Little life
Barnard College to dobra szkoła, której prestiż dodatkowo podnosi ścisła współpraca z Uniwersytetem Columbia. Ponadto rzeczywiście aktywnie wspiera rozwój kobiet i stwarza im wiele możliwości na pogłębianie swoich zainteresowań oraz na uczestnictwo w innowacyjnych projektach naukowych. Nie ma żadnych wątpliwości, że to dobre miejsce, z którego można wiele wynieść i Camille nie jest pod tym względem wyjątkiem. Jej jedyny problem z Barnard College był taki, że nie było to MIT, a jedyny problem z MIT polegał na tym, że nie znajduje się w Nowym Jorku ani nawet w okolicy. No i Barnard College zaoferował jej mniejsze stypendium, ale żadne pieniądze nie byłyby warte tego, co przeżywałaby ciotka Florence, więc została na miejscu. Zawęziło to trochę możliwości, na których zależało Camille, jednak przy odpowiednim nakładzie pracy, czasu i zaangażowania stworzyła sobie nowe. Musiała wykazać się też odpowiednimi pokładami cierpliwości oraz upartości, bo okazało się, że niewiele koleżanek ze studiów podziela jej zainteresowania związane z inteligentnymi systemami zabezpieczeń osób i mienia, a jednoosobowe projekty nie wydają się zbyt atrakcyjne w oczach profesorów, bez względu na to, jak dużą ambicją i samozaparciem charakteryzuje się sam student. Kiedy jednak Camille przekonała już do siebie odpowiednich ludzi, miała prawie wolną rękę i choć nie do końca pokrywało się to z głównymi założeniami samej uczelni, która miała przecież realizować pewną misję w oparciu o konkretne wartości, wszystkim imponowały jej osiągnięcia i przymykano oko na jej znikomą współpracę z innymi studentami.
Oddawała jeden projekt za drugim, zgłaszając kolejne w trakcie tworzenia. Opracowywała własne algorytmy, tworząc nowe biblioteki języków programowania, żeby usprawniać sobie pracę, uczestniczyła w licznych seminariach, które miały pomóc jej w pisaniu „seksowniejszych kodów” – czyli bardziej przejrzystych i czytelniejszych, żeby ograniczać obciążenie pamięci procesorów. Pokonywała stopnie bardzo szybko, czasami przeskakiwała je nawet po trzy i zawsze miała w zapasie jakieś dodatkowe rozwiązanie, gdyby ktoś stwierdził, że musi jeszcze do czegoś wrócić. Do tego starała się nadrabiać swoje braki towarzyskie, mając poczucie, że kilka wyjść w miesiącu na jakąś domówkę odbierze ciotce zmartwień co do przemęczania się i dzięki temu nie będzie musiała bez końca wymyślać zapewnienia, że wszystko u niej w porządku. Camille zawsze też stara się być rozsądna, a rozsądnym wydawało się nie zapominać o wziętym kredycie, który chciałaby spłacić jak najszybciej bez nadmiernego obciążania skromnego budżetu domowego, więc prócz pisania i tworzenia programów, które miały jej zapewnić najlepsze wyniki na studiach, łapała się jakiś jednorazowych zleceń znalezionych na freelancerskich stronach. Wydawać by się mogło, że to wszystko, te liczne projekty, nieprzespane noce przed komputerem, nieustające maratony między domem a uczelnią z kilkoma przerwami na wyjście ze znajomymi, na dłuższą metę przekracza ludzkie możliwości.
Ciotka Flo zaczęła coś podejrzewać, gdy Camille pierwszy raz zapomniała o niedzielnym obiedzie. To był ostatni semestr, dopinanie ostatnich szczegółów na ostatni guzik, dużo zamieszania z dokumentami i przedwczesne studenckie świętowania przyszłych dyplomów. Camille zapisała już na kolejne kursy, tym razem z zamiarem wyjechania do Cambridge, ale tylko na pół roku, bo miała dobre rekomendacje, doskonałe osiągnięcia i ciekawe pomysły i istniała szansa, że po jednym semestrze mogłaby przejść na tryb zdalny i kontynuować naukę, mieszkając w Nowym Jorku. Florence czekała na koniec roku. Liczyła, że siostrzenica zwolni, a podejrzenia okażą się nieprawdziwe. Wystarczyła jednak jedna konfrontacja, by przekonać się, że niestety, ale były one słuszne. Camille chciała pewnych rzeczy za bardzo i wcale nie była tak cierpliwa, jak jej się wydawało. Pogubiła się trochę w życiu, podejmując kilka bardzo złych decyzji, ale doceniła okazane jej wsparcie i wyrozumiałość, więc znowu odpuściła MIT. Przy okazji dorobiła się kolejnych długów, które bez wątpienia będą o sobie przypominać.
Zaciekawiło go to bardziej niewygodne miejsce, o którym wspomniała, ale nie ciągnął tematu. Oparł dłonie na biodrach i zaczął się przyglądać jak Camille wydostaje się z otchłani snu i wraca na ziemię, robiąc to zupełnie tak, jakby takie przysypianie było częścią jej codziennego dnia i jakby już nie jeden raz doświadczyła sytuacji, gdy po nagłym zaśnięciu musi nagle się obudzić i kontynuować to, co przerwała. Trochę jak ekran, który w oczekiwaniu wygasza się niespodziewanie, ale już przy pierwszym ruchu myszką błyskawicznie się rozświetla, wykazując gotowość do dalszej do pracy. Miał wrażenie, że to również było poza kontrolą Camille i działo się automatycznie, bez udziału jej woli, tym bardziej, gdy zapytała czy coś się stało, bo generalnie to tak – z prawnego punktu widzenia stało się: Camille znów zaginała czas swojej pracy, wyrabiając rekordowe nadgodziny. Jeżeli dziś skończyła pracę tak późno, nazajutrz nie będzie mogła zacząć jej o stałej porze, żeby zachować prawo do nieprzerywanego odpoczynku. Akurat dla Chaytona nie miało to aż takiego znaczenia, bo dla niego najważniejsze było, aby Camille była na stanowisku w godzinach swojej pracy, czyli wtedy kiedy może jej potrzebować, aczkolwiek dział kadr będzie się dwoił i troił, by w ich harmonogramach wszystko się zgadzało i było zgodne z tym, co nakazują różnej maści kodeksy. Ich obowiązkiem było pilnowanie porządku w tych sprawach, więc z pewnością nie będą zbyt zadowoleni, gdy nazwisko Camille znów będzie przodować w ilości ponadprogramowych godzin.
OdpowiedzUsuńZerknął kontrolnie na ekran i zaraz powrócił spojrzeniem do Camille, nieco marszcząc brwi. Nic nie wskazywało na to, by zamierzała to wszystko pozamykać i czym prędzej zbierać się do domu, mimo że właśnie to teraz powinna była robić.
— Nie powinno cię tutaj być, Camille — zauważył, dając jej jasno do rozumienia, że skoro on musiał tutaj zejść, żeby zapanować nad sytuacją, to na pewno nie jest dobrze. Dozorcy, którzy zamykają biuro każdego dnia, bez wątpienia obudziliby ją i przegonili do domu, ale nie o to chodziło, a o sam fakt, że to była pora, która nie obejmowała standardowych godzin jej pracy. To prawda, że nadgodziny zdarzają się każdemu, bo czasami trzeba zostać trochę dłużej, żeby dokończyć sprawy, ale trochę dłużej to nie znaczy wypracować podwójny czas pracy w jednym dniu.
— Twój wymiarowy czas pracy upłynął już dobre kilka godzin temu; jest tak późno, że lada moment dozorcy przyjdą zamknąć biuro — oznajmił, gdyby Camille nie do końca była świadoma godziny, która właśnie zdobiła tarcze wszystkich nowojorskich zegarów. Zbliżała się dwudziesta, a to znaczy, że za jakieś pół godziny przyjdą panowie, którzy rozpoczną proces zamykania biura: przeszukają teren, żeby się zorientować, czy aby na pewno wszyscy wyszli, pozamykają drzwi na klucz i uzbroją alarmy.
— Wszystko w porządku? — upewnił się, bo może Camille zmagała się z jakimiś problemami, dlatego zostawała dłużej w pracy i dlatego przysypiała na klawiaturze, zamiast w swoim własnym łóżku na Charles & Margaret Collins Way. Przysypiać mogła ze zmęczenia, tak po prostu, ale nawet jeśli, to też wypadało, żeby udała się do domu i tam odpoczęła.
— Nie wiem, ile ci jeszcze zostało, ale jeśli jesteś w stanie dokończyć to z mojego gabinetu, to w drodze wyjątku możesz tam ze mną iść i to zrobić. Jeśli nie, to musi poczekać do dnia następnego — powiedział, godząc się na to ewentualne odstępstwo, choć tylko dlatego, że wiedział, jakie to może być dla Camille ważne, by ukończyć pewne procesy jeszcze dziś; w innym wypadku nie byłoby nawet dyskusji o dokańczaniu czegokolwiek o tej godzinie. Tymczasem dozorcy będą mogli zamknąć biuro i całe trzydzieste piąte piętro, z kolei Camille będzie mogła wyjść po dwudziestej pierwszej, jeśli jakimś cudem dokańczanie mocno się przeciągnie. Ale w jego gabinecie nikt nie będzie liczył czasu pracy, więc przynajmniej dział HR nie ukręci Camille głowy, a jedynie pomarudzi, że wyszła z pracy tuż przed samym zamknięciem.
UsuńChayton Kravis
W firmie panowały pewne zasady, których należało przestrzegać, a jedną z nich było opuszczanie biura po godzinach pracy. Coś takiego jak praca charytatywna nie istnieje w granicach tej firmy. Kravis Security nie praktykuje dobrowolnej pracy, nie zatrudnia wolontariuszy, a pracownikom płaci za każdą dodatkowo wypracowaną godzinę, zezwalając na nadgodziny w granicach normy i jeżeli rzeczywiście wymaga ich sytuacja. Wcale nie chodziło o pieniądze, które należałoby wypłacić każdemu dłużej pracującemu pracownikowi, a o regulacje prawne, już nie tylko dotyczące samej pracy, a funkcjonowania biura. Przede wszystkim, zajmowano się tutaj wieloma informacjami niejawnymi, z klauzulą tajności, o których bezpieczeństwo należało dbać jak o najdroższy sercu sekret, a Chayton był chorobliwie ostrożny w tej kwestii i pilnował tego jak oka w głowie. Bezpieczeństwo danych było dla niego kwestią najważniejszą, dlatego uczulał kierownictwo, by po biurze nie krzątał się nikt nieuprawniony, włącznie z pracownikami, którzy dawno skończyli już swoje zmiany. Nie bez powodu zastosowano takie systemy, by dało się odtworzyć każdy krok danego pracownika, dowiedzieć się ile czasu spędził w danym sektorze, czy jak długo pozostawał nieobecny przy stanowisku – to wszystko miało na celu zapewnić bezpieczeństwo informacjom, których nieuprawnione ujawnienie spowodowałoby poważne konsekwencje prawne dla firmy i osób, które nią zarządzają. Biuro to nie plac zabaw, czy kawiarnia, gdzie każdy może przyjść i wyjść niezależnie od tego, jaka jest pora dnia. Są tutaj zasady, których nie wypada lekceważyć i nie ma wyjątków nawet dla tych, którzy zyskali większą sympatię Chaytona i jego zaufanie; a akurat w przypadku takich osób, bardziej liczył na to, że będą czuwać nad przestrzeganiem tych zasad, niż świadomie je naginać. Oczywiście, można przymykać oko na pewne sprawy i niejednokrotnie tak się dzieje, bo wyrozumiałość jest jedną z wielu lepszych cech pana prezesa – co zresztą dało się zauważyć teraz, wraz z propozycją dokończenia pracy w jego gabinecie – ale na takie ustępstwo można zgodzić się raz, góra dwa, bo jeżeli zaczyna dziać się częściej, to traci miano sytuacji wyjątkowej. Wypracowywanie nadgodzin w przypadku Camille nie było sytuacją pierwszorazową, więc byłoby dobrze, gdyby wzięła sobie do serca pewne uwagi, bo podlegała tym zasadom tak samo jak wszyscy. Chayton może ostrzec jeden raz, drugi, ale za trzecim postawi ją przed faktem dokonanym – odsunie od pracy, bez pytania wyśle na przymusowy urlop, nie bacząc na to, czy ma zaległości i ile ich ma. Jeżeli nie będzie wyrabiała się w godzinach pracy, zmuszony będzie przesiać jej obowiązki i zaproponować inne warunki pracy. Jego cierpliwość również ma swoje granice, choć na pewno i tak szersze niż granice cierpliwości kadr.
OdpowiedzUsuń— Chciałbym, żebyś stosowała się do zasad, Camille — powiedział więc, na tym sprawę kończąc, bo nie sądził, że jest potrzeba dodawać teraz cokolwiek więcej. Jeżeli będzie stosowała się do zasad, wszystko będzie w porządku i nikt nie będzie miał pretensji: ani kadry za nadgodziny, ani kierownictwo za obecność w biurze w godzinach, w których właściwie nie powinno być już nikogo, nie licząc osób zamykających ten przybytek.
Kiedy Camille zabrała swoje manatki, a także słodki przysmak w formie lizaka, Chayton ruszył w kierunku stalowych schodków, prowadzących na wyższą kondygnację. To przejście między piętrami lada moment zostanie zamknięte, więc rzucił Camille jeszcze krótkie, lustrujące spojrzenie, by upewnić się, czy na pewno wszystko zabrała.
— Nie, nie czekałem aż skończysz — odpowiedział. — Jestem tu, bo przygotowuję rysunki techniczne — wyjaśnił krótko, stawiając stopy na pierwszych stopniach. — A zszedłem, bo zastanawiałem się, czy naprawdę można świadomie pracować w takiej pozycji... I utwierdziłem się w przekonaniu, że nie — dodał, spoglądając na Camille z nieco żartobliwym uśmiechem. To było wytknięcie drzemki, ale bardzo dyskretne i na pewno nie złośliwe.
Wyciągnął klucz z kieszeni, gdy dotarli pod odpowiednie drzwi, po czym otworzył je i zaprosił Camille do środka. Przestrzenny gabinet w trzech czwartych powierzchni skąpany był w ciemnym, ciepłym świetle stojącej za kanapami lampy. W tej chwili jedynie biurko, gdzie Chayton tworzył rysunki, było odpowiednio oświetlone, nie tylko światłem głównym, ale dodatkową lampką stojącą tuż przy meblu. Wewnątrz było cicho; nawet uliczny szum nie docierał już tak wysoko i nie zakłócał harmonii tego miejsca. Nocą gabinet staje się bardziej kameralny, więc pracuje się tutaj naprawdę przyjemnie.
OdpowiedzUsuń— Gdzie chciałabyś się ulokować? — zapytał, podchodząc do wbudowanej szafy z rozsuwanymi drzwiami. — Najlepszy dostęp do prądu będzie przy moim biurku. Bez trudu zmieścimy się przy nim we dwoje.
Ściągnął z siebie marynarkę, odwiesił ciuch na wieszak i schował w szafie. Biurko rzeczywiście miał spore, więc nie było żadnego problemu, aby Camille również przy nim usiadła, czy to naprzeciwko, czy z boku. Ewentualnie mogła pracować na kanapie przy stoliku, ale nie była to opcja zbyt wygodna, bo stolik wcale nie był przystosowany do pracy, a do trzymania filiżanek z kawą lub herbatą. Miał jednak wrażenie, że Camille poradziłaby sobie w każdym miejscu, nawet tym najmniej wygodnym, dlatego wybór zostawiał jej.
Chayton Kravis
Nie był pewien, co tak właściwie działo się w głowie Camille, bo z zewnątrz nie zdradzała się z żadnymi troskami, a od ich rozmowy w radiowozie minęło już tyle czasu, że przestał liczyć na jakąś dodatkową odpowiedź odnośnie incydentu w oprze. Ze swojej strony powiedział wszystko, co chciał i w możliwe najlepszy sposób rozwiał wątpliwości, które były powodem znaczącego dystansu i potrzeby unikania – co, jak widać, zadziałało skoro stan rzeczy uległ poprawie i niemalże wrócił do normalności. I chyba nie był w stanie zrobić nic więcej, skoro sama Camille – poza prawdopodobnym przyjściem pod memoriał – nie próbowała szukać okazji do rozmowy, a jeśli faktycznie coś cały czas ją uwierało, to naprawdę dobrze to maskowała, bo dla Chaytona sprawa wyglądała na w większej części rozwiązaną już tamtym spotkaniem w radiowozie. Nie poznał wprawdzie jej odpowiedzi, nie dowiedział się dlaczego podchwyciła tamten pocałunek, ale domyślał się, że zrobiła to, bo zachciała tak samo bardzo, jak on. Czy potrzebował czegoś więcej? Raczej nie. Do zamknięcia tego incydentu wystarczyłoby mu samo potwierdzenie tych domysłów, ale wcale na to nie nalegał i nie zamierzał zmuszać Camille do tych odpowiedzi. Mógłby, ale nie uważał, że sprawa wymaga aż takich radykalnych działań z jego strony. To, co stało się między nimi nie było normalne, ale może nie powtórzyć się już nigdy więcej. Chwile słabości są w zasadzie tylko chwilami, a więc przemijają – nierzadko bezpowrotnie.
OdpowiedzUsuńZarejestrował nagłą zmianę zdania i nastroju, ale nie czuł się tym jakoś szczególnie zaskoczony, bo znał Camille na tyle, by wiedzieć, że pewne sytuacje są dla niej niekomfortowe, a zwłaszcza te, w których pojawia się możliwość poruszenia tematów związanych z uczuciami, bliskością i tym, co drzemie gdzieś na dnie serca. Podejrzewał, że nie będzie czuła się w gabinecie swobodnie i to wcale nie ze względu na mniejszy metraż – w tej chwili znalazła się w klatce Chaytona z nim samym w środku. Od zawsze zachowywała przy nim powściągliwość, a od incydentu w operze zaczęła jeszcze bardziej, więc wycofaną wersję Camille traktował jako codzienność. Zdziwiłby się, gdyby rozsiadła się swobodnie przy jego biurku, rozłożyła manatki i z lizakiem w ustach zaczęła klikać w klawisze jak gdyby nigdy nic. Wtedy to byłby dopiero szok.
Podszedł do biurka i słuchając chaotycznego tłumaczenia Camille, przesunął projekty na bok, robiąc nieco więcej wolnego miejsca. Był inżynierem projektantem z ukończonymi kilkoma kierunkami na MIT, więc poza tym, że w firmie prezesował, zajmował się przede wszystkim tworzeniem projektów wykonawczych, czy to w formie klasycznego rysunku technicznego, które po prostu bardzo lubił robić, czy prototypowania wirtualnego przy pomocy różnorakich programów. Od niego zależało jak docelowo będzie wyglądał projekt zabezpieczeń więziennych, w których firma się specjalizuje od wielu lat, i czy złożony w całość ostatecznie zadziała. Oczywiście, nie zajmował się całym procesem sam – w firmie jest jeszcze kilku inżynierów projektantów, z którymi Chayton wszystko na bieżąco omawia, tak więc każdy ma jakąś swoją działkę do opracowania. Niemniej jednak, tworzenie projektów od zawsze było jednym z jego nadrzędnych obowiązków w tej firmie. Nie wyobrażał sobie tego nie robić.
Położył klucz do gabinetu na blacie i obszedł biurko, skupiając spojrzenie na Camille. Zbliżył się do niej, śmiało wyciągając rękę, by złapać ją za nadgarstek i lekko przyciągnąć w kierunku swoim, foteli i biurka, na którego brzegu przysiadł. Równie śmiałym gestem sięgnął jeszcze po jej laptop, by go wyswobodzić i na chwilę odłożyć obok, a co za tym idzie nie narażać go na ewentualne spotkanie z podłogą, gdyby jakimś cudem Camille zapomniała, że ściska urządzenie w dłoniach.
Wsparł ręce o blat, lekko zaciskając palce na drewnianym kancie i przechył głowę, wpatrując się w twarz Camille z nieco zmrużonymi powiekami.
Usuń— W porządku, będziesz mogła pójść — oznajmił, zachęcająco wskazując na fotel obok, żeby sobie usiadła, choć wcale nie musiała. Mogła stać naprzeciwko w tej niedużej odległości; jemu to odpowiadało, bo w tej chwili ich oczy znajdowały się na zbliżonej wysokości. — Ale, skoro już tu jesteś, najpierw opowiesz mi o tym, z czym przyszłaś do mnie pod memoriał World Trade Center i co teraz zmusza cię do tej ucieczki, bo jestem przekonany, że są to te same sprawy — powiedział, standardowo nie szukając żadnych lżej brzmiących słów. Chciał konkretów, więc ich zażądał, natomiast Camille miała w tej chwili niepowtarzalną okazję, by raz a dobrze wyrzucić z siebie to, co od dłuższego czasu nieustannie zżera ją od środka. Chayton lubił szczerość i na nią teraz czekał. I na pewno jej nie odpuści. Bo może miał nie zmuszać jej do odpowiedzi, aczkolwiek ochota była silniejsza i niemal tak silna, jak wtedy w operze.
Chayton Kravis
Rozumiał analogie, ale samo tłumaczenie do niego nie trafiało, chociaż czymś dziwnym byłoby, gdyby do realisty trafiło coś, co nie jest podparte realizmem. Jedynym językiem, którego można się nauczyć poprzez całowanie, to język miłości – w to był skłonny uwierzyć, mimo że samo zakochanie się było dla niego stanem obcym, natomiast w to, że Camille chciała nauczyć go poprawnie wymawiać zdanie w języku włoskim i tylko przez to pocałowała go tak, jakby od dawna pragnęła z nim kontaktu fizycznego – już niekoniecznie. Gdyby całował się po raz pierwszy w życiu, może dałby sobie wmówić, że to zwykły przypadek, ale posiadał już na tyle spory bagaż życiowych doświadczeń, że wmówienie mu czegokolwiek graniczy z cudem. Jedyne w co mógł na ten moment uwierzyć, to że Camille nie pamiętała tamtej sytuacji, a to dlatego, że rozumiał na czym polega somnambulizm i wiedział, że podczas takiego epizodu somnambulik nie ma świadomości wykonywanych czynności. Nie uważał, że Camille cierpi na to zaburzenie, ale łatwiej było mu uwierzyć, że był to tego rodzaju epizod, niż w to, że tak bardzo pragnęła skorygować jego akcent, że aż go pocałowała. Ale sprawę domowego incydentu mogli już definitywnie zamknąć, bo wszystko było jasne. Camille niczego nie pamiętała, więc nie było sensu dalej tego roztrząsać, choć to prawda, że gdyby nie ten incydent, prawdopodobnie nie doszłoby również do drugiego zbliżenia, jako że to właśnie ono – nawiązanie do pocałunku w domu – stało się zapalnikiem pocałunku w operze.
OdpowiedzUsuńCałe szczęście, że wypracował w sobie podzielność uwagi, bo gdyby musiał skupić się teraz na jednej czynności – na słuchaniu, albo na eksplorowaniu sylwetki Camille spojrzeniem, pewnie nie miałby pojęcia o czym mówiła. Tymczasem słuchał każdego jej słowa, a przy okazji obserwował jej ciało, zastanawiając się w myślach, ile procent współczesnych kobiet posiada takie cechy, którymi odznacza się Camille. Śmiał twierdzić, że niewiele, w końcu skromność to cecha ludzi wielkich. Doceniał to, że zdołała zebrać się w sobie, i że mimo zdenerwowana, zamiast uciec – a drogę miała przecież wolną – zdecydowała się uraczyć go własnymi wyjaśnieniami. Zmuszał ją do czegoś, co było dla niej trudne, ale wychodził z założenia, że dobrze jest poszerzać granice strefy komfortu. Skoro teraz mogła swobodnie opowiedzieć o tym, co ciąży jej w duszy i nie zostać w żaden sposób ocenioną, może następnym razem nie pozwoli niedomkniętym sprawom tak długo zżerać się od środka?
Przyjął jej wyjaśnienia w milczeniu, nie reagując na nie w żaden sposób, poza tym, że stale jej się przyglądał. Miała rację, mówiąc, że to co wydarzyło się między nimi było niepoprawne i nie powinno mieć miejsca, ale cały czas nie powiedziała mu wszystkiego. To, co chciał usłyszeć i co było najtrudniejszą kwestią do przyznania dla samej Camille, ugrzęzło jej w gardle w chwili, w której skierowała spojrzenie w jego oczy. Dokładnie w chwili, gdy jej wzrok napotkał jego – niezachwiany, pewny i wyczekujący, bo jeśli Camille chciała zakończyć to raz a dobrze, musiała dokończyć to cholerne zdanie. Musiała je dokończyć, a on musiał poznać powód, ponieważ był on bezsprzecznie związany z jakimiś uczuciami. Potrzebował wiedzieć, czy chciała, czy żałowała, czy nie zrobiło to na niej żadnego wrażenia... Cokolwiek, byleby zapanowała jasność, bo na ten moment wiedzieli już wszystko, tylko nie to, a właśnie to było brakującym ogniwem całości.
Zacisnął mocniej palce na brzegu blatu, kiedy Camille zbliżyła się o krok. Był to zaledwie jeden krok, ale znacząco skrócił dzielącą ich odległość, bo teraz tak naprawdę wystarczyłoby się lekko pochylić, żeby znów doprowadzić do czegoś, co będzie niepoprawne i co nie powinno się wydarzyć. Teraz mógłby z łatwością zamknąć ją w swoich ramionach; wystarczy, że podniesie ręce i odrobinę zwiększy przestrzeń między swoimi kolanami, a jej sylwetka samoistnie znajdzie się w tym niepoprawnym położeniu. W położeniu, z którego prawdopodobnie nie będą potrafili wydostać się zbyt szybko.
Usuń— Teraz przez to wiesz, że...? — Zapytał, również zniżając głos do szeptu. Zbagatelizował jej ostatnie słowa o wyjściu, bo odpowiedź była oczywista: nawet jeśli powinna, na pewno stąd nie wyjdzie. Nie teraz.
Chayton Kravis
Uniósł kącik ust, gdy z ust Camille padło pierwsze zdanie. Zabrzmiało ono w sposób dosadnie szczery, czyli dokładnie tak, jak oczekiwał, choć jej słowa wcale niczego nie ułatwiały, a wręcz przeciwnie – czyniły tę sytuację jeszcze bardziej skomplikowaną, niż była na samym początku. Byłoby zdecydowanie prościej, gdyby powiedziała, że żałuje, albo że jest jej z tym tak niesamowicie źle, że z zażenowania nie jest w stanie spojrzeć na swoje odbicie w lustrze. Że potrzebuje czasu i dystansu – tak, zwłaszcza dystansu, żeby nauczyć się żyć z tym wybrykiem, jakoś wymazać go z pamięci, a jeśli nie wymazać, to przyzwyczaić się na tyle, by normalnie funkcjonować. Potem ona by wyszła, a on wrócił do pracy i nazajutrz mogliby zacząć od nowa. A byłoby prościej, ponieważ tak się składa, że gdy Camille znajduje się tak blisko, wręcz na wyciągnięcie ręki; gdy nieświadomie czyni te swoje drobne gesty z ustami, z dłońmi i spojrzeniami – Chayton ani trochę nie ufa samemu sobie. Nagle traci pewność, że cokolwiek kontroluje, że trzyma w ryzach swoje pragnienia i skutecznie się przed nimi broni. Nagle wszystko wokół, cała ta cholerna poprawność, profesjonalizm i formalizm przestają go obchodzić, dokładnie tak jak ją. Jemu już nie wystarczało przyglądanie się jej z daleka, bo odkąd przekroczyli granice i pozwolili sobie na nowe, bardziej intensywne doświadczenie, nie był w stanie tak do końca zaspokoić się samą obserwacją. To wciąż było przyjemne, ale nie tak przyjemne, jak jej dłonie błądzące wokół kołnierzyka, ani jak miękkie usta zachęcające go do głębszych pieszczot. Miała w sobie tyle kontrastów, które go przyciągały, że nie byłby w stanie wskazać, który przyciągał najbardziej. A teraz, kiedy miał ją przed sobą tak metaforycznie nagą, bo rozebraną ze wszystkich wierzchnich warstw pancerza, bał się choćby poruszyć, bo wiedział, że jedyny ruch jaki będzie w stanie wykonać, to ten w jej kierunku. Bo teraz brakującym ogniwem całości nie było już to, a Camille Russo w całej swojej wyjątkowej osobie.
OdpowiedzUsuńWtedy czuję, że mogłabym zrobić coś, o czym normalnie bym nawet nie pomyślała.
Tak jak wtedy w operze.
I teraz.
Położył dłonie w talii Camille i zdecydowanym ruchem przyciągnął ją do siebie, między nogi i ramiona. Lubił utrzymywać kontakt wzrokowy, ale gdy jej spojrzenie uciekło w bok, zdał sobie sprawę, że w tej chwili wolał już coś innego, niż spojrzenia. W tej chwili wolał dotykać i czuć dotyk, dlatego przesunął dłonie z jej talii po plecach ku górze, złapał krawędzie dżinsowej kurtki i śmiało zsunął materiał z jej ramion pozwalając mu opaść na podłogę. Nie dopuścił też Camille do słowa, bo nie było potrzeby, żeby cokolwiek więcej mówiła, skoro usłyszał już wszystko co chciał. Zresztą, nie było szans, aby Camille zdołała cokolwiek wydukać, bo zaraz po zrzuceniu kurtki, Chayton zdążył podnieść się z blatu, chwycić jej twarz i pocałować ją w sposób tak gwałtowny, że aż godny zawrotów głowy. Zdążył pozbawić ją dostępu do powietrza, za to dać dostęp do takich bodźców, których nie ograniczało właściwie nic, a szczególnie podłokietniki operowych foteli.
Przeszedł go delikatny dreszcz, gdy poczuł odpowiedź ze strony Camille. Był w stu procentach przekonany, że przy niej samokontrola nie istnieje i nigdy nie zaistnieje, bo przy niej to zjawisko nie ma w ogóle racji bytu. Nic dziwnego, że w trakcie pocałunków, zdążył już wymusić kilka kroków w stronę skórzanych kanap, skąpanych w półświetle lampy – tam docelowo chciał z nią trafić.
Usuń— W takim razie, zróbmy teraz wszystko, co chcemy — szepnął, odsuwając się od ust Camille tylko na chwilę i zaraz skupił się na jej dolnej wardze, pieszcząc ją językiem. W pewnym momencie zabrał dłonie z jej twarzy i chwytając Camille pod uda, podniósł ją lekkim ruchem. A potem usiadł z nią na kanapie, w tej pozycji pozwalając jej zrobić to, na co miała teraz ochotę. Mogła go sobie wziąć na tą jedną noc. On weźmie ją sobie na pewno.
Chayton Kravis
Nie potrafił w sposób uzasadniony odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego jej dotyk działał na niego tak intensywnie, jakby do tej pory nigdy nie doświadczył tego rodzaju przyjemności spod kobiecych dłoni. Jakby nigdy nie czuł smukłych palców wplecionych we włosy, czy zachęcająco muskających klatkę piersiową i mięśnie brzucha. Miał prawie czterdzieści lat i w życiu spotkało go wiele, również kobiet, które potrafiły umiejętnie doprowadzać facetów do szaleństwa, ale to co działo się w tej chwili było jeszcze większym szaleństwem, niż każde tamto zbliżenie podszyte doświadczeniem. Teraz mógł siedzieć na kanapie, z dłońmi rozłożonymi po bokach, i tak po prostu, bezwiednie, oddawać się przyjemności, którą dawały mu gesty Camille. Mógł zamknąć oczy i bezwarunkowo skupić się tylko na tym jak jej dłonie suną po jego ciele, a usta znaczą niewidzialną ścieżkę pocałunków w okolicy żuchwy i ucha. Podobało mu się to nie tylko dlatego, że miała sprawne palce i miękkie wargi, które fakturą przypominały wilgotne, aksamitne gąbeczki. Jej dotyk, w przeciwieństwie do tych doświadczonych był nieprzewidywalny. Nie toczył się zgodnie ze schematami jakiś skutecznych metod podniecania, a wyłącznie za sprawą pragnienia. Camille dotykała go tam gdzie chciała, wcale nie skupiając się tylko na tych partiach ciała, których pobudzanie na pewno zadziała. Szła za tym co czuła: za pragnieniem, chęcią poznania, zbadania i przeżycia każdego skrawka jego ciała. Chciała go wziąć całego, dosłownie, a nie tylko to, co mogło przyłożyć się do osiągnięcia największej rozkoszy.
OdpowiedzUsuńW tej chwili jej brak doświadczenia był tym, co sprawiało mu ogromną przyjemność i co realnie go podniecało. Nie sądził, że kiedykolwiek poczuje przypływ fascynacji, będąc blisko z kobietą, która nie jest w stanie zaspokoić go ze związanymi dłońmi i opaską na oczach, ale najwidoczniej brak doświadczenia w wydaniu Camille, z łączącą ich służbową relacją, różnicą wieku i całą otoczką, która uznałaby ich zbliżenie na niemoralny wybryk, niezwykle go pobudzał. Nigdy nie uważał, że Camille jest rasową kusicielką, która wie jak ujarzmić faceta, bo nigdy nie wyglądała na tego rodzaju kobietę, nawet, gdy co tydzień wychodziła z budynku w towarzystwie innego chłopaka, ale jej słowa odrobinę go zaskoczyły. W tych czasach brzmiały wyjątkowo, ale przede wszystkim dały mu do zrozumienia, że to on musi się postarać, by Camille zapamiętała te chwile najlepiej, jak się da, a nawet do takiego stopnia, że za każdym razem, gdy spędzi je z kimś innym, mimowolnie będzie wracać do nich myślami. To on musiał zrobić to dobrze, z pełnym zaangażowaniem. Nie byle jak.
Zamruczał cicho, oddając się zachłannemu pocałunkowi, który na chwilę rozproszył jego myśli. Po jej pocałunkach wcale nie pomyślałby, że brakuje jej doświadczenia, bo gubił łączność z rzeczywistością za każdym razem, gdy doznawał z jej strony takiej fali pożądania. Wtedy dopadał go głód, który musiał szybko zaspokoić dodatkowym bodźcem, dlatego śmiałym ruchem wsunął dłonie pod materiał sukienki i odsunął się od ust Camille, by podciągnąć sukienkę wyżej i ostatecznie ściągnąć ją przez jej głowę, a potem niedbale porzucić.
Przysunął ją do siebie tak blisko, że niemal stykali się biodrami. Jedną ręką mocno oplótł Camille w dole pleców, by znalazła się jeszcze bliżej, nawet jeśli nie było to możliwe, a drugą z wyczuciem zacisnął na jej karku, by lekko odchylić głowę i utorować sobie swobodny dostęp do jej szyi, a potem pieścić ją namiętnymi pocałunkami aż po samą linię szczęki. W międzyczasie jego ręka powędrowała z dołu jej pleców po tali i brzuchu, wyżej do biustonosza, do którego dotarły jego palce. Wsunął je pod fiszbinę, masując pierś Camille i bawiąc się jej sutkiem z coraz większym apetytem, aż zabrał dłoń niespodziewanie i ciężko jęknął, zdając sobie sprawę, że w takim tempie nie zrobi tego dobrze.
Zresztą, Camille na pewno czuła, co dzieje się pod jej pośladkami i cienki materiał bielizny oraz garniturowych spodni na pewno tego nie maskował, zwłaszcza, gdy sama poruszała się na nim tak niespokojnie. Chciał jej coraz bardziej i nie dało się tego nie zauważyć, bo pewne gesty wymykały mu się spod kontroli, ale równie mocno chciał stopniowo potęgować jej doznania.
UsuńDlatego odsunął się nieznacznie, wracając dłońmi do jej pleców i pocałował obojczyk Camille, na moment skupiając się na guzikach przy mankietach. Rozpiął je sprawnie tuż za jej plecami i dał ściągnąć z siebie koszulę do końca, ją również porzucając w bliżej niezlokalizowanym miejscu. A potem położył dłonie na udach Camille, przesunął je w górę, aż dotarł do materiału bielizny. Kciukiem naparł na jej kobiecość, rejestrując natychmiastową reakcję Camille, i zaraz wsunął palec pod materiał, samemu walcząc z uderzającą bezwzględnie falą rozkoszy. Chciała go bardzo. Ale on chciał ją jeszcze bardziej, dlatego złapał Camille w talii i zrzucił ją z siebie na kanapę, nie pozwalając, by chłód skórzanego materiału doskwierał jej dłużej, niż kilka sekund. Zaraz znalazł się tuż nad nią i pocałował tak głęboko, by zapomniała nie tylko o chłodzie, ale i o tym gdzie się w ogóle znajduje.
Nie przypominał sobie, kiedy po raz ostatni chciał mieć kobietę tak bardzo, jak w tej chwili, bo teraz ta ochota wręcz próbowała wyrwać się z jego piersi. Z trudem powstrzymał się, by nie zedrzeć bielizny z Camille i nie zacząć na dobre rozkoszować się jej ciałem. Tylko dlatego, że chciał, by ta przyjemność rozpierała ją równie mocno, zachowywał te resztki powściągliwości. Był jednak przekonany, że nie wystarczy mu tej siły na długo. Siły, samokontroli i cierpliwości.
Chayton Kravis
Bez wątpienia dzieli ich spora przepaść w kwestii intymnych doświadczeń, aczkolwiek nie wynika ona raczej z ilości posiadanych w życiu partnerów – bo Chayton też nie skakał z kwiatka na kwiatek jak mu się żywnie podobało, a zaliczanie kobiet nie było dyscypliną, którą zaciekle uprawiał – co wynika bardziej z różnicy charakterów, a raczej pewności siebie. Nie potrzebował dziesiątek różnych kobiet, by nauczyć się sprawiać przyjemność, bo biologiczne mechanizmy u każdej działają bardzo podobnie, więc cała istota polega na wyczuciu preferencji drugiej strony i tego z czym czuje się komfortowo, a z czym nie. Był nauczony sięgać po swoje, w myśl zasady, że szczęście sprzyja tylko ludziom zdecydowanym na wszystko, więc próbowanie i branie to gesty, które nie wzbudzały w nim zakłopotania, również w odniesieniu do sposobów uprawiania seksu. Jeżeli widział, że coś działa i robi robotę – szedł za ciosem, starając się nie tylko dla siebie, ale i dla tej drugiej strony. A może zwłaszcza dla drugiej strony.
OdpowiedzUsuńMógł zrobić to dobrze na dwa sposoby: albo robiąc to, co zwykle, bez większego zaangażowania, mając na uwadze wyłącznie spełnienie, albo zrobić to z zaangażowaniem, zważając na preferencje Camille, a także na jej komfort psychiczny. Mógł ją wziąć tu i teraz, albo mógł jej próbować i w tym samym czasie zapewnić jej odpowiednie doznania. Z jakiegoś powodu chciał, żeby ten intymny akt był dla niej czymś więcej, niż kolejnym seksem, który przyniesie ulgę, a przy okazji pozwoli policzyć muchy rozbite na suficie. Zresztą, nie wyobrażał sobie, by którakolwiek kobieta będąc z nim, była w stanie myśleć o czymś więcej, niż o nim, bo to by znaczyło, że naprawdę cienki z niego kochanek.
Nieważne więc, jak bardzo jej w tej chwili pragnął i jak bardzo był zniecierpliwiony, bardziej niż na własnym zadowoleniu, zależało mu teraz na zadowoleniu Camille. Na tym, żeby poznała siebie, żeby poczuła się pewnie w jego ramionach i nie bała się go próbować, zwłaszcza, że już ustalili, że mogą zrobić wszystko, na co będą mieli ochotę. Jej dotyk sprawiał mu całe mnóstwo przyjemności, nawet jeśli był przypadkowy, poznawczy, czy w jakiejś części wciąż nieśmiały, i nawet to muśnięcie go udem, czy z pozoru drobny gest, gdy naparła dłońmi na jego tors, a potem błądziła po nim badawczo, sprawiał, że jego oddech stawał się płytszy, a z ust wydawał się cichy pomruk zadowolenia.
Chociaż jej usta były naprawdę wyjątkowe, i w trakcie pocałunków Chayton doszedł do wniosku, że każdy dzień pracy mogliby zaczynać od witania się tym sposobem, oderwał się od nich i od razu skupił na jej ciele. Najpierw złożył namiętne pocałunki na jej szyi, a później zszedł niżej do ramienia, pokrytego maleńkim dreszczem. Całując je, równocześnie zsunął palcami ramiączka biustonosza i wsunął dłonie pod plecy Camille, by uporać się z zapięciem. Zerknął krótko w jej oczy, gdy ściągał biustonosz, żeby mieć pewność czy jest na to gotowa, i zajmująco ucałował jej usta, chcąc rozbić jej uwagę i częściowo odciągnąć od poczucia nagości. Kolejny materiał wylądował na podłodze. Kolejny jęk zadowolenia wydobył się z jego ust, gdy zyskał swobodny dostęp do jej piersi i zaczął pieścić je najpierw dłonią, później ustami i językiem. Za każdym razem, gdy wplatała palce w jego włosy, albo zaciskała dłonie na jego ciele, czuł, jak wielką przyjemność sprawiają jej pieszczoty. Jak niedocenione było jej ciało do tej pory.
Przesunął dłoń po jej brzuchu i tym razem pewniej wsunął ją za materiał majtek. Z tym rodzajem dotyku zaznajomił Camille już chwilę wcześniej, ale mimo to znów wrócił do jej ust, by całować je zachłannie i w jakimś stopniu rozbić jej uwagę.
Ruchy jego ręki były delikatne, nieśpieszne ale stanowcze. Z trudem był w stanie utrzymać przewagę nad swoim pożądaniem, ale spojrzał kontrolnie w jej oczy i z wyczuciem wsunął w nią palec, niemal doznając zawrotów głowy. Przyjął jęk rozkoszy w swoje usta i odsunąwszy się nieco, by móc spojrzeć na twarz Camille, zaczął miarowo poruszać w niej palcem. Oddychał przez lekko rozchylone usta, sprawiając jej przyjemność przez kilka chwil, aż sapnął ciężko, rzucając pod nosem jakieś ciche przekleństwo.
UsuńMusiał zwolnić, bo jak tak dalej pójdzie, nie zdążą dotrzeć do tego, co najlepsze.
Zabrał rękę i ściągnął z niej ostatnią część bielizny, a potem złapał Camille za nadgarstki i siadając na kanapie, pociągnął ją sugestywnie w swoją stronę. Chciał żeby z powrotem na niego usiadła. Żeby jeszcze chwilę się nim zajęła.
— Chodź do mnie, Camille — poprosił zachrypniętym głosem, choć cały czas miał wrażenie, że nie będzie w stanie wydobyć z siebie ani jednego sensownego dźwięku. — Chciałbym zrobić z tobą tyle rzeczy... — przyznał szeptem, gdy Camille usiadła na nim. Przysunął ją jeszcze bliżej, w taki sposób, by wpasowała się w niego i poczuła pod sobą, że jego samokontrola jest już na absolutnej granicy wszystkiego. Zebrał jej włosy i zrzucił na plecy, a potem ujął jej twarz i pocałował. — I zrobię, ale... — kontynuował cicho, między jednym pocałunkiem, a drugim i przeniósł się bliżej ucha, by musnąć je wargami. — Jedna noc nam nie wystarczy — szepnął i uśmiechając się frywolnie, złożył pocałunek pod jej uchem. Sięgnął jedną ręką do swoich spodni, by bardziej je ściągnąć i pozwolić by Camille zetknęła się z jego nagą męskością. Chciał jej. Chciał tak bardzo, że już nic go w tej chwili nie zatrzyma.
Chayton Kravis
Czasami pojawiały się życiu Chaytona takie osoby, które w przeciwieństwie do reszty świata zyskiwały znacznie większe zainteresowanie z jego strony. Zwykle było w nich coś innego, nietypowego; zaskarbiały sobie jego sympatię niewymuszonym stylem bycia i byciem sobą, tak po prostu, ale czasami chodziło o coś więcej, czego nie dało się ubrać w żadne słowa i czego nie dało się nawet logicznie wyjaśnić. Było w nich coś i to coś przyciągało, a momentami zajmowało myśli do takiego stopnia, że człowiek dopiero po chwili zdawał sobie sprawę, jak długo już o kimś myśli. Camille miała w sobie to coś, co zadziałało na Chaytona dokładnie w dniu, w którym po raz pierwszy usiadł przed nią na rozmowie kwalifikacyjnej. Już wtedy wiedział, że da jej szansę, a tamtejsza wymiana zdań tylko utwierdziła go w przekonaniu, że nie tylko warto ją dać, ale że należy to zrobić. Miała ogromny potencjał, ale oprócz tego była takim rodzajem osobowości, które Chayton lubi mieć obok siebie. Mógł powierzyć jej obowiązki, mógł na nią liczyć, ale przede wszystkim mógł jej zaufać w tym trudnym świecie, gdzie nawet najbliżsi gotowi są wsadzić człowiekowi szpilę w najmniej oczekiwanym momencie.
OdpowiedzUsuńNigdy nie zakładał, że dojdą do takiego momentu, w którym są teraz, ale niczego nie żałował. Choć nie był w stanie wyobrazić sobie jutra, ani tego jak zachowa się Camille, gdy rzeczywistość ściągnie ich na ziemię, nie czuł się zaniepokojony, bo w głębi duszy wiedział, że oboje tak samo bardzo pragnęli znaleźć się w tym położeniu. Może coś się między nimi zmieni, bo już teraz nie tyle co przekroczyli granice, a wyznaczyli sobie nowe, ale nie uważał, że te zmiany odbiją się na nich negatywnie, albo że któreś z nich nagle poczuje potrzebę wycofania się z tej relacji. Inaczej skończyliby to dużo wcześniej, bo mogli, bo zupełnie tak jak w operze, tak i teraz wystarczyłby jeden impuls którejś strony, aby to natychmiast zakończyć. Tymczasem trwali w tym przyjemnym akcie i w pełni oddawali się coraz bardziej przyjemnym doznaniom.
W chwili, w której Camille oplotła palcami jego męskość, a potem zaczęła go pieścić, Chayton wciągnął powietrze i lekko odchylił głowę w tył, pozwalając, by fala przyjemności na moment pochłonęła go całego. Dopiero jej pocałunek sprawił, że otrząsnął się z napływu rozkoszy i odzyskał pełną świadomość. W odpowiedzi wplótł palce jednej dłoni we włosy Camille i przycisnął ją do swoich ust mocniej, by pogłębić pocałunek, ale też pokazać, jak jest mu teraz cholernie dobrze. Że właściwie to mogłaby nie przestawać i w ten sposób doprowadzić go do końca, ale cały ten pomysł spalił na panewce dokładnie w tej sekundzie, w której poczuł, jak Camille zmienia swoją pozycję. Popatrzył na nią kontrolnie, a gdy poczuł, jak wsuwa się w nią całości, znów musiał na chwilę przymknąć powieki, by nie dać się pochłonąć kolejnej fali rozkoszy, stokroć silniejszej, niż ta przed momentem. Było mu tak dobrze, że nie był w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku. Całym sobą skupił się na tym, co czuł, gdy wszedł w Camille i gdy ona poruszyła się na nim powoli, potęgując te miliony bodźców, które właśnie do niego docierały.
Uśmiechnął się, dostrzegając onieśmielenie na jej twarzy, jakby sama nie spodziewała się, że w obliczu takiej przyjemności straci kontrolę nad niektórymi gestami. Ale nie chciał, żeby cokolwiek mu zasłaniała, bo patrzenie na nią sprawiało mu podobnie wielką przyjemność, dlatego zabrał jej dłoń, a potem zamknął sylwetkę Camille w swoich ramionach i mocno do siebie przytulił.
— Jest doskonale, Camille — szepnął i za sekundę pocałował ją czule, by miała pewność, że jest dokładnie tak jak mówi. Znów wplótł palce jednej dłoni w jej włosy, drugą obejmując ją w talii, i zaczął poruszać się w niej najpierw powoli, z wyczuciem, chcąc, żeby zrobiło jej się tak przyjemnie, by zapomniała o odczuciach takich jak zakłopotanie i wstyd.
UsuńZamruczał przeciągle, wchodząc w nią i wychodząc, i słuchając jej westchnień, zaczął przyśpieszać swoje ruchy, zagłębiając się w Camille prawie do samego końca. Mocniej przyciskał ją do siebie, do swoich swoich bioder; nacisk zwiększał się również pod jego dłońmi, które spoczywały na ciele Camille twardo, jakby nie istniała teraz żadna siła, która byłaby w stanie je skruszyć i pozwolić ją spod nich wydostać. Z każdym pchnięciem czuł, jak ogarnia go absolutna ekstaza. Pobudzało go filigranowe ciało Camille, które miał na sobie, dźwięki, które opuszczały jej usta, jej bliskość, ciepło i ciasnota, która oplatała go, nie pozostawiając choćby milimetra przerwy. Była w tej chwili jego, tak bardzo, że nie wyobrażał sobie, by kiedykolwiek później miała nie być.
Chayton Kravis
Mimo, że doświadczenia Chaytona były bogatsze, niż doświadczenia Camille, dla niego ten ich akt również różnił się od poprzednich i otwarcie mógłby przyznać, że już dawno nie przeżył czegoś tak prawdziwego, czegoś, co nie składało się z banalnych gestów, opartych wyłącznie potrzebie spełnienia i co nie było suchym tańcem dwojga ciał, które domagają się orgazmu. To, co połączyło ich podczas tego zbliżenia, to chęć zaspokojenia nie tylko własnych potrzeb, ale też drugiej strony, bo przez cały ten czas oboje starali się podtrzymać wzajemne zadowolenie do samego końca. To było zaangażowanie, które przemawiało przez ich pocałunki, czasem żarliwe, a czasem wolne i czułe, przez ich dotyk, raz gwałtowny, a innym razem spokojny i poznawczy, a także przez ich spojrzenia, momentami kontrolne, a niekiedy nieśmiałe, jakby nie do końca czegoś pewne. Poznawali się, a Chayton już od naprawdę długiego czasu nie miał potrzeby poznawać kobiet w ten sposób. Seks był dla niego tylko seksem, nie ważne jak dobry był w te klocki, bo zawsze kończył się na tych samych zasadach, które nie uwzględniały wspólnego końca, ale dziś... Chyba po raz pierwszy nie chciał się jedynie pieprzyć, a poczuć coś więcej, jakąś taką namiastkę bliskości drugiego serca, które z pewnością biło teraz tak intensywnie, jak jego. Ale właściwie po co? Może dlatego, że Camille zasługiwała właśnie na tego rodzaju seks, a może też dlatego, że Chayton wiedział, że tak się da i zwyczajnie za tą bliskością zatęsknił. Mógł mieć sporo kobiet, ale nigdy nie chciał ich mieć w taki sposób, by dzielić z nimi coś więcej ponad ciało. Nigdy nie chciał dzielić z nimi emocji.
OdpowiedzUsuńCzuł pod swoimi dłońmi, jak sylwetka Camille zaczyna się napinać, ale nie zwalniał ruchów aż do momentu, gdy nagle zacisnęła się na nim, a jej ciałem wstrząsnął niekontrolowany dreszcz, który w przypływie podniecenia udzielił się także jemu. Trzymał ją mocno w swoich objęciach, choć bardziej odruchowo, bo nie był w stanie skupić się na tym geście, kiedy uderzyła w niego fala rozkoszy, która była tak silna, że zaraz zamieniła się w czystą ekstazę. Wysunął się z Camille w ostatnim momencie i kurczowo do niej przylgnął, a za sekundę skończył między ich ciałami z głośniejszym jękiem spełnienia, czując jak upojenie rozsadza go od środka w sposób zupełnie niekontrolowany. Jego klatka piersiowa unosiła się dynamicznie od szybkich oddechów, a w uszach dzwoniło ciśnienie, ale panował nad drobniejącym ciałem Camille. Nakierował ją, by położyła się na jego unoszącym się i opadającym torsie, zabezpieczył ramionami w lekkim uścisku i pozwolił tak leżeć aż do momentu, w którym oboje złapali w miarę równy oddech. Trwało to może pięć minut, może dziesięć, albo piętnaście, ale przez cały ten czas Chayton nie odezwał się słowem. Po prostu nie był w stanie nic powiedzieć, dopóki jego serce nie odzyska ludzkiego rytmu, bo miał wrażenie, że naprawdę niewiele dzieli go od odpłynięcia. Było mu cholernie przyjemnie i przeżywał to w swoim wnętrzu, równocześnie doprowadzając ciało do stanu względnej normalności, bo nawet nie miał teraz sił, ani ochoty otworzyć oczu i patrzeć na szarą rzeczywistość, stokroć brzydszą niż ta, w której jeszcze przed chwilą był z Camille. Pogładził delikatnie jej włosy, wciąż czując ich przyjemny zapach i jeszcze na moment oparł podbródek na czubku jej głowy...
A potem moment okazał się kilkoma godzinami, które przespał tak spokojnie, że nawet ciężar sylwetki, którą cały czas miał na sobie, nie był w stanie mu tego snu zakłócić. Zakłóciły mu go za to promienie wschodzącego słońca, które bezwzględnie wpadły do wnętrza gabinetu przez niezasłonięte okna, malując podłogę i ściany pomarańczowymi, a nawet czerwonawymi kolorami. Niechętnie otworzył oczy i popatrzył na ten znany sobie widok, choć znany tylko w jakiejś części, bo gdy spojrzenie zsunęło się na Camille, to wszystko wydało mu się tak nowe i nietypowe, że poczuł się z tym dziwnie, ale tylko przez maleńką sekundę.
Camille spała, obejmując jego sylwetkę, i wyglądała tak spokojnie, że nie potrzebował na ten moment więcej, by mieć pewność, że wszystko jest w porządku. Uśmiechnął się na samą myśl, że jeśli tym razem Camille powie mu, że nic nie pamięta, to chyba zwariuje, a potem ostrożnie wydostał się z tych objęć i sięgnął po swoją koszulę, bo z ciuchów to właśnie ona leżała najbliżej. Chwilowo okrył nią ciało Camille, a potem wstał, podciągnął spodnie i podszedł do szafy, skąd wyciągnął koc. Miał tu kilka przydanych przyborów, bo zdarzało mu się tutaj nocować. Teraz mieszkanie na Upper East Side przez większą część czasu stało puste, bo Victoria wyprowadziła się do apartamentu swojego partnera, ale wcześniej, gdy ono było zajęte, a Chaytonowi nie opłacało się jechać aż na Queens, nocował tutaj.
UsuńWziął koszulę i przykrył Camille kocem, obrzucając spojrzeniem jej filigranową sylwetkę, a potem pozbierał jej rzeczy i ułożył na stoliku. Na blacie wylądowała jeszcze świeża butelka wody i ręcznik, gdyby chciała wziąć tu szybki prysznic, zanim wybierze się w drogę powrotną. Jak widać, Chayton był przygotowany na każdą ewentualność, ale nie na taką, jaka dokonała się dziś w tym gabinecie kilka godzin temu. Nie miał w szufladzie gumek, bo nie uprawiał tu seksu, ale może od dziś powinien zacząć je składować? Kto wie, co się wydarzy, a szkoda żałować sobie tej przyjemności, bo tym razem nie skończył w Camille świadomie. Gdyby był zabezpieczony ze swojej strony, wtedy nie wahałby się ani sekundy, ale w innym wypadku nie zdecydowałby się na taki koniec, i to nawet, gdyby Camille z pamięci wyrecytowała mu skład tabletek, które bierze – jeśli bierze. W tej kwestii nie lubił kusić losu. Musiał mieć własną pewność.
Wziął szybki prysznic, założył świeżą koszulę, a tą poprzednią przygotował do odstawienia po drodze w pralni, chociaż za parę chwil znowu będzie się przebierał, tyle że w mundur, i sięgnął po karteczkę, na której napisał do Camille krótką wiadomość:
Zamknij gabinet i weź klucz ze sobą.
Potem skorzystał z telefonu i pod spodem w ASCII dopisał jeszcze ciąg znaków, które w ludzkim języku brzmiały:
Mam nadzieję, że twój dzień zacznie się tak dobrze, jak mój. Dziękuję.
Położył karteczkę na małym stosiku ubrań Camille, zgarnął swoje manatki i wychodząc, zamknął gabinet na klucz. Miał cztery klucze, więc nic się nie stanie, jeśli Camille będzie w posiadaniu jednego. Ufał jej i pozostawienie klucza było tego niepodważalnym dowodem, bo z nikim nie praktykował takich zachowań. W tym gabinecie sporo jest danych, które nie powinny opuszczać jego czterech ścian, dlatego pod nieobecność Chaytona nikt tutaj nie wchodzi, nie licząc jedynie Victorii i Samuela, ale teraz wcale nie zawahał się przed pozostawieniem tutaj Camille. Zrobił to, bo nie czuł do niej ani odrobiny niepewności, mimo że nie wiedział o niej wszystkiego, ale chyba wcale nie musiał wiedzieć, skoro potrafił uwierzyć w jej dobre intencje i w nią całą, jako osobę szlachetną i na swój sposób niewinną, bez dopytywania o szczegóły życia. Ludzi, którzy mają drugie dno, najczęściej zdradza całe mnóstwo zachowań i gestów, ale przede wszystkim dwulicowość. Camille z pewnością ma swoje sekrety, tak jak każdy, ale jej serce jest czyste i wolne od pozorów. Ma dobre serce i tego Chayton jest pewien.
Chayton Kravis
Serie precyzyjnych ciosów, które raz po raz wymierzał w worek bokserski, zmieniając tylko kombinacje z prostych na sierpowe, tak bardzo pochłaniały jego skupienie, że momentami tracił rachubę czasu i robił przerwę dopiero, gdy mięśnie rąk i barków same domagały się choć maleńkiej chwili wytchnienia. Był tak skupiony, że nie czuł nawet kropelki potu, która powoli spłynęła mu po skroni, ani poluźnionej owijki, która przy ciągłym ścisku i uderzeniach, zdążyła rozciągnąć się na palcach i zsunąć pod rękawicą. Uderzał dynamicznie, celnie, ale przede wszystkim mocno, bo łańcuch, na którym wisiał worek, aż trzeszczał złowrogo, przypominając o sobie z każdym szarpnięciem. Chayton wybrał sobie dość wymagający sport, ale to on jako jedyny potrafił go zrelaksować psychicznie i doprowadzić do odnalezienia życiowej równowagi, zwłaszcza w tym ostatnim czasie, kiedy w deszczu osobistych trosk, ta życiowa równowaga nie miała choćby cienia szansy, żeby samoistnie zaistnieć. Uderzając, pozbywał się większości myśli i oczyszczał umysł przede wszystkim z tego, co negatywne, zostawiając to wszystko w bokserskim worku, gruszce, albo w drugiej osobie, gdy korzystał ze sparingów. Była to skuteczna metoda, ale nie działała na wszystko. Nie działała na pewno na myśli dotyczące Camille, choć prawda jest taka, że akurat wcale nie zależało mu na tym, by się ich pozbyć, co raczej ujarzmić, bo rozbiegały się po jego głowie do takiego stopnia, że podczas wczorajszego dyżuru kolega dwa razy powtarzał mu, co ma zrobić w trakcie rutynowego przeglądu helikoptera, a w końcu i tak musiał zrobić to sam, bo Chayton jednym uchem zarejestrował prośbę, a drugim zaraz wypuścił. Jeszcze w jednostce mógł sobie pozwolić na brak skupienia, o ile nie znajdował się w przestworzach, bo świat się nie zawali, jak nie pociągnie jednej wajchy podczas przeglądu, ale w biurze nie mógł pozwolić sobie na to wcale. Nie był rozstrojony, rozemocjonowany, ani nic z tych rzeczy, ale wyjątkowo dużo wczoraj myślał, bo nie potrafił przewidzieć, jak całe to ich służbowe zajście zostało odebrane przez Camille. Jak ona się w ogóle po tym wszystkim czuła, czy zachodziła w głowę, czuła się winna, czy była na siebie zła, czy wręcz przeciwnie – była z siebie zadowolona, a seks z szefem wcale nie zdeorganizował jej życia, zwłaszcza tego zawodowego. Może doszła już do wniosku, że zrobili coś tak niepoprawnego, że nie ma szans, by wróciła do tego biura, albo chociaż nie zdystansowała się na odległość co najmniej kilkudziesięciu metrów, a może wcale nie myślała o tym w ten sposób. Na rozwój wydarzeń Chayton cierpliwie poczeka do poniedziałku, ale myślał, bo należał do tych ludzi, którzy lubią już zawczasu przygotować sobie plan B, a czasem nawet C i D.
OdpowiedzUsuńOczywiście, nowy tydzień rozpoczął się w standardowo intensywnym trybie, który nie uwzględniał przerwy na coś więcej, niż kawa i szybki lunch. Dobrze, że nowojorskie korki bywają przewidywalne, a on postanowił załatwiać dziś sprawy z kierowcą, bo dzięki temu zaoszczędził trochę czasu, przeprowadzając jedną rozmowę w samochodzie, gdzie na tylnym siedzeniu spokojnie rozłożył się z laptopem oraz iPadem i na bieżąco prześledził notowania na giełdzie, dyskutując w tym czasie z CFO, który był mistrzem zarządzenia środkami finansowymi i uwijał się z obowiązkami tak, że jedyne co Chayton musiał, to już tylko zatwierdzić jego kroki i pozwolić im się realizować. Zauważył, że siostra dobijała się do niego już któryś raz, próbując się dodzwonić, więc napisał jej tylko, że będzie w biurze na spotkaniu Tytanów i jeśli to nic pilnego, przyjdzie do niej, gdy się skończy. Serduszko w odpowiedzi dało mu do zrozumienia, że siostrzany świat się jeszcze nie wali, więc pozałatwiał obowiązki, odwiedził bank, a potem przyjechał do biura i z marszu udał się na spotkanie drużyny, w drodze do sali konferencyjnej pisząc jeszcze wiadomość do adwokata, żeby się odezwał w wolnej chwili, bo muszą zawrzeć jeszcze jedną istotną kwestię w rozwodowym piśmie procesowym.
Na spotkanie wszedł, gdy wszyscy z drużyny siedzieli już na miejscach. Przywitał się krótko, zaczął od luźnej rozmowy, a potem przeszedł do konkretów, w głównej mierze zadając pytania o pracę nad prototypami do Tech Expo. Tego dnia funkcjonował trochę jak nakręcony robocik, który przychodzi, robi co swoje, a potem wychodzi i idzie dalej, ale miał tyle obowiązków, że nie mógł funkcjonować inaczej. Trening bokserski skutecznie odciągał go od rzeczywistości, ale to obowiązki miały największą moc skupiania na jego uwagi, więc dziś był po prostu typowym szefem, który nie ma dla nikogo czasu, nawet dla siebie samego. Ze spotkania wyszedł wcześniej, bo zadzwonił do niego adwokat, który dość szybko znalazł tę chwilę, i już nie wrócił, bo ich rozmowa znacznie się przeciągnęła, gdy okazało się, że pojawiły się pierwsze przypuszczenia, kto będzie reprezentował Rosalie w sądzie. Victoria w końcu sama zdecydowała się pofatygować do Chaytona, mając w poważaniu wszelkie harmonogramy, bo nie przyszła tu w sprawie zawodowej, a prywatnej, a one miały przecież najwyższy priorytet. Podyndała mu przed oczami złotym wisiorkiem, żeby się pośpieszył ze skończeniem rozmowy, jeśli chce dowiedzieć się skąd ten wisiorek, a przy okazji zdążyć na te swoje super ważne spotkania, i to faktycznie zadziało, bo Chayton rozłączył się tuż po dokończeniu zdania.
Usuń— Znalazłam go u ciebie w piątek, jak przyszłam po teczki — oznajmiła, zanim Chayton zdążył zadać pytanie, i położyła mu wisiorek na dłoni. — Leżał nieopodal stolika. Myślałam, że to Rosalie, ale na wczorajszej kolacji powiedziała, że to nie jej. Przy okazji, matka się wściekła, że nie przyjechałeś, więc się nasłuchasz, jak tylko tu przyjedzie... — powiedziała, marszcząc lekko nos.
— O ile mnie zastanie — zauważył i patrząc na krzyżyk, zamknął wisiorek w dłoni.
— Ach, czyli pewnie nie — dopowiedziała, uśmiechając się krzywo. — Wiesz czyj to?
Chayton wzruszył lekko ramionami i ostrożnie odłożył złoty łańcuszek z krzyżykiem do szuflady.
— Na pewno wróci do właścicielki — zapewnił i posłał siostrze swój firmowy uśmiech. Akurat nie miał co do tego wątpliwości i chyba to wydało się Tori podejrzane, bo pokiwała głową bardzo powoli i popatrzyła na Chaytona uważnie, jakby coś jej się tutaj nie zgadzało. Skąd wiedział, że to właścicielki, a nie właściciela? Westchnęła tylko i skorzystała z tych kilku minut, by uwiesić mu się na ramionach i przypomnieć o obiecanych tydzień temu kręglach. A przy okazji jeszcze dźgnąć pod żebrami w poszukiwaniu łaskotek, których nie było tam od dawien dawna.
Gdy do gabinetu zapukała koordynatorka, Victoria wróciła do swoich spraw, a Chayton wsłuchał się w nowe wieści i skupił się na ostatniej, rzuconej trochę mimochodem, jakby z tego wszystkiego ona miała najmniejsze znaczenie. Gdyby prezes znalazł chwilę dla Camille Russo, bo chciała porozmawiać o wyjściu integracyjnym i o Tech Expo....
Ku zaskoczeniu koordynatorki Chayton poprosił o przesunięcie następnego spotkania o pół godziny i o umówienie w ten czas Camille, a jeśli z przesunięciem będzie problem, to o odwołanie go. Niewykluczone, że Camille miała do przekazania coś ważnego, na co już się nie załapał przez ważny telefon – to po pierwsze. Po drugie, sprawy pracowników biura miały wyższy priorytet, niż sprawy reszty. A po trzecie, był po prostu cholernie ciekawy. I posiadał coś, co należy do niej i o co prawdopodobnie Camille zapyta, gdy tylko wejdzie.
Chayton Kravis
Korzystając z tej chwili, którą miał będąc w gabinecie, a nie gdzieś w centrum Manhattanu, sięgnął po skoroszyt z umowami i wyjął pierwszy pliczek kartek, zapisany małym drukiem. Na każdej ze stron musiał złożyć skrócony podpis, dlatego pod ręką miał już przygotowane pióro, ale za nim umieścił w jednym czy drugim rogu parafkę, najpierw wczytywał się w treść, żeby zweryfikować jej poprawność. Nie, żeby nie ufał swoim prawnikom, ale wszyscy są tylko ludźmi i mają prawo popełniać błędy, również takie, które będą kosztować firmę tysiące dolarów. Wręczano mu dokumenty do podpisu, ale też do ponownego zweryfikowania, właśnie po to, by mógł wyłapać wszystkie mniej lub bardziej drogie pomyłki i oddać je do poprawy jeszcze przed finalizacją. Nie było to jakieś szczególnie zajmujące zajęcie, ale tak – tego dnia Chayton był zajęty, bo miał wyjątkowo dużo spraw na głowie. Jego czas był ograniczony i musiał rozdysponować go z głową, a założył, że zdąży uporać się z umowami w czasie, w którym przyjmie Camille.
OdpowiedzUsuńSpodziewał się, że jej przyjście wiązało się nie tylko ze sprawami zawodowymi, bo wiedział, że zgubiła w tym miejscu coś, co do niej należy i na czym naprawdę może jej zależeć. Skoro na co dzień nie rozstawała się z naszyjnikiem, a nie rozstawała się i to niezależnie od tego, czy miała na sobie zwykły sweter, czy sukienkę, od której nie sposób oderwać spojrzenia, to musiało oznaczać, że naszyjnik był dla niej ważny, i że podejmie próbę odnalezienia go, zwłaszcza w miejscu, w którym rozegrały się chwile sprzyjające zgubieniu. Złoto wymagało drobnej naprawy, dlatego Chayton wykonał szybki telefon do przyjaciela, który posiada sieć sklepów jubilerskich, i od ręki zorganizował wymianę zapięcia, które uległo zerwaniu, a gratisowo naszyjnik został jeszcze wyczyszczony. Kierowca wyrobił się ze wszystkim w pół godziny, więc własność Camille wróciła do rąk Chaytona jeszcze za nim ona zapukała do drzwi, a oddano go w małym, kwadratowym pudełeczku, dbając o to, by nie uszkodził się w transporcie, więc Chayton nawet nie chował go do szuflady. Gładkie pudełeczko leżało przy monitorze, nie rzucając się w oczy, i bezpiecznie czekało na Camille.
Nie zakładał jednak, że będą rozmawiać o tym, co wydarzyło się czwartkowej nocy, bo nie uważał, że powody do rozmowy w ogóle istnieją. Teraz wszystko było już raczej jasne i, w przeciwieństwie do incydentu w operze, zrozumiałe. Nie musieli sobie niczego tłumaczyć, tak jak wtedy, ani zastawiać się dlaczego do tego doszło, bo tym razem oboje zrobili to świadomie, kierując się oczywistymi pobudkami. Zrobili sobie dobrze, bo chcieli, bo nic ich nie ograniczało, bo czuli, że właśnie tego potrzebują. Tym razem żadne z nich nie czuło się winne i żadne nie miało wątpliwości, że to, co się stało, było legalne – powiedzmy, bo dla nich już na pewno, a dla otoczenia niekoniecznie, ale otoczenie obchodziło Chaytona najmniej, bo otoczenia to nijak nie dotyczy. Camille nie zmieniła stanowiska pracy i nie próbowała go unikać, a dodatkowo sama poprosiła o spotkanie, i to było najważniejsze, bo dzięki temu Chayton wiedział, że tym razem nie była tak rozbita i spięta, jak poprzednio, gdy próbowała wszystkiego, byleby nie doprowadzić do konfrontacji między nimi. Nie zauważył, żeby coś ją trapiło, albo żeby całą sobą mówiła jak cholernie żałuje tego, co się stało. Zrobili to w zgodzie ze sobą, dlatego nie było potrzeby niczego wyjaśniać, tłumaczyć, czy nawet poruszać. Chayton nie musiał nawet udawać, po prostu sprawa była transparentna i jedyne o co mógł tak naprawdę Camille zapytać, to która pieszczota podobała jej się najbardziej. Ale nie sądził, że ona czeka na to pytanie z utęsknieniem.
Słysząc pukanie, rzucił krótkie proszę i podniósł spojrzenie znad kartek, a wraz z nim kącik ust. Zlustrował jej sylwetkę spojrzeniem i od razu, gdy dostrzegł, że Camille zmierza z laptopem prosto do jego biurka, przesunął skoroszyt i podpisane strony, żeby zrobić miejsce na dodatkowe urządzenie. A potem, słuchając tego, co miała do powiedzenia, skupił spojrzenie na ekranie.
Usuń— Mhm — rzucił tylko, sięgając do touchpada. Zaczął przeglądać rubryki z wydajnością, w międzyczasie rzucając Camille krótkie spojrzenie. Jej wzrok błądził gdzieś w okolicy stolika. — Szukasz czegoś, Camille? — Spytał po chwili, wpatrując się już w ekran laptopa i poruszając palcem po touchpadzie. Przeskoczył na propozycje i oczekiwania zespołu dotyczące wyjścia integracyjnego, a potem znowu powrócił na moment do wydajności. Czy powinien był uzależnić budżet na wyjście integracyjne od wydajności? Gdyby był beznadziejnym szefem, pewnie robiłby tak w każdym przypadku. Ale był dobrym szefem, któremu zależy na tym, żeby jego pracownicy wypoczęli, więc nie zamierzał robić tak nigdy. Czytając propozycje i oczekiwania, przeszło mu nawet przez myśl, by zorganizować weekendowy wyjazd w jakieś ciekawe miejsce, ale latem byłoby zdecydowanie przyjemniej, a drużyna do lata czekać sobie nie wyobraża. W oczekiwaniach o lecie nie było przecież mowy, a co najwyżej o najbliższych dniach lub tygodniach.
