Emma White
Skoro jesteś tu dłużej, możesz znać jej ojczyma, niegdyś naczelnego awanturnika, który na palcu budowy darł się najgłośniej i rzucał we wszystkich wyzwiskami, a dzisiaj marudzi pod nosem w drodze do sklepu po kolejne piwo – uważaj na niego. Jeśli bywasz tu od czasu do czasu, pewnie wiesz o wypadku sprzed roku, w którym zginęła jej matka, narzeczony i niedoszła teściowa, a ona wybudziła się cudem po długiej walce lekarzy o jej życie. Z tego, co kojarzę, w aucie był też ojciec chłopaka, ale teraz przebywa w domu opieki, utknął na wózku i do nikogo się nie odzywa. Możesz znać całą rodzinę jej ciotki, bo to ta najgłośniejsza, mieszkająca po drugiej stronie od remizy, z pięciorgiem dzieciaków wymazanych nutellą i trzema psami, które ujadają zza ogrodzenia nie tylko na listonosza. Może miałeś okazję poznać Michaela i jej pierwszego ojca i wiesz, że nigdy nikomu nie odmawiali pomocy. Możesz znać ich wszystkich, nawet wiedzieć od sąsiadki – tej co ma trzy czarne identyczne koty; że do rodziny została przygarnięta, bo jest podrzutkiem; a o niej nie pamiętać, wręcz zastanawiać się, czy posiadaczka wielkich jasnych oczu w ogóle istnieje. Bo jest cicha, niewidzialna, choć uprzejma i życzliwa, ale nie ma w niej nic, co zapada w pamięć. Jest jak podmuch wiatru, jak poranna rosa, dostrzegasz ją przez ten krótki moment, gdy stoi przed tobą, później znika. Gdy mówi, nie unosi głosu, uśmiecha się delikatnie i po chwili spogląda gdzieś w bok lub pod własne stopy. Może nawet teraz nie wiesz, o kim mowa, ale założę się, że jej ciastka kupujesz przynajmniej raz w tygodniu.
To taka osoba, która dopóki przebywała w domu dziecka, chciała dorosnąć, aby stamtąd uciec i odnaleźć biologicznych rodziców – ma ogromne pragnienie bycia częścią rodziny, bycia kochaną, potrzebną i dostrzeżoną, choć w sumie nosi w sobie tak ogromne pokłady nieśmiałości, że od uwagi sama ucieka. Gdy państwo White dali jej dom, nie chciała już żadnych innych bliskich, a były to dość dojrzałe decyzje jak na siedmiolatkę. Ukończyła szkołę średnią, a gdy jej tato zmarł na skutek wylewu, podjęła kolejną ważną decyzję – zamiast iść na studia i edukować się w kierunku przyszłościowego zawodu, wybrała naukę pod okiem mamy i jej siostry, aby pomagać, a z czasem (po wypadku) przejąć rodzinną cukiernię. Żyje jak duch, zajmując stary kąt w trzypokojowym zaniedbanym mieszkaniu, który ze złością w żałobie zdemolowała, później samodzielnie odmalowała, wymieniając wszystko, włącznie z deskami w parkiecie i oczywiście robiąc to na własną rękę, bo stary Thomas palcem nie kiwnął. Mieszkam tu od urodzenia, czasem słyszę jak ten drań wydziera się na nią i obwinia za własne porażki, ale jej odpowiedzi nikną w ścianach.
Jest z reguły łagodna, raczej pogodna, a gdy listonosz pomyli skrzynki osobiście odnosi pomylone przesyłki sąsiadom. Z wszystkim nauczyła się radzić sobie sama i zdecydowanie woli udzielać pomocy, niż o nią prosić. Obdarza innych opieką i czułością, choć w jej oczach czai się coś, co mnie niepokoi. Wybacza, nawet gdy ktoś na wybaczenie nie zasługuje, nie rozpamiętuje złego i nawet sama pierwsza wyciąga rękę na zgodę - pamiętam, gdy jeszcze jako podlotek w ramach pojednania upiekła rogaliki chłopakom z boiska, gdy ją przeprosili za zaczepki. Znosi kłamstwa i obelgi niewzruszenie, troski zamiata pod dywan, milczy o tym, co dzieje się w jej domu. Przykrości i zło jakie otrzymuje od coraz bardziej zrzędliwego i nieznośnego ojczyma przyjmuje ze spokojem i wydaje mi się, że wszystko tylko pozornie spływa po niej, nie naruszając wątłych ramion, ani nie szkodząc chudemu, blademu ciału. Nosi w sobie jakiś smutek i lęk, których po sobie nie zdradza.
Wygląda na to, że uśmiech ma ten sam co przed laty i przed wypadkiem, chęć do życia tą samą, a jednak jej spojrzenie przypomina pustą skorupę, z której uleciało życie. Martwi mnie to, lubię tę dziewczynę i to nie dlatego, że dzięki jej tortom mamy najlepsze słodycze w dzielnicy. Gdy widzę, jak jej włosy spływają po ramionach, przysłaniając białą skórę i siniaki na chudym ciele, coś mnie ściska w dołku, chyba domyślam się, co dziewczyna przeżywa. Mam okna naprzeciw jej cukierni, widzę jak się krząta za ladą, jak uprzejmie i z uśmiechem odnosi się do klientów i z jaką ekscytacją notuje nowe zamówienia, gdy dzwoni telefon, a pewnie dobijają się do niej z całego miasta, a może nawet i okolic po tym artykule z ostatniego miesięcznika, w którym napisali o tych cudownościach, które sama robi. Widzę, ile serca wkłada w utrzymanie tego miejsca i to chyba jedyne co ją podnosi na duchu po tym, co przeszła. Ale dziwne jest to, że co drugi dzień zostaje tam niemal do północy, choć przychodzi już po piątej rano, jakby jak najpóźniej musiała wrócić do domu.
Dziś tam byłem, kupiłem nowe ciastko mango z matchą i białą czekoladą i jedyne, co zapamiętałem z całej jej bladej twarzy, to czerwone pogryzione wargi i ciemne sińce pod oczami. Znowu mnie coś tknęło, choć wiem, że jej rysy nie wzbudzają u innych niepokoju, troski ani już niczego poza współczuciem i cichą akceptacją. Fakt, że wycofała się z życia społecznego ludzi nie dziwi, ale chyba nie wszystko można przypisywać żałobie, minął już przecież rok, a ona jest wciąż młoda - ma dopiero 28 lat. Wszystkim wydaje się, że rozumieją, że to jej sposób na odreagowanie po stracie, rozmawiałem z sąsiadem i jego żoną, i naszym zarządcą, ale ona nigdy nie była aż tak cicha i skryta, za to teraz ma na to przyzwolenie. Takie stawanie się kimś niedostrzeganym, niewidzialnym jest wygodne w sytuacji, w jakiej się znalazła i ja nie chcę się w niczyje życie wtrącać, ale... sam nie wiem. Zawsze wydawało mi się, że ta dziewczyna ma silny charakter, że mimo spokojnego, rozważnego usposobienia jest dość wytrwała i uparta, aby zachować swoje zdanie, jednak teraz każdego dnia jest złamana i jedyne, czym się wydaje martwić, to dostateczna ilość bluzek z długim rękawem w szafie, które pozwalają ukryć kwitnące na białej skórze dowody na to, co ktoś jej robi - jestem tego pewien, bo przy witaniu klientów w cukierni ciągnie nerwowo rękawy w dół za każdym razem, gdy drzwi zahaczą o dzwonek zawieszony u sufitu.
Może ja jestem już stary i wymyślam, szukam jakiś sensacji w życiu, ale trzeba się temu przyjrzeć. Spójrz na nią, otwórz szerzej oczy i kiedy się znów zobaczymy, powiedz mi, co widziałeś. Może w końcu ją dostrzeżesz.
To taka osoba, która dopóki przebywała w domu dziecka, chciała dorosnąć, aby stamtąd uciec i odnaleźć biologicznych rodziców – ma ogromne pragnienie bycia częścią rodziny, bycia kochaną, potrzebną i dostrzeżoną, choć w sumie nosi w sobie tak ogromne pokłady nieśmiałości, że od uwagi sama ucieka. Gdy państwo White dali jej dom, nie chciała już żadnych innych bliskich, a były to dość dojrzałe decyzje jak na siedmiolatkę. Ukończyła szkołę średnią, a gdy jej tato zmarł na skutek wylewu, podjęła kolejną ważną decyzję – zamiast iść na studia i edukować się w kierunku przyszłościowego zawodu, wybrała naukę pod okiem mamy i jej siostry, aby pomagać, a z czasem (po wypadku) przejąć rodzinną cukiernię. Żyje jak duch, zajmując stary kąt w trzypokojowym zaniedbanym mieszkaniu, który ze złością w żałobie zdemolowała, później samodzielnie odmalowała, wymieniając wszystko, włącznie z deskami w parkiecie i oczywiście robiąc to na własną rękę, bo stary Thomas palcem nie kiwnął. Mieszkam tu od urodzenia, czasem słyszę jak ten drań wydziera się na nią i obwinia za własne porażki, ale jej odpowiedzi nikną w ścianach.
Jest z reguły łagodna, raczej pogodna, a gdy listonosz pomyli skrzynki osobiście odnosi pomylone przesyłki sąsiadom. Z wszystkim nauczyła się radzić sobie sama i zdecydowanie woli udzielać pomocy, niż o nią prosić. Obdarza innych opieką i czułością, choć w jej oczach czai się coś, co mnie niepokoi. Wybacza, nawet gdy ktoś na wybaczenie nie zasługuje, nie rozpamiętuje złego i nawet sama pierwsza wyciąga rękę na zgodę - pamiętam, gdy jeszcze jako podlotek w ramach pojednania upiekła rogaliki chłopakom z boiska, gdy ją przeprosili za zaczepki. Znosi kłamstwa i obelgi niewzruszenie, troski zamiata pod dywan, milczy o tym, co dzieje się w jej domu. Przykrości i zło jakie otrzymuje od coraz bardziej zrzędliwego i nieznośnego ojczyma przyjmuje ze spokojem i wydaje mi się, że wszystko tylko pozornie spływa po niej, nie naruszając wątłych ramion, ani nie szkodząc chudemu, blademu ciału. Nosi w sobie jakiś smutek i lęk, których po sobie nie zdradza.
Wygląda na to, że uśmiech ma ten sam co przed laty i przed wypadkiem, chęć do życia tą samą, a jednak jej spojrzenie przypomina pustą skorupę, z której uleciało życie. Martwi mnie to, lubię tę dziewczynę i to nie dlatego, że dzięki jej tortom mamy najlepsze słodycze w dzielnicy. Gdy widzę, jak jej włosy spływają po ramionach, przysłaniając białą skórę i siniaki na chudym ciele, coś mnie ściska w dołku, chyba domyślam się, co dziewczyna przeżywa. Mam okna naprzeciw jej cukierni, widzę jak się krząta za ladą, jak uprzejmie i z uśmiechem odnosi się do klientów i z jaką ekscytacją notuje nowe zamówienia, gdy dzwoni telefon, a pewnie dobijają się do niej z całego miasta, a może nawet i okolic po tym artykule z ostatniego miesięcznika, w którym napisali o tych cudownościach, które sama robi. Widzę, ile serca wkłada w utrzymanie tego miejsca i to chyba jedyne co ją podnosi na duchu po tym, co przeszła. Ale dziwne jest to, że co drugi dzień zostaje tam niemal do północy, choć przychodzi już po piątej rano, jakby jak najpóźniej musiała wrócić do domu.
Dziś tam byłem, kupiłem nowe ciastko mango z matchą i białą czekoladą i jedyne, co zapamiętałem z całej jej bladej twarzy, to czerwone pogryzione wargi i ciemne sińce pod oczami. Znowu mnie coś tknęło, choć wiem, że jej rysy nie wzbudzają u innych niepokoju, troski ani już niczego poza współczuciem i cichą akceptacją. Fakt, że wycofała się z życia społecznego ludzi nie dziwi, ale chyba nie wszystko można przypisywać żałobie, minął już przecież rok, a ona jest wciąż młoda - ma dopiero 28 lat. Wszystkim wydaje się, że rozumieją, że to jej sposób na odreagowanie po stracie, rozmawiałem z sąsiadem i jego żoną, i naszym zarządcą, ale ona nigdy nie była aż tak cicha i skryta, za to teraz ma na to przyzwolenie. Takie stawanie się kimś niedostrzeganym, niewidzialnym jest wygodne w sytuacji, w jakiej się znalazła i ja nie chcę się w niczyje życie wtrącać, ale... sam nie wiem. Zawsze wydawało mi się, że ta dziewczyna ma silny charakter, że mimo spokojnego, rozważnego usposobienia jest dość wytrwała i uparta, aby zachować swoje zdanie, jednak teraz każdego dnia jest złamana i jedyne, czym się wydaje martwić, to dostateczna ilość bluzek z długim rękawem w szafie, które pozwalają ukryć kwitnące na białej skórze dowody na to, co ktoś jej robi - jestem tego pewien, bo przy witaniu klientów w cukierni ciągnie nerwowo rękawy w dół za każdym razem, gdy drzwi zahaczą o dzwonek zawieszony u sufitu.
Może ja jestem już stary i wymyślam, szukam jakiś sensacji w życiu, ale trzeba się temu przyjrzeć. Spójrz na nią, otwórz szerzej oczy i kiedy się znów zobaczymy, powiedz mi, co widziałeś. Może w końcu ją dostrzeżesz.
Cześć ponownie :) Piękny wygląd karty zawdzięczam niezastąpionej smole, a choć z czasem krucho, zatęskniłam i wróciłam :)
[Cześć!
OdpowiedzUsuńWitam nową postać :) Przyznam, że chętnie przyjdę po wątek, gdy tylko uda mi się wrócić z Noah, co, mam nadzieję, wydarzy się w tym tygodniu. Tymczasem życzę dobrej zabawy :D I tego, że ktoś wyciągnie Emmę z tego smutnego świata.
A! I jedna usterka techniczna, która dopiero po publikacji wyszła - masz za krótki pasek przewijania i ucieka Ci końcówka tekstu... :(]
[Czy ja znam tą panią na pewno tylko z jednego bloga ? Jakoś nie jestem do końca pewna. W każdym razie życzę masy weny i samych porywających wątków, a w razie chęci zapraszam w swe skromne progi.]
OdpowiedzUsuńAcco, Dylan, Malte i Munir
[ Cześć! Na samym początku przyciągnęły mnie oczywiście piękne kolory zdjęcia, od którego ciężko oderwać wzrok. Sama karta jest nieco przytłaczająca i szczerze mówiąc było mi szkoda Emmy, gdy czytałam to krótkie przedstawienie. Mam nadzieję, że odnajdzie kogoś, kto ją "uratuje" z tego życiowego zawieszenia. Dużo veny i wątków, a gdybyś chciała coś napisać, to zapraszam do nas! ]
OdpowiedzUsuńNina Birmingham-Wright
[Ojejku jak Ty pięknie napisałas tę kartę! *.* Jeszcze nie spotkałam się z czymś takim, by ktoś, jakaś inna osoba, opisywała daną postać. I powiem Ci, że nadałaś temu taką niezwykłą tajemniczość, jakiej nie dałoby się osiągnąć w żaden inny sposób. Prawda jest taka, że nigdy się nie wie, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami, a ludzie zmagający się z jakimiś prywatnymi demonami często nie wiedzą, jak poprosić o pomoc albo czują się jej niegodni.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Emma znajdzie kogoś, kto ją zauważy i pomoże przez to wszystko przyjść.
Poza tym chciałam powiedzieć, że czytałam notkę u Zahry i choć nie skomentowałam, bo ze mnie leniwa buła, to bardzo mi się podobało! Bardzo lubię, jak autorzy potrafią przedstawić postacie w ten dynamiczny sposób i ukazać, że tamte zmieniają się pod wpływem wydarzeń życiowych.
Mam nadzieję, że mimo braku czasu, znajdziesz go na tyle, by do nas wpadać :) A że wątku jeszcze nie miałyśmy, to zapraszam do moich panien.]
Maddie Hesford & Antonina Hammond
[Ja uważam dokładnie tak, jak Serotonina – przedstawienie Emmy oczami osoby trzeciej, wyszło Ci na prawdę świetnie, a karta już od pierwszych zdań wzbudza ciekawość. Historia ciężka, ale nie wszyscy mają w życiu lekko – niestety, jednak Emma to taka osoba, dla której słońce musi wreszcie wzejść i wierzę, że za sprawą Twojej kreatywności i naszego niezastąpionego grona autorów niebawem właśnie tak się stanie :D Niech Ci brak czasu nie dokucza i wena nigdy nie zawodzi! <3]
OdpowiedzUsuńArchard Lloyd
& Reginald Patterson
Nawet komuś tak doświadczonemu w toczeniu bitew ze śmiercią i próbach przechytrzenia jej, zdarzało się oddawać głębokim przemyśleniom pod tytułem: co mogłem zrobić lepiej. Tutaj, w miejskiej dżungli, nie przychodziło mu to tak często jak na froncie, gdzie mógł usiąść na piaszczystym wzgórzu w promieniach palącego słońca i na dłużej zatopić się w wewnętrznych rozterkach – albo aż do świstu lecącego z zachodu moździerza – ale pojawiały się takie przerwy, gdy świadomość sama uciekała do kłębiących się w głowie myśli. Czasami wystarczył powrót karetką do szpitala i cisza w niej panująca, żeby utkwić wzrok za szybą, w wiecznie zabieganym mieście, i oddać się wspomnieniom, niekoniecznie tym przyjemnym. Jemu zazwyczaj zdarzało się cofać o kilka lat w przeszłość, do misji, którą uważał za swoją największą porażkę. Do chwili, gdy pozwolił umrzeć jednemu z najważniejszych ludzi w swoim życiu. Wtedy, gdy po całym incydencie opadł kurz, a on przekroczył próg bazy w At-Tanf, mając na sobie ślady skrzepniętej krwi i pył syryjskiej ziemi, wewnątrz panowała głucha cisza, jakby ta wojna niespodziewanie zgasła, a świat dosłownie stanął w miejscu. Żołnierze milczeli jak zaklęci, nie trzeszczały nawet radiotelefony, przez które zwykle co chwilę się porozumiewano. Wtedy nikt nie ośmielił się zabrać głosu – może jego spojrzenie tysiąca jardów dawało wówczas odpowiedzi na wszystkie pytania, a może żadne z pytań nie otrzymałoby adekwatnej odpowiedzi. Dla wielu żołnierzy cała ta sytuacja mogła równać się z końcem ich świata, gdy dwaj medycy, zawsze naładowani pozytywną energią i niepokonaną wolą walki, która napędzała wszystkich wokół do działania, przypominali zużyte wraki – jeden dosłownie, bo z zginął, drugi emocjonalnie, bo się poddał. Dzięki nim wielu żołnierzy szło na wojnę z zapałem, wiarą i wewnętrzną siłą, która była potężniejsza, niż siła jakichkolwiek naboi wypuszczonych w eter. Mając ich, mieli przy sobie aniołów stróżów, a także świadomość, że cokolwiek złego się stanie, wrócą do domu cali. I nagle ta pozytywna bańka pękła, odsłaniając ich wszystkie słabości. Reginald bez słowa, a jedynie pod ostrzałem przejętych spojrzeń, położył na biurku dowódcy swoją Combat Medical Badge, a później zerwał z ramienia jedne z najważniejszych dla siebie morale patch i odmeldowawszy się krótko przed milczącym oficerem, po prostu wyszedł. Oddział medyczny stracił tym samym sierżanta dowodzenia, a ci, którzy poderwali się z krzeseł w efekcie tej sytuacji, zamierzając odwieść Reginalda od decyzji, zostali zatrzymani przez dowódcę – i słusznie, bo każda próba przekonania go do zastanowienia się, przyniosłaby tylko więcej szkód. Dopiero gdy wsiadał na pokład Lockheeda Herculesa, mierzył się z tego typu głosami, ale wszystkie odbijały się od niego, jak od ściany. Nie słyszał ich, bo nie był w stanie słuchać o swojej niewinności w obliczu osobistej tragedii, poza tym, przekonanie perfekcjonisty, że nie popełnił błędu, kiedy ten wie, że to zrobił, należało określić próbą dokonania cudu. To on odpowiadał za triaż; to on założył, że Ethan wytrzyma z dwiema kulami w ciele dłużej, niż reszta i przydzielił mu żółty kolor – to jego decyzja pozwoliła śmierci wygrać tę bitwę. Ale wielcy filozofowie mówią, że akceptacja tego, co się stało jest pierwszym krokiem do przezwyciężenia konsekwencji każdego nieszczęścia – i coś w tym rzeczywiście jest.
OdpowiedzUsuńOcknął się z zamyślenia w chwili, w której pojazd skręcił w uliczkę wiodącą prosto do szpitala, a gdy pojazd zatrzymał się na podjeździe, zaraz otworzył drzwi i sprawnie wyskoczył na zewnątrz. Żeby zaoszczędzić czas, ratownicy zawsze dzielili się obowiązkami, więc tym razem ustalili, że kolega po fachu przewiezie pacjenta na noszach na izbę przyjęć, a Reginald załatwi w tym czasie papierkową robotę w rejestracji. Przypadek nie był pilny, więc nie było potrzeby gnać z nim ile sił do R-ki, czyli na oddział intensywnej terapii.
Gdy zmierzał w stronę okienka, akurat stała przy nim jakaś kobieta, ale nie zwróciwszy na nią większej uwagi, minął jej sylwetkę i otworzywszy drzwi, wszedł do zabudowanego pomieszczenia, krótko witając się z dziewczyną wewnątrz. Zdążyła przejąć w dłoń karteczkę, gdy Reginald położył przed nią dokumentację pacjenta, wraz z wynikiem elektrokardiografii, pomiarem ciśnienia oraz poziomu cukru.
Usuń— Tachykardia po przedawkowaniu pseudoefedryny — poinformował ją. — Pacjent zjadł ponad pół opakowania Sudafedu, bo męczył go katar. Tak się przynajmniej tłumaczył. — Sięgnął po inne papiery, które musiał podpisać w związku z dowiezieniem pacjenta do szpitala i machnął parafkę w kilku miejscach. Wszyscy wiedzą, że pseudoefedryna ma działanie pobudzające i śmiało można ją określić dużo słabszym, acz legalnym zamiennikiem speeda.
— Reg? — Dziewczyna odezwała się, a gdy ten podniósł na nią spojrzenie, wręczyła mu karteczkę. — Chyba ktoś do ciebie — oznajmiła trochę ciszej i posławszy mu uśmiech, wróciła do papierów, żeby wbić wszystkie informacje w system.
Reginald popatrzył na swoje dane wypisane krzywym pismem na kawałku pomiętej karteczki, a później spojrzał na kobietę po drugiej stronie okienka. Do niego? Tutaj? Jego brwi automatycznie się zmarszczyły, bo mógł kojarzyć tę twarz, ale nie przypominał sobie, żeby ostatnio coś komuś obiecywał, z kolei nie był stałym pracownikiem tego miejsca, aby być stąd kojarzonym. Nie raz zdarzyło się jednak, że ludzie chcieli dowiedzieć się czegoś o bliskich, gdy niecierpliwość nie pozwalała im poczekać na opinię lekarza, więc założył, że może właśnie o to chodzi.
— Dzień dobry — przywitał się, wychodząc z pomieszczenia, i ulokował spojrzenie w brunetce. — Reginald Patterson, mogę w czymś pani pomóc? — Przedstawiwszy się, wyciągnął ku niej dłoń z kartką, żeby jej ją zwrócić.
Reginald Patterson
[Od Nowego Jorku na długo nie można uciec i idealnie świadczą o tym powracający autorzy. :) Hej, cześć. Imię postaci już widziałam, ale treść - dam sobie nawet palca uciąć - jest zupełnie nowa i bardzo smutna. Wszyscy chyba lubimy czasem swoje postacie dręczyć, ale tu od Emmy bije taka ogromna ilość smutku, że aż nie wiem czy uściskanie jej nie złamałoby jej jeszcze bardziej. Mam nadzieję, że mimo przeszkód na drodze dziewczyna stanie na nogi i będzie w pełni szczęśliwa. :) Baw się dobrze!]
OdpowiedzUsuńAlanya Ayers, Carlie Hesford
Joycelyne Starling & Damien Alderidge
Kiedy wyruszał w swoją nie do końca zaplanowaną podróż, nie wiedział, na jak długo pozostawia Nowy Jork za sobą. Właściwie liczył, że minie pół roku, nim los na nowo zaprowadzi go do miasta, które nigdy nie zasypia. Tymczasem okazało się inaczej i wylądował w mieście o dwa miesiące wcześniej. Powody ku temu były różne, jednak skutek całkiem konkretny. Jego mieszkanie było wynajęte i zwyczajnie nie miał, gdzie się podziać. Pierwszą noc spędził w hostelu, ale jasne było, że nie mógł błąkać się po hotelach, hostelach i pensjonatach zbyt długo, ponieważ jego pensja mogła zwyczajnie tego nie udźwignąć. Musiał znaleźć dach nad głową na ten krótki okres. Nie mógł też wrócił w pełni do pracy, ponieważ w wydawnictwie oczekiwali od niego pierwszego szkicu kolejnej publikacji. W takim wypadku opcje miał dwie – ruszyć na kolejną wycieczkę lub zaszyć się gdzieś, gdzie nikt go nie będzie szukał.
OdpowiedzUsuńWybrał opcję numer dwa. Miał pomysły i materiał, potrzebował miejsca i czasu do pisania. A nie rozpraszaczy w postaci nowych miejsc i zjawisk. Tylko jeszcze nie wiedział, od czego zacząć. Kiedy więc zobaczył w lokalnej gazecie ogłoszenie, że ktoś potrzebuje jakieś drobnej pomocy w domu, stwierdził, że przy konkretnym zajęciu łatwiej będzie mu się skoncentrować i pomyśleć, a przecież niejedną pracę miał już za sobą, łącznie z budowami i harowaniem w stajni. Zadzwonił więc pod odpowiedni numer i umówił się na spotkanie.
Nim jednak wyruszył na miejsce, przebrał się w mniej porządne cichy. Walcząc ze swoją redaktorką, chciał wyglądać poważnie, ale malowanie, skręcanie szafek i wymienianie kolanek pod zlewozmywakiem w marynarce wyglądałoby groteskowo. Poza tym szkoda porządnego kawałka szmatki. Przebrał się więc w jeansy i dresową bluzę, po czym autobusem pognał ku nowym doświadczeniom.
Nie spodziewał się jednak, że wyląduje pod cukiernią. Cóż… miejsce sprawiało dobre wrażenie, ale nie do końca wiedział, w czym mógłby pomóc… Jeśli chodzi o naprawianie szafek i malowanie, to nie widział problemu, ale na kremie i zdobieniu ciastek zupełnie się nie znał. Nie zamierzał jednak zawieźć siebie i nieznanej kobiety, dlatego pewnie wszedł do środka i rozejrzał się po wnętrzu. Dostrzegł za ladą młodą kobietę i podszedł do niej.
- Szukam pani White… jest może? – zapytał i uśmiechnął się łagodnie.
Noah
Jedno słowo, trzy sylaby – nie zliczyłby teraz ile razy je słyszał i ile razy je widział na ustach osób, które przychodziły z tym drobnym, ale jakże wielkim gestem wdzięczności. Nie zdarzało się to nagminnie, bo ratowanie życia było jego nadrzędnym obowiązkiem – płacono mu za to i był to dosadny argument, który zwalniał ludzi ze składania dodatkowej podzięki – ale skłamałby, gdyby powiedział, że sytuacja, której był właśnie uczestnikiem, zdarzyła się po raz pierwszy. Że dotychczas nie dziękowano mu za ocalenie życia po wypadku, za determinację i trud włożony w zadanie, za poświęcenie, za nadzieję, niezmiennie towarzyszącą każdemu ruchowi. Były jednak podziękowania i podziękowania – niektóre, rzucone w locie, szybko przychodziły i szybko wychodziły, a niektóre składano w taki sposób, że po słowach, które usłyszał zapomniał o wszystkich trudnych sytuacjach z którymi musiał się zmierzyć wykonując zadanie. Kiedy słowa zagnieżdżały się gdzieś w duszy, wpuszczając do poharatanego wnętrza smugę czystego, anielskiego wręcz światła; kiedy tkwiący w głowie kadr z przeszłości, przypominający istną pożogę, zderzał się z nowym, piękniejszym, doświadczanym w obecnej sekundzie życia – to podziękowanie, z którym teraz się mierzył, należało do tych drugich, naprawdę wyjątkowych.
OdpowiedzUsuńJuż w chwili, w której stanął przed ciemnowłosą niewiastą i zdążył się przedstawić, wiedział, że ona nie przyszła tu prosić o jakiekolwiek informacje na temat kogoś bliskiego, ani prosić w ogóle o cokolwiek. W jej twarzy odbijało się tyle emocji, tyle niepewności, strachu, wdzięczności, wstydu i przejęcia, że żadna prośba nie byłaby teraz w stanie przecisnąć się jej przez gardło. Pojawiła się tutaj, żeby mu podziękować – tak po prostu, nawet, jeśli nie miała pewności, że jego pamięć będzie w stanie odtworzyć tamten incydent sprzed roku. Tak się jednak składa, że gdy tylko przyjrzał się jej z bliska, rozdzielając uwagę pomiędzy słuchaniem jej, a śledzeniem rys twarzy, gdy tylko dostrzegł pełne usta, oczy w kolorze lazurowego oceanu i uwydatnione kości policzkowe, część epizodów machinalnie pojawiła się w jego świadomości, samoistnie wyciągnięta z wielkiego wora wspomnień, upchanego w rozdziale z przeszłością. Wystarczyła chwila, żeby wrócił myślami do tamtego feralnego dnia, do zderzenia dwóch samochodów, widoku rannych, których twarze zniknęły za polietylenowym materiałem worka. Została ona – jedna jedyna, walcząca u kresu sił istota, u której udało się rozpylić żar życia i na nowo wzniecić płomyk, mimo że wokół prawie nikt już nie wierzył w taką możliwość. Pamiętał pisk nieustannie pracującego, ręcznego defibrylatora, zwątpienie kolegów po nieudanej intubacji i szybka decyzja o przeprowadzeniu konikotomii, na którą zgodę wydał sobie sam, i której ostatecznie podjął się sam. Zrobił to z myślą, że jedyne co wtedy mógł, to tylko i wyłącznie zyskać, bo tracić nie było już co. Dlatego próbował, pomimo widma śmierci unoszącego się nad kruchą sylwetką tej kobiety, ponieważ albo mógł odpuścić, albo zrobić wszystko co w swojej mocy – wykorzystać wszystkie umiejętności, całą wiedzę i praktykę, którą posiadał, żeby chociaż spróbować – zwyczajnie spróbować – wygrać tę bitwę. Po całej tej akcji, żeby ochłonąć i zmniejszyć poziom adrenaliny, rozpierającej żyły, wylał sobie na głowę całą butelkę wody, a to i tak na niewiele się zdało. Po wszystkim odtajał cały następny dzień.
A teraz ta kobieta stała przed nim, we własnej osobie, cała i zdrowa, na powrót piękna, a on naprawdę nie wiedział, co powinien był jej powiedzieć. Nie miał pojęcia, jakich słów powinien był użyć, żeby nie wypadły zbyt płytko, bo nie myślał kiedykolwiek, że przyjdzie mu doświadczyć chwili, w której ponownie ją spotka.
Mijając tylu pacjentów, nie sposób jest zakładać, że oni kiedykolwiek powrócą do jego życia, choćby na chwilę, przypadkowo lub nie. Ratujesz człowieka – znikasz ty, znika on; tak to najczęściej wygląda. Relacja pojawia się i znika, bo taka jest kolej rzeczy. Ale nie tym razem.
Usuń— Myślę, że miała już pani okazję się odwdzięczyć, nie poddając się w najważniejszym momencie akcji. Ja wyciągnąłem dłoń, a pani ją chwyciła; razem to osiągnęliśmy — rzekł po chwili, przyglądając się jej uważnie. Nadal był trochę zaskoczony jej obecnością tutaj i tym, jak wydobrzała, przynajmniej od strony fizycznej. — Gdy życie daje ci cytryny, zrób z nich lemoniadę — powiedział zaraz. — Jest pani wśród nas, dostała pani drugą szansę, a dla mnie najlepszym wyrazem wdzięczności będzie, gdy zechce ją pani prawdziwie wykorzystać. — Uniósł kąciki ust lekko ku górze i powoli cofnął swoją dłoń, dostrzegając, że ta należąca do niej jest chłodniejsza, niż jego własna. Nie pamiętał jej imienia, bo o ile pamięć do twarzy miał dobrą, o tyle do danych już niekoniecznie, ale nie miało to teraz większego znaczenia.
— Mam nadzieję, że po tym wszystkim chociaż w jakiejś części udało się pani powrócić do normalności — dodał, bo pamiętał, że w jej aucie podróżowały jeszcze kilka osób, które zginęły na miejscu. Nie wiedział, czy byli to jej bliscy, aczkolwiek podejrzewał, że tak, bo wówczas wszystko na to wskazywało. Z tą stratą musiała nauczyć się żyć.
Reginald Patterson
[Kłaniamy się nisko :)]Noah grzecznie czekał, aż kobieta odpowie na jego pytanie. Wyglądała na zaskoczoną i zaniepokojoną, aż zaczął się zastanawiać, czy nie pomylił nazwiska lub adresu. W końcu jednak ciemnowłosa zza lady potwierdziła, że trafił we właściwe miejsce. Co było powodem jest wątpliwości? Zamyślenia? Czy obraził ją mówiąc o niej "pani"? Ale niewiele kobiet wymagało jeszcze określenia "panna". Z resztą skąd niby miałby wiedzieć, jaki stan cywilny ma nieznajoma? W porządku, mógł się do niej zwrócić bezpośrednio na "ty", ale chciał się pokazać z tej lepszej strony, co zwykle potem działało na jego korzyść. Choć w sumie za głupsze rzeczy zdarzało mu się dostać po mordzie.
OdpowiedzUsuń- Tak - odpowiedział i wyciągnął do niej rękę nad ladą. - Noah Woolf, do usług - dodał szybko. Nie zamierzał się reklamować jako wykonawca remontów i prac budowalnych. Nie był zawodowcem. jednak robił w życiu to i owo, a teraz chciał tylko zarobić kilka groszy. Na pewno nie oczekiwał tyle, ile mógłby krzyknąć specjalista. Wiedział, że za kilka dni spłynie jego pensja z transakcji w Japonii i spokojnie wystarczy mu pieniędzy na przeżycie do końca urlopu i wynajęcie jakiegoś skromnego lokum.... małego pokoiku czy czegoś podobnego. Byle nie musiał dalej płacić na hostel. Łóżko w pomieszczeniu zamykanym klucz w zupełności by mu wystarczyło. Szczególnie, że każda wolną chwilę zamierzał poświęcić pisaniu.
- Pisała pani, że chodzi o jakieś prace remontowe... Tutaj czy gdzieś indziej? - zapytał ostrożnie. Chyba nie należy drażnić potencjalnego pracodawcy. Przyglądał się przy tym uważnie kobiecie, starając się odgadnąć, o czym może ona myśleć. Musiał przyznać, że wyglądała dość młodo jak na właścicielkę tego przybytku. Ale to przecież nie jego sprawa.... Powiódł wzrokiem po półkach.
- Chyba dobrze poszła pani sprzedaż - zauważył dość głupio, kiedy zorientował się, że niewiele wypieków zostało na wystawie. Nie bardzo znał się na obrotach takich sklepów - nie tylko żadnego nigdy nie prowadził, to nawet nie często je odwiedzał. Zwykle stawiał na tańsze hiper- i supermarkety. To nawet nie było wrodzone czy pragmatyczne skąpstwo - po prostu pewien nawyk, który mu pozostał z lat biedowania.
Noah
[Hej, cześć! I ja Ciebie kojarzę, chociaż nie mam pojęcia czemu, mam wrażenie, że jakoś się mijamy i przez to nie było nam jeszcze dane stworzyć czegoś wspólnie. Ale tak to jest, jak się do niektórych grupowców dołącza zdecydowanie za późno niż się powinno, jak to ja mam w zwyczaju... :D No ale widzę, że tutaj u was tętni życiem i to na całego, więc tym razem dobrze trafiłam, haha!Bardzo mi miło, dziękuję! Ja z kolei bardzo się wczułam w historię Twojej pani. Jest meeega klimatyczna, a zabieg z przedstawieniem postaci z perspektywy osoby trzeciej baardzo mi się podoba. No i dziękuję raz jeszcze, tym razem za takie cieplutkie powitanie. Mam nadzieję, że uda mi się z wami tutaj długo zabawić; co do dobrej zabawy nie mam wątpliwości! <3]
OdpowiedzUsuńLeon O'Gorman
Uśmiechnął się kącikiem ust, słysząc te wszystkie dobre słowa, które kierowała w jego stronę. Przy tej odgórnie doklejonej bohaterskiej łatce, która swoją intensywnością nierzadko potrafiła go nawet przytłoczyć, niełatwo było zostać zwykłym, przeciętnym facetem, który nie wyróżnia się na tle społeczeństwa. Sztaby stawiały ich na piedestałach, niczym psy na światowej wystawie, podczas gdy oni w całej tej nagonce na przyjaznych żołnierzy chcieli być tylko ludźmi, a on naprawdę nie potrzebował tej otoczki. Skromność to cecha, która została wpisaną w jego naturę i świadomie nie chciał wyróżniać się w tłumie, ale z drugiej strony rozumiał, że czasami robił rzeczy sprzeczne z realizmem i nazwanie ich cudem było słuszne. Może nie potrafił przyjmować podziękowań z dumą, tak jak ktoś, komu inni zawdzięczają coś ważnego, ale doceniał je wszystkie razem i każde z osobna, bo każda wdzięczność stanowiła cegiełkę, dokładaną do wiary w słuszność wszystkich decyzji, podjętych w trakcie wezwań. Zapamięta tę chwilę, zapamięta te podziękowania i kobietę, z ust której padły. Sam nie wiedział co odpowiedzieć, bo jego prywatny słownik miłych wyrazów i określeń nagle stał się pusty, dlatego przyjął wizytówkę i popatrzywszy na jej zawartość, w milczeniu obrócił ją kilka razy w palcach. Nie był fanem słodyczy, ale nie wątpił, że taki namiar mu się przyda, bo na przestrzeni nadchodzących miesięcy, miał przed sobą przynajmniej kilka urodzin bliskich znajomych, więc istniała ogromna szansa, że z tego skorzysta.
OdpowiedzUsuńZamknął prostokątny bloczek w dłoni i wrócił uwagą do ciemnowłosej kobiety, lustrując powoli jej twarz, a potem nieznacznie przechylił głowę, zastanawiając się, dlaczego jej oblicze emanowało wycofaniem i skrytością, podczas gdy z jej ust wydobywały się słowa, przeczące małomówności. Oczywiście, mogła czuć się trochę zawstydzona swoją śmiałością; mogła borykać się także ze skutkami wypadku w sposób inny, niż fizyczny, ale cały czas miał wrażenie, że za tą powłoką posępności skrywa się ktoś niezwykle pogodny i przyjazny. W tej kobiecie nie było absolutnie nic niepokojącego, poza tym, ktoś o niezbyt komunikatywnej aurze byłby raczej marnym cukiernikiem. A tak się składa, że o tej cukierni, której nazwę prezentowała wizytówka, słyszał już kiedyś coś dobrego.
Zapewnienie, że wykona coś najlepiej, jak potrafi, było dla niego idealnym dowodem wdzięczności, który dopełniam całości. Raz, że cenił sobie ludzi, którzy przykładają się do swoich zadań, a dwa, że jemu naprawdę nie zależało na niczym więcej, jak świadomości, że ta kobieta idzie przez to drugie życie w zgodzie z samą sobą, że realizuje cele, spełnia marzenia i szczerze się uśmiecha. Taki już był – czuł się spełniony i usatysfakcjonowany, gdy widział swoich pacjentów, gdy cieszą się życiem i korzystają z niego, bo dobrze wiedzą, jak ulotne potrafi być. W takim samym położeniu chciałby zobaczyć kiedyś ją – pewniejszą siebie, uśmiechniętą, realizującą założenia. To będzie namacalnym dowodem jej wdzięczności.
— Dziękuję — odpowiedział po chwili milczenia. Musiał lekko odchrząknąć, bo z niemówienia zaschło mu w gardle. — Do widzenia — rzekłszy, odprowadził ją spojrzeniem do drzwi, ale minęło jeszcze kilkanaście sekund, za nim ruszył się z miejsca, w którym ugrzązł. Znów przyglądał się wizytówce i dopiero, gdy dziewczyna z rejestracji zawołała go do siebie, zszedł na ziemię, przypominając sobie, że przecież rejestrował pacjenta i wciąż tego nie dokończył. Popatrzył w stronę wyjścia, a później wrócił do ostatnich obowiązków i zakończył zmianę, ciesząc się wolnym popołudniem.
Organizowanie imprez nigdy nie szło mu dobrze, może dlatego, że nie był fanem niespodzianek i niekoniecznie wiedział, jak porządnie kogoś zaskoczyć. Nie znał się na tych różnościach, na balonach z helem, na pneumatycznych konfetti, pinatach, z których po uderzeniu wysypują się słodycze, ani na czapeczkach i trąbkach.
Dlatego organizacją przyjęcia dla bliskiego kolegi zajęło się kilka dziewczyn – Alexander miał załatwić dodatki do drinków i udostępnić salę, a na barki Reginalda wypadło wybranie tortu, a choć z początku ochoczo na to przystał, później zaczynał się zastanawiać, czy to przypadkiem nie jest najtrudniejsze zadanie z całej tej magicznej listy spraw do załatwienia. Musiał przecież wiedzieć jaki wybrać smak, na jaki zdecydować się kształt, czym go przystroić, co na nim napisać – a nie miał na czym polegać, bo ciasta jadał od święta, więc nie miał wyrobionego gustu, nie wspominając o wiedzy w tej dziedzinie. Pewnego wieczoru, gdy wrócił do domu i wyciągnął z kieszeni spodni portfel, przypomniało mu się, że posiada tam magiczną wizytówkę, która mogła mu profesjonalnie uratować skórę. Z początku trochę się przed tym bronił, bo skorzystanie z jej usług, biorąc pod uwagę niezwykłe podziękowanie sprzed kilku tygodni, które cały czas świtało mu z tyłu głowy, po prostu mogło wypaść niesmacznie, a on nie chciał wykorzystywać tej możliwości w myśl, że sobie na to zasłużył. Bo zasłużył, czy nie – zrobił wtedy, co należało i to nie podlegało dyskusji. Za to nie powinien brać żadnego dodatkowego wynagrodzenia.
UsuńMimo wszystko następnego dnia, na jakiś czas przed zamknięciem lokalu, pojawił się pod odpowiednimi drzwiami. Docierała zza nich słodycz wypieków, która miała działanie przyciągające, bo aż trudno nie spojrzeć na drzwi, przechodząc w pobliżu. Pchnął je lekko, słysząc dźwięk zawieszonego gdzieś nad głową dzwoneczka, i wszedł do środka, rozglądając się po wnętrzu z lekkim zaciekawieniem. Nieczęsto bywał w takich miejscach, ale pamiętał je z dzieciństwa, gdy często odwiedzał je z babką.
— Dzień dobry — przywitał się głośniej, wodząc wzrokiem w poszukiwaniu znajomej sylwetki. Gdy ją dostrzegł, uśmiechnął się krótko. — Nie przyszedłem zbyt późno? — Upewnił się, wsuwając dłonie do kieszeni spodni i przystanął w miejscu. Chciał złożyć zamówienie, ale naprawdę nie potrafił oszacować, ile to może potrwać, więc liczył na to, że te kilkadziesiąt minut wystarczy i jego wizyta nie sprawi, że czas pracy pani cukiernik się niechcący wydłuży.
Reginald Patterson
[O, Sol :D
OdpowiedzUsuńTy mi nie mów nic o czuciu się staro, bo i mnie to zaraz dopadnie. Kurde, szmat czasu od ostatniego wspólnego bytowania na blogu xD
Dziękuję za te pochwały, aż mi cieplej na serduszku, bo w sumie w odniesieniu do Eleny to jeszcze nie wiem co z niej wyjdzie. W karcie miało być mało - mało jest, a mi jak zwykle coś tam nie pasuje xD U Ciebie za to widzę, że Emma to zawiera w sobie jednak ten mały pierwiastek pierwotnej Sol, co to wymaga zaopiekowania się, utulenia i w ogóle to wszystkiego co najlepsze, a przy okazji wciąż grozi wybuchem. A przynajmniej ja tak to zapamiętałam xD
Dzięki, dzięki, Tobie tego samego i więcej czasu na pisanko, bo tego nigdy dość <3]
Elena
Nie wiedział, jak wypada w jej oczach, ale mógł mieć jedynie nadzieję, że nie wystraszył Emmy White już na wstępie. Lubił myśleć o sobie jako o człowieku, który bez trudu znajduje sobie znajomych w każdej części świata, co niejednokrotnie uratowało mu skórę... nawet ostatnio. Niemniej wiedział też, że właśnie jego wychodzenie naprzeciw potrafi zrażać ludzi lub ich irytować, a nie wiedział, jak jest w tym przypadku. Może kobieta oczekiwała profesjonalnego podejścia i szybkiej realizacji, a nie zagadywania? Potem jednak zaczęła mówić i Noah nieco powrócił rezon.- Myślę, że dobrze byłoby spojrzeć... od razu wiedziałbym, czego pani potrzebuje i mógł się przygotować... z narzędziami, materiałem i tak dalej - przyznał. - I proszę mówić do mnie po imieniu - poprosił i wyciągnął do niej rękę. - Noah - dodał. - Ma pani teraz czas czy może przyjść później? - dodał i ponownie rozejrzał się po lokalu. W tym momencie ktoś wszedł do cukierni i nieco zdziwiony rozejrzał się po półkach.
OdpowiedzUsuń-A co dzisiaj tak pusto? - Starszy pan wyglądał na szczerze zaniepokojonego. Popatrzył na właścicielkę z troską, z jaką patrzeć mogą tylko starsi ludzie na młodych - czułością, współczuciem, ale i bolesną bezsilnością. Noah rzadko widywał to w Nowym Jorku, dlatego z pewną ciekawością zerknął na Emmę. W końcu to oznaczało, że jej wypieki były dla niektórych ludzi ważnym elementem codzienności, a ona sama cieszy się pewnym zaufaniem wśród mieszkańców.
Noah
Przygaszone, żółte światło padało na ulicę ze starych, przydrożnych latarni. Stąpał ostrożnie po wyłożonym kostką brukową, ale nieodśnieżonym chodniku; był przekonany, że na tak oblodzonej nawierzchni od bolesnego upadku dzieli go tylko jeden, nieodpowiedni ruch. Latarnia do której się zbliżał, zamrugała kilka razy i zgasła dokładnie w tym samym momencie, w którym znalazł się tuż obok niej, ale nagły brak tego przygaszonego, żółtego światła, nie zrobił właściwie żadnej różnicy. Okolica nie była przesadnie doinwestowania a wymiana latarni ulicznych na nowe nie stanowiła dla urzędu dzielnicy absolutnie żadnego priorytetu. Mógł z dużą dozą pewności założyć, że było to na szarym końcu długiej listy potrzeb mieszkańców.
OdpowiedzUsuńŚnieg trzeszczał mu pod butami a lutowy mróz szczypał w policzki. Ulica wyglądała na wymarłą, chociaż podobno Nowy Jork nigdy nie śpi. Cóż, najwyraźniej to nie dotyczyło tego rejonu. Na pewno nie w taką pogodę. Nawet miejscowy diler schował się w aucie i odpalił silnik, aby trochę rozgrzać zmarznięte dłonie. Kiepskie sąsiedztwo miało jednak wpływ na ceny mieszkań. Niestety w tej chwili wynajem czegokolwiek w lepszej dzielnicy znacznie przekraczał możliwości jego budżetu. Postawił kołnierz płaszcza, by choć trochę osłonić się przed przejmującym chłodem i wcisnął dłonie w kieszenie. Pchnął przeszklone drzwi a zawieszony tuż nad nimi dzwoneczek zakołysał się i zadzwonił dźwięcznie, informując o przybyciu kolejnego klienta. Teraz już wiedział, gdzie podziali się ludzie z ulicy. Wnętrze knajpy było bardziej zatłoczone, niż zwykle. Przeszedł do kontuaru i zamówił jedzenie na wynos. Znudzona kelnerka nabiła na kasę wybraną potrawę a potem krzyknęła coś po chińsku do kucharza. Nie minęło więcej niż 10 minut kiedy znów ostrożnie maszerował oblodzonym chodnikiem, tym razem jeszcze ostrożniej, bo z pudełkiem jedzenia w papierowej torbie. Pchnął drzwi wejściowe na klatkę schodową, jak zwykle nie działał domofon i do budynku mógł wejść właściwie każdy. Wszedł powoli po schodach. W pierwszej chwili nie zwracał uwagi na hałasy dochodzące z góry. Sąsiedzkie awantury nie były tutaj dla nikogo zaskakujące, właściwie to trzeba się było nauczyć tu z nimi żyć, albo się wynieść a to na razie nie wchodziło w rachubę. Kiedy wkładał klucz do zamka nie wytrzymał, westchnął ciężko karcąc się w duchu za to, ze znów wtyka nos w nie swoje sprawy i wszedł na kolejne piętro.
-Wszystko w porządku? Mogę jakoś pomoc? - Zapytał, kiedy znalazł się nieco bliżej kobiety, która najwyraźniej nie mogła dostać się do własnego mieszkania.
Alen
Nie mógł przyznać, że odczuwa z powodu rodziców jakąś przykrość, bo nie do końca potrafił zrozumieć prawdziwą rodzicielską miłość. Nigdy nie było mu dane jej poczuć, więc swój obraz tego zjawiska, mógł stworzyć jedynie dzięki obserwacjom i wnioskom, które wyciągał, przyglądając się innym rodzinom. Nie był w stanie żałować, że jego rodzice postanowili się go pozbyć i nie uczestniczyć podczas najważniejszych chwil życia, bo nie wiedział jak to jest celebrować z nimi chwile radości. To wszystko, co powinien był przeżywać z matką i ojcem, częściowo przeżywał z ciotką i wujem, chociaż oni też zachowywali ten specyficzny dystans, od zawsze mu wpajając, że są tylko wujostwem. Być może Linda się domyślała, że jej siostra w końcu upomni się o syna i w efekcie zrodzi to wiele więcej problemów, dlatego od samego początku postawili sprawy jasno, nie chcąc mydlić dzieciakowi oczu. Reginald nie miał do nich żalu – dali mu dach nad głową, wychowali, nauczyli życia i pozostawili możliwość ułożenia przyszłości w zgodzie z wewnętrznym powołaniem. Za to wszystko był im dozgonnie wdzięczny, stawiając tę farmerską rodzinę na szczycie swojej piramidy wartości. Byli bowiem jedyną rodziną, jaką posiadał i strata ich byłaby dla niego najdotkliwszym ciosem we wszechświecie. Sytuacja z rodzicami z pewnością miała swój wpływ na to, że Reginald nie był chętny do nawiązywania bliższych znajomości, jednak to w większości była jego świadoma decyzja, podjęta ze względu na zawód, który nikomu nie byłby w stanie zapewnić żadnej emocjonalnej stabilności. Będąc żołnierzem, który czynnie wyjeżdża na misje i wraca dopiero po kilku, czy kilkunastu miesiącach, czasami ciężko nawet o utrzymanie przyjaźni. Niełatwo dbać o jakąkolwiek więź, gdy kontakt odbywa się tylko sporadycznie i Reginald na podstawie własnego, dobitnego doświadczenia, zdążył to w końcu zrozumieć. Oczywiście, wszystko zależało od tej drugiej osoby, bo prawdziwe uczucie przetrwa każdą zawieruchę, aczkolwiek jemu trafiła się naprawdę garstka osób, która zechciała czekać aż wróci i wierzyć, że w ogóle wróci żywy. To były zaledwie trzy, czy cztery osoby – zaledwie kropelka w porównaniu z ilością ludzi, których w swym życiu poznał, i których ostatecznie przestał znać. Część tych relacji rozpadła się samoistnie, a część świadomie, bo nie wszyscy byli w stanie trwać ze świadomością, że Reginald zmaga się z trudami w istnej pożodze, jaką jest wojna. Nie wszyscy byli w stanie czekać.
OdpowiedzUsuńKiedy usłyszał, że produktów zostało już niewiele, automatycznie przeniósł spojrzenie na półki, powierzchownie omiatając wzrokiem ich ubogą już zawartość. Minusem tej sytuacji jest jedynie to, że nie będzie miał się do czego odnieść i z czego wziąć przykładu, jeśli pani cukiernik zapyta go, jak wyobraża sobie urodzinowy tort. Gdyby za szybą stały jeszcze jakieś ciasta, wskazałby palcem na któreś z nich i to by wystarczyło, tymczasem mógł liczyć wyłącznie na to, że są tu jakieś katalogi z wypiekami, albo że pani cukiernik profesjonalnie mu w tym pomoże, chociażby na zasadzie pytań i odpowiedzi. Wiedział, mniej więcej, w jakich smakach gustuje kumpel, więc nic straconego.
— Nie mogła się mnie pani spodziewać, bo nie zapowiedziałem się, że przyjdę — zauważył wróciwszy spojrzeniem do ciemnowłosej kobiety. Dotarło do niego, że ona z jakiegoś powodu czuła się winna za to, że o tej porze na półkach nie było już produktów, a przecież nie było w tym ani grama jej winy. To oczywiste, że nie wypcha półek po brzegi nowymi wypiekami tuż przed zamknięciem lokalu, i chyba wiedział o tym każdy, logicznie rozumujący obywatel tego kraju.
Jaki byłby sens w marnowaniu składników, czasu i energii, jeśli część ciast nazajutrz byłaby już nieświeża i nikt ich nie kupi? Żaden. Kto kazałby jej piec przed zamknięciem, mając świadomość, że połowa się zmarnuje? Jedynie jakiś idiota.
Usuń— Właściwie, to nie przyszedłem na zakupy. Przynajmniej nie tak do końca — odpowiedział na pytanie o spakowanie tego, co pozostało. — Chodzi o to, że znajomy ma w przyszłym tygodniu urodziny, a na mnie spadł obowiązek zorganizowania tortu do przyjęcia-niespodzianki — wyjaśnił pokrótce. — Chciałbym coś zamówić, tyle tylko, że nie bardzo wiem co i nie wiem, czy nie jest już na to zbyt późno. Zaraz pani zamyka — dodał, uśmiechając się nieznacznie. Faktycznie wybrał sobie kiepską porę, na samo zamknięcie, ale przedostanie się tutaj z końca miasta, to też wyzwanie, gdy korki sięgają kilku mil. Niemniej jednak, może dotrzeć tutaj jutro o wcześniejszej godzinie, czy innego dnia, jak zejdzie z nocnego dyżuru – wtedy będzie pierwszym klientem, tak dla odmiany. Lubił, gdy szanowano czas jego pracy, dlatego szanował czas innych.
Reginald Patterson
Cóż, z reguły, jeśli ludzie dają komuś swoją wizytówkę, to z zamiarem i równoczesną świadomością, że w przyszłości ktoś może z niej skorzystać. Dlatego kiedy powiedziała, że nie spodziewała się go tutaj w ogóle, trochę się zdumiał, a nawet odniósł lekkie wrażenie, że może to on sam odrobinę nadinterpretował jej słowa podziękowania i za bardzo wziął do siebie składaną wówczas ofertę – w końcu jest klientem, jakich wiele, którzy przekraczają tutejsze progi z potrzebą wypełnienia swoich brzuchów słodkościami, i jego obecność nie była bóg wie jakim wydarzeniem. Możliwe, że gdyby należał do łasuchów, którym trudno opędzić się od odrobiny słodyczy, dobrowolnie zawitałby w te progi dużo wcześniej, ale tak się składa, że nie ma parcia na słodycze, więc w podobnych miejscach bywa od święta. Aczkolwiek, ponieważ dostał wizytówkę pod nos, a ona właśnie się przydała, to szukanie ciekawej cukierni w internecie było zbędne – przyjechał tutaj, skorzystawszy z gotowego rozwiązania, jakie otrzymał przed kilkoma tygodniami na szpitalnym korytarzu, z przekonaniem, że to wizyta poniekąd zapowiedziana. Jej zaskoczenie było na tyle nieczytelne, że nie był w stanie określić, czy więcej w nim pozytywnego pierwiastka, czy negatywnego, ale skoro już tutaj był, zamierzał dokończyć zadanie i złożyć zamówienie, jakkolwiek miałoby mu to ostatecznie wyjść.
OdpowiedzUsuńTo onieśmielenie, które przemykało po jej twarzy, i które dostrzegł, gdy troszkę dłużej jej się poprzyglądał, było zabawne, ale nie w kontekście czegoś niedorzecznego, a wręcz przeciwnie – pogodnego i rozczulającego. Na ten widok uśmiech sam pchał się na usta, ale mimo to Reginald starał się go tuszować, głównie dlatego, że nie chciał być opacznie zrozumiany. W rzeczywistości uśmiechał się mimowolnie, a nie dlatego, że się z niej naśmiewał, czy cokolwiek podobnego.
Dopiero, gdy wspomniała, że go nie wyrzuci i sama lekko się uśmiechnęła, kąciki jego ust także zarysowały wyraźniejszą trasę ku górze. Był świadomy, że nie uśmiechnął się ze względu na zapewnienie, że go nie wyrzuci, tylko dlatego, że ona się uśmiechnęła, a on sam uznał, że radosny wyraz twarzy pasuje do niej bardziej, niż ten pochmurny, ale zbył tą świadomość bardzo szybko, bo nie miała wtenczas żadnego znaczenia.
— Świetnie — odparł i wygodnie ułożył przedramiona na blacie, żeby swobodnie pochylić się i przenieść na nie ciężar ciała, a przy tym móc popatrzeć na zdjęcia w jej telefonie. Nie wiedział, po co mu te wnioski, ale dostrzegł, że za tym dystansem, którym pani cukiernik emanuje, tak naprawdę kryje się ktoś sympatyczny – gdy mówiła o pieczeniu ciast, zrzucała z siebie wierzchnią warstwę wycofania i ukazywała kilka cech, pochodzących z wnętrza, które zdradzały, że jest osobą o pogodnym i poczciwym usposobieniu. Z jakiegoś powodu miał wrażenie, że gdy dojdzie do omawiania kwestii zapłaty za wypiek, będzie musiał zderzyć się z próbą odmowy, ale nawet jeśli – coś wymyśli i jakoś wynagrodzi jej tę pracę. Najwyżej cała ich znajomość będzie opierała się na tym, że jedno drugiemu będzie dziękowało za przysługę. A gdyby tak było, to z pewnością byłoby to zabawne.
— Te pani wypieki to takie małe dzieła sztuki — skomentował, przyglądając się zdjęciom przewijanym na ekranie telefonu. Zawsze podziwiał ludzi, którzy potrafią czynić takie rzeczy, bo jemu nie po drodze było z talentem artystycznym i wątpliwe, że umiałby wytworzyć cokolwiek, co wiązało się z malowaniem, rzeźbieniem czy formowaniem takich ciast, jak te widniejące w telefonie. Jeżeli mowa o talentach – umiał brzdąkać na gitarze i, podobno, jak głośniej sobie zanuci, to uszy słuchaczy wcale nie drętwieją, a domagają się więcej, więc tymi dwoma umiejętnościami obdarowała go Matka Natura, uznając, że tyle mu absolutnie wystarczy.
Ale, pomimo braku talentów artystycznych, bardzo przepadał za sztuką; lubił patrzeć na dzieła innych i w myślach je sobie interpretować. Nic dziwnego, że gdy patrzył na zdjęcia ciast, próbował w myślach strzelać, z jakiej okazji one powstały.
Usuń— Problem polega na tym, że to wszystko wygląda tak apetycznie, że ciężko się zdecydować — powiedział nieco rozbawiony. — Może pani cofnąć o dwa zdjęcia? Kumpel przepada za kremem czekoladowym, więc na pewno nie może zabraknąć w tym torcie czekolady — rzekł i uśmiechnąwszy się, spojrzał na zdjęcie, gdy brunetka cofnęła się do niego w telefonie. To prezentowało się bardzo ciekawie. — I może coś z orzechami? Z tego, co zdążyłem zauważyć, często kupuje wafelki o smaku orzechowym, więc myślę, że coś czekoladowo-orzechowego byłoby dla niego w sam raz — wyjaśnił, zastanawiając się jeszcze nad tym wszystkim. Oczami wyobraźni widział coś przekładanego biszkoptem i kremem, ale to dlatego, że takie ciasta najczęściej gościły na jego rodzinnej farmie i znał je z doświadczenia. Liczył więc na wizję pani cukiernik.
Reginald Patterson
Zważywszy na oficjalną definicję komplementu, która mówi, że komplement jest grzecznościową, zwykle przesadną pochwałą, śmiało można przyznać, że te nie mają możliwości wypływać z reginaldowych ust, bo on nie wyobrażał sobie zachwalać niczego w imię grzeczności, ani dlatego, że tak wypada – wolał milczeć, niż rzucać pochwały, które nijak nie wiązałyby się z jego prawdziwą oceną, poza tym, jeśli już rzuca jakiekolwiek, to nie są one przesadne; chyba, że mowa o ewidentnych żartach, w których ma ochotę komuś dopiec. W każdym razie, tak – nazwał jej wypieki małymi dziełami sztuki, bo kiedy im się przyglądał, miał wrażenie, że wymagały mnóstwa pracy, ale także kreatywności i poczucia estetyki, natomiast gdy w gąszczu cukierni prowadzonych na jednym i tym samym schemacie, trafia się na taką, której oryginalna forma niesie powiew świeżości, słowa uznania są wręcz wskazane. Może Reginald nie był człowiekiem, który szedł z duchem czasu i w wielu dziedzinach życia wciąż korzystał ze znanych sobie rozwiązań, niekiedy broniąc się przed udziwnieniami – wolał żyć bez kont społecznościowych, chociażby, choć wszyscy wokół łażą na tinderowe randki i komunikują się przez Messenger, więc życie bez tego nie jest takie proste – ale lubił, gdy ludzie wyrażają siebie, gdy realizują swoje koncepcje, nie bojąc się wyjść chociaż odrobinę poza utarty schemat. Nie myślał tu oczywiście o tak radykalnych posunięciach, jak tworzenie pizzy z czekoladą, bo to już trochę za bardzo rozciągało nie tylko granice smaku, ale i samą definicję pizzy, ale myślał o czymś na kształt wymyślnych deserów w szklanych naczynkach, które mu pokazała – to było coś oryginalnego i bardzo interesującego. Z czymś takim jeszcze nie miał okazji się spotkać, nie wspominając o próbowaniu, i już nie chodzi tylko o to, że rzadko bywa w takich miejscach – większość cukierni, jakie znał, to były lokale urządzone na jedno kopyto, gdzie na półkach za szkłem spoczywało kilka rodzai sernika, szarlotka i coś z owocami, a w okresie świątecznym dochodziło tam jeszcze kilka charakterystycznych dla danego święta pozycji. Nie spodziewał się ujrzeć czegoś takiego w niewielkiej cukierni, ulokowanej przy jednej z nowojorskich ulic, a prędzej w jakimś dobrej klasy cateringu, dlatego był pozytywnie zaskoczony.
OdpowiedzUsuńGdyby to on zarządzał przyjęciem-niespodzianką i odpowiadał za budżet tego przedsięwzięcia, całkiem możliwe, że pokusiłby się o dobranie do tortu czegoś więcej, bo niektóre z deserów miały tak niespotykane formy, że z pewnością zainteresowałyby zaproszonych gości, stanowiąc ciekawy dodatek do imprezy. Ale tym razem wypełniał tylko rozkazy, więc musiał się dostosować do odgórnych próśb, a swoją drogą nawet nie wiedział, co tak właściwie one planowały w kwestii jedzeniowej i tego typu dodatków. Zakładał, że może same zadbają o słodkie przekąski i dlatego prosiły jedynie o tort.
Wyprostował plecy, kiedy brunetka obeszła ladę i przekręciła klucz w drzwiach, na dzień dzisiejszy oficjalnie zamykając lokal.
— Nie ma potrzeby, ja naprawdę nie chciałbym zabierać pani zbyt dużo czasu — odpowiedział na propozycję krzesła i uśmiechnął się krótko. — Tak czy siak, w tworzeniu tortu będę polegał wyłącznie na pani pomysłowości — dodał, bo w rzeczywistości to od jej wizji zależało, jak tort będzie się prezentował. On mógł wybrać wariant smakowy, zadecydować czy ma być na torcie jakiś dodatek w postaci napisu, czy nie, i ewentualnie określić się co do kształtu tego wypieku, sugerując się którąś z fotografii, ale to jej dłonie urzeczywistnią całość w realnym świecie.
— I powiem szczerze, że koleżanki, które zajmują się całą organizacją tego przyjęcia niespodzianki, prosiły tylko o tort. I jeszcze dwa razy mi powtarzały, że nie gotowe ciasto typu szarlotka, tylko tort, tak jakbym naprawdę mógł to pomylić — rzekł, uśmiechnąwszy się wyraźniej, nieco rozbawiony tamtą scenką.
Oczywiste, że nie pomyliłby tortu z ciastem, aż takim ignorantem nie był, ale one zapobiegawczo wolały to parokrotnie powtórzyć. Być może, już kiedyś ktoś z ich otoczenia popełnił taką gafę i wiedziały, że jest to możliwe. — Także, zgodnie ze zleceniem, na torcie poprzestanę. A osób ma być około czternastu — oznajmił, szybko policzywszy gości w myślach. Czternastu pod warunkiem, że wszyscy przyjdą z zaproszonymi osobami towarzyszącymi; jeśli nie, wtedy będzie tych osób około dziesięciu, ale tort się nie zmarnuje, bo na pewno nikt sobie nie odmówi spróbowania go.
Usuń— Chociaż, jeżeli mogłaby mi pani podać nazwę strony, na której są te zdjęcia, to chętnie im je dziś pokażę — wtrącił jeszcze. — Możliwe, że zdecydują się na coś więcej, jak na własne oczy zobaczą te małe dzieła. — Znów popatrzył na brunetkę z uśmiechem. Nic nie przemawia do ludzi lepiej, jak zdjęcie, więc nie miał żadnych wątpliwości co do tego, że fotografia lepiej ukaże wyjątkowość tych wypieków, aniżeli jego słowa, i nie ważne jakimi słowami zechciałby je opisać.
Reginald Patterson
Cóż, wysłały po tort człowieka, który słodkości jada od święta, nic zatem dziwnego, że trochę się bały, że dostarczy im kota w worku, przez co jeden z najważniejszych elementów przyjęcia okaże się totalną klapą. Ale same miały dużo na głowie i uznały, że tym Reginald może się zająć, bo nawet jeśli nie był wybitnym znawcą deserów, to jego logiczne i trzeźwe rozumowanie nie doprowadzi go do zguby, więc na pewno zrobi wszystko tak, jak należy. I właśnie tak się stało – złożył zamówienie, zabrał karteczkę z nazwą profilu i podziękowawszy za profesjonalną obsługę, opuścił lokal, żeby za kilka godzin przekazać wszystko paniom organizatorkom. Wspomniał, że pani cukiernik jest niezwykle przyjazną i otwartą na klienta osobą, a ponieważ to zasiało w nich ziarno zaintrygowania, same postanowiły się skontaktować i domówić jakieś desery, a przy okazji przedyskutować formę rozliczenia się za tę usługę. On rzeczywiście był tylko posłańcem, a ponieważ wykonał cześć swojego zadania, przez następny tydzień wcale w tę kwestię nie wnikał, czekając już tylko na moment odebrania tortu, czyli na drugą część swojego zadania.
