Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] Little dreams

Camille Russo
03.03.1997, Filadelfia, PA
wcześniej: Computer Science, Barnard College
obecnie: junior software developer, Kravis Security Inc.
40 Charles and Margaret Collins Way, NY
To dziewczyna, która dostała się na MIT na pełne stypendium, ale została w Nowym Jorku, wzięła kredyt studencki i poszła do Barnard College. To dziewczyna, której śnią się koszmary, ale nie przebudza się w nocy. To dziewczyna, która nosi krzyżyk na szyi i chodzi regularnie do kościoła, ale nie wierzy w Boga. To dziewczyna, która nie lubi być w centrum uwagi, ale została królową na swoim balu maturalnym. To dziewczyna, która kocha amerykańską szarlotkę, ale pija włoską kawę. To dziewczyna, która odrzuca szanse, ale i tak osiąga swoje cele. To dziewczyna, która zna swoje mocne strony, ale zapomniała o niektórych słabościach. To dziewczyna, która ceni sobie swoją niezależność, ale pozwala się swatać. To dziewczyna, która tylko siedzi przed komputerem, ale zna wszystkich sąsiadów z ulicy lepiej niż ich wnuki. To dziewczyna, która uwielbia jeść, ale nigdy nie może znaleźć na to czasu. To dziewczyna, która zapomina, jaki jest dzień tygodnia, ale zawsze ze wszystkim zdąży. To dziewczyna, która ma poczucie humoru, ale rzadko się śmieje. To dziewczyna, która nie boi się wyzwań, ale nie akceptuje porażek. To dziewczyna, której ciągle jest mało. To dziewczyna, która przekracza granice.
Little geek
Camille wygląda na dziewczynę, której wystarczy postawić drinka w klubie, by przełamać pierwsze lody i zacząć niezobowiązującą pogawędkę o obściskującej się w kącie parze. Nie przypomina ani trochę uroczego nerda, który w niej siedzi i zaczyna się nerwowo zastanawiać, co odpowiedzieć. Trochę za długo wgapia się we wspomnianą parę, nie odzywając się słowem, bo wszystko, co przychodzi jej do głowy, wydaje się nieodpowiednie i żenujące, kiedy wyobraża sobie, jak wypowiada to na głos, a Camille nie chce zrobić złego wrażenia. Na końcu języka ma cytat z Science żartobliwie przytaczający statystyki na temat różnych rodzajów ekshibicjonizmu funkcjonujących w społeczeństwie, ale nie sprawdziła jeszcze źródeł tego artykułu i nie chciałaby podawać błędnych informacji. Z kolei WIRED podobno nie jest najlepszą podstawą do prowadzenia flirtu i niechętnie musiała się z tym zgodzić. Ostatecznie nie mówi nic, nie próbuje się nawet uśmiechnąć, bo zdaje sobie sprawę, gdzie ma skierowane spojrzenie, więc po dłuższej chwili oczekiwania zostaje sama z poczuciem niezręczności i z darmowym, kolorowym drinkiem, który nie ma już szans smakować tak, jak powinien.
Camille ma spojrzenie marzycielki. Wygląda na rozkojarzoną, kiedy bez końca wpatruje się przed siebie z parującym pod nosem kubkiem. Nawet nie mrugnie, nawet powieka jej nie drgnie, gdy niesforny kosmyk włosów spróbuje ściągnąć ją na ziemię delikatnym łaskotaniem po twarzy. W brązowych oczach odbija się światło ekranu, na którym wyświetlają się linijki kodu przepuszczanego przez algorytm. Camille rzeczywiście w takich chwilach marzy. Miło byłoby w podsumowaniu zobaczyć cyferkę „0”, bo chciałaby pójść już spać, a nie zaśnie, jeśli coś będzie nie tak. Wie, jakie jest prawdopodobieństwo, że w kodzie nie pojawi się żaden błąd i wynosi ono tyle samo, ile szansa na to, że się wyśpi. Jakieś siedem procent. Obserwuje spokojnie przebiegający w komputerze proces, starając się o tym nie myśleć. Dla zabicia czasu przypomina sobie daty premier filmów, na które chciałaby się wybrać i czy rzeczywiście będzie miała możliwość obejrzeć premiery, czy jednak na kilka dni zablokuje wszystkie powiadomienia z portali społecznościowych, żeby uniknąć spoilerów. Nie, żeby nie znała już ogólnej fabuły z komiksów i nie wiedziała, czym się może rozczarować. Ale przynajmniej zrobi to tak, jak należy. Bez spoilerów.
Piccoli disaccordi
Z pochodzenia jest Włoszką. Płynnie i z akcentem mówi po włosku, choć nigdy nie była nawet w Europie. Za to wychowywała ją ciotka Florence, która swoje serce musiała zostawić na Sycylii i która wcale nie kryje się z tym, że robiła wszystko, żeby siostrzenica wiedziała, jaka krew w niej płynie. Camille co prawda sama nie do końca rozróżnia, co w jej życiu jest włoskie, a co amerykańskie, ale też specjalnie się nad tym nie zastanawia. Wie jednak, że ciotka Flo nigdy nie odpuści wspólnych niedzielnych obiadów oraz nigdy nie wybaczy pomylenia słów którejkolwiek piosenki Toto Cutugno. Pewne rzeczy po prostu muszą być takie, a nie inne, koniec, kropka. Jest między nimi zauważalna nić porozumienia, którą jednak ciężko opisać, ale dzięki której nie sprzeczają się ze sobą bez przerwy, bo różnice ich charakterów są ogromne. Mają wyraźnie inne życiowe priorytety i ciężko stwierdzić, z czego one tak naprawdę wynikają, bo obie wydają się zbyt blisko ze sobą związane, by zrzucić winę na różnice pokoleniowe lub nawet kulturowe. Szczególnie, że Camille nie dorównuje ciotce temperamentem, a ten z kolei odejmuje Florence kilka lat. To też nie tak, że Florence ma coś przeciwko tej dziwnej pasji do cyferek i komputerów, choć uważa to za mało kobiece i niezbyt interesujące, szczególnie kiedy weźmie się pod uwagę czasochłonność wszystkich zajęć z tym związanych.
Są rzeczy, o których wiedzą obie i żadna z nich nie rozmawia, ale którymi wypełniają te przestrzenie niezrozumienia między sobą. Camille nigdy nie opowiedziała ciotce, co widziała, gdy miała osiem lat i jej ojciec znalazł ją i matkę w ówczesnym domu wujostwa po tym, jak uciekły od niego z Filadelfii. Florence jedynie dostała do przeczytania spisany przez policję raport, w którym zawarto informacje o przyczynie śmierci jej siostry i męża oraz że dziecko znaleziono ukrywające się w szafie na korytarzu, zaraz przed wejściem do salonu, w którym doszło do tragedii. Z kolei ciotka Flo nie opowiedziała nigdy, dlaczego ona i siostra w ogóle opuściły Sycylię i obie tak szybko znalazły sobie mężów w Stanach. Nie rozmawiają o tych sprawach. Nie rozmawiają o ojcu za kratkami, o podejrzanych biznesach wujka, o tym co się wydarzyło we Włoszech. Te rzeczy po prostu są, pełnią niezrozumiałe funkcje, ale są zbyt bolesne, by do nich wracać za każdym razem, kiedy mogą stanowić przyczynę niezgody. Kończy się na tym, że widzą je w swoich oczach i odpuszczają. Wracają na tory sprzed kłótni albo innego nieporozumienia i wytrwale ciągną kolejne kompromisy.
Little life
Barnard College to dobra szkoła, której prestiż dodatkowo podnosi ścisła współpraca z Uniwersytetem Columbia. Ponadto rzeczywiście aktywnie wspiera rozwój kobiet i stwarza im wiele możliwości na pogłębianie swoich zainteresowań oraz na uczestnictwo w innowacyjnych projektach naukowych. Nie ma żadnych wątpliwości, że to dobre miejsce, z którego można wiele wynieść i Camille nie jest pod tym względem wyjątkiem. Jej jedyny problem z Barnard College był taki, że nie było to MIT, a jedyny problem z MIT polegał na tym, że nie znajduje się w Nowym Jorku ani nawet w okolicy. No i Barnard College zaoferował jej mniejsze stypendium, ale żadne pieniądze nie byłyby warte tego, co przeżywałaby ciotka Florence, więc została na miejscu. Zawęziło to trochę możliwości, na których zależało Camille, jednak przy odpowiednim nakładzie pracy, czasu i zaangażowania stworzyła sobie nowe. Musiała wykazać się też odpowiednimi pokładami cierpliwości oraz upartości, bo okazało się, że niewiele koleżanek ze studiów podziela jej zainteresowania związane z inteligentnymi systemami zabezpieczeń osób i mienia, a jednoosobowe projekty nie wydają się zbyt atrakcyjne w oczach profesorów, bez względu na to, jak dużą ambicją i samozaparciem charakteryzuje się sam student. Kiedy jednak Camille przekonała już do siebie odpowiednich ludzi, miała prawie wolną rękę i choć nie do końca pokrywało się to z głównymi założeniami samej uczelni, która miała przecież realizować pewną misję w oparciu o konkretne wartości, wszystkim imponowały jej osiągnięcia i przymykano oko na jej znikomą współpracę z innymi studentami. Oddawała jeden projekt za drugim, zgłaszając kolejne w trakcie tworzenia. Opracowywała własne algorytmy, tworząc nowe biblioteki języków programowania, żeby usprawniać sobie pracę, uczestniczyła w licznych seminariach, które miały pomóc jej w pisaniu „seksowniejszych kodów” – czyli bardziej przejrzystych i czytelniejszych, żeby ograniczać obciążenie pamięci procesorów. Pokonywała stopnie bardzo szybko, czasami przeskakiwała je nawet po trzy i zawsze miała w zapasie jakieś dodatkowe rozwiązanie, gdyby ktoś stwierdził, że musi jeszcze do czegoś wrócić. Do tego starała się nadrabiać swoje braki towarzyskie, mając poczucie, że kilka wyjść w miesiącu na jakąś domówkę odbierze ciotce zmartwień co do przemęczania się i dzięki temu nie będzie musiała bez końca wymyślać zapewnienia, że wszystko u niej w porządku. Camille zawsze też stara się być rozsądna, a rozsądnym wydawało się nie zapominać o wziętym kredycie, który chciałaby spłacić jak najszybciej bez nadmiernego obciążania skromnego budżetu domowego, więc prócz pisania i tworzenia programów, które miały jej zapewnić najlepsze wyniki na studiach, łapała się jakiś jednorazowych zleceń znalezionych na freelancerskich stronach. Wydawać by się mogło, że to wszystko, te liczne projekty, nieprzespane noce przed komputerem, nieustające maratony między domem a uczelnią z kilkoma przerwami na wyjście ze znajomymi, na dłuższą metę przekracza ludzkie możliwości.
Ciotka Flo zaczęła coś podejrzewać, gdy Camille pierwszy raz zapomniała o niedzielnym obiedzie. To był ostatni semestr, dopinanie ostatnich szczegółów na ostatni guzik, dużo zamieszania z dokumentami i przedwczesne studenckie świętowania przyszłych dyplomów. Camille zapisała już na kolejne kursy, tym razem z zamiarem wyjechania do Cambridge, ale tylko na pół roku, bo miała dobre rekomendacje, doskonałe osiągnięcia i ciekawe pomysły i istniała szansa, że po jednym semestrze mogłaby przejść na tryb zdalny i kontynuować naukę, mieszkając w Nowym Jorku. Florence czekała na koniec roku. Liczyła, że siostrzenica zwolni, a podejrzenia okażą się nieprawdziwe. Wystarczyła jednak jedna konfrontacja, by przekonać się, że niestety, ale były one słuszne. Camille chciała pewnych rzeczy za bardzo i wcale nie była tak cierpliwa, jak jej się wydawało. Pogubiła się trochę w życiu, podejmując kilka bardzo złych decyzji, ale doceniła okazane jej wsparcie i wyrozumiałość, więc znowu odpuściła MIT. Przy okazji dorobiła się kolejnych długów, które bez wątpienia będą o sobie przypominać.
autorsko
fc: Maja Strojek
aktualizacja: 18.11.21
kontakt: huntressvicious@gmail.com

202 komentarze

  1. [Hej, cześć!
    Jakaż ona ci fajna wyszła. Wydaje się taka prawdziwa, naturalna i ludzka. I choć tak wiele możemy dowiedzieć się o niej z karty, tak mam ochotę poznać ją osobiście i odkryć ją raz jeszcze, poznać wszelkie sekrety, usłyszeć o marzeniach i spojrzeć w te rozmarzone oczy :D Ciekawa postać, pełna kontrastów. Gdybym taką Camille poznała na żywo chętnie bym się z nią zakumplowała :D
    Bawcie się dobrze! Życzę weny i masy czasu na jej spożytkowanie ^^ ]

    Leo H. & Scott & Claudia

    OdpowiedzUsuń
  2. [My z Chaytonem jesteśmy totalnie zachwyceni, zaciekawieni i zarazem zniecierpliwieni, a to ostatnie dlatego, że chcielibyśmy już wciągnąć się w wir akcji i w pełni mu się oddać :D Dziękujemy za przygarnięcie i stworzenie tej duszyczki <3 Wierzę, że będziesz bawić się przednio, więc od siebie życzę przede wszystkim czasu, bo jego deficyt bywa dokuczliwy dla nas wszystkich. A Camille niech zawsze pozostanie pełna kontrastów <3]

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  3. [Kurde, daleko jej do stereotypowego informatyka. Jest prześliczna! Mam nadzieję też, że w Kravis Security robi więcej niż tylko doradza: a wyłączyłeś i włączyłeś? :D
    Karta jest przepiękna. Cudowny kod, ładnie napisana. Ogólnie - Camille wydaje się cudowna.
    Baw się dobrze z kolejną postacią! Samych porywających wątków!]

    Josie & Trixie

    OdpowiedzUsuń
  4. [Dzień dobry, zakochałam się. Tak po prostu skradłyście moje serce i będę teraz chodzić z dziurą w klatce, aż jej czymś nie zapcham. Tekst jest cudownie przemyślany, dobrze rysuje obraz Camille, można poczuć, że już się ją zna, a jednak zostawia sprytnie niedopowiedzenia tam, gdzie trzeba, co sprawia, że chcę więcej. Wisienką na torcie jest to, jak spójna jest z nim oprawa graficzna i sam wizerunek. Mistrzostwo!
    Cześć, dzień dobry, witamy w Nowym Jorku. :) Życzę Ci dużo weny i przede wszystkim czasu na pisanie, bo na brak wrażeń z tak uroczą i jednocześnie pełną sprzeczności (cudownie zgranych!) Camille bez wątpienia nie będziesz narzekać. Bawcie się dobrze!]

    Darlene Hopper

    OdpowiedzUsuń
  5. 2020 rok.
    Niejeden człowiek miał już okazję zastanawiać się nad tym, jakim cudem głowa Chaytona Kravisa jeszcze nie wybuchła od dziesiątek informacji, które musi przetwarzać i przechowywać każdego dnia, tygodnia, czy miesiąca. A to nocka w jednostce policyjnej – a tak zarzekał się, że przestanie je brać – a to spotkanie o jedenastej z prawnikiem, o dwunastej z dyrektorem parku maszynowego, o trzynastej z siostrą – bo przecież obiecał jej, że przywiezie ten sernik na zimno – o czternastej wideorozmowa w biurze, a o piętnastej spotkanie nowego teamu piętro niżej. Ten człowiek na co dzień tyle się rusza, że jemu już żaden trekking nie jest potrzebny do szczęścia, a mimo to w wolnych chwilach jeszcze znajduje czas na to, aby zaplanować sobie kolejny wyjazd do Parku Narodowego Jeziora Kraterowego i w późniejszym terminie w stu procentach go zrealizować. Zasługiwał na miano osoby zabieganej i wcale się przed nim nie bronił, ale jest przecież nowojorczykiem z krwi i kości – to raz, a dwa, jego życie wygląda tak od samego początku, głównie dlatego, że rodzice za młodu potrafili zasypać go toną obowiązków i dodatkowych zajęć. Najpierw kilka godzin lekcji z rysunku i czytania integralnego oraz selektywnego, a później basen lub tenis, bo jako chłopiec musiał się zmęczyć, żeby nie narobić rodzicom problemów i Lucinda wykorzystywała to, wiedząc, że jak syn się wyszaleje sportowo, to ona spokojnie prześpi noc. Aktywny tryb życia rósł wraz z nim, tyle że z upływem czasu stawał się coraz bardziej zorganizowany i odpowiedzialny, bo mimo tony obowiązków, którą miał na swojej głowie, nie zdarzało się, aby któremukolwiek z nich zaoszczędził sumienności.
    Jednak w tym mrowiu codziennych powinności znalazł również czas na to, aby przeprowadzić rozmowę rekrutacyjną i odpowiednio się do niej przygotować – co stanowi akurat pewnego rodzaju ewenement, bo od zatrudniania pracowników firma ma odpowiednich ludzi, którzy doskonale wiedzą jak to robić w oparciu o konkretne wytyczne. Do Kravis Security bardzo rzadko poszukiwano pracowników w ramach otwartej rekrutacji i od zawsze zważano na to, aby rotacji w zespole było jak najmniej. Zazwyczaj, jeśli już kogoś szukają to dostępnych wakatów jest tylko kilka, natomiast nowi kandydaci najczęściej są wyławiani z kilkudziesięciu podań, które docierają do nich każdego miesiąca, nierzadko nawet i po kilka razy. To podanie, które Chayton dzierżył teraz w dłoni, w szarej kartonowej teczce z firmowym logo, było właśnie jednym z tych, które odwiedziło ich progi kilkakrotnie, aż w związku z tym w końcu trafiło na prezesowskie biurko. Co dzięki temu wyróżnieniu zyskiwał kandydat? Przede wszystkim omijał go mozolny proces rekrutacji, na który składa się kilka rozmów kwalifikacyjnych z różnymi osobami, a więc na pewno zyskiwał czas i zdrowie, bo nie musiał narażać się kilkakrotnie na stres. Gdzie jest więc haczyk? A no w tym, że u prezesa szansa jest tylko jedna i jeśli się ją schrzani, to albo bezpowrotnie, albo będzie musiało minąć trochę czasu za nim kandydat znów zostanie wzięty pod uwagę. Co jest lepsze, a co gorsze, to już kwestia indywidualna – czasami łatwiej jest zyskać zaufanie trzech różnych osób, niż jednego konkretnego, który bywa uparty i dużo wie, ale z drugiej strony czasami łatwiej trafić w gusta jednej upartej osoby, niż trzech, które mają odmienne upodobania.
    Mijając stanowisko recepcji, został poinformowany, że kandydatka czeka już w przeszklonej sali konferencyjnej numer trzy – tej z miękkimi, beżowymi kanapami i niedużym okrągłym stolikiem, która jako jedyna nie jest zabezpieczona systemem kontroli dostępu, a co za tym idzie: nie potrzeba używać kart zbliżeniowych RFID w standardzie Mifare, żeby otworzyć sobie drzwi i wejść do środka. Koleżanka z recepcji nie zadała sobie trudu, żeby cokolwiek więcej na temat kandydatki dopowiedzieć – przyjęła, że informacja do niego dotarła, skoro skinął głową i nawet się nie zatrzymał, w drodze poprawiając rękaw jasnej marynarki, i wróciła do swoich obowiązków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przejmowała się resztą, bo dobrze wiedziała, że Chayton Kravis miał w swojej głowie zanotowany cały życiorys kandydatki, i że jest doskonale świadomy tego, z kim będzie za moment rozmawiał. Chyba nie ma już w biurze takiej osoby, która nie miałaby jeszcze okazji skonfrontować z jego pamięcią, a potrafiła ona budzić niepokój, szczególnie w chwilach, w których udzielał komuś surowej reprymendy, słowo w słowo przytaczając wszystkie popełnione gafy. Budziła niepokój również w chwilach, w których po jednorazowym przeczytaniu czyjeś pracy, potrafił odnieść się do niej, wyszczególniając w swej wypowiedzi konkretne dane, zawarte gdzieś pomiędzy zdaniami, w miejscach, gdzie nikt przeciętny nie zdołałby ich zarejestrować już za sprawą jednego dłuższego spojrzenia. Ale mózg Chaytona działał w sposób specyficzny, może nawet trochę niekontrolowany. Kiedy nie chciał, zapamiętywał bardzo dużo w bardzo krótkim czasie, z kolei kiedy chciał, zapamiętywał wszystko w mgnieniu oka i nie dotyczyło to tylko tekstu pisanego, a praktycznie każdego aspektu, z którym skonfrontowały się jego oczy. Z racji tego ukończenie dwóch kierunków na studiach nie przysporzyło mu ogromnego trudu, choć niewiele miał wtedy wolnego czasu, by poużywać sobie tego studenckiego życia, bo jeden egzamin nieustannie gonił drugi, a dodatkowo był to okres, w którym drugie miejsce na podium nigdy nie było wystarczające i zadowalające, aby definitywnie na nim poprzestać. Prestiżowa uczelnia wymagała prestiżowych wyników, a jeżeli dołożyć do tego kilka zajęć dodatkowych, w tym z pływania i nurkowania oraz kursy przedsiębiorczości, to czasu na rozbijanie się po barach nie miał, a bynajmniej nie tak dużo, jak inni.
      Do sali konferencyjnej wszedł swobodnie, bez zbędnych akcentów, które miałby uświadomić dziewczynę, że wewnątrz właśnie pojawił się ktoś ważny; właściwie to nie miał nawet krawata, który odgórnie akcentowałby tą ważną pozycję. W chwili, w której przestudiował wszystkie informacje na temat Camille Russo, doszedł do wniosku, że nie zdradzi swojego stanowiska tak długo, dopóki ona sama nie zechce go o nie zapytać, a to wszystko dlatego, że z doświadczenia wiedział, jak słowo prezes może wpłynąć na całokształt rozmowy. W przypadku tego słowa ludzie potrafią się zapobiegawczo zamknąć, coby przez przypadek nie powiedzieć za dużo, albo żeby nie powiedzieć czegoś, co szef szefów może uznać za głupie, a już nie daj boże za dyskwalifikujące. A on chciał ją przede wszystkim poznać i skonfrontować to, co wie z tym, co będzie dane mu widzieć. Na kursie kinezyki zrozumiał, jak potężną bronią jest komunikacja niewerbalna, i że ludzie naprawdę rzadko zdają sobie sprawę, że to w mowie ciała ukryta jest istota porozumiewania się. A był to jeden z ciekawszych i trudniejszych kursów, jakie miał okazję ukończyć, bo to właśnie na nim zrozumiał, że przejrzenie człowieka, który zainwestował czas w naukę i doskonalenie mowy ciała, jest prawie niemożliwe – szczególnie w biznesie, gdzie toczą się arcyważne negocjacje, obrady i transakcje. Ktoś kto potrafi mówić ciałem i czytać ciało jest w stanie osiągać sukcesy i wpłynąć na rzesze ludzi, a chociaż do opanowania tej sztuki potrzebna jest świadomość i praktyka – każdy może spróbować, bo każdy ma to w zasięgu ręki. Przyswojenie tej wiedzy było dla Chaytona kluczowe do prowadzenia interesu, aczkolwiek nie zmienia to faktu, że czasami zdarza mu się odkładać na bok wszelki bon ton i nie przejmować się co pomyśli sobie konkurent, gdy w odpowiedzi na propozycję zobaczy jego środkowy palec. Niemniej jednak, gdy zrozumiał, że wszystko zaczyna się od spojrzenia, skupianie się na słowach stało się dla Chaytona kwestią drugorzędną. Kontakt wzrokowy i mowa ciała ma wielką moc, ale trzeba nauczyć się, jak z tej mocy właściwie korzystać, by służyła człowiekowi na co dzień, dlatego ludzi starał się odczytywać indywidualnie, a już szczególnie tych, którzy szczerze go zaintrygują. Z pełną świadomością nie szczędził im wtedy długich spojrzeń.

      Usuń
    2. Nic więc dziwnego, że tego spojrzenia nie szczędził również Camille, i to w chwili, w której zatrzymał się obok i lekko pochylił, żeby lepiej dostrzec jej twarz i odgadnąć, czy to mówienie do siebie po włosku, to rodzaj jakiejś mantry, czy tylko, albo aż, dziwna osobliwość. Jeśli pierwsze wrażenie to faktycznie jeden z najsilniej wpływających czynników na kontakt jednego człowieka z drugim, to tutaj bez wątpienia było ono zaskakujące. I już nie tylko ze względu na sytuację, ale na aparycję kandydatki, bo na podstawie informacji, które w związku z nią zdobył, wyobrażał ją sobie trochę inaczej. Tymczasem przyszło mu rozmawiać z kimś, na kogo przyjemnie popatrzeć
      — Przeszkodziłem pani w czymś ważnym? — Zapytał dla pewności, po czym przebiegł spojrzeniem po jej twarzy i wyprostował się powoli, zaraz kierując kroki na kanapę naprzeciwko. Wątpił, że odpowie twierdząco, bo w końcu dla przyszłego pracownika nie powinno być teraz nic ważniejszego, niż rozmowa o pracę, ale równocześnie nie brał za pewnik, że odpowiedź będzie negatywna. Celował w środek i w odpowiedź, która nie będzie ani jednym, ani drugim. Dziewczyna mówiła do siebie na głos – jej mózg był pobudzony do działania, a zgodnie z pewnymi brytyjskimi badaniami również do łatwiejszego osiągnięcia celów. Może właśnie dywagowała nad czymś niezwykle istotnym? Mówienie do siebie to oznaka inteligencji, podobno, lub choroby. Ten drugi wariant Chayton odrzucił już na wstępie.

      prezes w trybie incognito, Chayton Kravis

      Usuń
  6. [Na pisanie wątków zawsze jestem chętna. :D Tak, jak mówisz - z czasem krucho, ale liczą się przecież chęci! Sugerujesz, że powinnam zaczekać na Ethana? Nie ma problemu. Zaczekam. Jeśli chcesz, to możemy też rozpocząć jakąś wątkową burzę myśli na mailu lub HG, pisz na lisfarbowany@gmail.com, jeśli masz taką ochotę! :D]

    Josephine

    OdpowiedzUsuń
  7. [Tyle sprzeczności w jednej osobie! Jestem bardzo ciekawa, czemu nie pozwala sobie na szczerość, gra nieswoje role. I dokąd ją to zaprowadzi.
    Oczywiście życzę dobrej zabawy, ale też zapraszam do nas, jeśli masz ochotę na wątek ;) ]
    Samael

    OdpowiedzUsuń
  8. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że którykolwiek członek ich rodziny urodził się kucharzem, a już tym bardziej zapalonym kucharzem, któremu chciałoby się codziennie strać przy garach i tworzyć wymyślne dania na każdą porę dnia. Od tego w ich domu przy siedemdziesiątej czwartej ulicy zawsze była gospodyni – to jej zadaniem było zadbać o posiłki, porządek i wszelkie podstawowe sprawunki, na które czasu nie mieli zapracowani rodzice. Lucinda radziła sobie w kuchni i nierzadko pichciła, gdy organizowała jakieś wystawne przyjęcia, ale to nie była czynność, która jakkolwiek ją pasjonowała. Robiła to, bo lubiła szczycić się swoimi dokonaniami, a koleżanki za każdym razem głośno chwaliły jej makaronową zapiekankę, i nie ważne, że czasami jadły ją aż do znudzenia. Jednak to normalne, że z czasem każdy nabywa jakichś podstawowych umiejętności kulinarnych. Chayton swoje pierwsze podstawy opanował na studiach, gdy przyszło mu się usamodzielnić, wyruszyć do Cambridge i żyć w tym mieście kilka dobrych lat, z dala od gospodyni i wszelkich tego typu udogodnień. Podobał mu się taki stan rzeczy, bo cenił sobie niezależność, a te ponad dwieście mil, dzielące go od domu, nie pozwalały matczynym mackom docierać do niego w pełni, więc samoistnie kształtował tam koleje własnego losu, robiąc to dokładnie tak, jak chciał. Dziś najczęściej stołował się na mieście, co nie powinno nikogo dziwić – nie miał innej możliwości, gdy ilość obowiązków zaginała jego czasoprzestrzeń, przerzucając go z jednej pracy bezpośrednio do drugiej. Żaden z niego pracoholik, bo nie odczuwa silnej potrzeby pracowania, potrafi kontrolować ilość czasu jej poświęconego, a z części mógłby zrezygnować ze spokojem, nie roniąc ani łzy, gdyby tylko miał taką możliwość. Nie zmienia to jednak faktu, że zabiegany jest zawsze, cały czas, bez względu na porę dnia i dzień tygodnia. On tych obowiązków ma po prostu tak dużo, że zajmują one większą część jego dnia, a ponieważ jest człowiekiem, który ma obsesję na punkcie punktualności i dokładności, nie wyobraża sobie przeciągnąć którąś ze spraw dłużej, niż przypisany im dedykowany czas i nie skończyć jej już za pierwszym razem. Mógł zarwać w biurze dwie noce, z zaledwie krótką przerwą na drzemkę i posiłek, ale musiał dopracować projekt co do szczegółu, wyrabiając się z nim w pierwszym terminie – takie stawiał sobie wymagania, chociaż był świadomy że każdemu projektowi zawsze przysługuje jakaś rezerwa czasowa w razie nieplanowanych sytuacji kryzysowych, i że ma te kilka dni w zapasie. Nie korzysta z nich jednak na co dzień i nigdy z nich nie skorzysta, chyba, że faktycznie zmusi go do tego zrządzenie losu – o ile to dobre określenie dla niespodziewanych wydarzeń, które czasem przytrafiają się człowiekowi; tak szczerze, to z wiarą w przypadki nigdy nie było mu po drodze. W każdym razie, omlet z warzywami potrafił wyczarować niezawodny i czarował go zawsze, gdy tylko miał ochotę oraz czas na te osobiste przyjemności, także nie jest aż taką łamagą kulinarną, co mógł sugerować wyjątkowo aktywny tryb życia.
    Nie był ekspertem od ludzkiego behawioryzmu, bo nigdy, w sposób oficjalny, nie związał się z tą dziedziną, zatem nie posiadał doktoratu z psychologii, ani – z innej bajki – umiejętności stawiania tarota, aczkolwiek ludzka natura go interesowała, dlatego we własnym zakresie zagłębiał istotę ludzkich zachowań. Chciał rozumieć motywy działań i rozumiał, bo sprawę znacząco ułatwiał mu fakt, że jest osobą empatyczną, nawet jeśli przez swoją nieprzystępność nie bywa skłonny, by usiąść i lojalnie przeżywać z kimś smutki czy radości. Niemniej jednak, jako dobry obserwator-empata, potrafił spojrzeć na sytuację drugiego człowieka z innej perspektywy, niż jego własna, natomiast doświadczenia z tym związane, z biegiem życia uczyniły go osobą wyrozumiałą. Chociaż przez swoje zdystansowanie uchodził za sztywniaka, w rzeczywistości nie kierował się wyłącznie konwencjonalnymi zasadami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, że miał kilka takich żelaznych, jak chociażby to, że nikt w firmie nie zwraca się do niego po imieniu, poza matką i siostrą, jednak ta zasada wynikała z postanowienia, które dotyczyło niemieszania życia zawodowego z prywatnym. Faworyzowanie kogokolwiek w pracy jest dla niego niedopuszczalne i nie ważne z kim będzie miał do czynienia, zawsze będzie zdania, że równe traktowanie pracowników to obowiązek każdego pracodawcy.
      Dzięki tym kilku cechom, które posiadał, potrafił autentycznie zrozumieć, co czuje osoba, która siedzi na kanapie w oczekiwaniu na rozmowę kwalifikacyjną. Rozumiał, że w takiej sytuacji stres skutecznie przejmuje nad człowiekiem kontrolę, i że w jego obliczu można nagadać głupot, dlatego uznał, że tak jak nie zaakcentował swojej pozycji w firmie, tak nie zaakcentuje chwili, w której rozmowa się oficjalnie zacznie. A zaczęła się właśnie teraz.
      — Brzmiała pani jak rodowita Włoszka — zauważył, lekko unosząc kącik ust. Odłożył teczkę na blat, na razie nic z niej nie wyciągając, i rozsiadł się wygodnie na kanapie. — Pochodzi pani z Italii, czy miała pani to szczęście trafić na bardzo dobrego nauczyciela? — Spytał swobodnie, barwiąc słowa nutą żartu, a usta wyraźniejszym uśmiechem. Postanowił zacząć od redukcji stresu.

      Chayton Kravis

      Usuń
  9. Znał tę odpowiedź; może nie tak w pełni, bo akurat tego aspektu nie miał podanego czarno na białym, jednak kiedy sprawdzał Camille, otrzymawszy odpowiednią pulę informacji, w których znajdowały się również te na temat jej rodziny, sprawnie połączył sobie kropki w zakresie jej pochodzenia. Tego że miała wiele wspólnego z Włochami był świadomy od początku, ale mimo wszystko nie spodziewał się, że to język włoski dominował w ich rodzinie. Takich szczegółów mógł dowiedzieć się wyłącznie od niej, a była to bez wątpienia kolejna dodatkowa cegiełka dla posiadanej wiedzy, która z czasem, wraz z resztą, będzie tworzyć pełny obraz jej osoby. W rzeczywistości rzadko uciekał do metody prześwietlania potencjalnych pracowników, bo ufał swoim rekruterom i wiedział, że każdego kandydata sprawdzą w odpowiedni sposób, używając do tego swoich własnych, niezawodnych metod. Sprawa wyglądała trochę inaczej, gdy decyzją tych rekruterów niektóre podania trafiały na jego biurko – wtedy to on osobiście zapoznawał się z dokumentacją, orzekając co dalej z kandydatem począć, a w paru tych przypadkach, które zyskały zainteresowanie, zdarzyło się również, że przeprowadził rozmowę kwalifikacyjną. Sytuacja z podaniem Camille była dla rekruterów o tyle trudna, że jej dotychczasowe doświadczenie opierało się na stanowiskach z branży IT i programowania, natomiast w Kravis Security, w obecnej chwili, nie było żadnych wolnych wakatów w tej dziedzinie, włącznie z helpdeskiem, w którym Camille także się sprawdzała. Jej podanie nie przebijało się dalej, bo do firmy aktualnie poszukiwano osób, które płynnie poruszają się w branży bezpieczeństwa, i którym rysunki techniczne oraz projektowanie systemów zabezpieczeń elektromechanicznych nie jest obce. Ktoś jednak pomyślał, by zanieść papiery prezesowi, bo było jeszcze kilka pojedynczych miejsc dla inżynierów oprogramowania, a chociaż jej doświadczenie wciąż tego nie obejmowało, z programowaniem Camille była bardzo blisko, natomiast jej wyniki w nauce i rekomendacje z uczelnianych placówek badawczych brzmiały zachęcająco. Jakieś miejsce mogło się dla niej znaleźć, nawet jeśli nie będzie to docelowe, na które faktycznie poszukiwano odpowiednich kandydatów, jednak to wszystko wyłącznie pod warunkiem, gdy Camille faktycznie wykaże chęć rozwoju właśnie w kierunku tworzenia produktów bezpieczeństwa, na czym przede wszystkim skupia się Kravis Security.
    — Rozumiem — odpowiedział tylko z lekkim skinięciem głowy. Nie potrzebował więcej wyjaśnień, bo te, którymi go uraczyła, wystarczyły, żeby wywnioskować, że wychowała się w dwujęzycznej rodzinie, a nie, że z jakiegoś powodu zechciała się tego języka nauczyć. Znał rodziny, które mimo nieamerykańskiego pochodzenia, rozmawiały wyłącznie po angielsku, a już szczególnie, jeśli członków rodziny od korzeni dzieliło kilka pokoleń. Akurat kwestia języków była dla niego istotna – interesowało go, dlaczego ludzie posługiwali się danymi językami; czy wynieśli je z domu, czy uczyli się ich w związku z konkretnymi pobudkami, czy planami. Sam zresztą nauczył się dwóch właśnie w związku z celami, które zaczął realizować, i które będzie realizował już zawsze.
    — Zna pani sporo języków, licząc wszystkie łącznie z językami programowania — stwierdził, przyglądając się jej nienachalnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Struktura danych, algorytmika, kompilatory; programowanie to pani konik i jest w tym pani naprawdę dobra — wymienił z wolna, raczej nie myląc się co do tego konika. Po tym, co wyczytał w jej CV, nie sądził również, aby mylił się co do stwierdzenia naprawdę dobra. — Zakładam, że spełniała się pani w Tech Data, czy w NCR, gdzie czołowym produktem są narzędzia IT. Na pewno mogła pani rozwinąć tam skrzydła — rzekł, sięgnąwszy teczkę. — Dlaczego tym razem postanowiła pani kandydować akurat tutaj, do Kravis Security? — Zapytał, odwiązując sznureczek przy teczce. Wiele różniło Kravis Security od dwóch wymienionych. Oczywiście wszystkie tworzyły oprogramowania, aczkolwiek w innych celach, określanych przez zupełnie inną branżę.

      Chayton Kravis

      Usuń
  10. [ Tak sobie w sumie myślę, że temu mojemu Leo przydałaby się przyjaciółka albo przynajmniej całkiem dobra znajoma :D Camille jak już wcześniej pisałam wydaje się taką fajną osóbką, która chciałoby się poznać i mój Leo chętnie by się zapoznał, ale mamy teraz pustkę w głowie… Z uczelnią nic nie zawojujemy bo są na zupełnie różnych kierunku i w różnych szkołach. Fajny masz ten fragment o drinku i próbie nie palnięcia jakiejs głupotki. Może moglibyśmy pójść w tym kierunku? Camille zostaje pozostawiona sama z drinkiem, a Leoś którego znajomi zaciągnęli do klubu, tez siedzi sam przy barze, bo to trochę nie jego klimaty, pewnie zagada bo w końcu on dużo gada, do wszystkich i o wszystkim. Może nawet zaproponuje spacer albo odprowadzenie do domu? I tak mogli by zacząć swoją znajomość? ]

    Leo

    OdpowiedzUsuń
  11. W obecnym kontekście nie tylko jej pasja, związana z programowaniem, miała dla niego znaczenie. Ta rozmowa miała mu posłużyć do wyciągnięcia wniosków odnośnie całokształtu jej osoby, a nie tylko tego w czym jest naprawdę dobra, dlatego same kwalifikacje nie gwarantowały, że kandydat otrzyma przepustkę i dołączy do grona tutejszych pracowników. Praca zespołowa była istotnym aspektem dla tego przedsiębiorstwa, natomiast zespół w pierwszym rzędzie tworzą ludzie, a dopiero później zasób wiedzy i umiejętności, które posiadają. Swego czasu, jeszcze za nim stanął na czele tej firmy, również spoglądał na nią z wielu niższych stanowisk i doskonale pamiętał pracę zespołową, która w wielu projektach była kluczowa do ich bezproblemowej realizacji. Ludzie w zespole musieli na sobie polegać, aby osiągnąć sukces. Musieli być ze sobą szczerzy, musieli pilnować swoich obowiązków, bo nierzadko błąd jednej osoby miał siłę rażenia, która ciągnęła w dół całą resztę. Musieli również potrafić oddzielać życie prywatne od zawodowego – poza biurem nie wszyscy muszą się kochać, ale tutaj, mając przed sobą poważną robotę do wykonania, należy odłożyć na bok wszelkie niesnaski i działać, i na to Chayton zawsze zwracał uwagę – praca zespołowa nigdy nie może zależeć od prywatnych dysonansów. On sam był tego dobrym przykładem. To, co działo się w jego życiu prywatnym, nijak nie przekładało się na efekt końcowy spełnionych obowiązków, mimo że jego relacje z matką nie były najlepsze. Akurat tego pracownicy byli w jakiejś części świadomi, bo nawet jeśli nie obrzucali się salwą niechlubnych epitetów na środku biura, to napiętą atmosferę między nimi dało się zauważyć z daleka, tak samo jak podobieństwa i różnice w ich charakterach. Jeśli ktoś miał ochotę zobaczyć zbulwersowaną zołzę w płaszczu Prady i wychodzącego jej naprzeciw zimnokrwistego stoika, to wystarczyło, że w każdy wtorek i czwartek, około godziny jedenastej, wychyli się zza biurka w kierunku schodów na wyższą kondygnację. Formalne zdania o charakterze służbowym, rzucane niemalże przelotnie, klarownie definiują ich relację, nie pozostawiając złudzeń co do tego, że buziaczkami to oni się po pracy na pewno nie żegnają. Ale mimo to, jeżeli jako członkowie zarządu musieli stanąć na wysokości zadania – robili to i nie ważne, że gdy wyjdą z budynku, to wrócą do porządku dziennego, a oziębłość znów zagra między nimi pierwsze skrzypce. Dlatego, pomijając suche fakty, które zdobył, i które Camille sama podała na tacy w podaniu, zależało mu również na tym, żeby poznać ją także w zakresie bycia człowiekiem, tak po prostu. Jeżeli ta rozmowa zasieje w nim ziarnko uznania, to praca dla Camille z pewnością się tutaj znajdzie, choćby musiał stworzyć dla niej specjalne stanowisko. Zatrudniał bowiem człowieka, więc w obliczu czyjejś autentyczności żadne limity w stanowiskach pracy nie będą miały racji bytu.
    Z teczki, w której miał jeszcze swój nieduży notes, wyciągnął CV należące do Camille i rzucił krótkie spojrzenie na rubrykę z dodatkowymi kursami. Prześledził je już wcześniej, ale dopiero teraz postanowił się zorientować w jakim wieku ukończyła swój pierwszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyliczywszy to w myślach, sięgnął do wewnętrznej części marynarki i wyjął pióro wieczne – marki Visconti z serii Dark Age, które miało dla niego ogromną wartość sentymentalną, bo kiedyś pisał nim jego ojciec – którym tuż obok pierwszego podpunktu, napisał cyfrę odpowiadającą wiekowi. Przygodę z programowaniem zaczęła naprawdę wcześnie i tu sporo ich łączyło, ponieważ on pierwsze kroki w branży zabezpieczeń również stawiał bardzo wcześnie.
      Interesowały go cele, które sobie postawiła, tym bardziej, jeśli oscylowały one w branży, w której sam spełnia się od wielu lat. .
      — Na czym pani zależy? — Zapytał, wróciwszy uwagą do Camille. — Z czego chciałaby pani być dobra?
      To nie były jedyne pytania, jakie chciał jej zadać. Jednak wszystko w swoim czasie.

      Chayton Kravis

      Usuń
  12. [Bardzo się cieszę, że przy porannej kawce (która już nie jest taka poranna, patrząc na aktualną godzinę) wzięłam się za nadrabianie zaległości w powitaniach, ponieważ kartę Camille – która jest moją imienniczką! – pochłonęłam w mgnieniu oka i jednym tchem. Przyznam się bez bicia, że zawsze podświadomie odrobinę obawiam się kart postaci skonstruowanych z kilku zakładek, a obawiam się dlatego, że nie chcę, by taka karta mnie znudziła… Tutaj nic podobnego nie miało miejsca, wręcz przeciwnie :) Przeskakiwałam wzrokiem z jednego zdania do drugiego, robiąc to coraz szybciej i szybciej, jakby w obawie przed tym, że coś mnie ominie i jednocześnie bardzo nie chciałam dotrzeć do końca, co niestety w końcu miało miejsce.
    Camille jest świetna :) W wielu kwestiach mogłabym się z nią zgodzić, dostrzegam też między mną, a nią kilka podobieństw, choć bez wątpienia sama nie jestem mistrzem kodowania ;) Niemniej jednak, kiedy czytałam pierwszą zakładkę, miałam wrażenie, że doskonale rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi i co musi czuć Camille. Dlaczego zachowuje się tak, a nie inaczej. Nie potrafię tego ładnie opisać i podsumować, ale wiem.
    Moim zachwytom mogłoby nie być końca, a przede mną jeszcze karta Ethana! Tak, tak, do niego również planuję przywędrować :) Stąd życzę Ci powodzenia z Camille, którą bardzo polubiłam i mam nadzieję, że nigdzie nam z nią nie uciekniesz :) Byłoby naprawdę szkoda, gdyby tak fajna postać zniknęła z bloga!]

    JEROME MARSHALL & MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  13. [ Cieszę się, że pomysł przypadł Ci do gustu :D
    A jeśli chodzi o rozpoczęcie, to jeśli możesz, to zostawię to dobie ^^ ]

    Leo

    OdpowiedzUsuń
  14. [Jak to jest, że masz takie fajne pomysły? Oczywiście, że kupuję! Możemy nawet od razu zacząć od jakiejś lipnej randki. W końcu mogą dokądś pójść, a czy się będą dobrze bawić, to już inna sprawa.]

    Sam

    OdpowiedzUsuń
  15. [Camille jest bardzo urocza! Hej! Miałam przyjść wcześniej, ale dorosłe życie mnie niestety pochłonęło i przychodzę z niemałym opóźnieniem.
    Bardzo podoba mi się forma, w jakiej została napisana pierwsza z zakładek. Już ona zdradza całkiem sporo, lecz dopiero kolejne zakładki ujawniają resztę i dopełniają ten początek :) Bardzo ciekawy zabieg! Jestem też ciekawa, co za sekrety skrywa jej rodzinka i cierpliwie poczekam aż zdecydujesz, o ile w ogóle zdecydujesz :D, się je ujawnić.
    Chętnie porwałabym Camille do wątku. Co prawda ona i Octavia są nieco z innych światów, ale są w tym samym wieku, więc myślę, że coś można by pokombinować :)
    Baw się dobrze!]

    Octavia Lémpereur

    OdpowiedzUsuń
  16. Aktualnie jego pytania odnosiły się do odpowiedzi, których udzielała, a skoro padła sugestia o tym, że Kravis Security może dać jej coś więcej, i że dodatkowo jest to coś, czego nie dały jej poprzednie firmy, to oczywiste, że chciał poznać aspekt, który miała na myśli. Od początku nie wątpił, że zależało jej na rozwijaniu się, bo większość ludzi pojawia się tutaj właśnie po to, aby poszerzać swoje kompetencje, co zresztą jest rzeczą naturalną w firmie, która łączy się bezpośrednio z pędzącą do przodu technologią, ale z reguły są to osoby, które w dziedzinie bezpieczeństwa siedzą już jakiś czas. W rzeczywistości, o ile można się tutaj rozwinąć, o tyle ciężko zrobić to na wielu płaszczyznach, ponieważ firma od zawsze prze w jednym konkretnym kierunku jakim są zabezpieczenia, z naciskiem na systemy monitoringu wizyjnego z implementacją AI, systemy ochrony obwodowej, rozbudowane systemy kontroli dostępu i systemy PSIM. Zasłynęli przede wszystkim dzięki tworzeniu niezawodnej infrastruktury krytycznej więzień i po dziś dzień zajmują się właśnie tą kategorią oraz tworzeniem podobnej infrastruktury dla obiektów budowlanych na świecie. Zatrudniali mnóstwo inżynierów pasjonatów, którzy czerpali wielką przyjemność z projektowania coraz to nowszych rozwiązań i Chayton sam zaliczał się właśnie do tego grona. Jemu projektowanie tych wszystkich systemów sprawiało ogromną satysfakcję i przyjemność – we własnym zakresie zagłębiał również aspekty inżynierii wstecznej, aczkolwiek poza pracą nie obnosił się z tą pasją zbyt namiętnie, bo nie każdy jego kolega jest w stanie zrozumieć to osobliwe zamiłowanie do łamigłówek, nie wspominając już o ich istocie.
    Z tego co wnioskował po dorobku Camille oraz po entuzjazmie z jakim rozmawiała na tematy programowania, ona również była kimś na wzór pasjonatki. Programowanie nie było dla niej wyłącznie pracą, której głównym owocem są pieniądze potrzebne do opłacenia piętrzących się sprawunków – to było jej hobby, zainteresowanie i życie, tak po prostu, któremu potrafiła swój czas i całą siebie. Nie był wprawdzie świadkiem takiego poświęcenia, a przynajmniej nie naocznym, ale patrząc na to, co zgromadziła w swoim CV mając dwadzieścia trzy lata, to było coś co wzbudzało podziw i co równocześnie dowodziło, jak wielka potrzeba samorozwoju tkwiła gdzieś głęboko w jej duszy. Odpowiedź o potrzebie bycia superbohaterką już sama w sobie stanowiła oryginalny powód wybrania akurat tej ścieżki, ale to w zestawieniu z potrzebą samorozwoju i jej sytuacją rodzinną, którą powierzchownie poznał we własnym zakresie, było również zastanawiające. W czym konkretnie mieściło się źródło tych potrzeb? Czy generowało je coś na zasadzie powinności?
    Uśmiechnął się, z wolna kiwając głową w zrozumieniu. Podobało mu się, że mówiła o sobie w sposób otwarty, nawiązując także do słabszych stron, i że podjęła próbę wykorzenienia tego, co jej w sobie nie odpowiadało.
    — Nietuzinkowy pomysł na życie i przemyślany — podsumował. — Sukces wcale nie musi być skomplikowany. Czasami wystarczy uszczęśliwić tysiąc osób — rzekł, przytoczywszy słowa pewnego przedsiębiorcy. Do zadań superbohatera należało uszczęśliwianie innych chociażby poprzez pomoc, więc było to dobre określenie tego czym chciała się zajmować w firmie dbającej o bezpieczeństwo, i to bez potrzeby biegania po ulicach, a więc szlifowania zręczności i kondycji, z którą, jak wspomniała, nie jest jej po drodze. Dodatkowo istniało wielkie prawdopodobieństwo, że przy okazji uszczęśliwiania innych, w tej formie pracy uszczęśliwi też siebie.
    — Do tej pory nie wiedziałem, że w Barnard College rodzą się superbohaterki o takich umiejętnościach — przyznał, kładąc teczkę i jej zawartość na kolanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdawał sobie sprawę, że wybór szkoły zależał od całej rzeczy czynników, począwszy od predyspozycji, idąc przez marzenia, a kończąc na środkach finansowych, które często przeważały nad ostateczną decyzją. Ludzie bardziej zamożni zawsze będą krok do przodu, ponieważ będzie ich stać, aby wykupić sobie całą masę możliwości – podjąć kursy, zrobić różnorakie uprawnienia. Brak funduszy potrafi człowieka przyblokować, ale to mimo wszystko nie wyklucza zorganizowania życiowej ścieżkę tak, aby maleńkimi kroczkami dojść do miejsca, które ktoś inny sobie wykupił. Czasami ta droga będzie okrężna, czasami dłuższa i bardziej wymagająca, ale mimo to zaistnieje również jako dowód, że z pewnych założeń, chęci, czy nawet marzeń, nie trzeba rezygnować tylko dlatego, że nie ma się funduszy na ich realizację. Zazwyczaj, żeby zostać specjalistą w jakiejś dziedzinie, trzeba tę okrężną drogę przejść, bo tylko tylko ten sposób zagwarantuje człowiekowi szerokie doświadczenie z nią związane. Żadne pieniądze same z siebie nigdy tego nie zrobią. Można kupić sobie miejsce, tytuł i stołek, ale doświadczenia nie da się kupić za żadną kwotę, choćby miało być ono wielkości okruszka, więc dla niektórych ten krok do przodu może okazać się z czasem tylko jego złudną imitacją.
      Choć w jego rodzinie problemy natury materialnej nie istniały, ojciec Chaytona nigdy nie szedł na łatwiznę – dzieciaki musiały same zapracować na swój sukces i od tej zasady nie było odstępstw. To prawda, że mając znajomości, mieli również sporo różnych możliwości, ale korzystanie z nich nigdy nie wiązało się z ich wykupywaniem. Od zera do milionera to było podejście, które Kravis Senior skutecznie wszczepił swoim potomkom, i którego pilnował niezależnie od sytuacji. Pióro wieczne, które Chayton trzymał teraz w dłoni, skutecznie mu o tym podejściu przypominało – ojciec otrzymał je za swój pierwszy zawodowy sukces.
      — Czym kierowała się pani w wyborze uczelni? — Zapytał, będąc ciekaw tej odpowiedzi. Wybrała żeńską szkołę i niewykluczone, że to na tym jej zależało, jednak wybrała również taką, która jest powiązana z Uniwersytetem Columbia, a mieści się w miejscu jej zamieszkania. Któryś z tych aspektów z pewnością był czynnikiem, który nakierował ją na Kolegium Barnarda.

      Chayton Kravis

      Usuń
  17. Oni, dając klientom świetny produkt, uszczęśliwiali ich właściwie w dosłownym tego słowa znaczeniu, bo jeśli trud włożony w pracę owocował zadowoleniem usługobiorcy, to znaczy, że przyczyniał się do czyjegoś szczęścia. Z pewnością nie jest to szczęście porównywalne do uniesienia pełnego euforii, ale wciąż wiąże się ono z dobrym samopoczuciem, a to z kolei często objawia się organizacją bankietów, na których obie strony wieńczą udaną współpracę. Nigdy nie przyszło mu do głowy spojrzeć na istotę swej pracy przez pryzmat superbohatera, jak przed momentem przedstawiła to Camille, aczkolwiek uważał, że wiele słuszności kryje się w jej interpretacji. Dla nich priorytetem również było cudze bezpieczeństwo, nawet jeśli nie dbali o nie tak jak policjanci, którzy łapią przestępców, narażając swoje istnienie, czy jak strażacy i medycy, którzy czuwają nad zdrowiem i życiem. Dbali o nie z tej strony, którą przeciętny człowiek nie zawraca sobie głowy, bo wiąże się z codziennością, a która mimo wszystko sprawia, że może bezpiecznie pracować, a także spać. Są niedostrzegalni, choć korzysta z nich rzesza ludzi. Nie noszą peleryn, żadnych specjalnych uniformów, ale ich praca również polega na strzeżeniu bezpieczeństwa. Byli więc superbohaterami, nawet jeśli nikt z biura Kravis Security nigdy nie pomyślałby o określeniu się takim mianem. Chayton także się o to nie pokusi, ale bez wątpienia na zawsze zapamięta ten punkt widzenia i z pewnością niejednokrotnie sobie o nim przypomni, gdy po raz kolejny uściśnie dłoń zadowolonego kontrahenta, u którego ich zabezpieczenia zrobią bezbłędną robotę.
    Nie uszło jego uwadze, że emocje na twarzy Camille zmieniały się z każdym tematem. Szczerość była widoczna w jej twarzy, mimice i w cichych, niekontrolowanych westchnięciach, które umykały z jej ust tuż za słowami. W swoich odpowiedziach unikała wdawania się w szczegóły, ale nie miała obowiązku wyciągać ich na wierzch, poza tym Chayton ich nie potrzebował, żeby zrozumieć, że czasami to komfort innych był dla niej ważniejszy, niż jej własny. Utwierdziła go w tym przekonaniu, gdy wspomniała, że wybrała Barnard College, bo znajduje się na miejscu, i że zrezygnowała z MIT poniekąd dla rodziny. Nie oceniał tego, bo nie znał rzeczywistych powodów, a ale nie dostrzegał w niej przygnębienia, które świadczyłby o ciążącym gdzieś na sercu żalu.
    — Dobre rzeczy utrudniają wybór, złe rzeczy nie pozostawiają wyboru. Czasami okoliczności zmuszają człowieka, żeby wybrał to, co słuszne, a nie to co dla niego najlepsze — stwierdził, lekko unosząc kącik ust. — Ale tak: MIT z pewnością nie ucieknie, a pani bez trudu wpasuje się w ramy tej uczelni — rzekł w pełni przekonany. Nie słodził jej teraz; jako absolwent uczelni dałby sobie rękę uciąć, że ktoś taki, jak Camille jest tam wręcz pożądany. — Dodam, że Kravis Security finansuje podnoszenie kwalifikacji zawodowych swoich pracowników. W ostatnim czasie dwoje tutejszych pracowników skorzystało z finansowania nauki w MIT — oznajmił, chcąc dopowiedzieć nieco więcej o firmie, a nie skupiać się wyłącznie na pytaniach i maglowaniu kandydatki. Jej, jako komuś kto jest zainteresowany dołączaniem do kadry, również przysługuje prawo do pytania o szczegóły pracy w firmie, choć do tej pory z niego nie skorzystała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zgłębiał się dalej w temat MIT, bo nie był pewien ile Camille wie o firmie i o osobie, która temu przybytkowi przewodzi. Na ich stronie internetowej można było przeczytać krótkie życiorysy założycieli i obecnych zarządców, włącznie z tym jakie szkoły pokończyli i jakich sukcesów dokonali, a skoro założył, że ukryje swoją pozycję zawodową, to do końca rozmowy wolał się z niczym na swój temat nie wychylać. Nie miał wątpliwości co do tego, że Camille szybko połączyłaby fakty, a zależało mu na tym, aby rozmowa dalej trwała w takim tonie, w jakim trwa obecnie.
      Zerknął krótko w CV na jedną z rubryk, po czym wrócił spojrzeniem do twarzy Camille.
      — Po ukończeniu szkoły zrobiła sobie pani przerwę, podczas której pracowała nad własnym projektem. Zechce pani coś o nim opowiedzieć?

      Chayton Kravis

      Usuń
  18. Leo uwielbiał towarzystwo innych ludzi. Lubił się nimi otaczać, spędzać wspólnie czas, rozmawiać. Lubił poznawać nowych znajomych, dowiadywać się jacy są, co lubią robić w wolnej chwili, za jaką kawą przepadają i czy w ogóle ją pijają, czy wolą słuchać, czy też snuć opowieści jak on. Leo potrafił zagadać do każdego i choć za zwyczaj nie chciał być natrętny i zbyt rozpoznawalny, tak jego charakter i zapędy miały inne zdanie na ten temat. Jego głośny śmiech i szeroki uśmiech, zajmujący pół twarzy, zdecydowanie rzucają się w oczy. Był mistrzem gadania o wszystkim i o niczym jednocześnie. Rozmowa o pogodzie potrafiła zrobić się ciekawsza, gdy nagle zaczynał rozwodzić się nad kształtem chmur, które można w ciekawy sposób ująć na zdjęciach, lub o kolorze nieba, albo o tym dlaczego karmel jest dużo lepszy do słodzenia wszystkiego niż zwyczajny, biały cukier. A gdy ktoś zapytał o jego zdjęcia i generalnie o fotografię, to musiał się liczyć z tym, że usta Leo długo się nie zamkną. Jego najbliżsi przywykli do tego, że dużo mówi i że czasem palnie jakąś głupotę nim się nad nią zastanowi.
    Potrafił być jednak dobrym słuchaczem. Jeśli widział, że ktoś potrzebuje przyjacielskiej porady lub po prostu ramienia, na którym można by się wypłakać, zawsze zgłaszał się na ochotnika.
    Mało było osób, których nie potrafił sobie zjednać i raczej nie miewał wrogów. Na świecie była tylko jedna osoba, którą znał i z którą jako tako musiał żyć, a z którą zdecydowanie się nie dogadywał. I nie wiedział dlaczego.
    I choć szczerze uwielbiał przebywać ze swoimi znajomymi i wspólnie się bawić, tak wyjścia do klubów nie były jego ulubioną formą na spędzanie wolnego czasu. Nigdy nie potrafił się tam odnaleźć, zwłaszcza gdy jego koledzy ruszali na tak zwane łowy. W tedy robił się zupełnie nieśmiały i tracił cały swój optymizm, a gdy koledzy próbowali go z kimś zapoznać, miał ochotę uciekać gdzie pieprz rośnie. Nieumiejętnie się z tego tłumaczył, wykręcając się, że nie chce spotkać wybranki w klubie, że to nie to, że coś mu się nie podoba. Nieliczni tylko dostrzegali pewne znaczące sygnały, których sam Leo nie potrafił rozpoznać i właściwie nazwać. I nie chciał rozpoznać, bo zdawał sobie sprawę z pewnych dziwacznych uczuć krążących mu po głowie. Uczuć, które u niego w domu nie były dozwolone.
    Dlatego, gdy po raz kolejny dał się namówić na wyjście do klubu, chwilę pokręcił się po parkiecie, po czym czmychnął do baru i tam zasiadł na resztę wieczora.
    Sączył niespiesznie swojego drinka, rozglądając się po stłoczonych ludziach. Obserwował co zamawiają, jak się bawią, czy na pierwszy rzut oka lepiej, czy gorzej niż on.
    Zerknął na dziewczynę siedzącą dwa stołki dalej. Choć muzyka była głośna i panowała wrzawa, usłyszał to co mówiła sama do siebie. Przeniósł wzrok z niej na faceta, który odchodził już od baru, z wymalowanym na twarzy grymasem niezadowolenia. Leo pokręcił głową i znów zerknął na szatynkę. Niezbyt długo się nad tym zastanawiając, przeskoczył dzielące ich miejsca i rozsiadł się koło niej.
    - Żałosne jest zrzucanie całej roboty na jednego drinka. - Zagadnął posyłając jej szeroki uśmiech. Cóż, sam nie chciałby być podrywany w ten sposób. Jakby postawienie jakiegoś napoju mogło wygrać czyjeś serce, albo chociaż uwagę. No wyczyn godny bohatera. Gdzieś z boku dostrzegł swoich kumpli, którzy chcieli do niego podejść, ale zatrzymali się w połowie drogi, widząc że ich nieśmiały kolega rozmawia. Pokazali mu tylko kciuki w górę, po czym ponownie zniknęli w tłumie. Leo wywrócił tylko oczami. W ogóle o tym nie pomyślał.
    - Aż dziwne, że statystki twierdzą, że to działa, a poradniki głoszą, że to taki fantastyczny pomysł. - Stwierdził. - Nie żebym do takich zaglądał! - Dodał szybko, nieco speszony. Podrapał się po karku po czym z zakłopotaniem przeczesał ciemną czuprynę, wprawiając ją w jeszcze większy nieład.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Czarne kosmyki opadały mu na czoło i powoli zaczynały wchodzić do oczu. Miał zamiar wybrać się do fryzjera, ale nigdy nie było mu po drodze.
      Rzemyki i bransoletki zatańczyły na jego nadgarstkach, gdy się poruszył. Nie chcąc już bardziej się zbłaźnić, wetknął słomkę do ust i pociągnął spory łyk słodkiego drinka.

      Leo

      Usuń
  19. — To ja chyba mam podobnie jak ty. Wolę jak ktoś do mnie powie coś wprost niż robi podchody. Cóż, raz dostałem drinka i wierz mi wyglądałem gorzej niż ty. — Przyznał, choć pominął fakt, że owego drinka postawił mu facet z obsługi baru, do którego poszedł ze znajomymi. Siedział czerwony jak dojrzały pomidor przez większą część wieczora, nie mógł nawet odgryźć się kolegom za ich złośliwe komentarze i z pewnością zrobił z siebie skończonego idiotę, gdy przyszła jego kolej na zamówienie kolejnych piw.
    Leo był osoba, która w codziennych rytuałach i zwyczajnych sprawach dostrzegała najdrobniejsze szczegóły i potrafił je doceniać. Uważał, że właśnie te drobiazgi są bardzo ważne i stanowią o różnicach, które człowiek dostrzega, o istocie danego zjawiska, czy człowieka. Natomiast jeśli chodziło o uczucia był kompletnie niedomyślny, a wręcz ślepy. Niektórzy załamywali nad nim ręce, bo po wskazaniu ewidentnych rzeczy palcem, Leo czasem nie wiedział o co chodzi. Nie dostrzegł rumieńców na policzkach dziewczyn, które nieświadomie zaczepiał, nie widział jak ktoś nerwowo odwraca spojrzenie i z pewnością nie widział nic podejrzanego w tym jak wspomniany barman posyłał mu mrugnięcie okiem, gdy kierował się na zaplecze. Podobnie miał z odczytywaniem uczuć kotłujących się w jego wnętrzu. Czasem nie odróżniał radości od ekscytacji, a wszystkim swoim problemom i smutkom umniejszał na znaczeniu. Czasem miał wrażenie, że inni lepiej go znają niż ona sam siebie. Zwłaszcza jego brat.
    Z Justinem miał świetny kontakt i relację, był dla niego przyjacielem, z którym mógł porozmawiać o wszystkim i teraz gdy był na misji i nie było z nim kontaktu od paru dni, nie dość że się martwił to jeszcze wszystko w sobie dusił. I to właśnie starszy Hafler robił mu znaczące uwagi i często podpowiadał różne rzeczy. Wiedział też rzeczy, do których Leo musiał dojrzeć by powiedzieć to na głos. Znał go na wylot, czasem aż za dobrze.
    — Pewnie masz rację. — Odpowiedział wyczuwając, że jeśli zacznie rzucać liczbami i statystykami to dziewczyna z łatwością go przegada i stwierdzi, że papla głupoty. — Na pewno kiedyś zaskoczy. Jak zagada odpowiednia osoba w odpowiedni sposób. Ktoś na pewno znajdzie sposób na twoją głowę i na ciebie. Weźmy na przykład mnie. Mnie nie znasz, zaczepiłem cię i gadamy normalnie. — Stwierdził wzruszając ramionami i mieszając słomką w szklance, gdy lód nieco się już rozpuścił. — Chociaż ja chyba jestem nieco nieodpowiednim przykładem. — Przyznał spoglądając na dziewczynę. Przyjrzał się jej, starając się nie być zbyt dziwnym w tym gapieniu. Miała ciemne włosy, równie ciemne duże oczy. Była ładna. Chyba! On nie potrafił oceniać takich rzeczy.
    Gdy dziewczyna zaczęła opowiadać o swojej koleżance, Leo powędrował wzrokiem na parkiet, gdzie dostrzegł ową dziewczynę. Tańczącą z jego kumplem.
    — Och, a to.. to jest Tom. Mój kumpel. — Wskazał chłopaka. — Taki typ co raczej na pewno nie postawi ci drinka tylko zamęczy cię na parkiecie opowiadając ile to ruchów zna. — Przyznał kręcąc głową. Cóż za zbieg okoliczności, że oni siedzieli tutaj razem, okupując bar, a ich znajomi bawili się świetnie na parkiecie. Cóż, przynajmniej ktoś wyjdzie stąd wybawiony, chociaż Leo teraz zaczynał czuć się nieco lepiej, gdy w końcu mógł się do kogoś odezwać.