Chayton Kravis
Przede wszystkim, Chayton nie uważał, żeby cokolwiek było nie tak i może to właśnie stąd wynikała jego pewność siebie. Nie pierwszy raz uprawiał seks z kobietą, z którą nie łączy go żadne uczucie, więc takie chwilowe zbliżenia, które zaczynają się wieczorem a kończą nad ranem, rzeczywiście nie robiły już na nim aż takiego wrażenia, mimo że nie chwytał się takich romansów regularnie, ani nawet często. Co prawda, nigdy nie sypiał ze swoimi pracownicami, więc jeżeli teraz było coś, co uważał za niepoprawne, to właśnie fakt, że z Camille łączą go zawodowe relacje, w których seks teoretycznie nie miał prawa zaistnieć, ale nie zauważył, by ten jeden raz wywrócił ich życia do góry nogami, a zwłaszcza życie Camille. Przyszła do jego gabinetu, wytłumaczyła po co, a potem zaczęła szukać naszyjnika i naprawdę nic nie wskazywało na to, by seks z szefem przyprawiał ją o bóle głowy, czy nieznośne wyrzuty sumienia. Nie licząc tego, że granica między życiem zawodowym a prywatnym trochę się zatarła i to nie do końca mu pasowało, bo do tej pory rozdzielał ją naprawdę wielkim murem, to ogólnie sytuacja była dla niego jasna i klarowna, ale jeżeli Camille czuła, że jest coś, co należy wyjaśnić, to miała w tej chwili doskonałą okazję, żeby to zrobić, bo ze złapaniem go w locie jest dziś wyjątkowo ciężko i niewykluczone, że następnego dnia będzie podobnie.
OdpowiedzUsuńW tej chwili Chayton wciąż jest żonaty, ale abstrahując od małżeństwa, mieli prawo uprawiać seks, tak jak większość ludzi na tym świecie i nie mieli obowiązku się z tego spowiadać, bo nawet jeśli staliby się kochankami – nie ma to żadnego wpływu na losy otoczenia. Tak się już utarło, że uczucia w relacjach służbowych istnieć nie powinny, szczególnie gdy mowa o szefie i jego podwładnym, bo z góry kojarzone są z kumoterstwem, ale uczucia czy związki partnerskie w pracy nie są przecież zakazane, a co najwyżej piętnowane przez społeczeństwo. Tak, czy siak, w ich przypadku na razie ciężko mówić o jakimkolwiek związku, włącznie z tym romansowym, bo żadne z nich nie uprawiało seksu, licząc na to, że stanie się on codziennością. A codziennością przecież się nie stał.
Chayton przeszedł z tym do porządku dziennego, jak to miał w zwyczaju robić i jak robić potrafił, choć wcale nie traktował zbliżenia z Camille jak chwili, która nie miała dla niego absolutnie żadnego znaczenia. Po prostu rozdzielał sferę prywatną od zawodowej, a w tym momencie to ta druga absorbowała całą jego uwagę. Podobnie jak dla Camille krzyżyk, dla niego praca miała najwyższy priorytet i wszystko inne traciło przy niej na znaczeniu. W wolnych chwilach myślał jednak o tym do czego między nimi doszło, ale bardziej skupiał się na emocjach, które temu towarzyszyły, aniżeli na poprawności. Myślał, bo nie był pewien, jak zachowa się Camille, ale teraz nie dostrzegał w niej niczego, co mogło skłonić go do przepracowania sytuacji na takiej zasadzie, jak przedtem w radiowozie. Po prostu nie uważał, że należy cokolwiek wyjaśniać, czy prostować. Przespali się ze sobą – co tu więcej mówić. Że nie powinni? To przecież dobrze wiedzą.
Zamknął ekran laptopa i odsunął urządzenie na bok, a w jego miejsce przyciągnął papiery z umowami. I tak poprosi o wysłanie raportów i rubryk na maila, bo będzie chciał przemyśleć kwestię wyjścia integracyjnego w wolnej chwili, może gdy wróci do domu i nikt nie będzie zawracał mu głowy. Weźmie pod uwagę propozycje i oczekiwania, a potem na spokojnie stworzy kilka różnorodnych ofert.
Usuń— Dlaczego jest dla ciebie taki ważny? — Zapytał, podpisując jedną z kartek, którą przeczytał zanim Camille wpadła do środka z laptopem, i odłożył ją na niewielką stertę, a potem sięgnął po następną. Spojrzał jeszcze na Camille, gdy rozłożyła ręce, nieco już zrezygnowana. Nie odpowiedział na pytanie, bo generalnie wcale go tam nie widział. Wisiorek został znaleziony i przyniesiony przez siostrę, ale spoczywał teraz bezpiecznie w pudełeczku, które miał na wyciągnięcie ręki. Oczywiście, zamierzał zwrócić go Camille, jeszcze zanim opuści gabinet, ale był ciekawy historii związanej z krzyżykiem, bo musiał być niezwykle istotny, skoro Camille poszukała pretekstu, by przyjść do gabinetu prezesa, a docelowo rozejrzeć się tutaj właśnie za nim.
Chayton Kravis
Oparł się wygodnie w fotelu, gdy Camille podeszła do biurka i obracając w palcach pióro, zaczął się jej przyglądać, kiedy zaczęła mówić o krzyżyku. Nie zależało mu na tym, żeby usłyszeć historię wisiorka wyłącznie dla zaspokojenia ciekawości, bo od początku domyślał się, że jest to pamiątka, z którą łączą ją jakieś wspomnienia. Od początku domyślał się, że są to wspomnienia, które tkwiły w niej głęboko, ponieważ dostrzegł już wcześniej, że Camille miała odruch łapania za krzyżyk w bardziej stresujących chwilach i przeczuwał, że miał on związek z tym, czego doświadczyła w przeszłości. Chciał upewnić się jak daleka to była przeszłość, więc kiedy nadmieniła, że miała osiem lat, gdy została nim obdarowana, a potem porównała go do kotwicy, która będzie w stanie ją zatrzymać w odpowiednim momencie, nieznacznie pokiwał głową, choć bardziej sam do siebie i swoich wniosków, niż do Camille. Rozumiał, co miała myśli, bo doskonale wiedział, co wydarzyło się w jej życiu, gdy miała osiem lat. Nie powinien wiedzieć, ponieważ nie były to informacje, które kiedykolwiek ujrzały światło dzienne, tylko które zostały pozyskane poza prawem, wyłącznie dzięki znajomościom w policyjnych biurach, ale kiedy dostał podstawowe informacje o jej rodzinie – te zdobyte legalnie, z ramienia firmy – nie miał wyjścia, musiał poznać akta sprawy i dowiedzieć się więcej. Miał przyjąć do firmy zajmującej się więziennymi zabezpieczeniami osobę, której ojciec odsiaduje wyrok za morderstwo. Odpowiedzialność nakazywała mu upewnić się, że dziewczyna przyszła z dobrymi intencjami, tym bardziej, że jej podanie zostało odrzucone kilkakrotnie, a ona z jakiegoś powodu nie dawała za wygraną. Musiał prześledzić jej życie, dowiedzieć się trochę o jej rodzinie, a najważniejsze mieć świadomość, w którym więzieniu osadzono jej ojca i czy jest to więzienie zabezpieczone przez Kravis Security. Musiał nagiąć prawo i zajrzeć do jej przeszłości, ale tylko dlatego, że chciał ja przyjąć, ale nie miał wtedy jeszcze żadnej pewności, że nie przypłaci za to całym swoim dobytkiem. Pracował w policji od kilkunastu lat, więc życie znał, a z przypadkami spotkał się już różnymi, nawet z takimi gdzie przestępcy używali gołębia, aby dostarczać narkotyki do więzienia. Skoro pieprzony gołąb potrafił przechytrzyć wszystko i wszystkich, co może zrobić osoba, która pisze kody z lekkością recytowania alfabetu, i która została zatrudniona do firmy, gdzie pod nosem ma wszystkie klucze potrzebne do rozbrojenia najbardziej rygorystycznych więzień w kraju. Zdrowy rozsądek kazał się upewnić, więc zrobił to, nie dlatego, że był w jakikolwiek sposób uprzedzony do osób, które mają w rodzinie przestępców, ale dla dobra firmy i ludzi w niej pracujących. Robił tak z każdym, ale ze względu na sprawę, z Camille musiał zrobić trochę bardziej.
OdpowiedzUsuńPopatrzył na nią, gdy sięgnęła po laptop, a potem obeszła biurko i stanęła naprzeciwko z wyciągnięta dłonią, na której spoczywał klucz do gabinetu. Gdyby Tori nie znalazła tego krzyżyka, a on dowiedział się, że Camille go zgubiła, wynająłby ludzi z detektorami i zrobiłby wszystko, dosłownie wszystko, żeby go znaleźć. Może łańcuszek rzeczywiście zerwał się, bo Camille nie dała się wtedy niczemu zatrzymać. A może zerwał się, bo nadszedł czas, by znaleźć kotwicę w czymś (kimś) innym niż krzyżyk? Nie ważne. Był współwinny tego zaginięcia, zresztą, gdyby sam zgubił pióro, z którym przecież też nigdy się nie rozstaje, czułby się identycznie źle, dlatego rozumiał, że ta strata ją bolała.
Myśląc o tym, odłożył pióro na blat, sięgnął po pudełeczko i za sekundę podniósł się z fotela. Chwycił dłoń Camille, dokładnie tą, w której trzymała klucz, i zamknął ją w swojej, a potem poprowadził parę kroków dalej, do lustra, które tkwiło w drzwiach wbudowanej w ścianę szafy.
UsuńNaprawdę miał problem z samokontrolą, gdy Camille znajdowała się zbyt blisko.
— Mam nadzieję, że poczujesz się lepiej — powiedział, puszczając jej dłoń i zabierając w tym czasie klucz, który wrzucił sobie do kieszeni. Stanął tuż za Camille i popatrzył na jej odbicie w lustrze, po czym wyjął łańcuszek z pudełka. Przerzucił pasma jej włosów, torując sobie dostęp do szyi i przełożył łańcuszek ostrożnie pod jej brodą, pozwalając, by opadł na dekolt i powoli przesunął się ku górze. Skupiając wzrok na małym zatrzasku, zapiął go na jej karku, nie bojąc się muskać palcami jej skóry, i gdy złoto opadło swobodnie na jej ciele, Chayton cofnął dłonie i znów popatrzył na Camille w lustrze.
— Nie ja go znalazłem. Ja tylko obiecałem, że wróci do właścicielki — wyjaśnił zaraz. Victoria nie zdradziła, w którym dokładnie miejscu go znalazła, poza tym, że gdzieś w tym gabinecie, więc nie był nawet w stanie wskazać, w którym miejscu leżał.
Chayton Kravis
Prawdę mówiąc, mógł zwrócić łańcuszek bezpośrednio do rąk własnych Camille i na tym to zakończyć, ale uznał, że skoro poprzednio wykazał się brakiem uwagi i zerwał go z jej szyi, teraz go założy i przynajmniej częściowo przywróci jej psychiczny porządek. Był też ciekawy jej reakcji, gdy znów zobaczy swój wisiorek w miejscu, którego nigdy nie powinien był opuszczać, i fakt faktem dostrzegł w jej lustrzanym odbiciu jakąś ulgę i iskierkę ukojenia, ale Camille była na tyle spięta, że nie przemawiało przez nią nic więcej, nawet drobny uśmiech, który poświadczałby radość. Trzymała się na baczności, jakby w obawie, że znów porwą ją te same grzechy, albo może błędy, bo nie wiedział jak Camille określała to, co między nimi zaszło, aczkolwiek domyślał się, że to określenie jest pozbawione pozytywnego wydźwięku. To było dość zaskakujące, że ta sama osoba, która w jednej chwili potrafi oddać się prawie w całości, całować z pasją i sprawić, że człowiek traci głowę, w drugiej chwili otacza się takim murem, jakby dostęp do niej nigdy nie był możliwy, ani nawet przez nią samą pożądany. Oczywiście, rozumiał jak to działa, że ma na to wpływ całe mnóstwo czynników: otoczenie, okoliczności, typ relacji, charakter i tym podobne, ale ten dysonans, niezależnie od osoby, zaskakuje cały czas tak samo. Nie spodziewał się, że Camille za sprawą jednorazowego seksu stanie się w stosunku do niego pewna siebie, ale teraz kiedy stała tak przed nim, przyciskając laptop do piersi, miał wrażenie, jakby jeszcze bardziej się zamknęła. Jakby zrobiła się jeszcze ostrożniejsza, niż była do tej pory. Może to dlatego, że już wiedziała, że nie poradzi sobie z odmówieniem mu, gdyby jakimś cudem znów stwierdzili, że zrobią wszystko, co chcą? A może nie chciała narażać swojego serca w starciu z podobną dawką emocji, która towarzyszyła im tamtej nocy. Mogła też czuć się po prostu źle i nieswojo; żałować decyzji i pluć sobie w brodę za całą tą przeklętą noc. Dobrze, że przynajmniej odzyskała wisiorek.
OdpowiedzUsuń— Moja siostra — odpowiedział krótko, ale w sposób, który wcale nie wskazywał na to, że należy się przejmować. Przyglądając się lustrzanemu odbiciu Camille, wsunął dłonie do kieszeni spodni. — Znalazła go tutaj, ale nie dopytywałem, w którym miejscu konkretnie.
Bo miejsce nie miało naprawdę żadnego znaczenia. Chayton, jeśli gościł w gabinecie interesantów, zawsze zapraszał ich na kanapy – tam, przy filiżance kawy lub stosie papierów, toczyły się wszelkie dyskusje, więc żadne to zaskoczenie znaleźć jakąś rzecz właśnie w okolicy wypoczynku, skoro jest najczęściej oblegany. Pomijając jednak miejsce, osoba, która znalazła wisiorek, nie mogłaby – i nie chciałaby – w żaden sposób komukolwiek zaszkodzić. Nawet, gdyby Victoria dowiedziała się, że Chayton spotyka się z jakąś kobietą i rzeczywiście stało się tutaj coś, co sprzyjało zgubieniu naszyjnika, zachowałaby to dla siebie. Jedyne, co Chayton musiałby znosić, to fakt, że nie dałaby mu żyć, prosząc, by koniecznie wszystko jej o tej kobiecie opowiedział: kim jest, co robi, jak wygląda, czy ma rodzeństwo, czy lubi grać w cymbergaja i jeździć na rolkach – tak jak ona, rzecz jasna. Mogło być zresztą tak, że to personel sprzątający jako pierwszy znalazł wisiorek gdzieś na podłodze i pozostawił tak, by nie umknął spojrzeniu pierwszej osoby, która wejdzie do gabinetu. Akurat ekipa sprzątająca jest odpowiednio wyszkolona; wiedzą, by sprzątać, ale równocześnie niczego nie przestawiać i odkładać wszystko z powrotem na miejsce, więc całkiem możliwe, że pozostawili wisiorek w bardziej dostrzegalnym punkcie, jeżeli odnaleźli go gdzieś pod kanapą czy pod stolikiem.
— Mogę ją zapytać o szczegóły, jeżeli chcesz — zaproponował po chwili, choć nie sądził, by te szczegóły do czegokolwiek jej się przydały. Nie wspominał już o tym, że Victoria była z naszyjnikiem u Rosalie, bo prawdopodobnie wzbudziłoby to w Camille jeszcze większy niepokój, a nie było potrzeby się denerwować, bo naszyjnik, nawet jeśli należał do Camille, niczemu nie dowodził i niczego nie zdradzał. Mógł zerwać się w każdej chwili i nie tylko podczas zdejmowania ubrania. Z kolei obecność Camille w gabinecie jest uzasadniona, biorąc pod uwagę jej stanowisko i fakt, że musi być na łączach z prezesem na łączach.
UsuńChayton Kravis
Nie wiadomo, co musiałoby się zdarzyć, żeby Chayton Kravis zaczął dobrowolnie zwierzać się komukolwiek ze swojego życia prywatnego, a zwłaszcza z tego, z kim sypia i gdzie, ale całkiem prawdopodobne jest to, że do spowiadania się z tego obszaru życia nie zmusiłby go nawet realny koniec świata. I wcale nie dlatego, że temat wpędzał go w zakłopotanie, a dlatego, że jego prywatne sprawy nie powinny obchodzić nikogo, bez względu na to, czy cholerny świat się wali, czy nie. Skoro dobijało go to, że w ostatnim czasie brukowce próbowały wedrzeć się w jego stosunki z Rosalie, musiałby naprawdę postradać zmysły, żeby mówić otwarcie o nocy spędzonej z Camille komukolwiek, uwzględniając siostrę i najlepszego przyjaciela, kolegę po fachu. Był człowiekiem, który jest rzetelny, gra w otwarte karty, ale nawet w jego życiu istniały takie epizody, o których nie miał pojęcia nikt inny, poza nim samym, i ten dotyczący Camille również się do nich zaliczał. Jeśli ktoś zada mu konkretne pytanie, na pewno nie będzie kłamał i tworzył historii, które nigdy nie miały miejsca, bo nie uciekał do tej metody, ale niczego też nie potwierdzi. Udzieli odpowiedzi w sposób, który ani nie rozwieje wątpliwości, ani ich nie dołoży i choćby musiał robić tak aż do znudzenia, czy usranej śmierci – nie da nikomu satysfakcji i jednoznacznej odpowiedzi nie udzieli nigdy. Niech ciekawość zżera ich od środka aż po same kości, dopóki nie zrozumieją, że dostęp do Chaytona zaczyna się na polu zawodowym i na nim się kończy. A jeśli ktoś za bardzo się zagalopuje, musi liczyć się z tym, że wyciąganie najcięższe działa, jakie tylko posiada. I nie będzie miał litości. Na pewno nie.
OdpowiedzUsuńLekko pochylił głowę, wbijając spojrzenie w twarz Camille, gdy obróciła się na pięcie i udzieliła tej dobitnej odpowiedzi, która w całości wybrzmiała może na dwóch, co najwyżej trzech wydechach. Nie chodziło tylko o to, że nie chciała, by ktokolwiek dowiedział się o tym, co między nimi zaszło – taka możliwość wpędzała ją w niepokój, powodując realny strach. Dostrzegał lęk w jej spojrzeniu, jakby wyjście tej informacji na jaw naprawdę miało nieść ze sobą tragiczne konsekwencje. Ze swojego punktu widzenia Chayton nie dostrzegał aż tylu konsekwencji, ale zdawał sobie sprawę, że ze strony Camille wygląda to zgoła inaczej. Jemu matka zrzędziłaby nad uchem, ale spławiłby ją dość szybko, natomiast Camille nie pozbyłaby się ciotecznej złości przez długi czas, podobnie jak łatki, która pewnie w trybie natychmiastowym zostałaby jej przypięta przez współpracowników. Pamiętał jak wyglądały sprawy podczas pracowniczego bankietu, gdy na jaw wyszło zatajenie dostania się Camille na MIT. Zwykła pogadanka zamieniła się w nieprzewidywalną kłótnię – mały pożar, który zgasł, gdy jedna ze stron wyszła. W tym obecnym przypadku kłótnia nie byłaby małym pożarem, tylko pożogą i jeśli którakolwiek ze stron zdołałaby z niej wyjść, to na pewno nie cało.
To rzeczywiście nie było im potrzebne, a zwłaszcza Camille. Ale ten zaimek w jej ustach zabrzmiał tak nietypowo, że brew Chaytona mimowolnie powędrowała ku górze. Nam. Jedno słowo, które określa dwoje ludzi jako całość. Dość odważne, ale często rzucane w ramach skrótu, którym zapewne miało być też w tym przypadku, skoro Camille zdecydowała się je poprawić. I skoro poczuła się tak zakłopotana, by spuścić spojrzenie, a wraz z nim ton głosu. By zagryźć wargi. By stać się onieśmieloną w ten sposób, który sprawiał, że musiał mocno chwytać za wodze samokontroli, żeby ta nie wyrwała się przypadkiem i nie poszła w ślad za tym, do czego rwało teraz pragnienie.
Wziął głębszy wdech i wypuścił go zaraz. Niech szlag trafi cały ten układ limbiczny i należący do niego zakręt obręczy kory mózgowej. Niech szlag trafi te uczucia, będące czystą chemią i procesami biochemicznymi.
Usuń— Wydaje ci się, że to rozsądne, bo...? — Pociągnął temat, wyczekując rozwinięcia. Miał wrażenie, że przeżywa deja vu, ale to dlatego, że Camille znowu stała w jego gabinecie i trzymała w dłoniach laptop, a on znowu musiał pociągnąć ją za język, żeby otrzymać wypowiedź w całości, a nie w szczątkach. Ale skoro tyle już było w tym podobieństw, kilka kolejnych różnicy nie zrobi, więc Chayton sięgnął dłonią do jej podbródka i uniósł go sobie, by móc patrzeć w jej oczy i konfrontować ich spojrzenia, a w międzyczasie drugą dłoń położył na krawędzi laptopa, po czym wyjął go z rąk Camille, ponownie, tak jak wtedy, pozostawiając ją z niczym.
Chayton Kravis
Dobrze wiedział, co jest dla niego oczywiste i co mu się wydaje, więc nie po to zadał to pytanie. Chciał poznać jej odpowiedź, a odbijanie piłeczki i branie na ambicje nie było właściwie żadną odpowiedzią, dlatego nie czuł się tym ani trochę usatysfakcjonowany. Czuł się nawet odrobinę zawiedziony, bo zakładał, że usłyszy jakiś konkretne, a przy okazji solidne argumenty uzasadniające ten nierozsądek, o którym wspomniała, tymczasem przytoczyła tylko jeden, który niczego nie tłumaczył. Pracowała dla niego, to fakt, ale nie sądził, że była to podstawa do określenia ich nocy jako nierozsądnej, bo wychodziłoby wówczas na to, że sypianie z Rosalie przed ślubem, kiedy również dla niego pracowała, też było nierozsądne. Ale ich seks nie miał związku z pracą, nie miał też wpływu na pracę, więc ten argument nie do końca do niego przemawiał. Prędzej dałby się kupić uzasadnieniem, trącającym właśnie o jego jeszcze żonę, bo przecież się nie rozwiódł, więc realnie ryzykował swoją opinią, jak i samym finałem sprawy rozwodowej, która nie zakończyłaby się dla niego korzystnie, gdyby świat jakimś cudem obiegła informacja o romansie. Szybciej dotarłoby do niego tłumaczenie, że ktoś mógł zobaczyć Camille, jak wychodziła rano z biura, że ktoś mógł wejść i przyłapać ich na gorącym uczynku, bo tak – seks w gabinecie prezesa nie był rozsądnym pomysłem, właśnie z tego względu, że ktoś mógł nawet wieczorową porą wejść do środka bez pukania i ich po prostu zobaczyć. I to było właśnie to, co wydaje się jemu: ryzykowali, uprawiając seks w tym miejscu. Ale to było jedyne, co według niego przemawiało za nierozsądkiem, bo co nierozsądnego mogło być w samym seksie? Seksie, którego chcieli oboje, i na który oboje świadomie się zdecydowali, gdy tylko opadli na kanapę, a później przywarli do siebie nagimi, rozpalonymi ciałami, dając się ponieść pragnieniom. Chayton odpowiada za swoje decyzje, a wiedział co wtedy robił, mając Camille na kolanach i nie czuł się teraz ani trochę źle ze świadomością, że do czegoś między nimi doszło. Po prostu zrealizował swoje chcenie. Zrobił to, bo chciał. I tyle.
OdpowiedzUsuńAkurat to, że zależało mu na kontakcie wzrokowym, to niewiele w porównaniu do tego, jak bardzo uwielbiał ten kontakt wzrokowy utrzymywać. A potem analizować to, co mówią usta, z tym, co mówią oczy i zastanawiać się jak to możliwe, że to samo ciało w tym samym czasie wydaje totalnie sprzeczne sygnały. Tak jak teraz w przypadku Camille, gdy jej usta mówiły, że jeden raz to i tak za dużo, a w tym samym momencie ciało działało odwrotnie, robiąc tak dużo, że całe to tłumaczenie o nierozsądku traciło w ogóle sens. Gdyby jej nie znał, pomyślałby, że jest niezdecydowana i nie wie czego chce. Stała w przed nim i w jednym momencie wspominała o braku rozsądku, a w drugim skracała odległość między nimi, doprowadzając do sytuacji, która z rozsądkiem miała dokładnie tyle wspólnego, co ta poprzednia – czyli była po prostu identycznie nierozsądna. Ale znał ją, dlatego tak nie pomyślał. Była w tej chwili daleko poza strefą komfortu i zwyczajnie traciła kontrolę nad tym, czego chce i nad tym, co powinna.
Kiedy podniosła się na palcach, Chayton zsunął swoją dłoń z jej podbródka na szyję i pogładził kciukiem policzek, a potem na nim go zatrzymał.
— Za dużo? Jeden raz? — Uśmiechnął się, spuszczając spojrzenie na jej usta. Lekko przechylił głowę i nieśpiesznie powrócił wzrokiem do jej ciemnych oczu.
Dał jeden krok w przód, a potem drugi, napierając na Camille ciałem i zmuszając ją do cofnięcia się i zetknięcia plecami z lustrem. Podniósł rękę z laptopem i położył go na jednej z półek, bo teraz mógł już swobodnie do nich sięgnąć.
Usuń— Ostrzegałem, że jedna noc nam nie wystarczy — przypomniał, zniżając głos do szeptu. Jeden raz to zdecydowanie za mało i właśnie tak brzmiała odpowiedź. Oparł wolną rękę o lustro, tuż nad ramieniem Camille, a koniuszki palców drugiej wsunął w jej włosy, tak gładkie jak za każdym razem.
Ich twarze znajdowały się tak blisko siebie, że do zrozumienia słów wystarczył szept, dlatego Chayton utrzymywał zniżony ton, pozwalając, by jego ciepły oddech wraz z kilkudniowym zarostem muskały skórę jej policzka.
— Wiem, co jest dla mnie oczywiste, Camille — zapewnił, z boku lustrując spojrzeniem jej twarz. — Jestem ciekaw, co jest oczywiste dla ciebie, dlatego zapytałem. I chyba lubię, gdy pewne rzeczy przestają cię obchodzić.
Chayton Kravis
Ich oczywistości się różniły, bo Camille wiązała seks z pracą, zakładając, że to właśnie zawodowa relacja wpłynęła na to, że spędzili razem noc. Natomiast dla Chaytona to, że Camille pracowała w jego firmie nie miało żadnego znaczenia, bo pociągałaby go tak samo bardzo, nawet, gdyby z niej odeszła. Dzięki pracy się poznali, dowiedzieli się o swoim istnieniu – to prawda, ale to tylko tyle. To, że ich znajomość nabrała rozpędu, nie wynikało z tego, czy Camille pracuje na sto procent, czy na dwadzieścia, ani dlatego, że posiada więcej umiejętności, niż jej koleżanka z biurka obok. To nie praca sprawiła, że Chayton dostrzegł w Camille coś, co go zaintrygowało, bo pierwszy taki impuls uderzył w niego akurat poza biurem, w holu luksusowego hotelu, i to w sytuacji, w której o pracy nie było nawet mowy. Nie przespał się z nią, bo razem pracowali – to go akurat nie obchodziło, to po prostu ułatwiało sytuację, bo była tutaj, na wyciągnięcie ręki. Ale gdyby musiał ją zwolnić, zrobiłby to bez względu na to, że ze sobą sypiają. Dlatego praca nie miała wpływu na seks i jego jakość, a seks dalej nie miał wpływu na pracę, ani tym bardziej nie był owocem pracy, przynajmniej jeżeli chodzi o postrzeganie ich relacji przez Chaytona, tak więc w jego życiu w żaden sposób się z pracą nie mieszał. Zresztą, tak samo jak prywatne sprawy od zawsze nie mieszały się z zawodowymi. Ale, oczywiście, pochodzili z zupełnie różnych środowisk i postrzegali sytuację przez pryzmat zupełnie różnych doświadczeń, w dodatku różniły ich charaktery, więc mieli prawo uważać inaczej i dostrzegać nierozsądek w dwóch różnych odmianach. To, co było nierozsądne dla Camille, dla Chaytona wcale nie musiało i na odwrót, ale przynajmniej zgadzali się co do nierozsądku w kwestii uprawiania seksu w gabinecie. Na tym mogli ucierpieć oboje, czy to poprzednim razem, czy nawet teraz, choć teraz do seksu jest jeszcze naprawdę daleko, ale znajdowali się w pozycji, której i tak nie dałoby się logicznie wytłumaczyć, gdyby ktoś ich teraz przyuważył.
OdpowiedzUsuńDodatkowo jest to pozycja, z której ciężko znaleźć drogę odwrotu, choć nie dlatego, że byli jakoś splątani i z trudem rozpoznawali, która część ciała do kogo należy. Ciężko było oprzeć się pragnieniu, bo akurat ono chciało robić wszystko w przeciwną stronę – nie oddalać się, a zbliżać. Forsować granice i zagłębiać się w ramiona trudnej do opanowania ochoty, która niezwykle szybko potrafi przejąć wszystkie stery. Tak szybko, że człowiek ledwie myśli o rozsądku, a już za moment i tak poddaje się pożądaniu, robiąc to, czego najbardziej w danej chwili chce, a nie to, co zrobić powinien.
Słuchał jej, gdy mówiła, ale już w tym czasie zbliżył usta na tyle, by musnąć nimi skórę jej szyi i zostawić na niej drobny, wilgotny ślad. Wysunął palce z jej włosów i przesunął dłoń na krtań, zauważając, w jak dopasowany sposób jej szczęka mieści się między jego kciukiem a palcem wskazującym. Przy okazji zdał sobie sprawę, że naprawdę lubi jej słuchać. Lubi, gdy mówi, bo lubi jej głos, ale też dlatego, że mówi naprawdę rozsądnie. Powinna więcej mówić, zdecydowanie – może zleci jakąś prezentacje do zrobienia na najbliższe spotkanie Tytanów i poprosi ją o wygłoszenie? Musi wciąż ten pomysł pod rozważanie.
— Czy powinienem sprawić, że będziesz potrzebować mnie tak samo mocno, jak tej pracy? — Zastanowił się na głos, łapiąc ją w tej chwili za słówko i spojrzał przelotnie w jej oczy, dostrzegając, że w końcu je otworzyła. Uśmiechnął się, ale krótko, bo zaraz zbliżył usta do jej dolnej wargi i ujął ją delikatnie, na ułamek sekundy, pozwalając sobie na tą drobną pieszczotę tuż przed odpowiedzią.
— Mnie wydają się nierozsądne tylko tutaj — rzekł, odsuwając się kawałek. Wszystko tak naprawdę zależało, kto by tutaj wszedł. Na szczęście, bez pukania wchodzi tylko Victoria, bez głośnego proszę czasami też Samuel oraz matka, od dziś chyba również Camille. Reszta pilnuje się zasad i sygnalizuje chęć wejścia, co oczywiście nie znaczy, że może zaistnieć moment, w którym przestanie, bo nie da się przewidzieć wszystkiego. Matki na szczęście tutaj nie ma, więc najgorszą opcję mógł wykluczyć ze spokojem. Pozostałe dwie cokolwiek pomyślą, nigdy nie spróbują im zaszkodzić. — Nic innego mnie nie obchodzi. Szczególnie teraz, przez te kilkanaście najbliższych minut, które dla siebie mamy, i w ciągu których będziesz obchodzić mnie tylko ty — oznajmił, tym razem już nie muskając jej warg zachęcająco, a wpijając się w nie w sposób zdecydowany i zapraszający, bo nie wyobrażał sobie wypuścić teraz Camille bez choćby jednego pocałunku, który przypomni jej nie tylko o tym, przed czym ostrzegał, ale o tym, o czym ją zapewniał. A zapewniał, że zrobi te wszystkie rzeczy, na które miał ochotę. I zrobi, prędzej czy później. Właśnie zaczął.
UsuńChayton Kravis
Patrząc na to, że świadomie podjął ryzyko, które może skończyć się dla niego bardzo niekorzystnie, te kilkanaście najbliższych minut będą prawdopodobnie najbardziej nierozsądnie spędzonym czasem w całym jego życiu. Ale chciał, mimo wszystkich może, które przechodziły przez jego myśli i mimo rozsądku, który wołał do niego gdzieś z otchłani, ostatnimi resztami sił próbując wybić mu z głowy niegrzeczne zachcianki, których właśnie dopuszczał się w miejscu absolutnie do tego niewskazanym. Nie ważne, jak głośno starałby się wołać, Chayton wcale go teraz nie słuchał. Skupiał się jedynie na tym, co miał przed sobą, na tym kogo całował i kto całował jego; na dotyku, który przenikał przez materiał jego koszuli, pieszcząc skórę; na szybkich oddechach i sercach bijących równie szybko. Skupiał się na Camille i czerpał przyjemność z każdego jej gestu, dając się pochłonąć obiecującym pocałunkom do takiego stopnia, żeby nie mieć sposobności oderwać się od nich choć na chwilę, na ułamek sekundy, który pozwoliłby mu sprawdzić, ile pozostało im czasu do momentu, w którym zmuszeni będą przestać.
OdpowiedzUsuńUjął jej twarz w obie dłonie, by smakować jej usta z dokładnością do milimetra i nie przeoczyć ani skrawka, by pieścić je koniuszkiem języka i scałowywać z nich każde drobne westchnięcie. By dać jej do zrozumienia, że miał przemożną ochotę zrobić z nią wszystko, i że chyba już nigdy nie będzie w stanie spojrzeć na jej wargi tak, aby ich nie zapragnąć. Cokolwiek stanie się z ich znajomością dziś, jutro, za miesiąc czy rok – poznał, a właściwie dosłownie poczuł, tę stronę Camille, która przyciągała go najbardziej i która na co dzień skrywa się za kurtyną stonowanego charakteru, a sposób w jaki demonstrowała swoje autentyczne pożądanie po prostu go porywał. Jej wszystkie niespokojne ruchy; palce zaciskające się na jego skórze i dłonie zachłannie przyciągające jego ciało bliżej, nawet jeśli bliżej się nie da – przez to, że chciała go tak bardzo, on chciał jej jeszcze bardziej, więc spirala pragnienia nakręcała się samoistnie. I choćby walczył, zaparł się nogami i rękami, nie byłby w stanie oprzeć się jej poznawczemu dotykowi. Pozwoliłby się jej dotykać za każdym razem, w każdym miejscu, gdyby tylko zechciała, ale pod warunkiem, że zawsze będzie robić to w taki doświadczalny, pełen ciekawości sposób. Jeżeli będzie badać go opuszkami palców, rejestrować jak jego ciało reaguje na dany gest i stopniowo przesuwać granice śmiałości dalej, dotykając go mocniej, bardziej, pewniej, aż weźmie go sobie dokładnie tak, jak zapragnie.
Ale w tej chwili musieli zagospodarować czas rozsądnie, bo mieli go naprawdę niewiele i zdecydowanie za mało na to, by zrobić wszystko. Mówiąc szczerze, mieli go co najwyżej na szybki numerek.
Dlatego przeniósł dłonie do talii Camille i w pewnym momencie oderwał się od pocałunków i obrócił jej sylwetkę przodem do lustra. Od razu przyciągnął ją do siebie i lekko pchnął biodrami, zmuszając do mimowolnego oparcia się dłońmi o lustro.
Przełożył rękę z zegarkiem przed Camille, bo tak było wygodniej na niego spojrzeć, ale też po to, żeby sama mogła dostrzec, jak ułożyły się jego wskazówki.
— Niecałe szesnaście minut — szepnął do jej ucha i przeniósł spojrzenie na jej twarz w lustrzanym odbiciu. To było tylko szesnaście minut. Szesnaście minut, by zadowolić i ją i siebie. Cholernie mało, ale nie tak mało, by tego nie zrobić.
Nie zwlekał więc, bo z każdą sekundą czasu było mniej, i uniesioną przed momentem dłoń zręcznie wsunął w spodnie i majtki Camille, a ramieniem drugiej szczelniej objął ją w talii. Zaczął pieścić palcami jej kobiecość, najpierw delikatnie, przyzwyczajając ją do tych nagłych bodźców. Całował bok jej karku, drażniąc skórę kilkudniowym zarostem i stopniowo zwiększał intensywność pieszczot spod swoich palców, sugerując się jej westchnięciami i faktem, że była coraz bardziej mokra i uginała się pod nim, próbując rozdzielać uwagę na przyjemność, którą odczuwała i to, że musiała wciąż stać na nogach. Spoglądał w lustro, chcąc dostrzec to, co maluje się na twarzy Camille, ale pilnował się, bo miał ochotę ściągnąć z niej te spodnie i zanurzyć się w niej za każdym razem, gdy dostrzegał w odbiciu, jak Camille rozchyla usta, pozwalając jękom wydostać się do przestrzeni, albo jak zagryza wargi, by je stłumić. Czasu mieli mało, ale mimo to nie chciał zadowolić wyłącznie siebie. Chciał, żeby nawet szybki numerek był dla Camille aktem, którego przyjemności nie da się zapomnieć. Może do tej pory potrzebowała tylko pracy, ale kto wie, co będzie za jakiś czas. Kto wie, czy pewnej nocy Camille nie złapie się na tym, że potrzebuje już także jego.
UsuńChayton Kravis
Gdyby nie małżeństwo, które zawarł przed kilkoma laty w celach biznesowych, jego życie wyglądałoby dziś inaczej – byłoby nieco łatwiejsze, a może po prostu lżejsze, bo zobowiązania, które wynikały z tego aktu, wcale by mu wówczas nie ciążyły. Nie musiałby zgrywać przykładnego męża przed ludźmi z otoczenia, którzy nie wiedzieli jak realnie wygląda ich relacja, i którzy dowiedzieć się nie mogli, a przynajmniej na razie, dopóki pismo rozwodowe nie zostanie podpisane przez każdą ze stron. Nie musiałby się ograniczać, ani pilnować, bo ewentualne plotki czy pogłoski, dotyczące jego osobistych spraw, nie miałyby żadnego wpływu na nic. Tymczasem, każda z takich pogłosek rodziła podejrzenia, a podejrzenia mogły odbić się na sprawie, zresztą, nie musiała to być nawet pogłoska, skoro ostatnim razem brukowce zwróciły uwagę na to, że nie odwzajemnił jakiegoś gestu. A jak już brukowce zaczną węszyć, to nie ma zmiłuj i Chayton dobrze o tym wiedział. Gdyby dowiedzieli się o tym, co działo się ostatnio między nim a Camille, pewnie nie daliby im żyć. Na szczęście, na ten moment im to nie grozi i z tego Chayton też zdawał sobie sprawę, dlatego bez obaw kontynuował swoje działania, zamierzając odpowiednio spożytkować te niecałe szesnaście minut, które im pozostało.
OdpowiedzUsuńCzuł, jak ciało Camille napina się z każdą jego pieszczotą i było to niezwykle przyjemne doznanie, móc ją dotykać, obsypywać czułościami i dostrzegać reakcje jej ciała, a także rosnące w nim pożądanie. Sam czerpał z tego wiele rozkoszy, a każde jej westchnięcie tylko nakręcało podniecenie, które zaczynało być coraz bardziej dostrzegalne i wyczuwalne tam, gdzie przez materiał odzieży pośladki Camille stykały się z jego ciałem. Oddychał odrobinę ciężej, ale wcale sobie nie żałował wdychania jej zapachu, który docierał do niego z włosów delikatnie łaskoczących go w twarz przy każdym pocałunku, złożonym w okolicy karku.
Wyraźniej zwolnił w chwili, w której Camille się odezwała, ale to dlatego, że nie był w stanie przewidzieć końca jej wypowiedzi, a opcji było kilka, włącznie z prośbą, by przestał, nawet jeśli w jej lustrzanym odbiciu nie dostrzegał teraz niczego, co wołałoby o koniec. Może dlatego, gdy dokończyła, przeszył go delikatny dreszcz. Z jednej strony niepewność, ale z drugiej – te słowa, będące wyjątkowym zaproszeniem, naprawdę mu się spodobały. Były impulsem, który sprawia, że chce się człowiekowi jeszcze bardziej, nawet jeśli bardziej już nie może.
Wysunął z niej palce, po czym wyciągnął dłoń z jej majtek i położył na guziku i rozporku, które zaczął rozpinać. Najpierw musiał pozbyć się przeszkody w postaci jeansów.
— Dobrze, Camille — szepnął w odpowiedzi, po czym zsunął z niej spodnie, pozwalając, by spoczęły w kostkach i więcej nie przeszkadzały. Dłoń położył na jej biodrze, a drugą w międzyczasie rozprawił się ze swoim rozporkiem.
— W tym wypadku wystarczy tylko chcieć. — Uśmiechnął się kącikiem ust do jej odbicia w lustrze i przesunął materiał majtek na jej pośladku. A potem wszedł w nią zdecydowanie, ale ostrożnie i od razu zaczął się poruszać w rytm, w który chwilę wcześniej poruszały się w niej jego palce. Jedną rękę pozostawił na biodrze, a drugą położył na ramieniu Camille, by móc wchodzić w nią głęboko, do samego końca. Cały czas miał na uwadze, że mieli dla siebie zaledwie chwilę, dlatego starał się niczego nie przeciągać, żeby mogli dotrzeć do finału przed wskazówkami zegara. Delikatny wyścig z czasem, który i tak tracił na znaczeniu w obliczu tego, co teraz realnie działo się między nimi.
Chayton Kravis
Mógłby przyznać śmiało, że szaleństwo bywa częstym dodatkiem jego codzienności, ale przyznałby to chyba każdy, kto choć w podobnym stopniu wiódłby tak szybkie i nierzadko zmuszające do improwizowania życie, zrzucające na głowę sytuacje nagłe i niespodziewane, w których trzeba się odnaleźć natychmiast i bez względu na wszystko. Cztery dekady to wystarczająco dużo, by przerobić różne rodzaje szaleństwa, ale wciąż nie na tyle dużo, by przerobić wszystko, a akurat Chaytonowi, któremu życia na wysokich obrotach odmówić nie można, do tego wszystkiego wciąż całkiem daleko. I mimo, że prawie połowę życia miał już za sobą, nadal przeżywał swoje pierwsze razy, nawet jeśli mogłoby się wydawać, że ktoś taki już dawno zrobił wszystko ze wszystkim na wszystkie sposoby, bo bogaci ludzie lubią eksperymentować i dobrze się bawić, a zwłaszcza szefowie, którzy mogliby zdobić każdą okładkę Men's Health i wabić biurowe kochanki jednym, zachęcającym spojrzeniem. Ale Chayton na żadną okładkę nigdy się nie zgodził i tak samo nigdy nie zwabił sobie żadnej biurowej kochanki, aż do... teraz? Gdyby ich zbliżenia kiedykolwiek wyszły na światło dzienne, bez wapienia właśnie taka rola zostałaby przypisana Camille – stałaby się kochanką szefa, która jakimś, cholera wie jakim cudem zaskarbiła sobie jego uwagę. Na pewno niejedna osoba zastanawiałaby się jakim, bo przecież żadna z niej rasowa uwodzicielka, a dotarła do faceta, który na co dzień bywa raczej nieprzystępny, więc byłoby to zwyczajnie zaskakujące i zastanawiające. Tak, czy siak, byłaby to jednak wyłącznie opinia osób trzecich, ponieważ Chayton wcale nie traktował Camille jak kochanki i prawdopodobnie nigdy nie będzie w stanie zamknąć jej w tak przedmiotowym określeniu, niezależnie od tego jak dalej potoczy się ich znajomość. Uprawiali seks, co samo w sobie jest już rodzajem romansu, więc szablonowa definicja kochanków też do nich pasuje, ale żeby tak prawdziwie określić ich relację i to co działo się między nimi, należałoby wynaleźć jakieś zupełnie nowe, wyjątkowe słowo, które w zlepku tych kilku liter zamknęłoby wyłącznie ich stosunek i więź. Oni sami, prawdopodobnie nie byli w stanie tego jasno określić i nazwać, bo oboje przeżywali coś, czego do tej pory nie doświadczyli. I nie chodziło wyłącznie o potrzeby fizyczne, a również o to, co działo się z nimi: z ich myślami, uczuciami, pragnieniami i całą masą doznań, która towarzyszy człowiekowi w chwili, w której doświadcza czegoś nowego i kiedy uderza w niego efekt wow. A jeśli chodzi o Camille, efekt wow uderza w niego już od dawien dawna, konkretnie od pierwszego spotkania podczas rozmowy kwalifikacyjnej, tyle że do tej pory działo się to z różną siłą, zwykle taką, którą dało się ustabilizować. Incydent w operze wyniósł efekt wow poza skalę, a każdy kolejny sprawił, że miara ta nigdy nie powróciła do stanu względnej normalności. I chyba już nigdy nie powróci.
OdpowiedzUsuńDzisiejsze szaleństwo przeplatane było przyjemnością i odrobiną adrenaliny, potęgowaną przez świadomość, że w każdej chwili ktoś może zapukać do gabinetu i przyłapać ich na gorącym uczynku, a potem przekuć to w całą lawinę różnorakich skutków. Ta myśl cały czas trzymała się głowy Chaytona, ale była już gdzieś z tyłu, przygnieciona przez to, co działo się właśnie przed lustrem, w którym odbijała się nasycona doznaniami twarz Camille. Twarz, która będzie stała przed nim jak żywa, za każdym razem, gdy zamknie oczy i o niej pomyśli.
Nigdy nie sądził, że seks przed lustrem mógłby być tak efektowny, ale nie żałował teraz, że znaleźli się akurat w tym miejscu, bo miał stały wgląd w Camille zarówno z przodu, jak i z tyłu, i był z tego faktu szczególnie zadowolony. Zresztą, dało się to zauważyć w wyrazie jego twarzy, bo niczego nie ukrywał, a już tym bardziej swojego zaspokojenia.
Oczywiście, że było mu dobrze! Było mu cholernie dobrze – tak, że gdzieś w międzyczasie, pomiędzy pchnięciami, westchnięciami i cichymi pomrukami, przyłożył usta do boku jej szyi i zassał skórę, pozostawiając po sobie ślad w postaci idealnej malinki. Wiedział, co robi, rzecz jasna, bo może seksu w biurze nie uprawiał, ale pierwszą malinkę przystemplował sobie już jako dzieciak, a był ciekawy jak Camille zareaguje na to oznakowanie, gdy już dojrzy je na swojej skórze.
Usuń— A jeśli spóźniłbym się trochę na następne spotkanie... — szepnął myśl, korzystając z tego, że znów znajdował się blisko ucha Camille. Pierwszy raz rozważał w ogóle taką możliwość. Ktoś na pewno pomyślałby, że naprawdę zwariował, ale nie, wcale nie. Było mu po prostu tak dobrze, gdy był w niej całym sobą i poruszał się raz powoli, raz szybciej, że chciał, aby ta chwila trwała dłużej. Nie miałby absolutnie nic przeciwko, gdyby czas się zatrzymał i pozwolił im się sobą nacieszyć, po czym na nowo ruszył, a świat wróciłby do normalności, jak gdyby nigdy nic.
Chayton Kravis
Przytaknął na jej słowa cichym pomrukiem. Nie mógł się nie zgodzić – spóźnienie z pewnością wzbudziłoby podejrzenia, skoro w grafiku Chaytona spotkania były poukładane w taki sposób, by zawsze znajdował się pomiędzy nimi margines czasowy na niespodziewane poślizgi. Jego nieobecność zostałaby zauważona natychmiast, a gabinet byłby pierwszym miejscem, do którego udano by się na poszukiwania. Nie mogli aż tak ryzykować i Chayton zdawał sobie z tego sprawę, ale chciał podzielić się z Camille swoimi pragnieniami, bo w tej sytuacji nie miałby nic przeciwko przeciągnięciu ich chwili chociaż o te kilka dodatkowych minut. Bo chyba pierwszy raz były w stanie w ten prawdziwy sposób urealnić ideę carpe diem, skoncentrować się na tym, co tu i teraz, i wykorzystać to na maska. Nie ważne, że działo się to w najbardziej nierozsądnym miejscu z możliwych. W teorii zawsze mógł zamknąć gabinet na klucz, ale to wcale nie zapobiegłoby podejrzeniom, a może wręcz przeciwnie, może wzbudziłoby ich o wiele więcej. Kto wie, co szef robi sam na sam z pracownicą za zamkniętymi drzwiami...
OdpowiedzUsuńA robił same przyjemne rzeczy. Cholernie przyjemne. Zatracał się w ciele kobiety, która jakimś magicznym sposobem była w stanie go roznamiętnić, a przy okazji w pełni zadowolić i dawał się nieść fali uniesienia, która zaczynała wzburzać się z każdym kolejnym ruchem i dotykiem.
W co on się, do diaska, wpakował? Przecież nie będzie miał siły opierać się temu rodzajowi przyjemności. Przecież jego spojrzenie, skierowane w stronę Camille, już nigdy nie będzie beznamiętne i pozbawione wyrazu, choćby ten błysk w oku był rozpoznawalny tylko przez nią i choćby tylko ona była w stanie go rozszyfrować. Camille już nigdy nie stanie się jedną z wielu; musiałoby zdarzyć się coś naprawdę niedobrego, coś, co mocno podłamałoby jego zaufanie. Nie, żeby tego chciał! Miał nadzieję, że nigdy do czegoś takiego nie dojdzie, ale właściwie sam nie wiedział czego tak naprawdę chce. Chłopski rozum toczył teraz zaciętą walkę z emocjami, uczuciami i pragnieniami, a wszystko to razem wzięte przypominało chaos porównywalny do tego, co dzieje się w pralce na etapie wirowania – jedną, wielką plątaninę, której nie da się pomóc, dopóki się nie zatrzyma.
Palce jego dłoni mocniej zacisnęły się za skórze Camille, kiedy poczuł jak jej ciało napina się mimowolnie, myśli uleciały, a uwaga skupiła na rozkoszy, która osiągała swój szczyt. Wszedł w nią mocniej i tak głęboko, jak tylko mógł, starając się nie wgnieść jej ciała w to lustro, które dzielnie znosiło siłę, z którą na nie napierali, ale w pewnym momencie musiał podeprzeć się o nie ręką, bo tylko tak byli w stanie nie rozpłaszczyć się na szklanej powierzchni. Wysunął się z niej po chwili, gdy tylko poczuł, że osiąga szczyt szczytów, i kurczowo przyciągnął jej biodra do siebie, by bezpiecznie skończyć pomiędzy jej udami.
— Jasna cholera — wyrwało mu się cicho, wraz z jękiem przyjemności, bo ogarnęła go taka ekstaza, że aby dojść do siebie, musiał oprzeć na chwilę czoło na barku Camille i wziąć dwa głębsze wdechy. Zamknął na moment oczy i wsłuchał się w galopujące w piersi serce. Później zetrze z podłogi swój materiał genetyczny, w tej chwili było mu tak dobrze, że jedyne czego chciał, to nacieszyć się tym stanem, zwłaszcza, że rozum, który już przebijał się do świadomości, zaczynał mu dokuczać i przypominać o rzeczywistości, czekającej na niego tam za drzwiami. A ta wołała go nieubłaganie.
— Też lubię, gdy jesteś blisko — powiedział znienacka, częściowo odpowiadając na to, co kilkanaście minut temu powiedziała mu ona, zanim na dobre oddali się sobie ze wzajemnością. Podniósł spojrzenie do lustrzanego odbicia Camille. — I obawiam się, że gdybyś była tak blisko przez większość czasu, przestałbym lubić swoją pracę. Przestałbym jej potrzebować — przyznał, po czym uniósł kącik ust w swawolnym uśmieszku i odsunął się od jej sylwetki, by mogła swobodnie doprowadzić się do porządku. Sam z kolei, obserwując ruchy Camille, sięgnął po swoje spodnie, wsunął w nie koszulę i zapiął guzik, potem poprawił kołnierz koszuli oraz mankiety i dopiął brakujące guziki. Czy Chayton Kravis mógłby kiedykolwiek przestać lubić swoją pracę? Czy kiedykolwiek zdołałby ją porzucić i jej nie potrzebować? Flirt flirtem, ale było w tym ziarenko prawdy, bo bliskość Camille sprawiała, że działy się nim rzeczy, o które sam siebie nigdy by nie podejrzewał.
UsuńChayton Kravis
Powroty do rzeczywistości nie zawsze bywały znośne, szczególnie jeśli chodziło o powrót po tak przyjemnym akcie, ale Chayton posiadał jakiś dziwny dar szybkiego adaptowania się do obecnie panujących warunków. Coś się kończyło, coś zaczynało, a jemu przeskakiwanie pomiędzy jednym a drugim nie sprawiało większych problemów, być może dlatego, że właśnie tak wyglądało całe jego życie – napięte, momentami chaotyczne przez nawał różnych obowiązków i nierzadko zmuszające do odnalezienia się w sytuacjach zupełnie niespodziewanych. Czasami musiał wyjść do ludzi z uśmiechem na twarzy, mimo że wcale nie miał powodów do radości, a jeszcze częściej zmuszony był do zachowywania profesjonalnego podejścia, nawet jeśli wewnątrz cały płonął, a jedyną jego ochotą było zionięcie tym ogniem i palenie wszystkiego po całości.
OdpowiedzUsuńMoże właśnie dzięki tej zdolności adaptowania się wyglądał teraz jak ktoś, kto taki seks biurowy zalicza każdego ranka, szczególnie w porównaniu z Camille, bo jego ruchy były swobodne, a ona wyglądała bardziej na skrępowaną i onieśmieloną tym zajściem, aniżeli jakkolwiek usatysfakcjonowaną. Trochę tak, jakby złapał ją kac moralny, który pojawia się chwilę po dopuszczeniu się czegoś niepoprawnego, albo jakby dopadły ją wyrzuty sumienia, bo przecież pogwałcili przynajmniej kilka poważnych norm społecznych, a lista rozważań z rodzaju co by było, gdyby nie miała w tym przypadku końca. Oboje dobrze zresztą wiedzieli, że zbliżając się do siebie w jakikolwiek sposób, podejmują ryzyko, narażając się na całą masę różnorakich pomówień; wiedzieli, że to szaleństwo, które może odbić się czkawką, ale mimo to pokusa była silniejsza i w chwili jej spełniania, żadne szablonowe zasady życia nie miały dla nich znaczenia. Byli z różnych światów, dzieliła ich przepaść na polu zawodowym i społecznym, ale połączyły ich te same pragnienia, a w tej chwili łączyła ich już także wspólna tajemnica, bo dla własnego dobra chyba właśnie w takim stanie oboje będą utrzymywać relację, która ewoluowała, wypadając poza akceptowalne społecznie normy – w stanie bezwzględnej tajemnicy.
W jego cyborgowej wersji brakowało tylko umiejętności czytania w myślach, ale cokolwiek działo się teraz w głowie Camille, nie zamierzał zostawić jej samej z tymi odczuciami. Miał nadzieję, że skoro była w stanie zaufać mu na tyle, by po raz drugi uprawiać z nim seks w biurze, będzie również w stanie dzielić się z nim emocjami, jeżeli te rzeczywiście się pojawią; że nie będzie niczego w sobie dusić i opowie o tym, czego się boi, co ją trapi, czy o tym, co czuje, tak po prostu. Weszli w ten układ razem, a ze stosunkiem fizycznym zawsze szły jakieś emocje, nawet jeśli totalnie niezobowiązujące.
Podniósł spojrzenie na Camille, gdy usłyszał jej rozpaczliwy jęk i ulokował wzrok w miejscu, w którym potarła skórę. Z daleka ciężko było jednoznacznie określić czym jest ten czerwony ślad. Można było się domyślać w mniej lub bardziej trafny sposób, bo to wciąż rodzaj krwiaka, który mógł powstać na skutek wielu wydarzeń, aczkolwiek gdyby ktoś zechciał przyjrzeć się z bliska, wtedy wyciągnie słuszny wniosek i bez trudu odgadnie, że to ślad po namiętnym pocałunku. Rzecz jasna, twórca nadal pozostanie anonimowy, ale śmiałkowie na pewno nie oszczędzą jej deszczu pytań i głupich dowcipków, nawiązujących do tej soczystej malinki. Gorzej, jeśli tym śmiałkiem, który dopatrzy się malinki, będzie pani Florence. Wtedy deszcz pytań zamieni się w gradobicie.
— Zetrzeć? — Popatrzył na Camille z uniesioną brwią, a za chwilę uśmiechnął się rozbawiony. — Nie da się zetrzeć krwiaka, Camille, to niemożliwe — powiedział i nachylił się nieco, by z bliska rzucić okiem na intensywność śladu.
— Nie da się tego usunąć od ręki w żaden sposób, ale można spróbować przyłożyć lód, albo zastosować coś z miętą, żeby obkurczyć naczynia krwionośne — wymienił i wyprostował się, myśląc nad jeszcze jedną opcją. — A te wasze damskie sposoby na zakrywanie niedoskonałości? Podkłady, korektory, bazy, kremy, cienie i inne... — wyliczył. Nie wiedział, czy Camille stosowała aż taki wachlarz kosmetyków, ale przyszło mu to do głowy, bo pamiętał, że Victoria miała korektory w różnych kolorach i każdy był na inne problemy skórne. Zielony na zaczerwienienia, żółty na cienie, czy jakoś tak. — Zostaje jeszcze plaster — dorzucił rozwiązanie, które byłoby skuteczne jeśli chodzi o otoczenie w pracy, bo gdyby Camille powiedziała, że ma tam jakąś rankę, ludzie raczej nie drążyliby tematu. Ale ciotka Flo na pewno zechce na tę rankę rzucić okiem, więc ta wersja kamuflowania malinki w jej przypadku wcale się nie sprawdzi.
UsuńChayton Kravis
Chayton dotychczas nie uprawiał seksu w biurze, więc też nie miał przepracowanych scenariuszy, które mógłby wdrożyć w momencie takim, jak ten, ale posiadał doświadczenie, a w nim mnóstwo innych sytuacji, które wyszkoliły jego autokontrolę. To dlatego był w stanie zachować swobodę i wyglądać jak ktoś, kto dawno już puścił w niepamięć to, co wydarzyło się przed kilkoma minutami. Dodatkowo nie był też zbyt wylewny emocjonalnie, więc tym łatwiej było mu utrzymać wszystko w sobie – czego akurat nie mógł powiedzieć teraz o Camille, bo gdy odpowiedział na pytanie, odczucia jednoznacznie wymalowały się na jej twarzy.
OdpowiedzUsuńDomyślał się, że w związku z malinką, którą pozostawił na jej skórze, w głowie Camille toczyły się aktualnie bardzo ważne procesy myślowe, a konkretnie opracowywanie strategii na uniknięcie ciekawskich pytań i spojrzeń, które z pewnością przyciągnie, gdy tylko wróci do biurka. Poza sposobami, które wymienił, nie było w tej chwili żadnych innych, skutecznie maskujących ślad, więc zwolnienie się z pracy miało nawet sporo sensu. Z jakiegoś powodu wcale się tego nie spodziewał, ale kiedy Camille powiedziała na głos, że weźmie wolne, doszedł do wniosku, że to całkiem słuszne rozwiązanie. Firma dopuszczała duvet day, więc Camille mogła z niego skorzystać właśnie teraz, oczywiście pod warunkiem, że nie wykorzystała już wszystkich dostępnych w ciągu roku dni. Nie wymagało to żadnego usprawiedliwienia, więc generalnie mogła wyjść i wcale się nie tłumaczyć.
— Mamy na stanie apteczkę, Camille — zauważył, podchodząc do biurka, z którego szuflady wyjął tablet. Nie znajdowali się przecież w jakiejś melinie, a w biurowcu, w którym chyba każde piętro posiadało apteczkę z podstawowymi materiałami do udzielania pierwszej pomocy, w tym z plastrami. — Ale tak, widziałem plaster na szyi. Mało tego, widziałem je w o wiele mniej oczywistych miejscach, niż szyja — podniósł spojrzenie na Camille, gdy zaczęła kierować się w stronę wyjścia. Ludzie usuwają pieprzyki, znamiona i inne cuda, po których rany zabezpieczają właśnie plastrami, czy nawet stripami jako alternatywą dla szwów, więc nie sądził by było to coś dziwnego, a już szczególnie w tych czasach, kiedy medycyna estetyczna stała się niezwykle powszechna. Czy plaster na szyi naprawdę mógł kogoś zadziwić do takiego stopnia, by nie odpuścił, dopóki nie zobaczy co tam pod nim jest? W każdym razie, ludzie z pewnością będą pytać, bo potrafią pytać o wszystko, nawet o głupie zadrapania, więc Camille nie będzie miała możliwości tego uniknąć. Jedynym rozwiązaniem było wzięcie wolnego, wtedy faktycznie pytań nie będzie, albo zostaną zastąpione innymi z rodzaju: dlaczego nie ma cię w pracy? Ale na takowe może łatwiej będzie znaleźć odpowiedź. Mogły zaistnieć dziesiątki życiowych powodów, przez które Camille musiała nagle urwać się z pracy.
— Zanim weźmiesz wolne, prześlij mi na maila zestawienie ostatnich raportów i zespołowe wymagania dotyczące wyjazdu integracyjnego — przypomniał jeszcze, bo to z tym Camille go odwiedziła, zanim zaczęła poszukiwania wisiorka, a były to sprawy, z którymi w wolnej chwili będzie chciał się lepiej zapoznać. Dobrze byłoby wiedzieć dokładnie, na co zapatruje się zespół i jakich nakładów czasowych wymagają ich propozycje, bo może nad którąś z nich trzeba będzie wspólnie debatować.
UsuńChayton Kravis
Nie odezwał się już na podziękowania Camille, a jedynie odprowadził ją spojrzeniem do momentu, gdy zniknęła za drzwiami, a potem skupił uwagę na tablecie i zaczął przeglądać pokrótce swój dzisiejszy harmonogram. Musiał w sposób doszczętny ściągnąć się na ziemię, a błogi stan, który cały czas utrzymywał się w jego ciele, wcale tego nie ułatwiał. Skupienie się na pracy w obliczu takiej dawki odprężenia wymagało trochę więcej wysiłku, ale szybkie rzucenie okiem na tematy spotkań, a potem przemycie twarzy chłodną wodą, wystarczyło, by wyjść z gabinetu z temperamentem wcale nie odbiegającym od tego, który towarzyszy mu w codzienności i z powrotem wpaść w wir obowiązków. Dopiero wieczorem, gdy uwinął się ze wszystkim, zaliczając także kolację z siostrą w jednej z jej ulubionych knajp, mógł rozsiąść się w domu przed laptopem, otworzyć skrzynkę pocztową i na spokojnie pogłówkować nad propozycjami, przesłanymi przez Camille w imieniu całego teamu. Oczywiście, myślał o nich cały czas – o niej też – a szczególnie w drodze z punktu A do punktu B, którą w godzinach szczytu ciężko sprawnie pokonać, więc zdążył to sobie jako tako zobrazować, ale chciał głębiej poszperać w internecie, poczytać opinie o danych miejscach i z głową wszystko zorganizować. Doszedł też do wniosku, że skoro Samuel postanowił ze swoją grupą zorganizować podobny wyjazd, dobrym rozwiązaniem byłoby scalenie tych planów i dogadanie jednej wspólnej wyprawy. Jak integracja, to pełną parą! Komunikacja między zespołami jest równie ważna, dlatego w trakcie przeglądania miejscówek, połączył się z Samuelem przez wideorozmowę i od razu zarzucił odpowiedni temat.
OdpowiedzUsuń— Naprawdę znalazłeś czas na to, by wziąć na siebie jeszcze organizację wycieczek? Na miłość boską, Chayton, przecież mamy od tego ludzi. Człowieku... albo nie... ty mnie zaczynasz naprawdę przerażać... — wypomniał mu Samuel, wtrącając w słowa wyraźną nutę żartu, choć obaj dobrze wiedzieli, że kryło się w tym duże ziarno prawdy. W firmie zatrudniono przecież sekretarki i koordynatorki, którym można zlecić zorganizowanie wyjazdu integracyjnego w ramach ich obowiązków, i które pewnie się ucieszą, gdy będą mogły zrobić coś ciekawszego, niż odbieranie nudnych telefonów, ale Chayton nie byłby sobą, gdyby najpierw sam nie zorientował się co do miejsc wypadowych i dostępnych tam atrakcji. Znał swoją grupę, drugą zresztą też, więc dobrze wiedział, co powinno znaleźć się na miejscu, żeby każdy z obecnych znalazł coś dla siebie. Jedni wolą przecież basen, inni spa, a jeszcze inni wspinaczkę skałkową, jogę lub futbol; jechaliby kilkunastoosobową grupą, więc byłoby dobrze, gdyby przez cały weekend nikt nie zdołał umrzeć na nudę. A czy panie sekretarki były aż tak zorientowane? Czy wiedziałyby, że bardziej niż na zwiedzaniu muzeów, zależy im na aktywnym wypoczynku, najlepiej gdzieś za miastem? Może i by wiedziały, ale na pewno nie wiedziałyby, że świetna ściana wspinaczkowa, zawierająca drogi różnej trudności, mieści się w The Gunks, nieopodal Gardiner, i że to właśnie tam, w Dolinie Hudsona, znajduje się Wildflower Farms – resort, który gwarantuje nie tylko wypoczynek, ale i rekreację, bo dla chętnych to znalazłyby się nawet sesje rolnicze! I ta opcja ostatecznie wygrała, szczególnie, że sesjami rolniczymi zainteresował się sam Samuel, a zobaczenie go w ogrodniczkach może być wydarzeniem niezapomnianym dla wszystkich tam zebranych.
Kiedy panowie się rozłączyli, Chayton wystosował maila do biura z prośbą o zarezerwowanie weekendowego wypoczynku, wskazując w nim konkrety, włącznie z terminami, które wchodziły w grę. Musiał dostosować wszystko do swojego harmonogramu, a jak się okazało następnego dnia – udało się zarezerwować pobyt dokładnie za tydzień, w związku z czym zmuszony był przełożyć dwa spotkania. Na szczęście, nie było to nic pilnego, co musiałoby zostać załatwione właśnie wtedy, więc żadna ze stron nie poniosła strat. Maile informujące o wyjeździe, zostały również rozesłane do koordynatorów drużyn.
Na najbliższym spotkaniu Tytanów temat wyjazdu został poruszony jako pierwszy. Chayton opowiedział drużynie o szczegółach, zaznaczając, że zostało uwzględnione jak najwięcej próśb, ale nie wszystkie, głównie dlatego, że aby zaliczyć każdą z wymienionych propozycji, musieliby pojechać w kilka miejsc, a było to niemożliwe ze względów czasowych. Mieli robotę do wykonania przy projekcie, a o ile weekend ich nie zbawi, tak tygodniowa nieobecność z pewnością odbiłaby się na wynikach. Zapewnił, że to, czego nie udało się uwzględnić teraz, zostanie uwzględnione następnym razem, a znając Chaytona z pewnością o tym nie zapomni i swego słowa na pewno dotrzyma. Poinformował jeszcze, że po szczegóły wyjazdu można zgłaszać się do Camille, która na maila otrzymała szczegółową rozpiskę z atrakcjami i godziną zbiórki oraz wyjazdu. Oczywiście, wyjazd obywał się w trybie all inclusive, włącznie z kwestią dojazdową, bo na to przedsięwzięcie został wynajęty bus, w którym wszyscy bez trudu się pomieszczą i jedynie Chayton zapowiedział, że na miejsce przyjedzie swoim autem, ze względów zawodowych, prawdopodobnie z kilkugodzinnym opóźnieniem. Na koniec poprosił zespół o zabranie ze sobą świetnych nastrojów i wygodnych butów, a potem pożegnał się i wyszedł, by utonąć w rzeszy innych obowiązków oraz rozjazdów, które, jak zawsze, wciągnęły go bez grama litości.
UsuńKiedy prosił sekretarkę o zamówienie dobrej pogody – żartował, choć nie dlatego, że zależało mu na huraganie. Czysty żart sytuacyjny, który przez opatrzność został chyba potraktowany jak życzenie, bo pogoda w rejonie Shawangunk Mountains była po prostu bajeczna. Na błękitnym niebie znajdowało się tylko kilka maleńkich obłoczków, które nie były nawet w stanie rzucić na nich porządnego cienia, a temperatura oscylowała wokół dwudziestu jeden stopni.
Zgodnie z zapowiedzią, Chayton przyjechał trochę później. Było już po czternastej, gdy parkował auto na terenie malowniczego resortu. Przywitał go ktoś z obsługi, kiedy wciągał walizkę z bagażnika, ale na horyzoncie za moment pojawił się Samuel i to on przejął pałeczkę.
Dziękując obsłudze, skierowali się do wnętrza głównego budynku.
— Oj, zeszło się — zauważył, rzuciwszy najpierw króciutkie spojrzenie na zegarek, a później na Chaytona, by otaksować go uważniejszym spojrzeniem. — Ale znalazłeś chociaż czas, żeby zrzucić z siebie garniak i założyć bardziej weekendowe wydanie — droczył się trochę, na co Chayton posłał mu wymowne spojrzenie.
— Ja z kolei ostatnio bez przerwy widuję cię w weekendowych wydaniach, Sam — odpowiedział mu zaraz z tym samym natężeniem uszczypliwości, na co obaj roześmiali się krótko. Zwyczajnie się przekomarzali, choć wytknęli sobie czystą prawdę.
Przeszli przez budynek i wyszli na sporych rozmiarów tylną werandę, gdzie czekali prawie wszyscy uczestnicy wyjazdu.
— Oto i jest nasz szefuncio! — Samuel oznajmił donośnie, wyprzedzając Chaytona o dwa kroki, żeby odpowiednio go zaprezentować, wskazując jego sylwetkę dłońmi tak, jakby faktycznie mało kto zauważył go w drzwiach. Brakowało tylko fanfar. — Witamy, panie prezesie! Jesteśmy już dawno rozpakowani, ale czekaliśmy na pana z tym symbolicznym rozpoczęciem... — wskazał na tacę, na której stały szklanki uzupełnione świeżo zrobionym z tutejszych owoców kompotem. — Przemiła obsługa zapewniła nam mały poczęstunek, byśmy wznieśli toast za udany pobyt. Taka tradycja, podobno — wyjaśnił pokrótce.
Chayton uśmiechnął się lekko i odstawił walizkę chwilowo na bok. Później znajdzie swój domek i na spokojnie się rozpakuje.
Usuń— Nie trzeba było czekać, ale dobrze. Witajcie — przywitał się, posyłając w eter swój firmowy uśmiech, po czym podszedł bliżej okrągłego paleniska, na którym stały wysokie szklaneczki. Był zmęczony, niby tylko trochę, ale co czujniejsze oko na pewno to dostrzeże. — Nie ukrywam, ciężko było wydostać się z miasta w piątkowe południe, więc mam nadzieję, że chociaż wasza podróż minęła szybko i pozytywnie. — Sięgnął po jedną szklaneczkę, a w ślad za nim poszedł Samuel i reszta uczestników. — Ale mniejsza o to. Jesteśmy w komplecie, zatem... Niech to będzie niezapomniany wyjazd dla nas wszystkich, w najlepszym tego słowa znaczeniu, rzecz jasna — mówiąc, popatrzył po wszystkich twarzach i zatrzymał spojrzenie na tej, należącej do Camille. Patrząc na nią, wziął łyk kompotu i dopiero po dziwnie dłużącej się chwili, odstawiając szklankę na blat paleniska, urwał kontakt wzrokowy.
Chayton Kravis
Plusem zabieganego życia było to, że Chayton nie musiał obmyślać żadnej strategii, ani tej dotyczącej unikania, ani ignorowania. Nie, żeby kiedykolwiek próbował, czy w ogóle myślał o tym, by udawać, że Camille nie istnieje, bo znacznie przyjemniejszą czynnością było przyglądanie się jej i zastanawianie o czym w danej chwili myśli, więc nie czuł potrzeby dobrowolnego ograniczania sobie tej przyjemności, ale nie mógł robić tego zbyt często ze względu na ilość obowiązków, bo to właśnie ich natłok sprawiał, że niezwracanie na nią uwagi przychodziło samoistnie. Przy małej ilości czasu, napiętym grafiku, niechęci do spóźniania się i braku akceptacji dla byle jakości, człowiek koncentruje skupienie na konkretnym celu; myśli tylko o tym, by zdążyć, a potem zrobić wszystko jak należy, czyli bezbłędnie i fachowo. Raczej mało który prezes robi na swoim stołku aż tyle, bo Chayton wciąż czynnie zajmował się projektowaniem inżynierskim, ale w jego przypadku aktywny tryb pracy i życia był jedynym słusznym, a w dodatku takim, który cholernie dobrze się sprawdza, dlatego nigdy nie próbował go zmienić. Mijał się z Camille, bo jego grafik momentami zaginał czasoprzestrzeń, ale nie czuł się z tym nieodpowiednio, bo wiedział, że Camille jest to na rękę. Zdążył ją już trochę poznać – ostatnio może nawet bardziej, niż trochę – a zwłaszcza jej osobliwe procesy ewakuacji i sposoby dzień po, więc miał świadomość, czego należy się spodziewać. Momentami było to zabawne, ale z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że jej postępowanie było jedynym, co tak naprawdę pozwalało utrzymać ich w statusie tajemnicy. Gdyby lgnęła do niego tak otwarcie, jak fanki lgną do gwiazd pokroju Justina Biebera, już dawno znajdowaliby się na celowniku wszystkich wokół. Co prawda, wtedy nie byłby nią zainteresowany, bo najbardziej cenił ją za te ciche, introwertyczne cechy, ale chodzi o sam fakt, że to właśnie jej skrytość działa na ich korzyść. Gdyby Camille powiedziała komuś o tym, że przespała się z prezesem, to wyznanie zostałoby prawdopodobnie żartem miesiąca, albo i roku, ale gdyby Chayton powiedział, że przespał się z pracownicą, wskazując na Camille, nikt by się nie uśmiał. Jego słowa wzięto by pod rozwagę, bo w tę stronę wydawało się to bardziej realne, niż w drugą, dlatego tak ważne było to, że Camille nie była tym rodzajem kobiety, która po seksie pędzi do przyjaciółki z butelką wina, by się ze wszystkiego wyspowiadać. Stanowią tajemnicę, która należy tylko do nich.