OdpowiedzUsuńOczywiście, poza zamówieniem tortu, dziewczyny zaciągnęły go także do pracy fizycznej, podczas której te jego metr osiemdziesiąt pięć wydało się niezwykle przydatne – był w stanie powiesić balony w tych miejscach, do których one nie dosięgały nawet na krześle, włącznie z Alexandrem, który był o te dziesięć centymetrów niższy i ledwie sięgał tam stając na palcach. Gdy z samego rana udostępnił im salę swojego klubu, wszyscy zabrali się do solidnych przygotowań. Panowie zajęli się pompowaniem balonów, z których część została napełniona helem, a część powietrzem, z kolei panie tworzyły z nich piękne girlandy, później wskazując miejsce, w których miały zawisnąć. Sarah, która na co dzień pełni rolę ślubnej konsultantki, wiedziała jak rozmieścić dekoracje, aby wszystko wypadło zachwycająco, natomiast Rose i Ruby – siostry bliźniaczki – zawsze jej przy tym towarzyszyły, więc we trójkę uwijały się jak mrówki, momentami wyprzedzając swym tempem Reginalda i Alexandra, którzy przy okazji pompowania balonów helem, stroili sobie żarty, śmiejąc z siebie się wręcz do łez. Z racji tego, że czas się kurczył, a sala miała wyglądać dokładnie tak, jak założyła to sobie Sarah, do pomocy dołączyły jeszcze dwie osoby, które zajęły się wiązaniem wstążek przy balonach. Dopiero gdzieś w tym momencie Reginald dowiedział się, że na przyjęciu będzie o kilka osób więcej, ale gdy wspomniał o torcie, który został przecież zamówiony zgodnie z poprzednią listą, Sarah machnęła ręką, zapewniając, że to wszystko już dawno zostało ustalone z Emmą, i że on ma się tym w ogóle nie martwić. Wzruszył więc ramieniem, rzucając krótkie okej, ale wtedy zdał sobie przy okazji sprawę, że pani cukiernik, której danych nie pamiętał, nosi na imię Emma, więc dzięki temu przynajmniej dowiedział się czegoś przydatnego. Emma, Ems, Emi – niezwykle miłe dla ucha i wygodne do zapamiętania.
Kiedy uporali się z wystrojem sali, Reginald wrócił jeszcze do domu – z Low Tide Bar miał do siebie rzut beretem – i zamienił robocze ciuchy na rzecz czegoś bardziej eleganckiego. Może nie jakoś przesadnie, bo szedł na imprezę urodzinową kumpla z aeroklubu, a nie na bankiet po brzegi wypchany dumnym towarzystwem, więc ciemna koszula na krótki rękaw i ciemne, jeansowe spodnie były w sam raz. Jayden należał do ludzi naprawdę wesołych, aczkolwiek jego praca kontrolera lotów zdradzała, że to równocześnie odpowiedzialny człowiek, który potrafi panować nad wieloma rzeczami. Pasowali do siebie z Sarah i z pewnością będzie z nich doskonałe małżeństwo, gdy zdecydują się wyjść ze strefy narzeczeństwa – ona miała go odebrać dziś pod wieczór z lotniska Kennedy'ego i przywieść prosto do baru, gdzie miała czekać reszta gości.
Jemu z kolei pozostało jeszcze odebranie tortu, więc spryskawszy się niezbyt ostrym zapachem, wsunął na siebie kurtkę typu shell i skierował się autem bezpośrednio do cukierni. Miał jeszcze sporo czasu, dlatego nie gnał przez miasto na łeb na szyję, ale mimo to na miejsce i tak dotarł trochę przed godziną, na która wszystko miało być gotowe. Postanowił jednak nie czekać w aucie, a wejść do środka, dlatego za moment pojawił się przy drzwiach, nienachalnie w nie pukając.
UsuńNa jego ustach pojawił się uśmiech, gdy dostrzegł Emmę w białym fartuchu i upiętych włosach.
— Dzień dobry — odpowiedział, przekraczając próg. Intensywny zapach słodkości unosił się w pomieszczeniu, a pachniał naprawdę apetycznie i dokładnie tak, jak apetyczne było wrażenie, które pozostawiały po sobie zdjęcia, oglądane wcześniej w telefonie. — Na spokojnie, jest jeszcze trochę czasu — zapewnił od razu, bo czas ich nie gonił, więc mogła kończyć wszystko w normalnym tempie.
Dał kilka kroków w głąb pomieszczenia, a kiedy usłyszał, że pojadą razem, odwrócił się w jej stronę ze zmarszczonymi brwiami, co ewidentnie wskazywało na jego zaskoczenie. Nikt mu nawet słówkiem nie wspomniał, że coś ma być kończone na imprezie. Nie, żeby mu to przeszkadzało, wręcz przeciwnie, ale jako człowiek nieprzepadający za niespodziankami, a już tym bardziej nieprzepadający za momentami, w których ktoś podejmuje decyzję za niego, nie lubił być stawiany przed faktem dokonanym w żadnej kwestii. Nawet w tak prozaicznej, jak zabranie pani cukiernik na miejsce przyjęcia.
— Okej — powiedział przeciągle i wolno skinął głową. Sarah zapewniła, że to nie problem, chociaż nawet z nim tego nie skonsultowała. — Nie wiedziałem, ale tak, w porządku, nie ma problemu — przyznał, po czym uśmiechnął się w ramach potwierdzenia swych słów. To rzeczywiście nie był problem. — Ale tak z ciekawości zapytam: na czym ma polegać to kończenie czegoś na miejscu? — Spytał, po czym podszedł do lady i lekko się o nią oparł. Jego spojrzenie wędrowało za sylwetką Emmy; zdał sobie sprawę, że mąka przyozdobiła część jej aparycji, ale pasowało to do niej. Zresztą, tak jak całe to robocze wydanie.
Reginald Patterson
Znów odniósł wrażenie, jakby właśnie powiedział coś niestosownego, albo jakby zasugerował, że jej obecność na przyjęciu nie jest mile widziana, choć jego reakcja wiązała się jedynie ze zdziwieniem i nie było w niej ani krzty zniesmaczenia, czy niechęci. Był zaskoczony tą informacją, bo już pomijając fakt, że sam nie spotkał się z taką formą zamówienia, którą kończono na miejscu, to po prostu wcale się nie spodziewał, że pani cukiernik miała w ogóle ochotę zaangażować się w to przyjęcie bardziej, niż wskazują wszelkie schematy. Zazwyczaj, gdy człowiek zamawia tort, to umawia się na konkretny termin, później go odbiera i przybija transakcję odpowiednią opłatą – tymczasem Emma musiała poświęcić swój czas i energię, aby przetransportować się na sam koniec miasta, następnie sprawić, aby tort w miejscu przyjęcia prezentował się doskonale, a później z tego końca miasta powrócić. Nie miał pojęcia, jak dziewczyny się z nią dogadały; czy całe to zaangażowanie zostało wliczone w cenę usługi, czy nie, ale było to coś naprawdę rzadko spotykanego, przynajmniej w jego oczach. Niewykluczone, że był po prostu sto lat za murzynami, jeśli chodzi o współpracę z klientem w dobie dwudziestego pierwszego wieku, i może to coś normalnego, kiedy sprzedawca na życzenie klienta daje z siebie dosłownie wszystko, ale on nigdy nie szedł z duchem czasu. Nieczęsto spotykał również ludzi, którym większą satysfakcję daje zadowolenie innych, aniżeli pieniądze zebrane za fatygę i sam należał właśnie do tego grona osób, którzy w rzeczach materialnych nie odnajdują żadnego spełnienia.
OdpowiedzUsuńPomimo tego krótkiego nakreślenia sprawy, związanego z kończeniem zamówienia na miejscu, i tak nie potrafił wyobrazić sobie wspomnianego efektu, ale o nic już nie dopytywał. Cierpliwie poczeka do momentu, w którym ujrzy jej pracę na własne oczy, a wtedy wszystko stanie się jasne. Uśmiechnął się krótko i wygodnie splótł ramiona na wysokości klatki piersiowej. Jego spojrzenie dalej podążało za sylwetką Emmy, gdy wycofała się na zaplecze, a po chwili powróciła stamtąd z kilkoma pakunkami.
Popatrzył z zainteresowaniem na opakowania i skinął głową w zrozumieniu.
— Dysponuję tylnym siedzeniem — odparł w kwestii bagażnika. Nie chciał wrzucać niczego na pakę pick-upa, bo był przekonany, że ta podróż nawet dla plastiku skończy się fatalnie. Co innego, gdy przewozi się tam więcej rzeczy, ciasno spiętych pasem, a co innego, kiedy cała wolna przestrzeń należy do dwóch pudełek. Zdecydowanie bezpieczniejszym miejscem dla deserów będzie tylne siedzenie.
— W porządku — odpowiedział jeszcze, gdy Emma wspomniała, że skoczy po torbę i resztę składników, po czym zbliżył się do szklanego blatu i ostrożnie podniósł plastikowy pojemnik z deserami. Chciał zaspokoić swoją ciekawość i sprawdzić ile to może ważyć, ale zrobił to naprawdę z wyczuciem, tak, żeby niczego przypadkiem nie naruszyć. Nie wiedział co jest w środku, a fatalnie byłoby zepsuć coś akurat w tym momencie.
Kiedy wróciła i podzielili się pakunkami, Reginald zaniósł swoją część do auta. Zgodnie z jej prośbą zabrał to, co nie wymagało amortyzowania i odpowiednio zabezpieczył, korzystając z linki spadochronowej, którą miał wciśniętą za siedzeniem pasażera. Jak już coś robił, to porządnie, więc nawet jeśli te desery nie wymagały aż takiego zabezpieczenia, mimo wszystko postarał się zrobić tak, aby i one jak najmniej ucierpiały przy wybojach. Później otworzył Emmie drzwi do auta, żeby mogła swobodnie dostać się do środka z całą resztą swoich wyrobów, które musiała trzymać na kolanach.
— Zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby z tortu nie spadł choćby okruszek — powiedział, gdy znalazł się na miejscu kierowcy, po czym posłał Emmie weselszy uśmiech. Od jej wypadku minęło już trochę czasu, ale ciężko było mu wnioskować, czy jazda samochodem wciąż wprawia ją w dyskomfort i strach, czy te nieprzyjemne odczucia zdążyły zelżeć ze względu na pracę i wypieki dowożone klientom. Wiedział, że to sprawa indywidualna, bo każdy człowiek inaczej mierzy się ze swoją trauma – jednym udaje się pokonać lęki po kilku miesiącach, inni potrzebują na to lat. Emma wyglądała na kogoś, kto radzi sobie dobrze, ale mimo wszystko nie należało oceniać jej zbyt pochopnie. Potrzebę pomocy mogła chować daleko za uśmiechem.
UsuńReginald Patterson
Kiedy wsiadł do auta, powtórzył gest towarzyszki i również zapiął pas, tyle, że po wpięciu klamry nie sprawdzał funkcjonalności tego zabezpieczenia. Ten samochód dotychczas nie uświadczył nawet drobnej stłuczki, więc pasy ani razu nie miały jeszcze okazji się przetestować, ani być odblokowywane, a więc ich mechanizm był nienaruszony. Ale ona tego nie wiedziała, a on rozumiał potrzebę skontrolowania ich, wiec to kilkakrotne szarpnięcie wcale go nie zdziwiło, a wręcz przeciwnie – doceniał to, że chciała się upewnić i zadbać o swoje bezpieczeństwo. Bądź co bądź, był dla niej obcym facetem – nie wiedziała, czy dobry z niego kierowca, czy też zupełnie marny, i miała całkowite prawo nie ufać nikomu, kto siedzi za kierownicą i odpowiada za jej zdrowie oraz życie. Nie uważał tego za dziwactwo, a czystą zapobiegawczość w dobie obecnej ery nawet wskazaną. Może, gdyby nie był doświadczonym świadkiem tego typu sytuacji, wszystkie urazy psychiczne uznawałby za dziwne, ale ratując braci na froncie, nie spotykał się wyłącznie z otwartymi ranami, kulami zakleszczonymi gdzieś pomiędzy mięśniami, czy ze złamaniami. Przychodziło mu mierzyć się ze wstrząsem psychicznym w różnorakich postaciach – z żołnierzami, którzy w wyniku szoku zaczynali tracić głowę i mówić o rzeczach oderwanych od rzeczywistości, czasami krzycząc i na przemian płacząc, a w tych gorszych przypadkach, jeżeli wciąż posiadali broń, celując do swoich ludzi, bo w amoku każdego uznawali za potencjalnego wroga i niebezpieczeństwo. To byli kompani, którzy raptownie popadali w dezorientację, przestawali rozumieć bodźce docierające z otoczenia i nierzadko zamieniali się w tonące wraki, dla których jedynym ratunkiem pozostawało już tylko odejście ze służby. Granica pomiędzy śmiercią, a życiem jest niewyraźna, a w obliczu dotkliwych przeżyć mocno się zaciera – dla wielu żołnierzy takie sytuację są niczym śmierć za życia, bo nie wszystkim dane jest na powrót się podnieść i wlec beztroski żywot, z tym samym uśmiechem na ustach. W normalnej rzeczywistości był natomiast świadkiem różnego rodzaju ataków paniki, włącznie z takimi, gdy pasażer w trakcie jazdy wyskakiwał mu z samochodu, żeby skulić się na chodniku wśród dziesiątek przechodniów, i odnaleźć wewnętrzne ukojenie. Znał ludzi ze stresem pourazowym, którzy nie panowali nad agresją, chociaż bardzo chcieli; znał osoby, które borykały się z zaburzeniami adaptacyjnymi i nikli w oczach. Reginald był tego wszystkiego świadom i rozumiał to, bo istnienie tych ludzi leżało w jego dłoniach. Taka była jego rola – pojawić się, pomóc i zniknąć bez oczekiwania na podziękę. Czasami także pozostać trochę dłużej, pomóc powstać z kolan i żyć.
OdpowiedzUsuńSpodziewał się, że przemilczą drogę, bo oboje nie wyglądali na ludzi, którzy gotowi są zabawiać towarzystwo w każdej możliwej okazji, poza tym, to napięcie, które urosło po stronie Emmy wraz z włączeniem się do ruchu, potwierdzało, że dla niej ta trasa nie będzie lekka. W takich momentach ludziom zazwyczaj pomaga odciągnięcie uwagi od tego, co dzieje się za szybą – skupienie się na rozmowie, czy choćby na tym, co mówi prezenter po drugiej stronie radia, nawet jeśli plecie głupoty – ale nie znał Emmy i nie był pewien, czy próba zagadania jej nie przyniesie odwrotnych skutków. W końcu każdy indywidualnie mierzy się ze swoimi lękami i nie ma jednej słusznej recepty na każdą bolączkę. Jednym pomaga rozmowa, a innym zamknięcie oczu i milczenie.
Ale w chwili, w której jej głos przeciął tę ciszę, wypełniającą przestrzeń między nimi, a z jej ust wybrzmiało coś na kształt prośby, gotów był podjąć opowieść. Fakt, to go akurat zaskoczyło – raz, że się niespodziewanie odezwała, a dwa, że poprosiła o opowieść, czyli o coś, czego na co dzień przecież nie praktykuje.
Mocniej zacisnął palce na kierownicy i nie spuszczając oczu z trasy, zastanowił się od czego zacząć, za nim jednak otworzył usta, musiał na chwilę zerknąć w jej stronę, bo pytanie o śpiew wybiło go z pantałyku – podobnie jak dalsze wyznanie, dotyczące obecności jego głosu gdzieś w jej podświadomości. Rzeczywiście, krzyczał w karetce – często to robi, gdy liczą się sekundy, a połowa załogi odmawia podjęcia ryzykownych prób w chwilach, w których i tak nie mogą już nic stracić, a co najwyżej zyskać. Wtedy był naprawdę wściekły, a gardło bolało go przez dwie następne doby. Na froncie nie ma takich sytuacji – tam wszyscy walczą ramię w ramię o każde istnienie, bo nie ma lepszych i gorszych ludzi, ale tu, w szarej rzeczywistości, życie niestety nie ma swojej stałej wartości, która byłaby cenna dla każdego w takim samym stopniu.
UsuńOdchrząknął lekko i nabrał powietrza, żeby w końcu coś odpowiedzieć. A zacząć musiał od podstaw.
— Proszę mówić mi po prostu Reginald — powiedział, unosząc lekko kącik ust. Nie tylko jej na rękę będzie zejście z oficjalnego tonu. — Powinienem się przyzwyczaić do tego, że jeśli jestem obecny w czyichś wspomnieniach, to są to wspomnienia, do których niechętnie się wraca — stwierdził, przenosząc jedną dłoń na gałkę biegów, żeby je zmienić. Oczywiście, miał na myśli to, że ludzie pamiętają go zazwyczaj z wypadków, czy podobnych sytuacji kryzysowych, czyli tych złych, których nie chciałoby się doświadczyć ponownie. — A jednak ta świadomość cały czas trochę mi ciąży. Prawdopodobnie dlatego, że u większości pacjentów nie mam szans wyprzeć złych wspomnień tymi dobrymi. Dotyczy to także wspomnień związanych z głosem — przyznał. Przez jego życie przewijało się tyle ludzi, że było to fizycznie niemożliwe. Dotychczas nikt mu nie wyznał, że słyszy jego głos, poza tym nie wiedział, czy to oznaka czegoś dobrego, czy raczej złego, ale z kilku osobistych powodów chylił się ku opcji drugiej, dlatego napomknął akurat o złych wspomnieniach. On, gdy kiedyś słyszał czyjś głos, to nigdy nie w ramach ukojenia, a najczęściej w ramach koszmaru.
— Szczerze, to nie wiem, czy potrafię śpiewać — odpowiedział i podniósł ramiona, żeby za chwilę bezwiednie opuścić je w geście niewiedzy. Nie miał pojęcia, dlaczego pytała właśnie o tą umiejętność, ale wnioskował, że zaraz może dojść do sytuacji, w której będzie musiał. Szybko dodawał dwa do dwóch, czyli wzmiankę o głosie i pytanie o śpiew. — Na co dzień tego nie robię, chyba, że pod prysznicem, ale to raczej nie czyni ze mnie solisty — dodał, uśmiechając się wyraźniej, a gdy zatrzymał auto na czerwonym świetle, pozwolił sobie na dłużej ulokować spojrzenie w jej twarzy. Jego wspomnienia związane z Emmą już w tej chwili były wypierane przez te nowe, lepsze i przyjemniejsze. Zapamiętał ją w krytycznym stanie i w takim, w którym – daj boże! – nikt nigdy jej nie zobaczy, a teraz, gdy znów patrzył na jej twarz, żywą i skąpaną w kolorze, doświadczał czegoś nowego, co cieniem położy się na tej brzydkiej przeszłości. Zapamięta ją już taką, jaką poznawał ją obecnie.
— Opowiem coś o sobie, ale chciałbym usłyszeć coś w zamian — zaznaczył, wróciwszy uwagą do sygnalizatora, wiszącego nad jezdnią. — Opowieść za opowieść? — Zasugerował i spojrzawszy na Emmę, korzystając z czerwonego światła wciąż widniejącego na sygnalizatorze, uniósł brew. Taka mała umowa z pewnością im nie zaszkodzi.
Reginald Patterson
Noah raczej nie obawiał się o swoje umiejętności. Sam doprowadzał do porządku swoje pierwsze w życiu mieszkanie, właśnie dzięki wieloletniemu błąkaniu się po świecie i chwytaiu wszysystkich możliwych prac, które gwarantowały względnie szybka wypłatę. A trzeba przyznać, że firmy remontowo-budowlane godzą się na wypłacanie dniówek takim przybłędom jak on. To przynajmniej jest dla nich jakaś gwarancja, że jeśli robotnik nie dotrze, to nie utopiło się w nim określonej kwoty. Choć oczywiście było to zatrudnianie na czarno i Woolfowi trudno byłoby zdobyć jakiejś referencje. Dlatego prace w domu go nie przerażały. Gdyby miał sam zazbroić dom... pewnie by spanikował, ale jako złota rączka do wszystkiego i niczego całkiem nieźle się sprawdzał. Nauczył się nawet podstawowych rzeczy o obchodzeniu się z elektryką, choć nie było to jego ulubione zajęcie.- Miło mi - odpowiedział Noah, gdy kobieta się przedstawiła.
OdpowiedzUsuńBycie pod tak czujną obserwacją staruszka było dla Woolfa zabawne. Oczywiście powinien to traktować poważnie - jeśli nie z szacunku do starszej osoby, to przynajmniej przez wzgląd na Emmę, ale naprawdę trudno było powstrzymać się od jakiejś głupkowatej reakcji. A jednak udało się. Stłumił uśmiech. Wyprostował się, choć było to niemal niezauważalne, bo już wcześniej trzymał się baczność, a potem zdecydowanie skinął głową.
- Pracowałem przy remontach na Alasce, a potem na budowie w Niemczech - odpowiedział bez wahania. Przy okazji stwierdził, że ta troska starszej osoby względem dziewczyny za ladą była urocza na swój sposób. - Z tego, co widziałem w ogłoszeniu, chodzi raczej o proste prace, z którymi poradzę sobie w pojedynkę, ale planujemy najpierw przejść się i sprawdzić, jak sytuacja wygląda na miejscu. Nieroztropnie byłoby sądzić książkę po okładce, prawda? - zapytał.
Coż... za dobrze wiedział, że to on jest tutaj sądzony. Jak na gryzipiórka przystało jego ręce nie wyglądały jak u człowieka spracowanego. Z resztą ostatnie cztery miesiące pracował przede wszystkim językiem i uchem w kontaktach z kontrahentami oraz palcami na klawiaturze. Jednak sylwetka zdradzała zdecydowanie i prostotę w ruchach charakterystyczne dla człowieka pracującego na świeżym powietrzu.
Noah
Gdyby tylko wiedział ile czasu zajęło jej dotarcie do niego i ile energii pochłonęło całe to przedsięwzięcie szukania go po placówkach, wtedy w szpitalu z pewnością spróbowałby przedłużyć ich spotkanie choćby o jakąś kawę i pozwolił mu trwać znacznie dłużej niż tamte kilka minut na korytarzu. Wiedział, że odnalezienie człowieka to nie lada wyzwanie, szczególnie w metropolii tak ogromnej jak Nowy Jork, ale mimo to nie przyszło mu wtedy do głowy, aby uzmysłowić sobie powagę tego działania i ilość czasu, którego potrzebowała do jego zrealizowania. Był tak zaskoczony, że o mały włos nie zorientowałby się, kiedy opuściła szpitalny gmach, więc nie myślał wtedy zbyt błyskotliwie – tym bardziej, że był po nocnej zmianie i jego mózg buntował się wraz z każdym nowo doświadczonym wrażeniem, a tu oprócz zaskoczenia pojawiło się nawet lekkie oszołomienie, bo miał przed sobą urodziwą, atrakcyjną kobietę, nijak nie pasującą do zapamiętanego kadru sprzed roku. Tak się jednak złożyło, że ta okazja do dłuższego spotkania pojawiła się właśnie teraz, w związku z przyjęciem urodzinowym, a chociaż okoliczności nie były typowe, ani zbyt swobodne – wszak, nie dość, że ona wciąż była w pracy, to dodatkowo w samochodzie, który pobudzał strach – to jednak wystarczające, aby przeprowadzić jakąkolwiek konwersację i ogólnie sprawdzić czy nadają na podobnych falach, czy na zupełnie przeciwnych. Mogli przemilczeć trasę, ale wtedy prawdopodobnie na dobre przegapiliby tę szansę, a tak to przy okazji pojawiła się możliwość rozproszenia jej uwagi na coś innego, niż jazda samochodem.
OdpowiedzUsuńKiedy światło sygnalizatora przeskoczyło na zieleń, z powrotem przeniósł uwagę na drogę za szybą, a jego usta samoistnie podniosły się w uśmiechu. Miło było usłyszeć, że głos, nawiedzający ją od czasu do czasu w snach, wzbudził w niej sympatię, a nie odrazę. Najwidoczniej jej przypadek był osobliwy na wielu płaszczyznach, również tych związanych z psychicznymi znamionami powypadkowymi, bo słyszenie jakichkolwiek głosów nie jest czymś, co każdy przeciętny człowiek mógłby polubić, i to bez względu na towarzyszącą im aurę. Ale intymność tego wyznania wybrzmiała w jej głosie dostrzegalnie nawet dla niego – mówiła o takim przeżyciu, które nie tylko zachwiało całym jej jestestwem, ale które poruszało najdotkliwsze emocje i odczucia skryte głęboko w duszy. Nie była to wzmianka dostępna dla każdego, dlatego doceniał, że zdobyła się na odwagę, i że w ogóle zechciała podzielić się z nim tym wyznaniem.
— Super, a więc pytałaś kim jestem — zaczął, gdy zgodziła się zagrać w tą małą grę pod tytułem: opowieść za opowieść. Nie miał tu na myśli żadnych wyzywających tematów, ani dociekliwych pytań, bo tak właściwie to chodziło mu głównie o to, żeby ona również opowiedziała coś o sobie, jeśli i on postanowi to zrobić. Sami jednak zadecydują ile chcą w tej opowieści zdradzić i jakie okresy z życia zechcą przytoczyć. — Pochodzę z Karoliny Północnej, z małej wioski Barnardsville położonej u stóp Pasma Błękitnego; dorastałem i wychowałem się tam na farmie i ranczu u wujostwa. W Nowym Jorku mieszkam od niespełna czterech lat, konkretnie na Belle Harbor, i jak już sama dobrze wiesz, zajmuję się tutaj ratowaniem ludzkiego życia — powiedział, zerknąwszy chwilowo w jej stronę. — Na co dzień stacjonuję głównie w pogotowiu lotniczym, czasami biorę dyżury w ekipie ratunkowej straży pożarnej, ale to akurat zależy od mojego grafiku. W każdym razie to zajmuje połowę mojego życia, natomiast drugą połowę zajmuje mój priorytetowy zawód, czyli ratownictwo pola walki. Mówiąc prościej: służę jako medyk bojowy dla Zielonych Beretów; wyjeżdżam na misje i ratuję życie żołnierzy na wojnie — opowiedział zwięźle, choć bez jakiegokolwiek pośpiechu, tak, aby mogła zarejestrować wszystkie słowa.
— Poza tym jestem instruktorem spadochronowym i bardzo dużo skaczę. Skoki są moją pasją od kilkunastu lat, ale to nie jedyne hobby, jakie posiadam. Kiedyś dużo jeździłem konno, trochę grywam na gitarze i uprawiam różne sporty. Podobno jestem uzależniony od Meksyku — stwierdził, powtórzywszy słowa siostry cioteczne i nieznacznie wzruszył przy tym ramieniem. — Ale faktycznie spędzam tam większość urlopów wypoczynkowych, o ile wolontariat, czy udział w powstaniu w Cherán można nazwać akurat urlopem wypoczynkowym — powiedział i zastanowił się, co jeszcze mógłby dodać. — Mam trochę tatuaży, nie piję kawy i nie posiadam kont na portalach społecznościowych — zdradził, spojrzawszy ponownie na Emmę, po czym posłał jej uśmiech. W kwestii tatuaży, wiązała się z nimi cała historia jego życia, a konkretnie te najważniejsze wydarzenia, które uwieczniał na skórze właśnie w postaci symbolicznych malunków na ciele. — I to chyba tyle, jeżeli chodzi to kim jestem.
UsuńReginald Patterson
Dostrzegł, że w rzucaniu suchych faktów nie pojawił się ani jeden taki, który mówiłby coś o jej przeszłości, ale nie zamierzał na nią naciskać. Raz, że nie jest człowiekiem, który lubi ciągnąć innych za język, a dwa, że na tym etapie znajomości wyciąganie osobistych informacji na siłę, byłoby czystą wścibskością, a jemu nie po drodze z takimi zachowaniami. Odpowiedź, którą dostał, w pełni go zadowoliła, a zważywszy na to, że dotychczas nie miała okazji wyjechać poza granice stanu, wnioskował, że pochodzi właśnie stąd, więc na kilka dodatkowych pytań mógł odpowiedzieć sobie sam – tutaj się urodziła, tutaj się wychowała i tutaj po prostu żyła, prowadząc niezwykłą cukiernię i uszczęśliwiając klientów swoimi wypiekami. Zakładał również, że jej życie po wypadku w jakimś stopniu uległo zmianie i podejrzewał, że były to zmiany nie tylko znaczące, ale również bolesne, a to z kolei wyjaśniało niechęć do wspominania przeszłości, nawet tej sprzed wypadku. Pamiętał, że w tamtym samochodzie było kilka osób, ale do dziś nie był tak do końca świadom, jakie relacje łączyły ofiary wypadku oraz Emmę. Z plotek wiedział, że część z tych osób była rodziną, bo wyszło to w trakcie ustalania tożsamości przez policję, ale nie miał możliwości wgłębić się w tę kwestię, bo wtedy skupiał się na ocaleniu istnienia jedynej osoby, która przeżyła kraksę i naprawdę nie myślał, aby wnikać wówczas w niepotrzebne mu do niczego szczegóły. Jedyne czego wtedy chciał, to przechytrzyć śmierć i wygrać wyścig z czasem, szczególnie w drodze do szpitala, gdy udało się przywrócić czynności życiowe i każda sekunda była na wagę złota. Później zaś nie było już potrzeby doszukiwać się potwierdzenia wspomnianych plotek, bo sprawa przestała go dotyczyć,a a czasem wyparły ją inne, mniej lub bardziej podobne.
OdpowiedzUsuń— W moim życiu musi się dużo dziać — odparł nieco zagadkowo, wciąż utrzymując spojrzenie na drodze. Żeby zasmakować głębokiego snu, musiał być albo porządnie wymęczony – stąd tyle tych zajęć i obowiązków, które dźwigał na barkach – albo zrelaksowany. Dziś nie borykał się już z bezsennością i koszmarami, pomijając gorsze sny, które od czasu do czasu nawiedzają każdego, ale sen miał bardzo płytki i potrafiło obudzić go skrzypnięcie podłogi. Musiał nawet zdjąć z tarasu dzwonki wietrzne z bambusa, bo gdy zaczynały grać w środku nocy, za każdym razem serwowały mu niechcianą pobudkę. Możliwe, że był to efekt zboczenia zawodowego i faktu, że żołnierz musi być czujny i gotowy, nawet jak słodko sobie śpi, żeby w porę zareagować na niespodziewany atak, a pewnych przyzwyczajeń nie da się pozostawić wyłącznie w granicach pracy i często przenosi się je do życia codziennego. Jednak dobrze pamiętał czasy, kiedy wraz z nocą przychodził niepokój, burzący wszelką harmonię. Wtedy łóżko było ostatnią rzeczą, w której chciał się znaleźć, bo doskonale wiedział, że każdy sen, który odtworzy się w jego głowie, będzie koszmarem z jego udziałem w roli głównej. Przyzwyczaił się więc do życia na najwyższych obrotach, bo przez długi czas musiał wypełniać swój grafik po brzegi, żeby spokojnie zakończyć dzień. To przyzwyczajenie zostało z nim do dziś, ale czuł się z nim tak dobrze, że nie próbował niczego zmieniać.
— Nie myślałaś, żeby założyć sobie coś w rodzaju bucket list? — Spytał, zerknąwszy na nią krótko. — Są rzeczy, które wciąż możesz zrealizować: wyjazd poza stan Nowy Jork, jazda konna, przygarnięcie jakiegoś zwierzaka, czy nawet zrobienie prawka i podjęcie próby pokonania lęku wysokości — zasugerował zupełnie poważnie. Niektórzy nie wierzą w marzenia – mówią, że to tylko pożywka dla naiwnych, bo życie wcale nie jest usłane różami, a człowiek zamiast się realizować, musi nosić na plecach ponurą, smutną rzeczywistość. Wiedział o tym, bo różnych ludzi spotykał na swojej drodze, ale w tym gronie byli również tacy, którzy pomimo ciężkich upadków potrafili znaleźć w sobie siłę, by żyć. Zaczynali od małych kroków – kończyli na wielkich celach.
— Nigdy nie mamy pewności, czy uda nam się spełnić wszystkie nasze marzenia i żadna lista nam tego nie zagwarantuje, bo niektóre marzenia są bardziej realne, a inne mniej. Ale tak naprawdę to nie o poczucie spełnienia w życiu chodzi, bo realizowanie się nie polega na czekaniu na chwilę, kiedy wreszcie staniesz na podeście, uniesiesz puchar do góry i krzykniesz: wygrałam. To jest tylko wisienka na torcie. Tak naprawdę wszystkie te próby, czyli wspinanie się na górę, przeklinanie pod nosem, kiedy nie wychodzi, wstawanie i zaczynanie od nowa, to jest właśnie najważniejsze. Fakt, że robisz cokolwiek. Że próbujesz. Że żyjesz, a nie egzystujesz — powiedział, płynnie zmieniwszy bieg. — Taki spis rzeczy, które chcesz kiedyś osiągnąć, zdobyć albo mieć, to naprawdę fajna sprawa — stwierdził, nagle samemu zdając sobie sprawę z tego, że taka lista może być pomocna i nie ważne, czy w punktach znalazłby się rzeczy tak prozaiczne, jak wyjazd za miasto. — A tobie nie brak odwagi — powtórzył jej własne słowa i uśmiechnął się wyraźniej. Odwaga wystarczy, żeby zacząć.
UsuńReginald Patterson
Z pewnością różni ich sporo spraw, bo on może nie jest mistrzem krasomówstwa i zjednywania sobie ludzi, ale na ogół jest człowiekiem kontaktowym. Wprawdzie skromnym, jednak nie skrytym, oszczędnym w słowach, ale nie ponurym – w końcu udzielając komuś pomocy musi zebrać cały wywiad, a w wielu przypadkach także podnieść na duchu, i to nie tylko poszkodowanego, ale również towarzystwo wokół, więc musiał odznaczać się komunikatywnością i jakąś cząstką wzbudzającą zaufanie, żeby móc robić to dobrze. Niechętnie rozwodził się na swój własny temat, bo często odnosił wrażenie, że ludzie automatycznie patrzą na niego przez pryzmat tego kim jest, jednak nie szło to w parze z byciem zamkniętym na wszystko i wszystkich. Miał znajomych i chętnie spędzał z nimi czas, bawiąc się na wspólnych domówkach, czy wypadach za miasto. Po prostu starał się, aby tematy związane z nim – głównie z jego pracą – nigdy nie pojawiały się na świecznikach dłużej i głębiej, niż jest to konieczne. Były bowiem sprawy, o których rozmawiać nie chciał, o których rozmawiać nie potrafił, a nawet takie, o których mówić nie mógł.
OdpowiedzUsuńNiemniej jednak, w jakiejś części rozumiał ostrożność Emmy i potrzebę ucieczki oraz zamykania się w sobie. Co prawda, mógł opierać się jedynie na tym, co wiedział, czyli na wypadku, który odcisnął na niej swoje piętno, ponieważ nie znał jej historii, ale ten jeden epizod mu wystarczył do zrozumienia pewnych zachowań, dlatego, że kiedyś sam postanowił uciec. Po śmierci przyjaciela wycofał się z życia, opuścił rodzinę i zamknął w czymś na kształt izolatki – nie był nawet na jego pogrzebie, ale to dlatego, że nie byłby w stanie spojrzeć w oczy jego załamanej żonie, którą pozostawił na ziemskim padole wraz z córką. Uciekł, bo nie potrafił przetrawić tej porażki, gdy jego nazwisko nosiło zasłużone odznaki i stanowisko sierżanta dowodzenia – ktoś taki nie ma prawa się mylić i świadomość ta w połączeniu ze śmiercią przyjaciela i doskonałego medyka pola walki, tym bardziej dociskała go do dna. Dopiero po kilku tygodniach siedzenia w swojej samotni, w głębi lasu Pisgah, zaczynał spoglądać na całokształt tej sytuacji inaczej, choć przełomowy moment zapadł po wspięciu się na Mount Mitchell. Pogoda na górskie wyprawki była tamtego ranka kiepska, ostry wiatr smagał jego twarz, a duża wilgotność sprawiała, że buty ślizgały się po płaskiej powierzchni, utrudniając stąpanie po bardziej wymagających skałkach – pozdzierał sobie wtedy kolana, jak nigdy dotąd. Ale wtedy otrzymał niewiarygodny przypływ siły, bo wspięcie się było celem, a te zaprzysiągł sobie realizować, i kiedy znalazł się na szczycie, nawet nie odczuwał zmęczenia, a jedynie płynącą w żyłach adrenalinę. Stał wtedy z rozpostartymi ramionami i odchyloną w tył głową, pozwalając podmuchom wiatru uderzać w swoje ciało z wyraźną siłą. Czuł się po prostu oczyszczony i być może nawet ukojony, dlatego był to doskonały moment na przekalkulowanie swojego życia i podjęcie ważnych decyzji. Nie chciał, żeby zapamiętano go właśnie takim, bo przecież nigdy nie akceptował porażki, a chociaż sam upadek się do niej nie zaliczał, to brak próby do wstania z kolan już tak. Musiał coś z tym zrobić – miał dwa następne lata, żeby przydać się światu, a skoro nie mógł przez jakiś czas ratować ludzi na froncie, postanowił ratować ich tutaj. Był więc doskonałym przykładem tego, że ucieczka przed problemami tylko je mnoży, a pozbyć się ich można dopiero wtedy, gdy stawi im się czoła.
— Przede wszystkim, myślę, że to złe wrażenie — stwierdził. — Nasze życia są po prostu inne, jednak nie sądzę, aby jedno było w jakiś sposób gorsze od drugiego — rzekł, wychyliwszy się lekko w bok, żeby zerknąć, czy z naprzeciwka nie jedzie żaden pojazd. Musiał wyminąć jakiegoś dostawczaka, zatrzymanego na chodniku. — Możemy milczeć — zgodził się, nie mając z tym problemu. — Ale jeśli chodzi o spędzanie wolnego popołudnia na kanapie, to nie, nie zdarza mi się — odpowiedział jeszcze, nim zamilkł.
Czasami, gdy wracał do domu naprawdę zmarnowany, wtedy faktycznie zdarzało mu się uwalić na kanapie i przez dłuższy czas trwać w odprężeniu, właśnie tak pożytkując wolny czas, ale zazwyczaj starał się go wykorzystywać na coś produktywnego.
UsuńKiedy przejechali przez Broad Channel i dotarli do Veterans Memorial Bridge, otoczył ich przyjemny widok na zatokę, rozpościerającą się po każdej ze stron. Miasto zostało pozostawione daleko w tyle, a cała okolica pozbawiona była jakichkolwiek drapaczy chmur, czyniąc to miejsce naprawdę spokojnym. Śmiało można stwierdzić, że Półwysep Rockaway to taki nowojorski koniec świata, bo nijak nie przypomina już tego miasta, którego pęd przyprawia o zawroty głowy.
— Zaraz będziemy na miejscu — oznajmił po chwili, gdy docierali do miejsca, z którego było widać już plażę i ciągnący się za nią Ocean Atlantycki. Pogoda nie była zbyt łaskawa, więc ludzi w rejonie nie kręciło się szalenie dużo, tak jak w sezonie, gdy plaża okupowana jest przez mieszkańców cieszących się słońcem. Parking nie był zawalony, więc nie było potrzeby jeździć jeszcze kilkanaście minut za miejscem, w którym można legalnie zatrzymać wóz.
Reginald Patterson
Skoro przyznała, że mogą pomilczeć, uznał, że właśnie tego chce – inaczej nie rozumiałby, dlaczego te słowa w ogóle padły, jeśli rozmowa była luźną pogadanką, niezobligowaną żadnymi zasadami. Może, gdyby nie opowiadała mu o sobie z taką trudnością, wtedy byłby w stanie zbagatelizować tę wzmiankę i dalej ciągnąć temat, tymczasem nie miał żadnej pewności, czy ta zabawa w opowieść za opowieść przypadkiem jej nie męczy, a nie chciał, żeby czuła się zmuszona mówić, jeżeli wcale nie chciała. To była pierwsza sensowniejsza wymiana zdań, którą podjęli, jako że wcześniej nie było ku temu okazji, dlatego nie chciał jej niczego narzucać, a już tym bardziej czegokolwiek od niej wymagać, a takie ultimatum, w którym wzajemnie mieli zwierzać się z pewnych życiowych faktów, było, bądź co bądź, pewnego rodzaju zarządzeniem. Chociaż w tej zabawie i tak nie miał na myśli rozpowiadania o osobistych rozterkach, a raczej o czymś, co mogłoby dopełnić zbiór podstawowych informacji, stąd sam nie wyspowiadał się z niczego prywatnego. Mówił o tym, co dostępne dla wszystkich i spodziewał się tego samego od Emmy, tyle że nie wiedział, że u niej ta dostępność była bardzo ograniczona, a większość życiowych faktów samoistnie sprowadza się do tych głębszych spraw, o których z nikim nie rozmawia.
OdpowiedzUsuńKiedy znaleźli się na miejscu, wysiadł z auta i od razu otworzył Emmie drzwi, chcąc ułatwić jej możliwość wydostania się z wnętrza samochodu, bo akurat trzecia ręka była tu w tej chwili zbawieniem. Później zabrał z tylnego siedzenia plastikowe pojemniki i uruchomiwszy samochodowy alarm, ruszył w kierunku służbowego wejścia do lokalu. W otoczeniu baru unosił się zapach bryzy i szum oceanicznych fal, co rusz pokładających się na piaszczystej plaży. Wiało tu odrobinę bardziej, niż w tamtej części miasta, ale nie był to wicher, który zrywałby czapki z głów, dlatego ludzie chętnie spacerowali bulwarem, ciesząc się spokojem okolicy.
— Muzykę grają tu różną. Zależnie od imprezy — odpowiedział, nim zza drzwi wyskoczyła Ruby. Lokal nie zamykał się wyłącznie na jeden rodzaj muzyki; organizowano tu zarówno wieczory disco, bluesa, jak i spędy rockowe, a poza nimi w grę w wchodziły dodatkowe imprezy czysto tematyczne, typu: hawajska noc, lata siedemdziesiąte, czy wieczory karaoke. To prawdopodobnie ta różnorodność sprawiała, że lokal prosperował i przynosił Alexandrowi zyski, tym bardziej, że on jako właściciel bardzo otwarty na pomysły, chętnie realizował wizje gości-organizatorów. Ostatnio nawet urządzono tu wesele marynistyczne, choć to zasługa Sarah, która w roli ślubnej konsultantki uznała, że ten lokal doskonale wpasuje się w klimat i podsunęła go młodej parze. Poza drygiem i perfekcją, posiadała duże doświadczenie w temacie wystroju i organizacji, dlatego nie było takiej opcji, żeby urodziny narzeczonego wypadły nie po jej myśli. Tu wszystko musiało się zgadzać, co do ostatniego szczegółu.
Na spojrzenie Emmy podniósł ramiona i zaraz je opuścił, nie mając możliwości nic w tej kwestii zrobić, bo czas ich naglił i musieli się ze wszystkim uwinąć. Wszedł do środka i na chwilę zatrzymał się przy dekoracjach, żeby zobaczyć ile balonów zdążyło opaść, ale w rzeczywistości nie było z tym jakieś tragedii. Alexander błyskawicznie pompował na ich miejsce nowe, po czym podawał je reszcie do ulokowania, a podczas gdy Ruby wskazywała Emmie miejsce do przygotowania tortu, Rose nadzorowała kolorystyczne zgranie świeżo pompowanych balonów.
Ponieważ ekipa uwijała się jak mrówki, a jego pomoc nie była konieczna, ruszył na zaplecze, żeby pozostawić tam plastikowe opakowania. Kiedy pchnął nogą drzwi, Emma przygotowywała coś na palniku – po zapachu wnioskował, że to czekolada.
Położył opakowania na blacie, nie będąc pewnym czy desery powinny być w lodówce, czy nie, ale uznał, że panie najlepiej będą wiedziały, co z tym zrobić.
Usuń— Całe szczęście — odparł na wzmiankę o tym, że podróż niczego nie naruszyła. Lubił wywiązywać się z obietnic, więc był z tego faktu zadowolony. Ściągnąwszy z siebie kurtkę, powiesił ją na wieszaku, stojącym w kącie i podszedł bliżej, chcąc przyjrzeć się wypiekowi. Wewnątrz było ciepło, więc dopasowana koszula na krótki rękaw była dobrym wyborem.
— Robi wrażenie — przyznał, rzuciwszy Emmie krótkie spojrzenie, po czym znów skupił uwagę na torcie. — Nie jestem pewien, czy Jayden nie zacznie właśnie od tej buteleczki, w każdym razie, całość wygląda naprawdę profesjonalnie — rzekł, unosząc usta w uśmiechu. Śmiał sądzić, że istniało wysokie prawdopodobieństwo, że Jay najpierw wyjmie buteleczkę, wypije ją jednym haustem, a dopiero później rozpocznie częstowanie gości tortem, ale nie zmienia to faktu, że wypiek prezentował się wybornie i na pewno wszyscy będą zadowoleni, tym bardziej solenizant.
Reginald Patterson
Akurat w tej chwili Ruby spadła z nieba, bo on nie miał pojęcia, czy te desery należało wynieść już na salę, czy one czekają na jakiś specjalny moment imprezy. Był tu właściwie tylko gościem, który wspiera zaplecze techniczne ze względu na sprzyjające temu walory – typu wzrost – i nie znał planu wydarzeń na ten wieczór. Nie był nawet świadomy tego, czy dziewczyny przygotowywały jakieś szalone atrakcje, choć zakładał, że mogły pomyśleć o zabawnych grach towarzyskich i różnorakich konkursach, ale dotychczas nie przyszło mu do głowy, żeby o to wszystko wypytać. One lubiły zaskakiwać gości kreatywnością, a on chyba z automatu postanowił, że dziś pozwoli się zaskoczyć wraz z nimi.
OdpowiedzUsuńW odwecie za szturchnięcie w ramię, dźgnął Ruby palcem lekko pod żebro, wykorzystując swoją wiedzę o tym, że miała łaskotki, i posłał jej zaczepny uśmiech, sugerując, że jeśli znowu mu odda, na pewno nie pozostanie bierny. Całą paczką znali się już kilka dobrych lat. Reginald poznał tych ludzi dzięki Alexandrowi jeszcze za nim zamieszkał w Nowym Jorku na stałe i przyjeżdżał tutaj wyłącznie w odwiedziny. Jako pierwszą poznał Sarah – dopiero startowała w roli ślubnej konsultantki i pracowała wówczas za barem tego lokalu. W sezonie, gdy Alexander miał pełne ręce roboty i nie był w stanie rozdzielić się na tyle części, aby wesprzeć ją za ladą, czasami przychodziło mu robić za jej pomagiera, dlatego ich relacja sprawnie zacieśniła się do granic przyjaźni. Dzięki niej poznał później Jaydena, który namówił go do zapisania się w aeroklubie, a także Davinę – dziewczynę, która była częścią ich paczki, jednak w pewnym momencie musiała wrócić do rodzinnego Bostonu, co sprawiło, że ich kontakt i częstotliwość spotkań zmalała. Miała pojawić się tego wieczoru na urodzinowej imprezie i Sarah była tym faktem szczególnie podekscytowana, bo dziewczyny nie wiedziały się kilka miesięcy, a dodatkowo Davina miała dla wszystkich jakąś niespodziankę. W późniejszym czasie, kiedy ilość ślubnych zleceń się zwiększyła, Sarah porzuciła barmański fach i połączyła siły z Ruby i Rose – obie dołączyły do tego zwariowanego grona, wzbogacając je o dwa ogniste temperamenty. Była ich zatem siódemka, a fizycznie szóstka ze względu na powrót Daviny do Bostonu, który miał miejsce lekko ponad rok temu.
— Skoro tak się co niektórym tutaj śpieszy — zaczął, spojrzawszy na Ruby znacząco. — To dodatkowe ręce do pracy na pewno się przydadzą — stwierdził, po czym posłał Emmie krótki uśmiech. Nie miał absolutnie nic przeciwko jej towarzystwu, bo wyglądała na naprawdę sympatyczną dziewczynę, tyle, że skrytą i niewykluczone, że potrzebowała czasu, aby móc bardziej się przed kimkolwiek otworzyć. Była w obcym sobie gronie, więc nikt nie oczekiwał, że nagle stanie się wulkanem energii pokroju bliźniaczek, ale jeśli postanowiła zostać z nimi i zaangażować się w przygotowania, to podświadomie czuła, że z każdym z nich ma po trochę coś wspólnego. I, że najwidoczniej są to ludzie, których aura sprzyja chęciom poznania.
— Czasami ciężko za tymi wariatkami nadążyć — rzekł ciszej w ewidentnym żarcie, gdy Ruby wystrzeliła z pomieszczenia. Niekiedy przychodziło im organizować kilka wesel w tym samym czasie, dlatego potrafiły zasuwać jak błyskawice. — W takim razie chodźmy zobaczyć, jak się mają sprawy — zaproponował, zachęcająco wskazawszy Emmie wyjście z zaplecza. — Wszystkie rzeczy są jeszcze na sali — dodał, bo gdy wchodzili do baru, Alexander miał przy sobie całe pudło z dekoracjami i wyciągał z niego balony. Teraz stał za barem i komponował jakieś drinki, ale wszystkie taśmy, kleje i inne tego rodzaju rzeczy wciąż stały na środku, w razie, gdyby nagle okazały się potrzebne.
Kiedy opuścili zaplecze i ruszyli przez salę, jego spojrzenie wędrowało po dekoracjach, szukając tych, które wymagały poprawki.
Po drodze podniósł z podłogi kawałek foliowego worka i wcisnął go w wielki wór na śmieci, który stał w kącie, a gdy dotarł wzrokiem do girlandy, zaburzającej teraz estetykę całości, od razu chwycił drewniany stołek. Dekoracja była przyklejona w kilku miejscach, a odczepiła się u samej góry, więc musiał wspomóc się jeszcze kilkunastoma centymetrami, żeby dobrze ją tam umocować.
Usuń— Mogłabyś podać mi dwustronną taśmę, Emma? — Zwrócił się do niej, gdy złapawszy girlandę, stanął na stołku i dostrzegł, że klej nie poradził sobie z tym balonowym skupiskiem. — Powinna być w tamtym pudle — powiedział, wskazawszy wolną ręką na sporych rozmiarów karton. Znajdowały się w nim różnego koloru serpentyny, paczki z balonami lateksowymi i foliowymi, pinata w kształcie samolotu, rozety, trąbki, czapeczki i inne rekwizyty do dekoracji. Nie wszystko zostało użyte, ale nie było potrzeby robić przepychu. Wystarczy, że balonów było tutaj kilkaset, a przecież trzeba będzie je wszystkie nazajutrz poprzebijać. O tyle dobrze, że Alexander dał im dwa dni na porządki, bo możliwe, że cześć osób nazajutrz nie będzie jeszcze w stanie.
Reginald Patterson
Możliwe, że gdyby ci ludzie nie byli związani z Alexandrem, nie miałby w gronie swych znajomych tak zgranej paczki, z którą zamierzał właśnie świętować urodziny dobrego kumpla. Reginald wiele służbie zawdzięczał, ale niewątpliwym jest, że na jej poczet z wielu rzeczy musiał również zrezygnować. Doskonale pamiętał dzień swojej przysięgi; w Karolinie Północnej było wówczas upalne lato, rodziny gromadziły się tłumnie, a dzieciaki biegały po poligonie, na którym zorganizowano uroczystość. To była chwila emanująca radością, ale i łzami, szczególnie dla bliskich, którzy wiedzieli co niosą za sobą słowa „I do solemnly swear that I will support and defend the Constitution of the United States”, i że nie wiąże się to wyłącznie z sukcesami, czy hucznymi obchodami dnia 4 lipca. Niektórzy przekonali się co do wagi tych słów na własnej skórze, kiedy docierały do nich wieści, że ostatnie pożegnanie przed wyjazdem na misję, rzeczywiście było ostatnim, a każda dotychczasowa chwila stała się już wyłącznie wspomnieniem. Za każdym razem, gdy Reginald wyjeżdżał na misję, zastanawiał się, czy wróci z niej w tym samym składzie. Czy kolega, z którym siedzi w wojskowym transporterze z jego prawej strony, znajdzie się w tym samym miejscu za miesiąc, czy uda mu się wrócić do rodziny, z którą co wieczór łączy się przez wideorozmowę, i czy to w jego ręce trafi, jeśli na froncie los rozda nierówne karty. Jedną z głównych rzeczy, z których Reginald zrezygnował oddając się wojaczce, to rodzina, a chociaż nikt nie zabraniał mu uwić własnego gniazdka – nie zrobił tego świadomie. Prawdopodobnie nie byłby w stanie walczyć nieustępliwie o życie innych, jeśli jego własne byłoby tak cenne w oczach tych, którzy czekają z utęsknieniem na jego powrót. Wtedy ryzykowałby wiele więcej – niesprawiedliwym byłoby niszczyć życie bliskich, ratując innych.
OdpowiedzUsuńEmma nie dopuszczała do siebie ludzi ze względu na doświadczenia przeszłości, które wielokrotnie udowodniły jej, jak kruche jest zaufanie – on natomiast nie dopuszczał do siebie ludzi, bo był świadom, że tego najważniejszego kredytu nie będzie w stanie utrzymać, ponieważ nigdy nie będzie pewien własnej przyszłości. O Emmie wiedział wtenczas naprawdę niewiele i zaledwie kroplą w morzu było to, co dotychczas zdążył poznać, czy też samodzielnie dostrzec w jej usposobieniu. Nie uważał się za znawcę ludzkich charakterów i nawet nie próbował zaskarbiać sobie takiego tytułu, bo nie miał ku temu podstaw, ale spotykał na swej drodze mnóstwo różnych osób i tylko niewielka ich ilość miała w sobie pewną cząstkę autentyczności. Emma nie chowała się za maską pozorów – nie rezygnowała z siebie, niezależnie od sytuacji, a dziś, w świecie farsy i gry, Reginald uznawał tę cechę za unikatową. Już nie pamiętał, kiedy ostatni raz słyszał, jak ktoś obcy przyznaje się do swoich słabości, robiąc to nader wszystko na głos, tak, jak ona wyznała mu w samochodzie, że słyszy go przed snem. Jednak szczerość to drogi dar, którego nie oczekuje się od tanich ludzi.
— Myślę, że taśma wystarczy — stwierdził, choć cała ta dekoracja nie była wcale taka lekka, na jaką mogła wyglądać. — Najwyżej sięgniemy po broń ostateczną, czyli klej na gorąco — dodał i odwróciwszy się po kolejny kawałek taśmy, posłał Emmie pogodny uśmiech. Ledwie zdążył na powrót skupić uwagę na dekoracji, kiedy usłyszał za plecami jej krótki śmiech. Nie wiedział, czy bardziej zaskoczył go fakt, że coś ją rozbawiło, czy to, że jej śmiech jakimś trafem mu się spodobał i uznał go za naprawdę przyjemny. Wrócił do niej uwagą i podniósł brew, chcąc dopytać, co takiego sprawiło, że wydała z siebie ten ładny dźwięk, ale sama dała mu tę odpowiedź. Fakt faktem, musiał się trochę powyginać, żeby przytwierdzić dekorację do ściany, i wprawdzie czuł, że jakiś pyłek ulatuje z tych brokatowych serpentyn, ale sądził, że pozbył się go lekkim dmuchnięciem z ust. Najwidoczniej błyszczący elemencik postanowił uczepić się jego skóry, jak rzep psiego ogona.
Popatrzył na nią z góry i dokleiwszy kawałek taśmy, zszedł ze stołka z błąkającym się w kąciku ust uśmiechem.
Usuń— Jak bombka, doprawdy? — Odezwał się zaraz tonem, który wyraźnie wskazywał na to, że się zgrywa, i że samo określenie wcale w niego nie uderzyło. — Ty z kolei przypominasz czekoladową babkę — odparł w kontrataku i bez wahania, czy nawet zapytania, przyłożył palec do jej skroni, lekko ją muskając, żeby zebrać stamtąd pozostałość po polewie. — Ja wiem, że kobiety lubią nosić rozmaite dodatki, ale z takimi jeszcze się nie spotkałem — powiedział, wskazując na pozostałość czekolady. — Co nie zmienia faktu, że z nimi ci naprawdę do twarzy — dodał i spojrzawszy w jej tęczówki, roztarł w dłoniach resztkę słodyczy. I tak zaraz skoczy je umyć, bo poza czekoladą, było na nich odrobinę kleju i świecącego pyłku.
— Będę wdzięczny, jeśli uda ci się ściągnąć ten brokat — powiedział z uśmiechem na ustach, co było równoznaczne ze zgodą. Akurat w tym momencie zwrócił uwagę na jasnowłosą dziewczynę, rozmawiająca z bliźniaczkami, a kiedy spojrzenie Daviny skrzyżowało się z jego własnym, wyraz jej twarzy nagle się zmienił. Uśmiechnęła się promiennie, ale i tak nie zatuszowała tym uśmiechem swojego lekkiego zakłopotania, które wyczytał na jej twarzy wraz z faktem, że przed momentem o nim, albo o nich, rozmawiały.
Reginald Patterson
W tej okolicy awantury sąsiedzkie nie były niczym nadzwyczajnym, można wręcz było do tego przywyknąć, stad, jak mniemał, ta powszechna znieczulica. Ludzie woleli odwrócić wzrok, gdy obok nich działo się coś, co wymagało reakcji. Zamykali okna i włączali głośniej muzykę, kiedy słyszeli zza ściany krzyki lub płacz dziecka. Omijali człowieka leżącego na chodniku, czy przystanku, przekonani, że to bezdomny alkoholik, któremu nie warto udzielać pomocy. Kiwali głowami ze sztucznym zrozumieniem, do kobiety tłumaczącej swoje siniaki tym, że spadła ze schodów, bo jeszcze, nie daj boże, trzeba by się było jakoś zaangażować i pomóc. Alen zawsze należał do tych, którzy reagują, bez względu na konsekwencje. Nie umywalki rąk od cudzych problemów. Nie odwracał wzroku. Nie potrafił ominąć kogoś, kto potrzebował pomocy, komu działa się jakaś krzywda. To właśnie jeden z powodów, przez które dołączył do policji, choć ambicja a raczej rodzinne zaszłości popchnęły go wyżej aż w końcu pozostał agentem federalnym. Z tego samego powodu skończył na bezrobociu, bez pomysłu na to, co ma teraz ze sobą zrobić.
OdpowiedzUsuń-Myśli pani, że coś mu się stało? Mogę je otworzyć - spojrzał przelotnie na drzwi, kiedy wszedł nieco wyżej.
-Ale po czymś takim musiałaby pani wymienić zamki - tym razem przeniósł wzrok na nią. Nie mogłaby również zamknąć drzwi na noc a to chyba nienajlepszy pomysł w tej okolicy. Poza tym, podejrzewał, ze wcale nie chodzi o zle samopoczucie jako takie, bardziej o to spowodowane alkoholem. Widział jej oczyma kilka razy i nigdy nie był trzeźwy. Przez moment zrobiło mu się jej nawet trochę szkoda. Widział, że miota się wewnętrznie, że jest jej nawet trochę wstyd. Znał taki rodzaj spojrzenia i podobne kłamstwa. Spotykał się z podobnymi sytuacjami już nie raz, co prawda w poprzednim życiu, ale jednak.
-Przepraszam, nie przedstawiłem się - zreflektował się po chwili - Alen Shephard. Od kilku tygodni mieszkam piętro niżej. - Wskazał skinieniem na schody prowadzące w dół. Pewnie go nie kojarzyła. Nie pokazywał się zbyt często na oczy. Najczęściej zalegał u siebie przez cały dzień a wieczorem wychodził, żeby się czegoś napić. W ostatnim czasie złapał małą fuchę w firmie ochroniarskiej kumpla, bo z czegoś trzeba było płacić rachunki, więc miał nieco większą motywację do tego, by zachować jasność umysłu, co przydało mu się na przykład dzisiaj.
-Masz dokąd pójść? - Spojrzał na nią uważnie, tak, żeby nie mogło tu przemknąć żadne kłamstwo.
Alen Shephard
OdpowiedzUsuńChociaż zachowanie starszego pana było dla Woolfa niecodzienne i raczej dziwne, to na swój sposób miłe. Noah dawno nie widział czegoś podobnego i trudno było mu się nie uśmiechnąć. Może wyglądał przy tym trochę impertynencko, mimo że nie miał niczego złego na myśli. Nawet groźbę pana z sąsiedztwa odebrał jako coś całkiem uroczego. Taki dziadek niewiele mógłby zrobić młodemu w pełni sił. Ale Noah chciał, żeby wszyscy byli zadowoleni.
- Obiecuję, że nie spełnię pana złych przeczuć – powiedział żartobliwie do mężczyzny, a kiedy pan Arthur wyszedł, Noah przeniósł spojrzenie na właścicielkę tego przybytku.
- Nie martw się… Dawno nie widziałem takiego pokazu bezinteresownej troski. Coś takiego powinno być zaraźliwe. Ludzie byliby lepsi, a świat bardziej kolorowy – powiedział z przekonaniem. Oparł się o szafkę i patrzył, jak kobieta porządkuje swoje rzeczy. Nigdzie się nie spieszył, więc nie widział powodu, dla którego miałby ją poganiać.
- Zgaduję, że pracujesz tu już długo…? – Spojrzał na nią pytająco. – Trudno mi to sobie wyobrazić. Większość czasu spędziłem w drodze. – Wzruszył ramionami. – Jakiś czas temu kupiłem sobie mieszkanie i myślałem, że osiądę… a okazało się, że los chciał inaczej. No i wróciłem do Nowego Jorku, ale mam lokatorów jeszcze na dwa miesiące, więc sam muszę coś wynająć. To głupie, ale co poradzić… Ale jak widzisz, nawet we własnym mieszkaniu nie udało mi się osiąść.
Zwykle tyle nie gadał, ale miał wrażenie, że kobieta poczuje się lepiej, gdy przestanie być dla niej całkowicie obcy. Oczywiście mógł kłamać, ale… po co kłamać, kiedy prawda jest bardziej satysfakcjonująca?
Noah
Odczuwał jakąś dziwną, bliżej nieokreśloną sympatię do ludzi, których dało się w tym życiu jeszcze pozytywnie zaskoczyć, i nie ważne czy to za sprawą komplementu, opowieści, czy prezentu. Chociaż on sam był człowiekiem, którego niewiele w życiu może już zaskoczyć, i który z niespodziankami jest na bakier, ilekroć stykał się z osobami, które – tym bardziej po życiowych trudach – wciąż miały siłę cieszyć się z małych rzeczy, z marszu był kupiony. Bo z ludźmi, którzy potrafią doceniać rzeczy małe, można budować rzeczy wielkie, dlatego to tego rodzaju osoby Reginald starał się w swoim życiu gromadzić. Emma natomiast wyglądała na kogoś, kto w rzeczach małych potrafi znaleźć mnóstwo dobroci, a to, wraz z jej poczciwym usposobieniem, sprawiało, że poziom zainteresowania nią samoistnie wzrastał. Wzbudzała ciekawość, bo nie podawała siebie na dłoni, nie będąc kimś, kto pozwala do siebie dotrzeć każdemu, niezależnie od charakteru. Była jak kwiat, który rozchyli płatki tylko do prawdziwego słońca.
OdpowiedzUsuńUśmiechnął się krótko w ramach podziękowania, gdy starła z jego policzka błyszczący kwadracik. Gest był tak lekki, że niemal go nie poczuł, ale mimo to, muśnięcie na skórze pozostawiło po sobie wrażenie dotyku – styku dwojga fragmentów obcych sobie ciał i towarzyszącemu temu poczucia poufałości, które pojawia się zawsze, kiedy granice przestrzeni osobistej ulegają przetarciu. Ale nie było to negatywne odczucie, ani trochę.
Przejął od niej czapeczkę w srebrnym kolorze i obrócił kilkakrotnie w dłoniach, gotów przyozdobić nią swoje ciemne pukielki. Nie pamiętał, kiedy po raz ostatni był na urodzinowym przyjęciu, podobnym do dzisiejszego, gdzie obowiązują wszystkie te dodatki, począwszy od czapeczek, a skończywszy na dmuchanych trąbkach – prawdopodobnie było to kilka lat temu, na dwudziestych piątych urodzinach ciotecznej siostry, które to odbyły się w typowym urodzinowym stylu, z udziałem pinaty i świeczek, których zdmuchnięcie miało ziścić w przyszłości jakieś życzenie. Teraz miał wrażenie, że powoli się od tego odchodzi.
Zanim zdążył wsunąć czapeczkę na głowę, u ich boku pojawiła się Ruby, wraz z gościem specjalnym – Daviną, jasnowłosą dziewczyną o szarych oczach i wciąż dziewczęcej buzi, przez którą nieustannie odejmowano jej lat; dziś ma ich dwadzieścia osiem, a wygląda góra na dwadzieścia cztery. Wychowała się w dobrym domu jako jedynaczka; jej rodzice prowadzą w Bostonie towarzystwo ubezpieczeń, a ona sama próbowała swych sił na wydziale prawa – ostatecznie porzuciła kierunek na rzecz public relations.
— Hej, Reg! — Przywitała się entuzjastycznie i wsunąwszy ręce pod jego ramiona, wyściskała go niemalże z całych sił. — Naprawdę myślałam, że nie będziesz już w stanie zrobić się większy, a jednak przebiłeś samego siebie — stwierdziła z uśmiechem, a kiedy się odsunęła, raz jeszcze objęła spojrzeniem jego sylwetkę. Była niższa o głowę, a jej oczy błyszczały radośnie.
Reginald uśmiechnął się tylko na ten osobliwy komplement.
— Dobrze cię widzieć, Davie. Czyżby powrót na stare śmieci? — Dopytał, unosząc brew, na co Davina skrzyżowała ręce na wysokości klatki piersiowej i uśmiechnęła się tajemniczo.
— Na razie nic nie mogę powiedzieć. Wszystkiego dowiecie się niebawem — zdradziła ogólnikowo i przeniosła spojrzenie na Emmę. Zlustrowała ją uważnym wzrokiem od góry do dołu, a na jej twarzy wymalował się pytający, choć wciąż pewny siebie wyraz. Akurat dziewczyny były raczej przeciwnościami, jeżeli chodzi o charaktery.
Reginald powiódł swoim wzrokiem za spojrzeniem Daviny, po czym postanowił przedstawić sobie dziewczyny, korzystając z okazji, że znalazły się w swoim otoczeniu.
— Poznaj Emmę — zwrócił się do jasnowłosej, po czym ulokował w Emmie swoje spojrzenie i uśmiechnął się. — Emma przygotowała dla Jaydena niezwykły tort z dodatkiem jego ulubionego alkoholu, więc wszyscy sądzimy, że solenizant będzie wniebowzięty — opowiedział.
UsuńDavina wyciągnęła do niej dłoń. Nie ruszyła się z miejsca, a jej uśmiech stał się bardziej formalistyczny, ale nastrój wciąż miała tak samo pogodny, jak przed sekundą.
— Davina — przedstawiła się krótko i cofnęła rękę tuż po uściśnięciu.
Reginald założył na głowę swoją czapeczkę, po czym rzucił spojrzenie na zegarek, chcąc się zorientować, ile czasu mieli do przybycia solenizanta. A tak się składa, że nie mieli go już prawie wcale.
Reginald Patterson
Na zwykle nie był takim gadułą ale tym razem chciał przekonać do siebie kobietę, dla której miał pracować. Na pewno nie miał na celu przytłoczenia jej swoją otwartością. I nawet nie oczekiwał tego samego z jej strony. Po prostu dawał jej znać, że może, jeśli chce się wygadać. I tak, bym nieco zdziwiony tym, że potrafi tyle o sobie powiedzieć, ponieważ zwykle tego bardzo unikał. Może kwestia powrotu w swoje środowisko językowe go tak nastroiła do gadulstwa?
OdpowiedzUsuń- Włóczykijem? Może trochę... Powiedziałbym raczej, że to życie pokierowało mnie tak a nie inaczej. Jeździłem trochę po Stanach Zjednoczonych, wylądowałem nawet na Alasce, a potem poleciałem do Europy. Podjąłem się studiów, mieszkałem we Francji, Niemczech i tak jakoś toczyło się życie, aż wreszcie wróciłem do Nowego Jorku. Zamierzam zostać na stałe, ale jak na razie okazuje się, że za bardzo lubię jeździć i zwiedzać, w związku z czym i tak mnie nosi to tu, to tam. Obecnie dałem się wyrolować i wynająłem mieszkanie na zbyt długo. Jeszcze dwa miesiące muszę się przemęczyć gdzieś kątem u kogoś, zanim będę mógł wrócić do siebie. Po prostu wróciłam z wycieczki za wcześnie... - westchnął. Czekał, aż kobieta zamknie lokal, a potem ruszył za nią w kierunku jej mieszkania.
- Czasami zazdroszczę tym, którzy mają taki… dom, z którego nie musza się ruszać – przyznał. – Moje pierwsze wycieczki były między LA a NYC…bo rodzice mieszkali w dwóch różnych częściach kraju – wzruszył ramionami. – Może to sprawiło, że łatwiej było mi ruszyć gdzieś dalej – przyznał. Nie zagłębiał się w temat, bo mogłoby zrobić się nieprzyjemnie, a tego nie chciał. Wolał posłuchać historii o staruszku.
