Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] The older I get the more that I see

Charlotte Lester

Od najmłodszych lat przejawiała oślą upartość, która to nie pozwalała poddać sie w połowie obranego celu. Nie raz, nie dwa wplątała się przez nią też w kłopoty, jednak miała najbliższych, na których zawsze mogła liczyć. Była - i nadal momentami jest - optymistką z głową pełną szalonych pomysłów, która, nauczona doświadczeniem, nie zapomina stąpać twardo po ziemi. Zaczynając swoją przygodę w Nowym Jorku, musiała odbić się od dna, złamać wiele swych zasad, a dumę oraz wstyd schować głęboko do kieszeni. Każdy kolejny taniec na rurze, każdy kolejny trening krav magi i kolejny drink kształtowały ją na nowo. Nie była już tylko Lottą, która wiecznie chciała tworzyć kolorowe prace, która znajdowała inspiracje gdzie tylko się dało, ale stała się kimś, kto nie bał się samemu rzucać wyzwania. Może czasem faktycznie igrała z ogniem, ale nie sparzyła się jeszcze na tyle mocno, by z tego zrezygnować. Każda jedna kłoda pod jej nogami doprowadziła ją do tego miejsca i choć czasem chciało jej się wyć z bezsilności czy frustracji, nie cofnęłaby się w czasie, by cokolwiek zmienić. Nie sądziła, że los będzie dla niej takim srogim nauczycielem, który w najmniej oczekiwanym momencie postanowi ją nagrodzić. Po kilku latach zrozumiała, że nie jest w stanie funkcjonować bez bliskich dusz, bez osób, które nie będą pytać, co się stało, ale po prostu będą. Nauczyła się też, że przyjaźń to ciężki kawałek chleba, gdy nie jest darowna pod postacią brata od urodzenia. Wie też, że jej się poszczęściło, bo odnalazła w tej miejskiej dżungli ludzi, za którymi bez wahania wskoczyłaby w ogień. Jeśli chodzi o nieco inne związki, to niestety eksperyment, na który świadomie się zdecydowała kilka miesięcy wcześniej, krótko mówiąc nie wypalił. Dość szybko musiała przejść z trybu planowania przeprowadzki do rozpakowywania pudeł w swoim starym mieszkaniu i rzeczywistości, w której okazało się, iż jest samotną matką. Może nie do końca samotną, ponieważ zyskała nieocenią pomoc przyjaciela, który ratuje ją od tego, by nie zapakowała walizek i nie wyleciała do Anglii. Czułaby się wtedy jak przegrana, ponieważ Nowy Jork stał się dla niej domem, który sama dla siebie wybrała - siebie i swojej córki. Ma czasem takie dni, gdy pragnie uciec - od płaczu, pieluch, czy organizacji każdego dnia tak, by ze wszystkim się wyrobić. Tęskni za całkowitą wolnością, ale jednocześnie spogląda z czułością na śpiącą w jej ramionach Aurorę. Ten mały człowiek stał się dla niej najważniejszą osobą na tym świecie. Nawet, gdy snu ma jak na lekarstwo, kocha ją całym sercem i nie zmieniłaby swojej decyzji, którą podjęła, dowiądując się o ciąży. Zaczeła nowy rodział, lądując na dnie z kubłem zimnej wody wylanej na głowę, lecz wiedziała, że z pomocą da radę stanać na nogi. Nie pierwszy, nie ostatni raz.... Teraz czuje, że nareszcie ma pełnie władzy na sterem, choć nie zawsze jest w stanie przewidzieć przeszkodzy na swojej drodze. Niekóre poturbują jej statek, po innych przepłynie nawet nie zdając sobie z nich sprawy, jednak nie pozwoli, by któraś zatrzymała ją na dłużej. Ma dla kogo wlaczyc, ma też wsparcie, więc niczego więcej jej nie potrzeba.
NC

200 komentarzy

  1. Choć sam Jerome prawdopodobnie jeszcze nie potrafiłby określić odpowiednimi słowami tego, jak się czuł i zapytany o to, nie wiedziałby, jakiej udzielić odpowiedzi, postronny obserwator mógł dostrzec, że mimo swojego zaangażowania, mężczyzna był zdezorientowany i zagubiony. Działo się tak dlatego, że jeszcze do niedawna, jeśli tylko wizualizował sobie sceny, w których będzie uspokajał niemożliwie płaczące dziecko, to owszem, występował w nich on sam, ale zamiast Charlotte, towarzyszyła mu jego żona, a on trzymał w ramionach nie Aurorę, a Juliette, ponieważ tak on i Jennifer planowali nazwać swoją córkę. Wyspiarz nie mógł udawać, że było inaczej. Nie mógł wyrzec się tego, jak wyobrażał sobie niedaleką przyszłość i nie mógł zaprzeczyć, że było w niej miejsce dla Jennifer i ich przyszłego dziecka, jeśli zdecydowaliby się je mieć. Sytuacja, w której obecnie znalazł się za własną zgodą, aż za bardzo przypominała mu sceny z jego własnych wyobrażeń i przez to odnosił wrażenie, że jest rozdarty pomiędzy tym, jak zawsze oczyma wyobraźni widział swoje życie, a tym, jak teraz faktycznie ono wyglądało i nie był do końca pewien, jakie stanowisko powinien zająć. Przy Jennifer i ich dziecku było to dla niego oczywiste. Przy Charlotte i Aurorze? Przecież to nie była jego przyszłość. Nie ta, w którą wierzył przez tak długi czas. Jak więc miał im pomagać i stanowić wsparcie? Jak, kiedy to wszystko miało wyglądać z goła inaczej…?
    To, że wyszedł z inicjatywą i poprosił o separację nie oznaczało, że z dnia na dzień przestał kochać Jen. Obydwoje znaleźli się w sytuacji, którą nie sposób było rozwiązać inaczej, ale Jerome nie mógłby z czystym sumieniem powiedzieć, że uczucie pomiędzy nimi się wypaliło. Zdawało się po prostu, że nawet miłość nie mogła sprostać położeniu, w jakim się znaleźli; nie mogła sama z siebie połatać powstałych dziur, przez które uciekało coś istotnego, co również tworzyło spoiwo ich małżeństwa.
    To było jak złośliwy chichot losu; to, że teraz z chęcią uspokajał Rory i jednocześnie bał się, że pokocha córkę przyjaciółki w sposób, w jaki nie powinien tego robić.
    — Jutro też was odwiedzę — zapewnił z lekkim uśmiechem, wcale nie dziwiąc się myśli, że teraz wszystkie nadchodzące weekendy miały wyglądać w ten sposób. — Jeśli oczywiście kategorycznie mi tego nie zabronisz. Ale podejrzewam, że chętnie skorzystasz z możliwości wzięcia ciepłego prysznica — zaśmiał się cicho i korzystając z okazji, lekko szturchnął Charlotte łokciem, celując w żebra.
    Podejrzewał, że to nie rodzic, a właśnie tak małe dziecko wyznaczało rytm dnia. Oczywiście można było wypracować sobie pewne nawyki i usypiać szkraba zawsze o tej samej porze, również o tej samej porze budzić go i karmić, ale to prawdopodobnie funkcjonowało lepiej, kiedy dziecko miało kilka miesięcy, a nie ledwo nieco ponad tydzień. Nie było innego wyjścia, jak tylko podporządkować całe swoje życie temu małemu człowiekowi, który sam pozostawał zupełnie bezradny i jedynym sposobem, w jaki mógł o siebie walczyć, był głośny płacz.
    — Ponosimy się jeszcze trochę — zapewnił, zwracając się niekoniecznie wyłącznie do Charlotte, ale również Aurory i podczas gdy kobieta gotowała, Jerome orbitował wokół niej niczym Księżyc wokół Ziemi. Raz znajdował się z jej prawej strony, raz z lewej, ponieważ Aurorze najwidoczniej podobało się to, że nie pozostawali w jednym miejscu. Wciąż nie spała i na tyle, na ile potrafiła, obserwowała otoczenie, Jerome zaś ułożył ją nieco wyżej i wsparł jej główkę na swoim ramieniu, tak by dziewczynka miała lepsze widoki i przed jej oczami niekoniecznie znajdowała się wyłącznie jego koszulka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zaproponowałbym, że wezmę go do siebie, ale podejrzewam, że Biscuit nie byłby zadowolony z tej rozłąki — stwierdził, zerkając na smacznie śpiącego kundelka. — A któryś z twoich sąsiadów nie ma psa? Może przez jakiś czas mógłby wyprowadzać na te krótsze spacery i Biscuita, i swojego czworonoga? — rzucił. Podejrzewał, że to musiało być upierdliwe; organizować całą wyprawę tylko po to, by Biscuit mógł rano załatwić swoje potrzeby. Co innego wybrać się zarówno z nim, jak i z Rory na krótszy spacer, co innego tylko wyskoczyć pod blok.
      — Aniołkiem? A to ciekawe, po kim. Bo chyba ani po mamie, ani po tacie — rzucił i mrugnął porozumiewawczo do przyjaciółki, mając nadzieję, że nie będzie miała mu za złe tego przytyku. — To na pewno po wujku Marshallu — zauważył zaraz rezolutnie. — Na pewno zapożyczyłaś coś ode mnie przy przecinaniu pępowiny — stwierdził, zwracając się do Rory, która w odpowiedzi na jego słowa głośno czknęła, jakby się z nim zgadzając i przez to Jerome zaśmiał się głośno.
      — Wszystkie żłobki i opiekunki razem wzięte na pewno nie takie diabełki widziały — odparł i zaraz kontynuował ich rozmowę, bo właściwie pozostawało mu tylko chodzenie w kółko. — A w świecie bez pieluch i płaczu w porządku. Nadrabiam zaległości po pobycie w Seattle. Byłem już u Jaime’ego i widziałem się z Villanelle. Poza tym pracuję i… właściwie nie dzieje się nic innego — przyznał i lekko wzruszył ramionami. — Dawno nie byłem w schronisku, będę musiał się tam wybrać — dodał z niemałym zdziwieniem, jakby sam zapomniał, że był wolontariuszem.

      [No ślicznie tu 💙]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  2. Każde z nich miało swoje demony. Każde musiało uporać się z przeszłością, która przecież jeszcze do niedawna była ich teraźniejszością i co więcej, teraźniejszość tą było niezwykle trudno postrzegać właśnie w kategoriach przeszłości. Nie takie przecież mieli plany, nie takie nieśmiałe marzenia. Jerome dobrze pamiętał, jak mówił przyjaciółce, że jeśli nie spróbuje szczęścia z Miśkiem, to nie dowie się, co może stracić i wciąż wspominał, jak ona dopingowała go, kiedy Jennifer przebywała na stażu w Los Angeles, a on coraz gorzej sobie z tym radził. Obydwoje wierzyli, obydwoje próbowali i robili sobie nadzieję, obydwoje walczyli o szczęście, które zupełnie niespodziewanie wymsknęło im się z rąk.
    Rozsypało się zupełnie jak ten domek z kart.
    Naturalnym więc było, że jedno mogło jedynie domyślać się, co przeżywało drugie. Jerome nie do końca potrafił postawić się w sytuacji Charlotte, tak jak i ona nie mogła wejść w stu procentach w jego skórę, lecz obydwoje zdawali sobie sprawę z tego, że cierpieli. I jedynym, co mogli na to poradzić, była obietnica dana sobie jeszcze w szpitalu – że w świetle strat, których doświadczyli, jedno nie zostawi drugiego.
    To dlatego Jerome nieustannie krążył po mieszkaniu z coraz spokojniejszą Rory na rękach, choć było to dla niego w pewien sposób trudne i prowokowało nieoczywiste przemyślenia. To dlatego szukał rozwiązań i na głoś zastanawiał się, jak odciążyć przyjaciółkę, by choć odrobinę uprosić jej codzienność. Ponieważ obiecał, że jej nie zostawi i wiedział, że Charlotte nie zostawi jego. W pewnych sprawach jednakże nie mogli sobie pomóc i nie mogli się w nich wyręczyć – nękające ich demony były zbyt spersonalizowane, by mógł zwalczyć je ktoś inny, niż sam właściciel.
    Ta cholera przyciągnęła jego uwagę i widząc, jak Lota wkłada rękę pod zimna wodę, Jerome zmarszczył brwi.
    — Wszystko w porządku? — spytał odruchowo. — Nie wyciągaj tej ręki tak szybko — polecił, bo i na niego nieraz chlapnął olej, jednakże szybka reakcja zwykle wystarczała, by uniknąć nieprzyjemnych oparzeń. Z ręką rudowłosej jednak najwidoczniej nie było tak źle, skoro już w następnej chwili Jerome śmiał się z jej uwagi o tym, że mógłby się wprowadzić.
    — To może już lepiej ty przeprowadź się do mnie? — spytał z rozbawieniem. — Mam większy metraż, a Rory miałaby swój pokój — zauważył wciąż wesołym tonem, a kiedy zdał sobie sprawę z tego, co powiedział i czyj pierwotnie pokój zajęłaby Aurora, nie dał po sobie poznać, że coś go ubodło. Nie chciał myśleć podobnymi schematami; nie chciał nikogo do siebie porównywać i zastanawiać się nad tym, co by było, gdyby. A na pewno nie chciał robić tego właśnie dziś.
    — No a ktoś z twoich znajomych? — kombinował dalej, nie dając za wygraną. — Nie mieszka w okolicy i nie ma psa? — dopytywał i szybko zastanowił się nad własnym gronem znajomych, ale nikt nie posiadał akurat takiego czworonożnego pupila. Jaime co prawda miał świnkę morską, a Villanelle dorobiła się dzięki niemu kozy… Ale nic ponad to i żadne z nich nie mieszkało wystarczająco blisko Charlotte. Wyglądało więc na to, że kobieta nie będzie miała innego wyjścia, jak tylko przywyknąć do nowej, ale nieco kłopotliwej rutyny.
    — Aniołek nie skopałby mi dupy i to dwa razy — pożalił się i dopiero po fakcie zapobiegawczo lekko nakrył dłonią uszy Aurory, by ta za wcześnie nie nauczyła się brzydkich słów i nie powiedziała jako pierwsze „dupa” zamiast „mama”. — I nie zdzieliłby mnie ścierą! — dodał piskliwie, jakby ten cios faktycznie go zabolał, lecz długo nie potrafił udawać i parsknął wesołym śmiechem. Z racji na to, jak trzymał Aurorę nie widział, że tej humor się poprawił, ale niedługo potem zmienił jej pozycję i dostrzegł, że dziewczynce było już daleko do płaczu. Widząc, że Charlotte niewiele już zostało do zrobienia i zaraz miała dokończyć obiad, zaryzykował i podszedł do łóżeczka, do którego też ostrożnie odłożył Rory. By jednak jej nie rozzłościć, pozostał w zasięgu wzroku, a nawet wyciągnął rękę i zaczął gładzić ją po główce, która cała mieściła się w jego dłoni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie będę udawał, że nie, ale ja też cholernie się stęskniłem — przyznał z cichym westchnieniem. Te dwa miesiące nieobecności uświadomiły mu, że to Nowy Jork stał się jego miejscem. — Nie wiem, co musiałoby się wydarzyć, żebym na stałe wrócił na Barbados. Naprawdę nie wiem.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  3. Jerome zdążył się nauczyć, że ozdrowienie często przychodziło w najmniej oczekiwanych momentach, oraz że człowiek, mimo iż chciał wyzdrowieć i zaleczyć rany, miał dziwną tendencję do ich rozdrapywania oraz wydłużania tego naturalnego procesu. Wiedział, że częściowo wynikało to ze strachu, lecz nie potrafiłby wymienić innych składowych, z kolei sam strach… Czasem to, czego ludzie się bali, było wręcz niedorzeczne, lecz jednocześnie nie można było w prosty sposób zwalczyć tego pierwotnego lęku. On po prostu już zawsze miał być gdzieś w środku, niczym padający na życie cień, a sprawy… Sprawy musiały toczyć się swoim własnym rytmem.
    — Za drugim razem szybciej by mi poszło, mam już wprawę — odparł z rozbawieniem, choć dobrze wiedział, jak to było z rozkręcaniem już raz złożonych rzeczy i składaniem ich na nowo. Nagle często jakieś elementy okazywały się zbędne, a już na pewno zawsze pojawiały się jakieś nadprogramowe śrubki, które nagle nigdzie nie pasowały.
    — Rozumiem — odparł krótko poniekąd zarówno w kwestii wyprowadzania psa, jak i przylotu rodziców Charlotte. — Właściwie ja też jeszcze nie powiedziałem rodzicom o separacji — przyznał i posłał przyjaciółce blady uśmiech, ponieważ poniekąd rozumiał, z czym ta się borykała i wcale się nie dziwił, że wzbraniała się przed trudną rozmową. I choć jego rodzice byli niezwykle ciepli i wyrozumiali, nie chciał w tej chwili być narażonym na ich współczujące spojrzenia i dociekanie mamy, dlaczego do tego doszło.
    — A czy ja mam na imię Charlie? — spytał głupio i zaśmiał się cicho, jednocześnie cały czas czuwając przy łóżeczku Rory. Wyglądało na to, że dziewczynka zapadała w coraz głębszy sen i powoli, powolutku coraz mniej zwracała uwagę na otoczenie oraz napływające zewsząd dźwięki. I nic dziwnego; po takim popisie Jerome również najchętniej schowałby się w ramionach Morfeusza.
    — Możemy się tam kiedyś wybrać na urlop, ale nie spodziewaj się pięciogwiazdkowego hotelu — odparł, a kiedy zabrzęczał budzik, początkowo nie zrozumiał, co się dzieje. Przyjął do wiadomości, że miał ogarnąć frytki, ale dlaczego Lotta wyciągała z łóżeczka Aurorę, którą ledwo co udało się uspokoić i zmierzała z nią do łazienki? I czy ona faktycznie mówiła coś o karmieniu?
    Stąd, nim trzydziestolatek w ogóle zainteresował się piekarnikiem, przystanął pod drzwiami łazienki.
    — Charlotte Lester, czyś ty oszalała i karmisz swoją córkę w łazience? — fuknął. — Nie wygłupiaj się i następnym razem nie odstawiaj takiego cyrku. To, że ja zareagowałem jak baran za pierwszym razem nie oznacza, że teraz też będę uciekał jak oparzony — zapewnił, po czym westchnął i pokręcił głowa, bo też doskonale wiedział, że gdyby za pierwszym razem zachował się, jak należy i to on nie odstawiał cyrku, to teraz rudowłosa nie karmiłaby w łazience, a to pomieszczenie na pewno nie było przeznaczone do takich czynności.
    Dopiero po chwili odsunął się od drzwi i tak jak Lotta mu nakazała, ogarnął frytki i wyciągnął blachę z piekarnika.
    — I oby pospała do kolejnego karmienia — zauważył i nim jeszcze Charlotte go o to poprosiła, zaczął im nakładać solidne porcje na talerze; frytki nieomal wysypywały się poza naczynia, które Marshall ustawił na stoliku i nim dołączył do przyjaciółki, nalał jeszcze do szklanek soku, który wcześniej wypatrzył na kuchennym blacie.
    — Tak jak mówiłem, wisisz mi już całą burgerownię — oznajmił z udawaną powagą i wręczył jej sztućce, a kiedy to robił, kobieta mogła dostrzec w jego bursztynowych tęczówkach iskierki rozbawienia. — To jaki jest plan na dalszą część dnia? — zagadnął, pochylając się nad swoim talerzem. — Może chcesz się choć trochę zdrzemnąć? — zaproponował, mając w pamięci to, o której Lester wstała.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  4. Natrętne myśli dopadały wyspiarza w najmniej odpowiednich momentach, ponieważ jego przeszłość przeglądała się w teraźniejszości niczym w lustrze. Jerome ani usilnie nie odpychał od siebie tych myśli, ani też nie poświęcał im szczególnej uwagi; pozwalał, by te swobodnie pływały w głębinach jego umysłu, to wynurzając się na powierzchnię, to znowu opadając bliżej dna. Trwał w błogim zawieszeniu, lecz wiedział, że jeśli za jakiś czas będzie chciał prawdziwie ruszyć na przód, będzie musiał zrobić porządek i odłowić z tego osobliwego oceanu co bardziej dające się we znaki okazy. Póki co jednak, nie miał na to ani siły, ani też ochoty, więc to niegroźne i przejściowe zawieszenie było dobrym wyjściem…
    Uśmiechnął się blado, kiedy Charlotte przyjęła do wiadomości informację o tym, że i on nie powiedział rodzicom o zmianach, które nastąpiły w jego życiu, choć wiedział, że niedługo powinien to zrobić. Wielkimi krokami zbliżały się święta i zapewne miał nie uniknąć pytań o to, jak je spędzi oraz czy wraz z żoną planują wpaść na Barbados… Otóż, nie planowali, ale o tym żaden z członków jego rodziny jeszcze nie wiedział. Jerome śmiał podejrzewać, że pierwszą osobą, do której odezwie się w tej sprawie będzie Ivana, jego młodsza siostra. Ona mogła nie tylko go wysłuchać i zrozumieć ale też podpowiedzieć, jak powinien powiedzieć o tym rodzicom.
    — Aniołki z różkami — mruknął na tyle cicho, by nie mieć pewności, czy rudowłosa kobieta go słyszy i uśmiechnął się pod nosem, pozostawiając to w strefie domysłów. Różki Charlotte widział już wielokrotnie, natomiast Aurora pokazała dziś swoje. — Obiecuję — dodał już zdecydowanie głośniej, kiedy kontynuowali temat wyjazdu na Barbados. To akurat była dla niego prosta obietnica; nie miał nic przeciwko zabieraniu swoich przyjaciół do miejsca, w którym dorastał i cieszył się, że tym sposobem może im sprawić radość. Nie dla wszystkich bowiem słoneczna wyspa była codziennością, jakiej doświadczali w dzieciństwie.
    Ledwo co posadził tyłek na kanapie, kiedy Lotta poprosiła go o ketchup. Nim wstał, posłał jej wymowne spojrzenie spod byka, a później odepchnął się rękoma od siedziska i siłą rozpędu znalazł się przy lodówce, a następnie wyjął z niej, co trzeba.
    — Zbieraj, zbieraj — zachęcił ją z rozbawieniem, jednocześnie wręczając jej ketchup. Chwile]ę odczekał, jakby chcąc upewnić się, że to już wszystko i Lotta na nic więcej nie wpadnie, a kiedy ta wreszcie zajęła się jedzeniem, sam Marshall ponownie rozsiadł się na kanapie i skupił się na swoim talerzu.
    — Możemy wybrać się na te zakupy. Generalnie może na jakiś dłuższy spacer? Biscuit na pewno będzie zadowolony — zauważył, spoglądając w stronę kundelka, który nadal spał smacznie w swoim legowisku i jedynie lekko zastrzygł uszami na dźwięk swojego imienia. — Żadnych innych planów nie mam. Założyłem, że cały dzień spędzę na posterunku — wyjaśnił z rozbawieniem i skinął głową w stronę łóżeczka Rory, by nakreślić, co miał na myśli. Naprawdę chciał poświęcić ten dzień Charlotte i jej córce. Domyślał się, że w tygodniu kobieta nie miała lekko i jeśli tylko było to możliwe, chciał odciążyć ją chociażby w weekend, ponieważ opiekowanie się w pojedynkę noworodkiem na pewno nie należało do najłatwiejszych zadań i było wyczerpujące. Gdyby w pobliżu był Rogers… Jerome na pewno tak bardzo by się nie martwił, ale cóż, niestety zdążył się już dowiedzieć, że Misiek raczej w żaden sposób im tu nie pomoże.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mimo że nie był głodny, ze smakiem zmiótł z talerza swoją porcję i nie protestował, kiedy to Lester zaczęła zbierać talerze. W końcu i jemu należała się chwila na kanapie, prawda? Pozostał na niej również, kiedy kobieta układała się do snu. Początkowo przeglądał Internet w telefonie, ale z czasem i to mu się znudziło, więc odłożył komórkę na bok i przyglądał się to śpiącej Charlotte, to zerkał w bok, na śpiącą w swoim łóżeczku Aurorę. Przyszło mu na myśl, że ani przez chwilę nie czuł się w tej sytuacji nieswojo, jakby jego obecność w tym niewielkim mieszkaniu była zupełnie naturalna. I choć targały nim różne emocje, nie mógłby powiedzieć, że odczuwał czyste skrępowanie czy też czuł się nie na miejscu. Wręcz przeciwnie, jego działanie było wyjątkowo naturalne; odkąd tylko dowiedział się o Colinie, nie zakładał innego scenariusza jak tylko ten, w którym będzie pomagał przyjaciółce.
      W pewnym momencie i jego powieki zrobiły się ciężkie, lecz nim Marshall zapadł choćby w płytki sen, do jego uszu doleciało ciche kwilenie. Minęło ledwo czterdzieści minut, odkąd Charlotte zasnęła, lecz widać Rory potrzebowała dziś zdecydowanie mniej snu i już domagała się uwagi… Przez to Jerome wstał i czym prędzej podszedł do łóżeczka, jednocześnie nerwowo zerkając na Lottę. Zależało mu na tym, by kobieta nie obudziła się zbyt szybko. Stąd wziął marudzącą Rory na ręce i wrócił z nią na kanapę. Po chwili namysłu ułożył dziewczynkę bliżej oparcia, sam natomiast położył się nieopodal na boku, czyniąc ze swojego ciała naturalną barierę, która miała chronić Rory przed upadkiem z kanapy, gdyby ta nagle jakimś cudem nabrała nowych umiejętności i potrafiła przekręcić się z pleców na brzuch. Upewniwszy się, że nic nikomu się nie stanie, podsunął palec pod wyciągniętą rączkę Aurory i zdziwił się, z jaką siłą ta zacisnęła się na jego palcu.
      Jeśli mieli spędzić na podobnej zabawie kolejne czterdzieści minut, byle tylko Lotta się wyspała, to Jerome nie miał nic przeciwko. Nie zamierzał też zbyt szybko budzić przyjaciółki; wierzył, że ta nastawiła budzik w telefonie na kolejne karmienie i zamierzał dać jej pospać właśnie do tego momentu.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  5. — Na pewno doskonale byś sobie poraziła — odparł bez zastanowienia, kiedy Charlotte na głos zaczęła zastanawiać się nad tym, co by bez niego zrobiła i, niespodziewanie cmoknięty w policzek, uśmiechnął się pod nosem. Poczuł się tylko odrobinę zawstydzony, ponieważ nie uważał, by robił coś szczególnego. Jak już zostało to wielokrotnie wspomniane, poświęcanie czasu Charlotte i Aurorze nie był czymś, nad czym Jerome musiał się zastanawiać i do czego choćby miał się zmuszać, wyrzekając się swojego wolnego czasu i przyjemności. W ogóle nie postrzegał tego w tych kategoriach i jeśli było to konieczne, mógł to powtórzyć choćby i sto razy.
    — Człowiek postawiony pod ścianą jest zdolny do wielu rzeczy — dopowiedział jeszcze cicho a propos samotnego rodzicielstwa, ale akurat tych słów rudowłosa kobieta chyba już nie słyszała, ponieważ zdążyła naciągnąć kołdrę na głowę. Wyspiarz natomiast nie miał wątpliwości, że i bez jego pomocy Lester doskonale by sobie poradziła. Może nie obyłoby się bez nieprzespanych nocy i innych, mniejszych bądź większych problemów, ale Lotta już nie raz udowodniła, że potrafiła o siebie zadbać. I co było w niej niezwykłe, nie dawała ponieść się emocjom, nie na dłuższą metę, ponieważ ulegała im jak każdy inny śmiertelnik. Niemniej jednak obojętne co by się nie działo w jej życiu, Charlotte szybko racjonalizowała sobie to, co niezbędne i niepotrzebnie nie pogrążała się w rozpaczy, czego Jerome już wielokrotnie był świadkiem. Był przy niej już w kilku trudnych momentach i zwykle jedna szczera rozmowa wystarczała, by Charlotte zbierała się do przysłowiowej kupy i ruszała dalej. Była człowiekiem czynu; wolała działać niż jedynie gdybać i była to cecha, którą Jerome niezwykle sobie w niej cenił.
    Marshall nie wiedział, jak długo Rory trzymała jego palec, ale dziewczynka zdawała się być z tego całkiem zadowolona i nie zapłakała już ani razu od momentu, kiedy brunet wyjął ją z łóżeczka. Pożałował tylko, że nie przyjął wygodniejszej pozycji, ułożywszy się na kanapie, ponieważ powoli drętwiała mu ręka, na której podpierał głowę, lecz inaczej ani nie zabezpieczałby ciałem brzegu kanapy, ani też Rory nie mogłaby trzymać go swobodnie za palec. Stąd trwał w tej pozie i obserwował Aurorę, która to przysypiała, to budziła się znowu i obserwowała otoczenie, aż po pewnym czasie do jego uszu doleciał cichy szelest.
    Nie odwrócił się i nie dostrzegł Charlotte, ale po chwili poczuł, jak jej długie włosy załaskotały go w kark, a zaraz potem kobieta odezwała się cicho.
    — Zaczynam się martwić — odparł równie cicho, mimo że Rory ledwo drzemała i miała na wpół przymknięte oczy. — Trzyma mnie tak niemalże przez całą twoją drzemkę. Może to jakiś skurcz? — zażartował, ponieważ wiedział, że u noworodków był to odruch właściwie bezwarunkowy i jeśli te maluchy już na czymś zacisnęły palce, to przeważnie nie puszczały.
    Przekręcił się ostrożnie tak, by móc spojrzeć na przyjaciółkę.
    — Przykro mi, teraz już stąd nie wyjdę — rzucił niby to z żalem, lecz jego oczy błyszczały od rozbawienia. — Wyspana? — zagadnął, kiedy spostrzegł, że rudowłosa wyglądała na stosunkowo wypoczętą. — Możesz się jeszcze położyć, jeśli masz ochotę. Jak widać, ja i Rory bawimy się doskonale — oznajmił i wymownie spojrzał na swój palec, na którym mocno zacisnęła się mała rączka. Przednia zabawa, prawda?

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  6. Życie było najlepszym nauczycielem. Sam Jerome czuł, jak bardzo zmienił się w przeciągu ostatnich niemalże trzech lat i z osobliwą melancholią wspominał tego chłopaka, który po raz pierwszy postawił stopę na płycie lotniska w Nowym Jorku. Śmiało można było powiedzieć, że dorósł i dojrzał; uporządkował własne poglądy i zasady, którymi kierował się w życiu, tym samym wytyczając niematerialną ścieżkę, którą zamierzał podążać, lecz jednocześnie nie utracił tamtej beztroski, która towarzyszyła mu od pierwszych dni w mieście, które nigdy nie zasypia. A przynajmniej chciał wierzyć w to, że ta beztroska wciąż gdzieś w nim była.
    — Skoro Rory już teraz jest tak bardzo podobna do mamusi, aż się boję, co będzie później — zażartował, wyraźnie rozbawiony. Może Aurora celowo postanowiła tak mocno złapać go za palec, by dać swojej mamie szansę na wyspanie się? W końcu mówiło się, że zadowolony rodzic to zadowolone dziecko, a przemęczenie na pewno nie miało dobrze wpłynąć na samopoczucie Charlotte. Stąd Rory przytrzymała przy sobie Jerome’a, przez co nie mogła narzekać na brak towarzystwa, Lotta zaś mogła w tym czasie choć częściowo zregenerować siły.
    Nie, przypisywanie podobnych mocy noworodkowi na pewno nie miało skończyć się dobrze, więc Jerome porzucił te abstrakcyjne, acz wciąż wesołe rozważania i pokiwał głową zarówno wtedy, kiedy rudowłosa oznajmiła, że to koniec drzemki, jak i również gdy poinformowała, że idzie przygotować się do wyjścia. Trzydziestolatek nie miał wiele do gadania; wciąż leżał na kanapie, a jego prawa ręką drętwiała coraz bardziej i dane było mu się ruszyć dopiero, kiedy Charlotte wzięła córkę na ręce, tym samym odrywając jej rączkę od palca Marshalla.
    — O rany! — sapnął z ulgą, kiedy już został uwolniony i z cichym stęknięciem przekręcił się na plecy. Teraz to on potrzebował chwili wytchnienia i skorzystał z tego, że Lester ubierała córkę. Te kilka minut spędził na kanapie, a później podźwignął się z westchnieniem, wciąż czując się najedzonym po obfitym posiłku. Ten spacer miał mu dobrze zrobić.
    — Tak, tak, idziemy — przytaknął, narzucając na siebie wierzchnie odzienie. Ochoczo przejął Biscuita, a już na dole wyjął wózek ze składziku i tym sposobem kilkanaście minut później zmierzali w stronę Central Parku, by wreszcie zagłębić się w parkowe alejki. Kiedy znaleźli się w jego głębi, z dala od ruchliwych ulic, Jerome spuścił kundelka ze smyczy, tak by ten mógł się wybiegać i wyszaleć. Biscuit od razu puścił się przed siebie, biegał w koło i węszył, lecz już po kilku minutach podbiegł do Marshalla z niedużym patykiem. Widząc to, wyspiarz zaśmiał się krótko i nie mając innego wyjścia, schylił się, podniósł patyk, a następnie rzucił go najdalej, jak tylko potrafił i kiedy to Biscuit odbiegł w pogoni za patykiem, z ust Lotty padło pytanie o święta.
    — Właściwie to nie mam — przyznał, starając się zignorować ukłucie żalu, które pojawiło się w jego piersi. — Nie mam ochoty lecieć w tym roku na Barbados… — mruknął, nie musząc wyjaśniać, dlaczego tak było. — Jaime proponował mi wspólny wypad do Miami na święta i Sylwestra, ale odmówiłem, bo… — urwał, nagle zdawszy sobie sprawę z tego, że jego przemyślenia na ten temat wcale nie muszą być takie oczywiste. — Bo wiedziałem, że niedługo urodzisz i… — zaczął pokrętnie się tłumaczyć. — I uznałem, że… — plątał się dalej w zeznaniach. — Bardziej będę potrzebny tutaj — dokończył na wydechu, lecz nie wydawał się być zadowolony ze swojej odpowiedzi, a to dlatego, że nagle uświadomił sobie, iż to mogło wyglądać tak, jakby się narzucał. Serce zatłukło mu się przez to niespokojnie w piersi i by ukryć zmieszanie, Jerome wykorzystał fakt, że Biscuit podbiegł do niego z patykiem i skupił się na kolejnym rzucie.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  7. W ostatnich tygodniach podczas spotkań z Charlotte, a począwszy od separacji, Marshall zachowywał się w towarzystwie przyjaciółki zgoła inaczej, co zaczął sam zauważać. Odnosił wrażenie, jakby stąpał po wyjątkowo cienkim lodzie i przez to każdy jego krok był ostrożny i wyważony; nim przeniósł ciężar ciała czy to na jedną, czy drugą stopę, najpierw uważnie badał grunt przed sobą i oceniał, czy zdradliwa tafla się pod nim nie załamie, a on sam nie wpadnie do lodowatej wody. Nie wiedział, z czego mogło to wynikać, jednakże czuł, że jego zachowanie nie było do końca takie, jak zazwyczaj. Jakby brakowało mu swobody, choć na pierwszy rzut oka ciężko było to zauważyć. Dla postronnego obserwatora, jak i nawet być może dla samej Charlotte wyspiarz mógł zachowywać się całkiem normalnie, lecz on sam widział, że nie do końca tak było.
    To dlatego język zaczął mu się plątać, kiedy mówił o świętach, a serce niespokojnie tłukło się w piersi, jakby jego niedosłowna propozycja mogła okazać się nie do końca właściwa i nagły przebłysk myśli sprawił, że Jerome zrozumiał, dlaczego mogło się tak dziać – miał wyrzuty sumienia przez to, że nie miał spędzić tych świąt z Jennifer, mimo iż już od dawna wiedział, że tak nie będzie. Jakby zapominał, że podjął decyzję o separacji; że on i jego żona nie mieli już wobec siebie zobowiązań, a przynajmniej nie były one takie, jak dotychczas.
    I choć w dniu porodu Jerome powiedział pannie Lester, że wszystko było w porządku i nie musiała się martwić, może się pomylił? Może w istocie dopiero zaczynało docierać do niego to, co się stało i jaki wpływ miało to mieć na jego życie?
    Jego rozważania przerwało lekkie uderzenie wywołane tym, że to Charlotte postanowiła niespodziewanie go przytulić. Mężczyzna zamrugał kilkukrotnie i spojrzał w dół, dostrzegając na wysokości swojej piersi rudą czuprynę, przez co zaraz uśmiechnął się pod nosem i odwzajemnił uścisk, który był nieco nieporadny ze względu na warstwy zimowych ubrań. Towarzyszący mu niepokój nie znikł, ale bez wątpienia stał się znośniejszy i Jerome musiał przyznać, że niechętnie wypuścił Angielkę ze swoich ramion, uświadomiwszy sobie również, że brakowało mu tak zwyczajnej bliskości i tej szczególnej obecności drugiego człowieka.
    Nie zdecydowałby się bowiem na separację, gdyby od długiego czasu nie czuł się samotny.
    — To chyba oznacza, że nie będę jadł świątecznego obiadu sam? — upewnił się żartobliwym tonem, spoglądając na przyjaciółkę, która już nachylała się nad wózkiem. Ta decyzja była właściwa, ale Jerome nie był w stanie powiedzieć, czy czuł się z nią dobrze. Towarzyszyło mu zbyt wiele mieszanych uczuć, a nadchodzące święta nagle zaczęły wydawać mu się trudne ze względu na to, że miały być jednymi z pierwszych, które zapowiadały się stosunkowo spokojnie i… szczęśliwie?
    Nie rozumiał. Nie rozumiał, skąd te cholerne wyrzuty sumienia, kiedy przecież zrobił wszystko tak, jak powinien i nie robił teraz niczego złego. Wspierał przyjaciółkę, która była świeżo upieczoną mamą, a to przecież było zupełnie naturalne, prawda? W takim razie dlaczego tak się czuł? Jakby ktoś zaraz miał przyłapać go na gorącym uczynku?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie rozumiał, dlatego był wdzięczny, że Lotta zajęła się Aurorą i niczego nie zauważyła, on sam natomiast skupił się na tym, by wybawić Biscuita. Kundelek miał dużo siły, ale w końcu przestał aportować patyk i jedynie grzecznie dreptał obok wózka, wyglądając na zmęczonego, ale bez wątpienia zadowolonego. Tak zupełnie niepostrzeżenie dotarli do marketu, gdzie po pewnym czasie musieli się rozdzielić. Jerome jednakże miał co robić i o ile pieluchy znalazł bez większego problemu, tak buteleczki przysporzyły mu już pewien kłopot. Jak się jednak okazało, młoda kobieta obsługująca dział dziecięcy okazała się wyjątkowo pomocna i powracająca z karmienia Charlotte mogła zastać Marshalla w towarzystwie uśmiechniętej od ucha do ucha brunetki, która nie tylko tłumaczyła mu różnice pomiędzy butelkami, ale też robiła do niego maślane oczy, czego sam Jermome nie widział. Bardziej faktycznie skupił się na tym, który gwint będzie pasował do posiadanego przez Lester sprzętu.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  8. Aktualne wydarzenia były dla Marshalla w pewien sposób abstrakcyjne. Tak jak powiedział Charlotte w dniu narodzin Rory, podjął trudną, aczkolwiek jedyną słuszną decyzję i miał co do niej stuprocentową pewność. Również po podjęciu tej decyzji odczuł niewysłowioną ulgę, która jedynie utwierdziła go w przekonaniu, że obrał właściwą drogę, lecz… teraz doświadczał swoistego déjà vu i sprawiało to, że czuł się coraz bardziej rozbity. Decydując się na separację i finalizując ją w sądzie, przekreślił pewną konkretną wizję przyszłości, którą roztaczał przed sobą przez długi czas. A przynajmniej tak mu się wydawało, ponieważ odnosił wrażenie, że los wyjątkowo brzydko sobie z niego żartował i podsuwał mu pod nos dokładnie to, czego postanowił się wyrzec poprzez postanowienie o separacji.
    Wiele uczuć i niespełnionych pragnień wciąż było w nim żywych. Wiele emocji pozostawało rozbudzonych, lecz niezaspokojonych. I nim zdążył się z nimi rozprawić, nim je wymazał czy chociażby uśpił zdawało się, że znów miał je na wyciągnięcie ręki. Że wystarczyło tylko sięgnąć, by nagle ta jedna jedyna wizja przyszłości mimo wszystko się spełniła.
    Nie chciał, by to odbyło się w ten sposób. Nie na fali przeszłości pchającej go w przyszłość za pomocą przeinaczonej teraźniejszości. I dlaczego w ogóle o tym myślał? Dlaczego pozwalał sobie na podobne rozważania? I dlaczego w jego głowie nagle ukształtowała się wyjątkowo wyraźna myśl? Nie chciał pocieszyć się Lottą, ani tym bardziej Aurorą. Obydwie zasługiwały na zdecydowanie więcej.
    — Nie wiem, jak to odżałuję — przyznał ze śmiechem na wzmiankę o rumie, tym rozbawieniem maskując własne, niewygodne myśli i to gniotące uczucie w dołku, które zaczęło mu doskwierać. Teraz rozumiał, skąd u niego obawy przed zaopiekowaniem się Rory tak, jak podpowiadało mu serce. Rozumiał i bał się tego; naprawdę nie chciał, by to potoczyło się w ten sposób. By Charlotte i jej córka były plastrem na jego świeże rany, by nieumyślnie do tego doprowadził. Jego intencje były czyste, a pomoc bezinteresowna, lecz… Umysł płatał mu figle i podsuwał rozwiązania, o których nigdy dotąd nie myślał, którymi był zaskoczony i nie chciał z nich korzystać.
    Nie w ten sposób.
    Drgnął, kiedy za swoimi plecami usłyszał Charlotte i odruchowo zwrócił się w jej kierunku.
    — Chyba tak — odparł, powracając spojrzeniem do dwóch butelek trzymanych przez uprzejmą sprzedawczynię. — W zasadzie to miałem wziąć obydwa rodzaje butelek, bo są do siebie bardzo podobne i nie jestem pewien, które będą pasować, więc lepiej mieć ich za dużo, niż za mało — wyjaśnił. — Ale skoro już jesteś, to możesz zerknąć — zauważył i odsunął się o krok, by tym samym rudowłosa mogła lepiej ocenić propozycje butelek. Jednocześnie uśmiech sprzedawczyni jakby przygasł; pozostał tak samo szeroki, ale więcej w nim było sztuczności, czego Jerome nie widział, ponieważ jego głowę zaprzątały zupełnie inne myśli.
    — Nie, ja niczego nie potrzebuję — rzucił tylko krótko, nagle jakby bardziej powściągliwy, a to dlatego, że w jego głowie niespodziewanie zagotowało się jak w kotle. Czy to długi spacer i nagły dostęp do świeżego powietrza sprawiły, że Marshall przejrzał na oczy i uświadomił sobie, co poniekąd się dzieje? Być może.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  9. Elle uśmiechnęła się pogodnie do kobiety, z ulgą przyjmując do świadomości, że ta nie była na nią wściekła i nie zamierzała z powodu tego drobnego incydentu robić żadnej awantury. Dobrze wiedziała, że okołoświątecznym czasie łatwo było spowodować przelanie tej jednej kropelki, która początkowała ogromną powódź. Śmiało mogła powiedzieć, że aż za dobrze znała to uczucie, bo momentami sama odnosiła wrażenie, że niewiele jej brakowało do tego, aby wybuchnąć.
    — Na pewno? Raz jeszcze przepraszam… — wolała się upewnić, że wszystko jest w porządku. Co prawda wiedziała, że kobieta zwyczajnie mogła skłamać, ale usłyszenie jeszcze raz, że wszystko jest okej i w żaden sposób Elle nie skrzywdziła czy też nie zraniła nieznajomej, zdecydowanie wpłynąłby na nią uspokajająco. Oczywiście, że gdy tylko uderzyła w kobietę, zerknęła na nią i w miejsce, którego dotknął wózek, ale z odległości nie wyglądało na to, aby miała cokolwiek zniszczyć. — Świąteczny urwanie głowy — powiedziała z delikatnym uśmiechem, chociaż nie było nic dziwnego w tym, że ten wcale nie był szeroki i radosny, wciąż miał wyraz przepraszający.
    Villanelle była gotowa powtórzyć przeprosiny i ruszyć dalej sklepowymi alejkami, próbując sobie przypomnieć czy wrzuciła do wózka już wszystko to, co było jej potrzebne. Zdała sobie sprawę, że jest w nim zdecydowanie więcej niż powinno, ale… Cóż, wolała złościć się na siebie w domu, że zaszalała z zakupami zamiast teraz cofać się i odkładać niepotrzebne rzeczy. Bała się chyba, że ponownie byłaby w stanie kogoś nie zauważyć lub nie daj boże doprowadzić do nieco większego zamieszania, a na to zdecydowanie nie miała ani humoru, ani nastroju. Zresztą, czy ktokolwiek, kiedykolwiek miał? Oderwała spojrzenie od swojego wózka z cichym westchnięciem, bo jedno rzucone spojrzenie pozwoliło jej stwierdzić, że dała się ponieść rozkojarzeniu.
    Przyjrzała się uważniej rudowłosej kobiecie, kiedy ta zadała swoje pytanie i przez krótką chwilę przypatrywała jej się w milczeniu, próbując wkleić twarz do odpowiednich wydarzeń.
    — Tak — powiedziała bardzo powoli, przeciągając samogłoskę. Nagle uśmiechnęła się wesoło, celując w kobietę wskazującym palcem — opróżniłyśmy zapasy bezalkoholowego wina na trzydziestce Jerome’a — była z siebie zadowolona, że udało jej się (chyba) rozpoznać kobietę — było tyle nowych dla mnie ludzi, że nie zapamiętałam twojego imienia, za co najmocniej przepraszam… Villanelle lub Elle, jak kto woli — odsunęła się od sklepowego wózka, aby podać dłoń kobiecie, dopiero zauważyła, że w jej koszyku znajdowało się nosidełko — a to musi być ówczesny brzuszkowy lokator — uśmiechnęła się, zerkając na zawartość koszyka. W tej samej chwili jaśniej jej w głowie ukazały się wspomnienia z imprezy przyjaciela, a towarzystwo rudowłosej, ciężarnej kobiety stało się dużo bardziej wyraźne.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  10. Tuż po podjęciu decyzji o separacji Jerome czuł się niewyobrażalnie zmęczony, a przez to również wyprany z wszelkich emocji. W dniu, w którym powiedział o separacji swojemu najlepszemu przyjacielowi, Jaime zapytał go, czy czuje złość i wtedy wyspiarz zdał sobie sprawę z pewnej istotnej kwestii; że złość oraz wiele innych emocji przerobił już dużo wcześniej. Był nie tylko zły, ale też rozdrażniony i poirytowany, zawzięty i nachalny, a także zaborczy, a w końcu smutny i zrezygnowany. Stąd, kiedy decydował o swojej przyszłości, nie pozostało mu już nic, czego mógł się złapać. Żadna emocja, choćby jej cząstka, którą mógłby chwycić i przez to przez pewien czas odnosił wrażenie, że coś w nim bezpowrotnie umarło. Nie był w stanie wykrzesać z siebie choćby cienia uśmiechu i dopiero rozmowa z przyjacielem uświadomiła mu, że wyczerpał go wcześniejszy emocjonalny rollercoaster, w którym trwał od dobrych kilku miesięcy i dopiero odpoczynek miał przynieść mu ukojenie oraz zwrócić to, co wydawało mu się, że stracił.
    Jednocześnie w tym samym czasie dowiedział się o wyjeździe Colina i za punk honoru postawił sobie pomoc Charlotte, przez co rzucił się w wir obowiązków. Wraz z upływem kolejnych tygodni zaczął stopniowo wracać do siebie, a przypływ nowych sił był równoznaczny z tym, że odżyły w nim te emocje, które wcześniej wyczerpał do cna, lecz skupiony na pojawieniu się Aurory na świecie, w ogóle nie poświęcił im uwagi, aż nagle, właśnie dziś… Właśnie dziś, w tej jednej chwili z całą mocą uderzyło go to, co czuł, zaraz po tym zaś nadeszła świadomość, że nie powinno to być ubrane w otaczająca go rzeczywistość. Nie w taki sposób, nie w tym kształcie i nie teraz.
    Poczekał cierpliwie, aż Lester porozumie się ze sprzedawczynią, a potem bez słowa ruszył za nią. Miał odpowiedzieć od razu, kiedy spytała czy wszystko w porządku, lecz chwile później usłyszał o nieudanym podrywie i parsknął cichym śmiechem.
    — Zdążyłem zapomnieć, jak się podrywa kobiety — odparł, spoglądając na nią wymownie; do Nowego Jorku przybył w pogoni za miłością swojego życia i nie wykluczał, że Jennifer już zawsze tą miłością pozostanie, niezależnie od tego, jak potoczą się ich losy. Wydawało mu się bowiem, że tak, jak pokochał Jen, można było pokochać tylko raz. Że było to nie do podrobienia, przeznaczone wyłącznie dla jednej osoby; że włożył w to małżeństwo tę swoją cząstkę, która już nigdy nie zostanie mu zwrócona i… godził się z tym. Ponieważ pomimo tego, że teraz byli w separacji, nie żałował ani jednego dnia z minionych dwóch lat i kiedy teraz o tym rozmyślał, nagle poczuł dotkliwy smutek. Od tak długiego czasu jego życie dosłownie kręciło się wyłącznie wokół Jennifer, że teraz nie był pewien, wokół czego (lub kogo) powinien orbitować niczym czujny satelita. I czy w ogóle powinien? Bał się tego, co czekało tuż za rogiem. Bał się, że nie odnajdzie się w tej nowej dla niego sytuacji.
    I to dlatego nie mógł wykorzystać Charlotte i Aurory. Nie mógł pozwolić, by to one stały się nowym centrum jego świata, jakkolwiek poważnie by to obecnie nie zabrzmiało, ale Jerome wiedział, że to nie będzie zdrowe. I że ich przyjacielska relacja może mocno na tym ucierpieć.
    Pochłonięty własnymi myślami, ledwo rejestrował to, co działo się wokół. Pomógł rudowłosej spakować zakupy, odwiązał smycz Biscuita i wyszedł na zewnątrz niczym automat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ja… — zaczął, kiedy Charlotte skończyła mówić, lecz urwał szybko i pokręcił głową, przez kilka uderzeń serca zastanawiając się nad odpowiednimi słowami. — Nie chciałbym was skrzywdzić. Ciebie i Aurory — wyrzucił z siebie w końcu i niepewnie podniósł wzrok na Angielkę. — Chyba… nie jest ze mną tak do końca w porządku, wbrew temu, co mówiłem ci jeszcze w szpitalu i… — urwał, bo też naprawdę nie wiedział, jak mógłby prostymi słowami wyrazić to, co czuł, tak by nie zapędzić się za daleko, ale też nie zostawić przyjaciółki bez konkretnego wyjaśnienia. — Nie chciałbym nieopatrznie zrobić czegoś, czego później będę żałował. Jesteś dla mnie ważna, Lotti, a Rory… Rory jest cudowna — westchnął, spoglądając w stronę wózka i właśnie tej cudowności poniekąd się obawiał; obawiał się tego, jakie przeleje na nią uczucia. — Nie chciałbym zastąpić nią czegoś, co wcześniej straciłem… Kogoś… — bąknął w końcu i opuścił wzrok, wbijając spojrzenie w czubki swoich butów. Choć mówił nieskładnie, to wyznanie i ubranie swoich uczuć w jakiekolwiek zdania dużo go kosztowało.
      Czy przypadkiem nie przesadził? Czy nie uzewnętrznił się zbyt wcześnie, a tym samym się zbłaźnił? Czy coś sobie wmawiał, wyobrażał za dużo? Może właśnie totalnie się wygłupił, nadinterpretując własne uczucia? Nie wiedział i przez to zadrżał, nie z zimna, a w obliczu nieuchronnie nadchodzącej katastrofy.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  11. Czekał na odpowiedź Charlotte jak na ścięcie. Wciąż wpatrywał się uparcie w czubki swoich butów i miał wrażenie, że jeśli tylko podniesie wzrok na kobietę, serce wyskoczy mu z piersi, więc stał z pochyloną głowa i czekał, a przez to nie widział jej reakcji. Zdawał sobie sprawę z tego, że to, co powiedział, było wyjątkowo niezgrabne i nie do końca odpowiadało myślom tłukącym się po jego głowie, lecz nie potrafił lepiej ubrać ich w słowa. Poza tym, nie rozchodziło się tyle o same myśli, co o uczucia, a z ich opisywaniem ludzie mieli problem od zarania dziejów. Jerome chciał być zrozumiany i zależało mu na tym, by Charlotte ani nie nadinterpretowała tego, co powiedział, ani też tego nie zbagatelizowała. Im dłużej jednak rozbierał na czynniki pierwsze zdania, które przed kilkoma sekundami wypowiedział, tym bardziej wydawało mu się, że się wygłupił.
    W pewnym momencie na granicy swojego pola widzenia odnotował ruch, a w następnej chwili poczuł na swoim policzku smukłą, chłodną zapewne przez jesienno-zimową pogodę dłoń. Drgnął, zaskoczony tym gestem, lecz bynajmniej się nie odsunął i odważył się wyprostować oraz podnieść wzrok na Charlotte, która przysunęła się bliżej i – co dopiero teraz zauważył, bo wcześniej nie miał ku temu okazji – przypatrywała mu się intensywnie. Wyglądała teraz na równie zdenerwowaną, co on sam, przez co spomiędzy warg Marshalla uleciało ciche westchnienie, niemniej jednak jej dotyk dodawał mu otuchy. I wbrew temu, co mu się wydawało, Charlotte nie odwróciła się na pięcie i nie uciekła. Wręcz przeciwnie, cały czas stała tuż obok, a nawet przysunęła się bliżej i przez to wyspiarz odruchowo skłonił głowę ku jej dłoni, bezwiednie poddając się delikatnej pieszczocie, która sprawiała, że już tak bardzo się nie bał. I kiedy Lester wymówiła jego imię i nazwisko poniekąd w tak uroczysty sposób, uśmiechnął się nawet pod nosem, wciąż jednak w napięciu oczekiwał na to, co rudowłosa miała do powiedzenia. Uśmiech ten stał się nawet odrobinę szerszy, kiedy wspomniała o pełnoletności, tym samym wyraźnie dając mu do zrozumienia, kto teraz grał pierwsze skrzypce w jej życiu i Jerome nigdy nie zamierzał się z tym kłócić.
    I mimo że zrobiło mu się lżej, wciąż czuł się spięty, a jego serce tłukło się o klatkę żeber. Wciąż bowiem nie wiedział, jak Charlotte zareaguje na jego wyznanie. Mógł być dla niej ważny, tak jak i ona była ważna dla niego, ale to nigdy nie oznaczało, że człowiek powinien pozwalać drugiej osobie zaangażowanej w daną relację na wszystko. Lotta, cóż… Mogła sobie tego nie życzyć. Mogła uznać, że nie chciała walczącego z widmem przeszłości bruneta w swoim życiu, że nie chciała mieszać w głowie swojej córce i trzydziestolatek zamierzał to uszanować, choć bez wątpienia miałby czego żałować.
    — Podobnej…? — wtrącił, nagle zaintrygowany, nim Charlotte zdążyła dokończyć i aż zmarszczył ciemne brwi. Teraz to on przypatrywał jej się uważnie, niecierpliwie spijając każde kolejne słowo z jej warg, a jego zdenerwowanie niespodziewanie przerodziło się w niezdrowe podekscytowanie. Czyżby…? Czyżby Charlotte miała dokładnie wiedzieć, o czym mówił? Co próbował jej przekazać? I kiedy powiedziała o Rogersie i o tym, czego się obawiała, wyspiarz aż z niedowierzaniem pokręcił głową.
    Naprawdę? Naprawdę nie tylko bezbłędnie odczytała to, o czym mówił, ale i sama czuła coś podobnego? Sama obawiała się, że obydwoje w dziwny i pokręcony sposób mogą szukać rekompensaty za coś, co tak niedawno stracili i że tym sposobem jedno skrzywdzi drugie?
    To było tak zaskakujące, a jednocześnie niosło z sobą tak wielką ulgę, że Jerome aż zaśmiał się cicho.
    — Charlotte… — zaczął, ale nie dane mu było dokończyć, ponieważ kobieta wykonała kolejny krok i nie tyle go przytuliła, co się w niego wtuliła, czyniąc to wyjątkowo ufnie, jakby tym gestem chciała mu pokazać, że nie tylko go rozumiała, ale i dźwigała podobny bagaż doświadczeń, że ogarniał ją ten sam strach. I przez to nie mógłby nie odwzajemnić tego gestu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciasno oplótł Lester ramionami i pochylił głowę, opierając policzek o czubek jej głowy. Przez kilka długich minut niczego nie mówił i nie zważał na to, że znajdowali się tuż pod wejściem do marketu, przez co co rusz mijali ich wchodzący i wychodzący z niego ludzie; to było teraz najmniej ważne. Najważniejszym zaś okazało się, że Jerome już nie musiał się bać; strach na pewno nie miał opuścić go ot tak, jak za pstryknięcie palców, lecz też słowa Charlotte i jej obecność sprawiły, że nie był już tak dojmująco paraliżujący.
      Poruszył się dopiero po pewnym czasie, ale tylko po to, by nachylić się bardziej, przez co Lotta mogła poczuć jego zarost na swojej skroni, a dzięki czemu Jerome wcale nie musiał mówić głośno.
      — To nie tak, że poczułem, że nie mogę mieć w tobie oparcia. Wręcz przeciwnie, poczułem… — urwał i oblizał spierzchnięte od mrozu usta, po raz kolejny tego dnia zastanawiając się nad doborem właściwych słów. — Że mogę oprzeć się na tobie aż za bardzo. I zacząłem się tego bać — dokończył cicho, a potem odsunął się nieznacznie. Bez głębszego zastanowienia ujął w dłonie twarz przyjaciółki, a potem, z racji pewnej różnicy wzrostu między nimi, pocałował ją w czoło, tuż przy linii włosów, chcąc w tym momencie obdarzyć ją dokładnie tym gestem, jakby w ten sposób chciał jej przekazać, że swoim zrozumieniem Charlotte ukoiła ten strach. Tuż po tym odsunął się jeszcze bardziej, by móc spojrzeć wprost w te zielono-brązowe oczy i można było spostrzec, że sam stał się niebywale spokojny; nie było już śladu po tym roztrzęsionym i składającym nieskładne zdania Marshallu.
      Mimo tego jego serce się nie uspokoiło. Wciąż niespokojnie podskakiwało w piersi, lecz teraz w zupełnie innym rytmie i nawet jeśli towarzyszył mu strach, Jerome wiedział, że zostanie zrozumiany, a to nie tylko napawało go spokojem, ale też dodawało mu odwagi.
      — Odprowadzę was do domu — powiedział, nie odrywając wzroku od twarzy Charlotte. Patrzył na nią i… zaczynał dostrzegać rzeczy, których wcześniej nie widział. Jakby właśnie dziś zobaczył ją zupełnie na nowo. I nie zastanawiał się nad tym. Nie analizował tego. Nie roztrząsał. Pozwolił zaistnieć tej myśli w swojej głowie, po prostu być i jedynym, co zamierzał zrobić, to obserwować, jak się ona rozwinie.
      — Chodźmy — dodał, uśmiechnął się pod nosem i zdecydowanie chwyciwszy rączkę wózka, ruszył we właściwym kierunku.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  12. To, że obydwoje czuli niemalże dokładnie to samo, było poniekąd zabawne. A przynajmniej właśnie takim się stało, kiedy Jerome przekonał się, że nie był osamotniony w swoich odczuciach i cieszył się, że teraz może poniekąd się z tego śmiać. Obawy, które zdążyły urosnąć do niebotycznych i przerażających rozmiarów, górując nad nim niczym złowieszcza, spieniona fala, gotowa zwalić mu się na głowę w każdej chwili, nagle stały się śmiesznie małe, a to dlatego, że teraz Jerome już nie musiał zastanawiać się nad każdym gestem czy słowem. Nie musiał i nie zamierzał analizować wszystkiego, co robił. Czyż najzwyczajniej w świecie mu się to nie należało? Czyż nie mógł pozwolić sobie na chwilę wytchnienia? Bez zbędnego roztrząsania wszystkiego wokół? W ostatnich miesiącach wystarczająco wiele czasu spędził na różnorakich rozważaniach, zbyt długo bił się z myślami i gryzł z własnymi uczuciami. Nim pozwolił im dojść do głosu, był wyczerpany. Nie chciał popełnić tego samego błędu i wiedząc, że Charlotte rozumie, miało mu być łatwiej.
    Podejrzewał, że żadne z nich dosłownie nie ubrało w słowa tego, co chciało przekazać. Że pomimo szczerości, na która się zdobyli, i tak lawirowali pomiędzy zdaniami, szukając tych odpowiednich, ale to nie było ważne. Ważne, że jedno zrozumiało drugie i że siedzieli w tym razem, a to wywiązało pomiędzy nimi nową nić porozumienia. Słowa bowiem nigdy nie potrafiły dokładnie oddać tego, co siedziało w duszy człowieka. Czasem to gesty były o wiele bardziej wymowne i po konfrontacji pod marketem Jerome czuł, że on i Charlotte na ten moment przekazali sobie wszystko, co było do przekazania.
    Przez to wyspiarz zaczął inaczej podchodzić do ich relacji i można było zauważyć, że na przestrzeni tygodni poprzedzających nadchodzące święta wyraźnie wyluzował. Chętnie spędzał czas z Charlotte i Aurorą, a także wyręczał przyjaciółkę w opiece nad córką, kiedy ta tego potrzebowała. Udało im się wypracować pewien sprawdzający się schemat, a od słowa do słowa ustalili także, że razem spędzą święta. Jerome także nie mógł dłużej ukrywać przed rodziną informacji o separacji, tym bardziej, że zarówno jego matka jak i siostra, im bliżej świąt było, tym bardziej naciskały na to, aby wyspiarz opowiedział im, jak zamierza je spędzić. Dopytywały też o to, czy przypadkiem się do nich nie wybiera, więc by oszczędzić sobie coraz bardziej niewygodnych pytań, wynikających wyłącznie z troski, wyłożył kawę na ławę. Było to dla niego trudne, ale podzielenie się z najbliższymi wieścią o separacji z Jen nie wpędziło go w ponury nastrój. Co prawda ani Monique, ani też Ivana nie potrafiły zrozumieć, co się dzieje, ale Jerome nie zamierzał tłumaczyć im wszystkiego wyłącznie podczas videorozmowy. Obiecał, że już po Nowym Roku postara się wpaść na weekend, by mogli porozmawiać bez dzielących ich setek kilometrów.
    Ojciec oraz bracia byli bardziej powściągliwi w wyrażaniu swojego współczucia i zmartwienia, za co Marshall był im poniekąd wdzięczny. Zdawało się, że wszyscy mężczyźni w rodzinie Marshallów nadawali na podobnych falach i rozumieli, że rozmowa nie zawsze była tym, czego człowiek akurat potrzebował. Stąd akurat im wystarczyła informacja, że Jerome planował krótką wizytę w rodzinnych stronach.
    I tak zupełnie niepostrzeżenie nadszedł koniec grudnia. Jerome, wystrojony w czarne jeansy i równie świąteczny sweter, stawił się pod drzwiami mieszkania przyjaciółki. W materiałowej torbie miał ostatnie niezbędne zakupy, jakie miały umilić im ten świąteczny wieczór i, zapukawszy, cierpliwie czekał, aż rudowłosa mu otworzy, a kiedy to nastąpiło, bezceremonialnie wpakował się do środka i od razu zaczął ściągać kurtkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Patrz! — zarządził, zamiast grzecznie się przywitać. — Muszę ci coś pokazać! — mówił podekscytowany, ledwo będąc w stanie wyplątać się przez to z kurtki. W końcu mu się to udało i odwiesił ją na wieszak, a następnie zwrócił się przodem do Lotty i dumnie wypiął pierś, prezentując swój sweter. Był on wykonany z czarnej wełny o grubym splocie, na środku zaś znajdowała się naszywka z głową renifera. W miejscu nosa widniała czerwona kulka, na pierwszy rzut oka wykonana z pluszowego materiału, lecz kiedy Jerome nacisnął ją w odpowiednim miejscu, nos renifera zaświecił na czerwono. Zamigotały również białe lampki owinięte wokół jego poroża.
      — Zajebiste, prawda? — rzucił podekscytowany Jerome, ciesząc się jak mały chłopiec. Słowo zajebiste wypowiedział ciszej, tak aby Rory go nie usłyszała i dopiero po tej jakże wspaniałej prezentacji przywitał się z Charlotte jak należy. Najpierw cmoknął ją w policzek, a później uścisnął krótko i już w następnej chwili podchodził z siatką z zakupami do kuchennego blatu. Widać było po nim, że energia go rozpiera, a humor dopisuje i na próżno było doszukiwać się w nim choćby śladu tamtego Jerome’a spod marketu.
      Wypakował napoje oraz chipsy i inne, niekoniecznie świąteczne przekąski, a kiedy skończył, rozejrzał się po niewielkim mieszkaniu w poszukiwaniu Rory i uśmiechnął się szeroko, kiedy już ją namierzył. Dziewczynka leżała na specjalnej macie rozłożonej przy kanapie i z zafascynowaniem przyglądała się zawieszkom podwieszonym na specjalnym stelażu.
      — Koniec tej nudnej zabawy, wujek Jerome przyszedł — oznajmił i dosłownie porwał Rory z maty. Ta nie była już kruchym niemowlęciem; niedługo miała skończyć miesiąc i przez to wyspiarz mógł poczynać sobie z nią odrobinę śmielej. Stąd prosto z maty Rory znalazła się na rękach u wujka i to z tej perspektywy podziwiała świat, od razu zacisnąwszy palce na ramieniu swetra.
      — No — podsumował ni z tego, ni z owego Jerome, kiedy już przeszedł jak huragan po mieszkaniu Charlotte i teraz, spojrzawszy na nią, uśmiechnął się szeroko, wyraźnie z siebie zadowolony.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  13. Te święta miały być dla Marshalla inne, niż te, które przeżywał po przylocie do Nowego Jorku. Zresztą zdawało się, że odkąd postawił stopę w Wielkim Jabłku, życie oferowało mu co roku inne atrakcje; pierwszych świąt w mieście, które nigdy nie zasypia praktycznie nie pamiętał, ponieważ ledwo parę tygodni przed nimi Jennifer poroniła. Drugie spędzili u jej rodziny w Los Angeles i przez to nie do końca czuł się jak u siebie. Dopiero w tym roku miał zostać w Nowym Jorku i być tego w pełni świadomym, co było dla niego wyjątkowe nie tylko dlatego, że jego życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Po prostu cieszył się, że mógł spędzić ten świąteczny czas w mieście, które stało się jego drugim domem. Z zafascynowaniem obserwował przedświąteczną gorączkę, która opanowała wszystkich Nowojorczyków i zdawało się, że nikogo nie oszczędziła. Nie potrafił też oderwać wzroku od świątecznych iluminacji, które rozświetliły miasto i nawet jednego dnia po pracy pokusił się o dotarcie na Rockefeller Center, by podziwiać słynną choinkę.
    Jednocześnie cieszył się, że miał z kim spędzić te święta i że Charlotte nieszczególnie szalała, jeśli chodziło o przygotowania, ponieważ wyspiarz na dobrą sprawę pragnął jedynie spokoju. Chciał zaznać chwili wytchnienia bez świątecznej presji, by wszystko było idealnie i wiele wskazywało na to, że właśnie takimi będą najbliższe dni. Oczywiście zauważył, jak przyjaciółka przystroiła mieszkanie i nawet w duchu przyznał, że ze swoim swetrem wyjątkowo wpasował się w wystrój – lampki na jego swetrze idealnie współgrały z tymi zdobiącymi mieszkanie.
    — Tak to jest, jak chodzi się na zakupy beze mnie — wypomniał jej z rozbawieniem, cały czas trzymając Rory na rękach i wyglądało na to, że ani myślał jej puszczać. A trzymał ją w swojej ulubionej pozie, to znaczy jedną ręką podpierał pupę dziewczynki, a drugą przytrzymywał jej główkę, która była zdecydowanie bardziej stabilna niż przed miesiącem, jeszcze kilka dni po jej narodzinach. Ciężar ciała Rory opierał na swoim torsie i właśnie w ten sposób razem zwiedzali mieszkanie, krążąc to tu, to tam, a ze względu na jego specyfikę Charlotte nie mogła stracić ich z oczu.
    — Ty za to masz urocze leginsy — zauważył i zabawnie poruszył brwiami. — Szkoda, że nigdzie takich nie dorwałem. Mogłem sobie chociaż sprawić czerwone rajstopki — zażartował i parsknął wesołym śmiechem. Na szczęście nie wpadł na pomysł, by upodobnić się do elfa pomocnika świętego Mikołaja i tak chyba lepiej było dla wszystkich; Jerome niekoniecznie miał ochotę wciskać się w rajstopy, aczkolwiek w imię dobrej zabawy był gotów to zrobić i nie wykluczał takiej możliwości.
    — Ja tak na trzeźwo — zaśmiał się, a na wzmiankę o cieście zaświeciły mu się oczy. — Ale wiesz, że jak nafutrujesz mnie cukrem, to może być tylko gorzej? — rzucił i pociągnął nosem, kiedy do jego nozdrzy doleciał przyjemny zapach wypieku. Długo się nie zastanawiając, Jerome odłożył Aurorę z powrotem na matę, kładąc ją na plecach, lecz sam nie odszedł, tylko rozsiadł się tuż obok, przekonany, że nic nie będzie przeszkadzało mu w zjedzeniu ciasta właśnie w tym miejscu. — Ale ty też zjesz kawałek, prawda? Jak będziemy mieć sraczkę, to razem — paplał radośnie i posłał Angielce szeroki, acz wyjątkowo niewinny uśmiech.
    Rum było słowem kluczem, a sposób, w jaki wypowiedziała je Charlotte oznaczał, iż kobieta doskonale wiedziała, czego zamierzał napić się trzydziestolatek. Także teraz, kiedy siedział na podłodze z nogami wyciągniętymi przed siebie i skrzyżowanymi w kostkach, a rękoma zaparł się za plecami, uważniej zlustrował wzrokiem sylwetkę przyjaciółki i uśmiechnął się do siebie. Wydawało mu się, jakby absolutnie wszystko było na swoim miejscu i dziś Marshall już nie obawiał się tego wrażenia. Nawet jeśli strach wciąż się w nim tlił, zamierzał cieszyć się dzisiejszym wieczorem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Rum — odparł po dłuższej chwili milczenia, podczas której pochłonęły go własne, lekkie myśli. — To pochwal się, co to za ciasto zrobiłaś? — spytał, zerknąwszy krótko na Charlotte, a następnie wyciągnął szyję, by lepiej przyjrzeć się talerzykom spoczywającym na stoliku nieopodal niego.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  14. — A to wszystko dzięki komu? No, komu? — wtrącił i dumnie wypiął pierś, ponieważ podczas gdy Charlotte wylewała wspomniane siódme poty na macie, to wujek Jerome pilnował Aurory, tym samym umożliwiając przyjaciółce wyjście na trening. Oczywiście żartował i wiedział, że nie miał żadnego realnego udziału w gubieniu ciążowych kilogramów przez przyjaciółkę, choć, z drugiej strony… Nie, Lotta na pewno znalazłaby kogoś, z kim mogłaby zostawiać córkę. Na Marshallu przecież ten świat się nie kończył, prawda…?
    — Tylko mi się nie przeforsuj, dobrze? — zganił ją lekko. — Wiem, że lekarz dał ci zielone światło, ale jeszcze niedawno ten mały pędrak — pozwolił sobie zażartować, palcem wskazując na niczego nieświadomą dziewczynkę. — Był w środku — dokończył, tym razem palcem celując w brzuch kobiety. — I musiał wydostać się na zewnątrz — dodał przyciszonym i złowrogim tonem niczym lektor w tanim horrorze. — Twój organizm musi dojść do siebie — podsumował już normalnym tonem to, do czego cały czas pokrętnie dążył i ze swojego miejsca na podłodze, spojrzał z dołu na rudowłosą, w jego spojrzeniu zaś kryła się nie tyle nagana, co troska. Naprawdę nie chciał, by Charlotte zafiksowała się na punkcie powrotu do formy sprzed ciąży tak, jak czyniły to niektóre kobiety, nie zważając na własne zdrowie. Poza tym, kiedy okręciła się wokół własnej osi… Jerome uśmiechnął się pod nosem i zagwizdał nie tak znowu cicho, przyciągając tym samem uwagę Rory, którą musiał zaciekawić ten dźwięk.
    — Nic? — podchwycił, starając się powściągnąć rozbawienie wywołane jej reakcją. Z racji na dopisujący mu humor nie mógł nie wykorzystać tej okazji, by nieco się powygłupiać. Stąd przyjął bardziej półleżącą pozycję i zwracając się bokiem do Charlotte, wsparł się na łokciu. Jedną nogę trzymał prosto, drugą zaś podciągnął i zgiął w kolanie, na którym to wsparł drugą rękę. Przyjął pozycję młodego boga, będąc niczym grecki posąg i gdyby w tym momencie faktycznie nie miał na sobie ubrań, eksponowałby wszystko, czym obdarzyła go natura.
    — Zupełnie nic? — drażnił się z nią, znacząco poruszywszy brwiami, lecz nie potrafił długo zachować powagi. Już po chwili parsknął wesołym śmiechem i przekręcił się na brzuch, nim jeszcze rudowłosa zarządziła tajemniczo brzmiący tummy time dla Aurory. Chichocząc, w najlepsze turlał się po podłodze, aż przekręcił się na plecy i wierzchem dłoni otarł łzy wyciśnięte rozbawieniem.
    — O rany, ktoś chyba faktycznie dosypał mi czegoś do jedzenia — pożalił się, ponieważ już dawno nie miał aż tak dobrego nastroju i naprawdę był skłonny wypatrywać jego źródła w dostępnych ludzkości wspomagaczach.
    Jeszcze przez chwilę leżał płasko na podłodze, z dłońmi splecionymi na piersi i wpatrywał się w sufit, co jakiś czas zaśmiewając się wesoło. Tę okazje wykorzystał Biscuit, który poderwał się ze swojego legowiska, podbiegł do wyspiarza i merdając ogonem, zaczął lizać go po twarzy.
    — O nie, bez takich! — zaprotestował, zasłaniając się rękoma i zaraz podźwignął się do siadu. Usiadł po turecku, a kundelek znalazł miejsce pomiędzy jego skrzyżowanymi nogami. — Panno Lester, gdzie ta burgerownia? Zabawiam już wszystkich twoich podopiecznych — rzucił, wskazując na Bicuita i znowu zaśmiał się cicho.
    Wtedy też padło hasło tummy time. Jerome spojrzał na Charlotte poniekąd tak, jakby ta urwała się z choinki, którą przystrojone było mieszkanie, lecz bez słowa sprzeciwu sięgnął ku Rory i przekręcił dziewczynkę na brzuch. Ta od razu zaczęła poruszać rączkami i nóżkami, a także próbować podnosić głowę, by więcej widzieć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Miłość i sraczka przychodzą znienacka — odparował za pomocą starego, ludowego powiedzenia i wycelował w Lottę palcem. — Nie znasz dnia ani godziny. W moim stanie nie wiadomo, co mi zaszkodzi, a co pomoże. Charlotte, chyba naprawdę ktoś mi coś podał — jęknął, spoglądając na nią z żałością, podczas gdy w trzewiach już czuł rodzący się chichot, który zaraz uleciał z jego gardła. — Na początek z colą poproszę. Nie wiem, jak alkohol wymiesza się z tymi tajemniczymi prochami — brnął dalej w ten niedorzeczny temat, wpadając w słowotok, ale dziwnym trafem nie mógł nic na to poradzić. Uspokoił się względnie dopiero, kiedy w swojej dłoni dzierżył drinka, zaś w jego drugiej ręce spoczął talerzyk z ciastem, do którego wciąż siedzący na nim Biscuit chciał się dobrać.
      — Z twoją sraczką sobie nie poradzimy — zwrócił się do psa, delikatnie go odsuwając. — Nie wolno — mruknął, na co kundelek nieco się uspokoił i Jerome mógł przymierzyć się do pierwszego kęsa. Akurat wbijał widelczyk w ciasto, kiedy Lester kazała mu zaczekać.
      — Nie jestem — odparł i odetchnął, kiedy dostał zielone światło i wreszcie mógł spróbować ciasta, ponieważ pomimo tego, że droczył się z Lottą i mówił o sraczce, jej wypiek pachniał wyjątkowo zachęcająco. Stąd wydzielił sobie od razu całkiem spory kawałek, nabił go za widelczyk i wpakował do ust. Z racji sporej ilości jedzenia, przeżuwał dłuższą chwilę, aż przełknął i spojrzał na kobietę.
      — Dobre — ocenił. — Nawet bardzo dobre. No — cmoknął. — A jak na twoje pierwsze ciasto, to wręcz rewelacyjne. Skoro to rodzinny przepis, do kompletu przydałaby się nalewka twojego taty — zauważył rezolutnie. — Mam ją jeszcze w barku, bo nie zdążyliśmy opróżnić całej. Jak już będziesz mogła pić, to zaczniemy od niej — poinformował lekkim tonem, w ogóle nie zauważając, że deprawuje młodą matkę i skłania ją do picia. — Tylko komu wtedy sprzedamy Rory? — zaczął zastanawiać się na głos i przeniósł spojrzenie na dziewczynkę, która próbowała pełzać po macie, jednakże mając ledwo miesiąc, jeszcze nie do końca wiedziała, jak powinna to zrobić. Obserwują Aurorę, Jerome wpakował do buzi kolejną porcję ciasta i po chwili przeniósł spojrzenie na Charlotte, której posłał szeroki uśmiech tuż po tym, jak przełknął. W kolejnej minucie na jego talerzyku zostały wyłącznie okruszki i wyspiarz odłożył puste naczynie wraz z widelczykiem na stolik, przez co mógł bardziej zainteresować się swoim drinkiem i od razu pociągnął jego solidny łyk. Znowu spojrzał na Charlotte, znowu się uśmiechnął i… pomyślał, że było mu najzwyczajniej w świecie dobrze.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  15. Kiedy Charlotte wspomniała o Michaelu i dość bezczelnie pokazała mu język, we wnętrzu wyspiarza nastąpiło osobliwe poruszenie i sam Jerome z niemałym zaskoczeniem uświadomił sobie, że już od dawna nie czuł niczego podobnego. Nie ośmieliłby się co prawda nazwać tego uczucia zazdrością, ale to, czego właśnie doświadczył bez wątpienia było zazdrości pokrewne i okazało się być dla niego nie tylko zaskakujące, ale też w pewien sposób… przyjemne? Jakby trzydziestolatek miał możliwość poznać na nowo całą gamę emocji, które niegdyś targały nim bez ustanku, lecz obecnie od dłuższego czasu pozostawiały uśpione i dopiero powoli, powolutku budziły się do życia. Dopiero teraz Marshall zaczynał dostrzegać, że w ostatnich miesiącach nie był do końca sobą; był przygaszony i nie potrafił wykrzesać z siebie energii. Wcześniej tego nie widział i dopiero teraz, kiedy na nowo zaczynał smakować tego wszystkiego, co niosło ze sobą życie, czuł, że ostatnie pół roku niemalże wegetował, a nie żył na całego i oddychał pełną piersią.
    — No ja mam nadzieję — odparł tonem niby to żartobliwym, ale za jego słowami kryło się coś więcej, z czego sam Jerome jeszcze nie do końca zdawał sobie sprawę. Wciąż bowiem towarzyszyło mu to gniotące i wygodne uczucie związane z informacją, że ktoś mógłby go zastąpić i nie do końca wiedział, co powinien o tym sądzić. Jak jednakże obiecał sobie wcześniej, nie zamierzał spędzać dzisiejszego wieczora na analizowaniu absolutnie wszystkiego, więc szybko przegonił natrętne myśli i uśmiechnął się do Charlotte, kiedy ta poinformowała go, że Michael dbał o nią w czasie treningów.
    — To rozsądny facet — potwierdził i zaśmiał się krótko, kiedy Lotta podskoczyła parokrotnie. Zdążył poznać Michaela, przez krótki czas trenował pod jego okiem i to właśnie dlatego, kiedy on i Lester spotkali się na macie, kobieta potrzebowała odrobiny więcej czasu, żeby skopać mu tyłek, niż gdyby miało to miejsce bez przygotowania z jego strony i to faktycznie była zasługa Michaela.
    Cóż, przyjmując taką, a nie inną pozę oraz mówiąc takie, a nie inne rzeczy nie pomyślał, jakie to może mieć konsekwencje i dopiero reakcja Angielki mu to uświadomiła. Wtedy też Jerome spojrzał po sobie, a jego myśli powędrowały w zadziwiającym kierunku, bo gdy przeniósł spojrzenie z powrotem na Charlotte… Coś w nim, jakaś nieduża cząstka, nakazywała mu wstać i podejść do niej czym prędzej, czego Marshall się po sobie nie spodziewał i całe szczęście, że jeszcze przed pojawieniem się tych natrętnych myśli zdecydował się przekręcić na brzuch, dzięki czemu było mu zdecydowanie trudniej sprawnie poderwać się z podłogi i przez to na niej pozostał, mimo wszystko zaśmiewając się wesoło.
    — Jestem okropny — skomentował tylko, wciąż z rozbawieniem i jednocześnie sam starał się nie myśleć, ile to już czasu… Bo o ile Charlotte doświadczyła abstynencji z oczywistych względów, w jego przypadku było to zdecydowanie bardziej skomplikowane i raz nawet dał przez to całkiem niezły popis. Dziwne, ponieważ kiedy myślał o tym z perspektywy czasu, odnosił wrażenie, że to po tamtym zdarzeniu pomiędzy nim i Jennifer zaczęło się definitywnie gorzej układać. Ale przecież miał dziś niczego przesadnie nie roztrząsać i nie analizować, prawda?
    I aby odgonić również te natrętne myśli, skupił się na swoim drinku, którego napił się wyjątkowo zachłannie, niemalże opróżniając całą szklankę i już nie przejmował się tym, jak wpłynie to na jego nastrój oraz podejrzane zachowanie. Dobry humor wyjątkowo mu dziś dopisywał i nie chciał go stracić, a już na pewno nie przez własne rozterki i przemyślenia. Całe szczęście, na ratunek pośpieszył mu nie tylko Biscuit, ale i Charlotte, która rzuciła w niego poduszką, skutecznie skupiając jego uwagę na tym, co tu i teraz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To nie jest taki głupi pomysł — podchwycił z rozbawieniem. — Rzucić wszystko i wybudować burgerownię — doprecyzował ze śmiechem. — Musielibyśmy chyba tylko zaciągnąć spory kredyt — stwierdził i westchnął cicho, ale uśmiech bynajmniej nie zszedł z jego twarzy. Zerknął na Charlotte, która przysiadła nieopodal jego i Aurory, a kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały, zabawnie poruszył brwiami. Oczyma wyobraźni już widział siebie smażącego mięso na burgery.
      — Och, wielka szkoda — westchnął, kiedy dowiedział się, że w jej szafkach nie znajdzie nalewki Anthony’ego. — Ale może to i lepiej. Inaczej odpadłbym równie szybko, co Rory — stwierdził, obserwując, jak Lotta przenosi dziewczynkę do łóżeczka. Nawet nie zorientował się, kiedy ta zaczęła przysypiać na macie, ponieważ od dłuższego czasu skupiał spojrzenie wyłącznie na jej mamie, mimo wszystko nie potrafiąc wyrzucić z tyłu głowy pewnych myśli, które zakiełkowały w niej po rzekomym kuszeniu rudowłosej, gdyż… Najzwyczajniej w świecie brakowało mu bliskości, którą dzieliło się z drugim człowiekiem. Wiedział jednak, że te myśli musiały pozostać wyłącznie myślami, bo jak powiedział Charlotte wtedy pod marketem, nie chciał skrzywdzić ani jej, ani tym bardziej Aurory, a to bez wątpienia by do tego doprowadziło. Z drugiej strony nie mógł nadziwić się temu, że w jego głowie w ogóle pojawiły się podobne rozważania i było to dla niego odrobine krepujące. Jego moralny kręgosłup był dość sztywny… Nie powinien… Dopiero co zdecydował się na separację, a Charlotte była jego przyjaciółką, którą zupełnie niedawno ktoś skrzywdził… Zatem dlaczego? Dlaczego, pomimo tego, że to wszystko wiedział, wciąż…?
      — Nie chcemy — zgodził się z nią i przewrotnie uniósł swoją szklankę w geście toastu. Zaraz też opróżnił jej zawartość i podźwignął się, by zrobić sobie kolejnego drinka. — Dolać ci herbaty? — zapytał już, kiedy znalazł się przy kuchennym blacie.
      — Jak najbardziej możemy coś obejrzeć — odparł, nalewając sobie najpierw rumu, a później coli. Jego drugi drink miał być już mocniejszy niż pierwszy i żeby dodać mu nie tylko walorów smakowych i go schłodzić, ale też nieco rozcieńczyć, Jerome dorzucił do szklanki kilka kostek lodu. Od razu też sięgnął po wspomnianą tackę i przesypał do miski przyniesione przez siebie chipsy. Z pełną szklanką i czymś do przegryzienia skierował się w stronę łóżka i najpierw ułożył wszystko na materacu, a dopiero później sam wdrapał się na mebel.
      — No i popatrz, jak łatwo zaciągnąć mnie do łóżka — zażartował, układając się w wygodnej pozie. Wsadził sobie poduszkę pod plecy i głowę, a potem rozparł się wygodnie. Nogi wyciągnął przed siebie, a ręce splótł na brzuchu i zakręcił młynka kciukami. Jednocześnie spojrzał w bok, na Charlotte i uśmiechnął się szeroko, lecz jego spojrzenie nie było do końca beztrosko radosne. Towarzyszył mu niewygodny uścisk w dołku, a serce tłukło się w piersi mocniej, niż powinno.
      Jerome nie wątpił, że wtedy, w barze, kiedy się poznali i Charlotte tak sprawnie sprowadziła go do parteru, coś między nimi przeskoczyło i tylko za sprawą jego decyzji nie pozwolili temu się rozwinąć. Na przestrzeni upływającego czasu ich znajomość wciąż trwała, a to coś… Czy to kiedykolwiek w ogóle umarło? Może tylko zostało uśpione, z wyboru i konieczności? A kiedy wyboru i konieczności miało zabraknąć…
      — Pokaż — zarządził, przejmując z jej rąk pilota. — A może Czerwona nota? — zaproponował, kiedy akurat nasunął mu się ten film. — Lubię Gal Gadot — rzucił z nieco kąśliwym uśmieszkiem.