OdpowiedzUsuńNie sądził, że zaczną tak z grubej rury od jakichś warsztatów i degustacji, może dlatego, że przez cały ten czas był przekonany, że ekipa już dawno świetnie się bawi, korzystając z tutejszych atrakcji, i nikt na niego nie czeka, nie wspominając już o jakimkolwiek toaście powitalnym. Nie wypadało zatem nie skorzystać z zaproszenia, tym bardziej, że efekty warsztatów znajdą się później na ich talerzach, a, mówiąc żartobliwie, kto wie, ile lewych rąk do gotowania znajduje się teraz w tym obiekcie. Na to, żeby się rozpakować, rozejrzeć po okolicy i popodziwiać tutejszą przestrzeń, będzie miał przecież cały wieczór.
— Nie daj się prosić, panie prezesie... — Samuel, jak zawsze, czekał już na posterunku, gotowy dopilnować, by Chayton się nie wymsknął i dał się skusić na którąś z propozycji. — Widzimy się w Zielonym Pokoju — zaznaczył zobowiązująco i zaraz ruszył ochoczo za częścią swojej grupy. Był duszą towarzystwa, jakich mało. Dogadywał się ze wszystkimi, ale czasami aż za bardzo, dlatego definitywnie odpuścił sobie mundur gliniarza, choć przechodził w nim kilka dobrych, długich i intensywnych lat.
— Przepraszam — Chayton zwrócił się do pana z obsługi. — Mógłby ktoś odstawić tę walizkę do mojego lokum? Byłbym ogromnie wdzięczny — poprosił, a gdy mężczyzna zgodził się bez zawahania, podziękował mu krótko i przeniósł uwagę na Camille. Nie był w stanie odgadnąć, na co się zdecydowała, ale miał dziwne przeczucie, że w grę wchodziła też opcja trzecia, czyli: powrót do pokoju. Ale byłoby szkoda. Bardzo szkoda. Bo jeszcze nie wiedział, gdzie ten pokój jest.
Usuń— Co powiesz na jedzenie, Camille? — Zapytał, z uśmiechem wsuwając dłonie do kieszeni. Miał na myśli warsztaty kulinarne, ale w obecnej sytuacji to było chyba oczywiste. W myślach nie czytał, jednak czasami celnie w nie trafiał.
Chayton Kravis
Chociaż ze wszystkich rzeczy najchętniej udałby się teraz do swojego lokum, usiadł w wygodnym fotelu i uruchomił laptop – bo oczywiście go zabrał; w końcu będąc tutaj cały czas jest w pracy – uznał, że wypadało wziąć udział w którymś przedsięwzięciu. Trochę z grzeczności, trochę z ciekawości, bo resort od wejścia prezentował się bardzo efektownie, więc ciekawiło go, jak te zajęcia wypadną w rzeczywistości. Wybór padł na warsztaty kuchenne, bo gwarantowały one większą aktywność, niż degustacja win, choćby chodziło tu tylko o krojenie warzyw, czy dodawanie przypraw, dodatkowo smakowanie potraw pasowało mu bardziej, niż moczenie ust w winach, za którymi z reguły nie przepada, nie licząc tych podanych do obiadu. I podczas warsztatów kulinarnych zawsze może nauczyć się czegoś dodatkowego. Wprawdzie, gotowanie nie jest sztuką, która go interesuje czy jakoś fascynuje, ale potrafi docenić coś, co jest dobre, a przy okazji zechcieć poznać proces powstawania danej potrawy. No i nie jest aż taką łamagą kulinarną, jak mógł sugerować jego wyjątkowo aktywny tryb życia, więc szansa na to, że coś nieodwracalnie schrzani powinna być niewielka.
OdpowiedzUsuń— Jedni są mistrzami malowania, inni gotowania, a jeszcze inni programowania... W życiu nie można mieć wszystkiego — podsumował z uśmiechem, bo przecież nie każdy człowiek na ziemi rodzi się z milionem talentów, czy też pasji. Akurat w przypadku Chaytona, niechęć do gotowania wzięła się głównie z tego, ile czasu ono zajmuje. Stanie kilka godzin przed patelnią, czy garnkiem, zdecydowanie nie wpasowywało się w jego tryb życia, bo lubił żyć szybko i intensywnie, więc każdą wystaną przed kuchenką minutę, przeliczał na ilość rzeczy pożytecznych, które mógł w tym czasie zrobić. Rachunek bywał ostatecznie taki, że podczas gdy on przeprowadził jedno spotkanie, odpisał na ważnego maila i wykonał kilka oczekujących telefonów, ziemniaki w garnku dopiero zaczynały się gotować...
— Ze mnie też żaden Gordon Ramsay, ale coś tam potrafię — odpowiedział. — Generalnie, wolę jeść, ale zobaczmy, co z tego będzie — dodał, zapraszając Camille gestem ręki do drugiego pomieszczenia i gdy ruszyli, skierował się tuż za nią, zgodnie z instrukcją pana z obsługi, prosto do Zielonego Pokoju, który prezentował się elegancko, ale równocześnie kameralnie. Nic dziwnego, że nazwano go zielonym, skoro to ten kolor przeważał w wystroju, ale z pewnością nie był to tutaj kolor przypadkowy.
Część osób została, by degustować wina, cześć przeszła dalej do kuchni, gdzie czekały już wszystkie produkty potrzebne do zorganizowania wieczornej biesiady. Kuchnia była urządzona praktycznie i nowocześnie, ale te wszystkie kuchenne przedmioty w dawnym stylu, które równocześnie zdobiły to miejsce, przypominały na myśl babciną chatkę (może akurat niekoniecznie była to chatka którejkolwiek babci Chaytona), w której piętrzą się konfitury i gdzie pod sufitem suszą się pachnące zioła. One wprawdzie nie zwisały im teraz nad głowami, ale w zgrabnych pojemniczkach było ich całe mnóstwo, a część pochodziła zapewne z tutejszych, prywatnych upraw. Wystarczyło uchylić tylko wieczko, by poczuć, jak pachną.
Tutejsi szefowie kuchni czekali cierpliwie aż wszyscy się zejdą, przygotowując w tym czasie różnego rodzaju noże i naczynia niezbędne do szykowania potraw. Chayton skubnął jedną kulkę ciemnego winogrona i rozglądając się po pomieszczeniu, wsunął ją do ust. Dopiero po kilku sekundach przyszło mu na myśl tak ogólnie zapytać:
Usuń— Podjadanie dozwolone, czy raczej nie? — Zerknął na szefów kuchni i uśmiechnął się żartobliwie, wracając uwagą do oglądania poszczególnych rzeczy. A to chwycił w dłoń praskę do czosnku, a to drylownicę do oliwek. Zaciekawił go też solidny tasak. Generalnie wszystko wyglądało ciekawie, choć nie na tyle, by tak szczerze i na dłużą metę się tym zainteresować. Zdecydowanie woli jeść, niż gotować.
Chayton Kravis
Chayton traktował gotowanie trochę tak, jak sztukę, a ponieważ tak samo jak nie istnieje jedna spójna, ogólnie przyjęta definicja sztuki, tak i gotowanie również nie musi odbywać się wedle utartych schematów, tym bardziej, że dla wielu szefów kuchni sztuka kulinarna to sposób na przeniesienie emocji, pasji i inspiracji na talerz. I często chodzi w niej właśnie o to, by rozrzucić te przyprawy inaczej, by bawić się ogólnie nakreśloną zasadą i przemycać w tym procesie cząsteczkę siebie. To, co Chayton szczególnie cenił w jedzeniu, to różnorodność; to, że nawet jeśli zamówi tą samą zupę w dwóch różnych miejscach, to mimo jednej nazwy, one zawsze zostaną przyrządzone trochę inaczej – w sposób, który sprawi, że zapamięta te miejsca właśnie ze względu na niepowtarzalny smak. Ale z racji tego, że nie jest artystą – poza tym, że posiada zmysł estetyczny, a ze względu na fach potrafi rysować – gotowanie traktuje wyłącznie jak proces niezbędny do przetrwania i zaspokojenia pewnych instynktów. Był w stanie docenić dobrze przyrządzone danie, bo jego kubki smakowe pracują bez zarzutu, tak samo jak trud włożony w przygotowanie, ale osobiście nie potrafiłby się wczuć w rolę artysty, stojąc przed garnkami. Podobnie miał zresztą ze swoją pracą, kiedy tworzył projekty. Poświęcał im całą swoją uwagę, dbał o każdy element, zachowując estetykę i czystość, bo ze wstydu by się spalił, gdyby oddał projekt z jakimś bublem, ale nie było w tym żadnej głębszej filozofii, ani emocji ukrytych pomiędzy kreskami rapidografu lub ołówka. Robił to, co miał zrobić: kreska tu, kreska tam, kropka tu, kropka tam. Większość spraw w jego życiu była właśnie taka techniczna, realizowana bezwolnie na zasadzie wykonywania zadania, i teraz to chyba już tylko sport oraz adrenalina wyzwalały w nim jakieś głębsze emocje. Nie chodziło jednak o to, że Chayton po tylu latach pracy popadł w rutynę, bo projektowanie nadal sprawiało mu ogromną przyjemność i satysfakcję. Chodziło bardziej o to, że od zawsze niewiele było na świecie rzeczy, które były w stanie mocniej go poruszyć. Ostatnio udało się to operze, ale kto wie, czy po prostu nie sprzyjały temu tamtejsze okoliczności. Żeby się przekonać, musiałby spróbować to powtórzyć.
OdpowiedzUsuńSłuchając prowadzącego warsztaty, sięgnął po jeden z fartuchów i sprawnie go na sobie ulokował, a później popatrzył na omawiane przez mężczyznę produkty. To było naprawdę imponujące, że sporą ich część pozyskiwali z własnych upraw, a choć można było uwierzyć na słowo, Chaytonowi i tak ciężko było się oprzeć, by nie sięgnąć po gałązkę rozmarynu i nie sprawdzić jak pachnie. Bardzo lubił ten korzenny zapach, a ostatnio polubił go jeszcze bardziej, chyba dlatego, że w pewnych momentach znajdował się naprawdę blisko. Tak blisko, jak osoba nosząca go na włosach.
Podniósł spojrzenie na Camille i uśmiechnął się nieznacznie, gdy dostrzegł, jak jej palce nie radzą sobie z wiązaniem fartucha i równoczesnym odtrącaniem włosów, którym bardzo zależało na tym, by stać się częścią kokardki. To też ciekawe, że akurat w tych włoskich korzeniach zabrakło fascynacji kuchnią, zwłaszcza u boku takiej Florence, która to właśnie za kuchnię dałaby się całkowicie pokroić.
Odłożył gałązkę rozmarynu i podszedłszy do Camille, zatrzymał się tuż za nią, po czym bez słowa, nie chcąc przeszkadzać szefom kuchni w opowiadaniu, położył palce na jej dłoniach, usiłujących zawiązać supełek, i przejął kontrolę nad sznureczkami. Odgarnął plączące się kosmyki i nieśpiesznymi ruchami zaczął wiązać kokardkę przy karku Camille, a kiedy skończył, nieznacznie przygładził końce, by jej nie łaskotał, a potem stanął obok.
— Dobrze, skoro wszyscy mają parę lub grupę, możemy zacząć od marynat... — kontynuował jeden z szefów, dalej już instruując jaką bazę należy wziąć – wymienił dostępne oleje roślinne, musztardę miód, czy nawet ocet, choć z nim należało uważać – i które przyprawy bardziej będą odpowiadały mięsom, a które warzywom.
Od marynat wypadało zacząć, bo niektóre produkty potrzebują więcej czasu, żeby nasycić się przyprawami. Oczywiście, jeśli ktoś czuł się na siłach, mógł zrealizować własny przepis i nie czekać na instrukcje, ale szef kuchni zaznaczył jeszcze, że jeśli ktoś zdecyduje się na marynatę na bazie miodu – które to najlepiej sprawdzą się do mięs pieczonych – powinien pozostać czujny nad patelnią, bo zbyt długo smażony miód może zgorzknieć i zepsuć całą kompozycję smakową mięsa.
UsuńW międzyczasie Chayton sięgnął po moździerz, żeby przysunąć go bliżej, bo z pewnością będzie to przedmiot niezbędny do zrealizowania tego zadania, i zerknął na Camille, zastanawiając się, czy to ją w ogóle interesuje, czy może ona też, tak jak on, traktuje to w sposób techniczny.
— Skoro będziecie państwo spędzać wieczór przy ognisku, skupimy się na marynacie do dań z grilla. Śmiało, sięgamy po oliwę z oliwek, bierzemy musztardę... — mówił dalej, w tym samym czasie łapiąc za wymienione produkty i podając dalsze instrukcje.
— Nie radzisz sobie w kuchni, bo gotowanie wcale cię nie interesuje, czy dlatego, że twoja nauczycielka jest tak wymagająca, że aż strach łapać przy niej za solniczkę? — Odezwał się Chayton i uniósł kącik ust w uśmiechu, cały czas słuchając prowadzącego, za którego wytycznymi umieścił w miseczce odpowiednią ilość oliwy. Ilość musztardy leżała za to w rękach Camille.
Chayton Kravis
Założył, że skoro określiła się beznadziejną w kuchni, to właśnie dlatego, że sobie nie radzi, ale z drugiej strony radzenie sobie dla każdego z nich mogło mieć trochę inny wymiar, bo wszystko było kwestią doświadczenia. Zrobienie kanapek to przecież też radzenie sobie, jakby nie patrzeć, choć może niekoniecznie dla takiego szefa kuchni, który robienia kanapek zapewne nigdy nie nazwie gotowaniem. Ale odpowiedź Camille była zadowalająca – nie gotuje, bo nie musi i w porządku. On też nie musi, więc ten stan był mu doskonale znany, tyle że jego wyręczali kucharze różnorakich knajp, a Camille wyręczała ciotka, która prawdopodobnie była z tego zadowolona, bo zawsze miała przynajmniej pewność, że jej siostrzenica dobrze zje. Nikt nie więc narzeka, wszyscy szczęśliwi.
OdpowiedzUsuńW trakcie, gdy Camille rozprawiała się z musztardą, Chayton sięgnął po ziarna pieprzu i wrzucił do moździerza odpowiednią ilość, a potem zaczął je rozdrabniać, uwalniając ten charakterystyczny zapach, od którego kręci się w nosie. Jeden z szefów kuchni dalej tłumaczył kolejność zdań, wymieniając przyprawy, które mają zostać użyte do marynaty, a drugi przechadzał się pomiędzy stanowiskami, by kontrolować wszystkie procesy i pomagać tym, którzy zdążyli się już pogubić.
Im szło jak na razie całkiem sprawnie, choć byli dopiero na początku, i chyba dlatego zostali pominięci, bo szef kuchni rzucił tylko okiem w ich stronę, a później podszedł do jednej z dziewczyn, by pokazać jej ruchy, jakie powinno wykonywać się w moździerzu, by kruszenie ziaren nie zajęło całej wieczności.
— Niezależnie od powodów, dla których miałbym dostać od twojej cioci fory, obstawiam, że nigdy nie miałaby okazji, bo stanie przed garnkami wcale mnie nie kręci — powiedział otwarcie, napierając co rusz na kamienne naczynko, w którym strzelały miażdżone ziarenka. — Ja też czerpię przyjemność z jedzenia, nie z gotowania, więc gotuję tylko jeśli muszę, czyli rzadko — wyjaśnił, zerkając na rozdrobniony w moździerzu pieprz i zaraz powrócił do czynności. Miało być drobno, więc rozcierał jeszcze chwilę, tak, by ziarenka przeobraziły się w miał. Później przesypał całość do musztardy i oliwy, a w miejsce pieprzu wrzucił do moździerza porozrywaną uprzednio gałązkę tymianku, który szef kuchni również polecił rozetrzeć, by wydobyć z niego wszystkie walory smakowe. Do całości marynaty należało dodać jeszcze mieloną paprykę słodką i ostrą, sól oraz czosnek przepuszczony przez praskę, a potem natrzeć tą mieszanką mięso i odstawić je do lodówki. Bułka z masłem, ale i tak nie dawało mu to żadnej satysfakcji.
Na co dzień korzystał z diety pudełkowej, bo ta zawierała wszystko to, co było mu potrzebne do życia i to w odpowiednich ilościach. Trenował, więc jego dieta musiała mieć ręce i nogi, a za nic w świecie nie znalazłby czasu – ani tym bardziej chęci – żeby samemu to wszystko przygotować, dlatego catering dietetyczny był dla niego wybawieniem. Na drugim miejscu były restauracje, w których stołował się głównie podczas spotkań, a tych też miał w swoim zawodzie sporo, więc generalnie stać przy garach w domu nie musiał, zresztą, tak się składa, że w swojej prywatnej kuchni bywa stokroć rzadziej, niż na kortach tenisowych, czy na ringu.
Takie prowadził życie, więc nie należało się temu dziwić, aczkolwiek zdawał sobie sprawę, że każdy przeciętny człowiek gotuje w domu, bo jest to bardziej opłacalne. I pochwalał to tak samo jak korzystanie z restauracji czy z cateringów.
Usuń— Gdy skończymy przygotowywanie marynat, zajmiemy się szaszłykami warzywnymi — zapowiedział szef kuchni, który również przygotowywał w tym czasie swoją marynatę. Jego ruchy były tak płynne, jakby się z nimi urodził, ale to samo można było powiedzieć o Chaytonie, gdy tworzył projekty i o Camille, gdy pisała kody. Oni czerpali przyjemność z innych dziedzin. A ostatnio, we dwoje, czerpali ją z jednej konkretnej, która była tajemnicą. Ich tajemnicą.
Chayton Kravis
Słuchając przytaczanych przez Camille filozofii i rozcierając w moździerzu ostatnie kawałki tymianku, podniósł brew w nieco zdumionym wyrazie. Trochę się tego nie spodziewał – czy ona wciąż mówiła o jedzeniu? Bo odniósł wrażenie, że ta filozofia to sprawdzony przepis na to, jak skutecznie trzymać przy sobie faceta i to nie tylko za sprawą gotowania. Camille chyba nie dostrzegała tych podtekstów, jednak Chayton wyłapał je od razu, mimo że jej głos, poza przytoczeniem zdań, niczego konkretnego sobą nie zdradzał. Aż wierzyć się nie chciało, że Camille nie rozumiała o co ciotce chodzi z tym zatrzymywaniem faceta przy talerzu, czy brakiem ochoty do zaglądania w talerz innym, ale w rzeczywistości to do niej pasowało – nie zwracać uwagi na tego rodzaju aluzje, tak samo jak na wszystko inne, co nawiązuje do relacji damsko-męskich. Nie była zainteresowana tymi sprawami, więc nie zwracała uwagi na słowne gierki, czy wskazówki ukryte w znaczeniu słów – jest to całkiem logiczne.
OdpowiedzUsuń— Interesująca filozofia — stwierdził, przejmując od Camille przyprawy. Podniósł je chwilowo i spojrzał na kucharza. — Przepraszam, po ile tego dodać? — Zapytał, bo ilość również mu umknęła, albo to prowadzący wcale o tym nie wspomniał. Dla nich było to oczywiste, bo zajmowali się tym na co dzień, aczkolwiek pracowali teraz z ludźmi, którzy być może nigdy nie stali przed garnkami, a co za tym idzie, nigdy nie musieli poznać nawet minimalnych podstaw i zasad marynowania. Chayton też ich zresztą nie znał. Wiedział, co i jak, bo to nie pierwszy grill w jego życiu, na który musiał przygotować mięso, a wiele też zawdzięczał swojej niezawodnej pamięci, ale zasad żadnych nie znał i nie czuł potrzeby, by je zgłębiać, czy nawet żeby jakoś szczegółowo ich się trzymać. Dlatego gdy dostał odpowiedź, podziękował krótko i sięgnął po łyżeczkę, by odmierzyć odpowiednią ilość papryki, a później soli. Nie rozczulał się nad tym ani trochę. Miało być po łyżeczce, więc było po łyżeczce; odmierzał takie, co by nie były ani zbyt płaskie ani zbyt czubate, bo akurat z solą szybko można przesadzić, choć z pieprzem jeszcze szybciej. Później, kiedy Camille uporała się już z czosnkiem, zmieszał wszystko w miseczce na gładką papkę i odstawił na bok. Nacieraniem mięsa zajęli się panowie prowadzący, bo oni mieli w tym stokroć większą wprawę, a szkoda, by część marynat skończyła na blacie, czy na podłodze. W czasie, w którym oni zajmowali się mięsem, reszta mogła przejść już do krojenia warzyw na szaszłyki i sałatkę.
— Notatki to przydatna rzecz. Twoja ciocia nigdy nie korzysta z przepisów? — Dopytał, bo trochę go ta kwestia zaciekawiła, i sięgnął po dostrzeżonego już wcześniej bakłażana, by pokroić go plastry do szaszłyków. Na pewno Florence znała ich całe mnóstwo, skoro zawodowo zajmowała się w życiu gotowaniem, a w dodatku sporej ich części mogła nauczyć ją jej mama czy babcia, przekazując tradycje pokoleniowo, ale bardziej zastanawiało go, czy korzystanie z przepisów to dla rodowitej Włoszki może być jakaś ujma na honorze. Z jednej strony chyba lepiej, gdyby siostrzenica robiła notatki i w efekcie, zamiast majonezu, nie dodała gdzieś chrzanu, czy coś w ten deseń, ale z drugiej kto wie, jak to realnie wygląda we włoskim domu, w którym gotowanie jest dla głównej gospodyni także filozofią.
Chayton Kravis
Nie przypominał sobie, by jego matka kiedykolwiek prowadziła podobne lekcje, nie licząc tych drobnych epizodów, kiedy któreś z nich – częściej Victoria – pomagało przy krojeniu warzyw, ale to może dlatego, że w ich rodzinnym domu zwykle gotowała zatrudniona gospodyni. Rodzicie nie mieli czasu na pichcenie, a Lucinda, jeśli już zakładała fartuch, to głównie wtedy, kiedy pozapraszała koleżanki i z tej okazji robiła swoją popisową zapiekankę, którą wszystkie później chwaliły. Na co dzień zajmowała się tym jednak gospodyni, która doskonale znała rozkład jazdy domowników, więc Chayton nie mógł pochwalić się tego rodzaju doświadczeniami, choć jeśli o Lucindę chodzi, to prawda jest taka, że nie mógł pochwalić się niczym szczególnym w żadnej życiowej dziedzinie, bo jako dziecko, czy także nastolatek, bardziej zżyty był z ojcem i to właśnie on wypełniał najwięcej jego wspomnień z dalekiej przeszłości. Matka zawsze próbowała na niego wpływać, a on zawsze robił jej na złość, więc ich wspólne spędzanie czasu kończyło się kłótniami, dlatego robili to rzadko i zwykle tylko wtedy, gdy nie mieli już innego wyjścia, jak trwać i przetrwać bez pożogi w tej samej przestrzeni. Ale, mimo że Chayton nie posiadał takich doświadczeń, z łatwością potrafił wyobrazić sobie pełną temperamentu Florence, która w kuchni dyktuje spokojnej Camille wszelkie zasady gotowania, a po chwili umiera, widząc, jak ta prowadzi w swoim notatniku jakieś dziwaczne obliczenia, złożone z gramów, miligramów i mililitrów. Zadziwiające, że mimo tej samej krwi, płynącej w żyłach, w ich charakterach znajdowało się tyle różnic, bo gdyby nie to, że wizualnie łączy ich sporo cech, na podstawie samych charakterów można by założyć, że są dla siebie obce. Z drugiej strony, Chyaton nie miał możliwości poznać Florence jakoś bliżej, więc były to wnioski wyciągnięte na podstawie jednego epizodu i opowieści Camille, a niewykluczone, że może dostrzegłby więcej podobieństw, gdyby było mu dane dłużej obserwować Camille i Florence w jednym zestawieniu.
OdpowiedzUsuń— Musze przyznać, że jak na ciebie to naprawdę dużo — zauważył z uśmiechem, krojąc bakłażana w równiutkie plasterki. — Ale nie za dużo — dopowiedział, spojrzawszy na Camille, gdy znalazła się na tyle blisko, że poczuł zapach rozmarynu i szałwii w jej włosach. Złączył usta w wąską linię, na moment wykolejony z rytmu krojenia bakłażana. Nie podobało mu się, że stał się podatny na te niewinne gesty, choć nie sądził, by Camille zrobiła to świadomie, bo zbyt dużo swobody było w jej ruchach, żeby podejrzewać celowe działanie. Sięgała cebule, ot co, a on stał jej trochę na drodze. Gdyby miała dłuższe ręce, wcale nie musiałaby się przecież zbliżać.
Wrócił skupieniem do końcówki bakłażana, którą skroił i wrzucił do stojącej obok miseczki. Następnie przysunął sobie dwie cukinie, ale za nim zabrał się za ich krojenie, rozejrzał się za papierowym ręcznikiem.
— A co z niedzielnymi planami, których nie da się zmienić? — Zapytał, przypomniawszy sobie moment przed podpisaniem aneksu w jego gabinecie, kiedy Camille pytała go o prace w niedziele. Akurat nie byli w tej chwili tak do końca w pracy, ale ich wyjazd zahaczał też o niedzielę.
— Rozumiem, że udało się znaleźć jakieś rozwiązanie na rzecz tego wyjazdu? — Dostrzegłszy rolkę ręcznika papierowego na blacie po drugiej stronie Camille, zrobił krok w jej stronę i sięgnął ręką za jej plecami. — Powrót jest dopiero wieczorem — przypomniał, choć oczywiście brał pod uwagę to, że Camille może urwać się z wyjazdu wcześniej, akurat to wcale nie było zabronione, zresztą, Chayton sam może być zmuszony niespodziewanie się stąd urwać, jeżeli wymuszą to na nim sprawy zawodowe.
UsuńOderwał listek ręcznika, odstawił rolkę i starł ich blat z resztek przypraw i soku, który odrobinę wyciekł z warzyw. Miał na sobie białą koszulę i szkoda byłoby ją poplamić. Gdyby wiedział, że załapie się na warsztaty kulinarne, założyłby jakiś T-shirt.
Chayton Kravis
Pokiwał głową w zrozumieniu i wyrzucił zużyty kawałek papierowego ręcznika do kosza na śmieci, który znajdował się tuż przy ich stanowisku, a potem powrócił do krojenia cukinii. Czas dla rodziny nie był dla niego niczym nadzwyczajnym, bo w jego domu też praktykowano tego rodzaju zwyczaje. Akurat oni nie byli w stanie spędzać ze sobą całych dni ze względu na obowiązki zawodowe, ale trzymali się kilku zasad, a jedną z nich było spożywanie wspólnych posiłków przynajmniej raz w tygodniu. Jeśli nie udawało się z obiadem, to musiało udać się z kolacją, ponieważ był to ten jedyny czas, w którym wszyscy wspólnie mogli usiąść, porozmawiać i poruszyć ważne rodzinne sprawy. Po śmierci ojca zwyczaj ten był utrzymany tylko chwilę, bo więcej było z tego szkód, niż pożytku, a upadł za sprawą Chaytona, który przestał reagować na matczyne prośby, z góry odrzucając wszystkie jej zaproszenia. Gdyby nie to, że miał siostrę, która trzymała tę rodzinę w kupie, Chayton widywałby się z matką tylko w biurze i to zaledwie przelotem. Oczywiście, to też byłoby tylko do momentu, w którym nie pozbawi jej stanowiska, bo taki ma plan na najbliższą przyszłość. Zatem, gdyby nie Victoria i stanowisko matki, nie widywałby się z nią wcale. Nigdy nie zaakceptował jej w roli głowy rodziny i nie zaakceptowałby w niej nikogo innego, bo Kravis Senior był jedyny i pewne zwyczaje zabrał ze sobą do grobu.
OdpowiedzUsuńKrojąc cukinię, rozchylił już lekko usta, bo chciał jeszcze o coś dopytać, ale zanim cokolwiek z siebie wydobył, poczuł, że Camille napiera na niego ciałem, więc z pytającym wyrazem twarzy, skupił na niej swoją uwagę. Przyglądał się jej poczynaniom, chwilowo zastygając w pozycji z jedną dłonią na cukinii i nożem w drugiej, wbitej już częściowo z warzywo. Domyślił się, że czegoś poszukiwała, ale nie bardzo wiedział czego, bo jakoś nie pomyślał jeszcze o patyczkach, jednak to, że zbliżała się na odległość kilku centymetrów, ani trochę nie sprzyjało skupianiu się na przygotowywaniu potraw. Jego uwaga wymykała się spod kontroli, a tuż za nią wymykały się myśli, które automatycznie zakręcały się wokół osoby Camille i to do takiego stopnia, że zamiast słuchać wykładu kucharzy, którzy nieustannie coś tłumaczyli, słuchał jej i zagłębiał się w rozważanie spraw, które z kucharzeniem nie mają nic wspólnego.
— Mógłbym — odpowiedział po kilku sekundach wymieniania z nią spojrzenia i przekroił do końca kawałek cukinii, który z tego też powodu, to znaczy chwilowego rozkojarzenia, nie był tak równy tak, jak reszta. Był wręcz cholernie nieproporcjonalny do całej reszty i chyba nawet nie nadawał się do wbicia na patyk.
Odłożył nóż i sięgnął do wskazanej przez Camille szuflady, otwierając ją krótkim pociągnięciem. Opakowania z długimi wykałaczkami leżały na samym wierzchu, jakby czekały aż ktoś w końcu je wyciągnie i zrobi z nich pożytek, więc poczekał, aż Camille weźmie tyle opakowań, ile uważa za słuszne, a potem wsunął szufladę z powrotem.
— Spędzasz te niedziele tylko z ciocią? — Pociągnął temat, gdy Camille zajęła się już wbijaniem warzyw na patyk. Potrzebował jeszcze tylko jednej odpowiedzi, żeby ułożyć sobie pewien obraz, ale też żeby dodatkowo potwierdzić to, co już wie na temat jej rodziny. Nie był pewien, czy miała w USA kogoś jeszcze, oprócz Florence, bo nie wychodził z poszukiwaniami poza Nowy Jork, a także Filadelfię, w której się urodziła, no i sama Camille również nigdy nie wspomniała o kimś więcej. Oczywiście, o istnieniu ojca wiedział, ale o niego nie pytał, bo raczej nie sądził, że Camille odwiedza go co niedzielę w więzieniu, chociaż... wciąż nie wie o niej wszystkiego. Wciąż nie rozumiał, dlaczego doszło do tego, że ten mężczyzna odebrał życie jej matce.
UsuńChayton Kravis
W odpowiedzi Camille udało mu się wyłapać nawet jedno podobieństwo, a mianowicie to, że jego matka też miała taki okres, kiedy urządzała obiady i kolacje, na które zapraszała swoje przyjaciółki z córkami, licząc na to, że któraś nawiąże z nim jakiś szczególny kontakt. Nigdy do tego nie doszło, nie licząc Rosalie, która akurat nie była córką jej przyjaciółki, ale okazała się odpowiednim materiałem do relacji biznesowej, mimo że od początku nie była to żadna szczególna więź, poza tym, że kiedyś oboje wyznawali podobne wartości i rozumieli się na wielu płaszczyznach. To był układ, który wyglądał całkiem niepozornie w oczach innych, bo przecież znali się od dawna i mieli prawo się zakochać, a później pobrać, ale rzeczywistość jest taka, że mimo kilku prób Chayton nigdy nie poczuł do Rosalie niczego szczególnego. Miała wszystko to, czego od kobiety mógłby oczekiwać facet, ale żadna z jej cech nigdy go nie urzekła. Była jedną z wielu, a od reszty różniło ją tylko nazwisko. I rysy twarzy, bo do tej pory zachowała naturalne, nietknięte chirurgicznym skalpelem.
OdpowiedzUsuńPrzeszło mu przez myśl, by dopytać, czy chłopacy, o których wspomniała, byli dla niej, ale doszedł do wniosku, że Florence na pewno nie sprowadzała tych potencjalnych partnerów dla siebie. Z jednej strony rozumiał jej zachowanie, jako kobiety niezwykle rodzinnej, w dodatku Włoszki, ale w pełni postawiłby się tutaj za Camille, bo jej życie należało wyłącznie do niej i Camille sama najlepiej będzie wiedziała kiedy zechce stworzyć stały związek i czy w ogóle zechce to zrobić. Po części dla ciotki poświęciła naukę w MIT, by zostać z nią w Nowym Jorku, to niech chociaż faceta wybierze tego, którego pokocha, a nie tego, który spodoba się ciotce.
W milczeniu kroił kolejne warzywa, skupiając się aktualnie na papryce, której kawałki znikały w ustach Camille, i której zaczynało odrobinę brakować. Warzywo miało twardą skórę, z którą nóż nie chciał ani trochę współpracować, mimo że był ostry jak brzytwa, dlatego musiał pilnować spojrzeniem tego, co dzieje się przed nim na desce, ale gdy usłyszał dyskretnie zadane przez Camille pytanie, mimowolnie przeniósł na nią spojrzenie, choć chyba tylko po to, by upewnić się, że zrozumiał, o co konkretnie zapytała, i że nie jest to pytanie przypadkowe. Przede wszystkim, nie spodziewał się tego pytania tu i teraz, nie spodziewał się go w ogóle, ale zrozumiał, dlaczego w pewnym momencie postanowiła odwrócić się do ludzi plecami. Spodobało mu się to, że Camille zebrała się na odwagę, by poruszyć taki temat. Miał podstawę, żeby sądzić, że czasem o tym myśli, i że to, co wydarzyło się między nimi, nie było dla niej wcale obojętne.
— Myślę, że... — zaczął, ale nim zdołał wydobyć z siebie kolejne słowa, nóż, którym dokrajał kolejny kawałek, osunął się niespodziewanie po skórce papryki i ciachnął go we wskazujący palec prawej ręki, tnąc skórę bez cienia litości.
— Ajć, cholera jasna! — Wymsknęło mu się głośniej, choć słowa te częściowo zagłuszył hałas spadającego noża, którego wypuścił z dłoni, i po którego od razu się schylił. Cienka stróżka krwi szybko spłynęła po jego palcu, więc kiedy się wyprostował, sięgnął po ręcznik papierowy, z którego niedbale oderwał listek, i od razu przyłożył go do palca. Nie zdążył jednak uchronić koszuli, bo kropelka krwi skapnęła prosto na biały materiał, jeszcze zanim papier przykleił się do rany.
— Całe szczęście, że to prawa — stwierdził w międzyczasie, mając na myśli dłoń, bo w jego przypadku to lewa ręka jest tą, której potrzebuje w życiu najbardziej. Bez wskazującego palca lewej ręki nie mógłby tworzyć rysunków technicznych. Nie mógłby robić nic!
— Wszystko w porządku, to nic poważnego, małe skaleczenie — zapewnił ludzi, gdy wszystkie zaniepokojone spojrzenia skierowały się w stronę ich stanowiska. — Przepraszam za zamieszanie, zaraz to ogarnę, a wy wracajcie do pracy. — Uśmiechnął się i spojrzał na Camille, gdy reszta powoli wracała skupieniem do przygotowywania dań. — Musisz dać radę sama, ja potrzebuję załatwić jakiś plaster i doprowadzić się do porządku — powiedział i odchylił nieco papier, by rzucić okiem na ranę, z której wciąż sączyła się krew. — Tylko nie przesadzaj z przyprawami dla Jamesa — zaznaczył ciszej i posłał Camille żartobliwy uśmiech. W kierunku szefów kuchni uśmiechnął się przepraszająco, a potem skierował się do wyjścia z kuchni, by już nie zakłócać obecnym pracy.
UsuńNie bywał niezdarny, a tak właściwie to śmiało można powiedzieć, że był raczej przeciwieństwem niezdarności, jednak czasami, gdy jego myśli zakręcały się wokół jednej konkretnej rzeczy, wtedy ta druga schodziła na dalszy plan i, tak jak teraz, Chayton tracił nad nią pełną kontrolę. Rana nie była głęboka, choć krwi wydobyło się niej co najmniej tyle, jakby uciął tego palca pół. Zanim dotarł do recepcji, by zapytać o jakąś apteczkę, listek papierowego ręcznika zmienił białe ubarwienie na to mieniące się różnymi odcieniami czerwieni. Nic dziwnego, że pracownik recepcji, który zwrócił uwagę na maszerującego Chaytona – i który nie tak dawno odbierał od niego walizkę – początkowo się przeraził, gdy dostrzegł zakrwawiony papier, ale, jak się później okazało, rana po przemyciu wcale nie była taka poważna, na jaką mogłaby sugerować ilość krwi. Wystarczyły dwa paski steri-strip i lekki opatrunek z gazy i taśmy opatrunkowej, żeby krew przestała się sączyć, a Chayton mógł wrócić do codzienności. Poprosił więc o kilka pasków stefi-strip na zapas i o wskazanie drogi do domku, na co pracownik ochoczo zaoferował, że bez problemu go zaprowadzi. W drodze opowiadał o tym, jak powstał cały ten resort, a przed drzwiami frontowymi zastanawiał się, gdzie podział jeszcze jeden klucz, ale potem machnął ręką, zakładając, że pewnie został w recepcji. Przekazawszy mu ten jedyny klucz, wyjaśnił pokrótce, co, gdzie i jak, przypomniał o przyniesieniu koszuli do prania, a potem zaznaczył, że jest do stałej dyspozycji, pożyczył od siebie udanego pobytu i oddelegował się do innych obowiązków.
W elegancko, ale przytulnie urządzonym wnętrzu Chayton odszukał spojrzeniem swoją walizkę. Chciał wziąć szybki prysznic, ale zanim skierował się do łazienki, najpierw wypakował kilka swoich rzeczy na pobliską, wolną półkę – w tym laptop i dwa telefony komórkowe, jeden prywatny, drugi służbowy – a potem wyciągnął czarny T-shirt i ciemne jeansy, które zamierzał założyć na zmianę. Przeszło mu przez myśl, by się trochę w środku rozejrzeć, ale postanowił zostawić to sobie na później.
Pozostawił ciuchy na oparciu pobliskiego krzesła, wziął plastry i wszedł do łazienki, by odkręcić kran pod prysznicem, a w czasie, w którym woda się nagrzewała, ściągnął zegarek i ostrożnie zdjął opatrunek, wyrzucając go zaraz go do kosza. Świeżej krwi nie było, ale mimo to starał się nie moczyć rany pod prysznicem. Cicho nucił A Little Less Conversation, a kiedy wyszedł spod prysznica, otarł włosy, przeczesał je palcami, założył zegarek i przepasał się ręcznikiem, wciskając materiał pod materiał, by całość stabilnie trzymała się na biodrach.
UsuńI w takim oto wydaniu, mając na sobie jedynie ręcznik, wyszedł z łazienki, skupiony na przyklejaniu plastrów-pasków na wciąż bolący palec i święcie przekonany, że brak jednego klucza nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek pomyłką, chociaż to od początku wydawało mu się jakoś dziwnie podejrzane...
Chayton Kravis
Miał świadomość, że zostawił ją bez odpowiedzi. Co prawda, nie zrobił tego celowo, bo akurat tak się złożyło, że w sekundzie, w której zamierzał dokończyć zdanie, nóż omsknął się po skórce papryki, dziabnął go w palec, wybił z rytmu i w danym momencie całkowicie poprzestawiał priorytety. Zamiast odpowiedzi koniecznością stało się zabezpieczenie rany, a przynajmniej do takiego stopnia, by nie zafajdać kuchni własną krwią, a zwłaszcza znajdującego się na blatach jedzenia. Do tego potrzebny był opatrunek, niedostępny tak od ręki w kuchni, zresztą, z takim palcem nie było już możliwości wrócić do gotowania ze względu na zbyt duże ryzyko zabrudzenia czegoś krwią. Musiał więc wyjść, zabrać siebie i swój palec, a wraz z tym również odpowiedź, która zawisła gdzieś w eterze tak nieładnie niedokończona, jakby oprócz palca Chayton ciachnął się przy okazji w język. Miał więc świadomość, że nie udzielił odpowiedzi, ale nie przejmował się tym zbytnio, bo wiedział, że nadarzy się jeszcze okazja – jeśli nie kilka, to z pewnością chociaż jedna – żeby poruszyć temat i to w sposób tak wyczerpujący, w jaki Camille nie wyobrażałaby go sobie w ogóle rozwinąć. Ich kontakt nie kończył się przecież na tych warsztatach; mają przed sobą jeszcze niecałe dwa dni integracji, a później niepoliczalną na ten moment ilość chwil w biurze, które będą ze sobą dzielić choćby ze względu na współpracę. Ta okazja i tak przyjdzie, prędzej czy później.
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony, był strasznie ciekawy jaki efekt da przetrzymanie Camille z odpowiedzią. Może dowie się o niej czegoś nowego, na przykład tego jak reaguje w sytuacjach uciętej odpowiedzi – czy będzie dążyć, by wrócić do tematu, czy zupełnie da sobie z nim spokój, uznając, że drugi raz nie zdobędzie się na zadanie takiego intymnego pytania. To i tak było zaskakujące, że Camille w ogóle nawiązała do tamtych słów, że raz jeszcze o nie zapytała i to w takich okolicznościach, w jakich nie spodziewał się usłyszeć czegokolwiek, co dotyczyło ich na tym niezawodowym polu, na którym ich relacja ostatnio wyraźnie się rozwinęła, tym bardziej, że to, co działo się między nimi, nie było w żaden sposób nazwane, określone ani zaszufladkowane, bo to się po prostu toczyło – bez żadnego nadzoru i granic.
Tak czy siak, przy odpowiedniej okazji zamierzał udzielić Camille odpowiedzi bez względu na to, czy będzie o nią zabiegała, czy nie. Nie spodziewał się tylko, że potencjalna okazja może pojawić się tak szybko i w sposób tak gwałtowny, w jaki pojawiła się tuż po tym, gdy wyszedł z łazienki i ledwie zdążył nakleić paski na ranę. Pierwsze pytanie, które sobie zadał, gdy zobaczył Camille, to jakim cudem dostała się do środka, skoro zatrzasnął za sobą drzwi. Odpowiedź przyszła natychmiast, dosłownie w chwili, w której klucz spadł na podłogę z cichym brzdękiem, choć nie rozwiązła docelowo wszystkich wątpliwości. Jakim do cholery cudem Camille była w posiadaniu kluczy do jego domku? Gdyby jej nie znał, pomyślałaby, że je wykradła, ale teraz byłby to czysty absurd, szczególnie, że intuicja wręcz krzyczała, że winnym tego zamieszania jest zakręcony pracownik resortu, który musiał coś porządnie namieszać w zakwaterowaniach. To, co wydarzyło się w następnej sekundzie tylko to potwierdziło, bo Camille ewidentnie nie spodziewała się zobaczyć go tutaj w jakimkolwiek wydaniu. Inaczej nie postanowiłaby wycofać się tak nagle, jakby dostrzegła tu Michael'a Myers'a czy innego Lectera, który tylko czeka, by rozłożyć jej ciało na czynniki pierwsze. Recz jasna, Chayton też chętnie to zrobi, ale nieporównywalnie milszym tego słowa znaczeniu.
Zadziałał instynkt, bo chyba tak można nazwać natychmiastowe działanie Chaytona, który znalazł się przy Camille ułamek sekundy po tym, gdy straciła równowagę, niefortunnie stając na kluczu. Złapał ją, zaoszczędzając drugiego uderzenia, tym razem w tylną część sylwetki, i momentalnie do siebie przyciągnął, zastanawiając się zaraz, czy ręcznik cały czas trzyma się jego bioder, czy jednak wisi jeszcze tylko dlatego, że znalazł się ciasno pomiędzy ich sylwetkami. A tak a propos ręcznika...
Usuń— Skąd ta reakcja, Camille? Przecież widziałaś mnie... i nie tylko widziałaś... w bardziej bezpośredniej sytuacji. Od takich ręcznikowych epizodów to myśmy zaczynali... — przypomniał, odruchowo marszcząc brwi i prześledził spojrzeniem jej twarz, korzystając z tego, że znalazła się dość blisko i stworzyło to dobrą okazję, by zobaczyć, czy nie nabiła sobie guza, gdy z impetem uderzyła w drzwi. Nawet pozwolił sobie zgarnąć pasmo jej włosów z czoła, by odsłonić sobie widok na te bardziej newralgiczne miejsca. — Nie pytam, dlaczego oboje jesteśmy w posiadaniu klucza do tego samego lokum, bo to sprawa do wyjaśnienia z kierownikiem tego przybytku. Zapytam o coś innego. Dlaczego ze wszystkich osób w tym resorcie, przytrafiło się to właśnie nam? — Przeniósł spojrzenie w oczy Camille. Czy oczekiwał odpowiedzi? Chyba nie. Chyba nie dało się wyjaśnić tego w żaden logiczny sposób, a tylko logiczne wyjaśnienie mogło go w tej chwili zadowolić. O zbiegach okoliczności nie chciał słuchać, bo wszystkie znaki na niebie i ziemi od dawna utwierdzają go w przekonaniu, że w jego życiu nic nie dzieje się z przypadku.
Chayton Kravis
Nie przypominał sobie, by ktokolwiek inny reagował na niego w taki sposób, w jaki robiła to Camille, nawet w przypadku sytuacji niezręcznych, kiedy do spotkań dochodziło niespodziewanie. Przestraszyć się, mimowolnie zasłonić oczy lub usta, albo się odwrócić – tak, to normalna sprawa, która wcale nie wydawałaby mu się dziwna, bo w takiej nagłej sytuacji sam nie byłby w stanie ukryć zaskoczenia, ale zerwać się do ucieczki i przy okazji prawie zrobić sobie krzywdę? To się nie zdarza, jednak pasuje do Camille, a więc też nie powinno go dziwić, skoro dużo wcześniej zdążył zauważyć, że tego typu dziwności są wpisane w jej naturę. Chyba bardziej, niż sama reakcja, zaskoczyła go po prostu jej gwałtowność, bo po doświadczeniach, które połączyły w ich ostatnim czasie, spodziewał się choć częściowego oswojenia, tymczasem Camille reagowała tak, jakby wciąż byli nowo poznanymi ludźmi i to właśnie to go zaskoczyło – sposób w jaki się spłoszyła. Ale, jakby nie patrzeć, byli w miejscu, które nie sprzyjało takim zajściom, więc potrafił zrozumieć, że ta ucieczka mogła być podyktowana świadomością, że jak ktoś ich zobaczy, to wieść natychmiast się rozniesie, a bycie na językach w jakiejkolwiek formie nie byłoby im teraz na rękę. Z drugiej strony, czy ta reakcja nie oznaczała też, że Camille znała swoje miejsce? Że niezmiennie, pomimo namiętnych spotkań, zachowywała dystans, podczas gdy jakaś inna kobieta na jej miejscu zdążyłaby już nadać tej relacji jakieś głębsze znaczenie.
OdpowiedzUsuńPrzyglądając się nieustannie jej twarzy, uśmiechnął się szczerze, gdy nawiązała do sytuacji w windzie. Podobni wzajemnie się łapią. Oczywiście, że pamiętał to przysłowie i cały czas je podtrzymywał, mimo że nad kwestią podobieństw w ich przypadku można by polemizować. Ale łączyły ich pewne cechy i istotne wartości, bo Chayton do dziś pamiętał to, co urzekło go podczas rozmowy kwalifikacyjnej i co już wtedy wiele mówiło o jej osobowości. Camille była jedną z niewielu osób w całym jego czterdziestoletnim życiu, która mocno wzbudziła jego zaufanie już w trakcie pierwszego spotkania, ale czasami tak to jest, że spotyka się na drodze ludzi, z którymi łapie się więź już od pierwszego spojrzenia. Swój do swego ciągnie – to dlatego takie rzeczy przydarzały się właśnie im. Dokładnie to Chyaton miał na myśli wtedy w windzie i dokładnie o tym pomyślał, gdy dłoń Camille stykała się z jego torsem tuż pod materiałem koszulki.
Chi si somiglia si piglia.
Birds of a feather flock together.
— Intuicja mnie nie myliła — stwierdził krótko, jakby coś sobie uświadomił, a potem, upewniwszy się, że Camille odzyskała równowagę i nie potrzebowała już jego rąk, by stabilnie stać, westchnął cicho, przeniósł rękę na swój ręcznik, żeby go przytrzymać, gdyby ten zamierzał zsunąć się z jego bioder, po czym nachylił się po klucz i go podniósł. Dyndała przy nim zielona zawieszka, dokładnie taka, jaką w drodze do domku opisywał mu zakręcony pracownik.
— Wychodzi na to, że to ja wtargnąłem do ciebie — przyznał. — Pracownik, który mnie tutaj przyprowadził, przez większą część drogi zastanawiał się, gdzie podział klucz z zieloną zawieszką. Coś mu strasznie nie pasowało, ale nie do końca wiedział, co — wyjaśnił, wręczając wspomniany klucz Camille. — Teraz wszystko jest już jasne.
UsuńUniósł kącik ust i chwilowo popatrzył na siebie.
— Trochę się tutaj rozgościłem, ale jeszcze się nie rozpakowałem — rzucił z nutą żartu. Oczywiście, zaraz doprowadzi się do porządku, zabierze swoje rzeczy i odnajdzie ten prawidłowy domek, który na czas integracji został przeznaczony jemu.
Chayton Kravis
Potok słów, który wypływał z Camille w tego typu sytuacjach, nie był dla Chaytona nowością. Już wcześniej zdał sobie sprawę, że to właśnie tak wygląda jej reakcja na chwile stresu, czy zakłopotania, choć chyba bardziej na to drugie, bo w stresie, przynajmniej tym zawodowym, jak dostrzegł, radziła sobie dobrze i bez słowotoków. Nie wiedział wprawdzie, jak to dokładnie wygląda od wewnątrz, bo nie przebywał z Tytanami non stop i nie obserwował ich w każdej sekundzie zawodowego życia, ale swoje wnioski wyciągnął na podstawie spotkań, które regularnie odbywali. Nie zauważył, by Camille walczyła wtedy ze stresem; potrafiła zdać raport i odpowiedzieć na pytania dokładnie tak, jak oczekiwał, ale nawet kiedy ją czymś zaskoczył – jak chociażby wtedy, gdy to jej projekt został zatwierdzony i wszyscy wznieśli aplauz – stres nie wymykał się jej spod kontroli. Co innego, gdy chodziło o sprawy ludzkie, takie jak te, gdzie pojawia się intymność, bliskość, czy w ogóle jakieś połączenie z drugim człowiekiem. Tutaj uruchamiały się jej mechanizmy obronne, które, być może, pojawiały się ze względu na jej wrodzoną skromność i brak doświadczenia w kontaktach międzyludzkich. Kiedy nie wiedziała, jak się zachować, czy co zrobić ze sobą w danym momencie, zaczynała po prostu mówić. I nie, żeby Chaytonowi jakkolwiek to przeszkadzało, bo bardzo lubił jej głos i często był ciekawy, co takiego zechce w tym potoku słów poruszyć, ale prawie zawsze odnosił wrażenie, że nie jest to dla niej komfortowe. A nie chciał być powodem jakiegokolwiek dyskomfortu w jej przypadku.
OdpowiedzUsuńCzy każde jej połączenie z facetem wyglądało właśnie tak, jak z nim? Czy przy każdym czuła się zakłopotana? Ostatnio strasznie go ta kwestia ciekawiła, bo James, na przykład, nie wzbudzał w niej takiego poruszenia; potrafiła mu się odgryźć, jeśli tylko naszła ją na to ochota.
— W porządku, Camille — powiedział spokojnie, z lekkim uśmiechem, chcąc rozwiać jej obawy i przywrócić choć namiastkę równowagi w ich otoczeniu. Poza tym, że zostali głównymi bohaterami czyjejś pomyłki, nie stało się absolutnie nic złego. Nie było też potrzeby, żeby to Camille wyprowadziła się z domku, skoro jego walizka wciąż leżała zapakowana, nie licząc tych kilku urządzeń do komunikacji ze światem, które wyjął, bo leżały na samym wierzchu. Ubrać i tak się zamierzał, bo mieli przed sobą ognisko, więc była to naturalna kolej rzeczy, a co za tym idzie, wszystko inne też mogło toczyć się dalej swoim niezachwianym trybem. Sytuację sprzed chwili można puścić w niepamięć, oczywiście, na tyle, na ile będą w stanie wymazać ją z pamięci i na ile będą chcieli to zrobić. A czy Chayton będzie chciał? Nie. Chayton nie lubi zapominać.
— Myślę, że nie da się opowiedzieć na to pytanie jednym zdaniem, bo jest to kwestia złożona, raczej na dłuższą rozmowę — odpowiedział, mimowolnie pocierając brodę kciukiem. — W każdym razie, ja staram się być po prostu sobą — nieznacznie wzruszył ramieniem, zakładając że to zdanie najlepiej podsumuje tą złożoną całość. — Być może mamy inne spojrzenie na temat nienormalności. A może jest to kwestia wychowania, dorastania w takich, a nie innych wartościach. Moja rodzina zawsze mi powtarzała, żebym sięgał po swoje, natomiast biznesmeński świat nauczył mnie wychodzić wszystkiemu naprzeciw, a przy okazji bezczelnie ogołocił z tremy i nieśmiałości. Nie ma miejsca dla zakłopotania, kiedy liczy się dobro firmy, a z każdej sytuacji trzeba wyjść z twarzą. Wtedy strefa komfortu przestaje być strefą, bo traci granice. I ja tych granic mam już naprawdę niewiele, stąd tyle swobody — wyjaśnił rzeczowo, nie próbując tworzyć tu żadnych wielkich historii.
Ukształtowało go doświadczenie, które czasami nie było dla niego zbyt łaskawe i taki był fakt. Dodatkowo nosi nazwisko, a w żyłach krew rodziny, której nigdy nie brakowało pewności siebie ani ambicji, więc pewne cechy i zachowania miał w genach.
Usuń— Jeśli będziesz sobą, wszystko będzie tak, jak powinno być — powiedział na wzmiankę o tym, że nie wiedziała, jak powinna się przy nim zachowywać, a potem przechylił głowę lekko w bok i zbliżył się tych kilka kroków, z powrotem skracając odległość między nimi, którą Camille zdążyła wydłużyć już w maksymalnym zakresie, bo za plecami miała drzwi, które blokowały kolejne kroki. — Lubię, gdy jesteś sobą — przyznał, dając tym sposobem kolejny dowód na ten wspomniany przed momentem brak granic. Położył dłoń na drzwiach, tuż nad ramieniem Camille i lekko zmarszczył czoło. — Dlaczego jest to według ciebie sytuacja nienormalna? Jak powinna wyglądać ta normalna? — spytał zaraz, lekko unosząc kącik ust. Naprawdę był ciekawy tych wszystkich kwestii i chętnie ich wysłucha. Jeszcze przed sekunda miał ochotę wymienić ręcznik na ciuchy i po prostu się ubrać, ale ta ochota została na ten moment wyparta. Teraz zaintrygowała go kwestia nienormalności i normalności w wydaniu Camille.
Chayton Kravis
Zastanowił się chwilę nad odpowiedzią Camille, a przetwarzanie jej w myślach, wyraźnie wymalowało się przez moment na jego twarzy. Rozumiał ją, ale zestawiał jej odpowiedź z własnymi odczuciami, bo dla niego – biorąc pod uwagę to, co przeżyli w ostatnim czasie, nawet jeśli był to tylko niezobowiązujący seks – wywalenie jej teraz za drzwi nie byłoby normalne, a wręcz trochę dziwne. Co innego, gdyby nie łączyło ich absolutnie nic, gdyby cały czas byli dla siebie tak obcy, jak byli przez pierwszy rok pracy Camille, wtedy bez ogródek kazałby jej wyjść i nawet przez myśl nie przeszłoby mu, żeby się nad tym zastanawiać, ale teraz jakoś nie potrafił udawać, że do niczego między nimi nie doszło i bronić swojej intymności, którą Camille poznała już prawie z każdej możliwej strony, i którą tak szczerze cieszyła się w jego gabinecie. Nie było świadków, więc nie miał powodu udawać i postępować w sposób służbowy, a co za tym idzie wypraszać jej na zewnątrz, i z szacunku do niej tego nie zrobił. Oczywiście, wcale nie podważał tego, co Camille uważała za nienormalne, a co za normalne, bo te dwa pojęcia mogły być dla nich różne i prawdopodobnie tak właśnie było. Poruszył tę kwestię z ciekawości, między innymi również po to, by zapoznać się z jej odczuciami odnośnie całej ich sytuacji. Nie wiedział tylko, czy skoro nienormalność w przypadku Camille wynika z tego, że sypia ze swoim żonatym szefem, to jest to dla niej dobre, czy złe i czy jest to w ogóle przez nią pożądane, bo w takiej sytuacji cała ich relacja była nienormalna, a z reguły sprawy odbiegające od normy pożądane nie są. Po prostu nie był sobie w stanie wywnioskować, czego tak właściwie chciała – czy ta nienormalność jej przeszkadza czy nie; czy woli wrócić do normalności i spokoju sprzed incydentu w operze, czy nawet sprzed tego niewinnego pocałunku, który skradła mu śpiąc, by już nigdy więcej nie musieć przejmować się faktem, że sypia z żonatym szefem. Czy może w to brnąć, pozostawiając wszystko w dłoniach losu.
OdpowiedzUsuń— Okej. — Skinął głową z wolna. Rozmowa była dość podobna do tej, którą odbyli wtedy w gabinecie, gdy rozmawiali o rozwadze i nierozwadze. Wszystko zależało od punktu widzenia, a oboje patrzyli na to z różnych perspektyw. Możliwe, że rozbieżność wynikała również z tego, że zdaniem Chaytona, skoro ich znajomość pogłębiła się za obopólną zgodą i ochotą i skoro jej granice zostały poszerzone, to automatycznie weszła już w trochę inną normalność. Jednak rozumiał perspektywę Camille, dlatego przytaknął i nie próbował w żaden sposób poddawać jej pod wątpliwość. Tak naprawdę, jedyna wątpliwość, którą chciał jeszcze rozwiać, dotyczyła tego, czego chce Camille.
Zerknął na swoją dłoń i dostrzegłszy odklejający się rożek plastra, zabrał ją z drzwi, automatycznie zwiększając odległość między ich sylwetkami, i docisnął materiał na palcu, żeby ściśle przyległ do skóry.
— Czy nasza sytuacja powinna wrócić normalności? Czy tak byś wolała? — Podniósł na nią wzrok, ale tylko chwilowo, bo zaraz znowu spuścił go na palec, by ponownie docisnąć paseczek na ranie. Klej w rożku plastra nabrał wilgoci i prawie wcale nie trzymał się skóry, a to zaburzenie estetyki trochę mu przeszkadzało.
Może pytanie było trudne, bo deklarowało już jakiś wybór, ale w ustach Chaytona zabrzmiało zupełnie niezobowiązująco. Czy od tego zależało ich być albo nie być? Nie do końca, bo to pytanie padło tylko z tego względu, że Chayton chciał zrozumieć, czy nienormalność, która otaczała Camille, w jakiś sposób jej przeszkadza, trapi i odbiera radość z życia. Mogli unikać tematu jak ognia, ale ta sytuacja prędzej czy później i tak się o siebie upomni. Dopóki ich relacja nie zostanie opatrzona jakimiś zasadami, wątpliwości będą się pojawiać, chociażby z powodu różnic w podejściu do pewnych spraw. Jeżeli nie chcą nadawać jej zasad, a przecież wcale nie muszą, tak jak do tej pory, dobrze byłoby mieć przynajmniej pewność co do tych samych pragnień. Chociaż Chayton nadal nie odpowiedział na zadane dużo wcześniej pytanie, lubił, gdy Camille jest blisko i teraz, nawet jeśli nie bezpośrednio, częściowo zapytał ją o to samo.
UsuńChayton Kravis
Pierwsza część jej wypowiedzi, kiedy na dwie grupy rozdzieliła to, co chce i to, co powinna, była dla niego w całości zrozumiała, bo niejednokrotnie sam mierzył się z takimi dylematami. Zresztą, chyba każdy człowiek miewał w życiu takie dylematy, a już szczególnie w kwestii wyborów, kiedy nierzadko to, co się powinno, było dalekie od tego, co się chce i na odwrót. Ale to też było dość proste w przypadku Chaytona, bo w życiu zawodowym, mając na uwadze profesjonalizm i transparentność, najczęściej wybierał to, co powinien, nawet jeśli w jakieś części nie było to zgodne z jego osobistym widzimisię, ale gdy chodziło o dobro firmy, potrafił schować w kieszeń swoje prywatne poglądy i tak też robił. Natomiast w życiu prywatnym prawie zawsze stawiał na to, czego chce, niezależnie od ogólnie przyjętych norm, ani od tego co robić wypada. Starał się żyć tak, jak chce, zgodnie z własnymi zasadami i preferencjami, nawet jeśli kłuło to kogoś w oczy, bo w tej sferze po prostu nie czuł się zobowiązany dostosowywać do czyichś standardów. W pracy, jak najbardziej, wszystko musiało pozostać prawe i fachowe, ale w życiu gotowy był zbagatelizować ogólnie przyjęte normy, jeśli bardzo czegoś chciał. Był też w stanie złamać pewne zasady, jeśli była to jedyna droga do osiągnięcia celu, co zresztą udowodnił, kiedy przyjechał radiowozem pod chatkę pań Russo i tam czekał, aż Camille wróci do domu, żeby zakuć ją w kajdanki i tym sposobem nakłonić do wejścia do radiowozu i do porozmawiania. Oczywiście, doskonale rozumiał, że nie każdy jest w stanie oddzielać życie zawodowe od prywatnego, bo w wielu aspektach one samoistnie się przenikają i Chayton czasami też nie był w stanie ich odseparować, zwłaszcza jeśli mowa o koligacjach rodzinnych, ale generalnie nie miał większego problemu z tym, by w pracy traktować kogoś służbowo, a po godzinach być jego najlepszym przyjacielem. Może było to tak łatwe z tego względu, że Chayton dbał o swoją prywatność i nie dopuszczał do niej zbyt wielu ludzi. Większość jego znajomości i tak nie wychodzi poza ten zawodowy grunt, więc sytuacji, w których musi stawiać stanowczą granicę, nie ma na pęczki.
OdpowiedzUsuńNad drugą częścią wypowiedzi musiał skupić się bardziej, bo oprócz słuchania, dochodziło jeszcze przekładanie nawiązań do technologii na to, co dotyczyło ich sytuacji. Musiał doprecyzować sobie, kto w tej wypowiedzi jest systemem, co lub kto aplikacją, co optymalizacją i czym mogą objawiać się wspomniane przez Camille blue screen'y, które ją tak denerwują. Mniej więcej udało mu się to przełożyć, ale też nie był w stu procentach pewien, czy rzeczywiście dobrze dopasował wszystkie elementy, w każdym razie, podszedł do tego intuicyjnie, technicznie, licząc na to, że zrozumiał to dokładnie tak, jak Camille zechciała, by zrozumiał.
Nigdy w życiu nie spotkał się z takim tłumaczeniem, nic więc dziwnego, że przez kilka sekund trwał w milczeniu, przetwarzając słowa i równocześnie nie mogąc wyjść z pewnego rodzaju podziwu dla tej kreatywności, która, bądź co bądź, pozwalała mu też bardziej Camille zrozumieć. Teraz nie miał już żadnych wątpliwości, co do tego, że bezpośrednie mówienie o sprawach dotyczących uczuć, nie było dla niej łatwe, choć bardziej dlatego, że do tej pory nie miała na głowie tego rodzaju rozterek. Rozterek takiego kalibru.
Przyłożył palec wskazujący prawej ręki do swych ust i w zastanowieniu powoli potarł dolną wargę.
— Seksownie napisana — powtórzył, dumając sobie na głos, bo była to wzmianka, której mimo prób nie zdołał odpowiednio przełożyć na język ludzki, ale chyba nie miało to większego znaczenia, skoro ostatnie zdanie, które padło z ust Camille i tak sprowadzało całość do jednego: do odwołania nie wiem. To wyjaśniało więcej, jeśli nie wszystko.
— Pytałaś wcześniej... — zaczął po chwili, przenosząc dłonie na swój ręcznik, by poprawić materiał, który z każdym ruchem ciała coraz luźniej oplatał jego biodra; zamieni go zaraz na ten bardziej odpowiedni strój, złożony ze spodni i koszulki.
Spojrzenie utrzymywał w twarzy Camille, lekko się uśmiechając i uważnie jej przyglądając.
Usuń— Więc dalej myślę tak, jak ostatnio. O tym, co lubię — przyznał, nawiązując do jej pytania zadanego w kuchni, które przez ciachnięty palec pozostawił bez odpowiedzi. Skoro Camille zdobyła się na przedstawienie swojego stanowiska, on doszedł do wniosku, że nie może pozostać dłużny, tym bardziej, że miał świadomość, jak to bywa u Camille z takim bezpośrednim poruszaniem spraw. Dobrze jest kuć żelazo póki gorące, a sens tamtego pytania, nawet jeśli nie zostało ono zadane w sposób bezpośredni, był dla niego klarowny, więc wiedział o co konkretnie go pytała. Jedyne, czego nie wiedział, to powód, dla którego postanowiła o to dopytać, ale wcale nie potrzebował go znać. Wystarczył mu fakt, że cały czas była tą kwestią zainteresowana.
Chayton Kravis
Tak podejrzewał, że seksownie napisany kod to taki, w którym wszystko jest czytelne i wygląda po prostu dobrze, więc tę wzmiankę zinterpretował sobie trafnie. Bardziej zastanawiał się nad tym, co mogło oznaczać to w przełożeniu na ich sytuację, jeśli to właśnie on był w tym scenariuszu aplikacją, ale nie chciał dopytywać, żeby nie potęgować zakłopotania, w którym Camille trwała już od dłuższej chwili. Poza tym, wypadało się w końcu ubrać i załatwić sprawę z domkiem, a dodatkowo nie spóźnić się na ognisko, które niebawem powinno się zacząć, o ile warsztaty kulinarne się nie przeciągnęły i jedzenie zostało przygotowane na czas.
OdpowiedzUsuńNie przedłużając, skinął więc głową w odpowiedzi na jej pytanie, aczkolwiek nie nastawiał się, że do rozmowy kiedykolwiek wrócą, ani że propozycja Camille jest zobowiązująca, bo późniejsze okoliczności mogą wcale temu nie sprzyjać. Byli na wyjeździe, wśród koleżanek i kolegów z zespołu i jeśli zbyt długo oraz często będą przebywać na osobności, prędzej czy później ktoś się o nich upomni, z kolei w towarzystwie kontakt między nimi będzie odbywał się na innych, tych bardziej służbowych zasadach, stanowiących słaby grunt do poruszania tego rodzaju prywaty. Oczywiście, nadal mogli robić to na tyle ukradkowo na ile się da, ale z drugiej strony wcale nie musieli. Chayton nie uważał, że propozycja Camille, dotycząca porozmawiania, to jakakolwiek obietnica czy deklaracja, więc nie oczekiwał, że zostanie spełniona. Jeśli znajdą się okoliczności, a Camille będzie chciała, to rzecz jasna nie odmówi, ale osobiście nie będzie dążył do tego, by za wszelką cenę tę rozmowę dokończyć. Przyjechali tutaj integrować się z ludźmi z biura. Na prywatną rozmowę zawsze mogą umówić się w późniejszym czasie w jakiejś kawiarni, albo po prostu udać się do miejsca, w którym nikt nie będzie im przeszkadzał i tam bez zbędnego ryzyka porozmawiać o czym tylko zechcą.
— Dobrze, skoczę się ubrać, a potem wezmę swoje rzeczy i namierzę kogoś z obsługi, żeby załatwić sprawę zakwaterowania — oznajmił, po czym podszedł do krzesła, na oparciu którego wisiały jego ciuchy i zgarnął je, przerzuciwszy sobie przez ramię. Wziął jeszcze podręczną kosmetyczkę z walizki i w końcu zniknął za drzwiami łazienki, lekko je przymykając.
Ogarnięcie się zajęło mu jakieś dziesięć minut. Najpierw pomajstrował chwilę przy odstającym rogu plastra i doprowadził go do stanu, w którym przestał mu przeszkadzać. Później nałożył trochę kremu na twarz i zamienił ręcznik na zestaw wygodnych ciuchów – czarnych jeansów i koszulki, którą, jak koszulę, odruchowo wsunął w spodnie. Przeczesał jeszcze włosy, które świeżo po umyciu układały się w elegancki nieład, użył odrobiny perfum o kardamonowo-waniliowej nucie i w takim wydaniu, pozostawiając za sobą nieskazitelny porządek, wyszedł z łazienki, w dłoniach składając ręcznik w mniejszą kostkę.
Rzucił kontrolne spojrzenie pomieszczeniu, chcąc się zorientować, co robiła Camille, po czym przykucnął przy swojej walizce, żeby dopakować do niej to, co zdążył jakiś czas temu wyjąć.
Usuń— Spotkamy się już przy ognisku? — zapytał, wkładając do walizki laptop. Zerknął szybko na telefony i jeden z nich, służbowy, również spakował do środka. Prywatny wsunął do kieszeni jeansów, zakładając, że może być mu za moment potrzebny, gdy będzie poszukiwał kogoś z kim wyjaśni sprawę zakwaterowania. A tak przy okazji, jeszcze chętnie się dowie jak przebiegło zakwaterowanie innych, skoro Camille wspomniała, że od początku były z tym małe problemy.
Chayton Kravis
To zaskakujące, że Samuel nawet słówkiem nie pisnął, że wystąpiły jakieś komplikacje w kwestii zakwaterowania, ale może nie chciał zawracać mu głowy i wziął sprawy w swoje ręce, zakładając już później, że nie ma sensu o nich mówić, skoro ostatecznie udało się ulokować każdego, a problem zażegnać. Kto by się spodziewał, że gdzieś jeszcze widnieje jakiś szkopuł, i że mógłby dotyczyć spóźnionego kilka godzin prezesa, ale jeśli bazy danych faktycznie nie aktualizowały się tak, jak trzeba, to całkiem możliwe, że on w efekcie również wyląduje na jakimś współlokatorstwie. Bardziej stawiał jednak na to, że w jego przypadku wina leżała po stronie zakręconego pracownika resortu, który żył święcie przekonany, że domek, do którego przyprowadził najpierw jego walizkę, a później jego samego, jest mu autentycznie przypisany.
OdpowiedzUsuńDopakował resztę rzeczy do walizki, zapiął ją i chwyciwszy w dłoń, skierował się do wyjścia, jeszcze na moment przystając przy drzwiach z dłonią położoną już na klamce.
— Cóż, w razie czego skorzystam z twojej propozycji i zostanę tutaj — rzucił szelmowsko, nawiązując do jej wcześniejszej propozycji i zaraz nacisnął klamkę, otwierając zamek. — Do zobaczenia, Camille — dodał na odchodne i posławszy jej ostatni uśmiech, zniknął za drzwiami, cicho je za sobą zamykając.
W recepcji, w której zgromadziło się kilku pracowników i menadżer, przeprosinom nie było końca, choć Chayton kilkakrotnie już zapewniał, że nic się nie stało, a pomyłka wcale nie wpłynęła na komfort jego wypoczynku. Nie musieli się obawiać, że złoży reklamację, ani że wysmaruje im taką opinię, że do końca życia będą tego żałować, bo Chayton nie był mściwy i nie należał do ludzi, którzy z wyrozumiałością mają na bakier. Błędy to rzecz ludzka – zdarzają się nawet najlepszym; bywają wprawdzie dotkliwe, ale w sporej części zasługują na zrozumienie. W ramach zadośćuczynienia otrzymał położony w trochę innym miejscu, niż reszta, domek w wysokim standardzie z dużym tarasem i widokiem na Shawangunk Ridge, rozciągającym się w oddali. W łazience była wanna, w salonie sprzęt do muzyki z łączem Bluetooth, a na tarasie stał duży, wygodny fotel, w którym można było swobodnie zasiąść z laptopem i trochę popracować. Z pewnością go wypróbuje, ale na ten moment tylko rozejrzał się po wnętrzu i rozpakował, a później wyszedł i w drodze do Samuela, zrobił sobie małą wycieczkę po resorcie, żeby zorientować się, co gdzie się mieści i znajduje, żeby nazajutrz móc z tego skorzystać.