    Leo

    OdpowiedzUsuń
  20. Przejąwszy tablet w dłonie, popatrzył na projekt widoczny na ekranie i lekko przesunął palcem po urządzeniu, chcąc zwiedzić kilka podstron intranetu. Kiedy pytał o projekt, nie spodziewał się, że będzie mógł fizycznie zapoznać się z efektami jej pracy. Zakładał, że usłyszy ogólnikową odpowiedź dotyczącą tego, czym się zajmowała, tymczasem nie dość, że miał go przed oczami, to dodatkowo mógł posłuchać o procesie jego powstawania i wielu innych ciekawych szczegółach odnoszących się do działania całego systemu. Potrafiła mówić o tym tak obszernie, że teraz tym bardziej nie miał wątpliwości, że ta dziedzina jest dla Camille czymś więcej, niż tylko narzędziem potrzebnym do zarabiania pieniędzy. Nie zajmowała się tym bo musiała, bo nie miała żadnego innego pomysłu na życie – ona po prostu chciała to robić, chociażby ze względu na przyjemność i satysfakcję, którą ewidentnie z programowania czerpała. Na razie nie dostrzegł, aby w życiu skupiała się na czymś innym bardziej, niż na programowaniu, ale ponieważ rozmowa kwalifikacyjna nie mogła zdradzić mu o Camille wszystkiego, nie wykluczał tej możliwości, że jednak jest w jej w życiu coś, co uwielbia równi z tym zajęciem. Zaskakujący byłby fakt, gdyby okazało się, że mając dwadzieścia trzy lata całe życie poświęca tylko i wyłącznie temu.
    — Mimo niedokończenia, prezentuje się fachowo — podsumował swoje zwiedzanie, po czym zwrócił tablet w jej dłonie. Nie rozwijał swojej oceny, bo nie to było celem aktualnego spotkania, poza tym nie obcował na co dzień akurat z tworzeniem takich systemów, więc nie uważał, aby jego ocena była rzetelna. Co innego, gdyby dała mu do wglądu dokumentację techniczno-ruchową lub projekt wykonawczy systemu CCTV, bądź innego podobnego – wtedy, jako design engineer z wieloletnim doświadczeniem, z pewnością podzieliłby się wszystkimi swoimi uwagami, natomiast w kwestii intranetu swoją opinię mógł oprzeć głównie na tym co widzi, nawet jeśli zdawał sobie sprawę, jak to działa. Ale nie siedział w tej dziedzinie i nie był w niej biegły, z kolei dzieło Camille, które mogło nosić miano jej osobistego sukcesu, powinno spotkać się z oceną kogoś, kto faktycznie zgłębia tajniki programowania i jest w stanie sypnąć garścią przydatnych uwag.
    Skoro kwestię przerwy w życiorysie zawodowym miał już wyjaśnioną, nic nie stało na przeszkodzie, aby przenieść się z pytaniami nieco dalej. Interesowało go jeszcze kilka aspektów: między innymi jej zainteresowania niezwiązane z komputerami, więc pytanie o hobby było tym, które zadał w następnej kolejności. W rzeczywistości nie była to odpowiedź istotna dla jakiegokolwiek stanowiska pracy, które oferowano w Kravis Security, ale mówiła co nieco o niej, jako o osobie, a o ile komiksy w stylu Marvela do niej pasowały, o tyle opera była już czymś zupełnie innym, wręcz kontrastującym z jej główną pasją – i tego się nie spodziewał. Oczywiście, gdy padła wzmianka o operze, pozwolił sobie dopytać o te szczególnie ulubione, które mogłaby polecić komuś, kto to sceniczne dzieło muzyczne kojarzy jedynie z wyjącymi wokalistami, aniżeli z widowiskiem, które należy również oglądać. Był ciekaw, co poleciłaby komuś tak na pierwszy raz.
    Później płynnie przeszedł do kolejnych pytań, które tym razem miały ją nieco zdezorientować, ale równocześnie sprawdzić jej otwartość na nieszablonowe sytuacje, czy nawet na radzenie sobie w nieprzewidzianych okolicznościach. Zapytał ją o to, którym programem Microsoftu chciałaby być i jaka piosenka najlepiej oddaje jej nastawienie do pracy, a także o to, czy wolałaby być najlepszym pracownikiem w grupie, ale najmniej lubianym, czy piętnastym z kolei, ale lubianym przez wszystkich. Następnie przyszedł czas na proste zadania: poprosił, aby wymieniła jak najwięcej zastosowań ołówka, a później, żeby opowiedziała, jak wytłumaczyłaby osobie, która nigdy nie widziała komputera, do czego służy to urządzenie. Te nietypowe pytania były szczególnie lubiane przez Chaytona, głównie dlatego, że nad odpowiedzią trzeba myśleć na poczekaniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każde z nich pozwalało upiec kilka pieczeni na jednym ogniu: sprawdzić kreatywność oraz podejście i zaobserwować jak zachowuje się osoba, którą tak znienacka rzucono na głęboką wodę. Camille była autentyczna w swoich odpowiedziach i to dodawało jej mnóstwo punktów do całokształtu.
      Jeszcze przed końcem rozmowy poruszyli kilka szczegółów dotyczących stanowiska: godziny pracy, zarobki, możliwości rozwoju i wszelkie dodatki, włącznie z socjalem, który był tutaj szczególnie rozbudowany, począwszy od darmowych napojów i przekąsek, idąc przez darmowe bilety do kina, a kończąc na ciekawych inicjatywach, kursach i wyjazdach, które firma regularnie organizuje. Komfort pracowników był dla Chaytona bardzo ważny, dlatego starał się o to dbać, tym bardziej, że wiele tutejszych stanowisk wymaga pracy umysłowej, nierzadko na najwyższych obrotach.
      Na koniec Chayton sięgnął po swój notes. Na jednej kartce starannie zapisał następujący ciąg znaków. On także przygotował się do tej rozmowy, dlatego wiedział jakie znaki w ASCII odpowiadają literom.
      — Dobrze, pani Russo, myślę, że zapytałem dziś o wszystko, o co chciałem panią zapytać — zaczął, posławszy Camille krótki uśmiech. Wyrwał kartkę z notesu, po czym schował swoje manatki i powoli wstając z kanapy, złożył kartkę na pół. — Skontaktujemy się z panią jeszcze dziś, myślę, że w ciągu najbliższej godziny — oznajmił, wskazawszy dłonią wyjście z sali konferencyjnej. Nie mógł powiedzieć tego na głos, ale chodziło mu o kontakt, w którym zostaną ustalone szczegóły odnośnie zaczęcia przez nią pracy. — Gdyby jednak była pani niecierpliwa, to odpowiedź znajduje się na tej kartce. — Wręczył jej złożoną karteczkę, gdy wyszli z przeszklonego pomieszczenia i znów krótko się uśmiechnął. — Tymczasem dziękuję pani za rozmowę.
      Już gdzieś mniej więcej w połowie ich rozmowy wiedział jaki będzie miała ona finał. Camille miała ogromny potencjał i smykałkę do programowania, dlatego gotów był dać jej szansę, niezależnie czy to w ich firmie zechce spędzić kilka najbliższych lat, czy pobędzie tu jedynie jakiś czas i uzna, że praca w tej branży to jednak nie to. Oboje chcieli, aby sprawdziła się w tym środowisku – ona, bo pragnęła rozwoju, a on bo wiedział, że to pragnienie jest autentyczne. Ciężko na razie mówić o tym, aby wróżył jej sukces już w pierwszym miesiącu, ale z pewnością przewidywał dla niej stopniowe dążenie do doskonałości, które w efekcie wyniesie ją na szczyt. I to wszystko krok po kroku.
      Gdy znalazł się przy stanowisku recepcji, Julie rozmawiała akurat przez telefon. Niemym językiem poprosiła go, aby poczekał kilka minut, bo sprawa jest ważna i nie może jej rzucić natychmiast, nawet jeśli bardzo by chciała. Ale profesjonalizm jest najważniejszy. Odkiwnął więc, żeby spokojnie dokończyła i odsunął się od recepcji na kilka kroków, zawieszając wzrok w kierunku stanowisk pracy, przy których nieustannie kręcili się pracownicy.

      Chayton Kravis

      Usuń
  21. W takich przypadkach nigdy nie można mieć stuprocentowej pewności, że dokonaliśmy dobrego wyboru i Chayton doskonale zdawał sobie z tego sprawę, aczkolwiek wychodził z założenia, że jak już podejmiemy jakąś decyzję, to dobrze byłoby rozsiąść się w tym miejscu i przyjrzeć, co ten wybór tak naprawdę oznacza. Podjęcie decyzji to jedno, a wytrwałość w poznawaniu, co ona oznacza, to drugie, dlatego z czystą ciekawością zamierzał przyglądać się całemu temu procesowi, właściwie już od momentu, gdy Camille pojawi się w biurze jako pełnoprawna pracownica. Prawdopodobnie ona teraz też już wie, że została zatrudniona. Chayton szczerze wątpił, że wsadziła kartkę do torebki, nawet na nią nie spojrzawszy, skoro dał jej jasną podpowiedź, że kryje się na niej ten ostateczny werdykt. Poza tym był przekonany, że system kodowania znaków ASCII to dla niej pikuś, więc zaledwie kilka krótkich minut zajmie jej rozszyfrowanie zdania, zamkniętego w ciągu symboli i liczb. Mógł to zrobić normalnie, czyli tak po prostu wstać, pogratulować i powiedzieć, że od teraz reprezentuje tę firmę, ale w jego przypadku nic nie było takie oczywiste, a z obrazem sztampowego szefa też niewiele miał wspólnego. Podszedł do tej rozmowy indywidualnie: przygotował pytania, które celowały bezpośrednio w jej osobę, bo tylko tym sposobem mógł poznać szczegóły z nią związane. Nie interesowały go szablonowe odpowiedzi, które kandydaci wykuwają na blachę tuż przed rozmową, bo w swoim życiu słyszał ich już całe mnóstwo, stąd nie pytał Camille o to, co wie o firmie i dlaczego powinien zatrudnić właśnie ją. Zadając tego typu pytania zmarnowałby czas, nie dowiadując się o niej niczego. Tymczasem, dzięki A little less conversation poznał częściowo jej podejście do pracy, ale i gust muzyczny.
    Za to w chwili, w której poczuł lekkie pociągnięcie za ramię, zrozumiał, że z cierpliwością Camille jest trochę na bakier. Nie przypuszczałby, że wróci do niego po obszerniejsze wyjaśnienia. Ktoś normalny, zamiast doszukiwać się w tym żartu, próbowałby w tej chwili ujarzmić okrzyk radości, ale zarówno normalność Camille, jak i Chaytona różniła się od tej przeciętnej, regulowanej powszechnymi konwencjami. W końcu on z marszu napisał zdanie w ASCII, a ona wierzyła, że pracując w takiej firmie, będzie mogła zostać superbohaterką i komuś pomóc.
    Popatrzył najpierw na śmiały ruch jej ręki, a później, gdy ją cofnęła, podniósł spojrzenie na twarz, która pojawiła się przed nim z tym nieco pretensjonalnym wyrazem, słyszalnym również w głosie. Nawet Julie, mimo że wisiała na telefonie, próbując zakończyć rozmowę, przyglądała się tej sytuacji zza biurka.
    — Proszę mi wierzyć, pani Russo, że nie wszystko w życiu wymaga walki. Są przypadki, w których żeby coś osiągnąć, wystarczy pozostać po prostu sobą — powiedział, lokując spojrzenie w jej oczach. — Decyzję podjąłem ja, aczkolwiek jestem przekonany, że nikt o zdrowych zmysłach nie przepuściłby okazji do zatrudnienia w firmie superbohaterki — rzekł. Chciał jeszcze dodać, żeby ze spokojem przyjęła tę decyzję jako fakt, a nie żart, ale zanim wydobył z siebie dźwięk, Julie niespodziewanie pojawiła się obok, zwarta i gotowa do działa.
    — Panie Kravis, najmocniej pana przepraszam — zaczęła ze skruchą, ściągając uwagę Chaytona na siebie. — Sam prezes wie, jak ciężko rozmawia się z tymi ludźmi od zaopatrzenia — powiedziała, wywróciwszy oczami, po czym lekko się uśmiechnęła. — Co mogę dla pana zrobić?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Proszę, żebyś przygotowała wszystkie niezbędne dokumenty dla naszej nowo zatrudnionej koleżanki — poprosił, wskazawszy spojrzeniem na Camille. — Chciałem, żebyś zadzwoniła do pani Russo i zebrała wszystkie potrzebne dane do sporządzenia umowy i wyrobienia karty pracowniczej, ale, skoro wciąż mamy ją tutaj, telefon będzie w takim razie zbędny.
      — Oczywiście, panie prezesie — odpowiedziała, wyraźnie skinąwszy głową. — Ma pan spotkanie z Metinem za dwadzieścia minut — przypomniała jeszcze. — Przekażę mu, by udał się do pańskiego gabinetu — oznajmiła i gdy Chayton kiwnął głową w ramach potwierdzenia, zwróciła się już bezpośrednio do Camille. Na wstępie posłała jej swój ciepły uśmiech. — A panią zapraszam ze sobą.

      Chayton Kravis

      Usuń
  22. 2021 r.

    Rok pracy w firmie, która nieustannie prze do przodu, realizując czołowe projekty, to tak naprawdę dopiero rozgrzewka przed realnymi wyzwaniami, jakie zaczną pojawiać się na horyzoncie. Jest to już jednak okres, który pozwala przeanalizować całokształt otoczenia: dostrzec ile w zespole jest wspólnoty, ile pomocy i solidarności, a ostatecznie wyciągnąć pierwsze wnioski dotyczące pełnej atmosfery panującej w biurze. Chociaż nie nad wszystkim można zapanować, zatrudniając tak dużą ilość różnorodnych osób, to, co przede wszystkim wyróżniało Kravis Security to brak niezdrowej rywalizacji. Chayton doskonale rozumiał, że główną rolę w tworzeniu dobrej atmosfery odgrywa kierownictwo, bo to z nich pracownicy biorą przykład, dlatego bardzo istotną kwestią było dla niego, aby każdy pracownik czuł się dobrze w firmie, był sprawiedliwie oceniany i nie pracował w atmosferze wyścigu po trofeum. Jako prezes musiał być jednocześnie w dwóch miejscach: w teraźniejszości, gdzie toczy się walka i gaszenie pożarów oraz w przyszłości, w której te znaczące zmiany, walka i pożary, dopiero mogą się wydarzyć. Nie był jedynie człowiekiem, który pojawia się w biurze, aby popatrzeć innym na ręce, bo jego zadaniem nie było tylko i wyłącznie nadzorowanie przybytku – jako prezes musiał zrobić coś stokroć trudniejszego. Musiał stworzyć niezatapialny statek, który pozostanie na powierzchni i będzie w stanie górować nad konkurencją, nie tylko pod względem oferowanych usług, ale również wizerunku, a o ile to pierwsze jakością obroni się samo, o tyle to drugie wymaga rzetelnej współpracy wszystkich osób w biurze, bo na wizerunek składa się również ta kluczowa atmosfera między pracownikami. To w jakiej atmosferze pracują ludzie, przekłada się na to, jak firma prezentuje się na rynku pracy, a Kravis Security nie tyle co powinno, a musi być wzorem profesjonalizmu i wspólnoty. Dlatego dbanie o ten aspekt było dla Chaytona priorytetem, a ponieważ z natury jest człowiekiem, który nie tylko w życiu prywatnym z marszu likwiduje wszystkie niedomówienia – wejście w sam środek sporu nie było dla niego czymś ekstremalnym. Utrzymanie idealnej atmosfery w pracy to utopia, aczkolwiek łagodzenie sporów i zgrzytów jest jak najbardziej realne i do tego Chayton podchodził rzeczowo, z obiema stronami rozwiązując takie sprawy metodą mediacji. Akurat mediatorem był skutecznym, być może dlatego, że niezależnie od osobistych poglądów podchodził do spraw bezstronnie i w sposób ludzki. Odkładał na bok przydomek prezesa i rozmawiał z pracownikami nie jako szef oczekujący zawarcia błyskawicznej zgody, a człowiek, któremu zależy na znalezieniu faktycznego porozumienia. Oczywiście, nie wszystko szło jak z płatka – sprawy sercowe bywają wyjątkowo trudne, a związki między pracownikami to nic nowego, jednak jeśli tego typu zgrzyty wpływały na efektywność pracy, musiały być rozwiązywane. Czy Chayton był dobrym szefem? Tego nigdy by sam o sobie nie powiedział, ale starał się działać tak, żeby ten element codzienności, jakim jest praca, kojarzył się z czymś dobrym i przyjemnym; z czymś, co daje satysfakcję, a w wielu kwestiach nawet radość. Jeżeli w miejscu pracy jest po prostu miło, od razu widać to w wynikach firmy, a chociaż nie był obecny codziennie w życiu zawodowym pracowników, bo wciąż dzielił się na dwoje, drugi etat ciągnąc w jednostce policji – robił naprawdę wiele, aby wewnątrz faktycznie było miło. Na pewno był tym rodzajem szefa, który zawsze wita się donośnym dzień dobry, i który nie ma większego problemu pojawić się w strefie relaksu, by rozegrać z kimś rundkę ping-ponga, czy zjeść lunch w służbowej kuchni. Potrafił przejść się między stanowiskami, pozaczepiać ludzi w ramach żartu i nawiązać krótką rozmowę, ale równocześnie zaliczał się do tych szefów, którzy zachowują pewnego rodzaju dystans w kontaktach z podwładnymi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sprawach zawodowych zawsze gotów był wesprzeć kogoś dobrą radą, ale ponieważ nie mieszał życia zawodowego z prywatnym, w tym drugim jawił się jako człowiek wyjątkowo nieprzystępny i to właśnie ta nieprzystępność narzucała dystans. Niełatwo jest dostać się do niego drogą prywatną, więc poza szczególnie mu bliskimi ludźmi z pracy, nikt nie jest w stanie powiedzieć, jaką osobą jest Chayton Kravis, gdy zdejmuje prezesowskie lakierki i zamienia je na buty codzienności. W rzeczywistości jest chodzącą zagadką, ale zgodnie z plotkami również ładnie pachnącym, oddanym pracy, ale zmęczonym draniem-cyborgiem, o niepokojących oczach i trampkach zwiastujących wojnę. To, że siedział piętro wyżej, nie oznaczało, że nie jest świadomy pogłosek, które krążą po firmie. W większości są one jednak tak zabawne, że mogą posłużyć za tytuły rozdawane na corocznej imprezie firmowej, która stała się już taką osobliwą tradycją organizowaną z końcem roku. Niezależnie jak wiele w firmie się zmienia, ona była, jest i będzie, i tym razem również przyszedł na nią czas.
      Każdego roku galę wręczenia nagród organizowano w Rainbow Room, zlokalizowanym w Rockefeller Center na Manhattanie. Była to impreza pół-formalna, z humorem podsumowująca minione dwanaście miesięcy nie zawsze lekkiej pracy, na którą pracownicy mogli przybyć z osobami towarzyszącymi. Do dyspozycji gości były przekąski, alkohol oraz muzyka, a dla tych odważniejszych również tańce, na które przychodził czas po oficjalnych przemowach i wręczeniu tytułów. Ze względu na luźniejszą formę, było to przyjęcie, które Victoria organizowała ze szczerym podekscytowaniem, które Chayton uważał za świetne urozmaicenie, a którego istoty nie rozumiała Lucinda, uważając, że humorystyczne nagrody godzą w prestiż całego przedsiębiorstwa. Matka zawsze na kilka dni przed galą suszyła Chaytonowi głowę, próbując wcisnąć w niego swój antyczny pogląd, odnoszący się do organizowania przyjęć z klasą, a nie do tworzenia karykaturalnych przedsięwzięć, które naruszają dobre imię firmy. Jej zdanie tak czy siak nie miało znaczenia, ale potrafiło spuść mu nerwy, więc przed samym przyjęciem nie wyglądał na kogoś skorego do żartów. Mimo wszystko, na prośbę siostry, wziął udział w wymyślaniu tytułów, mających opierać na tym, jak naprawdę wyglądał rok danego pracownika, a ostatecznie wsparł ją również w kilku kwestiach organizacyjnych.
      Lucinda, tak jak zastrzegała, nie pojawiła się na przyjęciu, aczkolwiek nikt nie wyglądał na stroskanego tym faktem, poza Rosalie, która nie miała w tej chwili żadnej sensownej towarzyszki do rozmowy. Chayton zamienił z nią kilka zdań, gdy stali przy jednym z kilku stolików koktajlowych, a później skupił się na rozmowie z Samuelem, który na przyjęciu pojawił się z żoną. Chociaż żadne oficjalne informacje nie pojawiły się na salonach, w ciągu minionego roku małżeństwo Kravisów zdawało się chylić ku końcowi. Unikali spotkań, w których musieli uczestniczyć razem, zwykle szukając odpowiednich wymówek do tego, aby jednak stawić się osobno; Rosalie pojawiała się w biurze już tylko od święta, żeby odebrać korespondencję, a od kilku ostatnich miesięcy po obrączkach na ich placach serdecznych pozostał jedynie cień. Różne plotki krążyły między pracownikami, ale do dziś żadna z nich nie była traktowana oficjalnie i tej mocniejszej pewności nabierze chyba dopiero w chwili, w której Rosalie na dobre pożegna się z pozycją udziałowca. Wątpliwe, że ktokolwiek znajdzie w sobie tyle odwagi, aby zapytać Chaytona wprost, już nie tylko o Rosalie, ale również o Lucindę, o której w przypadku utraty udziałów chodziły podobne słuchy.

      Usuń
    2. W prowadzącą imprezę wcieliła się Victoria, która tego rodzaju role miała we krwi. W głównej przemowie sprytnie przemycała żarty i anegdotki, a że miała ten dar zaskarbiania sobie sympatii ludzi już samym istnieniem – czego raczej brakowało Chaytonowi – potrafiła przyciągnąć widza i słuchacza zbytnio się przy tym nie wysilając. Jako rodzeństwo różnili się przede wszystkim otwartością – w tym Victoria przodowała, a to prawdopodobnie dlatego, że taka właśnie była z natury, nie tylko zawodowo, ale również prywatnie. Powiedzenie, że jest kobietą do tańca i różańca pasuje do niej w całości, bo jej obecność i pozytywne podejście nie jest przytłaczające, a konie kraść można z nią do bólu.
      Kiedy wszyscy goście znaleźli dla siebie odpowiednie miejsca, czy to siedzące przy okrągłych stołach, czy stojące przy stolikach koktajlowych, rozpoczęła się oficjalna część przyjęcia. Victoria poprosiła Chaytona do mikrofonu, aby podsumował miniony rok. Opowiedział o wspólnych osiągnięciach, o głównych projektach, które zaczęli realizować, w tym dla GITMO i ADX Florence, a także o zupełnie nowym sektorze, który nie tak dawno utworzyli, i który dotyczył klientów VIP. Napomknął jeszcze, że w późniejszej części dzisiejszego przyjęcia nastąpi oficjalne powołanie go do życia, po czym podziękował wszystkim za zaangażowanie i oddał mikrofon Samuelowi, który krótko podsumował rok ze swojego punktu widzenia, jako COO. Z tego też miejsca Victoria poprosiła Chaytona o pozostanie i płynnie przeszła do kolejnego, ciekawszego etapu, jakim było docelowe wręczenie tytułów. Ona czytała pozycje z listy, natomiast zdobywcy tytułów odbierali nagrody z rąk Chaytona. Pierwsza nagroda specjalisty do spraw arlekinady powędrowała do Samuela, który ochoczą ją przyjął i zdejmując z głowy nieistniejącą czapkę, kilkakrotnie skłonił się przed wszystkimi, jak na prawdziwego arlekina przystało. Kolejne pod tytułem najwięcej awarii służbowego sprzętu, najwięcej rozlanych kaw, najwięcej złamanych rakietek do ping ponga oraz najgłośniejszy śmiech poleciały już w dłonie specjalistów i pracowników szeregowych. Każdy z nich otrzymał stosowny dyplom i złotą statuetkę w kształcie gwiazdy z wygrawerowanym tytułem i personaliami osoby jej otrzymującej. Chayton wręczał je wraz z uściśnięciem dłoni.
      — Uwaga! — Victoria znów skupiła uwagę osób, które z uśmiechami na twarzach donośniej komentowały wręczone przed momentem nagrody. — Tytuł przyszłej superbohaterki z najbardziej zagraconym biurkiem wędruje do... — zrobiła chwilę przerwy, szukając wzrokiem zwyciężczyni. — Camille Russo! — Obwieściła głośniej. Goście znów podnieśli oklaski, krótkie gwizdy i odgłosy aprobaty, a ich spojrzenia, tak jak spojrzenie Chaytona, wylądowały na sylwetce Camille, gdy ta kroczyła już po odbiór nagrody.

      Chayton Kravis

      Usuń
  23. [Przepraszam! Nie wiem, jak to się stało, że umknął mi gdzieś Twój komentarz, chyba na fali zachwytu chciałam błysnąć i przyjść od razu z jakimś wystrzałowym pomysłem, a potem pochłonęło mnie życie i zapomniałam, że miałam ruszyć głową. Wybacz! Jeśli wciąż chcesz coś wspólnie napisać, to ja się zgłaszam po wątek i zaraz przytuptam do Ciebie na maila na jakąś burzę mózgów. <3
    Nieskromnie przyznam, że to jesienne zdjęcie Darlene było gwoździem do mojej trumny przy decyzji o powrocie na bloga, jestem z niego bardzo dumna i niczego nie żałuję. :D A dziurę nie wiem czym zapcham, mam w nadmiarze trochę kociej sierści, spróbuję, może się nada!]

    Darlene Hopper

    OdpowiedzUsuń
  24. — A skąd wiesz, że nie? — Zapytał uśmiechając się do niej po raz kolejny. — Może to właśnie mój sposób? — Dodał z lekkim rozbawieniem. W końcu miłe zagadywanie nie mogło być kiepskim pomysłem na podryw. Przez rozmowę można było się w łatwy sposób poznać, a chyba w większości przypadków o to właśnie chodzi. Choć rzeczywiście podryw w tym przypadku nie był jego planem.
    Leo czasem próbował swoich sił, za zwyczaj gdy drink lub dwa dodawały mu odwagi, a koledzy motywowali podpuszczając i rzucając głupie żarty, czy docinki. A jego nie było trudno popuścić. Poza tym nie raz i nie dwa starał sobie cos udowodnić, że jest normalny i może mieć dziewczynę. Dwa razy nawet mu się udało! Choć jego związki kończyły się za zwyczaj szybciej niż zaczęły. Pomimo całego zaangażowania ze strony Leo i serca, które wkładał w każdą relację, to nie było to. Nie potrafił wykonać kolejnych, śmielszych gestów i być kimś znacznie więcej i bardziej niż przyjaciel. Wiedział, że te relacje rozpadały się głównie przez niego, ale nie wiedział dlaczego tak się dzieje. Kilku krotnie rozmawiał z różnymi osobami na temat tego jak i gdzie znaleźć idealną dziewczynę, partnerkę na resztę swoich dni, bo przelotne znajomości go nie interesowały. Zadawał sobie również pytanie jaki jest jego kanon idealnej dziewczyny. Nie potrafił na to odpowiedzieć i nie umiał sprecyzować co mu się podoba. Czy woli dziewczyny śmielsze, czy bardziej skryte, blondynki, czy brunetki. Niezbyt często zaprzątał sobie tym głowę, wciąż wierząc, że i na niego przyjdzie pora. I tylko niekiedy, podczas sączenia zbyt dużej ilości alkoholu na imprezach, widział pewne rzeczy, że to nie dziewczyny uważa za urocze i że to nie na ich rumieńce zwraca uwagę.
    Oh dio? Znasz włoski? — Zapytał również odwracając się w stronę parkietu.
    Faktycznie, jej koleżanka była konkretnym przeciwieństwem jej samej. Nie chodziło o to, że były między nimi różnice typu, która jest ładniejsza, ale były skrajnie inne. Camille miała ciemne włosy i równie ciemne spojrzenie, oliwkową cerę. Druga z dziewczyn była jasnowłosą blondynką, która widocznie dogadywała się z jego przyjacielem. Leo nie liczył, że wrócą tego wieczora razem.
    — Masz ochotę się przejść, czy wolisz się patrzeć jak ta dwójka się do siebie szczerzy? — Zaproponował z nutą roześmiania w głosie, gdy już dopił swojego drinka. Tom z pewnością się na niego nie obrazi, zresztą gdzieś na parkiecie szalał ich drugi znajomy. Nadia była z pewnością z nim bezpieczna, a Camille mógł sam odprowadzić, nawet jeśli nie miałby po drodze.

    Leo

    OdpowiedzUsuń
  25. Mimo, że większą część dnia przesiadywał w gabinecie, ulokowanym piętro wyżej, docierały do niego wieści, dotyczące pracowników. Nie starczyłoby mu życia, żeby szczerze się tym interesować, ale miał kilka takich osób, które, gdy przychodziły, czasami zaczynały rozmowę od czy wiesz, że Lucas wczoraj oświadczył się Claire, dopiero po chwili przechodząc do konkretów, z którymi docelowo go odwiedzili. Szczególnym pośrednikiem na linii on i reszta biura była jego siostra, która z ludźmi z pracy jednoczyła się niemal tak, jak z najlepszymi kolegami. Jej ramiona były otwarte dla każdego, zawsze, niezależnie od sprawy, więc w gronie pracowników wyższego szczebla to jej przypadł tytuł królowej towarzyskości, bo faktycznie można było zwrócić się do niej o każdy rodzaj pomocy, bez obawy, że komukolwiek odmówi. Szukała rozwiązania, nawet jeśli sytuacja była patowa, czasami w konspiracji z kierownikami robiąc coś za plecami Chaytona (który do dziś nie jest świadomy wszystkiego), ale ponieważ była kimś wartym zaufania, automatycznie była na bieżąco z tym, co dzieje się wśród pracowników. Bez trudu można było wywnioskować, że te trafione tytuły były właśnie zasługą Victorii, która dokładnie wiedziała, komu należy się nagroda za awarię sprzętu, czy najbardziej zagracone biurko. Nic dziwnego, skoro zamiast pracować w swoim gabinecie, woli rozłożyć się na jednym ze stolików mieszczących się przy panoramicznym oknie z widokiem na East River i Brooklyn Bridge, i w międzyczasie urządzać sobie pogaduchy z ludźmi z biurek naprzeciwko. Nie lubiła plotkować i raczej się tego wystrzegała, ale nierzadko na pytanie: czy Camille Russo jest jeszcze w biurze? potrafiła z machnięciem ręki odpowiedzieć: no coś ty, właśnie przyjechał po nią naprawdę niczego sobie facet, zdecydowanie lepszy od tego, z którym wychodziła dwa tygodnie temu. W rzeczywistości wystarczyłoby mu same no coś ty, ale dobrze wiedział, że Victoria, jeśli już otwiera usta, to nie dla trzech słów, a dla pięknych długich zdań i stąd wcale nie musiał wychodzić z gabinetu, żeby wiedzieć kto z kim wychodzi, kto z kim się żeni, czy kto z kim ostatnio imprezował w Le Bain. To normalne, że Victoria na pytanie składające się z jednego zdania prostego, odpowiada również jednym zdaniem, tyle że złożonym, czasami nawet podrzędnie. Na spotkaniach biznesowych zawsze nadrabiała te krótkie i rzeczowe odpowiedzi starszego brata.
    Chayton jednak nie wnikał w życie prywatne swoich pracowników. Jeśli któryś z nich faktycznie ślubował, to na taką ceremonię bez mrugnięcia okiem wysyłał delegację z upominkiem, ale jego zainteresowanie kończyło się na gestach wynikających z uprzejmości. Nie dopytywał o szczegóły, bo w ogóle nie czuł takiej potrzeby, poza tym patrzył na to przez pryzmat swoich zasad, które klarownie rozdzielały życie zawodowe od prywatnego. Jego prywatność była niedostępna, więc nie oczekiwał, że pozostanie dostępna u innych. Victoria jednoczyła się z ludźmi w pracy, natomiast Chayton, mimo swojej uprzejmości, utrzymywał dystans i była to jedna z tych kilku znaczących różnic i kontrastów, które charakteryzowały rodzeństwo.
    Niemniej jednak, jego pamięć była zjawiskiem wyjątkowym i niezależnie od tego, czy chciał coś zanotować, czy nie – robił to bez udziału woli. Ciężko stwierdzić, jak to możliwe, że jego mózg magazynuje tyle danych, przy czym większość z nich w odtworzeniu jeden do jednego, ale tak się działo i chociaż miało to swoje minusy, nauczył się z tej pamięci korzystać, nawet jeśli nie zawsze z marszu mógł odsiać informacje poprawne od tych, które zawierały błąd.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętał całe mnóstwo szczegółów związanych z Camille i prawdopodobnie złapałaby się za głowę, gdyby przytoczył je wszystkie, zaczynając od tego, że w dniu rozmowy kwalifikacyjnej, mając na sobie bordowy golf, którego rękaw później lekko rozciągnęła kciukiem, powitała go słowami Ave Maria, i idąc dalej, do momentu, w którym opowieść o swojej niezdarności i chęci zostania superbohaterką zwieńczyła wyraźniejszym uśmiechem, a kończąc na tym, jak złapała go za ramię z bojowym wyrazem twarzy i przebijającej się w oczach niepewności, którą zastąpił szok, gdy w końcu wyszło na jaw z kim rozmawiała. Mógłby przytoczyć wszystkie momenty tamtej rozmowy, podczas których jej twarz odzwierciedlała emocje, bo jego głowa była jak klaser na znaczki – każda pamiątka miała swoje miejsce, jedna po drugiej. I dochodziły do nich kolejne: w momencie, gdy przechodząc koło jej biurka, dostrzegał, jak ze skupieniem naciska przyciski na klawiaturze, albo gdy akurat dorzuca patyczek po lizaku do jednego z dwóch stojących na blacie kubków, czy teraz, gdy podczas odbierania nagrody, uścisnęła jego dłoń i zamiast ubrać usta w uśmiech, ubrała w niego oczy. Zapamięta je, może nie na zawsze (choć kto wie), ale na pewno na długo.
      Uśmiechnął się, kiedy napomknęła o ASCII. Nie byłby sobą, gdyby przy jej pierwszej nagrodzie nie zawarł choć jednego elementu, który nawiązywałby do sposobu, w jaki poinformował ją o otrzymaniu pracy.
      — Rewers — zwrócił się do Camille, gdy zdążyła oddalić się o kilka kroków, po czym, jak gdyby nigdy nic, sięgnął do stolika po kolejną statuetkę, by wręczyć ją następnej osobie, wyczytanej przez Victorię. W lewym dolnym rogu jej dyplomu znajdował się odręcznie napisany ciąg znaków, który odpowiadał zdaniu: moje osobiste gratulacje. Było to jego staranne pismo, uwiecznione na papierze kredowym dokładnie tym piórem, którym pisał na rozmowie kwalifikacyjnej.
      W następnej części przyjęcia, już po rozdaniu nagród, nastąpiła chwila przerwy, podczas której Chayton rozmawiał z kolegami z pracy, a także z osobami, które im towarzyszyły. Kelnerzy wciąż rozdawali przekąski i musujące wina, informując, że mocniejsze alkohole znajdują się w barze, a w głośnikach przygrywała nienachalna, klimatyczna muzyka, która była idealnym tłem dla gwaru rozmów, jaki wypełnił Rainbow Room.
      Kiedy po kilkudziesięciu minutowej przerwie Chayton pojawił się przy mikrofonie, melodia ucichła, a wraz z nią ustał również gwar. Naszedł czas na kolejny punkt programu.
      — Moi drodzy — zaczął, spojrzawszy po twarzach zebranych. — Choć cały ten wieczór jest dla nas wszystkich niezwykły, dla niektórych będzie również szczególny, a może nawet wyjątkowy, w tym również dla mnie — kontynuował w sposób oratorski, nawiązując po chwili do sektora, który ostatnimi czasy rozwinął się pod ich skrzydłami. Opowiedział o sekcji VIP: o tym, kim są tacy klienci i jakie plany ma firma w związku z jego powstaniem, a także pokrótce przedstawił czym będą zajmować się osoby, które za moment zostaną powołane do drużyny; że będą celować w konkretne potrzeby i na ich podstawie będą tworzyć finalne projekty.

      Usuń
    2. Sektor VIP docelowo będzie składał się z dwóch drużyn, aczkolwiek na ten czas powstanie jedna, seniorska, która będzie wiodąca i odpowiedzialna za rozwój, a później za trzymanie pieczy nad drugą, juniorską. Wspomniał również, że COO tego sektora będzie on we własnej osobie, a także, że osoby, których nazwiska zostaną za moment wyczytane, zostały wybrane w oparciu o efektywność swojej pracy oraz kreatywność, która jest niezbędna do tworzenia innowacyjnych produktów. Projekty w sektorze VIP muszą bowiem zarówno zaciekawić odbiorcę, zadowolić go, ale i zachęcić do dzielenia się nimi.
      Sięgnąwszy po twardą oprawę, w której znajdował się dokument, otworzył ją w dłoniach.
      — Do nowego zespołu pierwszej drużyny w sektorze VIP awansują: Stephanie Martin, Alan Wilson, Sarah Walsh, James Ellis oraz Camille Russo — wymienił, spojrzawszy w kierunku wyczytanych osób. — Zapraszam was do siebie — dodał, po czym przeszedł do niewielkiego stolika, na którym pozostawił dokument. W oczekiwaniu na wyczytane osoby, wyciągnął mikrofon ze statywu, żeby wyjaśnić dalsze kroki związane z utworzeniem zespołu.
      — Najpierw poproszę was o złożenie podpisów na dokumencie — wskazał dłonią stolik i uśmiechnął się. — Spokojnie, to tylko symboliczne podpisy. Aneksy do umowy z nowymi warunkami otrzymacie w biurze, włącznie z czasem na zapoznanie się z nimi — powiedział z nutą żartu, bo faktycznie podpisywali teraz akt, który oficjalne poświadczał utworzenie nowego sektora, a nie nowe warunki, na których będą pracować.
      Kiedy wszyscy złożyli podpisy, na sam koniec Chayton złożył również swój, po czym podziękował każdemu z osoba, uściśnięciem dłoni. Był to również czas na gratulacyjne oklaski, które podniosły się wśród gości.
      — A teraz, jako nowa drużyna, otrzymujecie pierwsze wspólne zadanie — zwrócił się do grupy. — Macie na nie tylko chwilę — zaznaczył. — Proszę was o wymyślenie nazwy dla swojej drużyny.

      Chayton Kravis

      Usuń
  26. Osoby, które zostały wytypowane do zasilenia nowej drużyny, zostały wybrane wspólnymi siłami przez niego oraz ludzi z działu HR, którzy zajmują się polityką personalną firmy i są na bieżąco z jej wszelkimi priorytetami. Nie była to decyzja, która zapadła z dnia na dzień – proces tworzenia składu trwał lekko ponad miesiąc, w ciągu którego zweryfikowano pracę kilkudziesięciu osób, z czego ostatecznie wyłowiono pięć tych najbardziej pożądanych. Ponieważ sektor VIP był dopiero w fazie rozkwitania, nowa drużyna będzie musiała stanąć na wysokości zadania i na podstawie obserwacji oraz researchu zrozumieć potrzeby klienta – to właśnie dlatego do teamu zostały włączone osoby o różnych zainteresowaniach, różnych gustach, czy nawet o różnym podejściu do życia. Wymiana osobistych doświadczeń i zdań daje możliwość spojrzenia na coś z nieco innej perspektywy, a to ważne, gdy chce się trafić do pewnej grupy osób i równocześnie zadowolić ich wszystkich z osobna. Sektor potrzebował ludzi, którzy nieustannie się rozwijają, a żadna z pięciu wymienionych osób nie stała w miejscu. Każdy z nich wyrażał siebie na swój sposób – ktoś składał skomplikowane origami, ktoś rozwiązywał sudoku na czas, a ktoś malował figurki. Jedni potrafili płynnie obsługiwać programy graficzne, tworząc różnego rodzaju projekty, inni operowali językami programowania, stawiając aplikacje. Byli ludźmi o różnych charakterach, ale łączyła ich pomysłowość i potrzeba tworzenia, a dodatkowo zapał do pracy, który był kluczowym czynnikiem pozwalającym ruszyć temu sektorowi z kopyta. Oczywiście nie był to awans bez powrotu. Chayton zawsze dawał pracownikom pole do manewru, więc i tym razem, jeżeli na nowym stanowisku ktoś faktycznie nie będzie czuł się dobrze, szansa na powrót do poprzedniego będzie dostępna właściwie od ręki. Sądził jednak, że wybór, którego dokonał wraz z zespołem, jest trafiony i nie przewidywał żadnych rotacji w tej drużynie. Był za to niezwykle ciekawy jak potoczy się współpraca tych osób i jakie w efekcie przyniesie rezultaty.
    Każda drużyna w firmie miała swoją własną nazwę, bo dzięki temu była łatwiejsza do zidentyfikowania, z kolei Chaytonowi, którego harmonogram nierzadko pękał w szwach, dzięki nazwom wygodniej było orientować się w liście nadchodzących zebrań i spotkań, a już szczególnie, gdy toczyły się one jedno po drugim. Na takie pogaduszki lubił przychodzić przygotowany, więc świadomość dotycząca tematyki oczekujących spotkań była mu zdecydowanie na rękę. Pamięć miał niezawodną, ale to nie oznaczało, że miał tendencje, by zaprzątać ją sobie taką sieczką. Korzystał z dobrodziejstw jakie oferowała dzisiejsza technologia i posługiwał się kalendarzem na różnego rodzaju urządzeniach, w których to znajdował się cały rozkład jego długiego dnia. Żadną sztuką było zapamiętać kilkanaście nazw drużyn, nawet jeśli żadnej z nich nie wymyślało się osobiście, ale zanotowanie w głowie planu dnia, który codziennie wyglądał inaczej, wymagało energii, a tą wolał przeznaczyć na projekty, aniżeli na coś, co potrafi zmieniać się z godziny na godzinę.
    Swoje spojrzenie ulokował w twarzy Camille, gdy w pogwarze narady jej głos wybił się tak znacząco, że grupa aż zamilkła. Uwaga wszystkich jakby z automatu spoczęła na obliczu panny Russo, której entuzjazm po chwili podzielił się miejscem z niepewnością. Zwykle była tak cicha, że jej niespodziewany odzew uchodził za coś nadzwyczajnego, a przynajmniej dla Chaytona, który w ciągu minionego roku nie miał zbyt wielu okazji do posłuchania jej głosu. W rzeczywistości mógł policzyć te okazje na palcach jednej ręki. A może nawet połowy.
    — Właściwie... czemu nie? — Odezwał się ktoś z grupy, na co reszta zgodnie przytaknęła. — Niech będzie: Tech Titans — dopowiedzieli wspólnie, posyłając sobie uśmiechy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chayton skinął głową i zbliżył mikrofon do ust, kierując spojrzenie na gości.
      — Informuję, że drużyna Tech Titans została oficjalnie powołana do życia — oznajmił, wracając wzrokiem do swojej drużyny. Uśmiechnął się krótko do wszystkich. — A teraz zapraszam wszystkich do wspólnego świętowania. Dziękuję — zakończył, po czym wsunął mikrofon w statyw i przekazał dokument w twardej oprawie Victorii, która zaraz pojawiła się obok, aby zająć się przechowaniem symbolicznego aktu.
      — W biurze zorganizujemy spotkanie i omówimy wszystko na spokojnie — zwrócił się do załogi tytanów. — Tymczasem bawcie się dobrze.
      Za moment u boku Chaytona pojawił się Samuel, który wręczył mu lampkę szampana i stuknął się w ramach toastu, żartując przy okazji, że jako wyjadacz w dziedzinie operowania drużynami zawsze służy cenną radą, a gdy muzyka znów popłynęła z głośników, obaj skierowali się do wysokiego stolika, przy którym Rosalie rozmawiała z Alison – żoną Samuela. Włączyli się do rozmowy i we czwórkę spędzili kilkanaście najbliższych minut, zanim Chayton zdecydował się przejść do baru i zamienić pusty kieliszek szampana na szklankę toniku, jako że później został już zaangażowany w rozmowy z innymi pracownikami i gośćmi, z którymi nie miał sposobności zamienić słowa wcześniej. Menadżerowie i kierownicy pojawili się w towarzystwie osób, z którymi dotychczas nie było mu dane wymienić zapoznawczego uścisku, więc były to pogawędki oscylujące głównie wokół uprzejmości. Dłużej porozmawiał jedynie z mężem jednej z księgowych, który to również trudził się policyjnym fachem, więc obszerniejszy temat nasunął się sam. A żadną tajemnicą było w biurze to, że Chayton pracuje w jednostce policji, bo niejednokrotnie wpadał do gabinetu w mundurze, gdy musiał błyskawicznie zabrać jakieś papiery, a był akurat na służbie. Wszyscy byli do tego przyzwyczajeni.
      W międzyczasie załapała go Rosalie, choć tylko po to, żeby dać mu znać, że zaraz będzie się zbierać. Odprowadził ją do wind, gdzie porozmawiali jeszcze chwilę o kilku dokumentach, które czekały w firmie na jej podpis, a później wrócił na salę i zatrzymał się z boku, żeby popatrzeć jak bawi się towarzystwo. Na taniec jeszcze nikt się nie skusił, choć co niektórym nogi podrygiwały w rytm muzyki, ale za to większość dzierżyła już w dłoniach mocniejsze trunki. Osobiście zaliczał się do mniejszości, bo popijał tylko tonik, aczkolwiek był zadowolony, tak samo jak ci, którzy pozwolili sobie na odrobinę swobody, bawiąc się i żartując.

      Chayton Kravis

      Usuń
  27. Na jego ustach pojawił się lekki uśmiech, gdy ciemnowłosa kobieta zatrzymała się tuż obok, witając go ciągiem włoskich wyrazów. Płynnie mówił w trzech językach i włoski się do nich nie zaliczał, ale to nie oznacza, że był całkowicie zielony i nie kojarzył nawet podstaw. Tak się składa, że był osłuchany z tym językiem, bo lekko ponad miesiąc temu odwiedził Mediolan, gdzie na spotkaniu biznesowym zwieńczył współpracę z przedstawicielami Colombo Costruzioni oraz Intesa Sanpaolo, którzy szykowali się do inauguracji budynku Torre Gioia 22, którego byli właścicielami, i który ubrali w zabezpieczenia Kravis Security. Dlatego teraz bez trudu zrozumiał nienachalne komplementy, którymi uraczyła go kobieta, i ostatecznie odpowiedział na nie skinieniem głowy oraz krótkim, acz uprzejmym la ringrazio. O tym, że kobieta jest jej ciotką wiedział jeszcze za nim Camille pojawiła się w ich towarzystwie, bo chociaż nigdy jej nie widział, to żadną filozofią było wyciągnięcie odpowiednich wniosków, skoro przyszły razem i razem spędzały wieczór. A on sprawę miał ułatwioną o tyle, że był świadomy jak wygląda sytuacja rodzinna Camille, bo tego dowiedział się na własną rękę przed rozmową kwalifikacyjną, więc nie mógł pomylić ciemnowłosej kobiety z jej matką, czy kimkolwiek innym. Wprawdzie różnica w temperamentach pań była zaskakująca i dostrzegalna już na pierwszy rzut oka, jednak – pomijając to, że obie zdecydowały się na czarne kreacje – miały bardzo podobne spojrzenia, które dowodnie sugerowały, że łączą je bliskie więzy krwi. I obie mówiły po włosku – nie dało się tego przeoczyć.
    Podziękowania już od dłuższego czasu stanowiły dominującą część jego konwersacji, choć w biznesie tego typu uprzejmości to znany wszem i wobec standard; coś jak rozmowa o samopoczuciu w normalnym życiu. Odbierał je częściej, niż wręczał, bo z ramienia przedsiębiorstwa dzielił się swoimi produktami, a podziękowania były wpisane w odpowiedź każdego biorcy, który z tych produktów czerpał korzyści, jednak to była wdzięczność, która zawsze oscylowała wokół jednego, sztampowego stylu. Formalne spotkanie, przemowy, szampan, ściskanie rąk i stałe – chyba już nie zawsze szczere – uśmiechy posyłane od kontrahenta do kontrahenta. Dlatego sposób, w jaki dziękowała mu właśnie Florence, nawet jeśli wyszedł z obiegu lata świetlne temu, był dla niego czymś innym, nietuzinkowym, czymś co niosło ze sobą lekki powiew świeżości. Nie przypominał sobie, aby kiedykolwiek przyjmował podziękowania za awans od rodziny swojego pracownika, ale to może dlatego, że nie było ku temu okazji. W firmie rzadko celebrowano awanse tak jak dziś, z kolei on z rodzinami swoich podwładnych nie utrzymywał żadnego kontaktu.
    Przy tych podziękowaniach, i zarazem rozmowie, więcej milczał i przytakiwał, niż mówił, ale pochwały z ust Florence wyrażały wszystko tak dobitnie, że nie było potrzeby temu wtórować. Zresztą, ilekroć spoglądał na Camille, gdy ciotka jej słodziła, tylko utwierdzał się w przekonaniu, że bycie na świeczniku wcale jej nie służy, niezależnie na jakiej ten świecznik stoi podstawie. Nie wiedział jeszcze, jak zachowałaby się, gdyby jakaś jej praca została publicznie wyróżniona i nagrodzona, ale nie sądził, że mogłaby przyjąć ją z wysoko uniesioną głową. Była na to zbyt skromna – tak jak na przyszłego superbohatera przystało.
    Uśmiechnął się wyraźniej, gdy po podziękowaniach Florence, usłyszał przeprosiny od Camille. Nie było żadnego powodu do przeprosin, bo wszyscy spotkali się tu dziś po to, żeby wspólnie świętować coroczną firmową tradycję. Tego wieczoru jego osobisty czas nie był dla nikogo limitowany.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Niczego nie zabrałyście — odparł, utrzymując spojrzenie w oczach Camille. — Mój czas należy dziś do wszystkich, również do was — oznajmił i po chwili powrócił uwagą do Florence, posyłając jej grzecznościowy uśmiech. — Myślę, że wyrazy uznania należą się przede wszystkim Camille. My, jako firma, daliśmy jej narzędzia, jednak sama zapracowała na swój sukces, poświęcając pracy wiele więcej, niż tylko czas — powiedział, ponownie zerknąwszy na Camille. — Mam wrażenie, że determinacja jest państwa cechą rodzinną, ale, z drugiej strony, wsparcie jakie Camille otrzymuje od pani, z pewnością stanowi solidną cegiełkę jej sukcesów — zauważył, znów lekko unosząc kąciki ust. Bez trudu potrafił sobie wyobrazić Florence w roli dopingującej motywatorki, bo taki mocny doping na miarę kibica do niej pasował. — Teraz tym bardziej rozumiem, dlaczego zdecydowała się uczyć w Kolegium Barnarda, mimo przyjęcia na MIT — dodał, na tym zakończywszy.

      Chayton Kravis

      Usuń
  28. Zaskoczenie mimowolnie pojawiło się na jego twarzy, gdy po słowach dotyczących uczelni w Cambridge, doszło do dziwnego nieporozumienia. Popatrzył na Camille z lekko ściągniętymi brwiami i obserwując jak nieporozumienie ewoluuje stopniowo do kłótni, nieznacznie skinął głową, gdy Florence z krótkim wybacz pociągnęła siostrzenicę za sobą. W rzeczywistości ich odsunięcie się nie było konieczne, bo donośny głos Florence niósł się po najbliższym otoczeniu, ściągając uwagę każdego, kto stał w promieniu kilkunastu metrów. Ale o ile kłótni nie dało się nie usłyszeć, a także nie dostrzec, bo panie wciąż stały w zasięgu wzroku, o tyle można było jej nie zrozumieć, co akurat działało na ich korzyść, bo mocne słowa, które padały pomiędzy zdaniami z pewnością przewijałyby się na ustach współpracowników przed dłuższy czas. Tymczasem, w tym emocjonalnym starciu dopełnionym energiczną gestykulacją, nikt z gapiów nie był w stanie doszukać się źródła problemu, bo dla nikogo z obecnych nie było ono zrozumiałe. W pewnym momencie przeszło mu przez myśl, żeby zainterweniować i ze względu na otoczenie przystopować dwa włoskie temperamenty, tym bardziej, że zaczęła przemawiać przez nie złość, ale zrezygnował z tego pomysłu. Chociaż był iskrą, która wznieciła pożar, postanowił jedynie obserwować sytuację z boku, bo w rzeczywistości i tak nie byłby w stanie go ugasić. To była ich prywatna sprawa i nic mu do tego dlaczego Camille zdecydowała się zatuszować prawdę o dostaniu się na MIT, aczkolwiek zdążył już sam dodać sobie dwa do dwóch i wyciągnąć pierwsze wnioski. Pamiętał, jak na rozmowie kwalifikacyjnej pojawił się temat uczelni – Camille powiedziała wtedy trzy istotne słowa, które prawdopodobnie stanowiły jeden z głównych powodów uczęszczania do Barnard College. Tu mam rodzinę. Ten powód nie był znany ciotce właśnie ze względu na to, co działo się teraz – na kłótnię, która rozegrałaby się również wtedy, a która dziś przybrała mniejszy rozmach, niż mogłaby przybrać na świeżo, tuż po podjęciu decyzji. Poza kłótnią doszłoby jeszcze namawianie i, być może, próba zmiany sytuacji na własną rękę, bo patrząc na usposobienie Florence, to właśnie czegoś takiego można się po niej spodziewać. W tej chwili było to odkopanie starych, dawno zamkniętych spraw, których nie da się odwrócić, tak samo, jak nie da się cofnąć czasu. Camille ukończyła Barnard College i to się nie zmieni. W tamtym okresie była obecna przy rodzinie i to też się nie zmieni. Jedyne, co może się zmienić, to że do jej życiorysu dojdzie ukończenie MIT, bo na to wciąż nie było za późno i Chayton miał nadzieję, że Florence z czasem to zrozumie. Że zda sobie sprawę, że uczelnia nie ucieknie, a lata spędzone z dala od rodziny nigdy już nie wrócą. W tamtym okresie Camille zrobiła to, co uznała za słuszne. Najwidoczniej czuła wtedy, że jest potrzebna tu, na miejscu.
    Odprowadził Florence spojrzeniem, gdy wymaszerowała z sali wyraźnie wzburzona; ciągnął się za nią tylko ciężki, ale stabilny stukot obcasów uderzanych o posadzkę. Potrzebowała czasu, żeby doprowadzić się do porządku po tym pożarze i Chayton doskonale to rozumiał. Sądził nawet, że Florence strawienie tego oszustwa przyjdzie szybciej, niż przyszłoby jemu, gdyby znalazł się na jej miejscu, bo jedną z zasad, którymi kierował się w życiu, było przedstawianie wszystkich spraw jasno od samego początku. Nie był zbyt łaskawy wobec kłamstw, z kolei zatajona prawda prędzej czy później wyjrzy na światło dzienne, choćby tak jak teraz: podczas niezobowiązującej, symbolicznej pogawędki, która przecież nigdy nie zwiastuje żadnej burzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dostrzegłszy szepczących między sobą ludzi, którzy stojąc przy stolikach wciąż rzucali ukradkowe spojrzenia w kierunku minionej kłótni, ruszył do Camille. Ponieważ jej dłonie zaciskały się w pięści, złapał ją za nadgarstek, swobodnie oplatając na nim palce.
      — Chodź — powiedział tylko i sugestywnie pociągnął Camille za sobą w stronę wyjścia na hol. Jej rękę puścił po chwili, gdy upewnił się, że postanowiła poddać się temu gestowi i zejść z oczu reszty towarzystwa. Może jego powaga sugerowała, że zaraz dołoży jej trosk swoją reprymendą, ale nic z tych rzeczy – kiedy zatrzymał krok, tylko wycelował spojrzenie w jej oczy. Dostrzegł, że wzbierały łzami.
      — Dobrze się czujesz, Camille? Chcesz usiąść? — Upewnił się, wnikliwie lustrując jej z lekka pobladłą twarz. Na holu tego piętra nie było żadnych ławeczek, ale kawałek dalej znajdowały się schody, które w razie potrzeby zawsze mogły posłużyć za prowizoryczne siedzisko.

      Chayton Kravis

      Usuń
  29. Wyciąganie rodzinnych brudów przy kolegach i koleżankach z pracy zdecydowanie nie było dobrym pomysłem i tego Chayton wystrzegał się za wszelką cenę, a jeśli już pojedynkował się na słowa, to wyłącznie za drzwiami gabinetu, albo daleko poza biurem. W firmie nigdy nie otwierał ognia przy świadkach i nie ważne, że nierzadko miał przemożną ochotę sklasyfikować kogoś srogimi epitetami i dobitnie podsumować swoją opinię krótkim, siarczystym zdaniem. Ale był osobą, która długo pracowała na swój wizerunek, i która jest doskonale świadoma, że może go stracić przez jedno źle dobrane słowo. Niestety, tego rodzaju incydenty utrwalają się w ludzkiej pamięci lepiej, niż dobre wspomnienia, dlatego nauczył się kontrolować i reagować na nieporozumienia spokojem, który zamiast rozniecać płomień, skutecznie go poddusza. Do tej pory nie było w firmie takiej sytuacji, gdzie jego osoba byłaby głównym bohaterem awantury. Owszem, z Lucindą nieraz traktowali się chłodno na oczach pracowników, ale robili to bez podnoszenia głosu, pozostawiając po sobie jedynie charakterystyczne napięcie, aniżeli echo krzyków i wyrzutów. Formalistyczne utarczki zawsze wyglądają lepiej, niż te powleczone arsenałem emocji, które zazwyczaj towarzyszą kłótniom z udziałem bliskich, bo nie dostarczają wrażeń na miarę telenoweli. Pojawiają się i znikają, czego nie da się powiedzieć o incydentach, w których faktycznie sypią się iskry.
    Nie przewidywał jednak, że panie Russo będą w stanie raczyć się chłodną, formalistyczną wymianą zdań w momencie takim, jak ten, ponieważ je, w przeciwieństwie do niego i jego rodzinnych koligacji, łączyła zażyłość, a wraz z nią emocje. One kochają mocno, złoszczą się mocno, mocno płaczą i mocno się śmieją, i to wszystko niezależnie od otoczenia. Domyślał się, że Camille, jako ta mniej ekspresywna połówka, która właśnie stanęła w centrum uwagi i to w niezbyt korzystnym świetle, musi czuć się fatalnie. Nie znał jej, bo nie miał okazji zgłębić jej osobowości, ale przez miniony rok zdążył co nieco wywnioskować ze swoich osobistych obserwacji. Nie potrzebował jej znać, żeby wiedzieć, że ciotczyny wyrzut może odbijać się na niej odczuwaniem upokorzenia, tym bardziej, że wszystko odbyło się przy jej koleżankach i kolegach, którzy najbliższej konfrontacji na pewno ją o to zapytają. Rozumiał ją, bo właśnie wzięła udział w czymś, czego z doświadczenia wystrzegał się jak ognia.
    Moment, gdy Camille zbliżyła się do jego torsu był tak naturalny, że Chayton sam nie zauważył, kiedy otoczył jej sylwetkę ramionami. Zrobił to z lekkim wahaniem, nieco spięty, bo nie praktykował czegoś takiego często, ale ostatecznie udało mu się rozluźnić z myślą o tym, że sztywna postawa na pewno nie pomoże Camille w ujarzmianiu zszarganych nerwów. Nie będzie czuła się dobrze, gdy dostrzeże jakiś opór z jego strony, a wręcz przeciwnie – gdy tylko zda sobie z tego sprawę, stanie się to dodatkowym aspektem, który pogłębi jej zażenowanie.
    Calmati — powiedział łagodnie, automatycznie przesuwając dłoń po długości jej włosów. — Oddychaj głęboko i powoli. Nie skupiaj się na tym, zatrzymaj myśli i odsuń je; na razie nie są potrzebne — kontynuował, od razu wyczekując dostosowania się do tych poleceń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Najgorsze już za tobą. Mleko się rozlało, teraz trzeba tylko posprzątać — zauważył i także odetchnął głębiej. Nie odsuwał się. Czekał aż to z jej strony nastąpi to pierwsze drgnięcie, które zasugeruje, że wypadałoby wrócić do odległości, która dzieliła ich przed kilkunastoma minutami, za nim doszło do kłótni. Czekał, aż sama poczuje, że już wystarczy, że jest już w stanie utrzymać emocje na wodzy, odzyskać kontrolę i otrzeć łzy. Nie oczekiwał, że tak jak on, Camille też będzie wstanie podnieść się z kolan i pójść ze zdwojoną siłą, ale wierzył, że poradzi sobie z przywróceniem spokoju. Potrafiła odnaleźć drogę do zdrowego rozsądku i działać racjonalnie – wiedział o tym.

      Chayton Kravis

      Usuń
  30. [Hej! Wybacz, że przepadłam na blisko miesiąc. Chciałam zapytać, czy nadal byłabyś zainteresowana wątkiem z moim Samem... :(]

    Samael

    OdpowiedzUsuń
  31. Niezależnie od tego, jak duży dystans utrzymywał w kontaktach z ludźmi z pracy, nie był kimś totalnie bezlitosnym i dzikim. Wybaczanie pewnych rzeczy faktycznie nie przychodzi mu łatwo, i zdarza się, że upór i duma biorą nad nim górę, pozwalając, by dana znajomość obróciła się w proch, nie otrzymawszy żadnych szans na wyjaśnienia, ale ostatecznie ci, którzy wyróżniają się podobnym uporem, jeśli założą, że muszą zostać wysłuchani, to i tak zawsze będą potrafili się do niego dostać. Gdy tylko przyjdą – wysłucha ich, bo był zdania, że jeżeli ktoś uważa, że zasługuje na drugą szansę, to spróbuje o nią zawalczyć. Osobowość nie jest przecież jak twardy kamień, którego nie da się modelować, a wręcz przeciwnie – każda lekcja sprawia, że człowiek się zmienia, że koryguje swoją postawę i uczy się na błędach, a więc w wielu przypadkach zasługuje na szansę, by odkupić winy i móc odbudować zaufanie. Jego wyrozumiałość nie szła jednak w parze z umiejętnościami pocieszania, bo nawet do tego zadania podchodził z rozwagą. Banały typu „jutro będzie lepiej”, „będzie dobrze” lub „głowa do góry” nie byłyby w stanie przejść mu przez gardło, bo uważał je za wyjątkowo nieszczere. Czasami lepiej nie powiedzieć nic, niż zdobyć się na sztampowy banał, dlatego jego pocieszanie polegało przede wszystkim na słuchaniu, z kolei uspokajanie opierało się najczęściej na racjonalnym rozumowaniu. I stąd nie mówił teraz nic więcej. Obejmując jej sylwetkę pozwalał tej chwili po prostu trwać, w milczeniu analizując jak emocje Camille powoli opadają, szloch ustaje, a nierówny oddech wraca do miarowego rytmu.
    Zastanawiająca była naturalność tej sytuacji: ta swoboda, z jaką zbliżyli się do siebie i brak napięcia, które zwykle pojawia się w chwili, w której dwie osoby zdają sobie sprawę, że właśnie doszło do czegoś niepoprawnego. I na tym Chayton się złapał, bo nawet nie pomyślał, by uznać to spoufalenie się za coś niepoprawnego, mimo że do tej pory w ogóle nie wyobrażał sobie znaleźć się w takim położeniu. Wizja, że ktokolwiek mógłby wypłakać mu się w koszulę, to była czysta abstrakcja, ale to też dlatego, że do tej pory nie poznał takiego śmiałka, któremu oparcie czoła o jego tors przyszłoby tak łatwo, jak przyszło to Camille. Nie licząc tych momentów nieuwagi, gdy ktoś szturchnął go w ramię w zatłoczonej windzie, ludzie uważali, żeby trzymać się z daleka od granic jego przestrzeni osobistej, a już szczególnie pracownicy biura – co było akurat oczywiste, biorąc pod uwagę kim był i jaką pozycję zajmował w tym przybytku. Camille zrobiła to jednak w sposób tak autentyczny, że odebranie tego gestu było odruchem mimowolnym i wcale nie wymuszonym. Co ciekawsze – nawet, gdy zdał sobie z niego sprawę, mimo okoliczności, w jakich wciąż się znajdowali, nie poczuł się zobowiązany od niego odstąpić.
    Popatrzył na nią bez słowa, kiedy odsunęła się łagodnie, na pół kroku, i zaczesała część włosów za ucho. Nie mógł przestać się na nią patrzeć, ale nie ze względu na rozmazany makijaż, bo tym wcale nie zajmował swojej uwagi, ani na oczy i policzki wciąż wilgotne od łez. Po prostu coś go w tej dziewczynie zaintrygowało, ale nie był w stanie określić co konkretnie. Nie teraz.
    Odetchnąwszy głębiej, nieznacznie potarł swoją brodę.
    — W porządku, Camille — odezwał się po chwili. — Nie oczekuję od ciebie wyjaśnień. Wychodzi na to, że ja od samego początku znałem prawdę — zauważył, po czym wsunął dłonie do kieszeni swych spodni. Oprócz prawdy, znał być może również powód, biorąc pod uwagę słowa, które padły na rozmowie kwalifikacyjnej: tu mam rodzinę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie mam prawa rozliczać cię z wyborów, które dotyczą twojego prywatnego życia; zrobiłaś to, co uznałaś za słuszne. A jeśli uznasz kiedyś, że słusznym byłoby opowiedzieć mi tę historię, zrobisz to w sprzyjających okolicznościach: podczas rozmowy, nie w formie wyjaśnień. — rzekł, nieznacznie unosząc kącik ust. Gdyby te prywatne wybory w jakiś sposób oddziaływały na niego, wtedy interweniowałby bez wątpienia, ale aktualnie nie było o czymś takim mowy. Aktualnie była to sprawa, w którą nie miał prawa wnikać, niezależnie czy tego chciał, czy nie. — Mam nadzieję, że szybko dojdziecie do porozumienia i sprawa na dobre zostanie w przeszłości — dodał, mając na myśli Florence. Po chwili uśmiechnął się wyraźniej i rzucił krótkie spojrzenie na zegarek.
      — Zamierzasz wrócić na przyjęcie? — Zapytał, wróciwszy uwagą do jej twarzy. Zakładał, że jeśli odmówi, to na pewno nie ze względu na rozmazany makijaż, który w każdej chwili może doprowadzić do porządku, a ze względu na nastrój, który w tej chwili pozostawiał wiele do życzenia. Przyszła z Florence, ponieważ to z nią chciała celebrować dzisiejszy wieczór. Jak miałaby bawić się teraz bez niej?