      skołowany JEROME MARSHALL

      Usuń
  16. Pochwycił jej spojrzenie, kiedy powiedział o łatwym zaciągnięciu go do łóżka i w dół jego kręgosłupa spłynął elektryzujący dreszcz. Widział też, jak Charlotte oblizała wargi i aż zachłysnął się wdychanym powietrzem, szybko udając, że dopadł go niespodziewany kaszel.
    Nie, to nie jest dobry pomysł.. W tym jednym obydwoje się zgadzali, a wszystko inne… Jerome opuścił głowę i skupił spojrzenie na swoich kciukach, którymi nadal kręcił młynka. Oglądanie akurat Gal Gadot na ekranie było teraz ostatnim, o czym myślał i co więcej, odnosił wrażenie, że nie tylko on zaczął wyczuwać napięcie, które zrodziło się między nimi dość niespodziewanie, z powodu – wydawałoby się – niewinnych żartów. Pamiętał to uczucie; towarzyszyło mu podczas poznania Charlotte. Było jak obietnica; zachęta do poznania jej bliżej, do zaryzykowania i postawienia wszystkiego na jedną kartę, wtedy jednakże Marshall świadomie i dobrowolnie zrezygnował z rozpościerającej się przed nim szansy i nie wyciągnął po nią ręki. Czy dziś los sobie z niego drwił? Czy może po raz drugi otwierał przed nim ścieżkę, którą niegdyś trzydziestolatek nie podążył?
    Gdybym nie chciała zachować się, jak należy…
    A on? Czy chciał się zachować, jak należy? Rozum podpowiadał mu zupełnie co innego, niż rozedrgane serce i choć Jerome widział ogromny, migający ostrzegawczo na czerwono neon, to zaczął zastanawiać się nad tym, czy przypadkiem nie powinien go zignorować. Było… zbyt wcześnie. Obydwoje byli zranieni, a Jerome… Nie był rozwiedziony. Zdecydował się zaledwie na separację, od której do rozwodu była jeszcze daleka droga i nieomal słyszał własne, krzyczące sumienie które groziło mu, że będzie tego żałował, ale… Czy na pewno? Czy powinien się łudzić i mieć nadzieję? Czy powinien czekać? A jeśli tak, na co? I czy nie czekał już wystarczająco długo?
    — Charlotte…? — odezwał się zduszonym głosem i bezwiednie odłożył trzymanego w dłoni pilota na bok. Jeszcze przez chwilę wpatrywał się w to małe urządzenie, a potem odwrócił głowę i spojrzał na przyjaciółkę, z trudem nabierając powietrza w płuca, na których spoczął niewyobrażalny ciężar. Przesunął wzrokiem po jej twarzy zatrzymał się na dłużej przy oczach o kolorze, który zawsze go intrygował i którego nigdy nie potrafił określić. Następnie zerknął na wściekle rude kosmyki, na sweter z Mikołajem i leginsy w choinki, aż poczuł, że skręca go z niewysłowionej żałości. Przypomniał sobie to, jak spojrzała na niego przed paroma minutami i jak oblizała usta, przypomniał sobie dreszcz, który wtedy nim wstrząsnął i…
    — Pieprzyć to — zarządził i poderwał się na łóżku, zrywając się na kolana. — Pieprzyć to wszystko — zarządził i gwałtownie przysunął się bliżej, kompletnie nie zważając na to, że przewrócił przy tym miskę z chipsami. — Najwyżej dostanę po pysku — oznajmił, nachylił się nad Lottą i z sercem, które chciało wyskoczyć z piersi, pocałował ją mocno.
    Czuł, jakby zaraz miał umrzeć ze strachu. Wszystkie jego obawy krzyczały rozdzierająco w jego wnętrzu, a on sam aż trząsł się lekko, lecz jednocześnie… Poczuł, jakby zaczął na nowo oddychać i choć oddechy te były wyjątkowo płytkie i niepewne, to wtłaczały w płuca życiodajne powietrze. Pogłębił więc pocałunek i wplótł palce w jej włosy, aż nagle… Zdał sobie sprawę z tego, co właściwie robi i zamarł, by już w następnej chwili odskoczyć od niej jak oparzony. Rozrzucił chipsy, dosłownie uciekając z łóżka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Przepraszam — zaczął mówić gorączkowo i drżał mu nie tylko głos, ale i całe ciało. — Przepraszam, jestem kretynem — mówił dławiącym się głosem, jednocześnie rozglądając się za swoimi rzeczami, gotów natychmiast ewakuować się z mieszkania i nie odważył się przy tym spojrzeć na Angielkę. — Nie wiem, co we mnie wstąpiło. To było głupie. Ja… pójdę już. Po prostu pójdę — zdecydował, niemalże na oślep zmierzając do małego przedpokoju, gdzie dość nieporadnie zaczął wciągać na siebie buty. Ledwo widział na oczy, ledwo oddychał i ledwo trzymał się na nogach. Był oszołomiony własnym zachowaniem i tym, do czego doprowadził. Był zły, że dał się ponieść i że tym sposobem najprawdopodobniej spektakularnie wszystko spieprzył. Chciał stąd czym prędzej uciec i jednocześnie… wcale nie chciał wychodzić. Chciał zostać i nie myśleć o tym wszystkim, chciał… Znowu posmakować jej ust. Znowu poczuć, że żyje.
      Wyprostował się, z ubranym jednym butem oraz kurtką wciągniętą na jedno ramię i uderzył dłonią zwinięta w pięść w ścianę.
      — Kurwa…!

      już bardzo skołowany JEROME MARSHALL

      Usuń
  17. Był tak bardzo zaaferowany własnym, zupełnie niespodziewanym zachowaniem, że początkowo nawet nie zauważył, że Charlotte nie tylko odwzajemniła jego pocałunek, ale też przytrzymała go przy sobie. Skupiony nad własnych odczuciach, pozostał całkowicie ślepym na inne bodźce i to dlatego równie gwałtownie, co do niej dopadł, także równie gwałtownie od niej odskoczył. Był powiem święcie przekonany, że nie tyle się pospieszył, co po prostu popełnił kardynalny błąd. Że przekreślił ich przyjaźń, którą budowali tak długi czas. Że zaprzeczył swoim wcześniejszym słowom, kiedy głosił, że nie chce skrzywdzić Charlotte i Aurory.
    Czy musiał być naprawdę tak bardzo lekkomyślny? Czy musiał kierować się nie do końca oczywistymi dla niego pragnieniami i ulegać chwiejnym emocjom? Mógł się powstrzymać, zapanować nad sobą i skupić się na ekranie telewizora, lecz jakiś nieznany, a jednocześnie wyjątkowo znajomy impuls podpowiedział mu, że powinien zrobić to, co nieśmiało wizualizowało się w jego głowie. Że powinien sięgnąć po to teraz, natychmiast. Ten sam impuls, który popchnął go ku pocałowaniu przyjaciółki, teraz gnał go do wyjścia. Nie wiedział, czemu ucieczka wydawała mu się jedynym rozsądnym wyjściem i dlaczego, mimo wszystko, przystanął i uderzył pięścią w ścianę, co dało Charlotte czas na reakcję. Mężczyzna ani się obejrzał, a rudowłosa kobieta już była przy nim i uważnie oglądała jego dłoń, podczas gdy Jerome wsparł się ciężko o ścianę i z trudem łapał oddech, jednocześnie rozbieganym spojrzeniem bursztynowych oczu błądząc po twarzy panny Lester.
    — Nie jestem kretynem? — powtórzył za nią cicho, ignorując plączącego się przy nich Biscuita. Zdawało się, że z powodu oszołomienia wciąż miał ograniczone pole widzenia i jedynym, co teraz widział, była wpatrująca się w niego uparcie Charlotte. Kobieta coś mówiła, ale jej słowa nie do końca do niego docierały, ponieważ w umyśle Marshalla trwała gonitwa myśli. Jednocześnie jego serce wciąż chciało wyrwać się z piersi, a krew buzowała w żyłach. Wyspiarz miał ochotę wyć, ni to z rozpaczy, ni to z żalu, ni to dlatego, że toczył wyjątkowo ciężką walkę z samym sobą i obawiał się tego, co mogło dla niego oznaczać poddanie się.
    Lecz czy musiał się tak szarpać? Przesunął wzrokiem po sylwetce Lotty, zauważył jej dłonie zaciśnięte w pięści i spostrzegł, że całe jej ciało było spięte i lekko drżało. Powrócił spojrzeniem do jej oczu, dostrzegł ten niespodziewany żar, który buchnął w niego żywym ogniem i… Czy naprawdę nie mógł sobie odpuścić? Coś pchało go ku temu wszystkiemu i nabrało straszliwego pędu, któremu nie potrafił się oprzeć, a jego rozum uparcie pozostawał w tyle. Kiedy jednakże Lotta wspięła się na palce i tym razem ona go pocałowała… Jerome skulił ramiona i pochylił się lekko, by ułatwić jej to zadanie. Jedną rękę owinął wokół jej tali, drugą natomiast zaczął nieporadnie ściągać swoją kurtkę, aż ta wylądowała na podłodze.
    — Pieprzyć — zgodził się z nią i tym razem wolną ręką zaparł się o ścianę, by za pomocą gołej stopy zrzucić but z tej, na którą zdążył go założyć. Wtedy też zachwiał się lekko i tylko cudem zdążył w odpowiednim momencie podtrzymać Lottę, która zupełnie niespodziewanie zdecydowała się podskoczyć i owinąć nogi wokół jego bioder. Ciężar ich ciał przerzucił na ścianę, zapierając o nią plecy i oswobodziwszy się całkiem z wierzchniej odzieży, którą w takim pośpiechu ubierał, drugą, już wolną ręka przytrzymał Lottę pod pośladkami, co też sprawiło, że na jego twarzy rozkwitł niekontrolowany uśmiech, a co Angielka na pewno mogła poczuć, bo przez cały ten czas Jerome nie odrywał się od jej ust.
    Ta pozycja jednakże ograniczała mu nieco pole do manewru. Stąd Jerome chwycił ją mocniej, przerywając pocałunek tylko na czas potrzebny mu na dotarcie do kanapy. Z Lottą owiniętą wokół jego ciała szybko przemierzył ten krótki odcinek, śmiejąc się przy tym cicho pod nosem i już po chwili usiadł na kanapie, okrakiem sadzając na sobie kobietę. To właśnie wtedy zadarł głowę i spojrzał wprost w jej roziskrzone oczy, które wyrażały tęsknotę i głód tak bardzo podobne do jego własnych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jedno spojrzenie wystarczyło, żeby odpuścił. Żeby się poddał i pozwolić trwać tej chwili, nie zastanawiając się nad konsekwencjami, ponieważ nawet jeśli miał przegrać… Wiedział, że było warto.
      To dlatego ujął w dłonie twarz Angielki i zachłannie wpił się w jej wargi, czując przy tym, jak ucieka z niego całe napięcie. Jak jego wątpliwości rozwiewają się, a zraniona dusza i serce wręcz pławią się w uldze, jaką zaczął odczuwać. Ciepło bijące od Lotty, jej zapach i przyspieszony oddech, ta niespodziewana i gwałtowna bliskość koiły jego ból tak, jakby były na niego jedynym właściwym remedium. I dawały odpowiedzi na wszystkie, nie zadane dotąd pytania.
      — Nawet nie zdążyłem się upić — wymamrotał i parsknął krótkim śmiechem, kiedy oderwał się od jej ust po to tylko, by złapać za krawędź jej świątecznego swetra. Nim jednak pociągnął go ku górze, odetchnął głęboko, wsparł głowę na zagłówku i spojrzał prosto w oczy Charlotte. — Na pewno? — zapytał, a jego pierś unosiła się i opadała ciężko od przyspieszonego oddechu. — Na pewno chcesz pieprzyć to wszystko? — spytał, puścił jej sweter i ułożywszy dłoń na jej karku, przyciągnął ją do siebie, by znowu ją pocałować. — Mogę jeszcze wyjść — powiedział wprost w jej usta, odsuwając się ledwo na milimetry i spojrzenie zawiesił właśnie na jej wargach, czekając na odpowiedź, która spomiędzy nich uleci. Wystarczyło jedno jej słowo, by wstał i wyszedł, choć nie chciał tego robić. Teraz, kiedy skruszył budowane wokół siebie mury, nie chciał się zatrzymywać. Nie chciał też zastanawiać się nad tym, co dalej i co będzie jutro, choć gdzieś z tyłu głowy kołatała się myśl, że będą musieli poważnie porozmawiać. Teraz jednakże… wciąż przytrzymując ją przy sobie, czekał, drżąc w niecierpliwym oczekiwaniu.

      pieprzący to wszystko JEROME MARSHALL

      Usuń
  18. Naprawdę odetchnęła z ulgą, gdy z tego małego wypadku nie rozwinęła się jakaś duża awantura i kłótnia na cały sklep. Elle nie raz była świadkiem, rozemocjonowanych wymian zdań podczas zakupów. Nie rzadko zdarzało się to właśnie pomiędzy całkiem obcymi sobie ludźmi. Mogła więc dziękować, że akurat dzisiaj nic takiego nie miało się wydarzyć. Całkiem możliwe było bowiem to, że kilka zdań w emocjach za dużo, a Morrison mogłaby wybuchnąć, wcale nie przez wypadek, a siedzące w niej emocje, z którymi walczyła już od dłuższego czasu i z którymi niekoniecznie radziła sobie w sposób, w jaki by sobie tego życzyła.
    Na ustach brunetki gościł jednak uśmiech, bo zwłaszcza teraz, kiedy nieznajoma okazała się wcale nie tak bardzo nieznajoma, nie miała żadnego powodu do strachu i stresu.
    — Ja to mam generalnie słabą pamięć — uśmiechnęła się pogodnie — poza tym nie oszukujmy się, tak wiele nowych twarzy i imion za jednym razem… Spamiętanie ich wszystkich to prawdziwy wyczyn. Z jeszcze szerszym uśmiechem spojrzała na nosidełko. Widok niemowlaków zawsze ją rozczulał i w tym temacie nie zapowiadało się na jakiekolwiek zmiany. — No tak, kolorowe, kontrastowe — powiedziała radośnie — zdecydowanie najbardziej interesujące w tym momencie — zaśmiała się cicho — moja Thea ze wszystkich zabawek najbardziej lubiła opakowanie chusteczek nawilżających — powiedziała wracając myślami do już dość odległych wspomnień — wiele się nie zmieniło, nadal najbardziej interesujące są te rzeczy, które teoretycznie powinna ignorować. No wiesz… Ziemia w doniczkach, rozpakowywanie zmywarki i bieganie ze zmiotką. Jestem pewna, że jeszcze chwila i będzie od tego uciekać z krzykiem — dodała z uśmiechem. Wiedziała, że taka właśnie jest kolej rzeczy, na wszystko przychodził odpowiedni czas. Na obowiązki i na ucieczkę od nich również — no, ale uroki bycia trzylatką. Póki co jest fajnie.
    Skupiła się na dziewczynce, przyglądając się jej jeszcze przez chwilę z rozczuleniem. Oderwała spojrzenie od Rory w momencie, w którym Lotta ponownie się odezwała. Z zainteresowaniem spojrzała na rudowłosą i wyczekiwała na dalszą wypowiedź dziewczyny.
    — Powiem ci szczerze, że… — urwała, zastanawiając się nad tym czy podczas ich ostatniego spotkania wspominał o czymś istotnym, co faktycznie byłoby mu potrzebne — piekliśmy ostatnio pierniczki bez miksera, bo się okazało, że go nie ma, ale… Myślę, że to nie byłby idealny prezent, nie oszukujmy się — uśmiechnęła się przy tym wesoło — jeżeli chcesz i masz czas, możemy razem czegoś poszukać. W zasadzie to też jeszcze nie mam dla niego prezentu — powiedziała, chociaż nad tym, co chciałaby mu kupić długo nie musiała się zastanawiać. Nie mogła jednak tego zaproponować rudowłosej z jednego, prostego powodu: prezent Elle nawiązywał do ich ostatniego spotkania. Jerome z pewnością rozumiałby dlaczego koszulka z wizerunkiem Johnny’ego Bravo jest od Elle, ale od kogokolwiek innego? Zdecydowanie byłoby to niezrozumiałe — są prezenty, które zawsze są dobre. Pytanie czy chcesz celować w coś praktycznego czy raczej nawiązującego do waszej znajomości. Ja muszę upolować koszulkę z głupkowatej kreskówki — powiedziała cały czas się uśmiechając.

    elle

    OdpowiedzUsuń
  19. W przeciwieństwie do Charlotte, Jerome miał wrażenie, że cały proces, który doprowadził ich do tego punktu na osi czasu i przestrzeni, w którym aktualnie się znajdowali, zaszedł wcale nie powoli i niepostrzeżenie, lecz w zastraszającym tempie i to właśnie ten pęd sprawiał, że wyspiarz czuł strach. Wcześniejsze, subtelne sygnały świadczące o zmianach zachodzących stopniowo w ich relacji zupełnie do niego nie docierały, lecz jednocześnie trzydziestolatek zupełnie nieświadomie za nimi podążał, aż zaczęły zalewać go niezrozumiałe uczucia. A były one niezrozumiałe głównie z tego względu, że pojawiły się tak szybko; szybciej, niż sam Marshall się spodziewał.
    Z drugiej strony, czy istniały jakieś określone ramy, widełki czasowe, które to należało przeznaczyć na wylizywanie ran? Była to indywidualna kwestia i być może wyspiarz błędnie założył, że będzie potrzebował znacznie więcej zarówno czasu, jak i swobody, by otrząsnąć się po podjęciu decyzji o separacji. Wiele bowiem wskazywało na to, że nie o czas tutaj chodziło, a o bliskość drugiego człowieka i nie było przypadkiem, iż tym człowiekiem była Charlotte. Znali się już wystarczająco długo, ufali sobie i wspierali w trudnych momentach, a jednocześnie jedno ani razu nie zawiodło drugiego. Mając tak solidny fundament, jakże łatwo było zbudować coś więcej, prawda?
    Kiedy znaleźli się na kanapie, Jerome odruchowo podążył za spojrzeniem Charlotte i parsknął wesołym śmiechem, spostrzegłszy świecący na czerwono nos renifera. Ten widok rozbawił go tak bardzo, że chichotał jeszcze nawet wtedy, kiedy ich usta ponownie złączyły się w pocałunku i cóż… Trzydziestolatek nie mógł i nie chciał niczego poradzić na to, że było mu tak wesoło. W końcu przyszedł do Angielki w doskonałym humorze i pomimo chwilowego załamania, które już traciło na znaczeniu w jego pamięci, ten humor wciąż mu dopisywał. Tym bardziej, że im większą uwagę poświęcał Charlotte, tym ciężar na jego piersi stawał się lżejszy, a niedawne rozterki i troski ulatywały w niepamięć.
    Mruknął z wyraźnym niezadowoleniem, kiedy rudowłosa się od niego odsunęła, a że siedziała na nim, musiał spojrzeć w górę, by pochwycić jej roziskrzone spojrzenie i niezwykle podobało mu się to, co widział w jej oczach. Kiedy zapytała go, czy miał pewność co do własnych poczynań, nie mógł się powstrzymać i uśmiechnął się pod nosem. Początkowo wystraszył się tak bardzo, że aż chciał uciekać tylko dlatego, iż sądził, że Lester nie czuła tego samego co on i nie dzieliła z nim nieokreślonych pragnień, lecz kiedy zatrzymała go w niewielkim przedpokoju i nie tylko ufnie, ale i gorliwie przylgnęła do jego ciała, porzucił wszelkie wątpliwości. Może ich relacja stała się skomplikowana, może obydwoje dźwigali wyjątkowo ciężki bagaż doświadczeń i musieli jeszcze wiele przepracować, lecz nie sądził, by akurat tego jednego mieli żałować.
    — Tak — zdążył wtrącić, nim znowu go pocałowała, a że nie musiał dodawać niczego więcej, to wcale nie protestował. Jego pocałunki nie traciły na zachłanności, a jego dłonie spoczywały pewnie na biodrach rudowłosej i wcale nie błądziły po jej ciele, bo… Chwilowo Jerome skupiał się tylko na tym, by trzymać ją mocno przy sobie i nie pozwolić jej się odsunąć choćby o milimetr. I dopiero ten nieszczęsny, świecący sweter, a raczej to, że Charlotte zechciała go ściągnąć, przeszkodziło mu w realizowaniu tego mocnego postanowienia.
    By ułatwić kobiecie zadanie, wyprostował i skierował ręce ku górze, pozwalając, by jego ubranie wylądowało gdzieś na podłodze. Nie śledził toru lotu swetra, lecz święcący nos renifera pozostał w jego polu widzenia i poniekąd niesamowicie go to bawiło, jednakże Lotta szybko ponownie skierowała jego uwagę wyłącznie na siebie, a zrobiła to, przykładając dłoń do jego klatki piersiowej, dokładnie na wysokości serca. To niesamowicie tłukło się w klatce żeber, jakby chciało z niej wyskoczyć, napędzane adrenaliną i rozbudzonym gwałtownie pożądaniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na krótką chwilę skierował wzrok na jej dłoń, później uniósł głowę i pochwycił spojrzenie Lotty. Kiedy zajrzał w jej tęczówki, jakiś miękki ciężar opadł na dno jego serca, co wyrównało jego rytm i Jerome uświadomił sobie, że nie kierowało nim tylko pożądanie. Fakt, to uczucie w nim dominowało i napędzało go, domagając się zaspokojenia, lecz kryło się za nim zdecydowanie więcej. To spojrzenie bowiem, którym obdarzyło go Charlotte, przygwoździło go i niemal sparaliżowało. Sprawiło, że chciał ją całą mieć tylko dla siebie, choćby na jeden, krótki moment. Tym jednym spojrzeniem związała go ze sobą, choć może jeszcze żadne z nich o tym nie wiedziało.
      Wreszcie wyspiarz wyprostował się, wsunął dłonie pod materiał jej swetra, przesuwając nimi w górę jej pleców i znowu sięgnął do jej ust, lecz już nie z tak dużą zapalczywością i gwałtownością. Przycisnął Charlotte do siebie, całując ją głęboko, lecz z większym spokojem, jakby przez pospiech nie chciał uronić nic z tego, co się działo. Po pewnym czasie jednakże odsunął się i rozprawił się również z jej swetrem, bez żalu żegnając się z Mikołajem, który wylądował nieopodal świecącego renifera. Po chwili zastanowienia, a może i zawahania, pozbył się również jej biustonosza, tylko dlatego, że chciał poczuć jej skórę przy swojej skórze. Odnalazłszy jej wargi, ciasno objął ją ramionami i aż westchnął pomiędzy pocałunkami, porażony tym, jak bardzo chciał się nasycić jej bliskością.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  20. Mimowolnie wracał wspomnieniami do ich pierwszego spotkania w klubie i musiałby skłamać, gdyby powiedział, że Charlotte nie zainteresowała go wtedy tak, jak tylko kobieta potrafi zainteresować mężczyznę. Wtedy co prawda może nie tyle go pociągała, co przyciągała do siebie, lecz był w stanie sprzeciwić się temu naturalnemu magnetyzmowi. Dziś jednakże nie tylko nie miał na to siły, ale też nie żywił podobnego zamiaru, choć nie bez oporów przyszło mu przyznanie się do tego przed samym sobą. Kiedy jednakże odważył się dostrzec prawdę i wyzbył się wątpliwości, nabrał pewności, że już się nie zatrzyma; wiele rzeczy w jego życiu przebiegało dość gwałtownie i w szaleńczym tempie, a sam Jerome nigdy nie ukrywał, że dawał się ponosić emocjom. W życiu kierował się sercem, a nie rozumem, co na przestrzeni lat przyniosło mu tyle samo szczęścia, co nieszczęść; szale znajdowały się na wyrównanym poziomie i być może był to najjaśniejszy znak świadczący o tym, że nie powinien zbaczać z obranej drogi? Że decyzje, które podejmował pod wpływem impulsu były właśnie tymi właściwymi, choć nie zawsze do końca przemyślanymi?
    Było mu najzwyczajniej w świecie przykro, kiedy myślał o tym, że jego małżeństwo chyliło się ku końcowi już na kilka miesięcy przed podjęciem decyzji o separacji, lecz był to fakt, z którym musiał się pogodzić. Czy miał sobie coś do zarzucenia? Nie potrafił tego jasno określić. Wydawało mu się, że starał się ze wszystkich sił, że próbował i walczył, lecz w pewnym momencie jego wysiłki zaczęły spełzać na niczym. Czy to źle, że pomyślał o sobie? Nie czuł się z tym do końca komfortowo; zawsze uważał, że może dać z siebie więcej, że może się nagiąć, jeszcze raz i jeszcze trochę, jeśli to było konieczne. Lecz czy to nie oznaczało, że w pewnym momencie się złamie? Że coś w nim pęknie i już tego nie poskleja, nie podźwignie się?
    Był jednakże pewien, że gdyby nie miał pewności co do słuszności tej decyzji i nie potrafił uporządkować własnych uczuć, nie siedziałby teraz na kanapie, nie błądziłby dłońmi po ciele Charlotte i nie smakowałby jej ust. Nie potrafił bowiem oddzielić seksu od uczuć; nigdy nie próbował, ani też nie miał takiej potrzeby, choć to nie tak, że nie uznawał przygodnych znajomości na jedną noc i miał o nich złe zdanie. Ot, nie zaglądał ludziom do łóżek, a przynajmniej starał się tego nie robić. Charlotte z kolei na pewno musiała zdawać sobie sprawę z tego, że to zbliżenie nie miało dla niego oznaczać jednonocnej przygody, on zaś czuł, że i dla niej nie mogło to mieć podobnego znaczenia.
    — Inaczej skopałabyś mi tyłek? — spytał, a kiedy mówił, muskał wargami jej usta, od których nie potrafił się dziś oderwać i nie bez powodu nie zawędrował pocałunkami gdzie indziej, choćby zupełnie niedaleko, na jej szyję. Czuł poniekąd, jakby nie miał teraz na to czasu; jakby chciał nadrobić miesiące, które spędzili osobno, żyjąc w błogiej nieświadomości tego, co mogło ich połączyć.
    Kiedy nie dzieliły ich już świąteczne swetry, tak smętnie porzucone na podłodze pomimo całego swojego uroku, poczynania Marshalla jakby straciły na gwałtowności. Teraz całował Charlotte spokojniej, ale też z większą pasją; spijał z jej ust każdy oddech i sam jakby na nowo uczył się oddychać. Przestał też trzymać ją tak bardzo kurczowo przy sobie. Dłońmi sięgnął ku jej twarzy, odrzucił rude kosmyki na odsłonięte plecy, przesunął palcami po jej nagich ramionach, a później bokach, badając wcięcie w tali i zjechał niżej, na biodra, aż przesunął ręce w tył i lekko wsunął palce za materiał świątecznych legginsów. Czuł, jak ciepłą i gładką miała skórę, jak jej ciało miękko układało się pod palcami. Jak bardzo była żywa i prawdziwa, podczas gdy to, co się działo, wciąż pozostawało poniekąd nierealne.
    Wreszcie czując, jak Charlotte na niego napiera, chętnie osunął się na kanapę. Po chwili też skrzywił się lekko, kiedy rude kosmyki połaskotały go w nos, ale akurat z tym szybko sobie poradził; zgarnął je na jedną stronę i przyciągnął do siebie kobietę, znowu ją całując.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Staram się — odparł przekornie, spoglądając na nią błyszczącymi oczami, a kącik jego ust uniósł się w zadziornym uśmiechu. — Inaczej dostałbym po pysku — uściślił, nawiązując do tego, co powiedział wcześniej i uśmiechnął się, tym razem już szeroko i stosunkowo bezczelnie.
      Gdy dłoń Charlotte powędrowała niżej i zahaczyła o pasek, mimowolnie wyprężył ku niej ciało. Brzęk odpinanej sprzączki przypomniał mu jednakże o czymś istotnym.
      — Charlotte — zaczął nieco ochryple, spoglądając w dół i obserwując, jak jej zwinne palce sprawnie radziły sobie z paskiem. — To będzie głupie pytanie. Albo nie takie głupie, ponieważ podejrzewam, że obydwoje nie chcemy, żeby Rory już teraz dorobiła się młodszego rodzeństwa. Masz prezerwatywy? — spytał, wrócił spojrzeniem do jej twarzy i uśmiechnął się niewinnie, po czym lekko wzruszył ramionami. Wbrew pozorom wcale tego nie planował, a co za tym idzie, był nieprzygotowany. Kiedy jednak przestał błądzić w obłokach i zaczął myśleć o sprawach dość przyziemnych, uderzyło go coś jeszcze. Nagle spoważniał, zmarszczył ciemne brwi i delikatnie, acz stanowczo zacisnął palce na nadgarstku kobiety, powstrzymując ją od grzebania przy zamku spodni.
      — Czy… — zaczął ostrożnie, nie bardzo wiedząc, jak ubrać w słowa to, co chodziło mu po głowie. — To nie za wcześnie? Nie będzie cię… boleć? — dopytał, przyglądając jej się uważnie, z… troską…? Ponieważ to, że lekarz dał jej zielone światło co do treningów wcale nie oznaczało, że musiało to dotyczyć również zbliżeń.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  21. Kiedy miała takie doświadczenia i spostrzeżenia, nie można było dziwić się jej podejściu. I tak jak Jerome starał się nie oceniać ludzi, tak również dla niego widok mężczyzny z obrączką w klubie go-go byłby jednoznaczny, choć w dzisiejszych czasach związki były naprawdę różne i kto wie, może niektóre żony nie tylko były świadome tego, gdzie chadzali ich mężowie, ale na to pozwalały i im przyklaskiwały? Świat w końcu stawał się coraz bardziej otwarty i coś, co niegdyś było kontrowersyjne, dziś już za takie nie uchodziło, lecz z drugiej strony ta zmiana podejścia do życia dopiero co raczkowała i Marshall na pewno nie uwierzyłby w to, że każdy mężczyzna próbujący namówić tancerkę na coś więcej, miał zielone światło od żony.
    Zaśmiał się prosto w jej usta, kiedy groziła mu ponownym skopaniem tyłka i właśnie w tym momencie przypomniał sobie, że Charlotte rzeczywiście byłaby w stanie zrobić to z łatwością i w mgnieniu oka. Sprowadziła go do parteru wtedy, w klubie i kilkanaście miesięcy później rozłożyła go na łopatki na macie, więc Jerome miał prawo podejrzewać, że również teraz, gdyby tylko chciała, równie szybko by się z nim rozprawiła. Ta myśl przeszyła go na wskroś, a w dół kręgosłupa spłynął elektryzujący dreszcz, nie mógł bowiem zaprzeczyć, że nie było to na swój sposób pociągające. I jednocześnie ta sama Charlotte, która poradziłaby sobie z nim bez większego wysiłku, teraz całowała go zachłannie i błądziła dłońmi po jego ciele, nie po to jednakże, by zadać mu ostateczny cios. Choć może właśnie to robiła? Rozbrajała go, rozkładała na czynniki pierwsze i związywała ze sobą, nabywając nad nim nowy rodzaj władzy?
    — A zrobię jeszcze więcej — obiecał z zadziornym uśmiechem i drapieżnym błyskiem w bursztynowych oczach, który mimo wszystko zelżał, kiedy wyspiarz zaczął myśleć o sprawach bardziej przyziemnych. I choć na te kilka chwil starał się zachować trzeźwość umysłu, rudowłosa mu tego nie ułatwiała.
    — Charlotte… — powtórzył chrapliwie, mogąc protestować jedynie werbalnie, ponieważ jego ciało już dawno go nie słuchało i kiedy kobieta zsunęła się z pocałunkami niżej, wyznaczając szlak od jego szyi aż do brzucha, mógł tylko bezradnie, lecz nie bez satysfakcji obserwować jej poczynania, nim Lester w ogóle zareagowała na jego słowa. W końcu jednakże odezwała się, a przytrzymana za rękę, nawet wyraźnie się oburzyła, co nie tylko go rozbawiło, ale też sprawiło, że trzydziestolatek poruszył się niecierpliwie i pocałowany w nos, na krótko zmarszczył brwi.
    — Wolałem spytać, niż później mimo wszystko zostać skopanym po tyłku — usprawiedliwił się z rozbawieniem i podparłszy się na łokciach, powędrował wzrokiem za Angielką. Ta ich mała pogawędka sprawiła, że odrobinę ochłonął, choć i tak ze zniecierpliwieniem obserwował, jak Lotta grzebie w szufladzie, by wreszcie niemalże z triumfalnym okrzykiem wyciągnąć właściwe pudełeczko. Kiedy jednakże to zrobiła, na podłogę wypadł kolorowy gadżet, który może i wzbudziłby większe zainteresowanie Marshalla, gdyby nie to, że jego głowę zaprzątało coś innego. Stąd jedynie uśmiechnął się pod nosem, a kiedy Charlotte do niego wróciła i znowu poczuł na sobie ciężar jej ciała, uśmiech ten stał się tym szerszy.
    Gorliwie odwzajemniał jej pocałunki, a kiedy mógł znowu oderwać się od spraw przyziemnych i skupić się na tym, do czego obydwoje tak zachłannie dążyli, znowu mocniej wpił się w usta rudowłosej. Jego dłonie zupełnie śmiało błądziły po jej ciele, aż w pewnym momencie Jerome ułożył jedną dłoń na jej lędźwiach, a drugą na pośladku i docisnął biodra Charlotte do siebie. To poniekąd przypomniało mu, dokąd to wszystko zmierzało i spomiędzy jego warg uleciał gardłowy pomruk. Jeszcze przez chwilę przytrzymał ją przy sobie, czując, jak jego schowane w piersi serce znowu przyspiesza, a temperatura ciała rośnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każde muśnięcie ust Charlotte, każdy jej dotyk palił go żywym ogniem, a w jego lędźwiach zaczęło zbierać się niecierpliwe napięcie. Wtedy też dość zwinnie zmienił ich pozycję; obrócił ich tak, że teraz to Lester leżała na kanapie, Jerome natomiast odsunął się i jednym płynnym ruchem ściągnął z niej świąteczne legginsy, wywracając je po prostu na lewą stronę. Te wylądowały na podłodze gdzieś obok swetrów, a niedługo potem nieopodal upadły nie tylko majtki Lotty, ale i spodnie Marshalla.
      W następnej chwili już sunął dłonią po udzie rudowłosej i nachylił się nad nią, nie sięgnął jednakże do jej ust. Całował i kąsał jej brzuch, posuwając się coraz wyżej. Po drodze zdecydowanie łagodniej potraktował jej piersi, pamiętając, że te mogły być aż nadto wrażliwe, lecz kiedy dotarł do jej szyi, pierwszym, co zrobił, było przygryzienie jej skóry. Podpierał się jedną ręką, podczas gdy druga zawędrowała pomiędzy uda kobiety i Jerome nieomal jęknął wprost do jej ucha, kiedy poczuł, że nie powinien zwlekać. Oddychał coraz szybciej i słyszał własną, pulsującą krew pędzącą szaleńczo po arteriach ciała, które po tak długim czasie zdawało się być oszołomione tymi wszystkimi doznaniami, tak znajomymi, a jednak jakby zupełnie nowymi.
      Odsunął się znowu, ale tylko po to, by tym razem pozbyć się również swoich bokserek i sięgnąć po opakowanie prezerwatyw. Zawsze wkurzały go te wszystkie folijki, a że opakowanie nie było otwarte, to pomógł sobie zębami i rozerwał upierdliwy plastik, tym sposobem dostając się do interesującej go zawartości. Niedługo potem uporał się z zabezpieczeniem i znalazłszy się nad Charlotte, spojrzał na nią jedynie z nikłym rozbawieniem, ponieważ głównie pożerał ją wzrokiem.
      — Stresuję się jak jakiś gówniarz — przyznał, ale jego słowa przeczyły czynom. Nie potrzebował bowiem zachęty, by jeszcze podczas wypowiadania ostatniego słowa wreszcie złączyć ich ciała w jego i kiedy to w końcu nastąpiło, praktycznie zakręciło mu się w głowie. Miał ochotę zakląć, ale jedynie zacisnął wargi, by Lotta błędnie nie zinterpretowała jego słów, musiał jednak przyznać, że po tak długim czasie to wrażenie było nie tylko oszałamiające, ale i obezwładniające, tak bardzo, że całe jego ciało oblało palące gorąco, które bynajmniej nie ustąpiło, kiedy zaczął poruszać biodrami.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  22. Wziął sobie do serca jej słowa, choć nie dało się ukryć, że czasem lubił sobie pogadać w trakcie seksu. Co prawda nie były to rozmowy na szczególnie wysokim poziomie i zazwyczaj niewiele z nich pamiętał, lecz to nie przeszkadzało mu we wtrącaniu różnych spostrzeżeń, czy też w dodatkowym droczeniu się z partnerką. Dziś jednakże nie miał na to wszystko czasu, ponieważ każdy gest wywodzący się czy to z jego strony, czy też strony Charlotte napędzał go do działania i pchał go ku nieuniknionemu. Jerome ochoczo dał się porwać tej lawinie i ani myślał wyrywać się z jej szponów, które trzymały go mocno i nie zamierzały wypuszczać go z tych objęć. Stąd, po zupełnie niedługim czasie, rzeczywistość zaczęła się od niego oddalać, a echa ich niedawnej rozmowy oraz niecierpliwego poszukiwania prezerwatyw ucichły, tak by wyspiarz mógł zupełnie poddać się cielesnym doznaniom.
    Choć to nie tak, że jego uczucia zeszły na dalszy plan. Tak jak Charlotte sama zauważyła, to, co robiła, robiła cholernie dobrze i jego reakcje tylko to potwierdzały, lecz Marshall nie czerpał z jej pieszczot wyłącznie fizycznej przyjemności. Czuł bowiem, jak odżywa również jego duch; jak świeże rany goją się, zasklepiając się niemalże na jego oczach i czuł też, jak wstępuje w niego zupełnie nowa energia. Gdzieś ulatywało wyczerpanie ostatnimi wydarzeniami, znikał stres i napięcie, choć akurat to drugie zastępowane było przez innego rodzaju niecierpliwe oczekiwanie. To dlatego Jerome tak zachłannie chłonął bliskość Lotty, to dlatego nie mógł oderwać się od jej ust i nie chciał odsuwać się od niej choćby na milimetr, ponieważ obawiał się, że będzie to jak zerwanie plastra z nie do końca zagojonego rozcięcia; bolesne i nieprzyjemne.
    To, jak reagowała na jego kolejne posunięcia tylko utwierdzało go w przekonaniu, że rudowłosej musiały towarzyszyć podobne odczucia i przez to już nie zamierzał się zatrzymać. Syknął krótko, kiedy wplotła palce w jego włosy i przyciągnęła go do siebie, całując go tak, że nieomal poskręcało mu wnętrzności. Czuł w jej pocałunku rozbudzoną tęsknotę i niezaspokojone pragnienie, czuł zniecierpliwienie i podekscytowanie tym, co miało zaraz nastąpić, przez co zamruczał z zadowoleniem prosto w jej usta. Nim się odsunął, przygryzł lekko jej dolną wargę i poczuł, że te były już delikatnie opuchnięte.
    Nie pomagała mu, tak niecierpliwie wodząc palcami po jego ciele i wyraźnie się z nim drażniąc. Posłał jej karcące spojrzenie, które jednakże zdradzało, że wyspiarz wcale nie miał ochoty, by przerywała, lecz finalnie również na to droczenie się już nie było czasu. Nie, kiedy Jerome czym prędzej chciał znaleźć się jak najbliżej niej, przycisnąć ją do siebie i jeszcze długo nie wypuszczać z ramion.
    Kiedy opuściło go początkowe oszołomienie, całe jego ciało aż zadrżało. Zawisł ciężko nad Charlotte i pochwycił jej spojrzenie, kurczowo się go łapiąc. Jego wzrok stawał się coraz bardziej mętny, lecz na jego twarzy zamajaczył cień uśmiechu, kiedy kobieta wygięła się, tym ciaśniej przylegając do jego ciała i znowu odszukała jego usta, wpijając się w nie zachłannie. Wspierając się na jednej ręce, by nie oprzeć na rudowłosej całego ciężaru ciała, drugą wplótł w rude kosmyki i stanowczo, może nawet odrobinę za mocno zacisnął na nich palce, tym mocniej napierając na jej wargi. Nie trwało to jednak długo, aż jego dłoń zsunęła się niżej, a palce zacisnęły się na udzie Angielki, przez co stabilniej przytrzymywał ją przy sobie. W końcu z tak dużym trudem łapał powietrze, że odsunął się od jej ust i pochylił głowę, wtulając ją w zagłębienie jej szyi, przez co tylko co jakiś czas błądził wargami po jej nagim ramieniu.
    To nie miało prawa potrwać długo. Nie po takim czasie i Jerome wiedział, że nie było sensu starać się przeczyć naturze. Stąd skupił się na rozpierającej go przyjemności, na intensywnym pulsowaniu w podbrzuszu, na falach gorąca uderzających w jego ciało i na tym nieznośnym, coraz silniejszym i coraz bardziej bezlitosnym napięciu, które domagało się uwolnienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyczuwał, że ciało rudowłosej wychodziło mu naprzeciw, że również niecierpliwie domagało się spełnienia i musiałby być wyjątkowo okrutny, gdyby właśnie teraz postanowił się z nią droczyć i to przeciągać. Prawda jednakże była taka, że nawet gdyby chciał, nie był w stanie.
      Kiedy Charlotte przygryzła płatek jego ucha i jego szyję owiał jej ciepły, krótki oddech, mocniej zacisnął palce na jej udzie, po czym poruszył się jeszcze parokrotnie, nim jego ciałem wstrząsnęło obezwładniające spełnienie. Jęknął przeciągle i chrapliwie, mocniej wpijając się w jej biodra, podczas gdy jego ciałem wstrząsały kolejne spazmy uniemożliwiające mu nabranie powietrza. Zdawało się, że trwało to nieskoczenie długo, nim targająca nim fala odstąpiła i wyspiarz był w stanie nabrać powietrza, a tym samym wsparł czoło na ramieniu Angielki i odetchnął ciężko, nagle nie będąc w stanie się ruszyć. Jak można było zauważyć, odechciało mu się również niepotrzebnie mielić jęzorem i jedyny dźwiękami wypełniającymi nieduże mieszkanie były ich ciężkie oddechy.
      Ledwo widział na oczy, lekko kręciło mu się w głowie, a krew szumiała w żyłach, pompowana przez pędzące na oślep serce. Miał nadzieję, że tam, gdzie na udzie Charlotte tak kurczowo zaciskał palce, później nie pojawią się siniaki i kiedy cofał rękę, uczynił to już znacznie łagodniej. Przesunął nią po jej drżącym boku, musnął falująca od przyspieszonego oddechy pierś i przyłożył dłoń do jej policzka, by następnie kciukiem zarysować obrys warg. W końcu podźwignął się lekko, po to tylko, by zajrzeć w zielono-brązowe oczy i uśmiechnąć się pod nosem.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  23. Poniekąd zdążył zapomnieć, jak potrafi smakować seks i co się z nim wiąże. Kiedy podźwignął się na łokciu, by obserwować Charlotte, jego ciałem wciąż wstrząsały lekkie dreszcze i echa niedawnej rozkoszy, która zdawała się oplatać każdy jego nerw, przez co bynajmniej nie miał ochoty się odsuwać i uśmiechnął się lekko, kiedy rudowłosa ledwo musnęła jego usta. W pamięci wciąż miał to, jak zachłannie go całowała – i zapewne jeszcze długo nie miał o tym zapomnieć, a przy tym nie pozostawał jej dłużny – i ten lekki pocałunek sprawił, że gdyby tylko było to możliwe, Jerome najchętniej nie ruszałby się z kanapy, nie chcąc przestać czuć ciepła bijącego od Lotty. Niestety, płacz Aurory szybko sprowadził go na ziemię. Wyspiarz drgnął niespokojnie, brutalnie wyrwany z przyjemnego odrętwienia i rozleniwienia, które zaczęły go ogarniać i zamruczał z niezadowoleniem, kiedy przyjaciółka zaczęła wyplątywać się z jego objęć. Rozumiał jednak, że była to siła wyższa i nie utrudniał jej tego zadania, kiedy natomiast Lester poprosiła go o przypilnowanie córki, jedynie twierdząco skinął głową. Sam szybko doprowadził się do porządku i wciągnął na siebie bokserki, które odnalazł na podłodze, porzucone pośród innych ubrań.
    Podczas gdy Angielka brała szybki prysznic, on ulokował się przy łóżeczku. Wiedział, że płacz Aurory będzie w stanie przerwać jedynie karmienie, dlatego nie martwił się tym, że pomimo jego obecności dziewczynka się nie uspokajała. Oparłszy przedramię na brzegu łóżeczka, a na nim z kolei brodę, drugą ręką gładził główkę dziewczynki, którą pokrywały miękkie i zadziwiająco gęste włoski. Mówił też do niej cicho, coś o tym, że jej mama wcale nie jest daleko i że zaraz przyjdzie, a ona sama będzie mogła wreszcie zjeść.
    — Fajną masz tę mamę, wiesz? — westchnął z lekkim uśmieszkiem rysującym się na twarzy, nim jeszcze drzwi łazienki się uchyliły. W końcu jednakże Lotta opuściła przyległe pomieszczenie i zjawiła się w salonie, na co Jerome wyprostował się i bez skrepowania przesunął wzrokiem po jej sylwetce, teraz częściowo skrytej pod materiałem koszuli nocnej. Ta miała cienkie ramiączka i sięgała ledwo połowy uda rudowłosej, przez co Marshall doskonale wiedział, jakie widoki skrywała i jego oczy znowu błysnęły pożądliwie. Pozwolił sobie jednakże wyłącznie na to spojrzenie i uniósł kącik ust w półuśmiechu, wiedząc, że to Rory miała teraz pierwszeństwo i podczas gdy Lotta zajęła się karmieniem, on również udał się do łazienki. Wcześniej tylko dopytał, skąd może wciąż ręcznik, a później zbytnio nie spieszył się z odświeżeniem się, bo też… Nie wiedział, co powinien zrobić. Zostać, czy może jednak pozbierać swoje rzeczy i wrócić do domu? Kiedy jednakże po kilkunastu minutach opuścił łazienkę, okazało się, że Charlotte rozwiała jego wątpliwości i już robiła miejsce na łóżku, na którym to on nieopatrznie narobił wcześniej bałaganu.
    Nie chciał wychodzić i skoro miał taką możliwość, zamierzał z niej skorzystać. Czuł się jak narkoman na głodzie, który właśnie wciągnął kreskę i ta bynajmniej nie uśmierzyła jego bólu. Stąd, kiedy tylko wsunął się pod kołdrę, zajmując miejsce pod ścianą, instynktownie wyciągnął rękę, szukając ciała Charlotte.
    — Dobranoc — mruknął z zagadkowym uśmieszkiem i jednocześnie chwycił ją za nogę, którą następnie nałożył na swoje biodro i przysunął kobietę bliżej siebie. Tyle mu wystarczyło, by był usatysfakcjonowany, choć nie ukrywał, że mierził go materiał jej koszulki i jego bielizny, których znowu najchętniej by się pozbył, lecz widział, że Lotta była zmęczona i podczas gdy on jeszcze nie spał, ona już zdążyła zapaść w głęboki sen. Nie chciał jej budzić, więc starał się nie wiercić i jeszcze przez jakiś czas, w ciemności, przypatrywał się jej spokojnej twarzy. Co istotne, nie rozmyślał gorączkowo o tym, co między nimi zaszło. W jego głowie nie szalała gonitwa myśli, tylko panował upragniony spokój.
    Wszystko było na swoim miejscu, zauważył w myślach, uświadamiając sobie, że właśnie to od dłuższego czasu czuł w jej towarzystwie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W końcu również Jerome zasnął, a jego sen był mocny i głęboki. Gdzieś na granicy świadomości zarejestrował, że w pewnym momencie Charlotte wstała na kolejne karmienie, lecz nie wybudził się całkowicie i tylko przekręcił się na drugi bok, częściowo się przy tym odkrywając. Kilka godzin później obudził go dopiero płacz Aurory i było to dla niego tak niespodziewane, że aż poderwał się do siadu i nieprzytomnie rozejrzał w koło.
      — Co się stało? — spytał, a po jego spojrzeniu było widać, że jeszcze nie wrócił z krainy Morfeusza, podczas gdy jego ciało zdążyło zareagować na otaczającą go rzeczywistość. Dopiero po chwili zorientował się, że to Rory płacze i uśmiechnął się sam do siebie, rozbawiony własną reakcją, bo wystraszył się na tyle, że aż mocniej zabiło mu serce. Nim powędrował do łazienki, jeszcze na kilka minut wyciągnął się na łóżku; przekręcił się na brzuch i objął poduszkę rękoma, wciskając ją sobie pod głowę. W tej pozycji, z policzkiem wspartym na poduszce, przyglądał się Charlotte, aż wreszcie podźwignął się i zniknął w łazience.
      Ponieważ poprzedniego wieczora ogarnął się naprawdę pobieżnie, pozwolił sobie na dłuższy prysznic, w czasie którego… znowu nie myślał o niczym szczególnym, jakby nad tym, że jeszcze kilka, maksymalnie kilkanaście godzin temu uprawiał seks ze swoją przyjaciółką, przeszedł do porządku dziennego. I może w istocie tak było? Jerome nie żałował, że to się wydarzyło; wręcz przeciwnie, cieszył że, że jakiś impuls popchnął go do pocałowania rudowłosej, ponieważ kiedy to zrobił… wszystko znalazło się na swoim miejscu. Powoli docierało do niego, że zniknęły jego obawy dotyczące tego, że skrzywdzi Charlotte i jej córkę, tak jakby wczorajsza noc wyznaczyła dla niego zupełnie nowy kierunek i już wiedział, jak powinien postępować.
      Kiedy rozległo się pukanie do drzwi, Jerome akurat ledwo co wyszedł z wanny. Wiedząc, że Lotta najpewniej nadal karmi, szybko przetarł ciało ręcznikiem, czyniąc to wyjątkowo niedokładnie, przez co w wielu miejscach na jego skórze pozostały jeszcze krople i owinąwszy biodra ręcznikiem, wyszedł z łazienki. Nie pomyślał o tym, by wyjrzeć przez wizjer; nie spodziewał się nikogo szczególnego, nie o tej porze i nie w świąteczny dzień, więc bez zastanowienia przekręcił zamek i otworzył drzwi na oścież, nie mając nic przeciwko temu, by rzekomy kurier oglądał jego nagi tors.
      Z tym, że na korytarzu wcale nie czekał kurier.
      — Państwo Lester? — rzucił wyjątkowo cienkim i zduszonym głosem, rozpoznając małżeństwo, które kojarzył dzięki rozmowom na Skype’ie i to by było tyle, co zdołał z siebie wykrztusić. Tkwił w progu, w samym ręczniku i wodził wzrokiem od Anthony’ego do Grace i z powrotem, jakby to miało sprawdzić, że rodzice Charlotte okażą się tylko fatamorganą i zaraz znikną. Może mimo wszystko za dużo wczoraj wypił? A może jeszcze się nie obudził i to był tylko sen? Jerome puścił klamkę, na której do tej pory kurczowo zaciskał palce, jakby była to jego ostatnia deska ratunku i nawet uszczypnął się w przedramię, lecz państwo Lester nie zniknęli i co gorsza, spojrzenie Anthony’ego nabierało coraz bardziej złowrogiego wyrazu.
      Przez to wszystko wyspiarz nawet nie poczuł, że Biscuit zaczął szarpać za ręcznik i kiedy ten niebezpiecznie się poluzował, wyrosła przed nim równie zaskoczona Lotta. W samą porę, ponieważ ręcznik ciągnięty przez kundelka poluzował się na tyle, że opadł wokół kostek bruneta i dopiero to go trzeźwiło.

      Usuń
    2. Trzydziestolatek wykonał szybki skłon, podciągnął ręcznik na właściwą wysokość, zrobił w tył zwrot i czmychnął do łazienki, zatrzaskując za sobą drzwi. Tam nabrał powietrza w płuca, zerknął w zaparowane lustro i wypuścił ze świstem zgromadzone powietrze, będąc przekonanym, że kiedy tylko opuści łazienkę, Anthony go zamorduje. Nie był przecież Colinem, a Lotta nie powiedziała rodzicom o tym, co się stało. Jerome był jednakże na tyle przezorny, że zabrał do łazienki swoje ubrania. Przysłuchując się toczonej tuż za drzwiami rozmowie, czym prędzej dokładniej osuszył ciało i ubrał się szybko, oczyma wyobraźni widząc, jak ojciec Charlotte wpada do łazienki, by zrobić z nim porządek. To nie była miła wizja, więc pomimo tego, że Marshall nie wiedział, jak się zachować, opuścił łazienkę, mając pełną świadomość tego, że mieszkanie Charlotte było tak małe, iż nie będzie miał jak się schować i od razu znajdzie się na świeczniku.
      I dlaczego czuł się jak nastolatek przyłapany z ukochaną córeczką tatusia, której nikt nie miał prawa dotykać bez jego zgody?
      — Dzień dobry — przywitał się i mimowolnie nerwowo podrapał się po policzku. Musiał teraz wyglądać niezwykle zabawnie w swoim świątecznym swetrze, a na twarzy był czerwony niczym wcześniej świecący nos renifera. — To może… — zaczął, nie wiedząc, co powinien począć i spojrzał na Charlotte, szukając u niej ratunku. — Może ja nie będę przeszkadzał i już pójdę? — zaproponował i nie do końca było to podyktowane tym, że czuł się skrępowany. Fakt, był porażony niespodziewaną wizytą rodziców Charlotte i tym, że otworzył im drzwi w ręczniku zawiniętym na biodrach, lecz był to pikuś w porównaniu z rozmową, która czekała rudowłosą i wyspiarz odniósł wrażenie, że ona i jej rodzice powinni mieć szansę wszystko na spokojnie sobie wyjaśnić. Z drugiej strony, nie ruszył od razu do wyjścia i w panice nie ratował się ucieczką. Cały czas spoglądał na Charlotte, a skrepowanie malujące się na jego twarzy gdzieś uleciało i jego rysy stężały. Jeśli bowiem Lotta potrzebowała wsparcia i chciała, żeby został, to jak najbardziej mógł to zrobić. Decyzja należała do niej, dlatego nie spoglądał ani na Grace trzymającą Aurorę, ani też na wzburzonego Anthony’ego, tylko wprost na nią.
      I na wspomnienie poprzedniego wieczora, kąciki jego ust drgnęły w wymownym uśmiechu.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  24. Pojawienie się w mieszkaniu rodziców Charlotte było czymś, czego Jerome kompletnie się nie spodziewał i nawet w najśmielszych przypuszczeniach nie brał pod uwagę. Powiedzenie, że był zaskoczony, było niewystarczające, lecz oprócz zakłopotania wywołanego stanem, w jakim zastali go państwo Lester, wyspiarz nie miał się czym martwić. W znacznie gorszym położeniu znajdowała się rudowłosa, z czego mężczyzna doskonale zdawał sobie sprawę i przez to jego skrepowanie szybko ustąpiło miejsca determinacji oraz gotowości do interwencji, oczywiście wyłącznie w przypadku, gdyby ta okazała się absolutnie konieczna. Marshall bowiem nie zamierzał wtrącać się w sprawy pomiędzy Charlotte, a jej rodzicami, ponieważ było to nie na miejscu, lecz gdyby Anthony w przypływie złości posunął się za daleko i zaczął wygadywać głupoty… Oderwawszy spojrzenie od przyjaciółki, Jerome przeniósł wzrok na jej ojca. Rzut oka wystarczył, by zauważył, jak ten zaciska szczęki; całe jego ciało wydawało się spięte, lecz Anthony uparcie milczał, a trzydziestolatek pozwolił sobie wytrzymać jego taksujące spojrzenie.
    Tymczasem Grace wydawała się uosobieniem łagodności i spokoju, przez co Jerome od razu zapałał do niej sympatią. Nie sposób było nie zauważyć, jak bardzo Charlotte była podobna do matki; nie licząc drobnych różnic, były praktycznie jak dwie krople wody. Charakter jednakże odziedziczyła po ojcu, o czym zresztą już kiedyś rozmawiali i brunet wcale się nie dziwił, że ta dwójka – ojciec i córka – tak na siebie reagowali. Nie miał wątpliwości, że się kochali, lecz tak mocne charaktery zawsze chciały zdominować siebie nawzajem; zawsze to czyjaś racja musiała być na wierzchu, co bez wątpienia nie było łatwe w ich relacji i dlatego Jerome był w stanie zrozumieć, skąd u Anthony’ego tak duża potrzeba chronienia córki.
    — Tak — przytaknął, kiedy Grace zagadnęła o jego imię. — Miło zobaczyć panią na żywo — zauważył z lekkim uśmiechem i ugryzł się w język, nim do swojej wypowiedzi dodał mimo wszystko, zważywszy na okoliczności tego spotkania. Ojcu panny Lester jedynie krótko skinął głową i kiedy Lotta zniknęła na moment w łazience, Jerome i Anthony jedynie mierzyli siebie nawzajem wzrokiem.
    Biscuit uratował cała sytuację; Jerome był bowiem przekonany, że będzie musiał wyjść, wcześniej nie zamieniwszy choćby słowa z Angielką na osobności i było mu to nie w smak. Stąd, kiedy tylko Grace zaoferowała, że zajmie się na ten czas Aurorą, Jerome podążył w ślad za Charlotte i zaczął się ubierać. Wyszedł tuż za nią, a i tak z trudnością dotrzymywał jej kroku i zrównał się z nią dopiero na zewnątrz, kiedy owiało ich mroźne powietrze.
    Mimo beznadziejności sytuacji, rozbawiło go to shit, shit, shit padające z jej ust. Obserwował ją w milczeniu, pozwalając się jej wygadać, a kiedy wzięła kilka głębszych oddechów i zaczęła go przepraszać, pokręcił głową.
    — Nie przepraszaj mnie — wtrącił, nim jeszcze dokończyła wypowiadane zdanie. — Nie masz za co. I nikt nie wsadzi cię siłą do samolotu — dodał, ostatnie zdanie niespodziewanie wypowiadając głębszym tonem. Korzystając z tego, że przystanęli, przysunął się bliżej i pochylił głowę, spoglądać wprost w zielono-brązowe oczy Charlotte. — Nie pozwolę na to — powiedział cicho, a jego głos był przy tym wyjątkowo mocny. — Nie po tym, co stało się wczoraj — dopowiedział, oderwał wzrok od jej oczu i mimowolnie przeniósł spojrzenie na jej wargi, którym przyglądał się przez kilka długich uderzeń serca, nim znowu zerknął w jej oczy.
    — Chcę. I przyjdę — obiecał, ani nie przybliżywszy się do niej, ani też nie odsunąwszy, jakby sama obecność Charlotte i nowa świadomość tej obecności przygwoździły go i nie pozwoliły mu się ruszyć. — Gdyby coś miało się zmienić, zadzwoń do mnie. Albo napisz. — Nie tyle poprosił, co rozkazał. Nie miał w końcu pojęcia, jak przebiegnie rozmowa Charlotte z rodzicami i czy świąteczny obiad w ogóle się odbędzie. Miał nadzieję, że tak, ale ten dzień przybrał tak niespodziewany obrót, że już nic nie mogło być pewne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak niespodziewana była noc poprzedzająca ten dzień, lecz akurat wraz z nią w Marshallu narastała pewność co do słuszności jego działań i wyborów.
      — I nie denerwuj się tak — zapomniał ją już lżejszym tonem i nawet uśmiechnął się lekko. — To twoi rodzice, poradzisz sobie z nimi. Tylko… — urwał i zagryzł wargę, jakiś czas w milczeniu przypatrując się Charlotte. — Szkoda, że postanowili przyjechać akurat dziś — mruknął, złapał w palce podbródek kobiety i lekko zadarłszy jej głowę, pocałował ją krótko, nie mogąc się przed tym powstrzymać. — Bo będę musiał poczekać — mówił, trącając przy tym jej usta. — Żeby dowiedzieć się, co to wszystko oznacza — dodał, ułożył dłoń na jej plecach i przysunął ją bliżej siebie po to tylko, by móc bez przeszkód pogłębić pocałunek. Nie był on tak niecierpliwy jak wczoraj, pozostawał raczej leniwy, ale uważny, będąc przemijająca obietnicą poranka, który tak gwałtownie wyrwano im z rąk.
      — O której mam przyjść? — spytał, kiedy już odsunął się o krok; gdyby tego nie zrobił, raczej nie prędko ulotniłby się spod jej bloku i na tę myśl odruchowo zerknął w okna mieszkania Charlotte; zdążył dostrzec poruszenie firanki i był ciekaw czy to Grace, czy Anthony, a może obydwoje?

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  25. O ile postawa Grace go nie zaskoczyła, tak już słów, które padły z jej ust się nie spodziewał. Zaskoczony, spojrzał na kobietę szerzej rozwartymi oczami i zamrugał parokrotnie, aż w odpowiedzi obdarzył ją lekkim uśmiechem, nie wiedząc nawet, co mógłby jej na to odpowiedzieć. To, że zaopiekował się Charlotte było dla niego oczywiste, lecz gdyby przyszło mu się nad tym dłużej zastanowić… W tej chwili jednakże nie miał czasu o tym myśleć, gdyż już pędził za wzburzoną rudowłosą na zewnątrz.
    Mógł się tylko domyślać, co w tym momencie czuła panna Lester. Sam powstrzymywał się przed powiedzeniem rodzicom o separacji, więc doskonale rozumiał jej pobudki, niemniej jednak nie sposób było porównywać jego ojca do Anthony’ego. Relacja Jerome’a i Abisaia była zgoła inna niż ta pomiędzy Charlotte a Anthonym, wyspiarz nie wiedział również, jakie relacje łączyły ją z matką, ponieważ w jego przypadku to Monique była tym rodzicem, który był bardziej stanowczy i miał więcej do powiedzenia. Nie potrafił więc jej doradzić ani podpowiedzieć, co powinna zrobić, ponieważ jakakolwiek rada z jego strony mogłaby przynieść skutek odwrotny do zamierzonego.
    Jerome jednakże nie był Colinem i kiedy powiedział, że nie zamierzał pozwolić, aby Anthony siłą wpakował ją do samolotu do Southhampton, zamierzał nie tylko dotrzymać tej obietnicy, ale też nie znikać w najmniej spodziewanym momencie. Nie był idealny; czasem, kiedy czuł się zagubiony, potrafił się wycofać. Potrafił też robić bardzo głupie rzeczy dyktowane emocjami, których później żałował i nawet jeśli czasem uciekał w popłochu, przerażony nie na żarty, to czym prędzej i zawsze wracał. Słowem, potrafił być. Być dla tej drugiej osoby zawsze, kiedy ta go potrzebowała i nie tylko. Był zawsze. Na wyciągnięcie ręki i zupełnie daleko, w środku dnia i w głębokiej nocy, obok bądź pod telefonem. Był.
    Z Charlotte łączyła go wyjątkowa więź, a ich przyjaźń została zbudowana na solidnych fundamentach. Nie potrafił jeszcze nazwać tego, co zaczęło się między nimi dziać, ba!, nawet nie chciał tego robić, by sztywna definicja nie zburzyła czegoś, co dopiero się rozwijało i nabierało kształtu. Wiedział jednakże, że nie było to jego widzimisię; nie był to podyktowany chwilą kaprys, a coś, czego chciał się złapać i trzymać mocno. Szczególnie, że wczorajsza, wspólnie spędzona noc zdawała się być odpowiedzią na wszystkie niewypowiedziane przez niego na głos pytania, które kłębiły się w jego głowie i to dlatego Jerome nie opierał się sile, która przyciągała go do przyjaciółki. To dlatego tak pewnie lustrował wzrokiem jej twarz i spoglądał na jej usta, to dlatego zamierzał przyjść na świąteczny ni to obiad, ni to kolację, by spędzić z nią więcej czasu, nawet jeśli mieli im towarzyszyć jej rodzice.
    To, że mógł ją całować bez pytania o zgodę i właściwie wtedy, gdy tylko przyszła mu na to ochota, wciąż wydawało mu się nierealne. Może powinien zachować się inaczej? Może Charlotte miała inne przemyślenia dotyczące tego, co się wydarzyło, a on o tym nie wiedział, bo przecież nie mieli okazji porozmawiać i wiele wskazywało, że podobna okazja nie nadarzy się prędko? Jednakże kiedy poczuł, że odpowiada na jego pocałunek, wiedział, że nie musi się martwić. Zamruczał też z zadowoleniem, kiedy sama przyciągnęła go bliżej siebie i nie odrywając się od jej warg, znowu się uśmiechnął, co ona znowu mogła poczuć, jakby powoli miało się to stać ich małą, wyjątkową tradycją.
    — Niestety, chyba obydwoje będziemy musieli chwilę na to poczekać — przyznał, pijąc do niespodziewanej wizyty jej rodziców i w tym momencie bardzo zaczęło go to bawić. Czyż nie wpakowali się z deszczu wprost pod rynnę? Jeszcze poprzedniego wieczora Jerome bił się z natrętnymi myślami, które popchnęły go do czynów, których się po sobie nie spodziewał, by tego ranka stwierdzić, że nie mógł postąpić lepiej. Nawet nie miał czasu zacząć się z tym oswajać, kiedy przyszło mu zmierzyć się z oceniającym spojrzeniem Anthony’ego. I co było w tym wszystkim najdziwniejsze, nie bał się. Już nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zatem siedemnasta — potwierdził, niespodziewanie czując dłoń Charlotte wsuwającą się w jego dłoń i choć go to zaskoczyło, wcale mu to nie przeszkadzało. Ruszając wzdłuż chodnika obok niej, uśmiechnął się pod nosem i zacisnął palce, mocniej splatając ze sobą ich dłonie.
      Kiedy się rozstali, Jerome nie ruszył prosto do domu. Odwiedził jeszcze sklep, by zaopatrzyć się chociaż w drobne upominki dla Grace i Anthony’ego, ponieważ prezenty dla Charlotte i Aurory kupił już dawno. W jego barku wciąż chowała się butelka najlepszego barbadoskiego rumu i postanowił, że to właśnie ją podaruje Anthony’emu; skoro ten robił własne nalewki, powinien docenić dobry trunek, a przynajmniej taką trzydziestolatek miał nadzieję. Dla Grace z kolei kupił wino i pomyślał, że dorzuci do niego kilka pierniczków, które upiekł razem z Villanelle. Dopiero tak zaopatrzony, wrócił do mieszkania i zerknąwszy na zegarek, upewnił się, że do siedemnastej miał jeszcze wiele czasu.
      Pomimo że był sam i miał przez to o wiele bardziej sprzyjające warunki do rozmyślań niż Charlotte, w jego głowie panował zaskakujący spokój. Nie towarzyszyła mu żadna niewygodna myśl, nic go nie uwierało ani nie sprawiało, by czuł się nieswojo czy źle. Wręcz przeciwnie, jeśli porównać jego samopoczucie do dnia wczorajszego czy nawet ostatnich kilku tygodni, czuł się wyśmienicie. I choć nie spodziewał się, że w przenośni i dosłownie weźmie sprawy w swoje ręce, teraz już wiedział, że nie mógł podjąć lepszej decyzji. Może po prostu nie potrzebował niczego innego? Nie oglądania się za siebie, nie rozważnego stania w miejscu, a właśnie gwałtownego ruszenia na przód? Dziś nawet nieszczególnie miał ochotę się nad tym zastanawiać i nie zależało mu na prowokowaniu samego siebie do skomplikowanych rozmyślań. Póki mógł, postanowił cieszyć się tym niewymuszonym spokojem, który ogarnął nie tylko jego umysł, ale i duszę.
      Skupił się więc na zapakowaniu prezentów oraz na zadbaniu o to, by Haroldowi, który pozostał pod jego opieką, niczego nie zabrakło na czas jego nieobecności. W następnej kolejności zajął się sobą. Raz jeszcze wziął prysznic i tym razem umył włosy, nie mając ku temu okazji u Charlotte. Doprowadził też do porządku brodę; przystrzygł ją w miejscach, w których tego wymagała i ogolił te miejsca na policzkach, w których włoski były niepożądane. Postanowił też wystroić się nieco bardziej, niż początkowo planował, w końcu obecność rodziców Charlotte w Nowym Jorku poniekąd go do tego zobowiązywała. Nawet włosy zostawił rozpuszczone!
      Kiedy był już gotowy i przyszło mu zabrać ze sobą wszystkie prezenty, pożałował, że nie posiadał własnego środka transportu. Przyszło mu na myśl, że może powinien sprowadzić do Nowego Jorku swój motocykl, który aktualnie kurzył się na Barbadosie? Co prawda nie mógłby łatwo przewieźć na nim wszystkich prezentów, ale… byłby to dobry środek transportu na co dzień. Dziś skorzystał z ubera i obładowany świątecznymi torbami, kilka minut po siedemnastej zjawił się pod drzwiami mieszkania Angielki.
      Zapukał głośno do drzwi, nie mając pewności, kto mu otworzy. I w zależności od tego, kto to zrobi, mógł zostać wpuszczony do środka, bądź też nie, co nagle wydało mu się bardzo zabawne i przez to, kiedy to Charlotte stanęła w otwartych drzwiach, uśmiechał się od ucha do ucha. Uśmiech ten zbladł odrobinę, kiedy objął spojrzeniem całą sylwetkę rudowłosej, zastąpiony przez nieodgadniony wyraz.

      Usuń
    2. Nie spodziewał się tej czerwonej sukienki. Stosunkowo luźnej, podkreślającej talię i odsłaniającej dekolt. Cóż, nie można było zaprzeczyć, że przez cały czas trwania ich przyjaźni Jerome nie spoglądał na Charlotte jak na kobietę, która byłaby jego potencjalnym obiektem zainteresowania i dopiero teraz to się zmieniło. Dopiero teraz wyspiarz pozwalał sobie dostrzegać to, czego jego oczy wcześniej nie widziały i to dlatego wciąż uparcie tkwił w progu, ani się nie odezwawszy, ani nie ruszywszy. Mimowolnie wrócił wspomnieniami do ostatniej nocy; do tego, jak jego dłonie sunęły po jej ciele, a usta badały gładką skórę, teraz skrytą pod czerwonym materiałem i może przez to, kiedy powrócił wzrokiem do twarzy Charlotte, jego bursztynowe oczy błyszczały jak w gorączce.
      — Ładnie wyglądasz. Bardzo ładnie — odezwał się w końcu, czując przy tym, jak jego serce podskoczyło w piersi. Z chęcią pozwoliłby poderwać mu się do szaleńczego biegu, ale powstrzymały go przed tym odgłosy dochodzące z głębi mieszkania; nie byli sami. A szkoda.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  26. W głowie Marshalla siłą rzeczy zaczęły pojawiać się porównania dotyczące tego, jak czuł się na początku związku z Jennifer, a jak teraz, lecz mężczyzna szybko uświadomił sobie, że nie było w tym większego sensu. Te dwie sytuacje były bowiem tak diametralnie od siebie różne, że wyspiarz nie powinien kierować się teraz dawnymi doświadczeniami i traktować ich jak swoiste drogowskazy, te bowiem mogły wyprowadzić go na manowce. Przede wszystkim, jeśli już mowa była o Jennifer, Jerome jednocześnie poznawał ją i zakochiwał się w niej, podczas gdy Charlotte znał doskonale i dopiero teraz, kiedy miał ją za najlepszą przyjaciółkę, doprowadził do tego, że coś się pomiędzy nimi wydarzyło. Siłą rzeczy więc nie powinien porównywać jednej relacji do drugiej i szczerze powiedziawszy, szybko stracił na to ochotę. Nie dlatego, że bał się, że określi jedną relację mianem gorszej, a drugą mianem lepszej, ani też dlatego, że go to bolało. Po prostu… poczuł, że to dobry moment na uporządkowanie własnych uczuć i zamknięcie pewnego rozdziału. I że prawdopodobnie potrzebował aż tak silnego bodźca, aby to zrobić.
    I pomimo tego, że znał pannę Lester na wylot, dopiero dziś spojrzał na nią inaczej. Zdawało się, że nawet wczorajszej nocy nie postrzegał jej w ten sposób i dopiero kiedy skruszyli wszystkie mury, Jerome mógł z czystym sumieniem kontemplować jej urodę oraz zwrócić uwagę na te wszystkie szczegóły, które wcześniej pozostawały niewidoczne dla jego oczu.
    Parsknął cichym śmiechem, kiedy Charlotte jak nastolatka najpierw obejrzała się za siebie, sprawdzając, czy jest czysto i na horyzoncie nie ma jej rodziców, a dopiero później wspięła się na palce i go pocałowała. Gdyby nie fakt, że jego pojawienia się na miejscu nie można było łatwo ukryć, wyciągnąłby ją na korytarz i przeciągnął w czasie to powitanie, lecz nie chcąc szarpać zbytnio nerwów Tony’ego, obszedł się smakiem.
    — Wszystko się zmieniło — mruknął, wchodząc za nią do środka i korzystając z krótkiego momentu, kiedy rudowłosa była obrócona do niego tyłem, a oni sami pozostawali jeszcze poza zasięgiem wzroku rodziców, przesunął dłonią po jej udzie, podwijając materiał sukienki. Chciał nieco się z nią podrażnić, ale uświadomił sobie, że tak naprawdę droczy się głównie sam ze sobą i kiedy dreszcz zniecierpliwienia objął jego ciało, odchrząknął krótko i postanowił się uspokoić, by nie wpędzić samego siebie w pułapkę.
    — Dzień dobry — przywitał się i ściągnął płaszcz, który szybko odwiesił na bok, a następnie przyniesione prezenty ulokował pod choinką i… Zbytnio nie wiedział, co powinien teraz ze sobą począć. — Wystarczy Jerome — odparł tylko, zwracając się do mamy Charlotte i rozejrzał się po mieszkaniu, by namierzyć Aurorę, która – jak się okazało – doskonale bawiła się w ramionach dziadka i zdawało się, że miała dziś wyjątkowo dobry humor.
    — Pewnie cieszą się państwo, że mogą wreszcie zobaczyć wnuczkę na żywo, a nie na kamerce? — zagadnął z lekkim uśmiechem, by jakoś zagaić rozmowę i skierować ją na możliwie bezpieczny grunt. Odsunął też sobie krzesło i zajął losowe miejsce przy biurku, które pełniło teraz rolę stołu, po czym odszukał wzrokiem Lottę. Czy mu się zdawało, czy pierwszy raz widział ją w wyprostowanych włosach?