Kiedy zmierzali na ognisko, Samuel opowiedział mu o tych drobnych perturbacjach związanych z zakwaterowaniem, ale skwitował to śmiechem, uznając, że była to całkiem fajna rozgrzewka przed pobytem i tutejszymi atrakcjami. Nikt nie ucierpiał, wszyscy wyszli z tego uśmiechnięci, więc nie było problemu. Dopiero potem Chayton powiedział mu, że jego również perturbacje nie ominęły, na co Samuel zrobił wielkie oczy, bo był przekonany, że Chayton już dawno zdążył się tutaj rozpakować i zadomowić, i za nic w świecie nie pomyślałby, że przyszło mu walczyć o kawałek podłogi. W żartach zaproponował mu spanie w nogach swojego łóżka, gdyby znowu coś poszło nie tak, więc wywiązała się między nimi krótka przekomarzanka, dotycząca tego, kto będzie miał gorzej, jeśli faktycznie na horyzoncie znowu pojawią się jakieś kłopoty. Do grupy dotarli z uśmiechami na twarzach, jeszcze chwilę drażniąc się ze sobą na słówka i wywracając oczami, albo wydając inne dźwięki dezaprobaty na swoje docinki, a potem usiedli na kanapie przy stoliku umiejscowionym blisko paleniska, w towarzystwie dwóch osób, inżynierów, z drużyny Samuela i innego składu Chaytona, którzy w firmie pracowali najdłużej, a więc mieli z nimi najlepszy kontakt.
Gdy jeden z pracowników zdążył rozpalić ognisko, kilkoro następnych przygotowywało jedzenie i napoje, rozstawiając wszystko na stolikach. Część osób siedziała już na miejscach, które sobie wybrała, a część jeszcze dochodziła z domków, latarkami w telefonach przyświecając wysypane żużlem dróżki, bo na zewnątrz panował już zmrok, a ścieżki nie były zbyt mocno oświetlone, by zachować ten wiejski klimat. Ognisko rozpoczęło się, tradycyjnie, od toastu wygłoszonego przez Samuela, który, można mieć wrażenie, że chyba trochę minął się z powołaniem – wodzirej byłby z niego niezastąpiony; zawsze wiedział, co powiedzieć, żeby wszystkich rozbawić i zachęcić do szaleństwa. Później poszło już sprawnie. Podano jedzenie: sałatki i szaszłyki, które wspólnie przygotowywali na dzisiejszych warsztatach kulinarnych. Z czystej ciekawości Chayton już na wstępie skusił się na szaszłyka, żeby zobaczyć, czy kompozycja, która stworzyli z Camille, była smaczna i wcale się nie zawiódł – było smacznie i estetycznie. Jakoś wtedy odszukał wzrokiem Camille, żeby sprawdzić, czy ona również skusi się na ich dzieło, a kiedy ich spojrzenia się spotkały, mrugnął do niej porozumiewawczo, unosząc przy tym kącik ust. Później, gdy ognisko trwało w najlepsze, a wraz z nim głośne rozmowy, a dla śmielszych także rozgrywki w twistera, jeszcze kilkakrotnie Chayton złapał Camille spojrzeniem i posłał jej uśmiech. Zmieniał co jakiś czas miejsca, by posiedzieć w gronie każdego, więc był moment, że na chwilę przysiadł również przy swoich Tytanach, by rozwinąć z nimi parę rozmów. Na ognisku nie został jednak do końca. Musiał przygotować się do jutrzejszej rozmowy z tureckim przedstawicielem, więc w pewnym momencie stanął na środku, pożegnał się jednym zdaniem ze wszystkimi i oddelegował do swojego lokum. Resztę wieczoru spędził przed tabletem, przeglądając raport z etapów wprowadzania zabezpieczeń w jednym ze stambulskich wieżowców.
UsuńNastępnego ranka z łóżka zerwał się wcześnie. Ledwie słońce zdążyło wzejść, a on już miał za sobą przebieżkę po okolicy i prysznic. Później skorzystał z tutejszego krytego basenu, trochę się dziwiąc, że miał go całego dla siebie, bo godzina nie była jakaś szalenie wczesna – dochodziła ósma rano; personel resortu krzątał się na pełnych obrotach, a po pracownikach Kravis Security prawie nie było śladu. Po drodze przywitał się tylko z kilkoma osobami, więc założył, że może wszyscy poimprezowali do rana i teraz po prostu odsypiają.
Po śniadaniu ogarnął jeszcze kilka rzeczy i przygotował się do wyjścia w góry. To był nie jego pierwszy raz w górach; miał swój sprzęt, a dodatkowo znał wynajętych instruktorów, bo na The Gunks wchodził już kilkakrotnie, drogami o różnych stopniach trudności, więc wybrał ludzi, którzy naprawdę się na tym znają.
UsuńO dziesiątej mieli zbiórkę, a później, gdy wszyscy się zameldowali, zostali przewiezieni kilkoma pojazdami terenowymi prosto pod grzbiet skalny w Ulster County, gdzie na miejscu czekało kilku instruktorów oraz wspinaczy ze sprzętem. Chayton przywitał się z dwoma mężczyznami, wdając się w krótką rozmowę na temat wspinania, a w międzyczasie zakładał na siebie wspinaczkową uprzęż, zapinał karabinki, dobierał odpowiednie friendy i przygotowywał sobie linę do zjazdu. Ci, którzy mieli lęk wysokości, pojechali do ładnego punktu widokowego, skąd mogli obserwować działania reszty, a przy okazji popatrzeć na dolinkę, a ci, którzy zostali, odbyli instruktarz, w którym szkoleniowcy wszystko szczegółowo grupie wyjaśnili, pokazując najłatwiejszą trasę wejścia na przełęcz – w skali UIAA o trudności I/I+ – która nie wymagała jakiegoś szczególnego doświadczenia, poza umiejętnością używania rąk, nóg i mózgu, bo została ubezpieczona klamrami i żelaznymi linami, w tym rejonie działającymi na zasadzie via ferraty. Oczywiście, można było zrobić sobie krzywdę, a w najgorszym wypadku spaść, ale właśnie w tym celu przewodnicy przypinali do siebie swoich podopiecznych liną, by nikt nie odleciał od skały w krytycznym momencie. Chayton, wraz z jednym pracownikiem Kravis Security oraz dwoma wspinaczami ze szkółki zdecydowali się na trasę w skali V+/VI-, która szła mniej więcej równolegle do tej, którą będzie szła część instruktorów z grupą, i nie była ubezpieczona żadnym żelastwem. Była za to krótsza niż jedynka, więc, zależnie od tempa i tego, jak będzie szła im współpraca, oni powinni dotrzeć na przełęcz szybciej.
I tak też się w efekcie stało – na przełęcz dotarli pierwsi. We czwórkę obserwowali z góry, jak grupa z instruktorami na czele pnie się powoli coraz wyżej, cicho komentując ich działania i czasami parskając śmiechem, gdy komuś nie szło tak sprawnie z przepinaniem lonży oraz karabinków, co każde stalowe zabezpieczenie, i reagował na to złością. Dopingowali ich również, wołając, że widoki stąd są nieziemskie, i że zostało im już niewiele, żeby je zobaczyć w ramach nagrody, a kiedy zbliżyli się do celu, wyciągnęli dłonie, by wesprzeć wszystkich w tym ostatnim kroku na górę i tym sposobem zwieńczyć ich prawie godzinną wędrówkę po mniej lub bardziej stromych elementach skały.
Dłoń Chaytona powędrowała w stronę Camille; gdy go złapała, wciągnął ją sprawnie, drugą dłonią przytrzymując chwilowo za talię, w razie, gdyby niespodziewanie zgubiła równowagę. Nie był to najwyższy punkt, bo żeby dostać się na szczyt The Gunks, należało mieć wiedzę i umiejętności. Znajdowali się teraz na czymś w rodzaju przełęczy, z której można było odbić dużo wyżej, albo na której można było zakończyć i zejść, nie zapominając, rzecz jasna, o zrobieniu grupowej fotki na najpopularniejszej w tym rejonie, mocno wysuniętej półce skalnej.
— Wszystko w porządku, Camille? — Upewnił się, lustrując spojrzeniem jej sylwetkę. Nie wątpił, że ci, którzy robili to pierwszy raz, mogli mieć poobijane kolana, albo nabawić się odcisków na dłoniach po kurczowym zaciskaniu ich na stalowych elementach trasy.
Chayton Kravis
Każdy wiedział, że jeśli Chaytona nie da się znaleźć w biurze, czy w jednostce policyjnej na dyżurze, to należy szukać go na ringu, siłowni, kortach do tenisa, albo na basenie. Sport był drugą rzeczą po pracy, która od zawsze wypełniała jego życie, i która już w dzieciństwie stała się dla niego bardzo ważna, bo to dokładnie w tym okresie odnalazł w niej ujście dla wszystkich swoich emocji. Niezależnie od tego, co się działo, sport przyjmował każdy afekt i uczucie, które w sobie dusił, ale szczególnie dobrze przyjmował te, wynikające ze zdarzeń negatywnych. Dla przykładu: kłótnie z matką uwielbiały worek bokserski, a na niesnaski z przyjaciółmi wystarczało kilka basenów, pokonanych bez odpoczynku. Dopiero walka wręcz i tenis stały się sportem, uprawianym z pasji, bo dzięki nim doświadczał na wielu płaszczyznach, a zwłaszcza na rozumieniu i częściowym przewidzeniu ruchów przeciwnika, ale mimo to nigdy nie myślał, żeby związać swoje życie zawodowe z którymś z tych sportów, czy w ogóle z jakimkolwiek sportem. Była to bowiem dziedzina, która stanowiła niejaką ostoję – do sportu uciekał, kiedy czuł taką potrzebę, a nie mógłby tego robić, gdyby stał się on rutyną dnia codziennego. Poza tym, wtedy miał na siebie i swoją przyszłość trochę inny plan, ten policyjny, więc od początku celował w inną stronę, nawet jeśli plany zostały częściowo pokrzyżowane przez śmierć ojca i przejęcie sterów w rodzinnej firmie. Ale sport z nim pozostał i nie wyobrażał sobie, żeby kiedykolwiek mogło go z nim nie być.
OdpowiedzUsuńTo szczególne miejsce w jego sercu miały sporty wysokiego ryzyka. Potrafił się wspinać, choć nie był wybitnym wspinaczem, bo w miastach, w których dorastał i żył, nie było tak dobrych, dzikich warunków do codziennego szlifowania tych umiejętności, ale lubił to, zresztą, tak samo jak każdą inną formę aktywnego wypoczynku. Chayton, jeśli mógł odpocząć, to wyłącznie poprzez aktywność. Leżenie plackiem na rajskiej plaży nigdy nie było jego sposobem na szczęśliwy wypoczynek i wątpliwe, żeby stało się nawet w okresie późnej starości. Endorfiny i adrenalina napędzają go do życia najlepiej.
— Jedni nie rozumieją dlaczego ktoś katuje się wysiłkiem fizycznym, a drudzy, dlaczego ktoś marnuje życie przed linijkami kodów na monitorze — przyznał, bo w dokładnie ten sam sposób można było podsumować pasję Camille, czy kogoś innego. — Tak to już jest, wszyscy znajdujemy ukojenie w czymś innym; w wyskakujących okienkach o braku błędów, albo w widokach takich, jak ten. — Uśmiechnął się krótko. — Ale tak, ja tak regularnie.
Odpowiadając, zerknął na obtarcie na udzie Camille, a kiedy jej uwaga skupiła się już na widoku, rozciągającym się w oddali, wziął swój plecak i dał kilka kroków w stronę półki skalnej, by usiąść na jednym z bardziej wysuniętych elementów, ale jednocześnie na takim, który nie był złapany w kadrze i nie przeszkadzał osobom robiącym sobie zdjęcia.
Nie usiadł zbyt blisko krawędzi, żeby nie ryzykować, mimo że lubił zwieszać nogi nad przepaścią, ale na tyle blisko, by móc wlepiać spojrzenie w widok bez przeszkód w postaci długich gałęzi drzew.
Usuń— Mam coś dla ciebie — powiedział, chwilowo odwracając się do Camille przez ramię, żeby na nią spojrzeć. Potem zanurkował ręką do plecaka i z wewnętrznej kieszonki wyjął deseniowego lizaka na plastikowym patyczku. — Coś na pocieszenie, bo musisz jeszcze zejść — wyciągnął rękę z lizakiem w stronę Camille i uniósł kącik ust w uśmiechu. To wprawdzie drobnostka, ale pomyślał dziś rano na porannej przebieżce, że zorganizuje jakiegoś lizaka i jej go wręczy, jeśli wejdzie na górę. Wiedział, że za nimi przepada.
Chayton Kravis
Uśmiechnął się, dostrzegając jej reakcję. Spodziewał się, że będzie trochę zaskoczona, bo absolutnie nic nie wskazywało na to, by miał tu dla niej cokolwiek szczególnego. Lizak nie był zresztą jakiś wielkim podarunkiem, zwłaszcza dla kogoś z zewnątrz, więc raczej nie był w stanie przykuć teraz czyjejś uwagi, ale oboje wiedzieli, że Camille za nimi przepada, i że podarunek w tej formie uszczęśliwi ją bardziej, niż jakieś stokroć droższe praliny, czy luksusowa czekolada z drobinkami złota. Cieszyły ją drobne, proste rzeczy i to mu się podobało, a że lubił patrzeć, jak się uśmiecha, postanowił stworzyć sobie do tego okazję. Co prawda, zdradzał się trochę ze swoimi obserwacjami, bo gdyby jej nie obserwował, nie miałby pojęcia, że pochłania lizaki i kolekcjonuje ich patyczki w kubku na swoim pracowniczym biurku, ale chyba i tak miała świadomość, że jest w pewien sposób przez niego obserwowana. To nie pierwszy raz, kiedy się z tym zdradził – wystarczy przypomnieć sobie sytuację sprzed miesięcy, gdy zorganizował bilety na spektakl w operze. Wtedy miało to o wiele potężniejszy rozmach, bo bilety dotarły do niej z kwiatami, a on pozostał incognito aż do momentu zajęcia obok niej miejsca w boksie.
OdpowiedzUsuń— Jeśli nie masz siły iść, a się odważysz, możesz zjechać ze mną na linie. Albo z którymś z nas — zaproponował, wcale nie wątpiąc w to, że Camille czuła się teraz wyczerpana z sił. Dla kogoś, kto z aktywnością ma do czynienia jedynie od święta, taki wysiłek to z pewnością wycisk godny wyzionięcia ducha. Ale podziwiał ją, że nie poddała się i weszła. Teoretycznie na szlaku zostać nie mogła, żeby go nie blokować innym turystom, ale po drodze na pewno było kilka miejsc, w których udałoby się zaszyć i przeczekać, aż reszta będzie wracać i nikomu przy tym nie przeszkadzać. Co prawda, mimo propozycji, nie sądził, by zjazd na linie był dla Camille komfortowy, zwłaszcza w jego towarzystwie, a to z tego względu, że musiałaby opleść go nogami w pasie i na czas trwania zjazdu mierzyć się z nim twarzą w twarz. Byłoby szybciej, prawie bez wysiłku fizycznego, ale z obciążeniem psychicznym, a ono może być bardziej dotkliwe, niż to pierwsze. Nie sądził, że się na to zdecyduje.
Skoro dopytała o jego poprzednie pytanie i pociągnęła temat, doszedł do wniosku, że wygodniej będzie jeśli usiądzie bliżej, dlatego zabrał siebie i swój plecak z ziemi i przesiadł się obok Camille, by mogli rozmawiać swobodnie.
— Pisanie kodów to dla ciebie tylko praca? Nie uciekasz do tego czasem? Nie poprawiasz sobie tym nastroju? — zapytał, uznając, że rozbicie tamtego pytania na kilka bardziej szczegółowych będzie bardziej zrozumiałe. Przełożył okulary przez dekolt swojej koszulki, żeby móc utrzymywać z nią kontakt wzrokowy. — Dla mnie aktywność fizyczna to pasja, ale często też opcja, po którą sięgam, jeżeli chcę porzucić złość, albo przerobić jakieś inne emocje. Szczególnie ring jest takim miejscem, w którym działa to najlepiej — rzekł, spojrzawszy na Camille, a po chwili z powrotem wrócił uwagą do widoku przed nimi. Hen daleko kłębiły się chmury, zwiastujące drobny deszcz, ale wszystkie szły w przeciwną do nich stronę.
Może miał trochę mylne pojęcie o tym, czym tak naprawdę programowanie było dla Camille. Może wcale nie powinien doszukiwać się w tym pasji, o której właśnie wspomniał, choć kiedy ją obserwował, miewał wrażenie, że jest to coś więcej, niż tylko robota, która musi odpękać. Z drugiej strony, ciężko było ją rozszyfrować, a szczególnie jej emocje, bo okazywała ich niewiele, a programowanie to sposób na zarabianie pieniędzy, mogła więc być w tym dobra i robić to tylko po to i aż po to.
Nie wszystkiemu należało przypisywać jakieś szczególne, głębokie znaczenie, ale pamiętał, jak na rozmowie o pracę Camille powiedziała mu, że tym sposobem, w roli superbohaterki, chciałaby pomagać. Trudno więc było zakładać, że w takich słowach programowanie to tylko zadanie do wykonania, i że nie idzie za tym żadna potrzeba. Doszukiwał się czegoś więcej, ale najlepiej będzie, jeśli to Camille sama opowie mu, czym tak naprawdę jest dla niej to, czym zajmuje się w życiu na co dzień. Może miała jeszcze jakieś inne pasje, w które uciekała, a o których on nie wiedział, albo wiedział, ale z jakiegoś powodu o nich nie pomyślał. Czytała też komiksy, chodziła do opery... Może to dawało jej trochę inną radość, niż wystukiwanie linijek kodów, może to kochała bardziej.
UsuńChayton Kravis
O ile w przypadku akcji z radiowozem mógł się zgodzić, że było to cheatowanie, bo nie zrobił tego tak do końca legalnie i nagiął trochę zasady, tak w kwestii zjazdu na linie, powiedziałby, że to bardziej skill, niż cheat. Tak naprawdę, każda z obecnych tu u góry osób mogła zjechać na linie, bo była to opcja ogólnodostępna – z jedynym wymogiem jakim jest zdobycie liny – tyle że albo zrobi to umiejętnie i przeżyje, albo nieumiejętnie i będzie to ostatnia rzecz, na którą będzie mu dane zdecydować się w tym wcieleniu. Ze względów bezpieczeństwa instruktorzy tego nie proponowali – zjazd na linie wymagał umiejętności, których nie dało się nauczyć, bazując jedynie na teorii, poza tym było ich zbyt mało na tak dużą grupę, by móc każdego sprowadzić na ziemię w ten sposób, a kursowanie góra-dół kilkanaście razy nie uśmiechało się nikomu, nawet zapalonym instruktorom.
OdpowiedzUsuńWysłuchał jej i nieznacznie pokiwał głową, chociaż musiał głębiej zastanowić się nad tymi dwoma zdaniami, żeby zrozumieć, co tak właściwie chciała mu przekazać, bo spodziewał się usłyszeć odpowiedzi na swoje pytania, a otrzymał coś odrobinę innego. Ale to nawet lepiej, bo z każdą tego typu rozmową dało się dostrzec wszystko, co ich różni, a w ostatnim czasie pojawiło się tych różnic wiele więcej. Camille unikała emocji, a Chayton starał się wychodzić im naprzeciw na swoje własne sposoby, oczywiście tylko wtedy, gdy mógł sobie pozwolić na popuszczenie wodzy. Pasowało mu robienie tego w trakcie ćwiczeń, bo sport przyjmował wszystko, niezależnie w jakim natężeniu, a nie był kimś, kto czułby się dobrze, odreagowując emocje na drugim człowieku. Chayton nigdy nie okazywał słabości, natomiast każdy emocjonalny wybuch, szczególnie w sferze zawodowej, według niego – i nie tylko niego – uchodził za tego oznakę. Brak kontroli to ostatnie, na co kiedykolwiek mógłby sobie pozwolić, dlatego nadmiar emocji zostawiał w aktywnym trybie życia. Oczywiście, to nie oznaczało, że nie potrafił rozmawiać o uczuciach. Akurat nie było takich tematów, które sprawiłyby mu trudność, więc dojrzałości emocjonalnej odmówić mu nie można. Chętnie słuchał i równie chętnie odpowiadał na pytania, mimo że nieczęsto miewał takie okazje, bo swoim stylem bycia częściej odwodził ludzi od prób dopytania o kilka szczegółów, niż zachęcał. Ale nie każdy jest duszą towarzystwa – jemu odpowiadało stanie w tym drugim szeregu. W kwestii relacji międzyludzkich wolał zachować powściągliwość i w trosce o własną prywatność dawać dostęp do siebie wyłącznie tym, których uznał za autentycznych.
— Myślę, że to nas łączy — stwierdził po kilku długich sekundach milczenia. — Zależy nam na pracy i oboje jej potrzebujemy. Praca to najlepszy sposób na to, żeby nie musieć zajmować się trupami, pochowanymi w otoczeniu — powiedział, może trochę dosadnie, ale bez żadnej sugestii. Po prostu to rozumiał, bo akurat działało to u nich podobnie. Chayton, skupiając się na zadaniach w pracy, też nie musiał zajmować się emocjami; mógł się od nich odciąć, nie licząc tych momentów, w których matka psuła mu nerwy, ale generalnie chodziło to, że kiedy tworzył projekty, zatracał się w tym do takiego stopnia, że gubił rachubę czasu. I to nie był sposób na rozładowanie emocji, a na odcięcie się od nich. Działo się to samoistnie – niczego nie przerabiał, z niczym się nie mierzył. Brał przybory i odpływał, w pełni skupiając się wyłącznie na tym, co robił w danej chwili.
— Panie prezesie, zapraszamy do grupowego zdjęcia! — Ktoś zawołał za ich plecami. — Camille, ciebie też! Chodźcie, chodźcie, dopóki mamy dobre światło!
UsuńChayton odwrócił się przez ramię w kierunku grupy i uśmiechnął się żartobliwie,
— Tylko pod warunkiem, że macie dużo obserwatorów na Instagramie — zaznaczył, oczywiście nie na poważnie, bo przecież nie miał kont na tego typu portalach i nigdy mieć nie zamierzał, mimo że ludzie od PR strasznie na to nalegali. Nie potrafił dzielić się ze światem tym, co robi w życiu tak dokładnie, zwłaszcza prywatnie, więc wcale nie widział siebie w tej internetowej przestrzeni. Wystarczy, że miał profil na Linkedin.
Powrócił spojrzeniem do Camille i jej również posłał uśmiech, ale inny, bardziej subtelny. Mogli mieć to już za sobą i powoli zbierać się do zejścia na dół. Tam czeka na nich dużo dobrego.
Chayton Kravis
Po uwiecznieniu chwili na matrycy aparatu, kiedy wszyscy znaleźli się już na skalnej półce i wypowiedzieli to zwyczajowe cheese, Chayton wciągnął na siebie uprząż i razem z trojgiem kolegów przygotował stanowisko do zjazdu, którym później sprawnie dostali się na dół. W czasie, w którym ich grupa schodziła, dotarli do punktu widokowego, gdzie znajdował się Samuel z resztą osób; z nimi również wykonali grupową fotografię, a potem wszyscy powrócili do miejsca zbiórki. Po dotarciu na teren resortu każdy mógł zająć się tym, na co miał ochotę, więc Chayton skorzystał z sauny i z chłodnej kąpieli, a później, w towarzystwie Samuela, ruszył na podbój kuchni, żeby zorientować się, co dobrego serwują tutaj na obiad.
OdpowiedzUsuńW części restauracyjnej nie było zbyt wielu ludzi, ale ze względu na dopisującą pogodę, wybrali stolik na tarasie, skąd mogli przy okazji obserwować położone w oddali pola uprawne, doglądane przez farmerów. Restauracja prezentowała się niezwykle elegancko, ale w menu nie było szerokiego wyboru – obaj skusili się na jedno z dań regionalnych, przygotowane w typowo wiejskim klimacie i podane w żeliwnych naczyniach, które były tak gorące, że gdyby nie drewniana deseczka dostarczona w komplecie, przepaliłyby blaty do ostatniej drzazgi i pospadały im na kolana. W trakcie jedzenia poruszali tematy biznesowe, związane z rozpoczętymi kontraktami i projektami; Samuel dobrze pamiętał, że na dziś Chayton miał zaplanowaną wideokonferencję z tureckim przedstawicielem, która w związku z różnicami czasowymi odbędzie się dopiero późnym wieczorem. To oznaczało, że będzie musiał zerwać się z barowej imprezy wcześniej i to w stanie, w którym wypowiedzenie słów müteahhit oraz müteşekkirim nie przysporzą mu żadnego problemu. Pozaczepiali też kelnerów, podpytując ich o życie w tej części stanu Nowy Jork i pożartowali sobie z nimi, szczególnie, gdy zgodnie przyznali, że generalnie jest jak jest, ale kiedy dobrzy ludzie zostawiają napiwki, to żyje im się lepiej. Szczerość to podstawa, więc oni swój rachunek również powiększyli o odpowiedni napiwek, przy okazji pozostawiając po sobie dobrą atmosferę i uśmiechy na twarzach pracowników.
W drodze powrotnej zrobili trochę zamieszania przy basenie, bo przez przekomarzanki obaj z impetem w nim wylądowali. Samuel nie podejrzewał, że jego kuksaniec sprawi, że Chayton odskoczy w bok do takiego stopnia, że straci grunt pod nogami, z kolei Chayton nie spodziewał się takiego ciosu i, w trakcie uniku, mimowolnie złapał Samuela za koszulę, ciągnąc za sobą prosto w ramiona wody. Mało kto z obserwujących całe to zajście był w stanie uwierzyć, że to wydarzyło się naprawdę, że prezes i dyrektor do spraw operacyjnych naprawdę zaliczyli spektakularną kąpiel na oczach kilkunastu osób, ale tak – to się stało i obaj byli tak samo zdziwieni, bo wcale nie przewidzieli takiego finału. Sprzedawali sobie kuksańce przez drogę, sprzeczając się o pierdoły, kiedy nagle znaleźli się w wodzie. Zaczęli się z tego śmiać, gdy wydostali się już z basenu i w przemoczonych ciuchach usiedli na posadzce, żeby złapać oddech, a przy okazji uspokoić te osoby, które z automatu ruszyły im na pomoc, wyciągając do nich ręce. Brakowało tylko koła ratunkowego, które dopełniłoby obrazu i ratowników Słonecznego Patrolu. Dobrze, że umieli pływać i że posiadali wodoodporne telefony i zegarki, bo straciliby dużo więcej, niż tylko godność.
Zgodnie przyznali, że muszą iść doprowadzić się do porządku, więc skierowali się do swoich domków, żegnając się na te kilka chwil, które pozostały do wieczornej imprezy. Chayton wziął jeszcze szybki prysznic, a później ujarzmił włosy – które po chlorowanej wodzie zwykle zaczynają żyć swoim życiem – zaczesując je szykownie do tyłu. W kwestii ubioru postawił na eleganckie spodnie i klasyczną, czarną koszulę, zostawiając pierwsze guziki w nonszalanckim bezładzie. Do tego założył pasującą marynarkę, choć podejrzewał, że na miejscu szybko z niej zrezygnuje.
Pogoda dopisywała wraz z temperaturą, a w zamkniętych pomieszczeniach nie spodziewał się ani grama przeciągu. Kreację zwieńczył odrobiną ulubionych perfum – niezawodny Clive Christian No.1 – i gotowy, ruszył bezpośrednio do Zielonego Pokoju, w okolicy którego kręciły się już znajome twarze i nie tylko, bo ta impreza była dostępna dla każdego gościa resortu. Istniała więc szansa, by poznać kogoś ciekawego.
UsuńWystrój pomieszczenia był zaskakująco luksusowy i znacząco odbiegający od wiejskich klimatów, ale właśnie czegoś takiego należało się spodziewać, licząc na klubowe klimaty. Zielony Pokój machinalnie przekształcał wiejską atmosferę w tą klubową, więc bez wątpienia spełniał swoją rolę. W czasie, gdy Samuel, który miał na sobie jasną koszulę i garniturowe spodnie, wskazywał miejsca pracownikom ich firmy, pokrótce nakreślając zasady, Chayton przeszedł się po sali, na chwilę przystając przy barowej części, żeby zorientować się, co ciekawego tutaj serwują. Było sporo rodzajów alkoholu, również dla wymagających koneserów, co go pozytywnie zaskoczyło. Gdy barmanka, znajdująca się w pobliżu, zapytała czy coś podać, wyciągnął do niej dłoń, przedstawił się krótko i poprosił o szklankę Eagle Rare bez dodatków, a potem upewnił się, czy wszystko zostało dopięte na ostatni guzik w kwestii korzystania pracowników Kravis Security z dobroci tego baru. Dziewczyna również się przedstawiła, zapewniła go, że wszystko gra i z uśmiechem wręczyła szklaneczkę, a na odchodne pożyczyła udanej zabawy. Był przekonany, że dziewczyna nosi to samo nazwisko, co jeden z właścicieli tego resortu, ale na razie nie dopytywał.
Podziękowawszy, przeszedł przez salę do loży, którą miała zajmować ich gromada i dostrzegając tam swoje twarze, uśmiechnął się na powitanie.
— Witajcie — rzekł, patrząc po eleganckich kreacjach swoich panów i pań. — Świetnie wyglądacie — przyznał po chwili. — Gdybym nie wiedział, nawet nie pomyślałbym, że macie za sobą wspinaczkę z kilkuset metrowym przewyższeniem — rzucił w żarcie i zatrzymał spojrzenie na Camille, która to najmocniej przeklinała całą tą wyprawę. Lekko przechylił głowę w bok i powoli przebiegł spojrzeniem po jej sylwetce od góry do dołu i z powrotem. Wyglądała w tym stroju cholernie dobrze, musiał to przyznać. I zbyt dobrze, żeby bez trudu poradził sobie z niezwracaniem na nią uwagi. — Korzystajcie i bawcie się. Wszystko jest do waszej dyspozycji — oznajmił jeszcze, zwracając się znów do wszystkich. — W razie czego, szukajcie Samuela, bo on rządzi sprawami tego wieczoru, ewentualnie mnie. — Zerknąwszy na Sama, uniósł usta w uśmiechu. Ta wzmianka była chyba zbędna. Wystarczyło zobaczyć, jak Samuel wprowadza ludzi do środka i wszystko tłumaczy, by domyślić się, że obecne sprawy organizacyjne to jego działka.
Chayton Kravis
Nie był stałym bywalcem klubów, a w kwestii imprezowania uchodził raczej na nudziarza, bo nie wdawał się w dzikie pląsy na parkiecie i nie wlewał w siebie tyle alkoholu, żeby gdzieś po drodze zgubić film, a potem obudzić się na drugim końcu miasta w towarzystwie ludzi, których imion ani twarzy nie pamięta. Te czasy miał już dawno za sobą, chociaż trudno powiedzieć, by kiedykolwiek doświadczył czegoś podobnego. Na imprezy zawsze wybierał się w roli opiekuna, który trzymał w garści całą hołotę i pilnował, żeby nikt się nie potknął, nie wybił sobie jedynek, albo nie naraził się jakiemuś dziwnemu towarzystwu, które chętne było nabić guza takim pijanym namolniakom. Teraz działało to podobnie. Może w tej chwili nie nazwałby hołotą ludzi, z którymi chadzał na tego typu zabawy, bo były to osoby, z którymi miał już więcej wspólnego, nawet jeśli mowa o pracownikach, ale cały czas stawiał się w roli opiekuna – trochę z przyzwyczajenia, ale bardziej ze względu na to, że pewnych rzeczy robić mu nie wypada, a zachowanie profesjonalizmu to sprawa kluczowa i taka, której nie wolno mu odłożyć na bok pod żadnym pozorem.
OdpowiedzUsuńOd początku więc zamierzał poprzestać tu na maksymalnie dwóch szklaneczkach whisky, niezależnie od tego, czy miałby tą biznesową rozmowę czy nie, więc sączył je powoli, zajęty różnego rodzaju rozmowami, czasami ciekawszymi, a czasami opierającymi się tylko na słuchaniu i przytakiwaniu. W loży przesiadał się co jakiś czas, żeby poświęcić uwagę każdemu, kto chciał zamienić z nim słowo. Panowie najczęściej pytali go o samochód, którym tutaj przyjechał i który był jego prywatnym autem, z kolei panie były na tyle powściągliwe, że to Chayton zmuszony był zadawać pytania i ciągnąć rozmowy, by uchronić wszystkich przed niezręczną ciszą. Głównym tematem i tak była praca oraz żarty z nią związane – mógł się dowiedzieć, kto jakie gafy popełnił w biurze, albo kto ile razy zaspał do pracy, a potem pędził przez pół miasta na łeb na szyję, prosząc kolegę z biurka obok, żeby już zalogował się na jego konto i uruchomił wszystkie procesy. Plusem takich sytuacji był fakt, że ekipa musiała sobie ufać, skoro niektórzy potrafili podać swoje pasy bez obawy o ich wykorzystanie. Co odważniejsi pytali Chaytona o jego najgłupsze sytuacje w pracy, nie tylko tej biurowej, ale również policyjnej, albo o takie, które zaskoczyły go pozytywnie. Odpowiadał bez najmniejszego problemu, sugerując jednak, że najsprawiedliwiej byłoby, gdyby zagrali w Never Have I Ever i trochę się nie spodziewał, że ludzie zareagują na to z takim entuzjazmem, gotowi zagrać, gdy tylko skończą drinki, wezmą nowe i trochę bardziej się zrelaksują.
Ale później grupa rozproszyła się po lokalu, a Chayton przeniósł się z Samuelem bliżej baru, gdzie chwilę rozmawiali, rozglądając się po otoczeniu i popijając trzymane w dłoniach alkohole. W pewnym momencie Samuel zakręcił się wokół facetów, komentujących ostatni mecz New York Yankees, których był fanem, a Chayton zajął jeden z barowych stołków. Korzystając z okazji, zagadał do barmanki, która obsługiwała go już wcześniej i dopytał ją o to nazwisko. Z początku nie rozumiała, dlaczego z automatu przedstawiła się także nazwiskiem, skoro na co dzień tego nie robi, ale potem przyznała, że jest córką jednego z właścicieli. Błagała jednak, by pozostało to tajemnicą, bo nie chciała, żeby ludzie próbowali zawrzeć z nią znajomość, z tego powodu, że większość robi to tylko dla tańszych drinków, albo dla tańszych karnetów na tutejsze atrakcje. Obiecał więc, że słówkiem nie piśnie o jej rodzinnych koligacjach z właścicielem, a kiedy ona zajęła się grupką klientów, obrócił się w kierunku, w którym ostatni raz widział Camille razem ze Stephanie i czwórką mężczyzn i zawiesił na nich spojrzenie. Wciąż rozmawiali, choć w tej chwili rozmowa wydawała się już o niebo swobodniejsza, niż kilkanaście minut temu, jakby wszyscy złapali nić porozumienia.
Takie rzeczy są naturalną częścią imprez, więc nie należało się niczemu dziwić, ale zaskakujące było to, jak dobrze w towarzystwie obcych mężczyzn odnalazła się Camille i jak szybko się to stało. Jak rozmowa zaczęła przeplatać się płynnie z na pozór drobnymi gestami i dotykiem, albo jak często gościł na ich twarzach uśmiech, nie tylko przyjazny, ale momentami nawet zalotny; chociaż, nie można powiedzieć, panowie mieli czym się pochwalić, jeśli chodzi o aparycję, nic więc dziwnego, że wykorzystywali swoje atuty. Z kolei Camille w tym prostym, czarnym overallu prezentowała się tak apetycznie, że nie sposób było się jej oprzeć i docenili to wszyscy dobrze widzący mężczyźni. Możliwe, że ona sama nawet nie zdawała sobie sprawy z efektu, ale tego wieczoru naprawdę przyciągała.
UsuńKiedy przyglądał im się tak z daleka, zastanawiał się, dlaczego przy nim Camille nie uśmiecha się tak swobodnie. Dlaczego nie potrafi pozbyć się blokad i toczyć równie swobodnych rozmów, tym bardziej, że przeżyli coś stokroć bardziej intymnego, niż zalotne rozmowy przy drinkach. Czy chodziło wyłącznie o to, że był jej żonatym jeszcze szefem, czy może o coś zgoła innego? Może ich znajomość nie miała prawa nigdy zaistnieć. Może Camille nie czuła się z tym dobrze, a w głębi duszy żałowała, bo przecież jego nie będzie mogła przedstawić ciotce, chyba, że będzie chciała świadomie doprowadzić do tego, by nabawiła się palpitacji serca.
A może, a może, a może...
Zerknął na zegarek i pociągnął ostatni łyk alkoholu, a potem odstawił szklaneczkę, podziękował barmance i rozejrzał się za Samuelem. Musiał się już zbierać, żeby na czas przygotować sobie stanowisko do wideokonferencji, a przed nią przejrzeć jeszcze dokumenty. Miał jakieś dziwne przeczucie, że coś poszło nie po jego myśli, jeśli chodzi o ostatnią turecką inwestycję, ale wszystko się okaże, gdy tylko połączy się z odpowiednimi ludźmi.
Gdy tylko dostrzegł Samuela w tłumie, mającego na głowie jakąś mrugającą kolorowo opaskę z diabelskimi rogami, podszedł do niego i trochę się nachylił, żeby nie krzyczeć.
— Zbieram się. Miej oko na naszych — poprosił, na co Samuel podniósł rękę do czoła i zasalutował nieskromnie.
— Się wie, szefie! — zapewnił, a kiedy Chayton oddalił się już kilka kroków w stronę głównej werandy, zawołał jeszcze za nim. — Ale chyba wrócisz?
Chayton podniósł tylko rękę i machnął nią w odpowiedzi na znak, że raczej już nie wróci. Było późno, rozmowa zajmie mu jakąś godzinę, a może więcej, więc nie widział sensu wracać, szczególnie, że nazajutrz musi wsiąść w samochód i wrócić do miasta. Więcej i tak nie wypije, a towarzystwo na pewno będzie już porobione, włącznie z Samuelem, któremu taki imprezowy nastrój bardzo odpowiadał.
Przeczucie go nie myliło – w trakcie rozmowy okazało się, że brakuje pewnych zasobów do wykonania projektu, więc na szybko należy stworzyć nowy projekt, zawierający zamienniki, które będą odpowiadały tamtejszemu systemowi. Dodatkowa praca, ale brak dodatkowego czasu, a to oznacza, że nadchodzący tydzień będzie dla Chaytona cholernie napięty. Wciśnięcie kolejnego projektu równało się z kolejnymi zmianami w harmonogramie, które niekoniecznie wpłyną dobrze na jego relacje z nieco mniej ważnymi partnerami, bo ile to razy można przekładać jedno spotkanie, ale prawdopodobnie nie będzie miał wyboru. Biskon Yapı miał wyższy priorytet.
Po rozmowie, która odbyła się w połowie po turecku, a w połowie po angielsku, Chayton zamknął ekran laptopa i podniósł się z krzesła z ciężkim westchnięciem. Zamknął skoroszyt i niedbale odrzucił go w róg stołu, a potem potarł twarz dłońmi i skierował się w stronę tarasu. Otworzył szeroko drzwi, wpuszczając do środka świeże powietrze, po czym pozbył się marynarki i zaraz za nią koszuli, porzucając je na sofie. Uruchomił odtwarzacz muzyki i sięgnął po tablet, z którym rozsiadł się w wygodnym fotelu na tarasie.
UsuńZmrok już całkowicie pochłonął okolicę. Lampki solarne, rozmieszczone w tarasowych deskach, dekorowały i odpowiednio rozświetlały tę część budynku. Dodatkowo na taras wypadało również światło z salonu, które Chayton włączył na full do rozmowy przez internetową kamerkę.
Na tarasie sparował swój tablet z odtwarzaczem, włączył losową playlistę i w grających cicho dźwiękach Caruso Lucio Dalli, zaczął wystukiwać e-maila do koordynatorki biura, żeby od poniedziałku niezwłocznie zajęła się przestawianiem spotkań w harmonogramie. Nakreślił krótko problem, uznając, że resztę dopowie już osobiście.
Chayton Kravis
Głośniejsze pukanie do drzwi, które tak niespodziewanie dotarło do jego uszu, gdy wklepywał ostatnie słowa do e-maila, wprowadziło go w niemałe zaskoczenie. Nie spodziewał się gości, bo raz, że nikogo nie zapraszał, a dwa, wszyscy bawili się teraz na imprezie integracyjnej i nie sądził, że ktokolwiek z tam obecnych nabierze ochoty, żeby zapukać akurat do jego drzwi. Bo tak naprawdę to po co? Raczej nie po to, żeby życzyć mu dobrej nocy. Chociaż ciężko to tak definitywnie wykluczyć, skoro ludzie dostają po alkoholu takiego kopa do pewności siebie, że robią rzeczy, o które nigdy w życiu by siebie samych nie podejrzewali. Może osoba, która stała po drugiej stronie drzwi, przyszła właśnie po to, żeby życzyć mu dobrej nocy, kto wie...
OdpowiedzUsuńJedyny powód do odwiedzin miałby Samuel, gdyby przyszło mu do głowy, żeby podjąć próbę namówienia go na powrót na imprezę, więc Chayton z automatu założył, że to najprawdopodobniej przyjaciel. Nie wierzył w to jednak tak do końca, bo była to wizytacja dość cicha, jak na podpitego Samuela – on waliłby w drzwi do skutku i nie zamilkłby nawet na sekundę, a gdyby otwieranie ich trwało zbyt długo, byłby w trakcie szukania innej drogi dotarcia do wnętrza, choćby było to związane z wspinaniem się na piętro po ozdobnym pnączu. Tymczasem głośne pukanie było jednorazowe; nikt się nie odzywał, nikt się nie dobijał, więc o jakąś nagłą sytuację też chodzić nie mogło, co było akurat pozytywne, bo oznaczało, że wszyscy bawią się w granicach rozsądku i nikt nie zrobił sobie krzywdy, ani nie rozkręcił jeszcze żadnej awantury.
Wysłał e-mail, zatrzymał muzykę i odłożył tablet na stolik, a potem dźwignął się z fotela i przemierzył salon, zatrzymując się dopiero przy frontowych drzwiach. Położył jedną rękę na futrynie, a drugą otworzył je bez wahania, z beznamiętnym wyrazem twarzy, celując, że ujrzy tam Samuela w ostatkach witalnych sił, ale kiedy jego oczy napotkały Camille, wyraz jego twarzy zmienił się machinalnie. Wymalowało się na niej zaskoczenie i lekka dezorientacja, bo chociaż mógł w jakimś stopniu podejrzewać również jej odwiedziny – wcale o tym nie pomyślał. Bawiła się dobrze w towarzystwie, więc przez myśl mu nie przeszło, że poczuje potrzebę, by znaleźć się tutaj: w miejscu, w którym teoretycznie znaleźć się nie powinna, i w którym może znaleźć by się nie chciała, gdyby nie te kilka drinków, które wypiła w trakcie imprezy.
Zapomniał na chwilę o tym, że znów był w połowie rozebrany i że stał przed Camille tylko w garniturowych spodniach, ale naprawdę nie spodziewał się odwiedzin. Dopiero co skończył rozmowę i napisał służbowego e-maila. Jeszcze nie zdążył nawet zbierać się do tego, by jakkolwiek się zrelaksować po tym wszystkim, co właśnie spadło mu na głowę, a tu nagle Camille puka do drzwi. Ciekawiło go, dlaczego przyszła, ale postanowił o to nie pytać, bo chyba trochę nie wypada. Na pewno nie przyszła tutaj z nudów, skoro kilkadziesiąt metrów stąd dudniła muzyka i słychać było rozbawione towarzystwo. W jakimś stopniu wiedział, że to nie klimaty Camille tak do końca, ale była tam i bawiła się dobrze, a nic nie wskazywało na to, że po drodze coś się schrzani.
— Camille? — odezwał się w końcu, nieznacznie potrząsając głową. Zabrał rękę z futryny i otworzył drzwi szerzej, gdyby chciała wejść do środka. — Coś... Wszystko dobrze? — upewnił się, przez moment dochodząc do wniosku, że mogło coś się stać, że może ktoś zachowywał się wobec niej niestosownie, albo znacząco przekroczył granice jej przestrzeni osobistej. Wierzył jednak w Samuela i w to, że faktycznie miał oko na ich grupę, więc zareagowałby, gdyby do czegoś takiego doszło ale, z drugiej strony, wszyscy są tam przecież dorośli i sami dbają o swój interes.
UsuńChayton Kravis
Dobrze było usłyszeć to dodatkowe zapewnienie z jej ust, że nie wydarzyło się nic niepokojącego, co działoby się wbrew jej woli, bo nawet nie byłby sobie w stanie wyobrazić własnej reakcji, gdyby dowiedział się, że któremuś z pracowników jego firmy działa się tutaj krzywda. Wtedy pismaki miałyby ciekawsze tematy do roztrząsania, niż kryzys w jego małżeństwie. Ale nie na tej części wypowiedzi skupił się najbardziej, a na tej drugiej, bo Camille zaczęła już w pewien sposób tłumaczyć to swoje najście. I wcale nie dał się zwieść tej wymijającej końcówce, w której z czegoś zrezygnowała, bo dobrze wiedział, że nigdy nie przyszłaby pod te drzwi tak po prostu. Nie znali się od dziś, a Chayton rozgryzł część zachowań Camille do takiego stopnia, by wiedzieć jakiej reakcji może się po niej spodziewać. Tą dominującą reakcją było unikanie zarówno jego, jak tematów związanych z nimi, a drugą z kolei była ewakuacja i ucieczka w chwilach, w których sprawy zaczynały się zagęszczać. Nie licząc tego wyjątku, gdy odwiedziła jego gabinet z kluczem, raportami i życzeniami związanymi z wyjazdem integracyjnym, dziś, właśnie teraz, jest to ten pierwszy raz, kiedy sama, z własnej nieprzymuszonej woli, przyszła do niego i wyciągnęła dłoń do rozmowy. Przecież mogła zostać na imprezie, bawić się do rana i nazajutrz dobrze wspominać niezwykły wieczór, ale z jakiegoś powodu zrezygnowała z tego wszystkiego dla osoby, przed którą właśnie stała. W ciągu ostatnich dni nie wydarzyło się między nimi zupełnie nic, co powinni przedyskutować, dlaczego więc to zrobiła? Dlaczego zrezygnowała z dobrej zabawy i przyszła do niego? Na pewno nie dla tego tak po prostu, którym postanowiła się zakryć. Musiał istnieć jakiś konkretny aspekt który sprawił, że tak bardzo chciała stanąć z nim twarzą w twarz i Chayton zamierzał go z niej wyciągnąć. Skoro już tu przyszła, prędzej czy później będzie musiała zdradzić się z realnymi powodami.
OdpowiedzUsuńAle najpierw Chayton musiał poskromić samego siebie, bo to przyciąganie ze strony Camille cały czas działo, a gdy miał ją przed sobą taką niewinną i zawstydzoną, coś w jego wnętrzu zaczynało wariować. Gubiła przy nim pewność siebie, choć wcale nie rozumiał dlaczego, ale były momenty, w których to naprawdę na niego oddziaływało, i to do takiego stopnia, że najchętniej sam w totalnie nieprzyzwoity sposób sforsowałby jej granice, a wraz z nimi całe to zawstydzenie. Może nie była to cecha, która powinna go ruszać – nie zliczyłby tych onieśmielonych osób, których w życiu spotykał – ale Camille miała w sobie coś, co go pochłaniało, a kiedy robiła takie rzeczy, kiedy chciała czegoś konkretnego, ale zasłaniała się nagle, jego samokontrola pryskała jak mydlana bańka. Wtedy zaczynał chcieć wielu różnych, niepoprawnych rzeczy, które zgubiłyby ich na wielu różnych płaszczyznach, a na to, nieważne jak przyjemne i bajeczne, teoretycznie pozwalać sobie nie mogli.
Wziął głębszy wdech i przymknął powieki na ułamek sekundy, żeby coś powtórzyć sobie w myślach. Sakin ol.
— Nie przeszkadzasz — odparł po chwili, wypuszczając powietrze z płuc. Popatrzył na Camille i sięgnął ręką do jej dłoni, w której trzymała złoty krzyżyk, a potem ostrożnie odsunął ją od biżuterii i nieznacznie splótł ich palce. — Wejdź — zachęcił, sugestywnie wciągając Camille do środka. Wystarczyło kilka kroków, by ona przekroczyła próg, a on mógł zatrzasnąć drzwi tuż za jej plecami.
— Wyszedłem wcześniej z imprezy, bo miałem ważną wideokonferencję — wyjaśnił pokrótce, gdyby interesowało ją, dlaczego opuścił towarzystwo i dlaczego nie mogła go w nim znaleźć, ale oprócz wyjaśnień był to też wstęp do czegoś poważniejszego. — A ty wyszłaś z imprezy, bo mnie szukałaś, ale zdałaś sobie sprawę, że mnie tam nie ma. Zdecydowałaś się przyjść tutaj, a to wszystko tylko po to, żeby tak po prostu porozmawiać, nie wiedząc nawet o czym.
UsuńUniósł kącik ust, nieco rozbawiony jej wytłumaczeniem. Nie krył się z tym, że nie uwierzył w to wytłumaczenie, a zwłaszcza w jego końcówkę.
— Dlaczego, Camille? — Zadał to pytanie lekko, cały czas trzymając jej dłoń w swoich palcach, może trochę na wypadek, jakby zdecydowała się nagle ewakuować, bo sprawy zaczynały się powolutku zagęszczać. — Dlaczego potrzebowałaś znaleźć mnie właśnie teraz?
Chayton Kravis
Skoro chodziło o zwykłą rozmowę, raczej bez problemu mogli zrobić to właśnie tam, w miejscu, w którym Chayton swobodnie rozmawiał z każdym z osobna i to na tematy wcale niezwiązane z pracą. Nie odbiegałoby to od żadnej normy, bo Camille byłaby wówczas jedną z wielu osób, której postanowił poświęcić czas na imprezie integracyjnej, nawet jeśli poświęciłby go jej więcej. Mogli przecież rozwinąć jakiś ciekawszy temat, więc nie wzbudzałoby to niczyich podejrzeń, a jeżeli ktoś wyczułby coś nietypowego – byliby w stanie to kontrolować, a z pewnością bardziej, niż obecną sytuację, bo jeśli teraz lub za chwilę ktoś zdecyduje się sprawdzić, co u Camille, a nie zastanie jej w domku, będzie miał nie lada zagwozdkę. I kto wie, gdzie ta zagwozdka go zaprowadzi, jeżeli dla świętego spokoju postanowi jej poszukać.
OdpowiedzUsuńAle akurat tym Chayton na razie nie zawracał sobie głowy, bo zakładanie, że takie poszukiwania będą miały miejsce, to jak wróżenie z fusów, poza tym nie miał żadnej pewności, czy za pięć minut Camille będzie stała w miejscu, w którym stoi obecnie. Przychodziła w jakimś konkretnym celu, a ostatecznie się z niego wycofywała. Chciała jakiejś rozmowy, ale w pewnym momencie uznawała, że nie ma ona sensu i rezygnowała. Nie wiedział skąd wynika to niezdecydowanie, albo go po prostu nie rozumiał, a może sam był zbyt zdecydowany na to, by grać w kotka i myszkę i okrężną drogą na siłę wyciągać z niej informacje. Przez moment wierzył, że uda się poruszyć temat bez uciekania, skoro był tak ważny, że z nim tutaj przyszła, ale ledwie zdołał o uciekaniu pomyśleć, a Camille właśnie zaczynała torować sobie do tego drogę. Może to jednak on cały czas ją źle odbierał? Może w rzeczywistości nie było to nic ważnego, a Camille była tylko tą osobą, która przyszła życzyć mu dobrej nocy, tak po prostu.
Zmrużył lekko powieki i wsunął dłonie do kieszeni swych spodni, gdy odsunęła się i napomknęła coś o nagłej sytuacji. Przecież nie był wariatem, żeby organizować takie rzeczy po nocy, ale pewne sprawy wymagały takiego poświęcenia, szczególnie, gdy w grę wchodziła różnica czasowa. Mógł polecieć, ale jeśli byłby teraz w Turcji, to nie byłoby go tutaj. Każdego dnia ustalał sprawom priorytety, a ten wyjazd i integracja z pracownikami była dla niego ważniejsza. Nic, tylko się cieszyć, że udało się być na integracji, jak i odbyć wideokonferencję – i to wszystko bez dzielenia się na pół, czy definitywnego skreślania jednego wyboru.
— Wideokonferencja była zaplanowana od tygodnia. W Turcji przypadła na siedemnastą — oznajmił krótko, wcale nie mając ochoty na tłumaczenie czegoś, co nie miało być głównym tematem ich aktualnego spotkania. I co swoją drogą popsuło mu nastrój już jakoś w połowie trwania i wymieniania się biznesowymi informacjami. Musiał jeszcze przerobić to w głowie, a potem, cóż, wziąć się za nanoszenie zmian na projekty.
Po chwili westchnął ze zrezygnowaniem i przeszedł kawałek w głąb salonu, a potem odwrócił się w stronę Camille, by na nią popatrzeć.
— Nie wiem, o czym chciałaś ze mną porozmawiać, Camille, i czy w ogóle chodziło ci o rozmowę, ale zrobisz teraz to, co uznasz za słuszne — powiedział dając jej całkowicie wolną rękę. Mogła zostać i zacząć temat lub wyjść i na dobre o nim zapomnieć. — Zastanawiam się czasem, co sprawia, że w towarzystwie innych mężczyzn czujesz się swobodniej, niż w moim. Wiesz, że rozmowy bardziej wam się kleją. Do tej pory tego nie rozgryzłem, ale jeśli coś jest nie tak, chciałbym żebyś mi powiedziała, na pewno postaram się nie wprawiać cię więcej w żaden dyskomfort — zapewnił i równocześnie skierował do niej tą lekką prośbę, licząc na to, że faktycznie zwróci uwagę na problem, którego on nie dostrzegał. Oczywiście to, że on był szefem jeszcze żonatym, a ona pracownicą, to oboje wiedzieli i rozumieli; o tym zresztą rozmawiali już wcześniej w gabinecie. Pozostała kwestia tego, czy był to główny powód wszystkiego, czy istniało jeszcze kilka innych, na które nie zwrócił uwagi, albo których po prostu nie widział.
UsuńChayton Kravis
Być może zrozumiałby wszystko od razu, gdyby Camille bezpośrednio przyznała, że w rozmowie z nowo poznanymi facetami udawała, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, i że tak naprawdę czuła się tym przytłoczona, ale przywykła już do sytuacji, w których ludzie wplątują ją w jakieś „niechciane” towarzystwo. Wtedy rzeczywiście przyznałby, że ich rozmowa na półce skalnej była klejąca. Tymczasem ona uważała, że jemu się wydawało, on natomiast odniósł swoje wrażenie na podstawie tego, co widział – a widział ich rozmawiających swobodnie – natomiast nie zakładał, że Camille zmuszona była cokolwiek wtedy udawać. Pewnych rzeczy nie wiedział i nie miał podstaw, żeby się ich domyślać, dlatego zależało mu na bezpośrednich rozmowach i jasnych odpowiedziach, bo tylko w ten sposób był w stanie dobrze zrozumieć daną sytuację. Szczególnie, że nawet nie zrozumiałby, dlaczego zdecydowała się cokolwiek udawać, bo jest tym typem człowieka, który nie przebywa w niechcianym towarzystwie, i który opuszcza takie kręgi, jeśli czuje, że nie ma z nimi nic wspólnego. Rozmijali się w podejściach do wielu spraw i to utrudniało ich poprawną ocenę. Chayton klarownie powiedział, że zauważył, że Camille czuje się swobodniej w towarzystwie innych mężczyzn, tymczasem Camille stwierdziła, że mu się wydaje – ale dlaczego? Tego już nie wyjaśniła. Dlaczego miał uwierzyć, że mu się wydaje, jeśli widział, co widział, a nie rozumiał, że tak naprawdę Camille zachowywała jedynie pozory? Że podczas tej rozmowy odbębniała swoje „standardowe procedury”? To było dość skomplikowane, ale stałoby się odrobinę łatwiejsze, gdyby udało im się rozmawiać szczerze. O ile jest to w ogóle wskazane, bo z drugiej strony, to kim oni dla siebie są, by wymagać szczerych rozmów? Momentami Chayton gubił się w tej relacji i zaczynał zastanawiać się, czy to naciskanie na Camille, zwracanie uwagi na pewne rzeczy, jest mu do czegokolwiek potrzebne. Owszem, robił to bo chciał ją zrozumieć, ale nie miał pewności, czy ona chce tego samego; czy Camille chciała być przez niego zrozumiana. Czy ich relacja była w ogóle na takim etapie, które wymagało zrozumienia, bo może jednak był w tej kwestii troszkę nadgorliwy i zagłębiał się aż nadto.
OdpowiedzUsuńDobrze było usłyszeć, że jeśli coś miałoby być nie tak, to nie z jego winy. Ale dlaczego w takim razie dochodziło do sytuacji takich jak ta, kiedy Camille nagle dochodziła do wniosku, że musi się ewakuować? Wcześniej zakładał, że może był zbyt pewny siebie w co niektórych gestach, które niekoniecznie jej odpowiadały, ale jeśli to nie to stanowiło problem, który wzbudzał w niej dyskomfort i zmuszał do wycofania, to sam już nie wiedział, co tym problemem może być. Jeśli to nie niechęć, to może strach? Obawa o to, że coś się wyda? A może to jednak skrytość Camille i fakt, że nie jest jej łatwo otworzyć się przed kimkolwiek? Wspomniała podczas wspinaczki, kiedy rozmawiali o uciekaniu do pasji, że odsuwa od siebie emocje i nie daje im do siebie dotrzeć – miał to na uwadze, ale nadal nie miał pewności, że właśnie to jest problemem, który czyni ich spotkania takie, jakie są chociażby w tej obecnej chwili. Mógł wnioskować, że pojawiły się z jej strony jakieś pragnienia, które pojawić się nie powinny, ale też nie do końca miał ku temu podstawy, bo nie rozmawiali o tym. Mógł się domyślać, że przyszła porozmawiać o tych pragnieniach właśnie teraz, ale...
Ewakuacja.
I nagle, kiedy stał tak z dłońmi utkwionymi w kieszeniach, a w jego głowie zachodziły setki tysiące zawiłych procesów myślowych, związanych z całą tą sytuacją, z tyłu głowy zapaliła się lampeczka. Bo kiedy powtórzył sobie w myślach to, jak po kolei Camille wymieniła ich klejące się momenty; kiedy dotarło do niego, że podoba jej się całe mnóstwo rzeczy, które robi i mówi, ale jest jakieś ale – to wszystko, o czym tak rozmyślał, nabrało większego sensu. Może był to wniosek wyciągnięty źle, może za tym ale stało coś innego, bo mogło, jednak musiał to zweryfikować.
UsuńWyciągnął ręce z kieszeni i cofnął się do Camille, od razu kładąc rękę płasko na drzwiach, bo nie umożliwi jej wyjścia, dopóki nie odpowie mu na to jedno konkretne pytanie, na które odpowiedź będzie wręcz kamieniem milowym dla jego przemyśleń.
Może był to trochę gwałtowny gest, ale musiał to zrobić, choćby dla swojej własnej świadomości.
— Ale wtedy chcesz więcej? — Dokończył, uważnie patrząc na Camille z bliska. — Chcesz więcej, mimo że wiesz, że nie powinnaś i że te pragnienia nie idą w parze z poprawnością? — Zapytał wyczekująco. Może się mylił po całości, ale chciał rozwiać te wątpliwości raz, a dobrze. — Dlatego przyszłaś?
Chayton Kravis
Miał świadomość, że zachował się trochę bezwzględnie i że w pewien sposób zmusił Camille do wyjścia ze swojej strefy komfortu, ale uczucie, które ją tutaj przywiodło, było dla niego bardzo istotne. Chociaż w jakiejś części chciał wiedzieć, co dzieje się w jej głowie, bo na co dzień była skryta i pilnowała się z emocjami zupełnie tak, jakby bała się, że nie będzie w stanie ich ujarzmić, gdy tylko w pełni się wydostaną spod pancerza. Nie wiedział, z czym Camille mierzy się w swoim własnym wnętrzu, ani co tak naprawdę przeżyła kiedyś, zanim się poznali, a chciał mieć pewność, że to, co dzieje się między nimi, w żaden sposób jej nie rani. Że nie niszczy jej życia i że nie dzieje się to wbrew jej woli, bo właśnie tego najbardziej się obawiał. Dopóki nie znał powodu jej odwiedzin, mógł celować we wszystko, włącznie z tym, że mogła przyjść do niego, żeby wszystko definitywnie zakończyć. Oczywiście, zrobiłby to, bo nie wyobrażał sobie utrzymywać z nią bliższego kontaktu bez jej zgody, ale sam fakt, że Camille nie zdradzała się emocjonalnie z niczym, sprawiał, że Chayton mógł zakładać każdy scenariusz, tak jak z góry założył, że wina jest po jego stronie, i że robi coś nie tak, co generuje napięcie i wprawia Camille w dyskomfort. A obserwacje dnia dzisiejszego tylko wbiły ostatni gwóźdź do tej trumny, bo to prawda, że Chayton przyjął je dokładnie tak, jak je widział, nie zastanawiając się, ile jest w nich tej prawdziwej Camille. Choć, gdyby pomyślał i przypomniał sobie ich rozmowę w radiowozie, kiedy padły wzmianki o rodzinach, chcących ustawić swoje pociechy i zapraszaniu się na randki dla świętego spokoju, dość szybko doszedłby do wniosku, że Camille może posiadać taką umiejętność odnajdywania się w nie do końca chcianym towarzystwie, żeby odbębnić to, co nieuniknione. Sam przecież bywał na kolacjach biznesowych, w których dla dobra interesów musiał zachować pozory. Znał to więc, dokładnie tak, jak znała to Camille.
OdpowiedzUsuńMiał świadomość, że może będzie musiał zadowolić się samym potwierdzeniem, ale tak się złożyło, że w odpowiedzi Camille usłyszał nawet dużo więcej, niż oczekiwał. Zaskoczyła go wyznaniem, dotyczącym bezsenności i założeniem, że w jego obecności może byłaby w stanie się uspokoić, bo chcenia się domyślał, z kolei tego, że mógł wpłynąć na jej nerwy, nie brał wcale pod uwagę. Nie miał wątpliwości, że tą rozmową na pewno niczego jej nie ułatwił, ale nic straconego. Teraz, kiedy wiedział już na czym stoi, a wiedział dokładnie, bo wszystkie jego wątpliwości zostały rozwiane, ze swobodą mógł zająć się potrzebami Camille, a przede wszystkim przywrócić jej odrobinę śmiałości. Gdy przyszła, miała jej więcej, a w tej chwili nawet na niego nie spoglądała i rozumiał to. Rozumiał to, bo sam wygenerował taką, a nie inną sytuację, ale było to potrzebne, jeżeli nie Camille, to jemu w stu procentach, chociażby po to, żeby ją zrozumieć i nie odbierać już pewnych rzeczy na opak. Żeby wiedzieć, że gdy zaczyna docierać do niej świadomość pewnych pragnień, Camille będzie się przed nimi bronić i upychać je pod pancerz, wraz z całym arsenałem emocji.
Zabrał dłoń z drzwi i sięgnął do twarzy Camille. Opuszkami palców powoli zaczesał kosmyk włosów, przełożony już za uchem, a potem przesunął dłoń do jej podbródka i uniósł go lekko.
Chciał, żeby ich spojrzenia się skrzyżowały, bo był jej wdzięczny za te słowa i chciał, żeby Camille tę wdzięczność w nim dostrzegła. Zdawał sobie sprawę, że dla niej przyznanie pewnych faktów nie było tylko kłopotliwe, co po prostu trudne.
Usuń— Nigdy więcej nie myśl, że to głupie — poprosił prawie szeptem i zsunął spojrzenie do jej ust. Wychylił kciuk, żeby musnąć ulotnie kącik jej dolnej wargi i zaraz podniósł z powrotem wzrok do jej oczu. — I zostań dziś ze mną — ciągnął prośbę, otaczając ją ramionami i przyciągając siebie, trochę tak, jak za pierwszym razem, gdy Camille na firmowym balu wtuliła się w jego tors po awanturze z ciotką. Zbliżył twarz do jej włosów, muskając ustami gładkie pasma i nieznacznie odetchnął. Różnica była taka, że teraz Camille, całe szczęście, nie płakała. — Nie tylko ty potrzebujesz uspokojenia — oznajmił na koniec, zostawiając to takie niedopowiedziane, bo wolał nie skupiać się już na tym, co psuło nerwy, a na tym, co je koi. A miał to właśnie w swoich ramionach.
Chayton Kravis
Chociaż Chayton miał swoje zasady i bywał wobec nich surowy, nie uważał, że świat jest czarno-biały i że każdy problem można rozwiązać za sprawą jednego banalnego równania. Ich relacja nie była ani banalna ani pospolita, nie była też poprawna w oczach społeczeństwa, również tego najbliższego, a w dodatku była dla nich czymś nowym, bo do tej pory żadne z nich nie doświadczyło romansu na polu służbowym. Możliwe, że ktoś inny, kto faktycznie patrzy na świat przez pryzmat wyłącznie dwóch przeciwstawnych kolorów, w tej sytuacji uznałby Camille za niefrasobliwą kretynkę, ale nie Chayton, którego cechowała wyrozumiałość i spore pokłady zrozumienia. On zdawał sobie sprawę, że to, co ciągnie się między nimi, wykracza poza wszelkie ramy normalności, i że w tej relacji absolutnie nic nie jest oczywiste, zwłaszcza dla Camille, która z pewnymi uczuciami nie spotkała się nigdy wcześniej. Nie potrzebował dyplomu z psychologii, żeby rozumieć, że miotają nią różnorakie emocje, których nie jest pewna i których może nie jest nawet w stanie dobrze zdefiniować, bo on sam też nie potrafił tego tak klarownie zrobić; jego też wiele uczuć ominęło w biegu życia, bo nigdy nie chciał za nimi podążać. A tutaj z jednej strony potrzeba i pragnienie, z drugiej niepoprawność i przeświadczenie, że to wszystko nie ma sensu. Z jednej strony przyciągnie, z drugiej świadomość, że na dłuższą metę nic z tego nie ma racji bytu. W takiej sytuacji człowiek w pewnym momencie zaczyna wątpić już nie tylko w swoje odczucia, ale także we wnioski i pragnienia – dokładnie tak, jak zwątpiła w nie Camille, gdy znalazła się pod drzwiami tego domku. Kiedy przyszła z konkretną myślą, ale nagle z niej zrezygnowała.
OdpowiedzUsuńZatrzymał ją, bo wcale nie uważał, że to, co czuła jest głupie, czy co gorsza złe. Mogło być niepoprawne w sytuacji, w której się znajdowali, nawet jeśli nie dla nich, to dla osób trzecich, bo taka relacja zawsze będzie potępiana, ale tak naprawdę nie robili niczego złego. Nie było nic złego w tym, że potrzebowali siebie i że w jakimś sensie byli w stanie dobrze na siebie wpłynąć. Jedni do ukojenia potrzebują alkoholu, inni ciężkich narkotyków, a jeszcze inni drugiego człowieka – tak po prostu. Chayton nie był w stanie określić, jak to się stało, że to z Camille połączyło go coś nietypowego, bo budowało się to powoli, ale gdyby miał wymienić to, co najbardziej go w niej urzekło, to z pewnością byłaby autentyczność. Jej niewymuszona, łagodna osobowość.
Przebiegł spojrzeniem po twarzy Camille, gdy zmieniła nieco pozycję i uniosła się z lekka na palcach, zbliżając do niego wymownie. Też chciał ją pocałować. Tak naprawdę zapragnął tego już w chwili, w której zobaczył ją pod swoimi drzwiami, ale wtedy równie mocno zechciał zrozumieć z czym do niego przyszła.
— Zdenerwowały mnie komplikacje w kraju na Bosforem — wyjaśnił najpierw i mówiąc, przesunął dłonie na jej ramiona. Nieśpiesznie ściągnął marynarkę Camille w dół, zauważając, że materiał i tak naturalnie dążył do tego, by się z nich zsunąć. — Przepraszam, jeśli dostałaś rykoszetem. Nie chciałem tego — dodał, spojrzawszy przelotnie w jej oczy, a zdjętą z niej marynarkę przerzucił na komodę, która znajdowała się kawałek dalej, niż na wyciągnięcie ręki.
Cieszył się, że Camille zgodziła się zostać. To było najlepsze, o co mógł ją dziś poprosić.
— To w porządku nie wiedzieć, czy jest się sobą — odpowiedział już na pytanie i ujmując jej twarz w dłonie, uniósł lekko kącik ust. — Żeby być sobą, najpierw musisz odkryć siebie. Poczuć, doświadczyć, zaakceptować to lub nie — ciągnął, zbliżając się do jej warg, które koniec końców tylko musnął swoimi. On też chciał rozmawiać, więc postanowił, że podzieli te pragnienia. — Ale prawda jest taka, że czasami okoliczności nie sprzyjają byciu sobą — stwierdził zaraz, prostując się trochę.
Doszedł do wniosku, że nie będą rozmawiać w przejściu dlatego chwycił Camille pod uda i podniósł, sadzając na wysokości swoich bioder, a potem ruszył z nią w kierunku tarasu, gdzie stał ten sporych rozmiarów, wygodny fotel, w którym kilkanaście minut temu wystukiwał maila na iPadzie. — My ludzie jesteśmy trochę jak kameleony i dopasowujemy swoje zachowania do okoliczności. Nosimy maski, za co bardzo się nie lubimy, ale bywa tak, że one są czasami naprawdę potrzebne — powiedział, niosąc Camille przez cały salon, a kiedy wyszli na taras, usiadł z nią w fotelu, wygodnie wpadając w oparcie. — Dla przykładu: gdybym nie musiał dziś zakładać maski i dopasowywać się do okoliczności, zabrałbym cię z Zielonego Pokoju dokładnie w chwili, w której cię w nim zobaczyłem — przyznał otwarcie, utrzymując spojrzenie w twarzy Camille. Dłonie swobodnie trzymał na jej udach; nie uśmiechał się, ale wyraz jego twarzy pozostawał pozytywny. A może celniej brzmiałoby: zadowolony.
UsuńChayton Kravis
Błoga przyjemność przepłynęła przez jego ciało w chwili, w której ich usta złączyły się w leniwym pocałunku. Lubił, gdy go całowała, gdy fundowała mu pieszczoty spod swych warg i tak nienachalnie, drobnymi gestami, pobudzała jego głód. Mimowolnie wracał wspomnieniami do ich pierwszego razu w biurze, kiedy dawkowali sobie siebie stopniowo, bo było to dla niego niezwykłe doznanie, różne od tych wszystkich, ulotnych jak mgła i doświadczonych gdzieś wcześniej w biegu życia. Tak naprawdę, każde zbliżenie z Camille było czymś więcej, niż tylko fizycznością. Przy niej nie chciał brnąć do końca, żeby poczuć się wreszcie spełnionym – przy niej chciał przeżywać te chwile, skupiać się na nich, czerpać z każdej ich sekundy i czuć je całym sobą. Chciał scalić się z nią i nacieszyć doszczętnie, bez reszty, jakby już nigdy więcej nie było mu dane jej mieć.
OdpowiedzUsuńTo jeszcze nie obsesja, ale czy to już nie jest przypadkiem lekkie uzależnienie?
Kiedy Camille odsunęła się, uniósł kącik ust i lekko oblizał dolną wargę, nieznacznie ją zagryzając. Całe szczęście, że podobało mu się to stopniowe, nienachalne rozpalanie pewnych zmysłów, bo w innym przypadku dałby się porwać impulsowi i pogrzebał całą swoją cierpliwość, a wtedy nie doświadczyłby tylu cudownych rzeczy i stanów, które wspólnie z Camille osiągnęli. Ominąłby go cały ocean przyjemności, a przecież wisienka na torcie nie zawsze jest lepsza, niż sam tort. Ale dało się zauważyć pewną swobodę między nimi, której brakowało wcześniej. Może to dzięki temu, że poruszyli niektóre sprawy i Camille czuła się pewniej, a może to, co przeżyli wcześniej, sprawiło, że teraz oboje potrafili dozować sobie przyjemność w sposób kontrolowany? Nie rwali do siebie galopem, a mogli, bo w tej chwili nie było między nimi już absolutnie żadnej przeszkody. Byli odseparowani od potencjalnych świadków, mieli siebie i całą noc przed sobą.
Pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno siedział w tym fotelu podminowany, pisząc pilną wiadomość do koordynatorki biura i próbując wsłuchać się w nuty jednego z ulubionych utworów, a teraz siedział w tym fotelu zadowolony, mając na kolanach Camille i już wcale nie przejmował się chłodniejszym, nocnym powietrzem, które muskało jego nagą skórę, i które skoro świt osiądzie rosą na źdźbłach okolicznej trawy. Nie znalazłby dziś lepszego sposobu na ukojenie zszarganych nerwów, zdecydowanie. Towarzystwo Camille było dokładnie tym, czego potrzebował, dlatego cieszył się, że została, choćby mieli spędzić resztę nocy siedząc, rozmawiając lub milcząc.
— Przyciągałaś spojrzenia większej części gości: panów, pań, starszych, młodszych — wymienił, przechylając głowę w bok i podsumował swoje słowa uśmiechem. — Myślę, że moje spojrzenie nie robiło nikomu różnicy. Było jednym z wielu — stwierdził. Rzadko kiedy Camille ubierała się tak seksownie, więc nie było szans, żeby jej dzisiejsza stylizacja umknęła komukolwiek, a już tym bardziej kolegom i koleżankom z pracy, czy nawet Chaytonowi, który był widokiem zaskoczony tak samo, jak reszta. Pewnie mogłoby stać się to powodem do żartów z rodzaju: a żebyś ty widziała, jak patrzył na ciebie prezes, ale nie sądził, że ktokolwiek wyłapałby w jego spojrzeniu coś więcej, co mogłoby zdradzać łączącą ich zażyłość. Spojrzenie było intensywne, ale trwało na tyle krótko, by nie wzbudzić niczyich podejrzeń. Tylko Camille mogła dostrzec pod tą maską coś więcej.
Przeniósł dłonie na jej plecy i przyciągnął do siebie odrobinkę, by móc swobodnie sięgnąć ustami do jej ramienia, dekorowanego przez jedno, wąskie ramiączko. Złożył najpierw jeden wolny pocałunek, pieszcząc językiem skórę, a później przesunął się w stronę szyi i sekundę się zastanowił.
Usuń— Co bym zrobił... — powtórzył, ale zanim dokończył zdanie, złożył drugi taki pocałunek. — Wszystko na co miałbym ochotę — przyznał po kilku sekundach, wplatając opuszki palców jednej dłoni w jej włosy. — Przytulał, całował... — kontynuował, choć bardziej wymruczał w jej szyję, niż klarownie wypowiedział. Zaraz jego usta znalazły się wyżej, przy żuchwie nieopodal ucha — Poznał, zrozumiał — dodał, w tym miejscu również pozostawiając niewidzialny ślad pocałunku. — A co ty byś zrobiła, Camille? — zapytał, zerknąwszy krótko w jej oczy. Ona też musiała się hamować z pewnymi sprawami, czy potrzebami – też chowała się za maską. Co zrobiłaby, gdyby żadne z nich nie musiało udawać?
Chayton Kravis
Podniósł kontrolne spojrzenie na Camille, kiedy wyprostowała się po jego słowach i utrzymał je w jej twarzy tak długo, dopóki nie poczuł, że jej mięśnie powracają do stanu względnego rozluźnienia. Spodziewał się, że może ją zaskoczyć, jeśli powie o poznaniu i zrozumieniu, ale taka była prawda – nie interesowała go tylko cielesność, bo takich doznań mógł poszukać u kobiety, która byłaby w stanie zadowolić go z opaską na oczach, a na brak powodzenia u płci przeciwnej zwykle narzekać nie mógł, więc kandydatki do nocnej przygody też nie musiałby szukać jakoś szalenie długo. Oczywiście, nie sądził, że Camille wypadała gorzej w swoim doświadczeniu, bo było mu z nią tak samo dobrze, a momentami może nawet lepiej, ale ta znajomość od samego początku nie sprowadzała się do cielesności. Camille nie była celem, który Chayton miał ochotę zaliczyć, bo takie zaliczanie wcale nie leżało w jego naturze; gdyby tak było, znany byłby właśnie z tego, że uwodzi i obraca pracownice, tymczasem jego życie prywatne pozostawało zamknięte i niedostępne dla pierwszej lepszej kobiety, która zdobyła jego sympatię. To, że oni zbliżyli się do siebie w ciągu tych kilkunastu – a może już dziesięciu – miesięcy, nie było zaplanowane – to się po prostu stało, głównie za sprawą pewnych zdarzeń i odczuć im towarzyszących. Tak najwidoczniej układały się koleje losu i scenariusz, który został dla nich napisany, a po sposobie, w jaki Camille dostała się do firmy, śmiało można temu zawierzyć – że to los tak właśnie chciał. Że chciał, żeby jej papiery trafiły na jego biurko, żeby przeprowadził osobistą rozmowę rekrutacyjną, żeby Camille przetrwała próbny czas, a później stanęła na czele nowo powstałej drużyny; chciał, żeby zasnęła w jego salonie, narobiła w nocy bałaganu i stanęła z nim twarzą w twarz pod prysznicem, a na koniec, w ramach takiej wisienki na torcie, nieświadomie pocałowała. Chciał też, żeby Chayton usłyszał jej telefoniczną rozmowę przy biurku, żeby zorganizował bilety do opery i żeby w boksie odpłacił się pięknym za nadobne – w dobrym tego słowa znaczeniu – całując i doprowadzając ją do obłędu i do następującej tuż po nim ewakuacji. Jednak nie doszłoby do tego wszystkiego, gdyby oboje nie byli siebie ciekawi i gdyby nie było między nimi wzajemnego przyciągania, tak trudnego do odparcia. Gdyby nie byli sobą zaintrygowani, nigdy nie daliby się ponieść takiemu niepoprawnemu szaleństwu, tymczasem znów wylądowali razem na miękkim siedzisku, chcąc i pragnąc siebie na wielu różnych płaszczyznach. Znów wszystko przestawało ich obchodzić i zaczynała liczyć się tylko ta obecna chwila, w której mogli zrzucić maski, być sobą i zrobić dokładnie to, na co będą mieli ochotę.
OdpowiedzUsuńUśmiechał się delikatnie, nieustannie utrzymując kontakt wzrokowy i jednocześnie ciesząc się dotykiem Camille, a także odpowiedzią, którą go uraczyła, bo była znacznie dłuższa, niż się spodziewał. Jej spojrzenie sprawiło, że poczuł lekki dreszcz, przebiegający po ciele, i wcale nie poczuł się zniechęcony, a wręcz przeciwnie – zachęcony wyzwaniem, które lubi podejmować i które teraz także podejmie... O ile zaraz nie polegnie, bo jeśli Camille będzie całować go tak, jak całuje go teraz, to za nic w świecie nie zdoła ujarzmić rosnących w sobie pragnień. Wypuści wodze i da się porwać zachłanności, a serce już zdążyło zapodać ku temu szybszy rytm...
Cicho zamruczał przy pierwszej fali przyjemności i ujął twarz Camille w dłonie, żeby móc pieścić językiem jej wargi i całować ją głębiej, z dostrzegalnie rosnącym pożądaniem. Chętnie przeszedłby teraz do sypialni, wtopił się z Camille w materac i nie pozwolił jej wydostać się ze swoich objęć, dopóki nie zaspokoi wszystkich swoich – i jej – ochot, ale chciał podjąć wyzwanie. Bardzo. Dlatego odsunął się nieznacznie w tej sekundzie, której potrzebowali, by złapać oddech, wyraźnie już walcząc z niektórymi pragnieniami, próbującymi przejąc nad nim kontrolę.
Usuń— Zdejmę je wszystkie — oznajmił, śmiało zaglądając spojrzeniem w jej oczy. On również mówił poważnie i nie dało się tej powagi nie zauważyć, ale chciał, żeby była świadoma, że kostki domina zaczęły się już przewracać. I to wcale nie było ostrzeżenie! To było zwyczajne oznajmienie faktu, który po prostu nadejdzie. — Mamy sporo czasu, a ja mam całe mnóstwo chęci. — Uniósł kącik ust swawolnie i przesunął się bliżej krawędzi fotela, gotów podnieść się razem z Camille. Zanin jednak dźwignął się z miejsca, złączył ich wargi w pocałunku, mocniej przyciągając do siebie sylwetkę Camille, tak, żeby ich biodra znalazły się możliwie jak najbliżej siebie. — Im więcej okazji, tym lepiej — szepnął pomiędzy pocałunkami. — Nie chciałbym niczego przeoczyć. Żadnego, nawet najmniejszego szczegółu.
Chayton Kravis
Nie potrafił nazwać tego, co działo się między nimi, ani zamknąć ich relacji w jednym słowie, które wyjaśniłoby wszystko, bo nie łączyło ich nic banalnego, ale jeżeli chodzi o pytania z rodzaju dlaczego ona – był w stanie udzielić odpowiedzi i częściowo to wyjaśnić. Wiedział, co pociągało go w Camille oraz w całej tej znajomości i rozumiał, dlaczego pewnych rzeczy nie był w stanie sobie odmówić. Akurat te wątpliwości mógł rozwiać bardzo szybko, gdyby tylko Camille postanowiła się nimi podzielić, bo nie były to tematy, których poruszanie przysparzało mu trudu. Starał się mówić otwarcie o tym, czego oczekuje i wymaga, i tak samo przedstawiał fakty, których był pewien, więc teraz bez wahania mógłby wyjaśnić swoje powody. Nie mógł za to jednoznacznie stwierdzić, dlaczego Camille pozwalała tej relacji trwać, ale wychodził z założenia, że częściowo z podobnych pobudek, co on. Ich znajomość była niepoprawna, a dzięki temu ekscytująca – trochę jak wyzwanie, które kusi i prowokuje tak długo, dopóki się go nie podejmie – ale z drugiej strony była też niezwykła, bo wiązała się z przekraczaniem pewnych granic, a może także z pokonywaniem pewnych barier. Ryzykowali, ale to ryzyko niosło ze sobą wiele zachęcających wrażeń i były to wrażenia, których oboje chcieli zasmakować w takim samym stopniu. Gdyby nie chcieli tego samego, nigdy nie doszliby w tej znajomości do takiego momentu. Tymczasem całowali się namiętnie, obnażając się ze swoich pragnień i potrzeb. Chcieli siebie i mieli siebie.
OdpowiedzUsuńMusiałby być naprawdę zdegenerowany, żeby się temu oprzeć. Każde słowo, które w tej chwili wypowiadała Camille – tak nieskromnie poruszając się na nim, dotykając go, muskając i obsypując czułościami – sprawiało, że jego pożądanie dobijało do maksymalnego progu, odbijając się już nie tylko w jego oczach, ale też w dolnych częściach ciała, najmocniej reagujących na ten stan. Nie miał pojęcia, jak oni się z tego wyplączą i czy kiedykolwiek to zrobią, ale na razie w ogóle o tym nie myślał, bo wyplątywanie się z tego szaleństwa to ostatnia rzecz, której chciał. Teraz zależało mu na tym, żeby w pełni wykorzystać chwilę, którą mieli dla siebie, nawet jeśli w tym przypadku chwila mogła mierzyć resztę nocy i kawałek poranka, bo dokładnie tyle dzieliło Chaytona od wyjazdu.
Uśmiechnął się, słysząc, że czasem chciałaby go dla siebie na dłużej, niż tamto przeklęte szesnaście minut, i zgarnąwszy jej włosy, złożył kilka pocałunków na jej szyi w okolicy ucha. Cały czas zaskakiwała go tą nienachalną pewnością siebie i naprawdę podobał mu się sposób, w jaki się przed nim otwierała. Podobało mu się mnóstwo rzeczy z nią związanych.
— Jeśli pokażesz mi, dlaczego potrzebujesz mnie na dłużej, zobaczę co da się zrobić — odparł zmysłowym i równocześnie zalotnym szeptem nieopodal jej ucha, po czym wsunął dłonie pod jej uda i razem z Camille podniósł się z miejsca. Oczywiście, on cały czas zamierzał robić swoje. Zajęty całowaniem jej obojczyka i próbą ściągnięcia ramiączka za pomocą zębów, wszedł do salonu i ruszył w kierunku sypialni, tylko niedbale przymykając za nimi tarasowe drzwi. Miał przemożną ochotę znaleźć się z Camille pod prysznicem, jednak wizja zawiśnięcia tuż nad jej ciałem przemówiła do niego bardziej, dlatego gdy wszedł z nią do sypialni, otwierając drzwi z buta, nawet nie zawracał sobie myśli włączaniem światła i marnowaniem na to cennych sekund.
Pozwolił opaść Camille na miękki materac, a za sekundę znalazł się tuż nad nią, wygodnie wsparty na dłoniach po jej bokach, i skradł tak namiętny pocałunek, że nie było szans złapać przy nim głębszego wdechu, wcale już nie wspominając o wypowiedzeniu jakichkolwiek słów. I był to pocałunek, który czytelnie komunikował, że pragnienia przejmują nad nim górę, i że nie będzie próbował im się dłużej opierać, no chyba, że zależało jej na tym, by całkowicie oszalał. Podświadomie cały czas czekał na ten moment, kiedy znów będzie mógł ją mieć i poczuć ją całym sobą, a teraz właśnie mógł – i to na dłużej, prawie wcale nie licząc czasu, bo do dziewiątej rano mieli go wystarczająco dużo, by opaść z sił i nacieszyć się sobą – przynajmniej na trochę, na jakiś czas, zanim znów skrycie nie zatęsknią.
UsuńChayton Kravis
Uśmiechnął się, gdy poczuł, jak zęby Camille zacisnęły się na jego dolnej wardze i jak po chwili ona sama speszyła się, zaskoczona własną śmiałością. Podobało mu się to, że wciąż była taką nieodkrytą mapą i że przy nim doświadczała nowych rzeczy, które ją samą wprawiały z zdziwienie, bo nawet jeśli część gestów wychodziła z jej strony bez pełnej świadomości, z pewnością wszystkie wychodziły za sprawą skrytych w duszy pragnień. Chayton już podczas ich pierwszego razu zdał sobie sprawę, że Camille cały czas poznawała siebie na wielu różnych płaszczyznach, że przeżywała przy nim emocje i dzieliła się z nim momentami, których do tej pory nie miała okazji – a może również potrzeby – w odpowiedni sposób doświadczyć. Przemawiała przez nią nieśmiałość, którą całkowicie rozumiał, bo wynikała ona w sporej części z niepewności i często też z obawy o to, że druga strona nie odczuje przyjemności, ale przy tej nieśmiałości próbowała skorzystać ciekawość, momentami silniejsza, niż wszystko inne. To, co on chciał dać jej do zrozumienia, to że przy nim nie musiała zachowywać pozorów, ani powściągać się w wyrażaniu siebie czy swoich pragnień. Od początku zależało mu na tym, by ich chwile były dla Camille wspaniałym doświadczeniem, przełamującym pewne blokady, dlatego starał się, żeby zakłopotanie dotykało ją z nim jak najrzadziej, a z drugiej strony chciał również, by odczuwała pewną swobodę i brak jakiejkolwiek presji. W tym, co działo się między nimi, wcale nie zależało mu na cielesności, bo czegoś takiego mógł mieć pod dostatkiem z kimś, kto opanował sztukę uwodzenia w stopniu zawodowym. Nie satysfakcjonowały go puste wrażenia, nie szukał odczłowieczenia i zbereźnej zabawy. Wcale go to nie interesowało i teraz już prawdopodobnie nie zainteresuje, bo po tym, czego doznał w towarzystwie Camille, żaden pusty seks nigdy nie będzie tak zadowalający, jak ten ich. Po prostu szczerze wątpił, że trafi się ktoś, kto mógłby go znów tak bardzo urzec, ale diabli wiedzą, co w zanadrzu ma dla niego przyszłość...
OdpowiedzUsuńDo tej pory nie myślał o tym, jak zdejmie z niej ten ciuch, ale faktycznie był on dość istotną przeszkodą, tym bardziej, że nie dało się go ściągnąć jednym ruchem ręki. Pewnie szukałby zamka po omacku, żeby z kulturą pozbyć się materiału, bo zrywać go byłoby trochę szkoda. Chayton miał nadzieję, że Camille zechce jeszcze kiedyś założyć ten overall, bo wyglądała w nim naprawdę szałowo, co zresztą potwierdzić mogliby wszyscy, którzy dziś ją w nim widzieli. .
— Z przyjemnością — odparł, gdy podniósł się wyżej, by Camille mogła obrócić się na brzuch i dać mu swobodny dostęp do zamka. Oczywiście, nie było mowy, że weźmie i tak po prostu rozsunie zamek, a potem pozwoli jej się wydostać spod ciemnego materiału. To byłoby zbyt banalne.
Kiedy Camille zajęła się wisiorkiem, Chayton usiadł wygodniej w jej nogach i nachylił się, by złożyć pocałunek na odkrytej części pleców, tuż przy kręgosłupie. Dopiero wtedy złapał w palce suwak i rozpinając go powoli, równie nieśpiesznymi pocałunkami, kawałek po kawałku, znaczył niewidzialną ścieżkę wzdłuż jej kręgosłupa, delektując się przyjemnie miękkim ciałem i pieszcząc je koniuszkiem języka.
— Wyjątkowo piękna — szepnął w trakcie z cichym westchnięciem, znajdując się już poniżej talii i za chwilę złożył następny pocałunek we wgłębieniu nad odcinkiem krzyżowym. Gdy suwak dotarł do końca zamka, ostrożnie złapał materiał overallu, by z drobną pomocą Camille go z niej ściągnąć i ostatecznie przerzucić na najbliższe siedzisko.
Przebiegł zainteresowanym spojrzeniem po ciele Camille, a chociaż patrzenie na nią to czysta przyjemność, którą mógłby dawkować sobie do bólu – nie robił tego zbyt długo, żeby jej nie krępować.
Gdy Camille odłożyła wisiorek, a ich twarze na powrót znalazły się przed sobą, wplótł palce jednej dłoni w jej włosy i złączył ich wargi w długim, zajmującym pocałunku. Po raz kolejny zdał sobie sprawę, jak bardzo lubił ją całować i ponownie złapała go świadomość, że nie mogą robić tego częściej, mimo kotłujących się w duszy pragnień.
UsuńTak samo bardzo lubił, gdy na nim siedziała, dlatego oderwawszy się od jej ust, zmienił trochę ich położenie na łóżku. Usiadł z plecami opartymi o wysoki zagłówek i łapiąc Camille w talii, przyciągnął ją do siebie, zasadzając na wysokości swoich bioder.
— Nie wypuszczę cię stąd, dopóki sam nie będę musiał już wyjść — oznajmił, podnosząc spojrzenie do jej oczu i w tym samym czasie ujął w dłoń jej policzek, by pogładzić kciukiem jej dolną wargę. — Dziś masz mnie dla siebie na dłużej niż szesnaście minut. — Uniósł kącik ust w zachęcającym uśmiechu. — Korzystaj.
Chayton Kravis
Jego usta wygięły się w zadowolonym uśmiechu, gdy poczuł, jak Camille musnęła czubkiem języka ten skrawek jego kciuka, który na chwilę spoczął na jej wargach. Był to bardzo zachęcający gest, dlatego bez oporów dał się poprowadzić dalej i kiedy Camille pokierowała jego dłoń najpierw na pierś, a później niżej, aż zatrzymała się na pośladku – posłusznie wiódł w kierunku, w którym zmierzała, śledząc spojrzeniem ten ruch do momentu, w którym zabrała swoją rękę. Wtedy powrócił spojrzeniem do jej oczu, wcale nie kryjąc się z tym, że chciał jej bardziej, i że gdyby nie był tak bardzo ciekawy, w jaki jeszcze sposób postanowią objawić się jej przebłyski pewności siebie, dawno doprowadziłby do docelowego zbliżenia. Ale strasznie podobała mu się ta gra, a wraz z nią rosnące stopniowo pożądanie, które w obliczu takich gestów uderzało ze zdwojoną siłą, wprawiając ciało w stan przyjemnego napięcia. Nawet jeśli wiązałoby się to z doprowadzeniem do granicy cierpliwości – chciał toczyć tę grę i sprawdzać do czego na tym etapie zdolna jest ciekawość Camille, bo dostrzegał, że chciałaby więcej, ale z pewnych powodów trzyma się na krótkiej smyczy, blokując ją w tym kluczowym momencie. Prawda jest taka, że cokolwiek zechciałaby zrobić, nie była w stanie go ani zranić, ani znudzić, ani zirytować – był jej tak ciekawy, że nie sądził nawet, by mogła go zniechęcić, robiąc coś totalnie nieszablonowego, czego nie spodziewałby się w ogóle doświadczyć. Przyjąłby wszystko, ponieważ chciał ją poznać i zależało mu na tym, żeby Camille poczuła przy nim całkowitą swobodę i pozwoliła pragnieniom opuścić szczelne ramy swojej głowy, a co za tym idzie – zmaterializować je tu i teraz, w miejscu, w którym po raz pierwszy nie musieli obawiać się o najście kogoś z zewnątrz. Cała ekipa bawiła się teraz w Zielonym Pokoju, kołysząc biodrami w rytm muzyki, rozmawiając i popijając drinki, a oni mieli siebie w sypialni, której żadne z nich nie musiało opuszczać aż do rana. Mogli czerpać z tej chwili i cieszyć się nią tak, jakby już nigdy więcej miała się nie powtórzyć.
OdpowiedzUsuńPrzechylił lekko głowę w bok, obserwując jak nikłe światło pobliskiej latarni, które wpadało przez szerokie okno, tańczyło na twarzy Camille za każdym razem gdy się poruszała, a potem skupił się na pieszczotach, które w pocałunkach oferowały mu jej pełne usta. Oddał się w pełni tej żarliwości, niczego jej nie szczędząc aż do chwili, w której sama nagle oderwała się od jego warg i oparła na jego czole swoje własne, kontynuując tę małą słowną prowokację.
Zdecydowanie łatwiej byłoby wymienić miejsca, których nie uważa za ulubione, bo wtedy nie musiałby mówić absolutnie nic, tymczasem wytypować wszystkie... Ostatecznie to też mógłby zrobić, jednak nie w sytuacji, w której Camille zaproponowała coś o niebo lepszego. To jasne, że wolał, żeby zgadywała i to już niezależnie od tego, czy zamierzała robić to za pomocą słów, czy gestów. Jeśli chciała się dowiedzieć, co lubi, najlepiej będzie, jeśli sama do tego dojdzie, próbując go i chcąc na różne sposoby.
— Zgaduj — rzekł zachęcającym tonem, wyraźnie zdecydowany na tę wersję. Będzie skłonny jej nawet pomóc i podjąć daną pieszczotę, jeśli nie będzie jej tak do końca pewna, a tak poza tym, nie sądził, że cokolwiek z tego, co zrobi, zostanie bez reakcji zwrotnej z jego strony.
Już samo to, że siedząc na nim, poprzez poruszanie się nad jego biodrami, mimochodem powodowała wzrost podniecenia, znaczyło, że gdy skieruje w niego coś konkretnego, Chayton nie będzie w stanie kontrolować pewnych reakcji. Co innego, gdyby chciał je kontrolować, ale prawda jest taka, że nie chciał i wcale nie zamierzał.
Jedyne, czego teraz pragnął, to mieć Camille – ją całą, dla siebie.
Chayton Kravis
Gdyby ktoś kiedykolwiek wcześniej powiedział mu, że spotka go w życiu takie szaleństwo, w którym niemalże straci głowę dla dwudziestoparolatki, zatrudnionej we własnej firmie – zrobiłby wielkie oczy i solidnie postukał się w głowę, bo takie relacje wcale nie wchodziły w grę i szczerze się ich wystrzegał, do pewnego momentu jak widać skutecznie. Nie było mowy o przenoszeniu relacji zawodowych na prywatny grunt nawet w formie przyjaźni, a co dopiero jakiegoś romansu, czy czegokolwiek podobnego, bo Chayton dobrze wiedział, że takie koneksje łączą się z całą masą problemów i pomówień niekorzystnych dla każdej ze stron, a jemu tego rodzaju troski nie były potrzebne do szczęścia ani trochę. W jakim więc momencie przestało go to obchodzić? Kiedy tak naprawdę porzucił zasady i pokusił się o ten szczególnie zakazany owoc? Gdy po raz pierwszy zamienił z Camille kilka zdań, już wtedy wiedział, że nie będzie mu łatwo ugasić tej iskierki zaintrygowania, którą w nim rozpaliła, bo było to tak wyjątkowe, że zwyczajnie nie chciał, natomiast gdy pierwszy raz go pocałowała i sforsowała granice przestrzeni osobistej do zera, był już wręcz przekonany, że oboje namieszają w swoich życiach tak, jak nikt do tej pory nie zdołał tego zrobić. Ten jeden pocałunek sprawił, że kartka z zasadami, która była dla Chaytona niezwykle istotna przez wiele długich lat, została przedarta na pół i wyrzucona jak niepotrzebny już śmieć. Jak więc niezwykły pocałunek musiał to być, skoro złamał tak istotny standard tak konkretnego człowieka?
OdpowiedzUsuńBoże drogi.
Był dokładnie tak szalenie odurzający, jak ten obecny: upajał, oszałamiał i uwodził, sprawiał, że serce zaczynało uderzać mocniej i szybciej, a oddech stawał się płytszy, albo na chwilę wcale zanikał, jakby jego obecność była tylko przeszkodą dla tańczących w pocałunku języków. Był tak niesamowity, że mógłby nigdy się nie kończyć, tylko trwać i doprowadzać go do szaleństwa, wraz z niemalże nagim ciałem siedzącej na nim Camille. Chciał ją teraz całować z całą potęgą pragnienia, które w nim drzemało i robił to trochę też tak, jakby liczył na to, że uda mu się wycałować Camille i wziąć sobie tych czułości tak na zapas. W teorii nie musiał robić sobie żadnych zapasów, bo przecież widuje ją na co dzień, więc co za problem ją sobie wziąć, ale bardziej obawiał się o to, że zabraknie mu tego szybciej, niż pojawi się kolejna okazja. Wiedział już zresztą, że szybkie numerki, mimo że mają swój urok, nie są w stanie dać mu tylu wyjątkowych doznań, co momenty, w których mogli cieszyć się sobą bez pośpiechu i jakichkolwiek przeszkód w postaci mocno ograniczonego czasu, ryzykownego miejsca czy potencjalnych nieproszonych gości, wbijających do środka bez pukania. Chciał się skupiać na Camille, poznawać ją w każdym, nawet najmniejszym szczególe, bo tylko to satysfakcjonowało go w pełni, a szesnaście minut to zdecydowanie mało, żeby się skupić, co dopiero nią nacieszyć. Szesnaście minut ledwie starcza im na rozgrzewkę!
Gdy między pocałunkami Camille wyszeptała te trzy znaczące słowa, poczuł dziwny dreszcz, który sprawił, że mięśnie jego żołądka napięły się przyjemnie. Dawała mu tyle przyjemności, że momentami nie wyobrażał sobie, żeby kiedykolwiek miała już nie być jego, a on jej. Wysunął się z myślami nawet do takiego stopnia, że zaczął się zastanawiać, co się wydarzy, gdy Camille będzie kogoś innego, jak strawiłby ten ciężki fakt, ale szybko odłożył je do szuflady, bo to nie ten czas i moment. Wróci do nich później, teraz chciał czerpać z tej wyjątkowej chwili, chciał być jej i mieć ją, nie zastanawiając się nad niczym. Pragnął jej i to tak bardzo, że nie był pewien, jak długo jeszcze zdoła utrzymać się na wodzach, dlatego gdy Camille dotarła do jego spodni, dokończył proces i pozbył się ich sprawnie wraz z bielizną.
W trakcie ściągania, korzystając z tego, że Camille była wyżej, złożył kilka namiętnych pocałunków nad jej brzuchem, a kiedy zauważył jej uśmiech, sięgnął dłonią do jej twarzy, żeby ją ująć i przyciągnąć do siebie, a potem scałować ten uśmiech w kilku krótkich pocałunkach. To jego uśmiech.
UsuńI znów usadził ją na sobie, tym razem tak, że jego męskość ocierała się z przodu o jej koronkowe figi. Nie miał już siły dalej być biernym, chociaż było to cholernie przyjemne, kiedy Camille zgadywała, więc położył jedną rękę na jej plecach i przysunął jej sylwetkę bliżej siebie, a drugą zaczął pieścić jej sutki, jednak tylko chwilę, bo zaraz zaczął robić to językiem, na przemian całując i z wyczuciem ssąc. Wsłuchiwał się w jej ciche jęki, które pobudzały go jeszcze bardziej, nawet jeśli wydawało się, że bardziej już się nie da, i sam też mruczał ciszej lub głośniej, krócej lub bardziej przeciągle, za każdym razem, gdy czuł jak Camille go dotyka, jak robi mu dobrze i sprawia, że jego rzeczywistość rozmywa się pod wpływem przyjemności. Był tak twardy i spragniony, że w pewnym momencie wsunął dłonie pod jej pośladki, uniósł ją odrobinę, odsunął cienki materiał koronki i powoli posadził na sobie, mimochodem wstrzymując powietrze i chwilowo odchylając głowę w tył.
— Boże drogi — szepnął, wypuszczając powietrze, kiedy wszedł w nią głęboko; uderzyła w niego trudna do ujarzmienia fala pożądania, która wydostała się z jego ust z cichym, przeciągłym jękiem. Położywszy dłoń na jej karku, przyciągnął znów do swoich ust, by złączyć je z wargami Camille w pocałunku i zaczął poruszać się w niej, stopniowo nabierając tempa.
— Chciałbym skończyć w tobie, Camille — wypowiedział cicho przy jej uchu, gdy oderwał się od ust, a potem zerknął przelotnie w jej oczy, szukając w nich potwierdzenia. Do tego jeszcze daleko, ale tak – właśnie tego pragnął: skończyć w niej razem z nią I chociaż słowa nie brzmiały tak do końca jak pytanie, w rzeczywistości nim były, bo musiał mieć jej zgodę i pewność, że jest to bezpieczne dla nich obu. W tych sprawach nigdy nie wierzył kobietom na słowo i sam zawsze był odpowiednio przygotowany, ale w przypadku Camille było odwrotnie – nie był przygotowany, bo w tej znajomości jego celem nigdy nie był seks. Na spotkanie z Camille nie zabierał gumek, bo nie myślał o tym, że a nuż coś się między nimi wydarzy, zresztą, do tej pory pilnował się, by w niej nie dojść. Ale teraz tego pragnął. Ufał jej i chciał poczuć ją całym sobą. Chciał do reszty oszaleć na jej punkcie – o ile jeszcze tego nie zrobił.
Chayton Kravis
Nie ważne jak ciężko byłoby oprzeć się pragnieniom i chceniu, które wręcz wyrwa serce, ale w pewnych sprawach zdrowy rozsądek zawsze znajdzie sposób, by utorować sobie drogę do jego świadomości. Naprawdę chciał, cholernie bardzo chciał zwieńczyć ten spektakularny akt w Camille razem z nią, ale ryzyko związane ze skutkami tego chcenia, było na tyle duże, że nie istniał choćby cień szansy na to, że Chayton je podejmie. Mógł stąpać czasami na granicy, mógł robić niepoprawne rzeczy, które stwarzały ryzyko kontrolowane, ale nie działał lekkomyślnie, a w tym przypadku tym bardziej nie zamierzał. Nie miało to jednak wpływu na wyjątkowość tej chwili, ani na to, jak cholernie dobrze było mu teraz z Camille, w Camille, bo w rzeczywistości wcale nie chodziło o to gdzie skończy. Liczył się szczególnie sposób przeżywania tych momentów. To, że w przygodzie, przez którą brnął z Camille, czuł się całkowicie spełniony i zaspokojony, bo dawała mu dokładnie to, czego chciał i on również brał od niej to, czego pragnął, nie licząc już tego, gdzie chciałby dość, a co było podyktowane głównie przez ciekawość. Tego razem jeszcze nie doświadczyli, ale możliwe, że dzisiejszy seks wcale nie jest ostatnią okazją – i na tym, że do następnego razu zdoła się przygotować, Chayton chciał poprzestać.
OdpowiedzUsuńPołożył dłonie w talii Camille, żeby mieć kontrolę nad jej ciałem i miarowym tempem móc wchodzić w nią głębiej, a potem rozkoszować się kolejnymi falami przyjemności, które zalewały go niemalże z każdym ruchem. Sam nie wiedział, dlaczego podziałały na niego jej słowa, że zgodziłaby się teraz na wszystko, czego by chciał, ale spodobało mu się to i rozogniło pożądanie. Chciał zrobić z nią dużo rzeczy, wziąć ją na wiele różnych sposobów i sprawić, że nie byłaby w stanie zapomnieć doświadczonych z nim przyjemności, ale było mu teraz tak dobrze, że te potrzeby eksperymentowania z Camille spadały gdzieś na dalszy plan. Korzystał z tego, że byli tu i teraz, nie skupiając się na tym, gdzie mogliby być za chwilę.
Zaczesał palcami kosmyki jej włosów za ucho i od razu sięgnął do jej twarzy, by ją sobie przyciągnąć. Złożył krótki pocałunek na jej ustach, a potem przeniósł się bliżej ucha i szyi. Złapał ją za kark i wszedł w nią mocniej, zostając tak na kilka sekund, chcąc raz jeszcze usłyszeć, jak jęk ucieka z jej ust.
— Wolę kusić ciebie, niż los. Zrobimy to następnym razem — zapewnił, odchylając nieco głowę Camille, by zrobić sobie dostęp do jej szyi i całować z niej dreszcz. To było oczywiste, że jedna noc im nie wystarczy. Że nie wystarczą im nawet dwie, trzy a może cztery, czy pięć. Chayton w ogóle nie zakładał, że kiedykolwiek mu wystarczy, a wręcz obawiał się, że w pewnym momencie mu zabraknie, bo przecież w każdej chwili mogło wydarzyć się coś, co skończy tę sielankę. Czy odczuwałby pustkę z tego powodu? Nie można tego wykluczyć. W tej chwili niczego nie można wykluczyć, nawet tego, że pojawienie się przy Camille jakiegoś adoratora, wywołałoby w nim ukłucie zazdrości.
Ponownie splótł ich usta w pocałunku i korzystając z tego, że Camille była skupiona na nim, sprawnie zamienił ich miejscami – teraz to ona leżała na plecach, a on górował nad nią, przyciągnąwszy mocno do siebie. Był w niej cały czas, ale teraz mogła poczuć go bardziej, a on zaczął przyśpieszać, wchodzić w nią mocniej, z pożądaniem, które przebijało przez gwałtowniejsze ruchy.
Wziął jej ręce i przytwierdził po bokach jej głowy własnymi dłońmi, a gdy wchodził w nią zachłannie, patrzył w jej oczy tak długo, dopóki Camille nie przymknęła swoich i nie utraciła kontaktu wzrokowego. Cały czas jej słuchał, cały czas ją czuł i pilnował, by przyjemność nie stała się dla niej bólem. By dłonie, którymi przyciskał jej nadgarstki do pościeli, nie stały się ciążącymi kajdanami, raniącymi skórę przy każdym, drobnym ruchu.
UsuńGdy zwolnił, wypuścił je z uścisku i zniżył się, by skraść jej wolniejszy pocałunek.
— A gdybyśmy tak... — zaczął, ale jego uwaga rozproszyła się w trakcie pocałunku i zanim dokończył myśl, najpierw nacieszył się tym, jak Camille wyrażała swoje pragnienie, namiętnie go całując. Już wcześniej doszedł do wniosku, że zaczynanie dnia w pracy od takiego pocałunku, byłoby doskonałym sposobem na dobry rozruch. — Mam ochotę znaleźć się z tobą pod prysznicem. — dokończył wreszcie, po dłuższej chwili. Może w przypadku Camille miał delikatną słabość do pryszniców. Wtedy pierwszy raz znaleźli się blisko; wtedy pierwszy raz poczuł przy niej coś dziwnego – coś, co mógłby nazwać przyciąganiem, a może nawet pokusą.
Chayton Kravis
Jej szczerość była naprawdę ujmująca i cały czas go zaskakiwała, bo wypowiadała zdania, których nie spodziewał się usłyszeć nawet w zbliżeniu tak intymnym, jak to, które sobie wyczarowali. Tak naprawdę, Chayton wcale nie zakładał, że skupieni na pieszczotach, będą w stanie utrzymywać jakikolwiek dialog, a z drugiej strony, on sam nie był nawet zbytnio przyzwyczajony do prowadzenia rozmów podczas seksu, więc było to coś nowego, tak samo jak jej komplement dotyczący głosu. Żadna inna kobieta nigdy wcześniej mu o tym nie wspomniała, ale to może właśnie dlatego, że zazwyczaj niewiele się odzywał, nie licząc żądań, które miały urozmaicić zbliżenie, więc poprzedniczki Camille nie miały sposobności dostrzec niektórych szczegółów. Ale ten fakt sprawiał, że cały ich akt nabierał wyjątkowej inności. Było w nim coś nowego; coś, czego Chayton jeszcze nie doświadczył i co już zawsze będzie kojarzyć mu się z Camille, jako tą pierwszą.
OdpowiedzUsuńChciał teraz tak wielu rzeczy naraz, że nie gdyby miał wymienić wszystkie, nie wiedziałby od czego zacząć, a ostatecznie i tak nie wystarczyłoby im na nie czasu. Dlatego skupiał się na tym, co miał, by wykorzystać to w pełni, a chociaż wizja znalezienia się pod prysznicem wciąż wypadała kusząco, w obliczu pytania Camille zeszła już na drugi plan, bo tak samo bardzo chciał jej próbować również tu i teraz, na tym miękkim łóżku, zatopionym w ciemności sypialni, którą lekko przecinało światło pobliskiej latarni. Nie miał pojęcia kiedy taka okazja może się powtórzyć, mimo że do zaciągnięcia Camille do domu potrzebował jedynie jej zgody, ale z jakiegoś powodu nie potrafił tak po prostu zaprosić jej na seks. Ani trochę nie odpowiadała mu taka forma spotkań, tym bardziej, że nigdy nie spróbowałby spłycić relacji z Camille wyłącznie do zaspokajania potrzeb – chociaż dzięki temu także w dużym stopniu ją poznawał. Nie był w stanie nosić przy sobie prezerwatyw, żeby być przygotowanym na okazję, a co dopiero otwarcie zaciągnąć ją domu tylko po to, by wrzucić sobie do łóżka. Zbliżenia, do których między nimi dochodziło, działy się w sposób absolutnie niezaplanowany i taka forma Chaytonowi odpowiadała, bo nie generowała ona żadnych oczekiwań, a to właśnie oczekiwań chciał uniknąć. Oczekiwania rodzą rozczarowania.
— Chciałbym spróbować cię na wiele rożnych sposobów, Camille — przyznał, dalej utrzymując niski, lekko zachrypnięty tembr głosu. — Ale bardziej, niż opowiadać o nich, wolę ci je pokazać — ciągnął, sięgając wargami do jej ust, żeby wziąć sobie kilka krótkich pocałunków. — Problem tkwi jednak w tym... — kontynuował zaraz, wysuwając się z niej powoli. Usiadł na łóżku, złapał Camille za nadgarstki i przyciągnął do siebie, żeby znów usiadła na nim, ale tym razem tyłem do niego. — Że nie wszystko jesteśmy w stanie zrobić w łóżku — powiedział, skupiając się chwilowo na całowaniu jej ciała, kiedy usiadła już na nim i mógł ze swobodą składać pocałunki na jej karku, a dłońmi pieścić jej piersi.
Zamruczał cicho, gdy znów znalazł się w Camille, a pod wpływem ruchów jej bioder, uderzyła go kolejna fala przyjemności. Lubił kiedy na nim siedziała i kiedy znajdowała się nad nim; lubił kiedy to on górował, albo kiedy mógł wziąć ją od tyłu. Lubił wszystko i przekonywał się o tym za każdym razem, gdy czegoś próbowali. A przecież wciąż mieli przed sobą tyle możliwości, tyle miejsc do wypróbowania...
Chayton Kravis
Lubił trzymać ster władzy, a że od najmłodszych lat wychowywano go właśnie ku temu, by takowy ster trzymał, w życiu nie zadowala go pozycja inna niż dominująca. Sprawowanie kontroli to cecha, która przeżarła go na wskroś i nie dało się tego nie zauważyć, bo Chayton tę kontrolę musiał po prostu mieć, żeby żyć spokojnie, ale sprawy zmieniały się nieco w chwilach takich, jak ta. Kiedy pojawiał się moment, w którym to Camille mogła nadać ton ich zbliżeniu, Chayton pozwalał jej na to lekką ręką, bo podobało mu się to, że mógł skupić się wtedy na sobie i na przyjemności, jaką sprawiał mu każdy jej ruch, gdy wiła się na nim osiągając swój szczyt. Tak cholernie pociągało go to, że Camille robiła sobie dobrze na nim, przy nim, jego rękoma, że z łatwością dawał się prowadzić tak, jak chciała, niezależnie od miejsc na ciele, w których pragnęła go jeszcze czuć. On był teraz jej, a ona była jego. Czerpał przyjemność i dawał przyjemność, nieskromnie chcąc, żeby Camille zapamiętała ten seks jako jedną z najprzyjemniejszych rzeczy, której doświadczyła; żeby przekroczyła swoje granice, wyzwoliła przy nim siebie i spuściła pragnienia ze smyczy, a w końcu, żeby nie bała się próbować i żeby próbowała go tak, jak zechce. Żeby go potrzebowała – może wciąż nie bardziej niż pracy, może jeszcze nie na równi z pracą, ale może już prawie tak jak pracy.
OdpowiedzUsuńPieścił jej kobiecość i czuł jak w tych coraz mniej miarowych ruchach, jej ciało zaczyna przyjemnie się napinać, a Camille cała jest wilgotna i gotowa do tego, by skończyć na nim i zachłysnąć się ekstazą, płynącą z upojnego zbliżenia. Gdy poczuł, jak jej ciało zaczyna drżeć, mocniej zacisnął dłoń na jej szyi i docisnął całą jej sylwetkę do siebie, tak żeby znaleźć się w niej głęboko i chłonąć dreszcze spełnienia, w które – w akompaniamencie rozkosznego krzyku i paznokci wbijających się w skórę jego przedramienia – ubierało się jej ciało. A potem wysunął się sprawnie i skończył między nimi, znów mocniej przypierając Camille do siebie i na tyle mocno, że mogła poczuć za sobą nie tylko jego twardy tors, ale i męskość, wślizgującą się pomiędzy ich ciasno zetknięte ciała. W tym szczytowym momencie spełnienia, szepnął ciche o kurwa, choć bardziej przypominało to jęk przyjemności, niż klarowną wypowiedź, a potem oparł czoło o bark Camille, starając się uspokoić szybkie, głębokie oddechy i bicie serca, którego łomot echem rozbijał się w uszach. Pozostawił luźno dłonie w jej talii i złożył mały pocałunek na wysokości jej łopatki, który w obliczu poprzednich pocałunków, zachłannych i namiętnych, był jak taka mała, urocza wisienka położona na czubku wielkiego, piętrowego tortu.
— Powtórzmy to — sapnął między głębszymi wdechami, a potem podniósł głowę i spojrzał na Camille z ustami uniesionymi w uśmiechu. Bardzo by chciał, ale nie dało się nie usłyszeć, że trochę sobie teraz żartował. Dostałby zawału, gdyby powtórzyli to właśnie teraz, a przynajmniej się tak się czuł – na tę chwilę, bo za parę innych chwil to już co innego – bo jego serce wciąż pompowało krew zawrotnie, a oddechy nadal były płytkie i szybkie. Nie chodziło o to, że się zmęczył, a o to, że ilość doznań, których doświadczył przed momentem, niemalże zwaliła go z nóg.
Było to coś niesamowitego i wartego każdej sekundy życia – takiego seksu pragną mężczyźni.
UsuńZerknął odruchowo w stronę stolika nocnego, znajdującego się przy łóżku i poruszył się, pochylając w kierunku mebla i mocniej wyciągając rękę.
— Zaczekaj — poprosił, nie chcąc, żeby schodziła z jego kolan, a kiedy sięgnął z blatu wisiorek z krzyżykiem, wrócił do poprzedniej pozycji i przełożył ręce przed Camille. Powoli zapiął łańcuszek na jej karku i wypuścił go z placów, by swobodnie udekorował szyję, obsypywaną przed kilkoma chwilami salwą pocałunków. Nie chciał, żeby zgubił się znowu, tym bardziej w miejscu, z którego Camille mogłaby go już nie odzyskać, bo chociaż mogłaby kupić wówczas nowy – w tym zamknęła wiele sentymentów i Chayton zdawał sobie z tego sprawę. W tym przypadku identyczny wisiorek-następca nigdy nie będzie tym samym, choćby nie różniły go nawet skazy.
Chayton Kravis
Przeniósł spojrzenie na naszyjnik, kiedy Camille zaczęła o nim opowiadać i nieznacznie pokiwał głową, nie tyle co w zrozumieniu samych słów, a w zrozumieniu ogromnej wartości, jaką miał dla niej ten wyjątkowy przedmiot. Można kupić dziesięć takich naszyjników, jeżeli tylko kogoś na to stać, bo dla ludzi o mocno materialistycznym podejściu taki naszyjnik to zaledwie sznurek złota, dostępny u jubilera od ręki tylko za sprawą wyłożenia odpowiedniej ilości banknotów, ale cała wyjątkowość tego przedmiotu kryła się tak naprawdę w historii, którą za sobą skrywał – to przez czyje dłonie przeszedł, czyj był i ile emocji zostało w nim zamkniętych, zanim przyozdobił szyję Camille. Chayton – choć w życiu codziennym większość przedmiotów miała dla niego wyłącznie materialistyczny wymiar – rozumiał to, bo sam posiadał rzecz cenniejszą, niż wszystkie inne razem wzięte. Było to pióro, które otrzymał od ojca przed jego śmiercią i które teraz pełniło jakby rolę totemu, będącego symbolem jego tożsamości i dającego mu siłę do kontynuowania misji. Coś jak we wszechświecie Marvel Comics, gdzie postacie mają zwierzęce totemy, które dają im ich zdolności. Oczywiście, to nie oznaczało, że Chayton uważał, że w prowadzeniu firmy jest tak dobry jak ojciec, bo nigdy nie będzie, ale kiedy miał przy sobie to pióro; kiedy trzymał je, podpisując jakiś ważny kontrakt, po prostu czuł tę więź i wsparcie z niej płynące. To dlatego zawsze miał je przy sobie – składał nim szczere podpisy na umowach, dokumentach, czy nawet pod listą urodzinowych życzeń. To dlatego nie podpisał nim aktu małżeństwa, a za to chętnie podpisze wszystkie papiery rozwodowe; dlatego nie podpisał nim porozumienia z konkurencją, ani aktu notarialnego dotyczącego apartamentu w budynku 200 East 59 w Midtown East. To jakim piórem w danym momencie pisze Chayton Kravis zawsze zgodne jest z tym, co czuje i czego chce.
OdpowiedzUsuńDoceniał każdy moment, w którym Camille się otwierała, bo nie zdarzały się one często, więc kiedy już dochodziło do jakichś głębszych wyznań, starał się wziąć z nich jak najwięcej. Nie wiedział właściwie czemu i nie byłby w stanie tego wyjaśnić, ponieważ brało się to ze źródła, którego istoty jeszcze nie rozpracował, ale chciał ją po prostu poznać, chciał zrozumieć co sprawia, że się uśmiecha, a co że się smuci, złości, czy konsternuje. Był ciekawy jej przeszłości, dlatego tak chętnie słuchał, bo to czego dowiedział się na własną rękę nie dawało mu żadnej satysfakcji. Suche fakty, które za uprzejmością serdecznego przyjaciela wyciągnął z kryminalnych teczek, nijak miały się do tego, co reprezentowała sobą Camille. Czasami aż ciężko uwierzyć, że była ofiarą tak trudnych wydarzeń, ale miała introwertyczną naturę, za którą skutecznie to wszystko skrywała i do tego dochodzi jeszcze umiejętność chowania trupów do szafy, którą również opanowała do perfekcji.
Uniósł kącik ust w rozbawionym wyrazie, gdy Camille automatycznie przeszła do tłumaczeń i przeprosin, chowając twarz za dłońmi. Tak na dobrą sprawę, on też nie miał doświadczenia w tym, co robi się po seksie, bo w jego wydaniu zawsze wygląda to tak samo – dziękuję, do widzenia. Na palcach jednej ręki mógł policzyć te razy, w których został z kimś do rana, bo to się po prostu nie zdarza często, żeby nie powiedzieć, że przy jego niezbyt bujnym życiu seksualnym nie zdarza się wcale. W takich relacjach, w których chodziło o seks, starał się nie rozwijać żadnej emocjonalnej więzi, zresztą nie tylko w takich. Chayton w ogóle unikał plątania się w relacje głębsze, w których uczucia wskakują na wyższy poziom, bo nie uważał, że jest mu to do czegokolwiek potrzebne.
Co prawda, wiele spraw w ostatnim czasie ewoluowało, bo wiele zasad zostało złamanych, a jeszcze więcej zostało naruszonych, ale w kwestii miłości Chayton nadal ma to samo zdanie. Najmniej odporni jesteśmy na ciosy tych, których kochamy. Tej odporności nie chciał nigdy stracić.
Usuń— Dlaczego musiałyście się pożegnać? — Usiadł na łóżku obok Camille i spojrzał na nią pytająco, a potem przyciągnął stopą swoje spodnie i schylił się, żeby je podnieść.
Pociągnął temat, bo pewne kwestie go zastanawiały, jak chociażby to pożegnanie, które zabrzmiało w ustach Camille trochę tak, jakby było zaplanowane. Wiedział, co wydarzyło się w jej życiu i w jakim mniej więcej momencie, bo daty były określone w policyjnych papierach, ale nie znał dokładnego przebiegu. Może to pożegnanie musiało nastąpić, żeby chronić Camille przed wydarzeniami, a może było jednym z wielu codziennych pożegnań, które nie miało zwiastować niczego, tyle że było szczególniejszym właśnie ze względu na podarunek i fakt, że okazało się ostatnim? To były te istotne szczegóły, do których dostępu nie gwarantował mu żaden policyjny kontakt.
Chayton Kravis
Do pewnego czasu temat śmierci ojca w ich domu również był tematem tabu. Lucinda nie potrafiła o tym rozmawiać, dlatego każde z nich przeżywało tę stratę osobno i na swój sposób, czasami lepiej a czasami gorzej. Nie mogli liczyć na wsparcie ze strony matki, bo ona potrzebowała go tak samo, jak oni, ale mieli wtedy jeszcze dziadków, którzy w kryzysowych sytuacjach zawsze byli obok, gotowi posłużyć ramieniem. Cisza trwała jednak długo, bo chociaż czas płynął nieubłaganie, a ból po stracie nikł, dając się w końcu do siebie przyzwyczaić, pierwszy raz wyciągnęli temat ojca na światło dzienne dopiero po pięciu latach od tragedii, gdy pojawił się cień szansy na odnalezienie jego szczątków w całym tym przykrym pogorzelisku. Niefortunnie złożyło się, że zapalnikiem do złamania tabu w ich domu stała się kłótnia, bo kiedy Chayton dowiedział się, że matka odmówiła identyfikacji, dostał białej gorączki i wyrzucił z siebie wszystko, co latami ciążyło mu na sercu, jednocześnie mając w poważaniu matczyną żałobę. Od tamtej pory przestał się hamować i zaczął wspominać ojca przy każdej odpowiedniej okazji, a chociaż matka z początku potrafiła nawet wyjść z danego pomieszczenia, gdy tylko Chayton poruszał temat, w końcu się przyzwyczaiła. Teraz sama, bez wahania i z premedytacją, potrafiła użyć którejś wspominki o Chaytonie Seniorze, jeżeli chciała utrzeć nosa temu młodszemu, a jej ulubionym powiedzeniem były te z rodzaju: ojciec nigdy nie postąpiłby tak, jak ty, które wprawnie wbijała mu w formie szpilki.
OdpowiedzUsuń— Rozumiem, dlaczego jest taki cenny — powiedział, spojrzawszy raz jeszcze w miejsce na dekolcie Camille, w którym znajdował się krzyżyk. Zgubienie go z pewnością byłoby dla niej ogromną stratą, nic więc dziwnego, że rozpoczęła tak intensywne poszukiwania wtedy, gdy przypadkowo zerwał się z jej szyi w biurze. W tej sytuacji również odruchy, kiedy w nerwowych sytuacjach Camille łapała krzyżyk w palce, były już jasne i zrozumiałe.
Wsunął spodnie na nogi i podniósł się z łóżka, a potem rzucił Camille nieco zaskoczone spojrzenie, bo nie spodziewał się, że zada mu takie pytanie. Automatycznie zaczął się zastanawiać, czy faceci, z którymi spotykała się wcześniej, po wszystkim wyrzucali ją za drzwi, albo czy musiała dostać ich zgodę, żeby za tymi drzwiami się nie znaleźć? W zasadzie mogła zrobić teraz to, co chciała lub uważała za słuszne – jeżeli chciała zostać to świetnie, ale jeśli chciała wyjść to wypadało mu uszanować jej wolę, niezależnie od tego, czego chciał on sam. Założył jednak, że skoro tym razem nie podjęła się ewakuacji i wciąż tutaj była, a on prosił wcześniej, by z nim została, to sprawa jest oczywista, ale dla pewności postanowił utwierdzić ją w swoim wcześniejszym zapewnieniu. On też dobrze wiedział, że człowiek w obliczu uniesienia jest w stanie mówić o sprawach, których nie poruszyłby nigdy w codziennej sytuacji, i którym potrzeba podwójnego zapewnienia.
— Zostać — odpowiedział więc i zapiął guzik w spodniach, żeby te nie zsunęły się z bioder, kiedy ruszy do kuchni. — Zorganizuję nam coś do picia, a przy okazji zabiorę swoje rzeczy z tarasu — powiedział, posyłając Camille krótki uśmiech.
Dostrzegając jej niezręczność, stanął przed nią, po czym położył dłonie na łóżku po jej bokach, nachylił się do jej twarzy i w delikatnym pocałunku musnął ustami kącik jej warg. Może to nie sprawi, że niezręczność ustąpi miejsca pewności siebie, ale może Camille poczuje się przynajmniej trochę swobodniej.
UsuńOdsuwając się powoli, spojrzał jej w oczy.
— Ale jeśli chcesz wrócić do siebie to w porządku, zrozumiem — dodał, zostawiając uchyloną furtkę zgodnie z tym, co uważał. W normalnych sytuacjach zwykle wybierał opcję z rozejściem się, bo wynikało to z obopólnych ustaleń, jednak sytuacja z Camille do normalnych nie należała. Była wyjątkowa pod mnóstwem różnorakich względów.
Chayton Kravis
To było naprawdę szalone, ale nie był w stanie odmówić sobie żadnego pocałunku z Camille, więc teraz też temu uległ, tym bardziej, że to dzisiejsze spotkanie było totalnie różne od poprzednich i trochę jakby przełomowe w kwestii swobody. Dziś Camille zaskakiwała go swoją śmiałością, ale przy okazji również sposobem, w jaki przekazywała mu pewne odczucia, bo w tym pocałunku, poza przyjemnością, skryła się także radość i swego rodzaju zapewnienie – nie potrzebował usłyszeć, że chciała zostać, bo dała mu to do zrozumienia, całując go miękko, z niemą deklaracją. I tak – zderzenie z rzeczywistością będzie diabelnie bolesne, akurat co do tego Chayton nie miał wątpliwości, bo nawet idąc przez salon, gdzie na stole leżał porzucony skoroszyt i uśpiony po wideokonferencji laptop, zaczynał stopniowo czuć, jak codzienność próbuje usilnie wcisnąć swe macki w tę chwilę pełną sielanki i ściągnąć go z impetem na ziemię. Wiedział, że jest to nieuniknione, że rano, gdy będzie żegnał się z pracownikami, wszystko wróci do normalności, dlatego chciał wykorzystać to, co było mu dane tu i teraz. Trzeba jednak przyznać, że pilnować się przy Camille nie będzie już tak łatwo, jak do tej pory i jedynie natłok obowiązków może sprawić, że Chayton nie będzie w stanie szukać jej spojrzeniem za każdym razem, gdy przekroczy próg biura, albo kiedy pojawi się przy stanowisku recepcji, żeby coś załatwić. Rozdzielanie życia zawodowego od prywatnego stanie się jeszcze trudniejsze, choć ostatnio łapał się na tym, że w przypadku Camille potrzeba rozdzielania tych dwóch światów znacząco zmalała. Nie był jednak w stanie ustalić czy to dobrze, czy źle. Jeszcze.
OdpowiedzUsuńPrzeniósł rzeczy z tarasu do salonu, swój telefon chowając w kieszeni, i zamknąwszy drzwi, wyłączył światła w tej części domku. Potem zgarnął dwie butelki wody, a w drodze powrotnej zaszedł do przedpokoju, gdzie w kieszeniach marynarki, należącej do Camille, wyszperał komórkę, o którą prosiła. Z tym zestawem powrócił do sypialni, uważając tylko, by przypadkiem nie kopnąć którejś z drogocennych ozdób, które stały pod ścianą, zdobiąc zakamarki elegancko urządzonych wnętrz.
Uśmiechnął się, podając Camille telefon i postawił jedną butelkę na szafce nocnej, która stała od jej strony. Drugą butelkę odkręcił i wziął kilka łyków, a w międzyczasie wyciągnął telefon z kieszeni i odblokował go w dłoni, żeby zapobiegawczo ustawić jakiś budzik. Nigdy nie spóźnił się do pracy, ale niewykluczone, że jutro mógłby być ten pierwszy raz, gdyby spało mu się tak niezwykle dobrze, że dla dłuższego leżakowania poświęciłby wstawanie z kurami. Generalnie nie musiał jechać tak rano, ale chciał, bo spraw do rozwiązania przybyło mu naprawdę sporo od minionego wieczoru, a im szybciej się nimi zajmie, tym lepiej.
Butelkę z wodą oraz telefon pozostawił szafce i usadowił się obok Camille, wsuwając rękę pod głowę i wygodnie splatając nogi w kostkach, a potem popatrzył na zdjęcie, które mu pokazała. Pokręcił głową z uśmiechem, nawet nie próbując sobie wyobrażać, jak ta impreza mogła się rozkręcić, bo Samuel na pewno przodował w kwestii zabawiania towarzystwa na różnorakie, niekoniecznie grzeczne sposoby. Beer pong to już taki standard w jego towarzystwie, więc jeśli tylko znalazł chętnych, to przeszkodą nie będzie nawet brak odpowiedniego stołu. Samuel bez trudu zorganizuje prowizoryczny, który świetnie się nada.
— Nie ma dwóch tak różnych osób jak my, to prawda — przyznał, zgadzając się w stu procentach z tym, co stwierdziła Camille. Oczywiście, było też sporo cech, które ich łączyły, inaczej nigdy nie udałoby się im stworzyć tak długiej i trwałej znajomości, ale w tym zestawieniu, jeśli Chayton był ogniem, to Samuel wodą. — Pracowaliśmy razem w Biurze Operacji Specjalnych i tak się poznaliśmy kilkanaście lat temu, a zaczęliśmy od tego, że zostaliśmy partnerami, choć nie mogliśmy się znieść — odpowiedział, spoglądając na Camille. Teraz już wiedział, że ówczesny dowódca zrobił to z premedytacją i był mu za to dozgonnie wdzięczny, ale wtedy był wściekły.
W zasadzie to obaj byli wściekli, bo od początku nie pałali do siebie sympatią, więc zrobienie z nich partnerów zakrawało o jakąś niehumanitarną zbrodnię. — Teraz się z tego śmiejemy, ale kiedyś współpraca wcale nam nie wychodziła; robiliśmy sobie pod górę i spieraliśmy się o wszystko. Samuel był dla mnie kretynem, ja dla niego dupkiem, więc tak to wyglądało: gdzie jest kretyn Crawford i gdzie jest dupek Kravis — wyznał z uśmiechem i nieznacznie wzruszył ramieniem, ale taka była prawda. — To służba nas ukształtowała. Czasami podczas akcji okazuje się, że jedyna osoba, na której możesz polegać i od której zależy twoje życie i zdrowie, to twój partner: ten kretyn lub dupek, któremu każdego dnia masz ochotę skopać tyłek. Tak było w naszym przypadku: bez względu na okoliczności, nasze spory i niesnaski, jedno czuwało nad drugim i jedno wspierało drugiego, a z czasem już nie tylko w pracy, bo i poza nią. Zdaliśmy sobie sprawę, że zbyt pochopnie siebie oceniliśmy, ale potrzebowaliśmy czasu, żeby się zrozumieć i dotrzeć. Jesteśmy różni, ale w większości spraw się uzupełniamy i w tej chwili nie ma w moim życiu drugiej osoby, której ufałbym tak, jak ufam Samuelowi — zdradził. — Poza tym, Samuel, mimo że, jak sama już pewnie wiesz, bywa roztrzepany, jest świetnym inżynierem i kryminologiem. To zaszczyt mieć go w firmie — dodał, unosząc usta w lekkim uśmiechu. Mało kto pytał o to, jak się poznali. Ludzie najczęściej dopytywali o staż ich znajomości, nie wnikając w głębsze szczegóły, jakby z góry zakładali, że poznali się po prostu w firmie, ale tak się składa, że ta znajomość swoje początki miała dużo wcześniej, i że zaczęła się od okoliczności, których nikt nie zakładałby patrząc na nich dziś. A tu, cóż, takie hate to love, tyle że w przyjacielskim wydaniu.
UsuńChayton Kravis
Nie ma świecie człowieka, który wiódłby życie idealne i wzorowe, wolne od jakichkolwiek pomyłek, bo błądzić jest rzeczą ludzką, wręcz wpisaną w człowieczą naturę i zdarza się to każdemu, niezależnie od wieku czy statusu społecznego. Ludzie mają prawo dokonywać złych wyborów, mają prawo potykać się i błądzić, bo tylko dzięki temu są w stanie doświadczać, wyciągać wnioski i nieustannie się rozwijać, ale prawdą jest, że dzielą się na tych, którzy popełniają błędy i na tych, którzy się do nich nie przyznają, bo nie potrafią. Chayton nie miał żadnych oporów przed mówieniem o swoich niedoskonałościach, bo mimo że zawsze starał się wypadać profesjonalnie, a perfekcjonizm był częścią jego życia od urodzenia, nigdy nie uważał się za człowieka doskonałego. Popełniał gafy mniejsze lub większe, a w niektórych sytuacjach pozwalał emocjom przejąć kontrolę, później plując sobie za to w brodę, ale nie jest przecież maszynką, której można napisać doskonały program, a potem liczyć na to, że będzie działać bez zarzutu. Nikt taki nie jest, dlatego Chayton za każdym razem, zanim brał się za rozliczanie kogoś z błędów, najpierw starał się zrozumieć powody i motywy niewłaściwego postępowania. Do pewnych spraw podchodził wyjątkowo bezwzględnie, czasami nie dając tej drugiej szansy, bo niektóre zasady miał żelazne i mocno usadowione w osobistej piramidzie wartości, ale zawsze pozwalał się komuś wytłumaczyć, a sobie wysłuchać, żeby chociaż częściowo zrozumieć czemu, po co lub dlaczego. Uważał, że to sprawiedliwe. I tak samo sprawiedliwym jest mówienie o swoich błędach. Chayton nigdy nie koloryzował wydarzeń tak, żeby wyjść w nich nieskazitelnie czysto – chciał pozostać autentyczny nawet z bagażem niechlubnych wyborów. One są przecież jego częścią.
OdpowiedzUsuńDlatego podobało mu się, gdy Camille otwierała się przed nim i częściowo zdradzała ze swoich rozterek oraz tajemnic. Ona też nie była idealna, ale w tej nieidealności była autentyczna, prawdziwa i po prostu szczera, a szczerość to taka cecha, która trafia do Chaytona najmocniej, nawet jeśli nie niesie ze sobą nic pozytywnego. Doceniał to, że zdobyła się, by poruszyć tego dnia tak wiele istotnych kwestii. Że pozwoliła mu poznać kolejną część siebie. Że mu zaufała.
Uniósł lekko brew na tę wzmiankę o wieku – czyżby Camille właśnie zasugerowała mu, że jest stary? Gdyby nie wiedział, że w biurze żadna to tajemnica, zapytałby skąd wie, że rósł z Akademią Policyjną, ale pracownicy wiedzieli o nim dość sporo, bo nie wszystko da się utrzymać w ryzach prywatności. Brukowce chętnie rozpowszechniają tego rodzaju informacje, a serwis Famous Birthdays wręcz pęka od nich w szwach.
— Jeśli nie napastuję młodych pracownic, to staram się je zadowolić — odparł w ten sam wymowny sposób, co Camille, i posłał jej szelmowski uśmiech. Ach, te żarty, w których kryją się ziarenka prawdy. — Tak naprawdę jestem pilotem policyjnego śmigłowca, więc patroluję teren z powietrza. Z góry widać wiele więcej, dlatego jesteśmy wzywani, gdy jednostki naziemne zawodzą, albo gdy akcja jest tak poważna, że wymaga naszej gotowości bez względu na to, czy docelowo będziemy potrzebni. Posiadamy kamery na podczerwień, reflektory Spectrolab i system globalnego pozycjonowania, który w czasie rzeczywistym generuje nam dane dotyczące siatki ulic i terenu, dając dokładny obraz na żywo z tego, co dzieje się na dole, dlatego bierzemy udział w obławach i pościgach za podejrzanymi, albo w procesach ISR, czyli obserwacji i rozpoznaniu. Rzadko zstępujemy na ziemię, ale zdarza się, że akcja tego wymaga. Świadczymy też usługi poszukiwawczo-ratownicze i wyciągamy ludzi z opresji — wymienił, nie bardzo wiedząc, co jeszcze mógłby tutaj dodać.
Doszedł więc do wniosku, że wspomni jedno z wydarzeń. — Dwa lata temu mieliśmy sytuację, w której mężczyzna dla żartów wycelował w nasz helikopter zielonym wskaźnikiem laserowym. Pomijając fakt, że nas oślepił, dla nas kropka takiego wskaźnika jest równoznaczna z kropką celownika laserowego. Nie jesteśmy w stanie odróżnić, czy celuje w nas snajper, czy facet, któremu się nudzi, dlatego skończyło się to dla nas wyciągnięciem broni, a dla niego, na szczęście, tylko aresztem i grzywną na około dziesięć tysięcy dolarów — opowiedział. Facet dopuścił się przestępstwa i w najgorszym przypadku mógł dostać kulkę, więc to i tak mała kwota za to, że wciąż może żyć. — Czasami jest łatwiej, czasami trudniej, ale bardzo lubię ten stały dopływ adrenaliny — przyznał i przeniósł uwagę na Camille, gdy zdał sobie sprawę, że od kilku chwil nie usłyszał z jej strony żadnej reakcji, jakby wyłączyła się gdzieś w trakcie. Oddychała powoli i głęboko, a gdy podniósł rękę i musnął jej skroń, chcąc zgarnąć kilka pasm włosów, pokładających się na jej policzku, nawet nie drgnęła. Zasnęła.
UsuńUśmiechnął się do siebie kącikiem ust i westchnął, na kilka chwil pogrążając się w ciszy. Gdyby słyszał kiedyś, że znajdzie się w takiej sytuacji z jedną ze swoich pracownic; że będzie z nią sypiał, dzielił łóżko po seksie i doznawał emocjonalnego rollercoastera na różnych płaszczyznach – nigdy by w to nie uwierzył. Coś takiego było nie do pomyślenia w jego przypadku, więc nic dziwnego, że cały czas miał wrażenie, jakby spotkało go coś abstrakcyjnego. Ale to się działo naprawdę, Camille naprawdę istniała, pociągała go i intrygowała, a teraz w dodatku znajdowała się tuż obok. Nie był to sen, choć w tej znajomości wszystko potoczyło się tak szybko, jakby było zaledwie figlem wyobraźni. Dlaczego to właśnie Camille? Sam nie wiedział. Ale było w niej coś więcej. Coś, co sprawiało, że czuł, że ona jest jego i dla niego.
Ściągnął spodnie i wsunął się pod kołdrę, a kiedy to zrobił, Camille automatycznie przylgnęła do jego boku, wciskając nogę gdzieś pomiędzy jego dwie i tworząc tam dziwną plątaninę trzech kończyn. Mamrotała coś niezrozumiałego, ale najwidoczniej było jej bardzo wygodnie, gdy skorzystała z jego ramienia, jako poduszki, bo spała w najlepsze, wtulając się w niego, jak w cieplutki termofor. Nie był przyzwyczajony, ale o dziwo nie przeszkadzało mu to. Nie wiedział tylko, czy wyśpi się w tej niecodziennej dla siebie pozycji, aczkolwiek bliskość Camille i to, że mógł oprzeć podbródek o jej głowę, sprawiło, że gdy zamknął powieki, sam zasnął, nawet nie wiadomo w którym dokładnie momencie.
Przebudził się piętnaście minut przed budzikiem, gdy pierwsze promienie słońca kładły się na parkiecie w sypialni i ich łóżku, które przypominało małe pobojowsko. Wokół w nieładzie leżały rozrzucone ciuchy, poduszki ozdobne pospadały, a prześcieradło zwisało z materaca na ostatkach materiału, natomiast Camille, oprócz niego, zgarnęła sobie jeszcze trzy czwarte kołdry i owinęła nią, jak kokonem. Ale spała tak spokojnie i głęboko, że żal było ją budzić, więc ostrożnie wyciągnął rękę spod jej pleców i wydostał się z łóżka, nie robiąc hałasu. Od razu wyłączył budzik, ubrał spodnie i zrobił porządek z ich rzeczami, składając na fotelu te należące do Camille. Później wyszedł z sypialni, cicho zamknął za sobą drzwi i poszedł pod chłodny prysznic, dając sobie dwadzieścia minut na orzeźwienie.
Po doprowadzeniu się do porządku, założył białą koszulę, a zaraz za nią szary garnitur sportowy i zegarek. Zastanawiał się w międzyczasie czy nie skorzystać z basenu, ale ostatecznie uznał, że pójdzie już tylko na śniadanie, a wieczorem w Nowym Jorku ruszy na korty tenisowe i tam nadrobi brak porannych aktywności.
Kiedy szedł w stronę restauracji, było tak wcześnie, że po resorcie kręciła się tylko obsługa. Po pracownikach Kravis Security nie było śladu, ale chyba nie powinno go to dziwić, skoro przy Zielonym Pokoju cały czas kręcił się serwis sprzątający, jakby impreza zakończyła się dopiero przed godziną lub dwiema. Panie szorowały podłogę i wymiatały z wnętrza resztki serpentyn lub innych tego typu ozdób, wrzucając je potem do worków na śmieci.
UsuńW części restauracyjnej nie siedział długo: zjadł lekkie śniadanie, wypił dobre espresso, zamienił kilka słów z pracownikami, bo z gości był jedynym, który przyszedł tak wcześnie, i wrócił do domku z założeniem, że Camille pewnie będzie już na nogach. Tak się złożyło, że gdy zajrzał do sypialni, nadal smacznie sobie spała, choć już nie w takim kokonie, ale to może dlatego, że słońce przygrzewało prosto na szerokie łóżko, które miała teraz wyłącznie dla siebie i kołdra nie była już aż tak potrzebna.
Nachylił się nad nią, podpierając jedną dłonią o materac. Nie chciał jej budzić, bo miała pełne prawo do odpoczynku po wczorajszym dniu, pełnym wysiłku i wyrażeń, ale musiała wydostać się stąd niezauważona, a teraz, kiedy wszyscy spali jak zabici, to był najlepszy moment, by mogła czmychnąć do swojego lokum bez obaw, że ktoś dostrzeże skąd wyszła.
— Camille? — Odezwał się głośniej i wierzchem dłoni drugiej ręki pogładził jej policzek. — Dzień dobry, jest niedziela, dzień dla rodziny — oznajmił. — Ciotka Florence będzie szczęśliwa jeśli wstaniesz wcześniej i zdążysz wrócić do miasta chociaż na wspólny obiad — powiedział z uśmiechem, tym razem muskając dłonią jej wargi, bo taki łaskoczący gest był zwykle skutecznym sposobem na wybudzenie.