- Hmm…. Myślę, że każdy czasem potrzebuje się kimś zająć… a czasem tego, żeby to nim się zaopiekowano – stwierdził. – Nie ma w tym nic złego. Ludzie są istotami społecznymi – stwierdził i uśmiechnął się do niej. Wyglądała na spiętą i miał nadzieję, że to nie z jego powodu.
Noah
Kiedy telefony zebranych rozbrzmiały krótkim dźwiękiem w tym samym czasie, nie było już nawet potrzeby sprawdzać, czego wiadomość mogła dotyczyć, bo każdy dobrze wiedział, że nadchodzi właśnie ten moment, kiedy trzeba porządnie powitać solenizanta. Dlatego wszyscy od razu zebrali się w grupie, a w chwili, gdy w progu pojawił się Jayden, a tuż za nim Sarah, wszyscy podnieśli głosy do gromkiego śpiewu. O ile sam Jayden mógł się czegoś domyślać, o tyle z pewnością nie był sobie w stanie wyobrazić, że wszystko zostanie zorganizowane właśnie tak – z salą udekorowaną mnóstwem balonów, z wielkim tortem i urodzinową aurą, którą wypełnił się cały lokal. Zazwyczaj z okazji urodzin wspólnie gdzieś wychodzili, najczęściej na kręgle i do jakiegoś baru, żeby uczcić dzień i dobrze się bawić, więc takie przyjęcie było czymś niespotykanym i zaskakującym dla każdego, kto brał w nim udział, a już szczególnie dla solenizanta. Sarah starała się, aby wszystko wypadło doskonale i było dopięte na ostatni guzik, z kolei cała reszta solennie przyłożyła się do swoich zadań, związanych z urodzinowym przyjęciem.
OdpowiedzUsuńDla tego nieprawdopodobnie szerokiego uśmiechu Jaydena warto było się poświęcić – jego reakcja zadowoliła prawdopodobnie każdego zaangażowanego w to przedsięwzięcie, a już szczególnie jego narzeczoną, która to była twórcą całej inicjatywy. Zgodnie z przewidywaniami, na pierwszy ogień poszła buteleczka whisky, która na torcie tworzyła coś w rodzaju wisienki, a kiedy Jayden zapytał o twórcę tortu, a Ruby wspomniała o znajomościach Reginalda, ten tylko wzruszył ramionami. W rzeczywistości te znajomości wcale nie wyglądały tak, jak przedstawiał je ton Ruby, ale nie miało to teraz większego znaczenia, bo to, że to on wybrał cukiernię, to był niezaprzeczalny fakt i teraz tylko on się liczył. Z tej informacji skorzystała jednak Davina, która w czasie krojenia tortu dyskretnie podpytała Reginalda o to, jak długo zna panią cukiernik. Odpowiedź, którą dostała, ją zadowoliła, bo gdy Reginald rzekł, że ciężko to jednoznacznie określić, mogła śmiało założyć, że jej pierwsze wrażenie wcale nie było trafne. Zresztą, nie interesował jej staż tej znajomości, a intensywność, natomiast jego odpowiedź nie brzmiała tak, jakby łączyło ich uczucie namiętne, czy jakiekolwiek sugerujące coś zażyłego. Aż dostrzegalnie się po tej krótkiej wymianie informacji rozluźniła, choć nie na długo, bo kiedy Emma wyszła z pomieszczenia, a Jayden zwrócił się do niej tym osobliwym zwrotem, na powrót poczuła się zaskoczona. I nie tylko ona, a właściwie wszyscy, włącznie z Reginaldem, który takiego obrotu sprawy się nie spodziewał. Tym bardziej, gdy Jayden przedstawiając ją Sarah, wspomniał, że Emma jest narzeczoną Michaela – wtedy wszystko zrobiło się jeszcze bardziej niezrozumiałe, przynajmniej dla Reginalda, który nie skojarzył, że jej narzeczony, ten o którym właśnie wspomniano, zginął w wypadku, bo nie znał tożsamości ofiar. Davina wydawała się jednak bardzo zadowolona, jakby ta scena wykluczyła wszystkie jej dotychczasowe przypuszczenia. Posłała mu zachęcający uśmiech i przekazała talerzyk z naprawdę niewielką porcją tortu – wszyscy wiedzieli, że Reginald za słodyczami nie przepada, więc gdy wspomniał, że chce tylko kawałeczek na spróbowanie, to taki kawałeczek otrzymał.
— Jaki ten świat mały — stwierdził tylko, uśmiechnąwszy się do całej trójki i zamilkł, biorąc pierwszy kęs tortu. Był czekoladowo-orzechowy, zgodnie z zamówieniem, a jego niewątpliwym plusem było to, że nie był okrutnie słodki. Z głośników nagle popłynęła jakaś wesoła muzyka, wrzucona na salony przez Alexandra, który za chwilę pojawił się tuż obok, zaglądając w reginaldowy talerz. Zachęcony zapachem wypieku, odebrał od Ruby swoją porcję i stanął obok Reginalda i Daviny, żeby ich trochę pozaczepiać, a przy okazji wypytać Davinę o jej przyjazd do Wielkiego Jabłka.
— Właśnie! — Zaczęła blondynka, zaskarbiając sobie uwagę zebranych. Chciała to ogłosić jeszcze za nim przyjdzie reszta ludzi. — Skoro jesteśmy wszyscy razem, chciałam wam powiedzieć, że od dziś znów mogę nazwać się mieszkanką Nowego Jorku — wyznała, uśmiechając się promiennie, po czym ukryła swoje zadowolenie za kęsem tortu.
Usuń— Na serio? — Alexander dopytał z niedowierzaniem i nachyliwszy się, nagle objął ją w talii. — Super! To mamy kolejną okazję do uczczenia!
Reginald zrobił krok w bok, żeby nie oberwać widelczykiem, którym Alex machnął bez pomyślenia i uśmiechnął się z triumfem na twarzy.
— Wiedziałem — odparł, niby nie zaskoczony takim wyznaniem, a kiedy Davina dźgnęła go łokciem w bok, rzucając, że mógłby chociaż udawać zaskoczenie, posłał jej żartobliwy uśmiech.
— Czy ktoś ma jeszcze jakieś zaskakujące newsy? Dawajcie śmiało! — Alexander zachęcił z rozbawieniem, bo zarówno sytuacja z Emmą i Jaydenem, jak i ta z Daviną były zaskoczeniem, którego nikt się nie spodziewał. Ale taki dobry nastrój wróżył wszystkim naprawdę udaną zabawę.
Reginald Patterson
Jako grupa byli ze sobą dość zżyci, ale zawdzięczali to już kilkuletniemu stażowi. Polegali na sobie i wzajemnie się wspierali, jeśli sytuacja któregoś z nich wymagała poratowania, chociaż to nie było tak, że zawsze i wszędzie chodzili w szóstkę, czy siódemkę. Pomijając Alexandra, którego Reginald znał całe swoje życie, aż od samego dzieciństwa spędzonego w Barnardsville, najczęściej spotykał się z Jaydenem, bo obaj należeli do tego samego aeroklubu, a co za tym idzie, widywał się również z Sarah. Swego czasu towarzyszyła im Davina, bo dziewczyny się przyjaźniły i Sarah często wyciągała ją na wspólne spotkania, ale ostatni rok podciął tej znajomości skrzydła i dziś jego kontakt z Daviną nie był już tak intensywny, jak wcześniej. Z bliźniaczkami znał się najkrócej, aczkolwiek ich wzajemna sympatia pojawiła się szybko, chociaż to za sprawą sióstr, bo one potrafiły wnieść mnóstwo pozytywnego światła i w ich towarzystwie człowiekowi niemalże zawsze dopisywał dobry nastrój. One wcale nie muszą się wiele natrudzić, żeby wyczarować na czyjejś twarzy uśmiech, co zresztą było widać po Ruby, która rzucała żartami z rękawa, rozbawiając każdego bez wyjątku. Nie spotykali się całą grupą dzień w dzień, ale kilkutygodniowe przerwy nie miały na ich znajomość większego wpływu, poza tym, Reginald nigdy nie dopuścił ich do siebie tak do końca. Oni, oczywiście, byli mu bliscy i zrobiłby wiele, żeby wciąż tacy pozostali, jednak trzymał się swojego założenia. Chciał powrócić do wyjazdów na misje, a to oznacza, że nie tylko przestanie być obecny na miejscu, ale dodatkowo każdy jego powrót będzie oprawiony znakiem zapytania, bo nikomu nie będzie wtedy wstanie obiecać, że faktycznie wróci. Jedyne czego się obawiał, to że ci przyjaciele, z którymi przez te kilka lat zdążył się zżyć, staną przed wizją cierpienia, a przecież ostatnie co chciał, to sprawić, że z ich oczu będą płynąć łzy. Brał to pod uwagę od samego początku, bo od samego początku wierzył w swój powrót na wojnę, dlatego żadnej z tych relacji nie zacieśnił tak do końca, jak zrobił to chociażby z Alexandrem. A znał ból straty przyjaciela, bo poczuł go na własnej skórze – i właśnie tego bólu chciał im chociaż trochę oszczędzić.
OdpowiedzUsuńKiedy wraz z przyjściem reszty gości w lokalu zrobiło się tłoczno, muzyka zaczęła grać głośniej, a z baru zaczął dochodzić charakterystyczny szczęk szkła, które teraz znajdowało się w dłoni większości osób obecnych na sali. Ze sporą częścią nowo przybyłych Reginald się znał, nawet przelotem, więc kolejno z każdym się przywitał, rzucając kilka zdań w ramach pogawędki, a później ulokował się przy barze z kilkoma kolegami i tam raczył się pierwszą szklaneczką burbona. Najpierw towarzyszyły im śmiechy i luźne pogadanki na różne tematy, potem zainteresowały ich jego tatuaże, więc przez chwilę porobił za eksponat – nie opowiadał im historii tych dzieł, bo te tak prawdziwie poznał tutaj tylko Alex – a następnie, gdy zebrało im się na wyzwania, grupką podeszli do darta i zaczęli prześcigać się w ilości celnych rzutów. Reginald także nie miał już na głowie czapeczki, bo oddał ją Alexandrowi, który z dwóch sztuk zrobił sobie pseudo-rogi i za barem czarował diabelskie drinki. Do jednej partyjki w darta dołączył do nich Jayden, któremu poszło najmarniej, a kiedy ich kolej minęła, obaj przeszli na bok, żeby sobie chwilę porozmawiać, głównie o otwarciu sezonu w aeroklubie. Obaj byli instruktorami spadochronowymi, więc mogli gadać na te tematy do rana.
Ich spojrzenia w tym samym czasie powędrowały na Emmę, kiedy do nich dołączyła i obaj się uśmiechnęli, chociaż szerszy uśmiech dekorował usta Jaydena, któremu to Emma składała właśnie życzenia. Reginald w tym czasie upił łyk alkoholu z drugiej już szklanki, a gdy padło pytanie i już zamierzał udzielić odpowiedzi – nim otworzył usta, to jego ramiona zrobiły szybszy krok, automatycznie wyrywając się w przód, żeby chwycić zachwianą sylwetkę Emmy, a choć starał się nie rozlać przy tym ani kropli swojego trunku, niestety uleciało z niego dość sporo – na szczęście, już nie na Emmę, a na parkiet.
— Dziewczyny, jak będę musiał przez was pracować po godzinach, to naprawdę nie ręczę za siebie — ostrzegł najpierw, rzucając Emmie badawcze spojrzenie i ostrożnie odsunął od niej ramiona, gdy miał już pewność, że nie wywinie orła, tak jak zrobiła to niemalże Ruby z Daviną. Dostrzegł, że rękaw jej szarego swetra nadawał się i do suszenia i do prania.
Usuń— Wszystko w porządku? Zęby całe? — Alexander zawołał do nich zza baru, chcąc się upewnić, że nie potrzebują pomocy. Wszystkie pary oczu na moment skierowały się w ich stronę, ale po krótkim zapewnieniu Reginalda, że może zająć się swoją robotą, impreza powróciła prawie do poprzedniego rytmu.
— Gdzieś na zapleczu schowana jest farelka — oznajmił, zwróciwszy się do Emmy, zakładając, że może będzie chciała coś zrobić z tym mokrym skrawkiem ubrania, a gdy za moment Davina syknęła głośno, łapiąc się za stopę, przykucnął, żeby spojrzeć czy niczego sobie nie uszkodziła.
— Auć, zabolało — powiedziała tylko, dotykając miejsca w okolicy mięśnia piszczelowego tylnego. Reginald zabrał jej palce, żeby popatrzeć na to z bliska, ale żaden obrzęk się nie robił, więc zakładał, że dobrze przetestowała ścięgno, jednakże nie uszkodziła.
— Zdejmij na jakiś czas buty — polecił, po czym wyprostował się w plecach i pomógł Davinie wstać. — Ruby, pomożesz jej przejść do krzesła? Jesteś współwinna temu, temu i temu — zauważył, wskazawszy najpierw na kostkę Daviny, potem na rozlany alkohol, a na końcu na mokry sweter Emmy. — Ja poszukam z Emmą farelki.
Już nie chciał mówić, że wisiały mu szklankę dobrego alkoholu, bo z dwojga złego lepiej, że wylał się alkohol, aniżeli skręcił staw skokowy, czy cokolwiek gorszego. Emma też poleciała niebezpiecznie do przodu i gdyby miała obcasy, tak jak Davina, sytuacja bez wątpienia wyglądałaby mniej korzystnie, niż teraz. One zawsze lubiły tak wariować, więc to nie pierwszy i na pewno nie ostatni raz.
Reginald Patterson
Tak, jak Emma zdążyła trafnie zauważyć, Reginald cechuje się dużą rozwagą, więc w przeciwieństwie do reszty towarzystwa, zawsze najpierw pomyśli i skrupulatnie przeanalizuje wszystkie możliwe scenariusze, a dopiero później zrobi. Dziewczyny były tak pozytywnie zakręcone, że często nie zważały na ewentualne konsekwencje swoich wygłupów i nie chodziło już tylko o to, że mając obcasy, postanowiły wirować na parkiecie, jak dwa płatki śniegu, ale o wszystkie epizody, kiedy stawiały szaleństwo i dobrą zabawę ponad cała resztę. On przywykł już do ich beztroskiego podejścia, ale chcąc czy też nie, jeśli zrobiły coś, co wymagało medycznej interwencji, to właśnie jemu przypadał ten zaszczyt udzielania pierwszej pomocy, bo był na miejscu i posiadał stosowne doświadczenie. I nie miał nic przeciwko, ponieważ nie było to dla niego uciążliwe, w końcu pomaganie to jego codzienność, jednak dziś, w tym jednym z niewielu wolnych dni, które postanowił przeznaczyć na zabawę z całkiem słusznej okazji, chciał się zwyczajnie zrelaksować, bez konieczności składania kogoś do kupy.
OdpowiedzUsuńKiedy weszli na magazyn, od razu rozejrzał się po otoczeniu, próbując sobie przypomnieć, gdzie po raz ostatni widział farelkę, a był przekonany, że gdzieś tutaj jest, bo zimą często z niej korzystali przy regularnym odświeżaniu lokalu. Chociaż bar był ogrzewany, to temperatura niektórych pomieszczeń była niska, bo nie było potrzeby na bieżąco ich dogrzewać, dlatego wówczas korzystali z tego małego udogodnienia, jakim jest termowentylator.
— Musimy poszukać pudła z farelką — odpowiedział, gdy zapytała jak mogłaby pomóc, i zaczął już przeglądać kartony. Najpierw trafił na stary monitor, obklejony dziesiątką różnych naklejek, a ponieważ pudło było spore, postanowił przesunąć je na bok, żeby nie przeszkadzało im w dotarciu się do reszty. Później trafił na jakieś stare kostiumy, które kiedyś potrzebne były do zorganizowania balu przebierańców i najwyraźniej zostały już tutaj na stałe, a także na zakurzone segregatory, pełne niepotrzebnych papierów. Panował tu lekki bałagan, ale Reginald wcale się nie dziwił, bo Alexander prowadził lokal sam i czasami nie nadążał za ilością obowiązków, które musiał w jednym czasie spełnić. Jeszcze kiedyś pomagała mu tutaj dziewczyna, z którą się spotykał, ale po kilku latach związku okazało się, że nie nadają na tych samych falach i postanowili rozejść się w zgodzie, tak więc Alex był teraz skazany tylko na siebie i czasami na pomoc Reginalda, jeśli ten akurat mógł.
Na słowa Emmy spojrzał we wskazanym przez nią kierunku i odsunąwszy kolejne pudło, zastanowił się chwilę. Kabel pasował do poszukiwanej farelki, podobnie jak kształt kartonu.
— Wiesz, całkiem możliwe, że to jest właśnie to — stwierdził, od razu wciskając się bliżej z zamiarem podjęcia próby i ściągnięcia pudła z wysokości. Było to jednak trochę utrudnione, więc automatycznie rozejrzał się za stołkiem, ale że nie było nic pod ręką, postanowił, że spróbuje wydostać karton stając na palcach. — Cały Alex; to co potrzebne zawsze upchnie najdalej jak się da — skomentował, a na pytanie Emmy odwrócił się przez ramię i posłał jej rozbawiony uśmiech. Wiedział, że to były wygłupy i nie żywił do dziewczyn absolutnie żadnej urazy. Spodziewał się zresztą, że jeszcze coś dziś odwala, bo to przecież nic nowego w tej ekipie.
— Jeśli kiedykolwiek pojawi się chwila, gdy będziesz świadkiem mojej złości, to na pewno nie będziesz miała co do tego wątpliwości — powiedział, wracając uwagą do pudła. Złość była dostrzegalna w jego obliczu bardzo klarownie i jeśli się pojawiała, to nie dało się jej przeoczyć, więc obecna chwila nie miała z tym stanem nic wspólnego.
— Długo znasz Jaydena? — Zapytał, korzystając z okazji, że byli na osobności i mogli chwilę porozmawiać, a jego ta kwestia akurat ciekawiła. Chciał też dopytać o narzeczonego, ale intuicja mu podpowiadała, żeby tego nie robił. Miał na uwadze, że od samego początku Emma ani razu o nim nie wspomniała, a Jay o niego nie zapytał, więc wolał nie wchodzić na ten, być może, grząski grunt.
UsuńGdy wspiął się na placach po karton i lekko go wysunął, nagle poruszyły się dwa inne, które musiał szybko złapać, żeby nie spadły im na głowy. Jego równowaga została zaburzona na tyle, że musiał zrobić niespodziewany wykrok w tył i wpaść na sylwetkę Emmy. Na szczęście nie z siłą, z którą mógłby ją staranować.
Reginald Patterson
Pomysł z podsadzeniem jej był rozsądniejszy, niż próba ściągnięcia kartonu w taki sposób, w jaki robił to teraz, bo jeśli się zachwieje, to cała ta konstrukcja spadnie im na głowy, a wtedy oboje będą potrzebowali pomocy i bynajmniej nie takiej, związanej z wysuszeniem skrawka odzieży. Przytaknął więc, odsuwając się kawałek, żeby zrobić miejsce dla sylwetki Emmy, chociaż była tak drobna, że krok w tył nie był tu tak właściwie do niczego potrzebny. Ale zrobił go zapobiegawczo, gdyby jednak potrzebowali trochę więcej miejsca na tą małą gimnastykę, bo wciąż nie było o co oprzeć rąk, więc przy tej sztuczce będą musieli polegać wyłącznie na wzajemnej równowadze.
OdpowiedzUsuńZaskoczyła go odpowiedzią, dotyczącą stażu jej znajomości z Jaydenem. Znała go kilka razy dłużej, niż on i trochę się dziwił, że w ciągu ostatnich czterech lat nie mieli okazji ani razu na siebie wpaść, choćby na którejś z domówek. Nie na każdej Reginald bywał, bo czasami ilość jego obowiązków wypierała możliwość uczestnictwa we wszystkich spędach, jednak istniało spore prawdopodobieństwo tego, że w końcu wpadliby na siebie dzięki inicjatywie narzeczeństwa. Ale prawda jest taka, że Jayden również nie był jego znajomym, a przynajmniej nie od zawsze, bo panowie pierwotnie poznali się przez Sarah – dopiero od roku widują się regularnie na spotkaniach aeroklubu, gdzie przeprowadzają skoki tandemowe i szkolenia AFF, więc ich znajomość nabrała tempa stosunkowo niedawno.
Przeniósł na nią spojrzenie, kiedy stanęła naprzeciwko. Czuł się jakoś dziwnie, kiedy była tak blisko i wspominała o swoim mężczyźnie, dlatego już gotów był dopytać o jej narzeczonego, zaintrygowany również tym, że ilekroć padała o nim wzmianka, mina Emmy gasła, ale sama wyprzedziła go myślą i odpowiedzią na niezadane pytanie. A nie był nawet w stanie ukryć tego, że ta odpowiedź wybiła go z rytmu. Oczywiście brał wcześniej pod uwagę taką możliwość, że jedną z ofiar wypadku był jej partner, ale kiedy imię tego mężczyzny zaczęło padać w rozmowach, szczególnie w tej z Jaydenem, z jakiegoś powodu pozbył się tej możliwości. Od samego początku miał Emmę za poczciwą i ciekawą kobietę o niebanalnej urodzie – tu zapewne jego słabość do brunetek o jasnych oczach robiła co swoje – dlatego niczym dziwnym wydał mu się fakt, że ma narzeczonego. To wszystko nie wyglądało jednak tak, jak sobie ostatecznie poukładał. Ale teraz przynajmniej rozumiał, dlaczego uśmiech znikał z jej twarzy, a w oczach pojawiał się żal. Teraz rozumiał to doskonale.
Na ziemię ściągnął go pisk, którego natężenie automatycznie wpędziło go w tryb najwyższej gotowości. Tylko kątem oka dostrzegł moment, gdy trąciła chwiejną wieżę z kartonów i całość przechyliła się w ich stronę, jawnie poddając się prawu przyciągania. To była dosłownie sekunda, kiedy przyciągnął sylwetkę Emmy do siebie i nadstawiając plecy na uderzenie, schował ją w ramionach, kuląc się w taki sposób, żeby przede wszystkim osłonić jej głowę. Jedyne co czuł, to silniejsze i słabsze uderzenia spadających pudeł, bliskość Emmy i hałas, który wręcz dudnił mu w żebrach i wcale nie wątpił, że słyszała ich cała sala za ścianą. Otoczył ich nie tylko wzburzony kurz, ale także pierdółki, które wysypały się z kilku wywróconych kartonów.
— Wszystko w porządku? — Upewnił się, nadal nie wypuszczając jej z ramion. Musiał mieć pewność, że nic się jej nie stało, i że nic nie spadnie na nich z opóźnieniem. Od razu dostrzegł, że muzyka ucichła, a po tym małym trzęsieniu ziemi na zapleczu, wokół zrobiło się dziwnie cicho. Wystarczyło kilka sekund, jak Alexander wpadł do środka w asyście Ruby. Oboje stanęli jak wryci, mierząc spojrzeniem cały ten kadr, który właśnie pojawił się przed ich oczami.
— Boże drogi — odezwał się Alex, rozszerzając usta. — Co wy... Jak... Czy wy tu... — próbował zapytać, ale tylko wskazał ręką najpierw na pudła, a później na nich. Reginald w końcu rozluźnił ramiona, dając Emmie szansę na wydostanie się z nich i wywrócił oczami, słysząc te sugestywne: czy wy tu.
Usuń— Alex — upomniał go i westchnął ciężko. — Człowieku, kto normalny tworzy na zapleczu takie wieżowce, co? I to jeszcze w takiej konfiguracji, że śmieci na wyciągnięcie ręki, a potrzebne rzeczy na szarym końcu? — Pokiwał głową, ale widząc rozbawienie na twarzy Alexandra, sam się w końcu uśmiechnął. — Jesteś popaprany.
— Reg, ale kto normalny chowa się na zapleczu? — Odegrał się, parskając śmiechem. — Mogłeś powiedzieć, wpuściłbym was do biura — ciągnął żart. W tym czasie Reginald spojrzał tylko na Emmę z miną, która mówiła coś w stylu: on naprawdę nie jest normalny, to rasowy wariat. — A tak serio: wszystko z wami okej? — Upewnił się, bo żarty żartami, ale przecież mogło im się coś stać.
Reginald Patterson
W jego spojrzeniu na próżno było szukać współczucia i nie dlatego, że go nie miał. Ktoś dla kogo chlebem powszednim jest to, że ludzie rodzą się i umierają, że giną w wypadkach, tracą bliskich, mierzą się z rozpaczą i całym tym złem, które los potrafi zrzucić na czyjeś barki, to poniekąd normalność. Gdyby po kilkunastu latach takiej pracy nie przywykł do śladów, które pozostawia po sobie czyjaś śmierć, prawdopodobnie nigdy nie mógłby pracować w tym zawodzie, dlatego nie ważne jak nierealne mogło się to wydawać – Reginald potrafił przyjmować takie informacje bardzo sucho: skinieniem głowy, bez większego politowania. Może czyniło go to w jakiś sposób nieczułym, może nawet niewzruszonym na krzywdę i było w tym ziarno prawdy, bo mierzył się z nią bardzo często, ale nie można było powiedzieć, że jest na nią obojętny. To, że pewne epizody go nie dotykały, bo w ciągu kilkunastoletniej kariery wyrobił w sobie zimną krew, to nie oznaczało, że byłby w stanie przejść bez przejęcia obok dziejącej się komuś krzywdy, i nie ważne, czy byłby to ktoś kogo kocha, czy kogo szczerze nienawidzi. Kiedy chodziło o życie, daleko na bok odkładał prywatne stosunki. Niczym przyjemnym było słuchanie o tym, że w tamtym wypadku sprzed roku zginął jej narzeczony, więc w takiej chwili trudno oczekiwać beztroski od kogokolwiek, ale kłamstwem byłoby stwierdzenie, że poczuł nagły napływ czarnej melancholii wraz z łzami cisnącymi się do oczu. Nie – nie poczuł tego i nie poczuje. Po prostu to rozumiał, bo stracił wielu kolegów, w tym jednego takiego, za którym mógłby wskoczyć w ogień. Ale dziś słuchał o tym, że jej narzeczony zginął wypadku, jutro będzie słuchał, że w wypadku zginęło czyjeś dziecko, a za dwa dni usłyszy, że zmarł komuś rodzic. Przy takim natłoku informacji; przy nieustannym stykaniu się ze śmiercią w różnych jej postaciach, człowiek z czasem oswaja się z nią. Z czasem śmierć przestaje mieć moc poruszania wszystkich emocji, szczególnie u kogoś, kto wcale się jej nie lęka.
OdpowiedzUsuńPokiwał przecząco głową na jej pytania i wyszedł z tego kartonowego gruzowiska, zamierzając czym prędzej to ogarnąć. Wzmianka o obecności myszy trochę wybiła Alexandra z imprezowego rytmu i nawet zaczął poszukiwać jakichś jej śladów. Ostatecznie uznał, że zajmie się tym po urodzinowym przyjęciu, którego nie wypadało kończyć ze względu na poczynione przygotowania, i poprosił dziewczyny, aby przypilnowały baru, podczas gdy on z Reginaldem zajmą się uporządkowaniem tego bałaganu. Męskie ręce zrobią to szybciej z oczywistych względów, poza tym, gdyby pod nogi faktycznie napatoczyła im się jakaś mysz, od razu podejmą próbę schwytania jej. Jednak mimo sprzątnięcia kartonów, które trwało dobre pół godziny, nie natknęli się na żadne ślady gryzoni. Alexander był jednak zapobiegawczy, więc obiecał sobie, że czym prędzej przeprowadzi deratyzację wszystkich pomieszczeń – co, jak się później okazało, trwało kilka dni. Urodzinowa impreza wypadła pomyślnie; wszyscy byli zadowoleni, a już przede wszystkim Jayden, który wyglądał na niezwykle zrelaksowanego, gdy goście opuszczali lokal. Reginald został do końca; pomógł Alexandrowi z zamknięciem wszystkiego, a później obaj udali się na piechotę do domu, bo mieszkali w tej samej okolicy, tyle że dom Reginalda znajdował się kilka ulic dalej, więc końcówkę drogi przemierzył sam. O dziwo, już następnego dnia po urodzinach dziewczyny namawiały wszystkich na karaoke – z czyjej inicjatywy wyszedł ten pomysł, tego Reginald nie wiedział, ale zakładał, że Sarah chciała wykorzystać również to, że długo się z Daviną nie wiedziały, a teraz przypadał dobry czas na nadrobienie zaległości. Nie był pewien, czy uda mu się pozamieniać dyżurami, więc swoją odpowiedź na to, czy się pojawi, podał jako ostatni z paczki. Ostatecznie okazała się twierdząca, więc gdy odespał nockę do południa i ogarnął się do życia, mógł poświęcić wieczór na kolejny spęd ze znajomymi.
Karaoke odbywało się w świeżo deratyzowanym klubie Alexandra, więc znów miał rzut beretem, ale na miejsce przyjechał na jakiś czas przed umówioną godziną, żeby móc, standardowo, pogadać chwilę z przyjacielem. Obaj urzędowali za barem, przecierając szkło, gdy do środka wpadły dziewczyny z szerokimi uśmiechami na twarzach. Wszystkie były w ewidentnej gotowości do śpiewania,k tak jak i sala, która była już przygotowana.
UsuńReginald odstawił na półkę kufel do piwa i oparł przedramiona na ladzie baru, lokując spojrzenie w koleżankach. Wewnątrz było ciepło, a on chociaż wolał stonowane ciuchy, dziś postawił na intensywniejszy w kolorze t-shirt i jasne jeansy.
— Cześć wam — przywitał się, posyłając im krótki uśmiech. Gdy zatrzymał spojrzenie na Emmie, która miała w dłoniach jakiś pakunek, lekko przechył głowę w bok. Przede wszystkim, dobrze było ją tutaj widzieć, szczególnie w otoczeniu zadowolonej z tego faktu ekipy.
Reginald Patterson
Chyba nikt nie spodziewał się rekompensaty za fałszywy alarm, dotyczący myszy, bo nawet jeśli po gryzoniach nie było śladu, deratyzacja niczemu tutaj nie zaszkodziła i nie ucierpiał na tym nawet Alexander, który zamknął klub w tygodniu, w dniach, które i tak przynosiły mu najmniej zysku. Przedsiębiorcą był naprawdę ogarniętym i zaradnym, więc świadomie nie strzeliłby sobie w kolano, a profilaktyczne przeczesanie lokalu z pewnością mu się przyda i zwróci po kilku cyklicznych imprezach. Niemniej jednak, jemu ta rekompensata jak najbardziej odpowiadała, nawet jeśli nie był człowiekiem, który wciśnie w siebie tonę jedzenia, dlatego jego reakcja na słodki poczęstunek była bardzo wymowna, choć wcale nie oczekiwał od Emmy zadośćuczynienia w żadnej formie. Ale odmawiał rzadko, czegokolwiek i komukolwiek, więc przygarnął eklerki bez grama oporu.
OdpowiedzUsuńReginald popatrzył na przyjaciela, gdy ten dobierał się do słodyczy.
— Przynajmniej ktoś tu w końcu posprzątał — podsumował w ramach żartobliwej zaczepki, a kiedy dostał w odpowiedzi od Alexandra ostrzegawcze spojrzenie, wzruszył ramieniem i uśmiechnął się z rozbawieniem.
— Reg, ja ci radzę: waż słowa — zastrzegł, wsunąwszy do ust eklerkę. — Dopiero co powierzyłeś mi opiekę nad własną chatą, jak pojedziesz do jednostki na te swoje kursy — mówił z pełną buzią, ale wcale się tym nie przejmował. Zaraz zwrócił się jednak do Emmy. — Bardzo smaczne te eklerki — pochwalił i sięgnął po kawałek papierowego ręcznika, żeby zetrzeć z palców ślady po kremie.
Za nim w lokalu pojawiły się dziewczyny, Reginald rzeczywiście rozmawiał z Alexandrem o opiece nad domem. Żeby móc wyjechać na misję, musiał przejść kurs utrzymania umiejętności sierżanta medycznego sił specjalnych, a ponieważ kurs odbywa się w jednostce w Focie Bragg i miał trwać około półtora tygodnia, prosił, żeby Alexander od czas do czasu zakręcił się koło jego domu i sprawdził, czy wszystko stoi i ma się dobrze. Nie zdarzyło się wprawdzie, żeby pod jego nieobecność kiedykolwiek zadziało się coś złego, ale zapobiegawczo wolał mieć świadomość, że ktoś czuwa nad tym przybytkiem. O to samo poprosi go również w chwili, w której otrzyma powołanie, ale wtedy dodatkowo da mu jeszcze szczegółową instrukcję czuwania, bo jeśli wyjedzie, to prawdopodobnie na dobry miesiąc, więc obowiązków będzie trochę więcej.
Wrócił uwagą do Emmy, gdy usłyszał pytanie.
— Zależy czy alkoholowego, czy bezalkoholowego — powiedział, nie będąc pewnym, która opcję wolała, bo z tego co zauważył, na urodzinach stroniła od alkoholu, więc nie zamierzał niczego jej narzucać. Klub nie serwował jedzenia, poza przekąskami pokroju fistaszków, czy słonych paluszków, więc jedyne menu jakie posiadali to dotyczące napojów różnej maści. A wybór był duży, bo Alexander starał się o różnorodność, nierzadko ściągając jakieś nietypowe alkohole, które przyciągały ciekawość klientów. Na półkach było więc także wino ryżowe oraz feni – indyjski bimber z jabłek nerkowca, który choć w Indiach kosztuje grosze, tutaj jest dość drogi ze względu na koszty importu.
— Dla mnie i dla Sarah to co zawsze, Reggie — Davina wtrąciła się na szybko. Miała na sobie zwiewną, bordową sukienkę w maleńkie białe kropki, z kolei włosy puściła luźno i lekko pofalowała. Zazwyczaj ubierała się kobieco, ale była wysoka i chętnie prezentowała szczupłą sylwetkę.
— Aperol Spritz? — Upewnił się, na co Davina uśmiechnęła się twierdząco i wróciła do rozmowy.
UsuńReginald na powrót skupił uwagę na Emmie, ale za nim zabrał się za miksowanie składników dla dziewczyn, położył przed Emmą dwustronne menu z jedną czwartą drinków i napoi bezalkoholowych. Oczywiście, nie zrezygnował z polecenia jej czegoś, ale najpierw chciał wiedzieć na jaką wersję się zdecyduje.
Reginald Patterson
[ Dziękuję za powitanie! Mam nadzieję, że Rasmine ostatecznie okaże się tak ciekawa i pozytywna, jak wszyscy ją widzą... ;) Kartę Twojej Emmy czytało mi się bardzo przyjemnie i chociaż historia dosyć ciężka, to przedstawiłaś ją w bardzo przystępnej wersji. Podoba mi się! Jeszcze raz dziękuję za powitanie, mam nadzieję, że Tobie również czasu i weny na wątkowanie nie zabraknie. ;) ]
OdpowiedzUsuńRamy
[Zdarza się i tak :) A już szczególnie Noah nie ma szczęścia do wątków.]
OdpowiedzUsuńWłaściwie wiele osób spokojnie mogłoby nazwać Woolfa psycholem. Wariatem. Draniem. Złodziejem. I pewnie wieloma innymi określeniami, na które sam zainteresowany zdecydowanie by się nie zgodził. Nie miał zwyczaju nikogo oszukiwać. Znacznie częściej manewrował między niedopowiedzeniem a graniem w otwarte karty. W ten sposób zdecydowanie szybciej osiągał to, co sobie zaplanował. jednak w przypadku Emmy nie miał żadnych niecnych planów. Chciał po prostu zarobić kilka dolarów, zanim spłynie pensja z udanej transakcji i w ten sposób nie naruszać swojego żelaznego zapasu.
- Możliwe - przyznał. - Ale ja też mam prawo im zazdrości - dodał i uśmiechnął się łagodnie. - Bo to oznacza, że prowadzą spokojniejsze życie, że coś ich trzyma w jednym miejscu. Ja jestem wolnym duchem, którego wiatr przewiewa z miejsca na miejsce - odpowiedział. - I czasami, chociaż znowu nie tak często, mam takie myśli... że przyjemnie byłoby osiąść na mieliźnie, ustatkować się i... rozleniwić.
- Tak - odparł. - Dorabiałem w firmach remontowo-budowlanych - wyjaśnił. - Przez pewien czas robiłem nawet za złotą rączkę w rezydencji pewnych starych arystokratów w Szwecji. To było śmieszne przeżycie. Nigdy nie czułem się tak skrępowany rozmową ze staruszkami jak wtedy - pokręcił głowa z rozbawieniem.
Noah
Na jej odpowiedz siknął głową w zrozumieniu i zabrał się za komponowanie drinka Sex on the beach w wersji virgin, czyli bezalkoholowej. Standardowo użył do tego soku żurawinowego, wlanego na dno szklanki typu Hurricane, a także pomarańczowego, wstrząśniętego w shakerze razem z syropem brzoskwiniowym, którym zastąpił likier. W tym zestawieniu wódkę pominął całkowicie, a gdy zawartość shakera przelał już delikatnie po kostkach lodu, żeby utworzyć warstwę, na sam koniec udekorował brzeg szklanki plasterkiem pomarańczy, dorzucił różową słomkę i parasolkę. Nie był barmanem z krwi i kości; chwilę wprawdzie pracował u Alexandra za nim zdecydował się podjąć pracę w pogotowiu, ale triki barmańskie są mu obce, nie wspominając już o żonglowaniu butelkami, stawianiu ich na ramieniu, czy tworzeniu domina z kieliszków, których zawartość w efekcie przewrócenia się ma przelać się do szklanki. Proste, popularne drinki nie były dla niego wyzwaniem, ale skomponowanie czegoś w rodzaju Flaming Lamborghini, B-52, czy Six Cycle, bez wątpienia przysporzyłoby mu trudu, bo szczególnie w przypadku Six Cycle, żeby drink się udał, muszą zostać zachowane odpowiednie proporcje między składnikami, a on tych proporcji nawet nie zna.
OdpowiedzUsuńOtarł dłonie o kawałek papierowego ręcznika i przesunął szklankę po blacie w stronę Emmy.
— Kurs utrzymania umiejętności sierżanta medycznego sił specjalnych — odpowiedział, używając do tego pełnej nazwy. — Coś w rodzaju testu sprawdzającego wiedzę — sprostował, bo chodziło w nim głównie o to, żeby ocenić umiejętności żołnierza, który już jakiś czas pozostawał w stanie spoczynku. — Muszę go przejść, żeby móc wyjechać na misję — dodał, biorąc się za pozostałe drinki, o które prosiły dziewczyny. Oczywiście, bez kursu również mógłby pojechać, ale z pewnością nie dopuszczono by go do fachu, którym trudził się od lat, czyli do działań MEDEVAC oraz CASEVAC, a opcja pozostania sanitariuszem go nijak nie satysfakcjonowała. Nie miał jednak żadnych obaw, że nie zaliczy tego kursu, ponieważ jego wiedza opierała się na doświadczeniu, a z doświadczeniem jest tak, jak z jazdą na rowerze – tego po prostu nie da się zapomnieć. Może nie będzie w stanie książkowo opisać przebiegu odbarczania odmy, ale jeśli przyjdzie mu przeprowadzić taki zabieg, zrobi to bez zawahania.
Sięgnąwszy po pękate kieliszki do wina, uzupełnił je lodem i kolejno wlał Prosecco, Aperol oraz wodę gazowaną, tworząc tym samym szkarłatną mieszankę. Wrzucił do każdego z kieliszków po grubszym plastrze pomarańczy i postawił na blacie przed dziewczynami, które na moment oderwały się od rozmowy, aby podziękować i sięgnąć po naczynka.
— Myślę, że cały kurs potrwa około półtora tygodnia — odpowiedział, posławszy Emmie krótki uśmiech. — Ale na pewno nie będzie on jedynym, jaki przyjdzie mi przed wyjazdem zaliczyć — dorzucił, powoli ścierając ze stanowiska pracy resztki soku z krojonej przed momentem pomarańczy. Częstotliwość odwiedzin macierzystej jednostki w Forcie Bragg zwiększy się, a co za tym idzie – ilość dyżurów w HEMS, czy w pogotowiu, zmniejszy się, bo jego wyjazdy na pewno będą wiązały się z kilkudniową nieobecnością ze względu na odległość, która dzieli go od jednostki. Dziesięć godzin jazdy samochodem to nie lada wyzwanie, które samo zżera już cały jeden dzień.
— Dlaczego twoim ulubionym filmem jest Pearl Harbor? — Spytał, ni stąd ni zowąd, i wyrzuciwszy zużyte kawałki papierowego ręcznika, spojrzał na Emmę. Zarejestrował tę wzmiankę podczas gdy wymieniali się faktami o sobie i wtedy w samochodzie miał w planach jeszcze o nią podpyta, ale wówczas okazja na rozwinięcie tematu uleciała. Teraz natomiast nic nie stało na przeszkodzie, żeby dowiedzieć się, za co konkretnie Emma ceniła sobie ten film i historię w nim przedstawioną.
UsuńReginald Patterson
[Cześć! Emma ma mega smutną historię, a jest taką dobrą osobą... Aż chce się ją przytulić i zaadoptować. Jest bardzo interesującą postacią, Alex zdecydowanie chętnie nawiąże z nią wątek :D
OdpowiedzUsuńTwój pomysł z wpadnięciem na kogoś na bankiecie jest super, bardzo mi się podoba. Zróbmy to! Chcesz, żebym zaczął? ]
Alex
18:45
OdpowiedzUsuń- OK, sprawdźmy wszystko jeszcze raz- Alex spojrzał na Lisę, która trzymała listę zadań, przyczepioną do podkładki.
Asystentka skinęła głową.
- Catering?- zapytał szef
- Jest.
- Muzyka?
- Jest.
- Deser?
- Jest.
Lymperakis w zamyśleniu podrapał się po podbródku.
- Mówiłaś, że tym razem od deser mamy od jakiegoś innego dostawcy?
Lisa pokiwała z entuzjazmem głową.
- Tak, to taka niszowa cukierenka, ale ich cukiernik to prawdziwa artystka. Dostarczali desery na przyjęcie zaręczynowe mojej przyjaciółki, była zachwycona! Mamy muffiny z białą czekoladą i marakują, mini bezy Pavlova, mini prinsesstarty- ukłon w stronę szwedzkich gości, turron...
Alex machnął ręką.
- Przestań, bo już cieknie mi ślinka- zażartował.- Wygląda, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Jesteś najlepsza!
Lisa rozpromieniła się z dumy.
- Leć się szykować, bo spóźnisz się na swoje własne przyjęcie!- popędziła go
Zostawiwszy dowodzenie w rękach asystentki, ruszył do garderoby. Wyglądało na to, że przyjęcie z okazji pierwszej rocznicy objęcia przez niego prezesury Lymperakis Creations będzie spektakularnym sukcesem.
21:30
Przyjęcie trwało od półtorej godziny i Alex musiał przyznać, że było naprawdę udane. Zamiast tradycyjnego kwartetu smyczkowego, Lisa załatwiła zespół Sleeping at Last. Ich piosenki inspirowane kosmosem naprawdę wspaniale uświetniały imprezę i goście bawili się świetnie. Jedzenie było przepyszne, a desery rzeczywiście mogły pretendować do miana kulinarnego dzieła sztuki.
Stał właśnie z kieliszkiem szampana w dłoni, rozmawiając z dyrektorem jednego z największych szwedzkich domów mody, kiedy podeszła do nich Elena.
- Panie Olafsson, czy mogę na chwilę porwać mojego brata?- zapytała
Alex spojrzał na nią pytająco.
- Koniecznie muszę Cię komuś przedstawić- wyjaśniła.
- Przepraszam, panie Olafsson, za chwilę wracam- zwrócił się do swojego rozmówcy.
Szwed beztrosko machnął ręką.
- Proszę się nie śpieszyć, panie Lymperakis, porozkoszuję się tym wspaniałym przyjęciem.
Elena pociągnęła brata za ramię, dość gwałtownie ruszając go z miejsca i... w tym momecie zderzył się z nim ktoś idący z naprzeciwka, a chłopak poczuł, jak na jego głowie ląduje góra ciasta i kremu, usłyszał też brzęk tłuczonego szkła. W sali, w której odbywała się impreza, zapadła głucha cisza. Alex wytarł oczy z kremu i spojrzał na winowajczynię całego zamieszania. W jej wielkich oczach ujrzał takie przerażenie, że nie pozostało mu nic innego jak roześmiać się wesoło. Kiedy zaczął, nie mógł przestać.
Po dwóch minutach, kiedy dziewczyna nadal nie wydusiła z siebie słowa, oblizał palec z kremu i spojrzał na nią z aprobatą.
- Gratuluję kunsztu kulinarnego- powiedział, po czym zwrócił się do gości.- Przepraszam państwa na chwilę, muszę doprowadzić się do porządku.
Uśmiechnął się do wciąż przerażonej dziewczyny, po czym ruszył w stronę łazienki.
Alex
Noah z ciekawością obserwował okolicę. Nie chodziło oto, że był z natury ciekawski, ale życie w drodze nauczyło go, że znajomość otoczenia może mieć kluczowe znaczenie w przeżyciu.
OdpowiedzUsuńKiedy kobieta poinformowała go, że nie mieszka sama, Noah tylko skinął głową. Nie widział powodu do zdziwienia. Może po prostu chciała go przestrzec, że gdyby próbował ją wykorzystać, ktoś stanie w jej obronie? Woolf co prawda nie miał takich niecnych planów, ale miał świadomość, że nie wszyscy chcą po prostu u kogoś pracować i jest duże grono osobników o wątpliwych zamiarach. Potem jednak Emma wyjaśniła, co właściwie ma na myśli.- Spokojnie... nie mam zwyczaju wtykać nosa w nieswoje sprawy - odpowiedział. I należy przyznać, że to nie do końca była prawda. Noah często wtrącał się tam, gdzie nie trzeba, ale często w roli obserwatora, a nie kogoś, kto miałby cokolwiek zmienić. Po prostu miał dość własnych problemów, żeby nie szukać kolejnych.
Ponieważ kobieta zachowywała milczenie, on też zrezygnował z prób podejmowania rozmowy. Najwyraźniej kobieta nie miała ochoty na jego beznadziejne żarty i nie miał o to do niej pretensji. W milczeniu więc wszedł za nią na klatkę i powędrował po schodach w stronę mieszkania.
[Nie no, nie masz za co przepraszać. Ja też ostatnio niejestem przykładem wzorowego autora. No i faktycznie może na razie go nie być. ]
Noah
Alex spojrzał z uśmiechem na dziewczynę, która chciała się przekonać, że wszystko u niego dobrze po przykrym wypadku, który go spotkał. Szczerze mówiąc, dla niego była to zabawna sytuacja, która ubarwiła jego przyjęcie.
OdpowiedzUsuń- Proszę się nie przejmować, naprawdę nic się nie stało- zapewnił.
Rzeczywiście, nic się nie stało. Jako CEO firmy modowej zawsze miał ubraniowy plan awaryjny, zatem zapasowy smoking wisiał w garderobie.
- W sumie może to dobrze, że tak się stało, bo nie wiem, czy inaczej miałbym szansę Panią poznać i pogratulować talentu- dodał.
Rzeczywiście, dziewczynie nie można było odmówić talentu. Spróbował wcześniej kilku deserów, które okazały się obłędne, a krem, który wylądował na nim, był arcymistrzostwem sztuki cukiernictwa.
- Może przejdźmy na Ty- zaproponował i wyciągnął rękę.- Alex Lymperakis, gospodarz tego przyjęcia.
Alex
Podarowanie cząstki zaufania zawsze było najtrudniejszą rzeczą, na którą mógł się zdobyć, bo w tym ponad trzydziestoletnim życiu nie raz poczuł już ból wykorzystania. Nie raz zasmakował utraty wiary, przede wszystkim w ludzi, ale każda z tych skaz niosła ze sobą doświadczenie, bo błędy zawsze uczą, bez względu na to, czy ktoś się nad nimi szczerze pochyli. Miał powody, żeby nie dopuszczać do siebie ludzi i zamykać im drogę dotarcia, bo sam skrywał w głębi kilka wad, choć dziś największą z nich była jego ryzykowna praca, która przechylała szalę. Ale miał również powody aby ufać, szczególnie tym, którzy na to zasługują, i którzy naprawdę tego chcą, dlatego posiadał w swoim otoczeniu ludzi, z którymi był blisko, mimo że na co dzień wygadany rzeczywiście nie jest i raczej ciężko oczekiwać od niego wylewności. Jest jednak zdolny rozmawiać o sobie, lecz tylko pod warunkiem, że rozmówca zaskarbi sobie jego sympatię, a nie każdemu udaje się to za pierwszym razem.
OdpowiedzUsuńStandardowym pytaniem, które pojawiało się zawsze, ilekroć w grę wchodził temat jego fachu, to było pytanie o ukończone studnia medyczne. Ludzie z automatu łączyli jego wiedzę z tą, która można zyskać jedynie w ciągu kilkuletniej nauki na wyższej uczelni, jednak tak się składa, że on ze studiami nie miał nic wspólnego i nigdy nie było mu dane zaznać tego studenckiego życia. Oczywiście, kiedyś, za nim wstąpił do wojska, miał w planach ukończenie któregoś z uniwersytetów – i nie był to żaden z tych kierunków, który uporczywie kazali mu skończyć rodzice, pojawiający się w jego życiu od święta, bo myślał o inżynierii kosmicznej i satelitarnej – ale z biegiem życia priorytety mocno uległy zmianie, a opcja studiowania odeszła w zapomnienie. Przywykł już do zdziwienia, które pojawia się na twarzach ludzi za każdym razem, kiedy wyprowadza ich z błędu, i teraz także spodziewał się, że Emmę zaskoczy to sprostowanie.
— Nigdy nie studiowałem — powiedział więc. Studia nie są dla niego żadnym wyznacznikiem, a żeby zostać medykiem sił specjalnych i posiąść dokładnie tę wiedzę, jaką posiada lekarz chirurg, albo i większą, nie trzeba kończyć medycyny. Tu nie przejdzie bujanie się kilka lat na wykładach i przechodzenie z roku na rok za sprawą pięknych oczu – tu trzeba skończyć katorżnicze, wielotygodniowe i wielomiesięczne kursy, wysysające energię człowieka do cna, i choćby ktoś ukończył medycynę na szóstkę, a nie przejdzie wojskowych kursów, nigdy nie zostanie medykiem bojowym. — Ale tak, ciągle się szkolę. W tym fachu nie da się spocząć na laurach — oznajmił.
Wysłuchawszy oceny na temat filmu, uśmiechnął się lekko. Osoba, która udziela takiej opinii o filmie, nie może mieć w sobie ani grama pozorów, a to dokładnie pasowało do Emmy, od której biła wyłącznie autentyczność. Może była jedną z niewielu kobiet w barze, która pozostawała po prostu sobą, nie próbując zgrywać ani eleganckiej damy, ani dzikiej imprezowiczki, żeby zyskać czyjeś względy. Była tu w swoim naturalnym, niewymuszonym wydaniu, które prezentowało się znacznie lepiej i ciekawiej, niż cała rzesza sztucznych zachowań.
— Widziałem może z raz — odpowiedział, zaraz rozwijając tę kwestię nieco bardziej. — Nie oglądam wojennych filmów w żadnym wydaniu — rzekł, a powody były oczywiste: wojna na filmie, a wojna w rzeczywistości, to czasami dwa różne światy, nie mające ze sobą nic wspólnego.
W tym realnym świecie żołnierze nie mają kilku żyć; jeśli zostaną postrzeleni kilkakrotnie, to marne szanse, że któryś wstanie i ruszy do boju wcale tym niewzruszony.
Usuń— Twoja ocena zabrzmiała jednak zachęcająco — stwierdził, unosząc usta w wyraźniejszym uśmiechu, bo może gdyby nie znał filmu, to po takiej krótkiej recenzji skusiłby się zobaczyć chociaż zwiastun. Zgadzał się również co do muzyki, bo Hans Zimmer wykonał tutaj kawał dobrej roboty, chociaż akurat jego muzyka w większości filmów jest doskonałym uzupełnieniem całości.
Reginald Patterson
Nie miała żadnego powodu do przeprosin, ale z racji tego, że temat się zakończył, a przy barze pojawiło się kilka osób po uzupełnienie zapasów, zajął się obsługą, wspomagając tym Alexandra, który miał jeszcze kilka innych spraw na głowie i niemal się rozdwajał. Z baru był bardzo dobry widok na scenę, więc kiedy dziewczyny wyruszyły na podbój, miał możliwość obserwować ich poczynania i nawet im odmachać, gdy obie stały już mikrofonami, gotowe do odśpiewania jednego z wielu znanych kawałków. Obie traktowały to jako dobrą zabawę, aniżeli wyzwanie, które trzeba idealnie wykonać, więc wzajemnie się rozśmieszały, próbując sił w duecie do jakiejś skocznej, popularnej piosenki, nieustannie puszczanej w radio. Dlatego to, że czasami nie trafiały w dźwięki, albo gubiły słowa, nie przeszkadzało innym uczestnikom dzisiejszej imprezy w oklaskach i dopingowaniu ich, czy w wyproszeniu o bis, na który ochoczo przystanęły.
OdpowiedzUsuńReginald większość wieczoru spędzał za barem, ale odpowiadało mu to, zresztą, chciał wesprzeć przyjaciela i robił to z przyjemnością. Towarzystwa mu nie brakowało, bo ilekroć ktoś przychodził po uzupełnienie płynów, bywał zagadywany, czasami na krócej, a czasami na tak długo, że dana osoba wypijała przy ladzie trunek i ostatecznie prosiła o drugi. Do klubu przychodzili również stali klienci, dlatego część twarzy znał, a część kojarzył z poprzednich wydarzeń organizowanych w tym lokalu, czy nawet z czasów, kiedy oficjalnie tutaj pracował. Wbrew pozorom, gdy ludzie przy barze zmieniali się, czas leciał szybko, chociaż było kilka takich chwil, kiedy mógł usiąść sobie na stołku w oczekiwaniu na nowo spragnionych ludzi. Akurat w jednej z takich chwil przy ladzie niespodziewanie pojawiła się Ruby, która docelowo szukała Alexandra. Tak się jednak złożyło, że Alex musiał na chwile wyjść i powinien wrócić za kilkanaście minut, więc od razu przeszła do sedna, opowiadając o zajściu przy damskiej toalecie. Przy nadmiarze alkoholu takie rzeczy działy się często, więc to nie nowość, że ktoś zamknął się w łazience, chcąc akurat w tym miejscu wypłakać swoje rozgoryczenie. Niemniej jednak, Alexander był cięty na takie akcje, a już szczególnie jeśli w grę wchodziły narkotyki – wtedy sprawa nabierała takiej powagi, że gotów był zatrzymać imprezę do czasu, aż wszyscy posiadacze nielegalnych substancji nie opuszczą lokalu. Załatwiał to polubownie, ale tylko dlatego, że każda wizyta policji miała wpływ na renomę klubu, nie ważne, czy przyjechali na interwencję, czy nie, więc sam wolał unikać wzywania służb na miejsce.
Poprosiwszy Jaydena, żeby rzucił okiem na bar, ruszył za Ruby w kierunku toalet. Pytała o zapasowy klucz, ale tego elementu wyposażenia dawno już nikt nie widział, odkąd panowie robotnicy zakończyli tutaj remont. Prawdopodobnie gdzieś się zgubił, albo któryś wziął go przez przypadek ze sobą, a Alex nieustannie zapominał o wymianie zamków. Możliwe, że tym razem już nie będzie miał wyjścia, jeśli dojdzie do wyważenia drzwi, które na szczęście dało się wyważyć bez większego trudu z udziałem dwóch ogarniętych facetów.
— Zapasowy klucz zaginął podczas remontu, więc jeśli nie uda się załatwić tego polubownie, trzeba będzie użyć radykalnych metod — oznajmił, pojawiwszy się przy drzwiach do damskiej toalety, gdzie znajdowała się również Emma. — Alex musiał na chwilę wyjść, ale to może dobrze, bo na pewno się wścieknie, jeśli do jego powrotu sytuacja się nie unormuje — stwierdził, nie mając co do tego wątpliwości.
— Długo tam jest? Ktoś zna w ogóle powód? — Zapytał, chcąc się zorientować co do szczegółów zajścia. Może w tym gronie były jej koleżanki, które wiedziały, czy chodziło o to, że źle się poczuła, czy że przeholowała z alkoholem, czy może, że chodzi tu o sprawy sercowo-uczuciowe. Sam dotychczas nie zauważył niczego podejrzanego, ale cały czas przebywał za barem i nie miał wglądu w każdy zakątek lokalu, żeby być tego pewnym. Dobrze wiedział, że nowojorskie imprezy nie są tylko i wyłącznie udane, bo w lokalach pojawiają się typy spod ciemnej gwiazdy, którzy bez przejęcia spróbują upolować sobie jakąś ofiarę, po kryjomu wrzucając jej do drinka pigułkę gwałtu. Coś takiego nie miało tutaj jeszcze miejsca, ale mówi się, że kiedyś musi być ten pierwszy raz, chociaż wszyscy woleliby bawić się bez tego typu pierwszych razów.
UsuńReginald Patterson
W przeciwieństwie do swoich rodziców, Alex uważał, że praca innych ludzi jest tak samo ważna, jak jego. Wiedział, że nie każdy jest takim szczęściarzem, by odziedziczyć grube miliony. Szczerze mówiąc, chętnie urodziłby się w biedniejszej rodzinie, za to z dwójką kochających, wspierających rodziców. Uśmiechnął się krzywo na myśl o tym, jak zareagowałaby na ten wypadek jego matka. Prawdopodobnie dyskretnie pozbyłaby się dziewczyny z przyjęcia i rozpuściła wieść o jej niezdarności wśród swoich wysoko postawionych znajomych, by Emma już nigdy nie dostała zlecenia od kogoś z manhattańskiej elity.
OdpowiedzUsuń- Dziewczyno, jestem właścicielem firmy modowej- roześmiał się.- Znam najróżniejsze triki, jak wyprać nawet najtrudniejsze plamy. A jeśli nawet nie uda się jej wyprać, po prostu wykorzystam ją inaczej.
Uśmiechnął się ciepło.
- A teraz skończmy tę rozmowę i przejdźmy do interesów – powiedział.- Poczekaj tu na mnie chwilkę, przebiorę się i za chwilkę wrócę. Potem wybiorę się na papierosa i pogadamy o kolejnych zleceniach, dobrze?
Alex
Noah odniósł wrażenie, że kiedy przekraczali próg mieszkania, Emma była wystraszona. Miał nadzieję, że to tylko jego głupie wrażenie, ponieważ nie wyobrażał sobie tego, co mogłoby powodować strach we własnym mieszkaniu. Stanowczo nie chciał myśleć o tym, że mogłoby to mieć związek z mężczyznom, Thomasem, którego zawołała po imieniu. W końcu Woolf obiecał, że nie będzie się wtrącał, prawda? Składając tę obietnicę, nie podejrzewał, że będzie to tak trudne. Większość lubi uważała, że czymś hańbiącym jest bałagan w pokoju.
OdpowiedzUsuńWoolf jednak zachował spokój i poszedł za kobietą. Weszli do kuchni. Noah rozejrzał się przelotnie po pomieszczeniu, a potem spojrzał uważnie na Emmę. Chciał nie tylko wysłuchać tego, co ma mu do powiedzenia, ale też zrozumieć, jaka wizja się za tym kryje. Bo przecież mógł to zrobić według własnego widzimisię, ale nie to chodziło…
- Czyli odświeżenie całości, tak? – wolał dopytać. – Chcesz wymienić całe szafki czy tylko fronty? – zapytał. – I czy oglądałaś już, co ci się podoba – dodał. Wiedział, że aby wycenić robotę, trzeba dowiedzieć się, czego klient oczekuje. Sama praca to fraszka. Najgorsze jest się dogadać. – Pierwsze do zrobienia idą oczywiście płytki, ale z tym jest największa robota, ponieważ trzeba je skuć. Co z kolei oznacza, że kuchnia będzie nieczynna. Plus… dobrze byłoby to tak zgrać, żeby zebrać wszystko, co możliwe i robić od razu jedno po drugim, żeby odświeżenie kuchni nie zajęło zbyt wiele czasu – wyjaśnił.
Noah
Osobiście w wieku dwudziestu lat nawet nie myślał o ślubie, chociaż śmiało można powiedzieć, że był wtedy samodzielnym mężczyzną, stawiającym pierwsze kroki w wojskowym mundurze, który pracował, zarabiał i żył na własnych rachunek. Dorósł szybko, ponieważ musiał, ale nie w kwestii uczuciowego ustatkowania się, a po prostu życia, bo ciężką pracą zaczął trudzić się wcześnie, już na farmie pod okiem wujostwa, z kolei gdy zrozumiał, że to nie na ich barkach powinien spoczywać obowiązek wychowania go, zdecydował, że pora ich wspomóc i samemu o siebie zadbać. Z dzisiejszą młodzieżą jest już zgoła inaczej, ale nie chciał wrzucać tej dziewczyny do wora ze wszystkimi innymi, bo nie miał podstaw, żeby oceniać jej zachowanie, poza tym, każdy przeżywa swoje pierwsze miłości i rozstania, a one zazwyczaj kosztują człowieka trochę więcej łez i histerii, niż te późniejsze, ukształtowane właśnie na doświadczeniu pierwszych. Nieskalane serce dziewczyny pokładało wiarę w chłopaku, który postanowił odejść – w ten sposób, w tej klubowej atmosferze, okraszonej muzyką i alkoholem, powstała pierwsza rysa niwecząca jego nieskazitelną powierzchnię. Blizna pozostanie w niej już na zawsze, acz z czasem okaże się niezwykle przydatną lekcją, aniżeli nic nieznaczącym cierpieniem.
OdpowiedzUsuńMożliwe, że gdyby nie posiadał w sobie zrozumienia, uznałby tę sytuacje za żenującą – ot co, jakaś dziewczyna zablokowała toalety i utrudniła wszystkim życie, żeby sobie popłakać – ale tak się składa, że wyrozumiałość była jego dużym atutem, który szczególnie przydawał się w fachu ratownika. Ludzie pod wpływem emocji często popełniają błędy, bo niewiele jest takich, którzy wypracowali w sobie samokontrolę, a chociaż on był dobrym przykładem na to, że można tego dokonać, unikał mierzenia innych swoją własną miarą. Nie ważne, że ludzie działają wedle schematów – on do każdego podchodził indywidualnie, będąc doskonale świadom tego, że doświadczenia bywają naprawdę różne, a ludzie zdolni są chować je nawet za tymi najmniej prawdopodobnymi maskami.
Splótł ramiona na wysokości klatki piersiowej i ulokował spojrzenie w działaniach Emmy, które obserwował w milczeniu. Nie wiedział skąd pozyskała umiejętność otwierania zamka kawałkiem druta, a do głowy przyszło mu przynajmniej kilka scenariuszy. Żadnego nie brał jednak za pewnik, bo niewiele wiedział o jej przeszłości, poza tym, że była uczestniczką poważnego wypadku, w którym zginęli jej bliscy wraz z narzeczonym. Skinął głową w zrozumieniu, gdy powiedziała, że załatwienie sprawy potrwa kilka minut i w tym czasie wyjrzał na moment na salę, żeby zobaczyć, czy przy barze nie zebrał się już dziki tłum. Na szczęście, kolejki nie było, a Jayden radził sobie za ladą bez żadnego problemu i chyba nawet dobrze się przy tym bawił, patrząc na to, jak próbował żonglować dwiema cytrynami, bawiąc swoimi wyczynami siedzącą na hokerze Sarah.
Oparł się więc o ścianę, bez żadnego celu obrzucając kontrolnym spojrzeniem najpierw ściany, a później sufit. Nie przysłuchiwał się rozmowom dziewczyn, które stały w korytarzyku, oczekując rezultatów; wyglądały na przejęte, a kiedy Emma wyszła z toalety w towarzystwie młodej dziewczyny, wszystkie zaraz skierowały na nie swoją uwagę. Reginald zresztą też, tyle tylko, że on zlustrował ją wzrokiem w poszukiwaniu ewentualnych skutków tego załamania, których na szczęście nie dostrzegł. I nic nie wskazywało na to, że dziewczynie cokolwiek mogło dolegać, poza złamanym sercem, rzecz jasna.
— Przekażę te uwagę właścicielowi tego przybytku — oznajmił, gdy Emma powiedziała, że przydałoby się wymienić zamki. Akurat Alexander zdawał sobie z tego sprawę – po prostu dotychczas nie było potrzeby tego dopilnować, więc ciągle o tym zapominał. Z racji tego, że Ruby swoim zachwytem i energiczną reakcją odnośnie sposobu otwarcia drzwi, podsumowała to aż nadto, Reginald nic już nie dodał. Zmrużył tylko powieki, słysząc polecenie z jej strony i odprowadził ją wzrokiem do drzwi, po czym ostatecznie skierował uwagę na Emmę.
W wolnej chwili z pewnością wypomni jednej drugiej bliźniaczek, że powinna się zapytać czy mógłby to zrobić, bo tak się składa, że rozkazy przyjmuje wyłącznie od przełożonego i nikogo więcej.
Usuń— Wiesz gdzie mnie znaleźć — odparł, gdyby Emma jednak zdecydowała się na coś do picia i posławszy jej uśmiech, ruszył z powrotem za bar. Podziękował Jaydenowi za pomoc i obsłużył kilka osób, które zamówiło sobie serię szotów, a kiedy Ruby pojawiła się w zasięgu jego wzroku i głosu, nie omieszkał jej wypomnieć kwestii rozkazywania, chociaż nie zrobił tego w tak poważnym tonie, w jaki o tym pomyślał. Zabawa trwała w najlepsze, później niektórzy zaczynali się już rozchodzić, więc Reginald żegnał się z każdym z osobna, a sam został z Alexandrem do końca, wspominając mu przy okazji o sytuacji w toaletach – wymianę drzwi Alex sobie zanotował z przypomnieniem w telefonie – a także o swoim najbliższym wyjeździe.
Zgodnie z tym, co panowie mieli ustalone, Reginald zostawił przyjacielowi kartkę z wypisanymi na niej najpotrzebniejszymi sprawami do dopilnowania. Chodziło głównie o to, żeby nie musieli do siebie co rusz dzwonić, ale pomimo instrukcji rozpisanych na papierze, w ciągu dwutygodniowej nieobecności Reginalda i tak zdarzyło się Alexandrowi kilka razy zadzwonić, żeby się czegoś upewnić, z czego jeden raz był w dniu, w którym już wracał.
Z początku do Fayetteville miał dojechać własnym samochodem, ale ostatecznie udało się zorganizować przelot z ramienia jednostki w obie strony, więc odpadła mu kilkunastogodzinna podróż za kółkiem. Ale, mimo że mógł się wyspać i zaoszczędzić sobie skupienia w trasie, po dwóch tygodniach aktywnego szkolenia i przetestowania wytrzymałości oraz wydolności organizmu do jego maksimum, odczuwał spore zmęczenie. Przerwa od regularnych wyjazdów na front i biegania w pełnym umundurowaniu robiła co swoje, ale przynajmniej był pewien, że musi odrobinę doszlifować swoją kondycję.
Powrót z jednostki wypadł wcześniej, niż planowano, więc na nowojorskim lotnisku znalazł się półtorej godziny przed ustaloną z Alexandrem godziną. Wojskowemu samolotowi udostępniono pas na lotnisku JFK, więc do Belle Harbor miał blisko, a że nadszedł weekend, a słońce chyliło się już ku zachodowi, ominęło go większość korków. Wysiadłszy więc z auta, zarzucił na plecy wojskowy plecak i ruszył po schodach do domu, w drodze wyszukując w kieszeni munduru klucze. Te okazały się jednak niepotrzebne, bo drzwi były otwarte – spodziewał się zastać Alexandra, bo ilekroć wracał, Alexander zawsze był obecny i nawet jeśli nie czekał na niego, to zazwyczaj był kilka minut później. Mieszka bowiem rzut beretem, więc plażą błyskawicznie mógł dotrzeć do domu Reginalda.