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  27. Akurat od tej strony Charlotte faktycznie go nie znała i czy ktokolwiek kiedyś przypuszczał, że jeszcze nadarzy się taka okazja? Tymczasem życie pisało najbardziej zaskakujące scenariusze i niczego nie można było przewidzieć, ani też założyć ze stuprocentową pewnością. I gdyby nie niespodziewany przyjazd rodziców rudowłosej, ta świąteczna kolacja pewnie wyglądałaby zupełnie inaczej, a może nawet Lotta i Jerome zupełnie by o tej kolacji zapomnieli, zaspokajając w tym czasie innego rodzaju głód?
    Widząc, jak panna Lester reaguje na jego dotyk, nie mógł się nie uśmiechnąć i aż wyszczerzył zęby w głupim, acz pełnym satysfakcji uśmiechu. Wcale nie krył się z tym, że po wczorajszej nocy jego ręce same podążały w kierunku kobiety, szukając jej ciepła, lecz Jerome podejrzewał, że tak nagłe i ostentacyjne okazywanie sobie czułości i zainteresowania mogłaby wprawić państwa Lester w niemałe zakłopotanie. Domyślał się, że Lotta z nimi porozmawiała i wyjaśniła co nieco; w końcu widział ruch firanki i zdawał sobie sprawę z tego, że rodzice kobiety musieli widzieć, co działo się pod blokiem. Niemniej jednak dla wszystkich była to o tyle nowa sytuacja, że nie było potrzeby, aby przeciągać przysłowiową strunę.
    Uścisnął więc dłoń Grace, obdarzając ją wesołym uśmiechem i obrzucił wzrokiem suto zastawiony stół. Szybko uznał, że będzie musiał spróbować każdej z potraw i mimo że nie był szczególnie głodny, te wszystkie unoszące się w powietrzu zapachy podrażniły jego żołądek.
    — Wiem, jakie to potrafi być uciążliwe — odparł na wzmiankę o lataniu samolotem i uśmiechnął się przekornie, poniekąd celowo kontynuując temat podjęty przez Anthony’ego, jakby tym sposobem chciał mu pokazać, że dziś mężczyzna nikogo nie sprowokuje do kłótni. — Kiedy moja siostra urodziła, też nie od razu mogłem odwiedzić siostrzeńca. Nadal rzadko go widuję, a Yoel skończył już dwa lata — rzucił, sugerując, że i jego rodzina nie znajdowała się na wyciągnięcie ręki, a pomimo tego wszyscy dość dobrze radzili sobie z momentami dotkliwą rozłąką.
    Obserwując, jak Charlotte odbiera córkę od swojego ojca, Jerome uśmiechnął się pod nosem. Anthony z wnuczką w ramionach mimo wszystko wydawał się mniej groźny, a i w razie czego na pewno nie uniósłby się tak bardzo z dzieckiem na ramionach. Trzydziestolatek najchętniej pozwoliłby, żeby Tony nieustannie trzymał małą Rory, lecz niestety było to niemożliwe i przez to tylko westchnął cicho, kiedy dziewczynka znalazła się w ustawionym na krześle nosidełku.
    Brunet nie potrzebował kolejnej zachęty, by zacząć napełniać swój talerz. Zapełnił go co prawda tylko w połowie, jednakże z myślą, że musi spróbować wszystkiego i później bez wątpienia dołoży sobie kolejnych potraw. Przez dłuższą chwilę wszyscy jedli w milczeniu, póki to właśnie Anthony nie zdecydował się przerwać ciszy, od razu zagadując wyspiarza i nim ten odpowiedział, poczuł na swoim udzie dłoń Charlotte. Ten gest w porównaniu z pytaniem jej ojca odrobinę go rozbawił; Jerome bowiem nie odbierał tego jako atak czy też zarzut. Nie czuł też potrzeby, by cokolwiek komukolwiek udowadniać i nie zamierzał stawać na głowie, by przypodobać się Anthony’emu. Wiedział, że w przypadku takich ludzi jak on, to kompletnie nie działało w ten sposób.
    — Jestem budowlańcem — odparł spokojnie i opuścił dłoń pod stół po to tylko, by zacisnąć palce na ręce Lotty, jakby tym sposobem chciał dać jej znać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. — Zaczynałem w niedużej rodzinnej firmie, która na przestrzeni ostatnich lat całkiem się rozrosła. Niedawno dwa miesiące spędziłem w Seattle, wygraliśmy tam przetarg — wyjaśnił krótko i zerknął na Anthony’ego, ciekaw, czy taka odpowiedź go usatysfakcjonuje.
    Kiedy Grace wstała od stołu, poprosił o rum i wrócił do jedzenia. Wyczyścił swój talerz i akurat nakładał sobie kolejną porcję, kiedy Tony postanowił niby to dyskretnie, ale jednak całkiem słyszalnie skomentować ostatnie wydarzenia. Jerome głośniej stuknął łyżką o swój talerz, zrzucając na niego porcję puree ziemniaczanego i spojrzał na starszego mężczyznę z niemałym zaskoczeniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Fakt, taka niezapowiedziana wizyta rodziców na pewno potrafi wybić z rytmu — skomentował kąśliwie. Może i właśnie wchodził na ścieżkę wojenną z Tonym, ale uważał, że to, co ten powiedział, było wyjątkowo słabe, a zawstydzanie dorosłej już córki jeszcze gorsze, ponieważ jeśli ktokolwiek powinien czuć się w tym momencie skrepowany, to na pewno nie Charlotte.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  28. Wyglądało na to, że państwo Lester musieli jeszcze sporo się o nim dowiedzieć, ale to, z jak dużym zaciekawieniem Grace reagowała na kolejne rewelacje o nim było naprawdę bardzo miłe i sprawiało, że Jerome nie miał nic przeciwko kolejnym pytaniom, które padały w jego kierunku.
    — Nie licząc Ivany, mojej siostry, mam jeszcze trójkę młodszych braci — wyjaśnił, spoglądając przy tym na mamę Charlotte, ponieważ ludzie zazwyczaj dość żywiołowo reagowali na wieść o tym, ile wyspiarz posiadał rodzeństwa. Sam nie miał jeszcze okazji poznać młodszego brata panny Lester, choćby za pośrednictwem jakiegokolwiek komunikatora, ale miał nadzieję, że to z czasem się zmieni.
    Nie mógł się nadziwić, że wszystkie te przyszności powstały zaledwie w przeciągu kilku godzin, odkąd opuścił mieszkanie. Po kolejnych dokładkach, które sobie serwował, widać było, że jedzenie mu smakowało. Co prawda nie nakładał na talerz dużo, ale za punkt honoru postawił sobie skosztowanie wszystkiego, a później dojedzenie tego, co najbardziej mu zasmakuje.
    Na odpowiedź Anthony’ego zareagował z niemałym zaskoczeniem i nawet na moment przerwał jedzenie, by uważniej przyjrzeć się mężczyźnie.
    — W Seattle miałem pod sobą paru ludzi — pochwalił się z uśmiechem, prawdopodobnie zachęcony słowami mężczyzny, ponieważ był on jednym z nielicznych, którzy docenili jego pracę. Cóż, wokół budowlańców krążyły różnorakie stereotypy i nie brały się one znikąd, lecz pierwsza lepsza osoba wpuszczona na budowę najpewniej nie wiedziałaby, co ze sobą począć. — Co dokładnie pan projektuje? — zagadnął i wrócił do jedzenia. Z doświadczenia wiedział, że po architekturze można było robić naprawdę różne rzeczy; jedni projektowali wyłącznie wnętrza, inni mieszkania i domy jednorodzinne, a jeszcze inni stawiali całe hale i stadiony.
    I proszę, kto by pomyślał, że ta dwójka tak szybko znajdzie wspólny temat? I że równie szybko Jerome postanowi odezwać się w sposób, który nie pozostawiał złudzeń co do tego, że nie pozwalał sobie w kaszę dmuchać? Przeważnie Jerome był uprzejmy i kulturalny, ale też nie trzymał za wszelką cenę języka za zębami i, cóż… Kiedy uznał, że Anthony zupełnie niepotrzebnie wprowadza ciężką atmosferę, postanowił zareagować. Tylko odrobine obawiał się tego, że popsuje miły, rodzinny wieczór, lecz mimo wszystko odetchnął, kiedy Lester przyznał mu rację.
    — Nic takiego się nie stało, choć niekoniecznie zależało mi na tym, żeby otworzyć wam drzwi w samym ręczniku — mruknął i potoczył wzrokiem po zgromadzonych, nie kryjąc rozbawienia. Nim udzielił odpowiedzi na pytanie Grace, na dłużej zatrzymał spojrzenie na siedzącej obok niego Charlotte i uśmiechnął się ni to do niej, ni to do siebie, kiedy poczuł w sercu nie tylko lekkie poruszenie, ale i rozlewające się po nim przyjemne ciepło. — W zasadzie… — zaczął, nie odrywając wzroku od młodej Angielki. — Dawno nie miałem okazji spędzić świąt w większym, rodzinnym gronie — przyznał, tym samym stwierdzając, że nie, nie miał nic przeciwko i dopiero po chwili oderwał wzrok od Lotty, by przenieść go na Grace. Chwycił zaraz swoją szklaneczkę z drinkiem i uniósł ją w geście drobnego toastu, upijając kilka łyków. Sam poczuł, że atmosfera zmieniła się na korzyść; Anthony poniekąd został przez niego utemperowany i Jerome miał nadzieję, że teraz starszy mężczyzna będzie się cieszył wspólnym wieczorem z córką i wnuczką, a obecność Marshalla nie będzie mu zbytnio w tym przeszkadzała.
    — Nawet przeciąłem pępowinę! — wtrącił szybko z rozbawieniem, ale i nieukrywaną dumą i zaśmiał się wesoło, kiedy Anthony został poniekąd zdradzony przez żonę. — Zdarza się nawet najlepszym — stwierdził i nawet pozwolił sobie mrugnąć porozumiewawczo do mężczyzny. — Ja nie zemdlałem chyba tylko dlatego, że Charlotte wzięła mnie z zaskoczenia. Nie wiedziałem, że można tak szybko urodzić pierwsze dziecko — kontynuował wesołym tonem i zerknął na przyjaciółkę. Nie dało się zaprzeczyć temu, że wydanie na świat Aurory poszło jej ekspresowo.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  29. — Właściwie, to nadal ma — poprawił Grace z lekkim uśmiechem. — Mój najmłodszy brat ma dwanaście lat, starsi bliźniacy siedemnaście. Są między nami spore różnice wieku i cóż, śmiało można powiedzieć, że mama nadal urabia się po łokcie — zażartował i wzruszył ramionami, domyślając się, że z trójką nastolatków Monique nie mogła mieć łatwo. Niemniej jednak, wychowała już Jerome’a i Ivanę, a ci wyszli na ludzi, prawda? Wiele więc wskazywało na to, że również z młodszym pokoleniem dobrze sobie poradzi, jeśli nawet nie lepiej, ponieważ mogła uczyć się na własnych błędach.
    Zarówno Jerome, jak i Charlotte mieli jeszcze wiele kart do odkrycia przed sobą nawzajem. Tak jak i on nie znał dość dobrze jego rodziny i nie orientował się, kto czym się zajmuje, tak również rudowłosa miała niewielkie pojęcie o jego krewnych. O wszystkim jednakże mieli dowiedzieć się w swoim czasie, choć wyspiarz poniekąd cieszył się, że przyszło mu poznać na żywo rodziców panny Lester tak szybko. Jak to mówią, pierwsze koty za płoty i kto wie, jeśli relacja jego i Angielki z czasem miała się rozwinąć, to może później tylko bardziej stresowałby się podobnym spotkaniem? Tymczasem wzięty z zaskoczenia, całkiem zgrabnie przełamał pierwsze lody i cóż, chyba już nie mógł wypaść przed nimi gorzej, skoro Grace i Anthony widzieli go w samym ręczniku, a gdyby Charlotte go nie zasłoniła, to też mogliby go ujrzeć tak, jak został stworzony. Tego na szczęście zdołali uniknąć i oto siedzieli przy stole bez wspominania gorszących widoków.
    — Naprawdę? — podchwycił Jerome, kiedy ojciec Charlotte opowiedział więcej o swojej pracy. — A co to za obiekty sportowe? — dopytywał z żywym zainteresowaniem, a dzięki obecnym cudom techniki gotów był googlować poszczególne budynki, by móc im się lepiej przyjrzeć. — Trzeba mieć odwagę, żeby projektować takie kolosy. Obliczyć wszystkie obciążenia, dobrać materiały… — mruknął z uznaniem. Jemu, chłopakowi po szkole średniej, w głowie się to wszystko nie mieściło, choć raz na jakiś czas nachodziła go ochota, by pójść na studia. Zawsze jednak szybko dopadała go refleksja, że już by sobie nie poradził, szczególnie gdyby był zainteresowany choćby budownictwem. Nie chciał nawet wiedzieć, na jak bardzo rozwiniętym poziomie musiała być na takim kierunku matematyka i choć zawsze był z niej dobry, to minęło już zbyt wiele lat, odkąd skończył szkołę.
    Roześmiał się, kiedy Charlotte zaczęła popisywać się akcentem i na wszelki wypadek nic nie wspomniał o tym, że jego mama jest Francuzką. Tak jak bowiem Monique starała się tłuc swój ojczysty język dzieciom do głowy, tak te były na niego wyjątkowo oporne i cóż, może i Jerome potrafiłby się po francusku dogadać, lecz na pewno nie brzmiałoby to ani ładnie, ani zgrabnie. Wszystko jednakże wskazywało na to, że atmosfera przy stole przyjemnie się rozluźniła i już nikt nie zamierzał sobie skakać do gardeł, choć na dobrą sprawę było im od tego daleko, nawet pomimo początkowego spięcia. Może to dlatego Jerome spojrzał na Charlotte tak, a nie inaczej? Odkąd opuścił Barbados, nie miał okazji do spędzenia podobnych świąt i poniekąd był rudowłosej wdzięczny za to, że ta mu to uniemożliwiła, choć nie do końca właśnie to planowała i swoje grosze musieli dorzucić również jej rodzice, acz… W ostatecznym rozrachunku były to całkiem przyjemne trzy grosze.
    — A tak właściwie, do kiedy planują państwo zostać? — wtrącił, spoglądając to na Grace, to na Anthony’ego i kierowała nim wyłącznie ciekawość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzydziestolatek jedynie uśmiechnął się pod nosem, kiedy kobiety przekomarzały się na temat swoich porodów i zerknął krótko na Anthony’ego, który z uśmiechem pełnym dumy wpatrywał się w córkę. Tak, powinien być z niej dumny i to cholernie. Spróbowałby nie! Może wtedy Jerome jeszcze co nieco by mu powiedział, ale teraz wygodniej rozparł się na krześle i skupił na swoim drinku, a także na tym, że Lotta zaczęła rozdawać prezenty, lecz słaba z niej była Mikołajka, ponieważ w tym wszystkim zapomniała o prezencie dla siebie i dla Aurory. Widząc to, Jerome bez słowa wstał i zakręcił się obok choinki, sięgając po dwie ostatnie, nieduże torebki. Obydwie wręczył Charlotte; podejrzewał, że mimo wszystko to ona zrobi większy użytek z prezentu dla córki.
      I tak w pakunku dla Rory znajdowało się kilka rodzajów książeczek kontrastowych o różnej tematyce, a także miękki, pluszowy i różowy słonik, co wcale a wcale nie było aluzją do tego, jak Jerome przezywał Charlotte w ciąży. No, może odrobinkę… Torebka prezentowa dla Charlotte nie była duża. Kryła w sobie dużą czekoladę z malinowym nadzieniem i ozdobne pudełeczko, w jakie pakowało się biżuterię. W środku znajdował się naszyjnik, który Marshall wybrał i kupił jeszcze przed wydarzeniami z zeszłej nocy, lecz zdawało się, że ten i tak pasował idealnie. Przedstawiał bowiem podobiznę złączonych w pinky swear dłoni.
      Dopiero, kiedy i Lotta miała swój prezent w rękach, brunet zaczął grzebać w swoim pakunku. Uśmiechnął się na widok butelki i z zadowoleniem obejrzał szklankę z grawerem, lecz kiedy rozerwał papier i dorwał się do gry, jego radości nie było końca. Widząc początkowo tylko napis, zarechotał głupio i posłał dwudziestoparolatce wymowne spojrzenie, kiedy z kolei oglądał grę od każdej możliwej strony, śmiał się już głośno i serdecznie, przez dłuższy czas nie mogąc się opanować.
      — Jest idealna — oznajmił w końcu głosem ściśniętym nie tylko z udawanego wzruszenia. — O takiej burgerowni zawsze marzyłem — dodał i jak gdyby nigdy nic poprzesuwał talerze i półmiski, by zrobić miejsce na stole. — Nie wiem czy już wiecie, ale wam nie odpuszczę. Będziemy musieli zagrać choć jedną partię — oznajmił zdecydowanie, tocząc po zgromadzonych wesołym wzrokiem. Następnie spojrzał na Charlotte, po czym raz jeszcze zaśmiał się wesoło i pokręcił głową.
      — Skubana. Ładnie się wymigałaś, a ja już wstępnie gadałem z chłopakami z pracy — poskarżył się, lecz jego bursztynowe oczy błyszczały żywo i były pełne radości.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  30. Elle pokiwała głową na słowa rudowłosej kobiety. Zawsze podziwiała łatwość, z jaką Jerome potrafił nawiązywać nowe znajomości. Miał w sobie te przysłowiowe coś co sprawiało, że ludzie czuli się naprawdę dobrze w jego towarzystwie i nad wyraz swobodnie! Sama Villanelle musiała przyznać, że wśród grona swoich znajomych miała naprawdę niewiele osób, przy których czuła się tak dobrze, jak przy wyspiarzu. Mężczyzna zdecydowanie był duszą towarzystwa, nie dało się temu zaprzeczyć, jednak wśród sporego grona znajomych, widać było, że o nikim nie zapominał, a te bliskie znajomości były dla niego ważne. Brunetka doświadczyła tego na własnym przykładzie i wiedziała, że jest to znajomość i przyjaźń, którą musi pielęgnować i szanować. Na tym świecie było coraz mniej ludzi takich, jak Jerome, trafienie, więc na kogoś takiego w swoim życiu to prawdziwe szczęście. Elle zdawała sobie z tego sprawę i naprawdę to doceniała.
    — To prawda. Działa trochę jak magnez — uśmiechnęła się — człowiek aż chce przebywać w jego towarzystwie — stwierdziła, a następnie posłała kobiecie szczery, pełen sympatii uśmiech.
    Wiedziała dobrze, jak to bywało z dziećmi. Miała ich dwójkę, a początki jej wspólnego życia z Theą wcale nie należały do najłatwiejszych. W końcu sama zdecydowała wynieść się na drugi koniec Stanów i ukrywać ciążę jak i pierwsze miesiące życia dziewczynki przed jej ojcem.
    — Mogę tylko powiedzieć, że na pewno nie wszystko będzie w różowych kolorach, ale mogę zagwarantować, że jest mnóstwo chwil, które wynagradzają wszystko. Te wszystkie chwile czułości, kiedy mówią ci, że cię kochają… Od razu człowiek zapomina o wysypanej ziemi, kiedy taki szkrab próbuje wspiąć się po twoich nogach tylko po to, aby się przytulić i dać ci buziaka — stwierdziła z uśmiechem. Taka była prawda. Macierzyństwo miało mnóstwo kolorów i odcieni. Najważniejszym było niezapominanie o tych jasnych i pełnych barw, gdy górowała ta mniej przyjemna paleta.
    — Mhm — przytaknęła — muszę przyznać, że wyszły nam naprawdę smaczne. Mojej córce smakowały i powiedziałabym, że nawet za bardzo — zaśmiała się wesoło — tak mikser nie jest najlepszym prezentem, to prawda. Też wolę te bardziej osobiste i z jakąś historią prezenty. Nawet jeżeli nie są praktyczne, zawsze wywołują uśmiech — stwierdziła zgodnie z prawdą — Johnny Bravo. Potrzebuję koszulkę z nim, jakby jeszcze była jakaś świąteczna edycja to już w ogóle byłoby idealnie.
    Zatrzymała się, gdy Charlotte również się zatrzymała i uśmiechnęła się pogodnie na słowa kobiety.
    — Cała przyjemność po mojej stronie. Cieszę się, że mogłam swoją obecnością jakoś pomóc — zaśmiała się wesoło — rozumiem, że prezent możesz odhaczyć? To teraz ja wykorzystam ciebie, oby się udało coś znaleźć — powiedziała pogodnie, licząc na to, że ona również będzie miała tyle szczęścia ze znalezieniem prezentu. W najgorszym wypadku zamówi coś przez internet, ale prawda była taka, że wolała zawsze wszystko dotknąć i pomacać, mieć pewność, że owy produkt jest dobrej jakości. Zwłaszcza, jeżeli chodziło o ubrania. Nie trudno było natknąć się na coś, co koło bawełny nawet nie leżało. Nienawidziła ubrań z syntetycznych materiałów, które sprawiały, że człowiek czuł się jakby był owinięty plastikową folią. Ani to nie grzało, ani nie było tanie… Elle pod tym względem była konkretna i naprawdę wymagająca.
    — Ile ma już Rory? — Zagadnęła, kiedy przemieszczały się do dalszej części sklepu, gdzie znajdowały się alejki z odzieżą i, gdzie, jak miała nadzieję Morrison, znajdzie to, co planowała zakupić. Z tego pełnego kosza niepotrzebnych rzeczy dobrze byłoby w domu wyciągnąć coś, co naprawdę planowała i chciała kupić, a przy okazji miałaby również odhaczony prezent dla najlepszego przyjaciela.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  31. Ostatnie tygodnie były pełne niespodzianek i choć nie tak dawno temu Marshall postanowił, że zupełnie sam nada swojemu życiu nowy bieg, to odnosił wrażenie, że znowu przegapił moment, w którym to przewrotny los zaczął decydować za niego. Może po prostu właśnie to było mu pisanie? Podążanie za nieuchwytnym prądem, kreowanym przez nieznane mu siły? A może wręcz przeciwnie? Może to jedna rozważna decyzja nadała pęd wydarzeniom i doprowadziła go do zaskakującego punktu, w którym się teraz znalazł?
    Obojętnie jednakże, z czego by to nie wynikało, czas zdawał się pędzić nieubłaganie, a połowa listopada, kiedy to Jerome sfinalizował decyzję o separacji, zdawała się być teraz zamierzchłą przeszłością. Szczególnie, jeśli spojrzeć na to z miejsca, w którym się znajdował – zza stołu, przy którym toczyły się gwarne rozmowy, którym on z uwagą się przysłuchiwał i w których sam brał udział, powoli sącząc przy tym ulubionego drinka. Obserwował reakcje na otwierane prezenty i zaśmiał się cicho, kiedy Charlotte wręcz go zaatakowała, dziękując za swój prezent. Wyspiarz musiał nieskromnie przyznać, że już wcześniej wiedział, że będzie on trafiony, lecz kupował naszyjnik jeszcze przed pamiętnym wieczorem (ledwo wczorajszym wieczorem!) i wtedy nie miał pojęcia, w jak szczególny sposób rozwinie się ich relacja. Wydawało mu się, że teraz ta skromna ozdoba tym bardziej nabrała szczególnego znaczenia i przez to, choć atmosfera była wyjątkowo miła, ucieszył się, kiedy państwo Lester zdecydowali się wyprowadzić Biscuita. Wręcz odetchnął, kiedy drzwi za nimi się zamknęły i odwrócił się przodem do przyjaciółki, która już zmierzała w jego kierunku.
    — Na prawdziwego burgera z mojej burgerowni będziesz musiała jeszcze chwilę zaczekać — odparł z przekąsem i uśmiechnął się tylko odrobinę złośliwie, ponieważ samo znalezienie gry planszowej o tak trafionej tematyce było prawdziwym cudem i trzydziestolatek nawet nie chciał wiedzieć, jak długo rudowłosa polowała na ten prezent. On musiał po prostu wpisać odpowiednią frazę w wyszukiwarkę, a znalezione hasła pokierowały go do odpowiedniego sklepu.
    Nie spuszczał wzroku z Charlotte, nagle tak niepewnej, lecz doskonale wiedział, jakie myśli plątały się po jej głowie. Pozwolił jej więc na ta cichą obserwację samego siebie, przyglądając jej się przy tym niezbyt natarczywie, z uśmiechem czającym się w kącikach ust. Sam czuł… spokój. Było to niespotykane, ale naprawdę, wciąż towarzyszył mu spokój i pewność, że wszystko, co dotąd zrobił, było słuszne. Nie zachwiały nim wątpliwości, nie nękały wyrzuty sumienia. Nie towarzyszyło mu żadne negatywne uczucie, czekał więc cierpliwie, aż rudowłosa się do niego zbliży, a kiedy to zrobiła, ułożył dłonie na jej talii i pozwolił sobie na moment przymknąć powieki, poniekąd delektując się ciszą, która zapadła w niewielkim mieszkaniu.
    — Musimy — odpowiedział krótko, jednocześnie otwierając oczy i od razu zajrzał w zielono-brązowe tęczówki. Nie widział w nich jednakże strachu i przez to uśmiechnął się lekko, zaraz potem dostrzegł determinację i przez to poniekąd wiedział, że ta rozmowa była tylko czystą formalnością, lecz nie mógł mieć stuprocentowej pewności przed jej odbyciem. Przeniósł więc wzrok niżej, na naszyjnik i po chwili ujął zawieszkę pomiędzy dwa palce. Jakiś czas bawił się nią i to na niej skupiał wzrok, aż wciąż trzymając grawer pinky swear między palcami, pochwycił spojrzenie rudowłosej.
    — Mówiłem całkiem poważnie — odezwał się, nie tłumacząc jeszcze, do czego nawiązywał i poczuł, że serce momentalnie mocniej zabiło mu w piersi. — Nie chcę skrzywdzić ani ciebie, ani tym bardziej Aurory. I dołożę wszelkich starań, żeby tego nie zrobić — powiedział, a jego spojrzenie, jak zarówno wyraz twarzy były wyjątkowo poważne. Znowu popatrzył na zawieszkę, którą finalnie puścił, pozwalając, by ta, rozgrzana od jego palców, dotknęła jasnej skóry Charlotte.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Myślałem, że to co zrobiłem wczoraj, było głupie, ale… — urwał, opuszkami palców wodząc po jej odsłoniętym obojczyku, zaś jego spojrzenie podążało za dłonią. — Potrzebuję cię, Charlotte — wyznał, łapiąc między palce wyjątkowo prosty, rudy kosmyk. — Potrzebuję cię, żeby móc się pozbierać i na nowo wszystko poukładać i nagle stało się to dla mnie oczywiste właśnie wczoraj… — mruknął, a kiedy do jego uszu doleciał szelest z korytarza, nerwowo obejrzał się na drzwi. Był to jednakże fałszywy alarm i rodzice dziewczyny jeszcze nie wracali ze spaceru. Mimo tego, kiedy znowu na nią spojrzał, nerwowo przygryzał wargi. Może i brzmiało to egoistycznie, ale teraz już wiedział, że sam nie da rady. Że w pojedynkę jeszcze długo szarpałby się sam ze sobą, biczował i katował, podczas gdy teraz… Nie miał w ogóle takiej potrzeby i właśnie tego chciał się trzymać.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  32. Z rozbawieniem pokręcił głową, kiedy Charlotte w tak nieoczywisty sposób skomentowała fakt wejścia w posiadanie Marshalla burgerowni, niemniej jednak mężczyzna potrafił czytać między wierszami i był jej wdzięczny za te słowa. Dla niego bowiem było zdecydowanie za wcześnie, by dokądkolwiek się spieszyć; może i zdecydował się na kilka odważnych kroków, które posunęły pewne sprawy o wiele dalej, niż obydwoje planowali, lecz wciąż mógł niewiele obiecać rudowłosej. Nic ponad to, że postara się przy niej być, niezależnie od sytuacji. Dla niego było to niewiele, ale może dla niej podobna deklaracja była wystarczająca? A może wręcz przeciwnie, mówiła bardzo dużo?
    — Wiem, że wiesz — mruknął, uśmiechając się pod nosem. — A ja będę powtarzał to tyle razy, ile trzeba, bo wiem również, że same chęci czasem nie wystarczają — powiedział, wchodząc jej w słowo. Słowa czasem przeczyły czynom, a czyny z kolei słowom; człowiek potrafił miotać się pomiędzy nimi i często ciężko było stwierdzić, z czego to wynikało. Niemniej jednak, zdarzało się, że pomimo najszczerszych chęci coś nie wychodziło i Jerome był tego świadom. Z drugiej strony, spoglądał na Charlotte i wiedział, że w tym momencie rozumiała go tak dobrze, jak nikt inny. Obydwoje doświadczyli bowiem podobnych rzeczy, choć różnych w szczegółach, to ogólnikowo bardzo do siebie zbliżonych i wyspiarz wiedział, że o pewnych rzeczach nie musiał mówić na głos, tak by Charlotte zdawała sobie z nich sprawę, ponieważ tak jak sama zauważyła, już wiedziała. I to było dla niego prawdziwe wybawienie, ponieważ niektórych swoich myśli i uczuć jeszcze nie potrafił ubrać w proste słowa.
    Potrzebowali siebie nawzajem. I czyż teraz, kiedy już o tym wiedzieli, nie było to śmiesznie proste?
    — Powiedziałbym, że to nawet bardzo dobrze — odparł i widząc jej przejęcie, mrugnął do niej porozumiewawczo, by choć odrobinę rozładować napięcie. Dobrze wiedział, o czym mówiła – nie był rozwiedziony. Ledwo zdecydował się na separację, a tymczasem… Na myśl o tym westchnął ciężko i uciekł spojrzeniem w bok, ponieważ mimo wszystko ciążyło mu to na sercu. — Wolałbym mieć uregulowane pewne sprawy — dodał cicho i obydwoje musieli wiedzieć, co miał na myśli. Kiedy jednak znowu spojrzał na Charlotte, nie było po nim widać wahania. — O tym będziemy musieli jeszcze na spokojnie porozmawiać — oznajmił, wymownie zerkając ku drzwiom. Nie chciał poruszać tematu swojego rozwodu, kiedy rodzice Charlotte mogli w każdej chwili wrócić do mieszkania. To dopiero byłoby niezręczne i niekomfortowe! Już wolałby przeparadować przed nimi w samym ręczniku, albo i nawet bez.
    — Nie uciekaj — powtórzył za nią cicho, a później przyciągnął ją bliżej siebie i wyjątkowo nie pocałował, a zamknął w szczelnym uścisku ramion. Potrzebował tego. Potrzebował jej. Kiedy czuł, że Charlotte jest blisko, był spokojny; była jak światło, które rozpraszało wszystkie jego lęki, a jej obecność niosła ze sobą ukojenie. Mając ją w zasięgu wzroku i na wyciągnięcie ręki, czuł się najzwyczajniej w świecie dobrze. A trzeba zaznaczyć, że był skrzywdzony i był złamany. Że jego świeże rany wciąż się jątrzyły, lecz Lotta zdawała się być lekiem na całe to zło, z tą różnica jednakże, że nie miał jej odstawić, kiedy już będzie zdrowy. Nie miał i nie chciał; jak mógłby z tego dobrowolnie zrezygnować? Musiałby być głupi.
    W końcu odsunął się, chwycił między palce jej podbródek i pocałował ją lekko, by zaraz spojrzeć na nią z zadziornym błyskiem w bursztynowych oczach.
    — To gdzie pójdziemy na Sylwestra? — zagadnął niby to niezobowiązująco w obliczu wszystkiego, co przed chwilą padło. Jego oczy błyszczały wesoło, a usta same wyginały się w uśmiechu; nie potrafił ukrywać radości wywołanej zmianami, które zaszły w ich relacji. Może to było nowe, może zaskakujące, a zdaniem niektórych nawet niewłaściwe, ale… Jerome, podobnie jak rudowłosa, zamierzał pieprzyć konwenanse.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  33. To, że obydwoje zdecydowali się w tym samym momencie wkroczyć na ścieżkę, którą od teraz mieli podążać wspólnie, było dla niego nowe. Może nie był to dobry moment na wspominanie jego małżeństwa, które w najbliższej przyszłości będzie musiał zakończyć, ale swego czasu musiał dosłownie i w przenośni gonić za Jennifer. Kiedy bowiem przyleciał za nią do Nowego Jorku, nic nie było pewne, a sama blondynka jeszcze przez długi czas nie potrafiła określić, czy jest gotowa na związek oraz czy w ogóle chce w takowy wchodzić. Tymczasem tu i teraz Charlotte nie tylko zdecydowała się odwzajemnić jego pierwszy, dość niespodziewany pocałunek, ale też deklarowała, że towarzyszyły jej podobne odczucia, co jemu. To było w pewien sposób oszałamiające! Momentami wyspiarzowi wydawało się nawet, że śni i obawiał się, że w każdej chwili najdrobniejszy hałas może go wyrwać z tak przyjemnej, nocnej mary. A jednak, to wszystko działo się tu i teraz i zdawało się, że jego umysł musi się do tego przyzwyczaić; nauczyć się, jak się tym cieszyć i uwierzyć, że było to jak najbardziej realne.
    W pierwszym odruchu, w odpowiedzi na jej słowa o szczerości tylko powoli, acz twierdząco pokiwał głową.
    — I vice versa, ma się rozumieć — dodał z lekkim uśmiechem, choć w duchu musiał przyznać, że panna Lester słusznie zwróciła na to uwagę. Ludzie potrafili zgłupieć, kiedy wchodzili w nową relację i nagle pamiętanie o podstawach oraz spajających dwie osoby fundamentach wydawało się wręcz niemożliwe. Jerome zdawał sobie sprawę z tego, że tak się działo i mógł mieć tylko nadzieję, że w ich przypadku tak nie będzie. Jak się okazywało, jeszcze wielu rzeczy o sobie nie wiedzieli – te gdzieś umykały w ich burzliwej relacji – lecz trzydziestolatek miał to często powtarzać; uważał, że mieli naprawdę solidne fundamenty do budowania czegoś więcej.
    Naprawdę w głowie mu się nie mieściło, że mógł trzymać ją w ramionach, czuć jej zapach i ciepło. Coś, co było dla niego nieuchwytne przez długie lata, teraz zdawało się być upragnioną oczywistością i Jerome chciał być bardziej uważny. Chciał zwracać uwagę na szczegóły i cieszyć się tym, czego nie dane mu było do tej pory poznać. To dlatego trzymał ją mocno przy sobie i choć trwali w podobnym uścisku nieraz, ten był wyjątkowy. Był pierwszym, podczas którego brunet tak naprawdę zdawał sobie sprawę z obecności Charlotte. Wiedział, że ma ją przy sobie i że w tej właśnie krótkiej chwili Charlotte istnieje tylko dla niego; czuł, że chciał mieć ją dla siebie. To zaborcze uczucie powoli na nowo budziło się w nim do życia, nieśmiało przejmowało kontrolę.
    Skrzywił się lekko, kiedy go trzepnęła i zaśmiał się krótko, a kiedy opowiedziała mu o swoich planach, pokiwał głową.
    — Brzmi dobrze — zgodził się, ale bynajmniej nie zadowolił się tym delikatnym pocałunkiem. — Nawet bardzo dobrze — wymruczał prosto w jej usta i językiem rozsunął wargi, by pocałować ją głęboko, a rękoma mocniej przycisnąć do siebie. Zdawało się, że odgłosy dochodzące z korytarza w ogóle mu nie przeszkadzały; wręcz przeciwnie, im głośniej było za drzwiami, tym dokładniej jedynie za pomocą ruchu warg Jerome obiecywał jej, że warto będzie iść z nim na Sylwestra i dopiero kiedy któreś z jej rodziców pociągnęło za klamkę, odsunął się jak gdyby nigdy nic i posłał rudowłosej łobuzerski uśmiech.
    Kiedy siadali przy stole, wciąż czuł jej usta na swoich wargach, a jego nozdrza wypełniał jej zapach. Miejsca, w których stykały się ich ciała, mrowiły przyjemnie i Jerome żałował, że Biscuit nie chciał dłużej zamarudzić na dworze. Raz po raz zerkał na Lottę, a jego spojrzenie wyraźnie mówiło, co by właśnie robili, gdyby nie obecność jej rodziców i pomimo tego nawet całkiem dobrze udało mu się skupić na przyswajaniu zasad, aż gra pochłonęła jego uwagę doszczętnie. W końcu jako przyszły właściciel prawdziwej burgerowni, był poniekąd zobowiązany do wygranej, prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak też, przy grze i kolejnych drinkach, minęła im reszta wieczoru, który niepostrzeżenie przerodził się w noc. Grubo po północy Jerome zebrał się do domu i czy można było mu się dziwić, że wychodząc, już odliczał dni pozostałe do Sylwestra? Zawsze śmiał się ze słynnego powiedzonka nowy rok, nowy ja, lecz tym razem miało się ono okazać wyjątkowo trafne i prawdziwe.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  34. Z każdym dniem oddalającym go od pewnego świątecznego wieczoru i jednocześnie przybliżającym go do Sylwestra, Jerome czuł coraz większe zniecierpliwienie. Tych kilka dni dzielących Boże Narodzenie oraz koniec dwa tysiące dwudziestego pierwszego roku wyjątkowo mu się dłużyło, jakby ktoś złośliwie przytrzymywał wskazówki zegara i te mozolnie, z wyraźnym wysiłkiem posuwały się na przód, drocząc się z nim i przy okazji niebywale go drażniąc. Nic więc dziwnego, że kiedy wreszcie nastał wyczekany przez niego trzydziesty pierwszy grudnia, wyspiarz już od rana chodził podekscytowany i nie potrafił znaleźć dla siebie miejsca. Choć było to niewskazane, ponieważ czekał go długi dzień i równie długa noc, obudził się już o świcie i cóż, nie potrafił ponownie zmrużyć oka. Wiercił się w pościeli, przekręcając się z boku na bok i pomimo tego, że zwykle po obudzeniu się potrafił spędzić w łóżku choćby jeszcze godzinę, poświęcając ten czas na przeglądanie social mediów, dziś nie potrafił skupić się na żadnym z czytanych artykułów. Widząc, że ponowna próba zaśnięcia tylko go zmęczy, wstał i zaczął kręcić się po mieszkaniu. Nawet się nie zorientował, kiedy zaczął sprzątać i sprzątanie to nie ograniczało się tylko do szybkiego zapanowania nad codziennym rozgardiaszem; Jerome rozpędził się tak bardzo, że w ruch poszedł odkurzacz oraz mop, a operowanie nimi okazało się zbawienne i pomogło mu wyzbyć się nadmiaru energii, który buzował w nim już od wczesnych, porannych godzin.
    Jego myśli nieustannie krążyły wokół wieczora. Serce niespokojnie tłukło się w piersi, krew żwawo płynęła w żyłach, a sam trzydziestolatek czuł się tak, jakby wypił co najmniej pięć mocnych kaw, pomimo tego, że od rana nie sięgnął po żaden napój zawierający kofeinę. Nie mógł odpędzić się od myśli, które rozwijały przed nim wizję dzisiejszego wieczora i był przekonany, że to, co zostanie na miejscu, znacząco przerośnie jego oczekiwania. Czuł się poniekąd tak, jak wtedy, gdy dopiero co postawił stopę w Wielkim Jabłku. Wtedy wszystko było dla niego nowe, a jutro pozostawało znakiem zapytania, choć jednocześnie niosło ze sobą słodką obietnicę. Tak też było i tym razem; Marshall nie wiedział, co wydarzy się za kilkanaście godzin i mimo, że była to dla niego niewiadoma, oczekiwał jej niecierpliwie, pozwalając, by nieznane rozpalało w nim żarliwe nadzieje.
    Dopiero kiedy całe mieszkanie lśniło, brunet ochłonął. Wciąż pozostawało mu kilka godzin do wyjścia, więc spożytkował ten czas na przygotowanie sycącego posiłku, dwugodzinną drzemkę i prysznic, dokładnie w tej kolejności. Zasnął tylko dzięki fizycznemu zmęczeniu, ponieważ kiedy obudził się już po zmroku, gonitwa myśli w jego głowie trwała na nowo i towarzyszyła mu podczas przygotowań do wyjścia. Dawno z taką przyjemnością nie brał prysznica i nie używał ulubionych perfum, nawet ubrania prasował z lekkim, nieokreślonym uśmieszkiem na twarzy i pogwizdywał cicho w rytm piosenek puszczonych z tanecznej playlisty.
    Nie było dziwnym, że był gotowy jeszcze przed czasem i ostatnie pół godziny w oczekiwaniu na taksówkę spędził niespokojnie krążąc po wysprzątanym mieszkaniu. Wiadomość od Charlotte otrzymał, kiedy zbiegał po schodach. Odpisał jej tuż po tym, jak zajął miejsce na tylnej kanapie i poinformował, że on również jest w drodze na miejsce. Nie przewidział tylko, że właśnie w tej części miasta powstaną korki, które utrudniły mu dotarcie pod wskazany adres i sprawiły, że w klubie zjawił się z około piętnastominutowym opóźnieniem. Nieco go to rozdrażniło, ponieważ nie lubił się spóźniać, ale dziś nic nie było w stanie zepsuć jego dobrego humoru i kiedy na wejściu okazywał ochroniarzowi zaproszenie, już nie pamiętał o tych kilkunastu minutach zwłoki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po wejściu do środka od razu skierował się do szatni. Zauważył, że klub dopiero zapełniał się ludźmi; widać większość gości postanowiła zjawić się później, kiedy impreza nabierze rumieńców, czemu Jerome ani trochę się nie dziwił. Zazwyczaj sam postępował w ten sposób, lecz dziś zależało mu na tym, by czym prędzej odnaleźć pośród już obecnych gości szczególną, znajomą sylwetkę. Powierzywszy płaszcz szatniarzowi, wcisnął numerek za etui telefonu i tenże schował do kieszeni czarnych jeansów, które dość ciasno opinały jego sylwetkę. Postawił na wzorzystą koszulę, która mimo wszystko miała stonowane kolory, lecz jednocześnie zostawił ją dość mocno rozpiętą. Zadbał też o to, by żadna z dziurek w jego uszach nie pozostała bez ozdoby; kolczyk w nosie zwyczajowo tkwił na swoim miejscu. Obcasy eleganckich, ale też nie do przesady szykownych butów stukały o podłogę, kiedy przemierzał czeluści klubu; zmierzał do baru i jednocześnie rozglądał się za rudowłosą, aż wreszcie ją wypatrzył i wtedy też pozwolił sobie przystanąć przy jednym z filarów.
      Charlotte stała w kolejce do baru i Jerome nie miał wątpliwości, że to ona. Już z daleka w oczy rzuciła mu się burza rudych loków, które spływały na jej ramiona i plecy. W tym świetle jej sukienka była ciemna, prawie czarna i połyskiwała lekko, łagodnie rysując się wokół sylwetki. Była luźna, nie na tyle jednak, by ukryć odcinające się pod materiałem kształty. Sięgała mniej więcej połowy uda, a na niebotycznie długich nogach widniały szpilki, w których niejedna kobieta na pewno by sobie nie poradziła. Jednak nie Charlotte; Marshall dobrze pamiętał, w jakich okolicznościach ją poznał. Pamiętał jej płynny chód, ruch jej ciała na parkiecie i teraz uśmiechnął się do siebie, widząc, jak jej biodra lekko poruszały się w rytm dochodzącej z sąsiedniej sali muzyki. Pozwolił sobie na dłuższą kontemplację tego widoku, pierwszy raz czyniąc to tak świadomie, pierwszy raz dostrzegając i przyjmując do siebie wszystkie jej walory i atuty. Odepchnął się ramieniem od filaru i ruszył w jej kierunku, kiedy wyłowił spojrzenia innych, znajdujących się za nią w kolejce mężczyzn. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że widzieli dokładnie to samo, co on, lecz dziś ten widok miał być przeznaczony wyłącznie dla jego oczu i Jerome zamierzał o to zadbać.
      Zdawało się, że te kilkanaście metrów, które ich dzieliło, pokonywał bardzo długo. Czuł się lekko roztrzęsiony z podekscytowania, tak jak o poranku zaraz po przebudzeniu, a towarzyszące temu teraz okoliczności wprawiły go w tym ciekawszy nastrój. Przytłumione światło stwarzało intymną, pulsującą atmosferę, a stłumiona muzyka pełzała głuchymi basami po trzewiach, wprawiając serce w niespokojne drżenie. Idąc ku Charlotte, Jerome nie myślał o tym, że są otoczeni przez inne osoby; widział tylko ją i pozwalał przyciągać się magnetycznej sile, która prowadziła go do niej jak po sznurku.
      Kiedy znalazł się zupełnie blisko, przystanął tuż za jej plecami. Jedną dłoń ułożył na jej talii, podczas gdy palce drugiej ręki musnęły odsłonięte udo tuż pod krawędzią granatowego materiału i… Niespodziewanie mocne uderzenie wybiło mu powietrze z płuc; Jerome nie widział już przed sobą rudych loków, a lampy podwieszone przy suficie i wpatrując się w nie, zdał sobie sprawę, że ma pewne trudności z wzięciem oddechu. Kiedy mu się to udało, łapczywie zachłysnął się powietrzem, a świeża porcja tlenu pozwoliła mu dodać dwa do dwóch – właśnie doświadczał deja vu. Bo czyż jakieś dwa, a właściwie prawie trzy lata temu nie znalazł się w zgoła podobnej sytuacji?

      znokautowany, ale zadowolony JEROME MARSHALL

      Usuń
  35. Mocny cios w splot słoneczny skutecznie pozbawił go tchu, a przed jego oczami zatańczyły mroczki, które nie zniknęły nawet po kilku szybkich mrugnięciach. Palący ból w płucach, które, choć starały się rozpaczliwie, nie były w stanie nabrać powietrza, niósł ze sobą nie tylko oszołomienie, ale i falę rozmytych wspomnień. Jerome bowiem pamiętał okoliczności, w jakich poznał pannę Lester i choć nigdy nie miał o nich zapomnieć, to nieuchwytnym pozostawało dla niego to, co wtedy czuł. Towarzyszące mu uczucia kryły się na co dzień za gęstą, mleczną mgłą, lecz zdawało się, że to niespodziewane uderzenie na ułamek sekundy ją rozwiało. I tak wyspiarz posmakował tamtego zaskoczenia i rozbawienia, a także zadziwienia. Posmakował podziwu, jaki wtedy odczuł względem rudowłosej i znowu poczuł to elektryzujące napięcie, które mu towarzyszyło i sprawiało, że włoski na skórze stawały dęba. Był wtedy zafascynowany tą rudowłosą dziewczyną i coś nakazywało mu ją bliżej poznać, w sposób, na który wtedy może nie tyle nie mógł, co nie chciał sobie pozwolić. Dziś natomiast, leżąc na podłodze i patrząc na klubowy sufit upstrzony nisko wiszącymi lampami wiedział, że będzie mógł zrobić wszystko, czego tylko będzie chciał.
    — Na głowę nie, ale na dupę już tak — burknął, usłyszawszy gdzieś nad sobą oburzony głos Lotty, acz burknięcie to było spowodowane tym, że wciąż miał kłopoty z oddychaniem i bynajmniej nie wynikało z tego, że jego dobry nastrój prysł, ponieważ nic takiego nie miało miejsca. Wręcz przeciwnie, gramoląc się z podłogi z pomocą Angielki, wyglądał na wyjątkowo zadowolonego i kiedy stanął z nią twarzą w twarz, w kącikach jego ust czaił się uśmiech.
    Wyprostowawszy się, potoczył wzrokiem po zebranych wkoło osobach i nie bez satysfakcji zauważył, że mężczyźni, których spojrzenia wcześniej śmiało ślizgały się po ciele rudowłosej, teraz spoglądali na nią nieomal z nabożnym lękiem, ale i podziwem, który Jerome doskonale rozumiał.
    Odetchnąwszy już swobodnie, powrócił wzrokiem do twarzy kobiety; zauważył makijaż. Podkreślone mocniej oczy, co tylko wydobywało ich niezwykły i nieoczywisty kolor, a także pociągnięte czerwoną szminką usta, które wyraźnie odcinały się od jasnej cery, kusząc, by czym prędzej rozetrzeć krwisty barwnik. Później jego spojrzenie zsunęło się niżej i cóż, trzydziestolatek nie mógł nie zauważyć tego głębokiego dekoltu, którego widok odebrał mu dech skuteczniej niż wcześniejsze uderzenie. Stąd przez długi czas Marshall niczego nie mówił, a obserwował, czyniąc to jawnie i bezwstydnie, jak nigdy wcześniej sobie nie pozwalał. Jego bursztynowe oczy błysnęły porządniem, kiedy wędrował spojrzeniem po mlecznej skórze i kiedy napotkał wzrok Charlotte, od razu utonął w jej tęczówkach.
    Jeśli tak wyglądała jej zemsta, gotów był nie tylko doświadczać jej każdego dnia, ale i z premedytacją prowokować ją do kolejnych takich posunięć.
    — Myślę, że to darmowe piwo należy mi się jak psu buda — odparł i uśmiechnął się pod nosem, przypominając sobie, że niegdyś również skończyło się to w ten sposób i w ramach zadośćuczynienia rudowłosa postawiła mu piwo. Prawdopodobnie ta myśl skłoniła go do tego, co zrobił w następnej chwili.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jestem Jerome — przedstawił się o wyciągnął ku niej dłoń, uśmiechając się przy tym zadziornie. Wraz z wypowiadaniem tych słów jego serce mocniej zabiło w piersi, w głowie się zakręciło, a w dół kręgosłupa słynął przyjemny dreszcz. Nie miał pojęcia, jak Lotta zareaguje na jego zagrywkę, ale sama musiała dostrzec, że los właśnie zatoczył koło i postanowił dać im drugą szansę na to. A wyspiarz był niezmiernie ciekaw tego, jak mógłby potoczyć się ten wieczór sprzed trzech lat, gdyby nie ich wybory. Co by się wtedy wydarzyło? Czy wtedy też każde poszłoby w swoją stronę? Czy może pozwoliliby ponieść się chwili? I choć teraz sprawy przybrały zupełnie niespodziewany obrót, a oni już w pewien sposób ukierunkowali na nowo swoją znajomości, mieli jedyną i niepowtarzalną szansę, aby to sprawdzić.
      Dlatego Jerome czekał z wyciągniętą dłonią i sercem tłukącym się w piersi tak mocno, jakby to miało zaraz z niej wyskoczyć. Czekał, nie odrywając spojrzenia od oczu rudowłosej. Od tych tęczówek o niespotykanej głębi i kolorze, które przyciągały go do siebie i sprawiały, że miał ochotę w nich tonąć. Chciał ją poznać. Wreszcie od tej strony, od której nie miał okazji tego zrobić. Chciał dowiedzieć się wszystkiego, doświadczać nieznanego na własnej skórze. Chciał przepaść i dać się pochłonąć tej gwałtownej fali, która targała jego wnętrzem i właśnie w tym momencie doświadczał tego tak intensywnie, jak nigdy wcześniej, będąc w pełni świadomym tego, czego pragnął i dał sobie przyzwolenie na to, by po to sięgnąć.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  36. [ Hej! Przyszłam tutaj z zaproszenia na shoutboxie! Nie pamiętam czy miałyśmy razem jakiś wątek czy kończyło się to gdzieś na planach, ale chętnie bym to zmieniła! Jeśli chodzi o Rauna to widzę z Charlotte w podróżach, aczkolwiek jestem otwarta na każdą propozycję ;) Jeśli wolałabyś wątek z inną swoją postacią, daj znać! ;) ]

    Raun i Charlotte

    OdpowiedzUsuń
  37. Przez to, że nie odrywał spojrzenia od Charlotte widział, że ta również na niego spogląda. Zafascynowany, obserwował, jak dokładnie lustruje wzrokiem jego sylwetkę i niemalże czuł na sobie jej palące spojrzenie przesuwające się po kolejnych partiach jego ciała. To spojrzenie, które przeszywało go do głębi i burzyło wszystkie mury, które kiedykolwiek wokół siebie budował sprawiło, że bezwiednie rozchylił wargi i mocniej wciągnął powietrze w płuca, czując przy tym przyjemne kotłowanie w podbrzuszu. Wystarczył wyłącznie jej wzrok, który mówił tak wiele i niewiele zarazem, by wyspiarza mrowiło całe ciało, a on sam oczyma wyobraźni widział, jak przyciska rudowłosą do baru, by tu i teraz wziąć, co mu się należało. Z pomiędzy jego warg niemalże uleciało ciche jęknięcie, kiedy uświadomił sobie, że nie może tego zrobić. Że nie byli w klubie sami i że otaczało ich coraz więcej osób, pomimo tego, że prawdopodobnie obydwoje odnosili zgoła inne wrażenie. Między innymi również z tego powodu szybko pożałował decyzji o rozpoczęciu swoistej gry i tego, że przedstawił się pannie Lester. To był znaczący, taktyczny błąd zważywszy na to, że poznał już jej ciało. Wiedział, jak smakowały jej usta; wiedział, jak miękka i ciepła w dotyku była jej skóra; wiedział, jak reagowało jej ciało, kiedy szybko i nieuważnie badał je dłońmi tamtego wieczora, nie mając czasu na dokładniejsze zapoznanie się z nim. I teraz, kiedy kobieta błądziła wzrokiem po jego ciele, kiedy oblizywała wargi, tęsknił do tych wszystkich rzeczy; wręcz rwał się do nich, zwijał w środku i niecierpliwił, szarpał niczym pies na łańcuchu.
    A przecież, jako nieznajomemu, nie wypadało mu…? Prawda?
    Przytłumione światło rzucało głębokie cienie na jej twarz. Sprawiało, że niezwykłe oczy kryły się pod mocno wytuszowanymi rzęsami i tylko raz na jakiś czas widział błysk jej tęczówek, które zmieniały kolor w zależności od tego, pod jakim kątem padało na nie światło. Dziś, w półmroku, oczy Charlotte były wyjątkowo ciemne. Gdzieś zniknęła przebijająca się przez brąz zieleń, przez co jej oczy stały się ciemniejsze niż zazwyczaj. Były jak studnie bez dna pełne kuszących tajemnic, w których Jerome tonął chętnie i bez zawahania, a przez to nie usłyszał, co kobieta do niego powiedziała. Mimowolnie powrócił wzrokiem do jej dekoltu, do wyraźnie rysujących się kształtów, do jasnej skóry kontrastującej z ciemnym materiałem sukienki. Dostrzegł naszyjnik, który jej podarował i głośniej przełknął ślinę, będąc pewnym, że nie bez powodu na dzisiejszy wieczór Charlotte wybrała biżuterię, która dostała właśnie od niego.
    Przepadł. Nie wiedział, kiedy dokładnie to nastąpiło, ale dziś, w tym momencie, kiedy przypatrywał się Angielce tak, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu, wiedział, że przepadł. Na zawsze i bezpowrotnie, przepadł.
    Otrząsnął się dopiero, kiedy Lotta pewnie chwyciła jego dłoń i przyciągnęła go do siebie. Ten ruch sprawił, że Marshall poniekąd powrócił na ziemię, ale z powodu bliskości kobiety zalała go kolejna fala, która zmiotła go z nóg. Cóż, sam wpędził się w tę pułapkę, a Charlotte zdawała się wykorzystywać to z pełną premedytacją. Nie było już odwrotu i drogi ucieczki, zresztą, nawet gdyby, ostatnim o czym myślał, była ucieczka; Jerome zamierzał rzucić się prosto w wir niebezpieczeństwa.
    — Tak i wygląda na to, że już je znalazłem — odparł, uśmiechając się półgębkiem. W innym przypadku może by się z nią droczył. Udawał, że jeszcze kogoś szuka, rozglądał się i zastanawiał. Działała jednakże na niego tak mocno, że choćby chciał wodzić ją dziś za nos, nie potrafiłby. Miała go w garści, owinęła go sobie wokół małego palca bez najmniejszego wysiłku, a on nie protestował.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dość niespodziewanie, przynajmniej dla niego, znaleźli się przy barze. Kiedy Charlotte się odwróciła, tym samym przerywając kontakt wzrokowy, Jerome pomyślał, że będzie mógł przez chwilę odetchnąć, ale nic bardziej mylnego, bowiem już ułamek sekundy później poczuł jej pośladki przy swoim kroczu i mocniej zacisnął zęby, by mimo wszystko nie zrealizować wizji, które już jakiś czas temu pojawiły się w jego głowie. Nie przesunął się jednak; przez chwilę stał nieruchomo, jedynie wzrokiem patrząc po rudych włosach spływających na plecy kobiety, aż z pełną premedytacją przesunął się odrobinę w bok, na tyle tylko, by kolanem lekko rozsunąć jej nogi i pochylić się bardziej ku lśniącemu kontuarowi.
      — Niech będzie rum — powiedział tylko i odsunął się zaraz, ot, by i jego posunięcie wyglądało tak, jakby został popchnięty na nią przez kotłujący się przy barze rum. Tylko dlatego udał niewzruszonego, a kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały, uśmiechnął się jak gdyby nigdy nic, a następnie odebrał od barmana swojego drinka. I tylko on sam wiedział, ile tak naprawdę kosztowało go to wysiłku, bowiem wszystko w jego wnętrzu krzyczało, a rozpalone ciało palił żywy ogień.
      — Usiądziemy? — spytał, skinieniem głowy wskazując na wciąż liczne, wolne stoliki. Pomimo że klub nieustannie zapełniał się napływającymi gośćmi, wciąż było jeszcze stosunkowo luźno. Niemniej jednak wszystko wskazywało na to, że w kulminacyjnym punkcie imprezy lokal będzie pękał w szwach i wyspiarz tylko na to czekał, bowiem dawno nie miał okazji bawić się w ten sposób.
      Nie czekając na odpowiedź swojej towarzyszki, ruszył ku jednemu ze stolików, który był usytuowany na uboczu. Raz tylko zerknął przez ramię, upewniając się, że Charlotte za nim podąża, aż wreszcie zajął wolne krzesło. Skoro dopiero co się poznali, mogli poświęcić krótką chwilę na rozmowę, prawda? Wypicie pierwszego drinka we względnym spokoju było wręcz wskazane, tym bardziej, że uwadze Marshalla nie umknęło, że również Charlotte zdecydowała się na alkohol. Było w tym dla niego coś… pociągającego. Czuł się tak, jakby faktycznie cofnęli się w czasie i jedynym, co ich łączyło, była tylko obietnica dobrej zabawy.
      — Od dawna jesteś w Nowym Jorku? — zagadnął niezobowiązująco, kiedy obydwoje już siedzieli i upił łyk drinka. Czy to nie zabrzmiało głupio? Cholera jasna, zdążył zapomnieć, jak podrywało się kobiety i wyjść z wprawy! Chyba naprawdę zabrzmiał głupio… I dlaczego nagle zaczął się tak bardzo denerwować?

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  38. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz czuł się w podobny sposób i nie chciał porównywać trwających właśnie doświadczeń do czegokolwiek, co już spotkało go w życiu. Uważał to za bezcelową stratę czasu, szczególnie teraz, kiedy z trwającej obecnie chwili pragnął wycisnąć jak najwięcej. W tym momencie, który w rzeczywistości trwał kilka sekund, zaś w jego wyobrażeniach urósł do nieskończoności, kiedy wpatrywał się wprost w oczy Charlotte, nie myślał ani o przeszłości, ani też o przyszłości. Jego głowy nie zaprzątały niepożądane myśli, które odciągałyby jego uwagę od tego, co najważniejsze. Dawno nie był tak skupiony, a jego zmysły tak wyostrzone; zdawało się, że te nastroiły się na rudowłosą i odbierały każdy, nawet najmniejszy wysyłany przez nią sygnał, reagując niewspółmiernie do jego siły, będąc wręcz do przesady wyczulonymi.
    I tak Jerome naprawdę żałował, że wpadł na ten głupi pomysł. W pierwszym odruchu wydawało mu się, że to będzie ciekawe; że dzięki temu zagraniu będą mogli wrócić do tego, co było kiedyś. Że każde z nich znowu będzie miało czystą kartę; pustą talię, do której mieliby dopiero dobrać karty do zwycięskiego rozdania. Tymczasem wszystko wskazywało na to, że sam sobie zgotował wcale nie taką słodką torturę. Może jednakże istniał cień szansy na to, że jako nieznajomy rozegra tę partię nie tylko na swoją, ale i obopólną korzyść?
    Nim się odsunął, zdążył poczuć, jak zareagowała na to kolano niby to przypadkiem, a w rzeczywistości bezwstydnie i celowo wciskające się pomiędzy jej nogi. Choć nie widział jej twarzy, wiedział, że napięła mięśnie i nie pozostała obojętna na to posunięcie, tak jak i on nie mógł zignorować jej wcześniejszego, niby to przypadkowego otarcia i choć zdawało się, że sprawia mu to więcej bólu, niż przyjemności, zaczął czerpać satysfakcję z tej gry. Wiedza, że sięgnął już po to, czym Charlotte teraz go kusiła, była dla niego przekleństwem, a niemożność puszczenia hamulców tylko potęgowała doznania. Stało się to tym intensywniejsze, kiedy Jerome spostrzegł, że nie tylko on się męczył. Że pogrywając z nim, Charlotte walczyła również sama ze sobą.
    Chciał jej dokładnie w tej chwili i wiedział, że ona chce jego.
    Tymczasem byli w tętniącym życiem klubie, otoczeni przez coraz więcej osób i na dodatek zdecydowali się udawać, że dopiero na siebie wpadli. To było podłe. I cholernie pociągające.
    To nie była jego pierwsza impreza w dużym klubie; doskonale wiedział, co działo się w podobnych miejscach i że najprawdopodobniej nie byli oni jedyną parą, która już na początku imprezy rozbierała się wzrokiem. W tłumie bawiących się ludzi wiele rzeczy mogło umknąć ciekawskim spojrzeniom, a nawet jeśli nie, Jerome nie zamierzał się tym przejmować. Nie dziś i nie teraz, kiedy drżał na całym ciele, kiedy czuł pulsowanie krwi w żyłach i kiedy choćby spojrzenie na Charlotte sprawiało, że kręciło mu się w głowie. Prawdopodobnie dlatego, tak jak po zajęciu miejsca przy stoliku nagle ogarnęło go zdenerwowanie, tak równie nagle go ono opuściło. Nie musiał nawet specjalnie wchodzić w rolę i udawać, że nie zna swojej rudowłosej towarzyszki. Był żywo zainteresowany jej osobą i bez tego. Spoglądał na nią spod lekko przymrużonych powiek, znad krawędzi szklanki przytkniętej do ust i pozwalał porwać się temu, co się między nimi działo. Bardziej czuł, niż myślał; niczego nie analizował, skupiając się raczej na reakcjach ciała i tych powierzchownych myślach, które przepływały przez jego umysł, raz na jakiś czas wybijających się ponad zalewające go fale zafascynowania.
    Tak, był zafascynowany Charlotte oraz tym, że mogli spędzić razem wieczór. Że razem znaleźli się w tak zawrotnym punkcie, którego żadne z nich się nie spodziewało, ale każde chciało z niego czerpać pełnymi garściami i głodne spojrzenia, którymi się wymieniali dobitnie świadczyły o tym, że już żadne z nich nie zamierzało się hamować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie od razu odpowiedział na jej pytanie, które było odbiciem piłeczki. Najpierw jego spojrzenie powędrowało w dół, na nogi, które przed chwilą tak zgrabnie się skrzyżowały. Niebotycznie długie, smukłe nogi, po których chciał przesunąć rękoma, lecz zamiast tego mocniej zacisnął palce na szkle. Jego spojrzenie przesunęło się w górę, powoli wspięło po głębokim dekolcie i dopiero sięgnęło twarzy rudowłosej. Wiedział, że to widziała; jak bez najmniejszego skrepowania właśnie zlustrował jej ciało i przez to uśmiechnął się pod nosem, wyraźnie zadowolony.
      — W marcu miną trzy lata — odparł swobodnie, tego prostego rachunku dokonawszy już jakiś czas temu. — Ale w przeciwieństwie do ciebie, czasem wydaje mi się, że od mojego pierwszego dnia w Nowym Jorku minęło już znacznie więcej czasu — uściślił z lekkim uśmiechem, po czym upił kilka łyków drinka i odstawił szklankę na stół. Siedział rozparty na krześle, lekko odchylony, lecz po chwili zmienił pozycję i nachylił się bardziej nad blatem stolika, nogi podciągając pod krzesło.
      — Ile jednak czasu by nie minęło, to miasto nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać — dodał ciszej, spoglądając wprost w te wyjątkowo dziś ciemne tęczówki i Charlotte na pewno doskonale wiedziała, że nie mówił o mieście, które nigdy nie zasypia, a o niej. — Więc, Lotti… — mruknął, używając zdrobnienia, które – z tego, co mu było wiadomo – najczęściej padało tylko z jego ust. Inni mówili do niej najczęściej Lotta, ale nie Lotti, lekko zmieniając samą końcówkę. — Mogę ci mówić Lotti? Nie będziesz miała nic przeciwko? — dopytał zaraz z przejściem. Początkowo wyglądał, jakby chciał zapytać o coś zupełnie innego i dopiero teraz to zdrobnienie zaczęło zaprzątać mu głowę, ale wcale tak nie było, bo przecież używał go już wcześniej.
      — Co sprawiło, że zostałaś na dłużej w tym mieście? — spytał po pewnym czasie, kontynuując niezobowiązującą rozmowę i sięgnął po swojego drinka. Pił go stosunkowo szybko, ponieważ rum smakował dziś wyjątkowo dobrze. A może to muzyka dochodząca z sąsiedniej sali kazała mu przyspieszyć tempa? Te pełzające po ciele głębokie basy kusiły, by przenieść się na parkiet pomimo tego, że do północy pozostawało jeszcze wiele czasu.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  39. [No tak, przecież u Charlotte jest konik! Częstotliwością odpisów się nie przejmuj, mi również zdarza się odpisywać różnie, chociaż staram się jak mogę, więc naprawdę to rozumiem <3 Powiem tak: lubię pakować moją Sadie w kłopoty, więc pomysł jest super! Myślę, że nie musimy dogadywać tutaj jakiś wielkich szczegółów, ponieważ naturalnie wyjdzie nam to w trakcie pisania; może te pieniądze okażą się pochodzić z jakiś naprawdę bardzo brudnych interesów. Zapowiem więc, że podrzucę nam początek :)
    Ps. ode mnie: Katherine to też cudo, jest prześliczna!]

    Sadie Dalton

    OdpowiedzUsuń
  40. Jeśli mowa była o związkach, Jerome wychodził ze zgoła innego założenia, niż Charlotte i co więcej, swego czasu uważał, że jego żona będzie ostatnią kobietą w jego życiu. Ta myśl i wiążące się z nią uczucia były bolesne i zapewne miało minąć jeszcze trochę czasu, nim przestaną takowymi być, o ile w ogóle ten ból miał się kiedykolwiek rozmyć. W końcu w relację z Jennifer wyspiarz wszedł całym sobą; oddał jej całego siebie i zawierzył w sposób, w jaki nigdy wcześniej tego nie robił z żadną inną osobą. Fakt, że to zaufanie zostało nadszarpnięte, a uczucie się złamało nie mógł nie odcisnąć na nim piętna i wiele wskazywało na to, że brunet wciąż procesował rozpad swojego małżeństwa, a prawdziwa żałoba po nim miała dopiero nadejść, z czego on sam nawet jeszcze nie zdawał sobie sprawy.
    Dzisiejszego wieczora był jednakże daleki od podobnych rozważań i nie miał zamiaru roztrząsać przeszłości, o której myśli były zepchnięte w najdalsze zakamarki jego umysłu. Cieszył się chwilą, był obecny tu i teraz i nic nie miało tego zmącić. Nie, kiedy Marshall zrozumiał, że to Charlotte była jedynym właściwym rozwiązaniem, wyborem, jedyną przyszłością, jaka czekała na niego w Nowym Jorku i może było to bardzo odważne stwierdzenie, lecz właśnie tak było. W mieście, które nigdy nie zasypia trzymało go wiele osób; miał tutaj wspaniałych przyjaciół, za którymi był gotów wskoczyć w ogień i nie zamierzał opuszczać tego miasta choćby ze względu na nich, lecz nabrał przeświadczenia, że tylko z młodą Angielką mógł zbudować coś więcej. Że gdyby nie to, że Charlotte na dobre zagościła w jego życiu, Jennifer być może faktycznie byłaby ostatnią kobietą, z którą się związał. Nie sądził bowiem, by po tym, co włożył w to małżeństwo, potrafił zbudować od zera jakąkolwiek nową relację. To zdawało się być zbyt wymagające; jakby oddał już wszystko to, co najlepszego posiadał. I na przestrzeni lat tę najlepszą cząstkę siebie oddał również rudowłosej; każdy z jego przyjaciół miał ten fragment niczym horkruksy, które składały się na jego jestestwo. Jeden z nich, zawierający największy fragment jego duszy, został bezpowrotnie zniszczony, lecz cała reszta trzymała go przy życiu i nic dziwnego, że w poszukiwaniu samego siebie, Marshall lgnął do tych fragmentów. Lgnął do Charlotte, która nosiła jeden z nich; ten najbardziej podobny do tego, który skradła wcześniej Jennifer. Lester, jako posiadaczka tej cząstki, nadawała jej kształt; to, jak Jerome widział się w jej oczach dodawało mu sił i prawdopodobnie również to sprawiało, że jeszcze wiatr nie rozwiał go na tysiące ulotnych kawałków po zniszczeniu może nie ostatniej, ale jakże ważnej cząstki jego duszy.
    Kiedy Charlotte nachyliła się ku niemu, na krótki czas wstrzymał oddech. Nie oderwał spojrzenia od jej twarzy pomimo tego, że poczuł jej palce na swoim nadgarstku. Jakim cudem muśnięcie przez nią tego przypadkowego fragmentu skóry sprawiło, że Jerome miał ochotę wić się pod jej palcami? Poczuł dreszcz spływający w dół kręgosłupa, a fragmenty skóry pod kreślonymi przez rudowłosą wzorami zdawały się pulsować w swoim własnym rytmie; pulsowanie to w końcu objęło całe jego przedramię, a później całą jego rękę i powoli zaczęło spływać dalej, niżej i głębiej.
    — Cieszę się. Lotti — mruknął, bo też tylko to i nic więcej przychodziło mu teraz do głowy; ciężko było mu skupić się na rozmowie, kiedy była tak blisko i całkiem swobodnie, acz niewinnie go dotykała. Te muśnięcia palców mogłyby być niczym, ale były wszystkim z racji tego, że trzydziestolatek wiedział, w co mogły się przerodzić i dokąd go zaprowadzić. Czy Charlotte obraziłaby się, gdyby okazał się bardzo śmiałym nieznajomym i zabrał ją do siebie, nie doczekawszy do północy? Z drugiej strony wiedział, ile znaczyło dla niej to wyjście; jako świeżo upieczona mama prawdopodobnie jeszcze długo nie będzie miała okazji na podobną zabawę. Oczywiście urodzenie dziecka nie przekreślało wyjść ze znajomymi, ale na pewno było o nie trudniej, jeśli ciężko było o opiekę nad maluchem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Choćby ze względu na to wyspiarz, nawet jeśli chciał, nie zamierzał zamawiać taksówki. Cóż, najwyżej zgorszą kilka par oczu, ale może miało im to zostać wybaczone?
      Zmarszczył brwi, kiedy tak niespodziewanie i bezceremonialnie im przerwano. Kiedy jednak usłyszał, o co chodzi, bez słowa sprzeciwu wstał i z uprzejmym uśmiechem zwolnił stolik, uprzednio zabierając z niego jedynie swojego drinka. Podążył te kilka kroków za Charlotte, dopijając alkohol i idąc w jej ślady, odstawił szklankę na bar.
      — W tańcu też możemy porozmawiać — odparł i nachyliwszy się lekko ku niej, położył nacisk na ostatnie słowo, a w jego bursztynowych tęczówkach zagościło rozbawienie. Przez chwilę Charlotte patrzyła na niego tak niewinnie, a on całkiem niedawno obiecał sobie, że nie będzie porywał jej z klubu zbyt wcześnie. To z kolei oznaczało, że nie zamierzał dać jej chwili wytchnienia na parkiecie i to nie tylko dlatego, że dzięki temu miał rozładować napięcie; szczerze powiedziawszy, podejrzewał, że wspólny taniec w ogóle im nie pomoże i tylko mocniej nakręci spiralę, w dół której bez opamiętania podążali.
      Pozwolił jej się poprowadzić na parkiet, gdzie zwinnie wraz z nią prześlizgiwał się pomiędzy tańczącymi ludźmi, aż dotarli na sam środek. Kiedy usłyszał znajome nuty i Charlotte wybuchnęła śmiechem, początkowo nie rozumiał, o co chodzi, aż i w jego pamięci otworzyła się odpowiednia szufladka i jego twarz rozjaśniło zrozumienie.
      — Co cię tak rozbawiło? — spytał jako ten Jerome, którego Charlotte poznała dopiero kilkanaście minut temu i ze śmiechem przysunął się bliżej. Tak jak trzy lata temu mówił do niej w inny sposób, tak też tańczył z nią inaczej, więc śmiało można było powiedzieć, że dziś mieli zatańczyć ze sobą po raz pierwszy. I tak, znalazłszy się blisko, brunet nie zostawił pomiędzy ich ciałami nieomal żadnej przerwy. W duchu dziękował za to, że sukienka rudowłosej, choć miała głęboki dekolt, posiadała też luźną spódnicę. To pozwoliło mu ponownie wsunąć już nie tylko kolano, ale też udo pomiędzy jej nogi, dzięki czemu znaleźli się tak blisko siebie. Prawą dłoń ułożył na jej plecach, nisko, tuż nad pośladkami i na tym poprzestał, pozostawiając im nieco swobody w tańcu. Wraz z kolejnymi nutami, robiąc nieduże kroki, zakołysał ich ciałami w rytm muzyki i jakby dopiero w tym momencie dotarło do niego, jak bardzo blisko znajdowała się Charlotte; na dobrą sprawę dzieliły ich tylko warstwy ubrań.
      Tego było zbyt wiele; Jerome pochylił głowę, bo dzięki szpilkom Charlotte była od niego tylko odrobinę niższa i wolną, lewą dłonią odgarnął na plecy rude kosmyki, by powiedzieć wprost do jej ucha:
      — Później pojedziemy do mnie. I nawet nie ściągnę z ciebie tej sukienki, wystarczy, że tylko trochę ją podwinę…

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  41. Nie planował być zazdrosnym o Colina i miał nadzieję, że Charlotte nie będzie żywić podobnych uczuć co do Jennifer. Obydwoje przecież wiedzieli o swoich poprzednich partnerach i doskonale rozumieli, że ci odegrali znaczącą rolę zarówno w życiu jednego, jak i drugiego. Wpłynęli na nich, w pewien sposób ukształtowali i otworzyli oczy na sprawy, które do tej pory pozostawały niewidoczne, nie mogli więc ot tak wymazać ich ze swoich żyć i co więcej, czy chcieli? Czy było to konieczne, by mogli ruszyć dalej i bez wyrzutów sumienia zaangażować się w nowy związek? Jerome sądził, że nie było takiej potrzeby, ba!, nie chciał udawać, że jego małżeństwo było nieistotne, ponieważ dalece mijało się to z prawdą. Tak samo był świadom tego, jak istotną rolę Colin odegrał w życiu Charlotte i co więcej, był ojcem jej dziecka. W ten czy inny sposób, już zawsze miał być obecny w życiu samej rudowłosej oraz Aurory. Nie oznaczało to jednak, że trzydziestolatek myślał o Rogersie jak o wrogu i postrzegał go jako zagrożenie. W zasadzie… w ogóle o nim nie myślał. Nie tylko dziś, ale też każdego innego wieczora, odkąd on i Lester zdecydowali się przekroczyć pewną, do tej pory ściśle strzeżoną, granicę ich znajomości. Rozumiał, że Charlotte i Colin mogli się rozstać, że mimo wszystko było im nie po drodze, lecz za nic nie potrafił i nie chciał zrozumieć, dlaczego Rogers opuścił swoją córkę i nie zamierzał szukać dla niego usprawiedliwienia, bo to nie istniało.
    Mógł tylko domyślać się, jak bardzo Charlotte została skrzywdzona i wobec jak trudnego zadania stanęła, zostając samotną matką. Z tym że – jeśli tylko zamierzała mu na to pozwolić – już nie była samotna. I może jeszcze Marshall nie potrafiłby przyznać tego na głos nawet sam przed sobą, ale podświadomie czuł, że chciał ofiarować jej z siebie wszystko to, co zostało mu najlepsze. I nie tylko jej; pamiętał przy tym o Rory, bo jeśli powoli zakochiwał się w jej matce, to czy nie miał w końcu pokochać również jej?
    Były to wyjątkowo śmiałe myśli i spostrzeżenia, które w umyśle trzydziestolatka jeszcze nie nabrały kształtu. Były na razie jak luźne, leniwie kołyszące się na wietrze nici, które dopiero miały związać się ze sobą, by stworzyć silny splot i coś nieuchronnie do tego prowadziło; jakby jakaś nieznana siła zamierzała dopilnować, by właśnie tak się stało, korzystając przy tym ze wszelkich środków i zasobów.
    Roześmiał się wesoło, kiedy tak zgrabnie wybrnęła z odpowiedzią na jego pytanie. Granica pomiędzy byciem nieznajomymi a już nie tylko bliskimi przyjaciółmi powoli się zacierała; szczególnie, kiedy miał rudowłosą tak blisko siebie. Jej ciało przy jego ciele było jak obietnica domagająca się spełnienia; raz znalazłszy się tak blisko, brunet już nie potrafił się odsunąć. Kiedy Lotta zakręciła biodrami, że świstem mocniej wciągnął powietrze i choć piosenka była stosunkowo szybka oraz rytmiczna, zdawało się, że w głowie Marshalla rozbrzmiewa inna melodia, który wybrzmiała tym głośniej, kiedy otrzymał niewerbalną odpowiedź na swoje słowa. Uśmiechnął się pod nosem, a uśmiech ten stał się tym szerszy, kiedy ich ruchy znowu się zgrały. Wiedział już, że nie tylko w tańcu potrafili bezbłędnie złapać wspólny rytm… Dlaczego wcześniej do głowy mu nie przyszło, że to wyjście do klubu będzie taką torturą?
    — Ale? — podchwycił, odpowiadając na jej spojrzenie i teraz już obydwie jego ręce znajdowały się przy jej ciele, swobodnie oparte na biodrach. To jednak w żaden sposób nie powstrzymało Angielki przed nagłym i sprawnym odsunięciem się od niego. — Co? — zaprotestował słabo, podczas gdy sylwetka rudowłosej już ginęła w tłumie. Oszołomiony tym zwrotem akcji, poczuł nagły chłód bijący od miejsca, w którym jeszcze przed chwilą stała kobieta, tańcząc tuż przy nim. Starał się wyłowić ją wzrokiem pośród tańczących osób, ale zadanie miał niełatwe i zobaczył ją znowu dopiero, kiedy znalazła się na podeście, z którego wystawała srebrna rura.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ty mała, wstrętna cholero — wymruczał sam do siebie, bo choć jeszcze nie przypuszczał, co będzie mu dane zobaczyć, jakikolwiek, nawet najmniej wprawny taniec na rurze był ostatnim, co był w stanie w tym momencie znieść. Jeśli Charlotte chciała doprowadzić go na skraj wytrzymałości, to tak, właśnie to zrobiła.
      Ledwo zarejestrował to, jak zmieniło się otoczenie. Dopiero kiedy głębokie wibracje przeszyły jego ciało, zwrócił uwagę na światło, a po chwili skupił się na wskazanej przez Lester scenie i zrobił to w idealnym momencie, ponieważ właśnie wtedy kobieta spojrzała wprost na niego.
      — Nie daruję ci tego — obiecał, choć nie mogła go słyszeć. Stanął swobodnie, na szerzej rozstawionych nogach i wsunął ręce w kieszenie spodni. Z racji swojego wzrostu nie musiał obawiać się tego, że ktoś zasłoni mu widok, więc bez trudu zauważył, że Charlotte czuła się jak… ryba w wodzie. Zaskoczenie tym faktem towarzyszyło mu jednak tylko przez chwilę; skupił się na występie. Występie, który był tylko dla niego, pomimo że wiele innych par oczu zwróconych było na Charlotte.
      Obserwował jej poczynania z satysfakcją i zacięciem malującym się na twarzy. W końcu przymrużył powieki, a na to, co widział przed oczami, nałożyły się inne obrazy. Takie, które tylko jemu było i będzie dane oglądać. I pomimo że Charlotte znajdowała się daleko, w jego wyobrażeniach była zupełnie blisko. Wręcz czuł ją przy sobie; jej zapach i ciepło, które momentalnie potrafiły wytrącić go z równowagi i doprowadzić na skraj szaleństwa. Teraz już się przed tym nie wzbraniał; raz przekroczywszy granicę, nie zamierzał się cofnąć. Nie podejrzewał tylko, że będzie mu dane rzucić się za tę niewidzialną linię z takim impetem; brał jednak bez zająknięcia wszystko, co dawał mu los.
      Ludzie wokoło przestali istnieć. Była tylko scena, padające na nią czerwone światła i Charlotte, która wszystko dokładnie przemyślała i zaplanowała, a ta świadomość sprawiła, że ciałem Marshalla wstrząsnął niekontrolowany dreszcz. Igrała z nim i z jego wyobraźnią z premedytacją, bawiła się doskonale, dobrze wiedząc, jaki efekt osiągnie i że on nie będzie protestował. Że ochoczo połknie haczyk i da się wciągnąć w ten wir. Że przepadnie. Bezpowrotnie przepadnie.
      Występ skończył się tak niespodziewanie, jak się zaczął. Jedno mrugnięcie wystarczyło, by Jerome stracił Charlotte z oczu, a kiedy nie widział jej na podeście, kierowany nagłym impulsem, ruszył w jej kierunku. Wiedział, że jeśli ruszy się ze swojego miejsca, w tym tłumie mogą siebie nawzajem zgubić, ale nie zważał na to. Pozwolił pchać się tej nieznanej sile i przedzierał się między ludźmi, aż nieopodal wypatrzył znajomą, rudą czuprynę i przyspieszył kroku. Dopadł do Charlotte jak drapieżnik do ofiary, na którą polował zbyt długo, skradając się i czając. Znajdowali się teraz w takiej części klubu, iż nieopodal była ściana, co trzydziestolatek skrzętnie wykorzystał i napierając na Lester swoim ciałem, zmusił ją do poruszania się tyłem, aż jej plecy nie dotknęły płaskiej, chłodnej powierzchni.
      — Jesteś okropna — tchnął, przygwożdżając ją do ściany. Ręce ułożył po obydwu stronach jej głowy, ograniczając jej drogę ucieczki i zawisł nad nią ciężko. Wyglądał jak trawiony gorączką; spojrzenie miał rozbiegane, oczy błyszczące niezdrowo i cały zdawał się rozpalony. Oddychał szybko i płytko, momentami z wyraźnym trudem, a mięsnie jego szczęki co rusz to zaciskały się, to rozluźniały. W tym stanie, Jerome, którego Jaime zwykł przyrównywać do łagodnej owieczki, wcale nie przypominał słodkiego baranka. W jego spojrzeniu kryła się pierwotna siła, a rysy twarzy były wyostrzone i drapieżne, ciało z kolei nieustępliwe.
      Przez kilka uderzeń sera tylko lustrował rudowłosą wzrokiem. Później ponownie nachylił się do jej ucha, by mogła go usłyszeć pomimo muzyki, która na nowo wybrzmiała w klubie, lecz Jerome wciąż czuł w sobie echa poprzedniej, przeszywającej na wskroś melodii, podczas gdy przed jego oczami tańczyły to obrazy sprzed kilku minut to sceny podsuwane mu przez wyobraźnię.

      Usuń
    2. — Powiedź mi, że twój znajomy, który załatwił nam wejściówki, ma tu jakiś mały, przytulny, zamykany na klucz pokój. Albo chociaż składzik — powiedział powoli, ciężkim oddechem omiatając skórę jej szyi. — Powiedz, bo inaczej wezmę cię jak jakiś gówniarz, w kiblu — wychrypiał i wcale nie żartował. Tym niespodziewanym występem i spojrzeniem, jakie rzuciła mu ze sceny, doprowadziła go na skraj i jeśli spodziewała się czegoś innego, to teraz była winna wyłącznie sama sobie. Nie znała go od tej strony, to fakt, ale też wyspiarz nie czuł oporów przed tym, by ją jej pokazać. Nie sądził, by czymkolwiek ryzykował; nie w obliczu tego, co przed chwilą zobaczył, prawda?
      Przez to nie odsunął się, a jedynie mocniej pochylił głowę i pocałował szyję rudowłosej, drażniąc skórę również zębami, to jednak nie trwało długo. Jerome odsunął się, a potem wplótł palce w rude pukle i przytrzymał twarz kobiety, by móc zerknąć w jej błyszczące oczy, lecz rzucił jej tylko krótkie spojrzenie, bo zaraz przyciągnął ją bliżej siebie i pocałował. Tym pocałunkiem, od pierwszej chwili zetknięcia się ich ust mocnym i głębokim, mówił jej, jak bardzo jej w tym momencie pożąda i że już żadna siła nie mogła sprawić, że się powstrzyma. Zbyt długo czekał, a zniecierpliwienie potęgowała wiedza, że i ona na to czekała.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  42. [ Oooo jak sypnęłaś od razu pomysłami! <3 Ja w sumie bym to połączyła! Mogli się poznać na jakimś koncercie, gdzie wyszłoby, że oboje lubią podróżować, więc postanowiliby zostać kompanami do tych krótkich wycieczek? I udaliby się na kilka, aż właśnie Charlotte miałaby ten wypadek, co właśnie zakończyłoby ich relację. Aż do jakiegoś momentu, co byś powiedziała, gdyby ponownie spotkali się w kolejce do lekarza? Raun przyszedłby ze swoim synkiem, a Charlotte z córeczką na wizytę kontrolną? I pogadaliby sobie trochę, a Jeon z chęcią zostałby nianią dla psiunia jakby była potrzeba! ♥ Nawet potem mogą pokazać sobie nawzajem swoje sporty, bo why not w sumie? :D Co sądzisz? ]

    Raun

    OdpowiedzUsuń
  43. Brunetka od razu pokiwała twierdząco głową, na słowa rudowłosej.
    — Nie sposób się nie zgodzić — przytaknęła. Musiała przyznać, że to bardzo trafne określenie osoby Jerome’a. Elle nie miała wiele takich osób w swoim życiu, ale Marshall zdecydowanie był jej najlepszym przyjacielem. Nawet, jeżeli nie zawsze mu o wszystkim mówiła, musiała przyznać, że dobrze wiedziała, do kogo powinna się odezwać, gdy potrzebowała dawki dobrego humoru i pozytywnej energii. Po prostu potrafił to przywołać. Nawet w najgorszych chwilach, czego Elle nie potrafiła zrozumieć. Pamiętała doskonale, gdy zaczęła się ich bliższa relacja. Była załamana nadchodzącymi sprawami w sądzie, a Jerome… Sprawił, że mimo wszystko potrafiła się uśmiechnąć i na krótki czas zapomnieć o przykrych wydarzeniach. Wtedy też zrozumiała, że jest to relacja, którą trzeba pielęgnować w odpowiedni sposób.
    — Zobaczysz, wszystko jest tego warte. To jest zupełnie inny poziom miłości — uśmiechnęła się do Lotty. Sama nie lubiła słuchać, jak to wszyscy dookoła zawsze mieli bardzo dużo do powiedzenia i to zawsze w ten negatywny sposób. Kompletnie nie rozumiała skąd to się brało. Strasznie młodych matek przed macierzyństwem, było… Odjechane. W jej przypadku może i nie było pytań o to, kiedy pojawi się dziecko, bo pojawiło się niespodziewanie i przed małżeństwem, ale była pewna, że gdyby z Arthurem ułożyli sobie wszystko po kolei, całość wyglądałaby właśnie standardowo. Pierw padałyby pytania o dzieci, z zaznaczeniem, że to przecież najwyższy czas, a później… Zalewanie strachem. Zamiast dobrego słowa wsparcia, że owszem zmienia się wiele, ale życie z dzieckiem jest piękne, to lepiej straszyć ludzi nieprzespanymi nocami, całkowitą rezygnacją z siebie… Elle nigdy tego nie rozumiała. Owszem, jako matka dwójki wiedziała, że życie się zmienia, że nie zawsze jest kolorowo, ale jednocześnie wiedziała, że w tym wszystkim nie może zgubić siebie. Zrzucić na dalszy tor i zapomnieć, że ona sama też ma potrzeby i wymagania. Poza tym… Lubiła być mamą. Nie uważała się za idealną mamę, wiedziała, że popełnia błędy, czasami wręcz uważała, że powinna być dla dzieci dużo lepsza, ale zawsze po burzy wychodziło słońce, a brunetka w ostateczności była szczęśliwa w roli mamy, nawet, jeżeli nie zawsze było idealnie.
    Uśmiechnęła się do rudowłosej kolejny raz podczas ich krótkiego spotkania.
    — To prawda… Nawet nie wiem czy jakakolwiek firma produkuje z jego wizerunkiem cokolwiek. Ale od czasu do czasu pojawiają się jeszcze jakieś motywy Toma&Jerry’ego czy innych kreskówek mojego dzieciństwa, więc mam nadzieję, że coś się uda znaleźć.
    Prawda też była taka, że Elle też nie skupiała się za bardzo na ubraniach z motywem bajek, zwłaszcza dla dorosłych. Te dziecięce miała na bieżąco z oczywistych powodów, ale sama raczej opisałaby swój styl jako typowo basicowy lub w zależności od sytuacji bardziej jak smart causal, a w nim zdecydowanie nie królowały koszulki z kreskówkowymi bohaterami.
    Przechadzała się pomiędzy kolejnymi alejkami, przeglądając dokładnie każdy wieszak, sprawdzając czy może jakaś bluzka nie jest dowieszona na nie swoje miejsce, w końcu takie rzeczy się zdarzały.
    — Och to prawdziwe maleństwo — spojrzała na Lottę przez wieszaki — chyba tutaj nic nie znajdę… Po tej stronie też nie ma nic ciekawego, a już w szczególności nic z panem Bravo — westchnęła — może poszukam po prostu w necie, albo… — coś przykuło jej uwagę, a Elle delikatnie zmrużyła oczy i odsunęła się od tego rzędu wieszaków i pospiesznie ruszyła w stronę, gdzie wydawało jej się, że coś zauważyła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koszulka była w odcieniu butelkowej zieleni, jednak nadruk nie przedstawiał Johny’ego Bravo, a Elsę z Frozen i nijak miało się do męskiej koszulki. Morrison jednak z mrużonymi powiekami przyglądała jej się, a do głowy wpadł jej pewien pomysł. Chwyciła koszulkę z wieszakiem i odwróciła się do Lotty, widząc, że kobieta wyciągnęła córeczkę z nosidełka. Ustawiła swój koszyk na boku tak, aby nikomu nie przeszkadzał w zakupach i chwyciła koszyk Lotty, aby i go przestawić w taki sam sposób.
      — Co prawda nie mam tego, na co polowałam, ale… Znalazłam pewne zastępstwo — uśmiechnęła się delikatnie, wkładając ubranie do swojego koszyka — jeżeli nie potrzebujesz nic więcej możemy iść do kasy. Chyba, że chcesz zająć się małą, a mam coś ci jeszcze zabrać ze sklepu? Nie krępuj się.

      elcia

      Usuń
  44. Jeśli mowa była o teraźniejszości i osobach, które zechciałyby wejść pomiędzy ich dwójkę, to również Jerome pokazałby się od tej strony, której Charlotte jeszcze nie miała okazji poznać. Mężczyzna bowiem także nie lubił się dzielić; potrafił być zaborczy i egoistyczny, a kiedy już coś, a w tym przypadku ktoś był jego, śmiało sięgał po swoje. Ta jego część w ostatnim czasie została uśpiona i teraz dopiero ponownie budziła się do życia, na nowo dochodząc do głosu; wyspiarz był przekonany, że gdyby w klubie pełnym obcych osób, w którym się znajdowali, jakiś inny mężczyzna okazał zainteresowanie Charlotte, szybko pokazałby mu, że nie ma czego tutaj szukać. Może pozwoliłby takiemu delikwentowi na chwilę rozmowy i nacieszenie oczu; może nawet obserwowałby rozwój sytuacji z boku, lecz nie trwałoby to długo i raczej prędzej niż później, brunet uświadomiłby potencjalnego zainteresowanego, że powinien poszukać szczęścia gdzieś indziej.
    Wbrew wszystkiemu Marshall nie czuł zazdrości, kiedy rudowłosa dawała popis swoich umiejętności i oczy wszystkich zgromadzonych w klubie osób były skierowane na nią. Wiedział bowiem, że ten występ nie był przypadkowy; wyłowiła go pośród tłumu i spojrzała dokładnie tam, gdzie stał, przez co nie miał żadnych wątpliwości co do tego, dla kogo kobieta tańczyła. To inni mogli mu zazdrościć, podczas gdy w jego trzewiach rosła dzika satysfakcja, potęgująca każde inne, towarzyszące mu uczucie. I to dlatego nie mógł się opamiętać, kiedy Angielka zeszła ze sceny. To dlatego przycisnął ją do ściany i dość szczegółowo powiedział jej, co chce z nią zrobić. I tak jak ona nie znała go od tej strony, tak trzydziestolatek nie poznawał sam siebie. Nigdy wcześniej do nikogo nie zwracał się w podobny sposób; nikt wcześniej tak bardzo na niego nie działał, powodując, że tak szybko tracił kontrole i balansował na granicy szaleństwa. Lester potrafiła rozpalić jego zmysły w przeciągu kilku sekund, od razu rozniecając ogień, który trawił całe jego ciało. To było dla niego nowe i tak bardzo kuszące, że bez zawahania rzucił się w nieznane.
    Gdy przygryzła wargę, wyraźnie zaskoczona, Jerome spojrzał na nią karcąco i pokręcił głową. Naprawdę nie zdawała sobie sprawy z tego, co zrobiła? Naprawdę nie domyślała się, że tym tańcem sprowokuje go wyłącznie do działania? Jeśli nie tego się spodziewała, to i tak było już za późno, żeby się wycofać; nie zamierzał jej odpuścić, kiedy znajdował się w takim stanie. Kiedy jego ciało rwało się ku niej, kiedy chciał poczuć ją przy sobie, znowu tak blisko, jak tamtego świątecznego wieczora. Już teraz dzieliła ich tak niewielka odległość, że pomimo głośnej muzyki bez większego trudu wyłowił to jęknięcie wywołane jego własnymi słowami i sam chrapliwie wypuścił powietrze przez rozchylone wargi.
    Zgodził się z nią skinieniem głowy, kiedy uznała, że coś wymyślą. W tym momencie naprawdę już go nie interesowało, co to będzie; jeśli zajdzie taka potrzeba, naprawdę zamierzał zaciągnąć ją do toalety, tymczasem jednak całował ją gorączkowo, znowu nie mogąc oderwać się od jej ust, kiedy już ponownie ich posmakował. Podczas gdy Charlotte niecierpliwie rozpinała guziki jego koszuli, on wyplątał jedną dłoń z jej włosów i sięgnął nią ku udzie kobiety. Złapał ją nieco pod kolanem i wsparł jej nogę o swoje udo, dzięki czemu jego dłoń swobodnie wślizgnęła się pod materiał sukienki i palce zacisnęły się na nagiej skórze. Nieistotnym było, że wciąż znajdowali się nieopodal parkietu; wszystko wokół pozostawało nieważne i ginęło, kiedy brunet czuł zapach Angielki i kiedy mógł ją dotykać, a także kiedy ona smukłymi dłońmi sunęła po jego ciele. Drżał pod jej dotykiem, a tam gdzie skórę musnęły jej palce, mięśnie napisały się bezwiednie, jakby pobudzone elektrycznym impulsem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie spodobało mu się, kiedy się od niego odsunęła, lecz zaraz zmuszony był popędzić za nią. Wyglądało na to, że Charlotte mimo wszystko coś wymyśliła, więc Marshall śledził ją krok w krok, nie chcąc zgubić jej w niemalże pełnym klubie. W końcu dotarli w pobliże wyjścia i tam Lotta poprowadziła go znaną tylko sobie drogą, aż wpadli do ciemnego pomieszczenia. W środku było kompletnie ciemno i musiała minąć chwila, nim wzrok wyspiarza przyzwyczaił się do znikomej ilości światła, aż wreszcie zaczął dostrzegać zarysy poszczególnych mebli i innych przedmiotów. To wystarczyło, by spostrzegł, jak Lester sprawdza, czy nikt za nimi nie poszedł i przez to parsknął cichym śmiechem, który ucichł, kiedy tylko kobieta zamknęła drzwi i ponownie znalazła się przy nim.
      Nim choćby pomyślał o tym, by pomóc jej z tym cholernym guzikiem, jego starannie wyprasowana przed paroma godzinami koszula wylądowała na ziemi. Zamiast opinającego ciało materiału czuł teraz na sobie ciepłe dłonie i nie mógł powiedzieć, że nie podobała mu się ta zmiana.
      — Co TY ze mną robisz — poprawił ją, ponieważ Lotta chyba zapomniała, kto przed chwilą tak brzydko z nim igrał. Kiedy szeptała mu do ucha, odruchowo skłonił głowę w jej stronę i syknął krótko, kiedy przygryzła płatek jego ucha. Sam ułożył dłoń na jej karku i przyciągnął ją do siebie, by pocałować ja mocno i zachłannie, z wyraźnym zniecierpliwieniem. Nie wiedzieć kiedy, potknęli się o coś, ale już po chwili rudowłosa usiadła na stoliku, który im zawadził, a który na całe szczęście znajdował się pod ścianą, bo nie przesunął się pod ich ciężarem.
      Poniekąd rozbawiło go to, jak szybko został bez spodni, które opadły luźno wokół jego kostek. Sam w tym czasie dokładniej badał ustami ten głęboki dekolt, który zrobił na nim tak ogromne wrażenie już na wejściu do klubu i to właśnie wtedy Lotta uświadomiła sobie, że zapomniała o pewnym istotnym szczególe.
      — Ciii… — mruknął, wyprostowawszy się i zamknął jej usta kolejnym, natarczywym pocałunkiem. Odsunął się po chwili po to tylko, by nieco podciągnąć spodnie; to ułatwiło mu wydobycie z tylnej kieszeni dwóch prezerwatyw, które rzucił na stolik w zasięgu ręki i tylko jego zęby błysnęły w ciemności, odsłonięte w niewinnym uśmiechu. Tym razem był przygotowany.
      Puszczone spodnie znowu opadły swobodnie. Jerome tymczasem sięgnął pod granatową sukienkę; patrząc prosto w roziskrzone oczy Charlotte, przesunął dłońmi w górę jej ud, aż jego palce trafiły na materiał bielizny. Chwycił jej majtki, pociągnął i przykucnął, by zsunąć je z jej nóg. Materiał zaplątał się o jedną ze szpilek, ale najważniejsze, że nie było go już tam, gdzie Jerome za wszelką cenę chciał się dostać. Sam zsunął bokserki, uporał się z zabezpieczeniem, a następnie chwycił Lottę pod pośladki i jednym ruchem przesunął ją bliżej krawędzi stolika tak, aby było im wygodniej. Tak jak powiedział wcześniej, wcale nie zamierzał ściągać jej sukienki. Zadarł jedynie luźny materiał, odsłaniając jej zgrabne uda i ulokowawszy się między nimi, wszedł w nią od razu, bez zbędnego droczenia.
      Z jego gardła wyrwał się głuchy jęk, kiedy od razu zalała go fala przyjemności. Jedną ręką zaparł się o ścianę, drugą chwycił Lottę pod kolano i przytrzymał wyżej jej nogę. Błądząc wzrokiem po jej twarzy, poruszył się stosunkowo powoli, by zaraz mocniej docisnąć do niej biodra i zaraz znowu zrobił to samo; wysuwał się wolno i napierał na nią mocno, przez uderzenie serca pozostając w bezruchu, by znowu powtórzyć tę czynność, a krawędź stolika niczym metronom zaczęła uderzać o ścianę, wystukując mocny, acz nieśpieszny rytm.