      Chayton Kravis

      Usuń
  32. Byłby hipokrytą, gdyby udzielił jej reprymendy za ten śmiały gest, podczas gdy sam nie zrobił nic, aby go przerwać, a wręcz przeciwnie – pogłębił go, otoczywszy ramionami jej sylwetkę, w sposób, w jaki z pewnością nie wypadało mu otaczać swojej pracownicy. Teoretycznie był to gest pozbawiony większych pobudek, bo chodziło mu wyłącznie o uspokojenie jej zszarganych nerwów i raczej nie sądził, aby można było wyciągnąć z tego kadru jakiś niejednoznaczny wniosek, ale w relacji jaka ich łączyła, było to niestosowne samo w sobie, bo przecież nie przytula każdego jednego pracownika, który znajdzie się w takim położeniu i popuści wodze emocji. Camille stała się zatem wyjątkiem, a sam fakt zaistnienia takiego wyjątku był już czymś niejednoznacznym, bo ona z jakiegoś powodu dostała więcej aprobaty, niż inni. W sferze zawodowej faktycznie było to zachowanie niestosowne i nie powinno mieć miejsca, aczkolwiek w sferze pozazawodowej, gdzie jest się człowiekiem, a nie szefem, jego zdaniem nie było w tym nic złego. Był to gest pozbawiony namiętności, który zaistniał za ich obopólną zgodą – w rzeczywistości nikt nie miał prawa ich z niego rozliczać, jednak plotki rządzą się swoimi prawami i w żadnym wypadku nie są to prawa wyróżniające się łaskawością. W przeciągu chwili mogli stać się kochankami, z prawdopodobnym scenariuszem, że to ona wlazła do łóżka jemu i nie ważne, że mogła być ostatnią osobą, którą można by posądzić o taką bezwstydność – w obliczu gorących newsów wszyscy o tym zapomną. Pouczenie jej nie było jednak czymś, co mógł i powinien był zrobić, skoro częściowo sam odpowiadał za ten gest – mógł ją odsunąć od siebie od razu, kiedy tylko się zbliżyła – ani co chciał zrobić, bo zależało mu wtedy na tym, aby choć trochę wypłynąć na jej nerwy i przyczynić się do ich ukojenia. Był świadomy tego gestu; wiedział co robi.
    Pokiwał głową w zrozumieniu, gdy napomknęła o pieniądzach, które będą musiały zapłacić taksówkarzom za dwa kursy, a nie jeden, jak z początku zakładały. Nie był to ruch mimowolny – chociaż na wydatki zwracał uwagę dopiero wtedy, gdy ich wartość przekraczała trzy czwarte jego pensji, potrafił zrozumieć sytuację kobiet. Sam był kiedyś wyjątkowo oszczędny; na studiach zapisywał wszystkie swoje wydatki w zeszycie, żeby móc je kalkulować i sprawdzić na czym może w przyszłości zaoszczędzić, bo był to okres, w którym gardził matczyną pomocą i podczas gdy ona starała się dotrzeć do niego przez dziadków, on starał się odsyłać im dokładnie takie same kwoty, jakie mu regularnie wysyłali. Jego duma i upór często sprawiały mu kłopoty, ale pracował nad tym i tak właściwie pracuje do teraz, choć obecnie jest prawdopodobnie jedynym Kravisem, który nie zadziera głowy wysoko, a przy okazji także jedynym, który nie korzysta z szofera – nie licząc momentów, w których skorzystania z limuzyny wymaga sytuacja. Niezależnie jednak od tego, czy miałby szofera, czy sam byłby kierowcą – podwiezienie kogoś do mieszkania nie było dla niego żadną fatygą, a już szczególnie w chwili, gdy chodziło o kobietę. Oczywiście, nie zamierzał nalegać, więc jedna odpowiedź mu wystarczy, żeby bez trudu ją zrozumieć i przyjąć do wiadomości, ale został wychowany w rodzinie o bardzo wysokich manierach i po prostu uważał, że wypada to zaproponować, dlatego teraz też wcale się przed tym nie zawahał.
    — Odwiozę cię — rzekł, ostatecznie bardziej to oznajmiając, niż proponując. Wiedział, że nie miał takiego obowiązku i naprawdę nie należało mu o tym przypominać. Gdyby nie jego chęć, taka propozycja nie przeszłaby mu przez gardło. — Będziesz mogła zapewnić ciotkę, że szanse na marzenia wcale nie zostały stracone, i że nie było potrzeby przepuszczać pieniędzy na taksówki — powiedział, nieznacznie się uśmiechając.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zaczniemy od sprawy z taksówkami, bo załatwienie jej jest banalnie proste. Później pomyślimy nad marzeniami — zadeklarował, bo wszystko to wciąż było w zasięgu ręki. Kravis Security finansuje podnoszenie kwalifikacji zawodowych swoich pracowników – o tym wspominał jej już na rozmowie kwalifikacyjnej. Jeżeli Camille faktycznie zechce się rozwijać, to firma z pewnością jej to ułatwi.
      — Nie ma potrzeby, żebyś mi odmawiała — wtrącił szybko, niezależnie od tego, co Camille chciała teraz powiedzieć. — Oboje na tym skorzystamy — zapewnił bez ogródek, po czym wyciągnął telefon z kieszeni i przeniósł spojrzenie na jego ekran. Jedyne co musiał, to powiadomić siostrę i Samuela, że wychodzi, gdyby nagle okazał się im potrzebny do czegoś arcyważnego. Nie był pewien, czy wróci, bo i tak nie zamierzał tu być do końca, dlatego podrzucenie Camille do mieszkania będzie czymś, co załatwi po prostu po drodze. Wiedział gdzie mieszka – zapamiętał. Ciekawe czy ona wiedziała, że on to wie.

      Chayton Kravis

      Usuń
  33. Czymś zdumiewającym byłoby, gdyby ta sytuacja sprawiła, że Florence nagle przestałaby wyczekiwać w domu swojej siostrzenicy. Gorszymi kłamstwami ludzie się traktują, więc czegoś takiego w przypadku pań w ogóle nie brał pod uwagę od samego początku, aczkolwiek informacja o tym, że w kłótni padła wzmianka o przepuszczaniu pieniędzy na taksówki jedyne co dała mu do zrozumienia, to złość za to, że spadły im na głowę niepotrzebne wydatki, których można było uniknąć. I nie doszukiwał się w tym żadnego zapewnienia, bo w towarzystwie straconych szans na marzenia, przepuszczanie pieniędzy nie brzmi krzepiąco, a raczej bardziej przypomina wyrzut i tak też Chayton to odebrał – jako drugi problem, który pojawił przy się kłamstwie. Problem, który on mógł rozwiązać bez trudu. Tak, czy siak, choć jego propozycja była postanowieniem, nie była przymusem. Camille mogła odmówić mu mimo wszystko, a on przyjąłby te odmowę bez żadnego problemu i nalegania na swoje widzimisię. Bywał konkretny w tych aspektach życia, w których wiedział, że odmowa mija się z celem – tutaj nie fatygował się specjalnie po to, aby odwieźć ją do mieszkania wyłącznie w ramach uprzejmości. Po pierwsze to i tak będzie jechał w tamtą stronę, a po drugie, to mógł mieć w tym swój własny cel; być może, skoro pojawiła się okazja i o ile atmosfera się temu przysłuży, zada jej w drodze kilka pytań, na które odpowiedź będzie dla niego naprawdę istotna. A może był jej po prostu ciekawy i ta kilkudziesięciu minutowa podróż pozwoli mu w jakiś sposób zaspokoić tę ciekawość. Zresztą, jemu również zdarzało się robić coś dla kogoś bezinteresownie i niewykluczone, że teraz zamierzał taką bezinteresowną przysługę zrealizować, tym bardziej, że dowiedział się przed sekundą, że taksówkarze nie mieszczą się na liście osób i rzeczy, za którymi Camille przepada.
    Spojrzał nad nią znad telefonu, gdy wspomniała o pójściu do łazienki i mimowolnie otaksował wzrokiem jej sylwetkę. Nie sądził, że prezentowała się teraz jakoś szczególnie gorzej niż na początku. Może rozmazany pod oczami tusz to ostatnie, czego mogła chcieć kobieta przebywająca na ważnej uroczystości, ale skoro i tak zamierzali wyjść, nie uważał, że jest to defekt, który wymaga natychmiastowej, czy jakiejkolwiek interwencji. W ogólnym rozrachunku, biorąc pod uwagę to w jakim mieście się znajdowali, jej rozmazany tusz mógł przejść niezauważony nawet w gęstym tłumie.
    Po tej kilkusekundowej obserwacji, wzruszył bezwiednie ramieniem i powrócił spojrzeniem do jej oczu.
    — Ja nie dostrzegam niczego tragicznego — odpowiedział, unosząc lekko kącik ust. W dłoni wciąż trzymał komórkę; był w trakcie pisania wiadomości tekstowej do Samuela i Victorii, ale przerwał tę czynność na rzecz zweryfikowania tego wymownego domyślam się, jak wyglądam. Gdyby zamierzała wrócić na przyjęcie, z pewnością doradziłby jej starcie tych lekko przyciemnionych stróżek, dekorujących jej policzki, bo jej koleżanki z pracy zapewne zwróciłyby na nie uwagę, ale w obecnym przypadku nie sądził, że jest to konieczne. On i tak już widział ją w tym wydaniu, i to od kilkunastu dobrych minut, a po drodze nie planowali się nigdzie zatrzymywać, nie licząc skrzyżowań oznakowanych sygnalizacją świetlną i obleganych przejść dla pieszych. Nikt więcej jej raczej nie zobaczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ale jeśli to sprawi, że poczujesz się bardziej komfortowo, to w porządku: ty skorzystaj z łazienki, ja poczekam na ciebie tutaj — dodał, wracając za moment uwagą do telefonu; dostukał te kilkanaście ostatnich literek i wysłał wiadomość do dwóch odbiorców. Czas był dla niego ważny, ale dziś po bankiecie nie czekały na niego żadne pilne obowiązki. Mógł spokojnie wrócić do domu, spędzić resztę wieczoru na osobliwej formie relaksu i po prostu zakończyć ten dzień. Dopiero nazajutrz czekały go kolejne powinności i chociaż mógł zabrać się za nie dziś – pierwszy raz od dłuższego czasu nie zamierzał.

      Chayton Kravis

      Usuń
  34. Odprowadził ją krótkim spojrzeniem i przeniósł uwagę na telefon, gdy otrzymał jedną odpowiedź zwrotną z pytaniem: czy wszystko w porządku?. Miał świadomość, że wieść o zdarzeniu mogła dotrzeć do uszu Samuela już na samym początku, bo rodzinna kłótnia nie stoczyła się w odosobnieniu, a w sali pełnej ludzi, więc niewykluczone, że był on jej świadkiem, włącznie z momentem, w którym Chayton wyprowadził Camillę na hol. Nic zatem dziwnego, że postanowił się upewnić, czy sytuacja nie wymaga jakiegoś dodatkowego wsparcia, tym bardziej, że Chayton na salę już nie powrócił – tak jak Camille – a wiadomość od niego przyszła niespodziewanie. Nie pierwszy raz tym sposobem komunikował przyjacielowi, że się ulatnia, ale zdawał sobie sprawę, że w przypadku dzisiejszych okoliczności pytania nasuwają się same, i że jest tych pytań sporo. Dlatego też nie odpisał u mnie w najlepszym, jak początkowo zamierzał, bo ta odpowiedź od razu mogłaby zasugerować, że skoro u niego jest w najlepszym, to może być ktoś, u kogo jest w najgorszym i z automatu wypadałoby na Camille – odpisał więc zwykłe tak, które też nie rozwiewało wszystkich wątpliwości, ale było zgodne z prawdą i ostatecznie niczego nie sugerowało. Tak, czy siak wszystko mu wyjaśni przy najbliższym spotkaniu, bo zasada była między nimi taka, że wszystkie niedomówienia rozwiązują od razu, włącznie z gaszeniem każdej, nawet ledwie powstałej plotki. Dotyczyło to zresztą większości osób piastujących stanowiska kierownicze, choć od dłuższego czasu zasada ta nie trzymała się Lucindy, która umyślnie unikała pewnych niebędących jej na rękę tematów, nie chcąc bardziej niweczyć tej pokiereszowanej relacji, jaka od kilkudziesięciu lat łączy ją z synem. Chayton często realizował swoje zamierzenia w sposób surowy i nikt nie ma co do tego wątpliwości, a już szczególnie ona, jako matka. Jest wyrozumiały, bo taką naturę odziedziczył po ojcu, ale nie jest wyrozumiały dla wszystkich. Nigdy nie jest dla tych, którzy dwa razy go zawiodą.
    Wysławszy wiadomość, oparł się plecami o pobliską ścianę i chwilowo wycelował spojrzenie w sufit. Obracał komórkę w palcach lewej dłoni, w myślach poruszając kwestię nowo utworzonej drużyny, a konkretnie planów na najbliższą przyszłość. Będzie musiał przeorganizować swój harmonogram i znaleźć czas na jedno dodatkowe spotkanie raz w tygodniu dla Tytanów. Takie pierwsze spotkanie wolał przeprowadzić w firmie, jednak następne odbędą się prawdopodobnie w domu, bo w nadchodzącym miesiącu czeka go kilka delegacji i interesów rozjazdowych, a znalezienie wolnej sali konferencyjnej akurat w chwili, w której jemu będzie pasowało, może nie być takie proste. Nie chciał też, żeby inne ekipy anulowały spotkania ze względu na jego napięty grafik – dom był bardzo dobrze przystosowany do tego typu spotkań i nie raz miał już okazje być testowany, więc Chayton z doświadczenia wiedział, że spotkania pracownicze w domu przy Avon Street potrafią być tak efektywne, jak te realizowane w biurze. Poza tym, wypadałoby zaaranżować nowej drużynie integracyjne spotkanie, a nic nie stoi na przeszkodzie, aby połączyć jedno z drugim i po pracy zorganizować coś na kształt domówki, skoro jego dom nadaje się do tego idealnie.
    Z rozmyślań wyciągnął się w chwili, w której Camille pojawiła się w zasięgu jego wzroku. Nieśpiesznie odsunął się od ściany i wsunął telefon do kieszeni spodni. Rzucił krótkie spojrzenie nagrodom, które trzymała w dłoniach, po czym skinął głową, powróciwszy spojrzeniem do jej twarzy. Nie dało się nie dostrzec, że bez dodatków w postaci ciemnych smug było jej zdecydowanie lepiej. Uśmiechnął się lekko i wskazał dłonią kierunek do wind, którymi musieli przetransportować się z sześćdziesiątego piątego piętra na sam dół.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Lubię prowadzić — oznajmił, gdy wspomniała, że może nie być mu po drodze. Gdyby jazda samochodem była dla niego męką, nadrobienie kilkudziesięciu mil mogłoby go zaboleć, ale lubił prowadzić auto nawet pomimo nowojorskich korków, więc taka różnica będzie dla niego prawie nieodczuwalna. Chociaż, informacja o tym, że lubi prowadzić wcale nie musiała dotyczyć wyłącznie samochodu – tak w rzeczywistości jest.
      Przy windach wcisnął odpowiedni guzik, ale na wyciąg nie musieli czekać, bo drzwi odsunęły się niemal od razu. Do środka wszedł zaraz za Camille.
      — Zamierzam wstąpić do Gino's — powiedział, wciskając odpowiedni przycisk na panelu bocznym windy. — Przez Charles & Margaret Way będzie mi po drodze — zapewnił, zerknąwszy przy tym na Camille i zaraz stanął z boku, wygodnie układając dłoń na stalowej poręczy. Pomijając fakt, że znał właściciela tej włoskiej restauracji, ulokowanej w sąsiedztwie Bay Ridge, było to jedno z przyjemniejszych miejsc, w których się stołował i miał do niego pewnego rodzaju sentyment. Nie jest to bowiem knajpa ociekająca luksusem, które w ogólnym zestawieniu odwiedzał częściej ze względu na biznesowe spotkania, ale ma w sobie wszystko to, co powinna mieć według niego idealna restauracja: dobre jedzenie, klimatyczny wystrój i świetną obsługę. Ostatni raz odwiedził ją dobre trzy miesiące temu, więc skoro dziś nadarzyła się okazja, warto było ją wykorzystać. Knajpa zazwyczaj zamyka się przed północą, więc spokojnie zdąży na ich wyjątkowe Tartufo.

      Chayton Kravis

      Usuń
  35. Miał świadomość, że prędzej czy później padną jakieś nawiązujące do jego wiedzy słowa, dlatego wcale nie wydawał się zaskoczony, gdy nagle zostały wypowiedziane na głos, nawet w tej nieco żartobliwej formie. Na jego twarzy nie pojawił się żaden cień niezręczności, który świadczyłby chociaż o maleńkim gramie zakłopotania, choć to przecież ani normalne, ani pospolite, żeby szef znał adresy swoich pracowników z dokładnością do numeru budynku, a może nawet i mieszkania. Co innego, gdyby łączyła ich jakaś koleżeńska relacja, gdzie po prostu ma się tę wiedzę w posiadaniu ze względu na staż znajomości i wspólne doświadczenia, albo gdyby już kiedykolwiek miał okazję podrzucić ją pod odpowiednie drzwi, ale ich obecne spotkanie jest pierwszym, podczas którego dane im było w ogóle znaleźć się w takim położeniu i wziąć udział w czymś niezwiązanym bezpośrednio z pracą – głównie mowa o epizodzie pocieszania na holu. Może to nie było fair, że on wiedział o niej wiele, a ona o nim prawie nic, ale to jej parokrotna próba dostania się do firmy zaintrygowała go na tyle, aby wzbudzić chęć dotarcia do pewnych informacji, później zaś spotęgowało ją jej rzetelne podejście do pracy, obserwowane w minionym roku. Zainteresował go ten kontrast, który pojawiał się przy zestawieniu jej historii rodzinnej ze ścieżką, którą obrała sama. Ona chciała być superbohaterką i dbać o bezpieczeństwo innych, choć nie w takiej tradycyjnej formie, jaką prezentują służby mundurowe, i była to kwestia, która zaintrygowała go szczególnie. Wyjątkowych ludzi określają unikatowe cele. Określają ich również podjęte w życiu decyzje, a w przypadku Camille były to również decyzje podejmowane w oparciu o dobro innych, a nie wyłącznie jej własne.
    Kiedy schowała twarz za sztywną kartą, zmarszczył brwi i uśmiechnął się wyraźniej. To był doskonały dowód na to, że zakłopotanie można schować za wszystkim, co ma się akurat pod ręką. Zazwyczaj nie udzielał odpowiedzi na pytania, które nie zostały zadane, i które w ostatnim momencie przełknięto wraz ze śliną, ale tym razem zamierzał zrobić mały wyjątek od tej reguły, tym bardziej, że nie mógł przytaknąć temu, co mówiła.
    — Nie mogę tak powiedzieć — odparł, stając bezpośrednio przodem do Camille. — Musiałbym skłamać, a tego, w przeciwieństwie do prowadzenia, nie lubię — kontynuował, przesunąwszy dłoń na poręczy kawałek w jej stronę; drugą wsunął do kieszeni swych spodni. — Prawda jest natomiast taka, że znam tylko wybrane adresy — przyznał więc, przyglądając się jej swobodnie. Jej adres był jednym z tych wybranych, zresztą nie tylko adres, ale w tej chwili temat dotyczył wyłącznie tego aspektu, więc na razie nie wychylał się dalej. Znał go z papierów i to była prawda, bo te dane Camille sama podała mu na tacy, ale dlaczego zapamiętał akurat jej adres, to była już oddzielna sprawa. Zamierzał zrobić mały wyjątek i co nieco zdradzić, ale pełną odpowiedź będzie mogła uzyskać dopiero, gdy zechce i odważy się zadać bezpośrednie pytania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — O jednych ludziach wiem więcej, bo wzbudzają moją niepewność, a o drugich, bo wzbudzają moje zainteresowanie. — Celowo powiedział to zdanie tak, aby nie pozostawić jednoznacznej odpowiedzi, choć dla niego w przypadku Camille była ona oczywista. Chciał jednak, żeby Camille sama przypisała się do jednej z tych dwóch wymienionych przez niego grup. Przy niektórych tematach lubił od czasu do czasu tworzyć taką enigmatyczna atmosferę. Ludzie różnie reagują na takie wymowne niejasności, a reakcja Camille naprawdę go ciekawiła.

      Chayton Kravis

      Usuń
  36. On również lubi wyzwania i to do takiego stopnia, że w formie zadań często stawia je sam przed sobą, aczkolwiek poza rzucaniem ich sobie, lubi rzucać je także innym i zrobił to właśnie teraz, pozostawiając Camille z dwuznaczną odpowiedzią, którą musiała wyklarować sobie sama. Gdyby zapytała go bezpośrednio o to, do której grupy zechciał ją przypisać, z pewnością udzieliłby jej przejrzystej odpowiedzi, pozbawionej wszelkich złudzeń, bo kierował się zasadą, że żeby coś osiągnąć należy spróbować to zdobyć, a wyjaśnienie mogła najprościej uzyskać po prostu o nie pytając. Była to ojcowska zasada, która nawiązywała do tego, że na sukces trzeba sobie sobie zapracować, bo tak się składa, że dorastał w rodzinie, której dobrobyt materialny wcale nie gwarantował, że wszystko zostanie podane mu na tacy. Ojciec się postarał i zadbał o to, żeby Chayton nauczył się jednej istotnej kwestii: że celów nie osiąga się pstrykając palcami. Zasada akcji i reakcji nie obowiązuje wyłącznie w fizyce – w przypadku Chaytona obecna jest także w życiu i w kontaktach międzyludzkich, w których zawsze oddaje tyle, ile dostaje. Jest jednak świadomy, że nie zawsze ktoś odda mu tyle, ile on sam da, dlatego ludziom przyglądał się czujnie i z odpowiednim dystansem.
    Nigdy nie doświadczył czegoś takiego, jak neutralne zainteresowanie, więc musiał chwilę się zastanowić, jak mógłby wyglądać neutralizm w przypadku tego uczucia. Dla niego istniał tylko jeden rodzaj zainteresowania, ponieważ jest to uczucie, które zawsze sprowadza się do chęci bliższego poznania, czy też zaspokojenia ciekawości, niezależnie od tego, jakim epitetem zostanie określone. Jeśli człowiek jest czymś zainteresowany, to chce to poznać – jeżeli nie jest, to nie chce i nie uważał, aby mogło istnieć coś pomiędzy. Mogły się zmieniać jedynie pobudki, które to zainteresowanie inicjowały i być może to Camille miała na myśli, gdy pytała o zainteresowanie – czy jego własne wzięło się z czegoś negatywnego, pozytywnego czy neutralnego.
    — Niepewność jest niepożądana i w zestawieniu, które słyszałaś, wyklucza się zainteresowaniem — odpowiedział. Oczywiście na co dzień był zainteresowany ludźmi, którzy wzbudzają jego niepewność, bo chciał ich poznać i musiał, żeby móc zweryfikować zamiary i intencje, którymi się kierują, aczkolwiek w tym konkretnym zestawieniu, które padło chwilę temu z jego ust, zainteresowanie stało w opozycji do niepewności – to pierwsze dotyczyło czegoś pozytywnego, a to drugie czegoś negatywnego.
    Był przekonany, że ten kontrast był wyraźny w jego wypowiedzi, ale mimo to postanowił, że przedstawi go słowami, które nie powinny zostawić już żadnych wątpliwości, co do tego, na kogo dzielą się te dwie grupy. A najprościej rzecz mówiąc dzielą się na tych, których sprawdza, bo mu się spodobali i tych, których sprawdza, bo mu się nie spodobali.
    — W tym zestawieniu zainteresowanie wiąże się z zaufaniem, a niepewność z jego brakiem. Ludzie, którzy wzbudzają moje zainteresowanie nie muszą bać się niczego, natomiast ludzie, którzy wzbudzają moją niepewność powinni bać się wszystkiego. — Uniósł kącik ust i za moment zabrał dłoń z poręczy. Gdy drzwi windy się rozsunęły, wskazał ręką wyjście, pozwalając Camille opuścić windę przodem, prosto na chłodną przestrzeń podziemnego parkingu, na którym ulokował swój samochód.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Mówi się, że kto skoczy do morza, znajdzie perłę, a kto będzie siedział na brzegu, przyniesie tylko garść piasku — powiedział, nawiązując do jej słów odnośnie ryzyka. — Jeśli podejmiesz ryzyko i wygrasz, będziesz szczęśliwsza, a jeśli przegrasz będziesz mądrzejsza — zauważył, zerknąwszy na Camille. Wiele zależało od kontekstu, bo raczej ciężko komuś doradzić, że kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, gdy chodziło o sprawę życia lub śmierci. W jego przypadku skłonność do ryzyka miała miejsce, gdy było ono postrzegane jako szansa, na zasadzie wyboru ryzykownego wariantu, jednak o największej możliwej do uzyskania korzyści. Bardzo rzadko musiał podejmować ryzyko, skacząc w ciemno, bo wszystkie wybory mieściły się w otoczeniu, które najczęściej w jakimś stopniu znał, a jeśli nie znał, to robił wszystko, by je poznać. Ryzyko istnieje zawsze, dlatego wychodził z założenia, że należy je po prostu kontrolować.

      Chayton Kravis

      Usuń
  37. Gdyby tak przyjrzeć się jego znajomościom, nie było takiej, której nie potrafiłby czytelnie sklasyfikować. Nie wszystkie te znajomości były proste, część bez wątpienia przywodziła na myśl wielki węzeł gordyjski, jednak do każdej z nich mógł przypiąć etykietę i każdą mógł z łatwością opisać, opierając ten opis zarówno na własnych uczuciach, ale też ustaleniach, bo przy niektórych jego znajomościach klarowna granica została nakreślona za sprawą słów. Lubił wykładać kawę na ławę, natomiast niedomówienia zawsze wzbudzały w nim awersję, dlatego wyjątkowo za nimi nie przepada, a już tym bardziej, gdy dotyczą one relacji międzyludzkich, gdzie największy chaos powstaje właśnie przez sprawy niedopowiedziane lub powiedziane w formie półprawdy. Zawsze więc segregował swoje znajomości i ludzi, którzy pojawiali się w jego życiu: przypinał im odpowiednie etykiety i ustalał priorytet relacji, tym samym znajdując dla nich odpowiednie miejsce w swojej egzystencji. Nie były to jednak wartości stałe, których nie dało się już w żaden sposób zmodyfikować. Z biegiem czasu i rozwojem wspólnych doświadczeń wszystko mogło ulec zmianie – na lepsze, albo na gorsze.
    Nigdy nie kreował się na arcygroźnego człowieka, bo w biznesie związanym z bezpieczeństwem taki wizerunek nie był mu do niczego potrzebny, więc jeżeli pozostawiał po sobie piorunujące wrażenie to tylko dlatego, że posiadał własne zasady, którymi nieodparcie się kierował. Nie należało bać się go tak dosłownie, bo nie był kimś, kto celowo dąży do wyrządzenia drugiej osobie krzywdy, aczkolwiek nie znosił ludzi dwulicowych i w ich przypadku jego wyrozumiałość odrobinę zmienia swój wymiar. Brak zaufania nie brał się znikąd – jeżeli czyjaś uczciwość znalazła się pod lupą, to znaczy, że zaistniał ku temu przynajmniej jeden powód, i to właśnie takich ludzi zwykł sprawdzać, żeby upewnić się co do ich intencji. Obserwował ich, ale także testował, a gdy jego niepewność zyskiwała twarde dowody i potwierdzała podejrzenia – dawał im nauczkę, a później skreślał, z reguły już nieodwracalnie. To były wyjątki, gdy uginał się przed nielojalnością i w ciągu niemalże czterdziestoletniego życia zrobił to tylko kilka razy, ale żaden z tych razów nie dotyczył pracownika.
    — Lubię aforyzmy — odpowiedział krótko, krocząc w kierunku samochodu. Nie był jakimś szczególnym sympatykiem filozofii, choć potrzeba wiedzy sprawiała, że wczytywał się w różnorakie dzieła, ale lubił rozważać nad tekstami o charakterze filozoficznym. Wiele przykładów złotych myśli mógł odnaleźć w swoim własnym życiu; niektórymi wspomagał się podczas studiów, szczególnie jednym konkretnym, który w formie plakatu wisiał nad biurkiem w Cambridge: nigdy nie narzekaj, że masz pod górę, skoro zdecydowałeś się iść na szczyt. I naprawdę starał się nie narzekać, bo faktycznie taką decyzję podjął. Nikt go nie zmuszał, dobrowolnie chciał dotrzeć na szczyt studiując kilka kierunków.
    — Są tak skrajne jak odczucia, które wywołują we mnie jedni i drudzy. Zaufanie lub brak zaufania, pewność lub niepewność, chęć lub niechęć — odpowiedział, spojrzawszy na Camille, gdy zatrzymał się przy drzwiach od strony pasażera. — Ale ja nie kieruje się wyłącznie odczuciami. Żeby być kogoś lub czegoś pewnym muszę doświadczać. Stąd całe to sprawdzanie — wyjaśnił, po czym otworzył drzwi i zaprosił Camille gestem ręki. Chodziło głównie o to, że nie działał pochopnie, i że wzbudzenie niepewności nie oznaczało, że zaraz za samo to postanowi kogoś zwolnić. To byłoby po prostu absurdalne. Nie polegał wyłącznie na odczuciach, szukał potwierdzenia w zachowaniu, w czynach i zamiarach, więc to, że był w tej chwili z Camille także było formą sprawdzania i wspomnianego przez niego doświadczania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ona mieściła się w jednej z dwóch grup, dlatego znalazła się w jego bezpośrednim zasięgu. Ją również chciał sprawdzić – nie tylko poprzez teoretyczne informacje – aczkolwiek w pozytywnym kontekście, z czego być może zdała już sobie sprawę, biorąc pod uwagę jej samopoczucie, przez które nie przemawiał żaden rodzaj zmartwienia.
      Zamknąwszy za Camille drzwi, obszedł auto i zajął miejsce za kierownicą. Pojazd był zsynchronizowany z jego telefonem, więc ekrany uruchomiły się automatycznie, gdy znalazł się wewnątrz.
      — Dlaczego pani Florence pracowała w Gino's tylko przez chwilę? — Zapytał, zapinając pas bezpieczeństwa. Od razu uruchomił wóz, mając na uwadze, że Camille nie było zbyt ciepło, skoro tak szczelnie oplotła się ramionami, a Tesla potrafi odpowiednio dopasować temperaturę wnętrza w oparciu o aurę na zewnątrz. Oczywiście będzie skłonny podkręcić temperaturę, jeśli nadal będzie jej zbyt chłodno. Osobiście nie był ani ciepłolubny, ani zimnolubny: najlepsza temperatura do życia to taka, w której człowiek się nie topi, ani nie zamarza.

      Chayton Kravis

      Usuń
  38. Sprawdzanie nie miałoby sensu, gdyby zdecydował się wyłożyć kawę na ławę i powiedzieć o wszystkim wprost. W takim wypadku nie miałoby ono sposobności zaistnieć, bo w całym tym procesie chodziło właśnie o grę, podczas której powstaje sporo niejednoznacznych zagwozdek, a wraz z nią wiele wątpliwości i przemyśleń. Bezpośrednia komunikacja była jego codziennością, więc jeśli sytuacja tego wymagała, nie miał żadnych oporów przed zainicjowaniem odpowiednich działań – słownych, czy fizycznych; choć tych drugich stokroć rzadziej ze względu na bycie zwolennikiem pokojowego rozstrzygania sporów. Jednak w przypadku sprawdzania, jeśli chciał poznać, czy też rozszyfrować obiekt swojej chęci lub niechęci, wystrzelanie się ze wszystkiego już na starcie nigdy nie będzie w stanie przynieść mu wyczekiwanych efektów. Gdyby uraczył kogoś, kogo podejrzewa o brak lojalności w sprawach zawodowych jakąś bezpośrednią uwagą i zarzutem, to nie dowiedziałby się niczego więcej, a jemu właśnie na tym zależało – chciał poznać pobudki, które kierują danym człowiekiem, bo faktu, że ktoś jest nielojalny, jest już w jakimś stopniu świadomy. Nigdy nie wybiera dróg na skróty – chyba, że się spieszy i musi oszukać nawigację, korzystając z niezalecanych tras – a już szczególnie, gdy chodzi o poznanie i zrozumienie drugiego człowieka. W tej sferze wolał iść dłuższą drogą, bo dzięki temu zawsze dowiadywał się czegoś więcej, czego niekoniecznie mógłby się dowiedzieć pytając wprost; zresztą rozszyfrowanie drugiego człowieka nie jest procesem, który da się zrealizować strzelając placami. A skąd ta potrzeba poznania czyiś pobudek? Bo nie potrafił zadowolić się półśrodkami. To dlatego bardzo często stawiał sobie za cel dotarcie do głębszego sedna danej sprawy, a ponieważ lubił wyzwania w różnych formach, wyznaczanie sobie tego typu zadań i ich realizowanie sprawiało mu przyjemność.
    Jednak to prawda, że Chayton lubił mieć przewagę nad rozmówcą i wszystko to było związane również z potrzebą jej utrzymywania. Wiedza, którą zdobywał na temat ludzi, była asem w jego rękawie – takim, który niejednokrotnie pozwolił mu wygrać potyczkę, choć zazwyczaj na arenie biznesu, bo tutaj, wśród konkurencji i ludzi, którzy trudzą się w podcinaniu skrzydeł, tych potyczek toczy się najwięcej. Jeżeli chodzi o pracowników, którzy faktycznie pojawiają się w firmie z nieczystymi intencjami, miał w zwyczaju prowadzić grę tak, aby taki delikwent sam wpadł w pułapkę swoich czynów. Uważał, że to jedna ze skuteczniejszych nauczek – na oczach świadków ugrząźć we własnym bagnie.
    Uśmiechnął się na wspomnienie szefa kuchni. Jeżeli był w tej knajpie ktoś, kto nie da sobie wejść na głowę, to właśnie ten odrobinę megalomański człowiek.
    — Luigi, szef kuchni, pochodzi z Toskanii i jak na Toskańczyka przystało, to typowy mangiafagioli, który akceptuje jedyny rodzaj chleba, jakim jest: pane toscano — wyjaśnił krótko, choć bardziej w ramach ciekawostki, bo sprawa między Toskańczykiem, a Sycylijką mieściła się już daleko w przeszłości. — Faktycznie mogli się nie porozumieć — przyznał zaraz i posławszy Camille krótkie spojrzenie, wrócił uwagą za szybę. Powoli wydostawali się z podziemnego parkingu na ruchliwą Piąta Aleję. — Zapytałem, z ciekawości. To restauracja mojego bardzo dobrego znajomego — oznajmił jeszcze, jako że to pytanie padło trochę znikąd w momencie, w którym nikt się go nie spodziewał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chayton postanowił tak po prostu dać upust swojej ciekawości, tym bardziej, że wiedział jakim człowiekiem jest właściciel, i że można się z nim bez trudu dogadać w większości spraw.
      — Kuchnia włoska jest jedną z moich ulubionych — odpowiedział, swobodnie trzymając kierownicę w dłoni. Gdyby jednak ktoś kazał mu wytypować najlepsza włoską restaurację w Nowym Jorku, nie byłby w stanie tego zrobić tak rzetelnie, jakby naprawdę chciał. Musiałby wybrać kilka, bo te, które chętnie odwiedza, zawsze czymś się od siebie różnią, dokładnie tak, jak różnorodne są Włochy i regionalne kuchnie tego kraju. W jednej skusi się na wyjątkowe zielone tagliatelle z ragù z dzika, a w drugiej na cecine lub na zuppe ribollite. Przykład Luigiego i Florence był dobrym dowodem na to, że nie da się zrobić jednej restauracji, która połączy wszystkie włoskie smaki i potrawy.

      Chayton Kravis

      Usuń
  39. W przypadku Chaytona, do nauki dodatkowych dwóch języków skłonił go przede wszystkim biznes. W tych czasach duża część globu, szczególnie w sektorze biznesu, jest w stanie porozumieć się w języku angielskim, więc większą ilość rozmów Chayton tak czy siak prowadzi w swoim ojczystym języku, ale mimo to podczas nauki doskonalił przede wszystkim hiszpański. A hiszpański dlatego, że gdyby spojrzeć na firmowe statystyki, największy dochód dają im kontrahenci pochodzący z tych regionów w których język hiszpański stanowi język mówiony lub posiada status języka urzędowego, a jest to zatem północne i zachodnie wybrzeże Ameryki Południowej, Ameryka Środkowa, czy nawet Maroko, gdzie Kravis Security również dotarło ze swoim arsenałem zabezpieczeń. To za czasów Chaytona Kravisa Seniora firma rozciągnęła swe macki nad kraje południowe, a ponieważ do dziś współpraca z wieloma tamtejszymi klientami kwitnie w najlepsze, nauczenie się hiszpańskiego było naturalną koleją rzeczy, którą Chayton przejął po ojcu. Później, z czasem, gdy chwycił firmowy ster we własne ręce i zaczął zawierać swoje pierwsze kontrakty do listy jego języków – choć nie w stopniu biegłym – dołączył turecki, a to dlatego, że ze względu na umowę zawartą z jednym z największych tureckich inwestorów, z tego kraju również wpływały wysokie i znaczące dochody. Jeśliby miał uczyć się języków tych krajów, które odwiedził, czy chciał odwiedzić, to musiałby zorganizować sobie drugą głowę do pomieszczenia wszystkich informacji, natomiast w przypadku kuchni tak się złożyło, że oprócz włoskiego znał i hiszpański i turecki, które kolejno odpowiadały kuchni meksykańskiej i bliskowschodniej za jakimi również bardzo przepadał. Chociaż to za włoskim jedzeniem szalał wyjątkowo, nigdy nie czuł potrzeby nauczyć się włoskiego. Zadowalał się podstawami, które poznał ze względu na pracę, czy swoje upodobania i do tej pory nie próbował przyswajać czegoś ponadprogramowego. Niewykluczone jednak, że nie spróbuje, jeśli naprawdę tego zechce, ponieważ w jego przypadku bardzo często bywa tak, że żeby coś osiągnąć, wystarczy tylko chcieć. No i znaleźć czas, rzecz jasna!
    Nawet jeśli zdawał sobie sprawę w jakim położeniu znajdowała się teraz Camille – bo tego typu dialog między szefem, a pracownikiem, to raczej żaden standard i normalność – nie starał się w żaden sposób zmieniać aktualnej atmosfery, czy działać tak, aby wyeliminować ewentualny brak komfortu. Był pewny siebie, zresztą jak zawsze, bo prawda jest taka, że choćby grunt pod nogami zaczął mu się łamać, Chayton zawsze będzie brnął do końca, i nie bał się bezceremonialnego wygłaszania prawdy, nawet jeśli bezceremonialność ze szczerością mogły stanowić mieszankę wybuchową. Ponieważ był bystry, dobrze wiedział kiedy trzymać język za zębami, a kiedy pozwolić sobie popłynąć, dlatego w ich rozmowie zachowywał odpowiedni dystans, dawkując te informacje bardzo spolegliwie. Nie był pewien jak Camille zareaguje; dopiero chciał poznać jej reakcje, a nie uważał, że zrzucenie wszystkiego na głowę za jednym zamachem przyniesie oczekiwany efekt. Zasadę miał jednak taką, że bezpośrednim pytaniom należą się bezpośrednie odpowiedzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — W takim razie, teraz ja tak dla formalności mogę odpowiedzieć, że zaliczam cię do grupy pierwszej — odpowiedział, utrzymując spojrzenie na drodze. Błyszczący nocą Most Brookliński prezentował się pięknie, szczególnie z ciągnącej się wzdłuż East River drogi Franklina Roosevelta, która pozwalała ujrzeć go w całości. Stąd można było dostrzec również oświetlony budynek One Financial Square, w którym mieściła się siedziba Kravis Security oraz inne drapacze chmur Dzielnicy Finansowej, do której zbliżali się szybkim tempem. Chociaż dozwolona prędkość na tej trasie to lekko ponad 60 km/h, Chayton, podobnie jak większość kierowców, utrzymywał prędkość w okolicach 100 km/h lub więcej, w zależności od ilości pojazdów w pobliżu. Płatnym wariantem przez Battery Tunnel dalsza droga zajmie im jeszcze jakieś dwadzieścia minut.

      Chayton Kravis

      Usuń
  40. Chociaż w życiu zawodowym wcale nie jest mu o nią łatwo, bo nieustanny harmider otoczenia pozbawia go możliwości jej kosztowania – cisza nie jest mu obca i nie stanowi dla niego źródła niezręczności. Potrafi się w niej odnaleźć, a niekiedy, szczególnie po dość intensywnym psychicznie i fizycznie dniu, sam mimochodem do niej lgnie. Wówczas odnajduje ją w swoich prywatnych czterech kątach, gdzie nowojorski tłok nie ma sposobności dotrzeć głównie przez odległość, która dzieli je od centrum. Kręte uliczki, trawiaste wzgórza i wolnostojące domy na ogromnych parcelach – to może brzmieć jak opis idyllicznej podmiejskiej dzielnicy, niemającej z Nowym Jorkiem nic wspólnego, jednak tak się składa, że stanowi jego ważną część, która pozwala człowiekowi uciec z Manhattanu, ale w razie potrzeby wciąż mieć do niego łatwy dostęp za sprawą kilku ekspresowych tras. W przypadku ludzi wychodził z założenia, że jeśli potrafi spędzić z kimś pół godziny w zupełnym milczeniu i nie czuć przy tym wcale skrępowania, to znaczy, że on i ta osoba mogą zostać przyjaciółmi. Oczywiście, nie był to jedyny wyznacznik, którym kierował się w zawieraniu bliższych znajomości, ale zwracał na to uwagę ilekroć zdarzało mu się znaleźć z kimś w takiej milczącej sytuacji. Nie potrzeba słów, by czerpać uciechę z czyjeś obecności. Do tego potrzeba po prostu dwóch zgranych dusz.
    Nie przeszkadzało mu więc, że resztę drogi spędzili w ciszy i towarzyszących jej odgłosach miejskiego ruchu: złośliwych klaksonów, dochodzących z oddali, czy warkotu ciężarówek, przy których czasem zatrzymywali się na światłach. Nie starał się nawet zmieniać tego stanu żadną alternatywną rozrywką pokoju samochodowego radia, które mógł włączyć z myślą, żeby wewnątrz gadało cokolwiek, jeśli oni nie chcą. Nie było takiej potrzeby. Resztę drogi milczał i dopiero przy pożegnaniu odezwał się z krótkim dobranoc na ustach, które wybrzmiało znacznie głośniej niż to, rzucone przez Camille. Uśmiechnął się jeszcze i odprowadziwszy ją krótkim spojrzeniem, ruszył dalej, do znajdującej się kilka ulic stąd knajpy. Tam faktycznie skusił się na deser, ale nie posiedział zbyt długo, bo wiedział, że nazajutrz czeka go kolejny, pełen bieganiny dzień.
    Weekend rzadko był dla Chaytona czasem wolnym, a przynajmniej nie w takim dosłownym znaczeniu. Jeśli nie był usłany powinnościami związanymi z pracą i dyżurami w policyjnej jednostce, to był usłany obowiązkami wynikającymi z treningów tenisa, czy też boksu, bo te pasje realizował naprzemiennie; choć z większym naciskiem na tenis. Sport był dla niego bardzo ważny, więc poświęcał mu siebie w każdej możliwej chwili, ale ważny był dla niego również czas, dlatego wykorzystywał wszystkie momenty, nawet te, w których teoretycznie nic nie musiał. Wieczorami urządzał sobie jogging, a później siadał przy biurku i zbierał materiały dla nowej drużyny, która od następnego tygodnia miała ruszyć już z kopyta.
    W poniedziałkowy poranek został uraczony dziwnym prezentem niespodzianką, który recepcjonistka przyniosła mu do gabinetu, a była równie zaskoczona, co on. Kiedy pytał o szczegóły, zapierała się, że nie ma pojęcia o co chodzi, więc ostatecznie przyjął pakunek i sam zorientował się w jego zawartości. Było to podziękowanie w formie jedzenia z dalszą instrukcją postępowania. Włoski temperament – pomyślał sobie wtedy i wsunął panierowaną kulkę do ust. Delizioso – pomyślał znowu i lekko uśmiechnął się sam do siebie. Oczywiście, zastosował się do instrukcji: jako ulubione nadzienie wskazał to z ragù, potem dopisał, że lepszego obiadu nie mógł sobie wymarzyć i złożywszy podpis, zadzwonił do kierowcy, aby ten odwiózł pudełko pod wskazany adres. Późnym popołudniem poprzeglądał biuletyny, w gąszczu których trafił na ulotkę Future Tech Expo. I tu zapaliła się lampeczka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przedstawił tego pomysłu od razu. Minęło kilka spotkań, za nim zdecydował się zasugerować drużynie wzięcie udziału w przedsięwzięciu. Zdawał sobie sprawę, że najpierw powinni oswoić się z konkretną tematyką i zadaniami drużyny, ale FTE było bardzo dobrą okazją, choć bez wątpienia związaną z rzuceniem się na głęboką wodę. Dlatego nie nalegał, a jedynie podzielił się z drużyną pomysłem i zaznaczył, że nawet jeśli to nie wypali, to nic się nie stanie – po prostu spróbują swoich sił, bo w końcu nie wstyd jest przegrać, wstydem jest nie próbować. Czasu pozostało tylko tyle, że żeby z czymkolwiek się wyrobić, musieliby poświęcić nie tylko godziny pracy, ale również swój czas wolny, więc kiedy padła grupowa zgoda, poświadczona chęcią i zapałem, Chayton był pod wrażeniem. Trafili mu się naprawdę konkretni ludzie i było to bardzo motywujące.
      Musieli jednak dobrze wszystko rozplanować, bo Chayton miał jeszcze cały stos obowiązków poza biurem, dlatego ostatecznie zdecydowali, że nad wszystkim będą pracować w jego domu, gdzie dolna część została specjalnie przystosowana do biznesowych spotkań. Ponieważ wiązało się to pracą bez większych przerw, Chayton zapewnił zespołowi posiłki i wszystko to, co potrzebne do uzupełniania zapasów energii, a na sam koniec, tak w ramach rozprężenia umysłów, zaproponował domówkę z kąpielą w jacuzzi i kolorowym alkoholem oraz drinkami. Nie była to propozycja, którą rzuca każdy przeciętny szef, ale chciał, żeby drużyna poczuła się doceniona za zaangażowanie już podczas samego crunchu. Na resztę docenienia czas przyjdzie później.
      Życie na szybkich obrotach to taki standard, do którego Chayton przywykł całym sobą. Przemieszczanie się z jednego miejsca do drugiego, dzielenie uwagi na dziesięć spraw załatwianych w tym samym czasie – czasami czuł, że jeszcze trochę i głowa chętnie odmówi mu współpracy, ale wystarczyła chwila przerwy, jakiś trening, dobry obiad czy deser, żeby wszystko wróciło do względnej normy. W trakcie pracy z drużyną też wstawał co jakiś czas od stołu, czy to za sprawą superważnego telefonu, który musiał odebrać, czy zapoznania się raportami, które z biura wysyłano mu na maila. Od niego zawsze ktoś coś chciał, więc bycie pod telefonem, czy w gotowości, to już taka norma, która składała się na jego codzienność. Tak, czy siak, pracy z drużyną starał się poświęcać dokładnie tyle samo uwagi, co reszcie – dołączał się do analizowania zasobów, przeglądał zebrane materiały, odpowiadał na pytania, wtrącał własne uwagi. Nie zamierzał zrzucać wszystkiego na karb zespołu, skoro sam wyszedł z propozycją wzięcia udziału w FTE. Dla każdego z nich był to wymagający challenge.
      I chyba wszyscy z utęsknieniem czekali na to jedno krótkie: „skończyliśmy”, nawet Chayton, który po wypowiedzeniu magicznego słowa wyraźnie odetchnął. Szelest kartek w końcu zastąpiła lekka muzyka tła; w dłoniach pojawiły się szklanki z alkoholem, a na ustach tematy już nie tak mocno związane z pracą, jak poprzednio. Rozpalono ogień w palenisku, chętni skorzystali z jacuzzi i jedynie nie było śmiałka, który o tej porze roku spróbowałby wskoczyć do basenu, chociaż i takie żarty przewijały się gdzieś pomiędzy śmiechem, a rozmowami, które dochodziły z ogrodowego jacuzzi. To był naprawdę luźny spęd po-crunchowy, coś na zasadzie domówki i bezstresowej zabawy. Oczywiście, nie każdemu przychodziło to łatwo w obecności szefa, ale Chayton postarał się, by atmosfera nie była sztywna, a formalność zeszła nieco na bok.

      Usuń
    2. Towarzystwo stopniowo się wykruszało – część ewakuowała się za nim impreza została przeniesiona do jacuzzi, a część gdzieś w trakcie – aż przyszło mu pożegnać w progu ostatnie osoby, dziękujące jeszcze za cały ten pozytywnie zakończony maraton. Ostatnie „do zobaczenia w pracy!” i wielki dom znów opustoszał, zachowując jedynie wrażenie długich godzin spędzonych na realizowaniu wyzwania. Ale, chociaż był to czas spędzony intensywnie, być może za strawą endorfin, Chayton nie odczuwał jakiegoś szczególnego zmęczenia. Zabrał się jeszcze za ogarnianie pustych naczyń, mimo że mógł zostawić to ekipie sprzątającej.

      Chayton Kravis

      Usuń
  41. Huntress,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 3 marca Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  42. Gdy do jego uszu dobiegł dziwny hałas, znajdował się akurat w gabinecie piętro wyżej – siedział w fotelu i przeglądał dokumenty potrzebne do rozwodu, które w najbliższym czasie musiał wypełnić, skompletować i odesłać prawnikowi, a chociaż pierwszy łomot przypisał któremuś z sąsiadów – bo czasem się zdarza, że hałasują – przy każdym kolejnym coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że dochodzi on z jego własnego domu. Nie przyszło mu do głowy, że któryś z pracowników mógł zostać na dole, bo przecież pożegnał wszystkich, a ostatnia dwójka dobre kilka minut stała w progu, dziękując mu za pozytywny wieczór, więc o przeoczeniu kogoś nie było mowy... A jednak odgłosy nie były jedynie wytworem jego wyobraźni – ktoś na pewno kręcił się na dole, i to najwyraźniej mocno nieporadnie, skoro zostawiał za sobą taki harmider. Oczywiście, przeszło mu przez myśl, że ktoś mógł się włamać, mimo że jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się paść ofiarą takiego złodziejaszka, ale zaraz przypomniał sobie o zabezpieczeniach i monitoringu, który mieścił się w gabinecie. Przecież gdyby ktoś niechciany znalazł się w pobliżu, wiedziałby o tym od razu, tymczasem odgłosy pojawiły się nagle, znikąd, jakby ktoś wyrósł z podłogi na środku salonu i pomyślał o tym, by czym prędzej jakoś się wydostać. Tak, dokładnie tak to brzmiało – jakby ktoś po omacku chciał wydostać się z domu, którego rozkładu wcale nie zna. Chayton nie mieszkał w pałacu, ale metraż jego posiadłości był naprawdę duży i dla kogoś, kto do tej pory nie miał okazji zwiedzić większości pomieszczeń, mógł przypominać mały labirynt. Z drużyną siedzieli i pracowali na samym dole, w miejscu, które zostało przystosowane do biznesowych spotkań, aczkolwiek samo wejście do domu znajduje się piętro wyżej – w części, którą Chayton nazywa już swoją osobistą, i do której pracowników zwykle nie wpuszcza, nie licząc tego przejścia korytarzem i schodami na dół. Można było się poważnie zakręcić, a już szczególnie po spożyciu kilku ponadprogramowych drinków.
    Ale kto mógłby zostać? Wydawało mu się, że pożegnał się ze wszystkimi – z niektórymi szybciej, z niektórymi trochę później, dlatego nie potrafił wytypować twarzy, która mogła mu umknąć. Z początku nie był pewien, co stało się z Camille, bo ona zniknęła nagle, jako pierwsza, ale ktoś z grupy stwierdził, że rozmawiała przez telefon z ciotką i prawdopodobnie wróciła już do domu. Ten scenariusz wydawał się realny, bo Camille nie była duszą towarzystwa, której obecności (i nieobecności) nie da się przeoczyć, a to, że nie pożegnała się wychodząc – może Chayton był akurat zajęty i jego to pożegnanie zwyczajnie ominęło. Łatwo przyjął tę wersję, bo była logiczna, więc dopiero teraz, idąc już w kierunku, z którego dochodziły odgłosy, wziął ją pod wątpliwość.
    W normalnym przypadku pewnie by się zabezpieczył, ale nie czuł w tej chwili żadnego zagrożenia. Wyobraźnia nie płatała mu figli, a zdrowy rozsądek mocno trzymał się jego ramienia, więc przed siebie szedł pewnym krokiem i zatrzymywał tylko na chwilę, żeby włączyć światło i obrzucić badawczym spojrzeniem dane pomieszczenie. Nie bardzo rozumiał jaki ktoś miałby motyw, żeby się ukrywać, nawet gdyby został tu przez przypadek, dlatego był czujny i miał na uwadze, że czyjaś obecność może wiązać się przy okazji z nieczystymi intencjami. Na szamotaninę raczej się nie nastawiał, ale też jej nie wykluczał – mimo to szedł z pustymi rękami, będąc przekonanym, że sobie poradzi.
    Trzask łazienkowych drzwi przyciągnął jego uwagę. Ruszył tam od razu szybszym krokiem, wiedząc, że to już pułapka, bo drugiego wyjścia stamtąd nie ma. Do środka wszedł bez wahania, wpuszczając ze sobą snop światła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciał się najpierw odezwać, ale zdążył tylko rozchylić usta, bo gdy dał kolejny krok, raptem uderzył w niego strumień wcale nie tak ciepłej wody. Mimowolnie spróbował się przed nim osłonić, ale zdało się to zupełnie na nic. W przeciągu sekundy był po prostu cały mokry.
      — Co jest... — Zdezorientowany spróbował przechwycić słuchawkę prysznica, ale wtedy stało się coś, czego nie spodziewała się chyba nawet sama Camille, którą w końcu dostrzegł. Wąż pod naporem ciśnienia zaczął zalewać wszystko wokół – na szczęście nie porozbijał w drobny mak prysznicowych szyb, między którymi znaleźli się w końcu oboje. Chayton nie myślał w tej chwili o ujarzmianiu słuchawki, która wiła się w najlepsze, lejąc strumień wody po płytkach, a nawet oknie – zrobił większy krok i podparłszy się ręką o ścianę tuż nad ramieniem Camille, która stała teraz skulona i zszokowana, od razu sprawnie zakręcił kurek. I raptem zrobiło się cicho; jedynie ich szybsze oddechy zdawały nieść się echem po obłożonych płytkami ścianach.
      Wycelował w nią swoje niezbyt zadowolone spojrzenie i zacisnął usta, przełykając ze śliną pierwszą reprymendę, jaka cisnęła mu się na język. Tak czy siak był cholernie ciekaw, jaką logiczną wymówkę na to miała, by uciekać przed nim, a później zaatakować go prysznicem?
      — Camille — odezwał się powoli. Wciąż stał w tym samym miejscu, po prostu wpatrując się w jej twarz. — Czy jesteś w stanie mi wyjaśnić, co... Jakim cudem do tego doszło?
      Już w świetle z korytarza widać było kałużę, która powstała na podłodze, więc co dopiero będzie, gdy włączą światło, a wnętrze łazienki pokaże im się w pełnej krasie.

      Chayton Kravis

      Usuń
  43. Jemu też się to nie przytrafiło. Też po raz pierwszy życiu gonił we własnym do domu za swoją pracownicą, która ostatecznie, w ramach dziwnej obrony – jakby wcale nie była świadomie gdzie się znalazła, kiedy, jak i po co – postanowiła wycelować w niego strumieniem zimnej wody ze słuchawki prysznica. Mało tego! Ten prysznic, gdy pod ciśnieniem wił się na podłodze, niczym wściekły wąż, zmoczył nie tylko jego, ale wszystko co znajdowało wokół: każdy cal dotychczas czystej, niezachwianej choćby cieniem chaosu łazienki. Chayton naprawdę pragnął zrozumieć, jak to się stało, że doszło do czegoś takiego w jego domu: że Camille znalazła się nagle wewnątrz, mimo że był przekonany, że spędza resztę wieczoru, czy też nocy, w towarzystwie ciotki; że zdecydowała się przed nim uciekać, jakby faktycznie miała ku temu powód, i że znalazła się pod prysznicem, którego kurek odkręciła, musząc być choć w połowie świadomą tego co właśnie robi – że do niego celuje. Jaki miała powód zachować się właśnie tak?
    To było tak zaskakujące, że Chayton nawet nie tyle, co chciał się dowiedzieć, a co czekał na te wyjaśnienia. Po prostu stał i czekał, wpatrując się w jej niemrawo oświetloną twarz, na której było tyle samo zdziwienia, co na jego. Ale przecież nie lunatykowała. Ludzie, którzy lunatykują, nie są w stanie robić tego tak precyzyjnie, tymczasem w głowie Camille proces samoobrony kształtował się na bieżąco, finalnie kończąc się wycelowaniem do niego z prysznica. Zrobiła to, żeby się bronić i mniejsza o to, że miała pod ręką jedynie prysznic – zaistniał jakiś powód, który sprawił, że poczuła się do tego zmuszona i Chayton chciał się dowiedzieć. W jego oczach wyglądało to bowiem dwuznacznie, mimo że nie potrafił podejrzewać Camille o żadną nieczystą grę, ale jej zachowanie było dowodem na to, że poczuła się zagrożona. Tylko czym? Czy tym, że wyda się co tutaj robiła, podczas gdy reszta dawno opuściła progi domu, czy tym, że znalazła się w obcym miejscu niemalże w środku nocy i spanikowała? Im dłużej sam nad tym myślał, tym bardziej oddalał się od opcji pierwszej, bo w takich sytuacjach ludzie zazwyczaj nie uciekają i nie bronią się przed właścicielem, a raczej palą głupa i próbują wyjść z sytuacji z twarzą. Camille natomiast dojrzała w jego głowie, jako osoba lojalna, która za plecami nie byłaby stanie zrobić niczego, by zniszczyć własne gniazdo, więc opcja pierwsza z każdą sekundą przestawała mu pasować. Zresztą, w tej chwili stała przed nim taka... bezbronna, wystawiona na ciosy i zupełnie niewinna, że musiałby być wyjątkowo prymitywny, by z góry założyć, że znikła z imprezy, aby w tajemnicy robić coś złego. Czy ktoś, kto miałby złe intencje, stałby teraz przyparty do ściany, niepewny, ale nadal nieustannie autentyczny?
    — Myślę, że okazja nie sprzyja pogawędce na kanapie przy filiżance herbaty — odpowiedział. — Tak, tutaj i teraz — potwierdził zaraz, gdyby miała jeszcze jakieś wątpliwości. Jego stanowczy głos tworzył wyraźny kontrast dla jej cichych pytań; Chayton był zły, ale ta złość bardzo szybko ulatywała. Nerwy w niczym nie pomogą, więc należało je wyciszyć i skupić się na tym, co kluczowe: na wyjaśnieniach, bo bez nich Chayton nie pozwoli Camille opuścić domu i tego powinna była się domyśleć, choćby po tym, jak na nią patrzył – a patrzył bez cienia pokory i wyczekująco.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciał tutaj i teraz, ale może już niekoniecznie w takiej pozycji, bo zdał sobie sprawę, że znalazł się bardzo blisko, i że nie wyglądało to dobrze – ona wystraszona, przyparta do ściany, a on bezwzględnie czegoś oczekujący. Dystans musiał się pojawić, choćby dla komfortu Camille, która naprawdę wyglądała na zdezorientowaną.
      Po chwili zabrał więc rękę i cofnął się o kilka korków, pozwalając, by powietrze między nimi stało się lżejsze.
      — Z jakiego powodu przede mną uciekałaś i dlaczego zostałaś? — Pomógł jej konkretniejszymi pytaniami, po czym rozpiął przemoczoną koszulę i przeszedł do włącznika światła. Za sekundę wnętrze sporej łazienki rozjaśniło się jasnym światłem; teraz doskonale było widać wszystkie mokre szkody. Kałużę na podłodze, wodę ściekającą po ścianach, muśnięty garścią kropli sufit i małe strużki spływające po oknie. Zdjął koszulę i materiałem przetarł blat nieopodal zlewu, bo na nim również znajdowała się woda.

      wet version, Chayton Kravis

      Usuń
  44. Naprawdę spodziewał się, że zostanie uraczony szybkimi odpowiedziami, biorąc pod uwagę nie tylko sytuację w jakiej się znaleźli, ale również niejednoznaczny sposób, w jaki te pytania wybrzmiały, poniekąd sugerując jego sporą niepewność co do jej obecności w tym domu po nocy. Tymczasem dotarł trzymanym w dłoni materiałem koszuli na kraniec blatu, zdążywszy częściowo zetrzeć z niego wodę, a odpowiedzi jak nie było, to tak nie ma. Jakoś nie wyobrażał sobie iść teraz do salonu, by usiąść na kanapie i porozmawiać, bo był tak mokry, że czuł, jak woda ze spodni spływa mu po łydkach prosto na płytki i wiedział, że zmieniając miejsce oboje narobią jeszcze więcej bałaganu, niż narobili w łazience, ale z drugiej strony – jak mieli rozmawiać w łazience? Tego też nie potrafił sobie wyobrazić, bo akurat to miejsce, jeżeli czemuś sprzyja, to na pewno nie są to rozmowy. Chociaż tutaj, bardziej niż rozmowy, Chayton oczekiwał wyjaśnień i tak właściwie to zadając pytania, nastawiał się na bardzo szybką i merytoryczną wymianę zdań, w której padłyby konkretne odpowiedzi, mające definitywnie zakończyć to kuriozalne wydarzenie. Jedyne czego chciał, to poznać powody i tyle – koniec, wszystko jasne. Ale teraz myślał sobie, że nawet jeśli tak by się stało, że dostałby to czego chce i dowiedziałby się dlaczego, przecież nie mógł pozwolić jej wyjść z domu w takim stanie! Camille była teraz dosłownie i w całości mokrą Włoszką. Musiałby być wyjątkowo postrzelony, żeby wypuścić ją w środku nocy przemoczoną do ostatniej nitki.
    Westchnął ciężko, zamierzając od razu poruszyć kwestię wysuszenia się, ale ledwie zdążył odwrócić się w jej kierunku i dostrzegł, jak jej cztery litery lądują na twardych, mokrych płytkach. Mimowolnie wówczas drgnął, porzucił koszulę na blacie i dał ku Camille dwa większe kroki.
    — Wszystko w porządku? — Kucnął przed nią i obrzucił jej sylwetkę uważnym spojrzeniem, bo niby nie wyglądało to z pozoru groźnie, ale i przy takim upadku nietrudno o szkody. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że Camille ma bose stopy, a ponieważ to go zaskoczyło, nieco dłużej zatrzymał na nich spojrzenie. Nie wchodziła do jacuzzi, ale była boso. A więc dlaczego była boso w jego domu w środku nocy i uciekała? Powód na pewno nie był normalny, tak jak to pytanie, które sobie zadał, nim na powrót nie wrócił uwagą do jej twarzy.
    — Pomogę ci — rzekł, prostując się i od razu podał jej rękę, by mogła wstać. — A teraz ostrożnie, powoli i bez ucieczki — poprosił tym razem wyjątkowo statecznie, starając się nie eskalować tej dziwnej paniki, w którą Camille popadła, bo tylko narobią sobie więcej kłopotów, gdy mokrzy zaczną ganiać się po domu. — Musimy się wysuszyć — zauważył, zastanawiając się od razu nad sposobem. — Zaraz zorganizuję ręcznik, przyniosę coś suchego, przebierzesz się i spokojnie porozmawiamy w salonie, dobrze?
    Nie był pewny, czy to dobry pomysł zostawiać Camille samą w łazience nawet na minutę, bo mogła spróbować znowu uciec, ale nie było innej możliwości, żeby to załatwić, nie wynosząc bałaganu poza łazienkę. Wprawdzie to tylko woda, ale nie było żadnego sensu moczyć drewnianego parkietu na korytarzu, skoro Camille mogła osuszyć się i przebrać tutaj. Rzecz jasna, przyniesie jej jakieś swoje ciuchy, bo nie miał na stanie żadnych damskich, a przynajmniej nie powinien mieć, choć niewykluczone, że Victoria zostawiła coś swojego w garderobie. Raczej nie powinna, bo wiedziała, że Chayton ma tam porządek nienaruszalny i stworzony według własnego schematu.

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  45. Doszedł do wniosku, że skoro Camille dała radę wstać, to skutki upadku nie są aż tak tragiczne i – dzięki bogu! – obejdzie się bez dodatkowej pomocy wykwalifikowanych do tego ludzi. Prawdopodobnie każdy, kto dostrzegłby ich w takim wydaniu, nie miałby wątpliwości, że doszło między nimi do czegoś dziwnego, włączając w to dziwne fantazje z użyciem wody, bo w to bez wątpienia uwierzono by szybciej, niż w to, że szef został zaatakowany lodowatą wodą z prysznica we własnym domu przez uciekającą z niewiadomych przyczyn pracownicę. Drugą wersję, jeżeli w ogóle istniało jakieś logiczne, sensowne wytłumaczenie całej tej sytuacji, objaśnić mogła tylko Camille, choć niezależnie od realnych przyczyn, całość i tak brzmiałaby trochę jak wstęp do tandetnego filmu grozy klasy B, gdzie główna bohaterka nieoczekiwanie zaczyna kichać. Powinien czym prędzej skoczyć po coś na przebranie, dlatego gdy Camille odzyskała równowagę i zamieniła podporę w postaci jego przedramienia na blat, wyszedł z łazienki, ostrożnie mijając kałużę wody, która powstała na płytkach. Kabina prysznicowa w jego domu nie posiada brodzika, jednak dwuprocentowy spadek nie obejmuje całej podłogi w łazience – znajduje się tylko w podłodze na powierzchni prysznica, więc woda z innych rejonów łazienki nie ma możliwości spłynąć do kratki. Małe bajorko będzie wymagało ręcznego osuszenia, bo podłogowe ogrzewanie też samo sobie nie poradzi.
    Nie był pewien, czy zostawianie Camille w łazience to dobry pomysł, bo jej pierwsza próba ucieczki – nieudana, bo zakończona upadkiem – zakorzeniła w nim wrażenie, że nie miałaby najmniejszych oporów wybiec stąd prosto na zewnątrz. Jej zapewnienie odrobinę go przekonało, ale ostatecznie zaufał, bo nie bardzo potrafił sobie wyobrazić, jak po całym tym zamieszaniu, które dodatkowo spotęgowałaby ucieczką, zamierzała pojawić się w pracy następnego dnia roboczego i spojrzeć mu w twarz. Czy byłoby w ogóle możliwym zrobić to bez cienia wstydu? Mogła już wcale się w niej nie pojawić, ale zależało jej na tej pracy, a przynajmniej tak mu się wydawało, i to ostatecznie skłoniło go do zostawienia Camille i wyjścia. Jedyny słuszny moment, by wyjaśnić całe zajście był teraz i Chayton nie sądził, że Camille postanowi go zaprzepaścić, tym bardziej, że wędrując w domu po omacku już dawno przekroczyła granice przestrzeni zawodowej i wbiła na jego prywatny teren. Ta część domu, w której się znajdowała, służyła już wyłącznie jemu.
    W garderobie na najwyższym piętrze, do której dotarł co rusz zerkając na zostawiane za sobą mokre ślady, znalazł dla Camille tymczasowy strój: ciemną, bawełnianą koszulę, w fasonie regular fit która długością powinna sięgać jej ud – wybrał najdłuższy krój, jaki ma w posiadaniu, ponieważ że nie znalazł nic po siostrze, mimo że po raz pierwszy w historii swego życia miał nadzieję, że będzie inaczej: że znajdzie jakąś jej koszulę nocną, albo piżamę. Wziął dla Camille również duży, wyjątkowo miękki ręcznik z bawełny egipskiej i drugi mniej wyszukany dla siebie, żeby tylko się osuszyć. A zrobił to już na miejscu, gdzie przy okazji przebrał też spodnie.
    Przerzucił swój ręcznik przez ramię, zabrał jeszcze biały T-shirt i z kompletem rzeczy dla Camille powrócił piętro niżej do łazienki, do której wszedł swobodnie, nawet nie pomyślawszy o tym, by może najpierw zapukać – nieważne, że drzwi były otwarte. Kiedy dostrzegł Camille przed umywalką, zahamował tak gwałtownie, że aż poślizgnął się na mokrej podłodze i balansując ciałem, ledwie utrzymał pion. Ucierpiała tylko koszulka, którą sobie przyniósł, bo spadła na płytki i błyskawicznie się zmoczyła, ale Chayton nawet nie zadał sobie trudu, by ją podnieść. Bez słowa, w zupełnym bezruchu, wpatrywał się w sylwetkę Camille i zastanawiał co tak właściwie powinien teraz zrobić: przeprosić i natychmiast wyjść, czy udać, że nic nie widzi i zostać? To nie tak, że Chayton nigdy nie widział kobiety w bieliźnie, ale akurat widok Camille mocno go zaskoczył.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jego dom, jego łazienka, a w tym wszystkim jego mokra, praktycznie półnaga pracownica. Chryste!
      Pozwalając pamięci zarejestrować ten obraz szczegółowo, zlustrował długim, wolnym spojrzeniem jej ciało, które zasłaniał tylko materiał podkoszulka i bielizny. Po kilku sekundach dał kilka kroków w jej stronę i znowu stanął blisko, niemalże tak, jak wtedy pod prysznicem, z taką różnicą, że teraz z tyłu, a nie z przodu.
      — Mi perdoni — szepnął tylko, choć bez poczucia skrępowania, i okrył jej ramiona miękkim materiałem ręcznika. — Musi ci wystarczyć, dopóki twoje ubrania nie wyschną — rzekł, wręczając jej koszulę. — Wrzucę wszystko do suszarki, jak się przebierzesz — oznajmił jeszcze. — I chyba rozpalę w kominku — dorzucił, choć bardziej już głośno myśląc, niż zwracając się bezpośrednio, ale podejrzewał, że jest jej zimno, skoro dostrzegł gęsią skórkę na jej ciele. Oczywiście nie zamierzał stać przy niej, gdy będzie się przebierać. Czekał tylko na jakieś potwierdzenie i zaraz pójdzie do salonu rozpalić ogień i dodatkowo przyszykować dla Camille jakiś koc. Sam zdążył się już osuszyć i przebrać dolną część swoich ubrań – w górną też planował, ale na tę chwilę koszulka wylądowała w wodzie, więc zrobi to dopiero, gdy ogarnie resztę.