Jego dom fundamentami sięgał samej plaży – był piętrowy, z zewnątrz wyłożony szarym kamieniem, a białe okna ze szprosami dodawały mu wyjątkowej estetyki. Salon był widoczny już od wejścia, ze względu na metraż i wypoczynek złożony z dwóch kanap oraz foteli znajdujących się zaraz przy kominku. Mebli było niewiele, bo zaledwie dwa regały, na których stały książki, w głównej mierze związane z medycyną i jego zainteresowaniami, a na nim także kilka rodzinnych oraz podróżniczych zdjęć i pamiątek przywiezionych z różnych zakątków, włącznie z niewielkim kawałkiem howlitu, znalezionym kiedyś na Galapagos, czy dwie kolorowe bransoletki przywiezione z Meksyku. Kobieta, od której je otrzymał, przepowiedziała, że druga trafi do jego wybranki, a wpleciona w nie część rodochrozytu będzie ich wówczas wspierać. Jak na razie obie wciąż leżały na półce, ale kto wie co będzie za kilka lat.
Gdy pozostawił plecak przy schodach na piętro, a do jego uszu dotarł głos przyjaciela, a zaraz po nim kolejny, należący do kobiety o ciemnych włosach i niebieskich oczach, którą kojarzył zawsze z zapachem wypieków, wyraźnie się zdumiał. Docierał ze strony niedużego ogrodu, do którego schodzi się z tarasu – słyszał tłumaczenia Alexandra, że nie ma żadnego pojęcia, który z tych krzaków to berberys, pod który trzeba wsypać granulat. Że też Reginald nie wpadł na pomysł, żeby mu na tej papierowej instrukcji wszystko narysować.
UsuńWsunął więc dłonie do kieszeni mundurowych spodni i wyszedłszy na drewniany taras,wyglądający na ocean, zatrzymał się przy jego krawędzi, obserwując przez kilka sekund poczynania tej dwójki.
— Cześć... wam — przywitał się, na co Alex z lekka podskoczył ze szlauchem ogrodowym w ręku, nie spodziewając się Reginalda właśnie teraz.
— Reggie? A co ty tu robisz? — Zapytał z rozpędu i uśmiechnął się szeroko. — To znaczy, jak to możliwe, że jesteś tak szybko, chłopie, czy ty nauczyłeś się teleportować, czy jak? — Ciągnął z tym swoim południowym akcentem i porzuciwszy szlauch, podszedł, żeby przywitać się z nim uściskiem dłoni. Zaraz z tym samym szerokim uśmiechem odwrócił się do Emmy i nagle coś mu w głowie zaskoczyło – przecież nie powiedział Reginaldowi, że zamierza poprosić kogoś o pomoc i zaprosić tym samym na nieswoje włości bez pytania. — Właśnie! — Odezwał się zaraz, gotów do błyskawicznych tłumaczeń. — Ja naprawdę się na tych berberysach nie znam, ani na tych granulkach, proporcjach, a wiesz, że drinki też robię po swojemu. No musiałem poprosić kogoś o pomoc. Sarah i bliźniaczki były zajęte weselem, a Davina nie chciała mnie nawet wysłuchać, bo siedzi u kosmetyczki i coś tam sobie hybryduje, więc poprosiłem o pomoc Emmę, stąd jej i moja obecność tutaj — wyjaśnił. — Emma ogarnęła te granulki, ja podlałem wszystko zgodnie z instrukcją — wskazał na mokre krzewy.
Reginald pokiwał w milczeniu głową na znak, że rozumie.
— Okej — odparł po kilku sekundach. — Wiesz, akurat te krzewy spokojnie przetrwałyby jeszcze kilka tygodni bez opieki, dlatego miałeś tam napisane, żeby tego nie robić, jeśli nie wiesz jak, ale okej — powiedział, unosząc kącik ust, nieco rozbawiony faktem, że Alex ściągnął tu Emmę tylko po to, żeby użyźniła ziemie granulatem. To było naprawdę zabawne.
Alexander wyciągnął z kieszeni pomiętą kartkę i rozłożył ją, nie dowierzając, że taka wzmianka faktycznie tam widniała. Ale widniała.
— Jasna cholera, jakim cudem ja tego nie zauważyłem — zastanowił się na głos i odruchowo podrapał po głowie.
Reginald popatrzył na niego z rozbawieniem na twarzy.
— Gdybym wiedział, że przyjdzie ci do głowy zaangażowanie do tego ludzi, w życiu bym ci tego nie napisał — zapewnił i lekko wzruszył ramieniem.
Alex parsknął śmiechem i pokiwał głową na swoją własną nieuwagę.
— Wybacz Emma — zwrócił się do niej przepraszająco. — Ja naprawdę tego nie doczytałem — powiedział, wskazawszy jej dopisek na kartce. — No trudno, już po fakcie — westchnął i oddał listę zadań Reginaldowi, bo nie była mu już do niczego potrzebna. — I jak? Zdałeś? Wracasz? — Dopytał, mając na myśli zdanie kursów i powrót do wyjazdów.
— Zdałem i wracam — potwierdził.
— No, stary, to trzeba to opić, brawo, zaraz przygotuję butelkę! — Zawinszował i poklepał Reginalda po ramieniu. — Jak następnym razem znowu napiszesz mi o berberysach, to przynajmniej będę wiedział do kogo się zgłosić o pomoc — stwierdził, posławszy Emmie swój firmowy uśmiech. Nim jednak zdołał się zabrać za to przygotowanie butelki, jego telefon na dobre się rozdzwonił.
Reginald Patterson
Ponieważ nieczęsto miewał u siebie gości – tym bardziej tych bez zaproszenia – widok Emmy, podlewającej rośliny w jego własnym ogrodzie, trochę go zaskoczył, jednak bardziej niż niewiedza związana z jej odwiedzinami, zaskoczyła go sama jej obecność tutaj i swoboda w jakiej ją zastał. Z pewnością byłby zły, gdyby Alexander do ogrodowego wsparcia przyprowadził tu jakąś pierwszą lepszą dziewczynę, złapaną na plaży, bo jako człowiek ceniący sobie swoją prywatność, nie sprowadzał do domu nikogo, kto jeszcze nie zdążył zasłużyć sobie choćby na cząstkę jego zaufania. Ktoś, kto wchodził do jego domu, poniekąd wchodził również do jego życia – miał dostęp do upodobań, zainteresowań, nawyków i wspomnień zdobiących półki w formie różnych wyjazdowych pamiątek – a nie z każdym Reginald chciał się dzielić doświadczeniami swojego jestestwa. Ale chociaż nie znał się z Emmą na wylot, a okazji do spotkań mieli dopiero kilka, nie uważał jej za kogoś obcego. Pomijając fakt, że wkleiła się w ich paczkę zupełnie tak, jakby od zawsze do niej należała, to swoim bardzo naturalnym i niewymuszonym usposobieniem, w którym nie było ani grama dwulicowości, samoistnie zaskarbiała sobie tę cząstkę zaufania niezbędną Reginaldowi do otwarcia drzwi do własnego świata. Nie było żadnych podstaw do tego, aby nie powierzyć jej siebie, swoich sekretów, zalet i wad, bo w tym co sobą reprezentowała, nie było żadnego ukrytego dna, gdzie czaiłaby się chociażby chęć wykorzystania. Poza tym, łączyła ich również całkiem inna więź, dotycząca tego, co wydarzyło się przed rokiem i nie jest to więź możliwa do opisania zwykłymi, pospolitymi słowami. To zaufanie oparte na zupełnie innym szczeblu.
OdpowiedzUsuńPopatrzył na Alexandra, gdy ten z trudem wyciągnął rozdzwoniony telefon z ciasnej kieszeni jeansów i zaraz pędem go odebrał, kilkakrotnie powtarzając głośne halo, halo. Przyjaciel często sprawiał wrażenie kogoś nierozgarniętego i niekiedy aż dziw bierze, że jego barowy przybytek jeszcze przy nim nie runął, ale w rzeczywistości jest bardzo przedsiębiorczy i obeznany w tym menadżerskim fachu, pełnym organizacyjnych trudów. Nie było takiej sprawy, z którą dotychczas nie byłby sobie w stanie poradzić, a nawet jeśli zdarzały się gorsze problemy, on zawsze wychodził z nich obronną ręką. Akurat pomimo dużej swobody, był wyjątkowo odpowiedzialny.
— Dziękuję — odpowiedział, zerknąwszy krótko w stronę wnętrza, gdy Emma pochwaliła jego cztery kąty. W rodzinnym domu Reginalda, w Karolinie Północnej, serce stanowiła kuchnia – było to najserdeczniejsze miejsce w domu i najgłośniejsze. Poza urzędującą w niej ciotką, która rozpieszczała domowników swoimi daniami, w wolnej chwili gromadzili się tam wszyscy – a to żeby skubnąć kawałek szarlotki, a to napić się herbaty, usiąść przy stole i pogadać. W kuchni ciotka rozliczała rachunki, wuj co ranek czytał gazetę, a babka dziergała na drutach nowy sweter. Tam Reginald pomagał wekować przetwory i zakręcać słoiki z kompotem, a ponieważ na farmie zawsze mnóstwo było pracy, to obowiązki, których nie udało skończyć się do zmroku, najczęściej dokańczało się właśnie w kuchni. Salon służył tylko późnymi wieczorami, gdy ciotka siadała w bujanym fotelu z książką w ręku, a wuj ucinał drzemkę po sytej kolacji – lubił dobrze zjeść, jednak nie wyglądał jak beczka, zapewne dzięki domowym obowiązkom, które dbały o kondycję ich wszystkich. Z kolei tutaj, w domku nad oceanem w spokojnym Belle Harbor, ciężko było mianować sercem którekolwiek z pomieszczeń. Wnętrze było piękne, czyste i komfortowe, ale dostrzegalnie puste, bo służyło Reginaldowi właściwie tylko za sypialnię. Doskonale wiedział, że nie ma w nim magii domowego ogniska, tego specyficznego klimatu gniazda, ale nie potrafił go stworzyć. Nie w pojedynkę.
Dom był duży, może nawet za duży dla niego samego, a wiele było dni, w których Reginald wracał tylko po to, żeby chwilę się przespać i nazajutrz znów ruszyć na dwunastogodzinny dyżur. Do tego dochodziły jeszcze przyszłe wyjazdy na misje; wtedy jego nieobecność może sięgnąć nawet kilku miesięcy, a niełatwo wić sobie gniazdko, kiedy jest się świadomym swojej niepewnej przyszłości. Zaczynanie od nowa to ciężki proces i łatwiej się go znosi nie mając zbyt wielu sentymentów. Nie zmienia to jednak faktu, że gdyby ktoś wypełnił to miejsce szczerym ciepłem, dom stałby się naprawdę wyjątkowym azylem. Azylem, z którego być może nie sposób byłoby zrezygnować.
Usuń— Zmęczony, owszem, przyjeżdżam bardzo często, ale głodny raczej rzadko — stwierdził, zastanawiając się, co jeszcze Alexander mógł Emmie w tym temacie powiedzieć. — W wojsku czasami jemy za dwoje, ale chętnie zapoznam się z tym, co tak pachnie — oznajmił i uśmiechnąwszy się lekko, ruszył za Emmą w stronę kuchni. Po drodze nieznacznie rozciągnął mięśnie łopatek, czując skutki wojskowej zaprawy, i od razu pomyślał o wzięciu prysznica.
Krocząc przez salon, ściągnął z siebie bluzę munduru i pozostając w taktycznym T-shircie, powiesił ją tymczasowo na balustradzie schodów, po czym od razu przekroczył próg widnej kuchni.
— Nie było ciężko, ale trzeba było dać z siebie wszystko, a nawet wiele więcej — odpowiedział. — Najważniejsze, że wiem w czym muszę się doszlifować, żeby na froncie żadna sytuacja mnie nie zaskoczyła — dodał, podchodząc do durszlaka, w którym ociekał makaron. Śmiało skubnął palcami kilka sztuk i zaraz wsunął do ust, zaglądając w tym samym czasie do garnka, w którym gotował się wywar.
Oblizał palce i zaciągnął się zapachem bulionu.
— Co to takiego? — Dopytał, bo o ile zdawał sobie sprawę, że jest to wywar na zupę, o tyle z takim połączeniem warzyw nie spotykał się często, głównie dlatego, że jego w rodzinie od zawsze królowała kuchnia południowców. Przyzwyczajony był więc do zup na bazie fasoli, szynki i kukurydzy.
Nim jakakolwiek odpowiedź zdążyła opuścić usta Emmy, w progu kuchni pojawił się Alexander, który zaczął wyraźnie się śpieszyć.
— Wybacz, Reg, opijemy twoje sukcesy później. Muszę czym prędzej jechać do klubu, bo przywieźli nówki sztuki drzwi do łazienek i trzeba dopiąć formalności z tym związane — powiedział szybko. — Emma, dziękuję za pomoc, jestem ci winien przysługę, także dzwoń, jeśli będziesz czegoś potrzebowała — zaznaczył. — Trzymajcie się, do zobaczenia! — Pożegnał się i od razu skierował do frontowych drzwi. Reginald rzucił krótkie jasne, do zobaczenia i odprowadziwszy go spojrzeniem, z powrotem skupił uwagę na tym, co przygotowała Emma.
Reginald Patterson
Jej przeprosiny puścił mimo uszu, głównie dlatego, że nie było podstaw do ich używania, a jemu zawsze było ciężko zrozumieć, czemu ludzie przepraszają za coś, za co wcale nie muszą, poza tym, jej założenie, że niepotrzebnie nabałaganiła było błędne. To, że nie wrócił głodny, nie oznaczało, że nie spróbuje tego, co ugotowała. Dziś skosztuje mniejszą porcję, ponieważ jest najedzony, natomiast jutro odgrzeje sobie większą w ramach obiadu – nic więc nie szło na stracenie, ani produkty, których użyła, ani energia, którą przeznaczyła na zrobienie zupy. Gdyby zamierzał wylać za moment wszystko do zlewu, wtedy mogłaby powiedzieć, że zrobiła coś niepotrzebnie, jednak Reginald starał się nie marnować niczego, a już szczególnie jedzenia.
OdpowiedzUsuńPokiwał głową w zrozumieniu, kiedy Emma wypowiedziała nazwę tego bulionu. W rzeczywistości nigdy się z czymś takim nie zetknął, ale to chyba nic dziwnego, bo chociaż polskie nazwiska przewijały mu się w biegu życia, również na froncie, to nie miał okazji nikogo o tym pochodzeniu poznać bliżej i do takiego stopnia, aby spróbować jego rodzimej kuchni. Wzmiankę o domu dziecka również wyłapał, bo była czymś, o czym Emma nie powiedziała tamtym razem w samochodzie, gdy o sobie opowiadali. Mimo wszystko na razie postanowił się do tego nie odnosić, bo od razu dostrzegł, że jest to temat, którego Emma nie będzie chciała poruszać – pewnie tak, jak większości tematów dotyczących siebie samej – jednak na pewno o tym nie zapomni, a w odpowiednim momencie dopyta, jeśli faktycznie będzie im dane porozmawiać o sobie w tym bliższym wydaniu, czyli zagłębiając się pod te powierzchowne informacje, które są dostępne dla wszystkich o każdej porze dnia i nocy.
— Ciekawe — powiedział, patrząc jeszcze przez sekundę na zupę, po czym wyprostował się i przeniósł uwagę na Emmę. — W takim razie pójdę się odświeżyć, zamienię mundur na coś pospolitego i sprawdzę czym jest ten rosół — stwierdził, nakreśliwszy plan na najbliższe kilkadziesiąt minut i uniósł usta ku górze. Mundur miał wygodny i bez problemu mógł w nim posiedzieć dłużej, ale chciał się teraz zrelaksować, a do tego najlepiej nadawały się jeansy i jakiś luźny t-shirt.
— Nie wiem, czy Alexander, poza umiejscowieniem kuchennych przyborów, powiedział ci, co, gdzie i jak, ale gdybyś chciała się czegoś napić, to w lodówce są różne napoje. Możesz śmiało skorzystać — zachęcił. Zakładał, że skoro ugotowała tutaj zupę, to w jakiejś części już się rozgościła i takie zezwolenie na śmiałe korzystanie nie ma już za bardzo sensu, ale mimo to uznał, że lepiej będzie powiedzieć o tym głośno. — Zaraz wrócę — oznajmił jeszcze i ruszył przez kuchnię w stronę schodów, spod których zgarnął plecach, i po których za moment wszedł na wyższą kondygnację. Nie zamierzał pławić się w wannie, tylko szybko doprowadzić się do porządku pod prysznicem, więc zgarnąwszy z niedużej garderoby jeansy i białą koszulkę, przeszedł do łazienki, gdzie docelowo puścił na siebie chłodniejszy strumień wody. Czuł, że mięśnie dostały solidny wycisk w ciągu minionego tygodnia, ale nie był to ból, który mu dokuczał, a który go satysfakcjonował, bo świadczył o naprawdę dobrych osiągnięciach kondycyjnych i wytrzymałościowych.
Minęło jakieś piętnaście minut nim otarł włosy ręcznikiem, wsunął na siebie spodnie i z koszulką w dłoniach wyszedł z łazienki, kierując się schodami bezpośrednio na parter. Włosy miał jeszcze trochę mokre, więc wstrzymał się z zakładaniem koszulki, a na wstępie, znalazłszy się w salonie, sięgnął po szklankę i uzupełnił ją sobie odrobiną tennessee whiskey.
Upił łyk, zdając sobie sprawę, że ostatnio przez dłuższy czas nie miał ani jednej okazji do skosztowania trunku, bo albo czekał na niego dyżur, albo inne zobowiązania. A dziś był właśnie ten dzień, w którym nie musiał zważać na żadne powinności.
Usuń— Zauważyłem, że nie pijesz alkoholu, ale gdybyś miała na coś ochotę, to mam jeszcze trochę słabego, białego wina — powiedział, skierowawszy się w stronę Emmy. Odstawił szklankę z trunkiem na blat i wsunął na siebie koszulkę, uznając, że woda z jego włosów nie miała prawa już skapywać. — To chińskie wino, słodkie, ma posmak śliwki. Korzystam z niego, jeśli najdzie mnie ochota na sushi — wyjaśnił, bo Nuwang Ume-Plum smakowało trochę jak sok, a często podaje się je do kuchni orientalnej lub deserów. Nie próbował jej jednak namawiać, więc nie naciskał, dając jej samej podjąć decyzję. — W każdym razie, ja jestem gotowy, żeby sprawdzić rosół — rzekł, posyłając jej uśmiech. Zapach był naprawdę kuszący, więc chętnie spróbuje tej wzmacniającej i sytej wody z kluskami.
Reginald Patterson
Reginald nie miał trudności ze swobodą. Był człowiekiem kontaktowym, między innymi ze względu na prace, w której nieustannie styka się z ludźmi, ale także ze względu na spadochroniarską pasje, gdzie bez tej swobody i łatwości w nawiązywaniu kontaktów nie byłby w stanie pełnić roli instruktora – a nawet jeśli by był, to niekoniecznie miałby wielu chętnych do skakania pod swoimi skrzydłami. To, że nie opowiadał o sobie z marszu, i że w odpowiednim momencie stawiał granice w rozwoju danej relacji, to nie oznaczało, że całkowicie stroni od ludzi, czy w jakikolwiek sposób od nich ucieka, byleby tylko nikt się go o nic nie zapytał, ani nie spróbował nawiązać z nim rozmowy. Reginald potrafił rozmawiać i chętnie to robił ilekroć nasuwał się ciekawy temat – nie należał do ludzi aspołecznych, a chociaż sporo rzeczy w życiu robił w pojedynkę, to nie był typowym samotnikiem, który wszystko chce i musi robić sam. Lubił towarzystwo, nawet jeśli z natury nie był tak gadatliwy, aby zapewnić rozrywkę wszystkim wokół, ale ciągle poznaje nowych ludzi, czy to w pracy, czy podczas skoków w tandemie, czy nawet na górskim szlaku, idąc w pojedynkę i spotykając po drodze drugą samotną duszę. Jego swoboda była więc częścią stylu bycia i wynikała głównie z obycia z ludźmi oraz z całą masą różnych sytuacji, bo akurat przez wzgląd na fach, którym się trudzi, miał okazję widzieć ludzi w naprawdę różnych, nawet tych najbardziej intymnych wydaniach. Wiele rzeczy nie robiło na nim wrażenia i wiele z nich traktował jako coś normalnego, a ponieważ poznał życie z różnych stron – dziś nic co ludzkie nie jest mu obce.
OdpowiedzUsuń— Nie zawsze — odpowiedział, skupiając uwagę z powrotem na bulionie. — Kiedy wyjeżdżam na dłużej, to Alexander najczęściej nadzoruje ten przybytek. Zazwyczaj przychodzi kilka razy w tygodniu, żeby chociaż spojrzeć, czy wszystko w porządku, ale mieszka nieopodal, więc można rzec, że robi to także w ramach spaceru — wyjaśnił, sięgając do szuflady po łyżkę, a za moment nachylił się do szafki po miseczkę do zupy. Wszystko i tak zależne było od długości jego nieobecności, ale ten jeden lub dwa razy w tygodniu to był taki standard, jeśli chodzi o częstotliwość wizytacji Alexandra.
— Myślę, że cała ta okolica jest cudowna — stwierdził, zerknąwszy na Emmę z uśmiechem, po czym nałożył sobie porcję makaronu i podszedł do garnka, żeby nalać z niego trochę zupy. — Jest to już wprawdzie nowojorski koniec świata, a droga stąd do centrum to czasami naprawdę poważna wyprawa, ale żyje się tutaj wyjątkowo spokojnie, mimo że za płotem jest już plaża, która latem przyciąga ludzi, a ocean często straszy sztormem — dodał. Spędził w tym miejscu niespełna cztery lata, więc miał już prawo wydać rzetelną opinię na temat Belle Harbor, a dotychczas mieszkało mu się tu bardzo dobrze i nawet nie myślał o przeniesieniu się w inny zakątek Wielkiego Jabłka. Tutaj miał wszystko to, czego osobiście potrzebował do życia.
— Chyba zjem na tarasie — powiedział, gdy w jego dłoni znalazła się już całość, gotowa do spożycia. — A ty? Nie będziesz jadła? — Upewnił się, jako że nie wiedział, czy Emma przed jego przyjazdem zdążyła coś zjeść, czy nie, ale teraz i tak nie miała na to ochoty. To prawda, że ugotowała ten bulion dla niego, ale Reginald wcale się nie obrazi, jeśli zjedliby razem. Akurat taras jest bardzo przyjemnym miejscem, którym zdarza mu się zastępować jadalnię, szczególnie ciepłą porą roku, gdy niebo jest bezchmurne, a szum oceanu niesie się w eterze.
Reginald Patterson
Skinął głową, gdy Emma odpowiedziała, że nie będzie jadła i położywszy na garnku pokrywkę, ruszył w stronę tarasu, już w drodze sięgając po łyżkę bulionu. Ten smak był dla niego nowy, bo chociaż znał te warzywa i wiedział jak smakują, ich wspólne połączenie wraz z odpowiednimi przyprawami nie było czymś, co miał okazję próbować w takiej wodnistej formie. Ciotka zawsze gotowała jedzenie charakterystyczne dla kuchni południowców, bo rodzina od strony wuja pochodziła z Teksasu i od wieków jadali chili con carne i podobne temu potrawy, więc daleko było im od czegoś takiego. Był to jednak smak ciekawy i tak się składa, że wyraźnie Reginalda zainteresował, więc wcale nie zamierzał odłożyć tego na bok, zniechęcony nowością.
OdpowiedzUsuńPołowa tarasu schowała się już w cieniu, jako że słońce zachodziło za budynkiem, choć przez kumulujące się deszczowe chmury, jego promienie i tak nie przebijały się przez gąszcz obłoków zbyt okazale. Wszystko wskazywało na to, że zanosiło się na burzę, bo temperatura wciąż była wysoka, a zerwał się już delikatny wiaterek, który targał kępami suchej trawy rosnącymi przy plaży, która wraz z oceanem roztaczała się kawałek dalej przed nimi.
Usiadł wygodnie na jednym z dwóch leżaków i wyprostowawszy nogi, sięgnął po kolejną łyżkę bulionu, miskę trzymając w dłoni, tuż nad sobą.
— Gdy kupowałem dom, był pusty. Poprzedni właściciele, starsze małżeństwo, nie mieli tu zbyt wielu rzeczy, po tym jak ich dzieci dorosły i ruszyły w świat. Cała kolorystyka tego domu opierała się na odcieniach beżu i bieli, a chociaż lubię te kolory, to jednak w okresie przeprowadzki musiałem dać temu miejscu trochę więcej życia — wyjaśnił, przenosząc uwagę na Emmę. Ponieważ sam potrzebował odżyć, musiał znaleźć się w miejscu, które mu w tym pomoże. Gdyby zobaczyła jego sypialnię, wtedy błyskawicznie zrozumiałaby, co ma na myśli, mówiąc o daniu temu miejscu więcej życia. Tamto pomieszczenie szczególnie przypominało mu karoliński las. — Bliscy pomogli mi dokonać wyboru przy dodatkach i fizycznie odświeżyć to miejsce — rzekł, przypomniawszy sobie tamten okres przed czterema laty, jak bity miesiąc wszyscy wspólnie malowali ściany i dźwigali meble. Oczywiście, nie obeszło się wtedy od fachowców, czyli ekipy dekarzy, która musiała dokonać poprawek na szczycie tego budynku i od hydraulika, który zajął się zużytą instalacją wodną. Jednak najwięcej pracy włożył tu on sam, jego rodzina i przyjaciele, w tym również Alex.
— A ty mieszkasz sama? — Zapytał, na powrót skupiając uwagę na bulionie, jako że zaczął stygnąć. — Tak właściwie, w jakim rejonie mieszkasz? — Dopytał od razu, bo zdał sobie sprawę, że była to informacja, której nie wiedział, a zaczął się zastanawiać, jak daleko ma stąd do swojego mieszkania. Po prawdzie, stąd wszędzie jest daleko, ale wiadomo, że jeśli mieszka gdzieś na Queens, to sprawa ma się lepiej, niż gdyby mieszkała na manhattańskim Harlemie, czyli na przeciwległym krańcu nowojorskiego świata – dojazd tam zająłby jej pół dnia w godzinach szczytu.
Reginald Patterson
Reginald mocno cenił swoją prywatność i dotychczas zwyczajnie sobie nie wyobrażał dzielić jej z kimkolwiek innym – pomijając oczywiście bliskich, którym nie odmówiłby niczego w chwili kryzysu. Zresztą, miał żelazne zasady, których się trzymał, a przecież dokonał świadomego wyboru wyznaczania sobie i ludziom granic w rozwoju relacji. Miał dopuszczać ich tylko do określonego przez siebie etapu, żeby uniknąć przywiązania i późniejszych problemów z nim związanych, bo nikomu nie mógł zagwarantować żadnej trwałości, a troski, płacz i przykrości, to ostatnie co chciałby tu po sobie pozostawić. Może trzymanie ludzi na dystans, i mimowolne poddanie się samotności, nie było wcale dobrym rozwiązaniem, ale uważał, że w jego życiu było ono słuszne – czasami nadchodzi czas, kiedy trzeba wybrać między tym co dobre, a tym co łatwe, a o ile łatwo w tym świecie zdobyć czyjąś sympatię i ją zniszczyć, o tyle trudniej, ale w jego przypadku lepiej, jest sobie wszystkiego odmówić. Ktoś mu kiedyś powiedział: ten zawód to ciężkie brzemię i będziesz je dźwigał sam do końca – miał mnóstwo racji. Niemniej jednak, obecność Emmy, od której dzieliła go teraz mała przepaść pomiędzy leżakami, wydawała się wcale tej prywatności nie niszczyć. Była tak lekka i naturalna, że bez cienia wątpliwości śmiał sądzić, że byliby zdolni przesiedzieć tu do rana i rozmawiać, oczywiście pod warunkiem, że Emma dalej zachowałaby otwartość, na którą zdobyła się właśnie w tym momencie, opowiadając mu o sobie i poszczególnych etapach dzielenia z bliskimi mieszkania. W trakcie słuchania zajadał się zupą i równocześnie dodawał dwa do dwóch. Zakładał, że nie znała biologicznych rodziców i wiedział już, że wychowała się w domu dziecka, że została zaadoptowania i zamieszkiwała z rodziną Bronx. Jej adopcyjny ojciec zmarł, a adopcyjna matka związała się z mężczyzną, z którym Emma pozostała, gdy ostatecznie straciła również rodzicielkę. Historia była przygnębiająca, ale Regianld postarał się, żeby żadne z tych odczuć nie pojawiło się w jego twarzy i nie zastąpiło naturalnego wyrazu, sugerującego słuchanie i zainteresowanie. Zresztą, to że Emma o tym opowiedziała ot tak, to i tak było niemałe zaskoczenie, a miał wrażenie, że ilekroć widywała w czyjeś twarzy współczucie, tym bardziej się zamykała. I wbrew pozorom on wcale się temu nie dziwił. Przecież ona jest kimś więcej, niż tylko złymi rzeczami, które jej się przydarzyły. Dlaczego nikt nie skupia się na tym więcej? Dlaczego w takich przypadkach ludzie mają tendencję do pomijania tego co dobre, a sławienia tego co złe?
OdpowiedzUsuń— Nie bywam zbyt często na Bronksie, ale mniej więcej wiem, gdzie mieści się remiza numer 41 — powiedział, odstawiając miseczkę na podłodze, obok leżaka, i wrócił do poprzedniej pozycji, układając dłonie na podłokietnikach. — Naprawdę smaczny ten rosół, dziękuję — przyznał, uświadomiwszy sobie, że aż do teraz nawet jej za niego nie podziękował. — Wiesz, wydaje mi się, że bardziej niż do muzealnych przestrzeni jakichś super luksusowych posiadłości wartych krocie, pasujesz właśnie do takich przytulnych, przyziemnie urządzonych miejsc — stwierdził. Możliwe, że w to w jakimś stopniu wygląd cukierni podsunął mu taki obraz, a możliwe, że coś zupełnie innego, związanego z własnymi obserwacjami i wnioskami. — Chyba uważam tak dlatego, ponieważ zauważyłam, że potrafisz cieszyć się z małych rzeczy — rzekł, przyglądając się jej jeszcze przez moment, po czym uniósł lekko usta w uśmiechu i przeniósł spojrzenie na ocean, ciągnący się w oddali. Popatrzył na małe punkciki, które nijak nie przypominały statków, chociaż właśnie nimi były, a później na rodziny, spacerujące brzegiem wraz z czworonożnymi przyjaciółmi.
— Niewiele jest na świecie ludzi, którzy szczerze to potrafią — dodał za moment.
Nie sądził jakoby był teraz w błędzie – to był wniosek, który wyciągnął na podstawie nieustannego stykania się z ludźmi, którzy całe życie gonią za czymś wielkim, aby ostatecznie umrzeć i nawet się tym nie nacieszyć. A wokół tyle jest małych rzeczy, którym warto poświęcić uwagę, nad którymi warto się pochylić.
Usuń— W każdym razie, mogę ci pomóc z remontem, jeżeli zechcesz. Żaden ze mnie zawodowy wykończeniowiec, ale na farmie mnóstwo było obowiązków, które zmusiły mnie do nauki pewnych rzeczy, więc może na coś się przydam — zaoferował po chwili, wróciwszy do Emmy spojrzeniem, po czym posłał jej uśmiech. Skoro tutaj zdołał przeprowadzić modyfikacje, nie robiąc żadnych szkód, to i u niej prawdopodobnie niczego nie zepsuje.
Reginald Patterson
Zbyt często pojawiał się na miejscu wypadków i sytuacji zagrożenia życia, czy śmierci, żeby w poznawaniu drugiego człowieka skupiać się na tym. Oczywiście, nie przechodził wobec czyichś traum obojętnie, ale nie stanowiły one głównego punktu jego zainteresowania, bo był do nich tak przyzwyczajony, że nijak nie absorbowały jego uwagi. Rozumiał to, że ich istnienie mogło mocno wpłynąć na czyjś charakter, ale nie uważał, że to jako jedyne składa się na doświadczenie i całokształt czyjegoś usposobienia. Przeszłość ludzka nie składa się z jednego epizodu, a z kilkudziesięciu, czy nawet kilkuset dobrych i złych, a w zacieśnianiu z kimś więzi chodzi przecież o poznawanie ich wszystkich, a nie wyłącznie jednego. Nie miał jednak w zwyczaju ciągnąć ludzi za język, więc ilekroć temat był urywany, to dobrowolnie do niego nie powracał, zakładając, że gdy przyjdzie odpowiednia pora – o ile w ogóle przyjdzie – znów wypłynie na wierzch. Był szczery, ale nie był wścibski, dlatego nie w jego stylu było wypytywanie innych o prywatne szczegóły z życia, zresztą, sam również nie był fanem spowiadania się z intymnych aspektów swojego jestestwa i robił to rzadko, zazwyczaj wyłącznie w towarzystwie kogoś, z kim łączyła go bliższa znajomość. Zadowalał się tym, co dana osoba zechce mu o sobie opowiedzieć, więc w historię Emmy również nie zagłębiał się na siłę. Wiedział, że gdy będzie gotowa się otworzyć, zrobi to sama, bez pomocy jego motywujących zachęt – w końcu nie był jak Ruby, która z marszu chce wiedzieć o wszystkim, nie zważając na to, czy ktoś ma chęć mówić, czy nie.
OdpowiedzUsuńWystarczyła mu również jedna odmowa, żeby nie ponawiać oferty drugi raz. W rzeczywistości, gdyby wiedział, że nie podoła temu, co mówi, to słowa nigdy nie wypłynęłyby z jego ust – skoro się oferował, to oznacza, że znalazłby na to czas. Niemniej jednak, nie miał potrzeby nalegać, dlatego w odpowiedzi rzucił tylko które okej, zbytnio się nad tą odmową nawet nie zastanawiając, poza samym faktem, skąd była pewna, że akurat wtedy będzie zajęty i zmęczony – był człowiekiem i tak jak człowiek miewał dni wolne od pracy oraz urlopy. Spojrzenie przeniósł na niebo, obserwując jak chmury gęstnieją nad ich głowami, a okolica błyskawicznie ciemnieje. Zapowiadali burzowy wieczór i wszystko wskazuje na to, że prognozy były celne, bo wokół zapanowała burzowa aura.
I zaraz rozległ się pierwszy grzmot, zwiastujący nadejście pojedynczej komórki burzowej, która zawisła właśnie nad ich głowami. Gdy Emma wstała, sięgnął po miskę, która stała obok leżaka i sam dźwignął się nieśpiesznie. Zaraz poczuł pierwszą kroplę, uderzającą w ramię, a później drugą, rozbijającą się na drewnianej podłodze. Zaraz nadszedł błysk i kolejny grzmot, w którego dźwięku zebrał się silniejszy wiatr; ocean zaczynał robić się niespokojny, a plaża nagle opustoszała.
— Nie wolisz przeczekać burzy tutaj? — Zapytał, zamykając za nimi tarasowe drzwi i ruszył z miską w stronę kuchni. — Przynajmniej tego najgorszego momentu — zasugerował, włączając po drodze światła w salonie, bo wewnątrz zapanował mrok, pomimo sporej ilości okien. Tutaj również nie zamierzał jej namawiać, więc sama musiała podjąć decyzję. On z kolei obmył miskę w zlewie, po czym odłożył ją na suszarkę i zabrał z blatu szklankę swojego alkoholu, z której upił większy łyk. Deszcz lunął, głośno dudniąc w szyby, w akompaniamencie głuchych grzmotów, echem niosącym się po przestrzeni na zewnątrz. Ciężko przewidzieć ile ta burza będzie trwać, ale wracanie w taką pogodę nie jest dobrym pomysł, a przynajmniej nie autobusem, gdzie stąd czekałaby ją przesiadka, za nim dotarłaby do stacji metra Rockaway Park. Na siłę zatrzymywać jej jednak nie zamierzał.
Reginald Patterson
Przede wszystkim, nie istniał nawet cień szansy na to, żeby pozwolił jej tutaj zająć się domowymi obowiązkami, typu pranie, czy sprzątanie. Po części chodziło o jego prywatność, ale poza tym również o to, że nie miał w zwyczaju się nikim wysługiwać, a jako sprawny, zdrowy człowiek, sam jest w stanie wypełnić swoje domowe powinności, zresztą, od zawsze sam to robi, więc to normalna codzienność, do której nie potrzeba mu żadnego wsparcia. Czułby się nieswojo, gdyby Emma krzątała się po domu, rozwieszając jego rzeczy na suszarce, czy składając je do szafy, między innymi dlatego, że nie przywykł do takich sytuacji, a dodatkowo niepoprawnym byłoby oczekiwać od niej czegoś takiego i, nie daj boże, biernie się temu przyglądać. Prawda jest taka, że gdyby dowiedział się, że Alexander zechciał zaciągnąć kogoś do pomocy przy ogrodzie, od razu zanegowałby ten pomysł, bo w nawożeniu drzewek nie było nic, co wymagałoby aż dwóch par rąk i dwóch głów, tym bardziej, że to nie było wcale pilne, ani do zrobienia na już. Ale że dowiedział się po fakcie, to nie było już sensu tego poruszać. Emma przejechała kawał drogi, żeby kolegę wspomóc i chwała jej za to, bo skoro Alexander się za to zabrał, to ze swoją wiedzą zapewne zrobiłby coś źle.
OdpowiedzUsuń— Nie szkodzi. Nie miałem żadnych planów — zapewnił. — Właściwie to nie wiedziałem, że wrócę szybciej, niż planowo — dodał, bo zyskał czas, ale nie miał do zrobienia niczego, na co mógłby ten zyskany czas przeznaczyć, oczywiście poza rozpakowaniem się i schowaniem do teczki certyfikatu z kursów, ale to mogło sobie spokojnie do jutra poczekać.
Obiło mu się o uszy, że w Nowym Jorku mają być gwałtowne burze, ale zbytnio w to nie wnikał, teraz też nie zakładając, że wszystko będzie trwać w nieskończoność. A nawet jeśli potrwa dłużej, to przynajmniej nadarzyła się dobra okazja, do zapoznania się bo skoro Emma zaczynała coraz częściej wychodzić w ich gronie, to wypadało, aby oboje nabrali nieco więcej swobody we wzajemnym towarzystwie. Nie miał żadnej pewności, że to się uda, bo zdążył spostrzec, że Emma jest dość skryta, ale wtenczas nie mieli nic ciekawszego do zrobienia, skoro deszcz padał tak mocno, że za oknem ledwie można było dostrzec świat. Byli poniekąd uziemieni w czterech ścianach i tylko tu mogli zorganizować sobie czas dopóki burza nie ustąpi.
— Nie ma tu chyba nic co mogłabyś zrobić — oznajmił, po czym usiadł w fotelu i upił łyk alkoholu. Kiedy jego spojrzenie wylądowało na gitarze, stojącej w rogu na stojaku, podniósł się z miejsca i przygarnąwszy instrument, z powrotem usiadł wygodnie. Szklankę odstawił na stolik i cicho uderzył w struny, kręcąc za sekundę jednym z kluczy przy gryfie, żeby ustawić strój. Lubił mieć zajęte ręce, a gitara była najczęstszym obiektem wpadającym w jego dłonie w przypadku tej potrzeby, więc i tym razem zamierzał trochę pobrzdąkać, choć bez żadnego konkretnego repertuaru, a ot tak, cicho szarpiąc struny, aby wygrywały pasujące nienachalne dźwięki.
— Jak długo istnieje cukiernia? — Zapytał, zerknąwszy na Emmę z ciekawością. — Zawsze chciałaś piec słodkości czy o tym zdecydowałaś dopiero z czasem?
W oczekiwaniu na odpowiedź, powrócił spojrzeniem do wspartej na udach gitary. Dźwięk wypływający spod strun był przyjemniejszy, niż trzaski głuchych grzmotów, które co rusz niosły się na zewnątrz.
Reginald Patterson
Noah potrafił być dyskretny. Poza tym… skoro Emma nie chciała powiedzieć, co jest powodem jej spięcia, nie zamierzał naciskać. Podejrzewał, że jeśli dojdą do porozumienia, dowie się prędzej czy później. W końcu będzie trochę przebywał w jej mieszkaniu.
OdpowiedzUsuńPodszedł za Emmą do szafek i otworzył jedną z nich, żeby obejrzeć zawiasy, potem przejrzał jeszcze kilka, żeby ocenić stan mebli. Po chwili pokiwał głową.
- Spokojnie. Nie są w takim stanie, że trzeba było je wymieniać. Na pewno je wyczyszczę. Widzę, że nawet nie wszystkie zawiasy wymagają naprawy, choć będzie ładniej, jeśli wymienimy wszystkie – przyznał.
- A wybrałaś już płytki? – zapytał. – I czy wymieniamy zlew i osprzęt? – dodał. Podszedł do wskazanego miejsca. Faktycznie kran był już dość zniszczony i widać było ślady po przeciekach. Na upartego dało się doczyścić, ale to raczej chwilowe rozwiązanie. – Planujesz wymieniać jakieś sprzęty?
Nie chciał osaczać jej pytaniami, ale potrzebował wszystkich informacji, żeby zaplanować pracę i z sensem to wszystko przeprowadzić. Już widział, że roboty będzie sporo, a że chodziło o kuchnię, należało przeprowadzić je sprawnie, by nie odebrać dostępu do gotowania na zbyt długo.
Noah
W chwili, w której Emma zaczęła opowiadać o tym jak znalazła się w posiadaniu cukierni, Reginald zatrzymał drżące struny i wygodnie oparł rękę na pudle rezonansowym, wciąż trzymanym na udzie. Dźwięki z pewnością nie zagłuszyłyby jej zdań, ale uważał, że wypada poświęcić uwagę temu, kogo się słucha, dlatego w pewnym momencie przestał grać i skupił się już wyłącznie na opowieści, którą zechciała go uraczyć.
OdpowiedzUsuńNa pierwszy rzut oka faktycznie wyglądało to tak, jakby spotykały ją same nieszczęścia, ale z drugiej strony, między tymi nieszczęściami znajdowały się również te dobre chwile, które w efekcie stanowiły przeciwwagę dla złych. Bądź co bądź, życie polega na tym, że dobre momenty przeplatają się z tymi niedobrymi – tak, jak po nocy przychodzi dzień, a po burzy wychodzi słońce – dlatego nie uważał, że to należące do Emmy jest tylko i wyłącznie pasmem niepowodzeń. Jej mała cukiernia, wbrew wszelkim pozorom miała na koncie dużo osiągnięć w postaci zadowolonych klientów, a każde takie zadowolenie zaliczało się do pozytywnych epizodów. Prowadziła swój biznes sukcesywnie, ciesząc nie tylko brzuchy, ale i oczy, bo to co potrafiła wyczarować mając do dyspozycji słodką masę, mogło być porównywalne do małych, słodkich dzieł sztuki. Lubiła tę pracę, więc w jakiś sposób musiała czuć się w niej spełniona, albo chociaż usatysfakcjonowana, dodatkowo nie wyglądała na kogoś, kto zaraz miałby stoczyć się w dół, i nie ważne, jak wyglądał jej miniony rok. Musiała czerpać skądś chęci do wstawania rano, do pieczenia ciast i tworzenia różnorakich zamówień, a jak sądził, czerpała ją właśnie z zadowolenia swoich klientów, którzy otrzymując produkt, byli wręcz wniebowzięci zaskakującym całokształtem. Dla niego siłę napędową stanowiły uratowane istnienia, dla niej zaś mogły stanowić ją uśmiechy tych, którzy powierzyli jej swoje zaufanie, bo właśnie takim słowem można określić stan, w którym jeden człowiek pokłada wiarę w tym drugim. A dla niektórych torty weselne są niemal tak samo ważne, jak suknia i garnitur, w których przyjdzie im spędzić ten najpiękniejszy dzień w życiu. Poza tym, zadowolić ludzi nie jest łatwo, a Emmie się to udaje i to również jest sukces.
— A więc tym bardziej jesteś doskonałym dowodem na to, że studia nie są żadnym wyznacznikiem — stwierdził i wychylił się na moment po szklaneczkę z alkoholem, żeby upić łyk. — Prowadzisz cukiernię, radzisz sobie świetnie i zadowalasz ludzi, natomiast ja na razie nie zauważyłem, żebyś z tego powodu narzekała — rzekł, unosząc usta w uśmiechu. — Czasami nie potrzeba szukać pomysłu na siebie – w odpowiednim momencie sam nas znajdzie — zauważył, mając tu na myśli również siebie, bo wcześniej nie wiązał swojego fachu z medycyną. Chciał zostać wojskowym, ale dodatek medyczny pojawił się przypadkowo, wraz z rozwojem mundurowej kariery, i jak się z czasem okazało, ostatecznie stał się czymś, w czym odnalazł siebie. Teraz nawet ciężko byłoby mu sobie wyobrazić, że mogło być inaczej. On po prostu musiał znaleźć się w tym fachu.
— Ale muszę przyznać, że dużo tych nieszczęść, jak na jedną osobę — przyznał krótko, nie chcąc wchodzić na grząski grunt i psuć atmosfery. — Mam nadzieję, że ta pula została już doszczętnie wykorzystana, chociaż nie jestem pewien, patrząc na to, że Alexander odnalazł w tobie pomocną dłoń. Z nim łatwo wpaść w kłopoty, także radzę mieć oczy szeroko otwarte — powiedział w ramach żartu i ponownie się uśmiechnął.
Reginald Patterson
Czasami naprawdę podziwiał ludzi, którzy z naturalną swobodą potrafili o sobie opowiadać, bo on sam, za nim zdoła sklecić jakąś sensowną historyjkę, musi ją najpierw po prostu przemyśleć. Z reguły najwięcej do opowiedzenia mają ci, u których w życiu wiele się dzieje, jednak Reginald odbiegał od tej reguły, bo mimo że jego żywot przypominał momentami rollercoaster, to kiedy przychodziło do opowiadania, nawet nie wiedział od czego zacząć, choć do wyboru miał dziesiątki różnorakich epizodów, zapisanych na kartach osobistej historii. Z pytaniem, które zadała mu Emma, było bardzo podobnie. Wiedział, ile to już lat trudzi się ratowniczym fachem, ale nad pytaniem jak musiał się chwilę zastanowić, bo nie do końca wiedział, w którym miejscu w karierze powinien był umieścić ten prawidłowy początek związania się z medycyną. Nie było bowiem takiego momentu, w którym podjąłby klarowną decyzję tak, właśnie teraz wybieram medycynę, dlatego że rozwój w tym kierunku potoczył się po części samoistnie. Medycyna wojskowa napatoczyła mu się pod nogi niespodziewanie i po kilku próbach sprostania jej okazało się, że jest w tej działce całkiem dobry, dlatego szkolił się dalej, powoli wyrastając na sierżanta majora.
OdpowiedzUsuń— Z ratownictwem jestem związany przeszło czternaście lat — odpowiedział na pierwsze pytanie i odstawił gitarę na podłogę, ostrożnie opierając ją o mebel, tak, aby się nie zsunęła i nie narobiła dodatkowego hałasu, którego mieli teraz pod dostatkiem ze strony burzy. — A jeśli chodzi o to jak się z nią związałem... — zaczął, chwytając po szklankę z alkoholem. — Właściwie, w ratownictwie medycznym, takim miejskim, siedzę dopiero od czterech lat, czyli od przeprowadzki tutaj, ale jeśli mowa o ratownictwie w ogóle, to zaczęło się od wstąpienia do wojska — powiedział, po czym upił szybki łyk trunku i oparłszy dłoń ze szkłem o udo, wyprostował nogi, krzyżując je w kostkach. — Zaczynałem od Centrum Szkolenia Obrony Przeciwlotniczej, gdzie powołano mnie na stanowisko zwiadowcy, kierowcy, sanitariusza. Dążyłem do zostania strzelcem wyborowym, ale ponieważ znajdowaliśmy się w Forcie Bragg początkowo pod skrzydłami 55th Medical Group, sporo mieliśmy lekcji ratowania kolegów po fachu. Radziłem sobie z tymi lekcjami najlepiej z grupy, więc podsuwano mi pod nos coraz ciekawsze, bardziej zaawansowane szkolenia i tym sposobem połknąłem bakcyla — opowiedział, unosząc kącik ust. — Możliwe, że smykałkę do medycyny przekazano mi w genach; matka jest lekarzem — dodał, wzruszywszy nieznacznie ramieniem, bo zagłębiać się w temat rodziców nie zamierzał z oczywistego względu, jakim była czysta niechęć do wspominania ich. — W każdym razie, wszystko zaczęło się jakiś czas po wstąpieniu do armii. Przeszedłem cały szereg kursów, żeby móc być tym, kim jestem teraz, a ponieważ w pewnym momencie, na jakiś czas, musiałem znaleźć alternatywę dla wyjazdów na misje, postanowiłem kontynuować fach w mieście. I tak oto zostałem ratownikiem — podsumował. Nie wdawał się w szczegóły, bo proces docierania do dzisiejszego miejsca był tak spory, że nie starczyłoby mu dnia, żeby opowiedzieć o wszystkim co do szczegółu. Zakładał, że jeżeli Emma będzie miała potrzebę się czegoś dowiedzieć, to zapyta, tak jak zrobiła to przed momentem. On sam z siebie za dużo nie powie, ale przed odpowiadaniem na pytania nie będzie miał większych oporów.
— Wszystko w porządku? Boisz się burzy? — Zapytał, przyglądając się jej z lekkim zastanowieniem. Już zanim zaczął opowieść, dostrzegł jej nieco poczerwieniałą twarz i szybciej unoszącą się i opadającą klatkę piersiową. Takim jego odruchem mimowolnym była potrzeba dotarcia do przyczyny tych zmian, a odgórnie założył, że sprawcą może być wyjątkowo niespokojna pogoda za oknem. Na dodatek znacząco się ściemniło, a wieczór na dobre rozgościł się już w Nowym Jorku, natomiast Emma – bądź co bądź – siedziała teraz w obcym miejscu, na nowojorskim końcu świata. Miała podstawy czuć się nieswojo.
UsuńReginald Patterson
Jego serce od dawna trwało uśpione. Raz, że swoje zaufanie ofiarował powoli, a dwa, że robił to nieczęsto, głównie ze względu na swój zawód. Dobrze wiedział, że człowiek na zawsze ponosi odpowiedzialność za to, co oswoił, dlatego starał się nie angażować zbyt wielu ludzi w swoje życie. Mógł obiecać komuś siebie na zawsze, bo nie pozostawał kawalerem ze względu na lubowanie się w jakiś otwartych związkach, czy chwilowych uciechach, ale nie robił tego, bo jego na zawsze może skończyć się w każdej chwili. Wystarczy, że wyjedzie na front, znajdzie się w centrum ofensywy i nie zdoła uciec przez nabojem. Rzucanie słów na wiatr było sprzeczne z jego charakterem – on zawsze mierzy siły na zamiary, starając się dotrzymać wszystkich złożonych w biegu życia obietnic, natomiast złamanie czyjejś wiary w siebie samego uważał za jedne z gorszych zachowań. Oczywiście, to nie oznaczało, że żył w całkowitej alienacji, jednak uwodzenie każdej, napotkanej gdzieś w pubie kobiety nie było nadrzędnym celem, do którego wykorzystywał swoje atuty. Zwracał uwagę na płeć piękną, potrafił rozmawiać i flirtować, ale to nie była jego codzienność. Nie interesowały go kobiety, które zdolne były wdawać się w romanse z większością facetów, ani takie, które na pierwszym planie oferowały swoje wdzięki. W kobietach pociągała go przede wszystkim naturalność, autentyczność i pewnego rodzaju nieśmiałość, bo tą uważał za urzekająca kurtynę, za którą skrywa się cały spektakl. Emma miała te cechy i był ich doskonale świadom, bo dostrzegł je już wtedy w szpitalnym holu, gdy przyszła mu osobiście podziękować. Posiadała wszystko, czego mógł oczekiwać od kobiety doskonale wpasowującej się w jego gusta, ale nie myślał o tym z dwóch powodów – swojej własnej zasady i tego co przeżyła Emma, a co w jakieś części nadal się za nią ciągnie. Już raz straciła ukochanego, dlatego uważał, że on sam jest ostatnim facetem, który powinien ją w ogóle zainteresować. Z kolei żadnej jednorazowej przygody z nią sobie nie wyobrażał – musiałby być skończonym dupkiem, żeby w taki sposób wykorzystać kogoś takiego, jak ona, i już na samą myśl, że mógłby się tego dopuścić, ogarniało go obrzydzenie. Nie zrobiłby tego, choćby ktoś przystawił mu pistolet do głowy, czy odwrotnie – zagwarantował za to miliony monet. Z kolei gdyby czegoś takiego spróbował dopuścić się ktoś inny, gotów byłby połamać człowiekowi ręce.
OdpowiedzUsuńNa jej odpowiedź skinął głową z zrozumieniu i upił jeszcze jeden łyk trunku, po czym odstawił szklaneczkę na stolik. Zamierzał dawkować alkohol bardzo powoli, bo ogólnie nie przepadał za popijaniem go w pojedynkę.
— Nie snajperem. Strzelcem wyborowym — poprawił, jako że te funkcje się różnią. W Polsce obie nazwy są tożsame, jednak w armii amerykańskiej to dwa inne stanowiska, do których prowadzą dwa inne szkolenia. Snajper to żołnierz działający w grupie dwuosobowej, kasujący cele z daleka, natomiast strzelec wyborowy to żołnierz pozostający w sekcji piechoty, który eliminuje cele na długich dystansach, cały czas pozostając z zespołem w terenie. — Owszem, ratuję — potwierdził. — Ale to, że ratuję, nie oznacza, że nie zabijam. Jeśli podczas akcji ratowniczej nasz zespół jest ostrzeliwany, wtedy nie mam wyjścia. Muszę użyć broni — wyjaśnił. Taki to już był paradoks. Jednak na froncie ratował tylko swoich żołnierzy, a nie tych, którzy należą do wrogich jednostek, natomiast bronić się musiał, jeżeli przeciwnik miał w poważaniu konwencje genewskie i pierwszą ich zasadę, która mówi, że personel sanitarny jest neutralny w konflikcie, nie może być atakowany i nie bierze udziału w walkach. A na Bliskim Wschodzie te konwencje bardzo często stanowią tylko nic nieznaczący papierek, dlatego częściej niż w nieuzbrojonej grupie MEDEVAC, działa w uzbrojonej grupie CASEVAC – ta druga jest po prostu bezpieczniejsza i nierzadko, zamiast MEDEVAC'a, wykorzystywana również po ofensywie, gdy wokół jest już teoretyczny spokój.
— Dziadek był logistykiem wojskowym — odpowiedział na drugie pytanie. — Ciotka zawsze powtarza, że zarażał mnie tą swoją pasją od samych moich narodzin — dodał, unosząc kącik ust ku górze. — Zresztą, ona zawsze mówi, że po dziadku mam to co najgorsze — wzruszył ramieniem i uśmiechnął się rozbawiony. Oczywiście, Linda najczęściej żartowała, aczkolwiek niezaprzeczalnym faktem jest, że to stary Ackerman zaszczepił we wnuku pasję do wojskowości.
UsuńZaraz dźwignął się z fotela i wsunąwszy dłonie do kieszeni spodni, podszedł do tarasowych drzwi, żeby popatrzeć w niebo i wiszące pod sklepieniem chmury. Gdzieś w oddali już się przejaśniało. Deszcz przestał zacinać w szyby, a błyski nie rozświetlały już całego pomieszczenia, niczym flesze na profesjonalnej sesji zdjęciowej. Fale na ocenie również zelżały, choć majestat Atlantyku nie był zbyt dobrze widoczny przez wieczór, który na dobre zagościł w nowojorskich progach.
— Czuć zapach mokrej plaży — stwierdził, bo wpadał on przez uchylone okno wraz z delikatnym chłodem, zwiastującym nadejście niżu barycznego. Lubił ten zapach. Kojarzył mu się z oczyszczeniem.
Reginald Patterson
Chociaż niełatwo dostrzec w mowie jego ciała emocje, bo nauczył się nad nimi panować do takiego stopnia, że robi to automatycznie w dosłownie każdym aspekcie życia, to brak dociekliwości z jego strony nie był równoznaczny z brakiem zainteresowania. Prowadził obserwacje na swój własny, dyskretny sposób, a to, że jego postawa nie była nacechowana przesadną ciekawością, potrzebą wypytania o wszystko, czy wnikliwością godną rasowego natręta, nie oznaczało, że nie jest czymś lub kimś zaintrygowany. Poznawanie ludzi z miejsca osoby postronnej miało sporo plusów, bo pozwalało dostrzec prawdziwą wersję czyjegoś oblicza. Można było wówczas zobaczyć jak dana osoba zachowuje się w kontakcie z kimś zgoła innym; dostrzec co sobą reprezentuje, czy zmienia poglądy zależnie od kierunku wiatru, czy trzyma się ich bez względu na warunki. Czy jest sobą, czy wiecznie kogoś udaje. Czy przemawia przez nią szczerość, czy tylko gra pozorów i nieustannie powtarzane kłamstwo. Obserwacja jest jednym ze skutecznych sposób poznawania drugiego człowieka, dlatego nie ominęła również Emmy, której Reginald miał już okazję niejednokrotnie się poprzyglądać. Wbrew pozorom, wcale nie była osobą, która można z łatwością przejrzeć, bo, ze względu na introwertywne usposobienie, wprawnie ukrywała wiele swoich cech, pozwalając na ich pełniejszy rozkwit dopiero w towarzystwie kogoś zaufanego. Na pierwszy rzut oka bez trudu można było zauważyć, że jest osobą, która człowiekowi w potrzebie gotowa byłaby dać serce na dłoni, że bije od niej naturalna nieśmiałość i dobre wychowanie; że jest przyjazna i nie wzgardzi nikim, kto zechce przysiąść obok i porozmawiać. Dalej, po dłuższych obserwacjach, można było dostrzec, że ma w sobie spore pokłady wrażliwości i szczyptę sentymentalizmu, ale nie chodzi z głową w chmurach, a właściwie to solidnie trzyma się twardego podłoża. Jest rozważna i odpowiedzialna, gotowa dotrzymać danego słowa, i o wiele bardziej od chwilowych znajomości, ceni sobie te oparte na zaufaniu, z którymi może stworzyć stabilniejszą relację; koleżeństwo, albo przyjaźń. Zauważył, że zawsze jest sobą, niezależnie od tego gdzie jest i w towarzystwie kogo przebywa, a dodatkowo nie dopatrzył się niczego – absolutnie niczego! – co miałoby sprawić, że w głowie zapali mu się ostrzegawcza lampeczka. Emma nie miała w sobie nic, co kazałoby mu trzymać się od niej na dystans. Była osobą, która potrzebowała czasu, żeby się otworzyć i pozwolić komuś dotrzeć do swojego piękna, ale i taką, której można było zaufać z marszu i to z zamkniętymi oczami.
OdpowiedzUsuńKiedy zaproponował jej nocleg, nie zrobił tego wyłącznie ze względu na grzeczność. Ta propozycja była cichą próbą i testem jej zaufania, bo gdyby czuła się tutaj niepewnie, to nie zdecydowałaby się zasnąć w obcym miejscu, a przynajmniej tak uważał, mając na uwadze swoje wnioski, wyciągnięte na podstawie wspomnianych obserwacji. Ich wspólne doświadczenia były maleńkie, zatem jedyne na czym mogli polegać w swojej znajomości to szczerość, która padała wraz ze słowami, gdy rozmawiali o sobie, a chociaż dla wielu taka wymiana wspomnień to zdecydowanie za mało, aby komuś zawierzyć – i nawet sam Reginald zazwyczaj potrzebował do tego przynajmniej kilku różnych bodźców – to tutaj czuł, że Emma jest osobą, której nie trzeba dawać czasu, ażeby cokolwiek samemu sobie udowodnić. W jej uśmiechach kryła się prawda, w spojrzeniach zaś autentyczność i uczciwość. W tych błękitnych tęczówkach kryły się emocje kreowane sercem i tego Reginald był już w stu procentach pewien. W tej kobiecie nie kryło się żadne zło. Była nieskazitelna niczym łza.
Jej zgoda go zadowalała, bo przenocowanie tutaj było słuszną decyzją i najlepszym rozwiązaniem – raz, że oszczędzającym pieniądze, a dwa ewentualne nerwy, bo dotarcie stąd na Bronks mogło być pełne niespodzianek, jeśli zdecydowałaby się na komunikację miejską. W USA to normalne, że autobusy nie jeżdżą zgodnie z rozkładem, a czasami nie przyjeżdżają wcale, mimo kursu wykazanego na rozkładzie – szczególnie nocą.
Zorganizował więc krótką wycieczkę po piętrze: pokazał jej gościnny pokój i łazienkę, w której później pozostawił dla niej ręcznik i inne przybory, a także swój nieco za duży t-shirt, w który mogła się przebrać do spania. Zapewnił jeszcze, że jeżeli będzie miała potrzebę zejść, by skorzystać z czegoś w kuchni, może śmiało to zrobić i samowolnie się obsłużyć. Później, gdy się pożegnali, zszedł jeszcze na parter i w chwili, w której Emma przygotowywała się do snu, dopił ostatni łyk trunku i ogarnął kuchnię, pamiętając o schowaniu bulionu do lodówki. Gdy łazienka pozostała wolna, skorzystał z niej równie szybko i zniknął za drzwiami swojej sypialni. Zazwyczaj sypiał w spodenkach, więc i tym razem ułożył się w łóżku odziany jedynie w materiał spodenek, a było mu na tyle ciepło, że do snu nawet nie zabrał spod pleców kołdry. Podejrzewał, że nie zaśnie zbyt prędko, poniekąd przez świadomość, że jest w tym domu ktoś jeszcze – choć nie chodziło tu o brak zaufania, a o zachowanie czujności, co było już odruchem bezwarunkowym po tylu latach spędzonych na misjach – a poniekąd przez fakt, że nie był zbytnio senny. Te noce, podczas których nie mógł spać, dawno już minęły, aczkolwiek dziś długo przewracał się z boku na bok, nim pozwolił sobie odpocząć i przymknął powieki na płytką drzemkę. Kiedy się zbudził i sięgnął po zegarek, wskazówki na jego tarczy zbliżały się do godziny czwartej; dopiero zaczynało świtać, a na zewnątrz, oprócz szumu fal w oddali, nie unosiły się żadne hałasy. Z westchnięciem przewrócił się na plecy i utkwił wzrok w suficie, śledząc spojrzeniem drewniane wykończenie. Był ciekaw, czy Emma słodko sobie śpi, czy podobnie jak on próbuje wyłączyć myślenie i odnaleźć drogę do objęć Morfeusza, ale po kilku minutach, wraz z dźwiękiem ostrożnie zamykanych drzwi po drugiej stronie korytarza, odpowiedź na to pytanie przyszła sama. Najwidoczniej ona również nie dogadała się z Morfeuszem.
UsuńMoże spróbowałby zasnąć, jednak po jakiś czasie spostrzegł, że o ile słyszał jak Emma wychodzi, o tyle nie słyszał, żeby wróciła. Wraz z tym spostrzeżeniem pojawiło się ukłucie niepokoju, bo musiał zaistnieć jakiś konkretny powód, który odwiódł ją od powrotu do łóżka. Wątpił, że zdecydowała się pojechać do swojego mieszkania o tej godzinie, ale równocześnie tego nie wykluczał, bo nie znał jej na wylot i nie wiedział, czy ostatecznie byłaby do tego zdolna. Z drugiej zaś strony brał pod uwagę, że mogła się źle poczuć i dlatego została w salonie. Tak, czy siak, musiał to sprawdzić, dlatego bez wahania dźwignął się z łóżka, złapał po drodze rozpinaną bluzę i wyszedł z sypialni, zaraz kierując się na parter.
Już będąc przy schodach, zauważył ją siedzącą przy tarasowych drzwiach. Nie wyglądała na kogoś, kto czułby się źle w aspekcie fizycznym, ale coś ewidentnie było z nią nie w porządku, i prawdopodobnie wcale nie chodziło tu tylko o bezsenność. Kiedy tak na nią patrzył, przypominał sobie siebie samego, na krótko po powrocie z feralnej misji.
Zszedłszy po schodach, skierował się bezpośrednio do Emmy. Miał założyć bluzę, ale wolał, aby to Emma się nią okryła, bo chłód docierający do wewnątrz od strony drzwi może dać się jej za kilka dni we znaki.
— Na jakiś czas po przeprowadzce tutaj, gdy wciąż miewałem koszmary i bałem się zasnąć, bardzo często szukałem miejsca, w którym mógłbym poczuć się lepiej — zaczął, przysiadając tuż obok. Popatrzył przez kilka sekund na widok za oknem i oparłszy się plecami o szybę, wrócił wzrokiem do Emmy. — To jedno, w którym czułem się najlepiej, odnalazłem na dachu. Paradoksalnie na otwartej przestrzeni czułem się bezpieczniej, niż w przytulnym łóżku — zdradził, nieśpiesznie przyjrzawszy się jej twarzy. — Ale tutaj, pod drzwiami na taras, też jest całkiem przyjemnie. Podobnie, jak na dachu — przyznał. — Dlaczego płaczesz? — Zapytał zaraz. Nie zanosiła się szlochem, ale jej przeszkolone oczy zdradzały wszystko.
UsuńReginald Patterson
Noah nie wiedział zbyt wiele o tej kobiecie, nie wydawała mu się jednak złym czy podstępnym człowiekiem. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie należy oceniać ludzi po pierwszym wrażeniu, jednak od lat stykał się z najróżniejszymi typami i Emma nie sprawiała wrażenia osoby groźnej lub zdolnej do uknucia jakiejś skomplikowanej intrygi. Wydawała mu się raczej zagubiona, choć zdeterminowana. I czymś wystraszona. Może dlatego właśnie postanowił, że jej pomoże, jak tylko będzie potrafił.
OdpowiedzUsuńNoah pochylił się i przeszedł w stronę tych najgorszych miejsc, które mogłyby wskazywać na rozwój grzyba lub uszkodzenia… zmuszające ich do wymiany kafelków, na co chyba żadne z nich nie miało ochoty.
- Nie… myślę, że jeszcze pociągną. Nie powiem… pewnie więcej niż jakieś pięć lat to nie… ale jeśli nie chcesz teraz wyrzucać na to kasy, to możesz się spokojnie wstrzymać – zapewnił. Potem wrócił go kobiety, która pokazała mu szafki.
- Jeśli chodzi o kuchenki… wybierz coś, co nie ma unikatowych części. Bo głupie sytuacje wychodzą, kiedy odpada pokrętło i okazuje się, że kosztuje tyle, co złoty zegarek – westchnął. – A jeśli chodzi o samą konstrukcję szafek, to musimy wymierzyć, co będzie pasowało do reszty – zaproponował. – Pomyśl też o frontach. Czy można dorobić do reszty. Powinni dawać takie informacje w opisie, ewentualnie mogę podzwonić do sprzedawców, jeśli coś ci się szczególnie podoba.
Nie chciał za nią podejmować decyzji, a jedynie zasugerować, czego powinna unikać. W końcu mają zrobić tak, żeby była zadowolona.
Noah
Sol,
OdpowiedzUsuńWczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 12 sierpnia Twoja postać zostanie cofnięte do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.
ADMINISTRACJA NYC
Nie był wyrocznią. Widział właściwie wszystko to, co może zobaczyć każdy, gdy tylko zada sobie odrobinę trudu, aby kogoś poznać, nie używając zbyt wielu słów. Potrzebna jest do tego tylko i wyłącznie umiejętność prowadzenia obserwacji i wyciągania wniosków, bo ludzie nie są w stanie nieustannie ukrywać swojego prawdziwego oblicza pod jakąś maską. Prędzej czy później zdradzą się z tym jacy są, szczególnie, gdy nie będą świadomi, że ktoś obserwuje ich z daleka. Prawda zawsze wychodzi na jaw, bo kłamstwo jest bardzo kruchym budulcem i nie utrzymuje się zbyt długo, nawet w postaci masek przywdziewanych na twarz. Ale on, podobnie do Emmy, sam w sobie również nie dostrzegłby więcej, niż kilku zalet. Jego ego nie było tak wybujałe, żeby stawiać siebie w samych superlatywach, a prawda jest taka, że w ogóle nie potrafiłby o sobie zbyt dużo powiedzieć, poza kilkoma oczywistymi zdaniami. Był po prostu sobą w całości, natomiast ocenę tego swojego ja zostawiał innym, ale niekoniecznie na tej ocenie polegał. Jedni widzieli w nim nudziarza, inni zaś multipotencjalistę z pasjami przyprawiającymi człowieka o gęsią skórkę, bo tyle jest opinii, ile jest gustów. On był jednak sobą i czuł się w tej skórze dobrze.