      Usuń
    2. Od razu oblał go przyjemny gorąc, a na czoło wystąpiły kropelki potu. Oddech miał chrapliwy i ciężki, a jego spojrzenie pozostawało zamglone. Czuł przebiegające po ciele rozkoszne ciarki oraz napięcie rozlewające się od lędźwi; zatracał się w doznaniach, wyjątkowo silnych i gwałtownych. Jakby otworzyła się przed nim otchłań, w którą rzucił się bez chwili zawahania. W otaczającej ich ciemności nie widział wiele; tylko błyszczące oczy Charlotte, których spojrzenie łowił w nielicznych chwilach opamiętania. Nie widział jej dobrze, ale czuł ją całą bardzo wyraźnie. Otumaniał go jej zapach, otulało ciepło bijące od rozgrzanego ciała, które jak ostatnio, wychodziło mu naprzeciw. Jak miał nie przepaść? Jak, kiedy w jego wnętrzu szalał huragan, któremu nie mógł się oprzeć? Charlotte robiła z nim rzeczy, o które sam siebie nie podejrzewał, lecz nie zamierzał się przed nimi wzbraniać.
      Doszedł niespodziewanie i głośno. Z jego gardła wyrwał się długi, głęboki jęk, kiedy uderzył w niego strumień przyjemności tak przeszywającej, że rozbił ciało na miliony cząstek. Jerome dosłownie się trząsł, wparty ciężko o ścianę i rudowłosą, i minęło kilka dobrych chwil, nim jego mięśnie przestały rozluźniać się i spinać pod wpływem ostatnich spazmów. Oddychał ciężko, kompletnie wyczerpany tak nagłym doznaniem i ani mu było w głowie dojście do siebie, mimo że w każdej chwili ktoś mógł wejść do pomieszczenia i zobaczyć jego goły tyłek.
      — Nie chce mi się wierzyć, że tyle lat miałem cię pod samym nosem… — powiedział cicho wprost do jej ucha, nie mając ochoty się odsuwać; jeszcze nie teraz. Gestem zachęcił ją, by ciaśniej owinęła nogi wokół jego bioder, a sam sięgnął dłonią ku dekoltowi sukienki. Błądził po nim palcami, badał kształt częściowo skrytych pod materiałem piersi i rysował na jej skórze nieokreślony wzory, raz czyniąc to opuszkami, raz zostawiając czerwone ślady paznokciami, na tyle lekkie jednak, że te zaraz blakły. Oczy miał przymknięte; i tak niewiele by teraz widział. Słyszał ich ciężkie oddechy, ale też głębokie dudnienie dochodzącej z oddali muzyki. Wciąż było wcześnie i nie musieli martwić się, że przegapią odliczanie do północy, aczkolwiek Jerome był przekonany, że uda mu się dłużej trzymać ręce przy sobie. Cóż, fakt, że teraz znajdowali się tutaj, w ciemnym gabinecie najlepiej świadczył o tym, jak bardzo się mylił.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  45. To, jak Charlotte reagowała na jego poczynania tylko dodatkowo go nakręcało, choć też trzeba było przyznać, że nie zastanawiał się nad każdym kolejnym posunięciem. Działał bez zastanowienia i pomyślunku, postępując gwałtownie i niecierpliwie; przez myśl przeszło mu nawet, czy kiedykolwiek będą mieli czas na to, żeby lepiej poznać swoje ciała? Póki co bowiem wszystko działo się tak szybko, a przy tym intensywnie, że nie kwapili się nawet tym, aby pozbyć się wszystkich części garderoby i wyspiarz nie mógł powiedzieć, że mu się to nie podobało. Wręcz przeciwnie, wcześniej nie doświadczył czegoś podobnego, a może sam nie pozwalał sobie na to, by opętało go niemal zwierzęce pożądanie i puścił wszelkie hamulce dopiero przy rudowłosej? Na to również nie zamierzał narzekać.
    W pewnym momencie nie wiedział już, czy słyszy stolik uderzający o ścianę, czy dudnienie własnego serca, któremu akompaniowały jęki Angielki. Zapadł się w sobie, a jego świat skurczył się wyłącznie do Charlotte i jego osoby; nie liczyło się nic więcej, tylko to, że znowu miał jej ciało tylko dla siebie, choć powoli dojrzewała w nim świadomość, że najprawdopodobniej nie tylko jej ciało posiadł. Powoli skradał również duszę i serce; przywiązywał ją do siebie, tak jak ona przywiązywała jego. Proces ten postępował latami, lecz dopiero niedawno mógł ruszyć z całym impetem i zdawało się, że to właśnie tak długie oczekiwanie sprawiło, że teraz wydarzenia pędziły na łeb, na szyję, a Jerome wraz z nimi i ani myślał o tym, żeby się zatrzymać. Liczył się z konsekwencjami. Z tym, że brał odpowiedzialność nie tylko za Charlotte, ale również jej córkę. Nie bez powodu jednakże obiecywał jej, że żadnej z nich nie skrzywdzi, prawda?
    Kiedy poczuł, a później usłyszał, że Lester dochodzi dokładnie w tym samym momencie, co on, tylko ciaśniej przylgnął do jej ciała i nie skupiał się już na niczym innym, jak tylko całkowitym zatraceniu się w tym długo wyczekiwanym momencie rozkoszy, który niósł ze sobą niewysłowioną ulgę i spełnienie. Napięcie, które rosło pomiędzy nimi, odkąd tylko przekroczyli próg klubu, wreszcie w pełni wybrzmiało, a później powoli ustąpiło pola innym doznaniom.
    Uśmiechnął się pod nosem, kiedy zgodziła się z nim co do czasu oczekiwania na to, co działo się dzisiaj. Co prawda obydwoje byli zupełnie nieświadomi tego, co mogli razem mieć, ale teraz, kiedy już to wiedzieli… Wyspiarz aż westchnął cicho ni to z żalem, ni to z rozmarzeniem, wciąż będąc oszołomionym potężnym orgazmem, który wycisnął z niego resztki sił i teraz, cofając się łagodnymi falami niczym odpływ, pozostawiał po sobie przyjemne rozleniwienie. Korzystał więc z tego, że teraz trwali w bezruchu. Czuł, jak Lester mocno oplata go nogami i wciąż błądził palcami po jej nagiej skórze, nie mając ochoty nigdzie się stąd ruszać.
    — Czyżby? — odezwał się w odpowiedzi na jej zapewnienia i z cichym jękiem, wyprostował się. Stanął pewniej na miękkich nogach i ułożył dłonie na udach kobiety, błądząc przy tym wzrokiem po jej twarzy. Było po nim widać, że spodobały mu się jej słowa. W kącikach jego ust czaił się lekki uśmieszek, a bursztynowe oczy błyszczały żywo, kiedy w mroku starał się wejrzeć w zielono-brązowe tęczówki, które poznawał coraz lepiej.
    — A to niby dlaczego? — spytał, ewidentnie ją podpuszczając, choć zauważył, że w oczekiwaniu na odpowiedź jego serce znowu zaczęło mocniej bić, a jego rytm stał się jakby niespokojny. Niecierpliwie oczekiwał tego, co Angielka miała do powiedzenia na ten temat, jednocześnie gładząc jej uda dłońmi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciał nieco przeciągnąć w czasie ten moment; jeszcze przez chwilę móc we względnym spokoju się nią nacieszyć. Wiedział, że kiedy teraz wrócą na parkiet, powinno im być odrobinę łatwiej i faktycznie zdążą się pobawić; wytańczyć, a może nawet jeszcze napić? Jerome na pewno nie zamierzał poprzestać na jednym drinku, lecz nie wiedział, na ile będzie mogła sobie pozwolić Charlotte. Poza tym… teraz wiedział o istnieniu tego pokoju. I zamierzał z tej wiedzy korzystać, sądząc przy tym, że w naprawdę wyjątkowy sposób przywita Nowy Rok. W końcu kto wie, do czego będą odliczać on i Charlotte, w przeciwieństwie do całej reszty?

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  46. Jerome również nie był fanem gdybania. Wolał skupić się na tym, co tu i teraz, choć też nie żałował tego, jak potoczyło się jego życie i gdyby miał taką możliwość, niczego by nie zmienił. Nie tylko dlatego, że już zostało ustalone, iż ich byli partnerzy mieli znaczący wpływ na to, jakimi osobami Jerome i Charlotte się stali, ale również dlatego, że to prawdopodobnie dlatego to, co działo się teraz między nimi smakowało tak dobrze. Tak dobrze, jak jeszcze nigdy dotąd i przez to wyspiarz zamierzał ślepo brnąc na przód, choć… Z drugiej strony, zawsze ufał swojemu sercu. To ono nim kierowało, a nie rozum, który zawsze znajdował się gdzieś na drugim planie i teraz to serce ochoczo rwało się ku rudowłosej kobiecie. Aż nadto oczywistym było, że uczucia, które Marshall żywił do Angielki nie ograniczały się tylko do pożądania; to bowiem było wynikiem całej gamy emocji, które razem faktycznie składały się właśnie na owo pożądanie, lecz osobno… Osobno mówiły o czymś zupełnie innym.
    Mówiły o tym, że to właśnie w Charlotte trzydziestolatek znalazł niesamowite oparcie. Że to przy niej znowu czuł się w pełni sobą, gotów na czerpanie z życia pełnymi garściami. Ufał jej i wiedział, że może liczyć na nią w każdej, nawet najbardziej beznadziejnej sytuacji. Znał ją. Może nie na wskroś, bo przez te dwa lata przyjaźni pewne szczegóły im umknęły, ale znał ją wystarczająco i na tyle dobrze, by wiedzieć, że ten ślepy pęd wcale nie był taki, cóż… ślepy. Że uczucia, które w nim grały, lokował we właściwej osobie.
    Uniósł wyżej brwi, kiedy przytaknęła mu ledwo mruknięciem, lecz po chwili dostrzegł w jej oczach tę odpowiedź, na którą czekał. Jej spojrzenie wyraźnie mówiło, że chciała go mieć tylko dla siebie i nie zamierzała się z nim nikim dzielić, lecz to nie było wszystko. W jej tęczówkach czaił się nieoczywisty błysk; obietnica, że to pragnienie posiadania go na wyłączność miało ziścić się na wszystkich możliwych płaszczyznach i kiedy wyspiarz to sobie uświadomił, w nagłym przypływie emocji mocniej zacisnął palce na jasnej skórze.
    W następnej chwili już mówiła prosto w jego usta, przez co Marshall uśmiechnął się pod nosem i nim choćby pomyślał, Lotta już całowała go w sposób, który wyraźnie mówił, że wcale nie żartowała. I on odwzajemnił ten pocałunek. Owinął ręce wokół jej ciała, ciasno trzymając ją przy sobie i tym chętniej złączył ich wargi, nie mając nic przeciwko temu, że rudowłosa go sobie przywłaszczyła. Chciał bowiem być jej. Chciał i co więcej, był tego stuprocentowo pewien. Nie martwił się już tym, że być może rozwinęli tę relację w tak szybkim tempie; guzik go to obchodziło, kiedy czuł się przy niej tak dobrze i kiedy przepadł już jakiś czas temu, zatracając się w rosnącym uczuciu, które coraz ciaśniej łączyło ich ze sobą.
    Niechętnie ją puścił, ale nie mogli spędzić tutaj reszty sylwestrowej imprezy. Wzdrygnął się od chłodu, który dotknął jego ciała, kiedy Lotta się oddaliła i czym prędzej naciągnął zarówno bokserki, jak i spodnie tam, gdzie było ich miejsce. Rozglądał się właśnie za koszulą, kiedy Angielka podała jeszcze jeden istotny powód, by trzydziestolatek był już tylko jej. Słysząc to, Jerome aż się wyprostował i kiedy dostrzegł ten wesoły uśmiech, sam zaśmiał się cicho. Początkowo przemilczał ten temat i skupił się na poszukiwaniu koszuli, aż wreszcie znalazł ją nieopodal stolika i naciągnął na grzbiet. Zapinając po omacku guziki, przysunął się bliżej i nachylił ku Charlotte.
    — A wiesz, co to oznacza? — spytał lekko i swobodnie, spoglądając w dół, na guziki, które chyba krzywo zapinał. — Że teraz, kiedy już jestem twój i nikomu mnie nie oddasz… — kontynuował, samemu udzielając odpowiedzi na zadane przed sekunda pytanie. — To będę cię pieprzył tak często, jak tylko będzie mi się podobać — zapewnił i tym razem to on obdarzył ją szczerym, figlarnym uśmiechem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokończył zapinanie guzików, a potem pchnął drzwi i pierwszy wyszedł na korytarz, od razu mrużąc oczy pod wpływem światła, które tutaj było zdecydowanie intensywniejsze. Przystanął, by zamrugać, a potem obrócił się ku Charlotte i spoglądając wprost na nią, wyciągnął ku niej rękę, jakby zapraszał ją nie tylko do wspólnej zabawy, ale i czegoś więcej; do postawienia domku z ich przetasowanych tali, który nie miał rozpaść się pod wpływem najmocniejszego nawet podmuchu wiatru. I kiedy kobieta splotła palce z jego palcami, zacieśnił uchwyt i pewnym krokiem ruszył z powrotem ku sali pełnej bawiących się gości, prowadząc rudowłosą tuż obok siebie.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  47. Choć wiele uczuć i emocji potrafiło bezbłędnie wybrzmieć bez słów, oni faktycznie musieli porozmawiać. Było to kuszące, ale ich życiowa sytuacja nie pozwalała na stuprocentową beztroskę; Charlotte miała ledwo miesięczną córkę, a on nie był rozwiedziony. Mogli czytać między wierszami i wyłapywać obietnice ze znaczących spojrzeń, ale nic nie mogło zastąpić im rzeczowej rozmowy, podczas której mogliby choć pobieżnie nakreślić, co dalej. Jerome wiedział, że ta rozmowa musi się odbyć. Co więcej, chciał ją przeprowadzić; chciał, by Charlotte czuła się przy nim bezpiecznie i nie musiała martwić się o jutro, a przede wszystkim i najzwyczajniej w świecie, chciał po prostu być wobec niej w porządku. Nie tylko na to zasługiwała, ale należało się jej to tak, jak każdemu innemu człowiekowi – bycie wobec niego szczerym i słownym.
    Tej sylwestrowej nocy trzydziestolatek był jednakże daleki od podobnych, przyziemnych rozważań i bujał głową w obłokach. Kiedy, jeśli nie dziś miał mieć lepszą okazję, by postawić właśnie na całkowitą beztroskę? Czuł się jak gówniarz, który dopiero co zaczynał smakować życie; wszystko było dla niego nowe, a przez to również niemożliwie oszałamiające. Nie zamierzał z tego rezygnować i sprowadzać się na ziemię, nie dziś, kiedy kończył się jeden rok, a zaczynał kolejny i wiele wskazywało na to, że miał to być jeden z bardziej przełomowych momentów jego życia.
    Kiedy Lotta zwróciła uwagę na jego koszulę, przystanął i lekko oparł się o ścianę. Początkowo obserwował ruch jej dłoni, lecz później przeniósł spojrzenie na jej twarz i z niemałym zdziwieniem odnotował, że czerwona szminka wciąż pozostawała na swoim miejscu. Był to jednakże zaledwie szczegół w porównaniu z tym, co jeszcze dostrzegał.
    — Jesteś piękna — powiedział tak po prostu i nim kobieta cofnęła dłoni, chwycił jedną z nich. Przyciągnął ją bliżej twarzy i ucałował jej wnętrze, by później od razu ruszyć za nią w kierunku sali, którą wcześniej w takim pośpiechu opuścili. I czy była to kolejna z jego stron, jaką Lester dopiero miała poznać? Być może, bo o ile wcześniej zdarzało mu się prawić jej komplementy, o tyle nigdy nie mówił ich, jednocześnie patrząc na nią w ten przeszywający sposób.
    Duże zainteresowanie podanym posiłkiem świadczyło o tym, że klub nie był po brzegi wypchany nastolatkami. To było wyjątkowo zabawne, ale Marshall zauważył, że w istocie było tak, że wraz z posuwającym się wiekiem na imprezach ubywało alkoholu, a przybywało jedzenia. Rozbawiony tym spostrzeżeniem, omiótł wzrokiem otoczenie i z zadowoleniem zauważył, że średnia wieku była stosunkowo zbliżona do liczby lat, którą i on miał na karku. Bardzo dobrze; ostatnim, na co miał ochotę, było bawienie się pośród zataczających się od nadmiaru alkoholu nastolatków. Chociaż? Dorośli potrafili często równie mocno przesadzić…
    — Jasne, poczekam — odparł krótko i pozostał dokładnie w tym samym miejscu, w którym rudowłosa się oddaliła. Z tego punktu widział dość dobrze stolik, do którego kobieta podeszła, lecz echa toczonej rozmowy już ginęły pośród innych dźwięków wypełniających klub, jakim była już nie tylko muzyka, śmiechy i rozmowy, ale również szczerkanie sztućcami.
    Obserwował rozwój sytuacji, ale nie interweniował. Widząc, że siedzący przy stoliku mężczyźni nie chcą tak szybko oddać znalezionej torebki, od razu nabrał ochoty, żeby podejść tam i zrobić z nimi porządek, ale nie chciał wyjść na przewrażliwionego i stąd jedynie niespokojnie zakołysał się na piętach. Dopiero, kiedy Charlotte odwróciła się i odszukała go wzrokiem, sprężystym krokiem podszedł bliżej, dokładnie w momencie, aby usłyszeć coś o znaleźnym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Oddaj tę torebkę — rzucił krótko i ostro, acz mimo wszystko wciąż względnie uprzejmie. Spoglądał przy tym wprost na trzymającego przedmiot mężczyznę, lecz kiedy skończył mówić, zerknął w bok, na pochyloną nad stolikiem rudowłosą i kącik jego ust drgnął w niekontrolowanym uśmiechu. Gdyby tylko ci mężczyźni wiedzieli, że Jerome właśnie ratował ich przed niechybną zgubą… Z drugiej strony, z chęcią zobaczyłby, jak Lotta rozprawia się z każdym z nich i to bez jego pomocy; fakt, że potrafiła sprawnie obezwładnić człowieka sprawił, że po kręgosłupie Marshalla spłynął przyjemny dreszcz.
      Ponieważ jego myśli zawędrowały zdecydowanie za daleko, odchrząknął, spojrzał znowu na delikwenta i wyciągnął rękę po torebkę, wykonując ponaglający gest palcami.
      — Proszę! — żachnął się ten najbardziej gadatliwy. — A któż to przybył na ratunek! — zauważył nieco już bełkotliwie i zarechotał głupio, na co Jerome tylko wywrócił oczami.
      — Gościu, nie przeginaj, bo inaczej oberwiesz i to wcale nie ode mnie — rzucił, a że wypił tylko jednego drinka, to szybko i zgrabnie nachylił się nad stolikiem i po prostu wyrwał torebkę z rąk pijanego mężczyzny.
      — Ej ej ej! — zaprotestował ten, będąc chyba swoistym liderem tej grupy, bo widząc tę zniewagę, dwóch pozostałych mężczyzn, niczym jego przybocznych, poderwało się ze swoich krzeseł.
      — Naprawdę chcecie porozmawiać o tym znaleźnym? — spytał spokojnie Jerome, wręczył torebkę Charlotte, a potem samym tylko spojrzeniem usadził dwójkę gagatków na swoich miejscach. Niekoniecznie chciał wszczynać tutaj awanturę; zależało mu na spędzeniu reszty wieczoru na dobrej zabawie, a nie niekoniecznie na tym, by został wyprowadzony przez ochroniarzy. W przeciwieństwie jednak do Charlotte, po nim widać było, że mógł sprowadzić do parteru za pomocą tylko jednego ciosu. Co prawda zrobiłby to na pewno z mniejszą finezją, niż rudowłosa, ale jednak. Był wysoki, a praca na budowie pomagała mu w utrzymaniu formy; wystarczyło, żeby tylko trochę się zamachnął.
      — Potem się policzymy! — rzucił ten najbardziej zaczepialski, najwidoczniej zawsze musząc mieć ostatnie słowo. Tego Jerome już nie skomentował. Wsparł dłoń na plecach Lotty, dając jej tym jasny sygnał, że spokojnie mogli się wycofać i zająć sobą. Kiedy odchodzili, zmierzając ku ich stolikowy, Jerome złapał kobietę w tali i dosunął ją do swojego boku.
      — Wiesz, że chętnie bym zobaczył, jak rozkładasz na łopatki w końcu kogoś innego, niż ja? — zażartował, mrucząc to wprost do jej ucha i zaśmiał się cicho. — Napijesz się jeszcze? Pójdę nam do baru po drinki, hm?

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  48. To, że Charlotte tak skutecznie i nieodwracalnie go do siebie przywiązywała nie oznaczało, że będzie wyłącznie pożerał ją wzrokiem, a finalnie nie tylko nim. Oznaczało to również, że będzie obdarzał ją właśnie takimi gestami; bezwiednymi, które same mu się wyrywały i były rzeczywiście stosunkowo niewinne w kontraście z tym, co potrafili ze sobą nawzajem zrobić. A po tym, co wydarzyło się w ciemnym i przypadkowym pokoju, tych gestów miało być tylko więcej; po pierwszej, wspólnie spędzonej nocy mogli mieć jeszcze jakieś wątpliwości. Pomimo tej krótkiej rozmowy pod blokiem rudowłosej, mogli zastanawiać się, czy na pewno obydwoje chcieli tego samego, lecz teraz, po tym, co się wydarzyło, a poniekąd również powtórzyło, Jerome nie miał już żadnych wątpliwości.
    — Och, dziękuję — odparł z rozbawieniem w odpowiedzi na ten komplement i uśmiechnął się tym szerzej, kiedy poczuł na policzku ciepłe, znajome wargi. Kiedy to nieznośne napięcie pomiędzy nimi przynajmniej częściowo opadło, wyspiarz tryskał dobrą energią i humorem, czując się niemalże tak jak tamtego świątecznego dnia, kiedy przyszedł do Charlotte i jeszcze nie był świadom tego, co pomiędzy nimi zajdzie. Teraz wpadał w podobny stan; był gotowy paplać bez ustanku i gadać głupoty, choć poziom hałasu w klubie mógł mu w tym nieco przeszkodzić.
    Nawet zajście przy ich wcześniejszym, przypadkowo wybranym stoliku nie wpłynęło na jego dobry nastrój. Co prawda zirytował się, ale było mu bardzo daleko do zdenerwowania, jakie mogło opanować go w innych okolicznościach. Gdyby miał ochotę na awanturę, bez wątpienia wykorzystałby okazję (wcale nie krył się z tym, że czasem dobrze było przyłożyć komuś w gębę), ale dziś skupiał się na innych rzeczach i chciał dobrze wykorzystać ten wieczór. To dlatego nie dał wciągnąć się w pyskówkę i po odzyskaniu torebki rudowłosej po prostu się oddalił, w przeciwieństwie jednak do samej Charlotte. Widać ona, podobnie jak ten awanturnik, również lubiła mieć ostatnie zdanie i wyjątkowo uprzejmie pożegnała się z zasiadającymi przy stoliku mężczyznami. Widząc to, Jerome parsknął krótko z rozbawieniem, a następnie przesunął wzrokiem po sylwetce kobiety; zastanawiał się, gdzie w tym drobnym ciele kryje się ta niebotyczna ilość ikry, która dysponowała i dzieliła się nią z nim w sposób zgoła przyjemniejszy, niż z tamtymi nieznajomymi o lepkich rączkach.
    — Możemy się wrócić — zgodził się. — Ale do tamtego pokoju — dodał i zsunął rękę z jej tali na pośladek, bardzo nisko, kierując dłoń ku wnętrzu jej ud. Uśmiechnął się przy tym bezczelnie, lecz uśmiech ten zbladł, kiedy został tak lekko pocałowany w płatek ucha. Spodziewał się prędzej właśnie ugryzienia, lecz i tak, mimo że było to ledwo muśnięcie, poczuł na skórze przyjemne mrowienie, które zaraz sięgnęło w głąb jego ciała i osadziło się w podbrzuszu, skutecznie przypominając mu, co działo się jeszcze nie tak dawno temu. Naprawdę gotów był obrócić się na pięcie i wrócić tam, skąd wracali. Co ona najlepszego z nim robiła?! Ach, podobno same dobre rzeczy i wyspiarz nie mógł temu zaprzeczyć.
    — Zaraz przyjdę — powiedział tylko i każde z nich ruszyło w swoją stronę; Lotta ku stolikowi, a on do baru. Czekając w kolejce, był błogo nieświadomy scen, które właśnie rozgrywały się w przeznaczonym dla nich miejscu. Cierpliwie przesuwał się krok za krokiem, aż po kilku dobrych minutach znalazł się przy lśniącym kontuarze i minęło jeszcze kilka kolejnych minut, nim barman obsłużył osoby przed nim i zwrócił się do niego. Jerome zamówił dwa drinki, jeden słabszy, drugi zaś, dla siebie, z podwójnym rumem. Żeby się nie pomylić, wypatrzył przy stojaku ze słomkami również kolorowe, sylwestrowe ozdoby i kiedy otrzymał już swoje zamówienie, w drinka Angielki wetknął patyczek, na końcu którego znajdował się złoty, brokatowy napis 2022. Zadowolony, z drinkami w rękach, zaczął przedzierać się przez tłum ku stolikowi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skupiony na tym, by nie uronić ani kropli napojów, ani też na nikogo nie wpaść, zadarł głowę właściwie dopiero wtedy, kiedy był zupełnie blisko celu i wtedy też spostrzegł, że panowało tutaj niebywałe poruszenie.
      Marshallowi nie chciało się wierzyć w to, co zobaczył. Chciał ufać, że wzrok płatał mu figla, a przecież nawet nie upił jeszcze choćby łyka ze swojego podwójnego drinka! Stąd, nim zareagował, mimo wszystko nachylił się i odstawił drinki na blat; coś podpowiadało mu, że powinien mieć na wszelki wypadek wolne ręce. Wreszcie wyprostował się, zerknął na wyraźnie zdenerwowaną Charlotte i… przeniósł wzrok na nikogo innego, jak Patricka Parkera we własnej osobie.
      — Jest i nasz Jerome! — zaświergotał Patrick i aż klasnął w ręce.
      — Co ty tu… robisz? — spytał wyspiarz, cedząc przez zęby. W środek swojej wypowiedzi miał ochotę wrzucić jeszcze soczystą kurwę, ale powstrzymał się ze względu na obecność nieznanych mu osób.
      O ile pamięć go nie myliła, nie zdążył dokładnie wyjaśnić pannie Lester, jak rozwikłała się zagadkowa sprawa z Parkerem. Lotta była wtedy jeszcze w ciąży i byli na burgerach, kiedy Patrick zakłócił ich spotkanie. Później nie było już czasu na wyjaśnienia; niedługo potem Jerome wyjechał do Seattle, a i Lotta miała wiele na głowie przed samym porodem.
      — Jak to, co? — zdziwił się mężczyzna. — Świętuję nadejście nowego roku! — odparł, wygodniej rozpierając się na krześle. Założył stopę na udo w nonszalanckiej pozie i potoczył ręką po lokalu, obejmując tym gestem bawiących się ludzi.
      — I musisz to robić właśnie przy naszym stoliku? — warknął brunet, obrzucając nieprzychylnym spojrzeniem również pozostałych nieznajomych.
      — Przy waszym stoliku? — zdziwił się szczerze i wtedy do rozmowy wtrąciła się jedna z kobiet; drobna, niebieskooka blondynka o słodkiej, a wręcz przesłodzonej urodzie.
      — Przepraszam — odezwała się piskliwym głosikiem i zaczęła grzebać w kopertówce, aż wyjęła z niej prawdopodobnie zaproszenie. — Ale nie może być mowy o pomyłce. Spójrzcie — poprosiła, otworzyła zaproszenie i wskazała na wpisany w nim numer stolika, a następnie na tabliczkę z numerem ułożoną na blacie; nie było żadnych wątpliwości, cyfry się zgadzały. Jerome przyjrzał się zaproszeniu i numeracji, a potem z niepokojem zauważył coś jeszcze; stolik był sześcioosobowy.
      Nie sądził, by Charlotte pomyliła stoliki. I coś zaczynało mu tu wyraźnie śmierdzieć.
      — Widzicie? — wtrącił się Parker. — A wy jak zwykle od razu posądzacie mnie o najgorsze… — cmoknął i z niezadowoleniem pokręcił głową.
      Wtedy wydarzyła się kolejna niespodziewana rzecz; przez tłum przedzierał się do nich właśnie jakiś mężczyzna; Jerome jeszcze nie wiedział, że był to znajomy rudowłosej. Ten sam, który załatwił im wejściówki na tego Sylwestra.
      — Charlotte! — Ucieszył się wyraźnie na widok kobiety. — Wszędzie cię szukałem, myślałem, że na początku usiądziecie przy swoim stoliku — powiedział, spoglądając na nią, później na Marshalla, a na końcu na zasiadającą obok grupkę, w tym Patrcika. — Nie zdążyłem ci powiedzieć, że musiałem zmienić rezerwację. Widzisz, przeżywamy prawdziwe oblężenie, właściciel klubu by mnie zamordował, gdybym nie zapełnił wszystkich miejsc. Pan Parker robił rezerwację niemalże w ostatniej chwili, ty też odezwałaś się późno i został tylko ten stolik… Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, że wpisałem was razem? Na pewno się dogadacie — powiedział, posyłając kobiecie uśmiech typowy dla managera, któremu grunt lekko palił się pod stopami.
      — Nie, nie dogadamy się — warknął Jerome, bez ostrzeżenia wbijając palec w pierś mężczyzny. — Przez tego człowieka prawie deportowali mnie ze Stanów, a ty mi mówisz, że się dogadamy?! — wycedził, mocniej napierając na mężczyznę.
      — Panowie, spokojnie! — zaświergotała blondynka, która wcześniej wyciągnęła zaproszenie. — Przecież to nic takiego!

      Usuń
    2. — Właśnie, Jerome — odezwał się Parker. — Przecież to nic takiego. Zapomniałeś już? Jesteśmy kwita — powiedział nie bez satysfakcji; te słowa były jak kubeł zimnej wody wylany na głowę bruneta. Trzydziestolatek spojrzał po menagerze i odsunął się od niego z wyraźną niechęcią, następnie obrzucił wściekłym spojrzeniem Patricka i na koniec z pewną boleścią zerknął na Lottę.
      — Jaja z nas sobie robicie — burknął tylko cicho i odszedł na parę kroków, by się uspokoić. Miał jak gdyby nigdy nic siedzieć przy jednym stole z Patrickiem i spożywać z nim posiłek? Lotta miała z nim siedzieć? To było niedorzeczne i zbyt tragiczne, by w ogóle mogło być prawdziwe.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  49. Wątpił w to, by ktokolwiek miał go krytykować i co więcej, wpędzać w poczucie winy, a przynajmniej nie miał robić tego nikt z jego najbliższego otoczenia. Brunet otaczał się ludźmi, którzy go rozumieli i znali go dość dobrze; wystarczająco, by nie mieli wątpliwości co do tego, w jakiej kolejności nastąpiły dane wydarzenia i że najpierw rozstał się z żoną, a dopiero później pozwolił sobie na jakiekolwiek uczucia względem Charlotte, nie na odwrót. Najważniejszym jednakże było, że sam nie miał sobie niczego do zarzucenia i wiedział, że nikogo nie oszukał, choć… Separacja nie była równoznaczna z rozwodem; separacja dawała szansę na dogadanie się i powrót do siebie, co jednakże, jeśli nie miało się z kim rozmawiać? Po rozprawie w sądzie, w której on i Jen formalnie przypieczętowali decyzję o tymczasowym rozstaniu i poluźnieniu łączącej ich relacji, Wool-Marshall ruszyła w świat. On został w Nowym Jorku – w mieście, które nigdy nie zasypia i które również jemu w ostatnim czasie spędzało sen z powiek, z niewielką pomocą pewnej rudowłosej kobiety.
    Wyspiarz bywał impulsywny. Nie od dziś wiadomo było, że dawał się ponosić emocjom, przy czym nie czynił wyjątku dla żadnego rodzaju; porywały go zarówno emocje pozytywne, jak i negatywne, czego Charlotte mogła być teraz świadkiem. Potrafił działać szybko i bez zastanowienia, a przy tym nierozważnie, lecz przeważnie nigdy nie żałował swoich czynów wywołanych niekontrolowanym impulsem. Nigdy nie unosił się bez powodu, nigdy nie szukał dróg na skróty, nie licząc tych kilku wyjątków, które potwierdzały tę regułę, a zaliczała się do nich właśnie obecność Parkera. Oliwy do ognia dołożył niekompetentny manager i choć mężczyzna nie miał prawa wiedzieć, co zrobił, podejmując decyzję o usadzeniu tej szóstki osób przy jednym stoliku, to właśnie na nim skupiła się złość Marshalla.
    Kiedy rudowłosa stanęła pomiędzy nim, a swoim kolegą, Jerome posłał jej gniewne spojrzenie. Wiedział jednak, że gdyby to on starał się rozwikłać ten spór, mogłoby to skończyć się różnie, a że nadal najbardziej zależało mu na wieczorze spędzonym wspólnie z Angielką, to oddalił się i wcale nie musiał odchodzić daleko, by nie słyszeć, o czym Lotta rozmawiała z managerem.
    Przez muzykę i toczone wokół rozmowy nie słyszał, o czym mówiła Lester. Widział za do doskonale jej zacięty wyraz twarzy, ciskające gromy oczy i szybko poruszające się wargi. Rude loki tylko podskakiwały wokół jej twarzy, kiedy bez zawahania walczyła o swoje, a raczej, walczyła o ich. Ten widok wprawił go w lepszy nastrój; obserwując Charlotte i tylko ją, bo już kompletnie nie zwracał uwagi na jej znajomego, w końcu się rozluźnił, a nawet w kącikach jego ust zaczął czaić się lekki uśmiech. W tej sukience i szpilkach (w które nie tak dawno temu zaplątały się jej majtki) wyglądała obłędnie, ale nie tylko o to się rozchodziło. Patrząc na nią, Jerome czuł w piersi rozpierające uczucie; jakby coś z samego jego wnętrza pragnęło wyrwać się na zewnątrz. To uczucie skupiało się w jego klatce piersiowej, ale promieniowało też na całe ciało, skradając się do każdego zakamarka. Wyspiarz nie opierał się; pozwalał, by to rosło i powoli acz skutecznie przejmowało nad nim kontrolę i kiedy Lester wreszcie do niego podeszła, wydawał się już o wiele spokojniejszy, a nawet całkiem zadowolony.
    — A czy już przypadkiem nie ustaliliśmy, że jestem twój? — spytał, nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu, który zaraz rozjaśnił jego twarz. Spodobało mu się to, co powiedziała. Nawet bardzo. Przeskakiwał wzrokiem od jej oczu do ust i z powrotem, a jego własne bursztynowe tęczówki wyrażały radość przemieszaną z zachwytem. Czuł, że cała ta pozytywna energia wręcz chce go rozsadzić od środka i przez to zaśmiał się cicho, zapominając, że nieopodal znajdował się Parker i że mieli problem ze stolikiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cały czas wpatrzony w Charlotte, lekko ujął w palce jej podbródek i kciukiem obrysował zarys jej warg, nie przejmując się tym, że może rozmazać czerwoną szminkę.
      — Ty za to jesteś moja — dodał i jego spokojny ton stał się głębszy, jego spojrzenie zaś bardziej władcze i przygważdżające. — I bardzo mi się to podoba — dopowiedział ciszej. Już miał się nachylić i ją pocałować, kiedy tuż obok nich niespodziewanie wyrósł manager i odchrząknął cicho.
      — Charlotte… — odezwał się i szybko zerknął na Marshalla. — Czy mógłbym zaprowadzić was do waszego nowego stolika? — zaoferował, na co wyspiarz uniósł brew i zerknął przelotnie na Lottę, a jego spojrzenie wyraźnie mówiło dobra robota, mała!.
      — Śmiało — zachęcił go i pozwolił, by mężczyzna ruszył przodem. Złapał rudowłosą za rękę, rzucił ostatnie, nienawistne spojrzenie Parkerowi i ruszył w głąb sali, podążając za ich przewodnikiem. Szybko okazało się, że chyba im się poszczęściło, manager bowiem poprowadził ich ku stalowym schodom, wspiął się na nie i wprowadził ich na niedużą antresolę. Było tu tylko kilka dwuosobowych stolików i wszystkie były zajęte oprócz jednego, znajdującego się dość blisko balustrady, tak że mieli mieć dobry widok na to, co poniżej oraz bar i część sąsiedniej sali.
      — Proszę — oznajmił mężczyzna, wskazując ich miejsca. — Kelnerzy zaraz przyniosą posiłek i butelkę szampana na koszt klubu — poinformował, uśmiechnął się nerwowo i oddalił się pośpiesznie. Wpatrując się w plecy odchodzącego mężczyzny, Jerome zagwizdał cicho i podejrzliwie spojrzał na Charlotte.
      — Coś ty mu nagadała? — spytał z tłumionym rozbawieniem i przyciągnął ją bliżej siebie. Nie od razu skierował się ku stolikowi; pokierował Lottą tak, że podeszli do balustrady i wtedy też wyspiarz stanął tuż za kobietą, ręce opierając na barierce po obydwu stronach jej ciała, podbródek zaś wsparł na jej ramieniu.
      — Może jakbym przywalił Parkerowi, to dostalibyśmy jeszcze lepszy stolik? — zażartował, a potem dłonią odgarnął na bok rude pukle i nosem przesunął po szyi kobiety, mocno wciągając przy tym jej zapach, od którego od razu zakręciło mu się w głowie. Nie potrafił już znajdować się daleko od niej; chciał być jak najbliżej i czuć ją przy sobie. Szukał jej odruchowo, kiedy tylko się oddalała i dążył do tego, by choć niewielkie fragmenty ich ciał się stykały. Jak to mogło tak szybko postępować? Jak…?
      — Cholera… — mruknął nagle. — Nasze drinki zostały na dole… — westchnął z żalem. — Myślisz, że przyniosą nam tu nowe?

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  50. Bliscy Marshalla potrafili obrywać rykoszetem, a on aż za dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Starał się jednakże zbyt często nie doprowadzać do podobnych sytuacji i kiedy nie było ku temu powodów, nie pielęgnował w sobie złości. Tak jak teraz; kiedy Charlotte do niego podeszła, nie było w nim choćby krzty agresji, którą prezentował jeszcze przed chwilą.
    — Oczywiście, że tak — przytaknął, kiedy zadała mu to niewinne pytanie i uśmiechnął się szerzej, kiedy jego kciuk napotkał drobną przeszkodę. — Spróbowałabyś nie być — zagroził jej żartobliwie. — Ale myślę, że znalazłbym kilka sposobów, żeby cię przekonać… — wymruczał, a jego wzrok spłynął w dół głębokiego dekoltu. Niestety nie było im dane kontynuować tej nie tylko słownej gry, kiedy przeszkodził im manager. Okazało się jednakże, że zaoferowana przez niego rekompensata warta była zburzenia tego momentu, kiedy ponownie narastało między nimi to elektryzujące napięcie i teraz Jerome mógł kontynuować swoje poczynania, z tą różnicą, że w innym miejscu. Widok na bar rozpościerał się nie obok, a pod nimi, a pary siedzące przy pozostałych stolikach na antresoli zdawały się nie być w ogóle zainteresowane ich obecnością.
    — Chyba ciężko mieć u ciebie dług wdzięczności — zauważył z nikłym rozbawieniem, kiedy już stali przy barierce, a on, zamiast nosem, wodził po skórze jej szyi ustami. Nie tyle nawet ją całował, co po prostu przesuwał wargami po tej przyjemnie gładkiej strukturze, przy okazji omiatając ją ciepłym oddechem. Tak jak przepadał za każdym razem, kiedy pożądanie brało nam nimi górę i nakazywało pośpiech, tak też lubił te momenty, w których czas zdawał się na krótko zatrzymywać i Marshall mógł po prostu cieszyć się tym, że Charlotte była obok. Że mógł jej dotykać i tym samym niespiesznie, kawałek po kawałku poznawać jej ciało oraz badać to, jak reagowała na jego dotyk. To było uzależniające, bardziej, niż niejeden narkotyk i Jerome zdawał się być otumaniony jak nowicjusz, który dopiero co zapoznawał się z tymi szczególnymi używkami.
    Kiedy obróciła się do niego przodem, nieznacznie odsunął się od barierki, by zrobić jej więcej miejsca. Odchylił też głowę, by lepiej widzieć jej twarz, nie za daleko jednak; jak już zostało wspomniane, chciał mieć ją jak najbliżej siebie, kiedy tylko było to możliwe.
    Jesteś mój. Kiedy Charlotte wypowiedziała te dwa słowa, we wnętrzu wyspiarza coś poruszyło się niespokojnie. Jego serce zatrzepotało, a usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, kiedy nieomal rozpadał się na drobne elementy i tylko fakt, że Lotta znajdowała się tak blisko trzymał go w jednym kawałku. Ten pocałunek był inny, niż dotychczasowe. Trzydziestolatek przymknął powieki, czując jej usta na swoich i język niespiesznie szukający jego języka, i wydawało mu się, że to doznanie było nie tylko fizyczne. Nie mógł już zaprzeczyć temu, że przynależał do Charlotte. Mówił o tym sposób, w jaki ona całowała jego i jak on całował ją. Chyba po raz pierwszy było w tym tyle… spokoju? Czułości? I pewności. Przede wszystkim pewności, że to, co się zaczęło, miało trwać jak najdłużej.
    — Ja pójdę — mruknął, dobrze zdając sobie sprawę z tego, że chodzenie w szpilkach po stalowych schodach nie należało do najłatwiejszych zadań.
    Kiedy już odsunęli się od barierki i zasiedli przy stoliku, nie musieli długo czekać na posiłek i szampana, którego odkorkował dla nich kelner i od razu rozlał do kieliszków. Jerome ochoczo zabrał się za jedzenie, dopiero teraz czując, że faktycznie zdążył zgłodnieć i tak jak nie przepadał za szampanem, tak ten naprawdę mu smakował. Kończył właśnie rozprawiać się ze swoją porcją, kiedy ktoś zaczął zaczepiać go pod stołem. Spojrzał znad talerza na Charlotte i roześmiał się, słysząc jej błagalny ton i widząc równie błagalne spojrzenie.
    — Nie zejdziemy z parkietu do północy. Obiecuję.
    A Jerome Marshall dotrzymywał obietnic.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy skończyli jeść, zeszli do baru i to przy wysokim kontuarze wypili po drinku. Nie zajęło im to wiele czasu i szybko znaleźli się w drugiej części sali, a tam wyspiarz dał się ponieść muzyce. Taneczne hity skłaniały go do wygłupów i przez jakiś czas mimo wszystko trzymał ręce z dala od Charlotte, skupiając się raczej na pokazie swoich tanecznych umiejętności. Te nie były wysokich lotów, ale też na pewno nie były marne. Jerome poruszał się zgodnie z rytmem i płynnie przechodził od wygłupów do bardziej stonowanego tańca tuż przy Charlotte oraz z nią. Tak jak zapowiedział, parkietu nie opuszczali przez długie godziny i tylko on od czasu do czasu wyskakiwał po kolejnego drinka, jednakże wzbraniał się już przed podwójnymi porcjami rumu; chciał przecież dotrwać do północy w stanie nienaruszonym! Procenty zresztą skutecznie spalał na parkiecie.
      Bliżej północy playlista nieznacznie się zmieniła, jakby organizatorzy chcieli dać swoim gościom chwilę wytchnienia. Rytmy z tych skocznych płynnie przeszły w głębsze tony, zbliżone do tych, przy których Charlotte tańczyła na rurze. To sprawiło, że wiele osób zniknęło z parkietu i wyraźnie się na nim przerzedziło, równie wiele jednakże pozostało na sali i zabawa nadal trwała w najlepsze.
      — Będę miał jutro zakwasy — westchnął trzydziestolatek, wdzięczny za te wolniejsze, bardziej przeszywające ciało rytmy i automatycznie przysunął się bliżej Lotty. Wbrew pozorom nie nawiązywał do swojego wieku, a tego, że dawno nie szalał tak na parkiecie. Przyjął pozycję podobną do tej, kiedy jeszcze udawali nieznajomych i dopiero zaczęli ze sobą tańczyć, z tą różnicą, że teraz ułożył dłonie na biodrach rudowłosej i zakręcił nimi w rytm muzyki, nie bez powodu sprawiając, że jej krocze otarło się o jego udo.
      — Nie musisz dzisiaj wracać do siebie, prawda? — spytał, przykładając czoło do jej czoła, przez co spoglądał wprost w jej zielono-brązowe oczy, a pytał, ponieważ był to szczegół, którego nie zdążyli ustalić. — Wrócisz ze mną? — spytał tonem zgoła innym od tego, kiedy przed paroma godzinami oznajmiał, że później pojadą do niego. Jego pytanie brzmiało bardzo niewinne i było pełne nadziei. — Wróć ze mną — poprosił i odszukał jej usta, by pocałować ją lekko. — Nie wytrzymam dziś bez ciebie — mówił, odsunąwszy się tylko odrobinę. — Nawet nie chce sobie wyobrażać, że miałoby cię nie być rano w moim łóżku.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  51. Ten koktajl emocji smakował znajomo, a Jerome miał już zbyt wiele lat na karku, by nie zauważyć, co się dzieje. Czy gdyby powiedział o tym Charlotte, ta uciekłaby w popłochu czy wręcz przeciwnie, zostałaby, nie ruszając się z miejsca choćby o krok? Czy on sam by nie uciekł, wypowiedziawszy na głos to, co nie tylko chodziło mu po głowie, ale przede wszystkim grało w sercu? Nęciło go, by ten pocałunek przy barierce ubrać w słowa, lecz natrętny głosik dobiegający gdzieś z jego wnętrza podpowiadał mu, że to za wcześnie. Że pomimo tego, iż pędzili na oślep i jak dotąd ani razu się nie potknęli, właśnie to mógłby być ten jeden fałszywy krok, który niechybnie doprowadziłby do upadku, którym trzydziestolatek nie chciał ryzykować. Dlatego swoje nabierające kształtów myśli zostawił dla siebie i tylko w jego spojrzeniu, kiedy zerkał na towarzyszącą mu, rudowłosą kobietę, coś się zmieniło. Nie patrzył już bowiem na nią jak na swoją przyjaciółkę, ba!, nie patrzył na nią również jak na kobietę, której wyłącznie pożądał. Spoglądał na nią jak na osobę, u boku której chciał nieśmiało zacząć budować przyszłość i tę nadzieję, to pragnienie i to przekonanie widać było w jego bursztynowych oczach.

    You can’t go back and change the beginning,
    But you can start where you are and change the ending.


    Nie pamiętał, kiedy ostatnio tak dobrze bawił się w Sylwestra i był przekonany, że tą wyjątkową pod wieloma względami noc zapamięta na długo. Wypity rum płynął wartko w jego żyłach i przyjemnie szumiał w głowie, nie na tyle jednak, żeby Jerome nie kontaktował z otoczeniem; podobnie jak Charlotte, nie chciał doprowadzić się do stanu, w którym byłby bezużyteczny, ale też mimo wszystko pozwalał sobie na więcej, niż ona, cały czas jednakże trzymając fason. Poza tym, większość czasu i tak spędził na parkiecie, u boku młodej Angielki i upijał się nie tylko alkoholem, ale również faktem, że kobieta tak chętnie dotrzymywała mu kroku. Nie oszukujmy się, nie wszyscy potrafili wrzucić na luz i dać ponieść się muzyce, tańcząc tak, jakby nikt nie patrzył, podczas gdy Lotta nie miała z tym najmniejszego problemu i nie tylko dotrzymywała kroku brunetowi, ale też prezentowała zdecydowanie lepsze, wymyślone na poczekaniu układy choreograficzne, niż on sam. Cóż, całe szczęście, że w całym tym szaleństwie Jerome nie wpadł na pomysł udania się na jeden z podestów z rurami, ponieważ nigdzie by nie doszedł, gdyby skręcił sobie kostkę czy nawet się połamał.
    W jego mniemaniu to, co zrobił z jej biodrami było wyjątkowo niewinne i stanowiło ledwo drobną zaczepkę, lecz jej ciało zareagowało zgoła inaczej i fakt, że wyspiarz znajdował się tak blisko sprawił, że od razu to poczuł. Najpierw ogarnęło go lekki zdziwienie, które chwilę później przerodziło się w zadowolenie. Czy godząc się na bycie jego Charlotte dała mu nad sobą większą władzę, niżby sama przypuszczała? Uśmiech zatańczył w kącikach ust mężczyzny, kiedy o tym myślał i kiedy ich ciała poruszały się wolno w rytm płynącej z głośników muzyki; wolno, lecz w znaczący sposób, niby niewinny, ale jednoznacznie przywodzący na myśl skojarzenia z pokojem, który odwiedzili przed paroma godzinami. I mimo że pozwolenie na to, by te myśli go porwały było kuszące, w istocie Jerome niecierpliwie wyczekiwał odpowiedzi na zadane pytanie, sam poniekąd porażony tym, jak bardzo zależało mu na twierdzącej odpowiedzi. W końcu zaczęło ogarniać go lekkie zdenerwowanie; Lotta niepokojąco długo milczała, a on był błogo nieświadomy zachodzących w jej wnętrzu procesów. Również to cholera Jerome było dla niego bardzo mylące, aż rzucił zaniepokojony:
    — Co? Coś nie tak?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I dopiero teraz dostrzegł, jak Charlotte na niego patrzyła, czyniąc to w taki sposób, że nieprzygotowany na to Marshall poczuł się w pewien sposób speszony. Poczuł nagłe uderzenie gorąca, które objęło nawet jego twarz. Czy ktokolwiek wcześniej tak na niego patrzył? Tak bardzo go chciał? Nie zdążył jednakże się nad tym zastanowić, ponieważ rudowłosa mocno złapała go za rękę i pociągnęła za sobą. Po kierunku, który obrała, od razu domyślił się, dokąd zmierzali, a przez to gorąco obejmujące jego ciało bynajmniej nie zelżało, a tym bardziej przybrało na sile. Barbadosyjczyk miał jednakże wrażenie, że ten gorąc nie pochodzi z wewnątrz, a z zewnątrz. Że bije wprost od Charlotte i osacza jego ciało z każdej strony, nie pozostawiając drogi na ucieczkę. Wciąż to czuł, kiedy wpadli do już poniekąd dobrze znanego im pokoju i kiedy wsparł się o wykorzystany wcześniej stolik. Nieznośny żar był wszędzie, napierał nań z każdej możliwej strony, atakując z góry i od dołu, a także z przodu i z tyłu. To nie były języki ognia, które ledwo go muskały; Jerome stał w samym środku szalejącej pożogi, ze stropem walącym mu się na głowę i podłogą sypiącą się pod stopami. Nie panował nad tym, nie miał żadnej kontroli i czuł się w pewien sposób przytłoczony, a także osaczony, uczucia te jednakże nie miały negatywnego wydźwięku.
      Przeciwnie. Obserwując poczynania Lotty, czekał cierpliwie, aż ten ogień go pochłonie i pozostanie po nim tylko kupka popiołu. Kiedy go pocałowała, jej wargi paliły, zdając się mieć temperaturę rozgrzanego do czerwoności żelaza. Gdy się odsunęła, piekły go usta, a trawiąca wszystko wokół pożoga odbijała się w jego bursztynowych oczach; tańczyły w nich niespokojne ogniki, przydając im głębi.
      Nie był zaskoczony tym, że Lester sprawnie rozprawiła się w jego rozporkiem ani tym, że pociągnęła spodnie w dół. Kiedy jednak uklękła i podniosła na niego wzrok, tym sposobem od razu zdradzając, co zamierzała zrobić, Marshall zachłysnął się wdychanym powietrzem, które osiągnęło temperaturę równie wysoką, co niematerialne płomienie. Ona naprawdę rozpętała pożar; pożar, który w pełni kontrolowała, podczas gdy on był zdany wyłącznie na jej łaskę lub niełaskę. Napierający na niego gorąc stał się jeszcze intensywniejszy; cięższy, jakby bardziej lepki i ciaśniej przylegający do ciała. Nie pozostawiał już żadnej wolnej przestrzeni; zawłaszczył go całego.
      Miał szczęście, że opierał się o stolik, kiedy poczuł na sobie jej usta i mimo, że był to ledwo początek, jęknął głucho, odchylając przy tym głowę. Palce zacisnął na krawędzi mebla tak mocno, że te aż pobielały i chyba tylko dzięki temu mocnemu chwytowi Jerome jakoś trzymał się na drżących nogach. Całe jego ciało się naprężyło i mimo jego woli wygięło ku kobiecie, podczas gdy spomiędzy jego rozchylonych warg ulatywały kolejne jęki, pomruki, sapnięcia i syknięcia, kiedy czuł wbijane w uda paznokcie. Nie kontrolował coraz głośniejszych dźwięków umykających z jego gardła, tak jak i tego, co się działo. Nie było już granicy między tym pożarem a jego ciałem; ten przesączał się do jego wnętrza jakoby przez pory skóry. Wgryzał się w nią, wciskał, aż pod jego skórą zaczęły pełzać ogniste węże. Paliły i kąsały, przedzierając się coraz głębiej i drażniły zdezorientowane nerwy do tego stopnia, że ból wywołany oparzeniami przerodził się w prawdziwą rozkosz. Trawiące go płomienie i ekstaza stały się jednym i ogarnęły każdą komórkę wzburzonego, pobudzonego ciała.
      Kiedy Jerome wreszcie odzyskał jako taką władzę i spojrzał w dół, płomienie już nie odbijały się w jego oczach. Były w środku; wyzierały wprost z bursztynowych tęczówek i czarnych źrenic, migotały i pełzały w wielu kierunkach, grożąc, że ten pożar poniesie się na cały świat.
      Wtedy Charlotte się wyprostowała. Otarła usta. Wsparła się na nim. I obiecała, że wróci z nim do domu.

      Usuń
    2. Nieomal brutalnie chwycił ją za kark, przyciągnął do siebie i mocno pocałował. Nie trwało to jednak długo; nie, kiedy odzyskał władzę nad własnym ciałem i ciało to zostało pozostawione w takim stanie. Odsunąwszy się, pewnie chwycił Charlotte i obrócił ich tak, że teraz to ona znajdowała się przy stoliku. Przodem do ściany, a tyłem do niego. Naparł na nią, by rękoma wsparła się o blat i nie podwinął, jak ostatnio, jej sukienkę, a zadarł ją mocno do góry. I znowu przeszkodziły mu te cholerne majtki, których nawet nie starał się ściągną do końca. Zsunął je tylko i pozwolił, by samoistnie opadły do kostek kobiety.
      Nim wcześniej wyszli, zgarnął ze stolika prezerwatywę i teraz musiał pośpiesznie sięgnąć do tylnej kieszeni spodni, co tylko mocno go zirytowało; irytowało go to, że Lotta doprowadziła go nieomal na skraj i przerwała; zostawiła go, samego pośród płomieni, z których ona wyszła bez szwanku, a które pożerały jego całego. Jak mógł jej to darować? Jak miał pozostać dłużny? Kolanem rozsunął jej nogi; nie tak lekko jak wtedy, przy barze na początku imprezy. Pewnie rozchylił, wręcz rozrzucił jej uda i po chwili już znowu był w niej. Wszedł głęboko, dociskając ją do stolika i nachylił się nad nią.
      — Wiesz, że jesteś okropna? — spytał gardłowo. Musiała o tym wiedzieć, inaczej z taką premedytacją nie zrobiłaby mu tego wszystkiego. — Teraz będą cię bolec nie tylko stopy — obiecał, a stolik znowu zaczął rytmicznie nie tyle nawet stukać, co uderzać o ścianę wraz z sekundnikiem odmierzającym koniec starego roku.

      Szczęśliwego Nowego Roku 🎉 życzy JEROME MARSHALL 😈

      Usuń
  52. Jego imię w ustach rudowłosej było jak zachęta do kontynuowania śmiałych poczynań; ostatnim, o czym w tej chwili myślał było to, że jeszcze nie tak dawno temu to ciało wydało na świat dziecko i jego gwałtowne postępowanie mogło być opłakane w skutkach. Niemniej jednak nie słyszał ani nie czuł, by cokolwiek było nie tak, a zapewne od razu wyłapałby protest Charlotte, który byłby jak kubeł zimnej wody wylany wprost na jego głowę. Sądząc jednakże po tym, jak reagowała, nie musiał się o nic martwić i cóż, nie zamierzał. Po tym, jak doprowadziła go niemal na skraj i celowo pozostawiła w takim stanie, będąc przy tym wyraźnie z siebie zadowoloną, nie pozostało mu nic innego, jak tylko pokazać jej, co zrobiła. I tak wsparł dłonie na jej biodrach, wzrokiem sunąc po okrytych granatowym materiałem plecach, podczas gdy jego ciało zalewały kolejne fale gorąca; dokładnie tego, które tym razem pochodziło wyłącznie z jego wnętrza.
    Kiedy poczuł, że wraz z nastaniem północy Angielką wstrząsnęło spełnienie, wystarczyło jeszcze kilka pchnięć, by sam wspiął się na szczyt i zwalił się z niego z łoskotem niczym kamienna lawina. Jego ciałem wstrząsnęło kilka silnych dreszczy, podczas gdy biodra mocno dociskał do pośladków swojej towarzyszki podczas tej jakże udanej sylwestrowej zabawy i dopiero gdy minęło pierwsze otumanienie wywołane nieopisaną falą rozkoszy, zorientował się, że w istocie, prawdopodobnie właśnie umykał im pokaz fajerwerków innych niż te, które widzieli pod przymkniętymi powiekami.
    Widząc, że Charlotte poniekąd bezwładnie opadła na stół, odsunął się i lekko zmartwił.
    — Mam nadzieję, że mimo wszystko jutro będą bolały cię tylko stopy — odezwał się, wciąż zasapany i w nieco ironicznym geście opuścił spódnicę sukienki tam, gdzie było jej miejsce. Jego urywany oddech aż nadto świadczył o tym, że tym razem nie było to tak spokojne zbliżenie, jak ostatnie i dopiero teraz, kiedy powoli wracał do siebie, uświadomił sobie, że rzeczywiście mógł odrobinę przesadzić. Stąd, wsparty pośladkami o swój ulubiony od paru godzin stolik, co rusz zerkał w bok i kontrolował, czy aby na pewno wszystko w porządku.
    Jednocześnie wypatrzył coś szczególnego w pokoju, w którym przebywali. Na jednej ze ścian znajdowało się stosunkowo szerokie i wysokie okno. Okno to było zasłonięte harmonijkową żaluzją, która przepuszczała znikomą ilość światła – widocznie okno wychodziło na zaułek, w którym nie znajdowała się żadna latarnia i stąd wcześniej Jerome nie dostrzegł choćby szczelin między listwami żaluzji, które dopiero teraz stały się dość dobrze widoczne. A to dlatego, że sączył się przez nie blask strzelających wysoko w niebo fajerwerków. I tak żaluzje to rozświetlały się na zielono, to na czerwono, innym razem znowu na biało; jakby ktoś zorganizował im prywatny i bardzo minimalistyczny pokaz świateł.
    — Szczęśliwego Nowego Roku — odpowiedział, a potem lekko szturchnął Lester w udo, zachęcając ją, by się podniosła. — Zobacz — powiedział i wskazał na okno. — Może nie wszystko przegapimy — zauważył z lekkim uśmiechem. Nie miał siły odejść od stolika i podejść do okna, by sprawdzić, czy po rozchyleniu żaluzji będzie widać coś więcej. Wystarczyły mu właściwie te błyszczące różnymi kolorami szczeliny; nawet nie zorientował się, że patrzył na nie jak zahipnotyzowany, dłonią machinalnie i od niechcenia gładząc udo znajdującej się tuż obok kobiety.
    Minęło kilkanaście minut, nim wybuchy zaczęły tracić na intensywności i częstotliwości, a kolorowe rozbłyski pojawiały się coraz rzadziej. Odnotowawszy to, trzydziestolatek westchnął krótko. Wciąż stał, wsparty o stolik, z opuszczonymi spodniami i bokserkami, ponieważ jakoś nie miał energii na doprowadzenie się do porządku; spożytkował ją wcześniej na coś znacznie przyjemniejszego, niż podciąganie spodni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już miał się odwrócić do Charlotte i zapytać, czy wracają na parkiet oraz czy po północy nie mieli podać jeszcze jednego, ciepłego posiłku, kiedy ktoś niespodziewanie szarpnął za klamkę. Marshall wyprostował się jak struna, kiedy ktoś pchnął drzwi i co więcej, z impetem uderzył dłonią w znajdujący się obok futryny włącznik światła. Pokój zalał wściekle jasny, do bólu biały blask jarzeniówek, które włączyły się z głośnym brzękiem i zaczęły miarowo buczeć. Oślepiony Jerome początkowo nie wiedział, co się dzieje, lecz odruchowo po pierwsze swoim ciałem zasłonił Charlotte, a po drugie dłońmi zakrył ten punkt swojego ciała, który mógł zgorszyć niespodziewanego przybysza.
      Aż wreszcie jego oczy przyzwyczaiły się do jasności i wyspiarz dostrzegł, że do gabinetu wpadła para tak samo zaaferowana sobą, jak jeszcze oni przed paroma minutami. Kobieta i mężczyzna byli tak silnie do siebie przyklejeni, że nie sposób było odróżnić jedno od drugiego, a na dodatek tak bardzo skupieni na sobie, że w ogóle nie zauważyli, że nie są tutaj sami. Rozbawiony tym Jerome wymienił z Charlotte porozumiewawcze spojrzenie, a później zrobił jedyne, co przyszło mu w tym momencie do głowy – odchrząknął bardzo głośno, by na pewno zostać zauważonym.
      Kobieta i mężczyzna na ułamek sekundy zamarli, a później odskoczyli od siebie jak oparzeni i zaczęli gorączkowo rozglądać się wokół, aż ich spojrzenia padły na Marshalla i zaglądającą zza jego ramienia Lottę. Wtedy też Jerome spostrzegł, że oto mieli do czynienia z managerem lokalu oraz tą słodką blondynką, która wyciągnęła zaproszenie przy ich stoliku.
      — Och! — wyrwało się znajomemu Charlotte, kiedy przesunął wzrokiem po jego sylwetce.
      — Och… — westchnęła blondynka, a jej wzrok błądził w podobnych rejonach.
      — Och — zgodził się z nimi Jerome i znacząco uniósł brwi, chcąc zasugerować, że może ta dwójka powinna choć na chwilę stąd wyjść, lecz zamiast tego obydwoje wpatrywali się w jego krocze i biedny brunet zaczął zastanawiać się, czy aby na pewno wszystko dobrze zasłonił. — Ludzie, dajcie nam może dziesięć minut i się zamienimy? — zaproponował, kiedy spostrzegł, że intruzi sami raczej na to nie wpadną. Po jego słowach energicznie skinęli głowami, spojrzeli po sobie i czmychnęli na zewnątrz, cicho domknąwszy za sobą drzwi. Tuż o po tym Jerome ze świstem wypuścił powietrze z płuc i obrócił się, by już ze śmiechem zerknąć na Charlotte.
      — To co, wracamy na parkiet? — zaproponował, nachylił się i pocałował ją krótko. — Niech inni też mogą z hukiem wejść w Nowy Rok — zażartował, odsunąwszy się, choć w jego spojrzeniu kryło się zdecydowanie więcej, niż rozbawienie. Naciągnął na siebie brakujące części garderoby i poprawił koszulę, po czym spojrzał po rudowłosej i kiedy tylko nadarzyła się ku temu okazja, owinął ręce wokół jej talii i przyciągnął ją do siebie.
      — Jakieś postanowienia noworoczne? — spytał przekornie, spoglądając na nią nieco z góry. — Bo ja mam jedno. Takie całkiem zgrabne. I pociągające. Uzależniające — zaczął wymieniać z lekkim uśmiechem, spojrzenia nie odrywając od zielono-brązowych oczu tegoż Postanowienia.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  53. Mało rzeczy wkurzało Sadie Dalton tak jak banda cwaniaków w garniturach, którym zdawało się, że mogą wszystko, bo ich pieniądze załatwią każdą sprawę. To wstrętny fakt, iż kasa miała w sobie nieocenioną moc, ale chciała wierzyć, że na tym świecie sprawiedliwość cały czas miała coś do powiedzenia. Bywały jednak chwile, że było jej trudno się przebić, dlatego z pomocą przychodzili tacy ludzie jak ona. Tacy, którzy chętnie wyciągali trupa z szafy i nie bali się ani odpowiedzialności, ani pozwu o zniesławienie. Tacy, którzy talent do pakowania się w kłopoty odkryli w sobie, mniej więcej, w szkole podstawowej, a potem było tylko gorzej. Uważała, że świat takich ludzi potrzebował i nie bardzo przejmowała się tym, że przez to miała na swoim koncie więcej wrogów niż przyjaciół. Często działała nierozważnie, bezmyślnie albo bez żadnego planu, kierując się tropem, na który wpadała, ale była przy tym skuteczna i niezawodna. Tym razem było podobnie, choć Sadie wstępnie jakiś plan miała. Nadal nieco nieprzemyślany, ale względnie poukładany. Sprawa, którą się zajmowała, wydawała się całkiem prosta; jeden z tych cwaniaków w drogim garniturze próbował wyprać swoje ohydnie brudne pieniądze i, co gorsze, wciągał w to zupełnie niewinnych i nieświadomych niczego ludzi.
    Brunetka doskonale dogadywała się z pracoholizmem, na rzecz którego poświęcała swój sen, relacje międzyludzkie i najprawdopodobniej zdrowie, w związku z tym nie miała problemu, aby dzisiejszego ranka zebrać się wcześniej z łóżka i doprowadzić się do eleganckiego porządku, aby móc wybrać się do pewnej agencji reklamowej, w której jej podejrzany chciał bez podejrzeń ulokować swoje pieniądze. Pogoda za oknem nie rozpieszczała ani nie zachęcała do wyjścia, ale ciepły rogalik z czekoladą oraz gorąca herbata potrafiły zdziałać cuda. Szczególnie w dłonie, które delikatnie zdrętwiały od zimnego powietrza, ponieważ Sadie od dziesięciu minut stała pod robiącym wrażenie budynkiem i uważnie skanowała go spojrzeniem. Dopiero gdy dopiła resztę herbaty i wrzuciła puste, papierowe opakowanie do kosza, to pewnym krokiem weszła do środka.
    — Przepraszam, gdzie znajdę panią Lester? — zadając to pytanie, pochyliła się nad ladą w stronę kobiety, która siedziała za nią. Owa kobieta uniosła spojrzenie, uważnie mierząc nim Sadie i posłała w jej stronę uprzejmy uśmiech.
    — Była pani umówiona? — zapytała grzecznie, wystukując coś na klawiaturze swojego komputera. Sadie wiedziała, że do miejsc takich jak to nie przychodzi się z rozpędu jak do własnego domu oraz że wypadało umówić się na spotkanie z konkretną osobą i o godzinie, która wszystkim pasuje, aczkolwiek każdy, kto znał ją choć trochę albo miał z nią do czynienia, wiedział, że niezapowiedziane wizyty to jej specjalność. Powodzenie w sytuacjach takich jak ta najczęściej tłumaczyła swoim urokiem osobistym, ale tym razem naprawdę musiała mieć szczęście, skoro i tym razem coś zadziałało na bardzo profesjonalną recepcjonistkę, która pokrótce wytłumaczyła jej, gdzie powinna się kierować. Przejrzyste tabliczki również pomogły i doprowadziły ją prosto pod pokój, w którym powinna znaleźć kobietę, z którą pilnie chciała się spotkać.
    — Dzień dobry — zagadnęła wyjątkowo grzecznie, gdy jej głowa wyłoniła się zza drzwi. Jej spojrzenie od razu wylądowało na kobiecie, która stała do niej tyłem, jednak kaskada pięknych, rudych włosów rzucała się w oczy.
    — Jeżeli dobrze zgaduję, pani to Charoltte Lester? — dopytała dla pewności, układając kąciki ust w przyjaznym uśmiechu i nie zwlekając dłużej, sama zaprosiła się do środka. Zamknęła za sobą drzwi, a następnie wyciągnęła dłoń stronę Charlotte.
    — Sadie Dalton, możemy chwilę porozmawiać?

    Sadie

    OdpowiedzUsuń
  54. Kiedy tak przyciągnął ją do siebie, już bosą i z wciąż nieco potarganymi włosami po wszystkich szaleństwach tej nocy, poczuł, że ten rok będzie wyjątkowy. Jego życie ponownie wykonało przewrót o sto osiemdziesiąt stopni, niosąc go do punktu, w którym nie spodziewał się, że się znajdzie. Nie czuł jednakże, jakoby stał na rozdrożu. Co prawda zaledwie w listopadzie zdecydował się na separację, by już w czasie świąt wykonać stumilowy krok, więc teoretycznie miał prawo do wewnętrznego rozdarcia, praktycznie jednakże… Czuł, że nie powinien oglądać się za siebie, choć też nie oznaczało to, że wystraszy się tego, co zobaczy po zerknięciu przez ramię. Zostawiał za sobą tę część życia, która niegdyś w jego mniemaniu miała trwać nieprzerwanie i odwracał się od niej z żalem, żal ten jednakże nie powstrzymywał go przed tym, by śmiało spojrzał przed siebie. Zakończył jeden rozdział i postawił kropkę, lecz to wcale nie był koniec. Jerome przeszedł do kolejnego akapitu i choć początkowo zdawał się być zagubiony w wszechogarniającej, otaczającej go pustce, szybko odnalazł kierunek, w którym chciałby podążać, kreując kolejne zdania tej historii – i stąd spoglądał teraz na Charlotte, trzymając ją mocno przy sobie.
    To drżenie w jej głosie było niespodziewane i szarpnęło za kilka newralgicznych strun w jego sercu. Nie odrywając wzroku od rudowłosej kobiety, lekko, jakby z niedowierzaniem pokręcił głową, a jego oczy płonęły wewnętrznym, ciepłym blaskiem. Kiedy wspięła się na palce, by go pocałować, ujął jej twarz w dłonie i ten ułamek sekundy dłużej przytrzymał przy sobie, przyciskając usta do jej ust, jakby w ten sposób pragnął przypieczętować to, co powiedziała.
    Również tego chciał i co więcej, nie widział już innej drogi. Charlotte nieubłaganie stawała się jego siłą; jego kotwicą w tej szarej rzeczywistości. Tylko ślepy nie zauważyłby, że przy niej wyspiarz zaczął odżywać. Że to dzięki niej odzyskał radość i beztroskę, mimo że razem zdecydowali wkroczyć się na niezaprzeczalnie trudną i wymagającą ścieżkę; wreszcie, że to ona dała mu nadzieję. Nadzieję, którą przestał karmić się jakiś czas temu, by teraz ta rozkwitła w nim na nowo i brunet mógł się jej kurczowo złapać. I nie zamierzał puszczać.
    Stąd ruszył za nią nie tylko do drzwi, ale i dalej. Towarzyszył jej w drodze na antresolę i sam chętnie zjadł ciepły posiłek, ponieważ zaczynało ogarniać go zmęczenie. Cóż, dawno nie szalał tak na parkiecie i równie dawno nie uprawiał tyle seksu jednej nocy. Właściwie, akurat tej przyjemności nie zaznał od długiego czasu i każdy, kto znał jego historię mógł domyślić się, co było tego przyczyną. Nic więc dziwnego, że apetyt mu dopisywał, a chwila wytchnienia potrzebna była nie tylko Angielce, ale również jemu.
    — I tylko nasze — odparł na jej toast i nie odrywając wzroku od zielono-brązowych tęczówek, stuknął swoim kieliszkiem o ten, który Lotta trzymała w dłoni. Czy zastanawiał się, dlaczego z tak dużą łatwością przychodziło mu wyobrażenie sobie tych wspólnych lat? Niekoniecznie. Niecierpliwie za to wypatrywał kolejnych miesięcy; nie tylko dlatego, że był ciekaw, jak potoczy się ich relacja, ale przede wszystkim dlatego, że nie mógł doczekać się, co ona im przyniesie. Czuł wręcz niezdrową ekscytację na myśl o tym, co jeszcze ich czekało i że właściwie wszystko wciąż było przed nimi. Ani przez chwilę nie myślał o tym, co może pójść nie tak i nie zastanawiał się nad trudnościami, które bez wątpienia miały czyhać na nich za kolejnymi zakrętami tej życiowej drogi. Nie czuł strachu i nie prowokował go w sobie, a należało zaznaczyć, że Jerome Marshall, który przyjechał przed niemalże trzema laty do Nowego Jorku, bał się. Może nie okazywał tego po sobie, ale strach i niepewność towarzyszyły mu każdego dnia i uświadomił to sobie właśnie teraz, kiedy już ich nie czuł. Wtedy drżał o jutro; nie wiedział, czy i na jak długo będzie mógł zostać w Nowym Jorku, później zaś piętrzyły się przed nim kolejne trudności. Bał się o wizę, bał się o Jennifer, kiedy ta poroniła i wreszcie bał się o własne małżeństwo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziś wreszcie czuł, że już nie ma się czego bać.
      Kolejnych kilka godzin Jerome i Charlotte spędzili to na parkiecie, to przy stoliku czy przy barze. Marshall sięgał już raczej tylko po wodę i soki; mimo wszystko w głowie lekko mu szumiało – wypity alkohol plus zmęczenie robiło swoje, lecz nie był w sztok pijany. Po prostu dopisywał mu dobry humor, myśli płynęły swobodnie, a język paplał to, co akurat przyniosła na niego ślina. Świat wciąż pozostawał dla niego wyraźny, acz może tylko lekko zmiękczony, choć akurat to można było zrzucić na karb wszystkich wydarzeń, które miały miejsce, odkąd przekroczył próg klubu. I kiedy odbierał z szatni ich płaszcze, zorientował się, że pomimo zmęczenia, w głowie mu wręcz huczało; był dosłownie przebodźcowany i wiedział, że pomimo tego, iż jego ciało wykorzystywało właśnie resztki energii, umysł jeszcze długo nie pozwoli mu zasnąć. I nie tylko umysł, zgodnie z obietnicą pewnej rudowłosej Angielki.
      Roześmiał się, kiedy Lotta skierowała do niego tę prośbę i bez słowa sprzeciwu najpierw odwrócił się, a później przykucnął, umożliwiając jej wdrapanie się na niego.
      — Wskakuj — zachęcił, a kiedy poczuł na plecach jej ciężar, zaraz złapał ją pod kolana i podskoczył, by nieco poprawić i ustabilizować ich pozycję. Widzący to ostatni goście, którzy wraz z nimi opuszczali klub byli wyraźnie rozbawieni tą sceną, podczas gdy wyspiarz ruszył ku wyjściu i już po chwili owiało ich chłodne, mroźne powietrze.
      — Nie dotrzemy do mnie na piechotę — poinformował, obierając właściwy kierunek, a potem, by dostarczyć siedzącej na nim Charlotte nieco wrażeń, okręcił się wokół własnej osi. — Za daleko. Prędzej czy później musimy złapać taksówkę — powiedział, a kiedy mówił, spomiędzy jego warg ulatywały białe obłoczki pary. — Ale jeszcze trochę cię poniosę. Jesteś lekka jak piórko — dodał i podrzucił ją lekko niczym wierzgający koń. — Wypatruj wolnych taksówek! — zarządził, podczas gdy sam brnął na przód i tak dopiero po dwudziestominutowym spacerze nie tyle udało im się, co zdecydowali się na złapanie bardziej sensownego transportu, niż marshallowe nogi.
      Podróż do mieszkania wyspiarza zajęła im około dwudziestu minut. Kiedy wysiadali z taksówki, już świtało i szare niebo przybrało barwę zgaszonego błękitu z żółta łuną rysującą się przy linii horyzontu.
      — Czy ty kiedykolwiek u mnie byłaś? — spytał głupio i odwrócił się do rudowłosej plecami, by drogę z taksówki do klatki odpowiedniego budynku pokonali w podobny sposób, co wcześniej. Już w środku jednakże Jerome odstawił pannę Lester na ziemię; wspinaczka po schodach z dodatkowym i tak cennym balastem w jego stanie nie była raczej wskazana. Drogę na trzecie piętro pokonali każde na własnych nogach. Trzydziestolatek zręcznie wyjął klucze z kieszeni i otworzywszy drzwi, przepuścił Charlotte przodem. Kiedy skrzydło cicho trzasnęło tuż za jego plecami, z westchnieniem ulgi ściągnął płaszcz i buty, by w następnej chwili, kiedy i ta pozbyła się wierzchniego odzienia, złapać rudowłosą w talii i znowu przyciągnąć ją bliżej siebie.
      — Mam wannę — poinformował i pocałował ją spokojnie, wyjątkowo lekko dotykając jej warg. — W której zmieszczą się dwie osoby — uściślił i pocałował ją znowu, czując rozchodzące się od klatki piersiowej po całym ciele przyjemne wibracje. Jednocześnie obrał kierunek na łazienkę i powoli ich tam kierował, wykonując niespieszne kroki w tył i ciągnąc za sobą rudowłosą. — Nie wiem jak ty, ale ja chętnie się wymoczę w gorącej wodzie — kontynuował i po tym zdaniu również ją pocałował, znowu stosunkowo lekko i leniwie, znowu czując, jak jego ciało lekko drży i staje się wyraźnie cieplejsze. — O ile w tej wannie nie zasnę. Ale ktoś obiecał mi, że nie da mi dziś spać — mruknął i przystanął, kiedy jego plecy napotkały ścianę tuż przy drzwiach prowadzących do łazienki. Nie zapalił światła, ale robiło się coraz jaśniej, więc mógł bez przeszkód błądzić wzrokiem po twarzy Charlotte.