      Chayton Kravis

      Usuń
  46. Z drugiej strony, mógł wyjść z tego także całkiem dobry sitcom, gdyby tylko ktoś w odpowiednich momentach dorzucił śmiech z puszki, i gdyby faktycznie było im tu teraz do śmiechu. Sytuacja była tak pokręcona, że jedyne czego teraz oczekiwał pragmatyczny mózg Chaytona, to wyjaśnienia – chociaż jedno krótkie zdanie, które pozwoli mu odpowiednio zinterpretować ucieczkę Camille i jej obecność w domu tak w ogóle, bo przecież ekipa odpuściła posesję dobre kilka godzin temu, a o niej słuch zaginął na krótko po oficjalnie ogłoszonym zakończeniu. Nie powinno jej tutaj być. Nie w tych godzinach. Chayton nie prowadzi interesów po nocach, więc nie mógł tłumaczyć sobie tego w ten sposób, nie wspominając już o interesach prowadzonych z prawie półnagimi pracownicami – aż taki casanova to z niego nie jest, zresztą, wciąż jest żonaty i mało kto wie, że teraz to już tylko na papierze. Fakty te czyniły sytuację jeszcze bardziej nienormalną, więc prawdopodobnie ciotka zabiłaby Camille bez szemrania i całkiem możliwe, że gdyby stała się naocznym świadkiem ciągu minionych zdarzeń, nie zawahałby się zabić również jego, a byłoby to o tyle spektakularne, że te arancini, które dostał w prezencie jakiś czas temu, jeszcze dziś odbiłyby mu się czkawką.
    To, co działo się tu między nimi, całkowicie wybiegało poza schemat oficjalnej relacji służbowej i niezależnie od tego, jak zechcieliby się wytłumaczyć – dla innych nawet najprawdziwsza prawda brzmiałaby teraz jak bajka. Logiczne wyjaśnienie nie istniało i Chayton nie spodziewał się, że usłyszy je z ust Camille, gdy zacznie już tłumaczyć, jak doszło do tego, że cisnęła w niego wodą z prysznica. Czuł, że to nie będzie żadna typowa historia, która mogłaby dotyczyć każdego człowieka na ziemi, bo jak długo żyje, tak nie zdarzyło mu się ganiać nikogo po domu i na mecie tego biegu oberwać strumieniem lodowatej wody. Camille była pierwsza, a biorąc pod uwagę jej unikatowość, wcale nie zdziwiłby się, gdyby mu powiedziała, że tak po prostu ma. Mogła tak po prostu mieć, wcale w to nie wątpił, skoro podczas pierwszego spotkania przywitała go wersem Ave o Maria. Jest wyjątkową osobą i to żadna przesada, mówić o niej w ten sposób.
    W ciągu tych kilkunastu minut i jednego kursu na górę i z powrotem, złość zdążyła już z niego ulecieć, więc do słuchania wyjaśnień zamierzał podejść z otwartą głową i zupełnie spokojnie, licząc się również z tym, że jeden raz może nie wystarczyć, by to pojąć. Był zadowolony, że nie próbowała się dyskretnie wymykać, i że chciała naprostować całe zajście.
    — Jest środek nocy, Camille — zauważył, wycelowawszy zdroworozsądkowe spojrzenie w jej lustrzane odbicie. — Nie ma mowy o sprzątaniu, ani o wracaniu do domu — orzekł definitywnie. Nie było takiej możliwości, koniec kropka. Nie o tej porze. — Jedyne, czego możesz teraz szukać, to sińców na swoim ciele. Skarpety i torba do rana nie zginą, a nawet mogę ci zagwarantować, że jak się obudzisz, będą leżały w zasięgu twojego wzroku — zapewnił, a mówiąc o siniakach miał na myśli to, jak gnając po omacku do łazienki, obijała się o różnorakie przedmioty; chyba nazajutrz pokusi się o jakieś oględziny wnętrz, bo podejrzewał, że niektóre ozdoby pozmieniały swoje położenie. Oczywiście, zarejestrował to, czego jej brakowało i czego nie miała na sobie oraz przy sobie, nie licząc garderoby, której pozbyła się już w łazience.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Porozmawiamy, a potem zorganizuje ci miejsce do spania. Prześpisz się, albo nie, rano odzyskasz wszystkie swoje rzeczy, zwrócisz mi moje i będziesz wolna — rozplanował jako tako i wziął z blatu koszulę, a później sięgnął po T-shirt, który chwilę temu wylądował w kałuży na podłodze. Swój ręcznik rozłożył na płytkach, żeby Camille mogła wyjść z łazienki o w miarę suchych stopach.
      — Zostaw mokre rzeczy na blacie; później zaniosę je do suszarki — poprosił jeszcze, kierując się już w stronę wyjścia. W kominku rozpali niezależnie od tego, czy miałby się kłopotać, czy nie. Dom był przestrzenny i panowała w nim temperatura pokojowa, która mogła nie wystarczyć Camille do tego, żeby się ogrzać. A prysznic mieli naprawdę zimny.

      Chayton Kravis

      Usuń
  47. Lekko przymknął za sobą łazienkowe drzwi, gdy wychodził. Emocje opadły, aczkolwiek Chayton cały czas nie mógł się nadziwić, że coś takiego przytrafiło się właśnie jemu. Na studiach zdarzały się różnie, pokręcone rzeczy, bo to były takie czasy, że każdy musiał się wyszumieć, ale teraz, gdy w metryce ta pierwsza cyfra wieku sięgała prawie czwórki, takie nieokiełznane wydarzenia były rzadkością w jego poukładanej egzystencji. Dlatego w tej chwili, już po wszystkim idąc w kierunku salonu, mógłby nawet przyznać, że cała ta sprawa jest nawet trochę zabawna. Nie było mu do śmiechu, bo prawdziwych motywów zachowania Camille jeszcze nie znał, ale gdy raz jeszcze analizował przebieg kilkudziesięciu ostatnich minut, naprawdę odczuwał rozbawienie. Ucieczka, gonitwa, walka z prysznicem – to szaleństwo, na które ciężko było się jakoś długo gniewać, czy chować urazę. Ostatecznie nic, ani nikt nie ucierpiał; nie licząc Camille, która nocną przeprawą i późniejszym upadkiem, na pewno sprezentowała sobie kilka sińców, które o nocnym wariactwie w domu przełożonego będą jej przypominać jeszcze przez parę następnych dni. Jemu zaś nie będzie łatwo pozbyć się z głowy pewnych kadrów, które zarejestrował chociażby w momencie, gdy znaleźli się w kabinie prysznicowej, czy kiedy zastał Camille stojącą przed zlewem w samej bieliźnie. Były to kolejne pamiątki z nią związane, które odkładały się na półeczce w jego głowie, i do których będzie mógł wrócić w dosłownie każdej chwili, w której będzie tego potrzebował. Nie planował wyciągać niczego na wierzch publicznie, na zasadzie złośliwych uwag lub aluzji, bo to nie było zupełnie w jego stylu, ale będzie o tym pamiętał – zawsze i długo, i może z czasem, jeżeli okazja będzie temu sprzyjać, o czymś jej przypomni, choć jeśli tak, to już wyłącznie na osobności.
    Miał chwilę, żeby przygotować kominek do działania, więc tym się zajął, podczas gdy w łazience Camille dochodziła do porządku ze samą sobą. Salon był przestronny; łączył się bezpośrednio z kuchnią i jadalnią, a to w połączeniu z dużymi oknami, za którymi rozciągał się widok na Jamaica Estates, czyniło te wnętrza bardzo klimatycznymi. Teraz, gdy na zewnątrz panowała ciemność, a pomieszczenia były oświetlone jedynie częściowo kilkoma pobocznymi lampkami, wrażenie przestrzenności oraz ogromnego metrażu nieco ginęło i całość wydawała się bardziej przytulna. Welurowy wypoczynek wręcz zachęcał do ułożenia się i oddania błogiemu odpoczynkowi, a już szczególnie, gdy Chayton ułożył na nim miękki koc z merynosa, pod którego materiałem wręcz można by się zakopać. Dla niego temperatura była w sam raz, ale to dlatego, że był zimnolubny i wolał, gdy w otoczeniu jest chłodniej.
    Za szybą kominka drewno zaczęło już strzelać; ogień szybko pochłaniał suche szczapy, więc lada moment powinno zrobić się przyjemnie ciepło. Chayton przysunąwszy sobie pufę pod nogi, wygodnie, ze stopami skrzyżowanymi na jej wierzchu, ulokował się w fotelu. Zdążył tylko spojrzeć na zegarek na nadgarstku, gdy usłyszał wołanie Camille. Uśmiechnął się sam do siebie i pokręcił głową – przecież jeszcze nie tak dawno zdołała sama przedostać się z dołu na piętro, i to po ciemku!
    — Prosto i w lewo — powiedział głośniej, żeby mogła go usłyszeć. Musiała trafić, nie było innej opcji, bo jeśli poszłaby w drugą stronę, dotarłaby do schodów na najwyższą i najniższą kondygnację; gdzie wcześniej realizowali crunch z ekipą. Mógł jej powiedzieć, żeby szła za dźwiękiem kominka, bo w domu było tak cicho, że gdyby się wsłuchała, to strzelanie ognia z pewnością dotarłoby do jej uszu, ale nie chciał utrudniać sytuacji, która sama w sobie łatwa nie była. Prosta instrukcja powinna lepiej załatwić sprawę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od razu przeniósł spojrzenie na miejsce, w którym Camille powinna się pojawić, a kiedy już znalazła się w zasięgu jego wzroku, nieco zmrużył powieki. Szacował, że koszula sięgnie końca jej ud, a tymczasem sięgnęła ich początku, może środka. Ale prezentowało się to dobrze, nawet bardzo, i cenzuralnie, więc nie czuł się zobowiązany, by dodatkowo szukać jakiś swoich zbyt małych dresów, żeby mogła zasłonić nimi więcej. Zresztą, przyniósł spory koc, którym mogła owinąć się przynajmniej ze dwa razy, jeśli zajdzie taka potrzeba.
      — Cieplej? — Spytał najpierw i położył ręce na podłokietnikach, cały czas przyglądając się Camille. — Jeśli nadal nie, to możesz wskoczyć pod koc — wskazał palcem kanapę, na której leżał rozłożony materiał w kolorze pasującym do szaro-błękitnego wystroju. Użył słowa możesz, bo mogła, ale nie musiała. Jemu wcale nie przeszkadzało to, że Camille była teraz w bardziej domowym, niż wyjściowym stroju. O dziwo nie przeszkadzał mu również fakt, że znajdowała się w prywatnej części jego domu tak w ogóle, i to w wydaniu, które już nawet ze służbowym nie miało nic wspólnego. Sytuacja może ulec zmianie podczas składania wyjaśnień, ale nie sądził, że do tego dojdzie. Po prostu wiedział, że Camille nie zrobiła niczego z premedytacją.

      home version,Chayton Kravis

      Usuń
  48. W tym domu pojawiali się różni ludzie, ze względu na pracę i biznesowe spotkania – niektórzy też nocowali, bo na najniższej kondygnacji kanap jest całe sporo, a Chayton często sugerował, by na jedną noc nie zawracać sobie głowy wynajmowaniem pokoju hotelu, ale byli też tacy, i to w gronie bliskich, którzy wcale nie byli związani z tym miejscem. Na przykład jego żona.
    Rosalie Ayton-Kravis była w stanie porzucić możliwość mieszkania w spokojnej, cichej dzielnicy na rzecz luksusowego penthouse'u, ulokowanego na szczycie jednego z wielu manhattańskich drapaczy chmur, dlatego była ostatnią kobietą, którą można spotkać właśnie tu – przy Avon Street w Jamaica Estates. Wbrew wszelkim pozorom, nigdy nie zamieszkali w tym miejscu razem. Rosalie bywała w Queens tylko od święta, głównie wtedy, gdy pod nieobecność Chaytona to jej przypadł obowiązek pozałatwiania różnorakich sprawunków, związanych z wolnostojącym domem. Zaraz po ślubie na jej życzenie kupili apartament w budynku 200 East 59 w Midtown East i to w nim przez jakiś czas razem urzędowali. O tym wiedzieli jednak nieliczni, należący do tego najbliższego grona, bo ze wspólnego mieszkania zrezygnowali dość szybko. Ze względu na pracę Chaytona częściej nie było, niż był; z lotniska JFK bliżej miał do domu przy Avon Street, a że swego czasu dużo latał, to pomieszkiwał głównie tam. Na Midtwon East wpadał więc przelotem i właściwie po to, żeby zaoszczędzić czas między jedną pracą, a drugą, a choć to większej części z jego kieszeni poszły pieniądze na zakup – nie było mu żal, gdy definitywnie odciął się od tego wieżowca. Irytowały go tamtejsze mozolne windy, klimatyzowane pomieszczenia i alpiniści przemysłowi, którzy co dwa tygodnie zwisali po drugiej stronie szerokich okien, żeby je umyć. Poza tym, fakt zakupienia mieszkania intencjonalnie wykorzystał w ugodzie rozwodowej – wiedział, że prędzej czy później do niej dojdzie, dlatego wcześniej nie dochodził należności z tego tytułu. Ot, taki mały, choć znaczący w potyczce sądowej haczyk, który zachował jako swój as w rękawie.
    Oczywiście, Rosalie jako jego żona powinna tu teoretycznie być, a tymczasem na terenie posesji nie znajdował się ani jeden ślad, który świadczyłby o regularnej obecności kobiety. Żadnych damskich kosmetyków, żadnych ciuchów i dodatków, żadnych ciętych kwiatów (nawet tych doniczkowych da się doliczyć zaledwie kilku), czy pachnących świeczek z przypalonym knotem. O ile po części biznesowej ciężko cokolwiek wnioskować, bo tamtejszy wystrój jest surowy sam z siebie, o tyle w części prywatnej nie znajdowało się nic, co dowodziłoby, że Chayton jest żonaty – obrączki też aktualnie na placu nie miał, choć z obecnością złotego krążka wciąż bywa różnie; pojawia się, gdy wymaga tego sytuacja. Żonaty jednak jest i to nie ulega wątpliwościom, ale już teraz nie inaczej, jak wyłącznie na papierze. Jeszcze.
    Camille nie miała prawa wiedzieć o wielu sprawach z tym związanych, bo w biurze nikt nie był tego świadomy, ale jeśli do tej pory wcale się nie domyślała, to po dzisiejszych odwiedzinach mogła zacząć, o ile była na tyle spostrzegawcza, by połączyć pewne fakty. Chayton nie czuł się jednak w żaden sposób zaniepokojony. Chociaż był to jeden z kluczowych powodów, dla których tak mocno odgradzał życie prywatne od zawodowego, wizja, że Camille mogłaby poznać częściową prawdę, nijak go nie martwiła. Po pierwsze nie sądził, że ona jest tym tematem jakkolwiek zainteresowana i może nawet nie przyjdzie jej do głowy, żeby się zastanawiać gdzie jest ta Rosalie – przecież mogła wyjechać w delegację, albo akurat dziś nocować u rodziców – a po drugie, nawet jeśli coś wzbudziłoby jej podejrzenia i ostatecznie dowiedziałaby się, że Rosalie nigdy tu nie było, wątpił, że z kimkolwiek próbowałaby o tym rozmawiać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaraz dostałaby sto pytań skąd o tym wie, skoro wśród pracowników nie wie o tym nikt. Jeśli nie chciała rozmawiać z recepcjonistką o prezencie, który dla niego zostawiała, a który był zaledwie pakunkiem z jedzeniem, to mało prawdopodobne, że zechce rozmawiać o jego żonie, która nigdy nie zamieszkała przy Avon Street.
      — Niekontrolowane zasypianie, napady lękowe i instynkt — wymienił, zastanawiając się nad komplikacjami, jakie jeszcze może dawać to wybuchowe połączenie, po czym uśmiechnął się nieco rozbawiony jej tłumaczeniem. — Powiedziałbym nawet, że miałem naprawdę wielkiego farta, że to tylko prysznic trafił w twoje ręce, a nie na przykład wazon z kamionki — stwierdził. — Rozciętą głowę trudniej byłoby doprowadzić do porządku, niż mokrą.
      Czy mogłoby dojść do czegoś takiego, czy nie – tylko teoretyzował. Camille najlepiej wiedziała na ile świadoma była w trakcie łapania za prysznic i czy uczyniłaby to samo, gdyby prysznicową słuchawkę zastąpiło coś cięższego. Nie było sensu w tej chwili gdybać, dlatego szybko porzucił czcze rozważania.
      — Dobrze, uznajmy, że tę ucieczkę rozumiem — powiedział zaraz, nawet jeśli nie do końca mógł zrozumieć coś, czego nigdy nie poczuł na własnej skórze. — A co z drugą ucieczką? Tą z łazienki? — Podniósł brew, utrzymując spojrzenie w twarzy Camille. Za drugim razem nie musiał jej gonić i łapać, bo dotkliwie zatrzymała ją kałuża na płytkach, ale ta ucieczka wcale mu nie umknęła. Za drugami razem już nie śniła. Chciała czmychnąć, bo był (lub pojawił się) ku temu powód.

      Chayton Kravis

      Usuń
  49. Huntress,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 21 kwietnia Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  50. Gdyby nie fakt, że większą uwagę przywiązywał do mowy ciała, a nie do słów, pewnie z marszu uwierzyłby w to jeszcze dziwniejsze od poprzedniego wytłumaczenie, które ostatecznie miało się nijak do pytania, które zadał przed chwilą. Bo jaki związek miało wycieraniu blatu koszulą do jej ucieczki? A może inaczej – co w wycieraniu blatu koszulą sprawiło, że spanikowała? Coś mu się tutaj wyraźnie nie kleiło, a kiedy patrzył na Camille, miał wrażenie, że jej usta rzucają słowa nijak zgodne z jej postawą. Właściwie, to nie było wrażenie – to celny wniosek wysnuty na podstawie jej zachowania. Camille nie mówiła mu prawdy, a przynajmniej nie do końca, bo jej odpowiedź była zupełnie wymijająca, i on doskonale o tym wiedział. Nie był wprawdzie kimś, kto czyta w myślach i kto potrafi dostać się do głowy drugiego człowieka, ale był kimś, kto bardzo dobrze rozróżnia ludzkie zachowania – wie czym przejawia się zakłopotanie, rozumie dlaczego ludzie rezygnują z kontaktu wzrokowego i w jakich momentach ich odpowiedź na zadane pytanie jest jedynie zdawkowa, a w efekcie odnosi się do czegoś bliżej niezwiązanego z jego sensem. Camille poczuła się zwyczajnie zawstydzona jego negliżem i nie było w tym nic dziwnego, zważywszy, że łączyła ich oficjalna, pracownicza relacja. Z jego strony, z pozycji prywatnej, był to gest naturalny – w końcu był teraz w swoim własnym domu, w którym dość często paraduje bez górnej części garderoby – ale z pozycji zawodowej był to jednak gest dość śmiały i poniekąd też niepoprawny – rozbierać się przy pracownicach przecież nie wypada. Zrozumiał to dopiero teraz, gdy Camille w wyjaśnieniach jakoś dziwnie zakręciła się wokół koszuli, zwracając całą uwagę właśnie na tą kluczową rzecz. Ta ucieczka rzeczywiście nastąpiła na moment po tym, gdy pozbył się mokrego ubrania.
    Zamierzał jednak odnieść się do jej odpowiedzi.
    — Biorąc pod uwagę definicję szmaty, koszula też może nią być — zauważył. — Poza tym, nie widzę nic bezsensownego w wycieraniu mokrych blatów mokrym kawałkiem materiału, w tym również koszulą. Co więcej, sądzę nawet, że to kwestia indywidualnych potrzeb: jedni wycierają blaty szmatami, inni koszulami, a jeszcze inni wełną kaszmirską — stwierdził, symbolicznie unosząc kąciki ust. Już nie chciał dodawać, że jego zdaniem bardziej nienormalne jest niekontrolowane zasypianie, bo właśnie tak określał sytuacje, w których człowiek nie wie, że zaraz odpłynie, albo że wie, ale nie jest w stanie się temu przeciwstawić. Dokładnych szczegółów jej zaśnięcia nie znał, bo nie był tego świadkiem, i tylko dlatego się powstrzymał, aczkolwiek sama wspomniała, że nie wie kiedy zasnęła, i że przez sen mogła dalej prowadzić rozmowę z ciotką, bo rozłączenia się też nie zarejestrowała. To nie było coś, co można zaliczyć do codzienności przeciętnego człowieka.
    Zaraz podniósł się z fotela i ułożywszy dłonie na biodrach, dał kilka kroków w kierunku Camille.
    — A może jednak bardziej niż o sam fakt wycierania blatów koszulą, chodzi o to, że zmieniła miejsce pobytu i z moich ramion przeniosła się do mojej dłoni? — Uniósł lekko brew i na moment zatrzymał się przy Camille. Odpowiedzi jednak nie oczekiwał. — Zaraz przywrócę odpowiednie standardy swojej prezencji — zapewnił z przymrużeniem oka, zamierzając zarzucić na siebie jakiś materiał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już wcześniej miał to w planach, tyle że koszulka, którą sobie przyniósł, wylądowała na mokrej podłodze i nie nadawała się do założenia. A potem zajął się organizowaniem ciepła w salonie.
      — Tymczasem może masz ochotę na herbatę, albo coś innego do picia? — Zapytał jeszcze, za nim ruszył dalej. Z koca na kanapie na razie nie skorzystała, więc może skusi się chociaż na kubek ciepłej herbaty.

      Chayton Kravis

      Usuń
  51. Cała ta sytuacja, w której się znaleźli, nie była normalna, ale chociaż to Camille naruszyła jego prywatność, nagle materializując się w domu, podczas gdy on myślał, że już dawno się z niego ulotniła – nie chciał potęgować jej zakłopotania i dokładać trosk z tego tytułu. Właściwie, to nie mógł jej nawet winić, bo bałagan, którego narobiła, był w większej części zależny od czegoś nad czym nie miała panowania. Zadziałał instynkt i nawet jeśli Chayton nie do końca rozumiał działanie tych mechanizmów u Camille, uważał, że to tak czy siak zdrowy odruch. Podejrzewał, a może nawet wnioskował, że ona czuła się z tym wszystkim beznadziejnie i sto razy gorzej niż on, bo znalazła się w takim położeniu, które wzbudzało cały wachlarz negatywnych odczuć, począwszy od wstydu, a na poczuciu winy skończywszy. Mogła uważać, że się ośmieszyła, albo zhańbiła, i teraz już tylko czekać, aż ostateczny wyrok za te przewinienia zapadnie, a wraz z nim wbije się ostatni gwóźdź do trumny, ale Chayton nie dobijał leżącego. Może pozory mówią na co dzień coś innego, ze względu jego na nieprzystępny charakter, ale jest człowiekiem naprawdę wyrozumiałym i nawet jeśli z początku podejdzie do sprawy surowo, w duchu po raz dziesiąty powtórzy sobie: no, zdarza się. Ludzie nie są idealni, mają wady, swoje osobliwe cechy i mnóstwo błędów w człowieczym systemie. Ale one wcale nie czynią ich wybrakowanymi, a właśnie wyjątkowymi. Camille wyróżniała się swoim stylem bycia. Ciężko stwierdzić, czy była skryta – raczej taktowna i nienachalna, nie pchała się tam, gdzie nie była potrzebna i od początku wyglądała na kogoś, kto doskonale pasuje do platońskiego stwierdzenia, że mądrzy ludzie mówią, gdy mają coś do powiedzenia, a głupcy, bo muszą coś powiedzieć. Choć niewiele Chayton miał okazji, by się przekonać, uważał, że cokolwiek by się nie działo, Camille będzie ostatnią osobą, która mogłaby chcieć mu zaszkodzić. Czuł do niej dziwną sympatię i traktował jak pewnik oraz osobę, która każdą powierzoną tajemnicę będzie nosić na swoich barkach w sposób odpowiedzialny i lojalny. Wiedział, że ma potencjał i wiele możliwości, bo jest inteligentną dziewczyną, a w tej chwili była jak pąk, który potrzebuje odpowiednich narzędzi, by rozkwitnąć. Jeśli można było obrócić w coś pozytywnego dzisiejsze łazienkowe szaleństwo, to że pojawiła się okazja, by zorientować się, jak Camille zapatruje się na to rozkwitanie.
    Popatrzył na Camille jeszcze przez kilka krótkich sekund i bez słowa skierował się najpierw do kuchni. Czarna kawa o tej porze – byłyby zdziwiony, gdyby nie fakt, że znał ludzi, na których kofeina nie ma już większego wpływu, i którzy po kawie normalnie kładą się spać. Zanotował zaś, że to kolejny zgodny punkt, jeśli chodzi o gusta smakowe, bo łączy ich zarówno włoska kuchnia, jak i czarna kawa bez cukru.
    W kuchni uruchomił ekspres do kawy ziarnistej i w czasie, w którym przygotowywała się kawa, on przetransportował się na wyższe piętro, gdzie założył na siebie luźną, ciemną koszulę, której guziki pozapinał do połowy. Gdy zszedł, przyjemny zapach świeżo mielonej i parzonej kawy unosił się już po otoczeniu. Dla siebie zorganizował szklankę soku z grejpfruta, potem wziął filiżankę z ekspresu i z tym małym zestawem wrócił do salonu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jaki kierunek wybrałaś na MIT? — zapytał znienacka i podszedłszy do Camille, podał jej porcję kawy. Potem zasiadł wygodnie w tym samym fotelu, w którym siedział poprzednio, choć teraz już w dużo mniej roznegliżowanym wydaniu, i utkwił w niej spojrzenie. — Ciekawość absolwenta — wyjaśnił, nieznacznie się uśmiechając, i wziął łyk gorzkawego soku.
      Pamiętał, jak na rozmowie rekrutacyjnej powiedziała, że bardzo chciała tam iść, ale ze względu na rodzinę zdecydowała się zostać w Nowym Jorku. Nie wspomniała wtedy jaki kierunek wybrała, a dla Chaytona był to ważny szczegół, poza tym był też zwyczajnie ciekawy, bo uczelnia oferowała wiele ciekawych możliwości. Spodziewał się, że będzie to coś związanego z programowaniem, aczkolwiek niczego nie typował. Czekał na jedyną słuszną odpowiedź.

      Chayton Kravis

      Usuń
  52. Czasami, gdy poznawał nowych ludzi, już z samego początku odczuwał realne, niewymuszone zainteresowanie. Nie wzbudzała go jednak fizyczna otoczka, towarzysząca danemu człowiekowi, ani jego warstwa wierzchnia, tylko aura, którą sobą roztaczał. Niezależnie od tego, czy ktoś był cichy i spokojny, czy pełny nieposkromionej energii, pewni ludzie odznaczali się czymś na tyle intrygującym, co po prostu zachęcało, by ich zgłębiać. Chayton lubił rozumieć ludzi i pobudki, które nimi kierują, bo jako człowiek o wysokiej inteligencji logiczno-matematycznej, miał naturalną potrzebę analizowania struktury wszystkiego, włącznie ze strukturą jednostki ludzkiej, która zawsze była unikatowa i mała w sobie coś, czego nie miała ta poprzednia. Są pewne, znane już Chaytonowi stałe schematy, według których ludzie prawie zawsze postępują, ale nawet kiedy wybierają utartą ścieżkę i zaczynają nią iść, nigdy nie robią tego tak samo. Ludzie są różni i nie będą w stanie wykonać tej samej czynności w sposób jednakowy, natomiast to co Chayton lubił wyłapywać przede wszystkim, to właśnie te różnice. Nie był jednak dociekliwy, nie wypytywał nachalnie i nie maglował ludzi, licząc na to, że zdradzą mu szczegóły z życia, włącznie ze swoimi słabościami, fetyszami i fobiami. Nie potrzebował tego, bo polegał głównie na własnych obserwacjach, na podstawie których później wyciągał wnioski. Oczywiście, zadawał pytania, bo pewnych aspektów nie był w stanie wychwycić spojrzeniem, ale robił to w sposób, po którym nikt by się nie spodziewał, że Chayton, słuchając odpowiedzi, właśnie układa w swojej głowie obraz danego człowieka. Mało kto byłby zresztą w stanie założyć, że składuje w pamięci strzępki informacji o ludziach i sukcesywnie składa je w zgrabną układankę. Prawda jest taka, że swojej nadzwyczajnej pamięci Chayton zawdzięczał większą część własnego sukcesu. Pamiętał kto i jakie błędy popełnił w przeszłości, więc wiedział z kim nie należy kooperować.
    Sprawa miała się identycznie w kwestii projektów, czy produktów – musiał dotrzeć do źródła ich powstania, a potem je zrozumieć, żeby czuć się usatysfakcjonowanym, ponieważ samo wzięcie rzeczy do dłoni go nie zadowalało. W pełni zaspokajało go dopiero zrozumienie zasady działania i dotyczyło to każdej dziedziny życia.
    — Prawdę mówiąc, w historii Bruce Wayne'a i swojej mógłbym znaleźć sporo cech wspólnych — przyznał, nieco marszcząc brwi, bo nie do końca wiedział, co konkretnie dało jej impuls do stworzenia takiego porównania akurat teraz. — Na MIT studiowałem — kontynuował wcześniejszy temat i oparł dłoń ze szklanką na podłokietniku fotela. — Mechatronikę i fotonikę oraz inżynierię kryptograficzną. Trochę żałowałem, bo dwa lata później utworzono nowy kierunek: inżynierię odwrotną, która interesuje mnie szczególnie, ale wtedy wzywały mnie już poważne obowiązki, więc o studiowaniu kolejnego kierunku nie było mowy. Teraz jestem już z kolei za stary na studiowanie, więc pozyskuję wiedzę indywidualnie — stwierdził, unosząc usta w uśmiechu. I raczej ciężko byłoby mu znaleźć na to czas, skoro już teraz doba bywała zbyt krótka, by pomieścić się w niej ze wszystkimi obowiązkami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mógłby zrezygnować z pracy w policji, ale nigdy o tym nie myślał, bo ta funkcja wiązała się z obietnicą, którą złożył ojcu za nim ten zginął w zamachu. Podejrzewał, że tytuł policjanta będzie nosił prawdopodobnie tak długo, aż jednostka odeśle go na emeryturę, czyli jeszcze przez dobrą dekadę.
      — A ty myślałaś o ponownym podjęciu nauki na MIT? — zapytał w ramach zorientowania się. Już na rozmowie rekrutacyjnej wspomniał, że firma finansuje naukę, a niebawem ma pojawić się szansa na wręczenie kolejnego stypendium.

      Chayton Kravis

      Usuń
  53. Był tym rodzajem człowieka, który lubi posiadać wiedzę i być zorientowanym w niemalże każdej życiowej dziedzinie, choć wcale nie po to, by później móc się nią chwalić, jak ktoś kto pozjadał wszystkie rozumy świata. Po prostu lubił być zorientowany, bo poznawał ludzi o rozmaitych zainteresowaniach, a hobby i pasje to drugi temat co do tych najczęściej poruszanych na biznesowych bankietach, z kolei jemu udawanie, że rozumie o czym mowa, nie wychodziło zbyt dobrze, podobnie jak przytakiwanie czemuś, o czym nie ma zielonego pojęcia. Umiejętne prowadzenie rozmów z kontrahentami, to jedna ze strategii dobrego przedsiębiorcy, a żeby posiąść tę umiejętność, należało przede wszystkim wiedzieć o czym się rozmawia.
    Studiowanie tych ścisłych kierunków nie było łatwe i Chayton nigdy nie poleciłby ich laikowi, który z techniką jest na bakier. Gdyby miał podsumować naukę w MIT, określiłby ją mianem drogi przez mękę, bo kosztowała go mnóstwa wyrzeczeń, w tym rezygnacji z chwil, które jego przyjaciele wspominają do dziś. Nie miał bujnego życia studenckiego, bo nie miał na to czasu, ale nigdy nie był zbyt imprezowym człowiekiem, więc niemożność szlajania się po barach wcale go nie bolała. Wolał się rozwijać, dlatego gdy przyjaciele zapijali kolejnego kaca, on siedział w książkach, startował w konkursach, albo próbował pobić swój osobisty rekord w przepłynięciu jak największej ilości basenów w ciągu kwadransa. Podczas nauki sport był jego jedynym sposobem na odchamienie się i sprawdzało się również teraz, dlatego nigdy z niego nie zrezygnował.
    Od najmłodszych lat ciężko pracował na swój sukces, mimo że dostał go w spadku po ojcu i nie musiał robić nic, żeby tytułować się prezesem. Byłby jednak marnym szefem, gdyby tylko siedział na stołku i składał podpisy na papierach, a nie wyobrażał sobie stać na czele przedsiębiorstwa przemysłowego i nie mieć pojęcia, z czym to się w ogóle je. Musiał przewodzić temu dobytkowi godnie, chociażby po to, by uszanować starania i oddanie ojca, który tej firmie poświęcił całego siebie.
    — Tak, z Tonym Starkiem mieliśmy niezwykle podobne dzieciństwo i okres dorastania — stwierdził po chwili, gdy zaczął głębiej to analizować. Różnica była taka, że Stark stracił oboje rodziców, a Chayton jednego – tamten w wypadku, a on w zamachu. Obie rodziny urzędowały na Manhattanie i prowadziły przedsiębiorstwa przemysłowe, które później zostały przejęte przez synów. Obaj mierzyli się z chłodnym wychowaniem przez jednego z rodzicieli. Obaj studiowali na MIT, byli laureatami konkursów, i obaj bardzo wcześnie stali się głównodowodzącymi wielkich firm. Zaskakujące, że dało się znaleźć aż tyle podobieństw.
    Sądził, że to oczywiste, że Camille będzie chciała kontynuować naukę, ale ostatni raz rozmawiali o tym ponad rok temu i potrzebował dodatkowego zapewnienia. Lista kandydatów do stypendium będzie długa, a jemu zależało na tym, by wytypować do nich te osoby, które szczególnie na to wsparcie zasługują, dlatego musiał być pewny w stu procentach, że Camille tego właśnie chce. Miał ją bowiem na oku i przewidywał, że jej nazwisko trafi na listę.
    — Ciesze się — rzekł z aprobatą i uśmiechnąwszy się, upił łyk soku. Chęci, motywacja i cele to wszystko co powinna mieć, ponieważ ewentualne narzędzia do zrealizowania ich otrzyma z ramienia firmy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Popatrzył na zegarek i wrócił uwagą do Camille. Było już naprawdę późno, a wiele wskazywało na to, że Camille chętnie zakopałaby się pod pościelą i odpoczęła po dwudniowym maratonie. I jemu też przydałoby się udać spać, bo rano zaczyna dyżur, a później zamienia mundur na koszulę i przenosi się do biura. Musiał jeszcze wrzucić ich ciuchy do suszarki, by skoro świt przygotować rzeczy Camille, dokładnie tak, jak zapowiedział: że zobaczy je od razu, gdy się obudzi.
      — Ale porozmawiamy o tym przy następnej okazji. Teraz zaprowadzę cię do sypialni — zdecydował, dostrzegłszy, że prawie już śpi. O dziwo, filiżankę z kawą trzymała w dłoni bardzo stabilnie, jak na kogoś, kto właśnie odpływa, ale zapobiegawczo wolał ją przejąć, dlatego z tą myślą podniósł się z fotela i odstawił porcelanowe naczynko na bok. Nie był jednak pewien, czy słowo „zaprowadzę” jest odpowiednie w tej sytuacji, bo miał wrażenie, że jej nogi nie będą chciały tak dobrze współpracować we śnie, jak aparat mowy.

      Chayton Kravis

      Usuń
  54. Resztki nadziei, które żywił, licząc na to, że Camille zdoła przetransportować się na piętro o własnych nogach tylko wspomagając jego ramieniem, uleciały właściwie w chwili, w której zdał sobie sprawę, że jej słowa nie pokrywają się już z otaczającą ich rzeczywistością, a z tą kreowaną przez senne wizje Camille. Jedynie zdanie dotyczące koszuli miało sens, bo faktycznie miała ją na sobie, pożyczoną już kilkanaście minut temu, i nic nie miało się zmienić – zdzierać z niej materiału nie zamierzał, choć miał przemożną ochotę palnąć coś niejednoznacznego w odpowiedzi, sądząc, że Camille i tak nie zarejestruje sensu jego słów. Tak więc koszulę pożyczył jej również do snu, aczkolwiek czy zechce w niej spać, czy rozbierze się do bielizny, to już wyłącznie jej sprawa. Pod kołdrę zaglądać nie planował, więc mogła spać tak jak lubi, poza tym zakładał, że już żadnych nocnych pościgów i kąpieli nie uświadczy. Zresztą, widział już ją w bieliźnie i dobrze zapamiętał, także jeśli znów miałby okazję skonfrontować swe spojrzenie z jej półnagim ciałem, zaskoczenie byłoby krótkotrwałe. To ona, co najwyżej, mogłaby oblać się rumieńcem w obliczu kolejnego podobnego zdarzenia.
    Nie zastanawiał się nad tym, co powinien zrobić, bo tu wyjście było jedno – mógł ją jedynie zanieść, co było słuszne, biorąc pod uwagę sytuację jaka miała miejsce kilkadziesiąt minut temu. Camille mogła w prawdziwym tego słowa znaczeniu chcieć pójść do siebie, a w jej możliwości chodzenia we śnie Chayton ani trochę nie wątpił, dlatego najbezpieczniej będzie, jeśli sam fizycznie odstawi ją do miejsca docelowego, bo w tej chwili pójść do siebie mogła najdalej na piętro i wolał żeby to tam właśnie trafiła.
    — Pozwól, że cię wyręczę i cię zaniosę — powiedział, chyba już bardziej do siebie, po czym sprawnie objął Camille jedną ręką w tali, drugą wsunął pod jej nogi i uniósł. Jej włosy pachniały mieszanką ziół; była lekka, ale przy filigranowej sylwetce nie spodziewał się niczego innego, a że jemu zdarzało się dźwigać na siłowni cięższą sztangę, to z ruszeniem na schody problemu nie miał, a przynajmniej do momentu, w którym Camille zaczęła się lekko wiercić. Rozumiał ją, ale tylko trochę, bo ze względu na gabaryt nikt go śpiącego na rękach nie nosi, nie licząc dzieciństwa, ale zdawał sobie sprawę, że teraz to żaden z niego wygodny leżak. Dopóki jej ręce grzecznie trzymały się jednego miejsca, było znośnie, jednak na schodach musiał się dwa razy zatrzymać, żeby nie potknąć się o stopień, gdy Camille próbowała zmienić pozycję i jej ciało wymykało się spod kontroli jego rąk. Wtedy też pomyślał sobie, że na pewno przyjdzie moment, kiedy wypomni jej, że bardziej niespokojnej kobiety we śnie to jeszcze nie spotkał, a już szczególnie takiej, która byłaby niezadowolona z noszenia na rękach. Po tych próbach przekręcenia się na drugi bok sądził, że Camille zadowolona nie jest, na szczęście udało się dotrzeć pod odpowiednie drzwi bez szwanku. Z otwarciem ich był większy problem, ale do tego Chayton ostatecznie użył łokcia (ciesząc się w duchu, że klamki w drzwiach nie są okrągłe). Światła już nie włączał, bo nie było sensu, ani potrzeby. Po prostu zaniósł Camille do łóżka, chcąc ją już tylko położyć i przykryć, ale kiedy nachylił się nad materacem, a Camille nagle przekręciła się gwałtowniej w jego objęciach, nie pomogło mu już nawet kolano, które wbił w łóżko, żeby się wspomóc w utrzymaniu równowagi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poleciał do przodu i w ostatniej chwili wysunął rękę spod nóg Camille, żeby podeprzeć się o materac i nie runąć na nią całym ciałem.
      — Włoski temperament — skomentował cicho, lekko kręcąc głową i podtrzymując się materaca, zaczął powoli opuszczać resztę sylwetki Camille, tak, by jej głowa znalazła się w końcu na miękkiej poduszce. Nie miał pewności, czy ona cokolwiek rejestruje, czy słyszy i rozumie, czy jednak mocno już śpi, ale stwierdził, że pożegnać się nie zaszkodzi. — Buona notte e sogni d'oro — powiedział cicho, sięgnąwszy nad sylwetką Camille po kołdrę, chcąc ją jeszcze okryć, za nim wyprostuje się i wróci do siebie.

      Chayton Kravis

      Usuń
  55. W ciągu niespełna czterech dekad intensywnego życia świat zaskoczył go już tyle razy i na tyle przeróżnych sposobów, że Chayton nie sądził, by mógł zrobić to bardziej. Nie sądził, że przy ilości przerobionych scenariuszy przydarzy mu się jeszcze coś tak szokującego, że dosłownie zwali go z nóg, bo biorąc pod uwagę doświadczenia i ich intensywność, wydawało mu się to po prostu nie możliwe. Naprawdę wątpił, że w tych czasach cokolwiek zdołałoby go jeszcze osłupić. I to wszystko aż do dziś, aż do teraz, bo to co wydarzyło się w tym domu w ciągu ostatnich kilkudziesięciu minut, swoją nieprzewidywalnością wyprzedziło niemalże cały dotychczasowy dorobek doświadczeń, zebranych w ciągu czterech dekad, czyli wszystkich tych zdarzeń, które wydarzyły się w ciągu minionych już 460 miesięcy, 4240 dni, 341880 godzin. Tak właściwie, to czy cokolwiek kiedykolwiek sparaliżowało go do takiego stopnia, że nie wiedział co zrobić? Że nie mógł nawet drgnąć, mrugnąć choćby powieką? Nie licząc jedenastego września, feralnego dwutysięcznego pierwszego roku, prawdopodobnie nie, a dokładnie w takiej pozycji się znalazł teraz, gdy dłoń Camille spoczęła na jego ramieniu, a później sprawnie powędrowała do karku, stykając się tam ze skrawkiem jego nagiej skóry. Byłby nawet skłonny przyznać, że pod wpływem tego dotyku, poczuł delikatny dreszcz, będący odpowiedzią organizmu na nagle przekroczoną granicę pilnie strzeżonej prywatności, ale równocześnie będący wyjącym sygnałem ostrzegawczym, który donośnie wtórował zdrowemu rozsądkowi. Oj, zaraz przegrasz, Kravis, i to z takim impetem, jakiego jeszcze ty i twój poukładany światek nie doświadczyliście. Instynktownie głębiej wcisnął dłonie w materac łóżka, a chociaż mięśnie miał spięte i cały był sztywny, jak solidna dębowa deska klasy wyborowej, dał się przyciągnąć bez użycia siły. Przy napływie dezorientacji, zaskoczenia, nierozumienia i każdego podobnego temu odczucia, nie stawiał choćby najmniejszego oporu, a powinien zatrzymać to dokładnie w chwili, w której Camille podniosła rękę w drodze do jego ramienia. Powinien ewakuować się czym prędzej i to jeszcze zanim iskra wznieci ogień. Nie, nie, inaczej – powinien to zrobić z a n i m w ogóle pojawi się jakakolwiek iskra. Tymczasem to, na czym skupił całą swoją uwagę, to smak miękkich warg, z którymi za sekundę złączyły się jego usta. Z przyjemną, gładką i pieszczotliwą fakturą, okraszoną goryczką czarnej kawy. Jego ciało urządziło sobie taką samowolkę, że zamiast oderwać się od Camille w odpowiedzi na jej zachętę, i to jak zanurzyła palce w jego włosach, ze śmiałością podjęło to wyzwanie. Jego pocałunek nie był już pusty i pozbawiony emocji. Stał się intensywny. Głęboki. Dominujący. Chcący.
    Serca zaczynają szybciej bić, obietnice zostają złamane, reguły przestają obowiązywać.
    Ta pieszczota nie tylko wykraczała poza skalę – ona całą tę miarę rozniosła w pył i to do takiego stopnia, że jej nagły brak, spowodowany (tym razem) niespodziewanym odsunięciem się Camille, aż go zabolał. Aż w jego głowie echem odbiło się ciężkie: cholera jasna, a na twarzy pojawił się wyraz niezadowolenia. Nie zabawił jednak na długo, bo gdy Camille zaczęła wyczołgiwać się spod jego sylwetki, niczym żołnierz z ostrzelanego okopu, został ponownie wyparty przez zaskoczenie. Naprawdę ciężko było mu uwierzyć w to wszystko i tylko czekał aż jakaś ekipa filmowa wyskoczy zza zasłony i powie, że dał się tak beznadziejnie wkręcić w głupi żart. Camille nagle, tak po prostu, wygramoliła się na drugą połowę łóżka, zawinęła w kłębek razem z pościelą i przypomniawszy sobie o zgubionych skarpetkach, zasnęła. Tak po prostu, jak gdyby nigdy nic.
    Jakby n i c się właśnie nie wydarzyło.
    Minęły dobre trzy minuty zanim Chayton poruszył się w miejscu, kontrolnie musnąwszy kciukiem swoje usta, i oderwał od Camille zarówno spojrzenie, jak i częściowo swoje myśli. Do tej pory, jak wryty w beton, znajdował się w tej swojej pozycji z dłońmi wciśniętymi w materac i patrzył na nią, próbując to sobie jakoś wyjaśnić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Próbował to w ogóle zrozumieć, objąć swoim jakże inteligentnym mózgiem, bo przecież wszystko miało swoje wyjaśnienie i to też musiało je mieć, ale nie potrafił znaleźć nawet jednej logicznej analizy. Nie potrafił tego usprawiedliwić, ani rozszyfrować, ani nic. Jeden wielki fatal error.
      Jak to możliwe, że Camille Russo tego dokonała? Jakim cudem zdołała wedrzeć się w ten system i nim zachwiać?
      Zastanawiał się nad tym cały czas, również wtedy gdy opuścił sypialnię i zszedł piętro niżej, żeby trochę ogarnąć ślady nocnego szaleństwa. Z samego rana w domu powinien pojawić się ktoś z ekipy sprzątającej i chociaż mógł zostawić tę robotę którejś z pań, wolał zająć się tym sam, żeby nie pozostawiać pożywki dla ewentualnych plotek. Damskie ciuchy tu i tam, woda na podłodze, poprzewracane ozdoby, kobieta w sypialni – wprawdzie nie w jego, ale jednak. To wszystko mogło budzić niepotrzebne podejrzenia, dlatego zgodnie z planem, najpierw przywrócił porządek ozdobom, a później znalazł skarpetki, telefon oraz torbę i wszystko to przyszykował koło suszarki, żeby skoro świt zanieść wraz z ciuchami do sypialni Camille. Z zaśnięciem nie poszło mu tak sprawnie, jak jej – cały czas nie mógł się pozbyć silnego zdumienia – ale po kilkukrotnym przewaleniu się z lewego boku na prawy i z prawego na lewy, w końcu przysnął.
      Gdy wstał, na zewnątrz było już jasno, a wskazówki zegarka ustawiły się kilkanaście minut po siódmej. Przeciągnął się, zabrał z fotela koszulę, spodnie i zegarek, i ruszył pod ekspresowy prysznic, który miał go przede wszystkim orzeźwić i rozbudzić. Ledwie do niego wszedł, a wyobraźnia zaraz podsunęła mu kadry minionej nocy: Camille stojącą przy ścianie i celującą w niego prysznicową słuchawką. Na samą myśl lekko się uśmiechnął i pokiwał głową. Czy to nie jest pokręcone?
      Po wyjściu zmierzwił włosy ręcznikiem, ubrał się i zgodnie z planem po cichu przetransportował wszystkie rzeczy Camille do sypialni. Zorganizował jej także świeży ręcznik, gdyby miała ochotę skorzystać z łazienki, i oczywiście nie omieszkał rzucić na nią okiem, gdy spała. A później zaszedł do kuchni i zajął się sobą: w szejkerze przygotował szejk proteinowy z płatkami owsianymi, migdałami, mrożonymi malinami i odżywką białkową, a potem z tabletem zasiadł przy kuchennej wyspie, żeby rzucić okiem na notowania na giełdzie.
      I niby wszystko było jak zawsze, ale jednak nie do końca.
      Serca zaczynają szybciej bić, obietnice zostają złamane, reguły przestają obowiązywać.

      Chayton Kravis

      Usuń
  56. Kiedy ostatni raz miał problem, by skupić się na giełdowych notowaniach, wskaźnikach i wykresach, to było to kilka dobrych miesięcy temu, choć też nie do takiego stopnia, że żeby je dokładnie ogarnąć, musiał przejrzeć te same notowania aż trzy razy. Indeks NYSE TMT (100 największych firm zajmujących się nowymi technologiami) sprawdzał przecież codziennie i miał go w małym paluszku. Dwa razy – to się zdarzało, gdy głowę miał zajętą równocześnie kilkoma innymi sprawami i miał w niej zbyt mało miejsca na dodatkową treść, złożoną z cyferek, plusów i minusów – wtedy coś mu umykało, więc musiał przeglądać zestawienie od nowa... ale trzy razy? To się nie zdarzało; trzy razy to już anomalia. Ciężko zwalić to jednak na mętlik zawodowy, bo ten stanowi element jego pracy i już od wielu lat nie potrafi go zdekoncentrować, a dziś jego myśli wcale nie uciekały do kwestii zawodowych. One cały czas zataczały kółka wokół sytuacji, która miała miejsce kilka godzin temu. Gdzieś między myślami o wskaźniku P/E, a myślami o wolumenach obrotów, pojawiały się te z Camille w roli głównej, które chwytały go i jak wir bezlitośnie wciągały w swoją otchłań. Czy ona była w ogóle świadoma tego co się stało? Czy coś czuła? Czy gdy się obudzi, założy, że to tylko sen? A może wcale nie będzie pamiętać? Starał się, jak mógł, by odłożyć to na bok; próbował zostawić wszystko w takim stanie, w jakim obecnie się znajdowało, a może troszkę też poudawać, że nic się nie stało, ale cały czas nie mógł przestać rozważać nad tym, jak w ogóle doszło do tego niekontrolowanego zbliżenia. Co stanowiło główny impuls, który pchnął ją do takiego działania, bo to nie mogło być przecież chwilowe widzimisię, słabość i sekundowy kaprys. Powody. Jakie były te cholerne powody, które nią wówczas kierowały. Co ona sobie myślała, całując go w taki sposób? Całując go tak w ogóle.
    Powoli wypuścił powietrze z płuc i odchylił głowę do tyłu, wbijając spojrzenie w sufit. Przyczyna jego rozstrojenia właśnie sobie śpi, mniej więcej gdzieś nad nim. Śpi w jego domu. W jego koszuli. W prawie jego sypiali. W prawie jego pościeli. Co z ciebie za kobieta, Camille Russo? Nie przypominał sobie, by spotkał w życiu kogokolwiek podobnego. Kogoś tak niespotykanie nieobliczalnego.
    Nieśmiała zaczepka powitalna pani sprzątającej błyskawicznie wyciągnęła go z wiru i lekko podtopionego wyrzuciła na brzeg. Mruknął krótkie dzień dobry, zabrał tablet, zszedł ze stołka i wyjaśniwszy pokrótce, że na piętrze śpi gość, wyruszył do swoich obowiązków. Nie wiadomo kto był zaskoczony bardziej – pani sprzątająca, która nie zdołała ukryć również swojej ciekawości, czy sam Chayton, bo podobnie jak trzykrotne badanie indeksów giełdowych, nie zdarzało się, by wychodził, zostawiając w domu kogoś obcego. Ufał personelowi sprzątającemu – mieli nawet własne klucze do jego posesji – więc nie chodziło tu o nich, a o gościa. Ale Camille również ufał, a podejrzewał, że zanim pokojówka ogarnie dom, ona dawno zdąży z niego zniknąć. Szkoda tylko, że zniknie tak szybko z jego myśli, a bynajmniej nie przez najbliższy czas. Szkoda i nie szkoda. Sam już nie wiedział co bardziej.
    Ale obowiązki, którymi się obładował w ciągu następnych dwóch tygodni, tak bezwzględnie przywłaszczyły sobie całe jego skupienie, że o cholernych powodach rozmyślał dopiero pod prysznicem, bo gdy wchodził do kabiny, pewne kadry same pojawiały mu się przed oczami i przypominały o wydarzeniach z niedalekiej przeszłości. W ciągu dnia nie miał na to czasu, bo gdy ich uczestnictwo w Future Tech Expo zostało zatwierdzone, znów należało się spiąć: rozdysponować zadania, przygotować projekty, a przy okazji rozdzielić się na pół i poświęcić uwagę innym sektorom biura. Pracy nazbierało się tyle, że musiał zrezygnować z dwóch dyżurów w jednostce, a i tak przesiadywał w gabinecie do późna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to rysunek techniczny dla jednych, a to poprawki w wymiarowaniu u drugich; różnorakie spotkania z kontrahentami, później z dyrektorem finansowym i prawnikami, a do tego rodzinne jubileusze, na które czas znajdował już tylko dlatego, że rezygnował z kilku treningów – i to akurat z bólem serca. Niby czasem trzeba iść, bo tak wypada, choć po ostatnim przyjęciu doszedł do wniosku, że może już nie warto, skoro wcale nie wraca stamtąd zadowolony, a wręcz przeciwnie – raczej podminowany i to do takiego stopnia, że to podminowanie utrzymuje się przy nim jeszcze przez jakiś czas.
      Dziś dopasował swój strój do nastroju, bo ten był tak czarny jak jego marynarka i pasujące do niej spodnie. Żeby jednak nie wypaść zbyt ponuro, albo żałobnie, pod marynarkę założył białą koszulkę, która odpowiednio kontrastowała z towarzyszącym jej ciemnym materiałem i nadała całokształtowi jasności. Z daleka wyglądał na kogoś, kto mówi: lepiej nie wchodź mi pod nogi, ale z drugiej strony daje znać, że w razie konieczności jest do dyspozycji.
      Gdyby wiedział, że do windy wsiądzie tyle ludzi, że zaraz zabraknie w niej tlenu, poczekałby na inną, albo jakąś cześć drogi pokonałby schodami ewakuacyjnymi i na wyciąg skusił się będąc już gdzieś wyżej. Popatrzył na zegarek, gdy tłum ładował się do środka – zajęło im to dokładnie osiemnaście sekund. On w ciągu osiemnastu sekund zdążyłby wbiec schodami na jedno piętro, a oni ledwie zdążyli wejść do windy. Ledwie, bo w ostatnim momencie jeszcze jedna noga wsunęła się pomiędzy drzwi, żeby dołączyć do windowego towarzystwa. I to z laptopem. I z pączkiem w ustach.
      Choćby ten pączek swoją okazałością zasłaniał całą jej twarz, wiedziałby, że to ona, bo na cały ten wieżowiec tylko Camille Russo mogła pojawić się w windzie takim wydaniu. Nie zaskoczyło go to, bo po tym wszystkim czego w ciągu kilku godzin – a może nawet nie godzin – doświadczył w swoim własnym domu, chyba już nic go nie zaskoczy. Uśmiechnął się tylko pod nosem i lekko pokręcił głową, a potem zmienił nieco pozycję, stając do niej nie bokiem, a przodem, bo im wyżej byli, tym ciaśniej robiło się wewnątrz. Starał się jak mógł, żeby zachować odpowiedni dystans, bo jego czarna jak nastrój marynarka nie zniosłaby konfrontacji z pączkiem, a znajdował się on niebezpiecznie blisko jego ubrań. Stojąc do Camille przodem był przynajmniej pewien, że nie trąci jej ramieniem, prosto w tego pączka.
      Nie pomyślał jednak, że ona nagle zechce skupić się na otoczeniu, a w efekcie też na nim, i że dodatkowo zechce cokolwiek powiedzieć na głos, ruszając jedyną stabilną podporą, której ów pączek się trzymał. Gdy zobaczył jak pączek porusza się niebezpiecznie w jej ustach i jego prawdopodobieństwo konfrontacji z marynarką mocno rośnie, na ułamek sekundy automatycznie wstrzymał powietrze w płucach.
      — Camille, wolałbym żeby ten pączek wylądował docelowo na dnie twojego żołądka, dlatego nie mów nic, dopóki się stąd nie wydostaniemy — poprosił, patrząc na nią trochę z góry, ale to dlatego, że była nieco niższa, a on przez ścisk stał naprawdę blisko. — Dzień dobry — dopowiedział jeszcze, choć bez przekonania co do jego dobroci. Ale do zachodu słońca było jeszcze szmat czasu i wszystko mogło się zmienić. Kto wie, może dzień, który nie zaczął się dobrze, docelowo stanie się najlepszym w jego życiu.

      Chayton Kravis

      Usuń
  57. Korzystał z tych wind każdego dnia, zjeździł nimi budynek już dziesiątki tysięcy razy i wiedział nawet, że na dwudziestym pierwszym piętrze drzwi rozsuwają się z większym oporem, niż na każdym innym, ale nie przypominał sobie, by kiedykolwiek wcześniej podróż trwała tak długo jak dziś. Miał przemożną ochotę zerknąć na zegarek, żeby sprawdzić czy to naprawdę tyle trwa, czy to jego wyobraźnia coś sobie ubzdurała, ale gdy rzucił krótkie spojrzenie otoczeniu, doszedł do wniosku, że nie będzie ryzykował poruszaniem się, bo i tak znajduje się już pod bezpośrednim zagrożeniem ze strony pączka, który w każdej chwili może zjednać się z jego marynarką. Nie była to jakaś szczególnie ulubiona marynarka, ale w tej chwili miał ją w biurze jedyną, bo inne czekały w pralni na odbiór, więc byłoby naprawdę źle, gdyby musiał z niej zrezygnować. Miał przed sobą konferencję z prezentacją projektów w roli głównej, a później dwa ważne spotkania biznesowe, a na te nigdy nie chodzi w samej koszulce. Trampki do garnituru – jak najbardziej, ale brak marynarki na jakimkolwiek biznesowym spotkaniu w ogóle nie wchodzi grę i to jest taka święta zasada, której trzyma się odkąd stanął na czele przedsiębiorstwa. Musiałby je wówczas odwołać, a bardzo by tego nie chciał, bo za odwoływaniem spotkań w ostatniej chwili nie przepada równie mocno, jak za spóźnianiem się.
    Całe szczęście, że jego telefon milczał teraz jak zaklęty, bo byłby niemały problem z odebraniem go bez narażania się na pączkową kraksę. Nie pomyślał jednak, że po komórkę sięgnie ktoś stojący dwie męskie sylwetki dalej. Ostatecznie to nie jego telefon poruszył ich względnie zachowaną stabilnością, a telefon kobiety o kruczoczarnych włosach i niedoprasowanej przy kołnierzyku błękitnej koszuli. Właśnie teraz się jej przypomniało, że musi odpisać komuś na WhatsApp. Właśnie teraz, w momencie, w którym każdej obecnej w windzie osobie przypada przynajmniej minus jeden metr kwadratowy. Nic dziwnego, że jej ruch wywołał efekt domino, który dotarł aż do nich, zanim Camille go nie zatrzymała.
    Wiedział, że zrobiła to tak jak mogła najlepiej i na ile pozwalało jej przypominające puszkę sardynek otoczenie, ale mimo to, gdy poczuł jej palce na swoim brzuchu, wstrzymał powietrze w płucach, powoli przeniósł spojrzenie w sufit i po dwóch sekundach wypuścił je nosem. Potrzebował tego ułamka czasu, żeby przyjąć do siebie nowe bodźce, które już nie tyle co przekraczały granicę prywatności, a ją pogwałcały, jednak nadrzędny problem tkwił w tym, że równocześnie mu się to nie podobało i podobało. Naglę targnęły nim dwa sprzeczne uczucia i to to sprawiło, że czuł dziwność. Bo jak można czegoś chcieć i nie chcieć równocześnie? I to z taką skrajną siłą?
    Nie odnalazł odpowiedzi na to pytanie ani w swojej własnej głowie, ani w twarzy Camille, gdy już wrócił do niej wzrokiem. Nawet mu przez myśl nie przeszło, że mogła cokolwiek zrobić specjalnie, z czystym pragnieniem pomacania go, bo w jej oczach poza paniką i zakłopotaniem nie widniało nic więcej, a już zwłaszcza nic związanego z pożądaniem. To, jak zareagowała po chwili, kiedy minus jeden metr kwadratowy zamienił się w plus i zyskali więcej miejsca, tylko utwierdziło go w tym przekonaniu, a przy okazji dało mu do zrozumienia, że sytuacja z sypialni wcale nie odnotowała się w jej świadomości. Wyglądało na to, że Camille nie miała pojęcia o niczym, co się wtedy wydarzyło.
    A to i dobrze i źle. Dobrze, bo ich stosunki powinny pozostać formalne, a tamta sytuacja mogła spowodować poważny chaos uczuciowo-moralny, który ciężko byłoby ujarzmić. Źle, bo... Czy to w ogóle możliwe skraść komuś pocałunek w taki sposób i zupełnie nic o tym nie wiedzieć? To przecież szaleństwo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To nic — odparł tylko i stojąc ten kroczek za Camille, poprawił koszulkę, oparł plecy o ścianę i wsunął dłonie do kieszeni spodni. To naprawdę było nic w porównaniu do tego, co Camille ośmieliła się zrobić z jego ustami dwa tygodnie temu. I to spostrzeżenie nawet trochę go rozbawiło, dlatego zaraz lekko się uśmiechnął, choć bardziej pod nosem, sam do siebie. Jeżeli dzisiejszy dotyk wprawił ją w takie zakłopotanie, to co by było, gdyby świadomość wróciła do niej w chwili, w której go całowała. Być może wystrzeliłaby z łóżka jak strzała, zatrzymując się dopiero przy Charles and Margaret Collins Way.
      — Chi si somiglia si piglia — dodał po chwili, próbując nie nadać słowom żadnego szczególnego znaczenia. Ot, jedno z wielu przysłów (to akurat włoskie), powiedziane na głos. Nie starał się jednak pozbyć tego znaczenia tak szczerze jak powinien, więc to wrażenie dwuznaczności pozostało. Inaczej być nie mogło, skoro przysłowie znaczy dosłownie: podobni wzajemnie się łapią, a oni ostatnio naprawdę się łapali.
      Im wyższa cyfra pojawiała się na panelu bocznym windy, tym puściej robiło się w środku. W końcu zostali wewnątrz sami, a trzydzieste piąte piętro stanęło przed nimi otworem. Miał jechać wyżej, prosto do gabinetu, ale chciał załatwić jedną sprawę w recepcji, więc z windy wyszedł zaraz za Camille.
      — Zbierz, proszę, resztę zespołu w sali trzeciej i przygotujcie projekty do prezentacji — poprosił, kierując się do szklanych drzwi biura. — Jednak zaczniemy spotkanie wcześniej.

      Chayton Kravis

      Usuń
  58. Bywały takie momenty, w których Chayton naprawdę lubił zbliżać się do granicy ryzyka, prywatności, czy nawet przyzwoitości. Jego pewność siebie torowała mu drogę do różnorakich zagrywek, ale robił to, bo sposób w jaki ludzie reagowali na niezręczne lub dwuznaczne sytuacje, potrafił mu dużo powiedzieć o ich osobowości. Kiedy coś wprawia człowieka w zakłopotanie, jego naturalnym, ludzkim odruchem powinien być wstyd – lekkie onieśmielenie, zdezorientowanie, czy konsternacja nierzadko docierająca gdzieś głębiej, a później cofająca się na twarz w postaci rumieńców. Ta reakcja była dla niego bardzo ważna, bo wychodził z założenia, że człowiek bez wstydu, to taki, który zatracił już wrażliwość sumienia, czyli jedną z tych cech, które uważał za najistotniejsze. Nie widział twarzy Camille, bo stała do niego plecami, więc ciężko było wywnioskować jakie barwy przybrały jej policzki, gdy rzucił to włoskie powiedzonko, ale odnotował, że skutecznie do niej dotarło, bo dostrzegł, jak na kilka sekund cała zastygła. Wiedział, że dla niej brzmienie tego przysłowia było mocniejsze, ale o taki efekt mu chodziło – gdyby nie chciał wywołać wspomnianej konsternacji, wypowiedziałby je w języku, z którym nie jest aż tak zżyta. W każdym razie, to na pewno nie był ostatni raz, gdy zechciał zbliżyć się do granicy i trącić tam co niektóre emocje. Camille Russo skradła mu pocałunek i niezależnie czy miała jakąkolwiek świadomość tego czynu, czy nie – na pewno jej tą kradzież wypomni. Wszystko w swoim czasie.
    Na spotkanie w sali konferencyjnej Chayton ściągnął Samuela, bo jego zdanie, jako zastępcy oraz dyrektora operacyjnego firmy, było bardzo istotne. To na jego barkach spoczywał obowiązek nadzorowania większości wewnętrznych procedur firmy, znajdowania wszystkich słabych punktów i naprawiania ich, dlatego Chayton chciał, żeby wziął czynny udział w wyborze projektu, którym zajmą się docelowo w sekcji VIP. Zależało mu na tym, by odpowiednio dobrze wystartować i wstrzelić się w zapotrzebowanie indywidualnych jednostek, a do tego potrzebny był przede wszystkim nietuzinkowy pomysł i bezbłędny projekt. W kreatywność zespołu wcale nie wątpił, bo Tytani tworzyli razem zgraną drużynę. Samuel był mu potrzebny do wybrania jednej słusznej opcji, spośród pięciu interesujących go w równym stopniu.
    Panowie trochę się różnili, głównie temperamentem, i dało się to dostrzec już na samym początku, gdy Crawford siedząc w fotelu, narobił hałasu. Podrzucany bezwiednie pilot do rzutnika w końcu wymsknął mu się z dłoni, spadł na podłogę i rozleciał się na kilkanaście części. Z miną zbitego psa – bo to, jak Chayton podparł łokcie o blat długiego stołu i schował twarz w dłoniach, nie wróżyło nic dobrego – odszukał wszystkie części, oczywiście nie omieszkując poprosić o pomoc obecnych już w sali konferencyjnej Tytanów, żeby było szybciej. A i tak zajęło to kilka minut, bo pod stołem można było rzucić jeszcze kilka żartów i złapać Chaytona za kostkę – tak dla rozluźnienia atmosfery. Potem grzecznie siedział, ale jego rekord trwania w bezruchu nie przekraczał pięciu sekund, więc gdy prezentacje już trwały, to a to zaglądał do projektów (jeżeli ktoś miał jakieś notatki na kartkach), a to podpytywał o szczegóły, a to wstawał, podchodził do rzutnika i inicjował rozmowę. Ciekawskie usposobienie Samuela zawsze brało nad nim górę, ale to była dobra cecha na stanowisku, które piastował, bo nie dało się zataić przed nim żadnych szczegółów, więc w realizowanych projektach nie wyrastały z czasem niechciane kwiatki. Bardzo rzadko coś mu umykało.
    Chayton przez większą część prezentacji siedział w milczeniu i dogłębnie wszystko analizował. Do dyskusji włączał się głównie wtedy, gdy padały pytania, ale wybór nie był łatwy, a chciał dokonać najlepszego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy wszyscy przedstawili już swoje pomysły, Chayton w towarzystwie Samuela raz jeszcze przejrzał prezentacje. Obrazki co jakiś czas przeskakiwały na ścianie, aż w końcu zatrzymały się na tym, który przedstawiał obrączkę.
      — O tak, ja sam mógłbym nosić taki bajer. — Samuel uśmiechnął się do Chaytona i popatrzył na swoją obrączkę, nagle zdając sobie sprawę, że mogłaby być czymś więcej, niż tylko złotym krążkiem, który zdobi palec serdeczny. — Gdyby tak zainwestować w jakiś dobry kruszec... — podpowiedział jeszcze, głośno myśląc.
      — Nad stroną wizualną zdążymy pomyśleć. Żeby trafić w kilka gustów na raz, potrzebujemy czegoś zróżnicowanego i to właśnie takie może być — rzucił Chayton i obrócił się na fotelu przodem do Camille. Nie uśmiechał się; był skupiony, ale dało się dostrzec w jego twarzy wyraz uznania. — W jaki sposób ty korzystałabyś z takiego przedmiotu, Camille? — Zapytał i za moment popatrzył na resztę drużyny. — Stephanie? James? Alan, Sarah? — Uniósł lekko brew. — A wy? Do czego posłużyłby wam taki gadżet?
      Teraz chciał się dowiedzieć, jak ich potrzeby zareagowałyby na możliwość posiadania takiego gadżetu. Ułatwiłby im życie? Jeśli tak, to jak?