OdpowiedzUsuńSkinął nieznacznie głową w zrozumieniu. Nigdzie nie czuła się bezpiecznie, bo może jeszcze nie trafiła w takie miejsce, w którym mogłaby poczuć się wolna od wszelkich trosk? Jedni znajdowali je wysoko w górach, w dzikiej, nieokiełznanej przestrzeni, inni nad morzem, gdy mogli wsłuchać się w melodię fal rozbijanych o brzeg, a jeszcze inni w gęstym tłumie ludzi, w którym pozostawali zupełnie anonimowi. Człowiekowi czasami potrzebny jest taki reset; odklejenie od szarej rzeczywistości, codziennej rutyny i monotonii, która z biegiem czasu wkrada się w życie. Nie zakładał, że jakikolwiek wyjazd mógłby sprawić, że wszelkie troski Emmy znikną, jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki, ale z pewnością poprawiłby jej nastrój i samopoczucie. Sama zresztą mówiła, że nie miała okazji wyjechać poza okolice Nowego Jorku, a może warto spróbować wyjść ze strefy komfortu i zrobić w tym życiu coś nowego, innego.
Nie był świadom o czym mówiła, dlatego kiedy wspomniała, że boi się obudzić, po prostu założył, że chodzi tu o strach przed mierzeniem się z rzeczywistością, która ciągnie się za nią od wypadku. Że nieustannie dźwiga ciężar straty, czuje pustkę po bliskich i samotność. Może, gdyby było mu dane wiedzieć, wówczas spojrzałby na to wszystko jeszcze inaczej, niż dotychczas, gdzie to wyłącznie wypadek stał za wszystkimi troskami.
— Okej — zgodził się, po czym powoli podniósł się z miejsca i podał Emmie dłoń, aby i ona mogła bez trudu wstać. Za moment wręczył jej swoją bluzę. — Załóż ją. Na zewnątrz z pewnością jest rześko — powiedział, a choć sam był wtenczas tylko w spodenkach, również zamierzał zgarnąć po drodze jakąś bluzę dla siebie. — Na dach prowadzi przejście w suficie. Trzeba dostawić do niego drabinę i to wszystko. Później kilka kroków i jest się na samej górze — oznajmił, kierując się z powrotem w stronę schodów na wyższą kondygnację. — Wezmę po drodze coś cieplejszego — rzekł, mając na myśli koc, gdyby same bluzy im nie wystarczyły. I kiedy znaleźli się na piętrze, na moment wskoczył do swojej sypialni, z której wyszedł już w bluzie, trzymając w dłoniach zarówno z koc, jak i drabinę. Plus był taki, że drabina była na zatrzaski, które stabilnie trzymały ją przy otworze w suficie, ale mimo to postanowił, że wejdzie pierwszy, bo klapa nie była wcale lekka, poza tym nie był pewien odkąd zaczyna się lęk wysokości Emmy.
Na górze znów podał jej dłoń, żeby mogła swobodnie przedostać się przez prostokątny otwór w suficie, za którym znajdowała się przestrzeń, która służyła za coś w rodzaju strychu, choć w tym małometrażowym wydaniu raczej stryszku i składziku. W środku było jednak zupełnie pusto, pomijając ewentualne pajęczyny kurzu. Przez jedno jedyne okno w ścianie wychodziło się już prosto na dach; wystarczyło je tylko otworzyć, wdrapać się na parapet i dać krok na nieco szerszą przestrzeń, otoczoną dachówkami. Już z samego okna rozciągał się widok na plażę i rządki budynków pobliskich sąsiedztw.
Usuń— Jeśli coś będzie nie tak, powiedz — poprosił, otwierając okno. Jednym susem pokonał parapet i zaraz znalazł się po drugiej stronie, skąd wyciągnął do Emmy rękę. Chciał żeby poczuła się tutaj stabilnie, bo znajdowali się teraz na wysokości drugiego piętra, a do tego towarzyszył im delikatny wiaterek.
Reginald Patterson
Rzadko wracał wspomnieniami do wydarzeń, które wywróciły jego życie do góry nogami, bo chociaż minęło już tyle lat, wciąż nie do końca pogodził się z tym, co wydarzyło się podczas ostatniej misji. Tamte chwile już na zawsze pozostaną zadrą w jego sercu i nie ważne, że z czasem staną się ulotnym wspomnieniem, skrytym pod stertą kurzu, albo że w jakiś sposób je zaakceptuje i nauczy się z nimi istnieć. To były epizody, które miały wpływ na jego życie, więc pozostaną z nim żywe, aż do samego końca.
OdpowiedzUsuńKiedyś, pewnej zimowej nocy, podczas szkolenia w Fort Bragg, pewien człowiek powiedział mu: „Pamiętaj, Reg, nie wszystkich zdołasz ocalić. To ciężkie brzemię i będziesz je dźwigał sam do końca. Musisz się nauczyć z nim żyć”. Waga tych słów dobitnie dotarła do niego dopiero przed paroma laty, gdy dotknął śmierci i poczuł jej bezwzględność niemalże na własnej skórze. To właśnie wtedy uświadomił sobie, co miał na myśli ten mądry, doświadczony instruktor z kursu SOCM – że mógł być najlepszym medykiem, najbardziej doświadczonym, najlepiej wyposażonym i przygotowanym, ale i tak nie wszystkich zdoła ocalić. Nie ważne jak będzie się starał, jak bardzo będzie prosił i błagał – to jest wojna. Nie wszyscy na wojnie są bohaterami, a przede wszystkim nie wszyscy wracają z niej żywi i zdrowi. Czasami los rozda nierówne karty; ocali jednych, zabierze drugich, nierzadko tych, których wcale nie powinien.
Pytania Emmy sprawiły, że na moment cofnął się myślami do tej przeszłości. Do tych wszystkich dni, gdy nie mógł wytrzymać sam ze sobą, kiedy nawet widok własnego odbicia w lustrze wzbudzał w nim potężny gniew. Kiedy egzystował w głębi lasu, w starej przyczepie kempingowej i nocami wił się w pościeli z krzykiem na ustach, strużkami potu na skroniach i butelką alkoholu pod ręką, bo tylko to znieczulenie sprawiało, że przestawał śnić. Trwało to tygodniami, długimi i beznadziejnymi, wyssanymi z jakichkolwiek celów i planów. Trwało to również jakiś czas po przeprowadzce, która była pierwszym etapem powstawania z kolan, jednak o wiele krócej, bo w innym otoczeniu, nijak nie związanym z przeszłością, łatwiej było mu odciąć się od tego, co stare i skupić na tym, co nowe.
— Moje odeszły, gdy pozamykałem wszystkie stare rozdziały i w końcu zrobiłem miejsce dla tych nowych — odpowiedział po chwili, po czym przysiadł obok, okrywając ich sylwetki rozłożystym kocem. Wyciągnął ręce na wierzch i splótł je kolanach swych podciągniętych nóg. — Myślę, że twoje również odejdą, gdy uporasz się z niezamkniętymi sprawami. Nie uważam, że jest to łatwe, ale wiem, że tylko oswojenie demonów przeszłości i teraźniejszości pozwoli ruszyć naprzód — powiedział, utrzymując spojrzenie w profilu jej twarzy. — Czasami, żeby coś zmienić, trzeba wyjść ze strefy komfortu i bezwzględnie odciąć się od tego, co trzyma nas w miejscu. Od sentymentów przyzwyczajeń, ale czasami również od ludzi z otoczenia — wymienił i przeniósł uwagę przed siebie, na gęstą czerń oceanu. To nie była recepta na cały świat. Ludzie zmagają się z przeróżnymi problemami, a nikt nie wynalazł jednego, skutecznego sposobu na wszystkie bolączki tego świata. Jej strapienia mogły być zupełnie różne od tych, które przeżywał on, poza tym, różniło ich doświadczenie. Reginald potrafił odcinać się od ludzi; potrafił postawić kreskę, spakować się i wynieść z czyjegoś życia, szczególnie, jeśli obecność tego kogoś, zamiast unosić, ciągnęła go mocno w dół. Prawdą jest jednak to, że tylko dokonanie jakiejś zmiany pozwoli człowiekowi ruszyć się z miejsca, a nawet jeśli nie ruszyć, to przynajmniej chociaż drgnąć.
— Z czym wiąże się twój strach? Czego się boisz? — Spytał, starając się formować te pytania nienachalnie. Z jakiegoś powodu odczuwał potrzebę zrozumienia tego strachu, a raczej jego źródła, bo z tego, co wnioskował, to wspomniane przez nią koszmary są po części jego efektem. Coś sprawiało, że czuła niepokój i miał wrażenie, że niekoniecznie wiązał się on wyłącznie z obawą, dotyczącą ponownej utraty kogoś niezwykle bliskiego. Było w tym wszystkim coś więcej. Coś o czym Emma dotychczas nie mówiła i o czym, być może, nigdy nie powie wprost, ale liczył na to, że szczątkowe informacje pomogą mu przynajmniej zrozumieć istotę tego strachu. Czy wiązało się on tylko i wyłącznie z tym, co przeżyła w związku z wypadkiem, czy jednak powodów było więcej i wcale nie dotyczyły one jedynie przeszłości.
UsuńReginald Patterson
[ Hej! No ja mam nadzieję, że więcej nie znikniesz i wątki będą aktualne :p
OdpowiedzUsuńA co do tego tutaj, to ja jestem bardzo chętna :D Zwłaszcza, że twoja Pani taka cudna jest, a kartę czytałam ze trzy razy tak mi się spodobała! Tak jak lubię nękać swoje postaci i zgotować im nie łatwą historie, tak inne postaci skrzywdzone przez los mam ochotę utulić i ukochać :D
Myślę, że ta dwójka mogłaby znaleźć nić porozumienia tylko jak tu ich drogi skrzyżować…]
Scott
Podstawą w pójściu naprzód było wyzbycie się przekonania, że stawanie na nogi jest równoznaczne z bezczeszczeniem pamięci zmarłych. To oczywiste, że Emma już zawsze będzie pokutować za to, co się wydarzyło, ale czy w związku z tym nie miała prawa żyć? Czy nie miała prawa śmiać się, cieszyć i radować? Czy właśnie tego oczekiwaliby od niej bliscy, aby tak po prostu umarła za życia i po części, tak czy siak, podzieliła ich los? Czasami człowiek potrzebuje lat, żeby to zrozumieć. Reginald tygodniami na różne sposoby kajał się za śmierć przyjaciela. Zniknął z życia publicznego, przestał pojawiać się na farmie, odciął się od rodziny, od przyjaciół i swoich największych pasji. Czuł się tak bardzo winny śmierci Ethana, że nie był nawet w stanie uczestniczyć podczas ceremonii pogrzebu, bo już na samą myśl, że musiałby spojrzeć w oczy jego zrozpaczonej żonie i córce, sprawiała, że ogarniała go potężna niemoc i przerażenie. Dopiero z czasem dopuścił do siebie nieco inny pogląd na tę sytuację, bo tak naprawdę dobrze wiedział, że gdyby Ethan był świadkiem tego, co Reginald zrobił ze sobą po powrocie z tej feralnej misji, posłałby go w diabły bez żadnego ale. Za nim jednak spojrzał na to tak trzeźwo, najpierw musiał w pojedynkę zmierzyć się z bólem straty i po swojemu przeżyć żałobę. Musiał upaść na kolana i mocno je potłuc, potem zaś wstać, wyprostować się i pójść dalej.
OdpowiedzUsuńZastanowił się chwilę nad jej odpowiedzią, głównie dlatego, że aż do teraz nie brał pod uwagę tego, że Emma mogła dzielić z kimś mieszkanie. Że w jej życiu istnieje jednak ktoś na tyle szczególny, by przymykać oko na wszelkie niedogodności z jego strony. A pomyślał o niedogodnościach, bo sposób, w jaki wypowiedziała się o współlokatorze jasno dał mu do zrozumienia, że to nie jest osoba, z którą łączą ją idealne stosunki. Choć ciekawość próbowała to na nim wymusić, nie śmiał dopytywać o nic więcej. Miał wrażenie, że Emma i tak powiedziała mu więcej, niż komukolwiek innemu.
— Ostatecznie to ewentualnie ty możesz odejść — teoretyzował, automatycznie rozważając w myślach inne opcje. Nie powiedział tego szczególnie przekonująco, bo nie znał sytuacji jej współlokatora, a skoro nie mogła go wyrzucić, to możliwe, że istniało ku temu przynajmniej kilka powodów. Człowiek mógł być schorowany, mógł nie posiadać żadnej rodziny ani majątku, więc wyrzucenie go na bruk byłoby niczym skazanie na śmierć. Jedni z pewnością nie mieliby oporu przed zrobieniem czegoś takiego, niezależnie od sytuacji, ale po Emmie nie spodziewał się bezwzględności, więc był w stanie zrozumieć, że może istnieć jakiś konkretny powód, który odwodzi ją od takich czynów. Może być to zwykła niemoc, bo to dla niej ktoś tak po prostu bliski, ale może być to również niemoc w towarzystwie kilku znaczących czynników materialnych; człowiek nie ma pieniędzy, nie ma dokąd pójść.
Kiedy się przysunęła, przełożył swe ramię i otoczył jej sylwetkę, przyciągając ją jeszcze bliżej, tak, aby mogła swobodnie oprzeć na nim głowę.
— Każdy powinien mieć kogoś, z kim mógłby szczerze pomówić, bo choćby człowiek był nie wiadomo jak dzielny, czasami czuje się bardzo samotny — stwierdził, powołując się na słowa Ernesta Hemingwaya. — Wszystko zostanie między nami — zapewnił, pogładziwszy lekko jej ramię. — Ale chcę, żebyś wiedziała, że jeśli będziesz potrzebowała wsparcia, możesz zgłosić się do mnie o dowolnej porze dnia i nocy. Nie jestem wróżką, która sprawi, że wszystko to, co złe nagle zniknie, ale mogę obiecać, że przynajmniej się postaram — zaznaczył z nutą żartu, chcąc ocieplić nieco atmosferę i zdjąć chociaż odrobinę napięcia.
Nie wiedział, czy miała w swym życiu kogoś takiego, z kim mogła porozmawiać, czy nie miała, ale nie chodziło wyłącznie o rozmowę, bo każdego innego wsparcia także bez wahania jej udzieli. Może nie zastąpi przyjaciółki, z którą mogłaby poplotkować o nowych trendach, facetach, czy butach, ale jeśli przyszłaby z konkretnym pytaniem z którejś z tych dziedzin – na przykład zapytałaby, czy te dane buty pasują do jakiejś sukienki – nie omieszkałby odpowiedzieć. Nie znali się długo, więc nie oczekiwał od tej relacji niczego konkretnego. Ta relacja i tak będzie inna, niż wszystkie, które posiada, bo wiąże się z pewnymi wydarzeniami, przeżyciami i doświadczeniami. I były to ich wspólne doświadczenia; w tym wypadku wzięli udział razem, tyle tylko, że po dwóch różnych stronach. Ten epizod będzie łączył ich już na zawsze i zawsze w sposób szczególny, niezrozumiały dla reszty.
UsuńReginald Patterson
Do pewnego czasu on również nie wyobrażał sobie opuścić gniazda i odejść. Musiało minąć trochę czasu zanim zrozumiał, że to jedyna słuszna droga, która pozwoli mu wyrwać się ze szponów bierności i wrócić do życia, i nie ważne jak trudna i pełna wyrzeczeń okaże się w efekcie być. Ale jeśli miał wstawać z kolan, musiał znaleźć sobie nowe cele, na których się mógł się podźwignąć, a zmiana otoczenia na zupełnie nowe przyniosła mu tych celi całe mnóstwo. Rzucił się na głęboką wodę, przeprowadzając się z małej wioski do wielkiej metropolii, której zasad wcale nie znał, ale dzięki temu, że od ręki zmuszony był nauczyć się w niej pływać, nie miał już czasu tak bardzo skupiać się na tym, co wlekło się za nim od samego Afganistanu. I wcale nie zostawił przeszłości w tyle – nigdy się tak nie stanie, bo tamte wydarzenia zawsze będą częścią jego doświadczeń, ale zrobił dla nich specjalne miejsce w teraźniejszości. Dziś to on nad nimi panuje, a nie one nad nim.
OdpowiedzUsuńNie chciał mówić, że wszystko wymaga czasu, nawet jeśli po części tak właśnie jest. Oczywiste, że czas bez ingerencji człowieka nie zdziała żadnych cudów, ale jako czynnik bierze udział w przyswajaniu tego, co dzieje się wokół. Jednym do zrozumienia czegoś potrzeba tego czasu więcej, innym wystarczy tylko chwila, ale bez względu na to, ile potrzeba go Emmie – jeżeli obecny stan rzeczy naprawdę jej przeszkadza, to w końcu przyjdzie moment, gdy zacznie go zmieniać.
Nie chciał też mówić, co powinna robić, bo nie tego w tej chwili potrzebowała. Teraz znajdowała się na etapie, w którym potrzebowała kogoś, kto będzie przy niej zawsze, gdy to, co ją trapi, zacznie uderzać w nią mocniej. Podświadomie, unikając bezpośredniego przekazu, szukała kogoś, kto będzie stabilnym cokołem wtedy, gdy w jej własny świat znów wtargnie huragan, ale nie oczekiwała przy tym, że ktoś nagle zabierze wszystko, co złe – wystarczy, że ten ktoś nie odejdzie, a mocno chwyci ją za rękę i bez pytań przytrzyma, kiedy to zło znów na nią spadnie.
To wszystko było dla Reginalda zrozumiałe, dlatego nie próbował na siłę wyciskać z niej informacji i nie oczekiwał, że zacznie działać w trybie natychmiastowym. Wychodził z założenia, że wszystko powinno toczyć się swoim naturalnym tempem, więc niczego nie narzucał, a zwyczajnie dawał ludziom przestrzeń na ich własne wnioski i przemyślenia. Tym razem również tylko skinął głową na odpowiedź Emmy, po czym zamilkł, lokując spojrzenie na odległej linii horyzontu. Oddał się swoim przemyśleniom, ciesząc się spokojem tej części miasta, i dopiero gdy poczuł, że sylwetka Emmy coraz luźniej opiera się na jego boku, przeniósł na nią uwagę. Dostrzegł jej miarowy oddech i odprężenie wymalowane na twarzy, a mimo że pozycja siedząca raczej nie sprzyja spaniu, Emma zasnęła, tak po prostu, pod gołym niebem na dachu, oparta o jego ramię.
Może, gdyby noce były cieplejsze, nie zadałby sobie trudu, żeby wracać do środka, ale tym razem zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że bezpieczniej będzie, jeśli w jakiś sposób przetransportuje Emmę do wewnątrz, najlepiej tak, aby jej nie obudzić, i ułoży ją w łóżku pod cieplejszą pościelą. Wymagało to od niego trochę zręczności, a już szczególnie zejście po drabince, które zajęło mu najwięcej czasu, bo chciał to zrobić najostrożniej, jak potrafi, ale ostatecznie dotarł z nią do pokoju gościnnego i tam ułożył do snu, a sam z kolei zniknął w swojej sypialni i zasnął chwilę później.
Jego sen nie trwał długo – była to raczej dłuższa drzemka, która pozwoliła mu zregenerować siły, i która nie przebiła nawyku, jakim było wczesne wstawanie niezależnie od stopnia wyspania się. Do życia ogarnął się w łazience na dole, nie chcąc blokować tej na górze, gdyby Emma obudziła się w podobnym co on czasie i zechciała z niej skorzystać. Później zaparzył sobie yerba mate, a gdy Emma pojawiła się na dole, zaproponował przekąskę w ramach śniadania i ciepłą herbatę.
Kiedy się pożegnali, zajął się swoimi sprawami; po południu odwiedził aeroklub, żeby ustalić grafik na następne tygodnie, a wieczorem spotkał się na chwilę z Alexandrem, żeby pogadać na kilka niezobowiązujących tematów.
UsuńPomysł wyjechania na biwak w rejon Bear Mountains, dotarł do niego po kilku dniach wraz z telefonem Jaydena, który zdradził, że dziewczyny wpadły na szalony pomysł, i że jemu na pewno się spodoba. Wszyscy dobrze wiedzą, jak Reginald przepada za takimi spędami, więc do takiego wyjazdu wcale nie trzeba było go przekonywać – zgodził się od razu, gdy w końcu oficjalnie zapytano go, co sądzi o weekendowym wypadzie za miasto. W trakcie organizacji ustalono, że skoro Reginald będzie po pracy, to po drodze zgranie Emmę, natomiast reszta zapakuje się w jedno auto i wszyscy spotkają się na miejscu o określonej godzinie. Ponieważ nikt nie miał nic przeciwko, plan został ostatecznie zatwierdzony do realizacji.
Do wyjazdu Reginald spakował się przed dyżurem. Zabrał wszystko, co potrzebne do przetrwania w lesie, włącznie z kuchenką turystyczną, żeby na szybko móc przygotować sobie coś ciepłego. Akurat w rejonie Bear Mountains sporo jest schronisk i pubów, w których można się posilić niemal przez całą dobę, ale mając pod ręką kuchenkę turystyczną, nie będzie musiał iść pół mili, żeby z samego rana skosztować ciepłej herbaty z dodatkiem miodu. Po dyżurze, kiedy przebrał się i odświeżył, zgodnie z planem pojechał po Emmę. Kiedy dotarł na miejsce, napisał jej smsa, że czeka po drugiej stronie ulicy, a gdy dostrzegł ją idącą ze swoim pakunkiem, wysiadł z zamiarem przejęcia od niej bagażu i wrzucenia na tylne siedzenie.
— Cześć, jak minął dzień? — Zapytał, powitawszy ją przyjemnym uśmiechem.
Reginald Patterson
Sposób w jaki Emma znalazła się w gronie jego przyjaciół, był procesem dziwnie naturalnym, jakby od zawsze było jej dane dołączyć do tego towarzystwa, a moment dołączenia okazał się tylko kwestią czasu. Wiele wskazywało na to, że los od dawna pchał ich ku sobie, aż za sprawą kilku zbiegów okoliczności w końcu dopchał, choć to zaskakujące, że przy wycofanej naturze Emmy udało im się dojść do porozumienia tak szybko. Mogłoby się wydawać, że musi pojawić się kilka kryzysowych sytuacji, za nim wszyscy dadzą sobie wzajemne kredyty zaufania, a jednak wystarczyło tylko parę spotkań w dobrej atmosferze, aby obecność Emmy gładko zlała się z całokształtem ich paczki. Nikt nie traktował jej jak piątego koła u wozu, co dało się zresztą zauważyć przy organizacji biwaku, gdy każdy pamiętał, aby dostosować ten wyjazd również do grafiku Emmy.
OdpowiedzUsuńPrzyjaźń bez wątpienia wymaga pracy – weryfikuje ją doświadczenie, zdobywane obopólnie na różnych płaszczyznach życia, począwszy od wzlotów, skończywszy na upadkach. Prawdziwa przyjaźń jest dla Reginalda czymś naprawdę wielkim, na czym z zamkniętymi oczami potrafi oprzeć ciężar całego swojego życia, będąc przeświadczonym, że ta go utrzyma niezależnie od warunków. Niewiele miał takich osób w swoim życiu, do których mógłby pójść z najbardziej zatrważającą sprawą i być pewnym, że otrzyma wsparcie, choćby świat miał się zawalić pod ich nogami. Jego relacja z Emmą była dopiero na samym początku swego rozwoju, ale miał wrażenie, że miałaby predyspozycje do przeobrażenia się w przyjaźń, również tą prawdziwą. Nie było w jej usposobieniu absolutnie nic, co mogłoby wzbudzać niechęć, a wręcz przeciwnie – miała w sobie coś, co zachęcało do poznania jej, ale co równocześnie pozwalało się poznać tylko wytrwałym, bo to, że znajomość z Emmą wymagała cierpliwości, to było więcej, jak pewne. Ona otwierała się powoli, ale im bardziej to robiła, tym skuteczniej utwierdzała człowieka w przekonaniu, że warto.. Kropla drąży skałę nie siłą, lecz ciągłym spadaniem – niewykluczone, że w końcu wydrąży im solidną przyjaźń. Od zawsze uczono Reginalda, że kto ma cierpliwość, ten będzie miał co zechce, dlatego do wszystkiego podchodził z pewnego rodzaju stoicyzmem. Potrafił czekać, choć dobrze wiedział, że nie jest to pospolita umiejętność.
— Cieszę się — odparł, dostrzegając w Emmie nieco więcej śmiałości, jakby ich ostatnie spotkanie stanowiło taki większy krok w rozwoju tej znajomości. Prawdę mówiąc, wcześniej nie mieli okazji usiąść w towarzystwie swoim i swoich trosk, bo zawsze obok był ktoś z ich znajomych, więc miniony wieczór i noc na dachu były pierwszym epizodem, podczas którego obdarzyli się szczerością, być może niedostępną dla wszystkich, a to z pewnością umocniło ich relację.
Zapakowawszy plecak Emmy na tylne siedzenie, usiadł za kierownicą i zatrzasnął za sobą drzwi. Na pierwsze pytanie zerknął na nią krótko i zapiął pas bezpieczeństwa, po czym włączył się do ruchu.
— Raczej nie były bardziej ekstremalne, niż te, z którymi mierze się na co dzień — stwierdził po chwili. Z racji tego, że najczęściej stacjonował w HEMS, to nie latał do wezwań typu złamana ręka, a głównie do tych, które wymagały natychmiastowej pomocy. One zawsze były ekstremalne, bo główną rolę grał w nich czas. — Co ostatnio ciekawego mi się przytrafiło, hm — zastanowił się na głos ze spojrzeniem utkwionym w drodze za szybą. Gdy doszedł do wniosku, że wie, co odpowie, na jego ustach pojawił się z lekka żartobliwy uśmiech.
— To był wieczór, a właściwie noc na dachu. Mój szalony przyjaciel, pod pretekstem pomocy w ogrodzie, ściągnął mi do domu ciekawą towarzyszkę, więc siedzieliśmy i rozmawialiśmy — opowiedział historię dobrze znaną Emmie, po czym spojrzał na nią z wyraźniejszym uśmiechem. Nie chciał wpędzać jej w zakłopotanie, dlatego wypowiedział wszystko z lekkim żartem, starając się nie brzmieć przy tym jak flirciarz. Przy takiej urodzie to raczej niejednemu facetowi byłoby ciężko się oprzeć, ale był przekonany, że Emma w swej nieśmiałości prędzej spławiłaby takie słowne zagrywki, niż się nimi szczerze zainteresowała.
Usuń— Ostatnio, gdy skakałem w tandemie z klientem, chłopak zemdlał w locie jeszcze za nim otworzyliśmy spadochron — przeszedł płynnie do właściwiej odpowiedzi. — Ocknął się po kilku sekundach, ale jak wylądowaliśmy, nie potrafił wstać, bo nogi miał jak z waty. Nie zdarza się to często, żeby ludzie mdleli przy nagłym skoku adrenaliny, ale czasami tak bywa. W każdym razie, wszystko skończyło się dobrze; on doszedł do siebie, a ja wróciłem do skoków — opowiedział. Może to nie była jakaś super ciekawa rzecz, a trochę przerażająca, ale omdlenia to faktycznie rzadkość przy skokach, więc Reginald na swój sposób również to przeżył. Poza tym, nic ciekawszego, niż to, co wymienił, mu się ostatnio nie przydarzyło – minęło tylko kilka dni od ich ostatniego spotkania, więc nie było jeszcze okazji doświadczyć czegoś ciekawego.
Reginald Patterson
Na jej pytanie skinął głową i powtórzył, że nieprzytomność mężczyzny trwała kilka sekund, a później płynnie odpowiadał na resztę pytań, które zadawała. Swoją przygodę z tym rodzajem sportu zaczął bardzo wcześnie, bo jeszcze za nim zaciągnął się do wojska. Ale tak właściwie, to nie standardowe skoki spadochronowe były jego największą pasją, a BASE jumping – konkretniej skoki z gór – oraz wingsuiting, który był czymś, o czym jego ciotka nie mogła słuchać, bo bladła już na samą myśl, że człowiek z zawrotną prędkością lawiruje między skałami, mając na sobie tylko odpowiedni strój i żadnego innego zabezpieczenia. To rzeczywiście były sporty, które nie wybaczają błędów, ale z podobnym typem adrenaliny Reginald mierzył się na wojnie, gdzie czasami również wystarczy jeden błąd, aby polec. Z kolei o tym, jak został instruktorem opowiedział krótko, głównie dlatego, że historia nie była zawiła. Z racji tego, że bywał w aeroklubie regularnie, skacząc jako wolny skoczek, dość szybko zaprzyjaźnił się z tamtejsza ekipą, a oni po pewnym czasie zaproponowali mu dołączenie do ich grona. Przyjął te propozycję, mimo że nigdy wcześniej nie myślała o tym, aby instruować, choć praktykę w nauczaniu miał ze szkoleń pierwszej pomocy, więc potrafił odpowiednio przekazywać wiedzę. Za swój najlepszy lot uznał wyprawę na El Capitan – kalifornijski szczyt, na który najpierw wszyscy wspólnie się wspięli, i z którego później skoczyli – a za najgorszy ten z New River Gorge Bridge, bo wtedy wiatr nie był dla nich zbyt łaskawy, a turystów było całe mnóstwo.
OdpowiedzUsuńW tej atmosferze pytań i odpowiedzi, malownicza droga do Parku Stanowego Bear Mountain, wiodąca pomiędzy licznymi wzgórzami, minęła im bardzo szybko, tym bardziej, że nie trafili na żadne większe korki. Ich pole namiotowe znajdowało się nieopodal Hessian Lake, kawałek za Bear Mountain Inn, która jako karczma również oferowała noclegi, ale przede wszystkim ciepłe dania. Co ciekawsze, znajdował się tutaj również niewielki park rozrywki, w którym główną atrakcją są karuzele, wypożyczalnia łodzi i tor wrotkarski, zimą zamieniany na łyżwiarski. Miejsce było więc dostosowane pod różnorodnych turystów, ale nie oznaczało, że racji tego nie da się tutaj odpocząć.
Na polu kempingowym, do którego dojechali, więcej było kamperów niż namiotów – każdy znalazł sobie swój kącik, gdzieś pomiędzy drzewami i Reginald również taki wypatrzył nieopodal jeziorka, a dobrze się złożyło, bo było płasko, więc będzie im wygodniej się rozbić z namiotami.
— Byłaś tu kiedyś? — Zapytał, gdy zatrzymał auto na samym końcu polnej dróżki. — Bardzo ciekawe miejsce ze świetnymi widokami na dolinę rzeki Hudson. Tylko, żeby je zobaczyć, trzeba pójść kawałek w górę — oznajmił, posławszy Emmie krótki uśmiech, po czym odpiął pas i wysiadł z auta. Osobiście był już w tym miejscu kilka razy, ale mimo to nie czuł się przesycony powtarzanymi doświadczeniami. Tutaj naprawdę można było się odprężyć, szczególnie wieczorem przy strzelającym ognisku i cykających daleko w trawie świerszczach, więc wątpliwe, że odwiedziny tego parku kiedykolwiek mu się znudzą.
— Może najpierw rozprostujemy trochę nogi, a później się rozpakujemy — stwierdził, bo przecież nigdzie im się nie śpieszyło, a rozstawienie namiotu nie jest procesem zajmującym pół dnia; przynajmniej nie dla niego. Poza tym, za jakiś czas ma dojechać tutaj reszta ekipy, więc wypadało na nich poczekać i rozpocząć ten biwak wspólnie, zgodnie ze wszystkimi założeniami.
Reginald Patterson
[ Wybacz, że tak zwlekałam z odpowiedź tutaj ^^
OdpowiedzUsuńScott miał wypadek około dwa i pół miesiąca temu, z czego miesiąc przeleżał w śpiączce, więc ze wspólnego pobytu raczej się nie będą kojarzyć, ale może Emka miała jakąś kontrolną wizytę i w tedy, by wpadli na siebie na szpitalnym korytarzu?
A co do ich teraźniejszego spotkania to coś mi nasunęłaś do głowy :D Scott może włóczyć się po nocy na swoim motorze, akurat będzie przejeżdżał obok i dostrzeże Emmę, przypadkiem będzie miał dwa kaski xD Zaproponuje jej podwózkę, ale może na piechotę na nią wpaść :D ]
Scott
Mieli jeszcze odrobinę czasu do przyjazdu reszty ekipy, więc na spokojnie mogli przejść się ten kawałek w górę, aby z półki widokowej popodziwiać dolinę rzeki Hudson. To nie była żadna zaawansowana trasa, bo jedyne czego wymagała to chęci; kondycyjnie również nie sprawiała większych problemów dla kogoś, kto nie spędza całych dni leżąc na kanapie przed telewizorem. Zresztą, chyba nie miałby problemu nieść Emmy, gdyby faktycznie zaszła taka konieczność, bo jej filigranowa sylwetka ważyła zapewne tyle, co jego ekwipunek na misjach, więc byłby to ciężar znany mu niemalże na co dzień.
OdpowiedzUsuńOkolica pachniała świeżością – suchym igliwiem, słodką żywicą i lekko wilgotną trawą, schowaną w cieniu wysokich drzew. Gdzieś w oddali słychać było szum górskiego potoku, nad którym rozciągał się drewniany pomost, a chociaż turystów było tu zazwyczaj sporo, dziś nie mijali się z nimi zbyt często, może dlatego, że większość najczęściej rozpoczyna spacer z drugiej strony góry, od bardziej malowniczego szlaku. Ten, którym podążali oni, ciągnął się głównie lasem, więc w drodze do miejsca widokowego nie dało podziwiać się zbyt wielu krajobrazów, oprócz tego co przebijało się zza rządków drzew, ale ta ścieżka również miała swój urok, szczególnie dla kogoś, kto szukał spokoju i wyciszenia. Poza tym, to miał być spacer dla rozprostowania nóg, a nie trasa, która zmęczy ich do takiego stopnia, że nie będą w stanie rozstawić namiotów.
Gdzieś w drodze na górę rozdzwonił się telefon Reginalda. Z zaskoczeniem spojrzał na ekran, dostrzegając połączenie przychodzące od Alexandra, po czym przeprosił Emme krótko i odebrał z niezobowiązującym: co tam?. Alex od razu spytał, czy dojechali już na miejsce, ponieważ oni napotkali kilka trudności i prawdopodobnie nie dotrą dziś wcale.
— Tak, my jesteśmy już na miejscu — potwierdził do telefonu i wsunął wolną rękę do kieszeni spodni. Odruchowo kopnął niewielki kamyczek, dalej turlając go nieznacznymi kopniakami przez kilkanaście sekund, aż ten wylądował gdzieś w trawie. — Czyli dojedziecie jutro? No okej, to w takim razie rozstawimy się z Emmą i jakoś zorganizujemy sobie czas bez was — powiedział, spojrzawszy przy tym na Emmę. Uśmiechnął się do niej, za moment powracając uwagą przed siebie, na wijącą się małymi zakrętami ścieżynkę. — Przywieźcie zapas pianek, bo dziś raczej nic nie zostanie. Do jutra — dodał na odchodne, po czym pożegnał się i schował telefon do wewnętrznej kieszeni polaru. Chociaż Emma sama mogła wywnioskować sobie treść nowiny, z jaką właśnie zadzwonił do niego Alex, tak czy siak postanowił jej wyjaśnić.
— Reszta ekipy przyjedzie dopiero jutro. Jayden musiał wziąć za kogoś dyżur na wieży, więc stwierdzili, że poczekają na niego i wszyscy razem przyjadą z samego rana — oznajmił. Alexander załatwił dla nich busa, więc skoro zainwestowali w coś większego, to nie opłacało się rozbijać tego aż na trzy samochody, włącznie z tym, którym zdążyli przyjechać tutaj oni we dwoje. Nie była to wiadomość, która cieszy, ale mimo wszystko Reginald nie czuł się zawiedziony. Gdyby został tutaj sam, może byłby wtedy trochę zrezygnowany, z racji tego, że nastawił się na wyjazd grupowy, ale skoro miał towarzystwo w postaci Emmy, to nic straconego.
— Skoro tak, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby się rozstawić, jak wrócimy — zdecydował. — Spałaś kiedykolwiek pod namiotem w takim miejscu? — Zapytał z ciekawości, pamiętając, jak opowiadała o tym, że nie miała okazji gdziekolwiek wyjeżdżać. Spanie w lesie jest specyficznym doświadczeniem, którego się nie zapomina, bo bycie tak blisko natury jest niezwykle emocjonujące, a już szczególnie, gdy nocą na zewnątrz buszują zwierzaki. Aktualnie nie było żadnych ostrzeżeń, dotyczących niedźwiedzi, ale oprócz nich w pobliżu mogły kręcić się inne czworonogi. W takich miejscach zwierzaki zazwyczaj przyzwyczajone są do obecności turystów, głównie dlatego, że ci nieustannie je dokarmiają, przyzwyczajając do obecności człowieka. Nie jest to dobre ani dla jednych, ani dla drugich, ale niewiele da się z tym zrobić.
UsuńReginald Patterson
[Cześć, Sol, Ciebie również dobrze tu widzieć. ♥ Dziękuję Ci z całego mojego mruczącego serduszka za tak ciepłe i kochane powitanie, aż się zarumieniłam, jak przeczytałam Twój komentarz, serio! ♥ A gdybyś przypadkiem miała czas i ochotę spróbować coś wspólnie napisać, to zapraszam serdecznie – nie dość, że dziewczyny są w jednym wieku, to jeszcze łączy je podobna, choć niewątpliwie bardzo smutna historia, aż żal nie skorzystać. ;>]
OdpowiedzUsuńDarlene Hopper
Za totalną katastrofę można by uznać sytuację, w której żadne z nich nie miałoby namiotu, chociaż to też tak nie do końca, bo kawałek dalej, w centrum tego parku, stoi pensjonat, w którym na pewno znalazłby się dla nich jakiś skrawek miejsca do przetrwania jednej nocy. Nie było jednak potrzeby rozglądać się za awaryjnym noclegiem, bo na takie wyjazdy Reginald był przygotowany aż nadto, a że z naturą był za pan brat, to i pod gołym niebem skłonny był się zdrzemnąć w razie kryzysu. Zabrał ze sobą solidny śpiwór, karimatę i trap, więc namiot był mu w rzeczywistości zbędny, poza tym pogoda dopisywała i nic nie zwiastowało jej nagłego pogorszenia się.
OdpowiedzUsuńKiedy wspomniała, że miała spać z bliźniaczkami i nie była w posiadaniu namiotu, pierwsze co odruchowo przyszło mu do głowy, to że mogłaby spać w jego namiocie, razem z nim. Zmieściliby się bez trudu, zważywszy na szczupłą sylwetkę Emmy, a namiot był z założenia dwuosobowy, także nie dość, że spokojnie zmieściliby się razem, to dodatkowo udałoby się im zostawić jeszcze odpowiednią przestrzeń pomiędzy sylwetkami, tak żeby we śnie mogli swobodnie przekręcać się z boku na bok. I nawet gotów był to od razu zaproponować, ale raptem zdał sobie sprawę, że dla Emmy to wcale nie musi być komfortowe rozwiązanie. Że może ona wolałaby nie dzielić tej niewielkiej przestrzeni z żadnym mężczyzną. Mimo wszystko spać w samochodzie, na ciasnych tylnych siedzeniach, jej nie pozwoli – to rozwiązanie byłoby już ostatecznością, tym bardziej, że mieli pod ręką namiot i Reginald był w stanie odstąpić go Emmie bez żadnego problemu.
— Zapomnij o tylnych siedzeniach — zaznaczył od razu. — Prześpisz się w moim namiocie, jest dwuosobowy. A jeżeli będziesz wolała spać sama, to ja bez problemu rozstawię sobie trap. Jestem przygotowany na większość ewentualności, to żaden problem — zapewnił, chcąc ją uświadomić, że naprawdę nie czułby się źle, śpiąc prawie pod gołym niebem. Tego rodzaju noclegi były dla niego czymś normalnym i pospolitym, a czasami wolał je bardziej od namiotu. Co innego, gdyby na zewnątrz hulał wiat, a deszcz zacinał pod takim kątem, że do trapu lałaby się woda – wtedy namiot bez wątpienia okazałby się wygodniejszy, ale od biedy to miał jeszcze pałatkę przeciwdeszczową, która mógłby okryć swoje legowisko i tym sposobem osłonić się przed niekorzystnymi warunkami pogodowymi. Był odporny na niekomfortowe warunki, chociaż to nic dziwnego w przypadku kogoś, kto kilka lat życia przetrwał na wojnie i nie miał tam żadnych luksusów, ani wygód. Z Reginaldem nie dałoby się zginąć w trudnych warunkach i to nie były słowa wypowiedziane na wyrost. Survival to taka aktywność, która towarzyszy mu przez większość egzystencji – nie raz miał już okazję przeżyć ten rodzaj szaleństwa i to wcale nie na niby.
Popatrzywszy jak Emma zachwyca się widokiem, stojąc tuż przy barierce, wyciągnął telefon i bez słowa zrobił jej zdjęcie. Będzie mogła zachować je na pamiątkę, o ile lubiła magazynować wspomnienia właśnie w takiej formie.
— Jest wiele pięknych miejsc wartych zobaczenia — powiedział i z telefonem w dłoni przysiadł tuż obok Emmy. Kliknąwszy kilka razy w ekran, przesłał jej to zdjęcie w formie MMSa i schował komórkę do kieszeni. Zapisał jej numer już wtedy, gdy dogadywali sprawy związane z urodzinowym tortem, więc mógł czynić tego typu niespodzianki. Nic nie stało na przeszkodzie przez zrobieniem sobie wspólnej seflie, ale z tym Reginald nie chciał się na razie narzucać, dopóki nie pozna jej zdania co do robienia zdjęć. Nie wszyscy je lubią, był tego świadom.
— Jeżeli ci się podoba, to myślę, że możemy częściej organizować takie wyjazdy — stwierdził, zerknąwszy na Emmę. — To tylko kwestia naszych chęci i dopasowania grafików. Ostatecznie, jeżeli ciężko będzie zgrać nas wszystkich, ja zawsze chętnie cię gdzieś zabiorę w pojedynkę — dodał, unosząc usta w uśmiechu. Miała tyle pięknych widoków do ujrzenia, nie tylko w pobliżu Nowego Jorku, bo i w całym kraju, że aż żal byłoby tego nie zrealizować. Sam pochodził zresztą z wyjątkowo malowniczego rejonu, który mógłby pokazać jej w całości, uwzględniając również te niezwykłe miejsca, o których turyści nie mają pojęcia. Ich ranczo już samo w sobie miało urok, a co dopiero okolica. To z pewnością byłby bardzo dobry plan na następną wyprawę dla ich całej paczki.
UsuńReginald Patterson
A więc w kwestii spania doszli do porozumienia błyskawicznie – oboje zdecydowali, że nie ma potrzeby, aby którekolwiek z nich spało poza namiotem. Prawda jest taka, że to nie był pierwszy raz, gdy mieli wspólnie spać, bo ten miał miejsce na dachu, kiedy Emma, otoczona ciepłym kocem i jego własnym ramieniem, zasnęła, lekko wtulona w jego tors. Teraz wszystko będzie różniło się zaledwie tym, że oboje znajdą się w pozycji leżącej, a nad ich głowami nie będzie rozpościerać się czerń gołego nieba, tylko materiał namiotu. Na pewno będzie przytulniej, niż na otwartej przestrzeni, ale wciąż nie na tyle, by którekolwiek z nich miało obawy się poruszyć, bo to pewne, że w dwuosobowym namiocie, wraz z nim, spokojnie mogłyby zmieścić się ze dwie takie Emmy. A to i tak nie miało znaczenia, ponieważ jemu taka zwykła, naturalna bliskość fizyczna nie przeszkadzała, więc nie potrzebował za wszelką cenę jej unikać.
OdpowiedzUsuń— W takim razie będzie okazja się przekonać — odparł w ramach żartu i posłał jej uśmiech. Nie wyobrażał sobie, że Emma mogłaby chrapać, bo nie pasowało mu to do kogoś tak cichego, ale nawet jeśli, to jakoś sobie z tym poradzą. Dla niego to i tak będzie płytki sen, bardziej zbliżony do drzemki, aniżeli głębokiego relaksu, bo takie warunki automatycznie stawiają jego ciało w gotowości do podjęcia natychmiastowych działań. Zamknie oczy, odpręży się i przyśnie, ale mimo wszystko wciąż będzie czuwał, gotów do odpowiedniej reakcji w razie jakiegoś nieplanowanego kryzysu.
Popatrzył przed siebie, na widok, w którym pagórki przeplatały się zielenią i szarością dróg.
Wizja wyruszenia gdzieś dalej wspólnie, czy w nieco szerszym składzie, była bardzo zachęcająca, a przede wszystkim realna do wykonania, bo nad bliską przyszłością mógł skutecznie panować. To daleka przyszłość stanowi nieodkryty ląd, oferujący dotychczas wyłącznie to co nieznane – a nie mógł pokładać w niej wszystkich swoich nadziei, nie będąc jej ani trochę pewnym. Doświadczenie już kilkakrotnie mu podpowiedziało, aby odłożył na bok daleko idące plany, sięgające następnej dekady, i skupił się na teraźniejszości i nadchodzącym jutrze, budując tą przyszłość w oparciu o realizm, stabilnie krok po kroku, żeby móc uniknąć zawodu, gdy wszystko znów sypnie się jak domek z kart – choć ten zawód dotyczył najczęściej jego pracy i ludzi, bo te dwa aspekty w przypadku Reginalda nie potrafią ze sobą trwale współistnieć. Kiedyś też miał pewne ambicje, pomysły i plany – wiele z nich miało moc dodawania zapału, a nawet skrzydeł – i chciał zatrzymać obok siebie pewne, ważne niegdyś osoby, z którymi łączyło go wiele więcej ponad pospolitą znajomość, ale za każdym razem, gdy w grę wchodził wyjazd na front, wszystkie te aspiracje obracały się w popiół i to z takim impetem, że nie było co po nich zbierać. Te teoretycznie najważniejsze znajomości, najczęściej nie potrafiły przetrwać próby czasu, z kolei Reginaldowi łatwiej było zrezygnować z ludzi, niż z wojaczki. Nigdy nie wrzucał wszystkich do jednego wora, mierząc ich jedną miarą, bo byłoby to zupełnie niesprawiedliwe, ale do relacji międzyludzkich podchodził w sposób zachowawczy – nie wybiegał planami daleko w przyszłość, bo ta z reguły zawsze miała swój koniec wraz z nadejściem kolejnego powołania, bez względu na to, czy był to związek, czy przyjaźń. Chociaż on, zgodnie z obietnicą zawsze wracał – oni nie zawsze dotrzymywali słowa, nie zawsze potrafili czekać. Propozycje wspólnych wycieczek padały z jego strony lekko, bo za nimi przepadał, a z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że do wielu z nich może po prostu nie dojść. Może w międzyczasie dostanie powołanie, wyjedzie na front, a gdy wróci wszystko znów będzie inaczej. Ludzie znów się rozprysną, a wraz z nimi plany – pozostaną tylko ci, z którymi łączą go lata wspólnych przeżyć i doświadczeń.
Spojrzał na Emmę, gdy zapytała o plany na dzisiejszy wieczór. Jedyną rzeką (nie licząc tych małych, górskich potoków) w pobliżu, była rzeka Hudson – szeroka i ogromna, znana większości nowojorczyków. Czy było tam coś ciekawego do zobaczenia? Może jedynie kilometrowy bulwar, ciągnący się nad jej brzegiem.
Usuń— A czy zamiast rzeki może być jezioro? — Zapytał, nie będąc pewnym, czy chodziło po prostu o jakąkolwiek wodę, czy konkretnie o podziwianie rzeki Hudson z bliska. — Nieopodal pola namiotowego jest jedno spore jezioro; można wynająć na nim łódź, albo kajak. Oprócz niego jest tutaj też jeszcze jedno, mniejsze, mniej oblegane i bardziej dzikie — oznajmił, podnosząc się z pnia. Oczywiście, ono było mu znane, bo nie raz miał okazję się w nim pluskać. — Spokojnie możemy gdzieś się przejść. Rozstawienie namiotu zajmie chwilę, także tym nie musimy się przejmować — zapewnił, po czym podszedł na moment do barierki, żeby ostatni raz rzucić okiem na horyzont.
Reginald Patterson
Na co dzień nie miał w zwyczaju przebijać się przez ludzki pancerz za wszelką cenę. W pracy było to czasami konieczne, żeby móc fizycznie udzielić komuś pomocy, ale w życiu prywatnym, gdy ktoś wykazywał większy dystans, nie próbował na siłę go skracać. Uważał, że każdy ma jakieś swoje osobiste rozterki, które chce zachować wyłącznie dla siebie, więc usilne próbowanie wyciągnięcia z kogoś pewnych informacji, to czasami spore nadużycie. I podobnie jest z czyimś nastrojem – Reginald nigdy nie należał do ludzi, którzy mają dar do rozpogadzania gorszych dni u ludzi, bo nie jest żadną duszą towarzystwa, która zaskarbia sympatię ludzi już na poczekaniu, ze względu na swoją wystrzałową i pozytywną naturę. Daleko mu do pesymisty, tak samo jak do optymisty, ale chodziło tu głównie o podejście – nie dawał komuś tego, czego sam nie chciałby być odbiorcą, a każda namolna próba wykrzesania w kimś uśmiechu, wydawała mu się przesadą, która może przynieść więcej szkód, niż korzyści. Znał się trochę na ludziach, bo w życiu spotykał mnóstwo różnych osób, i to w mnóstwie różnych sytuacji, jednak dobrze wiedział, że każdy jest inny i nie ma recepty na to, aby jednym słusznym rozwiązaniem dogodzić im wszystkim. Wolał dać ludziom czas, aniżeli starać się, by w danej minucie za wszelką cenę na nich wpłynąć. Nie każdemu służy radykalne podejście – do niektórych należy docierać powoli i Reginald dobrze to rozumiał, a co za tym idzie również to szanował.
OdpowiedzUsuńOdwróciwszy się od barierki, spojrzał na Emmę, a gdy skończyła wiązać but, ruszył powoli w drogę powrotną.
— Trzeba pokonać trochę przeszkód w postaci chaszczy, żeby się do niego dostać — odpowiedział. — Jest jedna ścieżka wydeptana przez wędkarzy, w każdym razie przez to, że nie ma do niego łatwego dostępu, automatycznie nie ma przy nim turystów — wyjaśnił, choć wydawało się to oczywiste. Komu chciałoby się na wakacjach przedzierać przez wysoką trawę, żeby dojść do jakiegoś jeziora, przy którym nie ma ani jednego baru. Ba! Nie ma nawet ani jednej żywej duszy. Ludzie nie myślą o takich szaleństwach, jeśli przyjechali gdzieś odpocząć; wiadomo, że lepiej uwalić się w czystej łódce, albo na czystym pomoście, a nie mierzyć się z błotem przyklejonym do stóp po przejściu kawałka prowizorycznej plaży.
Sam także nie przepadał za tłumami i sytuacjami, kiedy znalezienie sobie skrawka podłogi, wydaje się wręcz niemożliwe, jednak normalnie obecność ludzi mu nie przeszkadzała. Nie miał problemów z korzystaniem z bardziej obleganych plaż, czy ruszaniem na bardziej oblegane szlaki, ale mimo wszystko bardziej cenił sobie eksplorowanie natury, aniżeli dzielenie z kimś wielometrowych kolejek, i z tego właśnie powodu wybierał się tam, gdzie tłok nie daje się aż tak we znaki. Oczywiste, że wolał zaliczyć dwie godziny wędrówki, a nie dwie godziny stania w miejscu i czekania na swoją kolej, dlatego był nawet w stanie zrezygnować z ładniejszych widoków na rzecz spędzenia dnia aktywnie.
— Właściwie, to bardziej staw niż jezioro — sprostował, zastanowiwszy się chwilę nad odpowiednim nazewnictwem. Jest to akwen dość mały, więc takie określenie bardziej pasowało mu do zobrazowania jego wielkości. — A dni były słoneczne, więc woda powinna być ciepła. Może uda się nawet do niej wskoczyć — założył, zerknąwszy na Emmę z lekkim uśmiechem. Miał tu na myśli głównie siebie, bo osobiście nie będzie miał żadnych oporów, żeby zrzucić koszulkę i wejść do wody, jeżeli ta faktycznie będzie zdatna do kąpieli. Przepadał za pławieniem się w rzekach i jeziorach, więc dobrowolnie takiej okazji na pewno nie zmarnuje, tym bardziej, że zaraz będzie mógł się przebrać, gdy wrócą do nierozbitego jeszcze obozowiska.
UsuńReginald Patterson
Kiedy dotarli do samochodu, postanowił, że weźmie bluzę, bo wieczorem może być już chłodno (a może przyda się, żeby na niej usiąść) i paczkę solonych paluszków, gdyby po pławieniu się naszła ich ochota na jakąś przekąskę. Nie brał nic więcej, zakładając, że na szybko osuszy się swoją koszulką i to mu wystarczy, a spodenki zmieni, gdy wrócą. Do jeziorka nie było daleko, bo jakieś pięć minut wolnym krokiem, nie licząc przedzierania się przez wysoką trawę, a że on nie należał do zmarzlaków, a wręcz przeciwnie: do osób, którym na co dzień jest za ciepło, to mokre spodenki wcale nie będą mu przeszkadzać. Nagłego załamania pogody również nic nie zwiastowało, więc wichura i przewianie mu nie straszne.
OdpowiedzUsuńPonieważ pamiętał, w którym mniej więcej miejscu znajduje się udeptana ścieżynka, nie musieli krążyć wokół stawu i jej szukać. Dość sprawnie przedostali się nią na brzeg niedużego stawu, przy którym nie było ani jednej żywej duszy. Cisza i spokój, zupełnie tak, jakby miejsce to znajdowało się gdzieś na końcu świata, gdzie nikt normalny nie ma potrzeby się zapuszczać. Może nie było to miejsce ociekające luksusem, ale z pewnością takie, w którym można się zrelaksować i skutecznie odciąć od rzeczywistości; gdzie można odsłonić się ze swoimi słabościami i wcale się nie martwić, że przyciągną czyjąś uwagę. Takie kameralne zakątki miały swój urok, szczególnie dla kogoś, kto nie uzależnia swojego życia od przepychu, a Reginald był właśnie osobą, która nie potrzebuje do szczęścia zbyt wielu rzeczy. Z tego, co zdążył dostrzec Emma również nie czuje potrzeby, by gromadzić wokół siebie materialny dobrobyt. Wykluczała to jej skromność i pokora.
Dotarłszy na miejsce, pozostawił na trawię bluzę, a na bluzie paczkę paluszków. Wyciągnął z kieszeni również telefon, dokumenty i klucze do auta, wszystko to kładąc na materiale, a później ściągnął buty i wszedł do wody po kostki. Jego spojrzenie automatycznie powędrowało w stronę Emmy, kiedy pozbyła się ubrania, pozostając w gładkim, jednoczęściowym stroju kąpielowym. Tak samo automatycznie to spojrzenie zlustrowało ją od góry do dołu, ale to dlatego, że to był pierwszy raz, gdy odsłoniła w jego towarzystwie tyle ciała i po prostu nie miał sposobności zapanować nad tym odruchem. Nie przyglądał się jednak nachalnie – po chwili po prostu się uśmiechnął i skierował uwagę z powrotem na wodę. Nie była ani szalenie gorąca, ani szalenie lodowata, ale spokojnie można było się w niej zanurzyć i popływać, dlatego wróciwszy na moment do bluzy, zdjął koszulkę i porzucił ją tuż obok, pozostając w spodenkach.
— Byłbym naprawdę zawiedziony, gdyby nie udało nam się do niej wejść — przyznał, zerknąwszy na Emmę, gdy znalazła się już po pas w wodzie. Sam wszedł do kolan, nabrał kilka garści wody i schłodziwszy ciało, zanurzył się krótkim skokiem z wyciągniętymi w przód dłońmi. Wypłynął kawałek dalej po niespełna dziesięciu sekundach, w miejscu, w którym mógł wyczuć grunt tylko palcami u stóp. Staw nie był bardzo głęboki: miał lekko ponad pięć metrów, przy czym upalnym latem zdarza mu się znacznie wysychać i ta głębokość jest wtedy jeszcze mniejsza.
Zaczesał włosy w tył i popatrzył na Emmę, po czym podpłynął bliżej, żeby nie musieć podnosić głosu i móc stabilnie postawić stopy na nieco mulistym podłożu.
— Pływanie w dzikich zbiornikach zawsze podobało mi się bardziej, niż pływanie w basenie. Tak naprawdę, to nie przepadałem za lekcjami na basenie w szkole — zaczął, posławszy Emmie krótki uśmiech.
— W szkole średniej mieliśmy ciasny, nudny basen, a nasz nauczyciel nieustannie zanudzał nas słabymi ćwiczeniami. Dopiero w wojsku miałem okazję popływać w basenie o olimpijskich rozmiarach i muszę przyznać, że to było już coś fajnego — opowiedział, chociaż była to taka historyjka rzucona bez większego celu. Niemniej jednak do dziś wolał wybrać się nad jezioro, niż na basen, mimo że do tego drugiego miał znacznie bliżej, bo w Nowym Jorku basenów jest całe mnóstwo. Wychował się na takich dzikich zbiornikach wodnych, na rzekach i jeziorach, więc był to również czysty sentyment, do którego chętnie powracał. W końcu pochodził z wioski, gdzie o basenie nikt nawet nie marzył, więc swój pierwszy basen odwiedził dopiero w wieku nastoletnim, gdy dorośli zaczęli wypuszczać ich samopas do Asheville.
UsuńReginald Patterson
Był całkowicie zgodny, co do tego, że podejście nauczyciela ma ogromny wpływ na efekty uczniów. Sam nim był, ucząc kursantów zarówno pierwszej pomocy w warunkach miejskich, ucząc żołnierzy udzielania pomocy medycznej w warunkach taktycznych, a także ucząc skoczków samodzielnego skakania. Nie był w stanie powiedzieć o sobie, że nauczycielem jest dobrym, bo tę ocenę mogli wydać wyłącznie ci, którzy uczęszczali na jego lekcje, aczkolwiek jako cierpliwy człowiek, który wierzy w ludzkie umiejętności, zawsze starał się konsekwentnie szkolić swoich podopiecznych. Nauka nie była dla niego rutyną: nudną codziennością, która mogła sprawić, że kiedykolwiek się w tym wypali. W tej dziedzinie nie kierował się bowiem schematami – do każdego człowieka podchodził indywidualnie, zważając nie tylko na jego predyspozycje, ale również na to, przez co przeszedł, co go otacza, w jakim środowisku tkwi. Z doświadczenia wiedział, że czasami wystarczy jedna zła lekcja, aby zgasić czyjś potencjał, a niejednokrotnie uczył już takich, którzy mierzyli się ze zdolnościami wdeptanym w ziemię, i to nie tylko nogą złego nauczyciela, ale nawet bliskich: rodziny, czy znajomych. Zdawał sobie również sprawę, że ludzie bardziej zamożni zawsze będą krok do przodu, ponieważ będzie ich stać, aby zaliczyć wszystkie kursy od ręki. Brak funduszy potrafi zniechęcić niemalże tak, jak zły nauczyciel, dlatego gdy trafiała do niego osoba, która ma potencjał, ale nie ma funduszy, aby go rozwinąć, choć bardzo by chciała – organizował jej ścieżkę tak, aby maleńkimi kroczkami doszła do miejsca, które ktoś inny sobie wykupił. Czasami ta droga musiała być okrężna, czasami dłuższa i bardziej wymagająca, ale mimo to istniała, również jako dowód, że z pewnych założeń, chęci, czy nawet marzeń, nie trzeba rezygnować tylko dlatego, że nie ma się funduszy na ich realizację. Zazwyczaj, żeby zostać specjalistą w jakiejś dziedzinie, trzeba tę okrężną drogę przejść, bo tylko tylko ten sposób zagwarantuje człowiekowi szerokie doświadczenie z nią związane. Żadne pieniądze same z siebie nigdy tego nie zrobią. Można kupić sobie miejsce, tytuł i stołek, ale doświadczenia nie da się kupić za żadną kwotę, choćby miało być ono wielkości okruszka, więc dla niektórych ten krok do przodu może okazać się z czasem tylko jego złudną imitacją.
OdpowiedzUsuńEmma może nie czuła się atrakcyjna, aczkolwiek jej uroda miała w sobie coś, co przyciągało – jeśli nie wszystkich, to na pewno Reginalda, który już podczas pierwszego ich spotkania w szpitalu dostrzegł w jej aparycji sporo atutów. Oczywiście zaraz po tym dostrzeżeniu postarał się o nich zapomnieć, bo w tamtej sytuacji uznał to za beznadziejne, żeby skupiać się na czymś takim, gdy kobieta w rozsypce przyszła mu podziękować. I tak miał dziwne wrażenie, jakby nie zarejestrował tamtego spotkania w całości, a jego część mu jakoś dziwnie umknęła. Zazwyczaj nie zdarza mu się to nawet w przypadku zaskoczenia, bo jest czujny, w ciągłym trybie stand-by, ale tamtym razem dopiero po fakcie zdał sobie sprawę z pewnych rzeczy, gdy Emma zniknęła już za drzwiami.
— Myślę, że na naukę nigdy nie jest za późno — stwierdził, stając nieco bliżej w podobnej pozycji, co Emma, również z rękami ułożonymi częściowo nad lustrem wody. Fale, które tworzyła, rozbijały się o jego sylwetkę. — Wiadomo, że z wiekiem już pewnych rzeczy nie da się osiągnąć fizycznie, ale akurat twój wiek nie wyklucza jeszcze niczego — stwierdził, unosząc usta w uśmiechu. Przemknął spojrzeniem po jej skórze, na której mieniło się odbicie ostatnich promieni słońca.
Dostrzegł kilka podejrzanych śladów, które nie ginęły w blasku, jednak poza chwilowym wewnętrznym zastanowieniem się, nie zwrócił na nie uwagi. Chętnie zapytałby skąd te sine ślady i to pytanie nasunęło mu się na usta, ale choć raczej każdy spodziewałby się takiego pytania ze strony medyka, Reginald uznał, że na razie sobie podaruje. Znał się na urazach – te wyglądały podejrzanie i dlatego postanowił na razie o nic nie pytać. Wiedział, że spostrzeże się, czy mówi prawdę, czy coś tuszuje.
Usuń— Jeżeli masz ochotę, mogę spróbować cię nauczyć. Nie gwarantuję, że uda się to za pierwszym razem, ale i tak nie masz nic do stracenia — zaproponował, wzruszywszy lekko ramieniem na znak, że to faktycznie nic wielkiego spróbować się teraz nauczyć. Nic jej to bowiem nie kosztuje, a skoro zostali na ten wieczór i noc sami, nie musieli dostosowywać się do żadnych grupowych planów. Mogli spędzić ten czas dokładnie tak, jak zechcą.
Reginald Patterson
Ze względu na swoje zasady, starał się nie eksponować swoich uczuć. Zawsze będzie dopuszczał do siebie ludzi tylko do pewnego momentu, więc nawet jeśli pojawiały się kobiety, które w jakiś sposób na niego oddziaływały, nigdy nie dawał tego po sobie poznać, a bynajmniej nie aż tak, by druga strona mogła dostrzec to z daleka. W jego naturze nie leżały przelotne znajomości – choć takie oczywiście również się zdarzają, tak jak u każdego – więc kolekcjonowanie kobiet nie było jego codziennością, czy nawykiem, któremu nie potrafił się oprzeć. Na poczet służby odmawiał sobie mnóstwa rzeczy, ale wiedział z czym wiąże się przysięga: wiedział, że będzie to droga pełna wyrzeczeń, dlatego był świadomy tego, w czym aktualnie trwał. Emma mogła być zatem najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek ujrzały jego oczy, mogła być kimś wyjątkowym, kimś kogo warto było poznać, ale choć na pewno to doceni, wątpliwie, że powie o tym bezpośrednio, albo że da jej to w jakiś sposób odczuć. To byłaby szczera prawda, jednak mogłaby zrodzić nadzieje, a nadzieja to uczucie, które nie powinno dotyczyć kogoś takiego, jak on. Nie mógł obiecać jej bowiem niczego. Emma mogła mu ufać, aczkolwiek nie mogła wiązać z nim żadnej nadziei i oczekiwań, i zależało mu na tym, aby ten stan utrzymać.
OdpowiedzUsuń— Tak, dziś, teraz — przytaknął z lekkością, nie widząc w tej propozycji nic dziwnego. Nie mieli sprzętu, nie znajdowali się na profesjonalnym basenie, ale w rzeczywistości nie potrzebowali żadnej z tych rzeczy, żeby rozpocząć naukę pływania. Posiadanie deski lub pianki było kwestią wygody – z tymi przedmiotami jest po prostu łatwiej, jednak ich brak niczego nie uniemożliwia, a sprawny instruktor poradzi sobie, mając do dyspozycji jedynie własne ramiona. I dokładnie tym Reginald chciał się posłużyć – swoimi ramionami. Nie był wprawdzie instruktorem pływania i nie miał z tą dziedziną nic wspólnego, aczkolwiek wiedział jak nauczać i znał techniki pływania, a to pozwalało mu przekazać wiedzę Emmie i nauczyć ją chociaż niezbędnych, prawidłowych technicznie podstaw. Jedni uczyli się pływać instynktownie, niespodziewanie rzuceni na głęboką wodę, ale to nie oznacza, że robią wszystko dobrze. Czasami robią to tylko tak, aby jakkolwiek utrzymać się na powierzchni.
— Myślę, że i tak mamy z górki — stwierdził, gdy Emma na powrót zbliżyła się, stając w wodzie po dekolt. — Nie musisz już toczyć walki ze strachem. Pozostaje wyłącznie kwestia zaufania — rzekł, po czym uniósł kącik ust. Wspomniała, że nie boi się wody, dlatego sprawa jest o tyle łatwa, że Emma nie musiała przełamywać psychicznych barier, a co za tym idzie, nie będzie miała obaw by powierzyć swoje ciało wodzie, która w efekcie będzie ją unosić, gdy on cofnie ramiona.
— Najpierw trzeba nauczyć się czuć wodę; poczuć wyporność i opór jaki stawia naszemu ciału — oznajmił słowem wstępu. — Zaczniemy od leżenia na plecach. Będę cię cały czas trzymał i instruował — zapewnił, po czym ułożył dłonie w jej talii. Miała tak filigranowe ciało, że nie musiał się przekonywać, aby być pewnym, że podniósłby je w wodzie bez grama wysiłku. Tym bardziej nie miał wątpliwości co do tego, że woda również będzie niosła ją z przyjemnością. — Przytrzymaj się mnie, rozluźnij i oddychaj spokojnie. Śmiało — zachęcił, zerknąwszy w jej tęczówki.
— Gotowa?
Reginald Patterson
[Dziekuje serdecznie za tak ciepłe powitanie mojej eksperymentalnej Sky <3 Nie wiem gdzie ani dlaczego umknęła mi Emma, której historia chwyta za serce tym bardziej, ze napisałaś ją z perspektywy wnikliwego sąsiada. To tak jakby potrzebowała narratora, czy adwokata dla swojej codzienności:( Jeśliby miała ochotę na wątek ze Skylar to serdecznie zapraszam, bo jestem pewna że panna LaRue nie przejdzie obojętnie obok takich pyszności- kto wie, może mieszka tez gdzieś w okolicy? ;)]
OdpowiedzUsuńSkylar
[Tak, sama siebie też zaskoczyłam, ale zostałam kupiona tym pomysłem na relację :) Trochę tu eksperymentujemy, bo jeszcze nigdy dotąd nie weszliśmy w blogowe małżeństwo, ale czasem trzeba zaszaleć :) ]
OdpowiedzUsuńJonathan Evans
Był święcie przekonany, że jeśli znajdą się bliżej siebie, to onieśmielenie Emmy sięgnie zenitu, aczkolwiek nie miało to nic wspólnego z tym, że on uważał się za jakieś chodzące bóstwo, które peszy każdą mijaną na drodze kobietę. Po prostu pamiętał, że kiedy zobaczył Emmę po raz pierwszy w szpitalu – nie licząc już dnia wypadku, do którego myślami nie wracał wcale – to, co szczególnie utrwaliło się w jego głowie, to jej zakłopotanie i rumieniec dekorujący policzki. Wtedy w jej wnętrzu toczyła się ewidentna wojna między potrzebą podziękowania, a płochliwym i wycofanym nastawieniem, które to ostatecznie przejęło kontrolę, zmuszając ją do ucieczki z gmachu. Mimo to wykazała się wtedy sporymi pokładami niezłomności – idąc za potrzebą: odnalazła go, przyszła do szpitala, podziękowała, a dodatkowo zostawiła na siebie namiar w postaci wizytówki. Wbrew pozorom Emma miała w sobie wiele więcej odwagi, niż niejedna osoba, która na co dzień szczyci się mianem entuzjasty. Raz, że osiągnęła cel, a dwa, że wychodząc ze strefy komfortu zrobiła coś, co niejednemu człowiekowi przysporzyłoby psychicznego trudu. Trzeba mieć odwagę, żeby stanąć twarzą w twarz z człowiekiem, z którym łączył ją jeden przykry, ale w jakiejś części również wstydliwy incydent, a wstydliwy dlatego, że Reginald widział ją wtedy w stanie, w jakim nie zobaczy jej nikt inny. Był to przecież stan totalnej rozsypki.