Chayton Kravis
Granice jego cierpliwości są naprawdę szerokie, jednak nie nieskończenie szerokie, dlatego zdarzają się momenty, kiedy to złość bierze nad nim górę i dyktuje jego postępowanie. Nie są to wprawdzie wybuchy niekontrolowane, nad którymi nie potrafiłby zapanować, ale im bliżej granicy swej cierpliwości jest, tym bardziej dobitne i dosadne są jego słowa oraz zachowanie. Gdy jest podminowany to nie owija w bawełnę, a kiedy jest naprawdę wściekły, nie zważa na to czy rani, czy sprawia komuś przykrość, bo w takich sytuacjach bywa bez przejęcia bezpośredni. Jest konkretny i lubi konkretnych ludzi, zwłaszcza w biznesie, gdzie czas to pieniądz, ale to nie oznacza, że nie radzi sobie z niekonkretnymi – tutaj wkracza jego anielska cierpliwość, która sprawia, że docieka powoli, krok po kroku, aż wreszcie dociera do tego, na czym najbardziej mu zależy. Cierpliwość przydaje mu się również w życiu codziennym: w nowojorskich korkach ciągnących się bez końca, w oczekiwaniu na ludzi, bo przecież nie wszyscy są tak punktualni jak on, albo w doskonaleniu samego siebie i pobijaniu osobistych rekordów. Dobra jest także w relacjach międzyludzkich, kiedy ludzie otwierają się powoli, niewiele mówią i nie zdradzają się z uczuciami, a zrozumienie ich zajmuje mnóstwo czasu. Chayton potrafi czekać cierpliwie i niczym kropla drążyć skałę, szczególnie jeśli na czymś mu zależy, i czasami naprawdę ciężko go od czegoś odwieść, bo jak się uprze, to sam jest jak ta skała – nie do poruszenia.
OdpowiedzUsuńJuż wchodząc do sypialni, wiedział, że proces wybudzania Camille nie będzie przebiegał sprawnie, bo gdzieś ta równowaga musi przecież być. Skoro zasypia szybko, nie wiadomo w którym momencie, to znaczy, że budzić musi się wolno i ociężale. Jedyne czego się nie spodziewał, to że w trakcie procesu będzie tak dużo mówić, i że słowa wykroczą trochę poza sytuację, w której realnie się znajdowała. Może Uber faktycznie przyjedzie za godzinę, bo Chayton nie mógł wykluczyć możliwości, że Camille przebudziła się jakiś czas temu i go zamówiła, a potem znów zasnęła, ale szansa na to, że ciotka Florence pojawi się tutaj i dokona na niej mordu, to już raczej lekka fantazja. Jeśli kobieta nie przewraca się teraz na drugi bok, to szykuje się do kościoła, albo smaży pankejki na śniadanie.
Kiedy patrzył na twarz Camille z tej kilkucentymetrowej odległości, gdy ich czoła się stykały, zastanawiał się, na ile świadoma jest tego, co właśnie mu powiedziała. Zawsze już będzie chciała, żeby był tak blisko? Naprawdę? To więcej jak pewne, że jej świadomość jeszcze słodko sobie śpi, bo Camille nie zdobyłaby się na tego rodzaju wyznania, gdyby jej umysł myślał trzeźwo, a zdrowy rozsądek czuwał tuż obok. Prędzej naciągnęłaby tę kołdrę na siebie i wyprysnęła z łóżka, migiem znikając za drzwiami łazienki. Albo wskoczyłaby w swoje ciuchy i ulotniła się z tej przestrzeni w ułamku sekundy.
— Życie bywa okrutne — rzekł i nie czekając, wsunął jedną rękę pod jej kolana, a drugą pod plecy, po czym wyciągnął sylwetkę Camille z objęć łóżka, a wziął w swoje własne. — Ale może być jeszcze bardziej, bo teraz to nie twoja ciocia stanowi zagrożenie, a Samuel, który powinien być tutaj za pół godziny — oznajmił, idąc z Camille w kierunku łazienki.
W rzeczywistości, gdyby Samuel zastał ich w takiej sytuacji, zawinąłby się i wyszedł, próbując o tym zapomnieć, ale przy najbliższej okazji złapałby Chaytona i o wszystko wypytał, bo na pewno doznałby lekkiego szoku. Znał zasady Chytona i wiedział, że nie spotyka się z pracownicami, więc z czystej, niepohamowanej ciekawości chciałby się dowiedzieć, co się tutaj wydarzyło i jakim cudem Camille znalazła się w tym domku praktycznie naga. Próbowałby dopasować wszystkie teorie i uwierzyć choć w jedną, bo całkiem możliwe, że tą prawdziwą odrzuciłby już na wstępie. Niewykluczone, że w to, co działo się między nimi, nie uwierzyłby nikt, nawet gdyby otwarcie zdecydowali się o tym opowiedzieć.
UsuńChayton Kravis
Teoretycznie wiedział, że Camille nie jest taką zwyczajną kobietą, i że niewiele ma wspólnego z dziesiątką innych, które znajdują się gdzieś na terenie tego obiektu – bo Camille jest jedyna w swoim rodzaju i absolutnie nie do podrobienia – ale w praktyce cały czas musiał sobie powtarzać, że to co dzieję się z nią podczas snu, to rzecz całkowicie normalna, że to jedna z jej osobliwych, unikatowych cech. Ale, tak naprawdę, jest to totalnie popieprzone. Tak naprawdę, mimo że czytał o różnych tego rodzaju zaburzeniach, nadal ciężko było mu uwierzyć, że można żyć i nie być tego świadomym. Jakby nie patrzeć, Camille żyła: poruszała się, mówiła, przytulała, ubierała, rozbierała, a nade wszystko chwytała człowieka stojącego naprzeciwko za poły marynarki i bezczelnie całowała. Czy to nie jest odrobinkę niebezpieczne, tak całować ludzi i za nic w świecie tego nie pamiętać? Czy on był jedynym przypadkiem, którego kopnął zaszczyt bycia całowanym w trakcie jej snu, czy to przypadłość, która dotyczy wielu? Tak, czy siak, ciężko było się temu oprzeć, więc nie próbował szukać drogi ucieczki. Zaparł się tylko ręką o najbliższą ścianę, bo nie był pewien, czy nogi Camille, mimo że stykają się z podłogą, robią to kontrolowanie i stabilnie, a ponieważ ciągnęła go za marynarkę niemalże tak intensywnie, jak całowała, szansa na to, że się wywalą rosła. Zdawało mu się, że prysznic będzie skutecznym środkiem, który ją rozbudzi, ale najwidoczniej Camille puściła na siebie zbyt ciepły strumień wody, skoro ocknęła się dopiero w sytuacji, która lada moment mogłaby zaprowadzić ich z powrotem do łóżka.
OdpowiedzUsuńPopatrzył na nią wymownie, gdy przejęła swoje rzeczy, i odwzajemnił krótki uśmiech, a kiedy zniknęła ponownie za drzwiami, odetchnął głębiej i pokręcił głową, zastanawiając się, czy jego życie będzie jeszcze kiedykolwiek normalne? Ostatnio jakby wywróciło się do góry nogami, aczkolwiek nie narzekał – było na pewno ciekawsze.
Później dostarczył pod drzwi do łazienki jej buty, choć nie dlatego, że zależało mu, by szybko stąd wyszła – zwyczajnie wiedział, że jest zmarzluchem, a paradowanie boso po gresowych płytkach, raczej nie będzie dla niej przyjemnością – w drzwiach frontowych zostawił klucz, a przy nich marynarkę i przeszedł do salonu, gdzie wygodnie usiadł na kanapie. Wziął tablet w dłoń, wszedł na skrzynkę e-mailową i wertując wiadomości, sięgnął po telefon, żeby zadzwonić do osoby koordynującej jego grafik. Słyszał moment, w którym Camille wyszła z łazienki, ale był na tyle zajęty, że skrzyżował z nią spojrzenie dopiero w momencie, w którym znalazła się w zasięgu jego wzroku, czyli w przedpokoju, kiedy trzymała już rękę na klamce. Mrugnął do niej okiem i uśmiechnął się kącikiem ust, a kiedy wyszła, wrócił skupieniem do treści maila i rozmowy, którą cały czas kontynuował. Później, po parudziesięciu minutach, zjawił się Samuel, dla którego kac morderca ewidentnie nie miał serca, bo na dzień dobry otworzył lodówkę, żeby poczęstować się pomarańczowym sokiem. Chayton streścił mu przebieg konferencji, zapytał o imprezę i poprosił, by pożegnał w jego imieniu całą załogę, bo osobiście nie zdąży tego zrobić dlatego, że musi już wracać. I po niespełna godzinie faktycznie był w drodze do Nowego Jorku, a później, cóż – przyszedł czas na powrót do rzeczywistości i zajęcie się tym, co nieustannie czekało na załatwienie.
Niewiele było go widać w biurze przez kilka następnych dni; żeby mieć czas na stworzenie nowych projektów dla naglących Turków, pozamieniał też dyżury w jednostce. Nad papierem technicznym i programami typu Inventor czy SolidWorks siedział w domu, albo sam, albo w towarzystwie jednego lub dwóch inżynierów z firmy, z którymi zazwyczaj pracował nad poważniejszymi projektami. Główkowali do późna, rysowali i przenosili koncepcje na ekran monitora, robiąc przerwy wyłącznie na jedzenie i sen, choć Chayton był jeszcze w stanie zorganizować sobie czas na mały jogging, głównie z samego rana, gdy przeciętni ludzie jeszcze spali, przewracając się na drugi bok.
Odpowiadał na wiadomości i telefony, ale starał się rozmawiać zwięźle i szybko, więc z tego powodu spławił siostrę, obiecując jej jednak, że pod koniec tygodnia do niej zajrzy i tak też się stało – pojawił się w biurze na chwilę w czwartek i również w piątek, bo musiał dogadać szczegóły dotyczące delegacji. Uznał, że zjawi się w Biskon Yapi osobiście, a że była to decyzja podjęta nagle, zrobił trochę nią zamieszania, bo firmowy samolot przechodził kompleksowy przegląd i zgranie lotów okazało się nieco wymagające. Korzystając z okazji, że pojawił się w biurze, zwołał spotkanie Tytanów, głównie po to, żeby zapytać ich o postępy prac i oznajmić, że przez najbliższe trzy, cztery dni to Samuel przejmie nad nimi pieczę, ze względu na jego wyjazd do Turcji. W trakcie tego spotkania starał się utrzymywać kontakt wzrokowy ze wszystkimi, ale jego spojrzenie mimowolnie kierowało się w stronę Camille. Zauważył, że coś się zmieniło w jej wyglądzie w kwestii ubioru, bo miała na sobie ciuchy, które odpowiednio podkreślały jej aparycję, w dodatku trafiała w kolory i odcienie, za którymi przepadał i które świetnie współgrały z jej karnacją. Próbował przemycać znaczące uśmiechy gdzieś w trakcie swoich wypowiedzi, jednak z oczywistego względu były one subtelne – nie byli tutaj sami, dlatego pod koniec poprosił Camille, żeby w wolnej chwili przyszła do jego gabinetu. Nie miał jej nic szczególnego do przekazania. Chciał jej tylko powiedzieć, że ładnie wygląda i skorzystać z tych kilku minut sam na sam, zbliżyć się do jej ust i złożyć na nich pocałunek, trochę jakby na zapas, bo zaraz znów miało go tu nie być. Chwila była jednak krótka – lada moment do drzwi zapukała Victoria z całym naręczem segregatorów i praca toczyła się dalej na niezmiennie wysokich obrotach.
UsuńZ delegacji wrócił w bardzo dobrym nastroju, bo wszystko poszło jak z płatka i udało się zakończyć dobrą inwestycję, a tego nastroju nie zepsuła mu nawet panosząca się po firmie Lucinda. Ukrócił jej rządy błyskawicznie i zachęcił pracowników do powrotu do strefy relaksu, którą ona uważała za absurdalną w miejscu tak poważnym, jak to. Ale przecież to nie sąd, tylko biuro korporacji, w którym każdemu należy się chwila wytchnienia, a zasady wciąż są te same – kto wykonał swoją robotę, może korzystać z niej do woli.
Z każdym kolejnym dniem tryb pracy Chaytona się normował. Nadrobił zaległe spotkania i całą papierologię, więc pojawiał się w biurze coraz częściej, nie tylko w gabinecie, ale też piętro niżej. Schodził do kuchni na lunch i po filiżankę kawy, zagadując przy ekspresie tych, którzy już trzymali w dłoniach swoje kubki i delektowali się chwilą przerwy, albo niezobowiązująco przechadzał się między biurkami i stanowiskami pracy. To należące do Camille niezmiennie zdobiły figurki i patyczki po lizakach, które kolekcjonowała w kubku. Skorzystał z okazji, gdy była przy nim chwilowo nieobecna i przy jednej z figurek położył lizaka, takiego samego jak ten, który podarował jej w trakcie wspinaczki. Myślał o niej często, ale nie miał ostatnio czasu, żeby wziąć ją sobie na dłużej, więc uznał, że taki drobny podarunek będzie dobrym zapewnieniem, że nie uleciała z jego głowy – choć w standardzie powinna to zrobić jakoś po ich pierwszym razie.
Miał nawet plan złapać ją, gdy będzie korzystała z przerwy, ale zajął się przeglądaniem pomysłów, które dostarczyła mu Victoria w kwestii promowania nowych gadżetów dla VIPów, więc plany się przesunęły. Postanowił, że złapie ją gdy będzie wychodzić, ale spostrzegł się trochę za późno, bo Camille zdążyła już wejść do windy, zanim on zgarnął manatki i wsunął na siebie ciemną marynarkę. Mimo wszystko zjechał na dół, bo i tak parkował na samym dole, i wyszedł na zewnątrz, licząc na to, że jeszcze gdzieś ją dojrzy. I dojrzał – w sytuacji, która trochę go zjeżyła.
Długo nie wiedział Lucasa przy Camille i czuł się zaskoczony sytuacją, która właśnie rozgrywała się przed jego oczami, bo sądził, że facet skorzystał z tego, co było mu dane i dał sobie spokój. Ale najwidoczniej, w pewnym momencie życia, doszedł do wniosku, że chce więcej, skoro przyszedł po Camille aż tutaj, wcale nie prosić ją o towarzystwo, a wręcz się go domagać.
UsuńZ początku Chayton obserwował sytuację spokojnie, z odpowiedniej odległości, próbując sobie wmówić, że to go w ogóle nie dotyczy, że Camille ma prawo spotykać się z kim chce, bo przecież niczego sobie nie obiecywali, ale gdzieś w trakcie wizja, że mógłby dotykać ją ktoś inny i wcale nie sprawiać jej przyjemności, stała się taką iskierką, która wznieciła niespodziewany ogień. Nie podobał mu się ten scenariusz, już nie tylko dlatego, że przemawiała przez niego lekka zazdrość, co po prostu bolała go możliwość, że Camille poczuje się źle, albo że jakiś durny typ zwyczajnie skorzysta, mając na uwadze wyłącznie własne spełnienie. Ciarki przechodziły mu po plecach na samą myśl! Miał nadzieję, że ta potęgująca w napięcie rozmowa między Camille a Lucasem, skończy się tuż po jej pierwszej, może drugiej odmowie, ale facet natarczywie dążył do swego, włączając w to ciało, bo w końcu chwytał ją za nadgarstki, które Camille wyrywała z jego uścisku, aż zrobił to tak, że nie miała wyjścia i musiała się zatrzymać.
Chayton nie zarejestrował w którym momencie dał pierwszy krok w ich stronę, ale każde kolejne były już automatyczne i co jeden to szybszy, bardziej zdecydowany i gniewny. Kiedy do nich podszedł, już się nie zatrzymał, a zwyczajnie zrobił to, na co miał ochotę. Nie pytając o nic, jedną ręką chwycił Lucasa z tyłu za ramię, odwrócił go do siebie, a drugą zamachnął się mocno i wymierzył mu sierpowego na tyle skutecznego, że ten stracił równowagę i przewrócił się na betonowy chodnik.
— Czy ta forma odmowy jest dla ciebie bardziej zrozumiała?! — Wrzasnął do Lucasa, chcąc do niego podejść i sprawdzić, czy nie trzeba mu poprawić, ale kiedy poczuł dłoń Camille na swoim przedramieniu, tylko drgnął w miejscu. Był policjantem i ostatnie, co powinien zrobić, to strzelić lufę natrętowi, ale nie obawiał się konsekwencji z tej strony. Bardziej zaniepokoił go fakt, że kiedy odwrócił się do Camille i objął ją ramionami, chcąc się upewnić, że wszystko jest w porządku, ich przestrzeń przeciął kilkukrotny błysk flesza. Ktoś zrobił im zdjęcia w sytuacji, która nie powinna się wydarzyć, ale zanim Chayton dostrzegł osobę z aparatem, ta wsiadała już do ciemnego vana. Nie miałby szans ich złapać, nawet jeśli pobiegłby do auta, choć to i tak nie wchodziło w grę teraz, gdy Camille znalazła się w niebezpieczeństwie.
Zacisnął usta w wąską linię i pokiwał głową powoli, do myśli, które właśnie nasunęły mu się do głowy.
— Niech was szlag, pieprzone pismaki.
Chayton Kravis
Był przyzwyczajony do używania środków przymusu bezpośredniego, bo przepracował kilkanaście lat w policji, ale na co dzień nie łoił nikomu tyłka, a wręcz przeciwnie – mimo że trenował sztuki walki i był w stanie użyć ciosów w kryzysowej sytuacji, nie włączał się w klubowe czy uliczne bijatyki. Już nawet nie pamiętał, kiedy ostatni raz miał okazje użyć pięści tak, jak zrobił to przed momentem. Nie zadawał się z towarzystwem, które generuje takie sytuacje, czy czerpie radość z pakowania się w kłopoty, dlatego obce mu były takie incydenty, ale w niektórych sytuacjach działał jakiś dziwny instynkt, podpowiadający, że od strzępienia języka skuteczniejsza będzie reakcja siłowa. I tak stało się właśnie teraz. Akurat wiedział, jak uderzać, żeby nie roztrzaskać komuś nosa i nie wybić zębów, więc wszystkie części twarzy Lucas miał na swoim miejscu, a jedyne z czym będzie musiał zmierzyć się nazajutrz, to ból szczęki, w którą Chayton wycelował, i tyłka, na który upadł. Oczywiście, mógł jeszcze nabrać ochoty i złożyć pozew, ale Chayton wcale nie przejmował się taką możliwością, nie dlatego, że był wyjęty spod prawa i mógł robić co mu się żywnie podoba, ale miał dobrych adwokatów i fundusze, żeby taką sprawę ciągnąć bez końca, a finalnie wygrać.
OdpowiedzUsuńTo, czy była to reakcja słuszna i potrzebna to zależało już od punktu widzenia. Można było snuć mnóstwo teorii z rodzaju co by było, gdyby jednak nie zareagował i sobie poszedł, zostawiając natręta i ofiarę natręctwa zupełnie tak, jakby naruszanie nietykalności cielesnej było czymś normalnym. Prawda jest jednak taka, że Chayton nie zostawiłby tego nawet, gdyby w miejscu Camille znajdowała się jakaś inna osoba. Wtedy może zareagowałby mniej gwałtownie, ale też niepowiedziane, że nie doszłoby do użycia siły; w rzeczywistości nie wiedział, z jakim typem faceta ma do czynienia, a przecież nie dałby zrobić sobie krzywdy tylko po to, by zrozumieć, że trafił na agresora.
W związku z reakcją Camille, chwycił Lucasa raz jeszcze za materiał ubrań i podniósł go do pionu. Chłopak nogi miał trochę jak z waty, więc Chayton przytrzymał go mocniej, żeby znów nie uległ ziemskiemu przyciąganiu, a kiedy taksówka podjechała, przeprowadził go te kilka kroków i zostawił w rękach Camille. Może musieli się pożegnać – nie wiedział, nie miał pojęcia czy łączyło ich coś szczególnego, ale jeśli tak, to facet nie sprawiał wrażenia takiego, któremu można zaufać. Sposób w jaki chwycił Camille za nadgarstek, by uniemożliwić jej odejście, był naprawdę zastanawiający.
W czasie, w którym Camille tłumaczyła taksówkarzowi dokąd powinien się udać z pasażerem, Chayton wyciągnął telefon komórkowy, wybrał numer do tutejszej ochrony i skierował się w stronę głównego wejścia do budynku, aczkolwiek nie wszedł do środka. Po prostu w tym miejscu szum uliczny, odbijający się od szklanych wieżowców, nie zakłócał rozmowy tak bardzo, jak na środku chodnika.
— Anthony, sprawdź proszę monitoring z zachodniej strony budynku — powiedział do komórki, gdy tylko usłyszał głos po drugiej stronie. — Czarny van marki Mercedes odjechał przed momentem z parkingu, jakbyś przesłał mi tablice rejestracyjne... Nie, nie, nikogo tu nie potrzeba, spokojnie Tony, chodzi mi tylko o numery — wyjaśnił stoicko, nie chcąc wzbudzać niepokoju wśród pracowników tutejszej firmy ochroniarskiej, i potarł palcami nos między oczami. Na sekundę zamknął powieki, bo jego mózg pracował na wysokich obrotach, a musiał trochę zwolnić. — Prześlij w wiadomości, dzięki.
Rozłączył się, ale zaraz wybrał kolejny numer, tym razem do przyjaciela z jednostki policyjnej, na którego zawsze mógł liczyć.
Usuń— Cześć, wariacie — odpowiedział na pogodne powitanie kolegi. — Tak, dzwonię ze sprawą. Prześlę ci numery rejestracyjne, jakbyś mógł ustalić, czyjej redakcji to własność... Trzy godziny? Za długo. Za trzy godziny artykuł będzie czekał już do zatwierdzenia u naczelnego, a jutro zaleje sieć. Godzina, Tyler, postaraj się, to pilne — poprosił i przeniósł spojrzenie na Camille. Taksówka z Lucasem w środku już odjechała. Spojrzał jeszcze kontrolnie na zegarek i odruchowo pokiwał głową do słów kolegi, z którym aktualnie rozmawiał. — Dzięki. Im szybciej ty to załatwisz, tym szybciej ja podejmę kroki. Dzięki, trzymaj się — rzucił do słuchawki i odsuwając telefon od twarzy, zakończył połączenie. Przekierował wiadomość z numerami tablic do kolegi policjanta i wrzucił komórkę do wewnętrznej kieszeni marynarki, a dłonie wsunął w kieszenie swych spodni. Utrzymywał spojrzenie w sylwetce Camille, minę miał poważną, ale milczał. Milczał, bo w głowie cały czas układał sobie plan działania. Jeśli dowie się, na jaką firmę zarejestrowane jest auto, będzie mógł dotrzeć do redakcji, choć to i tak tylko pod warunkiem, że żadne to paparazzo freelancer, który tylko strzela fotki, a potem je sprzedaje. Jeśli tak, to na nic mu te numery rejestracyjne, bo nie zdąży złapać wolnego strzelca tak od ręki, ale musiał spróbować. Gdyby się okazało, że to jednak samochód konkretnej redakcji, Chayton w sekundę angażuje prawnika do pracy i od razu uderzają do siedziby. Jeśli nie sprawią, że nic się nie ukaże, to z pewnością wpłyną na treść artykułu. Bo co do tego, że taki artykuł w ogóle się pojawi, wątpliwości nie ma – ostatnio jego życie prywatne znów stało się modne. Machnąłby ręką, gdyby nie fakt, że próbował się rozwieść, a to, co wydarzyło się przed biurowcem i moment uchwycony przez paparazzo, będzie dla niego obciążające. Niech szlag trafi pieprzone pismaki.
Chayton Kravis
Starał się zachować spokój i nie wyglądać jak rozjuszony byk, ale nie było to łatwe w sytuacji takiej, jak ta, kiedy ktoś za wszelką cenę próbował wejść z buciorami w jego życie prywatne i wynieść je na światło dziennie tylko po to, żeby na tym zarobić. Chayton od zawsze ze wszystkich sił starał się pilnować granic prywatności; nie wpuszczał do swojego świata byle kogo, nie udzielał się w mediach społecznościowych i nie mieszał się w skandale, a jedyne wywiady, na które dawał się skusić, to te dotyczące firmy. Był w tym naprawdę dobry, bo na przestrzeni lat nauczył się kontrolować i minimalizować ryzyko związane z tym obszarem egzystencji, ale jak widać wystarczyło, że na chwilę stracił czujność i wszystko trafiał szlag. Nie pierwszy raz ma do czynienia z artykułami na swój temat, bo one pojawiają się cyklicznie, od czasu do czasu, ale są na tyle niegroźne, że nie ma potrzeby zajmować sobie nimi głowy. Teraz jednak, ponieważ zrobiono im zdjęcia, to prawdopodobnie oni dwoje będą tematem artykułu – i to na ogół też nie byłby problem, bo po tygodniu wszyscy zapomnieliby, że Chayton Kravis został przyłapany przed biurowcem z jakąś uroczą nieznajomą. Sąd jednak nie zapomni, z kolei adwokat Rosalie chętnie spróbuje dowieść jego winy, używając tych informacji jako dodatkowych argumentów.
OdpowiedzUsuńCiekawe, że paparazzi pojawili się tutaj akurat dziś. Że czatowali przed budynkiem w gotowości, skoro Chayton na co dzień tędy nie wychodzi, bo przecież parkuje w podziemnym garażu i zupełnie mu tędy nie po drodze. To już druga taka sytuacja, gdy fotoreporterzy wiedzieli kiedy należy się pojawić, i zaczynało go to mocno zastanawiać, a z wielu różnych powodów miał wrażenie, że jego matka mogła maczać w tym palce. Lucinda potrafiła posunąć się do największych głupot, żeby dopiąć swego; już nie jeden raz udowodniła mu, że ciosy poniżej pasa dają jej ogromną satysfakcję, nawet gdy wymierza je w bliskich. Matka jest do tego zdolna, a on nie wierzy w przypadki i na pewno nie zostawi tego bez sprawdzenia. To niemożliwe, że czekaliby, nie mając żadnej pewności, że Chayton jest w środku.
Westchnął, odkładając myśli na bok i skupił się na słowach Camille. Dla niego od początku oczywiste było to, że Camille jest na Lucasa zła – inaczej nie miałaby nic przeciwko jego towarzystwu i nie doszłoby do tej sytuacji – więc jej tłumaczenia nie wniosły niczego nowego, poza tym, że Lucas coś nagadał, coś próbował, a wszystko zaczęło się na rodzinnej kolacji. Ale tyle mu wystarczyło, a Camille wcale nie musiała tłumaczyć się ze wszystkiego. Co prawda, ciekawiło go, o co tak właściwie chodzi, dlaczego facet łazi za nią mimo jej klarownej niechęci, jednak nie nalegał na wyjaśnienia. Spędzili ze sobą kilka nocy, działo się między nimi coś totalnie skomplikowanego, ale Chayton wciąż nie uważał, żeby miał jakiekolwiek prawo interesować się jej życiem prywatnym. I dopóki nie będzie dziać się Camille krzywda – a epizod na chodniku taki się wydawał, dlatego podjął działanie – nie zdecyduje się w nie ingerować.
— Wejdźmy do środka, Camille. — Wskazał ręką obrotowe drzwi i za moment ruszył za Camille do wnętrza. Nie obawiał się, że znowu ktoś strzeli im zdjęcie, bo to mleko już i tak się rozlało, więc dodatkowe nie zrobiłyby różnicy, po prostu chodnik nie jest dobrym miejscem na tego typu rozmowy.
— Nie wiem do czego doszło, czego on od ciebie chce i na czym mu zależy, ale lepiej dla niego będzie, jeśli przestanie cię napastować — powiedział, już nie w takim sensie, że miałby znowu strzelić go w twarz. Jest policjantem i to te procesy uruchomi, jeżeli zajdzie konieczność.
W zasadzie powinien powiedzieć to jemu, nie jej, ale sądził, że Camille jeszcze będzie miała okazję spotkać się z Lucasem.
Usuń— Mam nadzieję, że wszystko wydarzyło się na tyle szybko, że człowiek z vana nie zdążył uchwycić tego momentu na zdjęciach. Jeśli tak, nagłówek będzie naprawdę klikalny — stwierdził fakt oczywisty, wyobrażając sobie potencjalny tytuł artykułu. Nie był tym zmartwiony, bo samo to, że coś pojawi się w sieci, nie sprawiało że chodził ponury jak chmura gradowa. Był to w stanie znieść, bo to i tak nie miało teraz większego znaczenia. Niepokoił się tylko rozprawą, która może nie pójść po jego myśli.
— Czy on coś ci zrobił? — zapytał po chwili, marszcząc lekko brwi. Odruchowo otaksował sylwetkę Camille spojrzeniem, chcąc doszukać się odpowiedzi w jej całokształcie. Lucas coś próbował, ale nie wiadomo co, więc Chayton musiał się upewnić, że nie wydarzyło się nic, co zjeży mu włos na głowie.
Chayton Kravis
Na wzmiankę o tym, że Camille została tylko pocałowana, zacisnął chwilowo szczęki i złączył usta w wąską linię. Był w stanie zrozumieć naprawdę wiele, włącznie z łapaniem kogoś po pracy, bo czasami jest to jedyny sposób na to, żeby zostać wysłuchanym, jednak za nic w świecie nie akceptował wymuszania na kimś jakiegokolwiek kontaktu fizycznego. Można pytać, prosić i błagać, choćby na kolanach, ale ciągnąć za nadgarstki, albo całować, kiedy ktoś wyraźnie się temu sprzeciwia? Takie zachowanie wcale nie mieści się w jego głowie. Co prawda, sam też nie jest święty i zdarza mu się korzystać z metod, które nie są fair, ale – nie licząc złoczyńców, za którymi kiedyś ganiał – nigdy nie wymusił na drugiej osobie kontaktu fizycznego. Nigdy nie pocałowałby kobiety, która tego nie chce. A tak w ogóle, co musiało się wydarzyć na rodzinnej kolacji, że Lucas nabrał ochoty i odważył się przekroczyć granice przestrzeni osobistej Camille? Trudno uwierzyć, że nagle zdał sobie sprawę, że Camille to właśnie ta jedyna kobieta, wybranka serca, z którą chciałby spędzić resztę życia.
OdpowiedzUsuńNie winił jej za to zajście, bo Camille była w rzeczywistości jego ofiarą. Gdyby powstrzymał się przed uderzeniem Lucasa, nie byłoby mowy o żadnych kłopotach, a z pewnością nie zrobiłby tego, gdyby wiedział, że przed biurowcem czają się hieny. Wtedy załatwiłby sprawę w sposób dyplomatyczny, tak jak miał w zwyczaju robić to na co dzień. Nie poddałby się emocjom i własnym pobudkom, tylko grzecznie, choć stanowczo, kazałby Lucasowi dać jej spokój, starając się nie tworzyć przy tym zbyt dużego zamieszania. Ale stało się inaczej i teraz pozostało tylko czekać na efekty pisarskiej wyobraźni, a w międzyczasie tworzyć plan, który dobrze załatwi sprawę od strony PR-u. I pomyśleć, jak wyjaśnić sytuację najbliższym, którzy jako pierwsi będą walić do drzwi jego gabinetu, gdy tylko dojrzą gdzieś w sieci jego nazwisko w towarzystwie cholera wie jakich zdjęć.
Jeśli więc mowa o okropnych wieczorach – one dopiera nadejdą. Co się wydarzy, jeśli czytelniczką jednego z artykułów będzie Florence? Jak ona zareaguje na widok zdjęć siostrzenicy w towarzystwie jej szefa i krzyczących nagłówków, sugerujących im zażyłą więź? Czy nie będzie tak, że jej uniesiony ton i wiązankę włoskich pytań będą słyszeć sąsiedzi dwie ulice dalej? Pozostało mieć tylko nadzieję, że ciotka Camille nie śledzi z zainteresowaniem najświeższych ploteczek wśród nowojorskich celebrytów, i że umkną jej te nowości.
Jednak, skoro Camille o tym wspomniała, do tematu okropnego wieczoru chciałby jeszcze powrócić. Zainteresował go jego przebieg i to jak doszło do podsumowania go pocałunkiem ze strony Lucasa, bo dalej nie wierzył, że ten nagle zdał sobie sprawę ze swojej bezdennej miłości do Camille. Może nie powinno go to interesować, tak jak całe prywatne życie Camille, ale ten okropny wieczór był w jakiejś części początkiem dzisiejszej sytuacji – a ta już go dotyczyła.
— W takim razie, podrzucę cię gdzieś. — Bardziej powiedział, niż zaproponował, albo raczej po prostu zadecydował. — Chyba, że masz ochotę wybrać się ze mną na kawę. Zamierzałem wstąpić do The River Café w drodze do domu. — To z kolei nie brzmiało jak pytanie, jednak było propozycją z jego strony i na to oczekiwał zgody.
Nie byłoby dobrze, gdyby tym razem dodatkowo strzelono im zdjęcia na kawie, ale Chayton nie sądził, że jest to możliwe. Hieny dostały to, czego chciały i nie w głowie im dalsze śledzenie, skoro mogą już przystąpić do pisania artykułów, z których da się zrobić wystarczająco kilkalne nagłówki. — Przy okazji opowiesz mi o okropnym wieczorze — pociągnął jeszcze, bo to go interesowało i nie zamierzał się z tym kryć. — Ze szczegółami. Nie podoba mi się, że jakiś facet taranuje granice twojej przestrzeni osobistej, kiedy tego nie chcesz — przyznał i zachęcająco wskazał dłonią kierunek do windy, która miałaby przetransportować ich na podziemny parking.
UsuńChayton Kravis
Nie był aż tak znaną osobistością wśród nowojorskich celebrytów – właściwie to nie był żadną osobistością, a przynajmniej za nikogo takiego się nie uważał – żeby pismaki deptały mu po piętach od rana do wieczora, próbując wyłapać jakieś pikantne smaczki z jego prywatnego życia, dlatego nie miał żadnych obaw, że ktoś zainteresuje się nimi podczas picia kawy. Nie wyszedłby z taką propozycją, gdyby wiedział, że za rogiem nadal czają się dziennikarskie hieny, i nie zrobiłby tego również, gdyby Camille wiedziała czego się spodziewać w sytuacji, która im się przytrafiła. Ale nie wiedziała i nie zdawała sobie sprawy, jak będzie wyglądać jutro, czy pojutrze, gdy on zmuszony będzie wydać oświadczenia, a ona – nie daj Boże – wpadnie w pajęczynę dykafoniarzy, czekających pod budynkiem, żeby zadać im kilka pytań. Czasami nie trzeba być osobistością, żeby stanowić sensację. Romans, zdrada i inne dramaty sprzedają się jak świeże bułeczki, nawet jeśli dotyczą osób, o których świat nie ma pojęcia. Ludzie będą toczyć wojny w komentarzach, a zasięgi będą się zwiększać wraz z zarobkami plotkarskich tabloidów, a choć za tydzień w sieci wszystko ucichnie, w ich życiach pozostanie skaza, bo bliskie otoczenie zawsze będzie o tym pamiętać i przy każdej okazji zerkać na nich ukradkiem. A zwłaszcza na Camille. Jej o wiele ciężej będzie się pozbyć tych przyszytych pochopnie łatek, bo za nią nie stoi cały sztab ludzi, który zadba o jej wizerunek.
OdpowiedzUsuńDlatego musieli porozmawiać. Teoretycznie bez kawy też byli w stanie, ale Chayton założył, że rozmowa w jakiejś knajpce będzie przyjemniejsza. Oczywiście mogli przeprowadzić ją w całości w samochodzie, ukryci gdzieś między ciasnymi blokowiskami, jeżeli ta opcja przyniesie Camille więcej swobody, albo w ostateczności wymienić się smsami, jednak porozmawiać musieli, bo każda jej reakcja, dotycząca sytuacji przed biurowcem, będzie miała wpływ na jego wizerunek i ten dotyczący firmy. Chciał ją uświadomić, że to co najgorsze jest dopiero przed nimi. I że nie będzie lekko. Ani trochę.
W windzie rzucił krótkie spojrzenie dwóm mężczyznom, którzy toczyli między sobą lekką rozmowę, a potem wyciągnął telefon z kieszeni i odczytał wiadomość, zaskoczony, że przyjaciel załatwił sprawę tak szybko. Nie był jednak zadowolony, gdy przeczytał treść, bo okazało się, że van należy do Thrifty Car Rental i został po prostu wypożyczony, natomiast dotarcie do danych klienta zajmie dużo więcej czasu i na pewno więcej, niż napisanie artykułu. Odpisał więc, dziękując przyjacielowi za pomoc i z cichym westchnięciem, oznaczającym rezygnację, wsunął telefon do wewnętrznej kieszeni marynarki. Na ten moment nic więcej nie był w stanie zrobić. Pozostało czekać na efekty dziennikarskich prac i liczyć na to, że fantazja nie poniesie ich zbyt mocno.
Kiedy drzwi windy rozsunęły się, ruszył w stronę czarnej Tesli, zaparkowanej zawsze w tym samym miejscu. .
— Miałem plan złapać cię po pracy — odpowiedział, na tym kończąc, bo w związku z zamieszaniem plany i tak uległy zmianie. Chociaż, jakby nie patrzeć, złapał ją, tyle że w sposób, w jaki sobie tego nie wyobrażał. Los bez wątpienia trochę sobie z niego zadrwił.
To prawda, że rzadko korzysta z głównego wyjścia. Zwykle nie ma takiej potrzeby, bo samochód zawsze parkuje w podziemiach, aczkolwiek nie oznacza to, że nigdy tamtędy nie wychodzi. Jeżeli ma kilka spraw do załatwienia na mieście, korzysta z kierowcy, a ten podjeżdża po niego bezpośrednio pod główne drzwi, więc jakieś prawdopodobieństwo złapania go w tamtym miejscu zawsze istnieje. Przekracza ten próg nieregularnie, ale kilka razy w tygodniu, i cholera wie od jak dawna czaił się na niego jakiś paparazzi.
Co mu w ogóle przyszło do głowy, żeby uganiać się za nim – jakimś próbującym rozwieść się w ciszy Chaytonem Kravisem – zamiast za modnym ostatnio Kanye Westem i jego żoną Biancą, którzy uprawiali seks na łodzi?
UsuńZatrzymawszy się przy drzwiach od strony pasażera, otworzył je i poczekał aż Camille usadowi się w środku, a potem zamknął je lekko i obszedł samochód, zajmując miejsce za kierownicą. Zapiął pas, uruchomił wóz i sięgnął do schowka po okulary przeciwsłoneczne, by wsunąć je docelowo na nos.
Wyłączył radio, żeby im nie przeszkadzało.
— A więc, co to była za kolacja? — Zaczął, równocześnie wyjeżdżając z miejsca parkingowego. Nie chciał, żeby brzmiało to jak przesłuchanie, bo wcale nim nie było, ale nastrój wciąż miał odrobinę gniewny, więc i ton jego głosu wybrzmiewał stanowczo.
Chayton Kravis
W milczeniu wysłuchał opowieści, analizując po kolei każdy jej skrawek. Wciąż nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie, czy Lucas odgrywał tylko rolę, by dać rodzinie to, czego chcą i mieć święty spokój, wykorzystując do tego Camille, czy w całej tej lawinie presji faktycznie coś do niej poczuł. Po jego dzisiejszym zachowaniu śmiał sądzić, że chodziło o to drugie, ale tak naprawdę to mogło też zwyczajnie zależeć na tym, żeby namówić Camille do wzięcia ślubu tylko na papierze i uwolnić się od nacisków rodziny. Jednak z jakiegoś powodu pocałował ją drugi raz i to w sytuacji, w której znajdowali się tylko we dwoje, więc jeśli była to tylko część gry, to cholerny z niego dupek, a jeśli jest zakochany – zwykły idiota, bo wybrał sobie najgorszy sposób na zdobycie jej serca. Co gorsza, niczego to nie ułatwiało, a wręcz pogarszało dzisiejszą sprawę, szczególnie w sytuacji Camille, bo jeśli miała za plecami udawany związek, a artykuł z szefem w roli głównej obiegnie internet i dotrze do rodziny Lucasa, oprócz ciotki będzie miała na głowie jeszcze ich. Kto wie, może dojdzie do jakiejś wojny rodzin, jeśli tamci oskarżą Camille o zdradę, a Florence będzie bronić ich dobrego imienia. Nie miał pojęcia, jak sytuację sprzed biurowca opisze prasa, więc na ten moment spodziewał się dosłownie wszystkiego, włącznie ze wspomnianą wojną. I tak, w jakiejś części go to dotyczyło, bo angażując się w spór między Camille a Lucasem, sam stał się jego częścią, nawet jeśli moment uderzenia Lucasa nie został przez fotografa uchwycony. Wystarczy, że została uchwycona ta chwila, w której obejmował Camille, bez skrępowania patrząc jej w oczy zupełnie tak, jakby była jego.
OdpowiedzUsuńTo właśnie to zdjęcie będzie iskrą, która wznieci pożar.
— Nie trzeba znać włoskiego, by rozumieć, że jesteś wściekła i czegoś nie chcesz — odparł po chwili, cały czas utrzymując spojrzenie w drodze, nawet jeśli stali na kilkunastu minutowych światłach, albo czekali aż ktoś inny skręci, żeby mogli jechać dalej prosto. Denerwował go sam fakt, że ten facet kręcił się koło Camille, a nie chciał, żeby dostrzegła w jego twarzy jakieś negatywne emocje. Nie był zły na nią, tylko na typa, który ją pocałował i na samego siebie. Mógł zachować się inaczej, podejść do tego z zimną krwią, tak jak miał w zwyczaju, ale coś sprawiło, że krew w jego żyłach się zagotowała, a nogi zaczęły iść same, popychając ciało do reszty gestów. Złość wydostała się spod kontroli i docelowy tego skutek pojawi się już jutro pod szyldem plotkarskich tabloidów, a zaraz za tym pójdzie cała lawina innych mniejszych lub większych skutków i efektów.
Dobrze, że w Tesli nie da się otworzyć drzwi, gdy samochód jest w trybie jazdy, bo może rzucenie się pod koła nie byłoby takim złym pomysłem. Jeszcze nie wiedział, jak przedstawi sytuację przed Victorią i Samuelem, ale będzie musiał zrobić to w taki sposób, żeby nie powiedzieć zbyt wiele, ale wystarczająco, by ich zadowolić.
— Ty zamierzasz powiedzieć ciotce prawdę? — Dopiero teraz zerknął w stronę Camille. Być może już to zrobiła, a może Florence sama co nieco usłyszała, gdy wyszła na ulicę. Może wiedziała już, że do czegoś takiego doszło, a może żyła w błogiej niewiedzy, ciesząc się, że Camille odnalazła w Lucasie bratnią duszę.
Im więcej kłamstw, tym więcej problemów, a z jednym takim kłamstwem Chayton boryka się do teraz i mowa tu o ślubie nie z miłości, który zmusza go do udawania przykładnego męża przed ludźmi z biura, przed kontrahentami, znajomymi i właściwie całym jego światem. To było do przewidzenia, że wszystko wyda się prędzej, czy później, ale miał nadzieję, że nastąpi to już po rozwodzie, gdy będzie całkowicie wolny od małżeńskich zobowiązań. Tymczasem, jeżeli Rosalie nie zdecyduje się zawrzeć ugody, w sądzie będzie występował jako ten, który – zgodnie z doniesieniami mediów – mógł zdradzić. I który na pewno z kimś się spotyka, bo przecież świadczą o tym zdjęcia. Jeśli to ostatni normalny wieczór przed burzą, która nadejdzie, to chciał, żeby był naprawdę przyjemny i pełen odpoczynku.
UsuńChayton Kravis
Pokiwał powoli głową, słysząc jej odpowiedź. Błędnie założył, że pani Florence chętnie chciałby zeswatać Camille z Lucasem, aczkolwiek nie znał tych schematów i nie do końca je rozumiał, a nie miał też pełnego wyobrażenia o tym, jak bardzo pani Florence ingeruje w życie uczuciowe Camille. Randki randkami, ale chyba nie wypchnęłaby siostrzenicy do ślubnego kobierca wbrew jej woli, skoro była zła na to, co wydarzyło się minionego wieczoru. To oznaczało też, że ewentualne pretensje rodziny Lucasa do rodziny Camille nie zaistnieją, jeśli artykuły obiegną sieć, bo nie było tutaj mowy o obopólnej chęci wydania dzieciaków po sąsiedzku, a właśnie o czymś takim Chayton wcześniej pomyślał, nie będąc do końca pewnym, jak do ich relacji podchodzą ich rodziny. Małżeństwa przez zasiedzenie to nic nowego, a szczególnie w tych bardziej hermetycznych społecznościach, gdzie lepiej wyjść za pewnego sąsiada, niż za niepewnego faceta, o którym do tej pory nikt w otoczeniu nie słyszał. Do dziś praktykuje się to również w środowisku rodzin nowobogackich, choć pod trochę innym względem, głównie majątkowym, bo przecież najlepiej zrobić tak, żeby cały wielopokoleniowy biznes pozostał w rodzinie, niżeli trafił pod pieczę kogoś niesprawdzonego.
OdpowiedzUsuńNie odzywał się przez dłuższą chwilę – a dokładniej do momentu, w którym zjechali z mostu i znaleźli się w Dumbo – bo nie chciał wciskać nosa w jej prywatne sprawy i o nie wypytywać, skoro ich własna relacja opierała się na niezobowiązujących momentach. Zresztą, poznał już jej nastawienie do Lucasa, a jeśli cokolwiek mogło go interesować, to głównie to jak Camille reagowała na jego zaloty i co czuła, gdy znajdowała się pod ich ostrzałem. Nigdy nie chciałby stanąć na drodze czemuś poważnemu, a z drugiej strony nigdy nie dałby przyzwolenia na to, by Camille została w jakiś sposób wykorzystana i zraniona. Oczywiście, to nie tak, że Chayton będzie traktował z pięści każdego faceta, z którym Camille wejdzie w konflikt. Nie śledził jej życia uczuciowego ani osób, z którymi się spotykała, więc nie miał nawet pojęcia w ilu podobnych relacjach trwała, ale jeżeli znów będzie świadkiem sytuacji takiej jak ta z Lucasem, że ktoś spróbuje cokolwiek na niej wymusić, na pewno tego nie zignoruje. Co najwyżej nie użyje siły, choć to też nie powiedziane, bo jeśli będzie zmuszony – nie zawaha się.
Udało im się zaparkować przy ogrodzie Jardin River, więc do knajpy mieli dwie, może trzy minuty piechotą, idąc brukowaną ścieżką przez zadbany park. Kiedy weszli do lokalu, Chayton zdjął okulary i rozejrzał się po wnętrzu pełnym ludzi. The River Cafe należała do najdroższych w tym rejonie, ale za każdym razem, gdy Chayton tutaj bywał, ani razu nie uświadczył pustek. Lokalizacja przy Moście Brooklińskim i widok na panoramę Manhattanu robiły swoje i przyciągały mnóstwo klientów, którzy chcieli dobrze i z pięknym widokiem zjeść. Mieli tu świetną jakościowo kawę i spory wybór różnego rodzaju koktajli i deserów, więc liczył na to, że Camille skusi się na któryś z tutejszych specjałów. Podawali tu nawet kawałki ciasta w kształcie Mostu Brooklińskiego.
Kelner zaprowadził ich do dwuosobowego stolika w krytej części ogrodowej, wręczył karty dań i na jakiś czas zniknął, żeby dokończyć obsługę innych stolików. Z miejsca, w którym siedzieli, bez trudu mogli dostrzec ich biurowy wieżowiec.
Chayton splótł dłonie na blacie i przechylił głowę lekko w bok. Tym razem cały czas utrzymywał spojrzenie w twarzy Camille.
— Mają tutaj całkiem smaczne semifreddo migdałowe i suflet jabłkowy — oznajmił, nie otwierając swojej karty. Zależało mu głównie na kawie, choć momentami rozważał też jakąś przekąskę, ale pomyślał, że mała podpowiedź może trochę pomoże Camille zdecydować się na coś więcej, niż napój.
Chayton Kravis
Było wiele spraw do poruszenia, związanych z ich nowym problemem, i Chayton zamierzał to zrobić, jednak nie przywiózł jej tutaj na przesłuchanie, żeby z marszu zwalić na głowę tonę pytań, tylko zabrał ze sobą na kawę i to właśnie od tego chciał zacząć – od zamówienia dobrej kawy, ewentualnie deseru lub jakiegoś dania, o ile Camille miała oczywiście na cokolwiek ochotę. Wymienił te dwa desery, bo kiedyś miał okazję ich spróbować i z autopsji wiedział, że nie są tak słodkie, by umrzeć z przesłodzenia, ale jeśli o szarlotkę chodzi, to nie kojarzył, żeby ją tutaj podawano. Niewykluczone jednak, że nie był zbyt dobrze zorientowany, bo ta słodka część menu zwykle interesowała go najmniej, więc nie zaglądał do niej regularnie, chociaż nie zauważył by pozycje w menu zmieniały się jakoś szczególnie na przestrzeni lat.
OdpowiedzUsuńPowiódł spojrzeniem za kelnerem i przywołał go nieznacznym skinieniem głowy, a w międzyczasie sięgnął do kieszeni marynarki po portfel, z którego wyciągnął czarną kartę kredytową. Wręczył ją mężczyźnie, gdy ten zjawił się obok, gotowy do przyjęcia zamówienia.
— Na razie poprosimy kawę, dla mnie espresso — Chayton zaczął. — Zostawimy sobie jedną kartę dań, a przy okazji, czy podajecie państwo szarlotkę?
— Niestety, nie podajemy szarlotki, proszę pana — kelner uśmiechnął się uprzejmie. — W zamian mogę zaproponować suflet jabłkowy — dodał, na co Chayton kiwnął głową w odpowiedzi. Z lekkim uśmiechem oddał kelnerowi swoją kartę dań, zostawiając tą, którą przed momentem skubała Camille i zwrócił się do niej: — Jaka kawa dla ciebie, Camille?
Kiedy padła odpowiedź z jej strony, kelner zanotował wszystko w małym notesiku, oznajmił, że pozostaje do ich dyspozycji i oddalił się do wnętrza, żeby przekazać zamówienie do realizacji. Mogli więc wrócić do tematu, który czekał na omówienie.
— Pytałaś o to, czy zdjęcia mogą mi zaszkodzić — nawiązał do pytania, które Camille zadała chwilę wcześniej. — Zależy, jak wygląda moment, który został na nich uchwycony. W każdym razie, jestem przekonany, że na pewno mi, a właściwie nam, nie pomogą — odpowiedział, nie mając co do tego wątpliwości. Unikał rozgłosu z wielu różnych powodów, między innymi dlatego, że nie chciał, by życie prywatne w jakikolwiek sposób odbijało się na jego życiu zawodowym. Były to dwa oddzielne światy, a stałyby się jednością, gdyby za sprawą portali społecznościowych, czy głośnych skandali, całemu światu zaczął podawać siebie na tacy. Chayton nie zarabiał jednak na rozgłosie, ani na sławie, która podtrzymywałaby go na fali, a wręcz przeciwnie – w jego branży, w której istotą są zabezpieczenia oraz ich tajność, rozgłos nie jest ani wskazany ani do niczego potrzebny. Większość jego kontrahentów woli załatwiać sprawy w kameralnym towarzystwie, a zwłaszcza Departament Więziennictwa, któremu podlegają amerykańskie zakłady karne, i którzy stanowią głównych odbiorców produktów jego firmy.
— Ale, ponieważ pismaki lubią czepiać się mnie co jakiś czas, wiem już, czego mniej więcej powinienem się spodziewać — ciągnął dalej, utrzymując spojrzenie w twarzy Camille.
— Ty jednak nie wiesz, dlatego chciałbym, żebyś była przygotowana na to, co będzie dziać się od jutra, kiedy zostaną wdrożone procedury ze strony HR-u i PR-u — wyjaśnił. — Kiedy będziesz przepytana, a później dostaniesz wytyczne dotyczące tego, jak postępować w tej sprawie i jak zachowywać się w obliczu pytań ze strony osób trzecich.
UsuńBrzmiało to poważnie, ale dokładnie tak będzie to wyglądać, gdy artykuł wpłynie do sieci, a wraz z nim pojawią się ciche szepty koleżanek i kolegów z pracy. Zostanie uruchomiony proces, mający na celu zabezpieczenie ich dobrego imienia, a przy okazji stłumienie ewentualnych pomówień, czy spiskowych teorii, które zaczną się pojawiać, gdy atmosfera w biurze mocno zgęstnieje. Oczywiście, taki proces będzie dotyczył ich oboje, tyle że dla każdego z nich będzie wyglądał trochę inaczej. I dla żadnego z nich nie będzie to łatwe.
Chayton Kravis
Nie brał pod uwagę takiej możliwości, że zdjęcia nie zostaną opublikowane, bo nie sądził, że ktoś czaił się przed wieżowcem tylko po to, żeby strzelić mu zdjęcie i schować je do prywatnego albumu. Był w tym raczej jakiś cel, ale ciężko snuć domysły jaki, bo cała sytuacja z paparazzi pod biurowcem była dziwna z tego względu, że Chayton dbał na co dzień o to, żeby nie popełnić żadnego faux pas w miejscu publicznym, więc na dobrą okazję do uchwycenia go w jakimś niekorzystnym momencie fotografowie mogli czekać całą wieczność. Miał więc świadomość, że wykorzystają szansę, skoro już się nadarzyła, a jedyne czego nie był tak w stu procentach pewien, to kiedy fotografie znajdą się w sieci, bo mogło to potrwać kilka dni, choć z gorącymi tematami media zwykle działają błyskawicznie. Ale procedury zostaną uruchomione, tak czy siak, żeby zapobiegawczo przygotować się do tego, co lada moment może nadejść. Chayton wolał być przygotowany, opracować odpowiedni plan i czekać, niż działać w pośpiechu dopiero, gdy mleko się rozleje, a zwłaszcza teraz, w sytuacji rozwodowej, w której się znajdował, i której cała ta sprawa może zaszkodzić.
OdpowiedzUsuń— To nie ma znaczenia kim jesteś, Camille — odpowiedział. — Tabloidy dorobią do tego historię na miarę tureckiej telenoweli. Jeśli uważasz, że jesteś nikim, oni sprawią, że staniesz się kimś, kim może niekoniecznie chciałabyś w ogóle być — odpowiedział, przenosząc chwilowo wzrok na panoramę. Wystarczy przecież, że jedna strona jest jakkolwiek medialna, żeby ta druga również stała się taka za sprawą plotkarskich tabloidów, których zadaniem jest podsycać pewne nastroje wśród odbiorców, a takie tematy robią najlepszą robotę. Znany, żonaty biznesmen obściskujący się z młodą nieznajomą przed biurowcem! lub Kryzys w małżeństwie Chaytona i Rosalie Kravis spowodowany romansem? Mamy zdjęcia!. Wystarczy dobrze klikalny nagłówek, by w sieci zawrzało.
— Jestem w trakcie rozwodu, ostatnio pojawiły się artykuły na temat mój i Rosalie, że coś jest między nami nie tak, a teraz w sieci wyląduje zdjęcie, na którym jesteśmy razem, ty i ja. Do tego, znając życie, treść artykułu będzie jasno sugerować, że coś nas łączy, i że to jest powodem mojego małżeńskiego kryzysu, bo na takich tematach zarabia się najwięcej — kontynuował, wracając spojrzeniem do Camille. Nie napiszą przecież o tym, że Chayton Kravis wyszedł się przewietrzyć, bo mało kogo to interesuje.
Wziął głębszy wdech i zaraz lekko wypuścił to powietrze.
— Procedury zostaną wdrożone jutro — przytaknął. — Będziesz musiała potwierdzić, że nie doszło do molestowania, ani do żadnego kontaktu fizycznego, a sytuacja sprzed biurowca nie jest wynikiem łączącej nas zażyłości. Osoby z działu zasobów ludzkich zadbają o to, żeby twoi koledzy i koleżanki z pracy nie potęgowali plotek, i wytłumaczą ci jak radzić sobie z prasą, jeśli kiedykolwiek znajdziesz się pod ostrzałem ich natręctwa. Procedura będzie dotyczyła również mnie, bo jeżeli artykuł okaże się mocny, będę musiał wydać stosowne oświadczenie — wyjaśnił.
Oczywiście, wspomniał teraz o sprawach oficjalnych, ale były też nieoficjalne, dotyczące rodziny i bliskich. O ile nie miał obaw co do reakcji Victorii czy Samuela, wolał nie myśleć, jak na wszystko zareaguje Rosalie oraz Lucinda, a także pani Florence, jeśli artykuły dotrą również do niej.
UsuńPodniósł spojrzenie na kelnera, gdy ten pojawił się przy ich stoliku z dwiema porcjami kawy. Przed Camille postawił jej większą filiżankę z americano, wraz ze spodeczkiem z saszetkami cukru i śmietanką, a przed Chaytonem małą, białą filiżankę espresso oraz kieliszek z wodą. Chayton podziękował kelnerowi krótkim uśmiechem i przysunąwszy sobie naczynko z wodą, wrócił spojrzeniem do Camille.
Chayton Kravis
Nie mógł podać konkretów w związku z tym, jakie prawdopodobieństwo było na to, że prasa spróbuje dotrzeć bezpośrednio do niej, bo nie miał pojęcia, czy takie próby zostaną przez nich w ogóle podjęte. Nie zgłębił jeszcze sztuki jasnowidzenia, choć bez wątpienia przydałaby się ona w chwili obecnej. Brał po prostu pod uwagę taką możliwość, że jeśli artykuł z nimi w roli głównej stanie się popularny, to dyktafoniarze chętnie zakręcą się gdzieś w pobliżu One Financial Square, żeby złapać okazję do zadania im kilku pytań i rozwinięcia tematu bardziej, a co za tym idzie, do nakręcania spirali i czerpania z tego zysków. Z drugiej strony, może wcale nie będzie potrzeby bronić się przed tym, bo redaktor naczelny któregoś z tabloidów stwierdzi, że zdjęcia są beznadziejne i nie ma w nich niczego, co w jakikolwiek sposób przyczyni się do zwiększenia zasięgów lub zysków. Nie wiadomo przecież jakie zrobiono im zdjęcia i nie wiadomo jak zechcą opisać to marne dziennikarzyny. To prawda, że o treści artykułu dowiedzą się wraz ze wszystkimi, no chyba że prawnicy zdążą dotrzeć do tych informacji zanim zostaną opublikowane, ale to raczej wątpliwa sprawa. Chayton zamierzał podjąć wszystkie możliwe kroki, by na to wpłynąć, ale nie liczył na żaden cud i zaczynał oswajać się z myślą, że będzie musiał przetrwać tę burzę i naprawić zniszczenia, które po sobie pozostawi.
OdpowiedzUsuńNie chciał zmuszać jej do kłamstwa i na pewno tego nie zrobi. Jeżeli Camille zechce powiedzieć prawdę – nie będzie miał wyjścia, jak przyjąć to na klatę, bo na siłę jej przecież nie uciszy. Prawda w tym przypadku ściągnie na nich lawinę problemów, ale i z tego Chayton zdołałby się z czasem wydostać. Straciłby nieposzlakowaną opinię, bo w obliczu takich newsów mało kto zwróciłby uwagę na to, że próbuje się rozwieść, jednak romansując z pracownicą nie złamał absolutnie żadnego prawa, za co groziłyby mu jakieś prawne konsekwencje. W ich przypadku nie doszło ani do utrudnionego zarządzania, ani do niezachowania obiektywizmu. On dalej był szefem, a ona dalej pracownicą. Na polu zawodowym nie zmieniło się zupełnie nic.
Przepłukał wodą kubki smakowe i odstawił pusty kieliszek z boku, a w zamian sięgnął po łyżeczkę, i zamieszał nią delikatnie w swojej filiżance.
— My ludzie jesteśmy trochę jak kameleony. Dopasowujemy swoje zachowania do okoliczności. Nosimy maski, za co bardzo się nie lubimy, ale bywa tak, że one są czasami naprawdę potrzebne — powtórzył słowa, które wypowiedział podczas wyjazdu integracyjnego, kiedy Camille przyszła do niego w odwiedziny. Znaleźli się w tej sytuacji razem, jednak to nie oznaczało, że obiorą to samo stanowisko. Tak na pewno byłoby lepiej, aczkolwiek Chayton nie mógł jej do niczego zmusić. — Sama zdecydujesz, co odpowiesz i jaką maskę założysz, Camille. — Odłożył łyżeczkę na spodeczek i wziął łyk espresso, pozwalając sobie na kilka sekund zatopić się w gorzko-orzechowym smaku mocno palonej, etiopskiej kawy. Zdecydowanie to właśnie tego smaku potrzebował w tej chwili do szczęścia.
— Moje oświadczenie musi być zgodne z tym, co powiesz ty — oznajmił, stawiając filiżankę na blacie, i podniósł na Camille wzrok. — Jeśli ty dla dobra sprawy skłamiesz, ja też to zrobię. A jeśli chodzi o urlop, będzie to bardzo podejrzane, więc zarówno ja, jak i ekipa działu HR wolelibyśmy, żebyś go w tej sytuacji nie brała — przyznał otwarcie. Ale na siłę też jej przecież nie przypną łańcuchami do stanowiska, więc ostatnie słowo i tak należało do niej.
Zsunął spojrzenie niżej, na jej palce, którymi tak gorliwie obracała krzyżyk. Denerwowała się, ale Chayton całkowicie to rozumiał, bo sam był spięty całą tą sytuacją. Gdyby wiedział, z czym konkretnie będą się mierzyć, byłoby łatwiej rozplanować strategię obrony, ale treść artykułu, jak i dołączone do niego zdjęcia, na ten moment pozostają wielką niewiadomą, do której ciężko dopasować scenariusz. Może zasugerują im romans, może skupią się na uderzeniu Lucasa, a może zrobią miszmasz i stworzą z tego jakiś popieprzony melodramat. Musieli czekać. Nie pozostało im nic więcej.
UsuńChayton Kravis
Chayton był biznesmenem – nie myślał w tej chwili jak kochanek, który został przyłapany w niekorzystnym momencie, tylko jak biznesmen, który przeanalizuje każdą z możliwości, nawet tą, której prawdopodobieństwo sprawdzenia się wynosi ułamek procenta. Musiał wyprzedzać fakty i starał się to robić zawsze, gdy sprawy przybierały nieoczekiwany obrót, bo miał świadomość, że przedsiębiorczy świat bywa czasem cholernie nieprzewidywalny, ale i równocześnie szczególnie bezlitosny. Jeśli w grę wchodziła prasa, która w dużym stopniu będzie mieszać jego życie prywatne z zawodowym, czuł się wręcz zobowiązany mieć na uwadze wszystkie możliwości, włącznie z tymi, które na dobrą sprawę można było wykluczyć jako pierwsze. Bo to oczywiste, że i dla niego prawda byłaby niekorzystna, ale nie mógł pominąć takiej możliwości. Nie znalazł się w tej sytuacji sam, tylko w towarzystwie Camille, a wywieranie na niej presji i zmuszanie jej do robienia czegoś, co byłoby dla niej krzywdzące – a kłamstwo mogło przecież takie być – całkowicie gryzło się z jego sumieniem. Nawet jeśli od samego początku nie chciała powiedzieć prawdy, powinna wiedzieć, że nie jest zmuszona kłamać w tej sprawie dla niego. Co najwyżej dla nich i dla siebie. Chayton nigdy nie chciałby, żeby Camille uciekała do kłamstw tylko po to, by to jego świat nie zatrząsł się w posadach. Nie oczekiwał takiego poświęcenia od nikogo.
OdpowiedzUsuń— Biorę pod uwagę wszystkie możliwości — odparł krótko, przenosząc spojrzenie do twarzy Camille, gdy nagle wypuściła krzyżyk z palców, a obiekt jego dotychczasowego skupienia zmienił swoje położenie. — Ale zdecydowanie obstaję przy zatajeniu prawdy w tym przypadku — dodał, upewniając Camille, że co do tego oboje są zgodni, bo w swoim oświadczeniu zamierzał zawrzeć istotną informację o tym, że nie łączy ich żadna bliska, fizyczna i psychiczna więź. A to było kłamstwo i to z każdej strony. Chayton był zresztą przekonany, że w tym przypadku to kłamstwo zaleciłby im zarówno prawnik, jak i dział zasobów ludzkich, gdyby oczywiście znali oni prawdę. Kłamstwo było dla nich najkorzystniejsze, ponieważ prawda może nigdy nie ujrzeć światła dziennego, skoro na ten moment znają ją tylko we dwoje. Kłamali na stopie prywatnej, nie zawodowej, a to, co prywatne, należy wyłącznie do nich.
Zmarszczył lekko brwi, gdy zapytała, czy może zadać mu osobiste pytanie. Odniósł wrażenie, że treścią tego pytania Camille mogłaby wyprowadzić go z równowagi, choć nie sądził, żeby jakiekolwiek pytanie posiadało moc zburzenia autokontroli. Do tej pory przynajmniej się nie zdarzyło, ale skoro Camille najpierw zapytała, czy może zadać pytanie, chyba naprawdę zamierzała poruszyć jakiś mega poważny temat, wchodzący głęboko w sferę prywatności. Nie miał nic do ukrycia i niewiele było tematów tabu w jego życiu, aczkolwiek istniały takie, o których nie rozmawiał z nikim poza rodziną, choć to też nie oznaczało, że zapytanie o nie mogłoby go zdenerwować. Najwyżej Camille usłyszy odpowiedź, która wcale jej nie zadowoli, i która da jej do zrozumienia, że pewne tematy są po prostu nieruszalne.
— Tylko pod warunkiem, że pytając, będziesz patrzyła mi w oczy — odpowiedział, uśmiechając się kącikiem ust. Położył przedramiona na blacie, objął palcami białe naczynko z kawą i pochylił się lekko w stronę Camille, będąc gotowym do przyjęcia osobistego pytania. Przyglądał się jej z lekkim wyczekiwaniem, ale i ciekawością, którą spotęgowała ta nagła potrzeba zapytania o coś osobistego.
Chayton Kravis
Poruszał na co dzień tematy dotyczące małżeństwa, bo ciężko tego nie robić kiedy jest się teoretycznie szczęśliwym mężem, aczkolwiek w takim kontekście, jaki poruszyła ten temat Camille, rozmawiał wyłącznie z bliskimi, bo tylko bliscy mieli pojęcie, jak to wszystko naprawdę wygląda za szeroką kurtyną pozorów. Znajomość z Camille ewoluowała jednak do takiego stopnia, że ona sama mogła zacząć wszystkiego się domyślać. Chayton przecież nie zachowywał się tak, jakby w jego życiu coś się rozpadło; nie cierpiał z powodu rozstania, a istnienie Rosalie nie miało dla niego większego znaczenia, oczywiście nie licząc tych momentów, kiedy trzeba było się pokazać w swoim towarzystwie, żeby zdeptać kiełkujące plotki. W jego zachowaniu nie zmieniło się nic. Wciąż pozostawał nieprzystępny i nie dawał po sobie poznać, że znów jest mentalnie wolny, i że wkrótce będzie taki również na papierze. Nadal był tym samym człowiekiem, szefem i przyjacielem. Małżeńska maska nie miała wpływu na jego życie, bo nigdy nie wiązała się z żadnymi uczuciami.
OdpowiedzUsuń— Moje małżeństwo to od samego początku układ biznesowy — odpowiedział bez wahania, lekko, jakby stwierdzał tylko jeden z wielu życiowych faktów. — Układ, który dodatkowo odpowiednio zdystansował ludzi od mojego życia prywatnego — dodał zaraz, bo był to istotny plus tego kontraktu. Kobiety przestały wokół niego skakać, a prasa odpuściła sobie śledzenie go, bo w roli męża nie miał już takiego brania, jak w roli singla. Zyskał wiele więcej spokoju, oczywiście do czasu, zanim Rosalie nie zaczęła się z tego układu wyłamywać, próbując wynieść ich wieloletnią przyjaźń na wyższy, niemożliwy do osiągnięcia poziom.
— A więc tak, Camille, ono zawsze było maską — podsumował i odchylił się na krześle. Wziął kolejny łyk espresso i odstawił filiżankę z powrotem na blat.
Od samego początku – a dokładnie odkąd skończyli po naście lat i zaczęli mierzyć się z burzą hormonów – powtarzał Rosalie, że nie jest mężczyzną, w którym powinna się zakochać. Nie byłby w stanie odwzajemnić jej tego rodzaju uczuć i wiedział, że zawiedzie ją, jeśli kiedykolwiek spróbują czegoś więcej, niż przyjaźni obecnej w ich życiach od dzieciństwa. Układ, który pojawił się między nimi, był jasny i klarowny: zawrzeć małżeństwo, zwiększyć kapitał i rozpocząć inwestycję, ale Rosalie w którymś jego momencie pozwoliła zaistnieć uczuciom, a teraz zakończenie tego wszystkiego przyprawiało ją o rozpacz i z czystej złości nie zamierzała tego ułatwić. I tak jak jego wyrozumiałość zazwyczaj radziła sobie świetnie, tak w tej sytuacji nie był w stanie wykrzesać jej choćby odrobinę. To prawda, mógł brać pod uwagę taki rozwój wydarzeń, jeżeli dostrzegał już wcześniej, że Rosalie bije się ze swoimi uczuciami, ale ufał jej i wierzył, że jeśli stanowczo zapewniała, że układ pozostanie układem, to będzie potrafiła go w odpowiednim momencie zakończyć. To była umowa, jak każda inna i Rosalie nie dotrzymała jej warunków. A Chayton kończy współpracę z ludźmi, którzy przestają trzymać się warunków.
— Chciałbym zachować spokój, który zyskałem po wejściu w ten układ, dlatego zależy mi na tym, żeby rozwieść się bez rozgłosu — przyznał, uśmiechając się nieznacznie. Prędzej, czy później otoczenie i tak zdałoby sobie sprawę z tego, jaka jest prawda, ale co innego, gdy ludzie dowiadują się o czymś z pogłosek, a co innego, gdy zostają uświadomieni wielkim informacyjnym boom. To właśnie tego boom Chayton chciał uniknąć.
Chayton Kravis
Chciał się rozwieść, bo to małżeństwo nie było mu już do niczego potrzebne. Duża inwestycja, dla której zostało zorganizowane całe to małżeńskie przedsięwzięcie, powiodła się i zakończyła sukcesem; notowania firmy na giełdzie poszły do góry, zgodnie z zapewnieniem doradców; wszyscy udziałowcy znaleźli się w rodzinie, co było dla niego istotne, bo krok po kroku zamierzał przejąć te udziały w całości. Do tego wszystkiego maska szczęśliwego męża rzeczywiście zaczynała działać mu na nerwy, a zakładanie jej tylko po to, żeby inni mogli zazdrościć im pomyślności, która nie istnieje, gryzło się z jego zasadami. Nie musiał dłużej niczego udawać, skoro wszystko to, na czym mu zależało, zostało już zrealizowane i osiągnięte. I może brzmiało to dość podle, może było to zachowanie godne drania, ale to małżeństwo od początku było tylko transakcją, a skoro umowa z nią związana wygasła – nie potrzebował go. Nie trzeba kochać, żeby zdecydować się na ślub. Można ożenić się dla korzyści majątkowych i dokładnie to Chayton uczynił, podpisując akt małżeński kilka lat temu. Zrobił to tylko i wyłącznie z myślą o rozwijaniu firmy, natomiast zawarcie małżeństwa było najszybszym sposobem do zwiększenia kapitału i osiągnięcia pewnych biznesowych celów. A Rosalie z pełnością świadomą wydała na to swoją zgodę.
OdpowiedzUsuńPopatrzył przez kilka sekund na filiżankę ze swoim espresso i zastanowił się nad odpowiedzią na koleje pytanie. To, co musiał powiedzieć publicznie to jedna sprawa, a to, co zamierzał powiedzieć bliskim – druga. Nie chciał ich okłamywać i na pewno tego nie zrobi, ale tak samo nie chciał mówić im całej prawdy i o niej również nie opowie. Wtajemniczy ich w sytuację ogólnikowo, w taki sposób, żeby poczuli się zadowoleni i żeby mogli zająć się prostowaniem sytuacji, bo jeśli mieli zrobić to skutecznie, muszą wiedzieć, co wydarzyło się naprawdę i dlaczego tak w ogóle miało to między nimi rację bytu. Przecież nie wzięło się to znikąd, choć teoretycznie Chayton mógł zauważyć sprzeczkę między Camille a Lucasem i po ludzku zareagować, a potem zostać ustrzelonym w takim niekorzystnym momencie. Opinia publiczna z pewnością uwierzy w taką wersję, ale nie jego bliscy. Victoria, a tym bardziej Samuel, nie dadzą wcisnąć sobie kitu, że Chayton po prostu tamtędy przechodził, bo dobrze wiedzą, że musiał mieć jakiś konkretny cel, żeby skorzystać z głównego wyjścia po pracy, skoro na co dzień tego nie robi.