      Usuń
    2. Chwycił lekko jej nadgarstki i pociągnął jej ręce, kierując nimi tak, że zaplótł je wokół swojego karku. Jego dłonie przesunęły się wokół jej uniesionych rąk, następnie wzdłuż boków, prześlizgnęły się przez talię i zatrzymały się na biodrach. Wsparty o ścianę Jerome pochylił głowę, odszukał usta rudowłosej i przylgnął do nich na dłużej, nigdzie jednak się przy tym nie spiesząc. Właściwie był to pierwszy raz, kiedy całował ją tak powoli i spokojnie, wciąż delikatnie i wcale nie natarczywie, przez co mógł jeszcze lepiej zbadać jej usta i dojść do wniosku, że te były uzależniające, a to go zachwycało. I dało się wyczuć ten zachwyt w jego pocałunkach; uśmiech czający się w kącikach jego ust i większą niż dotychczas czułość wymieszaną z błogim rozleniwieniem, ponieważ Marshall czuł się przy Charlotte… Bezpiecznie. Czuł, że przy niej może się całkiem odsłonić i nie zostanie zraniony.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  55. W tamtej krótkiej chwili naprawdę zapomniał o swoich trzydziestych urodzinach oraz o tym, gdzie się one odbyły. Kiedy Charlotte mu o tym przypomniała, nabrał ochoty, by pacnąć się otwartą dłonią w czoło, na co jednakże nie mógł sobie pozwolić, bo znowu niósł ją na barana. Tym też sposobem wróciły do niego wspomnienia z tamtego wieczora. Wyraźnie widział tych wszystkich ludzi, których wtedy tam zgromadził i pomyślawszy o tym, uśmiechnął się do siebie; zebrał w jednym miejscu wszystkie, najbliższe sobie osoby i czuł się wtedy wyjątkowo. Nie chciało mu się wierzyć, że teraz było bliżej niż dalej do jego kolejnych, trzydziestych pierwszych urodzin. Pamiętał również aż za dobrze ten krótki moment, kiedy on i Charlotte zniknęli w sypialni. Pamiętał, że rozmawiali wtedy o Colinie i o tym, że ten był zazdrosny o Marshalla i to, co wtedy wydawało się niedorzeczne i rozbawiło ich obydwoje, teraz jak najbardziej miało rację bytu. Może już wtedy Rogers widział coś, czego ta dwójka nie dostrzegała? Może rozum słusznie podpowiadał mu, że miał się czego obawiać, a wprawne oko trafnie oceniło, że więź łącząca wyspiarza i rudowłosą była szczególna?
    Nie musiał już martwić się o to, czy Lotta będzie znała układ jego mieszkania, by móc korzystać ze wszystkich jego uroków. Nie miał też wątpliwości co do tego, że teraz Angielka będzie częstszym gościem w tych czterech ścianach, które miała okazję poznać na jego urodzinach. Szczerze powiedziawszy, brunet najchętniej by jej stąd nie wypuszczał i gdyby nie czekająca na mamę Aurora, niechybnie by to zrobił. I tak mieli wiele szczęścia, że jak do tej pory panna Lester nie otrzymała od swoich rodziców żadnego palącego telefonu, który skłoniłby ją do powrotu do córki. Widać Grace i Anthony doskonale radzili sobie z wnuczką i wpływ na to bez wątpienia miał fakt, że sami wychowali dwójkę dzieci. Stąd wiedzieli, że nawet jeśli taki maluch płakał tak rozdzierająco i długo jak Rory tamtego pamiętnego dnia, kiedy Jerome przyszedł do przyjaciółki, to nie działa mu się żadna krzywda; a już na pewno nie w ich rękach. Stąd wyspiarz miał nadzieję, że państwo Lester przymkną oko na tak późny powrót Charlotte do domu; już teraz dochodziła najprawdopodobniej szósta rano, a wiele wskazywało na to, że ona i Marshall nie zostaną szybko zmożeni przez sen.
    Pomruk, który uleciał spomiędzy warg rudowłosej był aż nadto wyraźną aprobatą jego propozycji. Usłyszawszy to, Jerome nie mógł powstrzymać uśmiechu, a że akurat wtedy całował Lottę, to ta znowu mogła ten uśmiech poczuć, zamiast go zobaczyć. Niemniej jednak wcale tak bardzo nie spieszyło mu się do łazienki; całkiem podobało mu się pod ścianą tuż obok drzwi, kiedy Lotti odwzajemniała każdy jego pocałunek i kiedy mógł spokojnie wodzić dłońmi po jej ciele. Dopiero teraz, czując pod palcami welurowy materiał, uświadomił sobie, że ta sukienka – która miała stać się jego ulubioną – zdecydowanie zbyt długo pozostawała tego wieczora na tym ciele, kryjąc zbyt wiele zarówno przed jego dłońmi, jak i wzrokiem.
    — Dziewczyno, zamęczysz mnie — zaśmiał się cicho, kiedy już wypuściła spomiędzy zębów jego wargę i poinformowała, że na spanie jeszcze przyjdzie pora. Wyprostował się i głowę wsparł o ścianę, przez co Charlotte mogła napotkać pewne trudności, by sięgnąć jego ust, a to pozwoliło mu na zerknięcie na nią z góry. — Ludzie po trzydziestce potrzebują tych ośmiu godzin snu na dobę — zaznaczył i zabawnie poruszył brwiami. Skoro już nawiązali do jego urodzin i wieku, nie omieszkał podkreślić, że dzieliło ich te kilka lat różnicy, przez co Lester jeszcze trochę brakowało do zmiany kodu na 3 z przodu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wanna — przypomniał sobie wraz z jej słowami, a następnie wymownie spojrzał na granatową sukienkę, którą do tej pory wyłącznie podwijał; wiedział, że już niedługo nie będzie musiał się tym kłopotać. Zdołał się od niej odsunąć tylko dlatego, iż wiedział, że zaraz znowu znajdą się blisko siebie. Odszukał włącznik światła i kiedy łazienkę wypełnił łagodny blask, od razu otworzył przed Charlotte drzwi, by następnie szarmanckim gestem, nie pozbawionym rozbawienia, zaprosić ją do środka.
      Wspomniana wanna nie była na tyle duża, by pławili się w niej swobodnie niczym w jacuzzi. Jej rozmiar był jednakże wystarczający, by dwie osoby mogły usiąść czy to naprzeciwko siebie, czy wsparte jedna o drugą; przez to wanna zajmowała większą część łazienki, ale bez wątpienia spełniała swoją rolę. Jerome od razu sięgnął ku kranowi i odkręcił wodę; przez pewien czas kontrolował jej temperaturę, a kiedy uznał, że ta leciała wystarczająco gorąca, by mogli dłużej w niej posiedzieć, ale też na dzień dobry się nie oparzyli, odwrócił się przodem do Charlotte i przysiadł na krawędzi tejże wanny. Spoglądając na rudowłosą, zaczął rozpinać guziki koszuli, która przez całą intensywną noc zdążyła mocno się wygnieść.
      — Jeśli chcesz jeszcze kiedyś ubrać tę sukienkę, musisz poradzić sobie sama — oznajmił i skinieniem głowy wskazał najpierw głęboki dekolt, a później kawałek materiału oplatający szyję kobiety. — Za cholerę nie wiem, gdzie i jak się to rozpina — wyjaśnił z beztroskim uśmiechem, a Charlotte chyba mimo wszystko nie chciała, by potargał jej ubranie, prawda? Sam pozbył się koszuli, rzuciwszy ją na podłogę, bo nazajutrz ta i tak miała trafić do prania.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  56. — Dawno nie byłem tak zmęczony — przyznał bez ogródek i przesunął wzrokiem po twarzy towarzyszki. — A zamęczony również chętnie zostanę — mruknął, uśmiechając się pod nosem. Wcale nie kłamał; naprawdę czuł się zmęczony, choć było to wyłącznie fizyczne wyczerpanie. Czuł napięcie w ciele; tak jego mięśnie protestowały przeciwko całonocnemu wysiłkowi, który im zafundował bez żadnego uprzedzenia i przygotowania, lecz wiedząc, że najpewniej okazja do podobnych szaleństw nie nadarzy się w najbliższym czasie, chciał wycisnąć z tej nocy, a teraz również poranka jak najwięcej. Zmęczenie to było na dodatek z tych przyjemnych; myśląc o tym, czym było ono spowodowane, Marshall nie mógł nie czuć zadowolenia, natomiast idące z nim w parze rozleniwienie pozwalało mu skupić się na szczegółach, które wcześniej umykały w szalonym pędzie.
    — Możesz umawiać się z kim chcesz — odparł swobodnie i lekko, by w następnej chwili przygwoździć Charlotte mocnym spojrzeniem. — I tak to do mnie zawsze wrócisz — powiedział cicho, lecz bynajmniej nie słabo. W jego głosie kryło się silne przekonanie co do słuszności własnych słów; kryła się świadomość tego szczególnego rodzaju kontroli, jaką nad nią sprawował przez to, co sobie obiecali, zarówno słownie jak i bez słów, wymieniając ledwo spojrzenia. Dobrze zdawał sobie sprawę z tej władzy i jej siły. Dokładnie taką samą Lotta posiadła nad nim, co z kolei było jego słabością, jednakże jak słodką i przyjemną.
    Widział, że rudowłosa go obserwuje i śledził jej spojrzenie, które nieomal namacalnie przesuwało się po jego ciele. Nie pozostał jej dłużny, kiedy ściągała sukienkę i nawet zaśmiał się krótko, widząc ten ruch biodrami; mając w pamięci to, co i jak ze sobą robili, akurat ten ruch wydał mu się wyjątkowo niewinny, a przez to tak zabawny.
    Czekając, aż Lester upora się z resztą bielizny, wygodnie wsparł się rękoma o krawędź wanny. Jego spodnie jeszcze pozostały na miejscu, gdyż chwilowo nie chciał skupiać się na ich ściąganiu, mając przed sobą takie widoki. Ciemny gabinet skrył wiele przed jego wzrokiem; teraz bez przeszkód mógł obserwować szczupłe, wysportowane ciało, tu i ówdzie wciąż krąglejsze po niedawnej ciąży i wcale by mu nie przeszkadzało, gdyby Charlotte nie dążyła do zgubienia tych kilku pozostałych ciążowych kilogramów. Rude loki spływały nisko na plecy, a czarne koronkowe majtki wyraźnie odznaczały się na tle jasnej skóry i poniekąd znowu mu przeszkadzały. Niedługo potem Lotta odwróciła się do niego przodem i podeszła bliżej, sprawnie i chętnie wsuwając się pomiędzy jego nogi, co przyprawiło go o dreszcz ekscytacji.
    — Dokładnie na to — zgodził się z nią bez zawahania. Przez to, że siedział na brzegu wanny, znajdował się niżej, niż ona i musiał lekko zadrzeć głowę, by móc swobodnie na nią spoglądać. A później pozwolił jej się pocałować, chwilowo zapominając o tym, że wanna stosunkowo szybko napełniała się gorącą wodą. Nie wiedział czy to z tego powodu w łazience robiło się coraz cieplej, czy to nagie piersi, które poczuł na swoim torsie wywołały podobny efekt. Od razu jednakże oderwał ręce od brzegu wanny i przeniósł je na kobiece ciało, mocniej dociskając ręce do jej skóry. Dopiero po pewnym czasie przypomniał sobie o wodzie; oderwał od niej prawą rękę i sięgnął do tyłu. Po omacku namacał kran i zakręcił go. Wolał w razie potrzeby dolać wody do wanny niż w pospiechu ścierać jej nadmiar z podłogi, by nie zalać sąsiadów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojny o ten aspekt, skupił się na ważniejszych rzeczach. Najpierw pozbył się koronkowych majtek, a później swoich spodni, bokserek i skarpetek. Tym razem on się wzdrygnął, kiedy jego bose stopy dotknęły zimnych kafelek. Nim jednakże wrócił do Charlotte, przypomniał sobie o czymś jeszcze. Z łazienkowej szafki wygrzebał płyn do kąpieli, który następnie zaprezentował rudowłosej, jakby grał w reklamie Old Spice’a, z tą różnicą, że nie miał na sobie żadnego ręcznika przewiązanego w biodrach. Rozbawiony, wlał trochę płynu do wody i wzburzył ją ręką, przez co powstało odrobinę piany. Uznawszy, że to wszystko, czego im trzeba, wyspiarz pierwszy postanowił zanurzyć się w gorącej wodzie; naprawdę gorącej, ale nie parzącej ciało i kiedy już rozsiadł się wygodnie, spojrzał ponaglająco na Charlotte. Niestety nic nie mógł poradzić na to, że zarówno nalewanie płynu do kąpieli do wody, jak i wchodzenie do samej wanny były raczej mało seksownymi czynnościami, ale zamierzał zadbać o to, by kolejne czynności były znacznie bardziej pociągające.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  57. W odpowiedzi na jej słowa o braku odpoczynku, na twarzy bruneta zamajaczył jedynie nikły uśmiech. Charlotte bowiem nie powinna zapominać o tym, co zrobiła mu w tamtym ciemnym gabinecie i gdzie zaprowadziła go swoimi poczynaniami. Przez nią stanął nad przepaścią, lecz nie dane mu było bezwładnie się w nią rzucić i przez to wyspiarz planował odwdzięczyć jej się czymś podobnym, choć może nie miał być przy tym równie okrutny, co ona?
    Zauważył to początkowe zmieszanie, które nią owładnęło i strach, który zdjął jej ciało, gdy błędnie zinterpretowała jego słowa i nie mógł powiedzieć, że mu to nie schlebia; nie obawiał się jednakże, że wprowadzi Charlotte w błąd. Wiedział, że to, co powie w następnej kolejności dogłębnie uzmysłowi jej, co miał na myśli i tym samym kobieta zrozumie, że już nie było odwrotu, z czego on doskonale zdawał sobie sprawę. To nie była przelotna znajomość czy one-night stand, które były rudowłosej doskonale znane; nie miało to być również nic podobnego do związku z Colinem i Jerome był świadom, że Lotta wypływała na nieznane sobie wody. Nie zamierzał jednakże porzucić jej na środku oceanu i pozostawić samą sobie; nie, kiedy on tak dobrze znał otoczenie, po którym się poruszał. Znał wirujące pod powierzchnia prądy, a nawet zmarszczki na wzburzonej powierzchni i chciał, by ta ogromna fala nie zwaliła się na Lester z łoskotem i jej nie przygniotła, a zamiast tego porwała ją ze sobą. Może przez to również miał nad nią przewagę? Wyciągał ją w końcu ze strefy komfortu i pchał prosto w nieznane, nie zamierzał jednakże wykorzystać swojej pozycji, by jej zaszkodzić, wręcz przeciwnie. Co więcej, gdyby widział, że Charlotte tego nie chce, że za bardzo się boi, że nie może… nie robiłby tego. Widział jednakże w jej spojrzeniu, czuł w gestach i pocałunkach, że właśnie tego chciała i nawet jeśli towarzyszył jej strach, miał on być jej siłą napędową, a nie hamulcem.
    Kiedy gorąca woda objęła jego ciało, nie mógł się powstrzymać i westchnął z zadowoleniem. Osobiście wolał brać prysznic niż kąpiel i konstrukcja wanny pozwalała również na to, lecz czasem przychodził taki dzień, kiedy nic nie mogło zastąpić zanurzenia się w gorącej, pachnącej wodzie i właśnie dziś był ten moment. Jego obolałe, spięte mięśnie były mu za to wdzięczne i zaczęły powoli się rozluźniać, a para bijąca od powierzchni wody zaczęła osadzać się na twarzy i włosach Marshalla.
    Poczekał cierpliwie, aż Angielka również wejdzie do wanny i wygodnie się w niej ułoży. Pomimo tego, że znalazła się blisko i czuł ją przy sobie, nie od razu przyciągnął ją bliżej siebie. Chyba obydwoje potrzebowali tej chwili wytchnienia i spokoju, a także odpoczynku, co uświadomiło im dopiero zanurzenie się w wodzie.
    — Możesz — odparł, z rękoma wygodnie wspartymi na krawędziach wanny i wzrokiem utkwionym w kobiecie. — Pod warunkiem, że od czasu do czasu pozwolisz mi dołączyć do siebie — zaznaczył i osunął się nieco niżej, tak że woda sięgała jego szyi. Wsparł głowę o krawędź i przymknął powieki, czując palce przesuwające się po łydkach. Ta pieszczota była przyjemna, lecz już nie budziła w nim dzikiego pożądania. Zdawało się, że to – jeśli przyrównać je do dzikiej bestii – drzemało właśnie spokojnie, w pełni ukontentowane i spełnione, i tylko przez płytki sen zamruczało z zadowoleniem. Ten stan w ogóle mu nie przeszkadzał; niósł ze sobą wiele korzyści i co ważniejsze, sprzyjał cichemu planowi, jaki wyspiarz snuł w głowie.
    — Hm? — zamruczał w odpowiedzi na jej pytanie, nie otwierając oczu ani nie unosząc głowy i dopiero kiedy Charlotte sprecyzował swoją prośbę, uchylił powieki. — Mówisz i masz — odparł. — Czyli za tydzień widzimy się u mnie? — spytał luźno, z tłumionym rozbawieniem, ponieważ pytanie to brzmiało, jakby byli nastolatkami umawiającymi się na niezobowiązujące spotkanie, choć obydwoje wiedzieli, że te czasy i właściwa im beztroska minęły bezpowrotnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niespełna kilka minut później Jerome zrezygnował z błogiego wylegiwania się w gorącej wodzie i wyprostował się, burząc tym spienioną powierzchnię. Z chytrym uśmiechem spoglądając na Charlotte, chwycił ją za ręce i zaczął manewrować jej ciałem tak, że finalnie kobieta była zwrócona do niego plecami. Wymagało to nieco zachodu, ponieważ jak zostało wspomniane, wannie daleko było do przestronnego jacuzzi, lecz w końcu wyspiarz wsparł plecy rudowłosej o swój tors, ulokowawszy ją pomiędzy swoimi lekko ugiętymi nogami. Ręce od razu przełożył pod jej ramionami i początkowo tylko oplótł jej tułów rękoma, najzwyczajniej w świecie się do niej przytulając. Nie minęło jednakże wiele czasu, gdy jego palce zaczęły nieśpieszną wędrówkę po jej skórze, a usta zaczęły błądzić po szyi oraz ramieniu i scałowywać z nich kropelki wody.
      Jerome nic przy tym nie mówił. W łazience słychać było tylko ich oddechy i cichy plusk wody wzburzanej jego ruchami, kiedy męskie dłonie przesuwały się z pełnych piersi na brzuch i z powrotem, aż w końcu prawa ręka bruneta wślizgnęła się pomiędzy uda Angielki. Początkowo jego palce zdawały się błądzić na oślep i niby tylko przypadkiem ledwo muskały newralgiczny punkt na jej ciele, lecz w istocie Marshall doskonale wiedział, co robi. Zamierzał poniekąd pokazać Lotti, gdzie się znalazł, kiedy tak śmiało poczynała sobie z nim w tamtym biurze, z tą różnicą, że jemu nigdzie się nie spieszyło. I poniekąd to on zamierzał teraz zamęczyć ją, sprawiając, by droga na sam szczyt była niewyobrażalnie długa. Stąd dopiero po dłuższej chwili skupił się na faktycznym źródle przyjemności, wyczuwając pod palcami, że nawet na te niewinny pieszczoty ciało Charlotte reagowało tak, jak trzeba. I podczas gdy ustami wciąż błądził po jej ramieniu, a lewą ręką gładził dekolt i piersi, palce prawej dłoni poczynały sobie coraz śmielej i mocniej, acz powoli i z rozwagą. Nie musieli przecież szybko wychodzić z tej wanny, prawda?

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  58. Nie czuł, że miałby się sparzyć podczas próby zbudowania głębszej relacji z Charlotte i sądził, że było to możliwe wyłącznie dzięki doświadczeniom z poprzednich związków, które obydwoje posiadali. Zdążyli już bowiem dowiedzieć się, jak wysoka była stawka w tej grze i jak niewiele czasem trzeba było, by przegrać z kretesem. Czasem wystarczył moment nieuwagi, czasem miesiące zagubienia, lecz zdaniem Marshalla wszystko sprowadzało się do zaangażowania. Jeśli to utrzymywało się na zbliżonym poziomie u obydwu osób, ryzyko, że zbyt późno wyłapie się sygnały ostrzegawcze było mniejsze – w końcu do budowania związku nie wystarczało samo uczucie; konieczna była nieustanna praca i, jeśli pojawiały się problemy, rozwiązywanie ich, a nie zamiatanie pod dywan. Sądził, że nabyte doświadczenie, niekoniecznie przyjemne, ale wciąż cenne, nauczyło zarówno jego, jak i Charlotte bycia uważnym na te aspekty, które może nie zawsze pozostawały oczywiste. Na wyłapywanie sygnałów świadczących o tym, że nad relacją trzeba było popracować; po początkowej euforii miała pojawić się przecież szara rzeczywistość, która zawsze ukazywała swe blaski i cienie, a w ich przypadku ta szara rzeczywistość miała nadejść nader szybko.
    Aurora. Imię dziewczynki tylko na chwilę wkradło się pomiędzy jego myśli. Podejrzewał, że przez wydarzenia świąteczno-sylwestrowe jego stosunek do tego dziecka miał się zmienić. Jak? Tego wyspiarz jeszcze nie wiedział. Przez niespodziewane pojawienie się państwa Lester właściwie nie miał okazji do zajmowania się córką Lotty, nie mówiąc już o przebywaniu z nią sam na sam, a zdawał sobie sprawę z tego, że uczucia, jakie zaczął żywić do Angielki, miały również wpłynąć na to, jak będzie traktował Rory. To była kolejna niewiadoma; kolejna rzecz, której brunet oczekiwał z pewną niecierpliwością.
    Tymczasem jednakże jego myśli skupiły się na powrót w łazience, a konkretnie w wannie wypełnionej gorącą wodą i ich ciałami. Czując wspartą na sobie Charlotte zgodził się z nią co do tego, że mógłby już nigdy nie wychodzić z tej wanny. Po szaleństwach sylwestrowej nocy tym bardziej doceniał leniwy spokój, który wypełnił ten noworoczny poranek i zamierzał niespiesznie eksplorować ciało, które do tej pory badał nieustannie w pośpiechu. Stąd powoli wodził dłońmi po jej skórze, raz czyniąc to pod wodą, raz ponad jej powierzchnią, na jej ramieniu i szyi natomiast chyba nie było takiego miejsca, którego by nie pocałował. Upajał się jej bliskością; tą chwilą, którą wyrwali światu i mogli spożytkować ją według własnego widzimisię, skupieni wyłącznie na sobie. Gdzieś za ścianami czteropiętrowego budynku Nowy Jork powoli wracał do życia, a ludzie witali Nowy Rok, lecz tutaj, w zaparowanej łazience czas zdawał się stanąć w miejscu.
    Uśmiechnął się pod nosem, kiedy Lotta wsparła głowę na jego ramieniu i przytulił twarz do jej policzka, nie przerywając przy tym swoich poczynań. Pieszczota, którą nieprzerwanie kontynuował nie miała na celu doprowadzenia jej w ekspresowym tempie do spełnienia; nie była też jednak formą droczenia się czy drażnienia z nią. Brunet świadomie i z pełną premedytacją rozbudzał w kochance to, co zostało uśpione przez zmęczenie i nadmiar wrażeń, a także rozleniwienie spowodowane gorącą kąpielą i w miarę upływającego czasu czuł, widział i słyszał, że jego zamiar zaczął się materializować. Nie bez zadowolenia obserwował, jak piersi rudowłosej falowały coraz szybciej od przyspieszonego oddechu, jak jej ciało powoli coraz mocniej się spinało, a spomiędzy rozchylonych warg zaczęły ulatywać niekontrolowane odgłosy, aż wreszcie wprawiła w ruch nawet biodra. To, w jaki sposób to na niego wpływało oraz działało, Charlotte mogła dość wyraźnie poczuć na swoich pośladkach.
    Uśmiechnął się pod nosem i mimo wszystko spełnił jej prośbę. Dostosował rytm do ruchu jej bioder i przytrzymał ją mocniej drugą ręką, by pozostała wygodnie o niego wsparta. Kiedy jednakże spróbowała obrócić się przodem, nie pozwolił jej na to. Przytrzymał ją mocniej, lecz jednocześnie nie zamierzał dłużej wodzić jej za nos.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Pozwolę ci się obrócić dopiero, kiedy dojdziesz — poinformował, te słowa wypowiadając wprost do jej ucha, tonem, który sugerował, że nie powinna z nim dyskutować. Jednocześnie jego palce zaczęły poruszać się z większą intensywnością i szybkością; tak, jak prosiła, choć musiała pamiętać, że wciąż to Jerome miał pełną kontrolę nad tym, co robił i cholernie mu się to podobało. Tym razem jednakże już się z nią nie bawił; podążał bezbłędnie za jej ciałem, odpowiadał na każdą zachciankę, drażniąc dokładnie te punkty, które tego w tej chwili wymagały. I czekał, aż wydarzy się nieuniknione, choć to oczekiwanie przestało być spokojne. I jego oddech przyspieszył i spłycił się, a krew w ciele zawrzała wcale nie pod wpływem temperatury wody. Zadowalał się jej zadowoleniem, czerpał przyjemność z jej przyjemności i wcale nie czuł się na tym stratny.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  59. Nie miała jak i dokąd przed nim uciec. Ograniczała ją nie tylko wanna, ale i ciało bruneta, do którego ściśle przylegała, lecz sprowadzało się to do tego, że i Marshall nie miał gdzie się schować, a przez to aż nadto wyraźnie czuł, co z nią robił i co się z nią działo. Wyczuwał najmniejsze drżenie i spięcie ciała rudowłosej, a jej urywany oddech świszczał tuż przy jego uchu. Jerome chłonął to, co się działo całym sobą i zapamiętywał każdy szczegół, lecz z czasem i jego percepcja została zaburzona, kiedy kontrolę nad umysłem zaczęło przejmować jego własne ciało. Wtedy Charlotte mocniej wsparła się na nim i wygięła się w łuk tak mocny, że ręką wyspiarza z ledwością pozostała na właściwym miejscu; a wiedział, że rudowłosa niechybnie by go zamordowała, gdyby nieopatrznie przerwał właśnie teraz. Wyprostował się więc, by było mu wygodniej kontynuować i wystarczyła chwila, kiedy poczuł silny dreszcz, jaki wstrząsnął ciałem kobiety i usłyszał krzyk ulatujący z jej ust. Cała jej sylwetka napięła się w niespokojnym drżeniu i trwało to chwilę, nim Angielka niemalże bezwładnie opadła na niego, znajdując oparcie w jego ramionach.
    Wiedział już teraz, że te cotygodniowe posiedzenia w wannie staną się jego ulubionym momentem całego tygodnia.
    Sam musiał nieco uspokoić oddech i przez to wsparł głowę na krawędzi wanny. On również przymknął powieki; wystarczyło mu, że czuł na sobie ciężar Charlotte i to, jak jej spełnione ciało miękko układało się na jego ciele. Napięcie, które sam odczuwał nie było na tyle natarczywe, by sobie z nim nie poradził i wcale nie oczekiwał, że Lester dosłownie weźmie sprawy w swoje ręce. Naprawdę w zupełności wystarczało mu, że miał ją teraz przy sobie i że mógł spędzić z nią jeszcze kilka spokojnych chwil, lecz jednocześnie nie oponował, kiedy Lotta postawiła na swoim i zmieniła pozycję, odwróciwszy się do niego przodem. Leniwie rozchylił powieki i odwzajemnił jej uśmiech, a kiedy go pocałowała, ciasno owinął ręce wokół jej ciała. Poczuł, że coraz silniej napierała na jego wargi i nie miał nic przeciwko; podążał za nią, całując ją równie głęboko i mocno, a także z coraz większą zapalczywością, aż poczuł na sobie, w newralgicznym miejscu jej rękę i mimowolnie się spiął, poniekąd zaskoczony nagłą falą przyjemności, która objęła jego ciało i podrażniła koniuszki nerwów.
    Charlotte raczej nie zamierzała bawić się z nim podobnie, co on z nią. Podążał za jej ustami i językiem, lecz po pewnym czasie nie mógł już sobie na to pozwolić. Musiał odsunąć się z jękiem i łapczywie złapać oddech; wtłoczyć powietrze w płuca, które uporczywie chciały je wypchnąć z powrotem. Opadł na krawędź wanny, przymknął powieki i tym razem to spomiędzy jego warg zaczęły ulatywać niekontrolowane dźwięki. Plusk wody był słyszalny gdzieś na granicy jego świadomości i mimo wszystko niezmiernie go bawił, uczucie to jednakże nie było dominujące i nie zagłuszyło przyjemności, która tym razem powoli rodziła się głęboko w jego wnętrzu. Narastała stopniowo, mozolnie rozprzestrzeniając się na całe ciało; była poniekąd jak śniegowa kula, która początkowo toczyła się powoli, lecz cały czas nabierała masy, aż brunet poczuł się przytłoczony jej ciężarem. Długo znajdował się gdzieś na skraju; długo towarzyszyło mu potęgujące się napięcie, które rosło nieznośnie i jakby z pewnym trudem, jakby wspomniana śniegowa kula wspinała się pod górkę i im bliżej szczytu była, tym większy napotykała opór i tym trudniej było jej dotrzeć na wierzchołek. Kiedy jednakże już się na niego wtoczyła, zawisła na ułamki sekund i z łoskotem stoczyła się w dół.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marshall jęknął głucho i mocno zacisnął palce na brzegach wanny, by nie osunąć się do wody, kiedy stracił kontrolę nad ciałem. Poddał się obezwładniającym falom rozkoszy, które przeoczyły się po nim, zmiatając z powierzchni lądu wszystko i nie pozostawiając niczego po sobie. Wyspiarz jakby nie potrafił otrząsnąć się z tego doznania; kiedy napięcie ustąpiło i ogarnęło go rozluźnienie, po jego ciele wciąż przetaczały się echa silnej przyjemności i były jak krążącą wokół burza, która nie chciała odejść; kilka godzin po najintensywniejszych wyładowaniach wciąż było słuchać złowrogie, dudniące pomruki.
      W przebłysku świadomości Jerome pociągnął Charlotte ku sobie i sprawił, że sprawczyni tego całego zamieszania nie miała innego wyjścia, jak tylko się na nim położyć. Chciał ją mieć blisko i zagarnął ją do siebie odruchowo, już w ogóle się nad tym nie zastanawiając. Wiedząc, że Angielka nigdzie się nie wybierała, uspokoił ciężki oddech, a bijące szaleńczo serce odzyskało swój właściwy rytm.
      — W końcu będzie nam potrzebna większa wanna — wymamrotał, wróciwszy nieco do siebie. — A ten stolik, z tamtego biura? — zagadnął niespodziewanie. — Myślisz, że ten manager nam go odsprzeda? Postawił bym go w salonie — oznajmił i uśmiechnął się głupio, acz z wyraźnym zadowoleniem; tylko oni wiedzieliby, co i kiedy działo się na tym stoliku.
      — Naprawdę nigdy stąd nie wychodźmy — powiedział z żalem po dłuższej chwili milczenia, palcami gładząc mokre, rude kosmyki. Czuł, że rzeczywistość podkrada się coraz bliżej, gotowa dopaść ich w każdej chwili i właśnie w tym momencie po raz pierwszy poczuł lekki ukłucie żalu, które jednak nie miało męczyć go zbyt długo. Żałował, że dane im było odkryć to wszystko dopiero teraz. Że stracili tyle czasu. Wiedział, że te myśli były oderwane od rzeczywistości i nie miały racji bytu, ale teraz, stojąc u progu powrotu do codzienności, zaczęły go one dręczyć. Czuł się poniekąd jak rozkapryszone dziecko, któremu ktoś miał zaraz przerwać dobrą zabawę.
      Nagle coś go tknęło i wręcz doświadczył deja vu.
      Był przekonany, że podobnych słów, być może nawet w podobnych okolicznościach użył wobec Jennifer i przez to ogarnął go silny niepokój. Poruszył się niespokojnie, wzburzając wodę i wzrokiem odszukał twarz Charlotte.
      — Lotti? — odezwał się z napięciem w głosie. — Obiecaj mi coś — poprosił, rozpierany przez palącą potrzebę wypowiedzenia tego na głos. — Obiecaj mi, że rzeczywistość nas nie zje. Obiecaj, że nie popełnimy tych samych błędów i nie wypuścimy z rąk tego, co mamy — mówił, okazując jej te zakamarki swojej duszy, które rzadko odsłaniał przed samym sobą; te lęki, które zżerały go w bezsenne noce. — Obiecaj mi, że to wszystko nie roztrzaska się w cholerę, kiedy zrobi się ciężko. Obiecaj mi, proszę.

      Would you find me when the lights go down?
      And hold me steady when I'm freakin' out?
      'Cause I need you here
      You keep me safe, You keep me safe and sound
      I'm not strong enough to catch my breath
      Come and save me from the monster in my head
      'Cause I need you here
      You keep me safe, You keep me safe and sound


      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  60. Nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego tak nagle zdjęło go przerażenie. To był niespodziewany przebłysk, który wywołał impuls cienki jak igła, a ten w mgnieniu oka przebił bańkę i ta rozprysła się w ułamku sekundy. Jerome bowiem znał już to wszystko i doskonale wiedział, jakie towarzyszyły mu uczucia, a szczególnie to jedno z nich. Znał i wiedział, że to nie zawsze wystarczało. Czy doświadczył z tego powodu pewnej traumy, która teraz doszła do głosu? Być może, a już na pewno świeże rany na jego sercu niespodziewanie się rozwarły i zaczęły obficie krwawić.
    Pewnych doświadczeń człowiek nie potrafił udźwignąć po raz drugi. I tak jak w maju Jerome nieomal stracił Jaime’ego w sytuacji niemalże stuprocentowo analogicznej do tej, w której przed kilkunastoma laty zginął jego młodszy brat, tak teraz nie chciał, by to, co rozwijało się pomiędzy nim, a Charlotte po pewnym czasie znalazło swój smutny finał, przygniecione rzeczywistością. Nie podniósłby się ani po jednym, ani po drugim nie dlatego, że nie miałby siły, ale dlatego, że najzwyczajniej w świecie powiedziałby sobie dość, ponieważ ileż było można? Tak, nawet on, nazywany promykiem słońca, miał swoją ciemną stronę, która w wyjątkowych sytuacjach potrafiła ugasić bijący od niego blask, tak jak miało to miejsce teraz i Jerome nic nie mógł na to poradzić. Był tylko człowiekiem, którym targały równie ludzkie emocje i którego umysł nagle popadł w popłoch i panikę.
    Odetchnął, kiedy poczuł na policzku dłoń rudowłosej i kurczowo uczepił się spojrzeniem jej tęczówek, jakby tylko to miało przytrzymać go na powierzchni. Głowę miał wspartą o krawędź wanny, a palce zaciśnięte na jej brzegach. Łowił każde słowo, które spływało z ust Charlotte, przyciągał je do siebie i zapamiętywał, bo kiedy kobieta mówiła, czuł się spokojniejszy. Rozwiewała jego obawy tak jak chłodny wietrzyk rozganiał poranną mgłę, co jednak było ważniejsze, Charlotte nie uciekła. Nie uciekła i nie spłoszyła się, kiedy tak niespodziewanie, nawet dla samego siebie, zdradził jej to, co tłukło się w jego głowie i sercu, i przede wszystkim za to był jej wdzięczny. Nie spodziewał się natomiast, że jego słowa wywołają u niej taką reakcję i wycisną z jej oczu łzy.
    — Lotti — szepnął i tym razem to on sięgnął dłonią ku jej twarzy, by kciukiem zetrzeć słone krople. Nie chciał, by przez niego płakała, a jej śmiech odrobinę go zdezorientował, lecz w obliczu tego, co powiedziała, szybko zrozumiał jego wydźwięk.
    Wiedział, że życie na swój sposób weryfikowało podobne obietnice i jak przez to czasem trudno było ich dotrzymać, ale… Potrzebował usłyszeć coś podobnego, szczególnie od osoby, która najlepiej rozumiała, co miał na myśli i dzieliła z nim podobne doświadczenia; która wiedziała, że czasem pomimo najszczerszych chęci i największych starań robiło się po prostu ciężko. Wreszcie, chciał to usłyszeć od Charlotte. Od kobiety, która w mgnieniu oka związała go ze sobą i której gotowy był oddać się cały, bo tak jak posiadła już jego ciało, tak zagarniała również coraz większe kawałki duszy i serca, niedługo mając wziąć w posiadanie je całe, o ile już to nie nastąpiło i Marshall miał dopiero zdać sobie z tego sprawę.
    Kiedy wsparła czoło o jego czoło, wyspiarz był już wyraźnie spokojniejszy i na powrót rozluźniony. Ujął twarz kobiety w dłonie, uprzednio odgarnąwszy z jej policzków mokre rude kosmyki, które lepiły się do równie wilgotnej skóry i zmarłszy w tej pozie, po prostu na nią patrzył, póki tym razem to Charlotte go o coś nie zapytała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ciii — mruknął, kciukami rysując małe kółka na jej skórze. — Nic nie mów — powiedział i miał ku temu swoje powody. — Wiem — dodał zaraz, by mimo wszystko błędnie nie zinterpretowała jego słów i tym razem to ona się nie wystraszyła. — Wiem, Charlotte — powtórzył. — I ja też — dopowiedział tylko bo obydwoje dobrze wiedzieli, o czym rozmawiali, pomimo tego, że żadne na głos nie wypowiedziało słów, które miały zmienić wszystko. Jerome… nie tyle nie chciał, by one teraz padły. Po prostu nie chciał, by Lotta składała podobne deklaracje, kiedy jego sytuacja wciąż pozostawała niepewna i nierozwiązana. Choć ona pewnie nie myślała w ten sposób, czuł, że przez to w pewien sposób by ją oszukiwał, a tego nie chciał. Chciał być wobec niej szczery i chciał należeć tylko do niej, a w tej chwili… Jeszcze jedna nić łączyła go z przeszłością i żeby ją przerwać, nie wystarczyły tylko jego chęci. Musiał podjąć prawne kroki, które miały doprowadzić go do punktu, z którego śmiało będzie mógł ruszyć dalej, na przód. Nie wiedział, ile to zajmie czasu; pewnie trochę, choć nie podejrzewał, by Jen miała robić mu z tego tytułu jakiekolwiek trudności. Mimo wszystko nie mógł tak mocno wiązać ze sobą rudowłosej, jeszcze nie teraz i to dlatego ją uciszył. Tylko i wyłącznie dlatego, choć teraz miał ochotę zamknąć ją z ramionach i powiedzieć dokładnie to, przed czym ją samą powstrzymał.
      Zamiast tego, korzystając, że wciąż trzymał w dłoniach jej twarz, skłonił ją lekkim gestem, by pochyliła się ku niemu i kiedy to zrobiła, złączył ich usta. Całował ją długo, mówiąc tym pocałunkiem wszystko to, czego nie wypowiedział na głos, a na piersi poczuł lekki ciężar. Widział jej spojrzenie i rozumiał, co ono mówiło, a z tym wiązała się wielka odpowiedzialność. Jednym słowem czy gestem mógł ją skrzywdzić, mógł ją zniszczyć i zburzyć stawiany od nowa domek z kart, w którym pojawiały się karty podbierane z jego talii i które on sam tam dokładał. I vice versa. Ta konstrukcja była teraz ich wspólna, nie mogła istnieć bez jednego czy drugiego, bez tych elementów, które współdzielili i które znalazły się już w fundamentach.
      Odsunąwszy się, przytulił rudowłosą do siebie, tak że leżeli w wannie w pozie podobnej do poprzedniej. Wsparł policzek na jej skroni i pomimo tego, że woda robiła się chłodniejsza, nie spieszyło mu się do wyjścia z wanny. Z drugiej strony wiedział, że kiedy opuszczą łazienkę, będzie pomiędzy nimi inaczej. Że teraz współdzielili pewna oczywistą słabość, która jednocześnie była ich największą siłą.
      — Wychodzimy? — zapytał ostrożnie, nie mając pewności co do tego, jak Charlotte zinterpretowała jego słowa. Nie chciał w żaden sposób jej urazić czy zgasić jej entuzjazm, nie chciał też jej od siebie odsunąć, wręcz przeciwnie, jednakże zdrowy rozsądek podpowiedział mu, by zachować się tak, a nie inaczej i teraz odrobinę obawiał się, że nierozważnie zniszczył pewien szczególny moment. Z drugiej zaś strony czuł spokój i miał pewność, że dołożą wszelkich starań, aby tego wszystkiego koncertowo nie spieprzyć.

      No, I don't know why I can't stop it
      And I don't know what it is
      I can't shake it, no
      I don't understand why I can't fix it, no
      I can't fix it, no
      So would you find me when the lights go down?


      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  61. Było mu niesamowicie ciężko z tym, że był stroną, która przekuła rosnąca od kilku godzin, otaczającą ich bańkę. Czuł niewygodny ucisk w klatce piersiowej, a całe jego ciało zaczął obejmować rosnący dyskomfort. Nie czuł się dobrze, będąc niszczycielem czegoś tak delikatnego i ulotnego, lecz z dwojga złego wolał osobiście przyłożyć rękę do pęknięcia ochronnej bańki, niż gdyby miał zrobić to ktoś trzeci. Żałował, że nie przygotował na to Charlotte, ale nie był w stanie przewidzieć, jak potoczy się ten poranek i ta rozmowa; ponadto wiedział, że rudowłosa go zrozumie, choć serce mu się krajało, kiedy nie tyle zobaczył, co poczuł na sobie jej łzy i wiedział, że nie są to zbłąkane kropelki wody z płynem do kąpieli, które zwilżyły nagle również jego twarz. Zdawał sobie sprawę, że wbił wprost w jej serce ostrą szpilkę i że miało minąć trochę czasu, nim zdoła ją stamtąd wyciągnąć, lecz jednocześnie nie czuł, jakoby coś tracił. Przerwanie tej banki nie oznaczało końca; nie zgodnie z jego definicją i jednocześnie było początkiem czegoś nowego. Uciekając od tej chwili, Jerome zdecydował się śmiało wkroczyć w szarą, przytłaczającą rzeczywistość i nie chciał robić tego sam. Chciał mieć u swojego boku Charlotte, by mogli razem stawić czoła napierającemu na nich zewsząd światu, który nie zawsze bywał przychylny, łagodny i dobry. Wreszcie, mimo że przekuł tę jedną bańkę, nie widział przeszkód, by wypełnili tworzoną razem teraźniejszość tysiącami podobnych. Wierzył, że jeszcze niejednokrotnie zdążą obrosnąć w podobną, kolorową powłokę i schowają się w jej wnętrzu, zatrzymując szaleńczo pędzący czas i kradnąc cenne minuty tylko dla siebie.
    I tak jak Jerome chciał być w porządku wobec Charlotte, tak również czuł się zobowiązany być szczerym wobec swojej żony. Miał nadzieję, że rudowłosa to zrozumie. Jennifer zasługiwała na to, by potraktował ją tak, jak należało to zrobić. By najpierw doprowadził pewne sprawy do końca, nim z rozpędu będzie mógł ruszyć na przód. Jen była miłością jego życia, choć ta już przemijała i jej również nie chciał skrzywdzić. Nie miał więc innego wyjścia, jak tylko pozwolić na to, by to zdrowy rozsądek doszedł w nim do głosu, budząc się do życia po długich godzinach beztroski. Przez to zarówno jego uśmiech, jak i blask w bursztynowych oczach przygasły i Jerome poczuł się przytłoczony ciężarem, który spoczął na jego barkach. Tak jak wcześniej zdawał się nie zwracać na niego uwagi, tak teraz odczuł go w każdym napiętym mięśniu ciała. Zdawał sobie sprawę z tego, jak niewiele trzeba było, by popełnił błąd; by skrzywdził kilka osób na raz, nawet pomimo tego, że intencje miał czyste.
    Wychodząc z wanny tuż za Charlotte, powziął jeszcze jedno noworoczne postanowienie – zamierzał czym prędzej wyklarować własną sytuację i zadbać o to, by jego talia była wolna od podrzucanych przez przeszłość kart.
    Bolało go to, jak Charlotte wyglądała, wyraźnie zagubiona w obcej dla niej łazience. Wiedział, że swoimi słowami przyłożył do tego rękę, lecz bynajmniej nie chciał oglądać jej w takim stanie. Zależało mu na tym, by zadbać o jej komfort. By pomimo tego, że rzeczywistość dopadła ich z zaskoczenia niczym drapieżnik czający się na swoją ofiarę, Charlotte w niego nie zwątpiła i była pewna tego, jakie decyzje podjął oraz jaką ścieżkę obrał.
    Z szafki nad sedesem wyciągnął dwa ręczniki. Jednym z nich szczelnie owinął Charlotte, opatulając ją niczym bezcenny skarb, a drugim szybko i niedbale osuszył własne ciało, a następnie przewiązał go wokół bioder.
    — Dałbym się pokroić, żeby zobaczyć cię w mojej koszulce — powiedział, tym samym zdradzając, że o niczym innym nie myślał od opuszczenia wanny i zamierzał przynieść jej swoje ubranie nawet bez tej prośby. Opuścił na chwilę łazienkę, a wrócił ubrany już w czyste bokserki, z bawełnianą koszulką w dłoniach. Położył ją w zasięgu wzroku kobiety, a później posłał jej tajemniczy uśmieszek i na moment odwrócił się do szafki, z której wyjął ręczniki. W tym czasie Lotta zdążyła wyskoczyć po płyn do demakijażu, a kiedy wróciła, na umywalce spoczywała nowa, nie rozpakowana jeszcze szczoteczka do zębów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Kupiona przedwczoraj — poinformował i coś mu podpowiadało, że ten drobny gest choć trochę podklei to serce, które sam zranił, przekłuwając bańkę. Myślał o niej nieustannie i brał pod uwagę nawet, jeśli chodziło o takie drobiazgi.
      Podczas gdy Charlotte zmywała makijaż, on umył zęby i jako pierwszy wyszedł z łazienki, od razu kierując się do sypialni. Na dworze było już zupełnie jasno więc od razu zaciągnął na okno grube zasłony, które przyciemniły pokój, dając złudne wrażenie, że dzień jeszcze wcale na dobre się nie rozpoczął. Nie zdążył się odwrócić, kiedy usłyszał za sobą głos panny Lester i mimowolnie mocniej zacisnął palce na materiale zasłon. Naprawdę poczynił aż tak duże szkody swoimi słowami?
      — Tutaj — powiedział, odwracając się do niej przodem. — Ze mną — zaznaczył, zbliżając się do niej z błyskiem w bursztynowych oczach i uśmieszkiem czającym się w kącikach ust, a kiedy znalazł się zupełnie blisko, porwał ją gwałtownie na ręce. Złapał ją pod kolanami i łopatkami, a potem zrobił kilka kroków i cóż, rzucił Charlotte wprost na materac przykryty pościelą. — Dokładnie tutaj — zaznaczył z rozbawieniem i bez zbędnego ociągania, dołączył do niej. Najpierw naciągnął na nich kołdrę, a później, leżąc na boku, przyciągnął do siebie kobietę i objął ją ramionami tak, jakby jeszcze na tych kilka godzin chciał ją schować przed całym światem, nie musząc się nią dzielić.
      — To był najlepszy Sylwester w moim życiu — wymruczał i musnął wargami czoło rudowłosej. — I był taki tylko dzięki tobie — dodał ciszej, znajdując się już na cienkiej granicy dzielącej jawę od snu. Tak jak przed paroma godzinami nie sądził, że szybko zaśnie, tak teraz ogarnęło go przemożne zmęczenie. Jego ciało już dawno się wyłączyło, podczas gdy umysł na skraju świadomości rejestrował to, że nie zasypiał sam. Że przytulał do siebie Charlotte, czuł jej ciepło i zapach, że jej wilgotne włosy moczyły poduszkę i ta miała przesiąknąć jej zapachem.
      — Jesteś… — sapnął, wyraźnie przysypiając. — Jesteś najlepszym, co mi się ostatnio przytrafiło — tchnął i zasnął, wpadając bezwładnie wprost w ramiona Morfeusza.

      We've only just begun to live
      White lace and promises
      A kiss for luck and we're on our way

      Before the risin' sun, we fly
      So many roads to choose
      We'll start out walkin' and learn to run
      And yes, we've just begun


      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  62. Wyspiarz się zmienił. Gdyby ich znajomość rozpoczęła się w podobny sposób tuż po jego przylocie do Nowego Jorku, prawdopodobnie bez zastanowienia i stosunkowo szybko powiedziałby Charlotte, że ją kocha, lecz dziś, ten starszy o trzy lata i bardziej doświadczony przez życie Jerome nie chciał rzucać tych słów na wiatr. Nie dlatego, że nie był pewien swoich uczuć, a dlatego, że wiedział, jaką te dwa z pozoru błahe wyrazy miały moc i jak silnie potrafiły związać jednego człowieka z drugim. Może jego sposób rozumowania był pokręcony i niezrozumiały, a ten nagły przypływ zdrowego rozsądku zaskakujący i jak się okazało, wyjątkowo bolesny zarówno dla niego, jak i samej Charlotte, lecz brunet był przekonany, że postąpił słusznie. I teraz musiał zmierzyć się z konsekwencjami dokonanego wyboru.
    Widział, że przez to rudowłosej zrobiło się ciężko. Że nagle aż za dobrze zdała sobie sprawę z tego, w czyim mieszkaniu się znajdowała i kto niedawno w nim przebywał. Czy nie uderzyłoby w nią to, gdyby nie jego decyzja? Tego nie wiedział, ale choćby ze względu na to mimo wszystko nacisnął ten cholerny hamulec. Przez myśl przeszło mu, że kiedy zamieszkają razem – a myślał o tym z zupełną swobodą jak wcześniej Lotta – to na pewno nie tutaj. Choć mieszkanie było przestronne, a kwota za wynajem nie zżerała tak dużej części jego wypłaty, to nie chciał akurat w tym miejscu zaczynać pisać kolejny rozdział swojego życia. Z tymi czterema ścianami wiązało się zbyt wiele wspomnień, a pusty pokój, który miał być przeznaczony dla Lionela wymownie i bez skrupułów przypominał o tragedii, jaka miała miejsce w życiu bruneta. Nie potrafiłby urządzić tam pokoiku dla Rory, tak po prostu by nie potrafił.
    Poniekąd odetchnął z ulgą, kiedy usłyszał szczery i dźwięczny śmiech Angielki. Naprawdę martwił się, że postąpił nieroztropnie i gdyby nie było to dla niego ważne, na pewno tak bardzo nie przejmowałby się swoim zachowaniem i go nie analizował. Tymczasem jeszcze nim zasnął, myśli na ten temat tłukły się po jego głowie i dopiero, kiedy zmorzył go sen, przestał się tym zadręczać.
    Spał mocno i ani razu się nie przebudził; jego ciało owładnięte przez zmęczenie ani myślało mu na to pozwolić. Dopiero dźwięk telefonu ściągnął go z krainy snów ku powierzchni, lecz gdy Charlotte po omacku już szukała komórki, do niego dopiero docierało, co się dzieje. Stąd na dobre obudził się dopiero, kiedy kobieta wyszła z sypialni, by porozmawiać z dzwoniącą osobą. Jerome domyślił się, że to musiało być któreś z jej rodziców. Rudowłosa w końcu była już poza domem wiele godzin, a miała małe dziecko, które miało prawdo domagać się obecności mamy. Ta myśl była jak obuch, który uderzył go w głowę i postawił na nogi – teraz tym bardziej nie było mowy, by Marshall mógł uciec przed rzeczywistością i nie zamierzał dłużej tego robić. Wygrzebał się spod kołdry, a później odszukał szare, dresowe spodnie i naciągnął je na siebie. Wciąż zaspany, boso i bez koszulki wyszedł z sypialni, wcale nie musząc długo szukać Charlotte. Ta stała przy kanapie, wyraźnie czymś zaaferowana i uważnie przypatrywała się jego koszulce.
    — Rodzice? — odgadł i przyjrzał jej się uważniej, nie wiedząc, w jakim kobieta była nastroju. Dopiero po chwili spostrzegł niewielką, mokrą plamę i lekką panikę w zielono-brązowych oczach. Uśmiechnął się na to lekko, podszedł bliżej i musnął wargami skroń Angielki. — W tym mieście są setki pralni, wiesz? — rzucił z lekkim rozbawieniem, odsuwając się od niej o krok.
    — Musisz już wracać czy zdążysz zjeść ze mną śniadanie? — spytał, kierując się ku otwartej na salon kuchni. Kiedy znalazł się za kuchenną wyspą, zajrzał do lodówki i znalazł tam niewiele, poza samym światłem, był jednak przekonany, że z jej zawartości uda mu się sklecić coś dobrego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jednocześnie czuł, że zawisło między nimi coś nieopisanego, co kazało mu dać rudowłosej odrobinę przestrzeni i tylko dlatego od razu nie przyciągnął jej do siebie, tylko przeszedł do kuchni. Nie był pewien, w którą stronę powinien wykonać kolejny krok, uważał jednakże, że teraz szczególnie czym prędzej powinni porozmawiać o tym, co do tej pory zbywali milczeniem. Nie wydawało mu się jednakże, że dzisiejszy poranek był dobrym momentem na podejmowanie podobnej rozmowy; chyba obydwoje musieli najpierw ochłonąć, by podejść do tematu zdroworozsądkowo. A okazji do rozmów nie miało im zabraknąć; Jerome dobrze pamiętał, że jeszcze tylko dwa dni i miał przejąć całodniową opiekę nad Aurorą. Co prawda nie rozmawiali o tym ani razu, odkąd tyle się pomiędzy nimi zmieniło, ponieważ o ile pamięć go nie myliła, ustalili to jeszcze przed tamtym świątecznym wieczorem, lecz oczywistym dla niego było, że akurat w tym względzie nic się nie zmieniło i podczas gdy Lotta będzie w pracy, to on będzie zajmował się Aurorą.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  63. Widząc, że dobry humor Charlotte powrócił, sam postanowił dłużej nie roztrząsać tego, co miało miejsce wczoraj. W jego głowie zaczęła za to wyraźnie klarować się wizja najbliższej przyszłości; Jerome miał pewne plany i zamierzał je zrealizować. Przede wszystkim chciał udać się na Barbados i porozmawiać z rodziną, to jednakże miało nastąpić, kiedy wraz z Charlotte uda im się znaleźć rozwiązanie opieki nad Aurorą. Czy miał to być żłobek, czy może opiekunka, to miało się jeszcze okazać, a wyspiarz nawet nie zorientował się, że jego myśli skupione wokół tego problemu i poszukiwania rozwiązania naturalnie przybrały liczbę mnogą.
    Było jednak coś, czym musiał zająć się sam. Czekała go wizyta w Urzędzie Imigracyjnym oraz rozmowa z prawnikiem, nie tylko jeśli chodziło o przygotowanie papierów rozwodowych. Przede wszystkim musiał dowiedzieć się, jak zakończenie małżeństwa z Jennifer wpłynie na jego zieloną kartę, która została mu przyznana na podstawie wizy narzeczeńskiej. Byłoby kiepsko, gdyby przez takie niedopatrzenie został z dnia na dzień deportowany, prawda? Miał tego pecha, że imigranci nie byli mile widziani w Stanach Zjednoczonych i choćby był najuczciwszym człowiekiem pod słońcem, zawsze ktoś miał coś wobec niego podejrzewać. Stąd Jerome wiedział, że to zapewnienie sobie legalnego pobytu w USA będzie dla niego najtrudniejszą przeprawą. Był jednakże zdeterminowany, by załatwić wszystko możliwie szybko i skutecznie, a miał ku temu dobry powód. Powód ten właśnie obejmował go jedną ręką w pasie i nim Marshall się odsunął, cmoknął kobietę prosto w czubek głowy, na co pozwalała mu przewaga wzrostu.
    — W takim razie to będzie twoja koszulka — oznajmił i zerknął przez ramię na rudowłosą, by posłać jej lekki uśmiech i zatrzymał na niej spojrzenie na dłużej, niż planował. Podobało mu się, że siedziała przy kuchennej wyspie w jego ubraniu, które bez przeszkód mogła sobie przywłaszczyć, bez makijażu, z wzburzonymi po kilkugodzinnym śnie lokami. Czy to również mógł być ich rytuał?
    Odwrócił się z powrotem do lodówki i westchnął, kiedy Lotta zapytała, co może jej zaproponować.
    — Mogą być tosty francuskie? — zaproponował i przymknąwszy drzwi lodówki, odwrócił się do niej przodem. — Właściwie, to nie masz żadnego wyboru. Z tego, co mam w lodówce, zrobię tylko tosty francuskie z serem i szynką — poinformował, posyłając jej niewinny i rozbrajający uśmiech. Na myśl o jedzeniu zaburczało mu w brzuchu, w końcu od ich ostatniego posiłku minęło już sporo czasu i rudowłosa musiała być równie głodna, co on. Nie zwlekając, Jerome wyciągnął z lodówki potrzebne składniki i zabrał się za przygotowanie śniadania. Wbił kilka jajek do głębokiego talerza i je roztrzepał, a następnie odpowiednio przyprawił. Niedługo potem był już gotowy do smażenia kromek pieczywa na rozgrzanej patelni.
    — Tak, pamiętam — odparł spokojnie i porzucił dwie kromki w talerzu, by te namoczyły się w jajku. Korzystając z okazji, podszedł do wyspy i wsparł się na niej dłońmi, by móc w ten sposób wygodnie nachylić się nad blatem. — Spokojnie. Poradzimy sobie. I na pewno coś znajdziemy — powiedział, znowu zupełnie naturalnie i równie nieświadomie używając liczby mnogiej. Następnie pochylił się jeszcze bardziej i pocałował lekko Angielkę, zostając przy jej ustach dłużej, niż początkowo zamierzał, jakby nie miał nic przeciwko nadmuchaniu zupełnie nowej, choć niewielkiej bańki.
    Odsunął się jednakże, naglony nie tylko swoim burczeniem w brzuchu i już kilkanaście minut później postawił na wyspie talerz pełen zarumienionych tostów, z rozpływającym się na górze serem i zapieczoną pod nim szynką. Do dużego talerza dołożył dwa mniejsze, a obok nich ustawił dwa kubki z zaparzoną w międzyczasie herbatą. Kiedy wszystko było gotowe, obszedł wyspę i zajął miejsce na stołku obok Lotty. Chwycił jeden z tostów i zrzucił go na swój talerz, kiedy poczuł, że wciąż gorące pieczywo lekko parzy go w palce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — W poniedziałek upewnię się jeszcze, ile dokładnie będę mógł wziąć urlopu — powiedział i wyciągnął lewą rękę, by dłoń ułożyć na nagim udzie Charlotte. Przesunął nią w górę i w dół, gładząc miękką skórę i doszedł do wniosku, że nie mógł lepiej rozpocząć pierwszego dnia Nowego Roku. Nie przeszkadzało mu, że ich rozmowa dotyczyła teraz poważnych tematów, a sylwestrowa noc powoli odchodziła w niepamięć, choć miała pozostać przecież niezapomnianą. Nie obawiał się tej rzeczywistości, która już nadeszła i nie czuł, że koniecznym był stawianie jej czoła, to bowiem brzmiało, jakby miał walczyć z tym, co nadeszło. A on nie chciał walczyć. Chciał przyjąć do siebie te wszystkie nowości i sprawić, by na stałe zagościły w jego codzienności.
      — Jak twoje stopy? — spytał po dłuższej chwili milczenia, kiedy zdążył już dosłownie wciągnąć kilka tostów i teraz sięgnął po herbatę. — I nie tylko stopy? — dopytał z figlarnym uśmiechem, zerkając na nią znad kubka i Lotti na pewno doskonale wiedziała, którą szczególną część jej ciała miał w tym momencie na myśli.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  64. Również jego ciało pobolewało i zdawało się, że nie było na nim takiego mięśnia, którego Marshall by nie czuł. Dawno nie przetańczył całej nocy i nie tylko, więc miało prawo być zmęczony i obolały, mógłby jednakże codziennie znosić podobny dyskomfort, jeśli tylko oznaczało to spędzanie czasu z rudowłosą i bynajmniej nie czuł żalu, że ta sylwestrowa noc minęła bezpowrotnie. Miał zachować ją w pamięci już na zawsze; schować w specjalnej szufladce, do której człowiek zaglądał w gorszych chwilach i był przekonany, że nawet po latach te wspomnienia będą wywoływały uśmiech na jego twarzy. Teraz jednakże postanowił czerpać z ostatnich, wspólnie spędzonych godzin ponieważ doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że już niedługo Charlotte będzie musiała wrócić do swojej córki. Stąd nawet podczas robienia tostów francuskich czy już jedzenia śniadania obserwował ją to zupełnie otwarcie, to bardziej dyskretnie. Lustrował wzrokiem rude, potargane kosmyki i twarz bez makijażu, a jego brak sprawił, że Lotta wyglądała wyjątkowo dziewczęco. Również to, że miała na sobie jego koszulkę nie było bez znaczenia i Jerome potrafił bez trudu wyobrazić sobie więcej takich poranków. Różniły się one od siebie detalami, ale w każdej z rozpościerających się przed nim wizji Angielka była obok, na wyciągnięcie ręki. Dokładnie tak, jak teraz – wystarczyło, że brunet tylko wyprostował łokieć i mógł położyć dłoń na jej udzie; poczuć ją i tym samym upewnić się, że to wszystko było prawdziwe i nie miało miejsca wyłącznie w jego wyobraźni.
    Tak, od około tygodnia miał wrażenie, że śni. W końcu właśnie tyle czasu minęło od świąt do Sylwestra i poniekąd w głowie mu się nie mieściło, że zaledwie w przeciągu siedmiu dni tyle zdążyło się zmienić. A może ta przemiana trwała znacznie dłużej? Może zaczęła się już tamtego marcowego dnia dwa tysiące dziewiętnastego roku, kiedy on i Charlotte po raz pierwszy na siebie wpadli? Może ten proces trwał w istocie właśnie tak długo, by teraz tak szybko doprowadzić ich do tego, co właśnie zyskali? Dla Marshalla bez wątpienia była to swego rodzaju nowość. W Jennifer zakochał się, kiedy ją poznawał, natomiast w Charlotte, kiedy znał ją już tak dobrze, choć odnosił wrażenie, że to ziarenko zostało zasiane w jego sercu jeszcze te niespełna trzy lata temu i spokojnie spoczywało na jego dnie, pozostając w uśpieniu i dopiero kiedy pojawiły się ku temu sprzyjające warunki, wykiełkowało. Może dlatego to postępowało tak szybko? Ponieważ, na dobrą sprawę, niczego im nie brakowało?
    — Zawsze możemy zrobić sobie sylwestrowe after party — zasugerował, kiedy Lester roztoczyła przed nim wizję powtórki tej intensywnej nocy i przez to, kiedy z ochotą odwzajemniał jej pocałunek, ten nie był takiż znowu niewinny. Czaiła się w nim obietnica, że zaproponowany przez nią scenariusz był jak najbardziej realny i kiedy już Jerome zamierzał zsunąć się ze stołka, by znaleźć się bliżej, przeszkodził im dźwięk telefonu.
    Zakuło go serce, kiedy Lotta się od niego oderwała i sięgnęła po komórkę, domyślał się bowiem, co to mogło oznaczać. Tak jak on przekuł bańkę, lecz zawsze jeszcze mógł ją nadmuchać, tak obowiązki nie zamierzały na to pozwolić. Ze swojego miejsca przy kuchennej wyspie mężczyzna doskonale słyszał płacz Aurory i wiedział, że temu może zaradzić wyłącznie matka dziewczynki. Początkowo nie odezwał się i tylko wodził wzrokiem za ekspresowo poruszającą się po mieszkaniu rudowłosą, a kiedy ta zniknęła na chwilę w sypialni, przeniósł spojrzenie na niedojedzone śniadanie i niedopite herbaty. Czy właśnie teraz czas nie mógł się zatrzymać? Czy Charlotte nie mogła zostać jeszcze chwili?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedział, że nie i nie podlegało to dyskusji, dlatego zsunął się ze swojego miejsca i przeszedł do przedpokoju, gdzie napotkał kobietę z boleścią spoglądającą na swoje buty. Wyminął ją bez słowa, otworzył jedną z szafek i wygrzebał z niej swoje trampki; rozmiar co prawda miał duży, ale odpowiednio mocno zawiązany, akurat ten rodzaj obuwia mógł dać radę na mniejszej stopie. Trampki postawił obok obcasów i wyprostował się, tak że Lotta znajdowała się naprzeciwko niego.
      — Nie idź — powiedział cicho, jakby to mogło coś zmienić, chociaż aż za dobrze wiedział, że nie było takiej siły, która teraz ją przy nim zatrzyma. Wiedział, że nie może jej zatrzymywać i nie chciał tego robić, to podpowiadał mu zdrowy rozsądek, ale serce dyktowało swoje warunki. Już otwierał usta, by powiedzieć raz jeszcze to samo, ale zaraz zacisnął wargi w wąską kreskę i zamiast się odzywać, po prostu ją pocałował, z całą tą tęsknotą, która już się w nim zrodziła. I w przeciągu kilku kolejnych minut Charlotte zniknęła.

      Niewiele ponad tydzień później…

      Jerome był wykończony. Zajmował się Aurorą już ponad tydzień i powoli dochodził do wprawy, lecz to właśnie dziś dziewczynka ponownie dawała popis swoich możliwości i nie rozchodziło się nawet o to, że płakała tak, jakby ktoś obdzierał ją ze skóry. Właściwie przez większość czasu Rory była cichuteńko, pod warunkiem, że znajdowała się na rękach Marshalla. Słowem, była nieodkładalna. Wyspiarz czytał o tym – tak, postanowił odświeżyć swoją wiedzę o niemowlętach – lecz był to pierwszy raz, kiedy coś podobnego mu się przytrafiło i nie wiedział, co począć. To znaczy, wiedział; już od kilku godzin trzymał Aurorę na rękach i te zaczynały omdlewać, niemniej jednak każda próba odłożenia dziewczynki czy to do łóżeczka, czy na matę kończyła się głośnym protestem z jej strony. Ledwo Marshall odsunął od niej dłonie, Rory zaczynała płakać, natomiast kiedy brał ją z powrotem na ręce, uspokajała się w mgnieniu oka i to po prostu zasypiała, to wodziła wzrokiem po otoczeniu, ponieważ jej duże oczy z dnia na dzień widziały coraz więcej. I tak Jerome już chyba ze sto razy okrążył mieszkanie Charlotte, pokazując Rory to obrazek, to stojącego na półce kwiatka, to nucąc jej niekoniecznie dziecięce piosenki, to pogwizdując cicho, kiedy córka Lotty nie spała. Tak mijał im cały dzień, lecz nieprzygotowany na taki obrót sprawy brunet naprawdę zaczynał się czuć coraz bardziej zmęczony. Nie mógł niczego zrobić i nawet wyprowadzenie Biscuita na spacer było wyczynem, ponieważ odłożona do wózka Aurora nie przestawała płakać.
      Na domiar złego mieli problem z karmieniem się z butelki. Trzydziestolatek odnosił wrażenie, że polega dziś na każdym możliwym froncie, bowiem po każdym karmieniu Aurorze ulewało się tak, że tetrowa pielucha przewieszona przez ramię przemakała i koszulka wyspiarza cała była upstrzona wilgotnymi plamami z mleka. Nie wiedział, czy to była jego wina, bo może źle trzymał butelkę? A może po prostu był to jeden z elementów tego złego dnia i jutro wszystko miało wrócić do normy? W każdym razie, po całodniowej batalii, niedługo przed powrotem Charlotte z pracy, cała trójka poległa.
      Jerome zasnął na kanapie, z Aurorą leżącą na piersi, która również spała w najlepsze, zadowolona z tego, że cały czas miała wujka przy sobie. Biscuit z kolei wykorzystał okazję i ułożył się przy nogach mężczyzny, zwijając się w kłębek. Tym sposobem kilkadziesiąt minut później tylko kundelek usłyszał szczęk klucza w zamku i poderwał się, by już w progu powitać swoją panią. Jerome i Aurora spali zaś w najlepsze, niewzruszeni, a brunet nawet pochrapywał cicho i zdawało się, że jeszcze przez najbliższy czas nie miało ich zbudzić nawet trzęsienie ziemi. Choć mieszkanie wyglądało tak, jakby już coś minimalnie nim zatrzęsło; wszędzie walały się zabawki, tetrowe pieluchy i kilku butelek po mleku, będących dowodami na to, że Marshall walczył dzielnie, aż poległ, a Rory razem z nim i ciężko było stwierdzić, kto kogo pierwszy umęczył.

      JEROME MARSHALL, AURORA LESTER & BISCUIT 🧔 👶 🐕

      Usuń
  65. Nim Jerome przejął opiekę nad Aurorą, zdążył stawić się na dwa dni w pracy, co pozwoliło mu na ustalenie z szefostwem wszelkich szczegółów. Po podliczeniu starego urlopu oraz przepracowanych nadgodzin okazało się, że wyspiarz mógłby wybrać się na urlop nawet i na miesiąc (w zeszłym roku wybierał naprawdę niewiele wolnych dni), lecz nie tylko podejrzewał, że nie będzie to konieczne, ale też nie chciał stawiać swoich pracodawców w kłopotliwej sytuacji. Fibre było rodzinną firmą i nawet pomimo tego, że w przeciągu dwóch ostatnich lat całkiem się rozrosło, wciąż zaliczało się do małych przedsiębiorstw – zatrudnionych było tutaj mniej niż trzydzieści osób i każda para rąk do pracy była jak na wagę złota. Stąd Jerome ustalił, że wybierze się na dwa tygodnie urlopu i w razie konieczności skontaktuje się w sprawie trzeciego, wolnego tygodnia – wszystko zależało od tego, jak szybko jemu i Charlotte uda znaleźć się opiekę nad dzieckiem. To bowiem determinowało również moment, w którym Marshall będzie mógł zająć się swoimi sprawami. Tak się bowiem składało, że wszelakie urzędy oraz kancelarie prawne pracowały od godzin porannych do wczesnopopołudniowych i nie było takiej opcji, by po powrocie z pracy przez Charlotte, Jerome zdołał jeszcze cokolwiek załatwić.
    Stąd, o ile pozwalał mu na to czas przy opiece nad Aurorą, póki co skupiał się na zdobywaniu informacji i przetrząsaniu w tym celu Internetu. Z tego, co udało mu się pobieżnie wyczytać, jego sytuacja nie była kolorowa, lecz trzydziestolatek postanowił nie martwić się na wyrost. Już raz wygrał batalię z Urzędem Imigracyjnym i był posiadaczem zielonej karty, więc teraz, kiedy miał podjąć się tego zadania po raz drugi, wiedział już, czego może się spodziewać (a mógł spodziewać się wszystkiego) i jak czasochłonny proces to będzie. Zamierzał jednakże dołożyć wszelkich starań, by sprostać temu zadaniu i nawet poczynił już pewne kroki. W Urzędzie Imigracyjnym pracowała Phoebe Phalange, która prowadziła jego sprawę już przeszło trzy lata, jeszcze od dnia, w którym Jerome starał się o wizę turystyczną, dzięki której mógł w ogóle po raz pierwszy przylecieć do USA. Tak się szczęśliwie złożyło, że przez cały ten czas Phoebe ani nie zmieniła stanowiska, ani wydziału i przez to doskonale znała teczkę Marshalla, który ponadto posiadał jej numer służbowy (i nie musiał dzięki temu wydzwaniać na infolinię, by wybrać numer wewnętrzny po niebotycznie długim czasie oczekiwania) i już poprosił ją o przegląd dokumentów oraz zbadanie swojego statusu. Phalange działała, a on dzięki temu, że był w dobrych rękach, miał spokojniejszą głowę.
    Nie zarejestrował ani powrotu rudowłosej, ani tego, że ta zabrała Biscuita na spacer, podobnie zresztą jak Rory śpiąca na jego klatce piersiowej. I mimo że mężczyzna spał mocno i głęboko, gdzieś na skraju świadomości rejestrował fakt, że spoczywało na nim to małe ciałko, od którego promieniowało przyjemne ciepło, od którego robiło mu się coraz gorącej – najpewniej zarówno on, jak i Aurora mieli obudzić się lekko przepoceni, szczególnie w tych miejscach, gdzie się ze sobą stykali i o ile w przypadku Marshalla była to tylko pierś, to Rory już na pewno będzie potrzebowała kąpieli… Niemniej jednak, nawet przez sen, Jerome czuwał. A przez to nie wiercił się i nie przekręcał na boki, tylko obydwiema rękoma podtrzymywał pupę dziewczynki, tak by ta przypadkiem się z niego nie zsunęła. I tak spali, błogo nieświadomi niczego poza swoją wzajemną obecnością, dopóki z krainy snów nie wyrwał ich przeraźliwy dźwięk. O ile Jerome powoli i z trudem otrząsnął się ze snu, o tyle Aurora od razu zaczęła płakać w niebogłosy, wyraźnie przestraszona i nim wyspiarz zareagował, walcząc z odrętwiałym ciałem głuchym na wszelkie impulsy, ktoś zabrał mu dziewczynę. To sprawiło, że natychmiast podniósł się do siadu i zamrugał, gorączkowo rozglądając się wokół i uspokoił się dopiero, kiedy namierzył znajomą, rudą czuprynę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wróciłaś — tchnął i bezwładnie opadł z powrotem na kanapę. Ta nieplanowana, popołudniowa i za długa drzemka sprawiła, że wyspiarz czuł się tak, jakby dostał czymś ciężkim w głowę i wiedział, że powrót do rzeczywistości zajmie mu sporo czasu. Stąd nawet się nie oszukiwał i dlatego od razu wrócił do pozycji leżącej, marszcząc ciemne brwi i zaciskając powieki.
      — Nie da się jej dzisiaj odłożyć — poinformował, tym samym przyznając kobiecie rację, a następnie sięgnął dłońmi do oczu i zaczął pocierać powieki, chcąc tym sposobem przegonić resztki snu. W końcu rozchylił powieki i dostrzegł, że Charlotte siedziała przy nim, mniej więcej na wysokości jego ud i karmiła małą Lesterównę, a kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały, Lotta nachyliła się ku niemu, by go pocałować.
      — Dzień dobry — odparł z westchnieniem, gdy kobieta się odsunęła. Gdyby w tym momencie nie karmiła, Marshall bez wątpienia przytrzymałby ją przy sobie i sprawił, że razem zalegli by na tej kanapie, skoro jednakże nie mógł sobie na to pozwolić, to podźwignął się i objął Charlotte tak, by mimo wszystko w miarę możliwości jej nie przeszkadzać. Ponieważ między oparciem kanapy, a jej sylwetką znajdowało się trochę miejsca, wyspiarz częściowo znalazł się za plecami kobiety i wsparł brodę na jej ramieniu, z tej pozycji już bez najmniejszego skrępowania spoglądając w dół, na Rory, która była zadowolona jak jeszcze ani razu w ciągu tego dnia.
      — Tęskniliśmy — wymamrotał i przekręcił głowę tak, by móc ucałować szyję rudowłosej. — Jak w pracy? — zagadnął, tym razem przytulając policzek do jej karku. — Bardzo dali ci popalić? — dopytywał głosem, który wskazywał na to, że wciąż jeszcze nie do końca wyrwał się z objęć Morfeusza, a ciepło bijące od rudowłosej i fakt, że miał ją przy sobie tylko bardziej go rozleniwiały.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  66. Podobna reakcja – strach, który pojawił się w momencie, kiedy przestał czuć Rory na swojej piersi – była niezależna od niego i Jerome nie potrafiłby wskazać czynników, które ją wywołały. Ten świąteczny wieczór oraz długa i intensywna, sylwestrowa noc sprawiły, że wiele się zmieniło i o ile jego uczucia do rudowłosej były klarowne, o tyle w przypadku Aurory sytuacja stawała się bardziej skomplikowana. Wyspiarz obawiał się, że ze względu na swoje doświadczenia obdarzy dziewczynkę niewłaściwym uczuciem; takim, które miałoby niepożądane przez niego podstawy, lecz wyglądało na to, że nic podobnego nie będzie miało miejsca. Jak jednakże miały formować się te uczucia i jaki finalnie przybrać kształt? Tego brunet jeszcze nie wiedział.
    — Nic się nie stało — odparł zgodnie z prawdą. Nie wymagał, by Charlotte chodziła przy nim na paluszkach, a co do niemowlęcia, które właśnie było karmione przez rudowłosą… Dzisiejszy dzień był na tyle nietypowy, że ciężko było stwierdzić czy to dobrze, czy źle, że Aurora się obudziła. Może w obecności mamy miała poczuć się komfortowo i wreszcie odkleić się od wujka Marshalla?
    Jedynie twierdząco skinął głową, kiedy Charlotte zapytała, czy aż tak. Tak, aż tak, ale Jerome liczył się z tym od początku przejęcia opieki nad Aurorą i mimo wszystko był pozytywnie zaskoczony tym, że taki zły dzień przytrafił im się tak późno. Zazwyczaj Rory była grzeczna; ładnie jadła i większą część dnia wciąż przesypiała, równie wiele snu zaznając w nocy, co jednak nie oznaczało, że trzydziestolatek nie był zmęczony. Był; pierwszy raz musiał mieć oczy dookoła głowy, pierwszy raz tak bardzo skupiał swoją uwagę, by nie popełnić żadnego błędu i właśnie to najbardziej wysysało z niego siły, dziś jednakże był wyczerpany i przez to z przyjemnością lekko przytulił się do młodej Angielki, finalnie twarz wtulając w zagłębienie jej szyi.
    — Masz rację — odparł z cichym śmiechem, przez co mógł połaskotać jej odsłoniętą skórę zarostem. — Czasem zapominam, z jaką łatwością potrafisz skopać każdy tyłek — dodał z niegasnącym rozbawieniem i odruchowo uniósł lekko głowę, znowu spoglądając na jedzącą łapczywie Aurorę. Później zaś nieznacznie przesunął się tak, by wzrokiem swobodnie zerknąć na profil wpatrzonej w córkę kobiety. W tym momencie przez myśl by mu nie przeszło, że Charlotte potrafiła być groźna i że swoim przeciwnikom nie szczędziła nie tylko ciosów, ale często również ostrych słów.
    — W takim razie gratuluję. Faktycznie dajesz im popalić! I to w nieco ponad tydzień od powrotu z macierzyńskiego. Lester, uważaj, bo jeszcze współpracownicy oskarżą cię, że zawyżasz im normy do wyrobienia! — zażartował i wyglądało na to, że pomimo zmęczenia oraz tego nieustannie towarzyszącego mu uczucia, jakby dostał czymś ciężkim w łeb, humor mu dopisywał i poprawił się jeszcze bardziej na wieść o opiekunce. — Naprawdę? To świetnie! Chociaż… — mruknął i znowu wsparł policzek na ramieniu Lotty tak, że spoglądał w dół. — Lubię się nią zajmować — przyznał cicho i na myśl o tym, że za jakiś czas miało się to skończyć, coś lekko zakuło go w piersi, postanowił jednakże nie przywiązywać do tego teraz większej wagi.
    — Jestem głodny jak wilk — odparł, sugerując tym samym, że zje wszystko, co Charlotte podsunie mu pod nos i by zobrazować to, jak bardzo faktycznie był głodny, wgryzł się w jej szyję, w istocie robiąc to całkiem lekko i niegroźnie. — Pójdę się trochę ogarnąć i zaraz do was wracam — oznajmił i niechętnie odsunął się, a potem wstał z kanapy. Nauczony doświadczeniem, miał już tutaj kilka koszulek na zmianę, które regularnie wynosił do domu, prał i przynosił znowu. Dziś jego koszulka bardzo, ale to bardzo potrzebowała wymiany na nową. Stąd Jerome zniknął w łazience. Pozwolił sobie nawet na szybki prysznic, żeby się rozbudzić – i nie było nic dziwnego w tym, że miał tutaj swój ręcznik – i wrócił do Lotty maksymalnie po piętnastu minutach, przebrany i odświeżony. Zauważył, że rudowłosa dopiero kończyła karmić; ktoś był tu dziś bardzo głodny.