OdpowiedzUsuńLudzie często czuli się przy nim zażenowani, z kolei on, chcąc dać drugiej stronie jak najwięcej swobody, dawno przestał zwracać na to uwagę. Dotyk był częścią jego pracy, ale o ile osobiście był do niego przyzwyczajony, o tyle nie wszyscy podchodzili do tego aspektu z taką lekkością. Niezależnie jednak jak często obcował z tym zmysłem – teraz, gdy stał tak blisko Emmy, czując pod opuszkami palców zarys jej sylwetki, skrytej pod kostiumem kąpielowym, czuł się dziwnie. Nie było to jednak nic negatywnego, a wręcz przeciwnie: było to przyjemne uczucie, ale równocześnie w biegu życia trochę przez niego zapomniane.
— Nie mówiłem, że to będzie proste — powiedział i uśmiechnął się, wracając skupieniem do wykonywanych czynności. Powoli pomógł Emmie ułożyć się na wodzie w taki sposób, aby ta zbyt intensywnie nie opływała jej twarzy. Nie sądził również, że wszystko musi udać się już za pierwszym razem, bo konfrontacja z wodą jest sprawą indywidualną. Jedni nauczą się pływać w chwili, w której zostaną wrzuceni do wody, a drudzy nie. Tak czy siak to praktyka czyni mistrza, więc nie zamierzał niczego ponaglać, a zresztą oni robili w ramach przyjemności, a nie w ramach realnego kursu.
Jedną dłoń trzymał pod jej łopatkami, natomiast drugą pod biodrem od zewnętrznej strony, tak, aby jej prawa ręka miała swobodny dostęp do jego ciała. Mogła objąć go w każdej chwili, w której poczuje się niepewnie, a już szczególnie, gdy zacznie powoli obracać Emmę na wodzie wokół swojej własnej osi.
— Będę trzymał mocno — zapewnił, robiąc ruch na wodzie, bardzo wolno obracając się zgodnie z ruchem wskazówek zegara.
— Oddychaj głęboko i spokojnie, postaraj się rozluźnić — poprosił, powoli zataczając jedno kółko. — Ja cały czas jestem obok i wszystko kontroluję — dodał, obserwując jak jej sylwetka w ruchu tworzy małe fale, pozostawiając w lustrze wody ścieżkę, która po kilku sekundach wraca do swojej płaskiej formy. W wodzie Emma była lekka jak piórko.
UsuńUlokował spojrzenie w jej twarzy, chcąc nawiązać kontakt wzrokowy.
— Co czujesz? — Spytał, w pewnym momencie delikatnie kładąc jej ciało na wodzie. Nadal trzymał dłonie pod jej sylwetką w ramach asekuracji, tak by wciąż czuła się bezpiecznie, ale teraz pozwalał, aby to woda ją unosiła, a nie wyłącznie siła jego ramion.
Reginald Patterson
[ Pomysł z sąsiadkami mi jak najbardziej odpowiada! :) chociaż LaRue nie jest aż tak odważna, by od razu gdzieś wciskać nos w nie swoje sprawy... ale gdyby wydarzyło sie cos na tyle niepokojącego za ścianą, że wyrzuty sumienia nie pozwoliłyby jej spokojnie usiedzieć, to musiałaby jakoś interweniować! Tylko zakładamy, że sie już jako sąsiadki kojarzą, czy może nieco znają? :)]
OdpowiedzUsuńSkylar
On widział w Emmie kobietę, nawet jeśli nie dawał tego po sobie poznać. Tak naprawdę to im dłużej przebywał w jej towarzystwie, tym więcej dostrzegał cech, które go pociągały, a widział w niej naprawdę piękną, subtelną kobietę, która w związku z życiowymi nieprzyjemnościami straciła wiarę w siebie i w swój wdzięk. Był wręcz przekonany, że gdyby w tej skórze znalazła się kobieta, która zna swoją wartość, i która potrafi tą wartość eksponować, to nie opędziłaby się od różnego rodzaju adoratorów. Aczkolwiek to, co jemu osobiście podobało się w Emmie, to właśnie jej delikatność i skrytość. Ta nie nachalność sprawiała, że potrafił jej zaufać, a nawet więcej – był przekonany, że jej uczucia są tak prawdziwe i szczere, że w obawie o kolejne rany chowa je za odpowiednio grubą zbroją, którą jest w tym przypadku dystans i wycofanie. Już raz zabrano jej wszystko to, co kochała, czemu się oddała, a wystawienie się po raz drugi na ewentualne cierpienie było na tyle przerażające, że otworzenie się przed kimś wymagało od niej czasu i zaufania. Potrafiła być oddana, ale mogła obawiać się wykorzystania i dla niego było to zrozumiałe do takiego stopnia, że nie starał się docierać do niej na siłę, za wszelką cenę. Pozwalał, aby ten proces toczył się naturalnie, nawet jeśli zajmie miesiące lub lata.
OdpowiedzUsuńŚwiadomie zadał to pytanie w taki niejednoznaczny sposób. Oczywiście chciał poznać odczucia związane z tym nowym doświadczeniem, jakim było unoszenie się na wodzie, ale równocześnie po swojemu badał grunt w poziomie ich znajomości. Mówienie o uczuciach nie przychodziło jej łatwo, ale wiedział, że jest możliwe, bo już raz zdobyła się na głębszą rozmowę, gdy nocowała u niego po burzy. Zakładał, że jeśli dojdą do takiego etapu, w którym Emma będzie potrafiła swobodnie opowiedzieć mu o tym, co w danej chwili czuje – nie do niego, ale tak w ogóle – to będzie milowy krok w tej znajomości.
Kiedy ten spokój odrobinę się zburzył, a Emma szybko stanęła na mulistym podłożu, Reginald jeszcze dla pewności przytrzymał ją w talii do momentu, w którym odzyskała pełną równowagę. Wtedy w oczy po raz kolejny rzuciły mi się ślady na jej skórze, tym razem widoczne znacznie lepiej i dokładniej. Popatrzył na nie trochę dłużej, niż powinien, ale były tak niepasujące do gładkości jej jasnej skóry, że mimowolnie przykuwały uwagę. Nawet zaczął się zastanawiać, czy ich obecność mieć coś wspólnego z tym, że zazwyczaj widywał ją w ubraniach, które zakrywają większość jej ciała. Znał się urazach i wiedział, że ślady, które zdobiły jej ciało, były wynikiem jakiegoś uderzenia – albo przypadkowego, albo celowego. Niepokojące było jednak to, że było ich kilka, a nie jeden, który mógłby wskazywać na wspomniany przypadek.
— Myślę, że na dziś wystarczy — stwierdził, posyłając Emmie lekki uśmiech. Później oboje wyszli z wody, zabrali swoje manatki i wyruszyli w drogę powrotną do pola namiotowego. Chociaż korciło go, żeby poruszyć kwestię tych siniaków, dał sobie jeszcze czas i w drodze podpytał ją o to, czy są jakieś specjalnie tajniki pieczenia ciast, które sprawiają, że wychodzą one takie doskonałe. Zastrzegł przy tym, że niczego nie zdradzi nawet swojej ciotce, która często się wścieka, że owoce w jej ciastach opadają na dno.
Był to luźniejszy temat, który rozmył napięcie powstałe podczas nauki pływania, więc gdy znaleźli się przy samochodzie, Reginald z tym luźniejszym nastrojem zabrał się za rozstawianie namiotu, a gdy Emma się przebrała, poprosił ją, aby podawała mu metalowe szpilki, które wbijał w ziemię, aby konstrukcja namiotu była stabilna. Kiedy ich tymczasowe lokum było zdatne do użytku, Emma mogła wnieść swoje rzeczy do środka. Reginald w tym czasie założył na wieczór trochę cieplejsze ubranie, a później zabrał się za przygotowywanie ogniska, które ostatecznie paliło się wysokim płomieniem, dobrze ogrzewając ich najbliższe otoczenie. Wokół paleniska stały cztery ławeczki, mogące pomieścić maksymalnie trzy osoby. Dwie pozostawały zupełnie puste, na jednej Reginald pozostawił pakunek z przekąskami, a ostatnia służyła im za siedzisko.
Usuń— Ile pianek sobie życzysz? — Zerknął na Emmę, stojąc tuż obok ogniska. W jednej dłoni trzymał długi kijek z ostrym zakończeniem, a drugą wbijał na niego pianki.
Reginald Patterson
Cześć! To naprawdę niesamowite, że ktoś tu się jeszcze cieszy na mój widok, pisałam już o tym Ace. ^^" Cieszę się zatem, że jest ci miło, i że Ocey daje się kojarzyć, to dla mnie ogromny komplement. Mnie też jest miło widzieć, że po tylu latach ty też jeszcze gdzieś się tu kręcisz, w dodatku dość aktywnie. Oddaj mi trochę tej twojej produktywności...
OdpowiedzUsuńDzięki śliczne za powitanie and carry on. Czasu i weny także dla ciebie!
OCEY
Gdyby miał możliwość zrozumienia jej zachowania, z pewnością wszystko stałoby się dla niego jasne, ale na tę chwilę Emma nie dawała mu tej możliwości, z kolei on, jako człowiek, który nie ma potrzeby przebijać czyjegoś muru na siłę, w późniejszym czasie po prostu przestanie szukać tego dojścia. Emma była skryta; część tematów zachowywała wyłącznie dla siebie, część w ogóle omijała – nie pozostało mu nic innego, jak przyjąć to do wiadomości i uszanować. Niewykluczone, że kiedyś przyjdzie czas, gdy Emma spróbuje otworzyć swoje wnętrze na kogoś innego i taką też miał nadzieję, bo uważał, że zasługuje na wiele więcej, niż samotność, którą sobie narzuciła. Będzie to jednak możliwe dopiero wtedy, gdy zdoła powiedzieć sama przed sobą, że jest już gotowa.
OdpowiedzUsuńNocowanie pod namiotem, rozpalanie ognisk i kąpiele w jeziorze, to była kiedyś jego codzienność, którą dzielił w Barnardsville z rodziną i przyjaciółmi. Nie zliczyłby tych długich nocy spędzonych w otoczeniu strzelającego drewna, śmiechów, dźwięków gitary, a czasami nawet tańców, bo zawsze był w ich towarzystwie ktoś, ktoś pomyślał o zorganizowaniu przenośnego głośnika. Namioty rozkładał już jako dziecko, później jako nastolatek, a ostatecznie również jako dorosły, bo w wojskowym fachu była to umiejętność, którą należało opanować do perfekcji. Z wieloma kwestiami w wojsku było mu lżej i w wielu z nich przodował, a to właśnie dlatego, że swoje doświadczenie zdobywał od dawien dawna na farmie, gdzie obowiązki zaczynają się o świcie, a kończą w nocy. Musiał być zaradny i musiał szybko się uczyć, żeby nadążyć za tym, co robił dziadek, czy wuj, aby odciążyć trochę ich barki i przejąć część powinności na swoje własne. Był zżyty z naturą, bo wychował się na wsi, a miasto odwiedzał tylko od święta. Ktoś taki, jak on, po prostu musiał radzić sobie bez tych wszelkich wysokorozwiniętych udogodnień, od których miasta pękają w szwach. Nie był nawet przyzwyczajony do korzystania z komunikacji miejskiej, bo w Barnardsville mniejsze i średnie odległości przemierzało się na piechotę, na rowerze lub ewentualnie samochodem, jeśli trzeba było wybrać się do miejsca oddalonego o kilkadziesiąt mil. Tam autobus pojawiał się maksymalnie dwa razy dziennie i z reguły tylko w sezonie szkolnym.
— To jedna z prostszych rzeczy — oznajmił, przygotowując dla nich po trzy pianki, które po chwili skwierczały już nad żywym ogniem. Spokój tego miejsca był odprężający i nawet, gdy Emma zaczęła nucić, jej głos wtopił się w tą sielankową atmosferę, otaczającą ich zewsząd. Wcale mu to nie przeszkadzało. Próbował przypomnieć sobie tytuł tego utworu, ale mimo główkowania nie doszedł do żadnego rozwiązania, poza tym, że był pewien, że bardzo często słyszał ją w radiu. Później zaś przyszedł już czas na zgaszenie paleniska i sprzątnięcie przekąsek, które w tym miejscu stanowiły doskonałą przynętę dla dzikiej zwierzyny, a ostatecznie na ulokowanie się w namiocie. Wewnątrz było wszystko to, co potrzebne do snu: samopompujące karimaty, śpiwory, poduszki i znajdujące się pod ręką latarki. Nie miał nic przeciwko temu, że Emma wzięła koc, bo skoro to jej pierwsza noc w namiocie, to zdecydowanie warto mieć w zanadrzu jeszcze jakieś okrycie, gdyby ranek okazał się dla niej wyjątkowo rześki.
— Nie chrapię — odpowiedział, wchodząc do środka za Emmą, której uprzednio poświecił wnętrze, puszczając do środka snop światła z latarki.
— Ale mam płytki sen, więc będę wiedział, czy ty chrapiesz — ostrzegł z żartem w głosie i ułożywszy się na swojej połówce, obrócił głowę w jej stronę. — Powiedz, gdy będziesz gotowa, to wyłączę latarkę — poprosił, kierując snop światła cały czas w górę. — Będzie ciemno, ale przytulnie — dodał. Osobiście zawsze miał wrażenie, że namioty to miejsca niezwykle przytulne, a już szczególnie, gdy dzieli się je z towarzystwem. Mała przestrzeń pomiędzy, mała przestrzeń wokół, a do tego cisza niemalże pustej przestrzeni, znajdującej się na zewnątrz. Pogoda im sprzyjała i nic nie zwiastowało deszczu, ale słuchanie jak kropelki rozbijają się o materiał też potrafi być relaksujące, tak samo, jak delikatny szum drzew, czy odgłosy lasu.
UsuńReginald Patterson
Niewiele było takich sytuacji, w których Reginald mógł poczuć się nieswojo, a to głównie dlatego, że ludzi widywał w przeróżnych, nawet tych najmniej korzystnych warunkach i ich obecność wcale nie sprawiała, że mógłby czuć się skrępowany, czy zawstydzony, niezależnie od tego w jakim momencie by ich dostrzegł, czy w jakim momencie to oni by go dostrzegli. Może, gdyby wpadł znienacka na scenę nagości, wtedy byłby trochę zażenowany, ale takich atrakcji jeszcze w życiu nie doświadczył i nie przewidywał, że doświadczy. Pasowałoby zatem powiedzieć, że stał się nieczuły względem życia, aczkolwiek to nie jest do końca to słowo, którym wypadało go określić. On był po prostu przyzwyczajony do tego, że zajmował się ludźmi po wypadkach, ludźmi w agonii, w totalnym upojeniu alkoholowym i narkotykowym, czy podczas nieudanej próby samobójczej. Był przyzwyczajony, że mnóstwo tych sytuacji było obserwowanych przez ulicznych gapiów, że ludzie widzieli jak kogoś reanimuje, jak stara się za wszelką cenę zatamować krwotok, brudząc się krwią poszkodowanego, czy jak stara się spacyfikować agresywnego imprezowicza, który nie chciał pozwolić sobie pomóc, mimo wezwania pogotowia. To była jego codzienność, dlatego wcale nie odczuwał skrępowania, gdy ktoś mu się przyglądał, czy wchodził z nim w jakąś niespodziewaną, bliższa interakcję. Dotyk był czymś specyficznym, ale do tego również przywykł, każdego dnia przekraczając barierę ludzkiej prywatności po to, żeby założyć opatrunek, wykonać szybkie szycie, albo po prostu kogoś opatrzyć. Z kolei czasami to ktoś przekraczał jego granicę, chwytając za rękę, żeby dodać sobie otuchy, czy wspierając się na ramieniu, tuż po wstaniu z ziemi po skręceniu kostki. Wiele gestów wykonywał już z automatu, w ogóle o nich nie myśląc, a chociaż dzielenie łóżka z kimś innym nie było jego codziennością, najwidoczniej wcale nie przeszkadzał mu fakt, że Emma spała tuż obok, a ostatecznie wylądowała w jego ramionach. Czy to ona zbliżyła się do niego, czy to on ją do siebie przyciągnął – to pozostanie wieczną zagadką, ale spało mu się tak dobrze, że wcale nie czuł potrzeby czegokolwiek zmieniać. Ba! Chętnie przysunął ją sobie bliżej, niczym wygodną poduszkę, którą można objąć całym swoim ciałem, i z którą w ten sposób można przespać całą noc.
OdpowiedzUsuńNie słyszał tej cichej szeptaniny, podczas której Emma wypowiadała skróconą wersję jego imienia. Może co nieco przebijało się przez jego sen, ale ostatecznie niczym nie owocowało, poza głębszymi westchnięciami z towarzyszącym im grymasem na twarzy. Nic mu się nie śniło, a spało mu się tak przyjemnie, że samoistnie odwodził się od otworzenia oczu. Był to zresztą jeden z niewielu dni, gdy mógł pospać dłużej i nie zrywać się do obowiązków skoro świt, więc ta świadomość, mimowolnie skusiła go na leniuchowanie. Akurat w jego przypadku nawet dwie dodatkowe godziny na sen podchodzą już pod definicję leniuchowania, bo nie zyskuje ich często, a raczej od święta.
Dopiero, gdy Emma odezwała się głośniej, prosząc o wypuszczenia, powoli otworzył oczy i popatrzył na nią z bliska przez kilkanaście sekund, wcale się nie odzywając. Nie rozumiał z początku, dlaczego nie potrafiła sama otworzyć namiotu i wyjść, jednak gdy jego mózg zaczął pracować, a on w końcu zobaczył ją tak blisko siebie, a później swoje ramię na jej filigranowej sylwetce, zrozumiał, co miała na myśli, mówiąc o wypuszczeniu.
Odsunął się nagle, może trochę zbyt nagle, bo wyglądał tak, jakby się czymś sparzył, albo jakby zrobił coś, za co miałby pójść siedzieć przynajmniej na kilka lat, i podparłszy się ręką w pozycji półsiedzącej, przetarł dłonią oczy.
Usuń— Dios mío — rzucił. — Perdón! Znaczy przepraszam — poprawił się, opuściwszy dłoń. Mimowolnie chciał się wytłumaczyć, ale ostatecznie nie zrobił tego. Nie stało się przecież nic złego, co wymagałoby szczególnego sprostowania. — Spało mi się tak dobrze, że nawet się nie spostrzegłem, wybacz — rzekł tylko, nawiązując do pozycji, w której trwali przed momentem, a raczej, w której to on zakleszczył Emmę. Uśmiechnął się krótko. — Mam nadzieję, że mimo to — tu wskazał w powietrzu przestrzeń między nimi — tobie też spało się dobrze — dodał, licząc na to, że ciężar jego ręki nie był dla niej zbyt uwierający, jeżeli faktycznie w tej pozycji spędzili całą noc.
Reginald Patterson
Uśmiechnął się, gdy odpowiedziała, że spało jej się bardzo dobrze. To oznaczało, że nie sprawił jej dyskomfortu swoim ciałem, że nie wgniótł w ścianę namiotu, ani jej nie zezłościł, bo i tę opcję brał pod uwagę, nie bardzo wiedząc, jak Emma mogła odebrać ten jego swawolny, choć nieświadomy gest. Tak naprawdę, nawet jeśli zdarzało mu się dzielić z kimś łóżko, czy to z siostrą cioteczną, czy nawet z Alexandrem, nigdy nie przekraczał niewidzialnej granicy połowy łóżka, bo nie był typem człowieka, który w nocy jakoś szczególnie się wierci. Sypiał spokojnie, zawsze płytko, więc dzisiejsza noc była zaskakująca również dla niego samego, bo już dawno nie miał okazji wyspać się w taki nietypowy sposób. Szczerze, to pierwszy raz nawet nie miał ochoty wstawać.
OdpowiedzUsuńMimo wszystko nie przeciągał tego leniuchowania i z namiotu wyszedł tuż za Emmą. Swój dzień zaczął od lekkich ćwiczeń, które były codziennością wpisaną w plan jego dnia i nie wyobrażał sobie nie zrobić z rana chociaż kilku pompek, czy przysiadów. Oznajmił, że reszta ekipy powinna pojawić się do południa i kiedy Emma zabrała się za przygotowywanie śniadania, on poszedł do samochodu po wodę, a także kuchenkę turystyczna i niezbędne do niej rzeczy, aby mogli zaparzyć sobie coś ciepłego. Noc nie była zimna, ranek również przywitał ich bardzo przyjemną pogodą, ale mimo to Reginald skusił się na yerba mate, którą parzył sobie zamiast porannej kawy, i która również wpisywała się w jego codzienność.
Później, gdy postanowili się przejść, Reginald nie miał nic przeciwko udaniu się nad staw, w którym dzień wcześniej się moczyli. Tym razem odpuścił sobie pływanie, ale przykucnął nad lustrem wody, aby zanurzyć dłonie i przepłukać sobie twarz dla dodatkowego orzeźwienia. Ten czas, który pozostał im do przyjazdu ekipy, spędzili siedząc na prowizorycznej plaży i delektując się spokojem skrytego przed światem otoczenia, które sprawiało wrażenie, jakby było tu tylko dla nich, mimo że ścieżki wydeptane przez wędkarzy zdradzały, że ktoś co jakiś czas tutaj zagląda. To niezwykłe, że w miejscu tak obleganym przez turystów da się znaleźć skrawek zupełnie pustej i nieprzystosowanej dla tabunów ludzi przestrzeni. W rzeczywistości ten staw można było śmiało przystosować dla odwiedzających – na szczęście nikt nie wpadł na taki głupi pomysł i zostawił chociaż kawałek dzikiej natury w tym zmodernizowanym punkcie turystycznym, jakim jest Bear Mountain State Park.
W międzyczasie rozdzwonił się telefon Emmy. Z racji tego, że Reginald nie odbierał swojego , bo go nie zabrał, ludzie z ekipy zaczęli dobijać się do Emmy. Chcieli oznajmić, że za dwadzieścia minut dotrą na miejsce, więc ostatecznie złożyło się tak, że gdy oni dojechali, Emma i Reginald zdążyli wrócić na pole namiotowe. Cała ich szóstka była w doskonałych nastrojach i w gotowości do biwakowania, więc gdy wydostali się z auta, najpierw po kolei ich wyściskali, a później rozejrzeli się po otoczeniu, żeby wytypować sobie miejsca do rozbicia dodatkowych namiotów.
W pewnym momencie spojrzenie Daviny utknęło w namiocie, w którym spał Reginald z Emmą. Raptem, po przeanalizowaniu sytuacji, odwróciła się w kierunku ekipy z wyraźnym zaskoczeniem na twarzy.
— Dlaczego jest tylko jeden namiot? — Spytała. — Reggie? Spaliście razem? — Zaskoczenie na jej twarzy nie było pozytywne; przypominało raczej wzburzenie, aniżeli zwykłą, niezobowiązująca zagwozdkę.
Reginald, siedząc już na jednej z ławeczek przy zasypanym palenisku, spojrzał w jej stronę, osłaniając oczy przed jaskrawym słońcem.
— Tak — odpowiedział, nie rozumiejąc co w tym dziwnego. — Spanie Emmy zostało z wami w Nowym Jorku — zauważył. Davina westchnęła ciężko i w milczeniu wróciła skupieniem do swoich manatków, które powoli zaczęła rozpakowywać. Reginald wzruszył tylko ramieniem i zaraz wstał z miejsca, żeby rozplanować obowiązki na najbliższy czas.
Usuń— Plan jest taki: najpierw porozstawiamy namioty, później ja i Alex ruszymy po jakieś drewno na ognisko, Jay ty możesz zorganizować jakieś dodatkowe siedziska, bo na tych ławeczkach się nie pomieścimy — powiedział, spojrzawszy w kierunku Emmy i reszty pań. — A dziewczyny mogą przenieść rzeczy do namiotów i pomyśleć nad tym co będziemy robić; czy wybieramy się nad jezioro, czy organizujemy sobie jakieś inne zajęcie — zaproponował. Był to raczej sprawiedliwy podział. Ostatecznie nic nie stało na przeszkodzie, żeby po drewno na ognisko poszła również któraś z pań.
Reginald Patterson
[hej, dziękuję za przywitanie i zaproszenie do Emmy :D piękna karta (świetny sposób na przedstawienie postaci, szacun!), a sama Emma to taki promyczek słońca :d jeśli jesteś zainteresowana to chętnie wkręciłabym Eleonore w jakiś wątek z Emmą]
OdpowiedzUsuńEleonore
Grudzień był miesiącem na który wielu czekało z wypiekami na policzkach, ba nawet ona kiedyś należała do tego grona. Nie dość, że zbliżały się huczne święta zapewniające znacznej części świata dość długa przerwę w pracy, to Skylar mogła odliczać dni do urodzin. Mogła, ale tego nie robiła już od prawie dziesięciu lat. Nie potrafiła cieszyć się z dnia, który winna dzielić z siostra bliźniaczką, a jej już przy niej nie było. Nie mogła zsynchronizować z nią zdmuchiwania świeczek, czy zgadywać tego co tym razem postanowiły sobie podarować jako niespodzianką. Dlatego z początkiem grudnia jej nastrój ulegał diametralnej zmianie, choć z zewnątrz wydawało sie, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Uśmiechała się, wstawała skoro świt i wymykała się z mieszkania, by kupić współlokatorom ciepłe pieczywo na śniadanie. Co było więc innego? A to, że nie jadała z nimi, tylko uciekała do pracy, a z niej wracała późnym wieczorem. Gdy nie musiała akurat spędzać całego dnia w antykwariacie zajmowała się przygotowaniem tanecznych jasełek w domu kultury. Robiła wszystko, by rozgonić niewygodne myśli i poczucie samotności. To ostatnie uderzało ze zdwojoną siłą przy akompaniamencie wesołych, świątecznych jingli i reklam.
OdpowiedzUsuńOpatulona w musztardowy, zimowy płaszcz, który wyglądem przypominał śpiwór z rękawami, niespiesznie wspinała się po schodach. Dzisiaj wyjątkowo nie potrafiła odwlec powrotu do mieszkania, choć bardzo tego chciała. Nigdy nie tłumaczyła współlokatorom-przyjaciołom co się w jej życiu wydarzyło, bo nie oczekiwała współczucia, ale też nie była głupia, by wierzyć, iż niczego nie zauważyli przez tych kilka lat. Doceniała, że nie pytali i pozwalali jej zwyczajnie przetrwać ten miesiąc po swojemu. Światła na kolejnych piętrach zapalały się w momencie, gdy pojawiła się w zasięgu fotokomórki. Jakież było jej zaskoczenie, gdy nagle z mroku wyłoniła się siedząca na schodach sylwetka.
— Emma? —zapytała przyglądając się skulonej sylwetce, ale w gruncie rzeczy mógł to być dosłownie ktokolwiek, tak działały warstwy zimowych ubrań, że czasem ciężko było się rozpoznać na ulicy.
— Co Ty tu robisz? Przecież zmarzniesz, wstawaj z tych schodów — powiedziała niemal matczynym głosem, chociaż do matki to jej akurat było daleko. Wciągnęła w kierunku sąsiadki dłoń, by pomóc jej wstać i spojrzała na nią zmartwionym wzrokiem. Poznała Emmę nie przez to, że mieszkały w jednym budynku - bo tym dowiedziała się znacznie później - a przez fakt, że uwielbiała kupować łakocie w jej cukierni. Były to naprawdę smaki rozpieszczające podniebienia.
— Zgubiłaś klucze? — zapytała, bo w pierwszym momencie nie usłyszała dźwięków telewizora dochodzących zza drzwi mieszkania. To było chyba najbardziej rozsądne wytłumaczenie, dlaczego dziewczyna postanowiła siedzieć tu teraz na schodach.
— Chodź do mnie zrobię Ci ciepłej herbaty albo kawy, jak wolisz — uśmiechnęła się do niej po czym wspięła o na sam szczyt schodów i wyciągnęła klucze, którymi otworzyła drzwi sąsiadującego mieszkania, w którym było równie głośno. Ethan biegał z łazienki do swojego pokoju i z powrotem. Hunter niewzruszony leżał rozwalony na kanapie oglądając coś na telefonie, a Mie wciągnęło jakieś reality show.
— Hej, wszystkim. mamy gościa — rzuciła po czym zaczęła ściągać z siebie kolejne warstwy pozostając tylko w czarnych spodniach dżinsowych z wysokim stanem oraz szarym sweterku.
— Cześć! — odpowiedzieli niemal równo odrywając na ułamek sekundy, by przenieść spojrzenie na sąsiadkę, którą zapewne nie raz, nie dwa mijali na schodach.
— To co kawa, czy herbata? A może jesteś głodna? — zapytała Skylar przechodząc do kuchni, która była otwarta na salon, ale oddzielała ja od niego wyspa z barowymi stołkami. Każdy był z innej parafii ale to chyba tylko dodawały temu mieszkaniu uroku. Nim zdążyła wstawić wodę na gorące napoje do jej stóp przykicały dwa pupile. Jednego porwała od razu na ręce.
— Poznaj Cuddles — pokazała zwierzaka Emmie, a króliki nie bez powodu miał takie, a nie inne imię. Uwielbiał być głaskany i noszony na rękach nawet przez obcych mu ludzi.
Skylar
Chociaż nad dużym jeziorem panował turystyczny tłok, udało im się znaleźć skrawek wolnego miejsca na plaży niedaleko pomostów, przy których cumowały łodzie. Rozłożyli swoje manatki na ciepłym piasku, w którym przyjemnie było zanurzyć palce u stóp i zaczęli korzystać z górującego słońca, odbijającego się w drżącym lustrze wody. Reginald od razu pozbył się koszulki i poprosił o krem, którym zamierzał posmarować przede wszystkim tatuaże, bo nawet przy tak krótkim przebywaniu na słońcu czuł, że ciemny tusz zaczął się dotkliwie nagrzewać, a przecież mieli tu chwilę posiedzieć. Davina błyskawicznie zaproponowała swoją tubkę kremu oraz pomoc i przysiadła się tuż obok, aby dokładnie i zupełnie bez pośpiechu nasmarować skórę Reginalda. Jej dłonie przesuwały się powoli po jego ramionach, brnęły w kierunku karku i lekko schodziły na plecy, pozostawiając po sobie lepką, stopniowo wchłaniającą się osłonkę. Kiedy skończyła, poprosiła Reginalda o to samo: przekazawszy mu tubkę, ostrożnie zsunęła ramiączka górnej części stroju kąpielowego i zgarnąwszy włosy na jedno ramię, zachęciła go uśmiechem. Jego ruchy nie były jednak tak subtelne i pełne czułości, więc zrobił to szybciej, mimo że był tak samo dokładny. Już na tym etapie zebrało się Alexowi na żarty i kiedy Ruby kończyła namaszczać swoje ciało, cisnął w jej stronę garścią piachu, który z przyjemnością przykleił się do jej skóry, niwecząc cały ten proces. Gdy Ruby wstała wściekła z ręcznika i ruszyła ku niemu, ten zerwał się ze swojego miejsca i ze śmiechem zaczął uciekać w kierunku wody, w której ostatecznie zanurkował, bo Ruby śmiało weszła do jeziora po kolana, grożąc mu, że na pewno nie wróci żywy do miasta i ona tego dopilnuje. Kiedy odpłynął, opłukała się z drobnych kamyczków i zrezygnowana wróciła na ręczniki, zaczynając smarowanie od nowa.
OdpowiedzUsuńPoleżeli na plaży jakiś czas; później Reginald namówił Jaydena na spontaniczną grę w piłkę plażową – skoro już ją tutaj przywieźli – więc odsunęli się na kilkanaście metrów i we dwoje poodbijali do siebie piłkę w ramach rozruszania się, aniżeli czystej rywalizacji. Davina też wyraziła chęć gry, więc w trakcie zamieniła się z Jaydenem i od razu zaczęła się wygłupiać, bo zamiast odbijać piłkę, łapała ją i chowała za swoimi plecami, licząc na to, że Reginald nie będzie jej w stanie zdobyć. Z kolei jemu odzyskanie piłki za każdym razem zajęło tylko kilka szybkich ruchów, niezależnie od tego, w jaki sposób Davina ją trzymała. Złapał ją nawet, gdy próbowała uciekać.
Kiedy słońce znacząco zmieniło swoje położenie na niebie, Reginald pomyślał, że zajmie się w końcu przygotowaniem drewna na dzisiejsze ognisko. Usiadł na ręczniku i lekko się przeciągnął.
— Słuchajcie, idę załatwić nam to drewno na ognisko — oznajmił, podnosząc się z ręcznika. Chciał nawet zapytać, czy są jacyś chętni do pomocy, ale nim cokolwiek powiedział, Davina go ubiegła.
— Pójdę z tobą! — Zaznaczyła radośnie i również podniosła się z miejsca. Miał zaproponować to Emmie, bo sądził, ze z nią pójdzie mu to najsprawniej, więc to na nią skierował swoje spojrzenie, ale ostatecznie nic już nie powiedział, gdy chętna znalazła się sama i to w błyskawicznym tempie. Uśmiechnął się tylko do Emmy i wziął swoje rzeczy.
— I tak chciałam wrócić, bo robi mi się chłodno — dodała zaraz w ramach wytłumaczenia swojej nagłej chęci do pomocy, po czym założyła na ramiona zwiewną narzutkę i zabrała swoje manatki.
Reginald skinął tylko głową i zwrócił się do reszty:
— Spotkamy się na miejscu — rzekł na odchodne, po czym skierował się w stronę pola namiotowego. Davina ruszyła tuż za nim i zrównawszy krok, chwyciła go za ramię, żeby pomóc sobie w drodze przez piasek, w którym stopy mocno się zapadały.
UsuńZe zorganizowaniem drewna nie uporali się szybko, bo Davina musiała się jeszcze przebrać, a na sam koniec coś strzeliło jej w kostce, więc ostatnie partie Reginald przyniósł sam. Wszystko było jednak przygotowane, a gdy reszta grupy wróciła z jeziora, on klęczał akurat przed siedzącą na ławce Daviną i kończył zawiązywać na jej kostce bandaż.
— Co znów zrobiłaś, mała niezdaro? — Alex pokiwał głową i posłał Davinie żartobliwy uśmiech.
— Potknęłam się. Każdemu się to zdarza — wywróciła oczami w odpowiedzi i zaraz podziękowała Reginaldowi, gdy ten wyprostował się i zamknął w dłoniach apteczkę.
— Komuś jeszcze potrzeba pomocy? — Upewnił się, popatrzywszy na każdego z osobna. Ponieważ wszyscy wyglądali na całych, a jego pytanie nie było do końca poważne, uśmiechnął się i zaniósł apteczkę do auta, licząc na to, że nie będzie ponownie potrzebna.
Reginald Patterson
[W pierwszej chwili miałam zamiar ślicznie podziękować za słówko powitania pod kartą mojej panienki – dziękuję, dziękuję! Ale gdy tylko przeczytałam tekst powyżej to przepadłam bez reszty. Arcydzieło! Emma wydaje się być delikatna i krucha, ale w tak cudownie subtelny i nienachalny sposób, że aż ma się ochotę objąć ją ramionami i uchronić przed całym złem tego świata. Coś niesamowitego!
OdpowiedzUsuńChętnie porwałabym Emmę na wątek, o ile oczywiście masz ochotę, a byłby to dla mnie zaszczyt. Poza tym, życzę dobrej zabawy :)]
Olympia Thompson
Musiałby być całkowicie ślepy, żeby nie dostrzegać tego innego, specjalnego traktowania ze strony Daviny, ale niezależnie od pobudek, które nią kierowały, dla niego nie miało to żadnego znaczenia. Albo inaczej: nie miało takiego znaczenia, jakie przypisywała temu Davina. Zawsze traktował ją wyłącznie jak przyjaciółkę i to się nie zmieni z jednego oczywistego powodu: ona nie jest w jego typie, a on nie czuje do niej niczego więcej poza przyjacielską sympatią. Nie ma tu choćby grama chemii, dlatego nigdy nie pomyślał, by spojrzeć na nią z innej perspektywy, choć wiedział, że jej się to zdarzało, bo mieli już okazję przeprowadzić szczerą rozmowę, w której Davina przyznała się do swojej fascynacji. Później postanowiła temu zaprzeczyć, sprowadzając swoje wyznania do dziewczęcych zachwytów, które pojawiają się i z biegiem czasu przemijają, więc ostatecznie stanęło na tym, że przyjaźń jest jedyną relacją, jaka może ich łączyć. Ile było prawdy w tym zaprzeczeniu – to wiedziała tylko Davina, jednak Reginald przyjął jej słowa za pewnik, który jasno określił, że nie oczekują od siebie niczego więcej. Może miało się to nijak do jej zachowania, które momentami było dość wymowne, ale Reginald w ogóle nie zwracał na to uwagi, bo dla niego sprawa była oczywista i nawet przez myśl mu nie przeszło, że znów znaleźliby się w tym samym punkcie, w którym znaleźli się już kiedyś. Nie spodziewał się, że historia mogłaby zatoczyć koło, albo że Davinie nagle mogło się coś odmienić, biorąc pod uwagę fakt, że sama kiedyś przyznała, że to była jedynie głupia fascynacja, która bezpowrotnie przeminęła. Osobiście nie mówił czegoś, co jest sprzeczne z jego uczuciami i wierzył, że Davina postąpiła wtedy tak samo, tym bardziej, że zdecydowali się porozmawiać szczerze.
OdpowiedzUsuńPonieważ znajdowali się na terenie parku stanowego i ingerowanie w naturę było zakazane, Reginald skorzystał z drewna, które tutejsze służby przygotowywały specjalnie dla kempingowców. Na stosach ułożonych co kilkaset metrów znajdowało wszystko czego potrzeba do rozpalenia ogniska, więc nie było konieczności szwendać się po lesie w poszukiwaniu szczap. Z tych przyniesionych wcześniej materiałów zaczął ustawiać ognisko płaskie, które miało zapewnić ogień na wiele długich godzin, bez nieustannego dbania o to, aby nie przygasło. Był skupiony, bo wiedział, że zbyt małe przerwy między piętrami piramidy odetną dopływ powietrza i całość szlak trafi, więc starał się robić to odpowiednio, aczkolwiek zerkał co rusz na przyjaciół, żeby popatrzeć co wyprawiają, gdy ich śmiechy nagle wybuchały.
Od całości osunął się dopiero wtedy, gdy płomień był już stabilny i zaczął przenosić się z podpałki na drewno opałowe, a Ruby popędziła po gitarę, rozpowiadając o popisowym numerze Jaydena i Emmy. Dla niektórych, w tym dla Reginalda, była to raczej niespodzianka, bo widok grywającego Jaydena nie był czymś, co można doświadczać często. Emmy nie znał, więc do tej pory nie wiedział jakie umiejętności posiada.
— Nie ma mowy. Podjąłeś wyzwanie, więc czyń honory, choćby całą noc — odpowiedział, gdy Jayden stwierdził, że później gitara przypadnie jemu, i posłał mu krótki uśmiech.
W czasie, w którym Jayden nastrajał instrument, Reginald postanowił, że przyniesie już jakieś alkohole. Dostarczył więc butelkę burbona, wino dla dziewczyn i kilka butelek piwa, gdyby ktoś zdecydował się na ten rodzaj napoju. Wszystko rozstawił na stoliku i usiadł na ławeczce obok Daviny, jako że tu było najwięcej wolnej przestrzeni.
Kiedy Jayden i Emma zaczęli swój występ, uzupełnił trzy szklanki burbonem, po czym jedną przekazał Alexowi, a drugą przesunął po blacie w kierunku Jaydena. Davina dyskretnie poprosiła go o wino, więc przysłuchując się śpiewanemu utworowi, odkorkował butelkę i uzupełnił jej szklankę. Tą samą czynność powtórzył, gdy Sarah niemym gestem również poprosiła go o uzupełnienie szkła winem. Ruby była zapatrzona w występ, a Emma śpiewała, więc z polewaniem reszcie postanowił się wstrzymać, bo nie był pewien, na co dziewczyny będą miały ochotę.
UsuńKiedy skończyli, Alexander zerwał się do tak głośnych braw, że Davina zmuszona była zatkać sobie uszy. Rzuciła mu złowrogie spojrzenie, na co ten tylko się wyszczerzył.
— No to już wiadomo, kogo zobaczymy w następnej edycji AGT — skomentował z żartem. — Z czymś takim na pewno zgarniecie milion dolarów! — dodał, wyraźnie podekscytowany wizją przyjaciół występujących w znanym programie.
— Kiedy się tego nauczyliście? — Reginald popatrzył to na Emmę, to na Jaydena. Wiedział, że się znali, ale nie był świadomy żadnych szczegółów, tymczasem okazuje się, że musieli spędzać razem sporo czasu, skoro potrafili odnaleźć się w takim nietypowym mixie, jaki właśnie zaprezentowali.
Reginald Patterson
Reginald pokiwał głową w zrozumieniu na odpowiedź i posłał lekki uśmiech Jaydenowi oraz Emmie. Nie dość, że drogi ich wszystkich przecięły się najpierw w różnych momentach życia, bo każda z obecnych tu znajomości miała swoją początkową historię, to wszystkie przecięły się również w tym samym momencie, podczas urodzin w klubie Alexandra. Było to zaskakujące, szczególnie dla kogoś, kto nie wierzy w przypadki i zbiegi okoliczności. Coś takiego, co spotkało ich wszystkich, ciężko było określić mianem przypadku, bo działanie jakiejś siły wyższej było wręcz dostrzegalne, biorąc pod uwagę fakt, że gdyby ciąg nagłych wydarzeń, to nie siedzieliby dziś tutaj razem. A z pewnością nie wszyscy. Jednak z jakiegoś powodu los skrzyżował ich drogi – niektóre połączył, niektóre być może połączy, a jeszcze innym, być może, z czasem nakaże się rozejść. Reginald nigdy nie wierzył w przypadki.
OdpowiedzUsuńPrzechwycił gitarę, którą wręczał mu Jayden i ostrożnie oparł ją o bok ławeczki, na której siedział wraz z Daviną. Wodzirejem imprezy być nie zamierzał, więc nie podjął się prowadzenia części rozrywkowej tego wieczoru, co nie było raczej niczym dziwnym, zważywszy na to, że Reginald nigdy tego nie robił. Nigdy nie był duszą towarzystwa, która zabawia całą imprezę i wszyscy obecni tu ludzie byli tego świadomi ze względu na długoletni staż znajomości i wiele podobnych spędów zorganizowanych w przeszłości. Oczywiście, Reginald grać potrafił, śpiewać też, choć tego drugiego nie praktykował zbyt często, nie licząc momentów, w których skupiał się na czymś konkretnym, bo wtedy, w ramach umilenia sobie pracy, mimowolnie nucił pod nosem różnego rodzaju utwory. Wiedział więc jak szarpać struny i dociskać progi, aby zagrać coś sensownego, ale ostatnimi czasy prawie wcale nie sięgał po instrument, bo miał na głowie mnóstwo zobowiązań związanych z wojskowymi szkoleniami, które pochłaniały większą część jego czasu, i był przekonany, że wyszedł z wprawy po takiej przerwie. W teorii nie zapomina się tego tak samo, jak jazdy na rowerze, tym bardziej, gdy smykałkę do gry otrzymało się wraz z genami południowca, ale w praktyce zastałe palce nigdy nie chcą współpracować i płynnie sunąć po długim gryfie.
— Może później — odparł i upił łyk alkoholu. Po kilku szklankach burbona z pewnością będzie mu wszystko jedno, czy trafi w każdy dźwięk, tak jak należy czy jakąś ich część przez przypadek pominie. Zresztą, za jakiś czas to każdemu będzie wszystko jedno – przyjechali tu, żeby się zrelaksować i odłożyć na bok wszelką poprawność.
— Od kilku miesięcy nie — odpowiedział, przeniósłszy spojrzenie na Emmę. — Znaczy, ogólnie to grywam, ale ostatnio mocno przygotowuje się do wyjazdu, więc nie miałem czasu na brzdąkanie — wyjaśnił, unosząc usta w uśmiechu. — Mięśnie glistowate rąk na pewno odmówią mi współpracy po takiej przerwie. Na szkoleniach akurat tych mięśni nie ćwiczę, niestety — dodał, poruszając przy tym palcami, mając na myśli mięśnie, które odpowiadały za motorykę palców. Na szkoleniach wycisk dostawały głównie pozostające w ciągłym ruchu nogi i głowa, która musi nieustannie myśleć i przetwarzać informacje, by błyskawicznie wysłać sygnał do ciała, aby ono mogło z kolei szybko zareagować na daną akcję.
— Znowu wyjedziesz — odezwała się Davina, siląc się na minę zbitego psa. — To okropne, Reg — powiedziała, po czym oparła głowę o ramię Reginalda i ciężko westchnęła. Ona zawsze była temu przeciwna i wcale tego nie ukrywała, aczkolwiek Reginald nigdy nie brał tej niechęci do siebie. Wyjeżdżał, bo tego właśnie pragnął, ale nie każdy gotów był to zrozumieć.
Usuń— Hej, nie schodźmy na ponure tematy! — wtrącił się Alex. — Słuchajcie, może zagrajmy w prawda czy wyzwanie, albo w Never I Have Ever... albo: czy mamy przenośny głosik? Może po prostu potańczymy? — wyrzucił z siebie kilka propozycji i ulokował spojrzenie w Ruby, licząc na to, że przyjaciółka zaraz podłapie jego entuzjazm i coś zorganizuje. Akurat ich entuzjazmy bardzo ze sobą współgrają, a w słowniku tej dwójki nie ma czegoś takiego jak nuda.
Reginald Patterson
Gry i zabawy były tak standardowym dodatkiem na imprezach, że Reginald nie czuł się ani trochę zaskoczony, gdy padła propozycja do zagrania w prawda czy wyzwanie. Wręcz przeciwnie – byłby zdumiony, gdyby Alexander lub Ruby na to nie wpadli, bo byłaby to chyba pierwsza tego rodzaju impreza, na której nikt nie spróbowałby wyciągnąć sekretów za sprawą jakiejś gierki. Nie miał nic przeciwko prawdzie ani wyzwaniu, bo nie miał nic do ukrycia, a jedyne czemu mógł zaprotestować, to naprawdę głupie zadania, które albo zagrażałyby zdrowiu, albo zbyt mocno naginałyby czyjąś przestrzeń osobistą. Zabawa zabawą, ale wypadało zachować jakiś szacunek, tym bardziej, że wszyscy byli przyjaciółmi, a przyjaciele nie robią sobie nic, co mogłoby spowodować jakiekolwiek szkody zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Niektórzy w ich gronie doświadczyli przeżyć, z których nie należało robić sobie pośmiewiska, więc Reginald miał tylko nadzieję, że nikt nie wpadnie na głupi pomysł, by żartować z tych osobistych i intymnych zdarzeń.
OdpowiedzUsuńAle zabawa okazała się bardzo pozytywna i wciągająca, bo w kręcenie butelką angażował się każdy, kto siedział przy ognisku. Czasami padały tak zabawne pytania i odpowiedzi, że nie sposób było powstrzymać się od śmiechu i niewątpliwe, że ich sąsiedzi, którzy z kempingami rozłożyli się nieco dalej, słyszeli to niosące się echem dokazywanie. Wyzwania tez robiły się coraz odważniejsze, chociażby to, gdy Davinie zostało zlecone zadanie, aby zrobiła to, na co naprawdę ma ochotę. Złożyła wtedy delikatny pocałunek na policzku Reginalda, któremu Alex zawtórował głośnym gwizdaniem, że aż Jayden szturchnął go nogą, bo zdecydowanie przegiął z natężeniem hałasu. Davina z kolei wylosowała Alexandra, który wybrał prawdę i musiał odpowiedzieć na pytanie: czy przespał się kiedyś z jakąś dziewczyną na zapleczu Low Tide Bar. Spalił buraka i jedynie pokiwał głową twierdząco, bo nawet krótkie tak nie było w stanie przejść mu przez gardło, ale wszyscy wiedzieli o co chodzi. Większość wiedziała nawet o jaką dziewczynę chodzi, bo Alexander miał za sobą kilkuletni, dość dziki związek, który dla nich obu był jedynie dobra zabawa bez przyszłości. Rozstali się w pokoju, bez cienia żalu i smutku.
Przy kolejnym kręceniu butelką, szkło wypadło na trawę, więc Alexander powtórzył ruch. Wypadło na Reginalda, który aż westchnął ciężko, bo wiedział, że ze strony tego człowieka może paść dosłownie wszystko. Wybrał prawdę, licząc na to, że taka opcja bardziej mu się opłaci. Do wyzwania miał obawy, bo Alex był już trochę porobiony i mógł zlecić mu coś totalnie nienormalnego.
— Czy fantazjowałeś kiedyś o którejś osobie z grupy? — Padło ze strony Alexa, który poruszył brwiami charakterystycznie, zachęcając Reginalda do szczerej odpowiedzi. Davina również skierowała na niego zaciekawione spojrzenie, a jej oczy aż rozszerzyły się z ekscytacji i dziwnej nadziei.
— Tak, codziennie fantazjuję o tobie — odpowiedział z wyraźnym przytykiem. Ruby się roześmiała, ale ponieważ nie było to zgodne z prawdą, Reginald zaraz się zreflektował. — Nie fantazjowałem.
Ciche pfff opuściło usta Alexandra. Zawiedziony podał mu butelkę. Reginald zakręcił mocno, a gdy butelka się zatrzymała, szyjka wskazała na Emmę. Uśmiechnął się do niej wesoło i bez wahania zapytał:
Usuń— Prawda, czy wyzwanie?
Nie miał jeszcze pomysłu ani na jedno, ani na drugie, bo było wiele rzeczy, o które chciał ją zapytać, ale było też wiele wyzwań, które mógł jej zafundować. Mogła być jednak pewna, że nie zgotuje jej nic, co mogłoby ją zawstydzić, bo nie chciał stawiać jej w żadnej głupiej sytuacji, z której później ktoś miałby ubaw przez najbliższy miesiąc. Nie zamierzał zadawać jej pytań podobnych do tych, które jemu zadał Alex – myślał tylko o koleżeńskich, moralnych aspektach.
Reginald Patterson
Co niektórych od tego szczególnego stanu upojenia dzieliło już tylko kilka większych łyków. Alexander był w tej chwili chyba najbardziej zrelaksowany, ale nie dało się nie zauważyć, że Davina również stała się śmielsza w swoich ruchach. Nie czuła oporów przed tym, by opierać głowę o ramię Reginalda, czy wymownie przytrzymywać jego spojrzenie. Nawet przeszło mu przez myśl, żeby zmienić sobie miejscówkę do siedzenia – zamienić się z Ruby, czy poprosić Emmę, żeby udostępniła mu kawałek pnia pod pretekstem zbyt mocno buchającego ognia – ale uznał, że zrobi to, jak dokończy alkohol i wstanie żeby pójść po drugą butelkę. Gdy wróci, po prostu usiądzie gdzieś indziej. Nie miał żadnego problemu powiedzieć Davinie, co mu przeszkadza, ale obawiał się, że w stanie, do którego coraz szybciej dochodziła, żadne jego tłumaczenia nie będą miały znaczenia. Nic do niej nie dotrze. Niektórzy ludzie potrafią być upierdliwi po alkoholu i Davina miała tendencje do bycia namolną, a jemu nie uśmiechało się zostać głównym obiektem zainteresowania. Trochę już ją znał – to nie pierwszy raz, gdy pili alkohol w swoim towarzystwie.
OdpowiedzUsuńZastanowił się chwilę, kiedy Emma wybrała wyzwanie. Miał sporo pomysłów: mogła zatańczyć hawajski taniec, naśladować którąś osobę z grupy, albo mogła przez kilka minut udawać, że od reszty uczestników dzieli ją szyba – żadne z wyzwań nie było wyuzdane, tyle tylko, że jedne były mniej odważne, inne bardziej. Najpierw chciał powiedzieć, żeby Emma dała się przez minutę połaskotać, ale szybko doszedł do wniosku, że to może być dla niej zbyt męczące – śmiać się przez sześćdziesiąt sekund, to już całkiem spory wysiłek, poza tym nie był pewien, czy Emma w ogóle miała łaskotki i czy to ostatecznie nie powodowało u niej jakiegoś odwrotnego efektu. Znał ludzi, którzy wściekają się, kiedy ktoś próbuje ich łaskotać. Nie ryzykował – pomyślał o czymś innym.
— No dobra, w takim razie... Do końca wyjazdu zamień się ze mną jakąś częścią ubrania, które masz na sobie — powiedział z uśmiechem. — Będę łaskawy i to tobie pozwolę zdecydować jaką — dodał, po czym dopił alkohol ze swojej szklanki. Oczywiście, zasada była taka, że jeśli ona oddaje but, on również oddaje but.
— Dobrze wykorzystaj tę szansę, Emma! — Zastrzegła Ruby ze śmiechem.
— Stary, co to za zabawa w kotka i myszkę! Od razu mogłeś wyznaczyć koszulkę. — Alex wywrócił oczami, psiocząc na reginaldową poprawność. Tylko Davina czekała w milczeniu, niezbyt przychylnie nastawiona do tego typu transakcji między Emmą, a Reginaldem. Ona również dopiła kieliszek wina i zaraz sięgnęła po butelkę, żeby hojnie dolać sobie następną porcję. Wyglądało na to, że robiła wszystko, by się upić, choć nikt nie znał powodu, bo wieczór mijał w bardzo przyjemnej i zabawnej atmosferze, i chyba szkoda było go kończyć. O dziwo, nikomu też nie przeszkadzało, że Davina do wspomnianego końca brnęła takim tempem.
Reginald Patterson
Uśmiechnął się, gdy wytypowała koszulkę. Był naprawdę ciekawy, na co się zdecyduje, bo to tej pory znał jej nieśmiałą i wycofaną wersję, więc wykluczał każdą odważną transakcję – mogli zamienić się butami i po prostu ich nie zakładać; wtedy wyzwanie też zostałoby wykonane – tymczasem padło na tę część garderoby, która Reginalda zmuszała akurat do pokazania większej ilości nagiego ciała. Nie miał na sobie żadnej dodatkowej bluzy, pod którą mógłby tak sprytnie wydostać się z bawełnianego T-shirtu, jak uczyniła to Emma, więc jedyne co mógł, to rozebrać się na oczach wszystkich, w tym również na oczach Emmy, i w ten sposób dopełnić rzucone jej wyzwanie. Nie miał z tym problemu, więc chwycił materiał swojej koszulki i sprawnie ściągnął ją przez głowę, pozostając wtenczas jedynie w spodniach. Kolekcja jego tatuaży i muśnięta słońcem skóra wyjrzały na światło dzienne, chłonąc jedynie blask i ciepło bijące od ognia.
OdpowiedzUsuńZ tym samym uśmiechem podał Emmie swoją koszulkę i wziął tą należącą do niej, ale zanim cokolwiek zrobił, najpierw popatrzył na ciuch i przeanalizował, czy w ogóle jest sens próbować go zakładać. Nie chciał być odpowiedzialny za szkody, a istniało duże prawdopodobieństwo, że gdyby wcisnął się w jej bluzkę, szwy natychmiast odmówiłyby współpracy; dodatkowo wyglądałby komicznie w czymś, co pewnie z trudem zakryłoby jego pępek, nie wspominając o uwieraniu w tych miejscach, w których kobietom brakuje szerokości. Dlatego postanowił, że nie będzie ryzykował i zamiast ubrać jej bluzkę, przerzucił ją sobie przez ramię. Wiwat Ruby był wymowny, biorąc pod uwagę fakt, że właśnie na tej części garderoby jej najbardziej zależało, choć wyłącznie w przyjacielskim i niepodszytym żadnymi romansami tonie.
Gdy Emma zakręciła butelką i wypadło na Davinę, Reginald podniósł się z miejsca. Tak, czy siak, zamierzał udać się po alkohol, a wylosowanie Daviny było bardzo dobrym momentem, bo szansa, że za nim pójdzie, malała do zera – grali fair, więc musiała zostać i odpowiedzieć na to, co przygotuje jej Emma. Poza tym, Reginald dobrze wiedział, że siedząc obok niej bez koszulki, sam sprowokuje ją do różnych czułości, choćby chciała robić to pod pozorem oglądania jego tatuaży, które widziała już kilkadziesiąt razy. Nie chciał, żeby poczuła się urażona, a z pewnością byłaby, gdyby zirytowała go do takiego stopnia, że w końcu kazałby jej trzymać się z daleka, więc dobrym rozwiązaniem było pójść, a dodatkowo zmienić też miejsce do siedzenia.
Davina spojrzała niechętnie w kierunku Emmy i upiła łyk wina, dając sobie kilka sekund na przemyślenie tej kwestii.
— Prawda — odpowiedziała w końcu bez większego entuzjazmu i swobodnie zakołysała zawartością kieliszka, wcale nie czując żadnego zagrożenia w pytaniach, które mogły w jej kierunku paść. Była wręcz przekonana, że Emma zapyta ją o coś banalnego, bo nie miała podstaw do wypytywania o szczegóły. Nie znały się i Davina uważała, że Emma wie o niej niewiele, a może nawet nic.
W tym czasie Reginald zorganizował drugą butelkę alkoholu i wrócił do towarzyszy.
Dorzucił do paleniska jeszcze dwa drewka, bo wszystkie poprzednie były już niemalże w całości spopielone, a potem uzupełnił swoją szklankę alkoholem i bez pytania przysiadł na pniu obok Emmy, wcale nie przejmując się tym, że ich ramiona musiały się stykać, jeśli oboje chcieli trzymać swoje pośladki na płaskim siedzisku.
Usuń— Z tamtej strony za gorąco? — Upewnił się Alex, gdy Reginald zmienił miejsce, siadając jeszcze bliżej niego, niż poprzednio.
— Zdecydowanie. — Reginald potwierdził i upił łyk alkoholu, wracając uwagą do zadawanego przez Emmę pytania i do reakcji Daviny, a raczej do tego, jak patrzyła w ich kierunku z niezadowoleniem i jawną chęcią mordu. Nijak na to spojrzenie nie odpowiedział. Było mu obojętne.
Reginald Patterson
Nie znał się zbytnio na damskiej niechęci, ale zdążył już dostrzec, że Davina bywa zazdrosna, bo zdarzało się jej to dość często ilekroć w towarzystwie pojawiały się nowe koleżanki. Skąd wynikała ta zazdrość? Tego nie potrafił zrozumieć. Pewne kwestie wyjaśnili sobie już jakiś czas temu i nic nie wskazywało na to, że Davinie cokolwiek się pozmieniało. Nic mu o tym nie powiedziała, poza tym, gdy kiedyś rozmawiali, jej słowa jasno dawały mu do zrozumienia, że jej dziewczęca fascynacja dawno uleciała – wręcz zarzekała się wtedy, jakie to było głupie i naiwne, by patrzeć na niego w ten platoniczny sposób. Później wyjechała z miasta, a ich kontakt osłabł i ostatecznie nawet przyjaźń między nimi nie miała już takiej mocy, jaką miała kiedyś. Zmieniło się wiele i tak dużo, że zazdrość z jej strony zwyczajnie nie powinna nigdy zaistnieć.
OdpowiedzUsuńKiedy w końcu padło to pytanie, miał przeczucie, że nastrój imprezy gwałtownie się zmieni. Znał Davinę, tak jak każdy w tym gronie, nie licząc Emmy, i wiedział, że zdolna jest do przekraczania granic, nie tylko słownych, ale i fizycznych, szczególnie po alkoholu. Nabierała takiej dziwnej, przesadnej pewności siebie, jakby faktycznie nic, ani nikt nie mógł stanąć jej na drodze do zrealizowania celu. A gdy znów jednym haustem wypiła zawartość swojego kieliszka, był już przekonany, że zrobi coś mało taktownego, co przyćmi obecny nastrój.
— Dziwię się, że jeszcze tego nie wywnioskowałaś; wyglądasz na bystrą — odpowiedziała, ubierając usta w satyryczny uśmiech. Zgarnęła włosy do tyłu i podnosząc się z ławeczki, zachwiała się w miejscu, na co Alex drgnął odruchowo, gotów ją łapać, jeśli utrzymanie równowagi okaże się dla Daviny wyzwaniem zbyt wymagającym. Obok płonęło szerokie palenisko, więc lepiej, gdyby nie narobiła im problemów związanych z żywiołem, jakim jest ogień.
— Mój wymarzony facet przed chwilą usiadł obok ciebie — wyjaśniła, wciąż utrzymując na swej twarzy ten pozornie beztroski, rozbawiony wyraz, który przy ilości wypitego alkoholu wcale nie wyglądał przekonująco. Wszyscy patrzyli na nią pytająco, oprócz Reginalda, który swoje spojrzenie wycelował w drugą stronę, w kierunku języków ognia, śmiało obejmujących suchą fakturę ogniskowego drewna. Nie był tym zaskoczony; reszta prawdopodobnie też nie, bo kiedyś przechodzili już przez coś podobnego, ale mimo wszystko na twarzach pozostałych widniał wyraz lekkiego zdziwienia nie tyle, co sytuacją, a bezpośrednim przekazem. Jej słowa w pewien sposób miały godzić w Emmę i to było najbardziej zaskakujące, bo każdy zastanawiał się, dlaczego i z jakiego powodu. Reginald zrozumiał to przy rozkładaniu namiotów – już wtedy widział zazdrość w postawie Daviny, gdy dowiedziała się, że spał z Emmą pod jednym daszkiem. To było pewne, że w związku z tym prędzej, czy później, spróbuje wbić Emmie szpilkę.
Za chwilę stopy Daviny zaczęły stawiać nierówne kroki w stronę pnia, który Reginald dzielił w tej chwili z Emmą.
— Davina, siadaj, na miłość boską! — Nawet Alexander zrobił się poważny. Posłał Ruby porozumiewawcze spojrzenie, by coś zrobiła, ale za nim zdołała, Davina znów się zachwiała; tym razem w kierunku stolika, z którego strąciła dwie puste butelki, robiąc tym nieco hałasu. Dopiero wtedy Reginald skierował na nią swoją uwagę. Na jego twarzy widniała złość – taka, która kumuluje się nieustannie i jest kurczowo trzymana, by znienacka nie wybuchnąć.
— Reg? — Davina podeszła do niego i wyciągnęła dłonie, by go złapać, ale chybiła, bo Reginald podniósł się z miejsca i stanął przed nią sztywny jak struna. Popatrzył na nią chłodno i zabrał rękę, gdy znów podjęła próbę chwycenia jej.
Usuń— Daj spokój, Davina. Będziesz tego żałowała — powiedział, poważny jak nigdy dotąd. Jakaś dziwna cisza zapadła w ich gronie; jedynie ogień strzelał, co rusz wyrzucając maleńkie skry.
— Oho, czyżby nasz ratownik się zakochał? — Podniosła brwi i spojrzała wymownie na Emmę. — Okej, zabieram rączki — powiedziała i podniosła ręce w geście kapitulacji, a potem odwróciła się do stolika, żeby wziąć nową butelkę z winem. Znowu się zachwiała, i to tak, że gdyby nie plecy siedzącego Alexa, z hukiem wylądowałaby na ziemi. W tej chwili w kieszeni Reginalda rozdzwonił się telefon, a ktoś rzucił propozycję, żeby zaprowadzić Davinę do namiotu i grupa odruchowo wspólnie zabrała się do przetransportowania blondynki w miejsce, w którym nie zrobi krzywdy sobie, ani innym.
Reginald Patterson
Dzwoniący telefon był w tej chwili wybawieniem – gdyby nie połączenie kolegi z ratownictwa, prawdopodobnie doszłoby do jakiejś poważniejszej wymiany zdań, bo uwaga o zakochaniu się dość mocno go zjeżyła. Już nie chodziło nawet o to, ile w tym jest prawdy a o sam fakt, że Davina rozgrywała sprawy w tak beznadziejny sposób; że tak chamsko postępowała z osobami, z którymi przez kilka lat tworzyła zgraną paczkę, i które na co dzień darzyły się wyjątkowym zaufaniem. Alkohol wcale jej nie usprawiedliwiał – za każdym razem uderzała w nich mocniej, a już szczególnie w Reginalda, który stał na podium, jeśli mowa o jej pijackich wybrykach i niepoprawnych zachowaniach, będących skutkiem pofolgowania sobie z promilami. Całe szczęście, że skończyła tylko na ratowniku i nie dopowiedziała niczego więcej z rodzaju zakochania się w uratowanej księżniczce, bo to byłby już cios poniżej pasa, a Davina była do tego zdolna. To, co zademonstrowała teraz, to była tylko cząsteczka jej możliwości.
OdpowiedzUsuńBez słowa opuścił towarzystwo i kierując się gdzieś przed siebie, w bliżej nieokreślonym jeszcze kierunku, odebrał połączenie. Kumple z bazy zgubili kluczyk i potrzebowali podpowiedzi, gdzie można znaleźć zapasowy, więc poinstruował ich powoli, doprowadzając przez telefon do dodatkowej skrzyneczki z kluczami. Nie rozmawiał długo; góra kilkanaście minut, ale kiedy skończył, nie wrócił do ogniska. Mimo, że noc już na dobre rozgościła się w okolicy, przeszedł się nad jezioro, nad którym spędzali dziś czas do południa. Zebrał kilka kamyków, wszedł na molo i rzucił nimi w wodę, obserwując, jak odbicie latarni na tafli burzy się pod wpływem ich uderzenia. Chciał trochę ochłonąć. Nie zależało mu na tym, żeby wchodzić w rozmowy z kimkolwiek z towarzystwa, bo oprócz Emmy wszyscy zdążyli sobie wypić i w tej chwili żadna konwersacja nie miałaby sensu. Zresztą, jeśli należało z kimś porozmawiać, to na pewno nie z nim, a z Daviną, która odpowiadała za całe to beznadziejne przedstawienie. Przede wszystkim, powinna przeprosić Emmę za to, że zachowała się wobec niej prostacko. Rzucanie jakimikolwiek uwagami nie powinno mieć miejsca, niezależnie od tego, czy coś ich łączyło, czy nie. To była tylko i wyłącznie ich sprawa.
W drodze powrotnej poszedł jeszcze do samochodu po bluzę, bo chłód coraz mocniej dawał mu się we znaki, a bluzki Emmy nadal nie chciał zniszczyć, a gdy wrócił, ognisko było zagaszone; ze spopielonego drewna snuł się już tylko maleńki dymek, którego źródło Reginald jeszcze zapobiegawczo przysypał piaskiem. Wokół było ciemno i poza snopem światła z jego komórki, nikłe światło latarek przebijało jedynie jeszcze przez materiał dwóch namiotów.
— To ty, Reg? — Sarah szepnęła głośniej, gdy usłyszała, że ktoś krząta się nieopodal.
— Ja — odpowiedział krótko, robiąc po cichu szybki porządek na stoliku, bo część szkła wciąż leżała wywrócona.
— Śpisz w namiocie na końcu, w tym jasnym — oznajmiła, bo w tej chwili chyba nikt nie spał tam, gdzie miał spać w poprzednich ustaleniach a nie chciała, żeby wpadł prosto do Daviny.
— Ok — odparł. Było mu wszystko jedno; mógł spać na zewnątrz. Może byłoby lepiej, bo nie uśmiechało mu się słuchać, jak Alexander mówi do siebie przez sen, albo walczyć z nim o przykrycie, bo znał to z ich wspólnego dzieciństwa, a Alex z tego akurat nie wyrósł.
