina. Moja rodzina — dodał i lekko pokręcił głową. Wolał nie myśleć, czy okaże się, że w ich życiu są jeszcze jakieś osoby, które były świadkami tego, jak rozwijały się ich poprzednie relacje i teraz mieli ich oglądać w zupełnie nowych rolach, kiedy Jerome i Charlotte byli już nie tylko przyjaciółmi. Kiedy jednakże spojrzenie kobiety powędrowała ku jej córce, brunet zrozumiał, że nie rozchodziło się jej tylko o to.
    — Och — wyrwało mu się, kiedy spłynęło na niego nagłe zrozumienie. Powędrował wzrokiem za spojrzeniem Lotty i przez kilka uderzeń serca przyglądał się dziewczynce, która miętoliła w rączkach podsuniętą jej wcześniej zabawkę. Gdy wrócił spojrzeniem do twarzy panny Lester, mocniej ścisnął jej palce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Pamiętasz, co ci obiecałem wtedy w Central Parku, kiedy zadzwonił Colin? — odezwał się, wpatrując się w nią intensywnie. — To nie były puste słowa. Nie pozwolę, żeby nam ją zabrał. Nie pozwolę mu nawet spróbować — powtórzył i kciukiem pogładził wierch dłoni Angielki. Był tego więcej niż pewien. Może odnalezienie się w nowej roli wciąż przychodziło mu z trudem, może wciąż nie myślał o sobie jak o ojcu Aurory, ale dziewczynka na pewno stała mu się bliska; bliższa, niż chciał przyznać sam przed sobą i przez to nie wyobrażał sobie, by po tym wszystkim, co zrobił, Colin mógł rościć sobie do niej jakiekolwiek prawa.
      — Możemy się tam wybrać razem, jeśli mach ochotę — rzucił, a jego oblicze wyraźnie rozjaśniło się na myśl o dobrej zabawie. Dobrze wspominał wypad na tor wyścigowy z Jaime’e, który zasponsorował im Shay i z chęcią doświadczyłby czegoś podobnego. — Chyba że to jednoosobowe zaproszenie — dodał głupio i pokazał kobiecie język, który schował szybko, kiedy uświadomił sobie coś istotnego. Zmarszczył ciemne brwi i nieco spod byka spojrzał na ukochaną.
      — Czy ten mężczyzna na pewno proponuje ci tylko wypad na off road? — spytał cicho i podejrzliwie, a w jego pytaniu kryła się aż nadto wyraźna aluzja, że jeśli wspólnikowi Colina trzeba było uświadomić, że Lotta jest już zajęta, to Jerome miał to zrobić nader chętnie.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  52. Jego usta wykrzywiły się w grymasie, kiedy Charlotte dokładnie zobrazowała mu, jak wyglądała podróż do jej rodzinnego Southhampton. Musiała być ona męcząca dla dorosłego, a co dopiero dla małego dziecka, które nie miało prawa zrozumieć sytuacji, w której się znalazło ani tego, że wszystko wokół nieustannie buczało, a uszy co rusz zatykały się od zmiany ciśnienia.
    — Masz rację — zgodził się z rudowłosą odnoście do propozycji zafundowania Aurorze krótszego lotu. Już w trakcie wypowiadania tych dwóch słów w jego bursztynowych oczach błysnęły złośliwe chochliki, które nabrały znaczenia wraz z kolejnym, wypowiedzianym przez niego zdaniem. — Dlatego najpierw polecimy na Barbados — oznajmił z zadowoleniem i wcale nie ukrywał, że poprzez tę śmiałą propozycję chciał nieco podroczyć się z panną Lester. Wiedział, że kobieta denerwowała się na samą myśl o poznaniu jego rodziny i rozumiał, że nawet jego najgorętsze zapewnienia, iż Marshallowie niczego nie mieli jej za złe i na pewno mieli ją polubić, nie mogły niczego wskórać i zaradzić towarzyszącym Angielce obawom. Te miały rozwiać się dopiero po przekroczeniu przez młodą kobietę progu jego rodzinnego domu. Nie wątpił w to, że jego mama miała od razu się nią zaopiekować, Ivana zachwycić Aurorą, a jego młodsi brania, szczególnie Thian, na pewno zapragną zagadać Lottę na śmierć. Ojciec miał utrzymywać lekki dystans, nie chcąc płoszyć gościa, a babcia… Jedynie o Yamilę Jerome nieco się martwił; a raczej o to, jakie słowa mogły opuścić jej usta po tym, jak obdarzy rudowłosą jednym ze swoich przenikliwych spojrzeń.
    — Może najpierw wyrwiemy się nie tak daleko? Do innego miasta? — zaproponował jednakże i ponownie mocniej ścisnął dłoń Lester, której nie puścił od momentu, kiedy ją pochwycił. Pomimo tego, że się z nią droczył, nie chciał również niepotrzebnie jej denerwować; wycieczka gdziekolwiek, by oswoić Aurorę z lataniem, brzmiała dobrze. Lepiej niż lot na Barbados, gdzie na Angielkę czekały pewne wyzwania i lepiej, niż łącznie dziewięć godzin podróży do Southhampton.
    — Nie bój się — mruknął cicho, kiedy spostrzegł, jak uciążliwe były dla dwudziestoparolatki myśli o tym, że Colin mógłby pojawić się w życiu jej córki. — Nie pozwolimy, żeby namieszał w jej życiu i robił jej mętlik w głowie. Nie ma do tego prawa, nie po tym… — urwał, nie chcąc przypominać kobiecie o tym, czego ta doświadczyła. Zostanie samą w dziewiąty miesiącu ciąży na pewno nie było dla niej łatwe i na pewno pozostawiło na jej sercu wyraźny ślad, o czym świadczył chociażby ten strach, który ogarniał rudowłosa na myśl o powrocie Colina. Jerome nie chciał jej takiej oglądać; wpatrzonej w Aurorę i zlęknionej o przyszłość swojego dziecka.
    Nie odrywając spojrzenia od Charlotte, uniósł ich splecione dłonie. Kiedy te znalazły się na wysokości jego ust, rozprostował ich palce i ucałował wnętrze dłoni Angielki; w pierwszym odruchu chciał wstać i pokonać barierę, jaką był dzielący ich stolik, by moc ją objąć, ale przeszkodziło mu w tym pojawienie się kelnerki, która podeszła do nich z jednym talerzem i ustawiła parujące danie przed rudowłosą. Nim odeszła, poformowała, że zaraz wróci z zamówieniem Marshalla.
    Widząc rozbawienie kobiety wywołane jego słowami, wyżej uniósł prawą brew, podczas gdy lewa pozostała lekko zmarszczona. Uśmiechnął się szerzej na dźwięk jej śmiechu, który na dobre przegnał to chwilowe zmartwienie, jakie zawisło nad nimi oraz Rory i powoli pokręcił głową.— Będę nieustannie znerwicowany — cmoknął, kiedy usłyszał o tych wszystkich mężczyznach obecnych w jej życiu. Na moment oderwał spojrzenie od jej zielono-brązowych tęczówek i zerknął w gorę, na kelnerkę, która stanęła przy jego boku. Dziewczyna postawiła przed brunetem talerz, życzyła im obojgu smacznego i oddaliła się równym krokiem. Jerome odprowadził ją wzrokiem, a potem ponownie spojrzał na Lottę i pochylił się ku niej nad blatem stolika.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Najchętniej zamknąłbym cię w złotej klatce i z nikim się tobą nie dzielił — wymruczał, by jego słowa dotarły wyłącznie do uszu rudowłosej, bo tylko dla niej były przeznaczone. — Jesteś moja — dodał. Zdążył wcześniej ponownie oprzeć ich dłonie na stoliku i teraz jego palce powędrowały wzdłuż przegubu rudowłosej. — Chyba będę musiał ci o tym często przypominać — stwierdził i zmienił nieco położenie ręki; tak, że kiedy przyciągnął ją ku sobie, jego paznokcie przesunęły się po delikatnej skórze na nadgarstku kobiety.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  53. Domyślała się, że niezapowiedziane odwiedziny mogły przysporzyć rudowłosej kłopotów, a że bardzo istotne było dla niej, by wiedzieć z kim rozmawia, to postarała się o to, aby zebrać kilka istotnych informacji na temat Charlotte. Była młodą, świeżo upieczoną mamą, miała dobrą pracę i na pewno dla swojego dziecka zrobiłaby wszystko, dlatego Sadie starała się nie wpakować jej w żadne tarapaty. Tylko rozmawiały. Potrzebowała jej pomocy, ale nie kosztem poukładanego życia. Dalton mogła rujnować swoje na wiele sposobów i raz po raz wplątywać się w problemy, które ciągnęły się za nią latami, ale w jej przypadku był to świadomy wybór i nie zamierzała robić tego komuś innemu.
    — Gwarantuję dyskrecję — zapewniła, patrząc uważnie na kobietę. Kwestię zaufania pozostawiała tylko i wyłącznie jej, bo oprócz poprzednich reportaży nie oferowała żadnych konkretnych powodów, aby wierzyła w każde jej słowo. Miała jednak wrażenie, że jej rozmówczyni sama zdążyła poznać się na Nelsonie i intuicja dobrze podpowiadała jej, co powinna zrobić.
    — Może pani przeciągnąć oddanie projektu? — wtrąciła się, za co posłała Charlotte przepraszające spojrzenie, ale koniec miesiąca ani trochę nie napawał jej optymizmem. Czas leciał nieubłaganie, więc i Sadie musiała sprężyć się w swoich działaniach, ponieważ jeżeli projekt zostanie oddany, a Nelson zapłaci, to właściwie będzie po sprawie.
    Uniosła kąciki ust, nie mogąc powstrzymać się przed subtelnym uśmiechem, gdy Charlotte wspomniała coś o nieoficjalnych informacjach. Zainteresowała się tym od razu i jakby bardziej, ponieważ z doświadczenia wiedziała, że choć nieoficjalnie mówiło się wiele rzeczy, to niektóre z nich miały w sobie coś z prawdy. Oczywiście na większość przymykała oko, ale te które uzyskała, brzmiały całkiem poważnie, nie jak kolejna, powtarzana przez innych głupota i łączyły się z tym, co Sadie podejrzewała.
    — Kim jest Nicholas Markson? — podpytała jeszcze, delikatnie marszcząc brwi. Zastanawiała się, czy to były klient, pracownik, osoba niepowiązana z agencją czy może grubsza ryba, bo nie wykluczała, że znajomości Nelsonowi nie brakuje. Dzięki Charlotte mogła dopisać do swojej listy kolejne nazwisko, które akurat jeszcze jej się nigdzie nie przewinęło, ale raczej go nie zapomni.
    — Ja się zajmę dowodami — powiedziała, posyłając kobiecie uśmiech. Być może nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo właśnie pomagała Sadie. Nie musiała, to ani nie była jej sprawa, ani nie jej obowiązek, ale zdecydowała się pomóc, co Dalton bardzo doceniała.
    — Może zostawię pani mój numer? — zaproponowała całkiem entuzjastycznie, poprawiając się na fotelu, na którym wygodnie siedziała. — Odbieram z reguły o każdej porze — zaznaczyła i wcale nie żartowała, gdy już się w coś angażowała, to nic nie stanowiło problemu.
    — Gdyby coś sobie pani przypomniała albo jeszcze czegoś się dowiedziała, to proszę śmiało dzwonić.

    [Nic się nie stało! <3]
    Sadie

    OdpowiedzUsuń
  54. Carlie na ten moment też skupiła się na swoim jedzeniu. Naprawdę była teraz dopiero świadoma, jak bardzo głodna była. Musiała zacząć jakoś normalniej jeść i to chyba właśnie był ten moment w jej życiu, kiedy powinna zdecydować się na dietę pudełkową. Nie miała czasu na gotowanie, a to mogłoby rozwiązać naprawdę wiele problemów w jej życiu. Jak chociażby nieregularne jedzenie. Nie jej wina w końcu, że tyle miała na głowie. Może po części jej, ale nie mogła tak po prostu zapomnieć o swoich obowiązkach, choć czasami naprawdę miała na to ogromną ochotę. A do urlopu nie było wcale blisko, aby chociaż o części obowiązków mogłaby zapomnieć na parę dni.
    — Niby znam, ale wiesz, to mogło cię jakoś mocno zszokować czy coś… wolałam się upewnić, że jednak nie straciłaś przeze mnie mowy — zażartowała. Charlotte była jedną z tych osób, z którymi rudowłosej rozmawiało się bez żadnego problemu. Mogły rozmawiać na każdy temat i rozmowa się kleiła, a gdy trzeba było pomilczeć to cisza nie była również w żaden sposób krępująca. Naprawdę ją to cieszyło, że nie było między nimi chwil, kiedy żadna nie wiedziałaby co powiedzieć, a minuty by się przeciągały i trwały w nieskończoność. To ich na szczęście ominęło.
    Siedziała też jak na szpilkach, bo była bardzo ciekawa co zamierzała odpowiedzieć jej Charlotte. Chyba miały faktycznie to i owo do nadrobienia.
    — Tak, pewnie. Napiszę do kogoś i je zabiorą, czemu? — Zdała sobie sprawę, że na swoje pytanie uzyskała odpowiedź, gdy przeszła obok nich kelnerka, a Charlotte zamówiła wino. — Okej, już wiem — odparła z uśmiechem. Właściwie to faktycznie powinny to opić. W końcu nie każdego dnia prosiło się o zostanie druhną, prawda? — Nie no, śmiało. Ja nigdy nie odmówię dobrego wina, nigdy! I masz całkowitą rację. Powinnyśmy to porządnie opić.
    Carlie nawet nie pomyślała o tym, że w takiej sytuacji wypadałoby zamówić coś do picia. Jakieś dobre wino czy szampana, choć akurat na oblewanie takich rzeczy miała nieco inny plan. Tylko w pierwszej kolejności musiała ustalić dostępność przyjaciółki.
    Rudowłosa czekała niecierpliwie, aż Charlotte sprzeda jej ploteczki, ale takich z całą pewnością się nie spodziewała. Przez chwilę wpatrywała się w nią, jakby miała jej powiedzieć, że to jest żart. Ale nic takiego nie miało miejsca.
    — Czekaj, Jerome? Jerome z Barbadosu, ten Jerome? — dopytała dla pewności. — Ja naprawdę mam zaległości związkowe… I to większe niż bym się spodziewała. Wow, czekaj. Musisz mnie chyba wprowadzić, bo ostatnio, gdy się z nim widziałam to miał żonę.
    Całe wieki z nimi nie rozmawiała. Właściwie nawet nie wiedziała co się dzieje, bo jakoś… każdy poszedł swoją drogę. Carlie naprawdę nie miała pojęcia, że Charlotte i Jerome są razem. Była zdecydowanie zaskoczona, co można śmiało było wywnioskować po jej twarzy. Ale skąd miała wiedzieć?
    — Patrząc na ciebie to zdecydowanie za udane związki.
    Carlie wzięła swój kieliszek, wciąż w szoku, że coś takiego miało miejsce. Jak widać miała znacznie większe zaległości w życiu swoich przyjaciół niż myślała. A sądziła, że udało się jej najważniejsze rzeczy już nadrobić. Życie lubiło zaskakiwać.
    — A teraz zamierzam cię pociągnąć za język, opowiadaj. Chcę wiedzieć co, jak, kiedy i po prostu wszystko. I myślę, że może nam się przydać jeszcze jedna butelka.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  55. — Cztery godziny. — Udzielił odpowiedzi na jej pytanie. — To wciąż nie jest krótki lot, ale na pewno krótszy, niż do Anglii — zauważył. — Chociaż dla Aurory to wciąż może być za długo. Może faktycznie można by było… — urwał, kiedy spostrzegł, że rudowłosa go nie słuchała. Odpłynęła myślami daleko poza restaurację, co sprawiło, że na twarzy wyspiarza pojawił się lekki uśmiech, ponieważ domyślał się, gdzie w swojej wyobraźni mogła zawędrować kobieta. Po chwili w tym przekonaniu utwierdziły go jej kolejne słowa.
    — Straszne może nie, ale odrobinę krepujące — podkreślił z nieukrywanym rozbawieniem, ponieważ zarówno oni, jak i państwo Lester długo mieli nie zapomnieć, w jakim wydaniu otworzył im drzwi Jerome Marshall. Pierwsze wrażenie, jakie wywołał, było niezapomniane i może właśnie o to się rozchodziło? Chcąc, nie chcąc, z takim impetem przełamał pierwsze lody, że może dlatego państwo Lester dość szybko poczuli do niego sympatię? Nawet Anthony zdawał się polubić bruneta, szczególnie po tym, kiedy okazało się, że dzielili podobny obszar zainteresowań.
    Poznawanie rodziny drugiej osoby zawsze było na swój sposób krepujące i wiązało się z mniej lub bardziej uzasadnionymi obawami. Charlotte miała solidne podstawy do tego, by bać się reakcji bliskich Marshalla, lecz wynikało to tylko z tego, że ich nie znała.
    — Trzeba to szybko załatwić — zdecydował w pewnym momencie, po chwili milczenia. — Nie możesz dłużej tak się tym denerwować. Kiedy ich poznasz, przekonasz się, że strach ma tylko wielkie oczy — powiedział i posłał siedzącej po drugiej stronie stolika kobiecie pokrzepiający uśmiech. Nie można było rozwiązać tego w inny sposób, jak ten, by Charlotte na własnej skórze przekonała się, iż Marshallowie nie mieli jej niczego za złe i nie postrzegali jej jako tą złą kobietę, która rozbijała cudze małżeństwa.
    Również Jerome nie spodziewał się, że poruszą dziś tyle ważnych tematów. W codziennej gonitwie jednakże nie mieli na to czasu, a wypad na obiad był dobrą okazją do tego, aby choć na chwilę się zatrzymać. Poza tym w świetle tego, że Jerome od około godziny był rozwiedziony, wiele wypowiadanych przez niego słów nabierała pełniejszego znaczenia.
    Kiedy Lotta oderwała spojrzenie od Aurory i przeniosła wzrok na trzydziestolatka, ten uśmiechnął się szerzej. Nie wiedział, jak się zachowa, kiedy i czy o ile w ogóle dojdzie do konfrontacji z Rogersem; o tym miał się przekonać dopiero w danej sytuacji. Czy na dnie jego serca miała zrodzić się wtedy obawa, że Colin zechce sięgnąć nie tylko ku swojej córce, ale również Charlotte? Czy miał spróbować wejść również pomiędzy nich? I jak miała zachować się wtedy panna Lester? Barbadosyjczyk zmarszczył brwi, kiedy te myśli zaczęły zaprzątać mu głowę i w pewnym momencie uświadomił sobie coś jeszcze. Podniósł głowę i spojrzał na Charlotte, a kiedy jej się przyglądał, analizował moment, w którym kobieta zjawiła się pod sądem.
    — Widziałaś, jak żegnam się z Jennifer, prawda? — spytał, choć w tonie jego głosu było więcej nut twierdzących, niż pytających.
    Na czas pojawienia się kelnerki oderwał wzrok od Angielki i obserwował ruchy nieznajomej kobiety. Dopiero kiedy ta się oddaliła, ponownie zerknął na ukochaną, na której twarzy wciąż widoczne było rozbawienie, ale i zadowolenie wywołane okazaną przez niego zazdrością, która obudziła się w nim po informacji o zaproszeniu Charlotte na off road od wspólnika Colina.
    — Z przyjemnością będę ci tłukł różne rzeczy do głowy — zauważył i uśmiechnął się znacząco, nawiązując do przypominania jej o tym, że należała teraz wyłącznie do niego. — Również to, że w moim życiu nie ma już miejsca dla Jen — powiedział, dopowiadając te słowa do zadanego wcześniej przez siebie pytania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jennifer Woolf już zawsze miała stanowić istotny element jego życia, tak jak Colin Rogers miał być ważny dla Charlotte, lecz gdyby za kilka tygodni, miesięcy czy też lat Jennifer odszukała go i powiedziała, że chciałaby odzyskać to, co straciła, Jerome odparłby, że nie było na to najmniejszych szans. Kobieta miała swoje stałe miejsce w jego przeszłości i tego nic nie miało zmienić. Jeśli jednak chodziło o jego przyszłość, którą mógł zacząć kreślić zamaszystymi ruchami właśnie od dziś – nie zamierzał tworzyć w niej dodatkowej przestrzeni, którą blondynka mogłaby kiedyś wypełnić. Nie zakładał istnienia żadnego kiedyś. Był ti i teraz, wpatrzony w Charlotte i to tu i teraz miało trwać nieskoczenie długo.
      Wyspiarz wreszcie wziął sztućce w dłoń i pochylił się nad swoim talerzem. Kiedy wziął kawałek ryby do ust, jego wargi mimowolnie rozciągnęły się w uśmiechu; ryba smakowała niemal tak dobrze jak te na Barbadosie, które Monique przygotowywała tuż po złowieniu ich przez swojego męża i najstarszego syna.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  56. Atmosfera pomiędzy nimi potrafiła zmieniać się szybciej niż w kalejdoskopie. Jerome wyczuł, że zadane przez niego pytanie wepchnęło rudowłosą z jednego potoku myśli prosto w drugi, jednakże chyba nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, o czym myślała Angielka. Zaczął dochodzić do podobnych wniosków, co ona dopiero, kiedy odwrócił sytuację i zaczął wyobrażać sobie, jak by się poczuł, gdyby zobaczył Charlotte wraz z Rogersem, wymieniających tak czułe gesty. Dotychczas sądził, że Colin byłby zainteresowany jedynie kontaktem ze swoją córką, ale dlaczego nie miałby wyciągnąć swoich rąk również po Charlotte? I dlaczego Jerome jak do tej pory się nad tym nie zastanawiał?
    Był przekonany, że to jego – były już – związek stanowił problem. Był przeszkodą, przed pokonaniem której nie chciał obiecywać Charlotte zbyt wiele, lecz złamał dane samemu sobie przyrzeczenie i wyznał jej to, co do niej czuł. Dopiero teraz jednakże dostrzegł pewną diametralną równicę; Jennifer nie zniknęła ot tak z jego życia. To on przez kilka długich tygodni, jeśli nie miesięcy wyszedł z inicjatywą separacji. To również on poinformował swoją byłą żonę o chęci wzięcia rozwodu, wreszcie to jego prawniczka przygotowała papiery rozwodowe. Każda jego decyzja była odpowiednio uargumentowana; na każdą z nich składał się ciąg konkretnych zdarzeń; każda niosła ze sobą wyważony skutek, którego Marshall się spodziewał i do którego dążył.
    Tymczasem Colin zniknął. Zniknął, jak miał to w zwyczaju już wcześniej. Co, jeśli tym razem również miał wrócić? Co, jeśli był to schemat, w którym dla Jerome’a nie było miejsca?
    Trzydziestolatek odchrząknął, a później uśmiechnął się blado, kiedy dostrzegł, że oczy rudowłosej zaszkliły się lekko. Jego uwadze nie umknął moment, w który wyraz twarzy kobiety się zmienił. W którym pomyślała dokładnie o tym samym, o czym on jeszcze przed chwilą. Widząc, jak Lotta ucieka spojrzeniem i skupia się na jedzeniu, poczuł, jak niewygodny ciężar opada na dno jego serca. W milczeniu obserwował, jak jadła, samemu nie będąc w stanie unieść widelca do ust. Na kilka minut pozwolił, by odczuwany ciężar pociągnął go w dół; podążył za nim chętnie i nie opierał się, lecz nie trwało to dłużej niż wędrówka dużej wskazówki zegara pomiędzy jedną, a drugą cyfrą. Po tym czasie wyspiarz otrząsnął się, a kąciki jego ust drgnęły w lekkim uśmiechu.
    — Lotti — odezwał się, by zwrócić na siebie uwagę kobiety i celowo użył tego zdrobnienia. Nie miał pewności, czy Lester uniesie na niego wzrok, więc nie czekał i kolejne słowa wypłynęły z jego ust niemal od razu. — Kocham cię.
    Kochał ją i nie miał przestać bez względu na to, jakie były jej słabości. Byłby przecież hipokrytą, gdyby to zrobił, prawda? Charlotte bez zająknięcia towarzyszyła mu podczas drogi do rozwodu, była przy nim nawet w dniu rozprawy. Patrzyła, jak żegnał się z kobietą, która niegdyś była dla niego wszystkim i nawet po tym nie pisnęła ani słowa. Nie okazała, że ją to bolało, nie czyniła mu wyrzutów.
    Miał nadzieję, że uda mu się być dla niej podobnym wsparciem w razie powrotu Rogersa. Że wystarczy mu sił oraz samozaparcia, a także opanowania. Obawiał się, że może być na to za słaby, ale przecież ją kochał, prawda? Kochał ją tym rodzajem miłości, którym nic nie mogło zachwiać.
    — Mają tu naprawdę dobre jedzenie. — Celowo zmienił temat, chcąc skierować ich rozmowę na lżejsze tory. — Przy jakiej okazji tutaj byłyście? — zagadnął lekko i wreszcie bardziej zainteresował się swoją porcją. Tym samym sugerował, że nie oczekiwał od kobiety żadnej konkretnej odpowiedzi, ani tym bardziej deklaracji podobnej do jego własnej. Nie po tym, do jakich doszedł wniosków, jakby zdołał poznać odpowiedzi na wszystkie, nurtujące go pytania.

    JEROME MARSHALL 💙

    OdpowiedzUsuń
  57. Czasem związek stanowił kwestię wyboru. Wiążąc się z drugą osobą, człowiek decydował, że to jej będzie poświęcał swój czas i uwagę, że to z nią będzie snuł plany. Nie oznaczało to jednak, że na naszej drodze już nigdy nie miał stanąć ktoś, kto przyciągnąłby naszą uwagę. Kto wydałby się interesujący i pociągający fizycznie, kto niósłby ze sobą powiew świeżości, kto mógłby wkraść się pomiędzy uporządkowane myśli. Pomimo tego człowiek dokonywał wyboru – wybierał partnera. Zwracał się ku niemu, ponieważ podjął decyzję i to dlatego związek czasem stanowił kwestię wyboru.
    Wybór ten przestawał być oczywisty, kiedy do głosu dochodziły uczucia. Jerome wiedział, że w jego przypadku wybór będzie z nich obdarty, bo choć myślał o Jennifer ciepło, ich ścieżki rozdzieliły się na tyle mocno, że niemożliwym było ponowne połączenie ich ze sobą. Nie potrafiłby odbudować tego, co niegdyś łączyło go z byłą żoną i wiedział, właśnie dziś aż nazbyt dobrze wiedział, dlaczego.
    Z tego, co zdążył zaobserwować podczas tej krótkiej wymiany zdań przy restauracyjnym stoliku, Charlotte nie posiadała podobnej wiedzy. W przeciwieństwie do niego, nie miała okazji skonfrontować się z Colinem, tak jak on skonfrontował się z Jennifer i kiedy przytulał ją po raz ostatni pod budynkiem sądu, czuł, że to koniec. Że zamknął za sobą drzwi, za które już nigdy nie miał zaglądać. Drzwi znajdujące się tuż za plecami Charlotte zdawały się być tylko przymknięte i spomiędzy widocznej szpary zerkała na nią przeszłość. Nie było w tym nic dziwnego, Colin był ojcem jej dziecka. I został nim nie bez powodu, prawda?
    A Jerome to akceptował. Może myślenie o tym sprawiało mu lekki ból, który zaskoczył go niespodziewanie przed paroma minutami, kiedy uświadomił sobie to wszystko, o czym teraz rozmyślał, ale nie zmieniało to niczego, co dotychczas powiedział i obiecał rudowłosej. Kochał tę walczącą w tym momencie ze swoimi demonami Angielkę i jeśli było to konieczne, miał pokochać również jej demony. Chciał ją całą, bez względu na to, co ta całość w sobie zawierała.
    Drgnął, kiedy Lotta tak niespodziewanie poderwała się z miejsca i pokonała dzielącą ich odległość. Kiedy wciskała się na jego kolana, zaśmiał się cicho, ale zaraz zrobił jej więcej miejsca i kiedy tylko kobieta się na nim usadowiła, przyciągnął ją do siebie i objął ramionami. Może ona właśnie też dokonała pewnego wyboru?
    — I to mi wystarczy — powiedział, zwracając głowę w jej stronę, przez co przycisnął policzek do rudych pukli. — Chociaż… — mruknął i zmarszczył ciemne brwi, bo kiedy miał ją tak blisko siebie i czuł ciepło bijące od jej ciała, wiedział, że bardzo by mu tego brakowało, gdyby to utracił. — Bądź przy mnie, Charlotte — poprosił i mocniej zacisnął palce na jej smukłej talii. — Bądź ze mną bez względu na wszystko. I wszystkich — podkreślił i obydwoje wiedzieli, że to wszystkich sprowadzało się tylko do jednej osoby.
    — Przyjaźnisz się z Carlie Wheeler? — tchnął zaskoczony, kiedy już Lotta odsunęła się od niego na pewną odległość i teraz przyglądała mu się błyszczącymi, zielono-brązowymi oczami. Po jej wcześniejszej minie domyślił się, że panna Lester aż za dobrze wiedziała, kim była Carlie Wheeler. A czy zdawała sobie sprawę z tego, kim był jej przyszły mąż?
    — Wiesz, że Matthew to kuzyn Jennifer? — spytał ostrożnie. — Wolę powiedzieć ci o tym wcześniej i nie czekać do moich kolejnych urodzin — zażartował, nawiązując do tego, jak dziewczyna dowiedziała się o Noah. — Wtedy też powinienem powiedzieć ci wcześniej. Przepraszam — mruknął, ponieważ nie mieli okazji o tym porozmawiać. — Spanikowałem i nie chciałem wprowadzać niezręcznej atmosfery, która i tak była niezręczna...

    JEROME MARSHALL 💙

    OdpowiedzUsuń
  58. Charlotte Lester wyzwoliła w nim to, co najlepsze. To dzięki niej był zdolny do miłości, która o nic nie pytała i niczego nie chciała w zamian, ponieważ to właśnie przy niej czuł się bezpiecznie. Przy niej nie bał się być sobą. Nie zastanawiał się gorączkowo nad słowami, które opuszczały jego usta i nad tym, jak Lotta mogła je zinterpretować. Nie martwił się grymasami przemykającymi czasem po jego twarzy. Wiedział, że niezależnie od tego, z czym przyjdzie do rudowłosej, ta zawsze go przyjmie i było to zachwycające. Do tego stopnia, że z tym zachwytem wpatrywał się w nią, kiedy obiecywała, że zawsze będzie przy nim. Nie poddawał jej słów w wątpliwość; wiedział, że tak będzie, ponieważ Lotta już wcześniej wielokrotnie mu to udowodniła. Stała u jego boku, nie oczekując niczego w zamian. Ich relacja od początku była czysta i bezinteresowna, od początku szczera i pozbawiona niedomówień, przez co teraz, gdy dodali do niej to wiążące ze sobą dwójkę ludzi uczucie, te wartości nabierały jeszcze większego znaczenia.
    — Kocham cię — powtórzył, kiedy wciąż trzymała jego twarz w swoich dłoniach i chyba po raz pierwszy w swoim życiu wypowiadał te słowa ze świadomością wszystkiego, co one oznaczały i jaką mają moc. — Będę cię trzymał i nie puszczę. Prędzej urwę ci rękę — zażartował pomimo tego, że wciąż nie potrafił oderwać od panny Lester wzroku, a jego bursztynowe tęczówki błyszczały jak nigdy dotąd.
    Nie zważał na to, gdzie się znajdowali oraz że przynajmniej kilka par oczu było zwróconym właśnie ku nim. Wplótł palce w rude włosy Charlotte, nieco powyżej jej karku i przyciągnął ją do siebie, a następnie mocno i żarliwe ją pocałował. Wlewał w ten pocałunek wszystkie kotłujące się w nim uczucia, całą tę miłość, którą ją obdarzył, aż w pewnym momencie zabrakło mu tchu i dopiero wtedy odsunął się od kobiety. Spojrzał na nią raz jeszcze, nie potrafiąc znaleźć słów, za pomocą których mógłby opisać, jak bardzo była ważna i ile dla niego znaczyła.
    Pokręcił głową, kiedy dostrzegł zrezygnowanie, jakie zaczęło towarzyszyć pannie Lester.
    — Może na wszelki wypadek usiądziemy i przeanalizujemy wszystkich naszych znajomych, żeby to była ostatnia taka sytuacja? — podsunął żartobliwie, ponieważ zrobienie czegoś podobnego było raczej niedorzeczne, ale starał się jakoś rozrzedzić gęstą atmosferę i sprawić, by wizja ślubu przyjaciółki nie była dla Charlotte przykra.
    — Jen, chyba w przeciwieństwie do Colina, jest tym rodzajem osoby, która zna wszystkich i wszędzie — zauważył. — Nie mogę ci obiecać, że to nigdy więcej się nie powtórzy, tym bardziej, że Nowy Jork okazuje się cholernie mały, ale mogę ci obiecać, że dla mnie nie ma i nigdy nie będzie miało to znaczenia — powiedział do wciąż siedzącej na jego kolanach kobiety i objął ją mocniej. — Dałaś mi tyle szczęścia, Lotti… Nie zaprzepaszczę tego tylko dlatego, że jeszcze przez jakiś czas będą nad nami wisieć widma przeszłości. Będziemy się bawić na weselu Carlie i Matthew do białego rana — obiecał.

    JEROME MARSHALL 💙

    OdpowiedzUsuń
  59. Tak, Jaime również był zdenerwowany, ale dla dobra ich wszystkich zachowywał pozory. I zmuszał samego siebie do spokoju, ponieważ wtedy myślało mu się lepiej, bardziej logicznie. Emocje wkrótce opadną, przynajmniej te największe, aby oboje – i Charlotte, i Jamie – zaczęli wpadać na kolejne pomysły, jak wyciągnąć Jerome’a z paki. To znaczy… no. Cholera wie, gdzie go teraz trzymali. No właśnie. Co się teraz działo z mężczyzną? Gdzie on teraz był?
    Chłopak spojrzał na Charlotte i westchnął. No tak, dopiero co się zeszli, było dobrze i teraz to. Wiadomo, było za dobrze, co nie? Nie mogło być za miło, ponieważ zaraz się coś mogło spieprzyć. Aż strach pomyśleć, co czekało na niego i na Noah.
    Pokręcił głową. Po co o takich rzeczach w ogóle myśleć. Spojrzał na dziewczynę, kiedy ta opadła na kanapę obok niego. Nie wyglądała na szczęśliwą, ale o nic nie pytał. Miała zajęcie, które powinno przynieść im jakieś nadzieje, pomysły. Tak przynajmniej sądził Jaime. Przecież mieszkali w kraju, gdzie imigrantów było bardzo, bardzo dużo. Na pewno nie jedna osoba przeszła to, co Jerome.
    No, jednak nie. Charlotte bardzo szybko sprowadziła go na ziemię. Jaime westchnął ciężko. Naprawdę chciał wierzyć w to, że nic poważnego się nie stało i Jerome wróci zaraz do domu. Pracownicy po prostu musieli zrozumieć, że w którymś momencie coś poszło nie tak i wina leżała po ich stronie, a nie biednego Marshalla.
    Moretti pokiwał głową. Może Charlotte uda się dodzwonić do tego nieszczęsnego urzędu i coś jej powiedzą? Chociaż podejrzewał, że nie pójdzie tak łatwo. Ale może trafią na jakiegoś znudzonego pracownika, który będzie miał gdzieś, aby zapytać o cokolwiek, co mogłoby w jakiś sposób zidentyfikować rozmówcę, czyli właśnie Charlotte, i powie coś więcej? Warto było spróbować, nie mieli nic do stracenia.
    – Nie ma sprawy. Jerome jest moim najlepszym przyjacielem. Cieszę się, że do mnie zadzwoniłaś i mi o wszystkim powiedziałaś – uśmiechnął się do niej lekko. – Damy radę, Jerome wróci do nas. A jak nie, to przeprowadzimy się na Barbados i to tam ułożymy sobie życia – zaśmiał się cicho, chociaż to chyba nie do końca było zabawne.
    Wkrótce Charlotte połączyła się z kimś z urzędu. Jaime siedział cicho, samemu przeglądając strony internetowe. Później zaś spojrzał na dziewczynę i przewrócił oczami. No i czemu nie mógł być teraz miło zaskoczony, że ktoś zechciał im coś powiedzieć?
    – Nie dziwi mnie to – mruknął i podniósł się z miejsca. – Nie jestem przekonany, czy w ogóle nam coś powiedzą, Charlotte – wyznał jej i spojrzał na nią. – Jesteśmy dla niego… no, wiesz, nikim. Ja nie jestem jego bratem z krwi, a ty nie jesteś jego żoną. Rozumiesz? Niekoniecznie nam powiedzą, skoro nie jesteśmy z rodziny.
    Mogli tam pojechać, oczywiście, mogli odebrać numerek i mogli czekać. A potem i tak mogło się okazać, że nic z tego. Z drugiej strony, mieli tak siedzieć bezczynnie, przeglądając kolejne strony w internecie? Czekać na telefon od taty Jaime’ego?
    – Zbieraj się. Nie dowiemy się, jak tam nie pojedziemy – powiedział, chowając telefon do kieszeni spodni.

    Jaime

    OdpowiedzUsuń
  60. Czas od rozprawy rozwodowej i rozmowy z Charlotte w restauracji upływał niepostrzeżenie, a przy tym szybko. Niemalże każdą wolną chwilę Jerome spędzał w ich przyszłym mieszkaniu, a Charlotte i Aurora często mu towarzyszyły. W remoncie pomagali również jego koledzy z pracy. Najbardziej zaangażowany z wiadomych względów okazał się Arthur, ale Nico równie często zjawiał się w mieszkaniu czy to po pracy, czy to w weekendy. Tym sposobem nawet karkołomne prace szły sprawnie i choć w lokum panował rozgardiasz typowy dla remontu, dwupoziomowe mieszkanie powoli zaczynało ukazywać swój potencjał.
    Wielkimi krokami zbliżał się również koniec okresu najmu dotychczas zajmowanego przez Marshalla mieszkania. Odpowiednio wcześniej wyspiarz zgłosił chęć rozwiązania umowy z agencją nieruchomości i teraz, niewiele przed terminem, w którym mieszkanie miało zostać zwolnione, koniecznym było wyniesienie z niego tych wszystkich rzeczy, które trzydziestolatek zgromadził tam przez niespełna dwa lata. W gruncie rzeczy, wspomnianych szpargałów wcale nie było tak dużo. Część ubrań Barbadosyjczyka znajdowała się już w mieszkaniu Charlotte. Resztę wyspiarz zamierzał spakować w kartony i wywieźć do Jaime’ego, ponieważ w przeważającej mierze były to ubrania zimowe i w najbliższym czasie miały mu się nie przydać. Pozostałych sprzętów i innych przedmiotów użytku codziennego nie było wiele; na dobrą sprawę Jerome nie zdążył się tam porządnie urządzić.
    Zaśmiał się krótko, kiedy Lotta zaczęła narzekać na ilość schodów.
    — Albo ktoś tutaj urósł bardziej niż się nam wydaje — zauważył i znacząco zerknął na śpiącą w nosidełku Aurorę. Otworzył drzwi i przepuścił kobietę przodem; sam wszedł do mieszkania tuż za nią i zamknął za nimi drzwi, a kiedy zaczął pozbywać się wierzchniego odzienia, uderzyło go to, jak dawno tutaj nie był. Zdecydowaną większość czasu spędzał teraz u Charlotte i zdawało się, że kiedy przyniósł do niej większość niezbędnych do funkcjonowania rzeczy, przestał odwiedzać to mieszkanie choćby co te kilka dni. Ostatnio był tu przed tygodniem, jeśli nawet nie dwoma…?
    — Pomyślałem, że póki Rory śpi, moglibyśmy się rozdzielić — zaproponował i spojrzał na Angielkę, która wyglądała na gotową do działania. Uśmiechnął się szerzej i podszedł do niej właściwie tylko po to, by zapleść ręce wokół jej tali.
    — Mogłabyś opróżnić szafę w sypialni, bo to tylko kwestia przełożenia ciuchów do kartonów. Ja przejrzałbym kuchnię, a potem łazienkę — powiedział, ponieważ kuchnia była o tyle problematyczna, że część rzeczy znajdowała się na wyposażeniu mieszkania, a cześć była dokupiona i tylko Jerome był w stanie określić co mógł ze sobą zabrać. Najpewniej nie miało być tego wiele; niektóre rzeczy najzwyczajniej w świecie zamierzał tutaj zostawić, bo co niby miałby z nimi zrobić? Zawalanie niemi i tak małego mieszkania Charlotte czy chowanie ich po kartonach w mieszkaniu Jaime’ego nie miało większego sensu.
    — Co ty na to? — spytał, jeszcze przez jakiś czas nie chcąc się od niej odsuwać.

    JEROME MARSHALL 💙

    OdpowiedzUsuń
  61. — Hej, to zawsze jakiś dodatkowy kraj na liście — uśmiechnęła się promiennie. Elle z rodzicami owszem, spędzała wakacje, ale większość z nich była bliżej niż dalej. Nie wymagała, aby rozpieszczali ją wycieczkami po Europie; chociaż te od zawsze jej się marzyły. Jednak wakacje również spędzali nie za daleko od Nowego Jorku. Nigdy nie zastanawiała się, z czym było to związane i teraz też nie wiele ją to interesowało. Bywa. Wiedziała natomiast, że wraz z możliwościami swoim własnym dzieciom będzie chciała pokazać znacznie więcej świata niż zrobili to jej rodzice. Zresztą, zawsze tak było. Mało które dziecko chciało być takie, jak jego właśni rodzice. Elle, co do swoich miała długą listę przewinień i doskonale wiedziała, czego chciała uniknąć. Oczywiście wiedziała, że były i takie rodziny, które świetnie się ze sobą dogadywali, a dzieci nie miały nic do zarzucenia swoim rodzicom. U Morrison było… Różnie. Z wiekiem widziała więcej, rozumiała więcej, ale wciąż pozostawała w niej złość na pewne wydarzenia, które swoją drogą miały miejsce już w jej późniejszym dzieciństwie, a wręcz na skraju dzieciństwa a dorosłości… Tak czy inaczej, Villanelle doskonale wiedziała, jakich błędów za żadne skarby popełniać nie chce i będzie się o to starała z całych sił. Miała tylko nadzieję, że jej się uda… Niezależnie od tego, w jaki sposób potoczy się jej małżeństwo, chociaż jednego mogła być pewna, jeżeli będzie miała stawić czoła wszystkiemu w pojedynkę z pewnością będzie trudniej, ale… Ale przecież na tę chwilę nic jeszcze nie było przesądzone, a ona sama powinna się nie nakręcać, a raczej próbować oczyszczać głowę…
    — Jestem pewna, że się uda. Przecież wciąż całe życie przed tobą — spojrzała na rudowłosą, wciąż z szerokim uśmiechem na twarzy — wiadomo, z dziećmi to nie to samo, ale… Bez nich też da się wyrwać to raz, a dwa z dziećmi po prostu trzeba sobie odrobinę inaczej rozplanować atrakcje, ale da się — pokiwała przy tym głową, jakby chciała zachęcić w ten sposób Charlotte do tego, aby przypadkiem nie próbowała się ograniczać w jakichś aspektach tylko, dlatego, że w jej życiu pojawiła się mała Rory.
    — Niech pierwszy rzuci kamieniem, w którego życiu nie pojawiają się komplikacje — mrugnęła porozumiewawczo do rudowłosej Angielki. Elle czasami miała wrażenie, że w życiu jej i jej bliskich są same komplikacje. Nie zamierzała wypytywać Lottie o szczegóły, bo przecież nie znały się na tyle dobrze. Ba! Prawie w ogóle się nie znały, ale nic przecież nie stało na przeszkodzie, aby to zmienić. Zwłaszcza, że obie przyjaźniły się z Marshallem.
    — Wszystko ma swoje plusy i minusy — zaśmiała się na wspomnienie o studenckim budżecie — dobrze, że w pobliżu domu nie mam żadnych takich kawiarni i cukierni, bo inaczej — zaśmiała się, wbijając widelczyk ponownie w kawałek ciasta, które zamierzała zjeść bez żadnego poczucia winy. Uniosła brew, bo nie uszło jej uwadze, że Lotta użyła liczby mnogiej przy sformułowaniu, że poszukują niani. Coś jej podpowiadało, że będzie musiała pociągnąć przyjaciela za język, aby dowiedzieć się, jak to u niego obecnie jest.
    — Szczerze? Już nawet nie pamiętam samych początków. Mogę ci tylko powiedzieć, że nawet w tych trudnych momentach trzeba się cieszyć chwilą — oznajmiła — wiesz… Czas tak szybko ucieka, nim się obejrzysz z noworodka stają się niemowlakami, po chwili już biegają… A później mrugniesz i pyskują gorzej niż nastolatki. Strach myśleć o tym, co będzie dalej — sięgnęła po kubek — nawet jeżeli teraz wydaje ci się, że jesteś w stanie przetrwać na kofeinie podawanej dożylnie — mrugnęła — później będziesz z sentymentem wracać do tych chwil.

    elle

    OdpowiedzUsuń
  62. — Jeszcze nie tak dawno temu zostałem wrobiony w przecinanie pępowiny — wypomniał rudowłosej. Starał się, aby jego głos brzmiał pretensjonalnie, ale o wiele wyraźniej wybrzmiewało w nim rozbawienie, które czaiło się również w jego oczach, kiedy posłał Charlotte rzekomo wymowne spojrzenie. Wtedy, kiedy lekarz przyjmujący poród wręczył mu specjalne nożyczki, jeszcze nie wiedział, jak potoczy się jego życie. Może w tym geście na sali porodowej było więcej symboliki, niż którekolwiek z nich mogło przypuszczać?
    — Myślę, że nie powinno — odparł, kiedy już znajdował się blisko Angielki i ta wspomniała o praniu jego bokserek, które niejednokrotnie zostawały smętnie porzucone gdzieś na podłodze, często nieopodal bielizny kobiety, w której oczy teraz spoglądał. Przed paroma miesiącami również to było nie do pomyślenia i przez głowę wyspiarza przemknęła myśl, że gdyby nagle mu tego zabrakło, nie byłby szczęśliwy. Tak jak wcześniej nie wiedział, co kryło się tuż pod jego nosem, tak teraz nie wyobrażał sobie, by Charlotte miała być obecna w jego życiu w innej roli niż ta, którą przyjęła. Stąd zamruczał z zadowoleniem, kiedy dwudziestoparolatka musnęła jego usta i wcale nie musiała używać dużo siły, by Jerome pochylił się ku niej. Cel wizyty w mieszkaniu zaczął mu umykać w miarę tego, jak ich wargi pozostawały złączone i dopiero Lester, odsunąwszy się, przypomniała mu, że mieli coś do zrobienia.
    Niechętnie wypuścił ją ze swoich objęć, a potem odprowadził wzrokiem. Szybko przekalkulował, że jeśli uwiną się z robotą, to powinni znaleźć jeszcze chwilę dla siebie, nim zmuszeni będą wrócić do mieszkania Lotty i przez to tym chętniej wziął się do pracy, nawet pomimo tego, że kusiło go wkradnięcie się do sypialni. W końcu na tyle wciągnął się w segregowanie rzeczy, że upływ czasu stał się dla niego nieistotny i wyspiarz ocknął się dopiero, kiedy uporał się z łazienką.
    Wypełnione kartony gromadził przy drzwiach. Stało tam teraz kilka pudeł, które jutro wraz z Jaime’em mieli przewieźć do Charlotte. Tak miało być milej i taniej, niż gdyby Jerome i Charlotte kursowali tam i z powrotem taksówką. Obszedłszy spakowane rzeczy, brunet skierował się do sypialni. Nacisnął klamkę, pchnął drzwi i wszedł do środka, gdzie szybko znalazł dla siebie miejsce – rozsiadł się za plecami rudowłosej i oplótł jej tułów rękoma, brodę natomiast wsparł na jej ramieniu.
    — I jak ci idzie? — spytał, mówiąc niemal wprost do jej ucha. Ostatnie wydarzenia – zarówno jego rozwód, jak ich późniejsza rozmowa w restauracji – sprawiły, że tym bardziej łaknął bliskości kobiety. Czuł się… inaczej. Lżej. Jakby dopiero teraz zostawiał przeszłość za sobą i nie czuł już, że jest zobowiązany do oglądania się za siebie.
    Wyprostował się i omiótł spojrzeniem sypialnię. Szafa była już praktycznie pusta, a Lotta zdążyła zbudować wokół siebie małą fortecę z kartonów. Aurora nadal spokojnie spała w nosidełku, nieopodal okna, na które to w następnej kolejności powędrował wzrok Marshalla i wtedy Lotta mogła poczuć, jak mężczyzna drgnął, a jego mięśnie się spięły.
    Rozluźnił się dopiero po chwili, ciaśniej przyległ do pleców rudowłosej i mocniej objął ją ramionami. Serce tłukło się w jego piersi, kiedy ważył słowa, które zamierzał wypowiedzieć.
    — Pomożesz mi z kolejnym pokojem? — spytał cicho. — Muszę… Muszę zabrać stamtąd tylko dwie rzeczy — dodał i ponownie zerknął w stronę okna. Niegdyś na parapecie stał pluszowy, różowy słonik, a na karniszu była zawieszona zabawka, jaką zwykle wieszało się nad dziecięcym łóżeczkiem. Kiedy Jerome zdecydował o separacji i kiedy Jen wyjechała, wyspiarz wyniósł te dwie rzeczy do sąsiedniego pokoju. Pokoju, który nigdy nie został urządzony zgodnie ze swoim przeznaczeniem.

    potrzebujący pomocy JEROME MARSHALL 💙

    OdpowiedzUsuń
  63. Marshall był wyraźnie spokojniejszy. Nie towarzyszyło mu już to dziwne uczucie, że powinien wyrywać światu każdą możliwą chwilę; że coś go goniło i był zmuszony do nieustannej ucieczki. Zdawało się, że to zrzucenie więzów przeszłości pomogło mu się wyciszyć i sprawiło, że faktycznie był tu i teraz, co przekładało się na docenianie drobiazgów. Tak jak chociażby teraz, kiedy siedział za plecami Charlotte i obejmował ją ciasno; nie było to nic wielkiego, ale kiedy wspierał brodę na jej ramieniu i kiedy kobieta nie przerwała wykonywanej czynności ze względu na jego obecność, zrozumiał, że mógłby siedzieć tak przez kilka kolejnych godzin. Nie musiałby nawet niczego mówić; wystarczyłoby mu samo obserwowanie jej ruchów.
    — Szybko ci poszło — mruknął i przechylił głowę, by móc swobodnie musnąć wargami delikatną skórę na szyi rudowłosej. Cieszyła go nawet ta zupełnie zwyczajna i prosta rozmowa, a nawet nie tyle rozmowa, co wymiana krótkich uwag. Zdążył jeszcze uśmiechnąć się do siebie pod nosem, nim przypomniał sobie, że musiał dziś odwiedzić jeszcze jeden pokój.
    Nie wiedział, jak zareaguje po przekroczeniu progu pomieszczenia, które w przeszłości miało stać się pokojem dziecięcym. Nie wchodził tam od długiego czasu i sama myśl, że miałby to zrobić powodowała, iż czuł przemykające po ciele macki chłodu. To dlatego ciaśniej przylgnął do Charlotte, szukając ciepła jej ciała i kiedy Lester nie odzywała się przez dłuższą chwilę, zrozumiał, iż domyśliła się, który z pokoi Barbadosyjczyk miał na myśli.
    Przymknął powieki, kiedy zaczęła gładzić jego ręce i uśmiechnął się słabo w odpowiedzi na jej słowa. Kiedy poczuł, że się odwraca, otworzył oczy i odchyliwszy się nieznacznie, pochwycił jej spojrzenie.
    — Wiem — odparł po chwili milczenia. — Obiecałaś — podkreślił i uśmiechnął się szerzej, a pomimo tego, co go czekało, uśmiech ten sięgnął również jego oczu. Nie podniósł się jednakże od razu. Zamiast tego przytulił policzek do policzka Charlotte i jeszcze na kilka minut wsparł podbródek na jej ramieniu. Jego wzrok, który utkwił w śpiącej Aurorze, w niedługim czasie stał się nieobecny.
    Był pewien, że chce zabrać ze sobą te dwie rzeczy, choćby miały one spocząć na dnie któregoś z kartonów. Nie mógł ich tutaj zostawić. Nie mógł, a przede wszystkim nie chciał, ponieważ zdawał sobie sprawę z tego, że całkowite odcięcie się od przeszłości nie było możliwe. To przeszłość – a konkretnie zawarte w niej wydarzenia go ukształtowały. To te wydarzenia doprowadziły go do tego miejsca, w którym się teraz znajdował i nie wyobrażał sobie, by miał znajdować się gdzie indziej.
    Wreszcie wstał i wyciągnął rękę ku Charlotte, a kiedy ta ujęła jego dłoń, pomógł jej się podnieść i nie zamierzał wypuszczać jej dłoni spomiędzy palców. Wyprowadził Angielkę z sypialni i przeszedł ledwo kilka kroków dalej, aż zatrzymał się przed drzwiami. Nie wahał się przed naciśnięciem klamki i pchnął skrzydło. Ruszył przodem i poprowadził Charlotte za sobą, aż stanęli na środku pokoju mniejszego niż sypialnia. Pod ścianą po ich lewej stronie leżały dwie rzeczy, aż za dobrze znane Marshallowi.
    — Tego słonika kupiłem kilka dni po tym, jak dowiedzieliśmy się, że Jennifer była w ciąży — wyjaśnił i skinieniem głowy wskazał na pluszaka. — Jest różowy, bo byłem święcie przekonany, że to będzie dziewczynka. Tę zawieszkę nad łóżeczko… — urwał, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że jego głos lekko drżał. Mówił spokojnie, miękkim tonem, lecz do czasu - w jego wnętrzu coś kotłowało się i domagało uwagi. Coś próbowało dojść do głosu, a Jerome nie wiedział, czy powinien temu tego głosu udzielić.