    JEROME MARSHALL 💙

    OdpowiedzUsuń
  67. — Nie zrobiłabyś niczego więcej, niż ja — odparł w odpowiedzi na jej zarzut. — No, może oprócz tego — mruknął, wymownie spoglądając na karmioną piersią Aurorę. Kryzysową sytuacją byłoby dla niego, gdyby Rory tak bardzo zanosiła się płaczem, że aż brakowałoby jej powietrza, lecz nic podobnego nie miało miejsca. Wręcz przeciwnie, dziewczynka była bardzo zadowolona, mogąc cały ten czas spędzić na rękach u wujka i Jerome podejrzewał, że było jej wszystko jedno, kto ją nosił; grunt, że nie musiała leżeć, czy to w łóżeczku, czy to na macie, ponieważ ze znanych tylko sobie powodów kompletnie nie miała na to ochoty. Również nie po to wyspiarz brał urlop w pracy, żeby Charlotte nie mogła na spokojnie wrócić do aktywności zawodowej, prawda? Stąd, póki się nie paliło i nie waliło, naprawdę nie zamierzał zamęczać jej telefonami. Potrafił domyślić się, że sam fakt pozostawienia dziecka w domu i powrót do pracy musiał być dla niej stresujący, nawet pomimo świadomości, że Aurora znajdowała się pod najlepszą opieką; duży udział musiały mieć w tym hormony i trwająca nieustannie laktacja. Lotta mogła sobie wiele racjonalizować, ale matczyne uczucia w porównaniu z płatającymi figle organizmem na pewno jej tego wszystkiego nie ułatwiały i Marshallowi naprawdę zależało na tym, by nie dokładać rudowłosej stresu oraz powodów do zmartwień. Miał zadzwonić do niej wyłącznie z powodu własnego zmęczenia i dyskomfortu? Niedoczekanie!
    Bliskość Charlotte była najlepszym remedium na zmęczenie, stąd brunet nawet nie zastanawiał się, czy przypadkiem nie będzie przeszkadzał jej i Aurorze, przysunął się jednakże na tyle delikatnie, by mimo wszystko nie być piątym kołem u wozu i zamruczał z zadowoleniem, kiedy Lester wygodnie się na nim wsparła, zamiast chociażby powiedzieć mu, żeby teraz spadał na drzewo. Cieszyło go to tym bardziej, że nie mieli okazji powtórzyć szaleństw z sylwestrowej nocy; utrudniało im to czy to najzwyczajniej w świecie zmęczenie, czy to płacz Aurory. Wykradał więc najwięcej takich momentów, jak tylko mógł z całej doby i jednocześnie wcale na to nie narzekał; wiedział, że rzeczywistość będzie diametralnie różnić się od wspólnie spędzonego Sylwestra i noworocznego poranka. Co więcej, ta rzeczywistość, zupełnie dla niego nowa i dopiero co się kształtująca, bardzo mu się podobała i nie zamierzał powiedzieć na nią złego słowa.
    — Już niedługo i będziesz ze wszystkim na bieżąco — dodał z przekonaniem w głosie. Nie miał wątpliwości co do tego, że Charlotte chwyci byka za rogi i sprawnie poradzi sobie z zaległościami. Cóż, nie miała innego wyjścia, jak tylko się z nimi uporać, więc z dwojga złego wolała zacisnąć zęby i zakasać rękawy, niż narzekać, jak bardzo jej ciężko. Jerome bardzo cenił w niej to podejście i podziwiał ją. Miał tylko nadzieję, że Angielka pamiętała, iż pomimo zmiany w ich relacji, on również pozostał jej przyjacielem i zawsze mogła do niego przyjść, jeśli sobie z czymś nie radziła.
    — Wiem — przytaknął z cichym westchnieniem. — Ale w głowie nadal mi się nie mieści, że w USA są takie przepisy co do urlopu macierzyńskiego i że jest on tak krótki… Na Barbadosie to inaczej funkcjonuje. Nikt nie musi na gwałt szukać opieki nad kilkutygodniowym maluchem — wyjaśnił, cały czas spoglądając przy tym na Aurorę. Dało się zauważyć, że przez te niecałe dwa miesiące urosła. Nie była już tak kruchym noworodkiem; nabrała nieco masy i zdawała się już dorównywać długością przedramieniu Marshalla. Poza tym, coraz silniej wchodziła w interakcje z otoczeniem; dłużej wodziła wzrokiem za przedmiotami, reagowała na dźwięki i zwracała główkę w ich kierunku. Jeszcze chwila, a Charlotte i Jerome mieli gonić ją po całym mieszkaniu i na tę myśl, która pojawiła się w jego głowie zupełnie naturalnie, coś ścisnęło wyspiarza w sercu. Otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale zaraz zamknął je i oblizał nerwowo.
    Najpierw rozwód, upomniał sam siebie w duchu, lecz po chwili i tak zdecydował się ubrać swoje myśli w słowa, inaczej jednakże niż chciał to zrobić w pierwszym odruchu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Cieszę się, że was mam — powiedział cicho wprost do ucha rudowłosej, by chwilę potem wstać i zniknąć w łazience. Ich rozmowę kontynuował już po tym, jak się odświeżył, a przez to również odżył. Pod prysznicem spłukał z siebie znaczną część zmęczenia, letnia woda pomogła mu także w uporaniu się z tym nieznośnym uczuciem, jakby jego głowa była ciężka niczym kamienna kula i trzydziestolatek wrócił do salonu wyraźnie rozbudzony, ale też zadowolony.
      Kiedy Charlotte zbliżyła się do niego z Aurorą na rękach, nie pozwolił jej tak szybko się odsunąć. Przytrzymał ją przy sobie i przeciągnął ten pocałunek, znów wykradając światu choćby te kilka sekund, podczas których liczyli się tylko on i ona. Poczuł przyjemne ciepło obejmujące leniwie całe ciało oraz nową energię, która powoli w niego wstępowała. Stąd odsunął się niechętnie, ale na niewielką odległość. Zerknął jeszcze w zielono-brązowe tęczówki, nim sam na wszelki wypadek przewiesił sobie przez ramię tetrową pieluszkę i wziął Rory na ręce.
      — Ja jestem dyspozycyjny przez cały czas — odparł z lekkim rozbawieniem, krążąc przy kuchennym blacie. Lekko kołysał ciałem, podczas gdy najedzona Rory miętosiła małymi palcami pieluszkę i wydawała śmieszne odgłosy; cmokała cicho, jakby zdawało jej się, że wciąż ssie pierś. Może teraz, z pełnym brzuchem, miała wreszcie spokojnie zasnąć i to w łóżeczku? Ponieważ ze spaniem na Marshallu nie miała najmniejszego problemu.
      Również Biscuit kręcił się w pobliżu nóg swojej pani, prawdopodobnie licząc na jakieś dobre kąski, które mogły spaść z kuchennego blatu.
      — Jak już opieka nad Aurorą będzie załatwiona i przede wszystkim pewna, chciałbym polecieć na Barbados — oznajmił niespodziewanie wyspiarz, poruszając temat, który miał ich doprowadzić do poważniejszej rozmowy, która czekała na nich od tamtego świątecznego wieczora. — Nie na długo, na dwa, maksymalnie trzy dni. Muszę porozmawiać z rodziną — wyjaśnił, ponieważ pozostający na Barbadosie Marshallowie wciąż mieli od niego wyłącznie szczątkowe wyjaśnienia, na szybko sprzedane im przez telefon. — Damy radę jakoś to ogarnąć, prawda? — spytał, ponieważ nie zamierzał wsiadać w samolot, jeśli miało okazać się, że nie będzie miał kto zaopiekować się Aurorą.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  68. Kiedy Charlotte wspomniała o powrocie do Southhampton, Jerome zareagował gwałtowniej, niżby sam po sobie się tego spodziewał. Jego serce wręcz poskoczyło z przerażenia w klatce żeber, a następnie rzuciło się do szaleńczego biegu, tym intensywniej pompując krew w tętnice. Ciało się spięło; nerwowo naprężył się każdy jego mięsień, a oddech jakby od razu się spłycił, ponieważ płuca wraz z przeponą nie potrafiły należycie rozepchać ściśniętej strachem klatki piersiowej. Towarzyszyły mu zupełnie inne odczucia niż jeszcze wtedy w szpitalu, kiedy obiecali sobie, że żadne z nich nie ucieknie, a nawet jeśli, to jedno i tak znajdzie drugie. Trzydziestolatek był autentycznie przerażony tym, że los mógłby tak brutalnie wyrwać mu z rąk to, co dopiero zdołał pochwycić.
    — Wiem, że to już tylko gdybania, ale ani mi się waż — powiedział po tym, jak uprzednio chwycił podbródek kobiety i delikatnie zwrócił jej twarz ku sobie, tak by mógł swobodnie spojrzeć w jej oczy. — Pamiętaj, teraz jesteś moja — pokreślił, a jego mocne spojrzenie zdradzało, że miał pełną świadomość tego, co oznaczały te słowa i że brał na siebie tę odpowiedzialność. Nie zamierzał nikomu jej oddawać, ani z nikim się nią dzielić. Był świadom tego, że Colin składał jej podobne deklaracje, ale cóż, Jerome nie był Colinem, a za jego słowami zawsze szły czyny, które niejednokrotnie mówiły więcej, niż zdania nieudolnie składane tak, by oddać to, co działo się w jego głowie.
    I jeśli Jerome czegokolwiek żałował, to tylko tego, że nie mógł przyspieszyć biegu wydarzeń. Gniotło i mierziło go to, że był wciąż związany z przeszłością, a przez to nie czuł, że może z pełną swobodą rzucić się w nadchodzącą przyszłość. Odnosił wrażenie, że gdyby zdecydował się na ten odważny skok, w pewnym momencie coś szarpnęłoby jego ciałem niczym lina napinająca się podczas skoku na bungee, która znowu pociągnęłaby go w tył i sprawiła, że wyspiarz miotałby się pomiędzy tym, co kiedyś, a tym, co tu i teraz. Stąd nie rzucił się w przyzywającą go i kuszącą przepaść, za to stał na jej krawędzi i ze zniecierpliwieniem przebierał nogami, wyczekując momentu, w którym będzie mógł się odwrócić i przeciąć niewygodną linę. Nikt jednakże nie miał wsadzić mu odpowiednio ostrych nożyczek w dłoń; trzydziestolatek musiał sam po nie sięgnąć, a nawet nie tyle sięgnąć, bo te nie leżały na półce w zasięgu wzroku, co je zdobyć.
    Trzymał Aurorę na rękach, patrzył na stojącą przy kuchennym blacie Charlotte i wiedział, że musi działać. Że będzie go to kosztowało wiele wysiłku, ale wszystko było warte tego, aby się go podjąć. Charlotte i Aurora były tego warte.
    — Może być jutro — zgodził się z nią. — Odezwałem się też do mojej opiekunki w Urzędzie Imigracyjnym — dodał i należało zaznaczyć, że nie mówił tego wszystkiego rudowłosej po to, żeby doszczętnie zdeptać obcasem ciężkiego buciora jej dobry humor. Mówił jej to, ponieważ chciał, żeby wiedziała, że wyspiarz podjął odpowiednie kroki; że powoli, powolutku posuwał się na przód i że nie zamierzał mydlić jej oczu. Zapewne zarówno on, jak i ona doskonale znali historie, w których mężczyzna twierdził, że się rozwiedzie. Że jeszcze miesiąc, rok, że niech tylko na przykład dzieci pójdą do przedszkola i tak, złoży papiery rozwodowe, doprowadzi rozwód do końca i wszystko będzie dobrze, podczas gdy będą mijały kolejne lata i nic nie zostanie załatwione. Nie, Jerome nie był takim mężczyzną i chciał, żeby Charlotte o tym wiedziała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Phoebe ma sprawdzić moją sytuację, przejrzeć teczkę. Dokumenty z sądu po sprawie o separację na pewno już do niej spłynęły. Ma je zweryfikować i odnieść do mojego statusu imigranta — dodał, jeszcze nie wiedząc, z jakimi informacjami miała wrócić do niego kobieta. Jednocześnie, zgodnie z sugestią rudowłosej, podszedł do łóżeczka. Ostrożnie odsunął od siebie Aurorę, a później położył ją na materacu. Straciwszy kontakt z ciepłym ciałem, dziewczynka poruszyła się niespokojnie, a kiedy została odłożona, jej małą twarz wykrzywił wyraźnie grymas niezadowolenia. Jerome aż zamarł nad łóżeczkiem w niecierpliwym oczekiwaniu i wstrzymał oddech, lecz chwila niezadowolenia szybko minęła i Rory wyglądała tak, jakby wreszcie zamierzała zasnąć z dala od kogokolwiek.
      Widząc to, Marshall wycofał się powoli a następnie pokazał Angielce uniesione kciuki i pomógł jej z przenoszeniem rzeczy z kuchennego blatu na stolik.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  69. Czy był poniekąd przewrażliwiony na punkcie wzmianek o podobnych wyjazdach? Być może, jeśli jednakże dobrze się nad tym zastanowić, życie zdążyło go po tym względem doświadczyć, więc może był usprawiedliwiony? Jennifer poznał przecież na Barbadosie i już tam blondynka zostawiła go bez słowa, znikając z dnia na dzień. Musiał ruszyć za nią aż do Nowego Jorku, by ją znaleźć i nawet kiedy mu się to udało, Woolf pozostawała nieuchwytna. Ba!, nawet w momencie, w którym po raz pierwszy powiedział jej, że ją kocha, kobieta uciekła. Odwróciła się na pięcie i uciekła, wybiegając wprost w objęcia tajlandzkiej burzy i choć wróciła, nie zmieniło to tego, że pewna zadra już na zawsze miała pozostać na sercu Marshalla. Późniejszy bieg wydarzeń również nie był dla niego łaskawy, finalnie Jen wiele czasu spędzała w Los Angeles i wyspiarz musiał radzić sobie na własną rękę.
    Tak, Jerome musiał jeszcze wiele się nauczyć i zrozumieć. Może to Charlotte ostrzegała go, że nie miała doświadczenia w stałych związkach, ale i on poniekąd poruszał się jak we mgle. Był oszołomiony tym, że rudowłosa bez zastanowienia rzuciła się wraz z nim na głęboką wodę, że zaufała mu i od razu obdarzyła go tak silnym uczuciem. Bez zastanowienia, bez zawahania i bez strachu. To było dla niego zupełnie nowe i fakt, że nie musiał o to wszystko walczyć, starać się, przekonywać Charlotte, by spróbowali… Nieustannie był pod wrażeniem rozwoju wydarzeń i być może dlatego powiedział stop? Ponieważ nie do końca potrafił w to wszystko uwierzyć?
    Spoglądał jednakże teraz w zielono-brązowe tęczówki, które żarzyły się niczym węgielki w dogasającym ognisku, z tą różnicą, że ich żar w każdej chwili mógł na nowo rozbuchać strzelający wysoko w górę płomień i czuł, że mógł jej zaufać. Że Charlotte faktycznie dotrzymywała słowa i nie zamierzała zniknąć, kiedy zrobi się ciężko i gdy, być może, brutalnie przygniecie ich rzeczywistość.
    Na jej słowa odpowiedział wyłącznie uśmiechem, choć zaczął odczuwać pewne wątpliwości. Wątpliwości bynajmniej nie względem tego, co powiedziała Charlotte, a względem słuszności własnych postanowień. W końcu czy to, że poczekają, miało cokolwiek zmienić? Czy to, że Jerome weźmie rozwód, cokolwiek zmieni? Te i inne myśli zaczęły zaprzątać jego głowę, kiedy krzątał się po mieszkaniu i opowiadał rudowłosej o kolejnych krokach, które zamierzał podjąć, przez co nagle poczuł się dziwnie zdezorientowany. Przyjął do informacji wiadomość o tym, kiedy Lotta zamierzała zadzwonić do opiekunki, lecz nawet jej nie potaknął. Nagle bowiem przyszła mu do głowy zgoła inna myśl i spojrzał na obecną sytuację nie ze swojej, a z perspektywy rudowłosej kobiety.
    Ponieważ czy właśnie, wbrew swoim zapewnieniem, jej nie krzywdził? Poniekąd oczekiwał od niej, że będzie przy nim w czasie całej tej przeprawy. Wcale nie ukrywał tego, że potrzebował jej wsparcia i że wszystko, co zamierzał zrobić, robił dla niej. Co jednakże dawał jej w zamian? Czy w ogóle coś dawał? Czy Charlotte nie miała prawa żądać od niego obietnic, wchodząc z nim w to wszystko bez pytania i bez słowa sprzeciwu? I kiedy zapytała, czy mogą go deportować, dotarło do niego, że był okrutny. W pewien sposób był okrutny, ponieważ ta kobieta podała mu swoje serce jak na tacy, zamierzała trwać u jego boku bez względu na wszystko, a on… On nie wziął tego wszystkiego pod uwagę, skupiając się na własnych przekonaniach, kierując się rzekomo dumą i unosząc honorem. Czy te wartości były na pewno tymi, którymi chciał się kierować w obliczu tego wszystkiego, co na nich czekało i z czym musieli się zmierzyć?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odłożył miseczkę z jednym ze składników do tacos na stół, wyprostował się i spojrzał na Lester, która zamarła na środku niewielkiego salonu z dłońmi zaciśniętymi w pięści i cała aż lekko się trzęsła. Potrafił domyślić się, jakie myśli kotłowały się w jej głowie i że Lotta nie zamierzała odpuścić nikomu, kto był gotowy stanąć na drodze do ich wspólnego szczęścia. Czy mógł prosić o cokolwiek więcej? Powoli przesunął wzrokiem po sylwetce kobiety, a potem zbliżył się do niej i ujął jej ręce w swoje dłonie. Ostrożnie rozprostował zaciśnięte palce, a kiedy mu się to udało, puścił jej ręce i objął ją w tali.
      — Nie wiem — powiedział cicho, zgodnie z prawdą. — Phoebe najpóźniej w przyszłym tygodniu ma mi dać znać, czego się dowiedziała — dodał, sunąc wzrokiem po twarzy rudowłosej, aż skupił spojrzenie na jej oczach i poczuł, że serce w jego piersi gubi rytm. — Zapewne wyjdę teraz na pieprzonego hipokrytę, ale kiedy widzę cię taką, znowu mam ochotę pieprzyć to wszystko — odezwał się lekko trzęsącym się głosem i na moment zagryzł wargi, zastanawiając się, czy to, co robi, ma jakikolwiek sens. Czy jednak powinien doszukiwać się sensu, kiedy kobieta, którą właśnie trzymał w ramionach, była gotowa bez zawahania skoczyć za nim w ogień? Serce tłukło mu się w piersi ni to ze strachu, ni to z podekscytowania, a w głowie lekko się kręciło, kiedy resztkami sił analizował, czy postępuje racjonalnie. Może faktycznie powinien znowu to wszystko pieprzyć? Nie zastanawiać się i nie roztrząsać? Bo czy miał cokolwiek do stracenia? Jeśli tak, to tylko dlatego, że nie powiedział jej tego wcześniej.
      — Kocham cię — tchnął ostrożnie, jakby dopiero smakując te dwa słowa, które po raz pierwszy kierował do innej osoby, niż jego żona i prawdopodobnie dlatego było to dla niego tak bardzo przejmujące doznanie, które wzbudzało w nim zarówno wiele pozytywnych emocji, jak i obaw. — Kocham cię i już nie będę czekał z powiedzeniem ci tego do momentu, aż wezmę rozwód, bo zasługujesz na to, żeby wiedzieć to już teraz. Bo bez słowa zająknięcia pakujesz się w to wszystko ze mną, nie oczekując niczego w zamian i ja nie mógłbym chcieć niczego więcej. Przepraszam, że zrozumiałem to dopiero teraz i możesz śmiało zdzielić mnie w łeb — mruknął, uśmiechając się lekko pod nosem. — Ale chciałem cię… chronić? Sam nie wiem, czego chciałem i co sobie wyobrażałem, ale kiedy zapytałaś o deportację… Zrozumiałem, że nie wiem, co miałoby zmienić to czekanie, czy to do wyjaśnienia spraw z Urzędem Imigracyjnym czy do rozwodu, kiedy ty jesteś tu i teraz, cały czas obok, ze mną — mówił odrobinę gorączkowo, skupiając spojrzenie na jej oczach, podczas gdy serce biło mu jak szalone. Naprawdę musiał jeszcze wiele zrozumieć i wiele się nauczyć. Przede wszystkim tego, że Charlotte była tuż obok, na wyciągnięcie ręki i nigdzie się nie wybierała, co nie było wyłącznie wyśnioną mrzonką, a niepodważalnym faktem i wyspiarz powinien to docenić. Powinien docenić ten uśmiech od losu, tę kolejną szansę i właśnie to robił.
      — Kocham cię — powtórzył, już bez zbędnych tłumaczeń i odetchnął głęboko, zastanawiając się, jak on sam się z tym czuje. Jego ciało co prawda szalało i wyspiarz odnosił wrażenie, jakby zaraz miało eksplodować, lecz w umyśle panował niezmącony spokój. Kochał ją. Kochał Charlotte Lester, swoją wieloletnią przyjaciółkę i był to fakt, nad którym nie musiał się zastanawiać. Nie interesowało go, kiedy zmienił się sposób, w jaki ją postrzegał i kiedy dokładnie uczucia, które wobec niej żywił, przerodziły się w to jedno, konkretne. Liczyło się tylko to, że właśnie teraz był tego w pełni świadomy i nie zamierzał już dłużej nikogo oszukiwać, a w szczególności samego siebie.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  70. Jakkolwiek niecierpliwie oczekiwał na odpowiedź Charlotte, nie obawiał jej się, jakakolwiek miała by ona nie być, cieszył się bowiem z tego, że doszedł do ładu przede wszystkim z własnymi uczuciami. Ponieważ czy naprawdę był jakikolwiek sens z tym, aby czekać z tym wyznaniem do rozwodu? Mógł powtarzać sobie, że tak, a jego argumenty przemawiające za tą tezą były całkowicie racjonalne, lecz skąd mógł wiedzieć, ile jeszcze czasu upłynie, nim otrzyma dokumenty poświadczające o tym, że jest wolnym człowiekiem? I przede wszystkim, co do tego czasu jeszcze się wydarzy? Jak już zostało wielokrotnie wspomniane, nie sądził, by Jennifer miała robić mu jakiekolwiek problemy, lecz rozwód nawet bez orzekania o winie, przebiegający za obopólną zgodą małżonków, miał prawo przeciągnąć się do kilku rozpraw tak rozłożonych w czasie, że ostatnią rozprawę od pierwszej mogło dzielić kilka miesięcy. Sytuację dodatkowo komplikował fakt, że był imigrantem i wiedział, że był to system naczyń połączonych. Że nie oddzieli tych spraw od siebie, że będą one biegły równolegle i dopiero czas miał pokazać, co prawo miało do powiedzenia o jego zielonej karcie przyznanej mu po zawarciu małżeństwa, które teraz sam chciał rozwiązać.
    Nie chciał przechodzić przez to wszystko sam i wiedział, że nie będzie. Że choćby wzbraniał się przed tym rękoma i nogami, nie chcąc dokładać jej zmartwień i problemów, Charlotte będzie przy nim. Nie tylko jako przyjaciółka, ale teraz również jako partnerka; jako ta osoba w ich związku, która musiała poczekać, aż również formalnie Jerome zerwie z przeszłością, by móc ruszyć na przód. I on naprawdę miał jeszcze jakiekolwiek wątpliwości? Sądził, że powstrzymanie się przed powiedzeniem tych dwóch słów cokolwiek zmieni? Wszystko było już przesądzone, a oni nie mogli cofnąć czynów, które ich ze sobą nieodwracalnie związały.
    Właśnie dlatego, w tak krótkim czasie, postanowił pieprzyć to wszystko po raz drugi.
    Po wyrazie jej twarzy widział, że kompletnie zbił ją z tropu i że Charlotte spodziewała usłyszeć się wszystko, ale na pewno nie to. Stąd czekał, aż jego słowa do niej dotrą; aż wybrzmi ich sens i znaczenie, które były zrozumiałe dla nich obojga już wcześniej. W końcu Jerome dostrzegł w rysach rudowłosej cień zrozumienia, a wraz z nim również niemałe zaskoczenie, przez co uśmiechnął się zgoła niewinnie, jakoby to nie on był sprawcą całego tego zamieszania. I dopiero kiedy Lotta przymknęła powieki, a po jej policzku spłynęła pojedyncza łza, wyraźnie się zaniepokoił. Poczuł się niemalże tak, jak tamtego wieczora, kiedy zupełnie niespodziewanie ją pocałował i zaraz pożałował tego czynu, przekonany, że właśnie popełnił największą głupotę w życiu, z ta różnicą… że teraz nie żałował. Nie żałował i co więcej, nie zamierzał cofać tych słów, bo też nie po to je powiedział. I wtedy wreszcie Lester otworzyła oczy, by następnie eksplodować niczym mały wulkan.
    Nie spodziewał się po niej aż takiego entuzjazmu; radość, którą wybuchła kobieta była tak czysta, że wyspiarz nie mógł się nie uśmiechnąć i kiedy Angielka go całowała, śmiał się cicho, samemu odczuwając wyraźną ulgę. Nie musiał już dusić w sobie tego, co najważniejsze. Czy w ogóle kiedykolwiek musiał? Sam postawił sobie granicę, uważając, że tak będzie rozsądniej i po chwili kalkulacji również sam ją przekroczył, dochodząc do wniosku, że to bez sensu. Że w życiu nie było czasu na stawianie samemu sobie podobnych ograniczeń, jakby sam świat nie dostarczał ludziom zbyt wielu przeszkód do pokonania. Po co więc było działać jeszcze dodatkowo na własną niekorzyść?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Rany, Charlotte, nie płacz! — nieomal zawołał, kiedy spostrzegł jej łzy, gdy się odsunęła. — Jak masz tak reagować, to będę siedział cicho — rzucił, lecz szeroki uśmiech widoczny na jego twarzy wyraźnie mówił o tym, że żartował. Nie spodziewał się, że usłyszenie tego, iż ją kochał było dla niej aż tak ważne; gdyby wiedział, nie powstrzymałby jej wtedy, w wannie, ale chyba wciąż nie dowierzał własnemu szczęściu i temu, że Charlotte oddała mu siebie całą bez chwili zawahania. To znajdowało się poza obszarem jego pojmowania i dlatego dochodziło do niego tak nieznośnie powoli; to, że nie musiał zasłużyć na jej miłość, by ją otrzymać.
      Pozwolił przejąć rudowłosej pałeczkę, jeśli chodziło o dłuższe wyznania i słuchał jej uważnie, wzrokiem nieustannie błądząc po jej twarzy. Jego bursztynowe oczy błyszczały jasno, rozpromienione wewnętrznym blaskiem, który bił od niego z nową siłą, a który był zasilany przez nikogo innego, jak kobietę, której nie wypuszczał ze swoich objęć. Nikt inny, tylko Charlotte, obudziła w nim pokłady uśpionej siły. Przywróciła mu nadzieję i rozbudziła w nim chęć do życia; wyciągnęła go z mroku i wydobyła na światło tego Marshalla, którego wszyscy znali, a który po zdecydowaniu się na separację obawiał się, że już nigdy nie będzie sobą i że coś bezpowrotnie utracił. To jednakże cały czas było na swoim miejscu, w środku, skryte głęboko w jego wnętrzu i to Lotta jako pierwsza mogła sięgnąć do istoty jego jestestwa.
      — Wiem — odpowiedział i przesunął dłońmi po jej plecach, całując ją po raz pierwszy z tym uczuciem, które mogło wybrzmieć, wreszcie przez niego niepowstrzymywane. — Wiem, dlatego chciałem zaczekać — dodał cicho, odsunąwszy się tylko nieznacznie. — Żeby nie wiązać cię ze mną w ten sposób, póki się nie rozwiodę, bo wydawało mi się to wobec ciebie nie w porządku ale… pieprzyć to wszystko — powiedział raz jeszcze i pocałował ją znowu, lecz po chwili jego uwagę przykuł swąd spalenizny. Tak, bez wątpienia czuł spaleniznę, ale fakty skojarzył dopiero po kilku długich sekundach i jak oparzony oderwał się od Angielki, by w jednym susie doskoczyć do piekarnika. Kiedy uchylił drzwiczki, z jego wnętrza może i nie buchnął siwy dym, ale smród spalenizny stał się tym bardziej wyczuwalny. Jerome namierzył rękawice ochronne, a kiedy je ubrał, sięgnął do środka i wyjął naczynie żaroodporne z mięsem, które było zarumienione bardziej, niż to konieczne.
      — Cholera — zamruczał, odkładając naczynie na specjalna podkładkę, rękawice zaś ściągnął i rzucił obok. Nie zamierzał jednakże przejmować się mocno przypieczonym farszem, kiedy ledwo przed chwilą jego życie znowu fiknęło niemałego koziołka.
      — Będziesz musiała ocenić, czy da się to odratować — stwierdził jak gdyby nigdy nic, a potem znowu się do niej przysunął, znowu ją objął i złączył ich wargi, całując ją wreszcie tak, jak na to zasługiwała. Z zaangażowaniem, ze stuprocentowym przekonaniem do tego, co robili; z pewnością, że ulokował uczucia we właściwej osobie. Całował ją tak, żeby nie miała wątpliwości co do tego, że teraz była wyłącznie jego; że nie zamierzał się z nią dzielić i komukolwiek ją oddawać. A to wszystko dlatego, że tak, kochał ją.

      JEROME MARSHALL 💞💞💞

      Usuń
  71. Niezbyt często bywał na firmowych imprezach, a zaproszenia od klientów przekazywał zazwyczaj dalej, wysyłając na tego typu bankiety swoich zastępców lub ludzi odpowiedzialnych za PR. Służbowe spotkania bywały cholernie nudne, a on, kiedy już gdzieś wychodził to po to, aby dobrze się bawić, najlepiej w zaufanym i bliskich gronie. Przeklinał w duchu Marcusa, który rozchorował się akurat przed spotkaniem z ważnym klientem na które nie mógł posłać nikogo innego w zastępstwie. Zamierzał wypić szybko jakąś powitalną lampkę wina, odhaczyć swoją obecność, aby okazać partnerowi biznesowemu należny szacunek i jak najszybciej wrócić do domu.
    - Kobieta z windy? - zmarszczył pytająco brwi, pewnym krokiem kierując się w stronę Charlotte. Nie spodziewał się, że będzie miał jeszcze kiedykolwiek okazję wpaść na swoją towarzyszkę niedoli, ale najwyraźniej los znów postawił ich na swojej drodze. Miał nadzieję, że nie po to, aby znów przydarzył im się jakiś wypadek i na wszelki wypadek upewnił się, że sufit czy potężny żyrandol nie runie im zaraz na głowy. W końcu kiedy ostatni raz się spotkali w budynku wybuchł pożar, a oni ledwo uszli z życiem.
    - Prawie cię nie poznałem bez tego wielkiego brzucha - zaśmiał się, gestem wskazując na jej sylwetkę. Wszystko wskazywało na to, że jej dziecko przyszło już na świat, a zważywszy na to, jak dobrze wyglądała, całe szczęście ciąża nie odbiła się w sposób negatywny na jej figurze czy aparycji. Serdecznie współczuł każdej kobiecie, która musiała nosić taki ciężar w macicy i dzielić się z pasożytem wszystkim, co konieczne dla jej organizmu, nie mówił jednak już tego nigdy wprost, po tym, jak jedna z jego koleżanek poczuła się urażona po tej uwadze i zaczęła prawić mu morały na temat tego, jak stan ciąży i macierzyństwo potrafią być cudowne i długo wyczekiwane dla wielu kobiet.
    - Skoro widziałem cię prawie nago, a ty mnie w samych bokserkach, przełamywanie lodów mamy chyba za sobą i możemy napić się wspólnie drinka? - uśmiechnął się, odbierając od kelnera napoje - Z dzieckiem wszystko w porządku? Radzisz sobie z tym małym, wrzeszczącym potworkiem jakoś? Sytuacja z jego ojcem jakoś się rozwiązała? - zadał kilka pytań na raz, będąc ciekaw, jak koniec końców udało się rozwiązać jej problemy, którymi podzieliła się z nim podczas szczerej rozmowy w windzie. W czasie, kiedy wisiało nad nimi widmo niespodziewanej i tragicznej śmierci, mocno się otworzyli i wyznali sobie rzeczy, które na ich temat wiedziały jedynie bardzo bliskie im osoby. Miał nadzieję, że Charlotte podobnie, jak on dochowała tajemnicy i nie będzie musiał jej szantażować, czy przekupywać, aby na jaw nie wyszła wiadomość o jego zmarłej tragicznie w wypadku siostrze.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  72. Mogła dalej szukać koszulki z odpowiednim nadrukiem z kreskówki, ale czy kreatywność nie była bardziej ceniona? Nawet, jeżeli oznaczało to pewne przeróbki i delikatną zmianę działania. Zamysł pozostawał jednak ten sam. Musiała jednak poświęcić trochę czasu na odpowiednie przygotowanie prezentu, ale prawda była taka, że to było dokładnie to, czego potrzebowała w tej chwili. A czego potrzebowała? Zajęcia, które oderwie ją od natrętnych myśli, które wciąż przewijały się w jej głowie, nie dając jej przy tym nawet chwili spokoju. Teoretycznie była obecna tutaj, w sklepie, słuchała Charlotte, docierały do niej słowa, ale myślami i tak była w innym miejscu, skupiona wokół zupełnie innych wydarzeń.
    — Zrobię mu zdjęcie — wyszczerzyła zęby i z entuzjazmem pokiwała przy tym głową. Sama była ciekawa jak uda jej się zrealizować własny pomysł no i przede wszystkim, jaka będzie reakcja wyspiarza na przygotowany prezent. Miała cichą nadzieję, że będzie przy tym sporo śmiechu przede wszystkim.
    — Jasne rozumiem — uśmiechnęła się, spoglądając na małą Rory. Doskonale wiedziała, jak takie sytuacje były stresujące dla świeżo upieczonej mamy. Szybko podała rudowłosej swój numer, zapisała jej i pokiwała jej jeszcze radośnie na pożegnanie. Sama kontynuowała jeszcze zakupy, chociaż może dobrze byłoby, gdyby sama też skierowała się do kasy i opuściła już sklep. Tak czy inaczej, ruszyła w głąb alejek, dalej kontynuując swoje bardzo niezaplanowane zakupy. Była ciekawa, czy faktycznie uda im się z Lottą jeszcze spotkać, czy raczej będzie to jedna z tych niespełnionych obietnic rzuconych z grzeczności, bo tak wypadało.
    Nie musiała się długo zastanawiać nad odpowiedzią na propozycję Lotty. Zaproszenie na kawę przyjęła z prawdziwym entuzjazmem i gdy już wybrały termin i miejsce, Elle nie mogła się doczekać momentu spotkania. W ostatnim czasie, życie Morrison wyglądało dość ponuro i monotonnie. Nie zamierzała się nad sobą użalać, chociaż nachodziły ją takie chwile, w których miała ochotę schować się w sypialni, opatulić się szczelnie kołdrą i po prostu… Przetrwać. Nie była jednak tym typem osoby, która domaga się ojojania i zapewnienia, że będzie dobrze. Dzieci z jednej strony dodawały jej energii, ale z drugiej skutecznie też ją z niej wysysały. Dlatego tak bardzo nie mogła się doczekać, aż przekaże je pod opiekę swojego brata, a sama będzie mogła wyjść. Wyjście wiązało się z możliwością pomalowania się i ubrania nieco ładniej niż, na co dzień, gdy siedziała w domu. Tak, cieszyła się, że mogła skorzystać z takiej okazji.
    Wchodząc do kawiarni nie spodziewała się, że od razu znajdzie Lottę. Spodziewała się raczej rozglądania po wnętrzu i poszukiwaniu rudowłosej kobiety siedzącej samotnie przy stoliku. Widząc kobietę tuż po wejściu i to w takiej sytuacji, uśmiech na ustach Villanelle pojawił się momentalnie.
    — Nam chyba po prostu niedane jest normalnie zachowanie — zaśmiała się, podchodząc pospiesznie do kobiety i już z nią podążyła do odpowiedniego stolika. Ściągnęła przewieszoną przez ramię torebkę, a następnie zsunęła z siebie beżowy płaszcz. Odłożyła wszystko na oparcie jednego z krzeseł, a sama zajęła te wolne.
    — Przestań, jakbyś miała naprawdę, za co przepraszać. Cześć — uśmiechnęła się i odebrała od niej kartę, uważnie przyglądając się jej zawartości. Kątem oka zerkała na poczynania Lotty z telefonem komórkowym, jednocześnie zauważając zdjęcie, które widniało na tapecie. Uśmiechnęła się kącikiem ust, skupiając się ponownie na menu.
    — Dla mnie duże latte i ciasto czekoladowe z lodami waniliowymi — zwróciła się do kelnera, a gdy ten zebrał zamówienie kobiet i odszedł od ich stolika, Elle podparła się łokciami o blat mebla i podparła brodę o dłonie — jak minęły ci święta i sylwester? — Zagadnęła standardowym pytaniem, jakie się sobie zadaje w tym okresie — och no i oczywiście wszystkiego dobrego w Nowym Roku!

    elle

    OdpowiedzUsuń
  73. [ Oww jaka piękna karta! ]

    Opieka nad synem była jednocześnie najcudowniejszą rzeczą, ale i tą najbardziej przerażającą jaka kiedykolwiek mu się przydarzyła. Przejście po szklanym moście nad przepaściom? Pestka! Skok na bungee? Drobnostka! Skoki z klifów? Bułka z masłem. Raun uwielbiał przygodę, był uzależniony od adrenaliny płynący w jego żyłach, od nowych miejsc, od poznawania nowych ludzi, kultur, od zwiedzania świata i próbowania dosłownie wszystkiego. Dotychczas był w tym wszystkim odpowiedzialny za siebie. Tylko i wyłącznie. Odkąd jednak urodził mu się syn, odkąd wybłagał swoją byłą partnerkę do dzielenia z nim opieki, nie był już odpowiedzialny za siebie. Przez dwa tygodnie, które spędzał ze swoim dzieckiem, musiał być skupiony ciągle, musiał rozumieć sygnały i symptomy, by nie przeoczyć złego samopoczucia się synka. Nie chciał dla niego źle, nie chciał, by musiał cierpieć przez chorobę, mimo że doskonale zdawał sobie sprawę, że każdego łapie czasem przeziębienie, a w przedszkolu jeszcze łatwiej o jakieś infekcje. Mimo to Jeon starał się jak tylko mógł, by Jasmine nie mogła się przyczepić do niego, by nie mogła zakwestionować jego praw i mu ich ograniczyć. Mimo przerażenia, kochał Chrisa nad życie i nigdy nie miał zamiaru dopuścić do sytuacji, w której mógłby widywać swoje słoneczko co dwa weekendy.
    Gdy tylko maluch zaczął kaszleć i trzeć oczka, Raun od razu wiedział, że jest coś na rzeczy. Umówił się więc do pediatry na wizytę, by jak najszybciej walczyć z chorobą, która zawitała do ich domu. Wziął wolne w pracy na ten dzień, zawiadomił też matkę chłopca o wszystkim, by nie wypomniała mu, że coś przed nią ukrywa. Oczywiście, że nie robił tylko z obawy o jej słowa czy jakiś atak. Jasmine była dobrą, ale bardzo opiekuńczą matką, nie chciał sam decydować o tym, co robi, zwłaszcza w takim przypadku.
    Ubrał chłopca w ciepły seterek i spodnie, zaraz pomagając mu założyć buty oraz kurtkę. Mimo protestów chłopca, zaraz owinął mu dookoła szyi kolorowy szalik, a na głowę naciągnął czapkę.
    — Ale to nie podlega dyskusji, chłopie — powiedział do synka wesołym tonem, zaraz dając mu leciutkiego pstryczka w zmarszczony nosek. — Jak się bardziej rozchorujesz to dopiero będziesz niezadowolony. Zobacz, tata też nakłada czapkę i szalik tak? Trzeba dbać o siebie, młody — stwierdził.
    Zaraz poszedł z dzieckiem do taksówki, którą podjechali pod przychodnie. Na miejscu mężczyzna rozebrał chłopca oraz siebie, idąc z nim do poczekali. Zostali uprzedzeni o lekkim opóźnieniu, ale czekanie nie było dla Rauna problemem. Posadził sobie chłopca na kolanach, który zaraz się przytulił, układając się niemal jak do spania.
    — Będziesz spać? — spytał cicho, poprawiając sweterek chłopcu.
    —Mhm..— mruknął tylko Chris w odpowiedzi, zaraz cichutko mlaskając.
    Jeon uśmiechnął się lekko, pozwalając mu na to. Sam wyjął swój telefon, mając zamiar podtrzymać w tym czasie kontakty towarzyskie ze swoimi znajomymi i poodpisywać na wiadomości oraz maile. Wykorzystywał każdą chwilę, by pozostać w dobrych kontaktach z osobami, które poznał podczas swoich podróży, które również były zainteresowanie kontynuowaniem znajomości.

    [ Wybacz, że tak długo. Sesja mnie nieco przygniotła. Rozpoczynanie to nie jest mój konik, ale mam nadzieję, że nie jest tragicznie ;) ]

    Raun

    OdpowiedzUsuń
  74. Czy dziwnym będzie stwierdzenie, że Jerome również nie spodziewał się tego wyznania? Wyspiarz często zaskakiwał samego siebie i nie był to pierwszy raz, kiedy jego plany spełzły na niczym, zweryfikowane przez samo życie. Jak bowiem wcześniej zostało wspomniane, chciał ze wszystkim poczekać do rozwodu; może nie zupełnie do jego finalizacji, ale do momentu, w którym wypełni odpowiednie dokumenty i złoży je we właściwym do tego miejscu. To, że stał teraz przed rudowłosą i chwilę wcześniej powiedział jej o tym, że ją kocha dobitnie świadczyło o tym, że trzydziestolatek nie kierował się w życiu zdrowym rozsądkiem i nie trzymał się sztywnych zasad, bowiem za nos wodziły go jego własne uczucia i to za nimi Marshall podążał. Czy źle na tym wychodził? Ciężko było to oceniać, ponieważ nawet jeśli w dłuższej perspektywie czasu jego porywy serca prowadziły do rozwodu, to wciąż miał wiele pięknych wspomnień, a teraz?
    Teraz reakcja Charlotte utwierdziła go w przekonaniu, że postąpił słusznie, pozwalając sobie na to, by znowu to wszystko pieprzyć. Spoglądał na nią i poniekąd nie dowierzał tej radości; tym łzom wyciśniętym szczęściem. Nie dowierzał, ponieważ w jego głowie majaczyły zupełnie inne wspomnienia oraz doświadczenia, jakby cały jego związek z Jennifer podszyty był tragiczną nutą i przez to obecnie Jerome miał ochotę uszczypnąć się w ramię, by sprawdzić, czy przypadkiem nie śni. Był jednakże pewien, że chciał czerpać pełnymi garściami z tego, co ofiarował mu los. Chciał cieszyć się każdą chwilą wyrwaną światu bez zastanawiania się, czy coś lub ktoś zaraz zburzy to szczęście, bo choć zdawał sobie sprawę z tego, że życie będzie im rzucało kłody pod nogi, to sądził, że nie staną się one przeszkodami nie do pokonania. Mieli przecież solidny fundament. Fundament, który był budowany nie od wczoraj, a od kilku lat i żadna siła nie miała prawa nim zachwiać, ponieważ materiały, z których korzystali były już wielokrotnie przetestowane i poddane próbie. Ich przyjaźń przetrwała. Przetrwała wyjazdy i zniknięcia, przetrwała gorsze momenty w życiu czy to jednego, czy to drugiego i zdawało się, że obojętnie co by się nie działo, oni zawsze szukali ze sobą kontaktu, choćby znikomego. Nie tyle starali się odnaleźć, co raczej nigdy nie tracili siebie nawzajem z oczu, choćby musieli spoglądać przez wyjątkowo ubrudzoną szybę.
    Ta świadomość nagle uderzyła w Marshalla i sprawiła, że ogarnęło go obezwładniające uczucie, przez które aż zmiękły mu nogi. Był… bezpieczny. To właśnie było określenie najlepiej opisujące to, jak się czuł. Czuł się bezpiecznie, nie musząc martwić się o drobnostki, ale i o podstawy – o ten solidny fundament, który mieli i na którym bez obaw mogli budować dalej. Zamierzał badać to nowe dla niego uczucie, cieszyć się nim i przez to odkrywać świat z perspektywy, z jakiej jeszcze go nie widział.
    Lotta mogła zobaczyć to oszołomienie w jego oczach, kiedy odsunęła się, by mimo wszystko zająć się obiadem.
    — A jedzenie jest w naszym życiu ważne — zauważył z rozbawieniem i powiódł za nią wzrokiem. Ponownie czuł się poniekąd tak, jakby dostał czymś ciężkim w głowę, lecz teraz bynajmniej nie było to spowodowane popołudniową drzemką. Stał na środku salonu, tam gdzie został pozostawiony i spoglądał na rudowłosą kobietę, teraz odwróconą do niego plecami. Kobietę, którą kochał. Kobietę, której ufał. Kobietę, przy której czuł się bezpieczny jak jeszcze nigdy dotąd i to dlatego z tą właśnie kobietą chciał budować swoją przyszłość. Ponieważ wiedział, że się na niej nie zawiedzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Czyli nie zginiemy z głodu — stwierdził, wyraźnie zadowolony i wykonał polecenie Angielki, przez co chwilę później wspólnie rozsiedli się przy niskim stoliku, czyniąc to właściwie jak gdyby nigdy nic, ale i to miało swój urok. Jerome… nie pamiętał, kiedy ostatnio doświadczył podobnej normalności. Czy w ogóle jej doświadczał. Pamiętał, że z Jen zawsze za nią gonili – niecierpliwie wypatrywali momentu, w którym wreszcie będzie normalnie. Odmierzali czas za pomocą znanego tylko sobie zegara, wyczekiwali chwili, po której z czystym sumieniem mogliby stwierdzić, tak, jest normalnie. I ta chwila nigdy nie nastąpiła, co chwilę coś się działo, co chwilę…
      Wyspiarz przełknął kęs, a potem spojrzał na Charlotte. Właściwie zawiesił na niej wzrok na dłuższy czas, obserwując ją spokojnie, podczas gdy rudowłosa zaaferowana była jedzeniem. Jeśli właśnie to była jego normalność, to brał ją w ciemno i bez zastanowienia.
      — Będę musiał wrócić dziś do domu, żeby zająć się Haroldem — poinformował spokojnie, z lekkim uśmiechem majaczącym w kącikach ust. — Ale jutro rano będę jak zwykle na posterunku — dodał, po cichu żałując, że nie będzie mógł zostać na noc.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  75. — Dobrze — odparł krótko, kiedy Charlotte poinformowała go o swoich planach na jutrzejszy dzień. Oczywistym było, że musiała być przy rozmowie rekrutacyjnej opiekunki Aurory i Jerome nie wyobrażał sobie, że miałby poradzić sobie z tym zadaniem sam. Jakiekolwiek by nie były uczucia, które żywił do dziewczynki i jakąkolwiek formę miały one przybrać w przyszłości, Rory była córką panny Lester i to do niej należało podejmowanie wszelkich, wiążących decyzji. Wyspiarz mógł jej jedynie służyć swoim wsparciem i niczym więcej.
    Tortille znikały z talerza w ekspresowym tempie, a o tym, jak bardzo obydwoje byli głodni najlepiej świadczył fakt, że Marshall podniósł swój szanowny tyłek z podłogi i podgrzał jeszcze kilka placków. Te, po dołożeniu na talerzyk, zniknęły równie szybko, lecz chyba każde z nich już odrobinę wmuszało w siebie po ostatnim tacos i ich brzuchy były przyjemnie zapełnione, a nawet przepełnione.
    Po skończonym posiłku brunet pozostał na podłodze i plecami wygodnie rozparł się o kanapę. Ręce wyciągnął na boki i wsparł je na siedzisku mebla, po czym odchylił głowę i również podparł ją o lekko chropowaty materiał. Znajdując się w tej pozycji, trzydziestolatek przymknął powieki i odetchnął głęboko, by następnie z lekkim świstem wypuścić powietrze przez nos. Pierwszy tak głęboki oddech wziął zupełnie nieświadomie i dopiero przy którymś z kolei podobnym wdechu i wydechu zauważył, z jaką łatwością oraz lekkością unosiła się jego pierś. Pierwszy raz od dawna ani nie spoczywał na niej żaden ciężar, ani nic nie dusiło go od środka. Wszystko było na swoim miejscu. Przeszłość zdawała się znaleźć odpowiednie dla siebie miejsce w jego ciele i już nie kuła go w boku niczym uporczywa kolka. Przyszłość z kolei malowała się jasnymi barwami, nawet pomimo świadomości czekających na niego wyzwań. Teraźniejszość natomiast…
    Jerome przekręcił głowę w bok i otworzył oczy, przez co tuż po rozchyleniu powiek jego spojrzenie padło na profil Charlotte. Przez kilka uderzeń serca mężczyzna po prostu przypatrywał się rudowłosej, która trwała w podobnej do niego pozie, aż w końcu nieco nieporadnie przysunął się bliżej i objął ją ramieniem, nieznacznie dociskając jej ciało do swojego boku.
    — Przyszło ci kiedyś do głowy, że tak to będzie wyglądało? — spytał cicho, z delikatnym uśmiechem wspominając wszystkie perypetie, które doprowadziły ich do właśnie tego punktu. — Sam w życiu bym tego lepiej nie wymyślił — mruknął, a potem cmoknął Lottę prosto w skroń. Może było to śmieszne porównanie, ale pomyślał, że byli jak dwaj ostatni żołnierze opuszczający bole bitwy, którzy za swoimi plecami zostawiali dym i pożogę; którzy jako jedyni przetrwali klęskę i czekały na nich już wyłącznie same dobre rzeczy. To było… miłe uczucie. Takie, którego Jerome nie zamieniłby na żadne inne.
    Resztę popołudnia oraz część wieczoru spędził jeszcze z Charlotte oraz Aurorą, lecz nastał ten moment, w którym musiał udać się do siebie. Nie miał ochoty na tłuczenie się komunikacją miejską, więc zamówił Ubera i maksymalnie pół godziny później przekroczył próg mieszkania, w którym nie czekał na niego nikt poza Haroldem. Świnka morska zaczęła popiskiwać w ten charakterystyczny dla swojego gatunku sposób, kiedy tylko Jerome przekroczył próg i to sprawiło, że poniekąd pękło mu serce. Ostatnimi czasu zwierzak spędzał całe dnie sam, a nie dało się ukryć, że niegdyś Jennifer poświęcała mu stosunkowo wiele czasu. To sprawiło, że w głowie Marshalla zaświtała pewna myśl. Sięgnął po telefon i nim jeszcze ściągnął buty, napisał do Charlotte wiadomość z pytaniem, czy może jutro zabrać Harolda ze sobą. Dopiero po wysłaniu wiadomości wyspiarz zajął się świnką i pozwolił jej biegać po mieszkaniu przez kilka kolejnych godzin.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Następnego dnia i bez budzika obudził się dość wcześnie, bo jeszcze przed siódmą rano. Jako że Lotta nie miała nic przeciwko obecności świnki morskiej w swoim mieszkaniu, to najpierw spakował Harolda, a później siebie i po zjedzeniu lekkiego śniadania wybrał się w podróż komunikacją miejską do mieszkania przyjaciółki. Dla dobra własnego portfela naprawdę powinien pomyśleć o zorganizowaniu własnego środka transportu. Mógł sprowadzić motor z Barbadosu, ale ten był zupełnie niepraktyczny, jeśli chodziło o poruszanie się z małym dzieckiem, a właśnie takimi kategoriami teraz myślał wyspiarz.
      Na miejsce dotarł lekko po dziewiątej rano. Nie sądził, by o tej godzinie którakolwiek z pań Lester spała, lecz i tak grzecznie zapukał do drzwi, zamiast wejść jak do siebie i zaczekał, aż Lotta mu otworzy, a kiedy to nastąpiło, uśmiechnął się szeroko na jej widok.
      — Dzień dobry — przywitał się i cmoknął ją krótko na powitanie, nie mogąc sobie pozwolić na więcej ze względu na transporter z Haroldem trzymany w dłoniach. — Jeszcze raz dziękuję, że mogłem go zabrać. On naprawdę potrzebuje towarzystwa — westchnął, a świnka jakby wyczuła, że to o niej jest mowa, bo zagwizdała cicho. — Biscuit go nie zje? — zapytał, przekraczając próg. Już kilka minut później był rozebrany z odzieży wierzchniej, a transporter z Haroldem spoczął chwilowo na kuchennym blacie, poza zasięgiem kundelka. — I jak ci idzie praca z domu? — zaczął dopytywać, już na dzień dobry zarzucając rudowłosą małym gradem pytań, lecz był autentycznie tego wszystkiego ciekaw i, cóż… Zawsze dużo mówił, kiedy dobry humor mu dopisywał.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  76. Sam parsknął śmiechem, kiedy Charlotte wspomniała o ruchanku i jeszcze przez długi czas nie potrafił się uspokoić. Przez jej słowa mimowolnie zaczął zastanawiać się, jak mogłoby wyglądać tamto spotkanie, gdyby nie przyjechał do Nowego Jorku w pogoni za Jen i zjawił się w mieście, które nigdy nie zasypia jako zwykły turysta. Jakkolwiek bowiem one-night-stand nie było dla niego chlebem powszednim, tak też nie oznaczało to, że nigdy nie miewał podobnych przygód. Stąd pozwolił płynąć wyobraźni, która roztaczała przed nim szczególnie przyjemne wizje, które poniekąd pokryły się z kolejnym ruchem rudowłosej. Kiedy Lotta zdecydowała się usiąść na nim okrakiem, zamruczał z nieukrywanym zadowoleniem i z pełną premedytacją oraz ochotą wsunął dłonie pod jej pośladki, jednocześnie pozwalając, by kobieta ujęła jego twarz w dłonie.
    — Jest lepiej niż idealnie — zdążył wymruczeć nim jeszcze odwzajemnił jej pocałunek, a kiedy przymknął oczy, potrafił sobie wyobrazić, że znowu znaleźli się z dala od pędzącej rzeczywistości. Uświadomił sobie, że pod wieloma względami będzie brakowało mu beztroski towarzyszącej im tamtej sylwestrowej nocy, ale może podobne świętowanie nadejścia Nowego Roku miało stać się ich tradycją? Jerome był więcej niż skłonny to właśnie pierwszego stycznia wyznaczyć na datę ich nadchodzących rocznic, ponieważ myślenie, że doczekają nie tylko jednej rocznicy, ale wielu przychodziło mu z niebywałą łatwością.
    Jednakże wszystko, co dobre, szybko się kończy i Jerome musiał wrócić do domu. W jego głowie nieśmiało pojawiały się myśli dotyczące nie tylko zorganizowania jakiegokolwiek samochodu, który po prostu by jeździł, ale również mieszkania, które on i Charlotte mogliby zająć razem. Tak byłoby im najzwyczajniej w świecie wygodniej – nie byli przecież nieopierzonymi nastolatkami, którzy w przypływie szczenięcej miłości mieli zdecydować się na wspólne zamieszkanie. Stanowili dwójkę dorosłych ludzi, którzy zdecydowali związać się ze sobą, co oznaczało nie tylko przyjemności, ale i dzielenie się obowiązkami. Biorąc pod uwagę małą Aurorę, zrezygnowanie z kursowania pomiędzy dwoma mieszkaniami na rzecz zamieszkania razem wydawało się, z czysto logistycznego punktu widzenia, najlepszą możliwą opcją, lecz akurat to nie było takie proste. Może i mieszkań było w Nowym Jorku na pęczki, ale te nie należały do tanich, czy to jeśli chodziło o wynajem, czy zakup takowego mieszkania. Z tej prostej przyczyny były to raczej dalekosiężne plany, nie oznaczało to jednak, że niemożliwe do zrealizowania.
    Po przekroczeniu progu mieszkania Charlotte kolejnego dnia, uciszony Jerome z rozbawieniem uniósł ręce w obronnym geście i uśmiechnął się przepraszająco. No tak, zdążył zapomnieć, że praca z domu wiązała się również z braniem udziału w spotkaniach online, o co w jego zawodzie byłoby raczej trudno. Stąd starał się poruszać stosunkowo cicho, a kiedy rudowłosa poinstruowała go co do Harolda, chwilowo zdecydował się zostawić transporter ze świnką właśnie na kuchennym blacie. Później jeszcze zamierzał dopytać o to, czy Harold i Biscuit na pewno się nie polubią – w końcu Internet pełen był zdjęć zwierząt najróżniejszych i najbardziej kontrastowych gatunków, które żyły w zgodzie ze sobą.
    Oczekując na koniec spotkania, trzydziestolatek po prostu rozsiadł się na kanapie, skąd mógł bez przeszkód obserwować młodą mamę w swoim żywiole. Lotta wyglądała na swój sposób uroczo w dresowych spodniach, do których dobrała czarną koszulę. Na jej tle tęczowe śpioszki Aurory tym bardziej przyciągały wzrok i dziwnym trafem Marshall długo nie potrafił oderwać wzroku od tego całokształtu, który tworzył wyjątkowo miły dla oka obrazek, a lekki uśmiech sam cisnął mu się na usta. Aż przyjemne ciepło rozlało się w okolicy jego serca, poruszając zupełnie nowe struny, jakby właśnie zaczęła powstawać nieznana dotychczas nikomu melodia.
    Gdy kilka minut później Lester faktycznie skończyła spotkanie i skierowała się do łóżeczka, Jerome wstał, w sam raz w momencie, by odłożywszy córkę, młoda Angielka mogła się do niego przytulić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nikt nie powiedział, że będzie łatwo — odparł i od razu objął ją ciasno ramionami, przyciskając do siebie, a następnie ucałował czubek jej głowy. — Radzisz sobie świetnie, a im dalej, tym łatwiej będzie — pocieszył ją po swoich pierwszych słowach, które ani trochę nie kolorowały rzeczywistości i kiedy Lotta się od niego odsunęła, posłał jej ciepły uśmiech. Widząc jej minę, parsknął krótkim śmiechem, a następnie pokracznie zasalutował i przyjął pozycję spocznij, jakoby przyjął, iż został oddelegowany do obowiązków.
      Ponieważ Aurora spała, Jerome zdecydował podarować trochę radości kundelkowi i zabrał Biscuita na dwudziestominutowy spacer. Pies załatwił swoje potrzeby i poganiał za piłką, którą Marshall zabrał z mieszkania, natomiast wyspiarz wstąpił jeszcze do osiedlowej piekarni i wrócił do mieszkania z rogalikiem z nadzieniem czekoladowym, który następnie wraz z herbatą podsunął rudowłosej pod nos.
      Drzemka Rory trwała około półtorej godziny. W tym czasie trzydziestolatek po prostu zajął się sobą, lecz kiedy tylko z łóżeczka doleciało ciche postękiwanie, wstał i nachylił się nad na dobre rozbudzoną dziewczynką, która wymachiwała rączkami i nóżkami, z zainteresowaniem wpatrzona w bliżej nieokreślony punkt. Gdy mężczyzna zamajaczył w jej polu widzenia, skupiła wzrok na jego twarzy, małe usta układając w wyrazie bezgranicznego zdziwienia, przez co brunet zaśmiał się cicho i krótko. Póki Rory nie marudziła, postanowił jej nie podnosić. Przedramionami wsparł się o barierkę łóżeczka i na jednym z nich podparł brodę, co pozwoliło mu też na to, aby przysiąść na krawędzi łóżka. I tak przyglądali się sobie, aż w pewnym momencie…
      — Charlotte! — zawołał, nie zważając na to, co akurat robiła rudowłosa. — Charlotte, chodź tu szybko! — wołał i wyprostował się, będąc przy tym wyraźnie przejętym. Lotta zapewne mogła pomyśleć, że coś się stało, ponieważ poderwała się gwałtownie i wręcz podbiegła do łóżeczka.
      — Ona się uśmiecha! — poinformował Jerome, spoglądając najpierw na rudowłosą, a później jej córkę, która faktycznie, leżała na plecach, wciąż wymachując nóżkami i rączkami, a jej usta wygięły się prawdopodobnie w pierwszy, świadomy uśmiech. — Uśmiecha się! — powtórzył zachwycony Jerome, samemu szczerząc się nieomal od ucha do ucha, podczas gdy w okolicy gdzieś za jego mostkiem następowało dziwne, nieśmiałe poruszenie.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  77. Wiele było przed nimi, ale ta szara rzeczywistość chyba nie okazała się taka straszna, prawda? Przynajmniej Marshall nie postrzegał jej w ten sposób po tym czasie, w którym przyszło im na poważnie się z nią mierzyć i co więcej, wydawało mu się, że sylwestrowa magia była możliwa do odtworzenia w niepozornych, codziennych momentach. Mężczyzna zaczął przyłapywać się nawet na tym, że o czekających go perypetiach z wizą oraz rozwodem nie myślał jak o problemach, lecz jak o zadaniach do zrealizowania. Jego check lista miała wiele punktów, które zamierzał sukcesywnie odhaczać w drodze po lepsze jutro i jednocześnie nie czuł, że musi rwać sobie przy tym włosy z głowy. Oczywiście w kulminacyjnych momentach na pewno miały go dopaść stres i zdenerwowanie, ale podobno grunt to nastawienie, prawda? A to wyspiarz miał wyjątkowo dobre i nie zamierzał uginać się czy to pod presją Urzędu Imigracyjnego, czy znalezienia mieszkania, które pomieściłoby jego, Charlotte i Aurorę.
    Rozmyślając o tym, nie wiedział jeszcze, że jeśli chodziło akurat o lokum, to w najbliższym czasie los miał się do niego uśmiechnąć, jakby wyspiarz miał mieć wystarczająco wiele wrażeń związanych z rozwodem i jakiejś sile wyższej zależało, by ułatwić mu chociaż szukanie mieszkania. Póki co jednakże ani on, ani pana Lester nie poruszali tego tematu, nie dlatego, że było na to za wcześnie, ale dlatego, że finansowo znajdowało się to poza ich zasięgiem.
    Kątem oka Jerome zauważył, jak rudowłosa sunęła rysikiem po tablecie i przyszło mu do głowy, że nigdy nie widział żadnego z jej rysunków. Pamiętał, jak świętowali ukończenie przez nią studiów, ale żeby miał okazję oglądać jej prace? Niczego podobnego nie kojarzył, chyba że dopadła go chwilowa skleroza podobnie jak wtedy, kiedy niósł Lottę na barana i zapytał, czy ta kiedykolwiek wcześniej była w jego mieszkaniu.
    Teraz jednakże nie to było najważniejsze – mężczyzna nie bez powodu wszczął alarm, kiedy tylko spostrzegł, że najmłodsza Lesterówna się uśmiecha. Nie mógł przecież pozwolić, aby pochłonięta pracą rudowłosa to przegapiła! W momencie, w którym kobieta znalazła się przy łóżeczku, wyspiarz to na nią przeniósł wzrok i o ile tylko było to możliwe, uśmiechnął się jeszcze szerzej na widok jej radości.
    — Córka ci dorasta — zażartował co najmniej, jakby Aurora miała niedługo skończyć osiemnaście lat, a nie dwa miesiące. Zatrważającym jednakże było, jak niemowlęta szybko nabywały nowych umiejętności. Już teraz Rory próbowała samodzielnie podnosić główkę i trzymać ją sztywno, niedługo też miała zacząć obracać się na brzuch, a następnie nieporadnie pełzać… I pomyśleć, że wspomnienie Marshalla o przecięciu pępowiny było tak świeże, jakby miało to miejsce wczoraj. Zadziwiony tak szybkim upływem czasu, brunet ponownie wsparł się przedramionami o barierkę łóżeczka i westchnął cicho, z uśmiechem skupiając wzrok na dziewczynce. Nie miał wątpliwości co do tego, że Aurora była wyłącznie Lotty, lecz nie mógł nic poradzić na to, że… zaczynał coraz silniej się do niej przywiązywać.
    Ta chwila refleksji została przerwana przez poszukującą telefonu Angielkę. Widząc jej poczynania, Jerome parsknął cichym śmiechem, lecz okazał się podobnie zawiedziony, kiedy okazało się, że magiczna chwila minęła i Aurora najwyraźniej uznała, że na dziś wystarczająco się nauśmiechała. Charlotte była jednakże tak bardzo zawiedziona, że wyspiarz nie mógł tego tak zostawić.
    — Tylko się ze mnie nie śmiej — zaznaczył, ostrzegawczo celując w kobietę palcem. — Ani nie rób mi zdjęć! — dodał, spoglądając na nią wymownie spod zmarszczonych, ciemnych brwi. Kiedy mieli to w jego mniemaniu ustalone, odchrząknął i wyprostował się. Posłał przyjaciółce ostatnie, ostrzegawcze spojrzenie, a następnie nachylił się nad łóżeczkiem i cóż, zaczął stroić głupie miny. Wydymał policzki, wystawiał język i zwijał go w rulonik, robił wielkie oczy i marszczył nos, a przy tym wydawał szereg osobliwych odgłosów, aż wpatrzona w niego skonsternowana Aurora zdecydowała… znowu się uśmiechnąć!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Teraz, szybko! — zarządził i aż klasnął w dłonie, czując jednocześnie pewną ulgę, ponieważ jego popis równie dobrze mógł doprowadzić dziewczynkę do płaczu. Kiedy zaś usłyszał charakterystyczny dźwięk migawka aparatu, odsunął się o kilka kroków od łóżeczka i roześmiał się serdecznie.
      — Przyszło mi błaznować na starość! — pożalił się z rozbawieniem. — Masz to zdjęcie? — zapytał i podszedł do rudowłosej, jedną ręką owijając przy tym wokół jej talii.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  78. Spojrzał krótko na Charlotte, kiedy ta stwierdziła, że jeszcze chwila, a będą biegać za Aurorą, a następnie powrócił spojrzeniem do leżącej w łóżeczku dziewczynki i uśmiechnął się do siebie. Bez trudu przyszło mu wyobrażenie sobie scen, w których gonił kilkuletnią już Aurorę i łapał ją ze śmiechem do wtóru z jej wesołym piskiem, lecz nie podzielił się z rudowłosą tą wizją i zachował ją dla siebie. Może dlatego, że sam był poniekąd zmieszany tym, iż podobne myśli już teraz, tak wcześnie pojawiały się w jego głowie? I czy było coś niewłaściwego w tym, że myślał o zwyczajnym życiu u boku Charlotte i Aurory? Czasem, w tych chwilach przed zaśnięciem, kiedy myśli błądziły po zakamarkach sennego umysłu, Jerome zastanawiał się nad tym, czy na pewno na to zasłużył. Czy miał prawo do tego szczęścia? Czy na pewno mógł sobie pozwalać na snucie nieśmiałych marzeń?
    W takich momentach czuł, jakoby był coś winien Jennifer. Czy jednakże z tego powodu miał skryć się w mroku i uciec od świata? Czy miał się samobiczować, by przypadkiem już nigdy nie zaznać szczęścia, bo ich małżeństwo z niewiadomych przyczyn nie potoczyło się tak, jakby obydwoje sobie tego życzyli? Poczuł, że jego uśmiech przygasł, a spojrzenie na kilka sekund stało się nieobecne. Otrząsając się z tych myśli, odchrząknął cicho i na powrót skupił się na dziewczynce, jednakże zadra w jego sercu pulsowała lekkim bólem i wyspiarz wiedział, że żeby ją wyleczyć, będzie musiał prędzej czy później udać się na Barbados, do rodzinnego Rockfield, ponieważ to właśnie ta rybacka wioska zawsze potrafiła uleczyć jego serce i duszę; a raczej to mieszkający w niej ludzie to robili.
    Wygłupiając się nad łóżeczkiem, nie zauważył, że Charlotte zaczęła nagrywać filmik. Skupił się w stu procentach na swoim zadaniu i nie odpuścił, dopóki Rory zdecydowała się znowu uśmiechnąć. Wtedy sam musiał się roześmiać, rozbawiony swoim własnym zachowaniem i wciąż zaśmiewał się wesoło nawet wtedy, kiedy rudowłosa pokazywała mu zrobione zdjęcia. Wtedy jednakże jej palec przesunął się po ekranie o jeden raz za dużo i brunet zdążył zobaczyć swoją twarz na miniaturce, częściowo tylko przesłoniętĄ przyciskiem play zachęcającym do odtworzenia filmiku, na którym uwieczniona została próba rozśmieszenia Rory.
    — Ups? — powtórzył za nią i wygiął tułów do tyłu, tak by spojrzeć spod byka na Angielkę. Jednocześnie cały czas trzymał ją przy sobie i nawet tym mocniej zacisnął palce na jej talii. — Ups? — powiedział raz jeszcze, wyjątkowo wymownie i wysoko unosząc brwi. — Ja ci dam, ups — mruknął niby to groźnie, ponieważ jeszcze w momencie wypowiadania tych słów nie wiedział, jaką karę zastosuje. W pierwszym odruchu spróbował sięgnąć po telefon rudowłosej, ale ta zdążyła cofnąć rękę i wtedy Jerome zrozumiał, że raczej nie ma szans na dorwanie się do komórki w celu przetrzebienia jej zawartości i usunięcia filmiku.
    A skoro tak, to pozostała mu tylko zemsta.
    W celu jej dokonania objął talię kobiety obydwiema rękoma i wyprostowawszy się, podźwignął ją tak, by tylko oderwać jej stopy od podłogi. Zwrócona do niego plecami Charlotte została w ten sposób przetransportowana bliżej łóżka, na które trzydziestolatek następnie ją pchnął i nie dając jej chwili na ucieczkę, bezceremonialnie usiadł na niej okrakiem, wygodnie lokując się na jej pupie.
    — Mam nadzieję, że masz łaskotki i to takie potężne — rzucił i zaczął łaskotać ją po bokach, od razu wsuwając palce pod materiał czarnej koszuli. — Bo jak nie, to zostanie mi tylko przetrzepanie ci tyłka — dodał i zaśmiał się niby to złowrogo, niczym czarny charakter, a w jego śmiechu kryło się dużo samozadowolenia.

    JEROME MARSHALL 💙

    OdpowiedzUsuń
  79. To nie tak, że Jerome miał wyrzuty sumienia przez to, że związał się z Charlotte. Był daleki od myślenia w ten sposób i gdyby było inaczej, na pewno by go tutaj dziś nie było. Szkopuł tkwił w tym, że jego małżeństwo z Jennifer zgasło, jednakże nie w sposób, w jaki zwykle gasiło się światło za pomocą wyłącznika. Jego małżeństwo wypalało się jak świeczka; powoli acz nieubłaganie, by pod sam koniec niegdyś jasny i silny płomień ledwo się tlił, aż wreszcie zgasł. Jednakże nawet wtedy, nawet kiedy wypalona świeczka gasła, nad czarnym knotem unosiła się leniwie siwa smużka dymu i potrzeba było czy to chwili, czy silniejszego podmuchu, by i ona się rozwiała.
    Jerome wciąż widział tę smużkę i wciąż czuł ten charakterystyczny zapach unoszący się w powietrzu. Nie potrafił machnąć ręką, by wzburzyć powietrze, ale wiedział, że wylot na Barbados pomoże mu to zrobić. Potrzebował bodźca, a także chwili, by pogodzić się z nieuniknionym; by pozwolić rozwiać się tej smużce, choć sam jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy.
    Stąd nie skupiał się na podobnych myślach i odpędzał je od siebie, woląc swoją uwagę poświęcić rzeczom znacznie przyjemniejszym i przez to nie zważał na podejrzanie słabe protesty Charlotte. Stłumił śmiech, który chciał się wyrwać spomiędzy jego warg w odpowiedzi na jej żart i zamiast tego, bardziej nachylił się nad kobietą, by móc odezwać się nieco ciszej:
    — W tamtym ciemnym gabinecie w ogóle ci to nie przeszkadzało — wytknął jej, niewzruszony i uśmiechnął się bezczelnie, czego nie mogła zauważyć. Nie zamierzał tak łatwo zrezygnować z łaskotek, które mimo wszystko chyba nie zadziałały na rudowłosą tak, jak powinny, ponieważ jej myśli zaczęły krążyć wokół zupełnie innych tematów i nie, żeby Marshallowi to przeszkadzało, ale jakoś musiał odegrać się za nagranie tego filmiku, prawda?
    — Taka jesteś niecierpliwa? Zero zabawy — poskarżył się z rozbawieniem, przy czym przez myśl przeszło mu, że gdyby tylko Lester tego chciała, na pewno by mu się wywinęła. Nie siedział na niej całym ciężarem ciała, by mimo wszystko nie było jej niewygodnie i pomyślał, że było to odrobinę niesprawiedliwe, iż Lotta dzięki swoim umiejętnościom potrafiła wyplątać się prawdopodobnie z każdego jego chwytu. Tracił przez to pewien rodzaj przewagi, ale… czy na pewno chciał ją mieć? Unosząc kącik ust w półuśmiechu, ostentacyjnie oklapł na jej tyłek, teraz czyniąc to już całym swoim ciężarem, lecz nie martwił się o rudowłosą; miękki materac miał ją uchronić przed odczuwaniem dyskomfortu. Ręce odsunął od jej ciała i skrzyżował na piersi, nie zamierzając w nic ingerować.
    — Skoro tak bardzo zależy ci na spalaniu kalorii w inny sposób, to proszę bardzo. Ale najpierw musisz się z tego wykaraskać — poinformował i żeby podkreślić, o co mu chodziło, podskoczył lekko na jej tyłku, co tak go rozbawiło, że parsknął wesołym śmiechem. Był ciekaw, jak szybko Charlotte sobie z tym poradzi, a zakładając, że w Sylwestra ponownie zaliczył dzięki niej bliskie spotkanie z ziemią, to podejrzewał, że śmiech zaraz uwięźnie mu w gardle, nim zorientuje się, że cokolwiek się wydarzyło. Może powinien zacząć znowu odwiedzać Michaela i odświeżyć nabytą niegdyś wiedzę? W końcu kiedyś na macie Lotta potrzebowała dłuższej chwili, by sobie z nim poradzić. Dziś jednakże Jerome niewiele pamiętał z lekcji i jedyną przewagą, jaką miał, była masa jego ciała, choć dla rudzielca to nie miała być żadna przeszkoda.

    JEROME MARSHALL 💙

    OdpowiedzUsuń
  80. Może pod względem zwinności oraz umiejętności nabytych podczas treningów krav magi Charlotte miała nad nim przewagę, której Jerome nigdy nie zdoła zniwelować, ale kobieta musiała pamiętać, że i on miał kilka asów w rękawie. Jednym z nich było przypomnienie jej o sylwestrowej nocy, a konkretnie o pewnym gabinecie, który wyjątkowo często użytkowali. Może i było to odrobinę nieczyste zagranie, ale przecież chodziło o dobrą zabawę, prawda? A o ile trzydziestolatek dobrze się orientował, do przyjścia Margaret mieli wystarczająco wiele czasu i przez to nie musieli się spieszyć. Również Aurora zdawała się mieć dobry dzień, a godzina była jeszcze zbyt wczesna, by obydwoje padali ze zmęczenia po całym dniu opieki nad dwumiesięcznym niemowlęciem. Wszystkie te czynniki sprawiły, że Marshall nie palił się do zerwania ubrań ze swojej towarzyszki, gotów jeszcze przez jakiś czas przetrzymać ją w niepewności, lecz to nie tak, że był przy tym kompletnie obojętny na to, co się działo. Pomruk, który uleciał spomiędzy warg rudowłosej pobudził skutecznie również jego wyobraźnię i przywołał wspomnienia.
    — Wiem — odparł z zadowoleniem i tym wygodniej usadowił się na jej pupie, czerpiąc prostą przyjemność z tych wygłupów. — A czy to zawsze musi być takie oczywiste? — odparł pytaniem na jej pytanie i po samym tonie jego głosu Charlotte mogła wywnioskować, że w momencie wypowiadania tych słów uśmiechał się zaczepnie. Nie widziała jego twarzy ani tym bardziej oczu, z których przeważnie można było czytać jak z otwartej księgi, której stronice nosiły na sobie odcisk jego duszy, więc Jerome mógł kontynuować tę nieoczywistą grę i jeszcze trochę się z nią podroczyć. Inaczej, gdyby tylko Lester była zwrócona do niego przodem, już dawno dostrzegłaby, że wyspiarz coraz mniej myślał o wygłupach, a coraz intensywniej o czymś zupełnie innym.
    — Oho, żarty się skończyły — rzucił z rozbawieniem, kiedy spostrzegł, że Lotta unosi się na wyprostowanych rękach. Obserwował jej poczynania póki było to możliwe, jakby starał się zapamiętać sekwencję ruchów i być może kiedyś ją wykorzystać. Zdążył zauważyć, że kobieta skrzyżowała nogi przed jego brzuchem, a potem poczuł szarpnięcie i już w następnej chwili leżał na plecach na materacu, podczas gdy to rudowłosa znajdowała się na nim.
    — Wow, dobre! — pochwalił ją ze śmiechem; nic nie mógł poradzić na to, że niemalże nieustannie chichotał, kiedy wręcz rozpierały go dobry humor i pozytywna energia. Wciąż się śmiał, kiedy Anielka się podniosła i stanęła nad nim, przez co znalazł się w pozycji przegranego.
    — Nie wiem, co teraz, ale miej litość! — wyjęczał z udawanym przerażeniem i uniósł dłonie do twarzy, jakby tym sposobem nieporadnie próbował zasłonić się przed ciosem, który zaraz miał na niego spaść. Przy okazji cały się trząsł i może nawet trząsłby się ze strachu, gdyby nie to, że z ledwością powstrzymywał się od śmiechu i tłumił go resztką sił. W końcu nie wytrzymał i roześmiał się w głos, kiedy Lotta na niego opadła. Odsunął ręce od twarzy, przeplótł je sprawnie pod ciałem kobiety i zacisnął palce na jej talii. Szybko jednak doszedł do wniosku, że przeszkadza mu materiał czarnej koszuli i kiedy Lotta informowała go, że go ma, on już zaczął rozpinać guziki, zaczynając od tego przy kołnierzyku.
    — Nie da się ukryć — odparł i na chwilę tylko oderwał spojrzenie od guzików, by zerknąć w brązowo-zielone oczy, które wpatrywały się w niego intensywnie. Poniekąd uciekł przed tym miażdżącym spojrzeniem, swoją uwagę ponownie skupiając na guzikach, które sukcesywnie rozpinał, lecz na jego twarzy i tak zamajaczył znaczący uśmieszek.
    — Tak? — zagadnął, zachęcając ją do kontynuowania wypowiedzi i jednocześnie rozpiął ostatni guzik. Materiał koszuli zwisał teraz luźno po bokach ciała rudowłosej, ukazując oczom Marshalla to, co pozostawało częściowo skryte przed jego wzrokiem podczas Sylwestra. Jego dłonie bezwiednie prześlizgnęły się po jej brzuchu i piersiach wciąż skrytych pod materiałem biustonosza, a następnie zawędrowały na plecy i wraz z jej wyznaniem to właśnie tam się zatrzymały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mężczyzna spojrzał w górę, przesunął wzrokiem po twarzy Lotty i utkwił spojrzenie w jej tęczówkach. Nie odpowiedział jej od razu; po prostu przypatrywał jej się z szerokim, szczerym uśmiechem, który doskonale wyrażał to, jak bardzo poruszyły go jej słowa i jak wiele dla niego znaczyły. Jak mógł się przed tym wzbraniać? Chciał być kochanym właśnie przez Charlotte Lester. Pragnął tego całym sobą; każda komórką ciała i każdą myślą, a pragnienie to było tak silne, że niemalże aż bolesne.
      — Też cię kocham — odparł w końcu, wciąż z tym samym uśmiechem, a jego serce mocniej zabiło w piersi, jakby rwało się ku kobiecie. Marshall cofnął ręce i dłońmi odgarnął lekko rude kosmyki, które opadały po obydwu stronach twarzy Lotty. Kiedy to zrobił, chwycił ją pewniej za kark i przyciągnął do siebie, po to tylko, żeby ją pocałować i kiedy tylko ich wargi się zetknęły, poczuł się tak, jakby ktoś wtłoczył w jego płuca życiodajny tlen. Wciąż odrobinę nie chciało mu się w to wszystko wierzyć; w to, że Charlotte była jego i że odnalazł zagubione szczęście; w to, że mógł ją całować z tym uczuciem, które rosło w jego piersi i rozpychało się we wnętrzu ciała, jakby zamierzało wypełnić każdy zakamarek, a Jerome nie zamierzał mu przeszkadzać.
      — Zaczynam zazdrościć samemu sobie — wymruczał cicho, kiedy nieznacznie się odsunął i pochwycił spojrzenie kobiety. Czy to wszystko aby na pewno było prawdziwe czy może tylko mu się śniło?

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  81. Może Jerome był więcej niż promieniem słońca? Ponieważ jak inaczej wytłumaczyć ten ogrom buzującej w nim energii, charakterystyczny dla ognistej gwiazdy? Był człowiekiem, który wyrażał emocje całym sobą, stąd kiedy był szczęśliwy i rozpierała go radość, było to po nim widać. Tak jak teraz; nawet kiedy budzące się pożądanie powoli przejmowało kontrolę nad jego ciałem, wyspiarz nie przestawał się uśmiechać, a jego bursztynowe oczy błyszczały żywo, rozpalone wewnętrznym blaskiem i tylko ślepiec nie zauważyłby tej przemiany, która zaszła w nim u boku Charlotte. Jeszcze kilka tygodni temu brunet nie do końca był sobą; jakby ktoś nakrył kloszem jego wewnętrzne źródło światła i tym samym sprawił, że wyspiarz był przygaszony, natomiast to rudowłosa była tą osobą, która ten klosz nie tyle nawet zdjęła, co sprawnie roztrzaskała go w dobry mak i uwolniła blask.
    Tym sposobem tak jasno Jerome miał świecić wyłącznie dla niej.
    Zaśmiał się cicho, kiedy kobieta przypomniała mu o swojej niecierpliwości. Tak, zdążył to zauważyć i nie tylko w pewien sposób mu to schlebiało, ale i cholernie go pociągało. Aż zagryzł wargi, podczas gdy jego spojrzenie prześlizgnęło się po sylwetce Lotty, a wkrótce za nim powędrowały również szorstkie od pracy na budowie dłonie. Wiedział, że dziś nie musieli nigdzie się spieszyć, ale nie mógł nic poradzić na to, że kiedy sprawy obrały pewien oczywisty kierunek, jego palce ze zniecierpliwieniem rozpinały guziki czarnej koszuli, jakby były nieposłuszne jego woli.
    Poczuł, jak Lester zacisnęła dłonie na materiale jego bluzy, w której robiło mu się zdecydowanie za ciepło i nim ją pocałował, zdążył tylko uśmiechnąć się półgębkiem. Teraz, kiedy otwarcie przyznali, co do siebie czuli wszystko stało się jakby prostsze, choć jednocześnie przez to, że jeszcze wczoraj Jerome dość niespodziewanie zdecydował się oznajmić rudowłosej, że ją kocha, nie zdołali dokończyć rozmowy o najbliższej przyszłości. W końcu poruszyli ledwo temat wyjazdu na Barbados i jego wizy, nie zahaczając nawet o rozwód i to, kiedy Marshall chciał zająć się jego finalizacją, ale czy na ten moment to było ważne? Charlotte mogła być pewna jego szczerych intencji. Widziała jego chęć działania oraz determinację, by domknąć zakończony rozdział. Trzydziestolatek nie potrafiłby udawać tego wszystkiego, nie potrafiłby grać w ten sposób, a już na pewno nie wyznałby Angielce miłości, gdyby to uczucie nim nie owładnęło.
    Był otwartą księgą, z której kobieta mogła czytać dowoli.
    — Wiesz, że to niezdrowe? — rzucił zagadkowo, podczas gdy Lotta wsunęła ręce pod jego ubrania i uśmiechnął się pod nosem, poczuwszy na swoim ciele jej dłonie. — Pozwolić, by tak bardzo się od kogoś uzależnić? — dokończył myśl i podźwignął tułów, by zarówno jego bluza jak i koszulka mogły wylądować gdzieś na podłodze. — Może będę nieznośny, kiedy za bardzo mnie do siebie przywiążesz? — zasugerował przekornie, kiedy już jego plecy z powrotem dotknęły pościeli. Sam Jerome wyciągnął się na łóżku, pozwalając kobiecie na tę nieśpieszną eksplorację. Przez chwilę obserwował jej twarz, a później pozwolił sobie przymknąć powieki i przez to drgnął, poniekąd zaskoczony, kiedy poczuł na sobie nie tylko jej dłonie, ale również usta. Czuł nie tylko ciepłe wargi, ale również drżący oddech omiatający skórę, aż rozchylił powieki i podźwignął się na łokciach w momencie, w którym Lester posłała mu to zaczepne i jakże wymowne spojrzenie, które aż za bardzo kojarzyło mu się z sylwestrową nocą, kiedy rudowłosa zaciągnęła go do gabinetu i padła przed nim na kolana. Aż głośniej i mocniej wypuścił powietrze, a potem opadł ciężko na materac i przesunął dłońmi po twarzy, by następnie zagarnąć na boku uciekające z wysokiej kitki włosy, podczas gdy Lester niespiesznie przesuwała się w górę, brzydko się z nim drażniąc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co więcej, Marshall nie chciał, by to drażnienie się szybko znalazło swój finał. Nie dziś, kiedy nie musieli się spieszyć, acz powoli wspinająca się po jego ciele Charlotte niebywale utrudniała mu to zadanie i przez to, kiedy poczuł jej wargi na swoich, pocałował ją łapczywie, dłonie zaś ułożył na jej pośladkach i wcale nie delikatnie docisnął ją do siebie. Trwało to kilka uderzeń serca, nim ręce wyspiarza przesunęły się wyżej. Palce zacisnęły się na materiale czarnej koszuli, która chwilę później znalazła swoje miejsce obok jego bluzy, lecz brunet nie wydawał się z tego powodu zadowolony. Przekręcił się na bok, przez co zrzucił z siebie Lottę, zrobił to jednakże tylko po to, by złapać za gumkę dresowych spodni, które czym prędzej ściągnął.
      — No — mruknął z zadowoleniem, kiedy Lester została wyłącznie w bieliźnie. Klęcząc przy jej boku, przesunął wzrokiem po smukłym i szczupłym ciele; po nogach długich do samego nieba, zaokrąglonych biodrach i odcinającej się tali, po pełnych piersiach, aż skupił wzrok na jej twarzy i widać było, że z jego rysów uleciało niedawne rozbawienie. Te wyostrzyły się, a bursztynowe oczy pociemniały, toczone coraz intensywniej przez pożądanie.
      Mimo wszystko kiedy Jerome ponownie się położył i wciągnął kobietę ponownie na siebie, jakby chcąc ich w ten sposób ułożyć w pozycji, w której przerwali, zaśmiał się cicho, a to dlatego, że był najzwyczajniej w świecie szczęśliwy.
      Jego usta odnalazły usta Charlotte, a dłonie niespiesznie błądziły po jej ciele. Raz mężczyzna dociskał całą ich powierzchnię do miękkiej skóry, raz ledwo muskał ją opuszkami czy też drażnił paznokciami, przesuwając się po jej plecach, bokach, ramionach i pośladkach; słowem wszędzie tam, gdzie tylko mógł sięgnąć, a każda taka wędrówka sprawiała, że czuł się coraz bardziej zachwycony i oszołomiony. W końcu uniósł się na łokciu, by Charlotte na pewno mu nie uciekła i drugą dłoń przytrzymał na jej karku, by pocałować ją mocno i głęboko, ale niespiesznie. Szukał językiem jej języka, zębami przygryzał lekko dolną wargę i całował ją znowu, oddychając przy tym coraz ciężej, jakby wciąż było mu mało i mało; i w istocie tak też było. Każdy pocałunek bardziej go od niej uzależniał i sprawiał, że Jerome chciał więcej. Sycił się jej bliskością i jednocześnie wiedział, że już zawsze pozostanie nienasycony.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  82. Zaśmiał się krótko w odpowiedzi na jej słowa o odwdzięczaniu się i panna Lester będzie musiała mu wybaczyć, jeśli okaże się, że podczas tego zbliżenia będzie aż nadto rozchichotany. Nie mógł jednak przed tym uciec i nie śmiać się choćby cicho i krótko, kiedy czuł się tak dobrze. Jak zostało wspomniane wcześniej, to właśnie dziś Jerome poczuł, że wszystko znajdowało się na swoim miejscu i było takim, jak być powinno. Przeszłość już go nie uwierała i nie zakradała się do teraźniejszości; nie w sposób, który rozpraszał jego uwagę i sprawiał, że brunet nie potrafiłby cieszyć się otrzymanym od losu darem. Doceniał to, co połączyło go z rudowłosą, ba!, był za to niesamowicie wdzięczny, ponieważ to Charlotte była źródłem jego siły i determinacji, które miały być niezbędne do walki o lepsze jutro. Gdyby został sam… nie był pewien, czy by sobie poradził i gdzie oraz w jakim punkcie życia by się znajdował. Nie zamierzał jednakże się nad tym zastanawiać, ani teraz, ani nigdy, ponieważ nie czuł takiej potrzeby.
    — Myślę, że zdołam coś na to zaradzić — odparł bez najmniejszego zawahania, a kiedy ich spojrzenia na krótki moment się skrzyżowały, wzrok Marshalla wyraźnie mówił o tym, w jaki sposób zamierzał radzić sobie z rudowłosą. Póki co jednakże zachował się egoistycznie i pozwolił, by to kobieta błądziła dłońmi i wargami po jego ciele, bo też nie potrafił odmówić sobie tej przyjemności. Nie, kiedy każdy jej dotyk wzbudzał falę promieniujących dreszczy, które drażniły koniuszki nerwów, stawiając całe ciało trzydziestolatka w gotowości na kolejne doznania. W pewnym momencie brunet odniósł wrażenie, jakby na jego skórze nie pozostał fragment, którego Charlotte czy to nie pocałowała, czy to nie dotknęła. Tym samym każdy ten fragment domagał się ponownego zainteresowania, tęskniąc za choćby jej najlżejszym dotykiem. Nim się zorientował, mruczał cicho z zadowoleniem i odruchowo prężył ciało, jakby chciał podsunąć jej pod nos te miejsca, którym powinna poświęcić szczególną uwagę i nie mógł nic poradzić na to, że tak reagował. Dotyk Charlotte jednocześnie pobudzał go i koił, a połączenie tych dwóch skrajnych odczuć było elektryzujące i obezwładniające.
    Wiedział, że ten cichy protest z jej strony mijał się z celem i Lotta również musiała się tego dowiedzieć w momencie, w którym pozbawił ją spodni. Ten element garderoby jedynie mu przeszkadzał, jednakże bieliznę pozostawił na swoim miejscu zarówno po to, by nacieszyć oko, jak i zostawić pole do popisu dla wyobraźni, przez co droczył się sam ze sobą. Lubił jednakże podobne, słodkie tortury. Lubił to narastające nieznośnie napięcie, popędzane rosnącym zniecierpliwieniem i lubił wyobrażać sobie, co dopiero mogło i miało się stać.
    W pewnym momencie jednakże zawsze przekraczał tę cienką, niewidzialną granicę, za którą nie było już miejsca na domysły i niedopowiedzenia, na wyobrażenia i nieoczywiste poczynania. Dziś ta cienka linia pękła w momencie, w którym Angielka pocałowała go zachłannie, jedną dłoń wplatając w jego włosy, drugą zaś układając na pokrytym zarostem policzku. Aż za dobrze zdawał sobie sprawę z tego, co mówił ten gest; był jej. Należał do Charlotte i ta rościła sobie do niego wszelkie prawa, zaś myśl ta sprawiła, że spomiędzy warg Marshalla uleciał gardłowy pomruk pełen zadowolenia, a w podbrzuszu osiadł ciężar domagający się zrzucenia.
    Gdy się od niego odsunęła, powiódł za nią rozmytym wzrokiem. Gdzieś na dnie jego bursztynowych tęczówek jeszcze czaiło się to rozbawienie, które lekko łaskotało trzewia i doszło do głosu w momencie, w którym został pozbawiony spodni oraz bokserek jednocześnie. Podźwignął się lekko; nie zaśmiał się jednak, a tylko uśmiechnął drapieżnie, łowiąc przy tym spojrzenie rudowłosej i kiedy ta wskazała kolejno na niego, a później na siebie, wymownie powiódł wzrokiem za jej palcem, jakby sam musiał ocenić stan rzeczy i kiedy ponownie spojrzał prosto w zielono-brązowe tęczówki, wyglądał na napędzonego do działania własnym podnieceniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie pozwolił jej długo się całować; nie, kiedy tak poruszała biodrami, wilgotnym materiałem bielizny drażniąc najbardziej wrażliwą cześć jego ciała. Zacisnąwszy palce na jej biodrach, mocno odchylił głowę i wręcz wbił ją w poduszkę, odsłaniając przy tym szyję i szybko poruszającą się od przyspieszonego oddechu grdykę. Przez kilka niespokojnych uderzeń serca miał wrażenie, że mógłby dojść wyłącznie w wyniku tej pieszczoty i najpewniej by tak było, jednakże swoimi poczynaniami Lotta skutecznie doprowadziła do tego, że chciał mieć dla siebie ją całą. Celowo dotychczas pozostawał częściowo bierny, ciesząc się z jej dotyku, napawając się kolejnymi jej posunięciami i własnymi reakcjami na nie, czerpiąc z tego niesamowitą przyjemność, lecz właśnie w tym momencie musiał powiedzieć dość.
      Co ona najlepszego z nim robiła? Przytrzymał ją przy sobie, jedną rękę wplatając w jej włosy i lekko zaciskając na nich palce, drugą zaś układając na jej lędźwiach i jęknął głucho, kiedy szepnęła wprost do jego ucha i przygryzła jego płatek. Te dwa ciche słowa wwierciły się w jego świadomość, dodatkowo go obezwładniając i rozkładając na łopatki, a przecież miał sprzeciwić się temu wszystkiemu, prawda? Miał poruszyć się i pozbawić ją resztek bielizny, lecz chwilowo nie potrafił i tylko trzymał ją przy sobie kurczowo, ni to pod wpływem jej słów, ni to nieustających ruchów kobiecych bioder, ponieważ już sam nie wiedział, skąd płynęła ta obejmująca całe jego ciało przyjemność.
      Wreszcie znalazł w sobie dość siły, żeby się wyprostować. Zapierając się jedną dłonią o materac, podniósł się do siadu w taki sposób, że Lotta swobodnie siedziała na jego udach, nogi mając rozrzucone po obydwu stronach jego ciała, co w żaden sposób nie pomagało mu w zrealizowaniu planu pozbawienia jej resztek ubrań. Odnalazł jej usta, a palcami jednocześnie zapięcie biustonosza. Haftki przez chwilę stawiały mu opór, lecz nie za długo i kiedy się z nimi rozprawił, zmuszony był zainteresować się tak przeszkadzającymi mu majtkami. Rozwiązanie okazało się zaskakująco proste; sięgnął ręką za siebie, chwycił Charlotte za kostkę i przełożył jej nogę tak, że ta złączyła się z drugą. Chcąc, nie chcąc ten ruch sprawił, że rudowłosa zsunęła się z jego ud i siedzieli teraz obok siebie, zwróceni do siebie przodem, lecz dzięki temu Marshall mógł swobodnie sięgnąć ku majtkom, chwycić je i ściągnąć.
      — O to chodziło? — spytał przekornie, nawiązując do jej wcześniejszego gestu i rzucił majtki gdzieś za siebie, mając nadzieję, że te nie wylądowały w łóżeczku Aurory… Nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać. Ponownie chwycił kostkę Lester i przełożył ją na poprzednie miejsce, po czym chwycił ją za biodra i wciągnął na siebie. Plecami wsparł się o chłodną ścianę, jedną rękę owinął wokół bioder rudowłosej i podniósł ją lekko, by w momencie, w którym ją opuszczał, złączyć ich ciała w jedno.
      — Szlag — wyrwało mu się, kiedy po jego ciele rozlała się pierwsza, intensywna fala przyjemności, a on zorientował się, co właśnie zrobił. Zapomniał o zabezpieczeniu, całkowicie i kompletnie, i aż wyć mu się zachciało na myśl, że musiałby właśnie teraz wydostać się po nie z łóżka. Przez to aż lekko uderzył potylicą o ścianę za sobą; niegroźnie, nie sprawiają tym sobie bólu i spojrzawszy w sufit, ze świstem wypuścił powietrze z płuc niczym lokomotywa zrzucająca parę, która musiała zwolnić. Następnie lekko przetoczył wzrokiem i z żalem spojrzał na Lottę.
      — Gumka — poinformował z poirytowaniem i jednocześnie ani drgnął, jakby w obawie, że najmniejsze poruszenie sprawi, iż nie będzie miał siły się po nią udać.