Był święcie przekonany, że to właśnie jego zastanie w namiocie, który wskazała mu Sarah, więc wszedł do środka bez żadnego wahania. Po prostu odpiął suwak i śmiało wsunął się do wewnątrz, nawet nie przejmując się zbytnio tym, że tak niedbale władował się w czyjeś nogi. Dopiero, gdy zapiął namiot i poświecił do środka, pod nosem aż zaklął.
Usuń— Cholera, myślałem, że Alex tu śpi — przyznał, przesuwając się z jej nóg na drugą połowę. — Przepraszam, byłbym ostrożniejszy, gdybym wiedział, że stratuję twoje nogi — dodał. Zdjął bluzę, ale nie położył się. Siedział tak jeszcze przez chwilę, bo sam nie wiedział, czy zostać, czy wyjść. Jedynie bluzkę Emmy położył z boku, bo choć nie miał jej na sobie, to cały czas miał ją przy sobie.
Reginald Patterson
Jako człowiek z natury opanowany, ale też w ciągu kilkunastoletniej kariery nauczony radzić sobie z trudnymi emocjami, nie potrafił zbyt długo żywić złości. Irytował się, tak jak każdy człowiek, i reagował surowo, jeśli tego wymagała sytuacja, ale zawsze utrzymywał kontrolę nad sobą i swoimi gestami. Złość trawił bardzo szybko; w trosce o własny spokój, starał się również nie chować urazy, ale nie zmienia to faktu, że zapamiętywał wszystkie występki, a w ich efekcie dawkował zaufanie ostrożniej i coraz bardziej niechętnie. Odkąd Davina pojawiła się z powrotem w Nowym Jorku, mocno nadwyrężyła ich relację, a o ile kiedyś Reginald był w stanie angażować się w jej składanie, o tyle teraz wcale mu na tym nie zależało. Nie było żadnego sensu podejmować się syzyfowej pracy, którą była naprawa tej relacji, i dopóki Davina nie spróbuje wprowadzić zmian najpierw w sobie i w swojej zuchwałości, każda jej dotychczasowa znajomość prędzej czy później mocno podupadnie. Reginald nie miał w zwyczaju toczyć z nikim wojen, spierać się, czy kłócić – on po prostu odcina się od znajomości, które uważa za niekorzystne, więc niewykluczone, że niebawem odetnie się również od tego, co zsyła na nich Davina, nawet jeśli przez to zmuszony będzie częściowo ograniczyć kontakt z resztą paczki. Ale na razie wcale o tym nie myślał – zobaczy co przyniesie nowy dzień i jak Davina będzie zachowywać się nazajutrz, gdy alkohol z niej wyparuje, a do świadomości zacznie docierać sumienie w parze ze zdrowym rozsądkiem. Zobaczy, jak Davina spojrzy na nich, gdy będzie trzeźwa i przypomni sobie, że trochę przegięła: czy dostrzeże w jej twarzy chociaż krztę skruchy, czy zderzy się tylko z udawaniem i trzymaniem się wersji, że przecież nic się nie stało. Najpierw zobaczy, a później podejmie decyzję, co dalej z tą dziewczyną począć.
OdpowiedzUsuńWestchnął, słysząc przeprosiny Emmy i popatrzył na nią poważnie.
— Emma, proszę cię, nie tłumacz się i nie przepraszaj za coś, za co nie powinnaś — powiedział. — Ty nie jesteś niczemu winna. To nie twoje zachowanie sprawiło, że wieczór zakończył się tak, a nie inaczej — zauważył i przesunął się w miejsce, w którym Emma położyła drugą połowę koca. Miał rację i nie mogła temu zaprzeczyć, bo to występek Daviny sprawił, że wesoły nastrój opadł i wszyscy rozeszli się pod namioty, kończąc ostatni wieczór biwaku bez odpowiednich uśmiechów na twarzach. Przez cały wieczór nikt nie zrobił nic, co zepsułoby zabawę – nikt oprócz Daviny, która dokładnie ten cel osiągnęła, już nie tylko rzucanymi uwagami, ale całym swoim zachowaniem.
— A koszulkę możesz sobie zachować — odpowiedział jeszcze, zdając sobie sprawę, że Emma miała ją na sobie. Mówiąc o zachowaniu jej, miał na myśli, że już na zawsze. — W aucie mam następne, a dziś prześpię się bez.
Należał do tych, którym zawsze jest ciepło, i którzy na co dzień śpią w samych bokserkach, więc skoro mieli tu pod namiotem koc, to jemu kawałek takiego okrycia wystarczy, żeby ciało nie wychodziło się we śnie, a on wstał wyspany.
I tak od początku nastawiał się na spanie bez koszulki, aczkolwiek myślał wtedy, że w namiocie zastanie Alexa – teraz Emmie może nie do końca mogła pasować wersja półnaga, więc wypadało się upewnić, czy tak może pozostać.
Usuń— Chyba, że wolisz, żebym coś założył, to nie ma problemu. — Uśmiechnął się i jeszcze na moment wstrzymał się z wchodzeniem pod koc, gdyby jednak się okazało, że powinien czym prędzej zasuwać do auta po kawałek materiału do zakrycia ciała. Już i tak miała okazję obcować z nim w tej formie, nawet nad wodą, gdy uczyła się pływać, ale mimo wszystko Reginald wolał być pewny, że ta noc dla Emmy nie będzie wiązała się z żadnym dyskomfortem.
Reginald Patterson
W trakcie gry padało całe mnóstwo pytań, które można było uznać za zapłon dla podobnych sytuacji, więc pytanie Emmy wcale nie było jedynym, które niosło ze sobą takie możliwości. Mało tego – Davina dostała nawet wyzwanie, w którym mogła zrobić to, na co tylko miała ochotę, więc jeżeli istniał jakiś zapłon dla jej zachowania, to bardziej niż pytaniu Emmy, Reginald przypisywał go właśnie temu zadaniu, które skończyło się dla niego całusem w policzek. Tłumaczenie ze strony Emmy w ogóle nie wchodziło w grę, ponieważ niezależnie od wydarzeń, cały czas nie była niczemu winna – zadawała pytania w takim stylu, w jakim zadawała je reszta i nie robiła tego, żeby z premedytacją zagrać Davinie na nerwach. Reginald podejrzewał nawet, że coś takiego wydarzyłoby się niezależnie od sensu pytania, bo sęk tkwił w tym, kto je zadawał, więc o cokolwiek Emma spróbowałaby zapytać, to i tak skończyłoby się właśnie tak. To zazdrość grała tu pierwsze skrzypce i to nie pytania Emmy były zapalnikiem, a jej obecność sama w sobie – inaczej Davina nie odważyłaby się rzucać uwag o zakochaniu, gdyby to wyłącznie pytanie było dla niej problemem. Jej problem mieścił się prawdopodobnie w Emmie – w jej obecności i w tym, że dołączyła do ich grona.
OdpowiedzUsuńMimo wszystko, nie poruszał już tego tematu, bo tym sposobem przegadaliby prawdopodobnie całą noc. Jeżeli Emma czuła, że powinna przeprosić i okazać jakąś skruchę w związku z wydarzeniami z ogniska, to nie zamierzał jej tego utrudniać. On swojego zdania i tak nie zmieni, a przynajmniej dopóki nie dostrzeże jakichś zmian w postępowaniu Daviny. Na tę chwilę chciałby zobaczyć chociaż jeden epizod, podczas którego okazuje Emmie jakąś sympatię – oczywiście, nie wymuszoną, jak ma w zwyczaju, bo taka się nie liczy.
— W porządku, Emma — rzekł, unosząc kąciki ust i wsunął się pod koc. Ułożył się i wygodnie wsunął jedną rękę pod głowę, a telefon z uruchomioną latarką położył jeszcze na moment na brzuchu, tak, by snop światła padał na rozciągnięty nad ich głowami materiał.
Przechylił głowę w stronę Emmy, żeby jeszcze na nią spojrzeć.
— Wcale się tym nie przejmuj — poprosił tylko i uśmiechnąwszy się raz jeszcze, podniósł za telefon, by wyłączyć latarkę. — Dobranoc — powiedział, po czym wygasił wyświetlacz i położył komórkę z boku. A później zamknął oczy i zaczął wsłuchiwać się w spokój otoczenia, które aktualnie przypominało próżnię. Za kilka godzin pierwsze ptaki zaczną wygwizdywać melodie, ale w tej chwili po drugiej stronie namiotu zalegała jedynie głęboka cisza.
Zasnął szybko, bo przy naturze zasypianie zawsze szło mu lepiej, niż w miejscu otoczonym murem. Kiedyś, gdy jego głównym zadaniem były obowiązki na farmie, bardzo często spał pod gołym niebem na poletku trawy w sadzie, albo na sianie w stodole, gdy do późnego wieczora przerzucał ciężkie stogi. Nie wiązał snu na zewnątrz z żadnym rodzajem strachu, a wręcz przeciwnie – nauczony był nie bać się natury, co akurat bardzo mu pomogło, gdy zaciągnął się do wojska, i gdy zaczęły się pierwsze poważne szkolenia daleko poza jednostką. Nie miał żadnego oporu, by spać w lesie, czy w polu oddalonym od cywilizacji dobrych kilkadziesiąt mil.
Przy naturze znaczenie lepiej mu się również budziło. Był dotleniony i wypoczęty, a rześki poranek sprawiał, że wybaczał nawet twarde podłoże pod plecami, choć to obecne, na którym spędził noc, nie było aż takie złe. Oczywiście, spał tak głęboko, że nawet się nie przebudził, gdy ciało jego sąsiadki znalazło się na jego połowie, a jej głowa wylądowała tuż przy jego klatce piersiowej. Było wygodnie i gdyby nie to, że nagle poczuł, że czegoś ma na sobie za dużo – o jedną rękę, a może nawet nogę – wcale nie myślałby o otwieraniu oczu. Tymczasem musiał sprawdzić z czego wynika ta anomalia, więc powoli rozchylił powieki, jeszcze kilkakrotnie mrugając, żeby przyswoić widok, a wtedy... Zwyczajnie się zdziwił.
Byłoby to całkiem normalne, gdyby nie fakt, że Emma pozbyła się w nocy koca, i że – jak się właśnie okazało – spała dziś tylko w bieliźnie, a dodatkowo bluzka, którą miała na sobie, podwinęła się wysoko ponad jej brzuch. To nie tak, że Reginald pierwszy raz widział kobiece ciało, ale na coś takiego nie był nawet odrobinę przygotowany! To normalne, że czasem coś się gdzieś podwinie i takie rzeczy się dzieją podczas snu, ale to wciąż może być dość wstydliwe nie tyle, co dla obserwatora, a dla osoby, która w takim położeniu się znalazła. Czy Emma chciałby, żeby tak wyszło? Chciałaby leżeć obok niego półnaga i ukazywać defekty, które wciąż przypominały jej o najgorszym? Naprawdę szczerze w to wątpił, dlatego koc, który nadal okrywał w jakiejś części jego ciało, przerzucił na sylwetkę Emmy, żeby przynajmniej zakryć okolice jej bioder. Nie było to trudne, nawet pomimo objęcia, w którym się znalazł, bo Emma była teraz blisko i nie musiał wykonywać rzutu za trzy punkty. Wystarczyło, że zsunął koc ze swoich bioder na jej i już – sprawa wyglądała bardziej poprawnie, niż przed momentem.
UsuńNie wiedział, która może być godzina, choć po półmroku sądził, że musiało być ledwie po piątej rano. Nie sprawdzał, bo spodziewał się, że jeśli jakoś mocniej się poruszy, to Emmę obudzi, a nie chciał jeszcze wstawać, bo teraz to nawet na poranne ćwiczenia było zbyt wcześnie. Co będzie robił od szóstej rano, skoro wszyscy wstaną pewnie dopiero koło dziewiątej? Dlatego został w tej pozycji, nie przeszkadzając Emmie, bo skoro spała w miarę spokojnie, to aż szkoda to przerywać.
Reginald Patterson
Było to z pewnością zawstydzenie jednostronne, bo dla Reginalda ta sytuacja była co najwyżej nietypowa, przynajmniej jeśli mowa o ich znajomości, która do tej pory nie charakteryzowała się taką bliskością ciał. Ale w rzeczywistości nie stało się przecież nic złego – on cały czas trzymał ręce przy sobie, a to, że ręka Emmy zawędrowała na jego tors, to nie wiązało się z żadną bezczelnością. Co innego, gdyby zrobiła to zamierzenie, żeby go sobie pomacać – chociaż wtedy byłby raczej zaskoczony, a nie zniesmaczony – jednak sytuacja, która miała miejsce przed sekundą, toczyła się zupełnie nieświadomie, w objęciach głębokiego snu, i Emma nie miała możliwości panować nad swoimi gestami. Takie rzeczy się zdarzają; to ludzkie intuicyjne odruchy, do których dochodzi bez udziału woli.
OdpowiedzUsuńW każdym razie, reakcja Emmy na to wszystko była już dla niego jednoznaczna, a sposób w jaki się odsunęła, jasno wskazywał na to, że nie powinno dochodzić między nimi do żadnego rodzaju bliskości. Takie chwile nie powinny mieć miejsca, bo wpędzają ich w niezręczność, a szkoda byłoby, gdyby to odbiło się negatywnie na ich znajomości, a ostatecznie sprawiło, że zaczną się unikać i robić wszystko, byleby na siebie nie wpadać. Żadnemu z nich nie byłoby to na rękę, biorąc pod uwagę fakt, że mieli wspólnych znajomych, którzy zazwyczaj organizują spotkania wspólnie, a nie w pojedynkę. Wtedy tak czy siak musieliby obcować ze sobą, czy to na domówkach, czy przyjęciach, czy wypadzie na kręgle, chyba że któreś z nich uparcie odmawiałoby uczestnictwa, aczkolwiek zmuszanie się do czegokolwiek to ostatnie, co powinno ich dotyczyć. Jeżeli lepiej byłoby, żeby tego typu sytuacje nie miały między nimi miejsca, Reginald z pewnością postanowi się pilnować i następnym razem po prostu grzecznie wycofa się z namiotu, gdy tylko dostrzeże, że przestrzeń, którą zakłócił, należy do Emmy. Był zaskoczony jej rekcją, ale mimo wszystko starał się zrozumieć, dlaczego bliskość sprawiała jej taki dyskomfort. Pewne rozdziały z przeszłości wciąż pozostawały dla niej otwarte, tak jak rany, które goją się bardzo powoli, i to prawdopodobnie ich obecność odpowiadała za ten stan. Emma nie wyglądała na kogoś wstydliwego i lękliwego z natury, a przynajmniej nie aż tak, by krępować się obecnością męskiego ciała obok, tym bardziej, gdy ono tylko leży w bezruchu. Jeśli tak się działo, to wpływ na to nadal musiała mieć przeszłość, ewentualnie czysta niechęć.
Po chwili on także podniósł się do siadu i ściągnął z siebie kawałek koca, który Emma ponownie na niego narzuciła.
— Nic się nie stało, Emma — zapewnił krótko, patrząc na nią trochę uważniej, bo nie był pewien, czy na pewno wszystko z nią w porządku. Wyglądała raczej jak ktoś, kto właśnie dopuścił się ciężkiej zbrodni i zdał sobie sprawę z konsekwencji, które za nią poniesie. Tyle, że ona żadnej zbrodni nie popełniła i żadne konsekwencje jej nie groziły. — Mam nadzieję, że chociaż się wyspałaś — dodał i uśmiechnął się lekko, żeby rozładować to dziwne napięcie, które powstało wewnątrz namiotu. Sądził jednak, że najlepszym rozwiązaniem będzie, jeśli teraz wyjdzie i pozwoli Emmie ochłonąć z nadmiaru niekorzystnych emocji, dlatego zaraz przysunął się do wyjścia i zaczął rozpinać zamek. Tu i tak nie było o czym rozmawiać, jednak gdyby Emma chciała, to bez problemu mogą zrobić to później.
— To moja pora wstawania. Zobaczymy, co przyniósł nowy dzień — rzekł, wpuszczając do środka pierwszy powiew świeżego powietrza, po czym spojrzał na Emmę. — A ty możesz sobie jeszcze odpoczywać. Raczej minie sporo czasu, za nim wszyscy się zbierzemy i wyjedziemy — stwierdził, będąc wręcz przekonanym, że za nim damska część ekipy będzie gotowa do wyjazdu, to on osobiście zdążyłby zebrać się kilka razy. Ale miał przynajmniej czas, żeby trochę z rana poćwiczyć, zasięgnąć kąpieli w jeziorze, zgarnąć do auta wszystkie manatki i na spokojnie przygotować się do ponad godzinnej trasy powrotnej do miasta. Dziś kończył się ich biwak i powoli należało nastawiać się na powrót do tej bardziej szarej rzeczywistości, związanej ze zobowiązaniami dnia codziennego.
UsuńReginald Patterson
Nie miał nic przeciwko jej towarzystwu, dlatego zgodził się bez wahania. Pora była na tyle wczesna, że za nim kolejne osoby wydostaną się z namiotów, minie jeszcze trochę czasu, a nie widział sensu, żeby Emma siedziała sama gdzieś na zewnątrz, skoro równie dobrze mogła przejść się nad jezioro razem z nim. Na pewno znajda jakiś temat do rozmowy, chociaż spacer w ciszy nie był czymś, co mogło mu przeszkadzać. Tematykę rozmów wolał jednak dostosować do Emmy, bo nie bardzo wiedział o co może pytać i jakie kwestie poruszać, żeby nie trafić w jakiś czuły punkt, który sprawi, że ona jeszcze bardziej się wycofa. O przeszłość pytać nie będzie, bo wiedział, że to wciąż wyjątkowo grząski grunt, ale mógł zapytać o przyszłość: o to czy ma plany na rozwój cukierni, na rozwój siebie, czy może od teraz zechce częściej wyjeżdżać poza miasto. Ten biwak był jej pierwszym, ale możliwe, że nie ostatnim, nawet pomimo głupich zachowań Daviny.
OdpowiedzUsuńTen kwadrans, który Emma potrzebowała na przygotowanie się, on wykorzystał na powierzchowne spakowanie swoich rzeczy i zorganizowanie sobie wygodnych spodni, w których będzie mógł poćwiczyć, a później wsiąść do auta, oraz koszulki, którą założy po porannym treningu i kąpieli. Z początku przeszło mu przez myśl, żeby do jeziora dotrzeć biegiem, ale jeśli Emma chciała mu potowarzyszyć, z biegania od razu zrezygnował. Nie brał ze sobą niczego szczególnego, oprócz ręcznika, którym chciał się wytrzeć, gdy już wyjdzie z jeziora, i butelki wody. Wziął jeszcze telefon, gdyby któreś z ich grupy nabrało nagłej potrzeby skontaktowania się z nimi. Wątpliwe, że znajdą drogę do nieuczęszczanego jeziorka – raczej żadnemu z nich nie przyjdzie do głowy przedzierać się przez gęste chaszcze.
— Gotowa? — Upewnił się z uśmiechem, po czym przerzucił ręcznik przez ramię. — Coś czuję, że my zdążymy już wrócić, a oni jeszcze nie wstaną — stwierdził z nutą żartu, rzuciwszy krótkie spojrzenie w kierunku namiotów, wokół których nadal panowała cisza, sugerująca głęboki sen zamieszkujących tam osób. Rzeczywiście było wcześnie, bo słońce ledwie zdążyło wyjrzeć zza horyzontu i przebić się ponad koronami wysokich drzew, ale Reginald podejrzewał, że i tak prędzej zbudzi ich kac, niż promienie słońca, grzejące w ściany namiotów. Przynajmniej co niektórych.
— Po nocy woda będzie pewnie chłodna — powiedział, zerknąwszy na Emmę, gdy oboje ruszyli już w znanym sobie kierunku. — Może uda się chociaż zanurzyć — pomyślał na głos, bo z drugiej strony w nocy nie było aż tak zimno, żeby mały staw całkowicie się wychłodził. Nawet ziemia wciąż trzymała temperaturę poprzednich dni, gdy słońce grzało niemiłosiernie, nie mając dla nikogo litości.
— Ale, skoro zaraz wracamy do szarej rzeczywistości, jakie masz plany na najbliższe dni? — Zapytał więc, będąc ciekawym, czy zamierzała robić coś konkretnego. Pewnie przez ten czas, który spędzała na biwakowaniu, wpadło jej trochę dodatkowych zamówień na ciaste i inne smaczne desery. Nie dostrzegał wprawdzie, żeby siedziała z nosem w telefonie, a pamiętał, że jej cukiernia miała swoje konto na Instagramie, ale to, że nie przesiadywała w telefonie nie oznaczało, że praca na dobre o niej zapomniała. Może odczytaniem nowych maili i zamówień zajmie się dopiero, gdy z powrotem przekroczy granice Nowego Jorku. A może w weekendy po prostu nie pracowała.
Reginald Patterson
Nie był znawcą ludzkich zachowań, ale posiadał pewne doświadczenie, które zdobył w starciu z różnorakimi pacjentami, i które pozwalało mu wypracować odpowiednie podejście do ludzi. To, że nie był kimś, kto próbuje docierać do ludzi na siłę, pomagało mu zachować to podejście, więc często, nawet jeśli rozumiał do czego nawiązywali, nie dawał tego po sobie poznać. Pamiętał, jak po burzy wyszedł z Emmą na dach swojego domu, a później razem na nim usiedli i pozwolili sobie na szczerą wymianę zdań. Opowiadała mu wtedy o kimś konkretnym, kto był powodem wielu jej trosk, ale od kogo nie potrafiła się równocześnie odciąć. Cały czas nie wiedział, czy mówiła wtedy o współlokatorze, czy o kimś z rodziny, bo już nigdy więcej nie wrócili do tematów poruszanych na dachu, ale był przekonany, że ta osoba cały czas była źródłem jej niepokoju i większości obaw. Przypomniał sobie o tym teraz, gdy Emma ucięła temat, a później wspomniała o remoncie. Skoro planowała odświeżyć mieszkanie, to albo słowa nie mogę wywalić go z domu zamieniły się w mogłam, albo zamierzała remontować pomimo ciągłej obecności tego człowieka w jej otoczeniu i życiu. Tak, czy siak, dobrze było słyszeć, że wyjazd pozwolił jej się odciąć i chociaż trochę zrelaksować. Był to czas, który wszyscy spędzili miło, nie licząc alkoholowych wpadek Daviny.
OdpowiedzUsuńSkinął głową w zrozumieniu i milczał jeszcze przez chwilę, a właściwie do momentu, gdy wyższa trawa pojawiła się w zasięgu ich wzroku. Nie był fachowcem, który zna się na generalnym remontowaniu, ale wychował się na wsi – na farmie, gdzie każdy facet wie do czego służy młotek, gwóźdź, czy pędzel i wiaderko farby, więc przy domowych poprawkach zawsze mógł służyć pomocą. Jedyny problem tkwił w tym, czy w ewentualną pomoc zdoła się wstrzelić czasowo, bo po powrocie do miasta czekało go trochę obowiązków. Wszystko było zależne od tego, jak duża jest powierzchnia, którą Emma chce odświeżyć, bo może to zająć dzień, dwa, a nawet miesiąc.
— Mógłbym pomóc przy remoncie — zaoferował, gdy zatrzymali się przy kępkach trzciny, w której wydeptano ścieżynkę nad staw. — Wyjeżdżam za jakieś półtora tygodnia. W międzyczasie będę musiał pojechać jeszcze do jednostki na ćwiczenia, ale nie mam już tylu dyżurów, więcej jeśli będziesz potrzebowała pomocy, możesz śmiało do mnie dzwonić — powiedział zachęcająco, bo dla niego to naprawdę nie był żaden problem, by przyjść, chwycić za wiertarkę czy kij malarski i trochę się zmęczyć. Nie było sensu wynajmować fachowców, jeżeli nie było to odświeżenie, które wymagałoby jakichś skomplikowanych modyfikacji.
— Wyjeżdżam na trzy tygodnie — rzekł, odgarnąwszy wysokie źdźbła i ruszył dalej w stronę wody. — Czy to długo, czy krótko... Dla mnie to chwila, dla mojej rodziny wieczność — przyznał, bo każdy oceniał to na swój sposób. Biorąc po uwagę, że niektóre wyjazdy potrafiły trwać do roku, to takie trzy tygodnie są zaledwie ułamkiem chwili. Oczywiście, niezależnie od tego czy będzie dzień, czy rok, czyhające niebezpieczeństwo, a wraz z nim szansa na powrót w czterech deskach, jest takie samo. Jednak Reginald był już z tą świadomością obyty.
— Wspomniałaś, że chciałabyś jeszcze raz popływać — przypomniał z uśmiechem, gdy docierali już do mulistego brzegu i prowizorycznej plaży, przy której zatrzymali się ostatnim razem. — Możemy spróbować.
UsuńNoc była ciepła, więc woda w tym małym jeziorku nie powinna ich zmrozić, a co najwyżej orzeźwić, ale nawet, jeśli zrobi im się chłodno, wystarczy, że wyjdą na słońce, które już o tej porze przypiekało swoimi promieniami.
Reginald Patterson
[No i to jest właśnie jedna z tych kart, o których myślałam pisząc od autorsko. Matko, piękna jest!
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za miłe słowa otuchy, odpisałam Ci na maila ♥]
Alexander
Był człowiekiem, z którym można porozmawiać o wszystkim; który wysłucha i doradzi, jeżeli tylko będzie pewny, że zrobi to dobrze, ale nie miał w zwyczaju otwierać ludzi na siłę i dążyć do tego, by za wszelką cenę coś w sobie zmienili. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że nawet tego nie potrafi, bo przecież nie jest skaczącym promykiem, który za główny cel obiera sobie wyciągnięcie kogoś ze strefy komfortu i zrobienie czegoś, co miałoby być przełomowym momentem, który zmieni bieg życiowych wydarzeń. Emma miała swoje problemy, do których jemu było daleko – nie znał prawie żadnego, nie licząc utraty ukochanego, czego akurat był częściowo świadkiem. Była wycofana, uciekała od tematów, a on nie był kimś, kto wchodzi do czyjegoś życia z butami, by później bez pytania wyciągnąć stamtąd garść informacji. Jeżeli ludzie sobie ufają, będą w stanie wzajemnie dzielić się swoimi troskami. Jeżeli sobie nie ufają – nie zrobią tego, choćby świat się palił i walił. Jedyne, co mógł, to dać jej czas i od początku znajomości właśnie to robił, przy okazji starannie omijając tematy, które powodowały jej ewidentne rozstrojenie.
OdpowiedzUsuńNie czuł się upoważniony do tego, by wyciągać na wierzch jej prywatne sprawy i cokolwiek z nimi robić, bo ich znajomość wciąż posiadała całe mnóstwo barier, które uniemożliwiały dzielenie się wsparciem. Dlatego zapewniał ją, że jeżeli będzie czegoś potrzebowała, to on jest do dyspozycji – i na tym poprzestawał. Nie mógł zrobić niczego ponad to, na co miał klarowne przyzwolenie. Domysły zawsze są tylko domysłami, dopóki ktoś ich nie potwierdzi, a większa ich część może nigdy nie mieć pokrycia w rzeczywistości.
— W porządku, jeśli tak wolisz, to pomogę gdy już wrócę — potwierdził. Remont odbywał się na jej zasadach, więc Reginald mógł się jedynie dostosować do tego, co sama zadecyduje. Jeśli planowała rozpocząć modyfikacje mieszkaniowe za około miesiąc, to on nad rozplanowywaniem wolnego będzie zastanawiał się dopiero po powrocie z misji. W każdym razie, gdyby nie miał czasu angażować się w odświeżenie mieszkania, na pewno nie porwałby się z motyką na słońce i niczego nie zaproponował, ale zarówno przed misją, jak i po będzie miał chwilę wolnego, którą bez problemu mógł przeznaczyć na tego rodzaju pomoc. Lepsze to, niż siedzenie w barze i sączenie alkoholu. Z Alexandrem widywał się na tyle często, że jeden, czy dwa dni przerwy żadnego z nich nie zbawią.
Dotarłszy do jeziora, ściągnął z siebie koszulkę oraz buty i wszedł do wody po łydki. Faktycznie, woda była chłodna, ale Reginald spodziewał się, że po nocy jej temperatura nie będzie zbyt wysoka, więc nie czuł zaskoczenia. Przynajmniej mieli zagwarantowane porządne odświeżenie.
Śmiało wszedł głębiej, zanurzając się najpierw po kolana, później po pas, aż w końcu wskoczył cały, nurkując przed kilka krótkich sekund. Wyłonił się nieopodal Emmy, tak że linia wody sięgała jego klatki piersiowej, i zgarnął mokre włosy do tyłu.
— Lekcja numer dwa, to pływanie na brzuchu — zauważył i uniósł usta w uśmiechu. — Rozumiem, że jesteś na to gotowa?
UsuńWcześniej, podczas lekcji numer jeden, Emma unosiła się na plecach. Zapoznawała się wtedy z wodą: z jej wypornością i tym jak reagowała na ciężar czyjegoś ciała. Nie wiedział, jak pewnie poczuła się po lekcji pierwszej, ale skoro wspomniała o drugiej, może powoli przekonywała się do tej umiejętności. Chociaż, równie dobrze mogła mieć na myśli drugie podejście. Tak, czy siak, skoro zdecydowała się uczyć dalej, to znaczy, że pewne obawy z tym związane, zostały odsunięte na bok. A to była bardzo pozytywna wiadomość.
Reginald Patterson
Alexander zaraz po wstaniu miał swój ulubiony rytuał. Pierwsze, co robił, to brał bardzo długi, zazwyczaj godzinny prysznic w gorącej wodzie i wychodził dopiero wtedy, kiedy gdy od temperatury zaczynało robić mu się słabo. Następnie, po niedokładnym wytarciu całego swojego ciała i ubraniu dresów kierował się do kuchni, by zaparzyć jak najmocniejszą kawę. Wypijał ją jeszcze parzącą w język. Delektował się smakiem, przegryzał fusy zostające między zębami. Wracał do łazienki, szczotkował zęby przez osiem minut, a kiedy poczuł, że jego dziąsła mają już serdecznie dość, wypluwał resztki niepołkniętej pasty wraz z śladami krwi.
OdpowiedzUsuńNie miał takich rarytasów w więzieniu jak ciepła woda czy świeżo zaparzona kawa. Właściwie tego drugiego nie miał w ogóle, a prysznic zawsze brał w lodowatej wodzie. Na początku bardzo mu to przeszkadzało, przez co kąpał się tylko wtedy, kiedy czuł, że to odpowiedni moment. Po roku, kiedy przywyknął do niekomfortowych warunków życia, zaczął się kąpać niemal codziennie tylko po to, by móc zmyć z siebie całą niesprawiedliwość świata.
To nie tak, że Morte był zdanie, że spotkała go niesłuszna kara. Wręcz przeciwnie, uważał, że sobie zasłużył na to, by spędzić część swojego życia w więzieniu. Miał jednak wrażenie, że współwięźniowie, z którymi dzielił celę cztery na cztery byli święcie przekonani, iż Alexander to życiowy degenerat i powinien jak najszybciej opuścić świat.
Po umyciu zębów, wrócił do salonu, by otworzyć okno z widokiem na magazyny i pola w oddali. Jednym pośladkiem usiadł na parapecie, by w pozycji półsiedzącej odpalić pierwszego papierosa w ciągu dnia. Odpalił go, by po kilku sekundach się dwukrotnie zakrztusić. Wciąż, po pięciu miesiącach nie był przyzwyczajony do zdrowszej wersji nikotyny. W więzieniu, kiedy tylko w ręce wpadły mu bletki z resztą nikotyny, kręcił je wkładając tam wszystko, co mogłoby się wydawać zdatne do palenia.
Mimo, że od wyjścia z więzienia minęło prawie pół roku, Alexander nie był w stanie się odpowiednio zaaklimatyzować. Zapominał, że powinien kupić świeże bułki na śniadanie, a gdy sobie o tym przypomniał, każda piekarnia w promieniu pięciu kilometrów zawieszała karteczkę z napisem zamknięte; nie myślał o tym, że powinien każdą koszulę przed ubraniem wyprasować, by wyglądać schludnie; jedyne, co zawsze znajdowało się w jego mieszkaniu, to pogniecione ubrania, kawa oraz papierosy.
Alexander zmienił się niewyobrażalnie. Kiedyś, przed pójściem do więzienia był żywiołowym, szaleńczo dobrym dwudziestodwulatkiem, który próbował zwojować cały świat. Odnosił wrażenie, że jedyną przeszkodą, by mieć w życiu wszystko, to on sam i jego bariera w głowie. Próbował ją pokonać, a w momencie, gdy zaczynał dorosłe życie w Nowym Jorku, trzyosobowa grupa policjantów zapukała do jego drzwi tylko po to, by sprawiać pozory – wcale nie wyprowadzili go z mieszkania kulturalnie. Szarpali go, wrzeszczeli po nim, a gdy znaleźli się w radiowozie – jeden przyłożył mu tak mocno, że coś gruchnęło w szczęce.
Na szczęście miał to już za sobą. Przymknął oczy, zaciągając się trzecim papierosem. Kochał życie, które dało mu w dupę; kochał się bać; kochał adrenalinę; kochał niepewność życia.
Wziął do ręki telefon i kliknął galeria. Zjechał niżej, na zdjęcia, które zrobił przed wycięciem go z życia na osiem lat. Najwięcej zdjęć miał z przepiękną brunetką, Emmą, która przez pierwsze kilka lat jego pobytu za kratami, dbała o niego jak na najlepszą przyjaciółkę przystało. Kiedy listy ucichły, Alexander wciąż pisał, opowiadając o nowym współwięźniu, który chrapał wniebogłosy; o klawiszu, który się na niego uwziął i potrafił zdzielić go po plecach za źle złożoną piżamę; o młodym dzieciaku, którego wziął pod swoje skrzydła, bo tak cholernie przypominał jego samego. Każdy list, wysyłany miesiąc w miesiąc był bez odzewu. Nie dostawał już przepysznych ciast, o które bił się nie tylko on z kolegami z celi, ale także kilku stróżów mających paręnaście kilogramów nadwagi. Nie otrzymywał żadnych wieści z świata zza kratek, bo poza Emmą nie miał nikogo w życiu.
Wyłączył galerię w zdezelowanym telefonie, by po kilkunastu sekundach wejść w kontakty. Na liście widniały tylko cztery numery – jego matki, z którą nie utrzymywał kontaktów od incydentu, jak mawiała, jego terapeutki, do której był zmuszony dzwonić minimum raz w tygodniu z informacją, że żyje. Trzecim numerem była poczta głosowa, zaś czwartym, najważniejszym – numer Emmy White. Nie był pewien czy numer ten był wciąż aktualny. Nie miał możliwości aktualizacji go, jednak iskierka nadziei tliła się w jego sercu.
UsuńKiedy kliknął słuchawkę poczuł, jak serce zaczyna coraz szybciej bić. Przyłożył telefon do ucha, przełknął głośno ślinę czując, jak wielka gula rośnie w jego gardle i czekał.
Kilkanaście sekund, które spędził w wyczekiwaniu na połączenie były jednymi z najdłuższych sekund w jego życiu.
- Emma? – zapytał po usłyszeniu cichego halo czując, jak łzy napływają mu do oczu.
Alexander, który przeprasza za długi czas oczekiwania i jakość odpisu
Nie wiedział o istnieniu Thomasa, bo nigdy o nim nie usłyszał, ale z pewnością wolałby być gościem zapowiedzianym, a nie niezapowiedzianym, bo pewnie sam, gdyby ktoś sprowadził mu do domu kogoś obcego i nic o tym nie powiedział, nie byłby zadowolony taką niespodzianką. Bycie stawianym przed faktem dokonanym, to nie jest coś za czym Reginald przepada, więc rozumiał ludzi, którzy też sobie tego nie życzą. Ale zakładał, że jeżeli Emma decydowała się na remont i faktycznie dzieliła z kimś lokum, to zechce poinformować współlokatora o swoich planach. Remont to przecież nie kawka ani herbatka, tylko hałas, kurz i chaos, który zwykle towarzyszy tego rodzaju modyfikacjom, więc nic dziwnego, że człowiek, z którym dzieli przestrzeń, może nie być szczęśliwy, gdy ktoś nagle zacznie walić mu w ścianę.
OdpowiedzUsuńAle do tego było jeszcze tyle czasu, że nie było sensu zastanawiać się już teraz. Najpierw musiał pojechać na misje i z niej wrócić, żeby w ogóle spróbować dotrzymać tego słowa i w czymkolwiek pomóc. Innego scenariusza nie brał pod uwagę, ale nigdy nie wiadomo, co los trzyma w rękawie. W ciągu miesiąca może zdarzyć się dosłownie wszystko.
— Super, w takim razie powoli połóż się na moich rękach i odchyl brodę do góry — poprosił, wyciągając ramiona przed siebie. — Będę trzymał cię na tyle wysoko, by woda nie wpadła ci do ust, ale staraj się trzymać głowę odchyloną — wyjaśniwszy, stanął pewniej na mulistym dnie, żeby móc utrzymać nienaruszalną stabilność, gdy Emma położy się na jego rękach. Wiedział już, że w wodzie jest lekka jak piórko, ale chciał zapewnić im możliwie jak największe bezpieczeństwo i komfort. Wbrew pozorom, to nie było takie proste uczyć kogoś pływać, gdy nie robi się tego zawodowo, ale Reginald na pewno postara się przekazać wiedzę najlepiej jak umie.
W przypadku pływania wyporność i tak robiła większość roboty, więc kwestia nauczenia się ruchów, które sprawią, że sylwetka przesunie się w wodzie, i oddechu, który będzie zapobiegał opadaniu pod linię lustra. Z deską byłoby o niebo łatwiej, ale nie mieli narzędzi, więc musieli polegać wyłącznie na sobie. Poprzednio poszło im naprawdę dobrze, więc i tym razem nie powinni mieć trudności we współpracy.
— Możesz przytrzymać się mojego ramienia, tak będzie chyba najlepiej — zasugerował z uśmiechem, gdy podjęła próbę ułożenia się na jego rękach. Wykonanie tej pozycji może być trudniejsze, niż sama nauka pływania, więc jeśli to im się uda, to cała reszta będzie już pestką. On będzie ją trzymał, ona będzie próbować wykonywać ruchy – jak zrobi je dobrze, Reginald być może spróbuje lekko cofać ręce, tak, by Emma bardziej unosiła się na wodzie, a nie na nim. Naprawdę wierzył, że mogłaby nauczyć się pływać.
Reginald Patterson
Kiedy Alexander usłyszał głos swojej najlepszej przyjaciółki, zakręciło mu się w głowie, przez co musiał szybko wyrzucić tlącego się papierosa i chwycić framugi okna. Klikając zieloną słuchawkę podążał na ślepo – nie wiedział, czy Emma wciąż ma ten sam numer, czy zechce z nim porozmawiać, czy od razu odrzuci połączenie. A gdy już odebrała, brunetowi zakręciły się łzy w oczach.
OdpowiedzUsuńNie był osobą wrażliwą. Wręcz przeciwnie – dzięki odsiadce szybko zmężniał, musiał wydorośleć, a romantyczne historie bratnich duszy dawno przestały na nim robić wrażenie. Teraz, po tylu latach jedynym, co mogło wymusić w jego oczach łzy, to samotne kociaki.
No i Emma. Emma, której głos był dla niego jak muzyka klasyczna; Emma, dzięki której wiedział, że ma po co żyć. Ta sama Emma, dla której przez siedem lat odsiadki zakreślał każdy kolejny dzień na kalendarzu kupionym dzięki składaniu długopisów za kratkami. W momencie, gdy przestała o niego dbać, gdy przestała pisać mu, jak wygląda życie na wolności, Alexander wyrzucił ostatni kalendarz i przestał odliczać. Miał czasem nawet wrażenie, że to White utrzymywała go przy życiu.
Dla niej chciał walczyć, chciał stać się lepszym człowiekiem. Była jego oczkiem w głowie i kochał ją jak swoją siostrę. Była dla niego zdecydowanie bliższa niż ta jego biologiczna, która prawdopodobnie za sprawą matki, zapomniała o jego istnieniu.
- Cześć Em – powiedział drżącym głosem.
Wziął głęboki oddech, trzykrotnie zamrugał oczami, puścił futrynę, o którą po chwili oparł czoło.
- Cześć Em – powtórzył, wypuszczając głośno powietrze. – Myślałem, że nie żyjesz.
Ostatnie zdanie wyszeptał tak cicho, że nie był pewien, czy jego rozmówczyni była w stanie je dosłyszeć. Tak, Alexander przez ponad rok czasu myślał, że Emma umarła, że coś się stało. Był nawet moment, że szukał nekrologów z jej imieniem i nazwiskiem, a w momencie, kiedy uświadomił sobie, że żadnego nie znajdzie, doszedł do wniosku, iż kobieta po prostu nie chce mieć z nim nic wspólnego. Zamiast zadzwonić do przyjaciółki pięć miesięcy temu, wolał wyobrażać sobie, że ta nie żyje.
Być może było to spowodowane jego przeszłością. W końcu Emma miała świadomość jego odsiadki, wiedziała, że musiał nabroić, skoro tyle lat spędził za kratami. Alexandrowi łatwiej przychodziła na myśl śmierć kobiety, aniżeli jej odtrącenie.
Tak właśnie przez rok się czuł. Odtrącony. Wyrzucony do śmieci mimo zapewnień, że przez życie przejdą razem. Jako dwoje najlepszych przyjaciół.
- W domu. – Uśmiechnął się delikatnie odwracając głowę na salon. Mimo okropnie małego metrażu, bo tylko trzydziestu sześciu metrów kwadratowych, Alexander bez ogródek mógł powiedzieć, że mieszkanie na Manhattanie to zdecydowanie jego dom. Jego azyl, w którym mógłby spędzić resztę życia. – W domu, najdroższa.
Uwielbiał nazywać swoją przyjaciółkę zdrobnieniami. Nawet wtedy, gdy miał świadomość, że dziewczyna jest zaręczona i planuje ślub ze swoim ukochanym. Pamiętał nawet kilka listów, gdzie na kilka stron A4 nie nazwał jej ani razu imieniem.
Odpalił kolejnego papierosa, a wydychając dym na mieszkanie, uszedł z niego cały stres i niepewność przed telefonem. Emma żyła, jeśli potrafiła rozmawiać i operować rękoma na tyle, by odebrać telefon to znak, że nie mogło być z nią najgorzej.
- Co u ciebie słychać?
Zadając to pytanie miał ochotę uderzyć głową w ścianę. Przecież znali się jak dwa łyse konie, powinien wiedzieć, co słychać u jego najlepszej przyjaciółki! Zaśmiał się pod nosem, jednak nie przerywał ciszy, która nastała na linii. Nie słyszeli się rok, a co za tym idzie – nie był pewien, czy wie o niej wszystko.
Alexander
Targające nim uczucia sprawiały, że Alexander czuł się niekomfortowo. Mieszkanie, które jeszcze przed sekundą mógł nazwać swoim azylem, nagle okazało się zbyt przytłaczające. Brunet miał wrażenie, że ściany zaczęły się przysuwać ku środkowi, a sufit drastycznie obniżać. Zamknął oczy, a jedyne, co siedziało w jego głowie to to, aby nie zwariować.
OdpowiedzUsuńBył pewien, że klatka, będąca jeszcze niedawno jego miejscem zamieszkania sprawiła, iż nabawił się klaustrofobii. Dzień, w którym mógł zmienić celę na niewielkie mieszkanie na Manhattanie – udało mu się to tylko dzięki jego wspaniałej babce – było jednym z jego najlepszych dni w życiu.
Słysząc pytanie Emmy, Alexander był pewien, że ta właśnie uroniła kilka łez. Mimo, że już nie byli sobie tak bliscy, dzięki spędzonym wspólnie latom był w stanie określić stan emocjonalny przyjaciółki. Nawet wtedy, gdy ta była kilka tysięcy kilometrów od niego; wtedy, gdy rozkochała w sobie Michaela, gdy się na któregoś z nich dąsała, obrażała albo jednemu z nich kazała wybrać po czyjej stronie jest. Zawsze, za każdym razem wyczuwał jej emocje, a podczas tej rozmowy był pewien, że targają nią równie mocno jak nim.
- Tak, jestem w domu – powtórzył. Uwielbiał powtarzać słowo dom, było ono tak cholernie ciepłe, cudownie rozlewało na jego sercu spokój, że nie mógł go nie powtarzać. Mówiąc dom czuł, że ma gdzie i po co wracać.
Emma była zdecydowanie najważniejszą kobietą w jego życiu. To ona go nie opuściła, kiedy zaczął kroczyć złą ścieżką. Matka przestała się do niego odzywać znacznie wcześniej – wtedy, kiedy postanowił zamieszkać ze swoją babką prawie osiem tysięcy kilometrów od rodzicielki. I na nic nie zdawały się argumenty, że Nowy Jork to idealne miejsce na rozpoczęcie nowego życia, bo daje znacznie więcej perspektyw, możliwości swojego rozwoju. Jego matka kazała mu wybierać, a on wybrał raz słusznie.
Jego siostra porzuciła go w momencie, gdy dowiedziała się, że jednak trafi za kratki. Mimo, że wcześniej dziękowała mu po stokroć każdego dnia za to, co zrobił, Aria także została postawiona przed wyborem. Ona, z racji tego, że była zupełnym jego przeciwieństwem, raczej nieśmiała i zamknięta w sobie, zdecydowała zostać z ich matką.
To tylko dwie osoby, które się od niego odwróciły. Ojciec na szczęście nie zdążył powiedzieć ani słowa, ojczyma nie miał przyjemności poznać. Jego babka natomiast do dnia dzisiejszego jest przekonana, że ostatnie osiem lat Alexander spędził z powrotem na Hawajach. Brunet był jej cholernie wdzięczny za to, iż ta nigdy nie postanowiła go wypytać o szczegóły.
Za to Emma z nim została mimo, że wiedziała, gdzie się znajduje. Na dobre i na złe, jak to sobie powtarzali za dzieciaka. Co by się nie działo, oboje będą razem szli przez życie. Czy miał żal, że przestała się do niego odzywać? Po części tak – najpierw wydawało mu się , że dziewczyna po prostu zajęła się swoim życiem i postawiła krzyżyk na ich wcześniejszej historii. Żal przerodził się w złość w momencie, jak jego znienawidzony klawisz zauważył brak listów. Naśmiewał się z Alexa, wypominał mu, że na takiego degenerata życiowego nie warto poświęcać wkładu w długopisie co powodowało, że brunet zaczynał wątpić w koniec swojej odsiadki. Przestało mu zależeć na tym, aby jak najszybciej wyjść z więzienia.
Złość natomiast po kilku miesiącach zamieniła się w obojętność. Było mu wszystko jedno, czy wyjdzie na wolność, czy też nie. Miał wrażenie, że bez Emmy jego życie powoli traci sens.
- Chcesz przyjechać? – zapytał, otwierając oczy. Rozejrzał się po salonie, gdzie walały się brudne ubrania, niedomyte naczynia, a gdzieniegdzie szklane butelki po smakowych piwach, które uwielbiał.
- Naprawdę chcesz przyjechać? – Niedowierzał własnym uszom. Czyżby jednak coś się stało, gdy Emma przestała się do niego odzywać? Skoro teraz pragnie się z nim spotkać to znaczy, że wcale nie zerwała z nim kontaktów bez powodu. Coś się stało, a Alexandrowi ścisnęło się serce z żalu. – Przyjeżdżaj.
Podał jej adres pobliskiego sklepu. W lodówce jedyne, co posiadał, to zgniłego pomidora i dwie butelki piwa.
Trzymając telefon przy uchu, jakby w amoku, wrzucał wszystkie brudne ubrania do kosza na pranie; butelki postawił na blacie i wyszedł z mieszkania. Nie wiedział ile czasu dziewczynie zajmie przybycie na miejsce spotkania. Nie chciał jednak, by ta musiała czekać nim on zdecyduje, czy lepszym chlebem będzie pszenny, czy może żytni na zakwasie.
UsuńZbiegł po schodach, wybiegł na ulicę i zaklął w momencie, gdy jakiś nastolatek prawie przejechał go hulajnogą elektryczną. Puścił w jego stronę kilka mocnych epitetów, coś o maksymalnej prędkości, możliwości jazdy na ulicy.
- Przepraszam – rzucił do słuchawki, truchtając w stronę sklepu. – Wciąż się nie przyzwyczaiłem do hulajnóg, które jedyne, czego od właściciela wymagają to patrzenia przed siebie. Za ile będziesz?
Wszedł do sklepu wciąż ściskając telefon w ręce, która zaczęła mu drętwieć. Chwycił koszyk na zakupy, wrzucił do niego w biegu pierwsze lepsze mięso mielone, kilka pomidorów, czosnek oraz makaron. Nie był najlepszym kucharzem, nie miał się kiedy tego nauczyć, jednak wiedział jedno – spaghetti nikt nie jest w stanie zepsuć. Po wzięciu kilku przekąsek, skierował się do kasy, wciąż niedowierzając z kim rozmawia. Bał się uszczypnąć, bał się tego, że zaraz się obudzi.
Alexander
Kupiwszy wszystkie składniki na dzisiejszy obiad, Alexander wyszedł ze sklepu i przytrzymując telefon lewym ramieniem, odpalił papierosa. Choć wiedział, że Emma nie przepada za używkami – a przynajmniej tak kiedyś było – i będzie czuła zapach nikotyny, nie przejmował się tym. Zmienił się diametralnie przez traumatyczny okres w swoim życiu. Musiał postawić brunetkę przed wyborem, czy wciąż będzie go kochała taką samą braterską miłością, czy też nie.
OdpowiedzUsuńZaciągając się dymem papierosowym, głośno pociągał nosem. Był wzruszony, a każde łknięcie Emmy sprawiało, że i on prawie płakał. Jednak, według motta Michaela faceci nie płaczą, a co za tym idzie – nie mógł się rozkleić.
Alexandra dziwiła jedna rzecz. Dlaczego nie wspominała o jego najlepszym przyjacielu? Rok temu, kiedy Emma przestała się do niego odzywać, Michael zrobił to samo. A teraz, kiedy mieli się spotkać po tak długiej rozłące, ona nawet nie wypowiedziała jego imienia. Nie chciał jednak dopytywać jej o to przez telefon – najprawdopodobniej nie była to odpowiednia forma komunikacji na jego temat. Być może się rozstali, może zachorował, a może… Brunet od razu wyrzucił z głowy najgorszą myśl. To, że w życiu mu nie wyszło, nie tłumaczyło jego wyobrażeń o śmierci każdego napotkanego człowieka.
Bardzo często myślał o śmierci. Najpierw myślał o swoim ojcu, którego od jakiegoś czasu już z nimi nie było, lecz ta śmierć nie przyprawiała go o zawroty głowy i rozpacz. Bardziej o odruch wymiotny, który trwał w nieskończoność. Człowiek, którego Alexander traktował jako swojego najlepszego przyjaciela i swego rodzaju autorytet, dopuścił się najgorszej rzeczy, jakiej dopuścił mógł się ojciec.
Myśląc jednak o swojej śmierci, zastanawiał się głównie nad tym, czy ktokolwiek stałby nad jego grobem i opłakiwał jego tragiczny los. Był prawie przekonany, że poza księdzem, który z ochotą naplułby na jego martwą, białą twarz, dwoma ministrantami i nieznanym przybyszem, nie pojawiłby się nikt inny. Nikt, kogo Alexander darzył miłością i ciepłem.
- Pół godziny – powtórzył. – Pół godziny.
Rozmowa z Emmą wydawała mu się całkowicie nieprawdziwa. Jakby marzył o tym, by ponownie spotkać kobietę po tylu latach; jakby dzień, który jeszcze nie całkiem się rozpoczął, był tylko snem, z którego zaraz się wybudzi z cholerną migreną, albo, co gorsza, kacem, którego nie lubił równie mocno co upijania się w trupa.
Mając trzydzieści minut nie spieszył się już tak bardzo jak wcześniej. Powłóczył nogami w stronę mieszkania zastanawiając się czy to wszystko, co się dzieje, to jednak jest prawda. Wszystko na to wskazywało – samochody nadjeżdżające z każdej strony, ludzie mijający go w popłochu, ptaki nadające niebu melodyjnego wydźwięku. Wszystko, tylko nie ich rozmowa.
Trzykrotnie musiał wkładać klucz do drzwi. Za każdym razem nie trafiał, a rosnąca frustracja powodowała u niego szybszy oddech.
Odkąd wyszedł z więzienia, niewiele trzeba było, żeby się rozzłościł. Czasem wystarczyła stłuczona szklanka, sąsiad uderzający po rurkach z grzejników, jednak niekiedy brak papierosa zupełnie wyprowadzał go z równowagi. Musiał wtedy zamknąć oczy, policzyć do trzydziestu, a następnie spróbować podejść do stresującej sytuacji na zimno.
Alexander nie miał zbyt wiele w swoim życiu. Jego portfel zazwyczaj był zapełniony wizytówkami, zamiast gotówką; konto bankowe tętniło od powiadomień, zamiast od pieniędzy. Miał tylko tyle, ile potrafił zarobić na pobliskich budowach, magazynach, na czarno. A jak na czarno, to za marne pieniądze.
Usłyszawszy pukanie, odłożył telefon na komodę, wciąż się nie rozłączając. Jeśli to nie Emma, to znak, że będzie musiał wciąż nasłuchiwać jej oddechu przez telefon. Otworzył drzwi z zamachem.
To była ona. Skromna, skulona w sobie. Wyglądała tak, jakby znalazła się w nieodpowiednim miejscu i nieodpowiednim czasie.
Usuń- Cześć – wyszeptał, próbując powstrzymać łzy.
Jednym zwinnym ruchem ręki przyciągnął kobietę do siebie. Przytulił z całych sił, wciąż niedowierzając, że stoi obok niego. Chciał zamknąć ją w swoich objęciach tak, by nigdy, przenigdy nie mogła go już opuścić, by nie mogła odejść, bez względu na okoliczności. Całus w czoło, którym poczęstował brunetkę, przeniósł po chwili na skronie, a następnie w gąszcz ciemnych włosów.
- Kurwa, jak ja tęskniłem.
Alexander
Reginald nie był zbyt ekspresywny w okazywaniu swoich odczuć, a przez swój zawód z bliskością drugiego człowieka był zaznajomiony na tyle, że ta, która właśnie dzieliła go od Emmy, nie poruszała już strun w jego wnętrzu. Był po prostu przyzwyczajony, bo w podobnej pozycji znajdywał się bardzo często podczas akcji ratowniczych, czy nawet w trakcie skoków ze spadochronem, gdy instruował różne osoby, a później z nimi skakał. Granica jego przestrzeni osobistej już dawno uległa zwężeniu, więc nie czuł teraz, że Emma ją przekracza, choć domyślał się, że dla niej ta bliskość może wykraczać poza nie aż nadto. Unikała bliskości i sytuacji, które mogłyby trącać intymnością, więc gdy teraz zmuszona była go dotykać, prawdopodobnie nie czuła się z tym szczególnie komfortowo. Onieśmielenie pojawiało się na jej twarzy, nawet, jeśli tego nie chciała i było dostrzegalne także teraz, a przynajmniej aż do momentu, w którym wykonała wszystkie polecenia i ułożyła się na jego rękach, przenosząc skupienie na czynności.
OdpowiedzUsuńW wodzie była tak lekka, że unoszenie jej nie przysparzało mu żadnego trudu. Starał się jednak trzymać jej sylwetkę cały czas na tej samej wysokości, tak by jej twarz znajdowała się wyżej ponad wodą. Jedno zbyt głębokie zanurzenie mogłoby skutecznie zniechęcić ją do dalszych lekcji i pływania w ogóle, dlatego pilnował, by woda nie sięgała jej ust, a to nie generowało zbędnego niepokoju.
— Najpierw musimy opanować oddech — oznajmił, gdy zapytała o dalsze instrukcje i uśmiechnął się przy tym. Zapewne jej szybszy oddech był spowodowany całą tą sytuacją, ale dopóki go nie ujarzmią, nie zdołają popływać. — Wdychaj powietrze ustami, a wydychaj nosem — poprosił, czekając aż spróbuje opanować tę technikę. To nie była prawidłowa technika, bo powietrze powinno wypuszczać się do wody, ale na tym etapie Reginald nie myślał o pływaniu technicznym, a o tym, by Emma w ogóle przekonała się do wody. Wciąż nie była pewna, że sobie w niej poradzi, więc nie wyobrażał sobie, by miała teraz bez cienia strachu zanurzyć głowę i wypuścić powietrze pod wodą.
— Super — pochwalił, dostrzegłszy, że Emma stara się prawidłowo wykonywać polecenia. — A teraz do oddechu dochodzą ruchy rąk. Wiesz na czym polega pływanie stylem klasycznym, czyli żabką, prawda? — Upewnił się, chociaż chyba każdy to wie. — Gdy będziesz prostować ramiona i zataczać pełne koła, odpychając nimi wodę, wydychaj powietrze. Gdy będziesz wracać nimi do ciała, powietrze wdychaj — poinstruował, prostując ramiona i odsuwając sylwetkę Emmy od siebie, by mogła zataczać rękami swobodniejsze koła. — Spróbuj to parokrotnie powtórzyć.
Nie sądził, że Emma załapie wszystko od razu i nauczy się pływać już po jednej lekcji. Wszystko wymagało treningów, a tu chodziło przede wszystkim o przełamanie pewnych barier. Jeśli Emma pewniej poczuje się w wodzie, wtedy będzie jej łatwiej z nią obcować. Poprzednio, gdy pływała na plecach, pozbyła się strachu i zaufała, co było już krokiem milowym w całym tym procesie. Teraz też wyglądało na to, że Emma powoli się rozluźnia i odsuwa na bok niepokój.
Reginald Patterson
Alexander nienawidził kobiecych łez. Sprawiały mu ból, bez względu, czy były wywołane przez niego, czy przez kogoś innego. Był święcie przekonany, że kobiety są niczym boginie, a ich łzy to pokazanie mężczyźnie, że zawiódł. I właśnie tak się poczuł, kiedy dziewczyna aż się trzęsła z płaczu. Z każdą sekundą ściskał ją coraz mocniej, jakby chciał jej pokazać, że to, co teraz się dzieje, jest naprawdę, a nie tylko marzenie ich dwójki.
OdpowiedzUsuńOd młodzieńczych lat, kiedy po raz pierwszy się spotkali, kochał ją najszczerszą miłością, jaką mógł dać. Była to jednak miłość braterska, bez żadnych podtekstów i wymagań. Jeśli ktoś wciąż wątpił w przyjaźń damsko-męską, to Morte i Emma byli jej idealnymi przykładami. W przyjaźni tej byli na tyle prawdziwi i szczerzy, że nie było w niej miejsca na jakiekolwiek podteksty czy pragnienia jakichkolwiek zbliżeń intymnych. Poza tym, Emma miała swojego partnera, o czym Alex bardzo dobrze wiedział – Michael był jego przyjacielem, był jego jedynym, prawdziwym bratem.
W momencie, gdy listy Emmy ucichły, ucichł również jego kontakt z Michaelem. Alexander mógł przysiąc, że mimo, iż nigdy o tym w liście nie wspomniał, jego przyjaciel na pewno wiedział, dlaczego siedzi w więzieniu. Znali się jak dwa łyse konie, a fakt, że oboje byli płcią mniej piękną sprawiał, iż rozumieli się bez słów. Kiedy jednemu coś się nie układało w życiu, drugi instynktownie wybierał jego numer i dzwonił tak długo, aż nie usłyszał halo po drugiej stronie.
Jednak, mimo ich przyjaźni, Alexandrowi zdecydowanie bardziej zależało na Emmie. Być może było to spowodowane tym, że jego młodsza siostra została skrzywdzona przez własnego ojca, co sprawiło, że brunet postanowił ratować każdą kobietę, a być może powód był dużo prostszy – Michael był w stanie obronić się sam, zaś Emma była na tyle krucha, że potrzebowała wsparcia kogoś innego. A Alexander zawsze uważał, że pomoc komuś słabszemu to okazanie szacunku i wiary w samego siebie.
- Jestem cały, najdroższa – wyszeptał, zatapiając usta w jej włosach. Pachniała cynamonem z nutą jaśminu, a może po prostu mu się tak wydawało; może taki zapach zapamiętał. – Jestem cały, jestem cały – powtarzał jak mantrę, próbują przekonać nie tylko Emmę.
Nie był cały. Miał wrażenie, że rozsypał się na milion kawałków, a w momencie, kiedy udało mu się siebie poskładać, brakowało jednego elementu, który zgubił się pod warstwą brudu. Nie miał jednak ochoty jej o tym mówić, nie czuł się na siłach, by zacząć tłumaczyć, dlaczego tyle lat spędził w więzieniu; dlaczego nigdy wcześniej nie wyjawił jej tego powodu. Westchnął, sam próbując powstrzymać łzy.
Delikatnie odsunął się od kobiety, by móc spojrzeć na jej zmartwioną twarz. Miękkimi opuszkami kciuków otarł jej płynące z oczu łzy, a grymas, który miał przypominać uśmiech, pojawił się na jego twarzy.
- Nie płacz, błagam cię – jęknął cicho. – Bo zaraz sąsiad z dołu zadzwoni na policję sugerując, że znęcam się nad tobą, a to ostatnia rzecz, którą chciałbym przeżyć.
- Wejdź do środka, napijesz się kawy? – zapytał, odsuwając się w kąt, by przepuścić Emmę. Wpatrywał się w nią jak w obrazek, wciąż niedowierzając swoim oczom. Tak dawno się nie widzieli, a ona wciąż wyglądała tak, jak ponad osiem lat temu; jakby ktoś wyjął ją z dwutysięcznego czternastego i wrzucił w dwa tysiące dwudziesty drugi rok. Delikatna, krucha. Cudowna.
- Mam nadzieję, że wciąż lubisz spaghetti bolognese, bo tylko to udało mi się dzisiaj kupić. – Nie chciał wspominać, że właściwie nie było go stać na cokolwiek innego; że łapał się każdej pracy, czy legalnej, czy tej nie do końca, by móc przeżyć jeszcze jeden dzień. Kupno makaronu, mielonego mięsa i pomidorów prawdopodobnie nie nadszarpnie zbyt mocno jego budżetu, jednak gdyby miał zaproponować na obiad zamówienie czegokolwiek, mogłoby sprawić mu już problem.
Alexander
Złamanie monotonii, związanej z codziennością, której nawet miasto tak głośne, barwne, i zróżnicowane jak Nowy Jork nie było w stanie do końca przełamać, nie było czymś, czego Nathan jakoś szczególnie poszukiwał. Właściwie to im cichsze i pozbawione wyjątkowych wrażeń jego życie się stawało, tym łatwiej przychodziło mu akceptowanie tego stanu rzeczy, ponieważ powoli uczył się akceptować fakt, że zwyczajnie nie szukał już w życiu wrażeń. Miał ich aż nadto przez ostatnich dwadzieścia lat, czuł, że potrzebował wreszcie zwolnić i odpocząć, chociaż tym, którzy obserwowali go z boku, mogłoby się wydawać, że on właściwie niczego w życiu nie robił poza odpoczywaniem. Ten sklep, który przejął już całkowicie po dziadkach, w międzyczasie godząc się z ich odejściem, które było tym spodziewanym, ale jednak wciąż dosyć nagłym, mógłby dla niego nie istnieć, ale trzymał się go, uważając, że potrzebował zajęcia. Miał jeszcze parę planów na przyszłość, pomysł na zmianę zawodu i rozszerzenie horyzontów na tyle, by robić coś bardziej interesującego, jednak wbicie się w ciasny i hermetyczny świat handlarzy sztuką nie stanowiło łatwego zadania. Nathan jednak uważał, że miał czas i to pomagało mu uniknąć tego palącego poczucia, że z czymś powinien zacząć się spieszyć.
OdpowiedzUsuńZresztą, nie mógł gnać zbytnio do przodu, gdy jego własna przeszłość wciąż zawzięcie o sobie przypominała. Nie sądził, że to możliwe gdziekolwiek indziej niż w filmach, ale Nowy Jork udowadniał Nathanowi, że wszystko jest możliwe. A już na pewno ponowne spotkania z ludźmi, o których może nie tyle próbował zapomnieć, co po prostu już od dawna nie myślał o nich jak o części swojego życia. Bo naprawdę starał się nie żyć tą przeszłością, nie robić zbyt wielu ambitnych planów na przyszłość, tylko po prostu żyć tu i teraz. Tak było łatwiej, to pomagało nie zadręczać się, nie rozpamiętywać, nie żałować.
Był w sklepie sam, gdy na zewnątrz zaczęło się chmurzyć, ale zauważył to dopiero po chwili, ponieważ ostatnimi czasy przesiadywał często na strychu, gdzie może i było dość ciasno i duszno, ale za to kryło się tam wiele interesujących przedmiotów. Obrazów w połamanych ramach, których autorstwo pozostawało niejasne, kryształów, które odpadły od strojnych lamp i żyrandoli, a teraz ktoś musiał dość, który wziął się skąd, świecidełek, błyskotek, wszystkiego, co zgromadziło się tu przez całe lata i gnuśniało, ponieważ nikt się tym nie interesował. Czasem Nathan odnosił wrażenie, że jego dziadkowie prowadzili ten sklep nie tyle po to, by cokolwiek sprzedawać i na tym zarabiać (nie potrzebowali już przecież od dawna ani tego biznesu, ani tych pieniędzy), a przede wszystkim ze swojej wspólnej pasji do gromadzenia wszystkiego, co przykuło ich uwagę i wpadło w oczy.
Słyszał nagłe podmuchy wiatru, grube krople deszczu, rozbijające się o każdą powierzchnię na zewnątrz, w tym dach, który, dobrze pamiętał, musiał naprawiać zaraz po tym, jak postawił pierwsze kroki we wnętrzu sklepu, bo wszystko zostało tu niesamowicie zaniedbane. Od tamtej pory całe miejsce przeszło kompletną zmianę, ale wciąż nie było czymś, z czego czuł się dumny. Może kiedyś. Miał przecież czas.
Dźwięk otwierających się i zamykających drzwi oraz kroki na dole sprawiły, że Nathan postanowił ruszyć się ze swojej zakurzonej kryjówki i, pewnie jeszcze z odrobiną tego kurzu na ramionach albo we włosach, zszedł po wąskich schodach, żeby zobaczyć, czy to tylko wiatr płatał mu figla, czy ktoś rzeczywiście pojawił się w środku.
Zdecydowanie było coś w tym, że przeszłość ostatnimi czasy lubiła o sobie przypominać, ale nie spodziewał się, by przybrała taką postać.
— Emma? — zapytał od razu, nawet nie potrzebował dwa razy się zastanawiać. Aż tak się nie zmieniła. On też wyglądał tak samo jak wtedy, gdy widzieli się ostatni raz. Czas niezbyt ich dotknął, co nie znaczyło, że był dla nich łaskawy. — Co ty tu robisz? — zapytał i, choć w jego głosie nie brakowało zaskoczenia, nic nie świadczyło o tym, by było ono niemiłe. Wręcz przeciwnie. Był po prostu szczerze zdziwiony.
Nathan
Dostrzegał jej blizny, ale nie uważał ich za szczegół, któremu należy poświęcać uwagę. Wiedział skąd one są, wiedział co przeżyła i przez co przeszła, bo na własne oczy widział ją w o wiele gorszej sytuacji podczas wypadku, gdy znajdowała się w takim stanie i w takim otoczeniu, że niejeden człowiek powiązałby to z horrorem na jawie. Sam częściowo był odpowiedzialny za skazy na jej ciele. Do teraz potrafił odszukać spojrzeniem miejsce na wysokości jej żeber, w które wkłuwał się igłą podczas odbarczania odmy prężnej, a później w miejsce tego wkłucia zakładał dren. Musiał wtedy przebić jej ciało aż do płuca i zamontować w nim rurkę, by usunąć zgromadzone powietrze, więc przyczynił się do powstania tych defektów. Właściwie, to co on teraz myślał, gdy dostrzegał te blizny, to że dobrze było widzieć, że te fizyczne rany zagoiły się bez większych komplikacji, i że były one skutkiem udanych operacji, a nie nieudanych. Gdyby nic nie wiedział o Emmie, być może poczułby się zaintrygowany, ale w tej chwili był doskonale świadomy, że blizny na jej ciele mają się nijak do blizn na jej sercu. Że te zewnętrzne rysy to pikuś w porównaniu do tych, które powstały w jej wnętrzu, gdy straciła najbliższych: swoją miłość, swoją przyszłość i całe dotychczasowe życie. Jej świat runął jak domek z kart i zewnętrzne rany z pewnością przypominały jej o tym nieustannie, ale te była w stanie zakryć i w pewien sposób nauczyć się z nimi żyć, z kolei te na sercu mogły goić się latami, albo nie zagoić się nigdy. I ich nie da się zakryć, używając super kryjącego pokładu, czy kawałka materiału odzieży. Z nich cały czas sączy się ból.