      Chayton Kravis

      Usuń
  59. Podziękował krótko zespołowi, wysłuchawszy ich odpowiedzi, i obrócił się jeszcze w stronę obrazu wyświetlanego na ścianie. Produkt miał docelowo trafić do osób publicznych: do gwiazd, polityków i znanych osobowości, którzy mogliby wykorzystać tę innowację na wiele różnych sposobów, włącznie z nastawianiem ekspresu, ale to nie oznaczało, że musi zamknąć się tylko w tej grupie odbiorców. To nie musiał być gadżet stworzony wyłącznie dla ludzi bogatych, znudzonych prostotą i szukających czegoś efektownego, ale mogła być to także technologia ratująca życie pokroju HeartRead, czyli miniaturowego defibrylatora, czy nawet iEat – przenośnego detektora alergenów w posiłku, który wyglądem przypomina brelok. Chaytonowi bardzo spodobała się wizja rozszerzenia projektu również na inne dziedziny życia, nie tylko te związane z rozrywką, bo nie wątpił, że z pozyskaniem klientów z branży zdrowotnej nie będzie większego problemu, zwłaszcza, że jest to branża, która w ostatnich latach mocno się rozwija i potrzebuje tego typu udogodnień. Na razie skupiał się jednak na tym, co docelowe, czyli na osobach publicznych i wymagających trochę inaczej – na grupie, w której każdy chce być pionierem najnowszych trendów, najlepiej podpisanych jako: tego jeszcze nie było. Projekt przygotowany przez Camille spełniał wszystkie te wymagania i miał szanse na powodzenie, dlatego nie było sensu gdybać nad nim bardziej. Należało zacząć działać i po prostu zobaczyć jak odbiorcy zareagują na taki produkt. W końcu kto nie ryzykuje, ten przegrywa dwa razy, a na tym etapie nie mieli do stracenia zbyt wiele, więc grzechem byłoby ryzyka nie podjąć wcale. Zresztą, na ten moment działali jeszcze w ramach Future Tech Expo, choć bez względu na to, jak zakończy się przedsięwzięcie, gotowy produkt od razu zostanie zgłoszony do opatentowania i wydany na świat.
    — W takim razie mamy zwycięzcę — oznajmił po dłuższej chwili i spojrzał krótko na Samuela, który potwierdził wybór skinieniem głowy. — Dziękuję za pomoc, Sam — zwrócił się jeszcze do przyjaciela i znów, tym razem ostatecznie, obrócił się przodem do stołu i położywszy dłonie n a blacie, skierował spojrzenie na Camille. Drużyna w zgrany sposób popierała jej projekt, więc wybór był oczywisty.
    — Camille, to twój projekt zostanie poddany realizacji i to nad nim będziemy pracować w najbliższym czasie. Spełnia wszystkie wymagania, jest bardzo ciekawy, wielowymiarowy i myślę, że ma dużą szansę zrobić furorę na rynku — zakomunikował, oficjalnie przyklepując decyzję, podjętą w myślach przed kilkoma minutami. — Moje gratulacje, brawo. — Posłał jej uśmiech pełen aprobaty i odczekał chwilę aż zasłużony aplauz ze strony drużyny oraz Samuela ucichnie. — Ponieważ jesteś twórczynią projektu i najlepiej znasz jego specyfikację, a my od tej pory będziemy skupiać się wyłącznie na nim, chciałbym, żebyś objęła funkcję koordynatora zespołu i zadbała o cały progres związany z realizacją. Będziesz podlegała bezpośrednio mi i mojemu serdecznemu współpracownikowi — wskazał na Samuela, który w odpowiedzi pomachał do Camille i uśmiechnął się szeroko. Zerknął jeszcze kontrolnie na zegarek, żeby zorientować się co do pory dnia. — Proszę, żebyś przyszła do mojego gabinetu około dwunastej; omówimy szczegóły i kwestie związane z aneksem — poprosił i zaraz zwrócił się już do całego zespołu, któremu należały się podziękowania i pochwały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wszystkie projekty były bardzo interesujące, dlatego chciałbym podziękować wam wszystkim i każdemu z osobna. Jestem pod wrażeniem waszego zaangażowania, kreatywności i wyjątkowego zgrania w pracy zespołowej. Przyjemnie patrzy się na was, jako drużynę i mam nadzieję, że będzie mi dane przyglądać się temu przez jeszcze bardzo długi czas — przyznał, unosząc usta w uśmiechu. — Projekty, które przygotowaliście zostaną u mnie, bo niewykluczone, że w odpowiednim czasie je również będę chciał zrealizować. Tymczasem spotkanie możemy uznać za zakończone. Jeżeli skończycie swoją pracę na dziś, możecie wyjść wcześniej i udać się na zasłużony odpoczynek. Dziękuję — zakończył, zwieńczając słowa jeszcze jednym, symbolicznym uśmiechem. Po chwili podniósłszy się z miejsca, uścisnął dłoń Samuela w ramach podziękowania i zaczął zabierać z blatu swoje manatki.

      Chayton Kravis

      Usuń
  60. Dostrzegł niepewność, która pojawiła się w twarzy Camille, gdy zrzucił na nią tę lawinę informacji, włącznie z awansowaniem na dowodzące stanowisko, ale mimo to wymaszerował z sali konferencyjnej bez słowa. Musiał przygotować się do następnego spotkania, które powinno zacząć się lada moment, dlatego postanowił, że wrócą do tematu i porozmawiają o wszystkich szczegółach o dwunastej, gdy będzie miał dłuższą chwilę. Od samego początku nie oczekiwał, że Camille przyjmie to wszystko z nieskrywanym entuzjazmem, dlatego jego brak wcale go nie zaskoczył. Wiedział, że jest zbyt skromna, by otwarcie cieszyć się ze swoich sukcesów, ale odnosił przy tym wrażenie, że chyba nie do końca wierzy w siebie i swoje możliwości. Miała na koncie dużo nie byle jakich osiągnięć, wcześniej pracowała dla nie byle jakich firm, a teraz przygotowała nie byle jaki projekt, który mógł stać się hitem w wśród klienteli, ale mimo to nie wyglądała na kogoś, kto jest pewny swoich umiejętności. Posiadała je, i był to niezaprzeczalny fakt, ale sposób, w jaki zareagowała na werdykt, był zastanawiający. Może to brak wiary, może niechęć do bycia w centrum uwagi, może brak doświadczenia w przewodzeniu grupie, a może wszystko naraz. Tak czy siak, to nie była decyzja, której nie dało się cofnąć. Po to poprosił Camille, by pojawiła się w jego gabinecie o dwunastej, aby mogli porozmawiać, rozwiać wszelkie wątpliwości i ewentualnie zwolnić rolę prowadzącego komuś innemu. Ktoś musiał to robić – wszystkie zespoły posiadają koordynatora, bo Chayton nie wyobrażał sobie komunikować się z każdym z osobna; to byłoby zbyt czasochłonne i dlatego wyznaczał osoby, które występowały w imieniu całych zespołów – ale niekoniecznie musiała robić to Camille. Wolał, żeby to była ona, bo to jej projekt będzie realizowany, a tylko na nim będą skupiać się teraz Tytani. To ona, jako twórca, najlepiej będzie w stanie przenieść wizję do rzeczywistości, a przy okazji opowiedzieć o szczegółach projektu, gdy pojawi się potrzeba przedstawienia go na jakimś spotkaniu. Ale nie ma nic gorszego niż robienie czegokolwiek na siłę, a Chayton chciał być pewien, że Camille czuje się na siłach, by pełnić tę rolę.
    Przed spotkaniem z radcami prawnymi i dyrektorem finansowym zdążył jeszcze zajrzeć do działu HR i poprosić o przygotowanie aneksu dla Camille Russo. Nie musiał tłumaczyć zbyt wiele, bo aneksy dla koordynatorów miały swój standard i różniły się dopiero później, gdy dochodziło do ewentualnej negocjacji warunków, zwłaszcza, gdy staż na danym stanowisku można było liczyć już latami. Poprosił o dostarczenie go do gabinetu, gdy będzie gotowy, podziękował i oddelegował się do swoich obowiązków, prosto na spotkanie z prawnikami. To zaś przebiegło pomyślnie, mimo wielu spraw, które czekały na rozwiązanie, i które należało rozwiązać z głową. Ale dla niego to żadna trudność rozwiązywać coś z głową, bo w pracy Chayton Kravis skupia się tylko i wyłącznie na pracy, nawet, jeśli w życiu pozazawodowym w jednym z jego wielu wulkanów sączy się lawa. Odcinanie się od spraw prywatnych w pracy, i na odwrót, przychodziło mu po prostu zatrważająco łatwo.
    W gabinecie był już od kilkudziesięciu minut. Gdy usłyszał pukanie do drzwi, domyślił się, że to Camille, dlatego zaprosił ją do środka, a gdy już przekroczyła próg i cicho zamknęła za sobą drzwi, odłożył na bok spory skoroszyt, w którym znajdowały się raporty z ostatnich testów prototypu zabezpieczeń dla GITMO. Był to jeden z najbardziej czasochłonnych projektów w ostatnich latach.
    — Nie przeszkadzasz — zapewnił, po czym nieśpiesznie wstał z fotela, zapiął guzik marynarki i wskazał dłonią kanapy znajdujące się w głębi przestrzennego biura. — Proszę — zachęcił, przechodząc na wskazane przed momentem miejsce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zerknąwszy na Camille, uzupełnił dwie szklanki wodą niegazowaną i jedną z nich wziął ze sobą. — Chciałem z tobą porozmawiać — zaczął, rozsiadłszy się wygodnie w rogu jednego z dwóch mebli i skupiwszy spojrzenie na Camille, zamilkł na moment – choć to chyba tylko po to, by sprawdzić, jak zareaguje na to ostatnie zdanie. Nawiązałby do sytuacji w windzie, ale nie miał na razie takiej potrzeby, dlatego kontynuował docelowy temat. — Chociaż dobrze wiem, że jedyna słuszna decyzja to ta, w której ty koordynujesz pracę drużyny, w tym przypadku moim obowiązkiem jest zapytać cię o zdanie i uzależnić swoją decyzję od twojej. Miałaś chwilę, żeby o tym pomyśleć, więc... Jesteś skłonna podjąć wyzwanie i wcielić się w rolę koordynatora? — zapytał i wziął łyk wody, po czym wygodnie oparł rękę o podłokietnik kanapy. — Jeśli masz jakieś obiekcje, to śmiało.

      Chayton Kravis

      Usuń
  61. Odmawianie mu rzeczywiście nie było łatwe, szczególnie na polu biznesowym, bo z niego to już taki stary wyjadacz, który jest doskonale zaznajomiony z tym jak należy żonglować postulatami, by zawsze wyjść na tym dobrze. Przepadał za negocjacjami, bo traktował je jak dobrą rozrywkę. Gra podchwytliwych słów, wyuczonych gestów i warunków rzucanych w odwecie – lubił takie wyzwania, dlatego bardzo chętnie udzielał się we wszelkich firmowych przetargach. Pewność siebie i bezpośredniość dodawały mu animuszu, a to z kolei zapewniało przewagę, bo człowiek, który wie czego chce i do czego dąży, a potem idzie po to bez lęku, zawsze stworzy wokół siebie otoczkę pełną imperialnych cech. Chayton nie bał się wyciągać ręki po to co mu się należy, albo po to co może lub powinno mu się należeć. Nie wszystko może dostać, a zwłaszcza ludzi, i to w tym konkretnym miejscu, które akurat sobie upatrzy, bo każdy człowiek posiada wolną wolę, nie licząc pewnych blokad społecznych, czy metafizycznych, które mu ją ograniczają. Dlatego nie ważne jak bardzo będzie się starał – nie wciśnie Camille siłą w to stanowisko i doskonale to rozumiał. Nie weźmie jej sobie, bo żeby to zrobić, musiałby wówczas przywiązać ją do koordynatorskiego krzesła i wymuszać działania przy pomocy jakiegoś obrzydliwego szantażu. A to i tak sprowadziłoby się ostatecznie do tego, że to on sam byłby źródłem tych działań, bo przecież w takiej abstrakcyjnej sytuacji Camille nie robiłaby niczego ze swojej własnej inicjatywy, tylko z przymusu i za sprawą niewidzialnego noża przy gardle.
    Siłą nie mógł zdziałać niczego, ale to nie oznaczało, że musiał zrezygnować z innych technik manipulacji. Reguła wzajemności, czy stopa w drzwiach, były skutecznie w większości przypadków, pod warunkiem, że umiało się z tych środków korzystać, a Chayton, jeśli chciał, to potrafił i to całkiem dobrze. Prawdopodobnie nie zawahałby się, gdyby była to ostateczna szansa na przetestowanie Camille na koordynatorskim stołku. Zależało mu na tym, bo uważał, że ma ku temu predyspozycje, nawet jeśli na obecnym etapie niewiele na to wskazywało. Kierowania zespołem można się zawsze nauczyć, a bycia osobą praktyczną, poukładaną i dokładną już niekoniecznie. Camille była zorganizowana, pilnowała swoich obowiązków, a więc dobrze poprowadziłaby drużynę w procesie realizowania własnego projektu.
    Zmrużył lekko oczy, usłyszawszy pierwsze pytanie. Zwrócił uwagę na to, co było zgodne z rzeczywistością – nie naginał faktów, a po prostu je stwierdzał i nie widział powodów, by którekolwiek zatajać. Dlaczego miał wmawiać sobie, że Camille nie posiadała się z radości, skoro tak nie było? Nie była pewna tej funkcji, a niepewność ta była widoczna w jej twarzy, i rozumiał to. Rozumiał wątpliwości i jedyne co teraz chciał, to je rozwiać.
    — Czasami, żeby coś dostrzec, nie potrzeba prowadzić żadnych zaciętych obserwacji — odparł. — Ale nie, nie zawsze wszystko zauważam. Za to zawsze wszystko zapamiętuję: każde słowo, gest, spojrzenie — wymienił z wolna i po sekundzie uśmiechnął się symbolicznie, może też odrobinę wymownie, bo zarówno słowa, gesty, jak i spojrzenia, to coś, czym mógł nawiązać do ostatnich wariactw z udziałem Camille. Zresztą, nie trzeba było daleko szukać – wystarczyło cofnąć się myślami do sytuacji w windzie.
    Podniósł rękę ze szklanką i spojrzał na zegarek, gdy padło kolejne pytanie, tym razem o czas, jaki zamierzał przeznaczyć na tę rozmowę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Chciałbym powiedzieć, że tyle, ile będziesz potrzebowała. Ale mogę powiedzieć, że od teraz mamy dla siebie tylko, albo aż, dwadzieścia siedem minut i... trzynaście sekund — odpowiedział, wróciwszy uwagą do Camille, a rękę z powrotem oparł swobodnie na podłokietniku. Za pół godziny powinien pójść na swoje ostatnie spotkanie, a tych trzech minut potrzebował na dotarcie do gabinetu Victorii, uwzględniając w tym czasie również zabranie wszystkich potrzebnych dokumentów z jednego z tutejszych regałów.
      — Rozumiem, że jesteś zainteresowana rozmową, jeżeli o to pytasz — zauważył i zmienił swoją pozycję, upodabniając ją do tej, którą przyjęła Camille, tyle że on, lekko pochylony w jej stronę, wspierał przedramiona na udach, a pomiędzy kolanami trzymał szklankę. Nawet, jeśli zamierzała udzielić docelowej odpowiedzi dopiero w dwudziestej siódmej minucie, co również zakładał – poczeka. W takich sytuacjach nie tracił cierpliwości.

      Chayton Kravis

      Usuń
  62. Ściągnął ją tutaj właśnie po to, aby wyjaśnić na czym będzie polegała jej praca i jakie będą jego oczekiwania, więc na tego rodzaju rozmowę był przygotowany od samego początku. Zakładał, że skoro pytała o czas, jaki mógł jej poświęcić, będzie chciała poruszyć też inne, bardziej osobowościowe aspekty – że może nie czuje się na siłach, by dyrygować kilkuosobową grupą, a może nie jest pewna, czy poradzi siebie z byciem w centrum uwagi. Podobnie, jak Camille chciałaby zrozumieć jego pobudki, on też chciałby zrozumieć czym konkretnie są te wątpliwości, bo do tej pory nie było mu dane ich poznać, nie licząc tego, że odczuwała je, bo nie wiedziała z czym jako koordynator będzie musiała się mierzyć. Ale to spotkanie miało właśnie na celu wyjaśnić jej wszystko, co związane z funkcją lidera, idąc od obowiązków, na przywilejach skończywszy. W rzeczywistości, to stanowisko w przypadku Tytanów miało wyłonić przed szereg kogoś, z kim Chayton będzie mógł załatwiać formalności i od kogo będzie pozyskiwał wiedzę odnośnie postępów. Tutaj, w przeciwieństwie do innych drużyn, które skupiają się na kilku projektach jednocześnie, cały zespół będzie pracował tylko i wyłącznie nad jednym, i był to projekt należący do Camille, dlatego to na nią padł wybór. To zresztą pierwsza taka drużyna, która skupia się tylko na jednym projekcie, ale sekcja VIP był świeża i należało najpierw wybadać rynek. Realizowanie kilku projektów mijało się z celem, jeśli większość z nich nie zyska zainteresowania wśród klienteli.
    — Ma to wpływ na warunki zatrudnienia, ponieważ funkcja lidera mieści się w innej kategorii zaszeregowania. Lider ma dodatkowe obowiązki, więc pracuje według innego taryfikatora kwalifikacyjnego. Zmieniają się obowiązki i zmienia się również wynagrodzenie — wytłumaczył pokrótce. Było to po prostu związane z wartościowaniem pracy i polityką personalną firmy. Chodziło też o to, by oczekiwania były jednakowe wobec każdego lidera, a nie dostosowywane do danej jednostki na podstawie jakiegoś widzimisię. Gdyby Camille miała dostosować się stricte do jego oczekiwań, to ich dotychczasowe dziwne doświadczenia byłyby pestką w porównaniu do tych, których dopiero byliby uczestnikami.
    — Wiem, że cię zaskoczyłem, Camille, i dlatego chciałem, żebyś do mnie przyszła.
    Odstawiwszy szklankę, podniósł się z kanapy i przeszedł na moment do swojego biurka, by zabrać z blatu firmową teczkę, w której znajdował się aneks, przygotowany w dwóch egzemplarzach. Wziął również długopis, gdyby udało się dopełnić formalności już na tym spotkaniu, po czym wrócił i zasiadł z powrotem na kanapie.
    — Gdybym kazał komuś, kto nie zna specyfikacji samochodu elektrycznego, wsiąść do Tesli i dotrzeć do konkretnego celu, nie wiedziałby jak należy uruchomić to auto, żeby w ogóle ruszyć — zaczął spokojnie i otworzył teczkę trzymaną w dłoniach. Wyjął z niej dwa dokumenty przygotowane na firmowym papierze. — Gdybym kazał Stephanie lub Jamesowi, którzy nie znają specyfikacji projektu, zrealizować ten należący do ciebie, nie wiedzieliby jak należy się do tego zabrać. Zarówno ktoś w Tesli, jak i Stephanie lub James, metodą prób i błędów w końcu doszliby do odpowiednich rozwiązań, ale my nie mamy na to czasu, Camille. Nie musimy iść po omacku, skoro znamy kogoś, kto dobrze zna specyfikację Tesli, jak i kogoś, kto zna specyfikację projektu. Kogoś, kto wie jak należy poprowadzić Teslę i kogoś, kto wie jak należy poprowadzić projekt, by sprawnie osiągnąć cel. — Spojrzał na nią i położywszy na blacie jeden egzemplarz aneksu, przesunął go w jej stronę. Wybór Camille był wyborem przede wszystkim opartym o logikę i nie dało się tego nie zauważyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z drugiej strony, strzałem w kolano byłoby wybranie kogoś, kto mimo przygotowania idealnego projektu, w stu procentach nie podoła funkcji lidera, więc jeśli o logice mowa – oznaczało to, że Chayton musiał także wierzyć w możliwości Camille i w jej predyspozycje, skoro tak pewnie wyniósł ją na piedestał już podczas spotkania w sali konferencyjnej.
      Odłożywszy drugi egzemplarz wraz z teczką na blacie, sięgnął po szklankę i oparł się wygodnie na kanapie. Kontynuując, nawiązał już do tego, co było wyszczególnione w aneksie.
      — Nadal będziesz wykonywała swoje obowiązki na równi z pozostałymi członkami zespołu, ale jako koordynator będziesz dodatkowo łącznikiem między mną, a całą resztą. Twoim obowiązkiem będzie nadzorowanie realizacji projektu, rozdzielanie zadań merytorycznych i wdrażanie kolejnych etapów realizacji. To, czego ja będę oczekiwał, to żebyś na bieżąco raportowała mi postępy pracy. Nie będę wymagał, żebyś cokolwiek z kimkolwiek negocjowała, albo motywowała zespół, czy rozliczała ich z ewentualnego nieróbstwa, bo to obowiązki, które na swych barkach dźwigam ja. Najważniejsze dla mnie jest to, żebyś trzymała pieczę nad projektem i informowała mnie o tym, jak przebiega jego realizacja — objaśniwszy, upił łyk wody. — Jeżeli będę chciał się czegoś dowiedzieć, chciałbym zadać pytanie wyłącznie tobie, a nie wszystkim członkom zespołu po kolei.

      Chayton Kravis

      Usuń
  63. Zdawał sobie sprawę, że pewne obowiązki, które Camille przejęłaby jako koordynator, mogły wiązać się z presją, bo to w jej gestii leżałoby wówczas zarządzanie grupą i późniejsze efekty tego zarządzania. Minęło już szmat czasu temu od dnia, w którym to on sam stanął przed podobnym zadaniem, aczkolwiek było to doświadczenie, które tak głęboko wyryło się w jego osobowości, że do teraz miał wrażenie, jakby miało miejsce wczoraj. Przejęcie firmy kosztowało go mnóstwa nerwów, a chęć godnego prowadzenia jej tylko dokładało trosk, bo Chayton, jako ktoś kto nie akceptuje własnych błędów i kto stawia sobie bardzo wysokie wymagania, realizując zadania perfekcyjnie, nad każdym swoim potknięciem ubolewał sto razy mocniej. Każdy błąd był dla niego jak ciężki grzech – odpokutowywał je przez bardzo długi czas, zanim przerobił na historię i wymazywał ze swojej świadomości. Wiele spraw musiał przepracować sobie sam, ponieważ jedyna osoba, która była w stanie mistrzowsko nauczyć go chodzić w prezesowskich butach, zginęła, zabrawszy ze sobą wszystkie instrukcje. Ale podjął to wyzwanie. Założył buty i zaczął uczyć się stawiania zgrabnych kroków, bo wiedział, że firma go potrzebuje, i że ojciec właśnie tego by chciał, gdyby wciąż było mu dane być i uczestniczyć w jego życiu.
    Ponieważ wiedział z czym to się je i co oznacza stanąć na czele zespołu ten pierwszy raz, wcale nie naciskał na Camille. Pozwalał jej przemyśleć decyzję: sporządzić bilans zysków i strat, przerobić wątpliwości i zadać wszystkie pytania, które pojawiały się w trakcie toczenia wewnętrznych kalkulacji. To, że on został wyrzucony przez życie na głęboką wodę, nie znaczyło, że teraz sam też będzie gotował pracownikom podobne losy. Nie chciał wymuszać na Camille zgody. Chciał, żeby czuła się komfortowo na stanowisku, jeżeli się na nie zdecyduje, dlatego nie ponaglał jej i nie suszył głowy o złożenie podpisu na papierze.
    — Nie, to nie zakłada pracy w niedzielę — zapewnił w odpowiedzi.
    Nie licząc jednej kryzysowej sytuacji, jeszcze się nie zdarzyło, by Chayton nakazywał komukolwiek pracować w niedzielę, dlatego w tym dniu na pewno nie będzie nękał jej swoimi telefonami. Jeśli niedziele miała zaplanowane do końca życia, nie musiała się obawiać, że coś stanie tym planom na przeszkodzie. Ostatecznie, jeśli kryzysowa sytuacja znów napatoczy się w okolicy weekendu, będą sobie radzić z zespołem bez Camille.
    — Na bieżąco znaczy od razu, gdy tylko wydarzy się coś o czym powinienem wiedzieć. Poza tym, przewiduję po dwa spotkania w tygodniu z całą drużyną, na których chciałbym usłyszeć od ciebie szerszy raport, dotyczący przebiegu realizacji projektu — wyjaśnił.
    Nie było w tym większej filozofii. Nawet rozdzielanie zadań było trudne tylko z pozoru, bo każdy w zespole wiedział nad czym będą pracować i z czym te prace będą się wiązać. Camille będzie po prostu musiała kazać jednym zrobić to, a drugim tamto, a ponieważ trochę już się znali, i mieli za sobą pierwszy crunch, orientowała się już mniej więcej kto i z czym radzi sobie najlepiej. Nic nie stało też na przeszkodzie, by z góry ustaliła z zespołem, kto i czym będzie się zajmował przy tym projekcie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Chciałbym, żebyś wiedziała, że zarówno ja, jak i Samuel jesteśmy cały czas dostępni. Może nie od ręki, bo musimy pilnować swoich obowiązków, ale jesteśmy i jeśli będziesz czegoś potrzebowała; jeśli będziesz miała jakieś pytania lub zastrzeżenia, wystarczy, że przyjdziesz do któregoś z nas.
      To nie tak, że w momencie przyjęcia stanowiska, Camille zostanie ze wszystkim zupełnie sama. Jego zaangażowanie wciąż pozostanie takie samo jak do tej pory, a może nawet wzrośnie, jeśli okaże się to z czasem potrzebne. Wszystkie narzędzia niezbędne do pracy będzie miała na wyciągnięcie ręki. Chodziło o to, by reprezentowała swoją drużynę i zadbała o sprawne dążenie do jej głównego celu.

      Chayton Kravis

      Usuń
  64. Poza dodatkowymi obowiązkami i wynagrodzeniem, które doszłyby jej wraz z przejęciem funkcji, reszta miała pozostać bez zmian. Camille nadal mogła pracować przy swoim biurku, podobnie jak inni członkowie drużyny, ale ponieważ łączył ich jeden i ten sam projekt, przy którym czasami będą musieli posiedzieć wspólnie, wtedy będą mieli do dyspozycji którąś z sal konferencyjnych lub każde inne dogodne miejsce w burze. Przy oknach panoramicznych były stoliki i ławeczki, na których grupy mogły śmiało urządzać sobie pracę zbiorową, więc przestrzeni z pewnością w tym miejscu nie zabraknie, a im cieplej będzie, tym częściej można będzie korzystać z tarasu na samym szczycie wieżowca. Jeżeli przyjdzie moment, w którym w prace nad projektem zaangażuje się również Chayton, wtedy kolejną opcją, która dojdzie do listy miejsc, będzie dolna część jego domu na Jamaica Estates. Znali to miejsce, już tam pracowali i wyszło im to naprawdę dobrze.
    — Dwa spotkania to bardzo dobra ilość — zapewnił, całkowicie do tego przekonany. To nie pierwsza drużyna, którą w życiu uformował, i nad którą czuwał. — Zwłaszcza na początku, gdy będę was obserwował i analizował, czy osoby, które wybrałem do drużyny, na pewno znalazły się w odpowiednim miejscu — wyjaśnił. — Jeśli nie, będę was wymieniał.
    Może brzmiało to trochę szorstko, ale rozmawiali w tej chwili o pracy, która dla Chaytona była najistotniejsza, więc nie wyobrażał sobie nie zrobić tego otwarcie. Camille czuła się zaskoczona ilością spotkań, dlatego uznał, że uświadomi ją skąd wzięła się ta częstotliwość. Żadne z nich nie wiedziało jeszcze, czy sekcja VIP to ta, w której będą chcieli docelowo się realizować, bo zostali wybrani wyłącznie na podstawie efektywności w pracy oraz zainteresowań. Nie było rozmów, które zweryfikowałyby ich osobiste preferencje – zostali po prostu wybrani, a chociaż wszyscy zgodnie podjęli się tego wyzwania, to wciąż nie oznaczało, że na pewno sprawdzą się w tym dziale. Dostali szansę i mogli ją wykorzystać w stu procentach, jeżeli jednak komuś ta kategoria nie podpasuje, gdy już zderzą się z realną pracą nad projektami, wtedy pojawi się konieczność wymiany. Dlatego raporty to jedna sprawa, ale na spotkaniach Chayton chciał również poprzyglądać się ich pracy. Zamierzał zestawiać sobie ich efektywność w pracy na poprzednim stanowisku z tą na nowym, więc dwa spotkania w tygodniu to był także czas dla niego na przeprowadzenie weryfikacji.
    Przyglądał się jej w całkowitym milczeniu, gdy wodząc spojrzeniem po dokumencie, stała już przed momentem dokonania ostatecznego wyboru, i tylko czekał ze spokojem wymalowanym na twarzy. To na pewno nie była łatwa decyzja, ale nie była to też kwestia życia lub śmierci. Gdyby chodziło o coś, co miałoby diametralnie zmienić warunki jej pracy, być może nawet bezpowrotnie, wtedy nie postawiłby jej przed faktem dokonanym, a dał odpowiedni czas na przemyślenie decyzji. Camille nie paliła za sobą żadnych mostów – jeżeli rola koordynatora nie przypadnie jej do gustu, będzie mogła porzucić ją bez żadnych strat. To była po prostu możliwość, dzięki której mogła nabyć dodatkowego doświadczenia, ale co najważniejsze – sprawdzić samą siebie.
    — Miałem — odparł krótko. Nie rozwinął tej odpowiedzi, bo nie miało to żadnego znaczenia, skoro Camille zgodziła się przyjąć ofertę. Zawsze miał kilka planów i sądził, że Camille jest tego doskonale świadoma. Ktoś taki jak on musiał być przygotowany na każdą ewentualność – mieć plan B, C i czasem nawet D, gdyby poprzednie nawaliły. Teraz nie było inaczej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wręczył jej długopis i uśmiechnął się z zadowoleniem.
      — To bardzo dobra decyzja — przyznał, zerknąwszy w jej oczy, po czym sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyciągnął swoje pióro. Jego podpisów również brakowało na dokumentach, więc przybliżywszy się do stolika, zgrabnie podpisał jeden egzemplarz i przesunął go w stronę Camille, tak, by wymienili się kartkami. — Teraz możesz śmiało świętować — dodał, unosząc usta w rozbawionym wyrazie, bo może ekscytacja nie wypływała z niej rzeką, ale oczy zdradzały wiele, a przede wszystkim rosnący w niej entuzjazm. — Przy okazji, proszę pozdrowić panią Florence i zapewnić, że niedziele pozostaną bez zmian.

      Chayton Kravis

      Usuń
  65. Ponieważ w kwestiach życia pozazawodowego Chayton utrzymywał dystans, bardzo rzadko rozmawiał na tematy niezwiązane z pracą. W biurze to była taka oczywista oczywistość, że prezes pod pewnymi względami jest nieosiągalny. Można z nim rozegrać partyjkę darta w strefie relaksu, można wyjść z nim na drużynowe spotkanie, zwrócić się do niego z trapiąca sprawą, bo człowieka w potrzebie nigdy nie odeśle z kwitkiem; można na niego liczyć, gdy trzeba zorganizować delegację na czyjeś zaślubiny, czy wyprawić komuś urodzinową niespodziankę (to też taka tradycja, że w dniu urodzin solenizanci otrzymują od firmy upominek), ale nawet spotykając go w biurowej kuchni, gdzie w przerwie czasami parzy sobie kawę, głównym tematem rozmów, które toczą się z jego udziałem, wciąż jest praca. Dlaczego? Dlatego, że w związku z tą oczywistą oczywistością, nie znalazł się śmiałek, który spróbowałby zadać mu chociaż jedno, niezwiązane z życiem zawodowym pytanie. Ludzie nie mieli odwagi zapytać go o to co lubi, za czym szaleje, czego nienawidzi i o czym czasem marzy, ponieważ w większości bali się jego reakcji. Bali się zderzyć z jego nieprzystępnością, mimo że nigdy tego nie doświadczyli, ani osobiście ani jako obserwatorzy. A prawda jest taka, że Chayton żadnego pytania nie pozostawiłby bez odpowiedzi, nawet, jeśli celowałoby ono w najbardziej prywatną sferę jego osoby. Odpowie – ku zaskoczeniu może z przyjemnością, może jednak zdawkowo, a może trochę niechętnie i beznamiętnie, ale odpowie i tak jak do tej pory nie zdarzyło się, by kogokolwiek (oprócz Lucindy) zbeształ za wścibstwo, tak nie zdarzy się to dalej, o ile ktoś (tak jak Lucinda) faktycznie nie przesadzi w pytaniach z intymnością. Chociaż, nawet jeśli przesadzi, to wątpliwa sprawa, że spotka się z jego gniewem, bo on sam, w obliczu tak nietypowych pytań ze strony pracownika, byłby na tyle zaskoczony, że złość to ostatnie co mógłby w takiej sytuacji poczuć. Zresztą, brak gniewu wynika z jego opanowanej i zimnokrwistej natury, a także z profesjonalizmu, który jest nieodłącznym elementem jego osobowości. Żeby wyprowadzić go z równowagi, trzeba pragnąć tego z całych sił i niestrudzenie do tego dążyć.
    Nie spodziewał się tego typu pytań od Camille, nawet jeśli powinien, bo sytuacja z nią była zgoła inna – nie tak dawno stała przed nim w samej bieliźnie, spała w pościeli jego sąsiedniej sypialni i całowała jego usta w taki sposób, w jaki nigdy nie pomyślałby, że mogłaby to zrobić. Gdyby zapytała go o cokolwiek związanego z tamtymi wydarzeniami, które jakby nie patrzeć wiązały się już życiem prywatnym, to byłoby to całkowicie zrozumiałe i nie powinien być nawet zaskoczony. Ona przekroczyła już tę granicę, więc każdy kolejny raz, choćby w formie pytań, będzie dla Chaytona czymś co już zna z doświadczenia. Ale nie spodziewał się pytań, bo Camille wydawała mu się tak oględna, że z czystej grzeczności nie ruszyłaby tych niewygodnych tematów i sytuacji, których przez niekontrolowane zasypianie stała się inicjatorką. Poza tym, bóg wie ile tak naprawdę Camille pamiętała z tamtej nocy.
    Była tak oględna, że najpierw poprosiła o pozwolenie na zadanie pytania, a ostatecznie, z nieznanego mu jeszcze powodu, i tak tego nie zrobiła. Ostatecznie rozpoczęła proces nagłej ewakuacji, dokładnie tak, jak spróbowała uciec wtedy z łazienki, tyle że teraz przeszkodą okazał się podłokietnik, a nie kałuża na płytkach, w której wylądowała. Tylko że kałuża skutecznie ją zatrzymała, a podłokietnik nie zatrzymał jej wcale.
    Jeśli coś miało przerwać proces ewakuacji, to musiał zrobić to on sam, dlatego wsunąwszy pióro w kieszeń marynarki, zerknął na zegarek. dźwignął się z miejsca i dużymi, szybkimi krokami przemierzył dzielącą ich odległość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W chwili, w której Camille otwierała już drzwi, gotowa czmychnąć z gabinetu, Chayton położył na nich dłoń i stanowczo je przed nią zatrzasnął. Trzymając rękę na wysokości jej ramienia i zapobiegawczo blokując możliwość otwarcia drzwi, gdyby znów podjęła próbę, poczekał aż się odwróci, a potem wbił przenikliwe spojrzenie w jej ciemne tęczówki.
      Zdał sobie sprawę, że z tej odległości przypominają mu klejnot – kwarcowe tygrysie oko, z lśniącymi złocistobrązowymi pasmami. Piękne i szlachetne.
      — Możesz mnie zapytać — odpowiedział po kilku ciągnących się w nieskończoność sekundach. Nadal intensywnie i twardo przyglądał się jej oczom. — Mamy jeszcze niecałe dwanaście minut — zapewnił, niby uspokajająco, ale równocześnie tak, by dać jej do zrozumienia, że wykorzystają te dwanaście minut albo na wspomniane pytanie, albo choćby mieli tak stać i tylko patrzeć się na siebie bez słowa.

      Chayton Kravis

      Usuń
  66. Chociaż samo zamknięcie drzwi przed kimś, kto zamierza właśnie wyjść, jest mało profesjonalne, to w postawie Chaytona nawet przy tak niespodziewanej czynności górowała nienaganność. Nie był przy tym ani nerwowy, ani zniecierpliwiony czy jakkolwiek inaczej skrajnie poruszony sytuacją – jego ruchy nie były podyktowane żadnym nagłym skokiem emocjonalnym. Gdy zamykał te drzwi, mimo że był to gest stanowczy, zrobił to ze spokojem, bez cienia irytacji i niezadowolenia, acz z ogromną pewnością siebie, która wynikała częściowo z jego usposobienia, a częściowo z pozycji, którą tu piastował. Zyskiwał przewagę, bo wiedział co robi, a jeżeli były momenty kiedy ryzykował niepewnością – a były, bo w życiu przecież nie wszystko jest banalnie proste, szczególnie w relacjach międzyludzkich – to tak czy siak nie dawał tego po sobie poznać.
    Nie znał Camille na tyle, by być w stu procentach pewnym jej reakcji, ale z matematyką był za pan brat i błyskawicznie dodawał dwa do dwóch, więc przewidzenie niektórych jej zachowań nie przysporzyło mu szczególnego trudu. Wiedział, że nie stoczą pod drzwiami żadnej przepychanki, którą usłyszą ludzie z sąsiednich pomieszczeń, bo Camille nie jest kimś, kto reaguje gwałtownie i wojowniczo, a przynajmniej jemu na ten moment trudno było sobie wyobrazić taką wersję jej osoby. Nie uważał wprawdzie, że ma skłonności do ulegania wszystkim wokół, bo był już świadkiem jej kłótni z ciotką, kiedy to nie pozwoliła sobie niczego wmówić, ale był przekonany, że nie jest to niepokorny temperament, którego nie sposób ujarzmić. Zresztą, jego gest nie był równoznaczny z atakiem, który zmuszałby ją do jakiejkolwiek kontry. Zamierzał jedynie dokończyć to, co zaczęła. Zasiała w nim bowiem ziarno szybko kiełkującej ciekawości, więc, nawet jeżeli mógł wrócić do tematu kiedy indziej, zwyczajnie nie chciał już czekać.
    Lekkim ruchem położył palec wskazujący na górze kartki, którą Camille zakryła dolną połowę swej twarzy, i nacisnął sugestywnie na papier, by opuściła go trochę niżej. Bo dlaczego miałby patrzeć na sprasowaną masę celulozową, skoro mógł patrzeć na twarz, która najmilszą dla oka kompozycję tworzyła właśnie w całej swej okazałości.
    Z naciskiem na usta. Usta, których już nigdy nie wymaże z pamięci.
    — Nie wiedziałem. Przypuszczałem — odpowiedział, wróciwszy spojrzeniem do jej oczu. — Zaczęłaś rozmowę od cioci, więc twoje myśli krążyły wtedy wokół niej. Zaraz po tym wspomniałaś jeszcze o Jamesie i nagle poruszyłaś temat niedziel, dając mi do zrozumienia, że istnieją plany, których nie da się zmienić, choć nie tyle co w związku z twoimi pobudkami, a raczej pobudkami osób trzecich. Myślę, że komuś zależy na niedzielnych planach bardziej, niż tobie. — Uniósł kącik ust w uśmiechu.
    Mógł się mylić, bo przecież nie czyta w myślach, ale to lekkie znużenie, które pojawiło się wtedy na jej twarzy i coś w rodzaju przekąsu, dowodziło, że to nie z jej inicjatywy niedziele są aż tak bardzo nietykalne.
    — Jamesa wykluczyłem, bo z kimś, kto miałby cię denerwować jeszcze bardziej, raczej nie chciałabyś spędzać wszystkich niedziel do końca życia, więc... została pani Florence. Stąd moje słowa — podsumował, opowiadając o tym trochę tak, jakby nie było w tym żadnej szczególnej filozofii, choć to mogło być zaskakujące, że w tak krótkim czasie zaszło w jego głowie tyle procesów myślowych i analiz, i że w ogóle potrafił o nich z marszu opowiedzieć. Dosłownie, jakby ktoś w mgnieniu oka ułożył puzzle z tysiącem elementów, w nienaturalnie zawrotnym tempie przebierając pomiędzy fragmentami i odrzucając te niechciane, a biorąc potrzebne. Nic dziwnego, że mógł uchodzić za cyborga, skoro nie umykają mu takie szczegóły, ale to wszystko jest wynikiem spostrzegawczości, aniżeli nadprzyrodzonych zdolności. Chayton taki już po prostu jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zabrał dłoń z drzwi, uznając, że skoro zadała pytanie, to sprawa jest zamknięta i teraz może opuścić już gabinet, i znów płynnie powrócił do służbowej postawy, która nie zezwalała na tak małą odległość między ich sylwetkami. Gdyby ktoś wszedł niespodziewanie do środka, na przykład Victoria, która w dziewięćdziesięciu procentach przypadków nie puka do jego drzwi, i poczuł dziwny opór tuż za progiem, mógłby się dziwnie zaskoczyć. A im żadna dziwność, a zwłaszcza podejrzliwość, nie była potrzebna do szczęścia.
      — Dziękuję, Camille — powiedział jeszcze z wyraźną wdzięcznością, bo aż do teraz nie podziękował jej za to, że zgodziła się i przyjęła na barki dodatkowe obowiązki. Ułatwiła mu życie do takiego stopnia, że na jej miejsce nie musiał szukać nikogo tak samo odpowiedniego i idealnego. Niewykluczone bowiem, że byłyby to poszukiwania, które nigdy nie miałyby swojego końca.

      Chayton Kravis

      Usuń
  67. Skinął tylko głową na jej odpowiedź, a potem uśmiechnął się i tym uśmiechem ją pożegnał, obserwując jak pośpiesznie znika za drzwiami. Można powiedzieć, że właśnie zaczął się nowy etap ich współpracy, bo od teraz będzie wyglądała ona odrobinę inaczej, przede wszystkim wzrośnie częstotliwość ich spotkań, a wraz z tym wzrośnie również długość ich trwania, bo zrealizowanie pierwszego projektu z pewnością będzie czasochłonne i zajmujące. Będą na siebie skazani, co Chaytonowi bardzo odpowiadało, ponieważ chciał poznać Camille lepiej. Już w tej chwili wiedział o niej więcej, niż sama kiedykolwiek zechciała mu powiedzieć, ale teraz nie zależało mu na suchych faktach, a na zrozumieniu jej osobowości i tego jaką jest osobą, tak po prostu, na co dzień. Był ciekaw o czym marzy, czego pragnie i za czym tęskni i zakładał, że bliższa współpraca przynajmniej częściowo przybliży mu te informacje, bo podczas spotkań, gdzieś pomiędzy zagadnienia zawodowe, z pewnością da się też wcisnąć kilka niezobowiązujących pytań o życie. Rozmowy o pracy były jego codziennością, więc to normalne, że Chayton zwykle rozmawia tylko o tym, a był już tak zaprawiony, że mógł trzymać się tego jednego tematu choćby i całą noc. Mógł, bo potrafił, ale wcale nie musiał, a nawet nie chciał, jeżeli był kimś szczerze zainteresowany. Są takie osoby, dla których chętnie ściągnie kłódkę do drzwi prywatności i odłoży na bok tematy zawodowe.
    Praca z projektem ruszyła prężnie już od pierwszego spotkania drużyny. Samuel, na prośbę Chaytona, który wydał takie zalecenie, by Camille czuła się na nowym stanowisku jak najbardziej komfortowo, zaglądał do nich regularnie i podpytywał, czy czegoś im nie potrzeba. Gdyby nie zbyt duża ilość obowiązków, Chayton zaglądałby do nich osobiście, przynajmniej na początku kiedy to wszystko raczkowało, ale nie był w stanie się rozdzielić, więc dwa spotkania w tygodniu to jedyne na co mógł sobie na razie pozwolić. Samuel był jednak dostępny od ręki, więc Camille mogła zgłaszać się do niego o każdej porze dnia, a ostatecznie nawet i nocy, jeśli zaszłaby taka konieczność; on jest tak kontaktowy i obrotny, że praca z nim to sama przyjemność.
    Z biegiem czasu Vicotoria zaczęła już suszyć Chaytonowi głowę o sprawy marketingowe, choć miała całkowitą rację, mówiąc o tym, że nie da się rozpromować niczego strzelając tylko palcami, zwłaszcza, że pojawiali się już ludzie zainteresowani współpracą w tym zakresie i warto kuć żelazo póki gorące.
    — Facet ma czas spotkać się jutro, albo dopiero za miesiąc, Chayton. — Gromiła go przez telefon już od dobrych piętnastu minut, ale chodziło o kogoś ważnego, więc nie zamierzała dać za wygraną. — Wiesz przecież, że za miesiąc będzie już za późno!
    Wiedział o tym doskonale, tylko że żeby wyrobić się z tym do rana, chyba będzie musiał opanować umiejętność zaginania rzeczywistości. Dochodziła szesnasta, jemu zostało jeszcze kilkadziesiąt minut dyżuru w jednostce; Camille miała wolne, reszta też mogła być już po pracy, więc za nim zbierze całą drużynę w jednym miejscu, miną przynajmniej kolejne dwie lub trzy godziny. Później zastanie ich noc, a od rana spotkanie.
    Życie na wysokich obrotach bywa naprawdę wyczerpujące.
    Mimo wszystko zgodził się, a gdy powiedział siostrze, że może umawiać spotkanie na jutro, ta oznajmiła mu, że już to zrobiła, bo wiedziała, że Chayton wybierze tę opcję. Pokręcił głową, rozłączył się i postanowił wybrać numer Camille. Miała wolne, to fakt, ale uznał, że może nie ma w planach nic szczególnego i zechce poświęcić nadchodzący wieczór pracy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prościej było zapytać najpierw ją, ponieważ była jak pięć w jednym – jako koordynator wiedziała o wszystkim, więc jej obecność to wszystko czego teraz potrzebował. Oczywiście, zdawał sobie sprawę, że może mu odmówić, bo miała do tego prawo, dlatego nie zamierzał nalegać, a jedynie skierować się do niej z prośbą.
      — Dzień dobry, Camille — przywitał się, gdy usłyszał jej głos po drugiej stronie telefonu. Dzwonił ze służbowego numeru, więc się nie przedstawiał, bo zarówno ten numer, jak i numer do Samuela oraz innych decyzyjnych osób, Camille otrzymała w pakiecie z nowym stanowiskiem. — Wybacz, że przeszkadzam, ale pojawiła się kryzysowa sytuacja...
      Pokrótce wyjaśnił jej, że chodzi o sprawy marketingowe, i że ważne spotkanie wypadło na jutro, więc czasu pozostało niewiele. Sam był jeszcze w jednostce i dopiero zdążył przyswoić informację, że szykuje się kolejny crunch, choć tym razem krótszy. Wcale nie był zadowolony, bo miał zaplanowany trening, ale praca ma zawsze najwyższy priorytet.
      — Nie oczekuję, że rzucisz wszystko tu i teraz, ale chciałem zorientować się, czy mogłabyś przyjechać popracować nad prezentacją. Bez problemu wyślę po ciebie kierowcę — zapewnił, bo słyszał, że coś się dzieje w tle, więc domyślił się, że Camille jest poza domem. — Jeżeli nie, będę potrzebował numerów telefonów do każdego z drużyny.

      Kravisiątko

      Usuń
  68. Bez wątpienia poradziłby sobie ze ściągnięciem wszystkich, ale na pewno byłby zaskoczony, gdyby Camille powiedziała, że nie posiada numeru do nikogo z drużyny. Nie zakładał, że skoro znaleźli się w tej samej grupie, to od teraz wszyscy będą się przyjaźnić i wspólnie doświadczać życia, ale posiadanie kontaktów do ludzi z pracy wydawało mu się normalnością, właśnie chociażby ze względu na takie kryzysowe sytuacje, kiedy to telefon do kolegi lub koleżanki z pracy jest jedynym ratunkiem. Oczywiście, posiadanie tych kontaktów nie mieściło się w jej obowiązkach, więc ze strony Chaytona, poza zaskoczeniem, nie pojawiłaby się żadna inna reakcja. Mogła ich nie potrzebować i nic mu do tego, dopóki poprawnie wywiązuje się ze swoich obowiązków i należycie wykonuje swoją pracę.
    W każdym razie, nie musiał już myśleć o ściąganiu wszystkich Tytanów, skoro Camille zdecydowała, że może przyjechać. Przytaknął odrobinę niepewnie na jej dziwną prośbę i poprosił jeszcze o przesłanie adresu, bo musiał wskazać kierowcy jakieś konkretne miejsce. Po krótkim pożegnaniu od razu wykonał kolejny telefon, a później przesłał wolnemu kierowcy adres, pod który ten miał się udać. W razie czego jemu również przekazał, aby może o nic nie pytał, bo ta prośba wydawała mu się tak nietypowa, jakby zadawanie pytań miało wiązać się teraz z naruszaniem jej prywatności. Był przekonany, że jeszcze się tego popołudnia, czy też wieczoru, zaskoczy, ale nie potrafił wywnioskować czym konkretnie. Wbrew pozorom, z ich ostatnich wspólnych przeżyć w domu, powinien spodziewać się po Camille wszystkiego. Dosłownie.
    Wyliczył sobie, że powinien być w domu chwilę przed Camille, ale tylko pod warunkiem, że po służbie od razu do niego pojedzie, dlatego darował sobie przebieranie w jednostce i zdecydował, że przebierze się dopiero u siebie. Na co dzień tego nie praktykował, zawsze zostawiał uniform w pracy, ale dziś sytuacja była kryzysowa, więc postanowił nagiąć również tę zasadę.
    Miał już trzy nieodebrane połączenia od matki, więc to czwarte zdecydował się odebrać. Akurat wchodził do domu, gdy jego komórka znów odezwała się w kieszeni. Powiedział, że jest trochę zajęty, bo zaraz ma służbowe spotkanie, ale Lucinda oznajmiła, że chce o czymś porozmawiać i jest w pobliżu, więc ostatecznie zgodził się, by przyjechała i powiedziała o co chodzi. Zapewne wybrała tę trasę z premedytacją, wracając tędy do Kings Point. Chętnie ją o to zapyta.
    Zdążył skończyć rozmowę, dotrzeć do domowej strefy biznesowej na dole i uruchomić tam ekspres do kawy, gdy usłyszał głos Camille. Odwrócił się odruchowo w jej kierunku i zaraz po tym zamarł, pozwalając zdumieniu zdominować wyraz swojej twarzy. Powoli, niczym laser skanera w drukarce, powędrował spojrzeniem od czubka jej głowy po same stopy i z powrotem, próbując jak najlepiej przetworzyć to, co właśnie widział. Oboje byli teraz w przebraniach, ale to, które miała na sobie Camille... Musiał zamrugać parę razy, żeby upewnić się, że to jawa, i że przysnął gdzieś po drodze. Chociaż musiałby to zrobić na stojąco – nie miał jeszcze czasu usiąść odkąd wszedł do domu, a właśnie zamierzał iść zamienić uniform na coś bardziej domowego.
    — Czy ty... — zaczął, ale od razu się powstrzymał. — Miało być bez pytań. Dobrze — upomniał się zaraz i lekko podrapał po karku. — Same cisną się na usta — stwierdził jeszcze i z lekkim wzruszeniem ramion, cały czas przyglądając się kreacji, którą miała na sobie, uśmiechnął się krótko. — Naprawdę dobrze wykonane — ocenił tylko, ale mówił szczerze. To nie było pytanie. W rzeczywistości chciał powiedzieć, że dobrze w tym wygląda, ale chyba mu nie wypadało.
    — Chayton? — Głos matki pojawił się w drzwiach szybciej, niż przewidywał. Wysoka, wyprostowana jak struna kobieta stanęła za moment w progu. Miała na sobie idealnie skrojoną garsonkę i torebkę odpowiednio dopasowaną do butów na niewysokim obcasie. Jej lekko pofalowane włosy sięgały ramion, a surowe spojrzenie powędrowało na Camille.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ona również zamarła, choć na jej twarzy nie było śladu po zdumieniu, bo jedyne co wyrażała, to uprzedzenie i niesmak. Spojrzała na Chaytona, zmierzyła go wzrokiem i znów wróciła na chwilę uwagą do Camille. Jego strój jej nie dziwił, ale strój Camille...
      — O co tu chodzi? Co ta dziewczyna robi w twoim domu w tym... czymś?
      — Mówiłem ci, że mam służbowe spotkanie — odparł krótko. — Camille, usiądź, zaraz zajmiemy się prezentacją — zwrócił się do Camille i w międzyczasie podszedł do Lucindy, wskazując jej wyjście do ogrodu. — Co ważnego miałaś do powiedzenia, że musiałaś tu przyjechać właśnie teraz?
      Lucinda nie dała się tak łatwo wyprowadzić na zewnątrz. Musiała jeszcze raz spojrzeć na strój Camille, żeby uwierzyć w to, co widzi, dlatego zatrzymali się dosłownie w progu.
      — Chayton, możesz mi wyjaśnić? Czy to jest normalne? Zatrudniasz do prestiżowej firmy nastolatków, którzy bawią się w przebieranki! — Wytknęła z wyraźnym oburzeniem. — W dodatku zrobiłeś z niej koordynatorkę projektu, do diaska, Chayton, czy ty się dobrze czujesz?
      — Czuje się doskonale, ale z tobą chyba nie do końca wszystko w porządku. Camille skończyła w marcu dwadzieścia pięć lat, więc nie jest nastolatką, to po pierwsze, po drugie jej strój jest rodzajem sztuki, o której nie masz żadnego pojęcia, a po trzecie ona specjalnie, na rzecz pracy, przyjechała tu prosto z wydarzenia, chociaż nie miała takiego obowiązku. Dlatego nie waż się mówić tak o nikim, kogo nie znasz, a szczególnie o niej. A jeśli nie masz teraz nic innego do powiedzenia – wyjdź — wypowiedział stanowczo i wskazał ręką stronę, z której przed momentem przyszła. Dał nawet krok w bok, oczekując, że właśnie tak postąpi: zachowa resztki honoru i opuści ten dom. — Wyjdź! — powtórzył dosadniej.
      Lucinda posłała mu gniewne spojrzenie, uniosła wyżej podbródek i bez słowa wymaszerowała. W drodze zerknęła jeszcze krótko na Camille, ale nic już nie powiedziała. Wystarczy, że zatruła sobą całą atmosferę w promieniu kilkudziesięciu metrów.
      Chayton wsparł ręce na biodrach i ciężko odetchnął, szybko gasząc w sobie iskierki zdenerwowania i przywracając się do porządku. Ile ta kobieta napsuje mu nerwów – tylko on to wie. Ale w wielu kwestiach nie pozostawał jej dłużny.
      — Przyjmij moje przeprosiny, Camille — odezwał się po chwili i stojąc jeszcze w tym samym miejscu, skierował na nią spojrzenie. — Konserwatystka, człowiek starej daty – to jej nie usprawiedliwia, ale nie mam na to innego wytłumaczenia — powiedział, bezwiednie wzruszając ramionami. Po prostu taka jest Lucinda Kravis. Ortodoksalna i mało tolerancyjna. Może na co dzień nie przeszkadzało jej, że gdzieś na świecie ludzie mają takie hobby, ale jeśli zaczynało to dotyczyć jej syna, pracy i otoczenia, wtedy nie miała litości. Chayton miał przynajmniej świadomość, że zorientowała się co do ról w drużynie. Od teraz będzie musiał mieć to na uwadze.

      Chayton Kravis

      Usuń
  69. To nie była kłótnia, a wydanie bardziej stanowczego rozkazu, do czego musiało zresztą dojść, żeby ukrócić powierzchowne osądy Lucindy. Chayton odrobinę podniósł głos, ale to wciąż były mrzonki w porównaniu do tego, co czasami dzieje się za zamkniętymi drzwiami, za którymi zawsze toczą się ich spory. Chayton przykłada ogromną wagę do tego, by wojować z matką bez obecności jakichkolwiek świadków i jest to taka żelazna zasada, która nie może być złamana, i której nie złamano również teraz, pomijając sam oczywisty fakt, że Lucinda była w tym domu gościem i odgórnie nie miała prawa robić tu scen. Nie bardzo rozumiał, dlaczego matka tak bardzo skupiła się na Camille, jakby dostrzegła w niej co najmniej rasową oportunistkę, ale panna Russo mogła być tu nawet w pidżamie jednorożca i nikomu nic do tego. To jej prywatne życie, do którego Chayton nie zamierzał zaglądać ze względu na naczelną zasadę niewnikania w osobiste perypetie podwładnych. A przecież nie spotkali się tutaj, żeby zjeść kolacje i obejrzeć komedię romantyczną, tylko żeby popracować nad czymś, co nie cierpi zwłoki i musi zostać opracowane najpóźniej do rana.
    Nie istniało żadne usprawiedliwienie dla zachowania Lucindy, którym przed momentem przyklepała swoją prymitywną naturę. Nie miała nawet ziarnka informacji o Camille, a mimo to wydała o niej opinię, która miała niewiele wspólnego z rzeczywistością, pomijając fakt, że Camille była przebrana. Ale równie dobrze mogła przyjechać tu po skończonym spektaklu, prosto z desek teatru, więc niezależnie co miała na sobie – wyciągnie pochopnych wniosków, i to w takim tonie, było cholernie nie na miejscu, a już szczególnie ze strony osoby, która jest częścią kadry zarządzającej na najwyższych szczeblach. I to właśnie to trywialne zachowanie zdenerwowało Chaytona najbardziej, bo to, że zdradzało co nieco o tym, jaka Lucinda jest, a jest okropna, to przy okazji godziło w wizerunek firmy. Całe szczęście, że matka nie miała aż takiego parcia na prezesowanie, bo biuro doszczętnie by spłonęło, gdyby przyszło im rządzić we dwoje.
    Skinął lekko głową i uśmiechnął się nieznacznie. Musiał ją przeprosić i nie wyobrażał sobie tego nie zrobić, skoro sprawa dotyczyła jego matki, która jedyne, co potrafiła sobie pozostawić, to napięcie. Niby to nic nowego – zawsze zostawia po sobie to, co najgorsze, ale Camille nie miała jeszcze okazji do tego przywyknąć, by za każdym razem bezwiednie wzruszać ramionami na wszelkie jej przytyki. Ale, gdy postarała się puścić słowa Lucindy mimo uszu, zrobiło mu się na duszy trochę lżej. Mogła przecież wyjść i trzasnąć drzwiami, skoro poświęcała teraz swój wolny czas na to, żeby tutaj być.
    — Tak, zaraz zorganizuję — odpowiedział ruszając w stronę stolika, pod którym znajdował się jego służbowy laptop. Wyciągnął go, otworzył w dłoniach i uruchomiwszy, postawił na blacie. Za moment sprawnie wpisał hasło i wskazał ręką urządzenie gotowe do użycia. — Proszę. Przy okazji, napijesz się czegoś? — zapytał i podszedł do ekspresu do kawy, który zdążył już zmielić ziarna i zalać jedną filiżankę porcją espresso. Do tej pory nie miał sposobności zapytać jej o cokolwiek, a napój to podstawa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sięgnąwszy filiżankę, przyłożył ją do ust, ale zanim wziął łyk kawy, najpierw zerknął kontrolnie w stronę Camille i lekko zmarszczył brwi.
      — A może jesteś głodna? — Wpadło mu do głowy.
      Ściągnął ją z eventu i niewykluczone, że pokrzyżował jeszcze jakieś inne plany, a jeżeli tak mogło faktycznie być, to chciał zapewnić jej chociaż komfort w postaci jedzenia i picia. Nie sądził, że będą siedzieć nad tym do rana, ale w parę minut też się z tym nie uporają, dlatego należało zorientować się, jak wygląda sytuacja. A potem się przebrać. Kreacja Camille nie przeszkadzała mu ani trochę, ale sam wolał ściągnąć z siebie policyjne wdzianko i odłożyć je na półkę, symbolicznie wraz z przypisanymi mu obowiązkami.

      Chayton Kravis

      Usuń
  70. Wcale nie naciągałby faktów, gdyby stwierdził, że dziewięćdziesiąt pięć procent osób, które zna, czuje niechęć do Lucindy, bo ona wcale nie dąży do zaskarbiania sobie sympatii ludzi wokół, a wręcz przeciwnie. Nie każdy jest godzien jej zainteresowania, zresztą, zarozumialstwo to cecha, którą mało kto potrafi znieść, dlatego pozostałe pięć procent to jej równie samochwalcze i próżne towarzystwo, z którym zadaje się od wielu lat. Życie zwykłych ludzi nie obchodzi jej do takiego stopnia, że nadal nie orientuje się kto w firmie piastuje kierownicze stanowiska, a kto koordynuje poszczególnymi działami. Nie byłaby w stanie wymienić ani nazwisk ani imion osób, którym co jakiś czas podpisuje dokumenty, dlatego tym bardziej zaskakujące było to, że zapamiętała, że Camille została koordynatorką drużyny Tytanów. To było wręcz podejrzane, choć nie zaistniały żadne powody, które rzeczywiście mogłyby przybrać dla niej formę ostrzegawczej lampeczki. Między nim a Camille wydarzyło się kilka nietypowych scen, ale nie wiedział o nich nikt poza nimi, a bynajmniej jeśli mowa o szczegółach tych epizodów. Być może ludzie z zespołu byli świadomi, że Camille została u niego na noc, skoro niespodziewanie zasnęła i nikt nie przypominał sobie, by wychodziła, ale wątpliwe żeby taki news dotarł do uszu znienawidzonej przez wszystkich Lucindy. Z nią nikt nie chce utrzymywać kontaktu wzrokowego, a co dopiero rozmawiać, zwłaszcza na takie tematy.
    Ale z jakiegoś powodu Lucinda ją zapamiętała, i właśnie temu musi się uważniej przyjrzeć.
    Popijając kawę, odprowadził Camille wzrokiem w kierunku łazienki, a potem wziął komórkę i z filiżanką w dłoni wyszedł na zewnątrz. W czasie, w którym ona zmieniała swoją kreację na tą codzienną, on spacerując nad basenem, wykonał krótki telefon do Samuela. Chociaż to jego siostra była najbardziej zorientowana w tym, co dzieje się w firmie między ludźmi, Samuel też bywa ciekawski i niewiele spraw mu umyka, a Lucinda często wolała porozmawiać z nim, niż z Chaytonem. Niewykluczone więc, że Samuel wiedział o czymś, o czym nie wiedział on sam.
    Kiedy zakończył połączenie, dopił kawę, wrócił do środka i umył filiżankę pod zlewem. Jego spojrzenie automatycznie powędrowało w kierunku Camille, gdy pojawiła się w zasięgu wzroku, niosąc starannie złożony kostium. Popatrzył na nią, w milczeniu taksując spojrzeniem jej sylwetkę. W tym słynnym powiedzeniu, że ładnemu we wszystkim ładnie było całe mnóstwo prawdy, bo Camille prezentowała się dobrze nawet ciuchach przemoczonych do ostatniej nitki – nie wspominając już o tym, jak doskonale wyglądała wtedy w (jego!) męskiej koszuli ledwie sięgającej ud. Bluza też leżała teraz idealnie. Tylko Camille wydawała się dziwnie zamyślona, a może raczej nieco zgaszona, i to najpewniej sytuacją, która miała miejsce chwilę wcześniej. To oczywiste, że zachowanie Lucindy będzie zaprzątało jej myśli jeszcze przez jakiś czas.
    Uśmiechnął się nieznacznie, kiedy ich spojrzenia się spotkały, a Camille z powrotem zanurkowała uwagą do torby.
    — Myślę, że wystarczy, jeśli przetłumaczymy twoją prezentację z drużynowego spotkania na język zrozumiały dla przeciętnego klienta — odpowiedział i wyrzucił do kosza listek papierowego ręcznika, w który otarł dłonie. — Czyli mniej aspektów technicznych, a więcej korzyści z posiadania produktu i tego co kto zyska, gdy kupi urządzenie — rozwinął, wychodząc zza baru. — Wygoda, szybkość, prestiż, blask... To wszystko w jednym małym produkcie — wymienił, unosząc usta w uśmiechu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mniej więcej o to właśnie chodziło: żeby zrobić produktowi odpowiednią reklamę. Prezentacja Camille była idealna, tylko należało ją podrasować i wynieść na piedestał wszystkie zalety.
      — Przebiorę się i pomyślimy — rzucił, kierując się już w stronę schodów na wyższą kondygnacje. Nie narzekał na wygodę munduru, bo noszenie go było bardzo komfortowe, ale zwyczajnie nie wypadało paradować w nim po domu, jak w znoszonych dresach. Zamienił więc granat NYPD na ciemną koszulę i spodnie, i po niespełna dziecięciu minutach był już powrotem w domowej części biznesowej. Usiadł na kanapie obok Camille i wygodnie przełożywszy ramię przez oparcie, popatrzył w ekran laptopa, by zorientować się, na jakim etapie prac się znajdują.

      przebrany Chayton Kravis

      Usuń
  71. Gdyby wiedział, że ich praca będzie wyglądała tak, jak teraz, wcale nie fatygowałby jej aż tutaj. Wyjaśniłby jej o co chodzi przez telefon, a gdyby dotarła do domu i zechciała coś skonsultować, wtedy zasugerowałby ewentualną wideorozmowę, by rozwiać wątpliwości i dopiąć wszystko na ostatni guzik. Wprawdzie, jeśli nie ściągnąłby jej dziś do siebie, raczej już nigdy nie miałby okazji zobaczyć jak prezentuje się w kostiumie maga, ale Camille uniknęłaby chociaż nieprzyjemnego podsumowania ze strony Lucindy, od której to spotkanie niefortunnie się zaczęło. Mimo wszystko wcale jej teraz nie przeszkadzał i nie miał najmniejszego zamiaru wytrącać jej ze stanu głębokiej koncentracji. W pewnym momencie po prostu oparł się wygodnie na kanapie, splótł ramiona na wysokości klatki piersiowej i w milczeniu zaczął przyglądać się jak pracuje.
    Zwykle nie miał możliwości popatrzeć na swoich pracowników, gdy byli pochłonięci realizacją zadań, bo nie miał na to czasu, oczywiście nie licząc tych momentów, kiedy to w ramach swoich obowiązków przychodził na spotkania drużyny, by zorientować się jak wygląda współpraca w zespole. O dyskretnym obserwowaniu indywidualnych przypadków nie było jednak mowy, bo zwykle miał tyle na głowie, że jeśli przechadzał się po biurze, to tylko celem odszukania konkretnych twarzy i szybkiego załatwienia spraw. Dziś okazja do popatrzenia nadarzyła się sama, wraz z nagłą, niespodziewaną mobilizacją do działania, więc aż żal byłoby z niej nie skorzystać, tym bardziej, że obserwowany obiekt był na tyle zaabsorbowany elementami na ekranie laptopa, że nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że ktoś bezwstydnie mu się przygląda. Że ktoś śledzi wolnym, badawczym spojrzeniem rysy jej twarzy, począwszy od linii żuchwy, a skończywszy na naturalnie podkręconych końcach rzęs, że przypatruje się ruchom mięśni twarzy, wyrażającym myśli; kosmykom ciemnych włosów, bezwiednie zsuwającym się po skroni przy mocniejszym poruszeniu, i opuszkom palców celnie trafiającym w małe kwadraciki klawiatury. To było ciekawe móc zobaczyć Camille tak mocno pochłoniętą zadaniami, a miał wrażenie, że wsiąkła do takiego stopnia, że nawet gdyby zatańczył teraz kankana kilka metrów dalej, albo rozebrał się do naga, to wszystko uszłoby jej uwadze. Może podniosłaby spojrzenie, gdyby narobił poważnego hałasu, albo gdyby Lucinda znów z impetem wparowała do salonu, jak władczyni krainy wiecznych lodów w baśniach Andersena, i zaczęła rzucać beznadziejnymi uwagami.
    Nie było jednak sensu wyciągać jej z obecnego stanu, ani tym bardziej potrzeby, dlatego Chayton w większości nie mówił nic, tylko czasem coś dopowiedział, podpowiedział odpowiednie słowo lub przytaknął z myślą tak jest ok, gdy Camille dopasowywała elementy. Nie odezwał się nawet, gdy usłyszał burczenie w jej brzuchu, choć przeszło mu przez myśl, żeby zapytać czy ma ochotę na coś konkretnego. Uznał jednak, że wybierze jedzenie sam.
    Wstał więc z kanapy, wziął telefon i wyszedł na zewnątrz, gdzie bez pośpiechu zamówił dla nich obiad, a raczej już kolację, patrząc na to, że na tarczy zegara wskazówki dawno minęły siódemkę i brnęły ku kolejnym cyfrom.
    Gdy skończył rozmawiać, w salonie cicho włączył muzykę tła, a potem bez słowa przygotował dla nich po szklance lemoniady z plasterkami cytryny i garścią kostek lodu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z dwiema porcjami napoju usiadł w tym samym miejscu, co poprzednio, tyle tylko, że przysunął się nieco bliżej, by móc dojrzeć na jakim etapie prac się znajdowała, a wszystko wskazywało na to, że była już przy podsumowaniu.
      — Jak widać, wcale nie trzeba znać się na marketingu, by stworzyć odpowiednią prezentację — stwierdził z uśmiechem i podał Camille szklankę z lemoniadą. — Przekażę to jeszcze Victorii do weryfikacji, z racji tego, że to jej dział i ona również będzie jutro obecna. A spotkanie zaczyna się o dziewiątej trzydzieści w sali konferencyjnej numer dwa — poinformował, po czym wziął łyk chłodnego napoju. Za jakąś chwil,e powinno dotrzeć też jedzenie.