      sklerotyk JEROME MARSHALL 👻

      Usuń
  83. Jego ciało było gliną, z której Charlotte mogła do woli lepić fantazyjne kształty i wychodziło jej to tak dobrze, jak jeszcze nikomu innemu. Najlepiej świadczył o tym chociażby fakt, że Marshall utonął pośród pościeli i pozwolił jej na to wszystko, co robiła, samemu stając się bezwładnym i bezwolnym przez natłok oszałamiających doznań. Choćby chciał, nie był w stanie się poruszyć, by odpowiedzieć na większość jej pieszczot i każdy ruch z jego strony związany był z nagięciem do granic silnej woli, za pomocą której zmuszał ciało do wysiłku, jakim było ledwo uniesienie ręki. Jednocześnie wystarczyło muśnięcie jego palców czy ust, by spomiędzy warg rudowłosej ulatywały kolejne westchnienia i ciche jęki, które dodatkowo mąciły mu w głowie i sprawiały, że zaczynał powoli gubić się w tym, gdzie kończyło się jego ciało, a zaczynało jej.
    Stąd, gdyby właśnie w tym momencie musiał się zatrzymać, ściągnąć z siebie Charlotte i wyjść z łóżka, by poszukać prezerwatyw, autentycznie by się popłakał. Bez wątpienia byłby to nie tylko zabawny, ale i niedorzeczny widok, lecz cóż on mógł na to poradzić? Cóż zrobić, kiedy Lester bez pytania o pozwolenie wzięła we władanie jego ciało i duszę? Myśl, że musiałby się odsunąć i że jego nagie ciało otoczyłby chłód, przed którym teraz skutecznie chroniła go bliskość rudowłosej, była wręcz fizycznie bolesna, a odsunięcie się od niej urosło w jego umyśle do rangi tortury. Nie wyobrażał sobie, by miał przestać czuć jej skórę przy swojej, nie czuć i nie słyszeć tego urywanego oddechu, nie spoglądać w zamglone pożądaniem oczy; że miałby zrezygnować z tego choćby na kilka nieznośnych sekund.
    Spojrzał na nią z niezrozumieniem, kiedy przytknęła palec do jego ust i go uciszyła. Zamierzał zaprotestować, ale wtedy Lotta poruszyła biodrami i jedynym dźwiękiem, który wydostał się z jego ust był cichy jęk. Gdzieś w ostatnim przebłysku świadomości zrozumiał, że istniały przecież inne metody antykoncepcji, zwane potoczenie awaryjnymi i czy to nie była awaryjna sytuacja? Teraz, dokładnie w tym momencie, w którym Angielka ponownie uniosła się i opadła, to już nawet nie była awaria, a walka na śmierć i życie.
    Jego ciało od razu się rozluźniło, kiedy okazało się, że nie musiał się nigdzie wybierać. O ile tylko było to możliwe, jeszcze bardziej zagłębił się w pościeli w półleżącej pozycji; pod plecami miał poduszkę, a głowę wciąż wspierał o ścianę, przez co jego tułów pozostawał częściowo uniesiony i Jerome bez przeszkód mógł przyglądać się temu, co się działo, a działo się niezaprzeczalnie wiele. Jego wzrok powędrował w górę i zatrzymał się na twarzy kobiety. Wyspiarz łowił jej rozmyty wzrok, spoglądał na rozchylone usta i spijał z nich kolejne jęknięcia, aż po pewnym czasie przeniósł spojrzenie na falujące piersi i jeszcze niżej, na uda ciasno obejmujące jego biodra, na unoszące się i opadające ciało, któremu mimowolnie wychodził naprzeciw, ale to Charlotte miała stuprocentową kontrolę nad sytuacją i był zdany na jej łaskę lub niełaskę. Dodatkowo, jakże miłą odmianą było to, że widział wszystko tak wyraźnie! Nie byli w ciemnym gabinecie, w którym potykali się o przedmioty i nie widzieli dalej, niż na kilkadziesiąt centymetrów. Łóżko, znajdujące się na wprost okna było bardzo dobrze oświetlone nawet pomimo tego, że nowojorskie niebo było zaciągnięte szarymi chmurami, a przez to widział każde posunięcie Lotty. Widział, jak jej ciało spina się i drzy coraz silniej, kiedy na dobrą sprawę sama sobie, tylko z jego drobną pomocą, serwowała kolejne fale przyjemności. Widział zmieniający się wyraz twarzy i wreszcie zobaczył, że znajdowała się już na skraju i przez to uświadomił sobie, że za wszelką cenę musiał jej towarzyszyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy zacisnęła palce na jego ramionach, wyspiarz zdecydował się jej pomóc. Chwycił pewnie jej biodra, docisnął do swoich i sam zaczął się poruszać, czyniąc to stosunkowo niecierpliwie, przy tym zaś cały czas patrzyła na Charlotte. Nie odrywał spojrzenia od jej twarzy i jednocześnie czuł, jak niewiele już było jej trzeba, przez co sam znalazł się na skraju zupełnie niespodziewanie. Rosnące podniecenie kumulujące się w lędźwiach i podbrzuszu natarczywie uciskało go od środka, rozpychało się i wierciło, rosło oraz pulsowało, z każdą sekundą nabierając na intensywności i przez to orgazm nadszedł dokładnie w momencie, w którym rudowłosa wyjęczała jego imię i sama dała porwać się ekstazie.
      Zniknął na moment. Zapadł się w sobie, targany przyjemnością tak silną, że niemalże niemożliwą do zniesienia. Skumulowane w lędźwiach fale rozkoszy rozlały się na całe ciało, a on jęczał gardłowo i ochryple, póki nie zdołał złapać głębszego oddechu i wtedy też otworzył dotychczas mocno zaciśnięte oczy. Drżał lekko, gdy zamknięte w ciele napięcie powoli ustępowało rozluźnieniu i odruchowo, bez zastanowienia, objął ramionami sylwetkę Charlotte tak, by ułożyć ją na swoim torsie. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała wyraźnie, bo oddychał ciężko nie z wysiłku, a z powodu tej obezwładniającej przyjemności i przez to ledwo widział na oczy; pokój rozmazywał się i chwiał lekko, ale nie było to ważne, kiedy czuł na sobie i trzymał w ramionach równie rozbitą na kawałki co on sam Charlotte.
      — Kocham cię — tchnął gdzieś w okolicę jej ucha. Rude kosmyki łaskotały go w nos, ale nie zważał na to. Po prostu trzymał ją przy sobie i głośniej, ze świstem wciągał powietrze za każdym razem, kiedy Lotta choćby lekko i nieświadomie poruszyła biodrami, teraz będąc tym bardziej szczególnie wrażliwym na każdy, nawet jej najmniejszy ruch i już sam nie wiedział, czy było to przyjemne, czy wręcz nieznośne. A przecież rozmawiali o tej nieznośności, prawda?
      — Kocham cię — powtórzył głośniej, nieco już mocniejszym tonem i ciaśniej owinął ramiona wokół jej ciała. Leżał nagi dosłownie w i przenośni, bezbronny i odsłonięty, przez co właśnie w tym momencie chciał ją mieć jak najbliżej siebie; skóra przy skórze, a pomiędzy nimi ani milimetra przerwy. Chciał mieć ją całą, tylko dla siebie, szczególnie w tym momencie, ponieważ wiedział, że bez niej już by sobie nie poradził i byłby cieniem dawnego siebie. Targały nim silne uczucia. Nie potrafił powiedzieć, jakie dokładnie, nie mógł nadać im konkretnej nazwy, ale gdyby teraz ktoś lub coś ich rozdzieliło, jego serce jednocześnie zostałoby wyrwane z piersi.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  84. Pierwszy raz od niezliczonych miesięcy czuł się w ten sposób – spełniony i kompletny. Trzymał Charlotte w ramionach i słuchał, jak ich ciężkie oddechy mieszały się ze sobą i wiedział, a wręcz był przekonany, że ma już wszystko, czego tylko było mu potrzeba do szczęścia. To uczucie, a właściwie poczucie, że po tak długim okresie miotania się i poszukiwania nowej drogi, wreszcie znalazł tę jedyną i właściwą ścieżkę niosło ze sobą niewysłowioną ulgę. Tak dużą, że w kolejnym momencie coś mocno ścisnęło go za gardło i przez jakiś czas nie potrafił wykrztusić z siebie słowa, więc po tych dwóch wyznaniach tylko trzymał rudowłosą przy sobie i uspokajał przyspieszony oddech.
    Pozwolił, by jego myśli płynęły zupełnie swobodnie i uświadomił sobie jeszcze jedną, istotną dla samego siebie rzecz. Nie mógł już uciec przed tym, że pokochał Charlotte i nie chciał tego robić, jednakże zrozumiał, jak wyjątkowe było uczucie, którym ją obdarzył i poniekąd przestraszyła go siła tego uczucia, a żeby to zrozumieć, musiał posunąć się do pewnego porównania.
    Miłość, którą obdarzył swoją żonę, była jak niespokojna i wysoka fala, której zupełnie się poddał. Oddał jej całkowitą kontrolę i przez to żywioł miotał i szarpał nim na wszystkie strony, a on sam nie wiedział, gdzie zostanie rzucony w następnej chwili i czy kiedykolwiek zdoła dobić do brzegu. Ta fala to wypluwała go na powierzchnię, to wciągała go w głębiny, to pozwalała płynąć ze swoim prądem, to znowu zwracała się przeciwko niemu i stawiała opór. W miesiącach poprzedzających separację była zaś całkowicie nieprzewidywalna; wyforsowała go na obce wody, zwodziła i mamiła. Raz znajdował się na jej szczycie, innym razem masa wody waliła się na niego z łoskotem i pozbawiała tchu, aż powiedział dość. Przejął kontrolę i po raz pierwszy postawił stopę na suchym lądzie.
    Miłość, którą obdarzył Charlotte, była jak wybudowana z najwyższą starannością i dbałością o detale forteca. Miała solidne i rozległe fundamenty, wkopane w grunt tak głęboko, że żadna siła nie mogła ich poruszyć. To na nich zostały wzniesione mocne i grube mury, wybudowane zaprawionymi w pracy rękami, które wiedziały, jaki kształt chciały nadać finalnej konstrukcji i nie działały na oślep. Cegła po cegle i kamień po kamieniu, budowla wznosiła się zgodnie z planem; planem, który miał z niej uczynić najbezpieczniejsze miejsce na globie. Planem, który zakładał, że forteca ta oprze się każdemu, najdzielniejszemu nawet śmiałkowi i przetrwa atak każdego z żywiołów, a wszystko to działo się i powstawało pod czujnym okiem wyspiarza. Za jego pełną zgodą i z pełną świadomością; był bowiem jedynym właścicielem tej twierdzy, znał każdy jej zakamarek i każdy okruch zaprawy miał w tej konstrukcji swoje znaczenie.
    Charlotte pokochał mądrzejszy, bardziej doświadczony i dojrzalszy, niż jeszcze trzy lata temu człowiek. Miłość do niej była dojrzała; była świadoma; była wyborem podjętym z wszystkimi jego konsekwencjami. Była fortecą, której mury niegdysiejsza fala mogła jedynie zwilżyć i te miały wyschnąć, nienaruszone. I potęga tego uczucia była na swój sposób przerażająca.
    W obliczu tego wszystkiego słowa jesteś moim cudem tym bardziej go poruszyły. Gdyby tylko Charlotte wiedziała, co właśnie zrozumiał… Gdyby tylko wiedziała, jak mocno i nierozerwalnie go ze sobą związała i uzależniła od siebie, a tym samym jak wiele mu od siebie dała. Nie odpowiedział jej, bo nie potrafił. Zamiast tego mocniej przytulił ją do siebie i schował twarz w rudych włosach, zatapiając się w ich zapachu. Teraz tym bardziej nie chciał nigdzie się ruszać i byłoby mu tym ciężej, niż jeszcze przed chwilą, jakby potrzebował czasu, by uporać się ze swoim nowym odkryciem. To dlatego aż zabolało go serce, kiedy Lester powiedziała, że musi jeszcze wrócić do pracy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie — zaprotestował i poparł swoje słowa czynem, obejmując ją tym ciaśniej i tym bardziej kurczowo. Nie miał jednak innego wyjścia, jak tylko pozwolić jej się wyplątać z tego uścisku i odsunąć, a kiedy pomiędzy ich ciała wkradł się chłód, aż mimowolnie się skrzywił. — Naprawdę musisz? — dopytał pomimo tego, iż wyraźnie słyszał, że komunikator pikał coraz wścieklej. Odprowadził ją wzrokiem do łazienki, a kiedy z niej wyszła i rozsiadła się przy biurku, przekręcił się na brzuch i przytulił twarz do poduszki. Gdy przyglądał się tak stukającej w klawiaturę Angielce, jego lewa ręka swobodnie zwisała z krawędzi łóżka.
      — Lotti — wychrypiał żałośnie, pozostawiony sam sobie. Zdał sobie sprawę z tego, że zabrzmiał niczym Rose z Titanica nawołująca Jack’a i bardzo go to rozbawiło, powstrzymał jednak śmiech i odezwał się znowu: — Lotti — zawołał jękliwie, domagając się uwagi. Cóż, on również potrafił być przylepą i tak się składało, że właśnie w tym momencie jego potrzeba bliskości urosła wręcz do niebotycznych rozmiarów. Rozumiał jednakże, że jeśli Lotta nie dokończy wyznaczonych na dziś zadań, może mieć kłopoty i przez to powstrzymał się przed tym, by kolejny raz ją zawołać. Zamiast tego wygrzebał się z pościeli, pozbierał swoje ubrania i sam udał się do łazienki, gdzie doprowadził się do porządku. W końcu do przyjścia Margaret mieli coraz mniej czasu, a ważnym było, by dziewczyna nie zobaczyła go w podobnym wydaniu, co rodzice Angielki. Nie chcieli przecież, by uciekła z krzykiem, prawda?
      Odświeżony i ubrany, wrócił do salonu. Skontrolował, co u Aurory, ale ta akurat w najlepsze spała, więc odsunął się od łóżeczka i stanął za krzesłem, na którym siedziała Charlotte.
      — Dużo jeszcze ci na dziś zostało? — spytał niemrawo, ponieważ najchętniej ściągnąłby ją z tego krzesła i przetransportował z powrotem do łóżka.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  85. Na ustach Villanelle zagościł tylko szerszy uśmiech. Zdecydowanie właśnie w tym momencie swojego życia potrzebowała kogoś takiego, przy kim nie ma mowy o nudzie. Musiała zajmować swoje myśli wszystkim innym, tylko nie swoimi własnymi problemami.
    Obawiała się jednak, że nie jest obecnie w najlepszej formie do zawierania nowych znajomości. Prawda była taka, że chociaż bardzo zależało jej na tym, aby oderwać się od własnej codzienności, to wcale nie było łatwe. Pomimo szczerych chęci, nie zawsze nakładana maska była w stanie utrzymać się idealnie na twarzy przez cały czas… Elle doskonale to wiedziała, jednak mimo wszystko chciała spróbować. Schować swoje problemy gdzieś głęboko.
    — No i świetnie — skomentowała — takich ludzi potrzebuje w swoim życiu — zaśmiała się wesoło, dalej przeglądając kartę kawiarni, gładząc dłonią jeden z wygiętych narożników, jakby jego wyprostowanie było jednym z ważniejszych zadań, jakie przed sobą miała.
    Wpatrywała się to na kartę, to na dziewczynę, a uśmiech nie schodził z jej twarzy. Czuła się trochę dziwnie. Wiedziała, że przecież nie powinna się niczym stresować, Lotta wydawała się sympatyczną kobietą, a fakt, że przyjaźniła się z Jerome’m tylko sprawiał, że Morrison była bardzo pozytywnie nastawiona do rudowłosej kobiety. Nie miała przecież żadnego powodu, aby było inaczej.
    — No tak, zawsze tak jest. Zwłaszcza, kiedy miło spędza się czas — pokiwała głową. Elle natomiast miała wrażenie, że ostatnio czas ciągle jej się niesamowicie dłużył. Zwłaszcza, kiedy wracała do domu na przedmieściach, który nie był już taki sam jak wcześniej — ale kochani! Taka niespodzianka to naprawdę niesamowicie miła rzecz. Poza tym wow, podziwiam! Ja… — zawiesiła się na chwilę — moja najdłuższa i najdalsza podróż od Nowego Jorku to podróż do San Diego i to do ciotki — uśmiechnęła się delikatnie kącikiem ust — moja mama przez długi czas była dla mnie najlepszą przyjaciółką, nie umiałabym jej zostawić, chociaż jako nastolatka marzyłam o studiach w Genewie… Rodzice się nie zgodzili sama nie wiem czy dobrze, czy źle. Kto wie, może jednak bym wcale nie czuła się tak źle z daleka od nich — zaśmiała się melodyjnie.
    — No wiesz — machnęła lekko ręką — dzieciaki, jedzenie, rodzina… — oczywiście, że przemilczała szczegóły świąt, które w tym roku były najgorszymi świętami, jakie kiedykolwiek przeżyła w swoim życiu — gwar rozmów i takie tam, chyba przez to najbardziej się cieszę, że minęły. Dzieciaki nie są cichutkie, ale po tych posiedzeniach zrobiło się tak cicho i spokojnie — dodała z łagodnym uśmiechem. Święta dla Elle zawsze były ważne. Była odrobinę zwariowana na ich punkcie odkąd tylko pamiętała, była w ich rodzinie zdecydowanie tym świątecznym duszkiem tworzącym magiczną atmosferę. W tym roku było zupełnie inaczej.
    Kiedy kelner ustawił na ich stoliku zamówione napoje oraz słodkości, Morrison nie zastanawiała się długo. Sięgnęła po łyżeczkę, a następnie skubnęła mlecznej pianki ze swojego latte. Lody na czekoladowym cieście wyglądały tak apetycznie, że już nie mogła się doczekać, kiedy ich spróbuje. I wcale nie zamierzała długo na to czekać!
    — O matko, jakie to pyszne — niemal wymruczała, rozkoszując się smakiem deseru — już cię uwielbiam za zaciągnięcie mnie do tej kawiarni — dodała, puszczając Angielce oczko.

    elle

    OdpowiedzUsuń
  86. Czuł się jak gówniarz, który nie potrafił oderwać rąk od swojej dziewczyny i kiedy już został do tego zmuszony, cierpiał niesamowite katusze, które spokojnie mogły stanowić wstęp do gwałtownego, młodzieńczego buntu. Nie mógł nic poradzić na to, że najchętniej nieustannie trzymałby Charlotte przy sobie, nawet pomimo tego, że miał trzydzieści lat na karku i zdawał sobie sprawę z tego, że było to szczenięce zachowanie. Od tamtego świątecznego wieczora, kiedy nie tylko dopuścił do siebie myśl, że mogłoby być pomiędzy nimi coś więcej, niż tylko przyjaźń, ale też zdecydował się wykonać ten milowy krok, który zaprowadził ich oboje w zupełnie nowe miejsce, przepadł. Naprawdę przepadł i zdawał sobie z tego sprawę w każdym takim momencie jak ten, kiedy rzeczywistość zmuszała go do gwałtownego otrzeźwienia.
    Stąd z żalem wpatrywał się w plecy pracującej kobiety i również z żalem zaczął nawoływać ją cicho, szczerze zawiedziony tym, że właśnie teraz była tak bardzo potrzebna swoim współpracownikom. Marshall mógłby się założyć, że gdyby go tutaj nie było, albo chociaż siedziałby grzecznie na kanapie, kompletnie ubrany, nic podobnego nie miałoby miejsca.
    — Powinno się krajać — odparł buńczucznie, nim jeszcze wstał z łóżka. — Kto to widział — marudził dalej, kiedy już wyplątał się z pościeli i zaczął krążyć po salonie, by pozbierać swoje rzeczy i miał nadzieję, że Lotta nie miała w tym momencie włączonej żadnej kamerki, ponieważ jej koledzy i koleżanki mogliby zobaczyć zdecydowanie więcej, niż tylko jego goły tyłek. — Tak mnie wykorzystać, a później porzucić — jęczał niczym Smerf Maruda, podnosząc z podłogi kolejne części garderoby, aż kiedy miał już wszystko, wyprostował się gwałtownie i spojrzał na Charlotte. — Złamałaś mi serduszko, wiesz? — poinformował, a potem zadarł głowę, prychnął, obrócił się na pięcie i tak jak pan bóbr go stworzył, odmaszerował do łazienki.
    Cóż, od czasu do czasu Jerome Marshall również stawał się przylepą. Przylepą bardzo niezadowoloną, kiedy oderwało się ją od siebie w najmniej spodziewanym i odpowiednim momencie, niemniej jednak letnia woda lecąca spod prysznica pomogła mu ochłonąć i do salonu powrócił już nie tak bardzo naburmuszony, nawet jeśli jego wcześniejsze przedstawienie było mocno koloryzowane.
    Gdy rudowłosa zamknęła laptopa, uniósł prawą brew, lewą pozostawiając zmarszczoną i posłał jej pytające spojrzenie. Czyżby na ten moment to miał być koniec pracy? Wciąż przyglądał jej się z lekkim niedowierzaniem, kiedy wstała i pociągnęła go za sobą, gdy zaś obydwoje ponownie wylądowali na miękkim materacu, na jego twarzy gościł już szeroki i pełen zadowolenia uśmiech.
    — Jasne — odparł ochoczo już po tym, jak Lester się do niego przytuliła. — Chłopaki będą mi zazdrościć — stwierdził przekornie, ale jednocześnie szczerze. Jak mieliby mu nie zazdrościć, gdyby zobaczyli tak piękną kobietę? Było to po prostu niemożliwe i Jerome aż za dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Korzystając jednakże z chwili spokoju, porzucił gdybania o odwiedzinach Lotty na budowie i przygarnął ją do siebie tak, że pomiędzy ich ciałami nie było żadnej zbędnej przestrzeni. Początkowo tylko mocno ją do siebie przytulił, ale jego ciało wciąż pamiętało, co działo się jeszcze przed chwilą i zdawało się, że każde miejsce, do którego przylegał choćby niewielki fragment ciała Charlotte, zaczęło powoli się rozgrzewać i tak pulsujące ciepło powoli zaczęło obejmować każdą komórkę ciała wyspiarza. Jednakże nim trzydziestolatek pomyślał, żeby coś z tym zrobić, z łóżeczka Aurory do ich uszu doleciało ciche kwilenie, tak jakby dziewczynka nie spała od dłuższej chwili i po pewnym czasie mimo wszystko zaniepokoił ją brak obecności dorosłych.
    Jerome westchnął ciężko, ale bynajmniej nie z irytacją. Bardziej z żalem, który nie wyciszył się jeszcze po natrętnym pikaniu służbowego komunikatora. Nim się odsunął, cmoknął Lottę prosto w czubek głowy i dopiero po tym wstał, by następnie móc podejść do łóżeczka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Masz rację, wystarczająco długo leżałaś sama — poinformował, spoglądając na rozbudzoną i niezadowoloną Rory. Dziewczynka nie płakała rozdzierająco i głośno, jak to nieraz potrafiła; raczej chlipała cicho, wyraźnie zasmucona, przez co nawet wyspiarz nie mógł zwlekać z podejściem do niej. Wziął Rory na ręce, podszedł z nią do łóżka i ułożył ją na kołdrze przy Charlotte. Kiedy to zrobił, sam położył się tuż obok, na boku, ze swojego ciała czyniąc barierkę, która miała uchronić niemowlę przed upadkiem na podłogę, gdyby nagle ukazało się, że Rory potrafiła sprawnie przekręcić się z pleców na brzuch.
      — Już dobrze — powiedział cicho. Głowę podparł na zgiętej w łokciu ręce, podczas gdy drugą dłoń ułożył na brzuszku Rory, a raczej na całym jej tułowiu przez to, że dziewczynka wciąż była mała, a on miał dłonie stworzone do fizycznej pracy. — Już nie jesteś sama — dodał, wykonując ręką lekkie, okrężne ruchy, przez co Rory zaczęła powoli się uspokajać, jakby rzeczywiście zrozumiała, że ktoś był tuż obok.
      — Ciekawe czy polubi Margaret — rzucił, nie przerywając podjętej czynności i podniósł wzrok na leżącą obok Charlotte. — Ta Margaret… — zaczął i lekko zmarszczył brwi. — Ona jest zawodową opiekunką? — dopytał. — Będzie miała czas przychodzić praktycznie na cały dzień? — zastanowił się, nagle bardzo ciekaw osoby opiekunki. Gdyby była to uczennica czy studentka chcąca sobie w ten sposób dorobić, raczej nie miałaby czasu, by poświęcić cały dzień ich dziecku.
      Ich dziecku.
      To był tylko skrót myślowy powstały w procesie przetaczania się luźnych myśli przez umysł. A jednak, pojawił się i lekko wstrząsnął Marshallem, który aż szybciej zamrugał. Och, aż za dobrze zdawał sobie sprawę, że Aurora nie była jego biologicznym dzieckiem, ale… była obecna w jego życiu i to od momentu narodzin. Powoli zagarniała dla siebie coraz więcej przestrzeni; powoli stawała się pewną stałą, której nagły brak byłby mocno odczuwalny. Również ze względu na nią, a może nawet przede wszystkim ze względu na nią, na małą Aurorę, Jerome nie chciał podejmować pochopnych decyzji; nie chciał wprowadzać do życia dziewczynki niepotrzebnego chaosu.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  87. — Możesz przyjść ubrana jak tylko chcesz — odparł niby to niewinnym tonem, który sugerował, iż Jerome doskonale wiedział, co Charlotte chciała osiągnąć tym komentarzem. — Będzie ich skręcać na myśl, że mogą sobie tylko popatrzeć. Podczas gdy ja… — urwał, a następnie odsunął się po to tylko, by przysunąć twarz bliżej szyi kobiety, której skórę najpierw pocałował, a potem lekko przygryzł, wymownie sugerując, że mógł sobie pozwolić na zdecydowanie więcej niż jego koledzy z pracy i zamierzał skrupulatnie korzystać z tego prawa. Planował nawet uczynić to w tej chwili, ale przeszkodziła mu Aurora, której nie tyle nie chciał, co nie potrafił zignorować i to dlatego w następnym momencie dziewczynka znalazła się pomiędzy nimi.
    Podążając za swoimi myślami, Jerome mimowolnie zaczął zastanawiać się nad tym, co będzie za rok czy za dwa lata. Nie miał wątpliwości co do tego, jaką rolę powinien pełnić w życiu Charlotte i czego ta od niego w tym względzie oczekiwała, ale kim powinien stać się dla jej córki? Odrobinę go to zestresowało; poczuł nagły, niewygodny ucisk w dołku i uświadomił sobie, że o tym również powinni porozmawiać, choć nie miał pojęcia, w jaki sposób w ogóle mógłby ugryźć ten temat. Sądził jednakże, że powinien dowiedzieć się, jak Lotta wyobrażała sobie przyszłość. W końcu ze względu na doświadczenia z Colinem mogła mieć pełne prawdo do tego, aby nie chcieć, by Jerome angażował się również w życie Aurory. Mogła nie chcieć, aby w podobny sposób mieszali dziewczynce w głowie i byłoby to dla niego jak najbardziej zrozumiałe, lecz z drugiej strony… Nie miał pewności, czy potrafiłby to oddzielić. Tak jak nie miał żadnych wątpliwości co do uczucia, którym obdarzył rudowłosą, tak kiedy dodawał do tego równania Rory, robiło się ono bardziej skomplikowane.
    Aurora była córką Charlotte. Była dzieckiem, któremu trzeba było pokazać ten świat i nauczyć tego, jak powinno sobie z nim radzić. To była niesamowita odpowiedzialność i niebywale trudne zadanie, które bardzo łatwo i nawet nieumyślnie można było spieprzyć, co Marshall właśnie dobitnie sobie uświadomił. I był tym szczerze przerażony.
    Kiedy Lester odchrząknęła, poniósł na nią wzrok. Nie mógł wiedzieć, o czym sama właśnie myślała i że leżąca pomiędzy nimi Rory sprawiła, iż obydwoje odruchowo zaczęli zastanawiać się nad tym, co dalej i jak to wszystko poukładać tak, aby Rory wyszła na tym jak najlepiej. Zdawało się, że obydwoje pragnęli tego samego – Jerome może jeszcze odrobinę nieśmiało, nie do końca tego świadomy – ale nie czytali w swoich myślach. Nie zdawali sobie sprawy ani z tych pragnień, ani z towarzyszących im obaw. Tak jak obydwoje byli dorośli i wiedzieli, że jeśli im nie wyjdzie, to najprawdopodobniej sobie z tym poradzą, tak Aurora była całkowicie bezbronna i zdana wyłącznie na nich. Więc nie, nie mogli tego spieprzyć. I Jerome postanowił, że po wizycie Margaret podejmie ten temat, choć jeszcze nie miał pojęcia, jak to zrobi.
    — Okej, czyli wolnego czasu nie powinno jej zabraknąć — stwierdził ostrożnie, kontynuując temat opiekunki, lecz Lotta i tak zauważyła, że chwilowo inne myśli zaprzątały jego głowę. — Nie, to nie paproch — stwierdził dość odważnie, czym poniekąd zaskoczył samego siebie, ale do wypowiedzenia tych słów pchał go nowy rodzaj determinacji, którego wcześniej nie znał. — Po wizycie Margaret chciałbym z tobą porozmawiać — powiedział i teraz miał pewność, że nawet jeśli sam stchórzy, to Lotta mu nie odpuści, a zważywszy na tempo ich relacji, ta rozmowa naprawdę była konieczna. Wiedział, że to musimy porozmawiać nigdy nie brzmi dobrze, więc żeby załagodzić wydźwięk tych słów, nachylił się ponad Aurorą bliżej Charlotte, chwycił jej podbródek między palce i pocałował lekko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wtedy też rozległo się pukanie do drzwi i mężczyzna wiedział, że tuż za nimi czekała kandydatka na opiekunkę.
      Pozwolił, by to rudowłosa otworzyła, sam natomiast wciął Rory na ręce i przysiadł na brzegu łóżka, przytulając dziewczynkę do swojej piersi. Przysłuchiwał się toczonej przy drzwiach rozmowie, a kiedy młoda kobieta znalazła się w zasięgu wzroku, zmierzył ją uważnym spojrzeniem i dopiero po tym uśmiechnął się lekko, by nie wyjść na gbura. Sam może nie do końca zdawał sobie z tego sprawę, ale jego postawa była wyjątkowo zamknięta i choć zależało mu na tym, by znaleźć opiekę dla Aurory, ponieważ bez tego on i Charlotte mieli sobie nie poradzić, to… To był chyba negatywnie nastawiony do tej rozmowy, czym samego siebie zadziwił i upomniał się w duchu, by nie zachowywać się jak idiota. Spojrzał na Charlotte, która usiadła obok niego i sama wyglądała na zdenerwowaną, a następnie przeniósł spojrzenie ponownie na Margaret, która zdawała się być spięta. Wspaniale! W takiej atmosferze na pewno uda im się wszystko ustalić, prawda? Ta autoironiczna myśl sprawiła, że brunet uśmiechnął się szerzej, a następnie zmienił sposób trzymania Rory tak, by ta była lepiej widoczna na jego rękach i by nie sprawiał wrażenia, jakby chciał ją zasłonić przed Margaret.
      Wszystko zmierzało w dobrym kierunku, a przynajmniej tak mu się wydawało, kiedy Lotta ich przedstawiła i powiedziała o Aurorze, używając określenia nasza córka. W każdym innym przypadku pewnie niezmiernie by go to rozbawiło, ale zażywszy na swoje wcześniejsze przemyślenia, nie miał zielonego ani jakiegokolwiek innego pojęcia, jak interpretować te słowa.
      — I… — podchwycił na wdechu, rzuciwszy Charlotte lekko spanikowane spojrzenie, a następnie zerknął na Margaret. — I szukamy kogoś, kto będzie się mógł nią zająć, żebyśmy obydwoje mogli wrócić do pracy — wyrecytował już na wydechu, by jakkolwiek zacząć tę rozmowę. — Będziesz miała tyle czasu? — zapytał i zerknął na siedzącą obok Lottę. — Przychodzić tu praktycznie codziennie, na te osiem godzin? — dopytał i właściwie nie wiedział, czy zadaje dobre pytanie, ponieważ nie ustalili jak często i na jak długo Margaret miałaby się zjawiać. Czy właśnie wychodzili na najmniej przygotowanych do rozmowy z opiekunką rodziców na świecie? Być może. I nie zmieniało to faktu, że teraz musieli jakoś zgrabnie z tego wybrnąć.

      lekko spanikowany JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  88. Rozmowa o Aurorze nagle wydała się wyspiarzowi szczególnie pilna. W zasadzie było to coś, od czego powinni zacząć i dopiero w drugiej kolejności skupić się na nim; na rozwodzie oraz związanym z nim zagrożeniem wobec jego legalnego pobytu w Stanach Zjednoczonych. Jerome bowiem miał jasno sprecyzowane wyobrażenia co do dwójki dorosłych ludzi wychowujących razem dzieci, niezależnie od tego, czy były to dzieci biologiczne, czy przybrane, czy figurujące pod jakimkolwiek innym statusem w formalnej dokumentacji. Uważał, że niezależnie od tego, co działo się pomiędzy dwójką dorosłych, to dziecko powinno być na pierwszym miejscu. Oczywiście wiadomym było, że tylko szczęśliwy rodzic mógł być dobrym rodzicem dla swojego potomka; w głowie Marshalla rozchodziło się raczej o sytuacje, w których dochodziło do rozstania czy rozwodu. Przed oczami zaś miał rodziców, którzy nastawiali dzieci przeciwko sobie nawzajem i wciągali je go nieczystej gry. Podobne zachowanie uważał za coś obrzydliwego i okrutnego; było to coś, co nie mieściło mu się w głowie. I nie chciał zakładać, że on i Charlotte kiedykolwiek się rozstaną; nie taki kształt ich związek przybierał w jego wyobrażeniach. Musieli jednak pamiętać, że to, co działo się między nimi, miało również wpływ na Aurorę i to większy, niż mogło im się wydawać. Z tego względu już teraz powinni ustalić, jak powinna wyglądać relacja wyspiarza z dziewczynką. Czy mógł i powinien się angażować? Chciał poznać odpowiedź na to pytanie i wcale nie oczekiwał odpowiedzi, w której Charlotte machnęłaby na to ręką i powiedziała, że nie chce go w życiu swojej córki. Wręcz przeciwnie, uświadomił sobie, że oczekiwał czegoś z goła przeciwnego i to dlatego tak bardzo się denerwował oraz stresował, zarówno czekającą ich rozmową, jak i własnymi uczuciami oraz pragnieniami.
    Stąd tym bardziej skupił się na rozmowie z Margaret i przypatrywał się dziewczynie uważnie bynajmniej nie ze względu na jej urodę. To nie tak, że będąc zakochanym w Charlotte, miał mieć klapki na oczach i nie dostrzegać walorów innych kobiet, ale akurat fakt, że siedząca przed nimi studentka była naprawdę atrakcyjna najmniej go w tym momencie interesował, a już na pewno nie wzbudziło to w nim podobnych myśli, co u Charlotte. Gdyby tylko wiedział, że rudowłosa porównywała się w ten sposób z kandydatką na opiekunkę, na pewno szybko wybiłby jej to z głowy, używając przy tym wszystkich znanych sobie środków perswazji. Również tych, z których korzystał, nim Lester musiała wrócić do pracy.
    Poniekąd odetchnął, kiedy Angielka przejęła prowadzenie rozmowy. Przede wszystkim to jej pomoc Margaret miała najbardziej się przydać; on zawsze mógł się dostosować, podczas gdy to Charlotte zmuszona była toczyć nierówną walkę z laktatorem i innymi rzeczami, o których brunet nie miał zielonego pojęcia. Stąd zaczął tylko słuchać i co jakiś czas kiwał głową na znak, że przekazywane przez Margaret informacje mu nie umykały. Ucieszył się, kiedy blondynka powiedziała, że miał praktyki w żłobku i przedszkolu. Raczej niechętnie oddałby Aurorę pod opiekę komuś, kto nigdy wcześniej nie miał do czynienia z tak małymi dziećmi i gdyby nie fakt posiadania młodszego rodzeństwa, sam nie wiedziałby, jak się z nimi obchodzić.
    — Cholera — wyrwało mu się, kiedy zupełnie niespodziewanie i w mgnieniu oka w małym mieszkaniu rozpętał się istny armagedon. Różne dźwięki skumulowane na tak małej powierzchni były prawdziwą kakofonią, która niemożliwe drażniła uszy. Starając się zapanować nad sytuacją, Jerome wstał i wraz z Aurorą odszedł na bok. Sam się wystraszył tym nagłym hałasem, więc wcale się nie dziwił, że równie wystraszona Rory teraz głośno i rozdzierająco przeciwko niemu protestowała. Trzymając ją blisko siebie, lekko nią kołysał i mówił do niej cicho, wargami praktycznie muskając dziecięcą główkę. Po kilku minutach Rory względnie się uspokoiła. Również Harold przestał popiskiwać, a Biscuit wyglądał na skruszonego, kiedy siedział na rękach kontynuującej rozmowę Charlotte.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jerome podszedł ponownie bliżej kobiet akurat w momencie, w którym Margaret poinformowała, że kocha zwierzęta i tak bardzo go to rozbawiło, iż nie potrafił nad sobą zapanować i parsknął cichym śmiechem.
      — Przepraszam Margaret, ale mówisz nam dokładnie to, co chcielibyśmy usłyszeć — odezwał się zaraz, tłumacząc swoją reakcję na jej słowa bez odczuwania poczynania winy czy chociażby lekkich wyrzutów sumienia. Studentka naprawdę kreowała się na kandydatkę idealną, która bez wątpienia by im odpowiadała pod każdym względem, ale czyż to nie było zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe?
      — Może umówimy się na dzień próbny? — zasugerował pod wpływem nagłego przebłysku i spojrzał to na Charlotte, to na Margaret. — Część dnia spędziłabyś z nami, część sama z Aurorą. Charlotte — zwrócił się do partnerki, ponieważ to do niej, a nie do Margaret należała ta decyzja. — Co ty na to? — spytał, bo o ile sam mógł uważać to za dobry pomysł, o tyle Angielka niekoniecznie musiała podzielać jego zdanie.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  89. Ucieszył się, że Charlotte przystała na propozycję zaproszenia Margaret na dzień próbny. Dzięki temu poczuł się spokojniejszy, jakby musiał zobaczyć na własne oczy, że studentka faktycznie potrafiła zajmować się tak małymi dziećmi, nim odda pod jej opiekę Aurorę. Przez to jedynie przysłuchiwał się dalszej części rozmowy, to rudowłosej pozwalając doprowadzić niezbędne formalności do końca i kiedy Lotta wreszcie zamknęła drzwi za młodą blondynką, czuł się usatysfakcjonowany tym, co usłyszał i co udało im się ustalić. I czyżby to oznaczało, że w niedzielę mieli zyskać kilka dodatkowych godzin wyłącznie dla siebie…?
    Pochwycił jednakże spojrzenie Charlotte i przestał wybiegać myślami w niedaleką przyszłość. Zauważył, że kobieta była poruszona i podejrzewał, że przyczyniła się do tego nie tylko rozmowa z kandydatką na opiekunkę, ale również jego wcześniejsze słowa o tym, że muszą porozmawiać. I co dziwniejsze, sam nie czuł strachu. Czuł za to, że do działania i przeprowadzenia tej rozmowy pchał go nowy rodzaj determinacji; taki, którego nie potrafił nazwać ani wytłumaczyć. Nie wiedział, z czego on wynikał, jednakże kiedy spojrzał na Aurorę, kiedy przekazywał ją na ręce Charlotte, poczuł, że determinacja ta wzrosła i stała się tym silniejsza.
    Podczas gdy Lester rozsiadła się po turecku na kanapie, on zajął miejsce naprzeciwko niej, na łóżku i od razu podjął rozpoczęty przez rudowłosą temat.
    — Nie wiem, jak mam to powiedzieć, żeby to nie zabrzmiało… dziwnie i patetycznie — zaczął, z pewnym trudem dobierając słowa, ponieważ to, co ułożył sobie w głowie podczas rozmowy z Margaret, podczas tych kilku momentów, w których sam się nie odzywał, brzmiało naprawdę poważnie. Wiedział, że pytanie, które zada znacząco wpłynie na ich związek, a od odpowiedzi Angielki zależało to, jakiego rodzaju będzie to wpływ. Sam jednakże postanowił, że z nią o tym porozmawia. I był przekonany co do słuszności tej decyzji, nawet bardziej niż był przekonany co do separacji. Nie miał więc po co zwlekać, prawda?
    Nabrał powietrza w płuca i spojrzał prosto w zielono-brązowe oczy młodej kobiety.
    — Charlotte, czy ty chcesz, żebym uczestniczył w wychowaniu Aurory? — spytał spokojnie, nie spuszczając wzroku ze swojej partnerki. — Czy ty chcesz, żebym był obecny w jej życiu? — dodał, nieznacznie unosząc brwi.
    Nie denerwował się przy zadawaniu tych pytań, ba!, zdawało się, że nigdy w całym swoim życiu nie był spokojniejszy, niż w tym właśnie momencie. Musiał bowiem zadać te pytania i musiał poznać na nie odpowiedzi, by wiedzieć, co dalej. Nie myślał teraz o swoich pragnieniach, o tych nieśmiałych marzeniach mimowolnie rysujących się w jego umyśle, ponieważ to nie on był najważniejszy i to nie do niego należała decyzja. To Charlotte, jako matka Aurory musiała określić, w jakiej roli go widziała, a on zamierzał przyjąć i uszanować każdą jej decyzję. Przez to nie odrywał wzroku od jej twarzy i czekał. Tylko jego serce mocno bijące w piersi to gubiło rytm, to znowu go odnajdywało, jakby nie było pewne, czy zdoła udźwignąć to, co się działo.

    JEROME MARSHALL 💙

    OdpowiedzUsuń
  90. Zacięty wyraz twarzy mężczyzny najlepiej mówił o tym, że nie było to dla niego oczywiste. Zależało mu na usłyszeniu odpowiedzi na swoje pytania, ponieważ był tylko człowiekiem i mógł źle coś zinterpretować, lub najzwyczajniej w świecie za dużo sobie wyobrażać. Zależało mu również na tym, aby odbyć tę rozmowę właśnie teraz, póki jeszcze nie zaangażował się w stopniu, który uniemożliwiłby mu wycofanie się i przez to miał na myśli jedynie swoje relacje z Aurorą; dziewczynka była mała i gdyby właśnie dziś ustalili coś zgoła innego, niż obydwojgu się wydawało, na pewno nie miałaby nic przeciwko, aby Jerome był tylko wujkiem.
    Wizyta Margaret uświadomiła mu, że z jego strony był to ostatni dzwonek na podjęcie tego tematu, a już w trakcie rozmowy ze studentką jedynie utwierdził się w tym przekonaniu. Aurora już teraz była dla niego niesamowicie ważna i z każdym mijającym dniem miała stawać się coraz ważniejsza. Jerome z kolei nie był człowiekiem stworzonym do powściągania uczuć i emocji; pozwalał im wybuchać, pozwalał im sobą szarpać, wreszcie pozwalał, by to one w znacznym stopniu kierowały jego życiem. Gdyby zrobił o jeden krok za dużo – a już podnosił nogę – byłoby mu niezwykle ciężko się cofnąć. Dlatego teraz siedział na kanapie, naprzeciwko Charlotte i pytał ją o to, jak ta wyobrażała go sobie w życiu swoim i swojej córki.
    Obserwował, jak jej wyraz twarzy się zmienia, choć jego własny przez jakiś czas pozostał niezmienny, pełen tej powagi i determinacji, które nim kierowały. Spostrzegł, że rudowłosa wyraźnie odetchnęła, jakby ktoś zdjął z jej ramion przytłaczający ciężar i domyślił się, że spodziewała się po tej rozmowie czegoś innego. Po jej reakcji wiedział już także, że nie musiała zastanawiać się nad odpowiedzią, że znała ją już wcześniej, więc teraz pozostało mu jedynie zaczekać, aż to Lester ubierze swoje myśli w słowa.
    Ojciec. To było duże słowo; to było poważne słowo. Było to słowo, którego sam Jerome jeszcze nie odważyłby się użyć, ale nie wykluczał, że mogłoby to mieć miejsce w przyszłości. Sposób, w jaki kobieta wypowiedziała swoje ostatnie słowa i jak poniekąd chowała się przed nim za zamkniętymi powiekami sprawił, że wyspiarz uśmiechnął się pod nosem. Najpierw całkiem lekko, ponieważ zaraz pochylił głowę i pokręcił nią, a kiedy ponownie się wyprostował, uśmiech widniejący na jego twarzy był już całkiem szeroki.
    — Dobrze — odezwał się ostrożnie, niepewny własnej reakcji. Wciąż towarzyszył mu duży spokój, ale spodziewał się, że w pewnym momencie może uderzyć w niego cała gama emocji, pod którymi może się ugiąć. — Dobrze, bo… chciałbym spróbować. Być tym wszystkim. Bardzo bym chciał — dodał, zbierając myśli i to właśnie w momencie wypowiadania ostatniego zdania – bardzo bym chciał – poczuł, że dokładnie tak było i że mu na tym zależało. Inaczej nie zadałby tego pytania, prawda? Inaczej nie chciałby poznać odpowiedzi, niezależnie od tego, jaka miałaby ona nie być.
    Podniósł się z łóżka, pokonał niewielką odległość dzielącą go od kanapy i przysiadł obok Charlotte trzymającej Aurorę. W żaden sposób jej nie dotknął, jedynie usiadł na meblu bokiem, tak by tym samym być zwróconym przodem do kobiety i pozwolił, by ich spojrzenia się skrzyżowały.
    — Kocham was — odezwał się, a szeroki uśmiech nie schodził z jego twarzy. Nie wiedział jeszcze, jak to wszystko się potoczy, ale pragnął każdego dnia się starać, robiąc to dla Charlotte i dla Aurory. Chciał im dawać z siebie to, co najlepsze i chciał być przy nich, nigdzie indziej. Ponieważ to właśnie tutaj było mu najlepiej.

    JEROME MARSHALL 💙

    OdpowiedzUsuń
  91. Wbrew temu, czego obawiał się wyspiarz, nie zalała go niekontrolowana fala emocji. Był tym odrobinę zaskoczony, ale zdążył na tyle poznać samego siebie, by wiedzieć, co to oznaczało – podobny spokój i niezachwiana pewność towarzyszyły mu wyłącznie w momentach, w których działał w zgodzie z samym sobą; ze swoimi najskrytszymi pragnieniami. Nie oznaczało to bynajmniej, że w innych sytuacjach, kiedy dawał się porwać i jego ciało zaliczało przejażdżkę emocjonalnym roller coasterem, działał wbrew sobie, ponieważ zawsze podążał za tym cichym wewnętrznym głosem, który podpowiadał mu, jaki kierunek obrać, lecz… Zdarzały się takie sytuacje, w których był jak skała. Sytuacje, w których widział wyraźnie drogę, jaką powinien obrać i wkraczał na nią śmiało, bez zawahania sięgając po to, co chciał zdobyć i osiągnąć. Sytuacje, w których brał odpowiedzialność nie za siebie, ale również za drugiego człowieka i tym szczególnym człowiekiem była dziś mała Aurora.
    — Ani mi się waż — ostrzegł, spoglądając na kobietę spod lekko zmarszczonych brwi, kiedy spostrzegł, jak jej dolna warga zadrżała. Mimo ostrzejszego tonu, uśmiech wciąż czaił się w kącikach ust, a bursztynowe oczy błyszczały wyjątkowo jasno.
    Naprawdę i szczerze chciał spróbować. Jeszcze trzy lata temu nawet nie myślał o tym, że w przyszłości chciałby zostać ojcem, lecz kiedy pojawiła się przed nim taka szansa, początkowe przerażenie szybko zostało stłumione przez radość i nieśmiałe, a z czasem coraz bardziej niecierpliwe oczekiwanie. Ta szansa została odebrana mu na długo przed tym, nim zdążył przekonać się, z czym wiązało się prawdziwe ojcostwo i długo tęsknił za czymś, czego nie dane mu było poznać. Lionel odszedł od niego jeszcze przed swoimi narodzinami i pozostawił w jego sercu puste miejsce, lecz czy na pewno miejsce to raziło wspomnianą pustką? Już zawsze miał pamiętać o swoim synu i kochać go nawet pomimo tego, że nie zdążył go poznać i w tym wszystkim Aurora nie miała być rekompensatą, jakkolwiek okrutnie by to brzmiało. Nie. Aurora była kolejną szansą, tym razem zupełnie namacalną; taką, na której mógł zacisnąć palce i już nie wypuszczać jej z rąk. Dlatego bardzo by chciał być dla niej tym wszystkim, czym ojciec powinien być dla córki; to jednakże, czy właśnie tym będzie, miało okazać się z czasem. W końcu… dopiero miał się przekonać, co to wszystko oznaczało, prawda?
    Kiedy Charlotte go całowała, uśmiechnął się, wcale znowuż nie tak lekko i nie mógł nic poradzić na to, że kąciki jego ust same tak często wyginały się ku górze, kiedy czuł na sobie wargi właśnie tej kobiety.
    — Mnie nie da się nie kochać — odparł przekornie, celowo właśnie w tym tonie, by nieco rozluźnić zgęstniałą od natłoku pozytywnych emocji atmosferę, lecz kiedy wypowiadał te słowa, zorientował się, że jego głos był równie rozedrgany, co skryte w piersi serce. Spojrzał w dół, na Rory i raz jeszcze pokręcił głową, chyba pomimo wszystko z niedowierzaniem – w głowie mu się nie mieściło, że to działo się naprawdę. Że się zakochał i to nie w jednej kobiecie, a w dwóch na raz! Choć w tej młodszej, na którą właśnie spoglądał, lokował uczucia z większą ostrożnością i rozwagą, zdając sobie dobrze sprawę z tego, jak duża wiązała się z tym odpowiedzialność. Odpowiedzialność, ale i przywilej, jak zdążyła wcześniej zauważyć Charlotte i chyba właśnie fakt doświadczania tego przywileju sprawiał, że Marshall mimo wszystko pozostawał odrobinę oszołomiony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podniósł wzrok na Angielkę, kiedy ta ponownie się odezwała. Przywilej. Ona – Charlotte – również była jego przywilejem. Zaszczytem, którego dostąpił, a czego zupełnie się nie spodziewał, w końcu żadne z nich nie planowało, jak potoczy się tamten świąteczny wieczór, prawda? Gdyby nie ona, Jerome mógłby teraz znajdować się w naprawdę ponurym miejscu; sam mógłby nie mieć tyle siły, by utrzymać się na powierzchni, ale dla Charlotte i z jej pomocą było warto. To, że mógł z nią być, było warte wszystkiego. I nie zdążył jej tego powiedzieć, ponieważ Aurora zaczęła grymasić, ale wszystko to mogła wyczytać w wpatrzonych w nią bursztynowych oczach.
      Trzydziestolatek odwrócił wzrok dopiero, kiedy wziął Rory na ręce. Przytrzymał ją do czasu, aż Lotta uporała się z koszulą, a później oddał jej głodną dziewczynkę. Sam nigdzie się nie ruszył. Został obok, na kanapie; łokieć podparł o zagłówek, a policzek wsparł na dłoni i błądził wzrokiem po sylwetce rudowłosej.
      — I co myślisz o Margaret? — zagadnął spokojnie, ponieważ skoro przedyskutowali ten najważniejszy temat, mogli zająć się również innymi, palącymi sprawami.

      wyjątkowo pewny tego, czego chce JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  92. Ten moment był szczególny i Jerome wiedział, dlaczego. Był spokojny o swoją przyszłość i było to niesamowite uczucie. Był spokojny nawet pomimo tego, że czekały na niego dwa wyzwania, z którymi musiał się uporać, nic jednakże nie mogło sprawić, że rozpatrywałby wyłącznie najczarniejsze scenariusze. Wręcz przeciwnie, był nastawiony pozytywnie i przekonany o tym, że finalnie wszystko pójdzie po jego myśli; bynajmniej nie zakładał, że będzie łatwo, ba!, miał pewność, że w przypadku zapewnienia sobie stałego pobytu w Stanach Zjednoczonych będzie musiał bardzo się natrudzić, ale ta wizja go nie przerażała. Zamiast tego wyspiarz poniekąd nie mógł się doczekać, aż będzie mógł stawić temu czoła, a to tylko świadczyło o tym, jak bardzo zależało mu na domknięciu dawnych rozdziałów, tak by z zupełnie czystą kartą mógł zacząć może nie na nowo, ale w zupełnie nowym miejscu na tej szczególnej osi, jaką było życie.
    — Jak widać — odparł w odpowiedzi na to pytanie o kochanie i niby to bezradnie rozłożył ręce, jakoby sama jego obecność tutaj świadczyła o tym, że nie mogło być inaczej. Uśmiechnął się przy tym niewinnie, sugerując, że padł ofiarą tej oto dwójki i nie mógł oprzeć się ich urokowi, w czym zresztą kryło się wiele prawdy. Zdawało się, że wiele rzeczy wydarzyło się samych, poza obszarem, na który jedno czy drugie miało wpływ. Co więcej, przez pewien czas zarówno Jerome, jak i Charlotte próbowali wyperswadować sobie to, co czuli, uparcie twierdząc, że byli tylko przyjaciółmi i nie powinni myśleć w pewien określony sposób. A jednak, pomimo racjonalizowania otaczającej ich rzeczywistości, ta nie przestała nabierać nowego, pełniejszego kształtu.
    Trzydziestolatek odruchowo skrzywił się, kiedy po przystawieniu Rory do piersi, na twarzy rudowłosej pojawił się grymas.
    — A pomyśl sobie, że dopiero zaczną jej wychodzić zęby — poinformował, co było wyjątkowo marnym pocieszeniem i zdawszy sobie z tego sprawę, Marshall wyszczerzył zęby w zgoła niewinnym uśmiechu. Cały czas siedział na kanapie i również cały czas nie odrywał spojrzenia od Charlotte, aż wyciągnął rękę i zgarnął za jej ucho kilka rudych kosmyków, które częściowo przesłaniały mu widok.
    Po wizycie Margaret, po ich dzisiejszej rozmowie oraz wczorajszym wyznaniu uczuć czuł się… Spełniony. Może i trzymał wiele srok za ogon na raz, ale trzymał je mocno i nie zamierzał puszczać. Zebrał najważniejsze elementy układanki zwanej życiem i to wokół nich miał tworzyć resztę konstrukcji, więc czego mógł chcieć więcej? Stąd siedział spokojnie, cały czas w tym jednym miejscu i czerpał przyjemność z tego prostego, trwającego momentu. Z możliwości nieskrępowanego przypatrywania się pannie Lester. Z rozmowy z nią. Z jej obecności tuż obok.
    — Tak właśnie brzmiała, jakby była idealną kandydatką — zgodził się z rudowłosą. — Dlatego w pewnym momencie nie wytrzymałem i się zaśmiałem — przyznał, dobrze wiedząc, że było to niegrzeczne, ale nie czuł z tego powodu skruchy. — Jakby na każde nasze pytanie miała udzielić takiej odpowiedzi, żebyśmy byli zadowoleni. Dlatego zaproponowałem dzień próbny. Żeby sprawdzić, jak to, co nam mówiła ma się do rzeczywistości — wyjaśnił swój tok rozumowania i cieszył się, że i bez tego wyjaśnienia już wcześniej Lotta przystała na jego propozycję. Kiedy powiedziała o żłobku, powoli pokiwał głową.
    — Żłobek ma jeszcze jedną wadę — zauważył. — Są tam wszystkie zarazki świata — dokończył swoją myśl z rozbawieniem. — I nie jest to złe, bo gdzieś i kiedyś dziecko musi nabyć odporność, ale… Raczej żadne z nas za dużo by wtedy nie popracowało — rzucił i wtedy tknęła go jeszcze jedna myśl. — Dobrze będzie poszukać jeszcze kogoś oprócz Margaret. Ona też ma prawo do urlopu i też może chorować — powiedział i nie ukrywał, że był niezwykle zadowolony ze swojego, nagle niezwykle dojrzałego, toku rozumowania. Czuł, jakby z powodu Aurory i chęci zapewnienia jej wszystkiego, co najlepsze, jego myślenie wskoczyło na wyższy poziom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — I na rozwód — dokończył nawet pomimo tego, że kobieta zmieniła temat i zgrabnie wspomniała o Barbadosie. Nie zdążyli o tym porozmawiać, a raczej nie dokończyli tej rozmowy, ponieważ Marshallowi nagle i niespodziewanie zebrało się na wyznawanie uczuć, lecz teraz był dobry moment na to, by opowiedział rudowłosej, jak to wszystko widział. — Tak jak mówiłem, moja opiekunka w Urzędzie Imigracyjnym już działa. Jak tylko będę miał od niej informacje, skonsultuję wszystko z prawnikiem i… — Na moment wstrzymał oddech, a potem ze świstem wypuścił powietrze; mimo tego, że ta decyzja była już podjęta, mówienie o tym okazało się dla niego trudne. — I poinformuję Jennifer o tym, że chcę rozwodu — powiedział, nie spuszczając wzroku z twarzy Charlotte.
      — Po tym wszystkim urlop będzie jak najbardziej wskazany — dodał po chwili milczenia, podchwytując słowa Lester. — Chciałabyś zobaczyć, gdzie się wychowałem? — spytał lekko, bo oferty wakacyjnej wcale nie musieli szukać w biurze podróży. Pytanie, czy Lotta miała ochotę poznać jego rodzinę, nawet jeśli miało to mieć miejsce za kilka miesięcy?

      rozgadany JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  93. Uniósł tylko dłonie w obronnym geście i nie dodał już niczego więcej o ząbkowaniu. Rzeczywiście, wiele wciąż było przed nimi i choć od porodu minęły niecałe dwa miesiące, Marshallowi wydawało się, jakby upłynęło znacznie więcej czasu. Wszystko dlatego, że przez te niespełna sześćdziesiąt dni zdążyło wydarzyć się więcej, niż przez ostatni rok, a przynajmniej właśnie takie wrażenie odnosił wyspiarz. Jego życie, które ostatnio mocno wyhamowało, znowu nabrało tego charakterystycznego pędu, który Jerome z trudem utrzymywał, ale dziś już wiedział, że nie został stworzony do stania w miejscu. Owszem, lubił te zupełnie spokojne momenty, takie jak chociażby ten, które pozwalały na złapanie oddechu i nabranie dystansu do pewnych spraw, lecz przedłużająca się stagnacja sprawiała, że brunet jakby zapadał się w sobie; zjadał samego siebie i szczerze nie lubił tego uczucia.
    — Gdybyśmy ją poprosili, żeby gotowała obiady, pewnie by nam powiedziała, że uwielbia gotować i to jej pasja! — podsumował, a podczas wypowiadania ostatnich słów zaczął przedrzeźniać ton Margaret, przez co finalnie sam zaśmiał się krótko. — A widzisz, na coś ci się jednak przydam — zauważył z rozbawieniem i wycelował w rudowłosą palcem, nim ta zdążyła go pocałować, a kiedy to nastąpiło, trzydziestolatek uśmiechnął się pod nosem. — Na coś oprócz tego — dodał i znacząco poruszył brwiami, tak by Lotta dobrze wiedziała, co miał na myśli. Nie mógł nic poradzić na to, że znowu wpadał w ten stan, którego Angielka już parokrotnie była świadkiem – stan, w którym wyjątkowo dopisywał mu dobry humor, a przez to paplał to, co ślina przynosiła mu na język i to bez pomocy jakichkolwiek wspomagaczy.
    Pokiwał głową, kiedy Lester zaczęła mówić o żłobku i słuchał jej uważnie. Później, kiedy Aurora będzie większa, na pewno będzie to dobre rozwiązanie. Teraz, szczerze powiedziawszy, Jerome nie wyobrażał sobie oddawania takiego malucha do placówki, gdzie kilka pań miało pod opieką całe stado dzieci. Owszem, zdawał sobie sprawę z tego, że liczba opiekunek grupy była odpowiednio dopasowana do jej liczebności, ale mimo wszystko… Może miało zabrzmieć to dziwnie, ale jego zdaniem Aurora zasługiwała na więcej uwagi, nawet jeśli przez pewną część dnia nie miała ona pochodzić od jej rodziców, a od początkowo obcej osoby.
    — Bardzo dobry pomysł! — Tym razem to on pochwalił ją i posłał rudowłosej szeroki uśmiech. — To wiele nam ułatwi. Mam nadzieję, że Margaret będzie miała taką osobę, może koleżankę ze studiów? — rzucił niezobowiązująco, po prostu snując na głos rozważania, które wcale nie musiały być kontynuowane. Wiele wskazywało na to, że przez kilka najbliższych miesięcy problem opieki nad Rory nie miał spędzać im snu z powiek i chyba obydwoje mieli tego pełną świadomość, skoro ich rozmowa naturalnie zeszła na inne tory. W końcu Jerome już wcześniej poinformował, że kiedy tylko znajdą opiekunkę, która się sprawdzi, zajmie się swoimi naglącymi sprawami. Po rozmowie z Margaret stało się to tym bardziej realne, jakby spoglądało na nich zza rogu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wiem — odparł, odruchowo tuląc policzek do jej dłoni, którą następnie chwycił i przesunął, by móc ucałować jej wnętrze. Wciąż był spokojny i choć wzmianka o rozwodzie była trudna, bynajmniej nie wyprowadziła go z równowagi. Podejrzewał, że bardziej zacznie się denerwować już po rozmowie z prawnikiem, kiedy pozostanie mu poinformowanie o swoich planach Jennifer i wiedział, że właśnie to będzie dla niego najbardziej stresujące. — Nie wiem, jak mam jej to powiedzieć… — przyznał ciszej i opuścił wzrok, wiedząc, że Charlotte go zrozumie. Sama przypominała mu, a wręcz ganiła go, by pamiętał o tym, że wciąż i przede wszystkim jest jego przyjaciółką; że zawsze i ze wszystkim będzie mógł do niej przyjść, więc teraz siedział tuż obok, trapiony myślą o tej jednej rozmowie z Jennifer. Był stroną, która to wszystko zaczęła i widać, być może również przez to, miał być stroną, która to skończy. To od niego wyszła inicjatywa o separacji, to on miał powiedzieć żonie o chęci rozwodu. W świetle tego wszystkiego, co niegdyś jej obiecywał; w świetle własnych przekonań czuł się poniekąd jak hipokryta. Ale czy to nie życie samo pisało te najbardziej zaskakujące scenariusze?
      Podniósł wzrok z powrotem na dwudziestoparolatkę akurat w tym momencie, by zobaczyć jej reakcję na propozycję wyjazdu na Barbados. Już jej pierwsze słowa go rozbawiły, ale kiedy Lotta uświadomiła sobie, z czym jeszcze wiązała się ta wyprawa, roześmiał się głośno i serdecznie.
      — Nie mów, że perspektywa poznania mojej rodziny powstrzyma cię przed podróżą na cieplutki Barbados — zacytował, przy wypowiadaniu ostatnich dwóch słów charakterystycznie poruszywszy palcami, a później uśmiechnął się bezczelnie. Tak, podpuszczał ją z pełną premedytacją, jednocześnie zaś zauważył, że wszyscy obawiali się jego rodziny. Sama Jennifer miała obawy przed ich bliższym poznaniem, później spotkaniem z Marshallami stresował się Jaime, teraz zaś na myśl o tym pobladła Charlotte. Czy może było coś, o czym nie wiedział? Może to ta liczba członków jego rodziny napawała wszystkich takim przerażeniem…? To było podejrzane.
      — Charlotte — zaczął z łagodną przyganą, ale i pobłażaniem, żeby nieco obniżyć jej poziom stresu. — Ja wiem, że rodziny się nie wybiera. Ale znasz mnie i wiesz, jakim człowiekiem jestem. Ktoś musiał tego człowieka wychować. Mogę ci obiecać, że nikt cię tam nie zje, przynajmniej nie w negatywnym znaczeniu tego słowa, bo, cóż… Moi bliscy uwielbiają każdego, kogo ja albo ktoś z mojego rodzeństwa przyprowadzi do domu. Jeśli mi nie wierzysz, zapytaj Jaime’ego. Był tam, przeżył, wrócił cały i zdrowy — poinformował z rozbawieniem, lecz jednocześnie ułożył dłoń na udzie kobiety i lekko zacisnął na nim palce, by dodać jej otuchy. — Jeśli nie chcesz, nie będziemy musieli się z nimi spotkać — podkreślił, by Lotta wiedziała, że był ostatnią osobą, która zamierzała ją do czegokolwiek przymuszać.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  94. Nie dało się ukryć, że czas nieubłagalnie biegł do przodu.
    Dopiero co widziała się z Charlotte, kiedy ta jeszcze miała przyczepiony do siebie uroczy brzuszek, a kilka tygodni później odwiedzała świeżo upieczoną mamę i jej córeczkę. Nie mogła się przestać zachwycać nad imieniem. Aurora była prześliczna i widok takiego maleństwa oraz trzymania takiej maleńkiej istotki sprawił, że Carlie zwyczajnie zatęskniła za tym, jak jej własne dzieci były takie małe. Jej własne rosły każdego dnia i chwilami miała ochotę zatrzymać je w czasie, aby nie robiły się już większe. Choć wiedziała, że ma jeszcze kilka dobrych lat zanim jej będą chciały uciekać to czasami łapała się na myśli, że niedługo już jej maluchy nie będą chciały chodzić z nią za rękę i nie będą mówić mamo, bo to będzie obciach dla nich. Nie chciała też przeszkadzać za bardzo Charlotte, choć nie miałaby nic przeciwko temu, aby spędzać u Charlotte więcej czasu to doskonale wiedziała, że przy noworodku po prostu trzeba chwilę odpocząć od znajomych i tego wszystkiego. Mieć czas tylko dla siebie i dla maleństwa. Co jakiś czas, więc pisała do przyjaciółki i ją zagadywała. Podpytywała, co i jak. Czasem pytała czy czegoś jej nie trzeba i za każdym razem zapewniała, że może na nią liczyć, jeśli czegokolwiek by potrzebowała. W tym czasie Carlie też skupiała się na swojej rodzinie, na pracy i na nowych projektach, które były przed nią. A mianowicie razem ze swoją kuzynką zdecydowały się otworzyć fundację, choć jeszcze Carlie głośno o tym nie mówiła, ale powoli stawiały pierwsze kroki w tym miejscu i zaczynały się rozkręcać.
    Święta minęły bardzo przyjemnie. Tak samo i nowy rok, który był dla Carlie bardzo udany. Kolejny rok zaczynała z dziećmi i mężem, nie mogło być lepiej. Była trochę zajęta pracą, więc tak na dobrą sprawę poza życzeniami za wiele nie pisała, aby mogła spędzić ten czas w spokoju i tak, jak tego chciała. Była już jednak końcówka stycznia i Carlie uznała, że najwyższy czas złożyć przyjaciółce wizytę. To co lubiła w ich przyjaźni to to, że nie musiały spędzać ze sobą dwudziestu czterech godzin na dobę, aby utrzymać kontakt. W zupełności wystarczały jej spotkania co jakiś czas, wymienianie się wiadomościami tekstowymi i tym podobne. Obie zresztą wiedziały, jak to jest, gdy ma się małe dzieci, więc rudowłosa nie miała pretensji do przyjaciółki, gdy ta nie odpisywała lub odpisywała w różnych, dziwnych porach. Hesford aż za dobrze wiedziała, jak to jest, gdy maluch nie daje po nocy spać i trzeba wstawać co dwie, a w najlepszym wypadku co trzy godziny do głodnego dzieciaka.
    Była jednak w okolicy. Wracała właściwie z pracy, bo kończyła akurat dziś wcześniej. Dzieciaki wciąż były z opiekunką, Amandą, a ona miała trochę wolnego czasu. W dodatku Matt miał też wrócić wcześniej i dała mu nawet znać, że możliwe, że się jej przedłuży, bo chciała się spotkać z przyjaciółką.
    — Zadzwoń do Charlotte — powiedziała na głos. Kochała tę opcję, że nie musiała sięgać po telefon ani nic robić z rękami, gdy jechała, żeby zadzwonić. Minęła chwila zanim usłyszała znajomy głos po drugiej stronie. — Czeeeść, jak ma się moja ulubiona nowa mama? Masz trochę czasu na kawę albo herbatę? Wracam z pracy i mogę podjechać do siebie, jeśli masz ochotę oczywiście i nie jesteś bardzo zajęta.

    [Ale przepiękne zdjęcia. *_____*]
    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  95. Wyglądało na to, że wszystko, co najważniejsze, mieli na ten moment ustalone. Jerome zamierzał zaczekać z kupnem biletów lotniczych na Barbados do momentu, aż obydwoje przekonają się, czy Margaret spełni ich oczekiwania i czy sprawdzi się w roli opiekunki Aurory. Dopiero mając zagwarantowane, że Charlotte nie zostanie sama z pracą i małym dzieckiem na głowie, miał w spokoju zająć się tak zwanymi swoimi sprawami, nie wcześniej. Ten moment zdawał się jednakże zbliżać nieuchronnie i o ile podczas Sylwestra wydawało mu się, że miało minąć jeszcze sporo czasu, to teraz wiedział, że zarówno do rozmowy z rodziną, jak i kolejnych kroków, które zamierzał podjąć, było już zdecydowanie bliżej niż dalej.
    Kiedy rudowłosa ujęła jego podbródek, nie pozwalając mu uciec spojrzeniem w bok, uświadomił sobie, że dotychczas nie rozmawiali nie tyle o rozwodzie, co o samym fakcie separacji. Jeszcze w listopadzie Marshall jedynie poinformował o tym przyjaciółkę, ale wtedy żadne z nich nie było gotowe na poruszanie tematu rozstań z ich ówczesnymi partnerami. Oczywiście wcześniej wyspiarz wiedział, że zgrabnie ominęli ten temat, ale dopiero teraz dotarło do niego, że poprzestali tylko na suchej wymianie informacji.
    Nie miał innego wyjścia, jak tylko spoglądać w zielono-brązowe tęczówki, a to zdawało się czynić go wyjątkowo bezbronnym i odsłoniętym. Wiedział, że tym sposobem rudowłosej nie umknie żadna jego reakcja, a tych brunet nie był pewny i nie mógł za siebie ręczyć. Choć zarówno decyzja o separacji, jak i teraz o rozwodzie zostały podjęte przez niego w pełni świadomie i dobrowolnie, a wręcz z chęcią, to… Jerome nie oświadczyłby się kobiecie, która na pewnym etapie jego życia nie byłaby jego najważniejszym elementem i Lotta na pewno doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Właśnie w tym momencie, kiedy słuchał jej słów, pomyślał, że nikt inny nie byłby w stanie tego nie tylko zrozumieć, ale i zaakceptować. Nie sądził, by ktoś, kogo by dopiero poznał i z kim zdecydowałby się związać, potrafiłby być tak wyrozumiały i cierpliwy. Że ten ktoś potrafiłby go wspierać, był gotów go wysłuchać i nie czyniłby mu wyrzutów sumienia.
    Wszystko to natomiast robiła Charlotte. I to był prawdziwy przywilej, którego mógł doświadczać.
    — Nie wiem nawet, gdzie ona teraz przebywa — przyznał szczerze, dzieląc się z rudowłosą faktami, o których wcześniej jej nie wspominał. — Po rozprawie w sądzie dotyczącej separacji, zabrała z mieszkania resztę swoich rzeczy i to był ostatni raz, kiedy się widzieliśmy. Od tamtej pory nawet się ze sobą nie kontaktowaliśmy. Mówiła, że chce znowu ruszyć w świat… Tym razem nie w pogoni za bratem, a chyba za samą sobą. Może być… gdziekolwiek — powiedział i poczuł, jak bardzo przytłoczony był tą niewiedzą. Nie mieściło mu się w głowie, jak dwójka niegdyś tak bliskich sobie osób mogła tak bardzo się od siebie oddalić, ale to nie wydarzyło się bez powodu, prawda? Nie wydarzyło się też samo z siebie i z dnia na dzień. Doprowadził ich do tego ciąg zdarzeń; każdy kolejny dzień, w którym coś bezpowrotnie im umykało.
    — Charlotte, jeśli ta rozmowa jest dla ciebie w jakimkolwiek stopniu niekomfortowa… — zaczął mówić odrobinę gorączkowo, zdenerwowany tym, w jakim położeniu stawiał rudowłosą. — To my… nie musimy. Nie musimy o tym rozmawiać — podkreślił, mocniej zaciskając palce na jej udzie, ponieważ nie cofnął dłoni od momentu, w którym ją tam ulokował. Nie chciał, by Lester źle odebrała jego słowa czy by poczuła się w jakikolwiek sposób urażona, a miała do tego prawo. Rozmawiał z nią przecież o swojej żonie i wyraźnie sugerował, że rozwód nie miał być dla niego łatwą sprawą choćby ze względu na to, że Jennifer wciąż wiele dla niego znaczyła i najprawdopodobniej zawsze miała wiele znaczyć. Coś jednakże się zmieniło. Jerome dokonał wyboru. I nie podróżował właśnie po całym świecie, szukając pewnej blondynki, lecz siedział tuż obok rudowłosej kobiety karmiącej córkę, gotów to właśnie z nimi związać swoje życie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jednocześnie jeśli ty będziesz chciała porozmawiać kiedyś o Colinie, to wiesz, że zawsze możesz z tym do mnie przyjść, prawda? — odezwał się po dłuższej chwili milczenia i spojrzał na nią uważnie. — Wiem, że był dla ciebie ważny. Wiem, jak długo biłaś się z myślami, nim byłaś gotowa przyznać, że go kochasz. I obydwoje wiemy, że jest ojcem Aurory — powiedział i zerknął na dziewczynkę. Nie chciał w przyszłości jej okłamywać, choć nie wiedział, jakie zdanie miała na ten temat Charlotte. Było jeszcze tak wiele spraw, które musieli przedyskutować! Ale fakt, że teraz siedzieli na kanapie i toczyli spokojną, otwartą rozmowę chyba dobrze im wróżył, prawda? Niespodziewanie na wierzch wypłynęło wiele ważnych tematów, ale Jerome cieszył się, że stało się to teraz, a nie wcześniej, kiedy obydwoje byli o wiele bardziej rozemocjonowani wszystkimi nowościami. Sam zdążył wiele spraw przemyśleć i ułożyć sobie w głowie, by teraz móc mówić o nich otwarcie i wiedzieć, czego oczekiwał oraz jak wyobrażał sobie przyszłość.
      Te wakacje naprawdę miały być im bardzo potrzebne, ale jak się okazywało, i one niosły ze sobą pewne stresujące niewiadome. Wyspiarz wziął Aurorę na ręce i od razu odszukał wzrokiem czystą, tetrową pieluchę. Namierzywszy ją, wstał i przerzucił materiał przez ramię, a następnie ułożył dziewczynkę w pozycji ułatwiającej jej odbicie. Po tak obfitym posiłku lepiej byłoby dla wszystkich, aby Aurorze szybko ułożyło się w brzuszku. Jednocześnie wykonując te czynności, słuchał Angielki i nim jej odpowiedział, przez chwilę spokojnie krążył po salonie. Jej obawy bynajmniej nie były wyssane z palca, ale też nie były uzasadnione.
      — Rozumiem, że się martwisz — powiedział, by dać jej do zrozumienia, że nie zamierzał bagatelizować jej uczuć. — I masz rację, pierwszego wrażenia, jakie ja wywarłem na twoich rodzicach nic nie przebije — zgodził się z nią z rozbawieniem i na samo wspomnienie tamtej sytuacji z lekkim zażenowaniem pokręcił głową. Zaraz przystanął i po raz kolejny uważnie spojrzał na ukochaną. — Mogę cię zapewnić, że nic takiego nie będzie miało miejsca. To są naprawdę wspaniali ludzie i chyba wygrałem los na loterii, mogąc mieć taką rodzinę… Ale oni nie kwestionują moich wyborów. Ani rodzice, ani babcia, ani rodzeństwo. Chociaż, nie wiem, jak bliźniacy na to wszystko zareagują, szczególnie Gian, ale musisz wziąć na nich poprawkę. Mają po siedemnaście lat, ten wiek rządzi się swoimi głupimi prawami… — powiedział i po tej dłuższej wypowiedzi rozchylił usta, by nabrać powietrza i kontynuować. Wtedy jednakże Aurorze się odbiło, głośno i wyraźnie, a niewielka ilość mleka mimo wszystko wylała się na tetrową pieluchę.
      — Och, świetnie, Rory — stwierdził z pobłażaniem Jerome i poklepawszy dziewczynkę po plecach, lekko wywrócił oczami. — W każdym razie, wracając… Mogą być zdziwieni, a wręcz zszokowani informacją o rozwodzie, może im być przykro… Mogą też być zdziwieni, że już się z kimś związałem, ale nie będą oceniać. Ani mnie, ani ciebie. Zobaczysz — rzucił i posłał kobiecie promienny uśmiech. — Jak już ich poznasz, nie będziesz chciała stamtąd wyjeżdżać.

      ponownie rozgadany i mędrkujący JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  96. Temat, z którym Sadie przyszła do Charlotte był na tyle wrażliwy, że jak nigdy w życiu nie wiedziała, od czego powinna zacząć, a rozmów trudnych i skomplikowanych w jej życiorysie nie brakowało. W tym przypadku było o tyle trudniej, że całe to zamieszanie kręciło się wokół jednego z klientów Charlotte, a to oznaczało, że kobieta mogła zasłaniać się poufnością i konkretnymi przepisami. Nie było to również coś, co bezpośrednio miało związek z kobietą; właściwie to on chciał zaangażować ją w proceder, któremu Sadie próbowała zapobiec. Od jakiegoś czasu miała na oku mężczyznę, który próbował zainwestować swoje pieniądze w agencję reklamową i musiała zrobić wszystko, aby zakończyło się to niepowodzeniem, bo inaczej cała jej praca pójdzie na marne. Jeżeli z sukcesem wprowadzi pieniądze w obieg, niczego mu nie udowodni. Sama nie wiedziała, czy na miejscu Charlotte chciałaby ze sobą rozmawiać, słuchać albo ufać, bo do tego uprzejmy uśmiech nie był wystarczający, ale nie zamierzała się poddawać.
    Korzystając z gościnności kobiety, Sadie zajęła wolne krzesło i zakładając jedną nogę na drugą, cicho odchrząknęła.
    — Jestem dziennikarką — zaczęła, chcąc w ten sposób naprowadzić swoją rozmówczynię na powód jej nagłej obecności tutaj. Poza tym dobrze byłoby, aby kobieta przynajmniej wiedziała, z kim rozmawia. Zdążyła zauważyć, że była raczej zaskoczona jej niezapowiedzianą wizytą. Nigdy wcześniej się nie widziały, ale Sadie była do tej rozmowy przygotowana.
    — Pani Lester, chciałabym porozmawiać z panią o jednym z klientów agencji, ale zależy mi na tym, aby ta rozmowa pozostała między nami — przyznała spokojnie i rzeczowo, nie chcąc dłużej tego przeciągać.
    — Elijah Nelson — sprecyzowała, wpatrując się w rudowłosą kobietę, aby móc odczytać z niej jakąkolwiek reakcję. Dała jej również czas, by mogła dopasować imię i nazwisko do konkretnej osoby. Przychodziła tutaj, można powiedzieć, z nietypową prośbą i nie wymagała od Charolotte, że zostanie wysłuchana. Prawdę mówiąc, nie miała żadnych oczekiwań, co do tej rozmowy, ale liczyła na to, że w kobiecie odezwie się zdrowy rozsądek. Sadie nie chciała kojarzyć się ze złymi wiadomościami, a choć przeważnie z tym wiązały się jej odwiedziny, to istnieli ludzie, którym pomogła i dała nadzieję, więc jeżeli znowu mogła zrobić cokolwiek, aby niewinny człowiek nie wplątał się w coś głupiego, to przynajmniej próbowała.