    JEROME MARSHALL 💙

    OdpowiedzUsuń
  64. Mocniej ścisnął dłoń Charlotte, kiedy poczuł, jak kobieta gładzi jego skórę i był to jedyny ruch, na jaki potrafił się zdobyć. Jego wzrok skakał pomiędzy różowym słonikiem i zawieszką nad dziecięce łóżeczko, a wspomnienia związane z tymi dwiema rzeczami same wypłynęły z głębin umysłu i ulokowały się na powierzchni, wyraźnie tak, jakby tamte wydarzenia miały miejsce ledwo wczoraj. Choćby Jerome chciał, nie potrafił odwrócić wzroku. Jego własne ciało nagle wydało mu się obce. Skóra mrowiła go i swędziała, a mięśnie drżały lekko, kiedy rosło w nim uczucie dyskomfortu. Wyspiarz nie potrafił się ruszyć, przygwożdżony do jednego miejsca przez nieznaną mu siłę, choć czuł się tak, jakby z nieznanych powodów musiał zerwać się do szaleńczego biegu. W tym momencie nawet ciepło dłoni Charlotte, które wyczuwał pod palcami, nie dodawało mu otuchy.
    Wspomnienia podpłynęły bliżej, mimo że ich do tego nie zachęcał i sięgały w przeszłość znacznie dalej, niż wskazywałyby na to widoczne w pokoju zabawki. Marshall przypomniał sobie, jak poznał Jennifer i jak ta z dnia na dzień wyjechała z Barbadosu, pozostawiwszy mu tylko krótki liścik. Po kilku miesiącach zdecydował się ruszyć za nią, za jedyny pewnik mając to, że kobieta przebywała w Nowym Jorku. Znalazł ją, lecz Jennifer i tak mu się wymykała. Teraz widział to wyraźnie. Nie od razu dała im szansę, a niedługo po tym, jak to zrobiła, uciekła po tym, jak Jerome wyznał jej miłość. Co prawda potem wróciła, przeprosiła i odwzajemniła uczucie, którym on ją obdarzył, ale trzydziestolatek odniósł wrażenie, że to właśnie ten moment zaważył na ich związku. Rzucił na niego cień i sprawił, że Jerome już zawsze miał bać się tego, że Jennifer zniknie z jego życia w najmniej spodziewanym momencie. Była przy nim, kiedy jego pobyt w Stanach Zjednoczonych stał pod znakiem zapytania i walczyła o jego obywatelstwo, przez co jego czujność została uśpiona. Kiedy jednak dowiedzieli się o ciąży, odniósł wrażenie, że kobieta znowu zaczęła się od niego oddalać. A gdy w końcu nieśmiało zaczęli cieszyć się niespodziewanym rodzicielstwem, poroniła. Czy to wtedy odeszła od niego na dobre? Wraz z Lionelem?
    Późniejsze wydarzenia pamiętał jak przez mgłę. Cierpiał po stracie syna i bał się o Jennifer. Widział, jak kobieta pogrążała się w mroku i przez to zepchnął na bok własne cierpienie. Pozwolił sobie na nie dopiero, kiedy dostrzegł światełko w tunelu. Kiedy zaczęło mu się wydawać, że odzyskuje swoją żonę, lecz gdzieś po drodze rozminęli się w tym wszystkim. Rozminęli się pod względem wzajemnych oczekiwań, żałoby po utraconym dziecku, pod względem wizji życia w Nowym Jorku po powrocie z Barbadosu, gdzie zaszyli się po stracie Lionela.
    Dziś Jerome wiedział, w którym momencie to nastąpiło. Kiedy odpuścił. Kiedy przestał walczyć, ponieważ nie miał na to więcej sił, a walczył od samego początku. Walczył, kiedy Jennifer wyjechała z Barbadosu. Walczył, kiedy odnalazł ją w Nowym Jorku. Walczył o to, by przyznała się przed samą sobą do uczuć, jakie do niego żywiła. Walczył o ich dziecko. I o Jennifer, kiedy dziecka zabrakło. Nieustannie walczył, aż nie potrafił dłużej trzymać obolałych rąk w górze i opuścił gardę.W tym momencie zdał sobie sprawę z tego, że wreszcie, od kilku miesięcy spędzonych u boku Charlotte już nie tylko jako przyjaciel, ale i partner, nie musiał walczyć. Nie musiał walczyć. O nikogo i o nic. Ani tym bardziej o siebie samego. Przy Charlotte nigdy nie musiał walczyć.Nie wiedział, jak długo trwał w bezruchu, lecz kiedy zaczęły docierać do niego zewnętrzne bodźce, zdał sobie sprawę z tego, że prezentował się raczej marnie. Oddychał płytko i szybko przez rozchylone usta, a powietrze z trudem przeciskało się przez piekące i ściśnięte niemiłosiernie gardło. Gorące łzy ciurkiem spływały po jego policzkach i niknęły w gęstej brodzie. On sam kurczowo, niemalże boleśnie ściskał dłoń Charlotte w swojej i nie poluźnił tego uścisku nawet wtedy, kiedy poczuł, jak ten musiał być mocny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poczucie ulgi, jakie spłynęło na niego po uświadomieniu sobie tego prostego faktu było obezwładniające. Do tego stopnia, że z gardła Marshalla wyrwał się głośny szloch. Tym głośniejszy, im bardziej ustępowało towarzyszące mu napięcie.
      Przyciągnął Charlotte do siebie, objął ją i przycisnął usta do czubka jej głowy. Cały lekko dygotał i tylko resztkami sił powstrzymywał się przed tym, żeby całkiem się nie rozsypać. W rzeczywistości miał ochotę wyć, kiedy całe zgromadzone plugastwo opuszczało jego ciało i duszę, przeganiane przez zrozumienie i ulgę.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  65. Nie podejrzewał, że wejście do tego pokoju wywoła w nim takie emocje. Nie po takim czasie. Rozchodziło się jednakże o coś więcej, niż strata Lionela i to dlatego, kiedy Charlotte zaczęła o nim mówić, Jerome mocno przecząco pokręcił głową, tak że rudowłosa na pewno mogła to poczuć. Nie odezwał się jednakże o razu, jakby jeszcze nie był gotowy i tylko łapczywie złapał powietrze, kiedy Charlotte mocniej się w niego wtuliła. Kobieta jeszcze tego nie wiedziała, ale jej obecność również, jeśli nie przede wszystkim miała wpływ na to, co się działo.
    — Nie chodzi o to — odezwał się wreszcie cicho. — Nie tylko o to — poprawił się, a jego głos wciąż się łamał i był lekko zachrypły. Nim powiedział więcej, jeszcze mocniej przytulił się do panny Lester, o ile w ogóle było to możliwe i dał sobie kilka kolejnych minut na uspokojenie się. Spazmatyczny szloch przestał wydobywać się z jego gardła, a spływające po policzkach łzy powoli zaczęły wysychać. Ściśnięte gardło rozluźniło się, a szaleńczo bijące serce powoli wracało do zwyczajowego, spokojniejszego rytmu. Mimo tego Jerome czuł się fizycznie wyczerpany. Miał wrażenie, jakby właśnie przebiegł maraton. Bolało go całe ciało i wydawało mu się, że nie będzie miał siły na ruszenie się z miejsca. Fizycznie czuł się paskudnie, psychicznie jednak… wiedział, że miał za sobą pewien przełomowy moment.
    Nie tylko pozwolił sobie opłakać wszystko to, co utracił, ale też wiele zrozumiał i było to coś, czym koniecznie musiał podzielić się z rudowłosą.
    Odsunął się, przez co chłód wkradł się pomiędzy ich ciasno splecione ciała, ale chciał spojrzeć prosto w oczy ukochanej. Dłonią lekko uniósł jej podbródek i kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały, uśmiechnął się wbrew wszystkiemu, co mogło wydawać się postronnym obserwatorom. Spoglądał wprost w zielono-brązowe tęczówki i chciał jej powiedzieć tak wiele, ale nie wiedział, jak ubrać w słowa wszystko to, co kotłowało się w jego wnętrzu. Jak wytłumaczyć Charlotte, co przy niej poczuł i że dała mu wszystko, o czym kiedykolwiek marzył.
    — Dziękuję — odezwał się wreszcie cicho i ujął twarz kobiety w dłoni. — Dziękuję, że przy tobie mogę wreszcie odpuścić. Że nie muszę walczyć, szarpać się… Że mogę po prostu być. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy po tym wszystkim, co się wydarzyło, odkąd przyleciałem do Nowego Jorku — powiedział i uśmiechnął się lekko, a w miarę tego jak mówił, ton jego głosu stawał się wyraźnie spokojniejszy. — Nawet nie wiem, jak mam to opisać — dodał i zaśmiał się krótko. — Ale nie musisz mi niczego obiecywać, żebym wiedział, że przy mnie będziesz i… Cholera, Charlotte, nie wiem jak mam powiedzieć, ile to dla mnie znaczy i co mi to daje... — urwał i oderwał wzrok od oczu Lotty po to, by rozejrzeć się po pustym pomieszczeniu. Ponownie zerknął na zabawki, tym razem jednak nie wydarzyło się nic niepokojącego.
    Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nie wiedział, co. Nie miał pomysłu na to, jak opisać to, co czuł do stojącej tuż obok kobiety, ale bez wątpienia było to widać w jego spojrzeniu. Kiedy już oderwał wzrok od zabawek i ponownie skupił się na jej tęczówkach, spoglądał na nią z ufnością i nadzieją. Zawierzał jej wszystko, co miał oraz samego siebie i robił to bez zawahania.
    — Poskładałaś mnie do kupy — stwierdził wreszcie, z nikłym rozbawieniem i było to prawdą. Wszystkie elementy, na które był rozbity przez różnorakie wydarzenia w życiu, przy Charlotte scaliły się w nim na nowo. Wszystkie mogły przy niej istnieć i tworzyć całość, a jeden nie przeszkadzał drugiemu. Nie musiał niczego odrzucać, poddawać selekcji. Nie musiał nad niczym się zastanawiać. Wszystko było oczywiste. I wszystko było na swoim miejscu, a miejsce to było właśnie przy młodej Angielce.

    JEROME MARSHALL 💙

    OdpowiedzUsuń
  66. Nie sądził, że będzie potrafił pokochać kogoś tak mocno i bezgranicznie. A jednak, uczucie do Charlotte napędzało go i dodawało mu sił. Otulało go i sprawiało, że wyspiarz czuł się tak dobrze, jak nigdy dotąd. Dziś przestał karmić się przeszłością – przestał myśleć, że to przy Jennifer przeżył najpiękniejsze chwile i że nie będzie mu dane doznać niczego ponadto. Gdzieś w głębi duszy już od dawna wiedział, jak bardzo się mylił, ale dopiero dziś odważył się przyznać się do tego przed samym sobą. Wcześniej nie dopuszczał do siebie tych myśli ze względu na zwykłą, ludzką przyzwoitość. Wydawało mu się, że nie wypada mu myśleć w ten sposób o byłej już żonie; że umniejszenie ich wspólnej historii ją urazi, ale dziś zrozumiał, że nie ma to już żadnego znaczenia.
    Kochał Charlotte w sposób, którego nie potrafił opisać. To nie była ślepa miłość; widział wszystkie wady i zalety kobiety, widział ją zarówno w tych dobrych, jak i złych chwilach. Był przy niej, tak jak ona zawsze była przy nim i to było dla niego najważniejsze – nigdy nie uciekła, niezależnie od tego, co się działo. Nigdy go nie oceniała.
    — Skarbie — tchnął, kiedy dostrzegł jej łzy, a że cały czas trzymał jej twarz w dłoniach, to kciukami zaczął ocierać kolejne słone krople. — Nie płacz, proszę — powiedział cicho, bo widok jej łez łamał mu serce. Nie wiedział jeszcze, że te nie miały niczego wspólnego ze smutkiem i bólem. W pierwszym odruchu zmartwił się, że powiedział coś nieodpowiedniego i to uczucie pogłębiło się, kiedy Lotta mocno do niego przylgnęła. Zamknął ją w swoich ramionach, wiedząc, że trzyma w nich cały swój świat. Kiedyś potrafił pięknie mówić o miłości, ale dziś naprawdę brakowało mu słów. Może dlatego, że żadne z nich nie miało być puste? Żadne z nich nie byłoby tylko ładnym epitetem.
    Trzymał ją przy sobie mocno i kurczowo. Twarz schował w jej włosach, jedną dłonią wodził po plecach tak długo, aż poczuł, że Lotta powoli zaczyna się uspokajać.
    — Chcesz się pokłócić o to, kto komu bardziej pomógł? — zażartował, kiedy się od niego odsunęła i choć w tonie jego głosu pobrzmiewało rozbawienie, brakowało go w spojrzeniu Marshalla. Wpatrywał się bowiem w Charlotte z całą tą miłością, która ją obdarzył i tak, ciężar jego spojrzenia mógł przygniatać, ale nie zamierzał odwracać od kobiety wzroku.
    — Kocham cię — powiedział i sam lekko wywrócił oczami, kiedy Lester zaczęła pośpiesznie ocierać łzy. Chwycił jej dłonie, odsunął od twarzy, a potem pochylił się i pocałował ją mocno, równie ciężko, jak wcześniej na nią patrzył. Odsunął się dopiero po chwili i przyciągnął kobietę do siebie, znowu mocno ją przytulając.
    — Cieszę się, że tu ze mną przyszłaś. Myślisz, że… Że Aurorze spodoba się ten różowy słonik?

    I love you like I've never felt the pain
    I love you like I've never been afraid
    Our love is here, and here to stay
    So lay your head on me


    JEROME MARSHALL 💙

    OdpowiedzUsuń
  67. Nie uważał, żeby gadał głupoty, ale zamiast kłócić się z Charlotte, jedynie szerzej się uśmiechnął. Angielka naprawdę poskładała go do kupy. Przede wszystkim, pozwoliła mu być sobą. Pozwoliła na wszystkie wzloty i upadki, cierpliwie znosiła jego gorsze chwile, kiedy przeszłość wyciągała ku niemu szponiaste łapska. To przy niej znalazł miejsce, w którym mógł nabrać sił, by ostatecznie zmierzyć się ze swoim dawnym życiem i finalnie bez żalu je pożegnać. Chciał jej za to wszystko podziękować; wynagrodzić jej to, że przy nim była. Że okazywała mu cierpliwość i zrozumienie. Wiedział, że kiedy dziś opuszczą jego dawne mieszkanie, będzie mógł skupić się wyłącznie na tym.
    Nim wrócili do przerwanych porządków, padło jeszcze jedno zdanie, które ścisnęło Marshalla za serce. I tak jak zawieszkę nad łóżeczko spakował do jednego z kartonów, tak różowego słonika wręczył Aurorze, kiedy tylko ta obudziła się na klatce schodowej.
    Konieczność wrócenia do rzeczywistości mu nie przeszkadzała. Tamten moment w pokoju Lionela był wystarczający, by Jerome zamknął pewien rozdział i nie zamierzał spędzić reszty dnia na zamartwianiu się i smuceniu. Wręcz przeciwnie, cieszył się tym, że w jego wnętrzu zapanował tak długo oczekiwany spokój i przez to zaśmiał się krótko, kiedy Lotta bez zająknięcia wyznaczyła, kto powinien kim się zająć. Jerome nie protestował. Założył kundelkowi szelki i wziął go na półgodzinny spacer, tak aby psiak nie tylko załatwił swoje potrzeby, ale również choć trochę się wybiegał i zmęczył, zaznając codziennej dawki ruchu.
    Po powrocie do mieszkania zastosował się do prośby rudowłosej i postarał się być najciszej, jak to tylko możliwe. Nie mógł jednak powstrzymać się przed tym, by podejść do łóżeczka i zerknąć na śpiącą Rory, której główkę po chwili pogładził dłonią. Poczuł lekkie ukłucie żalu, chyba spowodowane tym, że to nie on ją uspał, ale to zniknęło, kiedy Lotta się do niego zbliżyła.
    — Może dziś będzie miała spokojną noc — mruknął i uśmiechnął się na wspomnienie tych wszystkich sytuacji, w których Aurora nie była łaskawa dla swoich opiekunów. Po chwili złapał Lottę za rękę i pociągnął ją za sobą ku kanapie. Usiadł na meblu i pociągnął pannę Lester w dół tak, że ta nie miała innego wyjścia, jak tylko usiąść na jego kolanach. Kiedy to nastąpiło, Jerome nie zwlekał. Jedną dłoń ułożył na plecach Lester, drugą przesunął w górę jej uda i złożył na jej ustach pocałunek mimo wszystko lżejszy, niż ten w jego starym mieszkaniu.
    — I chyba tylko ona — odezwał się, kiedy się odsunął, by móc swobodnie spojrzeć na Charlotte. Gdzieś na dnie jego bursztynowych oczu czaiły się pierwsze iskierki pożądania, lecz na pierwszy plan zdecydowanie wysuwało się uczucie – to samo, z którym patrzył na Angielkę jeszcze przed niespełna godziną. Stąd sięgnął dłonią – tą, którą wcześniej trzymał na jej udzie – ku twarzy ukochanej i przesunął kciukiem po jej policzku.
    — Co ty na to? Skarbie? — spytał, a jego szeroki uśmiech świadczył o tym, że z premedytacją użył tego właśnie określenia. Widział, jak bardzo spodobało się to Charlotte wcześniej i choć nigdy często nie używał podobnych czułych słówek czy innych zdrobnień, to właśnie dla niej był skłonny zrobić wyjątek.

    JEROME MARSHALL 💙

    OdpowiedzUsuń
  68. Ostatnie dni, jeśli nawet nie tygodnie mocno dały im w kość. Zaczęło się od trzydziestych pierwszych urodzin Marshalla, które skończyły się dość niefortunnie. Później miała miejsce rozprawa rozwodowa, po której wypłynął ponownie temat Colina. Następnie to niespodziewane załamanie w pokoju Lionela. Należało pamiętać, że wszystko to było dodatkowo okraszone trwającym w ich przyszłym mieszkaniu remontem oraz raz gorszymi, raz lepszymi dniami Aurory. Przez to wszystko Jerome był zmęczony, musiał jednak przyznać, że było to zmęczenie z rodzaju tych pozytywnych. Wreszcie mógł bez żalu zostawić za sobą przeszłość – czuł, że zamknął wszystkie te etapy swojego życia, które dotychczas mu w tym przeszkadzały. Może nie do końca wiązało się to z tym, że był wolnym człowiekiem. Bardziej czuł, jakby przewrócił zapisaną drobnym maczkiem kartkę i oto przed nim rozpostarły się wyłącznie czyste strony, które mógł zapełnić wedle własnego uznania i było to niesamowite uczucie.
    Kąciki jego ust mimowolnie wygięły się ku górze, kiedy Lotta odwzajemniła jego pocałunek. Nie potrafiłby określić, co aż tak bardzo go w tym cieszyło; to, że uśmiechał się lekko zawsze, kiedy rudowłosa go całowała, działo się samo, jakby poza jego wolą i świadomością. A kiedy zdawał sobie sprawę z tego lekkiego uśmiechu, jego usta wyginały się tym mocniej.
    — A ja nigdy ich nie używałem — przyznał, lekko rozbawiony tym, jak razem odkrywali pewne rzeczy i przesunął spojrzeniem po zarumienionej twarzy Charlotte. Skarb. To było naprawdę dobre określenie, ponieważ kobieta naprawdę była jego skarbem. Takim, który cały czas miał pod nosem, ale dopiero niedawno było mu dane odkryć jego prawdziwą wartość i odtąd zamierzał strzec go lepiej, niż oka w głowie.
    Nie zdążył dodać niczego więcej. W następnej chwili Lester żarliwie go całowała, a on odpowiadał na każdy z jej pocałunków. Kiedy sięgnęła do krawędzi jego koszulki, wyprostował się i oderwał plecy od oparcia kanapy, ułatwiając Angielce pozbycie się tego skrawka materiału. Opadł na oparcie dopiero, kiedy poczuł wargi kobiety niżej. Odchylił głowę i wsparł ją na zagłówku, a także pozwolił sobie na przymknięcie powiek, jakby nie chciał, by rozpraszało go zbyt wiele bodźców. Od każdego miejsca, którego dotknęła, kręgami rozchodziło się przyjemne mrowienie i sięgało nie tylko powierzchni skóry, ale i głębi ciała. Niewiele trzeba było, by oddech Marshalla stał się pełniejszy, a tym samym głośniejszy, kiedy jego ciało, reagując na pieszczoty, wpadało w stan przyjemnego rozluźnienia i pobudzenia jednocześnie.
    W odpowiednim momencie pochwycił jej spojrzenie i jęknął z zawodem, kiedy Lotta się oddaliła. Nie miał nic przeciwko pozostaniu na kanapie, ale w zasadzie przenosiny na łóżko również mu nie przeszkadzały. Nie, kiedy pokonując tę niewielką odległość pomiędzy kanapą, a wspomnianym łóżkiem, rudowłosa zaczęła pozbywać się kolejnych części garderoby. Rude włosy kaskadą opadły na nagie plecy, a krągłe pośladki prezentowały się tak samo dobrze niezależnie od tego, jaki rodzaj materiału je zakrywał. Urzeczony tym widokiem Jerome nic nie mógł poradzić na to, że chwilowo został na kanapie i tylko zagryzł dolną wargę, kiedy Lotta wreszcie obróciła się do niego przodem.
    — Jeszcze chwilę — odparł, kiedy gestem przywołała go do siebie. — Chcę popatrzeć — powiedział, a ton jego głosu różnił się znacząco od tego, który wszyscy słyszeli na co dzień. Był głębszy i uderzał w niższe tony, niż zazwyczaj. — Mówiłem ci już, że jesteś piękna?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopiero po tych słowach podniósł się i w kilku krokach pokonał dzielącą ich odległość, a następnie zrobił praktycznie kilka rzeczy naraz. Jednocześnie chwycił się prawą dłonią konstrukcji nad łóżkiem i wsparł się o nią, drugą ręką owinął wokół smukłej talii Charlotte i przyciągnął ją bliżej siebie, a także pocałował ją mocno, tym samym tłumiąc cichy jęk, który chciał wydostać się z jego ust. To znowu się działo. Znowu na samą myśl o tym, co ich czekało, jego ciało obejmował pełzający tuż pod skórą żar. Stąd Jerome całował Charlotte mocno, wręcz władczo. Była jego i tylko jego, i już nic nie stało na przeszkodzie, aby tak było. Przeszłość nie odwracała jego uwagi, nie skłaniała go do zerkania w tył, za siebie. Nie było już na to miejsca w jego życiu.
      Najbliższa przyszłość zapowiadała się za to całkiem… rozkosznie.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  69. Ciało Charlotte nawet po porodzie prezentowało się nienagannie, co kobieta zapewne zawdzięczała wcześniejszemu, wieloletniemu treningowi krav magi i Jerome nie mógł udawać, że prezentowane mu wdzięki go nie pociągały. Nie mógł napatrzeć się na rude loki spływające nie tylko na nagie ramiona, ale również na krągłe piersi, tym bardziej, że kosmyki o intensywnym odcieniu mocno kontrastowały z jasną skórą, tym intensywniej pobudzając przez to jego wyobraźnię. Nie rozchodziło się jednakże tylko o czyste podniecenie i pożądanie; Marshalla przepełniała cała gama emocji i kiedy spoglądał na Lottę, widział zdecydowanie więcej, niż jej piękne ciało. Widział kobietę, którą kochał. Kobietę, która znała go na wylot i widziała zarówno w tych najlepszych, jak i najgorszych momentach, nie tylko mu w nich towarzysząc, ale i rozumiejąc, co wtedy przechodził. Nie oceniała go, nigdy, a przez to wyspiarz nie bał się przed nią odsłonić. Ufał jej jak nikomu nigdy dotąd i momentami rozmiar tej ufności go przerażał, ale nie zamieniłby tego doznania na nic innego. Możliwość czucia się w ten sposób przy drugiej osobie była bezcenna.
    Uśmiechnął się półgębkiem, kiedy rudowłosa powiedziała, że coś tam wspominał. Nie kwapił się jednakże tym, aby jej odpowiedzieć. Zamiast tego skupił się na jej kuszących wargach, a kiedy objęła go za szyję i wskoczyła na niego, nogi owijając wokół jego pasa, pewnie chwycił ją pod pośladki. Nie wiedzieć, kiedy, znaleźli się na łóżku, ale zajmowana przez nich przestrzeń nie miała teraz dla bruneta większego znaczenia. Gubił się zarówno pośród pościeli, jak i pośród ciepła oraz zapachu Charlotte. Nie odrywał się od jej ust, a dłońmi nieprzerwanie i niecierpliwie błądził po jej ciele, póki to kobieta nie odsunęła się i nie znalazła nad nim.
    — Coś wspominałaś — odparł tym razem on i uśmiechnął się zaczepnie, a uśmieszek widniejący na jego twarzy szybko stał się bardziej błogi, niż złośliwy. Kiedy usta Lester zaczęły wędrować po jego ciele, uległ jej bez większych oporów i wcale nie walczył o dominację, za to ochoczo pomógł jej w ściągnięciu nie tylko swoich spodni, ale i bokserek. Później to jedno spojrzenie rzucone mu przez Charlotte wystarczyło, by Jerome domyślił się, co się święci i nim jakkolwiek zdołał się na to przygotować, swoimi poczynaniami Charlotte wyrwała z jego piersi głuchy jęk. Cóż, wcale nie potrzebowała treningów krav magi, by zadać mu cios poniżej pasa i skutecznie go obezwładnić.
    Może to była kwestia rozwodu, a może czegoś zupełnie innego, ale Jerome zdawał się odczuwać wszystko bardziej. Może przez chwilę starał się powstrzymywać, ale szybko przestał ukrywać to, jak Lotta na niego działała. Oddychał szybko, a palce zacisnął mocno na pościeli, podczas gdy jego podbrzusze pulsowało nieznośnie od rozkoszy gotowej rozlać się na całe ciało i uczucie to nie ustąpiło, kiedy Angielka przerwała. Wręcz przeciwnie, tylko się spotęgowało, kiedy kobieta ostentacyjnie oblizała usta, pozostawiając go nie tylko rozpalonego, ale i wręcz rozdygotanego.
    Kiedy rozchylił mocno zaciśnięte do tej pory powieki, jego oczy zdawały się być ciemniejsze, a spojrzenie nieznośnie ciężkie. Wydawało się, że z trudem wodził wzrokiem za Charlotte, lecz jednocześnie jego spojrzenie zdawało się przeszywać ją na wylot i zakradać się do każdego zakamarka duszy.
    — Jestem cały twój — mruknął w odpowiedzi na jej słowa, a kącik jego ust drgnął zdradziecko. Droczył się z nią, ale tylko odrobinę. Jego mocne spojrzenie wyrażało więcej, niż słowa. Wpatrywał się w nią nieustępliwie, a że Lotta wciąż pozostawała nad nim, po chwili chwycił dłonią jej kark i przyciągnął kobietę do siebie po to, by pocałować ją mocno, może nawet odrobinę brutalnie. Niedługo potem sprawił, że przekotłowali się w pościeli i teraz to on znajdował się nad Charlotte. Spojrzał na nią tylko przelotnie, z cieniem uśmiechu majaczącym na ustach, nim wargami przylgnął do jej szyi i przesunął się w kierunku obojczyka, pozostawiając na jasnej skórze kilka czerwonych śladów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym samym czasie jego dłoń najpierw zacisnęła się na piersi kobiety, a później przesunęła się niżej i sięgnęła pomiędzy jej uda. Dało się wyczuć, że Marshall zachowywał się inaczej, niż podczas ich wcześniejszych zbliżeń. Nie wodził kobiety za nos. Nie był też przesadnie delikatny; już nie. Śmiało sięgał zarówno po własną, jak i jej przyjemność i tak jak to Lotta wcześniej wyrywała kolejne jęki z jego gardła, tak teraz on chciał uczynić z nią dokładnie to samo. Podczas gdy palcami wciąż pieścił najwrażliwszy punkt jej ciała, zdołał przesunąć się tak, że zarówno jego wargi, jak i zęby drażniły piersi oraz sutki. Zapomniał przy tym o całym świecie. O Aurorze, która spokojnie spała nieopodal. O przeszłości, która już nie miała wyzierać zza jego ramienia. Po raz pierwszy od dawna czuł się prawdziwie wolny; wolny od wielu rzeczy i była w tym ogromna zasługa samej Charlotte.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  70. Czuł się jak w hipnotycznym transie. Zatracał się w otumaniającej bliskości Charlotte, ponieważ teraz liczyła się dla niego tylko ona i Jerome miał wrażenie, że nigdy nie zdoła się nią nasycić. Pragnął mieć ją całą tylko dla siebie i dzisiejszego wieczora ta nieopisana zachłanność była dobrze wyczuwalna w jego ruchach. Wyspiarz zgarniał wszystko, co tylko się dało i wciąż było mu mało, a im więcej brał, tym bardziej stawał się spragniony. Lotta była jak narkotyk, którego nie sposób było przedawkować; każda kolejna działka była większa od poprzedniej, lecz żadna już nigdy nie miała zaspokoić palącego pragnienia. Świadomy tego Jerome wręcz spalał się pod ciężarem tego uczucia do tego stopnia, iż miał wrażenie, że prędzej czy później postrada zmysły. Stąd całował ją mocno i głęboko, a dłońmi nieprzerwanie wodził po jej ciele. Wyrywał z jej piersi kolejne jęki i westchnienia, samem nie panując nad dźwiękami, które uciekały spomiędzy jego warg. Nie wiedział już, kiedy ich ciała stanowiły jedno, a kiedy znajdowały się zbyt daleko od siebie. Wydawało mu się, że nawet kiedy czuł ciepłą skórę Charlotte tuż przy swojej skórze, było to niewystarczająco blisko. Co jednakże mógł zrobić, by znaleźć się jeszcze bliżej?
    Ruch dłoni rudowłosej sprawiał, że po jego ciele falami rozchodziły się niekontrolowane dreszcze, które zbiegały się w podbrzuszu i lędźwiach. Mruczał z zadowoleniem, kiedy wplotła palce w jego włosy i jęczał cicho, czując przesuwające się po ramionach i plecach paznokcie. Nie miałby nic przeciwko nawet, gdyby Lester zadała mu krwawe rany i rozdarła skórę, tak bardzo był spragniony jakichkolwiek bodźców, które byłyby wynikiem jej działania. Tak bardzo potrzebował jej dotyku i obecności, tak bardzo nie wyobrażał sobie, by miało mu tego kiedykolwiek zabraknąć.
    Kiedy dochodził, był w stanie tylko gorączkowo szeptać jej imię, owiewając skórę na szyi kobiety gorącym, szybkim oddechem. Trzymał ją kurczowo w ramionach, jak najbliżej siebie i nie puścił jej jeszcze długo, nawet kiedy zalewające go fale rozkoszy stopniowo ustępowały. W zasadzie to właśnie wtedy, kiedy w jego ciele rozbrzmiewały już wyłącznie echa niedawnej przyjemności, chciał mieć ją przy sobie najbardziej.
    — Też cię kocham — wymruczał na długo po tym, jak zrobiła to rudowłosa. Leżeli w pościeli, niedbale przykryci kołdrą i zdawało się, że jedno wręcz chciało wcisnąć się w drugie. Jerome czuł, jak Lotta napiera na jego ciało i nie pozostawał jej dłużny, jakby nie mógł pozwolić, by pomiędzy ich ciałami była jakakolwiek przerwa. I podczas gdy oddech Charlotte stał się miarowy i spokojny, Marshall jeszcze przez jakiś czas nie potrafił zasnąć. Nawet przez sen kobieta mocno się do niego przytulała, a on ciasno obejmował ją ramionami. Czuł, jak mięśnie rudowłosej raz po raz lekko drżały, kiedy zapadała w głębszy sen i zachwycił się tym prostym doznaniem. Nie sądził, że kiedykolwiek będzie tak bardzo przepełniony szczęściem, że jego ogrom będzie się wręcz z niego wylewał. Był wdzięczny, tak niesamowicie wdzięczny losowi za to, że ten popchnął ich ku sobie, że nie potrafił tego opisać. Zamiast tego uniósł się nieznacznie i ucałował śpiącą kobietę w czubek głowy, na dłużej przyciskając wargi do rudych włosów.
    Po kilkunastu minutach sam zasnął i nawet przez sen, kiedy zdarzyło im się odsunąć od siebie, Jerome odruchowo szukał Charlotte i przyciągał ją bliżej siebie. Dźwięk budzika wyrwał go z objęć Morfeusza, nie na tyle skutecznie jednak, by po wyłączeniu przez Angielkę alarmu nie mógł szybko ponownie zapaść w sen. Naciągnął kołdrę na głowę i pomimo że minęło ledwo kilka minut, dopadły go senne majaki. Stąd, kiedy poczuł na swojej skórze delikatne pocałunki, nie wiedział, czy to jeszcze sen, czy jednak już jawa. Z cichym pomrukiem przekręcił się na wznak i otworzył jedno oko. Wtedy zobaczył pochyloną nad sobą rudowłosą i uśmiechnął się sennie, kiedy ta tak uroczo się z nim przywitała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — A nie mogę zjeść ciebie? — spytał i zwinnie owinął rękę wokół talii kobiety po to tylko, by wciągnąć ją na siebie. Udało mu się to bez większego wysiłku i już po chwili przycisnął ją do siebie, twarz chowając w zagłębieniu jej szyi. Rude kosmyki połaskotały go w nos, ale w ogóle się tym nie przejął. Znowu poczuł znajomy zapach i otulające go ciepło, za sprawą których mógłby nie wychodzić z łóżka i przez całą wieczność. Przez chwilę nawet był porażony tym, jak mocno można było pokochać drugą osobę; to przy Charlotte przesuwał wszystkie dotychczas sobie znane granice.
      — Pamiętam — wymruczał z nieukrywanym niezadowoleniem i poluźnił uścisk, przez co Lotta miała okazję się odsunąć. Powiódł za nią wzrokiem, rozespany i rozleniwiony, przez co przez chwilę wyglądał jak mały, niezadowolony chłopiec, który nie dostał tego, co chciał.
      Podźwignął się w końcu z łóżka i niezrażony tym, że wciąż był nagi, podszedł do Lotty.
      — Lepiej, żeby tego nie zrobił — mruknął i objął ukochaną, a potem zjechał dłońmi w dół i ostentacyjnie zacisnął palce na jej pośladkach. — Ten tyłek jeszcze mi się przyda — powiedział cicho, a w czasie wypowiadania tych słów sunął wargami po szyi kobiety. Skoro jednakże Lester nie mogła spóźnić się na trening, to odsunął się, posłał jej rozbawione spojrzenie i na kilkanaście minut zniknął w łazience, gdzie doprowadził się do porządku. Poranna toaleta pomogła mu w odpędzeniu resztek senności, a kiedy wrócił do salonu, w mieszkaniu unosił się zapach świeżo zaparzonej kawy oraz smażonych naleśników. Marshall nie od razu zainteresował się jedzeniem. Podszedł do łóżeczka i pomimo tego, że Aurora wciąż spała, ostrożnie wziął ją na ręce. Nie ryzykował wiele, ponieważ i tak zbliżała się pora jej pobudki, za to uczucie towarzyszące wyciągnięciu jej z łóżeczka było niesamowite. Śpiąca dziewczynka była ciepła; zdawało się, że nawet cieplejsza, niż sam Jerome, ale mężczyzna wiedział, ze było to tylko złudzenie. Na dodatek pachniała tak przyjemnie… Do tego stopnia, że Jerome przymknął powieki i przycisnął nos do główki Rory, kradnąc dla siebie te kilka błogich sekund.
      — Nie będziemy mieli innego wyjścia, jak tylko sobie bez ciebie poradzić — odezwał się cicho, kiedy już z małą na rekach zbliżył się do Charlotte. Uśmiechał się przy tym szeroko i z wyraźnym zadowoleniem, a Rory wciąż spała w najlepsze, nie zorientowawszy się, że ktoś w ogóle wyciągnął ją z łóżeczka.
      I tylko Jerome czuł, że ma lekko ściśnięte gardło. Przytłaczał go ten ogrom miłości. Patrzył na Charlotte i miał ochotę krzyczeć o tym, jak bardzo ją kocha. Z drugiej strony trzymał Aurorę i wiedział, że za nic nikomu nie da jej skrzywdzić i że prędzej sam zginie, niż pozwoli, by dziewczynce stała się jakakolwiek krzywda. Dla Charlotte był w stanie poświęcić wiele i był tego świadom, ale odnosił wrażenie, że dla Rory odda wszystko bez zawahania i to uczucie towarzyszyło mu coraz częściej, kiedy trzymał dziewczynkę na rękach.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  71. Jego życie mogłoby składać się wyłącznie z takich leniwych poranków. Świat jednakże nie był aż tak łaskawy i domagał się ich uwagi, której Jerome niechętnie mu udzielał. Choć czy naprawdę czynił to z tak dużym niezadowoleniem? Był zdania, że wraz z Charlotte nie tylko całkiem nieźle radzili sobie z rzeczywistością, ale i nadali jej kolorytu. Tak ubarwiona, nie wydawała się już trudna do udźwignięcia i przerażająca, a mierzenie się z nią ramię w ramią z ukochaną stało się przyjemnością, a nie przykrym obowiązkiem. Dla Marshalla była to miła i zaskakująca odmiana. Choć przeszłość coraz rzadziej zaglądała do jego codzienności, pamiętał, że z Jennifer nie doświadczył niczego podobnego, tak jakby otaczający ich świat nie zamierzał dać im chwili wytchnienia. Co chwilę za czymś gonili, co chwilę z czymś musieli się mierzyć, przez co trzydziestolatek odnosił wrażenie, jakby nieustannie się miotał. Tęsknił wtedy za normalnością. Za spokojem i choćby takimi, leniwymi porankami.
    Nie zależało mu na tym, by dowiedzieć się, co zmieniło się od tamtej pory, że dziś trzymał w ramionach rudowłosą kobietę, która uwiesiła się na jego szyi i żył życiem, za którym niegdyś tęsknił. Podejrzewał, że złożyło się na to wiele czynników – że znaczący wpływ miała na to ta jedna szczególna osoba, u której boku się znalazł – lecz nie po to tak zawzięcie odpędzał od siebie demony przeszłości, by teraz przywoływać je z powrotem poprzez nadmierne analizowanie tego, co go otaczało. Zamiast tego zaśmiał się dźwięcznie, kiedy Lotta klepnęła go w tyłek, gdy ruszył w stronę łazienki i po tych kilkunastu minutach opuścił to małe pomieszczenie w wyśmienitym humorze.
    — Poradziłem sobie z przecięciem pępowiny, to i ze wszystkim innym sobie poradzę, prawda? — rzucił i przeniósł spojrzenie z Angielki na trzymaną na rękach Aurorę. Dziewczynce daleko było do tamtego noworodka, którego Jerome przywitał na świecie, lecz właśnie teraz, kiedy trzymał Rory na rękach i przyglądał się jej buzi, spojrzał na tamte wydarzenia z nieco innej perspektywy. Naprawdę był przy niej od dnia narodzin; od momentu, w którym po raz pierwszy nabrała powietrza w płuca i wydała z siebie pierwszy, oczekiwany przez wszystkie osoby zgromadzone na sali krzyk. Naprawdę miał ten przywilej i coraz śmielej myślał o tym, że miał prawo z niego korzystać. Lekko poruszony, ale przede wszystkim uśmiechnięty od ucha do ucha, odłożył Aurorę do łóżeczka i rozsiadł się na kanapie, naprzeciwko siedzącej na ziemi Charlotte.
    Nie doścignął rudowłosej w ilości zjedzonych naleśników, za to miał szansę na spokojne dopicie kawy.
    — Ogarnę — odparł z rozbawieniem i skinął głową, podczas gdy dwudziestoparolatka krzątała się po mieszkaniu z zawrotną prędkością, byle tylko nie spóźnić się na trening. Akurat kiedy Lester była w łazience, jej córka wybudziła się ze snu i tym razem wyspiarz wziął dziewczynkę na ręce nie tylko ze względu na własną przyjemność. Zaspana Aurora była nieco marudna, zapewne dlatego, że będąc na granicy snu i jawy, zaczęła już odczuwać głód, z którym z pomocą Marshalla zaraz miała się uporać. Tymczasem kiedy Lotta zakładała buty, Jerome z Rory na rękach podszedł bliżej i ujął rączkę dziewczynki tak, by za jej pomocą pomachać rudowłosej.
    — Leć już — pogonił ją z rozbawieniem. — Będziemy w kontakcie — dodał, jeśli chodziło o obiad i po raz kolejny wymownie pomachał rączką Aurory, jakby Lotta już tylko im przeszkadzała w spędzaniu czasu sam na sam. Może kryło się w tym ziarenko prawdy?
    Podczas gdy Charlotte pędziła na trening, a później wylewała siódme poty na sali pod czujnym okiem Michaela, Jerome najpierw zajął się Aurorą. Przewinął ją i nakarmił, a na czas sprzątania po śniadaniu odłożył małą Lesterównę do łóżeczka. To podczas zmywania naczyń przyszedł mu do głowy pewien niecny pomysł. Szybko sprawdził prognozę pogody i kiedy okazało się, że przez cały dzień miało być słonecznie oraz ciepło, przystąpił do działania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najpierw naszykował torbę do wózka, uzupełniając w niej zapas pieluszek jednorazowych oraz pieluch tetrowych, a później to siebie doprowadził do porządku. Z domowego dresu przebrał się w bardziej reprezentatywne ubrania. Wybrał czarne jeansy i biały t-shirt, a na stopy wciągnął nieco wysłużone trampki. Później założył Biscuitowi jego nowe szelki i na samym końcu zajął się Aurorą. Przebrał ją w żółtą sukienkę, którą wraz z innymi ubraniami przesłali rodzice Charlotte, a na jej stopy nałożył małe, białe skarpetki. Wziął ze sobą jeszcze sweterek i kocyk, w razie, gdyby miało zrobić się chłodniej i narzucił na grzbiet skórzaną kurtkę. Tak przygotowany, z torbą i smyczą Biscuita w jednej ręce, a z Rory niemalże wciśniętą pod pachą, opuścił mieszkanie i na dole położył dziewczynkę w wózku.
      Mieli sporo czasu, żeby dotrzeć pod budynek, w którym odbywały się zajęcia krav magi. Całą trasę pokonali tempem spacerowym. Aurora leżała spokojnie, na przemian rozglądała się z zaciekawieniem po otoczeniu i drzemała w wózku. Biscuit na dłuższej smyczy z zadowoleniem dreptał obok wyspiarza i raz na jakiś czas odbiegał dalej, chyba nie mając mu za złe tego, że ten zgubił go podczas incydentu mającego miejsce w dnu jego urodzin. Wędrowali tak przez nieco ponad godzinę, aż chwilę przed godziną jedenastą zjawili się pod odpowiednim budynkiem.
      Jerome namierzył znajdującą się w cieniu ławkę i to przy niej zaparkował. Miał nadzieję, że Charlotte nie skończyła wcześniej i jeszcze nie wyszła, ponieważ przyszło mu do głowy, że prosto po jej treningu mogli jeszcze się przespacerować i od razu wstąpić gdzieś na obiad. Zaciągnął hamulec wózka i przywiązał do jego rączki smycz Biscuita, a potem wziął Rory na ręce. Z tego miejsca powinni być dobrze widoczni dla wychodzącej z klubu sztuk walki Charlotte, więc wyspiarz nie wpatrywał się usilnie w drzwi i zamiast tego podszedł z rozbudzoną Aurorą do znajdującego się nieopodal skrawka zieleni i rosnącej na nim wierzby. Jej gałęzie z młodymi, zielonymi listkami zwieszały się na tyle nisko, że zaciekawiona Rory mogła swobodnie za nie chwytać.
      — Podoba ci się? — spytał ze śmiechem Jerome, kiedy Rory wyjątkowo się podekscytowała. Zaczęła lekko podskakiwać w jego ramionach, wyciągać ręce ku gałązkom i piszczeć z zadowoleniem, więc brunet podsunął jej kilka giętkich witek i z rozbawieniem obserwował, jak Aurora zaciska na nich palce.
      — Nie wiem, czy taka wierzba zmieści się w naszym ogródku — mówił do dziewczynki. — Ale coś wykombinujemy, co ty na to? — rzucił i roześmiał się tym głośniej, kiedy Aurora zwróciła się w jego stronę, uderzyła go rączkami w pierś i zaśmiała się po dziecięcemu.
      — Widzę, że jesteś za — podsumował, przytrzymał dłonią główkę dziewczynki i ucałował ją prosto w czoło. — Zobaczymy, co na to powie mama — mruknął i poczuł w swoim wnętrzu osobliwe poruszenie. Coś kotłowało się na dnie jego żołądka i zdawało się, że za to odczucie było odpowiedzialne dokładnie to samo uczucie, które lekko ściskało jego gardło w takich momentach, jak ten. Może to właśnie teraz, kiedy miał za sobą rozwód oraz wyprowadzkę ze starego mieszkania, miało mu łatwiej przyjść nazwanie siebie samego tatą…?