      Chayton Kravis

      Usuń
  72. Uśmiechnął się na jej podsumowanie. Wcale nie wątpił, że można by zrobić tak, że słowa wcale nie byłyby potrzebne, ale nie zależało im na tym, by prezentacja sprzedała się sama. To oni mieli ją sprzedać i wypaść przy tym profesjonalnie, jako ludzie, którzy faktycznie wiedzą o czym mówią. W innym przypadku Chayton z pewnością nie angażowałby w to Camille, tylko zapłacił pieniądze firmie, która fachowo zajmuje się takimi przedstawieniami i załatwił sprawę jednym, góra dwoma telefonami. Czasu było niewiele, ale za dobre pieniądze z pewnością znalazłby się ktoś, kto zarwałby noc, by na rano przygotować im marketingowe cudeńko. Nie chodziło jednak o to, by stworzyć bezbłędnie nienaganną prezentację, a żeby przedstawić pomysł tak, by zachęcił odbiorcę, a do tego nie potrzebowali żadnych wyszukanych sztuczek. Wystarczy, że przedstawią produkt w odpowiednim świetle, i że będą pewni tego, co chcą w przyszłości sprzedać. Poza tym, skoro człowiek był już zainteresowany, to znaczy, że potrzebował tylko dodatkowego bodźca, który go w tym zainteresowaniu utwierdzi. Taka prezentacja powinna wystarczyć, by przechylić szalę na ich korzyść.
    — W takim razie skorzystajmy z opcji testu — odpowiedział. — I automatycznego przesłania prezentacji do Victorii — dodał zaraz, bo skoro Camille ręczyła za skuteczność testu, nie było potrzeby niczego sprawdzać manualnie, a tym samym zwlekać z dostarczeniem całości Victorii. Ona z pewnością jeszcze dziś rzuci na to okiem i odpowiednio przygotuje się do jutrzejszego spotkania.
    Zerknął kontrolnie na zegarek i skinął głową w odpowiedzi na informację. Za dwadzieścia pięć minut powinno dotrzeć jedzenie, więc dobrze się składa, bo Camille przynajmniej nie wyjdzie stąd głodna. Nie pytał o tę kwestię, bo jej brzuch na tyle głośno wolał o jeden maleńki kęs czegokolwiek, że zorganizowanie posiłku wydało mu się całkowicie oczywiste. Teoretycznie mogła mu odmówić, ale w takim przypadku po prostu zapakuje jej to jedzenie do domu, bo sam dwóch porcji nie wciągnie, a wyrzucać przecież szkoda, zwłaszcza, że kto tu naprawdę jest głodny.
    — A co do spotkania, myślę, że jako koordynator projektu mogłabyś być obecna. Będziemy omawiać promocyjną stronę projektu, więc byłabyś zorientowana jak to wszystko będzie wyglądać. Kto wie, może będziesz miała jakieś ewentualne obiekcje — stwierdził, śledząc spojrzeniem swój palec wskazujący, którym błądził po krawędzi szklanki. — Nie jest to jednak twój obowiązek, także wszystko jest kwestią twojej woli i tego czy znajdziesz czas — zapewnił, podnosząc wzrok na Camille. Za nieobecność z pewnością nie będą grozić jej żadne konsekwencje. Ostatecznie i tak dowie się, jak będzie wyglądać promocja, gdy dojdzie już do fizycznej realizacji projektu na etapie budowy danych urządzeń. To, że nie znała się na marketingu nie oznaczało, że nie może być obecna przy tego typu spotkaniach. W końcu jest to sprawa dotycząca projektu, któremu koordynuje.

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  73. Huntress,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 30 lipca Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  74. Nie chciał zrzucać na barki Camille zbyt wielu obowiązków i obciążać jej przeróżnymi spotkaniami, a już szczególnie takimi, które niewiele mają wspólnego z tym, czym ona docelowo się zajmuje, dlatego uznał, że warto dać jej wolną rękę. Jeżeli będzie chciała uczestniczyć w ponadprogramowych konferencjach – ma taką możliwość, ale w żadnym wypadku nie stanowi to jej obowiązku, z którego będzie rozliczona. Po prostu, jeśli Camille założy, że warto być w danym temacie zorientowaną, szklane drzwi sali zawsze będą dla niej otwarte. Nie chciał ani blokować jej dostępu do dodatkowej wiedzy, ani przytłaczać ją czymś, z czym nie jest w ogóle związana. Uczestniczenie w spotkaniu marketingowym było jak dodatkowe zadanie, które zachęca do rozwiązania, ale wcale nie przymusza. Można zarobić na nim dodatkowe punkty, ale nie trzeba i wszystko zależy wyłącznie od chęci oraz ilości wolnego czasu. To miłe, że Camille przyjęła propozycje. Jej obecność z pewnością będzie miała pozytywny skutek, nawet jeśli nie dla sprawy, to dla niej samej, bo to decyzja, którą na pewno sobie zapunktuje.
    Uśmiechnął się lekko i w milczeniu przeniósł spojrzenie na ekran laptopa, na którym Camille kończyła prezentację, i na którym po chwili pojawił się pasek informujący o progresie tych wszystkich działań, które zastosowała. Początkowo zakładał, że całość potrwa o wiele dłużej, a w rzeczywistości pora nie była jakoś szalenie późna. Ale, tak czy siak, skoro ściągnął ją tutaj, z pewnością zaproponuje jej odwiezienie do domu, jeżeli nie przez siebie samego, to chociaż przez kierowcę, który ją tutaj przywiózł. Wbrew pozorom miejsca ich zamieszkania dzieliła spora odległość, jak na jedno miasto, o ile Camille będzie zamierzała wracać akurat na Bay Ridge. Jakby nie patrzeć, ściągnął ją z eventu, więc kto wie, czy nie będzie chciała wrócić do znajomych, by spędzić z nimi resztę czasu, który jej pozostał. Miała dziś dzień wolny. Prawie.
    Powoli przeniósł na nią spojrzenie, gdy usłyszał dwa krótkie, acz zrozumiałe pytania dotyczące daty jej urodzin. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że przy wymianie zdań z Lucindą podał tę datę tak automatycznie, że nawet się nie zastanowił, czy na pewno powinien to robić. Bo rzeczywiście pamiętał ją tak samo, jak adres jej zamieszkania i wiele innych aspektów, o których żaden przeciętny pracodawca nie ma pojęcia, a przynajmniej dopóki nie spojrzy w papiery. Ale nie miał nic do ukrycia, dlatego pytania Camille, poza tym, że go zaskoczyły, bo pojawiły się niespodziewanie, nie stanowiły żadnego problemu.
    — Trzeciego — odpowiedział. — Znam tylko wybrane daty — dodał po chwili, nawiązując już do odpowiedzi na pytanie dlaczego. Uśmiechnął się kącikiem ust i kontynuował: — O jednych ludziach wiem więcej, bo wzbudzają moją niepewność, a o drugich, bo wzbudzają moje zainteresowanie.
    Kiedy mówił, nieco zmrużył powieki, przyglądając się profilowi jej twarzy. Powtórzył dokładnie te słowa, które wypowiedział, gdy jakiś czas temu zapytała go skąd zna jej adres. W przypadku daty urodzenia powód był dokładnie taki sam, jak w przypadku domowego adresu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wiesz już do której grupy należysz, więc znasz odpowiedź na pytanie dlaczego — podsumował, po czym upił łyk lemoniady. Sprawa była prosta: był zainteresowany, dlatego wiedział i dlatego zapamiętał. Mało tego – wiedział więcej, o wiele więcej, ale w jego głowie wciąż tkwiły pytania, na które nie znał odpowiedzi. Chociażby to, dlaczego go pocałowała. Czy kiedykolwiek pozna tę odpowiedź?

      Chayton Kravis

      Usuń
  75. Gdyby zapytała jakiego rodzaju jest to zainteresowanie, wtedy otrzymałaby adekwatną odpowiedź, tymczasem zapytała po prostu dlaczego, a ponieważ było to pytanie bardzo ogólnie, które można zrozumieć na sto sposobów, Chayton wywnioskował, że chodziło jej jedynie o to dlaczego zapamiętał datę. I osobiście nie dopatrywał się w tym niesprawiedliwości – różnica jest taka, że Camille sama przyniosła mu garść informacji o sobie w postaci kwestionariusza, natomiast ona, żeby zdobyć kilka szczegółów o nim, musiała albo popytać albo przeszukać internet; co raczej nie było trudne, bo profile z jego danymi widniały na stronach typu Biography Gist, czy innych Famous Birthdays, więc wystarczyło wklepać jego nazwisko w wyszukiwarkę Google i wcisnąć enter. Zresztą, w przestrzeni internetowej istniały również wywiady z jego udziałem, w których niejednokrotnie padały pytania bliżej niezwiązane z tym, czym zajmuje się zawodowo, więc i tutaj dałoby się dotrzeć do kilku bardziej prywatnych informacji. Chociaż, taki technicznie najprostszy sposób na pozyskanie wiedzy, to bez wątpienia zapytanie go o coś bezpośrednio, aczkolwiek mało kto korzysta z tej opcji, może dlatego, że granica między przyzwoitą ciekawością, a wścibskością jest naprawdę cienka i ludzie boją się, że niechcący ją przekroczą. Jednak są w życiu takie granice, które czasami warto przekroczyć, choćby po to, by móc wytyczyć nowe, lepsze, ciekawsze.
    Rozbawiony uśmiech pojawił się na jego twarzy, gdy usłyszał burczenie, dochodzące z jej brzucha i gdy zobaczył jak Camille chowa zawstydzoną twarz w swoich kolanach. Na moment pozostawił jej pytanie o datę urodzin bez odpowiedzi.
    — Myślę, że jeśli komuś należą się przeprosiny, to twojemu żołądkowi, bo wszystko wskazuje na to, że zaniedbałaś dziś jego potrzeby — stwierdził z niesłabnącym uśmiechem i sięgnął po swój telefon, który akurat w danym momencie rozbrzmiał standardowym iphone'owym dzwonkiem. Domyślał się, że miała dziś intensywny dzień i nie zdążyła zjeść niczego sensownego, nie licząc jakichś eventowych przekąsek, więc miał nadzieję, że to co zamówił będzie dla niej odpowiednie. Chociaż podobno prawdziwie głodni ludzie z reguły nie wybrzydzają.
    Odstawiwszy szklankę z lemoniadą na blat, podniósł się z kanapy, po czym odebrał połączenie krótkim halo. Odpowiadając do telefonu, że zaraz otworzy drzwi, ruszył w kierunku schodów na wyższą kondygnację, których stopnie pokonał kilkoma większymi susami. Nie powiedział dokąd idzie i o co tak właściwie chodzi, ale nie było takiej potrzeby, bo
    minęło zaledwie kilka krótkich minut, gdy pojawił się na schodach z powrotem, choć tym razem z dwiema papierowymi torbami, w których szeleściły opakowania z wciąż ciepłym jedzeniem.
    Dotarłszy do stolika, popatrzył na Camille z nieco zmarszczonymi brwiami, a później przeniósł wzrok na ekran laptopa, na którym nie mrugały już żadne ciągi znaków, a pasek progresu znikł.
    — Ponieważ ściągnąłem cię tutaj i być może pokrzyżowałem plany, częściowo przyłożyłem się także do zaniedbania twojego żołądka. Poczułem się więc zobowiązany uzupełnić jego braki, zanim pozwolę ci stąd wyjść, ale zaraz się okaże, czy trafiłem w gusta — rzekł i postawiwszy torby na blacie, zaczął kolejno wyciągać pudełka z jedzeniem: dwa z caponatą, dwa z pasta alla norma i jedno większe, uzupełnione pięknie wyglądającymi cannolo siciliano.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do tego zestawu zaraz dołączyła butelka Moscato di Noto.
      — Możemy zjeść nad basenem, jeśli chcesz — zaproponował, przenosząc spojrzenie na Camille. Na zewnątrz było sporo miejsca, bo i tam stały stoliki z krzesłami, ale w grę wchodził też basen tak dosłownie. Woda powinna być ciepła, więc mogą śmiało zamoczyć w niej nogi i nieco się zrelaksować, popijając wino i zajadając się przy tym włoskim, cudownie pachnącym jedzeniem. Wieczór na zewnątrz był naprawdę przyjemny.

      Chayton Kravis

      Usuń
  76. W jakimś stopniu rozumiał skąd wzięła się u nich ta zasada niejedzenia włoskich dań nigdzie indziej poza domem, aczkolwiek osobiście byłby bardzo niezadowolony z takiego ograniczenia, bo najbardziej cenił sobie właśnie tą możliwość próbowania jedzenia, które wyszło z rąk różnych szefów kuchni. Lubił różnorodność wynikającą z tradycji regionalnych, dlatego nie dotarł jeszcze do takiego miejsca, które dogodziłoby mu dosłownie we wszystkim. Najbardziej boli go jednak to, że o ile najlepsze, i jego ulubione, tagliatelle z ragù z dzika serwują na SOHO, tak na świetne desery musi jeździć aż do knajpy w Clinton Hill, ale czego się nie robi dla tych paru niewinnych przyjemności. Trzydzieści minut drogi to przecież nie koniec świata. Oczywiście, poza kuchnią włoską były jeszcze inne, za którymi przepadał, więc tym bardziej nie potrafiłby ograniczyć się tylko do jednej pary gotujących rąk, nawet, gdyby groziło mu wydziedziczenie. Ale poznał już Florence oraz jej dumę, więc rozumiał co miała na myśli Camille i dlatego mógł zagwarantować, że ciotka nigdy nie dowie się, do czego doszło w tym domu dzisiejszego wieczoru.
    — To co dzieje się przy Avon Street, zostaje przy Avon Street. Sekret na pewno będzie tu bezpieczny — zapewnił, unosząc lekko kącik ust. Do tej pory żadne tajemnice nie wydostały się z tego miejsca, choć prawda jest taka, że tajemnic jest tutaj niewiele, tak samo jak okazji do tego, by powstawały. Chayton nie urządzał tu żadnych dzikich, syto zakraplanych spotkań na miarę Projektu X, zresztą w ogóle bardzo rzadko imprezował z ludźmi z pracy, i nie zapraszał osób niewiadomego pochodzenia. Wbrew pozorom, ludzie nie przelewali się przez ten dom jak ławice ryb w oceanie, bo Chayton, ze względu na profesjonalizm, wolał organizować spotkania w biurze i starał się, żeby wszystkie sprawy biznesowe zawsze odbywały się najpierw w biurowcu, a dopiero później, ewentualnie, na jego prywatnych włościach.
    — W takim razie przenieśmy się na zewnątrz — zasugerował, biorąc w dłonie część opakowań z jedzeniem. Butelkę wina wsunął pod ramię i skierował się do drzwi, które odsunął stopą. Okolica była tak spokojna, że aż trudno wyobrazić sobie, że należy do jednej z największych metropolii na świecie. Wysoki płot i rosnące przy nim krzewy oraz drzewa odgradzały ich od sąsiednich domów, tworząc coś na kształt własnego, małego świata. W drgającej lekko tafli basenu odbijało się ciepłe światło ogrodowych lamp, które odpowiednio rozświetlały ogród przy domu, jak i marmurową podłogę, którą wyłożono część użytkową. Nieopodal basenu stał wypoczynek oraz stół z krzesłami, przy którym można było zjeść, a przy samym basenie znajdowały się leżaki, idealne do podziwiania nocnego nieba, które w tej części miasta już jako tako widać. Było także jacuzzi, choć z ostatniej okazji do popluskania się Camille nie skorzystała, ale za to skorzystała wtedy z prysznica – i to solidnie.
    — Skoczę jeszcze po jakieś szkło — oznajmił, stawiając opakowania oraz butelkę na blacie ogrodowego stołu i zniknął jeszcze na moment w domu, skąd po chwili wrócił z dwiema lampkami do wina, sztućcami i korkociągiem.
    Chwyciwszy butelkę, sprawnie rozprawił się z korkiem, uwalniając aromat słodkiego Moscato Bianco, a potem uzupełnił ich szkła odpowiednią ilością i z subtelnym uśmiechem podał jedną lampkę Camille.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla kogoś postronnego taka chwila mogłaby wydać się mocno podejrzana – brakowało tylko roztaczających blask świec, by uczynić ją romantyczną. A oni jedli teraz tylko kolację i pili tylko wino, które jest przecież częstym dodatkiem do posiłków, ale punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, a ich obecne położenie można było zinterpretować na tysiąc sposobów.
      — Buon appetito — powiedział, zasiadłszy na jednym z krzeseł, i przyciągnął do siebie pudełko z caponatą. — Bakłażany to moja słabość, uwielbiam je w każdej postaci. A urodziłem się czwartego lipca — zdradził, przy okazji odpowiadając też na pytanie, które zadała wcześniej, a które rozmyło się na moment przez dostawcę jedzenia.

      Chayton Kravis

      Usuń
  77. Huntress,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 16 sierpnia Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  78. Huntress,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 28 sierpnia Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  79. Czas był w życiu Chaytona towarem tak deficytowym, że żeby wcisnąć w nie jeszcze jedno spotkanie, nawet nie o charakterze biznesowym a imprezowym, trzeba by mocno się nagimnastykować. Jego grafik każdego dnia był pełny i wypchany po brzegi rozmaitymi sprawami, głównie pracą, z której składa się cała jego doczesna wędrówka, ale także zainteresowaniami związanymi ze sportem. Ale nawet gdyby miał tego czasu więcej i mógł szastać nim na prawo i lewo, bez obaw, że za moment go zabraknie, imprezy tak czy siak znajdowałyby się na końcu wszystkich list z jego potrzebami. Chayton nie jest szczególnie imprezowy i nigdy nie ciągnęło go do rozbijania się po barach, zaliczania domówek i zapijania się w trupa, by następnego dnia obudzić się w bliżej nieznanej sobie lokalizacji, z bliżej nieznanymi sobie ludźmi. Pod tym względem był trochę odosobniony, zwłaszcza na studiach, choć to nie znaczy, że dobra zabawa jest mu całkowicie obca. Potrafi bez niej żyć, bo ma trochę inne priorytety i bardziej niż na hulankach zależy mu na samorozwoju. Teraz, zresztą, ma też swoje lata, a czasy, gdy można było beztrosko wsiąknąć w nocne nowojorskie życie i wyłonić się po kilku dobach, dawno już w jego przypadku minęły.
    Zlustrował krótkim spojrzeniem jej sylwetkę, gdy wspomniała, że jej słabość to wszystko to co znajdzie się na talerzu, i na moment uniósł brew w lekkim zaskoczeniu. Nic w jej wyglądzie nie wskazywało na to, że Camille mogłaby lubić jeść, a zwłaszcza dużo jeść. Nic też nie wskazywało na to, że kuchnia włoska to jej codzienność. Jaki mogła nosić rozmiar? Trzydzieści sześć, a w niektórych przypadkach może i trzydzieści cztery? Najwidoczniej matka natura była dla niej wyjątkowo łaskawa, skoro obdarzyła ją zarówno pasją do jedzenia, kuchnią włoską pod ręką, jak i szybką przemianą materii. Wielu amerykańskich obywateli byłoby skłonnych przyznać, że prawdziwa z niej szczęściara.
    — Czy ja wiem — zastanowił się, kierując uwagę do zawartości pudełka, w którym zaczął przebierać widelcem. — Zawsze w cieniu Dnia Niepodległości. Gdybym urodził się dzień później, wtedy miałoby to sens — stwierdził i uśmiechnąwszy się do Camille, wsunął kęs warzywnego gulaszu do ust. Tak naprawdę, nie miało to dla niego większego znaczenia, ale zazwyczaj bywało tak, że ludzie gromadzili się i przygotowywali, by celebrować ważną dla kraju datę, natomiast jego urodziny świętowano bardziej przy okazji. Mało kiedy ktoś organizował przyjęcie wyłącznie z myślą o nim. Ale to prawda, że były huczne, bo na brak fajerwerków narzekać nie mógł – miał je każdego roku, choć ostatnimi czasy zamieniono je na pokazy z użyciem laserów. I, jakby nie patrzeć, w jego urodziny każdego roku bawi się praktycznie cały kraj.
    — Powiedzmy, że wiem — odparł, rzuciwszy Camille krótkie spojrzenie. — Aczkolwiek, jeśli faktycznie jestem uprzejmy to z pewnością nie do takiego stopnia, by nie zwrócić uwagi na coś co mi naprawdę przeszkadza, tym bardziej gdy chodzi w tym o mój czas — oznajmił, nabijając na widelec mały stosik warzyw.
    Gdyby zależało mu teraz na samotności, Camille na pewno byłaby już w drodze do domu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak się jednak składa, że sam zaproponował jej posiłek, a nawet nie tyle co zaproponował, a zorganizował i postawił przed faktem dokonanym i to też po części dlatego, że nie chciał ryzykować pytaniem, bo istniało prawdopodobieństwo, że mógłby usłyszeć odmowę. Tymczasem jedzenie przyjechało, obyło się bez zbędnego nalegania, a oni siedzą już przy stole i cieszą podniebienia włoskimi smakami.
      — Miałem nie pytać, ale: opowiesz coś o wydarzeniu, z którego cię tutaj ściągnąłem? Sama stworzyłaś strój maga? Wyglądał na bardzo dopracowany. — Ulokował spojrzenie w twarzy Camille i zaraz sięgnął po kieliszek z winem, żeby upić łyk.

      Chayton Kravis

      Usuń
  80. To oficjalne wydanie Chaytona niewiele różniło się od tego nieoficjalnego, ponieważ wszystkie jego wydania zdążyły przesiąknąć klimatem codziennego otoczenia, a więc klimatem nieustannego prestiżu i klasy. W każdym wydaniu prezentował się jako człowiek ułożony, bo nie miał innego wyjścia, a nawet gdyby kiedykolwiek chciał zrobić coś poważnie nieułożonego, to w swoim życiu nie znalazłby już na to miejsca, nie wspominając o czasie, bo czasu miał jeszcze mniej, niż przestrzeni. Może akurat jego dom z brakiem miejsca nie ma nic wspólnego, a do organizowania szalonych wieczorów nadawałby się wręcz idealnie, ale tak się składa, że nie było tu jeszcze takiej imprezy, która porządnie przechrzciłaby jego podłogę. Nie było i prawdopodobnie nie będzie. Raz, że się na to nie zanosi, a dwa, że Chayton nie ma w swoim bliskim otoczeniu ludzi, dla których imprezowanie to conocne hobby, i którzy tylko czekają na okazję, by się dobrze zabawić. Spotkania z drużynami nigdy nie ewoluują w dziką imprezę, mimo że potrafią kończyć się w jacuzzi, bo tak po prostu nie wypada, a biznesowe zebrania często toczą się w wersji bezalkoholowej, więc tym bardziej nie przeobrażą się w nieokiełznane pląsy nad basenem. Nigdy się to nie zdarzyło. Ale nigdy nie zdarzyło się też, by Chayton w nocy pod prysznicem doświadczył spotkania bliskiego stopnia z uciekającą pracownicą. A jednak – stało się, więc skoro to było możliwe, to kto wie czy kiedyś któryś z biznesmenów nie rozkręci imprezy nieokiełznanymi pląsami nad basenem.
    W tego typu konwentach, o których mówiła Camille, nigdy nie brał udziału, bo nie mieściło się to w jego zainteresowaniach, ale kiedyś miał kilku znajomych, którzy bawili się na takich spotkaniach, i których niejednokrotnie na konwenty zawoził, czy z nich odbierał. Wiedział więc na czym polega istota tych spotkań i z czym to się je, dlatego z ciekawości postanowił pociągnąć Camille za język, zwłaszcza, że ostatni raz, gdy widział ludzi przebranych w cosplayerowe stroje, miał miejsce ze dwie dekady temu, a od tamtej pory mogło zmienić się wszystko.
    Tylko, że w efekcie jej mówienia, bardziej niż na treści skupił się na samym fakcie, że Camille mówiła, a mówiła dużo, cały czas, tylko z krótką przerwą na kolejny kęs posiłku. Mówiła wprawdzie tak automatycznie, jakby ktoś wcisnął guzik play w Google Tłumacz i uruchomił głosowe odtwarzanie translatora, ale nie miało to teraz większego znaczenia.
    Chayton mimowolnie przestał na ten moment jeść, jakby ta czynność mogła jeszcze bardziej zakłócić odebranie informacji, które i tak dochodziły jak chciały przez sam fakt, że bardziej niż na nich skupiał się na Camille: na ruchach na jej twarzy, na pracy ust i głosie, który w tej jednej chwili brzmiał w eterze chyba dłużej, niż kiedykolwiek wcześniej. Drgnął dopiero jakąś chwilę po tym, gdy Camille sięgnęła po kieliszek wina, upiła łyk i wspomniała o zdjęciach.
    — Nie spodziewałem się tak dokładnej odpowiedzi, ale... brzmiało to bardzo profesjonalnie — przyznał z nieskrywanym uśmiechem i z powrotem skupił się na jedzeniu. Trochę rozbawił go ten analityczny monolog, ale to zawsze jakaś forma komunikacji, a biorąc pod uwagę, że Camille raczej nie mówiła wiele w jego towarzystwie, był to naprawdę progres. Nawet jeśli wypowiedź wyszła z jej ust częściowo automatycznie, bez głębszego zastanowienia się nad sensem pytania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — No dobrze, a skąd w tym wszystkim wzięło się zainteresowanie operą?
      Znów zerknął na Camille i za moment sięgnął po pudełko z drugim daniem. Skoro pojawiła się okazja, a Camille odpowiadała na pytania w sposób niecodzienny, bo rozbudowany, zamierzał ciągnąć dalej swój mini wywiad. Jeśli mógł dowiedzieć się czegoś więcej, to szkoda byłoby nie skorzystać, tym bardziej, że okazji, by posiedzieć we dwoje i nie wzbudzać podejrzeń, zwykle nie mieli. Każda okazja to prezent od losu, więc warto ją wykorzystać najlepiej jak się da.

      Chayton Kravis

      Usuń
  81. Huntress,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 7 października Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  82. Przez długi czas nie potrafił dopasować do niej zainteresowania operą, może dlatego, że ciężko było mu zestawić ją z czymkolwiek innym, co nie byłoby komputerem, ale teraz, im częściej rozmawiali i im dłużej ją obserwował, dochodził do wniosku, że opera do niej pasuje, szczególnie do jej specyficznego usposobienia. W dzisiejszych czasach nie jest to popularne hobby, które wytyczałoby standardy i którym pasjonują się wszyscy popularni ludzie, ale tak się składa, że Camille swoją osobowością też nie pasuje do wszystkich i dlatego to nietuzinkowe zainteresowanie pasuje do jej nietuzinkowej osoby. Na pewno mało kto byłby w stanie zgadnąć, że Camille przepada za operą.
    Akurat on o operze mógł powiedzieć niewiele. Znał utwory, bo sporą ich część poznał już w szkole, a ponieważ jego dziadkowie uwielbiali oglądać sztuki, czy to operowe, czy teatralne, to były one częścią ich codziennego dnia. Nie było możliwości, by Chayton nie doświadczył czegoś takiego, ale pomijając już rodzinne udziały w tego typu wydarzeniach, operę odwiedził kilkukrotnie z własnej nieprzymuszonej woli, gdy był już dużo starszy, a to głównie po to, żeby zobaczyć jak to wszystko wygląda na żywo po latach; ewentualnie skorzystać z zaproszenia, gdy na scenie był ktoś znajomy. Nigdy jednak nie chwyciło go to za serce. Bardziej, niż operę, wolał koncerty orkiestry symfonicznej, koncerty muzyki filmowej czy klasycznej, gdzie główną rolę odgrywają instrumenty, więc jeśli miał w ogóle czas, żeby na coś pójść, to chodził przede wszystkim na to. W operze potrafił docenić umiejętności solistów-aktorów, ale całokształt nie wzbudzał w nim zbyt dużej fascynacji. Podobnie było zresztą z teatrem, do którego też nie zaglądał zbyt często. Oczywiście lubił sztukę i potrafił ją docenić, ale nie każdy rodzaj sztuki z nim rezonuje.
    — Byłem — odpowiedział pomiędzy kęsami. — Poznałem kilka utworów ze względu na babkę, która przepadała za operą, aczkolwiek nie jestem częstym gościem, ani szczególnym sympatykiem — wyjaśnił od razu, chociaż chyba dało się to dostrzec bez wyjaśnień. Jeśli Chayton poświęcał czas czemuś innemu niż pracy, to był to zazwyczaj sport i to właśnie ze sportem był najczęściej kojarzony. Z drugiej strony, jego życie prywatne jest tak skutecznie strzeżone, że mało kto wie, czy Chayton interesuje się czymś więcej, co tak właściwie lubi robić w wolnym czasie i czy ma jakieś ukryte pasje, o których nie wie świat.
    — Ale jeśli nadarzy się okazja i czas pozwoli, może wybiorę się na jakieś przedstawienie, tak żeby trochę odświeżyć sobie pamięć — stwierdził jeszcze, lekko się uśmiechając. Gdyby pojawiła się możliwość, na pewno nie zapierałby się przed tym rękami i nogami. Nie był pasjonatem opery, ale nie był też kimś, kto na widowni umierałby z nudów.

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  83. Wszystko to, co w jego przypadku wiązało się z kulturą wyższą, wynikało głównie z biznesu i spotkań z nim związanych, bo większa część uroczystości odbywała się właśnie w takim wyższym kulturowo otoczeniu. Jeżeli Chayton miał okazję uczestniczyć w jakimś koncercie, wystawie, czy czymkolwiek podobnym, to jego obecność wynikała najczęściej z kwestii biznesowych, aniżeli z wolnego czasu, który zechciał spożytkować w taki sposób. W pewnych miejscach wypada się pokazać, a pewne zaproszenia wypada przyjąć, nawet jeśli tylko po to, by wznieść z kontrahentem toast i stuknąć się lampką wina. Wizerunek w biznesie ma tak samo wielkie znaczenie, jak oferowane produkty, dlatego Chayton dbał o swoją prezencję i o to, żeby na językach innych zawsze wypadać poprawnie. Już nawet nie chodziło to, żeby uchodzić za jakiegoś niezwykłego i wyjątkowego lidera, przyjaciela wszystkich ludzi, bo do tego Chaytonowi było daleko, ale żeby być kimś, kto wie co robi. Bo najważniejsze to nie być płotką w stawie pełnym szczupaków.
    — Zdecydowanie. Jeżeli będę poświęcał czas na operę, to o poradę na pewno zgłoszę się do ciebie — zapewnił, unosząc usta w uśmiechu. Akurat był tego samego zdania, że jeżeli już poświęcać ten deficytowy towar, jakim jest czas, to nie na jakikolwiek przypadek. Szukałby porad w każdej dziedzinie życia, która nie jest mu bliska, aby móc spożytkować ten czas najlepiej jak się da, bo bardziej od działania po omacku wolał iść w coś, co jest pewne, przynajmniej w jakimś stopniu. Camille, jako entuzjasta opery, miała duże pojęcie o spektaklach tego rodzaju, więc zgłoszenie się do niej o pomoc w wyborze najciekawszego, zaoszczędziłoby mu wszystkiego, a może nawet zdołałby coś zyskać, na przykład większą sympatię do tej sztuki. Nie był jej wielbicielem może dlatego, że do tej pory nie trafił na spektakl, na którym bawiłby się naprawdę dobrze.
    Zamieszał widelcem w makaronie, który powoli znikał z jego pudełka. Czuł, że potrzeby jego żołądka zostały zaspokojone, ale kiedy spojrzał na opakowanie z cannoli siciliani, wcale nie chciał rezygnować. Nieczęsto sięgał po słodkości, bo w inny sposób uzupełniał zapotrzebowanie na cukier, ale dziś nie odpuści sobie tych zachęcająco wyglądających rurek. Włoskie desery nie podlegają żadnym restrykcjom i zawsze będą miały specjalne miejsce w jego sercu.
    Spojrzał na Camille ze zmarszczonym czołem, gdy zadała pytanie. Początkowo nie zrozumiał sensu pytania, ale kiedy rozwinęła myśl, wszystko stało się jasne. Pracował na dwa etaty i wiedzieli o tym wszyscy, ale jeszcze się nie zdarzyło, żeby ktokolwiek zapytał, czy jest mu z tym ciężko. Zresztą, w ogóle mało kto zadawał mu pytania, niezwiązane bezpośrednio z pracą, więc było to trochę zaskakujące, ale zamierzał odpowiedzieć. Nawet jeśli na co dzień starał się omijać prywatne tematy w rozmowach z pracownikami.
    — Nie jest łatwo — przyznał po chwili, nabijając na widelec makaronowe rurki. W rzeczywistości żaden z niego cyborg; potrzebował odpoczynku tak samo, jak każdy inny człowiek. — Ale nie jest też tak ciężko, bym wracał ledwie żywy — zerknął na Camille, wsuwając makaron do ust. Po chwili sięgnął po kieliszek z winem. — Wbrew pozorom nie jestem pracoholikiem; potrafię kontrolować ilość swoich obowiązków — rzekł z uśmiechem, gdy upił łyk wina. Spodziewał się, że łatka pracoholika może być często przyszywaną łatką, biorąc pod uwagę jego tryb życia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — W mundurze głównie pilotuję helikopter, nie biegam za złoczyńcami, więc jest to trochę inny rodzaj stresu, na pewno nie tak obciążający, jak w prewencji. Nie mam też dyżurów, które pochłaniałyby mnie na cały dzień, dlatego jestem w stanie pracować w dwóch miejscach i układać grafik tak, by bez przeszkód pozwalał mi realizować prezesowskie obowiązki. Mógłbym zrezygnować, ale, po pierwsze, lubię to, a ten zawód w jakimś stopniu uzupełnia moje zapotrzebowanie na adrenalinę, a po drugie, to obietnica — wyjaśnił, podnosząc spojrzenie na Camille. — A ja nie łamię obietnic.
      Podniósł lekko kącik ust, przyglądając się jej jeszcze kilka sekund, po czym wsunął ostatni kęs, odłożył widelec i odsunął pudełko. Rzucił krótkie spojrzenie na zegarek i wygodnie oparł się na krześle, by dać żołądkowi chwilę na przemielenie tego wszystkiego i zrobienie miejsca na słodki deser, który czekał na nich w pudełku.

      Chayton Kravis

      Usuń
  84. Ze swojego punktu widzenia Chayton nie był w stanie stwierdzić, czy Camille jest pracoholiczką, ale nie umknął mu fakt, że pracowała dużo i na tyle dużo, by ilością wyrobionych nadgodzin zainteresował się odpowiedzi dział. Nie wiedział jednak czy wynikało to z obsesyjnej potrzeby pracowania, czy wręcz przeciwnie – z sytuacji materialnej, którą chciała podratować, pracując więcej niż każdy przeciętny pracownik. Oczywiście, w tych nadgodzinach nie było nic złego, każdy mógł pracować więcej, jeżeli wymagała tego sytuacja, ale to wszystko musiało mieścić się w granicach norm, ściśle określonych przez różnego rodzaju kodeksy, dlatego też dział personalny poczuł się w pewnym momencie zobowiązany do zredukowania ilości godzin wyrabianej przez Camille. Zmęczony pracownik nie jest tak efektywny jak pracownik wypoczęty, poza tym potęga firmy nie została zbudowana dzięki wykorzystywaniu ludzi do ostatniej kropli sił. Każdy zasługiwał na odpoczynek, a najlepiej wiedział o tym dział HR, bo to, co Chayton kontrolował szczególnie, to przestrzeganie norm pracy.
    Dlatego jeśli komuś wydaje się, że jego osobiste normy pracy nie istnieją, to jest to rzeczywiście złudne, bo Chayton doskonale panował nad ilością swoich zobowiązań. Miał ich dużo ze względu na swoją pozycję w firmie, która nie miała nic wspólnego z pracą na zasadzie zrobić co swoje i wyjść, a dodatkowo obciążał go drugi etat w policji, ale to wszystko było w jego życiu bardzo poukładane. Ponieważ czas był dla niego cenniejszy niż złoto, kontrolowanie obowiązków ściśle współgrało z kontrolowaniem dostępnego czasu. Każde zadanie otrzymywało określoną ilość minut lub godzin na realizację, dzięki czemu całość pięknie się zazębiała, a jeżeli coś się przedłużało, cierpiały na tym sprawy mniej ważne, takie jak spotkania, które Chayton po prostu przekładał, wypełniając luki w grafiku na najbliższą przyszłość. Jedyne czemu można było przyznać stu procentową rację, i co jest w zasadzie faktem, to że w związku z tym jego życie nieustannie toczy się na wysokich obrotach. Że często nie ma chwili, by usiąść, w spokoju nacieszyć się smakiem dobrej kawy i pomarzyć.
    Zmiana w zachowaniu Camille była tak dostrzegalna, że Chayton w sekundę połączył kropki. Zresztą, tego nie dało się przeoczyć, skoro Camille najpierw była iskierką, która zaczynała żarzyć się coraz mocniej, a potem zgasła niespodziewanie, ustępując miejsca bezdennej ciemności. Źle zinterpretowała jego zachowanie, ale nie było w tym nic dziwnego. Nie spędzała w jego towarzystwie zbyt dużo czasu, nie licząc pracy, więc nie miała jeszcze okazji na żywo zderzyć się ze wspomnianym wcześniej kontrolowaniem obowiązków i czasu w tym samym momencie życia.
    Kiedy Camille zaczęła powoli podnosić się z miejsca, Chayton zaraz pochylił się w jej stronę i stanowczym ruchem położył dłoń na jej przedramieniu, żeby zatrzymać, albo przynajmniej przystopować, proces ewakuacji. Popatrzył w jej tęczówki, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały. Znał już to zmieszane spojrzenie z wielu innych, wspólnych epizodów, w których grali główne role.
    — Powinienem dostać telefon. Sześć minut temu — wyjaśnił, nawiązując do zerkania na zegarek. Nie tłumaczył się, po prostu poczuł potrzebę sprostowania tej sytuacji, bo interpretacja Camille nie stawiała go w dobrym świetle. On, jeżeli chciał dać komuś cokolwiek do zrozumienia, miał w zwyczaju mówić, a nie posługiwać się mową ciała i wymownymi gestami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Miałem szczerą nadzieję, że zostaniesz jeszcze na deser — przyznał, cofnąwszy rękę i sięgnął po opakowanie cannoli siciliani. Znów brzmiał swobodnie, czyniąc tę chwilę niezręczności ulotną i nic nieznaczącą. — Nie zaproponuję, żebyś go wzięła, bo nie chciałbym, żeby ciotka cię wydziedziczyła i poszła żalić się do sąsiadek — uśmiechając się, otworzył pudełko. — Ale sam też się z nim nie uporam, więc prawdopodobnie się zmarnuje — stwierdził i skierował spojrzenie na Camille. — Przy okazji, ponieważ to ja odpowiadam za fatygowanie cię tutaj, jeżeli chciałabyś wracać, wezwę kierowcę — poinformował. Gdyby nie fakt, że wypił już trochę wina, wcale nie bawiłby się w wzywanie kierowcy, tylko odwiózłby ją sam, ale w pewnych sprawach wolał dmuchać na zimne. Przytrafi mu się jakaś stłuczka, wydmucha setne promila, a gazety zaraz podchwycą temat i połowa kontrahentów wycofa się z umów. Tak to już jest – w biznesie trzeba być czujnym niemalże na każdym kroku.

      Chayton Kravis

      Usuń
  85. Gdyby był łasuchem z pewnością poradziłby sobie z całym opakowaniem tych słodkich rurek i wcale nie musiałby używać tego argumentu, by zatrzymać Camille, ale nie był. Mógłby żyć bez słodyczy z tego względu, że zupełnie inaczej uzupełniał zapotrzebowanie na cukier, dodatkowo jedzenie łakoci o tej godzinie samo w sobie było grzechem dla kogoś, kto tak jak Chayton dba o sylwetkę i stara się odżywiać dobrze. Ale dziś to był taki wyjątek, który rządził się swoimi prawami, zresztą, jednorazowe zjedzenie deseru w porze, w której nie wypada, nie sprawi przecież, że cała jego praca nad sylwetką weźmie w łeb. A tak poza tym sądził, że gdyby nie sytuacja sprzed chwili, Camille nie potrzebowałaby zachęcania, żeby zostać na deser. Zdążyła się nawet troszkę rozgadać i rozluźnić do takiego stopnia, by zadawać mu pytania, więc zaabsorbowani rozmową, przeszliby do deseru tak płynnie, jak w przypadku przejścia z pierwszego dania na drugie.
    Trochę zaskoczyła go ta wzmianka o sąsiadach i tłumaczeniach przed ciotką, ale to chyba dlatego, że nie spodziewał się, że w mieście tak wielkim jak Nowy Jork, gdzie w wielu przypadkach sąsiedzi zmieniają się z dnia na dzień, ludzie mogą doszukiwać się jakichś dziwnych, niejednoznacznych sytuacji w zwykłym podwiezieniu kogoś pod dom. Może to zaskoczenie wynikało też z tego, że Chayton osobiście nigdy nie doświadczył wścibskich sąsiadów, bo w miejscach, w których mieszkał, nikt nie miał czasu interesować się życiem człowieka za ścianą, chyba, że dochodziło tam do awantur i zakłócania ciszy nocnej, czego nie dało się zignorować i co wymagało interwencji, ale to była rzadkość. Jednak klimat Upper East Side znacząco różni się od klimatu Bay Ridge, przy czym ta druga dzielnica z domkami, których często nie dzieli nawet ogrodzenie i gdzie rotacja ludzi jest raczej znikoma, rzeczywiście mogła przypominać taką małą wioskę, w której sąsiadki chodzą na spytki i swatają młodych przez płot. Coś musiało być na rzeczy, skoro Camille zachowywała taką ostrożność. Oczywiście, Chayton nie miał nic przeciwko – najważniejsze, by bezproblemowo dotarła do domu, a czy dotrze taksówką, uberem, czy z jego kierowcą, to wybór, który zamierzał pozostawić jej.
    — Mam nadzieję, że poprzednio, gdy odwiozłem cię po naszym pracowniczym bankiecie, sąsiadki nie suszyły wam głowy. — Sięgając po rurkę, podparł się łokciem o blat i popatrzył na Camille uważnie. Poprzednio odwiózł ją pod sam dom, a potem przy okazji pojechał do knajpy, znajdującej się kilka ulic dalej. Ze strony pani Florence nie spotkało się to wtedy z dezaprobatą, bo w podziękowaniu otrzymał nawet arancini, ale mimo to wcale nie miał pewności, czy ten gest nie był źródłem jakichś plotek w otoczeniu ich sąsiedztwa. Niewykluczone, że jeszcze tego samego dnia sąsiadki zleciały się do kuchni Florence, by wypytać kim był właściciel luksusowego auta, z którego wysiadła panna Russo. Wtedy mogła powiedzieć prawdę, bo sytuacja była jednorazowa, ale im częściej widziano by Camille w samochodzie szefa, tym więcej podejrzeń budziłoby to odwożenie. A to mogło nie spodobać się Florence. W tych czasach droga łóżkowa jest najszybszą drogą do kariery, ale łatwo jest przypadkiem zarzucić ją komuś, kto wbrew wszelkim pozorom osiągnął wszystko stopniowo, własnymi siłami, a nie za sprawą jednej gorącej nocy na czy pod biurkiem prezesa.

    OdpowiedzUsuń
  86. Wziął kęs rurki z kremem i zmarszczył brwi, zastanawiając się nad jeszcze jedną kwestią, którą Camille również w swoich wyjaśnieniach poruszyła. Może nie wspomniała o tym bezpośrednio, ale dało się wywnioskować to z kontekstu wypowiedzi.
    — Czy to znaczy, że gdybyś wróciła ode mnie nie dlatego, że pracowałaś, i gdybym to ja cię odwiózł, twoja ciotka miałaby coś przeciwko? — Zapytał czysto hipotetycznie, cały czas utrzymując wzrok w twarzy Camille. Po prostu zaciekawiła go ta kwestia z tego powodu, że brzmiało to trochę tak, jakby Florence w ogóle skreślała możliwość związku między Camille, a szefem. Już nie miał na myśli samego siebie, ale każdego innego szefa, którego miała, czy będzie miała. Czy nie miałaby prawa spotykać się z człowiekiem, w którym zakochała się ze wzajemnością, tylko dlatego, że byłby jej szefem?

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  87. W kręgach, w których Chayton obraca się od urodzenia, sąsiedzkie relacje wyglądają zupełnie inaczej, a o ile można było mówić o nich za czasów, gdy żyli jeszcze dziadkowie, a Chayton mieszkał z nimi w kamienicy na manhattańskim Lenox Hill i jako dzieciak otarł się o to starsze, zgrane wówczas pokolenie, o tyle teraz ciężko mówić o istnieniu jakichkolwiek relacji sąsiedzkich w tamtym rejonie, a już zwłaszcza w życiu Chaytona. Starsze pokolenie wymarło, część tego młodszego rozjechała się po kraju, część sprzedała spadki w ręce agencji, a co za tym idzie w ręce nowych rodzin, z którymi nie udało się nawiązać żadnej relacji ze względu na brak czasu, pracę i inne obowiązki. W tej chwili ich rodzinna kamienica stoi pusta – dziadków i ojca nie ma, Lucinda mieszka w rezydencji za miastem, siostra wyprowadziła się do partnera na Greenwich Village, z kolei Chayton kąt dla siebie znalazł w Jamaica Estates, gdzie sąsiadów oczywiście posiada, ale nie są to relacje na tyle zażyłe, by przy kubku herbaty i ciasteczkach zsiadał z rodziną zza płotu na werandzie i plotkował o życiu. Klasa wyższa, zamieszkująca ten rejon Queens, ma to do siebie, że zwykle obraca się w hermetycznym gronie podobnych do siebie ludzi, a więc takich, którzy mają podobny status, podobne zainteresowania lub fach, ewentualnie takich, którzy mogą dać od siebie coś, co nie odbiega wartością od ich dobrobytu. Tutaj ludzie nie interesują się sobą, jeżeli nie mają powodów; nikt nie zagląda nikomu przez okno, a jeden o drugim wie niewiele, nie licząc tych podstawowych informacji, które wiedzieć wypada w razie jakiejś sytuacji kryzysowej. Relacje sąsiedzkie Chaytona działały właśnie na takiej zasadzie – są a wraz z nimi świadomość, że w razie czego, gdyby wydarzyło się coś nieplanowanego, nagłego, na mieszkańcach ulicy może polegać ze wzajemnością.
    Uśmiechnął się symbolicznie, gdy Camille wyjaśniła do jakich wniosków doszły jej sąsiadki i wziął kolejny kęs cannoli, uważając, by krem nie wydostał się z rurki drugą stroną. W tej jednej odpowiedzi dostał nawet więcej informacji niż spodziewał się usłyszeć. Z niusami w firmie nie był na bieżąco, bo więcej czasu spędzał w swoim gabinecie, a tam większość spraw prywatnych nie dociera, ale obiło mu się o uszy, że po Camille przyjeżdżają różni dżentelmeni, bo swego czasu zupełnie niezobowiązująco i mimochodem wspomniała o tym Victioria. Wtedy nie dawał tym informacjom wiary, bo nie miał w zwyczaju ufać ludziom na słowo w takich sprawach, które bardzo łatwo jest opacznie zrozumieć, ale teraz, kiedy Camille wspomniała o wracaniu z kimś, miał już potwierdzenie u źródła. Skoro sąsiadki były podekscytowanie i ciekawe to Camille, mówiąc o tym kimś, raczej nie miała na myśli powrotu w towarzystwie koleżanek.
    Sięgnął po kolejną rurkę i spojrzał na Camille.
    — Obawiam się, że gdyby twoja ciocia poznała przebieg tamtych wydarzeń od początku do samego końca, nie dostałbym ani jednego pudełka — stwierdził, nie mając co do tego wątpliwości. Jeśli podejście Florence do pewnych relacji było takie, jak uważał, to jeżeli miałby wtedy coś od niej dostać, to najwyżej srogą reprymendę z szeregiem włoskich przymiotników. — I, co więcej, sądzę, że nie pomogłoby nawet tłumaczenie, że we śnie zdarza ci się niczego nie kontrolować — dodał, unosząc kącik ust na samo wspomnienie tych wydarzeń. Do teraz ciężko uwierzyć, że coś takiego miało w ogóle miejsce. — Ale właściwie nie chodziło mi o tamtą sytuację — przyznał zaraz i ugryzł rurkę, robiąc chwilową przerwę na przełknięcie kawałka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wywnioskowałem z twojej wypowiedzi, że pani Florence mogłaby mieć coś przeciwko, gdybyśmy nie spotykali się dla pracy, a dla siebie. I przez to automatycznie zacząłem się zastanawiać, tak zupełnie abstrahując, dlaczego miałaby problem z zaakceptowaniem twojego związku z przełożonym — wyjaśnił, tym razem nie skracając myśli tak, jak poprzednio. Te informacje były mu potrzebne wyłącznie do zaspokojenia ciekawości, bo tak naprawdę to nie jego sprawa, jakie związki siostrzenicy akceptuje Florence, a jakich nie zaakceptuje choćby ta od miłości pękała w szwach. A może wcale nie powinien o to pytać? Nie chciał być wścibski, a ruszył temat, który wykraczał nawet poza ramy koleżeństwa, nie wspominając już o ramach zawodowych. Oczywiście, mówiąc o przełożonym, miał na myśli każdego przełożonego, a nie akurat samego siebie, bo przecież jest żonaty, ale poruszanie takich niezawodowych spraw w ich przypadku, gdy on jest przełożonym a ona pracownicą, może być zwyczajnie peszący – nie dla niego, a dla niej.

      Chayton Kravis

      Usuń
  88. Może osobiście, w sposób bezpośredni, nie zrobił nic, co mogłoby zdenerwować Florence, bo ciąg tamtych zdarzeń zaskoczył również jego, ale, no właśnie – wziął w nich udział i wcale się nie sprzeciwił, a przecież mógł i może nawet powinien przerwać ten moment, w którym się znaleźli, gdy dotarli już do łóżka w gościnnej sypialni. Może powinien wtedy jakoś zareagować, zadzwonić po taksówkę i odesłać Camille do domu, bo nawet jeśli nie wykorzystał sytuacji tak do końca i nie zainicjował niczego głębszego, dosłownie, to mimo wszystko dał temu milczące przyzwolenie. Ten pocałunek trwał, ponieważ Chayton, mając pełną świadomość tego, co dzieje się wokół, wcale nie próbował go przerwać. Nie bronił się przed nim, tak samo jak przed bliskością, w którą oboje się wpakowali właściwie w chwili, w której znaleźli się pod prysznicem. Przecież wcale nie musiał jej zanosić do łóżka – mógł mocniej ją szturchnąć, obudzić i poprosić, by przetransportowała się na piętro o sile własnych nóg; jak na obcego człowieka, w dodatku przełożonego, przystało. Ale nie zrobił tego, więc był współwinny, o ile można doszukiwać się winy w tej sytuacji. Teoretycznie nie stało się nic złego, bo żadne z nich nie czuło się urażone, chociaż ciężko mówić o żadnym z nich, skoro Camille prawdopodobnie nie miała pojęcia o tym, co się między nimi wydarzyło zanim na dobre zasnęła. A praktycznie, cóż – całowanie innej kobiety, gdy jest się żonatym, śmiało można podciągnąć pod zdradę. Całowanie żonatego mężczyzny też nie jest w porządku. Generalnie nie zrobili nic złego, równocześnie robiąc same złe rzeczy.
    Za każdym razem, gdy Chayton wracał do tej sytuacji, w jego mózgu dochodziło do jakiegoś spięcia styków, dlatego robił tego zbyt często, czuł jednak, że ta nierozwiązana sprawa siedzi w nim cały czas i czeka na swoje wyjaśnienie. Kto wie, może kiedyś przyjdzie taki czas, że doczeka się nie tylko wyjaśnienia, ale i definitywnego zamknięcia. Wątpliwe jednak, by te wspomnienia mogły kiedykolwiek zniknąć z jego pamięci, a wraz z nimi jej dotyk, delikatność, smak...
    Słuchając odpowiedzi, powoli pokiwał głową w zrozumieniu. Domyślił się, że Camille odpowiedziała po części wymijająco, z tego względu, że wcześniej sama zasugerowała, że musiałaby się przed ciotką tłumaczyć, gdyby się okazało, że wraca od niego, a już szczególnie, gdyby ich spotkanie nie było związane z pracą. Skoro posiadała obawy, to mogły wynikać one wyłącznie z wniosków, które wyciągnęła na podstawie podobnych sytuacji – takich, które się wydarzyły, albo które mogły się wydarzyć. Może nie rozmawiały stricte o relacji Camille z szefem, ale skądś wzięły się te obawy. Skądś Camille wiedziała, że ich prywatne spotkanie we dwoje może nie spodobać się ciotce.
    Nie umknęło mu również to, że Camille nie czuła się komfortowo z tym pytaniem. Aczkolwiek, w tej pozycji, gdy nie patrzyła na niego, a wbijała spojrzenie w taflę wody w basenie, mógł dostrzec jak maleńkie światełka, niczym iskierki, migoczą w jej ciemnych tęczówkach.
    — To czysta ciekawość, wybacz — zreflektował się za moment, równocześnie kończąc temat hipotetycznych możliwości. Wsunął do ust ostatni kęs cannoli i uśmiechnąwszy się, otrzepał dłonie z maleńkich okruszków. — Okej, deser prawie skończony, w takim razie skoczę po telefon i wezwę taksówkę. Pewnie chwilę to potrwa zanim przyjedzie — powiedział, wstając z miejsca. — Jeśli masz jeszcze ochotę na wino, to śmiało — zachęcił i sięgnął po dołączoną do zestawu serwetkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ocierając dłonie z tłustych śladów, ruszył do środka, wziął z blatu swoją komórkę i wykonał krótki telefon, wzywając dla Camille transport. Większość mieszkańców tej okolicy korzysta z własnych samochodów, więc czas oczekiwania na taksówkę nie był zaskakujący. W pobliżu nie ma nawet postoju, z którego ktoś mógłby błyskawicznie podjechać.
      — Około piętnastu minut — oznajmił, wracając do ogrodu. Przynajmniej zdążą się na spokojnie pożegnać.

      Chayton Kravis

      Usuń
  89. W momencie, w którym przemierzał odległość między drzwiami a stolikiem, zadziało się tak dużo, że musiał mocniej się skupić, by dokładnie zanalizować zachowanie Camille. Zbierała się w sposób tak dynamiczny, że zaczął się zastanawiać, czy w ciągu tych kilku minut, w których go nie było, nie wydarzyło się przypadkiem coś – telefon od cioteczki, na przykład – co uruchomiło proces intensywnej, rychłej wręcz ewakuacji, ale nim zdążył dopytać o tę kwestię, padła wzmianka o czymś zdechłym, co utopiło się w basenie. I to było tak cholernie zaskakujące, że po chwili wpatrywania się w Camille, jego wzrok powędrował we wskazaną stronę wręcz mimowolnie. Niczego tam nie dostrzegał, ale mimo to postanowił sprawdzić o co chodzi, chociaż wydawało mu się to całkowicie kuriozalne, bo przed kilkoma dniami ekipa przeprowadziła czyszczenie generalne basenu, a jeszcze dziś było w nim przejrzyście i nie sądził, że w ciągu tych kilku minut nieobecności, gdy dzwonił po taksówkę, jakieś coś mogło do niego wpaść i sobie zdechnąć. To znaczy mogłoby, bo dwie, czy też trzy minuty to wystarczający czas żeby się utopić, ale mimo wszystko ta wersja jakoś nie chciała mu się kleić od samego początku. Zerknął jeszcze kontrolnie na Camille, gdy ta skierowała się do środka i przeszedł wzdłuż basenu, żeby obejść go dookoła i zweryfikować stan wody. Nie pływało w niej nic, oprócz tych dwóch małych listków, które z trawnika zepchnął wiatr. Wątpił, że to je Camille miała na myśli, gdy mówiła, że coś się utopiło, ale mimo wszystko kucnął przy krawędzi, podgiął rękaw wysoko nad łokieć i nachylił się mocno, by je wyłowić. Łapanie postrzępionych kawałków zieleni chwilę mu zajęło, bo te oddalały się z każdym jego ruchem, ilekroć ręka generowała fale, a gdy w końcu się wyprostował, wyrzucił mokrą zieleninę i podszedł do stołu, by w drodze do domu zgarnąć swój kieliszek, w otoczeniu panowała cisza, jakby poza nim nie było tutaj już nikogo więcej. I rzeczywiście – kiedy wszedł do środka, zawołał Camille najpierw raz, potem drugi, ale żadnej odpowiedzi nie uzyskał. Nie było również jej rzeczy; pudełka po jedzeniu zostały sprzątnięte, a na kieliszku odstawionym na bok błyszczało kilka kropel. Dopiero po chwili, gdy dźwięk wiadomości wydobył się z jego telefonu, a on odczytał zaszyfrowany tekst, zrozumiał, że Camille dawno jest w drodze domu. Nie było to pożegnanie standardowe, takie, którego można spodziewać się po kimkolwiek, i chyba właśnie dlatego się uśmiechnął. Bo ta dziewczyna znów uciekła. I jest nie z tej ziemi.

    Na czele firmy stał już kilkanaście dobrych lat, ale nie przypominał sobie sytuacji, w której zmuszony byłby prowadzić zacięte poszukiwania jednej z pracownic. Nigdy nie pomyślałby, że proste pytanie: gdzie jest Camille Russo może ewoluować do srogo brzmiącego żądania: masz pięć minut, żeby ustalić, gdzie do cholery jasnej jest Camille Russo, ani że wypowie imię i nazwisko jednej i tej samej pracownicy więcej niż dziesięć razy – i to w ciągu godziny. Nie sądził też, że w jego własnym przypadku złość spowodowana prywatną sytuacją, kiedykolwiek przeniesie się do sfery zawodowej, a jednak dziś był ten pierwszy raz, gdy to się stało, a on w efekcie spławiał wszystkich zupełnie tak, jakby nie istnieli. Aż w końcu w ogóle zakazał pukać do swoich drzwi.
    Był wściekły i dostrzegł to każdy, bo tego dnia, gdy wszedł do biura, nie przywitał się standardowym dzień dobry, tylko wezwał koordynatorkę i poszedł prosto do gabinetu, a na to dzień dobry jedynie trzasnął za sobą drzwiami. Przyjście do biura prosto z ośrodka mediacji – i to po nieudanej mediacji rozwodowej – nie było dobrym pomysłem, ale miał dużo spraw na głowie i brak czasu, żeby ochłonąć. I tak musiał przeorganizować dzisiejszy harmonogram i poprzestawiać biznesowe plany, by odbyć pilne spotkanie ze swoim adwokatem, na którego czekał nerwowo stukając palcami o blat biurka, bo złożenie pozwu rozwodowego do sądu było w tej chwili ważniejsze niż cała reszta.

    OdpowiedzUsuń
  90. To była sprawa niecierpiąca zwłoki, a dodatkowo wymagała wprowadzenia kilku znaczących modyfikacji, bo skoro Rosalie nie zgodziła się na polubowne rozwiązanie małżeństwa, to nici z warunków, które wcześniej jej zaproponował. Nie rozumiał skąd wzięła ta nagła zmiana zdania, ale podejrzewał, że Lucinda maczała w tym swoje palce, jednak na ten moment nie miał jeszcze stu procentowej pewności, by pójść i jej nawrzucać, a z drugiej strony nie chciał robić tego teraz, w takim stanie, dodatkowo w biurze, bo awantura byłaby taka, że jej echo niosłoby się na kilka pięter w dół. Pojedzie specjalnie do Great Neck i, o ile zastanie ją w rezydencji, w odpowiedni sposób wyperswaduje jej wtrącanie się w nieswoje sprawy. Korciło go cholernie, by pójść zrobić to teraz, i już niemal wstawał i szedł, bo miał na ustach te wszystkie ciężkie, brzydkie słowa, którymi chciał ją potraktować, na szczęście adwokat pojawił się w jego gabinecie w samą porę. Może i dobrze, bo w międzyczasie zdążył dojść do wniosku, że jego reakcja utwierdziłaby matkę w przekonaniu, że Rosalie jej posłuchała, a nie chciał dawać jej satysfakcji. Z pewnością się dowie, ale do tego czasu to on zdąży zastawić na nie pułapkę. Wyciągnie najcięższe działa i zrobi wielkie boom, trudno – on chciał załatwić to polubownie, one wybrały wojnę.
    Gdzieś w trakcie rozmów z adwokatem dostał telefon w sprawie projektu, przygotowanego przez Tytanów. Poprosił Samuela, by załatwił tę sprawę z Camille, a gdy sądził, że już dawno zostało to załatwione, dostał drugi telefon, że jednak nie. Nie chodziło o nic poważnego, bo o zatwierdzenie pewnych szczegółów, ale dopóki nikt tego nie przyklepał, nic nie mogło ruszyć się dalej. Nie niosło to ze sobą żadnych strat materialnych, ale chodziło o czas i o sam fakt, że coś czeka. I czeka. I dalej czeka. Samuel rozkładał bezradnie ręce, bo nie potrafił w sposób sensowny wytłumaczyć gdzie podziała się panna Russo, a przecież mijał się z nią rano w kuchni, tuż przy ekspresie do kawy, z kolei kadry odnotowały jej obecność zgodnie z godziną rozpoczęcia pracy. Dziewczyna wzięła i wyparowała, i Chayton byłby skłonny w to uwierzyć, bo tyle w niej było wyjątkowości, że chyba by się nie zdziwił, gdyby opanowała zdolność do bycia niewidzialną, albo do teleportacji, ale dziś nie miał nastroju do żartów. Ani trochę, tym bardziej, że jej telefon był poza zasięgiem. Dlatego kazał natychmiast sprawdzić, gdzie karta Camille odbiła się po raz ostatni, a gdy dowiedział się, że w archiwum, najpierw wziął głęboki wdech, a potem zapytał się, czy ktoś w tym całym przybytku wie, co ona tam, do diaska, robi. Nikt wiedział. I to sprawiło, że Chayton postanowił wziąć sprawy w swoje ręce.
    Miał nadzieję, że Camille będzie miała na to jakieś sensowne wytłumaczenie. Gdy zjeżdżał windą, sam próbował znaleźć powody, które wyjaśniałyby jej odwiedziny w archiwum, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Nie pasowało nawet to, że mogłaby szukać tam czegoś do pracy, bo została przydzielona do całkowicie nowego projektu, którym firma zajmuje się po raz pierwszy, więc nie ma w archiwalnych dokumentach nic, co mogłoby jej pomóc, a już tym bardziej zainspirować. Natomiast tą wiedzą, która znajdowała się w stercie papierów, dysponował zarówno Chayton jak i Samuel, więc najszybszą opcją do pozyskania jakichkolwiek informacji na temat tego, co było i co się działo w firmie lata świetlne temu, jest zadawanie pytań bezpośrednio im.
    Trochę się zaskoczył, że gdy wszedł do pomieszczenia, nie było ani Ivana, który zajmował się niszczeniem staroci, ani Coriny, która dbała o porządek i estetykę tego miejsca. Oni pracowali w konkretnych godzinach, właśnie w tych, w których teraz się tu zjawił, więc ich nieobecność stała się dla Chaytona bardzo podejrzana. Mogli zaszyć się gdzieś w głębi, ale archiwum nie było kolosalne, z kolei do drzwi, za którymi znajdowały się dokumenty tajne, klucz posiadał Chayton i miał go aktualnie w gabinecie, więc nie było możliwości, by tam się zamknęli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I nagle, gdy usłyszał dźwięk uderzających o podłogę papierów i siarczyste włoskie przekleństwa, aż sam lekko zdębiał. Przesunął karton, który stał prawie na środku, blokując dostęp do przejścia do pomieszczenia obok i pokonawszy przeszkody w postaci starych segregatorów, wszedł głębiej. Jego spojrzenie od razu zarejestrowało chmurę pyłu, kawałki papierów, przypominające małe harmonijki, które leżały na podłodze, i Camille. W sukience. Krótkiej, czarno-białej, która zainteresowała go bardziej, niż bałagan, i w której materiał wżerał się cały ten pył, powstały przy cięciu papieru. Musiał znów spojrzeć na papiery, by się na nich skupić.
      — Nie będę spokojny, jeśli nie wyjaśnisz mi, co się tutaj wyprawia, Camille — odezwał się, tak na dzień dobry, którego dziś zabrakło, i którego nikt już dzisiaj nie usłyszy z jego ust. Był zły i dziś nie potrafił tej złości zamaskować, ale w jego głosie przebijało też pewnego rodzaju zrezygnowanie. Jakby naprawdę miał już wszystkiego po dziurki w nosie. — Co to w ogóle, jak to... — rozłożył ręce, wskazując na te papierzyska. Nie miał pojęcia jakich słów użyć, żeby zadać odpowiednie pytanie, pasujące do całej tej chorej sytuacji, więc pokręcił głową. — Dlaczego znajduję cię tutaj, Camille, dlaczego zajmujesz się czymś, co nie należy do twoich obowiązków?
      Pytając, patrzył na nią intensywnie z odległości, w której stał i ewidentnie domagał się natychmiastowych wyjaśnień. Już pomijając fakt, że był dziś w garniturze ubranym od A do Z, włącznie z muchą, to teraz znajdował się jeszcze w miejscu, gdzie do eleganckiego materiału ochoczo przytulały się kłęby kurzu. Ale nie ważne, przyszedł tu osobiście, bo chciał usłyszeć słowa, jakiekolwiek – krótkie, długie, ciche, głośne, jakiekolwiek, ale takie, które będą dobrym argumentem przemawiającym za jej obecnością w tym miejscu. I które go uspokoją. Zdecydowanie. Bo jeśli go nie uspokoją, to coś dziś spłonie.