— Myślę, że Victoria będzie się tym zajmować, ale to nie z nią będziesz o tym rozmawiała — odpowiedział, wracając wzrokiem do twarzy Camille. — Ja z nią o tym porozmawiam, wyjaśnię jej sytuację, podobnie jak Samuelowi. Muszę ich uprzedzić, żeby mogli przygotować się do działania, a szczególnie Victoria — wyjaśnił. Wolał sobie nie wyobrażać, co by było, gdyby niczego im nie powiedział, a oni dowiedzieliby się o fakcie z mediów. Pewnie oboje wpadliby do jego gabinetu, jak dwa pioruny, i wściekli wynieśli go na widłach. Szczerość i lojalność to między nimi podstawa, choć w tej sytuacji Chayton będzie musiał im oszczędzić trochę szczegółów.
— To procedury, Camille — powiedział i uśmiechnął się łagodnie, chcąc ją trochę uspokoić. — Muszą zostać dopełnione bez względu na wszystko, nawet jeśli zdjęcia nie zostaną opublikowane. Chodzi również o to, żeby twoi koledzy i koleżanki nie nabrali do ciebie uprzedzeń, jeśli cokolwiek ujrzy światło dzienne. A jeśli o mnie chodzi, Samuelowi i Victorii muszę powiedzieć trochę więcej prawdy, ale na pewno nie zdradzę żadnych szczegółów, obiecuję — zapewnił, przyglądając się się twarzy Camille. Na pewno któreś spróbuje ciągnąć go za język, bo oboje mają do tego dar, jednak to Chayton posiada dar sterowania rozmową i na pewno nie pozwoli jej wyjść poza pewne granice.
Chayton Kravis
Na czele korporacji stał już paręnaście dobrych lat i trzeba przyznać, że sztukę przemawiania opanował do perfekcji, jednak jeszcze lepiej opanował metodę udzielania odpowiedzi bez odpowiedzi, czyli odpowiadania w sposób, który niczego konkretnego nie zdradza, ale w którym odpowiedź zawsze wybrzmiewa tak, że nie da się do niej w żaden sposób przyczepić. Stosował tę metodę najczęściej wtedy, gdy ludzie pytali go o sprawy, które wcale nie powinny ich interesować i podejrzewał, że w związku z sytuacją ze zdjęciami i artykułem, będzie korzystał z niej na porządku dziennym, nawet w biurze. Zasada była taka, że w ich trio – w którego skład wchodził on, Victoria i Samuel – nie ma miejsca na blefowanie i każdy wykłada kawę na ławę bez względu na rodzaj problemu. Jeżeli Samuel zapomniał pewnego razu przesłać pełnego kompletu dokumentów do wykonawcy – przyszedł z miną zbitego psa i się przyznał, że opóźnienie to jego wina. Jeżeli Victoria zbyt mocno nawrzucała klientowi, gdy negocjowała z nim warunki – od razu dała znać, że schrzaniła. Oczywiście, Chayton miał świadomość, że i tak nie wie wszystkiego, bo dzieją się między pracownikami sprawy, którymi nikt nie zawraca mu głowy, ale ufał swoim ludziom i wierzył, że jeśli nie pozwalają problemowi dotrzeć wyżej, to mają sposób, by go skutecznie rozwiązać, niemniej jednak transparentność była cechą, o której żadne z nich w sprawach zawodowych nie zapomniało. Sprawy prywatne były zaś zupełnie odrębną sferą – nie przenikały do życia zawodowego, więc nie podlegały ich zasadom. Problem był taki, że sytuacja z paparazzi trącała zarówno świat zawodowy, jak i prywatny i Chayton nie do końca wiedział, jak powinien to ugryźć w rozmowie z najbliższymi. Musiał powiedzieć odpowiednio dużo i odpowiednio mało, żeby zachować równowagę, a to wcale nie będzie takie łatwe.
OdpowiedzUsuń— To zależy o co mnie zapytają — odpowiedział i w zastanowieniu dopił swoje espresso. — Jestem przekonany, że zapytają co robiłem przed budynkiem o tej porze, więc odpowiem, że wyszedłem tamtędy, bo chciałem cię złapać — kontynuował, stawiając pustą filiżankę na spodeczku z boku stolika. — Jeżeli zapytają, czego od ciebie chciałem, odpowiem, że to nie ma większego znaczenia dla sprawy. Bo nie ma. — Spojrzał na Camille i znów uśmiechnął się krótko. — Przytakną, ale pewnie zapytają, czy nie mogłem się opanować i zareagować trochę inaczej, jakoś bardziej dyplomatycznie. Odpowiem, że teoretycznie mogłem, ale praktycznie byłem tak wkurzony, że miałem dyplomację w głębokim poważaniu. — Uśmiech cały czas majaczył w kącikach jego ust. — Popatrzą po sobie i przejdą do ustalania planu odkręcenia problemu. Victoria popędzi do siebie, a Samuel zostanie jeszcze na chwilę, żeby mnie dyskretnie podpytać, czy coś się między nami, to znaczy między tobą i mną, dzieje. I to będzie pierwsze pytanie, jakie mi zada, gdy zostaniemy sami.
Znał ich zachowania niemalże na wylot, więc był w stanie częściowo przewidzieć sposób, w jaki będą z nim rozmawiać, a zwłaszcza Samuel, którego ciekawość będzie wręcz zżerać od środka, i który nie odpuści sobie poruszenia tych bardziej prywatnych spraw. Nie miał jedynie pewności, jak zareaguje Rosalie, z kolei reakcję Lucindy mógł przewidzieć każdy, kto choć raz miał z nią styczność, więc bez trudu można się na nią przygotować i tym Chayton wcale nie zawracał sobie głowy.
Chayton Kravis
Prawda jest taka, że Samuel wiedział o jego prywatnym życiu więcej, niż Victoria, która jest jego rodzoną siostrą i Chayton nie wyobrażał sobie, żeby kiedykolwiek mógł go w jakiejś sprawie okłamać. Znał go też i wiedział, że przyjaciel będzie prowadził swoje własne dochodzenie w tej sprawie, zadając mu dyskretne pytania, albo obserwując jego zachowanie względem Camille w sytuacjach, w których dostrzeże ich razem. Będzie pytał, bo jest cholernie dociekliwy – jak na kryminologa przystało – i wyciągał swoje osobiste wnioski na podstawie tego, co usłyszy oraz zobaczy. Szybko odsieje prawdę od fałszu, bo inteligentny z niego facet, choć czasami faktycznie trochę za bardzo narwany, a potem wytknie ją Chaytonowi, gdy przeanalizuje, że jednak czegoś mu nie powiedział, albo powiedział, ale nie tak do końca.
OdpowiedzUsuń— Oczywiście, że odpowiem — rzekł zaraz. Zawsze odpowiada, więc i tym razem to zrobi, choć w ten swój wyćwiczony sposób, tak żeby nie rzucać Samuela na głęboką wodę i nie przedawkować mu informacji. Wtajemniczy go powoli, ale nie we wszystko, bo sam nie wiedział, co tak naprawdę dzieje się między nim, a Camille. Ta skomplikowana relacja nie miała żadnej kategorii, ani nazwy, a najprościej byłoby określić ją mianem mętliku, chociaż nawet to wyrażenie nie było tak szczerze adekwatne do tego, co jest między nimi. Nie będzie więc w stanie użyć konkretnych słów i określeń, jeżeli Samuel spróbuje wyciągnąć z niego więcej informacji, a to pozwoli mu zachować odpowiedni dystans w odpowiedziach. Dystans, który chciał utrzymać głównie dlatego, że los tej relacji nie jest znany żadnemu z nich.
— A co ty powiesz ciotce, jeżeli i ona się dowie? — zapytał po chwili, odbijając piłeczkę w stronę Camille. Był ciekawy, a taką wersję również musieli brać pod uwagę i może nawet powinni, jeśli Florence nie jest na bakier z technologią, a smartfon i internet nie są dla niej czarną magią.
— Uprzedzisz ją, czy będziesz działać dopiero na gorąco? — Uniósł lekko brew. On przynajmniej nie miał wątpliwości, że jego bliscy dowiedzą się o wszystkim już chwilę po opublikowaniu artykułu, więc wiedział, że uprzedzenie ich będzie słuszną decyzją, szczególnie, że dzięki temu będą mogli natychmiast podjąć odpowiednie kroki. Ale będąc na miejscu Camille, sam nie wiedziałby jak postąpić. Uprzedzenie ciotki, jeżeli informacja może do niej nie dotrzeć, wiązałoby się z wygenerowaniem niepotrzebnego zamieszania. Z kolei tłumaczenie się, działając na gorąco, może być trudniejsze, niż gdyby kobieta dowiedziała wcześniej. Nie znał pani Florence na tyle, by z łatwością dokonać wyboru, dlatego był ciekawy, jak postąpi Camille. Czy miała na to jakikolwiek plan.
Chayton Kravis
Zmarszczył brwi, obserwując reakcję Camille. Był sobie w stanie wyobrazić nakręconą Florence i działającą pod wpływem emocji, bo już raz miał okazję być świadkiem jej wybuchu, a dokładnie podczas służbowego przyjęcia, gdy na jaw wyszła tajemnica Camille dotycząca uczelni. Przez chwilę było wtedy gorąco, z kolei teraz Chayton brał pod uwagę, że może wyglądać to bardzo podobnie, oczywiście zakładając, że Florence pozna przebieg wydarzeń, albo że ktoś pokaże jej artykuły z ich zdjęciami. Chciał wiedzieć, jak mogłaby zareagować, bo nie znał tej kobiety, a wolał być przygotowany na wszystko, włącznie z tym, że przyszłaby pewnego razu do biura, żeby z nim porozmawiać. Brał pod uwagę wszystkie możliwe scenariusze, tym bardziej, że nie miał pojęcia jak zdeterminowana potrafi być Florence, gdy chodzi o takie sprawy. Jak bardzo wkurzyłaby się, widząc go razem z Camille na zdjęciu w takiej dwuznacznej pozie, odpowiednio ubarwionej treścią artykułu, i co tak w ogóle zrobiłaby, dowiedziawszy się, do jakiej sytuacji doszło. Ze słów Camille wynikało jednak, że jak na razie złości Florence najbardziej powinien obawiać się Lucas, skoro zmusił szefa Camille do czegoś takiego. Ale jego akurat wcale nie było mu żal.
OdpowiedzUsuń— Rozumiem, w porządku — odpowiedział, kiwnąwszy nieznacznie głową. Chayton nie zamierzał wtrącać się w to aż do momentu, w którym nie zostanie zmuszony, żeby cokolwiek Florence tłumaczyć ze swojej strony. Chociaż prawda jest taka, że nie ma żadnego obowiązku tłumaczyć się z czegokolwiek, jednak zrobiłby to z grzeczności, równocześnie nie chcąc zostawiać Camille samej z problemem, którego sam w jakiejś części naważył. Na razie jednak nie wybiegał tak daleko w przyszłość. Musiał skupić się na tym, co będzie czekać na niego już jutro, albo na dniach, kiedy news wpłynie do sieci, a w biurze zgęstnieje atmosfera.
I dalszą część rozmowy poświęcił głównie temu, jak będzie wyglądała ich wersja wydarzeń, co pojawi się w oświadczeniu i w jaki sposób będą tłumaczyć zajście, jeśli ktoś o nie zapyta. Wcale nie musieli jakoś szczególnie mijać się z prawdą. Ona, wracając do domu, napotkała Lucasa, a on wychodził załatwić sprawy i jako świadek napiętej sytuacji, zwyczajnie zareagował, co pewnie zrobiłby każdy, stojąc w miejscu, w którym stał wtedy on. Durne pismaki wykorzystały sytuację, strzeliły im fotki i dopisały do tego bujną historię, w ten niefajny sposób uprzykrzając im życie. Nic się jednak nie zmieniło, oboje dalej pracują, utrzymują ten sam poziom znajomości i nie dają poznać, że artykuł wpłynął na cokolwiek.
Poprosił jednak Camille, żeby dała mu znać, jeśli Lucinda spróbuje wylać na nią wiadro pomyj, bo trochę obawiał się, że matka w złości postanowi jej nawrzucać, gdy tylko dowie się o artykule, ale zrobił to bardziej zapobiegawczo. Chciał po prostu wiedzieć, gdyby do czegoś takiego doszło. Nie miał wątpliwości, że matka przyjdzie do niego, ale żadnej pewności, że nie pójdzie z tym również do Camille.
— Masz jeszcze na coś ochotę? — zapytał po chwili, wskazując na restauracyjną kartę dań, gdy Camille odstawiła już pusty kubek na blat. Mogli jeszcze posiedzieć, nie miał nic przeciwko, ale nie chciał zabierać Camille zbyt dużo czasu, tym bardziej, że tak znienacka wyciągnął ja kawę i w nieplanowany sposób zatrzymał na dłużej.
Chayton Kravis
Znaleźli się kilka przecznic dalej od Charles & Margaret Collins Way, kiedy atmosfera w samochodzie zgęstniała na ułamek sekundy, a intensywne spojrzenie Chaytona przesuwało się po twarzy Camille, licząc na to, że wydukane słowa wreszcie doczekają się jakiejś puenty. I doczekały się, jak najbardziej, tyle że nie takiej, jakiej powinny były się doczekać. Dobranoc to z pewnością nie to, co Camille chciała mu przekazać, było jednak za późno, żeby to Chayton dokończył ten moment w odpowiedni sposób, bo Camille wyprysnęła z auta, nie dając mu możliwości nawet jęknąć. Ale przyjął to z grzecznością. Nie łudził się, że procesy ewakuacyjne w wydaniu Camille zostały zażegnane tak na dobre, choć musiał przyznać, że postępy były naprawdę ogromne. Wprawdzie mogło być teraz przez chwile naprawdę przyjemnie, ale, cóż, podobno nie można w życiu mieć wszystkiego.
OdpowiedzUsuńPrzyjemny wieczór, spędzony w restauracji nad wodą w towarzystwie Camille, sprawił, że to napięcie dotyczące wydarzeń, które mają nadejść jutro, zupełnie gdzieś uleciało. W trakcie rozmowy poruszyli kilka istotnych spraw, których do tej pory nie był pewien i dzięki temu większość obaw została po prostu wyparta, a Chayton poczuł się odpowiednio przygotowany do tego, by jutro stawić czoła wszelkim problemom. W samochodzie, gdy wracał do domu, zastanawiał się już tylko nad tym, jak poinformuje siostrę, że został uwieczniony na matrycy aparatu w niekorzystnym momencie, i że stało się to w bliskim towarzystwie Camille Russo, ale chodziło mu bardziej o dobór słów, bo nie chciał, żeby zabrzmiały zbyt poważnie i spędziły siostrze sen z powiek. Artykuł przyniesie im w efekcie trochę komplikacji, ale nie były to informacje tak poważne, żeby przez nie toczyć walkę na śmierć i życie. Chciał to zrobić ze spokojem, by zapewnić Victorię, że nie ma potrzeby czatować całą noc przed laptopem w poszukiwaniu publikacji zaczynającej się ich nazwiskiem. Wyssanych z palca bzdur przecież nie napiszą. Raczej nie zależy im na problemach prawnych z tytułu naruszenia dobrego imienia.
I trzeba przyznać, że nawet mu się to udało, aczkolwiek następnego dnia to właśnie Victoria zadzwoniła do niego jako pierwsza z informacją, że artykuły już są. Dwa linki — do perezhilton.com i Variety Magazine – siostra przesłała mu na e-mail, więc otworzył je na tablecie do porannej kawy i przewertował, w międzyczasie przynajmniej trzy razy wywracając oczami na treść, która w ten typowo plotkarski sposób sugerowała łączącą ich zażyłość. Na zdjęciach, które zrobiono im na bardzo dobrym zoomie, rzeczywiście nie wyglądali na parę nieznajomych: patrzyli sobie w oczy z lekkim napięciem, on miał usta złączone, a Camille lekko rozchylone, dodatkowo delikatny wiatr rozwiał kilka pasm jej włosów, czyniąc ten kadr w pewien sposób romantycznym. Moment wyrwany z kontekstu można było dopasować do każdej historii, nie tylko do tej miłosnej, chociaż właśnie taką zaserwowano im w artykułach, bo wzmianki o uderzeniu Lucasa nigdzie nie było, pomijając te, które brzmiały, że tajemnicza kobieta po kłótni z mężczyzną wpadła w objęcia prezesa Kravis Security – Chaytona Kravisa Juniora, któremu w ostatnim czasie wróżono rozpad związku małżeńskiego. Czy to możliwe, że przyczyną kryzysu w małżeństwie Chaytona Kravisa jest gorący romans? Victoria zadzwoniła chwilę później, żeby poinformować go, że procedury ruszają i oznajmiła, że czeka na niego w biurze razem z Samuelem.
Ubrany w ciemnogranatowy garnitur, ledwie zdążył wejść do gabinetu i położyć manatki na biurku, jak do środka wparowała Victoria, krok za nią Samuel, a po niespełna minucie dział HR i gdzieś za nimi również prawnik, który zdążył już wykonać telefony do siedzib tych plotkarskich magazynów. Musiał ustawić ich do pionu, bo wytworzyło się wewnątrz lekkie zamieszanie. Najpierw odprawił ludzi z HR, zapewniając, że podpisze odpowiednie oświadczenie i odpowie na pytania, a następnie prawnika, którego poprosił o zabezpieczenie tej sytuacji ze strony prawnej. Z Victorią rozmowa wyglądała niemalże tak, jak przedstawił ją minionego wieczoru Camille. Siostra zainteresowała się przede wszystkim jego obecnością w tamtym miejscu, o tamtym czasie, więc odpowiedział jej, że miał do Camille sprawę, o którą już nie dopytywała. Obiecała, że nie da żyć tym portalom, dopóki nie spasują z takimi głupotami, a potem wyszła z gabinetu Chaytona, zostawiając go z Samuelem, który uśmiechał się zaczepnie.
Usuń— Coś mi tu nie gra, panie Kravis — rzucił wreszcie. Uśmiech wcale nie schodził mu z ust, a wyglądał tak, jakby odkrył jakiś wyjątkowo ważny sekret.
— Doprawdy? — Chayton spojrzał na Samuela i usiadł w fotelu, wygodnie odchylając się na oparciu.
— Wiem, że lubisz tę dziewczynę. Już ostatnio się nad tym zastanawiałem — dumał na głos, a kiedy Chayton przechylił głowę i zmarszczył brwi, rozłożył ręce. — No, co? Zauważyłem, że dużo razem pracujecie, a ty patrzysz na nią trochę inaczej, niż na resztę damskiego towarzystwa. Teraz wyszedłeś za nią w jakiejś sprawie i wpakowałeś się w awanturę. W dodatku na dyskotece integracyjnej byliśmy wszyscy, oprócz was. Rano miałeś zajebisty humor, chociaż wideokonferencja poszła beznadziejnie, a sprawy w Turcji się rypły. Jak to możliwe? — Wzruszył ramionami bezbronnie, jakby tylko stwierdzał fakty. — Jeśli coś was... no, łączy.... to przecież wiesz, bracie, że ja nie mam nic przeciwko! Człowieku, to nawet fajnie! — Uśmiechnął się entuzjastycznie, a Chayton cierpliwie przyglądał mu się i słuchał, jakby naprawdę potrzebował jego błogosławieństwa do wiązania się z kimkolwiek. — To jak? Czy ty i Camile coś... razem? — dopytał, nachylając się w stronę Chaytona, bo ostatnie pytanie zadał już szeptem. — Ładna dziewczyna, mądra, skromna — przyznał jeszcze niewinnym tonem, zachęcając przyjaciela do zdradzenia paru szczegółów.
Chayton westchnął i pochyliwszy się, splótł dłonie na blacie, zbierając się do odpowiedzi. Tak naprawdę chciał mu powiedzieć, że mogą umówić się na piwo i o tym pogadać, bo to ani czas ani miejsce, żeby o tym rozprawiać, ale zanim cokolwiek odpowiedział, do środka weszła Lucinda, trzaskając za sobą drzwiami. Samuel lotem błyskawicy ulotnił się z gabinetu Chaytona, zostawiając ich samych, i tylko kiwnął mu na wylocie, że zdzwonią się jakoś później.
Lucinda tym razem nie odegrała jakieś szczególnej szopki. Zapytała tylko, czy to głupi żart, czy jakaś pomyłka, że uwieczniono go z tą dziewczyną za jednym zdjęciu, a kiedy usłyszała ironiczną odpowiedź, że to sama święta prawda, prychnęła, pomarudziła jeszcze chwilę i wyszła, znów trzaskając drzwiami.
Później Chayton miał dłuższą chwilę spokoju, więc zajął się pracą. Parę razy zszedł na dół do recepcji i po kawę do kuchennego ekspresu, ale z oczywistych względów starał się nie zwracać uwagi na Camille. Zorientował się tylko, że jest w pracy i jakoś sobie radzi. Dział HR przygotował oświadczenie, więc Chayton je podpisał, a przy okazji zapytał, jak wyglądała rozmowa z Camille i poprosił, żeby zadbali o to, by nie była traktowana jako winna. Nastroje w biurze były różne, ale nikt nie szeptał po kątach, a Chayton miał nadzieję, że Camille nie spotkała się z żadnymi przytykami ze strony koleżanek i kolegów. Nie dotarły do niego takie wieści, ale zdawał sobie sprawę, że nie dociera do niego połowa rzeczy, która dzieję się między pracownikami.
UsuńPorę lunchu spędził w gabinecie, skupiając się na projektach. Victoria ruszyła na spotkania, Samuel pojechał odebrać dokumenty, a Lucinda siedziała zapewne w jakiejś drogiej restauracji, więc na piętrze było chicho. Nikt nie zawracał mu głowy, więc zajęty służbowymi obowiązkami, na chwilę zapomniał o całym tym problemie. Sielankę zburzyła Rosalie, która wpadła do gabinetu, jak wściekły szerszeń. Chayton musiał podnieść się z miejsca, bo miał wrażenie, że Rosalie w sposób fizyczny wyładuje na nim całą swoją złość, ale w porę zdążyła się zatrzymać.
— Nie wierzę, naprawdę nie wierzę, Chayton! — Wrzasnęła, już nawet nie próbując tłumić złości. Mocno zacisnęła dłonie w pięści. — Spotykasz się z tą dziewczyną! — Znów wrzasnęła, tym razem z wyraźnym niedowierzaniem w głosie. — Jakim do cholery cudem ta dziewczyna zwróciła twoją uwagę?! Możesz mi wytłumaczyć, co cię w niej urzekło? Czy to dla niej się ze mną rozwodzisz?! — Była tak wściekła, że prawie krzyczała. W oczach błyszczały jej łzy, ale dzielnie wstrzymywała płacz.
— Uspokój się, Rosalie — Chayton poprosił łagodnym, ale formalnym tonem.
— Mam się uspokoić?! Jak mam się, do cholery, uspokoić?! Sypiasz z jakąś swoją pracownicą, Chayton! Ja przez cały czas starałam się dla nas, dbałam o nasze małżeństwo, chciałam żebyśmy byli szczęśliwi, a ty tak po prostu zainteresowałeś się dziewczyną z biura! Co ona ma ci do zaoferowania lepszego niż ja? Co lepszego ci da od moich uczuć? Pokochasz ją, a ona ciebie? A może choć raz powinieneś dać nam szansę, żebyśmy spróbowali uratować nasz związek? Tyle wspólnych lat, które nic dla ciebie nie znaczą!
Chayton zamknął na moment oczy i pokręcił głową, nie potrafiąc pojąć tych wywodów.
— Kurwa mać, Rosalie, czy ty zwariowałaś? — odezwał się wreszcie, dosadnie przerywając jej histerię. — Uczucia, miłość? Z jakiej choinki się urwałaś, kobieto? — Nie brzmiał łagodnie. Brzmiał jak facet, któremu kończy się cierpliwość. Głos miał podniesiony, szczękę zaciśniętą, a jego twarz emanowała złością. — Nasze małżeństwo to pieprzony układ, umowa na czas określony, którą podpisałaś dla pieniędzy, nie pamiętasz?! Wiedziałaś o tym od samego początku i dobrze wiesz, że złamałaś zasady. Ty mi mówisz o miłości? Ja cię nigdy nie kochałem, Rosalie! W całym swoim pieprzonym życiu nie kochałem ciebie, ani nikogo innego i choćbyś się tu roztopiła, nigdy się to nie zmieni! — Wrzucił z siebie i nerwowo przeczesał włosy palcami.
— Twoje uczucia nie mają dla mnie żadnego znaczenia, a moje nie istnieją, rozumiesz? Możesz nawet pisać wiersze, a zresztą rób co chcesz! Umowa małżeńska wygasła, współpraca zakończona. Chcesz coś ratować? Pozostała ci tylko znajomość, bo całą resztę, wieloletnią przyjaźń i zaufanie, zdążyłaś już pogrzebać swoimi chorymi pobudkami. — Chciała coś powiedzieć, ale tym razem to on nie dał jej dojść do słowa. — Nie chcesz ugody? W porządku, będziemy walczyć w sądzie, ale nie będzie miało dla mnie żadnego znaczenia to, jak skończysz. Nie będziesz mnie obchodzić choćby w najmniejszym calu — zapewnił bez cienia skruchy w głosie.
UsuńKilkusekundowa cisza, która zapadła w gabinecie po słowach Chaytona, rozciągała się w nieskończoność. W końcu Rosalie pokiwała głową ze zrezygnowaniem, odwróciła się na pięcie i wyszła bez słowa.
Chayton oparł się dłońmi o blat, zwiesił głowę i zamknął oczy, licząc w myślach do dziesięciu. Złość szumiała mu w głowie, serce biło szybciej, a oddech dopiero teraz zaczynał się normować. Do tej pory nigdy nie zdarzyło mu się wyrzucić Rosalie wszystkiego w twarz, ale dziś coś w nim po prostu pękło. Stał tak wsparty dłońmi o blat, ze zwieszoną głową i zamkniętymi oczami, próbując poskromić nerwy i pukające do drzwi jego serca sumienie, bo wyrzucił wszystko w sposób tak niedelikatny, że zaskoczył samego siebie. Ale może tak musiało być, może musiał wykrzyczeć to Rosalie w twarz, żeby wreszcie zrozumiała. Nigdy jej nie kochał. Mało tego – nigdy nie kochał nikogo i nie próbował tego zmieniać. Jeżeli wcześniej Rosalie nie była w stanie tego zrozumieć, miał nadzieję, że tym razem dotarło to do niej ze zdwojoną mocą.
Chayton Kravis
Spokój. Jeden głębszy wdech. Wydech. Spokój. Drugi głębszy wdech. Wydech.
OdpowiedzUsuńDzień się jeszcze nie skończył, ale do tej pory wydarzyło się już chyba wszystko to, co powinno i mogło się wydarzyć, i co można było zaliczyć do wydarzeń najgorszych. Chciał przytaknąć przed samym sobą, że jest mu chyba wszystko jedno, że nie ma znaczenia, jak się to wszystko skończy, byleby się skończyło, ale błyskawicznie zganił się w myślach za tą słabość i natychmiast zebrał się w sobie. Nie mógł pozwolić sobie na bierność i bezsilność, nawet jeśli był już cholernie zmęczony pewnymi kwestiami. Musiał doprowadzić sprawy do końca, nie poddając się w walce, nie wywieszając białej flagi. Musiał wyciągać wszystkie działa i przeć po swoje, inaczej będzie żałował każdej sprawy, z której teraz zrezygnuje. Rozwód musi zostać sfinalizowany przynajmniej w połowie po jego myśli. Artykuły muszą odejść w zapomnienie. Atmosfera biura musi zostać przywrócona do normalności. Miał jeszcze tyle na swojej głowie, a stał tu teraz, jak ten nieszczęśnik. Wystarczy tego marazmu. Pora wracać do gry, panie Kravis.
Podniósł głowę, a wraz z nią zimne spojrzenie ciemnych oczu, które skrzyżowało się z tym, należącym do Camille. Jej widok trochę go zaskoczył, bo nie spodziewał się jej tutaj w samym środku burzy, ale nawet nie drgnął, patrząc na nią intensywnie i stojąc jeszcze chwilę w bezruchu, z dłońmi płasko położonymi na blacie dębowego biurka, które dzielnie znosiło siłę, z jaką się o nie opierał. Nie miał pojęcia, jak długo tu stała, czy słyszała kłótnię, czy nie, ale przyszła w niewłaściwym momencie, nie dlatego, że chodziło o jego życie prywatne, a dlatego, że był w tej chwili wściekły i nie chciał, żeby ta wściekłość uderzyła w nią rykoszetem. Co prawda, kiedy ją ujrzał, poczuł gdzieś w głębi duszy jeden przyjemny impuls, ale to było za mało, żeby go w pełni udobruchać. Wystarczył jednak, żeby pomyśleć o czymś pozytywnym i miłym, co nie zatruwało mu życia tak, jak robili to ludzie z jego najbliższego otoczenia. Camille była trochę jak promyk słońca, który przebija się przez gęste burzowe chmury i przypomina o tym, że dzień jest zawsze następstwem nocy. Ona sprawiła, że w jego życiu pojawiło się wiele więcej światła, niż kiedykolwiek wcześniej.
Wyprostował się powoli. Zapiął guzik marynarki. Uniósł nieco podbródek, wypchnął lekko pierś. Twarz dalej miał napiętą, szczękę trochę zaciśniętą, ale w jego postawie nie było już śladu po bojowym nastawieniu. Umiejętnie przywdział odpowiednią maskę, a ta przykryła całą jego złość.
Wyszedł zza biurka i skierował swe kroki bezpośrednio do stojącej prawie w progu Camille. W drodze wyciągnął z kieszeni marynarki pióro, a kiedy zatrzymał się tuż przed nią, zerknął z bliska w jej oczy i w milczeniu wyciągnął teczkę z jej dłoni. Otworzył ją, przeniósł uwagę na znajdujące się w środku dokumenty i zaczął parafować jeden po drugim.
— Nie zapomniałem. Nie miałem czasu — wyjaśnił po chwili. Głos wciąż miał bez wyrazu, ale niewiele różnił się on od tego formalnego, poza tym, że cały czas brakowało w nim tej chaytonowej iskry. — Dlatego cieszę się, że pomyślałaś, bo ten czas się kończy. Dziękuję — przyznał z wdzięcznością i machnąwszy ostatnią parafkę, podniósł spojrzenie do oczu Camille. Zamknął teczkę i wręczył jej z powrotem, a potem schował pióro.
W jego życiu działo się teraz naprawdę wiele, ale Chayton zawsze miał wszystkie obowiązki z tyłu głowy i dopełniłby ich, tyle że w tym przypadku pewnie przed samym końcem. Wolał jednak nie robić tego na ostatnią chwilę, dlatego był Camille wdzięczny, że mimo całego bagna, w którym teraz brodzili po pas, pomyślała o tych dokumentach i przyszła.
Usuń— Jak się czujesz? — zapytał, lekko przechylając głowę, i przebiegł spojrzeniem po jej twarzy. Nic się nie stanie, jeśli zamienią kilka słów. W tej części piętra byli teraz sami. Samuel, którego gabinet znajdował się obok, wyszedł. Victoria, która urzędowała kilka drzwi dalej, również zajmowała się sprawami na mieście. Rosalie była w drodze gdzieś tam, a Lucinda siedziała zapewne w jakiejś luksusowej restauracji, racząc podniebienie smacznym obiadem. Musiał zapytać, bo chciał wiedzieć, czy Camille jakoś sobie radzi z tym wszystkim. Jeśli nie i naprawdę potrzebowała wolnego, to skłonny byłby jej go udzielić od ręki. Zależało mu na tym, żeby Camille nie doświadczała w tym miejscu przykrości, a nie miał pojęcia, jak sprawa wygląda tam na dole, między pracownikami. Miał jednak nadzieję, że atmosfera w biurze nie dotyka jej tak bardzo, jak to sobie wyobrażał.
Chayton Kravis
W rzeczywistości, wniosek Camille nie okazał się w żaden sposób pomocny, bo Rosalie nie wiedziała. Nie mogła wiedzieć, skoro o tym, co działo się między nimi, wiedzieli tylko oni we dwoje. Owszem, domyślała się, przeczuwała pewne rzeczy i miała ku temu podstawy, choć tych podstaw Camille nie znała, bo nie miała pojęcia, że Victoria, kiedy znalazła krzyżyk w jego gabinecie, poszła z nim do Rosalie, święcie przekonana, że należy on do niej. Ale dalej nie wiedziała. Nie miała żadnej pewności i opierała swoje założenia na domysłach, co z drugiej strony niesamowicie ją frustrowało. Chciałaby wiedzieć i może nawet na to liczyła, że Chayton w złości przytaknie jej uwagom, a ona będzie mogła ulżyć sobie i swoim spekulacjom, ale on nie czuł się w żaden sposób zobowiązany do zwierzania się jej ze swoich prywatnych spraw. Nie obchodził go też jej wizerunek, jako żony, bo dawał jej sto tysięcy szans na to, by zachowała go bez skazy, ale Rosalie wolała iść w zaparte. Naprawdę liczył na to, że uda im się dojść do porozumienia, że rozwiążą sprawy polubownie, ale z dniem dzisiejszym zrozumiał, że nie ma sensu dłużej się starać. Rosalie i tak tego nie doceni. Ona miała tylko jeden cel: zatrzymać go przy sobie.
OdpowiedzUsuńKiedy Camille skierowała się do windy, Chayton wszedł do gabinetu i zamknął za sobą drzwi. Zajął się pracą i sprawami, które wciąż czekały na rozpatrzenie, a szczególnie umówionymi już jakiś czas temu spotkaniami, które zaczynały korkować się w jego grafiku. Pojedynczych gości przyjmował w swoim gabinecie, ale z większą ilością osób schodził piętro niżej, do jednej z dźwiękoszczelnych sal konferencyjnych. Poza tym na dole pojawiał się bardzo rzadko, rzadziej niż zwykle, i tylko wtedy, gdy potrzebował czegoś konkretnego od któregoś z pracowników. Szedł przez biuro, nie oglądał się na boki, nie łapał z nikim kontaktu wzrokowego, docierał do konkretnej osoby, brał to, czego potrzebował i wracał do siebie. A później zniknął z biura i pojechał na spotkanie ze swoim adwokatem, z którym opracował strategię sądownej batalii.
Następny dzień wyglądał bardzo podobnie, choć Chayton w biurze pojawił się bliżej południa, gdy skończył dyżur w jednostce policyjnej, a zamiast przyjmowania interesantów, dziś to on sam wyruszał w gości. Artykuły dalej latały po internecie, podłapane już przez inne portale plotkarskie, a do uszu Chaytona dotarły nawet jakieś pojedyncze komentarze, przekazane przez Victorię. Jedni uważali ich za bezwstydników, inni trzymali za nich kciuki, ale dział PR dzielnie walczył o to, by ewentualne pomówienia nie odbiły się na wizerunku firmy. Portale kasowały niektóre komentarze, a chociaż w sieci zrobiło się wokół tego trochę gorąco, sytuacja była stabilna.
Dlatego nie spodziewał się, że kiedy wyjdzie głównym wyjściem z biurowca, by wsiąść do służbowego samochodu, otoczy go grupa dziennikarzy, która uparcie będzie wciskała w niego swoje małe mikrofony, w międzyczasie zalewając deszczem osobistych pytań. Panie Kravis, kim jest dla pana ta kobieta, czy to definitywny koniec pańskiego małżeństwa, panie Kravis?. To było tak zaskakujące, że nawet kierowca poczuł się zobowiązany wesprzeć Chaytona w drodze do auta.
— Jedno jest pewne, szanowni państwo — Chayton odezwał się, zatrzymując tuż przy samochodzie, a dziennikarze wyczekująco wyciągnęli dłonie z urządzeniami nagrywającymi, licząc na jakieś przełomowe szczegóły. — Podeptaliście mi buty. — Wskazał palcem na swoje stopy, a potem odwrócił się, wsiadł do auta i zamknął za sobą drzwi. Podziękował kierowcy za pomoc w utorowaniu drogi i od razu wykonał telefon do Victorii, żeby ją poinformować o tym drobnym zajściu i poprosić, by na wszelki wypadek oddelegowała dwóch ochroniarzy do wejścia, a później skontaktował się z kierownikiem działu HR, żeby zlecić im przygotowanie Camille do możliwego starcia z prasą.
Następnie dni wyglądały bardzo podobnie. Chayton dzielił czas na jednostkę, biuro i spotkania, a wieczorem na treningi, czy to przy bokserskim worku, czy na kortach tenisowych. Dał się też namówić Samuelowi na piwo, ale poprosił go, żeby na razie nie poruszał tematu Camille, równocześnie zapewniając, że wszystkiego dowie się w swoim czasie. W biurze urzędował głównie na swoim piętrze, a na to niższe schodził wyłącznie wtedy, gdy miał do kogoś jakąś sprawę, więc więcej go tam nie było, niż był. Na prasę przed biurowcem też nadział się jeszcze jeden raz, ale ochroniarze zadbali o to, by dziennikarze zachowali półtorametrowy odstęp, więc tym razem nie było już mowy o podeptanych butach, ani o torowaniu drogi do auta, a później się to nie zdarzało. Chayton standardowo zjeżdżał windą do podziemi, bo tam parkował samochód, a poza tym wychodził z biurowca naprawdę późno, daleko po zachodzie słońca, bo przesiadywał nad projektami, które całkowicie absorbowały jego uwagę i czas.
UsuńSiedział akurat w fotelu, z głową podpartą na dłoni, i myszką przeciągał linie w programie CAD, kiedy ekran jego telefon rozświetlił się, a po sekundzie rozbrzmiała melodyjka przychodzącego połączenia. Zerknął na wyświetlacz i dostrzegając połączenie od Camille, zmarszczył lekko brwi. Rzucił krótkie spojrzenie na zegarek i sięgnął po telefon, przesuwając zieloną słuchawkę na wyświetlaczu w taki sposób, by go odebrać.
— Słucham, Camille?
Był trochę zaskoczony jej telefonem, bo od jakiegoś nie tworzyli sobie powodów do tego, by kontaktować się ze sobą w sposób bezpośredni. Ale mogło coś się stać – taką opcję też brał pod uwagę.
Chayton Kravis
Odchylił się w fotelu, z uwagą słuchając opowieści Camille. Skupiał się na tym, co mówiła, ale równocześnie skupiał się na jej głosie i łapał się na tym, że tego przyjemnego tembru nie słyszał naprawdę długo. Za długo. Teoretycznie mogli rozmawiać, mogli do siebie dzwonić wieczorami, będąc w domach, albo koło domów, ale Chayton już na wstępie zrezygnował z tej możliwości. Bezpieczniej było, gdy zachowywali pełny dystans, nawet jeśli to sprawiało, że jego nastrój utrzymywał się na beznadziejnym poziomie. I czasami, siedząc wieczorami w ogrodzie, zastanawiał się czy tak już pozostanie, czy ten dystans stanie się nowym wymiarem ich znajomości, czyniąc ich dla siebie obcymi ludźmi, mimo wielu wspólnych, naprawdę barwnych wspomnień. Ludzie mają tendencję do przystosowywania się do warunków, w których się znajdują i dlatego Chayton zakładał, że dystans może stać się dla nich nowym początkiem, a i nie miał też wątpliwości, że z czasem coś innego wypełni to dziwne uczucie pustki. Co prawda, nie wiedział jak z tym wszystkim czuje się Camille, ale znał ją już na tyle, by wiedzieć, że będzie trzymała się granicy dystansu w obawie o nieprzyjemne konsekwencje. Znał też siebie i wiedział, że również tej granicy nie przekroczy, jeśli dla Camille taki stan rzeczy będzie korzystniejszy. Naprawdę rzadko rozmyślał o przyszłości swych znajomości, ale w tym przypadku był naprawdę ciekawy, jak jego znajomość z Camille będzie wyglądała za tydzień, miesiąc, rok czy dwa. Czy ona w ogóle będzie istniała.
OdpowiedzUsuńTeraz jednak zastanawiał się nad tym, jakim cudem jakiś dziennikarzyna zdobył takie dane o Camille, skoro nawet jemu samemu nie było łatwo i musiał prosić o to kolegów po policyjnym fachu. Najprawdopodobniej czekał na nią przed budynkiem, a później śledził do samego domu, popytał sąsiadów i wbił na obiadokolację, podając się za kolegę. I to był dopiero doskonały przykład cheatowania. Ale czy to na pewno był dziennikarz? Może to jakiś uchol, tylko że co cywilny informator policji robiłby w domu dwóch, spokojnie żyjących kobiet. Z drugiej strony, po co dziennikarz miałby przychodzić do domu Camille – po to, żeby zapytać ją, czy romansuje z biznesmenem? Nawet jeśli, to Chayton szczerze wątpił, żeby zarobił na tej informacji krocie. Nie miałby żadnej pewności, ile jest prawdy w słowach Camille, a ile kłamstwa i koloryzowania. To wszystko wydawało mu się pozbawione sensu.
— Rozumiem — powiedział przeciągle. — Próbowałaś tego niby-kolegę wyprosić z domu? Powiedzieć mu, że nie masz ochoty na jego towarzystwo? — zapytał, bo gdyby był na jej miejscu, prawdopodobnie od tego by zaczął. Domyślał się, że pani Florence pewnie chętnie mężczyznę ugościła, ale prawda jest taka, że w ich domu siedział jakiś obcy typ i bóg jeden wie, z jakimi zamiarami w ogóle do nich przyszedł, skoro podawał się za kolegę, którym w rzeczywistości nie jest i nigdy nawet nie był. W teorii to byłoby najlepiej, gdyby Camille wzięła ciotkę na stronę i powiedziała jej, że nie zna człowieka, niż udawała, że go zna, już niezależnie od tego, czy to dziennikarz czy nie.
— Spokojnie, Camille — powiedział do telefonu, gdy usłyszał panikę w jej głosie. Nie mógł rozszyfrować, czy bała się obcego mężczyzny, który pod przykrywką wszedł do jej domu, czy bała się tego, że zaraz jakieś niekorzystne informacje wypłyną na światło dzienne. A może i jedno i drugie. — Jesteś pewna, że to dziennikarz, a nie jakiś zbir? — Zamknął system, podniósł się z fotela i sięgnął marynarkę z oparcia. — Co dokładnie powiedział? — Drążył, bo musiał wiedzieć, jakie podjąć kroki. Przecież od ręki jest w stanie posłać tam najbliższy patrol – wystarczy jeden telefon do jednostki. Nie wiedział jednak, jak ten ktoś wygląda i jak się zachowuje, a nie chciał korzystać z tych środków, jeżeli okaże się, że to jakiś młody, zawzięty pismak, który postanowił zrobić głupstwo dla rozruszania swojej dziennikarskiej kariery, bo z takim człowiekiem Chayton chętnie upora się sam.
UsuńChayton Kravis
Cała ta sytuacja wydawała mu się podejrzana, bo nie był w stanie zrozumieć, co ten potencjalny dziennikarz – jeśli rzeczywiście nim jest – chciał osiągnąć, przychodząc do domu zupełnie obcej osoby pod przykrywką. Chciał wyciągnąć informacje, to oczywiste, ale jakie informacje mogła mu tak realnie dać Camille, żeby opłacało mu się w ten sposób łamać prawo? I czy do tego, żeby zadać parę wścibskich pytań, naprawdę musiał dopuścić się oszustwa i dostać się do jej prywatnego życia, zamiast złapać ją po prostu gdzieś w drodze? Szczerze zdumiewał go fakt, że facet dokonał czegoś takiego, nie mając cienia pewności, że ta metoda przyniesie mu zysk, ale z drugiej strony skądś wiedział, jaki rodzaj manipulacji zastosować, żeby wkupić się w łaski Florence. Jeśli nie znał pani Russo, to musiał przeprowadzić dobry wywiad środowiskowy, by zrozumieć jakie są jej czułe punkty. Chayton nie wiedział, jak dużo sąsiedzi w ich dzielnicy mówią o sobie i swoim otoczeniu, ale niewykluczone, że dziennikarz trafił na jakąś lokalną gadułę, która opowiedziała mu o paniach Russo ze szczegółami. Ewentualnie to pani Florence jest niezwykle ufną osobą i każdego traktuje jak swojego, łapiąc się na szeroki uśmiech i piękne oczy, i zapraszając do domu.
OdpowiedzUsuń— Szantaż jest przestępstwem wobec wolności osobistej, dla zbira to chleb powszedni — powiedział, wychodząc z biura prosto do windy. Artykuł był doskonałym narzędziem do szantażu, oczywiście pod warunkiem, że szantażysta wiedział, że ktoś nie jest z tego artykułu zadowolony, i że istnieje szansa, by uległ manipulacji. Jeżeli ktoś ma coś do ukrycia, jest w stanie oddać wiele, by informacja nie wyciekła. Skąd dziennikarz wiedział, że dla Camille zachowanie tego w tajemnicy jest tak istotne? Aż Chayton nabrał ochoty, żeby poznać tego człowieka i zmierzyć się z nim osobiście. Był naprawdę ciekawy, jak on to wszystko sobie tak dokładnie przeanalizował i zaplanował.
Przeczuwał, że czas się kończy, dlatego nie chciał Camille zabierać go więcej. Przez telefon i tak ciężko było wywnioskować kim facet jest i czego w zasadzie chce, a obawy w głosie Camille tylko utwierdziły go w przekonaniu, że musi jakoś zareagować. Że musi jej pomóc. Nawet jeśli ich gościem jest tylko młody, inteligenty chłopaczek, który wywęszył łatwy zarobek.
— Dobrze, powiedz mi jeszcze, jak on się przedstawił i wracaj do nich — poprosił, podnosząc spojrzenie do numerków na panelu windy, które zbliżały się już do zera. O tej porze znacznie mniej osób podróżowało windami z góry na dół i odwrotnie, więc przejazd nie trwał długo. Gdy drzwi się rozsunęły, Chayton szybkim krokiem skierował się do swojego samochodu. — I dalej tak mówię, Camille: to nie jest głupie. Bardzo dobrze, że zadzwoniłaś. — Wsiadł do auta, zamknął za sobą drzwi i uruchomił pojazd. — Będę za niecałe dwadzieścia minut — oznajmił, a gdy Camille powiedziała mu jak nazywa się mężczyzna, rozłączyli się i Chayton wyruszył z parkingu.
Nie miał pojęcia, jak wytłumaczy swoją obecność przed drzwiami pań Russo, ale nie miało to teraz większego znaczenia i nawet nie próbował o tym myśleć, bo skupiał się na trasie i na wymijaniu pojazdów, których w tunelu Brooklyn-Battery zawsze było dużo, niezależnie od pory dnia. Był tym wszystkim trochę zaskoczony, trochę rozdrażniony, bo to już zachowanie przeczące etyce dziennikarskiej, ale i zaciekawiony determinacją człowieka, który siedział teraz przy stole z Camille i udawał jej kolegę ze szkolnych lat. To nie tak, że jechał tam z myślą, żeby na niego nawrzeszczeć, czy użyć przemocy i tym sposobem dać mu nauczkę. Zamierzał zaatakować go jego własną bronią i zmusić do tego, że w końcu pożegna się pokornie i zrezygnuje z tej gościny. Odprowadzi go do drzwi i dopiero wtedy bez ogródek uświadomi, że to ostatni raz, kiedy pojawił się w otoczeniu tego domu w jakiejkolwiek sprawie.
W tym rejonie Bay Ridge było naprawdę spokojną okolicą, całkowicie przypominającą tę, w której mieszka on sam. Długa ulica, otoczona drzewami i ciasno postawionymi domkami, sprawiała wrażenie niezwykle rodzinnej – bardziej, niż u niego w Jamaica Estates, gdzie domy są rozstawione w znacznie większych odległościach ze względu na towarzyszące im pokaźne działki i ogrody. Ale klimat był bardzo podobny: spokojny, pozwalający odpocząć od zgiełku miasta i naprawdę dający się lubić.
UsuńUdało mu się zaparkować kilkadziesiąt metrów dalej, pomiędzy dwoma samochodami. Gdy wyszedł z auta, rozejrzał się krótko i ruszył chodnikiem do odpowiednich drzwi. Stanął przed nimi po raz pierwszy, ale nie czuł się w żaden sposób poddenerwowany, czy nawet skrępowany. Był za to ciekawy, kto otworzy mu drzwi i z jaką reakcją się spotka. Uprzedził Camille, że przyjedzie, ale miał wątpliwości, że ona przekazała to Florence, aczkolwiek mogła. Jeśli nie, to będą razem zastanawiać się, jak wytłumaczyć jego przybycie.
Wygładził materiał marynarki i wcisnął dzwonek, żeby się przekonać, a potem zaczął nasłuchiwać kroków, dobiegających z drugiej strony drzwi.
Chayton Kravis
Szybkie kroki, zamaszysty ruch – tak przeczuwał, że z takim pośpiechem tylko Camille może otworzyć mu drzwi, i że ciotka prawdopodobnie wciąż nie ma bladego pojęcia, że zaraz na jej głowę zwali się jej kolejny gość. Kolejny niezapowiedziany gość, mówiąc dokładniej. Zastanawiał się chwilę nad tym, w jaki sposób wyjaśni swoje przybycie i pewien plan miał już opracowany, choć nie był on w zasadzie zbyt dokładny, ale konkretny i w dość prosty sposób uzasadniający jego odwiedziny. Zakładał, że Camille instynktownie będzie w stanie go wesprzeć, i że nie będą potrzebowali do tego zbyt wielu słów, bo w towarzystwie jej ciotki na pewno nie będą w stanie omówić jakiejkolwiek strategii postępowania. Może w tych kilku sekundach, gdy Florence będzie stała odwrócona plecami, zajęta akurat czymś konkretnym, uda im się wymienić kilka szeptów, żeby coś doprecyzować, ale i tak nie sądził, że tych okazji będzie więcej, niż kilka. Musieli uwierzyć, że myślą podobnie. Zgrać się tak, jak zgrywali się bez słów w chwilach, w których nic poza nimi nie miało znaczenia.
OdpowiedzUsuńReakcja Camille odbiła się także na jego twarzy, bo widząc jej szczery uśmiech, sam uśmiechnął się w sposób bardzo podobny, tknięty świadomością, że dawno nie widział jej takiej... ucieszonej? Promieniejącej? Ostatnie dni w firmie upływały w na tyle napiętej atmosferze, przynajmniej dla nich, że ciężko było o jakikolwiek rodzaj uśmiechu, który byłby choć maleńką oznaką wesołości, a teraz Camille uśmiechnęła się w sposób, który sprawił, że cały ten tabloidowy problem stracił na znaczeniu i zmniejszył się do rozmiaru ziarenka maku. Nawet obecność jakiejś marnej dziennikarzyny wewnątrz tego domu, stawała się banalna. I naprawdę nie spodziewał się, że spotkanie w otoczeniu innym, niż to firmowe, mogłoby nieść ze sobą tak pozytywny impuls, bo mimo wciąż ciążących im okoliczności, jego nastrój w dziwny sposób się polepszył. Stał się lżejszy, jakby ten jeden uśmiech Camille zdjął z jego barków wszystkie dotychczasowe nerwy.
Też nabrał ochoty, żeby dotknąć ją lekko, musnąć chociaż skórę dłoni, ale nie ruszył się ani o krok. Za moment jego spojrzenie przeniosło się z twarzy Camille lekko w bok, prosto na zaskoczoną – słusznie zresztą – Florence, która stała tuż za nią z ramionami skrzyżowanymi na wysokości piersi. Nie wyglądała na zezłoszczoną, a na zwyczajnie zdumioną i może odrobinę podejrzliwą, jakby ten nagły zjazd wzbudził w niej jakieś niejasne przeczucia. Jeden człowiek, podający się za kolegę ze szkolnych lat, którego nigdy wcześniej nie poznała, i który mówił coś o jakiejś gazecie. Drugi – szef, który do tej pory nigdy nie zapukał do tych drzwi, a tym razem, z jakiegoś nieznanego jej powodu, zrobił to niezapowiedzianie. Niezapowiedzianie dla niej, bo Camille wiedziała, ale jej nie uprzedziła. Może założyła, że też nie wiedziała? Albo pomyśli, że nie zdążyła jej uprzedzić odkąd wróciła? Cokolwiek pomyśli, Chayton nie zamierzał ukrywać, że przyjechał tu w konkretnym celu, i że ten cel siedzi właśnie gdzieś za ścianą w ich domu.
Przestąpiwszy próg, ukłonił się lekko i wyciągnął dłoń w stronę Florence.
— Dzień dobry, pani Russo — przywitał się symbolicznym, uprzejmym uśmiechem. — Proszę mi wybaczyć tą niezapowiedzianą wizytę, ale doszły mnie słuchy, że pojawił się tutaj ktoś, kogo w ostatnim czasie zechciałem poznać — zaczął, mówiąc z wyuczoną swobodą, ale też ze skruchą delikatnie słyszalną w głosie. Nie miał złych intencji, ale wiedział, że nieładnie jest przychodzić bez zapowiedzi i tylko za to trochę się kajał.
Zerknął chwilowo na Camille, bardziej kontrolnie, ale zaraz znów powrócił uwagą do Florence. Camille pewnie też nie wiedziała, co Chayton zamierza, a on po prostu zamierzał wejść w to z grubej rury.
Usuń— Przedstawia się jako Paul Barn i prawdopodobnie odpowiada za wszystkie problemy, które w ciągu ostatnich kilku dni dotknęły mnie oraz Camille. Pomyślałem, że to świetna okazja, by wszystko wyjaśnić, ale przede wszystkim dowiedzieć się, skąd ten pomysł na hańbiące nas w internecie artykuły. — Był całkowicie opanowany, kiedy zrzucał tę bombę. Jego celem był człowiek, który siedział za ścianą, chciał go odprawić z hukiem.
Dostrzegał niezrozumienie w twarzy Florence, gdy mimowolnie spoglądała na Camille, ale wiedział, że za chwilę wszystko będzie dla niej jasne. Za moment wszystko zrozumie.
— Spodziewałem się, że skoro siedzi już tutaj od jakiegoś czasu, zdążył pani wyjaśnić, dlaczego napisał te kłamstwa. Że po to tutaj przyszedł. — Uniósł brew w zaskoczeniu, kiedy twarz Florence odpowiadała mu, że nie ma o niczym pojęcia. Oczywiście, że nie miała – nie mogła mieć. Ten facet nie przyszedł tutaj niczego wyjaśniać, tylko wyciągać informacje za sprawą szantażu, a Chayton zamierzał wkopać go w jego własne bagno. W dodatku liczył na to, że wszystko słyszy, i że już czuje, jak pod nogami wali mu się grunt.
Spojrzał na Camille i popatrzył na nią porozumiewawczo. Nie mógł jej tego powiedzieć, ale chciał, żeby wiedziała, że kontroluje sytuacje, i że w tej rundzie, dotyczącej wykopania stąd faceta, który siedzi przy jej stole, to on trzyma stery. Jeżeli Florence będzie zła na Camille, że niczego nie powiedziała, wybroni ją, powie, że nie mogła, weźmie to na siebie, a przy okazji uspokoi, zapewniając, że sytuacja jest już opanowana. Dadzą radę, już raz to robili. Już raz mijali się z prawdą.
Chayton Kravis
Rzadko uciekał do improwizacji, bo zwykle miał czas, żeby przygotować się do spotkań, więc nie musiał tego robić, ale kiedy dochodziło już do sytuacji, w których musiał wcielać strategię na poczekaniu, nie miał z tym większego problemu. Przepadał za wyzwaniami, różnymi konfrontacjami, i właśnie tak traktował podobne sytuacje – jak zadanie, któremu trzeba stawić czoła, niezależnie od okoliczności. W tym konkretnym przypadku brał pod uwagę wszystkie możliwe scenariusze, włącznie z tym, że zostanie wyproszony, ale nie miał obaw przed tym starciem. Nie czuł ryzyka. Jedyne, czego nie był tak do końca pewien, to czy uda im się porozumieć bez słów w sposób, który umknie uwadze Florence, ale trzeba przyznać, że na razie szło im całkiem dobrze. Tyle, że na razie Florence nie przyglądała im się ze szczególną uwagą, bo w pełni skupiała myśli na słowach, które zostały wypowiedziane, więc czy będzie szło im dobrze – to się dopiero okaże.
OdpowiedzUsuńTo nawet lepiej, że Camille sama zechciała opowiedzieć o wszystkim ciotce, bo jego wytłumaczenia na pewno nie skupiałyby się na wydarzeniach dotyczących Lucasa. Raz, że nie znał szczegółów i nie wiedział, jak dokładnie miały się sprawy w ich gronie, a dwa, że wcale nie zamierzał się w to wtrącać. Cokolwiek, co zechciałby teraz powiedzieć, dotyczyłoby wyłącznie pracy, a nie miał wątpliwości, że Camille przedstawi to ciotce dokładnie tak, jak powinno zostać przedstawione, zahaczając o problem między nią a Lucasem. Dlatego kiwnął lekko głową, zerknął przelotnie na Florence, żeby upewnić się, że jej postawa jest zgodna z rozporządzeniem Camille, a potem ruszył we wskazanym kierunku. Domyślał się, że będą rozmawiały ze sobą po Włosku, tak jak wtedy w trakcie pracowniczego bankietu, gdy się kłóciły, ale to może nawet lepiej, bo nic nie będzie dla nich zrozumiałe, a zwłaszcza dla Paula nasłuchującego wszystkiego z kuchni, który w tej sytuacji stanie się już zupełnie zdezorientowany.
Bo właśnie tak wyglądał, gdy Chayton dostrzegł go z progu. Stał przy stole, przestępował z nogi na nogę, drapał się nerwowo po głowie i ewidentnie w sposób bezskuteczny próbował ułożyć jakiś plan działania. A kiedy zobaczył Chaytona w progu, migiem ruszył w jego stronę, podejmując pierwszą próbę ucieczki na wąski korytarz. Chayton złapał go jednak za ramię i pchnął z powrotem do kuchni.
— Gdzie się pan wybiera, panie Barn, przecież nie skończyliśmy. Ba! Myśmy jeszcze nawet nie zaczęli! — Chayton uśmiechnął się cierpko i wszedł głębiej do pomieszczenia. Pierwsze co przyszło mu na myśl, gdy otaksował Paula spojrzeniem, to co to za bezczelny typ, który podstępem wszedł do tego domu. Niech go szlag trafi. — Naruszenie miru domowego jest przestępstwem ściganym z urzędu — oznajmił mu znacząco.
Paul podjął drugą próbę ucieczki, licząc na to, że tym razem Chayton go nie zatrzyma, jednak ten znów złapał go za ramię i pchnął z powrotem, tym razem tak, że aż usiadł na krześle, którego nogi głośniej zaszurały po podłodze, powodując w kuchni chwilowy chaos.
— Ja nic nie naruszyłem — zaczął się tłumaczyć. — Zostałem zaproszony na obiad.
— Chciałeś powiedzieć, że się wprosiłeś — poprawił go Chayton. — Podstępem i oszustwem. Mało tego, jeżeli to rzeczywiście twoje wypociny, to nie dość, że zniszczyłeś dobre imię dziewczyny, to jeszcze przychodzisz tu, licząc na to, że ją zaszantażujesz, a w efekcie na niej zarobisz. — Pokręcił głową.
— Brawo! Ciesz się, że nie jestem na służbie, bo już dawno grzałbyś sanki — rzucił, mając na myśli tymczasowy areszt. W międzyczasie zerknął w stronę kuchenki i podszedł do planików, żeby wyłączyć makaron, a przy okazji trochę zamieszać sos. — Ale to nie ma znaczenia, bo jeśli nie przeprosisz, zrobię wszystko, żebyś faktycznie je grzał — ostrzegł, spoglądając w jego kierunku.
UsuńA ten, korzystając z dzielącego ich dystansu, zerwał się z krzesła raptownie i jak poparzony biegiem skierował do wyjścia, z trudem unikając zderzenia ze ścianą i nie gubiąc po drodze butów.
— Przepraszam panie, przepraszam! — krzyknął tylko przelotem, gdy je mijał, otworzył sobie drzwi i po prostu wleciał z domu jak strzała. Chayton wyszedł z kuchni na korytarz z zaskoczonym wyrazem twarzy, bo czegoś takiego się nie spodziewał, ale podejrzewał, że facet przedstawił się fikcyjnym imieniem i nazwiskiem, więc nie miał nic do stracenia, a ucieczka to dla niego najsensowniejsze wyjście. Wzruszył tylko ramionami i chwilowo uniósł dłonie w geście niewinności, gdy spojrzenia Camille i Florence wylądowały na nim. Nic mu przecież nie zrobił, nawet go porządnie nie postraszył! Ale w zasadzie to nawet dobrze, że tak wyszło. Jego obecność niczego by tutaj nie ułatwiała, z kolei gdyby okazał się zbirem, możliwe, że wtedy to użycie siły okazałoby się niezbędne. Tymczasem jeden problem mieli już z głowy.
Chayton Kravis
Skoro plan wyciągnięcia z faceta bardziej szczegółowych informacji spalił na panewce i dobrowolnie opuścił on to miejsce, Chaytnowi nie pozostało już nic więcej, jak grzecznie się pożegnać i wyjść. Domyślał się, że pani Russo jest osobą gościnną, bo większość Włochów, których zna, tacy właśnie są, i że pewnie z czystej uprzejmości zaproponuje mu chociaż kawę, ale wcale nie brał pod uwagę, że przystanie na którąkolwiek z ewentualnych propozycji. I nie chodziło to, że był szalenie zapracowany, choć teraz faktycznie wyrwał się z biura i zostawił niedokończony projekt, co po prostu nie wyobrażał sobie siedzieć w domu Camille i rozmawiać z nią oraz z jej ciocią, jakby nic się nie wydarzyło. Nie w sytuacji, z którą borykali się w ostatnim czasie i która napsuła mu całe litry krwi. Przyjechał tutaj, bo miał w tym cel, tyle że ten cel przed momentem stąd zwiał, zostawiając go z tak samo pustymi rękami, z jakimi tu dotarł. Co prawda, Chayton i tak nie sądził, że dane, których mężczyzna użył, rzeczywiście należały do niego – co rzecz jasna sprawdzi w wolnej chwili – ale miał nadzieję, że zdoła wyciągnąć z niego kilka szczegółów, które mogłyby przybliżyć go do pomysłodawcy tego głupiego artykułu i równoczesnego zleceniodawcy, ponieważ cały czas miał dziwne wrażenie, że jego matka maczała w tym palce. Chciał się upewnić, że intuicja go nie nie zwodzi, a przy okazji mieć na to jakiś niepodważalny dowód, gdy będzie już zwalał na Lucindę lawinę oskarżeń i groził jej konsekwencjami.
OdpowiedzUsuńNie myślał, że zostanie zaproszony na kolację i niewykluczone, że Florence również nie myślała, że go na nią zaprosi, dopóki nie dowiedziała się o gazetowym problemie, dlatego zdawał sobie sprawę, że bardziej, niż na jego towarzystwie, zależało jej na poznaniu szczegółów. Tyle, że nie miał pojęcia, jakie szczegóły mógł jej dać, skoro Camille opowiedziała już o tym, jak to zajście wyglądało krok po kroku, minuta po minucie. Opisała wszystko dokładnie tak, jak wyglądało w oczach osób trzecich. Niewiele mógł powiedzieć o tym, jak wyglądały ich kontakty zawodowe, bo ograniczyli je do minimum i Chayton nawet nie wiedział tak do końca, jak wyglądają jej relacje ze współpracownikami, bo nie wszystko docierało do jego gabinetu, z kolei o swoich prywatnych sprawach rozmawiać nie zamierzał, bo nie uważał, że ta sfera powinna być tematem zainteresowania dla kogokolwiek. Jeżeli Florence zapyta o jakieś jego pozazawodowe kontakty z Camille, na pewno nie pozostawi jej bez odpowiedzi, ale nie będzie też jakoś szczególnie wylewny, bo wychodził z założenia, że taką rozmowę najpierw powinna przeprowadzić ze swoją siostrzenicą.
Zaproszenie było rodzajem wyzwania, dlatego nie miał oporów przed podjęciem rękawicy, a że nie bał się ostrzału bezpośrednich pytań, to nie przyszło mu też przez myśl, by odmówić kobiecie rozmowy, której może potrzebowała do tego, by poczuć się pewnie i nie mieć wątpliwości, że Camille jest bezpieczna. Przyszedł dziś do ich domu facet, który Bóg wie czego tak naprawdę chciał, w dodatku zdobył skądś zatrważająca ilość informacji o Camille, więc niepokój Florence był dla niego całkowicie uzasadniony. Sam się zresztą zaniepokoił, gdy Camille mu o tym opowiedziała, bo nie sądził, że jakikolwiek dziennikarz byłby w stanie porwać się na takie głupstwo. Możliwe, że facet nie dość, że nie spodziewał się wizyty Chaytona, to nie miał pojęcia, że przy okazji ma do czynienia nie tylko z nadzianym biznesmenem, ale i z policjantem. Zdał sobie sprawę z tego i ze swoich przewinień, i po prostu nawiał.
Spojrzał na Camille, która ewidentnie toczyła w myślach małą wojnę pomiędzy wyborem mniejszego a większego zła i lekko przechylił głowę. Musiał przyznać, że nawet z takim poruszeniem i napięciem, wymalowanym na twarzy, była naprawdę śliczna, i że zostałby tutaj choćby po to, żeby jeszcze chwilę móc na nią tak beztrosko sobie popatrzeć.
Bo z opcji, które mieli, żadna nie była w całości dobra. Mógł odmówić i wyjść, zostawiając Florence z wątpliwościami, albo mógł zostać i rozwiać je raz na zawsze, choć nie wiadomo z jakim skutkiem. W ich sytuacji bardziej podejrzana okazałby się jednak ucieczka od rozmowy, dlatego tę opcje ostatecznie odrzucił.
UsuńUniósł lekko kącik ust i puścił oko do Camille, po czym wszedł do kuchni i rozejrzał się trochę bardziej po otoczeniu, bo wcześniej nie miał okazji, a potem skupił uwagę na Florence, która zajmowała się jedzeniem. Możliwe, że kobieta będzie drążyć i dociekać, ale Chayton nie jest kimś, kto tak po prostu da sobie wejść na głowę.
— Z całym szacunkiem, pani Russo, ale nie przyjechałem tutaj specjalnie dla pani siostrzenicy — sprostował najpierw, bo wydźwięk słów Florence brzmiał tak, jakby Camille zaprosiła go tutaj na kolację, a on rzucił wszystko i przyjechał, natomiast rzeczywistość jest taka, że zaproszenie na kolację spotkałoby się z jego odmową, więc gdyby nie sprawa z dziennikarzem, która dotyczyła ich oboje, nie zapukałby dzisiaj do tych drzwi. — Przyjechałem, bo jeszcze przed momentem był tutaj człowiek, który być może odpowiada za cały ten bałagan, a ja liczyłem, że będę w stanie wyciągnąć z niego jakieś informacje — wyjaśnił z tą samą uprzejmością w głosie, w którym przebijały też nuty niezadowolenia z takiego niekorzystnego obrotu spraw. Taki miał cel, wyciągnąć coś od faceta, co nie zmienia jednak faktu, że to Camille odpowiadała za jego przyjazd, bo gdyby nie jej nagły telefon, zatrwożony głos, którego mu brakowało, i potrzeba wsparcia, do samego dziennikarza też by się tutaj nie pofatygował. Korzystniej było przyjechać i upiec kilka pieczeni na jednym ogniu: dowiedzieć się czegoś od faceta, pogonić go gdzie pieprz rośnie i popatrzeć na Camille z odległości mniejszej, niż kilkanaście metrów zostawione przeszkodami w postaci stołów, biurek i ludzi kręcących się po biurze.
— Ale oczywiście rozumiem pani obawy i nie śmiałbym nie poświęcić pani czasu w tak ważnej sprawie, dlatego proszę pytać — zachęcił i uśmiechając się, zajął jedno z krzeseł przy stole. Dłonie wygodnie splótł na blacie i znów rzucił okiem na wystrój kuchni. Przytulne miejsce, bez wątpienia użytkowane stokroć bardziej i mocniej, niż jego własne w którejkolwiek posiadłości. Próbował doszukać się spojrzeniem jakichś rodzinnych zdjęć, albo pamiątek; czegoś, co choć trochę opisywałoby dzieciństwo Camille, ale stąd ich nie widział. Nie robił tego też tak ostentacyjnie, żeby się odwracać, patrzeć za siebie i w każdy dostępny kąt, więc wiele mogło mu umknąć, poza tym, siedzieli w kuchni, gdzie zwykle nie wystawia się rodzinnych ołtarzyków.
— Bardzo tu u was rodzinnie i przytulnie — dodał jeszcze, bo ten kameralny, ciepły klimat domu naprawdę rzucał się w oczy i zasługiwał na to, by go chwalić i o nim mówić. Urzędowały tu we dwie, ale miało się wrażenie, jakby zamieszkiwała tu kilkuosobowa, zgrana rodzina. Chayton nie miał wątpliwości, że Camille miała tu w bliskim otoczeniu sąsiadów wiele nieprawdziwych ciotek i wujków, bo cała ulica sprawiała wrażenie niezwykle rodzinnej i takiej, gdzie ludzie chętnie przychodzą do siebie, żeby pożyczyć cukier, czy pogadać o pogodzie.
Chayton Kravis
Uśmiechnął się i pokiwał głową ze zrozumieniem, kiedy Florence powiedziała, że kuchnia jest sercem tego domu. Nie dało się tego nie dostrzec – pomieszczenie, po brzegi wypełnione przedmiotami codziennego użytku, tętniło życiem i ewidentnie stanowiło centrum tutejszego świata, a dodatkowo panowała w nim tak ciepła atmosfera, roztaczana przez gościnną panią domu, że naprawdę ciężko czuć się tutaj intruzem, nawet jeśli przyszło się bez zaproszenia. Kiedy Chayton rozglądał się po wnętrzu, próbował wyłapać spojrzeniem kilka włoskich akcentów, albo tych związanych z pewnymi przesądami, które królowały w niektórych regionach, głównie za babcinych czasów: liści laurowych pozostawionych na parapecie lub gałązek brzozy zawieszonych gdzieś w kącie. Tradycyjny, długowiekowe meble były przyjemne dla oka, a tyle działo się na tutejszych półkach i blatach, że jedno spojrzenie nie wystarczyło do zarejestrowania wszystkich elementów, płynnie zgrywających się w kuchenną całość. I może dom pań Russo był mały, ale pękał w szwach od wypełniającej go rodzinnej atmosfery, której brakowało w domu Chaytona, dużo większym niż ten. Bo na próżno szukać serca zarówno w posiadłości przy Avon Street, jak i tej przy 77. ulicy na wschodnim Manhattanie, czy w pozamiejskim Kings Point, skoro w większości stoją puste i nikt – nie licząc gospodyń pracujących w domu przy Rodney Lane – go nie tworzy ani tym bardziej nie napędza. Swój własny Chayton taktował jak sypialnię i miejsce, w którym może spocząć na chwilę, czy dwie. Nie ciągnęła go do niego tęsknota ani żaden sentyment, a co najwyżej potrzeba ciszy i ucieczki poza ramy pędzącego miasta, bo Jamaica Estates to rejon pozbawiony zgiełku i naprawdę da się tam odpocząć. Dlatego, jeżeli istnieje takie miejsce, w którym Chayton pozostawił swoje serce, to nie należy szukać go w domu, a w biurze na szczycie budynku One Financial Square. Tam zostawiał po trochę całego siebie.
OdpowiedzUsuńZawiesił zadowolone spojrzenie na twarzy Camille, gdy zajęła miejsce przy stole. Spodobało mu się, że usiadła naprzeciwko, bo to oznaczało, że będzie mógł spoglądać na nią częściej i to bez wzbudzania podejrzeń. Że dzięki temu chociaż w jakiejś części załata pustkę, która doskwierała mu w ostatnim czasie.
Podziękował za porcję spaghetti, która wylądowała przed nim na blacie, i przeniósł uwagę na Florence. Lekko zmarszczył czoło, słysząc pytanie i następującą po nim wymianę zdań między kobietami, a potem wyciągnął rękę po ser, który starł na tarce i lekko oprószył nim sos.