      JEROME MARSHALL & AURORA LESTER 💛💚💙

      Usuń
  72. [Dzień dobry! Dziękujemy za przywitanie, bardzo mi miło, że Alex tak dobrze wpasował się w życie NYC'a :)
    Chętnie skorzystalibyśmy z zaproszenia na wątek, jednak nie mam zielonego pojęcia jak moglibyśmy połączyć nasze postaci - mam wrażenie, że są one z zupełnie różnych światów. Masz może jakiś pomysł?]

    Alexander

    OdpowiedzUsuń
  73. Jesteś najlepszym tatą. Słowa Charlotte dzwoniły w głowie Marshalla jeszcze długo po wyjściu kobiety. Początkowo poczuł się zmieszany tym stwierdzeniem, ale zmieszanie to ustąpiło zaskakująco szybko – na pewno szybciej, niż jeszcze przed kilkoma tygodniami. Może zarówno rozwód, jak i wyprowadzka ze starego mieszkania miały sprawić, że Jerome tym chętniej otworzy się na rozpościerającą się przed nim przyszłość i weźmie na siebie tę nową rolę? Nie podejrzewał, że tak bardzo tego potrzebował – rozwodu oraz wyprowadzki – ponieważ wydawało mu się, że to tylko formalność, ale dopiero teraz, kiedy doświadczył jednego i drugiego czuł się tak, jakby mógł odetchnąć pełną piersią po zdjęciu z niej niewidzialnego, ale przytłaczającego ciężaru. Nauczył się nosić kajdany przeszłości, które krepowały jego ruchy i ciążyły zarówno przy nadgarstkach, jak i kostkach, lecz przyzwyczaił się do ich obecności na tyle, że dopiero, kiedy krepujące go łańcuchy zostały przecięte i mógł je zrzucić, poczuł różnicę. Nagle było mu niesamowicie lekko. Czuł się dobrze sam ze sobą jak nigdy dotąd i miał wrażenie, że mógłby przenosić góry. To dlatego w ten sobotni poranek dopisywał mu dobry humor i dlatego wyjście na długi spacer z Aurorą oraz Biscuitem, by odebrać Charlotte z treningu traktował jako przyjemność, a nie przykry obowiązek – wiadomym bowiem było, że wyjście z mieszkania z małym dzieckiem i jeszcze mniejszym psem nie zawsze należało do lekkich i przyjemnych.
    Tak jak Rory była zafascynowana gałązkami wierzby i poświęcała im całą swoją dziecięcą uwagę, tak Jerome zatracił się w obserwowaniu dziewczynki zajętej poznawaniem świata do tego stopnia, że zapomniał o otoczeniu. Przez to przestał zerkać w kierunku wyjścia z budynku, gdzie mieścił się klub sztuk walki i zapomniał o tym, że jeszcze niedawno martwił się tym, aby nie przegapić momentu, w którym Lotta opuści klub. Całe szczęście, że to rudowłosa kobieta ich dostrzegła, inaczej mogli się rozminąć i nic by nie wyszło ze wspólnego obiadu na mieście.
    Z jej obecności wyspiarz zdał sobie sprawę dopiero w momencie, w którym wargi Lester musnęły jego szyję. W pierwszym odruchu drgnął, zaskoczony, lecz zaraz od miejsca obdarzonego lekkim pocałunkiem na całą jego szyję rozlało się przyjemne mrowienie.
    — Pomyśleliśmy, że odbierzemy cię z treningu — powiedział, jednocześnie obracając się przodem do Angielki. — I porwiemy cię na obiad na miasto — dodał, kiedy już stali zwróceni do siebie twarzami. Początkowo Aurora rzeczywiście nie zauważyła swojej mamy i cały czas kurczowo ściskała w rączkach zielone witki, a robiła to tak mocno, że nawet kiedy Marshall się obrócił, Rory pociągnęła gałązki za sobą. Dopiero głos Charlotte sprawił, że dziewczynka zadarła głowę i spojrzała wprost na Lottę. Przez chwilę jakby zastanawiała się, o co chodzi, a kiedy już połączyła odpowiednie kropki, uśmiechnęła się szeroko na widok mamy, puściła giętkie gałązki i wyciągnęła rączki w jej stronę. Jerome wykorzystał tę okazję. Przysunął się bliżej i jako że cały czas przytrzymywał Aurorę jedną ręką, palcami drugiej mógł swobodnie przytrzymać podbródek rudowłosej i dopilnować, by ta nie uciekła przed leniwym pocałunkiem. W tym samym czasie Aurora już nieporadnie objęła rączkami szyję Charlotte, więc odsuwając się, Jerome jednocześnie podsunął kobiecie córkę i ściągnął sportową torbę z jej ramienia po to, by zarzucić ją na siebie.
    W tym wszystkim również przywiązany do rączki wózka Biscuit domagał się uwagi i poszczekiwał coraz bardziej niecierpliwie, chcąc przywitać się ze swoją panią. Widząc to, Marshall westchnął cicho i podszedł bliżej psa. Odwiązał smycz, a potem podniósł kundelka jedną ręką i podsunął go Charlotte tak, by ta, trzymając Aurorę, mimo wszystko mogła pogłaskać swojego pupila.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Popatrz, jak wszyscy cieszą się na twój widok — mruknął, spoglądając na nią dość jednoznacznie, a jego tęczówki lekko przy tym pociemniały. Może sama Lotta była innego zdania, ale z tymi wciąż lekko wilgotnymi włosami, pachnąca żelem pod prysznic, ubrana w biały t-shirt, jeansy i znoszone trampki wyglądała wyjątkowo seksownie. Na tyle, że gdyby wyjście na spacer z całą tą gromadką nie wymagało takiego wysiłku, Jerome w te pędy zaciągnąłby kobietę z powrotem do domu, by pokazać jej, jak z kolei on bardzo cieszył się na jej widok.
      I kiedy tak stali w trójkę, a w zasadzie w czwórkę, wyjątkowo obładowani i z zajętymi rękoma, w głowie Barbadosyjczyka zaświtała pewna myśl, którą nie omieszkał podzielić się z ukochaną.
      — Jeśli kiedyś będziemy mieć więcej dzieci, poproszę o dodatkową parę rąk — palnął i tym razem to on dopiero po fakcie zdał sobie sprawę z tego, co powiedział. Wyszczerzył zęby w ni to głupkowaty, ni to zmieszanym uśmiechu i posłał Charlotte ostrożne, badawcze spojrzenie, bo nie miał pewności, czy kobieta w ogóle wyłapała sens tego, co powiedział, czy puści jego słowa mimo uszu i potraktuje je jako głupi żart.

      JEROME MARSHALL & AURORA LESTER 💙

      Usuń
  74. Twierdząco skinął głową, kiedy Charlotte dopytała o obiad na mieście. Co prawda nie zarezerwował nigdzie stolika, ale pogoda dopisywała na tyle, iż był przekonany, że jeśli tylko ruszą przed siebie spacerowym krokiem, to prędzej czy później natkną się na lokal, który ich zainteresuje i rozsiądą się na zewnątrz, w ogródku. Większość knajpek i kawiarni już dawno zwietrzyła okazję i kiedy tylko cieplejsze dni stały się normą, właściciele tych przybytków odkurzyli wspomniane ogródki, przez co dawali potencjalnym klientom więcej przestrzeni, a sobie szansę na większy zysk.
    — Wszyscy, bez wyjątku — potwierdził z rozbawieniem, a jego bursztynowe oczy błyszczały zachęcająco. Momentami sam żałował, że nie mieli więcej czasu dla siebie, który mogliby spędzać sam na sam, ale tego, co posiadł dzięki relacji z Charlotte nie zamieniłby na nic innego, za żadne skarby. Rozpierało go tak wielkie szczęście, że Jerome miał wrażenie, iż jeszcze chwila, a nie pomieści się ono w cielesnej powłoce. Już teraz szukało ujścia i objawiało się wszelkimi możliwymi sposobami – w uśmiechach i spojrzeniach, jakie wyspiarz posyłał zarówno Charlotte jak i Aurorze; w niepohamowanym, dźwięcznym śmiechu, jaki często uciekał z jego piersi.
    Wspomniane szczęście objawiało się również tym, że paplał to, co ślina przyniosła mu na język i bez pomyślunku wypowiadał na głos myśli, które na tym etapie być może mógł jeszcze zachować da siebie. Teraz było za późno, by cofnąć wypowiedziane słowa czy chociażby pokrętnie się z nich tłumaczyć. Jeśli chodziło o to tłumaczenie się, to Marshall nawet nie miał na nie ochoty. Nie zamierzał nagle udawać, że nie zastanawiał się nad tym, że być może w dalszej przyszłości on i Charlotte mogliby…
    Pochwycił spojrzenie kobiety, która była wyjątkowo czujna i aż za dobrze zrozumiała, co powiedział trzydziestolatek. Utonął w jej zielono-brązowych tęczówkach, ale wcale nie czuł się tak, jakby brakowało mu powietrza. Wręcz przeciwnie, czuł się tak, jakby swobodnie unosił się na tafli wody i oddychał przy tym pełną piersią. Był odcięty od otoczenia, a w jego uszach przyjemnie szumiały morskie fale, kiedy tak leżał i po prostu dryfował, przygwożdżony spojrzeniem rudowłosej kobiety, którą pokochał nad życie, a którą wyraźnie poruszyła jego początkowo wyłącznie żartobliwa sugestia.
    Wreszcie otworzył usta i zaczął mówić, nie przerywając kontaktu wzrokowego.
    — Za jakiś czas. Jeśli ty też będziesz tego chcieć. Tak, chciałbym — odparł i poniekąd zaskoczył samego siebie tym, jak bardzo był pewien tego, co powiedział. Jeszcze przed paroma laty nie myślał w ogóle o zakładaniu rodziny. Nie widział siebie w roli ojca i męża. W ostatnim czasie jednakże wydoroślał i dojrzał – wizja, że miałby być odpowiedzialny nie tylko za siebie samego już go nie przerażała. Zresztą, inaczej by go tutaj nie było, prawda?
    Drgnął i oderwał się od hipnotyzujących tęczówek Lotty. Uśmiechnął się lekko, przesunął wzrokiem po twarzy Angielki, aż jego spojrzenie zatrzymało się na jej wargach, które musnął szybko i lekko. Posadzona w ramionach mamy Aurora zaczęła wiercić się i niecierpliwić, na co Jerome lekko pokręcił głową, a potem złapał rączkę dziewczynki i na moment przycisnął jej drobną dłoń do ust.
    — Kocham was — mruknął, zerkając na dwudziestoparolatkę i dopiero po tym odsunął się oraz puścił dłoń dziewczynki. Biscuita odstawił na ziemię, ale nie puścił jego smyczy, nie zamierzając popełniać błędu z niedawnej przeszłości. Nim poszedł po wózek, cofnął się do wierzby i urwał nieduży, może dziesięciocentymetrowy kawałek gałązki z młodymi, jasnozielonymi listkami, który następnie wręczył Rory. Zadowolona dziewczynka natychmiast zaczęła obracać go w rączkach i podsuwać pod sam nos Charlotte, jakby chciała pokazać i pochwalić się mamie, co takiego miała. Tym razem to Jerome nie mógł się powstrzymać, wyjął telefon i zrobił im kilka zdjęć, a po chwili ponownie podniósł Biscuita i pokusił się nawet o kilka selfie – to chyba miały być pierwsze zdjęcia, na których byli wszyscy razem, nie licząc mini sesji podczas świąt Bożego Narodzenia z rodzicami Charlotte.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wtedy jednakże wszystko było takie świeże i ani Jerome, ani tym bardziej Lotta nie wiedzieli, dokąd ich to wszystko zaprowadzi…
      Wreszcie mężczyzna chwycił rączkę wózka i obrał kierunek – żaden konkretny. Po prostu leniwym krokiem, cały czas mając sportową torbę Charlotte na ramieniu, ruszył przed siebie i po cichu liczył na to, że po drodze rzeczywiście napatoczy się jakaś knajpka, która ich zainteresuje.
      — I jak było na treningu? Michael bardzo dał ci w kość? — zagadnął luźno i niezobowiązująco, kiedy kilkanaście kolejnych metrów pokonali w milczeniu, ale zapadła pomiędzy nimi cisza nie była ani trochę krępująca.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  75. Jerome znalazł się na takim etapie swojego życia, że nie musiał martwić się o przysłowiowe jutro i było to dla niego nowe. Jeśli dobrze się nad tym zastanowić, nie doświadczył niczego podobnego, odkąd po raz pierwszy postawił stopę w Wielkim Jabłku i choć był beztroskim człowiekiem, który na co dzień nie przejmował się wieloma sprawami, problemy życia codziennego i piętrzące się na drodze przeszkody również jego potrafiły przytłoczyć. Do tego stopnia, że dawno nie myślał z takim spokojem i pewnością o swojej przyszłości, która jeszcze do niedawna stała pod wieloma znakami zapytania. Odkąd jednak związał się z Charlotte i coraz bardziej angażował się w ten związek, wszelkie obawy stopniowo się rozwiewały, a strach malał. Dziś zdawało się nie być po nim śladu. Charlotte bowiem dała mu coś, czego dawno nie odczuwał – poczucie stabilności. Jerome wierzył, że choćby samo niebo miało im się zwalić na głowy, razem stawią temu czoła. Ta świadomość wręcz go uskrzydlała i sprawiała, że po niedawnym, zdecydowanie gorszym okresie w swoim życiu, wyspiarz wyraźnie odżył i tym bardziej doceniał to szczęście, które los sprezentował mu w postaci Charlotte i Aurory.
    Uśmiechnął się szerzej, kiedy rudowłosa powiedziała, że jeszcze porozmawiają o sprawie tak istotnej, jaką było postaranie się o rodzeństwo dla Rory, lecz sam już niczego nie dodał. Ten temat nasunął się sam po tym, jak palnął coś stosunkowo głupiego i nie uważał, by teraz musieli koniecznie poważnie o tym porozmawiać. Wystarczyło mu to wymienienie paru luźnych zdań, które mimo wszystko miały dla niego ważny wydźwięk – żadne z nich się nie spłoszyło. Żadne w panice nie zaczęło wymigiwać się od odpowiedzi, żadne nie zmieniło tematu i nie uciekło, co było dla niego istotne i ważne; co na swój sposób go poruszyło i utwierdziło w i tak już mocnym przekonaniu, że to właśnie z młodą Angielką chciał budować swoje życie.
    — Jeśli chcesz, mogę się postarać, żebyś nie musiała wstawać — stwierdził wyjątkowo lekkim tonem, lecz nawet pomimo uśmieszku igrającego na jego ustach, spojrzenie, którym obdarzył Lester, było wręcz nieznośnie ciężkie. — Przy okazji rozmasuję to i owo — dodał niezobowiązująco i przesunął wzrokiem po sylwetce kobiety. Właśnie w takich momentach jak ten żałował, że w pewnych kwestiach ograniczały ich obowiązki płynące z rodzicielstwa, ale była to drobna niedogodność, na którą potrafił przymknąć oko. Szczególnie, że chwilę później siedząca w ramionach rudowłosej Aurora zapatrzyła się na niego tymi swoimi dużymi, niewinnymi oczami i rozgaworzyła na dobre, a wszystkie wydawane dźwięki kierowała ewidentnie w stronę Marshalla, który powoli, powolutku rozprawiał się z pewną wewnętrzną blokadą, by stać się gotowym na przyznanie, że jest dla Aurory kimś więcej, niż tylko jej opiekunem.
    — Jasne. Nigdzie nam się nie spieszy — odparł, a jego spojrzenie od razu powędrowało ku znajomemu lokalowi. Bywał tutaj, niezbyt często, ale jednak, kiedy on i Charlotte dopiero co się poznawali. Nie miał więc nic przeciwko odwiedzeniu byłego miejsca pracy rudowłosej, skoro jej szef miał do niej jakąś sprawę. Sam był ciekawy, o co mogło chodzić. Pamiętał, że Lester pracowała za barem i do dziś nie wyszła z wprawy, jeśli chodziło o serwowanie dobrych drinków.
    Wyspiarzowi nie pozostało nic innego, jak przejęcie sterów wózka. Sportową torbę Charlotte już dawno położył na rozwieszonej pomiędzy kółkami gondoli podkładce, przez co było mu wygodniej manewrować pomiędzy stolikami, które o tej godzinie w większości były puste. Biscuit grzecznie spacerował przy jego nodze, a kiedy weszli do środka, z zaciekawieniem zaczął obwąchiwać wszystko, co tylko znalazło się w zasięgu jego nosa. I podczas gdy Jerome ustawiał wózek tak, by ten przypadkiem nikomu nie przeszkadzał, Lotta już witała się ze swoim dawnym współpracownikiem. Niedługo potem sam Jerome uścisnął dłoń mężczyzny i roześmiał się, kiedy jemu również Rory pochwaliła się swoją zdobyczą w postaci wierzbowej gałązki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy Angielka się do niego przysunęła, trzydziestolatek również objął ją w w talii i cmoknął w czubek głowy.
      — Pamiętam, jak czasem tutaj wpadałem. Pomyśleć, że tyle się od tego czasu zmieniło — mruknął i mocniej zacisnął palce na ciele kobiety. Wtedy za nic nie pomyślałby, że jego życie tak się potoczy. Dziś nie zamieniłby tego, co miał, na nic innego, choćby obiecywano mu złote góry.
      Przy tej rozmowie Marshall mógł być tylko postronnym obserwatorem. Nauczony niedawnym doświadczeniem, wiedział, że nie może wyciągać pochopnych wniosków, jednakże wyczuł, że kiedy tylko w pomieszczeniu pojawił się Paul i podjął rozmowę, postawa Charlotte się zmieniła. Nie dość, że stała blisko niego, to jeszcze go obejmowała, więc Barbadosyjczyk nie mógł nie poczuć, kiedy wszystkie mięśnie ukochanej wyraźnie się napięły i przez to sam momentalnie stał się bardziej czujny, acz nie do przesady i wciąż pozostawał przyjemnie rozluźniony tak miło rozpoczętym dniem.
      Przysłuchiwał się rozmowie, która z niepozornej pogawędki stała się słowną przepychanką. Wyspiarz z kolei niewiele z tego wszystkiego rozumiał. Jaki klub? Jakie szkolenie dziewczyn? Początkowo podobnie jak rudowłosa, pomyślał, że chodziło o nowe kelnerki, ale szybko okazało się, że o wielu sprawach nie miał pojęcia. W jednej sekundzie poczuł się zdenerwowany i zmieszany. Miał ochotę jasno dać do zrozumienia Paulowi, żeby przestał wygadywać głupoty, ale nie tak dawno temu niesłusznie rzucił się na Noah i nie chciał wyciągać pochopnych wniosków. Problem tkwił w tym, że Lester zdawała się doskonale wiedzieć, o czym mówił mężczyzna i co jej proponował, przez co Jerome mocniej chwycił się rączki wózka, jakby to miało mu pomóc trzymać ręce przy sobie i zacisnął wargi, aż te stały się zbielałą kreską. Fakty docierały do niego z pewnym opóźnieniem. Klub. Taniec na rurze. Szkolenie nowych dziewczyn.
      Aż przypomniał sobie wspólnie spędzonego Sylwestra i tę miłą dla jego oczu atrakcję, którą Charlotte tak bardzo go zaskoczyła. Ani wtedy, ani później nie zastanawiał się, gdzie kobieta nauczyła się tego wszystkiego, a zajęcia z pole dance były przecież w ostatnich latach bardzo popularne, prawda? Nie miał absolutnie żadnych powodów ku temu, by cokolwiek podejrzewać; nie miał podstaw do zagadywania niewygodnych pytań i szczerze powiedziawszy, zapomniał o tym tańcu. Aż dziś wspomnienia sylwestrowej nocy aż nadto wyraźnie stanęły mu przed oczami.
      Nim wyszli z baru, Paul rzucił zmieszanemu i zaskoczonemu Marshallowi ostatnie spojrzenie; spojrzenie, które w pewien sposób było pełne satysfakcji i mówiło, że lepiej by było, gdyby on i Charlotte porozmawiali w jego gabinecie, co proponował, nie żałował jednakże, że tak się nie stało. Czy Jerome żałował? Nie wiedział. Był zbyt zaskoczony, by rozumieć teraz własne uczucia.
      Kiedy wyszli na zewnątrz i oddalili się od lokalu, ledwo zorientował się, że Lotta coś do niego mówiła. Spojrzał na nią nieprzytomnie i przez dłuższą chwilę nie odrywał od niej wzroku.
      — Nie wiem, czy dobrze zrozumiałem — odezwał się w końcu. — Pracowałaś kiedyś w klubie? — spytał wprost. — W klubie ze striptizem? — uściślił, ponieważ właśnie to wywnioskował na podstawie rozmowy, której miał okazję się przysłuchiwać, ale nie miał żadnej pewności co do wysnutych wniosków. Dlatego musiał zapytać o to wprost, tak po prostu, ponieważ czuł się mocno zdezorientowany i było to w tej chwili dominujące uczucie, które mu towarzyszyło. Dalego było mu do postawy, w której oceniałby Charlotte. Nie wyglądał też na rozgniewanego. Po prostu… nie rozumiał, a chciał zrozumieć, tym bardziej że nie tak dawno temu na własnej skórze doświadczył, że jego punkt widzenia nie był jedynym słusznym i mógł się mylić.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  76. Czuł się mocno zmieszany zaistniałą sytuacją. Świadomość, że stał się świadkiem rozmowy, która mogła odbyć się za zamkniętymi drzwiami gabinetu Paula, przez co Jerome o niczym by się nie dowiedział, była zaskakująco nieprzyjemna i uczucie to stawało się tym bardziej palące, im dalej zostawiali za sobą bar, w którym niegdyś pracowała Charlotte. Wyspiarz czuł się niekomfortowo, ale jednocześnie pozostawał spokojny. Już po zadaniu kluczowego pytania szedł obok Charlotte bez słowa, prowadząc przed sobą wózek z leżącą w nim Aurorą i kiedy kobieta zaproponowała, żeby usiedli, tylko twierdząco skinął głową. Również nie chciał rozmawiać w biegu, a krótki spacer w poszukiwaniu miejsca, które mogliby zająć, miał mu pomóc w pozbieraniu myśli. Kiedy jednak Marshall mechanicznie kroczył przed siebie, zauważył, że w jego umyśle panowała zadziwiająca pustka. Tak jakby wszystkie myśli rozpierzchły się na boki i znalazły poza jego zasięgiem; choćby bardzo się starał, nie potrafił przyciągnąć ich do siebie.
    Zajął miejsce zaraz po Charlotte, uprzednio ustawiwszy wózek tak, że ten częściowo ogradzał ich od wścibskich spojrzeń przechodniów i upewnił się, że wciąż trzymał w ręce smycz Biscuita, a sam pies znajdował się w pobliżu. Dopiero wtedy uniósł głowę i spojrzał na młodą Angielkę w oczekiwaniu… na co tak, właściwie? W momencie, w którym na nią spojrzał, uświadomił sobie, że niekoniecznie zależało mu na jej wyjaśnieniach. Już teraz wiedział, że bez względu na to, co usłyszy, nie zmieni o niej zdania i na pewno w mgnieniu oka nie przestanie jej kochać, przez co jej zbolałe spojrzenie ścisnęło mu serce.
    Nie miał pojęcia, kto jeszcze wiedział i czy w ogóle. A jeśli tak, jakie były reakcje tych ludzi? Lotta na pewno miała solidne podstawy, by obawiać się reakcji Jerome’a po tym, jak poznał prawdę i mężczyzna nie mógł się temu dziwić. Mimo tego, chciał dowiedzieć się więcej i aby nie utrudniać tego rudowłosej kobiecie, milczał, nie zamierzając wchodzić jej w słowo.
    Kiedy Charlotte potwierdziła jego przypuszczenia, znowu mocniej zacisnął wargi. Jednocześnie odzyskał władzę nad swoim umysłem i wcześniej nieuchwytne myśli teraz zleciały się niczym rój owadów do jedynego źródła światła w pobliżu. Brunet domyślił się, że Lester musiała pracować w klubie jakiś czas przed tym, jak się poznali. Kiedy znokautowała go tamtego dnia w barze, była już bliska obronienia licencjatu i pracowała za barem, który Jerome od czasu do czasu odwiedzał. Dziś wydawało mu się, że miało to miejsce lata świetlne temu. Wiedząc, że rudowłosa na pewno będzie chciała dodać coś jeszcze, nie odezwał się i tylko lekko skinął głową, kiedy dwudziestoparolatka uniosła dłonie, jakby tym gestem chciał ją zachęcić do mówienia. Słuchał jej wyjaśnień uważnie, nie odrywając skupionego spojrzenia od jej twarzy i z pewnym zmieszaniem stwierdził, że w istocie, Charlotte Lester się przed nim tłumaczyła, a Jerome… Jerome tego nie chciał. Nie chciał jej oceniać. Nie chciał, by się wybielała, by uważała swoją przeszłość za skazę, po której dostrzeżeniu miało się prawo porzucić ją jak zepsuty przedmiot i zastąpić nowym. Nie chciał tego wszystkiego, przez co jeszcze mocniej zacisnął usta i w końcu powoli, przecząco pokręcił głową.
    — To… bez znaczenia — odezwał się wreszcie ochryple tylko dlatego, że zbyt długo milczał. Odchrząknął i powtórzył mocniejszym głosem. — Bez znaczenia.
    Pochylił się nad stolikiem, przy którym siedzieli, wyciągnął ręce i odezwawszy dłonie Lotty od blatu, zamknął je w swoich dłoniach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Może parę lat temu by mnie to obeszło. Może rzeczywiście wściekałbym się i miotał, jeśli tego się obawiasz, ale dziś… Dziś to naprawdę bez znaczenia — powtórzył po raz wtóry, jakby sam był zaskoczony tym stanem rzeczy i starał się uwierzyć we własne słowa. — Przykro mi, że musiałaś się wtedy do tego posunąć i że nie miałaś innego wyjścia. Ale dziś to niczego nie zmienia. Kocham cię, skarbie — mruknął nieznacznie mocniej ścisnął jej palce, zachęcając, by Charlotte na niego spojrzała. Nie miała bowiem dostrzec w jego bursztynowych oczach żadnego z uczuć, których tak bardzo się obawiała. W jego tęczówkach nie kryło się obrzydzenie, nie było złości ani oburzenia. Bardziej niż sobą, martwił się nią. Widział, że Lotta bała się jego reakcji i że spodziewała się najgorszego, a to tylko podpowiadało mu, czego musiała doświadczyć wcześniej, wyjawiwszy najbliższym swój sekret.
      Gdyby mógł, cofnąłby czas. Sprawiłby, aby życie kobiety potoczyło się inaczej. Lecz czy wtedy znajdowaliby się w tym właśnie miejscu, w którym teraz przebywali? Obok siebie, bez względu na wszystko i pomimo wszystko?
      — Jestem zaskoczony — przyznał, odzywając się po chwili milczenia. — I zmieszany tą rozmową w barze. Nie będę udawał, że nie. Ale przeszłość należy do przeszłości i musiałbym by niespełna rozumu, żeby tylko z tego powodu przekreślić wszystko to, co mamy. Żeby zrezygnować z tego, co mi dajesz. Musiałbym być naprawdę skończonym idiotą i czasem nim jestem… — mruknął i uniósł kącik ust w półuśmiechu, ponieważ pomyślał o tym, jak bezpodstawnie rzucił się na Noah. — Ale nie, jeśli chodzi o ciebie.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  77. Jerome już zawsze i bez względu na wszystko miał wybierać Charlotte. Niezależnie od tego, co mógłby na jej temat usłyszeć i w jakiej sytuacji by się nie znaleźli, wybór ten nigdy nie miał przestać być prosty i oczywisty. Choćby przez nieznaczący ułamek sekundy wyspiarz nie zastanawiał się nad tym, co powinien zrobić i jak się zachować; nie zawahał się i nie miał dylematu. Choć wieść o przeszłości rudowłosej kobiety go zaskoczyła, nie miała prawa zachwiać solidnymi fundamentami ich relacji, które razem zbudowali, ba!, nie miała prawa choćby w najmniejszym stopniu ich ukruszyć i Marshall był co do tego święcie przekonany. To dlatego zależało mu na tym, by młoda Angielka wreszcie na niego spojrzała i na własne oczy zobaczyła, że po incydencie w barze nic nie miało ulec zmianie.
    Kiedy wreszcie podniosła głowę, obdarzył ją lekkim uśmiechem, jakby tym samym chciał powiedzieć jestem tu i nigdzie się nie wybieram.
    — Nie, nie mówiłaś — powiedział lekko, a potem coś przyszło mu na myśl. — Ale co nieco pokazałaś — zauważył, wspominając wspólnie spędzonego Sylwestra i bynajmniej nie mówił tego z wyrzutem, a lekkim rozbawieniem. — Nie przyszło mi do głowy, żeby spytać, skąd… — urwał i wzruszył ramionami, a przy tym ani na moment nie puścił jej dłoni. Nie uważał, że powinni roztrząsać ten temat, tym bardziej, kiedy sama Charlotte przyznała, że nie lubiła do tego wracać. Już miał odpuścić i płynnie zmienić temat, kiedy niespodziewanie uderzyła go niespokojna myśl. Zmarszczył mocno ciemne brwi i utkwił spojrzenie w swoich dłoniach, w których wciąż zamykał ręce panny Lester, aż odezwał się po chwili namysłu.
    — Gdyby ten człowiek… Paul? — rzucił, nie będąc pewnym, czy dobrze zapamiętał jego imię i podniósł wzrok na Charlotte. — Gdyby jeszcze cię nagabywał, albo do czegoś zmuszał, nie będziesz tego przede mną ukrywać, dobrze? — Nie tyle spytał, co twardo stwierdził, a mięśnie jego szczeki spięły się tak mocno, że wyspiarz aż zgrzytnął zębami. W jego wyobraźni pojawiły się różne wizje i żadna z nich nie była przyjemna; każdy z podsuwanych mu przez umysł obrazów powodował, że Jerome miał ochotę wrócić się do baru i zadbać o to, by Charlotte już nigdy więcej nie dostała propozycji podobnej do tej dzisiejszej.
    Udało mu się zapanować nad nerwami tylko dlatego, że Aurora zaczęła domagać się uwagi. Dziewczynka skutecznie odciągnęła jego myśli od tego, co i jak zrobiłby Paulowi, aby uciszyć go raz na zawsze, a jej widok w ramionach Lotty sprawił, że Marshall wiedział, iż dołoży wszelkich starań, aby tej dwójce nigdy nie stała się żadna krzywda.
    — Krótko przed tym, jak wyszliśmy z domu — odparł, powoli wracając do rzeczywistości. Rozejrzał się wokół, jakby chciał uprzytomnić sobie, że byłe miejsce pracy Charlotte zostawili daleko za sobą i wtedy spostrzegł zmierzającą w ich kierunku kelnerkę. Nie planował, że zjedzą akurat tutaj, ale skoro nadarzyła się okazja, może mogli z niej skorzystać? Dopiero kiedy wziął menu do reki, zorientował się, że losowo wybrany przez nich lokal był grecką knajpką, a w tego typu miejscach Jerome nie musiał długo zastanawiać się nad tym, co zje i tyle upewnił się, że interesujące go pozycje znajdowały się w karcie dań. Gdy po kilku minutach kelnerka wróciła do ich stolika, zamówił dla siebie małe, greckie gołąbki zawijane w liście winogron, pitę z kurczakiem i lemoniadę.
    — Twoja rodzina… — odezwał się, kiedy przyjmująca ich zamówienie kobieta się oddaliła. — Wie? — dokończył ostrożnie pytanie. Może Charlotte tak bardzo obawiała się jego reakcji, bo miała ku temu solidne podstawy?

    JEROME MARSHALL 💙

    OdpowiedzUsuń
  78. — To było nieco? — powtórzył za rudowłosą kobietą, a jego brwi powędrowały ku górze w wyrazie zdziwienia. Choć może nie wspominał tego występu na co dzień, pamiętał go dobrze i ten aż nadto wyraźnie zachował się w jego pamięci. Jeśli Charlotte twierdziła, że wtedy zaprezentowała mu ledwo namiastkę swoich możliwości, to Jerome nie chciał sobie wyobrażać, co musiała robić, kiedy dawała z siebie wszystko. Nie chciał sobie tego wyobrażać, ponieważ chciał to zobaczyć na własne oczy i kiedy Angielka wyszła z propozycją, na którą sam wyspiarz bez wątpienia by nie wpadł, mocno i głośno przełknął ślinę, chcąc w ten sposób przegnać nagłą suchość w gardle.
    — W sypialni? — spytał od razu, nie rozwodząc się niepotrzebnie nad tym tematem – wyraźniejszej zgody na realizację swojego pomysłu Lester nie mogła otrzymać. Marshall był gotowy w tej chwili poderwać się z miejsca i pojechać do odpowiedniego sklepu po właściwy sprzęt, nawet jeśli remontowanemu przez niego mieszkaniu daleko było do stanu, który umożliwiałby zamieszkanie w nim wraz z małym dzieckiem. O jego entuzjazmie świadczyło nie tylko głodne spojrzenie, którym taksował sylwetkę siedzącej naprzeciwko rudowłosej, ale też ciasnota w spodniach, którą był zmuszony skrzętnie ukrywać ze względu na okoliczności i miejsce, w jakim się znajdowali.
    Dobry nastrój trzydziestolatka uległ pogorszeniu, w miarę jak kontynuowali rozmowę o byłym szefie Charlotte. Co prawda informacja, że kobieta miała przed nim nie mieć już żadnych tajemnic była pokrzepiająca, a wieść, że miała się do niego zwrócić, gdyby Paul znowu ją nagabywał, uspokoiła wyspiarza, ale to, że Lotta widziała wiele i słyszała wiele już nie napawało optymizmem. Jerome chciał zapytać o te wszystkie rzeczy, ale ugryzł się w język. Miał wystarczająco bujną wyobraźnię i równie wystarczająco wiele wiedział o świecie, by potrafić domyślić się, co mogło się dziać w podobnych miejscach i było mu na swój sposób przykro, że Lester musiała w tym uczestniczyć. Ochota, aby wrócić się do baru i rozprawić się z Paulem wcale w nim nie słabła, ale zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo byłoby to nierozsądne. Kto wie, może mężczyzna uznałby to za podstawy do mszczenia się na rudowłosej i uprzykrzania jej życia, tak jak niegdyś czynił to Patrick? Co prawda ten drugi robił to z innego powodu, ale wystarczyło, że wspólnymi siłami rozprawili się z jedną szują i nie musieli zrażać do siebie kolejnej.
    Widok Charlotte z Aurorą na rękach skutecznie odciągał jego myśli od Paula. Marshall przypatrywał się tym dwóm kobietom, a brzydki grymas na jego twarzy, wywołany złością, szybko zamienił się w lekki uśmiech. Kiedy Lotta spytała Rory, czy trzeba było tyle płakać, brunet doznał deja vu. Sam użył podobnego sformułowania nie tak dawno temu, kiedy rudowłosa wyjechała na weekendową delegację i Aurora została wyłącznie pod jego opieką. Obiecał wtedy zarówno sobie, jak i dziewczynce, że już nie będą się bać i zamierzał dotrzymać tej obietnicy. Od tamtej pory, a także po rozwodzie i wyprowadzce ze starego mieszkania, było mu łatwiej zajmować się Aurorą tak, jak zawsze skrycie marzył, że będzie zajmował się własnym dzieckiem. Drobnymi gestami dziewczynka coraz bardziej ujmowała go za serce, które miękło szczególnie w tych momentach, kiedy Rory go rozpoznawała i świadomie zwracała się właśnie do niego.
    — Pamiętam — przytaknął, kiedy oderwał wzrok od posadzonej w krzesełku Rory i przeniósł spojrzenie na Charlotte. Pokiwał powoli głową, kiedy posłała mu znaczące spojrzenie i wspomniała o niespodziewanych okolicznościach, a potem westchnął lekko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Sam przetrzepałbym ci skórę, gdybym wtedy cię znał i dowiedział się, że nie poprosiłaś mnie o pomoc — przyznał, bo też nie potrafił dziwić się zachowaniu rodziców Charlotte i rozumiał, że państwo Lester pokusili się o doszukiwanie się winy w sobie. Na tyle, na ile zdążył ich poznać wiedział, że zawsze chcieli dla swojej córki jak najlepiej i w podejmowaniu decyzji z nią związanych kierowali się wyłącznie dobrem Charlotte. Nawet Anthony, który zawsze zdawał się wiedzieć lepiej i uparcie dążył do postawienia na swoim, robił to, ponieważ miłość do córki nakazywała mu chronić ją za wszelką cenę. Jerome… potrafił to sobie wyobrazić. Zerknął w bok, na zajętą uderzaniem o stolik zabawką Aurorę i pomyślał, że również stanąłby na głowie, aby zapewnić jej bezpieczeństwo, nawet jeśli oznaczyłoby to zaciągnięcie jej do rodzinnego domu wbrew jej woli oraz siłą. Gdyby pobłądziła… nie zarzucałby jej niczego, to w sobie i swoim zachowaniu upatrywałby momentu, w którym zawiódł jako rodzic, do którego dziecko miało przyjść z każdym swoim problemem.
      Wiedział, jak postąpiłby jako ojciec. A jako brat? Nie potrafił wyobrazić sobie, jak zachowałby się, gdyby Ivana zwróciła się do niego z podobnym wyznaniem. Byłby zły, a wręcz wściekły. Na nią, a przede wszystkim na siebie samego, że nie potrafiłby obronić jej przed złem tego świata, mógł jednakże tylko gdybać. Prawda bowiem była taka, że człowiek nigdy nie wie, jak zachowa się w danej sytuacji, póki się w niej nie znajdzie.
      — Ale teraz ty i Chris już się dogadujecie, prawda? — dopytał, bo chciał po prostu dobrze wszystko zrozumieć. Nie miał jeszcze okazji poznać brata Charlotte i może to i lepiej? Sądząc po słowach Lotty, Chris mógł zechcieć wydawać na jego temat różnorakie opinie, a że Marshallowi jakoś nie po drodze było z braćmi swoich partnerek… To nie miał nic przeciwko, żeby akurat to spotkanie nieco odwlec w czasie.
      Kelnerka pojawiła się z ich zamówieniem zaskakująco szybko. Jerome od razu skropił mini-gołąbki sokiem z cytryny, następnie nabił jednego na widelec i wcisnął do buzi, by móc delektować się smakiem. Akurat, kiedy przełknął, rudowłosa zwróciła na niego lśniące od łez zielono-brązowe oczy, a spoglądała przy tym na niego tak, jakby był całym jej światem i od tego spojrzenia aż zaparło mu dech w piersi.
      — A ja bez ciebie? — rzucił tylko z pozoru swobodnym tonem, bowiem w głębi serca czuł, że gdyby nie panna Lester, byłoby z nim krucho. Podejrzewał, że z batalii, którą toczył od momentu podjęcia decyzji o separacji, aż do rozwodu, nie wyszedłby o własnych siłach. A nawet jeśli, sił tych wystarczyłoby mu tylko na to. Później padłby bez życia, nie wiedząc, co dalej począć ze swoją egzystencją. Przy Charlotte w ogóle nie musiał się nad tym zastanawiać, bo to właśnie ona na nowo nadała sens jego życiu i nie bał się przyznać do tego przed samym sobą.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  79. Jeszcze nie tak dawno temu Jerome narzekał na nowojorską zimę i tęsknił za wyższymi temperaturami, a teraz z niemałym zdziwieniem odnotował, że oto mieli pełnię lata, co tylko uświadomiło mu, że czas nieubłaganie pędził na przód i nie sposób było go zatrzymać, choćby bardzo się chciało. Ostatnie tygodnie minęły mu na kursowaniu pomiędzy pracą, remontowanym mieszkaniem oraz lokum, które zajmowała ich mała, trzyosobowa rodzina i prawdopodobnie dlatego nie zdawał sobie sprawy z tego, jak szybko upływały kolejne dni – ciągle był w ruchu, ciągle było coś do załatwienia i dokupienia, jeśli chodziło o materiały budowlane, nic więc dziwnego, że Marshall zaczął żyć z dnia na dzień, odhaczają tylko kolejne dni, które przybliżały ich do ukończenia remontu.
    Nadszedł jednak taki czas, kiedy ich oszczędności znacząco stopniały i był to wyraźny sygnał ku temu, aby zwolnić z remontem. Nie mogli pozwolić sobie na pozostanie bez choćby niewielkiej poduszki finansowej, tym bardziej, że zgodnie z ich przewidywaniami, musieli zdecydować się na zaciągnięcie kredytu i oprócz bieżących wydatków, musieli pamiętać o kolejnych ratach do spłacenia. Stąd wyspiarz bywał nieco rzadziej w mieszkaniu zaoferowanym im przez Arthura, ale bynajmniej nie oznaczało to, że miał więcej wolnego czasu. Kiedy bowiem remont przestał być tak bardzo wymagający i pozostały im do ogarnięcia prace wykończeniowe, przypomniał sobie o nim Urząd Imigracyjny. Phoebe cały czas trzymała rękę na pulsie, ale okazało się, że trzydziestolatek musiał zmierzyć się z kolejną porcją dokumentów do wypełnienia.
    Nic więc dziwnego, że zaplanowany przez Charlotte wypad na offroad miał być miłą odskocznią od wymagającej codzienności i kiedy Margaret telefonicznie poinformowała, że w sobotnie popołudnie jednak nie będzie mogła zająć się Aurorą, również Jerome nie krył się ze swoim zdenerwowaniem i poniekąd również rozczarowaniem. Próżno jednak byłoby szukać winnych tej sytuacji – mając małe dziecko pod opieką, należało spodziewać się wszystkiego, więc nie pozostało im nic innego, jak tylko odwołać wypad za miasto i spędzić ten dzień w inny sposób. Wtedy jednakże sam David okazał się być ich wybawieniem. Brunet nie spodziewał się, że wspólnik Colina wykaże się aż tak dużą empatią i zaoferuje, by przyjechali na miejsce wraz z Aurorą, którą on zaopiekuje się podczas ich zabawy. Może słusznie podejrzewał, że w zaproszeniu Davida, które przecież ten skierował bezpośrednio do Lotty, kryło się drugie dno…? Cóż, nie pozostawało mu nic innego, jak tylko zweryfikować to na miejscu.
    Wyciągnął wózek z bagażnika Ubera i rozłożył go, a kiedy się wyprostował, uradowany David już zmierzał w stronę panny Lester i zdawał się przy tym nie widzieć samego Marshalla. Wyspiarz prychnął cicho pod nosem, a potem niespiesznym krokiem, pchając przed sobą pusty wózek, podszedł bliżej i wyżej uniósł prawą brew, podczas gdy lewa pozostała lekko zmarszczona, kiedy mężczyzna przykucnął przed Aurorą i przywitał się z nią z zadziwiającym wręcz entuzjazmem. Dopiero, kiedy David ze swobodą oznajmił, że był ojcem piątki dzieci, ostrzegawcza lampka rozżarzona w umyśle wyspiarza przygasła i brunet uśmiechnął się lekko sam do siebie, będąc teraz wyraźnie spokojniejszym. Nie oznaczało to jednakże, że zamierzał stracić na czujności – a bo to raz słyszało się o tym, co potrafili wyczyniać żonaci faceci? Wyspiarz starał się zwykle nikogo zbyt pochopnie nie oceniać, ale jeśli przy tym miał brać pod uwagę obecność Lotty, to ocena ta pozostawała nieco zaburzona i nic nie mógł na to poradzić.
    — W takim razie z jedną Rory powinieneś poradzić sobie doskonale — stwierdził i zaśmiał się krótko. Podejrzewał, że ze względu na swoje doświadczenie, David mógł być jedną z tych nielicznych osób, których rozdzierający płacz Aurory nie przerazi, a już Jerome i Charlotte aż za dobrze wiedzieli, jak dziewczynka potrafiła czasem dać im popalić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. We wnętrzu drewnianego domku przebrali się i przygotowali do jazdy. Jerome wyraźnie pamiętał, jak dobrze bawił się na torze wyścigowym, gdzie on i Jaime rozwijali zawrotne prędkości samochodami, na które nigdy nie będzie ich stać i choć teraz czekał go zupełnie inny rodzaj jazdy, czuł takie samo podekscytowanie. Wtedy jeździli osobno, każdy swoim pojazdem i z instruktorem u boku, co ze względu na rozwijane zawrotne prędkości było konieczne. Dziś Jerome miał inny pomysł.
      — Może pojedziemy razem i po prostu będziemy się zmieniać? — zasugerował i zerknął na Charlotte. Podejrzewał, że nieraz utkną w błocie czy nie wjadą pod stromy pagórek, co nastręczało okazji do zmieniania się za kierownicą, a też wydawało mu się, że więcej śmiechu i zabawy będą mieli, kiedy kolejne przeszkody będą pokonywali właśnie ramię w ramię, a nie każde osobno. Samemu Marshallowi daleko było od wyzywania innych od złych kierowców, ponieważ sam nie uważał się za specjalistę w tym względzie, więc też nie powinni zakończyć tej przygody pokłóceni…
      Widząc ekscytację rudowłosej, nie musiał pytać, kto pierwszy wsiądzie za kółko. Skinął Davidowi głową, a potem podszedł do samochodu i otworzył drzwi po stronie kierowcy, by następnie uprzejmym gestem zaprosić Charlotte do środka.
      — Panie przodem — zażartował i sam zamierzał zająć miejsce należne pasażerowi. Nie miał nic przeciwko temu, by zostać nawigatorem. Poza tym Lotta już kiedyś miała okazję bawić się w ten sposób i Jerome po cichu liczył na to, że uda mu się podpatrzeć to i owo, dzięki czemu tuż po tym, jak to on zasiądzie za kierownicą, być może nie od razu utkną w błocie czy głębokiej kałuży.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  80. Zatrzasnąwszy za Charlotte drzwi, Jerome obszedł samochód i zwinie wskoczywszy do środka, zajął miejsce należne pasażerowi. Zapiął pasy i zaczekał nie tak znowu cierpliwie, aż to rudowłosa wygodnie się usadowi, nie śmiał jednakże jej poganiać, kiedy widział, jak bardzo ta była podekscytowana. Z wysoko upiętymi włosami i w niekształtnym kombinezonie Lotta nie wyglądała ani jak młoda mama, ani jak pani grafik pracująca w agencji reklamowej, przez co Marshall błądził spojrzeniem po całej jej sylwetce, nie do końca będąc przy tym świadomym, że to robi. Nagle ujrzał inną Charlottę, jakby wyjętą z rzeczywistości i niesamowicie podobał mu się ten widok, przez co wcale nie krył się z tym, że tak po prostu nie potrafił oderwać od niej wzroku i bez reszty pochłonęło go obserwowanie jej podczas wykonywania tak błahych czynności, jakimi było przygotowanie się do jazdy.
    — A da się na to przygotować? — odparł z rozbawieniem, nim kobieta skradła mu całusa i choćby chciał dodać coś jeszcze, to nie mógł, ponieważ już w następnej chwili lekko wbiło go w fotel, a rosnąca prędkość skutecznie zatrzymała powietrze w płucach. Lester ruszyła z tak zwanego kopyta, wyciskając wszystko z koni mechanicznych skrytych pod maską, co zaskoczyło wyspiarza na tyle mocno, że ten dopiero po kilkunastu dobrych sekundach parsknął wesołym, przerywanym śmiechem, który to urywał się, to rozbrzmiewał na nowo, kiedy skakali po kolejnych wybojach.
    Żeby siedzieć nieco stabilniej, trzydziestolatek chwycił się umocowanej przy podsufitce rączki, co dodatkowo pozwoliło mu nie tylko na obserwowanie rozpościerającej się przed nimi drogi, ale i samej Charlotte siedzącej za kierownicą i Jerome musiał przyznać, że był to widok tak znakomicie dobry, że szybko przestało go interesować wypatrywanie kolejnych wzniesień, przeszkód oraz zakrętów. Obserwowanie rudowłosej skupionej na jeździe i karmiącej się adrenaliną sprawiało mu więcej przyjemności niż sama jazda. Wkrótce Jerom krzyczał i śmiał się razem z ukochaną, a także dopingował ją gorąco podczas pokonywania kolejnych przeszkód i robił to z tak wielkim zaangażowaniem, że wkrótce również jemu zabrakło tchu, a na czoło wystąpiły kropelki potu.
    Wtem samochodem szarpnęło, a oni podskoczyli na siedzeniach, by następnie zorientować się, że pojazd utknął w piachu. Zapewne mieli wydostać się z tej pułapki bez większych problemów, a w razie konieczności zawsze mogli zadzwonić po Davida, lecz żeby to zrobić, najpierw musieli wysiąść z samochodu. Barbadosyjczyk już odpiął pas, kiedy kątem oka spostrzegł, że bezceremonialnie skrada się ku niemu pewien słodki ciężar i przeczuwając, co się święci, nie sięgnął do klamki, tylko opadł plecami na oparcie fotela.
    — Myślałem, że mamy się zamienić, a ty dalej prowadzisz — mruknął, kiedy już Lotta opadła na jego kolana i pochwyciwszy jej spojrzenie, pewnie chwycił ją za pośladki i przyciągnął ją bliżej, sadzając ją głębiej na sobie. Kobieta wcale nie musiała szukać jego warg, bo usta bruneta od razu wyszły jej naprzeciw po to, by zachłannie odwzajemnić każdy pocałunek. Wystarczyło, że poczuł na sobie jej usta i dłonie, a w dole jego brzucha już zrodziło się natrętne, palące pulsowanie. Dotychczas trzymał ją mocno, lecz wreszcie zsunął dłonie z jej pośladków. Jedną rękę ulokował w dole jej pleców, dociskając rudowłosą do siebie, a drugą uniósł do jej twarzy i złożył na karku, by tym silniej przytrzymać ją przy sobie i zapobiec temu, by ich ciała dzieliły choćby milimetry. Przy tym ani na chwilę nie oderwał ust od ust Charlotte i całował ją tak, jakby spotkali się po raz pierwszy po przynajmniej kilkutygodniowej rozłące.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I dlaczego musieli mieć na sobie te ochronne kombinezony? Długie rękawy i nogawki, a także wysokie kołnierze niczego nie ułatwiały, a rozpięcie suwaka na niewiele się zdało. Jerome nawet warknął z pewnym poirytowaniem, lecz jak wkrótce się okazało, niewygodna odzież miała stanowić najmniejszą przeszkodę. Nie minęło bowiem kilka minut, a tuż obok rozległo się natrętne, natarczywe trąbienie, które uderzyło wprost w bębenki Marshalla i przeszyło go na wskroś. Mężczyzna aż lekko podskoczył na siedzisku i rozejrzawszy się wokół, dojrzał przez ubłoconą tylną szybę samochód, który stał nieco ponad mer za nimi.
      — To już minęło pół godziny? — mruknął niezadowolony, ale i zaskoczony. Wydawało mu się, że Charlotte usiadła na jego kolanach ledwo przed chwilą, ale szyby delikatnie zaparowane od ich przyspieszonych oddechów zdawały się być innego zdania. Marshall pokręcił głową, po czym spojrzał wprost w zielono-brązowe oczy ukochanej i pozwolił, by jego usta rozciągnęły się w szerokim, szczęśliwym uśmiechu.
      — Moja kolej — poinformował i pocałował ją po raz ostatni, a kiedy się odsuwał, lekko przygryzł dolną wargę rudowłosej. Chwilę zajęło im wyplatanie się z obecnej pozycji, ale wreszcie Jerome wydostał się z wozu i skinieniem dłoni pozdrowił czekające w drugim samochodzie osoby. Trąbienie rozległo się po raz drugi, ale wyspiarz nic sobie z tego nie zrobił i z pomocą Lotty, która jeszcze na chwilę zasiadła za kierownicą, odblokował koła samochodu. Kiedy mieli pewność, że są w stanie ruszyć dalej, to brunet zajął miejsce za kierownicą. Musiał co prawda odsunąć fotel i poprawić lusterka, ale ruszyli dalej bez zbędnej zwłoki i teraz to Jerome mocno zaciskał ręce na kierownicy, śmiało dociskając pedał gazu, przez co wyskakiwali z kolejnych wzniesień i spadali ciężko na cztery koła. Od mocnego trzymania kierownicy, tak, aby mógł utrzymać pędzący i podskakujący samochód terenowy w ryzach, szybko rozbolały go ramiona, lecz bynajmniej nie oznaczało to, że mężczyzna zamierzał zwolnić. Kiedy tylko pozwalały mu na to odcinki drogi, pędził na złamanie karku, korzystając z doświadczenia nabytego wcześniej na torze wyścigowym. Kiedy sytuacja tego wymagała, zwalniał i omijał przeszkody, aż wypatrzył, że na niemalże ostatniej prostej czekało na nich płytkie rozlewisko. Zatrzymał samochód i spojrzał w bok, na Charlotte, z niemalże diabelskim uśmieszkiem. Po tym przeniósł spojrzenie za przednią szybę i wcisnął gaz do dechy, przez co koła chwilę boksowały w miejscu, nim wreszcie samochód wystrzelił przed siebie i pomknęli ku wodzie. Wpadli w szeroką, płytką kałużę przy dużej prędkości, przez co woda trysnęła wysoko na boki, a Jerome roześmiał się radośnie niczym małe dziecko. Strugi mętnej wody strzelały w górę na kilka metrów i opadały zarówno na otoczenie jak i wóz, który zaczął ociekać wodą.
      Jeździli nieco ponad godzinę i nawet udało im się jeszcze dwa razy zmienić, aż zwiedzili większość dostępnej trasy i Jerome zaparkował przy drewnianym domku, w którym rozpoczęła się ich przygoda.
      — Musimy to kiedyś powtórzyć — zdecydował, spoglądając na Charlotte błyszczącymi z podekscytowania oczami i dziwnym trafem, ale nie miał ochoty sięgnąć ku klamce, by wydostać się z samochodu. Miał wrażenie, że kiedy stanie na własnych nogach te będą lekko trzęsły się z nadmiaru emocji. Skąd bowiem mógł wiedzieć, że prawdziwe emocje były dopiero przed nim…?