      Chayton Kravis

      Usuń
  91. Miał wrażenie, że albo wciąż śni, albo ktoś opracował jakąś specjalną strategię wyprowadzenia go równowagi dzisiejszego dnia, bo właściwie odkąd wyszedł z domu, z każdą godziną, a teraz już nawet minutą, czuł się coraz mocniej rozjuszony. Wskaźnik zdenerwowania zamiast powoli opadać po nieudanej mediacji, cały czas rośnie, momentami wręcz w zatrważającym tempie, tak jak teraz, gdy po wyjaśnieniach, które przed sekundą złożyła Camille, na miarce zabrakło skali, a on, mało brakowało, by się z tej złości roztopił. Jej słowa dosłownie go sparaliżowały, aż poczuł jak dreszcz przebiega mu po plecach, gdy przytoczyła słowa Lucindy o pracy na swoim poziomie. Musiał odchylić głowę do tyłu, wziąć głębszy wdech i powoli wypuścić powietrze, a potem powtórzyć sobie w myślach kilka uspokajających słów, żeby przypadkiem nie upuścić tykającej bomby prosto na Camille, bo nie była osobą, która zasłużyła na to, by przyjąć na siebie gniew całego dnia. Tym bardziej, że Chayton sam nie wiedział ile w tej historii było jej winy. Wiedział jednak, że to co zrobiła Lucinda, to mobbing, który działa na niego jak płachta na byka, a już zwłaszcza, gdy mobberem jest udziałowiec firmy i jego matka w jednym.
    W biurze pojawił się dopiero kilka godzin temu, więc nie miał pojęcia, co wydarzyło się z samego rana, że doszło tu do jakiegoś nieprawdopodobnego incydentu z udziałem jego matki. Może doszłyby go słuchy o awanturze, ale jak wszedł do biura, był już tak zdenerwowany, że nie znalazł się żaden chętny i odważny, by dolać oliwy do ognia i opowiedzieć o starciu Camille z Lucindą. Nikt się nie pofatygował, by go uświadomić i za to też był wściekły, bo była to sytuacja, która wymagała natychmiastowego wyjaśnienia, więc odpowiednie osoby powinny były zareagować od razu, na poczekaniu, a z jakiegoś powodu tego nie zrobiły. Ale nie to go zastanawiało. Bardziej zastanawiał go fakt, dlaczego sama Lucinda nie pojawiła się w jego gabinecie, żeby się poskarżyć, tak jak zwykle miała w zwyczaju, gdy coś jej się nie podobało. Jak to możliwe, że nie przyszła do niego, nie wylała wiadra frustracji, domagając się zwolnienia, i nie pożaliła się jak to jej szkoda tych drogich ciuchów. Dlaczego go unikała?
    Połączenie kropek nie było trudne, ale Chayton potrzebował kilkunastu sekund, by przeanalizować w głowie wydarzenia z ostatniego czasu. Znał swoją matkę na wylot i dawno przerobił wszystkie jej apodyktyczne zapędy, ale naprawdę nie sądził, że mogłaby kiedykolwiek posunąć się do takich czynów i uznać Camille za zagrożenie, a potem zastawić na nią pułapkę i wciągnąć w niekorzystną wymianę zdań. To znacz, wiedział, że matka jest do tego zdolna, ale nie rozumiał po co miałaby zrobić to Camille. Czy to ten ostatni wieczór, który spędzili w swoim towarzystwie, był jakimś przełomowym momentem jej nienawiści?
    Tak czy siak, Lucinda miała w tym jakiś konkretny cel i Chayton nie zamierzał puścić jej tego płazem, a że był już dobrze nakręcony, by bez ogródek wszystko jej wygarnąć, postanowił wykorzystać okazję. Matka powinna być jeszcze w biurze, więc złapie ją od ręki.
    — Pani Kravis nie ma prawa wydawać ci poleceń, Camille, ponieważ jej stanowisko nie daje jej takich uprawnień, a co za tym idzie ty nie masz obowiązku ani prawa ich wykonywać — wyjaśnił rzeczowo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O karaniu nie wspomniał, bo na samą myśl, że mogło dochodzić tu do czegoś tak surrealistycznego, robiło mu się niedobrze. Dodatkowo był tak wściekły, że zaczynała boleć go szczęka, którą zaciskał już od dłuższego czasu.
      — Wszystkie twoje obowiązki są ściśle określone w umowie, a o cholernym archiwum nie ma tam ani słowa, więc proszę żebyś teraz zostawiła ten bałagan i natychmiast wróciła do jedynych i słusznych obowiązków na górze — zażądał, utrzymując spojrzenie w Camille. — A ja zaraz rozwiążę resztę problemów — dodał wymownie, po czym odwrócił się i zdecydowanym krokiem ruszył do wyjścia. Odpiął guziki marynarki, czując, że zaraz zrobi się naprawdę gorąco. Coś dziś naprawdę spłonie.

      Chayton Kravis

      Usuń
  92. Ludzie nie mieli okazji zapoznać się ze sposobem wyrażania przez niego złości, bo na co dzień, zwłaszcza w środowisku zawodowym, Chayton był człowiekiem tak opanowanym i nienagannym, że w większości przypadków nie dało się jednoznacznie określić jego nastroju. Bywał stanowczy, czasami też bezwzględny, ale nigdy nie wściekły. Nigdy nie eksponował emocji, bo priorytetem był dla niego profesjonalizm, więc niezależnie od tego czy był zły, czy radosny, najczęściej chował swoje emocje w kieszeń i rozwiązywał sprawy w sposób rzetelny, posiłkując się przy tym zdrowym rozsądkiem, aniżeli uczuciami, które z reguły rodzą chaos rzutujący na decyzje. Ale dziś sprawy miały się zgoła inaczej. Dziś nawarstwiło się kilka sporych problemów, a dodatkowo mocno zatarły się granice jego życia zawodowego i prywatnego, które zwykle oddzielał solidny mur, z kolei w biurze spadł mu na głowę deszcz niedociągnięć i dziwnych niejasności, więc doszło do skumulowania nerwów, których nadmiar w końcu musiał znaleźć sobie chociaż jedną maleńką drogę ujścia. Starał się trzymać wodze i kontrolować swoje reakcje, ale wiedział, że jedyne, co mogło mu skutecznie pomóc, to wysiłek fizyczny, dlatego gdy tylko wyjdzie z biura, od razu pojedzie na ring, by wyładować wszystko to, co ciąży mu od rana i tej nieszczęsnej, beznadziejnej mediacji. Z każdym uderzeniem w treningowy worek będzie wyzbywał się bagażu nieprzyjemnych uczuć, a w trakcie wycisku przemyśli dalszy plan działania, bo na ten moment zmianie musiało ulec wszystko, włącznie z jego nastawieniem do całej sprawy rozwodowej. I do matki. O ile był w stanie strawić to, że mieszała się do jego życia prywatnego, nierzadko robiąc mu cholernie pod górkę, bo przez te wszystkie lata zwyczajnie do tego przywykł, o tyle nie był w stanie tolerować jej mieszania się w sprawy zawodowe. Nie był w stanie znieść nieczystych zagrywek i intryg, bo wiedział, że każde głupstwo, na które odważy się Lucinda, może mieć wpływ na wizerunek firmy, a już na samą myśl, że firma mogłaby stracić w oczach pracowników czy klientów, trafiał go szlag. Zatrudniał ludzi, którym ufał, i których uważał za fachowców w swej dziedzinie, natomiast ktoś taki jak Lucinda nie miał najmniejszego prawa ingerować w tę kadrę. To prawda, że była udziałowcem, ale jej rola od zawsze – jeszcze za czasów Chaytona Seniora – polegała na tym, by być niczym broszka przypięta do szykownej garsonki. Miała pełnić wyłącznie funkcje ozdobną, bo w dziedzinie, w jakiej firma wiedzie prym, nie nadawała się do niczego innego. Tak było i tak miało pozostać. Chayton zbyt dużo serca poświęcił tej marce po śmierci ojca, by pozwolić komukolwiek pozostawić rysę na reputacji, tymczasem matka postanowiła urządzić sobie samowolkę. I właśnie to zamierzał jej wygarnąć na wstępie.
    Nie spodziewał się takiej reakcji ze strony Camille. W myślach już krok po kroku układał jak powinien podejść do tej sprawy, aż tu nagle poczuł, jak smukłe palce oplatają jego ramię i ciągną w przeciwną stronę z siłą, której chyba się nie spodziewał i która wzięła się z jej natychmiastowej reakcji. Nie zdążył przekroczyć progu i wydostać się z tego pomieszczenia, a coś niespodziewanie zassało go z powrotem do środka. Był tak zaskoczony, że przez pierwsze sekundy patrzył na Camille w milczeniu, z lekko rozchylonymi ustami, żeby przeanalizować jej działanie i to do czego dąży, a potem skrzyżował swój wzrok z jej spojrzeniem.
    Lekko zmrużył powieki, gdy wysłuchał wytłumaczenia. Ono wcale nie trzymało się kupy.
    — Czy zwykłe nieporozumienia zasługują na karę, Camille? — Spytał w miarę spokojnie, ale dało się dostrzec w tym i złość i sceptycyzm. — Jeśli zasługują, to jak ja powinienem był ukarać ciebie za niezwykłe nieporozumienie, do którego doszło w moim domu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To pytanie było już retoryczne, mimo że wypowiedziane z ta sama powagą. Zresztą, na to pierwsze też nie oczekiwał odpowiedzi, bo była dla niego oczywista.
      Odruchowo dał krok w stronę Camile, jeszcze mocniej skracając i tak niewielką odległość między nimi. Cały czas utrzymywał spojrzenie w jej twarzy i oczach i nawet nie cofnął ręki, czekając aż Camille puści go pierwsza.
      Przepraszam wypowiedziane w towarzystwie skruchy, to słowo, które rozwiązuje wszystkie nieporozumienia — powiedział. — Zwłaszcza w tej firmie — dodał znacząco. — Nikt nie ma prawa cię obrażać i nikt nie ma prawa karać cię w taki sposób, ingerując w twoje obowiązki, bo jeżeli coś by ci się tutaj stało, to nie moja matka musiałaby się tłumaczyć, tylko ja, a dobrze wiem, że nie wytłumaczyłbym się z tego do końca życia. Jakkolwiek doszło do tej absurdalnej sytuacji, obejrzę monitoring i zweryfikuję ile jest w tym twojej winy, a ile winy mojej matki. Później podejmę odpowiednie kroki — wyjaśnił. Zdawał sobie sprawę, że jego nagła reakcja mogła zadziałać na niekorzyść dla Camille, dlatego nie chciał iść do matki z marszu i nawrzeszczeć, że zachowała się gorzej niż nieodpowiedzialna nastolatka. Najpierw obejrzy monitoring, a potem pójdzie do niej z nagraniem, żeby wytłumaczyła całe to zajście. Słowem nie wspomni, jak naprawdę się o tym dowiedział, ani że zdążył już wysłuchać wersji wydarzeń Camille. Niech matka myśli, że wpadł na to, przeglądając rutynowo monitoring.
      Był cholernie ciekaw jej wytłumaczenia – a jeszcze nie wiedział, jak to realnie wyglądało, i że rzeczywiście nie ma tam mowy o obmacywaniu torebki. Jak się dowie, że matka zainicjowała podstępną sytuację, znów może być gorąco.
      — Od tej pory to ja będę kontrolował twoje obowiązki, więc jeżeli ktokolwiek wyda ci polecenie niezgodne z nimi, masz przyjść lub zadzwonić do mnie, okej? — Nieznacznie uniósł brew, oczekując jakiegoś potwierdzenia. Oczywiście, ta informacja o przejęciu kontroli nad obowiązkami trafi do wszystkich odpowiednich osób, tak żeby nikt nie pomyślał, że Camille chodzi do prezesa donosić, że ktoś rozkazał jej zrobić coś ponadprogramowego. To on weźmie na siebie ten dodatkowy obowiązek, by rozliczać ją z tego, co robi, tak żeby już więcej nie dać matce możliwości do musztrowania jej i wysyłania bóg wie gdzie, ani do rugania za to, że zrobiła za mało. Od teraz będzie leżało to w zadaniach Chaytona, a nie, tak jak dotychczas, któregoś z kierowników.

      Chayton Kravis

      Usuń
  93. Oboje mieli zupełnie inne spojrzenie na całe to zdarzenie, więc nic dziwnego, że zdaniem Camille ten jeden incydent nie wymagał podejmowania aż tak radykalnych działań i dokładania sobie obowiązków. Ale ona nie znała Lucindy, a zwłaszcza jej najgorszej strony, którą dzisiejszego ranka częściowo zdążyła zaprezentować. Nie wiedziała, że za tą elegancką damą o nienagannej prezencji, skrywa się niezwykle perfidna kobieta, która nawet najgorszą sytuację potrafi wykorzystać tak, by osiągnąć korzyści; że realizując osobiste cele, nie zawaha się przed brudnymi zagrywkami i zostawieniem za sobą rzędu trupów, składającego się nie tylko z osób obcych, a po prostu ze wszystkich, które uznała za już niepotrzebne. Nie miała pojęcia – bo skąd – że gotowa jest mocno uprzykrzyć życie tym, którzy nie wpasują się w jej osobisty kodeks idealnych osób, a potem usunąć je z otoczenia przy najbliższej okazji, wcale nie zastanawiając się nad ich późniejszym losem, a już tym bardziej nad słusznością swojego zachowania. Dla Camille to była pierwsza okazja, by na własnej skórze się przekonać, ile w plotkach jest prawdy i z kim tak właściwie ma się do czynienia. By zdać sobie sprawę, że tu nie ma szans na kompromisy i wyjaśnienia, a najlepszą i najbezpieczniejszą metodą przetrwania jest omijanie tej kobiety szerokim łukiem, bo jeśli raz stanie się w centrum jej uwagi, zwłaszcza w negatywnym świetle, to już się z niego nie wydostanie. I to jest to, z czego zdawał sobie sprawę Chayton. Jego matka zainteresowała się Camille już wcześniej, gdy ruszył projekt. Wtedy przejrzała jej papiery i przyszła po raz pierwszy ponarzekać, jak to Chayton mógł zatrudnić na stanowisko koordynatorskie kogoś, kto nie ma odpowiednich preferencji. Później słyszała co nieco o crunchu i o ich dobrze rozwijającej się współpracy, którą z cienia obserwowała, ale przełomowym momentem był incydent – znowu – w jego domu, w którym natknęła się na Camille w stroju maga. Możliwe, że wysunęła daleko idące wnioski, które nigdy się nie ziszczą, ale w końcu uznała ją za zagrożenie do takiego stopnia, że zainicjowała rozlanie kawy i zesłanie do archiwum. Camille nie miała podstaw sądzić, że to coś więcej niż tylko nieporozumienie, bo do tej pory nie doświadczyła ze strony Lucindy niczego złego, aczkolwiek Chayton całym sobą czuł, że matka zrealizowała to wszystko z pełną świadomością, i że z premedytacją wybrała sobie właśnie ten dzień, gdy on próbował dojść do porozumienia w sprawie rozwodu. Zdołała przekabacić Rosalie, by nie szła tak łatwo na ugodę, więc wiedziała, że Chayton wróci niezadowolony, i że to niezadowolenie odbije się na Camille, jeśli ta zaniecha obowiązki – już nie wspominając o tym, że trzeba będzie jej jeszcze szukać po budynku. Lucinda doskonale wiedziała, co należy zrobić, by upiec kilka pieczeni na jednym ogniu. Chayton z kolei wiedział, że matka potrafi być przebiegła, dlatego zastosował radykalne działania, bo one były w tym przypadku konieczne. Może kiedyś, jeśli nadarzy się odpowiednia okazja, wyjaśni to wszystko Camille, ale teraz jedyne czego chciał i co musiał, to zamknąć sprawę, a potem odetchnąć.
    — Nie martw się, Camille, nie zrobię niczego, co mogłoby ci zaszkodzić — zapewnił i cofnął rękę, gdy poczuł, że Camille rozluźniła uścisk i powoli wycofała się z tej lekko dziwnej pozycji, w której na chwilę zastygli. A potem, po kilku sekundach przyglądania się jej twarzy, odwrócił się i odszedł.
    Musiał przemyśleć plan działania, dlatego w drodze powrotnej do biura, skupiał się głównie na strategii i krokach, które powinien podjąć, żeby uświadomić Lucindę, że jej ruchy nie są niewidoczne i anonimowe, a przy okazji nie pogorszyć sytuacji Camille. Poprosił koordynatorkę biurka, by nikt mu nie przeszkadzał przez najbliższe dwadzieścia minut i w gabinecie dokładnie obejrzał monitoring. Podczas tego seansu z trudem powstrzymał się przed pójściem w odwiedziny do matki i chyba tylko myśl, że jego pochopne działanie mogło odbić się na Camille, sprawiła, że tego nie zrobił, a jedynie przeklął tę kobietę pod nosem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przynajmniej był już pewien, jak wyglądało całe to zajście i kto tak naprawdę ponosił winę za jego zainicjowanie; że to Lucinda przyszła do Camille i wytrąciła kubek z kawą, chcąc zaognić sytuację. Nie umknęło mu wprawdzie to, że Camille wdała się w tą słowną utarczkę, bo mowa ciała zdradzała wszystko, ale nie słyszał słów, które padły w trakcie kłótni, bo kamera nie rejestrowała dźwięku, więc nie miało to dla niego znaczenia. Wyłączył nagranie, dokończył wtedy swoje obowiązki i poszedł na trening, gdzie przy worku bokserskim wyładował całą swoją frustrację, natomiast po kilku dniach odwiedził matkę i pozornie niezobowiązująco zapytał ją o to zajście. Lucinda też nazwała je zwykłym nieporozumieniem i lekko machnęła ręką, ale przy okazji od razu podpytała Chaytona, jak się dowiedział. Odpowiedź brzmiała: rutynowe przeglądanie monitoringu. Dał matce do zrozumienia, że wie co się dzieje w biurze, nawet jeśli nie jest w nim obecny, i że przegląda monitoring, mimo że w rzeczywistości robi to tylko wtedy, gdy wymaga sytuacja. Wiedział jednak, że Lucinda będzie ostrożniejsza, jeśli zda sobie sprawę, że Chayton w każdej chwili może odtworzyć nagranie i prześledzić jej działania, więc nawet jeśli to nie uchroni Camille przed jej wszystkimi zagrywkami, w sporej części je wyeliminuje.
      Mimo wszystko, przez kilka najbliższych dni obserwował zarówno matkę, jak i Camille, bo chciał się upewnić, czy sytuacja była jednorazowa i czy matka nie próbowała uprzykrzyć jej życia jakimiś innymi, mniej rzucającymi się w oczy sposobami. Kręcił się czasem przy stanowisku pracy Camille; przychodził z pytaniami osobiście, albo sam dostarczał jej dokumenty. To wtedy, idąc pewnego razu do jej biurka ze skoroszytem pełnym różnych papierów, usłyszał rozmowę, w której dowiedział się o polowaniu na bilety na jakąś super świetną operę. Nieładnie tak podsłuchiwać, zwłaszcza, że Camille rozmawiała wówczas z jakimś mężczyzną, z którym umawiała się na spotkanie, i to nie przyjacielskie, ale bardziej niż na poznaniu szczegółów randki, Chaytonowi zależało na dowiedzeniu się więcej o tym konkretnym spektaklu, na które pozostały już tylko bilety do strefy VIP – cholernie drogie i nieopłacalne dla kogoś, komu bardziej niż na otoczce, zależy na obejrzeniu sztuki, tak po prostu. La Traviata – zapamiętał, a po bilety do Metropolitan Opera pojechał osobiście zaraz po pracy. Załatwił te najlepsze, wypasione, dzięki którym da się obejrzeć spektakl nie tylko tak po prostu, ale z całą kaskadą różnych przeżyć, od świetnych miejsc siedzących, po czerwony dywan i szampan z truskawkami. Jeśli mógł w jakiś sposób zadośćuczynić ostatnie wydarzenia, to ten wydawał się najwłaściwszy.
      Poza samą niespodzianką, zadbał również o to, by ta we właściwy sposób dotarła w dłonie Camille. O odpowiedniej godzinie kurier dostarczył na jej biurko kwiatowy box, złożony z pięknych, białych róż i wsuniętej w niego szarej koperty z biletem na spektakl w środku. Jedyny tekst, jaki został dołączony do przesyłki, brzmiał: do zobaczenia. Nie było żadnego podpisu, ani słów, które w jakikolwiek sposób zdradzałyby nadawcę. Jego tożsamość zostanie ujawniona dopiero na miejscu i Chayton nie miał wątpliwości, że będzie zaskoczeniem.

      Chayton Kravis

      Usuń
  94. Wrodzona spostrzegawczość pozwalała mu wyłapywać wszystkie okazje, podsuwane przez los, ale to dopiero życie, na własnej skórze, nauczyło go umiejętnie z nich korzystać, i to nie tylko w biznesie, gdzie oczy zawsze należy mieć szeroko otwarte, ale również w sprawach bardziej przyziemnych, takich jak prezenty ofiarowane bliskim. Nie był mistrzem niespodzianek, bo nie sprawiał ich często, ale jego prezenty zawsze były trafione, a to głównie dlatego, że zawsze zadawał sobie trud, by najpierw poznać potrzeby danego człowieka, a później w formie niespodzianki, czy też prezentu, na nie odpowiedzieć. Był dobrym słuchaczem i jeszcze lepszym obserwatorem, a że pamięć miał niezawodną, to zbieranie informacji o ludziach przychodziło mu z łatwością, w dodatku mało kto potrafił tak skrzętnie ukryć swoje potrzeby, z kolei ktoś kto wcale nie musi ich ukrywać, na co dzień tego nie robi. Akurat informacja z operą była stu procentowym darem od losu – Chayton znalazł się w odpowiednim miejscu i czasie, by móc zarejestrować ważny szczegół, a następnie zrobić z tego pożytek. Życie dało mu cytryny, a on znów zrobił z nich lemoniadę. I może sprawa nie wymagała aż takiego poświęcenia, może wystarczyłoby szczere przepraszam i pudełko dobrych czekoladek, ale to, co Chayton odziedziczył po matce, to bystrość. On też potrafił upiec kilka pieczeni na jednym ogniu. On też potrafił wyciągnąć korzyści dla siebie niemalże z każdej sytuacji. Oczywiście, bilety na spektakl były bezwarunkową formą przeprosin i zadośćuczynienia za matczyne zachowanie, ale przy okazji były także szansą ich ponownego spotkania i zrealizowania wcześniejszych założeń, bo to do Camille miał się udać po poradę w wyborze opery. Patrząc na to, jak bardzo zależało jej na obejrzeniu właśnie La Traviata, nie miał żadnych wątpliwości, że byłby to jeden z tytułów, który poleciłaby mu, gdyby o nie zapytał; że to właśnie on mógłby być tym pewniejszym wyborem, a nie przypadkiem, na który zmarnowałby czas. Nie byłoby zatem lepszej okazji, by zainicjować spotkanie, by móc dostrzec te dreszcze i gęsią skórkę, o których wcześniej wspominała Camille, i to podczas spektaklu, na który tak bardzo chciała iść, z miejsc, gdzie nie będzie musiała stać, żeby cokolwiek zobaczyć, a w dodatku zrobić to wszystko w ramach przeprosin. Najdłużej zastanawiał się nad doborem kwiatów – nie chciał się zdradzić, więc osobiste preferencje, w których przewijały się słoneczniki i konwalie, odłożył na bok. Idąc za symboliką, postawił na białe róże symbolizujące szacunek, a także honor i, podobnie jak biała flaga, pokój. Zdawał sobie sprawę, że w tych czasach mało kto zawraca sobie głowę znaczeniem kwiatów, ich rodzajem, kolorem i ilością sztuk, ale Chayton zachowywał profesjonalizm w każdym aspekcie życia, więc nawet kwiaty dobrał odpowiednie do danej sytuacji.
    Co gorsze, cały ten pomysł wydawał mu się tak dobry, że dopiero w dniu spektaklu dostrzegł kilka nieścisłości i zaczął się zastanawiać, co będzie, jeśli Camille wybierze się do opery z nadzieją, że spotka tam kogoś konkretnego – chociażby któregoś z adoratorów, który ostatnimi czasy zaskarbił sobie jej sympatię. Co będzie, jeśli zamiast adoratora pojawi się on i zniszczy te nadzieje, a w efekcie sprawi jej więcej smutku niż radości? Nawet jeśli bilety na spektakl były niezobowiązującym podarunkiem, Camille nie wiedziała kto za tym stoi i jakie ma intencje; nie wiedziała, że za całe to show z kwiatami i biletami odpowiadał jej szef.
    W normalnym przypadku wcale nie zastanawiałby się, czy to odpowiedni rodzaj podarunku, skoro od początku nie dorabiał temu żadnej filozofii poza tą dotyczącą przeprosin, ale tym razem myśli zaprzątały mu głowę do takiego stopnia, że ociągał się z obowiązkami, przez co musiał nadrabiać je po godzinach, choć to nie ociąganie się było powodem, który zmusił go do pozostania w gabinecie kilka godzin dłużej. Co jakiś czas rzucał okiem na monitoring w tym konkretnym celu, by sprawdzić, czy Camille wciąż jest w pracy, i za każdym razem widział ją na ekranie, skupioną na obrazie monitora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W końcu przestał mieć pewność, że zamierza na ten spektakl iść. Kwiatów do domu nie zabrała; siedziała w pracy do późna, choć wszyscy zdążyli już pójść – w końcu to piątkowy wieczór, czas imprez i szaleństwa. Może się domyśliła kto jest nadawcą, a może właśnie się nie domyśliła i dlatego nie zamierzała ryzykować? Nie przepadał za gdybaniem, więc postanowił zaczekać aż skończy i się upewnić, ale gdy podniósł wzrok znad dokumentów i spojrzał na monitoring, Camille przy biurku już nie było. Ostatni raz patrzył na obraz kamery jakieś kilkadziesiąt minut temu, więc niewykluczone, że Camille opuściła biuro dosłownie przed chwilą.
      Zdecydował zejść piętro niżej i się rozejrzeć, a gdy dotarł już do stanowisk pracy, dostrzegł Camille wyłączająca komputer. Zanim zdołał się jej przyjrzeć, a raczej oderwać od niej spojrzenie i jakkolwiek drgnąć, to ona zdążyła się odwrócić i wypowiedzieć jakieś pięćdziesiąt wyrazów, a na koniec zapytać, czy czegoś od niej potrzebuje. Tak. Potrzebował. Wody. Najlepiej całej cysterny, bo to niemożliwe, by jedna szklanka złagodziła susze w jego gardle. Czy to naprawdę możliwe tak się zmienić w ciągu kilkudziesięciu minut?
      Teraz nie miał już żadnych wątpliwości, że zamierzała iść na spektakl, za to miał więcej wątpliwości co do tego, kogo rzeczywiście podejrzewała o tę inicjatywę. Z pewnością nie człowieka, przed którym stała.
      Pokręcił przecząco głową w odpowiedzi na pytanie i raz jeszcze otaksował spojrzeniem jej kreację, po czym uśmiechnął się z życzliwością.
      — Dziękuję, teraz mam już wszystko czego potrzebowałem.
      Dosłownie, bo odpowiedź na najważniejsze pytanie zobaczył przed momentem na własne oczy. Nie mógł powiedzieć nic więcej, bo granice niespodzianki były cienkie, dlatego zdecydował zręcznie się wycofać.
      — W takim razie, do zobaczenia — pożegnał się krótko, nie zatrzymując ani jej, ani tym bardziej siebie, bo ona była gotowa, a on musiał zamienić ciemną koszulę na tą białą, bawełnianą i założyć garnitur, odebrany dziś nad ranem z pralni. Do końca nie miał pewności, że mu się przyda, a jednak! Całe szczęście, miał też w biurze jedne z ulubionych spinek do mankietów i wypastowane buty. Początkowo założył, że oboje będą przygotowywać się do tego wieczoru w domach, ale nic nie szkodzi – posiadał w gabinecie szafę z planem B, więc miał pełne pole do popisu, by się wyszykować. W drodze do gabinetu od razu zadzwonił do kierowcy, bo i tak nie istniał nawet cień szansy na to, że dotrze na miejsce przed Camille, a nie uśmiechało mu się szukać miejsca parkingowego w samym sercu miasta, i to w piątkowy wieczór. Potem sprawnie schował dokumenty do szuflady, założył garnitur i zapiął muchę. Przeczesał włosy, spryskał się odrobiną perfum o kardamonowo-waniliowej nucie, wsunął zegarek na nadgarstek i opuścił biuro, kierując się bezpośrednio do wind, a później do głównego wyjścia z wieżowca, przed którym czekał klasyczny Mercedes-Maybach klasy S z ciemnymi szybami.
      Udało mu się dotrzeć do opery jeszcze za nim sztuka się rozpoczęła. Ich miejsca, znajdujące się w boksie, wiszącym tuż nad pierwszymi rzędami, odnalazł bez trudu, bo zostały mu wskazane już podczas kupowania biletów. Balkonik zapewniał kameralną atmosferę, a oprócz dobrego widoku, wokół było sporo wolnego miejsca i swobody. Miejsce wydawało mu się w porządku, choć nie miał okazji oglądać z niego akurat opery, miał jednak nadzieję, że Camille je doceni i właściwie na tym mu głównie zależało.

      Usuń
    2. Jej sylwetka rzuciła mu się w oczy od razu, gdy tylko wszedł do środka. Bez słowa zajął wolne miejsce obok; rozsiadł się wygodnie, rozpiął guzik marynarki, rzucił kontrolne spojrzenie po najbliższym otoczeniu i zatrzymał wzrok na twarzy, a docelowo w oczach, Camille. A potem uniósł kącik ust lekko w górę, jakby cała ta sytuacja – to, że to właśnie on zajął to miejsce, a nie ktokolwiek inny – była najzwyczajniej w świecie normalna. Jakby nie było w tym absolutnie nic zaskakującego. Tylko wyraz twarzy Camille nie podzielał tego stanu. Jej twarz prezentowała teraz całą masę różnych stanów, nie tylko tych związanych z zaskoczeniem.

      wyszykowany Chayton Kravis

      Usuń
  95. Nic nie odpowiedział – gdy wokół zrobiło się ciemniej i ciszej, przeniósł spojrzenie w kierunku sceny i skupił uwagę na orkiestrze, która rozegrała pierwsze dźwięki na równi z rozsuwającymi się kurtynami, a później na aktorach, którzy pojawili się na dechach sceny, by z sercem odegrać swoje role. Popatrzył na dekoracje, skąpane w odpowiednim świetle i starannie dobrane charakteryzacje bohaterów, którzy wyglądali jak żywcem wyrwani z tamtych czasów. Na żywo wyglądało to zupełnie inaczej; była w tym pewnego rodzaju magia, która w całości wypełniała operę, pozwalając przenieść się do dziewiętnastowiecznego Paryża i chłonąć tamtejszą aurę. Śpiewane utwory przenikały skórę, a zwłaszcza słynny Więc pijmy na chwałę miłości, który brzmiał niesamowicie w akompaniamencie chóru i orkiestry, w odpowiednio nagłośnionym pomieszczeniu. Była w tym taka głębia, że momentami dreszcz przebiegał po plecach Chaytona zupełnie tak, jakby muzyka dotykała duszy. Ostatnim razem, gdy był na operowym spektaklu, zapamiętał to wszystko inaczej. Wtedy nie docierało do niego tyle bodźców, muzyka nie niosła się po ciele i nie otulała go zewsząd niczym niewidzialny aksamitny koc. Brakowało wtedy wyjątkowości, jakby dzisiejszy dzień był zupełnie inny niż tamten, choć w rzeczywistości różniło je niewiele – nie licząc towarzystwa. Ale może to właśnie to był ten szczegół, może osoba, w gronie której szło się przeżywać tę chwilę, miała decydujący wpływ na jej fantastyczność. Co innego, gdy dzieli się ją z kimś, kto ziewa przy każdej zmianie utworu, a co innego, gdy jest się z kimś, kto przeżywa każdy dźwięk. Kto czuje piękno i autentyczność tej sztuki, kto potrafi dać się ponieść melodii i emocjom zamkniętym w operowych ariach. Przyglądanie się Camille, było tak samo fascynujące, jak wsłuchiwanie się w partie wokalne aktorów, a może nawet bardziej, bo to nadal było zaskakujące, że ktoś tak zainteresowany kodowaniem, programowaniem i całą masą innych rzeczy z działu technologi informatycznych, może tak przeżywać operę. I to wcale nie jej scenariusz, czy tragizm bohaterów, a ją całą. Camille z pewnością rozumiała więcej, bo to w jej języku śpiewali aktorzy, ale Chaytonowi wystarczyło przeczytanie streszczenia libretto, by się połapać i wiedzieć o co chodzi. Natomiast wcale nie musiał czytać libretto, by dostrzegać momenty, które najbardziej oddziaływały na Camille. Że dotykała ją każda zmiana tempa w utworze, że wstrzymywała oddech, gdy zmieniał się nastrój, że była niezwykle czuła na dźwięk i to zdecydowanie bardziej niż przeciętny człowiek. Choć był naprawdę ciekawy czy jakikolwiek ruch mógł wyciągnąć ją teraz z tego stanu – nie spróbował. Miał wrażenie, że gdyby teraz ją dotknął, musnął kawałek skóry na przedramieniu, zburzyłby całe to jej skupienie, a nie chciał mieć tego na sumieniu. Wolał obserwować na jej twarzy pewnego rodzaju oddanie się sztuce, aniżeli poirytowanie, które mogłoby się pojawić, gdyby tak bezcelowo jej przeszkodził. Cierpliwe też poczekał, aż kurtyna zasunie się po pierwszym akcie, w dalszym otoczeniu znów nastanie delikatny chaos tłumu, a Camille powoli ochłonie i wróci do rzeczywistości. W boksie byli tylko we dwoje, więc w tej kameralnej przestrzeni nikt nie zakłócał spokoju ducha.
    Na jej słowa nie zareagował od razu. Wiedział, że się nie spodziewała, bo nie pozostawił zbyt wielu znaków, które mogłyby podpowiedzieć jej, kim ostatecznie okaże się nadawca. Wiedział też, że nie był osobą, której tutaj oczekiwała, na którą czekała, ale mimo to miał nadzieję, że nie wpłynęło to na wyjątkowość tego wieczoru, i że niczego nie zniszczyło. Że ta niespodzianka wciąż będzie tylko i wyłącznie źródłem dobrego nastroju, szczęścia lub radości. Taki bowiem miała nieść efekt od samego początku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Uznałem, że należy ci wynagrodzić ostatnią sytuację w firmie — odparł krótko, szczerze, nie chcąc już roztrząsać sprawy na nowo. Minęło kilka dni, emocje opadły, można uznać problem za zawieszony. — Poza tym pomyślałem, że może warto sprawdzić, czy też jestem w stanie zakochać się w operze — stwierdził zaraz. — Miałem zgłosić się do ciebie po poradę, ale gdy dowiedziałem się jak bardzo zależy ci akurat na tym spektaklu, doszedłem do wniosku, że La Traviata na pewno będzie idealną operą na pierwsza randkę. Myślę, że byłby to tytuł, który mogłabyś mi polecić — wyjaśnił, przemycając w wypowiedzi żartobliwy ton. Uśmiechnął się, ale zaraz lekko zmarszczył brwi.
      — Mam nadzieję, że nie zepsułem żadnych planów, związanych z tym wieczorem? — Upewnił się jednak.. Nawet jeśli tak, to nie bardzo mógł z tym cokolwiek zrobić, ale chciał mieć pewność i wiedzieć na przyszłość, czy takie niespodzianki nie sprawią jej więcej zawodu, niż przyjemności. Bo to czy wypada je robić, czy nie wypada, to już zupełnie inna sprawa, ale ta dzisiejsza opierała się na chęci zadośćuczynienia i nie było w tym nic złego. Tak to przynajmniej widział Chayton – co, oczywiście, niekoniecznie musi zgadzać się z tym, jak widzą to inni.

      Chayton Kravis

      Usuń
  96. Sądził, że gdyby poprosili o całą butelkę szampana, otrzymaliby ją bez żadnego problemu – kwestia dopłacenia odpowiedniej sumy pieniędzy, która zapewne dość mocno przewyższałaby wartość samego szampana. Z tego, co pamiętał, standardowa butelka Moet & Chandon Brut Imperial kosztowała tu kiedyś sto pięćdziesiąt dolarów, czyli o sto więcej niż przeciętnie. Oczywiście, nic nie zastąpi obecnej w operze atmosfery, w której picie szampana ma zupełnie inny wymiar, dlatego jeżeli naprawdę będą mieli ochotę na taki rodzaj trunku, Chayton poprosi o butelkę z lekkim sercem.
    — Myślę, że zależy to od nas — odparł krótko i podniósł się z miejsca. Przepuściwszy Camille przodem, zapiął guzik marynarki i ruszył tuż za nią, utrzymując bezpieczną odległość, w razie, gdyby z jakiegoś powodu nagle się zatrzymała. Na korytarzu było mnóstwo ludzi w rozmaitych kreacjach, od luźnych po te bardziej oficjalne, i należało ostrożnie między nimi lawirować. Był ciekaw, czy dostrzeże tu dziś jakieś znajome twarze, skoro miał w swoim szerokim gronie znajomych ludzi, którzy regularnie bywają w takich miejscach, ale do tej pory nikogo nie zauważył. Może i dobrze.
    W drodze do sali z barem mógł skupić uwagę na sukience, którą założyła dziś Camille, i zrobił to z przyjemnością, jako że w biurze nie miał okazji przyjrzeć się tak szczegółowo, jakby chciał. A była to naprawdę zmysłowa kreacja, która zachowywała odpowiednią elegancję, ale po cichu także rozpalała wyobraźnię, a już zwłaszcza, gdy można było zaobserwować jak pod tymi ciemnymi paseczkami pracuje jej ciało. Akurat teraz, idąc za Camille, Chayton miał doskonałą sposobność prześwidrować ją spojrzeniem od stóp do głów; wychwycić symetrię i proporcjonalność w jej sylwetce, docenić krój sukienki, który to wszystko podkreślał, a nawet zastanowić się, czy jedno pociągnięcie tej końcówki paseczka wystarczy, by całość rozwiązać. Oczywiście, ilekroć Camille odwracała się, rzucając mu kontrolnie spojrzenie, Chayton tylko szedł z dłonią wsuniętą w kieszeń spodni i lekko się uśmiechał, z niczym się nie zdradzając, a już szczególnie z tym, jak swobodnie kontempluje sobie nad jej ciałem, gdy nie patrzy. Podejrzewał, że gdyby wiedziała z kim spędzi ten wieczór, założyłaby coś innego, być może bardziej zabudowanego, bo to żadna tajemnica, że nie czuje się przy nim swobodnie – co jest jak najbardziej zrozumiałe, w końcu łączy ich zawodowa relacja, a on jest żonaty. Jeszcze.
    Przy barze stanął w swobodnej pozycji, ułożywszy przedramię na ladzie, i w trakcie gdy barman przygotowywał dla nich szampana, raz jeszcze obrzucił spojrzeniem otoczenie. Przeniósł wzrok na Camille dopiero kiedy się odezwała, udzielając odpowiedzi na pytanie, które zadał w boksie, ale musiał powtórzyć ją sobie dwa razy, by mieć pewność, że dobrze to zrozumiał. Ułatwiał to fakt, że nie słyszał w jej głosie ani smutku ani żalu, ale i tak nie do końca był pewien, czy cieszy ją obecność tutaj. Niewykluczone, że cała radość wynikała właśnie z tej teorii, która została teraz zepsuta – miał towarzyszyć jej ten ktoś konkretny, a okazało się, że jest ktoś inny.
    — Jako inicjator tych błędnych założeń, czuję się winny i niewinny zarazem — przyznał, bo jakby nie patrzeć, to on zainicjował wieczór, a wraz z nim wspomniane założenia; gdyby ujawnił się na samym początku, błędne założenia nie miałyby racji bytu. Z drugiej strony, to wciąż był tylko prezent-niespodzianka w ramach zadośćuczynienia – tyle, że niefortunnie zrealizowany na równi z oczekiwaniami randkowymi Camille.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sięgnął po kieliszek, gdy barman przekazał im zamówienie, i podziękowawszy krótko, popatrzył na unoszące się w kieliszku truskawki. Potem upił łyk, utwierdzając się w przekonaniu, że całość jest słodka, a okropnie słodka dla kogoś, kto preferuje goryczkową nutę.
      — Teraz już rozumiem, dlaczego nie potrafiłaś wyjaśnić swojej sympatii do opery — zaczął, lokując spojrzenie w twarzy Camille. — Pewnych rzeczy nie można nazwać — stwierdził, choć to oczywiste, że słowa nie zawsze są w stanie odpowiednio opisać myśli czy odczucia. — Ale kiedy nie można czegoś powiedzieć, to spojrzenia wypełniają się słowami. I to wystarczy. Przynajmniej mi — powiedział, nieznacznie się uśmiechając. Wprawdzie zabrzmiał tak, jakby nie mówił tylko i wyłącznie o sympatii Camille do opery, ale nic więcej nie dodał.
      — Jak ci się podoba? — Spytał zaraz, chcąc poznać jej opinię. Mieli za sobą dopiero pierwszy akt, ale był ciekawy jej wrażeń; tego, czy odpowiadało jej oglądanie sztuki z boksu, czy podzielała opinię doskonałości nagłośnienia The Met. To prawda, że Tadeusz Łęski zaprojektował gmach opery tak, by widz siedzący w ostatnim rzędzie mógł usłyszeć każdy najmniejszy szmer papierka.

      Chayton Kravis

      Usuń
  97. Rzucił Camille nieco uważniejsze spojrzenie, gdy zaczęła się śmiać, bo tego rodzaju reakcji się nie spodziewał, bynajmniej nie teraz, ale nie odniósł się do tego w żaden sposób. Zdawał sobie sprawę, że śmiech bywa częstą reakcją emocjonalną na stres, i że nie jest to właściwie prawdziwy śmiech rozbawienia, a wynik mechanizmu obronnego organizmu, natomiast Camille znalazła się w sytuacji, w której wcale nie musiała czuć się komfortowo i pewnie. Taka reakcja była więc dla niego zrozumiała, dlatego bez słowa przesunął się o tych kilka kroków, by nie blokować gościom dostępu do baru, a na jej krótkie przeprosiny tylko symbolicznie się uśmiechnął. Potem upił mniejszy łyczek szampana i wysłuchał jej, od czasu do czasu kiwając głową w zrozumieniu, bo boks, w którym znajdowały się ich miejsca siedzące, rzeczywiście pozwalał na zachowanie bardzo intymnej i nastrojowej atmosfery. Specyficznym uczuciem było dzielić tę atmosferę wyłącznie z jedną osobą, i to też nie przypadkową, ale może właśnie to był powód, dzięki któremu ta atmosfera powstała – nie brak ludzi wokół i nie ich cała gromada, a właśnie ta jedna osoba, siedząca tuż obok, z którą dzieli się magię chwili, wrażenia i wiele zbliżonych odczuć. Przeżywali ten spektakl osobno, ale na tym skrawku przestrzeni, w której gęstniały wszystkie emocje nadawane ze sceny, w jakiejś części przeżywali go także wspólnie.
    W każdym razie, najważniejsze, że Camille była zadowolona, i że nie czuła się rozczarowana takim obrotem spraw, że zamiast konkretnego mężczyzny, na siedzeniu obok zderzyła się z rzeczywistością w postaci własnego szefa. Właściwie dopiero teraz, w trakcie tej rozmowy, Chayton zaczął się zastanawiać, dlaczego adorator nie wykorzystał sytuacji, skoro miał te informacje o Camille na wyciągnięcie ręki, a wraz z informacjami miał również przepis na to, by ją uszczęśliwić. Bilety faktycznie nie należały do najtańszych i to często ten jedyny skuteczny powód, którym można też odpowiedzieć na pytanie, ale z drugiej strony czego się nie robi dla kobiety, którą chciałoby się zdobyć? Prawda, panie Kravis?
    — Zgadza się — śmiało przytaknął na jej uwagę o podsłuchiwaniu i jeszcze kiwnął głową, jak gdyby nigdy nic, jakby to podsłuchiwanie było rzeczą naturalną dla niego i wszystkich wokół, i nawet dla całego świata. Podsłuchał rozmowę, to fakt, ale zgodnie z definicją podsłuchiwania, nie zrobił nic złego. Nie użył do tego żadnego podstępu, cała sytuacja wydarzyła się za sprawą losu, zupełnie przypadkowo; wcale tego nie planował. — Tak się złożyło, że pojawiłem się w odpowiednim miejscu i czasie — wyjaśnił krótko i posłał Camille pełen wdzięku uśmiech. — Powiedziałbym, że życiem rządzi przypadek, ale nie wierzę w przypadki, więc zwalę to na przeznaczenie. Po prostu tak miało być; los chciał żebym usłyszał rozmowę i odpowiednio wynagrodził ci ostatnie dni pracy, więc... stało się — rzekł, zbliżając szkło do ust, by wziąć kolejny łyk słodkiego trunku, a przy okazji zamaskować swój nieco szelmowski uśmiech.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie pomyślałem tylko, co jeśli oprócz mojego zaproszenia dostaniesz jeszcze jedno, od osoby, z którą rozmawiałaś przez telefon, ale jak widać nie musiałem. Przeznaczenie to przeznaczenie, chociaż i z tym problemem na pewno dałbym sobie radę — dodał jeszcze, wciąż utrzymując spojrzenie w twarzy Camille, a na ustach figlarny uśmiech. Trochę sobie żartował, ale w gruncie rzeczy tylko trochę, bo z pewnością nie odpuściłby sobie tego wieczoru tylko dlatego, że Camille wzięła ze sobą drugi bilet, nie ten od niego. W pewnych sprawach trzeba przeznaczeniu pomóc. Ale może nie niekoniecznie zimnym strumieniem prysznica.

      Chayton Kravis

      Usuń
  98. Wcale nie sądził, że swoją sugestią wykraczał poza możliwości matematyki. Prawdopodobieństwo, że ktoś mógłby zaprosić Camille do opery było całkiem wysokie, może niekoniecznie w tym dzisiejszym przypadku, na ten konkretny spektakl, ale w ogólnym rozrachunku, biorąc pod uwagę liczbę mężczyzn, która w ciągu ostatniego roku odebrała ją spod biura i z częścią której na pewno doszła do etapu porozmawiania o sobie – dwa zaproszenia to realna możliwość, której nawet wypadałoby się spodziewać, jeżeli ci mężczyźni, odbierający ją spod biurowca w piątkowe wieczory, naprawdę zamierzali zabiegać o jej względy. Nie, żeby Chayton jakoś szczególnie liczył tych mężczyzn, czy żeby liczył ich regularnie, ale wiedział o tym i uważał, że to dość ciekawe zjawisko, zwłaszcza, że sama Camille widocznie nie uważa się za kobietę, która mogłaby interesować mężczyzn jakoś bardziej. Nie wiedział z czego wynika jej przeświadczenie, ale może stąd, że mało kto potrafił czuć się w jej towarzystwie swobodnie? Ona zakłada, że problem leży po jej stronie, a prawda jest taka, że to potencjalni adoratorzy wymiękają, gdy nie są w stanie rzucić jej na kolana schematyczną gadką szmatką. Nie z każdą panną pójdzie jak z płatka, a już szczególnie z panną, która jest sobą i żyje zgodnie ze swoimi zasadami i ideałami – wtedy trzeba wykazać się czymś więcej, niż posiadaniem ładnej buzi i wypasionego auta. Akurat wzbudzenie zainteresowania w Camille to niełatwa sztuka, a zaimponowanie jej jeszcze trudniejsza. To fajnie, że masz ładną buzię, wypasione auto i milion followersów na Instagramie, ale byłoby jednak fajniej, gdybyś wiedział, że metoda gumowej kaczuszki jest udowodnioną metodą rozwiązywania problemów – jak każdy rodzaj implementacji. Gdybyś wiedział, że coś takiego jak metoda gumowej kaczuszki w ogóle istnieje.
    Utrzymując kontakt wzrokowy, na moment zsunął wzrok nieco niżej, na szkło oparte na jej dolnej wardze, a potem delikatnym skinieniem głowy potwierdził jej słowa. Nie uważał wprawdzie, że przeznaczenie niesie ze sobą wyłącznie to, co dobre, ale tak – dziś cokolwiek, czego Camille się spodziewała, nie mogłoby być lepsze od tego, co jest teraz, ponieważ był to wieczór zainicjowany przez niego i dołoży wszelkich starań, by okazał się dla niej jednym z lepszych lub najlepszych w ostatnim czasie. Niech zapamięta ten spektakl na długo, albo chociaż do takiego stopnia, by uśmiechać się za każdym razem, gdy wróci do niego myślami.
    — To akurat prawda: nie czekam na żadne dary — przyznał i zerknął w swój kieliszek i pływające w nim truskawki. — Ale jeśli życie daje ci cytrynę, zrób z niej lemoniadę. Z jednej strony uważam, że naszym przeznaczeniem determinujemy działania, które podejmujemy dzisiaj, a z drugiej strony w pewnych sytuacjach odnoszę wrażenie, jakby zaplanowany z góry porządek rzeczywiście istniał — wyjaśnił, zastanawiając się trochę nad tym dylematem. — Może nasze życie to nieuchronność losu, a może to czym jesteśmy dzisiaj, jest wynikiem naszych wczorajszych myśli, a dzisiejsze myśli tworzą jutrzejsze życie. I jedno i drugie ma rację bytu — wzruszył nieznacznie ramieniem. Nie miał sprecyzowanego zdania w tej kwestii, bo nie zagłębiał się jakoś szczególnie w istotę przeznaczenia. Raz, że nie miał na to czasu, a dwa, że temat jest bezgraniczny i nie da się znaleźć jednej słusznej filozofii, która odpowiadałaby wszystkiemu i wszystkim. W jego życiu najczęściej uprzedniość wyznacza następczość, więc bliżej mu do determinizmu, ale czy rzeczywiście jest to jedyna możliwa koncepcja? Chyba niekoniecznie, dlatego nie trzymał się tego kurczowo, a zamiast zastanawiać się nad przeznaczeniem, po prostu żył i robił swoje. Dziś był tutaj i zamierzał wziąć z tego wieczoru tyle, ile się tylko da.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pytanie o zaskoczenie przechylił głowę w bok i uśmiechnął się rozbawiony. Popatrzył na Camille, myśląc sobie, że ona przecież cały czas o niczym nie wie. Dla niej tamta noc zakończyła się na zaśnięciu w salonie, a jemu serce niemalże wyskoczyło z piersi. Do teraz pamiętał jego intensywne bicie. Do teraz pamiętał, czym pachniały jej włosy i jak smakowały jej usta.
      — To jest właśnie taki paradoks, Camille. Osoba, której wydaje się, że nie można mnie zaskoczyć, zdążyła mnie zaskoczyć bardziej, niż ktokolwiek inny w całym moim życiu — odpowiedział. — Stoi przede mną. Z pozoru niewinna. Zupełnie nieświadoma. — wymienił powoli, choć nieskrępowanie, pozwalając sobie na głębszy, bardziej filuterny ton. A później, z majaczącym w kącikach ust uśmiechem, nie zdejmując spojrzenia z twarzy Camille, upił łyk szampana. To co pojawiło się na jej twarzy, było warte odnotowania, bo jeśli już o zaskakiwaniu mowa – zaskakiwanie Camille i obserwowanie jak emocje modelują jej mimikę, to bardzo ciekawe i przyjemne doświadczenie. I Chayton naprawdę lubił je powtarzać.

      Chayton Kravis

      Usuń
  99. W normalnym przypadku nikomu nie podałby odpowiedzi na tacy tak od razu. Najpierw zostawiłby świeżo rozgrzebany temat i pobawił się trochę w kotka i myszkę, albo zgaduj-zgadula, choć wcale nie dlatego, że miał jakieś sadystyczne zapędy, co po prostu wolał, gdy zainteresowany w niektórych tematach sam docierał do odpowiedzi, po drodze przetwarzając te stopniowo otrzymywane informacje. Co innego mieć kubeł zimnej wody wylany na głowę znienacka, a co innego być oblewanym kropelka po kropelce, szczególnie, gdy sprawa dotyczy czegoś nietypowego i delikatnego. Jednak tym razem Chayton, mając na uwadze reakcję Camille i niepokój, który pojawił się na jej twarzy, doszedł do wniosku, że zdecydowanie łatwiej będzie jej się pozbierać po zimnym kuble wody wylanym od razu, niż mierzyć się z ciągłym polewaniem, zresztą, sumienie nie dałoby mu spokoju, gdyby wiedział, że jej myśli krążą wokół jego słów i bezskutecznie próbują znaleźć rozwiązanie, a przy tym ciosają jej kołki na głowie. Na pewno w końcu wzięłaby pod uwagę tamtą noc po crunchu, gdy wszyscy się rozeszli, a ona została, ale to wciąż wątpliwe, że sama założyłaby, że coś musiało się wydarzyć w czasie pomiędzy zaśnięciem w nocy, a obudzeniem się rano. Nie była świadoma, że mogło do czegokolwiek wtedy dojść, jednak to, co zarejestrowało się w jej podświadomości, mogło jej o tym przypomnieć, albo rzucić chociaż odrobinę światła na te ułamki chwil, które zaistniały, gdy się w międzyczasie przebudziła.
    Czy nawiązywanie do tej tamtej sytuacji po takim czasie było odpowiednie – kwestia sporna, ale na pewno było sprawiedliwe w stosunku do Camille. Powinna się o tym dowiedzieć, skoro sprawa jej dotyczy, i może powinna była dowiedzieć się od razu, ale Chayton miał całe mnóstwo argumentów, które przemawiały za tym, by poczekać z wyznaniem na odpowiedni moment. Pierwsza sprawa, to nie miał żadnej pewności, czy gdyby powiedział jej od razu, wstyd nie wziąłby nad nią góry i nie postanowiłaby się zwolnić, a nie mógł pozwolić sobie na utratę kluczowego pracownika w trakcie, w którym ruszał jeden z najważniejszych projektów firmy. Druga sprawa, jeżeli by się nie zwolniła, na pewno postanowiłaby go unikać, a w tym okresie rozruchu dobra komunikacja była niezwykle istotna dla projektu i łatwa do zaburzenia w przypadku takiej niewygodnej prawdy. Trzecia – Chayton nie czuł wówczas ani grama złości, wcale mu to zbliżenie nie przeszkadzało i to też był problem, bo biorąc pod uwagę okoliczności – to, że jest żonaty, i że całował się z pracownicą – powinno mu to przeszkadzać, i to co najmniej jak kamień w bucie. A on przeszedł z tym do porządku dziennego, bo nie czuł, by wydarzyło się coś złego. Obopólnie niepoprawnego, to i owszem, ale nie złego.
    Zostawiając truskawki na dnie, dopił zawartość swojego kieliszka i przez moment w milczeniu popatrzył w te jej wielkie, bezdennie ciemne oczy, w których toczyła się gonitwa pytań. Westchnął lekko, zastanawiając się chwilę, jak najlepiej ubrać myśli w słowa. Ale czy istniało coś lepszego od bezpośredniości? W życiu Chaytona raczej nie. Nie przypominał sobie, by udało mu się załatwić cokolwiek bez wykładania kawy na ławę.
    Spojrzał krótko w stronę baru, do którego chciał zanieść swój kieliszek i dał krok w stronę Camille, by zmniejszyć przestrzeń pomiędzy nimi.
    — Jesteś nieprzewidywalna, Camille Russo, a już zwłaszcza gdy zasypiasz — stwierdził i na samo wspomnienie tej nieprzewidywalności, uniósł usta w chwilowym uśmiechu. Brzmiał pokojowo; nie było w jego głosie pretensji, ani tym bardziej złości. Nie było też żartu, bo mówił poważnie, aczkolwiek w sposób, w który stwierdza się jeden z wielu faktów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za moment nachylił się bliżej jej ucha, żeby udzielić tej ostatecznej, wyczekiwanej odpowiedzi.
      — Pocałowałaś mnie — wyznał półszeptem, nie chcąc aby ktokolwiek poza nią usłyszał tę tajemnicę. — I to wcale nie był całus w policzek — dodał i odsunąwszy się, spojrzał na Camille przelotnie, po czym taktownie ją wyminął i skierował kroki do baru, żeby oddać barmanowi kieliszek. Chociaż oddanie kieliszka to nie jedyny powód tego nieznacznego oddalenia się – podejrzewał, że jeśli Camille poczuje się zażenowana, albo zawstydzona, łatwiej będzie jej poradzić sobie z tymi stanami, jeśli nie będzie się jej przyglądał. Nie będzie musiała niczego skrywać za kopertówką, czy kieliszkiem, który tym razem może nie sprostać funkcji kamuflażu. Równocześnie nie zdziwiłby się, gdyby to ją rozbawiło, bo cała ta sytuacja była w gruncie rzeczy zaskakująca, ale i zabawna.
      Nieśpiesznie przystanął więc przy barze i poczekał aż barman obsłuży gości, by móc poświęcić uwagę jemu. Był zupełnie wyluzowany – znów bez trudu przejdzie z tym do porządku dziennego i liczył na to, że Camille też zdoła zachować swobodę i nie będzie czuła się skołowana przez to, co usłyszała. Ludzie gorsze grzechy popełniają, a to nawet ciężko nazwać grzechem. Jedyne, czego mogła żałować, to że nie pamiętała smaku tamtej chwili, bo z pewnością była słodsza niż ten szampan z truskawkami razem wzięty.

      boom, Chayton Kravis

      Usuń
  100. Przejąwszy w dłoń kieliszek, skinął nieznacznie głową i odprowadził Camille spojrzeniem aż do chwili, gdy całkowicie zniknęła mu z pola widzenia. Zauważył, że nie skusiła się na truskawki. Skusiła się za to na standardowe taktyczne wycofanie się pod pretekstem pójścia do łazienki. Już raz to przerabiali, tyle że wtedy Camille odwróciła jego uwagę czymś, co – jak się później okazało – wcale nie zdechło w basenie. Czyżby właśnie zaczęła się operacja ewakuacja?
    Odstawił kieliszek, podziękował barmanowi symbolicznie i wsunąwszy dłonie w kieszenie spodni, skierował się w stronę widowni z amfiteatrem. Poruszenie wśród gości dało mu do rozumienia, że przerwa dobiega końca, ale miał jeszcze drobiną chwilę na to, żeby przespacerować się pomiędzy fotelami w dolnej części widowni i rzucić okiem na sporych rozmiarów fosę orkiestrową, w której muzycy z powrotem zasiadali na swoich miejscach, gotowi do rozegrania kolejnego aktu włoskiej opery. Idąc, słyszał jak wykładzina pracuje pod podeszwami jego eleganckich butów, chociaż nie był to jedyny dźwięk, wypełniający idealnie wygłuszone pomieszczenie; wokół toczyły się różnorakie rozmowy, w orkiestronie szeleściły przekładane przez muzyków karty partytury, a gdzieś dalej, pod naporem palców, strzeliła plastikowa butelka, jednak wszystkie te dźwięki były tak czyste, klarowne i inne od codziennego, zlewającego się w całość jazgotu, że bez trudu dało się je wychwycić. Szkoda tylko, że ten klarowny klimat nie udzielił się myślom w jego głowie, które w drodze do boksu przybrały już formę małej plątaniny. Wszystkie dotyczyły Camille, a konkretniej tego, jak mogła się w tej chwili czuć. Co mogła czuć. Czy była zażenowana, wściekła, czy zdruzgotana? Nie wierzył, że wcale jej to nie obeszło, bo konsternacja na jej twarzy była wystarczającym znakiem utwierdzającym go w przekonaniu, że postanowiła przerobić scenariusz tamtego wieczoru raz jeszcze. Ale choć tego był pewien, nie miał za to żadnej pewności, że nadal była obecna w tym budynku; że wyjście do łazienki rzeczywiście skończyło się wyjściem wyłącznie tam, a nie stokroć dalej. Mogła uciec, bo potrafiła robić to niepostrzeżenie, a teraz miała ku temu solidny powód. Inaczej będzie musiała zmierzyć się z nim i jego wyznaniem, a skoro do tej pory unikała nawet pożegnań – temat niekontrolowanego zbliżenia wydawał się teraz zupełnie niemożliwy do poruszenia.
    Zajmując swoje miejsce w boksie, rozpiął guzik marynarki i wygodnie ułożył ręce na podłokietnikach. Niezależnie od tego, jaką decyzję podjęła Camille, kierując się do łazienki, Chayton postanowił obejrzeć, czy też przeżyć, spektakl do końca. Nie byłoby mu żal pieniędzy, które w jakiejś części zostałyby zaprzepaszczone, gdyby oboje zrezygnowali z wydarzenia w jego połowie – po prostu chciał znów dać się dogłębnie pochłonąć tym niezwykłym operowym doznaniom. Już wcześniej dostrzegł, że mimo przesycenia różnymi emocjami, magiczna atmosfera spektaklu potrafiła go odprężyć. Świadomość niemalże całkowicie odcinała się od rzeczywistości, wędrując do krainy, której majestat ciężko było opisać jakimikolwiek słowami. Człowiek przenosił się do innego wymiaru, natomiast Chayton jakimś sposobem się przy tym relaksował.
    Zaletą głębokiej ciszy, panującej w operze, była możliwość usłyszenia każdego szmeru za plecami. Camille przeszła przez boks swobodnym krokiem, ale tak czy siak nie uniknęła uważniejszego spojrzenia Chaytona, który na moment podniósł na nią wzrok, w chwili w której go mijała. Był zaskoczony, że nie zdecydowała się na ewakuację, ale nie dał poznać tego po sobie. Gdy usiadła, wpatrywał się w kurtynę, czekając, aż pod odpowiednim oświetleniem zacznie się rozsuwać. Później skupił się na akcie, w trakcie którego zamknął na jakiś czas oczy, by skupić się wyłącznie na dźwiękach, wpuścić je do duszy i dać się ponieść otaczającej go zewsząd, wibrującej energii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Był cierpliwy, spokojny, dobitnie wręcz opanowany, ale to jedno spojrzenie Camille sprawiło, że w czystą harmonię wdał się defekt, który momentalnie wytrącił go ze stanu skupienia. Intuicyjnie przeniósł na nią spojrzenie i prześledziwszy wzrokiem jej twarz, lekko podniósł brew. Dostrzegł na niej dziwną gotowość do działania, choć wcale niepodpartą jakąś szczególną pewnością siebie, a jedynie stanowczością. Doszła do jakiś wniosków i zamierzała się nimi podzielić, a może nawet skłonić go do swojej wersji, chociaż wcale nie czuła się pewnie, a już na pewno nie miała pewności, że jej się to uda.
      Słuchał jej i wysłuchał, w pewnym momencie całkowicie odsuwając od siebie operowy klimat, bo obrany przez Camille kierunek wyjaśnień tak go zaskoczył, że musiał poświęcić temu całą swoją uwagę. Przede wszystkim, żeby powstrzymać się przed parsknięciem niedowierzania. Bo naprawdę nie dowierzał! A więc uznała, że doszło do tego tak zwanego nieporozumienia? Że sobie to zwyczajnie zmyślił? Jedyne, z czym mógł się zgodzić, to że nie widziała powodu, przez który miałaby to zrobić, bo on też go wtedy nie widział. Dla niego było to tak samo nierealne, jak teraz było dla niej. To było po prostu popieprzone, ale wydarzyło się w tej rzeczywistości – w jego gościnnej sypialni na piętrze, przy Avon Street numer czterdzieści trzy, w chwili, w której prędzej uwierzyłby w inwazję kosmitów, niż w pocałunek. Tak właśnie było.
      Wpatrywał się intensywnie w jej ciemne oczy, korzystając z sytuacji, że ich twarze znajdowały się na tyle blisko, by odnaleźć spojrzenia bez trudu i móc zagrać w otwarte karty, z pełną, soczyście bezpośrednią szczerością. W pewnym momencie zsunął spojrzenie na jej usta. Nie były niewinne. Były miękkie i słodkie, wtedy smakowały kawą i naprawdę tego chciały.
      — Zrobiłaś to, Camille — zaczął, wróciwszy spojrzeniem do jej oczu. Wcale nie przyjmował jej wersji tłumaczenia. — Zrobiłaś to tak cholernie bardzo, że aż przypomniałem sobie, jak to jest robić to z tak niepohamowanym zaangażowaniem — wyznał. Jego głos brzmiał pewnie. Miękko. Mógł przenikać aż po palce u nóg.
      — Buona notte e sogni d'oro — powtórzył słowa, po których do wszystkiego doszło. Musiała je zarejestrować, bo w odpowiedzi ledwie uniosła wtedy powiekę, by rzucić mu ostatnie spojrzenie, a potem przyciągnąć i przywrzeć do jego ust, bez przerwy na oddech. Gdyby ich nie usłyszała, nie wzięłaby swojej ręki z brzucha i nie przesunęła po jego ramieniu aż na kark. Nie doszłoby do niczego.
      Ale chrzanić kolejność wydarzeń, liczy się to, co mogła wtedy czuć, a tego nie dało się przywołać za pomocą słów. Chayton mógł to jedynie pokazać i właśnie zamierzał.|
      Nie dał Camille czasu na reakcję. Ujął jej twarz w dłoń i przyciągnął do siebie, przywierając ustami do jej – tym razem słodkich, jak szampan z truskawkami. Nawet jeśli wydawało się, że zaraz się cofnie – nie zrobił tego; był całkowicie pewny, czego chce. Koniuszkiem języka prześlizgnął się między jej wargami, lekko je rozchylając, a potem wziął jej twarz w obie dłonie, by móc całować ją głębiej. Namiętniej. Bez przerwy na oddech. Z dokładnie takim samym zaangażowaniem, z jakim ona wtedy całowała jego.