OdpowiedzUsuńBył czujny, więc nagła reakcja Emmy została opanowana bardzo szybko, ale żeby uchronić ją przed zanurzeniem w wodzie po sam czubek głowy, musiał przyciągnąć jej sylwetkę do siebie i stabilnie przytrzymać. Dobrze, że nie pomyślał, by stanąć głębiej, bo kto wie, czy nie wpadłaby w większą panikę, gdyby przy tej utracie koncentracji nie dosięgła stopami dna. Grunt pod nogami dawał większe poczucia, niż jego brak, choć ramiona Reginalda z pewnością nie pozwoliłyby jej pójść pod wodę, nieważne na jakiej głębokości realizowaliby ćwiczenia.
— Nie ma problemu. Spróbować było warto — rzekł, unosząc usta w lekkim uśmiechu i cofnął ręce, gdy Emma stanęła pewnie na mulistym dnie. — Powiedziałbym nawet, że poszło bardzo dobrze, skoro odważyłaś się w ogóle położyć i wykonać to ćwiczenie — stwierdził po sekundzie, bo nie każdy byłby w stanie wykonać ten krok już za pierwszym razem, a Emmie udało się to bez trudu. Podjęła próbę i to liczyło się najbardziej. Małymi kroczkami, ale wciąż do przodu.
— Nie wiem, która godzina, ale może powinniśmy wrócić i sprawdzić jak imprezowicze radzą sobie z kacem? — Rzucił z żartem i uśmiechnął się wyraźniej. W to, że mają kaca nie wątpił wcale, ale zastanawiał się, kto ma większego: Davina, czy Alexander, bo poprzedniej nocy oboje nie wylewali za kołnierz. Był też ciekaw, czy Davina zamierza jakoś odnieść się do swoich wyczynów, czy puści to wszystko w niepamięć – o ile faktycznie nie pamięta – i przejdzie z tym do porządku dziennego, jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Mogła zwalić to na alkohol, przeprosić i powiedzieć, że z minionego wieczoru niewiele pamięta, bo urwał jej się film. Zresztą, cokolwiek powie, dla Reginalda nie miało większego znaczenia. Niech przekuje słowa w czyny i po prostu zacznie się pilnować.
Reginald Patterson
Odnawianie starych znajomości Nathan jeszcze do niedawna uważał za całkowicie przereklamowane, ponieważ jeszcze długo po przyjeździe do Nowego Jorku tęsknił za życiem, które zostawił dla tego miasta, ale niekoniecznie za ludźmi, którzy do tamtego życia należeli. Nie przywiązywał się, bo to była głupota i już dawno z niej wyrósł, a teraz powoli zaczynał podejrzewać, że cały wszechświat sprzysiągł się przeciwko niemu i postanowił znowu powyciągać na wierzch wszystkie te niby nie takie stare, ale już też niekoniecznie kompletnie świeże znajomości, o których nie tyle próbował zapomnieć, co po prostu… Nie myślał zbytnio. Zawsze nosił w sobie pewną dozę zarozumiałości, podpowiadającą mu, że miał lepsze rzeczy do roboty, niż odtwarzanie w pamięci znajomości, które nigdy do niczego go nie doprowadziły, no chyba że do własnego końca. Ale tak naprawdę to wcale nie miał tej roboty aż tak dużo, właściwie to czas wolny był pojęciem, które bardzo dobrze znał i potrafił produktywnie wypełniać, jednak zdecydowanie znalazłby chwilę, żeby przypomnieć sobie, co, gdzie i z kim. Gdyby tylko chciał, ale powtarzał sobie, że nie chciał, nie lubił i ogółem preferował święty spokój.
OdpowiedzUsuńNaprawdę sądził, że wyczerpał już limit wrażeń na co najmniej następnych kilka miesięcy, jednak okazało się, że to nawet nie mogły być tygodnie. Nie miał takiego szczęścia. To znaczy, zaskoczenie widokiem Emmy nie było dla Nathana doświadczeniem negatywnym, po prostu… Skądś znał już ten scenariusz i sam nie wiedział, czy to los płatał mu figle, czy jakaś siła wyższa uznała, że nadszedł najwyższy czas, by przestał myśleć, że nic i nikt go już w tym życiu, które w Nowym Jorku nawet zaczął sobie jakoś układać, nie zaskoczy.
Emma mogła czuć się przyzwyczajona do tego, że nie zapada w pamięć, ale nie zmieniało to faktu, że trwała w błędzie, przynajmniej jeśli chodziło o Nathana. Nie widział jej już… Naprawdę spory kawał czasu, nie potrafił nawet określić, ile dokładnie, bo to jednocześnie było dość dawno, ale znowu nie na tyle, żeby cokolwiek zdążył o niej zapomnieć. Poznał ją, na przykład, właściwie od razu, a przecież nie miał żadnych podstaw, żeby się jej tutaj spodziewać. Pamiętał doskonale, że dobrze im się rozmawiało, kiedy jeszcze rozmawiali. Że ta sympatia, która zdecydowanie się między nimi rozwijała, choć we własnym, dość statecznym tempie, brała się z obu stron i miała pewien swój urok, a nawet i potencjał, ale koniec końców nic konkretnego z tego nie wyszło. A Nathan był znany z tego, że lubił konkrety. Nie cierpiał marnowania czasu na uniki czy zabawę w kotka i myszkę, ponieważ nie dawało mu to żadnej przyjemności, ale gdy widział w kimś, tak jak w Emmie, potencjał, potrafił być cierpliwy. Tylko że to wszystko było już dawno temu.
— Tutaj? — zapytał Nathan bez zastanowienia, wciąż przyglądając się jej w sposób, który świadczył o tym, że jeśli to był zbieg okoliczności, że burza dopadła ją akurat w tej części miasta, w tym konkretnym miejscu, to on mógł w to uwierzyć, ale sytuacja niezmiennie go zadziwiała. — To znaczy… Nie mam nic przeciwko, zostań — dodał zaraz, gdy tylko zdał sobie sprawę, że to mogło zabrzmieć tak, jakby miał do Emmy pretensje o to, że w ogóle się tu znalazła. A nie miał przecież żadnych pretensji i zdecydowanie nie chciał wyjść na niezadowolonego z jej obecności, kiedy sam nie wiedział, jak właściwie się teraz czuł.
Cisza, która zapadła między nimi na kilka sekund, nie była niezręczna, ale zdecydowanie należało ją przerwać.
— Chyba nie bywasz często w tej okolicy, skoro do tej pory na siebie nie wpadliśmy? — podsunął więc kolejne pytanie, zakładając, że skoro on miał tutaj i sklep, i mieszkanie w niedalekiej odległości, to gdyby Emma po prostu lubiła przechadzać się po tutejszych uliczkach, prędzej czy później zwyczajnie by się spotkali albo zauważyli w tłumie.
Nathan
Alexander nienawidził łez kobiet. Nie ważne, czy były one spowodowane szczęściem, wzruszeniem, czy złością. Traktował je jako ujmę na honorze, a Emma wciąż nie potrafiła opanować swoich emocji. Łkała cicho, wtulona w jego ramię i choć Morte był pewien, że łzy te były łzami ze szczęścia i tęsknoty, serce krajało mu się na setki kawałków. Nie chciał jednak jej od siebie odpychać i mówić, że ma się opamiętać – trwał w uścisku cierpliwie, ściskając kobietę coraz to mocniej, próbując jej w ten sposób dodać otuchy i wsparcia.
OdpowiedzUsuńKażdego dnia, szczególnie po wyjściu z więzienia, tęsknił za nią tak mocno, że odczuwał wręcz ból fizyczny. Przed jego wyrokiem spędzali każdy wolny dzień, każdą chwilę wspólnie, wraz z Michaelem. Na początku, kiedy wiek im na to pozwalał, bawili się skacząc po drzewach, budując forty czy próbując nazwać kształty chmur. Ostatnie zajęcie było ulubioną formą spędzania wolnego czasu przez Alexandra. Kładli się wtedy na trawie, wsłuchiwali się w dźwięki natury i wymyślali historie poszczególnych kształtów na niebie. Kiedy zaś dorośli, a w ich życiu pojawiły się uczelnie i pierwsze prace, spędzali wieczory na rozmowach na temat całego swojego dnia. Mimo tego, że się postarzeli, brunet raz za razem proponował przyjaciołom mniej odpowiedzialne zabawy. Ciało stało się dorosłe, jednak dusza wciąż pozostała piętnastoletniego chłopca.
Postanowiwszy odsunąć się od Emmy na kawałek, wpatrywał się w jej niebieskie oczy, próbując odgadnąć co za nimi się dzieje. Czy White jest wciąż zakochaną panną, a może już dawno mężatką planującą poszerzenie swojej rodziny? A może rozstała się z Michaelem postanawiając, że pójdą w dwie różne strony, bez zbędnego nadbagażu? Nie miał zielonego pojęcia, a wzrok Emmy nic nie zdradzał.
Poszedł za dziewczyną do swojej kuchni i skupił się na robieniu kawy. Zazwyczaj siebie częstował tylko podwójnym espresso z zdecydowanie zbyt małą ilością wody. Tak, by móc wypić napój jednym haustem, a kofeina, która znajdowała się w małej filiżance szybko rozeszła się po jego organizmie. Jednak dla Emmy postanowił postarać się bardziej – zaparzył ciepłe latte, a kiedy zapach kawy zaczął rozprzestrzeniać się po małym mieszkaniu, dolał do filiżanki sosu karmelowego. Nie pamiętał, czy był to ulubiony smak szatynki, wielu rzeczy nie pamiętał. Zapomniał już który miesiąc był jej ulubionym, jaka potrawa smakowała jej najbardziej, które ciasto uwielbiała piec… Nie pamiętał ile ważyła, jaki rozmiar buta miała. Po ośmiu latach w więzieniu, gdzie walczył głównie o swoje przetrwanie, tak błahe informacje po prostu wypadły mu z głowy. Pamiętał jednak jedno – Emma nigdy, przenigdy nie zostawiłaby go z powodu jego wyroku. Bez względu czy naczytała się gazet, gdzie jego twarz widniała na pierwszej stronie. Nigdy, przenigdy by tego nie zrobiła.
Alexander zastanawiał się czy powinien powiedzieć Emmie co tak naprawdę się stało; że to nie on był prowodyrem całej sytuacji, że to nie on gwałcił swoją niepełnoletnią siostrę. Że chciał jej pomóc, obronić ją, a kiedy było już za późno, emocje wzięły górę, przez co zabił swojego ojca. Miał świadomość, że w gazetach i telewizji wszystko było przedstawione zupełnie inaczej, przez co szatynka mogła nabrać do niego dystansu i przestać utrzymywać z nim kontakt. Ale robiła to. Wysyłała mu zdjęcia, ciasta i przekąski, których zazdrościł mu każdy za kratami. Aż do zeszłego roku. Może ktoś przemówił jej do rozsądku, może właśnie Michael?
- Jeśli nie jesteś głodna, nie musisz jeść. Właściwie, ja też nie mam ochoty – powiedział, spoglądając na spaghetti leżące na kuchence. Zaśmiał się cicho, podając dziewczynie kawę.
Nie odpowiedział od razu na pytanie, które mu zadała. Nie do końca wiedział co powiedzieć, ile zdradzić i jak mocno się na nią otworzyć. To, że nie miał żalu do Emmy za ostatni rok nie znaczyło, że wszystko będzie takie samo. On się zmienił – wydoroślał, bo tak mu kazano; ona się zmieniła, choć jeszcze nie wiedział, jak bardzo. I choć pragnął, aby ich relacje zostały takie same, jak wcześniej, nie potrafił uwierzyć w to, że właśnie takie będą.
Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i podszedł do okna w salonie. Otworzył je, a następnie spojrzał na Emmę.
Usuń- Pozwolisz? – zapytał, jednak nie czekał na odpowiedź. Odpalił papierosa, głęboko się nim zaciągając. Wstrzymał na parę sekund oddech, a następnie wypuścił dym przez nos.
Czuł, że jego serce jest niczym na dłoni. Otworzy się na dziewczynę, ale tylko pod warunkiem, że ona zrobi dokładnie to samo. Nie wymagał od niej tego, lecz zdecydowanie łatwiej byłoby mu powiedzieć rzeczy, które leżą mu na sumieniu wtedy, kiedy Emma odważy się powiedzieć o swoich problemach. Nie umknął mu nerwowy ruch naciągania rękawów. Uniósł prawą brew, lecz nie pytał. Nadejdzie pora, kiedy i on i ona będą w stanie opowiedzieć o swoich demonach, których każdego dnia niosą na swoich barkach. Zaciągnął się kolejny raz papierosem, tym razem wypuszczając dym od razu.
- W moje urodziny, ósmego stycznia – Zaśmiał się, choć wcale nie był radosny. – Wspaniały prezent na urodziny. Wyjść do świata, który nie jest już takim, jakim był. Do świata, którego nie zrozumiesz. Stojąc przed więzieniem zastanawiałem się, który most będzie idealny na ostatni raz.
Ostatnie zdanie wypowiedział cicho, na tyle cicho, by niekoniecznie dotarło do uszu Emmy. Z jednej strony chciał jej powiedzieć, że pół roku temu miał myśli samobójcze, nie wiedział, co ze sobą zrobić i jak wrócić do życia, będąc wrakiem człowieka. Zaś z drugiej strony tak szczere wyznanie nie powinno paść z jego ust w momencie, gdy odzyskał najbliższą mu osobę na świecie.
Alexander
Oprócz tego potencjału, który dostrzegł kiedyś w Emmie, miała też pewne zdanie o sobie samej i trzymała się go tak zawzięcie, że próby wspomnienia jej o czymś odmiennym zdawały się z góry skazane na porażkę. Uwielbienie do konkretów nie było jednak w przypadku Nathana miłością kompletnie ślepą, a on, choć uparty, to by osiągnąć poziom przysłowiowego osła, musiałby jeszcze trochę się postarać. Ona za to z góry lubiła siebie samą skazywać na porażkę, ale nie jemu było o tym sądzić czy jej to wypominać. Możliwe również, że nawet jeśli to wcale nie było tak dawno, to pamiętali dwie różne wersje swojej wspólnej przeszłości i teraz to, co o sobie nawzajem myśleli, nie miało wiele wspólne z tym, co kiedyś było rzeczywistością. To również się zdarzało, a Nathan, niegdyś bardzo niecierpliwy i wiecznie poirytowany choćby najmniejszymi potknięciami, zdarzającymi się ludziom wokół niego, zdecydowanie od tamtej pory złagodniał. Zdawał sobie sprawę, że z Emmy prawdopodobnie nikt otwartej i towarzyskiej duszki nie zrobi, jeśli sama nie będzie tego chciała, ale nie uważał też, by takie rewolucyjne wręcz zmiany były jej jakoś szczególnie potrzebne. Najważniejsze, to żyć w jakiejś względnej zgodzie ze sobą, bo taka całkowita zgoda nie wydawała mu się realna, zawsze było coś, co się w człowieku kłóciło albo buntowało, jednak to nie było takie straszne. Tak samo jak z każdym złym doświadczeniem czy wspomnieniem, z tym też da się jakoś żyć.
OdpowiedzUsuń— No, nie dziękuj mi, przecież nie wyrzuciłbym cię na deszcz. Paskudnie leje — zauważył, mimo wszystko odrobinę speszony tymi ostrożnymi szeptami, zupełnie jakby Emma bała się, że w każdej chwili Nathan mógłby zmienić zdanie i uznać, że jednak wcale jej tu nie chce i powinna sobie pójść.
Rzeczywiście, rozpadało się już na dobre, a deszczowi towarzyszyły coraz wyraźniejsze grzmot. To pewnie była kolejna z tych letnich burz, które rozchodziły się równie szybko, co się pojawiały, ale jeśli już postanowiły się zjawić, to postanawiały brzmieć tak groźne, jak tylko się da.
— Nie tak znowu szalenie niedaleko. — Z jakiegoś powodu Nathan uznał za stosowne, by nie zgodzić się z Emmą. Może nie spodobał mu się sposób, w jaki wytknęła jego rzekomą niewiedzę, bo zdecydowanie nie nazwałby Upper West Side, którą od Brooklińskiego Mostu, po którym można się było rzeczywiście dostać na Brooklyn, dzielił naprawdę uczciwy kawał drogi. Rzadko tam bywał, nie pamiętał właściwie, kiedy ostatnio, ale to wcale nie było tak blisko i… Jeśli nie miał się do czego przyczepić, to jego wewnętrzny perfekcjonizm zawsze czepiał się szczegółów. — Zresztą, nieważne — zrezygnował szybko z rozbierania tego tematu na czynniki pierwsze.
Nathan lubił powtarzać, że nie wierzy w zrządzenia losu, ale tak naprawdę ostatnimi czasy wpadał w sytuacje skrajnie losowe i takie, wobec których ciężko było uwierzyć, że żadna siła wyższa nie maczała w nich palców. Trochę więc nie wierzył, trochę wierzył, a ogółem to sam już nie był pewien. Miał otwarty umysł.
— Ale wciąż pracujesz w cukierni? — Nathan postanowił ułatwić Emmie odnalezienie się w całej tej sytuacji, która przecież nie mogła być dla niej całkowicie komfortowa. Pogawędki o pogodzie zawsze słabo mu wychodziły, a oni przecież nie byli dla siebie obcymi ludźmi, których łączyła tylko i wyłącznie ta nagła i gwałtowna burza. — Czasem wciąż myślę o tych czekoladowych ciastkach z wiśnią, ale nie wiem, czemu przestałem tam zaglądać. Chyba wmówiłem sobie, że nie jest mi po drodze — stwierdził, siląc się na otwartość, bo liczył, że może w ten sposób pociągnie jakąś rozmowę, która nie skaże ich obojga na niezręczność.
Nathan
David od najmłodszych lat uwielbiał wszelkiego rodzaju słodkości, mimo tego, że zapewne niewielu patrzącym na niego ludziom przeszłoby to przez myśl. Od zawsze należał bowiem do szczupłych i bardzo szczupłych osób, momentami nawet – jak w ostatnich miesiącach – po prostu chudych, pomimo wyrobionego przez zawodową pracę bruneta ciała. Wyraźna utrata wagi nie była bynajmniej wskazana przy jego typie choroby, dziesiątkującej w dzisiejszych czasach niektóre rejony świata. Radził sobie jednak z cukrzycą typu I od czwartego roku życia i znał siebie na tyle, by wiedzieć, kiedy przesadza. To, że ową wiedzę niejednokrotnie ignorował, to już inna sprawa. Nie miał zamiaru przyznawać w tej sprawie racji Sachie, niekryjącej się z tym, co myśli o jego samo-sabotażu. Nie musiała również wiedzieć o jego ostatniej ‘przygodzie’ w szpitalu; ta w końcu miała miejsce głównie ze względu na niespodziewane przez niego okoliczności i zobaczenie Niko pierwszy raz od blisko roku – zwłaszcza w tak złym stanie. Doprawdy, wiedział co robi. To on z ich dwójki był ratownikiem medycznym i to on ukończył medycynę, nie mówiąc już o tym, że to on z ową przypadłością niemal od zawsze żył. Kochał swoją bliźniaczkę nad życie i nieba by jej uchylił, czasami jednak grała mu na nerwach jak nikt inny.
OdpowiedzUsuń- Nie rozumiem, dlaczego mnie tutaj ciągniesz – powiedział do siostry, gdy po zaledwie pięciu godzinach snu, poprzedzonych kolejnymi dwoma dobami służby, został zerwany przez nią z łóżka i wyciągnięty w podróż na drugą stronę miasta, w celu kupienia - podobno - wyjątkowych drożdżówek.
- Gdybyś lepiej o siebie dbał, nie byłoby to koniecznie – odpowiedziała zdawkowo, poprawiając uparty kosmyk włosów, który mimo jej idealnej fryzury, napędzany przez wschodni wiatr, opadał cały czas na ciemne oczy kobiety; wyraźnie ją tym irytując. Zapewne niejedna, obserwująca ich teraz i łatwo ulegająca stereotypom osoba, brała rodzeństwo omylnie za parę; już przez fakt tego, że Sacha szła z bratem pod rękę. Nie wynikało to nawet z faktu ich potrzeby bycia ze sobą możliwie jak najbliżej, a z tego, że brunetka upewniała się w ten sposób, że brat nie spróbuje jej nigdzie uciec, co dzięki jego długim nogom – mimo jej własnego, nie najniższego wzrostu – byłoby bardzo proste. Szczególnie biorąc pod uwagę nowojorski tłok na ulicach, niezależnie od godziny.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że zaprzeczasz samej sobie? Gdyby tak zależało ci na moim zdrowiu, pozwoliłabyś mi się wyspać – żachnął kąśliwie w stronę bliźniaczki, nie musząc widzieć jej twarzy, by wiedzieć, że ta właśnie wywróciła oczami na jego ‘dramatyzowanie’.
- Davidzie, proszę cię – zakpiła. – Oboje wiemy, że wysypianie się po pracy to ostatnie, o dbasz. Nie mówiąc już o tym, że jeśli nie wpadnie ci do głowy żaden genialny inaczej pomysł, masz dwa dni wolnego. Nie obawiaj się więc, braciszku; zdążysz się jeszcze dzisiaj wyspać – dodała. – Tę cukiernię polecił mi ktoś zaufany. Byłam w niej parokrotnie i muszę pochwalić ich wypieki.
- Nadal nie rozumiem, co w niej takiego wyjątkowego – odparł Dave, wywracając swoimi piwno-zielonymi oczami. Doprawdy, w pobliżu ich domu były przynajmniej trzy cukiernie; a jedną z nich odwiedzali regularnie, odkąd ledwie potrafili chodzić.
- Zrozumiesz, gdy tam wejdziemy – został po raz kolejny zbyty, nim zdążył jednak ponownie spróbować pociągnąć siostrę za język, zatrzymali się przed niepozornie wyglądającym budynkiem. Szybko zrozumiał, że dotarli do celu, kiedy jego oczom ukazał się szyld cukierni, a widoczne przez okno jej wystawy, nieliczne wypieki, mimowolnie wywołały u niego chęć ich skosztowania. Cóż, zawsze mógł to zwalić na to, że przed wyjściem ledwie zdążył zjeść popołudniowe śniadanie.
Usuń- Dzień dobry – Sacha przywitała uprzejmie pracującą w cukierni kobietę, a słysząc jej słowa, dodała – Mój brat-idiota ma cukrzycę. Doszły mnie słuchy, że ma pani parę wypieków, bezpiecznych dla diabetyków. Zostało coś z nich? Jeśli nie, chcielibyśmy zamówić na jutro polecane przez panią specjały z tego repertuaru.
Słysząc słowa bliźniaczki, zapewne rzeczywiście wyglądał przez moment jak kompletny idiota, ruszając bezdźwięcznie ustami i robiąc na nią ze zdumienia wielkie oczy.
- Mam cukrzycę typu pierwszego! – wybuchnął w końcu, kątem oka dostrzegając, jak obsługująca ich kobieta lekko drgnęła. – Przepraszam, nie chciałem się unosić. Moja siostra zdaje się jednak nie pamiętać, że jestem dorosły oraz, że nie ma i nigdy nie było zastrzeżeń co do tego, jakie i ile słodyczy mogę jeść – podkreślił, zwracając się po raz pierwszy do cukierniczki, dopiero teraz naprawdę się jej przyglądając. Zamrugał kilkukrotnie ze zdziwienia jej na widok.
Nie mógł uwierzyć własnym oczom, gdy dotarło do niego, kogo tak właściwie widzi. Wyglądała teraz inaczej; mimo wyraźnego zmęczenia po całym dniu pracy i drobnej niedowagi, po prostu zdrowiej, o co bez wątpieni nie było aż tak trudno. W końcu, gdy widywał ją wcześniej, było to albo w samym środku tragicznej w skutkach kolizji drogowej, albo w szpitalnym łóżku, podłączoną do różnego rodzaju aparatur. Niejeden powiedziałby, że Dave za bardzo przejmuje się swoją pracą, szczególnie jako ktoś, kto dobrze rozumiał, że świata nie zbawi. Utrata ratowanych przez siebie ludzi zawsze była jednak ciężka w jego fachu, mimo że po przybyciu na miejsce, Emma White i jadący z nią, około pięćdziesięcioparoletni mężczyzna, byli jedynymi ofiarami tamtego paskudnego wypadku, którym mogli jeszcze w jakikolwiek sposób pomóc. Dla dwóch kobiet w podobnym do niego wieku oraz młodego mężczyzny, było już za późno. Prawdopodobnie cała trójka zginęła w wyniku zderzenia lub zmarła na dłuższą chwilę przed przybyciem karetki.
- Emma? – wydusił w końcu ze zdziwieniem, ignorując pytające spojrzenie Sachy i całą swoją uwagę skupiając na stojącej przed nimi, drobnej kobiecie.
Jej wypadek wpłynął na Davida bardziej niż wiele innych mu podobnych. Być może przez okres w życiu bruneta, w jakim miał on miejsce; a może fakt, jak długo trwała tamta akcja ratunkowa i to, że kilkukrotnie musiał młodą kobietę reanimować, nim dojechali do szpitala; lub to, że widząc, iż ta przez idiotyzm innej osoby straciła bliskich sobie ludzi, w jakiś sposób się z nią wtedy utożsamił. Niezależnie od rzeczywistego powodu jego odczuć, odwiedzał jednak młodą brunetkę na ile tylko pozwały mu zmiany i inne obowiązki.
Nie miało znaczenia, że ta była w śpiączce; przez kilka miesięcy, regularnie przychodził, czytając jej różnego rodzaju książki i czasopisma, opowiadając o Peru i tamtejszych, wspaniałych ludziach; puszczając jej radio, a czasami nawet snując na głos na temat dziewczyny domysły. Wszystko w nadziei, że ta czuła, iż nie jest sama. Od znajomego personelu szpitala, wiedział bowiem jak niewielu ta miewała gości; a doskonale wiedział, jak dobrze towarzystwo może wpłynąć na czyjąś rekonwalescencje, także – a może przede wszystkim – w przypadku śpiączki. O tej wiedział co nieco osobiście, nie tylko jako ratownik medyczny. W końcu u progu dorosłości, zdarzyło mu się mocno przedawkować z preferowanymi przez niego niegdyś używkami i chociaż przeżył, spędził pięć dni w śpiączce. Nie potrafiłby przywołać słów, które w jej trakcie mówili do niego Sacha i ich tata; pamiętał jednak ich obecność, głosy i widmo dotyku. Tamto wydarzenie doprowadziło ostatecznie do jego odwyku i jedynej rozmowy, kiedy to dwójka najbliższych mu osób, poruszyła na głos temat małżeństwa ratownika. O ile z tym pierwszym udało mu się wtedy, po niekrótkiej batalii, wyjść na prostą; o tyle w przypadku związku z Timem Owensem, musiało upłynąć jeszcze wiele wody, nim David był gotów pewne rzeczy zrozumieć i im się przeciwstawić.
UsuńNie mógł się jednak dziwić trosce swojej bliźniaczki. Nie tylko ze względu na ich więź czy fakt, że niektóre z jego życiowych strat w równym stopniu dotknęły ją samą; lecz również to, że to dzięki niej jeszcze żył. To ona w końcu znalazła go w pełnej uzależnionych ludźmi w spelunie, w zapomnianej przez jakąkolwiek siłę wyższą spelunie; nieprzytomnego i z wciąż tkwiącą w żyle igłą.
- Co u ciebie? Jak się czujesz? – wrócił do obecnej chwili, odganiając od siebie nieproszone wspomnienia i skupiając się raz jeszcze na Emmie. – Przepraszam, na pewno nie masz pojęcia kim jestem. Mam na imię David. Uczestniczyłem w akcji ratunkowej po twoim wypadku. Wiem, że masz za sobą długą rekonwalescencję – tłumaczył.
[Przepraszam, że musiałaś aż tyle czekać na odpis! xx Mam nadzieję, że wypociny powyżej wyszły znośnie ;)
Piszmy! ♥]
David
Nathan pamiętał, że pewność siebie nigdy nie była najmocniejszą stroną Emmy, ale to nie znaczyło, że zamierzał ją w tym poczuciu utwierdzać. Nie był naiwny, wiedział, że swoim podejściem nie zmieni charakteru, który kształtował się w niej od zawsze, zresztą, to nigdy nie było też jego zadanie. Nieważne, czy wróciliby do tego, co było między nimi kiedyś, czy stanęliby tu i teraz, on po prostu nie miał w zwyczaju kształtować ludzi pod własne życzenie. Kiedy jednak tracił cierpliwość, nie miał też żadnego problemu ze skreśleniem kogoś, wycofaniem się, czy kompletnym zerwaniem kontaktu. W przypadku jego i Emmy sytuacja była jednak odrobinę bardziej skomplikowana, a Nathan i kiedyś, i teraz wolał obrać sprawdzone podejście, w którym nie przytakiwał temu, jak uparcie odmawiała sobie pozytywnych cech i sama ciągnęła się w dół, ale też nie próbował nachalnie pchać jej w górę. Wszystko w swoim czasie, może sama kiedyś do tego dojdzie, w życiu spotkał tylko jednego człowieka, który był sprawą kompletnie przegraną i niewartą zachodu, a Emmie było do tamtej osoby… Bardzo daleko. Kompletnie inna sytuacja.
OdpowiedzUsuńW zachowaniu Nathana nie było nic szczególnego do interpretowania, choć już nie raz spotkał się z sytuacją, w której ktoś próbował czytać z jego prostolinijności i doszukiwać się w nim jakiegoś drugiego, ukrytego dna. Nathan był jednak uparcie tylko i wyłącznie sobą, nikim innym. Jeśli zachowywał się przy kimś swobodnie i okazywał sympatię, to właśnie te uczucia nim kierowały. Jeśli wyraźnie pokazywał irytację lub kreował namacalny wręcz dystans, to takie były jego granice, które wyznaczał egoistycznie dla własnego dobra, i ich chciał się trzymać. Nigdy nie stanowił żadnej zagadki, ale miał swoje zasady, z których dla nikogo nie rezygnował, bo desperacja była czymś, co we własnym wydaniu znał aż za dobrze i naprawdę nie chciał do tego żałosnego stanu wracać.
Wylewność zupełnie nie była potrzebna do zwykłej rozmowy, którą Nathan zaczął tylko i wyłącznie dlatego, że znał kiedyś Emmę, darzył ją wtedy sympatią, a teraz, po całym tym czasie, który upłynął, odkąd widzieli się po raz ostatni, zjawiła się przypadkiem w jego sklepie, miejscu, któremu poświęcał zdecydowanie więcej czasu, niż było ono warte. Domyślał się, że Emma nie poczuje się jakoś szczególnie dobrze z tą rozmową, ale co Nathan miał zrobić inaczej? Gapić się na nią w ciszy? Udawać, że jej nie znał, kazać wyjść, zignorować? Z dwojga złego lepsze były już uprzejmie pogaduszki o wszystkim i o niczym.
Całe szczęście, pytanie o cukiernię okazało się strzałem w dziesiątkę. A Nathan i tak zawsze miał słabość do słodyczy i deserów, większą pewnie, niż wypadałoby się przyznawać. Wyraźnie zaciekawiony, postanowił skrócić ten przypadkowy dystans i ruszył się zza lady, żeby stanąć w nienachalnej odległości od Emmy, zamiast zaglądać do jej telefonu z drugiej strony.
— Więc masz ręce pełne roboty. Ale zdjęcia i wypieki całkowicie profesjonalne — zauważył bez owijania w bawełnę, ponieważ wszystko wyglądało naprawdę dobrze. — Trochę nie było mi po drodze, trochę chyba nawet nie myślałem o tym, żeby zawracać ci głowę — przyznał, wzruszając odrobinę bezradnie ramionami, bo to, że doskonale wiedział o cukierni, kiedyś często tam bywał, a nagle zupełnie przestał to był chyba tylko i wyłącznie wynik jego świadomego wyboru.
Tak po prostu wyszło i, ku własnemu zaskoczeniu, Nathan nie potrafił tego w żaden sensowny sposób uzasadnić.
— Teraz to chyba nawet powinienem. Zwłaszcza po tym, co mi pokazałaś — powiedział pół żartem, ale właściwie to całkiem serio, bo to wcale nie był pomysł zbytnio oderwany od rzeczywistości. — Ale przemyśl to dobrze, bo pewnie szybko nie będę w stanie wyjść — tym razem już zażartował, chociaż… Czy aby na pewno? Zresztą, najważniejsze, że Emma wreszcie przestała patrzeć na niego tak, jakby co najmniej się go bała. Najwyraźniej uwielbienie do słodkości było tym, co ich teraz najbardziej łączyło i to wcale nie było takie złe.
Nathan
[Cześć, hej, witaj ;)
OdpowiedzUsuńBardzo doceniam każdy komentarz i serdecznie dziękuję Ci za poświęcony czas i napisanie tak kilku ważnych zdań :D Amar również odczuwa wdzięczność za przywitanie pełne ciepła.
Twoje karty są starannie wykonane i choć prowadzisz dwie dziewczyny, ich losy są zupełnie inne, a ja nie odpuszczę i serdecznie zapraszam do tego, abyśmy coś razem im zgotowały :) Żeby nie spamować pod kartami, zostawiam kontakt - jedenastkanakoszulce@gmail.com
Pozdrawiam gorąco!]
AMAR NICOLA REINHARDT
Oprócz sprytu Nathana cechowała również subtelność. Nie zależało mu przecież na tym, by Emma poczuła się w jego towarzystwie źle, ta sytuacja, ich przypadkowe i nieplanowane spotkanie, to wszystko było już wystarczająco niezręczne. Wierzył rzecz jasna, że ze wszystkim da się walczyć, jednak nie uważał się za odpowiednią osobę do tego, by kogokolwiek zmieniać lub walczyć z cudzymi nawykami. Zresztą, był cierpliwy, jeśli chciał. Naprawdę wyjątkowo cierpliwy.
OdpowiedzUsuńSam zresztą doskonale wiedział, jak to jest przejść przez coś traumatycznego, chociaż doskonale wiedział, że jedna trauma nigdy nie jest równa innej i z tego również powodu nie należy porównywać własnej tragedii do cudzej, ale uważał, że wiecznie nie można tak żyć. Prędzej czy później po wszystkim trzeba się jakoś podnieść i zrezygnować z nastawienia, w którym złe wspomnienia oraz straszna przeszłość definiują absolutnie każdy aspekt teraźniejszości, a nawet przysłaniają perspektywy na przyszłość. Każdy przechodził przez swój syf, niektórzy postanawiali w nim zostać na zawsze i takich ludzi Nathan z natury unikał. Dla Emmy, jak podejrzewał, wszystko było jeszcze zbyt świeże, żeby próbować zapomnieć, ale jeśli czegoś zaczynało jej brakować, choćby towarzystwa ludzi, od których odsunęła się pod wpływem własnego strachu, to znaczyło, że mogła powoli zacząć uczyć się żyć z tym, przez co przeszła. No, ale to nie było coś, na temat czego mógłby udzielać jej rad.
Z drugiej strony chociażby to, że nie uznawała teraz jego towarzystwa za niekomfortowe, również znaczyło coś dobrego. Może sama nawet nie zauważała, jak robiła kolejne kroki w dobrym kierunku?
Prowadzenie biznesu w Nowym Jorku nigdy nie było łatwe, a Nathan przekonał się o tym na własną skórę i, gdyby od początku nie był pewien, że nie zależy mu na tym sklepie i jedyne, do czego powinien zmierzać, to przekopanie się przez tony staroci oraz pozbycie się tego przybytku, to pewnie mógłby nawet utożsamić się z trudnościami, przez które przeszła Emma, walcząc o swoją cukiernię.
Bez protestów pozwolił jej ugasić jeden z tematów zanim zdążyli go w jakikolwiek sposób rozwinąć, głównie dlatego, że nie zależało mu, by ta i tak już odrobinę niezręczna rozmowa, którą oboje starali się nawigować najlepiej, jak tylko umieli, zeszła na jeszcze trudniejsze do kontrolowania tory. Jeśli Emma nie chciała by w to brnęli, to spokojnie mógł przystać na jej decyzję.
— Na pewno z tego zaproszenia skorzystam — przytaknął więc, przywołując na usta uprzejmy uśmiech, mający świadczyć o jego dobrych intencjach.
Nie widzieli się od dawna, nie wpadali na siebie już tyle czasu, więc to, jak teraz szybko przystali na to, że powinni dalej spróbować pociągnąć dzisiejsze spotkanie, wiązało się z pewną dozą niepewności. Jeśli Emma nie chciałaby widzieć Nathana w swojej cukierni, to podejrzewał jednak, że by to po niej poznał.
— Nie, obawiam się, że nie mam na stanie żadnego parasola, a nawet gdybym miał, to pewnie byłby w opłakanym stanie — powiedział pół żartem, a pół całkiem serio. — Sama wiesz. Antyki — wyjaśnił, bo stuletnie parasole może i nie były czymś, czego w życiu nie spotkał, ten sklep był naprawdę wypełniony niecodziennymi przedmiotami aż po brzegi, ale teraz akurat ich brakowało. — Mam za to swój, z którym przyszedłem tu jakiś czas temu i tak został — przypomniał sobie jednak, a następnie, nie czekając na odpowiedź Emmy, zostawił ją na chwilę samą i zniknął gdzieś na zapleczu, a wrócił z niczym innym, jak parasolem w dłoni. — O proszę — rzucił, opierając parasol o ladę tuż obok nóg Emmy. — Cały twój — dodał jeszcze. — Zanim ja stąd wyjdę, to pewnie już dawno przestanie padać. Poza tym, mam blisko do domu — dodał, bo choć zdążył przeprowadzić się, odkąd widzieli się po raz ostatni, to wciąż mieszkał w okolicy. Uwielbiał Upper East Side, czuł się tu najlepiej i nic nie potrafił na to poradzić.
Nathan
Nie było mu łatwo dotrzeć do Emmy, bo sprawiała wrażenie tak zamkniętej na świat zewnętrzny, że każda próba odryglowania do niej drzwi, mogła tylko pogorszyć sytuację, a nie ją polepszyć. Sam nie wiedział gdzie znajduje się granica grząskiego gruntu, bo Emma mówiła o sobie niewiele, żeby nie powiedzieć, że nic, a to nie ułatwiało poznawania jej, nie wspominając już o udzieleniu pomocy, choć do takiego stanu, gdzie człowiek jest już wręcz uwięziony za bramą przeszłości i tamtejszych traumatycznych wydarzeń, przydałby się dobry terapeuta. On sam nie potrafiłby jej pomóc, nawet jeśli by chciał, i uważał, że na obecnym etapie nie uda się to nikomu, chyba, że los faktycznie ześle jej kogoś, komu szczerze zaufa od pierwszego wejrzenia. A niewykluczone, że ktoś taki czeka gdzieś na nią, przecież różne cuda zdarzają się na świecie, włącznie z ludźmi spadającymi z nieba w kluczowym momencie, więc kto wie, może niebawem spadnie z nieba ktoś, kto po prostu, w odpowiedni sposób, wedrze się do jej świata i pomoże jej tam posprzątać. Reginald nie zamierzał stosować tak radykalnej metody, bo obawiał się że jeśli zbyt stanowczo przekroczy granice, urazi ją i tym bardziej zniechęci do ludzi, a już i tak wydawała się być mocno zniechęcona, najczęściej urywając te poważniejsze tematy w połowie rozmowy, więc nie było sensu ryzykować i pogarszać wcale niełatwej sytuacji. Jedyne, co zamierzał, to zachowywać się przy niej swobodnie; rozmawiać, słuchać, spędzać czas i nie wywierać żadnej presji ani na nią, ani na ich znajomość. Pozwoli toczyć się temu w swoim własnym tempie, niezależnie od tego, dokąd ostatecznie to wszystko zawędruje – czy rozwinie się w biegu życia, czy raczej zwinie. Ale miał też kilka takich znajomości, które od dłuższego czasu stoją w martwym punkcie, głównie przez brak wspólnych tematów, więc do rozwijania się znajomości i zwijania należy jeszcze dorzucić opcję trwania w bezruchu, która także może zaistnieć w ich przypadku. Reginald nie miał na ten moment żadnych oczekiwań wobec Emmy. Nie znają się zbyt dobrze; są znajomymi, a może przyjaciółmi, bo od jakiegoś czasu spędzają czas wspólnie, razem z grupą, ale wciąż jest między nimi dystans, który prawdopodobnie nie zmaleje, dopóki oboje się nie otworzą. W każdym razie, dystans wcale nie przeszkadza trwaniu znajomości. Nie da się zbudować na nim nic solidnego, ale da się chociaż postawić fundamenty, na których może z czasem powstanie jakaś budowla. Reginald i Emma te fundamenty posiadają. Nie wiadomo jednak co z nich wyrośnie.
OdpowiedzUsuńPo wyjściu z wody pozostał jeszcze moment na słońcu, żeby promienie osuszyły jego skórę, a później zmierzwił wilgotne włosy, by strącić z nich ostatnie krople, i założył na siebie koszulkę. W milczeniu popatrzył na Emmę, która wlepiała wzrok w wodę, jakby zamyślona lub skupiona, potem wsunął buty, zgarnął swoje rzeczy i powoli ruszył w drogę powrotną.
— Nie wszyscy — odpowiedział, idąc wąską ścieżynką, wydeptaną między wysokimi chaszczami i odgarniając te bardziej odstające w ich kierunku. — Ale Davina i Alexander pewnie nie będą wartcy i gotowi do życia, skoro wczoraj nie wylewali za kołnierz — zauważył z lekkim uśmiechem. Dobrze, że Jayden też się pilnował, bo przynajmniej bez obaw wsiądzie za kierownicę i bezpiecznie rozwiezie ferajnę po domach.
Przy okazji, gdy Reginald pomyślał o powrocie, automatycznie zastanowił się czy Emma będzie wracać z nim, czy tym razem spakuje się do busa. Może tym razem Alexander się z nim zabierze, skoro jadą prawie w to samo miejsce. Jakoś to będą musieli ustalić, do busa wszyscy i tak nie wejdą.
Usuń— Co możemy im przygotować? — Zerknął na Emmę, zrównawszy zn nią krok, gdy wyszli już na szerszą dróżkę. — I czy cokolwiek w ogóle zostało po wczorajszym? — Zastanowił się zaraz. Nie przyszło mu do głowy, by z samego rana skontrolować rzeczy spożywcze. Założył, że na jedzenie wstąpią gdzieś po drodze, i że jeśli wyrusza wcześniej, do miasta wrócą przed największymi korkami. Ale było mu tak właściwie wszystko jedno.
Reginald Patterson
Nathan nie do końca potrafił wczuć się w skórę Emmy, ponieważ sam nigdy nie miał problemów z pewnością siebie (co też było kijem z dwoma końcami i nie zawsze wychodziło mu na dobre), a wskakiwanie w tłum ludzi i dopasowywanie się do nich przychodziło mu bez wysiłku (dlatego teraz znał kupę ludzi, z którymi praktycznie nic go nie łączyło), ale próbował nawigować tę sytuację tak delikatnie, jak tylko potrafił. Wciąż postrzegał ją jak kogoś, z którym kiedyś coś go łączyło, a wzajemne zrozumienie cenił sobie tak wysoko, że takich relacji po prostu nie zapominał, ale wiele się od tamtej pory zmieniło, a zwykle cicha i nieśmiała Emma teraz wydawała mu się jeszcze bardziej wycofana niż zwykle. Nie mógł się jej, rzecz jasna, dziwić, słyszał przecież o wypadku, o tym, jaki był… Paskudny, po prostu paskudny i okrutny, co jej odebrał i z czym ją zostawić, mogli nie utrzymywać już kontaktu, jedna wieści zwyczajnie się rozniosły. Nathan nie wspominał o tym, nie pytał, nie drążył, bo po pierwsze w tej chwili zwyczajnie nie wypadało, a po drugie był zdania, że podobne kwestie zaczynało się tylko i wyłącznie z własnej woli. On, na przykład, przerobił już własny wypadek, który zostawił go z paskudnymi bliznami, fortunnie pozwalającymi schować się pod wszystkim, co miało długie rękawy. Przerobił również śmierć brata, który umarł mu praktycznie na rękach, pogodził się z tym wszystkim ale dla niego to były naprawdę odległe sprawy. Wypadek Emmy oraz jego konsekwencje, to wszystko wciąż musiało być bardzo świeże. Dlatego Nathan nie zamierzał wciskać tam własnej ciekawości.
OdpowiedzUsuńSwoboda również przychodziła Nathanowi dość naturalnie. Rzadko łapał się na tym, że nie wiedział, co powiedzieć lub zrobić, nawet jeśli były to czyste uprzejmości. Dostrzegał jednak skrępowanie Emmy i zwyczajnie starał się dopasować poziom własnej swobody do tego, co musiało teraz dziać się w jej głowie. Prawdopodobnie skrępowanie nie opuszczało jej nawet na krok.
— Nawet jeśli, to nie jestem z cukru — odpowiedział pół żartem Nathan, kiwając głową na znak, że Emma mogła bez obaw ten parasol zabrać, a on sobie poradzi nawet, jeśli deszcz postanowi padać dalej. Nic zresztą nie wskazywało, by nagła burza mogła trwać jeszcze przez kilka następnych godzin, które planował tu spędzić, bo nie mógł powiedzieć, by miał na dzisiejszy dzień jakieś inne plany. — Och, różnie — rzucił szybko, wzruszając przy tym lekko ramionami, bo te godziny pracy potrafiły się w jego przypadku naprawdę wahać. — Nie mów nikomu, że ci to powiedziałem, ale planuję zamknąć to miejsce. Mam inny pomysł na to, co chciałbym robić — dodał, zniżając głos do tonu, który odrobinę przypominał konspiracyjny szept.
Nathan już od dawna miał tego sklepu po wyżej uszu, nie interesował go ten biznes zupełnie, ale to był biznes rodzinny. Dopóki więc żyli jego dziadkowie, nie mógł sobie pozwolić na pozbycie się go, a ponieważ oboje niedawno odeszli, w krótkim czasie oboje, to mógł wreszcie zacząć realizować swoje plany i pomysły.
— Jest twój, nie przejmuj się oddawaniem — machnął lekceważąco ręką, ponieważ zupełnie nie przywiązywał wagi to tego przedmiotu, jakim był parasol. Dopóki Emma nie zapytała, czy jakiś miał, nawet o nim nie pamiętał. Był cały jej, mógł się przydać. — To jak, kiedy powinien pojawić się na Brooklynie, żeby nie narobić zamieszania? — zapytał jeszcze, bo naprawdę zamierzał zajrzeć do cukierni Emmy, ale grafik miał bardzo luźny, więc mógł dostosować się do jej godzin, tak, żeby nie stanąć w progu akurat w chwili, gdy będzie usmarowana po uszy lukrem z dziesięcioma klientami w kolejce. Nie chciał przeszkadzać, tak po prostu.
Nathan
Nathan zastanowiłby się dwa razy, zanim nazwałby ich rozmowę dziwaczną, bo dla niego to po prostu była uprzejma wymiana, ot, czysty small talk wywołany potrzebą sytuacji. Ale nie czuł się dziwacznie rozmawiając z Emmą, nawet pomimo tego, że nie widzieli się naprawdę od dawna, ich relacja potoczyła się w sposób dość nietuzinkowy i właściwie to oboje raczej nie uważali, że jeszcze kiedyś jakieś zrządzenie losu sprawi, że na siebie wpadną. Pewnie, że to nie było typowe — kończyć tak nagle znajomość, a potem gawędzić, jak gdyby nigdy nic, ale Emma w żaden sposób wtedy Nathana nie uraziła. Ona poszła w swoją stronę, on zrobił to samo, każde miało czym się zająć i ani jakoś specjalnie nie żałowali, że nic im się razem nie udało, ani nie poświęcali długich godzin, by nad tym rozmyślać. Nathan bywał pamiętliwy i mściwy, ale tylko wtedy, gdy ktoś zaszedł mu za skórę albo zrobił coś, czego on po prostu nie wybaczał. Emma niczego takiego nie dokonała i dlatego też nie miał teraz problemu, by traktować ją jak starą znajomą. Zresztą, zdawał sobie sprawę, że musiała przejść przez istne piekło, odkąd się ostatni raz widzieli. Uznał więc, że tej uprzejmości z jego strony po prostu mogła potrzebować. Nie lubił płakać nad rozlanym mlekiem, wolał powycierać to, co się wybrudziło i ruszać dalej.
OdpowiedzUsuńZnudzenie, jakie Nathan odczuwał za każdym razem, gdy pojawiał się w tym sklepie, było czymś, z czym nie potrafił już walczyć. I nawet specjalnie tego uczucia nie ukrywał, wydawało mu się wręcz, że po nim widać, a to, co właśnie zdradził Emmie, nie stanowiło jakiegoś wielkiego sekretu. Sztuka potrafiła stanowić znakomitą inwestycję, należało tylko wiedzieć, co się robi i znać odpowiednich ludzi, a Nathan to wszystko miał, bo dobre oko do tego, co wartościowe, wraz z niezbędną wiedzą, odziedziczył po matce i wziął od ludzi, z którymi się zadawała, a odpowiednie kontakty wynikały z tego, że kasy miał jak lodu, a jego rodzina zajmowała wysoką pozycję w towarzystwie. Nowy Jork stał przed nim otworem i planował wreszcie wykorzystać tę okazję.
Wzruszył jednak tylko ramionami, słysząc słowa Emmy, bo dla niego to było jak najbardziej do wiary. Męczył się z tym sklepem i tyle, ale nie mógł się go pozbyć, dopóki żyli dziadkowie. To brzmiało okrutnie kapitalistycznie, ale teraz już zwyczajnie nie stali mu na przeszkodzie.
Nathan pożegnał się więc z Emmą, upewniając się, że zabrała ze sobą parasol, ponieważ deszcz za oknami zupełnie nie odpuszczał. Sam za to dobrze przewidział kaprysy pogody i, gdy wracał wieczorem do swojego mieszkania w apartamentowcu Belnord, kolejnej części spadku po dziadkach, ponieważ on już tak miał, że wszystko dostawał w życiu podane na złotej tacy i do tej pory zupełnie nie potrafił tego wykorzystać, pogoda całkowicie się uspokoiła.
Emma wspomniała o jutrze, a tak się składało, że Nathan na jutro nie miał żadnych szczególnych planów. Uznał więc, że wycieczka na Brooklyn to może być całkiem interesujący wybór. Bywał tam, ale bardzo rzadko, trzymał się tego swojego Manhattanu jak jakiś zawzięty snob, choć za takiego wcale się nie uważał. Nigdy nie było mu tam szczególnie po drodze, teraz miał jednak powód. I nadzieję, że Emma nie wścieknie się, jeśli zawita do jej cukierni trochę później, niż zapewne by wpadało.
— Tylko mi nie mów, że codziennie pieczesz do późnej nocy — zażartował na powitanie, gdy okazało się, że drzwi do cukierni wciąż są otwarte, a on może tam po prostu wejść. I zaraz po wejściu zobaczył Emmę z nosem białym od mąki albo innego cukru pudru.
Nathan
Trzymanie innych na dystans było bezpieczne. Bez zaangażowania nie istniało ryzyko, że znów popełni błąd, wplącze się w coś, z czego wyniesie tylko kolejną porcję przykrych doświadczeń. O wiele prościej było skryć się za wysokim murem zbudowanym z wyuczonej uprzejmości pozbawionej choćby namiastki poufałości, niż spróbować dać światu jeszcze jedną szansę, zaufać po raz kolejny i znów pokaleczyć się o ostre kanty rzeczywistości, które nie miały nic wspólnego z wygładzonymi obrazami, jakimi naszprycowane były popularne romanse. Odkąd w zeszłym roku Darlene powróciła do Nowego Jorku, zawzięcie przekonywała siebie i wszystkich wokół, jak świetnie radzi sobie w bańce samotnej codzienności, którą stworzyła. Był taki czas, kiedy naprawdę szczerze wierzyła, że pusta przestrzeń jej niewielkiego mieszkania wypełniona ciszą przerywaną od czasu do czasu szczekaniem psa całkowicie ją satysfakcjonuje i w zupełności zaspokaja jej potrzeby, daje jej to, czego w życiu potrzebowała i pragnęła najbardziej – święty spokój. Dobrze jej było zalegać całymi popołudniami na kanapie śledząc wzrokiem kartki kolejnych książek lub losy bohaterów nowej netfliksowej produkcji, a monotonię tych dni przerywały jej wyłącznie spotkania z rodzeństwem lub ojczymem, którego odwiedzała częściej niż pewnie wypadało kobiecie w jej wieku, wziąwszy pod uwagę fakt, że Michael wciąż był zdrowym i żwawym mężczyzną. W takim układzie było jej dobrze, cicho i spokojnie, bez konieczności mierzenia się z cudzymi oczekiwaniami i nieuchronnym rozczarowaniem jej osobą, bez targających nią ogłupiających uczuć i bez typowego dla niej, wprost szczenięcego przywiązania, jakim zwykle obdarzała niewłaściwych ludzi. Taka wersja rzeczywistości była dla niej po prostu bezpieczna, wygodna. Jedyny problem, jaki w tym istniał, to fakt, że wszystko to było czystą iluzją. Kłamstwem.
OdpowiedzUsuńKażdy miał jakiś talent. Darlene wyśmienicie radziła sobie z zakłamywaniem rzeczywistości i idiotyczną wiarą w utkaną przez siebie sieć półprawd. Wydarzenia ostatnich kilku miesięcy uświadomiły ją w tym bardzo dobitnie. Nachalnie, niezbyt przyjemnie, a nawet wprost brutalnie otworzyły jej oczy na sprawy, o których dotąd nie chciała myśleć ani pamiętać. Prawda była jednak bezlitosna – wcale nie było jej dobrze ani tym bardziej wygodnie. Tęskniła za ciepłem drugiego człowieka i otuchą, wsparciem oraz siłą jakie bezsprzecznie płynęły z faktu odwzajemnianych przez innych uczuć. Nie była duszą towarzystwa, przez długi czas grono ludzi, których tolerowała w swoim otoczeniu, ograniczając właściwie wyłącznie do członków najbliższej rodziny, ale mimo tego, że nie była sama, była samotna. I tę samotność wybrała sama, kolejny raz sięgając po stos gotowych wymówek i kłamstw. Nie chciała dłużej podążać tą ścieżką, a choć perspektywa zmiany i tego, co się z nią wiązało, przerażała ją, to strach ten nie był większy od tego, jaki wiązał się z dalszym tkwieniem w martwym punkcie.
Więc starała się. Tym razem szczerze i najmocniej, jak potrafiła. Potykała się i popełniała błędy, wątpiła i opadała z sił, bo wszystko to kosztowało ją mnóstwo energii, którą dawno temu gdzieś zgubiła, ale za każdym razem zaciskała zęby i robiła kolejny mały krok wprzód. Powoli, metodycznie, w tempie żółwia polującego na sałatę, ale uparcie. Po raz pierwszy od dawna czuła w tym sens i wierzyła, że był warto. Że było po co i dla kogo. W całym tym chaosie dawania sobie i życiu drugiej szansy znalazła garstkę ludzi wartych zachodu. Dlatego gdy pewnego wieczoru sąsiadka poprosiła ją o odebranie zamówienia z jednej z najlepszych jej zdaniem cukierni w Nowym Jorku, Darlene nie szukała wymówki, a wręcz całkiem ochoczo zgodziła się pomóc. Tuż po przeprowadzce do niewielkiej kawalerki, kobieta całkiem szybko stała się dla blondynki najbliższym substytutem przyjaciółki i nawet jeśli Hopper w dalszym ciągu próbowała utrzymywać zdrowy, komfortowy dla niej dystans, całe niewykorzystane pokłady troski i uczucia, jakie w sobie nosiła, oddała dwóm uroczym pociechom sąsiadującej z nią samotnej matki. Dwa małe urwisy wdarły się huraganem w jej przewidywalną, poukładaną codzienność tak samo, jak ich matka i nic nie wskazywało na to, żeby szybko miały się stamtąd wynieść. Co zaskakujące, Darlene sprawiała wrażenie, jakby zupełnie jej to nie przeszkadzało.
UsuńDo wskazanego lokalu wpadła na kilkanaście minut przed zamknięciem, ze szczerą nadzieją w sercu, że nie rozzłości tym ekspedientki. Doskonale rozumiała, jak irytujący mogli być klienci wpadający do sklepu na ostatnią chwilę. Łudziła się jednak, że skoro była tu w konkretnym celu, kwestię odbioru zamówionego tortu uda jej się załatwić sprawnie i bez wzbudzania negatywnych emocji. Nie lubiła budzić w ludziach negatywnych odczuć. Zawczasu wykrzywiła więc usta w przepraszającym uśmiechu i rozejrzała się po pomieszczeniu. Dopiero po chwili dotarło do niej, że znała to miejsce. I co bardziej zaskakujące – znała stojącą za ladą kobietę. Zmieniła się od czasu, gdy widziały się po raz ostatni kilka lat temu, kiedy Darlene przestała odwiedzać tę konkretną cukiernię po śmierci matki, ale nie na tyle, by jej nie rozpoznać. Zwłaszcza, że w czasach szkolnych znały się przecież dość dobrze.
― Emma... ― ni to stwierdziła, ni to zapytała, wciąż wpatrując się w znajomą brunetkę z jawnym wyrazem zaskoczenia wymalowanym na twarzy.
Darlene przybywająca (w końcu) z odsieczą (i nadzieją, że wciąż chcecie nas jeszcze choć trochę)
Prowadzenie sklepu z antykami nie było zbyt pasjonującym zajęciem, ale Nathanowi wystarczało tak długo, jak wiedział, że potrzebował robić coś, cokolwiek by nie zwariować, jednak nie mógł porywać się na zbyt odważne przedsięwzięcia, ponieważ był na tyle inteligentny, by przed trzydziestką spaprać sobie zdrowie. Teraz starał się więc cierpliwie i bez narzekania znosić konsekwencje własnych decyzji, a takie przełykanie własnej dumy wcale nie należało do łatwych zadań. Kiedy więc wreszcie poczuł się na siłach, by coś zmienić i miał już serdecznie dość tego kurzu i odkrywania pokładów zakopanych głęboko śmieci i bezwartościowych staroci, zaczął przecierać szlak prowadzący ku ścieżce kariery, która może nie była szczytem jego marzeń, ale przynajmniej wiązała się z czymś, co lubił i czym się interesował oraz na czym po prostu się znał. Gdyby, jak Emma, miał talent do wypieków, nie pogardziłby własną cukiernią, przynajmniej spełniałby się tam pod względem dostępu do świeżych wypieków. W pewnym sensie nawet jej zazdrościł, gdy tak słuchał o wszystkim, co udało jej się osiągnąć. Ale to był ten pozytywny rodzaj zazdrości.
OdpowiedzUsuńW każdym razie, Nathan w życiu nie pomyślałby, że wraz z Emmą jeszcze na siebie wpadną, nawet pomimo faktu, że oboje wciąż mieszkali w tym samym mieście. I nie przeszłoby mu przez myśl, że dogadają się ponownie akurat w temacie jej cukierni. To jednak dobrze o nich świadczyło: wciąż mieli coś wspólnego, co w pewnym sensie ich łączyło. To nie było tak, że próbowali zacząć swoją znajomością kompletnie od początku, jakby od ich ostatniego spotkania nastąpił jeden wielki reset, po którym nie zostało dosłownie nic poza białą kartką.
— Zamierzasz pracować całą noc? — powtórzył Nathan, jednocześnie przyjmując od Emmy to ciastko, które dla niego zachowała. Był lekko zaskoczony, że jednak pamiętała, ale z drugiej strony czego innego miał się po niej spodziewać? Zawsze dużo myślała o innych, zamiast skupiać się na sobie, taką ją pamiętał. — Dokładnie takie, jak pamiętam — dodał, gdy już dobrał się do swojego ciastka i odkrył, że smak był właściwie ten sam. Powinien był zjawić się tu już dużo wcześniej, ale… Cóż, jakoś nie wydawało mu się, że mógłby tu być mile widziany. Że w ogóle było do czego wracać, po co pojawiać się znowu w cudzym życiu. Nathan za bardzo cenił sobie święty spokój, żeby podejmować takie próby. — Mogę od razu zamówić trzydzieści? — zapytał trochę żartując, a trochę całkiem poważne, bo nawet, gdyby miał żywić się jedynie tymi ciastkami przez tydzień, to nie stanowiłoby to dla niego żadnego problemu.
Rozprawiwszy się ze smakołykiem, podziękował jeszcze i z ciekawością rozejrzał się po cukierni, a potem zajrzał tam, skąd wyłoniła się Emma i gdzie znajdowało się jej stanowisko pracy.
— Gdybym nie miał dwóch lewych rąk do takich spraw, to zaoferowałbym, że może pomogę, ale obawiam się, że tylko mógłbym dołożyć ci więcej pracy… — rzucił, bo o ile wiele rzeczy potrafił naprawić i z wieloma zadaniami sobie poradzić, to w kuchni raczej nie bywał, piekarnik omijał szerokim łukiem i… Zwyczajnie brakowało mu w tej kwestii talentu. Podejrzewał, że nawet pierniki polukrowałby krzywo.
Nathan
Na wydanie oceny było zdecydowanie za wcześnie, chociaż nie chodziło o staż znajomości, a o to, że Reginald wciąż niewiele o Emmie wiedział. Ona nie mówiła o sobie zbyt wiele; nie dzieliła się doświadczeniami, ani uczuciami, więc poznawanie jej szło wolniej. Z początku, wracając wspomnieniami do pierwszej wspólnej jazdy samochodem, czy też do urodzin Jaydena zorganizowanych w klubie, albo do dnia, w którym Alex ściągnął Emmę do jego domu, by pomogła w ogrodzie, jakoś bardziej byli w stanie ze sobą rozmawiać. Teraz rozmowy ograniczały się do pogaduszek o codzienności, które niewiele wnosiły do głębi ich znajomości. Oczywiście, one również ją rozwijały, ale niekoniecznie dokładały się do mandatu zaufania, na którym buduje się to, co najtrwalsze. Wiedział, że życie Emmy nie jest łatwe i rozumiał to, starając się zbyt wiele od niej nie wymagać. Jej dystans był uzasadniony wydarzeniami przeszłości, które odcisnęły na niej szczególne piętno, dlatego nikt nie próbował na siłę go przełamywać. Emma sama będzie wiedziała, kiedy i przed kim warto się otworzyć, nawet, jeśli będzie potrzebowała do tego długich lat. A osoby z jej otoczenia jedyne, co mogli dla niej zrobić, to po prostu dać jej ten czas.
OdpowiedzUsuń— Myślę, że woda jeszcze jest — odpowiedział, próbując przypomnieć sobie, co stało się ze zgrzewką wody, którą widział jeszcze nocą, a której nie dostrzegł nad ranem, być może dlatego, że nie była mu potrzebna, bo gdy wychodził z namiotu, miał jeszcze swoją niedokończoną butelkę. Nie sądził jednak, że ktokolwiek z ich grona byłby w stanie wypić sześć litrów wody na raz, nawet ze względu na kaca, więc zgrzewka z pewnością gdzieś stoi, schowana w cieniu namiotów lub drzew.
Za moment, dostrzegając nagły ruch, zarówno w trawie, jak i obok siebie, zatrzymał się i spojrzał na Emmę z lekko zmarszczonym czołem, a potem uśmiechnął się, rozbawiony jej reakcją. Brakowało tylko, by w strachu stanęła na jednej nodze, albo, co ciekawsze, wskoczyła od razu na niego i kazała biec prosto przed siebie.
— To małe coś już dawno poszło sobie dalej, Emma — zaczął w ramach dodawania otuchy. — Zobacz — swobodnie odsłonił ręką kępy wyższej trawy, w których zniknęło pełzające stworzonko. — Nie ma, poszło sobie — potwierdził, prostując plecy i wracając do niej spojrzeniem. Uśmiechnął się ponownie, dostrzegając, że ta otucha nie bardzo do niej przemawia. On sam, wychowawszy się na farmie między lasami i polami, przyzwyczajony był do tego rodzaju niespodzianek, pojawiających się na drodze. Też nie przepadał za pewnymi gatunkami pająków oraz węży i wolał je omijać również dla własnego bezpieczeństwa, ale generalnie nie czuł do nich niczego w rodzaju wewnętrznego wstrętu.
— Istnieje większe prawdopodobieństwo, że jeśli tutaj zostaniesz, coś chętniej się tobą zainteresuje, niż jeśli stąd pójdziesz — zachęcił. — A więc? — Popatrzył na Emmę pytająco z tym samym uśmiechem, zdobiącym usta. Ostatecznie mógł ją przenieść, ale sam nie wiedział, czy dla niej akurat ta opcja wydaje się teraz najkorzystniejsza.
Reginald Patterson
Walsh była... Walsh. Nie potrafiła się chwalić swoimi osiągnięciami, niektóre wręcz nawet przemilczała specjalnie. Uważała, aby nie wspomnieć nikomu o tym, że była łyżwiarką figurową. Raz jej się wymsknęło i wtedy znajomi bardzo chcieli zabierać ją na lodowisko, żeby ich uczyła, a ona... ona chciała traktować to typowo rekreacyjnie, jako dobrą zabawę, a nie naukę czy trening. Nie chciała znowu czuć na sobie niezadowolonego spojrzenia matki, słyszeć jej westchnień pełnych zniecierpliwienia i irytacji.
OdpowiedzUsuńTego wieczoru dała się namówić na wrotkarski wieczór w rytmie hitów z lat 90. i 00. W głośnikach rozbrzmiewali Britney Spears, Christina Aquilera, Backstreet Boys i inni wykonawcy, którzy poruszali serca młodzieży z lat 90. Strażacka ekipa szalała na torze wrotkarskim. Rosłe chłopy i kilka kobiet bawili się przednio, tworząc na środku toru przedziwne układy i figury. Zupełnie nie przejmowali się tym, że poza nimi znajdowały się tutaj także inne osoby. Walsh nie była pewna, czy to klimatyczna muzyka czy tanie bilety sprawiły, że tego dnia tor był wręcz przepełniony. Poza strażakami pojawiła się też, zdaniem Trixie, zorganizowana grupa młodzieży. Byli oni jeszcze śmielsi niż strażacy. Paru chłopaków uwzięło się na parę cichych dziewczyn. Walsh oczami wyobraźni widziała, jak te ich spławiają, ale nastolatki pozostawały niewzruszone. Trixie sunęła powoli zgodnie z kierunkiem jazdy, nie dając się wciągnąć zabawy swoich kolegów i koleżanek. Obserwowała czujnie, patrząc, czy ktoś z nich nie potrzebuje pomocy. Nawet poza pracą włączał się w niej gen ratownika. Nie umiała wyłączyć tego odruchu, chociaż bardzo chciała.
— Trixie! — Zawołał ją współlokator, który machał ze środka toru. — Chodź do nas!
Beatrice spojrzała w jego kierunku, ale wtedy przed jej oczami mignęła burza ciemnych włosów. Kątem oka dostrzegła, że młoda kobieta nieświadomie stała się celem przepychających się nastolatków, którzy nabrali sporej prędkości i gdyby zderzyli się z kobietą, która coraz pewniej, ale okiem Trixie, nadal nieco chybotliwie poruszała się po torze, kobieta wylądowałaby na ziemi z mocno poobijanym tyłkiem.
Beatrice przyspieszyła, ba, rozpędziła się i złapała szatynkę w pasie, przygniatając ją - w miarę delikatnie – do barierki. Chwilę później obok nich z impetem w barierkę uderzyło dwóch nastolatków. Możliwe, że pobili się o dziewczynę.
Trixie posłała zszokowanej pannie szeroki, nieco łobuzerski uśmiech.
— Cześć — odpowiedziała, nie drgnęła, dopóki tamtych dwóch nie oddaliło się na bezpieczną odległość. — Stratowaliby cię — Beatrice wskazała głową na dwóch chłopaków, którzy dalej się szarpali. — Chyba cię nie uszkodziłam? — spytała i dopiero teraz zwiększyła między nimi dystans.
Trixie