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  81. Gdyby nie fakt, że na polu pojawiły się kolejne, złaknione wrażeń osoby, to wielce prawdopodobne, że nawet nieporęczne kombinezony nie stanowiłyby dla tej dwójki większej przeszkody. Ponieważ jednakże nie byli już sami, musieli wrócić na ziemię i to dosłownie, ponieważ po ich przejażdżce samochód ociekał nie tylko wodą, ale i błotem, co tylko świadczyło o tym, jak Jerome i Charlotte dobrze się bawili. I o ile tylko Aurora zamierzała grzecznie przespać całą noc, to mieli kontynuować tę zabawę już w bardziej sprzyjających okolicznościach, przez co również Marshallowi dopisywał dobry humor i niewiele było mu trzeba, by puścić się biegiem za roześmianą rudowłosą.
    Nie zdołał co prawda jej dogonić, ale do drewnianego domku wpadł tuż za nią i z ledwością wyhamował, przez co udało mu się nie wpaść na plecy Lotty która niespodziewanie stanęła jak wryta. Jerome postąpił krok na przód, by wyjść zza pleców kobiety i stanąć u jej boku, a następnie z rosnącym niepokojem podążył za jej spojrzeniem.
    Nie od razu poznał Rogersa. Do tej pory widział go tylko raz, na swoich trzydziestych urodzinach i zaskoczenie spowodowało, że potrzebował dobrych kilku sekund, aby skojarzyć fakty. Zamrugał szybko, uświadomiwszy sobie, że oto patrzył na Colina, który trzymał Aurorę na rękach tak, jakby czynił to każdego dnia, odkąd dziewczynka pojawiła się na świecie i ten widok poniekąd złamał mu serce. Nim sam zdążył zareagować, Lotta doskoczyła do szatyna i zabrała mu swoją córkę, na co Misiek zareagował chyba w najgorszy ze wszystkich możliwych sposobów.
    — Masz czelność nazywać ją swoją córką? — wycedził przez zaciśnięte zęby i zagrodził Colinowi drogę, kiedy ten ruszył w stronę Charlotte i wystraszonej Aurory. Te słowa go zabolały. Zabolało go to, że Rogers, który bez skrupułów zostawił Lottę w dziewiątym miesiącu ciąży, nie był obecny przy narodzinach własnego dziecka i nie uczestniczył w wykonaniu Aurory z taką łatwością i swobodą zrobił coś, na co Jerome nie potrafił zdobyć się do tej pory.
    Pulsujący ból, który rozlał się po jego wnętrzu, był tylko przyczółkiem dla rodzącej się wściekłości. Odgradzając Charlotte i Aurorę od Colina, Jerome zacisnął dłonie w pięści, a jego bursztynowe oczy groźnie pociemniały i nie sposób było znaleźć w jego tęczówkach tego blasku, który zazwyczaj w nich gościł. Wyspiarz czuł się w pewien sposób upokorzony, ale przede wszystkim zraniony. Nie potrafił zrozumieć, że coś, co dla niego było tak delikatne i cenne, ktoś inny, kto w ogóle nie miał do tego prawa, przywłaszczył sobie z taką łatwością, nie zważając na konsekwencje. To było niepojęte. To było niewłaściwe i nie mieściło się w głowie mężczyzny, który teraz widział w Rogersie nie tyle zagrożenie, co dostrzegał w jego osobie, zebrane w jedno, wszystkie plugastwa tego świata.
    — Ty skurwielu — warknął, nie zamierzając tłumaczyć, dlaczego myślał o szatynie w ten sposób. Nagle świat skurczył się wyłącznie do jego osoby i, co zadziwiające, na drugi plan zeszły nawet Charlotte i Aurora, dla Jerome’a bowiem była to swego rodzaju osobista potyczka i to nie tyle nawet z Colinem, co z samym sobą.
    — To nigdy nie była, nie jest i nie będzie twoja córka — odezwał się głośno, a kiedy mówił, z każdym kolejnym wypowiadanym słowem zbliżał się o krok do Rogersa. Czy to furia wyraźnie widoczna w jego oczach, czy jeszcze co innego sprawiło, że Misiek cofnął się przed nim, a że domek, w którym się znajdowali, nie był duży to zaraz zatrzymał się plecami na ścianie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — A wiesz, dlaczego? — spytał cicho, kiedy już stanął naprzeciwko mężczyzny i zmierzył go wzrokiem. Byli sobie niemalże równi wzrostem i posturą, więc mogli patrzeć sobie prosto w oczy, a te Marshalla były jak dwa czarne węgielki ziejące przeraźliwą pustką, na dnie których czaiła się tylko ślepa determinacja. — Bo to ja byłem przy Charlotte, kiedy ty zostawiłeś ją w dziewiątym miesiącu ciąży. To ja zawiozłem ją do szpitala, kiedy zaczęła rodzić, to ja przeciąłem pępowinę i to ja wstawałem do niej w nocy, kiedy Lotta już nie miała na to siły. A teraz zjawiasz się ty i myślisz, że zgarniesz wszystkie laury dla siebie? Że zostaniesz ukochanym tatusiem, bo raczyłeś się pojawić? Nic z tych rzeczy. Nie masz do Aurory żadnych praw i nigdy nie będziesz ich miał, a ja nie pozwolę ci mącić jej w głowie, bo to ja, a nie ty, jestem jej ojcem — powiedział, celując palcem w pierś szatyna.
      Nie wiedział, czy Colin chce coś powiedzieć. Nie interesowało go, czy próbował mu przerwać, czy otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ponieważ i tak nie zamierzał dopuścić go do głosu, a już tym bardziej nie mógł pozwolić na to, żeby ten znalazł się przy Charlotte i Rory. Nie zasługiwał na to, nie miał do tego najmniejszego prawa i choć kiedyś Jerome miał zgoła inne podejście, widząc Rogersa z Aurorą na rekach, uświadomił sobie, że ten mężczyzna nie zasługiwał na szansę. Kiedyś sądził, że Colin, jako biologiczny ojciec córki Charlotte, będzie mógł zechcieć ją poznać i uczestniczyć w jej wychowaniu. Uważał, że po prostu mu się to należało, ale teraz zrozumiał, że nic takiego nie mogło mieć racji bytu i sam nie zamierzał do tego dopuścić, ponieważ Aurora była jego. Nie tego mężczyzny, który zniknął z jej życia jeszcze przed jej narodzinami.
      Nie kontrolował tego. Nie wiedział, kiedy jego pięść wystrzeliła ku twarzy Rogersa i sięgnęła celu. Nie zważał na to, że Colin może mu oddać, że gdzieś za jego plecami znajdowała się Lotta z Rory na rękach, a wszystkiemu przyglądał się David. Żadna z tych rzeczy nie miała znaczenia, a jego pięści zdawały same rwać się ku sylwetce Miśka, ponieważ tak było trzeba. Za to wszystko, co zrobił. Za to, jak się zachował. I za to, co powiedział.
      Przede wszystkim za to, co powiedział. Jak swoimi słowami zlekceważył coś, co Marshall pielęgnował przez ostatnie miesiące. Do czego dojrzewał, by nie skrzywdzić zarówno siebie, jak i Charlotte, ale przede wszystkim małej Aurory, na co szatyn zdawał się w ogóle nie zważać. Zatem zasłużył. Zasłużył na to, by Jerome przyparł go do ściany i tłukł nieomal na oślep, przyjmując bez większego poruszenia te wszystkie ciosy, które Colin sprzedawał mu w samoobronie, jakby już nic nie miało znaczenia.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  82. Marshalla nie interesowało to, co Colin miał do powiedzenia. Zdanie mężczyzny przestało się dla niego liczyć, nim jeszcze ten otworzył usta, ponieważ Jerome aż za dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że szatyn nie był tutaj mile widziany nie tylko przez niego, ale i samą Charlotte; wręcz całą swoją postawą kobieta krzyczała nie tylko, aby Misiek nie zbliżał się do jej dziecka, ale również, że nie chciała widzieć go na oczy - ani teraz, ani nigdy więcej. Między innymi dlatego wyspiarz zdecydował się zainterweniować od razu, bez konsultacji z rudowłosą, ponieważ nie miał wątpliwości co do tego, że Lester da mu zielone światło, niezależnie od tego, co ten zdecyduje się zrobić. Gdyby spostrzegł, że Angielka się zawahała… Że nie wiedziałaby, co począć w tej sytuacji, być może sam postarałby się trzymać nerwy na wodzy, nic takiego jednakże nie mogło mieć miejsca po tym, jak kobieta wyjęła, a nawet niemalże wyrwała Aurorę z rąk Colina i przytuliła ją do siebie w obronnym geście.
    Nie podejrzewał, że widok Rogersa trzymającego Rory na rękach do tego stopnia wyprowadzi go z równowagi. Nie wiedział, że Colin, mówiąc o Aurorze jako o swojej córce, ugodzi go prosto w serce niewidzialnym sztyletem. Nie był w stanie tego przewidzieć, lecz kiedy to już się wydarzyło – kiedy zmaterializowały się najskrytsze lęki Marshalla – wiedział, co powinien zrobić. Już raz stracił rodzinę - choć może było to określenie nieco na wyrost, ale jakże adekwatne do sytuacji – i nie zamierzał pozwolić, aby stało się to po raz kolejny.
    Colin nie miał prawa do Aurory; zrezygnował z niego w momencie, w którym odszedł i nie zasługiwał na drugą szansę. Nie miał prawa również do Charlotte i to nie dlatego, że Jerome obawiał się, iż straciłby swoją pozycję; rozchodziło się o to, że ten człowiek zbyt wiele razy dotkliwe zranił bliską mu osobę. W świecie, w którym to Jerome opiekował się Charlotte i Aurorą, nie było miejsca dla Rogersa i ten musiał to zrozumieć.
    Barbadosyjczyk wpadł w swego rodzaju szał. Nie kontrolował do końca tego, co mówił, a słowa, które wypowiadał, płynęły z głębi jego serca. Był wściekły, ale kiedy zwracał się do szatyna, przemawiała przez niego nie tylko złość. W tonie jego głosu dobrze słyszalna była pasja i zaangażowanie, a także bezgraniczne oddanie. Trzydziestolatek nie mówił po to tylko, by dopiec Colinowi. Chciał mu unaocznić, co ten faktycznie zrobił i jak bardzo skrzywdził Lottę swoim postępowaniem. I dopiero, kiedy zabrakło mu słów, zdecydował się użyć siły.
    Zdawał sobie sprawę z tego, że rudowłosa może nie pochwalać tego występku, w końcu nie tak dawno temu zupełnie bezpodstawnie zaatakował Noah, lecz podobnie jak wtedy, tak i teraz, w podobnej sytuacji nie zawahałby się ani chwili, aby zrobić to samo. Rogers szarpał się z nim i nie pozostawał dłużny; kilka jego ciosów sięgnęło twarzy czy brzucha Marshalla, ale napędzany czystą złością Jerome okazał się zaskakująco trudny przeciwnikiem. Jego ciosy były niespodziewanie precyzyjne i mocne, przez co niewiele było trzeba, by twarz szatyna zaczęła puchnąć, a z powstałych ran i rozbitego nosa puściła się krew. I mimo tego, że brunet widział, iż słabnie, nie przestawał, jakby żadna wyrządzona mu krzywda nie potrafiła zadośćuczynić temu, co mężczyzna zrobił. Jakby żadna ilość przelanej krwi nie potrafiła wymazać tego, z jaką łatwością Colin nazwał Aurorę swoją córką, nie bacząc na konsekwencje i na to, jak wielką może jej tym wyrządzić krzywdę.
    Początkowo nie zauważył, że Charlotte przysunęła się do nich. Nie poczuł jej dłoni i nie słyszał jej głosu, jakby otoczył go gruby mur, przez który kobieta musiała się przebić i dopiero po pewnej chwili Jerome zdał sobie sprawę z jej obecności. Usłyszał swoje imię, jakby był pod wodą, a rudowłosa wołała go z powierzchni, lecz kiedy już złapał ten szczątkowy kontakt z rzeczywistością, wyraźnie poczuł jej ręce zaciskające się wokół swojego pasa, nieco pokiereszowanego przez Rogersa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wtedy też zrozumiał, że zupełnym przypadkiem młoda Angielka mogła znaleźć się na linii ognia i przez to momentalnie zwiotczał, pozwalając się odciągnąć. Oddychał ciężko i nie potrafił skupić rozbieganego spojrzenia na twarzy ukochanej, choć się starał. Serce tłukło się o żebra, tym szybciej pompując krew przesyconą adrenaliną.
      Smukła dłoń, którą poczuł na swoim policzku, była jak kotwica rzucona w głębię oceanu. Kotwica, która znalazła oparcie w skalistym dnie i jednym szarpnięciem sprawiła, iż rozpędzony okręt wyhamował. Jerome spostrzegł, że Lotta stała teraz przed nim, a ponad jej ramieniem zobaczył słaniającego się na nogach Colina, przez co na jego pokiereszowanej twarzy zamajaczył krwawy uśmiech. Drgnął, jakby znowu chciał się wyrwać ku swojej ofierze, ale Lester zagrała kartą, której nie mógł i nie chciał pobić.
      Ułożył dłoń na dłoni spoczywającej na jego policzku, ścisnął ją lekko, wzrok mając utkwiony w Charlotte i dopiero po tym, delikatnie pchnięty, odszedł na bok. Lotta zasługiwała na swoje pięć minut z Colinem, nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Stanął więc przy wózku tak, by ciałem poniekąd odgrodzić Aurorę od tego, co działo się we wnętrzu drewnianego domku. Dostrzegł stojącego na uboczu Davida, który przypatrywał się wszystkiemu, co się działo, lecz ani drgnął. Dłonie miał zaciśnięte w pięści i przyciskał ręce do boków, a przy tym trząsł się cały, lecz nie ruszył się z miejsca i Jerome jak przez mgłę kojarzył, że to Angielka powstrzymała go przed interwencją. Zmierzywszy wzrokiem sylwetkę mężczyzny, notabene przyjaciela Rogersa, odwrócił się przodem do Lotty i szatyna, by nie bez satysfakcji obserwować to, co się działo.
      Niemniej jednak widok rudowłosej znajdującej się w takim stanie do głębi nim wstrząsnął. Jerome wciąż był rozdygotany po nierównej walce; wciąż dyszał ciężko, wzrok miał rozmyty, a umysł zdawał się pracować na zwolnionych obrotach, lecz nie przeszkadzało to w tym, aby słowa wypowiadane, a później wykrzykiwane przez Charlotte wwiercały się w jego duszę i serce; by ciosy wymierzane Colinowi w pewien metafizyczny sposób spadały zarówno na niego, jak i na nią. Jakby ten fizyczny ból, który mu zadawała był ledwie namiastką bólu, który on lekką ręką zadał jej i jej córce. Ich córce. Jak jeden człowiek mógł wyrządzić tyle krzywdy? A może Rogers już nie zasługiwał na to miano?
      Kiedy Lester krzyknęła, Jerome ruszył na przód. Jedynie kontrolnie zerknął przez ramię na Rory, która spokojnie siedziała w wózku – widać nie na marne poszło przyzwyczajenie jej do zasypiania w najtrudniejszych nawet warunkach, bo teraz hałasy zdawały się nie robić na dziewczynce najmniejszego wrażenia i chociaż za to jedno wyspiarz mógł być wdzięczny. Spokojny o dziewczynkę, w paru susach dopadł do ukochanej i zamknął jej rozdygotane ciało w ramionach, wargi zaś przycisnął do jej wilgotnego od potu czoła.
      — Już — mruknął i wsparł brodę na czubku jej głowy. — Już wystarczy — dodał głośniej i ciężko przełknął ślinę, a potem odsunął się nieznacznie i ujął twarz Angielki w drżące dłonie, by łatwiej było mu spojrzeć jej prosto w oczy. — Nie warto — tchnął i teraz, targani kipiącą złością, nad którą Jerome starał się zapanować, trzęśli się już oboje.
      W tym momencie David postanowił zareagować. Żwawym krokiem podszedł do zwiniętego w kłębek na ziemi Colina i przykucnął przy nim, a kiedy położył dłoń na jego ramieniu, Rogers jęknął i wybełkotał kilka niezrozumiałych słów.
      — Możesz zabrać stąd to ścierwo — syknął Marshall, z politowaniem spoglądając na tę scenę i niewiele brakowało, aby splunął im pod nogi. Zgadzał się z Charlotte – Colin był nikim. A próbując stać się kimś – nazywając Aurorę swoją córką – przekroczył cienką, niewidzialną granicę, za którą czyhało na niego tylko niebezpieczeństwo. Za tą granicą bowiem znajdowała się dwójka ludzi, którzy byli gotowi zabić, aby ochronić swoją małą rodzinę, ponieważ zbyt wiele poświęcili, aby cudem ją zyskać i byli gotowi poświęcić jeszcze więcej, byle tylko jej nie stracić.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  83. Kiedy z pomocą Davida Colin podniósł się do pozycji siedzącej, a następnie odezwał, oczywiście, że Jerome miał ochotę się wrócić. Chciał mocnym kopnięciem zetrzeć uśmieszek z twarzy mężczyzny i zamknąć mu usta; nawet szarpnął się w jego kierunku, ale wtedy poczuł palce Charlotte zaciskające się na jego dłoni i zdołał postąpić tylko jeden krok w stronę Rogersa, nim się zatrzymał, usadzony w miejscu przez rudowłosą. Sam powiedział jej, że Colin nie był tego wart, ale kiedy spoglądał na jego zakrwawioną i opuchniętą twarz, na której mimo wszystko wciąż majaczył wredny uśmieszek, miał ochotę zrobić z niego krwawą miazgę, tak by Colin już nie był w stanie ani się uśmiechać, ani tym bardziej odzywać. Mógłby narobić tym sobie kłopotów, ale nie zważał na to. Wściekłość buzująca w jego ciele wyzierała z jego spojrzenia i zdawała się być niepohamowana – tylko dotyk Charlotte powstrzymywał go przed ponownym ruszeniem na mężczyznę po to, by dokończyć dzieła.
    — Mógłbym cię zatłuc na śmierć, Rogers — warknął i pozwolił, by ich spojrzenia się skrzyżowały. Przypatrywał mu się przez chwilę, aż spojrzenie Marshalla stało się zimne, a kącki jego ust wygięły się lekko ku górze w złowrogim uśmieszku. — Ale to byłoby zbyt proste. Lepiej, żebyś żył. Żył ze świadomością, że to mnie Aurora będzie nazywała swoim tatą i że to ty sam o to zadbałeś — powiedział, a kiedy zerknął na niego po raz ostatni, rysy jego twarzy wykrzywiły się w pogardliwym grymasie i Jerome ruszył za Charlotte, pozostawiając pokiereszowanego Colina ze wściekłym i chyba przestraszonym Davidem.
    Skinął tylko głową, kiedy Charlotte poprosiła, żeby wrócili do domu. W miarę tego, jak pokonywali kolejne przecznice, złość zaczęła ulatywać z Marshalla po to tylko, by zastąpiły ją inne, o wiele trudniejsze do nazwania emocje. Stąd brunet siedział ze spuszczoną głową nie tylko dlatego, że chciał uniknąć ciekawskich spojrzeń kierowcy Ubera, rzucanych mu we wstecznym lusterku, ale również przez to, że nie do końca rozumiał, co się z nim działo.
    Kiedy znaleźli się w mieszkaniu, Jerome niemal od razu wszedł do łazienki. Miał pękniętą dolną wargę i lekko naruszony łuk brwiowy, ale nie były to zranienia, które wymagałyby interwencji lekarza. To lewa strona jego twarzy była pokiereszowana i oprócz znajdujących się na niej ran, widoczna była również rosnąca opuchlizna, lecz wyspiarz i tak nie wyglądał najgorzej. Obmył twarz zimną wodą i skrzywił się nieznacznie, kiedy poczuł lekkie pieczenie. Musiał opłukać się kilkakrotnie, nim spływająca do umywalki woda przestała być zabarwiona najpierw na czerwono, a później na różowo, aż w końcu sięgnął po mydło i wyszorował dłonie umorusane w krwi Colina. Również kłykcie miał obtarte i opuchnięte, w końcu jego ciosy sięgały celu, ale wszystkie te obrażenia miały prędzej czy później się zagoić, co nie było takie pewne w przypadku zupełnie innych ran zadanych mu w tym starciu, a rozdzierających serce.
    Z wdzięcznością przyjął podsunięte mu mrożonki i ostrożnie przyłożył je do twarzy, aż wreszcie westchnął z nieskrywaną ulgą, kiedy chłód uśmierzył przynajmniej częściowo ból. Rozchyliwszy powieki, wsparty o kuchenny blat mężczyzna spojrzał na siedzącą na kanapie Charlotte. Widział, że kobieta źle się czuje i nie wiedział, co mógłby powiedzieć, ponieważ sam nie czuł się najlepiej. Ten rollercoaster emocji, którego doświadczył sprawił, że teraz Jerome był wręcz wyczerpany. Czuł ból nieomal w całym ciele z powodu stresu, którego doświadczył i kiedy ten już odszedł, pozostawił jego organizm najzwyczajniej w świecie wyzuty z energii. Gdyby tylko miał taką możliwość, wyspiarz najpewniej położyłby się spać, lecz sądził, że z powodu myśli kotłujących się w jego głowie i tak by nie zasnął, więc nawet nie zerknął w stronę łóżka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wtedy też Lotta odezwała się i poderwała z kanapy. Zaskoczony Jerome zdążył odepchnąć się od blatu i upuścić mrożonkę, która upadła na podłogę, nim złapał chwiejącą się na nogach rudowłosą i zamknął ją w swoich ramionach. Kiedy ich ciała niemalże w te sposób się zderzyły, coś ścisnęło Marshalla za gardło i sprawiło, że i jemu lekko zakręciło się w głowie.
      — Skarbie, nie masz mnie za co przepraszać — odezwał się cicho i tym mocniej przytulił Charlotte do siebie. Jedną ręką objął ją w tali, drugą wplótł w jej włosy i również do nich przytulił twarz, mocno zacisnąwszy przy tym powieki. Czy Colin naprawdę był przekonany, że z taką łatwością mógł zabrać mu to wszystko? Że mógł zabrać mu Charlotte, którą Jerome teraz trzymał w ramionach i Aurorę, śpiącą spokojnie w swoim łóżeczku? Jeśli tak, to Jerome miał nadzieję, że Rogers niezmiernie się zdziwił. I zrozumiał, że żadna z tych rzeczy nie była możliwa, bo żadne z nich – ani Jerome, ani Lotta – nie zamierzali na to pozwolić.
      — Nie oddam mu cię — odezwał się po chwili. — Nie oddam mu też Aurory — mówił. — Jesteście moje i żeby to się zmieniło, Colin chyba musiałby przejść po moim trupie — powiedział z niespotykana dotąd u niego zaciętością, cały czas mocno trzymając rudowłosą. Sam czuł się poniekąd tak, jakby coś mu bezpowrotnie zabrano. Jakby Colin, z taką śmiałością i beztroską nazywający Aurorę swoją córką, odebrał ten moment Marshallowi; jakby zhańbił i sponiewierał wyjątkowość tej chwili, dokonał na niej dziwnego rodzaj gwałtu. To naprawdę mocno zraniło wyspiarza; ten nie spodziewał się, że coś jeszcze może ugodzić go wręcz do głębi, lecz wyglądało na to, że Rogers zupełnie nieświadomie wiedział, gdzie celować i obudził w nim lęk; niebotycznych rozmiarów lęk dotyczący tego, że Jerome może stracić swoją małą rodzinę.
      — Kocham cię — tchnął po chwili, niepewny czy chce dodać tym otuchy Charlotte, czy może jednak samemu sobie, a może im obojgu naraz? W tym względzie jednakże nic się nie zmieniło – kochał ją i kochał Aurorę, a dzięki Colinowi uświadomił sobie, że nie poradziłby sobie, gdyby je stracił. Czerpał więc z bliskości kobiety, tulił ją mocno do siebie, karmił się jej ciepłem i zapachem, które otulały go i koiły zszargane nerwy, uspokajając również tłukące się w piersi serce.