— Fizycznie krzywdy Camille raczej nie wyrządził, w każdym razie dla mnie oczywistym jest, że jeśli kobieta mówi nie, to znaczy, że nie, i nie ważne, czy daje mi kosza, czy odmawia spaceru — zaczął, odkładając ser na bok. W zamian sięgnął po sztućce i zerknął krótko na Florence. — Biorę to wtedy na klatę, odchodzę i jeśli mi zależy, próbuję inaczej, ale jak człowiek, czyli nie zmuszam jej do niczego siłą, szarpiąc i domagając się, żeby gdzieś ze mną poszła — powiedział i wziął kęs spaghetti. Cichy dźwięk zadowolenia wydobył się z jego ust, kiedy aromatyczny sos rozpłynął się na jego podniebieniu. Automatycznie skupił się przez chwilę na pysznym daniu, zawijając długi makaron na widelec. — Strasznie to dobre — pochwalił szczerze zaskoczony, bo domowe spaghetti w jego rodzinie smakowało zupełnie inaczej. Nie było tak doprawione, a i w sosie pomidorowym jakoś mniej było smaku pomidorów. — I nie ma nic wspólnego z niewyszukanym spaghetti, proszę mi wierzyć, pani Russo — przyznał, posyłając Florence uprzejmy uśmiech. Nie spodziewał się niczego innego, w końcu przyrządziła je zawodowa kucharka włoskiego pochodzenia, więc pewnie wyszłoby znakomite nawet, gdyby zrobiła je od niechcenia.
— A wracając do tematu, ponieważ obserwowałem to zajście i zauważyłem, że któreś z kolei nie Camille nadal nie miało mocy sprawczej, postawiłem przerwać je swoim własnym nie. To natomiast dla zysku zostało bezczelnie wykorzystane przez dziennikarzy, którzy wyprodukowali własną historię — podsumował. — Niezależnie od tego, jak zostalibyśmy uchwyceni, prasa i tak przedstawiłaby to w sposób korzystny dla siebie. Taką mają pracę.
UsuńW rzeczywistości, dziennikarze nawet z kłótni są w stanie zrobić romans, więc do przekazywanych przez nich plotek należy podchodzić z dużym dystansem, a zwłaszcza w obecnych czasach, kiedy bardziej niż rzetelne informacje, liczy się ilość kliknięć i odwiedzin. A serwisy plotkarskie właśnie od tego są, by podgrzewać atmosferę między odbiorcami.
Chayton Kravis
Był policjantem, więc brak reakcji na tego typu zdarzenie z automatu skazałby go na porażkę w tym zawodzie. Nie wyobrażał sobie zresztą stać i biernie przyglądać się rozgrywającej scenerii, bo nie był skłonny udawać, że nie czegoś nie dostrzega, albo że jakaś szarpanina między dwójką obcych ludzi wcale go nie dotyczy. Reakcja była już w jego przypadku odruchem, który wpojono mu w pierwszych latach służby i nawet gdyby zrezygnował kiedyś z tego zawodu, nie pozbyłby się przyzwyczajeń z nim związanych. Chayton po prostu nie bał się reagować. Oduczono go tych obaw, a nauczono umiejętnie obchodzić się ze strachem, dlatego nie potrzebował żadnego wsparcia w postaci broni, żeby w akcie zagrożenia podjąć odpowiednie działania choćby gołymi rękoma. Po tylu latach zdawał sobie sprawę, jak mniej więcej działa przestępca, czym się kieruje i jak go podejść, a dodatkowo wiedział gdzie uderzać, żeby szybko i skutecznie człowieka obezwładnić. I to dawało mu sporą przewagę, szczególnie w starciu z kimś, kto na co dzień trudzi się rozbojami, a nie seryjnym mordowaniem na zlecenie.
OdpowiedzUsuńLekko zmarszczył czoło, kiedy na salony wypłynął temat jego małżeństwa, bo z początku nie skojarzył, co ono mogło mieć do rzeczy w związku z zajściem między ich trójką, ale zaraz zrozumiał, że Florence nawiązała teraz do zupełnie innej sprawy. Po części się tego spodziewał, bo jakby nie patrzeć, był żonaty i jego żona miała prawo zdenerwować się na widok takich wieści gdzieś w prasie, ale trochę go to zaskoczyło, bo już dawno nikt nie pytał go o żonę w sposób tak bezpośredni. A był to temat dość niebezpieczny i Chayton miał świadomość, że Florence może zmienić podejście do sprawy, jeśli dowie się, że to ich piękne małżeństwo to tylko pozory. Wiedział, że jeśli wspomni o rozwodzie, to w głowie Florence natychmiast zapali się czerwona lampeczka. Musiałby cofnąć się w swojej opowieści do początków i wtajemniczyć kobietę w większość szczegółów, żeby odpowiednio zobrazować jej cały ten związek, będący tylko biznesowym układem, ale nie miał pewności, czy ma na to ochotę. Prawda jest taka, że on nie zna Florence, a ona nie zna jego; nie łączą ich żadne stosunki, więc nie wiedzą o sobie niczego, nie licząc tych podstawowych informacji dostępnych dla każdego. Chayton nie miał w zwyczaju odkrywać kart życia prywatnego dla takich znajomości i ze swojej strony też nigdy nie próbował zaglądać do życia innych, dlatego trochę wahał się przed poruszaniem niektórych kwestii tak zupełnie otwarcie.
Dodatkowo reakcja Camille i jej gwałtowne odsuniecie się od stołu wyglądało tak sugestywnie, że musiał popatrzeć na nią dłużej, żeby to odczytać. Nie do końca rozumiał, skąd wzięło się to nagłe napięcie na jej twarzy, ale doszedł do wniosku, że może nie chciała, by wyspowiadał się ciotce z rozwodu, bo skomplikuje sytuacje?
— Wystarczy woda, Camille, dziękuję. Jestem własnym samochodem — odpowiedział, patrząc na nią jeszcze uważnie przez kilka sekund, po czym przeniósł spojrzenie na Florence i uniósł usta w lekkim uśmiechu. — Jeżeli chodzi o moją żonę, wszystko jej wyjaśniłem, a czy miały okazję poznać się z Camille...? Myślę, że minęły się gdzieś w biurze. Wszyscy się mijamy, rozmawiamy — przyznał, bo faktycznie jej wyjaśnił, ale nie miał żadnej pewności co do tego, że doszło między kobietami do jakiejkolwiek wymiany zdań. Rosalie nigdy mu o tym nie wspomniała, Camille zresztą też. Minęły się w drzwiach do jego gabinetu, bo sam to widział, więc tego był pewien. Nie przyszłoby mu natomiast do głowy, że coś zadziało się w łazience, zanim Rosalie pojawiła się w jego gabinecie z płaczem i wyrzutami, jak to jej przykro, że tym razem nie może dopiąć swego...
Camille nie miała za to pojęcia, że Rosalie wiedziała, że krzyżyk został znaleziony u niego w gabinecie, bo nie było okazji, żeby o tym wspomnieć, poza tym Chayton w życiu nie zakładał, że Rosalie mogłaby w związku z tym przeprowadzić jakieś swoje dochodzenie, żeby się upewnić, czy znaleziony krzyżyk to ten sam, który wisi na szyi Camille na zdjęciu.
UsuńWrócił do swojej porcji makaronu, który nieśpiesznie zaczął nawijać na widelec. Wziął kęs i spojrzał na obrączkę, którą Florence miała na palcu. Nie była pierwszą wdową, którą znał, która nigdy nie rozstała się ze złotym krążkiem.
— Pracowałem przez kilka lat w policyjnej prewencji, pani Russo, i z przykrością muszę przyznać, że napatrzyłem się na całe mnóstwo małżeństw, którym daleko do piękna w jakimkolwiek tego słowa znaczeniu — zdradził, uśmiechając się nieznacznie. Miał na myśli przemoc domową, która była najczęstszą przyczyną wezwań, do których kiedyś jeździł. — Dlatego ciężko mi się w stu procentach zgodzić. Są takie małżeństwa, którym żaden wysiłek nie pomógł i nigdy już nie pomoże — stwierdził tą przykrą prawdę, starając się nie brzmieć jednak zbyt smutno, chociaż to były takie wezwania, które zapadały w pamięć na wieczność. Wiedział też, że nie musiał daleko szukać, bo częściowe ofiary takiej przemocy siedziały z nim teraz w tym samym pomieszczeniu.
Chayton Kravis
Wcale nie wątpił w małżeńskie kryzysy i te wszystkie wzloty i upadki, ale nie było łatwo słuchać o kryzysach, kiedy miało się w głowie rodzinne dramaty, gdzie ktoś kogoś pobił, zmasakrował, albo zabił. Chayton naoglądał się w życiu wielu takich scen, w których kobiece twarze ledwie dało się rozpoznać po tym, jak kochający mąż wyżył się na nich pod wpływem alkoholu i złości, powodując liczne obrażenia twarzy i złamania. Idealne małżeństwa z pewnością istnieją, ale ich ilość może być porównywalna do tych nieidealnych, zawiązanych z braku laku, ze względu na dzieci, czy zasiedzenie, i dlatego Chayton do takich stwierdzeń podchodził z rezerwą i odpowiednią dawką realizmu. Nie był też romantykiem, który wierzy w miłość jak z bajek, a dokładając zawodowe doświadczenie, tylko utwierdzał się w przekonaniu, że jeśli dwoje ludzi źle się dobierze to nawet najcięższa praca małżeństwu nie pomoże.
OdpowiedzUsuń— Jestem — odpowiedział, odrobinę zaskoczony pytaniem, bo wychodził z założenia, że Florence już to o nim wie. Wiedział prawie każdy i Chayton miał tego świadomość, zresztą nigdy się z tym nie krył, ale najwidoczniej Camille nie wspominała ciotce o drugim jego fachu. Akurat wcale mu to nie przeszkadzało, bo to oznaczało, że nie rozmawiała w domu na jego temat, a jeżeli rozmawiała, to poruszała wyłącznie kwestie dotyczące biura, w którym pracuje. No i Chayton sam też nie miał w zwyczaju jakoś szczególnie obnosić się z tym faktem, bo przecież żaden z niego bohater na miarę Spider-Mana, który słynie z heroicznych czynów. Policjant ma robotę do wykonania, za którą otrzymuje granty, więc jest to zawód jak zawód, tyle że bardziej niebezpieczny i związany z większą odpowiedzialnością.
Krótkim spojrzeniem odprowadził Florence do wyjścia z kuchni, a potem przeniósł uwagę na Camille. Przechylił lekko głowę, gdy zaczęła mówić i zmarszczył brwi, próbując równocześnie zrozumieć jej sugestię, albo raczej nie tyle, co zrozumieć, a przyjąć do wiadomości. Chciała, żeby kłamał? Żeby koloryzował małżeństwo, które w rzeczywistości jest jakąś pieprzoną pomyłko-pułapką, z której od dwóch lat próbuje się wydostać? W porządku, mógł obejść prawdę, odpowiedzieć wymijająco, bo nie uważał, że byłoby w tym coś złego, skoro nie ma ochoty rozpowiadać o swoim życiu prywatnym, ale powiedzieć, że tworzy zajebiście idealny związek małżeński w chwili, w której trwa sprawa rozwodowa i która może zakończyć się w każdym momencie? Dziś powie Florence, że jego małżeństwo to sielanka, a co powie jutro, jeśli zrzuci kajdany i się rozwiedzie? Że zrobił to z miłości?
Nie był zły, bo rozumiał, że w kłamstwo byłoby korzystniejsze dla Camille. On lada moment opuści to miejsce, a ona zmuszona będzie w pojedynkę stawić czoła ciotce, ale prawda jest taka, że to kłamstwo nie miało sensu na dłuższą metę i było dobre tylko na ten moment. Później stanie się kolejnym trupem, wepchniętym do szafy, bo w końcu informacja o jego rozwodzie pójdzie w eter, a tego faktu Chayton nie zamierzał po sprawie ukrywać. Teraz naopowiada Florence bajek o swoim super idealnym małżeństwie, a później będzie musiał prostować te kłamstwa kolejnymi zmyślonymi powodami. A góra trupów będzie rosła w potęgę, aż w końcu wysypie się z szafy z takim impetem, że sprzątanie jej zajmie wieki. On nie bał się Florence, nie bał się jej wścibstwa, bo jeśli coś mu się nie spodoba, a jej pytania zabrną za daleko, to na pewno zwróci na to uwagę. Kłamałby natomiast mocno wbrew sobie, dlatego nie mógł zgodzić się na wersję, którą proponowała w tej chwili Camille. Po prostu nie był w stanie.
Pokręcił głową z cichym westchnięciem i popatrzył Camille w oczy, korzystając z tego, że był tak blisko, że bez trudu mógł prześledzić ich bursztynowy odcień.
Usuń— Szczęście to ostatnia rzecz, która może się temu fałszywemu małżeństwu przytrafić, Camille — powiedział ciszej, a kiedy syknęła, automatycznie spojrzał na stół, na którego blacie stała już kałuża wody. — A prosta droga nie zawsze prowadzi do celu — dopowiedział i spojrzał po sobie, odsuwając się z krzesłem od blatu. Był suchy, nic nie zdążyło pocieknąć mu na nogi, czy w inne mniej dostępne światu miejsca. — Nie, tym razem obeszło się bez kąpieli — rzekł, nawiązując do tego, jak kiedyś potraktowała go prysznicem, i z rozbawionym uśmiechem majaczącym w kącikach ust, podniósł talerz, bo odrobina wody zdążyła już przemieścić się pod naczynie z makaronem. Odstawił go za moment, gdy Camille starła blat, i chwilowo położył rękę na jej dłoni. Ręcznik papierowy jeszcze się przyda. — Zaczekaj, muszę trochę tej wody upić, a wątpię, że nie rozleję z tak hojnie uzupełnionej szklanki — powiedział, wciąż ukradkiem się uśmiechając, bo przecież od razu zdał sobie sprawę, że Camille po prostu się zagapiła. Na niego.
— Zawsze lejesz gościom tak hojnie, Camille? — Nie byłby sobą, gdyby nie skorzystał z okazji i nie zadał takiego pytania, a żeby zatuszować uśmiech, ostrożnie złapał szklankę i zbliżył do niej usta, nie chcąc unosić szkła zbyt wysoko. Gdy przechylił naczynko, woda i tak pociekła po ściankach i spłynęła na blat, ale udało mu się wziąć łyk tak, by uronić jej jak najmniej. A to, co pociekło mu po brodzie, otarł już lekko dłonią, gdy postawił szklankę z powrotem na stole.
Chayton Kravis
Czemu Florence miałaby się tym interesować w przyszłości? Z takiego samego powodu, z jakiego interesowała się tym teraz. Tydzień temu też żadne z nich nie przewidywało, że będą siedzieć przy tym stole w takich okolicznościach. Nie spodziewali się, że pojawi się czynnik, który zmusi Chaytona do rozprawiania o swoim małżeństwie, a jednak – stało się. I w taki sam sposób może dojść do tego w przyszłości, wystarczy, że po rozwodzie znów zrobią im zdjęcie, które wrzucą do internetu z odpowiednim nagłówkiem sugerującym, że Chayton porzucił Rosalie dla Camille. Lawina spekulacji znów zejdzie im na głowy, tylko że wtedy będzie im sto razy trudniej wytłumaczyć przed Florence jakim cudem to bajkowe małżeństwo nagle się posypało i dlaczego w towarzystwie tego rozwodu pojawia się Camille. Teraz przynajmniej mógł wprowadzić kobietę w temat, bo jego rozwód trwa już drugi rok, a zaczął się jeszcze zanim Camille zasiliła szeregi jego firmy, natomiast fakt, że pismaki lubią węszyć i siać zamieszanie, gdy nie są czegoś pewni, przemawiałby na ich korzyść. Może dla Camille istotniejsze było to co teraz, ale dla Chaytona niezmiennie najistotniejsze było to co kiedyś, teraz i to co może być za jakiś czas. Zawsze miał na uwadze to, jaki efekt dzisiejsze działania mogą przynieść przyszłości i stosownie do tego rozumowania podejmował większość swoich decyzji. Kłamstwo jeszcze nigdy nie wyszło mu na dobre, a należało wziąć pod uwagę fakt, że kłamał niezwykle rzadko i dopiero od pewno czasu trochę więcej, niż kiedykolwiek wcześniej. Potrafił odpowiadać wymijająco, więc nie uciekał do kłamstw, dlatego koloryzowanie małżeństwa wydawało mu się pomysłem całkowicie abstrakcyjnym, tym bardziej, że sam nie odczuwał żadnego ryzyka z wyjawieniem prawdy o tym, jak wygląda ono w rzeczywistości, skoro zepsuło się jeszcze zanim poznał Camille i tak naprawdę to od samego początku istniało tylko na papierze. Ale zdawał sobie sprawę z tego, że skoro jest teoretycznie wolny, to znaczy, że może coś go łączyć z Camille, i że to właśnie na tym fakcie Florence może oprzeć swoje podejrzenia. Prawda nie odbije się na nim, bo na co dzień nic go z Florence nie łączy, a jej opinia nie wpłynie ani na jego życie zawodowe ani prywatne, jednak może odbić się na Camille. Dlatego jeśli skłamie, zrobi to po prostu dla niej. Ale będzie to ostatnie kłamstwo, którego się dopuści.
OdpowiedzUsuńPrzeniósł spojrzenie na Florence, gdy wróciła z korkociągiem i pokręcił głową z uprzejmym uśmiechem.
— Dziękuję, mam taką zasadę, że nie piję alkoholu jeśli prowadzę — odparł, wracając skupieniem do swojej porcji makaronu. Mógł wezwać kierowcę, żeby przyjechał po niego o określonej godzinie, ale od rana będzie potrzebował swojego auta i byłoby lepiej, gdyby nie marnował czasu na odbieranie go z tej ulicy.
Gdy padło pytanie, zerknął krótko na Camille znad talerza. On też to pamiętał, wręcz doskonale, bo chwilę po tym wystąpieniu zmuszony był nagiąć kilka uprawnień i wsadzić ją do radiowozu, żeby mogli porozmawiać i wyjaśnić sobie pewne sprawy, właśnie te dotyczące jego małżeństwa.
Już wtedy Camille wspomniała w złości, że oglądały z ciotką wystąpienie, i to dość namiętnie, ale nie spodziewał się, że mogło ono utkwić w pamięci Florence tak bardzo, że wspomni o tym kiedykolwiek później, a zwłaszcza teraz. Dla niego była to tylko rola, którą musiał odegrać dla dobra firmowego wizerunku. Rosalie wypowiadała się o małżeństwie jak o najlepszej nagrodzie życia, ale to jego dystans, dostrzeżony przez czujne pary oczu, dzień później stał się tematem plotek i spekulacji.
Usuń— Cóż, zdarza się, że występujemy w różnych programach i tym podobnych — przytaknął bez żadnego entuzjazmu, bo jest to część jego pracy, i odłożył widelec, a w zamian sięgnął po szklankę. — Ale skupiamy się na reprezentowaniu firmy. Sprawy prywatne zostawiamy wyłącznie dla siebie i swoich bliskich — dodał, po czym upił łyk wody. Istniały granice tej prywatności i to konkretnie wyznaczone, których nie zamierzał naginać nawet teraz, w trwającej obecnie rozmowie.
Chayton Kravis
Ze względu na to, jak w ostatnim czasie ewoluowała ich znajomość i jak zmieniła się nie tylko od strony fizycznej, ale i emocjonalnej, sytuacja Camille, i cała jej osoba zresztą, była traktowana przez Chaytona nieco innymi kategoriami. Może różnice nie były tak kolosalnie duże, żeby każdy mógł dostrzegać je gołym okiem, ale jemu wcale nie umykały, natomiast sam fakt, że przez ostatnie wydarzenia Camille stała mu się bliższa, stawiał ją w świetle kogoś ważnego i na pewno ważniejszego, niż inni pracownicy jej szczebla. I to miało wpływ na jego podejście do niektórych spraw jej dotyczących, bo nie z każdym pracownikiem postępowałby tak, jak z Camille, ale jeżeli chodzi o pomoc i chodzenie komuś na ratunek, fakt, że Chayton jest prezesem międzynarodowej korporacji niewiele zmienia. Jest też policjantem, więc patrzy na to z innej perspektywy i nie wyobrażałby sobie nie pójść na ratunek któremukolwiek z pracowników, gdyby dostał sygnał. Tyle, że wtedy na pewno nie dbałby o to, co pomyśli sobie rodzina danej osoby – dopełniłby wszystkich procedur i na miejsce od razu wezwałby policyjny patrol miejscowej jednostki, który dotarłby tam szybciej, niż on sam. Zareagowałby na sygnał i osobiście także przyjechał, ale po wszystkim z pewnością nie zostałby na kolacji, gdyby otrzymał zaproszenie, bo to wykraczałoby poza relację służbową, a jakakolwiek pomoc, której udzieliłby pracownikowi, zaczynałaby się i kończyła w atmosferze służbowej. Co prawda, nie każdy pracownik miał do niego numer telefonu, żeby sobie tak po prostu w kryzysowej sytuacji zadzwonić, ale każdy wiedział, że pracuje w policji, a telefon nie jest przecież jedyną drogą, którą można się do niego dostać.
OdpowiedzUsuńW milczeniu konsumował swoją porcję makaronu, rzucając kobietom tylko kilka spojrzeń. Słuchał ich wymiany zdań, ale uznał, że nie będzie się wtrącał, bo to były sprawy, które musiały rozwiązać między sobą. W jego życiu takie sytuacje się zdarzały i na pewno zdarzą się jeszcze nie raz, bo pismaki lubią od czasu do czasu sprawdzić, co u niego słychać, a potem o tym napisać, ale dla Camille była to nowość i nie dziwiło go, że nie wiedziała co zrobić. Nałożyło się na to kilka wprawiających w osłupienie zdarzeń, włącznie z tym facetem podającym się za kolegę ze szkolnych lat, natomiast tajemnica, którą między sobą mieli, niczego w tej sprawnie nie ułatwiała. W ich przypadku lepiej powiedzieć za mało, niż za dużo. Chayton rozumiał te taktykę.
Tylko na tą krytyczną uwagę o zwykłym spaghetti pokręcił głową, rzucając między kęsami krótkie jest naprawdę pyszne, bo jedzenie naprawdę mu smakowało mu i wcale nie chwalił dania z uprzejmości. Sympatia do włoskiego jedzenia to jedno, ale smak to drugie, a tutaj wszystko zgrywało się w piękną, smaczną całość i nie mógł tego nie docenić. Poza tym, nie jest kimś, kto codziennie na kolację zjada kawior, czy każdego dnia stołuje się w restauracjach pokroju Eleven Madison Park. Zapewne mógłby, ale żadna byłaby to frajda iść do dobrej restauracji, skoro chodzenie tam to codzienność. Domowe jedzenie ma swój urok i chyba każdy miewa nieraz ochotę zjeść coś własnego, nawet, jeśli nie będzie to mistrzostwo świata godne gwiazdki Michelin.
— Nie przeszkodziłaś, Camille — zapewnił, gdy skierowała słowa do niego. — Siedziałem w biurze nad projektami. Nic pilnego — wyjaśnił i uśmiechnął się krótko. Miał jeszcze sporo czasu dla tych projektów, ale w ostatnim czasie czuł się lepiej, gdy zajmował myśli pracą, dlatego zostawał po godzinach.
— W każdym razie, mam nadzieję, że coś takiego więcej się nie powtórzy. — Spojrzał chwilowo na Florence. — Przyczyniłem się do tego problemu, ale na pewne zdarzenia reaguję automatycznie, taki policyjny nawyk, i naprawdę nie spodziewałem się w tamtym momencie dziennikarza. W dodatku takiego, który napisze własny scenariusz do zdjęcia. — Westchnął lekko i odłożył widelec na talerz. — Ale plusem tej sytuacji jest dla mnie to, że już wiem, że muszę dowiedzieć się, w którym konkretnie miejscu pani pracuje, bo jeśli to jest zwykłe spaghetti, to koniecznie muszę spróbować niezwykłego — zwrócił się do Florence z uśmiechem. Pamiętał, jak Camille wspominała o tym, że Florence pracowała kiedyś w Gino's – u jego dobrego kolegi, gdzie szefuje Toskańczyk Luigi – a teraz pracuje w którejś restauracji na Manhattanie, ale do tej pory jakoś nie miał okazji zainteresować się w której. A szkoda, bo wychodzi na to, że przegapił naprawdę dobrą knajpę.
UsuńChayton Kravis
To oczywiste, że Chayton, jako prezes międzynarodowej firmy, nie przyjechałby do każdego pracownika, żeby pomóc rozwiązać problemy, bo nie interesował się życiem ludzi w biurze i o większości problemów – jeśli nie wszystkich – rzeczywiście nie miał żadnego pojęcia, a dodatkowo nigdy nie przyszłoby mu do głowy, żeby bez zgody przekroczyć granice życia osobistego któregoś z pracowników. Ale to wciąż nie zmienia faktu, że jako ten sam prezes przyjechałby do każdego pracownika, który go o to poprosi. I to jest niezaprzeczalny fakt, że prośba o taką pomoc nie zostałaby przez niego zignorowana, bo pewne schematy, które na ogół górują wśród prezesów wielkich korporacji, nie działają w wydaniu Chaytona i do tego trzeba się po prostu przyzwyczaić. Rozumiał również to, że jego przybycie na zawołanie Camille mogło być dla wielu pobocznych obserwatorów dziwnie podejrzane, jednak dla niego samego nie stanowiło odstępstwa od norm. Przez długie lata dzielił siebie na firmę i służbę w policji, więc reagowanie na pomoc nie wzbudzało w nim już żadnej sensacji, bez względu na to, czy robił to w mundurze czy w garniturze. Zawsze, przez dwadzieścia cztery godziny, siedem dni w tygodniu, jest i jednym i drugim. Poza tym, w tej sytuacji to nie kolacja i pogawędka były celem jego przybycia, a podejrzany typ, który stanowił potencjalne zagrożenie, więc musiałby być przypadkiem naprawdę beznadziejnym, żeby w obliczu tak nagłego telefonu, wzruszyć ramionami, odłożyć komórkę i ze spokojem wrócić do rysowania równych kresek na monitorze.
OdpowiedzUsuńUśmiechnął się i skinął głową, dziękując Camille za to, że dostarczy mu adres i przyjmując do serca wszystkie rady, a zwłaszcza te dotyczące brania czegoś na wynos lub z dostawą do domu. Rzadko korzystał z tych opcji, bo swój harmonogram miał rozplanowany w taki sposób, żeby przerwa na lunch, a potem na obiad, zawsze znalazła w nim swoje miejsce, ale mimo to przyznać trzeba, że zdarzają się takie przypadki, kiedy robota spada na głowę nagle i wtedy faktycznie trzeba ratować się dostawą, która nigdy nie gwarantuje jakości smaku porównywalnej do stołowania się gdzieś na miejscu. Nie śmiałby jednak, tak na ten pierwszy raz, nie odwiedzić restauracji, w której pracuje Florence, osobiście! Z przyjemnością sprawdzi lokal, obsługę i wystrój, a kto wie, może już kiedyś tam gościł? Manhattan nie rozciąga się przecież w nieskończoność, a Chayton urzęduje na nim już niespełna czterdzieści lat.
Pokręcił głową przecząco, gdy po przybyciu kolejnego gościa, Florence zapytała o dokładkę.
— Dziękuję, pani Russo. Było naprawdę pyszne, a ja jestem pełen i muszę wracać do swoich spraw — odpowiedział z uprzejmym uśmiechem, widniejącym w kącikach ust i zerknął krótko na zegarek. Został, bo pani Russo potrzebowała dodatkowych zapewnień w związku z zaistniałą sytuacją, ale teraz, skoro więcej pytań nie miała, wychodzi na to, że sprawa została już wystarczalnie wyjaśniona, a on mógł podziękować za przyjemną gościnę i wrócić do siebie.
Podniósł spojrzenie na Camille, gdy wychyliła się zza ściany i wstał od stołu, odruchowo wsuwając za sobą krzesło.
— Camille, ja też będę wychodził — oznajmił, po czym wrócił uwagą do Florence. — Serdecznie pani dziękuję za przemiłą gościnę i raz jeszcze przepraszam, że pojawiłem się bez zapowiedzi. Na co dzień tego nie praktykuję. — Znów uniósł usta w uprzejmym uśmiechu, ale też wyciągnął do Florence rękę, chcąc uścisnąć jej dłoń w ramach podziękowania. — Będę czekał na adres restauracji i numer kontaktowy — zaznaczył jeszcze, spoglądając przy tym na Camille, bo to ona miała dostarczyć mu te dane.
UsuńChayton Kravis
Posłał Florence jeszcze jeden uśmiech, a potem cofnął dłoń i przeniósł spojrzenie na Camille, kiedy to na niej skupiła się uwaga cioci. Uważniej prześledził wzrokiem jej twarz, chcąc wyłapać oznaki zmartwienia, które Florence musiała dostrzegać już od dłuższego czasu, ale Camille zaczęła mówić tak szybko, że nie widział teraz nic więcej oprócz potrzeby zapewnienia cioci, że wszystko naprawdę jest w najlepszym porządku, a ewentualna apatia na jej twarzy to tylko objaw zmęczenia. Chayton nie miał wątpliwości, że Florence nie uwierzy jej na słowo, skoro nawet on sam odniósł wrażenie, że Camille starała się trochę zatuszować prawdę, czy też przed nią uciec, ale może dzięki temu będzie o ułamek procenta spokojniejsza?
OdpowiedzUsuńRuszył w końcu w kierunku drzwi, jeszcze raz krótko dziękując, choć nie za pozdrowienia, bo już teraz wiedział, że nie dotrą one do odbiorcy. I nie chodziło wcale o to, że nie będzie się z Rosalie widział, a bardziej o to, że ona nie miała pojęcia kim jest Florence. Mógł wytłumaczyć jedynym zdaniem, bo określenie tej znajomości to żadna łamigłówka, ale po ostatnim akcie zazdrości sądził, że gdyby Ro dowiedziała się, że to rodzina dziewczyny ze zdjęcia, pewnie dostałaby palpitacji serca, a tego wolał przed rozprawą uniknąć. Im mniej przeszkód i problemów po drodze, tym szybciej nadejdzie rozwodowy finał, na którym tak mu zależy. Ale kiedyś ją pozdrowi. Na pewno.
Gdy w progu wyjściowych drzwi wyrosła przed nimi sylwetka starszego mężczyzny, na twarzy Chaytona pojawiło się lekkie zaskoczenie. Poczuł, że baczne spojrzenie starszego pana spoczęło na nim, dlatego z symbolicznym uśmiechem skinął głową na przywitanie. Nie odzywał się jednak, bo nie miał pojęcia czy mężczyzna zna angielski, a nie chciał zachęcać go do rozmowy włoskim powitaniem, skoro sam nie był w stanie płynnie porozumieć się w tym języku. Nie zmienia to jednak faktu, że poszczególne słowa znał ze względu na wieloletnią współpracę z włoskim partnerem, więc pytanie o nowego kawalera rozszyfrował z marszu. Spojrzał wtedy na Camille z lekko uniesioną brwią i zaraz zdał sobie sprawę, że ona odpowiada mu po angielsku. A starszy pan dalej mówi do niej po włosku. I cały czas wygląda tak, jakby słowa Camille stanowiły tylko wystarczające wyjaśnienie do tego, żeby sobie pójść, ale wciąż nie były wiarygodne na tyle, by odpuścić i przy najbliższej okazji nie zapytać Florence o to, czy facet w garniturze to rzeczywiście szef, a nie nowy adorator dla ich dziewczyny. Chayton był przekonany, że mężczyzna bez wątpienia wyraziłby swój zdecydowany sprzeciw, gdyby okazało się, że to jednak to drugie. Naprawdę zżyte musi być to sąsiedztwo.
Zszedł z ganku i wsunął dłonie do kieszeni spodni, słuchając Camille.
— Samochód zaparkowałem tam dalej — oznajmił, na chwilę wyciągając jedną rękę z kieszeni, żeby wskazać palcem kierunek, w którym miał iść, i który pokrywał się z kierunkiem, w którym poszedł starszy pan. Posłał Camille lekki uśmiech, bo wyszło na to, że tak czy siak mieli iść w tą samą stronę.
Wolnym krokiem ruszył chodnikiem wzdłuż ulicy. Wieczory były już chłodniejsze, ale wciąż bardzo przyjemne.
— Mam nadzieję, że sąsiedzi nie będą suszyć wam głowy o te moje odwiedziny — powiedział, zakładając, że wieść rozniesie się szybko, i popatrzył na domki skąpane w świetle ulicznych latarni.
— Tamten pan, pytając czy jestem nowym kawalerem, wcale nie wyglądał na zadowolonego. A jeszcze nie widział naszego zdjęcia... Albo właśnie widział — dodał, spoglądając na Camille z rozbawionym uśmiechem. Z jednej strony namolne dziennikarzyny, z drugiej ciekawscy sąsiedzi i weź tu człowieku utrzymaj jakąkolwiek rzecz w tajemnicy, nie wspominając już o relacji, która w oczach społeczeństwa nigdy nie powinna zabrnąć tak daleko. Ale rozumiał już z jednej strony, dlaczego lepiej jest, kiedy wszyscy w tym otoczeniu wiedzą mniej, niż za dużo. Żyje się po prostu łatwiej, gdy ludzie nie są pewnych rzeczy świadomi.
UsuńChayton Kravis
To było właśnie bardzo ciekawe, że Chayton znalazł się w szufladzie z kawalerami, bo do tej pory nie było jeszcze takiego przypadku, który by go do niej wepchnął. Pan Deramo był pierwszą osobą, która widząc go przy Camille, pomyślała o nim w takim kontekście, nawet jeśli w zupełnie negatywnym tego słowa znaczeniu, to znaczy, nawet jeśli uznał, że jest dla Camille za stary. Reszta chyba nie bardzo wierzyła w to, że może coś między nimi być, chociaż Samuel coś podejrzewał, Rosalie też miała jakieś swoje wizje, no i Florence też nie wydawała się tak do końca przekonana, że nie ma między nimi sympatii innej, niż służbowa, ale mimo to nikt z dalszego otoczenia i obcych Chaytonowi ludzi nie był tak bezpośredni, jak pan Deramo. On już nawet nie pamiętał, kiedy ktoś po raz ostatni nazwał go kawalerem, ale co tu się dziwić, skoro od kilku lat jest oficjalnie zaobrączkowany. Dlatego w całej tej sytuacji było to dość zabawne, zaskakujące, ale i trochę zastanawiające, bo jeśli każdy mężczyzna, odwiedzający dom pań Russo, może być potencjalnym kawalerem, to Florence musi uchodzić w sąsiedztwie za naprawdę zawziętą swatkę.
OdpowiedzUsuń— Znam wystarczająco, żeby co nieco zrozumieć — odpowiedział znacząco, bo jeśli Camille chciałaby rozmawiać przy nim kiedyś po włosku, licząc na to, że w ten sposób zaszyfruje jakiś przekaz, to powinna mieć świadomość, że to może nie wypalić. Wyłapie kilka słów, a te mogą przecież wystarczyć, żeby ułożyć sobie kontekst i wtedy cały plan spali na panewce. — A od pewnego czasu mam ochotę nauczyć się go lepiej i kto wie, czy tego nie zrobię — dodał, przenosząc spojrzenie na Camille, kiedy znalazła się przed nim.
Nieco zwolnił kroku, bo mimowolnie zaczął czuwać też nad tym, by z chodnika nie wyłoniła się nagle jakaś nierówność, która sprawi, że Camille ulegnie przyciąganiu ziemskiemu i zrobi sobie krzywdę. Byłoby szkoda, bo chyba trochę poprawił się jej nastrój, a jakoś bardziej zaczął zwracać na niego uwagę, od kiedy Florence wspomniała, że ostatnimi dniami chodziła przygnębiona. Nie dawało mu to spokoju, bo nie mógł pozbyć się wrażenia, że to wcale nie sytuacja z paparazzi i jakimś durnym artykułem w internecie powodowała, że Camille popadała w marazm. Starał się nie wysnuwać żadnych wniosków samoistnie, ale możliwe, że dzielili te same dolegliwości, wynikające z odstawienia swojej znajomości.
Pokręcił przecząco głową na jej pytanie i rzucił krótkie nie, bo na Dolny Manhattan wracać nie planował, a potem zmarszczył brwi, próbując zrozumieć do czego Camille nawiązała, mówiąc o tym, że starała się nie zostawać po godzinach w biurze. Zwolnił chód jeszcze bardziej, tym razem do takiego stopnia, że robił już jeden krok na dwie, trzy sekundy.
— Dlaczego tak się pilnowałaś, Camille ? — zapytał, przyglądając się jej uważnie. W końcu zatrzymał się na środku chodnika, nie bez powodu akurat w takim miejscu, w którym drzewo rzucało największy cień. Nie powinni tego przeciągać, bo zaraz pan Deramo zdenerwuje się brakiem możliwości obejrzenia meczu tak bardzo, że postanowi wszcząć tu jakąś samowolną obławę w pogoni za Camille. — Wiedziałaś, że ja zostaję i nie chciałaś kusić losu, ryzykować? Wolałaś trzymać się na dystans w obawie, że wszystkie rozsądne postanowienia rozsypią się jak domek z kart, w sytuacji, która i tak jest już napięta do granic możliwości? — Zapytał, w odróżnieniu od Camille nie bojąc się tej bezpośredniości. — Jeśli tak, to możesz być pewna, że ja też cieszę się, że jutro piątek — powiedział, cały czas stojąc w bezruchu i po prostu jej się przyglądając.
Cieszył się, bo zostawał po godzinach głównie po to, żeby wypełnić swój czas po brzegi pracą i nie myśleć o tym, że piętro niżej siedzi Camille Russo, którą porwałby najchętniej gdzieś na drugi koniec globu i tam się z nią zaszył. Weekend to te dwa dni, które dają mu możliwość odetchnięcia od sytuacji w biurze i od pilnowania się na każdym kroku, by nie spojrzeć na Camille w sposób, który wzbudzi podejrzenia wśród współpracowników. Dwa dni, kiedy faktycznie nie zmusza się, żeby na nią nie patrzeć, bo po prostu jej przy nim nie ma. Dla niego to też było męczące, tyle że jemu nie miał kto tego tego wytknąć, natomiast Camille miała Florence, która była niezawodna w tych tematach. Jeśli Camille była przygnębiona, to na pewno nie tym, co napisano o niej w artykule. Jeśli Chayton chodził posępny to nie dlatego, że ktoś wstawił ich zdjęcie do Internetu. Powody są inne i oboje dobrze o tym wiedzą.
UsuńChayton Kravis
Nie uśmiechał się i mówił bez żadnych ogródek, ale to pod żadnym pozorem nie był wyrzut! To było wyznanie, bo właśnie postanowił przyznać się do czegoś, co odczuwał sam i co ciążyło mu przez cały ten czas, odkąd artykuł pojawił się w internecie, a na nich spadła lawina problemów związana z jego treścią. Nie był zły i nie miał do Camille żadnych pretensji o to, że zachowywała dystans, a wręcz przeciwnie – był jej nawet wdzięczny, że nie generowała sytuacji, które mogłyby go zburzyć, bo Chayton był przekonany, że na jeden jej krok on odpowiedziałby dwoma. Wiedział, że do zburzenia tego względnego porządku, który utworzyli pod wpływem wydarzeń, wystarczyłby zaledwie jeden impuls, i że to brak kontaktu między nimi sprawił, że udało się opanować sytuację w biurze bez szwanku. Zachowując się przykładnie służbowo, nie dali nikomu powodu do siania niestworzonych plotek, ani do drążenia tematu gdzieś po kątach. Udało się opanować sytuację sprawnie i nawet artykuły w sieci przestały się powielać, a zainteresowanie odbiorców przeszło teraz na nowego potomka Kardashianów, bo wieść o narodzinach zalała dosłownie wszystkie portale. Osiągnęli spokój w otoczeniu, ale sami wciąż trwali w dziwnym napięciu, bo to, co musieli, wcale nie szło w parze z tym, czego naprawdę chcieli. I tylko na tym zależało teraz Chaytonowi – żeby upewnić się, że Camille odczuwa dokładnie to samo. Że dla niej to też nie jest normalne, choć właśnie takie powinno być, gdyby nie fakt, że ich normalność jest inna, niż ta pospolita, a zmieniła się wraz z incydentem w operze. I choć życie toczy się dalej, praca też, on cały czas tkwi w jakimś dziwnym zawieszeniu. Pozbawiony swobody. Spięty. I po raz pierwszy przyduszony zasadami, które zawsze miały dla niego wartość kodeksu honorowego.
OdpowiedzUsuńMiał wrażenie, że te kilkanaście ostatnich dni dłużyło się w nieskończoność i naprawdę zaczynał się zastanawiać, czy to wszystko w końcu wróci do poprzedniego stanu rzeczy, czy już zawsze będzie takie posągowe i pozbawione lekkości. Nie spodziewał się, że jeden artykuł może tak zmienić atmosferę, ale możliwe, że w otoczeniu wcale nic się nie zmieniło. Możliwe, że to tylko jego atmosfera nabrała innej gęstości.
Nabrał więcej powietrza w płuca i wypuścił je nosem. Wyłapał to lekkie poddenerwowanie w głosie Camille, dlatego podszedł bliżej, żeby mogła dostrzec łagodny wyraz jego twarzy.
— Bardzo dobrze, że się pilnowałaś, Camille — powiedział, chcąc ją zapewnić, że to najlepsze, co mogli zrobić w sytuacji, która im się przydarzyła. — Inaczej nie stalibyśmy tutaj tak swobodnie i myślę, że nawet nie zjedlibyśmy kolacji przy jednym stole, bo za to wszystko Florence zabiłaby najpierw mnie, a później ciebie — stwierdził, unosząc usta w uśmiechu. — No, tobie może by podarowała, ale mi? Nie sądzę. A człowiek, któremu idziesz naprawić telewizor, pierwszy postawiłby na mnie krzyżyk. — Wskazał palcem na bliżej nieokreślony dom. I oczywiście mówił z przymrużeniem oka, żartował, bo chciał, żeby Camille znów się uśmiechnęła, aczkolwiek był to scenariusz, który wcale nie musiał pozostać w granicach fikcji.
Chciał skorzystać z tego momentu, że znów byli blisko, dlatego uniósł rękę i sięgnął palcami do dłoni Camille. Najpierw musnął ją lekko, potem złapał pewniej, ale ze świadomością, żeby nie trzymać jej zbyt długo. Miał na uwadze istotny fakt, że wszędzie wokół są okna, i że mogą znajdować się w nich ciekawskie pary oczu. Prawdę mówiąc, nie znał tej okolicy i nie chciał tak bezczelnie pakować wszystkich mieszkańców do jednego wora z napisem wścibscy i ciekawscy, bo na pewno nie wszyscy tacy są, ale teraz przemawiało przez niego zapobiegawcze zachowanie. Teoretycznie byli na chodniku sami, ale Chayton miał wrażenie, że ściany mają tutaj uszy, dlatego pilnował się cały czas. I chyba powinien był się w końcu przyzwyczaić, że będzie pilnował się jeszcze naprawdę długo...
UsuńChayton Kravis
Zaskoczyła go. Nie spodziewał się tego rodzaju odpowiedzi, bo przed sekundą sam dbał o to, by zachować powściągliwość i nie zbliżać się bezmyślnie do Camille w miejscu, w którym zbliżanie się było tak samo nierozsądne, jak w jego gabinecie. Nie miał pojęcia, czy działała teraz pod wpływem impulsu i emocji, czy była to część jakiegoś planu, który układała w swojej głowie, ale to było naprawdę brawurowe i przy okazji szybkie, bo Chayton ledwie zdążył zarejestrować co się dzieje. Ledwie poczuł rozmarynowy zapach jej włosów, skupił się na palcach obejmujących jego policzki i na miękkich wargach, które spoczęły na jego własnych, a Camille znów znalazła się kilka metrów dalej. I zamiast ciepła jej ciała, świetnie wpasowującego się w jego sylwetkę, znów pojawił się chłód, choć teraz nieco mnie odczuwalny ze względu na szybciej płynącą w żyłach krew, bo bliskość Camille, nawet jeśli sekundowa, zdążyła sprawić, że jego serce nabrało tempa.
OdpowiedzUsuńBył trochę zdezorientowany, nie tylko samym faktem, że bliskość Camille natychmiast wybijała go z równowagi, ale też słowami, które usłyszał od niej chwilę później. Co to znaczy, że nie mogą tak więcej robić? Czy ona chciała doprowadzić go szaleństwa? Najpierw łamie wszystkie cholerne zasady, sprawia, że jego wola kruszy się w pył jak cieniutki kryształ, a później odsuwa się i ucieka, mówiąc, że przez to będzie tylko gorzej? Wiedział o tym do cholery! Czuł to przez niespełna połowę ostatniego miesiąca, próbując funkcjonować tak, jakby obecność Camille nigdy nie miała dla niego żadnej wartości i doskonale rozumiał, że jeśli znów pozwolą sobie na słabość i zbliżą się do siebie, będzie sto razy gorzej. Naprawdę nie potrzebował dodatkowego zapewniania w postaci tego, co właśnie zrobiła Camille.
Czy ona naprawdę chciała doprowadzić go do szaleństwa tu i teraz?
Mio Dio, santo cielo.
Złączył usta w wąską linię, odetchnął powoli i gdy Camille zniknęła za drzwiami sąsiada, ruszył się z miejsca i skierował bezpośrednio do samochodu, który stał zaparkowany kilkanaście metrów od drzewa, w cieniu którego przed momentem stali. Zanucił sobie w myślach utwór She's Always a Woman, bo w tej sytuacji tekst tej piosenki nasunął mu się samoistnie, i wsiadł do samochodu, rzucając ostatnie spojrzenie w stronę drzwi pana Deramo. Położył dłonie na kierownicy, zdając sobie sprawę, że od odjechania stąd dzieli go zaledwie jeden ruch. Zastanawiał się, w jakim celu miał na nią tutaj czekać i dlaczego tak jej na tym zależało, skoro już przed ewakuacją zdążyła mu powiedzieć, że nie mogą tak więcej robić, a on to zrozumiał, ale uznał, że poczeka. Poczeka, bo sprawy muszą pozostać jasne i klarowne, szczególnie teraz, gdy ich sytuacja jest tak napięta. Jeśli już teraz zdecydują, że dystans jest jedynym uczuciem, które powinno między nimi pozostać, to tak się stanie. Chayton postara się wtedy, żeby pospolita normalność wróciła i rozgościła się w ich życiach na dobre.
Zabrał dłonie z kierownicy i sięgnął po telefon. Zostawił go w samochodzie, ale dobrze się złożyło, bo widniało na nim kilka nieodebranych połączeń od osób, z którymi nie chciał na razie rozmawiać. Przewertował listę bez większego zaangażowania, a potem niedbale odłożył komórkę na panel ładujący, skrzyżował ramiona na piersi i lekko odchylił głowę na zagłówku fotela. Nogi wyprostował na tyle na ile mógł i w tej pozycji czekał, aż Camille przywróci telewizor do życia i pojawi się w samochodzie.
Nie liczył sekund, więc nie wiedział, ile czasu dokładnie upłynęło, ale wcale mu się nie dłużyło. Lekki chaos, dobiegający gdzieś z chodnika, zwrócił jego uwagę, więc zerknął we wsteczne lusterko, ale zanim dostrzegł w nim sylwetkę Camille, ta otwierała już drzwi do auta i zmachana wsiadała do jego wnętrza.
UsuńPopatrzył na nią z nieco zmarszczonym czołem, bo wyglądała tak, jakby zamiast sprawdzania kabli, przebiegła przed chwilą maraton, ale milczał. Zlustrował ją tylko kontrolnym spojrzeniem. Miał z tyłu butelkę wody, tak w razie czego.
Chayton Kravis
Nie miał zbyt dużo dopowiedzenia. Było właściwie tylko jedno pytanie, które chciał zadać i które dotyczyło tego, co powinni, a czego absolutnie nie powinni, bo ustalenie tych kwestii będzie miało ogromny wpływ na ich stosunki i biurową codzienność, a były to kwestie, które musiały zostać powiedziane na głos. I nie był przy tym zły, ani rozgniewany, co po prostu zdeterminowany, żeby postawić sprawy jasno, bo nie był pewien, czy przy gęstej atmosferze, która panuje w biurze od kilkunastu dni, zniesie jeszcze dodatkowy zamęt w niezdefiniowanych stosunkach z Camille. Musiał wiedzieć, jakie są jej oczekiwania. Musiał wiedzieć, czego ona tak naprawdę chce, żeby dostosować do tego swoją codzienność, bo trwanie w niepewności, pośród wielkich znaków zapytania, i błądzenie po omacku w relacji, która momentami wybucha jak bomba, nie przyniesie nic dobrego. Nie teraz, kiedy sprawy się skomplikowały, a oni zmuszeni byli dbać o rozsądek, przynajmniej w miejscach, w których jego brak mógł zesłać na nich niepohamowany deszcz problemów. Ignorowanie Camille było cholernie ciężkie i nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek wcześniej, w kontaktach z kimś innym, przychodziło mu to z takim trudem, ale ta procedura została już wdrożona, Chayton już w jakimś stopniu zaakceptował ten stan rzeczy, związany z dystansem, i jeśli będzie musiał, to z pewnością go utrzyma. Ale jeśli Camille będzie kusiła go tymi swoimi cudownymi ustami, jeśli będzie się zbliżać i wystawiać na próbę jego wolę, to prędzej oszaleje, niż to zrobi. Prędzej zwariuje, bo wtedy jego rozsądek zacznie prowadzić niekończącą się wojnę z jego pragnieniami. A będzie to wojna niekończąca się, bo w tej relacji i w tych życiach rozsądek zawsze będzie wykluczał się z pragnieniami. Right person, wrong time.
OdpowiedzUsuńŚledził spojrzeniem twarz Camille, gdy skróciła odległość między nimi i zbliżyła się, uruchomiwszy te swoje czarujące gesty. Przymknął na moment oczy, kiedy musnęła go wargami, i znów wycelował w nią spojrzenie, słuchając szeptu, którzy przenikał ciszę w samochodzie i zgrywał się z jego miarowym oddechem. Camille sama wróciła do tematu, tyle że... coś mu tutaj nie pasowało. Czy to, czego nie powinni według niej, to rzeczywiście to czego nie powinni według niego? Chyba czegoś tu wcześniej nie zrozumiał. Albo raczej zrozumiał na opak. Przez chwilę miał prawdziwy mętlik w głowie, ale szybko poukładał sobie te kropeczki w klarowną całość. I musiał na sekundę wstrzymać powietrze, policzyć do jednego, ale też do dwóch i trzech, bo przyswojenie tych informacji wymagało odrobinę więcej skupienia.
Teraz, jeśli zwariuje, to już nie tylko ze względu na wojnę rozsądku z pragnieniami, ale ze względu na Camille samą w sobie, bo to właśnie ona, tym swoim miękkim głosem ubranym w prośbę i bezpośredniością nieśmiało przebijającą się w afekcie, sprawiała, że lód na jego sercu zaczyna się topić, a w miejscu skał zaczynają wyrastać kwiatki. Teraz to, o co miał zapytać, nie miało nic wspólnego z tym, co należało powiedzieć. Nie miał pojęcia, jak zareagować na jej ostatnie słowa, bo nie spodziewał się ich nawet w swoich najodważniejszych wyobrażeniach. Camille zdobyła się na niewiarygodnie odważne wyznanie i w stu procentach go tym zaskoczyła. Czy ta dziewczyna ma w ogóle pojęcie, jak seksowna potrafi być? Nic dziwnego, że Luci w końcu się ocknął i dostrzegł w niej to, co najpiękniejsze.
Sięgnął dłonią do jej twarzy i pochylił się, żeby złożyć na jej ustach pocałunek i zasmakować jej warg z pełną swobodą. On też jej chciał. Chciał jej tak bardzo, że bez wahania byłby w stanie wziąć ją sobie tu i teraz.
Usuń— Zostawmy to na razie, Camille — poprosił cicho, między pocałunkami, na moment zabierając rękę i kładąc ją na samochodowej podsufitce. Wymacał palcami wyłącznik światła (bo jeśli Florence mogłaby się kiedykolwiek dowiedzieć, to nie w chwili, którą chciał się nacieszyć), a kiedy wewnątrz zapanował półmrok, ujął twarz Camille pewniej, wsuwając koniuszki palców we włosy, i przywarł do jej ust w żarliwym pocałunku, którym jakby chciał nadrobić stracony czas i wypełnić odczuwaną długo pustkę. Pozwolił, by ich języki się splotły, oddechy mieszały, a poziom pożądania wychylał się poza skalę. Przywierał do jej ust mocno, całował ją długo, w pewnym momencie tracąc też kontrole nad tym, co działo się z jego drugą ręką, która instynktownie sunęła po jej udzie w kierunku pośladka. Naprawdę się stęsknił.
Chayton Kravis
W życiu Chaytona wszystko było poukładane i wszystko, nawet ludzie, miało w nim swoją własną, odpowiednio podpisaną szufladkę. Kontrakty pierwszorzędne, drugorzędne, małe, duże. Spotkania istotne, mało istotne, nudne, ciekawe. Relacje ważne, nieważne, krótkie, długie i zawsze określone w sposób, który nie pozostawiał złudzeń, a przede wszystkim niedomówień. Jego życie było pisane przy linijce i nie zdarzały się sytuacje, w których nie byłby w stanie określić to, kim dla niego jest dana osoba, czy który klient ma dla niego większe znaczenie. Potrafił etykietować wszystkie aspekty swojego jestestwa i z marszu je porządkować, bo raz, że nienawidził chaosu, a dwa, że był to sposób, który pozwalał zachować absolutną kontrolę nad każdym elementem życiowej układanki. A tę kontrolę posiadać musiał i nie wyobrażał sobie funkcjonować inaczej w firmie, która posiada międzynarodową kontrolę rynku bezpieczeństwa. Nie było to łatwe dbać o każdy szczegół swojego życia, ale Chayton uczył się żelaznej dyscypliny od dziecka, krok po kroku, a ponieważ od zawsze wypełniała go ona z każdej strony, zdarzało się, że przekładał ją ponad wszystkie inne wartości, takie jak rodzina, miłość, czy przyjaźń. Zdarzało się, że dla porządku i zasad gotów był poświęcić wieloletnią znajomość. Rzadko, bo wrodzona wyrozumiałość wciąż miała siłę przebicia i ostatecznie nie dopuszczała do takich poświęceń, ale jednak.
OdpowiedzUsuńCamille natomiast była takim wyjątkiem od wszystkich jego reguł, że momentami sam nie dowierzał, że to, co ich łączy, naprawdę ma rację bytu w jego życiu. Że brak jakiejkolwiek kontroli nad tą znajomością, brak jakiegokolwiek porządku i ciąg nieścisłości, z których ta relacja była częściowo ulepiona, że to wszystko w połączeniu z jego trybem życia jakimś cholernym cudem funkcjonuje. Ale to, że funkcjonuje, to jedna sprawa – drugi cud jest taki, że lista tych braków wcale mu nie przeszkadza, i – co więcej! – że to właśnie odcięcie się od tego przysporzyło mu ostatnio szeregu emocjonalnych boleści. Możliwe, że w całym tym nieporządku Chayton odnalazł już swój osobisty porządek, ale prawda jest taka, że było coś, co sprawiało, że naprawdę tego chciał. I to coś znajdowało się w osobie Camille, bo jej chciał naprawdę, w sposób, w jaki nie chciał do tej pory żadnej innej kobiety. Była więc unikatowym elementem jego życia, który nie miał żadnej szufladki. Miał za to całą przestrzeń pomieszczenia, w którym te szufladki stoją.
Spodobało mu się, że Camille zmieniła swoje położenie na jego kolana, bo uwielbiał ją na nich mieć. Mógł wtedy swobodnie objąć ją w talii, przytulić, czuć jej obecność przy sobie. Mógł też skupić się na tym, jak go dotykała, całowała; jak błądziła palcami po fakturze jego warg, czy po materiale koszuli gdzieś na wysokości klatki piersiowej, drażniąc skórę, która coraz bardziej domagała się pieszczot. Mógł słuchać jej głosu i oddechu, czasem szybszego, czasem wolniejszego, i czerpać z tej pozycji wiele innych przyjemności. Gdyby przyłożył głowę do jej piersi, z pewnością usłyszałby, jak bije jej serce, a gdyby mógł na dłuższą chwilkę oderwać się od jej ciała i poprzyglądać się jej oczom, zobaczyłby jak błyszczą, pomimo ciemności, która otaczała ich zewsząd.
Rozmawiać też był w stanie, choć trzeba przyznać, że przy tylu przyjemnych bodźcach i pragnieniach budzących się do życia, podzielność uwagi staje się mocno zachwiana i niekiedy umyka. Dla tych wolnych pocałunków chciałby móc zatrzymać czas, ale takich super mocy w tym życiu nie sprzedawano, więc jedyne co mógł, to przesunąć dłoń na jej kark, wsunąć końce palców we włosy i pogłębić pocałunek, a tym znaczącym gestem poprosić, żeby nie odsuwała się zbyt prędko.
Obdarowywanie pieszczotami szyi też było bardzo przyjemne, więc kiedy Camille znalazła się niżej, oznajmiając mu przy tym, że ich czas jest limitowany, wymruczał tylko ciche mhm na znak, że, oczywiście, zdaje sobie z tego sprawę i jak najbardziej to rozumie, ale nie ma to aż tak dużego znaczenia, jak czułości, którymi właśnie go darzy. Że może faktycznie warto rozważyć pomysł porwania jej, żeby przestać przejmować się ilością czasu, ludźmi i problemami wokół?
Usuń— Akceptuję tylko tę formę rozmowy — powiedział, bardziej ją do siebie przytulając i odchylając głowę nieco w bok, żeby dać jej łatwiejszy dostęp do swojej szyi. Nuty żartu przemknęły przez jego słowa, bo chyba oboje dobrze wiedzieli, że ta forma rozmowy mogła doprowadzić ich tylko do jednego, konkretnego finału, ale nie mieli na nią czasu. A jeśli mieli to zdecydowanie za mało, żeby się sobą nacieszyć w satysfakcjonujący sposób. Szybkie akcje miały swój urok, ale po takiej przerwie Chayton potrzebował jej na o wiele dłużej, niż kilkanaście minut. Potrzebował jej co najmniej na tyle, na ile miał ją pierwszy raz w biurze, albo później, podczas wyjazdu integracyjnego.
— Istnieje duże prawdopodobieństwo, że... — zaczął, ale musiał zrobić sobie przerwę na to, by przejąć nieco inicjatywę. Pocałował Camille poniżej ucha, drażniąc skórę koniuszkiem języka. — Że w najbliższym czasie... — Złożył drugi pocałunek przy jej żuchwie i trzeci już na szyi. Gdy mówił, ciepły oddech owiewał jej skórę. — Wypadnie jakaś kryzysowa sytuacja, albo crunch i trzeba będzie zebrać się u mnie na robotę. — Uśmiechnął się, przygryzając delikatnie jej skórę. Tym razem nie zamierzał zrobić jej malinki, byłoby to zbyt ryzykowne, a Camille miała dziś wystarczająco wiele wrażeń z Florence w tle. — Jestem przekonany, że coś się posypie. Powinnaś zacząć już uprzedzać ciocię, że niebawem praca znowu się przeciągnie — powiedział, odchylając głowę, by spojrzeć na Camille z żartobliwym uśmiechem, czającym się w kąciku ust. — Nie możemy tak długo ze sobą nie rozmawiać. Mamy później za dużo do nadrobienia.
Powrócił dłońmi do jej talii i splótł swobodnie palce na wysokości lędźwi. Popatrzył chwilę na jej piękne, pełne usta i podniósł wzrok do równie pięknych oczu, które nawet w tym półmroku mieniły się bursztynową poświatą.
Chayton Kravis
Prawda jest taka, że nie ważne jak bardzo chcieliby normalnie i swobodnie funkcjonować w pracy, ich możliwości są mocno ograniczone. Na taką beztroskę mogli pozwolić sobie wyłącznie na osobności, a o tę osobność niezwykle ciężko komuś takiemu, jak Chayton, który od świtu do nocy znajduje się w ciągłym ruchu, bo albo jest gdzieś na spotkaniach, na zebraniach, albo siedzi nad projektami w towarzystwie inżynierów, z którymi analizuje szczegóły. A potem przemieszcza się z biura do policyjnej jednostki i w hangarze dba o aspekty techniczne helikopterów, albo wzbija się w powietrze i w ogóle znika z ziemi. Czasami wyjeżdża też w delegacje, gdzieś na drugi koniec oceanu, i nie ma go dwa dni, trzy, a niekiedy tydzień, bo grubsze sprawy zawsze wymagają więcej czasu. Jest zarobiony i ilość obowiązków strasznie go ogranicza.
OdpowiedzUsuńNie byłby w stanie niczego Camille obiecać, a zwłaszcza siebie w regularnych odstępach czasu, ale chciał odzyskać swobodę sprzed sytuacji z artykułami. Chciał wchodzić do biura i posyłać Camille powitalne uśmiechy, jeśli ich spojrzenia się skrzyżują, a nie udawać, że jej stanowisko nie istnieje. Chciał porozumiewać się z nią bezpośrednio, a nie przez wszystkich świętych po kolei, żeby zachować stu procentową formalność i cokolwiek komuś udowadniać. Ze wszystkimi koordynatorami ma świetny kontakt, co zresztą widać czasem w strefie relaksu, i Camille nie powinna być wyjątkiem, szczególnie teraz, gdy projekt nabiera rozpędu i współpraca przy nim musi przebiegać płynnie. Chciał podrzucać na jej biurko wiadomości zakodowane w ASCII, zamykać drzwi w gabinecie, by przytrzymać ją dłużej i skorzystać z ułamka chwili na osobności. Ale przede wszystkim chciał móc na nią patrzeć, obserwować jej pracę i cieszyć się tym widokiem, bo naprawdę za nim przepada. I było mu zwyczajnie źle, gdy w ostatnim czasie z trudem odmawiał sobie tych przyjemności, zmuszając się do ignorowania wszystkiego, co związane z tą dziewczyną.
Westchnął lekko i objął Camille ramionami, gdy pocałowała go, a potem skuliła się nieco, przylegając do jego ciała. Była tak filigranowa, że ze spokojem mogła ułożyć się na nim w całości i unosić się wraz z jego klatką piersiową, która poruszała się pod wpływem oddychania. Wpasowała się w jego sylwetkę niczym puzzel. A tak w ogóle, uważał, że jest śliczna. Naprawdę śliczna.
— To już nie będzie wyglądało tak, jak przez ostatni czas — zapewnił, tym razem już poważnie, bez żartów. — Nie będziemy bez końca udawać, że się nie znamy tylko dlatego, że ktoś zrobił nam zdjęcie. To, co najgorsze, jest już za nami, sytuacja została opanowana, więc wracamy do normalności i stanu sprzed akcji z paparazzi — oznajmił, przenosząc wzrok za przednią szybę. Gdzieś w oddali, na którymś z ganków, zapaliło się światło, ale zgasło za moment.
— Od teraz — dodał jeszcze, nie chcąc pozostawiać żadnych złudzeń, co do wagi tych słów. Oczywiście, przeprowadzi z działem HR odpowiednią rozmowę, żeby dać im do zrozumienia, że dystans przyniósł wyczekiwane rezultaty, ale ponieważ blokuje płynność pracy, a internet nie grzmi już od newsów z nimi w rolach głównych, wszystko wraca do normalności. Napięcie dotknęło każdego, nie tylko ich, bo formalność prezesa, czy Camille, odbijała się na współpracownikach i bliskim otoczeniu. Przyszedł więc czas na to, żeby rozluźnić w końcu atmosferę i przywrócić w biurze firmową swobodę.
Chayton Kravis
Uniósł kącik ust w uśmiechu, zdając sobie sprawę, że Camille ponownie zaskoczyła go swoją dzisiejszą śmiałością, biorąc go sobie dokładnie tak, jak w danej sekundzie miała ochotę. Korzystała z jego bliskości, całowała namiętnie, pieściła dotykiem, drażniła słowami i sprawiała, że nie miał najmniejszej ochoty, żeby cokolwiek teraz kończyć. Właściwie, to nabierał ochoty, by dopiero zacząć, dlatego też w chwili, w której wspomniała, że musi wracać do domu, z trudem złapał się resztek rozsądku i niechętnie pokiwał głową. Jeśli przestanie obchodzić ją, przestanie obchodzić również jego, a wtedy oboje przeniosą się do innego wymiaru, gdzie czas traci na znaczeniu, tak jak wszystko inne wokół, i na dobre w nim przepadną.
OdpowiedzUsuń— Dobranoc, Camille — rzekł, gdy po ostatnim muśnięciu warg zebrała się do wyjścia. Chciałby tego. Chciałby jej całej tu i teraz, ale dopiero co udało im się odzyskać harmonię sprzed kilkunastu dni i byłoby źle, gdyby ten jeden wybryk w aucie stał się początkiem ich końca. Bo oddawanie się przyjemnościom w samochodzie wcale nie było złe, ale nie w sytuacji, gdy ten samochód stoi na celowniku jednej czwartej osiedla. To nie było rozsądne, dobrze o tym wiedzieli, dlatego nie mógł jej zatrzymywać. Ale nadrobią to, bo teraz będzie znowu lepiej. W końcu wróci normalność.
I ten piątek faktycznie był inny. Lżejszy. Przyjemniejszy. Bardziej pogodny, nawet jeśli nie wszystko w życiu Chaytona zostało poukładane, a pewne sprawy cały czas czekały z tyłu głowy na swój finał. Zaczął się jednak dokładnie tak, jak zapowiadał: gdy tylko wszedł do biura, przywitał się z Camille uśmiechem, tym razem nie ignorując jej stanowiska tak, jakby wcale go tam nie było. W ciągu dnia częściej schodził piętro niżej, żeby złapać trochę kontaktu z pracownikami, bo ostatnio mocno to ograniczył, z kolei na spotkaniach grup znów więcej było uśmiechu i żartów, a mniej formalności. Udało mu się nawet puścić do Camille oko, gdy zszedł po kawę i dostrzegł ją przy stanowisku koleżanki, której prawdopodobnie coś tłumaczyła, a chociaż nie mieli możliwości spędzać ze sobą czasu, dało się poczuć, że równowaga została przywrócona. Drobne spojrzenia, uśmiechy i swoboda – właśnie to składało się na pozytywny nastrój, który nie opuścił Chaytona do końca dnia.
Nie skończył jednak zgodnie z harmonogramu i został jeszcze po godzinach, żeby dokończyć to, czego nie zdążył dokończyć wczoraj. Kiedy pukanie do drzwi jego gabinetu rozległo się niespodziewanie, podniósł spojrzenie. Nic nie powiedział, bo wiedział, że nie musi – co niektórych rozpoznawał po sposobie pukania, dodatkowo Samuel nie potrzebował zgody, by wejść, więc produkowanie słów było zbędne. Gdy wpadł do środka, wyglądał trochę na zdenerwowanego, a trochę na radosnego, jakby sam nie do końca wiedział, jaki powinien teraz być. Czy zgrywać obrażonego, czy jednak cieszyć się z pomysłu, z którym tutaj przyszedł, bo Chayton nie miał wątpliwości, że Samuel miał w tych odwiedzinach jakiś konkretny cel.
— Halo, panie prezes, czy może się pan w końcu, do diaska, rozwieść?
Słysząc to, Chayton odłożył pióro, odrobinę zaskoczony takim początkiem.
— Bo te wasze problemy, jak Boga kocham, doprowadzą mnie do grobu! — wypalił. — Nie, nie. Wróć. Alison szybciej doprowadzi mnie do grobu — poprawił się i opadł na fotel, który stał przed biurkiem Chaytona. — Wiesz, co się ostatnio działo, Chayton? Czy ty wiesz, co ja przeżywałem? Wydzwaniała do mnie Rosalie, pytała o ciebie i twoje romantyczne zdjęcie w Variety Magazine. Ja jej mówię: kobieto, wiem tyle, co ty, a ona dalej drąży temat, aż w końcu Alison mnie przyuważyła, a wiesz przecież, co ona o Rosalie sądzi. Jak ją usłyszała w moim telefonie, to się wściekła. No i z tego wszystkiego rzuciła we mnie książką, wyobraź sobie, o tytule Modne trumny, które zbudujesz sam* i powiedziała, że jak ta flądra nie przestanie do mnie wydzwaniać, to ja swojej zbudować już na pewno nie zdążę.
Zapadła cisza, która trwała kilka długich sekund. Chayton patrzył na Samuela z lekko rozchylonymi ustami, mrugając powoli, bo nawet jeśli był przyzwyczajony do specyficznej osoby Samuela, to jak widać on wciąż potrafił go zaskoczyć. A nawet rozwalić na kawałki. Samuel był za to tak cholernie swobodny w tej swojej paplaninie, jakby takie akcje działy się w każdej przeciętnej rodzinie, a nie wyłącznie u tych pokręconych Crawfordów.
Usuń— Po co Alison taka... książka? — Chayton zapytał cicho, dziwiąc się nieskromnie.
Samuel machnął ręką.
— Ach, te żarty architektów. Dostała na urodziny od koleżanki po fachu — odpowiedział z marszu. — Ale nie o to chodzi, bracie! Rosalie dzwoniła do mnie kilka razy z rzędu; pytała o ciebie, o Camille, o waszą współpracę. O to czy spotykacie się jakoś prywatnie. No takie mi urządziła przesłuchanie, że zacząłem się zastanawiać, czy ona się przypadkiem nie minęła z powołaniem! — Pokręcił głową, szczerze zaskoczony jej wścibstwem. — Nic nie powiedziałem, bo pomijając już fakt, że nigdy nie zrobiłbym czegoś takiego swojemu przyjacielowi, to ja nic przecież nie wiem — powiedział, kładąc nacisk na ostatnią cześć zdania. — Nie wiem nic — powtórzył, gapiąc się na Chaytona wymownie. — Nic. Zero. Bo mój, cholera jasna, przyjaciel uznał chyba, że nie jestem godny tych sekretów — wytknął mu bez szemrania i skrzyżował ręce na torsie.
Chayton oparł łokieć o blat, a czoło na dłoni i westchnął ciężko. Drugą ręką sięgnął po pióro i wrócił do pisania. Albo raczej próbował wrócić.
— Jesteś tu niecałe dwie minuty, a ja już mam dość — wymamrotał tylko, na co Samuel wywrócił oczami. — I nie wiedziałem, że Ro dzwoniła do ciebie — przyznał. — A po co tak właściwie przyszedłeś, Sam? I to po godzinach?
— No jak to: po co? — Żachnął się, jakby jeszcze musiał mu wszystko tłumaczyć, a przecież na rozmowę o tym, co łączy Chaytona z Camille czeka już któryś tydzień. — Zarezerwowałem nam stolik w pubie na jutro, pogadamy sobie wreszcie. Żebyś już sobie niczego innego nie zaplanował! A jak nie przyjdziesz, zapewniam cię, że upiję na twój rachunek pół miasta.
Chayton podniósł spojrzenie na Samuela, żeby się zorientować czy mówił poważnie. I, cóż, nic nie wskazywało na to, żeby teraz żartował. Minę miał poważną, stopą wystukiwał jakiś rytm o marmurową podłogę, czekając wyłącznie na zgodę. Czy Chayton miał jakieś wyjście? Mógł odmówić, wywalić go za drzwi, spławić w każdy inny sposób, ale w zasadzie to nie chciał. Samuel zasługiwał na to, żeby poznać prawdę, przynajmniej na tyle, na ile będzie mu w stanie o niej opowiedzieć.
— Dobra, niech będzie. Zdzwonimy się jutro — odparł.
Pogadali jeszcze chwilę, a później Chayton zszedł z Samuelem piętro niżej i odprowadził go do drzwi. Sam natomiast przeszedł się po biurze, żeby zobaczyć kogo już nie było, kto kończył swoją pracę, a kto kończyć jej nie zamierzał. Kiedy dostrzegł Camille, uśmiechnął się pod nosem i lekko pokręcił głową. Mógł się tego spodziewać, akurat obecność Camille po godzinach była częstym zjawiskiem normalności, a to do niej właśnie wrócili.
Podszedł do jej stanowiska, płasko położył dłonie na blacie biurka i pochylił się lekko, chcąc, żeby na niego spojrzała.
— Co wydarzyło się tym razem, panno Russo, że nie jesteś, tak jak inni, w drodze na parter?
Chayton Kravis
* książka Fancy Coffins to Make Yourself, autorstwa: Dale L. Power