    [Ależ jest tutaj u was pięknie, nie mogę się napatrzeć!! <3]

    Sadie

    OdpowiedzUsuń
  97. W tym momencie Jerome był daleki od cierpienia. Było mu ciężko i wiedział, że poinformowanie Jennifer o rozwodzie będzie dla niego trudnym, a przede wszystkim bardzo stresującym momentem, lecz cała ta sytuacja nie wiązała się z cierpieniem. Już nie, bowiem najgorsze pod tym względem były miesiące poprzedzające podjęcie decyzji o separacji. To właśnie wtedy wyspiarz faktycznie cierpiał. Nie do końca wiedział, co się dzieje, przechodził przez różnorakie stany emocjonalne, miotał się i szarpał, aż dotarł na skraj, gdzie czekały na niego tylko rezygnacja i zobojętnienie. Nawet kiedy dotarł do tego punktu, on i Jennifer pojęli kolejną próbę ratowania małżeństwa, lecz wtedy Marshall uświadomił sobie, że nie chciał tych starań. Nie miał siły na wykrzesanie z siebie czegokolwiek więcej i irytowały go próby podjęte przez Jennifer, a uświadomienie sobie tego było dla niego przełomowym momentem i również na swój sposób wejście w posiadanie tej wiedzy wiązało się z cierpieniem. Separacja przyniosła mu swego rodzaju ulgę i to także było dla niego ciekawe odkrycie, które dodatkowo potwierdzało słuszność podjętej przez niego decyzji. Decyzji, która być może była najtrudniejszą w jego życiu, ale którą musiał podjąć i dziś nie żałował, że zdecydował się postawić na siebie. Co więcej, będąc teraz przy Charlotte i Aurorze, wiedział, że było to najlepsze, co mógł w tamtej chwili dla siebie zrobić.
    Nie cierpiał, na pewno nie dziś i sądził, że już cierpieć nie będzie. Miał się natomiast denerwować i stresować, miał się martwić i przejmować, przede wszystkim również tym, jak Jen zareaguje na informację o rozwodzie. Nie wynikało to wyłącznie z łączącej ich relacji; Marshall po prostu taki już był. Przeważnie myślał w pierwszej kolejności o innych, nie o sobie i to innych stawiał na pierwszym miejscu, jedynie w tych rzadkich momentach to siebie samego wynosząc na przysłowiowy piedestał. Obawiał się, że zrani Jennifer, a było to ostatnim, czego chciał. Do kogoś jednakże musiało należeć podjęcie decyzji i doprowadzenie tego do końca, prawda?
    Nie odpowiedział Charlotte, ponieważ nie wiedział, co mógłby jeszcze dodać. Zamiast tego przekręcił dłoń tak, że splótł ze sobą ich palce i ścisnął je mocno, a następnie przymknął powieki i głęboko odetchnął. Poczuł się lepiej nie tylko dlatego, że mógł jej o tym wszystkim powiedzieć, ale również dlatego, że Lotta go rozumiała i nie zamierzała go oceniać. Był za to tak bardzo wdzięczny, że nie potrafił opisać tego prostymi słowami, jednakże wiedział, że to między innymi z tego wynikało to poczucie bezpieczeństwa, które odczuwał w obecności kobiety, a z którego sprawę zdał sobie już jakiś czas temu.
    — Jesteś niesamowita — odezwał się cicho, kiedy rozchylił powieki. Niewielu ludzi byłoby zdolnych do tego, co właśnie robiła rudowłosa i Jerome czuł się tym oszołomiony, a także na swój sposób urzeczony. Zdawało się, że uczucie, które wobec niej żywił – ta niezniszczalna forteca – urosło jeszcze bardziej i nabrało nowej mocy.
    Niedługo potem jednakże atmosfera uległa zmianie – poruszając temat Colina, Jerome wiedział, że wchodzi na grząski grunt, a dodając do tego Aurorę, całkowicie świadomie po pas zapadał się w bagnie, z którego trudno było się wydostać. Nie powiedział jednakże o tym, że to Coli był ojcem Aurory, aby wytrącić Lester z równowagi i kiedy spostrzegł, jak ta zareagowała, ścisnęło mu się serce. Domyślał się, jak bardzo Rogers skrzywdził rudowłosą i choć ta była silna i zdeterminowana, choć wyrzuciła szatyna ze swoje życia oraz życia Rory, bez wątpienia pozostawała skrzywdzona. Któż na jej miejscu by nie był? Charlotte została sama w dziewiątym miesiącu ciąży, niedługo potem natomiast okazało się, że sama miała zostać również jej jeszcze nienarodzona wtedy córka i cóż, Marshall również miał ochotę przez to urwać jaja Miśkowi, gdyby ten tylko pojawił się na horyzoncie. Stąd reakcja Lotty była jak najbardziej zrozumiała i Jerome uznał, że nie będzie teraz kontynuował tego tematu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aurora wciąż była malutka i nim będzie w stanie zrozumieć zawiłości, jakie występowały w ich małej, raczkującej rodzinie, miało upłynąć jeszcze wiele czasu. Wystarczająco dużo, by Jerome i Charlotte zdążyli przedyskutować zadawalające dla wszystkich rozwiązanie i ustalić, jaką wersję wydarzeń przedstawią Rory.
      Ciekawym było również to, że w żaden sposób nie przeszkadzało mu to, że Aurora nie była jego biologiczną córką i przez myśl mu nie przyszło, że miałby ją z tego powodu traktować inaczej. W codziennym funkcjonowaniu podobne myśli w ogóle nie gościły w jego głowie; Rory była obecna w jego życiu i nieistotnym było, jak oraz za pomocą kogo się w nim znalazła; chciał się nią opiekować bez względu na wszystko i nie bez powodu teraz krążył z nią po pokoju, zastanawiając się czy tetrowa pielucha przemoknie i ubrudzi mu koszulkę, czy może jednak nie. Z chęcią wrócił również do tematu wakacji.
      — Nie będziesz tam potrzebowała wiele ubrań — zauważył. — I to nie tylko ze względu na wysokie temperatury — wtrącił i uśmiechnął się zgoła niewinnie, aczkolwiek nic z tej niewinności nie uchowało się w jego spojrzeniu, którym zlustrował sylwetkę rudowłosej. — Musisz jeszcze dziś popracować czy już wszystko zrobiłaś? — zagadnął, przypominając sobie, że Lotta wyznaczyła spotkanie z Margaret na swoją przerwę w pracy. — Może potem się zbierzemy i pójdziemy na dłuższy spacer? — zaproponował i odszukał wzrokiem Biscuita, który spał smacznie w swoim legowisku, chyba musząc nieco odpocząć po tej krótkiej aferze, która miała miejsce podczas wizyty kandydatki na opiekunkę. Och, przy okazji spaceru natomiast mogli jeszcze odwiedzić aptekę, co było nawet bardziej niż konieczne.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  98. Kolejne tygodnie mijały w zastraszającym tempie i nie wiedzieć kiedy, początek stycznia przerodził się w początek lutego, a jeśli dobrze się nad tym zastanowić, to całkiem niedługo miała minąć również połowa najkrótszego miesiąca w roku. Jak się okazało, Margaret wypadła wyśmienicie podczas swojego dnia próbnego, przez co Charlotte i Jerome zdecydowali się zatrudnić ją jako opiekunkę, a kiedy mieli pewność, że młoda kobieta sprawdza się w tej roli, Marshall zdecydował się na wcześniejszy powrót do pracy. Jak zdążyli ustalić, w tym roku urlop miał mu się wyjątkowo przydać i to niekoniecznie wyłącznie na wakacje; czekało na niego wiele spraw do załatwienia, które na pewno miały pochłonąć mnóstwo jego wolnego czasu. Póki co jednakże Jerome wciąż w miarę możliwości pomagał w opiece nad Aurorą, choć nawet nie tyle w niej pomagał, co mocno się w nią angażował i stawał na równi niemalże z samą Charlotte. Kiedy tylko miał taką możliwość, prosto po pracy udawał się do mieszkania Lester i wcześniej zastępował Margaret. Czasem korzystał z tego, że dziewczyna nie spieszyła się do swoich zajęć i podczas gdy ona wciąż czuwała nad Rory, wyspiarz gotował szybki obiad. Nie był co prawda kulinarnym wirtuozem, ale były to posiłki, które z powodzeniem zapełniały ich brzuchy i zapewniały im przetrwanie, a należało zaznaczyć, że trzydziestolatek coraz więcej czasu spędzał w niedużym mieszkaniu w Central Parku. Co prawda ze względów logistycznych wciąż często wracał do siebie na noc, ale jego wynajmowane lokum powoli zyskiwało status hotelu, do którego Jerome wpadał tylko po to, by naszykować się na kolejny dzień pracy i się przespać. Miał z tego powodu lekkie wyrzuty sumienia, a wszystko to ze względu na świnkę morską, która pozostawała pod jego opieką. Zaczął nawet zastanawiać się, czy nie poprosić Jaime’ego o opiekę nad Haroldem i musiał pamiętać, aby zapytać go o to przy najbliższej okazji.
    Jednocześnie brunet próbował pchnąć na przód sprawy związane z rozwodem oraz legalnym pobytem w Stanach Zjednoczonych, lecz nie na wszystkich obszarach szło mu to równie dobrze. Udało mu się na przykład kupić stosunkowo tanie bilety lotnicze na Barbados; miał wylecieć w czwartek, dwudziestego czwartego lutego i wrócić w niedzielę, dwudziestego siódmego lutego. Wciąż jednakże nie miał żadnej informacji od swojej opiekunki w Urzędzie Imigracyjnym. Skontaktował się z nią co prawda, ale Phoebe przekazała mu, że nie ma dla niego jeszcze niczego konkretnego i jak tylko będzie wiedziała więcej, na pewno się do niego odezwie. Póki co powiedziała Marshallowi, aby ten się nie martwił, ponieważ miała wszystko pod kontrolą i wyspiarzowi na pewno nie groziło niespodziewane wydalenie z kraju.
    A skoro miał się nie martwić i mógł mieć spokojną głowę, to należało jakoś to uczcić, prawda? Stąd zaproponował Charlotte wspólne wyjście. Co prawda to rudowłosa skontaktowała się w sprawie pracującej soboty z Margaret, ale Jerome dorzucił do tej sprawy swoje trzy grosze i za plecami Angielki odezwał się do opiekunki, prosząc, by ta w razie czego była gotowa zostać z Aurorą dłużej. Wszystko dlatego, że z Lottą umówił się na godzinę osiemnastą. Polecił jej ubrać się ciepło i wygodnie, a uwzględniając wszystkie jego plany, zakładał, że wrócą do mieszkania około północy. Nie zdradził jednakże rudowłosej wiele więcej; nie przygotował co prawda niczego spektakularnego, ale mimo wszystko w pewien sposób chciał ją zaskoczyć.
    W sobotę, o umówionej godzinie, zjawił się pod budynkiem, w którym mieszkała kobieta i napisał jej smsa, że już czeka. Niekoniecznie chciał wchodzić na górę; to oczekiwanie tylko potęgowało przyjemne wrażenie, jakoby był gówniarzem czekającym na swoją dziewczynę, i co z tego, że obydwoje swoje nastoletnie lata mieli już dawno za sobą? Marshallowi w żaden sposób nie przeszkadzało to w tym, aby denerwować się i ekscytować tak samo, jak kiedyś. Stąd nieco niecierpliwie krążył pod klatką, a kiedy drzwi wyjściowe skrzypnęły, zwrócił się w ich kierunku i posłał wychodzącej Charlotte szeroki uśmiech.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Dobry wieczór — przywitał się, ponieważ o tej porze roku wciąż niesamowicie szybko robiło się ciemno, a kiedy kobieta znalazła się wystarczająco blisko, ułożył ręce na jej talii i przysunął się bliżej, po to tylko, by od razu móc ją pocałować i wcale szybko się nie odsunął. Trzymając ją przy sobie, pozwolił sobie przez kilka mocnych uderzeń serca uważnie smakować jej usta, kiedy zaś się odsunął, Lotta mogła zobaczyć na dnie jego bursztynowych oczu ten charakterystyczny błysk, który towarzyszył mu nieustanie choćby podczas sylwestrowej nocy.
      — Chodźmy — zachęcił, po czym złapał ją za rękę i splótł ze sobą ich palce, a szeroki uśmiech nie schodził z jego twarzy. Naprawdę czuł się jak nastolatek umówiony na niezobowiązujące spotkanie, które w istocie wcale takie niezobowiązujące nie było; jak to u nastolatków, miało od niego zależeć cały życie.
      Poprowadził Charlotte w stronę Central Parku. Uznał to za nienajgorsze wyjście, zważywszy na to, że Rory pierwszy raz miała zostać pod opieką Margaret nie w ciągu dnia, a wieczorem, więc rozsądnym było pozostanie blisko. Tym bardziej, że w ten weekend tuż przy mieszkaniu rudowłosej mogli liczyć na wiele atrakcji i tak, po zagłębieniu się w parkowe alejki, okazało się, że przebywało tutaj zaskakująco sporo ludzi i wszyscy zmierzali w tym samym kierunku, aż wreszcie ich oczom ukazały się pierwsze plakaty informujące o festiwalu na pożegnanie zimy.
      — O dwudziestej jest pokaz rzeźbienia w lodzie i to mój obowiązkowy punkt programu — poinformował z udawaną powagą, przez która wyraźnie przebijało się rozbawienie. — Przed tym… Mamy do wyboru lodowisko pod chmurką i… — urwał na moment podczas przeglądania programu wydarzenia na telefonie. — I inne tutejsze atrakcje — podsumował ze śmiechem, kiedy nie rzuciło mu się w oczy nic ciekawego. — Ale na dwudziestą drugą zarezerwowałem stolik w knajpce niedaleko — dodał, gwoli ścisłości, by nakreślić Charlotte plan na ten wieczór.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  99. W takich momentach jak ten, kiedy przemierzał alejki Central Parku, trzymając Charlotte za rękę i zerkając ukradkiem na jej profil, nie dowierzał własnemu szczęściu. Naprawdę nie wiedział, w jakim miejscu swojego życia by się znajdował, gdyby nie rudowłosa. Czy miałby jakiś cel? Czy znalazłby punkt, do którego mógłby dążyć? Śmiał podejrzewać, że byłoby mu ciężko. Że może i nie stoczyłby się na dno, ale też nie ruszyłby na przód; utknąłby w miejscu, nie wiedząc, w którą stronę się zwrócić, by wykonać pierwszy krok. Tymczasem u boku panny Lester to wszystko zdawało być się oczywiste od samego początku i Jerome śmiało podążał obraną bez zawahania ścieżką, a wspomniane szczęście wręcz go rozpierało. Czaiło się w jego uśmiechu, który nie schodził z jego twarzy i sięgał bursztynowych oczu, teraz rozświetlonych wewnętrznym blaskiem, który emanował z nową siłą. Kryło się w najdrobniejszych gestach i w każdym zdaniu, które formułował. Stąd roześmiał się wesoło, kiedy pod ich uniesionymi rękoma przebiegło kilkoro dzieci i kiedy tylko z powrotem opuścili dłonie, przyciągnął Angielkę bliżej siebie i krótko ją pocałował, po czym roześmiał się jeszcze głośniej, ponieważ dokładnie w tym samym momencie ona zrobiła to samo; przysunęła się bliżej i sięgnęła jego ust, przez co spotkali się jakoby w połowie drogi własnych gestów i zamierzeń.
    — Mniej więcej — odparł niby to skromnie, kiedy Lotta powiedziała, że wszystko zostało przemyślane i ochoczo skinął głową, kiedy kobieta oznajmiła, że w takim razie pierwsze na ich liście było lodowisko. Razem z nią podążył w kierunku otoczonej bandami tafli, odczekał swoje w kolejce do wypożyczenia łyżew, a następnie rozsiadł się na ławeczce pośród innych ludzi zmieniających obuwie i zaczął z entuzjazmem zakładać wypożyczone hokejówki. Dopiero kiedy Charlotte zadała mu to jedno, kluczowe pytanie, zdał sobie sprawę z pewnego istotnego faktu.
    — Nie — odparł spokojnie. — Nigdy nawet nie miałem łyżew na nogach — przyznał i uśmiechnąwszy się szeroko, wstał z werwą. Zachwiał się nawet nie tak mocno i złapał rudowłosą za rękę, którą ku niemu wyciągnęła, po czym tylko odrobinę pokracznie poczłapał za nią ku wejściu. Musiał przyznać, że na łyżwach chodziło się śmiesznie już po normalnym gruncie, więc chyba nawet nie chciał sobie wyobrażać, co będzie na gładkiej tafli lodu. I pomimo tego, że nigdy na łyżwach nie jeździł, z niespotykaną ochotą i bez strachu podszedł bliżej, zatrzymując się dopiero przy otwartej bramce. Coś mu podpowiadało, że jeśli tak po prostu postawi stopę, a raczej płozę łyżwy na lodzie, to źle się to skończy. Puścił więc rękę Charlotte i obydwiema dłońmi mocno złapał się bandy, by następnie ostrożnie zejść na lód i proszę! Z sukcesem postawił na nim obydwie nogi.
    — Dobrze — podsumował, kiedy udało mu się przesunąć w bok, tak by nie blokować wejścia, wciąż jednakże stał przy bandzie, mocno zaciskając na niej palce i kurczowo wpatrywał się w swoje stopy, jakby te miały rozjechać się na boki, kiedy tylko choć na chwilę przestanie na nie patrzeć i odwróci wzrok. — To co teraz? — zagadnął i odważył się unieść głowę, by móc wzrokiem odszukać rudowłosą. Wtedy też zobaczył ją niemalże na środku lodowiska, gdzie chyba nie mogła go usłyszeć i z rozbawieniem pokręcił głową.
    Jerome był wysportowany. Kiedy tylko czas mu na to pozwalał, chadzał na siłownię, praca na budowie z kolei wymuszała na nim zachowanie pewnej tężyzny. Jeszcze na Barbadosie regularnie surfował, bo jakże by inaczej, więc generalnie miał świadomość własnego ciała i wypracowane poczucie równowagi dzięki balansowaniu na desce ślizgającej się po fali. Łyżwy jednakże były zdradliwie i z tego co zdążył zauważyć, ślizgały się niemiłosiernie, w sposób zgoła inny niż deska. Płoza łyżew hokejowych była też krótsza i zaokrąglona, nie to co w łyżwach figurowych, co było wyjątkowo zdradliwe, kiedy człowiek pochylił się za mocno do przodu czy do tyłu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jerome jednakże nie wiedział i nie chcąc tkwić tuż przy wejściu jak ten kołek, robiąc korek, spróbował obrócić się przodem do kierunku jazdy oraz poruszyć. Przez to jednakże lewa noga uciekła mu do tyłu, a prawa pojechała do przodu i wyspiarz uchronił się przed upadkiem tylko dlatego, że w ostatniej chwili chwycił się bandy i teraz wisiał na niej pokracznie całym ciężarem ciała, z nogami rozrzuconymi na boki niczym w szpagacie, którego nie potrafił i było to dla niego bardzo niekomfortowe.
      — Pomocy — zakwilił, nie wiedząc zbytnio, jak teraz powinien się pozbierać, by nie pogorszyć swojej sytuacji. Gdyby to była ich pierwsza randka, to chyba by nie zapunktował, prawda? Chociaż, jeśli dobrze się nad tym zastanowić i wszystko przeanalizować… Czy to faktycznie aby nie była ich pierwsza randka z prawdziwego zdarzenia?!?!
      — Świetnie — zaczął burczeć pod nosem, podążając za tokiem własnego myślenia. — Po prostu wspaniale — dodał i sapnął, a następnie jęknął, bo nie dość, że czuł nieprzyjemne ciągnięcie w pachwinach, to jeszcze przez to bezwładne uwieszenie na bandzie czuł, jak ta wbija mu się w pachy.
      — Pomocy bardzo… — zawołał słabo raz jeszcze.

      rozkraczony w szpagacie życia JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  100. To rozjechanie się na pewno nie miało zrazić go do podjęcia się nauki jazdy na łyżwach i nie osłabiło jego chęci opanowania tej umiejętności w stopniu, który pozwoliłby mu na samodzielne poruszanie się po lodzie. Jerome lubił próbować nowych rzeczy, a że sporty zimowe stanowiły dla niego sporą zagadkę, to na lodowisku nie musieli poprzestać; wyspiarz nie miałby nic przeciwko nauczeniu się również jazdy na nartach, ale może najpierw mimo wszystko powinien opanować poruszanie się na łyżwach. I tak, czekając na ratunek, skupił się na tym, aby nie rozjechać się bardziej, co skończyłoby się nie tylko potarganiem spodni. Wisiał na bandzie niczym Jack na drzwiach w Titanicu i aby odciągnąć myśli od bolących przez tę dziwną pozę fragmentów ciała, myślał o tym, że jazda na łyżwach musi być choć trochę jak surfowanie na desce – w końcu zarówno w jednym, jak i drugim sporcie chodziło o utrzymanie równowagi podczas poruszania się po powierzchni niekoniecznie przyjaznej człowiekowi, prawda? Stąd podstawy powinien mieć opanowane i teraz powinien jedynie zastanowić się, jak przełożyć je z deski na łyżwy. Najpierw jednak musiał się pozbierać, a sam nie miał sobie z tym poradzić i przez to odetchnął, kiedy tuż za swoimi plecami usłyszał wyraźnie rozbawioną Charlotte.
    — Nie śmiej się — skarcił ją, starając się przy tym zachować powagę. — Nie wiesz, co mogło ucierpieć podczas tego niefortunnego zdarzenia — poinformował, jasno sugerując, że były inne płaszczyzny, na których radził sobie doskonale i raczej żadne z nich nie chciało, by coś się w tym względzie zmieniło. Długo jednak nie potrafił udawać, bo i jego pomimo dyskomfortu śmieszyła ta sytuacja, przez co zaczął śmiać się cicho.
    Poczuł się pewniej, kiedy Lotta złapała go pod pachami, choć sama na pewno nie miała go udźwignąć. Zgodnie z jej instrukcjami, postarał się złączyć nogi i wtedy odkrył, że krawędzie łyżew były ostre, przez co z powodzeniem można było zaprzeć się nimi o lód. Tym sposobem podźwignął się powoli, ale skutecznie i słuchając Charlotte, nie wyprostował się całkowicie. Ugiął kolana i pozostał lekko pochylony, co jak najbardziej miało sens, ponieważ dokładnie to samo robił na desce i odruchowo również szerzej rozłożył ręce.
    — Stoję! — pochwalił się, kiedy uświadomił sobie, że faktycznie stał i wcale nie trzymał się bandy! Zamarł jednakże w tej pozie, zbytnio nie wiedząc, co dalej. Niby teoretycznie wiedział, co powinien robić i miał okazję obserwować innych ludzi w koło, ale podejrzewał, że w praktyce odepchnięcie się nogą nie wyjdzie mu tak zgrabnie. Stąd, kiedy Lotta znalazła się przed nim i mocno złapała go z ręce, spojrzał na nią i uśmiechnął się do niej z wyraźną wdzięcznością.
    — Ufam tobie, ale nie sobie — odparł z rozbawieniem. — Czy jeśli celowo nie będę robił postępów, żeby częściej mieć lekcje z taką nauczycielką, to szybko się zorientujesz, że oszukuję? — spytał niby to niewinnie i uważniej zlustrował wzrokiem sylwetkę kobiety, ponieważ ta nie dość, że dostosowała się do jego wytycznych co do ubioru, to jeszcze wyglądała wyjątkowo ładnie. Niemalże tak ładnie, kiedy rano paradowała w jego koszulce – dokładnie tej z plamą z mleka, którą sobie przywłaszczyła po Sylwestrze – bez makijażu i z potarganymi włosami.
    Rozbawienie wymalowane na jego twarzy zostało szybko zastąpione przez skupienie. Poniekąd ciągnięty przez rudowłosą, Jerome pilnował tego, aby mieć ugięte kolana i pochylone plecy, jednakże jako że ta pozycja była dla niego w pewien sposób naturalna i jego ciało ją znało, to przestał się na niej skupiać i więcej uwagi poświęcił temu, jak powinien poruszać nogami. Był tym tak bardzo pochłonięty, że nawet nie zorientował się, kiedy znaleźli się na środku lodowiska i rozejrzał się dopiero, kiedy Lotta zwróciła na to uwagę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Okej — zauważył ostrożnie i zaśmiał się krótko; te ugięte kolana i pochylone plecy bardzo pomagały, ale wciąż nie ufał zdradzieckim łyżwom na swoich stopach. Ten przystanek na środku tafli sprawił, że Marshall zwrócił większą uwagę na otoczenie i docenił rozwieszone nad lodowiskiem lampki oraz zimowe ozdoby. Wszystko to wyglądało naprawdę bardzo ładnie; idealne miejsce na pierwszą randkę.
      Wtedy również Lester z entuzjazmem zwróciła na to uwagę, a Jerome, chcąc odpowiedzieć, jakoś tak odruchowo się wyprostował i… z powodu nagłej zmiany środka ciężkości jego stopy wystrzeliły do przodu, a sam brunet tak, jak stał, tak nagle fiknął prosto na tyłek.
      — Tak. To nasza pierwsza randka — odparł, spoglądając na nią z dołu, spod czapki, która głębiej osunęła się na jego czoło i uśmiechnął się szeroko. Na szczęście nie grzmotnął w taflę kością ogonową, ponieważ inaczej na pewno nie byłby taki zadowolony; całe uderzenie przyjęły głównie jego pośladki.
      — I z tego powodu pocałuję cię na środku lodowiska, pod tymi lampkami. Tylko najpierw wstanę — zaznaczył, unosząc palec wskazujący. — Mam nadzieję, że nie zajmie mi to kolejnej godziny — wymruczał już bardziej do siebie, niż do Charlotte, po czym z pozycji siedzącej przekręcił się na czworaka. Wsparty dłońmi o lód, wyprostował powoli nogi i zaparł się krawędziami ostrzy łyżew o lód, przez co wyglądał co najmniej tak, jakby na środku lodowiska uprawiał jogę i przyjmował właśnie pozycję psa z głową w dół. Ugiął jednakże kolana i powoli, powolutku oderwał dłonie od tafli, po czym równie powoli wyprostował się, nie do końca jednak, bo upadek zdążył nauczyć go, że to ważne. I proszę, znowu stał, całkiem sam, choć wciąż nieco niepewnie, zdawało się jednak, że ta wywrotka pomogła mu zrozumieć, o co mniej więcej w tych łyżwach chodziło.
      — Już prawie — poinformował i ostrożnie odepchnął się lewą nogą. Zaczął przez to powoli jechać do przodu, przez co szeroki uśmiech pojawił się na jego twarzy, jednakże jazda sama w sobie nie była w tym momencie jego celem; zbliżył się do Charlotte, a że nie wiedział, jak się hamuje, to wsparł ręce na jej ramionach i lekko ją pchnął, przez co kobieta zaczęła jechać do tyłu. Poruszali się jednakże naprawdę bardzo powoli, tak, że niemalże zaraz mieli się zatrzymać.
      — Okej — powtórzył po raz kolejny, kiedy przeanalizował swoje położenie i ulokował spojrzenie w oczach kobiety. — Jednak to ty musisz pocałować mnie, bo coś mi się wydaje, że jeśli teraz wykonam jakiś ruch, to nas obje wywrócę — poinformował i uśmiechnął się sugestywnie. — Pod lampkami — strzelił oczami w górę. — Na środku lodowiska, na naszej pierwszej randce — zachęcił, wciąż z szerokim uśmiechem, gdyby Charlotte jeszcze miała jakieś wątpliwości, czy było warto zaryzykować.

      JEROME MARSHALL, romantyk z potencjałem na łyżwiarza, albo na odwrót 💙

      Usuń
  101. Kiedy Charlotte powiedziała mu na ucho to jedno zdanie, uśmiechnął się nieco głupkowato sam do siebie, nie zważając na niewygodną pozę, w której trwał od dłuższego czasu. Ten szept sprawił, że jego skóra – nie tylko w okolicach ucha – zaczęła przyjemnie mrowić i gdyby tylko nie znajdowali się na lodowisku, gdzie Jerome miał ograniczone pole do działania nie tylko ze względu na swój brak umiejętności w jeździe na łyżwach, ale również wszędobylskie spojrzenia, to bez wątpienia nie tylko dałby jej to do zrozumienia, ale również pokazał, jak działały na niego te tylko z pozoru niewinne słowa. Niestety, a raczej stety, nie mógł niczego na to poradzić i nie zamierzał tego robić. Gdyby tylko istniała taka możliwość, Jerome zadbałby o to, aby on i Lotta nie wychodzili z łóżka po to tylko, by mógł dowoli całować jej usta, a także obdarzać tymi pocałunkami każdą inną część jej ciała, czyniąc to nieprzerwanie i w kółko, aż do przysłowiowego znudzenia, choć jemu nigdy nie miało się to znudzić. Odpłynięcie myślami w podobnym kierunku nie pomagało jednakże w podniesieniu się do pozycji stojącej, więc mężczyzna odchrząknął, tym samym przywołując się do porządku i już po chwili stał o własnych siłach, niezwykle z tego zadowolony.
    — W takim razie szkoda, że sezon na łyżwy powoli się kończy — odparł, nie odrywając wzroku od rozpromienionej twarzy rudowłosej. Kiedy uśmiechała się w ten charakterystyczny sposób, jakby ten jeden rodzaj uśmiechu był przeznaczony wyłącznie dla wyspiarza, i spoglądała na niego tymi roziskrzonymi oczami, których nie można było określić za pomocą tylko jednego koloru, Marshall wręcz się rozpływał i na to również niczego nie mógł poradzić. Czuł, jak po jego wnętrzu rozlewało się przyjemne ciepło i jak serce zaczynało bić szybciej. Był zachwycony nie tylko tym, w jaki sposób Lotta na niego patrzyła i jakie uczucia w nim to wywoływało, ale również tym, jak bardzo była w takich momentach piękna. To dlatego nie mógł oderwać wzroku od jej twarzy; od błyszczących oczu, jasnej cery, ust rozciągniętych w uśmiechu i rudych loków wystających spod czapki. On również nie kierował się w tym momencie pożądaniem, które bywało powierzchowne; z tymi wrażeniami wiązały się zdecydowanie głębsze uczucia, co sprawiało, że trzydziestolatek czuł się wyjątkowo poruszony.
    Tę wyjątkową chwilę przerwał jego własny upadek; czar może nie do końca prysł, ale wyspiarz czuł się tak, jakby ktoś wylał na jego głowę kubeł zimnej wody. Pomimo tego, kiedy podniósł wzrok na Charlotte, uśmiechnął się szeroko i szczerze; kobieta naprawdę wyjątkowo podobała mu się w tym zimowym wydaniu i choć był to tylko strój, to Jerome odnosił wrażenie, że targały nim emocje tak różne od tych, które odczuwał podczas sylwestrowej nocy, że różnica była niemożliwa do opisania na pomocą prostych słów.
    — Tak łatwo, jak zaciągnąć mnie do łóżka — odparł, nim jeszcze zaczął się podnosić i z pełną premedytacją nawiązał swoimi słowami do przekomarzania, które miało miejsce niedługo przed tym, jak pocałował Angielkę po raz pierwszy. Nie obserwował jednak reakcji dwudziestoparolatki i skupił się na tym, aby ponownie stanąć na nogach, co poszło mu powoli, ale mimo wszystko całkiem zgrabnie. Nie przeszkadzało mu również to, że najpewniej całe lodowisko obserwowało jego poczynania. Jerome nie miał najmniejszego problemu ze skupianiem na sobie uwagi i nie czuł się skrępowany, jeśli znajdował się w jej centrum. Nie wstydził się również tego, że nie potrafił jeździć na łyżwach i przez to wzbudził to niemałe zainteresowanie. Aż za dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że wychował się w miejscu, które nie sprzyjało nabyciu podobnych umiejętności, więc jeśli teraz jego próby zapanowania nad zatkniętymi na stopy łyżwami miały sprawić komuś choć odrobinę radości, to nie miał nic przeciwko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przejechali ledwo kawałeczek, a Lotty nie trzeba było długo namawiać na to, aby pomogła Marshallowi w zrealizowaniu jego postanowienia. Czując jej usta na swoich, uśmiechnął się odruchowo, lecz już w kolejnej sekundzie rozluźnił kąciki i skupił się na tym pocałunku, który stał się tym bardziej wyjątkowy przez to, że wszyscy mogli dokładnie im się przyjrzeć i to z każdej strony! To mu nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, chciał, żeby ludzie patrzyli. Żeby wiedzieli, jaką kobietę całował i zdawali sobie sprawę z tego, że tylko on mógł to robić. Stąd uważnie smakował usta, które stały się jego ulubionymi i poniekąd zaczął zapominać, gdzie się znajdowali.
      Stosunkowo gwałtownie przypomniał sobie o tym już w następnej chwili, kiedy niespodziewanie poczuł na sobie ciężar Charlotte i przez to stracił równowagę, to zaś nie mogło skończyć się inaczej, jak upadkiem. Nim Jerome gruchnął o lód, odruchowo otoczył ramionami rudowłosą, przez co ta wylądowała na nim i przynajmniej częściowo uniknęła spotkania z twardą, zimną powierzchnią.
      — Tak, chyba tak — odparł w odpowiedzi na jej pytanie. — Pewnie dopiero jutro poczuję te wszystkie wywrotki — stwierdził, a potem zawtórował śmiechem kobiecie, nic sobie nie robiąc z tego, że leżał płasko na lodzie, a Lotta spoczywała bezpośrednio na nim. Było mu nie tylko bardzo wesoło, ale właściwie również całkiem wygodnie, więc kiedy jego ulubiony rudzielec postanowił pocałować go w nos, Jerome na krótką chwilę przytrzymał kobietę przy sobie, nie pozwalając jej się tak szybko odsunąć.
      — Kocham cię — poinformował tak po prostu, z szerokim uśmiechem wymalowanym na twarzy i błyszczącymi wesoło oczami. — Naprawdę cholernie mocno się kocham — podkreślił, po czym ujął w dłonie jej twarz, podniósł lekko głowę i pocałował ją krótko, dopiero po tym pozwalając się jej podnieść. Doświadczał naprawdę zupełnie innego rodzaju miłości niż te, które przyszło mu przez lata poznać i właśnie w tej chwili musiał podzielić się tym z Lottą. Zdawało się, że właśnie w takich beztroskich i szczęśliwych chwilach odczuwał tę miłość najmocniej, wiedząc, że nic nie może jej zachwiać.
      Po tym, jak Lester się podniosła, on również się pozbierał. Widział, że oczy innych uczestników ślizgawki były skierowane praktycznie tylko na nich, ale w żaden sposób mu to nie przeszkadzało i nie zamieniłby tego wypadu na lodowisko na nic innego, nawet jeśli do tej pory za bardzo sobie nie pojeździli. Żeby jednakże to zmienić, Jerome ustawił się po lewej stronie kobiety i chwycił ją za dłoń – jakoś tak wygodniej było mu mieć wolną prawą rękę. Każda wywrotka czegoś go nauczyła i teraz mniej więcej wiedział, co powinien robić, a czego nie, aby uniknąć upadku. Stąd przybrał odpowiednią pozycję i zaczął poruszać nogami tak, jak pokazała mu Charlotte oraz jak czynili to inni ludzie, których obserwował kątem oka. Początkowo uparcie wpatrywał się w swoje stopy, lecz kiedy złapał jako taki rytm, podniósł głowę i spostrzegł, że pokonali nieomal całe okrążenie. Co prawda w żółwim tempie, ale jednak!
      — Chyba już wiem, o co chodzi — pochwalił się, lecz akurat kiedy to powiedział, nieco zgubił rytm i lekko się potknął; złapał jednak równowagę i uniknął upadku, a śmiech, który wyrwał się z jego piersi, był wyjątkowo radosny. — Coś mi się tylko wydaje, że jutro będą bolały mnie mięśnie, o których istnieniu nie miałem pojęcia — dodał, to spoglądając na Charlotte, to przed siebie, by kontrolować, gdzie się znajdował. Zależało mu mimo wszystko na tym, by uniknąć niespodziewanego, bliskiego spotkania z bandą oraz z innymi ludźmi i… chyba zaczynał czerpać pewną przyjemność z tej nieśmiałej, ostrożnej jazdy.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  102. — Może jutro porozmawiamy o planach na wiosnę? — zasugerował z rozbawieniem, będąc przekonanym, że to właśnie jutrzejszego dnia najbardziej odczuje ten wypad na lodowisko. Podejrzewał, że nie tylko nabił sobie kilka siniaków, ale że też da mu się we znaki ból mięśni, w końcu jazda na łyżwach była zupełnie innym rodzajem wysiłku niż ten, do którego nawykł. Póki co jednakże ani specjalnie się nad tym nie zastanawiał, ani gorączkowo tego nie roztrząsał i cieszył się swoją pierwszą randką z Charlotte Lester, która na długo zapadnie mu w pamięć bynajmniej nie tylko dlatego, że był to jego pierwszy raz na łyżwach.
    Kiedy Lotta poniekąd zagroziła mu, iż to właśnie ona powinna być jedyną kobietą, która tak sprawnie będzie zaciągać go do łóżka, nie krył zadowolenia i spojrzał na nią z dołu z lekkim uśmiechem, który wyraźnie sugerował, że nie mogło być inaczej i że nawet w tej chwili Marshall z chęcią zamieniłby zimny lód, na którym siedział, na miękki materac lub inną powierzchnię, którą można było wykorzystać w wiadomy sposób. I czy właśnie, siedząc na środku lodowiska po niedawnym upadku, w wyjątkowo uroczej, zimowej scenerii rozbierał rudowłosą samym pożądliwym spojrzeniem? Wielce prawdopodobne.
    Śmiało można było pokusić się o stwierdzenie, że zachowywali się tak, jakby byli na lodowisku sami, a trzeba było zaznaczyć, że możliwość ślizgania się pod chmurką w Central Parku cieszyła się dużym zainteresowaniem. Samo lodowisko było też większe niż typowe, miejskie lodowiska pod chmurką, a to wszystko po to, by pomieścić na tafli licznych, zaineresowanych tą atrakcją Nowojorczyków. Można więc było powiedzieć, że widownię mieli sporą, ale wyspiarz zdawał się widzieć tylko Charlotte i naprawdę był szczerze zachwycony jej osobą. Ten zachwyt był widoczny w jego spojrzeniu i uśmiechu, kobieta mogła go poczuć na pewno również wtedy, kiedy Jerome ją całował jeszcze przed tym, jak obydwoje się wywrócili i parsknęli wesołym śmiechem.
    Właśnie w tym momencie musiał powiedzieć jej, że ją kocha. Uważał, że pewnym rodzajem miłości obdarzył ją już wtedy, kiedy była tylko jego przyjaciółką i pielęgnował tę miłość przez niemalże trzy lata, by teraz pozwolić jej w pełni rozkwitnąć i było to oszałamiające uczucie, które obejmowało nie tylko jego umysł, ale i całe ciało. Nie oczekiwał nawet, że mu teraz odpowie; zależało mu po prostu na tym, by podzielić się z nią tym, co akurat czuł, lecz kiedy rudowłosa odwzajemniła to wyznanie, uśmiechnął się tym szerzej i przy tym nie potrafił oderwać od niej wzroku. Mówiło się, że człowiek potrafił być pijany szczęściem i właśnie tak czuł się teraz leżący na tafli lodu wyspiarz. Był szczęśliwy, cholernie szczęśliwy i wiedział, że była to zasługa wyłącznie młodej Angielki, która była obecna w jego życiu od momentu, w którym zjawił się w Nowym Jorku, ale dopiero teraz weszła w to życie z całym impetem, wnosząc w nie same dobre rzeczy. I Jerome naprawdę ją kochał. Początkowo, choćby jeszcze wtedy, w wannie, nie chciał zbyt szybko nazywać rzeczy po imieniu, lecz teraz nie potrafiłby oszukiwać nawet samego siebie. Kochał Charlotte, chciał jej o tym mówić i chciał dzielić się z nią tym uczuciem, przez co nic nie mogło stanąć mu na przeszkodzie.
    — Nie chwal dnia przed zachodem słońca — ostrzegł, kiedy już się pozbierali i robili właśnie kolejne okrążenie, a kobieta wspomniała tylko o dwóch wywrotkach. Jeszcze wiele mogło się wydarzyć, tym bardziej, że na lodowisku było również mnóstwo młodzieży, która szalała na całego. Nastolatkowie jeździli z zawrotną prędkością, urządzali sobie slalom pomiędzy ludźmi, a nawet jeździli pod prąd. Kiedy kilkoro z nich, tworząc swego rodzaju węża, przejechało obok Marshalla, nagły podmuch powietrza wyjątkowo mu się nie spodobał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Do bandy poproszę — odparł, uznawszy, że tam będzie najbezpieczniejszy. Z pomocą Charlotte dotarł na właściwe miejsce i uśmiechnął się do niej, nim się oddaliła. Sam ustawił się tak, by się nie wywrócić i jednocześnie śledzić jej poczynania, przez co widział wyraźnie, jak Lotta płynnie poruszała się między ludźmi, a następnie wykonała zgrabny piruet. Kiedy wyprostowała się z ukłonu i ich spojrzenia się skrzyżowały, brunet z uznaniem skinął jej głową, a następnie zaczął klaskać najgłośniej, jak tylko potrafił. Podczas gdy Charlotte wróciła do śmigania pomiędzy ludźmi, on odważył się na powolną, acz samodzielną jazdę przy bandzie. Raz nawet rozpędził się bardziej, niżby chciał i trochę się tego wystraszył, bo jeszcze nie potrafił hamować, ale finalnie po prostu przestał odpychać się stopami i wytracił prędkość do bezpiecznego poziomu blisko zera.
      — Widzisz, możemy postarać się chodzić na ślizgawki częściej — odparł. Sam siedział jeszcze na ławeczce i kończył wiązać zimowe buty. — Może do końca lutego lodowisko będzie czynne, zależy od pogody — stwierdził, otrzepał ostrza łyżew z nagromadzonych okruchów lodu i wstał, a kiedy wykonał pierwszy krok, zdziwił się bardzo, jak miękkie miał nogi. Zaśmiał się przez to sam do siebie, lecz już po kilku krokach na własnych nogach, bez łyżew na stopach, poczuł się normalnie i udał się wraz z Lottą do budki, w której oddali wypożyczony sprzęt.
      — Może się czegoś napijemy? — zasugerował i skinieniem głowy wskazał w stronę dalej znajdujących się budek, gdzie sprzedawano ciepłe napoje i najpewniej również jakieś przekąski. Zarówno do pokazu rzeźbienia w lodzie, jak i kolacji mieli jeszcze trochę czasu, więc spokojnie mogli pospacerować wokół i zobaczyć, jakie jeszcze atrakcje kryły się w Central Parku urządzonym na Zimową Krainę.
      Zdążyli odejść ledwo kawałek dalej, kiedy Jerome przystanął, nachylił się i tak po prostu pocałował Charlotte, czyniąc to dokładnie w momencie, w którym miał na to ochotę. Dziś naprawdę czuł się jak nastolatek, który nie miał najmniejszej ochoty na to, by odklejać się od swojej dziewczyny i to dlatego, kiedy oddalili się od lodowiska może o dziesięć metrów, musieli przystanąć, tak by trzydziestolatek mógł bez przeszkód sięgnąć ku ustom rudowłosej. I nie całował jej wcale niewinnie i lekko, wręcz przeciwnie. Dłonie wsparł przy tym na tali kobiety, wyczuwalnej nawet pod zimowym płaszczem i cóż, wcale nie chciał się od niej odrywać, a przez to poczuł, że jeszcze chwila, a nie tylko nie będzie potrzebował niczego ciepłego do picia, ale i zacznie ściągać kurtkę.
      W końcu jednakże odsunął się na niewielką odległość i nim to zrobił, zaczepnie przygryzł dolną wargę Lotti i pociągnął ją zębami.
      — Ciekawe czy Rory prześpi dzisiaj większość nocy — zagadnął niby to niewinnie, lecz było jasnym, że po randce nie tylko zamierzał wprosić się do mieszkania panny Lester, ale i zostać na noc, jednakże na pewno nie po to, żeby się wyspać.

      zakochany jak szczeniak JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  103. Z każdym kolejnym upływającym tygodniem Jerome był coraz bardziej pewny tego, że nie potrafiłby się związać z osobą, którą dopiero co poznałby właśnie w tym konkretnym momencie swojego życia i która tym samym wcześniej nie była w nim obecna. Abstrahując od tego, co działo się teraz i zakładając, że wyspiarz mimo wszystko zdecydowałby się na rozwód, nie potrafił wyobrazić sobie, że miałby zaufać komuś, kto go nie znał. Owszem, budowanie zaufania było skomplikowanym i długotrwałym procesem, jednakże czym innym było przeżywanie z daną osobą pewnych życiowych wydarzeń, a czym innym opowiedzenie o nich. Słowa miały to do siebie, że nie wyrażały z dokładnością tego, co człowiek czuł i myślał, a to, co ktoś powiedział mogło być zrozumiane przez drugą osobę niezgodnie z intencjami. Słowa, które miały ułatwiać komunikację, czasem naprawdę wiele utrudniały, nawet pomimo dobrych intencji i braku zatajania prawdy. Czym innym jednakże były czyny; czym innym było obserwowanie drugiej osoby, kiedy zmagała się z trudnościami i kiedy potrzebowała pomocy, kiedy znajdowała się na zakręcie i nie wiedziała, w którą stronę ruszyć.
    Stąd Jerome wiedział, że Charlotte rozumie go jak nikt inny. Że nie musiał jej opowiadać o sobie, co na pewno miałoby miejsce, gdyby jego los potoczył się inaczej i kiedyś zdecydowałby się na jakąś randkę z poznaną przypadkiem kobietą. Że wszystkie zawiłości w jego życiu dla Lester były proste i czytelne. To sprawiało, że budowanie z nią relacji głębszej, niż przyjaźń wskakiwało na inny poziom, zarazem łatwiejszy, ale też wiążący o wiele silniej, niż rozwijanie jakiejkolwiek przypadkowej znajomości. Dlatego trzydziestolatek przepadł stosunkowo szybko, już tamtej sylwestrowej nocy, a nawet wcześniej, ponieważ zdawał sobie sprawę z tego, że więzy, jakie zaczęły splatać go z Charlotte na tym szczególnym poziomie były nierozerwalne i wyjątkowe. Przepadł, ponieważ nie mógłby tak po prostu odwrócić się i odejść – przy Angielce trzymała go siła, której nie śmiał się sprzeciwić. Siła, jakiej nigdy dotąd jeszcze nie doświadczył i tak jak poniekąd go przerażała, tak był zafascynowany jej ogromem. Miałby świadomie i dobrowolnie zrezygnować z czegoś takiego? Nigdy!
    I to było widać, kiedy spoglądało się na tę dwójkę. Już na pierwszy rzut oka można było zaobserwować, że połączyło ich coś wyjątkowego; że porozumienie pomiędzy nimi znajdowało się na poziomie, jakiego większość ludzi nie mogła doświadczyć, choćby bardzo chciała. Było widać to, jak przez to ich do siebie ciągnęło oraz jak mocna chemia się pomiędzy nimi wywiązała, a także że poza sobą nie widzieli świata i cóż, nawet choćby chcieli, nie mogliby tego ukryć przed wścibskimi spojrzeniami. Zresztą Marshall nie zamierzał już z czymkolwiek się kryć; był szczęśliwy i był zakochany, choć jeszcze trzy miesiące temu nie podejrzewał, że jeszcze kiedykolwiek poczuje się w ten szczególny sposób, a nawet lepiej. Nigdy nie mów nigdy, prawda?
    — Możemy przyjść za tydzień albo chociaż za dwa — zasugerował, choć na dobrą sprawę nie mogli czynić żadnych pewnych planów, ponieważ te należało dostosować do Aurory oraz tego, czy Margaret akurat będzie miała czas w weekend. Zawsze jednakże mogli się wstępnie umówić i zobaczyć, co z tego wyjdzie, tak by jeszcze przed wylotem trzydziestolatka na Barbados zaliczyć kilka ślizgawek.
    — A ja chyba mimo wszystko na grzańca — odparł z rozbawieniem, bo o ile gorąca czekolada brzmiała dobrze, to grzaniec mimo wszystko plasował się wyżej w tym zestawieniu. Jeszcze wyżej natomiast plasowało się upijanie się smakiem ust rudowłosej i jej bliskością, przez co brunet zdecydował się na wcale nie taki krótki przystanek w drodze po gorące napoje. Śmiał nawet podejrzewać, że choć do budek z tymi napojami nie mieli daleko, to tych przystanków po drodze będzie jeszcze kilka, jakby z tych kilku godzin spędzonych wyłącznie we dwoje chciał wyrwać jak najwięcej dla siebie i wcale nie można było mu się dziwić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ale chyba nie tak bardzo, jak wtedy? — spytał i Lotta na pewno dobrze wiedziała, o którym kryzysowym wtedy mówił. Sam wyspiarz jednakże podążył za spojrzeniem Angielki na wyświetlacz jej telefonu i odetchnął, kiedy w oczy nie rzuciło mu się żadne przegapione powiadomienie o telefonie od Margaret. Blondynka naprawdę dobrze sobie radziła i aż nie do pomyślenia było, że już za pierwszym razem trafili na tak dobrą opiekunkę. Może los miał zacząć częściej się do nich uśmiechać?
      Nie protestował, kiedy Charlotte wpadła na pomysł zrobienia zdjęcia. Wręcz przeciwnie, tuż przed tam, jak nacisnęła przycisk aparatu, szybko odwrócił głowę i złożył na jej policzku soczystego całusa, w sam raz w momencie, aby zostało to uchwycone na fotografii. Tym samym nieco pokrzyżował plany rudowłosej, ale i tak był z siebie niezwykle zadowolony. Zresztą zaraz zwróciła się do nich nieznajoma kobieta, oferując swoją pomoc, przez co Jerome zamierzał już grzecznie zapozować tak, aby było widać ich twarze. Objął Lester ramieniem i przytulił do swojego boku, a potem zerknął na nią krótko, uśmiechając się przy tym szeroko – zresztą policzki już odrobinę zaczynały go boleć od tego nieustannego uśmiechu.
      — Gotowi! — odparł i pokazał kobiecie uniesiony kciuk. Ta nie tylko zrobiła im jedno zdjęcie, ale nawet zaczęła ich zachęcać do zmiany pozycji i przez to dorobili się mini-sesji zdjęciowej pod przystrojonym lampkami drzewkiem. Pod koniec Jerome pozwolił sobie nawet znowu pocałować pannę Lester, co spotkało się z cichym wiwatem ich przypadkowej fotografki, która z tym większym entuzjazmem pstryknęła kilka ostatnich zdjęć.
      — Bardzo dziękujemy — powiedział, odbierając od kobiety telefon Charlotte. — Może w podziękowaniu postawimy pani gorącą czekoladę? — zaproponował, skinieniem głowy wskazując kierunek, w którym sami podążali.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  104. Marshallowi spodobał się pomysł, aby porozmawiać z Margaret i dowiedzieć się, w które weekendy ta mogłaby zostawać wieczorami z Aurorą. Oczywiście nie miał nic przeciwko weekendom spędzanym w domowym zaciszu, podczas których całą uwagę dzielił pomiędzy Charlotte, a jej córkę i bardzo chętnie spędzał wolny czas właśnie w ten sposób, lecz wydawało się, że ich wyjścia tylko we dwójkę miały w sobie coś magicznego. Jakby potrafili wtedy zaczarować nie tylko czas, ale i otaczającą ich rzeczywistość, która niespodziewanie stawała się wolna od wszelkich trosk i problemów. Zamykali się w bańce, jakże podobnej do tej, którą stworzyli podczas Sylwestra i poniekąd wciągali w tę bańkę również innych ludzi, jak chociażby tych ze ślizgawki czy teraz tę starszą panią, która sama z siebie zaproponowała, że zrobi im więcej zdjęć. Świat wokół zdawał się może nawet nie tyle nie istnieć, co istniał tylko dla nich, bezwiednie podporządkowując się tej dwójce i Jerome odnosił wrażenie, że nic nie mogłoby tego zburzyć. Nie wiedział jeszcze, jak bardzo się mylił.
    Ucieszył się, kiedy Lotta przejęła inicjatywę i oznajmiła, że wraz z ich przypadkową fotografką pójdzie po gorącą czekoladę. Może wykonanie tych paru zdjęć nie było niczym wielkim, ale brunetowi naprawdę zależało na tym, by choć za pomocą gorącego napoju odwdzięczyć się nieznajomej za jej życzliwość. Stąd tylko twierdząco skinął głową, kiedy rudowłosa rozdzieliła zadania i udał, że łapie w dłoń przesłanego przez nią w powietrzu całusa. Zamiast jednak przyłożyć rękę do policzka czy do ust… Trzydziestolatek udał, że wręcz pożera złapany całus, a kiedy skończył, znacząco poruszył brwiami. Miał dobry nastrój i przez to zaczynał być skory do wygłupów, a grzaniec tylko miał dodatkowo spotęgować tę ochotę.
    Nawet nie pomyślał o tym, że zabiera ze sobą telefon Angielki. Odruchowo schował go do kieszeni kurtki, mając w pamięci, by oddać go jej zaraz po tym, jak ponownie się spotkają i ruszył w kierunku budki z grzańcami, by następnie ustawić się w krótkiej kolejce. Z tej perspektywy doskonale widział znajdującą się ledwo kilka budek dalej Charlotte, która żywo rozmawiała z nowo poznaną kobietą i odruchowo uśmiechnął się na ten widok. Z tej odległości mógłby jeszcze długo przypatrywać się swojemu ulubionemu rudzielcowi, gdyby nie to, że wetknięty w kieszeń telefon nagle się rozdzwonił.
    Początkowo Jerome zignorował połączenie przychodzące od nieznanego numeru i tylko za pomocą bocznego przycisku głośności wyciszył dzwonek. Dzwoniąca osoba jednakże nie dawała za wygraną i wtedy powoli przesuwającemu się w kolejce trzydziestolatkowi przyszło do głowy, że przecież mogła to być Margaret, której numeru Charlotte mogła jeszcze nie zapisać. Teoretycznie Lotta na pewno zrobiła to już dawno temu, ale praktycznie Jerome był tak zaaferowany tym, że w mieszkaniu mogło dziać się coś złego z Aurorą, że bez zastanowienia przesunął zieloną słuchawkę w bok i przyłożył komórkę do ucha.
    Głos, który wybrzmiał po drugiej stronie bynajmniej nie należał do Margaret i był mu doskonale znany. Na tyle dobrze, że wyspiarz zamarł, a po jego głowie niczym czerwony pulsujący neon tłukło się tylko jedno słowo. Colin.
    Podczas gdy Rogers mówił, Jerome z przytkniętym do ucha smartfonem wysunął się z kolejki i stanął nieopodal, będąc przodem zwróconym do budki, w której sprzedawali gorącą czekoladę. Widział roześmianą Charlotte i słyszał jej dźwięczny śmiech, podczas gdy w głośniku aparatu wybrzmiewał głos mężczyzny, który nie tak dawno temu wyrządził jej i jej córce największą krzywdę. To, co widział i to, co słyszał kontrastowało ze sobą tak bardzo, że najpierw pękło mu serce. Dopiero później niewygodny ciężar osiadł na dnie jego żołądka, a mięśnie mimowolnie się spięły, kiedy gniew niczym oślizgły wąż wyszedł ze swojej kryjówki i zaczął ciasnym splotem oplatać i obezwładniać jego ciało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To było surrealistyczne doświadczenie, bowiem w jednym momencie Marshall pragnął uchronić Charlotte przed całym złem tego świata i jednocześnie zniszczyć to zło, które materializowało się w postaci głosu ze słuchawki. Był wstrząśnięty, a także zdenerwowany tak bardzo, że zaczął lekko dygotać. Nie wiedział, jak długo stał w milczeniu, zaciskając palce wokół telefonu tak mocno, że ich kłykcie aż pobielały, wystarczająco długo jednakże, by Colin zdecydował się odezwać raz jeszcze,
      — Halo…? Pixie…?
      — Cześć Colin, z tej strony Jerome — przywitał się chłodno, cedząc każde słowo przez zaciśnięte zęby i nawet jeśli Rogers chciałby dojść do głosu, nie zamierzał mu na to pozwolić. — Charlotte radzi sobie doskonale — poinformował, nie odrywając przy tym spojrzenia od sylwetki kobiety, o której rozmawiali. Kobiety, która w tej chwili śmiała się wesoło, zabawiając rozmową nieznajomą i wraz z nią oczekiwała na gorącą czekoladę. Kobiety, która stała się najważniejszą osobą w jego życiu, która była najwspanialszym człowiekiem, jakiego znał, podczas gdy ten skurwiel… — Śmiesz pytać o swoją córkę? — warknął i wolną dłoń zwinął w pięść. — Przestałeś być jej ojcem w momencie, w którym spakowałeś manatki. Tu nie ma miejsca na żadne ale, Rogers — rzucił zimno i twardo, a jego głos trząsł się lekko od targających nim emocji. Może nie byłby tak bardzo roztrzęsiony, gdyby nie obrazek, który miał przed oczami; obrazek ten sprawiał, że gdyby tylko miał taką możliwość, w tym momencie naprawdę urwałby Colinowi jaja gołymi rękoma.
      — Jesteś po prostu skurwysynem, Rogers. Nie dzwoń więcej — powiedział, a potem się rozłączył. Miał ochotę cisnąć komórką w śnieg, ale powstrzymał się, nie chcąc niszczyć sprzętu i rzuciwszy ostatnie spojrzenie ku Charlotte, sprężystym i nerwowym krokiem przeszedł za budkę z grzańcami, by poniekąd się za nią schować.
      To, że był nie tyle nawet wściekły, co wkurwiony, to raz. Dwa, gdyby Lotta zobaczyła go w tym momencie, na pewno zorientowałaby się, że coś się stało, a on… On naprawdę nie wiedział, co powinien zrobić i czy był jakikolwiek sens w mówieniu jej o tym telefonie. Wsparł się ciężko plecami o deski, z których wykonana była budka, a później zerwał z głowy czapkę i cisnął ją w śnieg, jakby ten ruch miał mu pomóc wyrzucić z siebie większą część złości. Oczywiście w żaden sposób mu to nie pomogło, więc ze zrezygnowaniem przymknął powieki i wsparł głowę o deski, nie wiedząc, co począć.
      — Kurwa — warknął sam do siebie. Był wściekły na Rogersa, lecz wściekłość ta zaskakująco szybko ustępowała miejsca trosce. Jerome pod przymkniętymi powiekami wciąż widział obraz uśmiechniętej Charlotte i nie wyobrażał sobie, że miałby zniszczyć ten obrazek, a niechybnie właśnie to by się stało, gdyby teraz powiedział jej o tym telefonie. Miał zataić przed nią prawdę? Nie sądził, żeby było to możliwe. Wiedział, że nie będzie potrafił się uspokoić i udawać, że nic takiego się nie stało, był za bardzo roztrzęsiony i rudowłosa na pewno miała to dostrzec. Poniekąd czuł się również zobowiązany do tego, by poinformować ją o telefonie od Colina. Niezależnie od jego zdania i reakcji, ta dwójka była ze sobą związana, a Aurora była ich córką. Mógł powiedzieć Colinowi, by ten nigdy więcej nie kontaktował się z Angielką, ale to nie do niego należała ta decyzja.
      — Kurwa — powtórzył i uderzył otwartą dłonią o deski, które miał za plecami. Nie za mocno, by nikogo nie zaniepokoić, ale by choć trochę sobie ulżyć. Na myśl, że miał teraz wrócić do Lotty i powiedzieć jej o tym, co się stało, krajało mu się serce, ale czy miał inne wyjście?
      Wyszedł zza budki po kilku minutach, zapominając o rzuconej w śnieg czapce i odszukał wzrokiem dwudziestoparolatkę. Ta wciąż stała w towarzystwie ich fotografki, z tą różnicą, że teraz obydwie panie spokojnie popijały gorącą czekoladę. Wyspiarz zbliżył się do nich i chyba nawet nieznajoma zrozumiała jego chmurne spojrzenie, ponieważ pożegnała się z nimi i zostawiła ich samych. Wtedy Jerome sięgnął do kieszeni, wyjął telefon należący do rudowłosej i wyciągnął go w jej stronę.

      Usuń
    2. — Dzwonił nieznany numer. Przepraszam, że odebrałem, ale pomyślałem, że to może Margaret — poinformował na dobry początek i ani razu nie spojrzał przy tym nie tyle nawet w oczy, co w twarz Charlotte. Uciekał spojrzeniem na bok i w dół, byle tylko nie napotkać jej zielono-brązowych oczu, aż wreszcie nabrał powietrza, by odezwać się znowu.
      — To był Colin — poinformował i wbrew jego woli w tonie jego głosy wybrzmiała wściekła, warkliwa nuta. Nie dodał jednakże niczego więcej, lecz odważył się powoli unieść głowę, by pozwolić na to, aby ich spojrzenia się skrzyżowały. Oczy Marshalla płonęły jak w gorączce, lecz nie spoglądał na Lottę ze złością, która wciąż w nim buzowała i nie miała szybko minąć. Z jego bursztynowych tęczówek wyzierała troska, wyzierał też strach, a także żal i rozgoryczenie. Nie chciał psuć tej randki, którą wspólnie określili mianem pierwszej. Nie chciał również psuć nastroju dwudziestoparolatki. Nie chciał robić żadnej z tych rzeczy, a jednak był posłańcem przynoszącym złe wieści, ponieważ nie potrafiłby przed nią udawać. Może przyszło mu to łatwo, kiedy zataił przed nią informację o rozwodzie, lecz nie potrafiłby zrobić tego samego teraz, kiedy Colin z łatwością i bez wysiłku przebił otaczając ich bańkę.

      JEROME MARSHALL 💔

      Usuń
  105. Nie był w stanie przewidzieć reakcji Charlotte i nie mógł powiedzieć, że się jej obawiał, ponieważ spodziewał się wszystkiego. Martwił się przede wszystkim tym, co zrobi z nią informacja o telefonie od Rogersa, tym bardziej, że w pamięci wciąż miał ich niedawną rozmowę oraz to, jak wtedy Lotta zachowała się, kiedy wspomniał o Colinie i dała mu jasno do zrozumienia, że nie chciała tego mężczyzny ani w swoim życiu, ani tym bardziej Aurory. Wtedy Jerome nie kontynuował tego tematu, mimo że po głowie tłukło mu się pytanie, co zrobią, jeśli Colin mimo wszystko zainteresuje się swoją biologiczną córką, sądził jednakże, że mają jeszcze wiele czasu, by przygotować się do podobnej rozmowy i podjąć decyzję, zarówno tę dotyczącą Colina, gdyby ten się odezwał, jak i samej Aurory oraz tego, jak i czy poinformować ją, kto był jej biologicznym ojcem. Był przekonany, że znajdą czas, by przedyskutować to na spokojnie, kiedy już emocje opadną, tymczasem życie właśnie pokazało mu, że swoje założenia może sobie wsadzić głęboko w cztery litery.
    Naprawdę nie spodziewał się, że Rogers zdecyduje się na ten telefon, nie po tym, jak wyjechał. Na jego miejscu byłoby mu najzwyczajniej w świecie za bardzo wstyd, by zdecydować się na podobny ruch, tymczasem Misiek zdecydował się wykręcić numer do Pixie i nie wiedzieć czemu, to przezwisko, Pixie, które usłyszał po raz pierwszy, ale od razu wiedział, o jaką osobę chodziło, tym bardziej go irytowało. Jakim sposobem Rogers pomyślał, że wciąż może się zwracać do niej w ten sposób, jak gdyby nic się nie wydarzyło? Jakim prawem pytał o swoje dziecko, które bez skrupułów porzucił i nawet nie poznał jego imienia? Jakim prawem wtrącił to cholerne ale, jakby myślał, że jakiejkolwiek jego wytłumaczenie zostanie wzięte pod uwagę?
    Kiedy Marshall myślał o tym wszystkim, cały trząsł się ze wściekłości. Nie negował tego, że Colin był ojcem Aurory i że pewnego dnia mógł chcieć odnowić z nią kontakt; musiał się z tym liczyć, czy tego chciał, czy nie, ale sposób, w jaki zrobił to właśnie dziś? Może było to niespotykane, ale te dwa słowa – Pixie i ale – nacechowały jego wypowiedź w taki sposób, że trzydziestolatek nie mógł jej zdzierżyć.
    Gdy Lotta ścisnęła go za ramię i już wyrzucił z siebie, o co chodziło, dłużej nie uciekał wzrokiem od jej twarzy, za to obserwował młodą kobietę uważnie, gotów do reakcji. Targały nim silne emocje i miotało nim wzburzenie, ale odsunął je na bok, chcąc skupić się na osobie, którą ten telefon miał dotknąć najbardziej. Widział, że rudowłosa nie dowierzała tej informacji i że ciężko było jej zaakceptować fakt, że Colin próbował się z nią skontaktować. Dostrzegł również narastającą w niej wściekłość i pomyślał, że ta, którą on sam odczuwał musiała być zaledwie ułamkiem tego, z czym właśnie zmagała się rudowłosa. Póki co jednakże milczał, czekając, aż Lester upora się z tym, co jej przekazał. Sam stał sztywno, będąc wyraźnie napiętym, jego spojrzenie natomiast raz było mocne, raz zupełnie miękkie, jakby nie potrafił się zdecydować czy rzucić to wszystko i odnaleźć Colina, by pokazać mu, co o tym wszystkim myślał, czy jednak zostać i trwać u boku Charlotte, by móc ją wesprzeć. Ten wybór był oczywisty, a walka, którą rzekomo toczył stanowiła tylko huragan emocji, ponieważ wyspiarz nie zamierzał nigdzie się ruszać nie tylko dlatego, że jeszcze przed kilkoma tygodniami obiecał to rudowłosej, ale przede wszystkim, ponieważ to przy niej było jego miejsce, które świadomie i chętnie zajął.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Powiedziałem mu, że jest skurwysynem. I żeby więcej nie dzwonił — poinformował sucho tylko dlatego, że był zły i nie dodał niczego więcej, uznawszy, że to nie był właściwy moment na streszczanie jej całej, acz krótkiej rozmowy, skoro Lotta wyraźnie sobie tego nie życzyła. Zresztą w następnym momencie coś w całej jej postawie wyraźnie się zmieniło; dwudziestoparolatka podeszła do niego sztywno, lekko chwiejąc się na nogach i przylgnęła do niego w sposób, który dobitnie uświadomił mu, jaką rolę wziął na swoje barki. W tym, jak go objęła kryło się tyle ufności, że Jerome poczuł się przytłoczony jej ogromem, lecz to nie tak, że zamierzał uciec przed tą odpowiedzialnością i jej nie udźwignąć, wręcz przeciwnie. Charlotte wierzyła, że w jego mocy leżało zapanowanie nad siłami, które opierały się zwykłemu śmiertelnikowi i on zamierzał udowodnić, że daleko mu było do wspomnianego śmiertelnika.
      — Lotti… — tchnął, kiedy z jej ust padło pierwsze zdanie i kiedy poczuł, jak kobieta dygocze. Momentalnie się rozluźnił, odpuszczając agresywną postawę i ciasno objął ją ramionami, chowając Angielkę w mocnym uścisku. Kiedy tak ją trzymał, wiedział, że trzyma w ramionach cały swój świat i że za nic nie mógł pozwolić na to, by stała jej się jakakolwiek krzywda. Widząc ją w takim stanie, wiedział, że zrobi wszystko, co w jego mocy, aby podobna sytuacja się nie powtórzyła. Że dołoży wszelkich starań, aby Lotta nie musiała się bać, aby nie drżała przed jutrem ani tym, co czaiło się za rogiem.
      Serce mocno waliło mu w piersi i zaczęło uderzać tym mocniej, kiedy kobieta powiedziała, że Aurora była ich, tym samym dając mu do zrozumienia, że w tym równaniu już od dawna nie było miejsca dla Colina. Coś mocniej ścisnęło go zarówno za gardło, jak i serce. Chyba nie mógł nadziwić się temu, że Charlotte bez zawahania oddała swoją córkę również pod jego opiekę, że w ogóle się nad tym nie zastanawiała i przez to ogrom tego zaufania, które poczuł w momencie, w którym rudowłosa się do niego przytuliła, tym ciężej osiadł na jego barkach. Czy Jerome bał się tej odpowiedzialności? Być może, ale strach nie był dominującym uczuciem, które teraz odczuwał.
      O ile tylko było to możliwe, jeszcze mocniej przytulił do siebie kobietę i trzymał ją ciasno przy sobie przez dobrych kilka minut. Sam potrzebował nieco czasu, aby się uspokoić oraz zaufać własnemu głosowi. Dopiero, kiedy to nastąpiło, odsunął się nieznacznie po to tylko, by ująć w dłonie twarz Lester i zachęcić ją do tego, by na niego spojrzała, a kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały, uśmiechnął się ledwie zauważalnie, ponieważ już wiedział, co chciał jej powiedzieć.
      — Colin przestał być ojcem Aurory w momencie, w którym spakował manatki — powiedział jej dokładnie to samo, co wcześniej dzwoniącemu mężczyźnie i o ile wcześniej był skłonny uwzględniać Rogersa w tym skomplikowanym równaniu ze względu na moralność, którą mocno się w życiu kierował, tak teraz wykreślił go jednym, zdecydowanym ruchem. On naprawdę przestał być ojcem Aurory w momencie, w którym podjął decyzję o wyjeździe, ponieważ Jerome nie wierzył, że istniał jakikolwiek powód, który pozwalał porzucić własne dziecko.
      — Nie pozwolę mu jej nam odebrać. Nie pozwolę, żeby pchał się z buciorami do twojego życia, bo w przeszłości dostał już o kilka szans za dużo i nie pozwolę, by mieszał w życiu Aurory, na przemian to pojawiając się, to znikając. Żadna z was na to nie zasługuje i żadna z was nie powinna się z nim użerać. Niech spierdala — warknął stosunkowo mało elegancko, ale w tym momencie właśnie takie było jego zdanie – Colin już nie miał tutaj czego szukać i nie zasługiwał na jakąkolwiek taryfę ulgową. — Może być jej biologicznym ojcem. Może nawet próbować z tego tytułu rościć sobie do niej jakieś prawa, ale nigdy nie będzie jej tatą, bo na to — podkreślił — mu nie pozwolę — dodał z determinacją.

      Usuń
    2. Wiedział dobrze, co tym samym deklaruje, lecz w jego oczach Lotta nie mogła dostrzec strachu ani zawahania. Jerome był pewny tego, co mówił. Może sam przed sobą jeszcze nie potrafił nazwać się tatą Aurory, ponieważ było na to dla niego zbyt wcześnie, ale wiedział, że wszystko to nieuchronnie właśnie do tego zmierzało i nie sprzeciwiał się temu, a wręcz czekał, kiedy będzie gotowy, by móc właśnie tak o sobie myśleć i mówić. Zauważył, że przyjęcie tego za fakt przyszło Charlotte z większą łatwością, że ona już myślała o nim w ten sposób i miał nadzieję, że nie będzie mu miała za złe tego, że sam potrzebował jeszcze trochę czasu. Chciał tego. Nie bez powodu odbyli tę jedną rozmowę po rozmowie z Margaret, kiedy zapytał, czy ma uczestniczyć w wychowaniu Rory i również nie bez powodu poczuł wtedy ulgę oraz niezachwianą pewność odnośnie tego, że postępował słusznie. I że właśnie otwierał kolejny, prawdopodobnie najlepszy rozdział swojego życia, w którym nie tylko miał być czyimś partnerem, ale również ojcem.

      JEROME MARSHALL 💙💙💙

      Usuń
  106. To prawda, że wybiegając myślami w przyszłość, Jerome widział Colina jako tego nieobecnego ojca, który nie pojawiał się na umówionych z dużym wyprzedzeniem wizytach z córką. Nie potrafił wyobrazić sobie, że mężczyzna miałby się zmienić i nagle stać się przykładnym rodzicem, który byłby zainteresowany swoim dzieckiem i chciałby uczestniczyć w jego wychowaniu. Inaczej by nie wyjechał, prawda? A nawet jeśli miał ku temu dobry powód, czy naprawdę tak trudno było sięgnąć po telefon wcześniej, zadzwonić i wytłumaczyć się ze swojego postępowania? Marshall potrafił naprawdę wiele zrozumieć i kiedy tylko mógł, starał się nie oceniać ludzi zbyt pochopnie, pomimo tego, że każdy miewał do tego niezdrową tendencję. W tym konkretnym przypadku był jednakże już wystarczająco długo stosunkowo obiektywny, jakby telefon od Rogersa i sposób, w jaki ten mówił otworzyły mu oczy, a to sprawiło, że taryfa ulgowa się skończyła.
    Misiek stracił jakiekolwiek prawdo do uczestniczenia w życiu Aurory i nie była to decyzja wyłącznie Charlotte. Wyspiarz również nabrał przekonania, że w życiu dziecka nie powinno być miejsca dla człowieka, który raz byłby obecny, a raz znikałby bez słowa uprzedzenia i wyjaśnienia, by później tłumaczyć się głupio i próbować nadrobić stracony czas. Który swą osobą siałby wyłącznie chaos i nie wnosił niczego dobrego. Chyba każdy rodzic przytaknąłby podjętej przez nich pod wpływem impulsu decyzji, prawda? Każdy rodzic za wszelką cenę chroniłby swoje dziecko, po tym wszystkim nie zważając już na to, że ten czy inny człowiek fizycznie przyczynił się do pojawienia się tegoż dziecka na świecie. I nawet jeśli wcześniej brunet się z tym liczył, to teraz przestało mieć to dla niego jakiekolwiek znaczenie, bowiem swoimi czynami Colin udowodnił, że nie zasługiwał na kolejną szansę. Nie, kiedy rozchodziło się o Aurorę, która ucierpiałaby na jego obecności, przeplatanej z nieobecnością bardziej, niż Charlotte czy Jerome.
    Trzymając rudowłosą w ramiona i myśląc o Rory trzydziestolatek wiedział, że nawet gdyby Rogers zdecydował się jeszcze kiedyś pojawić w Nowym Jorku i odnowić kontakt z Angielką oraz swoją córką, to nie odsunąłby się na drugi plan. Wręcz przeciwnie, byłby pierwszym, który patrzyłby Colinowi na ręce i pierwszym, który powiedziałby mu, że ma wracać tam, skąd przyjechał, czyniąc to w znacznie mniej delikatnych słowach. Teraz już miał pewność i czuł, że zgodnie ze swoimi wcześniejszymi słowami, nie zamierzał z nikim dzielić się ani Charlotte, ani Aurorą – nie zamierzał dzielić się swoją małą, posklejaną z pewnym trudem rodziną. W swoich myślach jeszcze się do tego nie poczuwał, przynajmniej nie przed tym nieszczęsnym telefonem, ponieważ po nim nie miał już żadnych skrupułów i zahamowań. Nie obawiał się też śmiało sięgnąć po to, co było jego i nie obawiał się, że ten gest zobaczy cały świat. Mógł przyznać sam przed sobą, że owszem, Lotta i Rory stały się jego rodziną, której był gotów bronić za wszelką cenę i o którą zamierzał dbać ze wszystkich sił. Zarówno Rogers, jak i inni mogli myśleć o tym, co tylko chcieli; Barbadosyjczyk miał to w nosie. Czuł, że znajdował się dokładnie tam, gdzie powinien, w roli, która była trudna, ale wiedział, że ją udźwignie. A przede wszystkim, była to bardzo chciana i wyczekana przez niego rola.
    Kiedy Lester powtórzyła za nim, by Colin spierdalał, nie mógł się powstrzymać i zaśmiał się cicho, potem zaś odrobinę głośniej. Śmiech ten na początku był nerwowy, później z kolei stał się wyraźnie lżejszy i można było pomyśleć, że Jerome poniekąd cieszyłby się z tego telefonu. Zapytany o to, właściwie nie mógłby zaprzeczyć; ten niechciany telefon pomógł mu zdać sobie sprawę z pewnych rzeczy, pomógł mu uporządkować myśli i poukładać niektóre sprawy w głowie. Ten telefon okazał się bodźcem, który pchnął go o kilka kroków dalej na ścieżce, którą od niedawna ramię w ramię podążał z Charlotte i wiedział, że rudowłosa kobieta również wykonała kilka milowych kroków na przód. Nadal kroczyli pewnie obok siebie, lecz mieli za sobą skok nad jedną z większych kłód, która mogła napatoczyć im się pod nogi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak miałaby go wystraszyć swoim zachowaniem? Jerome nie był Colinem i nie uciekał z podkulonym ogonem, kiedy robiło się ciężko. Wręcz przeciwnie, zamierzał być przy pannie Lester zawsze, czy to w tych dobrych, czy to złych chwilach, bo przecież właśnie na tym polegała miłość, prawda? By być obecnym przy drugiej osobie ze względu na wszystko i pomimo wszystko.
      Ten pocałunek bardzo go zaskoczył; nie spodziewał się go w tym momencie i przez to początkowo nawet go nie odwzajemnił, otrząsnął się jednakże wystarczająco szybko, by pośpieszyć za wargami Charlotte z tą samą mocą, z którą ona całowała jego. Wciąż trzymał dłonie przy jej twarzy i odsunął je dopiero po pewnym czasie, po to tylko, by ponownie opleść sylwetkę kobiety ramionami i mocniej przycisnąć ją do siebie. Pozwolił jej jednakże odsunąć się wtedy, kiedy ta tego chciała i zamrugał szybko, widząc, że po tym pocałunku twarz rudowłosej znowu promieniała. Sam uśmiechnął się przez to szerzej, a wściekłość wywołana telefonem od Rogersa schodziła na dalszy plan, jakby wspólne przyznanie, że mężczyzna mógł spierdalać było zaklęciem, które na nowo nadmuchało ich bańkę.
      Przysłuchiwał się słowom Lotty i zastanawiał się, co takiego zrobił, że ta kobieta obdarzyło go bezgranicznym zaufaniem i pokładała w nim tak ogromne nadzieje, skoro bez zastanowienia zawierzyła mu samą siebie oraz swoją córkę. Świadomość tego chyba już nigdy nie miała przestać go paraliżować i obezwładniać, ponieważ wiedział, jak duża odpowiedzialność się z tym związała, ale był gotowy. Znajdował się w takim momencie swojego życia, że z pełną świadomością mógł powiedzieć, iż był gotowy na podobną odpowiedzialność.
      Pokręcił głową w odpowiedzi na jej słowa, bo początkowo nie wiedział, co mógłby na nie odpowiedzieć. Wszystko, co przychodziło mu do głowy wydawało mu się wyjątkowo błahe, ale może w życiu to właśnie o te błahostki się rozchodziło?
      — Wiesz… — zaczął nieco niepewnie i odruchowo skłonił głowę ku jej dłoni. — Myślałem, że nigdy nikogo nie pokocham tak, jak Jen — powiedział, co początkowo mogło zabrzmieć nieco złowrogo, ale wyspiarz nie zamierzał na tym poprzestać. — Ale ty pokazałaś mi, że gówno wiem o miłości — przyznał z rozbrajającym uśmiechem. — Bo można kochać równie mocno, a nawet bardziej. Można kochać zupełnie inaczej, w sposób, którego dotychczas się nie znało. Nie można tylko tego się bać i… przy tobie się nie boję — powiedział, ponieważ głównie o to się rozchodziło. Nie o to, czy Jerome był jeszcze zdolny do jakiejkolwiek miłości, ale o to, by nie bał się jej do siebie przyjąć, a tego strachu nie odczuwał tylko przy stojącej tuż przed nim Angielce.
      — Zostajemy w Central Parku? — spytał, nie odrywając od niej spojrzenia. — Czy chcesz wrócić do domu?

      JEROME MARSHALL 💙💙💙

      Usuń
  107. Nie mógł nadziwić się temu, że można było wypracować tak silne porozumienie z drugą osobą, a to na pewno wynikało z tego, że on i Charlotte zdecydowali się na związek niemalże po trzech latach znajomości i przez to mieli naprawdę solidne podstawy. Nie musieli już się poznawać, bo znali się doskonale, przynajmniej jeśli chodziło o płaszczyznę związaną z uczuciami, bo może mieli pewne braki, jeśli chodziło o fakty czy to o jednym, czy to o drugim z nich, ale czy w czymkolwiek im to przeszkadzało? Akurat te braki w wiedzy można było wyjątkowo szybko nadrobić, podczas gdy przyjaźń, która łączyła ich przez te wszystkie lata, była nie do nadrobienia i też nie do podrobienia.
    W pewien sposób było mu ciężko mówić o Jennifer oraz o swoich uczuciach, lecz właśnie tak prezentowała się rzeczywistość. Jerome nie spodziewał się, że będzie w stanie pokochać kogoś tak mocno, by uczucie to było równie mocne, jeśli nawet nie silniejsze niż to, którym obdarzył swoją żonę, lecz samo życie po raz kolejny zweryfikowało to, co mu się wydawało. Były to co prawda zupełnie rożne rodzaje miłości, bo też zrodziły się na dwóch różnych etapach jego życia i nie sposób przez to było je do siebie porównywać, ale naprawdę nie mógł oprzeć się wrażeniu, że ta miłość, którą obdarzył Charlotte, była większa. Może dlatego, że była dojrzalsza? Bardziej świadoma? Może dlatego, że obydwoje zostali wcześniej pokiereszowani przez los i tym bardziej zdawali sobie sprawę z tego, jak cenną, niematerialną rzecz posiedli?
    — Zostaję dzisiaj na noc — powiedział tuż po tym, jak Lotta ścisnęła jego rękę, wyraziwszy chęć zostania w Central Parku. Może był to prosta obietnica, ale po tym wszystkim, co miało dziś miejsce, Jerome nie wyobrażał sobie, że miałby wrócić do siebie i spędzić tę noc samotnie, również Angielkę zostawiając samą. Nie zamierzał też zmienić zdania, choćby Rory dała im koncert życia.
    — Jeśli lecimy zgodnie z listą, to teraz czas na pokaz rzeźbienia w lodzie — poinformował z uśmiechem. — Zaczekaj chwilę — poprosił jednakże i puścił dłoń rudowłosej. Kątem oka zauważył, że kolejka do budki z gorącą czekoladą zniknęła i nie mógł przegapić tej okazji. Zresztą podszedł do wąskiej lady w ostatniej chwili, bo zaraz za nim ustawiło się już sporo osób. Zamówił dwa napoje i z papierowymi kubeczkami w dłoniach wrócił do panny Lester, aby wręczyć jej jeden ze słodkich napojów. Sam finalnie nie napił się grzańca, gorąca czekolada zaś miała skutecznie osłodzić im niedawny, przykry moment.
    — Teraz możemy iść — poinformował i ponownie splótł ze sobą ich palce, by następnie poprowadzić ich we właściwym kierunku. Kompletnie zapomniał przy tym o swojej czapce, porzuconej za budką z grzanym winem, ale nie było mu ani trochę zimno. Wręcz przeciwnie, w jego wnętrzu rozlało się przyjemne ciepło i miało zostać tam jeszcze na długo.
    Kiedy dotarli na miejsce, artyści w najlepsze poczynali sobie z ogromnymi, lodowymi bryłami. Nie mieli jednakże wiele stracić z tego przedstawienia – nim z lodu wyłonią się pierwsze konkretne kształty, miało minąć jeszcze trochę czasu, więc mogli spokojnie poszukać wolnych miejsc pośród ustawionych na wolnej przestrzeni ławeczek. Wydawało się nawet, że nie będą mieli gdzie usiąść, kiedy w pewnym momencie Jerome spostrzegł, że ktoś do nich gorączkowo macha.
    — Popatrz, nasza pani fotograf — zwrócił się do rudowłosej i wskazał, gdzie ta powinna spojrzeć. Odmachał kobiecie, lecz ta nie przestała na nich kiwać i dopiero kiedy Marshall się przesunął, zauważył, że obok Katheriny, jej męża oraz wnuków znajdowała się wolna ławka. — I chyba nawet zajęła dla nas miejsca — powiedział i uśmiechnąwszy się szeroko, mocniej złapał Lottę za rękę i wraz z nią zaczął przeciskać się między ludźmi, by finalnie przycupnąć na drewnianej ławce.
    — Dziękujemy! — odezwał się, spoglądając na kobietę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie ma sprawy. Miałam nadzieję, że później tu dotrzecie — odpowiedziała, obdarzając ich ciepłym uśmiechem. — Mam nadzieję, że już wszystko w porządku? — zagadnęła ostrożnie, bo przecież wcześniej widziała po trzydziestolatku, że wydarzyło się coś istotnego.
      Usłyszawszy to, brunet wymienił z Lottą porozumiewawczo spojrzenie, a kiedy odwrócił się z powrotem do Katheriny, mocniej zacisnął palce na dłoni rudowłosej kobiety.
      — Tak, w jak najlepszym.

      JEROME MARSHALL 💙

      Usuń
  108. O tak poważnych zmianach zdecydowanie lepiej było porozmawiać w cztery oczy. Carlie zresztą dla Charlotte sama miała pewną wiadomość, której nie mogła powiedzieć ot tak przez telefon czy wspomnieć w wiadomości przez Messengera. Musiał być odpowiedni moment. Może nie potrzebowała do tego tony wina i typowego wieczoru dla dziewczyn, wystarczyłoby jej w zupełności, że będą we dwie i będą miały w miarę spokój. Może dziś przy lunchu, który zaproponowała Charlotte? Dopiero, gdy o tym usłyszała to zdała sobie sprawę z tego, że jest głodna i nie jadła już od kilku dobrych godzin. Czasem w pracy i w tym całym szaleństwie zapominała o tym, aby porządnie zjeść. Popijała mrożoną kawę z mlekiem kokosowym lub migdałowym i tyle było z jej pełnowartościowych posiłków. Zwykle starała się o to dbać, ale po prostu czasem zapominała. Teraz miała idealny moment, aby nadrobić. Szczególnie, że faktycznie była głodna, więc przynajmniej nie będzie siedziała tylko z napojem, a coś zje.
    — No pewnie, że dam radę! Myślę, że do dziesięciu minut powinnam być. Nie jestem daleko, ale znając życie i Nowy Jork korki mogą pojawić się w każdej chwili — odpowiedziała. Wystarczyło, że ktoś zwolni, coś się stanie. Nawet jakaś idiotyczna rzecz i już całe miasto stało. Nienawidziła korków w mieście. Nie lubiła jednak korzystać z komunikacji miejskiej. Przede wszystkim lubiła wygodę, którą dawało jej auto. Kochała swoje audi i nie chciała go wymieniać na żaden inny pojazd. Nie lubiła też metra, w którym z pewnością nie biegała masa szczurów, ale Carlie zwyczajnie w świecie bała się tych stworzeń, a myśl, że chodzą gdzieś nad jej głową i są w pobliżu doprowadzała ją do małej paniki, którą przerażała tylko ją, a wszystkich wokół bawiła. Wolała więc siedzieć w kroku, ale w wygodnym aucie niż być szybciej na miejscu, bo w podziemiach korków przecież nie było. Jedynie jakieś opóźnienia, ale to już były drobne szczegóły.
    Tak jak powiedziała swojej rudowłosej przyjaciółce, tak faktycznie było i po niespełna dziesięciu minutach zatrzymała się przed budynkiem, gdzie znajdowała się agencja, w której pracowała Charlotte. Zaparkowała na jednym z wolnych miejsc i opuściła szybę, a gdy ujrzała przyjaciółkę uśmiechnęła się wesoło.
    — Heeeej, wskakuj — zawołała machając jej również na przywitanie i wcisnęła jednocześnie guzik, aby szyba poszła w górę. Porozmawiać już będą mogły w drodze do jakiejś restauracji. — Masz ochotę na jakieś konkretne miejsce? Myślałam o jakiejś fajnej miejscówce z boskim widokiem.
    Miała już w głowie parę miejsc, do których mogły się udać. Musiały tylko zdecydować co chcą zjeść. Carlie w zasadzie było obojętne, bo ze wszystkiego by się cieszyła. Byle tylko miała opcję wegańską i niczego więcej jej do szczęścia potrzebne nie było.
    — O mój, Charlotte. W pracy cię tak dobre traktują, że tak promieniejesz, czy Aurora jest dzieckiem idealnym? — zapytała, bo cóż nie dało się ukryć, że przyjaciółka wygląda dobrze. I Carlie była pewna, że nie sądzi tak tylko dlatego, że przez dłuższy czas się nie widziały.
    Chwilami nie mogła się nadziwić, że najbliższe osoby w jej towarzystwie były już mamami. Sama właściwie nie wierzyła, że ona nią była oraz że była gotowa robić to wszystko od początku, choć ciąża nie była dla niej najlepszym okresem, ale mimo wszystko ciepło wspominała ten moment, A już zwłaszcza chwilę, w której powiedziała Matthew i jego zaskoczenie na twarzy, gdy parę tygodni później dowiedział się, że to nie jedno dziecko, a dwójka. Zresztą, ona sama była równie mocno zaskoczona.
    — Strasznie dobrze cię widzieć. Całe wieki się nie widziałyśmy, przysięgam! Mieszkamy w jednym mieście, a spotkania nam wychodzą zdecydowanie zbyt rzadko!

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  109. Cieszył się, że mógł ją poznać w nieco innych okolicznościach, zwłaszcza, że wydawała się być dzięki temu zupełnie inna osobą. Podczas przygody w windzie ich życie było zagrożone, obydwoje skupiali się jedynie na tym, aby przetrwać, przez co nie mogli zachowywać się zupełnie naturalnie, tak jak na co dzień.
    - Masz szczęście, że jest początek imprezy i jeszcze mam go na sobie. Później może być już z tym różnie - wzruszył bezradnie ramionami, mrugając przy tym porozumiewawczo - O tobie za to mógłbym powiedzieć na odwrót, chętnie znów zobaczyłbym cię w bieliźnie, zwłaszcza teraz, kiedy już nie jesteś w ciąży - zaśmiał się, upijając łyka szampana. Znali się zaledwie kilka godzin, ale spędzony wspólnie czas był tak intensywny i specyficzny, że czuł, że nie powinien z niczym się przy niej krępować i nie bać się, że czymkolwiek może ją urazić, albo jakiś temat okaże się dla niej tematem tabu. Zdradzili sobie w windzie swoje największe sekrety, mogli więc pozwolić sobie na bezpośredniość w rozmowie, nawet, jeśli kryłoby to za sobą ukryte podteksty.
    - Dla mnie wszystkie dzieci to małe potworki, a takie małe, które dodatkowo wrzeszczą i trzeba je przebierać to już w ogóle brzmią jak koniec świata - zaśmiał się, wzdrygając się na samą myśl o wspomnianych czynnościach - No chyba, że jesteś na tyle przedsiębiorcza, że niania robi za ciebie takie rzeczy? Właściwie fakt, mam kilka znajomych, które mają dzieci, ale każda z nich korzysta z usług opiekunki przez 24 godziny na dobę i wciąż ma czas dla siebie, to jest mądre rozwiązanie i dobre wyjście, też z niego skorzystałaś?- uniósł pytająco brew, zakładając z góry, że skoro Charlotte pojawiła się na imprezie, a na dodatek wyglądała przy tym cholernie seksownie i nie zapomniała nawet o najdrobniejszym szczególe w swoim makijażu, nie mogła poświęcać się w pełni opiece nad noworodkiem, który z pewnością gwarantował liczne nieprzespane noce i wymagał bardzo dużo niepotrzebnej uwagi.
    - Rozwiązała? Czyli to koniec waszego związku i tak jakby zostałaś samotną matką? - westchnął, ale widząc uśmiech goszczący na jej twarzy, kiedy to wypowiadała, zamierzał dalej pociągnąć ją za język w tym temacie, bez obaw o to, że będzie to dla niej zbyt bolesne i trudne - Czy jednak pojawił się w twoim życiu ktoś nowy? Jakiś facet zdecydował się na to, mimo tego, że masz tak małe dziecko? Wychodzę przy takich bohaterach na strasznego chuja - zaśmiał się, opróżniając resztę szampana i sięgając od razu po nieco mocniejszy trunek - Wieczny kawaler, jak słodko mnie nazwałaś, za dużo gazet czytasz - dodał rozbawiony, klepiąc ją przy tym serdecznie po ramieniu - Praca, imprezy, praca, imprezy, właściwie tak można określić w krótkim zdaniu moje życie, wpadłem w pewien wir, obowiązki, a po obowiązkach przyjemności i mniej więcej codziennie tak to wygląda - uśmiechnął się, gestem dziękując kelnerowi za przystawki, które przed nimi postawił - A, właśnie, skoro jesteśmy już przy imprezach, organizuję w weekend przyjęcie na moim jachcie, może masz ochotę wpaść? Nie wiem, czy koniecznie z dzieckiem, ale za to z nowym facetem, czemu nie? Ja i tak nie biorę się za kobiety z dziećmi, to byłoby dla mnie zbyt wiele - zaśmiał się, jak zwykle będąc bardzo bezpośrednim w kwestii swojego podejścia do rodzicielstwa.

    Blejsik

    OdpowiedzUsuń