      JEROME MARSHALL z super mocnym klejem 💙

      Usuń
  84. Gdzieś z tyłu głowy Marshalla nieustannie kotłowała się myśl, że Colin może ponownie pojawić się i namieszać w ich życiu. Był tego świadomy, ba!, zakładał, że Rogers faktycznie w końcu o sobie przypomni, bo czyż wcześniej zawsze tego nie robił? Wyspiarz sądził więc, że kiedy to już się wydarzy, nie będzie zaskoczony, jednak dzisiejsza sytuacja pokazała mu, jak bardzo się mylił. Ostatnim, czego spodziewał się po wypadzie na offroad, było pojawienie się Colina, a przecież mógł się tego spodziewać – wkraczali na jego teren. Sami, dobrowolnie przyszli do miejsca, które należało do Rogersa i co z tego, że David twierdził, iż od dawna go nie widział? Nie powinni mu ufać, nie powinni pokładać nadziei w człowieku, który był nie tylko wspólnikiem, ale i przyjacielem Colina. David co prawda wydawał się zaskoczony równie, co oni, ale pozwolił Colinowi wziąć Aurorę na ręce, dopuścił go do niej! Nikt nie kazał mu przewidzieć, jak zachowają się Jerome i Charlotte, nie mógł parzcież wiedzieć, w jakich dokładnie stosunkach Colin rozstał się z Charlotte, ale naprawdę nie przyszło mu do głowy, żeby zaprotestować? Naprawdę nie wpadł na to, że Lotta mogła sobie nie życzyć, aby Rogers miał kontakt z dzieckiem, skoro ten zostawił ją samą w dziewiątym miesiącu ciąży? Nie pomyślał, by z czymkolwiek zaczekać do ich powrotu z trasy?
    Trzydziestolatek był zły, że do tego dopuścił. Że sam nie pomyślał, nie zastanowił się, że tak ochoczo oddał Aurorę pod opiekę w zasadzie obcego człowieka i kiedy przytulał do siebie Charlotte, jego twarz wykrzywił grymas niezadowolenia, a obolałe mięśnie lekko się spięły, lecz jego rysy złagodniały w momencie, w którym rudowłosa lekko się od niego odsunęła. Spojrzał na nią z góry i choć lekko się uśmiechnął, w jego twarzy, w całej sylwetce w zasadzie zdawał się kryć jakiś mroczny cień, który nie dawał Barbadosyjczykowi spokoju i zdradziecko sączył się w jego myśli.
    Skrzywił się nieznacznie, kiedy opuszki palców Charlotte musnęły opuchliznę, ale bynajmniej nie odwrócił wzroku. Przypatrywał jej się uważnie, spoglądał wprost w zielono-brązowe tęczówki, a pomiędzy jego brwiami pojawiła się delikatna, pionowa zmarszczka. Dopiero kiedy ostrożnie go pocałowała, przymknął powieki i skupił się na tym, by bliskość ukochanej przegnała mrok. Nie zważając na ból, ujął jej twarz w dłonie i pocałował ją mocniej, w pewien sposób jakby rozpaczliwie, tak mocno pojawienie się Colina wytrąciło go z równowagi. Podążył za Lottą, a raczej za jej ustami nawet, kiedy się przesunęła i usiadła na blacie; nie odsunął się choćby na chwilę i zrobił to dopiero, kiedy ona się na to zdecydowała.
    Znowu obdarzył ją tym chmurnym, tak niepodobnym do niego spojrzeniem. Spojrzeniem, w którym kryły się złość, rozdrażnienie i ból, ale też niespotykana determinacja. Lewą dłonią wsparł się o kuchen blat przy biodrach rudowłosej, prawą sięgał do jej twarzy i kciukiem pogładził policzek.
    — Ja ciebie też, skarbie — mruknął, nie odrywając od niej wzroku i nie przerywając łagodnej pieszczoty. Przypatrywał jej się tak jeszcze przez kilka uderzeń serca, nim pocałował ją znowu tak, jakby była lekiem na całe zło. Przywarł do niej ściśle, ciasno objął ramionami i zatopił się w znajomym zapachu, szczególnie łaknąć teraz tego, co znane, jakby tylko bliskie i znajome rzeczy miały mu pomóc się odzyskać utracony spokój.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wtem ze strony łóżeczka do ich uszu doleciał cichy płacz. Jerome momentalnie się wyprostował, spojrzał krótko na Charlotte i ponieważ musiał to zrobić, bez słowa wyplątał się z objęć rudowłosej i w kilku krokach pokonał odległość dzielącą go od Aurory. Nie wiedział, co obudziło dziewczynkę. Może coś jej się przyśniło, a może wyczuwała, że dziś wydarzyło się coś poruszającego i mimo wszystko sama nie była spokojna? Powód nie był ważny. Ważne było to, że nie minęła minuta, a Marshall już wziął ją na ręce i do siebie przytulił, a zrobił to inaczej, niż zazwyczaj. W jego ruchach zdawało się czaić coś nowego. Jakaś głęboka troska, przywiązanie, świadomość, że był przy Rory od momentu jej narodzin i choć nie był jej biologicznym ojcem, to pełnił w jej życiu równie ważną, jeśli nawet nie ważniejszą rolę. Jakby zachowanie Rogersa uświadomiło mu, co w istocie mógł stracić i teraz trzymał Aurorę blisko siebie, jak najdroższy skarb. Czy wreszcie zrozumiał? I czy wreszcie był gotów?
      Z dziewczynką na rękach podszedł do wciąż siedzącej na kuchennym blacie Lotty, znów stanął pomiędzy jej nogami i wsparł czoło o jej czoło. Rory już nie płakała. Wsparła główkę i ręce na piersi Marshalla i po prostu obserwowała otoczenie, wyraźnie zadowolona, że miała kogoś – nie byle kogo - blisko siebie. Jerome tymczasem na moment uniósł głowę, przycisnął wargi do czoła panny Lester, a potem wrócił do wcześniejszej pozycji i głębiej odetchnął, bo dopiero teraz zaczął się uspokajać. Dopiero teraz zaczęło powoli do niego docierać, że niespodziewanie pojawienie się Colina niczego nie zmieniło ani nie zburzyło – wręcz przeciwnie, zdawało się, że pozwoliło na zbudowanie czegoś nowego.
      Trzydziestolatek poprawił się i zmienił pozycję tak, że przytrzymywał Aurorę jedną ręką, a drugą ostrożnie przytulił do siebie Charlotte, tak że dziewczynka znalazła się poniekąd między nimi. Policzek wsparł na czubku głowy kobiety i zapatrzył się na jakiś bliżej nieokreślony punkt zawieszony gdzieś w przestrzeni, a na jego ustach wreszcie zamajaczył lekki uśmiech. Miał już bowiem wszystko, co było dla niego najcenniejsze i najważniejsze.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  85. Widok Colina trzymającego Aurorę na rękach miał jeszcze długo nękać Marshalla, tak samo jak echo słów, które szatyn wtedy wypowiedział. Wyspiarz nie przypuszczał, że zupełnie nowy rodzaj bólu rozedrze jego duszę i serce, ale nie było to nic, z czym nie miał sobie poradzić, nie był to bowiem ból z rodzaju tych doszczętnie niszczących i bynajmniej nie pozostawił po sobie zgliszczy, nad którymi tylko smętnie unosiły się smużki dymu. To doznanie było dojmujące i owszem, wiązało się z cierpieniem, lecz jednocześnie uświadomiło trzydziestolatkowi coś istotnego. Bo czy zareagowałby w podobny sposób, gdyby mu nie zależało? Czy przejąłby się tak bardzo, gdyby nie wiązał z Charlotte i jej córką przyszłości? I to nie tak, że Jerome nie był pewny swoich uczuć, czy to względem Lotty, czy Rory. Po prostu momentami, nawet mimo tego, że minęło tak wiele czasu, nie dowierzał we własne szczęście. Miewał wrażenie, iż śni. Że kiedyś w końcu zbudzi się z pięknego snu i dopadnie go beznadziejna rzeczywistość, w której nie miał już niczego i nikogo u swojego boku, lecz to nie było prawdą. Życie, które wiódł już od ponad pół roku było jawą i nie musiał się szczypać w ramię, by o tym wiedzieć, więc dlaczego wciąż wydawało mu się, że spotkało go coś zbyt pięknego, aby mogło to być prawdziwe?
    Rogers stanowił realne zagrożenie. Zagrożenie to wdarło się w wyśnioną, wymarzoną krainę i choć nie zburzyło jej podwalin, brutalnie odarło ją z dotychczasowej cukierkowości; pozbawiło tej bajkowej otoczki, dzięki której dobro zawsze wygrywało ze złem. W prawdziwym świecie tak nie było – zło często okazywało się większe i bardziej zmyśle od dobra, wodziło za nos maluczkich i podstępnie przechylało szalę na swoją korzyść. Trzeba było niemalże nieustanie mieć się na baczności, by móc mu się przeciwstawiać i je przezwyciężać, czego Jerome po raz pierwszy od dawna doświadczył na własnej skórze. Zdawało się bowiem, że na większość spraw, które dotychczas go dotyczyły, miał mniejszy bądź większy wpływ. To on zdecydował się na separację i to on doprowadził do rozwodu. To on dokładał wszelkich starań, by urząd Imigracyjny przyznał mu nowa wizę i wreszcie to on remontował mieszkanie, w którym w niedalekiej przyszłości mieli zamieszkać we trójkę, on, Charlotte i Aurora. Miał nad tym wszystkim kontrolę, mniejszą bądź większą, ale jednak. Aż pojawił się Colin i pokazał, że nie przed wszystkim można było się ustrzec.
    Kiedy rudowłosa odchrząknęła, Barbadosyjczyk skupił uwagę na tym, co tu i teraz. Odsunął się nieznacznie, na tyle tylko, by móc swobodnie spojrzeć na kobietę i kiedy ta zadała mu to jedno, konkretne pytanie, Jerome odniósł wrażenie, jakby serce podeszło mu do gardła. Nie musiał jednakże długo zastanawiać się nad odpowiedzią.
    — Tak — odparł nieco ochryple, z pewnym trudem przepychając to jedno słowo przez ściśnięte gardło. — Widok Colina z Aurorą na rekach nie był przyjemny — powiedział, nieco zaskoczony własną wypowiedzią, ponieważ nie podejrzewał, że nagle znajdzie w sobie tyle słów. — Ani to, co powiedział — dodał ciszej i powoli pokręcił głową. — Ale kiedy na niego patrzyłem… Kiedy zobaczyłem, jak łatwo przywłaszczył sobie coś, po co ja bałem się sięgnąć… Zrozumiałem, że tylko oszukuję samego siebie. Zrozumiałem, że mam rodzinę — powiedział, spoglądając wprost w zielono-brązowe tęczówki rudowłosej i uśmiechnął się lekko. — I że już zawsze będzie towarzyszył mi strach. O ciebie. I o Aurorę. Bo to naturalne, kiedy coś jest człowiekowi tak drogie, ale dlaczego ten strach miałby jednocześnie odebrać mi prawo do… — urwał i zacisnął usta, aż jego wargi pobielały i minęło kilka sekund, nim odezwał się ponownie. — Do tego, żeby być ojcem Aurory? Skoro jestem z nią od samego początku, a ten skurwiel zjawił się ledwo na pięć minut… — zamilkł, ponieważ jego głos niebezpiecznie się zatrząsł, a bursztynowe oczy pociemniały na samo wspomnienie tamtej fali wściekłości, która go wtedy ogarnęła. Uspokoił się jednak i poprawił leżącą w jego ramionach dziewczynkę, która zaczęła przysypiać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Aurora jest moją córką — powiedział twardo. — Obydwie jesteście moje — dodał zaciekle i lekko zakołysał dziewczynką, która z powodu jego nieco podniesionego tonu mimo wszystko niespokojnie się poruszyła. Nie rozpłakała się jednak i już po chwili leżała spokojnie, wsparta na Marshallu, który tym razem zupełnie świadomie i bez gniewu przyznał się do czegoś, co czuł już od dłuższego czasu, ale ze znanych tylko sobie powodów wolał zachować ostrożność.
      — Nie trzeba — mruknął i przecząco pokręcił głową. Zapomniał o mrożonce, która od dobrych kilkunastu minut smętnie leżała na podłodze, a kolejnego dnia jego twarz najpewniej miała wyglądać jeszcze gorzej, niż dzisiaj, ale nie to było teraz ważne.
      Miał rodzinę. Naprawdę miał rodzinę.
      Kiedy nabrał pewności, że Aurora zasnęła, odłożył ją z powrotem do łóżeczka. Zatrzymał się przy nim tylko na chwilę, by zerknąć na dziewczynkę - swoja córkę, którą chciał obronić przed całym światem, a w szczególności przed jednym, nieodpowiedzialnym gnojkiem – i wrócił do Lotty, która chyba nie miała szansy na zejście z kuchennego blatu, na którym jakiś czas temu się usadowiła.
      — Kocham cię — powiedział tylko i pocałował ją mocno i bez uprzedzenia, nie zważając na wszystkie zranienia, których dorobił się dzięki Colinowi. Piekący ból otwartych ran tracił na intensywności i znaczeniu, kiedy smakował wargi ukochanej, mocno przyciągając ją przy tym do siebie. Nie wyobrażał sobie, by miało jej kiedykolwiek przy nim zabraknąć. By nie budził się u jej boku. I by nie było z nimi Aurory. Wszystkie te uczucia wkładał w ten jeden pocałunek, a dłonie błądzące po ciele kobiety jakby zdradzały, o czym myślał, zachowywał się bowiem tak, jakby mimo wszystko chciał nasycić się nią na zapas.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  86. Jesteś jej tatą. Brzmienie tych słów sprawiło, że serce Marshalla zamarło, ściśnięte nagłym i silnym, trudnym do opisania doznaniem. Towarzyszyła mu niepojęta gama emocji i gdyby z tej mieszanki miał wydzielić poszczególne z nich, zdziwiłby się, jak bardzo skrajne emocje to były. Czuł się przez to wszystko dość osobliwie; znalazł się w stanie lekkiego roztrzęsienia, ale też podekscytowania i jednocześnie miał poczucie, jakby odrobinę tracił grunt pod nogami. Ukojenie znalazł dopiero przy Charlotte, jakby to ona była odpowiedzią na wszystkie niezadane pytania i jedyną drogą, którą powinien podążać. To dlatego pocałował ją niemalże od razu, kiedy tylko przysunął się do niej ponownie po odłożeniu Aurory do łóżeczka, złakniony bliskości rudowłosej kobiety. Kiedy miał ją przy sobie, nie musiał nad niczym się zastanawiać i niczego nie analizował. Całował ją zachłannie i czuł, jak tłukące się po głowie myśli pierzchają, a rozkołatane serce uspokajało się po to tylko, by za chwilę wpaść w zgoła inny rytm.
    Bliskość Charlotte niosła ze sobą słodkie zapomnienie i koiła nerwy. Po pewnym, wcale nie długim czasie, gesty wyspiarza straciły na zapalczywości i stały się mniej pośpieszne, jakby po upewnieniu się, że wszystko jest na właściwym dla siebie miejscu i w ich relacji nic nie uległo zmianie, mężczyzna mógł spokojnie odetchnąć. Z cichym pomrukiem zadowolenia przyjął fakt, że Lester oplotła go nogami w biodrach, by przytrzymać go jeszcze bliżej siebie i skupił się wyłącznie na niej. Chłonął każdą pieszczotę, którą mu oferowała, pozwalając, by tym sposobem wprowadziła go w stan przyjemnego rozproszenia, w którym zewnętrzne bodźce traciły na znaczeniu i docierały do niego jak zza grubej kotary; przytłumione i nieistotne. Liczyła się tylko Lotta, każdy jej pocałunek i muśnięcie palców, czy bardziej zdecydowane poruszenie dłoni. Poddał się jej i poddał się przyjemności rosnącej w jego ciele, która pełzała tuż pod skórą i kumulowała się w miejscach, którym kobieta poświęcała akurat więcej uwagi, a przy tym nie pozostawał rudowłosej dłużny.
    Pozbawiany poszczególnych elementów garderoby, dopilnował, by ubrania Angielki znajdowały się na podłodze w podobnym tempie, co jego własne. Ostatecznie na swoim miejscu zostawił jedynie jej majtki, których ściągnięcie miał nieco utrudnione ze względu na to, że pupa Charlotte wciąż spoczywała na kuchennym blacie. Przymierzał się właśnie do tego, by unieść ją jedną ręką, a drugą rozprawić się ze zbędnym teraz kawałkiem materiału, kiedy dwudziestoparolatka tchnęła te kilka słów wprost do jego ucha, by potem przygryźć jego płatek.
    Rozchodzące się po karku mrowienie przerodziło się w dreszcz, który spłynął w dół jego kręgosłupa i zakorzenił się w lędźwiach, przeradzając się w głębokie, rozsadzające pulsowanie. Marshall odchylił głowę, na tyle tylko, by móc spojrzeć na ukochaną i obdarzył ją leniwym uśmiechem. Wzrok miał rozmyty i spoglądał na nią spod na wpół przymkniętych powiek; jego bursztynowe oczy zdawały się być zasnute mgiełką, która rozwiała się w miarę tego, im dłużej na nią spoglądał. Wreszcie całkiem rozchylił powieki i spojrzał na rudowłosą stosunkowo przytomnie, a echo jej słów rozciągnęło jego usta w tym szerszym uśmiechu.
    — Nie zaprzeczę — odparł, a gdzieś na dnie jego źrenic rozbłysły iskierki rozbawienia, kiedy omiatał wzrokiem jej twarz, skacząc pomiędzy kilkoma kluczowymi punktami, jak chociażby oczy i usta. Wreszcie ujął twarz ukochanej w dłonie i pocałował ją mocno, z całą siłą uczucia, które wobec niej żywił. Nie zamierzał dopuścić do tego, by ktokolwiek, kiedykolwiek odebrał mu Charlotte oraz Aurorę i jego gesty zdawały się o tym mówić. Całował ją głęboko, ale niezbyt szybko; z dużą uważnością i drżał wyraźnie za każdym razem, kiedy ich języki splatały się ze sobą. Dłonie z jej twarzy zsunął najpierw na szyję, a później na szczupłe ramiona, na których lekko zacisnął palce. Przesunął kciukami po obojczykach i nie przestając jej całować, przesunął ręce na smukłe plecy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pociągnął nimi wzdłuż kręgosłupa, mocno, tym silniej dociskając ją do siebie, aż wreszcie chwycił ją mocniej, uniósł lekko i jedną ręką pociągnął za majtki, które zsunął na jej uda, nim znowu posadził Lottę na blacie.
      Teraz jej bielizna przeszkadzała mu tym bardziej. Nie pozwalała ponownie ulokować się pomiędzy długimi nogami, co mierziło go na tyle, że odsunął się od razu i ściągnął jej majtki całkowicie, by następnie rzucić je za siebie. Nie wrócił do niej od razu – wykorzystał moment i oddalił się, by sięgnąć do dobrze im znanej szuflady przy łóżku. Zabraną stamtąd prezerwatywę odłożył na razie na kuchenny blat i podszedł znowu bliżej kobiety. Niemalże sam oplótł się jej nogami i ustami przylgnął do jej szyi i ramienia, które znaczył kolejnymi pocałunkami. Prawą dłonią zaparł się o kuchenny blat, układając ją przy ciele Charlotte, lewą zaś wodził po jej ciele. Sunął po gładkim udzie, zaciskał palce na krągłej piersi idealnie leżącej mu w dłoni i gubił się pomiędzy rozchylonymi udami, wyrywając z piersi Angielki kolejne jęki i wydawało się, że nigdy mu się to nie znudzi, lecz wiedział, że z reguły Lotta bywała niecierpliwa. Sam oddychał coraz ciężej, z coraz większym trudem łapiąc oddech, a że jednocześnie dłonie i usta rudowłosej błądziły po jego ciele, co z ledwością utrzymywał koncentrację na jej przyjemności.
      Wreszcie stwierdził, że dość tego dobrego. Odsunął się, założył zabezpieczenie, a później chwycił Lottę pod pośladku i zsunął ją bardziej na krawędź kuchennego blatu po to, by zaraz wejść w nią jednym płynnym ruchem, który wymusił na nim nie takie ciche jęknięcie i od razu zaczął rytmicznie poruszać biodrami. Wysoki wzrost pozwolił mu na to, by jednocześnie wesprzeć się na blacie dłońmi, po obydwu stronach ciała panny Lester i sięgnąć znowu jej ust. Nie trwało to jednak długo; wygodniej było mu bardziej się wyprostować i spoglądać na nią, podczas gdy jego ciało zalewały kolejne, przyjemne bodźce, aż obraz przed jego oczami stał się lekko rozmazany. W tej scenerii jej zielono-brązowe oczy jakby przybrały nowego, nienazwanego koloru, a rude kosmyki okalające jej twarz były niczym żywe, pełzające płomienie. Widok ten go zachwycił i wprawił w osłupienie, a świadomość, że miał tak blisko siebie kobietę, która na nowo nauczyła go miłości, była wręcz oszałamiająca.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  87. Nie mógł się nie zgodzić z Charlotte – jemu również właśnie tego było trzeba. Porwany przez rosnącą przyjemność, zapomniał, co doprowadziło ich do tego zbliżenia i miał przypomnieć sobie o tym najpewniej dopiero, kiedy spojrzy w lustro i dostrzeże swoją pokiereszowaną twarz. W tym momencie nawet nie czuł bólu i nie zważał na to, że w niektórych miejscach na ciele rudowłosej widniały krwawe plamki, powstałe w wyniki zetknięcia jego zranionych ust z jej jasną skórą. Jakby każda pieszczota, każda kolejna fala przyjemności przepływająca przez ciało bruneta odsuwały na bok i spychały poza granice umysłu obrazy związane z dzisiejszymi wydarzeniami; związane z Colinem, który niespodziewanie i brutalnie wtargnął do ich wspólnego życia. Nie można jednak było powiedzieć, że zagościł w nim na długo, ponieważ najzwyczajniej w świecie w tej kompletnej układance brakowało dla niego miejsca. Był zbędnym elementem, którego – choćby się chciało – nie można było nigdzie wcisnąć i najlepiej świadczył o tym fakt, że Jerome już nie rozmyślał o tym, co się wydarzyło i skupiał się raczej na tym, by pozostawać jak najbliżej ukochanej. Może to właśnie dlatego przywarli do siebie tak gorączkowo? By utwierdzić się w przekonaniu, że w tym wszystkim nie było już miejsca dla kolejnej osoby? Może obydwoje potrzebowali właśnie takiego zapewnienia? Że chcieli już tylko wyłącznie siebie nawzajem?
    Spełnienie uderzyło w niego nagle i początkowo przybrało formę nieznośnego wręcz napięcia, po którym nastąpiło błogie rozluźnienie. Wyspiarz wsparł się obydwiema dłońmi o kuchenny blat, ponieważ nie ufał swoim drżącym nogom i nisko zwiesił głowę, oddychając przy tym ciężko. Przez chwilę trwał w tej pozycji, a kosmyki włosów, które wymsknęły się z luźnej kitki, przesłaniały jego twarz i dopiero po pewnym czasie podniósł głowę, przez co mógł swobodnie zerknąć na Charlotte.
    — Zatem cieszę się, że spełniłem twoje oczekiwania — wymruczał żartobliwie i uśmiechnął się leniwie, ewidentnie pozostając jeszcze na granicy pomiędzy rzeczywistością, a krainą cielesnych uniesień. Jego spojrzenie pozostało rozmyte, a całe ciało wydawało się przyjemnie ociężałe, jakby Marshall nie do końca odzyskał nad nim władzę. To dlatego nie miał ochoty nigdzie się ruszać i wciąż stał przy kuchennym blacie, a nogi rudowłosej wciąż ciasno oplatały jego biodra. Po kilku, a może kilkunastu minutach – ponieważ czas aż tak bardzo stracił na znaczeniu – Jerome wyprostował się i przyciągnął wspartą na kuchennym blacie Lottę bliżej siebie, tak że ta teraz znowu siedziała, a nie wpół leżała. Lewą ręką oplótł jej talię, a prawą dłonią odgarnął z twarzy pozostające w nieładzie rude kosmyki. Odsłonił tym sposobem jej zaróżowione policzki i lekko opuchnięte od pocałunków wargi, po których delikatnie przesunął kciukiem.
    — Już w porządku? — spytał cicho i zajrzał wprost w jej zielono-brązowe oczy. Obydwoje byli wzburzeni po spotkaniu z Colinem. Obydwoje doświadczyli swego rodzaju… załamania? Każde przeżyło pojawienie się mężczyzny na swój sposób i o ile Jerome zdołał się uspokoić oraz uporać się z tym, czego doświadczył, o tyle chciał dowiedzieć się, jak z tym wszystkim czuła się panna Lester – tak po prostu się o nią martwił. Nie wynikało to jednakże ze strachu; w ogóle nie myślał o tym, że pojawienie się Rogersa mogłoby sprawić, iż Charlotte zacznie postrzegać go inaczej i zechce wrócić do swojego byłego partnera… A nawet jeśli…? Marshall uświadomił sobie, że kochał ją tak bardzo, iż byłby gotów pozwolić jej odejść, gdyby od tego miało zależeć jej szczęście i to spostrzeżenie było dla niego więcej niż zaskakujące.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Kocham cię — odezwał się, jakby podążając za własnymi myślami i ułożył dłoń na policzku ukochanej, a przy tym ani na ułamek sekundy nie oderwał spojrzenia od jej twarzy. Nie mógł nadziwić się temu, że Lotta do tego stopnia zawładnęła jego światem. Nie pojmował własnego szczęścia. — Uszczypnij mnie — powiedział niespodziewanie i uśmiechnął się lekko, ponieważ w takich momentach jak ten, nie dowiedział w to wszystko. Nie dowierzał, że Charlotte była jego. — Albo skop mi tyłek — zażartował, powołując się na element, który bez cienia wątpliwości był najbardziej charakterystycznym motywem ich relacji. — Bo czasem nie chce mi się wierzyć, że to wszystko jest prawdziwe.
      Może był jak Scrooge z Opowieści wigilijnej? Może w minioną wigilię Świąt Bożego Narodzenia nawiedził go jeden z Duchów, który ukazywał mu wizje przyszłości, jaką mógł mieć i Marshall dopiero miał zbudzić się z proroczego snu? I komu po tym wszystkim miał dziękować?
      Odetchnął, pokręcił lekko głową, a potem przycisnął usta do czoła rudowłosej. Kiedy się odsunął, spostrzegł, że znowu pozostawił na jej skórze plamkę krwi z pękniętej wargi i pomyślał, że może jednak powinni wybrać się do apteki. Uśmiechnął się pod nosem, starł palcami to drobne zabrudzenie, a potem omiótł wzrokiem sylwetkę kobiety i wskazał na jej przedramię, gdzie również widniało kilka podobnych śladów.
      — Chyba powinnaś pójść pod prysznic — zasugerował i sam nabrał ochoty na kąpiel, by poniekąd zmyć z siebie dzisiejsze wydarzenia.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  88. Charlotte była przyczyną nie tylko tego spojrzenia. Jako osoba na dobre wkradła się do życia Marshalla i mężczyzna nie wyobrażał sobie, by kiedykolwiek miało jej zabraknąć – zbyt wiele jej zawdzięczał. Rudowłosa była przy nim, odkąd zjawił się w Nowym Jorku i towarzyszyła mu w najróżniejszych momentach życia. Wspierała go nawet wtedy, kiedy niejednokrotnie sama borykała się z poważnymi problemami, przez co Jerome był cholernie wdzięczny, że skłonili się ku sobie, kiedy obydwoje znaleźli się na życiowych zakrętach i zdecydowali się wykonać ten jeden kluczowy krok, by wyjść poza ramy wyłącznie przyjaźni. Za atrakcyjną uważał ją zawsze i nie bez powodu miał długo wspominać tamto spotkanie w barze, kiedy się poznali. Podejrzewał, że gdyby żadne z nich nie miało wtedy nikogo na oku, tamten wieczór, a w konsekwencji również noc spędziliby razem, nawet jeśli miałaby to być tylko jednorazowa przygoda. Los jednakże chciał inaczej i może nie bez powodu na tamtym etapie pozostali przyjaciółmi, by dziś mogli się związać? Kto wie, może wtedy nic by z tego nie wyszło?
    Jak długo Jerome by nie gdybał, jak długo nie roztrząsał różnorakich scenariuszy dotyczących czy to przeszłości, czy przyszłości, nigdy miał nie przestać się tym zachwycać – tym, jak potoczyła się ich relacja, jak się rozwinęła i że finalnie zostali rodziną. Było to dla niego na swój sposób niepojęte, ale niebywale piękne i niesamowite, co było widać w jego oczach, kiedy omiatał wzrokiem sylwetkę rudowłosej.
    — Ciesze się — powiedział cicho, a kiedy Lotta przylgnęła policzkiem do jego dłoni i obdarzyła go tym pełnym uczucia spojrzeniem, jego serce – które ledwo co uspokoiło się po szalonym biegu – zaczęło bić mocniej i szybciej. W takich momentach jak ten mógł przypatrywać jej się do końca świata i o jeden dzień dłużej, bo to Charlotte stała się jego światem – jego wszystkim. Miał ochotę wykrzyczeć to na głos, tak, żeby wszyscy się o tym dowiedzieli i przyszło mu na myśl, że nie wytrzyma do Sylwestra. Że teraz i zaraz, w tym momencie padnie przed nią na kolana i poprosi, żeby Charlotte była już tylko jego, nawet jeśli nie miał pierścionka, za pomocą którego mógłby przypieczętować te słowa. Tak, podobne myśli tłukły się po jego momentami narwanej głowie coraz częściej, ale czy wtedy by nie przesadził? Z drugiej strony, skoro miał pewność…?
    Zagryzł dolną wargę, nie odezwawszy się ani słowem i tylko uśmiechnął się szerzej, kiedy Lester śmiała się wesoło, rozbawiona jego słowami. Nie wiedziała o jego wewnętrznych rozterkach, a on nie miał pomysłu na to, jak inaczej wyrazić ten ogrom miłości, który wobec niej żywił; przez który codziennie wręcz spalał się od środka.
    Odruchowo skrzywił się, kiedy Angielka wyciągnęła dłoń i ostrożnie dotknęła jego twarzy, ale robiła to na tyle delikatnie, że wyspiarza – wbrew jego oczekiwaniom – nie zalała fala bólu. Wtedy też rysy jego twarzy ponownie się wygładziły, a wraz ze słowami rudowłosej kobiety uśmiech widoczny na jego twarzy stał się bardziej czuły.
    — Tylko moje — podkreślił, złapał Charlotte za dłoń i przycisnął czubki jej palców do ust, spoglądając przy tym wprost w jej zielono-brązowe oczy. Nie miał ochoty przerywać tej chwili – kolejnej, jaką udało im się wydrzeć światu – ale wtedy Lotta zgrabnie się odsunęła i wrażenie otulenia jej ciepłem momentalnie się rozpłynęło. Nagle Marshalla ogarnął chłód, mimo że był środek lata, a na jego ciało wystąpiła gęsia skórka.
    Obrócił się tyłem do kuchni i lędźwiami wsparł się o blat, przez co bez przeszkód mógł obserwować krzątającą się w pobliżu rudowłosą, nim ta naciągnęła na siebie ubrania.
    — Zaprowadzić, a najlepiej zostać tam ze mną — odparł i obdarzył ją uważnym spojrzeniem, jakby liczył na to, że panna Lester poważnie rozważy jego propozycję, lecz finalnie tylko odprowadził ją wzrokiem do drzwi i dopiero kiedy kobieta przekręciła klucz w zamku, ruszył się z miejsca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pod prysznicem spędził więcej czasu, niż zazwyczaj. Wraz z brudem i krwią gorący strumień wody spłukał z niego resztki adrenaliny, przez co kiedy Jerome wyszedł z kabiny na zaparowaną łazienkę, czuł duże zmęczenie i marzył już tylko o tym, żeby położyć się spać. Nie protestował, kiedy po powrocie z apteki Charlotte zajęła się jego twarzą, w domyśle po to, by opuchlizna szybciej zeszła, a rany się zagoiły, bo nie miał to być pierwszy raz, kiedy będzie chodził z obitą gębą i było mu wszystko jedno, ale dotyk jej chłodnych palców okazał się wyjątkowo przyjemny. Na tyle, że wyspiarz totalnie odpłynął i zasnął nim jeszcze porządnie przyłożył głowę do poduszki.
      Niezależnie jednak od tego, jak bardzo był zmęczony, nigdy nie miał tak mocnego i głębokiego snu, by nie wybudzić się, kiedy coś działo się w jego najbliższym otoczeniu. Stąd, kiedy Charlotte zaczęła rzucać się na łóżku i niezrozumiale mruczeć, obudził się od razu. Przez kilka sekund był skonsternowany, bo nie wiedział, co wyrwało go ze snu, ale kiedy zorientował się, co się dzieje, poczuł się tak, jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody. Poderwał się na klęczki i pochylił nad Lottą, by ją obudzić, a wtedy dostrzegł lśniące na jej policzkach łzy.
      — Skarbie — odezwał się głośno i złapał ją za ramiona, by delikatnie nią potrząsnąć. — Lotti, obudź się. Słyszysz mnie? Obudź się, to tylko sen — powtarzał i czuł, jak oślizgłe macki strachu oplatają jego ciało, aż wreszcie rudowłosa otworzyła oczy i Jerome pochwycił jej rozbiegane spojrzenie. — To był tylko sen — powtórzył, choć nie wiedział, czego dotyczył koszmar, z którego nie potrafiła się wyrwać. — Tylko zły sen — powiedział z naciskiem, wpatrując się w nią uparcie, bo też z walącym w piersi sercem czekał na to, aż rudowłosa na dobre odzyska kontakt z rzeczywistością.
      Widok wystraszonej rudowłosej za każdym razem łamał mu serce. Zawsze, kiedy działa jej się jakakolwiek krzywda czy kiedy targały nią negatywne emocje wywołane sytuacjami, na które żadne z nich nie miało wpływu, Jerome przeżywał gehennę. Przeważnie targał nim wtedy gniew i strach. Gniew, ponieważ pozostawał bezsilny, a strach… Strach, ponieważ bał się tego, jak miałoby wyglądać jego życie bez Lotty. To było widać w jego spojrzeniu, rozbieganym i gorączkowym, a także niecierpliwym, kiedy czekał na to, aż Charlotte powie, że już dobrze. Że to rzeczywiście był tylko zły sen.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  89. Wydawało się, że tę decyzję wyspiarz podjął już dawno. Inaczej nie zastanawiałby się nad najlepszym momentem na zaręczyny, prawda? Celował w Święta Bożego Narodzenia lub Sylwestra i zastanawianie się nad tym, który z tych dni będzie bardziej odpowiedni przyszło mu zupełnie naturalnie, ponieważ był pewien swego. Coraz częściej jednakże przyłapywał się na tym, iż miał ochotę pieprzyć to wszystko i poprosić Charlotte o rękę tu i teraz. Czyż już raz tego nie zrobił? Czy tuż przed tym, jak pocałował ją tamtego świątecznego wieczora, nie powiedział sobie pieprzyć to? Nie zważał wtedy na konsekwencje i podążył za głosem serca, więc więcej niż prawdopodobnym było, że jego śmiałe plany wezmą w łeb, kiedy ulegnie właśnie porywowi serca i w najmniej spodziewanym - również dla siebie samego - momencie zapyta o to, czy Charlotte Lester zechciałaby zostać jego żoną. Już od pewnego czasu nie zastanawiał się nad tym, czy w ogóle ją o to zapytać, a raczej kiedy to zrobić.
    Jednocześnie nie wiedział, jakie panna Lester ma zdanie o instytucji małżeństwa. Po części znał jej historię i potrafił domyślić się, skąd u niej początkowe zamiłowanie do jedno-nocnych przygód i dlaczego dopiero Colin skruszył jej serce. Praca tancerki w klubie nocnym bez wątpienia musiała sprawić, że Lotta widziała niejedno i miała prawo zwątpić w ideę związku, sformalizowanego czy też nie. Jak sprawy miały się teraz? Nie wiedział, co było na swój sposób zabawne. W końcu zdążyli porozmawiać już o tym, że w przyszłości być może zdecydują się na posiadanie kolejnego dziecka i Jerome remontował większe mieszkanie, do którego zamierzali przenieść się razem, wraz z Aurorą, którą wyspiarz otwarcie nazwał swoją córką. Poczynili większość kroków, które wiele par podejmowała dopiero po ślubie, choć to nie oznaczało, że powinni podążać za schemat. Marshall nie chciał się spieszyć, ale z drugiej strony był pewien co do tego, że to z Charlotte chce spędzić resztę swojego życia i nie tylko powiedział, ale i zrobił wiele rzeczy, które o tym poświadczały.
    Kochał ją. Kochał ją z całą dojrzałością, jaką wypracował na przestrzeni lat oraz świadomością odpowiedzialności, jaka się z tym wiązała. Kochał ją z pełnym zrozumieniem własnego uczucia, które właśnie dzięki tej samoświadomości mogło być tak silne. Kochał ją pomimo bólu i cierpienia, którego doświadczył; kochał ją tak, jakby nigdy owego bólu i cierpienia nie zaznał. Charlotte była kimś więcej, niż miłością jego życia. Była sensem, którego poszukiwał; celem, o istnieniu którego Jerome nie wiedział, póki go nie posmakował. Była wszystkim tym w co wierzył, w czym pokładał nadzieję, z czego czerpał siłę. Była jego bezpiecznym miejscem, oparciem i kotwicą.
    Stąd kiedy patrzył na jej udrękę, cierpiał wręcz fizycznie. Widział, że się obudziła, ale myślami pozostała pośród nękających ją koszmarów. Spoglądał na nią spod zmarszczonych mocno ciemnych brwi, wyraźnie zatroskany, a kiedy zapytała o Aurorę i oznajmiła, że musi ją zobaczyć, bez słowa pomógł im obojgu wyplątać się z pościeli. Z drżącym sercem pomógł Charlotte wstać i podprowadził ją bliżej łóżeczka, by ukoić jej nerwy.
    Dziewczynka spała spokojnie, z rączkami ułożonymi po bokach głowy. Kocyk, którym Lotta przykryła ją, kiedy zasnęła, został skopany w kąt łóżeczka. Niemniej jednak Rory znajdowała się dokładnie tam, gdzie Angielka ułożyła ją do snu i wyglądało na to, że nie zorientowała się, że tuż obok działo się coś niepokojącego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wszystko w porządku, widzisz? — odezwał się cicho po chwili milczenia, objął Lottę ramieniem i przyciągnął ją do siebie, a kiedy kobieta nie protestowała, obrócił się do niej całkowicie przodem i zamknął ją w silnym uścisku obydwu ramion. — Co ci się śniło? — spytał szeptem. Jeszcze jakiś czas trzymał ją mocno przy sobie, dopóki sam się nie uspokoił, aż wreszcie nieznacznie poluzował uścisk. Jedną ręką cały czas trzymał ją przy sobie, drugą natomiast odgarnął z jej twarzy wilgotne od łez rude kosmyki i kciukiem przetarł jej policzki. Spoglądał przy tym na rudowłosą z troską i lekkim niepokojem; zależało mu na tym, żeby się uspokoiła i otrząsnęła z koszmaru, którego przebiegu poniekąd się domyślał – bo dlaczego inaczej Lotta chciałaby czym prędzej zobaczyć Aurorę? - i mimowolnie wrócił wspomnieniami do minionego popołudnia. Zamierzał dopilnować, by Colin nigdy więcej nie zaskoczył ich w podobny sposób.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  90. — Po moim trupie — warknął i ciaśniej otoczył Charlotte ramionami, dłońmi uspokajająco gładząc jej plecy. Jeszcze jakiś czas temu był innego zdania – uważał, że Colin, jako biologiczny ojciec Aurory, miał prawo dociekać swoich praw i domagać się kontaktu z córką. Nie zauważył, kiedy jego tok rozumowania się zmienił, ale dzisiejszy incydent utwierdził go w przekonaniu, że Rogers sam przekreślił rolę, jaką mógł pełnić w życiu Rory. Zrezygnował z niej. Zostawił Lottę samą na krótko przed porodem i nie zainteresował się nawet, jak ten przebiegł. Nie było go, podczas gdy Marshall najpierw trwał u boku przyjaciółki, a później ukochanej, aż zaczął myśleć o Aurorze jak o swojej córce i wiedział, że w pełni zasługuje na miano ojca. Nie zamierzał pozwolić, by taka gnida jak Colin myślała, że może mieć choć namiastkę tego, co on.

    Szczęśliwi czasu nie liczą.
    Rogers jeszcze zdołał im dopiec. To przez niego Jerome trafił do więzienia usytuowanego przy Urzędzie Imigracyjnym i spędził w nim kilkanaście godzin, nim z pomocą Phoebe udało się wyjaśnić to nieporozumienie. Wyspiarz jednakże starał się tego nie roztrząsać; nie chciał dać tej satysfakcji ani Colinowi, ani urzędnikom, którzy zdawali się każdego imigranta traktować jak przestępcę. Zarówno on, jak i jego najbliżsi najedli się strachu, który amerykański system wpychał im wprost do gardeł, ale cieszył się, że tylko na tym się skończyło i szybko uporał się z niesmakiem, który pozostał mu w ustach. Miał przecież ważniejsze sprawy na głowie! Remont mieszkania po dziadkach Arthura wreszcie dobiegł końca. W lokum wciąż pachniało farbami, a po kątach pewnie jeszcze przez jakiś czas miał plątać się wszędobylski, poremontowy kurz, ale te przysłowiowe cztery ściany były gotowe do zamieszkania i kiedy tylko pojawiło się zielone światło, Jerome i Charlotte zaczęli pakować swoje rzeczy znajdujące się w mieszkanku rudowłosej. Zadziwiające, że na tak małej powierzchni mimo wszystko nagromadzili tak wiele rzeczy!
    Trzydziestolatek krzątał się po kuchni, ustawiając pod ścianą najcięższe kartony z różnymi sprzętami i naczyniami, kiedy do jego uszu doleciał płacz Aurory. Odruchowo wyprostował się i momentalnie napiął wszystkie mięśnie, gotów pokonać schody i wpaść do pokoju, który został przydzielony Rory, lecz celowo się przed tym powstrzymał. Wiedział, że Lotta była u góry i na pewno miała od razu zareagować, więc tylko wsparł się lędźwiami o kuchenny blat, skrzyżował nogi w kostkach i wlepił spojrzenie w sufit.
    Znowu miał ochotę poprosić, aby ktoś go uszczypnął. Mniej więcej rok temu był na miesięcznej delegacji w Seattle, podczas której podjął jedną z trudniejszych decyzji w życiu, by teraz, kilkanaście miesięcy później, stać w kuchni świeżo wyremontowanego mieszkania i przysłuchiwać się, jak Charlotte śpiewała piosenkę, by uspokoić córkę. Ich córkę. Pokręcił głową i zamrugał szybko, a potem potarł twarz dłońmi, by pozbyć się charakterystycznego szczypania pod powiekami, aż wreszcie odepchnął się od kuchennego blatu rękoma i ruszył na górę.
    Przeskakiwał po dwa stopnie, przytrzymując się poręczy, ponieważ mimo wszystko nie chciał wywinąć orła i niemal w podskokach pokonał krótki korytarz, by wreszcie wejść do właściwego pokoju.
    — Co tam słychać u moich dziewczyn? — rzucił z szerokim uśmiechem i niewiele myśląc, przejął Aurorę. Wsparł dziewczynkę o swoje biodro i przytrzymał jedną ręką, a drugą chwycił dłoń Charlotte i sprawnie okręcił ją wokół własnej osi. — Mam nadzieję, że te łzy to nie dlatego, że Rory nie podoba się jej pokój — zażartował, kiedy po kolejnym obrocie Lotta stanęła przodem do niego i przyciągnął ją bliżej siebie. — Na takie pretensje mamy jeszcze czas, co najmniej kilkanaście lat — zauważył i wymownie spojrzał na Aurorę, jakby ta miała wziąć sobie jego słowa do serca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rudowłosa dziewczynka chyba była zaskoczona całym tym zamieszaniem, po spoglądała na rodziców szeroko otwartymi, zielonymi oczami i zapomniała o tym, że jeszcze przed chwilą płakała. Usta wciąż miała wykrzywione w podkówkę, noc zaczerwieniony, a oczy błyszczące od łez, lecz kiedy Jerome zatoczył koło i po raz kolejny obrócił Charlotte, na twarzy Aurory pojawił się nieśmiały uśmiech.
      Po chwili po schodach wspięła się jeszcze jedna istota. Biscuit wpadł do pokoju i zaszczekał krótko, ale głośno, przypominając wszystkim o swojej obecności.
      — A tobie co się nie podoba? — spytał ze śmiechem zerkając na kundelka. — Jeszcze nie obsikałeś wszystkich krzaczków w ogródku?

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  91. Nie chciał tracić czasu na Colina i nie zamierzał poświęcać mu uwagi, chyba że ten znowu spróbowałby wpakować się z buciorami w ich życie. Wtedy zamierzał dopilnować, aby był to ostatni raz, kiedy Colin obrał na cel jego rodzinę, o którą Jerome walczył długo, głównie z własnymi przekonaniami. W końcu najpierw wzbraniał się przed uczuciem do Charlotte, a później długo nie odważył myśleć o Aurorze jak o swoim dziecku, lecz ten etap zdawał się mieć już daleko za sobą.
    — Zaraz go zażegnamy — obiecał i uśmiechnął się tym szerzej, kiedy rudowłosa zachichotała, rozbawiona jego zachowaniem. Cóż, nic nie mógł poradzić na to – a nawet nie chciał radzić – że był w wyśmienitym nastroju i nawet uwaga o tym, że Rory stęskniła się za swoim tatą nie speszyła go tak bardzo, jak zazwyczaj miało to miejsce. Fakt, powiedział na głos, że Aurora była jego córką i w ten sposób przyznał się do tego, co czuł, również sam przed sobą, ale mówienie o tym często i swobodnie wciąż wywoływało w nim różnorakie emocje. Towarzyszyło mu niedowierzanie i niebotycznych rozmiarów szczęście, które ogarniały jego ciało i umysł z niesłychaną siłą.
    — W końcu ma najlepszego tatę pod słońcem — odparł, spoglądając przy tym na Aurorę i dopiero po chwili oderwał wzrok od dziewczynki, by zerknąć na pannę Lester. Miał przy tym wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi. Zalała go fala pozytywnych emocji, a usta rozciągnęły się w jeszcze szerszym uśmiechu i aż dziwne, że jego wargi jeszcze nie popękały w kącikach od tego nieustannego napięcia.
    Aurora rzeczywiście się uspokoiła. Siedziała, wsparta na biodrze Marshalla i zapiszczała wesoło, kiedy wszyscy razem wykonali kolejny obrót, pokazując przy tym te kilka mleczaków, których już zdążyła się dorobić. Miała już w końcu skończone osiem miesięcy, co tylko podkreślało, jak szybko i nieubłaganie mijał czas. Jeszcze niedawno Jerome przecinał pępowinę, a tu już za cztery miesiące Rory miała skończyć roczek!
    Wyspiarz roześmiał się, kiedy Angielka użyła niemalże tych samych słów, co on i odwzajemnił jej spojrzenie. Przyglądał jej się błyszczącymi z podekscytowania oczami, na rękach trzymając ich dziecko. Kopnij mnie, poruszył bezgłośnie ustami, na tyle wyraźnie, by wpatrzona w niego kobieta odczytała jego słowa i po raz kolejny zaśmiał się krótko, nawiązując do jednej z ich wcześniejszych wymian zdań. Jak to wszystko mogło być prawdziwe? A może po tym wszystkim, co przeszli, tak po prostu im się to należało?
    Parsknął, kiedy skarcony Biscuit przybrał pozę najgrzeczniejszego psa na świecie (co oni mieli dzisiaj z tym światem…?!) i ochoczo pokiwał głową, kiedy Lotta zaproponowała przerwę na posiłek.
    — Ta sterta kartonów wygląda przerażająco — mruknął i przepuścił rudowłosą przodem, a następnie ruszył za nią po schodach. Ponieważ Aurora była wyspana i zadowolona, jakby zupełnie zapomniała, że jeszcze przed chwilą miała o co płakać, nie odłożył jej do łóżeczka, tylko zniósł ją na dół. Jakoś… nie miał ochoty jej odkładać i nie zrobił tego również, kiedy znaleźli się na dole. Poprawił ją jedynie tak, że przytrzymywał ją obiema rękoma, zwróconą przodem do siebie.
    — Margaret nie miała nic przeciwko nowej lokalizacji? — zagadnął, ponieważ to Lotta dopilnowała formalności związanych z ich opiekunką. On, pochłonięty remontem, kompletnie nie miał do tego głowy. Ta zwyczajna rozmowa w nowym mieszkaniu tchnęła tak niespodziewaną normalnością, że Marshall poczuł się odurzony. Jeszcze jakiś czas nie marzył o niczym podobnym; nie prosił o nic podobnego. Nie wiedział, jak potoczy się jego życie po separacji i obawiał się, czy w ogóle będzie miało co się toczyć. Dziś? Dziś miał to wszystko, o czym marzył na wyciągnięcie ręki, namacalne i prawdziwe.

    JEROME MARSHALL 💙

    OdpowiedzUsuń
  92. Kiedy Charlotte przymierzyła się do spełnienia jego niemej prośby, wyspiarz wyraźnie się skulił, gotując się na przyjęcie ciosu. Oberwał od rudowłosej już wystarczająco wiele razy, by wiedzieć, czego może się spodziewać, choć liczył na to, że Lotta się opamięta i nie włoży w kopniaka całej swojej siły – w końcu Marshall miał dziecko na rękach! Tak naprawdę oczywiście nie posądzał Angielki o nic podobnego i tylko się nią droczył, dramatyzując aż nadto, a kiedy kobieta uwiesiła się na jego szyi i cmoknęła go w kark, zaśmiał się cicho.
    — Chyba będę musiał często to sobie powtarzać, nim uwierzę — mruknął i spojrzał na nią błyszczącymi oczami, a na jego twarzy nieustannie czaił się wesoły uśmiech. Brunet czuł się jak oderwany od rzeczywistości i chyba nic nie mógł na to poradzić. Jedynym, co mu pozostawało, było przyzwyczajenie się do nowej codzienności i jeśli o niego chodziło, to nie miał nic przeciwko akurat takim przyzwyczajeniom. Póki jednak znajdował się w stanie euforii, miał wielokrotnie się szczypać i kręcić głową z niedowierzaniem. Naprawdę, po tym wszystkim, miał dom? Rodzinę…?
    Rozpakowanie wszystkich kartonów, co do jednego, najpewniej miało im zająć jeszcze kilka kolejnych dni. Problemem nie było opróżnienie wszystkich tekturowych pudeł, a znalezienie stałego i adekwatnego miejsca dla wyciągniętych z nich rzeczy. Całe szczęście, te najważniejsze i najbardziej niezbędne były już wypakowane, więc z resztą klamotów mogli uporać się już na spokojnie. Z drugiej strony, nie powinni zbytnio zwlekać – Jerome słyszał wystarczająco wiele opowieści o ludziach, którzy żyli pośród kartonów ładnych parę lat od przeprowadzki i nie chciał podzielić ich losu.
    — A dziękuję — odparł z zadowoleniem, a kiedy pochwycił spojrzenie Lotty, puścił jej oczko. Podczas gdy Lester przetrząsała zawartość lodówki, on krążył w pobliżu z Aurorą na rękach i pokiwał głową, kiedy udało mu się zdobyć nieco informacji o Margaret. — To nawet lepiej. Dla niej na co dzień, a dla nas w awaryjnych sytuacjach — zauważył i uśmiechnął się niewinnie, ponieważ przeważnie kiedy tego potrzebowali, opiekunka stawiała się w pracy również w weekendy, przez co oni mogli spędzić czas sam na sam ze sobą.
    — Może być — rzucił, przystając na taką, a nie inną propozycję posiłku i pokręcił głową, kiedy Lotta zarzuciła mu brak pomocy. Miał przecież zajęte ręce! Co zresztą rudowłosa zaraz zauważyła i wyraźnie spuściła z tonu, ale Jerome już i tak podjął decyzję.
    — Trzymaj — oznajmił i wręczył ukochanej Aurorę, która nie protestowała i z przyjemnością znalazła się na rekach u mamy. — Szybciej będzie, jak ja wszystko ogarnę, tylko wyślij mi screena przepisu — poinstruował ją i gdyby tylko nie miał na sobie koszulki z krótkim rękawkiem, to zakasałby rękawy do pracy. Sprawnie pokroił bakłażana, którego posolił i odstawił na bok, a potem zajął się resztą warzyw. Następnie wyjął największą patelnię, jaką posiadali i opłukawszy bakłażana z soli, przystąpił do smażenia warzyw. Nie minęło czterdzieści minut, a obiad był prawie gotowy.
    Posiłek mogli zjeść przy stole o normalnej wysokości, ponieważ znalazło się na taki miejsce w salonie otwartym na kuchnię. Stół co prawda był tylko czteroosobowy, ale odpowiedni do ich aktualnych potrzeb. Jerome rozstawił pełne talerze na blacie, przyniósł sztućce, a dla Aurory rozłożył odstawione w kąt krzesełko.
    — Tak sobie pomyślałem… — zaczął, kiedy już się rozsiedli. — Phoebe mówi, że domknięcie formalności z wizą pracowniczą zajmie jeszcze jakieś trzy tygodnie. Wszystko mocno przyspieszyło po tej akcji z więzieniem… — mruknął, krzywiąc się na wspomnienie swojego pobytu w areszcie. — Więc… Jak już będę miał ten papier w ręce, może… Wybierzemy się chociaż na tydzień na wakacje, na Barbados? — zaproponował.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do tej pory wizja wakacji pozostawała dość odległa – w końcu co chwilę coś było do załatwienia. Wreszcie jednak chyba nadszedł ten etap, kiedy nie czekał na nich żaden konkretny cel do zrealizowania i może choćby z tej okazji mogli pozwolić sobie na urlop? Aurora znacznie podrosła, więc powinna dobrze znieść lot samolotem.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  93. Oczywiście, że zakładał, iż będą doświadczać wielu awaryjnych sytuacji, lecz zamiast odpowiedzieć Charlotte, posłał jej jedynie zagadkowy uśmiech, który rudowłosa kobieta bez wątpienia potrafiła rozszyfrować. Często wystarczało jedno jej spojrzenie, by Jerome zapomniał o otaczającym go świecie, więc pomoc Margaret była w tym przypadku nieoceniona i wyspiarz cieszył się, że zdecydowali się na opiekunkę, a nie posłanie Aurory do żłobka. W końcu żłobki nie były czynne w weekendy, prawda?
    Kiedy trzydziestolatek krzątał się po kuchni, czuł się poniekąd jak na wakacjach w wynajętym domku. Niby jeszcze dziś powkładał wszystko do szuflad oraz szafek, ale momentami i tak przyłapywał się na otwieraniu wszystkich drzwiczek w poszukiwaniu niezbędnego do gotowania narzędzia, tak jak to zwykle czyniło się w nowych miejscach. Myśl, że miał tutaj zostać na stałe, jeszcze do niego nie docierała. Wydawało mu się raczej, że za tydzień on i Charlotte skończą urlop, spakują walizki i wrócą do domu – do małego mieszkania, które stanowiło w zasadzie jedno pomieszczenie z wydzielonymi strefami, które pełniły funkcje różnych pokoi. W zmianie sposobu myślenia, a raczej odczuwania nie pomagał fakt, że sam remontował to lokum. Sam zadbał o to, by było im tutaj wygodnie i bezpiecznie; by mieszkanie po zalaniu na pewno było suche, by pozbyć się wszystkiego, co zawilgło i cuchnęło, tak by w ścianach nie rozwinął się grzyb. Mimo że realnie przyłożył rękę do stworzenia ich nowego domu miało minąć jeszcze trochę czasu, nim w to wszystko uwierzy i faktycznie poczuje się jak u siebie. Trwanie w poczuciu, jakby było się na wakacjach, też nie było takie złe, prawda?
    — Cóż, to nie musi być Barbados — wtrącił szybko, nim jeszcze Lotta powiedziała, że przystaje na jego propozycję. Marshallowi bowiem nie rozchodziło się o poznanie jego rodziny, a o odpoczynek, który po wcześniejszych zawirowaniach zdecydowanie im się należał. Kiedy jednak panna Lester zgodziła się na jego propozycję, wyraźnie się rozpromienił. Mimo wszystko chętnie zobaczyłby się z bliskimi, których miał okazję widywać tylko kilka razy do roku i odwiedził rodzinne strony, za którymi wręcz przepadał. Musiał przecież wygrzać stare kości przed jesienią, do której było bliżej, niż dalej.
    — Nie musi być oficjalnie — odezwał się, kładąc nacisk na ostatnie słowo i zerknął na rudowłosą znad talerza. — Ale jeśli ci zależy, to ustalimy jakiś dress code — zażartował i mrugnął porozumiewawczo do partnerki, by nieco rozluźnić atmosferę. Wiedział, że Lotta denerwowała się na myśl o poznaniu całej jego rodziny, a nie chciał, żeby tak było. Oczywiście zdawał sobie sprawę z tego, że całkowicie nie zdoła tego zdenerwowania wyeliminować – w końcu i on odczuwał lekki stres przed świątecznym obiadem w towarzystwie państwa Lester – ale pani grafik na pewno nie musiała martwić się tym, czy zostanie zaakceptowana i czy Marshallowie ją polubią, ponieważ to miała jak w banku.
    — Nocy nam nie starczy na te opowieści! — zauważył ze śmiechem i pokręcił głową. — Ale dobrze. Będziesz robić notatki? — dopytywał wesołym tonem, pomiędzy jednym kęsem, a drugim. — Ja miałem zdecydowanie łatwiej, miałem tylko dwa imiona do zapamiętania — rzucił, ewidentnie się z nią drocząc i zaczepnie poruszył brwiami. Cóż, znał swoją rodzinę i gdyby ta miała zjeść Charlotte w czasie jej pierwszej wizyty na Barbadosie, na pewno nie tryskałby tak dobrym humorem. Co więcej, nie zapraszałby panny Lester do rodzinnego Rockfield, gdyby podejrzewał, że spotkają ją tam nieprzyjemności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musiał przyznać, że ratatouille wyszło mu wyjątkowo dobrze. Niby były to tylko pokrojone w kostkę warzywa, ale Jerome wciągnął ochoczo cały talerz i nawet sięgnął po dokładkę. Skupiony na przeprowadzce i rozkładaniu kartonów, nawet nie odczuwał głodu i z tego, od jak dawna nie miał niczego w ustach zdał sobie sprawę dopiero, kiedy poczuł na języku smak jedzenia. A przecież wciąż czekało na nich trochę pracy i kartonów do rozpakowania. Stąd, kiedy już odsapnęli chwilę po obfitym posiłku, od razu wzięli się do roboty, aż uporali się z większością rzeczy i do rozlokowania zostały im tylko te szpargały, dla których trzeba było dłużej zastanowić się nad miejscem docelowym.
      Jerome bynajmniej nie czuł się wmanewrowany w usypianie Aurory, bo lubił to robić. Kiedy więc Lotta rozdzieliła obowiązki na ten wieczór, wziął dziewczynkę na ręce i ochoczo ruszył z nią na górę, gdzie zaszyli się w jej pokoju. A trzeba zaznaczyć, że pokoik Rory był pierwszym, który został urządzony w całości. Znajdowały się już tutaj wszystkie niezbędne meble, łóżeczko i wsunięty w kąt fotel, na którym można było wyciągnąć się wygodnie w przypływie nagłego zmęczenia.
      Aurora była wyraźnie zmęczona dniem pełnym wrażeniem, jednocześnie jednak wydawała się lekko rozdrażniona. Pocierała rączkami powieki i kiedy Marshall przymknął za nimi drzwi, zaczęła cicho popłakiwać, jakby nie wiedziała, co ze sobą począć. Jerome wiedział, że odkładanie jej do łóżeczka w tym momencie byłoby samobójstwem, więc trzymał ją na rękach, tuląc ją do siebie i krążył z dziewczynką po pokoju. Przez pierwszych kilkanaście minut Rory niemiłosiernie się wierciła, ale w końcu wtuliła się w wyspiarza i zaczęła przysypiać, a kiedy tak ufnie wsparła się na jego ciele, brunetowi mało co serce nie pękło ze wzruszenia. W to również nie do końca wierzył i zastanawiał się, kiedy się do tego przyzwyczai. A może w posiadaniu dziecka rozchodziło się właśnie o to, że każdy dzień był wyjątkowy i wydawał się wręcz nierzeczywisty?
      W końcu Jerome rozsiadł się we wspomnianym wcześniej fotelu. Aurora już drzemała, ale póki Lotta nie wyszła z łazienki, trzydziestolatek nie chciał odkładać córki do łóżeczka i przyłapał się na tym, że wraz z tą myślą jego serce zaczęło szybciej bić. Aż mocniej wciągnął powietrze w płuca i wypuścił je powoli, po czym zerknął na śpiącą Rory i dłonią pogładził jej plecki. Było mu miło i wygodnie, więc nie wiedzieć, kiedy, sam przysnął i z drzemki wyrwało go dopiero nawoływanie Charlotte.
      Wstał ostrożnie i odłożył dziewczynkę do łóżeczka. Nakrył ją cienkim kocykiem i wsparłszy dłonie na barierce, jeszcze przez chwilę przyglądał się śpiącemu dziecku. Można powiedzieć, że ojcem został dość niespodziewanie. Przez długi czas myślał o Aurorze jako o córce swojej przyjaciółki, później partnerki i myśl, że jest nie tylko opiekunem dziewczynki, dojrzewała w nim długo. Czuł się poniekąd tak, jakby wpadł. Może i było to zabawne porównanie, ale czy nie najbardziej trafne? Wciąż bowiem towarzyszyły mu szok i niedowierzanie, wciąż trawił myśl, że to wszystko dzieje się naprawdę, podczas gdy pod tą mieszanką emocji kotłowała się dzika radość wywołana tym, że i owszem, był ojcem.
      Po kilku minutach odsunął się od łóżeczka i wychodząc, przymknął drzwi do pokoju Aurory, by następnie skierować się do sypialni. W żaden sposób nie spodziewał się tego, co miało nastąpić, a jego myśli pozostały przy innym temacie, kiedy wszedł do środka i zaskoczyło go czerwone światło bijące od lampek, które znalazły się tutaj na życzenie Charlotte. Skonsternowany, zmarszczył brwi i omiótł wzrokiem pomieszczenie, aż jego wzrok skupił się na rurze, którą własnoręcznie tutaj zamontował i stojącej przy niej postaci.
      — O cholera — wyrwało mu się, kiedy najpierw poczuł się tak, jakby dostał czymś ciężkim w głowę, żeby później zorientować się, co tak właściwie się dzieje. Na sztywnych nogach podszedł do łóżka, by wykonać polecenie Lotty i opadł na materac, przysiadając na jego skraju. Wciąż wydawał się być lekko zdezorientowany, ale na jego ustach już zaczął błąkać się zadowolony uśmieszek.