      Chayton Kravis

      Usuń
  101. Granica między chęcią udowodnienia prawdy, a chceniem Camille – jej całej – okazała się tak cienka, że Chayton nawet się nie spostrzegł, kiedy ją przekroczył. I bynajmniej nie zrobił tego krokiem tanecznym, subtelnym, którego nie powstydziłaby się zawodowa baletnica, co przebił się przez nią jak ciężka armatnia kula, zrównująca z ziemią wszystko, co napotka na swojej drodze. Tym razem obróciła w proch wszelką poprawność, porządność i profesjonalizm, bo teraz nic nie stało się przypadkiem; teraz nikt nie był bez winy, nie ważne jak bardzo próbowałoby się wyprzeć z głowy wszystkie fakty – teraz nikogo i niczego nie dało się oszukać. A zwłaszcza serca. Serca, które nie biło już miarowym rytmem, a które przypominało licznik odmierzający czas do wybuchu detonatora w tych ostatnich kilku sekundach, gdy szybkie pikanie zlewa się już w długi ciągły dźwięk. Ale wcale nie byłoby mu żal, gdyby to serce teraz wybuchło. Wolał, żeby wybuchło serce, niż żeby ta chwila dobiegła końca, a dłonie Camille zostawiły w spokoju kołnierzyk, muchę i jego całego. Wolał, żeby się nie odsuwała, żeby rozpięła guziki jego koszuli, wsunęła pod nią dłonie; żeby nie przestawała go dotykać, ani całować, ani chcieć, bo on też jej chciał, a nawet bardziej – teraz jej pragnął i to tak cholernie mocno, że gdy ta bańka pękła, a w miejsce jej bliskości wdarł się bezczelny chłód, był dosłownie wściekły. Nienawidził tego stanu, gdy coś pożądanego wymykało mu się z rąk w chwili, w której najbardziej tego potrzebował. Nienawidził obchodzić się smakiem; chociaż teraz, mając na ustach scałowaną szminkę, ciężko mówić o jakimkolwiek obejściu się. Dostał to, czego chciał, ale to było zdecydowanie za mało w obliczu tego, co mógł mieć.
    Musiał się opanować, stłumić gniew a wraz z nim przemożną ochotę, która w ferworze zapalczywych pocałunków, zdążyła już dotrzeć do odpowiednich części jego ciała, dlatego delikatnie oblizał dolną wargę, nie mając wątpliwości, że na długo nie pozwoli zapomnieć mu tej o chwili, a potem odchylił głowę do tyłu, zamknął oczy i schował twarz w dłoniach, licząc w myślach do dziesięciu. Gdy skończył, bezwiednie opuścił ręce, spojrzał na pusty fotel, w którym jeszcze przed momentem siedziała Camille i wyciągając chusteczkę z paczki, westchnął ciężko, zastanawiając się, czy nie zrobiła sobie krzywdy, gdy wybiegała stąd w obcasach.
    Obejrzał spektakl do końca, ale niewiele z niego wyniósł, bo teraz wyjątkowo nie potrafił odsunąć od siebie myśli i nie było już tak przyjemnie, magicznie i relaksująco, jak przedtem w towarzystwie Camille. Dlaczego wyszła? Czy dlatego, że jej skryta natura nie była na to gotowa? Ale chciała go tak samo bardzo, jak on chciał ją. Czuł to. Całym sobą czuł, że nie skończyliby tego wieczoru osobno, gdyby nie wyrosła pomiędzy nimi bariera, albo gdyby spotkali się w tym życiu w zupełnie innych okolicznościach, jako inni ludzie; nie jako szef – żonaty – oraz pracownica. I całym sobą czuł, że już nic nie będzie takie samo, a nadchodzący czas stanie się obfity w rozstrojenie i mniejsze lub większe wytrącenia z równowagi. Przecież musieli jakoś pracować, a od jakiegoś czasu w wielu przypadkach robią to razem. Po raz pierwszy poczuł niepokój na myśl, że tym razem rozdzielnie życia zawodowego od prywatnego może stać się awykonalne i po raz pierwszy przeczuwał, że w przypadku Camille tak się właśnie stanie.

    Obiecał sobie, że porozmawia z Camille przy najbliższej możliwej okazji, ale w nowy tydzień wkroczył na takim biegu, że znalezienie jednej chwili na coś innego niż obowiązki, graniczyło z cudem. Najpierw wyjazd do Pentagonu w Wirginii na spotkanie z przedstawicielem Defense Legal Services Agency, żeby dopiąć ostatnie szczegóły w czasochłonnym projekcie zabezpieczeń dla GITMO i upewnić się, że wszystko jest zgodne z standardami ISO.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyjazd trwał dwa dni, ale w ciągu tych dwóch dni w biurze Kravis Inc. namnożyło się już tyle spraw, że kiedy Chayton wrócił, na głowę wszedł mu dział marketingu, który gorączkowo przypomniał o jakże ważnej rocznicy scalenia firmowych dóbr i oficjalnej zmianie nazwy z Kravis & Ayton na Kravis Security. Na szczęście, nie było to równoznaczne z obchodzeniem rocznicy ślubu, bo tą państwo Kravis mieli w wakacje, ale Victoria z ekipą wpadli na genialny pomysł, by ubrać ten moment w niezwykle sielankową atmosferę. Styl idealne małżeństwo, którego między nimi nigdy nie było. Victoria argumentowała pomysł zdobywaniem względów i zaskarbianiem zaufania odbiorców, ale chociaż mówiła o tym pięknie, wcale nie obyło się bez kłótni między rodzeństwem, bo jakim cudem w obliczu nadchodzącego rozwodu Chayton miał udawać zakochanego po uszy małżonka? I dlaczego miał to w ogóle robić, przecież zaufanie można zdobyć na sto innych sposobów, w większości niczego nie udając. Jasne, Chayton nie łączy życia zawodowego z prywatnym i potrafi pokazać się w towarzystwie Rosalie, a przy tym, choćby się nienawidzili, zachować profesjonalizm i wcale nie nawiązywać do ich osobistych spraw, ale to była przesada. Ostatecznie stanęło więc na tym, że powinni pojawić się we dwoje, by zwrócić uwagę odbiorców na solidny fundament firmy, który składał się z przyjaźni i zażyłości, bo firma rzeczywiście została założona przez dwóch najlepszych przyjaciół, a później przekazana dzieciom, które również się przyjaźnią, a w tej chwili, jako małżeństwo, teoretycznie nawet kochają. Opinia publiczna nie wiedziała o rozwodzie, nie miała się o nim dowiedzieć i raczej się nie dowie, a było to o tyle łatwe, że Chayton nie pojawia się w tych tabloidach zbyt często, bo skutecznie strzeże swojej prywatności. Nie posiada instagrama ani żadnych innych kont społecznościowych, które byłyby pożywką dla brukowców, więc jeżeli o czymś piszą, to są to wyłącznie domysły i plotki powielone setki razy.
      Mieli kilka dni na przygotowanie wystąpienia, więc Chayton zostawił to w dłoniach marketingowców i wrócił do swoich spraw, w tym do Camille, którą chciał złapać, rzecz jasna wielokrotnie i bezskutecznie. Wiedział, że była obecna w pracy, ale gdy schodził, nie było jej przy biurku. Z jakiegoś powodu nie pojawiła się również na cotygodniowym spotkaniu teamu. Nie złapał jej też po godzinach. Pewnego dnia trafił na nią w kuchni; gdy wszedł, ona skończyła przygotowywać kawę, a czmychnęła stamtąd tak szybko, że chyba nie zdążyła usłyszeć dzień dobry, które ostentacyjnie rzucił w jej stronę. Raz, gdy on wychodził z windy, ona akurat wchodziła, ale wybrała drugi dźwig – może go nie zauważyła, a może zwyczajnie nie chciała stworzyć okazji do rozmowy. Później Chayton przygotowywał się do wystąpienia, więc spędzał więcej czasu z Rosalie, z którą poruszył jeszcze kwestię rozwodu i jej ostatnią akację w ośrodku mediacji, na którą, jak się okazało, wpływ miała Lucinda i jej manipulatorskie zagrywki. Siedzieli albo w jego gabinecie, albo w przeszklonej sali konferencyjnej i nie bez powodu w tej, z której najłatwiej byłoby mu złapać wzrokiem Camille. Nie widział stamtąd jej biurka, ale wiedział, że będzie musiała minąć tę salę, ilekroć będzie szła do któregoś z koordynatorów, czy nawet do Samuela, i raz nawet tak się złożyło, że siedząc z Rosalie w przeszklonym pomieszczeniu, dostrzegł Camille idącą z jakąś teczką. Spojrzeli na siebie, choć jej spojrzenie trwało może ułamek sekundy, podczas gdy Chayton wpatrywał się w jej sylwetkę, aż zniknęła za rogiem. Miał ochotę wstać, pójść za nią i bez ogródek ją zatrzymać, ale nie wyglądałoby to dobrze w oczach niemalże całego biura. Kolejnego dnia wezwał ją do gabinetu przez koordynatorkę biura, ale nie doczekał się jej przyjścia, znalazł więc inną okazję do złapania, którą wypatrzył na kamerach – poczekał do pory lunchu i gdy zobaczył, że Camille zbiera swoje manatki, by pójść coś zjeść, zrobił to samo.

      Usuń
    2. Zjechał windą na dół, ale ledwie zdążył wyjść przez stalowe drzwi i stanął jak wryty. Trochę uderzył go widok Camille i przytulającego ją na powitanie mężczyzny. Było w tym uderzeniu zaskoczenie, ale też ukłucie zazdrości, bo jeśli rzeczywiście chodziło o adoratora, mogła mu po prostu powiedzieć, że kogoś ma. Chyba jakoś by to przyjął, a może nie, ale czy to powód, by tak zaciekle go unikać? Wprawdzie nie widział, żeby Camille odwzajemniła ten uścisk z nastoletnim zafascynowaniem, a raczej z automatu, bez większego zaangażowania, ale poszła z nim do bufetu, więc byli umówieni. Spędzą ze sobą czas, porozmawiają...
      Ze mną też wkrótce porozmawiasz, Camille, pomyślał wtedy i wszedł z powrotem do windy. Nie pojechał do biura, a na podziemny parking. Miał dziś dyżur w jednostce policji, więc na lunch skoczy do stołówki, a przy okazji porwie kolegę po fachu, bo prawdopodobnie będzie miał do niego romans, i to dość poważny. Na pewno będzie musiał pożyczyć mu radiowóz.

      Spotkanie z okazji rocznicy odbyło się w sali konferencyjnej w Hotelu Plaza i było transmitowane na żywo, a więc możliwe do obejrzenia przez pracowników w biurze, z których większość rzeczywiście zebrała się przed ekranami, choćby z czystej ciekawości, by popatrzeć na szefostwo. Spotkanie zorganizowano dla najważniejszych gości, głównych kontrahentów, podwykonawców i gości specjalnych, których łącznie zebrało się ponad czterdziestu, a że byli to również przedstawiciele rządowych departamentów, to nie zabrakło dziennikarzy i strzelających co rusz błysków fleszy. Gdy Chayton i Rosalie pojawili się przy mównicy, powitano ich oklaskami; później Chayton zaczął przemawiać, skupiając się głównie na najbliższych planach firmy, współpracy z ważnymi klientami; uchylił też rąbka tajemnicy w kwestii nowego projektu, nad którym trwały intensywne prace. Nie skupiał się na relacji z Rosalie, bo ta część wieczoru wcale tego nie wymagała. Schody zaczęły się później, gdy przyszedł czas na pytania i późniejsze wywiady, gdzie co odważniejsi nie bali się wchodzić z butami do ich życia prywatnego. Mimo wszystko, odpowiedzi zarówno Chaytona, jak i Rosalie były dyplomatyczne i nic nie wskazywało na to, że coś komuś wydało się podejrzane. Ale następnego dnia, gdy tylko pojawił się w biurze i usiadł za biurkiem w swoim gabinecie, dyrektorka PR wpadła do środka z tabletem i pokazała mu świeżo wrzucony w sieć artykuł. Idealne małżeństwo, czy tylko gra?, tak brzmiał nagłówek w E! Online, który rozpisał się o kryzysie małżeńskim Kravisów, za dowód podając dystans między nimi i fakt, że gdy Rosalie chciała złapać go za rękę, on ją cofnął. Za chwile przyszła też Victoria, który zrugała Chaytona, zarzucając mu, że zepsuł cały misterny plan budowania zaufania; wspomniała przy okazji, że ten debilny magazyn obserwuje ponad dwadzieścia milionów ludzi. Może i by się tym faktem przejął, ale miał gdzieś cały ten E! Online i ich głupie artykuły. Gdyby to Bloomberg Businessweek lub Fortune napisali, że firma traci zaufanie, wtedy wziąłby sprawy w swoje ręce, ale teraz... Za kilka dni wszyscy o tym zapomną, może już zapomnieli, zresztą, czy cofnięcie ręki w nieodpowiednim momencie to naprawdę dowód na kryzys małżeński? Kazał im wrócić do pracy, a później przeczytał raz jeszcze artykuł, zastanawiając się, kto był tak czujny, żeby obserwować ich ruchy. I skąd w ogóle wzięli się dziennikarze tych plotkarskich brukowców. To prawda, że wyglądali na tych zdjęciach na zdystansowanych i nijak nie pasowali do definicji idealnego małżeństwa, ale od początku byli nim tylko na papierze. Miał jednak dziwne wrażenie, że matka maczała w tym swoje paluchy.

      Usuń
    3. Ze względu na dyżur w jednostce, z biura wyszedł dużo wcześniej. Był też umówiony z przyjacielem, by dogadać szczegóły dzisiejszej transakcji, a mianowicie pożyczenia radiowozu tak, by nie dowiedział się o tym komisarz. Oczywiście Chayton przysięgał, że z jego karoserii nie spadnie choćby skrawek farby, ale gdy Jonathan oddawał mu kluczyki i tak nie był pewien, czy za to nie oberwie. Gdyby doszło do jakiegoś wypadku, wtedy wszyscy mieliby przerąbane, ale jeśli odda wóz w stanie nie naruszonym, nikt się nawet nie dowie, że przez moment był w rękach Chaytona. Oczywiście, Chayton mógł prowadzić radiowóz, ale problem polegał na tym, że gdy Jonathan zaczynał dyżur, on był już po godzinach. Co więc zamierzał robić po godzinach w radiowozie w rewirze, który nie należy do tej jednostki? Udzielenie poprawnej odpowiedzi, która nie obciąży ani jednego ani drugiego, to wyzwanie. Na szczęście, szansa że do tego dojdzie, była naprawdę mała.
      Pamiętał, jak Camille wspominała o swoich sąsiadkach. Teraz, czekając w radiowozie, miał okazję być całkowicie niezauważonym (nie narazić Camille na plotki), poprzyglądać się ulicy i dostrzec ten specyficzny małomiasteczkowy klimat. Charles and Margaret Collins Way ani trochę nie przypominała Nowego Jorku, a bardziej przedmieścia jakiegoś miasta położonego w samym sercu kraju. Między domkami nie było choćby metra przerwy, wokół rosły drzewa, dzieciaki grały tu w klasy na chodniku, a matki siedziały na niewysokich murkach, rozmawiając o brakujących pomysłach na obiad. Słyszał je przez uchyloną szybę; akcenty kobiet zdradzały, że nie były rdzennymi Amerykankami, zresztą za moment jedna z pań zwróciła się do dziecka w obcym języku. Bardziej niż na czyichś rozmowach, skupiał się jednak na pilnowaniu chodnika – nie miał pewności, z której strony przyjdzie Camille, więc co rusz zerkał we wsteczne lusterko, gdyby okazało się, że błędnie założył jej przystanek końcowy. A czekał dobre czterdzieści minut, zanim w końcu dostrzegł ją w przedniej szybie. Szła chodnikiem, coś mówiła, a wiatr delikatnie plątał kosmyki jej ciemnych włosów... i wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że za chwilę dostrzegł przy niej tego mężczyznę z bufetu. Znów rozmawiali. Znów się przytulili, ale tym razem na odchodne doszedł jeszcze gest słuchawki, rzucony przez pana John Doe. A więc spotykają się. A więc dowie się kim on jest.
      Chciał być dziś grzeczny, kulturalnie zaprosić Camille na pogawędkę, ale teraz zwątpił, że to się uda.
      By nie tracić czasu uruchomił wóz i ruszył powoli w jej kierunku. Zsunął szybę od strony pasażera do samego dołu, a gdy podjechał bliżej, nie zatrzymując auta, wychylił się, żeby go usłyszała.
      — Camille! — Zawołał najpierw. Na pewno nie spodziewała się go tutaj w takim wydaniu: w mundurze i w radiowozie departamentu nowojorskiej policji, którym od wielu lat na co dzień już się nie porusza. Ale ponieważ od domu dzieliło ją niewiele, a on bywał zapobiegawczy – w obawie, że Camille przyśpieszy kroku, wyprzedził ją nieco, zatrzymał auto i wysiadł, by finalnie przed nią stanąć.
      — Jeśli nie wsiądziesz dobrowolnie, zrobię tu taką scenę, że to aresztowanie nie umknie całemu osiedlu — powiedział, wymownie kładąc dłonie na swoim pasie taktycznym, przy którym znajdowały się przypięte kajdanki, broń w kaburze i inne przedmioty przydatne do obezwładnienia przeciwnika. Miał też radiotelefon, choć w tej chwili już wyłączony.
      Stał w delikatnym rozkroku, w postawie ofensywnej i cały czas się jej przyglądał, a brzmiał niezwykle poważnie i zupełnie tak, jakby naprawdę był zdolny do wyjęcia tych kajdanek i obezwładnienia jej w akompaniamencie całej tej procedury Prawa Mirandy, brzmiącej: masz prawo zachować milczenie.... W rzeczywistości, chętnie by to zrobił, żeby znów być tak niepoprawnie blisko, ale rozmowa była teraz ważniejsza od wszelkich przyjemności. Kiwnął więc głową w stronę radiowozu, dając jej jeszcze niemy znak, by pakowała się do środka i dla własnego dobra niczego nie utrudniała.

      Chayton Kravis

      Usuń
  102. Nad tym, co było fair w ich przypadku można by dyskutować długo, nawet bardzo długo, a podobnie jak Camille nie uważała zagrywki z mundurem za uczciwą, on nie uważał, że unikanie go to rozwiązanie, które było w jakimkolwiek stopniu sprawiedliwe, zwłaszcza, że do tej pory – nie licząc co najwyżej zerknięcia na kamery – nie próbował złapać jej podstępem, a w sposób konwencjonalny, przychodząc, szukając lub czekając. Co więcej, śmiało można powiedzieć, że zamiana biurka na kawałek podłogi, by móc schować się w kącie i zniknąć z pola widzenia, to też rodzaj cheatowania, więc równie śmiało można uznać, że skoro oboje w tej zabawie w kotka i myszkę chwytali się wszystkich możliwych sposobów, by realizować swoje założenia – w niebyciu fair są już w tej chwili kwita. Oszukiwali bowiem oboje i można się najwyżej zastanowić, kto w jakiej oszukiwał wierze, ale nie miało to chyba większego znaczenia, jeśli samo oszustwo jest już czymś, czego nie powinni byli robić. Tylko czy bez oszustwa Chayton miałby możliwość porozmawiania z Camille? Raczej nie. Skoro ona robiła wszystko, by rozmowy uniknąć, to tak czy siak musiałby użyć jakiejś niepoprawnej metody, by ściągnąć ją do siebie, czy to do gabinetu w biurowcu, czy gdziekolwiek indziej. Różnica była taka, że w mundurze było to łatwiejsze, bo w mundurze obowiązywały go inne zasady, reguły i priorytety, znacznie bardziej sprzyjające, niż w przypadku biura i prezesowskiego stołka. Profesjonalizm w pracy policjanta prezentował się inaczej, bo lista chwytów dozwolonych jest w tym zawodzie dużo dłuższa i można odczytać ją w dwojaki sposób, zwłaszcza, że w nowojorskim prawie aresztowanie bez nakazu można podeprzeć prostym argumentem: funkcjonariusz wie lub ma powody, by sądzić, że przestępstwo zostało popełnione lub jest popełniane. Oczywiście, później, w ciągu czterdziestu ośmiu godzin, należy te powody podeprzeć faktami przed sądem, niemniej jednak samo sądzenie pozwalało mu na założenie kajdanek na nadgarstki Camille i na doprowadzenie jej do aresztu.
    Ale doprowadzać jej nigdzie nie zamierzał, bo to rzeczywiście byłby już czysty absurd, poza tym nie miał ku temu najmniejszego powodu, a kiedy tu przyjeżdżał, nawet mu przez myśl nie przeszło, że wyciągnie kajdanki z kieszonki pasa. Nie chciał jej aresztować w dosłownym tego słowa znaczeniu, bo nie w takim celu się tutaj zjawił, ale jej nerwowa reakcja trochę go zdumiała, a że policjantem – w przeciwieństwie do bycia prezesem – jest okropnym, bo dla przestępców nie ma za grosz litości, a wyrozumiałość chowa na służbie głęboko w kieszeń, gdy Camille zbliżyła się niespodziewanie, przekraczając granice jego przestrzeni osobistej, jako funkcjonariusz miał już pewne prawo uznać, że czuje się zagrożony i na mocy tego prawa zakuć ją w kajdanki.
    I to też zrobił. Bez słowa chwycił Camille za nadgarstki, sprawnie wywinął jej ramiona, obrócił tyłem i ostrożnie ją do siebie przyciągnął, a potem wyjął kajdanki z luźnej kieszonki i jednym trzaskiem zapiął je na filigranowych przegubach, robiąc to nie tyle, co mocno, a ostentacyjnie. Nie ciasno, ale tak, by czuła jak chłodny metal blokuje jej gwałtowniejsze ruchy.
    — Granice zostały przekroczone już dawno, signora Russo, jakieś trzy miesiące temu w moim domu — zauważył. Był na tyle blisko, że jej pachnące rozmarynem i szałwią włosy łaskotały go w twarz. — Ale to prawda, nie musisz wsiadać do radiowozu — przyznał, śmiałym ruchem stopy zwiększając rozstaw jej nóg w gotowości do przeszukania. Nie było konieczne, by wsiadła do auta; wcześniej po prostu zakładał, że w przypadku rozmowy tak będzie dla niej bardziej komfortowo.

    OdpowiedzUsuń
  103. — Jeśli nie chcesz, porozmawiamy tutaj, na środku chodnika, o tym co zaszło między nami w The Met i o tym jak świetnie potrafisz unikać mnie w biurze na powierzchni 55 268 stóp kwadratowych — rzekł otwarcie i tym razem znacznie głośniej, dając jej do zrozumienia, że nie będzie o tym szeptał, niezależnie od tego, czy osiedlowy monitoring czaił się już w pobliskich oknach, czy jeszcze nie. — Ale najpierw upewnię się, że nic przy sobie nie masz — oznajmił i przechodząc do standardowego pat-down, położył dłonie na jej ramionach, po czym zaczął stopniowo przesuwać je w dół po ubraniu, uważnie dotykając jej sylwetki, aż zatrzymał się na wysokości talii. Działał stanowczo i bez zwlekania, bo tego wymagał ten zawód, ale uśmiechał się kącikiem ust, mając świadomość, że Camille wściekła się, choć on do tej pory nie zrobił niczego, co mogłoby zostać uznane za rażące naruszenie prawa. Nie aresztował jej, bo nie miał podstaw, ale ze względu na jej reakcję, zakuł ją i przeszukał na mocy prawa, zapewniając sobie bezpieczeństwo do dalszych czynności, gdyby zaszła potrzeba ich wdrożenia.

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  104. Sprawa ani trochę nie dotyczyła pracy ani obowiązków wykonywanych przez Camille, bo gdyby Chayton miał w tej kwestii jakieś zastrzeżenia, to nie potrzebowałby żadnych podchodów, by jej o czymś takim powiedzieć, nie wspominając już o angażowaniu się w zbędne przedstawienia. Nie musiałby jej nawet szukać, bo wtedy to ona miałaby obowiązek przyjść do niego. Akurat Chayton nie miał absolutnie żadnego problemu z wyrażaniem swojej opinii, czy z rozmawianiem na trudniejsze tematy, a już tym bardziej w kwestii pracy, która była dla niego priorytetem i na którą nie miały wpływu żadne niesnaski wykreowane na gruncie prywatnym. Jeśli ktoś spieprzył swoją robotę, był w stanie udzielić reprymendy adekwatnej do błędu, i nie ważne, czy chodziłoby o błąd pracownika szeregowego, błąd najlepszego przyjaciela, siostry, matki, czy żony. W pracy nie było wyjątków od tej reguły. Pochwały i upomnienia nadawane były w tej samej skali dla każdego, a na dodatek niezwłocznie, bo wszelkie niejasności Chayton przywykł rozwiązywać od razu i do tego dążył od samego początku również teraz, w przypadku niejasności między nimi. Byłoby mu wręcz na rękę, gdyby zamiast unikania się, porozmawiali, wyjaśnili sobie tamtą sytuację i definitywnie zamknęli sprawę opery, bo może Camille lubiła składować trupy w szafie, może według niej nie było o czym rozmawiać, ale Chayton nie jest takim człowiekiem. Z wieloma rzeczami potrafi przejść do porządku dziennego, ale nigdy nie umywa rąk, jeśli odpowiedzialność leży choć odrobinę po jego stronie. A w tej chwili czuł się odpowiedzialny, bo w tym konkretnym przypadku to on zainicjował pocałunek. Niezależnie od pobudek, które nim wówczas kierowały, ani czy Camille chciała tego, czy nie chciała – to on pocałował ją w operze, więc abstrahując od tego, co wydarzyło się wcześniej w jego domu, tym razem to przez niego znaleźli się w tej niekomfortowej sytuacji. Do rozmowy dążył wyłącznie z szacunku do Camille, by nie myślała, że w tamtym ułamku chwili stała się dla niego tylko okazją, z której chamsko skorzystał, i której nie należą się przeprosiny. Zdawał sobie sprawę, że bez względu na to, co nim kierowało, co czuł i czego chciał, nie powinien był tego robić. Nie, żeby jakoś tego żałował, bo nie żałował ani trochę, ale nie wypada całować kobiety, gdy nie zna się jej stanu cywilnego, ani gdy samemu jest się żonatym, choćby tylko na papierze.
    Chciał zamknąć tę sprawę i zostawić za sobą, dlatego zdecydował się na tak radykalne posunięcie z mundurem w roli głównej i tego też wcale nie żałował. Przeczuwał, że to zadziała. A jeśli faktycznie zdołają porozmawiać – albo on zdoła porozmawiać, bo jeśli Camille nie chciała mówić, to niech przynajmniej go wysłucha – a on wróci do jednostki chociaż troszkę przekonany, że Camille nie żywi do niego urazy, to znaczy, że niepoprawne aresztowanie było warte zachodu.
    Westchnął ciężko, zastanawiając się czy to naprawdę było konieczne? Czy nie mogła tak od razu zgodzić się i wsiąść do auta, bez całej tej nerwowej otoczki, kajdanek i szorstkich włoskich słów? Chyba nie wierzyła, że znalazł jakąś podstawę prawną do tego, by zawieść ją na posterunek, a tam wsadzić za kratki. Szukał informacji głęboko, ale nie aż tak. Poza tym, gdyby uwierzyła, musiałaby mieć coś poważnego na sumieniu...
    — Włoski temperament, wybuchowy niczym Etna — skwitował, mijając sylwetkę Camille w drodze do radiowozu. W środku miał kluczyki do kajdanek, a musiał ją najpierw rozkuć, żeby mogła swobodnie wsiąść i usiąść; wsiadanie do auta z dłońmi spiętymi za plecami wcale nie jest takie łatwe.
    Nachylił się do środka samochodu, rzucając Camille kontrolne spojrzenie, a potem wyciągnął ze schowka niewielki kluczyk i za moment znów stanął za jej plecami. Bez słowa wsunął go w dziurkę, kilkukrotnie przekręcił, starając się nie szarpać zbyt mocno za kajdanki, i zamek po chwili ustąpił. Zdjął metal z jej nadgarstków, otworzył drzwi od strony pasażera i wsunąwszy kajdanki z powrotem w kieszonkę, wskazał dłonią wolny fotel z przodu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Transceiver trzeszczał w radiowozie, co rusz wyłapując jakieś urywki policyjnych rozmów. Gdy Chayton zajął miejsce za kierownicą, ściszył go trochę i ruszył w stronę Shore Road Park.
      — Nie byłoby mnie tutaj, gdybyśmy porozmawiali wcześniej — zaczął, rozglądając się nienerwowo za jakimś wolnym miejscem, gdy jechali już wzdłuż parku. — Nie wiem dlaczego zdecydowałaś, że unikanie mnie będzie lepszym rozwiązaniem, ale jeśli nie masz nic do powiedzenia, to chciałbym, żebyś mnie chociaż posłuchała — kontynuował i sprawnie wsunął się z samochodem pomiędzy dwa inne, stojące za białą linią wzdłuż chodnika, za którym rozciągał się park i szerokie wody New York Bay.
      Wyłączył silnik auta i przeniósł spojrzenie na Camille.
      — Chciałbym cie przeprosić, Camille — rzekł. Dziwnie było przepraszać za coś, czego się nie żałuje, ale tego wymagała kultura, a Chayton miał jej spore pokłady, nawet jeśli bywał niezłomny i często nieprzejednany w swoich działaniach. — To miał być twój wieczór, a nie obejrzałaś nawet drugiego aktu.

      Chayton Kravis

      Usuń
  105. Nie zakładał, że rozmowa będzie trwała długo. Nie wszystko da się ubrać w słowa, a zwłaszcza czegoś, co było niespodziewane i podyktowane jakąś dziwną pokusą znikąd. Jedyne, co chciał osiągnąć tą rozmową, nie ważne jak długą czy krótką, to rozwiać wszystkie wątpliwości, a odniósł wrażenie, że Camille miała ich dużo więcej niż on. Po jej gorzkich słowach mógł się domyślać, co miała na myśli, bo gdy mówiła, że to nie powinien być jej wieczór, i że to nie ją powinien teraz przepraszać, ewidentnie celowała w jakąś drugą osobę, ale chciał, żeby rozwinęła te myśli. Chciał, żeby powiedziała o tym głośno, żeby nazwała rzeczy po imieniu, nie powstrzymując się przed wypowiedzeniem słów, które mogły zabrzmieć niestosownie. Chciał, żeby zadała mu sto tysięcy pytań, jeśli tyle rzeczywiście cisnęło się jej na usta, bo gotów był odpowiedzieć na wszystkie, niezależnie, której sfery życia miałyby dotyczyć. Nie był jednak pewien, czy Camille będzie w stanie zadać choćby jedno. Może, w przypływie frustracji, gdyby przycisnął ją do muru najbardziej, jak się da, wtedy w akompaniamencie włoskich słówek wyplułaby je wszystkie z automatu, ale wcale nie chodziło mu o to, by wyciągać z niej cokolwiek na siłę. Ta znajomość nie miała sprowadzać się do robienia czegokolwiek pod presją, więc takie metody byłyby ostatecznymi, z których chciałby skorzystać.
    Tak, to wszystko było pokręcone i z tym zgadzał się w stu procentach; mógł nawet powiedzieć, że ją rozumie, bo zadawał sobie dokładnie takie same pytania przed kilkoma miesiącami, gdy wyszedł z sypialni, w której zostawił ją krótko po tym, gdy go pocałowała. Też nie rozumiał wtedy, co się stało, dlaczego się stało i jakim, do cholery, cudem, skoro przez całą drogę z salonu do sypialni niósł prawie zwłoki – a prawie tylko dlatego, że od czasu do czasu wierciły się w jego ramionach. To było tak silne zaskoczenie, że do teraz czuł je w sobie, ilekroć wracał myślami do tamtego razu. Aktualnie skupiali się na tym, co wydarzyło się ostatnio, ale opera wcale nie była początkiem tego szaleństwa. Początek miał miejsce dużo, dużo wcześniej.
    Nie odzywał się przez kilkanaście sekund, choć nie dlatego, że zastanawiał się dlaczego do tego doszło. Tak szczerze, w ogóle nie obchodziło go dlaczego, bo ta odpowiedź nie miała żadnego wpływu na sytuację, a nie potrzebował szukać wytłumaczenia dla czegoś, czego chcieli oboje. Do niczego by nie doszło, gdyby w głębi duszy tego nie pragnęli, albo nie potrzebowali, a czy da się jakoś sensownie wytłumaczyć chcenie? Raczej nie. Sama psychika podświadomie szuka takich sytuacji, w których potrzeby są zaspokajane i dąży do powielania ich.
    Zastanawiała go teraz zupełnie inna kwestia, którą Camille przed sekundą poruszyła. Komu był winien te przeprosiny. Komu, jeśli nie jej – osobie, która była bezpośrednim odbiorcą działania? Ten temat musiał zostać rozwinięty, i to dogłębnie, bo w nim najwidoczniej tkwił cały szkopuł.
    — Camille — zaczął, wciąż marszcząc czoło. — Kogo powinienem przeprosić, jeśli nie ciebie? — Zapytał, przyglądając się jej z uniesioną brwią. — Kogo masz na myśli? Kobietę, z którą łączy mnie podpis na akcie małżeństwa?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Parsknął cierpko i położywszy dłoń na kierownicy, przeniósł na chwilę wzrok za szybę. Zdecydowanie, powinien błagać Rosalie o przebaczenie, najlepiej na kolanach. Zwłaszcza za to, że skutecznie utrudniała proces rozwodowy.
      Pokręcił głową do własnych myśli i wrócił uwagą do Camille. Jego żona nie była przecież jedyną osobą, do której mógł skierować przeprosiny. Od jakiegoś bliżej nieznanego mu czasu był tutaj ktoś jeszcze. Ktoś, o kogo wcale nie omieszkał zapytać.
      — Czy może jednak mężczyznę, z którym się spotykasz? — Kontynuował w sposób bezpośredni, rejestrując od razu wyraz jej twarzy. — Jak dobrze pójdzie, jeszcze zdążę go złapać — stwierdził. — Powiedz mi kogo powinienem przeprosić, Camille, i podaj choć jeden słuszny powód, a odpalę wóz i to zrobię.

      Chayton Kravis

      Usuń
  106. Nie wyobrażał sobie żyć z wątpliwościami i pozwalać, by kształtowały one jego podejście do jakichkolwiek spraw, bo doskonale wiedział, że w wielu przypadkach te wątpliwości mogą wynikać z błędnie wyciągniętych wniosków. Jeśli jedna decyzja może rzutować na całe życie, a jedna wątpliwość może przekreślić wszystko, co do tej pory zostało zbudowane – dobrze jest mieć pewność, że nasze wnioski zostały dokładnie zweryfikowane; że nie zawierają błędu będącego skutkiem zbyt pochopnego przyjmowania za pewnik pojawiających się w głowie hipotez. Emocje determinują działanie człowieka – większość głupstw zostaje popełnionych właśnie za sprawą emocji, a ludzka pamięć dodatkowo ma tendencję do tworzenia oraz wydobywania wspomnień na podstawie znaczenia. Błąd atrybucji jest tak powszechnym zjawiskiem, że Chayton nawet teraz, siedząc w radiowozie i rozmawiając z Camille, wiedział, że w tym przypadku do niego doszło. Wnioski Camille opierały się tylko na tym, co widziała i co sama sobie dopowiedziała, by uzupełnić luki w kontekście i nadać całości sens. Nie było pytań skierowanych do źródła. Nie było rozmowy, która mogła znacząco wpłynąć na sytuację, bo Camille trwając w swoim przekonaniu, wolała jej unikać. Ale nie miał jej tego za złe – wybrała po prostu najłatwiejsze rozwiązanie, a miała do czynienia z człowiekiem, który nie zadowoli się półśrodkami i który dla lepszego rezultatu gotów jest wybrać najbardziej karkołomną drogę z możliwych. Uzupełniali się pod tym względem, bo tam gdzie odpuści Camille, tam na pewno nie odpuści Chayton – tak jak teraz, gdy udało mu się wyciągnąć z niej kluczową informację, będącą zarazem jednym z powodów jej postępowania.
    — A więc nie chodzi o mężczyznę i nie chodzi też o to, że wcale tego nie chciałaś, a ja zrobiłem coś wbrew twojej woli… — wymienił z wolna, chcąc zwrócić jej uwagę na kwestie, o których ani razu nie wspomniała, a o które siłą rzeczy faktycznie wcale nie chodziło. — Chodzi o kobietę, z którą łączy mnie podpis na akcie małżeństwa — podsumował dość lekko, jak na kogoś, kto w jakimś stopniu dopuścił się zdrady. Bo rzeczywiście można by mówić zdradzie, gdyby tylko doszło tu do złamania jakiejś przysięgi wierności, ale niczego takiego nie było. Żadna przysięga nie istniała. Był tylko świadomy układ i puste słowa, które miały sformalizować związek i rozpocząć proces scalania udziałów. W swoim życiu Chayton najłatwiejsze rozwiązanie wybrał jeden jedyny raz, właśnie wtedy gdy podpisywał akt małżeństwa. Drugi raz nie postąpiłby w ten sposób, choćby go ktoś na kolanach zapewniał, że kasowanie podpisu będzie równie łatwe, co jego składanie. Tam, gdzie pojawiają się uczucia, problemy i inne zawirowania, wszystko przestaje być łatwe.
    Spojrzał krótko na swój serdeczny palec, którego obrączka nie zdobi już od dobrego roku. Kiedyś nie zdejmował jej wcale, później zależnie od sytuacji, a teraz nie jest nawet pewien, gdzie powinien jej szukać; możliwe, że jest w mieszkaniu, które zajmuje Rosalie.
    — Cieszę się, że te szczegóły ci nie umknęły. To oznacza, że znów dobrze odegraliśmy swoje role — odpowiedział, nie siląc się na dobór mniej dobitnych słów. — Szkoda tylko, że E! Online dopatrzył się faktów, bo trochę zepsuli przez to plan marketingowy Victorii, ale... — kontynuował, wodząc spojrzeniem po twarzy Camille. Jego głos brzmiał spokojnie, może nawet za spokojnie w chwili, w której powinien choćby zadrżeć, bo przecież mówił o swoim małżeństwie. Ale to była gra, która stała się już żmudna i zdecydowanie za długa. — Liczę na to, że przestaną drążyć temat. Niech dalej widzą zgodne małżeństwo, niech ludzie się zachwycają, bo może dzięki temu uda się odciągnąć uwagę od rozwodowych turbulencji i wszystko przebiegnie we względnej ciszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odetchnął głębiej, lekko zaciskając dłoń na kierownicy, bo nie czuł się przekonany do własnych słów, zwłaszcza tych o względnej ciszy, ale miał nadzieje, że skoro do tej pory udało się utrzymać prywatność w ryzach, w trakcie rozwodu i po nim również się uda. Kto jednak wie, co przyjdzie do głowy matce, jeśli okaże się, że jej plan właśnie się sypie.
      — Można by rzec, że się rozwodzę, Camille i nawet chciałbym tak rzec, ale to nie prawda. Ja próbuje się rozwieść, bo kobieta, która weszła ze mną w ten biznesowy układ, postanowiła złamać reguły gry i wszystko znacząco utrudnić — wyznał. — Dlatego kobiecie, z którą łączy mnie podpis na akcie małżeństwa, nie należą się żadne przeprosiny, Camille. Niczego sobie nie przysięgaliśmy — wyjaśnił, na tym kończąc temat. To wszystko było sto razy bardziej skomplikowane, ale nie czuł potrzeby opowiadać Camille na czym polegała znajomość z Rosalie. Grunt, że nigdy nie był w niej zakochany. Ani w nikim. Chayton Kravis się nie zakochuje, bo nie wierzy w miłość jak z bajek.

      Chayton Kravis

      Usuń
  107. Dostrzegł, że wraz z jego wyjaśnieniem wulkan przestał wybuchać, iskry złości przygasły, a Camille złagodniała, ostrożnie analizując świeże informacje. Nie były to wprawdzie informacje, którymi Chayton dzielił się z kimkolwiek i którymi chciał się dzielić tak w ogóle, bo uważał, że pewne sprawy z kategorii tych osobistych wcale nie powinny wychodzić poza cztery ściany domu, ale ten przypadek był wyjątkiem, a Camille właśnie dołączyła do grona tych kilku szczególnych osób, które miały sposobność poznać jedyną słuszną prawdę na temat jego małżeństwa. Nie poznała jej dogłębnie, ale wystarczająco, by być w tej chwili świadomą, że to małżeństwo nie jest świadectwem miłości dwojga ludzi, a zwykłym układem zawartym dla osiągnięcia obopólnych korzyści. Układem, który miał zostać rozwiązany w odpowiednim momencie, a który wciąż trwa, bo jedna ze stron uparła się, że się ten koniec wcale nie jest konieczny. Bo po co cokolwiek zmieniać, po co dawać plotkarzom pole do popisu; bo co powiedzą koleżanki, jak zareagują stali kontrahenci... Gdyby żył jego ojciec, nie doszłoby do tego małżeństwa, a nawet jeśli, to miałby po swojej stronie przynajmniej jedną osobę, która wspierałaby go całym sercem, tymczasem – nie licząc jedynej siostry – musiał walczyć sam przeciwko matce, żonie, teściowej i całej gromadzie ich szczekających przyjaciółek. Nie, żeby czuł się tym jakoś zaniepokojony, wręcz przeciwnie –traktował to jako wyzwanie, ale po prostu nie rozumiał, dlaczego zdecydowały się rozwlekać coś, co można było załatwić za sprawą jednej ugody rozwodowej. Jednej jedynej sprawy, trwającej zaledwie kilkadziesiąt minut. Warunki przedstawił bardzo korzystne, bo oprócz udziałów gotów był oddać Rosalie wszystko: apartament przy 200 East 59 w Midtown East, który tak uwielbia, samochody, lokaty oszczędnościowe, a nawet swoje własne patenty, więc gdyby zapragnęła otworzyć firmę, nie musiałaby startować od zera. Czego więcej mogła chcieć? Kandydata na męża także jej znajdzie, jeżeli chodziło o to, by kogoś mieć, a niewykluczone, że znajdzie nawet lepszego od siebie, bo może ją doceni i po kilku próbach rzeczywiście coś do niej poczuje, a potem pokocha i stworzą duet idealny dla nowobogackiej gawiedzi z Upper East Side. Przecież od początku wiedziała, że miłość jest pułapem nieosiągalnym dla kogoś takiego jak Chayton. Znała pieprzone zasady gry.
    — I jeszcze nie raz nas zobaczysz — odparł gorzko, wędrując spojrzeniem za przednią szybę. — Ale nie ważne, Camille. Zostawmy temat — dodał zaraz i jakoś odruchowo mocniej zacisnął szczękę. Jemu wcale nie było przykro. Denerwował się na samo wspomnienie ostatniej, nieudanej mediacji, bo nagła zmiana narracji u mediatora, kiedy wszystko zostało już dogadane, to cios zadany poniżej pasa, którego się po Rosalie nie spodziewał. Możliwe, że Camille nie znała go na tyle, by wiedzieć, że jego lojalność nigdy nie pozwoliłaby mu na tego typu zagrywki, nie wspominając już o przyprawieniu rogów osobie, której przysięgałby wierność aż po grób – na którą z Rosalie nigdy się nie umawiali – ale nie mieli zbyt wielu okazji, by rozmawiać na tematy niezwiązane z pracą. Nie było też okazji, by Camille doświadczyła jakiejś szczególnej lojalności ze strony Chaytona, chociaż rzetelność była łatką przyszytą do jego codziennego wydania.
    Słysząc pytanie, nieco zaskoczony powrócił do Camille uwagą. Nie zaskoczyło go samo pytanie, bo na nie właśnie czekał, a zmiana jej nastawienia. Nagle z wybuchowej włoszki, rzucającej złowrogimi tekstami w ojczystym języku, znów stała się tą nieco nieśmiałą, skrytą dziewczyną, która unika kontaktu wzrokowego w obawie, że ten powie więcej niż by sama chciała. To była ta jej wersja, która przyciągała go od samego początku, a dokładnie od momentu, gdy po raz pierwszy zetknął się z nią na rozmowie kwalifikacyjnej. W przeciwieństwie do wielu kobiet, które poznał w biegu życia, Camille nie podawała siebie na dłoni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Najpierw pomyślałem, że udowodnię ci, że się mylisz — zaczął, pochylając się w stronę Camille i wsparł łokieć na schowku, położonym między fotelami. — Później doszedłem do wniosku, że niczego nie będę ci udowadniał, a po prostu pokaże ci, co cię ominęło za pierwszym razem. Ostatecznie zdałem sobie sprawę, że ani jedno ani drugie nie ma znaczenia w obliczu tego, czego wtedy zapragnąłem. Pocałowałem cię, bo naprawdę tego chciałem, Camille — odpowiedział, otrzymując spojrzenie w jej twarzy. — I wiem, że ty oddałaś pocałunek dokładnie z tego samego powodu — rzekł, nie odbijając już piłeczki w formie pytania, żeby zaoszczędzić jej tłumaczenia i mówienia o uczuciach. Stwierdził fakt, a był go pewien, bo czuł to wtedy całym sobą. Nie sparaliżowała go wyłącznie bliskość Camille, a to jak bardzo go wtedy chciała i z jakim impetem by go sobie wzięła, gdyby w głowie nie zapaliła się ta przeklęta czerwona lampeczka.

      Chayton Kravis

      Usuń
  108. Nie próbował jej zatrzymywać – to był ten moment, w którym proces ewakuacji musiał dojść do skutku, żeby zagwarantować Camille swobodę na przemyślenie wszystkich kwestii, które padły podczas dzisiejszej rozmowy. W jego głowie panował już jako taki porządek, bo od początku był szczery sam ze sobą i zdążył uporządkować te sprawy, ale Camille potrzebowała czasu, by przerobić już teraz nie tylko nowe fakty, ale także te stare, które dopiero dziś, za sprawą wyznań, nabrały konkretnych kształtów. Nie zamierzał jej tego procesu utrudniać; czuł, że ta rozmowa dużo wniosła do sytuacji, bo w obliczu Camille nie dostrzegał już pancerza, którym szczelnie się otaczała przez cały ten czas od wieczoru w operze, aż do dziś, a zależało mu przede wszystkim na tym, żeby pozbyła się błędnych wniosków, i żeby nie czuła się źle z myślą, że złamała kobiecą solidarność. Żeby nie nosiła w sobie winy, bo wina nie leżała po jej stronie.
    W milczeniu przyglądał się, jak proces ewakuacji postępuje sprawnie – albo mniej sprawnie – i powoli kiwał głową do zagmatwanych słów Camille, które przypominały teraz górski potok nie do końca kontrolowanych myśli. W międzyczasie starał się w sposób niemiłosierny – naprawdę niemiłosierny! – zachować śmiertelną powagę, ale w pewnym momencie jego usta po prostu samoistnie wygięły się w uśmiechu. To był tak specyficzny rodzaj wycofywania się, że nie sposób było utrzymać w ryzach rosnącego w głębi duszy rozbawienia. Mimo to milczał, choć w głównie w obawie, że jak otworzy usta, to się roześmieje.
    Pomógł jej trochę z niesfornym paskiem od torebki, który zaplątał się o pas bezpieczeństwa, a potem cicho odchrząknął, złączając usta w wąską linię. Gdy wysiadła, znów skinął głową na pożegnanie, ale zaraz przyszło mu do głowy, że była jeszcze jedna rzecz, którą chciał poruszyć, żeby najlepiej już od najbliższego dnia w pracy wróciła do normalności.
    — Wróć do swojego biurka, Camille — polecił, jednocześnie prosząc, po czym uśmiechnął się krótko, a gdy drzwi od strony pasażera zatrzasnęły się, przeniósł spojrzenie na wsteczne lusterko, w którym obserwował oddalającą się Camille. Odjechał z parkingu dopiero, gdy zniknęła z pola widzenia. Później za pożyczenie wozu serdecznie podziękował koledze jego ulubioną butelką koniaku i wybrał się na mały sparing.
    Następnego dnia, gdy tylko pojawił się w biurze, zauważył, że Camille dostosowała się do jego prośby i wróciła na swoje stałe miejsce, a z każdym kolejnym dniem zaczął dostrzegać, że przestała go tak zacięcie unikać. Pracowało się swobodniej, chociaż wciąż dzielił ich dystans, ale Chayton wcale nie zakładał, że nie będzie między nimi rezerwy. Ona była pracownicą, on był jej szefem, więc formalność zawsze będzie grała w pracy pierwsze skrzypce, tym bardziej, że w biurowcu Chayton nie schodził na koleżeński grunt z nikim, nawet z Samuelem, z którym prywatnie utrzymuje wyjątkowo przyjacielską relację. Profesjonalizm w pracy był dla niego tak istotny, że gdy tylko przekraczał próg biurowych drzwi, odcinał się od osobistych sensacji – nie licząc jedynie matki, która ze swoimi brudnymi butami potrafiła wejść wszędzie i narobić bałaganu, ale jeśli do tego do chodziło, to najczęściej na zamkniętymi drzwiami któregoś z gabinetów. Ich prywatne sprawy nie miały wpływu na pracę i w przypadku Camille działało to tak samo. Nie szukał z nią kontaktu na siłę; przychodził tylko wtedy, gdy miał coś do załatwienia, ewentualnie do omówienia, ale zachowywał się przy tym jak typowy szef, który mówi, zadaje pytania, a potem odchodzi z odpowiedzią i już więcej się nie pojawia. Myślał o niej, ale wiedział, że potrzebuje przestrzeni, więc zrobił wszystko, by nie czuła jej braku. On postawił już maksymalny krok w ich sprawie i mógł jedynie czekać na krok ze strony Camille, o ile rzeczywiście zamierzała go kiedykolwiek dać żeby na dobre zamknąć rozdział incydentu w operze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy po niespełna tygodniu przyszedł ten konkretny dzień, jedenastego września, w biurze panowała nostalgiczna atmosfera. Jak każdego roku, tak i w tym została wspomniana rocznica śmierci pierwszego założyciela firmy, którego upamiętniono w biurze symboliczną minutą ciszy. Wszyscy pracowali dokładnie tak, jak każdego dnia, ale strefa relaksu pozostawała pusta; kierownictwo nie rozgrywało pojedynków w ping-ponga, nikt nie stroił sobie żartów. Samuel przejął wszystkie stery, standardowo zastępując Chaytona, który w tym dniu jakby zapadał się pod ziemię. Nie było z nim kontaktu, nie dało się zastać go w pracy, ani w domu, ani na kortach czy na ringu. Jedenasty września był dniem, w którym Chayton Kravis dosłownie znikał.
      Oczywiście, gdyby się paliło i waliło, co niektórzy wiedzieli gdzie należy go szukać, ale do tej pory nigdy nie było potrzeby, żeby zakłócać tego sposobu obchodzenia rocznicy. Do tej pory, czyli od kilkudziesięciu już lat, nikt nie przyszedł pod 9/11 Memorial & Museum, żeby czegokolwiek od niego w tym dniu chcieć. Czasami zdarzało się to Victorii, ale ona przychodziła, by powspominać ojca, i Samuelowi, którego chwilowe pojawienie się zawsze było symbolem nieocenionego wsparcia. Jeszcze kiedyś miał nadzieję, że zobaczy u swego boku matkę, ale Lucinda nigdy nie odwiedziła pomnika, podobnie jak Rosalie, której zdarzyło się to jeden jedyny raz, gdy jeszcze nie byli małżeństwem. On zaś przychodził tu każdego roku. Z małą flagą na patyku, z kwiatem białej róży i z wiekowym dzienniczkiem po ojcu, w którym każdego roku zapisywał te same dane: datę, pogodę i liczbę minionych dni w policyjnej służbie. Kiedyś, gdy obiecał ojcu, że zostanie policjantem, on w żartach poprosił, żeby specjalnie dla niego liczył każdy dzień spędzony w mundurze.

      Dziś przypada jedenasty września roku dwa tysiące dwadzieścia dwa. W tym roku temperatura sięga dziewiętnastu stopni, nie pada deszcz, wiatr jest umiarkowany, słońce przebija zza chmur. To mój trzy tysiące sto pięćdziesiąty szósty dzień służby.

      Gdy skończył pisać, zamknął dziennik w dłoni, schował długopis w wewnętrzną kieszeń marynarki i popatrzył na pomnik z listą nazwisk; nie chował jeszcze dziennika, bo gdyby zaczęło padać, będzie musiał to dopisać, a już kilka razy się zdarzyło, że w trakcie zaskoczyła go ulewa.
      Wokół zebrało się trochę ludzi, jak co roku; kojarzył niektóre twarze z corocznych spotkań, ale większość była zupełnie obca. Turyści fotografowali to miejsce ze stosownej odległości, ale Chayton wcale im się nie dziwił, bo okazja do sfotografowania pomnika w takim wydaniu istniała wyłącznie jeden raz w roku. To wbrew pozorom nie był dzień ubrany w żałobne barwy – tego dnia pomnik był tak kolorowy, jak nigdy w całym roku. Płytę z nazwiskami zdobiły tysiące małych amerykańskich flag, a także białych, czerwonych i żółtych róż. Gdzieniegdzie stały również maskotki i czarno-białe fotografie. Ludzie upamiętniali tę chwilę na wiele różnych sposobów, niezależnie od tego, jak do obchodów przygotowało się miasto, którego to włodarze dbali o to, by przy żadnym nazwisku nie zabrakło symbolicznej flagi na patyku. Ale Chayton nigdy nie zostawał na oficjalnych obchodach i teraz również nie zamierzał. Nie zależało mu na tym, by dzielić ten czas ze wszystkimi, którzy zmagali się z wieloletnim ciężarem żałoby. On już dawno zaakceptował śmierć ojca, przeżył żałobę i chyba wyszedł z niej nawet silniejszy.

      Usuń
    2. Miał pewne zobowiązania, które motywowały go do działania – ojciec powierzył mu firmę, swój najcenniejszy dobytek, który był w tej chwili już jedynym spoiwem łączącym go z nim. Gdyby upadła firma, upadłoby wszystko, a na to nie mógł pozwolić nie tylko dla siebie i ojca, ale również dla ludzi, dla których praca w Kravis Security była źródłem utrzymania, a może nawet czymś więcej. Może nawet sensem życia.
      Wiedział, że ojciec byłby z niego dumny, ale pod pomnik przychodził częściowo również dla siebie, bo czasem, kiedy stawał przed tą płytą, uświadamiał sobie, że ciężka praca włożona w odbudowanie firmy w innej lokalizacji, przyniosła mnóstwo korzyści. Że przetrwał te tysiące wzlotów i upadków, i że choć niejednokrotnie miewał ochotę, żeby to rzucić w cholerę – nie poddał się, wciąż tutaj jest i może przyznać sam przed sobą, że wszystko jest tak, jak być powinno.
      Okręt płynie dalej, a wraz z nim załoga, której nie wymieniłby na żadną inną.

      Usuń
  109. Ciężko byłoby zliczyć ilość otaczających go w życiu ludzi, zarówno tych bardziej lubianych jak i mniej, ale tak samo ciężko byłoby doliczyć się tych, którzy trwali przy nim szczerze. Gdyby chciał pójść na bal i rozpocząłby poszukiwania towarzyszki, w ciągu jednego dnia znalazłby się cały szereg chętnych pań, gotowych spełnić jego oczekiwania. Gdyby organizował wyjście do klubu i potrzebował kompanów do zabawy, dla ilości chętnych zabrakłoby stolików. Ale gdyby chciał znaleźć kogoś, kto przebrnie z nim przez najgorsze wyboje życia, nie znalazłby nikogo, komu mógłby z opaską na oczach wręczyć kredyt zaufania, bo wiedział, że większość tych osób uciekłaby już przed spłatą pierwszej raty. Otaczało go zatem mnóstwo ludzi, którzy mogli pochwalić się tym, że go znają, ale którzy w rzeczywistości nie wiedzą o nim nic ponadto, co pływa na ogólnodostępnej powierzchni. Nie jest samotny, bo ciężko mówić o samotności wśród tylu osób, które chętnie potowarzyszą mu na salonach, ale żyje sam i to ze świadomie dokonanego wyboru, ponieważ lubi przebywać wyłącznie z tymi, którzy zasłużyli na jego zaufanie, a takich osób jest zaledwie garstka. I ta garstka naprawdę mu wystarcza. Nigdy nie uważał, że posiadanie wielu przyjaciół, czy przebywanie w otoczeniu wielu ludzi, będzie gwarancją, że z marszu znajdzie kogoś, kto go wysłucha i wesprze, kiedy naprawdę tego potrzebuje. Może znalezienie kogoś takiego to akurat żaden problem, gdy znajomych można liczyć w tysiącach, ale Chayton szybko zrozumiał, że swojego wsparcia w ludziach musi szukać z ogromną rozwagą. Że wielu jest takich, którzy będą się uśmiechać i równocześnie czekać, aż w kluczowym momencie powinie mu się noga. W wielkim świecie to normalne, że jeśli umiesz liczyć – licz na siebie. Jego świat wyznaje tę zasadę regularnie.
    Ten dzień nie miał różnić się niczym od tych, które w ciągu dwóch dekad upłynęły pod datą jedenastego września. Rozpoczęty przy pomniku, a później spędzony z dala od zobowiązań i codziennej rutyny, w miejscu, w którym mógł być nieosiągalny dla nikogo, a już zwłaszcza dla tych, którzy ostatnio do reszty zdołali wyczerpać pokłady jego cierpliwości. Jedyny dzień, w którym godził się pomyśleć o sobie; przemyśleć swoje życie i zwyczajnie się nad nim zastanowić. Zwrócić uwagę na to, co zrobił źle, a co mógł zrobić lepiej; przeanalizować czemu poświęcił za mało uwagi, a czemu za dużo. Wypunktować nowe cele i definitywnie zamknąć stare. Jedenasty września był jedynym dniem w roku, w którym Chayton Kravis mógł się zatrzymać i śladami ojca dokonać szczerego rachunku sumienia.
    Tymczasem nic nie było w tym dniu takie samo, jak w poprzednich. Mógł spodziewać się towarzystwa siostry, bo ona rozumiała powagę tego dnia i razem z nim niejednokrotnie przeżywała chociaż ułamek tego czasu. Mógł spodziewać się towarzystwa Samuela, bo ten od podszewki znał relację dwóch Chaytonów i na własnej skórze poczuł, czym dla młodszego była strata ojca. Mógł, a może po prostu chciał, spodziewać się matki, nawet jeśli to tylko głupia nadzieja i wiara, że ta kobieta przeżyła tę stratę równie mocno... ale Camille? Jej obecność była trochę jak złudzenie, albo miraż będący żartem ze strony załamującego się światła. Jak fatamorgana na bezkresnych wodach oceanu, przez którą giną marynarze. Myślał o niej, to fakt, ale czy naprawdę aż do takiego stopnia, by wyobraźnia płatała mu figle? Byłby gotów uwierzyć w nierealny wytwór, jednak w chwili, w której poczuł dotyk na ręce, cała ta nierealność nabrała rzeczywistych kształtów. Ten dotyk nie był przypadkowy, tak jak jej obecność tutaj, ale już niezależnie co nią kierowało, w jej geście wyczuł swego rodzaju otuchę. Nie współczucie, a zrozumienie. Złapała go za dłoń w taki sposób, w jaki łapie się ludzi, którzy próbują wstać z kolan.

    OdpowiedzUsuń
  110. Nie cofnął ręki, a popatrzył na Camille z lekko przechyloną głową i uśmiechnął się kącikiem ust. Podobnie jak zapisywał w dzienniku zmianę pogody, tak zapisywał zmianę towarzystwa. W dzisiejszym wpisie będzie musiał uwzględnić obecność Camille i z pewnością to zrobi.
    — Idziemy przez ten świat samotnie, ale jeśli mamy szczęście, to przez jedną chwilę należymy do kogoś i ta jedna chwila pozwala nam przetrwać całe wypełnione samotnością życie — zacytował w odpowiedzi. W jego głosie nie było ani żalu, ani smutku, a co najwyżej nuta zadumy, która dziś będzie nieodłączną częścią jego nastroju. — Może to jest ta jedna chwila? — Zastanowił się na głos i delikatnie wzruszył ramieniem. — Możliwe, skoro użyłaś czasu przeszłego — zauważył, znów lekko się uśmiechając. Skoro wyglądał, to znaczy, że wraz z przyjściem Camille już nie wygląda – tak to można sobie interpretować.
    Nie zapytał o powód jej przyjścia, bo miał wrażenie, że Camille na ten moment sama odłożyła na bok początkowe powody, ale na pewno do tego nawiąże. W odpowiednim momencie.
    — Kiedyś nie było tu miejsca na chorągiewki — powiedział po chwili, nieco zmieniając temat. — Flagę można było ujrzeć jedynie wewnątrz muzeum, w specjalnym pomieszczeniu, w którym przechowywane są szczątki niezidentyfikowanych ofiar. Znajduje się tam prywatny pokój refleksji przeznaczony tylko dla członków rodzin, ale żeby móc tam wejść, trzeba umówić się przynajmniej dwa dni przed na wizytę — opowiedział. Brzmiało to dziwnie, ale takie były procedury ze względu na śledczych, od dwudziestu lat nieustannie pracujących przy szczątkach. — Każdego roku się umawiam, ale nigdy tam nie byłem. Chyba cały czas czekam na odpowiedni moment — wyznał. — Albo na zidentyfikowanie ojca — sprostował zaraz i otworzywszy dziennik, skierował spojrzenie na Camille. — Która jest dokładnie godzina? — Spytał, sięgając do marynarki po pióro. Pytał, bo dziś nie miał ani telefonu ani nawet zegarka, z którym na co dzień się nie rozstaje. Ale dziś czas nie grał dla niego większej roli. Teraz potrzebował go wyłącznie po to, by odnotować znaczącą zmianę, która zostanie z nim na lata.

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  111. Szczerość była nieodłącznym elementem jego usposobienia, podobnie jak śmiałość, oczywiście utrzymana w granicach dobrych manier i profesjonalizmu, ale Chayton nie jest na co dzień zbyt wylewnym człowiekiem. Nie ma potrzeby dzielić się z otoczeniem swoimi myślami, troskami i dylematami, szczególnie natury uczuciowej, bo od zawsze radził sobie w pojedynkę i wychodził z założenia, że w tych pewnych sprawach nikt nie będzie mu w stanie pomóc lepiej niż on sam. Znał siebie, ale także ufał swojej intuicji, a głos serca jak do tej pory jeszcze go nie zawiódł. Rzecz jasna, w sprawach biznesowych go nie słuchał, bo tutaj jedynym dobrym doradcą jest zdrowy rozsądek, jednak na tej płaszczyźnie, gdzie pojawia się człowiek a wraz z nim różnego rodzaju relacje, częściej kierował się tym, co czuje niż tym, co należy. Działał w zgodzie z samym sobą, nawet jeśli czasem musiał ponaginać ogólnie przyjęte zasady; na przykład pożyczyć radiowóz i zatrzymać kogoś w obcym rewirze tylko po to, żeby wymusić rozmowę. Mało kto spodziewałby się, że Chayton byłby zdolny do zboczenia z prawowitej ścieżki dla własnego widzimisię, ale nie robił niczego bez sensu, a przed podjęciem decyzji zawsze kalkulował możliwy bilans zysków i strat i dopiero po tych wyliczeniach podejmował ryzyko. Uważał też, że warto je podejmować dla kogoś lub czegoś ważnego. W końcu nie wstyd jest popełniać błędy, wstydem jest nie próbować.
    Uśmiechnąwszy się, zapisał podaną przez Camille godzinę, a tuż obok jej imię i nazwisko. Dzienniczek był tak stary, że jego skórzana oprawa rolowała się na rogach i w okolicy grzbietu, a swoim wyglądem, bardziej niż notatnik przypominał książeczkę do nabożeństwa. Kartki w nim były gładkie, bez żadnych linii czy kratek, i trochę pożółkłe, a satynowa tasiemka, która spoczywała we wgłębieniu między nimi, na końcu była już wyraźnie postrzępiona. Ciężko spodziewać się nieskazitelności po ponad trzydziestoletnim przedmiocie, ale jakie to miało znaczenie, skoro ten przedmiot przetrwał najgorsze i był jedyną rzeczą, którą udało się po ojcu odzyskać.
    Popatrzył na dziennik, zastanawiając się, jak odpowiedzieć na to pytanie, a po chwili schował pióro i przeniósł spojrzenie na Camille. Powoli wyciągnął dłoń z dziennikiem w jej stronę, sugerując, by go wzięła i przejrzała. Nie praktykował czegoś takiego nigdy dotąd, ale jeżeli Camille naprawdę chciała poznać zawartość tego dziennika, chyba nic nie stało na przeszkodzie, by jej go po prostu pokazać.
    — To dziennik mojego ojca — wyjaśnił najpierw, obserwując jak opuszki jej palców stykają się z fakturą twardej okładki. Na pierwszej stronie znajdowała się data założenia firmy i opis pogody zapisany niezbyt zgrabnym pismem. — Gdy założył firmę, pierwsze co zrobił, to opisał pogodę. A to dlatego, że lało wtedy jak z cebra, a on ledwie zdążył wystawić nogę z urzędu i ochlapał go przejeżdżający samochód, przed którym osłonił się tymi wszystkimi świeżo zatwierdzonymi biznesplanami i umowami. Był przekonany, że jeśli tak to się zaczęło, to na pewno lekko nie będzie i obiecał sobie wtedy, że każdy dzień będzie zaczynał od opisania pogody — opowiedział, utrzymując spojrzenie na kartach. — Z czasem przestał robić to codziennie, a zaczął co tydzień, a później opisywał pogodę już tylko tradycyjnie w rocznicę założenia firmy.
    Wsunął dłonie do kieszeni spodni i podniósł spojrzenie do twarzy Camille, będąc ciekaw, jakie malowały się na niej odczucia. Dostrzegał, że obchodziła się z kartkami ostrożnie, jakby w obawie, że skrawek którejś z nich mógł się niespodziewanie oberwać i bezpowrotnie zniszczyć tą osobliwą relikwię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ostatni wpis ojca jest z roku dwutysięcznego pierwszego — kontynuował, na powrót wracając uwagą do stron dzienniczka. Gdzieś w połowie zmieniał się charakter pisma, a niezgrabne zdania opadające charakterystycznie w dół na gładkich karkach, zmieniały się w te zgrabne, staranne i pisanie równo, niemalże jak przy linijce. Jedyne, co ich nie różniło, to kolor atramentu, bo od początku do końca zapisano je tym samym piórem z tym samym atramentem. — Później następuje dwuletnia przerwa, a potem tradycja dalej jest kontynuowana, choć od tamtej pory przeze mnie. Postanowiłem, że będę opisywał pogodę w rocznicę założenia firmy, ale również w rocznicę jego śmierci, ponieważ kiedyś obiecałem mu, że dotrzymam słowa i jeśli uda mi się spełnić nasze marzenie, czyli zostać policjantem, specjalnie dla niego będę liczył każdy dzień swojej służby — powiedział, gdy Camille dotarła już do kartek z jego pismem. — Więc liczę. — Uśmiechnął się nieznacznie.
      Niewiele było stron, na których została uwzględniona czyjaś obecność, ale jeśli tak, to dotyczyła ona Victorii i Samuela. Na żadnej z nich nie pojawiły się dane matki i zaledwie na jednej pojawiły się dane Rosalie. Nie odczuwał tutaj samotności, bo pod pomnik przychodził sam od wielu lat i był przyzwyczajony do obchodzenia tego dnia w pojedynkę, ale dziś było inaczej. Dziś, nawet jeśli obecność Camille miała być tylko chwilą, to ta chwila pozostanie z nim na wieki. W dzienniku i w pamięci, bo jej obecność wyryła się już w kartach jego historii.

      Usuń
    2. Wszystkiego najlepszego z okazji pierwszych 200 komentarzy <333

      Chayton Kravis

      Usuń