      Usuń
    2. Początkowo usiadł nieco pochylony; łokcie wsparł na kolanach, a dłonie przyłożył do twarzy i wpatrywał się w obrazek przed sobą jak dziecko wpatrzone w witrynę z łakociami. Cóż, nie był głupi. Wiedział, że skoro montuje rurę w sypialni, to rudowłosa prędzej czy później zrobi z niej użytek, ale… Chyba nie spodziewał się tej otoczki, o którą kobieta tak pieczołowicie zadbała i to dlatego wydawał się być wręcz porażony.
      Wreszcie zmienił pozycję. Wciąż siedząc, wyprostował się i wsparł się dłońmi za plecami, przez co pozostawał nieznacznie odchylony i obserwował pokaz, lekko zadzierając przy tym głowę.
      Doceniał każdy szczegół. Czerwona poświata tworzyła nieoczywiste cienie, które błąkały się po ciele Charlotte przyozdobionym czarną, koronkową bielizną. Rozbrzmiewająca w pomieszczeniu muzyka nie tyle docierała do jego uszu, co przyjemnymi wibracjami rozchodziła się po całym jego ciele, szczególnie, że bezbłędnie do jej rytmu Lotta wykonywała kolejne figury. Początkowo myśli Jeroma krążyły wokół całkiem przyziemnych tematów. Na przykład jak bardzo rudowłosa musiała mieć silne ciało, że z taką łatwością okręcała się wokół metalowej rury i wykonywała na niej te wszystkie figury tak lekko, jakby nie sprawiało jej to żadnego wysiłku. Zastanawiał się też nad tym, jak najlepiej będzie uporać się z pasem do pończoch i jednocześnie pozbawić pannę Lester majtek, ponieważ pończochy i pas chętnie zostawiłby na swoim miejscu. W miarę trwania występu te myśli nie tylko przestały być konkretne, ale i zostały pozbawione kształtu, ustępując typowo zmysłowym doznaniom, co Lotta pewnie mogła dostrzec po zmieniającym się wyrazie twarzy Marshalla. Teb bowiem nie wyglądał już jak dziecko, któremu ciekła ślinka na widok słodyczy. Przypominał w wyglądzie raczej rozleniwionego kocura, który mimo wszystko pozostawał czujny i bacznie obserwował swoją ofiarę, gotów zaatakować nie dlatego, ze był głodny, ale by poczuć samą przyjemność związaną z polowaniem. Aż w końcu to ofiara przyszła do niego.
      Pchnięty na łóżko, sapnął krótko, a jego dłonie od razu odnalazły swoje miejsce na ciele Charlotte. Gdzieś z tyłu głowy kołatała mu się myśl, że powinni częściej się przeprowadzać, ale nie wypowiedział jej na głos, ponieważ jego uwagę zaprzątały inne rzeczy. Chwilę po tym, jak rudowłosa nad nim zawisła, zacisnął dłonie na jej pośladkach i przycisnął ją do siebie.
      — To twoja sprawka — poinformował, a ze miał na sobie szare, dresowe spodnie, w których najwygodniej było mu przy przenoszeniu i układaniu rzeczy, to kobieta bez wątpienia mogła poczuć, o czym mówił. — Może coś na to poradzisz? — zasugerował bezczelnie i również w podobny sposób się uśmiechnął, jednocześnie pochwyciwszy jej spojrzenie. Oddech już teraz miał nieznacznie przyspieszony, a wzrok odrobinę rozmyty. Nie przestając przytrzymywać jej jedną ręką na tyle mocno, że miała prawo mieć trudność z poruszeniem się, drugą dłoń przesunął na jej udo. Zbadał materiał pończoch, poprowadził palce po paskach od pasa do pończoch, wreszcie zainteresował się koronkowym stanikiem i zacisnął dłoń na krągłej piersi, aż złapał Charlotte za kark, przyciągnął do siebie i pocałował mocno, tak by kobieta nie miała złudzeń co do tego, w jaki nastrój wprawiła go swoim tańcem i wyglądem – nie zamierzał jej dziś rozbierać. Wciąż co prawda główkował nad tym, co z majtkami, ale był do drugorzędny problem.

      JEROME MARSHALL 🌶️

      Usuń
  94. Pokręcił głową, kiedy Charlotte po raz kolejny wyraziła swoje obawy co do wylotu na Barbados. Mógłby wejść z nią w polemikę, lecz za dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że na każdy jego racjonalny argument rudowłosa bez wątpienia znalazłby niejedno ale. Nie było innego wyjścia, jak tylko to, aby na własnej skórze przekonała się o prawdziwości jego słów.
    — Jak już będę miał wizę, poszukasz lotów — rzucił niby to niezobowiązująco, ale tym sposobem dawał kobiecie swego rodzaju furtkę – to ona mogła zdecydować o terminie ich wylotu oraz długości pobytu. Gdyby natomiast jej zdaniem miało okazać się, że dziwnym zbiegiem okoliczności bilety były za drogie, a terminy niedogodne, za to trafiłaby się niesamowita okazja na podróż w inne miejsce, nie zamierzał podważać jej słów. Mogła zdecydować, bo jeśli jej obawy miały okazać się zbyt duże, Jerome nie zamierzał jej do niczego zmuszać ani tym bardziej sprawić, by Lotta czuła, jakoby wywierał na nią presję.
    Na wzmiankę o Christopherze wyspiarz odruchowo się spiął – nie mógł nic poradzić na to, że miał złe doświadczenia z braćmi swoich partnerek, a raczej z jednym konkretnym bratem i domyślał się, że również Chris zechce ocenić go pod kątem tego, czy nadawał się na partnera jego ukochanej siostry, a Jerome, cóż… Nie lubił tego. Nie zamierzał jednak być zbyt sceptycznym i wbrew pozorom, chciał poznać brata panny Lester choćby z tej prostej przyczyny, że miało to wyglądać zupełnie inaczej, niż jego poznanie się z Noah.
    — Nie wiem, może za dwa tygodnie? — zaproponował, lekko wzruszywszy ramionami. Chciał dodać, że jeśli na Barbados mieli lecieć za około trzy tygodnie, to wydawał się to termin w sam raz, ale ugryzł się w język. W końcu to Charlotte miała zdecydować o ich wylocie, prawda? — Mógłby u nas zostać na tydzień, albo nawet dłużej, jeśli miałby ochotę. Miejsca do spania nie zabraknie — zauważył z rozbawieniem i wymownie rozejrzał się wokół, ponieważ w starym mieszkaniu rudowłosej Christopher musiałby zadowolić się tylko nadmuchiwanym materacem.
    Niemniej jednak nawet jeśli Marshall poczuł chwilowy dyskomfort związany z odwiedzinami brata Charlotte i ocenie, której miałby być poddany podczas tych odwiedzin, to przekroczywszy próg sypialni, szybko o tym zapomniał.
    Nie wstydził się swoich reakcji. Dlaczego miałby ukrywać przed Lottą, w jaki sposób ta na niego działała i udawać niewzruszonego? Oczywiście w zależności od nastroju, również podobne zachowanie miało swoje zastosowanie, ale Angielka na tyle zaskoczyła trzydziestolatka, że w życiu nie przyszłoby mu do głowy, aby udawać trudny do zdobycia obiekt. Zresztą, czy tamtego pamiętnego, świątecznego wieczora nie żartowali o tym, jak łatwo było zaciągnąć go do łóżka…? Stąd Jerome chętnie okazywał swoje zadowolenie wywołane powitalnym występem oraz to, że Lester zdołała owinąć go sobie wokół małego palca. Szybko przekonał się, że nie działało to tylko w jedną stronę i uśmiechnął się z satysfakcją, kiedy rudowłosa tak żywo zareagowała na efekt wywołany swoim pokazem. Cóż, chyba właśnie to chciała osiągnąć, prawda? Tym bardziej, jeśli z przyjemnością zamierzała pomóc Marshallowi uporać się z jego problemem.
    Widział ogniki błyszczące w jej zielono-brązowych oczach i podobny płomień majaczył również w jego bursztynowych tęczówkach. Byli jak dwa silne magnesy, które nie mogły pozostać obojętne na wzajemne oddziaływanie i kiedy tylko zbliżali się do siebie, napięcie pomiędzy nimi rosło do olbrzymich rozmiarów. Było jak opór, który czuło się, kiedy wspomniane magnesy zbliżało się do siebie złymi biegunami, a ustępowało nagle i gwałtownie, jeśli zwróciło się magnesy w odpowiednią stronę i pozwalało przylgnąć im do siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy Charlotte zaczęła poruszać ciałem, wyspiarz warknął z niejaką irytacją. Mierziły go dzielące ich warstwy ubrań – jego ubrań – przez co nie czuł skóry kobiety przy swojej, lecz jednocześnie miał wrażenie, że włókna materiału elektryzowały się i jego ciało raziły tysiące drobnych wyładowań. A może było to pełzające tuż pod skórą pożądanie, które pomimo chęci zrzucenia z siebie ciuchów nie pozwalało mu dopuścić do tego, by Lotta odsunęła się od niego choćby na milimetr?
      Widać jednak nie tylko jemu to przeszkadzało. Uśmiechnął się pod nosem i puścił ukochaną, a z tego wszystkiego nawet nie zdążył jej pomóc i nim się obejrzał, leżał nagi na świeżej pościeli, którą dopiero co ubrali w zakupione wczoraj poszewki. To był szczegół, ale sprawił, że na dnie żołądka mężczyzny osiadł przyjemny ciężar, który dodatkowo zachęcił go do gardłowego śmiechu, kiedy z ust Charlotte wyrwała się ta kurwa.
      — Dziękuję — odparł z rozbawieniem ale i zadowoleniem, przez chwilę nie odrywając wzroku od jej twarzy, nim podążył spojrzeniem za palcami rysującymi na jego skórze nieokreślone wzory. Zastygł na moment w tej pozie, ale kiedy Lotta się nad nim pochyliła, od razu wyciągnął ku niej głowę, by ich usta i języki szybciej się ze sobą spotkały. Wtedy też wciągnął ją na siebie tak, że rudowłosa całkowicie na nim leżała, ale dokładnie o to mu chodziło – chciał poczuć na sobie jej słodki ciężar. Nie odrywał się od jej ust, podczas gdy jego dłonie błądziły po jej ciele na tyle skutecznie, iż w niedługim czasie Jerome odkrył fortel z majtkami i wtedy przerwał ich pocałunek, po to tylko, by spojrzeć na rudowłosą z jeszcze większym zachwytem i niezaspokojonym pragnieniem.
      — Za dobrze mnie znasz — mruknął, a potem jednym zdecydowanym ruchem przekręcił ich tak, że to on znalazł się nad kobietą i niemalże natychmiast podniósł się na klęczki. Oczywiście po to tylko, by ściągnąć koronkowe majtki, a pas oraz same pończochy pozostawić na swoim miejscu i kiedy to nastąpiło, tym razem to jemu na język cisnęły się wyłącznie przekleństwa, przez co ni to zaklął, ni to jęknął z zachwytu, kiedy jego ciężkie spojrzenie prześlizgnęło się po sylwetce Lester. W tym czerwonym świetle, z rudymi lokami rozrzuconymi na pościeli wokół głowy, w czarnej koronkowej bieliźnie i bez majtek, z kusząco rozchylonymi nogami wyglądała jak męska fantazja tak doskonała, że Jerome sam by jej nie wymyślił.
      Szukał słów, którymi mógłby wyrazić to, co w tym momencie czuł, ale że nic adekwatnego nie przyszło mu do głowy – w której kręciło się lekko od nadmiaru wrażeń – to z tłukącym się w piersi sercem i krwią pulsującą gorączkowo w żyłach pochylił się nad Charlotte, by zamiast gadać, po prostu ją pocałować. Mocno, z pasją i pożądaniem, jakie kotłowały się w jego wnętrzu i gromadziły w podbrzuszu, wywołując ten charakterystyczny ucisk domagający się rozładowania. Podobnie jak Angielka, Jerome również miał ochotę przejść do konkretów i jednocześnie nie dopuścić do tego, by powstałe pomiędzy nimi elektryzujące napięcie rozładowało się zbyt szybko. I mimo że ulokował się pomiędzy nogami kobiety, nie uległ pierwotnej pokusie, a przynajmniej nie od razu. Całował jej usta, ale i szyję, niemniej uwagi poświęcając jej piersiom skrytym pod koronkowym, czarnym materiałem, póki go nie odchylił, by językiem zbadać wrażliwe sutki. Nie, dzisiejszego wieczora nie zamierzał ściągać z niej niczego więcej oprócz majtek, które leżały zapomniane gdzieś w kącie sypialni.
      Przy każdym poruszeniu, czy to jej, czy to swoim czuł nie tylko, jak skóra Charlotte ociera się o jego skórę. Drażnił go również materiał bielizny – stanika, pończoch i pasa, sprawiając, że jego ciałem, w miarę przeplatania się tych bodźców, wstrząsały niekontrolowane, rozpalające dreszcze.

      Usuń
    2. — Nie dam ci dziś zasnąć — odezwał się ochryple, a dłonią przesunął od jej kostki w górę, ślizgając się palcami po materiale pończochy. — Nie w tym stroju — dodał pomiędzy kolejnymi ciężkimi oddechami, a korzystając ze swojej pozycji, bez ostrzeżenia wsunął w Charlotte dwa palce i nie oderwał przy tym wzroku od jej twarzy, by obserwować jej reakcję, bo jeśli była w podobnym stanie, co on, zgadywał, że niewiele jej było trzeba, by jego pieszczota wstrząsnęła jej ciałem.

      JEROME MARSHALL 🌶️🌶️🌶️

      Usuń
  95. Widok Charlotte cieszącej się na przylot brata był dla Jerome’a nowością. Oczywiście nie rozchodziło się o to, jakoby wyspiarz po raz pierwszy widział rudowłosą kobietę, kiedy ta była czymś podekscytowana i uradowana. Czuł się po prostu mile zaskoczony tym, że jego partnerka miała równie dobre relacje z rodzeństwem, co on, a przez to nie czuł obowiązku opowiadać się po którejkolwiek ze stron, co miało miejsce w jego poprzednim związku, a czego konsekwencje odczuwali po dziś dzień. Może jemu i Christopherowi miało to dobrze wróżyć na przyszłość? Przez to brunet z uśmiechem obserwował, jak Lotta od razu sięgnęła po telefon, by poinformować młodszego brata o ich planach i pomyślał, że to może być ciekawa wizyta. Jej planowaniem jednakże mieli zająć się później, ponieważ tak się złożyło, że mieli ważniejsze sprawy na głowie.
    Marshallowi umknęło, w którym momencie on i panna Lester zamienili się rolami. W końcu to on podstępem został najpierw wmanewrowany w usypianie Aurory, by później zostać zaciągniętym do sypialni, gdzie rudowłosa z premedytacją go uwiodła, lecz teraz to nie on leżał na pościeli, poddając się kolejnym pieszczotom, a ona. Bynajmniej nie miał nic przeciwko – lubił sprawiać jej przyjemność, a że zazwyczaj rudowłosa była niecierpliwa i nie pozwalała mu na przeciąganie struny i drażnienie się z nią, dziś zamierzał to wykorzystać. Nie sądził jednakże, że sam będzie potrafił długo wytrzymać. Na pewno nie w momencie, w którym kobieta krzyknęła jego imię.
    Uśmiechnął się nikle, ale z wyraźną satysfakcją i kiedy pochwycił rozpalone spojrzenie Charlotte, lekko zadarł podbródek. Dobrze zdawał sobie sprawę z tego, co robił i jego działanie nie było przypadkowe, tak się jednak składało, że tym samym zagrał na swoją niekorzyść i już nie w głowie było mu doprowadzanie Angielki na skraj wytrzymałości, by przeciągać pieszczoty w najmniej oczekiwanym momencie. Stąd palce niemalże od razu zastąpiła jego męskość i Jerome zawisł na rudowłosą, wspierając się na wyprostowanych rękach po obydwu stronach jej ciała, biodra dociskając mocno do jej bioder.
    — Głośniej — mruknął i nachylił się ku niej. Zębami przygryzł płatek jej ucha i jednocześnie poruszył się zdecydowanie, jakby jego wcześniejsze zachowanie i jej krzyk miały być tylko marnym przedsmakiem tego, co miało nastąpić. Pożądanie nieomal rozrywało go od środka, przez co nie był delikatny, lecz jednocześnie nie przesadzał w drugą stronę, poszukując złotego środka, który im obojgu miał zagwarantować niezapomnianą przyjemność. Wzrokiem błądził po twarzy ukochanej, lecz w miarę wzbierającej w podbrzuszu rozkoszy coraz częściej mocno zaciskał powieki i odchylał głowę, nie panując już nad urywanym oddechem i krótkimi jękami, które raz po raz opuszczały jego usta.
    Całkiem niespodziewanie przestał, wysunął się z niej i wyprostował, by przyklęknąć pomiędzy nogami rudowłosej. Oddychając ciężko, przesunął wzrokiem po jej rozdygotanym ciele przyodzianym w koronkową bieliznę i pończochy, niezmiennie zachwycony tym widokiem. Nic więc dziwnego, że chciał kontemplować go również z innej strony.
    — Odwróć się — rozkazał, wykonując adekwatny ruch palcem wskazującym. Spojrzenie, którym obdarzył Lottę było ciężkie i wyrażało, że Jerome nie zniósłby sprzeciwu. W miarę tego, jak oddychał, jego klatka piersiowa unosiła się i opadała rytmicznie, a wzburzone włosy rozsypały się wokół twarzy, ponieważ przytrzymująca je gumka zsunęła się z ciemnych loków nie wiadomo w którym momencie. Zamierzał dotrzymać swojej obietnicy i nie pozwolić jej zasnąć, co w tym momencie wydawało się niebywale proste. Pragnął jej całym sobą, a palące pożądanie tylko podsycało uczucie, którym ją darzył i musiał przyznać, że żadna inna kobieta nie działała na niego tak intensywnie, jak Charlotte. Nie potrafił jej się oprzeć, a kiedy czuł jej ciało przy swoim, tracił zmysły.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stąd teraz patrzył na nią nagląco, niecierpliwie, jakby z wyrzutem. Przecież zażył jej powiedzieć, że to była jej sprawka, prawda? Nikogo innego. Nikt inny nie doprowadzał go na skraj szaleństwa i zapomnienia, nikt inny nie wzbudzał w nim tylu emocji. Nikogo nigdy tak bardzo nie pragnął, przez co w środku nieomal skręcało go z powodu niezaspokojonej żądzy.

      JEROME MARSHALL 🌶️

      Usuń
  96. Zamierzał spełnić wykrzyczaną przez Charlotte prośbę, w ten czy inny sposób. A że rudowłosa go nie poznawała? Cóż, on również nie spodziewał się po niej tego popisowego występu, który rozpalił jego wyobraźnię, a zamontowana w sypialni rura była jak obietnica wielu miłych wieczorów spędzonych na odkrywaniu tych stron drugiej osoby, których żadne z nich jeszcze nie miało okazji ujrzeć. Prawda jednakże była taka, że Jerome pozwalał sobie na pewne rzeczy, ponieważ w relacji z Charlotte czuł się komfortowo. Mógł pokusić się o stwierdzenie, że ich związek był pierwszym, w którym wyspiarz dawał i równie wiele otrzymywał w zamian; te proporcje zdawały się być doskonale wyważone, przez co żadna ze stron nie była tą typowo dającą, a druga biorącą, a szala pozostawała w równowadze, nie wychylając się w żadnym kierunku. To z kolei dawało poczucie bezpieczeństwa i niezachwianej pewności co do wyboru osoby, z którą pragnęło się spędzić resztę życia, a także tej jego części rozgrywającej się za zamkniętymi drzwiami sypialni.
    Spojrzał ponaglająco na rudowłosą, kiedy ta wyraziła swoje niezadowolenie związane z tym, że Marshall tak gwałtownie się od niej odsunął. Miał ku temu dobre powody, które zamierzał przedstawić Angielce, jeśli ta tylko zechciałaby z nim współpracować i jak się okazało, nie musiał wysnuwać kolejnych argumentów, by zachęcić ją do zmiany pozycji. Uniósł brew i posłał jej wredny uśmieszek, kiedy tylko kobieta zorientowała się, o co chodzi i nader ochoczo wykonała jego polecenie, nie szczędząc mu przy tym drobnych uszczypliwości. Jerome westchnął, widząc wypięte ku sobie krągłe pośladki przyozdobione paseczkami biegnącymi od pasa aż do pończoch zdobiących smukłe uda, które zatrzęsły się lekko, kiedy Lotta poruszyła biodrami.
    — Wredota — skomentował i oderwał wzrok od rozpościerających się przed nim widoków po to tylko, by pochwycić zamglone spojrzenie partnerki i dostrzec, jak ta przygryza dolną wargę. To wyjęczane prosząco kochanie przeszyło dreszczem jego ciało i osiadło w lędźwiach, rodząc lekkie pulsowanie. Dłużej nie zwlekając, brunet przysunął się bliżej, zacisnął dłonie na biodrach Charlotte i płynnym ruchem znalazł się ponownie w jej wnętrzu, co wyrwało z jego ust warkliwy pomruk. Przymknąwszy powieki, poruszył powoli biodrami, by uporać się z nagłą fają przyjemności, która go zalała i przytłumiła zmysły, a kiedy ta odstąpiła, zwracając mu niejaką trzeźwość myślenia, otworzył oczy, żeby napawać się widokiem, który miał przed sobą.
    Początkowo nigdzie się nie spieszył. Pochylił się nawet i podparł na jednej ręce, torsem przylegając do pleców rudowłosej. Pocałował jej ramię, przesunął nosem po pachnącej i ciepłej skórze, którą na koniec lekko przygryzł. Drugą dłoń zacisnął na jej piersi i przez jakiś czas rozkoszował się tym momentem bliskości, który wprawił go w lekkie rozleniwienie. Nie na długo jednak. Kiedy tylko Jerome uspokoił oddech, wyprostował się i położył dłonie na pośladkach Charlotte, nie przestając przy tym rytmicznie, acz niezbyt szybko poruszać biodrami. Przesunął ręce wyżej i wsunął palce pod pas od pończoch, aż wreszcie cofnął je, paznokciami drażniąc jasną skórę. Później złapał pannę Lester za uda i przesuwał dłońmi w górę i w dół, co ułatwiał mu materiał pończoch, po którym jego palce ślizgały się z łatwością. Kontemplował powoli jej ciało i zachwycał się nim, a tak jak jego dłonie badały tę doskonałą strukturę, tak również jego palące spojrzenie ślizgało się po nagiej skórze. Obserwował wygięte w łuk plecy, zarys kręgosłupa i kuszące wcięcie w tali, a kiedy Charlotte zerkała na niego znad ramienia, nie pozostawał jej dłużny i odwzajemniał każde jej ciężkie spojrzenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To wszystko sprawiło, że w końcu zdecydowanie zacisnął palce na jej biodrach i przytrzymując ją mocno, przyspieszył. Minęło niewiele czasu, nim znowu z trudem łapał oddech, a kumulujące się w podbrzuszu spełnienie sięgało swoimi mackami aż na lędźwia, szukając ujścia. Błądziło długo, doprowadzając go na skraj wytrzymałości, aż kropelki potu zrosiły jego ciało, a serce chciało wyskoczyć z piersi, aż po kilku ostatnich, mocnych pchnięciach zalała go fala rozkoszy tak silnej i przytłaczającej, że niemal dosłownie zmiotło go z nóg. Zamroczony, z trudem utrzymał się na kolanach, podczas gdy jego ciałem wstrząsały kolejne, obezwładniające dreszcze, a on sam na zmianę to miotał przekleństwami, to wyrzucał z siebie imię Charlotte. Wreszcie odsunął się i niemalże bezwładnie zwalił się na materac obok ukochanej, oddychając przy tym ciężko i chrapliwie.
      — Kurwa — wyrwało się tym razem jemu, kiedy po niecałej minucie wciąż lekko kręciło mu się w głowie, a świat wokół zdawał się lekko wirować. Zasapany, ale zadowolony, spojrzał na górująca nad sobą Charlotte i uśmiechnął się lekko, z wyraźnym zadowoleniem wywołanym spełnieniem.

      JEROME MARSHALL 🌶️

      Usuń
  97. — Moja — zgodził się bez zawahania i z wyraźnie słyszalną w głosie dumą. Im dłużej ze sobą byli, tym Jerome nabierał większego przekonania, że było im to pisane. Czy wierzył w przeznaczenie i szczęśliwe zbiegi okoliczności? Po części, natomiast na pewno lubił powtarzać, że nic nie działo się bez przyczyny i jeśli spojrzeć na ich życia właśnie z tej perspektywy, to wszystko zdawało się prowadzić ich ku tej chwili, kiedy postanowili zaryzykować i postawić wszystko na jedną kartę tamtego pamiętnego, świątecznego wieczora. Gdy poznali się w barze, a później zaprzyjaźnili i towarzyszyli sobie zarówno w tych lepszych, jak i gorszych momentach, żadne z nich nie zakładało, że kiedykolwiek będą razem, ale… Może te wszystkie doświadczenia, które zbierali po drodze miały ich przygotować właśnie na ten związek? Sprawić, że będą uważni i że docenią to, iż mogli mieć siebie nawzajem? Obydwoje wiedzieli, jak bolało złamane serce i jak ciężko było znieść ciężar przekreślonych marzeń, więc nie musieli mówić sobie na głos, iż dołożą wszelkich starań, aby zadbać o siebie nawzajem. Mając takie zaplecze i taką wiedzę wyspiarz naprawdę czuł się w związku z Angielką inaczej. Zapytany, nie potrafiłby tego dokładnie opisać, ale podświadomie czuł, że nie musi niczym się martwić pomimo kłód, które życie miało w zwyczaju rzucać pod nogi. Miał bowiem pewność co do tego, że niezależnie od przeszkód, które napotkają na swojej drodze, nie zwrócą się przeciwko sobie, a będą pokonywać je ramię w ramię, zawsze obok siebie.
    Marshall lubił, kiedy spełnienie porywało ich niemalże w tym samym momencie. Niezmiennie potęgowało to jego własne doznania i sprawiało, że na dobre odklejał się od rzeczywistości, by później z ledwością do niej powrócić. Zazwyczaj zajmowało mu to trochę czasu, przez co teraz leżał na wznak i oddychał ciężko, czując, jak po jego ciele wciąż przebiegały fale rozkoszy, które miały wyciszyć się dopiero po kilku minutach, jak zmarszczki na tafli wody powstałe w wyniku wrzucenia w toń kamyka. Zazwyczaj też starał się pamiętać o zabezpieczeniu, ale dziś nie zaprzątał sobie tym głowy. Myśl, by oderwać się od Charlotte i pośród kartonów poszukać opakowania prezerwatyw nie pojawiła się choćby na skraju jego zamroczonego pożądaniem umysłu i nie zaświtała w jego głowie również po fakcie, jakby Jerome wyparł ze świadomości istnienie czegoś takiego, jak kondomy. A cóż to takiego w ogóle było…?
    Uśmiechnął się słabo, kiedy rudowłosa zgodziła się z rzuconą przez niego kurwą. Musiał przyznać, że każde ich zbliżenie zdawało się być inne; nacechowane innymi emocjami i potrzebami. Dziś skupili się wyłącznie na wzajemnej przyjemności, oszczędzając sobie przesadnie czułych gestów i brunet nie miał nic przeciwko temu. Niemniej jednak kiedy poczuł na swoim torsie dotyk Charlotte, rozchylił przymknięte do tej pory powieki i spojrzał na ukochaną, ręce uprzednio ulokowawszy pod głową, przez co stworzył sobie wygodne podparcie.
    — Wiem — zgodził się. — Nie rzucam słów na wiatr — dodał, a kącik jego ust wygiął się w zawadiackim uśmiechu. W miarę jak palce kobiety powoli kreśliły na jego skórze kolejne wzory, Jerome zaczął popadać w stan lekkiego rozleniwienia, a na to nie mógł i nie chciał sobie pozwolić.
    — Poza tym, to ty jesteś sprawczynią całego tego zamieszania. I cóż, miałaś coś na to zaradzić, a tymczasem ze wszystkim musiałem poradzić sobie sam — wyrecytował i wymownie spojrzał w dół, w okolice swoich bioder. — Wiesz, że nie ujdzie ci to na sucho? — zagroził jej, a potem zarechotał głupio, kiedy uświadomił sobie, że w obliczu tego, co zamierzał zrobić, jego słowa zabrzmiały bardzo jednoznacznie. Nie zamierzał też dać pannie Lester czasu na reakcję. Podniósł się, złapał ją za biodra i przekręcił na plecy, po to, by bez zbędnych ceregieli znaleźć się pomiędzy jej udami i dopieścić ustami oraz językiem najwrażliwszy punkt jej ciała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie czynił ku temu żadnych podchodów, nie droczył się z nią, w przelocie nawet jej nie pocałował – kolokwialnie mówiąc, po prostu od razu wziął się do roboty i to nie byle jakiej, o czym świadczyły najpierw westchnienia, a później jęki ulatujące spomiędzy rozchylonych warg Charlotte.
      Kiedy pozbawieni sił, ale zadowoleni padli obok siebie, już świtało. Tę noc spędzili na tyle intensywnie, iż Jerome podejrzewał, że kolejnego dnia obydwoje będą obolali, a zmęczone mięśnie dadzą im się we znaki, ale bynajmniej niczego nie żałował. Nim zasnął, zdążył przygarnąć Lottę do siebie, po czym odpłynął do krainy snów w przeciągu kilku minut. Podejrzewał co prawda, że Aurora nie będzie dla nich łaskawa i nie pośpi dłużej niż zazwyczaj tylko dlatego, że jej rodzice zdecydowali się na sen dopiero nad ranem, ale i tak z trudem rozchylił powieki, kiedy około półtorej godziny po tym, jak zasnęli, z pokoju dziewczynki doleciał do ich uszu płacz.
      — Ja pójdę — wymamrotał, a kiedy podnosił się z łóżka, krótko jęknął. Na podłodze znalazł swoje bokserki, które najpierw musiał wyplątać z dresowych spodni i wciągnąwszy je na tyłek, poczłapał w kierunku dziecięcego pokoju. Rory leżała w swoim łóżeczku i pochlipywała cicho, a na widok Marshalla wykrzywiła usta w podkówkę i tym głośniej zachlipała, jakby rozżalona z powodu tego, że nikt nie poświęcił jej należytej uwagi.
      — Chodź, kochanie — odezwał się cicho, a głos miał lekko zachrypnięty i złapawszy pewnie dziewczynkę, wyciągnął ją z łóżeczka. Przytulił córkę do nagiej piersi i westchnął, ponieważ nigdy nie mógł nadziwić się temu uczuciu, kiedy ciepło bijące od małego ciałka odzianego w śpioszki momentalnie obejmowało go całego wraz z dziecięcym zapachem, który koił zmysły.
      — Dasz nam może jeszcze trochę pospać, co? — rzucił, zakołysał Aurorą i przeszedł z nią do sypialni. Choć zajęło im to mniej niż minutę, Rory zdążyła się odrobinę uspokoić. Jerome nachylił się nad materacem, położył dziewczynkę przy Charlotte i sam wdrapał się na łóżko, po cichu licząc na to, że w trójkę uda im się choć jeszcze trochę pospać.
      Położył Aurorę na plecach, ale ta od razu przekręciła się na brzuch i podpełzła bliżej mamy, żeby się do niej przytulić. Marshall natomiast wsunął się pod kołdrę i od razu ulokował się obok. Prawe ramię wsunął pod plecy Lotty, przez co ta poniekąd mogła wesprzeć się na jego torsie, a lewą ręką objął obydwie swoje dziewczyny i pocałował starszą rudowłosą w czubek głowy.
      — Ciesze się, że was mam — wymruczał zaspany, z podpuchniętymi od krótkiego snu powiekami i poczochranymi włosami. Niedługo po separacji nawet nie śmiał marzyć o niczym podobnym, tymczasem teraz leżał w łóżku, w ich nowym mieszkaniu, z Charlotte oraz Aurorą przy sobie i był tak po prostu szczęśliwy.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  98. [Kombinujemy coś z jakąś promocją? Albo... Mei możena cito musi coś Lotcie dowieźć? I wtedy na mieście mogą się dziać już różne rzeczy.]

    Mei

    OdpowiedzUsuń
  99. Kiedy Jerome znalazł wygodną pozycję, mocniej przytulił do siebie zarówno Charlotte, jak i Aurorę, przez co po chwili ogarnęło go przyjemne ciepło. Zaczął czuć się poniekąd jak w saunie, przez co senność, która na dobre go nie opuściła, stała się tym silniejsza i brunet był przekonany, że za chwilę znowu zaśnie.
    — I tym sposobem wszyscy są zadowoleni — wymamrotał. W tej pozycji nie widział samotnej łzy, która spłynęła po policzku Charlotte, ale po tonie jej głosu zorientował się, że rudowłosą ogarnęło wzruszenie i przez to raz jeszcze pocałował ją w czubek głowy, tym razem na dłużej przyciskając wargi do jej miękkich i pachnących włosów. Ledwo kilka minut później zasnął ponownie i nawet zaczął cicho pochrapywać, stąd kiedy telefon kobiety się rozdzwonił, nie był zadowolony, podobnie jak Aurora, która od razu się rozpłakała.
    — Chyba musisz zmienić dzwonek — zasugerował z lekkim rozbawieniem, a potem ziewnął głośno i długo, by następnie ułożyć się na boku i zająć się uspokajaniem dziewczynki. Mówił do niej, nucił wszystkie melodie, jakie przyszły mu do głowy, głaskał ją i łaskotał, aż wyrwana głośnym dźwiękiem z drzemki Rory przestała płakać i zainteresowała się wygłupami Marshalla, który tylko jednym uchem słuchał tego, o czym i z kim rozmawiała panna Lester. W międzyczasie zdążył przekręcić się na plecy i posadzić na sobie Aurorę, która wydawała się zadowolona z takiego obrotu sprawy, a kiedy Jerome zaczął ją nad sobą podnosić i wydawać dźwięki niczym szybujący wysoko w chmurach samolot, mała śmiała się już na całego. W końcu jednak obydwoje się zmęczyli i wyspiarz ponownie ułożył córkę obok siebie, a potem potarł palcami ciężkie powieki i przeczesał poczochrane włosy. Wtedy też dołączyła do nich Charlotte i brunet uśmiechnął się do niej lekko, wciąż sennie i z wyraźnym zmęczeniem, niemniej jednak na powody tego zmęczenia nie mógł narzekać.
    — Śniadanie — zgodził się, a kiedy mówił, jego uśmiech stał się szerszy. Naprawdę właśnie tak miała wyglądać jego nowa rzeczywistość? Spoglądał to na Charlotte, to na Aurorę i nie mógł w to wszystko uwierzyć. Tak, podobne myśli nękały go nieustannie i co rusz do niego powracały, ale mężczyzna niczego nie mógł na to poradzić. Potrzebował czasu, żeby oswoić się z nową sytuacją oraz nauczyć się w niej funkcjonować. Przychodziło mu to co prawda wyjątkowo naturalnie, ale wciąż coś nie dawało mu spokoju i sprawiało, że wyspiarz miał wrażenie, że ma to wszystko tylko na chwilę. Może była to kwestia jego doświadczeń z przeszłości? Może jeszcze nie ze wszystkimi demonami się uporał? A może rozchodziło się o to, że w tej układance brakowało jeszcze jednego, istotnego elementu? Elementem tym mógłby być chociażby pierścionek błyszczący na serdecznym palcu u dłoni Charlotte.
    Wykaraskanie się z łóżka zajęło im kilkanaście kolejnych minut. Najpierw obydwoje zgodnie zajęli się Aurorą, która kiedy była głodna, stawała się najzwyczajniej w świecie marudna, więc dopiero kiedy wszystkie jej potrzeby zostały zaspokojone, zarówno Jerome jak i Lotta zajęli się ogarnianiem siebie. Wyspiarz z przyjemnością wypróbował znajdujący się w łazience na dole prysznic, pod którym dokładnie obejrzał wszystkie ślady pozostałe na jego ciele po minionej nocy, a tych nie było mało. Strumień gorącej wody pod przyjemnie wysokim ciśnieniem skutecznie go rozbudził i przegnał zmęczenie, aczkolwiek Marshall sądził, że w ciągu dnia jego bateryjki rozładują się szybciej, niż zazwyczaj.
    Kiedy już doprowadził się do porządku, zadbał o to, aby to samo mogła uczynić Charlotte. Przejął pałeczkę w robieniu śniadania, którego przygotowywanie zajęło im więcej czasu zważywszy na to, że jednocześnie trzeba było pilnować Aurory. Dziewczynka nie tylko raczkowała, ale i coraz częściej stawała przy meblach, by następnie malowniczo upaść na pupę, przez co trzeba było mieć oczy dookoła głowy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zerkając to na skwierczące na patelni jajka sadzone, to na kręcącą się nieopodal Rory trzydziestolatek uświadomił sobie, że jeszcze chwila, a dziewczynka może zacząć podejmować pierwsze próby chodzenia. Pamiętał, jak on i Lotta cieszyli się, kiedy Aurora po raz pierwszy się uśmiechnęła, więc z okazji jej pierwszych kroków chyba powinni wyprawić przyjęcie.
      — I jak, dajesz radę chodzić? — spytał z bezczelnym uśmieszkiem, kiedy po prysznicu Lotta zjawiła się w kuchni. Nie mogąc się powstrzymać, owinął rękę wokół jej smukłej talii i przyciągnął ją do siebie, a później pocałował nieśpiesznie. Śniadanie mogło jeszcze te kilka minut poczekać, prawda? Podobnie jak Rory, która rozsiadła się na dywanie na środku salonu i zajęła pustą wytłoczką po jajkach, która okazała się zabawkę lepszą niż te z najwyższych sklepowych półek.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  100. W którymś momencie podczas tego niecodziennego poranka Jerome uświadomił sobie, dlaczego gdzieś głęboko w swoim wnętrzu czuł się nieswojo i dlaczego wydawało mu się, że ta sielanka miała się niedługo skończyć, choć w istocie nic podobnego nie miało się wydarzyć. Prawdopodobnie będąc pod prysznicem przypomniał sobie dzień, w którym Lotta pomagała mu podczas wyprowadzki z jego mieszkania, które niegdyś zajmował wraz z Jennifer i stanęła mu przed oczami chwila, kiedy obydwoje weszli do pokoju przeznaczonego dla Lionela. Stojąc pod gorącym strumieniem wody, poczuł niemalże to samo, co wtedy i jego serce przyspieszyło, by zwolnić niedługo potem wraz z myślą, która towarzyszyła mu również tamtego pamiętnego dnia – już nie musiał walczyć. Nie musiał się szarpać i walić głową w mur nie do przebicia, podczas gdy w przeciągu ostatnich tygodni jego ciało pozostawało w stanie podwyższonej gotowości, jakby tylko czekało na chwilę, w której Jerome będzie zmuszony podnieść gardę i stanąć do walki. I owszem, borykał się z różnymi przeciwnościami losu, do jakich zaliczała się niespodziewana konfrontacja z Colinem czy incydent związany z Urzędem Imigracyjnym, ale nie był w tym osamotniony. Nie musiał walczyć, nie tylko o siebie, ale również o Charlotte i Aurorę, o czym pod wpływem ostatnich wydarzeń i z powodu takiej, a nie innej przeszłości chyba najzwyczajniej w świecie zapomniał i przez to miał poczucie, jakby otaczająca go rzeczywistość nie była realna.
    Tymczasem nie mogło spotkać go nic bardziej prawdziwego.
    Zamierzał o tym pamiętać i powtarzać to sobie każdego dnia, a kiedy wszedł do kuchni i zobaczył Charlotte z Aurorą wsparta o biodro, wiedział, że ma dla kogo. Stąd, mimo zmęczenia, z ochotą zabrał się za dokończenie śniadania, które może i nie było wyszukane, ale unoszące się w powietrzu zapachy skutecznie podrażniły żołądek wyspiarza i jeszcze nim rudowłosa wyszła z łazienki, zaczęło mu burczeć w brzuchu. Niemniej, gdyby okoliczności były bardziej sprzyjające, nie miałby nic przeciwko pozostaniu jeszcze przez jakiś czas na czczo, szczególnie, kiedy spojrzał na pannę Lester i dostrzegł, że ta rzeczywiście chodziła inaczej, niż zazwyczaj.
    — I tak podejrzanie dobrze ci idzie — wymruczał prosto w jej wargi, kiedy już nieznacznie się od siebie odsunęli. Oderwał spojrzenie od jej ust i zerknął wprost w zielono-brązowe tęczówki, po czym poruszył ręką, którą obejmował kobietę i przesunął dłonią w górę jej pleców, by zatrzymać się dopiero na karku. — Może powinienem zadbać o to, żebyś nie potrafiła dotrzeć jutro do pracy? — spytał retorycznie, a w jego bursztynowych oczach pojawiły się dwa ogniki świadczące o tym, że był skłonny to zrobić. Niestety, musieli zająć się zarówno śniadaniem, jak i dzieckiem, przez co Jerome skradł ukochanej ostatniego buziaka i zajął się przenoszeniem talerzy na stół w salonie.
    Kiedy do jego uszu doleciał śmiech Rory, sam uśmiechnął się mimowolnie i uniósł głowę znad blatu, na którym układał kolejne przysmaki, by przyjrzeć się tej dwójce. Ten widok nigdy nie miał mu się znudzić i aby pozostać wiernym swoim przemyśleniom spod prysznica, Marshall zdusił w sobie myśl, że na niego nie zasłużył. Zamiast tego rozsiadł się na krześle obok Charlotte i zerknął na mini-szwedzki stół, który udało im się stworzyć. Mieli do wyboru kilka rodzajów warzyw, chleb z opiekacza, jajka sadzone, ale też sery i wędliny. Nim jednak wyspiarz zabrał się za jedzenie, sięgnął po kawę, a wolną dłoń ułożył na udzie Angielki i znad krawędzi kubka zerknął na umęczoną partnerkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — A cóż to? Czyżby ktoś nie dał ci pospać w nocy? — zagadnął z rozbawieniem i znacząco poruszył brwiami. — No co za drań…! — westchnął i pokręcił głową, po czym upił jeszcze łyk kawy. Sam nie wyglądał najgorzej - nie licząc podkrążonych i opuchniętych oczu – i nadrabiał dobrym humorem. Odłożył kubek i nucąc cicho pod nosem, zajął się napełnianiem swojego talerza, a kiedy nie zdołał wcisnąć na niego nic więcej, skupił się na jedzeniu i tylko pomiędzy kolejnymi kęsami spoglądał to na Charlotte, to na Aurorę, które nieustannie miał w zasięgu wzroku. Kiedy z kolei odłożył sztućce, by znowu sięgnąć po kawę i poświęcić jej chwile uwagi, wolną dłoń ponownie położył na udzie Lotty. Cóż, nie mógł nic poradzić na to, że zawsze chciał ją czuć przy sobie.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  101. Po śniadaniu na każdym z talerzy zostały tylko okruchy, jednakże nie było co się temu dziwić, skoro noc spędzili tak intensywnie. Mimo tego, że Jerome nie tak dawno temu wstał, przyjemnie najedzony oraz opity gorącą kawą mógłby położyć się znowu, choćby po to, by zaliczyć krótką regeneracyjną drzemkę. Z drugiej strony nie chciał marnować w ten sposób całego dnia i postanowił zaczekać, aż zawarta w kawie kofeina zacznie działać.
    — To jest bardzo dobry pomysł — odparł, ponieważ rozpakowywanie kartonów było ostatnią rzeczą, na którą miał teraz ochotę. Te kilka sztuk mogło poczekać na swoją kolej choćby i do jutra, ponieważ nie znajdowało się w nich nic ważnego; potrzebne rzeczy przecież już zdążyli wypakować.
    Wyspiarz odruchowo wyprostował się, kiedy zorientował się, co zamierza zrobić Charlotte, tak żeby ułatwić jej to zadanie i kiedy poczuł na sobie ciężar kobiety, od razu objął ją ramionami. Bijące od jej ciała ciepło na pewno nie miało ułatwić mu wytrwania w postanowieniu, jakim było nie ucinanie sobie drzemki, ale kiedy rudowłosa wsparła policzek na jego ramieniu, sam przyłożył głowę do jej głowy i odruchowo przymknął powieki.
    Zaśmiał się krótko w odpowiedzi na komentarz o bracie panny Lester.
    — Tania siła robocza? — podchwycił. — Jak to ma pomóc w tym, żeby mnie polubił? — spytał żartobliwym tonem. Jednocześnie pod wpływem kolejnych delikatnych pocałunków oraz oddechu Charlotte, który nieustannie muskał jego szyję, na jego skórę wystąpiła gęsia skóra. Marshall westchnął z zadowoleniem i choć tuż po wyjściu z łóżka wydawał się rześki jak wiosenny poranek, teraz znowu poczuł się odrobinę ociężale i sennie, bo też nie miał nic przeciwko temu, by w podobnej pozycji spędzili resztę dnia i jak po chwili usłyszał, młoda Angielka miała podobne plany.
    — Masz dziś same genialne pomysły — uznał, ciaśniej oplótł kobietę ramionami i wzdrygnął się pod wpływem łagodnego dreszczu, który spłynął w dół jego kręgosłupa, a wywołany był poczynaniami panny Lester, które zarówno go rozleniwiały, jak i sprawiały, że tlące się nieustannie w jego wnętrzu pożądanie zapłonęło silniejszym płomieniem.
    I tak, jak postanowili, resztę dnia spędzili na słodkim nic nie robieniu. Dużo czasu spędzili z Aurorą, a kiedy ta udała się na popołudniową drzemkę, sami wrócili do sypialni, gdzie pomimo zmęczenia bynajmniej nie odsypiali zarwanej nocy, przez co Lotta mogła zacząć poważnie myśleć o wzięciu wspomnianego urlopu. Niemniej kolejnego dnia obydwoje musieli wrócić do szarej rzeczywistości, kiedy to czas płynął nieubłaganie – ten upływ czasu przybliżał ich jednakże zarówno do wizyty Christophera, jak i urlopu na Barbadosie. Tak jak Chris wskazał im konkretny termin przylotu do Nowego Jorku, tak i oni określili się co do pobytu na Barbadosie, załatwili wolne w pracy i kupili bilety lotnicze. Dzięki temu mieli do czego odliczać i przez to dni zdawały się mijać jeszcze szybciej.
    Jakiś czas później, kiedy do przylotu Christophera zostały ledwo cztery dni (i wciąż czekała na niego porcja kartonów do rozpakowania), Jerome leżał na kocu w ich małym ogródku, który porastała tylko trawa i kilka marnych krzaczków, jednakże nikomu nie przeszkadzało to w spędzaniu czasu na świeżym powietrzu.
    Leżący niczym młody bóg Marshall podpierał głowę na jednej ręce, a drugą, wolną ręką rzucał Biscuitowi gumową piłeczkę, którą kundelek aportował ochoczo i przynosił prosto pod nogi Aurory, która siedziała na kocu obok wyspiarza i śmiała się głośno za każdym razem, kiedy mokry nos psa trącał jej gołe stopy. Charlotte siedziała nieopodal na najtańszym leżaku, który kupili w markecie i rysowała coś w swoim szkicowniku, kiedy akurat nie przebywała z nimi na kocu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W pewnym momencie Aurora znudziła się zabawą. Biscuit co prawda nadal zawzięcie aportował i Jerome był poniekąd zmuszony rzucać mu piłeczkę, ale Rory zaczęła kręcić się po kocu, aż znalazła się nieopodal nóg Marshalla i zaczęła się po nich wspinać do pozycji stojącej. Akurat to nie było nowością – podobne ćwiczenia wykonywała już przy wszystkich meblach, do których udało jej się podejść na czworakach i tylko kwestią czasu pozostawało, aż uda jej się wykonać kilka pierwszych kroków.
      — Charlotte! — zawołał zduszonym głosem, widząc, co się dzieje. Zarówno on, jak i panna Lester wpadli w małą obsesję – żadne z nich nie chciało przegapić pierwszych kroków córki i w takich momentach jak ten z napięciem wypatrywali, co się wydarzy. Tymczasem Aurora stała z rączkami wspartymi na udzie Marshalla i rozglądała się wokół, aż oderwała ręce od ciała mężczyzny i… stała! Pierwszy raz tak długo sama stała! Brunet aż cały się spiął i wstrzymał powietrze. Co prawda trawa i miękki koc nie były najbardziej stabilnym podłożem do wykonania pierwszych kroków, ale może nie zaszkodziło spróbować?
      — Rory — zwrócił się do dziewczynki, tak by ta się nim zainteresowała i może zechciała zmienić pozycję. Mała kopia panny Lester rzeczywiście spojrzała na trzydziestolatka, uśmiechnęła się od ucha do ucha, a potem zrobiła dokładnie dwa kroki, nim straciła równowagę i klapnęła na tyłek.
      — Widziałaś!!! — krzyknął Jerome, gorączkowo spoglądając na Charlotte. — Widziałaś, widziałaś, widziałaś? — powtórzył, podczas gdy Aurora siedziała na kocu, nie mając pojęcia, o co ta afera i przez to wyglądała na lekko wystraszoną.

      JEROME MARSHALL 💛

      Usuń
  102. Wbrew słowom ukochanej, wyspiarz z łatwością mógłby wskazać, kto go nie lubił i Charlotte doskonale znała tę osobę. Choć czy to faktycznie było proste nie lubienie się? Jego relację z Noah ciężko było określić i Marshall szczerze wątpił w to, by jemu i Woolfowi kiedykolwiek udało się na ten temat porozmawiać. Obydwoje unikali tego tematu jak ognia i wyglądało na to, że zamierzali zamieść sprawę pod dywan. Jednocześnie starali się wyciągać do siebie nawzajem ręce i tak ostatnio Jerome pomagał byłemu szwagrowi w wyborze prezentu urodzinowego dla Jaime’ego. Z jego małą pomocą Noah stworzył całkiem niezły zestaw, który miał spore szanse zadowolić przyjaciela Marshalla. Ale! Nie ta kwestia była w tym momencie najważniejsza.
    Lato powoli wycofywało się z miasta, które nigdy nie zasypia, przez co ta tętniąca życiem metropolia mimo wszystko zaczęła wydawać się odrobinę senna. Dni stały się wyraźnie krótsze, a wieczory i poranki były chłodne, co zmuszało Nowojorczyków do zakładania lekkich kurtek w drodze do pracy i ściągania ich popołudniami, kiedy mimo wszystko słupek rtęci sięgał powyżej dwudziestu stopni. Jerome lubił jesień w mieście, głównie dlatego, że nie doświadczał jej na Barbadosie. Lubił obserwować zachodzące w przyrodzie zmiany; drzewa przystrajające się w kolorowe liście, mgłę pełznącą nisko przy trawniku czy błyszczącą na opadłych liściach rosę, a wszystkie te obserwacje przypominały mu o upływającym czasie, który nie znał litości i nie zamierzał się zatrzymać.
    Rok temu wrzesień oraz październik spędził na delegacji w Seattle, by do Nowego Jorku powrócić z początkiem listopada. Dźwigał wtedy na barkach decyzję o separacji z żoną, która zaważyła na jego dalszym życiu do tego stopnia że dziś, z początkiem września już nie głowił się nad tym, co począć dalej i nie uciekł w pracę. Dziś leżał na kocu w ogródku przylegającym do mieszkania, które zajmował wraz z Charlotte oraz Aurorą i cieszył się z pierwszych, nieporadnych kroków ich córki.
    — Moja zdolna dziewczynka! — Tuż po tym, jak Lotta parokrotnie ucałowała głowę córeczki, Jerome poderwał się na kucki i złapał zdezorientowaną Aurorę pod pachy. Następnie wystrzelił w górę wraz z dziewczynką i podniósł ją wysoko na wyprostowanych rękach, zawieszając dziewczynkę nad sobą. W tej pozycji, śmiejąc się wesoło, okręcił się parokrotnie wokół własnej osi, a że nieraz bawił się w ten sposób z Rory, to ta porzuciła zdezorientowanie niespodziewanie głośnym zachowaniem dorosłych na rzecz nagłej wesołości i sama zaśmiała się głośno tak, jak tylko ona to potrafiła. Po tym krótkim, acz intensywnym wybuchu radości razem opadli z powrotem na koc, sadowiąc się dokładnie naprzeciwko panny Lester.
    — W końcu ktoś tu zaraz skończy dziesięć miesięcy — zauważył, z pełnym czułości uśmiechem przyglądając się Aurorze, którą posadził między nimi. Dziewczynka zdawała się nie pamiętać o niedawnym incydencie i jak gdyby nigdy nic zajęła się sobą, sięgając po gumową piłeczkę, którą aportował Biscuit. Nie podjęła kolejnych prób chodzenia i najpewniej nadal nie rozumiała, o co cały ten hałas. Marshall wyciągnął dłoń i odgarnął z czoła córeczki rude kosmyki, które zmierzwiły się wskutek radosnego wiwatowania, a potem podniósł wzrok na Angielkę.
    — Nie wiem, kiedy to zleciało — odezwał się ciszej, nie odrywając intensywnego spojrzenia od zielono-brązowych oczu partnerki, a kąciki jego ust wygięły się w lekkim uśmiechu. Przed oczami stanęły mu obrazy z – wydawałoby się – niedalekiej przeszłości, dotyczące nie tylko momentu, w którym urodziła się Aurora, ale i tego, jak potoczył się pewien świąteczny wieczór. Jeszcze chwila, a w telewizji miały pojawić się świąteczne reklamy i z radia popłynąć świąteczne piosenki; Marshallowi nie chciało się wierzyć, że kolejne święta miały nadejść tak szybko.
    Tymczasem całą trójką – ponieważ Biscuit zdecydował się pozostać w ogródku – weszli do środka i niedługo potem trzydziestolatek opadł na kanapę obok rudowłosej, dzierżąc w dłoniach swoją miseczkę z porcją budyniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Cóż… Jeśli marzy ci się zostanie niepracującą mamą, to powinnaś chyba zainteresować się tym swoim bogatym znajomym, o którym mi kiedyś opowiadałaś, a nie mną — zażartował i odstawiwszy miseczkę na niski salonowy stolik, objął Charlotte ramieniem, a potem cmoknął ją w skroń. Niestety, choćby bardzo chcieli, nie mogli pozwolić sobie na to, aby jedno z nich nie pracowało. Może i całkiem nieźle wiązali koniec z końcem, ale gruntowny remont mieszkania nie tylko pochłonął ich oszczędności, ale też zmusił do wzięcia kredytu, przez co każde z nich musiało zasuwać w pracy, ile fabryka dała.
      — Christopher potrafi zajmować się małymi dziećmi? — wypalił nagle. W końcu brat Lotty miał przylecieć do Nowego Jorku lata dzień, więc może mógłby się przydać na coś więcej niż rozpakowanie tych kilku kartonów? — Choć pewnie chłopak będzie chciał co nieco pozwiedzać i poużywać nowojorskiego życia — zauważył i westchnął cicho. — A szkoda, bo już zwietrzyłem nosem łatwe oszczędności — rzucił z rozbawieniem, bo jeśli Chris mógłby godnie zastąpić Margaret, to tym sposobem w ich kieszeni zostałoby sporo dolarów.
      Na kanapie było całkiem wygodnie, ale w pewnym momencie Jerome zaczął się wiercić. Wsparł się na poduszkach i szerzej rozwarł nogi, przez co chcąc, nie chcąc, Lotta wpadła na niego. Mężczyzna podciągnął ją wyżej, tak że wsparł plecy rudowłosej na swoim torsie i sam oparł podbródek na jej ramieniu, a potem wyciągnął ręce, splótł ze sobą ich palce i objął rudowłosą ramionami, tworząc z ich rąk coś na kształt zgrabnego supełka.
      — W pracy wszystko w porządku? — zagadnął, tak po prostu. Polubił tą nową rzeczywistość, w której od niedawna trwali – spokojną, jakby ułożoną. Taką, w której na horyzoncie nie piętrzyły się żadne problemy i wyzwania, a jedynym, na co czekali, były całkiem zwyczajne sprawy. Odwiedziny brata Charlotte. Urlop na Barbadosie. Weekendowe spotkanie z przyjaciółmi. Marshall był gotów oddać wiele, by tak było już zawsze.

      JEROME MARSHALL 💛

      Usuń
  103. Nie bez powodu w społeczeństwie funkcjonowało powiedzenie nigdy nie mów nigdy - życie było nieprzewidywalne. Zapewne jeszcze przez wiele lat w tym szczególnym czasie, jakim stały się Święta Bożego Narodzenia, wyspiarz miał wspominać wydarzenia, które finalnie doprowadziły do tego, iż zyskał rodzinę. Nie lubił gdybać, ale też z drugiej strony nie mógł się nadziwić, jak czasem – wydawałoby się – błahe decyzje potrafiły rzutować na życie człowieka. Przez to, że przed nieco ponad rokiem podjął takie, a nie inne kroki, dziś był tak po prostu szczęśliwy i choć nie można było być pewnym jutra, Marshall miał nadzieję, że w jego życiu było już wystarczająco wiele przewrotów i przez to nie będzie musiał więcej mierzyć się z żadnym nieprzewidzianym zwrotem akcji.
    — To będzie wyzwanie — zauważył, kiedy Charlotte wspomniała o świętowaniu pierwszych urodzin Aurory. — Fajnie byłoby ściągnąć do miasta nasze rodziny — dodał, ponieważ właśnie dlatego zorganizowanie podobnej imprezy uznał za wyzwanie i o ile po stronie rudowłosej mieliby to być tylko jej rodzice oraz brat, tak po stronie Marshalla… Może powinien skorzystać z pomocy jakiegoś profesjonalnego organizatora wycieczek, żeby sprowadzić do Nowego Jorku w jednym terminie całą swoją rodzinę i gdzieś ją rozlokować? Jeszcze nikt z jego bliskich nie odwiedził go w Nowym Jorku mimo tego, że Barbadosyjczyk mieszkał w mieście, które nigdy nie zasypia ponad trzy lata. Może najrozsądniej byłoby zaprosić tylko rodziców? A w innym terminie Ivanę z jej mężem i synkiem? A potem ściągnąć do Wielkiego Jabłka resztę rodzeństwa? Na samą myśl, jak dużych nakładów pracy i organizacji by to wymagało, z piersi bruneta wyrwało się ciężkie westchnienie.
    Niemniej tym, co powiedziała, Lotta szybko skierowała jego myśli na inny tor.
    — Prawie bez ubrań? — powtórzył tym razem on, a że zdążyli zmienić pozycję, to kobieta mogła aż nadto wyraźnie poczuć, jak wszystkie mięśnie półleżącego pod nią trzydziestolatka się napięły. — Nie wspominałaś mi chyba o tym drobnym szczególe — mruknął, kładąc wyraźny nacisk na przedostatnie słowo w swojej wypowiedzi. Mimo że potrafił droczyć się z panną Lester, iż łatwo potrafiłby sprawić, by ta nawet nie pomyślałaby o obejrzeniu się na ulicy za innym mężczyzną, był zazdrosny. Dobrze wiedział, jaki skarb mu się trafił i że określenie to nie dotyczyło wyłącznie charakteru oraz osobowości młodej Angielki, o czym świadczyły pożądliwe spojrzenia, które jej rzucał nawet w najmniej odpowiednich do tego sytuacjach.
    — Skoro tak, będzie musiał się wykazać — postanowił Jerome po tym, jak lekko się rozluźnił i nawet zaśmiał się krótko. Nawet jeśli Margaret miała przychodzić do Aurory w ciągu dnia, Christopher mógł przejmować pałeczkę wieczorem, dzięki czemu Jerome i Charlotte mogliby zyskać kilka dodatkowych godzin na wieczorne wyjścia i nie tylko.
    Nie odpowiedział od razu, kiedy rudowłosa wspomniała o żłobku. Opętało go bowiem dziwne uczucie graniczące z zaborczością, które dodatkowo było podszyte lękiem o dobro małej Rory. Wyspiarz dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że było to irracjonalne, ale decyzja o zrezygnowaniu z pomocy opiekunki i zapisaniu Aurory do żłobka miała bezpowrotnie zakończyć pewien etap.
    — Ani się obejrzę, a będę przeganiał spod domu jej adoratorów — mruknął nie bez rozbawienia, ale całkowicie poważnie, jego przemyślenia i odczucia wynikały bowiem z tego, jak nieubłaganie płynął czas, co oznaczało, że Aurora nie będzie wiecznie małą, zapatrzoną w niego dziewczynką. Co, jeśli miała się od niego odwrócić, kiedy dowie się, że Jerome nie był jej biologicznym ojcem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Powiemy jej kiedyś? — spytał cicho, podążając za swoimi myślami. — O Rogersie? — uściślił i mocniej otulił Charlotte ramionami. Sam uważał, że powinni – na wypadek, gdyby za kilka lub kilkanaście lat Colin postanowił zaburzyć ich spokój. W tej kwestii wolał dmuchać na zimne i nie pozwolić, by Aurora dowiedziała się o tym, że nie był jej biologicznym ojcem od osób trzecich. Może i nie miał doświadczenia w podobnych sprawach, ani tym bardziej w wychowywaniu dzieci, ale z różnych obserwacji wiedział, że zatajanie takich informacji zazwyczaj nie kończyło się dobrze.
      — U nas nie ma czegoś takiego jak koniec sezonu — zaśmiał się ponuro, kiedy z niejaką przyjemnością powrócił do tematu pracy. — Przerzucimy się po prostu na remonty i wykańczanie wnętrz. A chyba trochę mi się to przejadło — rzucił z przekąsem i sugestywnie popatrzył po salonie, w którym siedzieli, a który doprowadził do porządku własnymi rękoma. Na znak, że tylko sobie żartuje, cmoknął rudowłosą w policzek, bo ten jako jedyny w pozycji, którą razem przybrali, znajdował się w zasięgu jego ust, a potem przekręcił głowę i spojrzał na bawiącą się na macie edukacyjnej Aurorę.
      — Dobrze jej zrobi przebywanie z innymi dziećmi — zauważył, mimochodem powracając do tematu żłobka.

      JEROME MARSHALL 💛

      Usuń
  104. Zachichotał, kiedy Charlotte szybko się poprawiła. Sam nie zwrócił najmniejszej uwagi na ton jej wypowiedzi, a że rudowłosa wyraźnie się denerwowała, postanowił trzymać język za zębami i wyjątkowo oszczędzić jej uszczypliwości związanych z odwiedzinami jego rodziny na Barbadosie. Dość już powiedział na ten temat, dość tłumaczył i zapewniał, że wszystko będzie w porządku – Lotta musiała na własnej skórze przekonać się co do intencji jego bliskich, a Jerome nie miał jej za złe tego, że się stresowała i przez to nie do końca wierzyła jego słowom. Stąd przemilczał ten temat, nawet jeśli chodziło o żarty i odniósł się dopiero do dalszej części wypowiedzi ukochanej.
    — Uwierz mi, będą chcieli się na nich pojawić. Wszyscy — podkreślił z przekąsem. — A my nie mamy aż tylu pokoi — dodał z rozbawieniem. — To dobry pomysł, porozmawiamy z nimi na Barbadosie. Najwyżej będą ciągnąć zapałki o to, kto przyleci pierwszy — zażartował i zaśmiał się krótko. — Tak czy siak, najchętniej zaprosiłbym rodziców. Poznaliby Aurorę, ale też Anthony’ego i Grace… — urwał, ponieważ z pewnym opóźnieniem dotarło do niego, że właśnie zaproponował, aby ich rodzice się poznali. Było to o tyle szczególne, że jego rodzina nie miała okazji poznać rodziny Jen, a przecież ta niegdyś była jego żoną. Jakoś… nie złożyło się, by do podobnego spotkania miało kiedykolwiek dojść, ale szczerze powiedziawszy, Marshall nigdy nawet nie pomyślał o tym, aby coś podobnego zaplanować. Cóż, musiałby skłamać, gdyby powiedział, że przepadał za bliskimi żony – jego niechęć nie dotyczyła tylko Noah i miał ku temu swoje powody. Tymczasem Anthony i Grace okazali się całkiem sympatyczni – nie uciekli na widok Barbadosyjczyka przepasanego ręcznikiem – i normalni.
    Zdanie nie chciałam cię martwić sprawiło, że trzydziestolatek – a jakże – zaczął się martwić. Wyglądało bowiem, że Lester nie wspomniała mu nie tylko o tym drobnym szczególe i przez to tym uważniej słuchał jej opowieści, a kiedy rudowłosa przedstawiła mu sedno sprawy, aż się w nim zagotowało.
    — I czemu ja dowiaduję się o tym wszystkim dopiero teraz? — spytał, cedząc przez zaciśnięte zęby każde słowo, przez co mówił cicho i twardo. Pierwszy raz słyszał o pożarze i o tym, że Charlotte była wtedy zamknięta w windzie aż do przyjazdu strażaków. Na dalszy plan zeszło wyobrażenie, że nieznajomy mężczyzna widział ją w bieliźnie, a taką od pewnego czasu mógł oglądać ją wyłącznie Marshall. — Coś mogło ci się stać — dodał zduszonym głosem i aż się wyprostował, a potem przesunął w bok, by tym sposobem móc spojrzeć na profil kobiety i posłać jej karcące spojrzenie. Nie chciała go martwić! Niebywałe! Nie chciał płakać, a raczej robić awantury nad rozlanym mlekiem, więc tylko pokręcił głową, ale wcale nie starał się ukryć zdenerwowania i zmartwienia. Jeszcze nie wiedział, że później miało być tylko gorzej.
    Jerome chyba miał talent do psucia sielskiego nastroju, nie mógł jednak nic poradzić na to, że nie potrafił i nie chciał zamiatać ważnych spraw pod dywan. Charlotte reagowała alergicznie na każdą wzmiankę o Colinie oraz to, że to on był biologicznym ojcem Aurory, ale to była istotna kwestia i jej znaczenie nie malało nawet w obliczu tego, iż wyspiarz traktował Rory jak własne dziecko. Nie mogli unikać tego tematu tylko dlatego, że był niekomfortowy i niesamowicie bolesny.
    Kiedy kobieta wyplątała się z jego objęć, Jerome westchnął i podniósł się do pozycji siedzącej. Opuścił stopy na podłogę i pochylił się, łokcie wsparłszy na kolanach. Splótł dłonie ze sobą i zwiesił głowę, w milczeniu trawiąc słowa ukochanej. Minęło kilka chwil, nim uniósł głowę i spojrzał na rudowłosą kurczowo tulącą do siebie córeczkę. Ich córeczkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Musimy być fair przede wszystkim wobec Aurory — odezwał się możliwie spokojnie, choć widok Charlotte wzburzonej z wiadomego powodu zawsze krajał mu serce. — Najchętniej raz na zawsze wymazałbym Colina z naszego życia — kontynuował i wstał, a następnie zbliżył się do trzymającej dziecko kobiety. — Ale nie mogę odpędzić się od wizji, że on kiedyś wróci. I że to on powie Aurorze prawdę, nie my — powiedział cicho i posłał rudowłosej zbolałe spojrzenie. Nie mówił tego wszystkiego po to, by ją zranić czy zdenerwować. Bał się, najzwyczajniej w świecie się bał, że ten najczarniejszy z możliwych scenariuszy kiedyś się ziści i Aurora będzie miała im za złe, że milczeli.
      — Jest nasza — powtórzył z zacięciem. — I nic nigdy tego nie zmieni — dodał i przeniósł spojrzenie z twarzy ukochanej na małą Rory, przez co kąciki jego ust mimowolnie drgnęły w słabym uśmiechu. — Ale moim zdaniem powinna wiedzieć — podkreślił, że była to wyłącznie jego opinia, a potem wyciągnął rękę i pogładził główkę dziewczynki, wzburzając jej wściekle rude loczki. Zarówno w jego głosie, jak i tym geście krył się pewien żal – tak, Jerome żałował, że Aurora nie była jego biologiczną córką. Wtedy nie musieliby odbywać tej rozmowy i on nie musiałby obawiać się, że pewnego dnia Colin przekreśli wszystko, co będą budować starannie przez kolejne lata. Rzeczywistość jednakże była inna i przeważnie na tyle brutalna, że karmienie się mrzonkami na dłuższą metę okazywało się nieopłacalne, a czasem wręcz tragiczne w skutkach.
      Pozostając blisko, spojrzał ponownie na Charlotte, a jego bursztynowe oczy kryły w sobie nieme przeprosiny. Nie chciał jej martwić i denerwować, nie chciał przywoływać tematu Colina, ale… Chciał odebrać mu władzę. Chciał za wszelką cenę uniknąć sytuacji, w której Rogers za sprawą kilku słów zburzy jego relację z Aurorą. Chciał chronić ją, ale również siebie. Może Lotta nie do końca to rozumiała? Aurora była jej i nikt nie mógł w żaden sposób tego podważyć, ale on… Rogers miał w rękach broń o naprawdę ciężkim kalibrze.
      — Ja… będę się czuł bezpieczniej — odezwał się niepewnie, chcąc wytłumaczyć swój punkt widzenia. — Będę spokojniejszy, jeśli ona będzie wiedzieć — powiedział i zamilkł, nie potrafiąc tego lepiej opisać.

      JEROME MARSHALL 💛💔💛

      Usuń
  105. Opowieść o pożarze w budynku zbladła w obliczu pożogi, która rozpętała się tu i teraz w ich mieszkaniu. Kwestie dotyczące Rogersa już wcześniej były dla nich drażliwe, ale dziś po raz pierwszy dotknęli tematu, który miał poruszyć niebo i ziemię. Jerome drgnął, kiedy Charlotte podniosła głos i skrzywił się, dostrzegając łzy płynące po jej policzkach. Ostatnim, czego chciał, było doprowadzenie kobiety do płaczu, tym bardziej, że zaraz zawtórowała jej sama Aurora i wyspiarz zbytnio nie wiedział, co z tym wszystkim począć. Czuł się nie tylko zagubiony – miał wrażenie, że z góry był na przegranej pozycji, choć podejmując temat ojcostwa nie dążył do tego, by to jego zdanie znalazło się na wierzchu. Niemniej czuł się nieswojo z myślą, że miałby okłamywać Aurorę – kłamstwo miało krótkie nogi i obawiał się tego, co nastąpi, kiedy wyjdzie ono na jaw.
    — Wolisz ją okłamywać? — spytał cicho, nie odrywając spojrzenia od płaczącej dziewczynki. — Wolisz, żeby kiedyś Colin zaskoczył ją tak, jak nas na off roadzie? Żeby przyszła do nas rozżalona, z pretensjami, w dupie mając to, że w ten sposób chcieliśmy ją chronić? — kontynuował cicho, podczas gdy przed jego oczami rozwijały się poszczególne sceny, o których mówił i każda łamała mu serce. Mógł nie spłodzić Aurory i nie przyłożyć ręki do jej pojawienia się na tym świecie, ale jako jej ojciec – ten prawdziwy – chciał uchronić ją przed całym złem tego świata, choć jednocześnie wiedział, że nie jest to możliwe. Że prędzej czy później Aurora na kimś się zawiedzie, ktoś ją skrzywdzi i oszuka, czy złamie jej serce. Nie mógł zapobiec temu wszystkiemu, ale mógł ją na to przygotować i uważał, że uzbrojenie jej w wiedzę o tym, kto był jej biologicznym ojcem miało sprawić, że w przyszłości Rory uniknie przynajmniej kilku rozczarowań. Że kiedy (i o ile w ogóle) zechce poznać Rogersa lub ten zjawi się pod jej szkołą, gotowy zostać tatusiem roku, będzie wiedziała, z jakim człowiekiem ma do czynienia i weźmie na to poprawkę.
    Marshall odetchnął głęboko, a potem potarł twarz dłońmi, jakby w ten sposób starał się odegnać ogarniające go zmęczenie i znużenie. Był przytłoczony tą sytuacją, ale nie mógł teraz odwrócić się na pięcie i odejść, co byłoby najprostszym rozwiązaniem, ale on się do nich nie uciekał.
    — Wiem, że Colin cię skrzywdził. Że was skrzywdził — odezwał się spokojnie, mimo że wizja Rogersa mieszającego w życiu Aurory zakuła go w serce. — I uwierz mi, też nie chcę, żeby był obecny w życiu naszej córki. Nie chcę, żeby mydlił jej oczy i obiecywał złote góry, a później zapominał o jej istnieniu, ale tak, wezmę to na klatę. To i wszystko inne, ale nie moment, w którym Aurora od osób trzecich, a może i od samego Colina dowie się, że ją okłamywaliśmy. Że ja ją okłamałem — podkreślił. — Nie chcę zastanawiać się, co się stanie, jeśli Colin znowu się zjawi. Powie jej, a może nie powie? Może będzie nam groził, że wyzna jej prawdę? Aurora będzie bezpieczniejsza, jeśli będzie wiedziała, z jakim człowiekiem ma do czynienia.
    Zamilkł, nie mając nic więcej do powiedzenia, a później cofnął się i opadł z powrotem na kanapę. Znowu pochylił się, wspierając łokcie na kolanach i przycisnął prawą dłoń do ust, mocno pocierając palcami kłujący zarost. Jego lewa noga wyraźnie drżała, ale nie potrafił zapanować nad tym tikiem będącym wyraźną oznaką zdenerwowania. Spojrzenie wbił we fragment skromnego ogródka, który był widoczny przez otwarte, przeszklone drzwi i tym silniej starał się uporać z napięciem, które zagościło w jego ciele, a objawiało się niekontrolowanym drżeniem mięśni.
    Nie był biologicznym rodzicem Aurory, ale stał się jej ojcem. I jako ojciec, zamierzał być przy niej zawsze, niezależnie od tego, co miało się dziać. Bez względu na to, czy Aurora będzie chciała poznać biologicznego tatę, czy uzna, że nie chce mieć z nim do czynienia. A jeśli go pozna, również bez względu na to, czy ulegnie urokowi Colina, a jeśli nawet, także bez względu na to, że później przybiegnie do niego z płaczem, oszukana i porzucona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miał być zawsze, bez względu na każdą ewentualność i sądził, że właśnie to czyniło go odpowiedzialnym rodzicem, nie zaś liczba błędów, przed których popełnieniem uchroni Aurorę. Nie miał takiej mocy, a jej posiadanie było tylko czczym pragnieniem. Również jego uczucia schodziły w tym momencie na dalszy plan. Mógł liczyć na łut szczęścia – może Rory miała nigdy się nie dowiedzieć? Może Colin nie będzie dążył do poznania jej i się wycofa? Może. A co, jeśli nie? Jeśli prawda wyjdzie na jaw i Aurora będzie chciała utrzymywać kontakt z Rogersem? Nie mógł jej tego zabronić wyłącznie ze względu na własny komfort. Właśnie to byłoby wobec niej nie fair – podejmowanie decyzji za nią.
      Wciąż spięty i zdenerwowany, Jerome zerknął na Charlotte. Obawiał się, jak kobieta zareaguje na jego słowa. Znał jej punkt widzenia, co więcej, w znaczącym stopniu się z nim zgadzał. Chciał jednak uniknąć scenariusza, w którym wszystko, co udało im się razem stworzyć, obróci się przeciwko nim.
      — Nie musimy jeszcze dziś dojść do porozumienia — odezwał się pojednawczo. — Mamy sporo czasu, nim Aurora będzie na tyle duża, by cokolwiek z tego zrozumieć, ale… Lepiej ustalić coś teraz, niż później — urwał i opuścił głowę, a tym samym wzrok.

      JEROME MARSHALL 💔

      Usuń
  106. Spojrzał na Charlotte z lekkim niedowierzaniem, kiedy ta zasugerowała, że wolała okłamywać córkę. Niemniej było to chwilowe, wywołane krótkim impulsem, ponieważ to nie tak, że nie rozumiał, z czego brała się postawa rudowłosej – rozumiał aż za dobrze i nie mógł jej się dziwić, lecz w tym sporze okazał się stroną, która nie dała się porwać emocjom i starał się myśleć racjonalnie. W przeciwieństwie do Lester, która skupiła się wyłącznie na uczuciach, co było widać w jej spojrzeniu, mimice twarzy i postawie ciała, ale i to nie miało prawa go zaskoczyć. Jedynym, co faktycznie go zdziwiło i zabolało, było spojrzenie, jakim obdarzyła go Lotta i ton głosu, jakim się do niego zwracała. Brzmiała i zachowywała się co najmniej tak, jakby Jerome w tej chwili miał wstać, zabrać jej Aurorę i zaprowadzić ją do Colina, by ten mógł wykazać się jako ojciec. Stąd w żaden sposób nie odniósł się do jej słów, żadnych, które padły, nim pobiegła do sypialni. Zacisnął usta w wąską, pobielałą kreskę i tylko obserwował ukochaną z rosnącym niepokojem, aż ta przekazała mu płaczące dziecko i wbiegła po schodach na górę.
    — Już, cichutko — odezwał się cicho i pocałował Rory w skroń. Dziewczynka była rozgrzana i spocona od płaczu, więc Jerome wstał i zaczął chodzić po salonie, kołysząc wystraszoną i rozdrażnioną córkę. Ta jeszcze przez jakiś czas wykręcała główkę w stronę schodów, spoglądając za mamą, nim przestała jej wypatrywać i przytuliła się do Marshalla, nie przestała jednak płakać. Trzymał ją blisko przy sobie, tulił i kołysał, a także przemawiał uspokajająco i obiecywał, że wszystko będzie dobrze. Czując bijące od niej ciepło i słysząc jej płacz poczuł namiastkę złości, która targała młodą Angielką – nie zamierzał pozwolić, by Colin skrzywdził jego córkę. W przeciwieństwie do Charlotte uważał jednak, że aby było to możliwe, Aurora powinna poznać prawdę.
    Rory uspokoiła się i zasnęła w jego ramionach po dobrych czterdziestu minutach. Dopiero wtedy Jerome powoli wspiął się po schodach, udał się do dziecięcego pokoju i ostrożnie odłożył dziewczynkę do łóżeczka, mając nadzieję, że jej nie obudzi. Kolejnych kilkanaście minut czuwał przy łóżeczku, a kiedy upewnił się, że córeczka spała mocno i w najbliższym czasie raczej nie miała się obudzić, odetchnął głęboko i skierował się do sypialni. Wszedł do środka bez pukania, a jego spojrzenie od razu zatrzymało się na skulonej na środku łóżka kobiecie. Jerome nie zastanawiał się, co zrobić. Przysiadł na skraju materaca i wyciągnął dłoń, by lekko dotknąć ramienia rudowłosej.
    — Charlotte… — odezwał się cicho, łagodnie. Nie było w nim złości, właściwie próżno było szukać w nim wielu negatywnych emocji. Na pierwszy plan wysuwało się jedynie zmęczenie wywołane kłótnią, które potęgowała świadomość, że w tej kwestii nie dojdą szybko do porozumienia, o ile w ogóle miało im się to udać. — Wiesz, że nie zrobię niczego bez twojej zgody — powiedział i cofnął rękę, niepewny, czy Lotta życzyła sobie teraz jego obecności i bliskości; był gotowy się wycofać, jeśli dzięki temu miała poczuć się lepiej. Niemniej, nie chciał odchodzić. Po chwili zawahania wsunął się głębiej na materac i położył płasko na plecach obok rudowłosej. Dłonie splótł na piersi, a wzrok utkwił w suficie i dopiero po pewnym czasie przekręcił głowę tak, by móc przyglądać się Charlotte.
    Nie lubił oglądać jej w takim stanie, co gorsza, znowu spowodowanym przez Colina, ale pośrednio również jego samego – to on poruszył ten temat i wyraził swoje zdanie, jak się okazało, całkowicie odmienne od zdania rudowłosej.
    — Ja… — zaczął ostrożnie. — To nie miało na celu cię zranić…

    JEROME MARSHALL 💔

    OdpowiedzUsuń
  107. Bynajmniej nie czuł się zawiedziony. Nie oczekiwał, że Charlotte mu przyklaśnie, poznawszy jego punkt widzenia – chciał po prostu porozmawiać na ten temat i jedynym, czego się nie spodziewał było to, że tak bardzo rozminą się w swoich przekonaniach. Był więc zaskoczony, a przez to również na swój sposób zagubiony, ale na pewno nie czuł, jakoby Lotta nadszarpnęła jego zaufanie czy dała mu powód do zawodu. Sam przy tym nie uważał, że popełnił błąd – wyraził swoje zdanie. Osobami, które wywoływały w nich negatywne emocje nie byli oni nawzajem – tą osobą był Rogers. I może choćby przez wzgląd na to lepiej było wymazać go zarówno z ich życia, jak i życia Aurory…?
    Spojrzał na rudowłosą, kiedy ta się odezwała. Mógł w tym momencie powiedzieć, że to ona była matką Aurory i to do niej należało ostatnie zdanie, ale ten argument był jak obosieczny miecz. Po stokroć wyolbrzymiał to, o czym rozmawiali i umniejszał rolę Marshalla w wychowaniu dziewczynki, a tego Jerome nie chciał sobie robić. Był jej ojcem, miał prawo głosu i miał prawo decydować o przyszłości córki w równym stopniu, co Charlotte – nie zamierzał wycofać się w obliczu trudności. Mógłby uciec się do powołania się na stare argumenty; na to, że nie był gotowy do przyznania się do uczuć, jakie żywił wobec dziewczynki; że podjąwszy zbyt pochopną i nieprzemyślaną decyzję, nie chciał wkraczać w jej życie. Ten etap jednakże miał już dawno za sobą i dziś ani przez chwilę nie pomyślał o odwrocie. Kochał Rory i wszystko, co robił, robił z myślą o jej dobru.
    Musisz dać mi czas. Te słowa były jak zapalnik, który uruchomił w mężczyźnie mechanizm obronny. Poderwał się do pozycji siedzącej i popatrzył za podchodzącą do drzwi rudowłosą.
    — Nie rób tego — zaprotestował ostrzej, niż chciał zabrzmieć, ale Lester musiała wiedzieć, że i on był zraniony, a wspomnienie bliźniaczej sytuacji z przeszłości właśnie rezonowało echem w jego teraźniejszości. Stąd odetchnął, kiedy kobieta odwróciła się szybciej niż nawet dotarły do niej jego słowa i podniósł się z łóżka, by w kilku krokach pokonać dzielącą ich odległość. Ujął jej twarz w dłonie i spojrzał na nią z góry, poniekąd wymuszając, by utrzymała z nim kontakt wzrokowy.
    — Nie rób tego — powtórzył, już ciszej, a jego rozbiegane spojrzenie skakało pomiędzy zielono-brązowymi oczami. — Nie odwracaj się do mnie plecami — dodał, nie tylko o to prosząc, co tego żądając. W tonie jego głosu kryła się nutka desperacji, a na dnie bursztynowych tęczówek ożywił się dawno uśpiony strach – dopiero teraz Lotta mogła zobaczyć, jak wzburzyła go ta sytuacja, nie miało jednak chodzić o ich kłótnię, a jej zakończenie.
    — To pierwszy raz, kiedy nie zgadzamy się w kwestii dotyczącej Aurory, ale na pewno nie ostatni. Wiem, że chcesz ją chronić. Ja też, ja też chcę — mówił odrobinę gorączkowo. — Ale nawet, jeśli mam inne zdanie, nie jestem przeciwko tobie, skarbie. Dziś możemy nie widzieć, jak to rozwiązać, ale za dzień, dwa… Albo za kilka lat… — Wzruszył ramionami. — Tylko nigdy więcej nie rób tego, co zamierzałaś przed chwilą zrobić. Jesteśmy w tym razem, słyszysz? Ja, ty i Aurora. Nie… — zachłysnął się powietrzem. — Nie wymykaj mi się, dobrze? — rzucił cicho i wreszcie zamilkł. Nie zamierzał popełniać podobnych błędów, co w przeszłości. Nie zamierzał pozostawiać niedomówień samym sobie, by urosły do rozmiarów, z którymi później nic nie można było zrobić.
    — Pieprzyć to — powiedział po chwili niczym tamtego pamiętnego, świątecznego wieczora i odsunął dłonie od twarzy ukochanej po to tylko, by przyciągnąć ją bliżej siebie i objąć mocno – nawet gdyby w jej głowie wciąż świtała myśl o opuszczeniu sypialni, nie zamierzał w tym momencie na to pozwolić. Potrzebował jej. Była jego wszystkim, niezależnie od tego, co mieli postanowić odnośnie Aurory i teraz tylko to się dla niego liczyło.

    JEROME MARSHALL 💔

    OdpowiedzUsuń
  108. Jeśli Charlotte była słaba, to słaby był również Jerome. Obydwoje borykali się z trudną przeszłością i choć mogło wydawać im się, że już się z nią uporali, to ta przypominała im o sobie w najmniej spodziewanych momentach. Każde z nich miało swój zapalnik i wystarczyła drobna iskra, by rozpętać szalejącą pożogę, ale w przeciwieństwie do tego, jak kiedyś zachowywał się wyspiarz, dziś nie miał zamiaru uciekać w płomienie, a na przekór wszystkiemu brnąć przez nie ku Charlotte. Nic więc dziwnego, że to jedno, krótkie skinienie głową wystarczyło mu, aby się uspokoił.
    — Nic się nie stało — zapewnił i przycisnął ją do siebie tym mocniej. Nie przeszkadzały mu jej łzy, które moczyły jego koszulkę – znaczenie miało tylko to, że niewidzialna bariera, która zaczęła między nimi narastać w wyniku toczonej dyskusji, teraz kruszyła się pod naporem uczucia, jakie do siebie żywili. Musieli o tym pamiętać – musieli pamiętać, że mieli siebie i nie byli swoimi wrogami. Że nawet, jeśli nie zgadzali się w pewnych kwestiach, zarówno tych błahych, jak i całkiem istotnych, to nieustannie podążali w tym samym kierunku.
    — Też cię kocham — odpowiedział bez cienia zawahania, za to z mocą w głosie i nim rudowłosa zdążyła się od niego odsunąć, wtulił twarz w jej włosy i przymknął powieki. Wiedział, że się bała i to nie tak, że w nim nie było strachu – nawiedzały ich podobne, a jednak różniące się szczegółami koszmary.
    Spojrzał na nią, gdy ujęła jego twarz w swoje dłonie i mimo że go przytrzymywała, zdołał lekko pokręcić głową, jakby tym samym chciał zasugerować, że nie zrobił nic wielkiego. Odwzajemnił ten delikatny, słodko-gorzki pocałunek, a jego serce tłukło się w piersi jakby chciało pokonać barierę z żeber i wyrwać się ku kobiecie.
    — Wiem, że się boisz — odezwał się i wsparł czoło na czole rudowłosej. — I mogę sobie tylko wyobrażać, jak wielki to strach — dodał, bo choć – jak podkreślił – tkwili w tym razem, Charlotte na pewno odczuwała tę sytuację inaczej niż on i vice versa. Miała rację – znała Colina lepiej, niż on, a przede wszystkim to Colin niegdyś skrzywdził ją tak, iż teraz obawiała się, że to samo może spotkać jej córkę i Jerome naprawdę to wszystko rozumiał.
    — Zrobimy po prostu najlepsze, na co będzie nas stać. Najlepsze dla Aurory — powiedział. Mogli się ze sobą ścierać i sprzeczać, mogli też kłócić się tak, że słyszano by ich po drugiej stronie ulicy, ale działali we wspólnej sprawie. Mieli wspólny cel – zapewnić szczęście córce.
    — Połóż się — zachęcił, ale zamiast zwrócić rudowłosą w stronę łóżka, znowu ją do siebie przygarnął. Domyślał się, że emocjonalnie musiała być wycieńczona, a przez to również zmęczona. On także nie czuł się w pełni sił i nie miał nic przeciwko krótkiej drzemce, więc po pewnym czasie w końcu nakierował ich oboje w stronę materaca, a kiedy już na niego opadli, szczelnie nakrył ich kołdrą aż po same czubki głów, jakby tym sposobem mogli odciąć się od otaczającej ich rzeczywistości. Wcześniej tylko zrzucił z łóżka mokrą od łez Angielki poduszkę, jakby pozbywał się nie rzeczy, a niewygodnego wspomnienia.

    JEROME MARSHALL 💛💔💛

    OdpowiedzUsuń
  109. Nie mieli zawsze zgadzać się w stu procentach, czego przykładem była kłótnia na temat Colina, lecz nie oznaczało to, że tym samym mieli przestać spoglądać w tym samym kierunku. Jerome śmiał podejrzewać, że gdyby podobna sytuacja przydarzyła mu się trzy lata temu, kiedy dopiero co przybył do Nowego Jorku, zachowałby się zgoła inaczej i wielce prawdopodobne, że po prostu by wszedł, trzaskając przy tym drzwiami. Dziś jednakże był mądrzejszy, a przede wszystkim bardziej doświadczony i nic podobnego nie miało miejsca. Pomimo tego, że miał inną wizję, niż Charlotte, rozumiał jej punkt widzenia i wiedział, co nią kierowało. Ta konfrontacja była im najzwyczajniej w świecie potrzebna – teraz już obydwoje wiedzieli, na czym stali, przez co w przyszłości mogli podjąć odpowiednie kroki, aby dojść do porozumienia. Marshall co prawda jeszcze nie wiedział, jak do niego dojdą, ale bez wątpienia miało być im łatwiej, kiedy już poznali swoje oczekiwania. Dziś jednakże nie miał zamiaru kontynuować tego tematu. Zakopany pod kołdrą wraz z rudowłosą, po prostu zasnął, odcinając się od tego, co miało miejsce.
    W kolejnych dniach żadne z nich nie dążyło do pojęcia tematu na nowo – chyba obydwoje zdawali sobie sprawę z tego, że w tym momencie nie miało to najmniejszego sensu i skupili się na najbliższych wyzwaniach. Jednym z nich był przyjazd Christophera i kiedy nadszedł dzień zero, wyspiarz z rozbawieniem obserwował krzątającą się po mieszkaniu Angielkę. Kobieta ewidentnie nie potrafiła znaleźć sobie miejsca, a i on nie mógł zabrać się za nic konkretnego, kiedy kobieta krążyła nad nim niczym sterowiec.
    — Muszę w końcu wybrać się z nim na giełdę samochodową — westchnął, rozparty wygodnie na kanapie. Nie był to pierwszy raz, kiedy Jaime pożyczał im auto, a Jerome wciąż nie zmobilizował się do zakupu własnych czterech kółek. Poprosił już przyjaciela o pomoc i teraz razem musieli wybrać dogodny termin, który mogliby przeznaczyć na poszukiwanie wozu, który zarówno spełniałby oczekiwania Barbadosyjczyka, jak i mieścił się w jego skromnym budżecie.
    — Widzę — odparł z rozbawieniem, kiedy Charlotte – która ledwo co usiadła na kanapie – wstała i podeszła do córki. — Nie lubię takiego czekania — wyznał jeszcze i po raz kolejny westchnął, tym razem zdecydowanie ciężej. Takie odliczanie do konkretnej godziny, aby móc coś zrobić, zawsze niesamowicie go męczyło, dlatego kiedy wreszcie wybiła szesnasta, z ulgą podniósł się z kanapy i tylko pokręcił głową, kiedy Lotta porwała kluczyki. Włożył buty i zarzucił na grzbiet skórzaną kurtkę, po czym złapał Aurorę i wsadził ją do przygotowanego wcześniej fotelika, pożyczonego – a jakże! - od Villanelle.
    — Gotowy — odparł i zaśmiał się cicho po tym całusie. Następnie chwycił rączkę fotelika i otworzył rudowłosej drzwi. Przepuścił ją przodem, zamknął za nimi mieszkanie i podczas gdy kobieta mościła się za kierownicą, on mocował się z fotelikiem, przypinając go do tylnego siedzenia. Kiedy mu się to udało, zajął miejsce pasażera obok kierowcy i posłał ukochanej wesoły uśmiech. Nie musiał jej zachęcać, by niemalże z piskiem opon ruszyli z miejsca.
    Na lotnisko dotarli po czterdziestu minutach jazdy. Oprócz przedarcia się przez korki, musieli dostać się na obrzeża miasta. Na miejscu pozostawili wóz na płatnym parkingu, pobrali z automatu bilecik i ruszyli w stronę odpowiedniego terminala. Samolot Christophera miał lądować za dziesięć minut, więc timing mieli idealny.
    — Oby z bagażami szybko poszło — rzucił Jerome, trzymając na rękach Aurorę. Wjazd do Stanów Zjednoczonych zawsze wiązał się z szeregiem procedur, ale często to oczekiwania na bagaże zajmowało najwięcej czasu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zniecierpliwiona? — spytał z rozbawieniem, kiedy spostrzegł, jak Lotta staje na palcach i wyciąga szyję, by dostrzec coś ponad bramkami, miała jednak na to znikome szanse. Widać było jak na dłoni, że nie mogła doczekać się przylotu brata, dlatego to Jerome trzymał Aurorę, tak aby ta dwójka mogła się w spokoju przywitać. Sam czuł się tylko odrobinę zestresowany – miał nadzieję, że Chris go polubi i vice versa.

      JEROME MARSHALL 💛

      Usuń
  110. Obydwoje dobrze zdawali sobie sprawę z tego, że posiedli coś cennego. Coś, o co należało dbać, a nie odwracać się do tego plecami. Jerome może i nie lubił wracać do swojej przeszłości z racji tego, jak zakończył się pewien rozdział jego życia, ale nie mógł zaprzeczyć, że nie wyniósł z niego cennej lekcji, którą nie tylko odrobił, ale i wykuł ją na pamięć. Na zamierzał popełniać tych samych błędów, a przynajmniej miał dołożyć wszelkich starań, aby tego nie zrobić, niemniej również panna Lester sprawiała, że czuł się przy niej wyjątkowo. Bezpiecznie. Będąc z nią, nie drżał o każdy kolejny dzień i nie obawiał się tego, co przyniesie jutro. Pokochał ją całym sercem, które Charlotte zgarnęła całe dla siebie – nie licząc tej jego części, która skradła Rory – i choć serce to zadrżało w trwodze, kiedy rudowłosa zechciała opuścić sypialnię, jego rozum już jej na to nie pozwolił. Była jego, nawet w tych momentach, kiedy nie potrafili dojść do porozumienia, a może szczególnie właśnie w nich…?
    Zaśmiał się tylko na uwagę o samochodzie. To fakt, Jaime był w stanie zrobić dla niego dużo i jeszcze więcej, a pożyczanie samochodu wtedy, kiedy ten był im niezbędny, było dla chłopaka błahostką. Niemniej Jerome nie chciał nadużywać uprzejmości przyjaciela, a też nie dało się ukryć, że w nagłych przypadkach dobrze było mieć pod ręką własne cztery kółka. Niemniej wyspiarz zwlekał z tym tak długo, że nic nie stało na przeszkodzie, aby odłożył zakup auta choćby na koniec roku…
    Już na lotnisku Marshall celowo postanowił pozostać z boku, dosłownie i w przenośni. Ten szczególny moment miał należeć do Charlotte i jej brata, więc nie zamierzał grać pierwszych skrzypiec. Obserwował ukochaną z boku i uśmiechał się pod nosem, raz na jakiś czas poprawiając Aurorę, którą podtrzymywał rękoma, wspierając ją o biodro. Lubił przypatrywać się rudowłosej w takich chwilach – kiedy tryskała entuzjazmem i wręcz dziecięcą radością, cała przy tym promieniejąc. Stąd, gdy tylko Chris wyłonił się spośród innych pasażerów swojego lotu i Lester wystrzeliła w jego stronę, Jerome zaśmiał się cicho i pokręcił głową. Przypatrywał się tej dwójce z podobnym zainteresowaniem, co pozostałe osoby na lotnisku, ale po chwili uniósł Aurorę wyżej i zaczął pokazywać w stronę wujka i mamy, starając się wytłumaczyć dziewczynce, co się dzieje. Rory pewnie i tak niewiele z tego rozumiała, ale Marshall lubił dzielić się z nią takimi właśnie, prozaicznymi rzeczami i właśnie wtedy pochwycił spojrzenie Christophera. W odpowiedzi na to skinienie głowy, przytrzymał córkę jedną rękę i uniósł dłoń w powitalnym geście, a następnie zaczekał, aż Charlotte i jej brat się do niego zbliżą.
    — Miło mi wreszcie osobiście cię poznać — powiedział po tym, jak Lotta ich sobie przedstawiła i wyciągnął ku młodemu mężczyźnie dłoń. — W bardziej sprzyjających okolicznościach, niż kiedy poznawałem waszych rodziców… — mruknął żartobliwie, by nieco rozluźnić atmosferę, kiedy już wymienili uścisk dłoni. Następnie przekazał Aurorę rudowłosej Angielce i zaśmiał się cicho, kiedy dziewczynka tak żywiołowo i niebyt pozytywnie zareagowała na widok wujka.
    — Trzeba najpierw wkupić się w jej łaski — stwierdził i mrugnął porozumiewawczo do chłopaka. — Charakter ma po mamie — dodał i uśmiechnął się szeroko, jakby to miało wszystko tłumaczyć.

    JEROME MARSHALL 💛

    OdpowiedzUsuń
  111. Jerome nie miał wysoko postawionej poprzeczki, jeśli chodziło o zapunktowanie u Christophera – tę Rogers postawił wyjątkowo nisko, wręcz poniżej wszelakiej krytyki. I o ile Charlotte wiedziała, że wyspiarz nigdy nie miał jej wywinąć podobnego numeru, co Colin (który już dawno przestał być nazywany przez którekolwiek z nich Miśkiem - to pieszczotliwe określenie odeszło w niepamięć wraz z kolejnymi, wywijanymi przez niego numerami), o tyle jej młodszy brat musiał dopiero się o tym przekonać i prawdopodobnie miało minąć trochę czasu, nim zarówno Chris, jak i państwo Lester uwierzą, że Marshall miał szczere intencje. Mógł zrobić na nich piorunująco dobre wrażenie, ale to o niczym nie świadczyło, skoro Colin również wydawał się sympatyczny, prawda? Na dodatek Rogers stosunkowo długo gościł w życiu rudowłosej, nim ta na dobre go z niego wykreśliła – czy Jerome miał przebić ten staż, by zostać zaakceptowanym i by obawy rodziny Charlotte zostały rozwiane…?
    — Byłem przekonany, że wiesz! — odparł zaskoczony, ale i rozbawiony trzydziestolatek, kiedy okazało się, że Christopher nie miał pojęcia o tym, jakie powitanie Jerome zgotował jego rodzicom. Był przekonany, że państwo Lester nie omieszkali podzielić się z nim tą historią i stąd, kiedy Lotta spojrzała na niego pytająco, szukając jego aprobaty, twierdząco skinął głową. Skoro skompromitował się przed Anthonym i Grace, nie miał nic przeciwko, by stracić nieco również w oczach Chrisa.
    Przysłuchiwał się wymianie zdań pomiędzy rodzeństwem i w miarę jak kobieta zmierzała do sedna historii, zdawało się, że Barbadosyjczyk lekko poczerwieniał, ni to z rozbawienia, ni to na samo wspomnienie palącego wstydu, który wtedy odczuł. Sam jednak uważał tę opowieść za na tyle zabawną, że należało ją przekazywać dalej, niestety, w kontynuowaniu wypowiedzi Charlotte przeszkodziła płacząca Rory.
    — Pewnie za dużo się dzieje — zauważył i uśmiechnął się do Aurory, która pochwyciwszy jego spojrzenie i uśmiech, tylko bardziej się rozpłakała. Jerome i Lotta nie przyzwyczajali jej do przebywania w ciszy absolutnej, przez co głośne i intensywne dźwięki zazwyczaj nie drażniły dziewczynki, ale na lotnisku dużo się działo i rzeczywiście było głośno. — Myślisz, że nie wiem? — rzucił zaczepnie i złapał rudowłosą za palec, którym mu groziła. Przytrzymał go chwilę i w tym samym czasie posłał jej wesoły uśmiech – mimo lekkiego zdenerwowania odwiedzinami Christophera, dobry humor raczej mu dopisywał.
    Zainstalowanie się w samochodzie zajęło im trochę czasu. Musieli nie tylko zainstalować płaczącą – już mniej, ale wciąż – Rory w foteliku, ale i umieścić bagaż młodego mężczyzny w bagażniku.
    — Podejrzanie duża ta walizka — sapnął brunet, kiedy już umieścił bagaż we właściwym miejscu i zatrzasnął tylną klapę. — Przywiozłeś nam tak dużo prezentów? — zażartował, bo nie miał pojęcia, że bagaż Christophera posiadał taki, a nie inny rozmiar nie bez przyczyny.
    Kiedy wszyscy zajęli swoje miejsca, wyspiarz ruszył i opuścił miejsce parkingowe. Podjechał do automatu przy szlabanie i uiścił opłatę za postój na parkingu przy lotnisku, a kiedy wyjechali na główną drogę, postanowił kontynuować opowieść o tym, jak przywitał rodziców Charlotte.
    — Wracając do tematu… Lotta była akurat zajęta Aurorą i poprosiła mnie, żebym otworzył. Ledwo skończyłem brać prysznic, więc owinąłem się w biodrach ręcznikiem i cóż, tak też otworzyłem waszym rodzicom… — rzucił i oderwawszy wzrok od drogi, zerknął na Chrisa. — Kiedy Charlotte zorientowała się, co się dzieje, natychmiast interweniowała. Ale, co gorsza, Biscuit się tym moim ręcznikiem zainteresował i prawie mi go ściągnął, nim schowałem się z powrotem w łazience — dodał i zaśmiał się krótko. — Także, jak sam widzisz, w naszym przypadku było całkiem przyzwoicie — podsumował i posłał rudowłosej spojrzenie we wstecznym lusterku.

    JEROME MARSHALL 💛

    OdpowiedzUsuń
  112. Jerome roześmiał się, kiedy Christopher krytycznie ocenił swoje umiejętności pakowania się i wspomniał o prezentach. Sam nie miał tego problemu – z Barbadosu do Nowego Jorku przyleciał ledwo z turystycznym plecakiem i później również z nim kursował pomiędzy tymi dwoma lokalizacjami. Ubrania, które posiadał w rodzinnym domu, w Stanach Zjednoczonych przez większą cześć roku na niewiele mogły mu się zdać, więc garderobę wolał uzupełnić na miejscu.
    Zarówno ta rozmowa, jak i trasa z lotniska do centrum obudziły w nim wspomnienia, do których wyspiarz uśmiechał się z sentymentem. Rozpamiętywanie przeszłości już nie sprawiało mu bólu; niosło to ze sobą pewną melancholię, ale mężczyzna czuł również rozchodzące się po ciele, przyjemne ciepło. Był wdzięczny za to wszystko, co go spotkało – zarówno za te dobre, jak i złe chwile. Między innymi dzięki temu wszystkiemu, co przeżył i czego doświadczył, dziś czuł się szczęśliwy oraz spełniony. To szczęście jak i spełnienie rosły w nim szczególnie w takich momentach, jak ten, kiedy podążył wzrokiem za skinieniem Charlotte i dostrzegł śpiącą Aurorę, kurczowo zaciskającą rączkę na palcach mamy. Uśmiechnął się tym szerzej i wrócił do obserwacji drogi, jednocześnie zmagając się z uciskiem w dołku, który tak dla odmiany nie był nieprzyjemny, a słodki i rozczulający.
    — Z tego, co wiedziałem o Anthonym od Charlotte, to też się dziwiłem — przyznał, odpowiadając Christopherowi. — Ale dość szybko znaleźliśmy wspólny język — dodał, przypominając sobie rozmowę przy świątecznym stole, podczas której dyskutowali o budownictwie i zdawało się, że to właśnie ta pogawędka ostatecznie przełamała między nimi lody.
    Niedługo potem Marshall zajął miejsce parkingowe naprzeciwko budynku, w którym znajdowało się ich mieszkanie. Zgasił silnik i wyjął kluczyki ze stacyjki, po czym schował je do wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki, żeby przypadkiem ich nie zgubić – gdyby coś podobnego miało miejsce, Jaime bez zająknięcia by go zamordował, nie zważając przy tym na ich wieloletnią przyjaźń. Jerome wolał więc dmuchać na zimne. Nim wysiadł, obejrzał się za siebie i uśmiechnął na widok rozespanej Aurory, która ani myślała przerywać drzemkę. Widząc ją taką, sam miał ochotę wyciągnąć ją z fotelika i przenieść dziewczynkę do domu, ale oczywistym było, że to on powinien pomóc Christopherowi z bagażami, a nie Charlotte. Stąd, kiedy wysiadł z samochodu, od razu podszedł do bagażnika i otworzył klapę. Nim jednak zdążył się pochylić, by sięgnąć po walizkę, Chris się odezwał, przyciągając jego uwagę.
    Trzydziestolatek skłamałyby, gdyby powiedział, że nie spodziewał się podobnej pogadanki. Sam miał młodszą siostrę, więc doskonale wiedział, jak to jest i kiedy Ivana po raz pierwszy wróciła z randki zapłakana, Matias usłyszał od niego kilka gorzkich słów. Oczywiście para pokłóciła się o pierdołę, ale Jerome nie omieszkał powiedzieć teraz już mężowi swojej siostry, co o tym wszystkim sądzi i że jeśli ten przeskrobie coś poważnego, to będzie miał z nim do czynienia. Prawdopodobnie dlatego przyjął słowa Christophera ze spokojem, a nawet lekkim rozbawieniem, które mimo wszystko starał się stłumić, by chłopak przypadkiem nie pomyślał, że Jerome nie traktuje go poważnie.
    Lester nie pozwolił mu na odpowiedź, ale brunet zatrzasnął bagażnik i dogonił brata Charlotte, by mimo wszystko wtrącić swoje trzy grosze, póki jeszcze znajdowali się na zewnątrz.
    — Byłbym rozczarowany, gdybym zrobił coś podobnego, a ty nie stałbyś się tym koszmarem — rzucił z lekkim uśmiechem, przystając tak, że położył dłoń na klamce otwartych na oścież drzwi i swoją sylwetką przesłonił wejście. — Wiem, jak to jest. Mam młodszą siostrę — dodał i na moment zamilkł. Zlustrował sylwetkę Christophera wzrokiem, a rozbawienie uciekło z rysów jego twarzy. Kiedy ich spojrzenia ponownie się skrzyżowały, Marshall spoglądał na młodszego mężczyznę bez krzty rozbawienia czy wesołości, która zazwyczaj czaiła się w jego bursztynowych oczach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Może to nie zabrzmi dobrze i nie będzie działało na moją korzyść, ale jestem rozwodnikiem — poinformował spokojnie. — Dzięki temu potrafię docenić to, co mam teraz. Zawdzięczam Charlotte naprawdę wiele, a ona i Aurora to najlepsze, co mnie w życiu spotkało. Więc jeśli to jakoś cię uspokoi — urwał i zajrzał głębiej w oczy Christophera, przy czym w kącikach jego ust pojawił się cień uśmiechu. — To zamierzam strzec ich lepiej niż oka w głowie. A teraz zapraszam — rzucił już zupełnie swobodnie i teatralnym gestem – skoro już zakończyli tę wymianę uprzejmości – zaprosił Anglika do środka.

      JEROME MARSHALL 💛

      Usuń
  113. Jerome pamiętał, że Christopher nie zareagował dobrze na wieść o tym, jakiej pracy w przeszłości podjęła się Charlotte, ale nie zamierzał wyciągać tego asa z rękawa ani teraz, ani nigdy w przyszłości. Sam popełniał błędy i przez to nie chciałby, aby ktokolwiek wypominał mu je przy każdej możliwej okazji – ludzie mieli to do siebie, że nie byli nieomylni i często dawali ponieść się emocjom, zamiast kierować się zdrowym rozsądkiem. Należało to zaakceptować i w miarę możliwości wybaczać popełnione przewinienia, ponieważ nieustanne pranie brudów przeszłości chyba jeszcze nikomu nie przyniosło niczego dobrego.
    — Powiedzieli akurat o tym, a nie o mojej muskulaturze?! — obruszył się sztucznie, wcale nie kryjąc przy tym rozbawienia i po chwili zaśmiewał się wesoło razem z Christopherem. Kiedy natomiast przekroczyli próg i młodszy brat Charlotte wspomniał o czynach, wyspiarz postanowił ugryźć się w język i nic nie mówić na temat tego, że Rogers wyjątkowo nisko ustawił mu poprzeczkę. Wspominanie o Colinie, niezależnie od okoliczności, nigdy nie było dobrym pomysłem, a Marshall nie chciał psuć nastroju, który zapanował w mieszkaniu i w odpowiedzi na te słowa tylko skinął głową. Tak jak podejrzewał, bliscy Charlotte musieli przekonać się poniekąd na własnej skórze, że Jerome miał dobre intencje i że nawet jeśli zdarzy mu się popełnić błąd, to nie ucieknie z podkulonym ogonem, tylko weźmie na siebie odpowiedzialność i wypije nawarzone piwo. Po tym, czego doświadczyła Lotta, nie mógł im się dziwić.
    Z przyjemnością zrzucił wierzchnie odzienie i zzuł buty ze stóp. Raz jeszcze rzucił okiem na sporych gabarytów walizkę, a potem ruszył za odgłosami dobiegającymi z kuchni i przystanął w progu, wsparłszy się ramieniem o framugę, akurat w momencie, w którym Charlotte rzuciła w brata ścierką. Przekomarzanie się rodzeństwa obserwował po cichu, za to z szerokim uśmiechem na twarzy, kiedy zaś rudowłosa wykonała szybki manewr i przygwoździła młodego mężczyznę do kuchennego blatu, trzydziestolatek aż syknął i przycisnął pięść do ust, jakby solidaryzował się z przegranym.
    — Wiesz, nie mogę nic powiedzieć, ale jak będę potrzebował pomocy, to mrugnę dwa razy — odparł rozbawiony i zaśmiał się krótko, jednocześnie zaś zerknął na ukochaną, gdyby przypadkiem on również miał oberwać ścierą.
    Widok droczącego się ze sobą rodzeństwa sprawił, że Marshall praktycznie z automatu zatęsknił na swoimi bliskimi, ale że wiedział, iż już niedługo on i Charlotte, a także mała Aurora mieli wylecieć na Barbados, to nie popadł w ponury nastrój. Wręcz przeciwnie, uśmiechnął się tym szerzej, nie mogąc się już doczekać, aż zobaczy się ze wszystkimi i podejrzewał, że w dniu wylotu będzie zachowywał się dokładnie tak samo jak Lotta przed odbiorem Christophera z lotniska.
    Kiedy rudowłosa do niego podeszła, odruchowo owinął rękę wokół jej tali i czynił to niemalże za każdym razem, kiedy panna Lester znajdowała się blisko, nawet jeśli miał puścić ją już w następnej sekundzie, tak jak miało to miejsce chociażby teraz.
    — Budzić śpiącą królewnę — zdecydował, skoro mógł dokonać wyboru i cmoknąwszy Angielkę w skroń, odsunął się i podszedł do bujaka, w którym Rory wciąż spała w najlepsze. Wyjął ją ostrożnie z siedziska i ułożył wygodnie w swoich ramionach, bo też dziewczynka nie lubiła gwałtownych pobudek. To dlatego Jerome zaczął krążyć z nią po salonie, tak by płynny ruch uświadomił Aurorze, iż coś było na rzeczy i po chwili zaczął gładzić wierzchem dłoni jej policzek.
    — Rory, kochanie, pora wstać — mówił cicho, podczas gdy dziewczynka zaczęła wiercić się w jego ramionach i uciekać główką przed jego dotykiem. Krzywiła się przy tym i nawet cicho kwiliła, aż wreszcie otworzyła swoje duże, zielone oczy i spojrzała na Marshalla z autentycznym wyrzutem. Trwało to jednak ułamek sekundy, ponieważ już po chwili jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech i Aurora wydawała z siebie ni to pisk, ni to wesoły gulgot, jakby tą serią dźwięków mówiła wyspiarzowi cześć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — No, dzień dobry — rzucił brunet z zadowoleniem, kiedy spostrzegł, że Aurora wstała nie lewą, a prawą nogą i miał nadzieję, że wieczorem uda się położyć ją do snu o zwyczajowej porze. Krążył z nią po pokoju jeszcze przez jakiś czas, podczas gdy Charlotte kończyła nakrywać do stołu, a kiedy wszystko było gotowe, nogą przysunął bliżej do stołu krzesełko Aurory i usadził w nim dziewczynkę, która z zaciekawieniem zerkała na nową osobę w swoim otoczeniu, jaką był Chris.
      — Rory, nie możesz bać się wujka, bo to on w przyszłości będzie ci dawał najwięcej prezentów — zażartował Jerome i delikatnie zmierzwił dłonią rude kędziorki zdobiące głowę Rory, nim sam zasiadł do stołu.

      JEROME MARSHALL 💛

      Usuń
  114. Bynajmniej nie czuł się obserwowany, kiedy zajmował się rozbudzeniem Aurory. Całą swoją uwagę skupił na dziewczynce, którą uważał za swoją córkę, choć momentami wciąż wydawało mu się to abstrakcyjne. Wiódł bowiem życie, o którym na dobrą sprawę nigdy nie marzył – by jednakże nie zabrzmiało to doszczętnie źle, należało podkreślić, że nie marzył o nim nigdy przed przylotem do Nowego Jorku. Ciąg doświadczeń i wydarzeń osiadających słodko-gorzkim ciężarem na jego barkach sprawił, że się zmienił, a co za tym idzie, zmieniły się również jego marzenia, które teraz, skrupulatnie każdego dnia realizował i może dlatego czasem nadal miał wrażenie, że to wszystko jest nierealne? Ponieważ poruszał się po krainie, która jeszcze do niedawna istniała w jego marzeniach?
    Pomimo tej chwili refleksji nie odpłynął myślami zbyt daleko i kiedy wszyscy zasiedli przy stole, żywo uczestniczył w rozmowie. Jego uwadze nie umknęło wzmożone zainteresowanie Aurory Christopherem i vice versa, przez co parsknął cichym śmiechem, kiedy Charlotte zwróciła uwagę, że ich córka ma wujka w garści.
    — No właśnie — przytaknął znacząco, kiedy rudowłosa z przekonaniem oznajmiła, po kim Rory odziedziczyła te zdolności i odwrócił głowę w stronę partnerki po to tylko, by posłać jej nader wymowne spojrzenie, kiedy sam powrócił myślami do momentu, w których ich znajomość przekuła się w coś zdecydowanie większego niż przyjaźń. Kierowany tymi wspomnieniami, wyciągnął rękę i kiedy Lotta się przeciągnęła, pod stołem złapał jej dłoń i na kilka sekund splótł ze sobą ich palce, własne zaciskając w mocnym uścisku, jakby tym samym chciał zasugerować, że już nigdy nie zamierzał jej puścić. Niemniej musiał to zrobić, żeby spróbować dania przyrządzonego przez Angielkę i już po chwili ze smakiem pałaszował warzywną potrawkę, od czasu do czasu wtrącając się do rozmowy rodzeństwa lub dopytując o szczegóły, które nie były mu znane. Nawet jeśli atmosfera pomiędzy nim, a Christopherem z początku odrobinę się zagęściła, ponieważ każdy z panów musiał przedstawić swoje racje, to po wspólnym posiłku i nie takim słabym drinku więcej niż pewnym wydawało się, że Jerome i Chris znajdą ze sobą wspólny język.
    Wyspiarz najpierw pomógł rudowłosemu mężczyźnie wnieść jego bagaże na górę, a później zszedł na dół i dołączył do panny Lester sprzątającej po posiłku. Kiedy nie było niczego więcej do roboty, wrócił do salonu i zrobił im po jeszcze jednym, leciutkim drinku, z którym to w dłoni zastała go rudowłosa, kiedy wyszła z kuchni. Zdążył odłożyć szklankę na sąsiedni mebel, nim kobieta zbliżyła się do niego i zawiesiła na jego szyi, przez co gdy już to nastąpiło, mógł swobodnie opleść ją ramionami.
    — Jest całkiem sympatycznie — zgodził się i uśmiechnął się szerzej wraz z kolejnym lekkim pocałunkiem, po czym przygarnął rudowłosą mocniej do siebie i odetchnął głębiej, wciskając twarz w rude pukle. Kiedy nieco się od siebie odsunęli, w odpowiedzi na jej pytanie tylko skinął głową i uśmiechnął się łobuzersko, między innymi z tego względu, że w następnej chwili złapał Charlotte mocniej w talii i podniósł ją bez trudności, zachęcając ją do tego, by uwiesiła się na jego ciele. Kiedy to nastąpiło, przetransportował ją bliżej kanapy i tylko po drodze zerknął na Aurorę, która wraz z Biscuitem leżała na swojej macie edukacyjnej.
    Opadł na siedzisko, wciąż trzymając przy sobie rudowłosą, a następnie wyciągnął się do pozycji leżącej, cały czas dbając o to, by Lotta podążała za jego ruchami i przypadkiem nie spadła z kanapy, przez co po chwili obydwoje leżeli dość ciasno spleceni; Jerome leżał na plecach, częściowo wciśnięty w oparcie kanapy, podczas gdy Charlotte ni to leżała całkiem na nim, ni to była przytulona do jego boku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Chris powiedział mi kilka słów, nim weszliśmy do środka — odezwał się żartobliwie. Jedną rękę miał przeplecioną pod ciałem ukochanej i obejmował ją w talii, podczas gdy drugą mógł poruszać swobodnie i przez to opuszkami palców gładził ramię kobiety. — Jesteś na mnie skazana, wiesz? Nie mogę narazić się na gniew Christophera — żartował sobie w najlepsze, aczkolwiek dobrze wiedział, że w przypadku swojej siostry postąpiłby dokładnie tak samo i wtedy to jej partner mógłby się z niego nabijać, co zresztą najprawdopodobniej miało kiedyś miejsce.
      — Dobrze, że nie masz więcej braci — dodał i zaśmiał się krótko, dobrze wiedząc, że już niedługo Lotta będzie zmuszona zmierzyć się z pokaźną liczbą jego rodzeństwa.

      JEROME MARSHALL 💛

      Usuń
  115. Lubił przebywać blisko Charlotte i przez to odruchowo, kiedy tylko mógł sobie na to pozwolić, szukał z nią fizycznego kontaktu. Jej obecność działała na niego jak remedium na wszelkie bolączki i nawet jeśli w ostatnim czasie wspomnianych bolączek doświadczał naprawdę sporadycznie, to za nic nie zamierzał rezygnować z tego, co niosła obecność rudowłosej kobiety. Zdążył przyzwyczaić się do dzielenia z nią codzienności i zaczął traktować to jako oczywistą oczywistość, ale wciąż następowały takie momenty, w których ogarniało go przemożne zdziwienie tym, w jakim miejscu na tej osi zwanej życiem obydwoje się znaleźli. Pamiętał przecież doskonale początki ich znajomości, pamiętał, jak rozwijała się ich przyjaźń i to, jak skłonili się ku sobie, kiedy obydwoje znaleźli się na życiowym zakręcie, co miało miejsce niespełna przed rokiem. I tak jak nie wyobrażał sobie, by teraz jego życie mogło wyglądać inaczej, tak równocześnie wciąż potrafił zadumać się nad tym, jak do tego wszystkiego doszło i jak wielkie oraz niespodziewane szczęście go spotkało.
    — Zobaczymy, jak spędzimy razem kilka dni — dodał z lekkim uśmiechem, mimo wszystko woląc zachować zdrowa dozę ostrożności w relacji z Christopherem. Nie chciał też wspominać w tym momencie, że z Noah przecież nie poszło mu najlepiej, czego konsekwencje wszyscy odczuwali po dziś dzień. Zauważył, że coraz rzadziej wracał myślami do niedalekiej przeszłości i nie roztrząsał już tak często związanych z nią aspektów. Mimo że ten rozdział swojego życia zamknął już jakiś czas temu, jeszcze nie tak dawno temu ten, siłą rzeczy, wciąż był obecny w jego głowie i dopiero w ostatnim czasie Jerome zauważył, że rzeczywiście, nie myślał już o tym, co było kiedyś, w odniesieniu do teraźniejszości.
    Kiedy wyłożył się wygodnie na kanapie, przytulając do siebie Lottę, tym wyraźniej odczuł trudy ostatnich tygodni, które zostały dodatkowo uwypuklone przez tę odrobinę alkoholu, którą zdążył wypić. Przeprowadzka, rozpakowywanie wszystkich kartonów, kolejna rozmowa o Rogersie, a później niecierpliwe oczekiwanie na przyjazd młodszego brata Angielki. Wszystko to sprawiło, że Jerome nie miałby nic przeciwko ucięciu sobie krótkiej drzemki, a także wyjechaniu na Barbados już teraz, tak by on i Charlotte mogli złapać nieco oddechu.
    Zauważył, że kobieta się zaniepokoiła, kiedy wspomniał o rozmowie z Chrisem, kiedy jednak wyłuszczył jej sedno sprawy, Lotta wyraźnie się rozluźniła, a już po chwili w jej zielono-brązowych oczach pojawiły się wesołe iskry.
    — Pamiętasz, jak mówiłem, że jesteś moja? — rzucił z wesołym uśmiechem, który zmienił się w odrobinę bardziej drapieżny, kiedy rudowłosa spojrzała na niego w ten szczególny sposób, momentalnie wywołujący uciążliwe łaskotanie gdzieś w okolicy jego podbrzusza. — To się nie zmieni, niezależnie od tego, czy będziesz miała jednego brata, czy dwudziestu — powiedział, jakby ta druga opcja mogła być w ogóle możliwa i przez to, jak absurdalnie to zabrzmiało, nawet zaśmiał się krótko, niemniej nie oderwał przy tym spojrzenia od twarzy Charlotte i odruchowo sięgnął dłonią ku jej policzkowi, którego skórę pogładził kciukiem, by następnie móc płynnie przesunąć rękę na kark kobiety i przyciągnąć ją tym sposobem bliżej siebie, kiedy tylko ta go pocałowała.
    Niemalże jęknął prosto w jej usta, kiedy Charlotte usiadła na nim okrakiem i poczuł na sobie jej ciężar, a jego dłonie od razu przesunęły się po jej udach, aż przez pośladki i zatrzymały się na plecach, przez co Jerome mógł przycisnąć ją do siebie. Jemu również ani trochę nie przeszkadzało to, że w tym momencie okupowali kanapę w salonie; był przekonany, że zmęczony podróżą Chris położył się spać. A że ostatnia gonitwa spowodowała, że on i panna Lester mieli mniej wolnych chwil dla siebie, to teraz poczynania rudowłosej tym bardziej otumaniały jego zmysły i sprawiały, że wyjątkowo chętnie stracił kontakt z rzeczywistością.
    Do momentu, aż wrócił na ziemię przez to jakże znaczące chrząkniecie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Początkowo się zmieszał, później zaś z ledwością powstrzymywał się od śmiechu, co Charlotte bez wątpienia mogła poczuć, wyspiarz bowiem cały się trząsł, dusząc w sobie wesoły chichot. Ze wszystkich sił starał się powstrzymać, by nie wprawiać ukochanej w tym większe zakłopotanie i parsknął dopiero, kiedy usłyszał kroki Christophera na prowadzących na piętro schodach. Wcześniej nie śmiał nawet drgnąć, skoro musiał swoim ciałem osłaniać rudowłosą.
      — Śmiem twierdzić — zaczął, specjalnie odzywając się przesadnie uroczystym tonem. — Że wszystkich Lesterów przyciąga moja golizna — zawyrokował i roześmiał się już na dobre. Co do tego, że Lotta nie mogła oprzeć się jego nagości, nie było żadnych wątpliwości. Być może jednak nie bez powodu rodzice Charlotte zastali go w samym ręczniku? A teraz Chris miał okazję oglądać go bez koszulki? Może to nie był przypadek?
      Kiedy już się uspokoił, ostrożnie wygramolił się spod ukochanej i podniósł się z kanapy. Podszedł do maty, z której podniósł Aurorę i trzymając ją na rekach, podszedł do drzwi, które wychodziły na ich mały ogródek. Wypuścił na zewnątrz Biscuita i pozostawiwszy drzwi niedomknięte, podszedł z powrotem do kanapy i przytrzymując jedną ręką Aurorę, drugą wyciągnął w stronę Angielki.
      — Chodź na górę — oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu. — Chyba mamy zamek w drzwiach sypialni, prawda? — rzucił z chytrym uśmieszkiem i faktycznie musiał to sprawdzić, bo cóż… Przed przyjazdem Christophera nie miał potrzeby, by skupiać się na tym teraz istotnym szczególe, który wcześniej był bez znaczenia. — A twojemu bratu kupimy stopery do uszu — dodał i tym razem jego uśmiech stał się niby to niewinny.

      JEROME MARSHALL 💛

      Usuń
  116. Jeśli dobrze się nad tym zastanowić, to w najbliższym czasie czekało na nich kilka wyzwań, ale z powodzeniem można je było zaliczyć do tych pozytywnych, co dla Marshalla było miłą odmianą i swego rodzaju nowością, zresztą, jak prawdopodobnie również dla samej Charlotte. W końcu obydwoje mieli za sobą związki, w których przez długi czas wisiały nad nimi czarne chmury, a to odciskało na człowieku swego rodzaju piętno i ten uczył się wypatrywać zagrożenia czyhającego za każdym życiowym zakrętem. Wyspiarz potrzebował czasu, żeby się tego oduczyć, nawet jeśli darzył rudowłosą bezgranicznym zaufaniem. To było po prostu silniejsze od niego i stąd czasami odczuwał lekki niepokój, nie związany z niczym konkretnym, a spowodowany tym, że niegdyś trzydziestolatek w istocie miał powody do zmartwień i dziś borykał się z tego konsekwencjami. Niemniej wystarczyło jedno spojrzenie na Charlotte i Aurorę, by na powrót przypominał sobie, że nie ma czego się obawiać, a nawet wręcz przeciwnie – że powinien śmiało spoglądać w przyszłość, ponieważ ta była pewna jak nigdy.
    Odzwyczaił się od tego, że jego prywatność była naruszana. Przed paroma laty, kiedy jeszcze mieszkał w rodzinnym domu, nie miał dla siebie skrawka wolnej przestrzeni i zupełnie normalnym było dla niego to, że zawsze ktoś znajdował się w pobliżu, lecz odkąd przeprowadził się do Nowego Jorku zaznał tego luksusu, jakim było dzielenie mieszkania najwyżej z jedną osobą, a nie sześcioma innymi i nie zamierzał z tego rezygnować. Prawdopodobnie dlatego z taką łatwością przyszło mu zapomnienie o obecności dodatkowego lokatora, jakim był Christopher, który w przeciwieństwie do Aurory potrafił poruszać się po mieszkaniu o własnych siłach i nie mogli tak po prostu odłożyć go do łóżeczka… A myśl ta sprawiła, że Marshall wciąż śmiał się wesoło nawet wtedy, kiedy rudowłosa zdzieliła go w klatkę piersiową.
    — Cóż, trzeba było pomyśleć wcześniej i trzymać rączki przy sobie — wytknął jej i uśmiechnął się odrobinę wrednie, ponieważ dobrze wiedział, że akurat z tym zarówno Charlotte, jak i on sam mieli niesamowity problem, którego jednakże Jerome nie zamierzał w żaden sposób rozwiązywać, bo kto nie chciałby borykać się wyłącznie z takimi problemami w swoim życiu?
    W przeciwieństwie do rudowłosej, nie pokwapił się założeniem koszulki. By jednakże nie zostawiać za sobą śladów zbrodni, przerzucił ją sobie przez ramię, zamierzając porzucić ten zbędny element garderoby gdzieś w sypialni. W końcu nie po to zamierzał udać się na górę, by się ubrać, prawda? I tak znowu parsknął cichym śmiechem, kiedy nie puściwszy dłoni Lotty, prowadził ją za sobą po schodach, a ona złościła się na młodszego brata, który w najmniej odpowiednim momencie postanowił naruszyć ich przestrzeń.
    — Myślę, że nikt przy zdrowych zmysłach nie uważa, że nasz związek jest, cóż, tylko platoniczny — zażartował i obróciwszy się przez ramię, zerknął wymownie na Charlotte. Byli młodzi, byli ze sobą krótko i mieli pod opieką małe dziecko, więc tym chętniej korzystali z każdej sposobności do bliskości i nie należało się temu dziwić. Chris nie mógł więc liczyć na to, że tylko ze względu na jego obecność w mieszkaniu, mieli odmówić sobie tej przyjemności, jaką było spędzanie czasu za zamkniętymi drzwiami sypialni. Albo na kanapie. Jerome mógł mieć tylko nadzieję, że następnego dnia młodszy brat panny Lester nie zechce odbyć z nim kolejnej moralizującej rozmowy… Ta bez wątpienia byłaby aż nadto krępująca.Kiedy znaleźli się na górze, pocałował Aurorę w czubek głowy i wzrokiem odprowadził dziewczynkę oraz jej mamę do dziecięcego pokoju, by następnie samemu zniknąć w sypialni. Tam przewieszoną przez ramię koszulkę rzucił na skraj łóżka i od razu zajął się oględzinami drzwi, a konkretnie zamka, przez co z niemałym zadowoleniem mógł stwierdzić, że w dziurce znajdował się klucz, który można było swobodnie przekręcić i tym samym odciąć się od Christophera, który mógłby zechcieć poszukać w ich sypialni dodatkowego koca.
    Swoją drogą, czy to, że mieli swoją sypialnię nie było niesamowite?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niedługo potem rudowłosa wpadła do pomieszczenia i rozejrzała się po nim niczym spóźniona na zajęcia studentka, pośpiesznie szukająca dla siebie wolnego miejsca. Siedzący na skraju łóżka wyspiarz uniósł kąciki ust na ten widok, a potem odłożył telefon na szafkę nocną i wstał, bez słowa podchodząc do wziąć stojącej blisko drzwi kobiety. Kiedy znalazł się dostatecznie blisko, bynajmniej się nie zatrzymał. Naparł na nią, tym samym doprowadzając do tego, że Charlotte wsparła się plecami o wspomniane wielokrotnie drzwi. Tym samym te domknęły się z cichym kliknięciem, a Jerome sięgnął dłonią w okolice lewego biodra kobiety i nie odrywając spojrzenia od jej zielono-brązowych oczu, z zadziornym uśmiechem przekręcił klucz, przez co zamek wydał z siebie charakterystyczny dźwięk.
      — Jest — rzucił krótko, a w jego bursztynowych oczach pojawił się niebezpieczny błysk. W następnej sekundzie wsunął jedną rękę pod koszulkę ukochanej i objął ją w tali, a drugą przesunął na kark kobiety i wplótł palce w ogniście rude włosy, przez co lekkim, ale zdecydowanym pociągnięciem odchylił jej głowę i pocałował ją głęboko, nie przestając przyciskać Charlotte do drzwi sypialni, które szczęśliwie okazały się mieć ten cholerny zamek, o istnienie którego obydwoje w duchu błagali. Językiem rozchylił wargi Angielki, a dłońmi mocno i pewnie przytrzymywał ją przy sobie, jakby tym sposobem chciał urzeczywistnić słowa, które wypowiedział wcześniej. Jesteś moja. W tym momencie kierowało nim nie tylko pożądanie, ale i uczucie, które wobec niej żywił, a mieszanka ta była wyjątkowa i niesamowicie silna, przez co zawsze tracił głowę, kiedy znajdował się tak blisko niej. Jego serce tłukło się w piersi, a oddech stał się nieznacznie szybszy i nic nie mógł na to poradzić, kiedy trzymał ją w ramionach. Kiedy czuł przy sobie jej ciało i bijące od niego ciepło, kiedy otumaniał go jej zapach, kiedy czuł na języku smak jej ust, w które wpijał się zachłannie, ale przy tym nie niedbale, a wyjątkowo uważnie.
      Odsunął się, po to tylko, by pozbyć się koszulki, którą niedawno Lotta tak pośpiesznie założyła i rzucił ją gdzieś na bok, po czym znowu przylgnął do niej ciasno, aż znajdujące się za nimi drzwi zaskrzypiały w proteście. Nie przestając jej całował, przesunął dłońmi po ciele rudowłosej, aż ujął jej twarz i to właśnie na jej wargach skupił całą swoją uwagę, aż po pewnym czasie odsunął się znowu i spojrzał z góry wprost w jej oczy.
      — Kocham cię — powiedział cicho, nieco ochryple, wypowiadając te dwa słowa pomiędzy jednym a drugim płytkim oddechem. I zawsze, kiedy to mówił, poczuł, jak i tym razem coś osobliwego rozlało się po jego wnętrzu; coś miłego i ciepłego, a jednocześnie skrajnie obezwładniającego.

      JEROME MARSHALL 💛

      Usuń
  117. Lubił się z nią przekomarzać, również ze względu na to, że Charlotte miała cięty język i nigdy nie pozostawała mu dłużna. Zresztą, lubił wszystko, co tylko wiązało się z jej towarzystwem i nie wyobrażał sobie, by to kiedykolwiek mogło się zmienić. To poczucie pewności, które dawała mu rudowłosa samą swoją obecnością i to, że nie musiał wątpić w przysłowiowe jutro, było niesamowite. Wiedział, że niezależnie od tego, co miało się między nimi wydarzyć, nie odwrócą się od siebie, o czym już niejednokrotnie mogli się przekonać i był na swój sposób obezwładniony tym doznaniem, którego nie sposób było opisać prostymi słowami.
    — Niestety — zgodził się z nią z rozbawieniem, przypomniawszy sobie, jak zaprezentował się rodzicom panny Lester. Nie czuł się wtedy komfortowo, a pierwsze wrażenie, które na nich wywarł, bez wątpienia było niezapomniane, lecz może właśnie dzięki temu on, Anthony i Grace tak szybko przełamali pierwsze lody? W końcu ta sytuacja była tak niedorzeczna, że musieli jakoś przejść nad nią do porządku dziennego i może przez to państwo Lester pomyśleli, że ze strony Marshalla już nic gorszego nie może ich spotkać…?
    Wyspiarz jednakże nie roztrząsał tego dłużej; nie, kiedy zamknął za nimi drzwi do sypialni i przekręcił klucz w zamku, co gwarantowało im, że nawet gdyby Christopher wpadł na szalenie głupi pomysł i postanowił im przeszkodzić, to nie sforsowałby tej przeszkody. Zresztą, podobnie jak rudowłosa, trzydziestolatek nie byłby zadowolony z pojawienia się Chrisa w ich sypialni i nie zważałby na nic. Ani na to, że młody mężczyzna był ich gościem, ani tym bardziej na to, że był młodszym bratem jego ukochanej. Istniały bowiem pewne granice, których pod żadnym pozorem nie można było przekraczać i gdyby Chris to zrobił, cóż… wielce prawdopodobnym było, że Jerome zmusiłby go do poszukania sobie innego noclegu w Nowym Jorku.
    Skoro zaś o przekraczaniu granic była mowa, brunet nie spodziewał się, na co zdecyduje się Charlotte. Oczywiście zakładał ten scenariusz jako prawdopodobny i nie wykluczał, że zostanie on zrealizowany, ale zazwyczaj nie miał głowy do skupiania się na własnej przyjemności, zbyt pochłonięty eksplorowaniem ciała Angielki. Na dobrą sprawę kobieta nie musiała odwzajemniać jego pieszczot. Wystarczyło, że to on wpijał się zachłannie w jej wargi, muskał opuszkami palców gładką skórę lub zaciskał mocno dłonie na jej ciele, by pożądanie rozpaliło jego zmysły i sprawiło, że wciąż pragnął więcej. Pieszcząc Charlotte, zawsze sam wprawiał się w stan przyjemnego rozedrgania i podekscytowania, kiedy więc kobieta nie pozostawała mu dłużna… Tym bardziej na dobre tracił kontakt z rzeczywistością. I tak uśmiechnął się pod nosem, kiedy Lotta odruchowo wygięła się w jego stronę i przyciągnęła go bliżej siebie. Zamruczał z zadowoleniem, czując na sobie jej dłonie i kolejnym pocałunkiem zdławił jęknięcie, które wyrwało się z ust kobiety. W momencie, w którym Lester wplotła palce w jego włosy, jakby w odpowiedzi przygryzł lekko jej dolną wargę, a gdy kobieta zsunęła się z pocałunkami na jego ciało, przymknął powieki, starając się wyrównać oddech, co wcale nie było takie proste.
    Nie wiedzieć, kiedy, to on opierał się plecami o drzwi i stojąc w lekkim rozkroku, obserwował z góry, spod na wpół przymkniętych powiek, poczynania rudowłosej. Właściwie i tak nie widział wiele, więc na dobre zamknął oczy i odchylił głowę, wspierając ją na twardej powierzchni, którą miał za sobą. Nie wiedział, gdzie w następnej sekundzie poczuje usta Charlotte, przez co kiedy te dotykały jego skóry w coraz to różniejszych miejscach, drżał mimowolnie i napinał mięśnie, aż rudowłosa postanowiła się z nim podroczyć, ale bynajmniej nie za pomocą słów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niemalże natychmiast się wyprostował i spojrzał w dół, zdążywszy pochwycić jej spojrzenie, które przeszyło go na wskroś i sprawiło, że na dno jego żołądka opadł przyjemnie mdlący ciężar. Kolejne poczynania ukochanej nie pozostawiały wątpliwości odnośnie tego, co ta zamierzała zrobić, a Marshall nie protestował. Jedynie wygodniej oparł się o drzwi, podczas gdy sprzączka jego paska szczeknęła niczym wcześniej zamek, a po chwili zarówno spodnie, jak i bokserki owinęły się wokół jego kostek.
      Już w następnej sekundzie kolana lekko się pod nim ugięły i nie zważając na to, że Christopher znajdował się niebezpiecznie blisko, Jerome zwinął dłoń w pięść i uderzył nią w znajdujące się za plecami drzwi, radząc sobie w ten sposób z falą rozkoszy, która zalała jego ciało. Nie zamierzał też być cicho; nie, kiedy oblewały go kolejne fale gorąca, kiedy jego podbrzusze coraz intensywniej pulsowało, sprawiając, że wyspiarz to prostował się, to pochylał lekko, naprzemiennie prężąc i kuląc ciało, jakby jednocześnie próbował uciec przed dotykiem kobiety i całkowicie mu się poddać. Stąd kolejne jęki ulatywały z jego gardła, mieszając się swobodnie z przyspieszonym oddechem, a drzwi… Cóż, skrzypiały cicho pod każdym jego poruszeniem.
      Nie zamierzał przeszkadzać, ani tym bardziej przerywać pannie Lester, zdając się tym samym na jej łaskę bądź niełaskę. Doprowadziła go do takiego stanu, że świadomie i dobrowolnie nie potrafił odmówić sobie tej przyjemności i tylko na przemian to zaciskał powieki, to spoglądał na nią pociemniałymi oczami, a jego spojrzenie pozostawało przy tym wyraźnie rozmyte, jakby oczy zaraz miały uciec mu w głąb czaszki od nadmiaru rozkoszy.

      JEROME MARSHALL 💛🌶️😈

      Usuń
  118. Kiedy Charlotte się zachwiała, odruchowo złapał ją za ramiona i pociągnął ku górze, przez co w następnej chwili utkwił rozpalone spojrzenie w jej dwubarwnych tęczówkach i bez słowa sprzeciwu wykonał jej polecenie, gdzieś po drodze pozbywając się tych resztek ubrań, które jeszcze na sobie mieli. Nie przejmował się już niczym; ani tym, że w mieszkaniu znajdował się Christopher, ani że Aurora mogła się obudzić. Całą swoją uwagę skupił na ukochanej; na jej, a także swojej przyjemności. Targające nim uczucia znajdowały odzwierciedlenie w jego poczynaniach, kiedy na przemian całował ją pożądliwie, by w następnej chwili szeptać do jej ucha o tym, jak bardzo ją kocha, a wszystko to robił gdzieś pomiędzy ich przyspieszonymi oddechami i ulatującymi spomiędzy rozchylonych warg jękami, aż wreszcie, w miarę tego, jak pościel coraz bardziej gniotła się pod ich ciałami, nie był już zdolny to wykrztuszenia choćby jednego słowa.
    Uśmiechnął się szeroko – szczerze i prawdziwie – kiedy usłyszał jesteś mój. Spoglądał przy tym na Charlotte roziskrzonymi oczami, a przez jego twarz przemknęła cała gama emocji. Wyspiarz wpatrywał się w kobietę zarówno z pasją, jak i miłością, z czułością pomieszaną z nienasyceniem, a na dnie jego źrenic odbijała się pewna słabość. Słabość do panny Lester i do tego, co ich łączyło, jakby Marshall jednocześnie uginał się pod ciężarem tego uczucia i czerpał z niego niekończącą się siłę. Stąd, kiedy wreszcie opadli na materac, wciąż nękani przez echa niedawnego spełnienia, od razu przygarnął kobietę bliżej siebie, nadal nie chcąc tracić z nią kontaktu, ponieważ tak jak on był jej, tak i ona była jego i Jerome nie wyobrażał sobie, aby miało się to kiedykolwiek zmienić.
    Kolejny tydzień minął im zaskakująco szybko. Spędzili go z Christopherem, który nie tylko zwiedzał Nowy Jork, ale i z ochotą spędzał czas z siostrzenicą, ponieważ ewidentnie poddał się jej dziecięcemu urokowi. Tym sposobem Jerome i Charlotte ani się obejrzeli, a już zmuszeni byli pakować walizki, co okazało się nader trudne, ponieważ każde z nich po raz pierwszy miało podróżować z małym dzieckiem, przez co niejeden wieczór spędzili ramię w ramię na kanapie, czytając wpisy o tym, co powinni ze sobą zabrać, a z czego mogli zrezygnować. Nie dość, że spakowanie się okazało się wyzwaniem, to rosnące podekscytowanie wywołane pierwszym od dawna spotkaniem z rodziną sprawiało, że trzydziestolatek był raczej rozkojarzony, niż skupiony. Dopiero teraz uświadomił sobie, jak dawno nie widział bliskich i że wcześniej spotkał się z nimi w niezbyt sprzyjających okolicznościach – wyleciał przecież na Barbados, żeby poinformować ich o separacji z żoną, o zbliżającym się wielkimi krokami rozwodzie… Nie widzieli się od tamtej pory, choć rozmawiali regularnie, lecz rozmowy przez telefon czy za pośrednictwem kamerki nie mogły w stu procentach zastąpić spotkania i rozmowy w cztery oczy…
    Podróż zarówno na samo lotnisko, jak i późniejszy, około czterogodzinny lot samolotem minęły im zaskakująco spokojnie. W samolocie Aurora rozpłakała się tylko raz, tuż po starcie, jak zresztą większość dzieci obecnych na pokładzie, a kiedy się uspokoiła, przespała większą część lotu. Jerome natomiast starał się zbytnio nie wiercić, nie tylko dlatego, żeby nie obudzić dziewczynki, ale również by nie potęgować zdenerwowania, które było widać po rudowłosej. To nie był moment na droczenie się z nią i dogryzanie jej, więc brunet po prostu trzymał język za zębami i drobnymi gestami starał się zapewnić młodą Angielkę o tym, że wszystko będzie w porządku.

    OdpowiedzUsuń